Już nigdy nie będzie tą samą radosną i uśmiechniętą dziewczyną…

Już nigdy nie będzie tą samą radosną i uśmiechniętą dziewczyną…

Julia. To imię kojarzy się z romantyczną tragedią i z nieposkromioną namiętnością. Przed dwoma laty namiętnością 18-letniej Julii, mieszkanki Zabrza, był Olek - przystojny siedemnastolatek. Jednak ich związek nie miał tak romantycznego zakończenia, jak szekspirowski dramat. Dziewczyna cierpi na bulimię, depresję, ma za sobą dwie próby samobójcze. Niedawno przeżyła swoje 18-ste urodziny, a ma za sobą większy bagaż emocjonalny niż niejedna dojrzała kobieta…

Julia przed dwoma laty: radosna i uśmiechnięta nastolatka. Jasne włosy, bielusieńkie zęby (takie, jak z reklamy pasty do zębów), wysoka i szczupła, ale nie przesadnie, ładna, opalona i rumiana buzia.

Julia teraz: smutna dziewczyna. Wypadające włosy, słabe, zaatakowane próchnicą, żółte zęby. Wysoka i okropnie wychudzona, wręcz anorektyczna figura, twarz z nienaturalnie wystającymi kośćmi policzkowymi.

Bardzo trudno skłonić ją do zwierzeń. Umawiam się z nią w kawiarence na obrzeżach miasta. Po długiej namowie zgadza się opowiedzieć swoją historię, ponieważ ma szczerą nadzieję, że uda się jej przestrzec inne naiwne i zakochane dziewczęta. Stawia jednak jeden warunek: absolutnie nie zgadza się na zdjęcia. Wstydzi się swojego wyglądu. Oto wywiad z nią:

„Wszystko zaczęło się prawie dwa lata temu, w sierpniu. To były upalne letnie dni. Młoda zabrzanka wyjechała w czasie wakacji na obóz do Francji.


Obozowe zauroczenie

Bardzo się cieszyłam na ten wyjazd – opowiada Julia. - Tym bardziej, że jechała ze mną moja przyjaciółka Anka. W autokarze moją szczególną uwagę przykuł uroczy brunet. Chciałam go bliżej poznać. Szybko pojawiła się ku temu okazja - dyskoteka. Dyskoteka, na której do mnie podszedł, przedstawił się, a potem przetańczył ze mną całą noc.

Kolejne dni upływały nam bardzo szybko. Było świetnie. Chodziliśmy do paryskich barów i kafejek. Olek zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen: zawsze puszczał mnie przodem, odsuwał krzesełko, płacił za mnie i kupował fajne prezenciki. Nie ukrywam, trochę bawiła mnie jego postawa, przecież inni kolesie nie zachowywali się tak względem swoich dziewczyn. Ale nie zastanawiałam się nad tym, tym hardziej, że wszystkie laski z obozu mi go zazdrościły.

Olek mówił, że po przyjeździe do Polski będziemy się codziennie widywać, tym bardziej, że - jak się okazało - mieszkaliśmy całkiem niedaleko siebie.


Polska sielanka…

Po przyjeździe do kraju, tak jak obiecywał mój chłopak, kontynuowaliśmy nasze kontakty.
Olek przedstawił mnie kolegom, co - nie ukrywam - mocno mi zaimponowało. Mówił, że jestem urocza, mądra i zgrabna. Po prostu śliczna. Powiedział również coś bardzo dziwnego… z jego ust padło zdanie: „już nie mogę się doczekać”. Gdy spytałam, czego nie może się doczekać, nie odpowiedział, tylko się zagadkowo uśmiechnął.
Szybko zapomniałam o tym - jak mi się wtedy wydawało - nic nieznaczącym epizodzie.
Byłam w Olku po prostu zakochana na zabój i nie zwracałam uwagi na żadne drobnostki.

Życie toczyło się dalej. Chodziliśmy ze sobą już ze cztery miesiące, a w ogóle nie nudziliśmy się w swoim towarzystwie. Zawsze mieliśmy jakieś fajne zajęcia. On lubił moich znajomych, a ja jego kumpli. Często bywaliśmy u siebie w domach. Nawet nasi rodzice się polubili.
Było mi jak w niebie. Było…hmm… dobre słowo.


Dowód miłości…

Grudzień. Zbliżały się urodziny Olka. Szykowała się niezła imprezka. Olek wykazał się dosyć taktownym chłopakiem i zaprosił również moja przyjaciółkę Anię z Radkiem - jej chłopakiem. To mnie później uratowało. W przeddzień urodzin chodziłam z nią blisko trzy godziny po sklepach, aby kupić jakiś odlotowy prezent dla ukochanego. Wydałam wszystkie oszczędności, ale byłam zadowolona z tego, co kupiłam. Godzinę przed wyjściem byłam już gotowa. Ubrałam najlepsze fatałaszki, jakie miałam w szafie. Później przyszli po mnie Anka i Radek. Piętnaście minut później byliśmy już w domu Olka.

Było świetnie. Imprezka się rozkręcała. Około dwunastej w nocy Olek był trochę podpity. Powiedział, że ma dla mnie niespodziankę. Poszliśmy na górę. Na początku pomyślałam, że z moim wzrokiem jest coś nie tak. Zobaczyłam łóżko, a na nim pełno kwiatków. Olek zbliżył się do mnie i próbował mnie całować. Strasznie śmierdziało od niego piwskiem. Powiedział, że jeśli go naprawdę kocham powinnam mu to udowodnić. Pomyślałam, że zawodzi mnie słuch i poprosiłam, aby ponownie powtórzył, czego chce. Powtórzył. Powtórzył to samo, co przed chwilą. Gdy powiedziałam, że mu odbiło, zaczął szarpać mnie za włosy i wyzywać. Nie poznałam go. Myślałam, że wstąpił w niego jakiś szatan. Oszołomiona szybko wybiegłam z domu. Zauważyli mnie Anka z Radkiem. Pobiegli za mną, próbowali mnie zatrzymać. W ostatniej chwili przyjaciółka złapała mnie za rękę. Inaczej wpadłabym pod pędzącą ciężarówkę.

Pamiętam, że tej nocy nie mogłam zasnąć. Dwa tygodnie spędziłam w swoim pokoju gapiąc się w biały sufit. Do nikogo się nie odzywałam. Któregoś dnia Anka wyciągnęła mnie na zakupy do centrum handlowego M1. To, co ujrzałam, po prostu mnie przerosło. Po drodze spotkałam Olka. Szedł drugą stroną chodnika z dziewczyną, wyglądem przypominającym panienkę lekkich obyczajów. Spojrzał na mnie i ironicznie się zaśmiał. Zaczął cos mówić do swojej towarzyszki. Usłyszałam tylko te słowa: „patrz, to ta głupia, naiwna smarkula”. Tego dnia coś we mnie pękło. Poczułam się jak nic nie warty śmieć.


Początek gehenny…

Czułam się jak człowiek gorszej kategorii. Byłam pewna, że jestem głupia, brzydka i nic nie warta. Na pocieszenie zaczęłam sobie kupować przeróżne smakołyki. Począwszy od lizaków, na ciastkach kończąc. Jadłam, jadłam i tyłam coraz bardziej.
Miałam poczucie winy. Zaczęłam wymiotować wtedy, gdy zjadłam coś słodkiego. Czułam się po tym taka lekka… Później zaczęłam regularnie zwracać podstawowe posiłki: śniadanie, obiad, kolację… Gdy jadłam cos smacznego miałam wyrzuty sumienia. Po pewnym czasie moich rodziców zaczęło dziwić to, że po każdym posiłku udaje się do toalety. Przecież nigdy wcześniej tego nie robiłam. Ale ja byłam sprytniejsza od staruszków. Pod swoim łóżkiem postawiłam wiaderko. Mogłam sobie rzygać do woli, nie wzbudzając niczyich podejrzeń.

Z dnia na dzień byłam coraz chudsza. Zaczęły wypadać mi włosy, pożółkły nieskazitelnie dotąd białe zęby, paznokcie stały się łamliwe. Przy wzroście 170 cm ważyłam 37 kilogramów. Świetnie się maskowałam. Nosiłam szerokie spodnie i obszerne bluzy. Pierwsza domyśliła się Anka. Powiedziała wprost, że musze się leczyć. Śmiertelnie się na nią wtedy obraziłam. Ale, ona jak dobry duszek, pomagała mi i mnie pocieszała. Chciała powiedzieć wszystko moim rodzicom i lekarzowi. Błagałam żeby tego nie robiła. Przyrzekłam jej, że zacznę jeść normalnie. Uwierzyła…


Pierwsze pożegnanie z życiem

Pewnego sobotniego wieczoru oglądałam fotki z Paryża. Odżyły wspomnienia. Zaczęłam rozmyślać, jak było pięknie, Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Poszłam do łazienki. Wzięłam żyletkę i zaczęłam przesuwać ostrzem po przegubach dłoni…

Pamiętam niewiele, tylko to, że rano obudziłam się w szpitalnym łóżku. Miałam obandażowane nadgarstki. Nad łóżkiem nachylały się, spłakane, mama i babcia. „Córeczko, dlaczego nam to zrobiłaś?” - usłyszałam głos mamy. Niewiele mnie to obchodziło. Myślałam tylko o tym, aby jak najszybciej wylądować w ubikacji i ulżyć sobie, tzn. zwymiotować. Rzyganie było moim uzależnieniem. Jednak najgorsze było to, że lekarz domyślił się, dlaczego jestem taka chuda. Chciał mnie wysłać, do szpitala psychiatrycznego. Ale do tego była potrzebna zgoda rodziców. Solennie im obiecałam, że będę normalnie jadła. Ale obietnica bulimiczki obiecującej racjonalne odżywianie jest równą obietnicy narkomana na głodzie, który przysięga, że nie będzie brał. Mimo wszystko łyknęli to.

Dwa tygodnie później byłam w domu. Oczywiście rodzice nie pokapowali, że mam swój mały przenośny klozet na wymiociny, czyli wiaderko schowane pod łóżkiem. Oczywiście łatwo się domyślić, że obietnicy nie dotrzymałam. Zamiast tyć, mizerniałam w oczach.
Zaczęłam gorzej widzieć. Coraz częściej miewałam zawroty głowy. Wymyślałam różne powody mojego stanu. Nigdy jednak sama przed sobą nie przyznałam się, że jestem bulimiczką. Zupełnie jak u alkoholików. Oni również nie nazywają po imieniu swojego uzależnienia.


Przejawy nietolerancji…

Dwa miesiące później. Deszczowa środa. Pamiętam, jakby to było dziś. Na lekcji wychowania fizycznego mieliśmy ważne zaliczenia z koszykówki. Chcąc nie chcąc, musiałam ćwiczyć. Po zajęciach, dziewczyny przebierały się w szatni, a ja zawsze pod jakimś pretekstem szłam do toalety i tam zmieniałam ciuchy. Niestety tym razem klozet był nieczynny. Do dzwonka na następną lekcję została minuta. Musiałam się śpieszyć, bo czekał mnie test z biologii. Tym razem musiałam przebrać się przy koleżankach. Gdy spojrzały na moje nogi, miny im zrzedły. Eliza, najbardziej złośliwa dziewczyna z klasy zaczęła kpić ze mnie i nabijać się, że matka mnie nie dożywia. Inne koleżanki, choć zdziwione moim wyglądem, stanęły w mojej obronie. Jednak na nic się to nie zdało. Na przerwie cała szkoła huczała. Na każdym rogu słyszałam złośliwe komentarze typu: „niedożywiona anorektyczka” lub kpiące pytania w stylu: „może masz ochotę na moje drugie śniadanie?”

Nie wytrzymałam. Nie myśląc o czekającym mnie teście pobiegłam do domu. Stanęłam nad umywalką. Sięgnęłam do szafeczki z lekami. Strasznie trzęsły mi się ręce. Wzięłam fiolkę jakichś tabletek i niechcący cała jej zawartość wylądowała w rurze odpływowej tejże umywalki. Byłam coraz bardziej zdesperowana. Połykałam coraz to inne kolorowe tabletki. Po chwili osunęłam się na zimne kafelki.

Niewiele pamiętam. Przypominam sobie, jak jakiś facet wrzeszczał: „Ludzie róbcie coś, tracimy ją!!!”

Przeżyłam. Cudem przeżyłam. Gdyby tamta fiolka tabletek mi nie wypadła, z pewnością byłabym już na tamtym świecie.
Z perspektywy czasu jestem wdzięczna losowi, ale wtedy byłam zła na cały świat.


Bratnia dusza…

Po opuszczeniu szpitala rodzice postawili warunek: albo będę współpracować z psychologiem, albo będę musiała wyjechać do szpitala psychiatrycznego na terapię. Wybrałam to pierwsze. I chociaż nie bardzo miałam ochotę na rozmowę z jakąś głupią panią psycholog, to bardzo szybko zmieniłam zdanie. Helena okazała się naprawdę cierpliwą i wyrozumiałą lekarką. Dzięki niej zrozumiałam, czym jest prawdziwe życie. Mogłam jej bezgranicznie zaufać. Helenka przyznała, że kiedyś też cierpiała na bulimię. Załamała się po utracie narzeczonego. Biedny chłopak zginął w katastrofie lotniczej. Helena rozumiała mnie doskonale gdyż przeżyła to samo, co ja. Dzięki wsparciu jej, mojej rodziny oraz przyjaciół powoli zaczęłam powoli wychodzić na prostą.

Choć zaczęłam normalnie jeść, nadal jestem bardzo chuda. Mój organizm jest wyniszczony. Wstydzę się swojego wyglądu.


Powrót do normalności…

Od przeszło trzech miesięcy normalnie się odżywiam. Lekarze mówią, że za około 2 miesiące powinnam nabrać trochę ciała. Dwa minione lata były dla mnie prawdziwym koszmarem. Mogłam stracić życie. Niedawno to do mnie dotarło. Zdałam sobie sprawę, że teraz mogłoby mnie nie być wśród żywych. Powoli szczęście zaczyna się do mnie uśmiechać. Poznałam kogoś. Ma na imię Marcin. Ufam mu. Kiedyś pewna dziewczyna wyrządziła mu ogromną krzywdę. Wiem, że on nigdy mnie nie skrzywdzi tak, jak Olek. Wiem to. Ufam mu i go kocham. Również dzięki niemu pokonałam tę straszną chorobę. Straszną, bo jest to nie tylko choroba ciała, ale też duszy. Oboje pragniemy studiować: ja psychologię, a Marcin romanistykę.

Dziękuję Bogu za to, że żyję i mam nadzieję, że już zawsze będę szczęśliwa!!!”


co z Olkiem…?

Próbujemy się z nim skontaktować. Niestety - jest to niemożliwe. Od jego znajomych, sprzedawczyni z warzywniaka i kobiet siedzących na ławeczce pod blokiem dowiadujemy się, że Olek jest młodym, 19-letnim tatusiem. Panienka, z którą Julia widziała go pamiętnego dnia w M1, zaszła z nim w ciążę. Kiedy dziecko miało dwa tygodnie, dziewczyna uciekła z jakimś facetem do Holandii. Teraz Olek niańczy swoją „pociechę”. Mieszka u rodziców, którzy są zagorzałymi tradycjonalistami. Nigdy nie pozwoliliby mu na oddanie dziecka do placówki opiekuńczej.
No cóż… ironia losu? „Nie wiem. Prawdę mówiąc, znienawidziłam Olka – mówi bohaterka reportażu. Przez niego straciłam 2 lata z życia, jednak tej małej kruszynce życzę jak najlepiej. W końcu to nie jej wina, że ma takiego ojca i matkę…”


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron