MSZ nie wie, gdzie jest sprzęt "Naszego Dziennika"
Nasz Dziennik, 2011-02-16
M
inisterstwo
Spraw Zagranicznych nie potrafi powiedzieć, gdzie konkretnie
znajduje się sprzęt zarekwirowany przez Rosjan dziennikarzom
"Naszego Dziennika" - Piotrowi Falkowskiemu i Markowi
Borawskiemu - na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo. Resort informuje
jedynie, że laptopy, karty pamięci do aparatów fotograficznych
oraz dyktafony mogą od razu zostać zwrócone "albo będą też
stanowić dowód w ewentualnej sprawie". I że będzie to
zależeć od wyników ekspertyz, które w ciągu 20 dni miał
przeprowadzić urząd celny w Moskwie, którego nazwy jednak resort
nie potrafi podać. Doszło do zajęcia materiałów w sposób
długotrwały, co nie tylko utrudnia pracę dziennikarzy, ale także
narusza konkretne zapisy Europejskiej Konwencji Praw Człowieka,
która zapewnia ochronę dziennikarskich źródeł informacji. To
daje podstawę do skierowania skargi przeciw Rosji do Trybunału Praw
Człowieka w Strasburgu - komentują prawnicy.
"Nasz
konsul został poinformowany, że sprzęt wróci do Polski po
ekspertyzie, która może trwać do 20 dni. W zależności od jej
wyniku, albo zostanie od razu zwrócony, albo będzie stanowił dowód
w ewentualnej sprawie" - informuje MSZ. Kolejna informacja, jaką
podaje resort, jest następująca: "Nasz konsul w Moskwie
skontaktował się w tej sprawie z naczelnikiem Wydziału Polskiego w
III Departamencie Europejskim MSZ FR. Naczelnik poinformował
konsula, że w związku z zarekwirowanym sprzętem dziennikarzy
'Naszego Dziennika' jego organ zwrócił się do służby celnej,
milicji oraz Federalnej Służby Migracyjnej". Informacja podana
przez MSZ była sygnowana jedynie przez Biuro Rzecznika Prasowego
MSZ. Żadnych konkretnych nazwisk. Marcin Bosacki, rzecznik prasowy
MSZ, jest na urlopie. Nie odbiera telefonów od dziennikarzy "Naszego
Dziennika". Kiedy próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś więcej
w tej sprawie - konkretnie, gdzie fizycznie znajduje się teraz
sprzęt zarekwirowany dziennikarzowi i fotoreporterowi "Naszego
Dziennika" - usłyszeliśmy jedynie, że resort będzie próbował
ustalić "coś" bliższego w tej kwestii. Według
wcześniejszych informacji przekazywanych przez resort, miał on być
przewieziony z Centralnego Urzędu Celnego do innej instytucji w
innej dzielnicy. Na pytanie, jaka konkretnie jest nazwa tego urzędu,
otrzymaliśmy jedynie zapewnienie, że Wydział Konsularny naszej
ambasady zwrócił się w tej sprawie do komisariatu milicji na
lotnisku Szeremietiewo i do urzędu celnego z prośbą o podanie tej
informacji. - To bardzo poważna ingerencja - to odebranie
dziennikarzom potrzebnego im do pracy sprzętu. Mamy do czynienia z
zajęciem materiałów gromadzonych w pracy dziennikarskiej na okres
niebanalny 20 dni. To ingerencja, która uniemożliwia przygotowanie
materiałów dziennikarskich. Bez tego dziennikarz nie może napisać
tekstu. Jest też coś takiego, jak tajemnica dziennikarska. Tu
nastąpiło bardzo poważne jej złamanie w kontekście ochrony
źródeł informacji zawodowej - ocenia dr Ireneusz Kamiński z
Instytutu Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk. Jak zauważa prawnik,
w kategoriach Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i
Podstawowych Wolności ratyfikowanej przez Polskę i Rosję, ochrona
dziennikarskich źródeł informacji jest wymogiem konwencyjnym.
Stanowi o tym art. 10 Konwencji. W punkcie 1 czytamy tam, iż "Każdy
ma prawo do wolności wyrażania opinii. Prawo to obejmuje wolność
posiadania poglądów oraz otrzymywania i przekazywania informacji i
idei bez ingerencji władz publicznych i bez względu na granice
państwowe". - Niezależnie od tego, czy ich ochrona jest
przyznawana przez wewnętrzne prawo rosyjskie, Federacja Rosyjska
jest zobowiązana zapewnić ochronę dziennikarskich źródeł
informacji - ocenia Kamiński. Zdaniem prawnika, to wszystko daje
podstawę do skierowania skargi zarówno przez dziennikarzy, jak i
redakcję "Naszego Dziennika" do Europejskiego Trybunału
Praw Człowieka w Strasburgu.
Co
to za strefa zamknięta, gdzie każdy może wejść?
W
miniony wtorek Marek Borawski i Piotr Falkowski dowiedzieli się, że
w ich sprawie wytoczono postępowanie administracyjne za naruszenie
strefy zamkniętej podczas ich pobytu w pobliżu ośrodka "Logika".
Dzień później w siedzibie Zarządu Federalnej Służby
Imigracyjnej miało mieć miejsce posiedzenie, podczas którego
planowane było rozpatrzenie sprawy o nałożenie na obu mężczyzn
kary administracyjnej za popełnione wykroczenie. Jak relacjonował
wówczas w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" szef Wydziału
Konsularnego Ambasady RP w Moskwie konsul Michał Greczyło, do
posiedzenia jednak nie doszło, z powodu nieobecności na nim
polskich dziennikarzy. Warto tu jednak podkreślić, że już na
lotnisku w Moskwie, a więc wtedy, gdy okazało się, że
dziennikarze zostaną ukarani za naruszenie strefy zamkniętej,
Rosjanie wiedzieli, że rozpatrzenie tej sprawy będzie niemożliwe,
bo oskarżeni nie stawią się na posiedzenie. Miało się ono odbyć
w trybie zaocznym. Sprawie administracyjnej nadano tok, mimo że
Rosjanie wiedzieli, iż dwaj mężczyźni już za kilka godzin mieli
opuścić Rosję. Problematyczne jest też to, jak dziennikarze
mieliby stawić się na rozprawę w strefie Bałaszycha, skoro jest
to teren zamknięty... - Jak widać, miała tu miejsce pewna
improwizacja. Mamy tu do czynienia z jakimś pochopnym działaniem.
Dziennikarze powinni być o tym fakcie poinformowani wcześniej.
Zwykle jest też tak, że wszelkie posiedzenia w sprawie wykroczeń
nie odbywają się następnego dnia po zawiadomieniu, chyba że dana
osoba, której to dotyczy, jest osobą aresztowaną, którą w każdej
chwili można na rozprawę sprowadzić. W innym wypadku osoba wezwana
musi podjąć pewne kroki związane z przyjazdem na miejsce rozprawy,
poinformować swojego pracodawcę, że prosi o dzień wolny itp. -
zauważa dr Kamiński. Prawnik podnosi, że naruszenie strefy
zamkniętej (jako podmiotu publicznoprawnego) jest wykroczeniem z
punktu widzenia prawa rosyjskiego, a konkretnie kodeksu o
wykroczeniach prawno-administracyjnych. Oczywiście przy założeniu,
że strefa ta została jako taka oznaczona. Zostaje wówczas wszczęte
postępowanie przez rosyjski Urząd Administracji Państwowej. Jeżeli
jednak nie ma żadnego znaku wskazującego na to, że jest to strefa
zamknięta, do której wstęp jest zabroniony, wykroczenia nie ma.
Jak podkreśla fotoreporter "Naszego Dziennika" Marek
Borawski, nie zauważył żadnej tabliczki z zakazem wstępu w
pobliżu siedziby Dowództwa Wojsk Obrony Powietrzno-Kosmicznej, na
terenie którego znajduje się obiekt o kryptonimie "Logika"
(10 kwietnia ubiegłego roku smoleński "Korsarz"
konsultował z nim sprowadzanie do lądowania polskiego Tu-154M z
prezydentem na pokładzie). - Niewątpliwie miała tu miejsce
ingerencja, zatrzymanie było ograniczeniem swobody dziennikarza
polegającej na gromadzeniu informacji potrzebnych do publikacji -
tłumaczy dr Kamiński. - Poza tym, co to za obszar zamknięty, na
który można wejść i po którym można się poruszać? - pyta
prawnik.
Anna Ambroziak