Rosjanie ponownie rozczarowują
Nasz Dziennik, 2011-02-18
Z
dr. inż. Maciejem Laskiem, pilotem, zastępcą przewodniczącego
Podkomisji Lotniczej w Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa
Państwowego, badającej okoliczności katastrofy samolotu Tu-154M z
10 kwietnia 2010 r., rozmawia Marcin Austyn
Jaki
cel miało powtórzenie przez rosyjskich tzw. niezależnych ekspertów
tez z raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), z
pominięciem polskiego stanowiska w sprawie katastrofy Tu-154M z 10
kwietnia 2010 roku?
-
Trudno powiedzieć. Być może ta konferencja była czymś w rodzaju
odpowiedzi na informację, że polska prokuratura wojskowa zakończyła
przesłuchania w Moskwie. Wszyscy wiemy, że jedynym celem tej wizyty
były przesłuchania członków grupy kierowania lotami. W związku z
tym, na zasadzie kontrapunktu, zaproponowano wystąpienie w mediach
kilku niezależnym od MAK ekspertom, którzy musieli powiedzieć, że
cały problem z przyczynami katastrofy leży po stronie źle
wyszkolonej polskiej załogi.
Polskie
uwagi dotyczyły głównie pracy kontrolerów, a od Rosjan słyszymy,
że na wieży mógł siedzieć szympans, a i tak winna tragedii
byłaby załoga. To bardzo "eksperckie" spostrzeżenie?
-
Odnoszę podobne wrażenie. Bardzo żałuję, że my jako komisja nie
zostaliśmy powiadomieni o tej konferencji odpowiednio wcześniej.
Gdybyśmy mogli wziąć w niej udział, to wydaje mi się, że
niektóre pytania byłyby bardziej celne. Mimo to uważam, że ta
konferencja Rosjanom nie wyszła i niektóre pytania dziennikarzy
zaskoczyły organizatorów.
Polscy
piloci rzeczywiście byli zdeterminowani, by lądować na
Siewiernym?
-
Wchodzi pan w materię, na temat której nie mogę się wypowiadać.
Mogę jedynie zagwarantować, że ten wątek jest bardzo dokładnie
analizowany w naszym raporcie i opinia publiczna zostanie zapoznana
ze wszystkimi szczegółami tej sprawy. Dopóki nie skończymy prac,
nie wypowiadamy się na tematy, które nie zostały
ujawnione.
Kontrola
lotów mogła odesłać Tu-154M na drugi krąg? Pytam o tę sprawę,
bo zdania są podzielone, a wiemy, że nawet 10 kwietnia kontroler
polecił pilotowi Jaka-40, by ten odszedł na drugi krąg...
-
Słusznie pan zauważył, że toczy się na ten temat dyskusja i jest
to też element naszych prac. Jeszcze nie mogę powiedzieć, jakie
zajęliśmy w tej sprawie stanowisko.
Czy
Pana zdaniem, przekleństwa na wieży kontroli lotów to normalne
warunki pracy - bo tak usłyszeliśmy od rosyjskich ekspertów?
-
Wydaje mi się, że taki język na pewno nie świadczy o
profesjonalizmie. Całość jednak należy rozpatrywać nie tylko w
kontekście używanego słownictwa, ale również stosowania się do
procedur, zasad, i to także ujęliśmy w raporcie.
Usłyszeliśmy,
że dane z czarnych skrzynek zostały doskonale odczytane przez MAK.
Tymczasem wiemy, że polscy eksperci zrobili to lepiej. To jak jest z
tą rosyjską doskonałością?
-
Dzieje się tak, jeżeli dąży się do tego, by badanie zakończyć
możliwie szybko. Odczyt głosu, a zwłaszcza tła zapisanego na
taśmie rejestrującej głosy w kabinie, jest rzeczą bardzo trudną
i wymagającą spokoju, staranności i odpowiednich technik. Polscy
eksperci odczytali słowa, które nie znalazły się w rosyjskim
stenogramie. Natomiast my pracujemy zdecydowanie dłużej na tym
samym materiale niż eksperci MAK. Wniosek z tego jest taki, że przy
badaniu wypadków lotniczych, a takiej katastrofy w szczególności,
pośpiech jest niewskazany.
Jednak
MAK miał od Państwa sygnał, że będą wyniki pogłębionej
analizy zapisu CVR, i mimo to nie poczekano na wyniki?
-
Oczywiście. Muszę powiedzieć, że jesteśmy nieco rozczarowani
postawą MAK, gdyż, przygotowując nasze uwagi - które nie
zawierały żadnych złośliwości w stosunku do MAK, a były wręcz
wyprane z jakichkolwiek emocji, stanowiły materiał techniczny -
liczyliśmy na to, że jak to w kontaktach między profesjonalistami,
dojdzie choćby do dyskusji, w której tamta strona mogłaby odnieść
się do naszych uwag. Do niczego takiego nie doszło. Można tylko
ubolewać z tego powodu. Muszę podkreślić, że jesteśmy dalecy od
tego, by "przerzucać winę". Podobnie jak wypowiadająca
się oficjalnie strona rosyjska mamy ten sam cel, by taki wypadek
nigdy więcej nie wystąpił. Dlatego trzeba określić nie tylko
wszystkie przyczyny, ale i te okoliczności, które stanowią o tym,
że mamy do czynienia z zagrożeniem czy obniżeniem poziomu
wykonywania operacji lotniczych. Te sprawy należy wyjaśnić do
samego końca, by każda ze stron mogła z końcowego materiału
wyciągnąć dla siebie coś dobrego na przyszłość.
Dziękuję
za rozmowę.