Trudne dziecko czy źle wychowane?
11.04.2015 01:00
123RF (Fot. 123RF)
Mama szepcze Uli do ucha: "Kocham cię". Ula odszeptuje: "A ja ciebie nie". Julek krzyczy na nauczycielkę i wychodzi z lekcji, trzaskając drzwiami. Franek w ataku szału wyrywa kaloryfer ze ściany. Dzieci źle wychowane czy z problemami?
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Ilekroć
pojawia się artykuł o problemach, które stwarzają dzieci
awanturujące się w supermarkecie, agresywne, dokuczające
rówieśnikom w szkole - w internecie wylewa się pomyje na rodziców
tych bezstresowo wychowywanych, emocjonalnie zaniedbanych bachorów.
Za problemy dziecka odpowiadają rodzice, zwłaszcza matki. Bo nie ma
trudnych dzieci, uważa internet, są tylko dzieci źle wychowane.
Z
internetu, komentarz pod artykułem o agresywnym uczniu z ADHD: "U
mnie w podstawówce też były takie problemy. Agresywny chłopak,
który bił inne dzieci, niszczył ich przedmioty i zabierał drugie
śniadanie. Tylko że wtedy nie było jeszcze aspergerów, ADHD i
innych ściem. Ojciec chłopaka został wezwany do szkoły, a na
drugi dzień ten jakoś niechętnie siadał. No i jakimś dziwnym
trafem agresja mu minęła. Bez ingerencji
psychologiczno-farmakologicznej".
Pani A przez cztery
lata pracowała w domu małego dziecka. Mówi, że dostawała pod
opiekę najtrudniejsze przypadki, bo wiadomo było, że sobie z nimi
poradzi. Dziś ma dwoje dzieci. Adoptowanego jako niemowlę
13-letniego Frania, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia
i bez trudu przekonała męża, że to właśnie ich dziecko, i o dwa
lata młodszego Stasia. Franek ma ADHD i depresję dziecięcą,
bierze leki. Jest pod opieką specjalistów od trzeciego roku życia.
W zeszłym tygodniu pani A, która dawała sobie radę z
najtrudniejszymi dziećmi w domu dziecka, odwiozła go do szpitala,
na oddział psychiatrii, kiedy w ataku szału ją pobił, gdy kazała
mu iść spać.
Pani B uczy angielskiego w państwowym
gimnazjum i naprawdę niejedno już widziała. Mimo to, a może
właśnie dlatego, ma żal do szkoły, z której musieli z mężem w
trybie pilnym, na żądanie rodziców innych dzieci, zabrać Julka,
wówczas ośmioletniego. Julek ma zespół Aspergera, potrafi
nawymyślać nauczycielce, kopnąć krzesło i trzasnąć drzwiami,
bo angielski odbywa się w innej sali niż zwykle. Odkąd nauczyciele
wiedzą, jak z nim postępować, nie sprawia większych
kłopotów.
Pani C ma trzy córki. Każda z nich jest
inna, ale środkowa Ula jest inna w szczególny sposób. Jakby ktoś
ją podmienił. Państwo C mówią, że Ula urodziła się w złym
humorze, wściekła na świat, a zwłaszcza na rodziców, i mimo
wszelkich starań tak jej zostało. Kiedy mama usypia Ulę, głaszcze
ją po plecach i szepcze do ucha: "Kocham cię", Ula
odszeptuje: "A ja ciebie nie".
Psychoterapeuci
mówią, że Ula ma problemy z więzią i nie bardzo widzą szansę
na zmianę.
Pani B, mama Julka: - Są momenty bezsilności,
nie ukrywam. Ostatnie dwa tygodnie to ciągła walka. Julek wstaje,
ubiera się, dżinsy i kurtkę na górę od piżamy. "Juleczku,
spójrz na siebie". "A, faktycznie". Wraca przebrany.
"A gdzie plecak?". "A, faktycznie". "Juleczku,
ale to jest plecak na aikido, nie do szkoły".
Pani
C, mama trzech córek: - To idzie falami. Tygodnie względnego
spokoju, a potem miesiąc piekła. Dochodzę do ściany, nic nie
działa, nic nie pomaga. Mam ochotę wyjść i nigdy nie wrócić, bo
życie z Ulą, która kilkanaście razy dziennie wbija nam szpile i
potem sadystycznie obraca je w ranie, wydaje mi się jakąś
koszmarną pułapką. I jakoś dziwnym trafem, kiedy już do tej
ściany dochodzę, Ula nieoczekiwanie robi krok w moją stronę.
Nagle się przytula albo zamiast męczyć kota, z własnej inicjatywy
daje mu jeść.
Z internetu: "Mam przeczucie
graniczące z pewnością, że w wielu przypadkach zaświadczenia
wydawane są na wyrost, aby zamaskować fakt nieradzenia sobie
rodziców z wychowaniem dziecka".
Diagnoza
zwala człowieka z nóg
Julian urodził się w 28. tygodniu ciąży. Ważył 750
dag, więc pierwsze trzy lata to była walka o jego życie. O to, czy
będzie widział, oddychał, rozumiał. Tuż przed trzecimi
urodzinami Julka prowadząca go pani doktor neurolog powiedziała:
"Teraz będzie już z górki". Myliła się. Julek zapadł
się w sobie. Z dnia na dzień przestał reagować na to, co mówili
rodzice, dziwnie się śmiał, w zupełnie nieodpowiednich momentach.
Trafili do państwowego ośrodka wczesnej interwencji na warszawskim
Mokotowie. Mieli niebywałe szczęście, bo w ośrodku, w którym w
kolejce czeka się czasem ponad rok, przyjęli ich od razu. A mimo to
minęły dwa lata, nim zdiagnozowano zespół Aspergera, łagodną
postać autyzmu.
Taką diagnozę może postawić wyłącznie
zespół składający się z co najmniej jednego psychoterapeuty i
lekarza psychiatry po kilku spotkaniach z dzieckiem i wywiadzie
przeprowadzonym z rodzicami. ZA nie da się wyleczyć, nie można z
niego wyrosnąć. Można tylko się nauczyć, jak obchodzić się z
dzieckiem z ZA, dzięki czemu życie zarówno jego, jak i rodziców
ma szansę być prostsze. Za takie szkolenie w prywatnym ośrodku
trzeba płacić. I ludzie płacą, bo chcą, żeby im się z
dzieckiem jakoś udawało. Tak naprawdę przy ZA terapeutyzuje się
bardziej rodziców niż dziecko.
Mama Julka: - Diagnoza
zwala człowieka z nóg. Mieliśmy szczęście, bo w naszym
państwowym ośrodku oprócz terapii dla Julka zaproponowano nam
także psychoterapię małżeńską. Po to, żebyśmy nie byli już
tylko rodzicami chorego dziecka, ale znów zaczęli być parą. I
żebyśmy przestali nad tym naszym dzieckiem kwoczyć.
Do
psychologa na terapię rodzinną chodzili też rodzice Franka.
Również jego problemy zaczęły się, kiedy miał cztery
lata.
Przed zaśnięciem uderzał głową w poduszkę.
Kiedy był zły, a zły był za każdym razem, kiedy coś mu nie
wyszło, uderzał się w głowę pięściami albo walił nią o
ścianę.
Pół roku wcześniej jego rodzicom urodziło
się drugie dziecko. Stawali na rzęsach, żeby Franek nie czuł się
z tego powodu mniej kochany, mniej ich. Jeszcze bardziej okazywali mu
miłość, jeszcze więcej czasu mu poświęcali i nigdy nie mówili,
że musi kochać braciszka. Ale i tak w przedszkolu Franio gryzł i
szturchał dzieci. Trafili do pedagoga i na terapię integracji
sensorycznej, bo pani pedagog tak zaleciła.
Potem był
psycholog i psychiatra, diagnoza (ADHD), kolejny psycholog,
psychoterapia grupowa, warsztaty umiejętności społecznych, leki,
trzy kolejne szkoły.
Z pierwszej rodzice go zabrali, bo
zadzwoniła wychowawczyni, że mają natychmiast przyjechać.
Przyjeżdżają, Franek zwinięty w pozycji embrionalnej leży na
podłodze pod tablicą. Nie mówi ani słowa. Wychowawczyni biegnie
do rodziców z koszem na śmieci: "Państwo zobaczą, co on
zrobił!" - w koszu leży podarty podręcznik.
Pani
A, mama Franka: - Na warsztatach powstrzymywania agresji terapeuci
nauczyli Franka, że kiedy jest na siebie zły, zamiast uderzać się
w głowę, powinien uderzyć poduszkę albo np. podrzeć zeszyt.
Zamiast zeszytu podarł w szkole książkę, a nauczycielka zrobiła
z tego powodu piekło.
Pani A wzięła dziecko na ręce i
nigdy już do tej szkoły nie wróciła.
W
drugiej szkole, małej katolickiej podstawówce, do klasy z Frankiem
przychodził nauczyciel wspomagający, specjalnie po to, by
rozwiązywać problemy, które powodował łatwo tracący równowagę
chłopak. Kiedy Franek dostawał ataku szału, nauczyciel go
wyprowadzał. Raz Franek, broniąc się przed tym, wyrwał ze ściany
kaloryfer. Szkoła wytrzymała i to, niestety, wkrótce upadła i
trzeba było szukać nowej.
Pani A zarówno o kaloryferze,
jak i o tym, jak ostatnio Franek ją pobił, mówi całkowicie
spokojnie. Oczywiście, że jest trudno, komu nie byłoby trudno,
gdyby odstawiał własne dziecko na oddział psychiatryczny? Ale pani
A jest optymistką:
- Nie umiem tego wytłumaczyć, ale
mam silne przekonanie, że problemy z Frankiem potrwają jeszcze dwa
lata. Przetrwamy ten najgorszy czas i wszystko się uspokoi - być
może na ten optymizm wpływa też to, że jednak leki dobrze na
Franciszka działają.
Z
internetu: "Przecież te zachowania nie biorą się znikąd. One
biorą się z domu".
W rodzinnym domu pani C mawiało się, że dziecko jest
jak walizka - co do niej włożysz, to wyjmiesz. Pani C, mama Uli,
która też w to wierzyła, dziś uważa, że w jej walizce są cudze
rzeczy.
Mama Uli: - Mamy 2 tys. książek. Ja czytam, mąż
czyta, od samego początku czytaliśmy dzieciom. Najstarsza córka
czyta sama, najmłodsza, dyslektyczka, lubi, jak jej czytamy, Ula,
która ma problemy z koncentracją uwagi, czytania i słuchania nie
znosi. Nie znosi też gier planszowych, spacerów, rozmów,
tradycyjnych zabaw. Nic jej nie ciekawi. Prawie nic: zakupy uwielbia.
W internecie ogląda zabawki albo ciuchy, moją komórką nagrała z
kolegą filmik, na którym pokazuje do kamery gołą pupę - to jest
według niej dobra zabawa.
Państwo C dużo rozmawiają z
córkami. O ich przyjaciółkach, o tym, co im się dzisiaj śniło i
dlaczego był to niebieski kosmita o włosach jak spaghetti, o
historii Polski, o ulubionych zwierzętach, o tym, co oglądały w
telewizji, o dobrym, złym i potajemnym dotyku, o intymności. Mimo
to Ula nie rozumie, co było niewłaściwego w rozbieraniu się przed
kamerą. Nie rozumie też, że inny kolega z klasy powiedział jej,
że jest głupia, nie dlatego, że nikt jej nie lubi, tylko dlatego,
że próbowała zachęcić go do zabawy, zamykając mu książkę.
Mama
Uli: - My mamy szczęście, bo Ula nie jest agresywna, no, w każdym
razie nie wobec obcych dzieci, męczy tylko siostry.
Co
innego Franek, który ma ADHD i wybuchy szału. Taki wybuch trwa
kilkadziesiąt sekund, potem Franek siada, często zasypia i nic nie
pamięta.
Rodzicom Franka nie mieściło się w głowie:
jak to, rzuca się na inne dziecko, tłucze je i nic nie pamięta?
Szturcha brata i nie pamięta? Psychiatra potwierdził - tak, może
tak być, że dziecko wszystko zapomina.
W swojej
ostatniej, trzeciej z kolei szkole Franek przez kilka miesięcy
dręczył kolegę z klasy. Kiedy rok temu wychowawca próbował go
powstrzymać, chłopak rzucił się na niego z pięściami.
Pani
A: - Ja jestem megaspokojna, zero agresji. Mąż też, tak samo
młodszy syn. Ludzie myślą, że przemoc bierze się z domu, Franek
takich wzorców nie ma, my nawet nie przeklinamy. Dzieci nigdy klapsa
nie dostały. Czasem myślę, może on jest taki agresywny, bo jego
biologiczny ojciec był bokserem. Ale czy to jest możliwe?
Z
internetu: "Wystarczy wobec chłopca zastosować kary cielesne,
zamiast zatrudniać armię bezużytecznych psychologów".
Internet
podpowiada: nie ma klapsów? Bezstresowe wychowanie! I wszystko
jasne. Niegrzeczne dzieci wcale nie są trudne, tylko nie miały
wyznaczonych granic.
Mama Uli pamięta taką scenę: jej
najstarsza córka ma dwa i pół roku, siedzi i uderza plastikowym
młotkiem w pralkę. Mama była świeżo po lekturze poradnika o
stawianiu granic, więc spokojnie mówi: "Przestań uderzać, bo
zabiorę ci młotek". Starsza córka patrzy mamie w oczy i wali
młotkiem w pralkę. Mama zabiera młotek. Płacz.
Mama
Uli: - Wystarczyło, że powtórzyłam to może dwa razy. Najmłodsza
dłużej testowała, czy na pewno za każdym razem będą
zapowiedziane konsekwencje, ale załapała. Ula? Miesiącami dzień w
dzień odsyłałam ją do pokoju, bo gdy siostry oglądały bajkę,
ona przełączała im kanał. Dzień w dzień mówiłam to samo:
"Jeśli zrobisz to jeszcze raz, pójdziesz do siebie".
Dzień w dzień robiła to samo. Przestała po trzech miesiącach.
Ale tylko w odniesieniu do telewizora.
Ula nie rozumie
związków przyczynowo-skutkowych. Problem w tym, że całe
wychowanie jest w gruncie rzeczy oparte na konsekwencjach. Dlatego
żadne klasyczne metody - żadne "karne jeżyki", metoda
naturalnych konsekwencji - w przypadku Uli nie dają żadnego efektu.
Ona czuje się niesprawiedliwie ukarana, nie rozumie, że musi
siedzieć sama w trzecim rzędzie foteli w samochodzie, bo przed
chwilą, siedząc obok sióstr, szczypała je, aż płakały.
-
To, że nie bijemy dzieci, nie oznacza, że nie stawiamy im granic.
Zamiast klapsów odsyłaliśmy synów do pokoju, jak w "Superniani",
na 5, 10 min. Były inne kary, stale byliśmy w kontakcie z
psychologiem dziecięcym - mówi pani A, mama Franka z ADHD.
Są
zasady, jest konsekwencja, są kary, to może brakuje miłości?
Internet
osądza: na pewno dzieci miały wszystko, tylko zabrakło im ciepła
Zwłaszcza że cała ta trójka - Ula, Julek i Franek -
chodzi do tej samej małej, prywatnej szkoły. Szkoła prywatna, więc
rodzice bogaci. Bogaci, więc zimni i zapracowani.
Fakt,
rodzice Franka są zamożni. Stać ich na to, żeby mama nie
pracowała, żeby mogła być kierowcą dziecka, które od trzeciego
roku życia jest kilka razy w tygodniu wożone na zajęcia
terapeutyczne. Stać ich na czesne dla obu synów, na prywatne wizyty
u psychiatry i psychoterapeuty, na długie, wspólnie spędzane
rodzinne wakacje. Zawsze stać ich było na to, żeby nie mieć
opiekunki. 12-latka i 10-latka mama codziennie odprowadza do szkoły,
bo dzięki temu są dłużej razem. No i przy okazji pies się może
wybiegać. Naprawdę jej synowie nie są emocjonalnie zaniedbani. I
od niedawna nie mają w domu komputera.
Julek w swojej
prywatnej szkole ma stuprocentowe stypendium. To pani psycholog w
rejonowej poradni psychologiczno-pedagogicznej podpowiedziała
rodzicom, że kiedy dziecko ma orzeczenie o potrzebie specjalnego
kształcenia (przysługuje m.in. dzieciom z ZA, jak Julek), szkoła
dostaje na nie dużo wyższą subwencję, a to może sprawić, iż
prywatna szkoła da Julkowi zniżkę. Dała. I chwała Bogu, bo kiedy
syn poszedł do szkoły, pan B zrezygnował z pracy. Jego żona
pracuje w budżetówce i nawet jeśli oboje dorabiają, to na czesne
w prywatnej szkole ich nie stać.
A czemu pan B
zrezygnował z pracy?
Mama Julka: - Bo kilka razy w
tygodniu dzwonili do nas ze szkoły: "Proszę zabrać dziecko.
Natychmiast!". Jaki pracodawca by to wytrzymał?
Dziecko
trzeba było zabrać, bo skopało kolegę, który niechcący je
potrącił. Bo chodziło po klasie, całkowicie uniemożliwiając
nauczycielce prowadzenie lekcji. Bo zdaniem rodziców pozostałych
dzieci zachowywało się jak bandzior. Za każdym razem pan B
przyjeżdżał po syna. Zabierał go do domu, a wcześniej kolejny
raz tłumaczył - wychowawczyni i rodzicom innych dzieci - że
zespołu Aspergera nie da się, niestety, wyleczyć. I że nawet
jeśli, jak radziła jedna z matek, zmienią terapeutę, to i tak nie
zmienią dziecka. I że Julek zgodnie z polskim prawem ma prawo
chodzić do zwyczajnej, rejonowej szkoły.
Z internetu:
„Nie rozumiem, czemu dzieci mają w cichości ducha cierpieć razy
od chorego (a może tylko niewychowanego odpowiednio) dziecka.
Wszystko mu wolno, » bo ma ADHD «?”.
Pani A, mama
Franka: - A skąd! To, że szkoła Franka nie wyrzuciła, kiedy
uderzył nauczyciela, nie znaczy, że nie było konsekwencji. Tak
samo z jego dokuczaniem koledze - cały czas byliśmy w kontakcie z
nauczycielami, z panią dyrektor i z rodzicami tego drugiego chłopca.
Spotykaliśmy się po lekcjach, żeby mogli na neutralnym gruncie ze
sobą pobyć, a jednocześnie czekaliśmy, aż leki zaczną działać.
Oczywiście Franek cały czas chodził do psychologa.
Mama
Julka: - Julek ma nadwrażliwość na dźwięki, bardzo źle znosi
hałas i tłok, koncerty i akademie szkolne były dla niego
koszmarem. Mówiliśmy o tym nauczycielom. W przedszkolu panie po
prostu wyprowadzały go z sali podczas zajęć muzycznych i występów.
Można? Można. Ale w szkole uważali, że oni nie są od tego. A
kiedy jest za głośno, Julek staje się agresywny.
Państwo
B nie uchylali się od odpowiedzialności. Ich dziecko wie, że
przemoc jest zła. Chodzi o to, że ta wiedza nie wystarcza, żeby
Julek nad swoją złością zapanował.
Mama Julka: -
Normalnie dziecku wystarczy powiedzieć "stop", jak się
zagalopuje. Czasem trzeba powtórzyć. W przypadku Julka to nie
działa. Ale wystarczy wziąć go za ramiona, spojrzeć w oczy i
powiedzieć: "Uspokój się". Jeśli jest jakaś zmiana w
planie lekcji albo zajęcia będą w innej sali, Julkowi trzeba to
powiedzieć wcześniej, uprzedzić go o tym. Dzieci z aspergerem
bardzo źle znoszą zmiany, ale można je do nich przygotować.
Julek
przygotowany na to, że angielski będzie w innej sali, nie kopnie
krzesła, nie nakrzyczy na nauczycielkę, nie trzaśnie drzwiami. W
nowej szkole nauczyciele pamiętają, żeby go o zmianach uprzedzać,
i to wystarcza. Julek nikogo nie bije.
Z
internetu: "Nienormalne dzieci powinny chodzić do szkół
specjalnych"
W Polsce właściwie nie ma szkół z klasami
terapeutycznymi. Są klasy i szkoły integracyjne, ale jest ich za
mało. Poza tym nie każde dziecko z problemami do takiej klasy się
kwalifikuje. Żeby się do niej dostać, trzeba mieć orzeczenie. A
Ula, która nie rozumie związków przyczynowo-skutkowych i ma
zaburzenia więzi, orzeczenia nie ma i nigdy mieć nie będzie, bo
jej problemy nie mieszczą się na liście upoważniającej do jego
uzyskania.
Szkoły specjalne są dla dzieci upośledzonych
umysłowo. Ani Ula, ani Franek, ani Julek upośledzeni nie są. Co
więcej, szkoła, w której cała trójka się uczy, nie jest szkołą
integracyjną. Owszem, jak to w prywatnej, klasy są bardzo małe,
ale nie ma nauczycieli wspomagających ani dodatkowych godzin
terapeutycznych. Nauczyciele jakoś sobie z trudnymi dziećmi i z
przemocą radzą.