Akcja idealna, tylko dowodów brak
Nasz Dziennik, 2011-01-28
M
iędzypaństwowy
Komitet Lotniczy (MAK) uznał w swoim raporcie działania "służb
awaryjnych" podjęte w dniu katastrofy Tu-154M za "prawidłowe
i terminowe". Strona polska w "Uwagach" do raportu
podnosi, że faktyczna gotowość jednostek ratowniczych była
zupełnie inna. Pierwsze karetki - i to według informacji Rosjan -
dotarły na miejsce katastrofy dopiero 17 minut po upadku maszyny.
W
ocenie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) przedstawionej w
końcowym raporcie na temat katastrofy smoleńskiej, "działania
wszystkich służb awaryjnych były prawidłowe i terminowe, co
pozwoliło zapobiec rozwojowi pożaru i zapewnić ochronę
rejestratorów pokładowych, fragmentów statku powietrznego i
szczątków znajdujących się na pokładzie ludzi". Ocena ta
dotyczy zarówno czynności podejmowanych bezpośrednio po
katastrofie, jak i w kolejnych dniach. Tymczasem w ocenie strony
polskiej, w świetle faktów przedstawionych w raporcie MAK należy
uznać, że lotnisko Smoleńsk Północny "nie zapewniało
bezpieczeństwa w zakresie ratownictwa i ochrony przeciwpożarowej
przy wykonywaniu operacji lotniczej statku powietrznego wielkości
Tu-154 z 96 osobami na pokładzie". Jak podkreślono, przy tak
wysoce niezadowalającym stanie przygotowania i zabezpieczenia
lotniska polski samolot - tej rangi i z tak liczną delegacją - nie
powinien uzyskać zgody strony rosyjskiej na wykonanie operacji
lotniczej na lotnisko Smoleńsk Północny.
Rosjanie jednak są
zadowoleni z przebiegu akcji ratowniczej, choć trudno ocenić, na
jakiej podstawie, bo raport MAK nie zawiera żadnych informacji o
tym, jak sporządzony został opis czynności ratowniczych na miejscu
wypadku i czy jest on zgodny ze stanem faktycznym. Rosjanie nie
ujawnili żadnych stenogramów rozmów prowadzonych przez służby
ratownicze, planów działania, dokumentacji zdjęciowej, która
pozwoliłaby ocenić poziom zabezpieczenia lotniska w zakresie
ochrony przeciwpożarowej, jak i medycznej oraz przygotowania służb
do prowadzenia akcji ratowniczej. Rosjanie nie wykazali ponadto
żadnych działań mobilizujących służby ratownicze przy
pogarszającej się pogodzie, a zatem i zwiększającym się ryzyku
wykonywanej operacji lotniczej - a takie działania, zgodnie ze
standardami międzynarodowymi, powinny mieć miejsce.
MAK
przemilczał także wiele szczegółowych kwestii dotyczących
alarmowania jednostek ratowniczych, choć już z raportu wynika, że
dopiero minutę po utracie łączności z Tu-154M informacja ta
została z wieży przekazana dalej, a dyżurny Regionalnej Bazy
Poszukiwawczo-Ratowniczej dopiero 2 minuty po katastrofie wydał
rozkaz wyjazdu dla zmiany dyżurnej. W efekcie pierwsze pojazdy
wyjechały dopiero 5 i 7 minut po zdarzeniu. Alarm dla większej
liczby jednostek z obwodu smoleńskiego został ogłoszony dopiero 9
i 10 minut po katastrofie.
Co ciekawe, raport pozwala sądzić,
że jednostka ratownicza PCz-3, która wg dokumentacji była ujęta w
dyżurze na lotnisku, mogła przebywać poza obiektem, bo sygnał do
działania otrzymała także 9 minut po zdarzeniu, a dotarcie na
miejsce wypadku 400 metrów od progu pasa zajęło jej aż 5 minut.
Jak inaczej niż absencją można tłumaczyć taką zwłokę? Także
inne jednostki z obwodu smoleńskiego, alarmowane jako pierwsze, nie
spieszyły się do działania i na miejsce dotarły 44 minuty po
zdarzeniu.
Jak ocenili polscy eksperci w "Uwagach" do
raportu, jest niedopuszczalne, aby obsada służby kontroli lotów
(SKL), "mając świadomość, że samolot Tu-154M upadł, nie
ogłosiła natychmiast alarmu dla całości jednostek ratowniczych
znajdujących się na lotnisku Smoleńsk 'Północny' oraz nie
przekazała informacji o wypadku do jednostek ratowniczych okręgu
smoleńskiego". Wątpliwości jest więcej, bo nie wiadomo, czy
Rosjanie w ogóle mieli opracowany schemat działania jednostek
ratowniczych i czy pracownik SKL miał z nimi łączność. Nie
wiadomo też, ile z zadysponowanych pojazdów faktycznie dotarło do
rozbitego samolotu.
Rosjanie ukryli przed opinią publiczną
informację o tym, czy przed przylotem delegacji w ogóle określone
zostały siły i środki do zabezpieczenia lotu o statusie HEAD, jak
były wyposażone zadysponowane jednostki, czy obsługa była
przeszkolona, czy pojazdy działały właściwie oraz czy drogi
pożarowe zapewniały sprawne prowadzenie akcji. Nie wiadomo nawet,
czy jednostki ratownicze przeznaczone do zabezpieczenia operacji
lotniczych posiadały odpowiednie środki gaśnicze w stosownej
ilości.
Także działanie służb medycznych było
niewystarczające. Jak uznała strona polska, "podane w raporcie
zabezpieczenie medyczne lotniska Smoleńsk 'Północny' nie
gwarantowało udzielenia pomocy poszkodowanym na okoliczność
wypadku samolotu Tu-154M z 96 osobami na pokładzie, przyjmując, że
należało się liczyć z poszkodowanymi z bardzo ciężkimi
obrażeniami wymagającymi natychmiastowej pomocy i transportu do
szpitala, z obrażeniami średnio ciężkimi, ale wymagającymi
specjalistycznego transportu oraz z lżejszymi obrażeniami
wymagającymi opieki medycznej na miejscu zdarzenia lotniczego".
W raporcie nie ma mowy o obecności zespołu ratownictwa medycznego
na lotnisku, a wiadomo jedynie, że był tam lekarz dyżurny - i tak
faktycznie być musiało, bo pierwszy zespół medyczny dotarł na
miejsce wypadku dopiero 17 minut po zdarzeniu, a kolejne 7 zespołów
przybyło 12 minut później. W kontekście tak wielkiego bałaganu
można tylko się domyślać, dlaczego strona rosyjska nie przekazała
w raporcie stronie polskiej informacji o czynnościach
dochodzeniowych prowadzonych na miejscu katastrofy i stosownej
dokumentacji miejsca zdarzenia przed przetransportowaniem ciał ofiar
wypadku. Najwyraźniej w ocenie MAK wystarczające jest zapewnienie,
że wszystkie działania Rosjan były "prawidłowe i
terminowe".
Marcin Austyn