Wilhelm Reich, W walce z nędzą seksualną(1)

Wilhelm Reich

W walce z nędzą seksualną



Wilhelm Reich (1897-1957), psycho­analityk - uczeń Freuda, w latach dwu­dziestych i trzydziestych działacz aus­triackiego i niemieckiego ruchu robot­niczego, inicjator ruchu na rzecz socja­listycznej polityki seksualnej wśród młodzieży robotniczej. Autor wielu książek, m. in. Walki seksualnej mło­dzieży, Najazdu moralności seksualnej. Rewolucji seksualnej i Psychologii masowej faszyzmu. Jego myśl i dzia­łalność społeczna została w 1933 roku potępiona przez stalinowskie kierowni­ctwo Komunistycznej Partii Niemiec. Poniższe fragmenty jego wspomnień pochodzą z książki People in Trouble, która ukazała się w 1953 roku w USA, dokąd Reich wyemigrował. Autor opi­suje w nich okoliczności, w których zaczęła kształtować się jego teoria ekonomii seksualnej». Nastąpiło to po gwałtownych wystąpieniach austriackiej klasy robotniczej w lipcu 1927 roku i w sytuacji światowego kryzysu gospo­darki kapitalistycznej. Pod wpływem przyjaciela, młodego robotnika, Reich założył wówczas socjalistyczne towa­rzystwo uświadomienia seksualnego.

Podaliśmy do prasy ogłoszenie, w którym zawiadamialiśmy, że kilku specjalistów w dziedzinie seksuologii postanowiło wspólnie udzielać bezpłatnych informacji tym wszystkim, którzy w różnych dzielnicach Wiednia szukają porad w sprawach seksualnych, wychowania dzieci i szeroko pojętej higieny umysłowej oraz organizować zebrania informacyjne poświęcone higienie życia seksualnego, przyczynom kłopotów uczuciowych i możliwym środkom zaradczym. Nasze towarzystwo wychodziło z założenia, że przyczyny nędzy życia seksualnego tkwią zasadniczo w burżuazyjnym ładzie społecznym i że nędzy tej nie można całkowicie wyeliminować w ramach tego ładu, ale można ograniczyć jej skutki udzielając ludziom odpowiedniej pomocy. Ponadto pragnęliśmy propagować wśród proletariatu wiedzę o seksualizmie. Od razu otworzyliśmy sześć ośrodków uświadomienia seksualnego, każdy kierowany przez lekarza. Wkrótce panował w nich taki tłok, że nie mieliśmy już najmniejszej wątpliwości, iż nasza działalność ma ogromnie doniosłe znaczenie. Głównie przychodziły do nas młode dziewczęta i kobiety, które przez nieuwagę lub z braku uświadomienia zaszły w ciążę. Odsyłaliśmy je do placówki kontroli urodzin, ale zarazem pouczaliśmy je o tym, jak należy używać środków antykoncepcyjnych i jaka jest funkcja psychologiczna orgazmu genitalnego. Nie było wśród nich ani jednego przypadku, w którym nie byłoby rzeczą nieludzką, nieuczciwą, haniebną i tchórzliwą doradzanie, aby utrzymały ciążę. Żadna, dosłownie żadna z tych kobiet i dziewcząt nie powinna była urodzić dziecka. Biorąc pod uwagę ich sytuację, wszelka gadanina o rozmaitych lekarskich i eugenicznych wskazaniach aborcji (nie mówiąc już o wskazaniach socjalnych, bo tych nie uwzględniano w ogóle) okazała się rychło bezprzed­miotowa, wbrew wielce żałosnemu stanowisku tych wszystkich, którzy od dziesięcioleci dyskutowali, czy do wskazań eugenicznych należy dodać wskazania lekarskie i w jakiej mierze można te ostatnie wydawać. Żaden poważny lekarz ani ktokolwiek inny nie zastosowałby wobec samego siebie nawet cząstki tego wszystkiego, czego wymagał od «ludu» gwoli «zachowania moralności i zapewnienia przyrostu ludności». Problemem nie było przerywanie ciąży, lecz sposób myślenia tych, którzy postulowali okrutne ustawodawstwo antyaborcyjne, bronili go i stosowali je bezlitośnie. Szczególnie jednak palącym problemem były idee i postawy reformatorów, którzy zamiast ujawnić i opisać to wszystko, czego podobnie jak ja byli świadkami, usiłowali jedynie negocjować z rzecznikami tego ustawodawstwa zmianę takiego czy innego konkretnego przepisu. Nie znałem jeszcze ich prawdziwych przekonań, ale miałem wkrótce popaść z nimi w konflikt. Dyskutowali, czy gruźlica płuc, groźba urodzenia debila, dziecka cierpiącego na płaskostopie itp. może uzasadnić przerwanie ciąży. Tylko zdeklarowane elementy radykalne postulowały «prawo kobiet do dyspono­wania własnym ciałem». Broniły jednakże swojego stanowiska wysuwając takie argumenty, jak to, że tylko w ten sposób można zapewnić kobietom radosne macierzyństwo, że przyrost ludności na tym nie ucierpi, jak na to wskazuje doświadczenie Związku Radzieckiego i że wraz z zaprowadzeniem socjalizmu wszystkie kobiety będą pragnęły mieć dzieci. Najpierw więc należało ich zdaniem uwolnić kobiety od nędzy materialnej. Było to bez wątpienia słuszne stanowisko, ale stanowiło zaledwie cząstkę problemu, który w rzeczywistości był o wiele poważniejszy i rozleglejszy.

Biorąc to pod uwagę, od razu przyjąłem w mojej pracy następujący punkt widzenia. Nawet gdyby warunki materialne na to pozwalały - a tak było w niektórych przypadkach - kobiety, które zgłaszały się do mnie, nie powinny były absolutnie mieć dzieci ze względu na swój stan. Całe bowiem zagadnienie musiałem ująć pod innym kątem - pod kątem stanu emocjonalnego owych kobiet ciężarnych, który należało uwzględnić obok innych okoliczności, czy to społeczno-ekonomicznych, czy medycznych. Wskazania medyczne, tak jak je wówczas pojmowano, wchodziły w grę bardzo rzadko. Powoływanie się na nie, zasłanianie się nimi i przymykanie oczu na sedno sprawy byłoby głupie i zbrodnicze w stosunku do tych kobiet i dziewcząt. Były one zdolne do wydania dziecka na świat, ale zupełnie niezdolne do zajęcia się nim, wychowania go i utrzymania! Wszystkie bez wyjątku cierpiały na groźne nerwice. Wszystkie bez wyjątku miały złe stosunki ze swoimi partnerami albo w ogóle nie miały z nimi trwałych stosunków. Były zimne, pogrążone w smutku, potajemnie skłonne do sadyzmu lub jawnie masochistyczne, cierpiały na utajoną schizofrenię lub melancholię. Bez względu na to, czy były to kokietki, czy wycieńczone pracą zwierzęta juczne, nie znajdowały żadnej pociechy w życiu. Nienawidziły mężów, jeśli były zamężne lub chodziły do łóżka to z tym, to z innym mężczyzną, nie kierując się żadnymi pobudkami uczuciowymi. Mieszkały z pięcioma czy ośmioma innymi osobami, dzieląc z nimi wspólny pokój i wspólną kuchnię. Od rana do wieczora wykonywały prace chałupnicze i zarabiały 25 szylingów na tydzień, a nawet jeszcze mniej. Miały już troje czy sześcioro dzieci względnie wycho­wywały cudze potomstwo. Ich mężowie upijali się i bili je, co wyniszczało je psychicznie. Żywiły śmiertelną nienawiść w stosunku do dzieci, które już miały i dzieci, których jeszcze nie wydały na świat, bo przynosiły im one tylko udrękę i kłopoty. Mówienie o «świętej miłości macierzyńskiej" w obliczu tej ohydnej nędzy zakrawało na prowokację i mogło tylko skłaniać do wystrzelenia kuli w łeb amatorowi tego rodzaju frazesów. Nawet gdyby udało się usunąć najbardziej drastyczne przejawy tej nędzy, należało by jeszcze dokonać ogromnej pracy na polu odbudowy psychicznej, jeśli choćby setna część całego gadulstwa o kulturze i wychowaniu dzieci miała zacząć przystawać do rzeczywistości. Wszystkie te kobiety były histeryczkami lub cierpiały na obsesje. Ich dzieci były albo lalkami, albo bitymi psami. Nawet niezależnie od nieludzkiej egzystencji materialnej nie powinny były wydawać dzieci na świat!

Stanąłem więc od początku na stanowisku, że każda kobieta, która zaszła w ciążę wbrew swojej woli, powinna mieć prawo do aborcji, bez względu na to, czy wynikało to lub nie Z takich czy innych wskazań. W owym czasie mogliśmy powoływać się w tej dziedzinie na przykład ustawodawstwa radzieckiego. Był rok 1929 i wiedziałem już że intencje towarzyszące temu ustawodawstwu nie były zupełnie czyste. W pięć lat później uchylono je zresztą. Każdą kobietę, która zaszła w ciąże nieświadomie lub wbrew swojej woli. odsyłałem do lekarza praktykującego aborcję. Dobrze wiedziałem co czynię. Należało jednak iść na ryzyko. Miałem zawsze przed oczami dobrze mi znaną nienawiść tych kobiet do ich własnych dzieci. Nie przejmowałem się poglądami obrońców polityki natalistycznej.


Antykoncepcja dla nastolatków


W ciągu dwóch lat byłem do tego stopnia przytłoczony doświadczeniami nędzy seksualnej mas, że zaczął mnie rozdzierać w coraz większym stopniu konflikt ról uczonego i działacza politycznego. Konflikt ten zaostrzył się zwłaszcza wtedy, gdy dzięki ośrodkom uświadomienia seksualnego wszedłem w kontakt z wiedeńską młodzieżą robotniczą obojga płci. Co prawda już od dawna byłem przyzwyczajony do zjawiska nędzy seksualnej młodzieży. Jednakże przypadki, które obserwowałem w lecznicy i w moim prywatnym gabinecie wydawały mi się w świetle ówczesnych koncepcji psychoanalitycznych patologicznymi wyjątkami od reguły - od reguły «normalnego, dobrze przystosowanego młodego człowieka, który wyzbył się kompleksu Edypa i podporządkował wymogom rzeczywistości». To, że taka jest właśnie reguła, uważano za pewnik. Nigdzie, ani w książkach, ani gdziekolwiek indziej, nie podawano w najmniejszą wątpliwość owej „rzeczywistości”. Tymczasem z działalności ośrodków uświadomienia seksualnego, a następnie zwłaszcza z zebrań młodzieżowych poświęconych zagadnieniom polityki seksualnej, wyłaniał się zgoła odmienny obraz. Miałem teraz do czynienia z młodymi ludźmi, których uważano za „zdrowych”. Na ogół przychodzili tylko po to, abym udzielił im rad odnośnie środków antykoncepcyjnych. W większości byli w wieku 14, 15 lat. Powstał natychmiast problem - czy młodzieży w tym wieku należy dawać środki antykoncepcyjne? To zaś nieuchronnie wymagało postawienia kwestii młodzieżowej w jej całokształcie. Postępowanie zwyczajowe polegało na tym, że problemami seksualnymi młodzieży w tym wieku w ogóle nie zajmowano się lub odprawiano ja z kwitkiem radząc, aby zaczekała, aż „dojrzeje”. My oczy­wiście nie mogliśmy postępować w ten sposób, jeśli chcieliśmy zapobiegać nerwicom. Nim udzie­liłem sobie odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie, rozpatrzyłem wszystkie czynniki - psychiczne, fizyczne i społeczne. Ci młodzi ludzie byli w rzeczywistości dorośli. Przyuczali się do zawodu w fabrykach, byli posłańcami, służącymi. Wielu z nich płci męskiej należało do Korpusu Obrony Młodzieży Robotniczej. W przytłaczającej większości byli członkami związku młodzieży socjaldemokratycznej. Chłopcy mieli już przyjaciółki, a dziewczęta przyjaciół, a jeśli nie to przychodzili aby mnie zapytać, co zrobić. „żeby nie być dłużej samotną lub samotnym”. "Przecież należysz do ruchu młodzieżowego", odpowiadałem naiwnie. „Tak, ale... nie o to chodzi”. Sprawa była zupełnie jasna. Stopniowo nauczyłem się rozumieć ich głę­boką i w pełni uzasadnioną nieufność do wszyst­kiego, co nazywano „władzą”. „autorytetem” i „człowiekiem dojrzałym”, aprobować tę nieufność i ją eliminować przyznając im rację. Niemal natychmiast stawali się ufniejsi. Wiedzieli o co im chodzi. Chcieli być szczęśliwi w miłości. Nie wierzyli ani słowu z tego w co kazano im wierzyć. Wielu po prostu uciekło z domu. Byli w ostrym konflikcie z rodzicami z powodu represji, jakim poddawano ich życie miłosne. Ci, którzy mieli partnerów seksualnych, zdawali się uważać za rzecz naturalną całowanie się na klatkach schodowych i w mrocznych kątach, odbywanie stosunków seksual­nych w ubraniu, robienie tego w pośpiechu, z lękiem, że się zostanie nakrytym lub spowoduje zajście w ciążę. Nie mieli pojęcia o związku, zacho­dzącym między ich zaburzeniami nerwowymi i przerażającymi warunkami, w jakich przebiegało ich życie seksualne. Organizacje polityczne, do których należeli, ignorowały fakt, że bałagan życia geni­talnego i ruina zdrowia psychicznego idą w parze, gdyż fałszywe idee i uniki pozwalały to maskować. Nie chciano dostrzegać bladości, depresyjności, nerwowości, zaburzeń zdolności do pracy, wisiel­czego humoru, skłonności kryminalnych i perwersji młodych ludzi. Kwitł homoseksualizm, na ogół pod postacią wzajemnej masturbacji. Wszystko to poko­jowo współistniało z partyjnymi sloganami i naj­głupszymi, wykrętnymi ideami burżuazyjnych specjalistów od kulturalnego frazesu. Wystarczało jednak, abym krótko wyjaśnił wspomniane związki, a młodzi ludzie rozumieli je natychmiast, bez wahań i raz na zawsze. Błędne, pełne hipokryzji pojęcia moralne rozpadały się jak domki z kart.

Jest rzeczą oczywistą, ze przejście od postawy zasadniczo negatywnej wobec seksuali­zmu do postawy pozytywnej było trudne bez zasadniczej zmiany struktury psychicznej. Jeśli w głębi utrzymywał się nadal lęk przed kastracją lub defloracją. sytuacja nie ulegała zmianie. Im jednak chłopiec lub dziewczyna byli młodsi, tym zwrot dokonywał się szybciej i pełnie - wystarczało wówczas kilka słów wyjaśnienia. Wyglądało to tak jakby czekali na nie od dawna, jakby od dawna nosili na swoich barkach brzemię, które czuli, ale którego natury nie rozumieli. Wiedzieli natomiast wszystko o swojej płciowości. Wiedzieli ze mają potrzebę miłości i że bez niej ich życie jest pustynią. Nie wiedzieli wszystkiego jedynie o przeszkodach stojących między tą potrzebą a jej zaspokojeniem. Prowadzili podwójne - życie nie mając pojęcia, że tkwi w tym sprzeczność, ani nie wiedząc jakie warunki społeczne są konieczne do tego. aby życie miłosne przyniosło im zadowolenie. Wszystkie dziewczęta, choć stanowczo domagały się praw seksualnych, świadomie lub podświadomie odczu­wały lęk przed życiem seksualnym. Chłopcy cier­pieli głównie na poczucie winy spowodowane przez masturbację, hipochondrię lub przedwczesną ejakulacje.


Nawrót kompleksu Edypa


W ciągu kilku miesięcy posiadłem większą wiedzę w dziedzinie seksuologii i socjologii niż w ciągu dziesięciu lat praktyki psychoanalitycznej. Nauczono mnie - a również sam byłem o tym prze­konany - że przedwczesny wytrysk wynika z erotycznej fiksacji na cewce moczowej i z kompleksu Edypa. Jest to podejście słuszne, ale teraz zrozumia­łem coś więcej - to, że jeśli usiłuje się uprawiać lub się uprawia życie seksualne w ubraniu i w wielkim pośpiechu, to ejakulacja następuje przed czasem, nim podniecenie wzrośnie dostatecznie. Objawy nerwicowe wynikają z zastoju seksualnego. Szuka­łem źródła zaburzeń. Okazało się. że młodzi ludzie byli mniej lub bardziej znerwicowani na początku okresu dojrzałości seksualnej, ale że nerwice obecne rozwinęły się po kilku latach konfliktów towarzy­szących dojrzewaniu. Dziecięca fiksacja seksualna na rodzicach działała od początku jako hamulec, ale fakt, że zdrowe życie miłosne w okresie dojrzewa­nia ulegało straszliwym zakłóceniom, powodował regresję do stanu konfliktów dziecięcych. Byłem więc zmuszony wnieść pierwszą zasadniczą poprawkę do teorii psychoanalitycznej. Jest oczywi­ście prawdą, że ponowne przeżycie kompleksu Edypa w okresie dojrzewania wywołuje konflikty, ale są one raczej wynikiem tego, że społeczeństwo odmawia nastolatkom prawa do życia miłosnego. Gdy droga do miłości zdrowej i normalnej okazuje się nagle zamknięta, u młodego człowieka następuje nawrót do nerwicy dziecięcej, tym bardziej wzmo­żony i zaostrzony, że jednocześnie wzrastają prag­nienia genitalne i frustracje na tym tle. Psycho­analiza zupełnie tego nie dostrzegła lub raczej nie chciała dostrzec, jak mogłem się o tym przekonać później. Inne szkoły psychiatrii nie uważały nawet za stosowne napomknąć o tym problemie.

Jako doradca młodych ludzi nie mogłem uprawiać gadulstwa o „kulturalnym dojrzewaniu płciowym” ani pocieszać ich, że kłopoty miną z wiekiem. Uważałem, że z lekarskiego punktu widzenia byłoby to przestępstwem, którego popeł­nienie wynika albo z ciemnoty, albo ze strachu przed utratą źródła dochodów. Miałem do wyboru tylko trzy rady - mogłem zachęcać do wstrzemię­źliwości, zalecać masturbację lub po prostu dora­dzać młodym ludziom, aby zaspokoili swoje pra­gnienie stosunków seksualnych. Czwartej możli­wości nie widziałem. Muszę jednak przyznać, że przez pewien czas szukałem jakiegoś innego wyjś­cia, bo lęk przed opinią publiczną, która była bezli­tosna i okrutna, postawił mnie w bardzo ambarasującym położeniu.

Jak to więc się stało, że poradziłem sobie z tym niebezpieczeństwem, zagrażającym mojej karie­rze zawodowej? Gdybym był tylko pracownikiem naukowym, na pewno bym się załamał. Młodzi ro­botnicy, którzy walczyli o wolność i prawdziwość swojej egzystencji, nauczyli mnie wytrwałości i wierności przekonaniom. Ci młodzi ludzie z Schutzbundu (milicji partii socjaldemokratycznej) i z Korpusu Obrony Młodzieży Robotniczej przycho­dzili do mojego ośrodka uświadomienia seksualne­go. Mieli rozmaite kłopoty ze swoimi przyjaciółka­mi, cierpieli na rozmaite zaburzenia seksualne itd. Od razu zrozumieliśmy się wzajemnie. Nie miałem potrzeby długo rezonować. aby przekonać ich o słuszności moich porad. Chwytali w lot ich istotę. Nie mogłem i nie chciałem unikać rozmów o sytua­cji politycznej, która była niezmiernie napięta. Przeciwnie - interesowało mnie, jak życie polityczne z całym jego rozmachem ma się do życia osobistego z całą jego wątłością. Często zauważałem, ze dzia­łacze robotniczy stawali się bezczynni, gdy popadali w kłopoty osobiste.

Tymczasem organizacje polityczne wyciągały z tego wniosek, że robotnik, który uprawia działalność polityczną, nie może sobie pozwolić na kłopoty osobiste. Jeśli o mnie chodzi, to zdawałem sobie sprawę z. tego że jest to pobożne życzenie i
niebezpieczna, strusia polityka wobec własnych towarzyszy. Zainteresowani podzielali mój pogląd. Wielu przychodziło do mnie i otwarcie wyrażało
życzenie, żebym pomógł im w rozwiązaniu ich konfliktów osobistych, gdyż to ich lepiej uzbroi do walki socjalnej.






Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron