Usposobienie filozoficzne John Henry Newman

Usposobienie filozoficzne

 

 

John Henry Newman

 

 

A oto znów przemówił do nich Jezus tymi słowami: „Ja jestem światłością świata”.

(J 8,12)

 

1. Niewiele jest zarzutów, które byłyby częściej wysuwane przez niewierzących przeciw religii objawionej niż zarzut, iż jest ona wrogo nastawiona wobec postępu filozofii i nauki. Trudno jednak obstawać przy twierdzeniu, że religia zniechęca do uprawiania literatury, skoro przecież wiadomo, że studia związane z historią oraz interpretacją Pisma Świętego, bardziej niż jakiekolwiek inne, doprowadziły właśnie do badań nad językami, tekstami oraz wydarzeniami z czasów starożytnych. Chrześcijaństwo zawsze było religią uczoną. Pojawiło się w świecie jako potomek starszego systemu, któremu sporo zawdzięczało i do którego wyznawcy chrześcijańscy musieli ciągle się odwoływać. Jeśli filozof pogański chciał zostać członkiem Kościoła chrześcijańskiego, zachęcano go — ba, nawet żądano — by zajął się studiami prawie nieznanymi szkołom Grecji. Wszak nawet księgi Starego Testamentu napisano językiem, którego on nie rozumiał, a otwierały one przed nim opis obyczajów i zwyczajów bardzo różniących się od tych, które znał. Przeto trzeba było gromadzić pisma starożytnych i badać poglądy ich autorów. Badania takie, osobliwie zwane naukowymi, stanowiły zasadnicze zajęcie człowieka, który pragnął bronić wiary chrześcijańskiej. Filozof może zajmować się spekulacją, teolog musi się uczyć.

 

2. Dlatego nie można utrzymywać, jakoby chrześcijaństwo zajmowało niechętne stanowisko wobec poszukiwań literackich. Atoli z faktu, że właśnie zachęca ono do takich poszukiwań, wysunięto zarzut zupełnie odmiennej natury, a mianowicie jak gdyby właśnie z tego względu utrudniało postęp wiedzy filozoficznej i naukowej. Twierdzi się zatem, i to z dużą dozą prawdopodobieństwa, iż w wyniku przywiązania do pism autorów starożytnych zrodziło się uprzedzenie wobec nowych prawd, jak też zazdrość i niechęć do wszystkiego, co sprzeciwiało się przyjętym poglądom. Stąd chrześcijaństwo przedstawia się jako system stojący na drodze do rozwoju, czy to w polityce, edukacji czy nauce. Wygląda to tak, jakby chrześcijaństwo przystosowane było do stanu wiedzy, owszem, dawało szczęście, ale — w epoce, w której zostało wprowadzone — natomiast w czasach bardziej oświeconych stanowiło bezwzględne zło. Ze względu na swe pretensje do nieomylności nie potrafi się zmienić, a zatem zawsze dąży do naginania opinii do swoich przestarzałych poglądów. Obok powyższych zarzutów pozostają jeszcze całe rzesze pseudowykształconych ludzi, zaprzysięgłych wrogów religii objawionej, którzy pilnie wypatrują wszelkich nowych odkryć czy teorii w nauce, ufając, że można będzie z nich wyprowadzić coś niekorzystnego dla religii. Z żalem trzeba powiedzieć, że wielu, i to nawet wśród szacownych zwolenników poprawy warunków życia społeczeństwa, orędowników wiedzy ogólnej, zdaje się traktować interesy rodu ludzkiego jako pozostające w niezgodzie z interesami Kościoła chrześcijańskiego. Wprawdzie otwarty atak na religię ludzie ci poczytaliby za wielce niestosowny i pozbawiony taktu, niemniej jednak dufnie spodziewają się, iż postęp, jaki przyniosą odkrycia, jak też ogólny rozwój ludzkiego umysłu, muszą zakończyć się upadkiem chrześcijaństwa.

 

3. Trzeba przyznać, że i postępowanie chrześcijan sprzyjało czasami takim błędnym poglądom, dotyczącym natury i celów religii objawionej. Zbyt wielkim szacunkiem darzono literaturę starożytną. Podziw dla geniuszu starożytnych pism, wyobraźnia podekscytowana samą świadomością obcowania z antycznością, nierzadko pycha wiedzy oraz pragnienie stwarzania pozorów, jakoby posiadało się skarb, do którego wielu nie ma dostępu — wszystko to doprowadziło do tego, że ludzie poczęli wychwalać poglądy zeszłych wieków, a lekceważyć myśli współczesne. Ponadto istnieją tacy, którzy zamierzając podnieść (jak przypuszczali) wartość oraz godność świętej księgi, poczuli przynaglenie, by przedstawiać ją jako skarbnicę wszelkiej prawdy, tak filozoficznej, jak i religijnej, choć wydaje się, że św. Paweł ogranicza użyteczność tej księgi do sfery nauczania, udzielania nagany, naprawy oraz pouczenia na drodze prawości. Inni znowu zbyt pilnie i zbyt pospiesznie odpierali każdy błahy i oderwany zarzut, jaki wysuwano pod adresem Pisma — ba, nawet taki, który podejrzewali jedynie, że mógłby zostać sformułowany — na podstawie kolejnych odkryć naukowych. Powodowani nadmierną gorliwością i przesadnym zatroskaniem utracili z pola widzenia całość dowodów chrześcijańskich, wyolbrzymiali zarzut (chociaż można go było odeprzeć), jak gdyby mógł on rzeczywiście przeważyć cały ogrom argumentów przeciwnych. Działali też w zbytnim pośpiechu. Gdyby bowiem wykazali więcej cierpliwości, być może kolejne odkrycia same z siebie odparłyby zarzuty, bez angażowania się w kontrowersje. Szkodliwe konsekwencje takiego postępowania są oczywiste: uznano zarzut za coś ważnego, zaś proponowane rozwiązanie zbyt często okazało się nieadekwatne lub oparte na słabych podstawach. Odczuwać zazdrość lub wydawać się zatrwożonym z powodu poszerzania się wiedzy naukowej oznacza bodajże przyznanie, iż może istnieć jakaś sprzeczność pomiędzy tą wiedzą a objawieniem.

 

4. W cytowanym na początku tekście z Pisma Świętego Zbawiciel nasz nazywa Siebie Światłem świata. Słowa Dawida — „Pan jest moim Światłem” — szczególnie pasują do tego miejsca 2) i w tym dniu 3). I jeśli nawet Pan mówi o sobie jako przynoszącym wiedzę religijną ludowi pozostającemu w niewiedzy i odstępstwie, nie ma powodów, byśmy mieli przypuszczać, iż zakazuje uprawiania wszelkiej [innej] słusznej wiedzy. Trudno też sobie wyobrażać, że obwieszczałby — poprzez Swe natchnione sługi — doktryny sprzeczne z prawdami, jakie wcześniej wypisał na obliczu natury.

 

5. Różnie można odpierać zarzuty wobec chrześcijaństwa, o których traktują powyższe uwagi.

Po pierwsze przez odniesienie do faktu, że najwięksi filozofowie czasów współczesnych: założyciele nowej szkoły odkrycia oraz ci, którzy najbardziej rozszerzyli granice naszej wiedzy, zostali zmuszeni do poddania rozumu Ewangelii. Okoliczność ta — niezależnie od argumentu przemawiającego za siłą dowodów chrześcijańskich, jakiej przekonanie tych ludzi dostarcza — pokazuje przynajmniej, że religia objawiona nie może być znów tak bardzo niekorzystna dla badań naukowych, skoro ci, którzy szczerze uznają religię objawioną, nadal górują nad innymi w obszarze nauki.

 

6. Wiele też można by powiedzieć na temat zbieżności zachodzącej pomiędzy ogólnymi zasadami, jakie dowód na objawienie przyjmuje, oraz tymi, na których opierają się badania przyrody. Nauka i objawienie zgodnie zakładają, iż przyroda rządzi się jednolitymi i ustalonymi prawami. Właściwie pojmowane Pismo Święte zdecydowanie odrzuca wszelkie chaotyczne działania, które według czyjegoś widzimisię zakłócają porządek przyrody. Prawie każda religia, z wyjątkiem religii Biblii oraz tych, które z niej się wywodzą, przyjęła istnienie nieskończonej liczby bytów, do pewnego stopnia wzajemnie niezależnych. Byty te mogą ingerować w życie ludzkie, zaś ich ingerencja (zakładając, że takowa istnieje), sprowadza się do negacji wszelkiego prawa i odbiera jakąkolwiek nadzieję, że da się uzyskać jakąś realną informację dotyczącą rzeczywistego systemu wszechświata. Z drugiej strony autorzy natchnieni wyraźnie odnoszą wszelkie cudowne zdarzenia do bezpośredniej ingerencji, albo przynajmniej przyzwolenia Bóstwa. A skoro sugerują także, że cuda się pojawiają, i to nie na chybił trafił, ale z pewnym celem, wobec tego ich deklaracje w tym względzie pozostają całkowicie w zgodzie z dedukcjami, jakie poczyniła obserwacja naukowa w kwestii ogólnego działania praw ustanowionych oraz braku wszelkiej arbitralnej ingerencji ze strony bytów pozostających na zewnątrz aktualnego stanu rzeczy. Stąd założenie, że system ustanowionych praw, na gruncie którego prowadzi się wszelkie badania filozoficzne, jest także tym samym fundamentem, na którym spoczywa dowód na religię objawioną. Trzeba to tym bardziej podkreślać, ponieważ niektórzy autorzy chcieli pomieszać wiarę żydowską i chrześcijańską [wiarę Starego i Nowego Testamentu] z innymi religiami oraz popularnymi przesądami nie posiadającymi żadnej podstawy, pozbawionymi nawet tego, co pretenduje do bycia rozumowaniem.

 

7. Proponuję teraz, byśmy nie rozwodzili się nad powyższymi argumentami, lecz skoncentrowali na moralnym charakterze, który zarówno w religii żydowskiej, jak i chrześcijańskiej ukazany jest jako coś wspaniałego i doskonałego w naturze ludzkiej. Przekonamy się bowiem, iż niektóre nawyki umysłu, przedstawiane w całej Biblii jako jedyne rzeczy znajdujące upodobanie w oczach Boga, są tymi samymi nawykami koniecznymi do osiągnięcia sukcesu w badaniu naukowym, bez których niemożliwe jest poszerzenie obszaru naszej wiedzy. Jeśli tak się sprawy mają, wówczas bez trudu wyjaśnimy fakt, dlaczego to najbardziej głęboko myślący filozofowie przyjęli nakazy chrześcijaństwa w swoim życiu. Co więcej, uznając, że charakter człowieka cnotliwego, jaki Pismo nakreśla, jest jako całość — nazwijmy to tak — charakterem oryginalnym (u autorów nie znających Biblii znajdujemy jedynie jego pojedyncze ślady), można prawie że sformułować argument na korzyść chrześcijaństwa, iż mianowicie przyniosło ono światu tak intelektualną jak też duchową korzyść.

 

8. I tak, na przykład, jest rzeczą oczywistą, iż niezbędnym warunkiem znalezienia prawdy jest jej szczere szukanie. A przecież w ogóle nie potrzeba byłoby mówić o tak oczywistej zasadzie, gdyby starożytni filozofowie — w swoich teoriach związanych z przyrodą i człowiekiem — nie zachowywali nader dziwnej postawy. Wydaje się, jakby tylko jeden, może dwóch, poważnie i szczerze podejmowało badania i nauczanie w tej kwestii. Natomiast większość traktowała filozoficzne spekulacje jako pewną zabawę raczej niż poważne zajęcie, jako ćwiczenie na inteligencję czy też puszczanie wodzów fantazji, a wszystko jedynie po to, by zademonstrować swoje możliwości, zgromadzić zwolenników lub — dla zysku. Istotnie, wydaje się rzeczą niewiarygodną, że ludzie naprawdę poważnie szukający prawdy, mieliby rozpoczynać od teoretyzowania, czy też wyobrażać sobie, iż system, jaki świadomie wymyślili prawie nie dysponując żadnymi danymi [doświadczenia] — przy zastosowaniu do rzeczywistego stanu rzeczy — mógłby tworzyć harmonię z niezliczonymi i zróżnicowanymi zjawiskami świata. I choć wydaje się to oczywiste, że tworząc jakąkolwiek poważną teorię dotyczącą przyrody, trzeba wychodzić od badania, odrzucając wyszukane spekulacje czy też uleganie ludzkim autorytetom, to jednak pogląd ten zyskał ogólną akceptację czy uznanie dopiero wówczas, gdy filozof chrześcijański skierował na niego uwagę świata. Z pewnością miał za sobą jednolity język całej Biblii, który powiada nam, iż prawda jest rzeczą zbyt świętą i religijną, by można ją było poświęcać jedynie dla zaspokojenia fantazji, rozrywki umysłowej, grupowej solidarności, przesądów w kwestii edukacji, przywiązania (jakkolwiek miłego) do poglądów ludzkich nauczycieli czy też dla jakichkolwiek innych uczuć, pod wpływem których pozostawali starożytni filozofowie w ich — jak wynika z deklaracji — poważnych i głębokich dyskusjach.

 

9. Z kolei skromność, cierpliwość i rozwaga to dyspozycje umysłu równie konieczne w badaniach filozoficznych jak powaga i głębia myślenia, chociaż nie są konieczne w tak oczywisty sposób. Pochopność w wydawaniu sądów, pośpiech w wyciąganiu wniosków, zadufane poleganie na własnej inteligencji i umiejętnościach rozumowania — to cechy niezgodne z hołdem, jaki przyroda wymaga od każdego, kto chciałby poznać jej ukryte cuda. Przyroda zakrywa swe tajemnice przed tymi, którzy przychodzą do niej z innym nastawieniem aniżeli w duchu pokory i szacunku, jaki winien cechować badaczy i uczniów. Tak zatem owo zamiłowanie do paradoksu, jakie narzucałby jej język odmienny od języka, którym rzeczywiście przemawia, jest postawą równie niefilozoficzną, jak i niechrześcijańską. Z drugiej strony wprawdzie folgowanie wyobraźni, choć stanowi bardziej pozorną winę, jest w tej samej mierze wrogie wobec ducha prawdziwej filozofii, i zwiodło najszlachetniejszych pośród starożytnych filozofów spekulacyjnych. Zdawało im się, że nie popełnią błędu, jeśli pójdą za naturalnymi impulsami i sugestiami ich własnych umysłów. Poza tym towarzyszyła im świadomość, że w swoich spekulacjach wolni są od wszelkich niskich czy niegodnych motywów.

 

10. Pamiętamy, jaką szkodę wyrządzono nauce poprzez nadmierne przywiązanie do systemu. Umiłowanie porządku i reguły, jak też niezwykle żywe rozumienie piękna, jakie znajdujemy w bardzo utalentowanych umysłach, zbyt często sprowadzało ludzi prowadzących badania naukowe na manowce. Postrzegając bowiem jedynie oderwane części systemu przyrody, a nie posiadając danych [doświadczenia], ludzie ci brali się za porządkowanie, dołączanie i uzupełnianie. Ponaglała ich niecierpliwość, że poznają jedynie częściowo i muszą czekać na przyszłe odkrycia. Wiele wniosków wyprowadzali ze skromnych przesłanek, snując domysły tam, gdzie nie potrafili przeprowadzić dowodu. A to przecież dopiero umysł poddany długotrwałej i nużącej dyscyplinie jest zdolny przezwyciężyć owe pośledniejsze zasady, które utrudniają jego badania filozoficzne oraz poskromić te szlachetniejsze władze i porywy, które szkodzą, jeśli występują w nadmiarze. Zachować rozwagę i ostrożność, uczciwość w dyskusji, do każdego zjawiska, jakie przyroda nam stopniowo ukazuje, przykładać jego właściwą miarę, szczerze akceptować te, które sprzeciwiają się naszym własnym teoriom, chętnie przystać na pozostawanie — choć przez pewien okres — w niewiedzy, nie buntować się przeciwko trudnościom, a potem posuwać się do przodu z cierpliwością i pokorą, wyczekując dalszego światła — wszystko to oznacza usposobienie (niezależnie od trudności, z jakimi może się ono dzisiaj spotkać) mało znane pogańskiemu światu. Jednak tylko dzięki takiemu usposobieniu możemy mieć nadzieję, że będziemy umieli interpretować przyrodę. I właśnie taką postawę oferuje chrześcijaństwo jako udoskonalenie naszego moralnego charakteru.

 

11. Ponadto słyszymy dzisiaj wiele pochwał pod adresem idei zjednoczenia ludzi nauki, owego ducha braterstwa, który winien ogarnąć mieszkańców różnych krajów jako osób trudzących się we wspólnej sprawie. Ale czy filozofowie starożytni działali pod wpływem tego ducha? Na próżno szukalibyśmy wśród nich braku rywalizacji. Jeszcze marniejsze są nasze szanse, że znajdziemy tam ową wielkoduszność umysłu, który w swym pragnieniu wspierania [przede wszystkim] sprawy nauki za nic ma pozbawienie go autorstwa odkrycia, które rzeczywiście mu się należy. Ludzie nauki znani byli natomiast z zazdrości o wzajemne odkrycia i zamartwiania się, czy aby ich osobisty autorytet nie doznał uszczerbku. Z pieczołowitą troską i małoduszną ostrożnością pielęgnowali swe domniemane odkrycia, dopuszczając jedynie niewielu wybranych do udziału w swojej wiedzy. Chrześcijaństwo przeciwnie, jako pierwsze wprowadziło w świat zasady miłości, wielkoduszności, zapomnienia o sobie i nie zważania na kraj pochodzenia w perspektywie dobra powszechnego. I to chrześcijaństwo zasugerowało ideę współistnienia ludzi i narodów, w pokoju i bezpieczeństwie.

 

12. Nie można wszakże zaprzeczyć, że prawdziwy duch filozoficzny począł dominować dopiero wiele wieków od czasów głoszenia chrześcijaństwa, ba, dopiero stosunkowo niedawno. W związku z tym utrzymuje się, iż naszą własną wyższość w relacji do myślicieli starożytnych, jeśli chodzi o wiedzę ogólną, zawdzięczamy nie obecności religii chrześcijańskiej wśród nas, lecz naturalnemu biegowi rozwoju świata. Niewątpliwie może być prawdą, że nawet gdyby żadna boska filozofia z góry nigdy nie została nam dana, to nadal moglibyśmy posiadać znaczną przewagę w stosunku do starożytnych myślicieli ze względu na metodę oraz rozmiar naszych osiągnięć naukowych. Załóżmy, że tak właśnie jest, niemniej jednak nadal prawdą pozostaje fakt, iż Pismo w rzeczywistości jako pierwsze opisało i wpoiło owego ducha nastawionego na jeden cel, skromnego, rozważnego i wielkodusznego, który — po długim okresie — okazał się tak konieczny, by z powodzeniem prowadzić badania filozoficzne. I chociaż przerwa pomiędzy głoszeniem chrześcijaństwa a powstaniem współczesnej nauki jest oczywiście bardzo długa, mimo to można twierdzić, iż filozofia Ewangelii nie miała możliwości, by rozwinąć się w dziedzinie spraw świata fizycznego, aż dopiero w czasach współczesnych. Stąd trudno się dziwić, że pierwsi chrześcijanie, pośród trudności i prześladowań, działając w większości indywidualnie wśród całej masy osób mniej wykształconych, nie stworzyli żadnej nowej szkoły badania przyrody. Ludzie uczeni, od czasu do czasu przyłączający się do nich, naturalnie nauczali błędnych filozofii Grecji, a w spekulacjach dotyczących świata fizycznego naśladowali swych nauczycieli. Mając przed sobą sprawy ważniejsze, przyjmowali jako oczywiste rzeczy, których nie potrafili ustalić. Nic też dziwnego — biorąc pod uwagę zróżnicowanie przedmiotu oraz wielorakie formy rozwoju chrześcijaństwa w kolejnych epokach — że przez długi okres nie sformułowano prawdziwych zasad badania naukowego. Być może próby i błędy, przez jakie przeszedł Kościół w poprzednich wiekach, będą stanowiły jego doświadczenie w nadchodzących czasach.

 

13. Można teraz zapytać, jak to się dzieje, że skoro prawdziwe usposobienie filozoficzne łączy się z tym, co nam wpaja Pismo Święte jako usposobienie chrześcijanina, w ogóle istnieją ludzie, którzy dokonali znaczących odkryć naukowych, a jednak zachowują nieprzychylny stosunek wobec doktryn, do których zachęca nas objawienie i które podaje nam do wierzenia. Przyczyna takiego stanu rzeczy może być następująca: otóż pokora oraz podatność na naukę, o czym pouczają nas wskazania Pisma, łączą się z bardziej podniosłymi zasadami, jak też doktrynami bardziej budzącymi respekt niż usposobienie umysłu konieczne podczas badania naukowego. Wprawdzie duch chrześcijański jest wspaniale przygotowany, by tak organizować tok myśli i badania, iżby prowadził on do odkrycia prawdy, atoli nawet słabsza i płytsza pokora uczyni to samo. Cóż pozostaje filozofowi, jak tylko wyznać, iż może go zwieść wygląd zewnętrzny i błędne rozumowanie, że powodowany uprzedzeniem skłonny jest do stronniczości, a folgując wybrykom fantazji błądzi. Filozof jest pokorny, ponieważ jest wrażliwy; pozostaje w niewiedzy, jest rozważny, ponieważ zna siebie i wie, że upada; a wreszcie jest człowiekiem cichym, poddającym się dyscyplinie, bo naprawdę pragnie się uczyć. Oprócz tego wyznania chrześcijaństwo wymaga od niego, by uznał siebie za buntownika w obliczu Boga oraz za człowieka, który złamał ten sprawiedliwy i prawy porządek rzeczy, jaki Bóg ongiś ustanowił. Filozof wyznaje, że jest człowiekiem niedoskonałym; chrześcijanin czuje się grzeszny i zepsuty. Słabość, jaką winien sobie filozof uświadamiać, jest zaledwie słabością względną: niedoskonałość przeciwstawiona doskonałości, pomiędzy którymi znajdujemy nieskończenie wiele stopni. Stąd filozof jest przekonany, że znajduje się w pewnym miejscu na skali bytów i że istnieją byty bliższe doskonałości niż on sam, inne zaś dalsze są od niej. Chrześcijanin natomiast uznaje, że utracił tę pozycję w [hierarchii] stworzenia, jaką pierwotnie zajmował, przekroczył granicę, tak iż w konsekwencji nie jest człowiekiem jedynie niedoskonałym, lecz obciążonym rzeczywistym złem. Cóż bardziej może pomniejszyć człowieka w jego własnych oczach, w jego przekonaniu, iż zajmuje pewne określone miejsce w ogromnym szeregu stworzeń, a wobec tego daleko mu do doskonałości. A jednak nauka mówiąca o tym, że człowiek pokalał i poniżył swoją pierwotną i naturalna pozycję, że przez grzech naznaczył piętnem skazy Boże dzieło, to dla wielu umysłów coś dużo bardziej odpychającego, daleko bardziej sprzecznego z ich ideami harmonii i porządku oraz doskonałości świata przyrody, coś kłócącego się z owymi uczuciami szacunku, z jakimi umysły te pragną siebie traktować. Nauka ta powiada, że człowiek jest winny przed trybunałem w niebie i nieustannie popełnia okropne rzeczy przed obliczem Boskiej świętości. A skoro cały system wiary chrześcijańskiej opiera się na tej nauce, bo przecież Chrystus cierpiał na krzyżu, by wykupić człowieka od zasłużonej kary, a Duch Święty przybył kierować Kościołem, by człowieka umocnić w jego wysiłkach oczyszczenia siebie z grzechów i przygotowania do nieba, cóż się dziwić, że znajdujemy ludzi godnych pochwały, jeśli idzie o ich usposobienie filozoficzne oraz odniesione sukcesy w dziedzinie badania przyrody, którzy wszakże okazują się lichymi uczniami w szkole Ewangelii.

 

14. Tacy ludzie często uważają chrześcijaństwo za system niewolniczy, szkodliwy dla wolności myśli, [niechętny] aspiracjom geniuszu oraz przedsięwzięciom gospodarczym. Oni to nazywają chrześcijaństwo systemem nienaturalnym, który w punkcie wyjścia zakłada, że z umysłem ludzkim jest coś nie w porządku — i w konsekwencji robi wszystko, by zniszczyć strukturę uczuć i przekonań, z jakimi człowiek się urodził, i uczynić z niego istotę, jaką w intencji przyrody nigdy nie miał być. Traktuje się chrześcijaństwo jako system zgubny, nie przygotowujący ludzi do życia w tym świecie poprzez zbytnie koncentrowanie ich myśli na świecie przyszłym, który — wszędzie tam, gdzie postępuje się konsekwentnie z zasadami chrześcijaństwa — nieomylnie prowadzi (jak już często tak się działo) do wspierania życia klasztornego oraz nadużyć fanatyzmu.

 

15. Zatem chociaż wydaje się, że chrześcijaństwo jako pierwsze dało światu model prawdziwego ducha badań filozoficznych, jednak z czasem, w miarę coraz pełniejszego rozwoju i uniezależniania się zasad nauki od systemu religijnego, istnieje duże niebezpieczeństwo odłączenia się szkoły filozoficznej od Kościoła chrześcijańskiego, a ostatecznie wyparcia się swego rodzica, któremu tak wiele zawdzięcza. I to zło w pewnym stopniu przypadło nam w udziale. Żeby jednak się nie rozszerzało, musimy skierować wzrok na to pierwotne kształcenie religijne, któremu bez wątpienia wszystkie osoby powinny się poddać: tak ci na wysokich stanowiskach, jak i ci mniej znaczący.

 

16. Podsumujmy teraz nasze wywody. Często podkreśla się, jak czyni to zwłaszcza osławiony historyk Imperium Rzymskiego 4), niewiedzę pierwszych głosicieli chrześcijaństwa, jako domniemanie czy dowód ich wrogości wobec wszelkiej oświeconej i liberalnej filozofii. Jeśli jednak, czego starałem się tutaj bronić, na podstawie wskazań, jakich ci pierwsi kaznodzieje udzielili, można sformułować najlepsze kanony badania naukowego, to fakt ten będzie tylko dowodził, iż nie byli oni w stanie, bez żadnej pomocy, podać i wybrać tak obszernych i tak głębokich zasad. Fakt ten wzmocni też w jakimś stopniu wiele dowodów prawdopodobnych, jakie skądinąd znajdujemy, i to w przytłaczającej ilości, na to, że nie przemawiali oni od siebie, lecz tak, jak ich poruszało natchnienie Boga Samego.

 

kard. John Henry Newman

 

tłum. Jan Kłos

 

1) Jest to tekst kazania wygłoszony 2 lipca 1826 roku w Niedzielę Prezentacji (w oryg. Act Sunda). Termin Act oznaczał tezę, którą student przedstawiał lub bronił, dając dowód swoich umiejętności (niekoniecznie była to praca pisemna, na wzór dzisiejszej rozprawy doktorskiej, ale często problem, który należało rozwinąć). Prezentacje te miały miejsce w sobotę i poniedziałek lipca. W niedzielę rozdzielającą te prezentacje, zwaną właśnie Niedzielą Prezentacji, dwóch nowych doktorów teologii głosiło kazanie w kościele uniwersyteckim. Tradycję tę zarzucono w 1856 roku [przyp. tłum.]

2) Jest to motto Uniwersytetu Oksfordzkiego: Dominus illuminatio mea.

3) Niedziela Prezentacji. „Kandydat — powiada Huber w tekście na temat Kazań Uniwersyteckich — uniezależniał się od swego nauczyciela, przedstawiał się innym nauczycielom poprzez udział w dysputach toczonych pomiędzy wydziałami. Nabożeństwa, o jakich tu mowa, stały się publiczną prezentacją [kandydata]:disputationes, responsiones, lecturae cursoriae. Szczególnie uroczystą Prezentacją było ukończenie studiów. Wówczas absolwent otrzymywał stopień uniwersytecki z rąk kanclerza uniwersytetu. Zwyczajem stało się obchodzenie tych uroczystości w drugim semestrze roku (stąd nazwa Act Term [Prezentacja Semestru]). Uroczystość kończyła się w ostatnią sobotę semestru uroczystą Prezentacją,Vesperiae, podczas której wszyscy kandydaci z różnych wydziałów uzyskiwali kwalifikację do rozpoczęcia od następnego poniedziałku zajęć związanych z otrzymaniem odpowiedniego stopnia w hierarchii uniwersyteckiej. Temu nowemu początkowi (inceptio) towarzyszyła niezwykle uroczysta oprawa i stanowił on najwspanialszy moment w roku akademickim. W Oksfordzie emfatycznie nazywano go „Prezentacją”, a w Cambridge „Rozpoczęciem”. Niedziela Prezentacji jest lub była niedzielą przed Prezentacją, która przypada w pierwszym tygodniu lipca.

4) Chodzi zapewne o Edwarda Gibbona i jego dzieło Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego [przyp. tłum.].




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron