Leszek Kołakowski
Leszek Kołakowski |
|
Urodzony |
|
Zmarł |
|
Odznaczenia |
|
|
|
|
Leszek Kołakowski w rozmowie z Zofią i Władysławem Bartoszewskimi – jubileusz 80-lecia urodzin w "Gazecie Wyborczej", Warszawa, 23 października 2007 r.
Grób Leszka Kołakowskiego na Powązkach
Leszek Kołakowski (ur. 23 października 1927 w Radomiu, zm. 17 lipca 2009 w Oksfordzie[1]) – filozof zajmujący się głównie historią filozofii, historią idei politycznych oraz filozofią religii, eseista, publicysta i prozaik.
Spis treści [ukryj] |
Życiorys [edytuj]
Lata dzieciństwa i szkoły powszechnej spędził w Radomiu, gdzie mieszkał do września 1939.
W okresie II wojny światowej do 1942 mieszkał we wsi Skórnice, później we wsi Garbatka, okresowo, w tym cały 1943 rok, również w Warszawie. Mieszkał wtedy między innymi w jednym mieszkaniu razem z ratowanymi przez Irenę Sendlerową Żydami. W 1943 ojciec Leszka Kołakowskiego został aresztowany przez Gestapo i zgładzony na Pawiaku. Po śmierci ojca (matka zmarła gdy miał 3 lata), osierocony Kołakowski pozostawał pod opieką ciotki mieszkającej na Żoliborzu, a następnie mieszkał na Saskiej Kępie, u Kazimierza Błeszyńskiego[2]. Pod koniec okupacji Leszek Kołakowski zdał małą maturę, częściowo w Warszawie, a częściowo w Radomiu. Kołakowski już w młodzieńczych latach deklarował się jako "bezwyznaniowy"[3].
|
Mój ojciec uważał, że chrzest dzieci jest niewłaściwy. Miał pod tym względem przekonania podobne jak anabaptyści. Człowiek może się ochrzcić, kiedy jest już starszy, z własnej woli[4]. |
Pod koniec 1945 roku przeniósł się do Łodzi, gdzie rozpoczął studia na Uniwersytecie Łódzkim. W tymże roku wstąpił do komunistycznego Akademickiego Związku Walki Młodych "Życie", udzielając się w najbardziej radykalnej frakcji, zwanej od nazwiska Feliksa Dzierżyńskiego – dzierżyńczakami[potrzebne źródło]. W 1945 roku wstąpił również do PPR[5]. W 1949 wraz z żoną Tamarą przeniósł się do Warszawy, gdzie mieszkał najpierw w domu studenckim, a następnie we własnym mieszkaniu na Mokotowie.
W marcu 1950 roku był w gronie ośmiu studentów, członków PZPR, którzy wystąpili z publicznym atakiem (listem otwartym) na Władysława Tatarkiewicza, protestując przeciwko dopuszczaniu na prowadzonym przez niego seminarium do czysto politycznych wystąpień o charakterze wyraźnie wrogim budującej socjalizm Polsce. Kilka miesięcy później Tatarkiewiczowi odebrano prawo do wykładania i prowadzenia zajęć[6]. Jako członek PZPR był pracownikiem Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR. Był jednym ze współtwórców warszawskiej szkoły historyków idei, profesorem i kierownikiem katedry historii filozofii nowożytnej na Uniwersytecie Warszawskim.
W 1965, wraz z Marią Ossowską i Tadeuszem Kotarbińskim, sporządził opinię w sprawie pojęcia wiadomości[7], która została wykorzystana przez obronę w procesie Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, oskarżonych o "rozpowszechnianie (...) fałszywych wiadomości" w napisanym przez nich Liście otwartym do Partii.
Symboliczną i przełomową datą w życiu Kołakowskiego był 21 października 1966. W tym dniu wygłosił wykład[8] upamiętniający Przełom październikowy, a dotyczący sytuacji panującej w polskiej kulturze. Nie jest to jednoznaczny początek nowej drogi Kołakowskiego, lecz raczej kulminacyjny punkt przemyśleń dotyczących zależności pomiędzy marksizmem a religią, oraz publiczne wyrażenie swych wniosków wynikających z tych przemyśleń. Wypowiedział wówczas twierdzenia, które stały się przyczynkiem do pozbawienia go legitymacji PZPR[9]:
|
Osoba i nauka Jezusa nie mogą zostać usunięte z naszej kultury ani unieważnione, jeśli kultura ta ma istnieć i tworzyć się nadal[10]. |
Za zbyt radykalną krytykę władz i odchodzenie w nauczaniu studentów od oficjalnego kanonu marksizmu jeszcze w tym samym roku odebrano mu katedrę i wydalono z partii. W 1968, za udział w wydarzeniach marcowych, odebrano mu prawo wykładania i publikowania, co zmusiło go do emigracji.
Po krótkim pobycie w Paryżu osiadł ostatecznie w Anglii, gdzie mieszkał do śmierci. Jego słynny esej Tezy o nadziei i beznadziejności, opublikowany w paryskiej Kulturze w 1971, stworzył intelektualny fundament dla strategii opozycji antykomunistycznej, inspirując powstanie KOR-u i Uniwersytetu Latającego. Przypisuje mu się m.in. pomysł stworzenia w PRL wolnych związków zawodowych. Współpracował z Polskim Porozumieniem Niepodległościowym w kraju. W latach 1977–1980 był oficjalnym przedstawicielem KOR-u za granicą i odpowiadał za kontakty między środowiskiem KOR-u i emigracją.
W Anglii na stałe związał się z Uniwersytetem Oksfordzkim, gdzie w latach 1972–1991 był wykładowcą (Senior Research Fellow) w All Souls College, a po przejściu na emeryturę przyznano mu tytuł Honorary Member of Staff. Oprócz tego wykładał m.in. w Yale University, University of New Haven, Berkeley University oraz University of Chicago, gdzie pracował jako "visiting professor".
W 1991 został członkiem rzeczywistym Polskiej Akademii Nauk. Był członkiem Fundacji im. Stefana Batorego oraz Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Był członkiem honorowym Radomskiego Towarzystwa Naukowego. 29 kwietnia 2005 Leszek Kołakowski z inicjatywy Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Gminy Garbatka-Letnisko (przebywał w niej w czasach II wojny światowej). Od 2006 był honorowym członkiem Rady Fundacji Centrum Twórczości Narodowej.
Zmarł w szpitalu w Oksfordzie[11]. Jego ciało zostało 28 lipca sprowadzone do Polski, a 29 lipca pochowane na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach[12].
Prace filozoficzne [edytuj]
Pierwszym tekstem Kołakowskiego skonfiskowanym przez cenzurę, a zarazem pierwszym, który zaczął funkcjonować poza oficjalnym systemem, był napisany w 1956 dla "Po Prostu" manifest "Czym jest socjalizm".
W 1958 Kołakowski opublikował monografię Jednostka i nieskończoność. Wolność i antynomie wolności w filozofii Spinozy, w której posługiwał się już warsztatem nie tylko historyka filozofii, ale również historyka idei. Filozofii XVII wieku pozostawał wierny w kolejnych swoich pracach. W 1965 opublikował głośne studium Świadomość religijna i więź kościelna, uznawane z jednej strony za aluzyjną krytykę realnego socjalizmu w historycznym kostiumie, a z drugiej strony za wnikliwą analizę przemian religijności w XVII wieku. Kołakowski zarysowywał napięcie między indywidualną religijnością a wymaganiami wspólnotowego kościoła w ruchach protestanckich. Odczytywano to jako sprzeczność między jednostkowym zaangażowaniem intelektualisty a autorytarną rzeczywistością systemu.
W latach 1968–1976 napisał trzytomową pracę Główne nurty marksizmu. Powstanie, rozwój, rozkład, gdzie w sposób przekrojowy opisał rozwój tej doktryny, obalając wiele mitów i półprawd obecnych w dyskusjach na ten temat w krajach za żelazną kurtyną. Od 1966 jego zainteresowania zaczęły ewoluować w stronę filozofii kultury i etyki. W latach 1967–1975 napisał m.in: Kulturę i fetysze, Obecność mitu, Husserl i poszukiwanie pewności.
Pod koniec życia głównym przedmiotem jego zainteresowań filozoficznych była historia filozofii, zwłaszcza od XVIII wieku, w tym doktryny liberalizmu, a także filozofia kultury oraz religii[13]. Jak pisze o nim Bronisław Baczko[14]:
|
W naszym świecie, o którym wie, że staje się coraz bardziej świecki, Kołakowski uporczywie tropi obecność sacrum, czy też, by to rzec inaczej – obecność Boga ukrytego. Postawy wobec sacrum znajdują się w centrum jego uważnej i troskliwej refleksji, której przedmiotem są dzieje człowieczych zmagań z Bogiem, owe złożone i powikłane relacje, w które ludzie wchodzą z Bogiem w toku ich własnej burzliwej historii. Nade wszystko Leszek Kołakowski jest moralistą, ale szczególnego pokroju, a mianowicie moralistą realistycznym. Świadom jest on w pełni, że nasza skończoność, nasze słabości i nasza historyczność narzucają nam nieuchronnie pewien relatywizm moralny. Z tym większym naciskiem podkreśla on więc, że zgodzić się na swą człowieczą kondycję znaczy również uznać i przyswoić sobie pewien moralny wzorzec bycia człowiekiem, którego nie jesteśmy twórcami, z czego wynika, że nie wolno nam przyzwalać na nic, co jest nieludzkie. Kołakowski jest racjonalistą sceptycznym i pragmatycznym: pokładać wiarę w rozum to, z konieczności, uznać również jego ograniczenia oraz postrzegać, jak łatwo ulega on pokusom namiętności. |
Oprócz tekstów filozoficznych spod pióra Kołakowskiego wyszły również utwory o charakterze literackim, choć również poruszające tematykę filozoficzną. Przykładem może być zbiór utworów 13 bajek z królestwa Lailonii dla dużych i małych, w oparciu o który zrealizowano cykl filmów animowanych Czternaście bajek z Królestwa Lailonii Leszka Kołakowskiego. Podobny charakter mają także takie utwory literackie jak Rozmowy z Diabłem i Cztery bajki o identyczności). W przypowiastkach i bajkach Kołakowski w przystępnej i atrakcyjnej literacko formie analizuje zagadnienia i paradoksy filozoficzne lub przedstawia dyskusje pomiędzy różnymi szkołami i doktrynami.
W 1996 nagrał dla Telewizji Polskiej 30 miniwykładów poświęconych ważnym zagadnieniom filozofii kultury (m.in. władzy, tolerancji, zdradzie, równości, sławie, kłamstwu), wydane następnie w formie książkowej jako Mini wykłady o maxi sprawach. W 2004 rozpoczął telewizyjne wykłady z serii O co nas pytają wielcy filozofowie.
Nagrody i wyróżnienia [edytuj]
Jurzykowski Prize (1969)
Friedenpreis des Deutschen Buchhandels (1977)
Prix Européen d’Essai (1981)
Praemium Erasmianum (1983)
MacArthur Fellowship (1983)
Jefferson Award (1986)
nagroda Polskiego Pen Club-u (1988)
Ernst Bloch Preis (1991)
Nagroda Polskiego PEN Clubu im. Jana Parandowskiego (1991)
Prix Tocqueville (1993)
Premio Nonino (1997)
Order Orła Białego (1997)
nagroda biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych im. Johna Klugego (2003; nagrodą jest również 1 milion dolarów)
Medal świętego Jerzego (2006)
Nagroda Jerozolimska (2007)
liczne doktoraty honoris causa (m.in. Uniwersytet Szczeciński, Uniwersytet Gdański, Uniwersytet Łódzki, Uniwersytet Wrocławski)
Publikacje [edytuj]
Szkice o filozofii katolickiej, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1955.
Wykłady o filozofii średniowiecznej, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1956.
Światopogląd i życie codzienne, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 1957.
Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955-1968, red. Zbigniew Mentzel, Puls, Londyn 1989, wyd. II Londyn, 2002.
Jednostka i nieskończoność. Wolność i antynomie wolności w filozofii Spinozy, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1958.
Wybrane teksty z historii filozofii. Filozofia XVII wieku. Francja, Holandia, Niemcy, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1959, (antologia tekstów filozoficznych).
Notatki o współczesnej kontrreformacji, Książka i Wiedza, Warszawa, 1962.
13 bajek z Królestwa Lailonii, Czytelnik, Warszawa, 1963.
Klucz niebieski albo opowieści budujące z historii świętej zebrane, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 1964.
Rozmowy z diabłem, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 1965.
Świadomość religijna i więź kościelna. Studia nad chrześcijaństwem bezwyznaniowym siedemnastego wieku, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1965.
Wybrane teksty z historii filozofii. Filozofia egzystencjalna, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1965, (antologia tekstów filozoficznych; z Krzysztofem Pomianem).
Filozofia pozytywistyczna (od Hume’a do Koła Wiedeńskiego), Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1966.
Kultura i fetysze, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1967.
Obecność mitu, Instytut Literacki, Paryż, 1972.
Husserl i poszukiwanie pewności, tłum. P. Marciszuk, Aletheia, Warszawa, 1990.
Główne nurty marksizmu. Powstanie – rozwój – rozkład, Instytut Literacki, Paryż, 1976-78.
Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań, Aneks, Londyn, 1982.
Moje słuszne poglądy na wszystko, Znak, Kraków, 2000.
Religion. If there is no God..., New York: Oxford University Press, 1982.
= Jeśli Boga nie ma... O Bogu, Diable, Grzechu i innych zmartwieniach tak zwanej filozofii religii, tłum. Tadeusz Baszniak, Maciej Panufnik, Aneks, Londyn, 1987.
Metaphysical Horror, Oxford: Basil Blackwell, 1988.
= Horror metaphysicus, tłum. Maciej Panufnik, Res Publica, Warszawa, 1990.
Bóg nam nic nie jest dłużny. Krótka uwaga o religii Pascala i o duchu jansenizmu, tłum. I. Kania, Kraków, 1994.
Bergson, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa, 1997.
Mini wykłady o maxi sprawach, Znak, Kraków, 2003, (trzy serie w jednym tomie).
128 bardzo ładnych wierszy stworzonych przez 68 poetek i poetów polskich, Znak, Kraków, 2003, (wybór dokonany przez Leszka Kołakowskiego).
O co nas pytają wielcy filozofowie. Seria I, Znak, Kraków, 2004.
Wśród znajomych. O różnych ludziach mądrych, zacnych, interesujących i o tym, jak czasy swoje urabiali, Znak, Kraków, 2004 .ISBN 83-240-0500-5
Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania, Znak, Kraków, 2009.
Przypisy
↑ Zmarł Leszek Kołakowski (1928-2009). Gazeta Wyborcza, 2009-07-17. [dostęp 2009-07-17].
↑ Odszedł filozof-rewizjonista. Rzeczpospolita, 2009-07-17/18. [dostęp 2009-07-19].
↑ Ibid.
↑ Ibid.
↑ Nie widziałem, nie znałem, nie pamiętam, "Rzeczpospolita" – dodatek "Plus Minus" z dnia 27 października 2007
↑ Odszedł filozof-rewizjonista. Rzeczpospolita, 2009-07-17/18. [dostęp 2009-07-19].
↑ Tadeusz Kotarbiński, Maria Ossowska, Leszek Kołakowski: Opinia w sprawie pojęcia wiadomości (pol.). Polska Sieć Filozoficzna. [dostęp 8 stycznia 2009].
↑ Andrzej Friszke: Desant Komandosów (pol.). Polityka.pl, 2008-03-09. [dostęp 23 lipca 2009].
↑ Notatka KC PZPR informująca o wydaleniu z partii L. Kołakowskiego z dnia 23 grudnia 1966 roku zawierająca obszerne fragmenty wykładu z 21 października 1966.
↑ Jan Andrzej Kłoczowski: Więcej niż mit. Leszka Kołakowskiego spory o religię.. Kraków: 1994, ss. 27-36.
↑ Pożegnanie Profesora (pol.). Rzeczpospolita, 29.07.2009. [dostęp 31 lipca 2009].
↑ Kołakowski, czyli z powrotem do religii. Rzeczpospolita, 25 lipca 2009.
Bibliografia [edytuj]
Bogdan Piwowarczyk, Odczytać Kołakowskiego. Problem Boga, człowieka, religii, Kościoła, ISBN 83-85438-01-7, Częstochowa, 1992.
Jan Andrzej Kłoczowski OP, Więcej niż mit. Leszka Kołakowskiego spory o religię, ISBN 83-7006-262-8, Kraków, 1994.
Zbigniew Mentzel, "Czas ciekawy czas niespokojny", ISBN 978-83-240--873-5, Kraków, 2007.
Wacław Mejbaum, Aleksandra Żukrowska, "Literat cywilizowanego świata : Leszek Kołakowski a kryzys myśli mieszczańskiej", ISBN 83-05-11605-0, Warszawa, 1985.
Linki zewnętrzne [edytuj]
Lidia Ostałowska, "Mord w oranżerii", Gazeta Wyborcza 31 grudnia 1996-1 stycznia 1997
75. urodziny Leszka Kołakowskiego w Tygodniku Powszechnym
Oświadczenie dla prasy z okazji przyznania Nagrody Klugego, 5 listopada 2003 (en.)
numer specjalny kwartalnika "Przegląd Filozoficzno-Literacki" dedykowany Profesorowi Kołakowskiemu z okazji 80. rocznicy urodzin http://www.pfl.uw.edu.pl/index.php?option=com_content&task=blogcategory&id=96&Itemid=78
Wywiady:
"Marksizm, chrześcijaństwo, totalitaryzm" – Rozmowa z Jerzym Turowiczem, grudzień 1988
"Każdy z nas ma cały świat na głowie" – Rozmowa z Andrzejem Franaszkiem i Jarosławem Makowskim, 2002
"Kołakowski: Religia nie zginie" – Rozmowa z Bogumiłem Łozińskim 2008
Mord w oranżerii - ...o marksiscie Leszku Kołakowskim
Gazeta
Wyborcza 12-31-
1996 r. - 01-01- 1997 r.
Lidia
Ostałowska
Opowiada profesor Stefan Amsterdamski, filozof, historyk nauki, były wykładowca TKN: - Jest rok 63 czy 64. Wydaję skrypt na powielaczu dla studentów. I uważam, że dobrym tekstem do konwencjonalizmu będzie ten, w którym Leszek spiera się z Ajdukiewiczem. Artykuł składa się z dwóch części. Pierwsza jest brutalna, z wymyślaniem od idealistów. Druga to poważny spór z konwencjonalizmem. Pytam Leszka, czy się zgadza, żebym opublikował drugą część. A na to Leszek, który przecież nie podtrzymywał zarzutów przeciw Ajdukiewiczowi: drukuj całość. Więc nie zakłamywał.
Miałem
większe niż Kołakowski poczucie państwa, racji stanu. Miałem
w oczach zburzoną Warszawę i czołgi, które się parę lat
wcześniej przetoczyły przez nasz kraj. Pamiętałem o Węgrzech.
Wtedy przyjaźniłem się z Leszkiem Goździkiem. Trochę
popijaliśmy, tłumaczyłem Goździkowi, na ile jest możliwa
demokratyzacja, czytaliśmy Kołakowskiego. Byłem za socjalizmem
z ludzką twarzą, Kołakowski definiował ludzką twarz. Ale
czasem igrał z ogniem.
Andrzej
Friszke,
historyk: - Podobno Prymas dominował. Był w tym czasie ostry,
pryncypialny, a Kołakowski - w subtelnościach. Profesor nie
odniósł najlepszych wrażeń.
|
75.
urodziny
Leszka
Kołakowskiego
„W jaki sposób Leszek Kołakowski, filozof pozytywista, materialista i marksista stał się Kołakowskim-mędrcem?” – zastanawia się Czesław Miłosz. A Charles Taylor nazywa Kołakowskiego „samotnym podróżnikiem, przenikliwym krytykiem wszystkich intelektualnych szkół, prawdziwym, acz sceptycznym myślicielem” i „współczującym obserwatorem wiary chrześcijańskiej”. Na 75-lecie autora „Obecności mitu” przygotowaliśmy „Apokryf”, w którym prócz Miłosza i Taylora wypowiadają się Barbara Skarga, Bronisław Baczko, ks. Adam Boniecki, Zbigniew Janowski, o. Jan Andrzej Kłoczowski, Michał Komar, Michał Paweł Markowski i abp Józef Życiński, a Tomasz Potkaj szkicuje portret filozofa na tle epoki w oparciu o wypowiedzi jego przyjaciół. Publikujemy też nieznany dotąd w Polsce esej Kołakowskiego i obszerną z nim rozmowę. Wdzięczni za Jego przyjaźń, składamy ten „Apokryf” Jubilatowi w darze wraz z najlepszymi naszymi życzeniami.
TYGODNIK
POWSZECHNY
Czy
może Europa zaistnieć?
Leszek
Kołakowski
Chociaż
nie wiemy, czy zjednoczenie Europy się uda, chociaż nie możemy
mieć pewności, że rzezie i wojny, któreśmy w ostatnich latach
widzieli i widzimy w byłej Jugosławii, nie mogą się nigdy
powtórzyć w innych zakątkach Europy; chociaż nie możemy
absolutnie wykluczyć pojawienia się nowych (albo i starych)
imperializmów z zaborczymi pretensjami, chociaż świadomość
europejska czy patriotyzm europejski wegetują słabo i często są
bezradne w obliczu interesów lokalnych, to jednak zjednoczona
Europa, choć jeszcze nie super-państwo, jest w interesie swoich
segmentów i nie naraża ich odrębności etnicznej, o ile im samym
ta odrębność nie jest obojętna. WIĘCEJ
19
września 1946 roku na Uniwersytecie w Zurychu Winston Churchill
wygłosił mowę zatytułowaną „Niechaj powstanie Europa!” („Let
Europe arise!”). Wzywał w niej do pojednania między narodami,
politycznego zbliżenia Francji i Niemiec, wreszcie – przyszłego
zjednoczenia naszego kontynentu.
Po dziesięcioleciach, gdy
wizja ta staje się na naszych oczach rzeczywistością, mowę
Churchilla komentarzem opatrzył Leszek Kołakowski, analizując
szanse i zagrożenia, jakie stoją przed Europą u progu nowego
stulecia. Dwa lata temu esej ten został wydany w postaci broszury
nakładem szwajcarskiej „Neue Zürcher Zeitung”, nie był
natomiast dotąd publikowany w Polsce. Za łaskawą zgodę na jego
druk dziękujemy Autorowi.
Leszek
Kołakowski
Filozof,
eseista, tłumacz, autor powiastek satyrycznych, dramatów i
wierszy.
Urodzony 23 października 1927 w Radomiu, ukończył
filozofię na Uniwersytecie Łódzkim, w latach 1950-1968 był
wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego. Początkowo marksistowski
dogmatyk, nieubłagany krytyk Kościoła, z czasem stał się
czołowym przedstawicielem rewizjonizmu, coraz bardziej otwarcie
kwestionując polityczne i społeczne realia PRL-u. Po Marcu 1968
roku zwolniony z pracy i objęty zapisem cenzuralnym. Dwa lata
wcześniej – za otwartą krytykę systemu socjalistycznego –
wyrzucono go z PZPR.
Od 1968 przebywał na emigracji, wykładał
m.in. na amerykańskich uniwersytetach Yale, University of California
w Berkeley oraz w Institute for Social Research w Chicago. Od 1970
profesor Uniwersytetu w Oksfordzie, gdzie do dziś mieszka.
Po
opublikowaniu fundamentalnej analizy „Główne nurty marksizmu”
(1978), jego zainteresowania w coraz większym stopniu ogniskowały
się na religii – jako społecznym i duchowym fenomenie, będącym
wyrazem ludzkiej potrzeby odnajdywania w świecie sensu,
przeciwstawiania się własnej śmiertelności.
Związany z
opozycją demokratyczną, był m.in. członkiem KOR-u.
W 1988 po
raz pierwszy od 20 lat przyjechał do Polski, udzielił wtedy
obszernego wywiadu Jerzemu Turowiczowi („TP” 1989, nr 7). W 1997
otrzymał Order Orła Białego.
Opublikował
m.in.:
„Szkice z filozofii katolickiej”, 1955
„Światopogląd
i życie codzienne”, 1957
„Jednostka i nieskończoność.
Wolność i antynomie wolności w filozofii Spinozy”,
1958
„Trzynaście bajek z królestwa Lailonii dla dużych i
małych”, 1963
„Klucz niebieski”, 1964
„Rozmowy z
Diabłem”, 1965
„Świadomość religijna i więź
kościelna”, 1965
„Filozofia pozytywistyczna”,
1966
„Kultura i fetysze”, 1968
„Obecność mitu”,
1972
„Husserl i poszukiwanie pewności”, wyd. ang. 1975,
pol. 1987
„Główne nurty marksizmu”, t. 1-3, 1976-78
„Czy
Diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań”, 1982
„Jeśli
Boga nie ma...”, wyd. ang. 1982, pol. 1988
„Bergson”, wyd.
ang. 1984, pol. 1997
„Horror metafizyczny”, wyd. ang. 1988,
pol. 1990
„Pochwala niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat
1955-1968”, 7. 1-3, 1989, 2002
„Bóg nam nic nie jest
dłużny...” 1994
„Mini-wykłady o maxi-sprawach”, cz. I -
III, 1996, 1998, 2000
„Moje słuszne poglądy na wszystko”,
1999
Każdy
z nas ma cały świat na głowie
Z
Leszkiem Kołakowskim
rozmawiają
Andrzej Franaszek i Jarosław Makowski
–
Czy
to jednak nie dziwne, że z jednej strony dominuje świadomość
techniczna, z drugiej zaś tak silna jest potrzeba obecności rzeczy
nadzwyczajnych, choćby objawień maryjnych...
–
...jak również fakt, że jest to zjawisko masowe. Można nań
patrzeć jako na naiwne zabobony, które jednak dają świadectwo
czemuś bardzo głęboko zakorzenionemu w naszej kulturze i w naszym
duchu. To normalne, że potrzebujemy dostępu do innego świata. Ale
nawet Kościół niełatwo daje się dziś przekonać do cudownych
objawień, niechętnie za prawdziwe je uznaje. A kiedy Kościół
jest wstrzemięźliwy, ludzie sami znajdują sobie objawienia. Dopóki
nie wdziera się w nie rozwścieczony fanatyzm, nie widzę w
potrzebie cudów niczego złego.
–
Czy doświadczył Pan kiedyś cudu?
–
Nie, w każdym razie nie takich, o których byłbym przekonany, że
to są cuda.
–
Dlaczego zatem jednym otwierają się bramy niebios, a innym nie?
–
Nie wiem, komu się otwierają, a kto sobie tylko wyobraża, że mu
się otwierają. WIĘCEJ
Bóg
doskonale wie, w co wierzę
Bronisław
Baczko
W
naszym świecie, o którym wie, że staje się coraz bardziej
świecki, Kołakowski uporczywie tropi obecność sacrum, czy też,
by to rzec inaczej – obecność Boga ukrytego. Postawy wobec sacrum
znajdują się w centrum jego uważnej i troskliwej refleksji, której
przedmiotem są dzieje człowieczych zmagań z Bogiem, owe złożone
i powikłane relacje, w które ludzie wchodzą z Bogiem w toku ich
własnej burzliwej historii. Przypominam sobie, że pewien
niecierpliwy dziennikarz nalegał na Leszka, aby zadeklarował, czy
wierzy w Boga, on zaś odparł: – W co wierzę, Pan Bóg wie
doskonale. Był to oczywiście żart, ale też i coś więcej.
WIĘCEJ
Bronisław
Baczko – filozof, emerytowany profesor uniwersytetu w Genewie,
statnio w polskim przekładzie ukazała się jego książka „Hiob,
mój przyjaciel” (2001). Tekst powyższy jest fragmentem
przemówienia, które prof. Baczko wygłosił jako wprowadzenie do
wykładu Leszka Kołakowskiego podczas XXXVIII Rencontres
Internationales de Geneve (2001).
Straszny
i zjadliwy
Ks.
Adam Boniecki
Dziś
czytam Kołakowskiego z wdzięcznością. Myślę sobie, jakby to
było cudownie, gdyby księża do poduszki czytali zbiór esejów
„Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań”, bo wtedy
nasze kazania bardziej trafiałyby w istotę rzeczy.
Opowiadał
mi nieodżałowany Józef Czapski, że i dla niego lektura „Obecności
mitu” była wydarzeniem ważnym. Gdy w Maisons-Laffitte zjawił się
Autor, Józio dopadł go gdzieś i przejęty zapytał: „Panie
profesorze, przeczytałem tę książkę i teraz mam tylko jeszcze
jedno pytanie, czy Pan Bóg jest, czy Pana Boga nie ma?” Kołakowski
– opowiadał Czapski – popatrzył na niego uważnie, położył
palec na ustach: „Jest, ale tsss, nie trzeba o tym mówić”.
WIĘCEJ
Kapłan
i błazen w jednym
Jan
Andrzej Kłoczowski OP
Ale
nadal pozostaje do wyjaśnienia fundamentalne zagadnienie –
dlaczego ludzie poszukują pewności, dlaczego tak głęboko
zakorzenione jest w nich pragnienie prawdy? Od wieków, od początku
świadomej refleksji filozoficznej ludzie poszukiwali
epistemologicznego absolutu (i ontologicznego przede wszystkim!),
choć takie poszukiwania nie miały praktycznego znaczenia i były
technologicznie bezpłodne.
Z moich zmagań z myślą
Kołakowskiego wynika, że kluczem do jego poglądów jest mała
książeczka „Obecność mitu”, wydana pierwotnie w paryskiej
„Kulturze”, choć napisana przed wygnaniem filozofa w roku 1968.
Przeczytać tam możemy, że racjonalne życie człowieka, uparte
dążenie do określenia siebie w rzeczywistości wykraczającej poza
biologiczny determinizm, „jest rezultatem uczestniczenia człowieka
w innym porządku bytowym aniżeli ten, gdzie jego ciało, jego
animalne potrzeby uczestniczą”. WIĘCEJ
Jan
Andrzej Kłoczowski OP – filozof i teolog, ostatnio opublikował
„Drogi człowieka mistycznego” (2001).
Bez
ostatecznej syntezy
Michał
Paweł Markowski
„Rzeczywiste
jest to, czego ludzie najbardziej pragną”. Takim zdaniem kończy
się książka Leszka Kołakowskiego o religii: zgodą na doczesność
ludzkich wyborów. (...) Czy jednocześnie jest to zgoda na
zamknięcie egzystencji człowieka w sferze czysto ludzkiej,
pozbawionej jakiegokolwiek otwarcia na to, co ją przekracza? Czy w
świecie skończonym nie ma miejsca na nieskończoność? Czy wolno
pytać o transcendencję tam, gdzie rządzi przygodność? I
wreszcie: czy uzależnione od człowieka wartości skazane są na los
ułomny, poddany wyłącznie doraźnym, a nie absolutnym
uzasadnieniom? WIĘCEJ
Michał
Paweł Markowski – filozof, teoretyk literatury, tłumacz, wykłada
literaturę polską na Harvardzie. Ostatnio opublikował m.in.
„Anatomię ciekawości” (1999) i „Pragnienie obecności”
(2000).
Otwarcie
nowego wymiaru
Czesław
Miłosz
Leszek
Kołakowski jest przedziwnym okazem. Wbrew historycznej niewiedzy
młodych pokoleń, reprezentuje głębokie zakorzenienie w tradycji
polskiej i europejskiej. Nie wiadomo, czy umieścić go w rejestrach
pisarzy, czy filozofów. Bo posługuje się z równą zręcznością
prozą filozoficznych traktatów, prozą fikcji literackiej, a kiedy
trzeba sprawnym wierszem i formami dramatycznymi. Na przykład sztuka
„Hotel Eden”, w której Adam i Ewa mieszkają w hotelu
zarządzanym przez dobrotliwego starszego pana, ale ten ma złośliwego
zastępcę, który wszędzie umieszcza napisy „za wszystko się
płaci” i jest przyczyną upadku Ewy. Kołakowski w znacznej części
twórczości jest przede wszystkim kpiarzem. W swoim słynnym eseju
„Kapłan i błazen” opowiadał się za postawą błazna. Jego
stosunek do bardzo poważnych służebników analitycznego rozumu
jest podstępnie kpiarski, bo wykazuje, że ich wywody są doskonale
logiczne, tylko że kiedy cofnąć się do ich podstawowych
przesłanek, te przesłanki okazują się równie dowolne, jak
przesłanki fideistów. WIĘCEJ
Czesław
Miłosz – poeta, laureat Nagrody Nobla, ostatnio opublikował tom
„Druga przestrzeń” (2002).
Sceptycyzm
metafizyką podszyty
Barbara
Skarga
Muszę
przyznać, że kiedy korzystałam z prac Leszka Kołakowskiego na
seminarium, bywałam w kłopocie. Młodzi słuchacze domagali się
jednoznacznych rozstrzygnięć i aby zrozumieć całą maestrię tych
analiz trzeba im było czasu. Często z niepokojem pytali: co
Kołakowski myśli, czy jest tu za, czy przeciw? A przede wszystkim:
czy jest on metafizykiem, czy nie? To ostatnie pytanie jest celne i
zapewne zadawane sobie przez niejednego czytelnika, który brał do
ręki „Obecność mitu”, „Horror metaphysicus” lub inne
książki. Co bowiem można powiedzieć o autorze, który wracając
nieustannie do rozmaitych metafizycznych zagadnień, poświęcając
im niezmiernie wiele uwagi, na początku jednej ze swych książek
głosi: „Pytania i przeświadczenia metafizyczne są jałowe
technologicznie, nie stanowią tedy części analitycznego wysiłku
ani składnika nauki. Jako organ kultury są przedłużeniem jej
mitycznego pnia”? WIĘCEJ
Barbara
Skarga – filozof. Ostatnio opublikowała m.in. „O filozofię bać
się nie musimy” (1999). Nakładem PWN ukaże się jej nowa książka
„Ślad i obecność”.
Uciekinier
z krainy iluzji
Charles
Taylor
Leszek
Kołakowski przyjął rzadkie wśród filozofów stanowisko:
bliskiego i współczującego obserwatora wiary chrześcijańskiej –
bez ostatecznego jednak opowiadania się po jej stronie. Oczywiście
to, że wielu ludzi w XX wieku tak wspaniale opierało się
marksistowskiemu komunizmowi, zrozumieć można tylko wówczas, kiedy
na ten opór patrzy się przez religijny pryzmat. Opór ów był
dyktowany dążeniem do czegoś czystszego, pełniejszego, wyższego
– wychodzącego poza tanie kompromisy i niesprawiedliwości
codziennego życia. Szeroka wizja intelektualna Leszka ogarniała
wszystkie te aspekty rzeczywistości. WIĘCEJ
Charles
Taylor – filozof, wykładowca McGill University w Montrealu. W
Polsce ukazały się m.in. jego prace „Oblicza religii dzisiaj”
(2002) i „Etyka autentyczności” (2002).
Odwaga
myślenia
Abp
Józef Życiński
Wyrazem
jego kultury filozoficznej jest również subtelność w operowaniu
kwantyfikatorem. W ostatnich latach namnożyło się pod polskim
niebem amatorskich historiozofów, demonstrujących umiłowanie
kwantyfikatora ogólnego. W ich rozrachunkach z PRL-em można
przeczytać: „Wszyscy byliśmy ubłoceni. Każdy był Humerem. Nie
stwierdzono nadzwyczajnych przypadków heroiczności cnót”. W
przeciwstawieniu do tych niesprawiedliwych uogólnień, Kołakowski
charakteryzował w 1995 r. złożoną rzeczywistość minionych lat,
pisząc: „Była wielka masa zeszmacenia, przerywana niewielkimi,
drogo opłaconymi wyskokami protestu i były rzeczywiście strumienie
prawdy, co trwały na przekór strumieniom kłamstwa” („TP”
1995, nr 7). Zaledwie jedno zdanie, a wyraża się w nim różnica
między logiczną kulturą filozofa a żenującą apologetyką nowych
ideologów. WIĘCEJ
Abp
Józef Życiński – metropolita lubelski, filozof. Ostatnio
opublikował m.in.: „Bóg postmodernistów” (2000).
„Przestań
kręcić i przyznaj, że mnie kochasz”
Zbigniew
Janowski
Jeśli
Kołakowski nie miał zbyt wielu studentów zainteresowanych czystą
filozofią, to właśnie przez to, że sam był bardziej
zainteresowany religijną czy moralną intuicją, niż filozoficzną
maszynerią. Łatwiej dawał się wciągać w dyskusje o Simone Weil,
czy o „zewnętrznym” i „wewnętrznym” człowieku Lutra, niż
o Kartezjuszu, Heglu czy Spinozie, choć nigdy nie odmówił
zorganizowania półprywatnego seminarium dla kilku studentów, jeśli
o takie poprosili. Podczas gdy David Grene dzielił ludzi na tych,
którzy znają grekę i tych, którzy greki nie znają (ci ostatni,
jak mi wyjaśnił, nie mają żadnego znaczenia w przetrwaniu
cywilizacji), Kołakowski dzielił ludzi na dobrych i złych, chamów
i nie-chamów, prymitywów i tych, którzy prymitywami nie są, oraz
na nieuków i... „uków”. Przykładem arcynieuka był Adam
Schaff. WIĘCEJ
Zbigniew
Janowski – filozof, były student Leszka Kołakowskiego, dziś
wykładowca na University of Colorado w Denver, autor „Cartesian
Theodicy” (Dordrecht, Kluwer 2000; wydanie polskie „Teodyceja
kartezjańska”, Arcana 1998) oraz „Index Augustino-Cartésien”
(Vrin, Paryż 2000, wydanie angielskie w druku). Jest
również redaktorem trzech tomów pism Kołakowskiego, które
wkrótce ukażą się w języku angielskim: „The Two Eyes of
Spinoza and Other Essays on Philosophers”, „My Correct Views on
Everything” i „Ethics Without a Moral Code and Other Essays on
Ethics” (St. Augustine’s Press).
„Rozmawiał
ze mną na najważniejsze tematy”
Tomasz
Potkaj
Nie
lubi postmodernizmu i poważnych dyskusji o filozofii. Kocha
malarstwo hiszpańskie, lubi czerwonego burgunda i kameralną rozmowę
w gronie przyjaciół. Nigdy nie pisał dziennika, unika odpowiedzi
na pytania dotyczące własnej biografii. Ale w tym pokoleniu w ogóle
niechętnie mówi się o swojej biografii. (...) Marian Przełęcki,
emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego, do dziś pamięta
temat wykładu, choć wysłuchał go równo 57 lat temu. Na nowo
otwartym Uniwersytecie Łódzkim, w sali w budynku przy ulicy
Składowej, Maria Ossowska mówiła o normach i ocenach moralnych.
Pamięta też niektórych kolegów, studentów pierwszego roku
filozofii, którzy zasiedli w ławkach w pierwszych dniach
października 1945 roku: Klemens Szaniawski, Ija de Lazari (później
Pawłowska) i on: Leszek Kołakowski. WIĘCEJ
Sen
Hrabiego
Michał
Komar
List,
którego fragmenty publikujemy, napisany został przez hrabiego
Josepha de Maistre wiosną 1813 roku, w czasie podróży przyszłego
autora „Les soirées de Saint-Pétersbourg ou entretiens sur le
gouvernement temporel de la Providence” do Kalisza (gdzie
znajdowała się kwatera cesarza Aleksandra I). List adresowany był
do Natalii Wiaziemcow, narzeczonej Rudolfa de Maistre, syna filozofa,
oficera armii rosyjskiej. W 1918 roku archiwum rodziny Wiazemcowów
zostało przewiezione zrazu do Ankary, potem do Lyonu i przekazane
ks. Jean-Loup Leclercowi, znanemu w latach 1903–1912 aktywiście
Action Française, później zaś bliskiemu współpracownikowi
George’a Valois, twórcy Faisceau. Latem 1989 roku wnuk cioteczny
duchownego i jego spadkobierca przegrał (w domino, warcaby, na
koniec zaś w salonowca) znaczną część tego bezcennego zbioru do
profesora Stefana Mellera, ten zaś – wiedząc o podjętych przez
„Tygodnik Powszechny” przygotowaniach publikacji dotyczącej
prof. Leszka Kołakowskiego – zechciał w październiku 2002 roku
umożliwić nam dokonanie przekładu listu i przekazanie go
redaktorom „TP”. WIĘCEJ
Michał
Komar – prozaik, historyk literatury, scenarzysta. Ostatnio
opublikował książkę „Trzy” (2000).
Sen
Hrabiego
MICHAŁ
KOMAR
List,
którego fragmenty publikujemy poniżej, napisany został przez
hrabiego Josepha de Maistre wiosną 1813 roku, w czasie podróży
przyszłego autora „Les soirées de Saint-Pétersbourg ou
entretiens sur le gouvernement temporel de la Providence” do
Kalisza (gdzie znajdowała się kwatera cesarza Aleksandra I). List
adresowany był do Natalii Wiaziemcow, narzeczonej Rudolfa de
Maistre, syna filozofa, oficera armii rosyjskiej. W 1918 roku
archiwum rodziny Wiazemcowów zostało przewiezione zrazu do Ankary,
potem do Lyonu i przekazane ks. Jean-Loup Leclercowi, znanemu w
latach 1903–1912 aktywiście Action Française, później zaś
bliskiemu współpracownikowi George’a Valois, twórcy Faisceau.
Latem 1989 roku wnuk cioteczny duchownego i jego spadkobierca
przegrał (w domino, warcaby, na koniec zaś w salonowca) znaczną
część tego bezcennego zbioru do profesora Stefana Mellera, ten zaś
– wiedząc o podjętych przez „Tygodnik Powszechny”
przygotowaniach publikacji dotyczącej prof. Leszka Kołakowskiego –
zechciał w październiku 2002 roku umożliwić nam dokonanie
przekładu listu i przekazanie go redaktorom „TP”.
Wkrótce
mogłem się przekonać, że w Polsce pluskiew jest tyle samo co w
Petersburgu oraz, że wielkim rozgłosem cieszy się filozofia
niemiecka.
W podróży towarzyszył mi major gwardii Witalij
Lewaszenko, zwany w towarzystwie Pietuchem1, którego na Wielkanoc
1811 roku poznałem był na raucie u hrabiego Woroncowa; przedstawiał
się wówczas jako pułkownik wojsk polskich Parys Ostoya-Potocki,
zasłużony w likwidacji rokoszu jakobińskiego w Warszawie w 1794
roku, czego mu szczerze gratulowałem, on zaś stał skromny,
milczący i dzwonił orderami. Teraz rozmowny ponad miarę częstował
mnie wódką, która wedle jego mniemań chroni przed mrozem, oraz
namawiał do zatrzymania się w Warszawie w Hotel d’Allemagne2,
gdzie jakiś czas temu mieszkał słynny filozof niemiecki Johann
Fichte3. Ponieważ nigdy o takim filozofie nie słyszałem, a przez
grzeczność nie chciałem kwestionować opromieniającej go sławy,
poprosiłem majora-pułkownika o parę słów przybliżających
dzieło myśliciela.
Ten jednak oświadczył, że osobiście nie
zna języka niemieckiego, wiele jednak dobrego słyszał o nim od
swego stryja, którego kolega tym językiem włada znakomicie, mnie
zaś radzi, bym przed położeniem się spać natarł kark, szyję i
inne części ciała perfumą piżmową, a to z uwagi na pluskwy
liczne we wszystkich hotelach warszawskich, z tym jednak, że w
Hotelu d’Allemagne mniej kąśliwe. Dziękując mu za radę
pogrążyłem się w namyśle: czy w istocie winienem dać odpór
żuchwom tych stworzeń, czy też na odwrót, wystawić swe ciało na
udręki; czyż zło, którego doświadczamy, nie jest oczyszczającą
karą? I czy jest jakieś miejsce w Warszawie, gdzie można nabyć
perfumy? A czy pomogą? W dziełach człowieka wszystko jest tak
mizerne, jak ich twórca: zamiary ograniczone, sposoby nieporadne,
środki niegiętkie, działania ociężałe, rezultaty zaś
jednostajne.
Tak, pani, miło jest pośród powszechnego
przewrotu, rewolucyj, wojen i republik, przeczuwać, jak ja, plany
Opatrzności. Dowodem tego długa przeprawa przez rzekę Vistula, na
której mimo braku kry i ciepłych tchnień wiosny nie ustawiono
jeszcze mostu. Przy łodziach zabrało się lud grubo odziany, który
mimo rozkazów wydawanych przez strażników za nic nie chciał
ustąpić nam miejsca, a nawet jął wydawać z siebie złowrogie
okrzyki wskazujące na brak subordynacji i szacunku. Wystarczyło
parę zaledwie lat władzy uzurpatora Buonaparta, by ci ludzie
niegdyś prości a szlachetni, wdzięczni a posłuszni, uznali się
za wolnych w prawie wypowiadania posłuszeństwa zwierzchności. Ileż
zepsucia! Jeśli zgodzisz się, Pani, z poglądem że jest w mocy
Opatrzności wszystko, czego zapragnie, to zapewniam Cię, że
nadejdzie dzień, w którym szlachetny metal narodu zostanie
oddzielony od brudnego żużlu rewolty: Opatrzność nie zna łaski
wynikającej z niemocy karania. Wezwany przez majora pluton
żandarmerii użył batów. Jest niemożliwe, by człowiek był tym,
czym jest i nie był rządzony, gdyż istota społeczna i zła musi
znajdować się w jarzmie. Masy ludowe szanują rząd tylko dlatego,
że nie jest ich dziełem. Ulegają zwierzchności, bo czują, że to
coś świętego, czego nie mogą ani stworzyć, ani zniszczyć.
W
hotelu stanęliśmy pod wieczór. Lokaj wysłany po perfumę wrócił
po północy; chwiejąc się i bełkocząc tłumaczył, że po
wyjściu od aptekarza został porwany przez trzech złoczyńców,
ponoć inwalidów wojennych spod Austerlitz, którzy przymusili go do
wznoszenia toastów z nieznanego powodu i śpiewania pieśni „Sto
lat”, też z nieznanego powodu; gdy zaś zbrakło wódki, zabrali
się do picia perfumy narzekając na jej zapach i nadal śpiewali.
Tak, Pani, gdziekolwiek przeszedł ów korsykański potwór, tam
napotkasz ślady zgubnego raka, syna pychy, ojca nierządu, co wżera
się w porządek. Obliczyłem sobie jakiś czas temu, że za zbrodnie
rewolucji w samej Francji winno zapłacić głową nie mniej niż
cztery miliony Francuzów. Sądzę, że ów rachunek trzeba
zastosować proporcjonalnie do wszystkich krajów skażonych
jakobińską chorobą. Ta myśl jęła drążyć mój umysł mimo
zmęczenia i potęgującej się z chwili na chwilę potrzeby
snu.
Niestety w sąsiednim pokoju dwaj szlachcice polscy i jeden
z Litwy zaprosiwszy kilka niewiast z ludu pobudzali je do wydawania
głośnych chichotów i pisków. Lokaja wysłać nie mogłem, bo
zapadł w stan odrętwienia i tylko od czasu do czasu wykrzykiwał
strasznym głosem: „Sto lat”. Udałem się więc do nich
osobiście i uprzejmym słowem prosiłem o uszanowanie mej
dyplomatycznej godności. Wtedy jeden z nich, wionący zapachem
trunku, zaprosił mnie do stołu i zapytał, czy mam jakieś
wyobrażenie o dziele sławnego filozofa Johanna Fichtego (który
niegdyś zaszczycił Hotel d’Allemagne), gdyż właśnie o nim
toczy się dysputa, młode zaś damy, w szczególności Kaśka
Duzycyc, podnoszą problem następujący: jest li człowiek neumenem,
istotą wolną i moralną, czy nie jest?
Słysząc te słowa
kobiety znów zaczęły piszczeć i chichotać, zaś szlachcic z
Litwy natarczywie proponował mi wstąpienie do kółka miłośników
filozofii. Wydaje się, że kółka filozoficzne są dosyć popularne
w tym kraju, tak pomiędzy szlachtą, jak i wśród ludu. Gdy
odmówiłem, wyraził chęć stoczenia pojedynku na szable lub
chociażby siłowania się na rękę, jak to zazwyczaj – twierdził
– czynią ludzie honoru. W pokoju było ciemno od węgli w piecu i
tytuniowego dymu. Na stole stały liczne flaszki. Połowa była
pusta, połowa zaś napoczęta. Kobiety nadal chichotały. Oto
dlaczego największą plagą świata było zawsze to, co nazywamy
filozofią, zważywszy, że filozofia jest niczym innym jak
samodzielnie działającym rozumem ludzkim, i że rozum ludzki,
ograniczony do sił jednostkowych, staje się tępym bydlęciem,
którego cała potęga streszcza się w niszczeniu.
Powróciwszy
do swego pokoju ległem w pościeli. Wrzaski zza ściany nieco
ucichły. Gdy tylko zapadła cisza, poczułem dotkliwe pieczenie
karku oraz łydek. Nie wiem, Pani, ile pluskiew przyszło mi zabić,
jestem jednak pewien nade wszystko, że właśnie wtedy przez mój
umysł na wpół przytomny ze zmęczenia przebiegła myśl: zło
istniejąc na ziemi, działa stale, a zatem koniecznie musi być
stale hamowane przez karę; jest przeznaczeniem zwierzchności
karanie zła i z tego powodu władza jest nieomylną w każdej
dziedzinie, w której zło się ukazuje, a ukazuje się w każdej. Z
ta myślą niepostrzeżenie zasnąłem.
Przyśnił
mi się młody człowiek w średnim wieku, szczupły, o twarzy
pociągłej, szlachetnym spojrzeniu i wielce grzeczny, który po
wymianie uprzejmości oświadczył, że od dawna pragnął
porozmawiać o mych – jak się wyraził – dziełach
filozoficznych. Nie będąc pewnym, czy aby nie drwi, gdyż o
filozofach nigdy nie miałem, jak wiesz, dobrej opinii, zadałem mu
dwa pytania. Pierwsze: czy był ostatnio przyjęty przez
Najjaśniejszego Pana, Monarchę Francji?, drugie: w jakim miejscu
prowadzimy rozmowę?
Na to młodzieniec z wielką pewnością
siebie stwierdził, że we Francji panuje republika, a jeśli idzie o
miejsce spotkania, to wizytuję jego sen w Warszawie, w szóstej
dekadzie XX wieku. Co do republiki, to sądzę, że chciał mnie
rozzłościć, gdyż jest rzeczą oczywista, że w XX wieku w Europie
będzie panowała zasada monarchii, gdyż taki jest rozpoznany przeze
mnie plan Opatrzności. A co do drugiej odpowiedzi... Nie przeczę,
że mnie rozbawiła, gdyż – jeśli uwzględni się porządek
historyczny – ponad wszelką wątpliwość ja śniłem pierwszy, a
skoro tak, to tylko ja mogłem wyśnić jego, a on mnie – w żadnym
rozumnym przypadku.
Młodzieniec wyglądał na stropionego,
wkrótce jednak nabrał ponownie pewności i rzekł, że sprawa ma
się zupełnie inaczej. Nie ulega wątpliwości, że w porządku
historycznym XIX wiek poprzedza XX wiek i tylko głupiec mógłby
twierdzić inaczej, nie należy jednak wykluczać innych
interpretacji. Ta zbudowana na osi czasu dowodzić by mogła – że
z nas dwóch tylko on mógł mnie przyśnić, gdyż zna moją
biografię i dzieło, podczas gdy ja przyśnić jego zupełnie nie
mógłbym, gdyż umarłem dobre sto lat z hakiem przed jego
narodzinami. Ta znów interpretacja oparta na wierze we wszechmoc
Stwórcy, w tym zaś w jego nieskończone poczucie humoru, czyni
możebnym i taką sytuację, w której on śni mnie śniącego jego
albo – na odwrót – ja śnię jego śniącego mnie, z czego może
wyniknąć śmiech otwierający nasze grzeszne dusze na pokusę
dobra.
Ciągnął młodzieniec, że napisał właśnie mały
traktacik pt. „Klucz niebieski albo opowieści budujące z historii
świętej...”, w którym na przykładach zaczerpniętych z Pisma
św. ukazane zostały śmieszne, przez to zaś pouczające przypadki
ingerencji Opatrzności w nędzę ludzkiego bytowania.
Odrzekłem
na to, że w moim rozumieniu plan Opatrzności jest dziełem
nieskończenie groźnym i posępnym; wszelka zwierzchność,
poczynając od Zwierzchności Najwyższej wyraża się w groźbie
kary: miecz sprawiedliwości nie posiada pochwy – zawsze musi albo
grozić, albo uderzać, tedy wszelkie rozważania o poczuciu humoru
Najwyższego są dowodem podstępnej dywersji heretyckiej.
Zapytał
mnie wówczas ów młodzieniec, czy wedle moich mniemań Panu naszemu
obca jest skłonność do uśmiechu, który rozpogadza zarówno Jego
oblicze, jak i oblicze doczesnego świata? – W rzeczy samej –
odrzekłem. Na to on: – Znam, jako się rzekło, twoje dzieła, a w
pamięć zapadł mi fragment, w którym udowodniasz, że
najdoskonalszym, wyniesionym ponad wszystkich śmiertelnych
reprezentantem woli Bożej, dziełem jakiegoś fiat potęgi stwórczej
jest kat, oprawca. Czy pamiętasz, hrabio, jak opisałeś jego
straszną radość, która nie zna łaski uśmiechu?
Pozwól, że
Ci przypomnę... na placu egzekucji zapada przerażające milczenie i
słychać tylko trzask kości, pękających pod drągiem i wycie
ofiary. Kat odwiązuje ją, przenosi na koło: zdruzgotane członki
oplatają szprychy, głowa zwisa, włosy jeżą się, a usta szeroko
otwarte wydają co jakiś czas kilka krwawych słów wzywających
śmierci. Katu serce bije z radości. Winszuje sobie, szepcząc w
duszy: nikt nie łamie kołem tak dobrze jak ja. Cała wielkość,
cała potęga, cała dyscyplina spoczywa na kacie: on jest postrachem
i więzią społeczności ludzkiej. Zabierzcie światu ów niepojęty
element, a w jednej chwili ład ustąpi miejsca chaosowi, trony
upadną i społeczeństwo zniknie.
– Piękne zaiste to słowa
– szepnąłem. – I powiadasz, że ja jestem ich autorem? –
Owszem, choć nie całkowicie. Napiszesz je jutro rano, po
przebudzeniu – rzekł młodzieniec. – Ale na twoim miejscu,
Hrabio, nie byłbym z nich dumny. Rozprawiasz przecież o
niezdolności Stwórcy do uśmiechu, tym samym zaś kwestionujesz
Jego wszechmoc...
– Na odwrót – wykrzyknąłem. –
Zdolność do samoograniczenia jest dowodem wszechmocy!
–
Zdolność do samoograniczenia się jest dowodem pojmowania dystansu.
A to z poczucia dystansu, z ironii właśnie, którą tak pogardzasz,
rodzi się uśmiech – raz jeszcze parsknął śmiechem młodzieniec.
– A jeśli, Hrabio, tego nie pojmujesz, to proszę cię, byś
opuścił mój sen.
Urażony chciałem wezwać go do tego
samego, ale wtem jakaś siła wyższa uniosła mnie i rzuciła w
niepojętą jasność, w której słychać było donośny śmiech.
Poczułem zapach lilii i róż.
Obudziłem się z
gorączką. Wezwany lekarz postawił mi pijawki. Po śniadaniu
zażądałem papieru i atramentu, by napisać krótką rozprawkę,
wedle której istnieje w kręgu doczesnym boskie i widome prawo
karania; i prawo to musi być wykonywane jako jedyny zwornik
wszelkiej ludzkiej społeczności. Rzecz jasna sporo tam słów
przychylnych poświęciłem instytucji i postaci oprawcy. Przyznam
jednak, Pani, że co jakiś czas nachodzi mnie podejrzenie, że śniąc
ów sen, w którym byłem śniony, potem zaś tworząc apologię
kata, padłem ofiarą żartu, a jego sprawca, jego sprawca, jego
uśmiechnięty sprawca... Boże! Cóżem Ci zawinił (...) Uciekajmy,
Pani! Lecz dokąd uciekać? (...)
1
Pietuch – Parys Władysławowicz Ostoya w rzeczywistości był od
1810 r. generałem-majorem; w 1813 r. służył w tajnej kancelarii
J.C. M. Aleksandra I; odegrał znaczną rolę w przygotowaniu ukazu z
2 grudnia 1815 r. o kasacji w Rosji zakonu jezuitów; po przejściu
na emeryturę zajął się upowszechnianiem kultury muzycznej wśród
ludu; autor pierwszego w Rosji podręcznika gry na fagocie oraz
wspomnień wojennych „Dalokoje i niedawnoje. Wospominanja oficera
razwiedki”, St. Petersburg 1821.
2 Hotel d’ Allemagne, zwany
też Niemieckim, mieścił się na ul. Długiej 27.
3 Johann
Fichte mieszał w Hotelu d’ Allemagne w 1791 r.
Michał
Komar – prozaik, historyk literatury, scenarzysta. Ostatnio
opublikował książkę „Trzy” (2000).
Marksizm, chrześcijaństwo, totalitaryzm |
||||
|
||||
Rozmowa Jerzego Turowicza z Leszkiem Kołakowskim (grudzień 1988) |
||||
|
||||
W grudniu 1988 roku, po 20. latach nieobecności, przyjechał do Polski Leszek Kołakowski. "Tygodnik Powszechny" był jedynym pismem, któremu udzielił wówczas wywiadu (poniżej przypominamy jego fragmenty). Od tego czasu mieliśmy zaszczyt wielokrotnie publikować teksty Profesora na naszych łamach. Ostatnio w numerze 41. z 12 października 2003 r. ukazał się wykład pt. "O rozumie i innych rzeczach". |
||||
|
||||
2003-11-16 |
||||
|
||||
|
||||
JERZY
TUROWICZ: - Kiedyś, dawno temu, byłeś - jak się zdaje -
wierzącym marksistą. Twoje studia nad marksizmem zaprowadziły
Cię dosyć daleko od tych dawnych pozycji. Na czym - w gruncie
rzeczy - polegała ewolucja Twojego stosunku do marksizmu?
|
Marksizm, chrześcijaństwo, totalitaryzm |
|
... ciąg dalszy |
|
Zabrałem
się do napisania historii marksizmu, którą skończyłem w
późnych latach siedemdziesiątych, gdzie staram się, między
innymi, dociec, jakie są marksistowskie źródła stalinizmu.
Prawda, przez jakiś czas mówiło się - dziś jeszcze ten
stereotyp jest w obiegu - że stalinizm jest wypaczeniem, że nie
ma nic wspólnego z prawdziwym marksizmem itd. Otóż jasne jest,
że Marks nigdy nie wyobrażał sobie komunizmu jako gułagu, co
do tego nie ma wątpliwości. Niemniej to jest zbyt proste
załatwienie sprawy. To, że stalinizm miał oprawę ideologiczną
wziętą z marksizmu, nie było całkowitym nieporozumieniem i nie
wymagało drastycznego sfałszowania tej tradycji. Intencje Marksa
nie są w tym przypadku istotne. Przecież Marks, a nie Stalin
powiedział, że cała idea komunizmu może być wyrażona w
jednym haśle: zniesienie własności prywatnej. Wobec tego, gdzie
się zniosło własność prywatną, tam jest komunizm w sensie
Marksa. I nie należy mówić, że trzeba było koniecznie Marksa
całkowicie zrewidować, żeby stworzyć monstrualny ustrój
zbrodni i kłamstwa oparty na leninowskich zasadach. Marks
przewidywał, że w tym doskonałym ustroju wszystkie środki
produkcji i wymiany zostaną scentralizowane w rękach państwa, a
rynek z jego niesprawiedliwościami zostanie zniesiony. Zniesiono
rynek w rzeczy samej, więc dlaczego mówić, że jest w tym coś
antymarksistowskiego? Marks wprawdzie powiedział - przejął to
wyrażenie od saintsimonistów - że w przyszłym ustroju nie
będzie już rządów nad ludźmi, lecz tylko administrowanie
rzeczami, ale jakoś nie przyszło mu do głowy, że rzeczom nie
można wydawać rozkazów, że administruje się rzeczami przy
pomocy ludzi, a nie inaczej, że wobec tego system absolutnego
zarządzania rzeczami, jeżeli ma być skuteczny, musi być
systemem absolutnego zarządzania ludźmi. Chociaż więc Marks
całkiem inaczej to sobie wyobrażał, komunizm zgodny z jego
założeniami nie może być niczym innym jak niewolnictwem. |
Marksizm, chrześcijaństwo, totalitaryzm |
|
... ciąg dalszy |
|
Ale
dla mnie chrześcijaństwo jest - w tej chwili tak to widzę -
nierozerwalnie zrośnięte z kulturą europejską. To znaczy,
myślę, że ta kultura nie mogłaby w ogóle przetrwać w formie
niechrześcijańskiej. Mnie nie interesuje właściwie teologia
systematyczna. Interesują mnie dzieje teologii, dzieje dogmatów,
konflikty teologiczne i konflikty religijne w Kościele, historia
Reformacji, historia herezji, natomiast nie bardzo mnie interesuje
teologia dogmatyczna jako próba intelektualnej interpretacji
pierwotnych źródeł chrześcijaństwa. Ja myślę sobie, że to,
co my mamy w tradycji biblijnej, zarówno w Nowym Testamencie, jak
w niektórych zwłaszcza Księgach Starego Testamentu, które
wydają mi się rzeczywiście wspaniałymi, natchnionymi pomnikami
ludzkiego ducha, takich jak Księga Hioba, Psalmy, niektóre
Księgi prorockie, to przecież jest coś, co my rozumiemy bez
teologii, że to nie jest takie trudne do zrozumienia, że,
przeciwnie, teologia dużo tam zaciemniła. Historia teologii jest
pasjonującym tematem, ale ja niewiele sobie obiecuję po
teologicznych dysputach, jeżeli chodzi o zrozumienie tego
źródłowego orędzia biblijnego. Powiedzmy dla przykładu:
tradycyjnie - m.in. u św. Tomasza, ale nie tylko u niego -
powiada się, że esencja i egzystencja Boga są identyczne, o
czym świadczy sławne wyrażenie z Księgi Exodus: sum qui sum.
Ale przecież Pan Bóg nie powiedział: moja esencja i egzystencja
są identyczne, Pan Bóg powiedział: sum qui sum. A powiedzenie:
esencja i egzystencja są identyczne w Bogu, to jest dość
skomplikowana elaboracja, pojęciowo obca przecież myśleniu
autora czy też autorów Księgi Wyjścia. Powiada św. Tomasz:
Pan Bóg - nie umiem tego zacytować literalnie - nie wydał
swoich dekretów ex simplici voluntate - tj. nie wydał ich jako
arbitralnych dekretów, tylko wydał je w swojej mądrości,
ponieważ Psalmista powiada: omnia in sapientia fecisti, wszystko
w mądrości stworzyłeś. Pan Bóg też nie powiedział jednak,
że nie ex simplici voluntate wydał swoje dekrety, tylko
powiedział właśnie ustami Psalmisty: omnia in sapientia
fecisti. Dla mnie te skomplikowane teologiczne próby wyjaśnienia
biblijnego przekazu nie są merytorycznie bardzo interesujące,
jakkolwiek byłyby interesujące jako ważna część dziejów
kultury. Dla mnie chrześcijaństwo to jest Nowy Testament, to są
religijne i moralne wezwania i przykazania, to jest życie Jezusa,
coś, co - jak sobie wyobrażam - jest dla nas wprost dostępne,
bez pośrednictwa teologii. |
Każdy z nas ma cały świat na głowie Z Leszkiem Kołakowskim rozmawiają Andrzej Franaszek i Jarosław Makowski 2002-10-27
|
|
LESZEK KOŁAKOWSKI: - Przy założeniu, że Bóg kieruje dziejami świata, a w każdym razie dzieje te nadzoruje, oraz że jest to Bóg dobry, nie można uniknąć wniosku Leibniza. Trzeba się zatem zgodzić, że każdy inny stworzony przez Boga świat byłby gorszy.
- A świat bez zła i cierpienia?
- Wówczas ludzie musieliby być automatami, robotami z góry zaprogramowanymi przez Boga. Pan Bóg sobie obliczył, że jeżeli ludziom da wolną wolę, to i tak w ostatecznym rozrachunku ten świat będzie więcej wart niż świat zamieszkany przez ludzi wolnej woli pozbawionych. Kłopot w tym, że my tego nie możemy obliczyć, bo nie dysponujemy odpowiednimi narzędziami pomiaru. Zgadzam się jednak, że jest to idea, którą tak łatwo ośmieszyć: opiera się wyłącznie na zaufaniu do Pana Boga, którego nie można potwierdzić empirycznie.
Dziewięć chórów anielskich
- Czy w minionym stuleciu równoważą się sumy dobrego i złego?
- Na szczęście nie możemy tego stwierdzić, zestawiać dobra i zła, jakby to były jakości sprowadzalne do jednej miary. Nie możemy z jednej strony postawić Oświęcimia, a z drugiej na przykład wspaniałych postępów nauk medycznych. Nie ma metody, która umożliwia prawomocną odpowiedź. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z potworności wieku minionego, jak też z niesłychanych osiągnięć człowieka. Ale jeśli chcecie mieć oceny porównawcze, szukajcie mądrzejszych.
- Łatwo przecież znajdziemy poważnych myślicieli, choćby Hannę Arendt czy Zygmunta Baumana, którzy twierdzą, że Oświęcim i Kołyma były wydarzeniami w dziejach bezprecedensowymi, chcąc nas przekonać, że zło w obozach zagłady objawiło się w zasadniczo nowej, demonicznej postaci.
- Nie sądzę, by demoniczna postać zła była czymś nowym. Znamy przecież nie mniej potworne rzeczy z przeszłości: okrucieństwa, ludobójstwa, tortury... Szansa przeżycia w rzymskich kopalniach ołowiu na Sardynii nie była chyba większa niż w Oświęcimiu. Nie wiem też, czy najazdy Hunów albo Mongołów były łagodniejsze niż Niemiec Hitlera. Ale - tu się zgodzę - pewne różnice istnieją.
Po pierwsze, dzięki środkom masowego przekazu dziś wszyscy natychmiast dowiadują się o różnych barbarzyństwach. Kto w Europie interesował się powstaniem Taipingów w Chinach? A była to jedna z najokrutniejszych wojen domowych, o jakich wiemy. W XIX wieku wieści rozchodziły się powoli, egzotyczne kraje interesowały niewielu z Europejczyków. Po drugie, mamy do czynienia z olbrzymim postępem technicznym. Fabryki śmierci w minionym stuleciu potrafiono zorganizować w sposób tak technicznie doskonały, jak nigdy przedtem.
Pytanie brzmi: czy ludobójstwo ideologicznie motywowane jest czymś nowym? Chyba nie. Może nie istniało na taką skalę. Ale czymże innym była rzeź albigensów albo krucjaty? Jakiekolwiek przyziemne interesy stały za nimi, otoczka krucjat była ideologiczna. Tak więc idea, że należy wyrżnąć niższe rasy (jak chcieli hitlerowcy), albo że trzeba zapewnić powszechne szczęście ludzkości przez zabijanie zbędnych jej segmentów (jak działo się w Związku Radzieckim), nie wydaje mi się znacząco nowa.
Jeszcze łatwiej zauważyć, że - wbrew temu, co się nieraz czyta - terrorystyczny zamach z 11 września ubiegłego roku nie otworzył żadnego nowego rozdziału historii. Nigdy nie będziemy żyli bezpiecznie, zawsze będą czyhały na nas katastrofy. Ta katastrofa była widowiskowa, mogliśmy ją oglądać na ekranach telewizorów. Uprzytomniła nam, że wszyscy jako społeczeństwa, jako zbiorowości jesteśmy bardzo podatni na zranienia. I na pewno zawsze będziemy. Nie ma bezpiecznego schronienia na tym świecie.
Każdy z nas ma cały świat na głowie |
|
... ciąg dalszy |
|
- A czy jest Pan skłonny widzieć w ludzkiej historii działanie zła osobowego? Mówiąc wprost - diabła? - Podoba mi się powiedzenie francuskiego katolickiego teologa, które już gdzieś cytowałem. Powiadał on, że może zrozumieć ludzi, którzy nie wierzą w Boga, ale że istnieją ludzie, którzy nie wierzą w diabła, to przechodzi jego pojęcie... - Z diabłem zmagał się Pan w swojej twórczości wielokrotnie. Co jednak z aniołami? Czy anioły mają znaczenie dla Leszka Kołakowskiego? - O! Anioły... Rzeczywiście niewiele na ich temat pisałem, ale trochę czytałem. Niemalże wszyscy ojcowie Kościoła i scholastycy dumali, co to za twór, ten anioł. Muszę wyznać, że bardzo byłbym za tym, by anioły istniały. Ale też nie mogę się pochwalić, że spotykałem się z nimi kiedykolwiek. Byłbym za ich istnieniem nie tylko dlatego, że dostarczyły inspiracji dla tylu pięknych rzeczy w sztuce, ale także dlatego, że pasują mi do obrazu świata, który jest duchem rządzony. Tu jednak mam duże wątpliwości, z ignorancji mojej pochodzące. Anioły mają być istotami inteligentnymi, rozumnymi, lecz bezcielesnymi. Nie możemy stwierdzić, że to jest niemożliwe, by takie istoty bezcielesne, a rozumne istniały. To jest możliwe. Jednak anioły, o których mowa w Biblii, są widoczne, więc chyba cielesne. Anioł, z którym rozmawia patriarcha Jakub, albo ten, który prowadzi Tobiasza, czy też anioł z historii Zwiastowania... Ich historie pouczają, że to istoty na wskroś cielesne. Zatem pytam: kim jest anioł? Czy przybiera chwilowo cielesną formę, czy też nie? Orygenes nie tylko twierdził, że upadłe anioły mogą się podnieść i że z czasem będą zbawione, ale również - wbrew opinii większości teologów - sądził, że anioły nadal mogą upadać ze swojego statusu, który większość znawców przedmiotu uważała za nieodwracalny. Zakładał, że upadek anioła nie jest jednorazowy. Skąd on to wiedział, nie mam pojęcia, ale, jak przypuszczam, musiał mieć jakieś dobre źródła informacji. Powtórzę: podoba mi się świat, w którym jest dziewięć chórów anielskich, jak to wyliczył Pseudo-Dionizy. I chociaż wolałbym, żeby tak było, to raz jeszcze wyznam, że nie miałem, niestety, okazji do osobistego z aniołami obcowania. - Więc może nie jest tak, że - jak twierdzą niektórzy - żyjemy w świecie odczarowanym? Że nie potrzebujemy już aniołów, gdyż zaczęliśmy używać komputerów i ubezpieczać się na życie... - O żywot aniołów jestem spokojny. Natura ludzka potrzebuje świata wyposażonego w sens. To nie jest pragnienie, którego ludzie mogą się pozbyć, nie jest też czymś, czego należałoby sobie życzyć, by się pozbyli. Sens nie może być przez nas dowolnie zadekretowany, lecz musi być jakoś znaleziony. Wynika to z przekonania, że istnieje rzeczywistość wyższego rzędu, w której znany nam świat doczesny jest zanurzony. Nie dziwi mnie więc, że istnieją różne magiczne sposoby docierania do innego świata. Ludzie nie szczędzą sił, by wymyślać wciąż nowe środki, nowe do niego narzędzia dostępu. Na ogół są one nieskuteczne, ale nie przesądzam, że wszystkie. Jednak nawet te nieskuteczne, jeżeli ludzie mocno w nie wierzą, mogą jakiś pożytek przynosić. |
Każdy z nas ma cały świat na głowie |
|
... ciąg dalszy |
|
Wieczna podejrzliwość - Czy to jednak nie dziwne, że z jednej strony dominuje świadomość techniczna, z drugiej zaś tak silna jest potrzeba obecności rzeczy nadzwyczajnych, choćby objawień maryjnych... - ... jak również fakt, że jest to zjawisko masowe. Można nań patrzeć jako na naiwne zabobony, które jednak dają świadectwo czemuś bardzo głęboko zakorzenionemu w naszej kulturze i w naszym duchu. To normalne, że potrzebujemy dostępu do innego świata. Ale nawet Kościół niełatwo daje się dziś przekonać do cudownych objawień, niechętnie za prawdziwe je uznaje. A kiedy Kościół jest wstrzemięźliwy, ludzie sami znajdują sobie objawienia. Dopóki nie wdziera się w nie rozwścieczony fanatyzm, nie widzę w potrzebie cudów niczego złego. - Czy doświadczył Pan kiedyś cudu? - Nie, w każdym razie nie takich, o których byłbym przekonany, że to są cuda. - Dlaczego zatem jednym otwierają się bramy niebios, a innym nie? - Nie wiem, komu się otwierają, a kto sobie tylko wyobraża, że mu się otwierają. - Czy mamy jakieś skuteczne narzędzia weryfikacji, by powiedzieć, co jest rzeczywistym cudem, a co tylko wytworem wyobraźni? - Nie. Empirycznych świadectw na rzecz cudów, świadectw nadprzyrodzonych, które by się skutecznie oparły krytyce, nie tylko nie ma, ale wprost być nie może. Nie wykluczam przecież, że świat jest w ogóle całym szeregiem cudów bezpośrednio przez Boga sprawionych. Nie można jednak tego udowodnić. Nie ma takiego cudu, choćby najbardziej spektakularnego, którego nie mógłby przeciętnie wytrenowany sceptyk zakwestionować. Naturalne metody wyjaśniania cudów, nawet mało prawdopodobne, zawsze będą w jego oczach bardziej prawdopodobne aniżeli interwencja Boska. To jest sprawa przyjętych w danej epoce konwencji, odnoszących się do kryteriów prawdy. Kryteriów absolutnych nie ma. - A może negatywny stosunek do boskich interwencji to wina filozofów, którzy wszczepiają nam od kilku wieków sceptycyzm? Podpowiadają wątpienie, miast wskazywać fundamenty, na których człowiek mógłby się oprzeć. By odwołać się do Pana słynnej metafory: może filozof powinien być nie tylko błaznem, ale także kapłanem? - Pewnie i powinien. Muszę jednak powiedzieć, że niechętnie biorę udział w dyskusjach, dość częstych przecież, na temat tzw. odpowiedzialności intelektualistów. Myślę sobie, że intelektualiści ponoszą odpowiedzialność za to, by posługiwać się słowem w sposób odpowiedzialny, by kryteria prawdy, do których się odwołują, stosować możliwie najwierniej. Nie znaczy to oczywiście, że wszyscy dojdą do tych samych wniosków. Więcej: na pewno tak nie będzie. Zgadzam się, że sceptycyzm nie wystarcza, jeżeli miałby być tym samym, co odmowa uczestnictwa w czymkolwiek. Taki sceptycyzm jest zbyt łatwym pretekstem do ucieczki od życia. Ale sceptycyzm jako wieczna podejrzliwość wobec tego, co nam inni podają do wierzenia, wydaje mi się czymś zdrowym i pożądanym. Nie chcę przez to powiedzieć, że możemy uciekać od wszystkiego, że możemy się pozbyć ciężaru świata, który przecież wszyscy nosimy. Pamiętam, jak pierwszy raz spotkałem się z Papieżem, miało to miejsce kilka tygodni po jego wyborze na Stolicę Piotrową. Powiedziałem, że bardzo mu dziękuję, iż zechciał ze mną rozmawiać, bo przecież ma teraz cały świat na głowie. A on odpowiedział: „każdy z nas ma cały świat na głowie”. Miał oczywiście rację. |
Każdy z nas ma cały świat na głowie ... ciąg dalszy Wzrok dziecka
- Wyobraźmy sobie jednak człowieka zagubionego, który szukając życiowego drogowskazu, czyta teksty Leszka Kołakowskiego: widzi przede wszystkim znaki zapytania, negacje, wątpliwości. Czy nie boi się Pan, że czasem to, co chce Pan powiedzieć „pozytywnego”, może umknąć czytelnikowi w gąszczu zaprzeczeń?
- To jest możliwe, nie przeczę. Jeżeli wnioskujecie, że bardzo często w swych analizach pokazuję różne strony omawianej kwestii, bez ostatecznych rozstrzygnięć, zgoda. Jednak to jest moja prywatna skłonność. Nie mogę przecież udawać, że jestem matematykiem, który szuka i w końcu znajduje ostateczne rozwiązanie. Nie, nie mam takich uzdolnień. A nawet myślę, że jest niebezpiecznie wierzyć, iż się takie uzdolnienia posiada.
Bardzo często poprzestaję na tym, że staram się uprzytomnić sobie i innym, w sprawach, o których zdarza mi się gadać, dwuznaczności wszystkich naszych wierzeń, zobowiązań, naszego świata powinności. Myślę, że to także jest praca, która może jakiś pożytek przynosić, w tym sensie, że uwrażliwia nas na pokusy fanatyzmu czy ideologizację rzeczywistości. Bynajmniej nie idzie mi o to, byśmy obojętnieli na ważne sprawy. Natomiast chcę, żebyśmy byli świadomi, jakie możliwe zbłąkania i niebezpieczeństwa czyhają we wszystkich naszych drogach i wyborach. Nie myślę, że owe zwyrodnienia są nieuchronne. Ale możliwe - z pewnością.
Z jednej strony jesteśmy kosmopolitami, ludźmi wychowanymi na tradycji klasycznej, gdzie intelektualne kryteria są w cenie, bądź na tradycji chrześcijańskiej, w której - jak powiada św. Paweł - „nie masz Greczyna ani Żyda”. Istnieje jednak niebezpieczeństwo: uniwersalizm taki może stępić naszą wrażliwość na bogactwa, jakie niesie ze sobą różnorodność świata. Z drugiej strony mamy nasze przywiązania plemienne, które mogą zdegenerować się w okropny, morderczy nacjonalizm. Jednego i drugiego zwyrodnienia chcemy uniknąć.
- A zatem filozofia nigdy nie dorośleje, przypomina - jak Pan to gdzieś ujął - Piotrusia Pana? Filozof musi zachować w sobie coś z dziecka, obdarzonego świeżym spojrzeniem?
- To jest oczywiście Platońska tradycja, żeby wszystkiemu się dziwić i odnajdywać jakieś interesujące pytania w najbłahszych i najbardziej banalnych, najbardziej codziennych wydarzeniach. Zgodziłbym się z tą tradycją i nadal bym utrzymywał, że filozofia jest takim zajęciem umysłowym, w którym rzeczywiście nigdy nie dochodzimy do niewątpliwych wyników. Godne uwagi jednak, że mimo to zawsze jest dosyć ludzi, którzy chcą tę zabawę kontynuować.
- Naukowiec odkrywający nowe związki chemiczne może przyczynić się na przykład do stworzenia leku, który uratuje życie tysięcy pacjentów. A filozof? Co może dać społeczeństwu?
- Czy filozof jest użyteczny, tego nie wiem. Jedyny dowód na to, że filozofowie są potrzebni, polega na tym, że nadal istnieją wydziały filozofii na wszystkich uniwersytetach. Jak również na tym, że ktoś tym ludziom za to płaci. Innych dowodów nie ma. W każdym razie byłoby je trudno wymyślić.
- Czy więc artysta lub filozof patrzą z zazdrością na naukowca, który ma namacalne, materialne dowody swego wpływu na społeczną rzeczywistość?
- Nie jestem przekonany, czy uczony zawsze żywi takie poczucie. Czasem je ma, a czasem nie. Jakież pożytki przynosi ludziom zastanawianie się nad pewnymi problemami kosmologicznymi? Pewnie nie przynosi pożytków, a jednak są ludzie, i to niemało, których to bardzo interesuje. Nie powiedziałbym więc, że pożytek jest tutaj ważny, chociaż rozumiem pisarza, który jakieś egzotyczne utwory produkuje, że wolałby tworzyć coś, co daje się policzyć. Ale pisarz wybitny, którego książki ludzie czytają, nie może chyba twierdzić, że jego twórczość jest głosem wołającego na puszczy.
Opłacać filozofów: grzech powszedni czy śmiertelny?
- Czy uczy Pan myślenia?
- Nie. Myślenia uczą logicy. Oczywiście uważam za rzecz bardzo ważną, żeby logika była nauczana w szkołach i na uniwersytecie, nie tylko na wydziałach filozofii albo matematyki. Jednak ja uczeniem poprawnego myślenia się nie zajmuję.
- Skoro jednak książki autorstwa Leszka Kołakowskiego są chętnie czytane, można wnosić, że mówi Pan coś ważnego o życiu, czego nie mówi logik.
- To oczywiście zależy, jaki logik. Na ogół jednak logik potrafi wyjaśnić ludziom, dlaczego rozumują błędnie albo poprawnie, a to nie jest błahe. Natomiast oczywiście logik nie mówi, co jest dobre albo złe, co jest sprawiedliwe albo niesprawiedliwe, czy jest Bóg, czy Go nie ma, czy anioły istnieją, czy też nie.
- Istnieje olbrzymie grono dobrze wykształconych naukowców, którzy publikują książki, prowadzą badania. Brak natomiast mędrców, którzy wprowadzaliby ład w chaos myśli i wartości...
- W tej chwili nie żyje na świecie, o ile wiemy, żaden wielki filozof. Wielcy filozofowie pojawiają się od czasu do czasu, rzadko, parę razy w ciągu stulecia. Tego nie można zaplanować ani przypisywać jakimś szczególnym cechom sytuacji kulturalnej. To są po prostu przypadki i nie może być inaczej.
W samych Stanach Zjednoczonych jest ponad trzy tysiące college’ów i uniwersytetów, na wszystkich prawie są jakieś wydziały filozofii, wszyscy muszą publikować, żeby dostać promocję albo kolejny stopień. Ponieważ jest tego tak dużo, nie ma naprawdę sposobu dowiedzenia się, co warto czytać, a czego nie. Różne dobre rzeczy giną w tłoku, to jest nieuchronne. Nie możemy nic na to poradzić, że świat się zrobił taki duży, że tak wielu ludzi umie czytać i pisać.
Był taki znakomity pomysł, by przeciwdziałać potokowi publikacji. Ponieważ ludzie muszą publikować, żeby w karierze sobie pomóc, trzeba stworzyć przeciwbodźce. Miałyby one polegać na tym, że ktoś zatrudniony na uczelni po raz pierwszy dostawałby od razu tytuł i płacę pełnego profesora, natomiast z każdą publikacją jego pozycja by spadała i zmniejszałyby się zarobki. Ludzie też by wtedy czasem pisali, ale zamiast dwudziestu książek publikowaliby jedną, albo wręcz jeden artykuł, który uważaliby za naprawdę bardzo ważny. Technicznie, co prawda, dość trudno to przeprowadzić.
- Jest Pan autorem projektu bulli papieskiej, potępiającej filozofów...
- To było tak, że w Castel Gandolfo, gdzieśmy spotykali się co drugi rok w obecności Papieża, miał wykład Lévinas. Zamiast go słuchać (bo nudził), napisałem bullę papieską, w której - oczywiście po łacinie - potępiłem szereg herezji. To były np. herezje mówiące, że dawać pieniądze filozofom nie jest grzechem śmiertelnym, ale tylko powszednim. Albo że nie wszystkich filozofów francuskich należy spalić, ale tylko niektórych. Te groźne herezje surowo potępiłem, a potem dwóm czy trzem kolegom bullę pokazałem. Później mieliśmy obiad z Papieżem i nagle Tischner mówi: „Leszek, przecież ty bullę napisałeś. Pokaż ją”. Byłem przerażony, ale co mogłem zrobić, skoro mnie Tischner tak sprowokował: przedstawiłem bullę, a Papież nie był obrażony, raczej się uśmiechał.
Rys świętości
- Czy są ludzie, którzy dla Pana byli kimś w rodzaju mistrza, przewodnika, nauczyciela?
- Czym innym jest wiedza wyniesiona z lektur, czym innym to, co się otrzymuje z bezpośredniego kontaktu z ludźmi. Jeśli chodzi o wiedzę książkową, każdy z nas ma mnóstwo nauczycieli, jednych ważnych bardzo, innych mniej, ale od których też trzeba się czegoś dowiedzieć, trzeba ich czytać, znać. Rzeczy filozoficzne zacząłem czytać dość wcześnie, mając chyba trzynaście lub czternaście lat. Studiowałem niektóre dialogi platońskie, które nieuchronnie przecież robią duże wrażenie; w przekładzie niemieckim czytałem ,,Enchiridion” Epikteta, który też mi bardzo się spodobał. To oczywiście przykłady tekstów, jakie młody całkiem człowiek może czytać z poczuciem rozumienia.
Inne jest to nauczanie, które nie z książek, ale z bezpośredniego kontaktu się bierze.
W jakimś sensie uczymy się od wszystkich, od każdego człowieka, którego spotykamy. W jakimś stopniu każdy jest moim nauczycielem, na ogół też starsze pokolenie w rodzinie jest kluczowe. W sensie bardziej specyficznym, zawodowym (choć i prywatnym) musiałbym zacząć od moich nauczycieli akademickich. Oczywiście to byli ludzie, którzy bardzo wpłynęli na moje i moich rówieśników myślenie, co wcale nie znaczy, że ja czy inni moi koledzy koniecznie przejęliśmy ich poglądy. Bardzo wiele zawdzięczam Tadeuszowi Kotarbińskiemu, Kazimierzowi Ajdukiewiczowi, Marii Ossowskiej, ale mógłbym powiedzieć, że filozoficzne idee żadnego z nich nie przekonały mnie.
- A Tadeusz Kroński?
- To był przyjaciel, chociaż o pokolenie starszy. Przyjaźniliśmy się, mieliśmy wspólne zainteresowania i oczywiście jako człowiek ode mnie starszy z pewnością jakiś wpływ na mnie wywarł, nie tylko w sensie akademickim. Nauczył mnie też pewnego stosunku do świata. Był znakomitym parodystą i szydercą, a jednocześnie istniały rzeczy, które brał poważnie, wiadomo było, że trzeba odróżniać większość spraw, z których można szydzić, i te nieliczne, które są na serio. Jest granica ironii.
- Józef Tischner?
- Przyjaźniliśmy się, ale nie mógłbym powiedzieć, że był między nami z jednej czy z drugiej strony stosunek „nauczycielski”, choć naturalnie interesowało mnie to, co pisał. Poznaliśmy się bardzo późno, dzięki Krzysztofowi Michalskiemu, na jakiejś konferencji w Heidelbergu. Widywaliśmy się okazjonalnie. Naturalnie, to była przyjaźń ważna, ale innego rodzaju, oparta na czymś innym niż intelektualna wymiana idei.
Natomiast znacznie wcześniej, jako student miałem kilku bliskich kolegów, filozofię studiujących, z którymi nieraz wymienialiśmy uwagi czy myśli, które wzajemnie nas stymulowały. Klemens Szaniawski, Ija Lazari-Pawłowska, Marian Przełęcki... To są kontakty, które mają znaczenie intelektualne, choć trudno uchwytne.
- Mówiliśmy o tym, że nie udało się Panu spotkać anioła. Czy byli natomiast ludzie, w których dostrzegał Pan coś w rodzaju rysu świętości? Ryzykując oskarżenie o egzaltację, zapytamy o Jerzego Turowicza...
- Owszem, znałem takich ludzi, których byłbym gotów nazwać świętymi. Skoro wspomnieliście to nazwisko, mogę powiedzieć, że Turowicz do nich z pewnością należał. Innych jednak nie chcę wymieniać.
Moneta jednofuntowa
- Pojawił się w naszej rozmowie temat uniwersytetu. Jak funkcjonuje on we współczesnym świecie? Wydaje się, że jest w kryzysie, przynajmniej w Polsce.
- Wszystko jest ciągle w kryzysie. Całe życie ludzkie, i zbiorowe, i indywidualne jest bezustannym kryzysem. Wolę więc nie używać tego słowa.
- Czy Oksford, gdzie idąc do pracy mija się college, w którym studiowali Eliot i Tolkien, miał znaczenie dla rozwoju Leszka Kołakowskiego?
- Wielkich ludzi, którzy byli w Oksfordzie, łatwo wymienić, ale to nie ma wielkiego znaczenia. Nie przyjechałem tu jako student czy młody, debiutujący wykładowca. Owszem, prowadziłem jakieś zajęcia czy seminaria, byłem też członkiem college’u All Souls, który ma bardzo szczególne miejsce w strukturze uniwersytetu, bo jest jedynym college'm bez studentów. Dzięki temu miałem pozycję uprzywilejowaną, nie musiałem np. chodzić na zebrania rad wydziałowych. Jako uprzywilejowany miałem jednak mniejszy kontakt z codziennym życiem uniwersytetu. Tymczasem wszystkie college mają swoją tradycję, własne obyczaje czy dziwactwa.
- Lubi Pan rys rytualny życia uniwersyteckiego?
- Rytuały są potrzebne i chętnie w nich uczestniczę.
- Stąd też zamiłowanie do Mszy łacińskiej, jako do pewnego rytuału?
- Tak. Uważam, że usunięcie łaciny z liturgii jest ryzykowne, łacina była ważna dla poczucia jedności Kościoła. Kiedyś można było pójść do katedry w Rio de Janeiro i usłyszeć to samo, co w Warszawie, Londynie czy w Paryżu. To było dobre. Nie jestem ani kapłanem, ani w ogóle nie należę do Kościoła, ale mimo to Kościół jest dla mnie czymś bardzo ważnym jako instytucja, jako ważna część kultury. Rezygnacja z łaciny ułatwiła, czy może ułatwić w przyszłości (to jeszcze świeża sprawa, jak na historię Kościoła), rozłamy i schizmy.
- Swego rodzaju przeciwwagą dla politycznych lub ideowych rozłamów zdaje się być proces globalizacji. Czy jednak za uniwersalizm, jaki zdaje się on obiecywać, nie przyjdzie nam zapłacić utratą tożsamości?
- Dziś wszyscy możemy mieć poczucie, że różnorodność świata, pluralizm kultury jest podmywany przez uniformizację wyrazu kulturalnego. Możemy jeździć po świecie, być na stu lotniskach, i zobaczymy, że wszystkie one są prawie takie same, na wszystkich są reklamy tych samych produktów, podobne urządzenia i właściwie możemy objechać świat, widząc ciągle to samo, jak brytyjscy turyści, którzy w różnych egzotycznych miejscach jedzą swoje parówki i oglądają mecze angielskiej ligi albo Amerykanie, stołujący się w McDonald’sach.
Bardzo bym się martwił, gdyby różnorodność kulturalna była wypłukiwana, gdyby następowała uniformizacja kultury, języki narodowe miały zamierać. Mam nadzieję, że tego jednak nie będzie. Angielszczyzna jest dziś uniwersalnym środkiem komunikacji, ale jak dotąd nie zabija języków narodowych, przynajmniej w Europie, gdyż w Afryce - jak czytałem - języki mniejsze, plemienne obu-mierają naprawdę. Po prostu znikają.
- Zatem nie zamieniłby Pan monety jednofuntowej na euro?
- Nie chcę tej zmiany i jestem zresztą tutaj w dobrym towarzystwie. Anglicy mają poważne argumenty ekonomiczne, które formułują ludzie kompetentni, znający się na gospodarce, stopach procentowych czy podatkach. W ich przekonaniu byłoby bardzo szkodliwe dla tego kraju, gdyby podlegał regulacji z zewnątrz przychodzącej, na którą nie miałby faktycznie wpływu. Dla mnie ma też znaczenie warstwa historyczna, tradycja związana z nazwą i symboliką funta. Z grubsza mówiąc, mój stosunek do tej sprawy jest taki: wspólny rynek tak, wspólna moneta nie.
- Czy globalizacja może znacząco wzmóc - na zasadzie reakcji - nacjonalizmy, ruchy anarchistyczne?
- Myślę, że globalizacja jest po prostu skutkiem techniki, uniknąć jej nie można, chyba że zrobimy sobie społeczeństwo na wzór Korei Północnej, z jej potworną nędzą i uciskiem, gdzie nie można słuchać radia ani oglądać telewizji z innych krajów. W skali światowej taka sytuacja byłaby możliwa tylko w wyniku jakiejś apokalipsy, czego na szczęście nie musimy się chyba obawiać.
Rozumiem zresztą obawy, przerażenie w obliczu tego procesu. Demonstracje antyglobalistyczne nie mają jednak większego znaczenia, bo nie mogą zastopować procesu technicznej unifikacji świata. Rozumiem człowieka, który we Francji protestuje przeciwko restauracjom McDonald’sa. Ale przecież gdyby ten protest wyrażał jakąś siłę, jakieś głębokie odczucia społeczeństwa, to Francuzi po prostu nie kupowaliby tego jadła i McDonald’sy by zbankrutowały. Tymczasem one doskonale prosperują.
Czterdzieści procent analfabetów
- Jesteśmy dziś obywatelami czy konsumentami?
- Konsumentami. Nie mamy na to wpływu. Staramy się o regulacje prawne, mało jednak skutecznie, jak mi się wydaje. Nie możemy zapobiec temu, że miliardy dolarów przepływają codziennie w różne strony świata i w różnych celach.
Mamy oczywiste poczucie bezradności w obliczu procesów, nad którymi nie tylko nie panujemy, ale których właściwie większość z nas nie rozumie. W tym sensie protesty, chociaż bardzo głupie, bo przecież bez żadnej myśli za nimi stojącej, są zrozumiałe. Głupie, powiadam, bo ludzie, którzy krzyczą, że globalizację trzeba zahamować, nie potrafią powiedzieć, czego właściwie chcą. Nie wiadomo, jak miałby wyglądać świat bez globalizacji. To jest tylko gołosłowny krzyk. Ale ten krzyk też warto sobie tłumaczyć.
Każdy z nas ma cały świat na głowie |
|
... ciąg dalszy |
|
- Czy jednak nie jesteśmy świadkami klęski demokracji, która się przekształca w oligarchię korporacji? - Wszyscy piszą teraz o słabnięciu demokracji, w tym sensie, że coraz mniej ludzi ma poczucie, iż uczestniczy aktywnie w jakimś demokratycznym procesie. Uczestnictwo w wyborach jest przecież słabe, chociaż to miał być sposób, w jaki jednostki wpływ wywierają na procesy polityczne. Panuje zniechęcenie, klasa polityczna jest darzona małym szacunkiem, polityka traktowana jako zawód brudny. Demokracja nie ma polegać na tym, że po prostu ludziom wolno raz na cztery czy pięć lat rzucić kartkę do urny, ale na tym, żeby mieli poczucie odpowiedzialności własnej za losy społeczeństwa, państwa, losy świata nawet. Wydaje się, że tej odpowiedzialności brakuje. To, co się nazywa społeczeństwem obywateli, ludzi, którzy mają poczucie związku i odpowiedzialności za ich świat, bardzo słabnie. A tam gdzie słabnie, tam jest oczywiście zawsze okazja dla demagogów i dyktatorów. - Wraca wtedy pokusa totalitaryzmu. - Tak, w takiej czy innej formie. Przeczytałem kilka miesięcy temu wyniki sondażu, robionego w różnych krajach, m.in. w Polsce. Dowiedziałem się rzeczy niewiarygodnej zupełnie i przerażającej. W Polsce jest czterdzieści procent tzw. analfabetów funkcjonalnych. To nie są ludzie, którzy nie znają liter, bo litery jednak znają, chodzili do szkoły, ale nie potrafią zrozumieć najprostszej instrukcji, ze zrozumieniem przeczytać gazety. To wprawia w popłoch. Jak czytamy taką przerażającą informację, nie możemy się dziwić znacznym sukcesom, jakie odnoszą najgłupsze, najbardziej demagogiczne polityczne ruchy. Jest komu je popierać. - Rozwijająca się technologia, przede wszystkim szybkość przemieszczania się i wymiany informacji, wpływa na ludzką naturę. Czy stajemy się nomadami, ludźmi niezakorzenionymi? - Tak, wykorzenienie, o czym wielu ludzi mówiło, jest najbardziej charakterystyczną osobliwością naszych czasów. Wykorzenienie jako utrata poczucia trwałej przynależności do czegoś; plemienia, narodu, rodziny. Z jednej strony obojętność dla tradycji historycznej, z drugiej - ucieczka w jakieś zwyrodniałe formy tożsamości plemiennej. Chyba nie ma na to rady. Nie możemy zniszczyć technicznej łatwości przemieszczania się, choć chętnie bym widział świat bez samolotów. Tomasz z Akwinu powiedział, że gdyby Pan Bóg chciał, byśmy latali, to by dał nam skrzydła. Ale nie widać, aby te procesy mogły być odwracalne. Nie możemy wrócić do świata, którego mentalność i poziom techniczny, sposób życia, byłby mniej więcej taki, jak polskiej wsi przedwojennej. Na szczęście nie możemy. - W Polsce modne było pokazywanie, że młodzi ludzie wydają się być pozbawieni pamięci historycznej. Przytaczano przykłady, gdy kandydaci na studentów mówili np., że Józef Glemp był ostatnim sekretarzem PZPR... - A to nieprawda?! Czytałem, że brat Prymasa był działaczem partyjnym. - ... czy więc nie zaczynamy tracić pamięci, ignorować tradycję? - Gdyby tak być miało, byłaby to zmiana katastrofalna. Naturalnie zdaję sobie sprawę z pewnych symptomów. Sam gdzieś cytowałem opowiadanie znajomej, która zapytała córkę, panienkę chyba piętnastoletnią, czy słyszała kiedyś nazwisko Lenin, a ta panienka powiedziała: Oczywiście, przecież to był jeden z Beatlesów! Ale mam nadzieję, że nie doszło jeszcze do katastrofalnego poziomu. Poczucie zbiorowej przeszłości istniało nawet w społeczeństwach, gdzie olbrzymia większość to byli analfabeci. Ich przeszłość była ukształtowana przez legendy, podania. Również analfabeci mieli poczucie przynależności do pewnej historycznej ciągłości. To jest niesłychanie potrzebne. Czy amnezji możemy przeciwdziałać? Możemy. Czy skutecznie? Tego nie wiemy nigdy z pewnością. Jak we wszystkich ludzkich przedsięwzięciach: nic, co robimy, nie jest z góry zabezpieczone przed porażką. Kiedy kroimy chleb, to nie potrafimy z całą pewnością powiedzieć, że go pokroimy do końca, bo przecież możemy się skaleczyć. |
Każdy z nas ma cały świat na głowie |
||
|
||
... ciąg dalszy |
||
|
||
Rechot - Nie boi się Pan śmiechu, także z samego siebie... - Również wielcy filozofowie umieli posługiwać się śmiechem. U Platona jest taki dialog szyderczy: - Czy ty masz psa? - Tak. - A czy ten pies ma dzieci? - Tak. - A więc ten pies jest ojcem? - Tak. - Ale to jest twój pies? - Tak. - Czyli on jest twoim ojcem! Nie powiedziałbym, że dużo, ale w filozofii jest oczywiście trochę humoru. - Można więc przyglądać się światu z pobłażliwym rozbawieniem? - Tak. - Śmiech jest sposobem oswajania świata? - Owszem. Ale nie zawsze jest to sposób skuteczny. - Jeżeli jesteśmy rozbawionymi konsumentami, to może świat nie skończy się ani hukiem, ani skomleniem, ale rechotem? - Jest to możliwe. Ale wolałbym tego nie oglądać. - Czy bardzo Pana Profesora wymęczyliśmy? - Pewnie, że mnie wymęczyliście. Żądacie, bym powiedział, jak żyć. A ja nie wiem! Oksford, 4 października 2002 r.
|
Kołakowski: Religia nie zginie
Wiara należy do fundamentów naszego istnienia, religia nie może zaginąć. To słowa z wywiadu z prof. Leszkiem Kołakowskim, który DZIENNIK publikuje dziś w magazynie "Europa". Jeden z najwybitniejszych współczesnych polskich filozofów, mówiąc o kondycji współczesnego świata i człowieka, przyjmuje chrześcijańską perspektywę.
Objawienia
Św. Brygidy
Wielkie
objawienia i proroctwa pochodzące od Św.
Brygidy
www.ProphecyFilm.com
Leszek
Kołakowski
Książki
Leszka Kołakowskiego. Ogromny Wybór - Sprawdź
Teraz!
Allegro.pl/Kolakowski
Kiedy
Umrzesz?
Kalkulator
długości życia Sprawdź kiedy umrzesz...
www.longlifex.pl
Droga intelektualna prof. Kołakowskiego prowadzi
od marksizmu przez rewizjonizm do chrześcijaństwa. Ale Kołakowski, nawet będąc filozofem marksistowskim, miał olbrzymią wiedzę
o religii, którą zawsze się fascynował. Zawsze też zachowywał niezależność
myślenia i wrażliwość na wymiar etyczny, co powodowało, że często szedł pod prąd głównym nurtom.
Z marksizmem zerwał w 1956 r. i skupił się na krytyce tej ideologii, którą zawarł potem w pracy
"Główne nurty marksizmu”. Wyjechał z kraju po nagonce, którą partia zorganizowała na intelektualistów w 1968 r. Osiadł w Wielkiej Brytanii, gdzie został wykładowcą na Oxfordzie. Prof. Kołakowski rzadko udziela wywiadów, dlatego te, które pojawiają się w prasie, stają się intelektualnym wydarzeniem.
Wywiad dla DZIENNIKA pokazuje najnowszy moment intelektualnej drogi prof. Kołakowskiego. Przed pięcioma laty słynny kanadyjski filozof Charles Taylor powiedział o Kołakowskim, że przyjął on rzadkie wśród filozofów stanowisko: bliskiego i współczującego obserwatora wiary chrześcijańskiej - bez ostatecznego opowiadania się po jej stronie.
Prof. Kołakowski dla DZIENNIKA:
O upadku utopii doskonałego społeczeństwa: Zło jest w nas i to jest jeden z powodów, bo nie jedyny, dlaczego świata doskonałego nie można zbudować, dlaczego te nadzieje okazały się próżne. To nie oznacza, że nie można różnych rzeczy ulepszać. Doskonałości jednak nie osiągniemy.
O nadziei dla niewierzących: Myślę, że niewierzący muszą uznać
- chociaż na ogół tego uznać nie chcą - że my wszyscy jesteśmy nieudacznikami i ludźmi przegranymi. Wiara, że jest się w pewnych warunkach człowiekiem sukcesu, jest próżna i złudna.
O sukcesie: Tu na ziemi nie ma sukcesu. Oczywiście są ludzie sławni. Ludzie, którzy zrobili w życiu coś bardzo cenionego. Jednak mimo to bym utrzymywał, że wszyscy jesteśmy nieudacznikami.
O fiasku marksizmu: Dziś dla nas Marks jest autorem jednej z wielkich książek XIX w. Jest oczywiście bardzo ważny w historii cywilizacji, kultury, ale niepodobna już podzielać jego nadziei.
O kryzysie chrześcijaństwa: Absolutnie nie wierzę w śmierć wiary religijnej i Kościoła. Jestem przekonany, że wiara należy do fundamentów naszego istnienia.
Kołakowski, czyli z powrotem do religii
Bronisław Wildstein 25-07-2009, ostatnia aktualizacja 26-07-2009 00:03
Leszek Kołakowski w swoich późnych, najważniejszych pracach wskazuje drogę przezwyciężenia tragicznej kondycji człowieka, co nie znaczy – wprowadzenia go w świat łagodnej afirmacji
źródło: Rzeczpospolita
fot: Elżbieta Lempp
Myśl Leszka Kołakowskiego, autora „Pochwały niekonsekwencji”, jest wyjątkowo konsekwentna. Nie znaczy to, że się nie rozwija, a więc zmienia i wzbogaca, ewoluuje, porzucając jedne wątki i rozwiązania na rzecz innych, ale trzyma się zwykle tej samej tematyki i usiłuje odpowiedzieć na dwa zasadnicze bloki pytań. Dotyczą one religii i metafizyki, a więc się łączą, tak jak się łączyły w naszej tradycji, w której nie sposób było pomyśleć o religii bez metafizyki i odwrotnie. Kołakowski pokazuje zresztą przekonująco, że trudno sobie wyobrazić rozerwanie tej jedności.
Dla filozofów greckich Bóg był nieuniknioną konsekwencją pytań o wiedzę pewną, a więc o byt nieuwarunkowany i fundamentalny. Od Parmenidesa byt prawdziwy, a więc w pełni suwerenny i niepodległy niszczącej obecności czasu, absolut był utożsamiony z Bogiem. Co ciekawe, przywoływany przez Kołakowskiego najbardziej uznany tomista współczesny Etienne Gilson wiele wysiłku poświęcił eliminacji zniekształceń, jakim myśl św. Tomasza poddana została od czasu Kartezjusza i Kanta.
Kołakowski przemyślał klęskę marksizmu do końca. Nic dziwnego więc, że jego środowisko pomimo pasowania go na mistrza nie towarzyszyło mu w jego poszukiwaniach
Chodziło o to, aby pokazać, że dla autora „Summa theologiae”, tak jak dla jego chrześcijańskich (i żydowskich) poprzedników, podstawową jakością boską było istnienie po prostu. „Jestem, który jestem” – jak określa się w Biblii Bóg. Wszelkie inne cechy boskie, włącznie ze zdolnością tworzenia, są tylko tego pochodną. Okazuje się, że w tej zasadniczej kwestii podstawowe tradycje myśli zachodniej się spotykają.
Kołakowski pokazuje, jak przenikają się języki religii i filozofii, a metafizyka wpisana jest w całość naszej kulturowej tradycji. Można więc uznać, że obrona tradycyjnej kultury przed jej współczesnymi zagrożeniami – teksty na ten temat znaleźć można głównie w tomie „Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań” (1982) – i obrona metafizyki czy religijnego wymiaru ludzkiego istnienia to aspekty tego samego przedsięwzięcia.
W wypadku Kołakowskiego obrona metafizyki i religijnego przeżycia nie ma jednak charakteru prostej afirmacji choćby przetworzonej tradycji, jak dzieje się to np. w neotomizmie. Dla autora „Horror metaphysicus” (Grozy metafizycznej) głęboki, intelektualny wymiar ludzkiej cywilizacji ma dramatyczny charakter, od którego nieodłączny jest fundamentalny lęk. Na pytania, których nie możemy (i nie powinniśmy) przestać zadawać, nie ma zadowalających odpowiedzi. Co więcej, ci którzy je kwestionują, mają niezwykle silne argumenty. Uwikłani w nieprzezwyciężalne sprzeczności, zagrożeni nicością, która jest konsekwencją utraty jakichkolwiek pewności, mamy prawo czuć egzystencjalną trwogę. A jednak można odnieść wrażenie, że Kołakowski w swoich późnych, najważniejszych pracach wskazuje drogę przezwyciężenia tragicznej kondycji człowieka, co nie znaczy – wprowadzenia go w świat łagodnej afirmacji.
Kapłan i błazen
Zacznijmy jednak od początku, to znaczy od grzechu, w który popadł „młody i wszechwiedzący” filozof – jak autoironicznie Kołakowski określił siebie z okresu stalinowskiego zaangażowania. Charakterystyczne, że w wypadku Kołakowskiego miało ono antyreligijny charakter. Od komunistycznej ortodoksji filozof zaczął odchodzić jednak wcześnie, stając się intelektualnym liderem sprzeciwu wobec niej nazwanego później rewizjonizmem. To okres wykluwania się najbardziej wpływowego intelektualnie, nie tylko zresztą w Polsce, środowiska.
Mentalna, a potem i polityczna klęska marksizmu w dużej mierze uformowała intelektualny pejzaż naszej kultury, w której od wojny prym wiedli lewicowi intelektualiści. Załamanie się marksizmu było ich porażką. W dużej mierze z tego powodu nie zanalizowali go oni konsekwentnie jako kompromitacji fundamentu własnej ideologii. Uznali, że jest to przejaw ułomności myślenia dogmatycznego, dla którego wzorem staje się religia, a zwłaszcza mocno instytucjonalnie i doktrynalnie uporządkowany katolicyzm. Tak więc marksizm, ich zdaniem, nie przegrał jako zrąb lewicowego projektu, ale jako myśl, która zastygła w ortodoksję, stając się rodzajem współczesnej religii.
Kołakowski poszedł znacznie dalej i przemyślał klęskę marksizmu do końca. Nic dziwnego więc, że, umownie biorąc, jego środowisko pomimo pasowania go na mistrza nie towarzyszyło mu w jego poszukiwaniach. Znamienne, że najczęściej przywoływane w Polsce są jego rewizjonistyczne prace z końca lat 50. A i one nie zostały konsekwentnie przemyślane. Najgłośniejszy i chyba najważniejszy esej Kołakowskiego z tego okresu (1957) nosi tytuł „Kapłan i błazen (Rozważania o teologicznym dziedzictwie współczesnego myślenia)”.
Główną myśl eseju oddaje jego podtytuł. Filozofia wyrasta z kategorii religijnych i nie da się od nich odseparować. 30-letni filozof formułuje to jeszcze w tonie arywisty przekonanego o wyższości intelektualnej nad poprzednikami: „Filozofia nie uwolniła się nigdy od dziedzictwa teologii, co świadczy o tym, że pytania tej ostatniej były tylko niezręcznym sformułowaniem dla zagadek istotnych, od których nie potrafiliśmy się uwolnić”.
Deklarację tę rozumieć można jednak jako uznanie religii za fundament współczesnej kultury, która jest w stanie jedynie przeformułowywać jej podstawowe pytania. Poszukiwanie sensu w chaosie i złu otaczającego nas świata to przetworzenie klasycznej teodycei, która próbuje obronić wyobrażenie dobrego Boga. Współczesne kierunki filozoficzne, tak jak i ich metafizyczno-religijni antenaci, poszukują absolutu poznawczego, który dałby im fundament pewności. Te nieusuwalne kontynuacje teologicznego myślenia interpretuje Kołakowski jeszcze jako skłonności entropiczne, dążenie do zakrzepnięcia w ortodoksję i bezruch. To postawa kapłanów, którzy stają na straży obowiązującej mitologii. A każda, nawet najbardziej bluźniercza myśl – uznaje autor „Pochwały niekonsekwencji” – ma tendencję do zamierania w kanon nowego mitu. Dlatego potrzebny jest błazen, który kwestionuje każdy absolut, a więc wprowadza w świat twórczy pierwiastek ruchu. Błazen to także rzecznik niesfornego ludzkiego indywiduum wobec kostniejącej instytucji.
Obecność mitu
Ci, dla których dzieło Kołakowskiego to umownie „Kapłan i błazen” (i pokrewne eseje z tego okresu), nie zauważyli nawet, że obecność błazna uwarunkowana jest istnieniem kapłana. W eseju tym chyba po raz pierwszy Kołakowski tak szeroko używa określenia „mitologia”. Oznacza ona dla niego zastyganie żywej myśli ludzkiej w parareligijny schemat. Dziesięć lat później Kołakowski napisze „Obecność mitu”. W książce tej rozszerzone i zreinterpretowane pojęcie mitu uchwycić ma fundament kultury ludzkiej. Chodzi o kategorię scalającą chaotyczne i osobne doświadczenia ludzkie w porządek sensu i celu. Dzieje się tak przez odniesienie ich do „realności bezwarunkowych, takich jak »byt«, »prawda«, »wartość«”. Okazuje się, że bez tak rozumianego mitu nie sposób pomyśleć o cywilizacji ani o żadnej jej dziedzinie. Również uprawomocnienie logiki musi mieć mityczny rodowód.
Nieco wcześniej niż „Obecność mitu” pisze Kołakowski „Filozofię pozytywistyczną (od Hume’a do Koła Wiedeńskiego)”. Pozytywizm (szeroko rozumiany, do którego autor zalicza Davida Hume’a, Augusta Comte’a, utylitaryzm, ewolucjonizm, empiriokrytycyzm, pragmatyzm, a także filozofię analityczną z Ludwigiem Wittgensteinem) to właśnie próba odrzucenia metafizyki, a więc zakwestionowania mitu. Podręcznik – gdyż książka ta wydana została jako podręcznik i ma do pewnego stopnia taki charakter – pokazuje, że wszystkie próby bezzałożeniowej, ścisłej filozofii muszą kreować własne mity.
Myśl pozytywistyczna we wszystkich swoich tak odmiennych wcieleniach od
wieku XVIII (a nawet wcześniej) cechuje się odrzuceniem metafizyki. Chce osiągnąć precyzję i oczywistość nauki czystej. Program ten powoduje jednak, że zatracają się w nim wartości, które leżały u jego podstaw. Poznanie traci swoją wartość – wartości zostały przecież anulowane – i zredukowane zostaje do biologicznej reakcji na bodziec. Prawda staje się biologicznie uwarunkowaną gatunkową odpowiedzią na presję otoczenia.
W tym kontekście niepojęte stają się odwieczne ludzkie wysiłki podejmowane w celu zrozumienia świata i odnalezienia sensu człowieczej egzystencji. Konsekwentny pozytywizm nie tylko odziera człowieka z jego wyjątkowego, właściwego tylko jemu wymiaru, ale czyni go i całą jego kulturę, w którą wpisana jest metafizyczna tęsknota, symptomem degeneracji ludzkiego gatunku.
Jednak nawet tak zdruzgotany przez Kołakowskiego pozytywizm nie daje się, jego zdaniem, anulować w myśli współczesnej. I nie sposób wrócić już do naukowego podejścia do metafizyki, co wcale nie znaczy, że należy z niej zrezygnować albo uznać ją za mniej wartościową sferę myślenia.
Przebudzenie Prometeusza
Wydane w drugiej połowie lat 70. monumentalne „Główne nurty marksizmu” mają być, zgodnie z zamiarem autora, podręcznikiem. Są jednak, tak jak „Filozofia pozytywistyczna”, dziełem par excellence filozoficznym, zdecydowanie wykraczającym poza podręcznikową formułę.
Ta najpełniejsza jak dotąd analiza (i synteza) marksizmu udowadnia, że praktyka państw komunistycznych wyrosła bezpośrednio z teorii Karola Marksa i jego kontynuatorów i nie sposób wyobrazić sobie innej realizacji komunistycznej ideologii. Tym razem marksowskie założenie, że praktyka ostatecznie weryfikuje idee, okazuje się w całej rozciągłości właściwe. Nic więc dziwnego, że to bezkompromisowe rozliczenie marksizmu w dużej mierze wyparte zostało z głównego nurtu zdominowanej przez lewicę kultury współczesnej. Pomimo że doskonale wiadomo o jego wymiarze i wadze, odnajdujemy znane prace poświęcone filozofii współczesnej, w których marksizm zajmuje poczesne miejsce, a dzieło Kołakowskiego nie zostało odnotowane nawet w bibliografii (np. Will Kymlicka: „Współczesna filozofia polityczna”).
„Główne nurty” bardzo głęboko osadzają marksizm w historii filozofii. Autor „Kapitału” jest, zdaniem Kołakowskiego, kontynuatorem nie tylko herezji chiliastycznych, które chciały zaprowadzić natychmiastowo ostateczny porządek na ziemi. Jest także dziedzicem dialektyki, która usiłowała pogodzić nieuniknione sprzeczności pomiędzy nieruchomym i zanurzonym w sobie absolutem a zmienną i ulotną, zjawiskową rzeczywistością.
Marksizm jest jednak przede wszystkim najpełniejszym wyrazem prometejskiego, humanistycznego buntu, odrzuceniem zastanego świata i wyobrażeniem, że człowiek jest w stanie przełamać wszelkie sprzeczności oraz zbudować doczesne królestwo doskonałej harmonii. W zakończeniu pierwszego tomu „Głównych nurtów” Kołakowski ujmuje aforystycznie konfrontację tych tęsknot z rzeczywistością: „Tak to Prometeusz budzi się ze snu o potędze jako Kafkowski Grzegorz Samsa”. Bohater „Przemiany” obudził się jako robak.
„Czyniąc ludzi świadomymi przygodności i skończoności życia, zniszczalności ciała, ograniczenia rozumu i języka i siły zła, jaka leży w nich samych, i koncentrując tę głęboką świadomość w doktrynie grzechu pierworodnego – chrześcijaństwo jawnie rzuciło wyzwanie prometejskiej stronie oświecenia i nie mogło uniknąć ataków za swe antyhumanistyczne uprzedzenia. (...) Jeśli humanizm oznacza doktrynę, która utrzymuje, że nie ma żadnych granic dla samodoskonalenia się czy też, że ludzie mają pełną swobodę w ustalaniu kryteriów dobra i zła, to z pewnością chrześcijaństwo przeciwstawne jest humanizmowi. Nie znaczy to jeszcze, że jest antyludzkie, chyba że wierzymy, iż tak właśnie zdefiniowana ideologia humanizmu sprzyja tym właśnie wartościom, które czynią ludzi lepszymi bądź szczęśliwszymi. (...) Historia najnowsza dostarcza raczej przykładów na to, że podejmowane w tradycyjnie chrześcijańskich społeczeństwach próby osiągnięcia pełnego wyzwolenia spod jarzma wyimaginowanej tyranii Boga, jak to określali radykalni humaniści, owocowały znacznie bardziej złowrogą niewolą niż ta, do której kiedykolwiek zachęcało chrześcijaństwo” – napisze Kołakowski kilka lat później w „Jeśli Boga nie ma”.
Jeśli Boga nie ma
Za zwieńczenie filozofii Kołakowskiego uznać można dwie niewielkie objętościowo książki: „Jeśli Boga nie ma” (1982) i „Horror metaphysicus” (1988). Późniejsze jego prace mają zresztą charakter raczej popularyzatorsko-aforystyczny, poza jedną, opublikowaną w 1994 roku książką poświęconą jansenizmowi i ulubionemu filozofowi Kołakowskiego – Pascalowi: „Bóg nam nic nie jest dłużny”.
„Jeśli Boga nie ma” nawiązuje do sławnej, wielokrotnie ośmieszanej wypowiedzi jednej z postaci Dostojewskiego, która stwierdza: „Jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno”. Kołakowski uznaje tę tezę za prawdziwą i to w dwojakim sensie: poznawczym i moralnym. Jeśli chodzi o epistemologię: „(...) tylko przy założeniu absolutnego Umysłu prawomocne jest używanie słowa prawda i przekonanie, że prawda może być zasadnie orzekana o naszej wiedzy”.
„Oznaki prawdy określane są przez normatywne reguły (...), nie można ich wywieść z materiału empirycznego, który jest obiektem epistemologicznego badania”. Każde zaś kryterium wymagało będzie dowodu. Ostatecznie więc to umysł absolutny musi stać się gwarantem prawdy, jeśli nie chcemy popaść w błędne koło albo regres do nieskończoności. Wprawdzie możemy prawdę definiować w odniesieniu do użyteczności, ale będzie to kryterium arbitralne i ograniczone. Z pewnością nie można na jego mocy unieważnić poznania religijnego.
Współcześnie przywykliśmy do rozróżnienia pomiędzy faktami a wartościami. Zdaniem Kołakowskiego istnieje ono w języku nauki, ale nie sposób obronić go na gruncie języka, a więc i świadomości religijnej. W chrześcijańskim stwierdzeniu „jest Bóg” mieści się również boski porządek, którego zło jest fundamentalnym naruszeniem. Przyjmując Boga, przyjmujemy równocześnie kategorie moralne włącznie z grzechem i karą. Wszelkie próby racjonalnego uprawomocnienia moralności, włącznie z najambitniejszą stworzoną przez Kanta, okazały się jednak chybione. Kantowska reguła: postępuj według zasady, którą chciałbyś uczynić normą powszechną, wydaje się w pełni racjonalna. Jak jednak przekonać do niej człowieka, który nie wierzy w normy powszechne i racjonalność?
Rozum u Kanta staje się substytutem Boga, ale jak to substytut, jest tylko jego cieniem. „Nie przyświadczamy naszych moralnych wierzeń przez uznanie ich prawdy, lecz przez poczucie winy, gdy je gwałcimy”. Głębia poczucia winy świadczy o naszej moralności. A prawdziwe poczucie winy pojawia się wówczas, gdy czynienie zła jest złamaniem tabu, uwewnętrznionego zakazu, który broni porządku naszego świata.
Moralność wyrasta z religii, a więc dziś w naszej kulturze wraz ze słabnięciem oddziaływania religii widzimy zacieranie się zasadniczych wyznaczników zła i dobra. Trudno sobie wyobrazić, aby w dłuższej cywilizacyjnej perspektywie moralność była w stanie przeżyć bez religii.
Jeśli jednak moralność wyrasta z religii, to nie można redukować religii do moralności, jak usiłuje się to często robić dziś, podważając zarówno religię, jak i moralność. „Jeśli Boga nie ma” dowodzi, że nie sposób sprowadzić religii do żadnych innych doświadczeń. Naukowe zasady nie mogą służyć poznaniu Boga, który nie jest bytem empirycznym. Religia nie jest zbiorem zdań, ale drogą życia. „Jeśli nie ma Boga, to tylko kryteria empiryczne kierować muszą naszym myśleniem, a one nie prowadzą do Boga; jeśli Bóg istnieje, to daje nam klucz do odkrywania jego ręki w biegu wydarzeń (...), skoro Bóg dostarcza nam zasad dobra i zła, to można wykazać, że kto odrzuca Boga, czyni zło; jeśli nie ma Boga, to sami decydujemy, jak takie zasady należy ustanawiać i cokolwiek uczynimy, zawsze dowieść można, że jest dobre”.
Nie tylko horror
W „Horror metaphysicus” Kołakowski nie tylko pokazuje niezbywalność metafizycznego myślenia. Wskazuje, jak arbitralny jest rodowód naszego pragmatycznego podejścia do rzeczywistości”. (...) Opiera się na ukrytej normatywnej przesłance, która ogranicza ideę doświadczenia do tego, co jest lub mogłoby być użyteczne w posługiwaniu się przedmiotami (...). Przesłanka ta jest jednym z intelektualnych kamieni węgielnych nowoczesności. Jest to przesłanka ideologiczna i znajduje uzasadnienie w utylitarnej postawie wobec życia, nie w wiecznych regułach racjonalności”.
Oświecenie miało nas doprowadzić do scjentystycznej dojrzałości i zbudować język uniwersalny. Zawiodło. Jak w przypowieści o wieży Babel boskie uroszczenia człowieka doprowadziły tylko do zdecydowanie większego pomieszania języków. Oświecenie nie wyjaśniło żadnych zasadniczych tajemnic: „(...) sam akt poznania, sam fakt, że umysł nasz obcuje ze światem, którym nie jest, i że potrafi ten świat przyswoić lub uczynić z niego zdarzenie uświadomione, ów fakt najzwyklejszy, gdy spojrzeć nań bez uprzedzeń, jest najdziwniejszą rzeczą, jaką można sobie wyobrazić. Jeśli Bóg, jako się powiada, jest niepojęty, fakt postrzegania i poznawania jest taki w nie mniejszym stopniu – przynajmniej przy powszechnym (i kartezjańskim) założeniu, że jestem obserwatorem świata, który jest radykalnie, niesprawdzalnie obcy”.
„Powinniśmy wiedzieć, że ani empirycznie dostępny świat, ani matematyczne narzędzia, które do jego opisu stosujemy, nie objaśniają się same przez się i że poszukiwanego objaśnienia nigdy nie znajdziemy, jako że wymagałoby to pojęć i obrazów, jakich z tego świata wyprowadzić nie sposób”.
Co więcej, „pojęcie pożyteczności, jakkolwiek pojmowane (wąsko czy rozrzutnie, psychologicznie czy społecznie) otwiera na oścież bramę, przez którą ta sama metafizyka i teologia mogą triumfalnie powrócić, utwierdzając swą prawomocność na tej tylko podstawie, że służą pewnym ludzkim potrzebom”.
Pomimo jednak, że religijno-metafizyczne pytania są nieodłącznym elementem ludzkiej kondycji, a próba ich unieważnienia nie tylko nie może się udać, ale prowadzi do jeszcze większych komplikacji, to stawianie ich wikła nas w kolejne nieprzezwyciężalne sprzeczności. Chociaż... Chociaż religia jawi się jako horyzont nadziei, który nie likwiduje wprawdzie napięcia ludzkiej egzystencji, ale otwiera perspektywę jej przezwyciężenia.
W „Jeśli Boga nie ma” Kołakowski relacjonuje pascalowską alternatywę: „(...) ludzka kondycja za wszystkimi jej smutkami i złem, ale też z całą swą świetnością i wielkością, pozostaje niezrozumiała i pozbawiona sensu, jeśli nie oglądać jej w świetle historii świętej: stworzenia, grzechu, odkupienia. Skoro tak, to wydaje się, że stajemy wobec następującej alternatywy: albo świat jest pełen sensu, prowadzony przez Boga, okaleczony przez człowieka, uzdrowiony przez odkupiciela – albo świat absurdalny, zmierzający donikąd, kończący się pustką, czcza zabawka bezosobowego fatum, które nie rozdziela kar ani nagród i nie dba o dobro czy zło”. Kołakowski nie rozstrzyga jeszcze. Traktuje stanowisko Pascala jako argument w dyskusji. Może jednak warto przypomnieć, że ostatnią swoją prawdziwie filozoficzną książkę poświęcił jemu właśnie.
Rzeczpospolita
sylwetki
literatura
LESZEK KOŁAKOWSKI
języki: polski angielski niemiecki
Urodził
się w 1927, w Radomiu, jeden z najwybitniejszych filozofów
polskich, od 1968 roku - po pozbawieniu go katedry na Uniwersytecie
Warszawskim - mieszkający na emigracji, ostatnio w Oksfordzie, gdzie
był członkiem All Souls College. Zmarł
17 lipca 2009 roku.
Głównym
przedmiotem jego zainteresowań filozoficznych była historia
filozofii, zwłaszcza od XVIII wieku, w tym doktryny liberalizmu, a
także filozofia kultury oraz religii. Oprócz tekstów
filozoficznych spod pióra Kołakowskiego wyszły również utwory o
charakterze literackim, choć również poruszające tematykę bliską
Kołakowskiemu-filozofowi, dlatego szukając dla nich określenia
gatunkowego należałoby mówić w tym przypadku o przypowiastkach
filozoficznych (13 bajek z królestwa Lailonii, Rozmowy z diabłem).
W przypowiastkach i bajkach Kołakowski w przystępnej i atrakcyjnej
literacko formie analizuje zagadnienia i paradoksy filozoficzne lub
też przedstawia dyskusje pomiędzy różnymi szkołami i doktrynami.
Głównymi cechami tych historyjek jest inteligentny, kpiarski humor
oraz mistrzowskie operowanie konwencją literacką i stylizacją,
zwłaszcza w opowieściach biblijnych. Książki Kołakowskiego przez
wiele lat ukazywały się w Polsce w nielegalnym obiegu, odgrywając
ważną rolę w kształtowaniu polskiej inteligencji opozycyjnej -
szczególne znaczenie miał esej Kapłan i błazen, analizujący
postawy inteligencji właśnie wobec władzy. Pierwszym tekstem
Kołakowskiego skonfiskowanym przez cenzurę, a zarazem pierwszym,
który zaczął funkcjonować poza oficjalnym systemem, był napisany
w 1956 roku dla "Po Prostu" manifest "Czym jest
socjalizm".
W roku 1996 Leszek Kołakowski nagrał
dla Telewizji Polskiej dziesięć miniwykładów poświęconych
ważnym zagadnieniom filozofii kultury (m.in. władzy, tolerancji,
zdradzie, równości, sławie, kłamstwu), wydane następnie w formie
książkowej jako Dziesięć mini wykładów o maxi sprawach. W roku
1997, w dniu swoich siedemdziesiątych urodzin, został przez
redakcję "Gazety Wyborczej" koronowany na "króla
Europy Środkowej".
Źródło:
www.polska2000.pl
Copyright: Stowarzyszenie Willa Decjusza
2001
Zobacz
również: sylwetka
Leszka Kołakowskiego
Wybrana
bibliografia:
Szkice o filozofii katolickiej, Warszawa: PWN, 1955.
Klucz niebieski albo opowieści budujące z historii świętej zebrane ku pouczeniu i przestrodze, Warszawa: PIW, 1964; Prószyński i S-ka, 2005.
Światopogląd i życie codzienne (eseje filozoficzne), Warszawa: PIW, 1957.
Notatki o współczesnej kontrreformacji, Warszawa: Książka i Wiedza, 1962.
13 bajek z królestwa Lailonii dla dużych i małych, Warszawa: Czytelnik, 1963.
Rozmowy z diabłem (opowiadania), Warszawa: PIW, 1965.
Kultura i fetysze. Zbiór rozpraw, Warszawa: PWN, 1967.
Obecność mitu (eseje), Paryż: Instytut Literacki, 1972.
Główne nurty marksizmu, Paryż: Instytut Literacki, 1976-78.
Tezy o nadziei i beznadziejności, Poznań: Studencka Inicjatywa Wydawnicza, 1981.
Moje słuszne poglądy na wszystko, Londyn: Aneks, 1978; Kraków: Znak, 1999.
Trzy bajki o identyczności, Wrocław: "Wolni i Solidarni", 1986. Eseje, Warszawa,1981.
Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań (eseje), Londyn: Aneks, 1982.
Religion (eseje), New York: Oxford University Press, 1982.
Bajki różne; Opowieści biblijne; Rozmowy z diabłem, Londyn: Aneks, 1987.
Metaphisical Horror, Oxford: Basil Blackwell, 1988.
Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955-68, Londyn: Puls, 1989.
Cywilizacja na ławie oskarżonych, Warszawa: Res Publica, 1990.
Bóg nam nic nie jest dłużny: krótka uwaga o religii Pascala i o duchu jansenizmu, Kraków: Znak, 1994.
Bergson, Warszawa: PWN, 1997.
Mini-wykłady o maxi-sprawach jak o władzy, o sławie, o równości, o kłamstwie, o tolerancji, o podróżach, o cnocie, o odpowiedzialności zbiorowej, o kole fortuny, o wielkiej zdradzie i inne, Kraków: Znak, 1997.
Mini-wykłady o maxi-sprawach. Seria druga, Kraków: Znak, 1999.
Mini-wykłady o maxi-sprawach. Seria trzecia i ostatnia, Kraków: Znak, 2000.
O co nas pytają wielcy filozofowie, Kraków: Znak, 2004.
Wśród znajomych, Kraków: Znak, 2004.
O co nas pytają wielcy filozofowie. Seria druga, Kraków: Znak 2005.
O co nas pytają wielcy filozofowie. Seria trzecia, Kraków: Znak 2006.
Czas ciekawy, czas niespokojny. Część 1 (z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel), Kraków: Znak, 2007.
Czas ciekawy, czas niespokojny. Część 2 (z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel), Kraków: Znak, 2008.
Wybrane tłumaczenia:
angielski: The Key to Heaven. Conversations with the Devil, (Klucz niebieski. Rozmowy z diabłem), New York, 1972.
Tales from the Kingdom of Lailonia (13 bajek z królestwa Lailonii dla dużych i małych), Chicago, London 1989.
The Presence of Myth (Obecność mitu), tłum. Adam Czerniawski, Chicago, London 1989.
Modernity on Endless Trial, Chicago: University of Chicago Press 1997.
God owes us Nothing, Chicago: University of Chicago Press 1998.
Freedom, Fame, Lying and Betrayal, Westview Press 1999.
Religion, If there is no God, St Augustine Press 2001.
Husserl and the search for certitude, St Augustine Press 2001.
Metaphysical horror, Chicago: University of Chicago Press 2001.
chorwacki: Ključ nebeski. Razgovor z diavolom (Klucz niebieski. Rozmowy z diabłem), Zagreb, 1981.
czeski: Nebeklič. Rozhovory s d'ablem (Klucz niebieski. Rozmowy z diabłem), Praha, 1969.
francuski: L'esprit révolutionnaire (O duchu rewolucyjnym), Paris, 1985. Philosophie de la religion, Paris, 1985. Le clef des cieux (Klucz niebieski), Bruxelles, 1986.
hiszpański: La presencia del mito, Buenos Aires, 1975.
holenderski: De hemelsleutel. 13 fabels voor groot en klein uit hetkoninkrijk Lailonie (Klucz niebieski. 13 bajek...), Amsterdam, 1968. Horror methaphysicus, Kampen, 1989.
niemiecki: Der Himmelsschlüssel. 13 Märchen aus dem Reich Lailonien für groß und klein (Klucz niebieski. 13 bajek...), München: Piper, 1961. Der Mensch ohne Alternative. Von der Möglichkeit und Unmöglichkeit Marxist zu sein, München: Piper, 1964. Die Gegenwärtigkeit des Mythos (Obecność mitu), München: Piper, 1973. Gespräche mit dem Teufel. Acht Diskurse über das Böse und zwei Stücke, München: Piper, 1975. Falls es keinen Gott gibt (Jesli Boga nie ma), München: Piper, 1983. Horror methaphysicus (Metaphysical horror), München: Piper, 1989.
serbsko-chorwacki: Ključ nebeski. Razgovori sa davolom (Klucz niebieski. Rozmowy z diabłem), Beograd, 1990. Religija (Religia), Beograd, 1987 13 bajki iz kraljevine Lajlonije za velike i male (13 bajek...) 1987. Prisutnost mita [Obecność mitu], Beograd, 1989.
szwedzki: Sagor för stora och små (Trzy bajki o identyczności, 13 bajek...), Istockholm, 1984. Den himmelska nyckeln (Klucz niebieski), Stockholm, 1991.
Leszek Kołakowski (1927–2009) – polski filozof.
A Ą B C Ć D E Ę F G H I J K L Ł M N Ń O Ó P Q R S Ś T U V W X Y Z Ź Ż |
Leszek Kołakowski
A [edytuj]
A diabeł pierwszy pada na ołtarzu, zawsze pierwszy.
Źródło: Rozmowy z diabłem
A oto na czym ów horror polega: jeśli nic prawdziwie poza Absolutem nie istnieje, Absolut jest niczym; jeśli nic prawdziwie nie istnieje poza mną, ja sam jestem niczym.
Źródło: Horror metaphysicus
Akceptacja śmierci i protest przeciw niej: dwie nieusuwalne strony naszego życia.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Ale naprawdę tym, czego duch świata od nas oczekuje, nie jest wcale sprawiedliwość, ale życzliwość dla bliźnich, przyjaźń i miłosierdzie, a wiec takie jakości, których ze sprawiedliwości niepodobna wyprowadzić.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
B [edytuj]
(...) brzuch ci ducha nie usłucha, co dopiero niżej brzucha!
Źródło: Rozmowy z diabłem
Buddyzm jest jedną z najpiękniejszych i najmądrzejszych wiar, jakie ludzkość stworzyła.
Być może kryje się w tej pasji rekordów i w tym zaciekawieniu ekstremami jakiś korzeń metafizyczny: potrzeba wykraczania poza to, co jest, jakaś dziwnie wyrażona, nieraz w groteskę i absurd przechodząca – jak wszystko co ludzkie – nadzieja nieskończoności.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
C [edytuj]
Całkiem inne są przeto zasady, które rządzą długami pieniężnymi, i te co się do długów moralnych odnoszą.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Chrześcijaństwo głosi naukę o odkupieniu i życiu wiecznym, lecz nawet szczęśliwość wieczna cierpienia nie wymazuje.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Co jest dla nas rzeczywiste, a co nierzeczywiste, jest sprawą raczej praktycznego niż filozoficznego zaangażowania; rzeczywiste jest to, czego ludzie rzeczywiście pragną.
Źródło: Jeśli Boga nie ma
Cokolwiek wiesz i umiesz, pamiętaj o tym, że jesteś ignorantem i że wiedza twoja, jakkolwiek byłaby rozległa, nie sięga tego, co najważniejsze. Prawdziwa mądrość na tym polega.
Credo moje zakłada, że odróżnienie dobra i zła jest dziełem intuicji moralnej i że, co więcej, jest to odróżnienie odnoszące się do tego, co w rzeczy samej w świecie ludzkim zachodzi.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Często jest również i tak, że filozofia nie stawia nam pytań wprost, że są one mniej lub bardziej wyraźniej przez nią sugerowane. Złudne jest przekonanie, że w filozofii można uzyskać odpowiedzi ostateczne – mimo że usilnie ich szukamy.
Czym innym jest zdolność do śmiechu, czym innym poczucie humoru. Zdolność do śmiechu jest powszechną i wyróżniającą cechą człowieka [...]. Poczucie humoru natomiast jest rzadkie, zakłada bowiem umiejętność osiągnięcia przez człowieka dystansu względem samego siebie, dystansu ironicznego.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Czym
jest socjalizm?
: Powiemy wam, czym jest socjalizm. Ale
najpierw powiemy, czym nie jest. A na tę sprawę mieliśmy kiedyś
zupełnie inny pogląd niż obecnie.
: Otóż: socjalizm nie
jest
: – społeczeństwem, gdzie pewien człowiek, który nie
popełnił przestępstwa, czeka w domu na przyjście policji;
:
– społeczeństwem, gdzie jest przestępstwem być bratem,
siostrą, żoną lub synem przestępcy;
: – społeczeństwem,
gdzie pewien człowiek jest nieszczęśliwy, ponieważ mówi to, co
myśli, a inny jest nieszczęśliwy, ponieważ nie mówi tego, co
myśli;
: – społeczeństwem, gdzie pewien człowiek żyje
lepiej, ponieważ nie myśli w ogóle;
: – społeczeństwem,
gdzie pewien człowiek jest nieszczęśliwy, ponieważ jest Żydem,
a inny czuje się lepiej, ponieważ nim nie jest;
: –
państwem, którego żołnierze pierwsi wstępują na ziemię innego
kraju;
: – państwem, w którym ktoś żyje lepiej, ponieważ
wychwala przywódców państwa;
– państwem, w którym ktoś
jest skazany bez sądu; (...)
Zobacz dalszą część cytatu: socjalizm
D [edytuj]
Demokracja jest narzędziem, które kanalizuje konflikty międzyludzkie i umożliwia ich rozwiązywanie – czasem nawet usuwanie, czasem osłabianie – bez użycia przemocy.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Diabeł nie podlega reformie.
Źródło: Rozmowy z diabłem
Do śpiewu, proszę państwa, głos musi być bez skazy, tu nie ma stopni czystości, albo się ma głos doskonały, albo nie ma go wcale, najmniejszy błąd, choćby niedostrzegalny, leciutki, maleńki fałsz psuje od razu wszystko, z głosem nie ma żartów, śpiew jest mową boską albo nie ma śpiewu.
Źródło: Rozmowy z diabłem
Dobrze jest budować sobie poparcie krzykiem, który tłumaczy, że upośledzeniu czy biedzie winien jest zawsze jakiś „obcy”, istota nie całkiem ludzka.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
(...) dobrze jest wiedzieć, że kłamstwo często szkodzi innym, ale jeszcze częściej szkodzi kłamcy, bo go wewnętrznie pustoszy.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Doświadczenie zła jest najbardziej dotkliwe, najbardziej przejmujące i być może, choć nie twierdziłbym tego z taką stanowczością, to właśnie przez nie najpewniej odkrywa się przestrzeń sacrum, bez której trudno żyć.
Dyscypliny życia seksualnego, jakiej pragnąłby Kościół rzymski, nie uda się narzucić dzisiejszemu światu.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
E [edytuj]
Emocja zawiści ma dwie strony i obie są swoiście ogólnoludzkie, nie zaś ogólnozwierzęce. Jedna strona daje się wyrazić słowami ja chcę mieć to samo co tamten, druga zaś słowami ja nie chcę, by tamten miał więcej niż ja.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
F [edytuj]
Filozofia jest z definicji krainą pomieszania języków, tj. w której zgody co do kryteriów prawomocności nie da się osiągnąć.
Źródło: Horror metaphysicus
Filozofia kościelna nader często korzysta z tej właśnie argumentacji: kto dowiedzie, że boga nie ma. Jest to rzeczywiście pytanie zabójcze dla ateisty. W istocie: kto dowiedzie, że nad głową księdza Wettera nie unosi się milion szatanów, kto dowiedzie, że w jego głowie, nie żyje tuzin niewidzialnych i nieprzestrzennych duchów, kto dowiedzie, że nie ma krasnoludków, kto dowiedzie, że nie istnieje we wszechświecie takie ciało niebieskie, gdzie żyją gryfy, chimery i centaury, kto mógłby dowieść, że nie ma bytów absolutnie niepoznawalnych? I nie znajdzie się mąż taki, który dowiódłby tej rzeczy, albowiem mógłby dowieść jedynie własnego nieuctwa. Nie można oczywiście na serio, poza murami klasztorów, spierać się o istnienie i nieistnienie obiektów nieprzestrzennych i pozaczasowych i nauka od dawna nie troszczy się o nie.
Filozofia nie potrafi przejąć zadań wiary religijnej, ale nie może też uchylać się całkiem od niebezpiecznego kontaktu z jej sprawami, bo pytanie o sens jest sensowne w filozoficznej tradycji.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Filozof współczesny, który nigdy nie miał poczucia, że jest szarlatanem, to umysł tak płytki, że dzieła jego nie są pewnie warte czytania.
Źródło: Horror mataphysicus, 1988
Filozofem na tronie był Marek Aureliusz, ale chyba mało kto poza nim.
Źródło: O co nas pytają wielcy filozofowie (Platon)
G [edytuj]
Gdy filozof dojdzie do końca drogi do mądrości, dowiaduje się rzeczy, jakie ludzie prości i mądrzy wiedzieli od zawsze.
(...) gdy nie ma czegoś takiego jak prawda, nie ma również miejsca na wątpienie.
Źródło: Horror metaphysicus
Gdy się przez czas jakiś obserwuje pewien stały kierunek przemian, złudzenie, że tak już będzie zawsze, jest całkiem naturalne, lecz z reguły fałszywe.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
I [edytuj]
Inna jest też przyjaźń mężczyzny z kobietą (tam gdzie nie ma żadnej strony erotycznej; podejrzliwi twierdzą, że zawsze jest, ale to nieprawda) niż dwóch mężczyzn; mężczyźni bowiem przyuczeni są zwykle pokazywać, że są cynikami, ale kobiety nie muszą, z nimi więc łatwiej, gdy jest przyjaźń, porozumiewać się bez udawania.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
I prima facie nie ma nic absurdalnego w przekonaniu, ze świat jest absurdalny.
Źródło: Jeśli Boga nie ma
J [edytuj]
Ja jestem za swobodą dla par homoseksualnych, mogą zawierać jakieś umowy dla celów podatkowych czy spadkowych, które ułatwiałyby im życie, ale nie powinny żądać od państwa uznania takiego związku za małżeństwo czy przyznania im prawa do adopcji dzieci. Czy to są postulaty lewicowe? Nie wiem i nie bardzo mnie to obchodzi. Małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. Tradycyjnie małżeństwo było sakramentem, a potem wprowadzono śluby cywilne. Para homoseksualna może sobie urządzić taką ceremonię ślubu, ale nie powinna żądać od państwa uznania ich związku za małżeństwo w sensie ścisłym.
Źródło: Europa, nr 207, 22 marca 2008
Jak odmienny sens mogą mieć identycznie brzmiące twierdzenia, umieszczone w różnych doktrynach.
(...) jakiś zniewieściały inteligent, histeryczny płaksa powie może, że czy Abraham zabił syna, czy tylko podniósł miecz w zamiarze zabicia i ktoś go powstrzymał – to z punktu widzenia moralnego wszystko jedno. My jednak wraz z Abrahamem jesteśmy przeciwnego zdania – my, prawdziwi mężczyźni. My oceniamy wyniki i wiemy, że wszystko jedno – chciał zabić czy nie chciał zabić – skoro w końcu nie zabił. Dlatego śmiejemy się do rozpuku z fajnego kawału Pana Boga. Ostatecznie sami widzicie, że to morowy chłop.
Źródło: Klucz niebieski albo opowieści biblijne zebrane ku pouczeniu i przestrodze
Jestem nieufny wobec cywilizacji islamicznej.
Źródło: Europa, nr 207, 22 marca 2008
Jestem po stronie chrześcijaństwa, ale nie jestem po jego stronie w sposób wojowniczy. Nie uczestniczę też naprawdę w chrześcijańskiej liturgii, chociaż ją lubię – lubię mszę trydencką, mszę łacińską starą, no, ale nie uczestniczę w mszach, nie chodzę do spowiedzi. Instytucję spowiedzi doceniam, bo myślę, że jest ważną rzeczą, żeby ludzie mieli poczucie, iż potrafią stawić czoło własnej grzeszności, to jest ważne.(...) Jestem przywiązany do tradycji chrześcijańskiej, do wielkiej siły Ewangelii, Nowego Testamentu. Uważam to za fundament naszej kultury. Ale nie tylko. Mam poczucie, że dla mnie samego jest to bardzo ważne. A więc w jakimś luźnym sensie mógłbym się chwalić, że jestem chrześcijaninem. Ale nie tylko chrześcijaństwo cenię, bardzo cenię także buddyzm.
Jest to skarb, który podobnie jak powietrze jest prawie niezauważalny, dopóki go nam nie braknie.
Źródło: Wolność i wolności, 1970
Jest więc nuda, jak wszystkie uniwersalne ludzkie zjawiska, pochwały godna, ale i niebezpieczna.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Jeśli kto prawdziwie zasadą bezstronności zawsze się kieruje lub usiłuje się kierować, to pewnie przyjaciół rzeczywistych nie ma.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Jeśli zbiorowe życie religijne redukuje się do organizowania socjalnych, politycznych, narodowych albo nawet moralnych potrzeb i emocji, może przetrwać czas jakiś, ale w końcu rujnuje się albo ustępuje pola innym formom religijności.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Jeżeli chcemy do drugiego człowieka stosować reguły sprawiedliwości, nie możemy być z nim w przyjaźni, bo trzeba wtedy odwoływać się do ogólnych abstrakcyjnych reguł, jakich przestrzegania od każdego się żąda, podczas gdy przyjaźń nie potrzebuje reguł ani warunków.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Język polityki jest językiem kłamliwym z natury rzeczy. Kłamliwym nie w tym sensie, żeby wszystko w nim było kłamstwem, ale w tym, że wszystko jest albo niedopowiedziane, albo tak powiedziane, żeby mogło uchodzić za coś ważnego i prawdziwego, chociaż tak nie jest.
K [edytuj]
Każda poszczególna granica jest przekraczalna, nieprzekraczalne jest tylko istnienie granicy.
(...) kategoria sprawiedliwości nie jest stosowalna do przypadkowości, innymi słowy, to, co za sprawą przypadku się dzieje, bywa korzystne albo niekorzystne, ale nie bywa sprawiedliwe ani niesprawiedliwe.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Kościół wzywa wiernych bynajmniej nie do kontemplacji mistycznej, ale do walki politycznej. Nie chodzi mu o to, żeby wierni oddawali się religijnej ekstazie, ale o to, żeby wstępowali do bojówek Akcji Katolickiej.
Krótko mówiąc, nie możemy zgłębić tajemnicy i obrócić jej w wiedzę, lecz ważne wiedzieć, że mamy z nią do czynienia; choć nie sposób zedrzeć zasłonę, za którą ukrywa się rzeczywistość ostateczna, winniśmy wiedzieć, że jest taka zasłona.
Źródło: Horror metaphysicus
Księżyc się pokłócił z jajkiem. Kto z nich ciszej milczeć umie. Żem był w piekle zacnym grajkiem. Ucierpiałem na rozumie.Com zarobił pracą w piekle, To straciłem przedtem w raju. Będę śpiewał coraz piękniej O księżycu i o jaju.
Źródło: Rozmowy z diabłem
Kto mówi, że Boga nie ma i jest wesoło, sobie kłamie.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Kto nadzieję żywi, w strachu żyć musi (...)
Źródło: Rozmowy z diabłem
L [edytuj]
Liczmy na wzajemność, a nie dobroczynność.(...) Liczmy na to, że weźmiemy tyle, ile damy.
Źródło: Klucz niebieski albo opowieści biblijne zebrane ku pouczeniu i przestrodze
M [edytuj]
Maski przeto nie zatajają prawdziwie naszej natury (...) w sensie, który by sugerował, że możemy się tych masek pozbyć. Nie możemy, a owa natura wytęskniona też już nie istnieje. Maska przyrosła do twarzy.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Matematyka jest moralnie obojętna, również diabeł, jak się domyślamy, może być wybornym matematykiem.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Matematyka jest najpotężniejszym intelektualnym wehikułem, jaki kiedykolwiek został skonstruowany, za pomocą którego uciekamy przed czasem, lecz nie ma powodu przypuszczać, że mogłaby kiedyś umożliwić tego rodzaju ucieczkę, jaką ucieleśnia pogoń za Absolutem.
Źródło: Horror metaphysicus
Mistyk wie o Bogu coś, czego filozof nie wie. Gdy jednak mistyk szuka słów, by tę wiedzę wyrazić, staje się, choćby nie chciał, filozofem; ale takim filozofem, któremu reguły zdrowego rozsądku i logiki zawadzają i który zniewolony się czuje te reguły omijać i porzucać, by mówić o tym, o czym mówić nie można.
Źródło: O co nas pytają wielcy filozofowie (Mistrz Eckhart)
Młodość, jak wiadomo, nie jest szczególną zasługą, nie jest także pomyślnym przypadkiem. Z tych, co młodzi już nie są, większość była kiedyś młoda – zapamiętajmy sobie tę rewelację.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Możemy zatem – i powinniśmy – organy władzy podejrzliwie traktować, sprawdzać jak najwięcej i w razie potrzeby na nie narzekać (a potrzeba jest prawie zawsze), nie powinniśmy jednak narzekać na samo istnienie, samą obecność władzy, chyba że wymyślimy inny świat, czego już wielu próbowało, ale nikt z powodzeniem.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Można, oczywiście, utracić godność, nie tracąc rozumu, a z rozumem – zdolności do ironii; można więc umrzeć bez godności w konwulsjach bezsilnego śmiechu. Żyć w godności natomiast nie jest sprawą śmieszną ani niekłopotliwą.
Myślę, że jest to po prostu zdolność doprowadzenia własnej myśli do ostatecznych konsekwencji bez szukania wykrętów. Tyle tylko można by powiedzieć. Wielcy filozofowie na ogół tacy są, że prą w pewnym kierunku, nie obawiając się, iż może to być poczytane za szaleństwo. Chcą być konsekwentni bezwzględnie, chcą wyczerpać wszystko, co może się mieścić w ich podstawowych założeniach. Ja to cenię, wiedząc, że czasami to prowadzi do obłędu.
Myśmy chodzili i nosili czerwone gwiazdki z sierpem i młotem, śpiewaliśmy piosenki ze słowami Bruno Jasieńskiego, która się kończyła „o Polską Republikę Rad”. Nosiliśmy nagany w kieszeniach, przyjaźniliśmy się z bezpieką, takich nas było niewielu na uniwersytecie. Myśmy w zasadzie nienawidzili tej nacjonalistycznej frazeologii gomułkowskiej. Tej, co głosiła – demokracja, naród, Maria Konopnicka, Kościuszko. To wszystko bzdura. My jesteśmy komunistami i chcemy komunizmu. To, że się wyrzuciło Gomułkę, było dla nas bardzo przyjemne.
N [edytuj]
Na ogół jednak lepsi są ludzie, co o sławie nie myślą, ale zadowoleni są z tego, że są lubiani i szanowani choćby w niewielkim gronie przyjaciół i bliskich.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Nadzwyczajna różnorodność zachowań seksualnych ludzkich jest jednak dziełem kultury, nie natury, i równie mało można ją z postanowień natury wydedukować, jak z faktu, iż natura kazała nam się odżywiać, można wydedukować menu wszystkich restauracji paryskich i reguł savoir-vivre'u przy jedzeniu.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Najmilsi moi, kto na świętość liczy, kto zbawienia pragnie, gorsze sobie męki szykuje, niż gdyby najohydniejsze zbrodnie co chwila od kolebki do grobu czynił, albowiem ponad grzech pychy gorszego nie masz.
Źródło: Rozmowy z diabłem
(...) największa szatanów siła tam się okazuje, gdzie pożądliwość prokreacji niewstydliwa w grzesznym ciele mieszka; a jako że grzechu pierworodnego skutkiem nikt od owej płci dwojga grawitacji zdrożnej nie bywa wolny, tedy wszyscyśmy od tej strony na pastwę czarcich złości wydani i na to najpilniej baczyć mamy, aby te wrota, przez które najłatwiej wróg się wkrada, gorliwie zawierać, przystępu mu nie dawać, a tak na żywot wieczny zasłużyć.
Źródło: Rozmowy z diabłem
Należy uznać za naturalne zjawisko życia społecznego, że masy ludzi w toku swojej historii używane były pod hasłami różnych ideologii do strącania istniejących klas uprzywilejowanych tylko po to, by na ich miejsce osadzić nowych panów, którzy natychmiast dławią większość społeczeństwa, niemniej sprawnie niż ich poprzednicy.
(...) naród jest twórczą energią ducha ludzkiego, pięknym wynalazkiem natury czy Pana Boga i dzięki temu wynalazkowi ludzkość jest zbiorowiskiem zróżnicowanym i przez to zróżnicowanie pełnym siły. Chwalmy wielość, chwalmy różnice.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Nie chcemy, na przykład, mówić rzeczy, które brzmiałyby dla ludzi jak krzyk rozpaczy. Oczywiście, są pisarze, których twórczość odbierana jest przez czytelników jak krzyk rozpaczy, ale nie jest dobrze pisać w ten sposób – nie należy rozprzestrzeniać postaw niszczycielskich i samo-niszczycielskich. Są też inne względy – w zamkniętych obszarach duszy znajdują się rzeczy, których człowiek nie chce, nie potrafi czy nie może odsłonić, bo byłoby to zbyt podobne do rozbierania się do naga publicznie.
Nie kocha się naprawdę człowieka przez jakieś jego własności lub przymioty określone, ale przeciwnie – przez niego kocha się jego własności i przymioty.
Źródło: Klucz niebieski albo opowieści biblijne zebrane ku pouczeniu i przestrodze
Nie łudźmy się, że nie podejmujemy decyzji, jeśli tylko stwierdzamy fakty.
Źródło: Klucz niebieski albo opowieści biblijne zebrane ku pouczeniu i przestrodze
Nie ma argumentów zniewalających, moralnych lub praktycznych, za stosowaniem kary śmierci; nie ma też zniewalających argumentów przeciwnych. Bezpieczniej jest jednak – zarówno w sensie utylitarnym, jak moralnym – iść za przykładem krajów cywilizowanych, co karę śmierci zniosły i nie popadły z tego powodu w ruinę.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Nie ma bardziej ryzykownej metody oceny kierunków filozoficznych, jak zaufanie do nazw, które nadają sobie ich wyznawcy. Jest to bez wątpienia prawda banalna, ale godna częstego powtarzania.
(...) nie ma (...) lepszego środka na zapewnienie jedności niż wojna. W tym sensie rozpoczęcie wojny jest niemal zawsze aktem przyjacielskim. Nie ma zaś doktryny, która bardziej pragnie jedności niż wiara w jednego Boga. Dlatego cywilizacja militarna kwitnie w obrębie religii monoteistycznych.
Źródło: Klucz niebieski albo opowieści biblijne zebrane ku pouczeniu i przestrodze
Nie ma takiej idei, za którą nie można by, gdybyśmy chcieli, odkryć jakiejś innej, i nie ma takiej ludzkiej motywacji, której nie da się, jeśli się tylko dobrze postaramy, uznać za zwodniczą ekspresję innej, jakoby głębszej.
Źródło: Jeśli Boga nie ma
Nie mieszkam w starości, ale to dlatego zapewne, że nigdy nie miałem poczucia, iż mieszkam w młodości. Nigdy mnie nie dotknęło takie poczucie, że jestem młody i wobec tego świat stoi przede mną otworem, i wszystko mogę zrobić, że Mickiewiczowska Oda do młodości była do mnie skierowana albo dla mnie napisana. Nie, to był po prostu wyraz stanu duchowego poety. Nie miałem poczucia, że jestem młody, wobec czego nie mam również poczucia, że jestem stary. Chociaż, oczywiście, cierpię na różne dolegliwości wieku: ledwo widzę, ledwo słyszę, ledwo się poruszam.
Nie, nie dla wiedzy podróżujemy. Nie po to też podróżujemy, by na chwilę z codziennych trosk się wyrwać i o kłopotach zapomnieć [...] Nie, nie żądza wiedzy nas gna ani ochota ucieczki, ale ciekawość, a ciekawość jak się zdaje, jest osobnym popędem, do innych niesprowadzalnym.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Nie, nie jesteśmy stworzeni do próżniactwa absolutnego, to znaczy do śmierci. Nie lubimy jednakowoż – przynajmniej większość z nas – dyscypliny pracy i nie lubimy pracy, która polega na monotonnym powtarzaniu tej samej prostej czynności, nie wymagającej namysłu ani postanawiania.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Nie oburza mnie ani mnie nie irytuje irracjonalność wiary; nudzą mnie i niecierpliwią próby budowania fałszywych zasad racjonalizujących.
Nie przyświadczamy (...) naszych moralnych wierzeń przez uznanie ich prawdy, lecz przez poczucie winy, gdy je gwałcimy.
Źródło: Jeśli Boga nie ma
Nie tylko można się rozpoznać w zniekształcającym lustrze (karykatura jest dobra tylko wtedy, gdy przypomina oryginał), ale samo to zniekształcenie, przez to, że przesadnie ukazuje pewne właściwości obiektu, może być użyteczne i przyczynić się do lepszego samo-zrozumienia.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Nie udawajmy pochopnie, że jesteśmy „samotni wśród tłumu ludzi” – kiedy będziemy samotni naprawdę, zrozumiemy tę różnicę.
Źródło: Klucz niebieski albo opowieści biblijne zebrane ku pouczeniu i przestrodze
(...) nie zasługuje się na cudzą przyjaźń w tym sensie, w jakim można zasłużyć sobie na medal za odwagę na wojnie albo na dobry stopień na egzaminie.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Nie zwalczymy pochwały gwałtu przez pochwałę powszechnego zobojętnienia.
Mini wykłady o maxi sprawach
(...) nigdy nie brak argumentów dla uzasadnienia doktryny, w którą z jakichkolwiek powodów chce się wierzyć.
Źródło: Jeśli Boga nie ma
O [edytuj]
Owszem, są ludzie, co z różnych powodów nie są do przyjaźni zdolni, nie wiedzą nawet, czym jest; są jednak bardzo nieszczęśliwi, choćby to przed samymi sobą utajniali.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
P [edytuj]
(...) państwo demokratyczne nie jest narzędziem narodu, ale wspólnoty obywateli.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Ponosi się zasłużone kary za niezasłużone przewagi.
Źródło: Klucz niebieski albo opowieści biblijne zebrane ku pouczeniu i przestrodze
Potępiać absolutnie wszelką przemoc, bez różnicy, to potępiać życie. Nie jest jednak nierozumne starać się o taki świat, gdzie przemoc skierowana będzie tylko przeciw niewoli, zbrodni, agresji i tyranii. Nie jest to nierozumne również wtedy, gdy mamy wielkie i dobrze uzasadnione wątpliwości co do tego, czy taki świat kiedykolwiek istnieć będzie.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Prawda, co się chce utwierdzić przemocą, natychmiast prawdą być przestaje, jakakolwiek by to była prawda.
Źródło: Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania, Znak 2009
Prawie cała literatura, prawie cała poezja, prawie cała sztuka wyrosły z ludzkiego bólu; w niebie chyba sztuki nie ma.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Przyjaźń prawdziwa tym się odznacza, że trwa prawie nieporuszona przez czas; ileż to razy zdarzało się nam w naszym wieku nomadycznym zobaczyć przyjaciela po wielu latach niewidzenia i natychmiast przyjaźń i porozumienie wracają, jakby tych lat nie było, jakby przyjaźń na czas była odporna!
Mini wykłady o maxi sprawach
Przyzwoity człowiek sam lepiej żyje. Nie dlatego, że ma o sobie lepsze mniemanie, ale dlatego, że nie cierpi duchowo z powodu zła które wyrządza.
Pytanie „czy przyjaźń w ogóle istnieje?” może się wydać niemądre, zauważmy jednak, że ludzie wcale nie głupi odpowiadali na nie przecząco, twierdzili bowiem, że wszystkie nasze zachowania i uczucia są sterowane pragnieniem władzy nad innymi ludźmi, wyzyskiwania ich na nasz użytek [...]. Oświadczam, że jest to doktryna głupia, obalana codziennym doświadczeniem każdego z nas, tych którzy wiedzą, czym jest przyjaźń. Odważę się przeto publicznie ujawnić to osłupiające odkrycie: tak, przyjaźń istnieje.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
R [edytuj]
Rad jestem samolubnie, że nie przyszło mi być kapłanem i nie mam obowiązku innym ludziom rzeczy tych tłumaczyć.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Religia jest sposobem, w jaki człowiek akceptuje swoje życie jako nieuchronną porażkę.
Religia nie umiera jednak, bo nie ma dokąd umrzeć. Proroctwa co do jej przyszłych losów będą przeto z konieczności ogólnikowe i mało ścisłe.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Równość w ludzkiej godności i wynikająca stąd równość praw i obowiązków jest wymogiem, bez którego stoczylibyśmy się w barbarzyństwo.(...) Wiara w tę równość nie tylko chroni naszą cywilizację, ale czyni nas ludźmi.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Rzeczywista wspólnota dóbr możliwa jest tylko gdy jest dobrowolna (...). Inaczej „wspólnota dóbr” znaczy tyle co „obóz koncentracyjny”.
S [edytuj]
Skoro więc Absolut, jak czas – jego wróg wciąż żywy, choć pokonany – nie poddaje się pojęciowej redukcji do czegokolwiek innego, to imię jego, o ile je ma, Nic. Tak to jedno Nic wybawia drugie Nic od jego Nicości. Oto horror metaphysicus.
Źródło: Horror metaphysicus
Szacunek dla wszelkiego życia jest hasłem absurdalnym, oznacza bowiem, że mamy szanować prątki gruźlicy i wirusy ospy: jesteśmy jednak żywymi organizmami, nie czystymi duchami, i nie możemy żyć, nie niszcząc innych form życia.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Ś [edytuj]
Śmiech jest więc bardzo dobrym wynalazkiem natury czy Pana Boga (bo Bóg, przynajmniej wedle Talmudu, ma poczucie humoru), jako że świat nie jest naprawdę nam przyjazny, lecz raczej wrogi, trzeba więc wrogość jego stępiać humorem.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Śmierć może nas dotknąć na pustyni, ale hańba tylko wśród ludzi.
Źródło: Klucz niebieski albo opowieści biblijne zebrane ku pouczeniu i przestrodze
T [edytuj]
Tam dopiero w pełni objawia się szatan, gdzie niszczenie nie ma poza sobą innego celu, okrucieństwo dla okrucieństwa się spełnia, upokorzenie dla upokorzenia, śmierć dla śmierci, cierpienie bez celu – albo gdzie cel jest tylko wtórnie przybraną maską racjonalizującą głód niszczycielski.
Źródło: Rozmowy z diabłem
Tomizm dąży do takiego ustalenia roli i wartości człowieka w świecie, z którego ma wynikać konieczność podporządkowania się człowieka kościołowi: kościół jest kasjerem za którego pośrednictwem istota ludzka spłaca swój dług wszechmocnemu. Należy tylko obciążyć konto metafizyczne człowieka takimi sumami, których nigdy nie zdoła spłacić i które na całe życie uczynią go uległym niewolnikiem niewidzialnego stwórcy oraz jego widzialnej agentury.
Tomistyczny realizm jest walką przeciw wszelkiej samodzielności umysłowej.
To, co możliwe w młodości, tego nie można na ogół mieć w pełnych rozmiarach i wszystkich formach. Dlatego niemal wszyscy są ofiarami złudzenia, że „utracili młodość”, która przecież mogła być o tyle lepsza. Nie, nie mogła.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
(...) to rzecz wiadoma, że póki pokusa działa, póty czynu nie ma, a kiedy czyn jest, pokusa już ustaje (...).
Źródło: Rozmowy z diabłem
To, że w traktacie ustanawiającym konstytucję dla Europy czy w obecnym traktacie lizbońskim nie ma ani słowa o przemożnym udziale chrześcijaństwa w historii Europy, w kształtowaniu europejskiej kultury i europejskich instytucji, jest w moim przekonaniu absurdalne. Nie mówię, że powinno być tam invocatio Dei w sensie jakiegoś aktu konfesji, bo to jest niemożliwe. Oczywiście Francuzi i ich rząd mają obsesję na punkcie laickości i dla nich każda wzmianka o chrześcijaństwie byłaby wyznaniem wiary. Tak być nie musi. Można uznać to, co jest historycznie niewątpliwe – że chrześcijaństwo należy do fundamentów naszej kultury. Historia Europy jest także historią chrześcijaństwa. To powinno być głośno powiedziane. Zgadzam się najzupełniej z krytykami wykluczania chrześcijaństwa z historii Europy.
Źródło: Europa, nr 207, 22 marca 2008
Trzy są rodzaje operacji diabelskich na człowieku: kuszenie, obsesja i opętanie; z pierwszym demon na wszystkich ludzi nastaje, drugą tylko w niektórych godzi, trzecia wreszcie rzadko mu się udaje, ale też męka to i groza straszliwa (...).
Źródło: Rozmowy z diabłem
Tylko Bóg ma prawo być solipsystą – oto tomistyczny realizm.
Tylko upadły, najmilsi, może z upadłym się zmagać, boć trzeba w tej samej przepaści siedzieć, aby wojnę prowadzić, tylko więc anioł upadły upadłego anioła pokonać może, jakaż wielka to prawda, mili moi, jakaż to nauka subtelna, jaka pociecha dla dusz waszych strapionych, jakie światło na zagubionym waszym gościńcu...
Źródło: Rozmowy z diabłem
U [edytuj]
Uznać sacrum to coś innego niż uwierzyć w Pana Boga. Uznać je można, nawet jeśli się nie ma sakralnych emocji w sensie, bo ja wiem, uczestniczenia duchowo i bardzo na serio w zbiorowych modłach i rytuałach, czego ja nadal nie czynię przecież
Opis: o swoim nawróceniu.
Źródło: polskatimes.pl
W [edytuj]
W ogólności jednak nie możemy sobie wyobrazić zdarzeń tak nadzwyczajnych, że gdyby zaszły, nikt nie mógłby zaprzeczyć, że oto Bóg się objawił; sceptyk zawsze miałby swoje argumenty.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
(...) w sprawach moralnych (...) każda wiedza przychodzi za późno.(...) Moralna strona każdego działania – w przeciwieństwie do strony technicznej – jest absolutnie nieprzewidywalna i daje się zrozumieć i ocenić dopiero po fakcie.
Źródło: Klucz niebieski albo opowieści biblijne zebrane ku pouczeniu i przestrodze
W złej bowiem wierze żyje ten, kto twierdzi, że udowodnił coś, czego udowodnić niepodobna, nie zaś ten, kto oświadcza, że musi się na coś zdecydować, chociaż nie potrafi ugruntować swoich decyzji z pewnością właściwą sądom naukowym. Nie jest w złej wierze ten, kto powiada, że wierzy w Boga, lecz zdradza złą wiarę ten, kto twierdzi, że istnienie Boga jest naukowo udowodnione, a twierdzi tak bądź dlatego, że chce sobie samemu wmówić pewność, bądź dlatego, że wydaje mu się, iż twierdzić inaczej byłoby społecznie niebezpieczne.
Wiara należy do fundamentów naszego istnienia, religia nie może zaginąć.
Wiara, że jest się człowiekiem sukcesu, jest próżna i złudna. Myślę, że również najwięksi geniusze XX w., tacy jak Albert Einstein albo Tomasz Mann, wiedzieli, że i oni są przegrani. Jesteśmy wszyscy przegrani nie tylko dlatego, że bardzo niewielu zdobywa to, o czym marzy. Jednej na tysiąc to się udaje, ale nawet ta jedna tysięczna powinna wiedzieć, że jej sukcesy są przejściowe, a więc nawet i ona jest nieudacznikiem.
(...) wiemy tylko to, co zawsze było w nas.(...) Całość jest w nas i dlatego możemy w ogóle cokolwiek wiedzieć.
Źródło: Horror metaphysicus
(...) wolno czasem ulegać służalczo możnym i zdradzać dla nich własnych przyjaciół – ale tylko wtedy, gdy wiemy na pewno i bez niejasności, że jest to jedyny sposób ocalenia całej ludzkości. Jak dotąd, Noe był jedynym, który stanął wobec takiego dylematu.
Źródło: Klucz niebieski albo opowieści biblijne zebrane ku pouczeniu i przestrodze
Wolno nam, gdy jest powód, mówić o zmarłym źle, ale gdy się przyzwyczaimy wszyscy do tego, że ich materialne szczątki są jak kamień przydrożny, bezosobowe, rzeczowe, bez żadnego odniesienia do naszego życia duchowego, choćby czasem mogły się przydać, grozi nam, że również żyjących będziemy traktować jako przedmioty wymienialne. I to byłby kres naszej kultury.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Wolno publicznie jeść, lecz zakaz publicznego uprawiania seksu jest bardzo silnym tabu bodaj we wszystkich kulturach; zakaz ten należy do konstruktywnych znamion uczłowieczenia; wyraża umiejętność odnoszenia się do własnego ciała jak do rzeczy, a więc ostatecznie zdolność do odróżniania ciała od samego siebie; ludzkość pewnie nie wyszłaby ze stanu zwierzęcego, gdyby to tabu nie było ustanowione.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
(...) wolno ryzykować przypuszczenie, że słuchanie sumienia jest w sumie bezpieczniejsze i że ono mniej nas może oszukiwać aniżeli zasady moralne, które przecież niemal zawsze potrafimy na naszą korzyść przekręcić.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Wrogowie są nieraz tak potrzebni, że życie bez nich wydaje się nie do pomyślenia, są pożądanym warunkiem trwania.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Wychowanie, całkowicie wyzwolone z autorytetu, tradycji i dogmatu, kończy się nihilizmem.
Wydaje się nam, że przeszłość jest naszą własnością. Otóż przeciwnie – to my jesteśmy jej własnością, ponieważ nie jesteśmy w stanie dokonać w niej zmian, ona natomiast wypełnia całość naszego istnienia.
Źródło: Klucz niebieski albo opowieści biblijne zebrane ku pouczeniu i przestrodze
Z [edytuj]
Z pewnością lepiej jest negocjować niż strzelać, ale często tyranie nie dają się do negocjacji zmusić, trzeba więc chwytać za broń.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Z wszystkich siedmiu grzechów głównych najłatwiej można wybaczyć lenistwo i obżarstwo, a najwięcej szkód i nieszczęść, zbrodni i wojen, jak sobie wyobrażam, powoduje zawiść.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Za samo frajerstwo do piekła nie idą (...)
Źródło: Rozmowy z diabłem
Zapewne jest bezpieczniej, gdy prawo grzeszy raczej nadmiarem, niż niedostatkiem wolności, pozostawionej do uznania obywateli, ale i ta reguła nie może być uznana bez ograniczeń.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
(...) zauważono nieraz, że cnoty praktykowane i głoszone w sposób bezwzględnie sztywny rychło stają się nieznośne albo szkodliwe zarówno dla cnotliwego, jak i dla innych.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Zawiść nie bardzo szkodzi temu, przeciw komu jest skierowana, ten bowiem może łatwo ją zlekceważyć, a widzi przecież, że zawistnik sam się ośmiesza. Szkodzi jednak samemu zawistnemu i przyprawia go o męki.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
Zdarzało się kiedyś, że filozofowie mieli pomysły, które prawdziwie fizykom służyły, bardzo wątpię jednak, by było to możliwe dzisiaj.
Źródło: Mini wykłady o maxi sprawach
(...) znać doskonale granice, to już je poznaniem przekroczyć, dotknąć granicy, to dotknąć tego, co się poza granicą znajduje.
Źródło: Rozmowy z diabłem
Ż [edytuj]
Żaden mistyk nie próbował „udowodnić” istnienia Boga; byłoby to dlań tyle, co dowodzić, że miód jest słodki, albo woda mokra.
Źródło: Jeśli Boga nie ma
Życie jest interesujące i zabawne pod warunkiem, że nie próbuje się być szczęśliwym.
Leszek Kołakowski urodził się 23 października 1927 roku w Radomiu, zmarł 17 lipca 2009 r. w Oxfordzie. Do 1966 roku był jednym z najbardziej znanych ideologów marksizmu, członkiem PZPR od 1947 do 1966 roku, współtwórcą warszawskiej szkoły historyków idei. W 1966 roku odebrano mu katedrę i usunięto z PZPR za zbyt radykalną krytykę władz i odchodzenie w nauczaniu studentów od oficjalnego kanonu marksizmu (m.in. za wystąpienie z okazji 10. rocznicy „Październikowej Odwilży”). W 1968, za udział w Wydarzeniach Marcowych, odebrano mu prawo wykładania i publikowania, co zmusiło go do emigracji.
Po krótkim pobycie w Paryżu Profesor Kołakowski osiadł ostatecznie w Anglii, gdzie zmarł w lipcu 2009 r. Jego słynny esej Tezy o nadziei i beznadziejności, opublikowany w paryskiej „Kulturze” w 1971, stworzył intelektualny fundament dla strategii opozycji antykomunistycznej, inspirując powstanie KOR-u i Uniwersytetu Latającego. W latach 1977-1980 Profesor był oficjalnym przedstawicielem KOR-u za granicą i odpowiadał za kontakty między środowiskiem KOR-u i emigracją. W Anglii Profesor Kołakowski na stałe związał się z Uniwersytetem Oksfordzkim, gdzie w latach 1972–1991 był wykładowcą w All Souls College, a po przejściu na emeryturę przyznano mu tytuł Honorary Member of Staff. Oprócz tego wykładał m.in. w Yale University, Univeristy of New Heaven, Berkeley University, oraz Chicago University, gdzie otrzymał oficjalną pozycję visiting profesor. W 1991 został członkiem rzeczywistym Polskiej Akademii Nauk. Był członkiem Fundacji im. Stefana Batorego oraz Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Profesor Leszek Kołakowski został pierwszym laureatem nagrody im. Johna Klugego, przyznawanej przez Bibliotekę Kongresu Stanów Zjednoczonych. Nagroda, nazywana amerykańskim Noblem, jest przyznawana za osiągnięcia w naukach humanistycznych.
KOŁAKOWSKI, WARTOŚCI, BÓG
Pewnego razu na Patriarszych Prudach w Moskwie dwóch mężczyzn prowadziło interesującą rozmowę. Był z nimi także i trzeci, ale odegrał rolę z naszego punktu widzenia na tyle niewielką, że jego wypowiedzi pominiemy milczeniem. Pierwszy z rozmówców, pewien uczony literat, z niejaką dumą przyznał, iż jest ateistą. Drugi, tajemniczy osobnik podający się za zagranicznego konsultanta, zapytał wtedy, co zatem zrobić z dowodami na istnienie Boga. Pisarz odparł z przekonaniem, że "w kategoriach intelektualnych dowiedzenie Boga jest niemożliwe". Dalej zaś zajął stanowisko, zgodnie z którym człowiek sam kieruje swoim losem. Konsultant nie dał się przekonać (bo w ogóle jakże można by go przekonać). Spytał, jak jest możliwy świat bez Boga, po czym dorzucił jeszcze jedną uwagę: "Jest jeszcze 7 dowód, nie do obalenia, i dowód ten zostanie Panu [tu zwrócił się do literata] niebawem przedstawiony." Jednak Woland także nie potrafił przekonać Berlioza do swoich racji. Nie potrafił również przekonać sceptycznego konferansjera Żorża Bengalskiego. Po niesamowitym pokazie czarnej magii Żorż domaga się zdemaskowania jej sekretów. W obu wypadkach bezradny na swój sposób Woland sięgnął po argument, powiedzmy, ostateczny (nie sposób go jednak nazwać dowodem). Trudno orzec, czy taka forma perswazji zrobiła wrażenie na Berliozie. Zanim jego głowa potoczyła się po trotuarze, "ktoś w jego mózgu", a więc jakaś część jego osobowości, krzyknął: "a jednak!" Głowa Żorża Bengalskiego także została gwałtownie odłączona od tułowia. Ale nawet odłączona, domagała się po prostu lekarza, dając tym sa-mym wyraz swemu racjonalistyczno-sceptycznemu treningowi. Słusznie Woland skarcił ją za tę absurdalną prośbę, którą szyderczo nazwał "dubami smalonymi". Gdy głowa wróciła na swoje miejsce, sceptyczny konferansjer był już obłąkany. Nie wiemy, czy dał się przekonać.1
Gdyby Leszek Kołakowski uczestniczył w tej rozmowie, wytknąłby obu dyskutantom, że ich spór jest nierozwiązywalny, poruszają się bowiem obaj w obrębie wzajemnie niewspółmiernych języków. Przyznałby każdemu rację (choć z pewnymi oporami, wynikającymi głównie z mało filozoficznego języka rozmówców), ale tylko w obrębie jego własnego paradygmatu. Oczywiście, istnienia Boga dowieść nie sposób - tu uśmiechnąłby się do Berlioza. Pojęcia stosowane przy takich próbach: niedoskonałość, przygodność, okazują się po prostu opozycjami pojęć: doskonałość, konieczność, która to opozycja ma niestety charakter analityczny. Pojęcia te nie dają się rozumieć bez wzajemnych odniesień. Zdanie: "Nasz umysł jest niedoskonały" nie ma charakteru empirycznego - zakłada istnienie czegoś takiego jak doskonałość. Bóg, którego istnienie ma zostać dowiedzione, w istocie jest założeniem całej struktury dowodu - "przygodność dostrzegamy nie wcześniej, niż stanie się nam wiadoma egzystencja Boska"2. Nie ma logicznego przejścia od świata empirycznego do nieskończoności. Z kolei Woland mógłby liczyć na to, że Kołakowski zgodzi się na prawomocność pytania: "Co się dzieje, jeśli Boga nie ma?"
Każdy z was - kontynuowałby filozof - posługuje się innym wzorem rzeczywistości, inaczej ocenia zjawiska, które widzi, ma inne kryteria sensowności zdań, lub mówiąc za Kuhnem, "żyje w innym świecie".3 Argumentacja jednego nie może przeto zrobić wrażenia na drugim i na odwrót. Dalej Kołakowski zganiłby monistyczne pretensje do prawdy obu systemów, które pragną redukować obraz świata, tłumacząc wszystko (tu przeprosiłby dyskutantów za uproszczenie) już to w terminach wiary religijnej, już to w terminach racjonalizmu czy empirycznej nauki. Powiedziałby, że nie sposób opisać świata w jednym języku, nie zubażając go o jakiś wymiar. Pytania o istotę i cel nie dają się bowiem przekształcić w pytania naukowe. Zdania metafizyki wolne są od wyroków trybunału doświadczenia. Jeśli więc myślimy kategoriami metafizycznymi, takimi jak: doskonałość, konieczność, celowość czy egzystencja, nie możemy uciec od pytania o Boga. Z kolei nie można budować mostów w oparciu o Dekalog. Nie ma inżynierów wykształconych na Biblii.
Jednak ze względu na ekspansywny charakter przekonań, które wyznają obaj dyskutanci, rozsądny i kompromisowy, zdawać by się mogło, pogląd prezentowany przez Kołakowskiego byłby im obcy. Stanowiłby dla nich kolejny konfliktowy głos, który należy przezwyciężyć. Dlatego nie sądzę, aby ulegli jego argumentom. A mając na uwadze metody perswazji Wolanda, lepiej, że Kołakowskiego tam nie było.
Przebieg i finał spotkania Wolanda i Berlioza z pewnością nie oddaje rzeczywistych stosunków między wiarą religijną a nauką. Nawet jeśli porządek religii i porządek nauki nie dają się mierzyć według jednakowych kryteriów, nie znaczy to, że są ze sobą sprzeczne. Teoria ewolucji i opis stworzenia zamieszczony w Księdze Rodzaju, choć niewspółmierne, dają się pogodzić.4 Ale być może właśnie ze względu na ową niewspółmierność religia i nauka mogą współistnieć. Każda z nich odpowiada innym potrzebom duchowym i społecznym. Religia zaspokaja potrzebę racji ostatecznej. Umożliwia nam ostateczne uzasadnienie naszych przekonań bez popadania w regressus ad infinitum i bez narażania się na zarzut arbitralności. "Nie ma bowiem ostatniego i ostatecznego gruntu, co do którego nikt nie mógłby spytać, jaki jest jego grunt, żadnego przysłowiowego ostatecznego wieloryba, niosącego żółwia, na którym to wspiera się ziemia."5 Bóg nadaje naszej egzystencji sens, ratując przed lękiem przygodności. Z kolei sprawne funkcjonowanie życia społecznego jest niemożliwe do wyobrażenia bez rozwiniętych technologii i możliwości przewidywania, które posiadamy dzięki nauce. Problemy takie jak na Patriarszych Prudach zaczynają się wtedy, gdy nauka albo religia chcą być wspólnym mianownikiem, zasadą skali, na której wszystko daje się mierzyć.
Według Kołakowskiego pokusa sprowadzenia wszystkiego do jednego mianownika uwidacznia się szczególnie w świecie moralności. W eseju Etyka bez kodeksu pokazuje on, że jest to pole nieustannych konfliktów lojalności, rywalizacji celów, ścierania się wartości. Człowiek zmuszony jest więc do dokonywania wyboru między sprzecznymi możliwościami, o których wartości nie sposób jednoznacznie zadecydować. Są ludzie, którzy boją się decyzji, nie chcą więc, aby odpowiedzialność spadała bezpośrednio na nich. Z pomocą przychodzi wtedy kodeks moralny - zbiór przepisów, które mają rozstrzygnąć kłopotliwe sytuacje. Dzięki kodeksowi ma się czyste sumienie, a co więcej - zyskuje się pewność, że czyni się dobrze. Kodeks wspiera się na czterech założeniach: uzgadnia wszystkie wartości, stwierdza powtarzalność sytuacji moralnych, wreszcie zakłada dwojakie symetrie: roszczeń i powinności oraz powinności i wartości.6 Świat kodeksu to dla Kołakowskiego świat lenistwa, konformizmu, moralnego okaleczenia. Moralność, jaką proponuje autor Etyki bez kodeksu, zaprzecza każdemu z tych założeń. Mimo że w ogólnych zarysach zgadzam się z Kołakowskim, mam kilka wątpliwości. Po pierwsze, wydaje się, że zbiór problemów moralnych jest względnie stały. Nie jest więc tak, że stajemy wobec nowych wyzwań moralnych. Obserwujemy raczej nowe techniki radzenia sobie ze starymi problemami. Takie stanowisko zajmuje zresztą Kołakowski w Małej etyce.7 Po drugie, jeśli zakładamy, że dla czynności moralnych charakterystyczne są asymetrie: roszczeń i powinności oraz powinności i wartości, wówczas prawdziwie moralne są tylko improwizacje, innowacje, czyny bohaterskie pełne bezinteresownego poświęcenia. Zbiór czynności moralnych byłby więc bardzo zawężony. Sądzę wreszcie, że pewne grupy społeczne bez kodeksu działać nie mogą. Zwróćmy uwagę choćby na tych, którzy mają prawny monopol na stosowanie przemocy. Czy żołnierza i policjanta należy pouczać, że czynią zło? Czy żołnierz i policjant z wyrzutami sumienia mogą pełnić swoje społeczne role? Poza tym jeśli moralność kodeksowa nie jest prawdziwie moralnością, to jak oceniać ludzi żyjących w społeczeństwie choćby takim jak hinduistyczne, w którym nawet najdrobniejsze szczegóły życia regulowane są przez kodeks?
Nieuchronnie nasuwa się kwestia, skąd wiemy, co i dlaczego jest wartością; skąd wiemy, że prawidłowo oceniamy sytuacje moralne, działamy dobrze? Jak możliwe jest uprawomocnienie naszej etyki? Próżno szukać w Etyce bez kodeksu odpowiedzi na te pytania. Oparta na najsławniejszym powiedzeniu wybitnego rosyjskiego pisarza, pojawia się ona dopiero w późniejszych tekstach Leszka Kołakowskiego.
"»Jeśli Boga nie ma to wszystko wolno« zachowuje ważność nie tylko jako reguła moralna, ale także jako zasada epistemologiczna."8 Opinia ta skłania do dwojakiego rodzaju pytań. Po pierwsze, o rozumienie sławnego dictum Fiodora Dostojewskiego. Po drugie, o wzajemne relacje między aksjologią i epistemologią.
Teza Dostojewskiego jest oczywista tylko pozornie. Jej treść w żadnym wypadku nie zniewala nikogo do jej przyjęcia. Opiera się ona bowiem na pewnej koncepcji człowieka. Wynika z niej, że człowiek jest zły z natury (skażonej być może grzechem pierworodnym) i jeśli ma przetrwać, potrzebuje nadzorcy. Etyka ufundowana na tezie Dostojewskiego zakłada, że moralność wyrasta z religii. Teza sformułowana jest bowiem z punktu widzenia człowieka wierzącego. Myśl, że Boga nie ma, jest dla niego horrorem. Nie potrafi on wyobrazić sobie sytuacji, w której, choć bez Boga, ludzie postępują właściwie. Nie każdy musi przystać na taką interpretację. Dla człowieka niewierzącego, wspartego optymistyczną antropologią, przepisy ustanowione przez ludzki rozum mogą mieć równie silny autorytet (jeśli w ogóle można to mierzyć) co prawo boskie dla wierzącego. Sądzę, że akceptując optymistyczną wizję natury ludzkiej, tezę Dostojewskiego łatwiej odrzucić. Niewierzący nie musi przecież twierdzić: "skoro Boga nie ma, wszystko mi wolno". Tak może wypowiadać się ktoś, kto się buntuje przeciw Bogu, w którego kiedyś wierzył.
Powiedzenie "Jeśli Boga nie ma, wszystko wolno" ma charakter niezwykle kategoryczny. Albo wskazujący drogę, nadający sens Bóg, albo anarchia. Sformułowanie takie pozwala na utożsamienie wyraźnie różnych opcji światopoglądowych. Bo przecież czym innym jest akceptacja pluralizmu wartości, czym innym negacja wszelkich wartości. Gdy liberał taki jak Isaiah Berlin, powiada, że nie ma boskiego arbitra w świecie rywalizujących ze sobą wartości i że "konieczność wyboru między różnymi absolutami jest nieuniknioną cechą kondycji ludzkiej", to nie odrzuca on przecież wszelkich wartości.9 Prawdziwy nihilista natomiast, tak jak go opisuje Leszek Kołakowski w Etyce bez kodeksu, to ktoś, kto tak właśnie postępuje. Dla człowieka uznającego tezę Dostojewskiego, a zatem konieczność boskiego gwaranta, liberał relatywista jest po prostu nihilistą.
Poza tym nie jest do końca jasne, co wynika z powiedzenia "wszystko wolno". Sam Kołakowski stwierdza w innym tekście, że skoro "wszystko wolno", to wszystkiego można zakazać, a więc także i zasady "wszystko wolno". Zwraca się ona więc przeciw sobie. Przypadek ten ilustruje, że każda postać relatywizmu zagrożona jest tą samą obiekcją. Relatywista nie może przekonywać, że to on ma rację, skoro odmawia jej każdej wypowiedzi.10
Wreszcie, nawet jeśli uznamy zalecenie "wszystko wolno", to i tak nie może być ono traktowane jako reguła moralna. Jak zauważa Stefan Amsterdamski, zgodnie z Etyką bez kodeksu reguła moralna, jako że nie może być przedmiotem roszczeń innych osób, posługuje się zwrotami okazjonalnymi (ja, ty). Nie da się jej sformułować w postaci ogólnego przepisu.11 Okazuje się, że powiedzenie "wszystko wolno" wbrew demonicznemu brzmieniu jest niegroźne.
Krytyk tezy Dostojewskiego może argumentować, że jest ona postawiona wadliwie. Będzie przekonywać, że stanie się to widoczne, gdy przystąpi on do jej logicznej analizy. Powie wtedy, że teza ma po prostu postać implikacji. A więc nawet jeżeli poprzednik jest fałszywy, całość implikacji będzie zawsze prawdziwa. Zatem "jeśli nieprawdą jest, że Boga nie ma, wszystko wolno". Tak oto "wszystko wolno" niezależnie od tego, czy Bóg jest, czy Go nie ma. Nieustępliwy obrońca Dostojewskiego odpowie, że istotnie taka implikacja jest prawdziwa. Stwierdzi, że byłaby także prawdziwa, gdyby powiedzieć (zachowując prawdziwość następnika): "jeśli sera nie ma, wszystko wolno". Nikogo jednak brak sera nie skłoni do pogrążenia się w występku z triumfalnym okrzykiem "wszystko wolno!" na ustach. Nikt też nie doświadczy poczucia szczególnego paradoksu, gdy zauważy, że przy negacji poprzednika implikacja pozostaje prawdziwa: "jeśli nieprawdą jest, że nie ma sera, to wszystko wolno". Stanie się tak dlatego, że implikacja nie stwierdza żadnego specjalnego związku między brakiem sera a powiedzeniem "wszystko wolno", a więc między treścią obu swoich członów. Nie jest bowiem prawdziwa wtedy, gdy gotowi jesteśmy uznać następnik na podstawie poprzednika. Jest zaś prawdziwa zawsze, prócz sytuacji, kiedy poprzednik jest prawdziwy, a następnik fałszywy. Implikacja nie służy przecież inferowaniu z poprzednika określonego następnika, czy też wyciąganiu wniosku z przesłanki. Krytyk miesza więc dwie sprawy: to, co implikacja stwierdza, z tym, co wyraża w mowie potocznej okres warunkowy bądź wypowiedź inferencyjna. Tak samo fałszywość hipotezy o nieobecności Boga wcale nie kłóci się z permisywnym "wszystko wolno", gdy "implikację Dostojewskiego" zastąpimy równoważną z nią alternatywą - "nieprawdą jest, że Boga nie ma lub wszystko wolno". Bowiem dla prawdziwości alternatywy także nie potrzeba "żadnego innego związku, jak tylko związku polegającego na tym, że jeden z członów tej alternatywy jest prawdziwy"12. Logika nie pomoże nam w rozumieniu Dostojewskiego. Redukując sens powiedzenia do zwykłej implikacji, tracimy z oczu wzajemne warunkowanie się obu jego członów. Zachodzi między nimi związek wynikania. Bóg, będący przecież źródłem nakazów i zakazów moralnych, nie może warunkować sytuacji, w której "wszystko wolno". Związek ten nie stanowi o prawdziwości implikacji, jest on wyrazem przekonania, że nieobecność Boga stwarza sytuację, w której wszystko wolno.13 Można więc powiedzieć, że teza Dostojewskiego jest zwykłym wyznaniem wiary. Jej akceptacja może być zatem tylko aktem wiary. Jednak Leszek Kołakowski próbuje jej dowieść. Sięga po ten sam zabieg, który wcześniej tak wnikliwie skrytykował.
Moje zastrzeżenia budzi również stwierdzenie, że teza Dostojewskiego jest ważna w epistemologii. Kołakowski pisze, że "aby coś było prawdziwe, musi istnieć podmiot nieomylny. Ten podmiot musi być też wszechwiedzący; podmiot, który posiadając wiedzę fragmentaryczną, cieszyłby się w jej granicach doskonałą pewnością, jest nie do pojęcia. Żadna bowiem prawda częściowa nie może nieść doskonałej pewności, jeśli nie odwołuje się do całej prawdy."14 Leszek Kołakowski opiera tu swoje rozumowanie na koherencyjnym kryterium prawdy. Prawdą jest coś w obrębie prawdy wszechogarniającej, całego systemu. Ale czy zwolennik korespondencyjnego kryterium prawdy musi się czuć przekonany? Wreszcie, czy musi się czuć przekonany ktoś, kto odrzuca pogląd, że aby posługiwać się pojęciem prawdy, należy sformułować jej kryterium? Przecież wiemy - powie ktoś taki - "co znaczy dobre, a co nieświeże mięso, a mimo to, przynajmniej w niektórych przypadkach, nie wiemy, w jaki sposób odróżnić jedno od drugiego". Zanim bowiem wymyślimy kryterium, pozwalające nam podjąć decyzję, czy mięso jest świeże, czy nie, musimy ustalić, choćby nawet nieprecyzyjnie, co rozumiemy przez świeże, a co przez nieświeże mięso.15
Twierdzenie Kołakowskiego, że zasada "Jeśli Boga nie ma..." jest ważna w etyce i epistemologii, skrywa za sobą inną wiarę. Jest to, jak sądzę, założenie, że dobro i prawda nie mogą pozostawać ze sobą w konflikcie. Ale czy mówiąc prawdę, koniecznie czynimy dobro? Można wskazać wiele przykładów z życia codziennego zaprzeczających temu przekonaniu. Może rozsądniej przyjąć pogląd, że mówiąc prawdę (czymkolwiek ona jest), mówimy prawdę, nic więcej. Jeśli dobro i prawda mogą być ze sobą w konflikcie, można godzić postawę epistemologicznego absolutysty i postawę aksjologicznego relatywisty lub na odwrót. Czy takie stanowisko jest jednak możliwe? Odpowiedź zależy oczywiście od tego, co rozumiemy przez relatywizm, a co przez absolutyzm. Pytanie to pozostawiam otwarte.
W omawianych poglądach Leszka Kołakowskiego obecne są dwie mocne filozoficzne tezy. W świecie mamy do czynienia z nieusuwalnym pluralizmem niewspółmiernych, często sprzecznych ze sobą wartości, interesów i pragnień. Poza tym twierdzi on, że ostateczne uzasadnienie moralności możliwe jest tylko na gruncie religijnym, bo "jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno".16
Stefan Amsterdamski pyta, jak można pogodzić te dwa stanowiska. Z jednej strony moralność, którą cechują asymetrie roszczeń i powinności oraz powinności i wartości, z drugiej natomiast powszechna ważność wartości oparta na absolucie. Z jednej strony wielość niewspółmiernych, niesprowadzalnych do siebie wartości, z drugiej strony boski gwarant.17 Czy nie ma jednak sposobu ich łącznej obrony?
Jeśli potraktować twierdzenie Kołakowskiego o niewspółmierności wartości i nieusuwalnym konflikcie między różnymi dobrami jako twierdzenie opisowe, zwykłą konstatację faktu, obie tezy wydają się możliwe do pogodzenia. Proszę, oto świat jest polem rywalizacji, ścierania się różnych wartości. Tylko boski arbiter określający, co jest słuszne, a co nie jest, gwarantuje prawidłowość wyboru i pokój. Wówczas można ten problem sformułować w postaci tezy "Wszystko jest dozwolone w świecie ścierających się dóbr, jeśli Boga nie ma". Otrzymujemy wtedy po prostu pewną interpretację powiedzenia Dostojewskiego. Zło świata nie może być przezwyciężone ludzkimi siłami. Dwie tezy zlewają się w jedną. Jak wiadomo jednak, ze zbioru empirycznych faktów nie można wyprowadzić jednoznacznie określonej wartości. Na mocy dualizmu faktów i decyzji należałoby więc uznać, że recepta nie wynika logicznie z diagnozy. Wszelako nie jest z nią sprzeczna. Sądzę jednak, że dla Leszka Kołakowskiego pluralizm wartości jest nie tylko nieusuwalną cechą świata społecznego, lecz przede wszystkim postulatem. Jeśli zatem uznamy go za takowy, między dwiema tezami Kołakowskiego istotnie zachodzi sprzeczność. Po co Bóg - gwarant porządku światu, który nie widzi nic złego w konflikcie wartości, ścieraniu się poglądów, który przyznaje prawo do realizacji różnych celów? Po co Bóg człowiekowi, który twierdzi za Rortym, że wiernie trwa przy pewnych przekonaniach, świadom ich przygodności?
Ciekawe, jak wyglądałaby rozmowa między Leszkiem Kołakowskim z Warszawy a Leszkiem Kołakowskim z Oxfordu. Kołakowski Młodszy przekonywałby pewnie Starszego, że niesłuszne są próby "identyfikacji własnego życia moralnego z porządkiem transcendentnym", ujawnia się w nich bowiem mentalność kodeksowa; że Bóg nadający sens światu jest bezsensowny, bowiem sens posiadać można tylko w obrębie pewnej całości, ze względu na inne jej składniki, a zatem co nadawać by miało sens Bogu?; wreszcie, że nasze wartości, choć "historyczne i ludzkie w genezie", nie są przez nas doświadczane jako dowolne.18 Kołakowski Starszy ripostowałby, że zarzut arbitralności wobec zbioru naszych wartości jest poważny. Dlatego ważne jest takie ich uprawomocnienie, które będzie trwałe, wolne od koszmaru regresji w nieskończoność. Zaś to możliwe jest tylko w oparciu o religię.
Rozmowa przypominałaby więc nieco tę, która odbyła się na Patriarszych Prudach. Byłyby jednak i różnice. Obyłoby się oczywiście bez podejrzeń o utratę rozumu czy głowy toczącej się po trotuarze. Jednak przede wszystkim, w przeciwieństwie do Berlioza i Wolanda, Kołakowscy z Oxfordu i Warszawy znaleźliby wspólny grunt. Obaj bowiem zagrożeń upatrują w nihilizmie i dogmatyzmie. Niewykluczone, że przy odrobinie złej woli Młodszy zarzucałby Starszemu miękki dogmatyzm, zaś Starszy posądzałby Młodszego o miękki nihilizm. Jednakże zarówno Starszy, jak i Młodszy bez zastrzeżeń zaakceptują opinię, że "silne przekonania łatwo rodzą fanatyzm; sceptycyzm albo brak przekonań łatwo rodzą paraliż umysłowy i moralny��19.
MACIEJ ŁUBIEŃSKI, ur. 1971, historyk, doktorant w Szkole Nauk IFiS PAN. Zajmuje się relacjami między cywilizacją europejską a cywilizacjami afrykańskimi i amerykańskimi. Publikował w "Przeglądzie Historycznym�� i "Mówią wieki��.
Przypisy:
1. Cytaty z Mistrza i Małgorzaty Michała Bułhakowa w tłumaczeniu I.Lewandowskiej i W.Dąbrowskiego, Warszawa 1988.
2. L. Kołakowski, Jeśli Boga nie ma, Kraków 1988, s. 71.
3. Widać to doskonale w opisanej scenie; Berlioz i Bezdomny zmieniają swoją ocenę Wolanda w zależności od jego wypowiedzi: gdy mówi o Bogu czy przepowiada śmierć, a więc gdy z ich punktu widzenia zajmuje się niedorzecznościami, wydaje się im szaleńcem, gdy zaś przedstawia się jako naukowy konsultant, ktoś gatunkowo im pokrewny, myślą o nim z szacunkiem jako o uczonym.
4. J. Watkins, Against "Normal Science��, w: Criticism and Growth of Knowledge, wyd. I., Lakatos, A. Musgrave, Londyn 1977.
5. L. Kołakowski, op.cit., s. 89.
6. "Czyjaś powinność jest przedmiotem roszczenia każdego, to zaś, co jest powinnością, jest zarazem wartością, i na odwrót"; L. Kołakowski, Etyka bez kodeksu, w: Kultura i fetysze, Warszawa 1967.
7. L. Kołakowski, Czy diabeł może być zbawiony, Londyn 1984, s. 119.
8. L. Kołakowski, op.cit., s. 84.
9. I. Berlin, Dwie koncepcje wolności, tł. D. Grinberg, w: Cztery eseje o wolności, Warszawa 1994, s. 229.
10. L. Kołakowski, Nasz relatywny relatywizm, w: Habermas, Rorty, Kołakowski: Stan filozofii współczesnej, Warszawa 1996.
11. S. Amsterdamski, Tertium non datur, Warszawa 1994, s. 26-27.
12. K. Ajdukiewicz, Okres warunkowy a implikacja materialna, w: tenże, Język i poznanie, t. II, Warszawa 1985, s. 264.
13. Przy pomocy logiki próbuje obalać się inne sławne stwierdzenia, np. definicję doboru naturalnego. Dobór naturalny definiuje się jako "przeżycie najstosowniejszego". Jeśli "najstosowniejszym" określimy tego, kto wyprodukował więcej przeżywającego potomstwa, jeżeli więc dostosowanie to po prostu przeżywalność, teoria doboru naturalnego jest zwykłą tautologią - dobór naturalny to przeżycie tych, którzy przeżyli. Zwolennicy Darwina odpowiedzą, że gdy "dostosowanie" zdefiniujemy jako stopniowe adaptowanie się organizmu do zmieniających się warunków, zarzut może zostać oddalony (por. S. J. Gould, Niewczesny pogrzeb Darwina, Warszawa 1991).
14. L. Kołakowski, Jeśli Boga nie ma, Kraków 1988, s. 92.
15. K. R. Popper, Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie, Warszawa 1993, t. II, s.382-383.
16. L. Kołakowski, Mała etyka, cz. XII.
17. S. Amsterdamski, op.cit., s. 24.
18. L. Kołakowski, Etyka bez kodeksu, s. 186-187.
19. L. Kołakowski, Nasz relatywny relatywizm, s. 108.