Bardzo ważne – o tym nie powie Wam lekarz! Ratuj się kto może!
Chaos i wojny na świecie, ale trzeba zadbać o swoją rodzinę i siebie.
Chciałabym
– ku przestrodze – podzielić się z Czytelnikami pewnymi podłymi
doświadczeniami jakie dopadły mnie dokładnie 1 września. A przede
wszystkim ostrzec. W tym dniu zaczęłam się dusić, dosłownie, nie
mogłam dojść z pokoju do kuchni, łazienki itd., nie mogłam wyjść
z sunią na spacer ani po kromkę chleba. Dobrze że mam wokół
dobrych ludzi. Nie mogłam położyć się spać bo charczałam, więc
postanowiłam noce spędzać przy stole: rolowałam koc, kładłam go
na brzegu stołu, na nim skrzyżowane ręce i na nich głowę. Nie
pomagało, bo po 20 min ręce drętwiały.
Zawiozłam się
na pogotowie – po zbadaniu mnie / osłuchaniu płuc zdiagnozowano
spastyczne zapalenie oskrzeli. Podano mi 2 zastrzyki poszerzające
kanały oddechowe i przepisano inhalator. Poprawiło się na kilka
godzin, ale znowu spanie przy stole.
Po 5 dniach takich
samych strasznych duszności poszłam do lekarza rodzinnego, dostałam
jeszcze jeden inhalator do użycia 4 x dziennie po 2 wdechy, a ten
pierwszy używać w razie ataku. Potwierdzona diagnoza –
‚spastyczne…’
Ponieważ nie było żadnej poprawy,
po 3 dniach udałam się prywatnie do b. doświadczonego lekarza
‚starej daty’ potrafiącego robić różne hokus-pokus. Od razu
na wejście powiedział mi: pasożyty – glista w płucach. Nie
mogłam w to uwierzyć, co za bzdury, pomyślałam, ale mi to
udowodnił. Zbadał mnie na pasożyty swoją aparaturą
elektroniczną. Działa ona na zasadzie badania fal o przeróżnych
częstotliwościach emitowanych przez żywe organizmy. Jest to jedyna
dokładna metoda wykrywania wszystkich pasożytów u ludzi. Trwa 3
minutki.
Wytłumaczył mi, że musiałam połknąć
jajo/jaja glisty ludzkiej najprawdopodobniej z liśćmi zielonej
sałaty 2 miesiące wcześniej. Tak, taka jest prawda. Wszyscy wiemy
co robić z sałatą, prawda? Każdy listek pod zimną wodę,
opłukać, otrzepać i do salaterki. A to bardzo poważny błąd.
Jeśli nie wierzycie – zróbcie eksperyment: włóżcie liść
sałaty masłowej do szklanej salaterki, zalejcie wrzątkiem,
zostawcie go i wróćcie po godzinie. Zdziwicie się co z niego
wyjdzie. Woda staje się mętna i pokażą się jakieś świństwa na
dnie salaterki. To samo odnosi się do kapusty pekińskiej. Zazwyczaj
odrywa się 3-4 liście wewnętrzne, kładzie kapustę na desce, kroi
i do salaterki. Straszny błąd., między liśćmi aż się roi,
tfu…
Polecił mi kupić tabletki – rosyjski VORMIL,
bez recepty, jest to opakowanie 3 tabletek, dostępne w dobrych
sklepach zielarskich. Ostrzegł mnie, że po zażyciu każdej
tabletki bestie będą ze mną walczyć. I tak się stało. Pierwszą
wzięłam – jak trzeba – przed spaniem 18, drugą 19 września, a
20-go prosto na Szpitalny Oddział Ratunkowy. Diagnoza ta sama:
‚spastyczne…’ Zrobiono mi duży obraz Rentgena płuc, wszystko
dobrze, przez 3 godziny przebywałam pod tlenem, przepisano tabletki,
i tyle. Wiedząc już o bestiach, zapytałam lekarza dyżurnego czy
na prześwietleniu jest jakiś ‚stwór’, nie było. Trzy kolejne
dni były nieco lepsze.
Zadzwoniłam do Sanepidu z
pytaniem czy robią badania na pasożyty, niestety, tym się nie
zajmują.
Ale bestie nie dawały spokoju. Znowu ledwie
wlokłam się do kuchni, ledwie schodziłam ze schodów z I piętra,
siadałam na murku przed blokiem żeby sunia mogła… Znajomi
zaczęli się dziwić że chodzę zgięta w pół, charczę i nie
mogę wydusić z siebie słowa. Zakupy robili mi dobrzy ludzie.
1
października połknęłam trzecią tabletkę. Bestie walczą o swoje
życie choć trochę słabiej.
3 października, sobota, od
rana coraz gorzej. Wreszcie po południu wezwałam karetkę. Dostałam
2 te same jak wcześniej zastrzyki… Poprawiło się. Podpowiadam
lekarzowi w karetce, że jestem ciekawska, wpisałam w kompa objawy i
wyszło mi, że to mogą być jakieś pasożyty. Lekarz zgodził się,
choć niepewnie, że tak może być, zalecił bym nie używała
żadnych inhalatorów bo uszkodzę sobie pęcherzyki płuc. Dostałam
skierowanie na spirometrię. A co mam zrobić kiedy mnie dopadną
duszości? Wzywać pogotowie.
5 października zrobiłam
spirometrię, orzeczono że wyniki są fatalne.
I dopiero
we wtorek 6 października poczułam się lepiej, znowu zawiozłam się
do mojego ‚hokus-pokus’ lekarza, zbadał na obecność stworów,
i ucieszył mnie bo one w końcu padły. Duszności ustały.
7
października jeszcze raz zrobiłam spirometrię, laborantka nawet
się zdziwiła czy jestem tą samą osobą, która ledwie przywlokła
się do gabinetu 2 dni wcześniej. Wyniki zupełnie inne.
Teraz
jest b dobrze, chodzę normalnie, jak zwykle, nie mam żadnych
duszności.
Ale jestem uparta i zaczęłam grzebać.
Wpisałam w kompa ‚cykl życia glisty ludzkiej’ i okazało się,
że taka jest prawda: połyka się jajo bestii, ono wędruje do płuc,
tam robi się z niego larwa… same obrzydliwe rzeczy. Kiedy
wydostanie się z płuc do przewodu pokarmowego, zamienia się w
dorosłego osobnika o dł. 30-40 cm, znosi 200 tys. jaj na dobę,
może powędrować z krwią do wątroby, pęcherzyka żółciowego,
serca lub mózgu. I co wtedy? Przerażające. Tego jeszcze nie
odkryłam, mogę sobie tylko wyobrazić mając doświadczenie z
płucami. Dziękuję Panu Bogu za to, że miałam objawy, bo gdyby
nie… Zdarza się, że człowiek wydali z siebie kilka kg tego
świństwa. Wyobrażacie sobie? Ohydztwo. Ciekawe, czy parazytologię
usunięto z programu nauczania? Czy tylko po łebkach? Może ktoś
wie? Tyle razy podpowiadałam lekarzom, i nic. Jakby pierwszy raz o
tym słyszeli. Nie mogłam powiedzieć im o diagnozie mojego
‚hokus-pokus’, bo i tak go niszczą. Leczy się tylko sprzedaż
‚leków’ na inne choroby, być może wywołane przez pasożyty.
wyczytałam, że to one mogą wywoływać bóle stawów u dzieci
hamują rozwój i wzrost, ale na wzrost są przecież hormonki. I
kółko się kręci, grunt to biznes.
Wpisałam
‚glistnica’ i Wikipedia mówi, że jajo jest w warzywach
podlewanych FEKALIAMI ludzkimi [link poniżej] I okazuje się, że to
też prawda. Zauważcie jakie są wielkie marchwie, pietruszki,
brokuły i kalafiory jak sedesy… Kiedy gotuje się brokuły /
kalafior, zaraz po podgrzaniu wody kuchnia zaczyna cuchnąć
wychodkiem. Rozmawiałam ze sprzedawcami na targu, mówili, że
wieczorem wieś cuchnie jakby piorun walnął w wychodek, ale warzywa
uprawiane przez chciwców i podlewane fekaliami szybko wyrastają na
dorodne okazy. W ub. roku jesienią sąsiedzi zakisili 30 l kapusty,
zostawili w kuchni, i trzeciego dnia nie było do niej wstępu, tak
cuchnęło. Prosto na śmietnik. W tym roku tak samo wyrzuca się
kiszone ogóreczki, następnego dnia po zakiszeniu.
Teraz
muszę cofnąć się w czasie. Na początku maja znalazłam w
krzakach, a właściwie to moja sunia, niechciany prezent –
podziurawione nożem pudełko a w nim pięknego, malego, czarnego,
długowłosego świnka morskiego – sprawdziłam mu płeć i
nazwałam go Felek. Kupiłam mu 3 małe marcheweczki, chciałam mu
dogodzić, ale powąchał je, i jestem pewna, że gdyby mógł mówić,
to powiedziałby mi co mogę z nimi zrobić…. W ten sposób chyba
ostrzegł mnie żeby wystrzegać się tych witaminek. Nie posłuchałam
go, mea culpa. WTEDY JESZCZE NIE MIAŁAM POJĘCIA JAKIE TO WSZYSTKO
NIEBEZPIECZNE.
Zabawcie się w śledczych – poczytajcie
o pasożytach, a odkryjecie niesamowite rzeczy. A co się dzieje
kiedy skażona kobieta urodzi dziecko? Strach pomyśleć.