Zbiórka wyjazdowa trzeciej drużyny wędrowniczej w Pieniny z noclegiem w schronisku Orlica

Wojciech Dąbek Ii

Zbiórka wyjazdowa trzeciej drużyny wędrowniczej w Pieniny z noclegiem w schronisku Orlica.

Temat zbiórki: Dewiza i Kodeks Wędrowniczy

Czas trwania: Od soboty godzina 5.00 do niedzieli godzina 17.00



Zbiórka została wyznaczona na godzinę piątą rano, więc byłem szczerze przekonany, że zapowiada całodzienna wędrówka, może z ogniskiem na końcu. Miejsce zbiórki nie podsuwało absolutnie żadnych wskazówek – malutkie Tenczyńskie rondo blisko szczytu Góry Tenczyńskiej. Zaspany, gdyż pomimo roztropnego położenia się wcześniej dnia poprzedniego ponad połowa czasu przeznaczonego na sen została zajęta przez rozmyślania nad najbliższym dniem i niecierpliwe zerkanie na zegarek, czy już aby nie jest za późno, czy aby się nie sóźnię.

Na malutkim rondzie czekał na nas drużynowy. Stał w kurtce, w dumnej pozie mając za plecami słabe światło latarni. Listopadowa noc nie została jeszcze rozproszona przez najdrobniejszy ślad wschodzącego słońca, więc nie mogliśmy dojrzeć jego twarzy. Podchodząc opustoszałą ulicą do czekającego druha nie odczuwałem patosu sytuacji – przezwisko drużynowego „Sprytny” i nasza długa znajomość nie przydawały powagi jego postaci. Poczułem, że należy zachować respekt dla chwili dopiero kiedy zobaczyłem druha komendanta. Zaledwie rok starszy od Sprytnego i pięć lat ode mnie potrafił roztaczać na około siebie atmosferę tajemnicy i dostojności, która najbardziej niepokorne dusze nawracała na drogę spokoju i opanowania.

- Macie zadanie. – Powiedział drużynowy. – O godzinie 5.47 ze stacji w Krzeszowicach odjeżdża pociąg. Spakujcie rzeczy na trzy dni w góry i wsiądźcie do tego pociągu, kto nie zdąży -odpada.

Pognaliśmy wszyscy, a było nas trzech, do swoich domów, niczym Filippides zdążający do Aten. Gdy po cichu – sądząc, że rodzice już śpią – wchodziłem do domu spostrzegłem, że światło w salonie jest zapalone. W pierwszej chwili myślałem, że jednak obudziłem rodziców moim głośnym oddechem i nie ostrożnym zamykaniem za sobą drzwi, okazało się jednak, że rodzice wcześniej już zawiadomieni przez druha komendanta pakowali mi rzeczy na wyjazd.

Pominę w refleksji pośpieszne pożegnanie z rodzicami, podróż najpierw pociągiem do Krakowa, a później busem do Krościenka. Nie wspomnę zbyt wiele o historii zostawionego w busie przez drużynowego portfela z naszymi pieniędzmi i częścią dokumentów, ani o burzliwych i udanych poszukiwaniach wspomnianego portfela. Nic nie rzeknę o niedojrzałych w nas jeszcze przemyśleniach na temat rzeczy tak wielkiej i odległej jak Dewiza Wędrownicza czy tak tajemniczej i majestatycznej dla nas jak Kodeks Wędrowniczy. Nie opowiem o nocowaniu w świetlicy schroniska Orlicy, gdzie przed naszym przyjściem młodzi kadeci szkoły wojskowej mieli zajęcia poświęcone wszelakim minom, ani o wcześniejszym ognisku rozpalanym przy temperaturze minus piętnastu stopni Celsjusza. Wspomną tylko o dwóch kwestiach – wędrówce w dzień i wędrówce w nocy.

Na szlaku razem z komendantem, drużynowym, moimi dwoma towarzyszami był jeszcze jeden członek drużyny wędrowniczej z ramienia której organizowany był wyjazd – razem było nas sześciu. Gdy przyzwyczailiśmy się do pięciocentymetrowej warstwy śniegu, o której wtedy nikt by jeszcze w Krakowie nie pomyślał rozglądnęliśmy się dookoła i każdego z nas po kolei zamurował widok, przy którym śnieg w połowie ciepłego listopada był niczym – na drzewach, na krzakach i na trawie wokół nas był mniej więcej półcentymetrowej grubości szron. Na każdej gałązce, na każdym listku, na każdym źdźble, na każdej łodyżce, na pniach na wystających korzeniach… Biała kraina na która dane nam było nie tylko rzucić okiem, lecz przebywać w niej i napawać się coraz to nowymi jej cudami ciągnęła się bez końca o każdej porze dnia ukazując inne swe oblicze. Był to pierwszy niezapomniany widok tej wycieczki.

Pomimo całego pośpiechu nie udało nam się przejść całej trasy przed zmierzchem. Wędrówka nocą była dla nas – młodszych – bardzo kusząca i dostarczająca nowych wrażeń, lecz w oczach kadry zasługiwała na miano niebezpiecznej i nieroztropnej. Jednak nie rezygnowaliśmy i ze zdwojoną ostrożnością podróżowaliśmy dalej. Widoki oszronionych drzew późnym wieczorem znów zachwyciły nas nowym obliczem i nie odrywaliśmy od nich wzroku dopóki było je widać. Później szliśmy już w ciszy świecąc słabnącymi z zimna latarkami pod nogi i rozmyślając nad dzisiejszym dniem, który jak się miało dopiero okazać jeszcze się nie skończył.

Zaskoczeni, gdyż kadra nic nam o tym nie mówiła stanęliśmy na Wysokiej. Dolina, na którą w czasie dnia byłby z góry piękny widok cała zasnuta była chmurami. Słońce już dawno zaszło za horyzont, jednak w oddali widać było jeszcze pozostawiony przez nie ślad. Wspomniane chmury były fioletowe i wyglądały niczym pustkowia Hadesu – zimne i nieruchome. Efekt wzmagał dodatkowo świst wiatru, który był jedynym słyszanym przez nas dźwiękiem. Przez chwilę poczułem się jakbym spoglądał na inny świat ze szczytu tego w którym przebywałem. Drugi i ostatni niezapomniany widok tej wycieczki.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron