bitwa pod grunwaldem1

Tadek relacjonuje życie po „wyzwoleniu”, gdy siedział z ogromem ludzi w poesesmańskich koszarach.

Rozdział I

Dziedziniec (studnia) był otoczony murami. Pod kamiennymi ścianami koszar rosły wątłe drzewka klonowe i kwitnący na czerwono żywopłot. Z okien zwisała susząca się na sznurkach bielizna. Pod murami leżało się dużo śmierdzących śmieci. Na parterze koszar mieszkali prominenci. W budynkach był rząd oszklonych okien, z których słychać było grające radia. Bramy pilnowali amerykańscy żołnierze. Za nią z kolei biegła autostrada, po której chodzili zwykli ludzie, jeździły samochody, było tam normalne życie. Niekiedy w nagrodę, za na przykład dobry marsz, sprzątnięty korytarz czy lojalność wypuszczano ich na przepustki za bramę, by mogli popatrzeć na świat. W środkowym skrzydle na piętrze mieściły się kuchnie zgrupowania Wojskowego Allach. Z rury wystawionej przez lufcik wydostawał się dymek.

Bohater siedział na parapecie okiennym trzeciego piętra, grzejąc plecy na słońcu i patrząc w dół studni. Po dziedzińcu przemaszerował Batalion w stronę kościoła, mieszczącego się w hali, na mszę arcybiskupią. Sala, w której teraz spał, była duża, z dwoma szeregami piętrowych łóżek. Przez środek biegły nieociosane stoły, stało parę taboretów. Z powodu upału śmierdziało tam potem niemytych ciał. Przebywał tam z bohaterem między innymi Kolka, olbrzymi i żylasty podchorąży, który nigdy nie zdejmował sukiennego munduru, odziedziczonego z rozdziału niemieckiego. Kolejnym znajomym był chorąży, który wskutek dokuczliwego upału chodził w samych kąpielówkach, odsłaniając przy tym wytatuowane ciało. Czytał niemiecką książkę o Katyniu. Przebywał z nim syn, przynoszący mu kradzione jedzenie zza bramy (miał
„układy” z amerykanami, którzy wypuszczali go na zewnątrz). Prócz nich był także Stefan, który uczył się angielskiego i na wszystko narzekał. Bohater znał go jeszcze z obozu Birkenau, podobnie jak Kolka, który także pamiętał Stefana z obozu (był wówczas flegerem, czyli sanitariuszem, potem z kolei lauferem – gońcem, później piplem, posługiwaczem kapo na komandzie). Tadeusz niejednokrotnie dostawał wtedy od niego „po mordzie”. W efekcie licznych „awansów” Stefan pełnił w końcu funkcję blokowego na najbogatszym oddziale (dla „uzdrowieńcow”), z którego zupa kotłami, a chleb dziesiątkami bochenków wędrowały na lager, gdzie wymieniano go na papierosy, mięso, owoce. Okradał wtedy chorych ludzi, by jak najwięcej skorzystać. Teraz z kolei kłamał, że w czasie pobytu w obozie ratował ludzi. Kolejnym przetrzymywanym w koszarach był Cygan (narrator opowiadania prawie go „zatłukł” podczas walki o lepsze miejsce w transporcie), od kilku dni jednak chory, ponieważ najadł się surowego baraniego mięsa i nie chciał iść do lekarza.



Chorąży wyjął z szafki mundur i ubrał się. Pokłócił się ze Stefanem o Katyń, któremu powiedział, że to jego rodacy ze wschodu są wszystkiemu winni. Gdy Stefan go podjudzał, wtedy ten skoczył mu
„do gardła”. Podobnie jak inni, chorąży podejrzewał, że ktoś (być może Stefan) kradnie w kuchni jedzenie z przydziału dla ludzi przebywających w koszarach (czyli dla nich). Dlatego też jedli tylko zupę lub… kradli jedzenie innym. Chorąży zapowiedział znienawidzonemu Stefanowi, że wykryje tożsamość złodzieja, po czym poszedł do kuchni. Kolka zapewniał bohatera, że gdyby opowiedział redaktorowi gazety przebieg mszy arcybiskupiej, na którą się wybierali, to dostałby miskę gulaszu. Narrator jednak nie był zdecydowany, czy iść na nabożeństwo, czy do teatru. Wieczorem miało się odbyć ognisko z niespodziankami.

Generalicja podążała na spotkanie świątobliwości, mającego odprawić mszę. Na czele szedł pułkownik w mundurze z koca, uszytym na angielską modę przez miejscowych krawców. Obok niego major w zielonym mundurze oficerskim, a za nim z kolei maszerowało wojsko w zielonych i czarnych kurtkach różnych narodowości. Nagle w hali przystrojonej kwiatami i udającej kaplicę rozległ się dzwonek. Z komendantury wyszedł w kierunku hali arcybiskup w otoczeniu księży, za nimi poszli inni.

Rozdział II

Bohater poszedł jednak na mszę arcybiskupią. W pierwszych rzędach siedzieli oficerowie, Prezes Komitetu, obok śpiewaczka w karminowej sukni (podobno według opowieści ludzi, pod koniec wojny, w obozie w Dachau, z głodu oddawała swe ciało za jedzenie) i
„Aktor” (z którym rzekomo obecnie utrzymywała bliskie kontakty). Porucznik armii amerykańskiej – obecny komendant obozu – patrzył na kobietę z pożądaniem. Za zajętymi krzesłami stał tłum, przyglądający się orłom wyciętym z papieru, a przypiętym do wielkich chorągwi narodowych, zszytych z prześcieradeł. Ich wzrok spoczywał „z nabożeństwem” także na „brzozowym krzyżu”. Obok ławek stał Batalion.

Obok głównego bohatera – narratora opowiadania – stanął redaktor, który szepnął mu, by po mszy wstąpił do niego na gulasz i oddał pożyczoną książkę. Ksiądz (pamiętał go z Dachau), włożył arcybiskupowi mitrę na głowę, po czym kapłan pobłogosławił wszystkich.

Po tym narrator opuścił halę, zastając na dworze, po drugiej stronie betonowego dziedzińca, siedzących na ziemi ludzi z nowego transportu, przywieziony amerykańskimi ciężarówkami. Po chwili mężczyźni poszli oglądać izby, w których mieli zamieszkać, a kobiety siedziały na ławce. Wśród nich bohater zobaczył profesora. Z nim czasami cytował pewne fragmenty z powielaczowego pisemka obozowego, wydawanego przez księży. Obok mężczyzny siedziała dziewczyna o bujnych blond włosach i obfitych piersiach. Na szyi miała zawieszony łańcuszek z kapsułką w kształcie
„świstawki”. Profesor próbował „obmacywać” nową więźniarkę, która go znała, ponieważ była Żydówką i mieszkała z nim w getcie w jednym domu. Przyjechała transportem, który przeszedł z Polski przez zieloną granicę, z Pilzna. Na imię miała Nina.

Wszyscy po skończonej mszy wychodzili na zewnątrz, a arcybiskup z księżmi udali się do mieszkania Pierwszego Porucznika. Transport zaczął wnosić swe bagaże do koszar. Narrator pomagał objuczonej bagażami Ninie (przyjechała wraz z ciotkami). Położyli wszystko w sali na parterze, a przez okna wyrzucali walające się po kątach śmieci wprost na głowy przyjezdnych. W trakcie tego dziewczyna ocierała się mimochodem o niego. Bohater po tylu latach przebywania w obozie spragniony był bliskości kobiety. Przyjezdni, nie zwracając uwagi na lipcowy klimat, rozpalili na dworze ogniska, gotując w rondlach jedzenie i piekąc placki.



Gdy wyszli z budynku, Nina zapytała, czy nie chciałby opuścić murów. On odpowiedział, że boi się, ponieważ śledzili ich wartownicy. Kobieta opowiedziała narratorowi historię swego życia. Przez sześć lat była polską katoliczką, nauczyła się przykazań, chodziła na msze i do spowiedzi. Matka, Żydówka, która potem zginęła w Treblince, podarowała jej książeczkę do nabożeństwa. W pewnym momencie Nina zakochała się w Romku – katoliku, który nie lubił Żydów. Był komunistą i zaciągnął się do wojska, gdy Niemcy odeszli z Siedlec. Wtedy też Nina postanowiła, że nie może go dalej okłamywać – napisała do niego list (na pocztę polową), w którym przyznała się do swego pochodzenia. Po wysłaniu uciekła, nie czekając na odpowiedź. Ciągle zmieniała obozy, bojąc się, że wywiozą ją do Palestyny (nie chciała żyć z Żydami, ponieważ czuła się Polką). Wyznała bohaterowi, że gdyby nie fakt, że jutro wyjeżdża dalej – być może by się w nim zakochała. Umówili się, że gdy po obiedzie wartownicy się zmienią, spróbują wymknąć się poza mury koszar – do lasu na spacer. Nagle zaczęła się
„bieganina i krzyki”. Na placu tłum ludzi umykał na boki przed jadącymi jeepami, w których stali amerykańscy żołnierze. Z drzwi kuchni wyszedł tłum, kierujący się do komendantury. Prowadził chorążego z pochyloną głową, Stefana trzymającego Niemkę, Kolkę, który kopniakami popychał kucharza i krzyczał, że mają złodzieja (ktoś schował w kuchni cały wór mięsa). Na schody przed komendanturę, zdziwieni nagłą wrzawą, wyszli Pułkownik, Major i Arcybiskup.

Rozdział III

Bohater poszedł do przytulnego pokoju redaktorów, urządzonego po mieszkaniu oficera SS. Tam
„grunwaldowy gulasz” był wydawany bez kolejki, można było go brać „na zapas”. Mężczyzna, mieszkający z głuchym kapitanem – byłym korespondentem dziennika w Białymstoku - poczęstował go jedną porcją (z okazji rocznicy Bitwy pod Grunwaldem zwykli ludzie w koszarach dostali po porcji kartofli z mięsem). Narrator marzył, patrząc na ten pokój, by móc w nim mieszkać, porozkładać w nim swoje książki, powiesić spodnie w szafie, spać w normalnym łóżku. Redaktor poinformował go, że przyłapany na kradzieży Stefan dostał od komendanta możliwość wyboru kary: albo „bunkier”, albo wydalenie z obozu (wraz z pewną Niemką zdecydował się opuścić obóz). Kolka z kolei, wraz z chorążym, za fakt, iż wdali się w bójkę - trafili do bunkra. Redaktor ofiarował gościowi jeden z dwóch posiadanych biletów do teatru, gdyż jego głuchy współlokator poszedł grać w brydża z Rotmistrzem.

Udali się do teatru, mieszczącego się w garażach, pod którymi stał tłum ludzi, chcących wejść do środka. Policjant bronił wejścia, mówiąc, że nie ma już miejsc, i prosząc, by przyszli jutro na powtórzenie
„Grunwaldu”. Tłum jednak wdarł się do bramy. Narrator ze znajomym weszli bocznym wejściem dla aktorów, po czym usiedli w rzędzie za generalicją. Na scenie stała śpiewaczka, a przy niej Aktor. Już miał zacząć się spektakl, gdy rozjuszony tłum wdarł się do garażu.

Rozdział IV

Bohater leżał z Niną na leśnej trawie. Udało im się wymknąć z obozu na tę upojną randkę. Po zbliżeniu dziewczyna znowu zaproponowała, by wyjechał razem z nią, lecz on chciał żyć
„po swojemu”: „(…) bez obozu, bez wojska, bez patriotyzmu, bez dyscypliny, normalnie, nie na pokaz! Nie pobierać zupy z kotła, nie myśleć o Polsce”. Nina obiecywała, że pomimo ciągłej miłość do Romka, zapomni o nim, by mogli wspólnie z bohaterem wyjechać do Brukseli. Miała tam siostrę i szwagra, bogatego Belga, którzy mieli im pomóc. Nina chciała studiować medycynę.

Wracali w stronę koszar asfaltową drogą. Teraz z kolei to on zaczął prosić, by z nim została. Tłumaczył, że nie wyjedzie:
„Ja tu nie jestem niczym, ale się wybiję. Mam kolegów, którzy mi pomogą, mam książki, od których trudno mi odejść. Tak je zbierałem, rozumiesz? Ja boję się ryzyka, za dużo śmierci widziałem, żeby się dać zabić. Niech inni, po co ja? Boję się przestrzeni, boję się ludzi, bo cóż ja jestem? Jakie mam prawa? (…) Żadnych, żadnych”. W pewnym momencie zezłoszczona Nina wykrzyczała mu, że wykorzystał ją „na jeden raz”, po czym chwyciła na talizman zawieszony na szyi i wyznała, że to są tablice Mojżesza (przykazania po hebrajsku), które miały łączyć ją z Żydami (w dalszym ciągu nie czuła, czy jest Polką, czy może Żydówką: „Ale ja nie jestem ani Żydówką, ani Polką. Z Polski mnie wyrzucili. Do Żydów mam wstręt. Myślałam, że są jeszcze inni ludzie. Ale ty nie jesteś człowiekiem, jesteś tylko Polakiem”). Krzyczała, by wracał do Polski.



Gdy tak szli, z krzaków wynurzył się Stefan, który skarżył się, że amerykanie nie wpuścili go do obozu, by zabrał koc. O Niemce powiedział, że:
„Poszła w krzaki”. Zaproponował koledze, by poszedł z nim na piechotę do Polski, ponieważ nazajutrz i tak cały obóz miał być wywieziony. Narrator nie przyjął tej propozycji. Szedł dalej z przytuloną Niną do koszar, nie wiedząc, jak przedostaną się na teren obozu. Co krok spotykali ludzi znających potajemne przejścia przez mury obozu, a teraz poruszających się w trawach. Uciekali sami, „póki czas”. Pod koszarami stało parę czołgów, pilnowanych przez drzemiącego żołnierza amerykańskiego. Drogą, w stronę obozu, jechała kolumna ciężarówek. Para skradała się, by przedostać się na teren obozu przez zawaloną gruzami bramę. Przy dziurze nie zastali nikogo. Pod jednym narożnikiem z papy siedział kolejny drzemiący żołnierz, przy drugim stali dwaj żołnierze, którzy akurat częstowali się papierosami.

Bohater zaproponował dziewczynie poczekanie do zmroku, by zwiększyć szanse na bezpieczne przejście. Nina przypomniała, że bardzo chciał zobaczyć przedstawienie „Grunwald”, po czym wyrwała się i zaczęła biec w kierunku bramy, dopadła gruzów i zaczęła się po nich wspinać. Na moment odwróciła roześmianą twarz i zawołała coś w kierunku bohatera. Wtedy też została zauważona przez jednego z żołnierzy, który zdjął z ramienia karabin, i krzycząc do niej „Halt !” (Panienko, stój!), lecz nie zdążyła go posłuchać. Żołnierz drzemiący na pierwszym narożniku otworzył nieprzytomne oczy, poderwał się, chwycił za karabinek i strzelił do niej. Nina zrobiła jeszcze krok, po czym osunęła się na stronę obozu, w którym natychmiast podniesiono krzyk. Żołnierze ruszyli w jej kierunku.

Tadek także tam podążył. Wolnym krokiem przeszedł usypisko na oczach żołnierzy i ukląkł przy zwłokach. Nina leżała martwa, jeszcze ciepła, z talizmanem na szyi. Niedawny kochanek usunął jej spod głowy gruz, po czym ułożył ją na miękkim piasku. Gdy się podniósł, wkoło stało dużo ludzi. Przecisnął się między gapiami i odszedł. Nagle zatrzymał się przy nim jeep, wypchany żołnierzami, z których jeden zapytał go, co się stało. Tłum odwrócił się od dziewczyny i patrzył na żołnierzy. Pierwszy z auta wysiadł Porucznik. Wówczas z tłumu wynurzyli się żołnierze, pilnujący narożników. Tadek powiedział do Porucznika obojętnym głosem:
„My tu, w Europie, jesteśmy do tego przyzwyczajeni (…) Przez sześć lat strzelali do nad Niemcy, teraz strzelaliście wy, co za różnica?”. Porucznik złapał się za głowę, a tłum skandował: „Gestapo! Gestapo!”.

Rozdział V

Bohater wrócił do sali, którą pod jego nieobecność zdewastowali Polacy, szykujący się do jutrzejszego transportu (zniszczyli wszystko: porozrywali sienniki, porozbijali miski, szyby). Pod jego nogami piętrzyły się podarte papiery. Cygan, który był świadkiem tego wszystkiego leżał na łóżku (ukradziono mu buty). Powiedział narratorowi, że Redaktor zabrał książki Tadka, myśląc, że nie wróci już do obozu. Poza tym poinformował go, że chorąży z Kolą siedzieli w bunkrze za karę wdania się w bójkę. Temu pierwszemu podobno rozbito szafkę, ukradziono aparat i pieniądze. Nagle odezwał się syn chorążego, leżący na łóżku z niemiecką dziewczyną (przemycił ją do obozu dzięki temu, że na warcie stali jego amerykańscy znajomi), który powiedział, że widział na własne oczy, jak Cygan okradał jego ojca. Chłopak wyznał jeszcze, że nie chce wracać do Polski (zamierzał ukryć się w koszarach na strychu i „przeczekać”). Bohater również miał taki plan.



W pewnej chwili przyszedł do nich profesor, mówiąc, że znalazł narratorowi dobre miejsce przy ognisku, przy którym zaraz miała odbyć się inscenizacja
„Grunwaldu”. Poza tym oznajmił, że jego byłą sąsiadkę Ninę, z którą zamierzał spędzić noc i postarał się nawet o prześcieradło, zastrzelono na bramie. Był zawiedziony, że nie zrealizuje swoich planów. Wtedy też bohater oświadczył, że to on „leżał z nią w lesie”, i że na jego oczach została zastrzelona. W tym momencie profesora opętał histeryczny śmiech. Wszyscy podeszli do okna (Niemka była wystraszona, „(…) dyszała mi wprost na szyję”), za którym ujrzeli niebo rozświetlone przez kolorowe race. Na dole, przy ognisku, tłum ludzi „robił Grunwald”. Z okazji sławetnej bitwy w obozie także obchodzono jej rocznicę. Różnica polegała na tym, że „ich Grunwald” polegał na paleniu kukieł przebranych za esesmanów w ognisku. To było ich przedstawienie: „To nasza odpowiedź – na krematoria i na kościółek”.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron