Roald Dahl Lamb to the slaughter

Roald Dahl – Baranek na rzeź (1953)



Pokój był czysty i ciepły, zasłony zaciągnięte, dwie lampy na stole zapalone – ta po stronie jej oraz ta naprzeciw pustego krzesła. Na kredensie za nią znajdowały się dwie duże szklanki, napój gazowany oraz whisky. W pojemniczku znajdował się lód.

Mary Maloney czekała na powrót męża do domu z pracy. Po raz kolejny spoglądając na zegar, nie w niepokoju lecz aby cieszyć się każdą upływająca minutą która przybliża ją do czasu jego przybycia. Tym jak wyglądała i swoim zachowaniem sprawiała że na twarzy pojawiał się mały uśmiech. Spuszczając głowę nad swoim szyciem dziwnie spokojnie. Jej skóra – w tej chwili była w szóstym miesiącu ciąży – stała się gładka, usta były miękkie , oczy przybrały łagodny wygląd, wydawały się większe i ciemniejsze niż wcześniej.

Gdy zegar wskazywał za dziesięć piątą, zaczęła nasłuchiwać i kilka chwil później, punktualnie jak zwykle, usłyszała dźwięk opon na żwirze, zatrzaskujące się drzwi samochodu, kroki ukochanego przechodzącego za oknem i wreszcie dźwięk klucza przekręcającego się w zamku. Odłożyła na bok swoją maszynę do szycia, wstała i podeszła by ucałować ukochanego gdy ten wszedł do domu.

„Witaj kochanie” powiedziała.

„Witaj” odpowiedział.

Wzięła jego płaszcz i powiesiła w szafie. Następnie poszła i zrobiła drinki, mocniejszy dla niego, oraz słabszy dla siebie. Wkrótce potem wróciła na krzesło by kontynuować szycie. On natomiast siedział po drugiej stronie trzymając obiema rękoma szklankę z drinkiem, kołysząc nim tak że kostki lodu uderzały o ścianki.

Dla niej zawsze była to błoga pora dnia. Wiedziała że nie lubi mówić zbyt wiele nim nie skończy pierwszego drinka, więc siedziała w ciszy ciesząc się jego towarzystwem po długich godzinach samotności. Uwielbiała rozkoszować się obecnością tego człowieka i czuć – niemalże jak promienie słoneczne podczas opalania - ten ciepły męski blask który bił od niego w jej stronę gdy byli sami. Kochała go za to jak swobodnie siedział na krześle, jak przechodził przez drzwi czy nawet to jak powoli chodził po pokoju długimi krokami. Kochała jego zdecydowanie, głębokie spojrzenie gdy na nią patrzył, śmieszny kształt jego usta , w szczególności natomiast to że potrafił przemilczeć swe zmęczenie, siedząc niewzruszenie aż nie wypije trochę whisky.

„Jesteś zmęczony kochanie?”

„Tak,” powiedział.”Jestem zmęczony”. I gdy to powiedział, jak to miał w zwyczaju podniósł szklankę i opróżnił ją do połowy jednym łykiem. Nie patrzyła na niego lecz doskonale wiedziała co właśnie zrobił ponieważ słyszała kostki lodu stukające o dno szklanki gdy opuszczał ramie. Zatrzymał się na chwilę, pochylił do przodu na krześle, wstał i powoli poszedł zrobić sobie kolejnego drinka.

„Ja zrobię!” zawołała.

„Usiądź,” odpowiedział.

Kiedy wrócił na swoje miejsce, zauważyła że drinka ma kolor ciemnego bursztynu nadanego przez whisky.

„Kochanie, podać ci kapcie?”

„Nie.”

Patrzyła na niego jak zaczyna pić ciemno żółtego drinka i mogła dostrzec małe oleiste wirki spowodowane zbyt mocnym drinkiem.

„Uważam że tak nie powinno być,” powiedziała, „żeby policjant z doświadczeniem jak ty patrolował ulice na piechotę całymi dniami.”

Nie odpowiedział, więc po raz kolejny opuściła głowę i wróciła do szycia. Lecz za każdym razem gdy podnosił szklankę do ust, słyszała jak kostki lodu brzęczą o ścianki szklanki.

„Kochanie,” Powiedziała. ”Zjadłbyś może trochę sera? Ponieważ dziś czwartek nie przygotowałam kolacji”.

„Nie,” odpowiedział.

„Jeśli jesteś zbyt zmęczony by zjeść po za domem,” kontynuowała, ”nie jest jeszcze za późno. W lodówce jest mnóstwo mięsa i innych rzeczy, więc mogę ci podać kolację a ty nawet nie ruszysz się z miejsca.”

Jej oczy czekały na odpowiedź, uśmiech, skinienie lecz on nie wykonał żadnego znaku.

„Tak czy inaczej,” mówiła dalej, „ najpierw podam ci krakersy i ser.”

„Nie chcę,” powiedział.

Poruszyła się niespokojnie, nadal wpatrując się wielkimi oczyma w jego twarz.

„Ale musisz zjeść kolację. To dla mnie żaden problem. Nawet chciała bym ją zrobić. Mogę zrobić kotlety jagnięce albo wieprzowinę. Cokolwiek zechcesz. Wszystko jest w lodówce.”

„Daj spokój,” odpowiedział.

„Ale kochanie, musisz coś zjeść! Zrobię kolację tak czy inaczej, a czy ją zjesz to już twój wybór”.

Wstała i postawiła swoje szycie na stole obok lampy.

„Usiądź,” powiedział. „Usiądź na chwilę.”

W tym momencie się przeraziła.

„Śmiało,” powiedział. „Usiądź.”

Usiadła powoli, cały czas wpatrując się w niego wielkimi , oszołomionymi oczyma. On właśnie skończył swojego drugiego drinka i gapił się w szklankę marszcząc brwi.

„Słuchaj,” powiedział. ”Muszę ci coś powiedzieć.”

„O co chodzi kochanie?”

Znieruchomiał , trzymał głowę nisko , tak że światło lampy padało na górną część jego twarzy, pozostawiając podbródek i usta w cieniu. Ona jednak zauważyła mały mięsień poruszający się niedaleko kącika jego lewego oka.

„Obawiam się że to będzie dla ciebie trochę szokujące,” powiedział. „ Jednak myślałem o tym i doszedłem do wniosku że najlepiej będzie jeśli powiem ci o tym od razu. Mam nadzieję że nie będziesz mnie za bardzo obwiniać.”

I powiedział jej. Nie zajęło mu to zbyt wiele czasu, najwyżej cztery , pięć minut. Ona w tym czasie siedziała nieruchomo, wpatrując się w niego z oszołomieniem gdy z każdym słowem oddalał się od niej.

„To wszystko”, dodał. „ Wiem że to nie jest najlepszy moment by ci to powiedzieć, ale nie było innego wyjścia. Oczywiście dam ci pieniądze i sprawdzę jak sobie radzisz. Ale nie róbmy z tego zamieszania. To by miało zły wpływ na moją pracę.”

Najpierw w ogóle w to nie uwierzyła, odrzuciła wszystko co powiedział. Pomyślała sobie nawet że on wcale do niej nie mówił, że sobie to wszystko wymyśliła. Może gdyby robiła nadal swoje jak gdyby tego nie słyszała , może obudzi się później i okaże się że to nigdy nie miało miejsca.

„Przyrządzę kolację,” wyszepnęła a on tym razem jej nie zatrzymywał.

Gdy przechodziła przez pokój nie poczuła jak jej stopa dotyka podłogę. Nie czuła niczego – po za drobnymi nudnościami. Wszystko działo się automatycznie – zeszła do piwnicy, włączyła światło, otworzyła lodówkę, wsadziła rękę do zamrażalnika i wyciągnęła pierwszy kawałek mięsa który złapała. Podniosła go i popatrzyła się na niego. Mięso zawinięte było w papier więc go ściągnęła i popatrzyła ponownie.

Noga jagnięca.

Dobrze więc, na kolację zjedzą jagnięcinę. Zaniosła ją na górę, trzymając za cienki koniec kości i weszła do salonu widząc jak stoi przy oknie plecami do niej. Zatrzymała się.

„Na miłość boską,” słysząc jak wchodzi , lecz nie odwracając się. „Nie rób dla mnie kolacji. Wychodzę.”

W tej chwili Mary Maloney stanęła za nim i bez zapowiedzi zamachnęła się wysoko zamarzniętą jagnięcą nogą i z całej siły uderzyła go w tył głowy.

Równie dobrze mogła go uderzyć stalową pałką.

Cofnęła się o krok, czekając, a najśmieszniejsze było to że udało mu się stać po uderzeniu przynajmniej cztery, pięć sekund delikatnie przy tym kołysząc się.

Wtedy wreszcie runął na dywan.

Gwałtowność upadku, huk, przewracający się mały stolik, pozwolił wyjść jej z szoku. Powoli się odsunęła, czując chłód i zaskoczenie. Stała tak przez chwilę patrząc się na ciało, wciąż mocno trzymając obiema rękoma absurdalny kawał mięsa.

Dobra, pomyślała sobie. Zabiłam go.

To było zadziwiające jak szybko rozjaśniał jej umysł. Zaczęła myśleć bardzo szybko. Jako żona detektywa dobrze się orientowała jaka kara na nią czeka. Pogodziła się z tym. Nie robiło jej to żadnej różnicy. W rzeczywistości to będzie dla niej ulga. Z drugiej jednak strony co się stanie z dzieckiem? Co mówi prawo o mordercach noszących nienarodzone dzieci? Czy zabijają zarówno matkę i dziecko? Czy czekają do dziesiątego miesiąca? Co robią?

Mary Maloney nie miała pojęcia i nie była gotowa na to żeby przyjąć karę.

Zaniosła mięso do kuchni, położyła je na rondel , rozgrzała piekarnik i wsadziła do niego. Następnie umyła ręce i pobiegła na piętro do sypialni. Usiadła przed lustrem uczesała włosy i złapała się za wargę oraz twarz. Starała się uśmiechnąć lecz wyglądało to raczej dziwacznie. Spróbowała ponownie.

„Witaj Sam,” powiedziała promiennym na głos.

Głos również brzmiał dziwnie.

„Poproszę trochę ziemniaków Sam. Tak i jeszcze puszkę groszku.”

Tym razem brzmiało to lepiej. Zarówno uśmiech jak i głos stawały się lepsze. Wyrecytowała to jeszcze kilka razy. Następnie zbiegła na dół, wzięła płaszcz i wyszła tylnymi drzwiami przez ogród na ulicę.

Nie było jeszcze szóstej i w warzywniaku nadal paliły się światła.

„Witaj Sam,” powiedziała promiennie, uśmiechając się do mężczyzny za ladą.

„Dobry wieczór pani Maloney. Jak się pani miewa?”

„Poproszę trochę ziemniaków Sam. Tak i jeszcze puszkę groszku.”

Mężczyzna odwrócił się i sięgnął po puszkę groszku stojącą na półce.

„Patrick zdecydował że zjemy w domu, jest zmęczony i nie chce dzisiaj jeść na mieście,” powiedziała. „Wiesz zazwyczaj jemy na mieście w czwartki, a ja akurat nie mam warzyw w domu.”

„A ma pani mięso?”

„Tak mam, dziękuję. Mam porządną jagnięcinę prosto z lodówki.”

„Oh.”

„Nie lubię za bardzo gotować mrożonego mięsa Sam, ale tym razem spróbuję. Myślisz że będzie dobre?”

„Osobiście,” powiedział sprzedawca, „Myślę że to bez różnicy. Chce pani ziemniaki Idaho?”

„Tak, te będą dobre.”

„Coś jeszcze?” Sprzedawca odwrócił głowę w jej stronę patrząc na nią miło. „A co później, co zamierza pani zaserwować na drugie danie?”

„A co byś sugerował Samie?”

Mężczyzna rozejrzał się po sklepie. „ A co by pani powiedziała na duży kawałek sernika. Wiem że pani mąż go lubi.”

„Świetnie,” powiedziała, „on go uwielbia.”

Sprzedawca wszystko zapakował, Mary za wszystko zapłaciła , na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech i powiedziała „Dziękuję Sam, dobranoc.”

„Dobranoc pani Maloney i dziękuję.”

Teraz gdy prędko wracała do domu wmówiła sobie że wraca do domu, do swojego męża który czeka na kolację i musi ją ugotować dobrą, sprawić by była tak smaczna jak to tylko możliwe ponieważ biedny człowiek był zmęczony. Gdy wejdzie do domu zauważy coś niezwykłego, tragicznego, strasznego. Naturalnym zachowaniem w takiej sytuacji byłby szok, szaleńczy ból i przerażenie. Pamiętaj że nie oczekiwała znaleźć w domu nic nietypowego. Po prostu wracała do domu z warzywami. Pani Maloney wracająca z warzywami w czwartkowy wieczór by ugotować kolację dla swojego męża.

Tak sobie właśnie wmówiła. Rób wszystko naturalnie a nie będzie potrzeby udawać cokolwiek.

Jednakże gdy weszła do kuchni tylnymi drzwiami nuciła sobie po cichu i uśmiechała się.

„Patrick,” zawołała. „Jak się miewasz kochanie?”

Odłożyła zakupy na stole i weszła do salonu. Wtedy zauważyła go leżącego na podłodze z rozłożonymi nogami i wykręconym ramieniem pod ciałem, to naprawdę był dla niej szok. Stara miłość i tęsknota do niego powróciły. Podbiegła do niego uklęknęła obok niego i zaczęła płakać. To było proste, żadne aktorstwo nie było potrzebne.

Kilka minut później wstała i podeszła do telefonu. Znała numer na posterunek i gdy mężczyzna po drugiej stronie odpowiedział , powiedziała mu płacząc „Szybko! Przyjeżdżajcie szybko! Patrick nie żyje!”

„Z kim rozmawiam?”

„Pani Maloney. Żona Patricka Maloneya”

„Patrick nie żyje?”

„Tak mi się wydaje,” zaszlochała. „Leży na podłodze i wydaje mi się że nie żyje.”

„Zaraz tam będziemy,” powiedział mężczyzna.

Radiowóz zjawił się bardzo szybko i gdy otworzył frontowe drzwi do mieszkania weszło dwóch policjantów. Znała ich obydwóch – znała niemal każdego człowieka na tej dzielnicy- i puściła się prosto w ramiona Jacka Noonana histerycznie płacząc. Jack posadził ją delikatnie na krześle i podszedł do drugiego policjanta klęczącego przy zwłokach, nazywał się O’Malley.

„Czy on nie żyje?”

„Obawiam się że tak, co się stało?”

Krótko opowiedziała swoją historię o tym jak poszła do warzywniaka i wracając znalazła go na podłodze. Gdy mówiła i płakała, Noonan odkrył odrobinę zakrzepłej krwi na głowie zmarłego mężczyzny. Pokazał to O’Malleyowi który wstał i pośpieszył do telefonu.

Wkrótce do domu przybyli inni ludzie. Najpierw lekarz, następnie dwóch detektywów, jednego z nich znała. Później dotarł policyjny fotograf i zrobił zdjęcia . Kolejnymi osobami przybyłymi na miejsce zbrodni byli specjaliści od odcisków palców. Było wiele szeptania i mruczenia przy zwłokach, a detektywi zadawali Mary wiele pytań, jednakże zawsze traktowali ją miło. Opowiedziała im swoją historię ponownie, tym razem od momentu gdy Patrick wrócił do domu, ona szyła, on był zmęczony i nie chciał jeść kolacji na mieście. Opowiedziała im jak włożyła mięso do piekarnika – „jest tam nadal, gotuje się”- i o tym jak poszła do sklepu po warzywa i wracając zobaczyła go leżącego na podłodze.

„Którego warzywniaka?” zapytał jeden z detektywów.

Odpowiedziała mu. Ten natomiast odwrócił się i szepnął coś do drugiego detektywa który natychmiast wyszedł na ulicę. Wrócił po piętnastu minutach z kartką zapełnioną notatkami i detektywi znów zaczęli szeptać. Mery szlochała lecz udało się jej usłyszeć kilka zdań z ich rozmowy -„ …zachowywała się normalnie… bardzo wesoło… chciała mu przyrządzić dobrą kolację… groszek… sernik… to nie możliwe by ona..”

Po chwili fotograf i lekarz opuścili dom, przyszło natomiast dwóch mężczyzn którzy zabrali ciało na noszach. Następnie poszedł sobie specjalista od odcisków palców. Na miejscu zbrodni pozostali jedynie dwaj detektywi oraz dwaj policjanci. Byli nadzwyczaj mili dla niej a Jack Noonan zapytał czy nie chciała by pójść gdzieś indziej, na przykład do siostry lub jego żony która zajęła by się nią i przenocowała by ją.

Odmówiła. Nie mogła by się stąd ruszyć choćby na krok. Nie mieli serca kazać jej stąd iść do póki nie poczuje się lepiej. A nie czuła się dobrze w tej chwili, ani trochę.

Czy więc nie powinna leżeć w łóżku? Zapytał Jack Noonan. Nie odpowiedziała. Chciała zostać na krześle. Później gdy poczuje się lepiej przeniesie się.

Zostawili ją więc i zajęli się swoimi sprawami, przeszukując dom. Czasami któryś z detektywów zadał jej kolejne pytanie, czasami Jack Noonan przechodząc obok niej odzywał się do niej miło. Powiedział jej że jej mąż został zabity od ciosu w tył głowy wykonanego ciężkim narzędziem, prawie na pewno wykonanym z metalu. Detektywi szukali narzędzia zbrodni. Morderca mógł je zabrać ze sobą ale z drugiej strony mógł je gdzieś wyrzucić lub schować je gdzieś na miejscu zbrodni.

„To stara historia,” powiedział. „Znajdź narzędzie zbrodni a znajdziesz mordercę.”

Później jeden z detektywów przyszedł i usiadł obok niej. Zapytał czy wie czy jakiś przedmiot znajdujący się w domu mógł zostać użyty jako broń oraz czy mogła by sprawdzić czy nic nie zginęło – klucz francuski lub ciężkie metalowe naczynie.

Powiedziała że nie mają żadnych ciężkich metalowych naczyń.

„Nawet klucza francuskiego?”

Wydawało jej się że nie ale w garażu mogą się znajdować podobne rzeczy.

Poszukiwania trwały. Wiedziała że dookoła domu są również inni policjanci. Słyszała ich kroki na żwirze przed domem. Czasami widziała błysk latarki w szczelinach między zasłonami. Zaczęło się robić późno , dochodziła niemal dziewiąta zauważyła na zegarze stojącym na kominku. Czterech mężczyzn którzy przeszukiwali pokój wydawało się być coraz bardziej zmęczonymi i trochę zdenerwowanymi.

„Jack,” powiedziała, gdy powtórzyła sierżant Noonan podszedł do niej. „Mógłbyś mi zrobić drinka?”

„Jasne, whisky?”

„Tak, ale małego. Może to mi pomoże”

Podał jej szklankę.

„Czemu nie zrobisz i dla siebie,” powiedziała. „Musisz być niesamowicie zmęczony, nie krępuj się. Byłeś dziś dla mnie taki miły.”

„Cóż,” odpowiedział. „To nie jest do końca w porządku ale pozwolę sobie na odrobinkę żeby utrzymać się na nogach.”

Jeden po drugim przychodzili i byli namawiani na mały łyczek whiskey. Stali dookoła dość dziwacznie, trzymając drinki w swych dłoniach, czując się nieswojo w jej obecności , starali się ją pocieszać. Sierżant Noonan udał się do kuchni, wrócił szybko i powiedział:

„Pani Maloney, wie pani że piekarnik jest nadal włączony a w środku jest mięso?”

„A niech mnie!” zapłakała. „Zapomniałam!”

„Lepiej go wyłączę, dobrze?”

„Tak? Dziękuję Jack.”

Gdy sierżant wrócił z kuchni po raz drugi spojrzała na niego swoimi dużymi, ciemnymi, pełnymi łez oczami. „Jacku Noonanie,” powiedziała.

„Tak?”

„Zrobisz dla mnie przysługę – ty i reszta was?”

„Możemy spróbować pani Maloney.”

„Więc,” powiedziała. „Wszyscy jesteście dobrymi przyjaciółmi Patricka i pomagacie schwytać człowieka który go zabił. Musicie być bardzo głodni, już dawno minęła pora kolacji i wiem że Patrick nigdy by mi nie wybaczył, Boże miej jego duszę w opiece, braku godnej gościnności dla jego przyjaciół w jego własnym domu. Może zjedlibyście jagnięcinę która znajduje się w piekarniku? Za chwilę będzie gotowa.”

„Nawet o tym nie marzymy,” powiedział Jack Noonan.

„Proszę,” powiedziała błagalnym głosem. „Proszę zjedzcie ją. Sama nic nie przełknę, z całą pewnością nie to co tu było gdy on jeszcze żył. Ale wam to nie powinno sprawiać różnicy. Zrobicie mi przysługę jeśli to teraz zjecie. Później przecież możecie wrócić do swojej pracy.”

Czterech policjantów wahało się , ale jasne było że byli bardzo głodni i w końcu doszli do wniosku że nie ma w tym nic złego i udali się do kuchni. Kobieta została na swoim miejscu, słuchając policjantów przez otwarte drzwi. Mogła usłyszeć jak rozmawiają, ich głosy były grube i niechlujne ponieważ ich usta były pełne mięsa.

„Chcesz dokładkę Charlie?”

„Nie, lepiej nie jedzmy wszystkiego”

„Ale ona chce byśmy zjedli, tak powiedziała. Wyrządzamy jej przysługę.”

„Jeśli tak to poproszę.”

„Koleś musiał użyć cholernie wielkiej pałki”, jeden z nich powiedział „Doktorek mówi że czaszka została rozbita na kawałeczki jak po uderzeniu młotem kowalskim.”

„Dla tego narzędzie zbrodni powinno być łatwe do odnalezienia.”

„Dokładnie to samo miałem na myśli.”

„Ktokolwiek to zrobił, nie będzie tego nosił przy sobie dłużej niż potrzebuje.”

Jednemu z nich się odbiło.

„Osobiście uważam że narzędzie zbrodni znajduje się w domu.”

„Prawdopodobnie pod naszym nosem. Jak myślisz Jack?”

W salonie Mery Maloney zaczęła chichotać.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron