Nowe ofiary starej wojny o polityce Eriki Steinbach

Nowe ofiary starej wojny



Ostatnia demonstracyjna rezygnacja Eriki Steinbach z prac rady nadzorującej powstające w Berlinie „muzeum wypędzeń” okrzyknięta została w Polsce jako zwycięstwo naszej strony w od lat trwającym sporze o prawdę historyczną. Wydaje się jednak, że nasz entuzjazm jest nieuprawniony.


Znika jeden z problemów w stosunkach polsko-niemieckich”, „Erika Steinbach pokonana”, „sukces polskiej dyplomacji’ – między innymi takie tryumfalne nagłówki można było przeczytać w większości dzienników wydawanych w Polsce. Pretekstem do tak entuzjastycznego tonu stała się decyzja samej Eriki Steinbach o rezygnacji z zajęcia przez nią miejsca, przeznaczonego dla przedstawiciela Związku Wypędzonych, w radzie fundacji, mającej zarządzać „Widocznym Znakiem” – czyli „muzeum upamiętniającym wypędzenia w Europie”.

Zgniły kompromis

Steinbach miała podobno zrezygnować z obiecanego jej związkowi i jej samej miejsca w radzie owej fundacji, po tym jak perswazji wobec szefowej niemieckich rewizjonistów dopuściła się kanclerz Niemiec Angela Merkel. Ta ostatnia doprowadziła do rezygnacji Steinbach, wywiązując się z dyplomatycznych zobowiązań, jakie Polska i Niemcy powzięły wobec siebie w toku rokowań sprzed roku. W lutym 2008 r. pełnomocnik premiera Tuska ds. stosunków z Niemcami, Władysław Bartoszewski, ustalił z niemieckim federalnym ministrem kultury Berndtem Neumannem, że Polska nie będzie stawiała weta wobec samego faktu powstania w Berlinie tak zwanego Widocznego Znaku, a w zamian za to Niemcy zobowiążą się, że w radzie nadzorczej „Widocznego Znaku” nie zasiądzie kontrowersyjna Erika Steinbach.

Rzeczywiście, w wyniku tego targu kanclerz Merkel, słynącej z zamiłowania do politycznego kompromisu, udało się nakłonić z pozoru nieugiętą Erikę Steinbach do rezygnacji z jej udziału w pracach muzeum. W oświadczeniu, jakie w związku z tym faktem wydał Związek Wypędzonych, któremu Steinbach przewodzi od 11 lat, mogliśmy przeczytać między innymi, że Wypędzeni rezygnują z forsowania kandydatury Steinbach, ponieważ „nie chcą dawać taniego pretekstu, by na ostatniej prostej realizacja ustawy o «Widocznym Znaku» została wstrzymana”. „Nic nie sprawiłoby większej radości przeciwnikom tej idei” – dodają „wypędzeni”, którzy deklarują jednocześnie, że na miejsce, którego nie może zająć Steinbach, nie wskażą nikogo innego, gdyż „nikt nie będzie im mówił, kogo mają nominować”. Media w Polsce, wraz z częścią polityków, uznały tę sytuację za ogromny sukces i skwapliwie przekonywały, że „po dziesięciu latach nazwisko Steinbach znika z listy problemów polsko- niemieckich”. Tymczasem czołowe niemieckie gazety uczyniły z niechętnej Polsce Steinbach nieomal męczennicę i stwierdziły, że polska strona, krytykując szefową Związku Wypędzonych, dopuściła się wobec niej „politycznego zniesławienia”.

Muzeum kłamstwa

Wydaje się jednak, że hurraoptymistyczne diagnozy polskie są postawione zupełnie na wyrost z innego powodu. Cena bowiem, jaką ostatecznie przyjdzie zapłacić polskiej stronie za wymuszoną rezygnację Steinbach, jest nieporównywalnie większa; jest to zgoda na brak protestu, a właściwie przyobiecanie polskiego milczenia w związku z powstaniem w Berlinie placówki poświęconej wypędzeniom. Poza polską kontrolą, zaledwie 150 km od naszych zachodnich granic, powstanie bowiem kuriozalna instytucja, w której niespełna 70 lat od zakończenia II wojny światowej będzie się przekonywać kolejne pokolenia młodych Europejczyków, że Niemcy były również ofiarą wojny, że doznały krzywd ze strony takich państw, jak Czechy czy Polska, które dokonały „barbarzyńskich” aktów „wypędzenia” ludności niemieckiej z ziem zamieszkiwanych prze tę ludność od stuleci. Błędem jest bowiem myślenie, że rewanżystowskie i rewizjonistyczne rojenia niemieckie w stosunku do polskich „ziem odzyskanych” są jedynie domeną środowisk tak zwanych wypędzonych, zepchniętych na co dzień na margines głównego nurtu politycznego życia w Niemczech. Od lat, przy okazji kolejnych niemieckich wyborów, czy to na szczeblu federalnym, czy nie mniej ważnym – landowym, większość partii politycznych w Niemczech kokietuje środowiska „wypędzonych” kolejnymi obietnicami, gdyż środowiska te są znakomitym targetem politycznym i mięsem wyborczym – potrafią przysporzyć nawet kilkuprocentową zwyżkę głosów.

Fałsze z budżetu

Choć kolejni kanclerze i prezydenci federalni oficjalnie dystansują się od ideologii i roszczeń „wypędzonych”, to jednak sam Związek Wypędzonych oraz sfederalizowane w nim liczne ziomkostwa rokrocznie otrzymują państwowe dotacje z budżetu Republiki Federalnej. Istniejący w obecnym kształcie od 1957 Związek Wypędzonych jest organizacją pozarządową, finansowaną w 10 proc. ze składek członkowskich, a w 90 z budżetu federalnego RFN. Przykładowo, w roku 1998 pomoc rządu niemieckiego dla Związku Wypędzonych wyniosła łącznie 52 miliony ówczesnych marek niemieckich. Wsparcia Związkowi Wypędzonych udzielało zarówno niemieckie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, jak i poszczególne landy i kraje związkowe. Na przykład Bawaria udzieliła wsparcia w wysokości 4,4 mln euro, a Dolna Saksonia 125 tys. euro. Pomoc państwa niemieckiego dla „wypędzonych”, określanych ogólnie mianem tzw. kultury wypędzonych, nie kończyła się jedynie na świadczeniach wyrównawczych np. za utracone mienie. „Wypędzeni” byli i pozostają wspierani na inne sposoby – od 1983 roku pieniądze na tzw. kulturę wypędzonych wzrosły z 8 milionów marek rocznie do 50 milionów marek w 2000 roku. W 2004 r. wyniosły 18 mln euro i jak napisał tygodnik „Die Zeit” – przewyższają państwowe fundusze na cały niemiecki przemysł filmowy! Dodatkowo, w okresie rządów koalicji SPD – Zieloni w latach 2002-2004, kiedy to kanclerz Schroeder dystansował się publicznie od działań „wypędzonych”, Związek Wypędzonych otrzymywał corocznie dotację państwową w kwocie prawie miliona euro. Sytuacja ta utrzymała się pod rządami kanclerz Merkel.

Niechlubna przeszłość

Warto przy okazji zadać sobie pytanie, kim są członkowie Związku Wypędzonych, którzy doprowadzili do tego, że sprawa „muzeum wypędzeń” stała się przedmiotem rokowań państwowych między Niemcami i Polską. Status „wypędzonego” jest w myśl federalnego prawa niemieckiego przyznawany każdemu obywatelowi niemieckiemu, który „z jakiegokolwiek powodu opuścił tereny zajmowane przez III Rzeszę podczas wojny”. „Wypędzonym” może więc zostać nie tylko Niemiec, który zamieszkiwał do lat 1944-45 tzw. Ziemie Odzyskane, należące od 1945 roku do Polski, ale także np. żołnierz Wehrmachtu, funkcjonariusz SS, gestapo i innych zbrodniczych organizacji hitlerowskiego reżimu, jeśli jako okupant znajdował się na terenach dzisiejszej Polski czy Czech. Ponadto przyznawany przez niemieckie urzędy status „wypędzonego” jest dziedziczny, przechodzi na następne pokolenia, pozwalając potomkom rzeczywistych przesiedleńców na domaganie się „prawa do ziem ojczystych” – sztandarowego hasła niemieckich ziomkostw „wypędzonych”. Takim właśnie „wypędzonym” był Wilhelm Karl Hermann, technik Luftwaffe w randze podoficera. W czasie II wojny światowej służył w formacjach okupacyjnych na ziemiach polskich – w okupowanej przez Niemców polskiej Rumii. Właśnie jego córką jest urodzona w 1943 roku Erika Steinbach. „Wypędzenie” jej oraz jej rodziców miało polegać na usunięciu okupantów z zajętych przez nich terenów, na których dopuszczali się masowych mordów na obywatelach polskich. Rodowód wielu innych działaczy Związku Wypędzonych naświetla nam zresztą niemiecka gazeta „Der Spiegel”. Z opublikowanego na jej łamach artykułu z sierpnia 2006 roku, zatytułowanego „Na to brakuje nam środków”, można było się dowiedzieć, że na 200 byłych członków kierownictwa Związku Wypędzonych, ponad 1/3 była w przeszłości członkami NSDAP. Zaliczało się do nich również trzech byłych sekretarzy generalnych Związku i kilku jego wiceprzewodniczących. Drugi prezydent Związku, Hans Krüger, był aktywnym działaczem NSDAP uczestniczącym w puczu monachijskim, a następnie szefem okręgowej organizacji NSDAP (NSDAP-Ortsgruppenleiter) i sędzią wydającym wyroki śmierci w okupowanej Polsce. Zapytana o ten niewątpliwy problem Erika Steinbach odmówiła rozliczenia się z nazistowską przeszłością jej organizacji, argumentując to „brakiem środków”.

Ofensywa polityki historycznej

Dzisiejsza rezygnacja Eriki Steinbach niczego nie zmieni, skoro Niemcy ponad 60 lat po wojnie nie tylko relatywizują swoje zbrodnie dokonane na narodach Europy podczas II wojny światowej – w tym przede wszystkim na narodzie polskim – ale wręcz starają się włączyć samych siebie do europejskiej wspólnoty tych ofiar. W tym celu prezentują się jako ofiary „wypędzeń”, które to starają się przedstawić jako ludobójstwo. I choć niemieccy politycy najwyższego szczebla najczęściej odżegnują się od kłamliwej ideologii „wypędzonych”, to jednak państwo dotuje organizacje, głoszące te kłamstwa. W jednym z wywiadów udzielonych „Przewodnikowi Katolickiemu” profesor Andrzej Sakson, dyrektor Instytutu Zachodniego, mówił: „Jednym z postulatów tych środowisk, kierowanym pod adresem państwa polskiego, jest uznanie wysiedleń Niemców za „zbrodnię przeciwko ludzkości” oraz oczekiwanie przeprosin ze strony Polski za ten „zbrodniczy akt”. Strona polska odpowiada na takie agresywne roszczenia konsekwentnie, że nie ma zgody na takie rozumienie historii, ponieważ – jak pisał w jednym ze swoich artykułów Marek Edelman – kat nie może być ofiarą”. „Trudno, żeby państwo polskie przepraszało Niemcy za to, co działo się podczas przesiedleń Niemców z polskich ziem w latach 1945-49 – konstatuje badacz problematyki polsko-niemieckiej. Były to bowiem działania, do których doszło wskutek rozpętanej przez Niemcy drugiej wojny światowej, w wyniku której Polska ucierpiała jako jedna z najtragiczniejszych ofiar. Same wysiedlenia nie wynikały z polskiej inicjatywy, ale z decyzji międzynarodowych, podejmowanych m.in. podczas konferencji w Jałcie i w Poczdamie, na które Polska nie miała bezpośredniego wpływu”.

Warto zauważyć, że szczególną hipokryzją jest wysuwanie żądań i roszczeń przez środowiska niemieckich przesiedleńców tylko wobec Polski i Czech. Dlaczego podobnych oczekiwań nie stosuje się wobec Federacji Rosyjskiej? Przecież Związek Radziecki w wyniku drugiej wojny światowej wszedł w posiadanie północnych obszarów Prus Wschodnich, które stanowiły integralne terytoria Rzeszy Niemieckiej. Tam dokonywały się najbardziej brutalne wysiedlenia Niemców; tam odbywały się „marsze śmierci”, tam występowały przypadki kanibalizmu itd. Dzisiaj wobec Federacji Rosyjskiej niemieccy „wypędzeni” nie formułują takich roszczeń, jak pod adresem Polski czy Czech. Pytanie o to, dlaczego tak jest, to pytanie retoryczne. Widać bowiem wyraźnie, że Niemcy i Rosja od dłuższego czasu budują zbieżną w wielu punktach politykę historyczną, w której dla Polski przeznaczone jest miejsce pariasa i kozła ofiarnego.

Ciesząc się dziś z pozornego wyeliminowania Steinbach z gry, przymykamy oczy na coś znacznie poważniejszego – powstanie gmachu propagandy, do którego przez dziesięciolecia będą prowadzone kolejne pokolenia niemieckiej młodzieży, pogrążonej w historycznej ignorancji i antypolskiej indoktrynacji.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron