Ruth Benedict
PÓŁNOCNO-ZACHODNIE WYBRZEŻE AMERYKI
Ruth Benedict w swoim tekście o północno-zachodnim wybrzeżu Ameryki opisuje Indian żyjących w wąskim pasie wybrzeża Pacyfiku, którzy charakteryzowali się dość niezwykłą kulturą o specyficznych cechach i wartościach, które nie należały do powszechnie uznawanych. Benedict odwołuje się szczególnie do opisywanego przez Franza Boasa plemienia Kwakiutlów, po którym po upadku kultury tamtych rejonów pozostały najbardziej szczegółowe informacje.
Jak na ludy prymitywne był to lud bardzo bogaty, opierał się na ogromnej ilości dóbr wszelkiego rodzaju, których osiągnięcie nie wymagało nadmiernego wkładu pracy. Ich życie było w przeważającym stopniu uzależnione od bliskości morza. Podstawę ich pożywienia stanowiły ryby, czego powodem było nadzwyczajne w tym rejonie bogactwo fauny morskiej. Znali też wyłącznie transport wodny; to dzięki łodziom zdatnym do morskiej żeglugi utrzymywali stałą, wzajemną łączność.
Plemiona wybrzeża północno-zachodniego miały cechy dionizyjskie, dlatego też ostatecznym celem obrzędów religijnych była ekstaza. Główny tancerz w czasie rytuału powinien poprzez szaleńczy taniec przeżyć inne życie. Takie szaleństwo traktowane było jako objaw nadprzyrodzony. Tego rodzaju tańce praktykowane były na przykład przez członków bractw religijnych, w momencie wprowadzania do bractwa nowych członków. Spotkanie z nadprzyrodzonym duchem było bliskie przeżyciu wizji, które dawało inicjowanemu ducha opiekuńczego, który miał pomagać mu przez całe życie.
Młodzieniec który kandydował na członka jakiegoś bractwa, na przykład do najwyższego rangą bractwa Ludożerców, zostawał „porwany” przez duchy i pozostawał sam w lesie, gdzie poprzez poszczenie przygotowywał się do pokazu szału, który czekał go po powrocie. Ujarzmianiu takiego przyszłego wtajemniczonego poświęcony był cały obrzęd zimowy, czyli seria obrzędów religijnych Kwakiutlów mająca na celu sprowadzić oszalałego z powrotem do poziomu świeckiej egzystencji.
Rozszerzając wątek bractwa Ludożerców, jego członków wyróżniało upodobanie do ludzkiego mięsa. Podczas rytualnych tańców wtajemniczany odgryzał widzom kawałki ciała z ramion lub zjadał specjalnie spreparowanego na potrzeby obrzędu trupa niewolnika. Warto jednak wiedzieć, że kanibalizm był traktowany jako skalanie, więc po takim obrzędzie członek bractwa musiał pozostawać przez pewien czas w odosobnieniu zanim został znów przyjęty do wspólnoty, przez długi czas jednak nadal pozostawał na uboczu jako nietykalny. Metoda poskramiania Ludożercy, według pojęć powszechnych kultury Kwakiutlów wyrażała nadprzyrodzoną moc tkwiącą w tym, co straszne i zakazane. Przyszłego członka bractwa zamkniętego w domu obrzędowym poddawano egzorcyzmom ognia, wody i krwi menstruacyjnej, które to egzorcyzmy prowadziły do wygnania szaleństwa. Krew menstruacyjną uważano za największe skalanie, kobiety w trakcie miesiączki musiały pozostawać w odosobnieniu i często były poddawane wielu restrykcjom.
Tym, co Kwakiutlowie cenili najbardziej były przywileje. Własność niematerialna (mity, pieśni, czy właśnie przywileje) stanowiły najwyższą wartość i przedmiot dumy bogatego człowieka. Największym z przywilejów były tytuły rodowe przybierane przez jednostki w zależności od praw dziedzicznych i możliwości finansowych. Prawo do dziedzicznego imienia tytularnego miał przede wszystkim pierworodny syn, młodsi synowie nie mieli żadnej pozycji. Nadanie takiego tytułu musiało być podkreślone rozdzielaniem wielkiego bogactwa. Ogromne ilości towarów, które posiadali możni służyły przede wszystkim do potwierdzania przyjęcia przywilejów. Posługiwano się także fikcyjnymi jednostkami o dużej wartości – „miedziakami”. Były to grawerowane miedziane płytki, których wartość oceniano na kilka tysięcy derek.
Każdy człowiek o jakimś potencjalnym znaczeniu brał udział w tej ekonomicznej rywalizacji. Niemowlęciu nadawano imię, które wskazywało tylko miejsce jego urodzenia. Kiedy nadchodził czas przybrania imienia o większym znaczeniu, starszyzna rodziny dawała dziecku pewną ilość derek do rozdania swoim krewnym, którzy za punkt honoru uważali odwzajemnienie mu się z nawiązką. W wyniku takich wymian podarunków, chłopiec mógł w końcu w trakcie swojego pierwszego potlaczu otrzymać od ojca imię, które określało jego pozycję w plemieniu. Później na kolejnych potlaczach, takich jak choćby małżeństwo, dojście do pełnoletności wnuka, czy wyzwanie rzucone rywalowi, przybierał imiona o coraz większym znaczeniu.
Także bractwa religijne, podobnie jak rody, miały w swym posiadaniu tytuły. Rok dzielił się na dwie części. W lecie władzę piastowała organizacja świecka, zimą zaś w czasie obrzędów zimowych, przewagę zdobywały bractwa religijne, a zwracanie się do kogokolwiek jego świeckim imieniem było zakazane. Jednak tytuły rodowe były zazwyczaj analogiczne do tych posiadanych w ramach bractwa.
Tym, co głównie pochłaniało Indian z wybrzeża północno-zachodniego były rozgrywki mające na celu potwierdzenie i korzystanie ze wszystkich przywilejów i tytułów, które można było uzyskać od przodków jako dar lub w wyniku małżeństwa. Operowanie bogactwem przekraczało w tej kulturze wszelkie granice potrzeb ekonomicznych i ich zaspokajania. Większość bogactw stanowiły rzeczy niespożytkowane poza wymianą na potlaczach. Wszystkie te dobra są potrzebne, które służą do zawstydzenia rywali. Każdy człowiek bowiem, stosownie do środków, nieustannie współzawodniczy z innymi. Przybierało to czasem postać prawdziwej walki. Jak mówili sami Kwakiutlowie: „Nie walczymy bronią. Naszą bronią jest własność.” Celem wszystkich starań więc było wykazanie wyższości nad przeciwnikami, często przy pomocy chwalenia się i wyśmiewania rywali. Mowy wodzów, czy też hymny samouwielbienia śpiewane na potlaczach, mające na celu wyrażenie pogardy przeciwnikom stanowiło charakterystyczny wyraz kultury Kwakiutlów.
Istniały dwa sposoby uzyskania zwycięstwa. Pierwszy to zawstydzenie rywala darem o większej wartości niż to czym ten mógłby się zrewanżować, doliczając wymaganą nadwyżkę. Drugi zaś to zniszczenie własności. Mogło to być zniszczenie łodzi, miedziaków, zabicie niewolnika.
Mnóstwo wydarzeń wykorzystywano w kulturze Kwakiutlów do okazania wyższości przez rozdzielenie lub zniszczenie własności. Najważniejszymi okazjami były: wyznaczenie spadkobiercy, małżeństwo, zdobycie i okazanie mocy religijnej, żałoba, wojna i nieszczęśliwy wypadek.
Małżeństwo porównywane było wręcz do działań wojennych. Odbywała się licytacja ceny narzeczonej. Jednak tym, co kupowano przy takiej okazji nie była wcale narzeczona, lecz przywileje, które miała prawo przekazać swoim dzieciom. Na teściu spoczywał bowiem obowiązek zrewanżowania się za dary ślubne, darami, które wielokrotnie przekraczały wartość tej opłaty. Okazją do odpłaty były narodziny i osiągnięcie dojrzałości przez potomstwo. Teść oddawał zięciowi nie tylko dobra materialne, ale także imiona i przywileje, nie były one jednak nigdy własnością zięcia, mógł on je tylko przekazać swoim dzieciom. Co ciekawe, gdy nie było żadnej córki na wydaniu, zięć mógł ożenić się z „lewą stopą”, „prawym ramieniem” lub inną częścią ciała swojego teścia; takie pozorowane śluby miały na celu uzyskanie przywilejów.
Kobietę, która urodziła dziecko, w wyniku czego dar ślubny zostawał spłacony, uważano za wykupioną przez jej krewnych. Mąż musiał więc od nowa płacić za nią teściowi, by nie uwłaczało to jego godności.
Mężczyzna, który sam nie dziedziczył tytułów, mógł mieć nadzieję zdobycia pozycji przez małżeństwo z kobietą wywodzącą się z grupy o wyższej randze. Dotyczyło to w głównej mierze młodszych synów, którym pierworodni zamykali dostęp do wyższych pozycji. Jednak związek kobiety z mężczyzną bez tytułu był hańbą dla jej rodziny, a normalna wymiana majątku przy ślubie była niemożliwa, bo narzeczony koniecznych dóbr po prostu nie posiadał.
Innym możliwym sposobem uzyskania przywilejów było także zamordowanie właściciela owych przywilejów, które dawało zabójcy możliwość uzyskania jego imienia, tańców i znaków rodowych. Oczywiście sposób ten zakładał, że zabójca znał przejmowany w drodze morderstwa rytuał. Sposób ten odnosił się także do istot nadprzyrodzonych.
Zdobycie pewnych przywilejów wiązało się także z wykonywaniem zawodu szamana. Posiadali oni przywileje nadane „z rozkazu duchów”, które traktowane były na równi z przywilejami dziedziczonymi. Szamani również organizowali między sobą zawody o zdobycie prestiżu. Każdy szaman posługiwał się pewną sztuczką, którą chciał dowieść wyższości własnej mocy poprzez uzdrowienie chorego. Podobnie jak każdy wódz świecki, szaman musiał potwierdzić posiadane przywileje rozdziałami własności, a kiedy kogoś wyleczył, bywał nagradzany.
U ludów wybrzeża północno-zachodniego w zachowaniu jednostki dominowała we wszystkim potrzeba okazywania własnej wielkości i niższości rywali. W związku z czym Kwakiutlowie bardzo obawiali się okrycia się śmiesznością i pohańbienia. Powodem hańby mogło być choćby skaleczenie lub przewrócenie łodzi.
Wydarzeniem, które traktowano w tych kategoriach była śmierć, która traktowana była jako największa obraza. Reagowano na nią rozdzielając i niszcząc dobra materialne, polując na głowy ludzkie i dokonując samobójstwa. Polowanie na głowy ludzkie nazywano „zabijaniem dla otarcia łez”, był to sposób załatwienia porachunków przez okrycie żałobą innego domu. Człowiek, którego śmierć miała zmazać śmierć innego człowieka, musiał posiadać pozycję równą pozycji zmarłego.
Charakterystyczną reakcją Kwakiutlów na zagrożoną godność było przygnębienie i rozpacz. Godność jak już zostało wspomniane można było uratować między innymi rozdając dobra lub popełniając samobójstwo, które było w tych rejonach dość powszechne.