Ocieplenie z Rosją to propaganda
Nasz Dziennik, 2011-02-01
Z
Witoldem Waszczykowskim, dyplomatą i byłym szefem BBN, rozmawia
Maciej Walaszczyk
Jak
jako były zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego odbiera
Pan zaproszenie Nikołaja Patruszewa, sekretarza rosyjskiej Rady
Bezpieczeństwa, na XX-lecie tej instytucji? Jego wizyta wypada
również w szczególnym momencie - krótko po ogłoszeniu raportu
MAK o przyczynach katastrofy smoleńskiej i spektakularnym
upokorzeniu Polski i samego premiera Tuska przez Rosjan.
-
Widać, że polskie władze, zarówno rząd, jak i prezydent, w
dalszym ciągu brną w politykę pragmatycznego dogadywania się z
Rosją i liczenia na jakąś empatię z jej strony. Mimo że ostatnio
Rosja pokazała, jak traktuje Polskę i gdzie widzi nasze miejsce.
Anonimowy
urzędnik BBN tłumaczył na łamach "Gazety Wyborczej", że
fakt przyjazdu do Polski Nikołaja Patruszewa to dowód na
kontynuację dialogu i pozytywne nastawienie drugiej strony.
-
Nie ma żadnego dialogu. Istnieje wielka dysproporcja między funkcją
Biura Bezpieczeństwa Narodowego w Polsce a rosyjską Radą
Bezpieczeństwa. Polskie BBN, szczególnie podczas kadencji obecnego
prezydenta, zostało ograniczone tylko do roli ośrodka analitycznego
i doradczego. A ośrodek rosyjski ma w swojej gestii możliwość
nadzoru nad pewną częścią rosyjskiego aparatu bezpieczeństwa.
Podobnie funkcjonuje biuro bezpieczeństwa przy prezydencie Ukrainy
albo - by lepiej to zilustrować - w czasach prezydentury Lecha
Wałęsy pod rządami tzw. małej konstytucji w Polsce na początku
lat 90. Wtedy głowa państwa obsadzała swoimi ludźmi tzw. resorty
siłowe - MON, MSW i MSZ, a pierwszy szef BBN, którym był wtedy
Lech Kaczyński, pełnił - można powiedzieć - funkcję
wiceprezydenta, ponieważ jako minister stanu nadzorował w imieniu
prezydenta pracę tych resortów.
A
jaka jest dziś ranga i znaczenie Nikołaja Patruszewa w Rosji? Bo
jest anonsowany nie tylko jako przyjaciel Władimira Putina, ale
wysoki rangą urzędnik tego kraju.
-
To właśnie wysokiej rangi urzędnik, który za pośrednictwem
kierowanej przez siebie instytucji nadzoruje w imieniu prezydenta
Rosji część rosyjskich służb. I choćby z tego powodu jego
kontakty z BBN pokazują, że współpraca obu instytucji jest
zupełnie niesymetryczna. Nie jest słuszną rzeczą, by BBN jako
instytucja kraju należącego do NATO i Unii Europejskiej miało dziś
podejmować techniczną współpracę z ośrodkiem, który - podobnie
jak całe otoczenie premiera czy prezydenta Rosji - wywodzi się z
tamtejszych służb specjalnych. Również Patruszew jest byłym
oficerem KGB, być może ciągle jest człowiekiem rosyjskich służb.
To kolejny dowód na zupełną asymetrię tego rodzaju kontaktów.
Ma
się też spotkać z ministrem Bogdanem Klichem oraz naszymi
wojskowymi. Jego wizyta potrwa do środy.
-
Dlatego zadaję sobie pytanie, jakie to w takim razie mają być
rozmowy z ludźmi takimi jak Patruszew. Co będziemy z nim
konsultować - sytuację na Białorusi, kwestię rosyjskich żądań
dotyczących udziału w budowie NATO-wskiej tarczy antyrakietowej,
czy też rozmawiać o Iranie i Bliskim Wschodzie? Raz jeszcze
podkreślam: to sytuacja zupełnie asymetryczna - kraj taki jak
Polska, który należy do NATO i UE, nie powinien rozmawiać na takim
szczeblu z państwem takim jak Rosja, które ma agendę globalną. My
takiej nie mamy.
A
może zostaną poruszone inne kwestie, związane z badaniem
katastrofy smoleńskiej i polską odpowiedzią na raport MAK? To może
jakaś próba porozumienia się tym kanałem? Tusk ma teraz spory
kłopot.
-
Takich rozmów nie może prowadzić gen. Stanisław Koziej jako szef
BBN. Być może Patruszewowi, który będzie przyjmowany w innych
instytucjach, polska strona coś przekaże. Tylko proszę zauważyć,
że polska strona nie ma jednoznacznego stanowiska w kwestii raportu
rosyjskiego MAK. Donald Tusk w swoich ostatnich wypowiedziach
stwierdził, że jest to raport "niekompletny", ale co
innego mówił wspomniany już minister jego rządu Bogdan Klich,
który całkowicie go dezawuuje. Jednocześnie starając się bronić
samego siebie, bo przypomnijmy, że ten raport bardzo surowo ocenia
stronę polską, a w szczególności pilotów.
No
i jeszcze co innego mówi prezydent Bronisław Komorowski, który w
gruncie rzeczy tezy raportu o winie pilotów, w trudnych warunkach
podejmujących próbę lądowania, akceptuje.
-
Dlatego nie wiadomo nawet, jeśli Patruszew miałby rozmawiać na
temat raportu MAK, kto będzie wytyczonym przez stronę polską
głównym partnerem dla Rosjan w tej sprawie. I jaki komunikat miałby
mu przekazać? Że raport jest niekompletny, jest do przyjęcia, czy
nadaje się całkowicie do odrzucenia? Dlatego ta wizyta wywołuje
tylko wielkie zamieszanie. Konfudujemy ludzi, udając, że mamy przez
to "ocieplone" relacje z Rosją. A one tylko sprowadzają
się do jakiś kurtuazyjnych rozmów na poziomie instytucji, które
do siebie zupełnie nie przystają.
Ale
to tylko kurtuazja czy jednak te kontakty między prezydentem
Komorowskim i rządem z Rosją zaczynają wchodzić znacznie głębiej?
Mimo że jesteśmy - jak Pan ciągle podkreśla - krajem NATO i UE,
intensywność różnego rodzaju spotkań w ciągu ostatnich 10
miesięcy jest ogromna.
-
Rzeczywiście, ilość kontaktów i telefonów jest bardzo duża, to
kontakty telefoniczne Radosława Sikorskiego i Siergieja Ławrowa,
spotkania i rozmowy, również telefoniczne, prezydenta Komorowskiego
z Dmitrijem Miedwiediewem. To jest chyba jednak ciągle próba
udawania przed opinią publiczną, przekonywania Polaków, że
współpraca między obydwoma państwami owocuje ocieplaniem
stosunków. To chęć pokazania ludziom, że nie można ich dziś
pogorszyć, bo - jak powiedział Tusk w parlamencie - jeśli je
popsujemy, to nie będziemy mieć prawdy, a wojnę. I właśnie tutaj
premier Tusk wpadł kilka lat temu w pułapkę. Wtedy, gdy
zdecydowano o odcięciu się od spuścizny polityki wschodniej
prezydenta Kaczyńskiego, polityki jagiellońskiej i tego, co robiono
w tej sprawie za czasów rządów PiS. Uznano, że to wszystko były
nierealistyczne mrzonki, że Polska nie może kreować na Wschodzie
żadnej skutecznej polityki, przechodząc tym samym na pozycję
polityki pragmatycznego dogadywania się z Rosją. Ja nazywam to
inaczej, jako politykę "geszefciarstwa", transakcyjności.
Kalkulowano, że skoro Rosji zależy dziś na dobrej współpracy z
Europą, to może w zamian za to coś od niej zyskamy. W efekcie
tego, jeszcze przed wizytą Putina na Westerplatte, zatrzymano
wszelkie negocjacje w tzw. kwestiach trudnych, m.in. historycznych.
Po czym tuż przed 70. rocznicą wybuchu II wojny światowej
rozpętała się kampania, w której Rosja oskarżała Polskę o
doprowadzenie do wybuchu II wojny światowej, a ministra Becka o to,
że był niemieckim agentem. Strona polska wytrzymała wszystko tylko
po to, by do Gdańska przyjechał Putin. I co się okazało?
Przyjechał i zadeklarował, że dzisiejszej Rosji zależy na takim
porozumieniu z Niemcami, jakie zostało zawarte między Niemcami a
Francją po II wojnie światowej. Nie wspominając przy tym nic o
Polsce. Doradca prezydenta Tomasz Nałęcz mówił potem, że warto
było zapłacić każdą cenę, aby doprowadzić do spotkania Tuska z
Putinem w Katyniu. No to zapłaciliśmy za to potworną cenę.
Sytuacja była identyczna, gdy oczekiwano na przyjazd Miedwiediewa.
Przecież już od października Tusk wiedział, jak wygląda raport
MAK, ale w imię "niepsucia" relacji z Rosją nie ujawniono
go przed opinią publiczną, nie ujawniono zapisów z rozmów z wieży
kontrolnej. I co? Miedwiediew przyjechał, nie przywiózł ze sobą
ani żadnych kontraktów, ani żadnych innych konkretnych propozycji.
Niczego, co dowodziłoby jakiejś poważnej zmiany.
Jakie
działania powinien podjąć rząd?
-
Mógł zaprzeczyć całej dotychczasowej polityce porozumiewania się
z Rosją i zaryzykować oskarżenie, że w tej sprawie PiS miało
rację, że z Rosją nie ma szans się dogadać; albo brnąć w to w
dalszym ciągu i udawać, że jest dobrze. Wybrano widać to drugie
wyjście, o czym świadczą ciągłe wizyty: Ławrowa czy dzisiejsza
Patruszewa. Odbywa się to przy osłonie medialnej, która tłumaczy
ludziom, że nie ma innego wyjścia, chyba że będzie to wojna.
No
właśnie, jak Pan ocenia takie postawienie sprawy?
-
To całkowita nieprawda. Przez tę politykę porozumienia nic nie
uzyskaliśmy. Nie ma przełomu w sprawie kwalifikacji zbrodni
katyńskiej jako zbrodni ludobójstwa, nie ma żadnych przełomowych
zmian w kontaktach gospodarczych, bo gdyby nie interwencja Unii
Europejskiej, to byśmy jeszcze więcej stracili na umowie gazowej.
Mamy wciąż duży deficyt w bilansie handlowym. Firmy, które
produkują mięso, wciąż mają wielkie problemy, by odzyskać rynek
rosyjski, który straciły wskutek blokady. Do tego dochodzi budowa
Gazociągu Północnego i groźba blokady polskich portów. Nie
zlikwidowano ograniczeń w żegludze po Zalewie Wiślanym. Stosunki z
Rosją nie zostały więc naprawione, bo co ma się pogorszyć?
Przecież nic się nie polepszyło mimo całej propagandowej otoczki,
jaka temu "ocieplaniu" ciągle towarzyszy.
Dziękuję
za rozmowę.