O muzyce i śpiewie w liturgii
Z księdzem Piotrem Paćkowskim, pracownikiem naukowym Instytutu Muzykologii KUL, założycielem i dyrygentem Chłopięco-Męskiego Chóru Katedry Siedleckiej „Pueri Cantores Podlachienses”, rozmawia ks. Paweł Siedlanowski
Kiedyś śpiewano bardzo dużo – w domu, w kościele, na spotkaniach. Śpiew wiele wyrażał. Dzisiaj coś się tutaj bardzo pozmieniało. Ludzie milczą w świątyni... Dlaczego?
To
fakt. Nasze życie wypełnione jest dźwiękiem, który jest gotowym
produktem odtwarzanym za pomocą radia, TV, CD, komputera. Jeszcze
nie tak dawno w domu śpiewało się nie tylko pieśni religijne,
obrzędowe, ale różne. Dziś już nawet małe dzieci nie śpiewają.
Od najmłodszych lat człowiek jest nastawiony tylko na odbiór.
Zanika sposób komunikacji, jakim jest śpiew. Oddzielny problem to
pytanie, dlaczego w kościołach się nie śpiewa – są tam
przecież i starsi, pamiętający inny model kultury....
Zatem, jakie są przyczyny?..
Jest
ich wiele. Na pewno są to przemiany obyczajowe, kulturowe. Druga
przyczyna – myślę, że związana ze zmianami soborowymi. Sobór
postawił sobie za zadanie, poprzez wprowadzenie do liturgii śpiewów
ludowych (wcześniej nie były on traktowane jako śpiew liturgiczny
– jego rolę pełnił tylko chorał gregoriański) przybliżenie
jej wiernym. Problem był taki, że nie było odpowiedniego
repertuaru – owszem, były śpiewy obrzędowe, paraliturgiczne,
katechizmowe – należało zatem zastanowić się, które śpiewy
wprowadzić do liturgii. Sobór wymagał, aby były one urozmaicone,
aby na każdą niedzielę był inny zestaw pieśni. Tak się nie
stało – olbrzymi repertuar ludowy zredukowano do małej grupy
utworów. Skutek jest taki, że dzisiaj śpiew w naszych kościołach
jest nudny, bo te same pieśni są ciągle powtarzane. Mało pieśni
przybyło – nie podjęto trudu skomponowania nowych.
Ponadto – śpiewane są tylko 2, 3 zwrotki. Więcej nie znamy....
Nam
się ciągle śpieszy. Chcemy zredukować czas liturgii – zamknąć
ją w godzinie, czy 45 minutach... Jest to cecha współczesnego
świata - wszystkich: pośpiech i przez to spłycanie całej
rzeczywistości. Pieśni liturgiczne mają być swego rodzaju
„zapchajdziurą”, tłem, mają wypełnić określoną chwilę,
kiedy np., ksiądz przygotowuje dary – kiedy tę czynność
zakończy, natychmiast śpiew jest przerywany. Podobnie – procesja
wejścia – skraca się ją maksymalnie, a przez to często pieśń
ma jedynie 1, 2 zwrotki. Aby szybciej...Tymczasem śpiew ma ważną
rolę do spełnienia. Kiedy jej nie spełnia, staje się nieczytelny,
ograniczony, nudny.
Często wiele psuje nagłośnienie –
ustawione zbyt głośno. Śpiewa ksiądz, śpiewa organista, a ludzie
nie mają szans, by siebie usłyszeć. Dlatego milkną. Wiele,
szczególnie nowych świątyń, ma fatalną akustykę, co także ma
niebagatelny wpływ na odbiór słów i muzyki. Można to sprowadzić
np. w ten sposób: śpiewa organista, kiedy się na chwile wyłącza,
w kościele robi się cicho – ludzie nie śpiewają...Nie biorą
odpowiedzialności za śpiew.
A jaki wpływ na nasze milczenie ma kultura audiowizualna, w której jesteśmy dziś niewątpliwie mentalnie zanurzeni?
Ogromny.
Głośnik w kościele traktowany jest jaki głośnik radia – to
oczywiście proces odbioru podświadomy. Proszę zobaczyć, jak my
słuchamy radia, TV: czytamy książkę, coś tam robimy – medialny
głos nam w tym towarzyszy. Myślę, że od strony psychologicznej, w
wyniku tych przyzwyczajeń, każdy głos przefiltrowany przez
aparaturę elektroniczną, jesteśmy skłonni traktować w taki sam
sposób. Wyłącza nas – nie tylko w sytuacji śpiewu, ale także w
odbiorze słowa. Wycisza i nastawia na odbiór, a nie dawanie z
siebie czegokolwiek.
Msza św. staje się „theatrum”, a wierni publicznością...
Tak
– i dlatego tak ważne są zewnętrzne znaki, odpowiednio
poprowadzony śpiew, aby nie tylko zatrzymywały na sobie, ale
prowadziły ku rzeczywistości, którą wyrażają. Sprawowanie
liturgii i jej poszczególnych elementów szybko, powierzchownie
powoduje, że nie tylko nie dochodzi do głębokiego spotkania, ale
nawet to przysłowiowe „theatrum”
staje się bardzo marne... Mówiąc o mikrofonach, myślę, że jest
to już dziś konieczność, nie potrafimy się bez nich obyć –
ważne jest jednak, aby ich używanie było rozsądne i umiarkowane.
Podczas Mszy św. śpiewamy wiele pieśni, a właściwie piosenek, oazowych, pielgrzymkowych, kanonów Taize’. Mają różną treść, jakość. Jak traktować ten repertuar w liturgii?
Na
początek pewne rozróżnienie. Buntuję się trochę przeciwko
postawieniu w jednym szeregu pieśni oazowych, pielgrzymkowych,
kanonów z Taize’. Takie jest obiegowe rozumienie, ale u podstaw
Ruchu „Światło – Życie” było bardzo głęboka troska
założyciela, ks. Blachnickiego, o liturgię. Śpiewniki oazowe
zawierają olbrzymi materiał, bardzo wartościowych śpiewów
liturgicznych. Popularne określenie „piosenka oazowa” jako
synonimu piosenki obozowej, jest z pewnością krzywdzące.
Problemem są pieśni, które z założenia nie były
komponowane dla liturgii – jest taki nurt muzyczny, zapoczątkowany
przez ojca Duvala we Francji, znany szeroko także u nas, piosenek
katechetycznych, przybliżających w bardzo współczesny, ciepły
sposób Boga, Ewangelię, ale nie są to pieśni do wykorzystania
podczas Mszy św. Niekiedy idziemy po najmniejszej linii oporu,
zgromadzenie liturgiczne traktujemy jako miejsce, czas i przestrzeń,
gdzie ma być miło, fajnie, a wszyscy się będą dobrze czuli.
Często podstawowym elementem zgromadzenia jest danie młodzieży do
ręki gitary i powiedzenie: śpiewajcie, byle było ładnie... Msza
św. zamienia się w koncert, a wierni w publiczność.
Kanony
z Taize’ mają specyficzny charakter – są to śpiewy
uwielbienia. Są to teksty krótkie, utworzone nie na liturgię
Kościoła rzymsko – katolickiego, ale na spotkania medytacyjne.
Być może, można je zastosować w liturgii, np. jako uwielbienie,
czy dziękczynienie, ale ich nadużywanie jest zupełnie
niepotrzebne. Co ciekawe, w tej chwili wspólnota z Taize’ odchodzi
od tych śpiewów, a wprowadza chorał gregoriański.
Czy istnieją przepisy liturgiczne określające dobór i charakter śpiewów liturgicznych?
Są
bardzo ścisłe przepisy. Muzyka jest integralną częścią
liturgii, tzn. nie jest to tylko dodatek, ozdoba, wypełnienie chwili
ciszy. Nie może to być więc śpiew jakikolwiek– sam śpiew jest
liturgią - musi się pokrywać z jej treścią i porządkiem. To
jest podstawowy wyznacznik doboru pieśni. Przede wszystkim, jak
mówią dokumenty Kościoła, śpiew ma mieć charakter sakralny –
jest to pojęcie szerokie i wieloznaczne. Najkrócej mówiąc, chodzi
o głębię, dostojność, ma w nich być niejako zapisana
nieskończoność Pana Boga – tak, jak się to dzieje np. w
chorale. Ostatecznie decyzję, co należy zaliczyć do zbioru pieśni
liturgicznych, podejmuje episkopat danego kraju. Są powoływane
specjalne komisje do tego celu, które wypowiadają się na temat
tekstu i melodii – biskupi to później zatwierdzają.
Jak rozśpiewać kościół? Nie ma nic smutniejszego, jak posępni, milczący chrześcijanie na niedzielnej liturgii, stojący ze spuszczonymi głowami i ukradkiem spoglądający na zegarki...
Pierwsza
sprawa to odpowiedzialność duszpasterzy za śpiew w kościele.
Odpowiedzi ludu uczą spontaniczności – wyrażonej śpiewem.
Różnorodność melodii łamie pewne stereotypy, wprowadza swoiste
bogactwo. Konieczne jest także uczenie nowych śpiewów. Musi to być
długotrwała, systematyczna praca trwająca wiele miesięcy, czy
nawet lat. Potrzeba jest schola liturgiczna. Trzeba unikać banalnych
tekstów, ponieważ spłycają całe uczestnictwo w liturgii, nie
uczą należytego przeżywania Eucharystii. Warto tworzyć chóry
parafialne. Trzeba formacji, aby nie było to gwiazdorstwo, ale rola
służebna, przybliżanie tego, co się dzieje na ołtarzu. Msza św.
nie jest zgromadzeniem, gdzie musi być „fajnie” – my musimy
pamiętać o jej celu nadrzędnym i jej istocie: jest ona dziełem
Pana Boga dla ludu, a nie odwrotnie. Jeżeli damy Mu szansę
działania, On przyjdzie.
Gdzieś nam zaginęła modlitwa psalmami – mam tu na myśli Jutrznię, a zwłaszcza Nieszpory. Chyba wymagają one ponownego „odkrycia”.
Kiedyś
Nieszpory były modlitwą bardzo popularną, nie było parafii, w
której by nie były śpiewane. Istniały różne tłumaczenia
psalmów: poetyckie, rymowane – istniały też różne melodie. Coś
się stało w latach 70-tych, po Soborze Watykańskim II, że zaczęto
rezygnować z tych nabożeństw – być może dlatego, że uważano,
iż Msza św. jest najważniejsza i inne nabożeństwa niedzielne są
już niepotrzebne. Niewątpliwie warto wrócić do Nieszporów –
Sobór zachęca wszystkich do modlitwy Liturgią Godzin. Jest to
wielkie bogactwo Kościoła – praktyka pokazuje, iż ludzie chętnie
włączają się w tę modlitwę, bo ona w sposób bardzo uniwersalny
pokazuje kondycje ludzką: ból, radość, przemijanie, grzech i
powstawanie z niego...
Czym jest chorał gregoriański i dlaczego jest on nazywany „modlitwą czuwania”?
Nazwa
pochodzi od papieża Grzegorza Wielkiego. Jako pierwszy
usystematyzował liturgię. Nazwę wprowadził papież Leon IV w IX
w. Jest to zestaw śpiewów, jakie powstały do liturgii Kościoła
rzymsko – katolickiego. Definicja rzeczowa mówi, iż jest to
„pierwszy i własny śpiew Kościoła rzymska – katolickiego”,
a więc jest to coś, co jest naszą tożsamością, co odróżnia
nas od innych Kościołów. Fascynujemy się śpiewami prawosławnymi,
kulturami wschodnimi, a zapomnieliśmy i odstawiliśmy na bok chorał
gregoriański. Nie jest to dobre. Przez to też gdzieś zaginęła
wrażliwość na piękno i dostojeństwo śpiewów w liturgii.
„Śpiew czuwania” – jest to trudny śpiew, bo
wymaga zewnętrznego i wewnętrznego zaangażowania człowieka. Do
dziś jest tak w wielu klasztorach benedyktyńskich, że jeśli
podczas śpiewania chorału któryś z zakonników pomyli się, to
klęka na znak pokuty, bo on w tym momencie prawdopodobnie gdzieś
odleciał myślami... Dziś wielu ludzi szuka wyciszenia w różnych
formach jogi, medytacji – tymczasem są one w zasięgu ręki w
Kościele. Chorał mogą wykonywać nie tylko wyspecjalizowane chóry,
ale także wszyscy ludzie. Jeszcze raz podkreślam: jest to własny
śpiew Kościoła. Nie można liturgii traktować jak worka, do
którego można wszystko wrzucać. Liturgia jest własnością
Kościoła, a nie własnością czyjąkolwiek. O to powinniśmy się
naprawdę zatroszczyć, bo inaczej utracimy swoją tożsamość.