Karol Marks, Wojna domowa we Francji


Karol Marks

Wojna domowa we Francji

WSTĘP F. ENGELSA

Propozycja, abym wydał ponownie manifest Międzynarodowej Rady Generalnej o "Wojnie domowej we Francji" i zaopatrzył go we wstęp, była dla mnie całkowicie nieoczekiwana. Dlatego też mogę tu tylko pokrótce poruszyć najistotniejsze punkty.

Wyżej wspomnianą dłuższą pracę poprzedzam dwiema krótszymi odezwami Rady Generalnej w sprawie wojny prusko-francuskiej. Po pierwsze dlatego, że w "Wojnie domowej" Marks powołuje się na drugą z tych odezw, która sama przez się, bez pierwszej, nie zawsze jest zrozumiała. Po drugie zaś dlatego, że obie te odezwy, również przez Marksa napisane, są w niemniejszym stopniu niż "Wojna domowa" niepospolitym świadectwem cudownego, po raz pierwszy w "18 Brumaire'a Ludwika Bonaparte" ujawnionego daru autora jasnego pojmo­wania charakteru, doniosłości i koniecznych następstw wielkich wy­padków historycznych — w chwili gdy te wypadki rozgrywają się jeszcze lub dopiero co się dokonały przed naszymi oczyma. Wreszcie czynię to również dlatego, że dziś jeszcze w Niemczech boleśnie od­czuwamy przepowiedziane przez Marksa następstwa tych wypadków.

Czyż nie sprawdziło się to, o czym mówi pierwsza odezwa, że jeśli obronna wojna Niemiec przeciw Ludwikowi Bonaparte wyrodzi się w zaborczą wojnę przeciw francuskiemu ludowi, to wszystkie nie­szczęścia, które spadły na Niemcy po tak zwanych wojnach wyzwoleń­czych, odżyją ze wzmożoną siłą? Czyż nie mieliśmy dalszych 20 lat panowania Bismarcka, czy na miejsce prześladowania demagogów nie mieliśmy prawa wyjątkowego i nagonki antysocjalistycznej, czy nie mieliśmy tej samej samowoli policyjnej oraz literalnie tych samych skandalicznych sposobów wykrętnego tłumaczenia ustaw? 

I czy nie spełniła się dosłownie przepowiednia, że aneksja Alzacji i Lotaryngii "pchnie Francję w objęcia Rosji"[1] i że po tej aneksji Niemcy albo staną się otwarcie służalcem Rosji, albo też będą musiały po krótkiej chwili wytchnienia szykować się do nowej wojny, a mianowicie, "do wojny rasowej ze sprzymierzonymi rasami słowiańską i romańską"? Czy zabór prowincji francuskich nie pchnął Francji w objęcia Rosji? Czy Bismarck nie zabiegał na próżno przez całych 20 lat o względy cara, czy nie zabiegał o nie oddając bardziej jeszcze nikczemne usługi niż te, które u stóp "świętej Rusi" zwykły były składać Małe Prusy, zanim stały się "pierwszym mocarstwem Europy"? Czyż nie wisi wciąż nad naszą głową Damoklesowy miecz nowej wojny, która pierwszego zaraz dnia rozmiecie jak plewy wszystkie papierowe przymierza monarchów - wojny, o której wiemy na pewno tylko tyle, że jesteśmy zupełnie niepewni jej wyniku, wojny rasowej, która wyda całą Europę na łup 15 lub 20 milionów uzbrojonych ludzi i która dlatego tylko dotąd nie wybuchła, że nawet najsilniejsze spośród wielkich mocarstw militarnych odczuwa przed nią lęk wobec zupełnej nieobliczalności ostatecznych jej wyników? 

Tym bardziej obowiązani jesteśmy udostępnić znowu niemieckim robotnikom te na wpół zapomniane a świetne dokumenty dalekowzroczności międzynarodowej polityki robotniczej w r. 1870. 

To, co powiedziałem o tych dwóch odezwach, dotyczy również manifestu o "Wojnie domowej we Francji". 28 maja ostatni bojownicy Komuny ulegli przemocy wroga na stokach Belleville, a już po dwóch dniach, 30 maja, Marks odczytał Radzie Generalnej swą pracę, w której historyczne znaczenie Komuny Paryskiej przedstawione jest w krótkich i mocnych zarysach i z taką wnikliwością - a najgłówniejsze - z taką trafnością, jakiej nie spotykamy później w całej ogromnej literaturze dotyczącej tego przedmiotu. 

Dzięki ekonomicznemu i politycznemu rozwojowi Francji od 1789 r. Paryż znajduje się od lat pięćdziesięciu w takiej sytuacji, że każda rewolucja w tym mieście musiała siłą rzeczy przybierać charakter proletariacki, tak więc proletariat, który własną krwią okupywał zwycięstwo, występował po zwycięstwie z własnymi żądaniami. Żądania te były mniej lub więcej niejasne a nawet bałamutne, w zależności od tego, jaki był w danej chwili poziom rozwoju paryskich robotników; ale ostatecznie wszystkie one sprowadzały się do usunięcia przeciwieństwa klasowego między kapitalistami a robotnikami. Co prawda, nie wiedziano jeszcze wtedy, jak to ma nastąpić. Ale samo żądanie, mimo swą nieokreśloność, zawierało w sobie niebezpieczeństwo dla istniejącego ustroju społecznego; robotnicy, którzy je wysuwali, byli jeszcze uzbrojeni; pierwszym więc nakazem dla będącej u władzy burżuazji było rozbrojenie robotników. Dlatego po każdej rewolucji, w której robotnicy wywalczyli sobie zwycięstwo, następowała nowa walka, która kończyła się ich porażką. 

Po raz pierwszy stało się tak w r. 1848. Liberalni bouigeois z opozycji parlamentarnej urządzali bankiety na rzecz reformy wyborczej, która miała ich partii zapewnić panowanie. Walka z rządem coraz bardziej zmuszała ich do odwoływania się do ludu, musieli więc stopniowo ustępować pierwszeństwa radykalnym i republikańskim warstwom burżuazji i drobnomieszczaństwa. Ale poza tymi warstwami stali rewolucyjni robotnicy, którzy od r. 1830 zdobyli sobie daleko więcej samodzielności politycznej, niż przypuszczała burżuazja, a nawet republikanie. Gdy tylko nastąpił kryzys w stosunkach pomiędzy rządem a opozycją, robotnicy rozpoczęli walkę uliczną; Ludwik Filip znikł z widowni i wraz z nim reforma wyborcza, na jej miejsce zaś powstała republika i to taka, którą sami zwycięscy robotnicy nazwali republiką "socjalną". Co jednak należy rozumieć przez tę republikę socjalną, nikt sobie jasno nie zdawał sprawy, nawet sami robotnicy. Ale teraz mieli oni broń i stali się siłą w państwie. Gdy więc burżuazyjni republikanie, znajdujący się u steru władzy, poczuli nieco pewniejszy grunt pod nogami, pierwszym ich zadaniem było rozbrojenie robotników. Dokonano tego w ten sposób, że wyraźnym złamaniem danego słowa, jawnymi drwinami i próbą zesłania bezrobotnych do odległej prowincji zmuszono robotników do powstania w czerwcu 1848 r. Rząd zapewnił sobie z góry przytłaczającą przewagę. Po pięciodniowej bohaterskiej walce robotnicy zostali pokonani. Teraz nastąpiły krwawe rzezie bezbronnych jeńców, którym podobnych nie widziano od czasów wojen domowych, poprzedzających upadek rzymskiej republiki. Po raz pierwszy burżuazja pokazała, do jak dzikiego okrucieństwa może dojść jej mściwość, gdy proletariat ośmieli się wystąpić przeciw niej jako samoistna klasa o własnych interesach i żądaniach. A jednak rok 1848 był jeszcze dziecinną igraszką w porównaniu z rozbestwieniem burżuazji w r. 1871.

W ślad za winą nastąpiła kara. Jeżeli proletariat jeszcze nie mógł, to burżuazja już nie mogła rządzić Francją. Nie mogła przynajmniej w owym czasie, gdy w swej większości była jeszcze usposobiona monarchistycznie i rozszczepiona na trzy partie dynastyczne[2a] i czwartą republikańską. Wewnętrzne jej waśnie pozwoliły awanturnikowi Ludwikowi Bonaparte opanować wszystkie organy władzy - armię, policję, aparat administracyjny, a 2 grudnia 1851 r.[2b] zburzyć ostatnią twierdzę burżuazji - Zgromadzenie Narodowe. Rozpoczęło się Drugie Cesarstwo[3], wyzyskiwanie Francji przez bandę awanturników politycznych i finansowych, lecz zarazem i rozwój przemysłu, o jakim nie mogło być mowy przy małodusznym i bojaźliwym systemie Ludwika Filipa, przy wyłącznym panowaniu drobnej tylko części wielkiej burżuazji. Ludwik Bonaparte pozbawił kapitalistów władzy politycznej pod pozorem, że będzie bronił burżuazji przeciwko robotnikom, robotników zaś przeciw burżuazji; ale za to jego panowanie sprzyjało spekulacji i działalności przemysłowej., słowem, rozkwitowi i bogaceniu się całej burżuazji w niesłychanym dotąd stopniu. W większym jeszcze stopniu sprzyjało jego panowanie rozwojowi korupcji i masowych nadużyć, których ośrodkiem stał się dwór cesarski, otrzymujący w ten sposób znaczne odsetki od narastających bogactw.

Ale Drugie Cesarstwo było apelem do francuskiego szowinizmu, oznaczało żądanie przywrócenia granic pierwszego cesarstwa, utraconych w r. 1814, a przynajmniej granic pierwszej republiki. Cesarstwo francuskie w granicach starej monarchii, a nawet w jeszcze bardziej okrojonych granicach z r. 1815, było na dłuższą metę niemożliwe. Stąd konieczność prowadzenia od czasu do czasu wojen i rozszerzania granic. Żaden podbój jednakże nie olśniewał tak bardzo wyobraźni francuskich szowinistów, jak podbój lewego niemieckiego brzegu Renu. Jedna mila kwadratowa nad Renem miała dla nas większe znaczenie aniżeli dziesięć mil w Alpach lub gdzie indziej. Przy istnieniu Drugiego Cesarstwa żądanie zwrotu lewego brzegu Renu, od razu lub częściowo, było tylko kwestią czasu. Moment sprzyjający nastąpił wraz z wojną prusko - austriacką 1866 r. Bonaparte, oszukany w swych nadziejach "odszkodowań terytorialnych" przez Bismarcka oraz przez swą własną arcyprzebiegłą politykę przewlekania, nie miał innego wyjścia jak tylko wojnę, która też wybuchła w r. 1870 i zawiodła go do Sedanu, a stamtąd do Wilhelmshofe.

Nieuchronnym następstwem była rewolucja paryska 4 września 1870 r. Cesarstwo rozpadło się jak domek z kart; ponownie proklamowano republikę. Ale nieprzyjaciel stał pod murami; armie cesarstwa były bądź zamknięte w Metzu bez nadziei wydostania się, bądź też w niewoli niemieckiej. W tej krytycznej sytuacji lud pozwolił, by posłowie paryscy do byłego ciała prawodawczego utworzyli spośród siebie "rząd obrony narodowej". Zgodzono się na to tym łatwiej, że teraz w celu obrony wszyscy zdolni do noszenia broni Paryżanie wstąpili do Gwardii Narodowej i otrzymali uzbrojenie, tak że teraz znaczną jej większość stanowili robotnicy. Ale wkrótce z całą siłą ujawnił się antagonizm między rządem składającym się prawie wyłącznie z burżuazji a uzbrojonym proletariatem. 31 października bataliony robotnicze wzięły szturmem magistrat i zaaresztowały kilku członków rządu. Zdrada, jawne wiarołomstwo ze strony rządu i wdanie się kilku drobnomieszczańskich batalionów przywróciło im wolność; aby nie rozpalić wojny domowej wewnątrz miasta, oblężonego przez obcą siłę zbrojną, pozostawiono dotychczasowy rząd u władzy.

Wreszcie 28 stycznia 1871 r. wygłodzony Paryż poddał się, lecz poddał się na warunkach honorowych, nieznanych dotąd w dziejach wojen. Forty zajął nieprzyjaciel, z wałów miejskich wycofano działa, wojska liniowe i gwardia mobilów wydały swą broń nieprzyjacielowi i uznane zostały za jeńców wojennych. Ale Gwardia Narodowa zachowała swą broń i działa i zawarła tylko rozejm ze zwycięzcami. Sami zwycięzcy nie ośmielili się wejść triumfalnie do Paryża. Odważyli się zająć tylko mały zakątek miasta, składający się przy tym częściowo z parków publicznych - a i to tylko na parę dni! W ciągu tego czasu oni, którzy oblegali Paryż w ciągu 131 dni, sami byli oblężeni przez uzbrojonych robotników paryskich, którzy pilnie śledzili, aby żaden "Prusak" nie przeszedł wąskich granic zakątka pozostawionego obcym zaborcom. Takie poszanowanie dla siebie nakazali paryscy robotnicy wojsku, przed którym złożyły broń wszystkie armie cesarstwa; a pruscy junkzowie, którzy przyszli, aby się zemścić na ognisku rewolucji, musieli stanąć pokornie i salutować przed tą właśnie uzbrojoną rewolucją!

W czasie wojny robotnicy paryscy ograniczali się do żądania energicznego kontynuowania walki. Ale teraz, gdy po kapitulacji. Paryża zawarto pokój, teraz Thiers, nowa głowa rządu, musiał zrozumieć, że panowanie klas posiadających - obszarników i kapitalistów - stale będzie zagrożone, dopóki robotnicy paryscy mieć będą broń w ręku. Pierwszym jego dziełem była próba rozbrojenia robotników. 18 marca Thiers posłał wojska liniowe z rozkazem, aby skradły działa należące do Gwardii Narodowej a odlane w czasie oblężenia Paryża i opłacone ze składek publicznych. Próba chybiła: Paryż w obronie swej jak jeden mąż chwycił za oręż i wojna między Paryżem a rządem francuskim, zasiadającym w Wersalu, została wypowiedziana. .26 marca wybrano Komunę Paryską, a 28 proklamowano ją. Centralny Komitet Gwardii Narodowej, który dotąd sprawował władzę i zdążył już zadekretować zniesienie skandalicznej paryskiej "policji obyczajowej", złożył teraz swą władzę w ręce Komuny. 30 marca Komuna zniosła pobór rekruta oraz armię stałą i ogłosiła jedyną siłą zbrojną - Gwardię Narodową, do której mieli należeć wszyscy obywatele zdolni do noszenia broni. Komuna anulowała zaległości z tytułu opłaty za komorne za czas od października 1870 r. do kwietnia 1871 r. z zaliczeniem już zapłaconych sum na poczet przyszłego, czynszu i wstrzymała całkowicie sprzedaż zastawów w lombardzie miejskim. Tegoż dnia zatwierdzono wybór obranych do Komuny cudzoziemców, albowiem "sztandar Komuny jest sztandarem wszechświatowej republiki". - l kwietnia uchwalono, że najwyższa pensja urzędników Komuny, a więc i jej członków, nie powinna przekraczać 6.000 franków (4.800 marek). Następnego dnia zadekretowano oddzielenie kościoła od państwa i skasowanie wszystkich wydatków państwowych na cele religijne, jak również nacjonalizację wszystkich dóbr kościelnych. W związku z tym 8 kwietnia zakazano, a potem stopniowo usunięto ze szkól wszystkie oznaki religijne, święte obrazy, dogmaty, modlitwy, jednym słowem, "wszystko, co dotyczy sumienia jednostki". - 5 kwietnia wobec codziennych rozstrzeliwań pojmanych bojowników Komuny przez wojska wersalskie, wydano dekret o uwięzieniu zakładników, ale go nigdy w pełni nie zrealizowano. - 6 kwietnia 137 batalion Gwardii Narodowej wyciągnął na plac gilotynę i spalił ja publicznie przy radosnych okrzykach ludu. - 12 kwietnia Komuna postanowiła zburzyć - jako symbol szowinizmu j nienawiści narodowej - kolumnę zwycięstwa na placu Vendóme, odlaną na rozkaz Napoleona po wojnie 1809 r. ze zdobytych armat. Wykonano to postanowienie 16 maja. - 16 kwietnia Komuna kazała sporządzić wykaz statystyczny fabryk zamkniętych przez fabrykantów i opracować plan prowadzenia tych fabryk przez stowarzyszenia spółdzielcze zatrudnionych w niej dawniej robotników oraz plan zorganizowania tych stowarzyszeń w jeden wielki związek. - 20 kwietnia Komuna zniosła pracą nocną piekarzy, jak również pośrednictwo pracy, zmonopolizowane od czasu Drugiego Cesarstwa w rękach mianowanych przez policję indywiduów - pierwszorzędnych wyzyskiwaczy; rolę ich przekazano merostwom 20 dzielnic paryskich. - 30 kwietnia Komuna nakazała zniesienie lombardów, które były środkiem prywatnego wyzysku robotników i stały w sprzeczności z prawem robotników do swych narzędzi pracy i do kredytu. - 5 maja Komuna uchwaliła zburzenie kaplicy, którą zbudowano jako ekspiację za ścięcie Ludwika XVI.

Tak więc, począwszy od 18 marca, jasno i dobitnie ujawnił się klasowy charakter ruchu paryskiego, usuwany przedtem w cień przez walkę z obcym najazdem. W Komunie zasiadali niemal wyłącznie robotnicy lub uznani przedstawiciele robotników; wobec tego i uchwały jej miały zdecydowanie proletariacki charakter. Bądź dekretowała ona takie reformy, których republikańska burżuazja wyrzekła się jedynie wskutek tchórzostwa, które stanowiły jednak niezbędne podłoże swobodnej akcji klasy robotniczej; dotyczy to np. urzeczywistnienia zasady, że w stosunku do państwa religia jest jedynie sprawą prywatną; bądź też wydawała postanowienia bezpośrednio leżące w interesie klasy robotniczej, które stanowiły po części głęboki wyłom w starym porządku społecznym. Wszystko to jednak mogło w oblężonym mieście co najwyżej zacząć się urzeczywistniać. A od początku maja wszystkie siły pochłonęła walka 2 coraz liczniej nadciągającymi wojskami rządu wersalskiego.

7 kwietnia Wersalczycy opanowali przeprawę przez Sekwanę pod Neuilly, na zachodnim froncie Paryża; natomiast 11-go atak ich na front południowy został krwawo odparty przez generała Eudes'a. Paryż był wciąż bombardowany - i to przez tych samych ludzi, którzy bombardowanie tegoż miasta przez Prusaków piętnowali jako świętokradztwo. Ci sami ludzie błagali teraz rząd pruski o spieszne odesłanie z niewoli żołnierzy francuskich spod Sedanu i Metzu, którzy obecnie mieli zdobyć dla nich z powrotem Paryż. Stopniowe nadciąganie tych wojsk dało Wersalczykom od początku maja stanowczą przewagę. Ujawniło się to już wówczas, gdy 23 kwietnia Thiers przerwał układy w sprawie zaproponowanej przez Komunę wymiany arcybiskupa paryskiego i całego szeregu innych klechów, trzymanych w Paryżu jako zakładników, na jednego tylko Blanqui'ego, który dwukrotnie został wybrany do Komuny, lecz pozostawał uwięziony w Clairveaux. Jeszcze wyraźniej ujawniło się to w zmianie tonu Thiersa; powściągliwy dotąd i dwuznaczny, Thiers stał się teraz nagle zuchwały, wyzywający i brutalny. Na froncie południowym Wersalczycy zdobyli 3 maja redutę Moulin Sa-quet, 9-go ruiny zburzonego doszczętnie ogniem działowym fortu Issy, 14-go fort Vanves. Na froncie zachodnim posuwali się stopniowo aż do głównego wału zdobywając liczne wsie i zabudowania ciągnące się aż do muru opasującego miasto; 21-go udało im się dzięki zdradzie i wskutek niedbalstwa stojącego tu oddziału Gwardii Narodowej wtargnąć do miasta. Prusacy, którzy obsadzili forty północne i wschodnie, pozwolili Wersalczykom przejść przez położony na północy miasta a zamknięty dla nich przez warunki rozejmu teren i uderzyć wzdłuż długiego frontu, który Paryżanie obsadzili słabo sądząc, że bronią go warunki rozejmu. Wskutek tego w zachodniej części Paryża, będącej prawdziwą dzielnicą przepychu i zbytku, stawiano tylko słaby opór; opór ten stawał się coraz gwałtowniejszy i zaciętszy, w miarę jak wojska atakujące zbliżały się do wschodniej połowy stolicy, do prawdziwej dzielnicy robotniczej. Dopiero po ośmiodniowej walce padli ostatni bojowcy Komuny na wyżynach Belleville i Menilmontant i wówczas mordowanie bezbronnych mężczyzn, kobiet i dzieci, które trwało przez cały tydzień z coraz wzrastającą gwałtownością, osiągnęło maksymalne natężenie.

Odtylcówki zabijały już zbyt powoli i pokonanych setkami rozstrzeliwano z mitraliez. "Ściana komunardów" na cmentarzu Pere Lachaise, pod którą dokonano ostatniego masowego mordu, dziś jeszcze stoi - niemy, lecz jakże wymowny świadek bestialstwa, do jakiego zdolna jest klasa panująca, gdy proletariat występuje w obronie swych praw. Kiedy okazało się, że wyrżnięcie wszystkich jest niemożliwe, nastąpiły masowe areszty, rozstrzeliwanie ofiar dowolnie wybranych spośród więźniów, odstawianie pozostałych do wielkich obozów, w których czekali na postawienie ich przed sąd wojenny. Wojska pruskie, oblegające północno-wschodnią część Paryża, miały rozkaz nieprzepuszczania żadnych zbiegów; lecz oficerowie często patrzyli przez palce, gdy żołnierze więcej słuchali nakazu ludzkich uczuć niż rozkazu naczelnego dowództwa. Szczególnie wsławił się swym ludzkim postępowaniem korpus saski. Przepuścił on wielu ludzi, co do których nie mogło być wątpliwości, że są bojownikami Komuny.

* * *

Gdy teraz, po 20 latach, spojrzymy wstecz na działalność i znaczenie historyczne Komuny Paryskiej 1871 r., przekonamy się, że do opisu, danego w "Wojnie domowej we Francji", należy dodać jeszcze parę uwag. 

Członkowie Komuny dzielili się na większość, tj. blankistów, którzy przeważali również w Centralnym Komitecie Gwardii Narodowej, i mniejszość, złożoną z członków Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników, przeważnie zwolenników szkoły socjalistycznej Proudhona. Blankiści byli wówczas w swej przeważającej większości socjalistami jedynie z rewolucyjnego instynktu proletariackiego; tylko nieliczni z nich doszli do jaśniejszego zrozumienia zasad socjalistycznych dzięki Yaillantowi, który znał niemiecki socjalizm naukowy. Tym się tłumaczy, dlaczego pod względem ekonomicznym Komuna zaniedbała wiele z tego, co - według naszych dzisiejszych poglądów - powinna była bezwzględnie uczynić. Najtrudniej jest nam, oczywiście, zrozumieć ten pełen czci respekt, który wstrzymał Komunę u wrót Banku Francuskiego. Był to zarazem wielki błąd polityczny. Bank w ręku Komuny - to było więcej warte niż dziesięć tysięcy zakładników. Cała burżuazja francuska wywarłaby wtedy nacisk na rząd wersalski, aby zawarł pokój z Komuną. Co jest jednak jeszcze bardziej zadziwiające, to ta okoliczność, że Komuna często postępowała zupełnie słusznie, chociaż składała się z blankistów i proudhonistów. Ma się rozumieć, że za ekonomiczne dekrety Komuny, za ich dobre i złe strony odpowiedzialni są przede wszystkim proudhoniści; za jej czyny zaś i uchybienia polityczne - blankiści. W obu wypadkach ironia historii - jak to zwykle bywa, gdy doktrynerzy dochodzą do władzy - sprawiła, że jedni i drudzy czynili coś zgoła przeciwnego, niż nakazywały ich szkolne doktryny.

Proudhon, przedstawiciel socjalizmu drobnego chłopa 5 rzemieślnika, wprost nienawidził wszelkiego zrzeszenia. Mówił o nim, że zawiera ono więcej złego niż dobrego, że jest z natury swej bezpłodne a nawet szkodliwe, bo krępuje swobodę robotnika; zrzeszenie jest tylko czczym dogmatem, nieproduktywnym i uciążliwym, pozostaje w sprzeczności zarówno z wolnością robotnika jak z ekonomią siły roboczej, a wady jego rosną daleko szybciej niż płynące z niego korzyści; w przeciwieństwie do niego konkurencja, podział pracy, własność prywatna są pozytywnymi siłami ekonomicznymi. Tylko w wyjątkowych wypadkach- jak je nazywał Proudhon - w wielkim przemyśle i w wielkich przedsiębiorstwach, jak np. na kolejach - zrzeszenie robotników jest rzeczą właściwą (patrz "Idee generale de la Revolution", 3 etude[4]).

Tymczasem w r. 1871 wielki przemysł o tyle już przestał być zjawiskiem wyjątkowym nawet w Paryżu, tym głównym ośrodku rzemiosła artystycznego, że bezspornie najważniejszy dekret Komuny nakazywał taką organizację wielkiego przemysłu a nawet rękodzielnictwa, która nie tylko opierała się na zrzeszeniu robotników w każdej fabryce, lecz nadto miała połączyć wszystkie te stowarzyszenia w jeden wielki związek. Jednym słowem, 'miała to być organizacja, która jak słusznie zaznacza Marks w "Wojnie domowej" musiała w ostatecznym wyniku prowadzić do komunizmu, a więc do czegoś wręcz przeciwnego nauce Proudhona. I dlatego też .Komuna była grobem proudhonowskiej szkoły socjalistycznej. Dziś szkoła ta znikła bez śladu we francuskich kołach robotniczych; panuje tam teraz niepodzielnie teoria Marksa, zarówno wśród posybilistów jak wśród "marksistów". Tylko wśród "radykalnej" burżuazji można jeszcze spotkać proudhonistów. 

Nie lepiej poszczęściło się blankistom. Wychowani w szkole spisku, związani odpowiednio surową dyscypliną, wychodzili oni z założenia, nie. niewielka stosunkowo liczba stanowczych, dobrze zorganizowanych ludzi może w pewnym, sprzyjającym dla nich momencie nie tylko zagarnąć władzę państwową, lecz działając z wielką energią i bezwzględnością, może ją też utrzymać aż do czasu, gdy uda się jej wciągnąć do rewolucji całą masę ludową i skupić ją dokoła garstki przywódców. W tym celu niezbędna była przede wszystkim najściślejsza, dyktatorska centralizacja całej władzy w rękach nowego rządu rewolucyjnego. Ale cóż robiła Komuna, która składała się w większości z tych właśnie blankistów? We wszystkich swych odezwach do Francuzów na prowincji Komuna wzywała ich do swobodnej federacji wszystkich gmin francuskich z Paryżem, do organizacji narodowej, która po raz pierwszy miała być stworzona rzeczywiście przez sani naród. Ta właśnie ciemiężycielska władza dotychczasowego centralistycznego rządu, armia, policja polityczna, biurokracja, którą Napoleon utworzył w r. 1798 i którą odtąd każdy nowy rząd przejmował, jako pożądane narzędzie, i wykorzystywał przeciw swym przeciwnikom o- ta właśnie władza miała wszędzie upaść, jak już upadła w Paryżu.

Komuna musiała natychmiast z góry uznać, że klasa robotnicza z chwilą dojścia do władzy nie może dalej gospodarować za pomocą starej maszyny państwowej, że ta klasa robotnicza, o ile nie chce stracić ponownie swej własnej, dopiero co zdobytej władzy, musi z jednej strony usunąć cały stary aparat ucisku, dotąd używany przeciw niej samej, z drugiej zaś strony musi się zabezpieczyć przed swymi własnymi posłami i urzędnikami proklamując ich usuwalność w każdej chwili, bez żadnego wyjątku. Na czym polegała charakterystyczna cecha dotychczasowego państwa? Społeczeństwo wytworzyło sobie własne organy celem ochrony swych wspólnych interesów, początkowo w drodze prostego podziału pracy. Ale te organy i główny pośród nich - władza państwowa, przeistoczyły się z czasem - służąc swym własnym odrębnym interesom - ze sług społeczeństwa w jego panów. Daje się to zauważyć nie tylko w dziedzicznej monarchii, lecz również i w demokratycznej republice. Nigdzie "politycy" nie stanowią bardziej wyodrębnionej i wpływowej części narodu niż właśnie w Ameryce Północnej. Tu każda z obu wielkich partii, które na przemian stają u steru władzy, sama jest z kolei rządzona przez ludzi, którzy z polityki robią interes, którzy spekulują mandatami do ciał ustawodawczych Związku i poszczególnych stanów lub którzy żyją z agitacji na rzecz swej partii i po jej zwycięstwie otrzymują w nagrodę posady. Wiadomo, że Amerykanie już od 30 lat starają się zrzucić to jarzmo, które stało się wprost nie do zniesienia, i że mimo to grzęzną coraz głębiej w tym bagnie korupcji. Właśnie w Ameryce staje się najlepiej widoczne, w jaki sposób odbywa się owo usamodzielnienie władzy państwowej w stosunku do społeczeństwa, któremu pierwotnie miała służyć tylko jako narzędzie. Tu nie ma dynastii, nie ma szlachty, nie ma stałego wojska, oprócz garstki żołnierzy, dozorujących Indian, nie ma biurokracji o stałych etatach i z prawem do emerytury. A jednak mamy tu dwie wielkie bandy spekulantów politycznych, które na przemian biorą w swe ręce władzę i wyzyskują ją do najbrudniejszych celów przy użyciu najbrudniejszych środków - a naród jest bezsilny wobec tych dwóch wielkich karteli polityków, którzy rzekomo służą mu, w rzeczywistości zaś panują nad nim i grabią go.

Przeciwko temu, nieuniknionemu we wszystkich dotychczasowych państwach, przeistoczeniu się państwa i jego organów ze sług społeczeństwa w jego panów Komuna zastosowała dwa niezawodne środki. Po pierwsze, wszelkie stanowiska w administracji, sądownictwie, szkolnictwie obsadziła w drodze wyborów, opartych na powszechnym prawie wyborczym wszystkich zainteresowanych, i to z tym zastrzeżeniem, że ci wyborcy mogą w każdej chwili odwołać osoby wybrane. Po drugie, Komuna ustanowiła za wszystkie funkcje, wyższe czy niższe, pensję równą płacy roboczej. Najwyższa w ogóle pensja, wypłacana przez Komunę, wynosiła 6.000 franków. Już to samo stawiało dostateczną zaporę karierowiczostwu i polowaniu na posady, odwet bez - wprowadzonych jako środek dodatkowy - imperatywnych mandatów, jakie otrzymywali delegaci do ciał przedstawicielskich.

To rozsadzenie dotychczasowej władzy państwowej i zastąpienie jej przez nową, prawdziwie demokratyczną władzę, szczegółowo przedstawione jest w trzecim rozdziale "Wojny domowej". Uważałem jednak za niezbędne raz jeszcze zatrzymać się pokrótce nad poszczególnymi rysami tej przemiany, albowiem właśnie w Niemczech zabobonna wiara w państwo przeniknęła z filozofii do ogólnej świadomości burżuazji, a nawet wielu robotników. Według pojęć filozofów, państwo jest "urzeczywistnieniem idei", czyli przełożonym na język filozoficzny, królestwem bożym na ziemi - jest terenem, na którym urzeczywistnia się lub powinna się urzeczywistniać wieczysta prawda i sprawiedliwość. Stąd zaś wypływa zabobonna cześć dla państwa i dla wszystkiego, co ma z nim związek, cześć, która tym łatwiej się zakorzenia, że każdy już od dzieciństwa zwykł sobie wyobrażać, iż ogólne sprawy i interesy wspólne całemu społeczeństwu nie mogą być załatwiane i zabezpieczane inaczej niż dotąd, to jest przez państwo i jego dobrze uposażonych urzędników. Niejeden wyobraża sobie, że robi już bardzo śmiały krok, jeżeli się wyzwala z wiary w dziedziczną monarchię i klnie się na demokratyczną republikę. W rzeczywistości jednak państwo nie jest niczym innym, jak maszyną do dławienia jednej klasy przez drugą i to wcale nie mniej w demokratycznej republice niż monarchii. W najlepszym razie państwo jest złem, które odziedziczy zwycięski - w walce o panowanie klasowe - proletariat i którego najgorsze strony będzie musiał natychmiast, podobnie jak Komuna, możliwie radykalnie odciąć, aż pokolenie wyrosłe w nowych, wolnych stosunkach społecznych będzie mogło odrzucić precz wszystkie rupiecie państwowości.

W ostatnich czasach socjaldemokratyczny filister znowu wpada w zbawienną trwogę, gdy słyszy słowa: dyktatura proletariatu. Cóż, panowie, chcecie wiedzieć, jak wygląda ta dyktatura? Przyjrzyjcie się, Komunie Paryskiej. Była to dyktatura proletariatu.

Londyn, w dwudziestą rocznicę Komuny Paryskiej, 18 marca 1891 r. Napisane przez F. Engelsa w języku niemieckim. Ogłoszono w czasopiśmie "Die Neue Zeit", Jhrg. IX Bd. II, 1891 r. i w oddzielnym wydaniu "wojny domowej we Francji".


 

Rozdział I

POCZĄTEK WOJNY FRANCUSKO-PRUSKIEJ

W Manifeście Inauguracyjnym naszego Stowarzyszenia w listopadzie 1864 r. mówiliśmy: "Jeżeli wyzwolenie klasy robotniczej wymaga jej bratniego zespolenia się i współdziałania, to jakże może ona spełnić tę wielką misję, wówczas gdy polityka zagraniczna, zmierzająca do zbrodniczych celów, podżega wzajemne przesądy narodowe i w grabieżczych wojnach trwoni krew i mienie ludu?" Scharakteryzowaliśmy wtedy politykę zagraniczną, do której dąży Międzynarodówka, następującymi słowami: "Zwykłe prawa moralności i sprawiedliwości, które winny określać stosunki między osobami prywatnymi, muszą również otrzymać moc obowiązującą jako najwyższe prawa w stosunkach między narodami".

Nic dziwnego, że Ludwik Bonaparte, który uzurpował sobie władzę korzystając z walki klasowej we Francji i przedłużył swe panowanie za pomocą szeregu wojen zewnętrznych, od początku traktował Międzynarodówkę jako niebezpiecznego wroga. W przeddzień plebiscytu[4] urządza nagonkę przeciw komitetom Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników w Paryżu, Lyonie, Rouen, Marsylii, Bieście, jednym słowem w całej Francji - pod pozorem, że Międzynarodówka jest tajnym stowarzyszeniem i knuje zamach na jego życie; pretekst ten zresztą wnet zdemaskowali, jako zupełnie niedorzeczny, jego właśni sędziowie. Na czym polegało prawdziwe przestępstwo francuskich sekcji Międzynarodówki? Na tym, że oświadczyły one głośno ludowi francuskiemu: głosować za plebiscytem - znaczy to głosować za despotyzmem wewnątrz kraju i wojną na zewnątrz. I w rzeczywistości ich to było dziełem, że we wszystkich wielkich miastach, we wszystkich ośrodkach przemysłowych Francji klasa robotnicza powstała jak jeden mąż przeciw plebiscytowi. Na nieszczęście głosy robotników zostały zmajoryzowane przez straszną ciemnotę okręgów wiejskich. Giełdy, gabinety, klasy panujące i prasa prawie całej Europy uroczyście obchodziły plebiscyt jako świetne zwycięstwo cesarza francuskiego nad francuską klasą robotniczą. W rzeczywistości plebiscyt ten był hasłem do mordu nie jednostki, lecz całych narodów.

Spisek wojenny z lipca 1870 r.[5] jest tylko ulepszonym wydaniem zamachu stanu z grudnia 1851 r. Na pierwszy rzut oka sprawa wydawała się tak głupia, że Francja nie mogła uwierzyć w prawdziwość pogłosek o wojnie. Daleko więcej wiary dawano posłowi, który wojownicze mowy ministerialne uważał za zwykły manewr giełdowy. Gdy wreszcie 15 lipca oznajmiono urzędownie o wojnie ciału prawodawczemu, cała opozycja odmówiła uchwalenia tymczasowych funduszów. Nawet Thiers piętnował wojnę jako "ohydną". Wszystkie niezależrie pisma paryskie potępiały ją i - rzecz dziwna - prasa prowincjonalna zgadzała się z nimi prawie jednomyślnie.

Tymczasem paryscy członkowie Międzynarodówki znów się wzięli do pracy. W "Reveil" z 12 lipca ogłosili swój manifest "Do robotników wszystkich narodów", w którym czytamy:

"Znowu pod pretekstem równowagi europejskiej i obrony honoru narodowego ambicja polityczna zagraża pokojowi światowemu. Robotnicy francuscy, niemieccy i hiszpańscy! Połączmy swe głosy w jednym okrzyku oburzenia przeciw wojnie!... Wojna dla zdobycia przewagi lub w imię interesów jakiejś dynastii - w oczach robotników może być tylko zbrodniczą głupotą. Wbrew wojowniczym okrzykom tych, którzy wykupują się od "podatku krwi" i w ogólnym nieszczęściu widzą tylko źródło nowych spekulacji, protestujemy głośno przeciw wojnie, my, którzy potrzebujemy pokoju i pracy!... Bracia w Niemczech Rozłam wśród nas miałby za skutek tylko całkowity triumf despotyzmu po obu stronach Renu... Robotnicy wszystkich krajów! Jakikolwiek będzie w danej chwili wynik naszych wspólnych wysiłków, my, członkowie Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników, dla których nie istnieją żadne granice państwowe, zasyłamy wam jako rękojmię nierozerwalnej solidarności życzenia pomyślności i pozdrowienia od robotników Francji".

Po tym manifeście naszych sekcji paryskich ukazały się liczne odezwy francuskie, z których możemy tu przytoczyć tylko jedną: deklarację z Neudlly-sur-Seine, zamieszczoną w gazecie "Marsellaise" z 22 lipca:

"Czy wojna ta jest sprawiedliwa? Nie! Czy wojna ta jest narodowa? Nie! Ta wojna jest wyłącznie dynastyczna. W imię sprawiedliwości, demokracji, w imię rzeczywistych interesów Francji przyłączamy się całkowicie i energicznie do protestu Międzynarodówki przeciw wojnie".

Protesty te wyrażały szczere uczucia robotników francuskich, jak tego niebawem dowiodło szczególne wydarzenie. Gdy wypuszczono na ulicę zorganizowaną pierwotnie za prezydentury Ludwika Bonaparte bandę "10 grudnia"[6], przebraną w bluzy robotnicze, aby indiańskimi tańcami wojennymi podsycić gorączkę wojenną, wówczas prawdziwi robotnicy przedmieść odpowiedzieli tak potężnymi demonstracjami na rzecz pokoju, że prefekt policji, Pietri, uważał za stosowne położyć nagle kres wszelkim dalszym demonstracjom ulicznym pod pozorem, że wierny lud paryski dostatecznie już wyraził swój długo powściągany patriotyzm i burzliwy entuzjazm do wojny.

Niezależnie od wyniku wojny Ludwika Bonaparte z Prusami dzwon pogrzebowy Drugiego Cesarstwa rozbrzmiał już w Paryżu. Zakończy się ono tym, czym się zaczęło - nędzną parodią. Ale nie zapominajmy o tym, że właśnie rządy i klasy panujące Europy umożliwiły Ludwikowi Bonaparte odgrywanie w ciągu 18 lat krwawej farsy restauracji cesarstwa.

Ze strony Niemiec wojna ta jest wojną obronną. Ale kto doprowadził Niemcy do tego, że muszą się bronić? Kto umożliwił Ludwikowi Bonaparte prowadzenie wojny z Niemcami? Prusy! Właśnie Bismarck spiskował z tym samym Ludwikiem Bonaparte, by móc zdławić opozycję ludową w kraju i utrwalić w Niemczech panowanie dynastii Hohenzollernów. Gdyby bitwa pod Sadową[7] była przegrana a nie wygrana, bataliony francuskie zalałyby Niemcy jako sojusznicy Prus. Czy Prusy po zwycięstwie choć przez chwilę myślały o tym, by przeciwstawić ujarzmionej Francji wolne Niemcy? Wprost przeciwnie! Ochraniały one zazdrośnie wszystkie przyrodzone piękności swego starego reżymu, a nadto zapożyczyły od Drugiego Cesarstwa wszystkie jego fortele, jego faktyczny despotyzm i pozorną demokrację, jego błyskotki polityczne i szalbierstwa finansowe, jego górnolotne frazesy i pospolite szachrajstwa. Reżym bonapartystowski, który dotąd kwitł tylko po jednej stronie Renu, uzyskał swój odpowiednik i po drugiej jego stronie. A w tych warunkach cóż innego mogło stąd wyniknąć prócz wojny?

Jeżeli niemiecka klasa robotnicza pozwoli, aby obecna wojna utraciła swój ściśle obronny charakter i wyrodziła się w wojnę przeciw ludowi francuskiemu, wówczas zwycięstwo czy klęska będą miały równie zgubne skutki. Wszystkie nieszczęścia, które spadły na Niemcy po tak zwanych wojnach wyzwoleńczych, odżyją ze wzmożoną siłą.

Lecz zasady Międzynarodówki nazbyt szeroko już się rozpowszechniły i zbyt głęboko już się zakorzeniły w niemieckiej klasie robotniczej, abyśmy mieli obawiać się tak smutnego wyniku. Głos robotników francuskich znalazł oddźwięk w Niemczech. Masowy wiec robotniczy 16 lipca w Brunszwiku wyraził swą całkowitą solidarność z manifestem paryskim, odrzucił wszelką myśl o antagonizmie narodowym w stosunku do Francji i powziął uchwały, w których czytamy:

"Jesteśmy przeciwnikami wszelkich wojen, a przede wszystkim wojen dynastycznych... Z najgłębszym smutkiem i bólem zmuszeni jesteśmy wziąć udział w wojnie obronnej, która jest złem koniecznym; lecz jednocześnie wzywamy całą myślącą klasę robotniczą, aby uniemożliwiła powtórzenie się na przyszłość podobnego nieszczęścia społecznego i wysunęła żądanie, by ludy same otrzymały władzę stanowienia o wojnie i pokoju i stały się w ten sposób panami swych własnych losów". 

W Chemnitz zgromadzenie mężów zaufania, reprezentujących 50 tysięcy robotników saskich, powzięło jednogłośnie następującą uchwałę: "W imieniu demokracji niemieckiej, a w szczególności robotników z partii socjaldemokratycznej, oświadczamy, że dzisiejsza wojna jest wojną wyłącznie dynastyczną... Z radością ściskamy wyciągniętą do nas bratnią dłoń robotników francuskich... Pamiętając o haśle Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników: "Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!", nigdy nie zapomnimy, że robotnicy wszystkich krajów są naszymi braćmi, a despoci wszystkich krajów naszymi wrogami".

Berlińska sekcja Międzynarodówki odpowiedziała również na manifest paryski: "Całym sercem przyłączamy się do waszego protestu... Przyrzekamy uroczyście, że ani dźwięk trąb, ani huk armat, ani zwycięstwo, ani klęska nie odwrócą nas od wspólnego dzieła zjednoczenia robotników wszystkich krajów". W głębi sceny, na której się rozgrywa ta samobójcza walka, czyha złowieszcza postać Rosji. Zły to znak, że hasło do dzisiejszej wojny dane zostało w tej właśnie chwili, gdy rząd rosyjski ukończył budowę swych kolei strategicznych i skoncentrował już swe wojska w kierunku Prutu. Niemcy mają słuszne prawo do sympatii ogółu w tej obronnej wojnie przeciw bonapartystowskiemu najazdowi, lecz straciliby ją natychmiast, gdyby pozwolili rządowi niemieckiemu wezwać na pomoc Kozaków lub choćby ją przyjąć. Powinni pamiętać, że po pierwszej wojnie o niepodległość przeciw Napoleonowi, Niemcy przez całe dziesięciolecia leżały bezsilne u stóp cara.

Angielska klasa robotnicza podaje bratnią dłoń zarówno francuskim jak niemieckim robotnikom. Żywi ona niezłomne przekonanie, że bez względu na wynik tej nadciągającej ohydnej wojny sojusz robotników wszystkich krajów położy wreszcie kres wszelkim wojnom. Podczas gdy urzędowa Francja i urzędowe Niemcy rzucają się, do bratobójczej walki, robotnicy przesyłają sobie wzajemnie zapewnienia o pokoju i przyjaźni. Już choćby ten jeden wielki fakt, bezprzykładny w dziejach, otwiera widoki na jaśniejszą przyszłość. Dowodzi on, że w przeciwieństwie do starego społeczeństwa z jego ekonomiczną nędzą i politycznym obłędem powstaje nowe społeczeństwo, którego międzynarodową zasadą będzie pokój, bo wśród wszystkich narodów zapanuje jedna zasada - praca. Pionierem tego nowego społeczeństwa jest Międzynarodowe Stowarzyszenie Robotników.

Londyn, dn. 23 lipca 1870 r. Napisane przez Marksa w języku angielskim I zatwierdzone na posiedzeniu Rady Generalne) I Międzynarodówki 23 lipca 1870 r. Po raz pierwszy ogłoszono drukiem w postaci ulotki — no angielsku, niemiecku i francusku; opublikowano także w «Pall Mali Gazette» 28 lipca 1870 r.  



ROZDZIAŁ II

PRUSKA OKUPACJA FRANCJI

W pierwszej naszej odezwie z dnia 23 lipca mówiliśmy:

"Dzwon pogrzebowy Drugiego Cesarstwa rozbrzmiał już w Paryżu. Zakończy się ono tym, czym się zaczęło - nędzną parodią. Ale nie zapominajmy o tym, że właśnie rządy i klasy panujące Europy umożliwiły Ludwikowi Bonaparte odgrywanie w ciągu 18 lat krwawej farsy restauracji cesarstwa".

A więc jeszcze przed rozpoczęciem operacji wojennych traktowaliśmy już bańkę mydlaną bonapartyzmu jako rzecz należącą do przeszłości.

Nie omyliliśmy się co do żywotności Drugiego Cesarstwa. Nie byliśmy też w błędzie, gdy obawialiśmy się, że wojna niemiecka "utraci swój ściśle obronny charakter i wyrodzi się w wojnę przeciw ludowi francuskiemu". Wojna obronna zakończyła się w rzeczywistości z chwilą poddania się Ludwika Napoleona, kapitulacji pod Sedanem i ogłoszenia republiki w Paryżu[8]. Ale już na długo przed tymi wypadkami, już z chwilą, gdy ujawniła się cała zgnilizna militaryzmu bonapartystowskiego, pruska kamaryla militarna zdecydowała się na podbój. Wprawdzie własna odezwa króla Wilhelma wydana na początku wojny była arcyniemiłą przeszkodą dla tych panów. W swej mowie tronowej do Reichstagu północno-niemieckiego król uroczyście oświadczył, że prowadzi wojnę tylko z cesarzem francuskim, a nie z, ludem francuskim. 11 sierpnia wydał on manifest do narodu francuskiego, w którym rzekł: "Cesarz Napoleon zaatakował na lądzie i na morzu naród niemiecki, który pragnął i dziś jeszcze pragnie żyć w pokoju z ludem francuskim; objąłem dowództwo nad armią niemiecką celem odparcia napaści - i wypadki wojenne zmusiły mnie do przekroczenia granic Francji". Nie zadowalając się oświadczeniem, że objął naczelne dowództwo nad armią "celem odparcia napaści", król Wilhelm dodał jeszcze, aby mocniej podkreślić "czysto obronny charakter" wojny, iż jedynie "wypadki wojenne zmusiły go" do przekroczenia granic Francji. Wojna obronna nie wyklucza naturalnie operacji zaczepnych, podyktowanych przez "wypadki wojenne".

A więc ten bogobojny monarcha zobowiązał się przeto wobec Francji i świata do wojny czysto obronnej. Jakże go uwolnić od tego uroczystego przyrzeczenia? Reżyserowie tej komedii musieli przedstawić rzecz w ten sposób, jakoby cesarz/z wbrew swej woli ustąpił kategorycznym naleganiom narodu niemieckiego; natychmiast więc rzucone zostało odpowiednie hasło liberalnej niemieckiej klasie średniej z jej profesorami, kapitalistami, radcami miejskimi i dziennikarzami. Ta klasa średnia, która w swych walkach o burżuazyjną wolność w latach pomiędzy r. 1846 a 1870 dała bezprzykładny obraz chwiejności, nieudolności i tchórzostwa, była naturalnie w najwyższym stopniu zachwycona rolą ryczącego lwa niemieckiego patriotyzmu, którą miała odegrać na europejskiej scenie. Przywdziała maskę niezależności obywatelskiej, aby udawać, że narzuca rządowi pruskiemu - co? wykonanie tajnych planów tegoż właśnie rządu. Wyrażała skruchę z powodu swej wieloletniej i niemal religijnej wiary w nieomylność Ludwika Bonaparte żądając głośno podziału republiki francuskiej. Przyjrzymy się tylko na chwilę sofistycznym pretekstom tych patriotów z krwi i kości.

Nie śmią twierdzić, jakoby lud Alzacji i Lotaryngii pragnął dostać się w objęcia Niemiec: wręcz przeciwnie. Dla poskromienia jego francuskiego patriotyzmu przez 6'dni bezcelowo i po barbarzyńsku bombardowano "niemieckimi" pociskami wybuchowymi Strassburg - twierdzę, nad którą panuje osobna cytadela - rozniecono w nim pożar i wymordowano wielką liczbę bezbronnych mieszkańców. Prawda! Ziemie tych prowincji należały niegdyś do z dawien dawna już nieistniejącego cesarstwa niemieckiego. Czy na tej podstawie nie podlegałaby konfiskacie jako nieprzedawniona własność niemiecka cała kula ziemska z jej ludnością? Skoro mamy już przerabiać starą mapę Europy zgodnie z roszczeniami historycznymi, to w żadnym wypadku nie należy zapominać, że w swoim czasie elektor brandenburski był w swych posiadłościach pruskich wasalem Rzeczypospolitej Polskiej.

Ale przebiegli patrioci żądają Alzacji i niemieckiej części Lotaryngii, jako "materialnej gwarancji" przeciw napadom francuskim. Ponieważ ta nędzna wymówka otumaniła wiele słabych głów, uważamy za swój obowiązek zastanowić się tu nad nią bliżej.

Nie ulega wątpliwości, że ogólne ukształtowanie Alzacji wraz z ukształtowaniem przeciwległego brzegu Renu oraz istnienie tak wielkiej twierdzy jak Strassburg, mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Bazyleą a Germersheim, bardzo sprzyja najazdowi francuskiemu na południowe Niemcy, a jednocześnie stawia specyficzne trudności najściu na Francję od strony południowych Niemiec. Nie ulega dalej wątpliwości, że przyłączenie Alzacji i niemieckiej części Lotaryngii dałoby południowym Niemcom daleko silniejszą granicę. Kraj ten panowałby wówczas nad całym pasmem Wogezów i nad fortecami, osłaniającymi ich północne' przełęcze. Jeśliby przyłączono i Metz, Francja oczywiście zostałaby pozbawiona chwilowo swych dwóch głównych baz operacyjnych przeciw Niemcom. Ale to nie przeszkodziło by jej stworzyć sobie nowej bazy pod Nancy lub Yerdun. Niemcy posiadają Koblencję, Moguncję, Germersheim, Rastatt i Ulm jako bazy operacyjne przeciw Francji, które w pełni wyzyskały w obecnej wojnie, czy Niemcy mają więc choć cień słuszności, gdy zazdroszczą Francuzom Metzu i Strassburga, jedynych poważniejszych twierdz, posiadanych przez nich w tej okolicy?

Nadto Strassburg zagraża południowym Niemcom dopóty tylko, dopóki są one oddzielone pod względem państwowym od Niemiec północnych. Od r. 1792 do 1795 południowe Niemcy nie zostały ani razu zaatakowane od tej strony, bo Prusy biały udział w wojnie z rewolucją francuską; ale od chwili, gdy Prusy w r. 1795 zawarły swój odrębny traktat pokojowy i pozostawiły południe samemu sobie, rozpoczęły się najazdy na południowe Niemcy ze Strassburga jako bazy operacyjnej i trwały aż do r. 1809. W rzeczywistości zjednoczone Niemcy mogą uczynić nieszkodliwym Strassburg i każdą armię francuską w Alzacji, jeśli skoncentrują wszystkie swe wojska pomiędzy Saarlouis i Landau, jak to się stało w obecnej wojnie - i posuną je naprzód lub przyjmą bitwę na drodze z Moguncji do Metzu. Dopóki jest tam ześrodkowana główna masa wojsk niemieckich, każda armia, ciągnąca od Strassburga ku południowym Niemcom, może być oskrzydlona i zagrożona odcięciem. Jeżeli dzisiejsza wyprawa czegoś dowiodła, to tylko łatwości wtargnięcia do Francji z Niemiec.

Ale mówiąc uczciwie, czy nie jest w ogóle niedorzecznością i anachronizmem podnoszenie względów militarnych do godności zasad, wedle których winny być ustalone granice narodowe? Gdybyśmy chcieli kierować się tym prawidłem. Austria mogłaby wciąż jeszcze rościć sobie pretensje do Wenecji i do linii Mincio, a Francja do linii Renu dla osłony Paryża, który na pewno jest bardziej wystawiony na ataki z północnego wschodu niż Berlin z południowego zachodu. Jeżeli o granicach stanowić mają względy militarne, to uroszczenia nie będą miały końca, bo wszelka linia strategiczna musi posiadać braki i można ją naprawić tylko przez zagarnięcie dalszych okolic. Nadto nigdy nie można jej oznaczyć ostatecznie i sprawiedliwie, bo zawsze zwycięzca narzuca ją zwyciężonemu i wskutek tego tkwi w niej zawsze zarodek nowej wojny.

Cała historia uczy nas, że z narodem dzieje się tak jak z jednostką. Aby odebrać mu możliwość napadu, trzeba go ogołocić ze wszystkich środków obrony. Nie dość jest schwycić go za gardło, trzeba go - zabić. Jeżeli kiedykolwiek jakiś zdobywca brał właśnie "gwarancje materialne" w celu złamania siły narodu, to był nim Napoleon: dość przypomnieć jego traktat tylżycki[9] i sposób jego przeprowadzenia w stosunku do Prus i do reszty Niemiec. A jednak po upływie kilku lat jego tytaniczna moc została złamana przez lud niemiecki jak zgniła trzcina. Lecz czym są owe "gwarancje materialne", które Prusy w swych najdzikszych marzeniach mogłyby, względnie ośmieliłyby się narzucić Francji, w porównaniu z tymi, które Niemcom narzucił Napoleon? Wynik będzie i tym razem równie zgubny. Historia weźmie odwet nie odpowiednio do liczby oderwanych od Francji mil kwadratowych, lecz odpowiednio do wielkości przestępstwa, które popełniono wskrzeszając w drugiej połowie XIX wieku politykę zaborów.

Rzecznicy teutońskiego patriotyzmu mówią: ależ nie trzeba mieszać Niemców z Francuzami. My nie sławy pragniemy, lecz bezpieczeństwa. Niemcy z natury swej są narodem miłującym pokój. Pod ich rozumną opieką nawet zabór zmienia się z przyczyny nowej wojny w rękojmię wiecznego pokoju. Naturalnie nie Niemcy w r. 1792 napadły na Francję ze wzniosłym celem zakucia bagnetami rewolucji XVIII stulecia! To nie Niemcy splamiły swe ręce przy ujarzmieniu Włoch, zdławieniu Węgier i rozdarciu Polski! Dzisiejszy system militarny Niemiec dzieli całą zdrową ludność męską na dwie części - armię stałą pod bronią i drugą armię stałą na urlopie - i obie zmusza do biernej uległości wobec władcy z bożej łaski. Tatki system militarny jest naturalnie "gwarancją materialną" pokoju wszechświatowego i w dodatku najwyższym celem cywilizacji! W Niemczech, jak wszędzie, sługusy istniejącej władzy zatruwają opinię publiczną kadzidłem kłamliwego samochwalstwa.

Ci patrioci niemieccy oburzają się na widok fortów francuskich w Metzu i Strassburgu, ale nie widzą nic złego w olbrzymim systemie fortyfikacji rosyjskich w Warszawie, Modlinie i Iwangrodzie. Drżąc z obawy na myśl o okropnościach najazdów bonapartystowskich zamykają jednocześnie oczy na sromotę carskiego patronatu.

Podobnie jak w r. 1865 zostały wymienione obietnice pomiędzy Ludwikiem Bonaparte a Bismarckiem, tak w r. 1870 wymienili je między sobą Gorczakow i Bismarck[10]. Podobnie jak Ludwik Bonaparte cieszył się nadzieją, że wojna 1866 r. wycieńczywszy zarówno Austrię jak i Prusy uczyni go władcą losów Niemiec, tak Aleksander żywił nadzieję, że wojna 1870 r. wycieńczy Niemcy i Francję i uczyni go władcą losów europejskiego Zachodu. Podobnie jak Drugie Cesarstwo uznawało, że istnienie Związku północno-niemieckiego nie da się pogodzić z jego własną egzystencją, tak samo autokratyczna Rosja musi się czuć zagrożona istnieniem państwa niemieckiego pod hegemonią Prus. Takie jest prawo starego systemu politycznego. W ramach tego systemu zysk jednego z państw jest stratą dla drugiego. Przeważający wpływ cara na Europę wynika z tego tradycyjnego zwierzchnictwa nad Niemcami. W chwili gdy wulkaniczne siły socjalne w Rosji grożą zachwianiem najgłębszych podwalin samowładztwa, czy car może pozwolić na osłabienie swego stanowiska wobec zagranicy? Już pisma moskiewskie przemawiają tym samym językiem, co pisma bonapartystowskie po wojnie 1866 r. Czy patrioci teutońscy wyobrażają sobie rzeczywiście, że zabezpieczają wolność i pokój Niemiec, jeżeli pchną Francję w objęcia Rosji? Jeżeli szczęście wojenne, pycha zwycięzców i intrygi dynastyczne doprowadzą Niemcy do zagrabienia części terytorium francuskiego, to pozostaną im do wyboru tylko dwie drogi. Albo będą musiały bez względu na następstwa stać się jawnym narzędziem rosyjskiej ekspansji, albo też po krótkim odpoczynku będą musiały zbroić się do nowej wojny obronnej", nie do jednej z tych nowoupieczonych wojen "zlokalizowanych", lecz do wojny rasowej ze sprzymierzonymi rasami słowiańską i romańską.

Niemiecka klasa robotnicza nie mając możności przeszkodzić wybuchowi tej wojny popierała ją energicznie, jako wojnę o niepodległość Niemiec oraz o wyzwolenie Francji i Europy od dławiącej zmory Drugiego Cesarstwa. Niemieccy robotnicy przemysłowi wraz z wiejskimi robotnikami tworzyli muskularne ramię bohaterskich armii, podczas gdy w domu pozostały na pół głodne rodziny. Dziesiątkowani na polach bitw na obczyźnie, będą jeszcze raz zdziesiątkowani przez nędzę w kraju. I oni z kolei żądają teraz "gwarancji" - gwarancji, że ich olbrzymie ofiary nie były daremne, że wywalczyli sobie wolność, że zwycięstwa, odniesione przez nich nad armiami bonapartystowskimi, nie obrócą się podobnie jak w r. 1815 w klęskę ludu niemieckiego. I jako pierwszej z tych gwarancji robotnicy żądają "zaszczytnego pokoju dla Francji" i "uznania republiki francuskiej".

Komitet Centralny Niemieckiej Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej ogłosił 5 września manifest, w którym energicznie obstaje przy tych gwarancjach.

"Protestujemy - czytamy w tej odezwie - przeciw aneksji Alzacji i Lotaryngii i jesteśmy przeświadczeni, że przemawiamy w imieniu niemieckiej klasy robotniczej. We wspólnym interesie Francji i Niemiec, w interesie pokoju i wolności, w interesie zachodniej cywilizacji przeciw wschodniemu barbarzyństwu robotnicy niemieccy nie ścierpią zaboru Alzacji i Lotaryngii... Będziemy wiernie stali obok naszych towarzyszy, robotników wszystkich krajów, w imię wspólnej międzynarodowej sprawy proletariatu!"

Na nieszczęście, nie możemy liczyć na ich bezpośredni sukces. Jeżeli robotnicy francuscy w czasie pokoju nie mogli wstrzymać napastnika, to czyż niemieccy robotnicy mogą się spodziewać, że pohamują zwycięzcę pośród zgiełku bojowego? Niemieccy robotnicy w swym manifeście żądają wydania Ludwika Bonaparte republice francuskiej jako zwykłego przestępcy. Natomiast ich władcy starają się wszelkimi siłami wprowadzić go znów do Tuileriów, jako człowieka najodpowiedniejszego do zrujnowania Francji. Cokolwiek się zdarzy, historia pokaże, że robotnicy niemieccy nie są ulepieni z tak miękkiej gliny jak niemiecka klasa średnia. Spełnią oni swój obowiązek.

I my wraz z nimi witamy ogłoszenie republiki we Francji, ale jednocześnie dręczą nas obawy, które, miejmy nadzieję, okażą się bezpodstawne. Republika ta nie obaliła tronu, lecz zajęła jedynie opróżnione przezeń miejsce. Ogłoszono ją nie jako zdobycz walki społecznej, lecz jako środek obrony narodowej. Znajduje się w rękach rządu tymczasowego, złożonego po części z jawnych orleanistów, po części z burżuazyjnych 'republikanów; a wśród nich są tacy, na których powstanie czerwcowe 1848 r. pozostawiło niezatarte piętno. Podział pracy pomiędzy członkami tego rządu zdaje się nie rokować nic dobrego. Orleaniści opanowali najsilniejsze placówki - armię i policję - gdy tymczasem rzekomym republikanom dano tylko stanowiska gadułów. Niektóre z pierwszych kroków tego rządu świadczą dość wyraźnie, że cesarstwo pozostawiło mu w spadku nie tylko kupę gruzów, lecz i strach przed klasą robotniczą. Jeżeli dziś wszem i wobec obiecuje się niemożliwe rzeczy w imieniu republiki, czyż nie czyni się tego w tym celu, by sprowokować żądania "możliwego" rządu? Czy w myśl zamierzeń niektórych burżuazyjnych wodzirejów republiki nie ma ona czasem być przejściem i 'mostem, prowadzącym do restauracji orleanistycznej[11]?

Tak więc francuska klasa robotnicza znalazła się w nadzwyczaj ciężkich warunkach. Wszelka próba obalenia nowego rządu w chwili, gdy wróg już prawie puka do wrót Paryża, byłaby rozpaczliwym szaleństwem[12]. Robotnicy francuscy muszą spełnić swój obowiązek obywatelski, ale nie powinni się dać opanować tradycjom narodowym z r. 1792, podobnie jak francuscy chłopi dali się oszukać narodowym tradycjom z czasów pierwszego cesarstwa. Robotnicy nie powinni naśladować przeszłości, lecz budować przyszłość. Niechaj spokojnie i stanowczo wykorzystają środki dane im przez wolność republikańską dla należytego zorganizowania swojej własnej klasy. Da im to nowe herkulesowe siły do walki o odrodzenie Francji i do osiągnięcia naszego wspólnego celu - wyzwolenia proletariatu. Od ich siły i rozumu zależą losy republiki. Angielscy robotnicy poczynili już kroki, by poprzez silny nacisk z zewnątrz przełamać niechęć swego rządu do uznania republiki francuskiej[13]. Dzisiejsze ociąganie się rządu angielskiego ma widocznie naprawić krzywdę wojny antyjakobińskiej 1792 r., jak również poprzedni nieprzyzwoity pośpiech, z jakim ten rząd uznał zamach stanu. Robotnicy angielscy żądają poza tym od swego rządu, aby całą siłą sprzeciwił się podziałowi Francji, za którym bezwstydnie gardłuje część prasy angielskiej. Czyni to ta sama prasa, która w ciągu 20 lat uwielbiała Ludwika Bonaparte jako opatrzność Europy i darzyła frenetycznym poklaskiem rokosz amerykańskich właścicieli niewolników[14]. Jak wówczas, tak i dziś staje ona w obronie interesów właścicieli niewolników.

Niechaj więc sekcje Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników wezwą klasę robotniczą we wszystkich krajach do czynnych wystąpień. Jeżeli robotnicy zapomną o swym obowiązku, jeżeli pozostaną bierni, to dzisiejsza straszliwa wojna stanie się tylko zwiastunem jeszcze straszliwszych walk międzynarodowych i będzie w każdym kraju prowadziła do nowych porażek robotników, zadanych im przez władców szabli, własności ziemskiej i kapitału.

Vive   la   Republique!

Londyn, dn. 9 września  1870 r. Napisane przez Marksa w Języku angielskim Zatwierdzone na posiedzeniu Rady Generalne) I Międzynarodówki 9 września 1870 r. Po raz pierwszy ogłoszono drukiem w postaci ulotki w języku angielskim i francuskim; po niemiecku w czasopiśmie «Der Verbote», Genewa w październiku — listopadzie 1870 r. W 1891 r. zostało opublikowane w 3 niemieckim wydaniu ze wstępem Engelsa. W języku oryginału ogłoszono w oddzielnej broszurze wraz -z pierwsza odezwą, Londyn, 1870 r.

 


Rozdział III

FRANCUSKA KAPITULACJA I RZĄD THIERS'a

4 września 1870 r., gdy robotnicy paryscy ogłosili republikę, której prawie natychmiast przyklasnęła jednomyślnie cała Francja - banda goniących za karierą adwokatów, z Thiersem jako mężem stanu i Trochu jako generałem na czele, objęła w posiadanie Hotel de Ville (ratusz). Ludzie ci wówczas tak fanatycznie wierzyli, że Paryż jest powołany do reprezentowania Francji we wszystkich epokach przełomu dziejowego, iż wydawało im się, że dla usprawiedliwienia uzurpowanego sobie tytułu regentów Francji wystarczy okazać wygasłe już mandaty posłów paryskich. W drugiej naszej odezwie o ostatniej wojnie, po 5 dniach od chwili, gdy fala ruchu wyniosła tych ludzi, powiedzieliśmy już, kim oni są. Ale Paryż zaskoczony z nagła w momencie, gdy prawdziwi przywódcy robotników byli jeszcze w więzieniach Bonapartego, a Prusacy maszerowali już spiesznie na Paryż - zezwolił na pochwycenie władzy przez tych ludzi, jednak tylko pod tym wyraźnym warunkiem, aby władza ta służyła jedynie i wyłącznie celom obrony narodowej. Lecz bronić Paryża znaczyło uzbroić jego klasę robotniczą, zamienić ją w rzeczywistą siłą bojową i wyćwiczyć jej szeregi bezpośrednio w ogniu walki. Paryż zaś pod bronią oznaczał rewolucję pod bronią. Zwycięstwo Paryża nad pruskimi najeźdźcami byłoby zwycięstwem robotnika francuskiego nad francuskim kapitalistą i jego pasożytami państwowymi. W tej rozterce pomiędzy obowiązkiem narodowym a interesem klasowym rząd obrany narodowej nie wahał się ani chwili - stał się rządem zdrady narodowej.

Pierwszym jego czynem było wysłanie Thiersa na wędrówkę po wszystkich dworach Europy, aby tam wyżebrał pośrednictwo, ofiarując ze swej strony wymianę republiki na króla. W 4 miesiące po rozpoczęciu oblężenia, gdy chwila zdawała się odpowiednia do rzucenia pierwszego słowa o kapitulacji, Trochu w obecności Juliusza Favre'a i innych członków rządu przemówił do zebranych merów (burmistrzów dzielnicowych) Paryża w następujących słowach:

"Pierwsze pytanie, które mi postawili moi koledzy jeszcze tegoż wieczora 4 września, było następujące: czy są jakiekolwiek widoki na to, by Paryż wytrzymał pomyślnie oblężenie przez armię pruską? Nie wahałem się odpowiedzieć na to przecząco. Kilku spośród obecnych tu moich kolegów potwierdzi prawdę mych słów i moje niezmienne obstawanie przy powyższej opinii. Powiedziałem im tymi samymi słowami, co i teraz, że przy danym stanie rzeczy próba obrony Paryża przed oblegającą go pruską armią jest szaleństwem. Bez wątpienia - dodałem przy tym - bohaterskim szaleństwem; ale też niczym więcej... Wypadki (którymi on sam kierował) nie zadały kłam moim przewidywaniom".

Piękna ta mówka Trochu została później opublikowana przez jednego z obecnych merów, pana Corbona.

A więc: tego samego wieczora, gdy proklamowano republikę, koledzy Trochu wiedzieli, że jego "plan" polegał na kapitulacji Paryża. Gdyby obrona narodowa była czymś więcej niż pretekstem do osobistego panowania Thiersa, Favre'a i Spółki - parweniusze z 4 września byliby 5-go złożyli władzę, wtajemniczyli lud paryski w "plam" Trochu i zażądali, aby ten lud albo natychmiast skapitulował, albo ujął swe losy we własne ręce. Zamiast tego bezczelni szalbierze postanowili głodem i krwią uleczyć "bohaterskie szaleństwo" Paryża, a tymczasem mydlić mu oczy szumnymi manifestami, jak np.: "Trochu, gubernator Paryża, nigdy nie skapituluje!" a Juliusz Favre, minister spraw zagranicznych, "nie ustąpi ani piędzi naszej ziemi, ani jednego kamienia z naszych fortów". Ten sam Juliusz Favre wyznaje w liście do Gambetty, że "broniono się" nie przed pruskimi żołnierzami, lecz przed paryskimi robotnikami. W ciągu całego oblężenia bonapartystowcy zbóje, którym przezorny Trochu powierzył komendę nad armią paryską, w poufnej swej korespondencji bezczelnie kpili sobie z tej dobrze znanej im farsy, jaką była obrona Paryża. Dość np. przejrzeć opublikowane przez Komunę listy Alfonsa Szymona Guioda, naczelnego dowódcy artylerii paryskiej, kawalera wielkiego krzyża legii honorowej, do Suzanne'a, generała dywizji artyleryjskiej. Wreszcie 28 stycznia 1871 r. szalbierze zrzucili maskę. Z całym bohaterstwem najgłębszego samoponiżenia rząd obrony narodowej wystąpił, jeśli chodzi o kapitulację Paryża, jako rząd Francji w niewoli u Bismarcka - rola tak nikczemna, że nawet Ludwik Napoleon w Sedanie cofnął się przed nią. Po 18 marca "kapitulanci" ratując się bezładną ucieczką do Wersalu pozostawili w Paryżu dokumentalne dowody swej zdrady. Aby je zniszczyć, mówi Komuna w jednym ze swych manifestów do prowincji, "ludzie ci nie zawahaliby się zamienić Paryża w kupę gruzów skąpanych w morzu krwi".

Do szukania takiego wyjścia z sytuacji skłaniały nadto niektórych z najbardziej wpływowych członków rządu obrony narodowej szczególne względy prywatne.

Wkrótce po zawarciu rozejmu Milliere, poseł paryski do Zgromadzenia Narodowego, obecnie rozstrzelany na specjalny rozkaz Juliusza Favre'a, ogłosił cały szereg autentycznych aktów sądowych, które dowodziły, że Juliusz Favre, żyjąc w konkubinacie z żoną pewnego pijaka z Algeiu, potrafił za pomocą całego szeregu zuchwałych fałszerstw, ciągnących się przez wiele lat, zagarnąć sobie w imieniu swych nieprawych dzieci wielki spadek i w ten sposób się wzbogacił; że w procesie wytoczonym mu przez prawowitych spadkobierców uniknął wykrycia swych przestępstw tylko dzięki szczególnej przychylności sądów bonapartystowskich. Wobec tego, że żadne krasomówstwo na nic by się nie zdało przeciw tym suchym aktom prawnym - Juliusz Favre po raz pierwszy w życiu nie puścił pary z ust i po cichutku oczekiwał wybuchu wojny domowej, aby potem ze wściekłością lżyć lud paryski jako bandę zbiegłych kajdaniarzy, powstających w biały dzień przeciw rodzinie, religii, porządkowi i własności. Tenże fałszerz, zaledwie doszedł do władzy, wkrótce po 4 września wypuścił na wolność, powodowany osobistą sympatią, Pica i Taillefera, którzy nawet za czasów cesarstwa skazani zostali za fałszerstwo w związku ze skandaliczną historią dziennika "L'Etendard". Jeden z tych szanownych panów, Taillefer, był na tyle bezczelny, że za Komuny wrócił do Paryża i został natychmiast znowu uwięziony; i po tym wszystkim Juliusz Favre ogłosił światu z trybuny Zgromadzenia Narodowego, że Paryżanie wypuścili na wolność wszystkich galerników.

Ernest Picard, ów Joe Miller[15] rządu obrony narodowej, który daremnie starał się zostać ministrem spraw wewnętrznych cesarstwa, a teraz sam się mianował ministrem spraw wewnętrznych republiki - jest bratem niejakiego Artura Picarda, którego za oszustwo wypędzono z giełdy paryskiej (raport paryskiej prefektury policji z dn. 13 lipca 1867 r.) i któremu na podstawie własnych jego zeznań udowodniono, że popełnił kradzież 300 tysięcy franków w czasie, gdy był dyrektorem oddziału "Societe generale", przy ul. Palestro nr 5 (raport prefektury policji z 11 grudnia 1868 r.). Tego właśnie Artura Picarda mianował Ernest Picard redaktorem swego pisma "L'E lecteur Librę". Oficjalne kłamstwa tego organu ministerialnego wprowadzały w błąd zwykłych spekulantów giełdowych, a tymczasem Artur Picard biegał bezustannie z ministerstwa na giełdę i z powrotem, dyskontując klęski wojsk francuskich z czystym dla siebie zyskiem. Cała korespondencja handlowa tej czcigodnej pary braci wpadła w ręce Komuny.

Juliusz Ferry, który przed 4 września był adwokatem bez klientów, potrafił jako mer paryski w czasie oblężenia zbić majątek na klęsce głodowej. Dzień, w którym będzie musiał odpowiadać za swą gospodarkę, będzie dlań zarazem dniem wyroku.

Ci ludzie mogli otrzymać swe tickets-of-leave[16] tylko na rumach Paryża; takich właśnie ludzi potrzebował Bismarck. Kilka sztuczek szachrajskich i Thiers - dotąd tajny zausznik rządu - stanął teraz na jego czele, z ticket-of-leave-menami w charakterze ministrów.

Thiers, ten karłowaty potworek, czarował francuską burżuazję w ciągu przeszło połowy stulecia, albowiem był najdoskonalszym wyrazem duchowym jej własnego zepsucia klasowego. Zanim stał się mężem stanu, wykazał już swe zdolności do łgarstwa jako historyk. Kronika jego życia publicznego jest historią nieszczęść Francji. Przed r. 1.830 sprzymierzony z republikanami, za Ludwika Filipa doszedł do teki ministra w nagrodą za zdradę swego protektora Laffitte'a. Królowi umiał się przypodobać podburzaniem motłochu do ekscesów przeciw duchowieństwu, w czasie których ograbiono kościół Saint Germain l'Auxerrois i pałac arcybiskupi, i swym zachowaniem się względem księżnej Berry, przy której grał jednocześnie rolę ministra-szpiega i akuszera więziennego. Jego to dziełem była rzeź republikanów na ulicy Transnonain, jego dziełem wydane wkrótce po tym haniebne ustawy wrześniowe przeciw wolności prasy ł zrzeszeń. W marcu 1840 r., gdy znowu wypłynął jako premier, zdumiał Francję swym planem ufortyfikowania Paryża. Republikanom, którzy potępili ten plan, jako podstępny spisek przeciw wolności Paryża, Thiers odpowiedział w Izbie posłów:

"Jak to? Wyobrażacie sobie, że fortyfikacje mogą kiedykolwiek zagrozić wolności? Przede wszystkim spotwarzacie wszelki możliwy rząd, jeżeli przypuszczacie, że mógłby on kiedykolwiek próbować utrzymać się przy władzy za pomocą bombardowania Paryża... Taki rząd stałby się po swym zwycięstwie stokroć bardziej niemożliwy niż przedtem". W samej rzeczy, żaden rząd nie ośmieliłby się bombardować Paryża z fortów, prócz rządu, który przedtem wydał te same forty w ręce Prusaków.

Gdy król Bomba[17] w styczniu 1848 r. wypróbował siły swej pięści na Palermo, znowu zabrał głos w Izbie Thiers, który wtedy już od dawna nie był ministrem:

"Wiecie, panowie, co się dzieje w Palermo. Wszyscy wzdrygacie się ze zgrozy (w znaczeniu parlamentarnym), gdy słyszycie, że wielkie miasto było bombardowane w ciągu 48 godzin - i to przez kogo? Przez obcego wroga, korzystającego z praw wojennych? Nie, panowie, przez własny rząd. I za co? Za to, że nieszczęśliwe to miasto domagało się swych praw. Odpowiedzią na to było 48-godzinne bombardowanie. .. Pozwólcie mi apelować do opinii Europy. Przysługę ludzkości wyświadczy ten, kto podniesie się i rzuci kilka słów (tak, słów) oburzenia przeciw takim czynom z największej by6 'może trybuny europejskiej. Gdy regent Espartero, który oddał usługi swemu krajowi (czego Thiers nigdy nie uczynił), zamierzał bombardować Barcelonę w celu stłumienia rokoszu, ze wszystkich krańców świata rozległ się ogólny okrzyk oburzenia".

W 18 miesięcy potem Thiers był jednym z najzagorzalszych obrońców bombardowania Rzymu[18] przez armię francuską. Błąd króla Bomby polegał widocznie tylko na tym, że ograniczył się do 48 godzin bombardowania.

Na kilka dni przed rewolucją lutową, rozdrażniony usunięciem go przez Guizota na długi czas od urzędów i żłobu, czując w powietrzu zbliżający się ruch ludowy Thiers w napuszonym stylu bohaterskim, który mu zjednał drwiące przezwisko "Mirabeau-mo'Uche" [Mirabeau-mucha], oświadczył w Izbie Poselskiej:

"Należę do partii rewolucji, nie tylko we Francji, lecz w całej Europie. Pragnąłbym, aby rządy rewolucji pozostały w rękach ludzi umiarkowanych... ale gdyby ten rząd miał wpaść w ręce ludzi gorących, choćby nawet radykałów, nie opuszczę mej sprawy w niebezpieczeństwie. Zawsze będę należał do partii rewolucji".

Nastąpiła rewolucja lutowa. Zamiast zastąpić gabinet Guizota gabinetem Thiersa, o czym marzył ten nędzny człowieczek, rewolucja zastąpiła Ludwika Filipa republiką. W pierwszym dniu zwycięstwa Thiers starannie się ukrywał zapominając, że pogarda robotników osłania go (przed ich nienawiścią. Jednakże z właściwą sobie odwagą trzymał się z dala od areny publicznej, dopóki rzeź czerwcowa[19] nie oczyściła jej znowu dla działaczy w jego stylu. Wówczas stał się głową "partii porządku"[20] jej parlamentarną republiką, tym anonimowym bezkrólewiem, w którym wszystkie frakcje klas panujących spiskowały wspólnie przeciw ludowi, a każda spiskowała przeciw innym w celu przywrócenia swej własnej monarchii. I wówczas, jak teraz, Thiers oskarżał republikanów, że są jedyną przeszkodą ku utrwaleniu republiki, i wówczas, jak teraz, mówił do republiki, jak kat do Don Carlosa: "Zabiję cię, ale dla twego własnego dobra". I teraz, jak wtedy, będzie musiał zawołać nazajutrz po swym zwycięstwie: "l'Empire estfait!" - cesarstwo jest gotowe. Thiers wygłaszał wprawdzie obłudne kazania o "niezbędnych swobodach" i żywił osobistą niechęć do Ludwika Bonaparte, który wyzyskał go w swych celach, a parlamentaryzm wyrzucił precz (poza sztuczną atmosferą parlamentaryzmu człowieczek ten, jak sam dobrze rozumie, staje się zerem). Mimo to przyłożył on rękę do wszystkich bezeceństw Drugiego Cesarstwa, od obsadzenia Rzymu przez wojska francuskie aż do wojny z Prusami; do wojny tej Thiers podżegał gwałtownymi napaściami na jedność niemiecką, którą potępiał nie jako przykrywkę pruskiego despotyzmu, lecz jako zamach na dziedziczne prawa Francji do rozdrobnienia Niemiec. Podczas gdy jego lilipucie ramiona ciągle potrząsały wobec Europy mieczem Napoleona I, którego stał się - jako historyk - czyścicielem butów, jego polityka zagraniczna stale prowadziła do najgłębszego poniżenia Francji, od londyńskiej konwencji 1841 r. do kapitulacji paryskiej 1871 r. i do obecnej wojny domowej, w której za najwyższym pozwoleniem Bismarcka Thiers rzucił na Paryż jeńców spod Sedanu Metzu. Pomimo giętkości swego talentu i zmienności swych celów człowiek ten przez całe życie pozostał zatwardziałym rutynistą. Jest rzeczą jasną, że głębsze prądy nurtujące nowożytne społeczeństwo pozostały dlań wieczna tajemnicą; ale nawet namacalne zmiany na powierzchni społecznej były niezrozumiałe dla mózgu, którego cała siła przeszła w język. Tak więc Thiers niezmordowanie potępiał wszelkie odchylenia od przestarzałego francuskiego systemu ceł ochronnych, jako profanację świętości. Będąc ministrem Ludwika Filipa usiłował ośmieszyć koleje żelazne jako poroniony twór niedowarzonych mózgów; należąc do opozycji za Ludwika Bonaparte piętnował jako świętokradztwo każdą próbę reformy zgniłego systemu militarnego Francji. W ciągu swej wieloletniej kariery politycznej nigdy nie zawinił najdrobniejszym zarządzeniem, które by przyniosło praktyczną korzyść, Thiers był konsekwentny tylko w swej żądzy bogactwa i w swej nie-nawiści do ludzi, którzy je wytwarzają. Gdy wszedł do pierwszego swego ministerstwa za Ludwika Filipa, był biedny jak Hiob; gdy je opuścił, był milionerem. Kiedy był po raz ostatni ministrem za tego króla (od l marca 1840 r.) i w Izbie poselskiej podniesiono przeciw niemu otwarte zarzuty defraudacji, zadowolił się tym tylko, że od powiedział łzami, które mu "przychodziły" z równą łatwością, jak Juliuszowi Favre'owi i innym krokodylom. W Bordeaux w r. 1871 pierwszym jego krokiem ku ratowaniu Francji od grożącej ruiny finansowej było wyznaczenie sobie samemu 3 milionów pensji rocznej; było to pierwsze i ostatnie słowo owej "oszczędnej republiki", którą obiecywał swym wyborcom paryskim w r. 1869. Jeden z byłych jego współtowarzyszy w Izbie r. 1830, sam kapitalista - co mu nie przeszkodziło być pełnym poświęcenia członkiem Komuny Paryskiej - pan Beslay zwrócił się niedawno do Thiersa w jednej ze swych proklamacji publicznych w następujących słowach: "Ujarzmienie pracy przez kapitał było zawsze kamieniem węgielnym pańskiej działalności i od czasu, gdy w ratuszu paryskim ogłoszono republikę pracy, wołasz pan ustawicznie do Francji: "Patrzcie na tych zbrodniarzy!". - Mistrz drobnych oszustw państwowych, wirtuoz krzywoprzysięstwa i zdrady, wyćwiczony we wszystkich nikczemnych fortelach wojennych, w zdradliwych podstępach i ordynarnej przewrotności parlamentarnych walk partyjnych; zawsze gotów rozniecić rewolucję po utracie urzędu, a utopić ją we krwi po przyjściu do władzy; o przesądach klasowych zamiast idei, o próżności zamiast serca; równie bezecny w życiu prywatnym, jak nikczemny w życiu publicznym - nie może nawet teraz, gdy gra rolę francuskiego Sulli, obejść się bez pociesznego pozowania na wielkość, potęgującego jeszcze ohydę jego czynów.

Kapitulacja Paryża oddała w ręce Prusaków nie tylko Paryż, lecz i całą Francję> i uwieńczyła długi szereg zdradzieckich knowań z wrogiem, które uzurpatorzy z dnia 4 września rozpoczęli od pierwszego dnia swego panowania, jak już wyznał sam Trochu. Z drugiej strony, zapoczątkowała ona okres wojny domowej, którą teraz ci uzurpatorzy, popierani przez Prusaków, mieli prowadzić przeciw republice i Paryżowi. Już w samej treści kapitulacja kryła się pułapka. Więcej niż trzecia część kraju była wówczas w rękach wroga, stolica była odcięta od prowincji, wszystkie środki komunikacji były zdezorganizowane. Nie podobna było w takich okolicznościach obrać rzeczywistego przedstawiciela Francji nie mając dłuższego czasu na przygotowanie wyborów. Właśnie dlatego w kapitulacji zastrzeżono, że w ciągu 8 dni ma być wybrane Zgromadzenie Narodowe, tak że w niektórych częściach Francji wiadomość o tym nadeszła dopiero w przededniu wyborów. Dalej, według wyraźnego paragrafu kapitulacji, Zgromadzenie miało być wybrane jedynie w celu rozstrzygnięcia kwestii wojny i pokoju oraz ewentualnego zawarcia traktatu pokojowego. Lud musiał odczuć, że warunki rozejmu uniemożliwiały dalsze prowadzenie wojny i że do zatwierdzenia pokoju, narzuconego przez Bismarcka, najgorsi ludzie Francji byli właśnie najlepsi. Ale Thiers nie zadowolił się jeszcze tymi środkami ostrożności; jeszcze przed wyjawieniem Paryżanom tajemnicy rozejmu udał się w podróż wyborczą po prowincji, aby tam przywrócić do życia trupa partii legitymistycznej, która teraz wraz z orleanistami miała zająć miejsce bonapartystów, którzy w danej chwili stracili wszelki kredyt polityczny w kraju. Thiers nie obawiał się legitymistów. Byli oni niemożliwi jako rząd nowoczesnej Francji, a więc można ich było lekceważyć jako współzawodników. Któraż partia mogła być dogodniejszym narzędziem reakcji, niż ta, której akcja - według własnych słów Thiersa (w Izbie poselskiej 5 stycznia 1833 r.) - "ograniczała się zawsze do trojakiego rodzaju środków pomocniczych: obcego najazdu, wojny domowej i anarchii"? Lecz sami legitymiści rzeczywiście uwierzyli w powrót swego tysiącletniego królestwa. Wszak stopy obcego najeźdźcy deptały Francję; wszak znowu casarstwo upadło, a Bonaparte dostał się do niewoli; i oto legitymiści zmartwychwstali. Koło historii najwidoczniej obróciło się wstecz do Chambre introuvable [Izby nieporównanej] z 1816 roku. W Zgromadzeniach republiki pomiędzy r. 1848 a 1851 legitymistów reprezentowali ich wykształceni i wyszkoleni przywódcy parlamentarni; lecz teraz na pierwszy plan wysunęli się szeregowcy partii - wszelkie plugastwo z całej Francji.

Gdy zebrało się to zgromadzenie r u r a u x (obszarników)[21] w Bordeaux, Thiers nie zaszczycił ich nawet debatą parlamentarną i oświadczył im, że mają natychmiast przyjąć tymczasowe warunki pokoju, gdyż jest to jedyny warunek, pod którym Prusy pozwolą im wydać wojnę republice i jej twierdzy - Paryżowi. Kontrrewolucja w istocie nie miała czasu do stracenia. Drugie Cesarstwo podwoiło zadłużenie państwowe i obarczyło wielkie miasta znacznymi długami lokalnymi. Wojna niezwykle powiększyła zadłużenie i bezlitośnie zniszczyła źródła dochodów. Dla uwieńczenia tej ruiny pruski Shylock[22] przedstawił swój rewers na utrzymanie pół miliona jego żołnierzy na francuskim terytorium, na odszkodowanie w wysokości 5 miliardów i na 5-procentowe odsetki za nieuiszczenie w terminie raty. Któż miał za to płacić? Tylko po obaleniu siłą republiki przywłaszczyciele bogactw mogli mieć nadzieję, że uda im się zwalić koszty wywołanej przez nich wojny na barki wytwórców tych bogactw. Tak więc właśnie niezmierna ruina Francji kazała tym patriotycznym przedstawicielom własności ziemskiej i kapitału pod okiem i wysoką protekcją obcego najeźdźcy uzupełnić wojnę zewnętrzną wojną domową, rokoszem właścicieli niewolników.

Spiskowi temu stała na drodze jedna wielka przeszkoda - Paryż. Rozbrojenie Paryża było pierwszym warunkiem powodzenia. Dlatego też Thiers wezwał Paryż do złożenia broni. Następnie zaczął się cały szereg prowokacji w stosunku do Paryża: wściekłe antyrepublikańskie' demonstracje ze strony zgromadzenia obszarników i dwuznaczne wypowiedzenia się samego Thiersa co do legalności istnienia republiki; groźby ucięcia głowy Paryżowi i pozbawienia go godności stolicy (decapiter et decapitaliser); mianowanie orleanistycznych ambasadorów; ustawy Dufaure'a o niezapłaconych w terminie wekslach i komornym, grożące zagładą handlowi i przemysłowi paryskiemu; podatek dwucentymowy Pouyer-Quertiera od każdego egzemplarza wszelkich możliwych druków; wyroki śmierci na Blanqui'ego i Flourensa; zamknięcie pism republikańskich; przeniesienie Zgromadzenia Narodowego do Wersalu; wznowienie stanu oblężenia, ogłoszonego przez Palikao i zniesionego 4 września; mianowanie bohatera grudniowego Vinoy gubernatorem Paryża, żandarma Yalentina prefektem policji, a generała jezuitów AuTelle de Paladinesa głównym komendantem paryskiej Gwardii Narodowej.

A teraz chcemy zadać jedno pytanie p. Thiersowi i jego wykonawcom, panom z rządu obrony narodowej. Jak wiadomo, Thiers przez swego ministra skarbu Pouyer-Quertiera zaprojektował pożyczkę w wysokości 2 miliardów, płatną natychmiast. Czy jest więc prawdą, czy nie:

  1. iż interes ten obrobiono w ten sposób, że prowizja w wysokości kilkuset milionów wpadła do kieszeni Thiersa, Juliusza Favre'a, Ernesta Picarda, Pouyer-Quertiera i Juliusza Simona i

  2. że miano ją wypłacić dopiero po "pacyfikacji" Paryża?

Bądź co bądź sprawa musiała być bardzo nagła, jeżeli Thiers i Juliusz Favre w imieniu Zgromadzenia w BoróJeaux bez najmniejszego wstydu prosili o obsadzenie Paryża przez wojska pruskie. Ale to nie odpowiadało planom Bismarcka, jak on sam drwiąco i zupełnie otwarcie opowiadał pełnym podziwu filistrom frankfurckim po swym powrocie do Niemiec.


Rozdział IV

REWOLUCJA PARYSKICH ROBOTNIKÓW i REAKCYJNE MASAKRY  THIERS'a

Uzbrojony Paryż był jedyną poważną przeszkodą, która stała na drodze kontrrewolucyjnemu spiskowi. Trzeba więc było rozbroić Paryż. Pod tym względem Izba w Bordeaux była uosobieniem szczerości. Gdyby wściekły wrzask jej obszarników nie był dość wymowny, to oddanie Paryża przez Thiersa w ręce triumwiratu - Vinoy, mordercy grudniowego, Yalentina, banapartystowskiego żandarma, i Aurelle de Paladinesa, generała jezuitów - rozpraszało ostatnie wątpliwości. Lecz odsłaniając bezczelnie prawdziwy cel rozbrojenia spiskowcy jednocześnie żądali od Paryża złożenia broni pod pozorem, który był krzyczącym, najbezwstydniejszym kłamstwem. Działa Gwardia Narodowej, oświadczył Thiers, należą do państwa i muszą być zwrócone państwu. Stan faktyczny przedstawiał się następująco: od dnia kapitulacji, w którym jeńcy Bismarcka wydali mu Francję, ale sobie samym zastrzegli liczną straż przyboczną wyraźnie w celu trzymania Paryża w uległości - od tej chwili Paryż stał na straży. Gwardia Narodowa zreorganizowała się i powierzyła główne dowództwo Komitetowi Centralnemu, obranemu przez cały jej ogół z wyjątkiem kilku starych oddziałów bonapartystowskich. W przededniu wkroczenia Prusaków do Paryża Komitet Centralny postarał się o przewiezienie na Monlmartre, la Yillette i Belleville armat i mitraliez zdradziecko pozostawionych przez kapitulantów w tych właśnie dzielnicach, które miały być zajęte przez Prusaków, lub w pobliżu tych dzielnic. Te działa odlano z funduszów zebranych przez samą Gwardię Narodową. W akcie kapitulacji 28 stycznia urzędownie uznano je za własność Gwardii i w tym charakterze wyłączono je spośród ogółu broni, która, jako należąca do państwa, miała być wydana Prusakom. I Thiersowi tak dalece brakło nawet cienia pozoru do wydania wojny Paryżowi, że musiał się uciec do nędznego kłamstwa i oświadczyć, że działa Gwardii Narodowej są własnością państwową!

Zagarnięcie dział miało być tylko wstępem do ogólnego rozbrojenia Paryża, a więc rozbrojenia rewolucji z 4 września. Ale rewolucja ta stała się ulegalizowanym stanem Francji. Republikę, która była jej dziełem, uznał nawet zwycięzca w tekście kapitulacji. Po kapitulacji uznały ją wszystkie obce mocarstwa; w jej imieniu zwołano Zgromadzenie. Paryska rewolucja robotnicza 4 września była jedynym tytułem prawnym Zgromadzenia Narodowego w Bordeaux i jego władzy wykonawczej. Gdyby nie było 4 września, Zgromadzenie Narodowe musiałoby natychmiast ustąpić miejsca ciału prawodawczemu, obranemu w r. 1869 pod francuskim a nie pruskim panowaniem na podstawie powszechnego prawa wyborczego i obalonemu siłą przez re-' wolucję. Thiers i jego ticket-of-leave-meni musieliby prowadzić układy o glejty, podpisane przez Ludwika Bonaparte, aby uniknąć podróży do Cayenne[23]. Zgromadzenie Narodowe ze swym pełnomocnictwem zawarcia pokoju z Niemcami było tylko jednym z epizodów tej rewolucji, której prawdziwym wcieleniem był jednak ciągle jeszcze uzbrojony Paryż; ten sam Paryż, który dokonał rewolucji, w imię tej rewolucji przetrzymał pięciomiesięczne oblężenie ze wszystkimi okropnościami głodu i przez swój opór, przedłużony wbrew "planowi" Trochu, stworzył podstawę do zaciętej walki obronnej na prowincji. I ten Paryż miał teraz dwa wyjścia: albo złożyć broń na ubliżające mu żądanie zbuntowanych właścicieli niewolników z Bordeaux i uznać, że jego rewolucja z 4 września była tylko przelaniem władzy państwowej Ludwika Bonaparte na jego królewskich rywali albo też wystąpić jako ofiarny bojownik Francji. Ocalenie Francji od zagłady i jej odrodzenie było niemożliwe bez usunięcia w drodze rewolucyjnego przewrotu tego ustroju politycznego i społecznego, który zrodził Drugie Cesarstwo i sam pod jego opieką doszedł do najwyższego stopnia zgnilizny. Paryż jeszcze wyczerpany pięciomiesięcznym głodem nie wahał się ani chwili. Z bohaterską odwagą zdecydował się ponieść wszelkie ofiary w walce przeciw francuskim spiskowcom, mimo że pruskie armaty były nań wymierzone z jego własnych fortów. Jednakże powodowany wstrętem do wojny domowej, w którą miał być wciągnięty Paryż, Komitet Centralny zachowywał stanowisko czysto obronne nie bacząc na prowokacje Zgromadzenia, napaści władzy wykonawczej i na zatrważające ściąganie wojsk do Paryża i okolic.

Sam więc Thiers rozpoczął wojnę domową posyłając Vinoy na czele gromady policjantów i kilku pułków liniowych na zbójecką wyprawę nocną przeciw Montmartrowi w celu niespodzianego zagarnięcia dział Gwardii Narodowej. Jak wiadomo, zamach ten rozbił się o opór Gwardii Narodowej i zbratanie żołnierzy z ludem. Aurelle de Paladines z góry już wydrukował swój raport o zwycięstwie, a Thiers przygotował plakaty, które miały obwieścić o jego zarządzeniach noszących charakter zamachu stanu. Teraz musiano oba te obwieszczenia zastąpić odezwami Thiersa, w których oznajmiał on, że wspaniałomyślnie pozostawia Gwardii Narodowej jej broń; nadmienił przy tym, że nie wątpi, iż użyje jej ona tylko w obronie rządu przeciw buntownikom. Spomiędzy 30.000 gwardzistów narodowych tylko 300 odpowiedziało na to wezwanie małego Thiersa, aby się przyłączyli do niego przeciw samym sobie. Pełna chwały rewolucja robotnicza 18 marca objęła Paryż w wyłączne posiadanie. Centralny Komitet był jej rządem tymczasowym. Europa przez chwilę zdawała się wątpić czy dokonane przez nią zadziwiające czyny państwowe 5 wojenne były rzeczywistością, czy tylko snem z dawno minionych czasów.

Przez cały czas od 18 marca aż do wtargnięcia wojsk wersalskich do Paryża rewolucja proletariacka nie splamiła się żadnym z gwałtów, w które obfitują rewolucje, a bardziej jeszcze kontrrewolucje "klas wyższych", tak że jej przeciwnicy nie znaleźli żadnego pretekstu do oburzania się, prócz stracenia generała Lecomte'a i Klemensa Thomasa oraz starcia na placu Yendóme.

Jeden z oficerów bonapartystowskich, który brał udział w nocnym napadzie na Montmartre, generał Lecomte cztery razy dawał rozkaz żołnierzom 81 pułku liniowego, aby strzelali do bezbronnego tłumu na placu Pigalle; gdy żołnierze odmówili posłuszeństwa, Lecomte obrzucił ich stekiem wymysłów. Zamiast zabijać kobiety i dzieci, jego właśni żołnierze zabili jego samego. Zakorzenione nałogi, wpojone w żołnierzy w szkole wrogów robotniczych, nie zanikły oczywiście natychmiast z chwilą, gdy żołnierze przeszli na stroną robotników. Ci sami ludzie zabili również Klemensa Thomasa.

"Generał" Klemens Thomas, niezadowolony ze swej kariery eks-wachmistrz, zaciągnął się u schyłku panowania Ludwika Filipa do redakcji republikańskiego dziennika "Le National", w którym grał jednocześnie rolę odpowiedzialnego sitz-redaktora (gerant responsable), który brał na siebie odsiadywanie kar więziennych, i pojedynkowicza przy tym wojowniczym piśmie. Gdy po rewolucji lutowej panowie z "National" doszli do władzy, mianowali starego wachmistrza generałem. Było to w przededniu rzezi czerwcowej, w której uplanowaniu Klemens Thomas brał udział podobnie jak i Juliusz Favre i w której odegrał jedną z najnikczemniejszych ról katowskich. Potem znikł na długi czas wraz ze swym generalstwem, aby znowu wypłynąć l listopada 1870 r. Na dzień przedtem "rząd obrony narodowej" uroczyście przyrzekł w ratuszu Blanqui'emu, Flourensowi i innym przedstawicielom robotników, że złoży uzurpowaną przez siebie władzę xv ręce swobodnie obranej Komuny Paryskiej. Zamiast dotrzymać słowa, rząd rzucił na Paryż Bretończyków Trochu, którzy teraz zastąpili Korsykanów Bonapartego. Tylko generał Tamisier nie chciał splamić swego imienia takim wiarołomstwem i zrzekł się godności głównego dowódcy Gwardii Narodowej. Klemens Thomas zajął jego miejsce i znowu został generałem. Przez cały czas sprawowania naczelnego dowództwa prowadził on jednak wojnę nie z Prusakami, tylko z Gwardią Narodową. Stawiał przeszkody jej powszechnemu uzbrojeniu, podjudzał bataliony burżuazyjne przeciw robotniczym, usuwał oficerów nieprzychylnych "planowi" Trochu i rozwiązał pod hańbiącym zarzutem tchórzostwa te same bataliony proletariackie, których bohaterska odwaga budziła podziw nawet w najzaciętszych wrogach. Klemens Thomas pysznił się bardzo tym, że potrafił znowu zdobyć swe dawne szlify czerwcowe, jako osobisty wróg' paryskiego proletariatu. Jeszcze na kilka dni przed 18 marca przedłożył on ministrowi wojny Lefló swój własny plan "wytępienia kwiatu kanalii paryskiej". Thomas, po porażce Vinoy, nie mógł sobie odmówić przyjemności zjawienia się na widowni w charakterze szpiega z amatorstwa. Komitet Centralny i paryscy robotnicy byli w równym stopniu odpowiedzialni za zastrzelenie Klemensa Thomasa i Lecomte'a jak księżna Walii za los ludzi, których zaduszono w ścisku przy jej wjeździe do Londynu. 

Rzekoma rzeź bezbronnych obywateli na placu Vendóme jest bajką, o której Thiers i obszarnicy uparcie milczeli w Zgromadzeniu, a której szerzenie powierzyli wyłącznie lokajom z europejskiej prasy codziennej.
"mężowie porządku", reakcjoniści paryscy, zadrżeli wobec zwycięstwa 18 marca. Było ono dla nich oznaką nadciągającej wreszcie pomsty ludowej. Widma ofiar, które padły z ich rąk od czerwca 1848 r. aż do 22 stycznia 1871 r., znowu stanęły przed ich oczyma. Przerażenie ich było jedyną ich karą. Nawet policjanci nie zostali rozbrojeni i uwięzieni, jak to należało uczynić - przeciwnie, otworzono szeroko bramy Paryża, aby mogli uciec do Wersalu. Nie dość, że nie uczyniono nic złego "mężom porządku"; pozwolono im nawet zebrać się znowu i obsadzić niejedną silną pozycję w samym centrum Paryża. Ta pobłażliwość Komitetu Centralnego, ta wspaniałomyślność uzbrojonych robotników znajdowała się w tak rażącej sprzeczności ze zwyczajami "partii porządku", że zrozumiała je ona jako oznakę słabości. Stąd powstał jej niedorzeczny plan spróbowania pod płaszczykiem nieuzbrojonej demonstracji dokonania tego samego, czego nie mógł dopiąć Vinoy z pomocą swych armat i mitraliez. 22 marca z najbogatszych dzielnic miasta wyruszył pochód "eleganckich panów"; w szeregach jego można było widzieć wszystkich fircyków, a na czele - znanych pupilów Drugiego Cesarstwa w rodzaju Heckerena, Goetlogona, Henryka de Pene itp. Maskując się tchórzliwie pozorami pokojowej demonstracji, ale z ukrytą bronią skrytobójców, banda ta przeciągała ulicami, rozbrajała i znieważała posterunki i patrole Gwardii Narodowej, które spotykała po drodze, a wtargnąwszy na plac Yendóme z ulicy de la Paix, próbowała z okrzykami: "Precz z Komitetem Centralnym! Precz z mordercami! Niech żyje Zgromadzenie Narodowe!" przełamać linię placówek i w ten sposób zdobyć znienacka główną kwaterę Gwardii Narodowej. Na wystrzały rewolwerowe odpowiedziano im stosownie do przepisów żądaniem rozejścia się; gdy wezwanie pozostało bez skutku, generał Gwardii Narodowej skomenderował ognia. Jedna salwa wystarczyła, by zmusić do bezładnej ucieczki głupich chłystków, którzy myśleli, że sam widok tego "przyzwoitego towarzystwa" podziała na rewolucję paryską jak trąby Jozuego na mury Jerycha. Demonstranci zabili dwu gwardzistów narodowych, dziewięciu ciężko ranili (wśród nich jednego członka Komitetu Centralnego), a na miejscu ich bohaterskiego wystąpienia pozostały rozrzucone rewolwery, sztylety i laski z ukrytymi wewnątrz szpadami jako dowód "niezbrojnego" charakteru ich "pokojowej" demonstracji. Gdy 13 czerwca 1849 roku paryska Gwardia Narodowa urządziła rzeczywiście pokojową demonstrację celem zaprotestowania przeciw zbójeckiemu napadowi wojsk francuskich na Rzym - wówczas Changarnier, ówczesny generał partii porządku, rzucił na tych bezbronnych ludzi ze wszystkich stron swych żołnierzy, aby ich powystrzelać, wyciąć i potratować, za co też Zgromadzenie Narodowe, a zwłaszcza Thiers, wysławiało go jako zbawcę społeczeństwa. Ogłoszono wtedy w Paryżu stan oblężenia; Dufaure przeprowadził pośpiesznie w Zgromadzeniu nowe drakońskie prawa; nastąpiły nowe areszty, nowe deportacje, znowu zapanował terror. Ale "niższe klasy" postępują inaczej. Komitet Centralny w r. 1871 pozostawił bohaterów "pokojowej demonstracji" po prostu w spokoju, tak że ci już w dwa dni potem mogli urządzić pod wodzą admirała Saisseta zbrojną demonstrację, która zakończyła się z góry uplanowaną ucieczką do Wersalu. Komitet Centralny, który uporczywie nie chciał podejmować wojny domowej, rozpoczętej przez Thier'a nocnym napadem na Montmartre, i tym razem popełnił ten poważny błąd, że nie wyruszył natychmiast na bezbronny w owej chwili Wersal, aby położyć kres spiskom Thiersa i jego obszarniczej izby. Zamiast tego pozwolono raz jeszcze "partii porządku" spróbować swych sił przy urnie wyborczej w czasie wyborów do Komuny 26 marca. W tym dniu "mężowie porządku" w merostwach okręgowych zamieniali życzliwe i pojednawcze wyrazy ze swymi zbyt wspaniałomyślnymi zwycięzcami ślubując sobie jednocześnie w duszy, że w swoim czasie krwawo się na nich zemszczą.

Spójrzcie teraz na odwrotną stronę medalu! Thiers rozpoczął swą drugą wyprawę przeciw Paryżowi w początkach kwietnia. Pierwszy oddział jeńców paryskich, sprowadzonych do Wersalu, potraktowano w oburzający sposób; Ernest Picaxd z rękoma w kieszeniach kręcił się wśród nich i drwił, a żony Thiersa i Favre'a otoczone świtą swych dam honorowych (?), przyklaskiwały z wysokiego balkonu haniebnym wybrykom motłochu wersalskiego. Pojmanych żołnierzy liniowych wprost rozstrzeliwano; dzielny nasz przyjaciel, generał Duval, giser, został rozstrzelany bez żadnych formalności prawnych. Gallifet, "alfons" swojej własnej żony, znanej z bezwstydnego wystawiania na pokaz swego ciała na orgiach Drugiego Cesarstwa - Gallifet chełpił się w swej proklamacji, że kazał zamordować kilku zaskoczonych znienacka i rozbrojonych przez jego konnicę gwardzistów narodowych wraz z ich kapitanem i porucznikiem. Vinoy, dezerter z Paryża, został udekorowany przez Thiersa wielkim krzyżem legii honorowej za swój rozkaz dzienny, w którym nakazał rozstrzeliwać każdego żołnierza liniowego schwytanego w szeregach komunardów. Żandarm Desmaret otrzymał order za to, że w zdradziecki sposób, jak rzeźnik, porąbał na kawałki szlachetnego i rycerskiego Flourensa, tego samego Flourensa, który 31 października 1870 r. ocalił' głowy członków rządu obrony narodowej. O "budujących szczegółach" tego morderstwa Thiers z zadowoleniem rozwodził się w Zgromadzeniu Narodowym. Z nadętą próżnością parlamentarnego karzełka, któremu pozwolono grać rolę Tamer-lana, Thiers odmawiał buntownikom, którzy wystąpili przeciw jego lilipuciej mości, wszelkich praw przyjętych w wojnach cywilizowanych nie uznając nawet neutralności ich punktów opatrunkowych. Nie ma nic obrzydliwszego nad tę małpę, przeczutą już przez Voltaire'a, która mogła na pewien czas dać upust swym tygrysim popędom.

Dekretem z 7 kwietnia Komuna nakazała środki odwetu i ogłosiła, że uważa za swój obowiązek "bronić Paryża przed kanibalskimi czynami bandytów wersalskich i postępować wedle zasady "oko za oko, ząb za ząb". Thiers nie zaniechał jednak bestialskiego traktowania jeńców; ponadto lżył ich w swych biuletynach mówiąc, że "nigdy zasmucony wzrok uczciwych ludzi nie widział bardziej nikczemnych twarzy tej nikczemnej demokracji" - wzrok uczciwych ludzi, jak Thiers i jego ticket-of-leave-meni. Pomimo to zaprzestano na razie rozstrzeliwania jeńców. Skoro jednak Thiers i jego generałowie - bohaterzy przewrotu grudniowego - przekonali się, że dekret odwetowy Komuny był tylko czczą pogróżką, że oszczędzano nawet ich szpiegów schwytanych w Paryżu w przebraniu gwardzistów narodowych, nawet policjantów podkładających granaty zapalne - natychmiast zaczęło się znowu masowe rozstrzeliwanie jeńców i trwało aż do końca. Domy, do których się chronili gwardziści narodowi, otaczano żandarmami i oblewano naftą (co zdarza się tu po raz pierwszy w tej wojnie), po czym podpalano je; na wpół zwęglone trupy były potem wydobywane przez Ambulans Prasy (w Les Ternes). Czterej gwardziści narodowi, którzy 25 kwietnia pod Belle Epine poddali się kilku strzelcom konnym, zostali potem kolejno rozstrzelani przez rotmistrza, godnego pachołka Gallifeta. Jeden z tych czterech, Scheffer, którego zostawiono jako martwego, doczołgał się do placówek paryskich i złożył świadectwo sądowe o tym fakcie wobec komisji Komuny. Gdy Tolain interpelował ministra wojny o sprawozdanie tej komisji, wrzask obszarników zagłuszył jego słowa. Nie pozwolili oni ministrowi Leiló odpowiadać. Było by to zniewagą dla ich "sławnego" wojska, gdyby mówiono o jego wyczynach. Niedbały ton, w którym biuletyny Thiersa mówiły o wycięciu gwardzistów narodowych, zaskoczonych we śnie pod Moulin Saciuet, i o masowych rozstrzeliwaniach w Clamart, podrażnił nerwy nawet londyńskiego "Times", który zaprawdę nie jest zbyt przeczulony. Ale było by rzeczą śmieszną, gdybyśmy dzisiaj chcieli wyliczyć te przedwstępne jedynie akty okrucieństwa ze strony ludzi, którzy bombardowali Paryż i rozegrali rokosz właścicieli niewolników pod ochroną obcego najeźdźcy. Wśród wszystkich tych okropności Thiers zapomina o swych parlamentarnych biadaniach nad straszną odpowiedzialnością, która ciąży na jego lilipucich barkach, chełpi się, że 1'Assemblee siege paisiblement [Zgromadzenie obraduje spokojnie] i dowodzi swymi ciągłymi bankietami, dziś w towarzystwie generałów grudniowych a jutro niemieckich książąt, że nic mu nie psuje trawienia - nawet cienie Lecomte'a i Klemensa Thomasa.



Rozdział V

KOMUNA PARYSKA

Rankiem 18 marca 1871 r. zbudził Paryżan grzmiący okrzyk: "Niech żyje Komuna!" Czymże jest Komuna, ten sfinks, który na tak ciężkie próby wystawia burżuazyjne mózgi?

"Proletariusze Paryża - mówił Komitet Centralny w swym manifeście z 18 marca - widząc klęski i zdrady klas panujących zrozumieli, że wybiła godzina, gdy muszą ratować położenie ujmując kierownictwo spraw publicznych w swe własne ręce... Zrozumieli oni, że mają najwyższy obowiązek i bezwzględne prawo stać się panami swych własnych losów i opanować władzę rządową". - Lecz klasa robotnicza nie może po prostu objąć w posiadanie gotowej maszyny państwowej i puścić ją w ruch dla swych własnych celów.

Scentralizowana władza państwowa ze swymi wszechobecnymi organami - armią stałą, policją, biurokracją, duchowieństwem, sądownictwem, organami, stworzonymi według planu systematycznego i hierarchicznego podziału pracy - pochodzi z czasów monarchii absolutnej, gdy służyła powstającemu społeczeństwu burżuazyjnemu jako potężna broń w walkach z feudalizmem. Jednakże rozwój ten władzy hamowały wszelkiego rodzaju średniowieczne rupiecie, prerogatywy ziemiańskie i szlacheckie, przywileje miejscowe, monopole 'miejskie i cechowe oraz statuty prowincjonalne. Olbrzymia miotła rewolucji francuskiej XVIII stulecia wymiotła precz wszystkie te pozostałości minionych czasów i oczyściła w ten sposób grunt społeczny od ostatnich przeszkód, które stały na drodze zbudowania nowoczesnego gmachu państwowego. Ten nowożytny gmach państwowy został wzniesiony za pierwszego cesarstwa, które ze swej strony zrodziło się z wojen koalicyjnych starej, na wpół feudalnej Europy przeciw nowoczesnej Francji. Przy późniejszych reżymach rząd był oddany pod kontrolę parlamentarną, tj. pod bezpośrednią kontrolę klas posiadających. Z jednej strony rząd przeistaczał się teraz w niewyczerpane źródło olbrzymich długów państwowych i nad wyraz uciążliwych podatków, a dzięki nieprzepartej sile przyciągania swej władzy urzędowej, swych dochodów i posad stawał się kością niezgody dla konkurujących odłamów i awanturników spośród klas posiadających - z drugiej zaś strony, jego charakter polityczny zmieniał się pod wpływem ekonomicznych zmian w społeczeństwie. W miarę jak postęp nowoczesnego przemysłu rozwijał, rozszerzał i pogłębiał przeciwieństwa klasowe pomiędzy kapitałem a pracą, władza państwowa przybierała coraz bardziej charakter organu publicznego, służącego do uciskania klasy robotniczej, charakter maszyny panowania klasowego. Po każdej rewolucji znamionującej postęp walki klasowej występował coraz wyraźniej ów czysto gnębicielski charakter władzy państwowej. Rewolucja 1830 r. przelała władzę z obszarników na kapitalistów, a więc z bardziej oddalonych wrogów klasy robotniczej na jej wrogów bezpośrednich. Republikanie burżuazyjni, którzy w imieniu rewolucji lutowej pochwycili władzę, użyli jej dla dokonania mordów czerwcowych, aby pokazać klasie robotniczej, że republika "socjalna" nie oznacza nic innego jak ucisk socjalny robotników przez republikę, i aby dowieść monarchicznie nastrojonej masie burżuazji i obszarników, że mogą spokojnie pozostawić burżuazyjnym republikanom kłopoty i korzyści pieniężne rządzenia. Po tym jedynym ich czynie bohaterskim, dokonanym w czerwcu, burżuazyjnym "republikanom" pozostało tylko cofnąć się z pierwszych do ostatnich szeregów "partii porządku". Partia ta była koalicją wszystkich konkurujących frakcji i stronnictw klas posiadających, których antagonizm z klasami wytwarzającymi ujawnił się już teraz całkowicie. Najwłaściwszą formą ich wspólnego panowania była republika parlamentarna z Ludwikiem Bonaparte jako prezydentem; był to rząd zgoła niezamaskowanego terroru klasowego i rozmyślnego znieważania "vilem uitude" [podłego motłochu]. Jeżeli, tak powiedział Thiers, republika parlamentarna była formą państwową, która najmniej rozdzielała różne frakcje klasy panującej, to w zamian za to wykopała ona przepaść pomiędzy tą klasą a całą masą społeczeństwa stojącą poza jej nielicznymi szeregami. Pod dawniejszymi rządami wewnętrzne rozłamy w łonie klasy posiadającej kładły jeszcze zapory władzy państwowej j teraz upadły one po zjednoczeniu tej klasy. Wobec grożącego powstania proletariatu zjednoczona klasa posiadająca użyła teraz bezwzględnie i zuchwale władzy państwowej, jako narodowego narzędzia wojny kapitału przeciw pracy. Ale jej ciągła kampania przeciw masom pracującym zmuszała ją nie tylko do wyposażania władzy wykonawczej w coraz większą siłę represyjną; zmuszała ona ją również do stopniowego ogołacania swej własnej twierdzy parlamentarnej, Zgromadzenia Narodowego, ze wszystkich środków obronnych w stosunku do władzy wykonawczej. Władza wykonawcza w osobie Ludwika Bonaparte wyrzuciła przedstawicieli klas posiadających po prostu za drzwi. Drugie Cesarstwo było naturalną konsekwencją republiki "partii porządku".

Cesarstwo, którego metryką był zamach stanu, sankcją-powszechne głosowanie, a berłem - szabla, twierdziło, że opiera się na chłopach, na tej wielkiej masie wytwórców, którzy nie brali bezpośredniego udziału w walce pomiędzy kapitałem a pracą. Twierdziło ono, że ratuje klasę robotniczą usuwając parlamentaryzm a wraz z nim jawną zależność rządu od klas posiadających. Twierdziło, że ratuje klasy posiadające utrzymując ich przewagę ekonomiczną nad klasą robotniczą. Wreszcie twierdziło, że łączy wszystkie klasy wokół wskrzeszonego mamidła sławy narodowej. W rzeczywistości była to jedyna możliwa forma rządu w chwili, gdy burżuazja straciła już zdolność panowania nad narodem, a klasa robotnicza jeszcze tej zdolności nie osiągnęła. Cały świat przyklasnął cesarstwu, jako zbawicielowi społeczeństwa. Pod jego panowaniem społeczeństwo burżuazyjne, uwolnione od wszelkich trosk politycznych, doszło do rozwoju, o którym samo nigdy nie śniło. Jego przemysł, jego handel rozwinęły się w niesłychanych rozmiarach; szachrajstwo finansowe święciło kosmopolityczne orgie; nędza mas jaskrawo się odcinała od bezwstydnej świetności błyskotliwego, przesadnego zbytku, który cuchnął łotrostwem. Władza państwowa, pozornie unosząca się wysoko ponad społeczeństwem, była jednak sarna najskandaliczniejszym skandalem tego społeczeństwa, rozsadnikiem wszelkiej zgnilizny. Cały jej rozkład, jak również rozkład uratowanego przez nią społeczeństwa, obnażyły bagnety państwa pruskiego, które pałało żądzą przeniesienia środka ciężkości tego systemu rządzenia z Paryża do Berlina. Imperializm jest najbardziej sprostytuowaną i zarazem ostatnią formą owej władzy państwowej, którą powstające społeczeństwo burżuazyjne powołało do życia jako narzędzie swego wyzwolenia od feudalizmu, a którą rozwinięte społeczeństwo burżuazyjne zamieniło w narzędzie ujarzmienia pracy przez kapitał.

Biegunowym przeciwieństwem cesarstwa była Komuna. Hasło "republiki socjalnej", w imię którego proletariat paryski rozpoczął rewolucję lutową, wyrażało jedynie nieokreślone dążenie do takiej republiki, która zniosłaby nie tylko monarchiczną formę panowania klasowego, lecz i samo panowanie klasowe. Określona formą tej republiki była właśnie Komuna.

Paryż, ten punkt centralny i siedziba starej władzy, a jednocześnie społeczny ośrodek francuskiej klasy robotniczej, chwycił za broń przeciw usiłowaniom Thiersa i jego izby obszarniczej przywrócenia i uwiecznienia starej władzy, odziedziczonej po cesarstwie. Paryż mógł stawić opór tylko dlatego, że wskutek oblężenia pozbył się armii, na której miejscu stanęła Gwardia Narodowa, złożona głównie z robotników. Ten fakt należało teraz przekształcić w stałą instytucję. Dlatego też pierwszy dekret Komuny głosił zniesienie stałego wojska i zastąpienie go uzbrojonym ludem.

Komuna utworzyła się z radnych miejskich, obranych w głosowaniu powszechnym w poszczególnych okręgach Paryża. Byli oni odpowiedzialni i mogli być odwołani w każdej chwili. Większość ich składała się naturalnie z robotników lub z uznanych przedstawicieli klasy robotniczej. Komuna nie miała być ciałem parlamentarnym, lecz pracującym, jednocześnie ustawodawczym i wykonawczyni. Policja, która dotąd była narzędziem rządu państwowego, została natychmiast pozbawiona wszystkich swych cech politycznych i stała się odpowiedzialnym i w każdej chwili usuwalnym narzędziem Komuny. Podobnie urzędnicy wszystkich innych gałęzi administracji. Wszyscy urzędnicy, poczynając od członków Komuny, musieli teraz pełnić służbę publiczną za płacę roboczą. Przywileje i pensje reprezentacyjne wielkich dostojników państwowych znikły wraz z tymi dostojnikami. Urzędy publiczne przestały być prywatną własnością kreatur rządu centralnego. Nie tylko zarząd miejski, lecz i cała inicjatywa należąca dotąd do państwa przeszła teraz w ręce Komuny.
Po zniesieniu armii stałej i policji, tych narzędzi władzy materialnej starego rządu, Komuna przystąpiła natychmiast do złamania "władzy klechów", tego duchowego narzędzia ucisku; zadekretowała ona rozwiązanie i wywłaszczenie kościołów wszystkich wyznań, o ile były instytucjami posiadającymi majątek. Księża musieli powrócić do skromnego życia prywatnego, aby na wzór swych praojców apostołów żyć z jałmużny swych owieczek. We wszystkich zakładach naukowych nauka była prowadzona bezpłatnie, usunięto je spod wszelkiego wpływu państwa i kościoła. W ten sposób nie tylko dano wszystkim dostęp do wykształcenia szkolnego, lecz i uwolniono wiedzę od kajdanów, w które zakuły ją przesądy klasowe i władza.

Urzędnicy sądowi stracili tę pozorną niezależność, która służyła tylko do maskowania ich zawisłości od wszystkich następujących po sobie rządów, z których każdemu po kolei składali przysięgę wierności, by potem ją łamać. Odtąd mieli być obieralni, odpowiedzialni i usuwalni, podobnie jak wszyscy inni urzędnicy publiczni.

Komuna Paryska miała oczywiście służyć za wzór wszystkim wielkim ośrodkom przemysłowym Francji. Gdyby ustrój komunalny został wprowadzony w Paryżu i drugorzędnych ośrodkach, z tą chwilą dawny, scentralizowany rząd musiałby i na prowincji ustąpić miejsca samorządowi wytwórców. Krótki szkic organizacji narodowej, którego Komuna nie zdążyła dalej opracować, orzeka wyraźnie, że Komuna ma stać się formą polityczną najmniejszej bodaj wioski i że armia stała w całym kraju ma być zastąpiona przez milicję ludową o nader krótkim okresie służby. Zgromadzenie posłów w głównym mieście okręgu miało zarządzać wspólnymi sprawami gmin wiejskich danego okręgu, a te zgromadzenia okręgowe miały z kolei wysyłać delegatów do przedstawicielstwa narodowego w Paryżu; posłowie mogli być w każdej chwili odwołani i byli związani wyraźnymi instrukcjami swych wyborców. Nieliczne, ale ważne funkcje, które pozostawały jeszcze rządowi centralnemu, nie miały być zniesione, jak twierdzili ludzie rozmyślnie fałszujący prawdę, lecz miały być przekazane urzędnikom komunalnym, tj. ściśle odpowiedzialnym. Ustrój komunalny nie miał rozbić, lecz właśnie zorganizować jedność narodu; a ta jedność miała zostać urzeczywistniona przez zniweczenie tej władzy państwowej, która chce uchodzić za wcielenie owej jedności, ale jednocześnie chce być niezależna i górować nad narodem, na którego ciele jest tylko pasożytniczą naroślą. Szło więc o to, aby znieść czysto gnębicielskie organy starych rządów, ich uprawnione zaś funkcje odebrać tej władzy, która rości sobie prawo do górowania nad społeczeństwem, i przekazać je odpowiedzialnym urzędnikom społeczeństwa. Zamiast raz na trzy lub sześć lat rozstrzygać, który z członków klasy panującej ma reprezentować i uciskać lud w parlamencie, powszechne prawo głosowania miało służyć ludowi, zorganizowanemu w komuny, w taki sam sposób, jak dzisiaj każdemu pracodawcy służy indywidualne prawo głosu przy wyborze do swego przedsiębiorstwa robotników, nadzorców i buchalterów. I wiemy dobrze, że społeczeństwa potrafią nie gorzej niż jednostki znajdować odpowiednich do danej pracy ludzi, a w razie, jeżeli się niekiedy mylą, potrafią szybko naprawić swój błąd. Z drugiej strony atoli sam duch Komuny z góry wykluczał zastąpienie powszechnego prawa głosowania hierarchiczną inwestyturą[24].

Nowe twory historyczne spotyka zwykle taki los, że wszyscy uważają je za odpowiednik dawniejszych a nawet przeżytych form życia społecznego, do których są w pewnej mierze podobne. Tak też i tę nową Komunę, burzącą nowoczesną władzę państwową, traktowano jako wskrzeszenie średniowiecznych komun, które poprzedzały powstanie owej władzy i stanowiły później jaj podwalinę. Ustrój komunalny mylnie uważano za próbę ustanowienia związku drobnych państewek na wzór mrzonek Montesąuieugo i żyrondystów - na miejsce owej jedności wielkich narodów, która wprawdzie powstała dzięki przemocy, lecz stała się obecnie potężną dźwignią produkcji społecznej. Przeciwieństwo Komuny do władzy państwowej wzięto mylnie za przesadną formę dawnej walki z nadmierną centralizacją. Szczególne warunki historyczne mogły w innych krajach przeszkodzić klasycznemu rozwojowi burżuazyjnej formy rządu, jaki widzimy we Francji. Mogły one sprawić, że wielkie centralne organy państwowe są uzupełniane jak w Anglii przez korupcyjne zgromadzenia parafialne (vestries), szachrajskie rady miejskie i srogich zarządców opieki nad ubogimi w miastach oraz przez faktycznie dziedzicznych sędziów na wsi. Natomiast ustrój komunalny oddałby organizmowi społecznemu wszystkie siły, dotychczas pożerane przez "państwo", tę narośl pasożytniczą, która żywi się kosztem społeczeństwa i krępuje swobodę jego ruchów. Już choć tym jednym czynem ustrój komunalny otworzyłby drogę do odrodzenia Francji. Klasa średnia miast prowincjonalnych dopatrywała się w Komunie próby przywrócenia zwierzchnictwa, które za Ludwika Filipa klasa ta sprawowała nad wsią, a które za Ludwika Bonaparte ustąpiło 'miejsca rzekomemu panowaniu wsi nad miastem. W rzeczywistości jednak ustrój komunalny oddałby wytwórców wiejskich pod kierownictwo duchowe miast okręgowych i dałby im tam naturalnych przedstawicieli ich interesów - robotników miejskich. Już samo istnienie Komuny prowadziło siłą rzeczy do samorządu miejscowego, lecz samorząd ten nie miał być teraz przeciwwagą władzy państwowej, która stała się już zbyteczna. Tylko takiemu Bismarckowi, który chętnie wracał do swego starego rzemiosła współpracownika "Kladderadatschu", tak bardzo odpowiadającego jego kalibrowi umysłowemu-o ile tylko nie był zaprzątnięty swymi krwią i żelazem przeprowadzonymi1 intrygami - tylko takiemu człowiekowi mogło przyjść do głowy, że Komuna Paryska dążyła do owej karykatury starego francuskiego ustroju municypalnego z 1791 r., do pruskich statutów miejskich, które sprowadzały zarządy municypalne do poziomu podrzędnych kółek pruskiej maszynerii państwowej.

Komuna urzeczywistniła hasło wszystkich rewolucji burżuazyjnych - tani rząd - usuwając dwie największe pozycje wydatków: armię i biurokrację. Samo jej istnienie było zaprzeczeniem monarchii, która przynajmniej w Europie jest stałym balastem i niezbędną maską panowania klasowego. Komuna stworzyła dla republiki podłoże istotnie demokratycznych urządzeń. Lecz ostatecznym jej celem nie był ani "tani rząd", ani "prawdziwa republika"; były to jedynie osiągnięcia uboczne.

Różnorodność komentarzy, które wywołała Komuna, i różnorodność interesów, jakie znalazły w niej swój wyraz, dowodzą, że Komuna była na wskroś elastyczną formą polityczną, gdy tymczasem wszystkie poprzednie formy rządu były z istoty swej ciemiężycielskie. Jej prawdziwa tajemnica polegała na tym, że była ona ze swej istoty rządem klasy robotniczej, rezultatem walki klasy wytwórców z klasą przywłaszczycieli - tą znalezioną wreszcie formą polityczną, w której mogło się dokonać wyzwolenie ekonomiczne pracy.

Bez tego ostatniego warunku ustrój komunalny był niemożliwy i złudny. Polityczne panowanie wytwórców nie może istnieć jednocześnie z ich wieczną niewolą społeczną. Komuna 'miała zatem służyć jako narzędzie do obalenia podstaw ekonomicznych, na których się opiera istnienie klas, a więc i panowanie klasowe. Z chwilą wyzwolenia pracy każdy człowiek stanie się robotnikiem i praca produkcyjna przestanie być właściwością klasową.

Dziwna rzecz: pomimo wszystkich górnolotnych frazesów i olbrzymiej literatury ostatniego sześćdziesięciolecia o wyzwoleniu klasy robotniczej-niech tylko gdziekolwiek robotnicy ujmą sprawę w swe własne ręce, wnet rozlegają się znowu apologetyczne frazes y rzeczników dzisiejszego społeczeństwa z jego obu biegunami - kapitałem i niewolnictwem najemnym (obszarnicy są obecnie tylko cichymi wspólnikami kapitalistów). Wygląda to, jak gdyby społeczeństwo kapitalistyczne znajdowało się jeszcze w stanie dziewiczej niewinności, jak gdyby jeszcze nie rozwinęły się wszystkie jego zasady, nie rozwiały się wszystkie jego złudzenia, nie obnażyła się cała jego sprostytuowana rzeczywistość! Komuna, wołają ci ludzie, chce znieść własność, podstawą wszelkiej cywilizacji! Słusznie, panowie, Komuna chciała znieść ową własność klasową, dzięki której praca wielu ludzi przeistacza się w bogactwo niewielu. Miała ona na celu wywłaszczenie wywłaszczycieli. Chciała ona z własności osobistej uczynić prawdę realną zamieniając środki produkcji, ziemię i kapitał, które dziś są przede wszystkim środkiem ujarzmienia i wyzyskiwania pracy w zwykłe narzędzie pracy wolnej i zrzeszonej; - Ale przecież to komunizm, "niemożliwy" komunizm! No, i cóż, znajdują się ludzie wśród klas panujących, którzy mają dość rozumu, aby widzieć niemożliwość dalszego trwania dzisiejszego systemu-takich jest wielu - i ci narzucają się jako natrętni i krzykliwi apostołowie produkcji spółdzielczej. Lecz jeżeli produkcja zrzeszona nie ma być tylko pustym dźwiękiem i kuglarstwem, jeżeli ma wyprzeć system kapitalistyczny, jeżeli ogół zrzeszeń ma regulować produkcję narodową według wspólnego planu, wziąć ją zatem pod własne kierownictwo i położyć kres ciągłej anarchii i periodycznie powracającym konwulsjom, które są nieuniknionym udziałem produkcji kapitalistycznej - cóż to będzie innego, panowie, jeżeli nie komunizm, "możliwy" komunizm?

Klasa robotnicza nie wymagała od Komuny żadnych cudów. Nie miała ona zaprowadzać na mocy uchwał ludu żadnych gotowych utopii. Klasa robotnicza wie, że zanim osiągnie własne wyzwolenie, a wraz 2. nim ową wyższą formę życiową, do której dzisiejsze społeczeństwo niezachwianie zmierza pod wpływem własnego rozwoju ekonomiczne go - musi przedtem przejść okres długich walk, cały szereg procesów historycznych, które zupełnie przeistoczą ludzi i warunki. Klasa robotnicza ma urzeczywistnić nie jakieś ideały, lecz wyzwolić pierwiastki nowego społeczeństwa, które się już rozwinęły w łonie upadającego społeczeństwa burżuazyjnego. Posiadając całkowitą świadomość swego posłannictwa historycznego i przyjmując bohaterską decyzję - stać się godną swych zadań - klasa robotnicza może uśmiechem tylko odpowiadać na ordynarne wymyślania lokajskiej prasy i na uczoną protekcję życzliwych burżuazyjnych doktrynerów, którzy wypowiadają swe ignoranckie komunały i sekciarskie brednie tonem nieomylnej wyroczni naukowej.

Gdy Komuna Paryska ujęła wodze rewolucji w swe własne dłonie; gdy prości robotnicy ośmielili się po raz pierwszy pogwałcić przywileje rządowe swych "naturalnych zwierzchników" - klas posiadających, i pełnili swą pracę skromnie, sumiennie i z powodzeniem, w niesłychanie trudnych okolicznościach - najwyższe wynagrodzenie dorównywało zaledwie piątej części najmniejszej pensji, pobieranej przez sekretarza londyńskiej rady szkolnej, jak nas zapewnia wielka powaga naukowa (profesor Huxley) - wówczas cały stary świat zaczął się wić ze wściekłości na widok czerwonego sztandaru, który powiewał nad ratuszem jako godło republika pracy.

A jednak była to pierwsza rewolucja, w której klasę robotniczą otwarcie uznano za jedyną klasę, zdolną jeszcze do inicjatywy społecznej; uznał ją nawet ogół paryskiej klasy średniej - kramarzy, rzemieślników, kupców - z wyjątkiem jedynie wielkich kapitalistów. Przez rozumne usunięcie wiecznej przyczyny walk w łonie samej klasy średniej-a mianowicie zatargu pomiędzy dłużnikami a wierzycielami- Komuna ocaliła tę klasę[25]. Ta sama część klasy średniej w roku 1848 brała udział w stłumieniu czerwcowego powstania robotnikowi natychmiast zaś potem Zgromadzenie Konstytucyjne bez ceremonii złożyło ją w ofierze wierzycielom. Ale nie ta jedna przyczyna nakazała jej przyłączyć się teraz do robotników. Czuła ona, że ma do wyboru jedno z dwojga - albo Komunę, albo cesarstwo pod jakąkolwiek nazwą. Cesarstwo zrujnowało ekonomicznie tę klasę średnią marnotrawieniem bogactwa narodowego, protekcją okazywaną szalbierstwom finansowym, sztucznym przyśpieszaniem koncentracji kapitałów i powodowanego przez nią wywłaszczenia znacznej części klasy średniej. Cesarstwo uciskało tę klasę politycznie, oburzało ją moralnie swymi orgiami, urażało jej wolterianizm oddając wychowanie jej dzieci w ręce "nie-okrzesanych braciszków", zraniło jej poczucie narodowe wtrącając kraj w wojnę, która w zamian za spowodowaną przez się ruinę dała tylko jedno - zniweczenie cesarstwa. W istocie po wyniesieniu się z Paryża świetnej bandy bonapartystowskiej i kapitalistycznej prawdziwa "partia porządku" klas średnich wystąpiła jako "Union Republicaine", stanęła pod sztandarem Komuny i broniła jej przed świadomymi oszczerstwami Thiersa. Pozostaje tylko przekonać się czy wdzięczność klasy średniej, jej licznych rzesz, wytrzyma obecne ciężkie próby.

Komuna miała zupełną słuszność, gdy w swej odezwie mówiła chłopom: "W naszym zwycięstwie wasza nadzieja". Ze wszystkich kłamstw, zrodzonych w Wersalu i rozgłaszanych przez sławetnych bandytów prasy europejskiej, jednym z najbezczelniejszych było twierdzenie, że obszarnicy Zgromadzenia Narodowego są obrońcami chłopów francuskich. Można sobie wyobrazić, jak francuski chłop kochał ludzi, którym po roku 1815 musiał zapłacić miliard odszkodowania. Przecież w oczach francuskiego chłopa samo istnienie wielkiego właściciela ziemskiego jest zamachem na jego zdobycze z 1789 r. Bourgeois w r. 1848 obciążył parcele chłopskie dodatkowym podatkiem 45 centymów od każdego franka, lecz uczynił to w imieniu rewolucji. Teraz zaś bourgeois rozniecił wojnę domową przeciw rewolucji, aby zwalić na chłopów główny ciężar 5 miliardów odszkodowania wojennego, przyznanego Prusom. Natomiast Komuna zaraz w jednej z pierwszych swych odezw oświadczyła, że właściwi sprawcy wojny powinni też ponosić jej koszty. Komuna uwolniłaby chłopa od podatku krwi, dałaby mu tani rząd, a wszystkie pijawki, które ssały jego krew - notariusza, adwokata, egzekutora sądowego i innych wampirów sprawiedliwości - zamieniłaby na płatnych urzędników komunalnych, obieranych przez chłopa i przed nim odpowiedzialnych. Komuna uwolniłaby go od samowoli nadzorcy, żandarma i prefekta; dałaby mu zamiast ogłupiających go klechów - nauczycieli, którzy by go oświecali. A chłop francuski jest przede wszystkim człowiekiem wyrachowanym. Chłop ten uznałby za zupełnie słuszne, aby pensji wypłacanych klechom nie ściągano przez egzekutora podatkowego, lecz wypłacano je z dobrowolnych ofiar składanych przez pobożnych danej parafii. Oto były wielkie bezpośrednie dobrodziejstwa, które panowanie Komuny - i tylko Komuny - obiecywało chłopom francuskim. Dlatego zbyteczne tu wdawać się bliżej w bardziej zawiłe, rzeczywiście życiowe problemy, które tylko Komuna mogła, a jednocześnie musiała rozstrzygnąć na korzyść chłopów - długi hipoteczne, które jak zmora ciążyły na chłopskiej parceli, kwestię proletariatu wiejskiego, który z dnia na dzień wzrastał liczebnie, oraz sprawę wywłaszczenia chłopów z ich parcel, które się dokonywało coraz szybciej pod wpływem rozwoju nowoczesnej gospodarki rolnej i konkurencji rolnictwa kapitalistycznego.

Chłop francuski obrał Ludwika Bonaparte prezydentem republiki, natomiast "partia porządku" stworzyła Drugie Cesarstwo. Prawdziwe swe potrzeby chłop francuski zaczął wykazywać w latach 1849 i 1850 przeciwstawiając wszędzie swego mera prefektowi rządowemu, swego nauczyciela szkolnego - księdzu rządowemu, a siebie samego - żandarmowi rządowemu. Wszystkie prawa, wydane przez "partię porządku" w styczniu i lutym 1850 r., były wyraźnie wymierzone przeciw chłopom. Chłop był bonapartystą, gdyż Napoleon był dla niego wcieleniem wielkiej rewolucji ze wszystkimi korzyściami, jakie mu ona przyniosła. Czyż to złudzenie szybko zanikające za czasów Drugiego Cesarstwa (a z samej swej natury wrogie obszarnikom), czy ten przesąd z minionych czasów mógł się ostać wobec Komuny, która się odwołała do najżywotniejszych interesów i naglących potrzeb chłopów?

Izba obszarnicza wiedziała - i w istocie głównie się tego obawiała - że trzy miesiące swobodnej komunikacji pomiędzy Paryżem a prowincją doprowadziłyby do powszechnego powstania chłopów. Łatwo więc zrozumieć, dlaczego z taką obawą pośpieszyła otoczyć Paryż blokadą policyjną i przeszkodzić dalszemu szerzeniu się zarazy.

Ale jeżeli Komuna była, jak widzimy, prawdziwą przedstawicielką wszystkich zdrowych żywiołów społeczeństwa francuskiego, a więc prawdziwym rządem narodowym, to zarazem jako rząd robotniczy, jako śmiała pionierka wyzwolenia pracy, była w całym znaczeniu tego wyrazu międzynarodowa. Pod okiem armii pruskiej, która przyłączyła do Niemiec dwie francuskie prowincje, Komuna przyłączyła robotników całego świata do Francji.

Drugie Cesarstwo było radosnym świętem kosmopolitycznego szachrajstwa; oszuści wszystkich krajów pośpieszyli na jego zawołanie, aby wziąć udział w jego orgiach i w okradaniu ludu francuskiego. Nawet w obecnej chwili prawą ręką Thiersa jest szubrawiec wołoski Ganesco, a lewą - szpieg rosyjski Markowski. Komuna dopuściła wszystkich cudzoziemców do zaszczytu walki i śmierci za nieśmiertelną sprawę W przerwie pomiędzy wojną zewnętrzną, przegraną dzięki zdradzie burżuazji, a wojną domową, roznieconą dzięki jej sprzysiężeniu z obcym najeźdźcą, burżuazja znalazła czas na zademonstrowanie swego patriotyzmu organizując obławy policyjne na Niemców we Francji. Komuna mianowała robotnika niemieckiego swym ministrem pracy - Thiers, burżuazja, Drugie Cesarstwo ciągle tumanili Polaków głośnymi deklaracjami swej sympatii, a tymczasem zaprzedali ich Rosji i sarni dokonywali jej brudnego dzieła. Komuna uczciła bohaterskich synów Polski stawiając ich na czele obrony Paryża. Wreszcie, aby wyraźnie zaznaczyć nową epokę historyczną, którą świadomie rozpoczynała, Komuna w oczach zwycięskich Prusaków z jednej strony, a bonapartystowskiej armii, dowodzonej przez bonapartystowskich generałów, z drugiej, zburzyła potężny symbol sławy wojennej, kolumnę Vendome.

Wielkim czynem społecznym Komuny było samo jej istnienie, jej praca. Poszczególne zarządzenia Komuny mogły wytknąć tylko kierunek, w jakim rozwijają się rządy ludu, sprawowane przez sam lud. Do takich zarządzeń należy zniesienie pracy nocnej czeladników piekarskich; surowy zakaz rozpowszechnionego wśród pracodawców zwyczaju obniżania płacy za pomocą kar pieniężnych, nakładanych pod wszelkimi możliwymi pretekstami, co było zwykłą metodą przedsiębiorców, którzy łącząc w swej osobie funkcje ustawodawcy, sędziego i egzekutora kładli pieniądze do własnej kieszeni. Innym zarządzeniem tego rodzaju było oddanie stowarzyszeniom robotniczym wszystkich zamkniętych warsztatów i fabryk, pod warunkiem wypłacenia odszkodowania odnośnemu kapitaliście, bez względu na to czy uciekł, czy też tylko wstrzymał pracę. Finansowe zarządzenia Komuny, odznaczające się wnikliwością i umiarkowaniem, musiały ograniczyć się do rozmiarów, na jakie pozwalał stan oblężonego miasta. Wobec straszliwego okradania Paryża przez wielkie spółki finansowe i przedsiębiorców budowlanych za rządów Hausmanna[26], Komuna miała daleko większe. prawo do skonfiskowania ich majątków niż Ludwik Bonaparte - majątków rodziny Orleanów Hohenzollerni i oligarchowie angielscy, którzy znaczną część swych bogactw zawdzięczali grabieży dóbr kościelnych, byli naturalnie w najwyższym stopniu oburzeni na Komunę, która na sekularyzacji zyskała tylko 8000 franków.

Rząd wersalski, gdy tylko nabrał nieco odwagi i siły, począł używać środków przemocy przeciw Komunie; kneblował on swobodne wypowiadanie opinii w całej Francji i nawet zakazał zebrań delegatów wielkich miast; omotał Wersal i resztę Francji siecią szpiegostwa, zakrojoną na znacznie szerszą jeszcze skalę niż za czasów Drugiego Cesarstwa, jego żandarmi-inkwizytorzy palili wszystkie pisma drukowane w Paryżu i otwierali listy z Paryża i do Paryża; najsłabsze próby uronienia choćby słówka w obronie Paryża w Zgromadzeniu Narodowym zagłuszano wrzaskiem w sposób niesłychany nawet w Izbie obszarniczej 1816 r., wersalczycy nie tylko prowadzili w krwiożerczy sposób wojną poza murami Paryża, ale w samym Paryżu próbowali przekupstw i spisków. Czyż wobec tego Komuna nie zdradziłaby sromotnie swego powołania, gdyby przestrzegała wszystkich konwencjonalnych form liberalizmu, jakby w czasie najgłębszego pokoju? Gdyby rząd Komuny był w czymkolwiek pokrewny rządowi p. Thiersa, nie było by żadnych powodów do zakazu pism partii porządku w Paryżu, a pism Komuny w Wersalu.

Obszarników musiało istotnie gniewać, że właśnie w chwili, gdy oni ogłaszali powrót do kościoła jako jedyny środek ocalenia Francji, bezbożna Komuna ujawniała osobliwe tajemnice żeńskiego klasztoru Picpus i kościoła św. Wawrzyńca[27]. Czyż nie było to złośliwą satyrą na Thiersa, że podczas gdy on obsypywał generałów bonapartystowskich deszczem orderów za mistrzowskie przegrywanie bitew, podpisywanie kapitulacji i skręcanie papierosów w Wilhelmshohe, Komuna usuwała i aresztowała swych generałów, gdy tylko podejrzewała ich o zaniedbanie obowiązków? Komuna wykluczyła i aresztowała członka Komuny, który wśliznął się pod fałszywym nazwiskiem, a przedtem odsiedział 6 dni aresztu w Lyonie za zwykłe bankructwo: czyż nie było to policzkiem, świadomie wymierzonym fałszerzowi Juliuszowi Favre'owi, który wówczas wciąż jeszcze był ministrem spraw zagranicznych, wciąż jeszcze sprzedawał Francję Bismaorckowi, wciąż jeszcze dyktował rozkazy niezrównanemu rządowi belgijskiemu. Ale też Komuna nie miała pretensji do nieomylności, czym różniła się od wszystkich bez wyjątku starych rządów. Ogłaszała ona sprawozdania ze wszystkich swych posiedzeń i komunikowała o wszystkich swych czynnościach, wtajemniczała publiczność we wszystkie swe braki.

W każdej rewolucji do szeregów jej rzeczywistych przedstawicieli przenikają również ludzie innego pokroju. Jedni z nich są weteranami i czcicielami dawniejszych rewolucji, z którymi się zrośli; nie rozumiejąc współczesnego ruchu mają jednak wpływ na lud dzięki sławie swego męstwa i charakteru lub po prostu dzięki tradycji. Inni - to zwyczajni krzykacze, którzy przez całe lata powtarzali wciąż jednakowe deklamacje przeciw każdorazowemu rządowi i zyskali sobie opinie, rewolucjonistów pierwszej wody. Tacy ludzie zjawili się i po 18 marca i grali nawet w poszczególnych wypadkach wybitną rolę. O ile to od nich zależało, hamowali oni prawdziwą akcję klasy robotniczej, podobnie jak krępowali pełny rozwój każdej poprzedniej rewolucji. Są oni złem koniecznym; z czasem można się od nich uwolnić, lecz właśnie tego czasu zabrakło Komunie.

Cudowne zaiste były zmiany zaprowadzone w Paryżu przez Komuną. Z rozwiązłego Paryża Drugiego Cesarstwa nie zostało ani śladu. Paryż przestał już być punktem zbornym brytyjskich obszarników, irlandzkich absentystów[28], amerykańskich eks-właścicieli niewolników i dorobkiewiczów, rosyjskich eks-właścicieli chłopów pańszczyźnianych i wołoskich bojarów. W kostnicy - ani jednego trupa, żadnych nocnych włamań i prawie żadnych kradzieży; po raz pierwszy od dni lutowych 1848 roku ulice Paryża były znowu rzeczywiście bezpieczne i to bez żadnej policji. "Nie słyszymy już nic - mówił jeden z .członków Komuny - o jakichkolwiek zabójstwach, grabieżach, napadach; można by pomyśleć,, jakoby policja zabrała ze sobą do Wersalu wszystkich swych konserwatywnych przyjaciół". Kokoty poszły śladem swych opiekunów - zbiegłych obrońców rodziny, religii, a przede wszystkim własności. Pod ich nieobecność zjawiły się znowu na widowni prawdziwe kobiety paryskie - bohaterskie, wielkoduszne i ofiarne jak kobiety starożytności. Paryż pracujący, myślący, walczący, broczący krwią, pochłonięty organizowaniem nowego społeczeństwa, niemal zapominał o ludożercach, stojących pod jego murami, promieniejąc entuzjazmem swej historycznej inicjatywy!

I oto w przeciwieństwie do nowego świata w Paryżu spójrzmy na stary świat w Wersalu - na to zgromadzenie wampirów wszystkich minionych rządów, legitymistów i orleanistów, pragnących żerować na trupie narodu - ze świtą przedpotopowych republikanów, którzy swą obecnością w Zgromadzeniu aprobowali bunt właścicieli niewolników; spodziewali się oni, że próżność starego błazna stojącego na czele rządu ocali parlamentarną republikę, i małpowali rok 1789 odbywając upiorne posiedzenia w Jeu de Paume (sala gry w piłkę, gdzie Zgromadzenie Narodowe 1789 r. powzięło swoje sławne uchwały). Takie było to Zgromadzenie, to przedstawicielstwo wszystkiego, co we Francji obumarło, tylko szablami generałów Ludwika Bonaparte podtrzymywane w swym pozornym życiu. Paryż był wcieleniem prawdy, Wersal - wcieleniem kłamstwa i to kłamstwa głoszonego ustami Thiersa.

Thiers rzekł do delegacji merów departamentów Sekwamy i Oise'y: "Możecie polegać na moim słowie, którego nigdy nie złamałem!". Zgromadzeniu Thiers oświadczył, że jest ono "najswobodniej obranym, najliberalniejszym zgromadzeniem, jakie kiedykolwiek Francja posiadała"; swemu pstremu żołdactwu, że jest "przedmiotem podziwu świata i najlepszą armią, jaką kiedykolwiek posiadała Francja"; prowincji, że bombardowanie Paryża to tylko bajka: "Jeżeli oddano kilka wystrzałów armatnich, to nie zrobiła tego armia wersalska, lecz kilku powstańców, którzy chcieli udawać, że się biją, podczas gdy rzeczywiście nigdzie nie śmieli się pokazać". Potem Thiers znowu oznajmia prowincji, że "artyleria wersalska nie bombarduje Paryża, lecz tylko ostrzeliwuje go z armat". Arcybiskupowi Paryża Thiers powiedział, że przypisywane ' wojskom wersalskim rozstrzeliwania i represje (!) są czystym łgarstwem. Paryżowi Thiers oznajmił, że chce "tylko uwolnić go od ohydnych tyranów, którzy go uciskają" i że Paryż Komuny jest w istocie "tylko garstką zbrodniarzy".

Paryż Thiersa nie był rzeczywistym Paryżem "podłego motłochu", lecz Paryżem urojonym, Paryżem szulerów, Paryżem stałych bywalców bulwarowych obojga płci, bogatym, kapitalistycznym, pozłacanym, próżniaczym Paryżem, tym Paryżem, który ze swymi lokajami, oszustami, cyganerią literacką i kokotami tłoczył się teraz w Wersalu, St. Denis, Rueil i St. Germain, dla którego wojna domowa była tylko miłym interludium, który przyglądał się walce przez lunety, liczył wystrzały armatnie, zaklinał się na swój honor i na honor swych prostytutek, że widowisko jest bez porównania lepiej aranżowane niż w teatrze Porte Saint Martin. Kto padł, był rzeczywiście martwy, krzyki rannych nie były wcale udawane, a przy tym cała sprawa miała tak ogromne historyczne znaczenie!

Taki jest Paryż p. Thiersa, podobnie jak emigracja koblencka[29] była Francją p. de Calonne'a.


Rozdział VI

UPADEK PARYŻA

Pierwsza próba spiskowców-właścicieli niewolników, by podbić Paryż przez oddanie go w ręce Prusaków, rozbiła się o opór Bismarcka. Druga próba z 18 marca zakończyła się porażką armii i ucieczką rządu do Wersalu, do którego też musiał podążyć za nim cały aparat administracyjny. Pozornymi rokowaniami o pokój z Paryżem Thieors zyskiwał na czasie i przygotowywał się do wojny z nim. Ale skąd wziąć wojska? Szczątki pułków liniowych były słabe liczebnie, a nastrój ich niepewny. Usilne apele skierowane do prowincji, aby przysłała Wersalowi pomoc w postaci swoich gwardii narodowych i ochotników, spotkały się z jawną odmową. Tylko Bretonia przysłała garść szuanów, z których każdy nosił na piersi szkaplerz serca Jezusowego; walczyli oni pod białym sztandarem, a ich okrzykiem bojowym było: "Vive le roi!" ["Niech żyje król!"]. Thiers był więc skazany na jak najśpieszniejsze zebranie pstrej bandy marynarzy, piechoty morskiej, żuawów papieskich, żandarmów Yalentina, policjantów Petriego i mouchardów [szpiclów]. Armia ta byłaby jednak bezsilna aż do śmieszności, gdyby nie napływali do niej bonapartystyczni jeńcy wojenni, których Bismarck zwalniał ratami w liczbie wystarczającej z jednej strony do podtrzymania wojny domowej, a pozwalającej z drugiej strony na utrzymanie Wersalu w niewolniczej zależności od Prus. W ciągu tej wojny wersalska policja musiała śledzić armię wersalską, a żandarmi musieli ciągnąć tę armię za sobą stając wszędzie na najniebezpieczniejszych stanowiskach. Forty, które padły, nie były zdobyte, lecz kupione. Bohaterstwo komunardów przekonało Thiersa, że jego geniusz strategiczny i jego bagnety nie zdołają złamać oporu Paryża.

Jednocześnie stosunki jego z prowincją stawały się coraz bardziej naprężone. Z prowincji nie nadeszła ani jedna aprobująca uchwała, która by dodała otuchy Thiersowi i jego izbie obszarniczej. Wprost przeciwnie: ze wszystkich stron napływały delegacje i rezolucje, które tonem wcale nie zdradzającym szacunku żądały ugody z Paryżem na zasadzie wyraźnego uznania republiki, zatwierdzenia swobód komunalnych i rozwiązania Zgromadzenia Narodowego, którego mandat już wygasł. Napływały one tak masowo, że Dufaure, minister sprawiedliwości Thiersa, w swym okólniku z 23 kwietnia nakazał prokuratorom traktować "wezwanie do ugody" jako przestępstwo. Zważywszy jednak, że taka kampania nie otwierałaby żadnych pomyślnych widoków, Thiers postanowił zmienić taktykę i rozpisał dla całego kraju wybory do rad gminnych na 30 kwietnia, na gruncie nowego ustroju komunalnego, który on sam narzucił Zgromadzeniu Narodowemu. Thiers spodziewał się, że już to intrygi jego prefektów, już to groźby jego policji zapewnią mu taki wynik wyborów na prowincji, który przyniesie Zgromadzeniu siłę moralną, jakiej nigdy dotąd nie posiadało, i że prowincja da mu siłę fizyczną, niezbędną do pokonania Paryża.

Thiers od pierwszej chwili był zdania, że swą zbójecką wyprawę na Paryż, wysławianą we własnych biuletynach, i próby swych ministrów zaprowadzenia w całej Francji nowych rządów terroru należy uzupełnić małą komedią pojednania, która miała służyć kilku celom naraz. Miała ona oszukać prowincję, przeciągnąć w Paryżu klasę średnią na stronę Wersalu i przede wszystkim umożliwić rzekomym republikanom ze Zgromadzenia Narodowego ukrycie swej zdrady wobec Paryża za parawanem wiary w Thiersa. 21 marca Thiers nie posiadając jeszcze żadnej armii oświadczył w'Zgromadzeniu: "Niech się stanie, co chce, a ja nie poślę wojska do Paryża". 27 marca znowu zabrał głos: "Zastałem republikę jako fakt dokonany i jestem stanowczo zdecydowany ją utrzymać". W rzeczywistości Thiers stłumił rewolucję w Lyonie i Marsylii[30] w imieniu republiki, podczas gdy jego posłowie-obszarnicy w Wersalu zagłuszali samo wspomnienie jej imienia dzikim wyciem. Po tym bohaterskim czynie Thiers złagodził "fakt dokonany" traktując go odtąd jedynie jako fakt przypuszczalny. Książęta orleańscy, których Thiers przez ostrożność wydalił z Bordeaux, intrygowali teraz swobodnie w Dreux otwarcie łamiąc prawo. Ustępstwa, które Thiers obiecywał w swych nieskończonych rozmowach z delegatami Paryża i prowincji, jakkolwiek bardzo zmiennych w swym tonie i zabarwieniu, sprowadzały się zawsze ostatecznie do tego, że zemsta jego ograniczy się zapewne tylko do "garści zbrodniarzy, którzy brali udział w zabójstwie Klemensa Thomasa i Le-comte'a". Oczywiście rozumiało się przy tym samo przez się, że Paryż i Francja miały bez zastrzeżeń uznać samego p. Thiersa za najlepszą republikę, podobnie jak on to zrobił w r. 1830 z Ludwikiem Filipem. A nawet i te ustępstwa starał się uczynić wątpliwymi przez oficjalne wyjaśnienia, które składali jego ministrowie w Zgromadzeniu Narodowym; w dodatku działał on jeszcze za pośrednictwem Dufaure'a. Dufaure, ten stary adwokat orleantistyczny, grał zawsze rolę najwyższego sędziego w czasie stanu oblężenia, nie tylko teraz w r. 1871 za Thiersa lecz i w r. 1839 za Ludwika Filipa, a w r. 1849 za prezydentury Ludwika Bonaparte. Jeżeli nie był 'ministrem, zbijał majątek broniąc kapitalistów paryskich i robił karierę polityczną występując przeciw ustawom, które sam w swoim czasie wydał. Teraz - nie zadowalając się pośpiesznym przeforsowaniem w Zgromadzeniu Narodowym szeregu ustaw represyjnych, które miały po upadku Paryża wytępić we Francji ostatnie szczątki wolności republikańskiej - Dufaure jak gdyby wskazywał na przyszły los Paryża, mianowicie skrócił procedurę sądów wojennych, która mu się wydawała zbyt długa, i wniósł do izby nowoupieczone drakońskie prawo o zesłaniu. Rewolucja 1848 r. zniosła karę śmierci dla przestępców politycznych i zastąpiła ją zesłaniem. Ludwik Napoleon nie ośmielił się przywrócić panowania gilotyny, a przynajmniej otwarcie się wypowiedzieć za jej przywróceniem. Wersalskie zgromadzenie obszarników nie odważyło się jeszcze nawet napomknąć, że Paryżanie nie są buntownikami, lecz mordercami, i musiało tymczasem swą zamierzoną zemstę wobec Paryża ograniczyć do nowego prawa Dufaure'a o zesłaniu. W tych okolicznościach Thiers w żaden sposób nie mógłby tak długo grać komedii pojednania, gdyby nie wywoływała ona - czego właśnie pragnął Thiers - wściekłych wrzasków posłów-obszarników, których zakute mózgownice nie mogły zrozumieć ani jego gry, ani potrzeby jego obłudy, kłamstwa i powściągliwości.

Wobec naznaczonych na dzień 30 kwietnia wyborów do rad komunalnych, Thiers odegrał 27-go jedną ze swych wielkich scen pojednania potoku sentymentalnych frazesów zawołał z trybuny Zgromadzenia Narodowego:

"Jedyny spisek, jaki istnieje przeciw republice, to spisek paryski i on zmusza nas do przelewu francuskiej krwi. Powtarzam jeszcze i jeszcze raz: niechaj złożą haniebny oręż te dłonie, które zań chwyciły, a natychmiast kara ustąpi miejsca pojednaniu, z którego wyłączymy jedynie drobną garstkę zbrodniarzy".

Obszarnikom przerywającym gwałtownie jego mowę odpowiedział:

"Proszę was najusilniej, panowie, powiedzcie mi czy nie mam racji? Czy rzeczywiście sprawia wam przykrość, gdy mogę powiedzieć szczerze, że złoczyńców jest tylko garść? Czy nie jest to szczęściem w całym naszym nieszczęściu, że ludzie, którzy zdolni byli przelać krew Klemensa Thomasa i generała Le-comte'a, stanowią tylko nieliczne wyjątki?".

Francja jednak była głucha na mowy Thiersa, chociaż sobie pochlebiał, że czarował wszystkich swą parlamentarną syrenią pieśnią. Ze wszystkich 700.000 radców gminnych, obranych w 35.000 pozostałych przy Francji gmin, zjednoczeni legitymiści, orleaniści i bonapartyści nie przeprowadzili nawet 8.000 swoich stronników. Uzupełniające wybory, dodatkowe i ściślejsze, wypadły dla nich jeszcze bardziej niepomyślnie. Zamiast otrzymać od prowincji tak potrzebną siłę materialną, Zgromadzenie Narodowe straciło ostatnie pozory siły moralnej: prawo podawania siebie za wyraz powszechnego głosowania Francji. Na domiar klęski nowoobrani radcy gminni wszystkich miast francuskich grozili uzurpacyjmemu Zgromadzeniu Wersalskiemu kontr-zgromadzeniem w Bordeaux.

Dla Bismarcka nadeszła w końcu dawno oczekiwana chwila rozstrzygającego wystąpienia. Bismarck tonem władcy nakazał Thiersowi, aby niezwłocznie wysłał do Frankfurtu pełnomocników w celu ostatecznego o zawarcia pokoju. Pokornie ulegając wezwaniu swego pana i mistrza Thiers pospieszył wysłać swego wypróbowanego Juliusza Favre'a w towarzystwie Pouyer - Quertiera. Pouyei - Quertier, "wybitny" właściciel przędzalni bawełny w Rouen, zapalony a nawet służalczy zwolennik Drugiego Cesarstwa, nie widział nigdy w cesarstwie nic godnego nagany prócz traktatu handlowego z Anglią szkodzącego jego własnym interesom fabrykanta. Zaledwie mianowany przez Thiersa w Bordeaux ministrem skarbu, natychmiast zaczął użalać się na ten "nieszczęsny" traktat, napomykał, że wkrótce go się zniesie, a nawet był na tyle bezwstydny, że próbował - co prawda bez powodzenia (porachunek był zrobiony bez Bismarcka) - przywrócić natychmiast dawne cła ochronne przeciw Alzacji, czemu - według niego - nie stały na drodze żadne istniejące traktaty międzynarodowe. Człowiek ten w kontrrewolucji widział środek do obniżenia płac w Rouen, a w utracie prowincji francuskich środek do wyśrubowania cen swych towarów we Francji. Czyż nie był to godny współtowarzysz Juliusza Favre'a w jego ostatniej zdradzie, która uwieńczyła dzieło jego życia?

Gdy ta znakomita para pełnomocników przybyła do Frankfurtu, Bismarck po żołniersku postawił im od razu imperatywną alternatywę: "Albo przywrócenie cesarstwa, albo bezwarunkowe przyjęcie moich warunków pokoju!" Warunki te zawierały: skrócenie terminu spłaty odszkodowania wojennego i przedłużenie okupacji fortów paryskich przez wojska pruskie, dopóki Bismarck nie będzie uważał stanu rzeczy we Francji za zadowalający. W ten sposób Prusy zostały uznane za najwyższego sędziego w sprawach wewnętrznych Francji! W zamian za to Bismarck przyrzekł, w celu zniszczenia Paryża, uwolnienie wziętej do niewoli armii bonapartystowskiej i udzielenie jej bezpośredniego poparcia wojsk cesarza Wilhelma. Dla zagwarantowania swej uczciwości odroczył wypłatę pierwszej raty odszkodowania do czasu "pacyfikacji" Paryża. Thiers i jego pełnomocnicy naturalnie chciwie połknęli taką przynętę. Podpisali oni traktat 10 maja d postarali się, aby Zgromadzenie Narodowe zatwierdziło go już 21-go.

W czasie między zawarciem pokoju a powrotem z niewoli jeńców bonapartystowskich Thiers czuł się zobowiązany do odgrywania w dalszym ciągu komedii pojednania, zwłaszcza że jego republikańskim poplecznikom na gwałt potrzebny był jakikolwiek pozór, aby zamknąć oczy na przygotowania do krwawej łaźni paryskiej. Jeszcze 8 maja Thiers odpowiedział delegacji klasy średniej, która przyszła namawiać go do ugody: "Skoro powstańcy zdecydują się na kapitulację, wrota Paryża natychmiast otworzą się na oścież na cały tydzień dla wszystkich, z wyjątkiem zabójców generałów Klemensa Thomasa i Lecomte'a".

W kilka dni później, gdy obszarnicy gwałtownie domagali się wyjaśnień w sprawie tej obietnicy, uchylił się od odpowiedzi, ale dodał następujące znamienne słowa: "Powiadam wam, iż znajdują się wśród was niecierpliwi, którzy zanadto się spieszą. Niechaj poczekają jeszcze 8 dni; po 8 dniach nie będzie już żadnego niebezpieczeństwa i zadanie ich będzie odpowiadało ich odwadze i zdolnościom". Gdy tylko Mac Mahoń przyrzekł, że wkrótce będzie mógł wkroczyć do Paryża, Thiers oznajmił Zgromadzeniu Narodowemu, że "wejdzie do Paryża z prawem w dłoni i zażąda całkowitej pokuty od nędzników, którzy przelewali krew żołnierzy i burzyli publiczne pomniki". Gdy nadeszła chwila rozstrzygająca, Thiers rzekł do Zgromadzenia Narodowego: "nie będę znał litości" do Paryża - że wyrok jego już zapadł; a do swych bonapartystowskich bandytów - że państwo pozwala im mścić się na Paryżu, ile tylko zapragną. Wreszcie, gdy 21 maja zdrada otworzyła generałowi Douai wrota Paryża, Thiers 22-go wyjawił swym posłom-obszarnikom "cel" swej komedii pojednania, której ci tak uparcie nie rozumieli. "Przed kilku dniami powiedziałem wam, że zbliżamy się do c e l u ; dziś przychodzę wam powiedzieć, że celu tego dopięliśmy. Zwycięstwo porządku, sprawiedliwości i cywilizacji zostało wreszcie osiągnięte!".

Tak, to było zwycięstwo. Cywilizacja i sprawiedliwość porządku burżuazyjnego występują w swym właściwym złowieszczym świetle, gdy niewolnicy tego porządku buntują się przeciw swym panom. Wówczas cywilizacja ta i sprawiedliwość występują jako naga dzikość i bezprawna zemsta. Każdy nowy kryzys w walce klasowej pomiędzy przywłaszczy-cielami a wytwórcami bogactwa jaskrawiej uwydatnia ten fakt. Nawet okrucieństwa burżuazyjne z czerwca 1848 r. bledną wobec niewypowiedzianej ohydy r. 1871. Ofiarne bohaterstwo, z którym lud paryski - mężczyźni, kobiety i dzieci - walczył w ciągu 8 dni po wtargnięciu Wersalczyków, odzwierciedla wielkość jego sprawy, podobnie jak zwierzęce wyczyny żołdaków malują ducha tej cywilizacji, której byli płatnymi bojownikami i mścicielami. Zaiste, przesławna cywilizacja, dla której najważniejszym problemem jest, jak uprzątnąć stosy ciał ludzkich - tych, którzy zostali zamordowani już po walce!

Aby "znaleźć" coś podobnego do zachowania się Thiersa i jego krwawych psów, musielibyśmy powrócić do czasów Sulli i obu rzymskich triumwiratów. Te same masowe rzezie, dokonywane z zimną krwią; to samo nieliczenie się z wiekiem ani płcią mordowanych ofiar; ten sam system torturowania więźniów; ta sama banicja, ale tym razem w stosunku do całej klasy; te same barbarzyńskie obławy na ukrytych przywódców, aby żaden nie uszedł; to samo donosicielstwo na wrogów politycznych i osobistych; ta sama obojętność przy mordowaniu ludzi nie mających nic wspólnego z walką. Jedna jest tylko różnica, że Rzymianie nie mieli mitraliez, aby masowo rozstrzeliwać więźniów, i że nie szli "z prawem w dłoni, ani z hasłem 'cywilizacji' na ustach".

Po tych haniebnych czynach przyjrzyjcie się innej, jeszcze ohydniejszej stronie owej cywilizacji burżuazyjnej, opisanej przez jej własną prasę!

Paryski korespondent pewnego londyńskiego organu torysów pisze: "W oddali rozlegają się jeszcze pojedyncze wystrzały, a ranni, pozostawieni bez pomocy, konają wśród grobowców Pere Lacbaise; 6.000 powstańców w rozpaczliwej, śmiertelnej walce błąka się w labiryntach katakumb; po ulicach pędzą nieszczęśliwych, aby ich masami rozstrzeliwać z mitraliez. Oburzający jest w takiej chwili widok kawiarni pełnych ludzi pijących absynt, grających w bilard i dominoi widok ladacznic cynicznie włóczących się po bulwarach; oburzający jest hałaśliwy zgiełk hulanek w separatkach eleganckich restauracji zakłócający ciszę nocną". Pan Edward Herve pisze w "Journal de Paris", wersalskiej gazecie, zakazanej przez Komunę: "Sposób, w jaki ludność paryska (!) wyrażała wczoraj swoje zadowolenie, był rzeczywiście bardziej niż lekkomyślny i obawiamy się, że z czasem będzie jeszcze gorzej. Paryż ma dziś świąteczny wygląd, który jest zupełnie nie na miejscu, o i jeżeli nie chcemy otrzymać nazwy Paryżan z czasów upadku", musimy temu położyć kres". Potem Herve przytacza następujące zdanie Tacyta: "I oto nazajutrz po tej straszliwej walce i nawet jeszcze przed jej całkowitym zakończeniem Rzym poniżony i zepsuty znowu zaczął się tarzać w tym bagnie rozpusty, które niszczyło jego ciało i plamiło duszę - "alibi proelia et vulnera, alibi balnea popinaeque" [tu walki i rany, tam łaźnie i restauracje]. Pan Herve zapomina tylko, że "ludność paryska", o której mówi - to tylko ludność Paryża thiersowskiego, Paryża szulerów, którzy tłumnie wracają z Wersalu, Saint-Denis, Rueil i Saint Germain - prawdziwy "Paryż z czasów upadku".

Przy każdym swym krwawym triumfie nad ofiarnymi bojownikami o nowe i lepsze społeczeństwo haniebna ta cywilizacja, oparta na uciemiężeniu pracy, zagłusza jęk swych ofiar hałasem nagonki, wrzaskiem potwarzy, na które odpowiada echo całego świata. Pogodny Paryż robotniczy Komuny zamienił się nagle w rękach krwawych psów "po-rządku" w jakieś piekło. I czegóż dowodzi ta olbrzymia zmiana umysłom burżuazyjnym wszystkich krajów? Tylko tego, że Komuna spiskowała przeciw cywilizacji! Lud paryski z zapałem poświęca się dla Komuny; w żadnej z dotychczasowych bitew nie było tylu poległych. Czegóż to dowodzi? Tylko tego, że Komuna nie była prawowitym rządem ludu, lecz dziełem przemocy garści zbrodniarzy! Kobiety paryskie bez trwogi ponosiły śmierć na barykadach i na placach stracenia. Czegóż to dowodzi? Tylko tego, że demon Komuny zamienił je w raegieiry i hekaty! Umiarkowanie Komuny w ciągu dwumiesięcznego bezspornego panowania było tak wielkie, że można je porównać tylko z bohaterstwem jej obrony. Czegóż to dowodzi? Tylko tego, że przez całe dwa miesiące Komuna pod maską umiarkowania i ludzkości starannie ukrywała krwiożerczość swych szatańskich instynktów, aby je rozpętać w chwili swej przedśmiertnej walki!

Paryż robotniczy w akcie swego bohaterskiego poświecenia pociągnął za sobą w płomienie gmachy i pomniki. Jeżeli gnębiciele proletariatu szarpią na strzępy jego żywe ciało, to niech nie liczą już, że powrócą z triumfem do nieuszkodzonych murów swych domów. Rząd wersalski woła: "Podpalacze!" i podszeptuje to słówko wszystkim swym poplecznikom w najdalszych wioskach, aby wszędzie polowali na przeciwników rządowych jako na zawodowych podpalaczy. Burżuazja całego świata przygląda się z zadowoleniem rzezi masowej po bitwie, lecz wpada, w przerażenie na widok "profanacji" cegieł i sztukaterii!

Gdy rządy dają swym flotom wojennym oficjalne upoważnienie, że mogą "zabijać, palić i niszczyć", czyż upoważniają je do podpalania? Gdy wojska brytyjskie przez swawolę spaliły kapitol w Waszyngtonie i pałac letni chińskiego cesarza, czy było to podpalenie? Gdy Prusacy, kierując się nie względami militarnymi, lecz jedynie uczuciem urazy i zemsty, podpalali naftą takie miasta jak ChźUeaudun i liczne wsie, czy było to podpalenie? Gdy Thiers przez 6 tygodni bombardował Paryż pod pozorem, że chce spalić tylko takie domy, w których są ludzie, czy było to podpalenie? - W wojnie ogień jest zupełnie uprawnioną bronią. Budowle zajęte przez wroga bombarduje się, aby je spalić. Jeżeli obrońcy muszą porzucić te budowle, sami podkładają pod nie ogień, aby napastnicy nie mogli się w nich obwarować. Wszystkie budowle, położone na froncie bojowym wszystkich armii regularnych całego świata, były zawsze skazane na spalenie. Ale w wojnie uciśnionych przeciw ich ciemięzcom, w jedynej słusznej wojnie w historii, tego robić, broń boże, nie wolno! Komuna używała ognia tylko dla celów obrony - w najściślejszym znaczeniu tego wyrazu. Komuna używała go, gdy chciała zamknąć dla wojsk wersalskich owe długie, proste ulice, które Hausmann rozmyślnie przystosował do ognia działowego; używała go dla osłony swego odwrotu, podobnie jak Wersalczycy przy ataku używali granatów, które zniszczyły co najmniej tyleż domów, co ogień Komuny. Do dziś dnia pozostaje jeszcze kwestią sporną, które domy podpalili obrońcy, a które napastnicy. Zresztą obrońcy uciekli się do pomocy ognia dopiero wtedy, gdy wojska wersalskie zaczęły masowo mordować jeńców. W dodatku Komuna znacznie wcześniej publicznie obwieściła, że doprowadzona do ostateczności da się pogrzebać pod gruzami Paryża, uczyni z Paryża drugą Moskwę; to samo obiecywał poprzednio i rząd obrony narodowej, oczywiście tylko dla zamaskowania swej zdrady. Właśnie dla tego celu Trochu przygotował potrzebne zapasy nafty.

 Komuna wiedziała, że jej przeciwnikom nic nie zależy na życiu ludu paryskiego, ale bardzo wiele na własnych domach w Paryżu. A Thiers ze swej strony ogłosił, że będzie nieubłagany w swej zemście. Gdy tylko z jednej strony jego armia stała się zdolna do walki, a z drugiej strony Prusacy zamknęli wyjścia, Thiers wykrzyknął: "Nie będę znał litości! Pokuta będzie zupełna, sąd będzie surowy". Jeżeli czyny robotników paryskich były wandalizmem, to był to wandalizm rozpaczliwej obrony a nie wandalizm triumfu, jakiego się dopuszczali na przykład chrześcijanie na rzeczywiście bezcennych arcydziełach pogańskiej starożytności! a przecież nawet ten wandalizm historycy usprawiedliwiają, jako nieunikniony i stosunkowo małoznaczący moment w olbrzymiej walce nowego, rodzącego się społeczeństwa przeciw staremu, upadającemu. Jeszcze jaskrawiej widać to na przykładzie wandalizmu Hausmanna, który zmiótł Paryż historyczny, aby oczyścić miejsce dla Paryża pasibrzuchów.

Ale Komuna pozbawiła życia 64 zakładników z arcybiskupem paryskim na czele! Burżuazja i jej armia w czerwcu 1848 r. przywróciła zwyczaj rozstrzeliwania bezbronnych jeńców, który już dawno znikł z praktyki wojennej. Brutalny ten obyczaj stosowano odtąd na większą lub mniejszą skalę przy tłumieniu wszystkich powstań ludowych w Europie i Indiach, czym dowiedziono, że jest to rzeczywisty "postęp cywilizacji"! Z drugiej strony, Prusacy we Francji wskrzesili zwyczaj brania zakładników - niewinnych ludzi, którzy swym życiem odpowiadali za uczynki innych. Jak widzieliśmy, Thiers już od początku walki zaprowadził humanitarny zwyczaj rozstrzeliwania pojmanych komunardów. Wobec tego Komunie pozostawało tylko uciec się do pruskiego zwyczaju brania zakładników, aby ochronić życie jeńców. Wersalczycy jednak, rozstrzeliwując jeńców w dalszym ciągu, poświęcali tym samym życie zakładników. Czyż można było dalej ich oszczędzać po krwawej łaźni, którą pretorianie[31] Mac Mahona święcili swe wejście' do Paryża? Czyż ta ostatnia obrona wobec bezwzględnego barbarzyństwa rządów burżuazyjnych - wzięcie zakładników - miała się zmienić w kpiny? Właściwym zabójcą biskupa Darboy jest Thiers. Komuna kilkakrotnie proponowała wymianę arcybiskupa i całej gromady klechów na jednego tylko więźnia Thiersa - Blanquł'ego. Thiers uparcie odmawiał. Wiedział on, że Blanqui stałby się głową Komuny, gdy tymczasem arcybiskup mógł najlepiej służyć jego celom jako trup. Thiers naśladował w danym razie Cavaignaca. Jakie krzyki oburzenia padały w czerwcu 1848 r. z ust Cayaignaca i jego "mężów porządku", piętnujących powstańców jako zabójców arcybiskupa Affre'al A jednak wiedzieli wybornie, że arcybiskupa zastrzelili żołnierze "partii porządku". Jacąuemet, generalny wikariusz arcybiskupa, który był naocznym świadkiem tego wydarzenia, zaraz potem złożył publicznie Cavaignacowi odpowiednie oświadczenie.

Cały ten chór oszczerstw, którymi "partia porządku" obrzuca zawsze swe ofiary są. swych krwawych obchodach, dowodzi tylko, że dzisiejszy bourgeois uważa siebie za prawowitego potomka dawnych panów feudalnych, którzy każdą broń przeciw plebejuszom w swych własnych rękach uznawali za sprawiedliwą, jakąkolwiek zaś broń w ręku plebejusza z góry uważali za zbrodnię.

Klasy panujące sprzysięgły się w celu obalenia rewolucji uciekając się do wojny domowej, prowadzonej pod osłoną obcego najeźdźcy. Spisek ten, za którego tropem szliśmy od 4 września aż do wkroczenia pretorianów Mac Mahona przez bramę Saint Cloud, osiągnął swój punkt szczytowy w krwawej łaźni paryskiej. Bismarck spogląda r zadowoleniem na zgliszcza Paryża widząc w nich, być może, "pierwszą ratę" owej ogólnej ruiny wielkich miast, o którą się modlił, gdy był jeszcze zwykłym obszarnikiem w pruskiej C h a m b r e introuvable [nieporównanej izbie) z 1849 r. Z zadowoleniem spogląda i na trupy paryskiego proletariatu. Dla niego jest to nie tylko uśmiercenie rewolucji, lecz zarazem uśmiercenie Francji, która teraz już rzeczywiście została skrócona o głowę i to przez sam rząd francuski. Z całą płyt-kością, właściwą wszystkim mężom stanu cieszącym się powodzeniem, widzi on tylko zewnętrzną stronę tego olbrzymiego faktu historycznego. Czy kiedykolwiek przedtem historia wyprowadziła na sceną takiego zwycięzcę, który wieńczy swe zwycięstwo tym, że staje się nie tylko żandarmem, lecz i płatnym zbirem pokonanego rządu? Pomiędzy Prusami a Komuną Paryską nie było wojny. Przeciwnie, Komuna przyjęła preliminaria pokoju, a Prusy ogłosiły swą neutralność. Prusy nie były zatem stroną wojującą. Działały jak zbir; jak tchórzliwy zbir, bo nie ściągały na siebie żadnego niebezpieczeństwa; jak płatny zbir, bo z góry uzależniły wypłatę swych 500 milionów - tej krwawej ceny mordu - od upadku Paryża. W ten sposób wyszedł wreszcie na jaw właściwy charakter tej wojny, którą zesłała opatrzność dla ukarania bezbożnej i rozpustnej Francji za pośrednictwem pobożnych i moralnych Niemiec! I to niesłychane - nawet z punktu widzenia prawników starego świata - pogwałcenie prawa narodów nie zmusiło bynajmniej "cywilizowanych" rządów Europy do ogłoszenia wiarołomnego rządu pruskiego, tego narzędzia petersburskiego gabinetu, za wyjętego spod prawa. Pobudziło je jedynie do zastanowienia się czy nie wydać w ręce katów wersalskich tych nielicznych niedobitków, którzy zdołali się przemknąć przez podwójny łańcuch placówek okalających Paryż!

Po najzacieklejszej wojnie czasów nowożytnych obie armie - zwycięska i zwyciężona - łączą się, aby wspólnie wyciąć w pień proletariat. Ten niesłychany fakt, wbrew zdaniu Bismarcka, dowodzi nie tego, że rodzące się nowe społeczeństwo zostało ostatecznie zgniecione, lecz że stare społeczeństwo burżuazyjne zupełnie się rozkłada. Najwyższym porywem bohaterskim, do jakiego zdolne było jeszcze stare społeczeństwo, jest wojna narodowa, a ta okazuje się dzisiaj zwykłym oszustwem rządowym, które ma tylko na celu odroczenie walki klas, a które natychmiast zostaje zaniechane, gdy walka klasowa rozpala się w wojnę domową. Panowanie klasowe nie może już dłużej maskować się strojem narodowym; rządy narodowe idą zawsze ręka w rękę przeciw proletariatowi!

Po Zielonych Świątkach 1871 r. nie do pomyślenia jest już ani pokój, ani zawieszenie broni pomiędzy robotnikami Francji a przywłaszczycielami produktów ich pracy. Żelazna dłoń najemnego żołdactwa może na pewien czas przydusić obie klasy pod wspólnym jarzmem. Lecz walka musi wciąż na nowo wybuchać i coraz bardziej się rozszerzać, nie ma zaś żadnej wątpliwości, kto będzie ostatecznym zwycięzcą - garść przywłaszczycie!! czy olbrzymia pracująca większość. A robotnicy francuscy stanowią tylko przednią straż całego nowoczesnego proletariatu.

Stwierdzając w ten sposób wobec Paryża międzynarodowy charakter panowania klasowego rządy europejskie oskarżają jednocześnie Międzynarodowe Stowarzyszenie Robotników - tę międzynarodową kontrorganizację pracy przeciw wszechświatowemu spiskowi kapitału - że jest ono przyczyną wszystkiego złego. Thiers obwinia je, że jest despotą pracy, podającym się za jej wybawiciela. Picard nakazał przerwać wszelkie stosunki pomiędzy francuskimi i zagranicznymi oddziałami Międzynarodówki. Hrabia Jaubeirt, stary, zasuszony jak mumia współwinowajca Thiersa z 1835 roku, oświadczył, że wytępienie Międzynarodówki jest głównym zadaniem wszystkich rządów. Posłowie-obszarnicy ze Zgromadzenia Narodowego podnoszą przeciw niej dziki wrzask, a cała prasa europejska wtóruje im chórem. Pewien poważany pisarz francuski, nie mający nic wspólnego z naszym stowarzyszeniem, mówi o nim, co następuje: "Członkowie Centralnego Komitetu Gwardii Narodowej, jak i większość członków Komuny, należą do najczynniejszych, najrozumniejszych i najenergiczniejszych działaczy Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników... Są to ludzie najzupełniej uczciwi, szczerzy, rozumni, pełni poświęcenia, nieskazitelni i fanatyczni w najlepszym znaczeniu tego wyrazu". Policyjnie zabarwiony umysł burżuazyjny wyobraża sobie naturalnie Międzynarodowe Stowarzyszenie Robotników jako pewien rodzaj tajnego spisku, którego centralne władze zarządzają od czasu do czasu wybuchy w rozmaitych krajach. Lecz w istocie stowarzyszenie nasze jest tylko międzynarodowymi związkiem, łączącym najbardziej uświadomionych robotników w rozmaitych krajach cywilizowanego świata. Gdziekolwiek ujawnia się w mniej lub więcej poważnym stopniu walka klasowa, jakiekolwiek przybiera formy i w jakichkolwiek warunkach się toczy, członkowie naszego stowarzyszenia stają, rzecz jasna, w pierwszych szeregach. Gruntem, z którego ono wyrosło, jest samo nowoczesne społeczeństwo. Żaden rozlew krwi nie potrafi zniszczyć naszego stowarzyszenia. Aby go zniszczyć, rządy musiałyby przede wszystkim zniszczyć despotyczne panowanie kapitału nad pracą - a więc zniweczyć warunek swego własnego pasożytniczego istnienia.

Paryż robotniczy wraz ze swą Komuną będzie wiecznie czczony jako sławą okryty zwiastun nowego społeczeństwa. Jego męczennicy zapisali się na wieki w wielkim sercu klasy robotniczej. Jego katów już dziś historia postawiła pod pręgierz, od którego nie uwolnią ich żadne modlitwy ich klechów.

Londyn, 30 maja 1871 r. Napisane przez K. Marksa w języku angielskim. Ogłoszone po raz pierwszy drukiem w 1871 r. w Londynie. W tymże samym toku — w języku francuskim w Paryżu, w tłuma­czeniu i pod redakcją autora. W 1891 r. — w języku niemieckim pod redakcją F. Engelsa w czasopiśmie «Die Neue Zeit». Jhrg. IX. Ed. II, ar 28.


DODATEK

..."Kolumna aresztowanych zatrzymała się na Avenue Uhricb.! ustawiono ją w czterech czy pięciu szeregach na chodniku, frontem do jezdni. Generał margrabia de Gallifet i jego sztab zsiedli z koni i przeglądali linię poczynając Od lewego skrzydła. Generał szedł powoli wzdłuż szeregów przyglądając się jeńcom; tu i ówdzie zatrzymywał się dotykając ramienia któregoś z nich lub wywołując go skinieniem głowy z dalszych szeregów. Wybranych w ten sposób, przeważnie bez żadnych dalszych rozmów, stawiano po środku ulicy, gdzie utworzyli wkrótce osobny oddziałek... Było widoczne, że otwierało się tu szerokie pole do omyłek. Jeden konny oficer zwrócił uwagę generała na mężczyznę i kobietę, winnych jakoby jakiegoś szczególnego wykroczenia. Kobieta rzuciła się naprzód, padła na kolana i z wyciągniętymi rękoma gorąco zapewniała o swej niewinności. Generał przeczekał chwilę, a potem z zupełnie niewzruszoną twarzą obojętnie powiedział: "Madame, bywałem we wszystkich teatrach paryskich i nie warto grać przede mną komedy" (ii ne vaut pas la peine de jouer la comedie)... 2le było w tym dniu z tym, kto wyróżniał się spośród swych sąsiadów większym wzrostem, zaniedbaniem, czystością, starszym wiekiem lub brzydotą. Jeden człowiek zwrócił specjalnie moją uwagę, gdyż prawdopodobnie swe szybkie wybawienie z tego padołu ziemskiego zawdzięczał rozbitemu nosowi. Wybrano tak przeszło sto osób, odkomenderowano dla egzekucji pluton żołnierzy, a reszta kolumny ruszyła dalej, podczas gdy tamci pozostali. W kilka minut potem rozległy się poza nami wystrzały i strzelanina trwała - z krótkimi przerwami - przeszło kwadrans. Było to stracenie tych ryczałtowo skazanych nieszczęśliwców" (paryski korespondent "Daily News", dnia 8 czerwca).

Ten Gallifet, "alfons swej własnej żony znanej z bezwstydnego wystawiania swego ciała na pokaz na orgiach Drugiego Cesarstwa", słynął w czasie wojny pod przydomkiem "francuski chorąży Pistol".

"Temps", poważny i nie goniący za sensacją dziennik, opowiada straszne rzeczy o ludziach rażonych na pół śmiertelnie i pochowanych za życia. Wielką liczbę ciał pochowano na placu Saint Jacąues la Bouchierej niektóre z nich z lekka tylko przykryto ziemią. We dnie gwar uliczny wszystko zagłuszał, ale w ciszy nocnej budziły mieszkańców przyległych domów dalekie jęki, a nazajutrz widziano ściśniętą pięść, wystającą z ziemi. Wskutek tego nakazano odkopać ciała. Nie wątpię bynajmniej, że wielu rannych zakopano żywcem, za jeden wypadek mogę nawet ręczyć. Gdy Brunela wraz z jego ukochaną rozstrzelano 24 maja na podwórzu jednego z domów przy placu Yendóme, ciała leżały tak aż do wieczora 27-go. Gdy wreszcie przysłano po ciała, znaleziono kobietę jeszcze żywą i zabrano ją na punkt opatrunkowy. Chociaż trafiona została czterema kulami, obecnie życiu jej nie grozi już niebezpieczeństwo" (paryski korespondent "Evening Standard", dnia 8 czerwca).

Do redaktora gazety "Times". - Szanowny Panie! - Dnia 6 czerwca 1871 r. p. Juliusz Favre wystosował okólnik do wszystkich mocarstw europejskich z wezwaniem do śmiertelnej nagonki przeciw Międzynarodowemu Stowarzyszeniu Robotników. Kilka uwag wystarczy do scharakteryzowania tego dokumentu.

Już we wstępie do naszych statutów wyjaśniamy, że Międzynarodówka została założona "28 września 1864 r., na zgromadzeniu publicznym w sali świętego Marcina, Long Acre w Londynie". Z przyczyn, znanych najlepiej jemu samemu, Juliusz Favre przesuwa datę jej powstania na okres przed 1862 r.

Dla ilustracji naszych zasad Juliusz Favre przytacza rzekomo "jej (Międzynarodówki) proklamację z 25 marca 1869 r." I cóż przytacza? Proklamację zupełnie innego stowarzyszenia, które n i e jest Międzynarodówką. Tego rodzaju manewry pan ten już praktykował jako młody adwokat, gdy bronił pisma paryskiego "National" w procesie o potwarz, wytoczonym przez Cabeta. Wówczas czytał on niby urywki z ulotek Cabeta, w istocie rzeczy - zdania, wstawione przez siebie samego. Kuglarskie te sztuczki zostały jednak ujawnione wobec plenum sądu i gdyby Cabet był mniej pobłażliwy, Favre'a mogliby ukarać wykluczeniem z palestry paryskiej. Ze wszystkich dokumentów, które teraz przytaczał jako dokumenty Międzynarodówki, ani jeden nie pochodzi od Międzynarodówki. Oto przykład: "Alians wyznaje zasady ateistyczne, jak oświadcza Rada Generalna, ukonstytuowana w Londynie w lipcu 1869 r.". Rada Generalna nigdy nie wydawała podobnego dokumentu. Przeciwnie, wydała ona dokument, który anuluje statuty "Aliansu" - Związku Socjalistycznej Demokracji w Genewie - cytowane przez Juliusza Favre'a.
W całym swym okólniku, który rzekomo wymierzony jest po części również przeciw cesarstwu, Juliusz Favre powtarza przeciw Międzynarodówce tylko bajki policyjne prokuratorów cesarstwa, zdemaskowane w całej swej nicości nawet wobec trybunałów tegoż cesarstwa.

Jak wiadomo, Rada Generalna Międzynarodówki w obu swych odezwach (z lipca i września 1870 r.) w sprawie ówczesnej wojny napiętnowała pruskie plany zaborcze względem Francji. Później pan Reitlinger, prywatny sekretarz Juliusza Favre'a, zwracał się, naturalnie bez skutku, do kilku członków Rady Generalnej z prośbą, aby Rada Generalna urządziła masowe demonstracje antybismarkowskie na rzecz rządu obrony narodowej; przy tym proszono szczególnie, aby ani słowem nie wspomniano o republice. Przygotowania do masowej demonstracji wobec oczekiwanego przybycia Juliusza Favre'a do Londynu były poczynione - zapewne w najlepszych zamiarach - wbrew woli Rady Generalnej, która- w swej odezwie z 9 września wyraźnie i z góry ostrzegała robotników paryskich przed Juliuszem Favrem i jego kolegami.

Co powiedziałby Juliusz Favre, gdyby Rada Generalna Międzynarodówki wydała o nim ze swej strony okólnik do wszystkich gabinetów europejskich, aby zwrócić ich specjalną uwagę na dokumenty, opublikowane przez zmarłego w Paryżu p. Milliere'a?

Łączę wyrazy poważania uniżony sługa

JOHN HALES
Sekretarz Rady Generalnej Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników
256 High Holborn, W. C. Londyn, dn. 12 czerwca 1871 r. 

List drukowany według tekstu,  opublikowanego w «Volksstaat» z 21 czerwca 1871 r.



Przypisy:

[1] Cytat z drugiej odezwy Rady Generalnej w sprawie wojny francusko-pruskiej. Marks przewidział, że Francja po utracie Alzacji i Lotaryngii będzie szukała sobie sojusznika przeciw Niemcom zwracając się o przede wszystkim do carskiej Rosji, l września 1870 r. Marks pisał do Sorgego: "Pruskie osły nie rozumieją, że obecna wojna z taką samą koniecznością prowadzi do wojny między Niemcami a Rosją, z jaką wojna 1866 r. doprowadziła do wojny między Prusami a Francją. Jest to najlepszy wynik, jakiego oczekuję po tej wojnie dla Niemiec... Poza tym taka wojna nr 2 będzie akuszerką nieuchronnej w Rosji rewolucji socjalnej". (K. Marks i F. Engels. Dzielą, t. XXVI). - Red.

[2a] Monarchiści we Francji dzielili się na trzy partie: legitymistów - zwolenników "legitymistycznej" ("prawowitej") monarchii Bourbonów, orleanis-t ó w - zwolenników dynastii Orleanów i bonapartystów zwolenników Ludwika Bonaparte. - Red.

[2b] 2 grudnia 1851 r. Ludwik Bonaparte, prezydent republiki francuskiej, dokonał zamachu stanu, rozpędził Zgromadzenie Narodowe i w rok później obwołał się imperatorem. - Red.

[3] Drugim Cesarstwem nazywa się cesarstwo Ludwika Bonaparte - Napoleona III (1852 - 1870), w odróżnieniu od Pierwszego Cesarstwa Napoleona l (1804 - 1814). - Red.

[4] Plebiscyt przeprowadzony przez Napoleona Iii w maju 1870 r. w celu wzmocnienia cesarstwa i zwalczania republikańskiej agitacji w kraju. Aparat. rządowy napoleońskiego cesarstwa wyzyskał wszystkie środki demagogu i nacisku na wyborców, w wyniku czego plebiscyt stworzył pozory - jakoby większość narodu zaaprobowała postępowanie Napoleona III. - Red.

[5] 19 lipca 1870 r., rozpoczęta się wojna prusko-francuska. - Red.

[6] Mowa tu o "Towarzystwie 10 grudnia", zorganizowanym przez Ludwika Bonaparte z szumowin spośród różnych klas ludności i nazwanym w ten sposób dla upamiętnienia dnia wyborów Ludwika Bonaparte na prezydenta republiki francuskiej (10 grudnia 1848 r.). - R e d.

[7] Bitwa pod Sadową (Czechy) była decydującym starciem w wojnie austriacko-pruskiej 1866 r., która zakończyła się zwycięstwem Prus nad Austria. - Red.

[8] 2 września armia francuska została rozbita pod Sedanem i dostała się wraz cesarzem do niewoli. 4 września proklamowano we Francji republikę i utworzono nowy rząd, tzw. "rząd obrony narodowej". - Red.

[9] Pokój tylżycki został zawarty w 1807 r. między Francją a Rosją po klęsce wojennej Prus. Zgodnie z traktatem Prusy utraciły prawie połowę swego terytorium, zobowiązały się zapłacić kontrybucję, zmniejszyć armię i zamknąć wszystkie swoje porty dla angielskich okrętów. - Red.

[10] Ludwik Bonaparte przyrzekł Bismarckowi w 1865 r. neutralność Francji na wypadek wojny austriacko-pruskiej. W 1870 r. rosyjski minister spraw zagranicznych Gorczakow obiecał Bismarckowi neutralność Rosji w wojnie francusko-pruskiej. - Red.

[11] W trzecim niemieckim wydaniu "Wojny domowej we Francji", które ukazało się w r. 1891 ze wstępem Engelsa, zdanie to sformułowane jest w następujący sposób: Czy ta republika w oczach bourgeois, którzy chętnie byliby jej grabarzami, nie ma czasem być przejściem do restauracji orleanistycznej? - Red.

[12] W r. 1907 Lenin pisał w przedmowie do rosyjskiego przekładu listów Marksa do Kugelmanna: "Marks wprost ostrzegł francuskich robotników we wrześniu 1870 r., na pół roku przed Komuną: powstanie byłoby szaleństwem, pisał w znanej odezwie Międzynarodówki. A jak się on zachował, gdy to, wedle jego własnego oświadczenia z września beznadziejne przedsięwzięcie zaczęło się jednak urzeczywistniać w marcu 1871 r.? Czy Marks wykorzystał je do tego (podobnie jak Plechanow wydarzenia grudniowe), by tylko "ukłuć" swych przeciwników, Proudhonistów i Blankistów, którzy kierowali Komuną? Lub może gderał on jak guwernantka: przecież powiedziałem, przecież ostrzegałem was, otóż macie teraz swą romantykę, swe rewolucyjne mrzonki? Lub może żegnał on komunardów, jak Plechanow bojowników grudniowych, budującą radą zadowolonego z siebie filistra: "Nie należało chwytać za broń"? Nie... Marks, który we wrześniu 1870 r. nazwał powstanie rozpaczliwym szaleństwem, poświęca mu w kwietniu 1871 r., w obliczu ludowego i masowego charakteru ruchu, maksymalną uwagę jako uczestnik potężnych wydarzeń, które oznaczają krok naprzód o znaczeniu światowym w dziejach ruchu rewolucyjnego. To jest próba, powiada on, rozbicia biurokratyczno-militarnej maszyny, a nie prostego przekazania jej w inne ręce. I śpiewa prawdziwą hosannę "bohaterskim" robotnikom paryskim, kierowanym przez Proudhonistów i Blankistów. "Jakaż to elastyczność", pisze on, "ileż historycznej inicjatywy, ileż zdolności do poświęceń u tych Paryżan!"... "Historia nie zna przykładu podobnego bohaterstwa"...
Hołd najgłębszego myśliciela, który pół roku przedtem przewidział niepowodzenie, dla historycznej inicjatywy mas - i martwe, bezduszne, pedantyczne: "Nie należało chwytać za broń!" - Czyż nie jest to niebo i ziemia?" (patrz Lenin, t. X, str. 364 - 365, wyd. ros.). - Red.

[13] Marks ma tu na myśli wielką kampanię zgromadzeń o uznanie republiki francuskiej, przeprowadzoną w Anglii wśród robotników z inicjatywy Marksa i Rady Generalnej I Międzynarodówki. - Red.

[14] W czasie wojny domowej w Ameryce (1861 - 1865) między przemysłową Północą a plantatorskim, opartym na niewolnictwie Południem angielska prasa burżuazyjna występowała w obronie Południa, tj. systemu niewolnictwa. - R e d.

[15] W niemieckim wydaniu - Karol Vogt, we francuskim - Falstaff. Joe M i 11 e r - znany aktor angielski XVIII w.; Karol V o g t - niemiecki demokrata burżuazyjny, który stal się agentem Napoleona III, Falstaff typ zarozumialca i aferzysty w utworach dramatycznych Szekspira. - Red.

[16] W Anglii przestępcy kryminalna po odsiedzeniu większej części swej kary otrzymują często karty zwolnienia, z którymi mogą żyć na wolności, lecz pod dozorem policyjnym. Karty te nazywają się tickets-of leave (karty zwolnienia), a ich posiadacze ticket of leave men. (Uwaga do niemieckiego wydania z 1872 r.).

[17] Przydomek króla neapolitańskiego Ferdynanda II, na którego rozkaz przez dwie doby bombardowano objęte powstaniem miasto Palermo. - Red.

[18] Dla zduszenia włoskiej rewolucji zostały wysłane w kwietniu 1849 r. francuskie wojska do Włoch. Bombardowały one rewolucyjny Rzym, co było krzyczącym naruszeniem francuskiej konstytucji, która głosi, że republika "nigdy nie użyje swej siły dla zduszenia wolności jakiegokolwiek narodu". - Red.

[19] Mowa tu jest o zduszeniu czerwcowego powstania proletariatu paryskiego w 1848 r. - Red.

[20] "Partia porządku" skupiała monarchistyczną wielką burżuazję i obszarników. "Partia porządku" została utworzona natychmiast po dniach czerwcowych, lecz dopiero po 10 grudnia (1848 r.), gdy uwolniła się od burżuazyjnych republikanów, od kliki "National", została odkryta tajemnica jej istnienia: połączenie w jedną partie orleanistów i legitymistów" (Marks). - Red.

[21] Zgromadzenie Narodowe otwarte w Bordeaux 13 lutego 1871 r. w swojej olbrzymiej większości składało się ze zdecydowanych monarchistów (z 750 posłów - 450 monarchistów) - przedstawicieli obszarników i reakcyjnych warstw miasta i wsi. Stąd jego nazwa "Zgromadzenie wieśniaków" lub "Izba obszarników". - Red.

[22] Shylock - postać nienasyconego lichwiarza w dramacie Szekspira "Kupiec wenecki". - Red.

[23] Cayenne - stolica francuskiej Gujany w Ameryce Południowej, miejsce zesłania. - Red.

[24] Inwestytura - system naznaczania urzędników. - R e d.

[25] 18 kwietnia 1871 r. Komuna ogłosiła dekret o przedłużeniu terminu spłaty długów o trzy lata. - R e d.

[26] Baron Hausmann byt prefektem departamentu Sekwany (i tym samym miasta Paryża) w czasie Drugiego Cesarstwa. Wykonał szereg robót związanych z przeprowadzeniem nowych ulic itd. w celu ułatwienia walki z powstaniami robotniczymi. - Red.

[27] W kościele św. Wawrzyńca znaleziono szkielety kobiet, zgwałconych przez mnichów i żywcem pogrzebanych w podziemiach. W klasztorze mniszek w Picpus trzymano kobiety skazane na tenże los pod pozorem, że są niespełna rozumu. - Red.

[28] Irlandzcy absentyści - wielcy posiadacze ziemscy, którzy trwonili swe "dochody" za granicą i byli przeważnie nieobecni ("absent" znaczy "nieobecny") w swych dobrach. - Red.

[29] Koblencja - miasto w Niemczech, centrum francuskiej kontrrewolucyjnej dworskiej emigracji w czasie francuskiej rewolucji burżuazyjnej z końca XVIII w. - Red.

[30] 23 marca obwołano Komunę w Marsylii, 24 marca - w Lyonie. W obu miastach rewolucja została zdławiona przez rząd Thiersa. - Red.

[31] Pretorianami nazywano w starożytnym Rzymie osobistą gwardię wodza lub cesarza, znajdującą sig na jego utrzymaniu i korzystającą z rozmaitych przywilejów. Tutaj pod pretorianami rozumiana jest armia wersalczyków. - R e d.

 


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron