Dzieci żołnierze wracają do domu
Wojciech Jagielski, Olwal, północna Uganda
17-letni Christopher musiał popełnić większość zbrodni, o jakie oskarżani są rebelianci z ugandyjskiej Bożej Armii Oporu - mordy, porywanie dzieci, tortury, grabieże. Jak teraz wróci do normalnego życia?
Po ośmiu latach spędzonych w
partyzantce w buszu, gdzie dopuścił się niemal wszystkich
możliwych zbrodni, i po stu dniach adaptacji do cywilnego życia w
ośrodku reedukacyjnym dla dzieci żołnierzy w Gulu Christopher Oyet
wrócił do domu, którego prawie już nie pamiętał.
Christopher
dostał się do niewoli partyzantów z przypominającej sektę Bożej
Armii Oporu w listopadzie 1998 r., gdy nocą napadli na jego rodzinną
wioskę Gere Gere. Christopher spał, gdy we wsi rozległa się
strzelanina, a partyzanci zaczęli podpalać słomiane strzechy
chałup i spędzać ludzi na główny plac. Nie wie nawet, kto
wyciągnął go z chaty - rodzice czy partyzanci. Pamięta jednak
doskonale, że to rebelianci w wojskowych drelichach i gumowych
butach pognali go razem z innymi dziećmi z wioski do buszu za wsią.
Przez wiele godzin wraz z innymi
dzieciakami musiał taszczyć dobytek zrabowany we wsi przez
partyzantów. Przystanęli na odpoczynek dopiero następnego dnia o
zmierzchu. Tam partyzanci kazali porwanym dzieciom dobić te spośród
nich, które nie nadążały w marszu, płakały, okazały się za
słabe.
Nie popełnił tylko gwałtu
Bestialskie
mordy i masakry od lat stanowią dla porywanych dzieci partyzancką
inicjację. Ich komendanci, niegdyś sami porwani z wiosek, zmuszają
ich do najstraszniejszych zbrodni, by odciąć im - przynajmniej w
ich świadomości - drogę powrotu do dawnego życia. W ten sposób
od prawie 20 lat przywódca rebeliantów 43-letni Joseph Kony
rekrutuje swoją armię niemal wyłącznie z porywanych z wiosek
dzieci i nastolatków przemienianych w buszu w nieustraszonych i
bezlitosnych żołnierzy.
Nora, opiekunka z ośrodka
reedukacji World Vision w Gulu, pod której opiekę po ucieczce z
partyzantki dostał się Christopher, przyznaje, że osiem lat
spędzonych w buszu oznacza, że chłopak musiał popełnić
większość zbrodni, o jakie oskarżani są rebelianci z Bożej
Armii Oporu - mordy, porywanie dzieci, tortury, grabieże. Nie
dopuścił się tylko gwałtu.
Przywódca Bożej Armii
Oporu Joseph Kony głosi, że jest prorokiem, który przybył, by
oczyścić Ugandę i cały świat z grzechu i zbrodni. Zakazuje więc
swoim partyzantom pozamałżeńskiej miłości. Przysposobiony zaś w
buszu do wojaczki Christopher okazał się zbyt mało pojętnym i
aktywnym żołnierzem, by zasłużyć sobie na żonę, jakie
Nauczyciel Kony wybierał swoim poddanym spośród porywanych po
wioskach dziewcząt.
Zamiast nagród Christophera
spotykały w buszu niemal wyłącznie kary. Jego ręce, plecy, tors i
twarz poznaczone są bliznami po razach, jakie otrzymywał za
powolność, brak dyscypliny, niewystarczający entuzjazm i wiarę w
Nauczyciela, próby ucieczki.
Był jednak silny i
wytrzymały - znosił trudy, potrafił maszerować całymi dniami,
nosił ciężkie bagaże. Skoro przeżył, musiał uczestniczyć w
napadach na wioski, walkach z ugandyjską armią. Musiał zabijać.
Ale według jego opiekunki Nory zabijał tylko wtedy, gdy musiał, by
samemu nie zostać zabity.
Czy rodziny są gotowe ich
przyjąć?
Christopher uciekł z partyzantki w czerwcu,
gdy jego przymierający głodem oddział w poszukiwaniu pożywienia
błąkał się po opuszczonych wsiach wokół Kitgumu. Uciekł z
karabinem i poddał się pierwszemu napotkanemu wojskowemu patrolowi.
Mniej więcej w tym samym czasie w pobliżu Gulu żołnierze znaleźli
w buszu półżywego 16-letniego Geoffreya Olayę, który w
partyzantce spędził osiem lat, i ukrywającego się w zaroślach
14-latka Richarda Abolę porwanego zaledwie przed dwoma miesiącami z
obozu uchodźców w Amuru.
Po stu dniach rehabilitacji w
tym tygodniu chłopcy zostali wyprawieni do domów jako ostatni na
razie wychowankowie obozu reedukacyjnego w Gulu. Jako wiano na nowe
stare życie otrzymali czyste ubrania, materace, naczynia kuchenne,
po worku kukurydzianej mąki i bańce oleju. Na pożegnanie Nora
wcisnęła każdemu do kieszeni po 20 tys. szylingów (ok. 10
dolarów).
W białych koszulkach, jasnych, zaprasowanych
spodniach, a przede wszystkim sportowych butach i skarpetkach
wyglądali wśród bosych, brudnych i złachmanionych mieszkańców
uchodźczych obozów jak albinosy (w wyniku wojny cała ludność
kraju Aczoli z północnej Ugandy, dwa miliony ludzi, koczuje od lat
w strzeżonych przez wojsko wioskach strategicznych będących
faktycznymi obozami uchodźców).
Nora nie obawiała się,
czy 14-latek Richard odnajdzie się w nowym wcieleniu. Dwa miesiące
w niewoli to zbyt mało, by mógł się zmienić albo żeby ktoś
mógł go o cokolwiek oskarżać. Co innego ze starszymi
Christopherem i Geoffreyem, którzy przez długie lata byli
partyzantami i terroryzowali mieszkańców północnej Ugandy.
-
Chłopcy są gotowi do nowego życia. W lutym, gdy zacznie się nowy
rok szkolny, pójdą się uczyć - mówi Nora. - Nie potrafię jednak
tak samo mocno wierzyć, że ich rodziny i sąsiedzi są równie
gotowi i otwarci, by ich przyjąć. Jeśli w obozach uchodźców
dochodzi do konfliktów, niemal zawsze wywoływane są one nie przez
byłych partyzantów, lecz przez cywilów.
Obozy
uchodźców, w których brakuje jakiegokolwiek zajęcia i widoków na
przyszłość, a życie sprowadza się do codziennej, beznadziejnej
wegetacji, okazują się często wyzwaniem dużo trudniejszym niż
przetrwanie w buszu wśród partyzantów. W niewoli Christopher
tęsknił za rodzicami, by uciekłszy z buszu, dowiedzieć się, że
się rozwiedli, ojciec pije, a matka zamieszkała z innym mężczyzną,
który ani myślał troszczyć się o cudze dzieci. Na szczęście
dla Christophera przygarnęła go babka, tym chętniej że przybył z
cennym wianem.
Wyzywają je od dziwek
Szczególnie
trudno do nowego życia przystosować się dziewczętom, które
porwane z wiosek stawały się w buszu nie tylko nieletnimi
partyzantami, ale także nieletnimi matkami partyzanckich dzieci.
Większość tych, którym udało się uciec, przybywa do ośrodka
reedukacyjnego w Gulu z dziećmi urodzonymi w niewoli, często
niechcianymi, pochodzącymi z gwałtów. Stanowiąc dodatkowy,
finansowy ciężar dla swoich klepiących biedę rodzin, są przez
nie często odrzucane. Sąsiedzi izolują je, wyzywają od
zbrodniarek, dziwek. No i boją się ich jako byłych partyzantów.
Dziewczęta nie mają wielkich szans, by znaleźć nowych
mężów i założyć własne rodziny. Jedyną nadzieją na lepszy
los jest dla nich otwarcie przy pomocy World Vision własnego kramu
na targu w Gulum, piekarni albo zakładu krawieckiego dzięki
podarowanej maszynie do szycia.
- Kiedy zaczynają
zarabiać i stają się niezależne, nasi mężczyźni natychmiast
zapominają o ich przeszłości, już im w niczym nie przeszkadza.
Przeszkodą przestają być nawet cudze dzieci - mówi Nora. -
Szylingi w cudowny sposób sprawiają, że nasi mężczyźni
zaczynają nagle pragnąć pojąć nasze wychowanki za żony.
Nie mogąc znieść ostracyzmu i
niechęci, dziewczyny, matki-żołnierki często uciekają z obozów
uchodźców. Zazwyczaj do Gulu, z powrotem do ośrodka
reedukacyjnego. Nierzadko jednak uciekają do buszu, do partyzantów
i swoich mężów w partyzanckich obozowiskach.
Według
Nory w Bożej Armii Oporu wciąż może pozostawać kilkanaście, a
nawet 20 tys. dzieci.
Źródło: Gazeta Wyborcza