Jak ściągnąć czarne skrzynki do Polski
Nasz Dziennik, 2011-01-25
C
hoć
naczelny prokurator wojskowy gen. Krzysztof Parulski i minister Jerzy
Miller w maju i czerwcu ubiegłego roku potwierdzali w Moskwie
autentyczność nagrań i odczytanych przez Rosjan stenogramów z
tzw. czarnych skrzynek, polscy biegli chcą wypożyczyć oryginały
rejestratorów. Zanim podpiszą się pod ostateczną opinią
fonoskopijną, zamierzają przebadać je m.in. pod kątem ewentualnej
ingerencji w ich zapis. O tym, czy skrzynki trafią do Polski,
zdecydują Rosjanie.
Naczelna
Prokuratura Wojskowa już kilkakrotnie zwracała się we wnioskach
kierowanych do strony rosyjskiej o pomoc prawną o udostępnienie
czarnych skrzynek. Może to być przekazanie ich stronie polskiej
wraz z wrakiem samolotu lub choćby ich wypożyczenie. Polscy
prokuratorzy chcą udać się do Rosji lub sprowadzić je na pewien
czas do Polski po to, by wykonać badania, które - jak tłumaczy
rzecznik wojskowej prokuratury płk Zbigniew Rzepa - "z punktu
widzenia polskiego śledztwa są zasadne".
- Biegli chcą
odsłuchać to, co jest zarejestrowane na taśmach oryginalnych, i
porównać z kopiami, którymi dotychczas dysponowała strona polska
- informuje rzecznik wojskowej prokuratury zajmującej się śledztwem
w sprawie katastrofy smoleńskiej. Chodzi o to, by biegli, z którymi
współpracują prokuratorzy, przed wydaniem ostatecznej opinii
fonoskopijnej nabrali pewności co do rzetelności przeprowadzonych
badań i dokonanych odczytów. Prokuratura nie chce mówić o
szczegółach, ale konieczne jest m.in. zweryfikowanie dowodu, jakim
są zapisy rejestratorów, i ustalenie, czy nikt w nie nie ingerował
i ich nie modyfikował. Rosyjska prokuratura na razie nie odpowiadała
na prośby o pomoc prawną. Oryginały czarnych skrzynek, a dokładnie
taśmy z rejestratorów Tu-154M, znajdowały się w MAK i dopiero
teraz, po zakończeniu prac rosyjskiej komisji, zostaną przekazane
prokuraturze, która będzie mogła je Polsce wypożyczyć. To, czy
Rosjanie skrzynki udostępnią, nie jest jednak wcale pewne.
-
Chcemy teraz docisnąć stronę rosyjską - mówi rzecznik wojskowej
prokuratury. Jak? Nie wiadomo.
Choć kierowana przez ministra
Jerzego Millera komisja nie ujawniła całości z odsłuchanych przez
polskich specjalistów stenogramów, a podczas wtorkowej konferencji
przedstawiła jedynie ich fragmenty, wiadomo jednak, że w pewnych
ważnych szczegółach różnią się one od tych, jakie w czerwcu
ubiegłego roku przekazał Polsce MAK. I które, co dziś warto
przypomnieć, w spektakularny sposób postanowił przedstawić na
posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego pełniący wtedy
obowiązki głowy państwa Bronisław Komorowski. Różnią się też
od tych, na których MAK oparł swój raport. Według polskich
ekspertów, to nie gen. Andrzej Błasik, ale kpt. Artur Ziętek,
nawigator, czyta frazę "mechanizacja skrzydła".
W
upublicznionych w maju ubiegłego roku stenogramach dowódca załogi
miał się zwracać do szefa protokołu dyplomatycznego słowami:
"Jak się okaże (niezr.), to co będziemy robili?". Według
odczytu polskich ekspertów mjr Arkadiusz Protasiuk powiedział
wówczas: "Tak że proszę pomyśleć nad decyzją, co będziemy
robili". A to bardzo istotna różnica.
Z końcem maja
ubiegłego roku kierujący w rządzie Donalda Tuska MSWiA Jerzy
Miller, a zarazem szef polskiej komisji badającej przyczyny
katastrofy rządowego tupolewa, przywiózł z Moskwy trzy płyty CD.
Każda z nich zawiera autentyczną - jak potwierdzali prokuratorzy -
kopię nagrania z trzech rejestratorów samolotu. Oprócz tego strona
polska dostała również stenogram rozmów w kabinie pilotów.
Proces kopiowania zapisów czarnych skrzynek był kontrolowany przez
przedstawicieli obu krajów, w tym przez naczelnych prokuratorów
wojskowych. Jednak 10 dni później okazało się, że minister
Miller musiał wracać do Moskwy i jeszcze raz kopiować zapis z
czarnych skrzynek. Tłumaczył, iż jedna z płyt z nagraniem była
uszkodzona. Dlatego w jego obecności Rosjanie odpieczętowali czarne
skrzynki i jeszcze raz skopiowali ich zapis. Kiedy polscy analitycy z
Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie zaczęli odsłuchiwać
nagrania i porównywać je z przekazanym i opublikowanym już
stenogramem, okazało się, że zapisów w stenogramie jest więcej
niż czasu na przekazanej płycie CD. Po dokładnych badaniach
ustalono, że brakuje 17 sekund. Rejestrator CVR w Tu-154 to zwykła
taśma analogowa - zapisuje z reguły 30 ostatnich minut lotu i
jeżeli się kończy, to kasuje początek i zapisuje dane od nowa. W
tym przypadku była inna, cieńsza taśma, której więcej nawinęło
się na szpulę i zarejestrowano 38 minut. Polscy śledczy zaczęli
podejrzewać, że przekazane taśmy były montowane, a tym samym
nagrania nie były wierną kopią oryginału. Wtedy o całej sprawie
poinformowano Jerzego Millera, który zaczął obawiać się
olbrzymiego skandalu.
Również po tej nieoczekiwanej wizycie w
siedzibie MAK 9 czerwca ubiegłego roku polscy prokuratorzy znów
twierdzili, że nie ma obawy, by taśma była sfałszowana, bo nagle
się okazało, iż poprzednia wersja była po prostu niepełna.
Również wtedy minister Miller podpisał pismo potwierdzające
zgodność z oryginałem odebranych nagrań. Dokument w imieniu MAK
sygnowała gen. Tatiana Anodina. Szefowi polskiej komisji towarzyszył
prokurator generalny Krzysztof Parulski, szef Naczelnej Prokuratury
Wojskowej.
Jak informował wówczas "Nasz Dziennik",
nowe kopie również nie były wiernym odzwierciedleniem zapisu taśmy
z tupolewa. Jak się okazało, podczas przegrywania zawartości
czarnej skrzynki na właściwy zapis nałożyły się też zakłócenia
pochodzące z sieci elektroenergetycznej, a szumy mocno utrudniły
pracę biegłych. By je wyeliminować, eksperci musieli poznać
dokładną wartość częstotliwości, z jaką pracowała rosyjska
sieć elektroenergetyczna w czasie przegrywania kopii. I tutaj jest
jeden z głównych problemów - tak naprawdę wciąż nie ma
pewności, czy nikt nie manipulował oryginałami czarnych skrzynek.
Do dziś nie ma ich w Polsce, choć są własnością państwa
polskiego, i prawdopodobnie nie będzie ich przez wiele lat, aż do
zakończenia całego postępowania w tej sprawie przed rosyjskim
wymiarem sprawiedliwości.
Maciej Walaszczyk