Piękni dwudziestoletni
Powieść Piękni dwudziestoletni została wydana na trzy lata przed śmiercią Hłaski, w 1966 roku nakładem Instytutu Literackiego w Paryżu, z dopiskiem autora, że jest to raczej parodia niż autobiografia. W tym czasie pisarz dźwigał już ośmioletni bagaż emigracji, starał się przełamać dręczącą go samotność:
Samotność wieloimienną. Najpierw ludzką, bo był przecież oddalony od kraju i przyjaciół, którzy tam zostali; potem literacką, bo jako emigrant utracił kontakt z czytelnikiem; wreszcie światopoglądową, bo czuł, że słabnący odzew na jego książki wynika z nieporozumienia koncepcji literatury, którą sobie wypracował. (Czapliński P., Piękni dwudziestoletni Marka Hłaski |
,
[w:] GLOSARIUSZ
od Młodej Polski do współczesności. Materiały do kształcenia
literackiego w szkole średniej,
pod red. T. Patrzałka, Wrocław 1986-89, s. 247-248).
Jak
zauważa Przemysław Czapliński, aby przełamać tę samotność:
(…) pisarz stworzył formę przeciw osamotnieniu, formę, która miała przywołać sylwetki pokoleniowych przyjaciół, wciągając czytelnika w narrację bliską zwykłemu gadaniu, i wreszcie wyjaśnić własne rozumienie miejsca literatury we współczesnym świecie. |
(tamże).
Marek Jakub Hłasko - jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy XX wieku i jedna z najciekawszych postaci polskiej kultury minionego stulecia, nazywana kultowym twórcą Polski Ludowej, polskim Jamesem Deanem - przyszedł na świat 14 stycznia 1934 roku w Warszawie. Gdy miał zaledwie 3 latka, jego rodzice - prawnik Maciej Roman Hłasko oraz urzędniczka Maria Łucja z domu Rosiak - podjęli decyzję o rozwodzie, która miała ogromny wpływ na dalsze życie ich syna. Dwa lata później chłopiec stracił ojca, który umarł w wieku zaledwie trzydziestu trzech lat na chorobę nerek.
W
czasie II wojny światowej Hłasko przebywał w
Warszawie,
gdzie jego matka, niegdyś urzędniczka w sekretariacie dyrekcji
Elektrowni Miejskiej w Warszawie, prowadziła stragan z
żywnością.
Gdy
upadło powstanie warszawskie, 2 października chłopiec z matką
wyjechał z całkowicie zniszczonego miasta i domu do Częstochowy,
gdzie mieszkał do końca marca 1945 roku i gdzie rozpoczął
przygodę z literaturą - mając jedenaście lat zaczął pisać
pamiętnik.
Na
początku 1946 roku Hłasko razem z matką i przyszłym ojczymem (z
Kazimierzem Gryczkiewiczem Maria poznała się w pracy w Powszechnym
Zakładzie Ubezpieczeń Wzajemnych w Białymstoku) zamieszali w
segmencie domu szeregowego przy ulicy
Borelowskiego 44 we Wrocławiu,
gdzie chłopiec rozpoczął naukę.
Już
w tym okresie pojawiły się problemy z jego edukacją. Jak pisze w
jego biografii Andrzej Czyżewski:
Hłasko rozpoczął naukę, mając sześć i pół roku. Przez cały czas szkoły był zawsze jednym z najmłodszych w klasie. Na domiar złego miał bardzo dziecięcy wygląd. Nie mógł więc popisywać się tym, czym chłopiec w powszechnej szkole chce imponować - siłą, zręcznością i dorosłością. Nadrabiał to agresywnością i zadziornością, również w stosunku do nauczycieli. W rezultacie nie miał prawie szkolnych kolegów i przyjaciół. Zawsze był obcym. Zanim zdążył się zaprzyjaźnić i oswoić, odchodził. |
Szkołę
powszechną Hłasko ukończył w 1949 roku. We wrześniu rozpoczął
naukę w Liceum Techniczno-Teatralnym w Warszawie, jednak z końcem
roku przerwał
naukę i
wrócił do Wrocławia, gdzie podjął pracę w Stoczni Rzecznej i
zrobił kurs samochodowy.
Dwa
lata później początkujący pisarz razem z matką i ojczymem
przeniósł się do Warszawy. Tam, mając zaledwie siedemnaście lat,
rozpoczął pracę jako kierowca
ciężarówki,
coraz poważniej jednak myśląc o karierze literackiej.
Debiut Hłaski miał miejsce w 1954 roku opowiadaniem Baza Sokołowska, wydrukowanym w wydawnictwie „Iskry” w zbiorze Almanach Literacki. W ciągu następnych pięciu lat pisarz zyska opinię jednego z największych odkryć polskiej kultury lat 50., otrzyma kilka nagród literackich (między innymi kilkumiesięczne stypendium twórcze Związku Literatów Polskich, Nagrodę Literacką Wydawców czy specjalną Nagrodę Pracy za opowiadanieRobotnicy na konkursie literackim V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów w Warszawie).
W
czasie swojej największej popularności w Polsce Ludowej Hłasko
nawiązał także „romans” z dziennikarstwem. Pracował między
innymi w redakcji legendarnego tygodnika „Po prostu” czy był
korespondentem robotniczym „Trybuny Ludu”, o czym pisze w swojej
autobiograficznej powieści Piękni
dwudziestoletni.
W
maju 1956 roku miał miejsce ważny punkt w literackiej karierze
Hłaski. Na rynku czytelniczym nakładem Spółdzielni Wydawniczej
„Czytelnik” ukazało się książkowe wydanie jego pierwszego
tomu opowiadań, zatytułowane Pierwszy
krok w chmurach.
Jakby tego było mało, rok później na podstawie jego utworów Ósmy
dzień tygodnia, Pętlaoraz Baza
ludzi umarłych (według
opowiadania Głupcy
wierzą w poranek)
ówcześni reżyserzy - Aleksander Ford, Wojciech Jerzy Has i Czesław
Petelski - nakręcili fabularne
filmy.
Hłasko był na szczycie popularności.
Wszystko
zmieniło się, gdy w 1958 roku wyjechał
z Polski do Paryża na
zaproszenie Instytutu Literackiego. Przez tą decyzję przywarła do
niego na długie lata łatka szpiega,
zdrajcy, uciekiniera,
której nie mógł zdjąć, ponieważ propaganda socjalistyczna
uniemożliwiała mu powrót do kraju i oczyszczenie się z
zarzutów.
Na
początku swojej emigracji Hłasko przebywał w Paryżu. Mieszkał
tam w Maison Lafitte i pracował w piśmie „Kultura” Giedroycia,
cały czas publikując swoje opowiadania.
W
1959 roku wyjechał do Tel-Awiwu,
gdzie dwa lata później (20 lutego 1961) wziął ślub z niemiecką
aktorką Sonją Ziemann, poznaną w czasie pracy nad filmem Ósmy
dzień tygodnia.
Na
początku lat 60. Hłasko mieszkał kolejno w Wiedniu,
Berlinie Zachodnim, Londynie, Zurychu i Izraelu.
Po zaledwie czterech latach małżeństwa podjął decyzję o
rozstaniu z żoną i wrócił sam do Paryża, skąd po kilku
miesiącach - w lutym 1966 roku wyjechał do Hollywood.
W
1969 roku otrzymał pozwolenie na stały pobyt. Mając wyjaśniony
prawny status, wziął udział w zdjęciach do kolejnego filmu na
podstawie swojej twórczości – tym razem chodziło o
opowiadanieWszyscy
byli odwróceni.
W tym celu w czerwcu 1969 pojechał do Niemiec.
Powracając
z planu zdjęciowego, zmęczony zatrzymał się na noc w niemieckim
Wiesbaden, przy Hauberisser Strasse 26 u redaktora H.J. Bobermina,
poznanego w Izraelu producenta filmowego, gdzie w
nocy z piątku 13 na sobotę 14 czerwca 1969 roku zmarł w wieku
zaledwie 35 lat,
wskutek przedawkowania środków nasennych w połączeniu z
nadmiernym spożyciem alkoholu. Choć po dziś dzień niektórzy są
przekonani, iż było to samobójstwo, to jednak przyjaciele Hłaski,
jego rodzina w swoich wspomnieniach i pamiętnikach opowiadają się
za nieszczęśliwym wypadkiem. Hipoteza o samobójstwie była na rękę
zarówno jego przeciwnikom jak i zwolennikom. Ci pierwsi znajdowali w
niej potwierdzenie stawianych mu zarzutów, dla drugich była ona
dopełnieniem budowanej przez samego pisarza legendy. Widzieli w niej
przejaw ostatecznej wierności twórczej i życiowej postawie
„buntownika z wyboru”.
Pisarz
został pochowany 20 czerwca 1969 roku na Cmentarzu Południowym w
Wiesbaden. W pogrzebie uczestniczyła i Sonja, i jego matka.
Po
kilku latach, dzięki staraniu matki prozaika i jego przyjaciela Jana
Himilsbacha, jego
szczątki przeniesiono do Polski.
18 listopada 1975 roku spoczęły one na warszawskich Powązkach.
Himilsbach, który pracował tam wtedy jako kamieniarz, własnoręcznie
wykuł napis na płycie nagrobnej, zasugerowany przez Marię
Hłasko: Żył
krótko, a wszyscy byli odwróceni.
Ważniejsze
dzieła marka Hłaski to:
Opowiadania:
Pierwszy
krok w chmurach (1956)
Opowiadania (1963)
Powieści
i mikropowieści:
Ósmy
dzień tygodnia (1956)
Wszyscy
byli odwróceni. Brudne czyny (1964)
Nawrócony
w Jaffie. Opowiem wam o Ester (1966)
Sowa,
córka piekarza (1967)
Piękni
dwudziestoletni –
fabularyzowana autobiografia (1966)
Na
podstawie twórczości Hłaski nakręcono kilka filmów (do
niektórych sam autor pisał scenariusze), m. in.:
„Pętla”
(1957), reż. Wojciech Jerzy Has, w roli Kuby – Gustaw
Holoubek
„Ósmy
dzień tygodnia” (1958), reż. Aleksander Ford
Andrzej
Titkow, jeden z polskich dokumentalistów nakręcił też film o
Hłasce – „Piękny dwudziestoletni” (1986), za który dostał
kilka nagród.
Hłasko
o swojej twórczości:
W
literaturze interesowała mnie poza donosem policyjnym tylko jedna
sprawa: miłość kobiety do mężczyzny i ich klęska.
Inni
o Hłasce:
Schemat legendy Hłaski jest dość prosty – najpierw „cudowne dziecko”: siedemnastoletni uczeń, który porzucił szkołę, został szoferem i… zaczął pisać. To nowa wersja „buntowniczych” biografii w starym stylu – Jacka Londona czy Maksyma Gorkiego. Tramp, włóczęga, bradiaga, który sobą sprawdza życie i z tych sprawdzeń tworzy literaturę. |
/Stanisław
Burkat/
On był zawsze na medal… Nie umiał napisać bzdetu, po prostu nie umiał, bo taki był próg jego talentu. |
/Bohdan
Czeszko/
Hłaski nie można lekceważyć. Można go przyjąć lub trzeba znienawidzić. |
/Henryk
Bereza/
Książka
składa się z siedmiu
tytułowanych rozdziałów,
z których każdy to osobna historia z życia autora. Hłasko
przedstawia w nich z właściwą dla niego nutką ironii i sarkazmu,
nonszalanckiego zdystansowania, ale i ogromnej erudycji, fakty i
wydarzenia ze swojego życia.
Osobliwy pamiętnik rozpoczyna
wpis z lutego 1958 roku, gdy Hłasko wysiada na lotnisku Orły z
samolotu z Warszawy, a kończy jego wyjazd z Izraela.
Na
ponad dwustu stronach znajdziemy zarówno historię młodego chłopca
i jego krótkiej edukacji, pierwszą pracę – stanowisko pomocnika
kierowcy w firmie przewozowej, jak i opis krótkich, ale niezwykle
dynamicznych pierwszych doświadczeniach reporterskich.
W
rozdziale Sznurowadełka,
paseczek, krawacik opisał
na przykład epizod wydalenia z
liceum ogólnokształcącego przez kuratorium, które – sugerowane
opinią poradni psychologiczno-pedagogicznej (uczeń nie nadaje się
do szkoły o profilu humanistycznym), przeniosło go do placówki o
profilu handlowym. Jak pokazały późniejsze miesiące, problemy z
matematyką okazały się na tyle poważne, że młody Marek
zrezygnował z nauki w wieku zaledwie 16 lat. Nie pomogła
przeprowadzka do Wrocławia i zapisanie się do szkoły wieczorowej o
profilu rzemieślniczym – Hłasko ukończył edukację na poziomie
szkoły podstawowej.
Ważnym
momentem w jego życiu było zawiązanie pierwszych przyjaźni. Gdy
grał na pozycji środkowego napastnika w klubie sportowym,
poznał Tadka Mazura i „Kape”, razem chodzili na mecze. Niestety,
szybko wyrzucono ich z klubu za grę w pokera. Tadek wkrótce trafił
do więzienia, a Hłasko z „Kape” zajęli się bandytyzmem
i kradzieżami.
Słodkie
chwile nieróbstwa przerwał przymus
pracy,
który objął nieuczącego się Marka, gdy skończył 16 lat.
Rozpoczął pracę jako pomocnik w firmie Paged w bazie Bystrzyca
Kłodzka. Choć wstawał o 4 rano, a pracę przy rozładunku kończył
o 22, to i tak kierownik zmiany zarzucał mu, że nie wyrobił normy.
Bojąc się oskarżenia o sabotaż gospodarczy i więzienia, Hłasko
sam odszedł.
Po
przeprowadzce do Warszawy zatrudnił się w firmie Metrobudowa jako
ładowacz. Po awansie na stanowisko zaopatrzeniowca zaczął czerpać
pewną przyjemność z życia na własny rachunek.
W tym czasie rozpoczął współpracę z „Trybuną Ludu”. Jako korespondent robotniczy, pisał o bolączkach i osiągnięciach swojego zakładu pracy. Po artykule o braku części zamiennych, długich postojach samochodów, ponownie zarzucono mu szkodzenie firmie. Koniec końców, Hłasko został zwolniony.
Na
szczęście ktoś poznany w „Trybunie” znalazł mu pracę w
Warszawskiej Spółdzielni Spożywców. Ten okres jego życia był
bardzo ciężki. Na bazie musiał być o 4 rano, więc wstawał już
o 2 w nocy. Razem z pomocnikiem, konwojentem i ładowaczem jechał na
Zieleniak,
gdzie już czekali badylarze ze swoim towarem (warzywami i owocami).
W takich chwilach obserwował wyzysk chłopów, których towar
przypisywano do I kategorii, a płacono za niego jak za III. Po
powrocie do bazy o 19ej, byli już tak pijani, że Hłasko ledwo co
pamiętał, jak dojeżdżali. Zawsze dawali stojącemu przy bramie
zakładu policjantowi butelkę wódki…
Podobne
przygody miał po przeniesieniu na rzeźnię. Tam też wszyscy pili
i kradli:
Tam najciężej było kraść, ale kradło się i tam. Przy wjeździe na wagę kierownik rzeźni wypisywał wagę wozu, potem jechało się na halę okrężną drogą. Ja stawałem i mówiłem do pomocnika: „Zdzisiek, spuszczaj wachę”. Pomocnik kładł się pod wóz i otwierał kurek chłodnicy: w ten sposób wóz kładł się lżejszy o dwadzieścia kilko, tę różnicę inkasowaliśmy w mięsie. Potem, tuż za bramą rzeźni, nalewało się znów wody. Wreszcie ci z rzeźni skapowali; wtedy spuszczało się benzynę. Gdzie „odpalało” się mięso – te dwadzieścia kilo – pozostanie moją tajemnicą. |
W
rozdziale Wrocław,
Obory, Wyspa róż Hłasko
opowiada o swoim trzymiesięcznym pobycie we Wrocławiu, gdzie dostał
– z pomocą Igora
Newerly’ego -
stypendium Związku Literatów Polskich. Na miejscu zamieszkał u
wuja. Dzięki pieniądzom ze stypendium i honorarium za swoje
opowiadanie Baza
Sokołowska,
opublikowane w czasopiśmie „Sztandar Młodych”, mógł pierwszy
raz w życiu skupić się na samorozwoju. Chodził więc do teatru,
dużo czytał, rozmawiał z ludźmi.
To
w tym czasie zafascynował się twórczością Witolda
Gombrowicza.
Żeby wypożyczyć jego powieść Ferdydurke, musiał zastawić swój
zegarek. Odwiedzał także kolegów z czasów, gdy pracował
w Pagedzie.
Jego nadzieje na serdeczne powitanie się nie sprawdziły: dawni
kompani nie przyjęli go dobrze, ponieważ rozpoznali siebie w jego
opowiadaniu wydrukowanym w gazecie. Hłasce było bardzo żal
zerwanych przyjaźni, ponieważ z tymi ludźmi łączyły go wspólne
przeżycia. Trzy lata temu, nielegalnie przez góry chodzili razem
przez Czechosłowacką granicę, zanosili słoninę i spirytus, a
przynosili papierosy i sztuczną biżuterię. Aby odwrócić uwagę
WOP-istów, brali ze sobą kilka kotów, które potem puszczali w
pobliżu psa strażników. W czasie, gdy zwierzęta się ganiały,
oni przechodzili na czeską stronę i wymieniali towar. Co ciekawe,
Czesi nigdy nie przekraczali granicy z Polską – Hłasko wciąż
zastanawiał się dlaczego takie podróże były jednostronne.
Gdy ten proceder „zarabiania” się wydał, koledzy z innej bazy wymyślili następny. Jako że mieszkali blisko granicy, podpalali przypadkową chatę. Ponieważ straż pożarna była daleko, powiadamiali więc żołnierza z WOP-u, który wzywał czeską straż pożarną – robiło się zamieszkanie, a handel kwitł.
Wracając
do wrocławskiego etapu biografii Hłaski, początkujący pisarz znał
tam dwóch innych żółtodziobów w
tym zawodzie. Jednym z nich był Stefan Łoś, którego wypuszczono
właśnie po rocznej odsiadce z więzienia, oświadczając na koniec,
że siedział przez pomyłkę. Łoś nigdy nie opowiadał o
więziennych przeżyciach - musiał podpisać zobowiązanie, że z
nikim nie będzie rozmawiał na ten temat pod groźbą powrotu za
kratki. Znajomy Hłaski przed wojną napisał książkę dla
młodzieży Strażnica -
opowieść o żołnierzach Korpusu Ochrony Pogranicza tropiących
bolszewickich agentów. Po wojnie nie drukowano go, więc nie miał z
czego żyć. Umarłby niechybnie z głodu, gdyby nie życzliwi
koledzy, którzy stale i regularnie zapraszali go na obiady. Odszedł
więc nie wskutek niedożywienia, lecz w wyniku obrażeń, jakich
zaznał w czasie nieludzkiego traktowania w więzieniu.
Hłasko
dowiedział się później, jak UB obchodziło się z więźniami i
jak traktowany był Łoś. Stawiali go w lodowatej wodzie po pas na
całe godziny (stosowano też inne metody, jak oddawanie moczu na
twarz i plucie), potem oddawano na przesłuchanie prowadzone
przezpułkownika
Jacka Różańskiego.
Łoś nigdy nie wymawiał tego nazwiska, bał się. Hłasko poznał
Różańskiego, którego określił mianem typowego fanatyka.
Drugim
piszącym był Tadeusz
Zelenay,
o którym w rozdziale także można znaleźć kilka ciekawostek i
anegdot.
W
1954 roku Hłasko pojechał ze swym najlepszym przyjacielem Edwardem
Bernsteinem na
Zjazd Młodych, który odbywał się w Oborach i na którym czytano
głównie nieciekawą prozę. Uczestnicy przysypiali ze zmęczenia po
nocnych popijawach na każdym z nudnych odczytów. Hłasko i jego
kolega - młody i piękny mistrz bójki towarzyskiej, silny
fizycznie, opanowany, spokojny - nie wytrzymali długo w
Oborach.
Pojechali
na Mazury, do miejscowości Wyspa
Róż.
Za towarzyszy do kieliszka mieli czterech rybaków z Dalmoru. W tym
czasie Edward dużo mówił o książkach, o literaturze, dzięki
czemu Hłasko miał kompana do długich dyskusji.
Po
powrocie do Warszawy Hłasko zdał sobie sprawę, że chodzą za nim
tajniacy z milicji, którzy wmanewrowali go później w konfidencką
działalność. Żeby wywiązać się ze współpracy, napisał kilka
zmyślonych donosów, cały czas mając nadzieję, że w końcu może
dadzą mu spokój.
W
tym czasie nie miał pieniędzy, mieszkania, więcJózek
Lenart ze "Sztandaru
Młodych" zlecił
mu zrobienie dwóch reportaży z okolic Wrocławia. Jeden był o
lekarce pracującej na wsi, drugi o wiejskim teatrze amatorskim,
który prowadziła żona kierownika PGR-u.
Gdy
Hłasko wrócił do Warszawy, podpisał umowę z wydawnictwem Iskra,
ceniącym współpracę z młodymi pisarzami. Z polecenia tamtejszej
kierowniczki poszedł na Mokotów, do Władysława
Broniewskiego –
już wtedy znanego polskiego poety, oficera legionów, komunisty,
niepartyjnego alkoholika, aby pomóc mu wybrać wiersze do druku.
Broniewski pił z Hłaską do rana.
Reporter
najbardziej bojowego pisma w Polsce to
rozdział, w którym Hłasko relacjonuje charakter swojej współpracy
dziennikarskiej z grupą „Po Prostu”, zakończonej po
wydrukowaniu Obrony
Grenady:
Przestało mnie to wszystko interesować; przychodziłem tylko pierwszego po pieniądze – tym niemniej naprawdę szkoda mi tego pisma. |
Hłasko
pracował w gazecie „Po Prostu”, najbardziej bojowym tygodniku
Polski Ludowej. Na początku nie był stałym pracownikiem, tylko tak
zwanym wolnym
strzelcem.
Na
dole gmachu, w którym mieściła się redakcja gazety był mało
wykwintny bar
„Jontek”,
który nie mógł konkurować z niezwykle popularną w tym
czasie restauracją
„Kameralna”,
w której można było siedzieć dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Hłasko szczegółowo nakreślił podział wnętrza na trzy części,
odwiedzanych w zależności od pory dnia: pijaństwo zaczynało się
od rana w „Kameralnej” II, później przechodziło się do
„Kameralnej” I na posiłek, dalsze picie i zabawę do wieczora
(do tych sal mógł wejść każdy). Potem otwierano „Kameralną”
III, gdzie obowiązywała pewna etykieta: klient mógł być ostatnim
łachudrą, ale musiał mieć obowiązkowo marynarkę i krawat, co w
przypadku nieposiadającego mieszkania Hłasko było rzeczą trudną
do zrealizowania. Ale inteligentny pisarz i z tym sobie poradził:
marynarkę i krawat zostawiał w garderobie „Kameralnej”. Nad
porządkiem ucztujących czuwał kierownik sali i kilku szatniarzy.
Jeden z nich, pan
Miecio,
mimo iż był olbrzymem, nie bił gości - wypraszał ich kulturalnie
za drzwi. Było tak do momentu, gdy nie pobił klienta kluczem po
głowie. Wtedy wyrzucili go z pracy.
Jeśli
chodzi o bicie, Hłasko także został poturbowany. Stało się to
przez pomyłkę w Paryżu,
w lokalu „La Boheme”.
Po
okresie libacji w „Kameralnej”, Hłasko wyjechał do Lublina,
gdzie wysłała go gazeta poleceniem zrobienia reportażu o dwóch
niepełnoletnich chłopakach mieszkających w bursie, którzy
zamordowali swojego wychowawcę i ukradli mu przedmioty o łącznej
wartości trzystu złotych. Wszystkich zdziwił ich postępek,
ponieważ byli grzeczni, uczyli się dobrze, wychowawca ich lubił.
Nie umieli wytłumaczyć, dlaczego to zrobili. Powtarzali tylko, że
chcieli popełnić zbrodnię jak w powieściach kryminalnych.
Pieniądze były im potrzebne na kino i wino. Nie pomyśleli, że
wychowawca dałby im je, gdyby tylko go o to poprosili.
Hłasko
miał wgląd w akta sprawy, rozmawiał z obrońcą winowajców. Po
zebraniu materiałów wrócił do Warszawy i napisał reportaż,
którego jedną trzecią odrzuciłbojaźliwy
Lasota –
wtedy redaktor naczelny „Po Prostu” (potem poseł na Sejm
Rzeczpospolitej Ludowej), z którego najbardziej poczytne pismo w
Polsce zrobiła redagująca je przed 1955 rokiem Hanka
Bratkowska.
Dalej
Hłasko wspominał okoliczności napisania opowiadania Pierwszy
krok w chmurach,
które po odrzuceniu przez Lasotę, zostało wydrukowane w „Nowej
Kulturze”. Co ciekawe, gdy Bratkowska przeczytała w konkurencyjnym
piśmie historię o głupkowatych robotnikach atakujących młodą
parę, urządziła piekło Lacocie.
Ten
jednak chyba nie wyniósł z tej rozmowy lekcji, ponieważ odrzucił
kolejny tekst Hłaski - artykuł
o teatrze Bim-Bom,
kierowanym przez Kobielę i Cybulskiego.
Kolejnym
tekstem pisarza był ten o Władysławie
Mazurkiewiczu -
szpiclu, współpracowniku UB mordującym swoje ofiary strzałem w
głowę i ukrywającym ciała w garażu w podłodze, zalewając je
uprzednio betonem. Proces zbrodniarza był kompromitacją, ludzie
bali się zeznawać. Wszyscy byli pewni, że Mazurkiewicz był tylko
pionkiem, że wykonywał wyroki swych zwierzchników z UB. Hłasko
właśnie ten aspekt sprawy uczynił motywem wiodącym swojego
artykułu Proces
przeciwko miastu,
którego swoim zwyczajem Lasota nie wydrukował.
Podobnie
redaktor „Po prostu” postąpił z tekstem
o Dostojewskim,
który z chęcią wypuściła „Trybuna Ludu” - organ KC PZPR. „Po
Prostu” przestało być pismem dla studentów, stało się gazetą
całego narodu. Miało na swoim koncie wiele akcji, między innymi
przeprowadziło zbiórkę dla młodych plastyków, którzy nie mieli
z czego żyć, poruszało problem bohaterów AK, piętnowało styl
życia książąt
socjalizmu.
Te wszystkie inicjatywy były inspirowane pomysłowością Hanki
Bratkowskiej, ale z drugiej strony doprowadziły do jego rozwiązania.
Hłasko
skończył definitywnie współpracę z „Po Prostu” po tym, jak
Lasota wydrukował kretyńskie opowiadanie Obrona
Grenady Kazimierza
Brandysa. Bez pracy, spał na Dworcu Głównym, na komisariatach, w
izbach wytrzeźwień.
W
kolejnym rozdziale pod tajemniczym tytułem Goofy
the dog,
Hłasko dalej wspomina swoje perypetie, dotyczące głównie etapu
fascynacji kulturą amerykańską oraz kontaktów z Jerzym
Putramentem.
Przez
krótki czas był uczniem Państwowego Technikum Teatralnego (z
którego dość szybko go wyrzucono). Wtedy chodził z kolegami
przed ambasadę
amerykańską,
stojącą nieopodal szkoły, gdzie zdejmowali czapki i oddawali w ten
sposób honor Stanom Zjednoczonym, walczącym akurat w wojnie
koreańskiej. Prócz tego, wszyscy wspólnie chodzili na pokazy
filmowe do tamtejszego ośrodka informacyjnego, gdzie Hłasko poznał
pewnego psa, nazwanego Goofy the Dog.
Przy
okazji wspominania tego etapu biografii, Hłasko poświęcił trochę
czasu na opisanie sprawy Stefana
Martyki -
w tym czasie w Polskim Radiu prowadził audycję „Fala 49”, w
której szkalował kraje imperialistyczne, mówił o kretynizmie,
bestialstwie, idiotyzmie Amerykanów. Wkrótce został zamordowany
przez studenta, prawdopodobnie stałego gościa Ośrodka
Informacyjnego ambasady USA. Po tej tragedii centrum
zamknięto.
Hłasko
wspomina także, jak w czasie wojny koreańskiej rozpuszczono plotkę,
że Polacy mogą wziąć w niej udział na ochotnika. Wówczas
zakłady pracy urządzały „masówki”(przymusowe
zebrania), na których potępiano Amerykanów, a wiwatowano Korei.
Zgodnie z propagandą nie wyświetlano nawet zachodnich filmów, a
młodzi ludzie byli nią i tak zafascynowani. Gdy w 1952 roku
urządzono w „Arsenale” wystawę pod tytułem Oto
Ameryka,
ludzie godzinami czekali w kolejce, aby choć łyknąć Ameryki.
Każdy eksponat – a zwłaszcza pistolety i bomby cieszyły się
ogromnym powodzeniem. W tym czasie Hłasko nie znał jeszcze
literatury amerykańskiej.
Nastała
moda na wszystko, co amerykańskie. Narrator kupił sobie kurtkę
wojskową z pagonami,
wtopił się w chuliganów warszawskich, ubranych w podobnym stylu i
ochrzczonych pogardliwym mianem bikiniarzy,
co jeszcze bardziej utwierdzało ich w przekonaniu, że są
wyjątkowi. Nosili szerokie samodziałowe marynarki, kolorowe,
ręcznie malowane krawaty, wysokie spodnie, buty na tzw. słoninie
(białej gumie). Ich głowy zdobiły fryzury, które nazywały
się plereza:
to fala włosów nad czołem, z tyłu schodząca się i tworząca
tzw. kacze skrzydła. Hłasko wspomina, że były trzy kategorie
układania plerezy: na cukier, na białko, na szklaną wodę.
Dalszą część rozdziału stanowią rozważania na temat Jerzego Putramenta, który w tym czasie był wzorem młodych literatów: jako pierwszy pojechał do Ameryki, gdzie napisał książkę Dwa łyki Ameryki, w której zamieścił swoje refleksje, między innymi o maszynach do gry hazardowej, o Wall Street (o sercu Ameryki pisał, że była to dzielnica skromna i nijaka) o gmachu ONZ, który podsumował słowem nuda.
Jeden
rozdział tych wspomnień Putrament poświęcił Czesławowi
Miłoszowi.
Zdradził, że był przeciwny wyjazdowi autora Zniewolonego
umysłu do
USA, ponieważ uważał, że prozaik i poeta zmarnuje tam swój
talent. Oskarżał go także o to, że jest pyszny i zarozumiały, co
motywował wspomnieniem: gdy Miłosz został odwołany z placówki
dyplomatycznej, nie chciał się pogodzić z tym, że przestano mu
płacić w dewizach, tylko zaczęto w gotówce polskiej. Putrament
wyrokował, że kariera Miłosza na Zachodzie nie powiedzie się,
oskarżał go o ucieczkę, o to, że w czasie wojny ukrywał paszport
litewski, który zapewniał mu bezpieczeństwo osobiste.
Na
koniec części poświęconej Putramentowi Hłasko zauważył, że
był on towarzyszem i człowiekiem KC, który - jeżeli kiedykolwiek
miałby pozostać na Zachodzie – nie musiałby się zmagać z
uzyskaniem wizy, jak Miłosz czy on - Hłasko. Autor Pięknych
dwudziestoletnich nazwał
Putramenta donosicielem,
który nie miał trudności finansowych. Zauważał także, że
jeżeli kiedykolwiek chciałby on stworzyć jakąś prozę, wtedy
umrze z głodu, ponieważ nikt nie kupi książki współpracownika
tajnej policji.
Na
poparcie swojej negatywnej opinii o Putramencie, Hłasko zdradził,
że także o nim napisał on kiedyś donos. W paszkwilu nazwał
Hłaskę deprawatorem, szkodnikiem społecznym, podkreślał, że nie
powinno się wpuszczać go do Polski, co adresat przeczytał w
rosyjskiej gazecie „Izwiestia”. Przebywając w Berlińskim Klubie
Dziennikarzy, w lipcu 1958 roku, dowiedział się, że autorem donosu
był Jerzy Putrament.
W
rozdziale Feliks
Dzierżyński i Bogey,
podzielonym na pięć tytułowanych części, Hłasko wymienia opis
sposobów zapewniających przeżycie młodemu człowiekowi, który
bez pieniędzy i pracy trafił na obcą ziemię – począwszy od
sutenerstwa, poprzez pobyt w szpitalu psychicznym, więzienia w
Monachium, Stadelheim i Paryżu, zaciszny kącik u boku zamożnej
kobiety, a skończywszy na uczciwej pracy, w której jednak nie
pokładał zbyt wielkiej nadziei (na co wskazuje ostatnie miejsce w
hierarchii).
Swoje rozważania rozpoczyna stwierdzeniem, że jeżeli się było uchodźcą zza Żelaznej Kurtyny, można było w czasach Polski Ludowej ubiegać się o azyl polityczny. Szansę otrzymania takowego zwiększało bycie byłym komunistą, członkiem KC, wysokim urzędnikiem UB, szpiegiem lub dyplomatą. Prosty człowiek, jak Hłasko, który nie należał do partii - zajmował się pisaniem - miał trudności z dostaniem azylu. Nie mając możliwości zarobkowania, musiał kombinować.
I.
Obłęd
Gdy
nie mamy pieniędzy, wówczas symulujemy manię
prześladowczą.
Zgłaszamy się do komisariatu policji mówiąc, że ktoś nas
śledzi, nosi bomby w teczce i prosimy o zgodę na wydanie broni.
Oczywiście odmówią. Wtedy trzeba ich nachodzić kilkadziesiąt
razy tak, aby nas zapamiętali.
Później
połykamy proszki, a nasz zaufany przyjaciel wykonuje telefon na
policję. Po jej przyjeździe i stwierdzeniu próby samobójczej,
zostajemy rozpoznani jako ten maniak, który ich nachodził i
zostajemy odwiezieni do szpitala. Najlepiej jest odbierać sobie
życie w Monachium, bo wówczas jest to znakomity szpital
w Haar.
W
szpitalu pozostajemy długi czas, na przykład według prawa
niemieckiego każdy niedoszły samobójca spędza tam aż trzy
miesiące!
Później
musimy dalej symulować, aby przenieśli nas do domu wariatów. Gdy
tak się stanie, na miejscu trzeba odmawiać jedzenia obawiając się
otrucia. Wtedy, gdy przywiążą człowieka paskami i zaczną karmić
na siłę, trzeba krzyczeć i pluć.
Dalej
rozpoczyna się etap spacerów i rozmów z psychiatrą, i tak mamy
dach nad głową oraz darmowe wyżywienie, zależne od woli lekarza.
Takim symulowaniem niektórzy przedłużali sobie darmowy pobyt do
dwóch lat!
Nie
tylko w Monachium opłaca się udawać obłęd. Także w Izraelu
życie wariata w szpitalu jest usłane różami: piękna pogoda,
możliwość pracy na budowie i odkładania pieniędzy na
wyjście.
II.
Rozczarowani komunizmem
W
tym sposobie, będąc bez grosza na Zachodzie, opowiadamy ludziom,
jak źle żyje się w Polsce z nadzieją na zaoferowanie pomocy.
Niestety nie działa tak dobrze, jak „obłęd” – ludzie nie
chcą słuchać o prześladowaniach Żydów, przesłuchaniach przez
UB, o śledztwach.
III.
Sutenerstwo
Dobrze
jest zająć się sutenerstwem, ponieważ to zapewnia przypływ
gotówki i gwarantuje spokojny byt. Najlepiej zostać kierownikiem
burdelu. Wtedy mamy po kilka kobiet w obiegu, dobre stosunki z
policją, łobuzy się nas boją.
Ważne
jest, byśmy nie sypiali ze swoimi kobietami, ponieważ to zapewnia
trzymanie kontroli – przecież każdy sutener musi czasami pobić
swoją pracownicę. Takie udawanie zazdrości sprawi jej szczęście.
IV.
Cicha przystań życiowa
Będąc
w Izraelu bez pozwolenia na pracę, zwracamy się do polskich
organizacji po pomoc. Jeśli nam odmówią, jeżeli zawiedzie dom
wariatów i sutenerstwo, wtedy do przeżycia pozostaje…
więzienie!
Taki
sposób przeżycia jest dobry, jeśli jest się także w Monachium.
Tam co trzeci osadzony jest Polakiem. Aby się dostać do tej arkadii
trzeba się upić i spać na dworcu - tam policja aresztuje
za włóczęgostwo.
Trafia się na osiem dni do więzienia, gdzie niestety jest marne
wyżywienie i obowiązuje zakaz pracy w areszcie.
Jeżeli
chce się przedłużyć areszt, ponieważ nie mamy dokąd wracać,
zrzucamy krzyż ze ściany, dzwonimy po strażnika i… dostajemy
następną karę do odsiedzenia za profanację uczuć religijnych. To
jest dobra metoda w Bawarii - bastionie niemieckiego
katolicyzmu.
Podczas
pobytu w więzieniu należy pamiętać o hierarchii ważności
rozmów. Na pierwszym miejscu jest niewinność, na drugim
nikczemność i przewrotność kobiet, na trzecim zaś sport, Bóg
oraz wojny.
Trzeba
też pamiętać o pewnych zwyczajach: nie płaczemy pod celą,
bierzemy udział w rozmowach, ale nie wtrącamy się w cudze nawet
gdy słyszymy, że dyskutanci nie mają racji.
V
Uczciwa praca
To
ostatni sposób na przeżycie. Gdy w zachodniej Europie wybieramy
wolność i prosimy o azyl, jesteśmy pytani o lotniska wojskowe.
Jeżeli nie byliśmy w partii, o szpiegostwie - jednej z „uczciwych”
prac nie mamy co marzyć.
W
rozdziale Mam
drzwi do szafy dwudrzwiowej,
oszklone, Hłasko opowiada o
braku wolności słowa komunistycznej
Polsce, swojej przygodzie z filmem i trudnościami z wydawaniem
książek.
Prozaik
otrzymał mieszkanie na Ochocie, gdzie wkrótce na pijaństwo
zbierali się wszyscy, którzy rano opuszczali „Kameralną”.
Po
jakimś czasie Hłasko wyjechał do Kazimierza i zaczął pisać
opowiadanie Cmentarze,
w którym zamierzał przyjrzeć się życiu zwykłych ludzi.
Gdy
wrócił do Warszawy, w poszukiwaniu swego przyjaciela Edwarda
Bernsteina poszedł do bursy, w której kiedyś okazjonalnie
pomieszkiwał. Nie spotkawszy tam kolegi, zrobiło mu się nieswojo.
Nikt nie wiedział, gdzie przebywał Bernsteina.
Dalej
Hłasko wspomina pierwsze spotkanie z Arturem
Sandauerem,
którego poznał przy okazji pożyczki pieniędzy. Oczywiście jak to
bywało w przypadku artystów, Hłasko nie otrzymał od razu żądanej
sumy, musiał słuchać, jak gospodarz deklamował wiersze
Białoszewskiego i odpowiadać na pytania o ich treść. Gdy okazało
się, że nie rozumie stylistyki autora Pamiętnika
z powstania warszawskiego,
został wyrzucony za drzwi.
Od
tej chwili Sandauer nie darzył młodszego kolegi sympatią. Jako
pierwszy zaczął go flekować w czasie, gdy nie chciano go drukować,
a krytycy marksistowscy uznali go za zboczeńca i degenerata.
Po
zakończeniu Cmentarzy ich
autor zaniósł maszynopis do wydawnictwa, lecz – jak się
spodziewał – odrzuciło ono jego tekst. Usłyszał, że takiej
Polski, jaką przedstawił w swojej historii nie ma.
Podobny
los spotkał także inne opowiadanie Następny
do raju,
dyskwalifikowało je jedno zdanie: Zamieniliście Polskę w tak
wielki obóz koncentracyjny, że nie potrzeba nawet drutów
kolczastych i psów, gdyż i tak nie ma gdzie uciec. Autor nie
zgodził się na korektę.
Kilka
lat później ten tekst posłużył za scenariusz filmu. Kręcono go
we Wrocławiu. Reżyserem był Czesław Petelski, który obiecał, że
zadba o wierność opowiadaniu. Kierownikiem artystycznym tego
zespołu był pułkownik i profesor Aleksander
Ford –
człowiek chytry i cwany, który potem przeniósł na ekran –
nieudolnie zdaniem Hłaski – jego opowiadanie Ósmy
dzień,
przerabiając ciekawe sceny z książki z punktu widzenia
młodzieżowego odbiorcy w odsłony dziecinne i zabawne.
Gdy
ten mało atrakcyjny film wszedł do kin, a Hłasko został zapytany
przez krytyka z gazety o komentarz, mimo iż go jeszcze nie widział
powiedział, że Ósmy
dzień to
chała.
Słowa te zostały natychmiast opublikowane, a wkrótce pracownik
Forda oświadczył Hłasce, że jego pracodawca poda do publicznej
wiadomości, że on kłamał, ponieważ nie widział tego filmu. Poza
tym Ford miał wyznać, że Hłasko na plan filmowy przychodził
pijany i chciał zgwałcić jakąś dziewczynę.
Po
tym epizodzie Hłasko otrzymał radę od pewnego kolegi, który
doradził mu, że jeżeli kiedykolwiek będzie chciał jeszcze
pracować przy filmie czy też wyjechać na zachód, to musi odkręcić
tę sprawę, ponieważ takie oskarżenia będą się za nim ciągnęły
nawet w innym kraju.
Hłasko,
zamiast posłuchać dobrej rady – jak sam przyznał – stchórzył.
Napisał do „Ekspresu Wieczornego” list otwarty, w którym
stwierdził, że krytyk nie zrozumiał jego słów i w którym
przeprosił Forda.
W
1957 roku nie chciano wydrukować dwóch książek narratora,
zmarnowano dwa filmy na podstawie innych tekstów, Hłasko stał się
przedmiotem drwin i denuncjacji.
Starsi
koledzy ze Związku Literatów namówili go, aby na pewien czas
wyjechał z kraju do Paryża. Podpowiedzieli mu, żeby złożył
podanie o przyznanie stypendium, które zostało rozpatrzone
pozytywnie.
Gdy
otrzymał paszport i poszedł po stypendium,
na miejscu okazało się, że pieniądze zostały cofnięte. Otrzymał
za to polecenie, by iść do Ministra Kultury. Tak też zrobił.
Urzędnik okazał się człowiekiem uprzejmym. Oświadczył
prozaikowi, że to Związek Literatów przyznawał pieniądze i
odesłał go z powrotem do nich, a ci z kolei zrzucali winę na
Ministra Kultury... W końcu prawda wyszła na jaw: okazało się, że
to minister Kuryluk, nie wiedząc o wielu podpisanych umowach z
wydawnictwami zachodnimi, cofnął jego stypendium.
Koniec
końców, Hłasko wyjechał z Polski Ludowej. Wspomina, że kupił
bilet za dolary i pożegnał się z kolegami, którzy nie wierzyli,
że wróci – on nie wiedział wtedy, że nie będzie już mógł
wrócić… Miał
24 lata,
był uznany za skończonego człowieka i pisarza. Przeszedłszy
odprawę celną, poleciał samolotem do Paryża, cały czas mając w
głowie ciekawe spostrzeżenie:
Ci nowi piękni dwudziestoletni nie będą już mieć tych problemów: po wybraniu azylu dalej będą lekarzami, inżynierami, czy Bóg wie zresztą czym. Nie grozi im ani nędza, ani głód, ani tęsknota za krajem, który zostawili i który nie sprawiał im cierpienia. I to są ci nowi, piękni dwudziestoletni. |
W
rozdziale Hotel
„Victory” Hłasko
opowiada o swoich podróżach, które były przerywane ciągłymi
problemami z wizami i paszportem.
Po przyjeździe do Paryża Hłasko trafił na fatalny czas we Francji, która dla Polaków była symbolem wolności i demokracji. Teraz przeżywała ciężki okres, zmieniali się premierzy rządu, wojsko i policja co chwilę legitymowały ludzi i często ich bili. W tym czasie Hłasko był bardzo zagubiony, dręczyła go dziwna pewność, że już niczego w życiu nie napisze. Komuniści zabili w nim nadzieję.
Po
jakimś czasie od przyjazdu zgłosił się do ambasady francuskiej i
poprosił o wizę
turystyczną,
aby móc wyjechać do USA. Odesłano go do ambasady polskiej we
Francji, gdyż w jego paszporcie był wpis, że może poruszać się
tylko po Europie. Tam adnotację zmieniono i dowiedział się, że ma
wrócić, gdy nowa wiza amerykańska będzie gotowa. W tamtej chwili
nie chcieli mu jej przedłużyć.
Po
wizycie w ambasadzie, Hłasko z kolegą Jankiem
Rojewskim pojechali
do Nicei na Lazurowe Wybrzeże, potem do Niemiec. Chodzili po nocnych
lokalach, bawili się i pili, aż w końcu postanowili zmienić
otoczenie i wyruszyli na Sycylię, gdzie mieszkali u poznanego
rybaka.
Kolejnym
postojem na mapie ich wędrówki był Rzym. Tam zatrzymali się w
hotelu, z którego Hłasko poszedł do ambasady polskiej przedłużyć
ważność paszportu. Na miejscu usłyszał, że trzeba zapytać o
zgodę Warszawę. Wtedy narrator przypomniał sobie słowa pracownika
ambasady w Paryżu, który dał mu słowo honoru, że z przedłużeniem
będą problemy. Tak też się stało: wiza włoska traciła ważność
za dwa dni. Posiadał tylko tą niemiecką. Był pewien, że nie
dostanie innej, bo ważność jego paszportu kończyła się za kilka
dni. Otrzymał polecenie wyjazdu do Berlina, do Polskiej Misji
Wojskowej.
Na
miejscu urzędnik kazał mu natychmiast wracać do Warszawy,
tłumacząc, że posiedzi tam chwilę, a później znowu dostanie
zgodę na wyjazd. Hłasko jednak stracił nadzieję: skoro tutaj nie
chcieli przedłużyć mu paszportu, to gdy wróci do Polski, nigdy
już z niej nie wyjedzie. Przewidywał, że otrzymał już w kraju
łatkę szpiega.
To
wszystko spowodowało, że w Niemczech poprosił
o azyl polityczny.
Przez pewien czas mieszkał w Monachium, gdzie poznał Jana
Nowaka Jeziorańskiego -
dyrektora polskiej sekcji Radia Wolna Europa. Od niego dowiedział
się, co Leon Kruczkowski powiedział o nim w Polsce: że wszedł
w bagno imperialistycznego wywiadu.
To przeważyło o dalszych decyzjach.
Ponownie pojechał do Berlina do Polskiej Misji Wojskowej, gdzie poprosił o prawo powrotu do kraju, aby móc oczyścić się z zarzutów posiadania materiałów szpiegowskich. Tłumaczył, że został zniszczony, że jego rodzina wstydziła się za niego, że nie pracował dla wrogiego Polsce wywiadu. Na nic się to zdało: nie otrzymał wizy powrotnej, kazano mu czekać na decyzję Warszawy.
Załamany
wyjechał do Izraela,
gdzie regularnie chodził do polskiego konsulatu. Otrzymał radę od
ministra Bidy, aby wrócił do Berlina, zwołał konferencję prasową
i oświadczył, że w Polsce żyje się bardzo dobrze i tym samym
skompromitował Niemców.
On
jednak nie mógł tego zrobić, ponieważ otrzymał od nich azyl i
pomoc. Nie mógł ich ośmieszyć mówiąc, że się pomylił, że
opowiadał kłamstwa o Polsce. Wtedy Bida oddał mu paszport. Zgoda
Warszawy nigdy nie przyszła...
Sytuacja
była naprawdę ciężka. Janek Rojewski, jedyny znajomy w tym
czasie, otrzymał posadę architekta i nagle, z dnia na dzień
wyeliminował Hłaskę z grupy przyjaciół.
Pisarz
bardzo często głodował. Pracował na budowie, w hucie produkującą
watę szklaną, wszędzie pod obcym nazwiskiem, gdyż nie miał
pozwolenia. Często był aresztowany przez policję, wielokrotnie
siedział w więzieniu, w domu wariatów - wszystko po to, by
przeżyć.
Cały
czas chodził do polskiego konsulatu, jednak wizy powrotnej do
Warszawy nie otrzymał. Ludzie mówili, aby nie wracał, bo komuniści
nie przebaczą mu nigdy, ale on mimo wszystko chciał wrócić.
Marzył o stanięciu przed polskim sądem i wybronieniu się od
zarzutu szpiegostwa. Uważał, że skoro ktoś miał odwagę nazwać
go tajnym agentem, to teraz powinien mieć odwagę wpuścić do
kraju.
Cały
ten czas mieszkał w hotelu „Victory”, z takimi samymi pijakami,
jak on. Pewnego dnia, nagle w drzwiach stanęła jego
przyszła żona,
z którą rozstał się dwa lata temu. To sprawiło, że podjął
decyzję o ślubie.
Ostatnim
wpisem jest ten o wyjeździe z Izraela na zachód, do Niemiec.
Geneza utworu i znaczenie tytułu - Piękni dwudziestoletni
Marek Hłasko, uważany jest za jednego z najważniejszych polskich pisarzy powojennych i jednego z pionierów literatury opisującej mroczne aspekty rzeczywistości PRL, legenda za życia, relacjonuje na ponad dwustu stronach swoje przygody w Polsce przedpaździernikowej, oraz podczas wieloletniego pobytu na przymusowej emigracji, opowiadając o tytułowych pięknych dwudziestoletnich - ludziach powszechnie znanych (na przykład idole tamtych czasów: James Dean, Humphrey Bogart, Marlon Brando), ale i anonimowych w środowisku literacko-kulturalnym. Materiału dostarczyły mu wspólne biesiady, czy noce spędzone w więzieniu po libacjach alkoholowych. W książce będącej swoistym przewodnikiem po PRL pełno jest, podobnie jak w innych utworach Hłaski, życiowych rozbitków, ludzi z marginesu i półświatka, nie sposób zliczyć opisów knajp czy relacji z popijaw.
Wadą,
lub minusem lektury – zależy od indywidualnych upodobań
czytelniczych – jest fakt, iż książka zmusza do nieustannego
zadawania sobie pytania, co w tym wszystkim jest prawdą, a co
zmyśleniem. Na tę trudność zwrócili także krytycy. Bogdan
Rudnicki po lekturze Pięknych… pytał:
Pamiętnik? Kpina?
Prowokacja? |
Podobne
odczucia miał Janusz Drzewucki, publicysta „Życia Literackiego”:
Piękni dwudziestoletni to utwór w dużej mierze autokreacyjny. Hłasko stwarza siebie takiego, jakim chciałby być zapamiętany. Świat jest przezeń oglądany z dystansem i sarkazmem; to nie jest zapis dojrzewania, to raczej gra w literaturę… |
Ta zabawa
w literaturę,
jak to nazwał cytowany recenzent, wykreowała obraz Hłaski jako
polskiego „buntownika bez powodu”, autora „czarnej literatury”,
dającej wyraz nastrojom pesymizmu i beznadziejności, wprowadzając
na trwałe do języka polskiego określenie „piękni
dwudziestoletni”, które pojawia się w powieści przy okazji
pożegnania Hłaski z krajem, gdy wyjeżdżał do Paryża
przeczuwają, że już nie będzie mógł wrócić:
Ci nowi piękni dwudziestoletni nie będą już mieć tych problemów: po wybraniu azylu dalej będą lekarzami, inżynierami, czy Bóg wie zresztą czym. Nie grozi im ani nędza, ani głód, ani tęsknota za krajem, który zostawili i który nie sprawiał im cierpienia. I to są ci nowi, piękni dwudziestoletni. |
Problematyka „Pięknych dwudziestoletnich”
Marek Hłasko, jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy okresu powojennego, w swojej po części autobiograficznej książce Piękni dwudziestoletnistworzył portret epoki PRL-u. Ukazał mozaikę rozmaitych osobowości, wśród których na pierwszy plan wybija się on sam – narrator – człowiek znudzony, niezrozumiany, nie pretendujący do zmiany świata, lekko zmitologizowany, czasami agresywny nonkonformista.
Utwór
będący pod względem formalnym pamiętnikiem z elementami powieści
i opowiadania, jest doskonałym dokumentem biograficznym, choć nie
można go traktować jako życiorysu sensu stricte. Wyłania się z
niego legenda
Hłaski,
który ze względu na buntowniczy charakter był i jest porównywany
zarówno do Jamesa Deana, jak i do Humphreya Bogata, gwiazdy
melodramatu wszechczasów Casablanca,
ironisty i cynika, oraz do amerykańskich samotników, outsiderów i
genialnych postaci Marlona Brando czy Orsona Wellesa. Książka jest
literackim świadectwem wszystkich pasji, które ukształtowały
osobowość hulaszczego, obrazoburczego, lecz przede wszystkim
genialnie władającego piórem, niezależnego, realistycznego do
bólu pisarza.
Odnajdziemy
w niej opisy litrów wypitego alkoholu podczas nocnych libacji na
przypadkowych skwerkach czy tak zwanych melinach, poczytamy o
pięknych, wręcz demonicznych kobietach, poznany śmieszne i ciekawe
anegdoty filmowe czy sportowe, lecz przede wszystkim otrzymamy
portret artysty, który – jak uważał jego bliski przyjaciel Janek
Himilsbach - chciał
być kochany,
który żył krótko, a wszyscy byli odwróceni (słowa widniejące
na nagrobku pisarza, pochowanego w Warszawie na Starych Powązkach,
na Cmentarzu przy kościele św. Boromeusza, autorstwa jego matki).
Bez lektury Pięknych
dwudziestoletnich –
nie zrozumiemy Hłaski i jego twórczości:
(…) meandrów jego biografii i zawijasów jego twórczości, życiowej szamotaniny na emigracji i stosu szmiry, którą napłodził, poczucia niespełnienia, popychającego w objęcia wódki, i potrzeby kontaktu rodzącej literaturę. (…) jest ona najlepszym i najpełniejszym przewodnikiem po twórczości Hłaski, najbardziej kompletnym komentarzem do jego biografii i ewolucji twórczej. |
(Czapliński P., Piękni dwudziestoletni Marka Hłaski, [w:] GLOSARIUSZ od Młodej Polski do współczesności. Materiały do kształcenia literackiego w szkole średniej, pod red. T. Patrzałka, Wrocław 1986-89, s. 256)
Poza
tym Piękni
dwudziestoletni zaliczają
się do utworów, po jakie należy sięgnąć, chcąc bliżej poznać
epokę PRL-u, z jej wszystkimi niedorzecznościami, urokami i
dramatami, z jej ówczesnymi „myślicielami” i elitą
władzy.
Hłasko,
opisawszy swoje przygody, dokonał niezwykle szczerego podsumowania
epoki, w jakiej żył i jaka przyczyniła się do wygnania tego z
początku hołubionego przez czytelników i socjalistyczne władze
młodego pisarza, nie znaczy to jednak, że bezkrytycznie pochodził
do tak zwanego świata Zachodu. Pamiętnik jest także ważnym głosem
w dyskusji o stosunku mieszkańców Europy i Zachodnich sąsiadów do
tego, co działo się w latach 50. i 60. za żelazną
kurtyną,
gdy w Polsce przemoc, kłamstwo, podsłuchy i tajemnicze zniknięcia
były na porządku dziennym. Hłasko wielokrotnie w książce
podkreśla, że ludzie Zachodu nie chcieli wiedzieć o tym, co działo
się w państwach „bloku wschodniego”, ponieważ było im łatwiej
w ten sposób prowadzić „normalne” życie:
Ale skąd bierze się ten śmiech u ludzi stamtąd; przypuszczam, że wytłumaczenie jest proste. Nikt nie jest w stanie uwierzyć w prawdę: w ludożerstwo, w nieludzkie męczarnie, które ci ludzie przeszli. Być może, iż wynika to z pogardy do siebie samego: widzieliśmy to wszystko przez tyle lat, a nie mogliśmy niczego uczynić; patrzyliśmy na golgotę naszych braci, a mimo to spaliśmy po nocach i nasze organizmy działały normalnie; wiedzieliśmy, że ludzie pracujący w obozach Północy odmrażają ręce i nogi, a mimo to staliśmy godzinami w kolejce, aby kupić sobie ciepłe buty czy płaszcz. |
Podobnego
zdania jest Przemysław Czapliński, który zgadza się z poglądem
Hłaski, iż nie można było żądać, by ludzie „Zachodu”
uwierzyli w to, co działo się w Polsce:
Nie można żądać (…) ponieważ zbrodnia, przemoc, zło po przekroczeniu pewnej granicy stają się niewiarygodne: w umyśle Europejczyka mieści się mord polityczny, ale nie mieści się likwidacja całej partii, wiarygodne jest zabójstwo na tle rasowym, niewiarygodne jest wyniszczenie narodu, możliwa jest błędna decyzja gospodarcza, niemożliwa zaś gospodarka oparta na kaprysach jednego człowieka. |
(Czapliński P., Piękni dwudziestoletni Marka Hłaski, [w:] GLOSARIUSZ od Młodej Polski do współczesności. Materiały do kształcenia literackiego w szkole średniej, pod red. T. Patrzałka, Wrocław 1986-89, s. 249)
Główne wątki powieści „Piękni dwudziestoletni”
Książka Marka Hłaski porusza wiele problemów, lecz dominują w niej trzy główne motywy:
Stalinizm – książka jest świadectwem niedorzeczności, ale i zbrodni, jakie miały miejsce w Polsce Ludowej, gdy krajem rządził komunizm.
Kultura masowa – Hłasko wiele miejsca poświęcił twórcom kultury masowej: aktorom, piosenkarzom, sportowcom, reżyserom.
Biografia pisarza – Piękni dwudziestoletni to utwór autobiograficzny, konieczny do zapoznania się z legendą polskiego „buntownika bez powodu”.
Styl powieści „Piękni dwudziestoletni”
Piękni dwudziestoletni stylistycznie przypominają żywą mowę, bałagan cechujący tak zwane gadanie. Pełno w nich anegdot, żartów, dygresji, kompozycja jest luźna, dominuje poetyka fragmentu, co był zamierzeniem autora:
(…) pisząc to wszystko, pragnę zachować język tamtych czasów: ową dziwną mieszaninę slangu, komunikatów urzędowych, języka używanego na wiecach partyjnych i na ulicy. |
Powyższe cechy składają się na gawędziarstwo powieści, z czym zgadza się ceniony krytyk literatury - Przemysław Czapliński, dzieląc utwór na fragmenty zdominowane przez gawędę chuligana (kradzieże, bójki, wizyty w więzieniach), gawędę cynika (sprawy ideowe, związki z kobietami i relacje między płciami), oraz gawędę świadka (niedorzeczności ustroju komunistycznego):
Wybrał więc [Hłasko] gawędę – formę kapryśną, niesforną, lekceważącą historyczną prawdę i życiowe prawdopodobieństwo, nieposłuszną wobec stylu oficjalnego, otwartą na zmyślenie i przesadę, zapraszającą do konfabulacji i jawnego dramatyzowania. |
(Czapliński P., Piękni dwudziestoletni Marka Hłaski, [w:] GLOSARIUSZ od Młodej Polski do współczesności. Materiały do kształcenia literackiego w szkole średniej, pod red. T. Patrzałka, Wrocław 1986-89, s. 254).
Bibliografia
Czapliński P., Piękni dwudziestoletni Marka Hłaski, [w:] GLOSARIUSZ od Młodej Polski do współczesności. Materiały do kształcenia literackiego w szkole średniej, pod red. T. Patrzałka, Wrocław 1986-89.
Galant J., Marek Hłasko, Poznań 1996.
Jarzębski J., Hłasko – retoryka grzechu i nawrócenia, [w:] tegoż, Powieść jako autokreacja, Kraków 1984.
Rozpędowski M., Był chamsin, Londyn 1994.
Stabro S., W bursztynowej kuli. (O twórczości i legendzie Marka Hłaski), [w:]Kaskaderzy literatury, Łódź 1986.
Zaleski M., Inferno sentymentalne, „Teksty” 1974, nr 2.