Co Wandea uczyniła dla monarchii?
R ewolucja dokonała się zanim wybuchła; błędem jest wierzyć, że obaliła ona monarchię; rozrzuciła tylko jej ruiny, o prawdzie tej świadczy znikomość oporu, jaki napotkała. Zabijano kogo popadło, popełniano bez wysiłku najgwałtowniejsze zbrodnie dlatego, że w rzeczywistości nic już nie pozostało żywotnego, działano bowiem na społeczeństwie martwym. Stara Francja ukazała się żywą w rewolucji jedynie w armii Kondeusza oraz w prowincjach zachodnich. Garść szlachty dowodzona przez potomka zwycięzcy spod Rocroi godnie zakończyła historię arystokracji francuskiej, chłopi zaś wandejscy pokazali Europie, czym są stare gminy Francji.
Przypomnimy, co Wandea zrobiła
dla
monarchii, ile wycierpiała ona dla tej monarchii, dalej powiemy, co
ministrowie prawowitego suwerena ze swej strony zrobili dla Wandei.
Dobrze się stanie, że podobny obraz zostanie przedłożony oczom
ludzkim; pouczy ludy i królów.
Co Wandea zrobiła dla monarchii
Wandea pozostała chrześcijańska i katolicka, przeto duch rojalizmu żył w tym zakątku Francji. Bóg zdawał się zachować ten wzór społeczeństwa, ażeby nas nauczyć o ile lud, któremu religia dała prawa, jest trwalej ukonstytuowany niźli lud, który sam uczynił się swym własnym prawodawcą.
Od pierwszych dni rewolucji Wandejczycy okazali wielki wstręt dla zasad tejże rewolucji. Po wydarzeniach z dnia 10 sierpnia 1792 roku powstanie wybuchło w Bressuire, a pierwsza bitwa została wydana 24 sierpnia tegoż roku. Pobór trzystu tysięcy mężczyzn, zadekretowany przez Konwent wywołał nowe powstanie. Król ginie a mściciele rodzą się z jego krwi. Jacques Cathelineau, prosty woźnica z gminy Pin w regionie Mauges, wychodzi ze swej chaty 14 marca 1793; tak się składa, że woźnica jest wybitnym dowódcą. Wśród niebezpieczeństw i chwały pojawiają się: Charette, d'Elbe, Bonchamps, la Rochejaquelein, de Marigny, de Lescure i tysiące innych bohaterów francuskich, podobnych do ostatnich Rzymian, którzy umierali za wolność swej ojczyzny.
Kiedy dywizje wojskowe Górnej Wandei zostały połączone, ufundowały armię liczącą czterdzieści tysięcy piechurów i dwanaście setek jeźdźców. Dwadzieścia cztery armaty z jaszczami towarzyszyły korpusowi, który przyjął i zachował miano 'wielkiej armii'. Czyż było kiedykolwiek coś cudowniejszego w historii od tej właśnie armii, która nie liczyła strzelby co by nie była zdobyczą, ni działa, które by zdobyte nie zostało widłami lub kijem? Barrčre mówił w Konwencie: 'Thirion nam pisze, że za każdym razem, gdy rebeliantom brakło amunicji tak się składało, że przychodziła im z pomocą we właściwą porę ucieczka naszych'. Tak oto ci, którzy skazali Ludwika XVI na szafot nazywali Wandejczyków 'rebeliantami'.
Ze wszystkich stron przyprowadzane są stada jeńców republikańskich. Wypuszcza się ich, gdy przysięgną, że nie podniosą już więcej broni przeciw królowi; obcina się im włosy, by ich rozpoznać w razie, gdyby nie dotrzymali słowa. Ale włosy odrosną, a wraz z nimi i niewierność; Wandejczycy, którym nigdy nie darowano życia, zostaną niebawem zmasakrowani przez tych, którzy winni im byli wolność i życie.
Atak dwóch armii wandejskich z obu stron Nantes powinien być jednoczesny, ale Charette przybywa zbyt wcześnie, czy też Cathelineau zjawia się zbyt późno. Charette podtrzymuje, osamotniony, walką przez dziesięć godzin. Wycofywał się już, gdy dało się słyszeć działo wielkiej armii. Rozpoczęła się walka ze wszystkich stron, przeniknięto do miasta, bito się o każdą ulicę, o każdy dom. Miasto ma już kapitulować, ale oto Cathelineau otrzymuje śmiertelny cios; chłopi zatrzymują się. Nantes pozostaje we władaniu republikanów. Pięć milionów Francuzów musiało zginąć, Europa musiała zostać wstrząśnięta aż do swych fundamentów, zanim syn Ludwika świętego ponownie zasiadł na tronie swych ojców. Wszystko zostało przewidziane dla wzięcia Nantes w porządku mądrości ludzkiej, prócz zamysłów Boga.
To wielkie chybione przedsięwzięcie bynajmniej nie pozbawiło Wandejczyków odwagi. D'Elbée jest mianowany wodzem naczelnym na miejsce Cathelineau, ale Charette odmawia jego uznania; fatalny podział ustanawia się między dowódcami. D'Elbée odnosi pod Chantonnay głośne zwycięstwo. To zwycięstwo sprowadza na Wandeę nową masę nieprzyjaciół, których według raportów Komitetu Ocalenia Publicznego było czterysta tysięcy ludzi. Dołączono do nich garnizon z Moguncji. Konwent rozkazuje całkowite zniszczenie Wandei: tak bierze początek ów system pożarów, które wywoływały kolumny sprawiedliwie nazwane 'piekielnymi'. Miasta są otaczane, chaty, zbiory i lasy obracane w popiół. Wszystkie siły Konwentu się połączyły, powróciły pod Laval, by wydać bitwę la Rochejaqueleinowi, który ją przyjął. Konający pan de Lescure przemawia do armii; wszystko się trzęsie, walka toczy się z okropną zaciekłością. Armaty są zdobywane w biegu, jak to jest już w zwyczaju. Walczący chwytają się białej broni, strzelają z pistoletów, biorą za włosy, walczą wręcz. Republikański generał Beaupuy, ranny kulą z pistoletu każe przenieść śród szeregów swą spływającą krwią koszulę, by dodać odwagi żołnierzom. Sprawiedliwa sprawa jest raz jeszcze zwycięską; wojska z Moguncji są tępione przez tych samych wieśniaków, których dopiero co wygnały z chałup.
Bitwa pod Laval odnowiła trwogę śród popleczników Konwentu; uwierzyli oni, iż niebawem zobaczą Wandejczyków przybywających do Paryża. Aby się ochronić przed inwazją rojalistyczną odcina się drogi, wysadza mosty, niszczy magazyny. Trzydzieści tysięcy ludzi zapożyczono z najlepszych oddziałów Armii Północy. Inna armia, złożona z gwardzistów narodowych i garnizonów portowych formuję się w Cherbourgu. Widać jak nadchodzą ze swą gilotyną starzy rewolucjoniści obrośnięci zbrodnią. Aresztują, plądrują, mordują wszystko, co uważają za podejrzane.
Istniało kilka przyczyn obaw rewolucjonistów. Książe Talmont, po ostatnim zwycięstwie, faktycznie zaproponował marsz na Paryż, podkopanie samej siedziby Konwentu, a jeśli byłoby to niemożliwe, to choćby zajście od tyłu armii republikańskich we Flandrii i połączenie się z Austriakami. Zamiast przyjąć ten plan, godny charakteru wandejskiego, rada za cudzoziemskimi sugestiami opowiedziała się za skierowaniem armii na Granville, w nadziei ustanowienia łączności między Anglią a rojalistami; była to rezolucja, która wszystko zaprzepaściła.
Pierwsza wojna wandejska była użyteczną prawowitej monarchii podtrzymując jej godność, udowadniając siłę jej prawdziwych obrońców. Kończy się ona traktatem, któremu zadano co prawda gwałt, ale którego sekretne klauzule zawarowały sobie przywrócenie prawowitego autorytetu. Charette dokonał wówczas w Nantes z dziesięcioma tysiącami chłopów tego, co Europa zrobić mogła dopiero dwadzieścia lat później w Paryżu - z trzystoma tysiącami żołnierzy.
Czy Francja monarchiczna i królowie Europy chcą wiedzieć, jak Wandea była użyteczna i na ile opóźniła ich porażki i odłożyła niepowodzenia? Niech słuchają Barrčre'a mówiącego w Konwencie w imię Komitetu Ocalenia Publicznego: 'To z Wandeą korespondują arystokraci, federaliści, departamentyści, sekcjoniści, to do Wandei odnoszą się pełne winy żądania Marsylii, hańbiąca sprzedajność Tulonu, rozruchy w Ardčche, zamieszki w Lozčre, konspiracja regionów Eure i Calvados, nadzieje Sarthe i Mayenne, zła wola Angers i skryte podżeganie w kilku departamentach dawnej Bretanii. Zniszczcie Wandeę, a Valenciennes i Condé nie będą pod władzą Austriaka. Zniszczcie Wandeę, Anglik nie będzie się już zajmował Dunkierką. Zniszczcie Wandeę, a Ren zostanie uwolniony od Prusaków. Zniszczcie Wandeę, Hiszpania będzie nękana i podbita przez południowców połączonych ze zwycięskimi żołnierzami spod Mortagne i Cholet. Zniszczcie Wandeę, a Lyon nie będzie więcej stawiał oporu, Tulon powstanie przeciw Hiszpanom i Anglikom, a duch Marsylii stanie wreszcie na wysokości rewolucji republikańskiej. Wreszcie, każdy cios, jaki zadacie Wandei znajdzie oddźwięk w zbuntowanych miastach, federacyjnych departamentach, najechanych granicach'. Komitet Ocalenia Publicznego mówił nazbyt prawdziwie; Wandea zniszczona lub spacyfikowana wydałaby świat panowaniu Francuzów.
Druga wojna wandejska przybyła z kapitalną pomocą prawowitemu autorytetowi. Czyż podczas negocjacji, które miały miejsce w Paryżu, z mocarstwami koalicji, ministerstwo nie przedstawiło krajowej armii rojalistycznej jako kontyngentu króla? Czyż przez wzgląd na utrzymanie tych armii, nie zmniejszono ciężaru płatności narzuconych Francji? Sami alianci w nie mniejszym stopniu są dłużnikami tej drugiej Wandei.
Udowodniono, że w żadnym kraju, w żadnym czasie, nigdy, podwładni nie służyli królom tak, jak Wandejczycy swojemu. Zobaczymy niebawem co wycierpieli oni dla sprawy, której bronili, ale zgubilibyśmy część podziwu, jaki mieć powinniśmy dla wszelkich rzeczy, których dokonali, jeśli nie zatrzymamy się na chwilę nad szczególnością ich obyczajów i charakteru. Nędzne środki, z jakimi zaczynali gigantyczny bój oddają jego efekty jako jeszcze bardziej nadzwyczajne.
Wandejczycy mieli za pierwszą broń kilka kiepskich strzelb do polowania, kije utwardzone w ogniu, kosy, kły dzika i widły. Ich kawalerzyści dosiadali koni służących pracy w polu. Posługiwali się jukami, bo nie mieli siodeł, powrozem miast strzemion. Na polu bitwy widać było, naprzeciw oddziałów republikańskich, chłopów w sabotach, ubranych w brunatny lub niebieski kusak, przewiązanych pasem z chust. Głowę mieli okrytą czapką lub zaokrąglonym kapeluszem o wysokim brzegu. Czapki te i kapelusze były przyozdobione różańcami, białymi piórami lub kokardami z białego papieru. Kiedy Wandejczycy posiadali szablę, przywiązywali ją do boku sznurem, w ten też sposób zawieszali na ramionach strzelby, niczym myśliwi. Niemalże każdy nosił zaczepiony na piersi obraz krzyża lub Najświętszego Serca. Jeżeli poświęcenie dla honoru i wierności, jeśli skrajne ubóstwo i niezwykła odwaga mogą być śmieszne, Wandejczycy byli czasem śmieszni. Zastępowali swe nędzne łachy, zgniłe przez deszcze i podziurawione kulami, wszystkim czym przypadek obdarzał ich heroiczną biedę; widziano jednego z ich oficerów jak walczył okryty togą, inny rzucił się i umarł pośród ognia mając za całe okrycie nagości jedynie kawałek jedwabiu. Pewien adiutant-patriota, przyprowadzony do pana la Rochejaqueleina, wówczas już naczelnika, zastał go w szałasie z gałęzi, odzianego w wieśniacze ubranie, z ramieniem na szalu i lnianą czapą na głowie.
Najbardziej nieubłagani wrogowie przyznawali Wandejczykom wyjątkową brawurę. Nawet starożytność nie przekazała nam słów tak pięknych jak te la Rochejaqueleina: 'Jeśli idę naprzód - podążajcie za mną, jeśli się cofam - zabijcie mnie, jeśli umrę - pomścijcie'. Podczas pierwszego starcia pod Laval, ten młody wojak, goniąc za nieprzyjacielem, znalazł się sam naprzeciw grenadiera, ładującego broń. La Rochejaquelein był na koniu, ale ranny z prawą ręką zwieszoną na szalu; prze jednak na grenadiera, wolną ręką chwyta go za kołnierz. Grenadier się szamocze i próbuje przebić bagnetem konia i kawalerzystę. Nadbiegają chłopi i chcą zabić grenadiera. La Rochejaquelein ratuje go i mówi mu; 'Wracaj do swych dowódców, oznajmisz im, że walczyłeś z generałem armii królewskiej, że w ogóle nie nosi on broni, że ma tylko jedną wolną rękę i że nie mogłeś go zranić'. Oto cały żołnierz francuski.
Generał Turreau odmalował la Rochejaqueleina w jednym tylko zdaniu: 'Rozkazałem generałowi Colderier wygrzebać la Rochejaqueleina i postarać się zdobyć dowody jego śmierci'. Kimże jest ten dziwny człowiek, którego trupa trzeba wykopywać, żeby uspokoić Republikę, liczącą wszak w swych obozach milion zwycięskich żołnierzy? Kimże jest więc ten dwudziestoletni bohater, który powodował u nieprzyjaciół monarchów ten sam strach, który wzbudzał u Rzymian stary Hannibal - wygnany, rozbrojony, zdradzony?
Bonchamp z kolei przypominał wszystkie cnoty Boyarda; ta sama bezinteresowność, tenże humanitaryzm, ta odwaga. To jeden z tych Francuzów, jakich kształtowały nasze stare obyczaje i jakich już nie ujrzymy. Masa jeńców republikańskich winna mu była życie, swą ojcowiznę zastawił, by wesprzeć towarzyszy broni. Jakiś przedstawiciel ludu pisał do Konwentu: 'Zguba Bonchampa równa jest zwycięskiej bitwie, ponieważ jest on ze wszystkich dowódców wandejskich tym, do którego mieli najwięcej zaufania, którego najbardziej kochali i za którym najochotniej podążali'. Historycy uważają, że republikanie okaleczyli jego trupa a głowę wydali Konwentowi. Religia zdawała się władać szczególnie młodym Lescure'em; co osiem dni przyjmował komunię, długo nosił włosienicę, po której ślad widać było na jego ciele. Ta zbroja nie zabezpieczała od kuli, ale od ułomności; nie broniła serca Lescure'a od szpady, ale chroniła je od namiętności. Ponad dwadzieścia tysięcy więzionych patriotów, uratowanych przez humanitaryzm wandejskiego generała, uważało bez wątpienia, że włosienica nie gorsza jest w boju, niż czapka frygijska. Stofflet, odważny żołnierz, inteligentny dowódca, umarł krzycząc 'Niech żyje król!'. Miał serce, ale i tę upartą duszę, która nigdy nie ustępuje pola fortunie, ale która jej też i nie ujarzmia. Charette dowodził ogniem plutonu, który odebrał mu życie; on jeden uważał się za godnego dać sygnał swej śmierci. Nigdy dowódca, od czasów Mitrydatesa, nie ujawnił więcej sprytu i geniuszu wojskowego. Dumny D'Elbée, pokryty ranami, osłabiony tak, że nie mógł się podnosić, został pochwycony na wyspie Noirmoutiers. Ci, którzy widzieli go tak często stojącego na polu bitewnym, rozstrzelali go w fotelu. Można by rzec, że to monarcha przyjmował na tronie hołd wierności. Książę Talmont, idąc na śmierć udowodnił, że płynęła w nim krew la Trémouille: 'czyń swą powinność, powiedział do kata, ja wypełnię mój obowiązek'.
Wśród wszystkich tych dowódców jedni byli arystokratami, inni pochodzili z niższych klas społeczeństwa, ale to talent decydował o hierarchii. Szlachcic był posłuszny nie szlachcicowi i odwrotnie, według zasług; i podczas gdy Konwent dekretował równość i wolność stwarzając despotyzm, równość i wolność obecne były tylko w królewskiej i katolickiej armii Wandei. Generał Turreau stwierdził: 'Jest to sposób walki, którego jeszcze nie znaliśmy: niezachwiane przywiązanie do obozu, bezgraniczne zaufanie do dowódców, taka wierność w przysiędze, że całkiem wyręczyła dyscyplinę, odwaga nie do ujarzmienia a wystawiona na wszelkie rodzaje niebezpieczeństw, trudów, ograniczeń; oto, co czyni z Wandejczyków tak groźnych nieprzyjaciół i co w historii powinno ich usytuować w pierwszym rzędzie ludów żołnierskich'.
Barrčre wykrzykiwał w Konwencie; 'Niepojęta Wandea, wciąż istnieje; po niewielkich sukcesach naszych generałów następowały liczne porażki... Amia, którą fanatyzm nazwał katolicką i królewską jednego dnia wydaje się nieznaczna, następnego okazuje się wyśmienita. Kiedy jest pokonana, staje się niezwyciężona, kiedy odnosi sukces jest już niezmierzona... Wandea zrobiła postępy; to w Wandei winniście popisać się całą gwałtownością narodową i rozwinąć całą moc i wszystkie środki Republiki. Wandea wciąż pozostaje Wandeą'. Tak oto mówił o Wandei, w Konwencie Narodowym, Komitet Ocalenia Publicznego, po tym jak ogłosił jakiś czas przedtem, że Wandea już nie istnieje... Buonaparte, który znał się na sprawach nadzwyczajnych, nadał Wandejczykom przydomek 'ludu gigantów'.
W tej ogromnej ofierze Wandei kobiety rywalizowały heroizmem z mężczyznami. Niczym matrony Sparty pilnowały swych domostw, podczas gdy mężowie walczyli, ale mniej były szczęśliwe niż Lacedemonki, zobaczyły bowiem dym wrogiego obozu a nieprzyjaciółmi byli Francuzi! Wiele można ich zliczyć zabitych na polach bitewnych, wiele zostało rannych. U księży, idących za żołnierzami żywego Boga, ta sama wielkoduszność. Nazajutrz po ucieczce spod Savenay, pewien ksiądz, który stracił wzrok, błąkał się z przewodnikiem po wsi. Spotkali go kawalerzyści republikańscy. 'Kim jest starzec, którego prowadzisz?' spytali się przewodnika. 'To stary ślepy wieśniak' odpowiedział tamten. 'Nie panowie, rzecze prawdomówny duszpasterz, jestem księdzem'.
Religia dodawała odwagi wszystkim sercom. Kiedy Wandejczycy byli gotowi do ataku na nieprzyjaciela, klękali i od księdza otrzymywali błogosławieństwo. Nie szli naprzeciw śmierci jak zwierzęta prowadzone na rzeź, nie myśląc o Tym, który dał nam życie, by złożyć je w ofierze, kiedy nadejdzie czas, za honor i ojczyznę. Modlitwa odmawiana pod bronią nie była bynajmniej uważana za słabość, gdyż Wandejczyk, który podnosił szpadę w kierunku nieba, prosił o zwycięstwo a nie o życie.
Podczas siedmiu lat, od 1793 do 1799 w Wandei i prowincjach zachodnich dwieście razy zdobywano i odbijano miasta, było siedemset pomniejszych walk i siedemnaście wielkich, regularnych bitew. Wandea utrzymywała w różnych okresach siedemdziesiąt do siedemdziesięciu pięciu tysięcy ludzi pod bronią; zwyciężyła lub rozproszyła mniej więcej trzysta tysięcy żołnierzy z oddziałów regularnych i sześćset do siedmiuset tysięcy dokonujących rekwizycji oraz gwardzistów narodowych, zdobyła pięćset armat i ponad sto pięćdziesiąt tysięcy strzelb. Widzieliśmy, co zrobiła przez bitwy i traktaty dla sprawy prawowitego króla, a nawet wszystkich suwerenów Europy: kiedy prześledzimy, co wycierpiała ona dla tejże sprawy, będziemy mieli pełne wyobrażenie o jej poświęceniu i cnotach.
Co Wandea wycierpiała dla monarchii
Pierwszymi męczennikami wandejskimi byli wieśniacy wzięci pod Bressuire 24 sierpnia 1792. Nie chcieli krzyczeć 'niech żyje naród!', rozstrzelano ich za to, że uparli się krzyczeć 'niech żyje król!'. Bardzo wcześnie do zwykłych plag wojennych dołączyły różne rodzaje okrucieństwa, jakie wynaleźć mógł Konwent i Komitet Ocalenia Publicznego. Oddziały republikańskie miały rozkaz nie brać żadnego jeńca, wszystko niszczyć, wszystko mordować, palić chaty, ścinać drzewa, zrobić z Wandei ogromny grób.
Artykuł 2 dekretu Konwentu z 2 sierpnia 1793 mówi: 'Ministerstwo wojny wyśle do Wandei, materiały palne różnego rodzaju, by podpalać wszelkie lasy'; zaś Artykuł 7: 'Lasy zostaną wycięte, kryjówki rebeliantów zniszczone, plony ścięte a bydło zabrane. Dobra rebeliantów będą zadeklarowane jako należące do Republiki'. Inny dekret tak jest sformułowany: 'Żołnierze wolności, trzeba, by przed końcem października bandyci z Wandei zostali wytępieni. Ocalenie ojczyzny tego wymaga, niecierpliwość ludu francuskiego tego żąda, jego zaś odwaga powinna tego dokonać'. Inny dekret zarządzał, aby wszystkie miasta, które poddadzą się Wandejczykom zostały zrównane z ziemią. Reprezentanci ludu uchwałą z 21 grudnia, zorganizowali kompanię podpalaczy. Sformowano sławetne kolumny piekielne. W chwili, gdy miały wymaszerować, jeden z generałów przemówił: 'Towarzysze, wchodzimy do kraju opanowanego powstaniem; daję wam rozkaz wydać płomieniom wszystko, co będzie możliwe do spalenia i przebić ostrzem bagnetu wszystko co napotkacie żywego na waszej drodze'.
Zauważyć należy, że przed tym rozkazem prawie wszystkie miasta Wandei zostały spalone i że do podpalenia pozostały już tylko najmniejsze wioski i samotne chaty. Współczesny historyk mówi: 'W pięć dni, cała Wandea pokryta została szczątkami i popiołami. Sześćdziesiąt tysięcy ludzi żelazem i płomieniem w ręce, przeszło ją we wszystkich kierunkach, nie pozostawiając nic, co by stało na nogach, nic żyjącego. Wszelkie okrucieństwa uprzednio popełnione były tylko niewinną grą w porównaniu do tych obrzydliwości. Te armie, naprawdę piekielne, zmasakrowały mniej więcej ćwierć pozostałej przy życiu ludności'.
Jeden z reprezentantów ludu mówił: 'Jeśliby populacja, która pozostała w Wandei liczyła tylko trzydzieści do czterdziestu tysięcy dusz, najszybciej byłoby bez wątpienia wszystkich wymordować, o czym z początku myślałem, ale populacja ta jest ogromna; liczy jeszcze czterysta tysięcy ludzi i to w kraju, gdzie wąwozy i doliny, góry i lasy pomniejszają nasze środki ataku, pomnażając jednocześnie środki obrony mieszkańców. Jeśliby nie było żadnej nadziei zwycięstwa inną metodą, bez wątpienia trzeba by wszystko wymordować, byłoby tego z pięćset tysięcy ludzi'.
Kobiety, po tym jak doznały ostatnich zniewag, mordowano; wystawiano na ulicach ich nagie trupy złączone z trupami zmasakrowanych wandejczyków, te zaś objęcia śmierci były tematem żartów republikańskich. Filozof Carrierwymyślił, głównie dla Wandejczyków, 'małżeństwa republikańskie' i 'statek na zawór'. Wiadomo, że Komitet Ocalenia Publicznego wspierał patriotę, który proponował zbudowanie gilotyny o pięćdziesięciu ostrzach, by mogła powodować spadanie pięćdziesięciu głów naraz.
Masakry dzieci, a przede wszystkim kobiet są cechą charakterystyczną Rewolucji. Nie znajdziecie nic podobnego w starożytności. Widziano w świecie tylko jedną rewolucję 'filozoficzną' - tę naszą. Jak to się stało, że zbrukała się ona zbrodniami do dziś nie znanymi rodzajowi ludzkiemu? Oto fakty, których nie sposób odrzucić. Tłumaczcie, komentujcie, oświadczajcie; problem pozostaje. Powtarzamy; przykład masowego mordowania kobiet, czy to przez egzekucje wojskowe, czy też rzekomo prawne skazania, znajdziemy tylko w tym wieku człowieczeństwa i oświecenia. Zresztą, kiedy wyparto się religii, odrzucono zasadę porządku moralnego wszechświata, wówczas jest rzeczą zrozumiałą, iż gardzi się i lży naturę.
Prawie sześćset tysięcy rojalistów zginęło w wojnach w Wandei. Prawie wszyscy dowódcy ponieśli śmierć na polu walki lub w męczarniach. Ocenia się na 150 milionów straty spowodowane spaleniem zbiorów, lasów, ziaren i zwierząt. Oblicza się na milion sto tysięcy ilość spalonych i wymordowanych wołów. Pięćset mil planimetrycznych zostało spustoszonych i zamienionych w pustynię.
Ministrowie prawowitego króla, cóż zrobiliście dla tego kraju? Czy pomyśleliście o ranach Wandejczyka? Czy przykryliście jego nagość, odbudowaliście chaty, ulżyliście niedoli? Jaką miarę wzięliście, by restaurować tę wierną prowincję? Jakie rozporządzenie nadeszło ją pocieszyć? Jakie prawo wdzięczności jej poświęciliście, by potomność podziwiała tyle szlachetnych ofiar? Dalecy od przygarnięcia Wandejczyka, czyście go nie odepchnęli? Nie wydał się wam podejrzany? Czyście czasem nie szukali spisku w sanktuarium wierności? Czy nie woleliście od mieszkańców Marais i Bocage ludzi, którzy ich mordowali, albo ludzi, których przekonania grożą doprowadzeniem do tych samych zbrodni i nieszczęść? Czyż ten, kto przyniósł żelazo i płomień na łono Wandei nie cieszy się wysoką pensją, podczas gdy Wandejczyk umiera z głodu i nędzy? Ministrowie prawowitego króla, cóż zrobiliście dla Wandei? Spójrzmy na wasze czyny. Jeśliście winni najokrutniejszej z niegodziwości, wobec kraju, którego poświęcenie znaczyć będzie światowe annały, wiedzcie, że zadaliście śmiertelny cios tej monarchii, którą ratować mniemacie.
Co ministrowie króla zrobili dla Wandei
Ale czymże była Wandea? Małym, nieznanym kraikiem bez broni, bez bogactw. Kimże byli jej pierwsi dowódcy? To ludzie do tego czasu nieznani, kilku biednych szlachciców, woźnica, łowczy. Żadna legalna władza polityczna nie wspomagała wysiłków tych obrońców dawnych praw. Wandea nigdy nie ujrzała królów, za których przelewała krew: jeden umarł na szafocie, drugi w kajdanach, trzeci, wygnany, tułał się po ziemi. Czyż to, że Wandea, w takim położeniu, pozostawiona jedynie własnym środkom, miała chwile tryumfu nad republiką, której armie groziły światu, nie jest wspaniałą pochwałą naszych starych praw? Jakież zasady musiały istnieć wewnątrz tego organizmu, by wywołać tak cudowny opór! Kiedy zobaczymy współczesnych polityków doznających za swe doktryny takich cierpień jakich Wandejczycy doznali za swe zasady, wówczas powiemy, że doktryny te są silne. Ale jeśli zwolennicy tych doktryn byli od trzydziestu lat po stronie ciemięzców, nigdy zaś pośród uciskanych; jeśli, zamiast porywać przeciw tyranii Wandeę republikańską, nosili na przemian czapkę Robespierre'a i liberię Buonapartego, wówczas powiemy, że ich doktryny są słabe, że będą oni mogli stworzyć tylko społeczeństwa równie krótkotrwałe jak oni.
Opisy czynów zbrojnych oraz cierpień Wandejczyków są przed oczyma czytelników, którzy szukają teraz bez wątpienia trzeciego opisu, mając nadzieję przeczytać skreślony złotymi literami katalog nagród, po tym jak ledwie przeczytali pisane krwią wyliczenie usług: wiedzą, że Francja nigdy nie zapomniała o tym, co dla niej zrobiono.
Władca monarchii konstytucyjnej nie chyli czoła przy każdym działaniu rządu: wie, podług swej mądrości, kiedy powinien interweniować, a kiedy winien pozostawić wystąpienie swym ministrom. Kiedy chodziło o los Wandei, Ludwik XVIII sądził, że nie powinien warować się w swej potędze; chciał wyciągnąć rękę do szlachetnego ludu. To, co król zrobił dla rojalistów z Zachodu jest godne podziwu: nie zadowalając się szafowaniem wobec tych ofiar oznak dobrodziejstwa, zażądał, aby jego ministrowie wsparli jego ojcowskie zamiary, by działania rządu zapewniły oddanym podwładnym zasłużoną pomoc i czcigodny żywot: zobaczymy zaraz, jak rozkazy te zostały wykonane.
W roku 1814 podjęto działania względem wdów oraz wandejskich rannych; w akcji tej upomniano o części nieszczęśliwców, którzy mieli prawa do królewskiej hojności. Jeszcze mniej zajęto się wycofaniem kilku bonów, spłaceniem kilku długów zaciągniętych w imię króla dla utrzymania armii królewskich, po tym jak dowódcy i żołnierze wyczerpali własne ostatnie zapasy. Buonaparte znów się pojawił. Wandea, zapomniana przez ministrów, nie zawahała się chwycić za broń: honor liczy niebezpieczeństwa a nie nagrody.
Podczas negocjacji, które miały miejsce w Paryżu z mocarstwami sprzymierzonymi, wykazano wartość istnienia armii wandejskich i bretońskich jako kontyngentu rządu królewskiego. Sprawiedliwym było wówczas zajęcie się tymi armiami. Król tego chciał: rozkazał swemu ministrowi wojny, by ten przedstawił mu projekt; zatwierdził, 27 marca 1816, propozycję zmierzającą do przyznania oficerom oraz żołnierzom parafii wynagrodzeń, które zastąpiłyby żołd za rok 1815. 1-go kwietnia 1816 w każdym korpusie armii królewskich zostały mianowane komisje, ażeby sporządzić spisy; spisy zostały złożone w ministerstwie wojny, gdzie zostały pogrzebane.
Król, który nie zapomina żadnej przysługi, i który naprawia niesprawiedliwości, skoro tylko się o nich dowie, chciał wreszcie, by jego ministerstwo zaprzestało wynagradzać rzeczywiste poświęcenie śmiechu wartymi rekompensatami. Zarządził, w lutym 1817, rozdział 250.000 fr. renty, między oficerów i żołnierzy armii Zachodu. Spodobało się również J.K.M. rozkazać, by honorowe szpady, szable, strzelby oraz listy podziękowania zostały dostarczone w jego imieniu; nagrody godne Bretończyków i Wandejczyków. Kiedy różne komitety zakończyły nad tym pracę, dostarczyły ją do biur ministerstwa wojny; oto co z tego wynikło: honorowa broń została wyprodukowana, przekazana ministerstwu wojny, i definitywnie złożona w Vincennes. Czy obawiano się powiększenia ilości broni rojalistów poprzez kilkaset paradnych szpad, szabli i strzelb, czy raczej chciano pozbawić Wandeę oznak królewskiego zadośćuczynienia? Trzeba przyznać, że Wandea naprawdę zasłużyła na szpadę: przykro dla Francji, że to cudzoziemcy mieli staranie o spłacenie jej długu. Czy to król Prus, w imieniu armii pruskiej, musiał wręczyć szpadę młodemu spadkobiercy La Rochejaqueleina?
Listy z podziękowaniami doznały tego samego losu co honorowa broń; w ogóle nie zostały wysłane. Być może ministrowie nie wiedzieli, jakim językiem winni mówić. W takim wypadku, mogli wziąć za model list, który król napisał swego czasu do Charette'a; nauczyliby się zeń tego, o czym pojęcia nie mieli, przyzwoitości i godności; znaleźliby w tym podziwu godnym liście: poprawność stylu, szlachetność uczuć, wzniosłość duszy, wreszcie odmianę królewskiej elokwencji, która zdaje się zapożyczać swój majestat od niepowodzeń Henryka IV i wielkości Ludwika XVI.
Jeśli chodzi o renty, pan minister wojny nie wiedząc, z jakich funduszy je potrącić, wniósł sumę 250.000 fr, do swego budżetu na rok 1818, i została mu ona przyznana. Wandejczycy myśleli, o czym ich zapewniano, że będą mieli z uchwalonej sumy królewskie renty; tymczasem nie wystawiono im ani listów, ani świadectw, i dano im do zrozumienia, w chwili pierwszej wypłaty, że wypłata ta jest 'zapomogą', a nie 'rentą'. Minister przedstawił ponownie tę samą sumę 250.000 fr. w swoim budżecie z roku 1819, tytułem pomocy dla Wandejczyków. W ten sposób, 'renty', które stały się 'zapomogami', będą mogły zaprzestać być zapomogami, skoro tylko spodoba się jakiemuś ministrowi wojny nie umieszczenie już owej sumy w budżecie, albo Izbom jej nie zatwierdzenie. Oto jak łaskawe względy króla wobec jego wiernej Wandei były bez przerwy krępowane przez rozumowanie ministerialne.
Zatrzymajmy się na kilku przykładach. Szlachetna wdowa po Lescurerze, która jest również wdową po La Rochejaqueleinie, ta wdowa po dwóch wyższych oficerach, którzy zginęli tak chwalebnie w obronie tronu, nie otrzymuje renty. A siostra Robespierre'a pobierała w 1814 roku, w czasach pierwszej restauracji rentę, którą wciąż jeszcze być może podejmuje: są czasy, kiedy zbrodnie brata przynoszą więcej zysku niźli cnoty męża. Pani de Beauregard, siostra Henri i Louis La Rochejaqueleinów, wdowa po Panu de Beauregard, wyższym oficerze zabitym przy Louis La Rochejaqueleinie w Wandei w czasie stu dni, została obdarowana rentą wynoszącą czterysta franków. A Buonaparte ofiarował wdowie po Panu Bonchamp, słynnym generale wandejskim, rentę wynoszącą dwanaście tysięcy franków, i dał kompanię kawalerii młodemu Cherette'owi de la Coliničre, bratankowi generała Charette'a.
Mówiliśmy wyżej o innych wdowach wandejskich, które pobierały 'pięćdziesiąt su na miesiąc'. W czasach dostatku daje to mniej więcej pół funta chleba dziennie, dla kobiet, którym zamordowano mężów, wyrżnięto bydło, spalono chaty, i które dziś są być może nieszczęśliwe, w swej rozpaczy, że ukryły kilkoro ze swych dzieci przed kolumnami piekielnymi. A ci, którzy dowodzili tymi kolumnami oraz ci, którzy byli nawet przez Konwent denuncjowani za okrucieństwo - korzystają z wysokich rent. Zaś masa kalekich wieśniaków bretońskich i wandejskich umiera z głodu przy szpitalach wojskowych, które nie są im nawet otwierane.
Tak wiele dziwnych zdarzeń znajduje jednak wyjaśnienie: ministrowie przyjmując system rewolucyjnych korzyści moralnych, musieli czuć do mieszkańców zachodnich prowincji wielki wstręt. Filozoficzna polityka, chwiejna gra, nowy naród, rządy faktyczne, przedkładanie zdrady nad lojalność, interesu nad powinność, rzekomych talentów nad rzeczywistą zasługę, wszystkie te wielkie sprawy są w istocie mało zrozumiałe dla ludzi, którzy przywiązani są jeszcze do dawnego tronu i starego krzyża. Stąd zdarzyło się, że od czasu restauracji system ministerialny chciał znaleźć coś w skłonnościach Wandei. Ponieważ Wandea była w permanentnej konspiracji przeciw rewolucji, czyż nie jest oczywiste, że konspirowała ona przeciw legitymizmowi? Jeżeli pozwolić działać Wandejczykom, to usuną oni od wielkich i małych ministerstw niezdolnych ludzi i nieprzyjaciół Burbonów: niebezpieczeństwo jest więc bliskie.
Co! Wandea ma czelność bić się trzydzieści lat za tron i ołtarz, nie uznawać postępu ducha ludzkiego, nie podziwiać wzniesionych szafotów i książek napisanych przez tylu wielkich ludzi! Szybko, umieśćmy pod nadzorem cnoty wandejskie: ktokolwiek kocha króla i wierzy w Boga jest zdrajcą wobec świateł wieku. Tak więc sądzono, że trzeba mieć oczy otwarte na Wandeę, otoczyć kordonem myślących głów ten kraj całkiem zadżumiony religią, moralnością i monarchią. Ongiś lekarze rewolucyjni rozpalili tam wielkie ognie, by wygnać zarazę, jednak nie mogli tego dokonać.
Wandea, częściowo zawiedziona rekompensatami królewskiej szczodrości, cierpiała widząc, iż podejrzewano jej lojalność. Ministerialna niewdzięczność wierzyła w znużenie rojalistycznej cierpliwości; i aby zaatakować honor wandejski w najbardziej czułym miejscu, zażądano od niej jej broni. Stronnictwo, które steruje ministrami, i którego padną oni ofiarą, ma swoje przyczyny, by przyśpieszać rozbrojenie Wandei. W różnych okresach usiłowano przeprowadzić to rozbrojenie, a nigdy nie można było tego dokonać. Imię króla przedstawia pewną szansę: używając tego dostojnego imienia, można mieć nadzieję, że wieśniacy rojaliści pośpieszą dostarczyć strzelby, które mogliby jeszcze posiadać. Ale w tym kraju są również jakobini i ci mają z całą pewnością broń i nie oddadzą jej w imię króla. A więc gdyby nadeszło kiedyś nieszczęście, nie tylko rojalistyczna ludność Zachodu stałaby się w pierwszej chwili niezdatną dla sprawy legitymizmu, ale w dodatku bez broni zostałaby ona wydana uzbrojonej ludności rewolucyjnej. Oto na co narażają nas te pożałowania godne środki.
Wandea, którą Konwent pozostawił wolną, która oparła się rekwizycjom i konskrypcjom; Wandea, której pozwolił on zatrzymać broń, a nawet białą kokardę; Wandea, której spłacił długi, i której przyrzekł odbudować chaty; Wandejczycy, których Buonaparte nazywał ludem gigantów i pośród których chciał zbudować miasto noszące jego imię, Wandejczycy, których uzurpator traktował z szacunkiem, Wandejczycy, którym przyznawał 'lojalność', których dzieciom dawał posady, a wdowom renty; ta Wandea, ci Wandejczycy nie zasłużyli więc sobie trzydziestoma latami lojalności, walki i poświęceń, na życzliwość ministrów króla?
Na szczęście nikomu nie jest dane zniszczyć najwyższą cnotę wandejską; oparta się ogniowi i mieczowi straszliwego Konwentu i to nie smutni agenci ministerialni, ponurzy zdrajcy ze stu dni, szpiedzy, komisarze policji dokończą burzenia niezniszczalnych pozostałości: czyż małe węże, które kryją się w Rzymie w fundamentach Koloseum mogą zachwiać tymi ogromnymi ruinami?
Ktokolwiek ma choć trochę zamiłowania dla cnoty, lubi trzymać się ludzi, którzy stali się sławni poprzez świętobliwe niepowodzenia i spełnione obowiązki. Ich pamięć, błogosławiona z pokolenia na pokolenie, czyni przeciwwagę dla ohydnej sławy ludzi innego rodzaju, którzy idą w przyszłość cali obładowani przeklętą pomyślnością i zbrodniami tak ogromnymi, że zbrodnie te przybierają fałszywą postać chwały. Winni jesteśmy ojczyźnie oraz honorowi pomścić Wandeę za obelgi ministerialne, mówić o Wandejczykach z respektem i uwielbieniem, które wywołują. Nieśmiertelne imiona Charette'a, Cathelineau, La Rochejaqueleina, Bonchampa, Stoffleta, Lescure'a, d'Elbe, Suzanneta i tyluż innych nie potrzebowały naszych pochwał; ale przecież wspomnieliśmy je w tym piśmie, niczym nieznany rzeźbiarz, który wykuł imiona towarzyszy Leonidasa na żałobnej kolumnie w Termopilach.
Rene de Chateaubriand