A Łunaczarski Zadania oświaty pozaszkolnej w Rosji Radzieckiej

A. Łunaczarski – Zadania oświaty pozaszkolnej w Rosji Radzieckiej

Luty 15, 2011

Anatolij Łunaczarski

Zadania oświaty pozaszkolnej w Rosji Radzieckiej

(Przemówienie wygłoszone na otwarciu I Wszechrosyjskiego Zjazdu Oświaty Pozaszkolnej)

6 maja 1919 r.

Towarzysze! Zjawisko oświaty stanowi w gruncie rzeczy zasadniczy trzon rozumnego bytu każdej godnej tego imienia istoty ludzkiej oraz całego świadomego życia społeczeństwa ludzkiego. Jeżeli stare przysłowie powiada, że człowiek nie po to żyje, aby jeść, lecz je, aby żyć, to bynajmniej nie można powiedzieć, że człowiek kształci się, aby żyć, a nie żyje, aby się kształcić. Żyje wyłącznie po to, aby się kształcić. Każda chwila w życiu i każdy akt życiowy, który nie wzmaga naszego ducha, nie rozszerza łożyska naszego życia, stanowi dar zmarnowany.

W ciągu długiego szeregu tysiącleci ludzie odbierali swoje wykształcenie w zależności od warunków przyrodniczych i żywiołowych, i byli, że tak powiem, prowadzeni przez naturę. Popędzana przez potrzebę oraz przyrodę na określonym szczeblu rozwoju jedna grupa w ślad za drugą wstępuje w snop słonecznego blasku samozrozumienia i samopoznania, stawiając przed sobą własny rozwój duchowy jako świadomy i ostateczny cel. I kiedy słyszymy te słowa — oświata pozaszkolna, to mimo woli ogarnia nas przerażenie ze względu na szerokość tego zadania. W samej rzeczy, główna część, główny fragment prac nad wykształceniem istoty ludzkiej przypada na młodość i nieskończenie ważne są, być może, nawyki życiowe oraz praca z dzieckiem w wieku przedszkolnym. Wszyscy przyznajemy ogromne znaczenie sprawie kształcenia przedszkolnego, zajmował się tym także zjazd, poprzedzający nasz o kilka dni, niemniej jednak kształcenie przedszkolne nosi cechy prymitywizmu. Znajomość życia, sztuki, techniki oraz minionych dziejów ludzkości uzyskuje się dopiero w szkole i szczęśliwe są te kraje, gdzie każdy obywatel znajduje to wszystko w szkole pod kierownictwem nauczyciela nieskrępowanego i stojącego na wysokości zadania.

Ale nawet w tych krajach, raczej hipotetycznych, niż istniejących w rzeczywistości, szkolnictwo nie może być zorganizowane w sposób doskonały. Póki człowiek żyje, choćby siwizna pokrywała jego głowę, może on, chce i powinien się kształcić — iw ten sposób wszelkie wykształcenie, pobierane poza szkołą, jako że całe życie nie mieści się w ramach szkoły, należy do procesu oświaty pozaszkolnej.

Byłoby jednak paradoksem i absurdem tak szerokie rozumienie zadań Komisariatu Oświaty Ludowej albo Zjazdu Oświaty Pozaszkolnej.

Pod oświatą pozaszkolną, we właściwym sensie tego słowa, należy rozumieć pomoc, jaką państwo i szkoła okazują w zdobyciu wykształcenia ludziom, którym normalna szkoła dała za mało, albo którzy do szkoły nie chodzili. Pomóc im iść dalej, uzupełnić i wyrównać ich wykształcenie, jeżeli otrzymali w szkole nie dość wiadomości, jeżeli otrzymali wykształcenie raczej wykoślawiające duszę niż sprzyjające jej rozwojowi — oto cel oświaty pozaszkolnej.

Chociaż w ten sposób zwęziliśmy zadania oświaty pozaszkolnej, wciąż jeszcze mamy przed sobą niezmierzone przestrzenie. Przede wszystkim w Rosji, liczącej ogromne rzesze analfabetów, wyrasta przed działaczami oświaty pozaszkolnej kolosalne zadanie: zagwarantować każdemu prawo i obowiązek zdobycia umiejętności czytania i pisania. Zagadnienie to winno zaangażować wszystkich ze wszech miar i na wszelkie sposoby. To chleb powszedni oświaty pozaszkolnej w Rosji!

Przyjemniej, naturalnie, pasjonować się problemami teatru ludowego, kreślić perspektywy cudownych domów ludowych, ale nie należy tylko marzyć o tym, trzeba pracować.

Przede wszystkim należy zejść i do suteren oświaty pozaszkolnej, pamiętając, że podstawowa, najcięższa praca masowa — to właśnie walka z analfabetyzmem, z najprymitywniejszą, najbrutalniejszą ciemnotą.

Rozumie się, że nie wolno nam nigdy poprzestać na ustalaniu jakichś met na swojej drodze, jak na przykład takiej mety, że po prostu trzeba uczynić naród piśmiennym. Rozumie się samo przez się, że pojęcie piśmienności jest pojęciem funkcjonalnym, które w naszych rękach z miejsca rozwija się w pojęcie napędowe. Cóż jest wart piśmienny człowiek, który nie czyta żadnej książki? To człowiek skazany na powtórny analfabetyzm. I my wiemy, że w Rosji potworna ilość ludzi zapomina liter, i nie tylko w Rosji, lecz nawet w bardziej rozwiniętych krajach spotykamy podobne zjawisko.

Elementarz jest kluczem i podobnie jak nic żeście nie podarowali człowiekowi, jeżeli podarowaliście mu jedynie klucz, bez kufra, skarbca, który można otworzyć, tak umiejętność czytania nie stanowi wartości, chociaż bez niej inne wartości okazują się prawie niedostępne. Trzeba zaczynać od tego, od czego zaczyna i szkoła, to znaczy myśleć nie o elementarnej umiejętności czytania, lecz również o przekazaniu całej dorosłej ludności, przystosowując się do wszystkich stopni jej rozwoju duchowego, tego ogólnokształcącego pokarmu, który jest istotnie niezbędny. Mówiąc o dostosowaniu się do rozmaitych poziomów, mam na uwadze to, że wszelkiego rodzaju kursy, szkoły niedzielne, wieczorowe, uzupełniające, poszczególne wykłady itd. — wszystko to musi być obliczone tak, żeby znaleźli tam dla siebie pokarm umysłowy zarówno początkujący, pozbawieni jakichkolwiek naukowych pojęć, jakiegokolwiek wstępnego przygotowania, jak i ci, którzy stoją na wyższych szczeblach wiedzy, włącznie, być może, z zaspokojeniem potrzeb najbardziej wykształconych ludzi. W naszej Rosji nie powinniśmy sprowadzać kultury do prymitywu, uniemożliwiając dalszy rozwój ludzi wykształconych.

Możemy podciągnąć masy jedynie w tym wypadku, jeżeli będzie trwała działalność naukowo-kulturalna na górze. Aby krzewić oświatę pozaszkolną, potrzebny nam jest pozaszkolny nauczyciel, a po to, żeby mógł on się czegoś nauczyć, potrzebny mu jest pozaszkolny profesor.

Potrzebna jest żywa kultura wyższego rzędu. Organizm społeczny musi rozwijać się równomiernie — od niższych szczebli kultury do wyższych.

Popularyzacja wiedzy, popularyzacja sztuk pięknych, propaganda społeczno-polityczna — oto podstawowe zadania oświaty pozaszkolnej.

Bardzo często kształcenia pozaszkolnego podejmuje się pedagog. Dorosłego analfabetę traktuje on jak ucznia-podrostka. A tymczasem robotnik czy chłop pod względem doświadczenia życiowego stoi niekiedy wyżej od samego pedagoga. Dlatego nie wolno, na przykład, ucząc dorosłych, stosować zwykłych szkolnych metod. Uczenie dorosłego czytania i pisania musi się odbywać w atmosferze rozszerzania wiadomości, opierać się na lekturze książek, gazet, dekretów…

Ten sam związek nauki z życiem, z doświadczeniem pracy należy zachować i w popularyzacji wiedzy. Pożądane by tu było sprowadzenie do minimum wykładów i zastąpienie ich przez praktyczne zajęcia w laboratorium, fabryce itp.

Czy można jednakże powiedzieć, że wykłady wcale nie są potrzebne, że to tylko szkolarstwo?

Oczywiście, że nie — żywe słowo prelegenta zwłaszcza u nas, w Rosji, odgrywa ogromną rolę, ale wszędzie i zawsze, w miarę możności, prelegent powinien posługiwać się takimi pomocami szkolnymi, jak latarnia magiczna, kinematograf, jednym słowem — na wszelkie sposoby wciągać słuchacza do procesu roboczej, aktywnej percepcji wiadomości.

W jakiej zaś mierze sama treść wiedzy może sprzyjać komunistycznemu wychowaniu mas?

Najmniej sporne są nauki przyrodnicze.

Z samej istoty ustroju kapitalistycznego wynika, że podstawy przyrodniczego widzenia świata muszą być mniej więcej obiektywne. Czyż można świadomie bądź nieświadomie falsyfikować naukę o roślinach, o zwierzętach, o jakichś tam prawach mechaniki, skoro falsyfikując tego rodzaju prawdy nie sposób prowadzić gospodarki? A że musi się prowadzić gospodarkę, że maszyny muszą funkcjonować prawidłowo, chore bydło trzeba wyleczyć i ziemię użyźnić, więc potrzebna jest i wiedza obiektywna. I dlatego dziedzina ta w każdym kraju jest niezawodnie dziedziną głęboko uczciwą. Musi ona badać przyrodę metodami najoszczędniejszymi i najgłębszymi, formułować możliwie najprecyzyjniej i najoszczędniej to wszystko, co przyroda władczym głosem dyktuje. Dlatego mamy znaczną ilość uczonych najwyższej klasy, jak również, schodząc po szczeblach niżej, mniej lub więcej utalentowanych popularyzatorów albo w każdym razie fachowych prelegentów, którym możemy bez najmniejszych obaw powierzyć całą sprawę rozpowszechniania nauk przyrodniczych, poczynając od kosmografii, kończąc zaś na najdrobniejszych szczególikach jakichś przedmiotów stosowanych.

Zupełnie inaczej wygląda dziedzina nauk społecznych. Tu wszystko jest wysoce sporne. Bowiem od poglądu człowieka na historię, od jego pojmowania ideału, od tego, jakiemu czynnikowi przypisuje on główną rolę w swoim obecnym życiu, zależy również i to, dokąd taki człowiek pójdzie, co będzie robił, jak będzie pracował. Społeczeństwo dotychczas było ugruntowane na nierówności socjalnej. Określone klasy dominowały kolejno w różnych krajach w mniejszym lub większym stopniu. W ślad za feudałami dominowała wszędzie kapitalistyczna burżuazja, która była zmuszona za wszelką cenę fałszować naukę, im zaś dalej, tym bodaj świadomiej.

Tymczasem im dalej, tym groźniej wyrastał przed nią powołany do życia i zorganizowany przez nią samą wróg — proletariat, który inaczej rysował sobie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość ludzkości, posługując się zupełnie odmiennymi kryteriami oceny. I kiedy nauka burżuazyjna była zmuszona wystąpić do walki na śmierć i życie z młodą nauką proletariacką, walka ta toczyła się nie tylko na temat ideałów, lecz fałszowano i zmieniano dla dogodzenia klasie panującej również same fakty, aż do statystyki — języka „beznamiętnych” cyfr włącznie. Nie chcę powiedzieć, że cała nauka burżuazyjna, czy cała oficjalna nauka uniwersytecka pozbawiona jest wartości w dziedzinie nauk społecznych, nic podobnego nie chcę powiedzieć! Marks też, kiedy przeciwstawiał takich uczonych burżuazyjnych, jak Adam Smith i Ricardo, takiemu uczonemu jak Malthus, mówił, że Ricardo i Adam Smith działali pod naciskiem zjawisk, które ich otaczały, i uwzględniali je całkiem uczciwie, jedynie zaś jako przedstawiciele określonej klasy i określonej epoki nie mogli dotrzeć do pełnej prawdy, bo ich oczy nie dostrzegały jej, gdyż skierowane były w inną stronę. Malthus natomiast, stwierdzał Marks, świadomie zniekształcał naukę: w życiu i twórczości był świadomym apologetą klasy burżuazyjnej. Ma się rozumieć, jeden i drugi element odzwierciedla się w nauce.

Co się tyczy nauki fałszowanej świadomie, jest ona mniej szkodliwa, umiera śmiercią naturalną, gdy tylko dotknie jej krytyka.

Co się tyczy mimowolnej falsyfikacji, rzecz jest bardziej skomplikowana. I kiedy my, przedstawiciele młodej nauki proletariackiej, rozmawiamy z tymi lub innymi siwowłosymi profesorami, którzy siedzą na swoich 12—15 tomach dzieł zebranych, to i oni są przekonani, że mówiąc „nauka jest obiektywna”, „nauka jest niezależna”, wygłaszają sądy nadzwyczaj obiektywne, sądy o powszechnym znaczeniu. I kiedy my, marksiści, mówimy o świadomości klasowej, proletariackim światopoglądzie, proletariackim ruchu naukowym, to oni twierdzą, że to wąska klasowa i nawet partyjna tendencja.

Gdzie my widzimy białe, tam oni widzą czarne. Oni myślą, że ta nauka o społeczeństwie, którą wyssali z mlekiem matki, także z wykładów swoich profesorów, którzy byli dla nich autorytetami, że ta nauka jest „obiektywna”, podczas gdy z naszego punktu widzenia jest ona radykalnie skażona tysiącem przesądów, zrodzonych przez władzę burżuazyjną, która zniekształca istotę procesów społecznych i przedstawia ją w fałszywym świetle. Rozbieżności między nami a nimi są tu tak poważne, że człowiek mimo woli zadaje sobie pytanie: więc cóż począć z tą największą częścią oświatowej armii, którą możemy dysponować w akcji oświaty pozaszkolnej?

Co się tyczy nauk społecznych, to nieomal w całości znajdują się one w niewoli przesądów naukowych. Jeżeli dodamy jeszcze, że ustrój społeczno-polityczny, zwany Republiką Rad, ustrój, którego istota sprowadza się do dyktatury proletariatu oraz oświeconej i najmniej zamożnej części chłopstwa, że ustrój ten ze strony owych ludzi spotyka się z antypatią i nieżyczliwością, to człowiek opuszcza ręce i dochodzi do wniosku, że bardzo często na uniwersytecie czy w szkole pracy drugiego stopnia, czy w akcji pozaszkolnej, rozlegają się takie wykłady, które brzmią wyraźnie i niewątpliwie jak antyradziecka, antyproletariacka, a więc kontrrewolucyjna propaganda.

Bardzo często tak właśnie jest. Ktoś jest do głębi przeświadczony, że głosi prawdę obiektywną, a my z równie głębokim przekonaniem dostrzegamy w tym miejscu kontrrewolucyjne idee. Jest to jedna z podstawowych trudności naszej sytuacji, albowiem ilość prelegentów, którą dysponujemy, nie mówię już o całej robocie na prowincji, w terenie, lecz którą dysponujemy nawet do przygotowania nauczycieli do szkolnej i pozaszkolnej działalności — jest niezwykle znikoma.

Wypadnie nam się zająć najusilniej pracą typu kursowego i seminaryjnego, jak również typu instytutów pedagogicznych, aby możliwie najprędzej rozmnażały się potężne drożdże nauki o społeczeństwie, bazującej na socjalizmie naukowym, aby zmusiły do wyrośnięcia szkolny i pozaszkolny rozczyn.

Bez energicznej pracy w tym kierunku będziemy stałe słyszeli od towarzyszy z terenu, a nawet od towarzyszy w Piotrogrodzie i Moskwie, oświadczenia tego rodzaju: „Oto mamy nakreślony program, świetny program, ma on na celu podniesienie w masach poziomu wiedzy społecznej. Należałoby powierzyć wykład tego programu w każdym razie całkiem pewnym socjalistom, ale ich nie ma i wypada powierzać tę pracę osobom, które są wrogami naszego programu i wszędzie, gdzie trzeba powiedzieć »tak«, powiedzą »nie«. W ten sposób program przeistacza się we własne przeciwieństwo”.

I często z tej sytuacji nie ma wyjścia. Zwracałem już uwagę na tę trudność. Z trudnością tą Komisariat Oświaty Ludowej musi stale walczyć.

Tu z jednej strony powiadają: machnijcie ręką. Coś tam prelegent jednak wyłoży, a koniec końców masy ludowe same się połapią, a łykną trochę trucizny — nie umrą!

Z drugiej strony powiadają nam: „Co tu się u was wykłada, toć to wprost kontrrewolucja!”

Więc co mamy robić? Zamknąć większość szkół, większość instytucji oświaty pozaszkolnej? Zlikwidować działalność kulturalną i pozwolić jej rosnąć od dołu, jak wiosną rośnie trawa?

Ma się rozumieć, że to znowu zupełna niedorzeczność i oczywiście, że musimy trzymać się środka.

Potrzebna jest określona selekcja, określona kontrola i najusilniejsza praca nad wykształceniem wykładowcy nauk społecznych nowego typu, i wiem, że bardzo wielu chcąc lub nie chcąc dostosowuje się do nowej epoki: chcąc, kiedy nabierają ostrożności w propagowaniu prawd, obecnie niemile widzianych, i kładą nacisk na nowe elementy, nie chcąc zaś, kiedy pochłania ich rozwijająca się przed ich oczyma gigantyczna wizja walki klasy robotniczej. I na naszych oczach niektórzy powoli i stopniowo, inni zaś szybko, jak Szaweł w Pawła, przeistaczają się w nowych ludzi. I proces ten powinien zataczać coraz szersze kręgi, albowiem nauczyciele, armia nauczycielska rekrutuje się przeważnie spośród inteligencji, nie spośród burżuazji. Jeżeli inteligencja w ciągu dziesięcioleci, pod naciskiem caratu i kapitału, często sama o tym nie wiedząc, sprzeniewierzała się sobie i zamieniała się w narzędzie dławienia narodu, w narzędzie fałszowania prawdy, to jest zupełnie naturalne, że w miarę utrwalania się nowego ustroju coraz szybciej i coraz szerszą falą inteligencja będzie przybijała do nas — do nowego właściciela świata, który wyzwoli inteligencję od jej rzekomego „obiektywizmu”, rozwiąże jej ręce do rzeczywistej i autentycznej swobodnej twórczości. Albowiem słowa Lassalle’a, że czwarty stan uzyska najlepszą ostoję i najlepszego sojusznika w nauce, i słowa Marksa, że interesy klasy robotniczej najbardziej kojarzą się z interesami człowieka, oddanego obiektywnej wiedzy, pozostają niezachwiane, dlatego nie ma co zwieszać nosa na kwintę. Trudności są tymczasowe i metody, o których mówię — selekcja najodpowiedniejszych elementów, podkreślanie faktów, a nie ich oświetlanie, w wypadku, kiedy nie możemy zaufać ich oświetlenia komuś dalekiemu od nowej Rosji, jednocześnie zaś najenergiczniejsze prace nad przygotowaniem odpowiedniego personelu — te metody wybawią nas z wymienionych trudności. Co się tyczy popularyzacji sztuki, to kwestia ta na pierwsze wejrzenie wydaje się przedmiotem zbytku, i bardzo częste jest mniemanie, że oświacie pozaszkolnej wypada mieć do czynienia ze sztuką po to, być może, aby, jak powiada przysłowie łacińskie, „uczyć, bawiąc”. To całkiem niedorzeczne wyobrażenie o zadaniach oświaty pozaszkolnej w dziedzinie sztuki. Nie będę poruszał rozmaitego rodzaju wyrafinowanych teorii sztuki, o których można by było mówić bardzo długo. Zatrzymam się na tym mniej więcej powszechnie uznanym fakcie, który dominuje we wszystkich teoriach sztuki: sztuka jest potęgą, zarażającą uczucia masy słuchaczy lub widzów określonymi uczuciami, wypowiedzianymi przez artystę. To niewątpliwa prawda. O sztuce oratorskiej mówi się tylko o tyle, o ile orator nie tylko propaguje, czyli rozszerza dla innych krąg wiadomości, lecz agituje, czyli wzrusza ludzi, albowiem, jak powiada Spencer, rozumienie głową nie prowadzi do określonych postępków, pozostawia człowieka wiernym swojemu charakterowi. Charakter ulega zmianie, kiedy człowiek zapala się, kiedy kocha, kiedy poruszone są struny jego istoty emocjonalnej, uczuciowej — i to właśnie czyni sztuka! Wszystkie narody, nawet w zaraniu swego istnienia, posługują się wszelkiego rodzaju społecznymi tańcami i pieśniami. Sztuka masowo organizuje serca ludzkie, jak nauka organizuje mózgi, bezpośrednim rezultatem sztuki jest ożywienie moralne mas.

Ale aby to spełniać, sztuka nie może być tą deprawującą sztuką, do której zmierzała burżuazja w ostatnim okresie swego istnienia.

W ostatnich czasach przestano interesować się sztuką jako pierwiastkiem organizującym. Jeżeli można znaleźć u pisarzy burżuazyjnych, na przykład u takiego Bourgeta, ideologiczne powieści, w których burżuazja walczy o władzę nad robotnikami, to w znikomej ilości. Sztuka tworzyła dla burżuazji jedynie różnego rodzaju rozrywkę.

Ale w tym samym czasie w sztuce przeszłości bardzo liczne grupy inteligencji jak najenergiczniej buntowały się przeciw duchowi burżuazji. W ciągu całej historii dążyły one stale do stworzenia sobie świadomości artystycznej, do sztuki religijnej. W epokach szczytowego rozwoju wszelkich grup ludzkich mamy i w przeszłości wielką sztukę. Taka sztuka może służyć jako źródło wszelkiego natchnienia i wszelkiej radości również i dla nas, a na gruncie tej sztuki, tych wielkich skarbów, jakie odziedziczyliśmy po wiekach minionych, można wyhodować sztukę, odpowiadającą naszym wielkim czasom, tym bardziej że podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej już położono podwaliny nowej sztuki masowej. Żyła nią połowa dziewiętnastego stulecia. Muzyce Rewolucja Francuska dała Beethovena, architekturze — styl empire, najokazalszy styl, jaki stworzyła nowożytna Europa, z jej źródeł wypłynęły dwa potężne strumienie literackie — romantyzm i realizm.

Epoka rewolucji, którą wielu uważało za „prozaiczną”, a w jej sztuce dostrzegało tendencyjność, w gruncie rzeczy stworzyła gigantyczny bodziec dla twórczości. Te święta ludowe, które w swoim czasie widział Paryż, kontynuujemy w czerwonym Piotrogrodzie i Moskwie, na poziomie wyższym, niż osiągnęła Rewolucja Francuska.

Podobnie i w dziedzinie nauki dostrzegamy szereg ogromnych przewrotów, wywołanych przez rewolucję albo jej towarzyszących.

Tak więc, jesteśmy skłonni uważać, że sztuka jest bezpośrednio związana z całym wysiłkiem wykształcenia duszy społecznej. Słowo kształcenie ma wszak w ogóle potrójne znaczenie. Z jednej strony każdy człowiek kształci się, to znaczy zbliża się do takiego kształtu, który postawił przed sobą jako ideał, z drugiej strony — taki wykształcony człowiek, przekształcony z człowieczego półfabrykatu, z „człowieka-wlewku” w coś podobnego do wspaniałego wzoru Człowieka, jaki może się jeszcze nie narodził, jakiego dopiero chcemy urodzić — ten wykształcony człowiek jako jednostka nie może istnieć bez odpowiednich warunków. Potrzebna mu jest odpowiednia atmosfera, towarzystwo takich ludzi, które nie będzie zwykłym konglomeratem, zwykłą „zbiórką” ludzi wykształconych, lecz nowym zorganizowanym społeczeństwem, w pełnym tego słowa znaczeniu superorganizmem, zawierającym w sobie wielką duszę społeczną. Otóż to jest socjalizm, to jest komunizm, to jest to, co przeciwstawiamy społeczeństwu jako zwykłemu zgromadzeniu ludzi. Tutaj zespala się indywidualizm z uspołecznieniem. Problem kształcenia jest nie tylko problemem wykształcenia człowieka, jego osobowości, ale również problemem ukształtowania ludzkości, społeczeństwa.

Wreszcie, człowiek nie tylko przekształca siebie i swoje środowisko społeczne, ale również swoje środowisko fizyczne. Nie tylko ubiera się, wytwarza narzędzia, buduje gmachy, miasta itd., ale także otacza miasta parkami, ogrodami, zmienia bieg rzek, zarysy mórz, przekopuje cieśniny, tam gdzie ich nie było, buduje przesmyki tam, gdzie ich nie ma, i w ten sposób urządza życie, odpowiadające wszystkim potrzebom duchowym człowieka, który wyhodował sam siebie.

Z tego zatem punktu widzenia działalność samokształceniowa, działalność społeczno-polityczna i działalność estetyczna — są to wszystko różne nurty pracy oświatowej, zmierzające do jednego wzoru, do jednego prawzoru, który malujemy przed sobą i nazywamy ideałem.

Wychodząc z tego założenia, wypada powiedzieć kilka słów o jeszcze dwóch zadaniach, których nie wolno nam zlekceważyć.

Nie wolno nam zlekceważyć pozaszkolnej oświaty technicznej. Nie można myśleć o wykształceniu poszczególnej jednostki, nie można myśleć o osiągnięciu jakichkolwiek ideałów społecznych, jeżeli społeczeństwo siedzi na spróchniałym sęku — spadniemy z niego na zbity łeb, choćbyśmy byli wyśmienitymi dyplomatami i przywódcami. Nasza Armia Czerwona może zwyciężać na wszystkich frontach, nasi przywódcy polityczni mogą imponować całemu światu swoją polityką międzynarodową — i niemniej jednak rewolucja nasza może ponieść klęskę, jeżeli nie będziemy mieli ani kolei żelaznych, ani chleba i nie będziemy nic produkowali.

U nas, w Rosji, zależy to w znacznym stopniu od przyczyn ogólnych, od wojennego rozprzężenia, od zacofania gospodarczego, ale oprócz tego, ma się rozumieć, mamy słabo przygotowanych pod każdym względem pracowników — i to w pierwszym rzędzie hamuje wszystko. Za mało mamy wykwalifikowanych pracowników technicznych, za mało w sensie normalnej dyscypliny pracy i za mało w sensie etycznego pojmowania zadań. Wszystkie te kwestie wiążą się w jedną nierozerwalną całość.

Nie zdołamy wykonać zadań gospodarczych, jeżeli nie będziemy mieli robotników, którzy potrafią pracować. Mało mamy wykwalifikowanych pracowników, znikomą ilość inżynierów, jeszcze mniejszą ilość średniego personelu technicznego, bardzo niewielu wykwalifikowanych pracowników w ogóle. I musimy powiększyć ich ilość wszelkimi sposobami, a także podnieść ich jakość.

Obecnie odbywa się wchłanianie kultury miejskiej przez, wieś. Być może, jest to w obecnych czasach zbawienny proces, być może, dzięki temu dziesiątki i setki tysięcy robotników zapuściły korzenie na wsi, być może, stworzy to sprzyjający grunt do uczynienia ze wsi prawdziwej ostoi ideałów radzieckich, być może, dzięki temu rozładuje się miasto, które w tych ciężkich czasach nie może się wyżywić.

Jeżeli jednak stoczymy się na drugą stronę przełęczy i przekształcimy się w typową republikę wiejską, to ile byśmy nie mówili o komunizmie i socjalizmie, żadnego komunizmu i socjalizmu nie będzie, będzie zaś na mocy prawidłowości społecznych rosła burżuazja wiejska. Wszystko to, ma się rozumieć, zmieni się w znacznym stopniu, jeżeli w Europie Zachodniej nastąpi zwycięstwo socjalizmu, i odwrotnie, gdyby los zrządził, że w Rosji socjalizm by upadł, odbiłoby się to zgubnie na Europie i z komunistycznego punktu widzenia nie osiągnęlibyśmy żadnych rezultatów. Ma się rozumieć, Rosja nie przeistoczyłaby się całkowicie w kraj chłopski, ale stanęłyby wówczas przed nami gigantyczne zadania nowej walki.

I pod względem politycznym, i gospodarczym jest nam potrzebne -wykształcenie techniczne.

Komisariat Oświaty Ludowej wyda niebawem okólnik, w którym będzie podkreślone, że jednolita szkoła pracy nie mogła i nie chciała zadawać ciosu właściwemu kształceniu technicznemu, że przeciwnie — jednolita szkoła pracy jest właśnie szkołą techniczną, dąży do przekształcenia się w uczelnię politechniczną; w tym oświadczeniu zwracamy uwagę terenowi, że szkoła pracy nie powinna powodować zamykania specjalnych szkół technicznych. I w akcji oświaty pozaszkolnej odpowiednia nuta nie powinna zamilknąć. Zadania pozaszkolnej oświaty technicznej w żaden sposób nie powinny zostać przeoczone.

Wiem, jakie czekają nas tu trudności, lecz wiem także, jakie ogromne otwierają się przed nami perspektywy. Gdybyśmy mogli pewnie kroczyć po drodze, którą nakreśliliśmy sobie, to nie ulega wątpliwości, że pozaszkolna oświata techniczna połączyłaby ludzi, mających ochotę zdobyć umiejętności techniczne, w zespoły, które, pracując w fabrykach, gromadziłyby doświadczenie i wzmagałyby wydajność pracy, zwiększając tym samym poziom produkcji. Mogłoby to stanowić potężną siłę napędową w dziele podniesienia produkcji w kraju. Jedynie pobieżnie mogę poruszyć tę stronę zagadnienia. Na zjeździe wysłuchamy specjalnego referatu osób dokładnie poinformowanych o tym aspekcie oświaty pozaszkolnej i znajdujących się w kursie zadań ekonomicznych Rosji Radzieckiej, i to nam da pełniejsze oświetlenie tej kwestii.

Muszę jeszcze wspomnieć o wykształceniu fizycznym.

Nie będę się nad tym wiele rozwodził, albowiem temat ten jest na ogół opracowany i wam znany. Nie sposób mówić o tym szczegółowo w takim zagajeniu jak moje.

To oczywiste, że również drogą wychowania fizycznego możemy osiągnąć wyższy poziom samoświadomości mas, sprzyjając rozrostowi i zdrowiu cielesnemu, które stanowi podstawę wszelkiego życia. Rozwijając siły człowieka, jego zręczność i urodę, zespalając je w zajęciach grupowych tak, aby stanowiło to element uspołecznienia, nawet w krajach burżuazyjnych, na przykład w Niemczech, osiągano odpowiednie wyniki. Ich vereiny [verein (niem.) – związek] sportowe i gimnastyczne osiągnęły wysoki poziom kultury fizycznej, jednocześnie zaś liczne vereiny zamieniły się w stałe komórki klasy robotniczej i były przez nią w razie potrzeby wykorzystywane. Wychowanie fizyczne nie powinno być indywidualizujące, lecz kolektywne, i na tym polu możliwe są dla nas wcale niemałe osiągnięcia.

Jeżeli powtórzymy, że musimy walczyć z analfabetyzmem, popularyzować wiedzę, zapoznawać ze sztukami pięknymi i dbać o wyłonienie ludzi, zdolnych do twórczości, troszczyć się o kształcenie techniczne i fizyczne, to widzicie, jakie niezmierzone pole działalności otwiera się przed wami. Przy tym nie możemy nie zdawać sobie sprawy, że przez to wszystko musi przechodzić zasadnicza czerwona nić propagandy politycznej.

Prawdę mówiąc, propaganda polityczna, obca nauce i sztuce, aczkolwiek jest pożyteczna i trzeba z niej korzystać w braku czegoś innego, ale w ogóle trudno na nią za bardzo liczyć. Frazes wiecowy dość szybko się przejada, gołe hasła nie działają na dłuższy dystans. Duma i wielka wartość nowego socjalizmu polega też na tym, że nie bazuje on na okrzykach, lecz na głębokim podłożu naukowym, że jest on światopoglądem naukowo uzasadnionym.

Marksizm już obecnie ma za sobą głębokie doświadczenie przeformułowania całej historii ludzkości, zbadania na nowo wszystkich podwalin otaczającego nas społeczeństwa, i osiągnął tak olbrzymie wyniki, że możemy powiedzieć: nie ma takiej wiedzy, takiej dziedziny nauki, żeby nie można jej było wykładać jako części gmachu światopoglądu socjalistycznego. Od każdej nauki możemy przeprowadzić drogę w tym kierunku. Od każdej nauki prowadzi szlak w głąb społecznej budowli.

Dajmy na to, że wykładacie jakąś astronomię — nauka niby obiektywna, obca temu, co ziemskie, przemijające, aktualne. Jednakowoż, jeżeli, z jednej strony, opowiadając. o pochodzeniu światów, zasiejecie w duszach waszych słuchaczy, przy pomocy tych gigantycznych wizji i olśniewających dowodów, ideę ewolucji, w gruncie rzeczy założycie w ten sposób kamień węgielny ich przyszłego światopoglądu socjalistycznego. Jeżeli przy tym wyłuszczycie dzieje astronomii i wskażecie, jak się ona rozwijała, zwłaszcza zaś podkreślicie ten moment jej rozwoju, kiedy religia, rządząca państwami średniowiecza, prześladowała i posyłała na stos oderwanych od ziemi astronomów, kiedy opowiecie pełną cierpień historię tej nauki w walce o prawdę nieogarnionego wszechświata i panującego w nim kosmicznego prawa, w przeciwieństwie do wąskiego i płaskiego światopoglądu „religijnego”, gdzie wszystko kręci się naokoło ziemi, to zadacie potężny cios i przesądom religijnym, i wyobrażeniu przeszłości, jako czegoś budzącego jedynie uczucia szacunku i czci. Szeroko rozsuniecie widnokręgi swoich słuchaczy.

Mógłbym wziąć dowolny przykład, dowolną naukę, dowolny problem naukowy i wykazać, że nie ma nic łatwiejszego, jak związać go z głównym nurtem propagandy społecznej.

Z drugiej zaś strony nie ma problemu i tematu wiecowego, którego nie można by potraktować naukowo, którego nie można by dowieść przy pomocy szeregu faktów, należących do rozmaitych gałęzi wiedzy. Do tego też powinniśmy dążyć.

Powinniśmy dążyć do tego, żeby o wszelkiej wiedzy, którą człowiek zyskuje, był on poinformowany, czemu ona służy. Po to, żeby potrafił lepiej pracować, koniecznie musi wiedzieć, że praca ta służy zbudowaniu gospodarki narodowej. Musi wiedzieć, że jest rzeczywistym obywatelem nowego, budzącego się obecnie i jednoczącego, świata pracy. Każda wiadomość winna przeistaczać się w rękach słuchacza w narzędzie dalszego rozpowszechnienia podstaw wiedzy.

Ale w tym samym stopniu trzeba dążyć i do tego, żebyśmy równocześnie dawali owe hasła, które, ogołocone z tego wszystkiego, nie wywołują już reakcji, atakują miejsca nieczułe.

To samo mógłbym powiedzieć o sztuce. Oczywiście, każdy rozumie, że wykład staje się dziełem sztuki, skoro się go dobrze wygłosi. Do sztuki należy nie tylko to, że było w nim dużo obrazów i że został wygłoszony gorącym tonem, ale i to, jak został wygłoszony. To sztuka konstruktywna i w tym sensie samo nauczanie jest jedną z największych sztuk, dzięki której wykładowca — pedagog-pozaszkolniak — kształtuje najszlachetniejszy materiał — dusze ludzkie. I trzeba umieć je kształtować, czyniąc je miękkimi, podatnymi na wasze dotknięcie i szlachetne oddziaływanie.

Jest to możliwe tylko wówczas, kiedy uzyskaliście określony wpływ na ludzi, kiedy między wami a nimi przebiegają prądy, które zaraziły ich pewną sympatią do was. To właśnie oznacza, że wystąpiliście wobec nich jako artysta.

Jeżeli będziecie wykorzystywać śpiew i muzykę, jak to często czynimy na wiecach, jeżeli samo przez się przyfrunie tu malarstwo, jak sfruwa ono na nasze sztandary i plakaty, jeżeli w sposób naturalny rozwijać się będzie cały kwietnik sztuk pięknych, to dobrze. I nie musicie czekać, aż u słuchaczy zrodzą się takie potrzeby, lecz wezwijcie wszystkie dziewięć muz, aby pomagały w waszej działalności.

Nie ma takiej imprezy — od amatorskiego kółka teatralnego do jakiegoś pokrycia rysunkami ścian świetlicy — której nie można by było wykorzystać do rozwijania smaku, do podsunięcia ludziom nowej radości w życiu, do powiedzenia im głosem sztuki, który jest szczególnie zrozumiały, tych wielkich prawd, które są naszym słońcem.

Towarzysze! Bardzo chciałbym móc wam wyłożyć tutaj te myśli, które składają się na obraz domu ludowego, który koniec końców pozostaje podstawą i ideałem pracy pozaszkolnej. Praca pozaszkolna może, oczywiście, toczyć się w kółkach samokształceniowych, robotniczych i chłopskich świetlicach, na wszelkiego rodzaju kursach, w bibliotekach, w teatrach, ale wszystko to skupia się, wszystko to uzyskuje całościowy, organiczny charakter w pojęciu domu ludowego.

Pojęcie domu ludowego jest nawet szersze od pojęcia organu oświaty pozaszkolnej. Dom ludowy trzeba sobie wyobrazić nie tylko jako ośrodek kulturalno-oświatowy, ale jednocześnie jako ośrodek życia politycznego, zawodowego i spółdzielczego.

Tę ideę „integralnego” domu ludowego chciałbym dokładniej wobec was rozwinąć, jeżeli wystąpię na zjeździe z osobnym referatem na ten temat, a jeżeli nie, to uzupełnię artykuły, które na ten temat pisałem i które, być może, uda się wydać w broszurze. Teraz zaś uważam za najważniejsze wskazanie pewnych cech budowy akcji pozaszkolnej, w ogóle aparatu pozaszkolnego.

Nie ulega wątpliwości, że to, o czym napomyka w swoim przemówieniu towarzyszka N. K. Uljanowa [N.K. Krupska – przyp. red.], stanowi bezsprzecznie ważny element organizacji działalności pozaszkolnej. Jeśli będziemy rozumieli akcję pozaszkolną tak, jak ją przedstawiłem, to rzecz jasna, powinna ona stykać się z pracą wielu innych wydziałów komisariatu. Byłoby jednak niewłaściwe i paradoksalne aż takie rozszerzenie pojęcia, gdybyśmy powiedzieli: skoro teatr, biblioteka, muzeum, galeria obrazów, wystawa, ‘kinematograf, skoro to wszystko i nawet sama książka są narzędziami oświaty i w dodatku oświaty poza szkołą, więc wszystkim tym powinien zarządzać wydział pozaszkolny.

Naturalnie, jeżeli poszliście do teatru i nie wyszli stamtąd bardziej wykształceni, niż weszliście, to taki teatr trzeba zamknąć, bo to nie teatr, tylko lekka rozrywka; odpoczęliście w nim tak, jak gdybyście się przespali, i jedynie z tego punktu widzenia ma on słabe prawo do istnienia. Teatr jest placówką oświatową. I całe życie społeczne stanowi proces kształcenia się dla każdego osobnika, jednakże tym kieruje Rada Komisarzy Ludowych, a nie wydział oświaty. Ograniczymy więc nasze zadanie w określony sposób. Wydział pozaszkolny troszczy się o to, aby równolegle do szkoły stworzyć ułatwienia dla tej części ludności, która nie może zupełnie samodzielnie zdobyć wykształcenia i której trzeba dopomóc poprzez organy oświaty pozaszkolnej, to znaczy swojego rodzaju szkoły, ale mające zgoła inny charakter, chociaż pozostające instytucjami oświatowymi. Skoro tak, to wydział teatralny może widzieć w teatrze bezpośrednią pomoc w działalności oświatowej. Ale teatry mają własne zadania, zmierzające do celów artystycznych, i starają się osiągnąć możliwie największe efekty sztuki scenicznej. Idźcie do nich i uczcie się, jeśli chcecie, ale one do was nie pójdą! Jeżeli chcecie na przykład urządzić pokazowe przedstawienie z poprzedzającą je prelekcją — wtedy to sprawa wydziału pozaszkolnego. Wydział pozaszkolny może się dogadać z jakimś teatrem gubernialnym czy z Teatrem Małym: dajcie spektakl, który by ilustrował, na przykład, ten czy inny moment dziejów ludzkości, albo pięć — sześć spektakli, które zilustrują kolejne epoki — to właśnie należy do poza-szkolniaków, ale poza tym należy zostawić teatrowi swobodę rozwoju zgodnie z własnymi artystycznymi prawami. Człowiek powinien możliwie najszerzej rozwijać swoją twórczość artystyczną i naukową, bowiem na tym właśnie drzewie rosną owoce, którymi potem wszyscy będą się żywili. I w dziedzinie sztuki nie musimy koniecznie przeistaczać wszystkiego w popularne. Musimy dbać, żeby poprzez popularne jak najwięcej ludzi stopniowo wspinało się do twórczości artystycznej, do umiejętności pracy w dziedzinie nauki, do twórczości absolutnie swobodnej. Naturalnie, państwo nie może wydziału teatralnego po prostu zamienić w podsekcję wydziału pozaszkolnego, ale byłoby oczywiście smutne, gdyby wyciągnięto z tego drugi fałszywy wniosek: w takim razie wydział pozaszkolny nie ma tu nic do roboty. Niech wydział teatralny sam troszczy się o rozwój kółek amatorskich czy teatrów z uproszczoną inscenizacją, o opracowanie repertuaru, polecając go teatrom itd.

Niech wydziały myślą o tym, jak urządzić popularne wystawy z jakąś prelekcją itd. Taki wniosek byłby nad wyraz smutny. Wtedy jednolity organ pozaszkolny okazałby się rozproszkowany. Kto będzie wówczas zarządzał domem ludowym, w którym znajdzie się teatr i wystawy, w którym będą się odbywały koncerty i każda funkcja będzie jakoś zahaczała o ten lub inny wydział? To oznaczałoby, ma się rozumieć, że zdezorganizowaliśmy akcję pozaszkolną. Rzucałoby się to w oczy zwłaszcza w związku z wydziałem bibliotecznym. Biblioteka jest organem oświaty pozaszkolnej. Jednocześnie zadaniem wydziału bibliotecznego jest rozpowszechnienie bibliotek wszystkich typów; znaczyłoby to, że wydziałowi pozaszkolnemu zabralibyśmy połowę roboty.

Wobec tego można sprawę rozstrzygnąć inaczej. Niech sobie istnieje wydział biblioteczny, wydział filmowy, a my założymy malutki wydzialik teatralny, wydzialik filmowy, wydzialik biblioteczny, które będziemy mieli tylko my, pozaszkolniacy. Jeżeli nie skoncentrujemy w swoich wydzialikach sił artystycznych i naukowych, jeżeli nie będą do nich przypisane główne artystyczne aparaty, wyjdzie w podwydziale szkolnym chałupnictwo i nic więcej.

Wydział pozaszkolny musi mieć możliwości korzystania ze wszystkich resurs państwowych.

Dlatego jedynym wyjściem z sytuacji, które proponuję zjazdowi rozważyć, jest to, ażeby każdy z pokrewnych wydziałów miał w swoim składzie podwydział, bardziej lub mniej rozbudowany, przeznaczony do pozaszkolnego zastosowania jego specjalności, do obsłużenia mas w popularnej formie tą szczególną sztuką czy nauką, która w danym wypadku stanowi podstawową funkcję tego wydziału, i żeby taki podwydział wchodził jednocześnie w skład wydziału pozaszkolnego jako jego organ pomocniczy. Jest absolutnie konieczne, aby zjazd zastanowił się nad tym ośrodkiem organizacyjnym, ponieważ i w terenie — w guberniach — może powtórzyć się coś podobnego, być może, w zredukowanej postaci, i trzeba będzie znaleźć podobne w przybliżeniu rozwiązanie.

Nie poruszam tu jeszcze jednego problemu, który pojawia się u nas wszędzie — problemu stosunków pomiędzy pracą pozaszkolną i działalnością tak zwanego proletkultu. Ten problem należy również rozpatrzyć i myślę, że kompetentna decyzja zjazdu będzie w tym względzie ostateczna.

Zostanie tu rozdany mój artykuł, wydrukowany w Izwiestijach, z powodu którego istnieją rozbieżności pomiędzy mną a niektórymi spośród poważanych przeze mnie towarzyszy.

I wy, rozważywszy wszystkie pro i contra, na podstawie obserwacji i doświadczenia będziecie mogli to tak czy inaczej rozstrzygnąć.

Naturalnie, zagajenie, które wygłosiłem, nie może poruszyć wszystkich zagadnień, którymi będzie się tu zajmował wasz dziesięciodniowy zjazd i co do których on również nie powie ostatniego słowa, jakkolwiek duża byłaby jego owocność. Chciałbym mniemać, że w zagajeniu tym dopiąłem choć po części celu, który przed sobą postawiłem, przypominając wam o rozległości i wadze tej pracy, którą wykonuje się w dziedzinie pozaszkolnej, zaznaczając przynajmniej centralne spośród problemów. Podejmowałem je zaś w perspektywie tego wspaniałego momentu historii świata, który obecnie przeżywamy.

My, zebrani tutaj w liczbie tysiąca osób, nie mamy prawa zwiesić głowy, mówiąc: nie czas na zjazd pozaszkolny, bo ze wszystkich stron grozi wroga ofensywa i Rosja Radziecka broni się przed całą tą hałastrą ręką nie osłabioną co prawda, ale znużoną bitwami.

Nie, to jest piękne, to symbol, to dowodzi potęgi naszego ruchu, że obecnie, kiedy wzywamy ludzi do boju, na front, aby odeprzeć te podłe napady, jednocześnie zbieramy setki ludzi tutaj, w centrum, w sercu Rosji, aby omówić problemy oświaty ludowej, bowiem, naturalnie, miecz w jednej ręce i pochodnia w drugiej — to jest teraz dla nas niezbędne. Jedno i drugie jest dla nas jednakowo ważnym warunkiem zwycięstwa. Dlatego i tutaj mamy swoją naradę bojową, i tutaj też jesteśmy na tej samej wielkiej wojnie.

I jak mówił tu przedstawiciel Armii Czerwonej: ona służy nam, my służymy jej. To wszystko razem wzięte, towarzysze, jest obecnie tak istotne w dziejach świata, że w skali losów całej ludzkości pełnimy majestatyczną służbę.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron