Akcja książki rozgrywa się w latach 70 XX wieku. Pewna dziewczyna w wieku 12 lat przeprowadza się do centrum Berlina, gdzie złudne nadzieje na bogatą i wygodną przyszłość szybko zostają zastąpione przygnębieniem i masą zakazów. W końcu okazuje się, że życie w Berlinie znacznie różni się od beztroskiej zabawy na wsi. Ludzie są zdecydowanie inni. Szara rzeczywistość, pełna chciwości, nienawiści, wrogości, bezwzględnej konkurencji, a także utrata bliskich przyjaciół sprawiły, iż młoda Chrisitiane powoli stawała się ofiarą narkotyków. Nowe środowisko, w którym się znalazła wywarło na jej psychikę duży i dość negatywny wpływ. Głównym powodem brania narkotyków była właśnie owa szara rzeczywistość, chęć wybicia się spośród grupy . Na tym kłopoty dziewczyny się jednak nie skończyły. Jej rodzice się rozstali, jej siostra dostała się pod opiekę ojca, ona zaś pod matki. W tej książce jawnie usprawiedliwiane jest branie narkotyków. "Ich sytuacja, mimo pozornego wzrostu dobrobytu, charakteryzuje się wzrastającym systematycznie pogarszaniem się warunków egzystencji: pogoń za wynikami i stresy w szkole, przepełnione klasy, brak miejsc do nauki zawodu, bezrobocie i konflikty rodzinne są konkretnym wyrazem tego pogorszenia" .Używanie środków odurzających dotyczy zwłaszcza młodzieży. Zważywszy ich sytuację, nie powinno to nikogo dziwić. W naszej rzeczywistości łatwo jest zauważyć liczne patologie, które są skutkiem wysokiego bezrobocia. Śmiem stwierdzić, iż polska młodzież jest dużo bardziej zagrożona tym problemem, jaki stanowi narkomania niż Niemcy w latach XX wieku. Nie muszę też dodawać, że narkomania jest śmiercionośnym nałogiem, co też było ukazane w tej książce . Zadziwiło mnie jednak to, że pomimo tylu faktów przemawiających przeciwko narkomani, Christiane dalej tkwiła w nałogu. Co za tym idzie, łatwo jest się domyślić, że działanie narkotyku musi być niesamowite. Tak przynajmniej twierdzi znakomita większość młodzieży po jej przeczytaniu. Na podstawie przygody Christiane, która pozwoliła jej na to by być popularnym możemy stwierdzić, iż branie narkotyków przez młodzież jest drogą do sukcesu. Zwłaszcza, gdy koniec książki wyraźnie wskazuje na to, iż palenie marihuany i branie pigułek było i jest dalej kontynuowane przez autorkę. Jeszcze bardziej zastanawia mnie sposób, w jaki zostało przedstawione całe to widowisko rytuał palenia. Wszyscy byli mili i weseli. Irytuje mnie to, że książka oddaje tylko cześć prawdy związanej z braniem środków narkotyzujących, a mianowicie to, jaką przyjemność się z tego uzyskiwało. Zdecydowanie nie odzwierciedlało to całej spuścizny, jaką pozostawiają narkotyki. Nie było tu ukazanych faktycznych groźnych zmian, jakie wywołują one na człowieku. Za to sposób i zalety wręcz przeciwnie. "Po drodze wpadłam jeszcze do klubu i wypaliłam pierońsko mocną fajkę haszu". "Byłam niesamowicie nabuzowana. Ta fajka w klubie była nieziemska". "Na schodach do klubu zderzyłam się z jakimś chłopakiem". "Zwyczajnie unosiłam się lekko we wspaniałym, odurzającym świecie". Oczywiście, ktoś powie, że były też suche fakty, które w jakiś sposób ukazywały nam skazę narkomani. Rzeczywiście, jest też tu dużo napomnień o tym, jednak czytelnik za bardzo się wczuwa w rolę bohaterki i kroczy wyłącznie jej ścieżką, nie bacząc, co było wtrącone przez zapiski z komisariatu czy tez z wniosków i spostrzeżeń rodziny. Widząc te wszystkie piękne opisy dziewczyny, młodzież dość łatwo ulega im i poddaje się próbie, jaką jest przejście tej samej ścieżki, co Christiane. Nie muszę tutaj wspominać, że więcej niż 50% owej młodzieży pogrąża się w nałogu na dobre. Christiane dręczył kompleks niższości, który pobudzał ją do nieustannego wybicia się z paczki. Wybiciem się z pośród młodzieży było sięganie po nowe środki odurzające. Jasne jest, że nikt bez własnej woli nie zostanie zmuszony do brania, ale właśnie ona kreuje się przez tą książkę. Czytając wszystkie przygody ludzi palących haszysz i sięgających po heroinę można odnieść wrażenie, że oni byli bardzo szczęśliwi, a człowiek nawet chce znaleźć się w ich sytuacji. Zadziwiające jest, jak bardzo zostały zmienione moje poglądy dotyczące narkotyków po przeczytaniu tej książki. Narkomania przestała być mi obca, zacząłem odnosić się do niej jak do zjawiska całkowicie normalnego, a co gorsza zaczęły mnie trapić myśli, które wiecznie krążą wokół tego nałogu. Każda moja klęska, niepowodzenie zmusza mnie do tego bym jeszcze raz przemyślał czy nie pójść w ślady Christiane. Mimo że doskonale wiem, jaki jest koniec. Zaczynam się zastanawiać czy nie lepiej byłoby odlecieć w daleki sen i zapomnieć o wszystkich utrapieniach, tak jak zrobiła to Christiane. Do tej pory nie dotknęło mnie nic tak poważnego jak chociażby rozwód rodziców, ale być może w przyszłości doznam czegoś strasznego, a wtedy nie będzie dla mnie ratunku. Wiem, że gdyby nie to, że tak dogłębnie wczułem się w życie głównej bohaterki, nie miałbym takich dylematów dziś. Moje poglądy nie wynikają z tego, że mam lat 17,lecz z tego, że czytałem "My, dzieci z dworca". Jestem tego świadomy i to właśnie, dlatego postrzegam tą książkę jako "zbójecką". Wszakże narkotyki to "samobójstwo". Zakończenie książki jest bardzo interesujące. Jest ono symboliczne, są w nim opisane marzenia bohaterów, które w gruncie rzeczy są odzwierciedleniem ich przeżyć związanych z narkotykami. Czytelnik, czytając to zakończenie budzi się jakby ze snu wracając do naszej szarej rzeczywistości. To pozwala nam stwierdzić ze w swej istocie "życie na fali" jest cudowne. Nie chciałbym, by uważano, że książka pt. "Dzieci z dworca ZOO" jest głównym powodem do brania narkotyków. Nie jest to możliwe, bowiem na długo przed wydaniem książki rozpoczęła się era śmierci. Ale uważam, że jest ona częścią lawiny pogrążającej nasza młodzież w narkomani. Nie jest bezpośrednim powodem wybrania tej drogi, ale z pewnością przygotowuje naszą psychikę na taką ewentualność.