Kniaźnin Franciszek Dionizy Do Piotra Orzechowskiego

Kniaźnin Franciszek Dionizy

Do Piotra Orzechowskiego


Rzeki sobie hardy: "Wszystko mi się godzi,
Mam oręż w ręku, lud i prawa mojej
Krew tylko moja rządzce światu rodzi,
Dla niej są kunszta i przemysł, i znoje.
Niech mi się żaden sarknąć nie wazy:
Sąd i kara w mojej straży."

Tu mistrz obłudy, w nabożnej postaci:
"Ja - rzekł - podeprę gmach wysoki panal
Służąc świat jemu, niechaj i mnie płaci.
By zaś zgiętego nie podniósł kolana,
Drżącemu w świętej ku nam pokorze
Nieba i piekła otworzę."

Dopieroź mędrzec na pół oświecony
Zamąci prawdę i zionie swym jadem.
Wzruszył z swych zasad ołtarze i trony
I nad zhukanym zawoła nieładem:
"Losu nam tylko ślepa jest droga;
"Nie masz cnoty, nie masz Boga."

Pęknie wnet łańcuch wiekami ukuty:
Rozigrały się namiętności człeka.
Ślepy zuchwalstwem i jadem zatruty,
Szuka wolności i na nią się wścieka.
Mordujmy siebie, gińmy pospołu:
I z góry wyrok, i z dołu.

Bóg, na którego zapomnieli ludzie
Lub w Jego imię ważyii się kłamać,
Puścił ich własnej pysze i obłudzie,
Dozwolił wichrom karki s^bie łamać;
A wpośrzod błędów burzliwej nocy
Umknął światła i pomocy.

Truchlejem na to i wołamy, Piętrze:
Cóż będzie z nami, bez Jego pomocy?
Grzmi zewsząd zbrojne w pioruny powietrze:
Zginie i cnota wśrzod okropnej nocy!
Niechaj z ufnością pobożny klęka:
Wpośrzód tej burzy jest ręka!

Ta ręka, zbrodnie ukarawszy stare,
Przez które ostra dziś prowadzi droga,
Wróci nam słuszność, porządek i wiarę,
I znak mądrości, to jest bojaźń Boga!
Władać i słuchać gdy zaczną cnoty,
Ukaże ludziom wiek złoty.



KNIAŹNIN FRANCISZEK DIONIZY, ur. w pocz. października 1749 lub 1750 w Witebsku, zm. 25 VIII 1807 w Końskowoli pod Puławami, poeta, dramatopisarz. Uczeń kolegium jezuickiego w Witebsku, wstąpił 1764 do zakonu; 1770 został nauczycielem w kolegium jezuitów w Warszawie, gdzie zetknął się z elitą intelektualną zgromadzenia i czołowymi przedstawicielami życia umysłowego stolicy. Przeszedłszy po kasacie zakonu 1773 do stanu świeckiego, nawiązał kontakty lit. z —> „Zabawami Przyjemnymi i Pożytecznymi". Wkrótce został sekretarzem A.K. Czartoryskiego i nauczycielem literatury jego starszego syna; oprócz 1781-83, kiedy pracował w —> Bibliotece Załuskich, przebywał odtąd na dworze Czartoryskiego, któremu towarzyszył też w podróżach: był nauczycielem jego dzięci, doradcą lit. I. Czartoryskiej i M. Wirtemberskiej, a przede wszystkim nadwornym poetą. Żywo reagował na wydarzenia polit. ostatnich lat niepodległości. Od 1792 zaczął zdradzać objawy obłędu; do 1796 pracował jeszcze m. in. nad antologią poezji staropol. i rkpsem zbioru własnych utworów, ale klęska powstania 1794 i zniszczenie Puław pogłębiły chorobę, doprowadzając K. do zupełnej utraty świadomości. Ostatnie lata spędził w Końskowoli pod opieką F. Zabłockiego.

Zainteresowania lit. przejawiał już w szkole, gdzie powstały pierwsze jego łac. wiersze; debiutował 1774, publikując w „Zabawach" utwory okolicznościowe i przekłady. W 1776 wydał tom Bajek, realizujących wzorzec La Fontaine'a. Pierwszym zbiorem ujawniającym swoiste tendencje i cechy poezji K. były Erotyki (t. 1-2 1779); wśród wierszy oryginalnych (m. in. red. 1 —> Ody do wąsów) znalazły się w nim również adaptacje i przekł. poetów antycznych i współczesnych. Poświęcone gł. tematyce miłosnej, Erotyki oscylowały między tendencją rokokową, przypisującą literaturze funkcje zabawowe, i sentyment, która przejawiała się w wyrażaniu jednostkowych doznań i w zindywidualizowanej refleksji poet.; ujawniły sprawność językową poety i dążność do artyst. wirtuozerii, ale świadczyły też o pewnym dystansie wobec realizowanych konwencji. Nieliczne erotyki, które K. zamieścił w tomiku Wiersze, wyd. 1783, po zbiorze wczesnych wierszy łac. Carmina (1781), poddane zostały przeróbce dostosowującej je do norm „czułej" poetyki sentyment.; podobny charakter miał w tymże tomie cykl poet. Żale Orfeusza nad Eurydyką. W okresie puławskim (po 1783) wzrosło zainteresowanie poety twórczością okolicznościową w związku z życiem dworu i potrzebą znalezienia wyrazu poet. dla doznań wywołanych sytuacją polit. kraju. W zbiór, edycji Poezji (t. 1-3 1787-88) K. odrzucił twórczość wcześniejszą; nieliczne przedruk, wiersze uległy przeróbce mającej zbliżyć je. do oficjalnego, okolicznościowo-moralizatorskiego wzorca poezji stanisławowskiej. Nadając powst. w tych latach utworom miano —> ody i przyjmując pewne wyznaczniki gatunkowe ody klasycyst., stworzył K. własną odmianę tego gatunku: w wierszach patriot. (Matka obywatelka, Do Zgody, Do ojczyzny, Hejnał na dzień Trzeci Maja, Marsz Polski) apelował do najbardziej powszechnych doznań i emocji środkami utrwalonymi w potocznej świadomości językowej; w odach refleksyjnych i osobistych (Do Piotra Borzęckiego, Do lutni, Do nocy, Do księżyca, Erotykon) iawał wyraz zindywidualizowanym przeżyciom i doświadczeniom przyjaźni, miłości, stosunku do przyrody. Panujący w poet świecie jego liryków system wartości, będący podstawą idealnego ładu moralnego, najwyższe miejsce przyznawał dobru, szczęściu, przyjaźni i cnocie; znalazł on również odbicie w licznych wierszach rei. i parafrazach psalmów, w których pojawiły się akcenty mesjanistyczne. Kontynuował też K. poezję typu sielankowego oraz pisał utwory o charakterze żartobliwym, Wyrażające dystans wobec norm wysokiej ody np. Babia Córa). Z wydarzeniami życia dworskiego wiązały się poematy Balon i Rozmaryn (powst. 1784-85), a przede wszystkim twórczość dram. dla teatru puławskiego, przeznaczona na uświetnienie uroczystości lub odpowiadająca na aktualne zamówienie polit. mecenasa: sielanki dram. —> Trzy gody, Marynki (powst. 1790-91) i Zosiny (powst. 1791-92), opera buffa —> Cyganie, „krotofila" Anakreon (powst. 1787) oraz podejmujące problematykę patriot. opera seria —> Matka Spartćuika i tragedia Hektor (powst. 1792-93), w której motyw homerycki i kostium antyczny wykorzystane zostały do dram. przedstawienia sytuacji ginącego kraju. Tłumaczenia K. obejmują m. in. pieśni Horacego i Anakreonta, tragedię P. Metastasia Temistokles oraz Pieśni Osjana, których klimat i obrazowanie pozostawiły ślad w oryginalnej poezji tłumacza.

Twórczość K., kształtowana przez tendencje estetyczno-kulturowe epoki i postulaty dworu puławskiego, realizowała koncepcje poezji właściwe gł. prądom lit. oświecenia, zachowała jednak charakter swoisty i oryginalny, pozwalający zaliczyć autora do najwybitniejszych poetów okresu. Poezja jego cieszyła się uznaniem współczesnych, a postać - zawsze w stroju pol., z wąsami - i życie stały się przedmiotem legendy lit. (m. in. o miłości K. do jednej z córek Czartoryskiego) oraz tematem kilku utworów (m. in. „poemat uczuciowy" A. Grozy K. 1843, powieść A. Rzążewskiego Pierwszy romantyk 1883); do ostatnich lat poety nawiązuje wiersz J. Lechonia K. i żołnierz ze zbioru Aria z kurantem (1942). Tradycyjną hierarchię wartości utworów K., zgodną z własną oceną autora, podważył W. Borowy (W cypryjskim powiecie 1936), przywracając należną rangę zlekceważonym przez poetę Erotykom.

Wybór poezji, oprac, i wstęp W. Borowy, Wr. 1948 BN 1129; Utwory dramatyczne. Wybór, oprac, i wstęp A. Jendrysik, W. 1958 TPO.

PSB 13 (E. Aleksandrowska); W. BOROWY K, w: O poezji polskiej w wieku XVIII, W. 1978 (prwdr 1948); M. JASTRUN K., w: Wolność wyboru, W. 1969, i Eseje, W. 1973 (prwdr. 1966); T. KOSTKIEWICZOWA K. jako poeta liryczny, Wr. 1971; J. BRZEZIŃSKI Język F.D.K., Zielona Góra 1975.



Drugim preromantykiem i utalentowanym lirykiem XVIII wieku jest Franci­szek Dionizy Kniaźnin z Białej Rusi (1750-1807), wychowaniec jezuitów, dwo­rzanin i sekretarz księcia generała ziem podolskich, nauczyciel jego dzieci i poeta nadworny, wierny przyjaciel całego domu Czartoryskich. W poglądach na poezję podobny jest do Karpińskiego: i on za najistotniejszy warunek poezji kładł «czułość», którą nazywał to «darem niebios», to «sprężyną serca i ducha»; i jemu już ciążyły krę­pujące twórczość prawidła poetyki francuskiej («nie wiem, jeśli genijusz poety po­trzebuje prawideł jakich nad jego żywe uczucie wzbogaconej imaginacyi, którą smak i natura kieruje»), chociaż będąc od Karpińskiego bez porównania mniej śmiałym, często się jeszcze posługiwał mitologią; i on rozumiał, że poczucie piękna poezji można i należy w sobie kształcić i rozwijać na pięknych «wzorach» zarówno staro­żytnych, jak nowożytnych, toteż rozczytywał się w nich pilnie, a niektóre tłumaczył na język ojczysty, jako to pieśni Anakreonta, sielankę Teokryta Cyklop, wybrane ody Horacego, wybrane bajki Lafontaine'a oraz-z przekładu francuskiego - Pieśni Osjana (wierszem).

A nie tylko poglądami na poezję, ale i rodzajem twórczości jest Kniaźnin podo­bny do Karpińskiego: próbował wprawdzie swoich sił (podobnie jak Karpiński) na polu tragedii, a nadto za przykładem Krasickiego na polu epiki heroikomicznej (w poemacie Balon), lecz tu i tam bez powodzenia; był to bowiem z natury nie dra-matyk i nie epik, tylko - jak Karpiński - liryk; pisywał głównie pieśni miłosne, sen­tymentalne sielanki pasterskie, ody religijne i patriotyczne. Odzwierciedliła się w tych utworach jego czysta i jasna, piękna i szlachetna dusza. Nie odznaczał się on ani bystrym umysłem, ani głębokim rozumem, ale serce miał dobre i tkliwe; żył więcej marzeniami aniżeli rzeczywistością; był skromny i cichy, nieśmiały i potulny jak dziecko; szczera i serdeczna wiara religijna, nic wspólnego nie mająca z deizmem łączyła się w jego sercu z miłością ojczyzny: «Ojczyzna była jego bożyszczem - mówi Niemcewicz - jej święty płomień zaży wiał umysł Kniaźnina; rozprzęgły się wszystkie jego umysłowe władze, skoro ojczyzna żyć przestała.»Tak było naprawdę: po upa­dku powstania Kościuszki dostał Kniaźnin pomieszania zmysłów.

Lecz będąc pod względem moralnym wyższym od Karpińskiego, ustępuje mu znacznie talentem. Ma on wprawdzie jako poeta jedną wyższość nad «śpiewakiem Justyny»: oto bardzo cierpliwie przysiadywał fałdów nad wygładzaniem i poprawia­niem swoich utworów. Wydał za życia oprócz Bajek trzy zbiory swoich poezji: Ero­tyki (1779), Wiersze (1783) i Poezyje (1787); niektóre utwory są we wszystkich trzech zbiorach i za każdym razem mają inną, poprawioną, a czasem i przerobio­ną formę. Nie dosyć na tym: po wydaniu Poezyj raz jeszcze wziął się Kniaźnin do wygładzania stylu i wiersza, ale to zamierzone nowe wydanie (uzupełnione nowymi utworami, a w ich szeregu - Pieśniami Osjana) pozostało już tylko w śli­cznie wykaligrafowanym rękopisie. Ale cóż z tego, kiedy choćby najpilniejsza praca nad formą nie zastąpi talentu! Kniaźnin miał wprawdzie talent, ale mały. «Wolę ja obrót strumyka wąski, - co z łąki w lasek ucieka,-wilgoć w zielone dając gałązki - i słodki napój dla człeka, - niż potok z góry, ogromem wody - pięknej grożący równinie, - rwie groble, lasy, pochłonął grody - i mętny w morzu sam ginie.» W tych słowach on sam doskonale scharakteryzowali swoją poezję: jest ona cała jak wąski strumyk, cicha, spokojna, często czuła i słodka, tak że nieraz wpada z tkliwości w ckliwą słodycz i w tej słodyczy jest okropnie jednostajna; stąd wy­starczy poznać kilka jej utworów, żeby sobie wyrobić pojęcie o całości. «Morzem liryzmu* nazwano poezję Kniaźnina; można się na ten sąd zgodzić, ale z jednym dodatkiem: czytelnik na tym morzu o mały włos nie dostaje choroby morskiej - tak bardzo te poezje są słodkie i jednostajne. Lecz podobnie jak w morzu kryją się perły i korale, tak są w poezji Kniaźnina utwory naprawdę piękne, wnoszące do literatury stanisławowskiej nowe pierwiastki, preromantyczne, z których jeden, ludowy, jest znacznie bogatszy niż w poezji Karpińskiego.

 Rozpoczął Kniaźnin swoją twórczość poetycką bardzo wcześnie, bo jeszcze na ławie szkolnej, i to od poezji łacińskich, które wydał dopiero w roku 1781 pt. Car-mina. Są tutaj przekłady (pomiędzy innymi Trenów Kochanowskiego) i poezje orygi­nalne, rzucające ciekawe światło na charakter ich autora, na przykład na jego marzy-cielstwo i skłonność do zagłębiania się w siebie, do rozmowy z własną duszą (on pierwszy w Polsce na lat przeszło sto przed Przybyszewskim posłużył się wyrażeniem «naga dusza» - nudula anima).

Pierwsze poezje polskie Kniaźnina zaczęły się ukazywać w czasopiśmie «Zabawy Przyjemne i Pożyteczne*, a w roku 1776 (na lat trzy przed bajkami Krasic­kiego) wyszły Bajki. Ale z nich jedna tylko zasługuje na uwagę: Orzeł biały i trzy orły czarne, przejrzysta alegoria pierwszego rozbioru Polski; jest to jeżeli nie naj­wcześniejsza, to jedna z najwcześniejszych u nas bajek politycznych, jakie póź­niej, podczas Sejmu Czteroletniego i w czasach porozbiorowych, będzie pisywał Niemcewicz.


ORZEŁ BIAŁY I TRZY ORŁY CZARNE


Orłów płód starożytnych, mężny i wspaniały,

Co patrząc w słońce niezmrużonym okiem,

Wzbijał się lotem pod niebo wysokiem,

Był to ów sławny niegdyś orzeł biały,

Pogromca gadzin i dzikiego zwierza.

Słynął po okolicach i z mocy, i z pierza,

Zwycięskie łupy niosąc z każdej strony

I krwawym pyskiem, i ostrymi szpony. Żyć na powietrzu i w polu odkrytem -Tym się nad inne wynosił zaszczytem. A kędykolwiek pęd zamierzył skrzydeł, Zmykały przed nim pułki okólnych straszydeł. Poziome rzesze i powietrzne ptastwa -Zwyczajna to jego pastwa. Tak ci on, kędy tylko swym zwrócił zamachem,

Gromił świat cały postrachem. Czarne tylko trzy orły czasem mu załatać I z nim się śmiały co do męstwa bratać: Lecz każdy sprysnął, czy przyszło do bitwy,

Czy do gonitwy. Zwarł się z nim najprzód z czerwonym nosem Orzeł przewrotny, pyszny i zdradliwy; Ale go spłoszył tak pomyślnym losem, Że ledwie co zemknął żywy. Tu go zwycięzca na pował Gmatwał, kaleczył, mordował I zagnał nieraz w licznej orląt tłuszczy

Aż do hercyńskiej puszczy. Toż więc dwójgłówny orzeł od Tryjonu, Chcąc dla się zyskać zwycięskiego plonu, Wydał mu bitwę i krwawą Pogroził sprawą. Głupi! nie tylko nie mógł mu sprostać, Samemu przyszło w szpony się dostać, Gdy go biały król ptaków potężnie przydłabił.

Odarł, wyskubał, zagrabił I aż w zapadłe Hyperborów strony

Pod mroźne zagnał Lapony. Na koniec trzeci orzeł od północy Chciał swej spróbować mocy, Lecz ile razy śmiał mu się nawinąć,

Tyle on razy musiał chyłkiem kinąć, A ten go z tyłu to drasnął w bitwie, To pierza udarł w gonitwie. Gnębiąc nareszcie wśrzód ostatniej biedy,

W głąb go ponurzył Baltydy. A tak placu u siebie nie dawszy nikomu,

Wszystkich latawców powypędzał z domu, Rozwijając swe skrzydła w przestronne pochopy

Przed całej obliczem Europy. Więc okryty łupami, triumfem i sławą," Powraca do ojczyzny z chwalebną odprawą, A po utarczkach i długim najeździe W spokojnym osiada gnieździe, Chcąc po przykrych mozołach i walecznym boju Kęs użyć sobie słodkiego pokoju; A kontent, że go świat się cały boi,

Cicho się uspokoi. Króluje zatem i nie zważa na nic, Pewien swego siedliska i dziedzicznych granic. Tak zaufany w szczęściu i kredycie, Swobodne sobie gdy prowadzi życie, Opuściwszy swe skrzydła nieczuło i gnuśnie, Na koniec uśnie. Wtem od bałtyckiej orzeł głębiny Zazwawszy k sobie orła z Hercyny, Puści się wespół ku trzeciemu w drogę

Nad Onegę i Ładogę. Tu więc, po cichu knując w myśli zdradę, Uczyni wespół skrytą z nimi radę: «Bracia! wszak wiecie, z jaką niegdyś stratą

(Ach! wstyd i wspomnieć na to!) Orzeł nas biały gromił, poniewierał, Jako nas gnębił, odzierał, pustoszył. Aby się sam panoszył I swoje tylko władzę wszędy rozpościerał. Owoż on przedtem butny zuchwalec, Co się sam jednym chciał wydawać prawie, Gnuśny dopiero leżeń i ospalec, Bez sił i mocy usnął w niesławie. Posuńmyż zatem teraz we trojgu, mym zdaniem, I pomścijmy się krzywd swoich na niem. Czyliż nam nad tę lepsza się poda

Kiedy pogoda ?» Więc gdy przystaną wszyscy na to zgodnie, Raptem na orła białego napadną,

Co sobie drzemał swobodnie. Porwą go, zmęczą, zrabują, okradną I czyniąc płoche nad nim igrzyska, Z własnego jeszcze wyprą siedliska. Stało się! Ten, co był potężny światu

Na wschód, południe i wśrzód północy, Których ze swego straszył majestatu, Sam ich ulega przemocy. Już trzej drapacze, z obłowu weseli,

Do swoich stron ulecieli

W obfitych łupach i złotych mitrzech. Stara przypowieść, że siła jest złego

Dwóch na jednego,

A tu tym bardziej, gdy trzech.

Luboć to prawda, że bez oręża, Zdrada, nie męstwo, tu go zwycięża,

Wszakże któż będzie nieprzyjaciół pytać,

Męstwem czy zdradą mają cudze chwytać.


I później jeszcze pisywał Kniaźnin bajki, naśladując Lafontaine'a, głównie jednak ćwiczył się w pisaniu wierszy miłosnych; wysmażył ich trzysta siedemdzie­siąt (!!)... nie kochając jeszcze, do czego się sam kilkakrotnie przyznaje, mówiąc, że «bardziej w myśli są płomienie, niżli są w serem, źe «myśl to przyjemnym dała czuć zapałem, - czego nie miałem», że wśrzód Cytery1 bawiąc przybytku, - miłosne ży­cie mam bez miłości». Takie to też i wiersze: treść ich wzięta nie z serca, tylko z lite-1 ratury, z poezji miłosnej Anakreonta, Safony, liryków rzymskich i nowoczesnych, zwłaszcza barokowych. Więc na przykład jak Morsztyn, tak i Kniaźnin obwieszcza światu, jakby tego tysiąc razy już nie obwieszczano, że kochać to znaczy żyć pomię­dzy ogniem i pomiędzy wodą: - wewnątrz się pali człowiek, - ogień mu serce i wnę­trzności piecze, - a tu łzy płyną z powiek, - gorzkości strumień po jagodach ciecze». Minęło lat kilka, a sam Kniaźnin wyznał: «Wstyd mnie przeszłych edycyj, a osobli­wie biednych owych Erotyków.,» W poczciwości swojej wyrzucał sobie nawet, że niektóre pieśni są nieskromne, chociaż, prawdę mówiąc, zbyt sobie pochlebiał albo też za wiele żądał od fantazji czytelnika.

 Późniejsza poezja Kniaźnina jest ściśle związana z jego pobytem na dworze Czartoryskich, zwłaszcza z pobytem w Puławach, które obok dworu królewskiego w Warszawie były w ostatniej ćwierci XVIII wieku drugim ogniskiem polskiego życia literackiego; bawił tutaj i Zabłocki, i Karpiński, i Niemcewicz, i niejeden uczony, a wszyscy znajdowali nie tylko gościnność, ale i podnietę oraz pomoc do pracy. Otóż niemała część poezji Kniaźnina jest poetyckim odbiciem życia w Puławach i ma charakter okolicznościowy: każdy wypadek w Puławach, na przy Wad puszcze­nie w powietrze balonu z biednym kotem w łódce (który spadł na ziemię i wyzionął ducha); każda uroczystość familijna: imieniny, urodziny, wesele - wszystko to do­starczało mu pomysłu i treści czy to do ód, czy nawet do większych utworów. Jest więc Kniaźnin poetą dworskim; ale nie jest poetą-dworakiem jak Trembecki: on nie pochlebiał, nie kadził, o nic dla siebie nie prosił, a jeżeli chwalił, to szczerze, bo do księcia generała i całej jego rodziny był serdecznie przywiązany. A zresztą znaczna część utworów lirycznych nie należy do poezji dworskiej: ich treścią są osobiste myśli i uczucia poety.

Ani jeden poeta staropolski, z wyjątkiem Sarbiewskiego, nie był tak wrażliwy na piękno natury jak Kniaźnin; zachwycał się on, a częściej jeszcze roztkliwiał na jej widok i tym swoim uczuciom niejednokrotnie dawał w poezji wyraz, idąc śladami nie tylko Sarbiewskiego, którego znał dobrze jako wychowanek jezuitów, ale także Rousseau i w ogóle poetów sentymentalnych tudzież Osjana. Więc na przykład (w odzie Do Dionizego Hrebnickiego) siada poeta pod bukiem i przygląda się łące: «Oto przyleciał kraśny motylek - lilijka gościowi rada; - kilka się u niej zabawił chwi­lek - i wnet przy innej usiada... Cień, co go chmurka mijając rzuci, - tam się i ow­dzie przemyka: - śmieje się jeden, drugi kwiat smuci, - jak słońce, świeci lub zni­ka. - Łagodny wietrzyk powiewem wzdycha, - liście tej brzozy pokłócił, - ona się k niemu wdzięcznie uśmićcha, - ale on westchnął i rzucił.» A oto jeszcze inne za­chwyty - w odzie Poranek: «0 jakże wdzięcznym jesteś, poranku, - jak słodka twoja nam rosa! - Świeżo, w godowym jaśniejąc wianku, - błękitne witasz niebiosa. - Na twoje postać, na twoje wdzięki - wzbudzone zewsząd ptaszęta - głosepn tkliwości brzmią Temu dzięki, - skąd czucie, skąd ich ponęta. - Roń chętnej ziemi balsamy życia, - napawaj zioła rozkoszą; - te wśród miłego kwiatów rozwicia - niech i me serce unoszą.» A nie tylko dniem słonecznym i pogodnym porankiem roztkliwiał się Kniaźnin, ale i nocą księżycową, na przykład w odzie Do nocy: «Ta cicha rzeczy po­stawa - jest moim myślom przyjemną. - Witam cię, nocy łaskawa! - tyś sama ze mną! - Ciekawy natręt w tej ciszy - moich tajemnic nie złowi, - a śpiąca chytrość nie słyszy, co serce mówi. - Owoż i księżyc wyziera, - z obłoku wystąpić raczył, -przez te się liście przeziera, - by mię obaczył.» I takich urywków można by dużo wyłowić z morza ód Kniaźnina. Nie są to jeszcze krajobrazy; to tylko maleńkie opisy liryczne, tylko wyraz kilku doznanych wrażeń na widok natury, które do tego nie stanowią głównego tematu ody, lecz służą jedynie (jak to bywa i w pieśniach Kocha­nowskiego) za tło do tematu głównego, którym są myśli i uczucia poety kojarzące się z widokami natury. Tak na przykład w odzie Poranek (napisanej w roku 1793) widok pięknego poranku, świtającego po srogiej burzy, rodzi w sercu nieśmiałą nadzieję, że i dla udręczonej Polski zaświta poranek: «Obyś tak mojej błysnął ojczy­źnie!... Ty, co po zimie prowadzisz wiosnę, - którego ranek ten świeci, - rozkwieć nam znowu myśli radosne - i powróć Maja dzień trzeci!»

Czasem jednak, podobnie jak w pieśni Karpińskiego Do Justyny tęskność na wiosnę, opisy liryczne natury nie tylko kojarzą się z uczuciami, ale nadto są ich po­średnim wyrazem. A tłumaczy się tonie tym, żeby Kniaźnin nie uświadamiał sobie" jeszcze tych uczuć, jak Karpiński w pieśni Do Justyny, ale że ich bezpośrednio i wy­raźnie wypowiedzieć nie chciał. Dlaczego ? Wieść niesie, że pokochał swoją pierwszą i ostatnią miłością młodszą od siebie o lat osiemnaście córkę Adama Czartoryskiego, Marię; o małżeństwie z pewnością nawet nie pomyślał - jakżeż by córka magnata, a do tego księżniczka, mogła poślubić ubogiego szlachetkę, a do tego nauczyciela ? (Później ta córka magnata i księżniczka wyszła za skończonego łotra, Niemca, księ­cia Wirtemberskiego, siostrzeńca Wielkiego Fryderyka, także skończonego łotra!) Otóż biedny Kniaźnin, czy to widząc ze strony sentymentalnej księżniczki jakiś cień wzajemności, czy tylko marząc o niej, a wiedząc doskonale, że jego miłość jest bez­nadziejna, wyraził te swoje rozkoszne marzenia i tę swoją beznadziejność w odzie


Dwie lipy:


Oto dwie lipy zielone

Ze dwóch się brzegów witają,

Jedna ku drugiej skłonione,

Gałęźmi siebie tykają.


Dlaczegóż rozdział im sprawił

Okrutny odmęt tej rzeki ?

Skłonność im tylko zostawił,

Lecz się nie złączą na wieki!


Tak mówił Koryl zbłąkany,

0 wiernej myśląc Ismenie,

I z najskrytszej w sercu rany

Głębokie wydał westchnienie.


Te same uczucia wypełniają odę Dwie gałązki: «Gałązki, jedna z jesionu, -a druga z pięknego klonu, - rzucone jakąś przygodą, - płynęły z wodą»; to się odda­lały, to zbliżały - i już, już miały się spotkać, kiedy «znów je od siebie z daleka -uniesie rzeka; - na koniec jedna przy lasku, - druga zostanie na piasku: - ta uschła, a tamtą marnie - splątały tarnie». Co to znaczy, tego już żaden Koryl nie wyjaśnia, i dlatego wolno zaliczyć tę odę do liryki nie alegorycznej, jak Dwie lipy, tylko sym­bolicznej, jak pieśń Karpińskiego.

Lecz nie tylko w takich pieśniach ujawnia się preromantyzm Kniaźnina. Oto w odzie Do Jana Rembielińskiego opowiada poeta przyjacielowi, że «ten ostrów, którego pobrzeże - Wisła, nakoło podmywając, strzeże», niegdyś inaczej wyglądał: <(gęste miał knieje, kwitnące zagrody - i mnogie trzody», a mieszkał tutaj «Lubomir bogaty» ze swoją ukochaną Rózią; ale przyszła powódź wiosenna, «zarwane poszły

na igrzyska lodu - wieś Lubomira i z pięknymi stady - owocne sady; - usycha ja­błoń i na prąd się chyli, - pod którą słowik coś smutnego kwili. - Tam ręce łamiąc Kozia jego biała - z żalu skonała.» Otóż ta «oda» ma w sobie coś z ballady zarówno przez opowieść o dawno zaszłym wypadku, jak przez to, że opowieść ta jest wywołana widokiem miejscowości, w której zaszedł ów wypadek, podobnie na przykład jak W balladach Mickiewicza Świteź i To lubię. Coś z ballady ma także oda O Kleonie (myśl z angielskiego):


Kleon w gromadkę wchodzi zamyślony

Mimo tłum dziewcząt, na siebie zwrócony,

Ani głos strzyma, ani go twarz czyja,

Wszystkie piękności pomija.


Spostrzegł Irenę: zadrżał i zapłonął,

A gdy wzrok jego w pomieszaniu tonął,

Biorąc jej rękę: «Ta - mówi - dłoń czuje,

Co w sercu miłość sprawuje.»


Ona rzuciwszy wzrok pełen ostrości:

«Ani mi - rzekła - wspomnij o miłości!»

Posłuszny Kleon rozkaz jej wykonał,

Padł przed okrutną i skonał.


Co zaszło między Kleonem a Ireną dawniej, tego poeta nie mówi, ale czytelnik domyśla się, że coś zaszło; jest więc coś tajemniczego w tym krótkim wierszyku, podobnie na przykład jak w Dudarzu Mickiewicza.


 Jest dalej i w odach, i w większych utworach Kniaźnina pierwiastek ludowy, co się tłumaczy po części jego długoletnim pobytem w Puławach. Czartoryscy bo­wiem, zarówno August, wojewoda ruski, jak i syn jego, Adam Kazimierz, generał ziem podolskich, wyróżniali się dbałością o dobrobyt włościan, a i księżna Izabela, idąc trochę za głosem serca, a trochę za modą, otaczała ich opieką: nie tylko nawie­dzała osobiście chaty wiejskie w Puławach i niosła im pomoc materialną, ale i kazała uczyć dzieci włościańskie. (Z czasem sama napisze, ona pierwsza, popularną histo­rię ojczystą dla ludu pt. Pielgrzym w Dobromilu, 1818.) Otóż i Kniaźnin zaintereso­wał się życiem ludu tym żywiej, że ono przemówiło mu zarówno do czułego serca, jak i do wyobraźni. Rozumie się, że i on uległ modzie sielankowej - tym więcej że uległa jej księżna Izabela, która się lubiła bawić w marzenia o szczęściu ludzi prostych na łonie natury i urządzała maskarady sielankowe, polegające na przebieraniu się za pasterzy i pasterki, na budowaniu chatek w parkach i ogrodach itp. Nie brak więc wśród utworów Kniaźnina pieśni i sielanek sentymentalnych «w rodzaju pasterskim». Pisał je na wzór Karpińskiego i Gessnera, a trochę i Szymonowicza. Występują w nich różne Filony i Alkony, różne Glicery i Neery, a wszystko to wzdycha i jęczy z czułe miłości; bo i tutaj, jak w sielankach Karpińskiego, rozgościła się prawie niepodzielnie melancholia i czułość, i tutaj natura współczuje częstym smutkom i rzadkim radoś­ciom pasterzy i pasterek. Ale i w tym «rodzaju pasterskim» trafiają się utworyfycale wdzięczne, jak na przykład Pasterz, gdzie pasterce, kiedy zginął jej ukochany Fra­nek, cały świat wydaje się smutnym: «Maże się niebo, słoneczko nie błyska, - skot1 mój po ziemi ledwo wlecze nogi, - bydełko smutne pozwieszało rogi.» Nie są bez wdzięku i Krosienka, w których słychać coś jakby echo Kołaczy Szymonowicza (szkoda tylko, że sroczka Kniaźnina już nie krzekce jak sroczka Szymonowicza, tylko skrzeczy jak żaba).

Nie dosyć na tym. Jest w «rodzaju pasterskim» jeden utwór wolny od senty­mentalizmu i sielankowej maskarady: na dolę swoją skarży się nie żaden Filon, ale po prostu Bartosz zdradzony przez Kachnę; utwór to tym ciekawszy, że kiedy go Kniaźnin pisał po raz pierwszy, wpakował doń Filona skarżącego się na Eglę: po­kazuje się więc, że z czasem zaczął uświadamiać sobie całą śmieszność maskarady sielankowej i dążyć do prawdy (realizmu) w poezji.


KROSIENKA 


Darmo mi, matko, stawisz krosienka,

Insza mię teraz myśl wiedzie:

Ach! pozwól raczej wyjrzeć z okienka,

Czyli mój Filon nie jedzie.


Gdyśmy na siebie spojrzeli mile,

Powiedział tylko dwa słowa;

Bez niego teraz przykre mi chwile:

On mojej duszy połowa!


Cóż go tak długo tam zatrzymało ?

Drogać mu nie jest daleka!

Serce on moje zna jeszcze mało,

Które na niego tak czeka.


Przez ten ma gaik jechać mój miły:

Kiedyż twarz jego zaświeci?

Ptaki się stamtąd nagle ruszyły:

Zapewne on to już leci.


I sroczka z płotu skrzeczy na niego:

Cóż to ? nie widać go jeszcze ?

Filonie! na blask wzroku twojego

W ręce z radości zakleszczę.

Otóż i widać: gość luby jedzie,

Sercu mojemu życzliwy!

Miłość w te strony wzrok jego wiedzie,

A pod nim igra koń siwy.


Siędę w krosienkach na moment miły,

Abym tę radość ukryła,

By nie zrozumiał Filon przybyły,

Że ja tu po nim tęskniła.


DO KACHNY DWORKI BARTOSZ SIELANIN


Juzem ja nie twój! Moja rzecz - swoboda:

Po czarnej chmurze jaśniejsza pogoda.

Znam radość, której gdy ciebie kochałem,

Całej nie znałem.


Luboć się człowiek i cieszył w prostocie, Troskliwym jednak zawsze bywał o cię, A ten niepokój i we dnie go trudził, I w nocy budził.

Znałaś to serce! Twojeć słowa były, Które pamiętam: «Bartoszu mój miły! Jakże to twoje serce mi życzliwe. Bardzo poczciwe!»

Anoć to dzisiaj wypadło z pamięci: Rubaszny dworak za tobą się kręci. Za nic masz, Kachno, poczciwego człeka: Bartosz z daleka!

Wysokoś teraz, ani spojrzeć na cię: Piórka na głowie, a sama w bławacie, Inszy chód tobie, insza dzisiaj mowa. Pysznij się zdrowa!

Zdradziłaś ty mnie podobno dlatego, Żem ja sielanin, serca zbyt szczerego: I ciebie, doznasz, z tej pańskiej czeladzi Niejeden zdradzi.

Znałać dwór niegdyś i córka Szymona: Wróciła do nas, dobrze tam sparzona, Teraz, gdy wspomni na owe wzdychacze, Gorzko zapłacze.


Daleko jeszcze wymowniejszym od tej małej «sielanki» dowodem, że Kniaźnin z biegiem czasu dążył do realizmu, są dwie dłuższe udramatyzowane «sielanki» (które słuszniej by nazwać melodramatami). Pierwsza składała się pierwotnie z dwóch aktów i miała tytuł Troiste wesele; grano ją w teatrze amatorskim w Puławach; póź­niej przerobił ją autor na Trzy gody, w pięciu aktach. Druga sielanka, Cyganie, w trzech aktach, ukazała się na scenie teatru amatorskiego w Siedlcach (w pałacu Czartoryskich).

W Trzech godach rzecz dzieje się «w Parchatce nad Wisłą, niedaleko Puław, w chacie Grzela i Maryny», rodziców trzech młodych zakochanych córek: Basi, Helenki i Zosi; miłość wieńczy się małżeństwem - wedle serca każdej z córek, a to dzięki dobroci «pani» z Puław, która żeby upamiętnić dzień swoich imienin dobrym uczynkiem, wyposaża biedne dziewczyny. Jest tutaj jeszcze dużo maskarady sielan­kowej (kochankiem Helenki jest... Filon!), ale jest i prawda życia wiejskiego. Oto na przykład Maryna skarży się na złego włodarza, że jeszcze przed świtem zapędza chłopów do pańszczyzny: «Nie ma się kim wyręczyć, - na parobka nas nie stać, -a wyrozumieć ubóstwu - panowie u nas nie zawsze umieją - czy też ci raczej, co ich zastępują, - jedynie chodząc z nahajką za nami, - a grosze biorąc za biedę ich ludzi... A w Polszczę z całego świata - woli pan ludzi do siebie zgromadzić - niż jedne duszę ze wsi swej wypuścić, - chyba za wielkim okupem, - a tu i grosza bra-kuje.» Niektóre piosnki wzorował Kniaźnin wyraźnie na pieśniach ludowych. Oto na przykład piosenka Zosi: «Wiewióreczka w lesie - gdzieś orzeszki niesie: -niesie, niesie wianek - dla mnie mój kochanek! - Siekierka za pasem, - czapczyna z kuta­sem: - obróć na mnie oczy, I a serce wyskoczy! - Kwitną wonne zioła, - zbiera mio­dek pszczoła: - miód ja w ustach czuję, - gdy cię pocałuję.» A Bartek śpiewa Basi: «Kukaweczka kuka - nad zieloną gruszką, - a moje serduszko - tobie, Basiu, puka! -puk, puk... Miłość ciebie szuka, - nadstaw twoje uszko, - gdy moje serduszko -tobie, Basiu, puka! - puk, puk...» Są i pieśni ruskie. Kozak Zacharenko (mówiący zawsze po rusku) śpiewa na przykład: «Ot, ja Kozak Zacharenko, - z banduroju wesołenko, - nikohda ja ne zapłaczu, - huku-puku, hraju, skaczu! - Trastia tomu, chto sia bedit, - chtó nad hroszom tolko sedit: - czerez hrosza, czerez nudy - tnu hołubcia i prysiudy!.

Pomysł Cyganów (1787) zawdzięcza Kniaźnin, jak sam świadczy, księżnie Czartoryskiej: jej to «twórczy wynalazek pierwsze tu podał rysy i ukazał interes sztuki, szczęśliwymi zaś myślami czucia i tkliwości dodała rozprzestrzenić się mogą­cej imaginacyi».

Rzecz dzieje się «w taborze cygańskim pod szatrami1, w lesie, niedaleko wsi pani Mieleszkowej». A treść sztuki podał sam Kniaźnin w słowach następujących: «Jawnuta Cyganka, i wróżyć dobrze, i leczyć umiejąca, w czasie zaboru [1773] przeszedłszy z Pokucia w głąb Polski, gdy we wsi jednej wstępuje do chaty, niko­go tam nie znajdując, tylko dwoje niemowląt opuszczonych, zabrała je z so­bą i zaszła z nimi na Podole; powziąwszy do nich przywiązanie, za własne ich tam wychowuje dzieci; dziewczynie dała imię Chicha, a chłopcu Dżęga. Po rozmaitej tam i owdzie (jak to Cyganom nie nowina) wędrówce trafiło się, że w kilkanaście potem lat z nimi do tej samej wsi, skąd wzięte były, przy taborze cygańskim prze­niosła się. W przeciągu niejakim pobycia tu swojego poznaje ich rodziców, Szymo­na i Jewę, w starości, biednych i bez żadnego wsparcia, tudzież postrzega i miłość Chichy ze Stachem, wójta synem; tknięta pobudką litości, odkrywa tajemnicę: wraca te dzieci rodzicom strapionym i własnemuż ich powołaniu; a tak całe razem uszczęśliwia rodzeństwo.))

Otóż i w tej sielance (której treść w jednym szczególe, mianowicie w znik­nięciu małych dzieci podczas zawieruchy krajowej, odezwie się echem w Wiesła­wie Brodzińskiego) umiał Kniaźnin utrafić w prawdę życia jeszcze lepiej niż w Trzech godach: maskarady sielankowej nie ma już tutaj, i zarówno ogólna charakte­rystyka Cyganów, ponad wszystko ceniących wolność, prowadzących żywot ko­czowniczy i żyjących z kradzieży, jak różne szczegóły z ich obyczajowości są praw­dziwe, jak na przykład opis «smagańca», to jest kary za niezręczność w kradzieży; śpiew Rypały: «Nuże tańcuj,nie ustawaj, a drugiemu tył podawaj!» — jest prze­kładem piosenki cygańskiej, śpiewanej przy smagańcu przez starego Cygana: «Ne kheł mangi mauszły wawreski, dujo me tut marawa bułeski.» A i w innych sce­nach są szczegóły wzięte wprost z życia, na przykład w scenie, w której chłopi przy­chodzą do Jawnuty, by im wróżyła, i dziwią się jej mądrości: «Ach, jakże ona zgadła, ale jak, ale jak!» Wszystko to Kniaźnin na własne oczy widział i jak widział, tak opisał.


Raz jeden poszukał Kniaźnin treści do poezji nie w życiu ludu, tylko w pol­skich podaniach ludowych, on pierwszy wśród poetów XVIII wieku (bo podanie ludowe, o którym wspomina Karpiński w Liście wymawiającym się, jest nie polskie, tylko rosyjskie). Oto kiedy przyjaciel Kniaźnina, uczony lekarz i botanik Paweł Czempiński, wybtórał się w góry karpackie, Kniaźnin napisał do niego żartobliwy list poetycki pt. Babia Góra, w którym go przestrzega, żeby się miał w górach na baczności, bo się tam straszne rzeczy dzieją; i opisuje te straszne rzeczy - według podań ludowych o czarownicach i Twardowskim, czyli, innymi słowy, opisuje świat fantastyczny- tak jak go później, w wieku XIX, opisywać będą romantycy w swo­ich balladach, na przykład Mickiewicz w balladzie To lubię.


Najpiękniej przemówiła szlachetna dusza Kniaźnina w utworach religijnych i patriotycznych.

Z religijnych bije głęboka wiara nie tylko w istnienie Boga jako stworzyciela świata, ale także w Jego ustawiczne rządy nad światem i w Jego miłosierdzie nad ludźmi. Najsilniej przemówiły te uczucia w Hymnie do Boga («Ojcze! to bowiem imię Ci właściwe»); widać z niego, że w sercu Kniaźnina nie było nawef śladu różnych wątpliwości, jakie się w XVIII wieku często gnieździły w duszach ludz­kich: on ślepo wierzył w dogmaty religii katolickiej i ganił zaciekanie się yv ich tajemnice: «Lepsza u Ciebie szczerość i prostota - niż te nie swoich umysłów za­chwyty... Upadam w skrusze, Samarytan nowy,-gdzie się straszliwe święcą tajemnice! - Po cóż tam wchodzą rozpalone głowy, - mylnymi spory kłócąc Twe świątnice? - Nie daj mych myśli błąkaniu się szerzyć: - Czego nie pojmę, dosyć temu wierzyć.» Ta jednak prawowierność katolicka (której wyrazem jest także oda'Do Najświętszej Panny: «0! której tron jest wysoki») nie przeszkodziła Knia-źninowi patrzeć krytycznie na historię Kościoła katolickiego, któremu wyrzucał nietolerancję i «świętą inkwizycję».

Z wiary w Boga jako miłość płyną w poezji religijnej Kniaźnina modlitwy błagalne: to o natchnienie poetyckie (w odzie Do Boga: «Od Ciebie moja niech zabrzmi lira»), to o pomoc w ciężkich chwilach życia; jest także błaganie o litość dla Polski, bo jak w poezji Karpińskiego, tak i Kniaźnina pierwiastek religijny łączy się nieraz z patriotycznym.

Z utworów patriotycznych zasługuje na uwagę nasamprzód obrazek dra­matyczny ze śpiewkami (czyli opera, jak nazwał go Kniaźnin) Matka Spartanka (1786). Sztukę tę po kilkakroć grano w teatrze puławskim, przy czym aktorami byli sami Czartoryscy (księżna Izabela z synami) oraz Niemcewicz. Jest to ze względu na dążność swoją pobudka patriotyczna; Kniaźnin chciał pokazać, jak w Sparcie «oboja płeć tchnęła szlachetnej duchem wolności i jak każdy wiek dążył do męstwa i chwały swego narodu», aby i serca polskie tym samym duchem na­tchnąć i zagrzać do czynu.

Spartanka Teona wyprawia syna na bój z Tebanami i sama zbroi go w szy­szak, miecz i tarczę, mówiąc: «Otóż i tarcza: z tą powróć lub na tej! - Staw się jak ten lew, jak się ociec stawił; - tobie ją w świętym dziedzictwie zostawił! - Jużeś uzbrojon... Idź i to pokaż, czego twa krew warta, - czego ja pragnę i co każe Sparta!» Pędzi Likanor na bój, a niebawem przybiega z pola bitwy helota i zwiastuje Teonie wieść radosną, że zwycięstwo przefchyla się już na stronę Sparty i że Likanor uwija się w boju «jako błyskawica; | gdzie zręczna jego zamachnie prawica,-pękają tarcze i włócznie, i miecze, - temu kark utnie, tego pchnie, tam siecze, -

śmierć rozrzucając pomiędzy Tebany». Teona nie posiada się z radości i dumy, kiedy nagle wbiega Likanor, pomieszany i smutny: oto Tebańczycy biorą górę, jego zaś wysłano, aby posiłki sprowadził. A na to Teona: «Ciebie wysłali? toś jeno wart tego, - żebyś był wieścią nieszczęścia naszego ? - Nogi masz tylko, nie serce? O wstydzie! - Sparto! ku tejże ty przyszłaś ohydzie,-że się na synach ojcowie zdradzili?-Jak to! wy chcecie, by się za was bili?» Dotknięty boleśnie wyrzutami matki, wybiega Likanor, wraca na pole bitwy i «jak siły natężył, - moc nieprzyjaciół stłumił i zwyciężył». Teraz dopiero Teona uznaje go za syna, siostra -za brata, a narzeczona - za narzeczonego. Po mieście rozlegają się pieśni radosne i modlitwy dziękczynne.

Jako utwór dramatyczny niewielką posiada wartość Matka Spartanka, ale piękna jest przez swój liryzm: duch rycerski i patriotyczny bije z każdego niemal wiersza; wszyscy tam myślą o ratowaniu zagrożonej ojczyzny, do boju rwą się nawet dzieci z bratem Likanora, Klitonem, na czele, który woła: «Czemużem ja to później się urodził?... Czemuż to lata moje - sił do serca nie dały? - Niech mi podadzą zbroję: - i ja chcę szukać chwały!»; a jedna z matek na wieść, że jej syn poległ, nie z rozpaczą, ale z dumą i radością woła: «Moim on był synem!» Budziła więc sztuka Kniaźnina miłość ojczyzny i ducha rycerskiego, toteż słu­sznie cieszyła się rozgłosem.

Lecz opiewał Kniaźnin uczucia nie tylko Matki Spartanki, ale i Matki Polki: jak Teoną, kiedy wyprawia syna na bój, miotają dwa sprzeczne uczucia, «rozkosz i trwoga» - rozkosz na myśl, że się syn nieśmiertelną chwałą okryje, a trwoga, że go może hańba czeka - tak i Matka obywatelka, siedząc nad kołyską ukochanego dziecka, pieści się nadzieją, że cały kraj będzie podziwiał czyny bohaterskie jej syna, ale tuż potem drży na myśl, że syn wyrośnie może na zdrajcę ojczyzny. Jedna to z najwdzięczniejśzych pieśni Kniaźnina.

Lecz śpiewał on i swoje własne uczucia patriotyczne, a przede wszystkim swoje uwielbienie dla przeszłości narodowej, wierzył bowiem, że Polska ma prze­szłość moralnie czystszą aniżeli inne narody, «że nic krwawego, nic dziczy - z dziejów swych nie ma na scenie: - ludzkość się u nas wzdrygała - na wściekłych Anglów topory, - na krew, co Paryż zalała2, - i na madryckie potwory8. - Gdy Rzymu obłuda sroga-mord uświęcała ościenny,-z prawem bliźniego cześć Boga-jednoczył Polak sumienny. - Jeżeli świętość skażona - i obyczajów bieg złoty, -toć były Ryksa i Bona, - i inne obce niecnoty: - z ich łaski nam niezwyczajne -podłość, przekupstwo, mącenia.» Przez tę idealizację przeszłości Polski i charak­teru Polaków (w odzie Do księżnej Wirtemberskiej) jest Kniaźnin poprzednikiem poetów romantycznych.

Najpiękniej przemówiła miłość przeszłości narodowej wraz z tęsknotą do niej w odzie Do ojczyzny («Kędyż te słupy, te granice twarde?...»), w odzie, która powstała prawdopodobnie pod wpływem Dumy Karpińskiego i satyry Krasickiego Świat zepsuty. To samo uczucie dźwięczy w odzie Do Krakowa, należącej do poezji grobów, tak znamiennej dla preromantyzmu; a nie są to jakieś fantastyczne groby królów polskich, jak w Glosie umarłych Naruszewicza, ale groby praw­dziwe - na Wawelu. «Pójdę ze łzami na ten gmach wysoki - uczcić tam, drogie ucałować zwłoki.» Wysławia tedy poeta najprzód świętego Stanisława, a potem -Bolesława Chrobrego, Kazimierza Wielkiego, Jadwigę i Jagiełłę, Zygmunta Sta­rego, Stefana Batorego. O Zygmuncie III, mając na myśli jego fanatyzm i mi­łość jezuitów, wyraża się nie bez dowcipnej ironii: «Czyjeż to zwłoki ten marmur okrywa? - Widz to marnego pięknych laurów żniwa! - Niechaj Rzym wielbi cnotę jego czynów: - ja wolę synów.» «Sercu twojemu winny hołd zostawię, - Moskwy pogromie, mężny Władysławie: - na pamięć tego drżą jeszcze bojary, - co wiązał cary. - Igrzysko losu w kościele i w polu, - o nieszczęśliwy, ale zacny królu! -Wart doli lepszej i czulszych wyrazów - ostatni z Wazów!...»«Jakiż bohatyr«w od­dzielonym grobie-leży w świetniejszej nad innych ozdobie? - Dotąd słowiań­skie śpiewają go dzieci! - Tyś to, Jan Trzeci! - Mógłżeś pomyśleć, gdyś Wiedeń obronił, - że ten, co się go zawsze Polak chronił, - utkwi swe orły pełnym wzgardy okiem - pod twoim bokiem ?» Po raz pierwszy w poezji polskiej - na ćwierć wieku prawie przed Edwardem Lubomirskim, na pół wieku z górą przed Wasilewskim i na wiek z górą przed Wyspiańskim - przemówił Wawel.

Z innych od patriotycznych warta wzmianki oda Do Litwy, choćby tylko dlatego, że spłaca cząsteczkę tego do dziś dnia nie spłaconego długu, jaki poezja polska zaciągnęła względem nieśmiertelnego czynu Rejtana; Litwin Kniaźnin nie mógł o nim zapomnieć. «Twój Rejtan zacny, Rejtan nieśmiertelny!... On jeden, aby wzór cnoty ocalał, - stanął i świętym jej ogniem oszalał. - Ojczyzno! Uczcij tak drogie popioły, - wynieś mu posąg w tej czucia postawie! - Niech nasza mło­dzież na nieprzyjacioły - chwyta z niej ogień i leci ku sławie!»

Ściśle biorąc, do utworów patriotycznych wolno także zaliczyć bardzo po­pularną odę Do wąsów, a to ze względu, że broni tu Kniaźnin obyczaju staropol­skiego, przez co jest jednym z twórców tej bogatej poezji ulotnej, która rozkwitła podczas Sejmu Czteroletniego, a która zachwalała dawne obyczaje i zwracała się przeciwko nowym modom w ubiorach i strojach, w zdobieniu głów i twarzy, w ma­nierach towarzyskich itd.

Sam Kniaźnin nieraz zabierał głos podczas Wielkiego Sejmu pisząc na przy­kład odę nawołującą Do zgody albo Hejnał na dzień 3 Maja 1792 roku. Konfede­racja targowicka i przegrana wojna z Moskwą odbiły się bardzo przykrym dźwię­kiem - w odzie Do Tadeusza Kościuszki'. «Niech Katarzyna wysoka, - uznawszy Słowian przymioty, - zwróci pogodny rzut oka - na serca nasze i cnoty.» To wo­łanie o litość jest jedyną fałszywą struną w lutni Kniaźnina. Lecz po chwilowym zwątpieniu wstąpiła w jego wierzącą duszę nadzieja, którą wyśpiewał nasamprzód w odzie Do ojczyzny («Czcigodna matko zacnego narodu!»), a potem - w odzie Do Boga («Ty nami władasz, sprawiedliwy Boże»). Przez swoją niemal majesta­tyczną powagę, przez swoją głęboką wiarę w miłosierdzie boże, w triumf dobrego nad złym, w szczęśliwą przyszłość Polski - jest ta oda Do Boga koroną całej liryki Kniaźnina i jakby zapowiedzią majestatycznego Hymnu do Boga Woronicza.

Pieśnią łabędzią Kniaźnina, wyśpiewaną na krótko przed zupełnym roz­strojem jego władz umysłowych, jest oda Na rewolucyją 1794 roku. Jest to hołd złożony powstaniu kościuszkowskiemu, w którym «honor z odwagą, wziąwszy się za ręce, - wymknęły skrzydła na wolność orlęce», i wyraz uwielbie­nia dla Kościuszki albo raczej jego apoteoza: oto porównywa go poeta nie tylko z Dawidem, który się porwał z procą na Goliata, ale i z samym Jezusem Chrystu­sem: «Bohatyr w cichej postaci, | z cnotą na ziemi a ufnością w niebie, - pod świętym hasłem: „Ojczyzno, za ciebie!"-błysnął orężem na czele swych braci... Tak i ów świata Kochanek, - gdy otchłań ludzi pożerała wściekła, - od śmierci wiecznej i od władzy piekła - stawił się Zbawcą, niewinny Baranek...»«Ale Ten, który wzniósł nagle - wszechmocne ramię z łyskawicą cudu, - uciął wśród burzy sprawę swego ludu - i zwinął razem świętej łaski żagle. - Ach! cóż sroższego być może - nad te popioły i pola krwią wrzące, - nad smutek ofiar niewinnych tysiące ? -O, niepojętyś w Twoich dziełach, Boże! - Słuchaj, niech oko bezbożne - grozę dla pychy w tym pożarze baczy! - A ty, o cnoto, nie gub się w rozpaczy: - dzieło to Boga dla ciebie nie próżne.» Widać z tych słów, że, po pierwsze, powstanie Kościuszki porównywał Kniaźnin do ofiary Chrystusowej i, po drugie, że upadek powstania poczytywał za «dzieło Boga», które nie będzie «próżne» dla Polski. Tak więc są w tej pieśni łabędziej Kniaźnina myśli, które się po latach, kiedy wybuch­nie i upadnie powstanie listopadowe, odezwą z nierównie większą pewnością i siłą w naszej wielkiej poezji romantycznej.


MATKA OBYWATELKA 


Śpij, moje złoto! - śpiewała,

Kołysząc matka swe dziecię -

Śpij, moja nadziejo cała!

Moje ty życie!

Usnęło: słabe niebożę

Dosyć się, dosyć spłakało;

Po płaczu lepiej też może

Będzie mi spało!

Dziecię! O, wieleż to biedy

Matczyna znieść musi głowa,

Nim się pociecha jej kiedy

Z ciebie wychowa!

Wieleż ja z czasem odbiorę Miłej mi za to wdzięczności, Gdy z ciebie uznam podporę

Mojej starości; Gdy więc i sercem, i głową Nie dasz przodkować nikomu, Przydając coraz cześć nową

Dla twego domu; Gdy się kraj cały zdumiewać Nad każdym twej cnoty czynem, A sława będzie mi śpiewać

Żeś moim synem! Któż wie, co jeszcze być może? Ach, sztylet serce przenika!... Poczwara jakaś (o Boże!)

Staje mi dzika: Może to nikczemnik jaki, Co ma swe imię znieważyć Lub na postępek wszelaki

Niecnoty zażyć? Wstydu on mego przyczyna, A może i śmierci jeszcze, Gdy ujrzę niewdzięcznym syna,

Którego pieszczę? Ojczyzny zdrajca i zbrodzień, Może krew braci rozleje?... Ach, serca mego niegodzien!

Cała truchleję!... Taż by nadgroda i ta mi Pociecha z ciebie być miała?... - Rzekła i oczy swe łzami

Gorzko zalała.


DO OJCZYZNY  


Kędyż te słupy, te granice twarde,

Które nasz Chrobry oznaczał żelazem?

Tenże to naród cary wiązał harde,

Gromiąc i orły, i księżyce razem?

Myż to, Polacy, owych mężów plemię,

Co nam krwią swoją kupili tę ziemię?


O wielkie dusze, których tu nie zliczę!

Jeśli z swej na nas poglądacie chwały,

Zacni Tarnowscy, mężni Chodkiewicze!

Na cóż przykłady nam wasze zostały?

Takeśmy podli, że was bierze trwoga

Błagać za nami zwróconego BOGA!


Cokolwiek świętej po was jeszcze sławy

Nam się-zostało (o bezczelna zbrodni!),

Gładzim do szczętu sromotnymi sprawy,

Wspomnienia nawet waszego niegodni.

.....

OJCZYZNO! Na cóż nam przeszyte mieczem Piersi otwierasz? My nie twoje dzieci!

Straciwszy czułość, tam kajdany wleczem, Gdzie pędzi przemoc lub mamona świeci:

Oto na sam brzęk i krótki blask złota

Troskliwym uchem czatuje niecnota.

Skądkolwiek chytra zabłyśnie Intryga, Leci tam Nędza i co urwać pragnie;

Chełpi się Zdrada, że ją Gwałt podźwiga, Klaszcze mu Podłość i kark jarzmu nagnie.

Jakże się z twojej wydźwigniesz miny,

MATKO, takimi otoczona syny?


DO WĄSÓW 


Ozdobo twarzy, wąsy pokrętne!

Powstaje na was ród zniewieściały,

Dworiiją sobie dziewczęta wstrętne,

Od dawnej Polek dalekie chwały.


Gdy pałasz cudze mierzył granice, A wzrok marsowy sercami władał, Ujmując wtenczas oczy kobiece, Bożek miłości na wąsach siadał.

Gdy szli na popis rycerze nasi, A męstwem tchnęła twarz okazała, Maryna patrząc szepnęła Basi: «Za ten wąs czarny życie bym dała!»

Gdy nasz Czarniecki słynął żelazem I dla ojczyzny krew swą poświęcał, Wszystkie go Polki wielbiły razem, A on tymczasem wąsa pokręcał.

Jana Trzeciego gdy Wiedeń sławił, Głos był powszechny między Niemkami: «Oto król polski, co nas wybawił! Jakże mu pięknie z tymi wąsami!»

Smutne w narodzie dzisiaj odmiany: Rycerską twarzą Nice się brzydzi, A dla niej Dorant, wódkami zlany, I z wąsa razem, i z męstwa szydzi.

Kogo wstyd matki, ojców i braci, Niech się z swojego kraju natrząsa: Ja zaś, z ojczystej chlubny postaci, Żem jeszcze Polak, pokręcę wąsa!


DO OJCZYZNY


Czcigodna matko zacnego narodu! Uległaś gwałtom i pysze od wschodu, Z której ust wicher i zdrada

Na łonie twoim osiada.

Cisnęła w klęski najzieleńszą ziemię, Wyrodem twoim twoje hańbiąc plemię2;

Pijana szczęściem i sroga,

Spotwarza cnotę, lży Boga.

Ślepa w zapędach przeciw samej sobie, Grążąc narody w powszechnej żałobie,

By się straszniejszą okazać,

Imię chce twoje wymazać.

Nie bój się, matko, imię to nie zginie, Póki w nas ogień i twoja krew płynie.

Brnie oto zbrodni ślepota,

Ale Bóg z tobą i cnota.


DO BOGA 


Ty nami władasz, sprawiedliwy Boże,

W Twoim imieniu potęga i chwała:

Ta, której wstrzymać świat cały nie może,

Upadła na nas z ręki Twojej strzała;

Chciałeś doświadczyć, czy Ciebie kochamy,

Chciałeś: przyjmujem i Tobie ufamy.


Potwarz ohydna i chytrość przeklęta

Ściskają cnotę w okropnej godzinie;

Schwyceni w sidła i w sromotne pęta,

Jeno krew czujem, co w nas wolno płynie

Cóż ten lud rzecze, co przed Tobą klęka?

«Ojcze, niech Twoja nas ratuje ręka!»


Ale dlatego Ty nas pchnąłeś z góry,

By się Twe jaśniej okazało ramię, Gdy nas dźwigając z padołu pokory,

Trąci tam pychę i rogi jej złamie, Gdy tej ruina przed światem wyświeci, Że Ty Pan jesteś, a my Twoje dzieci.

Gdzież ta potęga, która w ślepym pędzie

Ciebie ma za nic, okrutna, szalona, Która krwią znaczy śmiałe kroki wszędzie

I pasie łzami węże z swego łona, |jjH

Która Cię bluźni i z urągiem warczy Na Twoje hasło i moc Twojej tarczy?

Zagrzmij, o Panie! a świat Ciebie słucha!

Ale co poczniem? gdzie pójdziem ubodzy? Łyskaj i prowadź! Bo próżna otucha

Bez ognia Twego i bez Twojej wodzy; Za Twym ramieniem pole jest otwarte, Cnota się zbroi w cuda nieodparte.

Daj wytrzymałość, a razem i wiarę!

Ta groby wzrusza i góry przenosi, Ta wróci wnukom wieki ojców stare

I bujnym plonem ich ziemię rozkłosi; Wm A błędne dzisiaj Twoje ptaki białe Wrócą do gniazda na dziedziczną skałę.


Gdzie na zasadzie, co ma przeżyć wieki,

Świątynia Twojej Opatrzności stanie,

Tam jej świadectwom potomek daleki

Radosne córek odnowi śpiewanie;

Tam na ołtarzu lud, Tobą szczęśliwy,

Złoży i księgę, i miecz sprawiedliwy!





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron