S B Hayes Jad Chcę ukraść twoje życie

JAD

S.B. HAYES

JAD

Chcę ukraść twoje życie!

SPIS TREŚCI

PROLOG 5

ROZDZIAŁ  1 7

ROZDZIAŁ  2 12

ROZDZIAŁ  3 18

ROZDZIAŁ  4 24

ROZDZIAŁ  5 31

ROZDZIAŁ  6 36

ROZDZIAŁ  7 41

ROZDZIAŁ  8 47

ROZDZIAŁ  9 52

ROZDZIAŁ  10 59

ROZDZIAŁ  11 63

ROZDZIAŁ  12 70

ROZDZIAŁ  13 77

ROZDZIAŁ  14 83

ROZDZIAŁ  15 90

ROZDZIAŁ  16 96

ROZDZIAŁ  17 103

ROZDZIAŁ  18 108

ROZDZIAŁ  19 116

ROZDZIAŁ  20 123

ROZDZIAŁ  21 130

ROZDZIAŁ  22 137

ROZDZIAŁ  23 143

ROZDZIAŁ  24 148

ROZDZIAŁ  25 153

ROZDZIAŁ  26 160

ROZDZIAŁ  27 167

ROZDZIAŁ  28 174

ROZDZIAŁ  29 180

ROZDZIAŁ  30 186

ROZDZIAŁ  31 193

ROZDZIAŁ  32 200

ROZDZIAŁ  33 206

ROZDZIAŁ  34 211

ROZDZIAŁ  35 217

ROZDZIAŁ  36 224

ROZDZIAŁ  37 229

ROZDZIAŁ  38 237

ROZDZIAŁ  39 242

ROZDZIAŁ  40 249

EPILOG 255

PODZIĘKOWANIA 258





Dla mojego męża Petera oraz synów:


Michaela, Christophera i Marka


PROLOG

Kiedy to się stało, jechałam autobusem linii 57, a wydarzenie to na zawsze zmieniło całe moje życie. Dzień zaczął się całkiem zwyczajnie – była połowa września, późne popołudnie, słońce chyliło się ku zachodowi, a w powietrzu unosił się zapach spalin. Włosy na mojej głowie jeden po drugim stanęły dęba, kiedy poczułam na sobie czyjś wzrok. Nie widziałam, kto to był, ale czułam czyjąś obecność. Instynktownie odwróciłam się. Powoli obróciłam głowę w lewo i dostrzegłam drugi autobus, który zrównał się z naszym. Siedziała w nim dziewczyna z nosem przyciśniętym do szyby. Miała twarz w kształcie serca, pełne usta i proste kasztanowe włosy, ale uwagę przykuwały przede wszystkim jej oczy. Były wielkie, lśniące i zielone, niczym u kota szykującego się do ataku. Przyłożyłam dłoń do szyby, a ona zrobiła to samo w taki sposób, że nasze palce niemal się złączyły.

Nie wiadomo dlaczego przypomniał mi się powtarzający się od dzieciństwa sen. Oto wchodzę sama do wielkiego, strasznego domu. Idę przed siebie, przechodząc przez ogromne drzwi wejściowe z odpadającą farbą i z kolorowymi szybami, przez werandę wypełnioną gryzącym zapachem wilgotnych liści, i trafiam do przedpokoju, w którym podłoga wyłożona jest niebieskimi płytkami. W końcu staję u podnóża krętych dębowych schodów. Wiem, że będę musiała pokonać te schody, i nie dam rady się obudzić, mimo że będę próbować. Wszystkie moje zmysły pracują na najwyższych obrotach. Słyszę każde skrzypnięcie, czuję każdy sęk i wyżłobienie drewnianej poręczy oraz zapach gnijącej ziemi. Gdy jestem już na górze, drzwi przede mną są otwarte, ale nagle korytarz wydłuża się dwukrotnie. Zaczynam przyspieszać, wydaje mi się, że biegnę po ruchomych schodach, ale w złym kierunku. Zanim dobiegam do drzwi, mijają całe wieki, ale w końcu jestem u celu i dyszę ze zmęczenia, nie mogąc opanować ciekawości.

Przy toaletce siedzi dziewczyna i przegląda się w trzech bogato zdobionych lustrach. Siedzi tyłem do mnie, a ja bardzo chcę zobaczyć jej twarz, która nie odbija się w zwierciadłach. Wszystkie trzy lustra ukazują tylko pusty pokój, jakby dziewczyny w ogóle tam nie było. Podchodzę bliżej, prawie na wyciągnięcie ręki. Kładę jej dłoń na ramieniu i chcę, by się odwróciła, ale ona tego nie robi. Chwytam ją za drugie ramię. Dziewczyna nie pozwala się odwrócić, lecz w końcu, centymetr po centymetrze, udaje mi się ją poruszyć. Moim oczom ukazuje się twarz, moja twarz, która śmieje się i szydzi ze mnie… Wtedy się budzę.

Do rzeczywistości przywrócił mnie wstrząs, ponieważ autobus wjechał w jakąś dziurę w jezdni. Próbowałam zapomnieć o osobie, którą ujrzałam przez szybę. Często zastanawiam się: czy wszystko potoczyłoby się inaczej, gdybym tego dnia nie obejrzała się za siebie.

ROZDZIAŁ 
1

– Katy? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

Poczułam, że na moim ciele pojawia się gęsia skórka.

– To nic takiego, Nat. Zobaczyłam kogoś… zupełnie nieznaną osobę… ale ona patrzyła na mnie tak, jakbyśmy się znały.

– Może spotkałyście się w poprzednim wcieleniu? – zażartowała Nat.

– Albo masz telepatyczne zdolności – prychnęła Hannah.

– Każdy człowiek je ma – odparłam poważnym tonem. – Tylko że już zapomnieliśmy, jak z nich korzystać.

Nat uniosła ręce nad głowę i udawała, że jest duchem, ale kiepsko jej to wychodziło. – Katy odbiera sygnały z zaświatów – docinała mi. – Wcale nie. Koleżanka szturchnęła mnie łokciem w bok.

– Tak? A pamiętasz nową nauczycielkę religii, panią Murphy? Byłaś przekonana, że ma niedobrą aurę, i później okazała się głupią krową!

– Po prostu miałam rację – uśmiechnęłam się.

– To znaczy? Masz jakiś dar?

– Nie, to po prostu intuicja.

Hannah i ja siedziałyśmy obok siebie. Nagle przysunęła się bliżej i szepnęła:

– To może intuicja powie ci też, kiedy Merlin zrobi ten pierwszy krok?

Poczułam ucisk w żołądku, jak na kolejce górskiej tuż przed stromym zjazdem w dół.

– Myślałam już, że nic z tego nie będzie, ale dzisiaj… To dziwne, ale… coś się zmieniło.

– Co? – odpowiedziały mi chórem dwa głosy.

Objęłam się własnymi ramionami, jakbym próbowała wtulić się w tę myśl niczym w ciepły koc.

– Popatrzył na mnie w taki niesamowity sposób. Jak

gdybym była jedyną osobą na świecie. Hannah z wrażenia aż klasnęła w dłonie.

– Myślisz, że między wami do czegoś dojdzie?

– Chyba tak – odparłam nieśmiało.

– Wkrótce?

– Mhm. Jest tak, jakby podczas burzy piorun uderzał coraz bliżej błyskawicy, wtedy w powietrzu czuć taką… elektryczność.

– Znowu te twoje paranormalne zdolności?

Byłam przyzwyczajona do takich przytyków, więc tylko pokazałam jej język.

– Przy Merlinie ich nie potrzebuję.

– A jak u niego z aurą? – spytała Nat.

– Niesamowicie czysta, silna i nieskazitelna.

Hannah popatrzyła na mnie badawczym wzrokiem i zmarszczyła nos.

– Powinnaś więc skakać z radości, Katy, a wyglądasz na przygnębioną.

Chwyciłam za metalową poręcz, ponieważ autobus gwałtownie zahamował.

– A co jeśli ci powiem, że to wszystko jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe? – koleżanka próbowała położyć mi dłoń na czole, ale ją odepchnęłam. – Wiem, że to zabrzmi żałośnie, ale ja po prostu nie jestem typem dziewczyny, której udaje się zdobyć takiego faceta jak Merlin… Nie jestem laską z pierwszej ligi.

– A jaki to niby typ? – spytała pobłażliwie Nat.

– Pięknie opalone, z pasemkami we włosach, z ciałami jak z wybiegu i wydepilowane… wszędzie.

Nat i Hannah parsknęły śmiechem. Potrzebowałam ich wsparcia. Były nierozłącznymi przyjaciółkami, jakich nigdy nie udało mi się zdobyć, ale to, że im towarzyszyłam, chyba wychodziło na dobre całej naszej trójce.

– Ale mogłabyś być w pierwszej lidze – rzekła przyjaźnie Hannah.

– Nie z tymi moimi sztywnymi włosami, takimi biodrami, i na pewno nie z taką postrzeloną mamą – mówiłam szczerze.

Moja uroda odbiegała raczej od kanonów piękna, a tę uwagę o mamie robiłam zawsze pierwsza, na wypadek gdyby ktoś inny miał mnie ubiec.

– A niby dlaczego ktoś taki jak Merlin nie miałby się

tobą zainteresować? – wtrąciła nagle Nat. Spojrzałam daleko przed siebie i odparłam:

– Marzyłyście czasem o tym, by rzucić czar i przywołać do siebie najprzystojniejszego z mężczyzn? No więc… ja spróbowałam i tym sposobem zdobyłam Merlina.

– Życie może być jednak magiczne – westchnęła Nat. – Ze wszystkich ludzi ty najlepiej powinnaś o tym wiedzieć.

Popatrzyłam na nią z sympatią i zmierzwiłam jej niesforne różowe włosy.

– Ale to wszystko dzieje się tak szybko. Stoję u progu czegoś nowego, niesamowitego i jestem zupełnie przerażona.

Hannah wyciągnęła puderniczkę i poprawiła swój i tak już idealny makijaż.

– To nowy początek dla nas wszystkich – zapowiedziała. – Koniec szkolnych mundurków, koniec tej okropnej pani Owens z jej wąsami i naelektryzowanymi bluzkami z poliestru, koniec tych wszystkich żałosnych grupek.

– Masz rację – zgodziłam się. – College jest świetny. Mamy więcej wolności i wszyscy są bardziej przyjaźnie nastawieni.

Przymknęłam na moment oczy i w myślach wypowiedziałam swoje najskrytsze życzenie:

„W tym roku stanę na nogi i dokonam czegoś wielkiego. Tuż za rogiem czeka na mnie wspaniałe życie. Jestem tego pewna”.

Wstałam i nacisnęłam przycisk „STOP”, gdyż zbliżałyśmy się do mojego przystanku.

– Wpadnij do mnie później – przypomniała mi Hannah. – Będziemy szukać w necie jakiegoś miejsca na wakacje.

– Mama zawsze narzeka, kiedy nie wracam na noc do domu – jęknęłam. – Nie ma szans, żeby mnie puściła.

– Kiedyś musi, Katy. Przecież masz własne życie. Pokręciłam głową i zmarszczyłam brwi.

– Ona jest ode mnie uzależniona. Pewnie za jakiś czas będziemy nosić takie same ciuchy i kończyć po sobie zdania.

– Oglądałaś kiedyś Psychozę?! – zawołała za mną Nat.

Potykając się, wyszłam zamyślona z autobusu i nagle, ogarnęła mnie fala nadziei. Hannah miała rację – powinnam skakać z radości. Czekało mnie wszystko co najlepsze – college, nowe przyjaźnie, Merlin. Miałam nawet nadzieję, że i mamie się poprawi. Chwyciłam stojącą obok latarnię i zaczęłam wokół niej biegać, aż zakręciło mi się w głowie, a Nat i Hannah pukały w szybę i machały do mnie jak opętane. Musiałam zamknąć oczy, zanim świat przestał wirować mi przed oczami. Niedawno padało, chodnik parował, przez co wszystko było jakby za mgłą. Podniosłam wzrok. Na rogu ulicy stała dziewczyna o zielonych oczach. Zamrugałam kilkakrotnie. Była tam, lecz podobnie jak dym, który możemy dostrzec, a który po chwili ulatuje. Stanowiła tylko skrawek mojego wspomnienia, ale przez nią znów poczułam niepewność. Chyba to oczy płatały mi figle.

Nie miałam innego wyjścia, jak tylko szybko zejść z powrotem na ziemię. Posmutniałam, gdy tylko otworzyłam drzwi wejściowe. Zasłony w salonie były zaciągnięte, mimo że był środek dnia.

– Cześć, Katy – mama zawsze wypowiadała moje imię przepraszającym tonem. Pokój pachniał stęchlizną. Mama

miała na sobie koszulę nocną i w półmroku usiłowała skupić na mnie swój wzrok.

– Boli cię głowa? – spytałam.

Skrzywiła się z bólu i przytakując, opadła z powrotem na poduszkę. Rzuciłam torbę na dywan z myślą, że wspaniale byłoby zaszyć się na piętrze i popracować nad nowym projektem. To było jak narkotyk. Tylko wtedy potrafiłam zapomnieć o bożym świecie, ale przecież mama siedziała cały dzień sama i teraz potrzebowała towarzystwa. Starałam się jakoś ją pocieszyć. – Co mogę dla ciebie zrobić? – zapytałam. Zakasłała. – Nic nie jadłam, a w lodówce nie ma zbyt wiele.

– Poszukam czegoś w szafkach – odparłam. – Coś wykombinuję.

Kuchnia była w opłakanym stanie. Na podłodze leżało brudne pranie, zlew był pełen naczyń do umycia, a moje stopy lepiły się do ceramicznych płytek. Mama zawsze była nieporadna, ale z biegiem lat było z nią coraz gorzej. Wszystko posprzątałam, próbując powstrzymać narastającą we mnie złość, a później przyrządziłam dla niej w mikrofalówce mrożoną zapiekankę wiejską. Ponieważ jestem wegetarianką, zapach ciepłego mięsa przyprawił mnie o mdłości. Odgrzałam sobie zupę pomidorową z puszki i maczałam w niej skórkę suchego chleba.

– Gardło mam jak ze szkła, a przez ten ból głowy chyba oślepnę – narzekała mama.

„Ludzie w chorobie bywają tacy egoistyczni. Gdzie to wyczytałam?”.

– Byłoby miło, gdybyś wcześniej wracała do domu. Wiem, że podoba ci się w college’u, ale dni tak mi się dłużą…

„Mogłabyś spróbować sama sobie pomóc i dołączyć do jakiejś grupy wsparcia albo chociaż porozmawiać z kimkolwiek o swoich problemach…”.

– Nie masz chyba zamiaru wyjeżdżać latem, Katy? – dodała. – Wiesz, że sama sobie nie poradzę.

„Zaczynam czuć się w domu jak w więzieniu, tyle że tu nie przysługuje warunkowe zwolnienie za dobre sprawowanie. Przecież nawet nie pozwoliłaś mi wyrobić sobie paszportu, więc jak miałabym wyjechać za granicę?”.

– A gdybyś tak zrobiła sobie rok przerwy od szkoły… dopóki mi się nie polepszy?

Powiedziałam, że mam mnóstwo rzeczy do zrobienia na jutro, i pobiegłam do swojego pokoju, gdyż potrzebowałam trochę przestrzeni. Siedziałam tam do czasu, aż wieczorem mama zawołała mnie na dół. W jej głosie rozbrzmiewała niespotykana radość, a gdy zeszłam niżej, zauważyłam, że jej twarz ożywiła się i zarumieniła z emocji.

– Zeszłaś za późno, Katy. Miałam gościa – młodą dziewczynę sprzedającą biżuterię. Zobacz, co ci kupiłam – mówiąc to, mama wyciągnęła rękę i pomachała mi przed oczami czymś srebrno-zielonym, jakby chciała mnie zahipnotyzować. Wyciągnęłam dłoń, a ona położyła na niej coś w rodzaju talizmanu. Znów przeszły mnie ciarki, ale tym razem tak intensywnie, iż zdawało mi się, że pod skórą chodzi mi stado mrówek. Wisiorek był wykonany ze szmaragdowego szkła i miał dokładnie taki sam kolor jak oczy, które tego dnia wpatrywały się we mnie tak intensywnie. Mama nawet nie musiała opisywać gościa. Intuicja powiedziała mi, kto to był.

ROZDZIAŁ 
2

Katy, chciałbym, żebyś jako pierwsza zobaczyła moje nowe studio.

Tak szybko chciałam mu odpowiedzieć, że za bardzo się wyciągnęłam i uderzyłam telefonem w stolik przy łóżku. Usłyszałam głuchy trzask, a później jeszcze kilka cichszych, ponieważ rok wcześniej pocięłam dywan w swojej sypialni i pomalowałam drewnianą podłogę na mój ulubiony kolor – indygo. Obawiałam się, że telefon się zepsuł, i gdy go podnosiłam, trzęsły mi się ręce. W wiadomości Merlina wyczytałam obietnicę czegoś, czego nie śmiałam sobie nawet wyobrażać. Musiałam do niego pójść.

Po niecałych piętnastu minutach byłam już gotowa do wyjścia, ale wiedziałam, że nie powinnam pokazywać, jak bardzo mi na tym wyjściu zależy. Dlatego zanim opuściłam dom, pokręciłam się trochę, obgryzając paznokcie, i chyba z sześć razy się przebierałam. Gdy wychodziłam, mama patrzyła na mnie pustym wzrokiem, ale tego dnia nic nie było w stanie wzbudzić we mnie poczucia winy.

Przyspieszyłam kroku, by uniknąć spotkania z Lukiem, moim sąsiadem. Zawsze mi docinał, a teraz sobie tego nie życzyłam. Byłam tak podekscytowana, że wyostrzyły mi się wszystkie zmysły. Lato było wyjątkowo deszczowe i drzewa oraz inne rośliny uderzały zielenią tak soczystą, że aż oślepiającą. Słyszałam poruszające się w trawie owady, szelest liści na wietrze i śpiewającego w oddali ptaka. Przyspieszyłam kroku, ujrzawszy niewyraźną tęczę, zaczynającą się tuż za wysokim wiktoriańskim domem Merlina. W głębi duszy wierzyłam, że jeśli pobiegłabym wystarczająco daleko i wystarczająco szybko, potrafiłabym jej dotknąć.

– Witaj, Katy… pozwól, że cię zaprowadzę – mama Merlina z uśmiechem otworzyła drzwi wejściowe. Była wysoka i szczupła, a długie i lśniące włosy miała upięte w kok. Ubrana była w strój przypominający kimono i wyglądała świetnie nawet bez najdelikatniejszego makijażu. Wiedziałam, że jest rzeźbiarką, która wykonuje projekty dla sławnych ludzi, co bardzo mi imponowało. Poszłam za nią do pokoju na poddaszu, które zostało przerobione na studio dla Merlina. Zapukała do drzwi.

– Merlin, przyszła Katy.

Chłopak nie usłyszał nas, tak był pochłonięty malowaniem. Stał za sztalugą, z wyciągniętym koniuszkiem języka i ściągniętymi brwiami. Jego głęboko osadzone, szare oczy były niezwykle skupione, ale jednocześnie jakieś nieobecne. Uwagę przyciągały ostre rysy twarzy, wystające kości policzkowe i głęboki dołek w podbródku. Jego skóra wyglądała wyjątkowo blado w zestawieniu z czarnymi kędzierzawymi włosami, które ciągle opadały mu na oczy i musiał je odgarniać nerwowym ruchem nadgarstka. Mogłabym tak na niego patrzeć cały dzień, ale poczułam na plecach dłoń popychającą mnie lekko w jego kierunku i usłyszałam szept:

– Zostawię was samych.

Nie chciałam zniszczyć tej chwili, gdyż Merlin był bardzo zajęty swoją pracą, lecz po minucie poczułam się nieswojo, jak gdybym go podglądała.

– Merlin… twoja mama mnie wpuściła – rzekłam.

– Katy? Jesteś.

Podszedł do mnie, ale wcześniej przykrył płótno zasłoną.

– Mogę zobaczyć? – spytałam.

– Dopiero jak skończę – odparł. – Powiedz lepiej, jak ci się podoba studio.

– Jest super – odpowiedziałam bez wahania, wiedząc jednocześnie, że nawet gdyby była to stara szopa śmierdząca kotami, powiedziałabym to samo. – Okna są olbrzymie, pewnie masz z nich wspaniały widok.

Zbliżyliśmy się do skośnych okien, nasze buty wydawały charakterystyczne dźwięki, gdy stąpaliśmy po zachlapanej farbą podłodze.

– Światło jest doskonałe – przyznał Merlin. – Mógłbym tu przesiadywać całymi dniami.

Jeszcze nigdy dotąd nie byliśmy tak blisko siebie. Stykaliśmy się ramionami i bałam się poruszyć, żeby czegoś nie popsuć. Czasami gdy byłam w jego towarzystwie, miałam problemy z oddychaniem. Żadne z nas się nie odzywało. Gdybyśmy żyli sto lat temu, pewnie już bym zemdlała ze względu na zbyt mocno ściśnięty gorset, a Merlin, niczym prawdziwy romantyczny bohater, chwyciłby mnie w ramiona – byłabym lekka jak piórko. Jednak w dzisiejszych czasach dziewczynom nie wypada już mdleć tylko dlatego, że znalazły się zbyt blisko osobnika płci przeciwnej.

Merlin zaczął głaskać wewnętrzną część mojej dłoni jednym palcem, a po chwili dwoma. Serce waliło mi jak oszalałe. Wsunęłam swoją dłoń do jego dłoni, ale oboje nadal bez ruchu wpatrywaliśmy się w okna.

„Dlaczego zawsze było tak samo? Nie mogłam już tego dłużej znieść i tym razem musiałam się odezwać”.

– Chciałbyś mnie pocałować? – wyrwało mi się.

Nie mogłam uwierzyć, że to powiedziałam, ale chyba przełamałam lody. Merlin odwrócił się i powoli pochylił głowę nade mną. Miał chyba metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, a ja niewiele ponad metr sześćdziesiąt. Gdy nasze usta się spotkały, pokój zamienił się w kalejdoskop kolorów.

– Warto było na to czekać, Katy – na jego pięknej twarzy pojawił się nagle uśmiech, niczym słońce przedzierające się przez chmury. – Czekałeś na to? W odpowiedzi usłyszałam tylko jedno słowo: – Rozpaczliwie. To mi nie wystarczyło, dlatego zadałam kolejne pytanie:

– Kiedy pierwszy raz pomyślałeś o mnie w ten sposób?

Merlin westchnął.

– Już gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy, poczułem coś dziwnego. Coś mnie ciągnęło do ciebie. Byłaś jak magnes.

Usiłowałam powstrzymać uśmiech satysfakcji, ale nie udało mi się. A Merlin jeszcze nie skończył z komplementami.

– Miałaś wokół siebie coś w rodzaju poświaty – dodał.

– Czy to nie brzmi głupio?

– Brzmi wspaniale – to mało powiedziane! Mogłabym umrzeć ze szczęścia. Nerwowo spuściłam wzrok. – Czy to oznacza, że jesteśmy… no wiesz… parą?

Chwycił mocniej moją dłoń, spojrzał mi prosto w oczy i wyznał:

– Jesteśmy parą – jego hipnotyzujące spojrzenie trwało jeszcze przez krótką chwilę, a ja zwróciłam uwagę na doskonałą linię brwi oraz niesamowicie gęste rzęsy.

– Muszę ci coś powiedzieć.

– Słucham? – zmartwiłam się na chwilę, ale zaraz zobaczyłam jego uśmiech.

– Ten obraz… przedstawia ciebie. Ukryłam twarz w dłoniach.

– Kiedy będę mogła go zobaczyć?

– Dopiero gdy skończę. Maluję go z pamięci.

To, że znał moją twarz wystarczająco dobrze, by malować ją z pamięci, nie mieściło mi się w głowie. Pragnęłam cieszyć się tą chwilą, lecz Merlin powiedział coś, co zabrzmiało jak rozkaz:

– Chodźmy stąd.

Zdążyłam tylko chwycić torebkę i już schodziliśmy na dół.

– Dokąd idziemy? – spytałam zdyszana.

– Gdziekolwiek.

Kątem oka dostrzegłam mamę Merlina siedzącą z grupą uczniów w oranżerii, później salon wypełniony niepasującymi do siebie meblami, jaskrawymi płótnami i dywanami z egzotycznych krajów, jadalnię z ogromnym stołem na kozłach i wyłożoną kamieniem kuchnię z nowoczesną kuchenką i potężnym kredensem. W rogach dostrzegłam „humanitarne” pułapki na myszy i zaświtała mi w głowie dziwna myśl: w domu Merlina nawet szkodniki miały fajne życie.

Gdy byliśmy na zewnątrz, mieliśmy jeszcze okazję złapać ostatnie promienie letniego słońca, zanim nadejdzie zima i wszystko zniweczy. Przespacerowaliśmy się wzdłuż kanału, a następnie po torach kolejowych w kierunku miasteczka. Merlin wyróżniał się z tłumu. Zwracał uwagę ludzi, którzy po chwili kierowali swoje spojrzenia ku mnie, jako jego towarzyszce. Śmiałam się i szłam tak blisko niego, jak to tylko możliwe. Doszliśmy do kawiarni La Tasse, modnego miejsca, popularnego wśród biznesmenów, którzy przychodzili tu z laptopami na lunch. Usiedliśmy w loży przy oknie na kremowych skórzanych siedzeniach ustawionych jedno naprzeciw drugiego jak w wagonie pociągu. Byliśmy z sobą od niedawna i myślę, że dlatego roztaczaliśmy wokół jakąś specjalną energię. Nawet kelnerka obejrzała się za nami, gdy nas zauważyła. Kiedy przyjmowała nasze zamówienie, siedziałam z jedną ręką opartą na ramieniu Merlina.

Zrozumiałam, jak to jest być jedną z tych szczęśliwych dziewczyn, które mają cały świat u swoich stóp. Tych, które cieszą się życiem, zamiast przepraszać wszystkich, że w ogóle istnieją. Pewnego razu na jednej z imprez przydarzyło mi się coś dziwnego. Po prostu błyszczałam. Wszystkich śmieszyły moje żarty, dziewczyny rozmawiały ze mną tak, jakby liczyły się z moim zdaniem, a chłopcy zapraszali mnie do tańca. Wiem, że wtedy w powietrzu była jakaś magia i nie do końca byłam sobą – niewidzialną Katy. Ta druga „ja” nadal była we mnie, ale już nigdy więcej się nie ujawniła. Gdy byłam w towarzystwie Merlina, marzyłam, aby stać się tą drugą dziewczyną – lepszą wersją siebie.

Merlin obserwował mnie pijącą latte i pocałunkiem oczyścił mi usta z pianki. I tak siedząc przytuleni do siebie z rumianymi, uśmiechniętymi twarzami, snuliśmy plany na przyszłość. Wyobrażaliśmy sobie jego pierwszą wystawę i mój pierwszy pokaz mody. Wspominaliśmy o Rzymie, Wenecji i Paryżu – miastach, które tylko czekały na nasz podbój. Merlin spuścił wzrok na stół i zaczął nerwowo bawić się łyżeczką.

– Katy, jeszcze jedno – przez chwilę nie wiedział, jak to powiedzieć. Jego twarz była taka atrakcyjna, szeroko otwarte oczy patrzyły na mnie błagalnie, usta miał lekko rozchylone, a jego głos był chrapliwy. – Niezbyt dobrze sobie radzę w związkach… Dziewczyny oczekują, że zadzwonię, a ja wolę malować; do tego często są zazdrosne o byle co…

– Ja nie bywam zazdrosna – przerwałam mu w pół zdania. – Jestem najmniej zazdrosną osobą na świecie.

– Wyczułem to – odparł z ulgą. – Od razu wiedziałem, że jesteś inna… Zupełnie wyjątkowa.

Z przyjemnością słuchałam każdego jego słowa. Cieszyło mnie, że Merlin zaczynał się otwierać. Nagle coś odwróciło moją uwagę – błysk zieleni – choć po chwili zrozumiałam, że owa zieleń pojawiła się tylko w moich myślach. Przed moimi oczyma, za szybą przeszła tamta dziewczyna, ubrana w niebieskie dżinsy. Zrobiła piruet na pięcie i spojrzała na mnie.

– Widziałeś ją? – zwróciłam się do Merlina. – Tę dziewczynę z zielonymi oczami. Ani na chwilę nie odwrócił ode mnie wzroku.

– Teraz ją widzę. Masz piękne zielone oczy.

– Ale nie takie – zaprzeczyłam. – Tamte były… nieprzeniknione i przerażające.

Merlin zaśmiał się, po czym pocałował mnie w rękę i poszedł do baru zapłacić za nasze napoje. Przeszedł mnie dreszcz na samą myśl, że ona była w kawiarni przez cały ten czas.

– Przepraszam – spytałam kelnerkę. – Moja… przyjaciółka tu była, ale chyba się minęłyśmy. Długie ciemne włosy, niebieskie dżinsy i…

– Siedziała tutaj – kelnerka wskazała palcem lożę. Popatrzyła na mnie zdziwionym wzrokiem, a ja kaszlnęłam, próbując ukryć zakłopotanie.

Znów się przestraszyłam, na myśl, że ona była tak blisko. Na szczęście nie na tyle, by podsłuchać naszą rozmowę. Merlin odprowadził mnie do domu. Próbowałam odpędzić myśli o dziewczynie, co w jego towarzystwie wcale

nie było trudne – czułam się jak w siódmym niebie. Gdy byliśmy już na mojej ulicy, wciągnęłam Merlina w wąską alejkę przylegającą do tyłu mojego domu. Wejście zasłaniał dwumetrowy mur, co dawało nam idealną osłonę przed wścibskimi oczami. Pożegnanie trwało całe wieki. Za każdym razem, gdy próbowałam mu uciec, Merlin przyciągał mnie z powrotem do siebie. Twarz i szyja piekły mnie jak ogień. Zaczęłam pocierać policzki i zastanawiałam się, jak wyjaśnię mamie, skąd mam to uczulenie na twarzy, ale gdy weszłam do domu, ona niczego nie zauważyła. Na pytanie, jak minął jej dzień, odpowiedziała pewnym siebie uśmiechem, ale zauważyłam w jej spojrzeniu niezadowolenie.

Chodząc po mieszkaniu, nuciłam radośnie, wspominając każdą minutę tego dnia i pisząc SMS-y do Nat i do Hanny. W pewnej chwili mama mnie zawołała. Pobiegłam do salonu, gdzie przywitała mnie z zagniewaną twarzą, wymachując paczką papierosów.

– Bardzo się na tobie zawiodłam, Katy – zniżyła głos i mówiła półgłosem, co było jeszcze gorsze od krzyku. – Zawsze mi obiecywałaś, że będziesz się trzymać z dala od tego paskudnego nałogu.

– To nie moje – odparłam z niedowierzaniem. – Papierosy są okropne.

– Wypadły z twojej torebki – ciągnęła, przeszywając mnie spojrzeniem. – Pewnie Merlin powiedział ci, że taka jest moda, i w ten sposób chcesz mu zaimponować.

– Merlin nie cierpi papierosów – odparłam stanowczo. – Podobnie jak reszta moich znajomych. Nie wiem, jak to się u mnie znalazło.

Mama machnęła ręką, jakby przecinając niewidzialną linię wiszącą w powietrzu.

– Koniec dyskusji, Katy. Jeśli to sprawka Merlina, nie pozwolę ci się z nim widywać. Możesz być tego pewna.

Nie było sensu dalej się wykłócać. Ostatnie słowo zawsze należało do mamy. Nie miałam pojęcia, jak papierosy znalazły się w mojej torebce. Ten słodki dzień musiał skończyć się gorzkim akcentem, a ja byłam poirytowana, że zostałam niesłusznie oskarżona. Mama uznała jednak temat za zamknięty. Nie miałam złudzeń, że nie życzyła sobie, bym spotykała się z Merlinem, a to była dla niej świetna okazja do wyrażenia dezaprobaty.

Długi czas nie mogłam zasnąć i całą noc przewracałam się z boku na bok. Tamten sen pojawiał się tylko wtedy, kiedy byłam zestresowana, i nigdy się nie zmieniał… aż do tej nocy. Tym razem, gdy uchwyciłam postać siedzącą naprzeciw luster, jej twarz nie należała do mnie, ale do dziewczyny z autobusu. Jej oczy były zielone i przepastne. Stałam przed nią i tonęłam w jej nienawiści.

ROZDZIAŁ 
3

Niezależnie od tego, jak bardzo byłam zajęta, głęboko wewnątrz rosło we mnie złe przeczucie, ale próbowałam odgonić te myśli i skoncentrować się na Merlinie. Nasz związek był już oficjalny. Nie trzeba było informować o tym nikogo w szkole. Wieści rozeszły się szybko, a wraz z nimi rosła moja popularność. Spędzaliśmy z sobą każdą wolną chwilę, a Nat i Hannah żartowały, że robi im się niedobrze od naszego gruchania i patrzenia sobie w oczy.

Umówiłam się z Merlinem, że odwiedzi mnie w sobotę, czym trochę się denerwowałam, gdyż mama już miała wyrobioną opinię o nim. Całe przedpołudnie siedziałam jak na szpilkach i gdy po raz dwudziesty wyjrzałam, czy przypadkiem się nie zbliża, zauważyłam Luke’a, który właśnie rozładowywał swój przedpotopowy samochód. Wyciągał ze środka mnóstwo rzeczy przywiezionych z mieszkania – pudła, plastikowe butelki, całą górę pomiętych ubrań, a na tylnym siedzeniu brzęczały także talerze, kubki i czajnik.

– Gdzie się podziewała moja ulubienica?! – zawołał do mnie.

Uśmiechnęłam się, słysząc zwrot, którym zawsze mnie witał.

– Skończyło się życie studenta, co? – drażniłam się z nim. Wzdrygnęłam się, gdy szklanka wypadła mu z ręki i rozbiła się o chodnik. – Teraz jesteś już oficjalnie dorosły.

– Nie będę taki, nawet za milion lat – żachnął się. – Rozmawiasz z kolesiem, który wrzucał ci ślimaki za koszulkę i wpychał pająki do nosa.

Luke Cassidy był starszy ode mnie o pięć lat, a przez ostatnie dziesięć uprzykrzał mi życie, jak mógł. W dzieciństwie uganiałam się za nim i za jego paczką, ale oni zawsze znajdowali sposób, aby się mnie pozbyć. Później Luke wyjechał na studia, a ja stwierdziłam z zaskoczeniem, że bardzo za nim tęsknię. Teraz wrócił i zachowywał się tak jak dawniej.

– Mała Katy też wyrosła – rzucił, ostrożnie zbierając potłuczone szkło. – Widziałem cię z twoim chłopakiem. Machałem, ale chyba byłaś dość zajęta.

Oblałam się rumieńcem. Pewnie idąc z Merlinem za rękę, wyglądałam, jakbym nic poza nim nie widziała. Szybko zmieniłam temat.

– Powiedz lepiej, jak to jest być dziennikarzem – poprosiłam.

– Jak dotąd, mam na koncie relacje z trzech uroczystości kościelnych, z wystawy psów, a także reportaż o starszym panu, który mieszka w domku na drzewie z wiewiórką.

– I nie dzwonił do ciebie nikt z żadnej gazety? – spytałam. Luke popatrzył w niebo.

– Może w przyszłym roku – wydawało mi się, że zerka na mnie kątem oka.

– Coś nie tak? Makijaż mi się rozmazał?

– Po prostu wyglądasz jakoś inaczej – wymamrotał Luke i spuścił wzrok.

Wyciągnęłam ku niemu palec i dotknęłam jego podbródka.

– Ty też. Luke w końcu zaczął się golić.

– Golę się już od paru lat – sprostował, a ja z trudem powstrzymałam śmiech. Luke miał dziecięce rysy i gładką cerę, co w połączeniu z włosami koloru kukurydzy sprawiało, że wyglądał na młodszego, niż był w rzeczywistości. Nie zamykając drzwi samochodu, chłopak pewnym krokiem, nie czekając na zaproszenie, wszedł do naszego domu. Próbowałam go zatrzymać, ale już po chwili był w kuchni. Usiadł na krześle i powiedział od niechcenia: – Nastaw wodę, Kat. Położyłam ręce na biodrach. – Nie możesz już traktować tego domu jak własnego.

– upomniałam go.

– Dlaczego nie? – wzruszył ramionami.

Próbowałam właśnie znaleźć wytłumaczenie, ale nagle pojawiła się mama i wszystko zepsuła. Wyciągnęła z szafki „kubek Luke’a” z jego imieniem i postawiła na stole pudeł ko herbatników. Postanowiłam nawet nie siadać, zamiast tego zerknęłam na zegar.

– Jesteś jakaś nerwowa, Kat – zauważył Luke.

– Merlin na mnie czeka – rzekłam, starając się wyrazić powściągliwie i światowo. – Potem idziemy do jego domu. Jest utalentowanym malarzem i ma własne studio.

Luke nie zaśmiał się, gdy usłyszał, jak ma na imię mój chłopak, ale wiedziałam, że miał ochotę.

– A gdzie mieszka?

– Przy Victoria Road, obok szkoły jazdy konnej.

– Czyli to chłopiec z dobrego domu. Otworzyłam szeroko usta, niczym złota rybka.

– Wcale nie. Jest normalnym gościem, nawet jeśli ma wypasioną chatę. A jego mama poświęca mnóstwo czasu biednym uczniom i udostępnia im swoje studio.

– Jakie to szlachetne – skomentował sarkastycznie Luke.

– Nie bądź taki krytyczny. Wystarczy, że mama jest przekonana, iż Merlin namówił mnie do palenia papierosów. A teraz ty uważasz, że ma za łatwo w życiu.

Luke rozparł się na krześle i zadowolony, wypił łyk kawy.

– Chyba nie straciłaś dla niego głowy, bo jest cierpiącym artystą, co? Ten cały Merlin pewnie ma na pęczki dziewczyn, które pozują mu do portretów.

Zmarszczyłam gniewnie brwi i już miałam mu się odgryźć, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Przed wejściem stał Merlin, jak zwykle pewny siebie, ale chyba ubrał się specjalnie na tę okazję, gdyż jego dżinsy nie były ani odrobinę sprane i miał na sobie świeżo uprasowaną koszulę. Zaprosiłam go do salonu i jąkając się, przedstawiłam go mamie, żywiąc nadzieję, że Luke zostanie w kuchni – na próżno. Chłopcy zlustrowali się nawzajem od stóp do głów. Gdybym nie czuła się tak nieswojo, pewnie wybuchnęłabym śmiechem, ponieważ tak bardzo się różnili. Luke był krępym blondynem o przyjaznej, łagodnej twarzy, Merlin – wysokim brunetem o ostrych rysach. Wymamrotałam pod nosem, że Luke jest naszym sąsiadem, chwyciłam torebkę i wyszliśmy z Merlinem. Chłopak wziął mnie mocno za rękę i wbił mi paznokieć w skórę, aż zabolało.

– Co jest takiego ważnego? – spytałam, łapiąc w końcu oddech, gdy byliśmy już daleko od domu. – Powiedziałeś, że muszę natychmiast do ciebie przyjść.

Merlin zawahał się.

– Chodzi o portret, Katy. Jakoś nie mogę zgrać kolorów – pochylił się i musnął mój policzek. – Nie potrafię się skoncentrować i nie wiem dlaczego.

– A jak ja mogę ci pomóc?

– Możesz mi pozować. O tej porze dnia będę miał najlepsze światło. Jeśli na ciebie popatrzę, może pójdzie mi lepiej.

– Jasne, nie ma sprawy – przeszliśmy wzdłuż podjazdu przed domem Merlina, a ja byłam na siebie zła, że zareagowałam tak nijako. – To znaczy oczywiście, że będę ci pozować. Tylko tyle mogę zrobić.

Rozłożyłam się na zniszczonej szenilowej sofie, starając się ukryć szerokie biodra i nie myśleć o obrazach Rubensa z jego rozebranymi kobietami o puszystych ciałach i bujnych kształtach.

– Muszę się przebrać – rzekł Merlin.

Bez wahania, jednym szybkim ruchem rozpiął guziki koszuli i rzucił ją na krzesło. Ściągnął z wieszaka starą koszulkę i włożył ją na siebie. Odwróciłam oczy, ale zdążyłam dostrzec jego nagi tors i czarne włoski biegnące od pępka w dół.

Spłonęłam rumieńcem i przestraszyłam się, że mogę zostać uwieczniona na obrazie z policzkami czerwonymi jak cegła. Winę zrzuciłam na słońce.

– Trochę tu gorąco, prawda?

Merlin odparł, że to pewnie unosi się cieplejsze powietrze, po czym otworzył okna. Ułożył palce lewej ręki w ramkę, przez którą popatrzył na mnie, a później znów na płótno. Pokręcił głową.

– Twoich włosów nie da się odtworzyć… Są nierealne… Są jak złote nici połączone z ciepłym kasztanem, a twoja cera przypomina… piegowaty alabaster.

Uśmiechnął się, co mnie chwyciło za serce. Większości facetów trudno byłoby wymyślić jakikolwiek komplement, ale w ustach Merlina jedno zdanie potrafiło zabrzmieć jak cały sonet. Próbowałam się nie wiercić, ale nie było mi łatwo, gdyż cały czas byłam obserwowana, a na domiar wszystkiego w studiu robiło się coraz goręcej. Musiałam zdjąć rozpinany sweterek, mając nadzieję, że nie wygląda to na nieudolny striptiz. Merlin pracował bez przerwy. Nie odzywałam się, tak był pochłonięty malowaniem. I chociaż nie spuszczał ze mnie oczu, patrzył na mnie tak, jakbym była czymś abstrakcyjnym. Zaczęłam mrugać, ponieważ światło słoneczne stało się intensywniejsze, a nad brwią Merlina dostrzegłam kropelkę potu.

– Chwila przerwy? – zaproponowałam.

Merlin przytaknął. Wytarł ręce w szmatkę i zaczął chodzić po pokoju. – Zrobisz mi miejsce, Katy? Usiadłam szybko i podkurczyłam nogi. – Jak tam… kolory? – spytałam. – Znacznie lepiej. Zniecierpliwiłam się i zerknęłam w kierunku drzwi. – Nie myśl sobie, że uciekniesz – powiedział łagodnie.

Potarłam nos, przygładziłam włosy i rozejrzałam się po pomieszczeniu, podczas gdy Merlin patrzył na mnie bez najmniejszego ruchu. Potarłam ramiona i mimo upału przeszedł mnie dreszcz. – Chciałbym na ciebie patrzeć, Katy. Próbowałam zbyć jego uwagę śmiechem. – Przecież patrzysz na mnie całymi godzinami.

– Ale nie tak – jedną ręką dotknął mojego podbródka i musiałam na niego spojrzeć. Jego szare jak kamień oczy przeszywały mnie na wylot. Zbliżył się do mnie, jedną ręką zsunął z mego ramienia ramiączko stanika i zaczął całować mnie od tamtego miejsca aż do szyi.

– Twoja mama może wejść – szepnęłam zestresowana.

– Nie wejdzie.

Przesunął wargi na moje policzki, nos, a nawet powieki, zanim dotarł do ust i wtedy nie mogłam już mówić. Objął mnie ramionami tak mocno, że z trudem oddychałam. Czułam się tak swobodnie, że zadziwiłam samą siebie, gdy wsunęłam jedną rękę pod jego koszulkę, czując pod palcami każde żebro. Poczułam, że drży.

– Mam zimne ręce? – zaśmiałam się, wiedząc, że nie to było przyczyną. Ogarnęło mnie dziwne poczucie siły. Nareszcie zrozumiałam, o co naprawdę chodziło w całowaniu. Byliśmy w siebie wtuleni tak mocno, że nie wiedziałam, gdzie kończy się moje ciało, a gdzie zaczyna jego. Zsunęliśmy się po oparciu sofy i znaleźliśmy w pozycji horyzontalnej. Czułam się tak, jakbym zatracała się w jego osobie. Nagle usłyszałam jakieś głosy i wzdrygnęłam się.

– Ludzie wracają z ogrodu – uspokoił mnie Merlin. – Mama prowadziła warsztaty dla zagubionych artystów.

Usłyszeliśmy głuchy trzask i drzwi do studia otworzyły się, posyłając w powietrze leżące luzem papiery. Uwolniłam się z objęć chłopaka i usiadłam na sofie.

– To tylko wiatr. Mama ma hopla na punkcie świeżego powietrza.

– Przepraszam – wydukałam. – Nie wiem, co się ze mną dzieje – wbiłam wzrok w podłogę. – Nie wiem, czy jestem gotowa na… coś poważnego.

– Poważnego? – Merlin przeczesał jedną ręką swoje włosy i wolno wypuścił powietrze. – Katy, jestem już w tobie zakochany po uszy… Jeśli chcesz tylko raz na miesiąc pójść do kina i trzymać się za ręce, to nie wiem, czy wytrzymam.

Zawstydzona przygryzłam wargę. Merlin pogłaskał mnie po ramieniu, ale byłam niewzruszona.

– Może jest jeszcze trochę za wcześnie. Jego głos był pełen emocji i bólu.

– Wiedziałem, co do ciebie czuję, już po siedmiu sekundach, ale jeśli ty musisz jeszcze poczekać…

Słowa utkwiły mi w gardle.

– Ale ja czuję to samo, tylko może poczekajmy, aż znajdziemy się w jakimś intymniejszym miejscu? Merlin uśmiechnął się porozumiewawczo.

– Myślę, że zamknę cię tutaj, w mojej wieży i ukryję przed całym światem.

Miałam mu odpowiedzieć, gdy zorientowałam się, która jest godzina. Popołudnie minęło nie wiadomo kiedy i musiałam wracać do mamy. Zawsze gdy byłam z Merlinem, czas zdawał się kurczyć. Kiedy mój chłopak wyszedł z pokoju, zerknęłam na obraz. Nie było na nim nic więcej niż kilka maźnięć pędzlem, ale zauważyłam, że twarz zaczęła nabierać kształtu. Kolory były przygaszone, blade i eteryczne, zupełnie inne niż jego zwyczajny styl. Usłyszałam kroki, więc szybko się odsunęłam. Bez entuzjazmu opuściliśmy dom, trzymając się za ręce, i wyszliśmy przez ogród. Na zewnątrz obejrzałam się jeszcze za siebie, mrużąc oczy, mimo że słońce było już znacznie niżej.

Za drzewami przemieszczała się postać, tak lekko i szybko, że można było wziąć ją za ducha. Coś w niej nie dawało mi spokoju. Popatrzyłam na Merlina, ale nie wyglądało na to, by cokolwiek zauważył. Zaczęłam sądzić, że tamta dziewczyna mnie prześladuje. Nie mogła być przecież wszędzie. Przyspieszyłam kroku, gdyż miałam wrażenie, że patrzą na nas setki oczu. Pocałowałam Merlina z dziwną desperacją, której nie byłam w stanie wytłumaczyć.



Tej nocy znów mi się przyśniła. Tym razem leżała na wznak u Merlina na sofie, leniwie rozkoszując się własną pięknością. Musiałam patrzeć w jej oczy, gdy wstała, przepłynęła przez cały pokój i odwróciła w moją stronę sztalugę. Obraz przedstawiał twarz nie moją, ale jej. Szkarłatne usta były ściągnięte w tajemniczym uśmiechu triumfu. Obudziłam się gwałtownie i usiadłam na łóżku. Zielony wisiorek nadal leżał na stoliku i wydawało mi się, że świeci w ciemności. Zerwałam się z łóżka i schowałam go do torebki.

ROZDZIAŁ 
4

– Ktoś mnie prześladuje.

Hannah przestała ziewać, co można było poczytać za oznakę zaskoczenia.

– Masz Merlina, najprzystojniejszego chłopaka w szkole, a teraz jeszcze własnego prześladowcę. Ale życie jest niesprawiedliwe! A kim on jest?

– Nie śmiej się – upomniałam ją. Tata Nat mógłby trochę zwolnić; za każdym razem, gdy przejeżdżaliśmy po progu zwalniającym, uderzałam głową o dach samochodu.

– Zresztą to nie jest facet, ale dziewczyna. Widziałam ją w autobusie, na ulicy, w kawiarni, do tego przyszła do mojego domu i sprzedała mamie biżuterię.

Sięgnęłam do torebki i pokazałam Nat wisiorek. Potrzymała go chwilę, po czym popatrzyła na niego pod światło.

– Całkiem fajny. Z czego jest zrobiony?

– Wydaje mi się, że z morskiego szkła – burknęłam. – Szmaragdowego, dokładnie takiego jak jej oczy. Może i fajny, ale to chyba rodzaj ostrzeżenia.

– A co to jest szkło morskie?

– Zwykłe szkło, które całe wieki leżało w morzu. Dla tego ma takie gładkie krawędzie i jest matowe. Hannah zerknęła na zegarek.

– Ale niby przed czym miałaby cię ostrzegać? Jesteś pewna, że się już obudziłaś? Jest wpół do siódmej rano.

Ściszyłam głos, tak by tata Nat mnie nie usłyszał.

– Myślę, że ona użyła… czarnej magii i dlatego zawsze wie, gdzie jestem.

Dziewczyny parsknęły śmiechem tak głośno, że musiałam zakryć uszy.

– Jesteś niemożliwa! – chichotała Nat.

Wyjrzałam za okno i przygryzłam wargę. Ona jest wszędzie tam, gdzie ja. Obserwuje mnie, podsłuchuje i wie, gdzie mieszkam.

– Czyli naprawdę uważasz, że jest… wiedźmą?

– Tego słowa bym nie użyła – odparłam zmieszana – ale coś mnie w niej niepokoi. Tego dnia w autobusie… coś się między nami wydarzyło, i od tamtego czasu czuję się nieswojo.

Obie patrzyły na mnie dziwnie.

– Dlaczego więc kupiłaś ten wisiorek?

– To nie ja. Mama mi go kupiła.

– A jak na nią zareagowała twoja mama?

– Powiedziała, że ta dziewczyna była miła, zaradna i bardzo przekonująca. Ale posłuchajcie tego: gdy mama poszła po portfel, ona… zniknęła. Nie wzięła pieniędzy.

Hannah pokręciła głową.

– Nic z tego nie rozumiem. Nieznajoma dziewczyna przychodzi do ciebie do domu i zostawia ci śliczny wisiorek, jakby w prezencie?

– Nie uważam go za prezent – wymamrotałam.

– Jesteśmy na miejscu, dziewczyny! – zawołała Nat, gdy przejechaliśmy przez ogromną bramę do parku. Kiedy ujrzałam wszystkie samochody zaparkowane na trawie i spostrzegłam, że większość straganów jest już rozłożona, ogarnęło mnie uczucie podekscytowania. Był to największy pchli targ używanych rzeczy i rzemiosła w okolicy i mogłyśmy spędzić tu całe godziny w poszukiwaniu okazji. Zdecydowanie warto było wstać o piątej rano. Byłyśmy tak zaaferowane, że prześcigałyśmy się do wyjścia z samochodu, a Nat zapiszczała, gdy prawie wdepnęła w krowi placek.

Hannah ruszyła prosto w kierunku pierwszego stoiska i bez wahania podniosła szerokie naczynie w biało-niebieskie kwieciste wzory.

– Wygląda dość staro – oznajmiła. – Prawdopodobnie pochodzi z czasów króla Edwarda VII. Wyglądałoby ładnie, gdyby miało w środku kwiaty. Kupię je dla mamy.

– To jest urynał – Nat zachichotała mi do ucha. – Do siusiania. Ale na razie jej tego nie mów.

Spacerowałam i czułam, jak poprawia mi się humor. Trawa była mokra od rosy i wkrótce przemoknięte końcówki nogawek dżinsów zrobiły się ciężkie, przemokły mi również płócienne buty. Hannah nie miała lepiej. Włożyła dziś tylko marszczoną sukienkę, a pod nią miała odsłonięte nogi, więc trawa drażniła jej skórę. Tylko Nat wiedziała, jak się ubrać. Zabrała jaskrawe zielono-różowe kalosze, wciągnęła czarne legginsy, a na nie założyła dżinsowe szorty. Gdy poranna mgła się podniosła, niebo nabrało zdumiewająco błękitnej barwy i mogłyśmy zrzucić kurtki i sweterki. Żadna z nas nie jadła śniadania, a w powietrzu zaczął już unosić się zapach kawy, pączków i rogalików. Nogi same niosły w kierunku stoiska gastronomicznego, ale zatrzymały mnie dwie pary ramion.

– Nie możemy jeszcze robić przerwy. Przegapimy wszystko, co najlepsze – stwierdziły moje koleżanki.

Miały rację. Po dziesięciu minutach szaleńczych poszukiwań dostrzegłam filcowy kapelusz w prążki, w którym na pewno spodobałabym się Merlinowi. Podobnie jak w szerokiej spódnicy w stylu lat pięćdziesiątych ze wzorem w róże. Wiedziałam, że nie była oryginalna, i udało mi się zbić cenę z ośmiu do pięciu funtów. Nat skusiła się na wypchanego kota (kolekcjonowała takie) oraz elegancką torebkę z lat dwudziestych z koralikami. Wydała całe piętnaście funtów. Nie mogłyśmy już czekać dłużej ze śniadaniem, a ponieważ wszystkie plastikowe krzesełka były zajęte, usiadłyśmy na trawie, popijając kawę i wcinając pączki, które były tak słodkie, że aż rozbolały nas zęby.

Czułam się wspaniale w towarzystwie Nat i Hanny i rozkoszowałam się porannymi promieniami słońca, obserwując gęstniejący tłum. Coraz większa liczba ludzi wcale nas nie zniechęcała. Wprost przeciwnie. Robienie zakupów stanowiło teraz większe wyzwanie, a poza tym podobało nam się podglądanie kupujących. Nat wzdychała głośno do Adama, kolegi Merlina, w którym była zakochana od czasu pewnej imprezy. Hannah wstała i poszła wyrzucić śmieci do kosza, a ja nachyliłam się do Nat.

– Może skorzystasz z siły umysłu i w ten sposób go

zdobędziesz? – szepnęłam. Oczy koleżanki otworzyły się szerzej.

– A więc parasz się magią?

– Nie… Tu nie chodzi o magię – wyjaśniłam. – Raczej o pozytywną energię, która bywa pomocna. Każdy może spróbować. Niektórym jest po prostu łatwiej.

– Na przykład komu?

– Przede wszystkim musisz mieć otwarty umysł. A jeśli pragniesz czegoś bardzo, bardzo mocno, myślę, że wystarczy to… zamanifestować.

– Brzmi jak jakieś zaklęcie miłosne – droczyła się Nat. – Może powinnam je wypróbować. Czy właśnie tak przyciągnęłaś do siebie Merlina?

Ściągnęłam usta i odmówiłam odpowiedzi. Hannah wróciła i popatrzyła na nas badawczo, a ja dotknęłam palcem nosa na znak, że wymieniłyśmy prywatny żarcik. Zrobiła obrażoną minę, ale specjalnie się nie przejęła. Wyrwałam z ziemi kilka stokrotek i rozrzuciłam dookoła ich płatki.

– Hannah, ty znasz Merlina najdłużej – zaczęłam, jak gdyby nigdy nic. – Dużo miał w przeszłości dziewczyn?

– To dziwne, ale nie – odparła z namysłem. – Sporo dziewczyn do niego startowało, ale on jest taki… skupiony i zajęty pracą twórczą. Myślę, że czekał właśnie na ciebie.

Wstałam, usiłując ukryć, jaką przyjemność sprawiły mi jej słowa. Strzepnęłam cukier z dżinsów i wtedy zobaczyłam ją. Z niezwykłym opanowaniem układała biżuterię na chwiejnym drewnianym stole i patrzyła na mnie wyzywająco. Pączek stanął mi w gardle i błyskawicznie zrobiło mi się niedobrze. Papierowy kubek wypadł mi z ręki na trawę.

– Ona tu jest – warknęłam. – Dość tego. Muszę się z nią rozmówić.

Nie czekając na reakcję moich przyjaciółek, ruszyłam pewnym krokiem w kierunku straganu, nie spuszczając dziewczyny z oczu. Jakiś mężczyzna nieuprzejmie wepchnął się przede mnie, co odwróciło moją uwagę. W ciągu tego ułamka sekundy dziewczyna zniknęła. Na jej miejscu stała teraz starsza kobieta sprawiająca wrażenie rozzłoszczonej.

– Dokąd ona poszła? – zapytałam prędko.

– Nigdy wcześniej jej nie widziałam – odpowiedziała kobieta. – Poprosiła, żebym popilnowała jej straganu – jakbym nie miała swojego.

Kątem oka dostrzegłam jakiś nagły ruch, nic więcej niż cień postaci znikającej wśród tłumu, ale wiedziałam, że to ona, i pobiegłam za nią. Wszędzie było pełno ludzi i próbowałam przedzierać się przez tłum. Szło mi to wolno i niezdarnie, podczas gdy ona była lekka jak piórko unoszące się w powietrzu, balonik napełniony helem czy kręcąca piruety balerina. Za każdym razem, gdy traciłam ją z oczu, po chwili znów mignęła gdzieś w oddali – błysk jej kolczyka, włosy czy usta, gdy się odwracała. Niemal słyszałam obok siebie jej śmiech.

Najrozsądniej byłoby zatrzymać się i wrócić do dziewczyn, ale tego zrobić nie mogłam, a ona doskonale o tym wiedziała. Coraz więcej trudności sprawiało mi przepychanie się przez tłum i przestałam się przejmować, że nadepnęłam komuś na stopę czy uderzyłam kogoś łokciem. W pewnej chwili wpadłam na stragan, po czym książki i talerze wylądowały na ziemi. Krzyki rozwścieczonych sprzedawców nie zatrzymały mnie jednak. Zobaczyłam przed sobą przerwę między ludźmi, przez którą widziałam asfalt oznaczający początek parkingu. Przyspieszyłam. Gdy dobiegłam do końca parku, znów mogłam swobodnie oddychać. Przystanęłam na kilka sekund i dysząc, popatrzyłam w chmury. Otwarta przestrzeń nieco mnie zdezorientowała. Spojrzałam w lewo, potem w prawo i niczego nie zobaczyłam. Dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu. Nie mogła być prawdziwa – niemożliwe, by ktoś poruszał się w ten sposób, a do tego jeszcze zniknął mi sprzed oczu.

Przestraszyłam się, gdy usłyszałam za sobą czyjeś chrząknięcie. Odwróciłam się powoli i zamarłam w bezruchu. Dziewczyna stała niespełna dwa metry ode mnie i napełniała dzban wodą z publicznego kranu. Ani drgnęłam. Była jednak osobą z krwi i kości, a nie wytworem mojej wyobraźni. Wpatrywałam się tak w nią około trzydziestu sekund, po czym i ona spojrzała na mnie bez mrugnięcia okiem. Wtedy otrzeźwiałam. Wyciągnęłam rękę i trzymając w dłoni wisiorek, zbliżyłam się do dziewczyny.

– To chyba należy do ciebie – pokazałam jej zielony kamień.

– Nie wydaje mi się – odparła żartobliwie. – Nie przypominam sobie, żebym coś zgubiła.

 – Byłaś u mnie w domu, ale nie poczekałaś na pieniądze… Jej szerokie oczy były na wpół zamknięte.

– Czy myśmy z sobą już kiedyś rozmawiały?

Co za głupota! Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Czułam się jak dziecko w towarzystwie dorosłego.

– Nie… nie rozmawiałyśmy. Moja mama ci otworzyła. Z nią rozmawiałaś.

Woda przelewała się już z dzbanka i płynęła, ochlapując jej stopy, lecz dziewczyna nie zakręciła kranu.

– Więc skąd wiesz, że to byłam ja?

– Przez ten stra… stragan – wyjąkałam. – Zobaczyłam,

że na twoim straganie są takie same wisiorki. Uśmiechnęła się delikatnie.

– Nie mam u siebie takich rzeczy. Zrobiłam się czerwona jak cegła.

– Ale… moja mama cię opisała i kiedy zobaczyłam cię tutaj, pasowałaś do opisu, i…

– …i zaczęłaś mnie ścigać? – dokończyła.

To był jakiś obłęd. Teraz to niby ja ją prześladowałam! Nawet nie potrafiłam wywnioskować z jej głosu, czy była ze mną szczera, czy też nie.

– Czyli to nie jest twoje? – powtórzyłam.

– Niech no spojrzę – gdy wzięła wisiorek do ręki, jej palce dotknęły moich i między nimi przeskoczyła jakaś iskra. Z wrażenia cofnęłam się o krok, serce waliło mi jak szalone, ale ona stała niewzruszona. Skrzywiła się i oddała mi błyskotkę.

– Nie jestem pewna – rzekła.

Ta rozmowa prowadziła donikąd, ale nie miałam zamiaru poddać się i wracać do Nat i Hanny. Spróbowałam opanować drżenie głosu i przycisnąć ją.

– Byłaś w zeszłym tygodniu na Hillside Street?

Dopiero teraz zakręciła wodę, zrzuciła baletki i z gracją zaczęła muskać trawę palcami stóp. – Nie pamiętam. – Musisz pamiętać. Wzruszyła ramionami.

– O co ci w ogóle chodzi? Powinnaś zatrzymać ten wisiorek.

– Ale ja go nie chcę – zaprotestowałam i chciałam podać go jej raz jeszcze, ale tym razem nie wzięła.

Spojrzałam na nią buntowniczo, na co jej wyraz twarzy złagodniał i zaczęła się śmiać. Po około minucie i ja do niej dołączyłam. Zrozumiałam, jak niepoważnie to musiało wyglądać – cały ten pościg i absurdalne oskarżenia.

– Przepraszam za kiepski początek znajomości – rzekłam. – Nie chciałam, żebyś była stratna. Tylko tyle.

– A podoba ci się ten wisiorek?

– Jest cudowny – przyznałam.

Przekrzywiła głowę i spoglądała na mnie spod długich rzęs.

– W takim razie zatrzymaj go, Katy.

– Wiesz, jak mam na imię?

– Wiem o tobie znacznie więcej.

Stała teraz bliżej mnie i czułam na twarzy jej oddech. Poruszała ustami, ale nie wydawała żadnego dźwięku. Tyle że ja ją słyszałam! Powtarzała w kółko te same słowa i nie mogłam wyrwać się spod jej uroku.

Poczułam dotyk na ramieniu i wzdrygnęłam się.

– Katy! – krzyknęła Nat. – Dlaczego nam uciekłaś?

Widziałam, że obie patrzą to na mnie, to na nieznajomą. Dziewczyna uśmiechnęła się, zatrzepotała powiekami i pomachała do mnie przyjacielsko.

– Wszystko gra? – spytała Hannah.

Przytaknęłam, po czym trzymając się za ręce, razem z przyjaciółkami wróciłyśmy do straganów. Odwróciłam się tylko na moment i dostrzegłam, że dziewczyna nadal przeszywa mnie wzrokiem. Pokręciłam głową i udzieliłam samej sobie reprymendy. Moja wyobraźnia najwyraźniej płatała mi figle. Problem w tym, że nieważne, jak bardzo starałam się zapomnieć ten głos, nieustannie słyszałam, jak odbija się echem w mojej głowie, powtarzając: „Jestem twoim największym koszmarem”.

ROZDZIAŁ 
5

Nowa kawiarnia przy głównej ulicy była urządzona w stylu neapolitańskim – pomalowana na waniliowo, kawowo i truskawkowo. Na ścianach wisiały ogromne zdjęcia ziaren kawy, a siedzący na skórzanych barowych krzesłach atrakcyjni ludzie z pięknymi uśmiechami popijali kawę z przydużych kubków. Postanowiłyśmy z Hanną i Nat, że pójdziemy ją sprawdzić, a następnie udamy się na pierwszą w tym roku szkolnym wystawę prac studentów. Denerwowałam się przed tym pokazem, ale dzięki temu przynajmniej nie myślałam o tym, co martwiło mnie znacznie bardziej.

Hannah sączyła bananowego shake’a i zatroskana kręciła głową.

– Nie zapominajcie, że jesteśmy jak trzej muszkieterowie. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Coś cię trapi, Katy?

Nat z miną winowajcy chwyciła kawałek ciasta marchewkowego i odezwała się z pełnymi ustami.

– Chodzi o Merlina?

– Nie, między nami wszystko w porządku.

– O mamę?

– Też nie – odparłam, bawiąc się pieprzniczką i rysując na stole wzory palcem.

– Cały tydzień jesteś jakaś wyciszona – naciskała Hannah.

Patrzyłam to na jedną koleżankę, to na drugą. Miały rację – musiałam w końcu to z siebie wyrzucić.

– Słuchajcie, wiem, że to zabrzmi głupio ale… Chodzi o tę dziewczynę z pchlego targu.

– Aha, tę, która cię prześladuje? – Nat puściła oczko.

– Chodzi o to… Wydawało mi się, że coś do mnie powiedziała, i nie mogę przestać o tym myśleć.

Dwie pary oczu wpatrywały się we mnie w oczekiwaniu, ale zaschło mi w gardle i poczułam dziwne wiercenie w żołądku. Znowu zajęłam się dmuchaniem na gorącą kawę.

– Zresztą nieważne.

– No, wykrztuś to z siebie – ponagliła mnie Nat, robiąc przy tym tak śmieszną minę, że musiałam się uśmiechnąć.

Zawiesiłam wzrok na sześciokątnych płytkach na podłodze, aby nie patrzeć dziewczynom w oczy. Przygryzłam wargę, poprawiłam się na krześle i wzięłam głęboki oddech.

– Powiedziała: „Jestem twoim najgorszym koszmarem”. Tak po prostu.

Byłam nieco zakłopotana. Czułam dyskomfort, że muszę się tak przed nimi tłumaczyć.

– Zwróciła się do mnie po imieniu, a gdy spytałam, skąd je zna, odpowiedziała, że wie o mnie dużo więcej, a potem powiedziała…

– „Jestem twoim najgorszym koszmarem” – dokończyła Nat. – Jesteś pewna, że to właśnie powiedziała?

– Myślałam, że tylko mi się wydawało – broniłam się – ale teraz już sama nie wiem. Otworzyła usta, ale nie słyszałam jej głosu…

– Nie słyszałaś jej głosu? – powtórzyła Hannah.

Zacisnęłam pięść pod stołem i starałam się mówić pewnym głosem.

– Nie jestem pewna… Wszystko mi się jakoś zlewa.

Nastała kolejna krępująca chwila ciszy i prawie żałowałam, że zwierzyłam się przyjaciółkom.

– Czemu wtedy nam nic nie powiedziałaś? – spytała Nat. – Bo to było takie nierealne – wymamrotałam. Hannah odezwała się przepraszającym tonem: – Ale przecież to ty ją goniłaś, nie ona ciebie.

– Sprowokowała mnie – odrzekłam, mając świadomość, jak dziwacznie to brzmiało. Sama nic z tego nie rozumiałam. – To znaczy… goniłam ją, bo zostawiła wisiorek mojej mamie.

Nat wzięła łyk napoju i oblizała usta.

– Czegoś takiego nie powiedziałaby normalna osoba –

stwierdziła protekcjonalnym tonem. – Wyglądała na zdrową na umyśle?

– Zdecydowanie tak – jęknęłam i momentalnie oblała mnie fala gorąca, gdy tylko wróciły do mnie poprzednie wątpliwości. – Chyba macie rację. Byłam tego dnia trochę rozkojarzona… i pewnie trochę zdenerwowana.

Nat ziewnęła.

– Zresztą nie ma chyba sensu przejmować się czymś takim – skomentowała. – Bo przecież co może ci zrobić jakaś dziewczyna?

Nie odpowiedziałam i nadal patrzyłam na podłogę. Kątem oka dostrzegłam błyszczącą, nowiutką monetę jednopensową i przypomniał mi się wierszyk z dzieciństwa, według którego moneta oznaczała szczęście na cały dzień. Wstydziłam się jednak zanurkować pod stół, żeby ją podnieść.

– Mamy teraz najlepszy okres w całym życiu – przypomniała mi Hannah. – Nie powinnyśmy mieć takich problemów.

Zdobyłam się na wymuszony uśmiech.

– Dobrze, spróbuję się rozchmurzyć. Macie rację. Co może mi zrobić jakaś dziewczyna?

Opróżniłyśmy kubki i wyszłyśmy z kawiarni, próbując we trzy zmieścić się pod jednym parasolem. Zwykle deszcz mi nie przeszkadzał, ale Hannah przestraszyła się, że zepsuje się jej fryzura, i zepchnęła mnie na ulicę. Niebo pociemniało, a w oddali rozbrzmiał dźwięk pioruna, toteż przyspieszyłyśmy kroku.

– Ona pojawia się też w moich snach – podjęłam temat, jak gdyby nie nastąpiła przerwa w naszej rozmowie. Hannah krzyknęła, kiedy wdepnęła w kałużę.

– Zapomnij o tej… jak jej tam… strasznej dziewczynie o kocich oczach. Pewnie już ci odpuściła i będzie teraz prześladować jakiegoś celebrytę.

Już miałam jej odpowiedzieć, ale deszcz zaczął nagle padać mocniej. Po kilku chwilach krople odbijały się od chodnika i ulicą popłynęły strumienie wody do kratek ściekowych i rynsztoka. Zaczęłyśmy biec i dotarłyśmy do szkoły całe, ledwo dysząc, otrzepując z wody ubrania i włosy.

– Dzięki, że ze mną przyszłyście – szepnęłam. – Nie chciałam być tu sama.

Większość uczniów przyszła z rodzicami, którzy stali przy wystawach swych pociech i podziwiali z dumą ich twórczość. Trochę mnie zabolało, że nie ma tam mojej mamy, ale przynajmniej miałam obok Hannę i Nat. Celem wystawy było podniesienie prestiżu wydziału sztuki i projektowania. W lokalnej gazecie miał się nawet ukazać artykuł na ten temat. Ani Nat, ani Hannah nie miały twórczego zacięcia, więc wychwalały moje projekty, jakby były najwspanialsze na świecie. Podeszły bliżej mojej gablotki i podziwiały haft i aplikacje oraz mój ręcznie zrobiony z materiału liść, który na nie naszyłam. Ponad głowami ujrzałam twarz Merlina i tylko czekałam na okazję, by podejść do niego i porozmawiać. Poczułam się nawet dumna, kiedy przypomniałam sobie, że w pewnym sensie należy teraz do mnie.

Kolejne wydarzenia nastąpiły jakby w zwolnionym tempie. Przez szklane drzwi weszła mama Merlina, a jej dłoń spoczywała na ramieniu tej dziewczyny. Stała do mnie plecami, ale na twarzy Merlina dostrzegłam podziw i poczułam, jak zżera mnie zazdrość. Chciałam podejść do nich pewnym krokiem i im przerwać, lecz coś mnie powstrzymało. Stałam więc bez ruchu i przyglądałam się nieznajomej. Miała proste włosy, prawie tak samo rude jak moje, i była ubrana w pognieciony welurowy płaszcz, do złudzenia przypominający mój, który sama zaprojektowałam. Okrycia były niemal identyczne, łącznie z ręcznie obszytymi krawędziami. Nie słyszałam ani słowa z tego, co do mnie mówiono, i ocknęłam się dopiero, gdy ktoś pomachał mi ręką przed oczami.

– Przepraszam, zamyśliłam się – rzekłam.

– Gdy tylko widzi Merlina, odlatuje w kosmos – zażartowała Nat. Starałam się zachowywać normalnie.

– Wcale nie – zaprotestowałam. – Żaden facet nas nigdy nie rozdzieli, prawda?

– Ludziom podoba się twoja twórczość – Hannah zmieniła temat. – Jakaś pani powiedziała, że od czasów, kiedy była dzieckiem, nie widziała tak pięknych haftów.

– Naprawdę? To chyba komplement, zwłaszcza jeśli ta osoba ma ze sto lat.

– Kiedyś panny potrafiły szydełkować – droczyła się Nat. – I grać na klawikordzie, i chodzić z książkami na głowie, i szeleścić halkami…

Nieznajoma zaczęła już otwarcie flirtować z Merlinem, bo zaczęła bawić się swymi lśniącymi włosami. Do diaska! Dopiero co powiedziałam dziewczynom, że były ważniejsze od jakiegoś chłopaka, ale Merlin był już prawie pożerany żywcem. Musiałam coś zrobić.

– Chyba powinnam podejść i się przywitać. Dzięki za wsparcie – rzuciłam.

Hannah przewróciła oczami. – Czy to znaczy, że nas zostawiasz? – Oczywiście że nie. Ja tylko obiecałam… Nat złapała mnie za rękę i rzekła:

– Nie będziemy przecież stawać na drodze prawdziwej miłości. Idź do niego.

Popchnęły mnie w kierunku Merlina, a ja modliłam się w myślach, żebym nie poczuła się upokorzona. Dopiero zaczynaliśmy i na tym etapie nie mogliśmy być pewni reakcji drugiej osoby. Moja modlitwa została wysłuchana. Zobaczył mnie, jeszcze zanim się zbliżyłam, i wyciągnął w moim kierunku ręce. Otoczył mnie ramionami i mocno przytulił, co chyba mówiło wszystko. To moje miejsce, a Merlin jest moim chłopakiem. Pogładził mnie dłonią po policzku i pocałował na oczach wszystkich. Nawet stanęłam na palcach i szepnęłam mu coś do ucha. Wiem, że to żałosne, ale nie mogłam się powstrzymać. Nie musiałam nawet się odwracać, by wiedzieć, kim jest ta dziewczyna. Czułam, jak jej spojrzenie wwierca się we mnie, powodując coś przypominającego ból między łopatkami.

Celowo cały czas stałam tyłem do niej, wzięłam Merlina za rękę i posłałam mu spojrzenie mówiące: „Chodźmy gdzieś, gdzie będziemy sami”. Zrozumiał aluzję i podał jakąś wymówkę, żebyśmy mogli wyjść. Byliśmy już prawie przy drzwiach, kiedy uderzył się ręką w czoło, jak gdyby o czymś zapomniał, po czym obrócił się na pięcie i przeszedł z powrotem po wypolerowanej podłodze.

– Przepraszam, Katy, to nieładnie z mojej strony, że zapomniałem cię przedstawić. Poznaj Genevieve Paradis, nową podopieczną mamy. W przyszłym tygodniu zacznie się uczyć w naszym college’u.

Krew zawrzała w mojej głowie i miałam wrażenie, że obok budynku przejechał ze świstem pociąg. To była dziewczyna z zielonymi oczami. Jej głos odbijał się echem po całej sali, a potem przeskoczył po suficie i przebił mi serce.

ROZDZIAŁ 
6

Merlin chwycił mnie w porę, gdyż nogi ugięły się pode mną. Oddychałam głęboko i uśmiechnęłam się nieszczerze, udając, że to wszystko jest żartem. Byłam zła, że obca dziewczyna ma na mnie taki wpływ.

Wyciągnęłam w jej kierunku dłoń.

– Cześć. My się już chyba spotkałyśmy. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Nie wydaje mi się.

– Chyba tak. Pchli targ. Wisiorek. Pamiętasz?

– Oczywiście. Katy.

– Wyglądasz trochę… inaczej – musiałam to skomentować.

– Naprawdę? – uśmiechnęła się serdecznie, ale z jakiegoś powodu wzbudzała we mnie niepokój.

– Mogłabym przysiąc, że twoje włosy miały inny kolor.

Ciemne włosy sprawiały, że jej cera wyglądała blado. Teraz, jeszcze trochę mokre, ożywiały jej cerę. Przy tej dziewczynie wyglądałam buro i zwyczajnie. To samo dotyczyło płaszcza. Jej okrycie podkreślało ładne kształty i zgrabną sylwetkę, z kolei moje leżało na mnie źle i brakowało mu klasy.

– To mój naturalny kolor – odparła ze skromną miną, mierzwiąc włosy. – Znudziło mi się ciągłe farbowanie, a lubię zmieniać swój wygląd.

– Zmiany są dobre – rzuciłam zgryźliwie – ale ja stawiam na własny styl i oryginalność.

– Nic nie może być w pełni oryginalne – nie poddawała się. – Moda, literatura, sztuka… wszystko już kiedyś było. Jeśli popatrzysz na moją wystawę, mogę ci powiedzieć, jacy konkretni artyści i projektanci mnie zainspirowali.

Nie potrafiłam ukryć poirytowania.

– Ale jest różnica między inspiracją a imitacją.

– Ależ, Katy – odrzekła słodkim tonem – imitacja jest najszczerszą formą pochlebstwa.

Męczyło mnie to odbijanie piłeczki, dlatego pragnęłam się od niej uwolnić i przy pierwszej nadarzającej się okazji zabrać Merlina jak najdalej stąd.

– Przepraszam, ale Merlin i ja musimy iść – oznajmiłam.

– Miło było cię znów zobaczyć… Genevieve.

Nie próbowałam nawet odpowiedzieć na jej pożegnalną kwestię, która zabrzmiała niemal jak groźba:

– Mam nadzieję, że będziemy widywać się znacznie częściej, Katy.

Szliśmy jakiś czas, nie odzywając się, i nagle zrobiło się między nami jakoś niezręcznie.

– Nic nie mówisz – zauważył mój chłopak.

– Jestem zmęczona. Pocałował mnie w czubek głowy, po czym spytał:

– Ale chyba nie mną?

– Oczywiście, że nie.

Usiedliśmy pod daszkiem w miejskim parku przy pięknie przystrzyżonym trawniku. Fryzura Merlina, zmoczona obfitym deszczem, wyglądała lepiej niż zwykle, można powiedzieć, że przypominała trochę włosy Heathcliffa z Wichrowych Wzgórz. Moją fryzurę można opisać tylko w jeden sposób: jakby piorun strzelił w rabarbar. Próbowałam ułożyć włosy palcami, ale na próżno. Dżinsy Merlina były poszarpane i całe w plamach po farbach. Chłopak wyglądał niczym awangardowy artysta z dawnej epoki. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy, widziałam prężącą się na jego sofie Genevieve i malującego ją Merlina. Musiałam sobie nieustannie przypominać, że to ja jestem jego modelką.

Moja głowa spoczywała na jego ramieniu i zastanawiałam się, jak zacząć rozmowę na pewien drażliwy temat. Nie miałam wyboru, musiałam powiedzieć to prosto z mostu.

– Powiedz mi… Skąd twoja mama zna Genevieve?

– To bardzo przykra historia – zaczął cicho, a ja ugryzłam się w język, aby nie rzucić żadnej sarkastycznej uwagi. – Kiedy Genevieve miała siedem lat, jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym w Wigilię Bożego Narodzenia. Nie układało jej się z rodziną, która ją adoptowała, i przez całe życie wędrowała od jednego domu dziecka do drugiego.

– To straszne – wymamrotałam, gdy przerwał i czekał na moją reakcję.

W jego głosie słychać było coraz większe przejęcie.

– Przez jakiś czas mieszkała na ulicy, do czasu gdy przygarnęli ją przyjaciele mojej mamy.

– Gdzie teraz mieszka?

– W zaadaptowanej stodole, niedaleko mojego domu, przy stadninie.

– Aha, chyba wiem, gdzie to jest. Ale czy ona nie jest już zbyt dorosła na taką opiekę?

– Ma szesnaście lat – odparł Merlin. – Można to nazwać okresem przejściowym.

– A jak ją poznałeś?

– Mama robiła, co mogła, żeby przyjęli ją do naszego college’u. Genevieve nie zdawała nawet wymaganych egzaminów.

Aż zmieniłam pozycję, przepełniona nieskrywanym gniewem.

– Pomogła jej dostać się do college’u? A my musieliśmy tak ciężko na to pracować! – zaprotestowałam. Nie spodziewałam się po Merlinie tak ostrej reakcji.

– Przecież to nie jej wina, że jest bezdomna. Nie mogła zostać przyjęta do szkoły, więc mama poradziła jej, żeby zrobiła portfolio i przedstawiła je na radzie pedagogicznej. Nauczyciele uznali, że Genevieve zasługuje na przyjęcie. Widziałaś jej prace?

– Nie, ale nie wątpię, że są świetne – zęby miałam zaciśnięte aż do bólu.

– Najdziwniejsze jest to, że jest taka wszechstronna… Sztuki piękne, projektowanie mody, materiały, biżuteria. Większość z nas przejawia talenty tylko w jednej dziedzinie.

– Szczęściara.

– A do tego ma już dobry warsztat. To nie są zwykłe eksperymenty, tyle że… musiała sprzedawać swoje wyroby na ulicy, inaczej nie miałaby co jeść.

– Oczywiście – odpowiedziałam automatycznie.

– Wiedza o jej przeżyciach sprawia, że uzmysławiamy sobie, jak łatwe jest nasze życie.

– Absolutnie.

– Tylko nie mów nikomu o tym, co ci powiedziałem, Katy. Ona pewnie nie chce, aby to nabrało rozgłosu.

– Nic nie powiem – obiecałam.

W daszku, pod którym siedzieliśmy, była dziura. Sączyła się przez nią deszczówka, która kapała mi na głowę i spływała po moim nosie. Merlin nie zwrócił nawet uwagi na moje lakoniczne odpowiedzi, gdyż nie przestawał z wielkim zapałem opowiadać o Genevieve.

Gdy przerwał, żeby złapać oddech, wtrąciłam:

– Nigdy wcześniej o niej nie wspominałeś.

– Mama zajęła się nią niedawno.

– To znaczy w zeszłym tygodniu?

– Tak, chyba… w sobotę. Tak mi się wydaje – obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem.

To znaczy, że kiedy Merlin mnie malował, ona była w jego domu i możliwe, że to właśnie ją widziałam za drzewami. – Czy to ma jakieś znaczenie? – spytał chłopak. Machnęłam ręką i rzekłam: – Zastanawiałam się tylko, od jak dawna jest tutaj.

– Niedługo. Ale wiesz co? Macie z sobą wiele wspólnego i myślę, że się zaprzyjaźnicie. I będziecie dobrymi przyjaciółkami.

To nie jego wina, ale wydawało się, że Merlin pozostawał pod jej urokiem. Był mój i tylko mój jedynie przez krótki czas. Już teraz czułam, że go tracę. Rozejrzałam się dokoła. Oprócz nas w zasięgu wzroku nie było nikogo, nawet zabłąkanego psa, który odważyłby się wyjść na deszcz. Przycisnęłam twarz do szyi Merlina i powiodłam językiem wzdłuż niej, aż do podbródka. Smakowało jak sól zmieszana z odrobiną potu. Przerzuciłam nogi nad nogami chłopaka i usiadłam mu na kolanach, po czym zaczęłam go całować. – Katy… – jęknął – ostatnio taka nie byłaś… Zaśmiałam się. – Może na zewnątrz… czuję się bardziej…

– …dzika – dokończył za mnie. Wziął moją twarz w dłonie i trzymając ją przed sobą, patrzył na nią z niedowierzaniem. – Nie spodziewałem się, że będziesz próbowała zjeść mnie żywcem na ławce w parku.

Nie przestawałam go całować, próbując w ten sposób zmazać ostatnie ślady Genevieve. Rozpięłam trzy pierwsze guziki koszuli Merlina i przyłożyłam głowę do jego torsu, wsłuchując się w rytm bicia serca.

– Wali jak szalone, Katy. Czujesz to?

– Moje tak samo.

Dłoń Merlina nieśmiało wślizgnęła się pod moją koszulkę, jak gdyby chłopak czekał na reakcję. Następnie przesunęła się wzdłuż brzucha i wylądowała na mojej piersi. Zastygliśmy w bezruchu, a chwila ta zdawała się trwać całą wieczność.

– Pomyśl, jak dobrze byłoby, gdybyśmy byli zupełnie sami – wyszeptał – gdzieś daleko stąd.

– Ale gdzie?

– Moglibyśmy rozbić namiot na którymś z kempingów.

– Byłoby wspaniale – wzięłam głęboki oddech. Nie myślałam jednak, że mówi poważnie.

– Tylko może być zimno – dodał.

– Uwielbiam zimno – odparłam. Mówiłam prawdę. Zawsze cieszyłam się, gdy dni robiły się coraz krótsze i zbliżał się koniec lata.

– A co powiesz mamie?

– To znaczy, że mówisz poważnie? – odsunęłam się od

niego. Merlin uśmiechnął się szeroko.

– Dlaczego nie? U mnie w domu nie czujesz się swobodnie, a do ciebie nie ma wstępu…

Nie byłam jeszcze gotowa, żeby powiedzieć mu, jak naprawdę wygląda sytuacja mamy. Nie byłam pewna, czy zrozumie.

– Mama jest trochę… upierdliwa – rzekłam w końcu.

– Więc może być ciężko. Krzywi się nawet, jak idę na noc do koleżanki, a ty… jesteś facetem.

– Brawo za spostrzegawczość – drażnił się ze mną. – Tylko jedną noc, Katy. Chciałbym obejrzeć z tobą zachód słońca… liczyć gwiazdy… i obudzić się obok ciebie.

Z trudem powstrzymałam drżenie, gdy to mówił. Uśmiechnęłam się, w nadziei że może się uda.

– Nie ma rzeczy niemożliwych – rzekłam. – Zastanowię się i spróbuję obmyślić jakiś plan.

– Ale chciałabyś to zrobić? – naciskał.

– Oczywiście, że tak.

Takie ryzykowne akcje zupełnie nie były w moim stylu, ale pragnęłam zbliżyć się do Merlina i poznać jego najskrytsze myśli. Nawet kiedy byliśmy razem, czułam, że czasami o mnie zapomina. Wiedziałam, że ma w głowie takie miejsce, do którego zagląda, a ja nie mam tam wstępu. Być może jeśli spędzimy trochę czasu we dwoje, z dala od codziennego otoczenia, pomoże to nam się zbliżyć.

Wracaliśmy do domu żółwim tempem, rozkoszując się każdą minutą, a ja usiłowałam pozbyć się powracających myśli o Genevieve. Całowaliśmy się za moim domem, w tym samym miejscu co wcześniej, lecz nieważne, jak mocno próbowałam przekonywać samą siebie, że wszystko jest jak dawniej, wiedziałam, że to nieprawda. Merlin nadal nią pachniał.

ROZDZIAŁ 
7

Gdy weszłam do domu, mama była na nogach i nareszcie jej twarz nabrała kolorów. W domu też było inaczej – przytulniej i cieplej. Zrozumiałam, że starała się coś zmienić w swoim życiu i że powinnam się z tego cieszyć. Problem w tym, że ta cała Genevieve wszystko zepsuła. Mama popatrzyła na mnie z wyczekiwaniem.

– Przepraszam, że nie mogłam być na wystawie, Katy. Jak poszło?

– Świetnie – skłamałam i powiedziałam, że muszę iść na górę.

Zamknęłam się w łazience z postanowieniem, że nie wolno mi płakać. Spojrzałam w lustro, wygładziłam włosy i wciągnęłam policzki, próbując wyglądać jak Genevieve. Jak zawsze, byłam potwornie zwyczajna. Niczym w szale otworzyłam szafę, rozebrałam się i zakładałam na siebie wszystko jak leci: koszulki, sukienki, swetry i nawet to, co nie wisiało na wieszakach. Przymierzałam jeden ciuch po drugim, dobierałam różne połączenia, starając się uzyskać różne style. Ciągle zmieniałam też pozy. To żałosne, ale usiłowałam naśladować nieco leniwe podejście do ubioru Genevieve, w stylu „a co mi tam”, podobnie jak jej omdlewający uśmiech oraz swobodny sposób poruszania się. Właśnie zrozumiałam, że mój styl nie polegał na niekonwencjonalności czy zaprzeczaniu trendom. Był po prostu ubogi. Zamknęłam oczy z przerażeniem, próbując odgonić z mej wyobraźni obraz dziewczyny, ale nadal ją widziałam, niczym hologram na siatkówce. Wytarłam nos, uczesałam włosy i wróciłam na dół do mamy. Tak rzadko miała dobre dni, że czułam się winna, iż ją zostawiłam. Teraz postanowiłam robić dobrą minę do złej gry i udawać, że wszystko jest w porządku.

– Więc jak naprawdę było dzisiaj? – spytała mnie cicho.

Wszystko musiało się we mnie kotłować, gdyż niewiele myśląc, wyrzuciłam to z siebie.

– Wystawa poszła świetnie, ale ta nowa dziewczyna… strasznie zalazła mi za skórę. Mama zaśmiała się drwiąco.

– Wiedziałam. Rozpoznam zazdrość na kilometr. Cała jesteś zielona.

– Ja też mam tak samo – rzekłam zaskoczona. – Widzę

kolory na twarzach ludzi. Pochyliła się i pogłaskała mnie po głowie.

– Nie to miałam na myśli. Raczej to, że potrafię rozpoznać nastolatka, któremu ktoś utarł nosa. Potwór o zielonych oczach podnosi wtedy swoją paskudną twarz.

– Potwór o zielonych oczach? – nie rozumiałam.

– To cytat z tragedii Szekspira Otello. Zazdrość jest tam porównana do takiego właśnie potwora.

Luke też zawsze cytował Szekspira, ale nie byłam w nastroju i nie próbowałam udawać, że mnie to interesuje. Skrzywiłam się tylko.

– Chciałabyś o niej porozmawiać? – spytała mama. Wzięłam głęboki oddech.

– Ta Genevieve jest właściwie wszędzie. Najpierw mnie śledziła, a potem zaczęła mnie naśladować. Dzisiaj dowiedziałam się, że miała okropne życie, była w domu dziecka i mieszkała na ulicy. Ale ja nie mam dla niej sympatii. Czuję się tak, jakbym straciła możliwość współczucia, a moje serce zamieniło się w kamień.

– To do ciebie niepodobne – zauważyła mama. – Jest coś jeszcze?

Oczywiście, że było. Coś, co nie dawało mi spokoju i czemu bałam się stawić czoło. Przełknęłam ślinę, zamknęłam oczy i poczułam ukłucie bólu.

– Boję się, że ona chce mi odebrać Merlina.

Nie to chciałam powiedzieć. Chciałam tylko wspomnieć coś o flirtowaniu Genevieve. Właśnie wypowiedziałam na głos mój najmroczniejszy lęk, najgorszą rzecz, jaką mogłam sobie wyobrazić.

– Wy, nastolatki, lubicie dramatyzować – mama zbagatelizowała moją obawę i skwitowała ją śmiechem. – Podoba się wam ten sam chłopak i myślicie, że na tym kończy się świat.

– Nawet więcej – rzuciłam, patrząc na nią spode łba.

Klęczała na dywanie u moich stóp, grzejąc się przy kominku, gdyż wieczory zaczynały już robić się chłodne.

Uwielbiałam ogrzewanie węglowe, ale zwykle było zbyt problematyczne i gdy temperatury spadały, po prostu uruchamiałyśmy elektryczny kaloryfer. Dzisiaj, pierwszy raz od dawna, mogłam wpatrywać się w płomienie i doszukiwać się w nich kształtów, tak jak to robiłam w dzieciństwie. Nawet teraz nie potrafiłam jednak uwolnić się od Genevieve. Płomienie przypominały mi bowiem jej lśniące rude włosy.

– Jeżeli naprawdę mu na tobie zależy, Katy, nie zdradzi cię. Tylko nie odstrasz go od siebie zazdrością. Zazdrość to trucizna, która potrafi zniszczyć. Ciebie, nie ją.

Prawie jej nie słuchałam.

– Najdziwniejsze jest to, że… ona jest wszystkim tym, czym ja mogłabym być, ale nie jestem.

– Co przez to rozumiesz? – mama lekko potrząsnęła moim ramieniem.

– Jesteśmy mniej więcej tego samego wzrostu – odparłam chmurnym tonem. – Ale ona wygląda smuklej, bo jest taka szczuplutka! Mamy podobną karnację, tyle że jej twarz aż lśni. Mamy podobne włosy, ale jej są delikatne jak jedwab…

– Ty też jesteś na swój sposób piękna, Katy. Ludzie lubią cię taką, jaka jesteś.

– Wolałabym, żeby wszystko było jak dawniej – odparłam tęsknie.

Nie chciałam dodawać, że potrzebowałam kilku lat na to, by wreszcie poczuć, że gdzieś należę. Zawsze byłam outsiderem i miałam problemy ze zdobywaniem przyjaciół, ale w ostatniej klasie szkoły przywiązałam się do Nat i Hanny, a teraz, ku memu niedowierzaniu, pojawił się jeszcze Merlin. W głębi duszy wydawało mi się, że to wszystko jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.

– Zawsze są wokół ciebie ludzie, z którymi nie masz ochoty się widywać – wykład mamy jeszcze się nie skończył. – Pomyśl o tym jak o jednej z wielu życiowych lekcji.

– Ale ja nie chcę – powiedziałam nadąsana. – Najbardziej chciałabym, żeby ona wyniosła się stąd jak najdalej… Najlepiej na koniec świata.

Tu skończyła się cierpliwość mamy.

– Katy – upomniała mnie – zawsze miałaś tyle współczucia dla ludzi, zwłaszcza tych, którym nie było łatwo w życiu. Myślę, że to chyba z tobą jest problem, a nie z tą Genevieve.

Przez moment siedziałam bez słowa i zastanawiałam się nad ostatnim zdaniem. Czy mama miała rację? Genevieve przecież tylko podarowała mi śliczny wisiorek, za który powinnam jej zapłacić. Nie miała rodziny i przeszła rzeczy tak przykre, że nawet nie potrafię sobie ich wyobrazić. Poczułam wstyd, gdy zdałam sobie sprawę, jaką chęcią zemsty pałałam.

– Przecież ty nie jesteś sobą – dodała mama, ale już łagodniej. – Jeśli chodzenie z Merlinem ma sprawić, że zaczniesz atakować bezbronną dziewczynę, to może ten chłopak nie jest dla ciebie.

– On jest dla mnie, ale… – ugryzłam się w język i nie chciałam więcej wspominać o Genevieve flirtującej z Merlinem. Prawdopodobnie wszystko działo się tylko w mojej głowie. Mama miała rację. Ten brak uczuć nie jest w moim stylu. Rzeczywiście nie byłam sobą.

– Musisz ufać Merlinowi, Katy. Nie możesz trzymać kochanej osoby w klatce.

To mówiąc, mama zupełnie się rozkleiła. Otoczyłam ją ramionami i poczułam na szyi łzy.

– Przepraszam, nie wiem, co we mnie wstąpiło – mówiła.

Ściskała mnie coraz mocniej i poczułam się, jakbym miała klaustrofobię i nie mogłam oddychać. Udawałam, że nie zauważyłam, iż skóra wokół jej paznokci jest czerwona i podrażniona. Mama cierpiała na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne i zdarzało jej się gryźć palce do krwi. Zwykle było mi smutno z tego powodu, ale dzisiaj byłam tym dziwnie zirytowana.

To ona miała mnie pocieszać, nie odwrotnie!

– Gdybym kiedykolwiek cię straciła, Katy… pękłoby mi serce.

– Dlaczego miałabyś mnie stracić? – spytałam zmieszana.

Na jej twarzy pojawił się niewyraźny uśmiech, wskazujący, że próbowała wziąć się w garść.

– Wiesz, różne rzeczy się zdarzają. Takie, na które nie mamy wpływu, a które wszystko zmieniają.

– Przecież nie zmienię tego, że jesteś moją mamą – zaśmiałam się.

Mama przeciągnęła ręką po swoich zniszczonych włosach, a na jej twarzy malował się ból.

– Nie chciałam, żeby tak wyszło – odezwała się wreszcie. – Chciałam być najlepszą matką na świecie, zawsze być przy tobie i cię chronić.

– Jesteś najlepsza… Naprawdę tak myślę – próbowałam ją pocieszyć.

– Zasługujesz na lepsze życie – w jej tonie usłyszałam jakiś dziwny podtekst. – Pełne radości i dobrej zabawy, nowych doświadczeń, podróży. Nie powinnaś mieć takiego ciężaru w postaci mnie, więźnia w tym domu.

Przez chwilę ujrzałam inną kobietę, tę, którą ledwo pamiętałam. Mamę, która była wesoła i cieszyła się każdą chwilą. Nie wiem, kiedy wszystko się zmieniło, ponieważ wydawało mi się, że jest taka od zawsze. Nie mogłam przegapić takiej okazji. Tak rzadko z sobą szczerze rozmawiałyśmy. Właśnie na ten moment czekałam.

– Lekarze mówią, że tylko ty sama możesz się zmienić – oznajmiłam. – Jest dostępna pomoc, wystarczy po nią sięgnąć.

Mama odpowiedziała tak cicho, że aby ją zrozumieć, musiałam zbliżyć ucho do jej ust.

– Tak bardzo się starałam, ale coś mi nie pozwala… Wisi nade mną ciemna chmura.

– Co to za chmura?

– Myślę, że wspomnienia – z żalem pokręciła głową.

– Może jeśli się nimi podzielisz… nie będą już takie

straszne? – zasugerowałam. Zamknęła oczy i bezwładnie opadła na krzesło.

– Pewnego dnia wszystko ci opowiem, i wiem, że mnie zrozumiesz… ale jeszcze nie dziś.

Czułam zawód, lecz starałam się tego nie okazywać. W ten sposób raz na jakiś czas otwierało się małe okienko, ale równie szybko się zamykało.

– Spróbuję jeszcze raz i dam z siebie wszystko, Katy. Pójdę do lekarza i posłucham jego rad… Obiecuję.

– Zawsze to jakiś początek – rzuciłam beznamiętnie.

– Upieczmy muffiny, co? – zaproponowała mama, trochę zbyt pogodnie.

Zgodziłam się i udawałam, że także się cieszę. Podeszłam do Gemmy, naszej kotki w kolorze marmurkowym, śpiącej w swoim koszyku. Pogłaskałam ją, a wtedy pazury jednej z jej łap wysunęły się i za chwilę schowały. Wiedziałam, co to oznacza. Gemma dawała mi do zrozumienia, że to ona tu rządzi i jeśli będzie miała ochotę, podrapie mnie. Nie miałaby z tego powodu wyrzutów sumienia, ponieważ nie miała sumienia. Pogardliwie otworzyła swe piękne lśniące oczy, popatrzyła na mnie wyzywająco, po czym ponownie je zamknęła. Przełknęłam głośno ślinę, starając się nie myśleć o innej parze zielonych oczu, które były zdolne do tego samego.

Mama wróciła z kuchni z paczką muffinów, nadziewając jednego na stary jak świat widelec do grzanek. Wkrótce po domu rozszedł się zapach pieczenia. Czułam teraz, że trochę się zbliżyłyśmy, ale uczuciu temu towarzyszyła frustracja. Mama wspominała o lekach, żalu i wiszących nad nią czarnych chmurach, ale nie powiedziała, dlaczego tak było. Jakaś część mnie obawiała się, że jej depresja mogła być genetyczna i że w przyszłości ja też będę patrzeć na świat jej oczami.

Co do jednego musiałam się z nią zgodzić – powinnam ufać Merlinowi i zmienić swoje nastawienie do Genevieve. Według niego miałyśmy z sobą wiele wspólnego i być może miał rację. Kiedy jadłyśmy, mama nie przestawała mówić. Po naszych podbródkach spływały strużki rozpuszczonego masła, a ja zastanawiałam się, jakie wydarzenia z przeszłości sprawiły, że mama przestała normalnie żyć.

Ciągle męczył mnie mój sen, który częściowo pozostawał taki sam, a częściowo się zmieniał. Tej nocy musiałam wejść na niekończące się schody, a gdy w końcu znalazłam się na szczycie, Genevieve nie było w pokoju i panicznie jej szukałam, zastanawiając się, gdzie mogła się schować. Kiedy zbliżyłam się do toaletki, okazało się, że w lustrze była jej twarz z powiększonymi widzącymi wszystko oczami. Wzywała mnie do siebie i nie potrafiłam się jej oprzeć. Gdy moje palce dotknęły szkła, jego powierzchnia zamieniła się w wodę. Pojawiły się na niej rozchodzące się na zewnątrz kręgi. Wciągał mnie głęboki, czarny wir. Krzyczałam do Genevieve, aby mi pomogła, ale ona tylko patrzyła na mnie z okrutną fascynacją. Uśmiechnęła się dopiero, gdy z moich ust wydobył się ostatni pęcherzyk powietrza.

ROZDZIAŁ 
8


Postanowienie pierwsze: Genevieve zasługuje na szansę i powinnam być wobec niej wielkoduszna. Postanowienie drugie: muszę kontrolować przejawy mojej zazdrości. Postanowienie trzecie: Merlin jest absolutnie wyjątkowy i nic nie może nam przeszkodzić.

Z takimi myślami udałam się do szkoły w poniedziałek rano. Zazdrość rzeczywiście była niszczycielskim uczuciem, ale musiałam ją pokonać. Przyspieszyłam kroku, gdy spostrzegłam, że Nat i Hannah czekają przed przejściem dla pieszych na rogu głównej ulicy. Wiatr był dość porywisty i Hannah rozpaczliwie próbowała przytrzymywać swoją spódnicę, co mnie rozbawiło. Uśmiechnęłam się do Nat, w oczekiwaniu na złośliwe komentarze dotyczące mnie i Merlina, ale, nie wiadomo dlaczego, przyjaciółka wbiła wzrok w betonowy słupek i nie potrafiła spojrzeć mi w oczy. Gdy w końcu to zrobiła, była nieco zażenowana.

– Muszę ci coś powiedzieć… – czekałam, aż przemówi pierwsza, gdyż wiedziałam, że coś jest nie tak. – Nie zrobiłyśmy tego celowo – wydukała. – Kiedy wyszłaś z Merlinem, ona zbliżyła się do nas i zaczęła z nami rozmawiać. W końcu oprowadziłyśmy ją po okolicy.

– To było trochę dziwne – dodała Hannah. – Nie mogłyśmy od niej uciec. Po chwili zaczęła narzekać, jak okropnie się czuje, bo nikogo tu nie zna i nie ma nawet z kim pójść na lunch.

Nie musiałam pytać, o kim mówiły dziewczyny, ponieważ było to oczywiste.

– Więc Genevieve wprosiła się na nasz lunch, tak? – spytałam.

Potwierdziły. Weszłyśmy razem po schodach i udałyśmy się do damskiej toalety. Cieszyłam się, gdyż w tym miejscu nikt nie mógł nas podsłuchać.

– Nieładnie byłoby jej odmówić – przepraszała Hannah

– chociaż wiemy, że według ciebie to jakaś wiedźma.

Oparłam się o umywalkę i starałam się opanować. Wcześniej wyobrażałam sobie, że raz na jakiś czas okażę wielkie serce i zaproponuję Genevieve, by do nas dołączyła, ale tego się nie spodziewałam. Teraz straciłam swoją przewagę. Poczekała na moment, gdy nie będzie mnie w pobliżu, i zabrała się za mydlenie oczu Hannie i Nat. I znów poczułam ze zdwojoną siłą jej obecność. Udało jej się dostać do tego samego college’u co mnie, wybrała sobie te same przedmioty, uwielbiała ją mama Merlina, a teraz obrała sobie za cel moje najlepsze przyjaciółki.

– To znaczy, że was poprosiła? – spytałam podejrzliwie.

– Podeszła do was i poprosiła, żebyście ją oprowadziły? Przytaknęły.

– To zakrawa na paranoję – przyznałam – ale czuję się tak, jakby ona… zaatakowała moje życie.

– To dla nas naprawdę mało komfortowa sytuacja, Katy – w głosie Hanny wyraźnie pobrzmiewała dezaprobata. – Jesteś naszą przyjaciółką, więc jesteśmy rozdarte między was dwie.

Nat zaczęła poprawiać włosy w lustrze, co i tak nie miało sensu, ponieważ jak zawsze przypominały ptasie gniazdo i sterczały jej każdy w inną stronę.

– Ona wie, że jej nie lubisz – rzuciła.

– Co takiego? – oburzyłam się. – Nie powiedziałam jej nic takiego.

Hannah otworzyła kosmetyczkę i nałożyła jeszcze więcej tuszu na swoje gęste rzęsy. Obie zachowywały się tak cicho, iż wiedziałam, że nie wyjdzie z tego nic dobrego. Przygryzłam wargę tak mocno, że poczułam smak krwi.

Nat odchrząknęła nerwowo.

– Według niej byłaś wrogo nastawiona i bałaś się, że ona zrobi ci coś złego. Chciała to naprawić.

Poczułam ból między oczami i przyłożyłam rękę do czoła. Genevieve nie myliła się. Nie otrzymała z mojej strony żadnego pozytywnego komunikatu i musiała po prostu reagować na moją niechęć.

– A co jej powiedziałaś? – spytała łagodnie Hannah. Chodziłam tam i z powrotem po wyłożonej płytkami podłodze, na której moje buty wydawały dziwny, pusty dźwięk.

– Byłam tylko… lekko zdenerwowana jej wyglądem – przyznałam się w końcu. – Nie zauważyłyście, jak bardzo się zmieniła?

– Może i tak – Hannah wzruszyła ramionami. – Ale co z tego? Każdy od czasu do czasu chce zmienić swój wygląd, a…

– Ona nosi mój płaszcz – przerwałam. – Ten, który sama zaprojektowałam, uszyłam i wyhaftowałam.

– Ale, Katy… – odparła spokojnym tonem Nat – Genevieve dopiero tu przyjechała. Nie mogła w tak krótkim czasie podrobić twojego projektu.

Byłam w szoku. Przecież Nat miała rację. Wykonanie tego płaszcza zajęło mi całe lato i nieźle się przy tym namęczyłam. Nikt nie byłby w stanie zrobić czegoś podobnego w tak krótkim czasie. Patrzyłam na twarze koleżanek nieco zawstydzona. Musiałam im udowodnić, że nie mam problemu z Genevieve. Usiłowałam opanować oddech i pokazać, że jestem rozsądna i wcale się tak bardzo nie przejmuję.

– Posłuchajcie. Udowodnię wam, że nie mam nic przeciwko Genevieve. Niech pójdzie z nami na lunch, a ja dopilnuję, żeby poczuła się zaakceptowana.

– Jeśli tylko spędzisz z nią trochę czasu, przekonasz się, że naprawdę jest w porządku – twarz Hanny rozpromieniła się z ulgą.

– Biorąc pod uwagę, przez co przeszła – dodała Nat ze współczuciem.

Aha, więc Genevieve im także opowiedziała swą historię. Nie był to żaden sekret, dziewczyna chciała, żeby każdy dowiedział się o jej tragicznej przeszłości. Próbowałam mówić normalnie, ale czułam się, jakbym miała usta pełne cytryn.

– Znam już tę ckliwą historyjkę naszej biednej sierotki.

Opowiedziała ją Merlinowi i pewnie całej szkole. Odpowiedziała mi cisza. Nat zapytała chrapliwie:

– Katy… Skąd w tobie tyle jadu? Moja twarz poczerwieniała.

– Przepraszam, nie chciałam być taka okropna, ale… ona chyba wyzwala we mnie wszystko co najgorsze.

To, co powiedziałam, było straszne, i znów poczułam wielki wstyd. Po chwili uśmiechnęłam się i rzekłam:

– Przepraszam. Nie kłóćmy się z jej powodu. Jesteśmy muszkieterami, prawda?

Rozeszłyśmy się do swoich klas, a ja udawałam, że nie słyszę cichego komentarza Hanny:

– Formalnie rzecz biorąc, muszkieterów było czterech.



Uciekać przed Genevieve oznaczało tyle, co uciekać przed pożarem. Przybiegła do klasy zziajana, emanująca kolorami i energią, gdy trwała już lekcja, i została przywitana miłym uśmiechem przez zwykle surową nauczycielkę angielskiego. Poczułam ulgę, kiedy usiadła po drugiej stronie klasy, jednak gdziekolwiek obróciłam głowę, zawsze miałam ją w zasięgu wzroku. Pragnęłam ciszy mogącej ukoić pulsujący ból głowy, który czułam za lewym okiem, ale Genevieve zgłaszała się do odpowiedzi na prawie każde pytanie w nonszalancki i frustrujący sposób, tak że pani Hudson jadła jej z ręki. Głos nowej „koleżanki” działał mi na nerwy. Uzmysłowiłam sobie okropną prawdę: Genevieve była nie tylko ładniejsza, pewniejsza siebie i bardziej towarzyska, ale też lepsza ode mnie we wszystkich moich ukochanych przedmiotach. Zrobiło mi się niedobrze. Po dwudziestu minutach widziałam wszystko jak przez mgłę i wydawało mi się, że w głowie błyskają mi światła. Stanęłam na drżących nogach, przeprosiłam nauczycielkę i wyszłam do toalety.

Pochyliłam się nad umywalką i zmoczyłam twarz zimną wodą. Zrobiło mi się znacznie lepiej, ale gdy się wyprostowałam, prawie krzyknęłam ze strachu, gdyż w lustrze zobaczyłam stojącą za moimi plecami Genevieve – prawie jak w moim śnie. Torebka wyleciała mi z ręki i spadła na podłogę. Wszystko się z niej wysypało, ale nie próbowałam nawet schylać się i zbierać rzeczy. To Genevieve przyklęknęła i schowała wszystko z powrotem.

– Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć, Katy. Pani Hudson się o ciebie martwi.

– Nic mi nie jest – wymamrotałam. – To tylko ból i zawroty głowy…

– Źle się czujesz? Bolą cię oczy? Odburknęłam, że tak.

– To migrena. Też takie miewam. Najlepsze, co możesz wtedy zrobić, to położyć się w ciemnym pokoju z zimnym okładem na głowie.

Oblała mnie kolejna fala mdłości. Zgięłam się w pół i chciałam zwymiotować, ale nie miałam czym. Nie chciałam, by ktokolwiek oglądał mnie w tym stanie, lecz nic nie mogłam zrobić.

– Powinnaś wrócić do domu – rzekła Genevieve, poklepując mnie po ramieniu i zdejmując z mego sweterka kilka włosów. – Powiem pani Hudson, co się stało.

Jedną ręką objęła mnie w talii i pomogła otworzyć drzwi. Spytała też czy chcę, aby zamówiła dla mnie taksówkę. Zmrużyłam oczy. Sumienie nie dawało mi spokoju, zwłaszcza teraz, gdy dziewczyna była dla mnie taka dobra.

– Nic mi nie będzie – zapewniłam, ale nogi miałam jak z waty i musiałam odpocząć.

Pomogła mi usiąść na najbliższym krześle znajdującym się przy sekretariacie, a sama weszła do środka, żeby zamówić taksówkę.

– Poczekam z tobą, na wypadek gdybyś zemdlała – oznajmiła pewnym głosem.

– Dziękuję, że się mną zajęłaś – odparłam szczerze.

– To nic takiego.

– Przepraszam, jeśli poczułaś się jak intruz – postanowiłam poprawić nasze stosunki. – Merlin uważa, że mamy z sobą wiele wspólnego…

Odwróciła się do mnie i znów przestraszyłam się koloru jej oczu. Najwyraźniej w reakcji na ostre światło jej źrenice zmieniły kształt. Nie były już okrągłe, jak wcześniej, ale wyglądały jak wąskie szparki. Twarz miała rozbrajająco spokojną, a głos niemal kojący.

– Właśnie to jest ten problem dotyczący nas dwóch, Katy… to podobieństwo.

– Doprawdy?

– Tak, nie ma tu aż tyle miejsca.

– Miejsca na co?

– Nie ma tu miejsca dla nas dwóch, musisz to zrozumieć. I to ja zamierzam tu zostać.

To było niewiarygodne! Genevieve mówiła mi takie okropne rzeczy, a przez ten czas nie znikał z jej twarzy uśmiech godny Kota Dziwaka z Alicji w Krainie Czarów.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi – znów zrobiło mi się niedobrze. – Nie mam ochoty na jakieś żałosne gierki. Powiedz tylko Nat i Hannie, co się stało i dlaczego nie mogę pójść z wami na lunch.

– One nie są nawet twoimi przyjaciółkami… Jesteś tylko dodatkiem… Nie umiesz zbliżyć się do ludzi… Biedna, nudna, przewrażliwiona Katy. Mogłabyś rozwinąć skrzydła i odlecieć, ale nie wiesz jak…

– O co ci chodzi?

Ton głosu Genevieve zmienił się nagle – nie mogłam uwierzyć, ile było w nim złości.

– Jestem wszystkim tym, czym ty chciałabyś być, i zamierzam przejąć kontrolę nad twoim życiem.

Usłyszałam klakson samochodu, więc wstałam i rzuciłam się w kierunku taksówki. Czułam za sobą jakiś ruch. Nie namyślając się, zaatakowałam – po chwili moja dłoń wylądowała na delikatnym policzku. Dziewczyna krzyknęła głośno z bólu, a ja, zanim odjechałam, odwróciłam się tylko raz i ujrzałam przez szybę w taksówce, jak zszokowane Nat i Hanna pocieszają płaczącą Genevieve.

ROZDZIAŁ 
9

Kiedy podjechałam pod dom, Luke właśnie wysiadał ze swego samochodu. Miałam nadzieję, że uda mi się prześlizgnąć do domu niezauważenie.

– Kot ci odgryzł język? – zawołał do mnie z drugiej strony ulicy.

Mięśnie na mojej twarzy odmówiły posłuszeństwa i nie udało mi się nawet uśmiechnąć. Luke patrzył na mnie z takim współczuciem, że zupełnie zaskoczona swoją reakcją wybuchnęłam płaczem. Zanosiłam się i trzęsłam. Za moment siedziałam już u Luke’a w kuchni, przy dużym dębowym stole i wpatrywałam się w kubek gorącej, słodkiej herbaty.

– Oderwałam cię od pracy – rzekłam. Spojrzał na zegarek i odparł:

– Muszę być w sądzie za godzinę, więc mam jeszcze trochę czasu na rozmowę. Powiedz, co się dzieje. Wyglądasz okropnie.

– Właśnie musiałam wyjść ze szkoły z powodu migreny. Nic poważnego.

– Kat Rivers, nigdy nie potrafiłaś kłamać. Powiedz mi prawdę. Jeśli to sprawka tego twojego chłoptasia, to…

– To nie on – przerwałam mu i skrzywiłam się, gdyż herbata była za słodka. – Mam tylko problem z jedną dziewczyną ze szkoły.

– Zatem? Dawaj!

Luke był cierpliwym słuchaczem. Opowiedziałam mu, co zaszło, a on przez cały czas ani na chwilę mi nie przerwał, ani nie bronił Genevieve. W przeciwieństwie do mamy, nie winił za wszystko potwora o zielonych oczach. Widziałam, że całkowicie mi wierzy, i z wdzięczności aż zamknęłam oczy. Wiele to dla mnie znaczyło.

– Myślisz, że ludzie mogą robić innym różne rzeczy? – spytałam. – To znaczy… okropne rzeczy? Luke wykrzywił usta i odparł:

– Myślę, że jeśli jesteś wrażliwa i uwierzysz, że ktoś rzucił na ciebie… klątwę, wtedy może przydarzyć ci się coś złego, jako coś w rodzaju samospełniającej się przepowiedni. Ale dzieje się tak tylko dlatego, że się tego spodziewasz.

– Ten wisiorek, który mi podarowała… Jest naprawdę przerażający. Tak jakby zmieniał kolor i świecił.

– Jakby był fluorescencyjny?

– Może – odparłam bez przekonania.

– Chyba nigdy nie wyleczę cię z tej obsesji związanej z magią, co? – Luke potrząsnął głową z irytacją. – Odkąd skończyłaś sześć lat, w każde Halloween musiałem zabierać cię na straszenie ludzi… Na początku to ja nosiłem twoją miotłę!

Śmiałam się i płakałam jednocześnie, i strasznie leciało mi z nosa. Luke podał mi chusteczkę.

– Ale mnie nie przestraszysz – zażartował – możesz tylko próbować mnie zauroczyć, sprawić, że skwaśnieje mleko, albo rozkazać swemu kotu, by podłożył mi łapę.

– To Genevieve rzuca uroki – pociągnęłam nosem. – Odkąd się pojawiła, całe moje życie legło w gruzach. W mojej torebce nie wiadomo skąd znalazły się papierosy i mama sądzi, że potajemnie sobie popalam, a wszystko to wina Merlina. Później pierwszy raz pokłóciłam się z Merlinem, bo nie okazałam współczucia dla skrzywdzonej przez życie Genevieve. A teraz Hannah i Nat myślą, że jestem zazdrosna, złośliwa i bezwzględna wobec biednej bezdomnej dziewczyny.

Luke zaczął zataczać koła ramionami, udając, że miesza w kotle, i spróbował zaśmiać się złowieszczo.

– Bardzo śmieszne – moja twarz pozostała poważna. – Powinnam pójść za głosem instynktu. Wiedziałam, że czai się w niej jakieś zło.

– Ona po prostu wie, jak cię podejść, Katy. Na pewno dowiedziała się, że masz hopla na punkcie historyjek o długonosych wiedźmach w spiczastych kapeluszach. Uśmiechnęłam się lekko.

– Gdyby rzuciła się na mnie z nożem, przynajmniej wiedziałabym, na czym stoję.

– Nawet tak nie mów. Chyba nie pozwolisz jej dalej się tak traktować?

– Nie powstrzymam jej – powiedziałam z całkowitą powagą. – Jest dla mnie za silna.

Luke podszedł do kawiarki na kuchence i napełnił filiżankę. Zmarszczył w skupieniu brwi. Rozejrzałam się po kuchni i podziwiałam białe lustrzane powierzchnie, które zapełniały pomieszczenie, oraz nowoczesne urządzenia ze stali nierdzewnej. Próbowałam wymazać z pamięci obraz wyposażenia naszej kuchni. Mama nadal trzymała sękate drewniane sprzęty z lat siedemdziesiątych oraz brązową kuchenkę, której nie przyjęliby pewnie nawet na złomowisko.

Gdy Luke odezwał się ponownie, w jego oddechu czułam zapach kawy.

– Ale chyba o to chodzi, prawda? – zamyślił się. – Ta cała Genevieve zna wszystkie twoje słabości, tak jakby…

– … coś nas łączyło – dokończyłam za niego. – Tylko że po raz pierwszy ujrzałam ją dopiero tydzień temu.

Mama Luke’a przyszła do domu i przywitała się z nami. Podeszła, aby mnie uściskać, odłożyła torby z zakupami i nie przestawała mówić. Luke gestem za jej plecami wskazał mi drzwi.

– Mamo, obiecałem pomóc Kat w… wypracowaniu na angielski, więc musimy iść na górę, żeby skorzystać z komputera. – Kiedy szybkim krokiem wchodziliśmy po schodach, zażartował: – Dobrze, że nie jesteś moją dziewczyną. Mamie nie podoba się, gdy idziemy z Laurą do mojego pokoju.

Nie przeszkadzało mi to, co powiedział. W moich oczach Luke nadal był bałaganiarzem z gęstymi blond włosami, klejącym modele samolotów i malującym plastikowe żołnierzyki. Laura była jego dziewczyną już od niemal trzech lat, ale jego mama ciągle traktowała ich jak nastolatków, którzy potrzebowali przyzwoitki.

Sypialnia zrobiła na mnie wrażenie. Sfatygowany dywan zastąpiły matowe płytki, a na miejscu starej drewnianej szafy stała teraz duża szafa wnękowa z przesuwnymi drzwiami. Nowe łóżko Luke’a było większe i miało skórzany zagłówek. Ściany były pomalowane na biało, bez rozwieszonych plakatów. Na podłodze nadal walały się brudne skarpety, a biurko było pełne porozrzucanych niechlujnie papierów. Zapach w pokoju również przypominał ten, który pamiętam z czasów, gdy mój sąsiad miał czternaście lat.

Teraz wziął do ręki marker i podszedł do wiszącej na ścianie białej tablicy. Poczułam się jak w gabinecie detektywa i przeszedł mnie lekki dreszcz. Luke odchrząknął znacząco.

– Posłuchaj: robiłem kiedyś reportaż o prześladowaniu i pamiętam jeszcze różne kwestie związane z psychologią. Przedstawię ci kilka możliwości.

– Dobra.

– Pierwsza jest taka, że masz coś, czego ona chce, i dlatego uważa cię za zagrożenie.

– Ona chce wszystkiego – westchnęłam.

– Ma też wewnętrzną potrzebę sprawiania ci cierpienia

– Luke zaczął sporządzać notatki. – Przypomina to irracjonalną, ale doskonale przemyślaną zemstę.

– Co do tego nie mam wątpliwości – przyznałam ponuro.

– Dlaczego miałaby żywić do ciebie urazę?

– Nie mam pojęcia – jęknęłam. – Nic jej nie zrobiłam, oprócz tego, że… się za nią obejrzałam.

– Obejrzałaś?

– Byłam w autobusie, a ona jechała autobusem obok– przypomniałam sobie tamten dzień, a wraz z nim palące słońce na twarzy i jej przewiercający wzrok. – Patrzyła na mnie tak jakoś… intensywnie. I wtedy wszystko się zaczęło.

– Nie reaguje się w taki sposób tylko z powodu twarzy widzianej przez szybę.

– Ona tak zareagowała.

– Hmm… – Luke podrapał się po brodzie. – Zrobiła wiele, żeby dowiedzieć się wszystkiego na twój temat, czyli musi jej na tym zależeć. Dzięki temu ma przewagę, a ty jesteś bezbronna. To znaczy, że jej działania zostały dokładnie przemyślane. Musiały kosztować ją wiele czasu i wysiłku.

– Pewnie przez to nie prowadzi bujnego życia towarzyskiego – rzuciłam sarkastycznie.

– U prześladowców ważnym elementem jest siła. Ona chce mieć cię pod kontrolą.

– I manipulować mną. Ona sobie ze mną pogrywa.

– I bardzo dobrze – skomentował Luke, a mnie z jakiegoś powodu sprawiło to przyjemność.

Kilkoma strzałkami połączył wszystkie zanotowane punkty w jeden okrąg.

– Wszystko wskazuje na to, że Genevieve skądś cię zna i…

– Niemożliwe – zaprotestowałam.

– …albo – ciągnął dalej – obrała sobie ciebie za cel, ponieważ uważa, że coś między wami zaszło, ale pomyliła cię z kimś innym.

– Nie ma możliwości, by pomyliła mnie z kimś innym – powiedziałam powoli. – Ona wie o mnie zbyt wiele.

Luke usiadł przy biurku, wziął do ręki szklany przycisk do papieru i zaczął obracać go w dłoni.

– Może być zwykłą fantastką, która uroiła sobie to wszystko i nienawidzi cię bez powodu.

– Nie brzmi to dobrze – odparłam. – Bo jeśli to tylko jej wyobraźnia, w żaden sposób nie będę mogła tego zmienić ani z nią polemizować.

– Mogę ci coś poradzić, Kat? – spytał.

– Oczywiście.

– W najbliższym czasie musisz być bardzo odważna i przyjmować na klatę wszystko, z czym ona na ciebie wyskoczy. Nie okazuj emocji, bo ona tylko czeka, żeby jak najmocniej uderzyć.

– I co, mam wziąć to na siebie? Jej zniewagi i całą resztę? – wykrzywiłam się.

– Po prostu graj we własną grę i bądź rozsądna, spokojna i miła. Rozdrażnisz ją w ten sposób do szaleństwa.

Przez moment analizowałam jego słowa.

– Chyba masz rację. Czyli… ona mnie atakuje, a ja udaję, że tego nie widzę?

– Dokładnie! I obiecaj mi, że wybijesz sobie z głowy te głupoty o wiedźmach. Jeśli Genevieve sprawi, że uwierzysz

w jej tajemniczą moc, wtedy nigdy jej nie powstrzymasz. Ona jest prawdziwa, okropna, ale prawdziwa. Pokonamy ją niczym innym, jak tylko logiką i sprytem.

– Logiką i sprytem – powtórzyłam. Luke pokazał mi dwa uniesione kciuki.

– A teraz najlepsze: ona wie o tobie dużo, a ty o niej nic. Więc teraz nasza kolej.

– Jaki masz plan? Chłopak potarł czubek nosa i rzekł:

– Dziennikarz nigdy nie ujawnia swoich źródeł… ale obiecałem ci, że zawsze będziesz mogła na mnie liczyć.

Uśmiechnęłam się tak, jakbym tego żałowała. Kiedy Luke był w jedenastej, a ja w siódmej klasie, obronił mnie przed osobami, które mi dokuczały, i przyrzekł, że zawsze będę mogła skorzystać z jego pomocy. Jak widać, dotrzymał obietnicy.

– Wiesz co, Luke? Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że nie jestem dziewczyną, której można czegokolwiek zazdrościć. Jestem taka zwyczajna.

– Nie umniejszaj swojej wartości – odparł jakby od niechcenia. – Według mnie jesteś kimś wyjątkowym.

W odpowiedzi na ten niecodzienny komplement z wrażenia otworzyłam szeroko oczy, ale już po chwili Luke włożył palec do ust i zagrał na nim jak na trąbce.

– Z kolei Genevieve – podjęłam dyskusję – potrafiłaby przekonać do siebie wszystkich. Ma taki sposób bycia… taką charyzmę, pewność siebie, magnetyzm… jakkolwiek by to nazwać, ma tego pod dostatkiem.

Luke wziął mnie za rękę, próbując mnie uspokoić. Jego dłonie były ciepłe i rzeczywiście dawały poczucie bezpieczeństwa, lecz zaskoczyła mnie ich szorstkość.

– Tata zaciągnął mnie do pracy przy remoncie – wyjaśnił, badając je. – I nieźle dał mi w kość.

Nie chciałam jeszcze wychodzić, ale chłopak chwycił za kluczyki do samochodu i zaczął się nimi niecierpliwie bawić. Wstałam ostrożnie i oparłam się o krzesło, gdyż pokój nadal chwiał mi się przed oczami.

– A co z Laurą? – spytałam zatroskana. – Dopiero co do niej wróciłeś, a już wyruszasz na jakąś szaloną misję z mojego powodu.

– Zrozumie to… – odrzekł. – Jestem tego pewien. Uważaj na siebie, Kat.

Wróciłam do domu w znacznie lepszym samopoczuciu i jakoś pozbierana. Dzięki Luke’owi zrozumiałam, że istniało wyjście z mojej sytuacji. Miałam zamiar zawalczyć o swoje i nie dać się ponownie wpuścić w pułapkę. Wzięłam kilka tabletek przeciwko migrenie i poszłam do swojego pokoju. Samotność mnie uspokajała. Miałam zamiar dopracować kilka projektów, ale ból głowy nie ustawał i siedziałam, wpatrując się w okno. Biurko miałam ustawione przodem do ogrodu, który stanowił zaledwie kawałek wybujałej trawy i przydużych krzaków, ale i tak czerpałam z niego inspirację. Chmury tego dnia były niewyraźne i postrzępione i kojarzyły mi się tylko ze szczątkami statku rozbitego na morzu. Przelatujący samolot pozostawił za sobą na niebie ślad wyglądający jak dwie skrzyżowane włócznie.

Byłam zajęta obserwowaniem śladów, gdy w pokoju pociemniało i nie wiadomo skąd pojawił się ptak. Usiadł na parapecie. Wyglądał jak kruk i zaczął mi się przyglądać. Był czarny jak smoła, miał ogromną rozpiętość skrzydeł i żółte oczy przypominające koraliki. Stuknął dziobem kilka razy w szybę, a potem jakby spadł. Pobiegłam na dół, na wypadek gdyby uderzył o ziemię i padł ofiarą ostrych pazurów Gemmy, ale znalazłam tylko leżące na patio duże czarne pióro. Podniosłam je i przejechałam po nim palcami. Faktura pióra była oleista. Wzdrygnęłam się i wyrzuciłam je do kosza. Kierowana jakimś impulsem wbiegłam na górę, chwyciłam zielony wisiorek i jego też się pozbyłam, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego zrobiłam to tak późno.

Ponownie zepsuł mi się humor. Sięgnęłam do torebki i zauważyłam, że nie ma w niej mojego breloczka. Było do niego przyczepione moje pierwsze zdjęcie, jakie dostałam od Merlina i traktowałam je jako najcenniejszą ze swych rzeczy. Po tym jak wcześniej w toalecie wszystko wysypało mi się z torby, na pewno nic nie zostało na podłodze. Zaświtała mi w głowie nieprzyjemna myśl: to Genevieve ukradła breloczek w jakimś celu.

Resztę dnia spędziłam w towarzystwie mamy przed telewizorem. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że ani jedna osoba nie zadzwoniła do mnie, żeby zapytać, jak się czuję.

ROZDZIAŁ 
10

Pierwszą szansę na rozmowę z Hanną i Nat miałam dopiero w czasie przerwy na lunch. Gdy dosiadłam się do ich stolika na stołówce, moje oczy po wczorajszym dniu były w dalszym ciągu przekrwione. Moja gra aktorska zasługiwała na Oscara.

– Pozwólcie, że wszystko wam wyjaśnię – zaczęłam, przysuwając sobie krzesło. Obie sprawiały wrażenie zażenowanych, zmieszanych i trochę zniechęconych. Głos mi się załamał, czego akurat nie musiałam udawać, ponieważ naprawdę się denerwowałam. – Powinnam wam powiedzieć, jak wygląda sytuacja u mnie w domu… Nie dawałam sobie ostatnio rady i byłam przez to… złośliwa i trochę nieswoja – po moim policzku spłynęła pierwsza łza i spadła na brzydki plastikowy blat. Po chwili było ich już więcej i musiałam otrzeć twarz ręką.

Reakcja była natychmiastowa. Obie przyjaciółki przysunęły się do mnie i objęły mnie.

– Dlaczego nic nam nie powiedziałaś? – zawołała Hannah. – Przecież byśmy ci pomogły.

– Wiedziałyśmy, że masz problemy – dodała Nat. – Tyle już przeszłaś, w końcu musiał przyjść kryzys. Grupowy uścisk trwał kilka minut, po czym wyswobodziłam się z ramion dziewczyn.

– Mama zwróci się po pomoc: spróbuje porozmawiać z ludźmi i pójdzie na terapię. Nat masowała mnie po ramieniu aż do bólu.

– To wspaniale – stwierdziła. – Z tej okazji kupię ci podwójną latte z kawałkami czekolady.

– Nie zasługuję na waszą przyjaźń – nie przestawałam płakać. – Dziękuję, że jesteście takie wyrozumiałe.

– Od tego są przyjaciele – powiedziała Hannah i w tym właśnie momencie w drzwiach pojawiła się Genevieve. Nasze spojrzenia się spotkały i czas stanął w miejscu. Ujrzawszy trzy pogodne twarze, próbowała się opanować, ale poniosła sromotną klęskę. W jej oczach widziałam mieszaninę furii i niedowierzania. Zbliżyła się do nas i starała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej tylko grymas.

A teraz czas na wisienkę na torcie! Wstałam, otarłam łzy i podeszłam do niej. Otoczyłam ramionami jej szczupłe ciało, a Genevieve odruchowo chciała się odsunąć, ale przytuliłam ją mocniej i czerpałam dziką satysfakcję z jej dyskomfortu. Stałyśmy tak połączone dziwnym symbiotycznym uściskiem. Zaczynałam wierzyć, że jej krew płynie w moich żyłach.

– Przepraszam, jeśli poczułaś się jak intruz – mówiłam głośno, aby wszyscy wokół mnie usłyszeli. – To nie byłam prawdziwa ja. Po prostu miałam trudną sytuację w domu.

– Nic nie szkodzi – wymamrotała nieuprzejmie. – Nie obraziłam się.

– Naprawdę? To było okropne z mojej strony. Czy to znaczy, że mi wybaczasz?

– Tak, oczywiście – odparła beznamiętnie.

– Czyli jesteśmy przyjaciółkami?

Puściłam ją, a ona odskoczyła jak oparzona. Nat odwróciła się na chwilę z otwartą portmonetką i zapytała Hannę, czy ta ma drobne. Genevieve skorzystała z ich nieuwagi. – Po moim trupie – szepnęła zjadliwie. Odwróciłam głowę i zarechotałam śmiechem. – Genevieve! Ty to masz poczucie humoru!

Nie takiej reakcji się spodziewała. Wypieki, które pojawiły się na jej twarzy, pozwoliły mi poczuć swą siłę. Znalazłam dziurę w jej pancerzu i nie mogłam na tym poprzestać. Całą kolejną godzinę śmiałam się, obracałam na krześle i szczebiotałam radośnie, aby pokazać wszystkim, jak swobodnie się czuję. Skupiłam się na tym, by w żadnej rozmowie nie pomijać Genevieve, i nieustannie wypowiadałam jej imię, nawet zdrabniając je do Gen. Jej zielone oczy zrobiły się wielkie od niechęci, jaką do mnie pałała. Złe wibracje między nami były tak silne, że byłam przekonana, iż wszyscy muszą je odczuwać, ale gdy zerknęłam na Nat i Hannę, nie wydawało mi się, by cokolwiek zauważyły.

Po chwili stała się rzecz niesłychana – Genevieve zaczęła maleć w moich oczach niczym więdnący kwiat. Im bardziej grałam, im więcej mówiłam i im lepiej udawałam, że nie mam nic przeciwko nowej koleżance, tym słabsza się stawała. Czułam się tak, jakbyśmy były w stanie wojny, którą to ja wygrywam. Przymknęłam oczy i zastanawiałam się, czy mnie wzrok nie myli. Oczy Genevieve zmętniały, jej mowa straciła dawną wibrację, dziewczyna wypowiadała tylko pojedyncze sylaby i nawet jej włosy straciły swój blask. Teraz to ona była tą niewidzialną, podczas gdy ja święciłam swój triumf.

Po lunchu Nat i Hannah udały się na lekcje, a ja zostałam sama z Genevieve. Nawet było mi to na rękę, gdyż miałam już dosyć tego przyklejonego do twarzy szerokiego uśmiechu.

– Myślisz, że jesteś taka mądra? – odezwała się.

– Nie, wcale nie.

– Nie wiem, co masz w planach, ale to ci się nie uda…

– To ty tutaj lubisz gierki.

Podeszła bliżej i spojrzała na mnie hipnotyzującym wzrokiem.

– Nie lekceważ mnie. To nie jest żadna gra – pogroziła mi.

– Rozumiem, że potrzebujesz być w centrum uwagi, ale nie wiesz, jak to osiągnąć – to mówiąc, stanęłam przy niej wyzywająco, prostując plecy i unosząc podbródek.

– Nie trenuj na mnie swojej amatorskiej psychoanalizy

– przemawiała przez nią czysta nienawiść. – Nie wiesz, z kim masz do czynienia.

– Ojej, przerażasz mnie! – udałam, że trzęsę się ze strachu.

Genevieve nawet nie drgnęła ani nie zamrugała oczami. W końcu to ja musiałam ustąpić i opuścić wzrok.

– Nie czuję do ciebie niechęci, Genevieve, ani nie chowam urazy – podsumowałam.

– Chyba za słabo się staram. Kiedy będzie już po wszystkim, znienawidzisz mnie tak bardzo, że będziesz chciała… – tu przerwała. Posłałam jej swój najszczerszy uśmiech, pamiętając o radzie Luka: zachować spokój.

– Nie jesteśmy takie same. Jeśli chcesz wiedzieć, to mi ciebie żal… – rzekłam. – Pewnie od środka zżera cię zazdrość.

Popatrzyła na mnie badawczo i z pogardą, po czym odsunęła się, zarzucając torebkę na ramię.

– Nie masz racji – stwierdziła śmiało. – Dzięki niej żyję i czerpię z niej swoją siłę.

Wychodząc, wpadłam na Merlina. Gdy mnie zobaczył, obrócił się, cofnął o kilka kroków i zlustrował mnie od stóp do głów.

– Wyglądasz jakoś inaczej – rzekł.

– Naprawdę? – drażniłam się z nim. Nie musiałam nawet patrzeć w lustro, aby wiedzieć, że moja skóra jest pełna blasku, a sprężyste włosy podskakują w poczuciu zwycięstwa.

– Wyglądasz olśniewająco… to znaczy zawsze jesteś olśniewająca, ale dzisiaj jakoś wyjątkowo. Oczy masz takie… lśniące.

Podszedł bliżej i powiódł palcami wzdłuż mych loków.

– Kiedy skończę malować obraz, chciałbym, żeby twoja twarz miała na nim dokładnie taki wyraz jak w tej chwili.

Chwyciłam jego dłoń i wciągnęłam go we wnękę w ścianie. Nie przeszkadzało mi nawet, że dyrektorka szkoły mogłaby nas zobaczyć i ukarać za nieprzyzwoite zachowanie. Moje policzki płonęły od długich, namiętnych pocałunków. Jak w ogóle mogłam wyobrażać sobie, że Genevieve mogłaby mi go odebrać?

– Katy, chodźmy stąd natychmiast – wyszeptał. – Ucieknijmy razem… Gdzieś daleko…

– Nie mogę. Pani Clegg już mnie dziś widziała.

– Powiedz jej, że źle się poczułaś.

– Nie mogę stracić dzisiejszych zajęć.

– No to po szkole – nie odpuszczał.

– Obiecałam mamie, że wrócę prosto do domu.

– Zawsze musisz się gdzieś spieszyć albo zasłaniać się mamą – westchnął z rozczarowaniem.

Stanęłam na palcach i wzięłam jego twarz między dłonie.

– Będziemy sami… już wkrótce.

– Czy to jest obietnica? – zapytał z zamkniętymi oczami.

– To obietnica.

– Katy Rivers, jesteś po prostu niesamowita – rzekł, po czym przycisnął swe usta do moich.

– I nie uwierzyłbyś w żadne złe rzeczy na mój temat? – spytałam, ledwie dysząc, gdy w końcu się od siebie odkleiliśmy.

– Nigdy! Dlaczego o to pytasz? Nagle ogarnął mnie strach.

– Może ktoś będzie mówił coś o mnie albo zrobi coś, w efekcie czego wyjdę na okropną osobę.

– Ale to by nie zmieniło mojego zdania na twój temat.

– Na pewno? – wyszczerzyłam się w uśmiechu.

– Na pewno – odpowiedział podobnym uśmiechem i pocałował mnie w czubek nosa.

Potulnie wślizgnęłam się spóźniona na kolejną lekcję, a zazdrość stała na straży wspomnień każdego dotyku i słowa, które nas połączyły. Merlin poznał prawdziwą Katy. Nat i Hannah mogły ulec, ale Genevieve nigdy nie uda się zatruć serca mojego chłopaka i nastawić go przeciwko mnie. Odpłynęłam, odgrywając w wyobraźni wszystko, co się wcześniej wydarzyło, a przez moje ciało przechodziły cudowne dreszcze. Ten stan nie trwał jednak długo. Na ziemię sprowadziło mnie wspomnienie obietnicy, jaką złożyłam, i dopiero teraz zrozumiałam, do czego się zobowiązałam. Potrzebowałam porady, i to szybko.

ROZDZIAŁ 
11

Hannah otworzyła nogą drzwi sypialni, ponieważ ręce miała zajęte. Rzuciła wszystko na łóżko.

– Babskie filmy na DVD, popcorn, muffiny, gazety, shake, słodkie pianki, krem czekoladowy, zmywacz do paznokci, spinki do włosów, przybory do makijażu… Katy, to był doskonały pomysł!

Nat leżała oparta na poduszce i czytała. Otworzyła paczkę popcornu i chrupała jak szalona.

– Już tak dawno nie miałyśmy babskiego wieczoru – westchnęła.

Hannah złapała hula-hoop i zaczęła mocno kręcić biodrami. Nawet w domu, w workowatym dresie, bez makijażu i z chaotycznie rozrzuconymi włosami, wyglądała świetnie.

– Od czego zaczynamy, Katy? Film czy fryzura? Która z was chce mieć uczesanie w moim stylu?

– Tak naprawdę to chciałam pogadać – wymamrotałam – o… różnych rzeczach.

Nat natychmiast zamknęła czasopismo i przysunęła się do mnie.

– Oho, coś poważnego – stwierdziła.

– Wcale nie – zaprotestowałam słabo. – Ale… niektóre rzeczy są bardziej osobiste i wymagają prywatności.

Oczy Hanny wyglądały na ogromne w porównaniu z jej drobną twarzą. Zrzuciła plastikową obręcz i usiadła obok nas na łóżku. Znalazłam się między nimi dwiema. Odchyliłam się do tyłu, trzymając stopy na podłodze, i wbiłam wzrok w różowy żyrandol. Nie byłam pewna, czy jestem gotowa. Pokój Hanny był taki fajny – urządzony we francuskim stylu, łączącym szyk i prostotę. Ściany miały kolor niebieski, nad łóżkiem był baldachim, a dookoła wisiały powiększone zdjęcia z jej ostatniej wycieczki do Paryża, przedstawiające ją na tle sławnych zabytków. – Co przeskrobałaś? – spytała Nat bez ogródek. Wzięłam głęboki oddech. – Hmm. Zrobiłam coś zupełnie nie w moim stylu. Hannah wyciągnęła ręce i zatkała uszy Nat. – Ona nie powinna tego słyszeć – zażartowała. – Odkąd skończyła siedem lat, chce zostać zakonnicą. Nat spiekła raka.

– Wcale nie – zaprzeczyła.

– Zobaczyłaś program w telewizji, zaczęłaś nosić woalkę i kazałaś mówić na siebie „siostra Natalia”.

Nat zamachnęła się na Hannę butem, ale chybiła o kilometr.

– Zamknij się i pozwól Katy kontynuować.

Zaczęłam chichotać i przez dłuższy czas nie potrafiłam się uspokoić. Wreszcie zaczęłam:

– No więc… chodzi o to, że… Merlin zapytał, czy pojadę z nim pod namiot… tylko na jedną noc… Zgodziłam się.

– O rany, super! – Hannah z wrażenia zakryła dłonią usta.

– Trochę na to wcześnie – rzuciła Nat całkiem odmiennym tonem.

– Wiem, że tak – broniłam się. – To znaczy… nie jesteśmy z sobą zbyt długo, ale wydaje mi się, że znam Merlina od zawsze. Powiedział, że chciał być ze mną, odkąd zobaczył mnie po raz pierwszy, tylko zwlekał z wyznaniem mi tego.

– Raczej się nie spieszył – przyznała Hannah.

– Ale teraz wszystko nadrabia… – zarumieniłam się.

– Katy się zakochała – zaśpiewała Nat. Hannah usiadła na kolanach z rozpromienioną twarzą.

– Czy to prawda? – spytała.

– Chyba tak… – wyciągnęłam przed siebie ręce – ale nigdy wcześniej tak się nie czułam, więc nie mogę mieć pewności.

Popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem.

– Jakieś oznaki?

– Cóż… cały czas czuję motylki w brzuchu… serce mocno mi bije, nie mogę spać, mam dziwne sny, gorączkę, problemy z koncentracją… Czuję się tak, jakbym była chora.

– Zakochanie to rodzaj choroby – odparła tonem eksperta Hannah. – Wyczytałam, że pewien naukowiec, po zanalizowaniu wszystkich fizycznych symptomów, porównał stan zakochania do tymczasowej niepoczytalności.

– Dobrze wiedzieć – uśmiechnęłam się.

Nat postanowiła wykorzystać w dyskusji swój ścisły umysł.

– Statystycznie szansa na spotkanie tej jedynej osoby wynosi 720 000 000 do jednego.

– To takie niesprawiedliwe! – zawołała Hannah. – Jak można zwiększyć te szanse?

– Nie da się. To kwestia przypadku.

– W takim razie to wszystko staje się jeszcze bardziej niesamowite – dodałam rozmarzona. – Merlin i ja spotkaliśmy się we właściwym miejscu i czasie. Tak już miało być.

– Musisz mieć pewność co do jego uczuć – skomentowała Nat.

– Ależ mam – odparłam szybko, ale po chwili się poprawiłam. – Można powiedzieć, że jestem prawie pewna. Merlin jest niezwykły, ale czasami muszę starać się, aby zwrócił na mnie uwagę. Potrafi być taki… nieobecny i zajęty sobą.

– Jesteś pewna? Może tylko zgrywa trudnego do zdobycia? – zażartowała Nat. Pomieszała swój smoothie słomką i napiła się, siorbiąc przy tym głośno. – Żądamy wszystkich pikantnych szczegółów.

Przeniosłam wzrok z jednej twarzy na drugą.

– Coś wam powiem. Dom Merlina przypomina dworzec kolejowy. Przewija się przezeń tylu artystów, a my po prostu chcielibyśmy mieć trochę prywatności.

– Tylko tyle?

– Tak – chcielibyśmy obejrzeć zachód słońca i obudzić się w swoich objęciach.

Nat zaczęła przygrywać na wyimaginowanej lutni, a Hannah łaskotała mnie po karku.

– Czyś ty do końca zgłupiała? Żeby się razem obudzić, trzeba najpierw razem spać.

– Pojedziemy pod namiot. Będziemy spać w śpiworach.

Chwyciła mnie za ramiona i przemówiła do mnie przesadnie wolno, jak gdyby pouczała dziecko lub miała do czynienia z głupkiem.

– Wiesz, na co się zgodziłaś, Katy? To nie to samo co obóz harcerski! Merlin będzie miał inne plany.

Nat położyła się na plecach i zaczęła wierzgać, skręcając się ze śmiechu. Po chwili dołączyłam do niej i poczułam, jak opuszcza mnie całe napięcie nagromadzone w ciągu ostatnich tygodni.

Zabawa trwała jeszcze kilka godzin, a urozmaicałyśmy ją, podjadając słodkie pianki maczane w kremie czekoladowym. Opowiadałyśmy sobie o wszystkich chłopakach, z którymi chodziłyśmy, i o tym, co z nimi robiłyśmy. Jeśli chodzi o mnie, nie było tego wiele – kilka nieudolnych pocałunków z dużą ilością śliny.

– Muszę wam powiedzieć coś jeszcze – zaczęłam. Brodę miałam umazaną czekoladowym kremem. – Samej mi się nie uda. Będę potrzebować alibi. Może powiem mamie, że będę spać tutaj?

Hannah nie bardzo spodobał się mój pomysł.

– Rodzice są spoko – stwierdziła – ale nie cierpią, gdy ich okłamuję. Jeśli się dowiedzą…

– To tylko jedna noc, nie dowiedzą się. W domu już zapowiedziałam, że twoi rodzice wyjeżdżają i nie chcesz zostać sama.

– A co, jeśli twoja mama przez przypadek ich spotka?

– Nie ma szans. Ona prawie nie wychodzi z domu, a gdyby chciała ze mną porozmawiać, zadzwoniłaby na moją komórkę.

– Czy ten Merlin na ciebie nie naciska, Katy? – wtrąciła Nat z nutą niepewności.

– On nie jest taki – zapewniłam.

– Możesz nawet nie zdawać sobie z tego sprawy.

– To prawda, chociaż nawet by to mi teraz pasowało – uśmiechnęłam się z satysfakcją i nie obchodziło mnie, jak bardzo drażniąco mogło to zabrzmieć.

Nat otworzyła laptopa Hanny.

– Zatem ogłośmy to na Facebooku. Katy się zakochała i jest gotowa na…

Przerwała i wbiła wzrok w ekran. Z każdą mijającą sekundą jej twarz bladła. Otworzyła usta, ale nie wypowiedziała ani słowa, a jej dolna warga zaczęła drżeć. Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie i samo patrzenie na nią było bolesne. Czułam się tak, jakbym obserwowała wypadek samochodowy w zwolnionym tempie i nie byłam w stanie niczego zrobić. Nagle Nat podniosła wzrok i popatrzyła na mnie. Nie miałam pojęcia, dlaczego w jej spojrzeniu było coś, co spowodowało u mnie wyrzuty sumienia. Zerknęłam na Hannę, w nadziei, że wyjaśni mi, o co chodzi, ale ona tylko kręciła głową z niedowierzaniem. W końcu Nat wydała z siebie stłumiony szloch i wybiegła z pokoju, a Hannah za nią. Usłyszałam, jak zatrzaskuje się zamek w drzwiach od łazienki, a później, jak kilkakrotnie Hannah szarpie za klamkę, próbując nakłonić koleżankę, by z nią porozmawiała. Zostałam sama na łóżku, kompletnie zmieszana.

Pomyślałam, że to wścibskie z mojej strony, ale ciekawość zwyciężyła i odwróciłam laptopa do siebie, by sprawdzić, co takiego zobaczyła w nim Nat. Gdy zaczęłam czytać, aż się wzdrygnęłam. Na tablicy Nat na Facebooku było coś tak upokarzającego, że nie potrafiłam sobie wyobrazić niczego gorszego. Ujrzałam wiele komentarzy co do tego, że Nat kocha się w Adamie, ale najgorsze były miłosne zaklęcia. Wyglądało to tak, jakby każdy wymyślił własną wersję zaklęcia, które miało pomóc Nat zdobyć ukochanego. Niektóre były żartobliwe, inne brutalne. Nie, to było więcej niż upokorzenie, a w dodatku wieści dopiero miały się rozejść, dlatego Nat była taka zła. W roztargnieniu dokończyłam jej popcorn i zastanawiałam się, jak bym zareagowała, gdyby to mnie przydarzyła się taka tragedia. Nie miałam pojęcia, jak pocieszyć przyjaciółkę.

W końcu z łazienki wyłoniła się postać z zaczerwienionymi i spuchniętymi od płaczu oczami. Podeszła do mnie, zatrzymała się i wypowiedziała tylko dwa słowa:

– Komu powiedziałaś? Tego się nie spodziewałam.

– Nikomu – odparłam. – Przecież wiesz, że nikomu nic bym nie powiedziała.

– Tylko ty i ja wiedziałyśmy o zaklęciu miłosnym, Katy.

Sama je wymyśliłaś na pchlim targu. Położyłam rękę na sercu.

– Przysięgam, że nikomu o tym nie wspominałam. I nie nazwałam tego zaklęciem miłosnym. Ty to zrobiłaś. Czegoś tu nie rozumiem. Adam nie chodzi nawet do naszego college’u i niewiele osób go zna.

Obie popatrzyły na mnie i ujrzałam w ich oczach cień powątpiewania. Nat spróbowała się uśmiechnąć.

– Skoro przysięgłaś, że nic nie powiedziałaś, to ci wierzę.

Nawet teraz nie gniewała się i postanowiła mi zaufać. Wielkoduszność leżała w naturze Nat i to było najgorsze. Nie zrobiłam nic złego, ale i tak czułam się wszystkiemu winna. Ten incydent zepsuł całą atmosferę i uznałam, że lepiej sobie pójdę. Przytuliłam Nat, po czym udałam się do domu. Była dopiero ósma wieczór i idąc, napisałam do Luke’a SMS-a, w nadziei że pomoże mi wyrzucić z siebie złe emocje.

Po kilku sekundach dostałam odpowiedź: Operacja „Genevieve” – chyba mam coś, co Cię zainteresuje.

– Wyglądasz jak ta postać z kreskówki z deszczową chmurą nad głową – zażartował na mój widok, otwarłszy drzwi.

Powlokłam się za nim na górę; byłam ociężała, a stopy miałam jak z ołowiu. Rozciągnęłam się na jego łóżku i wszystko mu opowiedziałam.

– Jestem przekonana, że to sprawka Genevieve – poskarżyłam się – ale nie mam na to dowodów. To, że sobie mnie wybrała, to jedno, ale to, że skrzywdziła Nat, nie daje mi spokoju. W takim tempie wkrótce nie będę mieć żadnych przyjaciół.

Luke pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Wiem. Dlatego musisz się odegrać – wyjął z torby kartkę papieru i podał mi. – Tylko za bardzo się nie podniecaj. Może to coś ważnego, ale równie dobrze może się okazać, że to fałszywy trop…

Szybko przebiegłam oczami po kartce. Była to kserokopia artykułu z gazety na temat pożaru, w którym zginęło pewne małżeństwo. Westchnęłam zmęczona.

– Popatrz na datę tego wypadku – rzekł Luke. – Boże Narodzenie 2001. Mówiłaś, że rodzice Genevieve zginęli w wigilię tego dnia, gdy miała siedem lat, więc… sama sobie policz.

– Ale ona twierdziła, że jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym – przypomniałam. – Poza tym tu jest inne nazwisko! Ci ludzie to Jane i Paul Morton, a Genevieve ma na nazwisko Paradis.

Luke odetchnął kilka razy, po czym ułożył dłonie w łuk, a na palcach oparł podbródek.

– Sprawdziłem, powtórnie zbadałem wszystkie śmiertelne wypadki, jakie wydarzyły się w całym kraju na przestrzeni dwóch ostatnich lat. To jedyny przypadek, kiedy w Wigilię została osierocona jedynaczka.

– Jak miała na imię? – spytałam.

– Grace.

Zeskoczyłam z łóżka i chwyciłam się za głowę, w nadziei że pomoże mi to logiczniej myśleć.

– To by oznaczało, że Genevieve zmieniła nazwisko. I skłamała na temat wypadku.

– Wszystko jest możliwe.

– Ale w takim razie… mogła równie dobrze wymyślić inną datę.

– Oczywiście – przyznał Luke. – Ale wiem z doświadczenia, że gdy ludzie kłamią, zwykle w ich historiach jest ziarno prawdy… a ta data jest dość charakterystyczna.

Podeszłam do tablicy, licząc, że znajdę na niej inspirację.

– Ona cała jest wielką zagadką, ponieważ nie ma przeszłości. Mogłaby udawać każdego i opowiadać ludziom setki historii o swoim życiu.

Brwi Luke’a uniosły się tak wysoko, że prawie dotknęły włosów. – Może jednak warto sprawdzić ten trop? Pokiwałam głową z animuszem. – Nikt, kto kiedykolwiek spotkał Genevieve, łatwo

o niej nie zapomni – uznałam.

– Znalazłem wzmiankę o pożarze w małej wiosce za Yorkiem, o nazwie… poczekaj… Lower Croxton. Pojedziemy tam jutro i porozmawiamy z mieszkańcami. Spróbujemy się czegoś dowiedzieć.

– Jutro jestem umówiona z Merlinem – skrzywiłam się – ale… chyba mi wybaczy. Wymyślę jakąś wymówkę.

– Nie masz zamiaru powiedzieć mu prawdy? – Luke sprawiał wrażenie zaskoczonego.

– Nie… To niewielkie kłamstewko, a sprawa jest bardzo ważna. Później do niego zadzwonię. Kiedy będzie już po wszystkim, na pewno zrozumie.

– Możemy wyjechać z samego rana – zaproponował

Luke. Zamknęłam oczy w podnieceniu.

– Myślisz, że powinniśmy mieć kamuflaż? – spytałam.

– Jasne, Katy. Możesz przypiąć sobie sztuczną brodę i okulary, a ja pojadę tak jak teraz.

Zaczęłam okładać go poduszką i nie przestałam, aż obiecał więcej sobie ze mnie nie żartować.

ROZDZIAŁ 
12

Dopiero słodka myśl o możliwości odwetu pozwoliła mi zapomnieć przykry obraz patrzącej na mnie oskarżycielsko Nat. Kiepsko spałam i obudziłam się przed siódmą, spięta i zdenerwowana, jakbym przed śniadaniem wypiła podwójne espresso. Energicznie otworzyłam szafę i przejrzałam ubrania. Zrobiło się już chłodniej, więc potrzebowałam czegoś cieplejszego. Tam, gdzie jechaliśmy nie było cywilizacji, wypadało zatem zabrać dobre buty, na wypadek gdybyśmy byli zmuszeni chodzić po polach, czy uciekać przed stadem krów (sama nie wiedziałam, co się jeszcze robi na wsi). Postanowiłam założyć bojówki i nieprzemakalną kurtkę. Mama kupiła mi ją na obóz geograficzny, tak samo jak buty, których w innych okolicznościach nigdy nie założyłabym na nogi. Uznałam, że lepiej, jeśli będę wyglądała na starszą, toteż zrobiłam makijaż i przygładziłam włosy, w nadziei że doda mi to klasy. Okazało się, że jeszcze bardziej przypominam nastolatkę, więc zrezygnowałam z tej kombinacji. Nie potrafiłam wmusić w siebie śniadania, ale zabrałam torbę, którą wypełniłam czipsami, herbatnikami, czekoladą i butelkami wody mineralnej.

W starych dżinsach i grubym swetrze Luke wyglądał naprawdę niechlujnie, na głowie miał rozwichrzone, jakby nieuczesane włosy, a na twarzy kilkudniowy zarost. Nie posiadałam się ze szczęścia, że wyjeżdżamy za miasto, które od czasu pojawienia się Genevieve stało się nieco klaustrofobiczne.

– Laurze nie będzie przeszkadzać, że wybrałeś taki sposób spędzenia dnia?

– Laura uwielbia w sobotę pobiegać po sklepach – uśmiechnął się krzywo. – Tak naprawdę ratujesz mnie przed losem gorszym niż śmierć.

Ulżyło mi, gdyż obawiałam się, że nasza wyprawa będzie powodem tarć w ich związku.

– A co z Merlinem?

– Powiedziałam mu, że mama źle się czuje… To tylko niewinne kłamstewko. Oczywiście, że chciałabym się z nim zobaczyć, ale to jest zbyt ważne i nie możemy zwlekać.

– A jemu nie wydaje się, że z tą Genevieve jest coś nie tak?

– Nie dam rady mu tego przetłumaczyć – westchnęłam.

– Według jego mamy ona jest wspaniała i utalentowana, podczas gdy w rzeczywistości ona wszystkich oszukuje.

– Biedna Kat. Czyli ona każdego owinęła sobie wokół palca?

– Można tak powiedzieć – odwróciłam się w kierunku okna i patrzyłam, jak krajobraz przesuwa mi się przed

oczami. Zadałam sobie pytanie, kiedy życie tak bardzo się skomplikowało. – Byłaś kiedyś w Yorkshire? – spytał Luke, ziewając. Pokręciłam głową. – Kiedy byłem małym chłopcem, spędzałem tam wakacje

– zaczął opowiadać. – Niesamowita atmosfera – wrzosowiska, wzgórza i pagórki, jaskinie, lasy, wodospady, doliny, nie wspominając o starych, strasznych budynkach. York to najbardziej nawiedzone miasto w Wielkiej Brytanii.

– Brzmi jak reklama w katalogu dla turystów – zaśmiałam się.

– Zapomniałem wspomnieć o wszystkich tamtejszych sławnych czarownicach – puścił do mnie oczko.

– Już mnie to nie interesuje, zapomniałeś?

Gdy wjechaliśmy na autostradę, Luke jakby się ożywił i przez dwie godziny opowiadał śmieszne historie związane z pracą i szefem. Po raz pierwszy od kilku tygodni czułam się znowu sobą. Tak jakby wpływ Genevieve słabł, w miarę jak oddalaliśmy się od domu.

– Fuj! Teraz na pewno jesteśmy już na wsi! – zawołałam i zasunęłam szybę, gdy owionął mnie zapach gnojówki. Luke sprawdził nawigację satelitarną i oznajmił:

– Już prawie jesteśmy. Jeszcze tylko osiem kilometrów.

Po chwili zjechał na pobocze, by wyminąć jadący z naprzeciwka ciągnik, gdyż droga zwęziła się i miała teraz tylko jeden pas ruchu. Jak okiem sięgnąć, krajobraz wypełniała mozaika pól kapusty i jaskrawożółtego rzepaku. Po otwartej przestrzeni hulał wiatr, bujając nagimi drzewami i rozwiewając opadłe liście. Czułam jego siłę, nawet siedząc w samochodzie.

– To tutaj – rzekł Luke i zaparkował na trawiastym poboczu.

Na wioskę składało się nie więcej niż pięćdziesiąt domów porozrzucanych pośród zieleni. Większość budynków wyglądała jak dawne wiejskie domy – miały niewielkie okna i nisko osadzone drzwi. Gdzieniegdzie ze starymi cegłami i łupkowymi dachami kontrastowały nowo wybudowane posesje. Na wzgórzu widniało prezentujące się dumnie większe domostwo otoczone kilkoma stodołami. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co jest takiego niesamowitego w Lower Croxton – cisza. Wyobrażałam sobie wesołych rolników na ciągnikach, opalone dzieci biegające po polach kukurydzy i kobiety w czepkach z koszami pełnymi świeżo zniesionych jaj oraz butelek z ciepłym mlekiem. Nie widziałam jednak nikogo.

– Wszyscy muszą być w domach – stwierdził Luke.

– Nikt nas tu nie zauważy – westchnęłam, przy czym dostrzegłam, że w jednym z okien poruszyła się zasłona. – Nie jest to miejsce, przez które ludzie tak po prostu przejeżdżają.

Luke wysiadł z samochodu, przeciągnął się i rozejrzał dookoła.

– Musimy znaleźć miejscową gospodę lub pub – jakieś miejsce, w którym spotkamy tubylców.

Skrzywiłam się na dźwięk słowa „tubylcy”, a Luke nakrył mi głowę kapturem.

– To nie jest Wioska przeklętych [Wioska przeklętych (oryginalny tytuł: Village of the Damned), amerykański horror z 1995 roku.,] Katy.

– Nie wygląda na to, że w okolicy jest pub – odparłam z zatroskaną miną.

– A tamten budynek? – Luke wskazał palcem przed siebie. – Na zewnątrz jest jakaś tabliczka.

– To stara mleczarnia – odrzekłam bez chwili zastanowienia, a mój towarzysz popatrzył na mnie z niedowierzaniem.

– Jesteś pewna?

– Nie – zaśmiałam się z zażenowaniem, nie chcąc wyjaśniać swego déjà vu. – To znaczy wygląda tak, jakby kiedyś była tam mleczarnia.

Podeszliśmy do znaku, który zachęcał do zakupu świeżych wiejskich wyrobów. Luke wziął mnie pod rękę, niczym staromodny dżentelmen.

– Jestem zbyt młoda, aby udawać mężatkę – stwierdziłam. 

Zatrzymał się i przyjrzał mi się badawczo.

– Kiedy zaczynałem studia, byłaś jeszcze bachorem z aparatem korekcyjnym na krzywych zębach – zauważył.

– Przecież w ciągu ostatnich trzech lat przyjeżdżałeś do domu regularnie – rzekłam. – Ale chyba byłeś zbyt zajęty, by zwracać na mnie uwagę.

– Za to teraz zwracam – odparł i nie wiadomo dlaczego poczułam dziwne mrowienie w brzuchu. – Ale nadal jesteś bachorem, Kat.

Ruszyliśmy przed siebie, a mnie udało się kopnąć go w łydkę. W odwecie wygonił mnie na trawę, przewrócił na ziemię chwytem z meczu rugby, a ja krzyczałam, żeby mnie puścił, obawiając się, co pomyślą o nas miejscowi.

– Zacznijmy od gospodyni – zasugerował Luke, otrzepując dżinsy z trawy. – Będzie ważyć ze sto kilo, mieć rumiane policzki i ramiona jak u zapaśnika. Na pewno mieszka tu od przeszło pięćdziesięciu lat i ma w głowie daty każdej śmierci i każdych narodzin w okolicy. Jej córki będą wyglądać na mleczarki, a synowie będą nosić ogrodniczki i żuć źdźbła trawy.

Nawet się nie uśmiechnęłam, ponieważ dopadło mnie uczucie paniki.

– Nie możemy szukać po omacku, musimy najpierw wymyślić jakąś historyjkę – ostrzegłam Luke’a, który jednak kompletnie mnie zignorował i szedł dalej. – Luke! Musimy ustalić wspólną wersję…

– Zostaw to mnie – lekceważąco machnął ręką. – Jestem dziennikarzem. To moja specjalność.

Dziewczyna siedząca na wysokim stołku miała kruczoczarne włosy, bladą twarz, purpurowe usta i mocno umalowane powieki. Skórzana minispódniczka, kabaretki i martensy niekoniecznie pasowały do naszego wyobrażenia mleczarki, podobnie jak jej przekłuty nos, brwi i policzek. Musiałam przygryźć wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem, ujrzawszy, jak Luke’owi opadła szczęka. Dziewczyna nawet nie udawała, że wzbudziliśmy jej uwagę, i nie wspominała nic o „obcych” przybywających „z innych stron”. Zlustrowała nas z obojętnością, po czym wróciła do lektury książki. Luke był w szoku, a ja próbowałam dać mu kuksańca w żebra. Dostrzegłam stojący w rogu niewielki stolik z dwoma krzesłami.

– Macie może kanapki albo jakieś napoje? – spytałam.

– Mogę zrobić wam bułkę z serem lub szynką i coś ciepłego do picia – odparła, przewracając stronę.

– W takim razie poproszę dwie bułki z szynką i dwie herbaty. Przyjeżdżamy z daleka.

Brak reakcji. Po chwili zniknęła na zapleczu, a ja i Luke popatrzyliśmy na siebie.

– Mleczarka! – syknęłam, a chłopak kopnął mnie pod stołem.

– Wygląda jak wyjęta z filmu o zombie – wyszeptał.

Luke nie podzielał mojej pasji do starodawnej architektury, więc nie zanudzałam go opisywaniem grubych, kruchych ścian czy przepięknych starych jak świat filsrów. Oryginalna konstrukcja domu została zachowana i była widoczna gołym okiem, od sufitu po maleńkie wnękowe okna.

Usłyszeliśmy jakiś szelest. Przyłożyłam palec do ust, nakazując Luke’owi milczenie. Do pomieszczenia weszła kobieta, niosąc dwa talerze, a ja świadomie unikałam wzroku mojego towarzysza. Kobieta była karykaturą wiejskiej gospodyni, nawet bardziej stereotypową niż w opisie Luke’a. Miała wielką, czerwoną twarz z dołeczkami, otoczoną siwymi włosami, oraz ciało w kształcie jabłka zasłonięte ogromnym fartuchem.

– No, no, no! – zawołała, kładąc przed nami talerze. – Co was sprowadza w nasze strony?

– My tylko… – z trudem powstrzymałam uśmiech

– …przejeżdżamy tędy. Postanowiliśmy pojechać bardziej malowniczą drogą, popodziwiać krajobrazy. Jesteśmy z miasta… Dym, smog i takie tam.

– Widzieliśmy już kiedyś krowy – Luke zażartował trochę moim kosztem. Pokazałam mu za plecami gospodyni głupią minę.

– Od dawna pani tu mieszka? – zwróciłam się do kobiety.

– Całe dorosłe życie – odparła grubym głosem. – Gospodarstwo należy do rodziny męża od trzech pokoleń. Teraz siedzicie w dawnej mleczarni.

Luke wydał z siebie jęk zaskoczenia, który zignorowałam.

– To pewnie zna pani każdą osobę we wsi? – kontynuowałam.

– Pewnie tak – obrzuciła nas podejrzliwym spojrzeniem.

Luke już otwierał usta, żeby się odezwać, ale go ubiegłam.

– Pytam, bo… mam zamiar zorganizować zlot rodzinny i możliwe, że właśnie w tej wiosce mieszkają jacyś moi krewni.

– Czyli tak naprawdę nie przyjechaliście podziwiać krajobrazów? – rzuciła gospodyni, mieszając zamaszyście w dzbanku z herbatą. Miałam sucho w gardle, ale kobieta nie wykonała nawet gestu świadczącego o tym, że ma zamiar postawić napój na naszym stole. – A jak mają na nazwisko?

Morton. Jane i Paul Morton.

– To bliscy krewni? – na jej twarzy pojawił się cień wątpliwości.

Ogarnęło mnie znajome uczucie ciepła zaczynającego się na szyi i rozprzestrzeniającego się na policzki.

– Nie, dalecy kuzyni ze strony mamy. Wiele lat temu

ich kontakt się urwał. Świdrowała mnie para przenikliwych oczu.

– Jesteś pewna, że mieszkają tutaj, w Lower Croxton?

– spytała kobieta.

Byłam zakłopotana, ponieważ wyraźnie nie chciała udzielić nam informacji.

– Moja mama ma od nich starą świąteczną pocztówkę

– pisnęłam. – To jest ich ostatni znany nam adres.

Gospodyni skrzyżowała potężne ramiona na piersiach i przepraszająco pokręciła głową.

– Przykro mi, że muszę przekazać wam złe wieści. Jane i Paul rzeczywiście tu mieszkali, ale przed laty oboje zginęli w pożarze domu.

– To straszne! – ukryłam twarz w dłoniach. Kobieta zacmokała kilka razy i dodała:

– Wszyscy mieszkańcy wioski byli tym zaszokowani. Taki straszny wypadek! I do tego w Wigilię Bożego Narodzenia. Nigdy tego nie zapomnę… Zresztą nie tylko ja.

– Czy ich dom… jeszcze stoi?

– Został zburzony – odparła bez ogródek.

Luke odezwał się ściszonym adekwatnie do sytuacji głosem:

– Czy ktoś ocalał w pożarze? Komuś udało się uciec?

Kobieta odsunęła się od naszego stolika i zajęła się czymś za ladą.

– Nie. Przepraszam, ale muszę wracać do swoich obowiązków. Wrzućcie dwa funty do słoika przy drzwiach. Życzę wam miłego dnia.

Nie potrafiłam zrozumieć nagłej zmiany jej zachowania i zawołam za nią:

– Ale co z…?

Nie dokończyłam, gdyż Luke zakrył mi usta dłonią. Odepchnęłam go ze złością.

– Nie powiedziała nam nic o ich córce! – protestowałam. – Musiała ją znać.

Luke nie odzywał się aż do wyjścia. Siedzieliśmy w ciszy, a ja patrzyłam, jak mój towarzysz kończy jeść kanapkę, bierze ostatni łyk herbaty, odlicza drobne i zaczyna zakładać kurtkę. Wściekła podążyłam za nim, pochylając się, aby nie zmiótł mnie wiatr.

– Przepraszam – odezwał się wreszcie. – Nie chciałem, żeby nas usłyszała.

– Ale po co miałaby kłamać? Przecież czytaliśmy

o Grace Morton w gazecie. To niemożliwe, żeby o niej nie słyszała. Nie w takiej małej wiosce.

– Nie możemy jej zmusić do mówienia – powiedział Luke z rezygnacją.

– Spytajmy kogoś innego – zaproponowałam i zanim Luke zdołał mnie zatrzymać, pomachałam do mężczyzny pracującego w jednym z domów. Zauważył mnie, jednak nie przestał gładzić papierem ściernym framugi okna. Nie zareagował też, gdy się do niego zbliżyłam.

– Szukamy informacji na temat rodziny Mortonów, która niegdyś tu mieszkała – rzekłam. – Może pan wie coś na ich temat?

– Nie, nie wiem – jego odpowiedź była oschła, można nawet powiedzieć, że niegrzeczna.

– A ktoś inny? Może ktoś inny we wsi będzie ich pamiętał? – nie poddawałam się. – Na pewno nie będzie – prychnął. Luke pociągnął mnie za kaptur w kierunku samochodu. – W pracy dziennikarza nauczyłem się jednej rzeczy.

– Jakiej?

– Z milczenia można dowiedzieć się równie dużo, co ze słów.

Cieszyłam się, że wróciliśmy do samochodu, ale byłam też niepocieszona, iż nasza podróż zakończyła się fiaskiem, w dodatku Luke zaczął mówić zagadkami.

– Chodzi ci o to, że fakt, iż nikt nie chce z nami rozmawiać, ma jakieś znaczenie? Ale jakie?

– Jeszcze nie wiem, ale chętnie bym się stąd ulotnił. To miejsce zaczyna przyprawiać mnie o dreszcze.

Nacisnął pedał gazu, koła zabuksowały na żwirze. W końcu ruszyliśmy z piskiem opon.

– Doskonale cię rozumiem – wymamrotałam, bardziej do siebie samej niż do Luke’a.

Raz jeszcze spojrzałam z rezygnacją za szybę i z przerażenia aż zakryłam sobie dłonią usta. Z lewej strony nadjeżdżała rowerzystka. Nie zdążyłam nawet krzyknąć. Rozległ się straszny huk. Kobieta wjechała prosto w nas.

ROZDZIAŁ 
13

Twarz Luke’a była szara, gdy otworzył drzwi i wyskoczył z samochodu. Ja też wyszłam i zbliżyłam się do starszej kobiety, nie pozwalając jej wstać, w obawie że mogła coś sobie złamać. Oboje byliśmy w szoku, kiedy tamta jednym ruchem stanęła na równe nogi i otrzepała się z kurzu. Miała na sobie niezliczoną ilość halek, grube rajstopy, długą tweedową spódnicę i przeciwdeszczowy płaszcz. Ważyła pewnie ze czterdzieści kilo i prawie tonęła w tych wszystkich warstwach.

– Biorę całą winę na siebie! – zawołała z miejsca. – Mam kataraktę, czego skutki właśnie widzicie.

– Jest pani pewna, że wszystko w porządku? – szepnął Luke. Udawałam, że nie zauważyłam, jak oparł się

o drzewo, by uspokoić nerwy.

– Nic mi nie jest. Upadłam na torby z zakupami.

Już sama ilość ubrań z pewnością złagodziła upadek. Rzeczywiście, wylądowała na kilku płóciennych torbach, które teraz wyglądały na porządnie zgniecione.

– Zapłacimy pani za wszystkie szkody – oznajmiłam.

– Oczywiście – zawtórował mi Luke. – Tylko tyle możemy zrobić.

– Nie, nie trzeba, naprawdę – westchnęła ze stoickim spokojem. – Nie miałam tam nic delikatnego. Tylko kawałek sera, kilka porów, ziemniaki i parę plasterków boczku…

Gdy już upewniliśmy się, że starsza pani nie ucierpiała, Luke zerknął z tęsknotą w kierunku ciepłego samochodu, ale uszczypnęłam go na znak, że nie zamierzam przegapić takiej okazji.

– Odprowadzimy panią do domu – zaproponowałam.

– Musimy mieć pewność, że nic poważnego się pani nie

stało. Kobieta wskazała palcem Luke’a i rzuciła złośliwie:

– Chyba kolega panienki potrzebuje pomocy bardziej niż ja.

Jednak gdy już szłyśmy, pozwoliła mi trzymać się pod rękę. Nie kwapiąc się zbytnio, Luke zamknął samochód i pospieszył za nami. Po około stu metrach kobieta zatrzymała się przed pokrytą strzechą chatą z drewnianą tablicą z napisem „Tabaka na wietrze” i zaczęła szukać w torbie kluczy.

– Może zostaniecie na filiżankę herbaty?

– Niestety, mamy przed sobą długą podróż – odmówił uprzejmie Luke. – Musimy już wracać.

Raz jeszcze przeprosiłam starszą panią, gdy po raz drugi tego dnia ręka Luke’a złapała mnie za kaptur i odciągnęła na stronę. Zdążyliśmy przejść nie więcej niż dziesięć kroków, kiedy usłyszeliśmy za plecami wołanie:

– A nie chcecie dowiedzieć się czegoś na temat rodziny

Mortonów? Zatrzymaliśmy się. – Skąd pani wie? – spytałam zaskoczona. Kobieta uśmiechnęła się znacząco i rzekła: – Wieści szybko się tutaj rozchodzą.

Po wejściu do chatki poczułam się tak, jakbyśmy cofnęli się w czasie. Nisko zawieszone pod sufitem belki pokryte były plamami koloru ciemnej czekolady, meble były niezwykle stare, a nierówną płytową podłogę przykrywał wielki dywan. Na podłodze leżał zwinięty w kłębek kot, grzejący się przy skwierczącej żelaznej kuchence. Nigdzie nie widziałam kobiety, ale w sąsiednim pokoju rozległ się szmer bieżącej wody.

Luke zmrużył oczy, próbując przyzwyczaić wzrok do zaciemnionego pomieszczenia.

– Ona wygląda naprawdę strasznie. – Skrzywił się. – Chuda twarz, wielki nos, jeszcze do tego nas tu zwabiła. Zaraz nastawi wodę i będzie chciała nas ugotować, zobaczysz.

– Ciii… Już wraca.

– Nie zamierzam pić herbaty z pokrzywy z żabim skrzekiem – dodał.

Kobieta pojawiła się w wąskim korytarzu, niosąc dwie filiżanki brzęczące na spodkach. Podeszłam do niej i wzięłam naczynia.

– Herbata zawsze smakuje lepiej w porcelanowej filiżance, prawda, kochanie? – rzekła. Luke skrzywił się, biorąc ode mnie filiżankę.

– Więc… czego chcecie się dowiedzieć na temat Jane i Paula Mortonów?

– Jeśli to możliwe – poprosiłam – wszystkiego, co pani pamięta.

Starsza pani ogrzała dłonie przy kuchence i usadowiła się w wysłużonym fotelu połatanym różnokolorowymi kawałkami materiału. Sprawiała wrażenie, jakby podobało jej się, że ktoś chce jej posłuchać. Zaczęła opowiadać:

– Nie byli zbyt towarzyscy, co do tego nie ma dwóch zdań. Myślę, że przeprowadzili się tu właśnie po to, aby schować się przed światem. Byli głęboko religijni, ale jak dla mnie trochę za bardzo straszyli ogniem piekielnym. Niestety, nie pałali radością. Zajmowali się raczej szukaniem na każdym kroku grzechu.

– Na jak długo przed pożarem się tu wprowadzili? – zapytałam, starając się nie okazywać zniecierpliwienia.

– Wydaje mi się… nie, jestem pewna. Cztery lata. Nie

mamy tu wielu rodzin, więc takie rzeczy się pamięta. Nerwowo odchrząknęłam, po czym spytałam:

– Czy była pani… to znaczy… widziała pani ten pożar? Przytaknęła z ponurą miną.

– Była burza, a płomienie miały ponad pięć metrów wysokości. Wiatr dodatkowo je rozniecał, po całej wiosce unosiły się fragmenty resztek domu, sadza i proch, a mieszkańcy usiłowali powstrzymać ogień przed rozprzestrzenieniem. I wtedy zobaczyliśmy ją…

– Kogo? – wykrzyknęłam, ale kobieta była nieobecna, jak gdyby zapomniała o całym świecie. Odezwała się dopiero po około minucie.

– Wśród dymu i płomieni wyszła leniwym krokiem, jakby jej się nigdzie nie spieszyło…

– Ale kto wyszedł z domu? – zniecierpliwiłam się.

– Grace – kobieta wzięła głęboki oddech. – Grace Morton. Rozejrzała się wokół tymi swoimi zielonymi ślepiami, aż mi ciarki przeszły po plecach.

– Grace była ich córką? – spytał Luke.

– Tak. Miała tylko siedem lat, ale było w niej coś takiego, co sprawiało, że wydawała się znacznie starsza.

Uszko filiżanki było tak małe, że aby ją unieść, musiałam mocno ścisnąć je całe kciukiem i palcem wskazującym. Byłam ciekawa, jak poradził sobie Luke – okazało się, że wziął filiżankę w swoje duże dłonie, zupełnie ignorując uszko.

– Czyli Grace przeżyła – skomentowałam. – Ale tamta gospodyni powiedziała, że wszyscy zginęli.

– Ludzie nie chcą o tym mówić – odparła kobieta i westchnęła. – Wszyscy w okolicy próbują zapomnieć o tamtej nocy i radzę wam, byście zrobili to samo. Nie zrozumiałam, o co jej chodzi.

– Powinniśmy zapomnieć o Grace? Ale dlaczego?

– spytałam. Uniosła kościste ramiona i chrząknęła wymijająco:

– Może nie powinnam tego mówić, ale myślę, że nie powinniście szukać więcej szczegółów tej historii. Grace zawsze sprawiała, że czuliśmy się… nieswojo. Spojrzeniem potrafiła zamieniać ludzi w kamień.

– Przecież była tylko dzieckiem – rzucił sceptycznie Luke.

Na te słowa starsza pani skrzyżowała ręce na piersi i zmieniła ton na bardziej obronny.

– Ale nie zachowywała się jak dziecko, a wszystkie dzieci we wsi panicznie się jej bały. To chyba odpowiadało jej rodzicom, którzy nie wierzyli w instytucję szkoły i uczyli ją w domu, sami.

Zapadła długa cisza, przerywana tylko pomrukami kota, i przestraszyłam się, że marnujemy swój czas.

– A wie pani, w jaki sposób Grace wydostała się z płonącego domu? – spytałam w końcu. Twarz kobiety spochmurniała.

– To było coś niesamowitego. Ona jakby unosiła się

w zimnym nocnym powietrzu. Luke zacisnął pięści.

– Chce pani powiedzieć, że mała dziewczynka zdołała przejść przez pięciometrowe płomienie w taki sposób, że można mówić o cudzie?

– Tak bym tego nie nazwała – odparła ostro. – Żyję na tym świecie już wystarczająco długo, aby wiedzieć, że istnieją rzeczy, których nie da się wyjaśnić i z którymi nie chciałoby się mieć do czynienia. Jedną z takich rzeczy jest Grace i nie pozwolę, żeby jakiś lizusowaty chłoptaś gadał mi tu coś o cudzie.

Luke oparł się na krześle, zaskoczony tym nagłym atakiem. Żar bijący od kuchenki był tak silny, że z trudem oddychałam.

– A gdzie ona jest teraz? – zapytałam.

– Ma ciotkę i wujka, którzy mieszkają nieopodal Yorku. On jest pastorem w kościele św. Jana. Przygarnęli ją i właśnie u nich widziano ją ostatnio.

Luke coraz bardziej się denerwował. Tupał nogą na dywanie i poruszał nerwowo chyba wszystkimi częściami ciała. Dopiłam herbatę i wstałam, dziękując kobiecie za gościnę. Gdy zbliżyliśmy się do drzwi, nieco się ożywiła.

– Może i nasza wioska jest maleńka – rzekła – ale mamy swój powód do dumy.

– Jaki? – spytałam.

– Proces czarownicy, moja droga. Oczywiście sam proces odbył się w mieście, ale oskarżona pochodziła właśnie stąd.

– Naprawdę? – czułam, jak Luke szturcha mnie w plecy i chrząka ze zniecierpliwieniem.

– Sprawa była o tyle ciekawa, że oskarżenie kobiety, która została powieszona, padło ze strony jej córki… która była wtedy jeszcze dzieckiem.

Celowo nie popatrzyłam na Luke’a.

– Czy… ona skazała na śmierć własną matkę?

– Tak. Chodziły słuchy, że ta mała była prawdziwą czarownicą, ale zbyt sprytną, aby dać się złapać. Miała doskonałe przebranie – ciało pięknego dziecka; ale zło i tak zawsze ostatecznie wyjdzie na jaw.

– Eee… chyba tak – nie potrafiłam znaleźć właściwej odpowiedzi. – Jeszcze raz dziękujemy… za herbatę i za wszystko.

Luke poszedł przodem, a ja zostałam nagle zatrzymana przez rękę, która pociągnęła mnie do tyłu. Skóra pokrywająca dłoń miała kolor i fakturę pergaminu. Usta kobiety zbliżyły się do mojego ucha i wyszeptały:

– Masz dar, ale jeszcze o tym nie wiesz. Musisz znaleźć jej słabość.

Wyrwałam się przerażona i dogoniłam Luke’a, który wreszcie mógł wyładować swoją złość.

– Po co w ogóle pcha się na rower, jeśli nic nie widzi? Przecież ona jest kompletnie stuknięta. Widziałaś, do czego zmierza? Próbuje nam wmówić, że Grace była czymś w rodzaju wcielenia jakiejś wiedźmy.

– Ja nie połączyłam z sobą tych dwóch historii – skłamałam. – Zresztą to tylko bajki.

– W tamtych czasach każdego oskarżali o czary. Tylko popatrz na siebie, Katy – rude włosy, zielone oczy i jeszcze masz kota… W pierwszej kolejności spłonęłabyś na stosie.

– Dzięki, że we mnie wierzysz – powiedziałam powoli.

– A ta druga historia? – ciągnął. – Siedmiolatka nie mogła przecież przejść przez ogień bez obrażeń.

– Cały czas mówiła o jej oczach – przypomniałam łagodnie. – Ktoś, kto kiedykolwiek spotkał Genevieve, nie potrafiłby o nich zapomnieć.

– Więc myślisz, że to ona?

– Nie wiem, naprawdę…

– Powiedziała, że dziewczynka ma rodzinę nieopodal miasta. Jeśli Genevieve to rzeczywiście Grace, to przecież nie skończyłaby na ulicy, bo miała krewnych.

– Może ich też nieźle wystraszyła?

– Nie zauważyłaś u niej żadnych blizn?

– Nie – odparłam z goryczą. – Jej skóra jest delikatna jak skórka brzoskwini. Usta Luke’a złożyły się w skupieniu, które dobrze znałam.

– Sądzę, że to ślepa uliczka… To wszystko jest zbyt naciągane.

Gdy wsiadaliśmy do samochodu, ugryzłam się w język i postanowiłam nie powtarzać chłopakowi ostatnich słów, które usłyszałam z ust starszej kobiety.

– Jest w tym jednak coś dziwnego, Luke. Ostrzegła nas, byśmy nie zbliżali się do Grace, jak gdyby się obawiała albo nie powiedziała nam wszystkiego.

– Według mnie to samotna ekscentryczka, która chciała sobie z kimś pogadać.

– Czyli nie wierzysz, że to Genevieve? – byłam zdruzgotana i nie potrafiłam nawet tego ukryć.

– Nie, to zbyt fantastyczne – Luke uśmiechnął się smutno. – Ci podejrzliwi wieśniacy, ogień, który nie spalił dziewczynki, ta dziwna stara kobieta i jej zabobony.

Wyciągnęłam przed siebie rękę i gestem nakazałam mu, by nie uruchamiał jeszcze silnika. Szybkim ruchem otworzyłam drzwi samochodu.

– Zostawiłam tam szalik… Zaraz wracam.

Pobiegłam z powrotem do domku. Serce mocno mi biło i czułam potrzebę zapytania starszej pani, dlaczego przekazała mi tak dziwną radę. Zaczęłam stukać do drzwi, ale nikt ich nie otworzył, więc zajrzałam do środka przez małe okienka. Uznałam, że kobieta musi mieć problemy także ze słuchem. Spojrzałam jeszcze raz… przetarłam ze zdziwienia oczy i po raz trzeci rozejrzałam się po wnętrzu. Nie była to moja wyobraźnia. Ciepły, przytulny pokój, który przed chwilą opuściliśmy, był teraz zimny i pusty. Nie było w nim ani skwierczącej kuchenki, ani wylegującego się kota. Zapukałam ponownie, ale poddałam się, gdy Luke zaczął trąbić klaksonem. Po powrocie do samochodu upewniłam się, że moja twarz niczego nie zdradza.

– Gotowa? – Luke odpalił silnik.

Pokiwałam głową, po czym odjechaliśmy. Oboje czuliśmy ulgę, że jesteśmy już na jedynej drodze wyjazdowej z tej miejscowości.

ROZDZIAŁ 
14

Była najpiękniejszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek widziałam. Miała złociste włosy, porcelanową cerę i promieniowała niewinnością. Poszybowała nad krętymi schodami, nie dotykając stopami drewnianej podłogi, i skierowała się do pomieszczenia z lustrami. Podążyłam za nią i po raz pierwszy niczego się nie bałam. Była to Genevieve, czysta i nieskazitelna. Wezwała mnie do siebie. Kazała mi usiąść obok i wzięła mnie za rękę. Nasze palce splotły się razem, ale coś było nie tak. Jej maleńkie, okrągłe różowe paznokcie wbijały się w moją dłoń. Próbowałam rozluźnić uścisk, ale nie byłam w stanie, i ból stawał się coraz silniejszy. Spojrzałam na nią i okazało się, że jej paznokcie zamieniły się w zakrzywione żółte szpony, a na podłodze pojawiła się szkarłatna plama z kapiących kropli krwi. Nie miała zamiaru mnie puścić. Nigdy. Nie chciałam podnosić wzroku, ale w końcu spojrzałam w lustro i ujrzałam odbicie Genevieve – starą wiedźmę z haczykowatym nosem, czarnymi zębami i przeszywającymi mnie oczami.

Drażniła się ze mną, kiwając się w przód i w tył i zanosząc się histerycznym chichotem. Obudziłam się, drżąc gwałtownie.

Kiedy już strach związany ze snem minął, moją pierwszą myślą było to, że muszę zobaczyć się z Nat. To nie mogło czekać do następnego dnia w szkole. Musiałam spojrzeć jej prosto w oczy i przekonać się, czy przemyślawszy wszystko, nadal mi wierzy. Wiedziałam, że może być to bolesne doświadczenie, ale moje zdrowie psychiczne tego wymagało. Odkryłam kołdrę i po omacku szukałam stopami kapci, świadoma, jak zimna będzie podłoga. Odsłoniłam nieco zasłonkę i zauważyłam krople wody na parapecie. Wydawało mi się, że wieki minęły, odkąd miałam taki widok. Zimą w moim pokoju panował taki ziąb, że czasami widać było parę wychodzącą z ust. Któregoś roku po wewnętrznej stronie szyby nawet powstała warstwa lodu. Opatuliłam się cienkim szlafrokiem i przyszła mi do głowy myśl, że może już czas wyciągnąć mój ulubiony wełniany szlafrok w paski oraz ciepłą pidżamę.

Była dopiero ósma rano, zbyt wcześnie, aby dzwonić do Nat. Denerwowałam się, myśląc o nadchodzących godzinach i nie wiedząc, czym się zająć w oczekiwaniu na chwilę, w której miałam dowiedzieć się, czy mam jeszcze jakieś przyjaciółki. Chyba wróciła moja dawna niepewność. Zanim zaprzyjaźniłam się z Nat i Hanną, zawsze obawiałam się, że dziewczyny nie chciały się ze mną przyjaźnić, więc wychodziłam ze skóry, by im się przypodobać. Teraz poczułam się tak, jak gdyby znów moim zadaniem było udowodnienie, że jestem coś warta.

Weszłam do kuchni i zobaczyłam, że w pudełku zostało tylko kilka łyżeczek kawy. Zrobiłam sobie filiżankę napoju i czekałam, aż mama wstanie. Okno w kuchni wychodziło na północ, więc aż do późnego popołudnia nie wpadało do niej światło słoneczne, przez co było to dość smutne pomieszczenie. Usiadłam w jadalni, w której znajdowały się drzwi balkonowe wychodzące na ogród. Tam w głębokim zamyśleniu zaczęłam sączyć swoją kawę. Odezwał się mój telefon – miałam nadzieję, że to Nat, ale był to tylko SMS od Luke’a. Musiał zauważyć, że odsłoniłam zasłony.



Nie próbuj szukać czarownicy z Lower Croxton. W necie nic nie znajdziesz, nawet słowa o ludowej legendzie. Mówiłem ci, że ta baba miała świra. Ha ha!



Luke czasem sprawiał wrażenie, jakby pozjadał wszystkie rozumy. Drażniło mnie, że nawet nie wiedząc o wszystkim, co zaszło poprzedniego dnia, doskonale przewidział, że wezmę sobie do serca słowa tamtej kobiety. Siedziałam jeszcze kilka minut, mając przeczucie, że ten dzień będzie się ciągnął w nieskończoność. Merlin był zajęty jakimś spóźnionym projektem, a mama nadal spała, więc wróciłam do siebie na górę i włączyłam komputer. Luke’owi wydawało się, że jest jedyną osobą zdolną do prowadzenia poszukiwań, i chciałam pokazać mu, że się myli. „Do tego nie trzeba być dziennikarzem” – pomyślałam optymistycznie.

Uznałam, że lepiej będzie skoczyć na głęboką wodę, i od razu wpisałam: „czarownica z Lower Croxton”. Moje palce, uderzając w klawisze, zaczęły żyć własnym życiem.

Zgodnie z zapowiedzią Luke’a nie otrzymałam żadnych miarodajnych wyników, toteż rozszerzyłam poszukiwania do hasła „czarownica”. Było krótsze i bardziej ogólne. Wyświetliły mi się tysiące stron internetowych poświęconych współczesnym czarownicom i pogańskim wierzeniom. Kliknęłam w kilka linków, ale po chwili powiedziałam sobie, że nie powinnam odchodzić od tematu. Zawęziłam obszar poszukiwań do czarownic w średniowiecznej Anglii. Nie mogłam uniknąć lektury makabrycznych opisów tortur, topienia, wieszania, ścinania głów i palenia na stosie. W przypadku gdy oskarżona o czary przyznała się do popełnienia wyjątkowo złego czynu, w celu zagwarantowania jej większego cierpienia stosowano dłużej spalające się drewno. Po śmierci za pomocą żelaznych śrub wkręcanych w kolana i łokcie przymocowywano ją do ziemi, aby nigdy nie wstała z grobu. Wypiłam resztki kawy z fusami i poczułam dziwne wibrowanie w żołądku.

Usłyszałam kroki mamy i zeszłam do niej, głodna jak wilk. Śniadanie składało się tylko z dwóch kromek czerstwego chleba i jajecznicy, ale to mi wystarczyło.

– Wiesz może coś na temat polowań na czarownice? – spytałam.

Mama uniosła brwi, pokręciła głową, po czym odparła wymijająco:

– Wydaje mi się, że łowcy czarownic szukali u nich znaków diabła – mówiła powoli. – Czegokolwiek: piegów, znamion, oparzeń czy innych dziwnych skaz.

Nadal byłam głodna i postanowiłam zjeść jeszcze trochę płatków. Ostatnim moim posiłkiem były kanapki, które zjadłam wraz z Lukiem w wiejskiej knajpie, dlatego wciąż nie czułam się najedzona. Odchrząknęłam i przedstawiłam mamie moje najnowsze odkrycia.

– Wielu ekspertów uważa, że cała ta histeria na temat czarownic wzięła się z nienawiści do kobiet i ze strachu przed nimi, i że winni tego byli… mężczyźni.

– Większość skazanych na śmierć to kobiety – potwierdziła żywo mama. – Uważano, że jesteśmy sprytniejsze.

– Tak, ale kobiety też oskarżały się nawzajem – zauważyłam. – A szanse na proces rosły, jeśli dana kobieta była stara, brzydka, biedna, samotna. Wiele oskarżeń rozpoczynało się od zwykłych wiejskich sprzeczek. W sądach zeznawały nawet dzieci, które traktowano jak wiarygodnych świadków – nagle przypomniałam sobie słowa starszej pani i przeszły mnie ciarki.

– To naprawdę ciekawe, Katy – mama uśmiechnęła się. – To praca do szkoły?

– Można tak powiedzieć – skłamałam.

– Jeśli będziesz potrzebować pomocy, poproś. Zafascynowałaś mnie tym projektem.

– Naprawdę?

– Naprawdę.

Wróciłam do pokoju, przepełniona dobrym nastrojem. Wysłałam SMS-a do Nat, ale nie odpisała mi od razu, co, sama nie wiem dlaczego, wzięłam za zły znak. Wróciłam do poszukiwań i przebrnęłam przez wszystkie dokumenty związane z procesami odbywającymi się w okolicach Yorku. Luke miał rację. Żadna z czarownic z Yorkshire nie pasowała do sprawy matki, która została oskarżona przez własną córkę. Zerknęłam na zegarek – okazało się, że siedziałam przy komputerze blisko trzy godziny i obraz zaczął mi się rozmazywać przed oczami.

Wstałam, przeciągnęłam się i ziewnęłam, po czym zaczęłam chodzić tam i z powrotem i intensywnie myśleć. Musiałam udowodnić coś Luke’owi. Tamta kobieta w zagadkowy sposób kazała mi znaleźć słabość Grace-Genevieve i byłam pewna, że chodziło jej o to, jak się od niej uwolnić. Rozprostowałam palce, niczym pianista szykujący się do odegrania koncertu, i wróciłam na stronę główną Google.

Wpisałam: „jak pozbyć się czarownicy”.

Czytając, otwierałam coraz szerzej oczy. To niesamowite, że istniało tak wiele różnych metod! Niektóre wiązały się z wykorzystaniem jemioły, głogu i dębu, którymi należało obłożyć podwórze, inne polegały na zakopaniu martwego kota w fundamentach lub postawieniu w progu miotły wykonanej ze stalowego miecza. Usłyszałam głos wołającej mnie z dołu mamy, ale właśnie zwróciłam uwagę na coś innego. Znalazłam wzmiankę o szanowanym historyku, odkrywcy wielu interesujących przedmiotów w domu, który uratował przed totalną ruiną, oznaczonym jako zabytek pierwszej kategorii. Zainteresowało mnie zwłaszcza to, że dom znajdował się w Appleby, w wiosce sąsiadującej z Lower Croxton. Przejeżdżaliśmy tamtędy z Lukiem w drodze powrotnej. Appleby było równie osobliwe, z tą różnicą, że miało własny pub, stary kościół i wiejską szkołę. Z jakiegoś powodu, gdy przewijałam stronę, drżały mi palce.



Thomas Winter podczas prac renowacyjnych w posiadłości znanej jako Martinwood odkrył kilka niezwykłych przedmiotów. Miejscowym dziennikarzom powiedział, że owe przedmioty setki lat temu zostały rozmieszczone w określonych miejscach w jednym tylko celu – aby odpędzać złe duchy. Sam Thomas uważał, że dom był nawiedzony. Jednakże jakiś czas później wystosował formalne oświadczenie, w którym przeprosił czytelników i przyznał, że jego raport został sfabrykowany w celu wzbudzenia zainteresowania historią wioski i zwabienia turystów.



Zeszłam na dół, a w głowie kołatały mi się myśli. Mama sprawiała wrażenie zadowolonej z siebie. Musiała wyjść, gdy ja byłam na górze, i wydać trochę więcej pieniędzy niż zwykle na lepszą kawę i czekoladowe eklery. Podniosła kawiarkę i nalała mi trochę napoju do filiżanki. Wciągnęłam nozdrzami cudowny aromat i wzięłam duży łyk, a następnie zapytałam:

– Mamo, dlaczego szanowany historyk miałby zmyślać coś o starym nawiedzonym domu i strasznych rzeczach, które w nim znalazł?

– Ludzie robią różne dziwne rzeczy – pogładziła się po podbródku.

– Ale to jest takie dziwne – ciągnęłam – nawet mimo jego wyjaśnień.

– Może zależało mu na rozgłosie – stwierdziła mama.

– Albo mocno go poniosło i chciał znaleźć jakieś nieistniejące rzeczy? Mógł mieć hopla na punkcie czarownic, tak jak my – zaśmiała się. – Czy to nie dziwne, że interesuje nas to samo, Katy?

– Niekoniecznie, mamo – obrzuciłam ją pogardliwym spojrzeniem. – To chyba sprawka pewnej małej rzeczy zwanej genetyką.

– Pewnie tak – odparła z uśmiechem i zaczęła dmuchać na gorącą kawę. – A co takiego nazmyślał?

– Sama nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Wygląda na to, że napisał artykuł na temat tego domu, bo był nim zainteresowany. Nic innego nie znalazłam w Internecie.

– A szukałaś w archiwach? Większość gazet je prowadzi.

Wyprostowałam się na krześle z nowym zainteresowaniem, szczęśliwa, że na tym trop się nie urwał. Dzień okazywał się więc znacznie lepszy, niż się zapowiadał. Mama wydawała się teraz bardziej ożywiona niż wcześniej i nie zaprzeczę, że cieszyła mnie każda minuta mojego małego śledztwa. Miałam tylko nadzieję, że skontaktuje się ze mną Nat i w końcu będę mogła się uspokoić. Zjadłam ze smakiem czekoladowego eklera, oblizałam palce i powiedziałam mamie, że pójdę poszukać tych archiwów. Poły mojego szlafroka rozchyliły się i zdałam sobie sprawę, że już trzecia po południu, a ja jeszcze się nie ubrałam.

Usiadłam w skupieniu przy biurku. Musiałam dobrze się zorganizować. Przeprosiny Thomasa Wintera ukazały się w 2007 roku, więc jego artykuł musiał powstać wcześniej. Kliknęłam w zakładkę poświęconą archiwom i zdziwiłam się, że dostęp do nich jest taki łatwy. Każdy miesiąc i rok były zaznaczone w małym kalendarzyku. Gazeta była tygodnikiem, co dodatkowo ułatwiło mi pracę. W pewnym momencie trafiłam na to, czego szukałam – artykuł opisujący starania Thomasa Wintera, aby przywrócić Martinwood do dawnej świetności, a także jego odkrycia dotyczące życia w siedemnastym wieku. Pominęłam nudnawe fragmenty o technikach rewitalizacji średniowiecznych budynków i zatrzymałam wzrok dopiero w połowie strony, gdy zrobiło się ciekawiej:



zacząłem usuwać elementy konstrukcyjne domu i odkryłem kilka przedmiotów świadczących o tym, że mieszkańcy Martinwood czuli potrzebę chronienia siebie i swojego mieszkania przed wpływem złych mocy. Wśród nich były: dziecięcy bucik (uznawany za symbol pomyślności i bezpieczeństwa), belki w kształcie krzyży, z których zbudowany był strop, a także podkowy, według legendy zabraniające diabłu wstępu do domu. Po usunięciu głównego paleniska i komina odkryłem położony około dwóch metrów nad ziemią nawis, na którym spoczywał niewielki drewniany blok z napisem „Greta Alice Edwards” oraz wyrzeźbionym kształtem oka. W średniowieczu kominy stanowiły istotny element domu, gdyż były drogą, przez którą złe duchy mogły dostawać się do środka. Drewno z pewnością było przeznaczone do spalenia i mogło służyć do odpędzenia osoby opętanej przez diabła. Zagadką pozostaje jednak, dlaczego drewniany blok nigdy nie spłonął.



Czytałam te słowa z zapartym tchem, gdyż to by oznaczało, że na drewnie widniało imię najprawdziwszej siedemnastowiecznej czarownicy. Żeby tylko to wszystko nie okazało się głupim żartem! Wpatrywałam się szeroko otwartymi oczami, tak bardzo pochłonęła mnie ta historia.

W załączniku znajdowało się potwierdzenie, że autor tekstu sprawdził rejestr osób w miejscowej parafii i znalazł w nim tę kobietę. Urodziła się w 1675 roku, zmarła w 1691, a jej ciało pochowano w kościele św. Marii, zbudowanym w dwunastym wieku. Próbowałam zapomnieć, że człowiek, który to wszystko napisał, zrobił to, aby oszukać ludzi.

Wyjrzałam za okno i ujrzałam ubranego w ogrodniczki i całego pokrytego białym proszkiem Luke’a, który spoglądał w kierunku dachu swojego domu. Wspominał coś o pomaganiu tacie w pracach remontowych. Kiedy indziej bym się tym zainteresowała, ale nie dziś. Opuściłam nisko głowę, w obawie, że mnie zauważy i zacznie rzucać mi w okno kamykami.

Na zapytanie „Martinwood” wyszukiwarka wyświetliła tylko niewielką czarno-białą fotografię drewnianego budynku, który z racji wieku ledwie trzymał się prosto na fundamentach. Obok zdjęcia nie było dużo tekstu, ale wywnioskowałam, że w ciągu kilku stuleci historia budynku była dość burzliwa. Od lat 60. dwudziestego wieku aż do 2007 roku właścicielem domu był lokalny samorząd, a następnie prywatna osoba kupiła go na drodze licytacji. Postukałam palcami po powierzchni biurka. Nadszedł czas na kolejną przerwę.

– Katy, wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha… albo wiedźmę – mama zaśmiała się głośno ze swojego żartu.

– Właśnie o jednej czytałam – westchnęłam. – Ale nieprawdziwej. To znaczy sama osoba była prawdziwa, ale nie była czarownicą.

– Chodzi o historyka? Tego, który wszystko zmyślił? Potwierdziłam z powagą.

– Nieważne. Myślę, że było w niej ziarno prawdy. Często historie mieszają się z legendami.

– Ale to nie to samo – upierałam się. – Opisał to w taki… przekonywujący sposób.

– To znaczy, że ma lekkie pióro – zaśmiała się. – Może powinien porzucić historię i zostać powieściopisarzem?

Nie miałam zamiaru odpuścić. Chciałam też podzielić się myślami z mamą.

– No ale… czuję się, jakbym oglądała świetny film, którego końca nigdy nie poznam.

– Czasami jesteś zbyt wścibska i za bardzo kombinujesz – przywołała mnie do porządku.

– Naprawdę?

– Kiedy byłaś mała – zaczęła wspominać z przyjaznym uśmiechem – często opowiadałaś dziwne rzeczy na temat miejsc, w których nigdy wcześniej nie byłaś… No i jeszcze te twoje nocne koszmary.

– Nigdy mi o nich nie mówiłaś. O czym były te sny?

– Nie wiem, Katy. Płakałaś i rzucałaś się na łóżku… Nawet zimą nie potrafiłaś spać pod przykryciem, tak jakbyś miała gorączkę i płonęła w środku – przełknęła głośno ślinę. – Ale na całe szczęście z tego wyrosłaś.

– O rany… Nic takiego nie pamiętam. Musiałam mieć bujną wyobraźnię.

Wróciłam do pokoju i zmartwiłam się, że Nat jeszcze nie zadzwoniła. Kiedy tej nocy zapadałam w sen, w mojej głowie wciąż pobrzmiewały słowa mamy. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego te wszystkie uczucia przypominające déjà vu powróciły do mego życia po tylu latach nieobecności.

ROZDZIAŁ 
15

Genevieve była kameleonem. Po tym weekendzie znów się zmieniła. Jej twarz otaczały teraz loczki, ale nie takie sztywne i nieokiełznane jak moje, lecz delikatne i sprężyste, niemal tańczące w październikowym słońcu i mieniące się barwami jesiennych liści. Rysy jej twarzy sprawiały wrażenie jeszcze bardziej łagodnych niż zwykle. Miała na sobie bluzkę w etniczne wzory i legginsy, dzięki którym wyglądała jak piękna, lecz niezamożna osoba. Za każdym razem, gdy próbowałam skopiować ten styl, wyglądałam jak pokraka. Próbowałam ją ignorować i skupić się na Nat, która siedziała tyłem do mnie. Pociągnęłam ją za rękaw i wstrzymałam oddech, w obawie że i w jej oczach dostrzegę wrogość. Na szczęście przyjaciółka odwróciła się i popatrzyła na mnie z typową dla siebie otwartością.

– Wszystko gra? – spytałam nerwowo. Potwierdziła smutno i szepnęła:

– Przepraszam za wczoraj. Musiałam spędzić cały dzień z rodziną… bez kontaktu ze światem zewnętrznym. To było jak tortura.

– A co z… no wiesz… tą sprawą z Facebooka?

– Będę udawać, że nic się nie stało – odparła dzielnie.

– Za chwilę będą obgadywać kogoś innego, a plotki

o mnie odejdą w niepamięć.

Poczułam tak wielką ulgę, że Nat chłodno do tego podeszła, aż do oczu napłynęły mi łzy. Z serca spadł mi ogromny kamień, choć nadal byłam wściekła na Genevieve, która po prostu nie dawała się ignorować.

Podeszła do mnie, zarozumiale kręcąc na palcu swoje śliczne loczki. Hannah i Nat musiały przeczuwać, że coś się dzieje – wyczytałam to z ich nerwowych spojrzeń z ukosa.

– Cudowną masz fryzurę – prawie wyśpiewałam, starając się uspokoić koleżanki.

– Naprawdę? – odparła bezceremonialnie Genevieve.

– Zepsuła mi się prostownica i efekty same widzicie.

Wyciągnęłam palec i owinęłam wokół niego jeden z jej kosmyków. Czułam, jak dziewczyna wzdryga się przed moim dotykiem.

– Jak ci minął weekend? – spytała uszczypliwie. W jej porozumiewawczym uśmiechu było coś, co zmroziło mi krew w żyłach. Pewnie miała nadzieję, że Nat chciała rozszarpać mnie na strzępy, na szczęście nasze relacje wcale się nie popsuły.

– Dziękuję, bardzo miło – odparłam.

– Popracowałaś trochę nad swoim projektem? – zapytała, gdy wchodziłyśmy razem do klasy.

Ach, to dlatego była taka zadowolona z siebie! To były ostatnie zajęcia przed pierwszym w tym semestrze terminem oddania projektów, a jej prace bez wątpienia były olśniewające. Mimo że Genevieve zaczęła szkołę później niż reszta, zostawiła nas już daleko z tyłu.

– Nic nie zrobiłam przez cały weekend – przyznałam.

– Ale właściwie to już dawno skończyłam.

– W takim razie powodzenia – uśmiechnęła się przebiegle. – Mam nadzieję, że ci się powiedzie.

Jej dobry humor stanowił dla mnie zagadkę i z przyjemnością usiadłam w swojej ławce, z dala od mojej prześladowczymi. Zawsze gdy była w pobliżu, męczyła mnie tymi słownymi zapasami i wysysała ze mnie całą energię. Starannie otworzyłam teczkę. Zerknęłam do środka i czas jakby się zatrzymał. Wyciągałam swoje prace jedną po drugiej i wpatrywałam się w nie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Myślałam, że mam halucynacje albo pomyliłam teczki. W uszach słyszałam stłumiony ryk, jak gdybym była pod wodą. Ogarnął mnie duszący strach. Moje szkice całe były zalane błękitną farbą, a próbki tkanin wręcz nie dawały się rozpoznać! Tygodnie pracy poszły na marne. Pani Clegg musiała dostrzec przerażenie w moich oczach i podeszła do mnie. Zajrzała przez ramię i westchnęła głęboko.

– Przykro mi, Katy. Nie powinnaś używać farbującego roztworu… Takie rzeczy nieraz się zdarzają. Wielka szkoda, że ucierpiały na tym twoje pozostałe projekty.

Odpowiedziałam jej nienaturalnie wysokim, panicznym głosem:

– Ale w piątek one tak nie wyglądały! Wszystko już wyschło i było gotowe. Przecież nie byłabym taka głupia…

– Każdemu może się przydarzyć – nauczycielka uśmiechnęła się współczująco. – Masz jeszcze tydzień na zrobienie nowych.

– Ale to praca na sześć tygodni – szepnęłam ze łzami w oczach. – Nigdy mi się to nie uda, a jeśli będę się spieszyć, projekty będą beznadziejne i dostanę złą ocenę, i…

– Zobaczymy, jak ci pójdzie – uniosła rękę, nakazując, bym niczego już nie mówiła. – Jeśli nie skończysz na czas, na pewno coś wymyślimy. Wiem, że włożyłaś w to dużo pracy – to mówiąc, odwróciła się i odeszła szybkim krokiem.

Starałam się opanować drżenie warg, gdyż bałam się, że mogę się kompletnie załamać. Przed chwilą moja ulubiona nauczycielka była świadkiem sceny, którą zrobiłam, i przywołała mnie do porządku. To mnie ubodło prawie tak samo jak bolesne odkrycie, że wszystkie moje prace zostały zniszczone. Powinnam zachować jednak godność. Gdy podniosłam głowę znad biurka, chyba wszyscy patrzyli w moją stronę. Czułam się jak w tym śnie, który czasami mnie nachodzi – idę ulicą kompletnie naga i chcę wrócić do domu. Teraz również poczułam się naga. Objęłam się ramionami i marzyłam o tym, by zniknąć.

Po kilku minutach zebrałam się w sobie i raz jeszcze rozejrzałam po klasie. Koledzy i koleżanki nadal patrzyli w moją stronę i posyłali mi zakłopotane uśmiechy. Wszyscy, poza jedną osobą – Genevieve. Ona bowiem sprawiała wrażenie w pełni skoncentrowanej na własnej pracy i odciętej od reszty świata. Włosy na karku zaczęły mi się jeżyć, jeden po drugim, gdy tylko zaświtało mi w głowie stłumione podejrzenie. Niemożliwe, że miała dostęp do mojej teczki… A może jednak? Zawsze trzymałam ją blisko siebie, choć w piątek opuściłam klasę na pięć minut, gdy poszłam do sekretariatu zostawić listę telefonów kontaktowych. Wszędzie leżało wtedy pełno porozrzucanych materiałów, więc jeśli była naprawdę sprytna, nikt nie mógł jej zauważyć.

Dlaczego w ogóle byłam taka zaszokowana? Przecież złośliwość i mściwość były jak najbardziej w stylu Genevieve. Wypowiedziała mi już wojnę i wyraźnie oznajmiła, że ma zamiar zniszczyć moje życie. Luke miał rację: powinnam stłumić w sobie chęć odwetu, inaczej mogłabym sama sobie zrobić krzywdę.

Nie było to jednak łatwe. Byłam tak zbulwersowana tą niesprawiedliwością, że trzęsły mi się ręce i z trudem mogłam utrzymać w nich ołówek. Próbowałam pracować, lecz nadaremnie nakazywałam sobie zachować spokój – gniew wciąż pulsował w moim wnętrzu i doprowadzał moją krew do wrzenia. Włosy miałam lepkie od potu i non stop musiałam je odgarniać z twarzy. Wachlowałam się książką. Czułam się tak, jakbym dusiła się od środka, oddychając płycej przez coraz bardziej zaciśnięte gardło.

Nie mogłam tego dłużej znieść. Podniosłam się i ruszyłam przed siebie, jak lunatyczka. Wzrok miałam mętny i nie rozpoznawałam klasy, w której się znajdowałam. Genevieve wiedziała, co się dzieje, i dodatkowo podsycała mój gniew, tak jakby była wewnątrz mnie i rozdmuchiwała płomienie, mając nadzieję, że w końcu wybuchnę. Nagle poczułam siłę, aby się jej przeciwstawić, jednak nie umiałam całkowicie pozbyć się nienawiści. Krzyknęłam cicho i wybiegłam na korytarz, po czym z hukiem uderzyłam głową o zimne biało-niebieskie płytki na ścianie.

Podczas lunchu miałam tak sucho w ustach, że nie byłam w stanie przełykać. Moja kanapka z tuńczykiem smakowała jak trociny. Nawet soczysty, miękki muffin nie chciał mi przejść przez gardło. Wzięłam za to kilka potężnych łyków bardzo gorącej kawy, skutkiem czego moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Na stołówkę przyszła Genevieve w towarzystwie Nat i Hanny.

– Właśnie dowiedziałyśmy się, co się stało – zaczęła Nat. – To straszne!

– Mogłybyśmy ci jakoś pomóc? – zapytała Hannah.

Zmarszczyłam nos i przymknęłam oczy, obawiając się, że znów się rozbeczę.

– Nie, dziękuję – rzekłam w końcu. – Jakoś sobie poradzę.

– Ja mogłabym pomóc ci skończyć na czas – zaproponowała Genevieve, zmuszając mnie, bym na nią spojrzała. W jej zimnych zielonych oczach nie było żadnej emocji.

– Wtedy zostałabym ukarana za ściąganie – odparłam bez ogródek, zastanawiając się, czy to nie jakaś kolejna gierka. – A to byłoby jeszcze gorsze, niż gdybym nic nie zrobiła.

– Może i tak – wzruszyła ramionami.

– Ale dziękuję za tę propozycję, Genevieve – udało mi się wycedzić przez zaciśnięte zęby. – To ładnie z twojej strony, naprawdę to doceniam.

Po lekcjach postanowiłam wrócić do domu okrężną drogą, z dala od głównych ulic, choć mamie by się to nie spodobało. Pogoda chyba solidaryzowała się ze mną w bólu, ponieważ z nisko zawieszonych ciemnych chmur nie przestawała padać mżawka. Nawet nie próbowałam stawiać większych kroków nad kałużami i w butach zaczęło mi głośno chlupotać. Przechodziłam wąską uliczką, wzdłuż której stał rząd georgiańskich domków pomalowanych na różne kolory: od bladego różu do szarości, z podłużnymi ogrodami. Panował tam spokój, nie było słychać hałasu samochodów ani czuć zapachu spalin. Jezdnia nie była nawet asfaltowa, wyglądała podobnie jak w czasach, gdy jeździły po niej konie i dorożki.

W głowie nieustannie przypominałam sobie wydarzenia tego dnia. Ponieważ wokół nie było nikogo, poza denerwującym mnie krukiem, który leciał za mną, kracząc i falując w powietrzu, pozwoliłam sobie nawet na mówienie do siebie na głos. Popatrzyłam podejrzliwie na ptaka i chciałam sprawdzić, czy aby czasem nie brakuje mu jednego pióra w ogonie, lecz po chwili zaczęłam się śmiać z tych niedorzecznych myśli. Nie słyszałam żadnych kroków, ale ogarnął mnie dziwny niepokój. Instynktownie odwróciłam się i zaparło mi dech w piersiach. Nagle, nie wiadomo skąd, stanęła przede mną Genevieve, która musiała skradać się cicho jak pantera. Nawet nie próbowała udawać, iż ma wyrzuty sumienia, że w taki sposób mnie podeszła.

– Ty chyba mieszkasz w innej okolicy – rzuciłam nieuprzejmym tonem.

– To prawda. Chciałam tylko powiedzieć, że ci współczuję.

– To miłe z twojej strony. Ale z jakiego powodu?

– Wiem, jakie to uczucie, gdy wszystko legnie w gruzach – zrobiła krok w moim kierunku, tak że niemal stykałyśmy się nosami. – Nie myśl sobie, że tobie i Luke’owi uda się ta sztuczka. Myślicie, że jesteście tacy mądrzy…

Zadrżałam.

– Nie wiem, o czym mówisz… Luke jest moim starym kumplem…

– Zawsze będę o krok przed tobą… Nie zapominaj

o tym, Katy.

Zamknęłam oczy z rezygnacją, a kiedy znów je otworzyłam, okazało się, że Genevieve zniknęła tak nagle, jak się pojawiła.

Po powrocie do domu chodziłam po pokoju tam i z powrotem, nie potrafiąc się uspokoić. Musiałam porozmawiać z Lukiem. Kiedy tylko ujrzałam jego samochód, wybiegłam na ulicę i zawołałam do niego przez otwartą szybę auta:

– Genevieve musiała założyć u mnie w domu podsłuch!

Powiedziała, że wie, co zamierzamy zrobić. Luke bez pośpiechu zasunął szybę i wysiadł z pojazdu.

– Ale jak mogła coś takiego zorganizować? Jest też specem od elektroniki czy co?

Zaprosił mnie do siebie i usiedliśmy w kuchni. W ogóle nie przejmował się moim histerycznym tonem.

– Musi istnieć jakieś wyjaśnienie, Katy. Na pewno nas nie śledziła i na pewno nie ma żadnych ponadnaturalnych mocy. Zastanów się!

– Nie potrafię, w głowie mam mętlik.

– Kto wiedział o naszym sobotnim wyjeździe?

– Nikt – odparłam bez wahania.

– A twoja mama?

– Cóż… tak.

– Zadzwoń do niej – polecił Luke z powagą.

Zrobiłam to, o co mnie poprosił, i po dwóch minutach odłożyłam słuchawkę z zawstydzoną miną. Ledwie zdołałam spojrzeć mu w oczy.

– Nat i Hanna nie dzwoniły, ale zadzwoniła bardzo miła dziewczyna o imieniu Genevieve. Ucięła sobie z mamą krótką pogawędkę na różne tematy, między innymi na twój. Mama zapomniała mi o tym wspomnieć.

– Mówiłem ci, że znajdzie się wyjaśnienie – rzekł łagodnym tonem Luke. – Przyziemne, proste wyjaśnienie.

– Usiadł obok mnie i zmierzwił moje włosy, chociaż wiedział, że to mnie drażni. – Przypisałaś tej dziewczynie nadludzkie moce i uwierzyłaś, że jest nie do pokonania. Ale ona jest normalna i wszystko, co robi, też jest normalne. Nie rób z niej kogoś nie z tego świata.

Na kilka sekund oparłam głowę na ramieniu Luke’a, zastanawiając się, co bym zrobiła, gdyby nie on i jego zdrowy rozsądek.

ROZDZIAŁ 
16

Merlin napisał mi w SMS-ie, żebyśmy spotkali się gdzieś daleko od szkoły, i zaproponował La Tasse. Uznałam to za dobry prognostyk, gdyż właśnie w tej kawiarni odbyła się nasza pierwsza prawdziwa randka. Nie mogłam doczekać się spotkania. W ciągu weekendu właściwie nie mieliśmy z sobą kontaktu, a wczoraj tyle się działo, że nie zdążyłam nawet odczuć jego nieobecności. Problem polegał na tym, że skoro musiałam poświęcić teraz większość wolnego czasu na dodatkową pracę semestralną, byłam zmuszona ograniczyć częstotliwość spotkań z Merlinem. Przyszło mi do głowy, że może właśnie to było zamiarem Genevieve.

Nareszcie udało mi się ubrać tak, że w superobcisłych dżinsach i dopasowanej białej bluzeczce wyglądałam seksownie i w lustrze nie było śladu po dawnej, nieatrakcyjnej Katy. Energicznie otworzyłam drzwi do kawiarni i rozejrzałam się w poszukiwaniu Merlina, ale nigdzie go nie widziałam. Przyszedł spóźniony, ze strapioną miną, a jego niezbyt czuły pocałunek zamiast na moich ustach, wylądował na policzku. Nie usiadł na tej samej kanapie co ja, lecz naprzeciwko. Po kilku minutach niezręcznego milczenia obejrzałam się za siebie, niemal spodziewając się, że ujrzę Genevieve. Wtedy uświadomiłam sobie, że nawet to miejsce zostało przez nią skażone.

– Przepraszam, że nie dałam rady przyjść w sobotę – powiedziałam. Merlin wydawał się roztargniony i zachowywał się tak, jakby mnie nie słyszał. Podeszła do nas kelnerka i zamówiłam ziemniaki w mundurkach, sałatkę i shake’a. Merlin zadowolił się dużym cappuccino.

– Jak ci minął weekend? – spytałam.

– Dość nudno –westchnął głośno.

– Wyjeżdżałeś gdzieś?

– Nie… Trochę malowałem i pomagałem mamie w prowadzeniu zajęć.

Usiłowałam zachować spokój. Zajęcia mamy Merlina mogły oznaczać tylko jedno: Genevieve.

– Czy wszystko w porządku? – spytałam.

– Pewnie – nadal nie podnosił na mnie wzroku, tylko wodził swoimi długimi palcami po powierzchni drewnianego stołu. I znów ogarnęło mnie uczucie, że Merlin znajduje się milion kilometrów ode mnie.

– Powiedz mi, co się dzieje.

Dopiero teraz na mnie popatrzył, a jego ciemne oczy nadal były daleko, niczym deszczowe chmury nad głową.

– Nie wiem, jak to powiedzieć… – urwał i na moment serce przestało mi bić. Czekałam, aż padną słowa, których się obawiałam: „Zakochałem się w kimś innym. Nie wiem, jak to się stało. Nie planowaliśmy tego, przykro mi, że Cię ranię… To Genevieve… Ale to nie jej wina, lecz moja. Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi”.

– Po prostu mi powiedz – zażądałam buntowniczo.

– Czy… Chodzi o to, że… Czy ciebie i Luke’a coś łączy?

Położyłam głowę na stole i roześmiałam się z ulgą. Gdy w końcu się podniosłam, musiałam wytrzeć kąciki oczu rękawem. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego dłoni.

– Nie bądź głupi! On jest dla mnie jak brat. Znam go od zawsze. Zresztą on ma dziewczynę… Można nawet powiedzieć, że narzeczoną – twarz Merlina nawet nie drgnęła i musiałam trajkotać dalej. – On nawet nie uważa mnie za normalną… Wiesz, widział mnie w najgorszych sytuacjach… Kiedyś kichnęłam na niego, gdy byłam przeziębiona, i… Możesz sobie wyobrazić, czym ubrudziłam jego koszulkę. Nadal mi to wypomina.

Merlin jednak się nie uśmiechnął. Wsunął dłoń do kieszeni i powoli położył na stole fotografię, jakby to była karciana sztuczka. Nawet widząc postaci do góry nogami, rozpoznałam dwie osoby na zdjęciu. Poczułam w piersiach wypełniającą mnie trwogę.

– Co to takiego? – spytałam.

– Sama zobacz.

Sięgnęłam po fotografię i obróciłam ją do siebie. Nie była zbyt wyraźna, ale dobrze było na niej widać mnie i Luke’a w uścisku. Zaskoczyło mnie nie to, że zostaliśmy uchwyceni w takim momencie, ale raczej to, że wszystko wyglądało na coś naprawdę intymnego.

Od razu zaczęłam się bronić.

– To nie jest tak, jak może się wydawać… Często obejmujemy się z Lukiem. Skąd to masz?

– Dziś rano znalazłem to wiszące na szkolnej tablicy informacyjnej. Na szczęście przyszedłem do szkoły pierwszy.

W głowie miałam mętlik. Próbowałam nadążyć za Genevieve. W piątek zrobiła psikusa Nat, w poniedziałek zniszczyła moją teczkę z pracami, a teraz Merlin myśli, że go zdradzam. Do tego miała się o tym dowiedzieć cała szkoła! Wczoraj Genevieve powiedziała mi, że jeszcze nawet na dobre nie zaczęła, i chyba te groźby były prawdziwe. Jak to możliwe, że miała nade mną taką przewagę?

– Jeszcze jedno, Katy – Merlin ciągnął ponurym tonem. – Spędziłaś z nim całą sobotę, a mnie powiedziałaś, że musiałaś zostać z mamą.

Dla zyskania czasu wzięłam do ust kawałek ziemniaka. Nie zdawałam sobie sprawy, jaki jest gorący, i musiałam wypić całego shake’a, by poczuć ulgę. Nie wspominałam o dniu spędzonym w towarzystwie Luke’a, więc Merlin mógł dowiedzieć się o tym tylko z jednego źródła. Zlizałam truskawkową piankę z warg i marzyłam, by czas cofnął się o kilka tygodni, kiedy wszystko było takie nowe i pogodne.

– Pamiętasz, jak mówiłam ci, że ktoś może opowiadać o mnie różne nieprawdziwe rzeczy? No więc właśnie coś takiego miałam na myśli. 

Merlin pokiwał głową, ale bez przekonania.

– Ale trzymasz to w sekrecie? – spytał. – Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?

Nie mogłam wyznać mu prawdy. Jedynym wyjściem było udzielanie wymijających odpowiedzi – swego rodzaju dyplomacja.

– Pomagam mu w czymś i dlatego nie mogłam ci powiedzieć. Bo wiesz – on jest dziennikarzem i… Prowadzi śledztwo na czyjś temat. Nie jest to ściśle tajne, ale nie powinno się o tym mówić głośno.

– Może i ciebie ktoś śledzi – rzucił z przekąsem.

– Ciekawe, kto to mógłby być – skrzywiłam się.

Merlin nie wiedział jeszcze o mojej przygodzie z teczką, więc opowiedziałam mu o tym ze szczegółami, dodając komentarz, że nie mógł to być wypadek. Siedział, wsłuchując się w moje słowa, i tylko pomrukiwał ze zrozumieniem, lecz ani razu mnie nie dotknął. Wyobrażałam sobie, jak bym się czuła, gdyby to on spędził cały dzień z inną dziewczyną i mnie okłamywał, dlatego nie mogłam go winić za takie zachowanie. W gruncie rzeczy jego zazdrość mi pochlebiała. Wstałam, pochyliłam się nad stołem i pocałowałam go w usta.

Poczułam zapach farby oraz czegoś nieokreślonego… czegoś, co miał w sobie tylko Merlin.

– Nigdy bym cię nie skrzywdziła ani nie zdradziła… Nie jestem taka podła!

Merlin oparł się o skórzaną kanapę i widać było, jak się rozluźnia.

– Przepraszam, że cię tak przesłuchuję, ale nie mogłem przestać o tym myśleć – to mówiąc, położył na środku stołu dłoń z szeroko rozstawionymi palcami, a ja położyłam na niej swoją.

Lody zostały przełamane. Zebrałam się na odwagę i spytałam:

– Kto ci powiedział, że tamten dzień spędziłam z Lukiem?

Przez kilka sekund na twarzy Merlina malowało się poczucie winy i zaczął nerwowo pocierać nos. W końcu musiał się przyznać.

– To była tylko rzucona mimochodem uwaga – mruknął. – Bez złych intencji. Genevieve chciała wybrać się na zakupy, aby znaleźć prezent dla Nat, i nie mogła się z tobą skontaktować. Chyba twoja mama powiedziała jej, gdzie jesteś.

Bez złych intencji! W każdej żyle Genevieve płynęła krew przesączona nienawiścią, a ja byłam jedyną osobą, która to widziała. Nie mogłam także winić mamy. Jedynym rozwiązaniem dla mnie było nadal prowadzić podwójne życie i zaakceptować swego rodzaju rozdwojenie jaźni. Musiałam pilnować, aby w towarzystwie Merlina zachowywać się i mówić normalnie.

Wracaliśmy wzdłuż kanału. Obok nas przepłynęło kilka kolorowych barek i wyobraziłam sobie, jak wspaniale byłoby podróżować takim środkiem transportu przez cały rok, nie zatrzymując się na dłużej w żadnym miejscu, a w ciepłe noce sypiać na pokładzie. Merlin najwidoczniej zauważył moje tęskne spojrzenie i objął mnie mocno.

– Moglibyśmy żyć tak jak Cyganie.

W ciągu następnej minuty zapomniałam o Genevieve i o całej reszcie i wyobraziłam sobie, że istnieję tylko ja i Merlin, i nikt nie jest w stanie popsuć niczego między nami.

– Nie potrzebowalibyśmy zbyt dużo pieniędzy – zgodziłam się. – Ty mógłbyś malować, ja szyłabym ubrania lub robiła ciekawe przeróbki albo… cokolwiek. Nikt by nam nie przeszkadzał.

Pociągnął mnie za sobą w kierunku najbliższej ławki i zbliżył swoją twarz do mojej tak, że dotykaliśmy się nosami, niczym Eskimosi. Ściskał mnie za rękę tak mocno, że pomyślałam, iż następnego dnia będę mieć siniaki, ale nie przejmowałam się tym. Żadne z nas się nie odzywało. Marzyłam, aby czas zatrzymał się właśnie w tej sekundzie i abym mogła cieszyć się tą chwilą już zawsze. Jednak czułam także smutek, ponieważ czas spędzony z Merlinem traktowałam tak, jakby już się skończył.

– Widzę cię wszędzie – wyszeptał. – Na ulicy, za każdym rogiem, choć tak naprawdę cię tam nie ma. Rzuciłaś na mnie czar, Katy. Jeszcze nigdy tak się nie czułem z żądną dziewczyną. Jego słowa przywołały w moich myślach straszny obrazek: Genevieve oraz jej hipnotyzującą piękność i dziwną zdolność do pojawiania się w każdym miejscu. Przymknęłam oczy, usiłując wyrzucić ją ze swej głowy. „Jeszcze nigdy tak się nie czułem z żądną dziewczyną”. Merlin mówił o mnie. Wcale nie porównywał mnie do Genevieve.

– Ja też nie – rzekłam nieśmiało i łapiąc się na tym, co powiedziałam, dodałam – to znaczy nigdy nie czułam się tak z żadnym chłopakiem.

– Pamiętasz, jak powiedziałem ci, że kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, ujrzałem wokół ciebie coś w rodzaju poświaty? Myślę, że to była miłość od pierwszego wejrzenia.

– Ja też coś takiego poczułam – zarzuciłam mu ręce na szyję.

– Więc powiedz to – nalegał.

– Ty pierwszy – jęknęłam zdenerwowana.

Westchnął powoli, rozejrzał się dokoła i przełknął ślinę.

– Katy… kocham cię – rzekł.

Nie miałam śmiałości spojrzeć mu w twarz. Ukryłam głowę w zagłębieniu jego ramienia i szepnęłam:

– Ja też cię kocham. Merlin zbliżył usta do mego ucha.

– I zawsze będziesz mnie kochać?

– Oczywiście – odpowiedziałam bez wahania.

– Nawet gdy będę w wieku Luke’a?

– Ale on ma tylko dwadzieścia jeden lat. – To mówiąc, połaskotałam go po żebrach.

– To już starzec – zażartował, po czym rozpiął kurtkę i otoczył mnie jej połami. 

„Merlin mnie kocha, Merlin mnie kocha, Merlin mnie kocha!” – w mojej głowie skandował z niepohamowaną radością jakiś głos. Uszczypnęłam się, aby mieć pewność, że to dzieje się naprawdę. Nagle dotarło do mnie, że przecież wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej i że niedawno byłam o krok od stracenia Merlina.

Wzięłam głęboki oddech.

– Merlin, musimy zaplanować nasz wyjazd i nie odkładać go na później.

– Może w ten piątek? – odparł bez wahania. – Może uda ci się wymyślić jakieś alibi?

Nagle coś mnie w środku zakuło.

– W ten weekend? Niestety, muszę zająć się moją pracą semestralną.

Raczej odczułam niż zobaczyłam rozczarowanie Merlina. Byłam na siebie zła. Objęłam go w pasie i serce zaczęło bić mi mocniej.

– Może… Jeśli uda mi się… To znaczy tak… Pojadę.

– Naprawdę?

– Naprawdę.

– Uda ci się wszystko ogarnąć?

– Pewnie – odparłam. – Powinniśmy cieszyć się każdym dniem i żyć chwilą.

– Żyć chwilą – powtórzył i ścisnął mnie tak mocno, że omal nie zemdlałam.

– Przygotowałam już wszystko, jeśli chodzi o mamę. Powiedziałam jej, że rodzice Hanny niedługo gdzieś wyjeżdżają, a ona nie chce być sama.

– Zarezerwuję kemping – oznajmił entuzjastycznie Merlin. – Będę musiał udawać, że mam osiemnaście lat, ale to nie problem. Wszystko w porządku, Katy? Cała drżysz.

Wziął mnie za rękę i nasze palce się splotły.

– Obiecaj, że nie przestaniesz mi wierzyć – wyszeptałam tak cicho, że nawet mnie nie usłyszał.



Pierwszą osobą, którą tego popołudnia zobaczyłam w klasie, była Genevieve. Siedziała z zadowolonym uśmiechem i bawiła się loczkami. Podeszłam do niej i nie potrafiłam się powstrzymać przed podokuczaniem jej.

– Przykro mi, że nie było mnie w domu, kiedy dzwoniłaś – oznajmiłam z udawanym żalem. – Chciałaś pójść ze mną do miasta, żeby poszukać prezentu dla Nat? To może dzisiaj po szkole?

Chciałam, by Genevieve wiedziała, że się jej nie boję, i zamierzałam wymusić na niej, aby wymyśliła jakąś wymówkę, dlaczego nie może mi towarzyszyć. Jednak, ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna zwróciła na mnie swe lśniące oczy i odrzekła leniwie:

– Pewnie, dlaczego nie.

To było straszne. Już otwierałam usta, żeby cofnąć zaproszenie, ale w tym momencie zza moich pleców wyszła Hannah, która wszystko słyszała. Spytałam ją błyskawicznie, czy ma czas i będzie mogła do nas dołączyć, ale musiała odebrać ze szkoły młodszego brata. Co ja narobiłam? Po tym jak usiłowałam za wszelką cenę unikać kontaktu z Genevieve, sama poprosiłam ją, by poszła ze mną na zakupy! Akurat teraz nie mogłam jej winić. Sama się w to wpakowałam.

ROZDZIAŁ 
17

Kierowca autobusu odwrócił głowę.

– Cześć, dziewczyny. Przez chwilę myślałem, że widzę podwójnie.

To było wręcz irytujące – nawet nieznajomi zauważali nasze podobieństwo. Gdy się nam obu przyglądałam, widziałam jeszcze więcej cech wspólnych. Miałyśmy niemal identyczne płaszcze, a Genevieve uczesała się tak samo jak ja oraz podpatrzyła mój makijaż. Nie lubiłam przesadzać z cieniem do powiek, stosowałam też ciemne szminki, które dobrze kontrastowały z moją jasną karnacją. W ciągu ostatnich tygodni zrzuciłam parę kilogramów, gdyż dżinsy nosiłam teraz na biodrach, ale przez to wyglądałyśmy jeszcze bardziej podobnie. Genevieve to chyba nie przeszkadzało, ale mnie owszem. Przeszło mi przez myśl, żeby zdjąć płaszcz, jednak było na to zbyt chłodno, a w powietrzu unosiła się mgła tak wilgotna i gęsta, że aż zatykała usta. W ustach czuło się jakby smak dymu po wypaleniu fajerwerków.

– Powiedz mi, co lubi Nat? – spytała Genevieve, gdy wysiadłyśmy z autobusu. Ludzie wpatrywali się w nią. Czułam, że jest w niej coś, co wyróżnia ją z tłumu, podobnie jak Merlina.

Postanowiłam, że tym razem to ja ją oszukam.

– Na przykład szaliki i czapki.

Nat nienawidziła nakryć głowy, bo psuły jej fryzurę. Co do szalików, zawsze powtarzała, że kojarzą jej się ze strachami na wróble i starymi ludźmi.

– Myślisz, że taki prezent się jej spodoba? – Genevieve wbiła we mnie wzrok.

– I to jak! – skłamałam.

– W takim razie coś dla niej wybiorę – rzekła. – A dlaczego nie będzie imprezy?

Przypomniał mi się poprzedni rok, gdy tańczyliśmy do białego rana, a wracając do domu, urządziliśmy sobie kąpiel w miejskiej fontannie. Nieźle się wtedy przeziębiłam i przez następny tydzień nie chodziłam do szkoły, ale było warto.

– Po szesnastych urodzinach mama zabroniła jej urządzać kolejnych. Ta ostatnia impreza trochę nam się wymknęła spod kontroli, dlatego w tym roku będzie tylko grzeczny podwieczorek.

– Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić dzikiej imprezy w waszym wykonaniu – Genevieve chrząknęła ironicznie.

Był dopiero koniec października, ale sklepy były udekorowane sztucznymi choinkami i jeszcze bardziej sztucznym śniegiem. Drzewka zdobiły wycięte z kartonu imitacje lampek oraz tyle świecidełek i łańcuchów, ile dusza zapragnie. To wszystko było dość tandetne, ale i tak cieszyłam się jak siedmioletnia dziewczynka. Poszłam za Genevieve do pasmanterii i cała drżałam, oczekując radośnie pierwszego Bożego Narodzenia z Merlinem.

Genevieve wybrała paskudną zieloną włóczkę. Byłam pewna, że nie przypadnie to do gustu Nat. Moja przyjaciółka była zwariowaną, radosną dziewczyną i nie lubiła takich rzeczy. Kiedyś zrobiłam dla niej wielką poduszkę z haftowanymi żółto-pomarańczowymi kotami, których nie cierpiała. Wiem, że to nieładnie z mojej strony, ale nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu, wyobrażając sobie minę Nat udającej zachwyt, a później noszącej szalik i czapkę, aby nowa koleżanka nie poczuła się urażona.

– Dobra… To by było na tyle – wymamrotałam, gdy opuściłyśmy sklep. – Niczego nie potrzebuję, więc chyba… pójdę do domu.

– Nie udawaj, Katy – prychnęła z niedowierzaniem Genevieve. – Przecież nie jesteś w stanie się ode mnie uwolnić.

– Przyszłam tu tylko dla Nat… Nie zamierzam spędzać z tobą więcej czasu.

– Przyznaj się – rzekła aksamitnym głosem. – Sama to ukartowałaś. Może o tym nie wiesz, ale podświadomie pragniesz się do mnie zbliżyć.

Nauczyłam się już, że Genevieve po prostu odwracała rzeczywistość. Wierzyła, że białe jest czarne i odwrotnie. Musiałam się kontrolować, aby nie wybuchnąć, toteż uspokoiłam oddech i próbowałam wyobrazić sobie Luke’a mówiącego mi, żebym nie dała się sprowokować.

– Uważaj na swoje pragnienia – ostrzegła Genevieve, patrząc w niebo. – Pragnęłaś idealnego chłopaka i dostałaś

Merlina… Pragnęłaś też mieć w życiu inną wyjątkową osobę. Oto jestem, Katy. Jestem kimś, kto rozumie cię… doskonale.

Prawie trafiła w sedno. Rzeczywiście marzyłam o chłopaku oraz o najlepszej przyjaciółce, której nigdy nie miałam.

Zwolniła kroku i bacznie przyjrzała się swemu odbiciu w sklepowej szybie.

– Jeszcze ci mało? – spytała.

– Ale czego?

Nie odpowiedziała, nadal wpatrując się w szybę, tym razem w moje odbicie.

– Jakie to uczucie, Katy, gdy twoje życie na twoich oczach przecieka ci przez palce? Jeszcze chwila i stracisz wszystko. I nawet nikt tego nie zauważy.

– Merlin wie, że tamta fotografia nic nie znaczy – po

wiedziałam. – Więc twój plan się nie powiódł. Genevieve dotknęła palcem skroni.

– Tak ci powiedział… Ale wciąż będzie ją widział oczami wyobraźni i tak naprawdę nigdy o niej nie zapomni, nawet jeśli będzie próbował. Obrazy mają wielką moc, widzimy je nawet, jeśli bardzo tego nie chcemy.

– Merlin ufa mi bezgranicznie.

– Wystarczy, że wykiełkuje jedno małe ziarno zwątpienia i wszystko może się skończyć – mówiła hipnotyzującym, pewnym siebie głosem. – I całe zaufanie zwiędnie.

Zastanawiałam się, czy miała na myśli Nat i te nieszczęsne miłosne zaklęcia. Nat już od dawna podejrzewała, że obgaduję ją za plecami. Zacisnęłam pięści i starałam się nie dopuszczać do siebie tego bólu.

– Z każdą minutą jesteś coraz słabsza, Katy.

– Po prostu zostaw mnie w spokoju, Genevieve! – wyciągnęłam rękę.

– Nieważne, dokąd pójdziesz, ani jak szybko będziesz uciekać, Katy… Jesteś naznaczona.

„Ta dziewczyna jest szalona! A jej słowa coraz bardziej mnie niepokoją” – pomyślałam.

– Ja pójdę tędy – warknęłam, próbując się jej pozbyć.

– Ja też idę w tę stronę.

Przykleiła się do mnie jak rzep do psiego ogona i zrozumiałam, że będę musiała wytrzymać z nią aż do przystanku, na którym wsiądziemy do różnych autobusów. Przechodziłyśmy obok sklepu z używaną odzieżą i nagle stała się rzecz przedziwna – obie zatrzymałyśmy się w tym samym miejscu na widok wystawy sklepowej. Wisiał tam szyld informujący o wyprzedaży strojów wieczorowych. Męski manekin ubrany był w czarny smoking, a damski w długą kremową suknię z odsłoniętymi plecami. Natychmiast wiedziałam, o czym pomyślała Genevieve, ponieważ ja pomyślałam dokładnie o tym samym – o bożonarodzeniowym balu w college’u. Motywem przewodnim miało być Hollywood. Była to wspaniała wizja: Merlin w smokingu, a ja jako gwiazda filmowa ubrana w coś równie gustownego.

– Może warto tu zajrzeć? – zasugerowała moja towarzyszka. Nagle jej głos stał się normalny, jak gdyby nie zdarzyło się nic wielkiego.

Popatrzyłam na nią podejrzliwie, starając się zgadnąć, do czego zmierza. W końcu zdecydowałam się trochę ją zniechęcić, abym mogła później wejść do tego sklepu sama.

– W tym roku temat jest dość kiepski – zaczęłam narzekać. – Hollywood to beznadziejny pomysł. Genevieve parsknęła wyniośle.

– No cóż, skoro ci się nie podoba…

I otworzyła zamaszyście szklane drzwi, a ja, zamiast skorzystać z okazji i się od niej uwolnić, weszłam za nią. Gdy zaczęła rozglądać się po wnętrzu, jej głowa obracała się, ale to ja pierwsza ujrzałam wiszącą na samym końcu sklepu najpiękniejszą suknię, jaką można sobie wyobrazić. Moją uwagę zwrócił przede wszystkim jej szarozielony tren z dwóch rodzajów materiału, przypominający ogon syreny. Skierowałam się od razu w stronę sukni i już miałam zdjąć ją z wieszaka, gdy zorientowałam się, że ktoś już przy niej stoi.

– Ja pierwsza ją zobaczyłam! – zawołał znajomy głos, ale ja uparcie trzymałam mocno suknię.

– Podrze się, jeśli jej nie puścisz! – Genevieve wyjrzała zza rzędu wiszących ubrań aż czerwona ze złości.

– Ty puść! – odparłam z dziecinną przekorą.

– Po co? Na ciebie i tak nie będzie pasować.

Sprzedawczyni zapewne usłyszała kłótnię i podbiegła, aby nas pogodzić. Miała sztywne od lakieru włosy, usta pomalowane różową szminką i szyfonowy szal na szyi.

– Dobrze, dziewczyny, wystarczy – rzekła.

Obie z rezygnacją przestałyśmy walczyć o suknię, którą kobieta podniosła do góry. Suknia była jeszcze piękniejsza, niż mi się wydawało, i lśniła niczym powierzchnia wzburzonego morza. Była wytworna, ale nie pretensjonalna, a kiedy ujrzałam na etykiecie cenę dwudziestu funtów, wprost nie mogłam w to uwierzyć.

– Na tym wieszaku są uszkodzone ubrania – poinformowała nas sprzedawczyni. – Ta suknia ma wyraźnie widoczne rozprucie, które niestety nie znajduje się na szwie. Naprawa będzie niemożliwa, więc zastanówcie się, czy warto…

Byłam pewna, że Genevieve będzie w stanie naprawić uszkodzenie idealnie i bez śladu, znacznie lepiej ode mnie, ale i tak pragnęłam mieć tę suknię. Jeśli uda jej się sprzątnąć mi ją sprzed nosa, cały bal okaże się dla mnie wielką porażką, gdyż nic nie będzie w stanie dorównać tej czarującej kreacji. Sprzedawczyni postanowiła sprawdzić się w roli mediatora.

– Może lepiej będzie, jeśli żadna z was jej nie kupi, moje drogie? Nie warto narażać na szwank przyjaźni kosztem jednej sukienki.

Przyjaźni! Próbowałam się nie uśmiechać i żartobliwie uderzyłam Genevieve w ramię.

– Chyba na to nie pozwolimy, prawda? Genevieve z dumą uniosła podbródek i oznajmiła:

– Na bal pójdzie ta z nas, na której suknia będzie lepiej leżeć… Ja pierwsza przymierzę – równie dobrze mogła dodać, że to do niej będzie należał książę z bajki i to na jej stopę będzie pasować szklany pantofelek.

Poczułam na sobie pełne współczucia spojrzenia. Wiadomo dlaczego – Genevieve musiała wyglądać w sukni o wiele lepiej ode mnie. Prawdę mówiąc, gdybym próbowała się w nią wcisnąć, pewnie rozprułabym ją jeszcze bardziej.

Genevieve nie potrzebowała wiele czasu. Z przymierzalni, którą była zwykła zasłonka w samym rogu sklepu, wyłoniła się pewna siebie, zgrabna postać. Suknia syreny wyglądała na niej tak, jakby była specjalnie dla niej uszyta

– w brzuchu znów jakby przekręcił się nóż powodujący znany mi już ból zazdrości. Genevieve przeszła się, kołysząc biodrami, po sklepie i z dumą przejrzała się w wielkim lustrze. Nawet pozostali pracownicy sklepu porzucili dotychczasowe zajęcia i ją podziwiali. Moja twarz zamarła w mdłym grymasie. Stałam bez ruchu i patrzyłam, jak sprzedawczyni zbliża się i unosi do góry tren.

Gdybym wtedy odwróciła wzrok, może przegapiłabym tę ważną rzecz, ale ponieważ byłam niemal zahipnotyzowana, wpatrywałam się w dziewczynę, przeżywając tortury. Czyjaś para rąk odgarnęła Genevieve włosy z karku, aby zobaczyć efekt końcowy. Spodziewałam się, że w takiej chwili dziewczyna będzie obracać wdzięcznie głowę i rozkoszować się poświęconą jej uwagę, ale jej reakcja była zgoła odmienna. Genevieve otrząsnęła się ze złością, trzęsąc głową na boki, tak że jej loki ponownie zakryły ramiona. Następnie wróciła do przymierzalni i wściekle zasunęła zasłonę.

Zdążyłam jednak dostrzec ciągnącą się wzdłuż jej pleców bliznę – widoczne pomarszczenia, które wyglądały tak, jak gdyby w przeszłości Genevieve poparzyła się ogniem.

ROZDZIAŁ 
18

To było niewybaczalne (szczególnie po tym, jak otrzymałam od niego nieocenione wsparcie), ale nie podzieliłam się z Lukiem swoim odkryciem. Byłam zbyt skoncentrowana na najważniejszym wydarzeniu mojego życia – w akcie szaleństwa zgodziłam się przecież wyjechać w piątek z Merlinem!

Dalsza część tygodnia minęła w nerwowej atmosferze. Musiałam nadgonić z projektami oraz upewnić się, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Merlin zarezerwował miejsce na kempingu oddalonym o około czterdzieści kilometrów od miasta. To tylko godzina jazdy, ale wydawało się wystarczająco daleko, aby nie obawiać się, że ktoś znajomy może nas zobaczyć. Mama pozwoliła mi spędzić noc u Hanny, a nawet iść do niej na popołudniową herbatę, co oznaczało, że po szkole nie musiałam wracać do domu. Spakowałam rzeczy do niedużej torby, a zadaniem Merlina było przygotowanie plecaka z namiotem i innym potrzebnym sprzętem. Mieliśmy w planie zabrać go z jego domu i stamtąd udać się prosto na dworzec.

W nocy z czwartku na piątek nie mogłam spać. Co kilka minut zerkałam na zegar, ale czas jakby się zatrzymał, więc postanowiłam liczyć do sześćdziesięciu i czekać na zmianę cyferek. W końcu udało mi się zasnąć.

Rano nie mogłam opanować nerwów. Wypadła mi z ręki miska płatków, później przewróciłam kubek z kawą, a wszystko to w ciągu pięciu minut. Mama chyba niczego nie zauważyła. Kiedy wychodziłam, nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy, byłam bowiem przekonana, że rozpozna mój podstęp. Jednak ona tylko poprawiła mi kołnierzyk i pocałowała mnie w policzek. Jej dobry humor spowodował, że jeszcze gorzej się czułam, oszukując ją. W drodze do szkoły byłam na siebie zła.

„Jak miałaby się domyślić, że coś jest nie tak, Katy? Przecież nie robisz nic złego, masz tylko zamiar spędzić noc u przyjaciółki – pomyślałam. – Właśnie taki był zamysł całego przedsięwzięcia – żeby mama niczego nie podejrzewała. Wzięłaś pod uwagę każdą ewentualność. Nie czuj się winna, to tylko małe kłamstewko”.

Zaprezentowałam najlepsze aktorstwo, na jakie było mnie stać. Na zewnątrz byłam spokojna i opanowana, mimo że mój żołądek wykonywał salta w przód i w tył oraz gwiazdy.

Po szkole Nat i Hannah uściskały mnie, życząc mi powodzenia i pomachały mi tęsknie na pożegnanie. Gdy się odwróciliśmy, dziewczyny długo stały i patrzyły, jak się oddalamy. Poczułam wtedy dziwny smutek. Nie zdążyliśmy jeszcze zejść po schodach prowadzących do szkoły, kiedy odezwał się mój telefon.



Katy, wejdź, proszę na chwilę do domu przed pójściem do Hanny. Całuję, mama.



Twarz mi pobladła. Kupiliśmy bilety na pociąg o wpół do piątej, więc mieliśmy tylko godzinę, aby pójść po bagaże i wsiąść do pociągu.

– Pobiegnę do domu, dowiem się, czego chce mama, i spotkamy się na dworcu – obiecałam Merlinowi. – To na pewno nic poważnego. – To mówiąc, dałam mu szybkiego całusa. – Nic nie powstrzyma mnie przed zdążeniem na ten pociąg. Będzie lepiej, jeśli pójdę do mamy, na wypadek gdyby… ktoś nas obserwował.

Szłam szybkim krokiem, czasem podbiegałam. Wyglądało to beznadziejnie, ale nie przejmowałam się. Mama często prosiła, bym przyszła do domu, z błahych powodów, więc stwierdziłam, że jeśli wrócę teraz, nie będzie mi zawracała głowy później.

Otworzyłam drzwi i niemal się przewróciłam. Nie spodziewałam się niczego wyjątkowego, toteż najzwyczajniej w świecie zawołałam od progu, że już jestem. Z cienia wyszła postać – jej twarz była blada jak wosk, promieniała wściekłością. Torba wypadła mi z ręki i ześlizgnęła się na podłogę w przedpokoju. Żadna z nas się nie odzywała i wydawało mi się, że ta chwila trwa całą wieczność. W końcu poczułam, że muszę coś powiedzieć.

– Coś się stało?

– To przyszło dziś rano – powiedziała chrapliwym głosem mama i chyba była bliska łez. – Kolejne kłamstwa, Katy, kolejne oszustwa, i znowu… Merlin.

List, który trzymała kurczowo w dłoni, był pomięty i pomyślałam, że mogła go tak ściskać cały dzień. Nie miałam wyboru, musiałam wziąć go od niej. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam na kopercie, było imię Merlina oraz mój adres. Wsunęłam do środka palec i trzęsącymi się rękami wyjęłam z koperty pojedynczą kartkę papieru. Był to kwit z pola kempingowego z potwierdzeniem naszej rezerwacji z dzisiejszą datą. To dziwne, ale byłam w takim szoku, że zamarłam w bezruchu. Nie mogłam się ruszyć. Wpatrywałam się w kartkę bardzo długo, starając się nie pokazywać, że czuję się winna, ale w końcu byłam zmuszona podnieść wzrok na mamę. Nawet nie mrugnęła okiem i czułam się, jak gdybym patrzyła w przepaść. Zrobiło mi się niedobrze, a w głowie przeczuwałam już nadciągający kataklizm.

– Więc spanie u Hanny było tylko przykrywką?

– Nie… – upierałam się. – Rozmawialiśmy o wyjeździe dla żartu… ale nie mieliśmy zamiaru jechać naprawdę.

Pogładziła się po podbródku, niczym czarny charakter w pantomimie.

– Ale dlaczego Merlin miałby robić rezerwację na tę samą noc, kiedy ty idziesz spać do Hanny, skoro to… tylko żart?

– To jakaś pomyłka! – zawołałam. – Albo ktoś robi mi na złość. Nawet nie wiesz, co mi się ostatnio przytrafiło. Ktoś celowo zniszczył moje prace, ale to jeszcze nie wszystko…

– Jak było naprawdę, Katy? – mama zignorowała moje wyjaśnienia. – Naprawdę miałaś zamiar spędzić tę noc u Hanny, ponieważ jej rodzice wyjeżdżają?

– Taak…

– Nie pogrążaj się jeszcze bardziej! – warknęła. – Dzwoniłam do jej mamy, która powiedziała, że nigdzie się nie wybiera i nic nie wie o tym, że miałaś nocować w ich domu. Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?

– To nie tak – jęknęłam słabo.

Mama skrzyżowała ręce na piersi, co oznaczało kłopoty.

– Odkąd poznałaś tego chłopaka, nakryłam cię na paleniu papierosów, twoje wyniki w college’u się pogorszyły, a teraz okłamałaś mnie i zamierzałaś spędzić z nim noc. A w swojej obronie potrafisz jedynie zrzucić winę na inną dziewczynę. Nie poznaję własnej córki. To obrzydliwe.

Odwróciła się na pięcie i poszła, a ja stałam w bezruchu, jak sparaliżowana, w półmroku korytarza. Jednak na tym się nie skończyło. Po kilku sekundach mama wróciła i oznajmiła:

– Masz szlaban. Jeszcze nie wiem, na jak długo. Masz też w tej chwili oddać mi swój telefon.

Z przerażenia zakryłam usta dłonią. Merlin! Przecież ma na mnie czekać na dworcu! Bez telefonu nawet nie będę mogła się z nim skontaktować.

Było to ryzykowne, ale nie miałam nic do stracenia.

– Nawet więźniowie mają prawo do jednego telefonu!

– oburzyłam się. Mama ściągnęła usta, zmrużyła oczy i rzekła:

– Masz dokładnie jedną minutę – z zegarkiem w ręku.

Ręce tak mi się trzęsły, że najpierw upuściłam telefon, a potem nie potrafiłam wystukać na klawiaturze tekstu, jakbym miała na dłoniach rękawiczki. Nie wiem, jak bym to przeżyła, gdybym usłyszała głos Merlina, a po chwili musiała się rozłączyć, więc wybrałam napisanie SMS-a.



Mama wie o wszystkim. Przepraszam. Mam szlaban i muszę jej oddać telefon. PS Kocham Cię!



Pobiegłam na górę i rzuciłam się na łóżko, rozpaczając nad swoim losem. Po policzkach spływały mi gorące łzy, które szybko zmoczyły poduszkę i musiałam przewrócić ją na drugą stronę, aby na mojej twarzy nie pojawiały się kolejne plamy z rozmazanego makijażu. Wyobrażając sobie Merlina wracającego powolnym krokiem do domu, uczucia, które nim targały, oraz jego minę, czułam dziwną dziką przyjemność. Miałam nadzieję, że był równie nieszczęśliwy jak ja, kiedy pomyślał, co nas właśnie ominęło. Dopiero po około godzinie dotarło do mnie, jaką jestem egoistką! Przecież nie chodziło tu tylko o mnie i Merlina. Hannie też groziła kara za pomoc i zapewnienie mi alibi. Miałam nadzieję, że zrzuci wszystko na mnie i uda, że nie miała pojęcia o moim planie. Ze wstydu zakryłam rękoma twarz, wyobrażając sobie, co teraz myśli o mnie jej mama.

Przez cały wieczór mama nawet do mnie nie przyszła ani nie spytała, czy jestem głodna. I tak, wykończona płaczem, około ósmej wieczór zapadłam w niespokojny sen. Raz było mi zimno, raz znów gorąco i musiałam przewracać kołdrę na drugą stronę. Sny były jakby poszarpane, niczym w gorączce. Czułam się tak, jakbym godzinami uciekała przed kimś lub przed czymś i nie mogłam znaleźć kryjówki.

Wszystkie budynki i ściany przewracały się jak domki z kart, gdy do nich docierałam. Każdy róg oświetlał olbrzymi reflektor. Kuśtykając, wpadłam do jakiegoś teatru i znalazłam się na scenie. Audytorium stopniowo, rząd po rzędzie, rozświetlało się i zobaczyłam, że wszystkie miejsca są zajęte. Każda z osób na widowni miała identyczny pusty wyraz twarzy, a z ich zielonych, szklistych oczu wychodziły oświetlające mnie snopy światła. Światło przeszywało mnie jak miniaturowe miecze, więc zwinęłam się w kłębek, próbując unikać ich cięć. Jednak wkrótce całe moje ciało było zalane krwią, a w uszach rozbrzmiewał śmiech Genevieve.

Gdy się obudziłam, momentalnie przypomniałam sobie każdy najdrobniejszy szczegół z poprzedniego dnia. Światło poranka raziło mnie w oczy i miałam ochotę zostać w łóżku, choć bardzo chciałam porozmawiać z mamą i mieć to już za sobą. Podreptałam bezgłośnie do kuchni ze spuchniętymi oczami i policzkami jak u chomika. Mama smarowała masłem tosty i dopiero wtedy uzmysłowiłam sobie, jak bardzo jestem głodna. Od blisko dwudziestu czterech godzin nie miałam nic w ustach. Chrząknęłam. Mama nie odezwała się ani nie popatrzyła w moim kierunku, więc odwróciłam się, obrażona. Nie zdążyłam jednak wyjść z kuchni, gdy pociemniało mi przed oczami i zobaczyłam gwiazdki, które zaczęły się mnożyć, a następnie połączyły się i zniknęły, po czym ogarnęła mnie ciemność. Straciłam równowagę. Następną rzeczą, jaką pamiętam, było to, że po otwarciu oczu moja głowa leżała na kolanach mamy, a ona spoglądała na mnie z niepokojem.

– Przepraszam. W pewnej chwili wszystko stało się czarne.

– Kiedy ostatnio coś jadłaś? – spytała szorstko.

– Nie wiem. Nie pamiętam.

Mama pomogła mi usiąść na krześle i postała chwilę nade mną, na wypadek gdybym miała się z niego zsunąć. Nadal widziałam jak przez mgłę, ale uczucie omdlenia już przeszło. Włożyła do tostera dwie kromki, zaczekała, aż wyskoczą, po czym posmarowała je dżemem. Po chwili miałam przed sobą talerz ze śniadaniem oraz kubek mocnej herbaty.

– Nie warto mdleć dla żadnego chłopaka – mruknęła, ale gdy zebrałam się na odwagę i spojrzałam w jej kierunku, mogłabym przysiąc, że ujrzałam błysk w jej oku. Po chwili usiadła obok mnie.

– Myślisz, że nie pamiętam, jak to jest mieć szesnaście lat? – nie wiedziałam, czy było to pytanie retoryczne, więc tylko łapczywie zajadałam. – Pamiętam, dlatego właśnie nie chcę, żebyś zrobiła jakieś głupstwo. Hormony ci wariują, cały zdrowy rozsądek wyparował, a tobie się wydaje, że to miłość.

– To jest miłość – odparłam cicho, czekając, aż będzie próbowała wyprowadzić mnie z błędu.

– Katy – westchnęła – w twoim wieku zawsze wydaje się, że to prawdziwa miłość… ale nawet nie oczekuję, że mi uwierzysz. Musisz się o tym przekonać sama – mama wyraźnie łagodniała, ale zdecydowanie przypomniała mi o swoich ustaleniach. – Kara nadal cię obowiązuje. Nie wolno ci mnie okłamywać. Kiedyś przekonasz się, że wyjdzie ci to tylko na dobre. Możesz iść w przyszłym tygodniu do Nat, ale do tego czasu masz szlaban.

Potulnie przytaknęłam.

– Przy okazji zobacz, co znalazłam – mama wyciągnęła dłoń, w której trzymała mój wisiorek. – Gemma bawiła się tym na patio. Nie mam pojęcia, jak mogła przytargać to z góry.

Musiałam wziąć go od mamy. Doszłam do wniosku, że Gemma najprawdopodobniej rozerwała worek ze śmieciami i tam znalazła wisiorek, powinnam więc pozbyć się go raz jeszcze. Z jednej strony poczułam ulgę, że tak łatwo poszło mi z mamą, z drugiej nadal czułam na sercu taki ciężar, jakbym ciągnęła za sobą żelazną kulę na łańcuchu. Wróciłam do pokoju i spojrzałam na komputer. Mama nie wspominała, że nie mam do niego dostępu, ale powstrzymałam w sobie chęć zalogowania się. Gdyby przyłapała mnie na rozmowie z kimkolwiek, mogłaby przedłużyć mi szlaban o kolejny tydzień i nie puścić mnie na urodziny do Nat. Teraz nie miałam już wymówki i musiałam zabrać się za poprawianie prac. Byłam odcięta od świata i znalazłam się w dziwnym stanie. Nie miałam nic do roboty, nie mogłam też do nikogo się odezwać.

Luke pewnie pisał do mnie SMS-y, gdyż po południu przyszedł mnie odwiedzić. Gdy zobaczyłam, że się zbliża, pobiegłam do drzwi i ruchem ust pokazałam mu, że jestem uziemiona. Chłopak nie poddał się jednak łatwo i szepnął mi do ucha, że ma pewien plan. Pokręciłam głową i powiedziałam, że nic nie wskóra, ale on odsunął mnie na bok dokładnie w tym momencie, gdy do drzwi podeszła mama.

– Wypracowanie z angielskiego Katy jest gotowe – oznajmił i uśmiechnął się ujmująco. – Muszę jeszcze przedyskutować z nią kilka rzeczy.

– Przynieś je – odparła podejrzliwie mama, przygładzając odstający kosmyk włosów Luke’a, jakby był małym chłopcem. – Tylko że… mam je na komputerze. Mama popatrzyła na nas i rzekła z rezygnacją w głosie: – Możesz iść, Katy, ale masz tylko pół godziny.

– Jesteś geniuszem! – zawołałam. Nie mogłam się doczekać, żeby z nim porozmawiać i szybko opowiedziałam mu o ostatnich niecnych sztuczkach Genevieve. Musiał zauważyć, jak bardzo byłam przygnębiona, ponieważ odnosił się do mnie z większym niż zwykle współczuciem, podsunął mi swoje krzesło, abym usiadła, i pomrukiwał z zainteresowaniem dokładnie wtedy, kiedy było trzeba.

Jedyną krytyczną nutę w jego głosie usłyszałam, gdy upomniał mnie:

– Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś?

– Wiesz… Miałam takie zaległości w szkole, po prostu nie miałam czasu. Tyle spraw zwaliło mi się nagle na głowę – moja twarz spochmurniała. – Genevieve w tym tygodniu nieźle się napracowała.

– Na to wygląda.

– Słuchaj, Luke, powiedz mi, jak jej się udało sprowokować te wszystkie straszne rzeczy? Na jego twarzy malowało się uroczyste skupienie.

– Mówiłaś, że była na pchlim targu… Pewnie podsłuchała, jak żartowałyście na temat zaklęć i tym podobnych, i czekała, aż będzie mogła wykorzystać to przeciwko tobie. Teczkę zniszczyła ci, kiedy zostawiłaś ją niepilnowaną, zdjęcie zrobiła nam… nie wiem, kiedy… Nie widzieliśmy jej, bo raczej nie rozglądamy się za szalonymi dziewczynami z aparatami. Później poszła wcześnie do szkoły i powiesiła je na tablicy ogłoszeń. To wszystko.

– To jeszcze nie wszystko – zdenerwowałam się. – Spójrz na ten list. Przyszedł do mnie, chociaż na kopercie jest adres Merlina. Nie jest nawet ostemplowany. Genevieve musiała przynieść go sama w piątek rano, po tym jak wyszłam do szkoły.

Podałam list Luke’owi, aby go przeczytał. Jego reakcja trochę mnie zaskoczyła.

– To przekracza wszystko, co do tej pory ci zrobiła, Kat – otworzył usta z niedowierzaniem i obrzydzeniem. – To już zupełnie inny wymiar złośliwości.

– No tak… To są już wyraźnie nieczyste zagrywki.

– Wrobić cię w taki sposób, żeby mama uwierzyła, że wyjeżdżasz na noc z Merlinem… Przecież wy ledwo się znacie!

Przełknęłam ślinę. Było jeszcze coś, co nie bardzo chciałam wyjaśniać. Właśnie to było powodem, dla którego nie miałam czasu odezwać się do Luke’a.

– Chodzi o to, że my… To znaczy… Naprawdę mieliśmy wyjechać na jedną noc – nie spodziewałam się, że mogę w takiej sytuacji czuć się zażenowana, i omal nie dodałam: „ale mieliśmy spać w osobnych namiotach”. Jednak kolory na mojej twarzy natychmiast mnie zdradziły, a przecież Luke znał mnie już tyle lat, że z łatwością rozpoznałby moje kłamstwo.

Luke pochylił głowę i zadziwiająco długo przyglądał się kopercie, jak gdyby był Sherlockiem Holmesem.

– W takim razie mamy proste wyjaśnienie: Genevieve kręciła się po domu Merlina, niby zajmując się tą swoją sztuką… Przeszukała jego pokój i natknęła się na kwitek.

– Pewnie masz rację – uznałam.

– A gdzie masz to zdjęcie, na którym jesteśmy razem?

– zapytał nagle.

Bardzo nie chciałam, żeby je zobaczył. Schowałam je głęboko z tyłu szuflady.

– Nie mam go… Merlin pewnie już je wyrzucił – skłamałam.

– Jak na nim wyglądamy?

– Jak para dobrych przyjaciół – skrzywiłam się.

– No to dlaczego Merlin był taki zazdrosny?

– Bo jest trochę… niepewny.

Patrzyłam, jak Luke dopisuje najnowsze informacje na swojej tablicy.

– Ta Genevieve jest naprawdę przebiegła, Kat. Chyba jej nie doceniałem. Problem w tym, że nie mamy nowych tropów. Nie wiem, w którym kierunku pójść teraz.

Moja twarz pojaśniała.

– W tym rzecz, Luke. Jest jeszcze jedna rzecz, o której ci nie powiedziałam. Najlepsze zostawiłam na sam koniec.

ROZDZIAŁ 
19

Poniedziałkowy poranek w szkole był naprawdę dziwny

– czułam się jak wypuszczona z więzienia. Denerwowałam się przed spotkaniem z Hanną, ale moja przyjaciółka była dość spokojna i powiedziała, że przekonała mamę, iż musiało zajść jakieś nieporozumienie, gdyż Katy Rivers nigdy by nie zrobiła czegoś tak nieodpowiedzialnego! Wymknęliśmy się z Merlinem przy pierwszej nadarzającej się okazji. Wziął całą winę za sprawę z listem na siebie, przekonany, że musiał pomylić się, wpisując dane na komputerze. Nawet nie próbowałam udowadniać mu, jak mało było to prawdopodobne.

Musieliśmy być wyjątkowo ostrożni, gdyż obawiałam się, że ktoś może nas obserwować i wykorzystać coś przeciwko mnie. Gdy tylko było to możliwe, całowaliśmy się w ukryciu – znaleźliśmy sobie nawet niewielkie pomieszczenie na tyłach szkoły. Było z niego widać trakcję kolejową i kosze na śmieci, zapach odpadów drażnił nasze nosy, owiewał nas mroźny wiatr, a wszystko to przy akompaniamencie hałasu przejeżdżających pociągów. Zaczęłam ukradkiem podglądać Genevieve w ten sam sposób, w jaki ona obserwowała mnie. Byłam zaskoczona, jaką przyjemność mi to sprawiało. Czułam się tak, jakbym przejęła część jej drapieżnej i mściwej osobowości. Odliczałam dni, nie mogąc doczekać się kolejnego weekendu. Wiele miało się wydarzyć – w sobotę wieczorem kończył się mój szlaban i mogłam zobaczyć się z Merlinem, a do tego mieliśmy z Lukiem coś ważnego do zrobienia.

Planowaliśmy udać się jeszcze raz na obrzeża Yorku, konkretnie do parafii, do której trafiła Grace-Genevieve tuż po pożarze. Postanowiliśmy odkryć jej tajemnicę i ujawnić wszystkim, że była oszustką. W końcu spojrzałam prawdzie w twarz: Genevieve nigdy sama nie przerwałaby tej kampanii przeciwko mnie. Musiałam ją powstrzymać.

W sobotę rano wyruszyliśmy w drogę jeszcze przed siódmą.

– Jak tam twój czarodziej? – spytał chytrze Luke, mocno ścinając zakręt, tak że wpadłam na drzwi przy fotelu pasażera.

– Hmm… Świetnie.

– Nie przeszkadza mu, że znów spędzasz dzień w moim towarzystwie?

– Pewnie, że nie – odparłam stanowczo. – Dzisiaj wieczorem się z nim spotykam. Nie widzieliśmy się przez większość tygodnia… Ale dzięki temu wyrobiłam się z projektami do szkoły. Pani Clegg postawiła mi najwyższy stopień.

– To wspaniale, Kat!

– Wygląda na to, że z tego szlabanu wyszło chociaż coś dobrego.

Luke nie odpowiedział. Atmosfera między nami była nieco napięta, odkąd dowiedział się o wyprawie pod namiot, co mnie dziwiło, ponieważ zawsze uważałam, że mogę mówić mu o wszystkim.

– Jesteś na mnie zły czy co? – spytałam.

Zaczął bawić się radiem, ale kazałam mu położyć ręce z powrotem na kierownicy. – No dawaj, wyrzuć to z siebie.

– Nie, ja tylko… Nie chcę, żebyś cierpiała. To wszystko.

– Merlin by mnie nie skrzywdził.

Luke nadal wyglądał na niezadowolonego, więc naciskałam.

– Jest coś jeszcze, prawda?

– Hmm… Można tak powiedzieć. Wydawało mi się, że dobrze cię znam, Kat.

Ta nieoczekiwana krytyka ze strony Luke’a zabolała mnie tak mocno, że zsunęłam się nieco z fotela i siedziałam tak kompletnie zdruzgotana. Po minucie ciszy zdenerwowałam się i postanowiłam się bronić.

– ZNAŁEŚ mnie, Luke. Teraz jestem dużą dziewczynką

– mój głos był chłodny i szorstki.

– Masz, rację, to już nie moja spawa – odparł, potrząsając głową.

– Nie – poprawiłam go łagodnym tonem. – Masz coś wspólnego, bo jesteś moim najlepszym przyjacielem. Gdyby nie twoje wsparcie, już dawno bym oszalała.

Luke wyraźnie się rozchmurzył, słysząc moje słowa. Wyciągnął rękę i zaczekał, aż przybiję mu piątkę.

– Za przyjaźń, Kat.

– Za przyjaźń – zawtórowałam.

Nie byłby jednak sobą, gdyby nie powiedział ostatniego słowa:

– Tylko nie pozwól, żeby pierwszy chłopak, z którym się widujesz, złamał ci serce.

Zamknęłam oczy i skoncentrowałam się na podróży, wracając myślami do Genevieve i wieczorowej sukni, czyli powodu, dla którego znów byliśmy w drodze. Gdy ujrzała wtedy wystraszony wzrok sprzedawczyni, natychmiast zdjęła suknię i oznajmiła, że jest „okropna”. Udawałam, że jestem zajęta przeglądaniem książki o szydełkowaniu, i podniosłam tylko niewinny wzrok, pytając spojrzeniem, w czym problem. Twarz Genevieve rozświetlały błyskawice i dziewczyna szybko wyszła ze sklepu. Tak bardzo ucieszyło mnie jej nieszczęście, że szłam za nią. W drodze na przystanek prawie się nie odzywała, po czym rozstałyśmy się.

Właśnie takiego dowodu potrzebowałam – czegoś konkretnego, co mogło potwierdzić jej przeszłość. Wydawało jej się, że jest w stanie zatrzeć przeszłość i wszystko wymazać, ale właśnie odkryłam trwały i niezatarty dowód jej dawnego życia.

– Może powinniśmy najpierw zadzwonić do pastora?

– Luke wyrwał mnie z zamyślenia. – Numer pewnie jest dostępny.

– Nie chcemy przecież, żeby ktoś zaczął coś podejrzewać – odparłam, ziewając. – No i trudniej dowiedzieć się czegoś o człowieku, jeśli nie rozmawiasz z nim twarzą w twarz.

– Nie rób sobie nadziei – ostrzegł Luke. – Pastor mógł zmienić parafię, umrzeć albo nie wiem co…

– Na pewno nadal tam jest – stwierdziłam. – Gdyby się przeprowadził, ta kobieta w Lower Croxton wiedziałaby o tym.

– Może być na wakacjach, na urlopie – nie wiem, co urządzają sobie pastorowie.

– Będzie na miejscu, przecież musi się opiekować swoją owczarnią – zaśmiałam się.

– Może nie będzie chciał z nami rozmawiać, a nie możemy okłamywać…

– …osoby duchownej – dokończyłam. – A dlaczego nie

będzie chciał z nami rozmawiać? Luke uderzał palcami o kierownicę.

– Ludzie nie zawsze robią to, czego akurat chcemy, Kat. Może pomyśleć, że to sprawa osobista.

– Jego praca polega na pomaganiu ludziom – odparłam z przekorą. – Nieważne, czy to Grace, czy Genevieve – to nadal jego rodzina. Nie powinien pozwalać jej na atakowanie innych osób, prześladowanie, karygodne zachowanie, rujnowanie komuś życia i odbieranie mu wszystkiego, co ma…

– Zgadzam się – Luke nieco złagodniał, a po chwili dodał z przymrużeniem oka. – A pozbyłaś się już tej obsesji na temat jej ponadnaturalnych zdolności?

– Chyba tak – wymamrotałam.

– Bo widzisz, Kat – ciągnął swój wykład – te czary-mary to tylko wytwór naiwnego umysłu. Jeśli w nie nie wierzysz, nic ci się nie stanie.

Nagle wrzasnęłam i zakryłam twarz, gdy coś uderzyło w szybę. Patrząc przez palce, dostrzegłam, jak Luke w panice kręci kierownicą, starając się nie stracić kontroli nad pojazdem. Jechaliśmy zakosami całą szerokością drogi. W końcu udało mu się gwałtownie zatrzymać samochód, a siła hamowania rzuciła nas oboje do przodu. Odruchowo złapałam się za głowę i usłyszałam głos zaszokowanego Luke’a:

– To tylko ptak, Kat… Lepiej nie patrz!

Może było to perwersyjne, ale gdy tylko usłyszałam te słowa, musiałam podnieść wzrok. Ujrzałam martwego kruka rozpłaszczonego na szybie, a jego puste oczy wpatrzone były we mnie.

– Dobrze, że nie jesteśmy na autostradzie – powiedział Luke z udawanym entuzjazmem. – I całe szczęście, że uderzył w szybę po twojej stronie, bo mogło się to skończyć znacznie gorzej.

Poczułam się jak wyprana w pralce. Próbowałam odwrócić wzrok, gdy Luke torebką foliową ścierał z szyby krew, pióra i zdeformowane ciało ptaka. Następnie wrócił do samochodu i uruchomił wycieraczki, żeby wyczyścić szybę do końca.

– Pewnie zastrzelił go jakiś rolnik – dodał, pogwizdując. Musiałam głęboko oddychać, aby pozbyć się mdłości. Otworzyłam okno i usiłowałam nie myśleć o skrzydlatych siewcach zagłady, próbujących powstrzymać nas przed dotarciem do kościoła. Nie odzywaliśmy się ani słowem, póki nie dojechaliśmy na miejsce.

Spodziewałam się, że kościół będzie maleńki i staroświecki, z witrażami i daszkiem nad wejściem, ale okazał się prosty i dość nowoczesny. Szczerze mówiąc, bardziej przypominał salę parafialną niż prawdziwy kościół. Na zewnątrz stało wiele samochodów, zobaczyliśmy też tablicę informującą o wyprzedaży dobroczynnej.

– Przynajmniej będziemy mogli wejść do środka i nie wyróżniać się w tłumie – rzekł Luke po opuszczeniu samochodu, rozprostowując nogi. Jego włosy wyglądały tak, jakby naprawdę używał grzebienia, a jego bojówki nie były wcale takie pogniecione. Przez chwilę popatrzyłam na niego z sympatią i zastanawiałam się, dlaczego tak chętnie zgodził się spędzić w moim towarzystwie kolejny dzień.

– No to chodźmy, może uda nam się trafić na jakąś okazję – ponaglił – a potem pobawimy się w detektywów.

Zwykle uwielbiałam takie wyprzedaże, gdyż była to świetna okazja do kupienia używanych ubrań, które potem mogłam poprzerabiać albo po prostu wykorzystać materiały do uszycia czegoś nowego, ale w tym miejscu przeważały panie z koła gospodyń wiejskich. Jedynymi ubraniami na wyprzedaży były tweedowe spódnice, spodnie w kratę i „tureckie” koszule z pasującymi do nich szalikami. Stoły były pełne słoików z konfiturami, marmoladą, marynowanych cebulek i ćwikły, a także ogromnych biszkoptów z bitą śmietaną i babeczek z owocami. Oprócz tego można było kupić rośliny ogrodowe, okropne porcelanowe figurki i przybrudzone książki. Byłam zadowolona, że założyłam swoje porządne dżinsy zamiast biodrówek.

– Cały czas szukamy pastora – przypomniał mi Luke, kłaniając się z uśmiechem paniom za straganami.

Nie mógł się powstrzymać przed kupieniem chałki z owocami i morelowego dżemu dla mamy, a mnie spodobała się domowa roślinka, która podobno nie wymagała zbytniej uwagi. Luke był chyba jedynym mężczyzną przed sześćdziesiątką w całym budynku. Pospieszył z pomocą, kiedy przewrócił się jeden ze stołów. Po chwili musiał podnieść ciężką skrzynię pełną książek, a potem prowadził loterię fantową. Ja stałam obok i popijałam ohydną rozpuszczalną kawę z plastikowego kubka, wysłuchując narzekań starszej kobiety na haluksy.

Mężczyzna w koloratce i ciemnym stroju zwrócił uwagę wszystkich, kiedy tylko wszedł do kościoła. Ludzie podchodzili, aby się z nim przywitać. Próbowałam dać o tym znać Luke’owi, ale zasłaniało mi go cztery czy pięć wyblakłych już trwałych ondulacji. Pastor miał na oko pięćdziesiąt lat, siwe włosy, brodę i okulary ze złoconymi oprawkami. Był wysoki i szczupły.

Skończyło się nasze mieszanie się z tłumem. Luke wyróżniał się na tle zgromadzonych i pastor skierował kroki prosto ku niemu. Zobaczyłam, jak podają sobie ręce, i wstałam, gdy mój towarzysz zaczął opowiadać historię o usunięciu woreczka robaczkowego. Postanowiłam wesprzeć Luke’a.

– Jestem tu tylko na jeden dzień – usłyszałam – z moją przyjaciółką.

– Przydałoby się w naszej społeczności więcej młodych ludzi. Jaka szkoda, że jesteście tu tylko przejazdem. Luke zamyślił się.

– Właściwie kiedyś mieszkała tu inna moja koleżanka… Może ją pastor pamięta?

– Jak się nazywa? – mężczyzna uśmiechnął się życzliwie.

Luke jakby się zawahał, ale po chwili chrząknął i odpowiedział:

– Grace… Grace Morton.

Reakcja była wstrząsająca. Mięśnie na twarzy pastora napięły się, a jego rysy stały się ostre i brzydkie. Zmiana była tak nagła, że aż przerażająca. Jakby ulubiona postać z filmu Disneya przeistoczyła się we Freddiego Krugera.

– Przykro mi, nie przypominam sobie nikogo o tym nazwisku.

Wzdrygnęłam się i wzruszyłam ramionami, pokazując, że nie możemy zrobić nic więcej, jednak Luke nie zraził się tak łatwo. Podążył za wychodzącą szybkim krokiem postacią, a ja próbowałam dorównać im kroku.

– Przepraszam, ale chyba powinien ją pastor pamiętać. Nie wyobrażam sobie, jak można zapomnieć członka własnej rodziny! – zawołał za nim Luke.

Pastor odwrócił się na pięcie z rozognionym spojrzeniem i oznajmił:

– Ona nie należy do mojej rodziny. Luke nie potrafił powstrzymać uśmiechu.

– Więc jednak pamięta ją pastor. Mamy kilka pytań. To bardzo ważne.

– Nie mam ochoty odpowiadać na wasze pytania – mężczyzna nie zamierzał się poddać – i życzyłbym sobie, żebyście zostawili mnie w spokoju i nie próbowali się kontaktować ani ze mną, ani z nikim ze mną związanym.

Odprowadzaliśmy go wzrokiem, gdy wracał z powrotem do budynku. Usiadłam na niskim murku i zaczęłam bawić się zamkiem przy kurtce i zacierać ręce. Albo przez zdenerwowanie, albo przez chłód powietrza byłam zmarznięta na kość.

– Nie poszło tak źle – zrobiłam dobrą minę do złej gry.

– Trochę pompatyczny, nie? Mogłem chociaż wykręcić mu rękę – Luke był oczywiście zły, ale dobrze to ukrywał.

– Nic więcej nie możemy zrobić – westchnęłam.

– Tylko dziwi mnie jedna rzecz… Nikt nie chce rozmawiać o Genevieve… Grace. Wszyscy udają, że nigdy nie istniała.

Usiadł przy mnie i zaczął kopać piętami w ceglany murek.

– A raczej życzyliby sobie, by nigdy nie istniała.

– Rozumiem, że koniec poszukiwań. Nie mamy żadnej innej opcji.

– I ty chcesz nazywać się dziennikarką? – Luke wypchnął językiem jeden policzek i skwitował moje słowa pustym śmiechem. – To dopiero początek…

– Ale pastor zdenerwuje się jeszcze bardziej.

– On pewnie tak… Ale co z resztą?

– Jaką resztą? Wzrok Luke’a był twardy jak stal.

– Powiedział: „nie kontaktujcie się z nikim ze mną związanym” – rzekł, wpatrując się w próżnię. – Więc… właśnie to zrobimy. Nie jest jedyną osobą, która ją zna. Skoro on nie chce o niej rozmawiać, znajdziemy kogoś innego, kto w końcu zacznie mówić.

– Jak długo możemy czekać?

– Tak długo, jak będzie to konieczne – odparł z pełną determinacją.

– Zamarzam tu.

ROZDZIAŁ 
20

- Zamarzam tu.

– Jeśli włączę ogrzewanie bez uruchamiania silnika, rozładuję akumulator. Mój oddech zamieniał się w parę wodną.

– Może wysiądziemy z samochodu i trochę pobiegamy?

– Musimy obserwować plebanię – przypomniał mi już po raz trzeci Luke – i przy tym nie wzbudzać zainteresowania.

– Mamy jeszcze jakieś kanapki?

– Nie.

– A wodę?

– Też nie.

Luke mi pomagał, a ja zachowywałam się jak rozpieszczony dzieciak. Myślałam, że życie dziennikarzy jest pełne przygód, a nie że sprowadza się do trzygodzinnego siedzenia w zimnym aucie i obserwowania domu.

Luke popatrzył na zegarek.

– Wiem, że już masz dość. Ja też. Jeszcze pół godziny i spadamy.

– Przepraszam, że tak narzekam – odrzekłam potulnie, tylko po to, by za chwilę ponarzekać jeszcze bardziej. – Dlaczego życie nie wygląda tak jak w telewizji? Tam wszystko rozwiązuje się w jeden dzień, wszystkie wątki łatwo się wiążą i na końcu wygrywają ci dobrzy.

– Bo muszą zmieścić całe miesiące nagrań w pół godziny i sprawić, że wszystko wygląda na łatwe, i…

Chwyciłam go za ramię, bo właśnie otworzyły się drzwi plebanii.

– Ktoś wychodzi. To on! Jest sam.

Zobaczyliśmy, jak smukła postać przemyka ścieżką i znika z naszego pola widzenia za zakrętem. Zrozumiałam, jaki był plan Luke’a, i serce na moment mi stanęło.

– Może… może przecież w każdej chwili wrócić – rzekłam.

Luke wyciągnął kluczyk ze stacyjki, po czym otworzył drzwi.

– Myślę, że jakiś czas go nie będzie, Kat. Tym razem chyba idzie gdzieś dalej, bo ma na sobie płaszcz, czapkę i szalik.

Nie poruszyłam się na fotelu pasażera, wbiłam wzrok w podłogę, a dłonie trzymałam między kolanami.

– Chyba nie dam rady…

Luke podszedł do mnie i ostrożnie wyciągnął mnie z pojazdu.

– Czy może nam się zdarzyć coś gorszego? Ktoś zatrzaśnie nam drzwi przed nosem albo pastor wróci wcześniej i się wścieknie. Nie robimy niczego niezgodnego z prawem i wiedz, że jeśli teraz się wycofasz, będziesz tego potem żałować.

Jak zawsze miał rację. Gdybym postanowiła wrócić do domu, nie dowiedziawszy się niczego nowego, znienawidziłabym sama siebie.

– Masz rację. Na pewno… Chodźmy.

– Walka z Genevieve wymaga więcej odwagi niż to, co teraz robimy – to mówiąc, chłopak objął mnie ramieniem.

Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Luke zawsze wiedział, co powiedzieć. Wzięłam głęboki oddech. Przekroczyliśmy bramę, ale ścieżka do plebanii zdawała się dwukrotnie dłuższa niż w rzeczywistości, a moje buty szorowały głośno po ziemi. Popatrzyłam w górę, żeby się czymś zająć. Nadciągała noc – czarnofioletowa plama, która miała unicestwić róż, biel i błękit. Stanęliśmy przed czerwonymi frontowymi drzwiami z odchodzącą farbą i kolorowymi szybami i nie było już odwrotu. Jedyny wybór, jaki mieliśmy, sprowadzał się do użycia miedzianej kołatki lub staromodnego dzwonka na sznurku. Luke zawahał się i wiedziałam, że właśnie nadeszło najtrudniejsze – kilka chwil wyczekiwania przed drzwiami w niewiedzy, kto nam otworzy ani co mamy odpowiedzieć. Nie musieliśmy jednak tego przechodzić, ponieważ nagle drzwi się otwarły.

– Wiem… p… po co tu przyszliście – wyjąkała kobieta.

– M… mąż mi was opisał i widziałam was przez okno.

Kobieta była niska i miała ptasie rysy twarzy, a jej myszowate włosy były w nieładzie. Przestraszonymi oczami patrzyła to na Luke’a, to na mnie.

– Przebyliśmy długą drogę – Luke zrobił krok do przodu. – Przepraszam za nasz upór, ale to naprawdę ważne.

Kobieta cofnęła się w głąb werandy, przytrzymując się framugi.

– Nie mogę wam nic powiedzieć… Proszę, zostawcie mnie… Zostawcie nas w spokoju.

– Może ja spróbuję – szepnęłam. Już się nie bałam. Luke miał rację: jedynym powodem strachu była moja nieświadomość, dlaczego Genevieve mnie nienawidzi i chce zniszczyć mi życie. Spojrzałam kobiecie prosto w oczy i usiłowałam mówić spokojnym głosem.

– Nie wiem, co zrobiłam, ale odkąd… Grace pojawiła się w naszym mieście, nie przebiera w środkach, by uprzykrzyć mi życie. Nie mogę tak dalej żyć, nie wiedząc, dlaczego tak jest. Proszę mi pomóc.

Żona pastora złożyła ręce niczym do modlitwy, a na jej twarzy malowały się sprzeczne emocje. W końcu wyszła do ogrodu i rzuciła prędko:

– Chodźcie za mną. Jeśli mój mąż wróci, musicie natychmiast uciec przez kuchnię. Tylna furtka jest zamknięta, ale w ogrodzeniu jest dziura, przez którą łatwo się przecisnąć.

Poprowadziła nas przez duży przedpokój wyłożony niebieskimi płytkami. Po lewej stronie znajdowały się dębowe kręte schody z sękatą drewnianą poręczą. Wszystko pachniało wilgocią i stęchlizną, czuliśmy też zapach pszczelego wosku. Zrobiło mi się zimno, dostałam gęsiej skórki i musiałam potrzeć ramiona.

– Coś nie tak? – zapytał Luke.

– Nic. Tylko dziwnie się czuję… Jakbym już tu kiedyś była.

– Nie wspominaj, że jestem dziennikarzem – szepnął.

Zatrzymaliśmy się w dużej wiejskiej kuchni z wielkim kredensem, wózkiem i półką pełną garnków, patelni i innych naczyń, a także słoików. Żona pastora gestem ręki poleciła nam, byśmy usiedli przy starym stole z głębokimi wyżłobieniami na wysłużonym blacie. Drżącymi ustami napiła się wody ze szklanki.

– W jaki sposób odkryliście, że Grace u nas mieszkała? Nie słyszeliśmy o niej już od wielu lat.

– Luke jest specem od komputerów – wyjaśniłam, mając nadzieję, że ona się na tym nie zna.

– Opowiedziałam mu o Grace i udało mu się ją wytropić.

– Co chcecie wiedzieć? – kobieta ściskała między palcami chusteczkę.

Byliśmy już tak blisko, lecz mój umysł nagle się wyłączył i Luke musiał przyjść mi z pomocą.

– Coś na temat życia Grace, kiedy tutaj mieszkała. Co może nam pani powiedzieć?

– Niezbyt wiele – odparła stanowczo kobieta. – Trafiła do okolicznego domu dziecka. Chciałam utrzymywać z nią kontakt i ją odwiedzać, ale ona sobie tego nie życzyła. Była nastawiona wrogo do nas obojga.

– Ile miała wtedy lat?

– Chyba osiem.

– Zatem nie mieszkała u państwa zbyt długo? – westchnęłam. – Bo przecież miała siedem lat, kiedy pożar… Przerwałam nagle, a ona zauważyła cicho:

– A więc wiecie i o tym.

Pokiwaliśmy głowami. Kobieta wzięła głęboki oddech.

– Nie, nie mieszkała u nas długo – to mówiąc, zamilkła, nie wyjaśniając nic więcej, a ja zastanawiałam się, co się działo z Genevieve-Grace przez wszystkie pozostałe lata. Nadal nie wiedziałam, jakim imieniem powinnam ją nazywać.

– Czy to był szczęśliwy czas? – spytał życzliwie Luke. Przez chwilę oczy pastorowej zaszkliły się, ale zebrała się w sobie i ciaśniej okryła szarym rozpinanym swetrem swoją drobną postać.

– Niestety nie. Nie wiedzieliśmy, że mogą być problemy, zanim Grace do nas trafiła, ale potem…

Reszta pozostała niedopowiedziana. Kobieta podskoczyła, usłyszawszy hałas w ogrodzie. Widziałam, jak bardzo się denerwuje, że jej mąż może lada chwila wrócić.

– Ma pani jakieś jej zdjęcia? – spytałam.

– Nie. Wszystkie spłonęły w pożarze, a te, które miałam, zginęły.

– A mówiła pani komukolwiek o tych… problemach? – spytał Luke.

– Nie… Nie chcę wchodzić w szczegóły. Grace trafiła pod opiekę i wtedy nie miałam już nic do powiedzenia. Wiecie… To nie był normalny dom dziecka.

Zarówno Luke jak i ja potrzebowaliśmy około minuty na oswojenie się z tą myślą.

– A co Grace robiła, będąc tutaj? – spytałam.

Kobieta wyglądała tak, jakby nie miała zamiaru odpowiadać, jednak w końcu odezwała się ledwie słyszalnym głosem:

– Przesiadywała na górze… wpatrując się w lustro przy toaletce. Dzień po dniu… I te jej oczy, takie czujne. Czasem mówiła przedziwne rzeczy…

– Na przykład?

– Że zabrali jej odbicie… i rozcięli jej serce na pół.

W kominku zawiał podmuch wiatru i przeszły mnie ciarki – jakby ktoś chodził po moim grobie, jak to określała mama.

– Miała jakieś hobby? Żona pastora potwierdziła, przypominając sobie coś.

– Kochała morze. Zawsze kazała się tam zabierać i za każdym razem zbierała muszelki, kamyczki, kawałki szkła, a potem robiła z nich ozdoby. Mój mąż tego nie pochwalał – twierdził, że to zbyt pogańskie.

Luke starał się nie pokazywać tego po sobie, ale po jego wyrazie twarzy odgadłam, że w środku cały się gotował.

– Musiało być pani ciężko stracić kontakt z siostrzenicą

– stwierdził. – Z córeczką pani siostry.

Jej reakcja była równie niespodziewana jak wcześniej jej męża.

– Grace nie jest dzieckiem mojej siostry! Po prostu przyjęła nazwisko po mężu mojej siostry, żeby zacząć nowe życie.

Przypadkowo kopnęłam Luke’a pod stołem.

– Jak to? Nie jest córką pani siostry?

– Nie rodzoną – wyjaśniła kobieta. – Moja siostra adoptowała Grace, gdy ta była małą dziewczynką.

Popatrzyłam na Luke’a zszokowana, ale on nie stracił panowania.

– Wie pani, kim była jej prawdziwa matka? – zapytał.

– Nie… Wiem tylko, że była niezrównoważona. Moja siostra nigdy nie chciała rozmawiać o tym, co się działo z Grace wcześniej, choć możliwe, że dowiedziała się czegoś od agencji adopcyjnej.

– Pochodziła stąd? – spytałam, nadal nie mogąc oswoić się z nowymi informacjami.

Żona pastora twierdząco pokiwała głową. Nastąpiła chwila ciszy, po której nagle powiedziała:

– Wiem jedno: adopcja Grace była najgorszą rzeczą, jaką moja siostra zrobiła w całym swoim życiu.

– Przecież to tylko dziecko – zauważył Luke.

– Ale nie zwyczajne dziecko – kobieta kaszlnęła, skrępowana. – Według mojego męża nikt nie rodzi się zły. On wierzy, że uczymy się zła od świata…

– Ale pani nie jest tego taka pewna – dokończyłam. Utkwiła wzrok w ścianie.

– Nadal czuję tu jej obecność… Wiem, że to niemożliwe, ale wydaje mi się, że jakaś jej część tu została – to powiedziawszy, zerknęła na zegar przy kominku i wstała pośpiesznie. – Musicie wyjść tylnymi drzwiami.

– Jeszcze nam pani nie powiedziała, dlaczego Grace musiała stąd odejść – upierałam się.

– Powiedziałam wam wszystko, co mogłam.

Chwyciłam ją za nadgarstki, które wydały mi się tak kruche, że mogłyby się złamać na pół.

– Ona mnie za coś obwinia. Mówi, że zniszczy mi życie.

– Więc musisz na siebie uważać – położyła rękę na sercu, jak gdyby sprawdzając, czy jeszcze bije. – Ona jest

zdolna do rzeczy, o których większości z nas nawet się nie śniło.

– Nie może pani powiedzieć aż tyle – błagałam – i nie wyjaśnić, o co naprawdę chodzi.

Żona pastora była bardzo blada i byłam przekonana, że zaraz zemdleje, więc na wszelki wypadek stałam tuż przy niej. Z tego, jak podnosiła się i opadała jej klatka piersiowa podczas oddechu, wywnioskowałam, że z czymś walczy, i wprost umierałam z niecierpliwości. Jej usta to otwierały się, to zamykały. W końcu wyszeptała chrapliwie:

– Jeśli komuś to powtórzycie, wszystkiego się wyprę… Grace powiedziała, że to ona zabiła moją siostrę, bo wszystko stało się z jej winy. Obiecała też, że na tym nie poprzestanie.

– Była zła i najprawdopodobniej urażona – rzucił Luke niewzruszonym tonem. – To tylko słowa. Dzieci potrafią być okrutne.

– Była siedmiolatką o twarzy aniołka, ale spaliła ich żywcem, ponieważ uważała, że opowiadają kłamstwa o jej prawdziwej mamie, i… Nie była sama… Miała pomocników.

– Jakich pomocników? – zmarszczyłam brwi.

– Takich, którzy unikają świętych miejsc.

Na tym skończyło się przesłuchanie, gdyż zostaliśmy niemal wypchnięci za drzwi na chłodne wieczorne powietrze. Nagle coś zaświtało mi w głowie. Zrobiłam krok w tył i udało mi się wcisnąć stopę między drzwi a framugę, zanim kobieta zdążyła je zamknąć.

– Ten dom dziecka – wyszeptałam – jak się nazywał?

Oczy, które na mnie patrzyły, były puste i bez życia. Usta ledwie się poruszyły i usłyszałam pojedyncze słowo wypowiedziane niemal jak westchnienie:

– Martinwood.

Wraz z Lukiem przeszliśmy do końca długiego ogrodu i w ciemności przecisnęliśmy się przez dziurę w ogrodzeniu. Rozdarłam sobie bluzkę, a we włosach utknęły mi drobne gałązki, ale dalej parłam przed siebie, chcąc czym prędzej znaleźć się w samochodzie. Otworzyłam drzwi, wskoczyłam do środka i zwinęłam się w kłębek. Aby ogrzać ręce, każdą z nich włożyłam do kieszeni kurtki.

Oboje patrzyliśmy przed siebie. Na twarzy malował mi się żal.

– Powinniśmy zapytać o prawdziwe nazwisko Genevieve.

– Mam zawrócić? – zaśmiał się Luke.

– Niekoniecznie – pokręciłam głową.

– Ci ludzie są przesądni – w głosie Luke’a słychać było dezaprobatę. – Równie dobrze mogła nam powiedzieć, że Grace jest w zmowie z diabłem. Zdobyłaś to, po co tu przyjechałaś, Kat?

– Można tak powiedzieć… Ale nadal nie mam dowodu… Żona pastora nie powtórzy nikomu tego, co nam powiedziała. – Pewnie nie – zgodził się Luke. Zaczęłam lekko szczękać zębami z zimna. – Co powiesz o tym domu?

– Typowa plebania – Luke wzruszył ramionami. – Duży, stary budynek, wilgoć, przeciągi. A co? Widziałaś tam ducha?

– Ja… już tam kiedyś byłam – odparłam niepewnie.

– W dzieciństwie?

– Nie… Tylko w moich snach – nagle poczułam ulgę, że

było już ciemno i nie widać było mojej twarzy. Luke roześmiał się.

– Wszyscy miewamy sny o strasznych miejscach.

Pokręciłam głową i odwróciłam twarz, spoglądając na niego.

– Ale nie takie. Ja się wspinam po tych schodach przez całe życie.

ROZDZIAŁ 
21

Byliśmy już tak spóźnieni, że stwierdziłam, iż kolejne pół godziny nie zrobi różnicy. Poprosiłam Luke’a, by przejechał okrężną drogą przez wioskę Appleby, gdyż nie chciałam przepuścić takiej okazji. Nie wyglądał nawet na zaskoczonego ani nie pytał o moje powody. Sądzę, że oboje byliśmy w głębokim szoku po tym, co przeżyliśmy tego dnia, więc pogrążyliśmy się w myślach. Wioska była oddalona od Lower Croxton o około dziesięć minut jazdy samochodem, ale zanotowałam sobie w pamięci, by zaproponować Luke’owi, że zapłacę za dodatkowe paliwo. I tak byłam przekonana, że nie przyjmie ode mnie pieniędzy. Droga była wąska, a ruch bardzo mały, mimo że nie minęła jeszcze dziewiąta. Zastanawiałam się, co ludzie robili tutaj w sobotnie wieczory oprócz siedzenia w domu przed telewizorem.

Luke skręcił w główną ulicę biegnącą wzdłuż ryneczku. Moim oczom ukazało się kilka ławek ustawionych dokoła fontanny i upamiętniający wojnę pomnik, pod którym złożono kilka wieńców. Stały tam tylko dwa samochody, więc Luke nie miał problemu ze znalezieniem miejsca parkingowego. Zauważyłam palące się w pubie światło, ale gdzie indziej widać było tylko ciemną pustkę. Luke zgasił reflektory i siedział bez słowa, czekając na moje instrukcje. Uczestniczenie w tej magicznej, tajemniczej wyprawie najwyraźniej sprawiało mu satysfakcję. Nic nie mówiąc, otworzyłam drzwi, a mój towarzysz tylko skinął głową w akcie zgody i podążył za mną. Poczułam ulgę, że teraz dla odmiany to on stał się moją publicznością.

Uśmiechając się przebiegle, poprowadziłam go w kierunku kościoła św. Marii. Szłam nieco z przodu i żartobliwie gestykulowałam. Przed wejściem rosło poskręcane bezlistne drzewo głogu. Jego kształt kojarzył mi się z sękatą ręką wzniesioną ku niebu w błagalnym geście. Brama była zamknięta na kłódkę, toteż skinieniem pokazałam Luke’owi, że będziemy zmuszeni przejść nad ogrodzeniem. Pozwolił, żebym poszła przodem, po czym podstawił splecione dłonie, abym mogła się po nich wspiąć. Wydostałam się na szczyt, nie zdając sobie sprawy z tego, jak ostre są ozdobne kamienie, którymi wysadzany był mur. Utknęłam w jednym miejscu i mogłam się tylko kiwać w przód i w tył, niczym morświn wyrzucony na plażę. Luke przeskoczył przez ogrodzenie i ostrożnie pomógł mi zejść po drugiej stronie. Gdy spadałam, złapał mnie. Pomasowałam swój obolały brzuch i byłam na siebie zła, że jestem taka niezdarna.

Mieliśmy szczęście, że kościół znajdował się z dala od ludzkich oczu, gdyż miejscowi chyba nie byliby zachwyceni, gdyby ujrzeli nas buszujących tam po zmroku. Szybko zeszłam ze ścieżki i przespacerowałam się wzdłuż nagrobków. Ziemia była sprężysta dzięki pokrywającym ją mchom, gdzieniegdzie twarde żołędzie szczękały pod stopami niczym kamyczki. Dookoła leżały porozrzucane kolczaste łupiny, bez lśniących rdzawych kasztanów, a do butów przyklejały mi się gnijące dzikie jabłka. Drogę oświetlało nam niewielkie światło umieszczone na przyporze kościoła.

– Jest pełnia księżyca – zauważył Luke, spoglądając do góry. – A my jesteśmy na samym środku cmentarza, z dala od domu. Powinienem się martwić?

– Muszę znaleźć Gretę Alice Edwards – oznajmiłam.

Ledwie widziałam twarz Luke’a, na której dostrzegłam zdziwienie, nie poirytowanie.

– Która, jak wiadomo, nie żyje. Kiedy zmarła?

– W 1691. Urodziła się w roku 1675.

– Tutaj jej nie znajdziesz, Katy! – roześmiał się. – Rozejrzyj się.

Przenosiłam wzrok z jednego nagrobka na drugi, marszcząc brwi, ale nic nie rozumiałam. Dopiero gdy Luke wskazał mi palcem daty urodzin i śmierci, dotarło do mnie, co próbował mi przekazać. Najstarszy z grobów był datowany na 1820 rok.

– Ale… ona tu leżała – upierałam się. – Przynajmniej kiedyś.

– Może i nadal leży – odparł łagodnie Luke. – Tylko wiesz… Po tylu latach na cmentarzu, gdy się nie płaci, grób traci ważność, więc trzeba… wykorzystać miejsce ponownie.

– Czy to znaczy, że… chowają tam nową osobę? – spytałam z niedowierzaniem. – I zmieniają nagrobek?

Pokiwał głową przepraszająco, jakby właśnie on był za to odpowiedzialny.

– Albo gorzej – dodał. – Groby zostają opróżnione, a szczątki trafiają do kostnicy.

– Kostnicy?

– Dawniej nazywano tak miejsce, w którym zakopywano kości – wyjaśnił.

– Nie miałam o tym pojęcia – brzmiało to niewiarygodnie, ale nie miałam powodów nie wierzyć Luke’owi, który wiedział chyba wszystko.

– A skąd miałabyś to wiedzieć? Nie jest to często podejmowany temat.

– Czyli… to kolejna ślepa uliczka – jęknęłam. – Miałam nadzieję, że natrafimy tu na ślad… nie wiem… czegoś istotnego.

– A powiesz mi w ogóle, kim ona była, Kat, czy mam zgadywać?

Popatrzyłam daleko przed siebie i wciągnęłam w nozdrza drzewny zapach szyszek zmieszany z wilgocią ziemi. Nie wiem, czy stało się to za sprawą tak pięknej księżycowej nocy, czy też niecodziennej otwartości Luke’a, ale nie próbowałam niczego zmieniać w tej fantastycznej historii. Narażając się na kpiny, opowiedziałam mu wszystko o artykule Thomasa Wintera. Mówiłam niemal szeptem, gdyż każdy dźwięk wydawał się spotęgowany.

– Odkryłaś to wszystko sama? – w jego głosie słyszałam szczery podziw.

– Szczerze mówiąc, trochę zainspirowała mnie mama

– przyznałam.

– Więc ten gość wymyślił straszną historyjkę, żeby wszystkim zaimponować?

Moje policzki wypełniły się powietrzem, niczym u gargulca, i rzekłam:

– Na to wygląda.

– Ale ty chyba w to nie wierzysz? Inaczej by nas tu nie było.

Luke miał taką zdolność czytania w moich myślach, że nie potrafiłam nic przed nim ukryć.

– Kiedy czytałam jego relację, byłam pewna, że to wszystko prawda.

– Bo czułaś to w kościach – drażnił się ze mną.

W ciemności bacznie przyglądałam się jego twarzy i byłam gotowa na wyciągnięcie kolejnego asa.

– Jest coś jeszcze. Odkryłam to dopiero dzisiaj. Żona pastora powiedziała mi, że dom dziecka, w którym była Genevieve, nazywał się Martinwood, tak samo jak nawiedzony dom, o którym pisał Winter.

Luke strzelił palcami, co zabrzmiało jak pękająca pod stopą gałązka, i jak zawsze skrzywiłam się na ten dźwięk.

– Dobra, jaka jest zatem twoja teoria? – zachęcał mnie do mówienia.

Kiedy zaczęłam opowiadać, księżyc zakryła chmura. Szło mi łatwiej, gdyż nie widziałam twarzy przyjaciela.

– Uważam, że wszystko, co Thomas Winter opisał w swoim artykule, to prawda – powiedziałam z powagą.

– Ale później wycofał się z tego, ponieważ… coś się stało.

– Coś albo ktoś – syknął Luke i dmuchnął mi w kołnierz, na co aż podskoczyłam.

– W porządku, niech będzie „ktoś” – przyznałam mu rację. – Martinwood to coś, co łączy czarownicę Gretę z Genevieve.

Luke prychnął, gdy zrozumiał, do czego zmierzałam.

– Nie myślisz chyba, że Genevieve i Greta to ta sama osoba?

– Może i nie – mruknęłam bez przekonania. – Ale kiedy Winter usunął wszystkie te… urządzenia chroniące dom, zło jakby uwolniło się i przyszło po niego…

– I trzymało go w niewoli, dopóki nie odwołał swoich słów – zachichotał Luke.

Podniosłam brwi i opuściłam je, po czym odezwałam się przesadnie strasznym głosem:

– Tajemnicze, niszczycielskie siły drzemią w małej Genevieve…

– I znowu wszystko sprowadza się do Genevieve – skomentował, wyraźnie zawiedziony. – Ty naprawdę nie potrafisz się od niej uwolnić.

– Może… ona rzeczywiście mnie skądś zna – rzekłam po dłuższej przerwie.

– Przecież nigdy jej nie spotkałaś, aż do czasu gdy trafiła do twojego college’u, Kat.

– Może nie w tym życiu – rzekłam złowieszczo.

Luke w odpowiedzi wydał z siebie dźwięk będący skrzyżowaniem jęku i głośnego śmiechu.

– No dobrze – rzuciłam wyzywająco. – W takim razie dlaczego rozpoznaję miejsca, w których nigdy nie byłam, a w związku z Genevieve mam dziwne uczucie déjà vu?

– Nie wiem – odparł. – Ale jeśli historia ma się powtórzyć i czarownica wróciła, aby po trzystu latach kontynuować swoje poszukiwania czy zemstę… to nie masz się czym martwić.

– Dlaczego?

– Bo ona umarła w wieku szesnastu lat.

O tym wcześniej nie pomyślałam. Zamilkłam i w zamyśleniu podgryzałam wargę.

– Kat Rivers – odezwał się w końcu z udawanym przejęciem Luke. – Jesteś wkurzającą, nieznośną, upartą kompletną wariatką.

Nie obraziłam się, tylko zaśmiałam się cicho i zaczęłam wdychać zapach powietrza. Wyczułam swąd palonego drewna i dostrzegłam w jednym rogu cmentarza kupę liści, szczotkę i grabie.

– Czuję się, jakbyśmy byli tej nocy jedynymi ludźmi na świecie – powiedziałam ze zdziwieniem. – Czy to miejsce nie jest dziwaczne? Wprawdzie jest tu ogrodzenie, ale gdy spojrzeć w dal, wydaje się, że cmentarz ciągnie się w nieskończoność… do samego lasu.

– Iluzja optyczna – wyjaśnił Luke.

– A ten kościół stoi tu od dwunastego wieku. Wyobraź sobie, czego był świadkiem!

– Nie jestem pewien, czy mam na to ochotę – uśmiechnął się szeroko.

Nagle włosy zjeżyły mi się na karku i błyskawicznie zamarłam w bezruchu.

– Luke, co to było? Słyszałam jakieś głosy!

Chłopak chwycił mnie za rękę i zniżając głowy, pobiegliśmy na sam koniec cmentarza, pod mur pokryty bluszczem i innymi pnącymi roślinami. Wyraźnie słyszeliśmy głosy, przenikliwe i donośne, co mogło świadczyć o tym, że nas zauważono. Wydawało mi się, że usłyszałam otwierającą się bramę i zbliżające się kroki. Serce biło mi tak głośno, że nawet ludzie mogli je usłyszeć.

Mówiłam sobie w myślach, że Luke opanuje sytuację. Przecież niczego nie niszczymy, a on potrafi wytłumaczyć się ze wszystkiego. Szmery były już bardzo wyraźne i dobiegały z różnych stron, co oznaczało, że wkrótce zostaniemy otoczeni. Chwila prawdy zbliżała się nieubłaganie. Posłałam Luke’owi niepewne spojrzenie. Zamknął oczy i napiął mięśnie, jak gdyby zamierzał wkroczyć do akcji. Jednak ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałam, było to, że skoczy ku mnie, weźmie mnie w ramiona i zacznie całować.

– Udawaj, że ci się podoba – wyszeptał, a może mi się tylko wydawało.

Nie był to zwykły całus, ale długi, natarczywy, głęboki pocałunek, któremu po prostu musiałam się poddać. Moje usta rozchyliły się odruchowo, głowa przekręciła się na bok, a dłonie objęły szyję chłopaka. Któreś z nas nawet cichutko jęknęło i przestraszyłam się, że mogłam to być ja. Całowanie się z Lukiem było dla mnie tak naturalne, że aż się przeraziłam. Staliśmy tak co najmniej pięć minut, gdy usłyszałam niski śmiejący się głos:

– To tylko zakochane dzieciaki. Zostawmy je w spokoju. Po chwili kroki ucichły i nastała cisza. Wreszcie zebrałam się w sobie i odepchnęłam chłopaka

od siebie. Przykucnęłam na ziemi, aby złapać oddech i opanować drżenie kolan.

– Przepraszam, Katy – oznajmił pogodnie. – Tak zawsze robią na filmach, gdy próbują odwrócić czyjąś uwagę. Chyba podziałało.

– Świetny pomysł – wydyszałam, nadal nie mogąc spojrzeć mu w twarz.

– Dziwnie wyglądasz – zaśmiał się. – Możliwe, że trochę przesadziłem, ale udało nam się.

Nie podnosiłam się i nadal próbowałam się opanować. Nie byłam pewna, co bardziej na mnie podziałało: niebezpieczeństwo ze strony miejscowych czy pocałunek Luke’a. Dla utrzymania równowagi położyłam rękę na kamieniu stojącym w odległości około metra od ogrodzenia. Dopiero gdy się podniosłam, zauważyłam wśród porostów i wybujałej roślinności wytarte nieco litery. Musiał to być stary nagrobek, który wrósł w ziemię pod kątem, tak że ponad powierzchnię wystawał tylko jego fragment w kształcie klina. – O rany, popatrz na to! Usiadłam na ziemi, a Luke zrobił to samo. – Uda ci się odczytać to nazwisko? – spytałam. Pokręcił znacząco głową i popatrzył na mnie.

– Widać tylko literę G, Kat. Ale nie spodziewaj się po tym zbyt wiele.

– Jest też jakaś cyfra! – zawołałam triumfalnie, wodząc palcem w poprzek starego piaskowca. – Jest jedynka i… szóstka. Ten grobowiec pochodzi z siedemnastego wieku. Tego jednego ciała nie odkopano.

– Możliwe, że masz rację – odparł Luke – ale mam tu coś ciekawszego. Popatrz.

Odsunął liście jednej z roślin i ujrzałam wyraźnie odciśnięty w kamieniu kształt dłoni. – Co to takiego? Poznaję, to dłoń, ale co to oznacza? Luke wstał i w skupieniu otoczył twarz dłońmi. – Już to gdzieś widziałem. Próbuję sobie przypomnieć.

Nie odzywałam się, podczas gdy mój towarzysz chodził tam i z powrotem, uderzając głośno podeszwami butów o cegły. W końcu uniósł ręce w górę w geście triumfu.

– Nigdy nie zapominam bajek. Czytałem o tym podczas Halloween. Wtedy najłatwiej poznać opowieści o duchach. Chodziło o cmentarz gdzieś w Midlands, gdzie na nagrobkach widniały wyżłobione ślady dłoni i stóp. Według miejscowych to ślady czarownicy, a zabobon mówi, że gdy ktoś przyłoży tam własną dłoń lub stopę, spotka go wielkie nieszczęście.

– I ty w to wierzysz? – spytałam i przeszedł mnie dreszcz. Błyskawicznie cofnęłam rękę, w obawie że może pasować do odcisku na nagrobku.

– Pewnie, że nie, ale… To mogłoby tłumaczyć, dlaczego Winter odwołał swoje słowa. Jeśli tuż po jego odkryciach znaleziono by grób, do wioski zjechałyby się setki poszukiwaczy duchów i czarownic.

– Możliwe – odparłam z powątpiewaniem.

Luke popatrzył na niebo, a mnie naszła przedziwna chęć przytulenia się do niego jeszcze raz. „Przecież to tylko Luke” – mówiłam sobie w duchu. Ale tego wieczora czułam, że zachowywał się, jakby był kimś innym. Było to doprawdy zadziwiające.

– Czy to nie Gwiazda Polarna, Kat?

– Nie mam pojęcia – popatrzyłam na niego pytająco.

– Mam jeszcze jedno, co może cię wystraszyć – uśmiechnął się. – Jeśli znajdujemy się w północnej części cmentarza, to jest to tak zwana diabelska strona.

– Żartujesz sobie? – fuknęłam. – Skąd ta nazwa?

– Tutaj chowano w bezimiennych grobach osoby nieochrzczone, ofiary samobójstw oraz ludzi, na których ciążyła klątwa.

Brzmiało to okropnie i stwierdziłam, że nie chcę już tam dłużej przebywać. Nadszedł też moment, byśmy na jakiś czas się od siebie oddalili.

– Powinniśmy już jechać – mój głos się łamał. – Nie powinnam cię tu dziś ciągnąć. To była głupia zachcianka.

– Kat, popatrz na mnie – na dźwięk jego słów zatrzymałam się i powoli odwróciłam głowę. Na jego twarzy nie było widać charakterystycznego uśmieszku. – Dzisiaj było trochę… inaczej, ale lepiej na tym poprzestać. Martwię się o ciebie.

– Ja nie wierzę w te wszystkie rzeczy – skłamałam. – Opowiedziałam tylko historyjkę mojemu ulubionemu dziennikarzowi.

Luke nie dał się oszukać.

– Przestań, Katy. Musisz mi obiecać, że dasz sobie z tym spokój – poprosił. – Z Thomasem Winterem, jego nawiedzonym domem i tymi historyjkami o magii i poprzednich wcieleniach.

– Obiecuję – odpowiedziałam uroczyście i mówiłam szczerze. Luke miał rację. To było zbyt szalone, by brnąć dalej, tym bardziej że nie było wiadomo, jaki miałby być następny krok. Powinnam zrezygnować.

Wróciliśmy do samochodu i opuściliśmy wioskę. Obejrzałam się za siebie tylko raz i na niewielkim wzniesieniu dostrzegłam budynek z czarno-białego drewna. Wokół niego ustawione były rusztowania. Do metalowej bramki broniącej wejścia przyczepiono tablice ostrzegawcze. Miejsce to wyglądało jak plac budowy. Przypomniała mi się fotografia i nie miałam już wątpliwości, jak nazywa się ten budynek. Martinwood znowu było opuszczone.

ROZDZIAŁ 
22

Tej nocy spałam twardo i nic mi się nie śniło. Prawdę mówiąc, spałam tak mocno, iż rano byłam nieprzytomna. Światło wdzierające się do mojej sypialni przez zasłonki obudziło mnie dopiero około dziesiątej. Leżałam pod ciepłą kołdrą i rozmyślałam o ostatnich wydarzeniach. Wiedziałam coraz więcej o Genevieve. Miała swoją historię i przeszłość, dzięki czemu miałam jakiś oręż i mogłam z nią walczyć. W świetle dnia nie byłam już tak pewna tego, że dziewczyna była zdolna do morderstwa, ale oboje z Lukiem byliśmy przekonani że była niezrównoważona emocjonalnie i potrzebowała pomocy.

– Jesteś dziś jakaś ożywiona – zawołała z optymizmem mama na mój widok, po czym przypatrzyła mi się krytycznym wzrokiem i rzekła: – Ale schudłaś! Musisz więcej jeść.

Nalegała, bym zjadła porządne śniadanie. Podobała mi się ta chwila spokoju i jej usługiwanie. Mama wyraźnie zaczęła się bardziej starać od naszej rozmowy na temat jej zdrowia. Nie narzekała już tak bardzo, a nawet wybrała się do lekarza, aby wypróbować inny rodzaj terapii. Cieszyłam się, że wszystko zmierzało ku lepszemu.

– Wszyscy cię wczoraj szukali – powiedziała, stawiając przede mną talerz z jajecznicą, pomidorami, pieczarkami i tostem.

– Wszyscy?

– Nat, Hannah… Merlin. Nie mogli się do ciebie dodzwonić i wydawali się tym bardzo przejęci.

Uderzyłam się w czoło, gdy przypomniałam sobie o randce z Merlinem. Nawet go nie uprzedziłam, że mnie nie będzie, ale… nadrobimy wszystko na przyjęciu u Nat.

– Miałam tam słaby zasięg, mamo. A kiedy zniknął całkowicie, wyłączyłam telefon. Denerwowało mnie, że nie mogę dać ci znać, że będziemy później.

– Nie boję się o ciebie, kiedy jesteś z Lukiem – odparła.

– A jak udała się wasza wyprawa?

– Świetnie – machnęłam ręką ze zniecierpliwieniem. – Ale czego chcieli ode mnie wszyscy?

– To miało jakiś związek z przyjęciem. Ulżyło mi, że nie chodziło o nic innego.

– Dziś są urodziny Nat. Pewnie zmienili godzinę czy coś takiego. Potem do niej zadzwonię.

Gdy włączyłam telefon, wyświetliło się osiem lub dziewięć nieodebranych rozmów i tyle samo SMS-ów. Była też jedna wiadomość głosowa od Hanny, która piskliwym, podnieconym głosem krzyczała coś w stylu:

– Katy, nie wierzę, że cię tu nie ma! Oddzwoń natychmiast – w tle słychać było różne hałasy.

Hannah zawsze przesadzała z reakcjami. Spróbowałam do niej zadzwonić, ale jej telefon był wyłączony. Merlin i Nat również byli nieosiągalni, więc postanowiłam trzymać się swojego planu i około południa udać się do domu Nat. Zauważyłam, że mama pali w ogrodzie ostatnie opadłe liście w niewielkim piecu i stwierdziłam, że to świetna okazja, żeby w końcu pozbyć się na dobre wisiorka. Kiedy była zajęta czymś innym, wrzuciłam go w drzwiczki pieca, by obrócił się w popiół. Wydawało się, że ten dzień miał oznaczać dla mnie powrót do normalności.

Po oślepiająco błękitnym niebie płynęły przypominające bitą śmietanę chmury, a pierwsze przymrozki sprawiły, że wszystko wyglądało świeżo i przepięknie. Nie spieszyłam się, więc wybrałam drogę przez park. Nawet przystanęłam, aby popatrzeć na kaczki walczące o chleb na powierzchni jeziorka i uśmiechnęłam się do karmiącej je dziewczynki. Ze względu na Genevieve zrezygnowałam z płaszcza i wepchnęłam go w sam koniec szafy. Miałam na sobie gruby dziergany sweter założony na koszulkę wciągniętą w dżinsy. Nie miałam tak przepastnej szafy jak Hannah, ale odkąd zrzuciłam parę kilogramów, we wszystkich ubraniach wyglądałam inaczej. Czułam też, że mój chód był teraz znacznie bardziej sprężysty niż dawne powłóczenie nogami.

To, że czułam się dobrze we własnej skórze, aż uderzyło mi do głowy. Idąc, starałam się wyszukiwać twarze w chmurach, co było jednym z moich ulubionych zajęć. Nikomu o tym nie mówiłam, gdyż było to trochę dziwaczne.

Dom Nat sprawiał dziwne wrażenie opustoszałego. Okna na parterze były zasłonięte. Długi czas czekałam przed drzwiami, zanim jej mama mi otworzyła.

– Katy? Mój Boże – przywitała mnie. – Nat jeszcze leży w łóżku, jest wykończona. Ty pewnie też. Dziwię się, że wstałaś tak wcześnie.

Wbiłam w nią spojrzenie bez wyrazu. Było już po południu. W jednej ręce trzymałam poduszkę z kotami zawiniętą trzema warstwami papieru do pakowania, w drugiej – mój wkład w podwieczorek, czyli ogromny truskawkowy sernik. Mama Nat zorientowała się, że nie wiem, co ma na myśli. Wpuściła mnie do środka, a na jej twarzy malowało się zażenowanie. Łagodnym głosem poinformowała mnie, że obudzi Nat, by ta wszystko mi wyjaśniła, po czym udała się na górę.

Ale co tu było do wyjaśniania? Przecież i tak się spóźniłam. Merlin i Hannah powinni być już na miejscu, ale w domu panowała grobowa cisza – żadnych balonów, porozrzucanych prezentów ani dobiegających z kuchni zapachów gotowania. Z góry dobiegł mnie głos:

– Możesz już wejść, Katy.

Weszłam po schodach i uchyliłam drzwi o kilka centymetrów. Pokój Nat wyglądał normalnie, czyli kolorowo, ciepło i panował w nim bałagan. Wystrój był pomieszaniem różnych stylów, które teoretycznie powinny się z sobą kłócić, ale tylko w teorii. Żaluzje były zaciągnięte i widziałam jedynie zarys osoby leżącej w łóżku. Pomyślałam, że Nat musi być chora, ale nikomu nie udało się ze mną skontaktować i mnie o tym powiadomić. Zbliżyłam się i ujrzałam jej bladą twarz oraz podkrążone oczy, które z trudem zdołały się na mnie skupić.

– Okropnie wyglądasz – rzekłam współczująco. – To grypa? Przyłożyła dłoń do czoła i wychrypiała w odpowiedzi coś niezrozumiałego. Delikatnie położyłam na łóżku jej prezent.

– Powinnam pozwolić ci pospać. Przykro mi z powodu urodzin. Zawsze możemy przełożyć je na następny weekend.

– Katy… zostań.

Nat próbowała usiąść na łóżku, a ja przyjrzałam jej się uważniej. Zauważyłam, że ciemny kolor wokół oczu był rozmazanym tuszem do rzęs, a blada cera jest efektem tego, że twarz przyjaciółki była pokrytą grubą warstwą makijażu, którego ślady widniały też na poduszce. Włosy Nat miała w całkowitym nieładzie, a gdzieniegdzie na jej głowie widać było strzępki kolorowych serpentyn.

– Tak mi przykro – wymamrotała, łapczywie popijając wodę ze stojącej przy łóżku szklanki.

– Próbowaliśmy się z tobą kontaktować setki razy. Wcześniej nic nie wiedziałam…

– Przyjęcie było niespodzianką, a Merlin powiedział, że jesteś z nim umówiona na wieczór.

– Przyjęcie? – spytałam. – Tutaj?

– Nie… W domu Merlina.

– W domu Merlina? – powtórzyłam, niemal przewracając się z wrażenia na łóżko. W odpowiedzi z ust Nat popłynął potok słów.

– Jego mama zainstalowała w ogrodzie wielki namiot z okazji jakiegoś bankietu dla studentów, a Genevieve namówiła ją, by później zorganizować tam na moją cześć przyjęcie-niespodziankę. Czy to nie słodkie z jej strony? Zdecydowali o wszystkim w ostatniej chwili, a poczęstunkiem było w większości tylko to, co zostało po bankiecie, ale…

W tym momencie przerwała, zapewne zauważywszy moją reakcję. Zrobiło mi się słabo. Byłam zawiedziona, zazdrosna, zraniona, zła. Targały mną naraz wszystkie złe emocje, jakich kiedykolwiek w życiu doznałam. Dom Merlina był wspaniały, niczym pałac, zwłaszcza kiedy wewnątrz był on. Nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że wszyscy bawili się tam beze mnie. Czułam się, jakbym dostała kopniaka w żołądek.

– Gdzie byłaś, Katy? Szukaliśmy cię całą wieczność.

Z moją twarzą stało się coś dziwnego. Była sztywna, jakbym miała nałożoną maseczkę i nie mogłam uśmiechnąć się ani skrzywić, ponieważ mogła popękać. Z wysiłkiem otworzyłam usta.

– Coś mnie zatrzymało… Nie mogłam nic poradzić. Musiałam czekać na kogoś z Lukiem. – Nat obserwowała mnie bacznie, gdy usiłowałam mówić normalnie i zachować resztki honoru. – Powiedz lepiej, jak się udało przyjęcie.

Moja przyjaciółka przetarła oczy i przeciągnęła się, a na jej ustach pojawił się rozmarzony uśmiech.

– Było niesamowicie. Mamie Merlina nie przeszkadzała liczba osób, więc gdy wieść się rozeszła, lista gości rosła w oczach. Przyszli właściwie wszyscy. Noc była chłodna, ale na patio zainstalowano ogrzewanie, były też świąteczne lampki i orkiestra, która grała wszystko, od muzyki klasycznej do rocka. Czułam się wspaniale, tańcząc w świetle księżyca i gwiazd.

– Bardzo się cieszę – wyjąkałam. Byłam rozdarta: naprawdę chciałam cieszyć się szczęściem Nat, ale byłam na to chyba zbyt przygnębiona.

Przeniosła wzrok na przyniesiony przeze mnie kiepsko zapakowany prezent i mina jej zrzedła.

– Katy, przepraszam cię. Nie wiedziałam nic o przyjęciu, do czasu gdy przyszłam do Merlina. Próbowaliśmy się z tobą skontaktować do późnej nocy…

– W porządku – odparłam bez przekonania. – To była piękna niespodzianka, na jaką zasługiwałaś.

– Z tobą byłoby lepiej.

Próbowałam okazać jej wdzięczność, ale wydałam z siebie tylko zdławiony jęk.

– Merlin był w rozterce. Myślę, że powinnaś o tym wiedzieć. Całą noc chodził pogrążony w smutku.

– Naprawdę? – poczułam się trochę lepiej. Najbardziej ze wszystkiego bolała mnie bowiem myśl, że Merlin świetnie się bawił beze mnie.

W tym momencie odezwał się telefon Nat, która podniosła go i sprawdziła wiadomości.

– O, przepraszam, że przegapiłam twój telefon. Dostałam SMS-a od Gen.

Wykrzywiłam twarz w grymasie, ale Nat była zbyt zajęta czytaniem wiadomości, by to zauważyć.

– Hmm… Mówi, że wrzuciła już fotki na Facebooka.

Chyba jestem masochistką, bo gdy tylko koleżanka sięgnęła po komputer, zamiast opuścić pokój, z zastygłym uśmiechem na twarzy stanęłam za nią. Z niechęcią musiałam przyznać, że zdjęcia były świetne. Nie były to typowe żałosne fotografie, na których wszyscy pozują, szczerząc zęby do aparatu, lub robią głupie miny. Genevieve musiała poruszać się prawie niezauważona i udało jej się uchwycić klimat i atmosferę imprezy. Najbardziej podobało mi się zdjęcie Nat z zamkniętymi oczami, zdmuchującej świeczki na urodzinowym torcie, a także nocna fotografia namiotu otoczonego wielkimi dębami oświetlonymi choinkowymi lampkami. Poczułam ulgę, gdy okazało się, że na żadnym zdjęciu nie widać Genevieve, która zawsze stała za obiektywem.

– O rany… Są świetne – westchnęła Nat.

– Niczego sobie – przyznałam i przytuliłam ją.

– Cieszę się, że przyjęcie ci się podobało, naprawdę. I nie czuj się winna. Obiecuję, że następnym razem będziesz mogła na mnie liczyć.

Nat przesunęła kursor myszy, aby zamknąć okienko, ale właśnie pojawił się kolejny plik z fotografiami. Zawahała się i zamarła w bezruchu. Oczami podążyłam za nią ku atrakcji wieczoru. Nie potrafiłam odwrócić wzroku, nawet gdybym chciała. „Jestem twoim najgorszym koszmarem” – powiedziała do mnie Genevieve, gdy rozmawiałyśmy po raz pierwszy. Teraz mój koszmar znajdował się tuż przed moimi oczami w obrazku, który miałam zapamiętać na zawsze. Genevieve i Merlin tańczyli powolny taniec. Jej ręce obejmowały jego szyję, a on patrzył na nią z uwielbieniem. Najgorsze było to, że znałam to spojrzenie. W taki sam sposób Merlin patrzył na mnie.

ROZDZIAŁ 
23

– To ładnie z czyjejś strony, że wykonał to zdjęcie – rzekłam z wyrzutem. – Cieszę się, że Merlin tak bardzo za mną tęsknił.

– To nic nie znaczyło, Katy! – Nat zaśmiała się nerwowo. – To taki żart, na sam koniec wszyscy tańczyliśmy policzek przy policzku, jak za dawnych lat. To był odbijany taniec. Nie doszukuj się w tym zdjęciu zbyt wiele… Merlin naprawdę usychał z tęsknoty za tobą.

Niezależnie od tego, co by powiedziała i jak by broniła Merlina, aparat nigdy nie kłamie. Genevieve sama mi to powiedziała i miała całkowitą rację. Może i ta chwila trwała tylko sekundę, lecz teraz została już utrwalona na zawsze. Wiedziałam, że gdy spojrzę na Merlina, zobaczę właśnie tę scenę. Chodziłam tam i z powrotem po pokoju Nat, starając się myśleć logicznie, ale nie potrafiłam zapanować nad emocjami.

– Od początku wiedziałam, że Merlin jej się podoba. Nie mogła się doczekać, aż mnie nie będzie w pobliżu,

i wtedy zorganizowała przyjęcie, na którym mogła się do niego zbliżyć.

– Wcale tak nie było – odparła cierpliwie Nat. Wstała już z łóżka, usiadła przy toaletce i próbowała usunąć makijaż z poprzedniej nocy oraz ułożyć włosy.

– Nikt nie przypuszczał, że nie będzie cię na przyjęciu. Spodziewaliśmy się, że wrócisz, pamiętasz? Powiedziałaś Merlinowi, że spotkacie się wieczorem.

Miała rację, ale wcale mi to nie pomagało.

– Wiem, Nat, ale coś mnie zatrzymało, a ona wiedziała, że tak się stanie.

Nat odwróciła się i popatrzyła na mnie spokojnie szarymi oczami.

– Niby skąd? Miała widzenie czy zastosowała telepatię?

– Nie jestem pewna… – zrzedła mi mina. – Ale wiedziała. To prawdziwa manipulatorka, jest szczwana i…

Powstrzymałam się i słowo „zła” nie wyszło z moich ust. Po raz kolejny wpadłam w pułapkę. Skrytykowałam Genevieve i wyszłam na zazdrosną i mściwą. To by było na tyle, jeśli chodzi o spokojne rozgrywanie jej gry. Tym razem uderzyła w mój najczulszy punkt, jakim był Merlin. Nat poklepała poduszkę na taborecie, ruchem ręki zapraszając mnie, bym usiadła. Czułam się jak pięciolatka, która za chwilę ma zostać skarcona.

– Wiem, jak się czujesz – zaczęła. – Genevieve jest zabawna, mądra, bardzo ładna i chyba macie podobny gust, ale… ona nie jest taka, jak myślisz.

– Ty w nikim nie widzisz niczego złego – odparłam z czułością – i to jest twój problem. Wyobraź sobie, że chodzi o Adama. Jak byś się czuła?

– Zmieniłaś się, odkąd ona się pojawiła – stwierdziła Nat, ignorując mój komentarz na temat Adama. Pociągnęła mnie za włosy. – Pamiętasz, jak świetnie się kiedyś bawiłyśmy?

– To się chyba nie zmieniło, prawda? Odłożyła telefon, bawiąc się guzikiem przy pidżamie. To straszne. Jeśli dla Nat moje towarzystwo było męczarnią, to co sądzili o mnie inni?

– Wiem, że ostatnie miesiące były dla ciebie trudne, Katy. Wiem też, że nie pałacie do siebie wielką sympatią, ale chyba uwzięłaś się na Genevieve.

– Dzięki, że jesteś ze mną szczera – wymamrotałam ponuro.

Jedną ręką odgarnęła z twarzy rozwichrzone pukle włosów.

– Nieważne co ona zrobi, ty widzisz w tym coś złego. Kiedy o niej mówisz, to tak, jakby ona była kimś innym, kimś, kogo nikt nie widzi.

– Wiem o tym – przyznałam, zawzięcie przygryzając wargę.

– Zeszłej nocy to nie była jej wina, a ty momentalnie ją atakujesz, nie mając żadnych dowodów. I nie jest to pierwszy raz.

– Nie potrzebuję dowodów… Po prostu wiem.

– Popatrz na to – Nat wskazała palcem w kierunku rogu sypialni. – Genevieve zrobiła to dla mnie na urodziny. Jest niesamowity, a malowanie pewnie zajęło jej całe wieki.

Był to parawan złożony z trzech różnych paneli połączonych zawiasami. Na każdym z nich widniał namalowany inny kwiat w pastelowych kolorach: różowym, lawendowym, bladoniebieskim oraz kości słoniowej. Parawan był po prostu cudowny i z jego powodu znienawidziłam Genevieve jeszcze bardziej, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że okłamała mnie, mówiąc, iż nie ma pomysłu na prezent. Moja poduszka mogła się schować przy jej podarunku. Ujrzałam rozciągającą się przede mną przyszłość, która napawała mnie lękiem. Genevieve nie przestanie i z każdym tygodniem będą czekały mnie nowe cierpienia. Znów zostanę wykluczona i wszyscy zobaczą mnie w złym świetle. Sądziłam, że jestem wystarczająco silna, żeby oprzeć się jej drwinom, ale myliłam się. Jeśli chodziło o to, by moje przyjaciółki wybrały jedną z nas, może nadszedł czas na próbę…

Oblizałam suche, spękane usta i czułam, jak w klatce piersiowej serce wali mi niczym bęben.

– Jest coś, co powinnaś wiedzieć o Genevieve. Nie chciałam tego opowiadać, ale chyba teraz powinnam.

– Jest coś, co TY powinnaś wiedzieć, Katy – odparła natychmiast Nat. – Zeszłej nocy zdradziła mnie, Hannie i Merlinowi swój sekret, naprawdę wielki.

Bardzo zainteresowało mnie, jakie to nowe kłamstwa wymyśliła Genevieve, więc poprosiłam Nat, by kontynuowała. Ona jednak skoczyła na równe nogi i powiedziała:

– Przyniosę nam coś do picia. Poczekaj.

Podeszłam do okna i przejechałam dłonią po powierzchni parawanu. Był miły w dotyku, misternie pomalowany i po prostu wyjątkowy. Coś takiego można by sprzedać w galerii sztuki za setki funtów, więc nie mogło dziwić, że Nat była tak zachwycona. Wyjrzałam za okno między żaluzjami i ujrzałam zwykłą scenkę z życia. Tata Nat mył samochód, mama grabiła wilgotne liście, a jej siostrzyczka jeździła rowerkiem po kałużach. To było dla mnie punktem zwrotnym. Możliwe, że nigdy więcej nie usiądę w tym pokoju, gdyż z tego, co miałam zamiar za chwilę powiedzieć o Genevieve, nie mogłam się już wycofać. Byłam gotowa nazwać ją morderczynią i stwierdzić, że mam na to dowody. Może i jej sekret był wielki, ale mój był jeszcze większy.

Pięć minut później wróciła Nat, niosąc w dłoniach dwa kubki gorącej herbaty. Jej twarz nadal świeciła się po mleczku do demakijażu, a we włosach tkwiła wielka spinka, która powodowała, że sprawiały wrażenie jeszcze większego nieładu. Nat wyglądała tak śmiesznie i rozbrajająco, że niemal zrezygnowałam. Po chwili jednak przemówiłam sobie do rozsądku – musiałam to zrobić. Nat wskoczyła w puszysty szlafrok, który wisiał na drzwiach, a na stopy założyła parę kapci w kształcie świnek.

– Rodzice Genevieve nie zginęli w wypadku samochodowym – zaczęła, a ja błyskawicznie nadstawiłam uszu. – Zginęli w pożarze domu, w którym ona też się znajdowała.

– To dlaczego ona przeżyła? – spytałam. Poczułam się tak, jakbym tonęła.

– Nadal ją to prześladuje – odrzekła Nat, broniąc jej. – Świadomość, że oni spłonęli żywcem, a jej udało się uciec. Ale to nie wszystko…

– Jest coś jeszcze?

– Po pożarze Genevieve zamieszkała z ciotką i wujkiem, którzy byli okrutni i opowiadali na jej temat kłamstwa.

– Jakiego rodzaju kłamstwa? – spytałam, nie mogąc

uwierzyć w rozwój wypadków. Nat zaśmiała się z niedowierzaniem.

– Że jest niebezpieczna i wymaga specjalistycznej pomocy. A miała wtedy tylko osiem lat!

W głębi duszy krzyczałam, ale nie mogłam powiedzieć, co mnie gryzie, gdyż Nat oczywiście ani przez chwilę nie zwątpiła w historię Genevieve.

„A co, jeśli oskarżenia były prawdziwe i dziewczynka naprawdę była złem wcielonym? Dzieci nie chciały się z nią bawić, nawet dorośli się jej obawiali. Może teraz nauczyła się ukrywać swoją prawdziwą naturę, a ja jestem jedyną osobą, która potrafi to dostrzec?”

– Nie powiedziałam ci jeszcze najgorszego – ciągnęła Nat, a ja już prawie umierałam w środku. – Genevieve została adoptowana, kiedy była niemowlęciem, bo jej biologiczna matka popełniła samobójstwo, a ona została sama.

Zakryłam twarz, próbując pozbierać myśli. Miało to swoje dobre strony, gdyż wyglądało tak, jakbym była wstrząśnięta i współczuła biednej koleżance.

– Wiedziałam, że cię to tak poruszy – głos Nat zabrzmiał niezwykle dorośle.

– To straszne – odrzekłam, zastanawiając się, jak wydobyć z niej więcej informacji i nie wyjść przy tym na bezduszną. – Rozumiem, że w pewnym momencie Genevieve musiała zmienić imię.

– Dlaczego tak myślisz?

– Tak mi przyszło do głowy – skłamałam, zastanawiając się, czy dziewczynka wybrała sobie piękne, romantyczne imię, dzięki któremu wszyscy będą ją rozpoznawać.

– Tego nie powiedziała, ale stwierdziła, że osoba, którą kiedyś była, umarła raz na zawsze.

– Widzę, że znów nie popisałam się wyrozumiałością

– rzekłam . – Ale sposób, w jaki ona traktuje Merlina, denerwuje mnie. Nat poparła mnie energicznie.

– Gdybym chodziła z kimś takim jak Merlin, czułabym się dokładnie tak samo, ale oni są tylko przyjaciółmi. Pomagała mu w czymś… Chyba w przygotowaniu prezentu dla ciebie.

– Naprawdę? – wzdrygnęłam się.

– Prawdę mówiąc, Katy, zauważyłyśmy z Hanną, że… ostatnio jesteś strasznie drażliwa.

A więc obgadywały mnie i doszły do wniosku, że stałam się zbyt podejrzliwa. Dobrze, że Nat miała chociaż odwagę mi to powiedzieć, lecz i tak było to bolesne.

– Przepraszam, że musiałyście mnie taką znosić – wyjąkałam. – Ale teraz już będę się kontrolować, zwłaszcza po tym, co mi powiedziałaś.

I znów Genevieve w jakiś sposób przejrzała moje zamiary i mnie ubiegła. Byłam przyparta do muru. Podczas naszego pierwszego spotkania stwierdziła, że nie zasługuję na swoje życie, i zagroziła, że mi je odbierze. Musiałam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by jej się to nie udało. Przytuliłam Nat jeszcze raz i pożegnałam się.

– Problem z Genevieve polega na tym – rzuciłam jeszcze po zastanowieniu – że ona nigdy nie znajdzie tego, czego szuka, i nigdy nie będzie szczęśliwa.

– Przedziwne… – westchnęła Nat.

– Co takiego?

– To, że dokładnie to samo ona powiedziała o tobie. Aha, właśnie… Ty też miałaś powiedzieć mi coś na jej temat…

– Nieważne – uśmiechnęłam się blado. – Teraz to już nie ma znaczenia.

ROZDZIAŁ 
24

Miotałam się po swej sypialni niczym tygrys w klatce. Genevieve nie mogła wiedzieć, że coś zatrzyma dłużej mnie i Luke’a, ponieważ my sami o tym nie wiedzieliśmy. To przechodziło ludzkie pojęcie. Zachodziłam w głowę, w jaki sposób Luke wytłumaczy to zjawisko swoją logiką. Jak ona to zrobiła? Do tego jeszcze wrócił do mnie ten głupi wisiorek – tym razem znalazłam go owiniętego w karteczkę od mamy z napisem mówiącym, żebym na przyszłość była ostrożniejsza. Pewnie wypadł z pieca przez któryś z otworów wentylacyjnych. Wpatrywałam się w zielony kamień i przypomniały mi się złowieszcze słowa Genevieve. Nieważne, dokąd pójdziesz, ani jak szybko będziesz uciekać, Katy… jesteś naznaczona. Obracałam w dłoniach wisiorek i odniosłam wrażenie, że jest nieco cięższy niż wcześniej. Po chwili straciłam panowanie nad sobą i cisnęłam nim o ścianę. Gdy przyjrzałam mu się dokładnie, okazało się, że nie ma na nim ani draśnięcia, za to ze ściany odeszło trochę tynku. Ukryłam to, przewieszając w to miejsce jeden z plakatów.

Tego popołudnia pracowałam tak intensywnie, że chyba tylko cudem nie wypaliłam dziury w papierze. Mój telefon nie przestawał dzwonić i sygnalizować przychodzących wiadomości, ale starannie wszystkich ignorowałam. Musiałam poradzić sobie z rosnącym we mnie gniewem.

– Potrafię słuchać – rzekła dyskretnie mama, gdy w końcu zeszłam na dół, aby zjeść spóźniony lunch. Z mojej twarzy nie schodził grymas niezadowolenia i przypomniałam sobie słowa babci: „Uważaj, Katy, bo ci tak zostanie”.

– Dzięki, mamo, ale to jest sprawa, z którą muszę poradzić sobie sama.

– Znowu chodzi o tę dziewczynę?

Postanowiłam nic jej nie mówić, gdyż wcześniej mi nie uwierzyła, a męczyło mnie już nawet samo myślenie o Genevieve.

– Gdybyś chciała porozmawiać, pamiętaj o mnie – powiedziała mama i zacisnęła usta. Nie zdążyła nawet dojść do kuchni, gdy zmieniłam zdanie.

– Mówiąc szczerze, mamy dokładnie taki sam gust, podoba nam się ten sam chłopak, nawet mamy na swój temat takie samo zdanie. Tak bardzo się przenikamy, że sama do końca już nie wiem, kim jestem.

– Ta dziewczyna musi mieć straszne kompleksy – odparła dyplomatycznie mama. – Może to nie zabrzmi jak komplement, ale ona cię podziwia.

– Wcale nie. Ona mnie nienawidzi. We wszystkim jest ode mnie lepsza.

– Na pewno tak nie jest. Musisz bardziej w siebie wierzyć.

Znowu oblała mnie fala złości, a kiedy już się zaczęło, nie potrafiłam się opanować.

– Ona wygląda jak kot, z tymi swoimi wielkimi, strasznymi, zielonymi oczami. Wszyscy myślą, że koty są słodkie, ale tak naprawdę są okropne… Zimne, samolubne, nadęte, wyniosłe, próżne i agresywne… Myślą tylko o sobie…

Gemma miauknęła z dezaprobatą, jakby rozumiała każde słowo, po czym leniwie pacnęła mnie ogonem.

– Naprawdę zaszła ci za skórę – stwierdziła ze smutkiem mama.

– Każe na siebie mówić „Genevieve” – nie przestawałam ciskać gromów – ale to jest wymyślone imię. Z drugiej strony jej prawdziwe imię wcale do niej nie pasuje – jest zbyt szlachetne.

– A to dlaczego? – mama zachichotała z pobłażaniem.

– A jak ono brzmi?

– Grace [Grace (ang.) – dosłownie: łaska].

Musiałam przez chwilę patrzeć gdzieś indziej, bo usłyszałam tylko, jak filiżanka mamy upadła na podłogę i potłukła się na sto kawałków. Mama była tak zszokowana, że odebrało mi mowę i przez jakiś czas nie wiedziałam, jak się zachować. Nasze oczy spotkały się i chwila ta zdawała się trwać w nieskończoność. Nagle mama schyliła się i zaczęła sprzątać kawałki porcelany, a jeden z nich skaleczył ją w palec.

Pomogłam jej dojść do zlewu, oczyściłam ranę, do której przyłożyłam kawałek gazy, i przykleiłam plaster. Cały czas próbowałam ignorować siedzący w środku niepokój.

– Nie mogę wyjść – wyszeptała. – Nie mogę cię samej zostawić.

Poczułam wyrzuty sumienia. Mama zaoferowała swoją pomoc na przykościelnej wyprzedaży w ramach pracy nad sobą i nad otwieraniem się na ludzi. Może się wydawać, że to niewiele, ale dla niej była to wielka zmiana, a ja właśnie wszystko zepsułam.

– Nic mi nie jest – zapewniłam. – Po prostu idź i baw się dobrze. I nie śpiesz się z powrotem.

Mama była wprawdzie jeszcze trochę blada, ale wyszła z domu z pewną miną. Nawet nie sprawdziła, czy drzwi i okna są pozamykane, a przecież miała na tym punkcie obsesję. Nie zapytała też, skąd znam prawdziwe imię Genevieve. Nie wiem dlaczego, ale odniosłam wyraźne wrażenie, że chciała znaleźć się jak najdalej od domu.

Wróciłam do pracy, licząc nieodebrane telefony od Merlina i czerpiąc z tego dziką przyjemność, zwłaszcza że telefon dzwonił co chwilę i doliczyłam się aż trzynastu takich prób. I znów się pojawiło to okropne uczucie, którego nie potrafiłam się pozbyć. Musiałam iść za radą Luke’a, odgonić z umysłu czary-mary i rozsądnie podejść do problemu z Genevieve. Wzięłam głęboki oddech i przypomniała mi się reakcja mamy na imię Grace. W mojej głowie rozbrzmiewały słowa Luke’a: „Genevieve skądś cię zna… Obrała sobie ciebie za cel, ponieważ uważa, że coś między wami zaszło…”.

Podobny strach był wyryty na twarzy gospodyni z Lower Croxton, następnie u żony pastora, a teraz na twarzy mojej matki. Czy były to ślady sieci misternie uwitej przez Genevieve? Nie mogłam przejść nad tym do porządku dziennego, więc wysłałam Luke’owi wiadomość. Pięć minut później zapukał do drzwi mojego domu i wyglądał – jak zwykle zresztą – jak gdyby dopiero co wstał z łóżka.

– Nie musiałeś przychodzić od razu – przepraszałam go – ale na nikogo innego nie mogę liczyć.

– Możesz powiedzieć mi wszystko, Kat – powiedział życzliwie. Choć na pewno nie chciał, abym cierpiała, sprawiał wrażenie, jakby podobała mu się ta zabawa w kotka i myszkę.

Opowiedziałam mu o imprezie oraz wyznaniach Genevieve, a później opisałam reakcję mamy, kiedy usłyszała imię Grace. Luke zmierzwił włosy, wstał i poszedł nastawić wodę. Wsypał do kubka dwie czubate łyżki kawy i wrzucił trzy kostki cukru, przechylił czajnik z parującą jeszcze wodą, nalał, zamieszał zamaszyście i napił się. Po chwili otworzył pudełko z herbatnikami, zamoczył dwa czekoladowe ciasteczka w swojej kawie i popatrzył na mnie w zamyśleniu.

– A może po prostu ją zapytasz?

– Mama nie lubi rozmawiać o przeszłości – przypomniałam mu. – Nigdy nie mówi o tacie, ani o tym, gdzie dawniej pracowała, a dziadków pozwala mi widzieć tylko raz na rok. Tak, jakby celowo chciała się od wszystkiego odciąć.

– Możesz zrobić to delikatnie, bez pośpiechu. Wypuściłam głośno powietrze.

– Tylko wiesz, ona zaczęła się starać i nie chcę tego zepsuć. Jedno potknięcie i wrócimy do punktu wyjścia… Znów będzie uwięziona.

– W takim razie nie wiem, co możemy zrobić – Luke uniósł brwi.

– Jest jedna rzecz… To tylko luźna myśl i tak pewnie nietrafiona; do tego będę potrzebowała pomocy…

– Już czuję, że to oznacza kłopoty albo coś jeszcze gorszego – jęknął Luke, zatykając uszy. – Co wymyśliłaś?

– Poddasze – rzekłam półgłosem. – Mama trzyma tam wszystkie zdjęcia, listy, książki, meble… tego typu rzeczy z przeszłości.

– Nie chowa tam raczej żadnych tajemnic, skoro wiedziała, że możesz w nich szperać – rzucił z powątpiewaniem.

– Właśnie o to chodzi… Dawniej była tam wysuwana drabina, a kiedy miałam około dziesięciu lat, wdrapałam się po niej i wtedy mama wpadła w furię…

– Pewnie przestraszyła się, że mogłaś spaść.

– Albo tego, że coś tam ukryła – obrzuciłam go najmroczniejszym spojrzeniem, na jakie było mnie stać. – Po tym wydarzeniu drabina zniknęła dosłownie następnego dnia…

– Poddasze to tragedia – narzekał Luke. – Nienawidzę kurzu i pajęczyn, i takich paskudztw jak nietoperze czy szkielety…

– U mnie nie ma szkieletów – zaśmiałam się, po czym spojrzałam na zegarek. – Mama nie wróci co najmniej przez najbliższe dwie godziny. Damy radę?

Przytaknął bez entuzjazmu i podwinął rękawy. Nagle poczułam się zbita z tropu, ponieważ było mnóstwo rzeczy, o których nie pomyślałam. Zakłopotana musiałam podzielić się z Lukiem swymi obawami.

– Przepraszam, ale mamy tylko jedną drabinę, która w dodatku nie jest wystarczająco wysoka, by dosięgnąć do włazu, a… gdyby mama wróciła wcześniej, nigdy by mi nie wybaczyła, zwłaszcza tego, że wciągnęłam w to ciebie

– w nerwowym odruchu napiłam się jego kawy. – Może to wcale nie jest taki dobry pomysł.

– Wysil się, Kat. Istnieje łatwiejsze dojście na wasze poddasze, a twoja mama nigdy się o tym nie dowie.

Nie cierpiałam, kiedy się tak wymądrzał, ale nieważne, jak intensywnie myślałam, nie umiałam wyobrazić sobie innego wejścia niż właz.

– Chodź ze mną, to ci pokażę – rzekł, wskazując na drzwi.

– Mam wziąć płaszcz?

Pokręcił głową i cały czas zachowywał się tak nieznośnie tajemniczo. Dwie minuty później wchodziliśmy na górę po schodach w domu Luke’a. Zatrzymaliśmy się na szczycie i staliśmy przodem do czterech par drzwi, które były niczym lustrzane odbicie układu mojego domu. Pierwsze drzwi prowadziły do jego sypialni, drugie – do jego rodziców, trzecie były wejściem do łazienki, a za ostatnimi kryło się maleńkie pomieszczenie, w którym mogłoby się zmieścić co najwyżej niewielkie łóżko. Mama używała tego pomieszczenia do wieszania prania. Trąciłam Luke’a z niecierpliwością, ale on tylko się uśmiechnął, co jak zawsze mnie rozdrażniło, po czym otworzył drzwi do najmniejszego pokoju. W środku nie było nic oprócz stromych drewnianych, prowadzących do góry schodów.

Luke pochylił głowę i wykonał teatralny gest dłonią.

– Tata ma zamiar przerobić poddasze na gabinet i poprosił mnie, bym mu w tym pomógł. I wiesz co?

– Co?

– Nasze poddasza są połączone. Wystarczy tylko zrobić krok ponad dzielącą je przerwą.

Zarzuciłam ręce na szyję Luke’a i mocno go uściskałam.



ROZDZIAŁ 
25

Poddasze u Cassidych było jasne i przestronne. Wszystko zostało uprzątnięte, wymieniono też podłogę. Brakowało jedynie ścian i sufitu. W pomieszczeniu znajdowało się nowiutkie skośne okno, podobne do tego w pokoju Merlina, przez które widziałam rząd kominów na tle błękitnego nieba oraz parę kosów siedzących na linii wysokiego napięcia. Rzuciłam okiem w kierunku mojego domu i zauważyłam, jak ciemne, brudne i zawalone było nasze poddasze. Stałam tak kilka minut, mrużąc oczy i próbując rozpoznać kształty pudeł i innych przedmiotów. Dziury w dachówkach gdzieniegdzie przepuszczały nieco promieni słonecznych, tworząc cieniutkie snopy światła. Zastanawiałam się, ile czasu minęło od ostatniej naprawy dachu.

– Za tydzień to wszystko zostanie zamurowane – rzekł Luke ze znawstwem. – Musimy dostosować się do przepisów przeciwpożarowych. Między naszymi poddaszami nie może być przejścia, więc nie będę już mógł się do ciebie włamywać, Kat.

Uśmiechnęłam się z nieobecnym wyrazem twarzy. Zrozumiałam, że to moja ostatnia szansa na rozejrzenie się po rupieciach mamy. To było prawie jak przeznaczenie. Na poddaszu było coś, czego mama nie chciała mi pokazać, ale gdy nadeszła chwila prawdy, zaczęłam się trochę denerwować. Popatrzyłam na Luke’a z niepokojem, lecz za chwilę opanowałam nerwy i zrobiłam krok naprzód.

– Upewnij się, że podłoga jest bezpieczna – ostrzegł, gdy przechodziłam na drugą stronę.

– Myślę, że tak… Nie zapominaj, że już tu byłam.

Luke podążał tuż za mną, stawiając niepewnie na podłodze swe wielkie stopy.

– Jest zabezpieczona drewnianymi deskami – w jego głosie usłyszałam ulgę.

Zdjęłam z policzka wilgotną pajęczynę i rozejrzałam się przez chwilę dookoła. Nie wiem dlaczego, ale pierwszym uczuciem, jakie mnie ogarnęło, był ogromny smutek. Nie chodziło tylko o kurz, nieład i śmieci. Mój smutek był namacalny. Znów byłam wdzięczna, że towarzyszył mi Luke.

– Manekin krawiecki – zauważył – i klatka dla ptaków.

Zaczęłam szperać w pudełkach po herbacie wypełnionych teraz książkami i starymi zabawkami. Nie spodziewałam się ujrzeć tu tego typu rzeczy.

– Co jest w tej walizce? – zapytał Luke.

Był to staromodny kufer, przykryty kilkoma torbami wypełnionymi poduszkami i zasłonami. Był jednak zamknięty na zamek, a wokół nie było śladu kluczyka. Przechyliłam go nieznacznie i usłyszeliśmy głuchy odgłos.

– Otworzę go siłą – powiedział Luke.

– Nie trzeba. Zawiasy są zardzewiałe – położyłam mu rękę na ramieniu, by go powstrzymać.

– Przecież on sam się już prawie rozpada.

Wsunęłam do środka dłoń i poczułam dotyk materiału, którym owinięte było coś podłużnego i cienkiego. Palcami dotknęłam metalowego przedmiotu z niewielkimi otworami.

– Wiem, co to jest. To flet mamy.

– Nie wiedziałem, że gra na jakimś instrumencie.

– Już nie gra, ale mówiła mi, że kiedyś była naprawdę niezła.

Przeszłam wzdłuż wiklinowych koszy, sztucznych roślin, rakiet tenisowych, starej lampy naftowej i czajnika. Przestraszyłam się, że popełniłam błąd i nie było tu nic więcej niż tylko zbiór niepotrzebnych rzeczy i staroci.

– Niektóre z tych rzeczy mogą być coś warte – zauważył Luke, przejeżdżając dłonią po powierzchni małego dębowego biurka ze skórzanym blatem.

Podeszłam do niego i otworzyłam wieko mebla. W środ ku znajdowały się fotografie w różnych rozmiarach. Oglądałam jedną po drugiej i nie mogłam wyjść z podziwu, gdy ujrzałam zdjęcia mamy z czasów, gdy była w moim wieku. Niektóre były zrobione na jarmarku, inne na plaży. Mama miała długie, rozpuszczone włosy, była uśmiechnięta i beztroska i w niczym nie przypominała osoby, którą teraz znałam. Znów oblała mnie fala smutku. To dziwne, ale odniosłam wrażenie, że mama postanowiła pożegnać się z tą roześmianą postacią ze zdjęć. Siedziałam na podłodze z podwiniętymi nogami i oglądałam fotografie, podczas gdy Luke szukał dalej. Pewnie chciał, abym na chwilę została sama. Kusiło mnie, by zabrać kilka zdjęć, ale tylko by mi przypominały, jak nieszczęśliwe stało się życie mamy. Ostrożnie odłożyłam je wszystkie na miejsce. Moją uwagę zwróciła duża czarna torba podróżna, którą bez chwili wahania otworzyłam.

– Są tu nawet ubranka dla dziecka – rzekłam. – Malutki pajacyk, sweterek, buciki zrobione na drutach i kocyk – to mówiąc, podniosłam biały haftowany szal wykończony satynową wstążką. – O rany, to jest cudowne.

– Tu jest coś napisane – zauważył Luke, wskazując jeden z rogów.

– Jedno słowo: HOPE. Trochę to dziwne, nie? Może miało to być życzenie dla dziecka, coś w stylu: „pokój”, czy „miłość”?

– W przeszłości to było imię – odparł ostrożnie Luke. – Rodzice dawali dzieciom imiona wskazujące na cnoty, na przykład: Hope, Patience, Chastity, Mercy [3 Hope, Patience, Chastity, Mercy (ang.) – dosłownie: nadzieja, cierpliwość, czystość, miłosierdzie.] i…

W tym momencie przerwał, a ja schowałam szal z powrotem do torby. Wiedziałam, jakie imię przyszło mu do głowy. Grace – to, którego nie chciałam więcej słyszeć. Posłałam jeszcze jedno długie spojrzenie w kierunku fotografii mamy i zamknęłam biurko, po czym ciężko usiadłam na podłodze.

– Nie powinnam cię tu przyprowadzać, Luke… Nie ma tu nic, co mogłoby nas zainteresować.

– Cóż, przypomina to typowy strych. Nasz wyglądał tak samo. Wywaliliśmy z tatą na śmietnik cztery auta pełne rzeczy.

Nagle poczułam się przygnębiona.

– Ta cała sprawa z Genevieve… Przez nią chyba zwariowałam. Cały czas oglądam się za siebie i sprawdzam, czy nikt mnie nie śledzi, nieustannie spodziewam się kolejnej sztuczki, a moje życie już tak naprawdę nie istnieje…

– Nie zwariowałaś – zapewnił mnie Luke i usiadł koło mnie po turecku na brudnych deskach.

– Chociaż możliwe, że ona by tego chciała.

– No, to jej się udaje – zaśmiałam się sztucznie. – Sam popatrz: co my tu robimy? To czyste szaleństwo.

– Ale dość fajne szaleństwo – uśmiechnął się, próbując mnie pocieszyć.

– A najgorsze jest to – nie przestawałam narzekać – że pokazała mi moją drugą twarz, której wcześniej nie znałam.

– Jaką twarz?

– Przepełnioną nienawiścią – odparłam beznamiętnie. Luke nie odpowiedział, a ja ze zdenerwowania uderzałam pięściami o uda. – Do tego wszędzie widzę jakieś głupie powiązania… Nawet wciągnęłam w tę chorą grę moją mamę.

– Musisz być silna i uważna, Kat. Ona chce, żebyś się rozkleiła.

– Chodźmy już stąd – z trudem podniosłam się z podłogi.

Gdy się odwróciłam, Luke trzymał w dłoniach drewniane pudełko wyściełane bladym materiałem.

– To prawdziwy rarytas – powiedział z podziwem.

– Skąd to masz?

– Spadło na ziemię. Tam, koło akwarium. Zobaczyłem coś świecącego.

– Pamiętam to – westchnęłam głęboko i przypomniałam sobie, jak dziadek otwierał to pudełko i udawał, że to skarb piratów pełen klejnotów.

– Czyje ono było?

– Należało do dziadka, miało podszewkę z czerwonego jedwabiu.

Luke otworzył pudełko i naszym oczom ukazała się wspomniana podszewka. Wciągnęłam w nozdrza znajomy zapach dziadkowych cygar.

– Zawsze się ze mną drażnił i mówił, że kiedy będę starsza, zdradzi mi sekret.

– Jaki sekret?

– Sekret ukrytego skarbu.

– Ukrytego gdzie?

– Właśnie o to chodzi. Nigdy się nie dowiedziałam. Pewnie to wszystko zmyślił.

Luke zmarszczył brwi i dłuższą chwilę obracał pudełko w dłoniach. W końcu zniecierpliwiony podał je mnie.

– Spróbuj ty – polecił.

– Całe lata próbowałam je otworzyć – wsunęłam jeden palec pod wieko i zaczęłam nerwowo potrząsać pudełkiem.

– A nie ma tam podwójnego dna? – uśmiechnął się cynicznie Luke.

– Nie.

– To zastanawiające – rzekł w zamyśleniu. – Jeśli się przyjrzeć z bliska, widać dwa różne rodzaje żłobienia, które pasują do siebie tak, jakby stanowiły jaskółczy ogon.

Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Moja twarz nie wyrażała żadnych emocji, gdy ponownie wziął ode mnie pudełko i zręcznie naciskał palcami różne miejsca dwukolorowego drewna. Ciągnęło się to w nieskończoność, aż w końcu zaczęłam się niecierpliwić. Nagle coś drgnęło i z pudełeczka wyskoczyła cienka szufladka.

– Uwielbiam zagadki – Luke uśmiechnął się szeroko. – Żeby zadziałało, trzeba nacisnąć dwa punkty leżące na jednej linii.

Luke ostrożnie wręczył mi szufladkę, jak gdyby rzeczywiście w środku znajdowało się coś drogocennego, choć widziałam tylko złożoną kartkę papieru. Domyśliłam się, że trzymałam w dłoni coś wyjątkowego, ale nie chciałam przeglądać tego w tym miejscu. Zaczęłam wycofywać się przez wszystkie rupiecie z powrotem do mieszkania Luke’a. Ta chwila przerwy dobrze mi zrobiła, ponieważ cała się trzęsłam z nerwów. Gdy pokonaliśmy przejście łączące oba poddasza, moje mięśnie brzucha były zaciśnięte niczym węzły. Luke podał mi szmatkę, w którą wytarłam dłonie. Zauważyłam, że jego twarz była pokryta sadzą, co wyglądało bardzo zabawnie w połączeniu z jego blond włosami. Nie miałam powodów, aby dalej zwlekać, toteż z nerwowym uśmiechem, drżącymi palcami rozłożyłam jedną z kartek.

– To mój akt urodzenia – wyszeptałam, zastanawiając się, dlaczego mama trzymała go w ukryciu, ale po chwili przypomniałam sobie o najoczywistszym z powodów – ze względu na tożsamość mojego ojca. Od razu poszukałam wzrokiem rubryki „Ojciec” i spłonęłam rumieńcem. Była pusta. Spuściłam wzrok i udawałam, że patrzę na coś innego, aby Luke nie zauważył mojej reakcji. Moją uwagę przykuła leżąca w rogu szufladki plastikowa obrączka. Popatrzyłam na nią pod światło.

– To obrączka dla niemowląt – wyjaśnił Luke. – Powinno być na niej imię.

– „Dziecko Rivers” – przeczytałam. – Jest jeszcze sześciocyfrowy numer.

– Twój numer ze szpitala – odparł błyskawicznie Luke.

– Czy w szufladce jest coś jeszcze?

– Tylko zdjęcie niemowlęcia – obróciłam je i z tyłu znalazłam starty i nieczytelny napis. – Myślę, że mama tylko odsuwa w czasie to co nieuniknione. Kiedy skończę osiemnaście lat, może będę chciała odnaleźć swego ojca. Pewnie dlatego jest taka niespokojna. Boi się, żebym się o nim czegoś nie dowiedziała.

– Więc to wszystko nie ma nic wspólnego z Genevieve?

– westchnął Luke.

– Tak mi się wydaje. To zdjęcie jest chyba istotne, ale nie mam pojęcia, kto na nim jest.

– Pewnie ty – odparł nieco rozbawionym głosem.

– To nie ja – upierałam się. – Z tyłu jest jakiś napis, ale nieczytelny.

– Zapomniałaś o sztuczce z Klubu Detektywa? Jak sprawić, aby napis znów się pojawił?

– Nie pozwoliłeś mi dołączyć do klubu – przypomniałam mu i pokazałam język. – Mieliście jedną zasadę: „Dziewczynom wstęp wzbroniony”.

Luke zawadiacko pociągnął mnie za włosy, po czym wyjął z kieszeni ołówek. Zafascynowana obserwowałam, jak starannie zamazuje cały tył fotografii. Na moich oczach stopniowo zaczął wyłaniać się tekst na tle szarego koloru. – Co tam jest napisane? – spytałam. Luke był tak skupiony, że nawet nie podniósł wzroku: – Widzę tylko datę… 5 czerwca… 1994 roku.

– To moje urodziny! – zawołałam, całkowicie zaskoczona.

– Katy, jest też imię – Luke intensywnie wpatrywał się w napis. – Katy Rivers.

– Ale to dziecko to nie ja – prychnęłam.

– Sama siebie nie poznajesz – zaśmiał się. – Wszystkie dzieci są do siebie podobne, tak przynajmniej twierdzi moja mama.

– Coś przeoczyliśmy – jęknęłam. – To tak, jakbyś miał słowo na końcu języka i nie potrafił go sobie przypomnieć.

Raz jeszcze przyjrzałam się dokumentowi i przeczytałam wszystkie dane.

– O rany! Spójrz na to. Urodziłam się w szpitalu w północnym Yorkshire! – klasnęłam w dłonie, ale na moim przyjacielu nie zrobiło to wielkiego wrażenia.

– No i?

– Przecież przyszliśmy tu, żeby znaleźć coś związanego z przeszłością Genevieve. Czy to nie zbieg okoliczności?

– Hmm, Yorkshire to jedno z największych hrabstw w Anglii, ale skoro tak twierdzisz… Co robiła tam twoja mama?

– Nie wiem – pokręciłam głową. – Nigdy mi nie mówiła, że mieszkała gdzieś indziej, a ja nigdy jej nie pytałam.

Znów pojawiło się to uczucie, jak gdyby coś stało tuż przed moimi oczami, a ja byłam zbyt głupia, by to zauważyć. Próbowałam połączyć z sobą wszystkie elementy, ale gdy byłam blisko, znów się rozpadały i chciało mi się krzyczeć z tej niemocy. Nie wiadomo skąd na moje ciało zstąpiła jakaś okropna słabość i musiałam wyjść na zewnątrz. Widok ze szczytu stromych drewnianych schodów był znacznie straszniejszy, niż gdy patrzyłam na nie z dołu. Zakręciło mi się w głowie. Mimo to, potykając się, pobiegłam w ich kierunku i zeszłam tak szybko, że poślizgnęłam się na ostatnim schodku i skręciłam kostkę. Luke znalazł mnie leżącą na dywanie i trzymającą się za lewą stopę. Ból przywitałam niemal z radością.



ROZDZIAŁ 
26

– Od razu obłóż ją lodem, Kat. Dzięki temu może tak bardzo nie spuchnie.

– Nawet nie mogę wstać… Pomożesz mi?

Luke pociągnął mnie i postawił na nogach, potem objął mnie jedną ręką w pasie, a moją lewą rękę położył na swoim ramieniu, bym mogła się oprzeć i podskakując na jednej nodze, wyjść na zewnątrz. Nawet jednak przejście tych kilku kroków między naszymi domami wydawało się niemożliwością. Kostka spuchła mi jak balon i w bucie z każdą sekundą robiło się coraz ciaśniej.

– Gdybym teraz zaczął cię łaskotać, nie miałabyś żadnych szans – zażartował Luke.

– Nawet o tym nie myśl – odparłam i zaśmiałam się cicho. Pulsujący ból w stopie sprawił, że zrobiło mi się słabo.

Gdy Luke zakasłał znacząco, podniosłam wzrok i niemal się przewróciłam. Gdyby nie trzymał mnie tak mocno, pewnie wpadłabym prosto w klomb z różami mamy. Dlaczego miałam winę wypisaną na twarzy? Dlaczego nie przestawałam się rumienić? Rude włosy to prawdziwe przekleństwo, ponieważ kiedy skóra na twarzy nabierze buraczkowego koloru, zostaje taka na długo.

– Cześć, Merlin – udało mi się wyszeptać. – Skręciłam kostkę i Luke pomaga mi dojść do domu.

– Ja się tym zajmę – rzucił mój chłopak z gniewnym spojrzeniem. Luke puścił do mnie oczko i przekazał mnie Merlinowi, po czym zniknął w swoim domu. Problem w tym, że Merlin był zbyt wysoki i przez to nie potrafił mi pomóc. Prawie wyrwał mi rękę ze stawu i ostatecznie musiałam sama przekuśtykać przez próg. Zatrzymałam się tylko na chwilę, aby poszukać w kieszeni dżinsów klucza. Trzymając się ściany, jakoś dotarłam do salonu i opadłam na sofę, a w międzyczasie przejrzałam się w lustrze nad kominkiem i aż się wzdrygnęłam. Moja twarz wyglądała jeszcze gorzej niż Luke’a. Rozmazałam na niej brud, który pokrywał teraz oba moje policzki. We włosy miałam wplątaną ogromną pajęczynę. Merlin spędził poprzednią noc w towarzystwie wymuskanej Genevieve, ubranej w zabójczą czarną suknię, buty na obcasie i pończochy, a dziś spotkał się ze swoją dziewczyną, która przypominała kominiarza. Jakby tego było mało, właśnie zadzwonił w mojej kieszeni telefon, więc nie mogłam skłamać, że nie wiedziałam, iż Merlin próbował się ze mną skontaktować.

– Przepraszam, że nie odbierałam – uśmiechnęłam się niemądrze. – Byliśmy u Luke’a na poddaszu i nie miałam pod ręką telefonu. I dlatego jestem taka brudna i zakurzona.

Merlin westchnął i udawał, że jest rozdrażniony. Wyciągnął coś z moich włosów.

– Nie możesz zostać tu sama… Możliwe, że kostka jest pęknięta. Chodź do mnie. Moja mama cię opatrzy.

– Nie… Naprawdę, nic mi nie jest. Muszę się umyć i…

Merlin nawet nie dał mi dokończyć. Miał już w ręku telefon i wybierał numer taksówkarza. Zwykle podobało mi się, gdy był tak zdecydowany, ale tego dnia mnie to irytowało. Wydawało mi się, że po prostu lekceważy moje uczucia. Niecałe pięć minut później usłyszeliśmy klakson taksówki, a Merlin przynajmniej pozwolił mi dojść do samochodu bez swojej pomocy. Taksówkarz gadał przez całą drogę, więc nie musieliśmy z sobą rozmawiać. Nie umknął mojej uwadze fakt, że żadne z nas ani słowem nie wspomniało o wczorajszej imprezie.

Gdy weszliśmy do środka, w domu nie było nikogo. Merlin był zakłopotany i udawał, że tego się nie spodziewał, lecz nie wierzyłam w to. Zaprosił mnie do kuchni, nalał mi słodkiej herbaty i nalegał, żebym pozwoliła mu zabandażować kostkę. Nie wyszło mu to najlepiej, bo gdy wstałam, by odłożyć filiżankę do zlewu, prawie się przewróciłam. Wyjrzałam przez okno w kierunku ogrodu. W miejscu, w którym stał namiot, nadal widać było wydeptaną trawę, a na drzewach ciągle wisiały światełka. Widziałam doskonale miejsce, w którym stali Genevieve i Merlin w momencie, gdy zrobiono im to feralne zdjęcie, i miałam przed oczami jego wyraz twarzy podczas przytulanego tańca. Oparłam się o zlewozmywak, a w moim brzuchu znów przekręcił się nóż.

– Nic ci nie jest?

– Nie, wszystko w porządku – skłamałam i odwróciłam się do niego tyłem, zmuszając się do uśmiechu.

– Mieliśmy się wczoraj spotkać, Katy – powiedział z wyrzutem Merlin. Tego się nie spodziewałam. Przez te emocje związane z odwiedzinami na plebanii kompletnie zapomniałam o naszej randce.

– Nie zrobiłam tego celowo, Merlin. Coś mi po prostu… wypadło. Musiałam gdzieś pojechać z Lukiem. Nie miałam tam zasięgu i wróciliśmy późną nocą.

– Po tym, jak cały tydzień się chowałaś… – jęknął – mieliśmy wreszcie okazję pobyć trochę sami i porozmawiać.

Rozumiałam jego złość, ale jednocześnie ogarnęło mnie poczucie niesprawiedliwości. Jak w ogóle mógł robić mi wyrzuty z powodu Luke’a, gdy on sam spędził cały wieczór, flirtując z Genevieve!

– Jak się udała impreza? – spytałam z ukrywaną pogardą.

– Byłoby o wiele lepiej, gdybyś przyszła, ale nie mogliśmy jej przełożyć – jego twarz spochmurniała. – Trzeba było uprzątnąć namiot dziś rano, więc mogliśmy zorganizować u mnie to przyjęcie albo wczoraj, albo w ogóle.

– Rozumiem.

– Więc dlaczego jesteś taka zła? – Merlin popatrzył mi w oczy.

– Nie wiem – odparłam, patrząc w dal. – A ty? Jeśli masz wyrzuty sumienia w związku z wczorajszą nocą, to już nie moja wina.

– Dlaczego miałbym odczuwać wyrzuty sumienia? – zapytał żywo Merlin. – Całą noc próbowałem się z tobą skontaktować.

Chciałam dać sobie z tym spokój, ale wstąpił we mnie chyba jakiś demon. Nie potrafiłam wymazać z pamięci widoku fotografii Merlina i Genevieve.

– Chyba niekoniecznie całą noc. Udało ci się znaleźć czas na długi, wolny taniec…

Merlin błyskawicznie zrozumiał, co miałam na myśli, i na jego twarzy pojawił się grymas.

– To nie w porządku. To był tylko jeden taniec. Teraz wiesz, jak się czułem, widząc twoje zdjęcie z Lukiem.

– Czyli… to miała być twoja zemsta? – spytałam z niedowierzaniem.

– Nie bądź dziecinna. Nie jestem taki.

– Dziwne, bo aż chciałoby się powiedzieć: wet za wet.

– Skoro już o tym mówisz – warknął Merlin – w naszym związku chyba od początku było nas troje, i nie mam na myśli Genevieve. Nie mogę uwierzyć, że tego nie widzisz.

– Nie widzę.

– Ten cały… Luke prowadzi to swoje dochodzenie tylko po to, by zbliżyć się do ciebie.

– Jeśli chcesz wiedzieć – odparłam zgryźliwie – to jest MOJE dochodzenie. To on pomaga mnie.

– Widziałem, w jaki sposób on na ciebie patrzy.

– To absurd. Narażasz się na śmieszność – rzekłam najbardziej dorosłym głosem, na jaki było mnie stać. – Przyjaźnię się też z dziewczyną Luke’a. Znamy się od lat i często spędzamy wspólnie czas.

– A kiedy ostatnio? – zapytał spokojnie Merlin.

Nie potrafiłam odpowiedzieć, ponieważ właśnie dotarło do mnie, że nie widziałyśmy się od bardzo dawna, jakby Laura mnie unikała.

– To Genevieve zawsze nam przeszkadza – odparowałam, ignorując jego zarzut.

– Ona potrzebuje otuchy.

Odsunęłam się od niego najdalej, jak mogłam, kuśtykając na drugi koniec kuchni, i rzekłam:

– Spójrz na to z mojej perspektywy. Ona jest… wszędzie. Zawładnęła moim życiem, wszystko robi lepiej ode mnie. Jest moim lustrzanym odbiciem, tyle że lepszym.

Te słowa miały sprowokować go do zapewnienia mnie, że to nieprawda: „Nie gadaj głupstw, Katy. Oczywiście, że nie jest od ciebie lepsza ani ładniejsza, ani mądrzejsza czy milsza. Genevieve nie umywa się do ciebie. Jesteś wyjątkowa i kocham cię właśnie taką”.

Niestety, Merlin nic takiego nie powiedział. Zamiast tego wymamrotał przygnębionym głosem:

– Ostatnio wydaje mi się, że jesteś jakaś nieobecna.

– Nie mogę zostawić tego, co zaczęłam. To bardzo ważne – odparłam chłodno.

– Chyba wszystko jest ważniejsze ode mnie.

– Myślę, że powinniśmy od siebie odpocząć – rzuciłam. Byłam zaskoczona tym, co powiedziałam, ale nie mogłam już odwołać swoich słów.

Merlin schował głowę w dłoniach i wydał z siebie głośne westchnienie bezradności. Następnie wstał, podszedł do mnie i wziął mnie za rękę.

– Katy… Ja nie chcę, żeby tak się to skończyło. Porozmawiajmy… Wyjaśnijmy sobie to zamieszanie. Wcześniej wszystko szło nam doskonale.

Jego wyznanie nie zrobiło na mnie wrażenia. Czułam się tak, jakbym zamieniła się w bryłę lodu. W jego dotyku czułam jej smak i zapach, a w jego słowach słyszałam jej głos. Nie zareagowałam ani słowem.

– Nie chcę, żebyśmy się rozstali – błagał. – Może Genevieve zbyt długo u mnie przebywała i dlatego zrobiło mi się jej żal. Nie pozwolę ci tak odejść.

– Nie masz na to wpływu, Merlin.

– Nie poddam się tak łatwo – nie dawał za wygraną. – To nie ty przez siebie przemawiasz.

– To ja.

– Mam w telefonie twoją wiadomość. PS Kocham Cię. To nie była prawda? Okłamałaś mnie?

Zawahałam się przez chwilę i zawiesiłam oczy na jego przystojnej twarzy, czerwonej od złości i desperacji, oraz płonących oczach, które patrzyły na mnie błagalnie.

– Merlin, powinnam już pójść.

– Nie możesz. Muszę ci coś dać. Powiedzmy, że to przedwczesny prezent na gwiazdkę.

– Nie mogę nic od ciebie przyjąć… naprawdę – byłam na siebie zła, że przyszłam do niego zaraz po imprezie.

– Ale nikomu innemu się to nie przyda – odparł chłopak – i czułbym się urażony, gdybyś tego nie przyjęła. Dasz radę wejść po schodach? Chciałbym, żebyś zobaczyła go w odpowiednim miejscu.

Tak bardzo nalegał, że nie potrafiłam mu odmówić. Pomógł mi dostać się do jego studia, gdzie owiał mnie powiew zimnego powietrza. Okno było otwarte i wleciało przez nie kilka liści, które teraz leżały na podłodze. Merlin jakby nieco odżył. Położył dłonie na moich ramionach, a mój żołądek na sam jego dotyk wywrócił się do góry nogami. Przepełniło mnie uczucie tego wszystkiego, co straciliśmy, niewypowiedzianych słów, rzeczy, których nie dane nam było razem zrobić. To uczucie podeszło mi aż do gardła i tam zostało, prawie mnie dusząc. Jedna część mnie chciała odepchnąć Merlina, druga część pragnęła mocniej się w niego wtulić.

Zerknęłam w lustro i popatrzyłam na nasze odbicie. Zdziwiłam się, jak dobrze razem wyglądaliśmy. Chyba nie potrzebowałam lepszego dowodu na to, że kochał mnie, a nie Genevieve. To ja byłam teraz przy nim i to o mnie się właśnie starał. Zwróciłam się ku niemu, a mój upór już nieco osłabł, kiedy nagle kątem oka dostrzegłam odblask jakiegoś koloru. Na haczyku obok okna wisiało coś obracającego się na wietrze i migoczącego w świetle, mieniąc się niczym szmaragd. Nie miałam wątpliwości, skąd się to wzięło. Wyrwałam się z objęć Merlina, a jego twarz znów spochmurniała.

Podeszłam do okna i skrzywiłam się:

– Poznaję ten wisiorek. Należy do Genevieve.

– Nawet go nie zauważyłem – wymamrotał. – Ona robi ich na pęczki i wręcza wszystkim uczniom mamy.

– Nie takich samych jak ten – upierałam się.

– Musiała zostawić go tu przez przypadek.

– Czyli ona tu była? W twoim pokoju?

– Pomagała mi przy twoim prezencie – powiedział z naciskiem.

Nawet nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Wychyliłam głowę, aby popatrzyć na szybko płynące po niebie chmury, które w połączeniu z ramą okna wyglądały jak doskonałe dzieło sztuki.

Merlin zbliżył się do sztalugi i zamarłam z przejęcia. W całym tym zamieszaniu zupełnie zapomniałam o obrazie. Zapewne właśnie on był prezentem od Merlina.

– Nie mogę go przyjąć, Merlin… Nie teraz…

– Musisz – nalegał. – Jest skończony i jest tylko dla ciebie – jedną ręką przeczesał swoje ciemne włosy i dodał:

– To coś, czego nie mógłbym podarować nikomu innemu. – Czy Genevieve pomagała ci właśnie przy obrazie? –

spytałam podejrzliwie. Przytaknął.

– Ale… Mówiłeś, że potrafiłbyś namalować mnie z pa mięci. Merlin wyciągnął ku mnie rękę i dotknął mojej twarzy.

– Tak było, Katy, ale nagle coś się wydarzyło… Kiedy byłem zazdrosny o Luke’a… Zapomniałem, jak wygląda twoja twarz…

– Zapomniałeś, jak wygląda moja twarz?! – powtórzyłam rozpaczliwie.

– Nie na długo. Zrozum, zawsze mógłbym namalować twoją podobiznę, ale nie… duszę. Bez tego ten obraz byłby jak każdy inny.

– A jak mogła ci pomóc Genevieve?

Zmarszczył czoło, próbując udzielić mi odpowiedzi.

– Obie jesteście kreatywne i uduchowione… Sama jej obecność przypomniała mi, jaka jesteś niesamowita.

A więc Genevieve zastąpiła mnie w roli jego muzy. Teraz już wiedziałam, że nie mam ochoty patrzeć na obraz, ponieważ był nią skażony. Próbowałam wyjść z pokoju, ale Merlin już zaczął powoli odsłaniać płótno i nie potrafiłam odwrócić wzroku od jego dzieła. Zmianom uległy szczegóły – oczy były większe i bardziej lśniące, usta pełniejsze i bardziej okrutne, podbródek bardziej uniesiony. W ten sposób z wolna ukazała się moim oczom przedziwna hybryda mnie i Genevieve, której oczy patrzyły na mnie niezależnie od tego, gdzie stałam.

Zerkałam to na obraz, to na Merlina, by upewnić się, że nie jest to jakiś chory żart. Do gardła podeszła mi żółć i przestraszyłam się, że zwymiotuję. Jego twarz była taka dumna, on naprawdę niczego nie rozumiał. Gdyby to wszystko nie było tak tragiczne, możliwe, że zareagowałabym śmiechem. – Nie masz mi nic do powiedzenia, Katy? Miałam. Dwa słowa: – Żegnaj, Merlin.



ROZDZIAŁ 
27

Trwała semestralna przerwa i cieszyłam się, że nie muszę co pięć minut przypadkiem wpadać na Merlina w szkole i będę mogła wylizać swoje rany. Wszystko to, co obiecała mi Genevieve, spełniło się – odebrała mi przyjaciółki i chłopaka oraz zniszczyła szkolne prace. Doskonale wiedziała, co wtedy zrobię i jak zareaguję. Jednak najbardziej ze wszystkiego zabolał mnie obraz i związane z nim totalne upokorzenie i wstyd. Dzięki Bogu, zdążyłam zerwać z Merlinem, jeszcze zanim mi go pokazał. Przejęłam inicjatywę i zachowałam godność, co zawsze było jakimś pocieszeniem. Wydawało mi się to dziwne, ale niepewność, czy rzeczywiście jesteśmy parą, była chyba trudniejsza do zaakceptowania niż świadomość, że właśnie go straciłam.

Nie było więc wielu rzeczy, które odwracały moją uwagę od ważnych spraw – Hannah wybrała się na kilka dni do Paryża, aby szlifować francuski, a Nat przez większą część ferii musiała zajmować się siostrzyczką. W końcu miałam wystarczająco dużo czasu, aby skoncentrować się na własnych pracach, ale wszystkie okazały się bez życia, dominowały w nich smutne i niewyraźne kolory, jak gdyby ktoś poprosił mnie o zaprojektowanie kolekcji pogrzebowej. Cały czas siedziałam w pokoju, by uniknąć konfrontacji z mamą, która znów zachowywała się dziwnie. Nie wiadomo skąd przyszedł jej do głowy pomysł, że możemy wyprowadzić się do innego miasta i zacząć wszystko od nowa. Mama nie cierpiała zmian, więc zaczęłam podejrzewać, że jej decyzja miała jakiś związek z reakcją na prawdziwe imię Genevieve.

Kiedy Luke dowiedział się o mnie i Merlinie, po pracy przyjechał z kwiatami i mówił przyciszonym głosem, jakby ktoś umarł. Nadal nie mogłam jeszcze swobodnie chodzić, więc wszedł do kuchni i wstawił kwiaty do wody, a następnie nieudolnie ułożył je w wazonie.

– Jak kostka?

– Ciągle boli – to mówiąc, podciągnęłam nogawkę dżinsów. Stopa mieniła się wszystkimi kolorami tęczy i była jeszcze dziwnie napuchnięta.

Luke wziął sobie jabłko z koszyka z owocami i ugryzł duży kawałek. Po jego podbródku spłynął sok.

– Powinnaś ją prześwietlić, na wszelki wypadek.

– Mama powiedziała to samo.

– Bardzo boli?

– Do szaleństwa.

– Jeśli nie sprawisz sobie kuli, nie będziesz mogła wrócić do szkoły – zamachał kluczykami od samochodu. – No chodź. Zawiozę cię do szpitala… tak, teraz… Będziesz to miała za sobą.

Trochę pomruczałam, ponieważ jak zwykle miał rację. Ociągając się, złapałam torbę i pokuśtykałam do jego auta. Gdy prowadził, obserwowałam go z profilu i wspominałam słowa Merlina na temat Laury. Nie potrafiłam jednak zebrać się na odwagę i go o nią zapytać. Dojechaliśmy do szpitala i znaleźliśmy urazówkę. Nigdy wcześniej nie byłam w normalnym szpitalu i zaskoczyła mnie liczba osób oczekujących na przyjęcie.

– Dobrze, że to nie noc – wyszeptał Luke. – Wtedy nie wygląda to zbyt dobrze.

– Poradzę sobie sama – odrzekłam dzielnie. – Po prostu zostaw mnie tutaj, a ja wrócę taksówką.

– Nawet o tym nie myśl – upierał się i zaczął pogwizdywać wesoło.

– Laura na pewno mnie nienawidzi – nerwowo zaczęłam temat.

– Dlaczego?

– Bo zawsze zabieram ci tyle czasu.

– Nie przeszkadza jej to.

– Zawsze tak mówisz. Zawsze powtarzasz, że Laura nie ma nic przeciwko.

Luke zmienił pozycję i zaczął się we mnie wpatrywać. Zwykle miał spojrzenie żywe i radosne, ale dziś było zimne, bladoniebieskie i głębokie niczym fiord.

– I co z tego, Kat?

– Po prostu… Dlaczego ostatnio mnie nie odwiedza? Kiedyś świetnie się dogadywałyśmy.

– Jest zajęta – wzruszył ramionami. – Zresztą teraz jest inaczej… No wiesz, ona cię tylko czesała i takie tam… Byłaś dzieciakiem.

Przez dłuższą chwilę rozważałam jego słowa. Nie rozumiałam, do czego zmierza, ale nie podobało mi się to. Może ona naprawdę mnie unikała?

– W porządku, tylko jej nie zaniedbuj, Luke. Widzisz, jak to się może skończyć.

– Merlin czuł się zaniedbywany? – spytał cicho.

– Najwidoczniej.

– Wkrótce ból minie – wymamrotał – a ty znajdziesz sobie nowego chłopaka.

– Znajdę? – powtórzyłam zaszokowana. – Ja nie szu

kam chłopaka i to ja zerwałam z Merlinem, nie odwrotnie. Luke był zbity z tropu.

– O rany, Kat, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Myślałem, że…

– …złamał mi serce?

– Nie, że nie możesz się po tym pozbierać.

Nie mogłam porozmawiać o rozstaniu z nikim innym, więc było dla mnie ulgą, że mogę zwierzyć się Luke’owi, choć nie byłam w stanie wspomnieć o obrazie ani o tym, co Merlin mówił na temat Luke’a.

– Coś się między nami zmieniło. Merlin wyglądał i brzmiał tak jak zawsze, ale czegoś brakowało… Tak jakby jego część została mi odebrana. Brzmi to głupio, co?

– Nie, wcale nie – odrzekł po chwili zamyślenia. – Brzmi naprawdę głęboko. Jesteś już bardzo dojrzała… emocjonalnie.

– Przestań się ze mną droczyć, Luke.

– Nie droczę się – odparł, a na jego twarzy chyba pierwszy raz nie było głupiego uśmieszku. – A co z Genevieve? – Luke ściągnął policzki. – Byłaś taka poruszona, gdy opuszczaliśmy poddasze. Pomyślałem, że masz coś w zanadrzu.

– Od tego czasu o niczym innym nie myślę… Ale wciąż trafiam na ścianę… w związku z Yorkiem.

W tym momencie przeszła obok nas kobieta w ciąży, a ja spojrzałam na nią przerażonym wzrokiem. Jak to możliwe, że czyjś brzuch jest w stanie się tak rozciągnąć? Tryby w mojej głowie znów zaczęły pracować, ale tym razem wymyśliłam coś tak zatrważającego, że musiałam się pochylić i prawie schowałam głowę między kolanami.

– Wszystko w porządku, Kat?

– Luke… Jesteśmy w szpitalu – wyszeptałam. – Co się dzieje w szpitalach?

– Hmm… chorzy ludzie są leczeni.

– I rodzą się dzieci.

– Taaak…

– Nie widzisz tego? – ukryłam twarz w dłoniach.

– Czego?

– To straszne, ale chyba…

W tym momencie pielęgniarka wyczytała moje nazwisko, więc z wielką ulgą wstałam z krzesła i udałam się na badanie i prześwietlenie skręconej kostki. Dzięki temu przestałam myśleć o wersji wydarzeń, która zrodziła się w mej głowie i przybierała coraz większe rozmiary. Nie miałam zamiaru mówić nic więcej do czasu powrotu do domu.

Moja kostka była już odpowiednio opatrzona, a w rękach miałam dwie kule. Było późno, a światło w sypialni mamy nie świeciło się. Luke wszedł do domu za mną, cicho zamykając za sobą drzwi. Chodził tam i z powrotem po naszym salonie z rękoma za plecami. Normalnie pewnie bym go wyśmiała, ponieważ wyglądał poważnie, jak członek rodziny królewskiej.

– No więc? Powiesz coś wreszcie?

– Tam z boku jest album ze zdjęciami. Mógłbyś mi go podać?

Przykucnął posłusznie, otworzył szafkę i włożył do niej rękę. Po chwili bez słowa wręczył mi brązowy skórzany album. Przerzucałam stronę po stronie i zatrzymałam się mniej więcej w połowie, po czym obróciłam album w kierunku Luke’a.

– To ja jako noworodek.

– No i?

– To chyba oczywiste… Powinieneś zauważyć, że wyglądam inaczej.

– Nie bardzo. Tak jak mówiłem, dziecko to dziecko.

Wyciągnęłam z torby fotografię i pomachałam mu nią przed oczami.

– Byłam wcześniakiem i urodziłam się prawie łysa. To dziecko jest większe i ma kruczoczarne włosy. Mówiłam poważnie… To dziecko to nie ja.

Luke tylko westchnął.

– Może twoja mama była zmęczona po tych wszystkich bezsennych nocach i pomyliła się, opisując zdjęcia, albo zaszła pomyłka w zakładzie fotograficznym.

– I nigdy nie zauważyła, że ma zdjęcie innego dziecka? – odparłam z miażdżącą pogardą.

– Dzieci zmieniają się w ciągu kilku dni. Mogą być grubsze, chudsze, wypadają im włosy…

– To nie jest moja twarz – upierałam się. – Nie bez przyczyny to zdjęcie zostało schowane, a razem z nim akt urodzenia i obrączka. Nie mogę uwierzyć, że nie widzisz, jakie to jest ważne. Domyśliłam się tego w szpitalu.

– No i co z tego, Kat? – Luke zaczął już wyraźnie zrzędzić. – Sądzisz, że ty i Genevieve mogłyście urodzić się na tym samym oddziale położniczym?

– Nawet więcej – wzięłam głęboki oddech. – Wiem, że to brzmi niewiarygodnie… a nawet zakrawa na szaleństwo, ale… wydaje mi się, że to możliwe, że… mama zabrała ze szpitala nie swoje dziecko.

Luke musiał zakryć usta i zatkać nos, żeby stłumić swój niepohamowany śmiech. Po kilku minutach przeprosił mnie jednak.

– Nawet ja się tego nie spodziewałem. To ja niby jestem dziennikarzem i to ja powinienem doszukiwać się teorii spiskowych.

Nie czułam się urażona, ponieważ miałam świadomość, jak zwariowany był mój pomysł. Mimo to starałam się mówić z powagą i opanowaniem, aby Luke poważnie potraktował moje słowa.

– To właśnie jest związek między mną, Genevieve i mamą. Urodziłam się w innym mieście, dziecko, które nosi moje imię, nie jest mną, a mama aż zbladła, usłyszawszy imię Grace. To może wyjaśniać, dlaczego Genevieve mnie nienawidzi.

– Czy ty właściwie wiesz, co mówisz Kat? Sugerujesz, że Genevieve jest córką twojej mamy, a ty… kogoś innego?

– Tak przypuszczam…

– Ach, a twoja mama o tym wie. Więc dlaczego pozwoliła na to wszystko?

– Do tego jeszcze nie doszłam, ale… Myślisz, że to nie

możliwe? Przewrócił oczami.

– Myślę, że naczytałaś się zbyt wielu kiepskich książek albo naoglądałaś telenowel.

– Ale popatrz… Wszystkie te rzeczy były ukryte w skrzynce, której miałam nigdy nie znaleźć. Mama nigdy nie powie mi, gdzie się urodziłam, dlatego odcięła się od wszystkich, nawet od swojej rodziny. Całe życie przed czymś ucieka, a ostatnio nawet napomknęła, że może mnie stracić.

– Żyjemy w Wielkiej Brytanii. Dzieci nie podmienia się tu w szpitalach, zwłaszcza bez niczyjej wiedzy. Po to właśnie są te bransoletki. Nie zdejmuje się ich do czasu wypisania dziecka ze szpitala.

Przełknęłam głośno ślinę i powiedziałam bardziej do siebie samej niż do Luke’a:

– Nagle wszystkie groźby Genevieve zaczynają nabierać sensu. Mówiła, że nie ma tu miejsca dla nas dwóch… Ma prawo do mojego życia, bo powinno ono należeć do niej. Nie może mi wybaczyć, ponieważ miała takie okropne dzieciństwo. Odwiedziła też mamę, udając, że sprzedaje biżuterię, ale rzeczywiście chciała tylko spotkać się z nią twarzą w twarz.

– Ale jak ona mogła sama odkryć coś takiego?

– Nie wiem… Ale nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo jest sprytna.

Na te słowa Luke zaczął uderzać palcami w stolik do kawy, a ja ciągnęłam dalej swój monolog:

– To by wyjaśniało, dlaczego mama jest taka tajemnicza i nigdy nie chce rozmawiać o przeszłości. Zawsze myślałam, że chodzi o mojego ojca, ale może jest inaczej.

– Muszę się nad tym zastanowić.

– Może byłbyś w stanie trochę poszperać? Zdobyć dane ze szpitala albo rejestr urodzeń, albo… Sama nie wiem, masz swoje źródła.

– Nadal nie znamy prawdziwego nazwiska Genevieve-Grace – przypomniał mi Luke, zakładając kurtkę. Zawahał się, stojąc jedną nogą w domu, a drugą na zewnątrz. – Znam łatwiejsze rozwiązanie… Dowiedz się, kiedy ona ma urodziny. Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, musiałyście się urodzić w odstępie kilku dni.

– Jesteś geniuszem! – zawołałam. – Ale jak to zrobić?

– To chyba proste. – Luke popatrzył na mnie zdumionym wzrokiem.

– Z Genevieve nic nie jest proste – wymruczałam. – Ważne, by niczego nie przeczuwała. Nie mogę spytać o to Nat lub Hannę, bo wtedy ona może się o tym dowiedzieć.

– Przykro mi, ale zostawiam to tobie, Kat. Jestem pewien, że coś wymyślisz.

Zaraz po wyjściu Luke’a udałam się na górę i odsunęłam szufladę mojej szafki przy łóżku. Nie podzieliłam się z Lukiem tylko jedną rzeczą, a mianowicie moją obsesją na punkcie wisiorka. To nie działo się tylko w mojej wyobraźni. Za każdym razem, gdy brałam go do ręki, sprawiał wrażenie cięższego. To tak, jakby symbolizował rosnącą siłę Genevieve. I dlaczego nie byłam w stanie wyrzucić go ani zniszczyć? Po każdej takiej próbie błyskawicznie do mnie wracał. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć. Leżałam pod kołdrą, zastanawiając się nad wszystkim, co się stało, a wisiorek rzucał w tym czasie dziwne cienie na moją ścianę.

„Jesteś naznaczona, Katy”.

Przypomniałam sobie żonę pastora, która utrzymywała, że nadal czuje obecność Genevieve w domu, tak jakby jakaś jej część została mimo upływu lat. Może ona też była naznaczona? Luke potrafił racjonalnie wytłumaczyć właściwie wszystko, ale nie udało mu się sprawić, bym przestała drżeć ze strachu przed kawałkiem szmaragdowego szkła. To mama wprowadziła wisiorek do domu i odniosłam wrażenie, że jedynym sposobem na jego pozbycie się będzie oddanie go Genevieve. Już raz spróbowałam, ale bezskutecznie. Tym razem wiedziałam już, co mam robić.

ROZDZIAŁ 
28

Luke musiał wyjechać na tydzień na jakiś kurs szkoleniowy, ale zaproponował, że pierwszego dnia po przerwie podwiezie mnie rano do szkoły. Wysiadłam z samochodu w momencie, w którym do budynku zbliżała się Genevieve i dookoła mnie zebrało się mnóstwo osób. Ból kostki wart był przynajmniej jej zawistnego widoku, gdy wszyscy podbiegli do mnie i oferowali pomoc. Ktoś wziął ode mnie torbę, inna osoba papierową teczkę, a reszta żartowała sobie z mojej kontuzji i chciała wypróbować kule. Stopa była zbyt spuchnięta, abym mogła założyć normalne buty, więc musiałam pożyczyć od mamy stare trzewiki, w których chodziła po domu. Wyglądałam w nich jak w kajakach. Były tak brzydkie, że mogły uchodzić za awangardowe, a już na pewno wzbudzały zainteresowanie. Skierowałam się prosto do klasy i ku swojej uldze wreszcie usiadłam, co przyszło mi z niemałym trudem.

Pani Clegg podeszła do mnie z uśmiechem.

– Jesteś proszona do sekretariatu, Katy. To na pewno tylko formalność. Chcą się chyba upewnić, że do czasu wyleczenia kontuzji nie będziesz uczęszczać na lekcje WF-u.

Powoli przyzwyczajałam się do chodzenia o kulach, choć dzięki nim odkryłam istnienie mięśni, z których wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, i ręce odpadały mi z bólu. Sekretarka, pani Wright, poprosiła, żebym usiadła naprzeciwko niej, i przeczytała mi zasady bhp, mówiące o tym, czego nie wolno mi robić. Musiałam wyglądać na znudzoną, gdyż, widząc mój pusty wzrok sekretarka stwierdziła, że przepisy są zupełnie oczywiste. Gdy mówiła, przypomniałam sobie słowa Luke’a: „Zostawiam to tobie, Kat. Jestem pewien, że coś wymyślisz”.

Kto mógł mieć dostęp do informacji o Genevieve? To mogła być szansa, na którą czekałam.

– Mogłabym poprosić panią o przysługę? – spytałam i spróbowałam wstać z krzesła z udawanym grymasem bólu. – Nasza nowa koleżanka Genevieve jest urocza, ale bardzo nieśmiała i na pewno nie powie nikomu, kiedy ma urodziny, bo nie chce wokół siebie zamieszania. Czekałam cierpliwie, w nadziei, że pani Wright zrozumie aluzję i nie będzie czekać, aż zapytam ją wprost, lecz jej twarz pozostała bez wyrazu.

– Mogłaby pani podać mi jej datę urodzin, aby nie straciła przyjęcia? To takie smutne… Ona jest sierotą i chcielibyśmy zrobić jej wielką niespodziankę.

– Przykro mi, Katy – sekretarka pokręciła głową z żalem. – Nie mogę tego zrobić. Może ci się wydawać, że to drobiazg, ale obowiązują nas przepisy o ochronie danych

osobowych. Nie mogę przekazywać takich informacji na temat uczniów.

Podniosłam się i zawiedziona powolnym krokiem skierowałam się do drzwi. Wizyta w sekretariacie wydawała mi się wielką szansą. Nie udało się jednak i nie widziałam już innej możliwości. Kontakt z nowymi rodzicami zastępczymi Genevieve byłby zbyt ryzykowny, gdyż mogliby oni poinformować ją o moich dociekaniach.

– Katy?

Zatrzymałam się, wyprostowałam i odwróciłam się. Pani Wright patrzyła na mnie z uśmiechem.

– Jeśli chcesz, mogę ci podać datę moich urodzin – to mówiąc, puściła do mnie oczko, a mi przyszło do głowy, że chyba jest przepracowana. – Bo wiesz… Jedna z nowych uczennic urodziła się w tym samym miesiącu co ja, z tym że ja pod koniec, a ona na początku tego miesiąca. Na samiutkim początku.

Nie miałam już problemów z odgadnięciem jej intencji i skwitowałam jej słowa śmiechem. To miło z jej strony, że zgodziła się obejść w ten sposób zasady.

– Kiedy ma pani urodziny, pani Wright? – uśmiechnęłam się szeroko.

– Jak miło, że pytasz, Katy. Dwudziestego dziewiątego czerwca.

Otworzyła przede mną drzwi, a ja podziękowałam jej wylewnie. A więc Genevieve musiała urodzić się pierwszego czerwca, co oznaczało, że różnica czasu między naszymi urodzinami wynosiła cztery dni. Mogło to potwierdzać moją teorię, że nasze matki przebywały jednocześnie w tym samym szpitalu. Nie powiem, by przybliżyło mnie to do poznania prawdy, ale przynajmniej uzyskałam kolejną poszlakę.

Przede mną była jeszcze jedna przeszkoda. Prędzej czy później musiałam się zobaczyć z Merlinem. Wolałabym jednak prędzej, gdyż cała byłam rozedrgana, a w moim żołądku czułam niepokój. Serce podeszło mi do gardła, gdy w przerwie na lunch wszedł na stołówkę i nasze spojrzenia natychmiast się spotkały. Uśmiechnął się do mnie z żalem i musiałam złapać oddech, ponieważ był tak przystojny i widać było, że za mną tęskni. Czułam się jak w jednym z tych czarno-białych filmów, w których bohaterowie są skazani na wieczną rozłąkę i patrzą na siebie nawzajem, nie roniąc łez, ponieważ muszą być silni. Film kończy się wzruszającą, ale i krzepiącą sceną, ukazującą ruszający ze stacji pociąg przy akompaniamencie smutnej muzyki…

„Weź się w garść, Katy Rivers!”.

Po szkole czekałam na Nat przy automatycznych drzwiach na szczycie schodów, gdyż zaproponowała, że jej mama odwiezie mnie do domu po lekcjach. Stanęłam w kącie, aby nikt mnie nie uderzył ani nie przewrócił. Byłam sama, ale za moment wyrosła przede mną Genevieve i zagrodziła mi drogę rękami, udając, że próbuje pomóc. Dzień był jasny, więc stałyśmy twarzą w twarz w późnojesiennym słońcu. Byłam jak zaczarowana i nie potrafiłam odwrócić wzroku. Przy nosie miała niemal niewidoczną bliznę, a gdy ją dostrzegłam, z zażenowaniem dotknęłam tego samego miejsca na mojej twarzy. Poczułam maleńką wypustkę – pozostałość po podobnej bliźnie, będącej „pamiątką” po upadku z huśtawki w wieku około dziesięciu lat. Genevieve odgarnęła grzywkę z oczu i zauważyłam, że piegi na jednej z jej rąk układały się w kształt gwiazdy. Miałam podobny ślad, ale na drugiej ręce. Mama powtarzała zawsze, że to na szczęście.

Nie widziałam Genevieve od ponad tygodnia i prawie zapomniałam, jakie to złe uczucie. Tego dnia zobaczyłam u niej ciekawe pomieszanie triumfu i dumy z niecierpliwym wyczekiwaniem.

– Przykro mi, że nie byłaś na imprezie, Katy. Wszyscy byliśmy z tego powodu zdruzgotani.

– Nic się nie stało, Genevieve. Nie mieliście na to wpływu. To miło z twojej strony, że zrobiłaś to dla Nat. Była zachwycona.

– To prawda – popatrzyła na swoje paznokcie, jak gdyby je piłowała. – Odebrałam ci już przyjaciółki. Teraz została już tylko jedna osoba.

– Chyba nie masz na myśli Merlina? Genevieve z nonszalancją wzruszyła ramionami.

– A co, jeszcze ci nie powiedział? – spytałam.

– O czym?

– Że z nim zerwałam.

– To znaczy? – zawiesiła głos. – Ty zerwałaś z nim?

– Sama go zapytaj, jeśli mi nie wierzysz.

Potrzebowała kilku sekund, by oswoić się z tym, co jej powiedziałam, a gdy tak myślała, widziałam wystający z jej ust czubek języka.

– Merlin chciał z tobą zerwać, więc aby wyjść z twarzą, postanowiłaś go uprzedzić?

– Wcale nie – sprostowałam. – Chciał spędzać ze mną więcej czasu, ale trochę mnie to… krępowało.

– Może gdyby ci się udało z nim wyjechać i spędzić razem romantyczną noc, wszystko potoczyłoby się inaczej – zaśpiewała piskliwym i pełnym sarkazmu głosem. – Nigdy się tego nie dowiemy.

Zbliżyłam się do niej, nadal uśmiechając się z przesadną słodyczą.

– Teraz jest cały twój. Wszyscy będą wiedzieć, że jesteś tylko nagrodą pocieszenia, ponieważ ja go odrzuciłam.

Twarz próbującej opanować emocje Genevieve była jak namalowana. Postanowiłam wbić nóż jeszcze głębiej.

– W sumie to nie jest aż taki przystojny, nie? Ciesz się nim, póki możesz.

Przez chwilę myślałam, że porządnie zalazłam jej za skórę, ale odpowiedziała mi przeszywającym do szpiku kości śmiechem.

– On nigdy nie był twój, ani przez moment. Pozwoliłam wam być z sobą, bo tak mi się podobało.

– Już ci wierzę. Westchnęła z tęsknotą i spojrzała na szare niebo.

– Mogłabym cię teraz zepchnąć. Wcale nie mocno, a wszyscy pomyśleliby, że się potknęłaś. Nieostrożna Kat, zamiast poczekać na windę, wybrała schody.

Rzeczywiście byłam nieostrożna, że dałam się tak przyprzeć do muru. Bez zastanowienia wyszłam głównymi drzwiami, zamiast zjechać windą, która zabrałaby mnie na poziom zerowy.

– Ale by mi ulżyło – wyszeptała.

– Nawet nie potrafisz znaleźć sobie miejsca w życiu – powiedziałam wyzywająco – dlatego musiałaś ukraść moje. Czy to nie żałosne?

– Wystarczyło tylko kilka ruchów pędzlem i zostałaś zmazana – wymachiwała ręką, jak gdyby malowała w powietrzu.

Czyżby chodziło jej o obraz? Nie powiedziała nic więcej, a ja udawałam przed sobą, że wierzę, iż Merlin jej go nie pokazał. Zrobiłam krok do przodu i spojrzałam w dół. Zakręciło mi się w głowie. Poczułam się bezsilna. Cały czas miałam świadomość ciężaru, który trzymałam w rękach. Wyraźnie czułam zimny dotyk metalu i szkła. Prawie się potknęłam i wyciągnęłam ręce, by złapać Genevieve za poły kurtki, co umożliwiło mi wrzucenie jej do kieszeni wisiorka. Gdy to zrobiłam, wyprostowałam się i odzyskałam równowagę.

– Czy robisz tak każdemu, kto cię rozzłości? – spytałam z nową dawką pewności siebie.

– Może powinnaś bardziej na siebie uważać – Genevieve uniosła podbródek.

– Tak mi przykro z powodu rodziny, która cię adoptowała – kpiłam. – Słyszałam twoją smutną historię… Dziwnym trafem każdy, kto się do ciebie zbliża, umiera.

Zareagowała tak, jakby moje słowa sprawiały jej przyjemność.

– Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę. Inni mnie lekceważą, ale nie ty. Myślę, że się rozumiemy.

Przyszła mi do głowy przedziwna myśl, że o godzinie wpół do czwartej w poniedziałkowe popołudnie właśnie usłyszałam, jak ktoś przyznał się do morderstwa. Nagle Genevieve chwyciła mnie za nadgarstek, a moja głowa wypełniła się jej straszliwymi myślami. Cofnęłam się w czasie i byłam w tym domu, widziałam płomienie smagające drewno, słyszałam pękanie szkła i okropne krzyki uwięzionych w środku ludzi. A ona się cieszyła. Wyczuwałam jej bezduszną satysfakcję. Jeśli naprawdę była do tego zdolna, musiałam działać szybko.

– Możliwe, że razem z mamą się stąd wyprowadzimy

– rzuciłam pośpiesznie – do innego miasta i zaczniemy wszystko od nowa.

– Na to już za późno, Katy.

– Za późno? Przecież chciałaś, żebym odeszła i zostawiła to miejsce dla ciebie. Zmarszczyła nos z udawanym żalem.

– Chciałam, ale teraz… chcę czegoś więcej. Zawsze będziesz gdzieś indziej, a tego sobie nie życzę.

– Więc co powinnam zrobić? Umrzeć?

– Powinno być tak, jakbyś się nigdy nie urodziła. Dlatego właśnie się odnalazłyśmy.

Jak zwykle mówiła zagadkami, ale tym razem musiałam zapytać:

– W jaki sposób mnie znalazłaś?

Genevieve odetchnęła, a moją twarz owiał lekki wiaterek. Jeden z jej loczków dotknął mego policzka.

– Znasz odpowiedź, ale jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy.

Zdążyłam przymknąć oczy i już jej nie było. Przy mnie stała natomiast Nat, która zrugała mnie, że nie zjechałam windą.

Po powrocie do domu byłam tak zdenerwowana, że zamknęłam się w swoim pokoju. Na samą myśl, że Genevieve mogła zobaczyć obraz, zrobiło mi się słabo. Odgarnęłam włosy z twarzy i wydałam z siebie długi, pełen rozpaczy jęk. Gdy spojrzałam na swoje odbicie w lustrze na drzwiach szafy, aż się wzdrygnęłam. Wyglądałam tak okrutnie i mściwie, że z trudem rozpoznawałam siebie. Odetchnęłam kilkakrotnie i przejechałam dłońmi wzdłuż czoła, policzków i ust, starając się pozbyć tego okropnego wyglądu. Mogłabym porozmawiać z Lukiem, ale nie było sensu zdawać mu relacji z wydarzeń tego dnia, zanim wróci do domu. Wyglądało na to, że zrobiłam krok naprzód, ale co miałam robić dalej?



ROZDZIAŁ 
29

Pociąg był pełen ludzi. Dzięki temu, że kulałam, wzbudziłam trochę współczucia i zaoferowano mi miejsce obok mężczyzny w średnim wieku, przed którym na stoliku leżało pudełko z drugim śniadaniem – wcinał kanapki z jajkiem i popijał gorący napój z termosu. Prawdopodobnie nikt nie chciał siedzieć przy nim, ale ja i tak zamierzałam oddać się rozmyślaniom, na co nie mogłabym sobie pozwolić, gdyby rzucało mną po całym przedziale na stojąco.

Gdy opuściliśmy miasto, zmieniła się sceneria za oknem

– wieżowce, fabryki i centra handlowe ustąpiły miejsca polom pełnym krów i pojedynczym gospodarstwom. Widok psuły tylko ogromne słupy wysokiego napięcia. Swoją wycieczkę zaplanowałam pod wpływem impulsu. Zadzwoniłam do babci i dziadka i uprzedziłam, że przyjadę, ale teraz nadszedł czas na trudniejszą jej część, czyli wymyślenie, co mam im powiedzieć. Miałam jeszcze godzinę, aby coś wykombinować. Oparłam głowę na zagłówku i pozwoliłam myślom odpłynąć. Problem w tym, iż byłam tak zmęczona, że powieki zaczęły mi ciążyć i w końcu się zamknęły.

Ujrzałam tuż przed sobą trzy lustra. Genevieve i ja siedziałyśmy ramię w ramię na wyściełanych stołkach i poruszałyśmy się dokładnie tak samo, niczym aktorki w jakiejś dziwnej farsie. Na toaletce leżała zabytkowa srebrna szczotka i grzebień. Gdy uniosłam szczotkę do swych włosów, Genevieve naśladowała moje ruchy, tak jakby była moim lustrzanym odbiciem. Przyspieszyłam swoje ruchy, usiłując sprawić, by przestała, ale nadążała za mną doskonale i nie mogłam jej powstrzymać. Zaczęłam poruszać się jeszcze szybciej i miałam nadzieję, że w końcu Genevieve się pomyli, jednak stopniowo to ona zaczęła mnie wyprzedzać i zrozumiałam, że teraz to ja naśladowałam ją i straciłam kontrolę nad swoim ciałem. Była w stanie poruszać moimi rękami i rzucać moją głową. Byłam zagubiona i wykończona, ale ona nadal pociągała za sznurki, tak jakbym była marionetką. A potem chwyciła się za głowę i wrzasnęła. Ale tak naprawdę osobą krzyczącą byłam ja, do tego straciłam głos. Wydałam z siebie tylko bezgłośny krzyk bólu i niemocy.

Spanikowana rozejrzałam się po przedziale, przekonana, że musiałam zaniepokoić pasażerów okropnym krzykiem, ale nikt nie patrzył w moją stronę. Genevieve prześladowała mnie nawet w moich myślach. Pociąg właśnie wjeżdżał na stację. Wzięłam torbę i skupiłam się na tym, bym wyglądała optymistycznie i radośnie.

– Katy!

Otoczyły mnie puszyste ramiona i wdychałam zapach perfum babci, które jak zawsze były cytrynowe. Obróciłam się i poczułam na policzku dotyk szorstkich wąsów.

– Wracasz z wojny? – zażartował dziadek niskim głosem.

– To nic, tylko kostka. Kilka dni chodziłam o kulach, bo nie mogłam stawać na tej nodze, ale teraz jest już coraz lepiej.

– Za dużo tańców? – babcia uśmiechnęła się, ukazując dołeczki w policzkach.

Dziadek nalegał, bym w drodze do ich wioski zapięła pas bezpieczeństwa. Gdy tylko wysiedliśmy z samochodu, babcia wzięła mnie pod ramię.

– A teraz chodź do kuchni, zrobię ci herbaty. Mamy ciepłe babeczki i ciasto czekoladowe, i jeszcze takie herbatniki, które kiedyś lubiłaś. Mam nadzieję, że nadal masz dobry apetyt. Nie ma u mnie miejsca dla nastolatek, które się głodzą i później wyglądają jak szkielety. To nic dobrego!

Kuchnia w ogóle się nie zmieniła. Nadal była w niej mała spiżarka, starodawna lodówko-zamrażarka, wielki emaliowany zlew oraz okrągły stół z marmurowym blatem, przy którym zawsze siedzieliśmy.

Nerwy sprawiały, że miałam większy apetyt. Szybko pochłonęłam jedną zdeformowaną babeczkę i zabrałam się za ciasto czekoladowe, gdy babcia zdobyła się na odwagę i spytała:

– Twoja mama… Rebecca… Czy… wszystko z nią w porządku?

– Wszystko dobrze – odparłam z pełnymi ustami, wypluwając okruszki. – Coraz więcej wychodzi i zaczyna terapię, myśli nawet nad powrotem do pracy.

– To cudownie! – twarz babci pojaśniała. – Muszę do niej zadzwonić, moglibyśmy też przyjechać do was kiedyś. Często mamy na to ochotę, ale czasem… nie jest to takie łatwe.

Zakasłała zawstydzona i zaczęła smarować masłem babeczkę z wyjątkową pieczołowitością, co miało na celu ukrycie jej zażenowania.

Nie musiała nic wyjaśniać. Wiedziałam, dlaczego dziadkowie nie odwiedzają nas częściej. Mama zawsze znajdowała setki wymówek.

Do pomieszczenia wrócił dziadek.

– Czy Rebecca wie, że tu jesteś? – spytał. Pokręciłam głową, a on mruknął tylko: „Aha” – jak gdyby to był znaczący fakt.

Musiałam przełknąć kęs kilka razy, ponieważ miałam uczucie, jakby język przykleił mi się do podniebienia.

– Chciałabym… was o coś zapytać.

– O co? – spytali jednym głosem.

– O czasy mojego dzieciństwa. Zapadła niezręczna cisza, przerwana słowami babci:

– Szybko dorastasz… Czuliśmy, że w końcu zaczniesz pytać.

– Chodzi o twojego tatę? – spytał łagodnie dziadek.

– Hmm, niezupełnie. Po prostu… Znalazłam swój akt urodzenia i chciałabym dowiedzieć się czegoś o miejscu, w którym przyszłam na świat.

Dziadkowie wymienili zmartwione spojrzenia.

– Nie wiem, czy powinniśmy rozmawiać o tym bez wiedzy Rebeki – powiedziała babcia. – To ją musisz zapytać.

– Ale… ona nie chce o tym rozmawiać! – zawołałam poirytowana. – Wiem, że tak jest. Nigdy nie powiedziała mi, że urodziłam się w innym mieście, a jeśli zacznę ją zadręczać pytaniami, znów jej się pogorszy.

Na te słowa dziadek wstał z krzesła i wymamrotał coś o „doglądnięciu roślinek”, mimo że padał deszcz.

– Powiem ci tyle, co sama wiem – ustąpiła w końcu babcia. – Ale nie będzie to zbyt wiele – to mówiąc, napełniła filiżankę mocną pomarańczową herbatą i rozsiadła się wygodniej na krześle.

– Kiedy się urodziłaś, Rebecca miała tylko dwadzieścia jeden lat. Była na studiach muzycznych w Yorku i nawet nie wiedzieliśmy, że zaszła w ciążę. Dowiedzieliśmy się dopiero, gdy zadzwoniła z informacją o twoich narodzinach.

– Mama wam nie powiedziała? – spytałam zaskoczona.

– Bała się, że będziecie wściekli?

– Jesteśmy dość… konserwatywni – westchnęła cicho babcia – ale przecież wsparlibyśmy własną córkę. Tak postąpiłby każdy rodzic. Rebecca była bardzo niezależna i uparta i chyba postawiła sobie za cel dać radę w pojedynkę.

Wyobraziłam sobie mamę, która całe dnie spędzała, leżąc w łóżku, i pomyślałam, że jest raczej odwrotnością niezależności i uporu. Znów nie mogłam zrozumieć, co ją tak zmieniło.

– Co się stało, gdy przyjechaliście do szpitala?

– No właśnie, to jest dziwne, Katy. Rebecca już się wypisała, więc przyjechaliśmy do jej mieszkania.

– To znaczy, że nie widzieliście mnie w szpitalu? – serce podeszło mi do gardła.

– Nie… – twarz babci zmarszczyła się, gdy próbowała sobie przypomnieć szczegóły. – Zobaczyliśmy cię pierwszy raz dopiero, gdy miałaś pięć dni.

– A jaka była mama? To znaczy dawała sobie radę z własnym maleńkim dzieckiem?

– Opiekując się tobą, czuła się jak ryba w wodzie – odparła babcia z zachwytem.

– A… nie było tam nikogo więcej? Poznaliście jakichś znajomych mamy?

– Nie. Kiedy przyjechaliśmy, była bardzo zestresowana i powtarzała, że ma dosyć i chce wracać do domu. Pozdawała egzaminy i spakowała się. Oczywiście z naszą pomocą.

– I nie zauważyłaś niczego dziwnego? Babcia kiwała się w przód i w tył i zaśmiała się.

– Tylko tyle, że moja córka miała już własną córkę, a ja nie byłam na to w ogóle gotowa.

– Jak mogła to przed tobą ukrywać? Babcia świsnęła przez zęby.

– Tamtego roku nie przyjechała na Wielkanoc. Powiedziała, że musi się uczyć. A w pierwszych miesiącach ukrywała brzuch pod wieloma warstwami workowatych ubrań. Stwierdziliśmy, że przybrała na wadze przez niezdrowe studenckie jedzenie. Pamiętaj też, że urodziłaś się bardzo mała.

„To dlaczego moim imieniem opatrzone jest zdjęcie pucołowatego bobaska?” – miałam ochotę wykrzyczeć, ale z jakiegoś powodu te wątpliwości zeszły na dalszy plan, a nie chciałam dodatkowo zamartwiać babci. Intuicyjnie wiedziałam, że i tak nie potrafiłaby mi odpowiedzieć. Dziadkowie nigdy nie widzieli mnie w szpitalu, a jedynym dzieckiem, jakie ujrzeli, było to, które pokazała im mama.

– Czego ty w ogóle szukasz, Katy? – spytała łagodnie babcia.

– Sama nie wiem – odparłam zgodnie z prawdą. – Chyba powodu, dla którego mama nie chce rozmawiać ze mną o moich narodzinach. Pomyślałam sobie, że to musi byś jakaś tajemnica.

Babcia wzięła do ręki dzbanek z herbatą i już miała nalać sobie herbaty, gdy niespodziewanie oblała sobie dłoń i poparzyła się. Podłożyła rękę pod kran z zimną wodą, a ja stałam przy niej zaniepokojona.

– Nic mi się nie stało – próbowała mnie uspokoić, ale jej twarz była blada i zmartwiona. Poczułam się winna, że w ogóle do nich przyjechałam i obarczałam ich moimi kłopotami. Nagle do oczu podeszły mi łzy i próbowałam pozbyć się ich, szybko mrugając. Powodem łez nie była tylko Genevieve, ale też widok dziadków i świadomość, jak bardzo za nimi tęskniłam. Babcia musiała to zauważyć i poprosiła gestem, bym usiadła z powrotem. Położyła na mojej dłoni swą pomarszczoną rękę.

– Było coś jeszcze – zaczęła. Popatrzyła na mnie przez minutę, jakby miała wątpliwości, czy kontynuować, ale w końcu dokończyła zdanie. – Mieszkanie, w którym

mieszkała Rebecca, było zaniedbane i znajdowało się w podejrzanej okolicy. Niektórzy jej sąsiedzi mieli różne problemy… na przykład z narkotykami.

– Ale mama nie…?

– Boże uchowaj, nie. Ale zdarzył się tam wypadek.

– Jaki wypadek?

Babcia odchrząknęła i zaczęła bawić się pierścionkami oraz skrzyżowała ręce na piersi dokładnie tak, jak robiła to mama, gdy się denerwowała.

– Jedna z lokatorek przedawkowała… i niestety… nie przeżyła tego.

– A mama ją znała? Babcia przytaknęła.

– Rebecca była głęboko wstrząśnięta. Bardzo długo nie mogła po tym incydencie dojść do siebie i nawet zaczęliśmy się o nią z tego powodu martwić.

Możliwe, że zbliżałam się do wyjaśnienia, dlaczego mama zawsze była taka wrażliwa. Bałam się zadać kolejne pytanie:

– Ale dlaczego? Co takiego mama zrobiła?

Babcia wyjrzała za okno, a na jej twarzy malował się smutek.

– Prawie zamknęła się we własnym świecie… W niczym nie przypominała już tej radosnej, wesołej dziewczyny, którą była przed wyjazdem. Wiedzieliśmy, że cierpi, lecz nie potrafiliśmy w żaden sposób jej pomóc.

– Ale… potem mama wyprowadziła się i znalazła sobie nowe miejsce. Czyli musiała już dojść do siebie. Babcia pokiwała głową.

– Po jakimś czasie pomogło jej przesiadywanie w ogrodzie. Spędzała wiele godzin, pielęgnując kwiaty, a jej ulubione miejsce znajdowało się pod płaczącą wierzbą. Nawet nazwała ją twoim imieniem, Katy.

Ogarnął mnie niewyobrażalny smutek.

– I co? Nigdy nie wróciła do tamtego mieszkania?

– Nigdy. Nie chciała wspominać czasu, który tam spędziła, więc nigdy o tym nie rozmawialiśmy.

– Może miała tam jakichś wrogów? Babcia skwitowała moje słowa śmiechem.

– Rebecca nigdy w życiu nie miała żadnego wroga. Ona przynosiła wszystkim tylko radość i dobroć. – Mogłabym zobaczyć jakieś moje stare zdjęcia? – uśmiechnęłam się nieśmiało.

Babcia bardzo się ucieszyła, że może wyciągnąć rodzinny album. Zauważyłam, że wszystkie zdjęcia były dokładnie takie same jak te, które widziałam u mamy, ale żadne nie przypominało tego znalezionego na poddaszu. Kolejną godzinę musiałam spędzić, oglądając każdego członka mojej bliższej i dalszej rodziny, w końcu znudziło mnie to. Wytłumaczyłam, że nie mogę zostać na podwieczorku, gdyż mama potrzebowała mnie w domu. Kiedy żegnałam się z babcią, przyszło mi do głowy jeszcze jedno pytanie, które musiałam zadać.

– Kiedy mama była młodsza… czy wspominała czasem o swoich dziwnych snach albo… proroczych wizjach?

Babcia ze smutkiem pokręciła głową, po czym uściskała mnie ostatni raz.

– Uważaj na siebie, Katy – pożegnała mnie.

Kiedy wsiadłam do pociągu, była godzina szczytu i musiałam zadowolić się stojącym miejscem. Przedziały były wypełnione tłumem pasażerów i nawet skręcona kostka nie pozwoliła mi usiąść. Udało mi się znaleźć miejsce w kącie pod półką z bagażami, a w mojej głowie kłębiły się pytania bez odpowiedzi. Co zaszło w tamtym obskurnym mieszkaniu? I dlaczego mama tak bardzo nie chciała rozmawiać na ten temat? Musiało być to coś wystarczająco strasznego, by wolała się wyprowadzić, zamiast stawić temu czoło. Musiało mieć to też związek z Genevieve.



ROZDZIAŁ 
30

Zaledwie tydzień później zaczęłam słyszeć szepty – nieustający szum, niczym trzaski w eterze, towarzyszące mi wszędzie, gdziekolwiek się udałam. Czekały na mnie za każdym rogiem, w korytarzach i w rozmowach, które urywały się, gdy podchodziłam bliżej. Chociaż byłam już przyzwyczajona do prowadzenia podwójnego życia i udawania dobrego humoru, naprawdę zaczęło mnie to męczyć. Kiedyś, gdy siedziałam w toalecie, usłyszałam dwie rozmawiające dziewczyny, które stwierdziły, że sama jestem sobie winna. Winna czego? Co znowu zrobiła Genevieve? Czekałam więc na szczegóły związane z jej ostatnią sztuczką, a każdy nerw w moim ciele był napięty do granic możliwości.

Dzień po dniu dziwne zachowanie udzieliło się nawet Hannah i Nat, co przepełniło czarę goryczy. Już miałam poważnie z nimi porozmawiać, gdy nagle obie zaprosiły mnie na lunch. One płaciły i mogłam sobie wybrać każdy przepyszny deser pod słońcem – oczywiście dla złagodzenia ciosu, który miały mi zadać. Prawie im współczułam, patrząc na ich ukradkowe spojrzenia, nerwowe uśmieszki i przesadną uprzejmość. Genevieve musiała zrobić coś wyjątkowo podłego.

– Możecie mi po prostu powiedzieć, o co chodzi? – wypaliłam w końcu. – Trzymacie mnie w niepewności.

Stół zakołysał się i wiedziałam, że dziewczyny szturchają się pod stołem, ponieważ żadna z nich nie chciała odezwać się jako pierwsza.

Podniosłam się zniecierpliwiona.

– W tym momencie wychodzę, jeśli ktoś mi nie powie, co się dzieje – oznajmiłam.

Hannah skinęła na Nat, która zmrużyła oczy i zalała mnie potokiem słów.

– Merlin i Genevieve chodzą z sobą, to znaczy są razem. Nie chciałyśmy, żebyś dowiedziała się o tym pocztą pantoflową. To zaczęło się dopiero po tym, jak z nim zerwałaś, a on bardzo się martwi, że pomyślisz sobie coś innego.

Sama nie wiem, do czego porównać to, co wtedy poczułam – może do potrącenia przez autobus. Cały czas wiedziałam, że prędzej czy później do tego dojdzie, że Genevieve dopnie swego, że sama pchnęłam Merlina w jej ramiona… Ale teraz, gdy stanęłam przed faktem dokonanym, byłam w kompletnym szoku. Nie był to jednak największy problem. Wszyscy pewnie mówili o mnie i mi współczuli, co bolało mnie równie mocno.

– Merlin wie, że przekazujecie mi teraz tę wiadomość?

– syknęłam. Obie przytaknęły niemrawo.

– Co takiego? Że niby trzeba się ze mną obchodzić jak z jajkiem? Jak on śmie być taki arogancki i myśleć, że w ogóle mnie to obchodzi!

– To znaczy, że nie obchodzi cię? – wykrztusiła Hannah.

– A dlaczego miałoby mnie obchodzić? To ja z nim zerwałam.

– Wiemy o tym – wtrąciła Nat – ale myślałyśmy, że zrobiłaś to w afekcie.

Wróciłam do konsumowania ciasta krówkowego z potężną dawką bitej śmietany, ale nagle straciło ono smak. Nie byłam w stanie powiedzieć nikomu o obrazie, ale duma kazała mi oznajmić:

– Merlin błagał mnie, bym nie odchodziła.

– Zawsze to jakaś ulga – westchnęła Hannah.

Nat wzdrygnęła się i rzekła przepraszającym tonem:

– Problem w tym, że nigdy nie powiedziałaś nam, co naprawdę zaszło. Najpierw się zakochałaś, mieliście wyjechać na noc, później miałaś szlaban, nie przyszłaś na moją imprezę i wtedy się rozstaliście.

– To przez imprezę? – spytała Hannah. – Przez taniec Merlina z Genevieve?

Naprawdę zrobiło mi się ich żal, gdyż były takie niewinne. Mroczna i złożona osobowość Genevieve zmieniła moje życie w piekło, a one nie miały o tym zielonego pojęcia. Dla nich życie kończyło się na trywialnych dziecinnych sprawach, do których ja nie mogłam już wrócić. Genevieve mnie zmieniła.

– Ta fotografia mnie wkurzyła – przyznałam – ale nie chodziło tylko o to. Coś się zmieniło, a ta zmiana mi się nie spodobała. Nie mogę robić nic wbrew sobie.

– Katy, jesteś taka dzielna – rzekła Hannah. – Umiałaś

się postawić i nie chciałaś pójść na kompromis. Nat wpatrywała się w nas w zdumieniu.

– Widziałyście, jak wygląda większość facetów w okolicy? Jeśli nie będziemy godzić się na kompromisy, umrzemy w samotności.

Uśmiechnęłam się, trochę na siłę, i zauważyłam, że Hannah nerwowo przytupuje nogą o podłogę, co oznaczało, że za chwilę usłyszę coś jeszcze.

– Genevieve jest trochę głupio, że tak się to zgrało w czasie, Katy… Ma nadzieję, że jej nie znienawidzisz.

– Znienawidzę? – nawet nie podniosłam wzroku znad deseru.

– Obawia się, że może to trochę za wcześnie…

– Wydaje mi się, że Merlin miał prawo wybrać sobie, kogo chciał.

– To dla Merlina bardzo ważne, byś nie pomyślała, że zachował się niehonorowo – głos Nat był irytująco zatroskany.

Położyłam głowę na stole i wybuchnęłam cynicznym śmiechem w reakcji na słowo, którego użyła.

– Możesz powiedzieć sir Lancelotowi, że jego honor jest nienaruszony… Podobnie jak jego Ginewry.

Powolnym krokiem wróciłyśmy do szkoły. Zobaczyłyśmy ich, zbliżając się do schodów. Moim oczom ukazały się postaci Merlina i Genevieve, którzy niczym na zwolnionym filmie, trzymając się za ręce, wchodzili równym krokiem po schodach. Był jasny zimowy dzień i włosy Genevieve wyglądały tak, jakby odchodziły od nich promienie światła. Patrzyła na Merlina z olśniewającym uśmiechem. Ich ciała poruszały się i kształtowały równocześnie, a z każdym jego krokiem ona wypełniała powstałą na moment pustkę. Nawet ich ubrania zgrywały się w znakomitym stylu. Uczniowie dosłownie porzucali wszystko, co akurat robili, by na nich popatrzeć – dwoje radosnych nastolatków z całym światem u swych stóp.

– Są piękną parą – udało mi się wykrztusić, starając się złagodzić sytuację. Wszystkie trzy wzięłyśmy się za ręce, po czym dodałam przez zaciśnięte zęby: – Chodźcie. Chcę to mieć już za sobą.

Przyspieszyłyśmy kroku, by za nimi nadążyć. Merlin zauważył mnie i prawie się przewrócił, gdy popatrzyliśmy na siebie w dziwny, nieznany mi wcześniej sposób. Palce jego dłoni, którą trzymał Genevieve, rozluźniły się, za to ona ścisnęła jego dłoń jeszcze mocniej.

Nie pozostało mi nic innego, jak tylko wszystko wyjaśnić.



– Właśnie usłyszałam dobrą nowinę.

– Dzięki, Katy – wymamrotał Merlin, ale patrzył w innym kierunku. Poczułam się trochę lepiej, bo przynajmniej nie chciał się na mnie mścić.

– Dzięki, Katy – powtórzyła Genevieve i po raz pierwszy nie potrafiłam odczytać, co kryło się w jej spojrzeniu. Gniew, triumf czy tylko jej zwykła złośliwość? Przypomniałam sobie o wisiorku i przyszło mi do głowy, że nasza więź mogła się urwać.

Po szkole udało mi się wymknąć Hannie i Nat i mogłam wrócić do domu ulubioną drogą. W przeciągu kilku tygodni krzewy i drzewa zmieniły się w rzędy suchych patyków i gałęzi, które były na swój surowy sposób piękne. Popatrzyłam na tarasy i zdałam sobie sprawę, że już za tydzień będą udekorowane na święta. Próbowałam nie wyobrażać sobie domu Merlina przystrojonego świątecznymi ozdobami, nad którymi pracowała jego mama. Tymi samymi, których już nie zobaczę. Genevieve, oprócz wszystkich innych romantycznych rzeczy związanych z Merlinem, odebrała mi także te święta.

Usłyszałam za sobą kpiący głos i tym razem wcale się nie zdziwiłam. Wprost przeciwnie, prawie się tego spodziewałam.

– Biedna Katy. Chodzi zawsze tą drogą, gdy chce być sama, bo jest jej smutno.

Nawet się nie odwróciłam, ale serce podeszło mi do gardła na samą myśl o kolejnej konfrontacji.

– Dlaczego miałabym być smutna, Genevieve?

– Bo Merlin już cię nie kocha.

– Moje gratulacje – odparłam. – Chciałaś go, więc go masz.

– Nadal uważasz, że go odrzuciłaś? – spytała radośnie.

– Że kiedykolwiek do ciebie należał?

– Oczywiście.

– W takim razie muszę cię rozczarować.

Szła teraz przede mną, a raczej podskakiwała tyłem, zmuszając mnie do zwolnienia kroku. Oczyma wyobraźni widziałam, jak się przewraca, lecz jej stopy jak gdyby przewidywały każdą nierówność i dziurę. Z gracją wywijała palcami i wykonywała nimi serię falujących ruchów, niczym mim opowiadający mową ciała historię.

– Był ze mną od samego początku – rzekła. – Nawet nie próbuj się oszukiwać, że było inaczej.

– Merlin mnie nie zdradził. Wiedziałabym o tym.

– Ależ Katy, on o niczym nie wiedział, ale zdradził sam siebie. Dopiero płótno powiedziało prawdę.

– Obraz – powiedziałam beznamiętnie. Sama nie wiedziałam, jak w ogóle mogłam łudzić się, że Genevieve o nim nie wie.

– Wspaniały, prawda? – zaśmiała się nagle i z jednego z drzew poderwało się do lotu przestraszone stadko ptaków.

– Obraz przedstawiał mnie – nie mogłam powiedzieć nic innego.

– Nie jesteś prawdziwą artystką, Katy, więc nie rozumiesz. Nie da się zmienić wyglądu obrazu olejnego w połowie malowania. Od początku na płótnie widniała moja twarz.

– Widziałam go – nie dawałam za wygraną, choć wiedziałam, że Genevieve zyskuje nade mną przewagę.

– Nic nie widziałaś poza kilkoma maźnięciami… Zobaczyłaś jeszcze nieuformowany pomysł. Chciałaś zobaczyć tam siebie, więc to sobie wyobraziłaś. Kiedy Merlin uzupełnił szczegóły, to byłam już ja.

– Możesz wierzyć, w co chcesz, Genevieve. Zatrzymała się, a ja musiałam zrobić to samo.

– Wszystko skończyło się kilka tygodni temu – wyszeptała, a na jej twarz z wolna wypłynął uśmiech, niczym

oliwa na powierzchnię wody. Wyczuła moją niepewność i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Nawet gdy Merlin był z tobą, pragnął mnie. Teraz już prawie wszystko jest takie, jakie powinno być, a każdy jest na swoim miejscu – to mówiąc, rozwarła pięść, ściągnęła usta i dmuchnęła, jak gdyby w jej dłoni znajdował się puch, który posłała w powietrze.

Następnie odeszła, nie odwracając się za mną.

Kiedy zbliżałam się do domu, Luke grzebał przy swoim samochodzie, a głowę miał schowaną pod maską. Jego auto odmówiło posłuszeństwa już drugi raz w tym tygodniu.

– Wyglądasz, jakbyś spadła z byka – uśmiechnął się.

– Tak mogłaby się wyrazić moja mama – żachnęłam się. – Jeśli chcesz powiedzieć, że wyglądam na wkurzoną, po prostu to powiedz.

– Chyba nie muszę pytać? – to mówiąc, wytarł ręce

o kawałek starej ścierki.

Zawahałam się. Nadal nie podzieliłam się z Lukiem tym, co działo się podczas jego nieobecności. Obawiałam się jego reakcji, ale nie mogłam już dłużej czekać.

– Genevieve w zasadzie przyznała się do morderstwa, Luke. Tak jakby chciała, bym o tym wiedziała… Jakby się tym chwaliła.

– To może być ostrzeżenie – pokręcił głową.

Poruszałam brwiami w górę i w dół, próbując poprawić atmosferę. Nie zamierzałam powiedzieć mu całej prawdy. – W sumie to zażartowała, że mogłaby mnie zepchnąć ze schodów.

– To nie jest śmieszne, Kat – rzekł.

– Cokolwiek zamierza, chce, żebym o tym wiedziała.

– Właśnie to mi się nie podoba – odparł zmartwiony. – Ona za bardzo się do ciebie zbliża – Luke był wyraźnie niespokojny i odniosłam wrażenie, że nie miał do tego wszystkiego luźnego stosunku, jak na początku. – Genevieve chyba do czegoś zmierza – myślał głośno. – Chce ci postawić jakieś ultimatum.

– To by była ulga – odrzekłam. – Gdybym się dowiedziała, o co jej naprawdę chodzi… to byłoby lepsze niż niepewność.

Przytaknął mi niewyraźnie, tak jakby zrozumiał moje zdanie, ale nie do końca się z nim zgadzał.

– Ale to nie wszystko – pokręciłam głową i westchnęłam. – Merlin i Genevieve są parą. Był tak zdruzgotany zerwaniem ze mną, że czekał aż ponad tydzień, zanim znalazł pocieszenie w jej ramionach.

– Przykro mi, Kat.

– Mama miała rację – pożaliłam się. – To wszystko stało się przez moją zazdrość. To było jak samospełniająca się przepowiednia.

– Podejrzewam, że trochę pomogła ci jednak Genevieve, czy nie? Założę się, że zrobiła, co w jej mocy, byś zwątpiła w intencje Merlina.

Uderzyłam się w pierś.

– Nie, to było we mnie. Potwór o zielonych oczach trochę poszalał i zniszczył wszystko, co mieliśmy. Nie mogę w ogóle jej winić.

– Ale ona tobą manipulowała… Zagrała na twoich słabościach – Luke nie dał się przekonać.

– Jednak dałam się sprowokować. Mama ma rację. Jeśli kogoś kochasz, musisz dać mu wolność.

– Mądre słowa – zgodził się cicho Luke.

– I to jest w nas dobre – dodałam po chwili. – Nie potrzebujemy tych wszystkich komplikacji. Możemy powiedzieć sobie wszystko i na zawsze pozostać przyjaciółmi. Przyjaźń jest lepsza od romansu.

– Skoro tak twierdzisz – wymamrotał, ale z niezwyczajną u siebie goryczą.

Zaglądałam pod maskę samochodu, jakbym doskonale rozumiała zasadę działania poszczególnych części.

– Ciekawa jestem, czy teraz zostawi mnie w spokoju i będę mogła wymazać z pamięci te głupkowate teorie o zamianie dziecka i mrocznych tajemnicach mamy.

Luke przerwał na chwilę pracę i popatrzył na mnie intensywnie.

– Myślisz, że Genevieve już skończyła? Że ma już wszystko, po co przyszła?

– Ma Merlina. To on był nagrodą.

Luke zatrzasnął maskę samochodu z miną wyrażającą smutek.

– Może Merlin miał tylko odwrócić twoją uwagę? Może to ty jesteś nagrodą? Proszę cię, miej oczy dookoła głowy, Kat.



ROZDZIAŁ 
31

Stała się rzecz niesamowita – Genevieve nie pojawiła się w szkole. Dowiedziałam się, że dopadło ją ostre zapalenie migdałków, skutkiem czego straciła głos. Nie potrafiłam wyobrazić sobie lepszych wieści. Kiedy Nat powiedziała mi o tym, starałam się nie pokazywać po sobie, jak bardzo się cieszę, ale raczej mi się to nie udało. Wydawało mi się dziwne, że będę mogła wstawać rano bez uczucia strachu, siedzieć na lekcjach bez wlepionych we mnie strasznych oczu, czy jeść lunch bez uważania na każde wypowiadane słowo. Pierwszego dnia jej nieobecności było cudownie, drugiego byłam w siódmym niebie, a trzeciego niemal tańczyłam z radości. Przypomniałam sobie, jak wspaniałe było moje życie przed pojawieniem się w nim Genevieve.

W czwartek wraz z Hanną i Nat postanowiłyśmy udać się na przedświąteczne zakupy. Tego dnia wszystkie sklepy były otwarte do późnego wieczora. Było dokładnie tak jak za dawnych lat – najpierw tłoczyłyśmy się w autobusie, śmiejąc się ze wszystkiego i z niczego, w tym przypadku ze starszej pani, której piesek próbował podwinąć nosem spódniczkę Hanny, a później żartowałyśmy z siebie nawzajem, krytykując gust każdej z nas, jeśli chodzi o ubrania. Wyskoczyłyśmy z autobusu i przepychałyśmy się przez tłum, wprowadzając się w nastrój zakupowego szaleństwa. Zaczęłyśmy od domów towarowych. W jednym z nich kupiłam dla mamy śliczną liliową bluzeczkę. Przypomniałam sobie wszystkie te lata, gdy kupowałam jej tylko koszule nocne i szlafroki, ponieważ nie zakładała na siebie niczego innego. Wybory Nat były raczej tradycyjne. Kupiła kapcie dla taty i perfumy dla mamy, z kolei Hannah tylko oglądała. Stwierdziła, że jeśli chce poczuć prawdziwą magię świąt, musi robić wszystkie zakupy dopiero w ostatniej chwili.

Po niecałej godzinie Nat zgłodniała i zaciągnęła nas do pizzerii na olbrzymią pizzę z pięcioma dodatkami. Zafascynował mnie wystrój restauracji, która została urządzona w stylu jadłodajni z lat 50. z czerwonymi lożami ze sztucznej skóry w kształcie półksiężyca. Wśród ozdób znajdował się staromodny radiomagnetofon, a kelnerki chodziły w podkolanówkach i plisowanych spódniczkach. Jedna z nich miała na głowie wielkiego irokeza, a ubrana była w chłopięcy elektryzująco niebieski strój à la gwiazda rock and rolla. Cały czas spodziewałam się, że w pewnym momencie wszyscy zaczną śpiewać i tańczyć jive’a, niczym w musicalu.

– Szkoda, że nie ma z nami Genevieve – powiedziała w zamyśleniu Hannah.

– Tak, szkoda – przytaknęłam, koncentrując się na tym, aby nie zamierać w bezruchu za każdym razem, gdy pada to imię. – Ona uwielbia kupować ciuchy. Niedawno wypatrzyłyśmy cudną suknię wieczorową w sklepie z używanymi rzeczami, ale to ona była przy niej pierwsza.

– Kupiła ją? – spytała Nat z zaciekawieniem.

– Nie, suknia wymagała wielu przeróbek, więc rozmyśliła się.

– To dlaczego ty jej nie wzięłaś? – zdziwiła się Hannah. – Potrafiłabyś zreperować chyba wszystko i sprawić, by wyglądało pięknie.

– Zrezygnowałam, po tym jak przymierzyła ją Genevieve – wzruszyłam ramionami. – Wyglądała świetnie.

Z jakiegoś powodu Hannah nie chciała porzucić tematu sukni.

– Przecież ty wyglądasz równie dobrze, może nawet lepiej – rzekła. Roześmiałam się z powątpiewaniem.

– Genevieve na pewno jeszcze zmieni zdanie i kupi ją na świąteczny bal.

– Nie będzie jej potrzebowała – odparła pośpiesznie Nat, po czym spłonęła rumieńcem. – T… to znaczy… pewnie sama coś uszyje.

– Coś przed nami ukrywasz, prawda? – spytała podejrzliwie Hannah.

– Wcale nie. Naprawdę.

– Znamy się od zerówki – naciskała Hannah. – No dawaj, co ci leży na sercu?

W jednej chwili Nat straciła apetyt i z markotną miną odsunęła od siebie talerz z pizzą. Wypiła duży łyk coli.

– Obiecałam, że nic nie powiem.

– Przecież jesteśmy twoimi najlepszymi przyjaciółkami – rzekła Hannah, wskazując na siebie i na mnie. – Nie puścimy pary z ust.

Nat wahała się jeszcze przez chwilę, ale odniosłam wrażenie, że nie będziemy musiały jej długo przekonywać.

– No dobrze… Chodzi o Genevieve. Prawdopodobnie nie ma zamiaru zostać tu na dłużej.

Z dłoni wypadł mi nóż i spadł na podłogę z głośnym brzękiem.

– Nie ma zamiaru? Mówisz poważnie?

– Kiedy ci o tym powiedziała? – zapytała Hannah.

– Hm… W ten weekend – odparła Nat, spoglądając na sufit, jakby stamtąd otrzymała odpowiedź.

– Skąd ta decyzja? – udało mi się wyszeptać.

– Powiedziała, że to strasznie nudne miasto i czuje się tu zamknięta. Wydaje mi się, że wcale nie jest chora, tylko obmyśla plan ucieczki.

– A powiedziała ci, dokąd chce wyjechać?

– Mówiła coś o innym miejscu – odrzekła z powagą Nat. – Lepszym niż wszystkie miejsca, w których do tej pory była.

Nie potrafiłam do końca zrozumieć tych wieści i musiałam pomasować sobie skronie, jak przy bólu głowy.

– I nie powiedziała, gdzie znajduje się to miejsce? W kraju czy zagranicą?

– Nie… Ale wydaje mi się, że ma zamiar włóczyć się po całym świecie, sprzedawać biżuterię i mieć tylko tyle, ile zmieści jej się w plecaku. Jest wolnym duchem i nie potrafiłaby usiedzieć w naszym mieście.

Uderzyła mnie ta gwałtowna zmiana planów. Dopiero co Genevieve oznajmiła, że nie da mi spokoju, a teraz nagle zapragnęła wyjechać i to szybko. Może właśnie takie było jej zamierzenie od początku – chciała zniknąć równie gwałtownie, jak się pojawiła. Przez ułamek sekundy byłam nawet zazdrosna o to, w jaki sposób Nat opisała wyzwoloną Genevieve, ale szybko się opamiętałam.

– Nie wiem, co powiedzieć, Nat… To takie zaskakujące.

– Nie dla Genevieve – podkreśliła. – Ona nie może się już doczekać wyjazdu.

– A co z ludźmi, u których mieszka? – Hannah zmarszczyła brwi.

– Sama nie wiem – przyznała Nat. – Ale ona mówiła, że wyjedzie sama.

Przemogłam w sobie chęć zadania pytania, jak Genevieve może w taki sposób zostawić Merlina, zamiast tego zainteresowałam się swoim talerzem. Po usłyszeniu dobrej nowiny pizza ogromnie mi smakowała. Zjadłam swoją porcję, a następnie spałaszowałam to, co zostawiła Nat. Gdy Nat wyszła do toalety, Hannah posłała mi dziwne spojrzenie.

– To ci dopiero, cieszysz się, prawda, Katy?

– Nigdy bym nie pomyślała – odparłam bez emocji.

– Nie wiem, czy powinnyśmy w to wierzyć – Hannah przewróciła oczami. – Genevieve jest niesamowita, ale trochę nieprzewidywalna.

Jęknęłam w duchu. Oślepiona nadzieją nawet nie pomyślałam, że Genevieve mogła po prostu kłamać.

– Może chciała, żebyśmy się o tym dowiedziały, ale to wszystko jest… żartem?

– Nat jej uwierzyła – zauważyła Hannah. – Zresztą chyba byłby to kiepski żart.

Moja radość ustąpiła miejsca przygnębieniu. Gdy wróciła Nat, skrzyżowałam palce obu dłoni i schowałam je za plecami, wypowiadając przy tym w myślach błagalną modlitwę, aby słowa koleżanki okazały się prawdą. Pragnęłam, by Genevieve zniknęła z naszego życia tak szybko, jak się w nim pojawiła.

Wyszłyśmy z restauracji i udałyśmy się w kierunku przystanku autobusowego, mijając tłumy ludzi kłębiących się na chodnikach. Dorośli sprawiali wrażenie wykończonych i nieprzyjaznych. Wszyscy dźwigali ciężkie torby, a na twarzach mieli wypisane zmęczenie. Zastanawiałam się, czy to możliwe, że po przekroczeniu określonego wieku świąteczne zakupy przestają być przyjemnością. Przechodziłyśmy właśnie obok sklepu, który odwiedziłam razem z Genevieve, i zauważyłam, że jego wystawa została zmieniona. Manekiny miały teraz na sobie paskudne bożonarodzeniowe stroje – jeden złotą sukienkę z cekinami i bufiastymi rękawami, a drugi czarną aksamitną bluzkę oraz szeroką spódnicę do łydek przewiązaną paskiem w szkocką kratę.

– Jeszcze dwadzieścia pięć lat – zażartowała Nat. – i Katy pójdzie w takim stroju na bankiet klubu golfistów.

– Albo bal koła gospodyń wiejskich – zachichotała

Hannah. Uszczypnęłam je w ramię.

– Nie będę ubierała się staromodnie, nawet w wieku sześćdziesięciu lat – odparłam. – Przerobię swoją suknię z krempliny na miniówkę i będę śmigać w martensach.

– Babcia z piekła rodem – skomentowała Nat i pokazała mi język.

– Ostatnim razem mieli naprawdę fajowe ciuchy w stylu retro – rzekłam. – Wejdźmy, pokażę wam.

Sklep wyglądał tak, jakby właśnie miał zostać zamknięty. Dwie podstarzałe panie opróżniały kasę i liczyły utarg. Od razu rzuciłam się do wieszaków, gdzie wisiała syrenia suknia. Była tak wyrazista, że błyskawicznie spostrzegłam, iż jej brakuje.

– Ktoś musiał ją kupić – westchnęłam z rozczarowaniem. W tym momencie usłyszałam głos:

– Wiedziałam, że wrócisz po tę suknię, po tym jak ją przymierzyłaś… Schowałam ją w magazynie. W ogóle nie powinna była znaleźć się na wieszakach, jest zbyt zniszczona.

– Ale ja jej nie przymierzałam – odparłam poirytowana.

– Tylko dziewczyna, z którą przyszłam.

Rozpoznałam sprzedawczynię, kobietę z fryzurą tak sztywną, że nie poruszyłaby się przy dziesięciu w skali Beauforta. Podeszła do mnie, przypatrując mi się dokładnie, i rzekła przyciszonym głosem:

– Jeśli nie chcesz, aby wiedziały o tym twoje koleżanki, to w porządku. To będzie nasza mała tajemnica. Ja z kolei odpowiedziałam podniesionym głosem:

– Mówię prawdę: to nie byłam ja. Towarzyszyła mi koleżanka… średniego wzrostu, rude kręcone włosy, ładna i szczupła.

Kobieta ściągnęła usta.

– Pamiętam tę drugą, ale to ty przymierzałaś suknię. Może i jestem stara, ale mam pamięć do ludzi… Właśnie patrzę na tę osobę.

– Nie, ja stałam w tamtym miejscu i tylko patrzyłam – wskazałam palcem.

– Skoro tak twierdzisz – zaśmiała się, a ja wiedziałam, że nie chce się ze mną droczyć. Kiedy zniknęła na zapleczu, skarciłam się, że zdenerwowałam się z tak błahego powodu. Kobieta była stara, mogła mieć słaby wzrok lub kiepską pamięć. Jakie to miało znaczenie, że pomyliła mnie z Genevieve? Gdy już wróciła, wzięłam od niej suknię z ponurą miną.

– Co się dzieje? – spytała zdziwiona Nat, podchodząc do mnie.

– Ta pani pomyliła mnie z Genevieve – wyszeptałam. – Upierała się nawet, gdy powiedziałam, że Genevieve to ta szczupła i ładna dziewczyna o rudych, kręconych włosach.

– Ale… ty chyba opisałaś siebie samą – powiedziała powoli Nat. Obróciłam się na pięcie.

– Mnie samą? Nie jestem szczupła… ani choć trochę ładna.

– Skoro tak twierdzisz… – rzuciła mi dziwne spojrzenie.

Hannah pogładziła z czułością suknię, jakby był to piesek, po czym wepchnęła mnie do przymierzalni. Było tam bardzo zimno, aż pocierałam ramiona. Nie miałam ochoty przymierzać sukni, ponieważ to na Genevieve leżała jak ulał, nie na mnie, a miałyśmy zupełnie inną figurę. Z trudem pozbyłam się ubrania, a moje ciało drżało i pokryło się gęsią skórką. Sklep był stary i wilgotny. Na porwanej pomarańczowej tapecie zobaczyłam zalążki grzyba, a moje buty ugrzęzły w brzydkim dywanie w kwieciste wzory.

– W końcu będziesz musiała wyjść! – zawołała zniecierpliwiona Hannah.

Lustro w przymierzalni było pęknięte i odbijało kilka różnych obrazów mnie, co skojarzyło mi się z filmami Hitchcocka. Niepewnie wyszłam zza zasłony, a Hannah pośpiesznie dopięła mnie z tyłu i poprowadziła do większego lustra. Gdy trzymałam ręce przy biodrach, rozdarcie nie było nawet widoczne.

– Katy, jesteś gotowa na bal – oznajmiła koleżanka, udając, że odgrywa fanfary na wyimaginowanej trąbce.

Stanęłam jak wryta. Patrzyłam na swoje odbicie, jakbym zobaczyła ducha. Suknia sprawiała wrażenie uszytej specjalnie dla mnie. Leżała doskonale, a osoba, którą widziałam w lustrze, w ogóle nie wyglądała jak ja. To była lepsza wersja mnie.

Zamknęłam oczy, poczekałam chwilę, nim otworzyłam je ponownie, ale obraz się nie zmienił.

– To dziwne. Wyglądam inaczej. Dlaczego jestem inna?

– Też zauważyłyśmy różnicę – odparła życzliwie Hannah, zakrywając mi ramiona płaszczem, żebym przestała trząść się z zimna. – Tak jakbyś… rozkwitła.

Działo się coś, czego nie rozumiałam. Spróbowałam ubrać myśli w słowa:

– Ta pani pomyliła mnie z Genevieve. Wiem, że to dziwne, ale teraz ja sama siebie nie poznaję.

Nat sama była skonsternowana i marszczyła nos niczym królik.

– Jeśli Genevieve wygląda tak jak ty, to i ty musisz wyglądać tak jak ona, prawda?

– Tak, ale myślałam, że to ona naśladuje mnie – rzekłam łamiącym się głosem – a teraz… teraz sama już nie wiem. – Może przez cały ten czas to ty ją prześladowałaś? – uśmiechnęła się Nat.

Próbowałam jej odpowiedzieć, lecz moja twarz odmówiła posłuszeństwa. W tym momencie wtrąciła się Hannah i przejęła inicjatywę. Pomogła mi zdjąć suknię, po czym zapłaciła za nią, podczas gdy ja z ulgą założyłam na siebie wszystkie warstwy ubrań. Przyjaciółka podała mi torbę i puściła do mnie oczko.

– W sobotę musimy się spotkać i wypróbować stroje na bal. Zrobimy sobie makijaż i włosy, i w ogóle.

Przytaknęłam z wymuszonym entuzjazmem, gdyż miałam tylko kilka dni na naprawienie sukni. Nie odzywałam się przez całą powrotną drogę w autobusie. Obserwowałam tylko spływające jednostajnym tempem po szybie krople i próbowałam pozbyć się rosnącego niepokoju. Odkąd pojawiła się Genevieve, cały czas wydawało mi się, że przed nią uciekam. Czy rzeczywiście coś wabiło mnie do niej jak ćmę do płomienia? Oparłam głowę o zimną szybę i przestraszyłam się, że sama już nie wiem, co jest prawdą, a co nie.

Słyszę muzykę organową spływającą po krętych schodach, przypomina marsz weselny, ale moje paznokcie wpijają się w poręcz i zostawiają w drewnie ślady, które mogłyby być dziełem dzikiego zwierzęcia. Jak zwykle czeka na mnie Genevieve, tajemniczo się uśmiechając. Trzyma w dłoni bukiet kwiatów oraz śliczną suknię koloru kości słoniowej, chce, abym ją przymierzyła. Materiał jest delikatny, z misternymi koronkami i satynowym gorsetem. Suknia otacza mnie, jakby była moją drugą skórą, ale po chwili staje się lodowato zimna i mam ochotę ją zdjąć. Ciągnę za materiał, który się do mnie przykleił i jest coraz bardziej lodowaty. W nozdrzach nie czuję już wilgoci, lecz woń zgnilizny i zbutwiałego drewna. Zapach jest tak silny, że się krztuszę. Genevieve każe mi spojrzeć w lustro, a ja muszę jej posłuchać. Suknia ślubna zmieniła się w całun. Jest mi zimno i nie mogę się ruszyć, mam blade policzki i sine usta. Muzyka gra teraz pogrzebowy tren. Uczestniczę we własnym pogrzebie, chociaż jeszcze nie umarłam. Jestem uwięziona w sparaliżowanym ciele, niezdolna do mówienia i poruszania się. Mam zostać pogrzebana żywcem, a Genevieve będzie na to patrzeć.

Jest już świt, a ja boję się ponownie zamknąć oczy.

ROZDZIAŁ 
32

Katy, moglibyśmy porozmawiać poza szkołą? Około południa, jeśli jesteś wolna?



Nie potrafiłam przestać wpatrywać się w telefon i byłam zła, że całe ciało mi drżało, gdy czytałam wiadomość od Merlina. Było w tym odrobinę urazy. Nie chciałam pozwolić, by ot tak mógł mnie do siebie przywoływać, jak gdyby między nami cały czas coś było. Dlatego odpisałam mu chłodno i z dystansem:



Przepraszam, Merlin, ale idę na lunch z Nat i Hanną. Może innym razem.



Jego odpowiedź była błyskawiczna.



Co powiesz na La Tasse o 12.30?



Trzeba mu przyznać, że był wytrwały. W końcu zgodziłam się z czystej ciekawości. Nie rozmawialiśmy na osobności od czasu tej sceny z obrazem i nie mogłam sobie wyobrazić, co miał mi do powiedzenia. Dobrze, że umyłam rano włosy, więc pozostało mi tylko postarać się, by mój skomplikowany strój był bardziej szykowny niż grunge’owy.

Dzięki temu, że autobus czekał trochę na przejeździe kolejowym, byłam nieco spóźniona, jak nakazuje moda. Rozejrzałam się po kawiarni. Kiedy dostrzegłam Merlina, gdzieś głęboko w środku poczułam ukłucie żalu. Merlin siedział przy oknie w tej samej loży, w której spotkaliśmy się po raz pierwszy. Wydawało mi się, że od tamtego czasu minęła już cała wieczność. Wtedy ludzie gapili się na nas, tacy byliśmy zakochani. Teraz nikt nie zawiesił na nas oka. Usiadłam naprzeciw Merlina i odniosłam wrażenie, jakby mój duch był tam jeszcze obecny.

– Świetnie wyglądasz, Katy – przywitał mnie.

– Dzięki. Praca domowa? – wskazałam na jego laptop, który leżał przed nim otwarty.

– Projektuję stronę.

Miałam świadomość, że zachowuję się sztywno. Czułam się tak, jakbym pod ubraniem miała wieszak.

– Jak tam Genevieve? – spytałam.

– Nadal ma opuchnięte migdałki.

– Mam nadzieję, że wydobrzeje przed świętami – przybrałam współczujący wyraz twarzy.

Przyjrzałam się Merlinowi, ale nie zareagował. Jeśli Genevieve naprawdę planowała wyjazd, to on o tym nie wiedział. Ale dlaczego powiedziała Nat, a nie jemu?

Wypił kawę, zostawiając same fusy.

– Zamówię jeszcze jedną. Dla ciebie też?

– Merlin, możemy gadać o niczym całą noc i wydasz fortunę na kawę – odparłam przyjacielskim, acz stanowczym tonem. – Po co mnie tu zaprosiłeś?

Pokiwał głową z zastanowieniem i wbił wzrok w dłonie.

– Katy, chciałbym wyprostować sprawy między nami… Od tego ostatniego razu nie wyjaśniliśmy sobie wszystkiego.

– Nie musimy tego robić – próbowałam kontrolować swój głos, tak by nie było w nim słychać emocji. – Nie ma takiej potrzeby. Możemy nadal być przyjaciółmi, bez zbędnych komplikacji.

– Nie chodzi tylko o nas – stwierdził. – A co z innymi? Nic nie będzie takie jak dawniej, jeśli nie powiemy sobie, co nas boli.

Merlin miał rację. Nat i Hannah mogłyby być zakłopotane, gdybyśmy nie rozpoczęli nowego rozdziału.

– Dobrze – zgodziłam się. – Ty pierwszy.

– Muszę wytłumaczyć ci się z tego obrazu.

– Nie musisz nic tłumaczyć – odparłam. W moim głosie było słychać, że mimo dobrych intencji czuję się zraniona.

– Nie mogłem zapomnieć wyrazu twojej twarzy w chwili, gdy ci go pokazałem – powiedział z przymkniętymi oczami. – To było straszne.

Przejechałam językiem po zębach, jakbym coś na nich miała.

– A jak myślisz, dlaczego byłam taka zniesmaczona?

– Chyba popełniłem błąd, malując twoje… oczy – wymamrotał.

– Nie tylko oczy – wybuchnęłam gniewem. – W tym obrazie w ogóle nie było zbyt wiele mnie.

– Ale to nadal ty – upierał się.

„Tylko szczątkowo, co najwyżej cień” – pomyślałam z goryczą. Nie pozostawało mi nic innego jak bezpośrednia konfrontacja.

– Wydaje mi się, że wiesz, czyje rysy dominują na płótnie.

– Chodzi ci o Genevieve – odparł, nie patrząc na mnie.

– Tak, Merlin. Chodzi mi właśnie o Genevieve – mój głos był niezwykle sztywny i oficjalny.

Merlin podrapał się po podbródku i widziałam, jak usiłuje znaleźć właściwe słowa.

– Malowałem ciebie, Katy. Przysięgam. Ciebie i tylko ciebie.

– Ja tego nie widziałam.

– Ale właśnie to usiłuję ci powiedzieć… To nie Genevieve… przynajmniej nie na początku.

– Nie mogłeś zmienić go w ostatniej chwili – złapałam się na tym, że powtórzyłam argument Genevieve.

– Ale tak właśnie się stało – zamyślił się. – Poprawiałem różne szczegóły… aż do tego dnia, gdy ci go pokazałem, i…

– Czyli nie skończyłeś go malować kilka tygodni wcześniej?

– Nie… Nigdy nie pracuję w pośpiechu – to mówiąc, nakreślił rękoma pełen okrąg. – Temat powinien stopniowo ewoluować. Czasem potrzeba na to całego życia.

Pomyślałam, że w tym wypadku kosztem rzeczywiście było życie. Nie odezwałam się jednak, gdyż nie wiedziałam, czy mogę mu wierzyć. Byłam na siebie zła, że tak bardzo pragnęłam, by mówił prawdę.

– Katy… W jednej chwili patrzyłem na prawie skończony portret, a za moment zobaczyłem, jak stoisz w moim studiu z wyrazem zmieszania i szoku. Po twoim wyjściu… powoli zaczęło mi świtać w głowie, dlaczego wyszłaś.

– Może to podświadomość prowadziła twoją dłoń – uśmiechnęłam się uprzejmie i zamrugałam oczami. – W głębi duszy chciałeś być z Genevieve.

– Wcale nie – pokręcił głową. – I to nie ją namalowałem. Chciałbym cię przekonać.

– Dlaczego to takie ważne, Merlin?

– Prawda zawsze jest ważna – odparł, a ja bałam się na niego spojrzeć, ponieważ wydawało mi się, że mówi szczerze. Po chwili zwiesił głowę i dodał. – Ty i Genevieve jesteście takie zagadkowe. Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że zbliżam się do rozwikłania waszej tajemnicy, okazuje się, że znajdujecie się już milion lat świetlnych dalej.

Na sekundę zamknęłam oczy, gdyż czułam w stosunku do niego dokładnie to samo. – Jesteś teraz z Genevieve – zwróciłam mu uwagę – więc chyba ona nie powinna być dla ciebie tajemnicą. Merlin pokręcił głową niemal z przygnębieniem.

– Ona zawsze była blisko, Katy, a ty… zawsze byłaś gdzieś indziej.

– Ale… teraz to nie ma znaczenia – spojrzałam mu prosto w oczy. Przepełniła mnie pewność, że mam rację. Nie wyobrażałam sobie, byśmy kiedykolwiek jeszcze coś dla siebie znaczyli. Spotkanie z Merlinem w takich okolicznościach oznaczało dla mnie pożegnanie z jakąś częścią mnie.

– Czyli… wszystko między nami w porządku? – Pewnie. Potrząsnął głową, jak gdyby próbując się obudzić. – Genevieve poprosiła, abym pokazał ci informację o internetowym konkursie na projekt. Główna nagroda to tydzień praktyk w jednym z największych domów mody.

– Szczegóły pewnie będą dostępne w szkole – starałam się, żeby moje słowa nie zabrzmiały tak, jakbym była niewdzięczna. – Pani Clegg zawsze umieszcza wszystko na tablicy ogłoszeń.

– Genevieve mówi, że ten konkurs jest wyjątkowy, specjalny i nikt więcej się o nim nie dowie – to powiedziawszy, odwrócił w moim kierunku laptop. – Zapisała tę stronę w ulubionych pod nazwą „Tylko dla Katy”.

Wciągnęłam policzki, poirytowana tupetem Genevieve, i kliknęłam na link. Zaczekałam na załadowanie się strony.

– Wolny Internet? – zaśmiał się, podczas gdy moja twarz zamarła z niedowierzania. Poczułam się, jakby rozstąpiła się pode mną podłoga i wessała mnie czarna dziura. Wpatrywałam się w stronę, a moje oczy podążały za tekstem raz za razem z nadzieją, że błędnie odczytywałam słowa. Po chwili wstałam od stolika.

– Merlin, muszę już iść. Coś mi wypadło.

– Ale nie stało się nic złego?

– Nie, po prostu muszę wracać do domu. Pewnie… jakoś się zobaczymy.

– Możliwe, że szybciej, niż myślisz – zażartował, ale ja nie byłam skora do odpowiedzi.

Chyba pobiłam rekord świata w biegu na dwa kilometry z pisaniem SMS-ów. Zwolniłam dopiero, gdy zbliżyłam się do tabliczki z nazwą mojej ulicy. Serce waliło mi jak młot, a w boku czułam denerwujące kłucie kolki. Wyczerpana oparłam się o mur. Było mi słabo ze zmęczenia i z niepokoju. Samochód Luke’a stał pod jego domem, a ujrzawszy go, poczułam ulgę, ponieważ musiałam prędko opowiedzieć mu o tym, co pokazała mi Genevieve. Drzwi otworzyła jego mama, którą powitałam piskliwym głosem, próbując złapać przy tym oddech:

– Dzień dobry, pani Cassidy. Jest Luke?

– Przykro mi, Katy ale zabrał Laurę do miasta i razem świętują.

– Jej urodziny? – zapytałam, przytłoczona rozczarowaniem. Twarz mamy Luke’a pojaśniała, gdy odparła:

– Nie, mają dziś rocznicę. Trzy pełne lata.

– Ojej, to niesamowite.

– Pewnie dlatego Luke ma wyłączony telefon – puściła do mnie oczko. – Chyba nie chcą, aby ktokolwiek im przeszkadzał.

– Tak… nie… Pewnie, że nie chcą – mówiłam zawstydzona. – Nawet bym nie próbowała.

– To coś ważnego, Katy? – zawołała za mną, gdy odchodziłam.

– Nie, to nic. Złapię go jakoś jutro.

Musiałam uzbroić się w cierpliwość i zaczekać do jutra. Nikt poza Lukiem nie zrozumiałby, co zmieniło się w sprawie Genevieve. Byłam na siebie zła, że jestem od niego tak uzależniona, i próbowałam o nim zapomnieć, jednak nie potrafiłam. Leżałam na łóżku, wsłuchując się w wyjący wiatr, który wpadał przez zmurszałe framugi i poruszał zasłonami. Powoli wyciągnęłam z szuflady fotografię przedstawiającą mnie i Luke’a, po czym popatrzyłam na nią pod światło. Za każdym razem coraz bardziej mnie zaskakiwała. Odłożyłam ją, zastanawiając się, po co w ogóle zatrzymałam to zdjęcie.

Nawet przez sen czuję ten żar. Jestem z powrotem w rozlatującym się domu, ale tym razem nie mam siły pokonać nawet werandy. Jestem zmuszona patrzeć, jak Genevieve rzuca zapaloną zapałkę i rozprzestrzeniają się płomienie. Schody skwierczą i pękają jak próchno. Ona wychodzi z ognia bez szwanku, unosząc się co najmniej metr nad ziemią. Jedynym sposobem na uratowanie się jest podążanie za nią. Nie chcę tego robić, lecz nie mam wyboru. Wyciąga ku mnie rękę i robię krok w jej kierunku. W tym momencie nasze postaci łączą się i tworzą jedność. Jej myśli stają się moimi. Zabiera mnie na rynek, gdzie razem patrzymy na zawieszoną na szubienicy pętlę kołyszącą się na tle ciemnopomarańczowego nocnego nieba.

ROZDZIAŁ 
33

Brzmiało to jak grad uderzający delikatnie w okno mojej sypialni, a po chwili narastający. Byłam w stanie pomiędzy snem a jawą, ale potrzebowałam sporo czasu, zanim zrozumiałam, że rytm uderzeń jest całkowicie inny i zdałam sobie sprawę, iż ktoś po prostu rzucał kamyczkami w moje okno.

Pośpiesznie otworzyłam okiennice i wystawiłam głowę na zewnątrz. Pod moim domem stał Luke z garścią kamyczków, których nazbierał w swoim ogrodzie.

– Luke? Jest bardzo wcześnie – zdziwiłam się.

– Mama mówiła wieczorem, że u mnie byłaś. Wiedziałem, że to coś ważnego. Pokazałam mu gestem dłoni, że zejdę do niego za dziesięć minut.

Umyłam twarz i zęby, przeczesałam włosy, a następnie wskoczyłam w spodnie i bluzę do biegania. Na koniec chwyciłam kartkę papieru, którą schowałam do torebki. Luke czekał przy swoim samochodzie. Miał zmęczone z niewyspania oczy i włosy w nieładzie. Pewnie spał w podkoszulku, który miał na sobie, ponieważ był on zmięty i pachniał sypialnią Luke’a. Mój nos musiał być szczególnie wrażliwy, gdyż wyczułam także zapach czosnku oraz piwa.

– To nic aż tak ważnego – rzekłam z poczuciem winy.

– Mama mówiła, że nie mogłaś złapać tchu, jakbyś przebiegła maraton.

– Może się gdzieś przejedziemy? – czułam wielką chęć oddalenia się od wszystkiego, co dobrze znałam.

Wskoczyłam do jego samochodu, zasalutowałam żartobliwie i uśmiechnęłam się.

– Dokąd, panienko? – zapytał mój szofer.

– Nie wiem, czy miałbyś ochotę… pojechać nad morze.

Luke nawet nie odpowiedział, tylko z werwą wykręcił samochód i ruszył z piskiem opon. Do morza mieliśmy zaledwie dwadzieścia minut drogi, którą spędziliśmy w ciszy i skupieniu. W końcu zajechaliśmy na parking przy końcu promenady. Luke kazał mi się pozapinać. Trwał właśnie poranny przypływ i wielkie trzymetrowe fale rozbijały się o falochrony. Naciągnęliśmy kaptury i staraliśmy się przejść po piaszczystych wydmach, ale nasze twarze szybko pokryły się warstwą piasku, który wpadał do zaczerwienionych oczu. Gdzieś między kamieniami i wodorostami dostrzegłam kawałki szkła morskiego. Na ten widok poczułam dziwne ukłucie w żołądku. Po niedługim czasie byliśmy z powrotem w miejscu osłoniętym od wiatru. Nieopodal stał mały bar w samochodzie serwujący ciepłe napoje i fast foody.

Wzięłam do ręki kawałek papieru i podałam go Luke’owi, po czym odwróciłam wzrok, nie chcąc czytać tego po raz kolejny. Tytuł artykułu zbyt mocno zapadł mi w pamięć: „POŻAR NA PLEBANII”.

Luke nie odzywał się bardzo długo. Słyszałam dwa szczekające psy i śmiejącą się dziewczynkę, której bardzo podobał się miotający nią wiatr. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że wokół toczy się normalne życie, podczas gdy nadal istnieje ktoś taki jak Genevieve.

– Wydrukowałam to wczoraj wieczorem – rzekłam.

– To wcale nie musi mieć z nią nic wspólnego – wymamrotał w końcu Luke.

– Jeszcze jeden zbieg okoliczności? – rzuciłam z wyrzutem.

– Nie mogła przecież przejechać przez pół kraju tylko po to, by zrobić coś takiego.

– Pamiętaj, że my tak zrobiliśmy. Przejechaliśmy pół kraju tylko po to, by zagłębić się w przeszłość. Musisz przyznać, iż to dziwne, że co i rusz towarzyszą jej tego typu wydarzenia.

Nawet Luke nie miał na to odpowiedzi.

– Ale nikomu nic się nie stało… No wiesz, to straszne, ale… wszyscy uciekli na czas.

– Tylko dzięki temu, że na piętrze było wyjście ewakuacyjne – szepnęłam ponuro. – Gdyby plebania była mniejsza… – aż zadrżałam na wspomnienie, że parter został zupełnie wypalony, a wyjście na schody odcięte. Tyle razy pokonywałam je w swoich snach.

– Kat, jeśli to rzeczywiście zrobiła Genevieve, miało to raczej związek z jej dawnymi porachunkami niż z naszą rozmową z pastorem i jego żoną.

Nie mogłam uwierzyć, że Luke jest tak ślepy. Przyszło mi na myśl, że najzwyczajniej w świecie nie chciał mnie wystraszyć.

– Poprosiła Merlina, żeby pokazał mi to na swoim laptopie… Nazwała nawet ten link „Tylko dla Katy”.

– To jakieś chore! – zawołał wściekle.

– Uwzięła się na nas – upierałam się. – Ona wie, co knujemy… co ja knuję. Wie to od początku. Zauważyłam, że im bardziej byłam wzburzona, tym spokojniej zachowywał się Luke.

– Jesteś zła, zszokowana i na pewno przesadzasz – skomentował.

– Ze wszystkich ludzi ty mi to mówisz? – ostentacyjnie oparłam ręce na biodrach.

– Wiem, że fascynują cię… niewyjaśnione zjawiska – zaczął taktownie – ale na wszystko znajdzie się rozsądne wytłumaczenie. Nie dam się przekonać do tej niby telepatii między wami.

– Ona staje się coraz bardziej niebezpieczna, Luke.

– Czy to dlatego tak bardzo chciałaś się ze mną wczoraj zobaczyć? – spytał.

– Byłam w kompletnym szoku – wyciągnęłam z ust kosmyk włosów. – Przestraszyłam się, że nikomu nie uda się od niej uwolnić.

– Powinniśmy wrócić na plebanię – zaproponował Luke – porozmawiać z żoną pastora i przekonać ją, by zgłosiła to na policję.

– Nie pójdzie – gwałtownie pokręciłam głową. – Odpowiedź masz w artykule. Uznała, że to jacyś żartownisie

podłożyli ogień i dowcip wymknął im się spod kontroli. „Nie mam im tego za złe” – tak powiedziała. To oczywiście wiadomość dla Genevieve, mówiąca, że kobieta jej nie zdemaskuje.

– Przecież to nie ma sensu.

– Ona wie, do czego zdolna jest Genevieve – odparłam buntowniczo. – To ona utrzymywała, że dziewczyna jest złem wcielonym i dlatego nie może mieszkać w świętym miejscu.

Luke popatrzył na mnie z poirytowaniem. Wzięłam głęboki oddech, uznając, że dłużej nie mogę już tego w sobie trzymać.

– Wiem, że przekonuje cię logika, nie cierpisz przesądów i magii, ale… Genevieve nie jest taka jak my. Ma coś, co ją wyróżnia.

– Może jest psychopatką – odparł. – Osobą amoralną, bez sumienia, ale na pewno jest człowiekiem z krwi i kości. Bez dwóch zdań – to powiedziawszy, spojrzał w dal, a ja z trudem powstrzymałam się przed przytuleniem się do niego, aby uciec przed wiatrem. Odkąd ujrzałam tamto zdjęcie, zdałam sobie sprawę z tego, jak się zachowuję i co mogą sobie pomyśleć inni ludzie.

Herbata z samochodowego baru miała smak plastiku i gorącej wody, ale i tak siorbałam ją z przyjemnością.

– Wczorajsze spotkanie z Merlinem było takie dziwne – odezwałam się w końcu.

– Naprawdę?

– Owszem… Czułam się prawie tak jak wtedy, gdy byliśmy razem.

– I nie chcesz do tego wracać?

Spadł mi kaptur, więc Luke podciągnął go z powrotem, zawiązał sznurek i schował do wewnątrz kilka kosmyków.

– Czuję, że wiele się w twoim życiu dzieje, Kat.

– Bo wiesz, to mój wymarzony chłopak. Taki, który, jak mi się wydawało, nigdy by na mnie nie spojrzał. A kiedy jednak spojrzał, wszystko stało się takie niesamowite.

– Może zakochałaś się w samej myśli o nim, a nie w prawdziwym chłopaku – odparł Luke z osobliwym uśmiechem.

Zaskoczyła mnie jego spostrzegawczość, ponieważ dziwnym trafem sama dopiero co doszłam do podobnych wniosków. Próbowałam wytłumaczyć, co czuję:

– Kiedy po raz pierwszy szłam do domu Merlina, widziałam za tym domem niesamowitą tęczę. Pomyślałam, że wprawdzie nigdy jej nie dosięgnę, ale i tak mogę spróbować. Chodzenie z Merlinem przypominało właśnie coś takiego…

Luke odchrząknął i wyglądał na nieco zażenowanego.

– Pewnie niełatwo jest ci teraz zaufać ludziom, ale kiedy będzie już po wszystkim…

– Nigdy nie wrócimy do tego, co było – ucięłam.

– Nigdy nie mów nigdy, Kat.

Uderzałam butami w beton, starając się oczyścić je z mokrego piachu, a Luke zaproponował mi, bym poczęstowała się czymś z podłużnego opakowania. Uprzejmie podziękowałam ruchem głowy. Nie chciałam zaczynać dyskusji na temat mojej niechęci do mięsa. Patrzyłam tylko, jak Luke połyka hot doga ze wszystkimi dodatkami, co wydawało się podwójnie ohydne, zważywszy na wczesną porę dnia. Zmieniłam temat.

– A co u ciebie i Laury? Całe trzy lata. Moje gratulacje!

Nie odpowiedział, więc pomyślałam, że to zbyt osobisty temat, lecz po chwili podniósł wzrok, a nad nami zaroiło się od żądnych okruszków mew.

– Ona jest taka przewidywalna – rzucił.

– Jak para starych kapci – zażartowałam.

Luke uśmiechnął się, ale w dalszym ciągu pozostawał smutny. Wznowił rozmowę dopiero po dłuższym czasie:

– Nie wiem, czy damy radę, Kat. Mamy zupełnie inne oczekiwania. Laura postawiła mi coś w rodzaju ultimatum.

– Przykro mi… – urwałam, nie wiedząc, co powiedzieć, ponieważ ucieszyła mnie ta wiadomość. Nie rozumiałam, dlaczego. Przecież nie czułam nic do Luke’a. Nie mogłam nic do niego czuć.

– To nic – odparł z rezygnacją. – Zmieniliśmy się… Takie rzeczy się zdarzają.

Ścisnęłam jego dłoń i razem wpatrywaliśmy się we wzburzoną wodę powstałą po ścianach morza rozbijających się o drewniane falochrony. Przyglądając się mętnej wodzie i żółtawej pianie, poczułam, jak wzdłuż kręgosłupa przebiega mi kłujące uczucie strachu przed czymś, co ma się wydarzyć.

– Czuję się tak, jakbym tonęła – powiedziałam jak gdyby nigdy nic – a Genevieve jest ze mną, tylko że ona nie chce się uratować. Woli, żebyśmy poszły na dno razem.

– To tylko projekcja twoich lęków – odparł Luke, wkładając ręce głęboko do kieszeni.

Nagle z nieba lunął ulewny deszcz. Luke pociągnął mnie i oboje co tchu pobiegliśmy do samochodu. Chłopak włączył wycieraczki i przez kilka minut siedzieliśmy, podziwiając niewiarygodną siłę morza. Aż po horyzont widać było szarość zlewających się wody i nieba.

– Sprawy zaszły już za daleko – rzekłam z nietypową dla siebie stanowczością. – Płonący budynek wszystko zmienił. Muszę ją powstrzymać i wreszcie poznać jej tajemnicę.

– Słyszę w twoim głosie determinację – odrzekł Luke

z uniesionymi brwiami. Pokiwałam ponuro głową.

– Zbyt długo to odkładałam, Luke. Dokładnie wiem, co powinnam teraz zrobić.

– Mamo?

Była już na nogach, ale nadal miała na sobie szlafrok. Łudziłam się, że wszystko szło ku dobremu, ale wyraźnie widziałam oznaki czegoś wprost przeciwnego – zapadnięte oczy, nowe zmarszczki, które pojawiły się z dnia na dzień, oraz nieschodzący z jej twarzy wyraz niepewności. Była tak nerwowa, że na najmniejszy hałas reagowała paniką.

– Mamo, musimy porozmawiać. Musisz powiedzieć mi, co się dzieje.

ROZDZIAŁ 
34

Siedziałyśmy przy kominku, a obok nas stały nietknięte dwie filiżanki kawy. Na zewnątrz szalała wichura, a strumienie deszczu zacinały o szyby. Byłam zniecierpliwiona i podenerwowana, ale wiedziałam, że muszę dać mamie czas. Trochę się naczekałam, zanim się odezwała, i już naprawdę myślałam, że stchórzy. W końcu wzięła jednak głęboki oddech.

– Zanim się urodziłaś, mieszkałam niedaleko Yorku.

– To znaczy, że nie tam się urodziłam? – teoretycznie nie powinnam o tym wiedzieć, więc udałam zaskoczenie.

– Nie… Zaszłam w ciążę na studiach i ukrywałam to przed wszystkimi tak długo, jak byłam w stanie. Nie mówiłam ci o tym, bo… Sama nie wiem dlaczego.

Mama popatrzyła na mnie smutno, a ja pomyślałam, że może przypomniała sobie o moim ojcu, o którym nigdy nie wspominała ani słowem.

– Dlaczego to ukrywałaś?

– Moi rodzice… – przycisnęła do siebie zaciśnięte pięści, aż zbielały jej kostki – babcia i dziadek byli dość surowi i tak bardzo ucieszyli się, gdy poszłam na studia. Nie mogłam ich zawieść.

– Mieszkałaś w akademiku? – spytałam niewinnie.

– Nie… Wszystkie miejsca zostały przyznane pierwszoroczniakom. Mogłam sobie pozwolić tylko na mieszkanie poza miastem, w obskurnym pokoju w dużym domu. Oprócz mojego było w nim jeszcze z pięć lub więcej podobnych pokojów. Wilgoć, myszy, odchodzące tapety…

Mama sięgnęła po filiżankę i wzięła łyk kawy, rozlewając trochę na szlafrok, czego nawet nie zauważyła. Zamilkła, a ja zdałam sobie sprawę, że aby nakłonić ją do mówienia, będę musiała starannie ważyć słowa.

– Czy to miejsce… to znaczy… czy jest możliwość, że ma to jakiś związek z Grace… czy raczej Genevieve, jak każe na siebie mówić teraz?

– Nie mogę powiedzieć z całą pewnością – odparła mama z desperacką nadzieją. – Może to tylko fatalny zbieg okoliczności. Nie mamy dowodów, to tylko imię.

Jej głos mówił jedno, ale spojrzenie wskazywało na coś innego. Był tylko jeden sposób, aby raz na zawsze przekonać się o prawdziwej tożsamości Genevieve. Opanowałam się, czując, że za moment dokonam przełomowego odkrycia.

– Pamiętasz może datę urodzin Grace?

Ku mojemu zaskoczeniu mama przytoczyła ją z pamięci bez najmniejszego problemu. Pomyślałam, iż zapamiętała tę datę dlatego, że urodziłyśmy się w odstępie tylko czterech dni.

– A zatem nie ma wątpliwości – oznajmiłam beznamiętnie. – Sekretarka w college’u potwierdziła datę urodzin w komputerze. Genevieve i Grace to ta sama osoba.

Mama prawie nie zareagowała, lecz zrozumiałam, że w głębi duszy była zaszokowana. Gdy przypomniałam sobie fotografię nieznajomego niemowlęcia, poczułam dziwne uczucie w żołądku, a w głowie zrodziły mi się jakieś szalone myśli. Mama cierpiała na depresję poporodową i nie do końca rozumiała, co się wokół niej dzieje. Matka Genevieve oszukała ją i sprawiła, że mama zabrała ze szpitala małe i słabe niemowlę, a tamta zatrzymała duże i silne. A może obie zdecydowały się na dziwny eksperyment: aby wymienić się dziećmi i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Było to czyste szaleństwo, ale oczekiwałam odpowiedzi. Musiałam jednak uważać, by nie przestraszyć mamy. Wzięłam kilka głębokich oddechów i uspokoiłam się.

– Dobrze znałaś mamę Genevieve?

– Tylko ze słyszenia – podkreśliła mama i wywnioskowałam, że tamta kobieta nie miała dobrej reputacji. – Ludzie wiedzieli, że jest narkomanką, ale udawali, że nie dostrzegają problemu – zmarszczyła brwi, starając się przypomnieć sobie szczegóły. – Byliśmy w pobliżu, ale nie chcieliśmy się w to mieszać. Tak było łatwiej.

– Więc… co się zmieniło?

Powieki mamy zamknęły się powoli, a jej głos ucichł. Musiałam nadstawić uszu, by w ogóle usłyszeć, co do mnie mówi.

– Została matką… i wtedy niszczyła już nie tylko siebie.

– Czy ja tam byłam… razem z Genevieve? – już zadając to pytanie, znałam na nie odpowiedź.

Mama nie zaprzeczyła. Spuściła głowę i z trudem odchrząknęła.

– Tej nocy, gdy zabrałam cię ze szpitala, spałaś jak aniołek. Byłaś idealna, cichutka, a nad ranem… taka spokojna – przerwała, a po policzku spłynęła jej pojedyncza duża łza i spadła jej na nogę. – I znów usłyszałam jej płacz… rozpaczliwy… nieukojony… Zeszłam na dół, sprawdzić, co się dzieje.

Aż podskoczyłam, gdy do pokoju wparadowała Gemma, jakby była panią domu. Zwinęła się w kłębek przy moich stopach i zaczęłam ją głaskać z wdzięcznością, że na chwilę pozwoliła mi się oderwać od rozmowy.

– I co zobaczyłaś? – spytałam.

Mama patrzyła przed siebie, a w jej głosie nie było emocji.

– Panowała wtedy fala upałów i nawet o dziewiątej rano już było gorąco. Przy workach ze śmieciami stał wózek. Widziałam w nim główeczkę… Dziewczynka była brudna i miała mokrą pieluchę… Machała rękami w powietrzu jak opętana, bo usiadła na niej osa. Płakała już tak długo, że miała plamy na twarzy i zachrypnięty głos.

Znów zjeżyły mi się włosy. Było mi przykro, że mama musi przez to wszystko przechodzić. Nagle przypomniały mi się słowa babci o tym, że mamą wstrząsnęła czyjaś śmierć spowodowana narkotykami.

– Czy jej mamie coś się stało? – spytałam ostrożnie. Mama pokręciła głową i szybko otarła łzy.

– Nie mogłam nic zrobić, nikt nie mógł. W tym szoku byłam jak zamurowana.

– To nie była twoja wina – odrzekłam bez chwili zastanowienia, ale mama zignorowała mnie i ciągnęła, nie zmieniając tonu.

– Ale wtedy wiedziałam… przebywałam w tym samym miejscu co ona… Też byłam matką i to był mój główny obowiązek. To uczucie było tak silne, że nic nie mogło mnie powstrzymać.

Zabrzmiało to co najmniej dziwnie.

– Ale zadzwoniłaś na policję? Nie usłyszałam odpowiedzi.

– Zadzwoniłaś na policję? – naciskałam.

– Policja przyjechała – rzekła. – Pamiętam, że tak było.

– A co stało się z Genevieve?

– Nie jestem pewna – usta mamy skrzywiły się w bólu.

– Wyjechałam daleko stamtąd, wróciłam do babci i dziadka. Odizolowałam się od świata, ale tego właśnie potrzebowałam.

Poczułam ciepłe uczucie ulgi. Otrzymałam odpowiedzi, których poszukiwałam. Mama była winna tylko temu, że zachowała się jak troskliwa osoba. Gdyby tamtego ranka nie zeszła na dół, by się rozejrzeć, sprawy mogłyby potoczyć się gorzej. Genevieve mogła nawet umrzeć. Czułam się jak balon, z którego powoli uchodziło powietrze. Nareszcie mogłam normalnie oddychać. Byłam niemądra, wyobrażając sobie przedziwne scenariusze, kiedy prawda była taka prosta. Smutna, lecz prosta.

– I nigdy nikomu o tym nie mówiłaś?

– Aż do dzisiaj.

Stanęłam plecami przy kominku, aby ogrzać nogi. Teraz mogłam już spojrzeć na Genevieve jak na osobę z problemami emocjonalnymi i skończyć ze swoją obsesją na temat jej nadprzyrodzonej władzy nad moim życiem.

– Jestem już prawie dorosła i doskonale rozumiem, że nie miałaś możliwości uratować jej mamy. Nie ma osoby, która powie, że zrobiłaś coś złego.

– Oprócz samej Genevieve – sprostowała.

Muszę przyznać, że miała rację, czułam też, że powinnam dodać jej otuchy.

– Ona też zrozumie – rzekłam.

– Ta dziewczyna… Genevieve. Nie wydaje mi się, żeby była do końca normalna.

Uznałam, że nie czas na wyznanie mamie, jak bardzo niezrównoważoną osobą jest Genevieve. Nadal nie wiedziałam, w jaki sposób nas wyśledziła, ale byłam pewna, że miała wypaczony obraz wydarzeń i całe życie za wszystko obwiniała moją mamę. Łatwo mogłam także zrozumieć jej nienawiść do mnie. Ja miałam matkę, a ona nie. Prawdopodobnie właśnie dlatego groziła, że zabierze mi moje życie.

Siedziałyśmy w ciszy i wsłuchiwałyśmy się w odgłosy burzy. Podobało mi się to uczucie. Zbliżyłyśmy się do siebie, a cały dystans między nami zniknął. Próbowałam dopić kawę, ale była już zimna, a na jej powierzchni pojawił się kożuch z mleka. Mama chciała powiedzieć mi coś jeszcze i cierpliwie czekałam, aż dokończy.

– Czy… dzieciństwo Genevieve – podjęła w końcu temat – było bardzo nieszczęśliwe?

– W każdym calu – rzekłam, przewracając oczami. – Była problematycznym dzieckiem. Niezależnie od tego, ile osób próbowało jej pomóc, zawsze zostawała sama.

Skutek moich słów mnie przeraził. Mama wyglądała na zdruzgotaną i przygryzła dłoń zaciśniętą w pięść. Zaczęła łkać tak gwałtownie, że trzęsło się całe jej ciało.

– Powinnam była coś zrobić, Katy. Obie byłyśmy młodymi matkami, ale ja miałam wsparcie w postaci babci i dziadka. Ona nie miała nikogo. Kilka minut wcześniej i może bym zdążyła…

– Miałaś własne problemy – uspokajałam ją.

– Zniszczyłam życie dwóch osób…

Przyklęknęłam na podłodze obok siedzącej na krześle mamy.

– Mama Genevieve nie umarła z powodu dziecka, ale dlatego, że nie potrafiła rzucić narkotyków – tłumaczyłam. – Nie wzięła na siebie odpowiedzialności i musiała zapłacić za to aż taką cenę.

Usta mamy ułożyły się w wyrażający rozpacz kształt litery O. Wyglądała jak przestraszone dziecko.

– Nie mam prawa nikogo oceniać. Jestem okropną matką…

– Wcale nie – odparłam. – Nigdy nie czułam się nieszczęśliwa ani zaniedbana.

Mama nie przestawała cierpieć, a ja byłam na siebie wściekła, że nie potrafię jej pocieszyć.

– Od zawsze mnie to prześladuje – łkała. – Nie da się uciec przed przeszłością, nieważne jak bardzo człowiek się stara.

– Porozmawiam z Genevieve – oznajmiłam. – Wytłumaczę jej, że nie zrobiłaś nic złego.

– Trzymaj się od niej z daleka – mama z uporem pokręciła głową i wystawiła nerwowo dolną wargę. – Ona chce mi się odpłacić i próbuje dobrać się do mnie poprzez twoją osobę.

– Już nie – odrzekłam z pewnością siebie. – Teraz, gdy znam już prawdę, nie może mnie skrzywdzić.

– Prawda nie zawsze jest taka, jaka się wydaje – rzuciła mama, opadając ciężko na krzesło.

Dalsza rozmowa nie miała sensu. Mama najwyraźniej udała się w ten zakątek swojego umysłu, do którego nie miałam dostępu. Pomogłam jej dojść do łóżka. Mechanicznie na wszystko reagowała i po niecałych pięciu minutach zasnęła. Przez jakiś czas obserwowałam jej twarz. Miałam nadzieję, że to wyznanie znacznie jej ulży, ale wcale na to nie wyglądało. Nawet we śnie jej czoło było zmarszczone, a usta drżały, jak gdyby prześladowały ją koszmary. Najważniejsze, że się otworzyła. Możliwe, że był to pierwszy krok na drodze do wyzdrowienia.

Wysłałam Luke’owi długą wiadomość, w której opisałam ostatnie wydarzenia oraz wyjaśnienie tajemnicy. Podziękowałam mu także za pomoc. Nie wiedziałam dlaczego, ale odczuwałam dziwny smutek. Chyba dlatego, że tworzyliśmy taki zgrany zespół. Ostatecznie okazało się, że miał rację – tajemnica nie była wcale straszna i niewyjaśniona. Okazała się zwykłą historią kobiety, która sobie nie poradziła, oraz wynikłych z tego konsekwencji. Mama była tylko świadkiem, ale dała się wciągnąć w wir wydarzeń, których skutki były widoczne aż do dziś. Nikt nie wiedział, w jaki sposób Genevieve poznała prawdę, ale nie to było ważne. Moim ostatnim zadaniem było przekonanie dziewczyny, że moja mama działała w jej obronie. Musiałam też poprosić ją, aby zostawiła nas w spokoju. Potrzebowałam ukojenia.

ROZDZIAŁ 
35

Suknia była tak cienka, że wyślizgiwała mi się z palców jak ziarnka piasku. Naprawienie jej wymagało ode mnie cierpliwości i wytrzymałości. Nie potrafiłam odtworzyć koloru, ponieważ zmieniał się w zależności od kąta padania światła. Kiedy wydawało mi się, że mam już przygotowaną właściwą nić, suknia znów przybierała inną barwę. Zaczęłam pracę od wewnętrznej strony, przygotowując materiał tak, by utrzymał kilka warstw nici, a następnie ostrożnie połączyłam z sobą brzegi. Gdyby materiał był trochę bledszy, zapewne nie dałabym rady, na szczęście udało mi się tak zacerować rozdarcie, że ślad po naprawie był niemal niezauważalny.

Umówiłyśmy się u Hanny około siódmej. Mama chciała, bym jej się zaprezentowała, więc zeszłam na dół i obróciłam się wdzięcznie.

– Ojej… ale przemiana. Wyglądasz olśniewająco.

– Urządzamy próbę generalną sukni przed balem.

– Jestem pewna, że wypadniesz świetnie… – na twarzy

mamy nadal było widać rozterkę, ale przynajmniej wysiliła się i specjalnie dla mnie wyglądała na zadowoloną. – Zdaje mi się, że mam gdzieś takie długie rękawiczki.

– Uda ci się je odnaleźć? – z emocji aż klasnęłam w dłonie. – I mogłabyś pokazać mi, jak upleść francuski warkocz, który będzie elegancki i wytworny, a nie luzacki i odlotowy?

Mama bez trudu znalazła rękawiczki, a także parę czarnych satynowych butów bez pięty na niskim obcasie, a do tego cudne korale ze sztucznych pereł i pasujące do nich duże kolczyki. Założyłam z powrotem dżinsy i schowałam suknię do torby, którą naszykowałam do zabrania. Mama poszła raz jeszcze na górę i wróciła z całym workiem klipsów, spinek, grzebieni i lakierów do włosów. Następnie poświęciła wiele czasu, aby ułożyć moje sztywne, pokręcone włosy w coś przypominającego fryzurę Audrey Hepburn ze Śniadania u Tiffany’ego, jednego z jej ulubionych filmów.

– Wiesz co? Odkąd pojawiła się ta dziewczyna… Genevieve – zaczęła nerwowo – zmieniło się dużo rzeczy, prawda?

– Może – burknęłam i skrzywiłam się, gdy mama szarpnęła moją głowę w lewą stronę.

– Sprawiasz wrażenie bardziej pewnej siebie… a nie…

– Popychadła?

– Nie tego słowa chciałam użyć – broniła się mama. – Może jesteś bardziej sobą.

– Może – zgodziłam się.

– Ja też się zmieniłam.

– Naprawdę? Jej zwinne palce masowały mój kark.

– Zrozumiałam, że jesteś już prawie dorosła i niedługo będziesz wybierała własną drogę. Może będziesz chciała pójść na studia.

– Jeszcze o tym nie myślałam. Najlepszy wydział dla mnie jest chyba w Londynie.

– Cóż, Katy, miałam cię przy sobie tak długo, że nadszedł czas, abym pozwoliła ci odejść.

Mówiła tak, jakby trochę się nad sobą rozczulała, co było do niej niepodobne. Na niebie zaskrzeczała mewa i przestraszyła mnie. Przez okno widziałam, jak rozpościera skrzydła i odlatuje ku białemu zimowemu niebu. Odebrałam to prawie jak znak, że mama jest gotowa pozwolić mi pójść w życiu własną ścieżką.

– Nie jesteś już dzieckiem, a ja sama też muszę zacząć żyć inaczej… Wpływ Genevieve nie był jednak aż tak zły.

– Nie byłabym tego taka pewna – odparłam z goryczą.

– Gdybym nigdy jej nie spotkała, pewnie i tak znalazłybyśmy się w tym miejscu.

– Aż tak jej nie lubisz? – to mówiąc, starannie popsikała mi włosy lakierem i obejrzała je, jakby patrzyła na dzieło sztuki.

– Nawet więcej niż nie lubię – oczy mi zapłonęły. – Rozumiem, że miała trudne życie, ale to zarozumiała, nieszczera, przebiegła manipulatorka…

– O rany – mama zaśmiała się nerwowo.

– Mam nadzieję, że wyniesie się na drugi koniec świata

– spojrzałam na mamę spode łba.

– Co to miało znaczyć?

– Ach… nic takiego – chyba nie powinnam wspominać o wyjeździe Genevieve do czasu, aż będę miała co do niego pewność, na wypadek gdyby mama znów miała zacząć się obwiniać.

Ponieważ Genevieve nie została zaproszona, wyciągnęłam z szafy mój ulubiony płaszcz i czułam się przeszczęśliwa, mogąc znów go założyć. To tak, jakbym przytuliła się do niewidzianego od dawna przyjaciela. Mama pomachała mi na pożegnanie i kazała mi uważać, jak idę, gdyż chodnik był śliski, a na najbliższe dni zapowiadano opady śniegu. Byłam na to przygotowana, ponieważ założyłam trampki, ale widziałam wiele osób, które miały problemy z chodzeniem. Jedna pani w butach na szpilkach musiała iść, przytrzymując się muru, a starszy pan utknął na oblodzonym fragmencie chodnika, machał rękoma jak linoskoczek i nie potrafił poruszyć się ani w przód, ani w tył. Dzieci miały ubaw, ślizgając się po chodniku, przez co jeszcze powiększały ogólne niebezpieczeństwo. Potknęłam się na bryle zamarzniętej wody pochodzącej ze starej przeciekającej rury i na chwilę straciłam równowagę. Udało mi się jednak nie przewrócić.

Światła w domu Hanny paliły się, a zasłony były odsunięte. Hannah i Nat przybiegły do drzwi i wciągnęły mnie do środka. Obie były już ubrane. Hannah miała na sobie dopasowaną satynową suknię koloru kości słoniowej, w której jej babcia brała ślub. Nat założyła taftową sukienkę w szokująco różowym kolorze pasującym do jej włosów oraz baletki irlandzkie firmy Converse. Przeszedł mnie dreszcz podniecenia, ponieważ przypomniało mi się uczucie z dzieciństwa, gdy przebierałam się w rzeczy mamy i robiłam sobie makijaż. Głupio było mi się przyznać, że zawsze musiałam robić to sama.

– Wspaniała fryzura! – zawołały przyjaciółki, kierując mnie do salonu. Zwykle przesiadywałyśmy w dużej kuchni.

– A teraz wskakuj w suknię.

– Skąd ten pośpiech? – spytałam, zaciągając zasłony i nieśmiało zdejmując spodnie. – Mamy przed sobą całą noc.

– Nie możemy się doczekać, by zrobić ci makijaż – odparła Hannah, w której głosie słyszałam zniecierpliwienie.

Miałam zamiar pochodzić tam i z powrotem, kiedy jedną ręką pociągnęła mnie w kierunku krzesła i obróciła mnie twarzą w kierunku lustra.

– Podkład! – poleciła, a Hannah otworzyła pudełko z kosmetykami i wyciągnęła z niego puderniczkę. Gdy zaczęła nakładać podkład na moją twarz, nie mogłam mówić.

– Róż, a następnie cień do powiek – wydawała kolejne polecenia.

– Czuję się, jakbyście mnie operowały – zażartowałam, kiedy dziewczyny zabrały się za malowanie mi oczu. Przyjrzałam się z bliska Nat, a następnie Hannie.

– Hej, dlaczego jesteście już umalowane?

– Nudziło nam się – odparła Nat, rzucając się na mnie z tuszem do rzęs i zmuszając mnie do mrugania oczami. Gdy skończyła, odsunęła się o krok, by obejrzeć swoje dzieło, i sprawiała wrażenie zadowolonej, że już po wszystkim.

– Gotowe, Katy… Wyglądasz świetnie.

Popatrzyłam na siebie w lustrze i musiałam przyznać, że Nat dobrze się sprawiła. Skórę miałam pełną blasku, oczy w odcieniach zamglonej szarości, moje kości policzkowe zostały uwydatnione, a usta optycznie powiększone. Wyjęłam własne przybory i za ich pomocą dokonałam kilku poprawek. Nie chciałam jednak, by na tym skończył się nasz wieczór piękności, gdyż była dopiero ósma.

– No to… jestem gotowa. Co będziemy robić dalej? – spytałam.

Nat zerknęła na zegarek, a potem na Hannę. Wyraźnie odniosłam wrażenie, że nie powiedziały mi o wszystkim. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi, a Hannah aż podskoczyła i oznajmiła głośnym scenicznym szeptem:

– Ciekawe, kto może być? Podążyłam za nią do drzwi i opadła mi szczęka. – Nie stój tak i nie gap się – zaśmiała się Hannah. –

Lepiej zaprowadź chłopców do jadalni.

W progu stał Merlin ubrany w prążkowane spodnie i frak oraz kanarkowożółtą kamizelkę, a na głowie miał cylinder. Adam miał na sobie czarny smoking i białą marszczoną koszulę. Ich kolega, Harvey, przywdział przedziwny pikowany surdut oraz fular. Wyglądali jak żywcem wyjęci z filmu Powrót do Brideshead [4  Powrót do Brideshead – melodramat z 2008 roku nakręcony na podstawie powieści Evelyn Waugh.] i nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak mogli w tych strojach chodzić po ulicy, nawet po ciemku. Zerknęłam za ich plecy, spodziewając się, że za chwilę wparaduje także Genevieve, ale jej nie dostrzegłam.

Merlin zrobił krok naprzód, ujął moją dłoń w czarnej rękawiczce i ucałował ją, po czym przekroczył próg domu. Już w tej scenie było trochę teatru. Podążyłam za Hanną wzdłuż korytarza i wszyscy weszliśmy do przestronnej kuchni. Na stole stały kieliszki do wina i prawdziwe serwetki, a centralne miejsce zajmował srebrny kandelabr. Przeniosłam wzrok ku werandzie, całej przystrojonej balonami i światełkami choinkowymi. Ze szklanego sufitu zwisała dyskotekowa kula, a wzdłuż okien wisiały poprzewlekane cekiny.

– Czy ty i Merlin wszystko sobie wyjaśniliście? – szepnęła Hannah. – On twierdzi, że tak, ale…

– Wszystko w porządku – odparłam szeptem.

– Przykro mi, że nie byłaś na moim przyjęciu – uśmiechnęła się Nat. – Niestety, nie mamy tu namiotu.

– Ale jest znacznie lepiej – odrzekłam, nie mogąc opanować emocji. Mówiłam szczerze. – Jest wręcz bajecznie.

Zastawa była przygotowana na sześć osób, a ja nie mogłam uwierzyć, że Genevieve pozwoli mi spędzić taki wieczór i nie spróbuje go zrujnować. Hannah uderzyła łyżeczką o kieliszek.

– Usiądźcie wszyscy, proszę, i sprawdźcie karteczki z imionami. Miejsca zostały już przydzielone – to powiedziawszy, puściła do mnie oczko, ponieważ oznaczało to, że Adam usiądzie obok Nat. – Wszystkie potrawy przygotowała mama, więc nic nie będzie niesmaczne. Nie mamy niestety kelnerów, którzy by nam usługiwali, ale Nat zrobi, co w jej mocy.

Nat głośno jęknęła, lecz chętnie pomogła. Mnie natomiast nie pozwolono nawet kiwnąć palcem ani wstać od stołu, więc przez większość wieczoru tylko głupio się uśmiechałam i rozkoszowałam atmosferą. Jedzenie było lekkie, wegetariańskie – warzywna lazania, rozmaite sałatki, ziemniaki z patelni, i ciabatta do maczania w sosie. Wszyscy zasiedliśmy do kolacji, głośno brzękając sztućcami. Nat zaproponowała wznieść toast za mnie i za przyjaźń, co mnie wzruszyło, ale nie dałam tego po sobie poznać. Genevieve mogła sobie mieć swoje wielkie, pretensjonalne przyjęcie, ale ja miałam własne – kameralne, osobiste i o wiele bardziej wyjątkowe.

Tata Hanny miał stary gramofon, który odgrywał płyty z prędkością 78 obrotów na minutę i podczas kolacji sączyła się z niego muzyka z lat 20. Śmialiśmy się z trzasków i przeskakującej igły. Po drugim kieliszku musującego wina było nam jeszcze weselej, a mnie przyszło do głowy, że Hannah mogła dolać do niego czegoś mocniejszego. Pomimo chłodu miałam wypieki na policzkach, ponieważ wszyscy wyglądali tak ładnie i dokładali starań, abym czuła się wyjątkowo. Merlin siedział naprzeciwko mnie, lecz gdy rozmawiałam i żartowałam z pozostałymi osobami przy stole, starałam się nie patrzeć mu w oczy. Było w nich coś, czemu nie potrafiłam się oprzeć. Gdybyśmy znaleźli się na osobności, chyba znów bym się zadurzyła.

Nagle Hannah wystraszyła trochę resztę, gdyż gwałtownie wstała i zawołała:

– O mój Boże! Pada śnieg!

Wszyscy podbiegliśmy do okien werandy i podziwialiśmy pierwsze spadające płatki. To szaleństwo, ale naszła mnie niepohamowana chęć wyjścia na zewnątrz. Otworzyłam drzwi na patio i położyłam się na ziemi bez płaszcza. Poczułam, jak śnieg delikatnie pokrywa moje ramiona, włosy i twarz. Spojrzałam w górę i zachwycałam się jego pięknem na tle tysiąca gwiazd. Patrząc w niebo, zaczęłam wirować po całym ogrodzi, a płatki śniegu spadały na mnie. Kręcąc piruety na dywanie z białego puchu, byłam baleriną, latającym balonikiem, liściem na wietrze. Słyszałam śmiech i głosy wołające mnie po imieniu, ale nie przestawałam tańczyć, aż do momentu gdy zbliżyłam się do choinek stojących w rzędach na skraju ogrodu niczym żołnierze podczas parady. Do środka musiały wciągnąć mnie dwie osoby. Byłam mokra i śliska, jak ryba wyłowiona z rzeki. Nat rzuciła mi ręcznik, którym wytarłam ramiona i szyję, podczas gdy mróz przyprawił mnie o dreszcze.

– Wyglądasz, jakbyś miała konfetti we włosach – wyszeptał Merlin i poczułam na swoich odkrytych plecach dotyk jego dłoni.

Wtedy zrozumiałam, że dostałam drugą szansę i że na taki właśnie wieczór czekałam. Tego dnia błyszczałam i nie mogłam zrobić nic niewłaściwego. Tego dnia nie byłam tą niewidzialną Katy, a powód mógł być tylko jeden – Genevieve dała za wygraną. Nie widziałam innego wytłumaczenia mojej pewności siebie i poczucia wolności niż to, że jej siła w jakimś stopniu osłabła. Musiała chyba zostawić mnie w spokoju. Merlin wpatrywał się we mnie tak, jakby widział mnie po raz pierwszy, a ja posłałam mu promienny uśmiech, po czym wróciliśmy do domu.

Mój dobry humor udzielił się reszcie. Stół został szybko uprzątnięty, a każdy garnął się do pomocy. Dziewczyny ogłosiły oficjalnie, że parkiet jest już gotowy do tańca. Zmieniałyśmy partnerów i tańczyłyśmy charlestona, tango, fokstrota, a na koniec Merlin otoczył mnie ramionami i zaprosił do walca.

– Wyobraź sobie, że żyjemy w tamtych czasach, Katy – rzekł, po czym przechylił mnie i złapał nad samą ziemią.

– Spojrzałbyś choć na mnie w tym swoim wielkim domu? – starałam się mówić żartobliwym tonem. – Byłbyś pewnie synem dziedzica, a ja pokojówką pastującą ci buty.

– Brzmi nieźle – Merlin uśmiechnął się. – Mógłbym się skusić na służącą.

Dygnęłam teatralnie, choć zdawałam sobie sprawę, że w ten sposób dodatkowo go zachęcam.

– Czyli wszystko już mi wybaczyłaś? – spytał z powagą.

– Nie musiałam ci niczego wybaczać.

– I co teraz?

– Tańczymy – rzuciłam żartobliwie.

– Ale co będzie teraz? – nie ustępował.

Zatrzymał się w połowie tańca i trzymając mnie za rękę, poprowadził mnie wzdłuż korytarza. Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Przybliżył swoją twarz do mojej, a ja nie odsunęłam się. Zaczął delikatnie całować mnie po szyi, zbliżając się do ucha. Było to niesamowite uczucie i zapomniałam o bożym świecie. Jeszcze sekunda, a dotarłby do moich ust i wszystko wyglądałoby tak, jakbyśmy nigdy się nie rozstali. Najlepsze było to, że Genevieve w pełni sobie na to zasłużyła. To była moja największa zemsta.

Nagle ujrzałam swoje odbicie w niewielkim lustrze obok wieszaka i wzdrygnęłam się. Moje rysy były ostre i okrutne, a w oczach miałam gniewny błysk. Ledwie sama siebie poznałam i nie wiadomo skąd, spadło na mnie pewne miażdżące przeświadczenie. Jeśli Merlin z taką łatwością mógł zachowywać się w ten sposób za plecami Genevieve, jak to o nim świadczyło? A o mnie? Wyrwałam się z jego objęć, poprawiłam suknię. Byłam na siebie wściekła. Może i Genevieve na to zasłużyła, ale zemsta oznaczała zniżenie się do jej poziomu, czego nie chciałam robić.

– Nie możesz nas sobie wymieniać, Merlin – zaatakowałam. – Nie możesz wybierać tę z nas, która akurat znalazła się w pobliżu.

Merlin położył rękę na czole.

– Nie wiem, co we mnie wstąpiło… Przepraszam.

– Nic nie szkodzi, ale między nami wszystko skończone.

Jesteś teraz z Genevieve. Oboje nie potrafiliśmy spojrzeć sobie w oczy.

– Prawie zapomniałem, że nie jesteś moja – wymamrotał chłopak i oddalił się.

ROZDZIAŁ 
36

Taksówka podjechała pod same drzwi mojego domu. Nie było mi łatwo wysiąść, ponieważ suknia była tak wąska, że nie mogłam wyciągnąć nogi bez ryzyka, iż znów się nie rozpruje. Zostałam u Hanny do północy, podziękowałam wszystkim z całego serca i uciekłam. Nie zgodziłam się, by Merlin odprowadził mnie do domu – wymówką była niesprzyjająca aura. Za bardzo się do siebie zbliżyliśmy i musiałam uważać, aby nigdy więcej nie doprowadzić do podobnej sytuacji.

Dom był pogrążony w ciemnościach. Przewróciłam torbę do góry nogami w poszukiwaniu kluczy. Nie chciałam zapalać zewnętrznego światła, by nie obudzić mamy. Gdy usłyszałam za sobą dochodzący z ciemności głos, podskoczyłam chyba na metr do góry.

– Wiedziałam, że tam wrócisz i kupisz tę suknię – powiedział głos.

– Co u licha…? Ale mnie wystraszyłaś. Co ty tu robisz o tej porze?

– Czekałam na ciebie, Katy.

Z półmroku wyłoniła się Genevieve z zaczesanymi do tyłu włosami odsłaniającymi jej bladą twarz. Byłam tak przestraszona, że dopiero za trzecim razem trafiłam kluczem w zamek.

– Tęskniłaś za mną?

– Nie bardzo – odparłam szeptem i wskazałam palcem w kierunku piętra, sugerując, by ściszyła głos. Nie miała na sobie nawet płaszcza, tylko gruby rozpinany sweter zarzucony na koszulkę. Widziałam, jak bardzo była zmarznięta, gdyż stała przygarbiona, a jej ręce były czerwone. Nie mogłam uwierzyć, że czekała pod moim domem w mroźną grudniową noc tylko po to, by mi podokuczać.

– Czego ty właściwie chcesz, Genevieve? – spytałam ze zniecierpliwieniem.

– Zostało nam jeszcze kilka niedokończonych spraw.

– Czy aby na pewno?

– Wiesz, że tak. Powinnaś zaprosić mnie do środka.

Drzwi były już otwarte i widziałam w powietrzu jej parujący oddech.

– Jest późno… Może porozmawiamy jutro? Genevieve roześmiała się głucho.

– Nie słyszałaś tego? Jutro nie przychodzi nigdy – to mówiąc, popatrzyła na zegarek. – Zresztą jest pół godziny po północy, więc technicznie rzecz biorąc, już jest jutro.

Przestraszyłam się, że może zaraz zrobić scenę i obudzić mamę, więc pozwoliłam, by weszła przede mną do środka. Podążyłam za nią i gestem ręki wskazałam jej drogę do salonu. Skrzyżowałam ręce na piersiach i patrzyłam, jak ogląda sobie wnętrze, jakby była potencjalnym nabywcą. Przejechała nawet dłonią po powierzchni kredensu, chcąc sprawdzić jego jakość.

– Nie tego się spodziewałam – powiedziała, przeciągając samogłoski.

– A czego się spodziewałaś? – byłam wykończona, lecz próbowałam naśladować jej nonszalancki, sarkastyczny ton.

– Nie wiem… – westchnęła. – Czegoś innego… Oryginalnego, specjalnego. Czegoś godnego uwagi. Ale żeby ryzykować wszystko tylko dla tego… podmiejskiego piekła…

– Według mnie to nie piekło. To dom.

– Nie znasz niczego innego, Katy – skrzywiła się w złośliwym grymasie.

– Genevieve… Jestem zmęczona… tymi gierkami.

– Może chciałabyś, abym zaczęła krzyczeć? Przydałoby nam się towarzystwo.

Doskonale wiedziała, na jakich nutach zagrać, by zaleźć mi za skórę.

– Nie… nie rób tego. Czuję się dobrze, możemy porozmawiać. Chodź do kuchni, to zrobię nam coś do picia. Jej pogarda dla domu nie ustawała.

– Cóż za wspaniała kuchnia w drewnie, z tymi ślicznymi kwiatuszkami na ścianach! Jest szafka na płatki i półka na talerze. Założę się, że macie też odświętny komplet obiadowy i kilka porcelanowych filiżanek, które wyciągacie, gdy przychodzą goście.

Miała rację. Mama miała obie rzeczy, o których wspomniała Genevieve, ale skupiłam się na gotującym się mleku i nie dałam się sprowokować. Podałam jej gorący kubek, a ona powąchała napój i zorientowawszy się, że to kakao, wzniosła oczy ku niebu, mówiąc:

– To wszystko jest śmiertelnie nudne. Czy tego właśnie oczekujesz od życia?

– Nie wiem, czego oczekuję – odparłam. – Czy ktoś w naszym wieku to wie?

– Może i nie – zgodziła się chłodnym tonem. – Ale powinnaś wiedzieć, że nie tego chcesz. Musisz pragnąć czegoś lepszego.

– Nigdy nie pragnęłam niczego lepszego – odrzekłam, upijając łyk kakao.

Zlustrowała mnie od stóp do głów krytycznym spojrzeniem.

– Więc suknia nie zdziałała cudów?

– W jakim sensie?

– No wiesz, ty i Merlin… – uśmiechnęła się jak przebiegła kocica.

– Już ci mówiłam, Genevieve. Nie chcę go.

– On i tak jest tylko mirażem, Katy. Bardzo szybko się o tym przekonałam.

– Zapragnęłaś go tylko dlatego, że był mój – odparłam.

– To oczywiste.

Wzruszyła ramionami i wydała z siebie dźwięk, który mógł oznaczać wszystko.

– Wyjeżdżam… Ale już o tym wiesz.

– Tak, słyszałam.

– To naprawdę smutne, że nawet nie warto zabierać ci tego życia – ziewnęła i uniosła ręce nad głowę. – Gdybym to była ja, to znaczy gdyby twoje życie należało do mnie, z tą twoją pomyloną mamą, nudnymi przyjaciółmi i chłopakiem wyciętym z kartonu, sama nie wiem, co bym zrobiła.

– I dlatego wyjeżdżasz? – spytałam spokojnie. Przytaknęła.

– Miałam sporo czasu na przemyślenia i możliwe, że tak będzie najlepiej.

– Możesz mieć pewność, że nie będę za tobą tęsknić… – wiedziałam, że to kiepskie zagranie, ale nie potrafiłam się powstrzymać.

Podniosła się i zaczęła oglądać nasze rodzinne fotografie.

– Zrobiłam ci przysługę, Katy. Kiedy przyjechałam, byłaś w fatalnym stanie, nie miałaś gustu i wyglądałaś jak mysz kościelna. Teraz jesteś nawet… atrakcyjna i uczysz się walczyć o siebie.

Poczułam, że tracę przewagę, kiedy siedziałam, a ona stała nade mną. Ja również wstałam, dziwnie czując się w sukni, którą obie chciałyśmy mieć, byłam sobie wdzięczna, że wcześniej nie zdjęłam płaszcza. Opatuliłam się nim jeszcze mocniej. W domu było bardzo zimno. Wiatr przedostawał się przez dziury w dachu, między szybami, a nawet przez listwy przypodłogowe. Wnętrze było niechlujne i zaniedbane i czułam się paskudnie, patrząc na nie oczami Genevieve. Dziewczyna była jak złodziej wertujący nasze mienie.

– Teraz z przyjemnością obie pójdziemy dalej, każda własną ścieżką? – starałam się, by mój głos brzmiał pewnie i stanowczo.

– Tak… Twoja matka jest pomylona, brakuje jej piątej klepki.

Już drugi raz w ciągu pięciu minut nazwała mamę pomyloną.

– Ona nigdy nikogo nie skrzywdziła – broniłam jej.

– Ty nadal nic nie wiesz… – twarz Genevieve spochmurniała.

Spojrzałam jej prosto w oczy i odezwałam się z udawaną pewnością siebie:

– Wiem wszystko. Mama powiedziała mi prawdę.

– A jak brzmi ta prawda? – zielone oczy zalśniły ostrzegawczo.

– Że twoja matka była narkomanką. Moja mama mieszkała w tym samym domu i musiała zadzwonić po policję tego dnia, gdy… – nie potrafiłam wykrztusić z siebie słowa „umarła”, a Genevieve przymknęła oczy, niczym w bólu.

– Tak naprawdę to ona cię uratowała. Miałaś tylko kilka dni i ciągle płakałaś.

Poruszała ustami, nic nie mówiąc, analizując tylko moje słowa. W końcu odezwała się:

– Tak ci powiedziała… A ty w to uwierzyłaś?

– Oczywiście.

– Ale to nie wyjaśnia najważniejszego.

– To znaczy?

– Nas.

– Ubzdurałaś coś sobie – nie dawałam się przekonać, ale w brzuchu znów pojawiło się dobrze mi znane uczucie.

– Twoim ulubionym kolorem jest indygo, lubisz przyglądać się chmurom i widzisz w nich twarze, na sam zapach mięsa robi ci się słabo, zawsze czujesz się odsunięta, boisz się wody i nie podobają ci się twoje palce u stóp, bo są niezgrabne… – to mówiąc, Genevieve z nonszalancją popatrzyła na swoje paznokcie. – Aha, i wolisz zimę od lata, ale martwisz się, że to jest nienormalne…

Przerwała, a ja ponownie usiadłam.

– Mogłaś to usłyszeć od kogokolwiek – rzekłam.

– Dlaczego po prostu nie spojrzysz prawdzie w oczy? – ziewnęła.

– Coś ci się pomyliło… Łudzisz się…

– Masz powtarzający się sen? – spojrzała na mnie ponad stołem, po czym uśmiechnęła się, pokazując wszystkie zęby. – Kiedy byłam mała, ciągle mi się śniłaś. Śniło mi się, że siedzisz przed lustrem i mnie obserwujesz. Doszłam do wniosku, że przypomina to krainę Narni, tyle że nas oddziela od siebie kawałek szkła.

Jej słowa wżynały się we mnie jak żyletki. Nikomu nie mówiłam o moim śnie.

– Czy to dla ciebie zbyt wiele, Katy, uznać, że jesteśmy takie same? – oparła się na stole i wzięła do ręki moją prawą dłoń. Nasze palce zetknęły się i pasowały do siebie idealnie, jak tamtego dnia w autobusie. – Twoja mama nadal wszystkiemu zaprzecza – powiedziała łagodnie. – Myśli, że zmieniła przeszłość, i w ten sposób znów w siebie uwierzyła. Jest przekonana, że stało się dokładnie tak, jak twierdzi, ponieważ prawda jest zbyt bolesna, by twoja mama mogła ją zaakceptować.

Każda część mojego ciała zamieniła się w lód. Nie potrafiłam opanować drżenia i odezwałam się łamanym głosem:

– Nie chcę już więcej wiedzieć… Powinnaś wyjechać, tak jak obiecałaś.

– Nie mogę jeszcze odejść – powoli pokręciła znacząco głową. – To wszystko przez tę kobietę. Nadal opowiada kłamstwa, nadal ukrywa to, co zrobiła. Muszę cię od niej uwolnić. Jesteś gotowa, Katy? Jesteś gotowa na poznanie prawdy?

ROZDZIAŁ 
37

To była najdłuższa noc w moim życiu. Każda minuta zdawała się trwać rok.

Następnego dnia obudziła mnie mama. Siedziałam w jej fotelu, co oznaczało, że nie ruszyłam się z miejsca, od czasu gdy Genevieve wyszła. Musiałam wyglądać potwornie, gdyż mama podbiegła do mnie, przykucnęła i dotknęła mnie, lecz nic nie czułam. Położyła mi rękę na policzku, a następnie na sukience, i wykrzywiła się w grymasie.

– Coś się stało, Katy? Jesteś zmarznięta i nie spałaś w łóżku. O mój Boże, ktoś cię skrzywdził? Ktoś cię napadł?

– Genevieve przyszła tu ubiegłej nocy – z trudem odwróciłam się w jej kierunku, popatrzyłam na nią przekrwionymi oczami i mówiłam zachrypniętym głosem. – Czekała na mnie przed domem.

– Czego chciała? – mama wzdrygnęła się, jakby otrzymała cios.

Nie odpowiedziałam. Mama zrobiła krok w tył, po chwili kolejny. Nie przestawała poruszać się w ten sposób, jak gdyby zamierzała uciec. Kiedy doszła do drzwi, wymamrotała, że musi iść do kuchni. Po kilku minutach wróciła z filiżanką gorącego napoju. Pomogła mi ją nawet otoczyć dłońmi, na wypadek gdyby wyślizgnęła mi się z ręki. Nie protestowałam, gdyż zdrętwiały mi wszystkie palce.

Wzięłam spory łyk i od razu zakrztusiłam się zbyt gorącą herbatą.

– Postanowiła stąd wyjechać – ciągnęłam mimo kaszlu.

– Zmieniła plany, ponieważ tutejsze życie wydawało jej się zbyt nudne i uznała, że skradzenie mojego życia nie ma nawet sensu. Jednak coś się zmieniło.

– Co takiego?

Przyglądałam się badawczo jej twarzy, jak gdybym dawno jej nie widziała.

– Ty. Rozmawiałyśmy o tobie i wszystko się zmieniło.

– Powinnaś pozwolić jej odejść, Katy… zniknąć z naszego życia.

– Musiałam cię bronić – odparłam zawzięcie. – Powinna wiedzieć, że chciałaś ją tylko ochronić.

– Co ci powiedziała? – spytała mama i oparła się o krzesło. 

Wróciły mi dreszcze, a moje zęby zaczęły dzwonić o brzeg filiżanki.

– Powiedziała… że istnieje powód, dla którego mamy z sobą tyle wspólnego…

Rozbiegane oczy mamy nie mogły się na niczym skupić, a jej źrenice były powiększone. Nie byłam pewna, czy powinnam kontynuować. Czułam niesamowitą chęć zatrzymania wszystkiego i udawania, że ostatnia noc nigdy nie istniała. Pragnęłam, by wszystko było jak dawniej. Jedynym sposobem wyrażenia tego, co leżało mi na sercu, było zamknięcie oczu i wyrzucenie z siebie tych okropnych słów.

– Genevieve powiedziała mi, że jesteśmy spokrewnione… że jesteśmy nie tylko siostrami, ale bliźniaczkami…

– I uwierzyłaś jej? – wyszeptała mama.

Odłożyłam filiżankę na stolik i schowałam twarz w dłoniach.

– To takie głupie i niewiarygodne, straszne i przerażające, ale…

– Ale co?

– Nie widzę innego wyjaśnienia, dlaczego myślimy tak samo i bezwiednie się nawzajem naśladujemy. Nawet śni nam się ten sam sen od dzieciństwa.

Przestraszyłam się, że mama zemdleje, ale usiadła i w sekundę postarzała się o dwadzieścia lat. Wskazówki zegara odmierzały kolejne minuty, a ja widziałam różne emocje malujące się na twarzy mamy. W końcu cisza panująca w domu tak się spotęgowała, że brzmiała niczym grzmot.

– To prawda – rzekła w końcu, jakby uznała swą klęskę.

– Rozdzieliłaś nas! – krzyknęłam oskarżycielsko z zębami zaciśniętymi tak mocno, aż zaczęły mnie boleć. – Nic dziwnego, że Genevieve cię nienawidzi.

– Ma do tego prawo – odparła mama z dziwnym spokojem.

– Rzuciłaś monetą? – mówiłam teraz głośniej i z niedowierzaniem. – Odrzuciłaś tę, która więcej płakała? Jak matka mogła coś takiego zrobić?

– Zrobiłam to dla waszego dobra.

– Nigdy więcej tak nie mów…

– Myślałam, że tak będzie dla was lepiej – powtórzyła.

Siedziała bez ruchu ze spuszczoną głową i złączonymi dłońmi. Miałam ochotę podejść do niej i nią potrząsnąć.

– Nie możesz po prostu mieć nadziei, że ona odejdzie. Jest częścią naszego życia, czy ci się to podoba, czy nie.

– Jest już za późno, by to naprawić, Katy. Wiesz o tym przecież. Ona nas zniszczy.

– Myślisz tylko o sobie.

– Nie… Myślę o tobie i o tym wszystkim, co ona zrobiła.

– Może nie miała nad tym kontroli. Nigdy nie dałaś jej szansy… – to niewiarygodne, ale właśnie zaczęłam bronić Genevieve.

Mama nie protestowała.

– Masz rację, Katy – przyznała. – Musiałam wybrać między tobą a nią i to było straszne.

– Nie spodziewaj się, że ci podziękuję za to, że właśnie mnie wybrałaś – rzuciłam z pogardą.

Popatrzyła na mnie przez chwilę, po czym spuściła wzrok.

– Nie oczekuję wdzięczności, ale… Gdybyś znała wszystkie okoliczności…

– Nie chcę ich znać.

Mama przestała się odzywać, ale nie mogłam powstrzymać się przed kolejnymi słowami krytyki.

– A do tego wymyśliłaś historyjkę o narkomance mieszkającej na niższym piętrze. To było podłe.

Jej twarz przybrała okropną barwę, stała się bladoszara i widziałam w niej szok połączony z upokorzeniem i wstydem. Ja jednak byłam twarda i nieugięta.

– Nie skłamałam – zdołała z siebie wydusić.

– Oczywiście, że skłamałaś, podobnie jak teraz. Całe moje życie to jedno wielkie kłamstwo – to mówiąc, wstałam i byłam gotowa pójść jak najdalej stąd.

– Nie wychodź. To nie tak, jak myślisz – błagała. – Powiem ci prawdę, Katy. Całą prawdę.

Trzasnęłam za sobą drzwiami do salonu i jak burza wybiegłam z domu. Pomyślałam, że mama pójdzie za mną i kilka razy oglądałam się za siebie, ale jej nie dostrzegłam.

Była dopiero siódma rano i jedynym pojazdem na naszej ulicy był samochód mleczarza. Mężczyzna odwrócił głowę, ujrzawszy mnie w wieczorowej sukni, ale uśmiechnął się tylko i wrócił do pracy. Mogłam udać się tylko w jedno miejsce, co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Zaadaptowana stodoła znajdowała się na skraju miasta, na obszarze o powierzchni około pół hektara. Przekroczyłam ogrodzenie i poszłam skrótem przez pokryte śniegiem pole. Po niedługim czasie dół mojej spódnicy był przemoczony i podarty. Delikatne satynowe buciki zniszczyły się, a moje stopy ślizgały się w nich, po tym jak wypełniły się wodą i odpadł jeden obcas. Po chwili musiałam stawiać wielkie kroki na śniegu, co szybko mnie zmęczyło, i poczułam wielką ulgę, gdy moim oczom wreszcie ukazał się dom. Tam, gdzie kiedyś były drzwi do stodoły, zamontowano szklane panele ciągnące się od podłogi do sufitu. Kiedy się zbliżyłam, ujrzałam siedzącą przy stole Genevieve. Popatrzyła na mnie i pomachała mi.

– Wiedziałam, że przyjdziesz – powiedziała po prostu.

– A ja wiedziałam, że będziesz wiedzieć.

Obie zareagowałyśmy śmiechem, który po raz pierwszy nie był udawany i nie miał na celu zdobycia przewagi nad przeciwniczką.

– Wejdź do środka – zaprosiła mnie. – Możesz się przebrać w moje ubrania.

Parter domu był jedną otwartą przestrzenią – w części gościnnej dominowała wielka, miękka sofa w kształcie litery L, nowoczesny stół na osiem osób, a za parawanem znajdowało się małe studio. Widać stąd było nawet urządzoną na czerwono kuchnię, choć była ona tak czysta i lśniąca, że przeszło mi przez myśl pytanie, czy ktokolwiek w ogóle jej używał. Wnętrze stanowiło dziwne połączenie starego i nowego, a elementy te nawzajem się uzupełniały. Był nawet balkonik dla orkiestry, w kolorze jasnego dębu, na który można było wejść po wykonanych z tego samego materiału spiralnych schodach.

Podążyłam za Genevieve. Cały czas patrzyłam w górę i wsłuchiwałam się w echo naszych kroków roznoszące się po olbrzymiej przestrzeni. Jej sypialnia nie była duża, ale moja siostra miała z niej piękny widok na okolicę. Tego dnia wszystko wyglądało doskonale – białe, zmrożone dachy, pokryta śniegiem wieża kościoła, drzewa i krzewy i ich ośnieżone gałęzie. Genevieve wyjęła z szafy dżinsy i sweter i podała mi je, a ja zdjęłam z siebie suknię bez uczucia wstydu. Zrozumiałam ironię sytuacji: Genevieve była teraz niejako częścią mnie. Zarówno jej ubrania, jak i buty pasowały na mnie jak ulał.

Podała mi też szczotkę, a gdy spojrzałam w lustro, zobaczyłam, że moje włosy nadal są zaplecione we francuski warkocz, który nie pasował do codziennego ubioru. Ostrożnie usunęłam spinki z włosów.

– Byłaś chłopczycą? – spytała z zaciekawieniem Genevieve. – To znaczy w dzieciństwie.

– Tak… – odrzekłam. – Zawsze chciałam bawić się z Lukiem i jego paczką.

– Ja tak samo – zrobiła głupią minę. – Ale kazano mi nosić różowiutkie sukieneczki z serduszkami i wstążeczkami i bluzki z falbankami.

W jednej chwili przypomniało mi się coś, o czym przeczytałam kiedyś w jakimś czasopiśmie.

– Niektóre bliźnięta mają własny język i nawet jeśli nie rozmawiają latami… Ale przecież… my nie jesteśmy bliźniaczkami jednojajowymi…

– To nie ma znaczenia – przerwała mi gwałtownie. – Bliźnięta zawsze wszystkim się dzielą. Wydaje mi się, że powinnyśmy być razem, co ty na to?

W jej spojrzeniu było coś tak intensywnego, że aż się wzdrygnęłam.

– To niewiarygodne, że jesteśmy tutaj razem…

– Nie mogę cię teraz opuścić, Katy. Wiesz o tym, prawda?

Pokiwałam głową i poczułam znany mi już strach, choć Genevieve zachowywała się teraz prawie normalnie.

– Nie opuścisz mnie… Więc… będziemy się cały czas widywać – wymamrotałam.

– Nie chcę się z tobą tylko widywać – odparła z wyrzutem. – Byłyśmy w jednym łonie przez całe dziewięć

miesięcy, to właśnie łączy bliźnięta. Należą do siebie, więc i ty należysz do mnie, Katy.

Nagle przypomniałam sobie jej słowa: „Powinno być tak, jakbyś się nigdy nie urodziła”. Nadal nie wiedziałam, o co jej chodziło, ale na samą myśl dostałam gęsiej skórki.

– Spałaś w ogóle? – spytała, spoglądając na to, co zostało z syreniej sukni.

– Ani sekundy.

– Ja też nie – przyznała. – Chodź, zjemy jakieś śniadanie.

Kuchnia była jak ze snu. Oprócz czerwonych lśniących drzwi uwagę zwracały czarne blaty z granitu, piekarnik ze stali nierdzewnej i piękna płyta nad zlewem chroniąca przed zachlapaniem ściany. Nie ulegało wątpliwości, że ludzie zamieszkujący budynek żyli w dobrobycie. Mieli lodówkę w amerykańskim stylu i włoski ekspres do kawy, dający możliwość wyboru pięciu rodzajów ziarnistości, a także sokowirówkę oraz inne urządzenia, których przeznaczenia nawet nie znałam. Genevieve usmażyła nam jajecznicę – dokładnie taką jak lubię, miękką, ale nie wodnistą, i podała ją z pełnoziarnistymi bajglami, musli oraz śwież sokiem z pomarańczy. Czuła się tam jak w domu i nie potrafiłam zrozumieć, jak mogła chcieć zostawić to miejsce na rzecz życia w ciągłej niepewności.

– Czy… ludzie, u których mieszkasz, wiedzą coś… o nas? – spytałam, a mój żołądek poczuł ulgę z powodu pierwszego posiłku tego dnia. Pokręciła głową.

– Pomagają mi i są bardzo mili, ale nie dzielę się z tymi ludźmi myślami, nie zwierzam się im. Już nie.

Nie musiała więcej wyjaśniać. Sama przez całe życie starałam się unikać ludzi. Zawsze mi się wydawało, że to oni trzymali się ode mnie z daleka, ale teraz uświadomiłam sobie, iż to ja wysyłałam negatywne wibracje.

– Lepiej dla ciebie, jeśli na nikim nie musisz polegać, bo wtedy nikt cię nie zrani – dodała.

To niewiarygodne, że pomimo tak różnych doświadczeń życiowych pozostałyśmy tak bardzo podobne. Nie musiałam jej mówić, że mam problemy z nawiązywaniem znajomości, gdyż sama zrobiła mi na ten temat złośliwą uwagę podczas naszego pierwszego spotkania. Udawałam, że nie patrzę, jak Genevieve dodaje do jajek świeżo zmielony pieprz, a nie sól, a płatki je na chrupko – z zaledwie kilkoma łyżkami mleka. Ja zrobiłam to samo – niczym w lustrzanym odbiciu. Nadszedł czas na pytanie za milion dolarów. Odłożyłam nóż i widelec i opróżniłam filiżankę kawy.

– Kiedy się dowiedziałaś?

Powiodła jednym palcem po ustach w głębokim zamyśleniu.

– Chyba wiedziałam od zawsze. Nie przypominam sobie czasów, kiedy o tobie nie wiedziałam, ale zawsze wydawało mi się, że to przeze mnie nie było cię przy mnie.

– Dlaczego?

– Moi rodzice adopcyjni wmawiali mi, że jestem do cna przesiąknięta złem – odparła tonem, który był prawie radosny – i że to ja jestem odpowiedzialna za to, iż nas rozdzielono.

– A jak mnie odnalazłaś, Genevieve?

Wpatrywała się prosto we mnie swoimi zielonymi oczami, które wyglądały jak kwiaty na lilii wodnej.

– To był zbieg okoliczności… przeznaczenie… Nazwij to, jak chcesz.

– Naprawdę? – wzięłam głęboki oddech.

– Naprawdę – rzekła z naciskiem. – Jeździłam trochę po kraju, ale jakie były szanse, że trafię do miasta, w którym mieszkasz? To stało się tego dnia… w autobusie. Ty też musiałaś coś poczuć.

Więc spotkałyśmy po prostu przez przypadek. Sama nie wiem, w co było mi trudniej uwierzyć – w ten przypadek, czy w to, że odnalazła mnie, wykorzystując swoje tajemnicze zdolności. Według niej tak miało być i trudno mi było z nią polemizować.

– Rzeczywiście, coś poczułam – wyznałam – ale nie wiedziałam co. Wydawało mi się, że czuję jakieś fale… twoich emocji. Myślałam, że to nienawiść.

Genevieve przekrzywiła głowę na bok niczym pies czekający na kość.

– Nienawidziłam cię. Wyglądałaś na taką szczęśliwą, że miałam ochotę zetrzeć ci ten uśmiech z twarzy albo wyrwać cię z tego spokojnego życia, które wiodłaś.

– Obwiniałaś mnie za to, co się stało? – spytałam.

– Tak – odrzekła z pełnym przekonaniem. Czekałam, aż wycofa się z tych słów, ale nie zrobiła tego. Wciąż spoglądała na mnie hipnotyzującymi oczami. Nigdy wcześniej nikt tak na mnie nie patrzył, a do tego Genevieve potrafiła odczytać moje najskrytsze myśli, przez co czułam się podwójnie inwigilowana.

– I dlatego sprawiłaś mi tyle przykrości?

– Nigdy nie zaznałaś bólu – jak gdyby nigdy nic wzruszyła ramionami. – Ani nie wiedziałaś o moim istnieniu. Wyobrażasz sobie, jak się czułam, gdy zobaczyłam cię tamtego dnia, śmiejącą się, jakby nie obchodził cię świat?

– Przecież to nie była moja wina.

– Próbowałam się z tobą skontaktować – rzekła, dotykając skroni. – Powinnaś była to wyczuć, w jakiś sposób mi odpowiedzieć. Tak bardzo cię kochałam, ale… z biegiem lat zaczęłam cię nienawidzić.

– Nie zrobiłam nic złego – powtórzyłam. – Nie rozumiem, dlaczego mnie obwiniałaś.

Wyciągnęła przed siebie obie ręce i powiedziała chyba bardziej do siebie:

– Najpierw chciałam, żebyś cierpiała… Potem, żebyś zniknęła… Ale później zrozumiałam, że to dla nas druga szansa. Teraz wszystko będzie już tak, jak być powinno.

Odpowiedziałam jej głośnym jękiem niedowierzania.

– Tak po prostu? Oczekujesz, że ci wybaczę i o wszystkim zapomnę?

Sprawiała wrażenie zaskoczonej moim brakiem entuzjazmu. Dla niej wszystko było najwidoczniej czarno-białe.

– Musisz zrozumieć, jak się czułam, Katy. Nie miałam nic, a ty miałaś wszystko. Ale żywienie do ciebie nienawiści nie miało sensu, podobnie jak pozbycie się ciebie… Teraz już rozumiem, że nie możemy przed sobą uciekać, i nigdy więcej nie damy się rozdzielić.

To wszystko nie zmierzało w dobrym kierunku, a jej słowa naprawdę mnie przerażały. Nic z tego, co do tej pory powiedziała czy zrobiła, nie mogło świadczyć, że Genevieve w ogóle się zmieni. Porzuciła chęć całkowitego wymazania mnie na rzecz obsesyjnej wręcz zaborczości, która denerwowała mnie równie mocno. Nie powinnam też zapominać o mamie i o tym, jak ona poradzi sobie w tej sytuacji.

– Mama miała tylko dwadzieścia jeden lat – próbowałam wyjaśnić. – Nie wiedziała, co robi. Nikt nie wiedział o jej ciąży i prawdopodobnie miała depresję poporodową.

– Dlaczego jej bronisz?

– To dziwne – mruknęłam. – Osoba, którą znasz najlepiej i której ufasz całe życie, okazuje się kimś zupełnie innym… osobą zdolną do niewyobrażalnych rzeczy.

– Czy ktokolwiek jest tym, kim się wydaje, Katy? Wszyscy zakładamy maski, ponieważ obawiamy się, że gdy inni zobaczą nasze prawdziwe oblicze, znienawidzą nas.

Zebrałam się w sobie i zadałam pytanie, które musiało w końcu paść:

– A twoi rodzice adopcyjni… Naprawdę nie zrobiłaś im krzywdy?

Nie byłam pewna, czy ujrzałam na jej twarzy uśmiech, czy było to odbicie światła.

– To byli okropni ludzie, dumni i przekonani o własnych racjach, nieokazujący miłości i radości. Dla nich istniało tylko cierpienie, posłuszeństwo i kara. Zostawili mnie przy zrobionym przez siebie ołtarzu i kazali mi się modlić, żebym stała się lepszą dziewczynką. Posadzili mnie przy dwóch płonących świecach. Otworzyłam okno i zasłona stanęła w płomieniach… które szybko się rozprzestrzeniły.

Zamknęłam oczy i w duchu podziękowałam Bogu, że pożar nie był celowym dziełem Genevieve. Jednak pozostawała jeszcze kwestia drugiego pożaru, tego na plebanii.

– I od tamtego czasu tam nie byłaś?

– Nigdy.

Z całego serca pragnęłam jej wierzyć, ponieważ wersja, że mówi nieprawdę, byłaby zbyt trudna do zaakceptowania.

– Myślę, że tak miało być – rzekłam powoli, mimo lęku. – Miałyśmy się spotkać, a nasza mama powinna otrzymać drugą szansę.

– To prawda, mamy tę samą matkę – zgodziła się, ale mówiła dziwnym głosem, jak gdyby wypowiadała przygotowane wcześniej zdania. – Temu nie można zaprzeczyć.

– Więc… co mamy teraz zrobić?

– Myślę, że nadszedł czas, byśmy ją odwiedziły… razem.

ROZDZIAŁ 
38

Siedziałam obok Genevieve na tylnym siedzeniu samochodu. Raz na jakiś czas jej głowa opadała ze zmęczenia na moje ramię. Nie odpychałam jej wtedy. Patrzyłam na odbicie mamy w przednim lusterku. Jej oczy były wielkie i wystraszone i ani razu nie zwróciła wzroku w moim kierunku. Czułam, że chwila, w której wszystko miało się wyjaśnić, oddaliła się ode mnie po raz kolejny, niczym łódeczka odpływająca na pełne morze. Wcześniej poszłyśmy z Genevieve do mojego domu, gdzie spodziewałam się ostatecznej rozgrywki, ale nic takiego mnie nastąpiło. Mama nie okazała odrzuconej córce ani miłości, ani skruchy. Nie zaczęła nawet pośpiesznie tłumaczyć się, dlaczego mogła zatrzymać tylko jedną z nas. Wyglądała na przestraszoną i niespokojną. Po wymianie kilku wypowiedzianych półgłosem zdań z Genevieve mama zaczęła działać – za parę minut miała już spakowaną torbę z jedzeniem, piciem, ciepłymi kocami i latarką – wszystko to zabrała ze względu na warunki pogodowe. Kazała mi założyć najcieplejszą kurtkę, grube skarpety i ciepłe buty, a następnie, wsiąść do samochodu bez żadnego wyjaśnienia.

Mama ruszyła spod domu niczym kierowca rajdowy, nie zważając na ostrzeżenia w telewizji i radiu, aby nie wybierać się w podróż, jeśli nie ma takiej konieczności. Zwykle jeździła bardzo ostrożnie, ale dostrzegłam na znakach drogowych, że zmierzamy w kierunku autostrady, mimo iż widoczność była ograniczona zaledwie do kilku metrów. Cokolwiek miałyśmy do zrobienia, najwyraźniej nie mogło to poczekać. Chyba usnęłam z przemęczenia. Z każdym kilometrem usypiały mnie nieustannie sypiące białe płatki. W końcu mój umysł się poddał, a takie wyłączenie się dobrze mi zrobiło. Moje powieki były ciężkie jak ołów i opadły, a ja pogrążyłam się w głębokim śnie.

Do zmysłów dochodziłam stopniowo i nie miałam pojęcia, ile czasu minęło. Umysł kazał mi się obudzić do końca, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. Unoszenie się we własnym świecie napełniało mnie spokojem. Słyszałam przyciszone głosy, których nie rozpoznawałam. Nie byłam nawet pewna, czy były prawdziwe, czy tylko wyobrażone.

– Czy to na pewno tu?

– Na pewno.

– Jesteś pewna? Musiało się tu zmienić.

– Wracałam tu wiele razy… aby ją odwiedzić.

– Katy nadal nie wie?

– Nie ma pojęcia. Nie wiem, co może sobie myśleć.

– Jak jej o tym powiemy?

– Nie będziemy musiały. Kiedy tam dotrzemy, wszystko będzie jasne.

Otworzyłam na moment oczy i głosy zamilkły. Przeciągnęłam się i ziewnęłam głośno, ale moje powieki nadal były zbyt ciężkie. Jeśli wierzyć zegarkowi, spałam przez blisko dwie godziny.

– Gdzie jesteśmy? – spytałam.

– Zatrzymałyśmy się tylko na odpoczynek – odparła mama i dostrzegłam, że w lusterku wymieniły z Genevieve porozumiewawcze spojrzenie.

Przetarłam ręką zaparowaną szybę i wyjrzałam na zewnątrz. Padał jeszcze gęstszy śnieg, a niebo całkowicie zaszło chmurami i nie było widać ani kawałeczka błękitu. Było wczesne popołudnie i światło dnia zaczynało pomału gasnąć. Zatrzymałyśmy się przed wysokim, wielkim budynkiem ze schodami prowadzącymi do potężnych czarnych frontowych drzwi, przy których widniało siedem lub osiem dzwonków. Żadna z nas się nie odzywała.

– Tutaj mieszkałaś, prawda? – spytałam.

– Tak – odrzekła mama, ale nie wyjaśniła, dlaczego spędziłyśmy tyle godzin w podróży, a teraz siedziałyśmy na zewnątrz.

– Możemy wejść do środka? Mama pokręciła głową.

– Teraz są tu prywatne mieszkania, Katy. Z domofonami i całą resztą. Nawet by nas nie wpuszczono.

– Zresztą nie ma tu nic do oglądania – wtrąciła Genevieve.

– Zupełnie nic – zgodziła się mama.

– A musimy gdzieś jeszcze pojechać – podkreśliła Genevieve i chyba to był sygnał, na który czekała mama, która wyjęła kluczyki ze stacyjki i założyła rękawiczki, a następnie otworzyła drzwi. Genevieve wysiadła z samochodu od strony pasażera, zapięła płaszcz i naciągnęła na uszy czapkę z pomponem. Wiedziałam, że czekały na mnie. To była ich podróż, ja im jedynie towarzyszyłam.

Pomimo śniegu Genevieve poruszała się, jakby unosiła się na skrzydłach. Wkrótce zrozumiałam, że to ona nam przewodzi, a mama musi się jej poddać. Rozejrzałam się dokoła. Miejsce moich narodzin nie fascynowało mnie i nie wzbudzało we mnie uczucia déjà vu. Okolica zdawała się składać jedynie z ciemnych uliczek z rzędami przylegających do siebie domków jednorodzinnych, które nawet pokryte śniegiem nie wyglądały atrakcyjnie. Paliły się już uliczne światła, nadając białemu krajobrazowi żółtawy odcień. Wokół nie było żywej duszy, a my przedzierałyśmy się przez zamieć gęsiego przy widoczności utrudnionej z powodu wirujących płatków śniegu, które przyklejały mi się do rzęs i musiałam je z wściekłością strzepywać. Czułam się tak, jakbyśmy znalazły się w odwróconej kuli ze sztucznym śniegiem.

– Tutaj jest skrót – oznajmiła Genevieve i poprowadziła nas przez kilka wąskich alejek. Musiałam uważać i iść środkiem chodnika, aby nie ześlizgnąć się do kanału ściekowego biegnącego wzdłuż pokrytej graffiti ściany. Dostrzegłam na niej imiona, hasła, miłosne wyznania oraz komentarze na temat ludzi, którzy byli tam przed nami.

Zastanawiałam się, czy tym samym skrótem chadzała mama, gdy była tylko kilka lat starsza niż ja teraz i żyła nadzieją na piękną przyszłość. Możliwe, że to tutaj mój tata pocałował ją i obiecał, że będzie ją kochał zawsze, a następnie zniknął z jej życia. Spojrzałam na mamę ukradkiem, ale ona patrzyła przed siebie, nie pokazując po sobie, że rozpoznaje okolicę ani nie wykazując zainteresowania. Doszłyśmy do rozwidlenia i wkroczyłyśmy na kolejną ulicę pełną wiktoriańskich domów z wyeksponowanymi choinkami stojącymi w wykuszowych oknach. Spodziewałam się niemal ujrzeć też dzieci ubrane w starodawne ubrania i ganiające za obręczami z patykami w dłoniach.

Genevieve przystanęła przed bramą starego kościoła św. Judy i zaśmiała się gorzko:

– To patron spraw beznadziejnych.

Popatrzyłam na mamę, by zobaczyć jej reakcję, ale mimo że ją to uraziło, wyglądała tak, jakby znajdowała się daleko od nas. Nie odzywałam się. Genevieve pchnęła ciężkie drewniane wrota i poszła ścieżką prowadzącą do kościoła. Pomyślałam, że mógł być to rodzaj próby. Mama miała zostać osądzona za swoje uczynki w kościele, który być może miał dla Genevieve jakieś znaczenie. Takie dramatyzowanie było całkowicie w jej stylu i dowcip na temat św. Judy do tego pasował. Było to doskonałe miejsce na spowiedź.

Jednak Genevieve nie weszła do gmachu, lecz skręciła w prawo, w kierunku kamiennego anioła górującego nad innymi nagrobkami.

Nasza obecność na cmentarzu w mroźny, śnieżny dzień, dziesiątki kilometrów od domu wcale mnie nie dziwiła, przynajmniej po tym wszystkim, co zaszło w moim życiu w ostatnim czasie. Ostrożnie przechodziłam między grobami, starając się podążać śladami Genevieve. Nisko latające szpaki przygotowywały się już do zbliżającego się zmierzchu. Z daleka przypominały maleńkie czarne krzyżyki.

Genevieve zatrzymała się i popatrzyłam w dół. Grób, przy którym stałyśmy, wyglądał na zaniedbany, mimo pokrywającego go śniegu, spod którego przebijały się chwasty. Genevieve pochyliła się, starła śnieg z bukiecika sztucznych kwiatów i starannie je poprawiła. Jej twarz miała przy tym dziwny wyraz, choć była znacznie bardziej ożywiona. Zwykle jej uczucia były tak wyraźne, że potrafiłam czytać z jej twarzy jak z otwartej książki.

Usta mamy poruszały się nieznacznie, jak gdyby wypowiadała cichą modlitwę, i zrozumiałam, że musiała znać leżącą tu osobę. Nadal pozostawałam jedyną, która nie miała swojej roli w tym przedstawieniu. Przeczytałam nazwisko wyryte na nagrobku i czekałam na wyjaśnienia.



JESSICA MYERS



– Kto to taki? – spytałam łagodnie. Wzrok Genevieve był skupiony na czymś w oddali.

– Jessica Myers nigdy nie otrzymała w życiu swojej szansy – zaczęła. – Nie miała rodziców, którzy układaliby ją do snu czy wieszali na ścianie jej nieudolne rysunki. Co chwilę zmieniali się jej opiekunowie i przechodziła z rąk do rąk niczym bezpański kundel. Nikt jej nie chciał. W końcu jako nastolatka zaszła w ciążę, a mieszkała wtedy w nędznym mieszkaniu…

– Nic nie rozumiem.

– Możliwe, iż wierzyła w to, że uda jej się zmienić coś w swoim życiu. Że kiedyś znajdzie kogoś, kogo pokocha, a on odwzajemni jej miłość… Ale to nie wystarczyło, by ją uratować.

– Kim ona była, Genevieve?

– Zwykłą, samotną osobą, którą odrzucono za życia i z której po śmierci zrobiono potwora. Tego feralnego dnia nagle wszyscy się nią zainteresowali…

Po policzkach milczącej mamy popłynęły łzy błyszczące jak lód.

– Jakiego dnia? – spytałam.

– Dnia, w którym umarła, a jej dziecko zniknęło. Bo wiesz, nie było włamania. W mieszkaniu stał wózek, a jedyną osobą, która mogła go zabrać, był ktoś z okolicy. Ta ewentualność nigdy nie była nawet brana pod uwagę, ponieważ od razu przypuszczano, że stało się najgorsze. Ludzie mówili, że kobieta odebrała sobie życie, by nie przypisywano jej tego, że zaniedbała niemowlę.

Zwróciłam się ku mamie, oczekując odpowiedzi, ale ona była skamieniała, jak otaczające nas figurki. Genevieve ciągnęła dalej, jak gdyby czytała napisany dialog:

– Nigdy nie dostała szansy na zmianę, a po śmierci osądzono ją i potępiono… Jedyna osoba, która znała prawdę, nigdy jej nie ujawniła.

– Kim ona była? Kim było jej dziecko? – krzyknęłam sfrustrowana.

– To ja – odpowiedziała w końcu Genevieve, z emocji nie mogąc opanować głosu.

– Ale… jak to możliwe? Jesteśmy siostrami… bliźniaczkami! – straciłam równowagę i prawie przewróciłam się na grób.

– Wiem.

Zdjęła jedną rękawiczkę i odgarnęła śnieg, odsłaniając kolejny fragment nagrobka. Przeczytałam dwa słowa: „Matka Grace”.

Popatrzyłam na Genevieve, która wpatrywała się we mnie z miną magika niepewnego, czy jego sztuczka zadziała. Ponownie poruszyła palcami. Podążyłam za nimi wzrokiem i ujrzałam ukazujące się kolejne litery. Przeczytałam ostatnie słowa: „i Hope. Niech spoczywa w pokoju na wieki”.

– Matka Grace i Hope? – powiedziałam na głos.

– A kim jest Hope?

– To ty – szepnęła Genevieve.

ROZDZIAŁ 
39

Całe moje ciało przeszywał chłód i próbowałam poruszać palcami u stóp, żeby przywrócić w nich czucie. Byłam pusta w środku, jak gdyby zostało ze mnie wyssane całe życie, po którym pozostała tylko skorupa. Genevieve mówiła prawdę, byłam tego pewna. Patrzyłam właśnie na kobietę, która przez szesnaście lat udawała moją matkę.

– Porwałaś mnie? – spytałam.

– Nie chciałam tego robić – wyszeptała. – Pragnęłam tylko ci pomóc.

– Jak ci się udało uniknąć kary?! – zaczęłam krzyczeć.

– Jak mogłaś po prostu… mnie sobie zatrzymać?

– Nikt niczego nie podejrzewał – odparła z zaskakującą szczerością. – Zabrałam własne dziecko ze szpitala, przyszła do mnie położna na rutynową kontrolę… Dlaczego ktoś miałby myśleć, że miałam z tym coś wspólnego?

– Byłaś taka szanowana – syknęła Genevieve z pogardą. – Nie to, co nasza mama, która była dobrze znana opiece społecznej. To ona stanowiła problem, dawała zły przykład, to ją należało śledzić i oczerniać.

– Więc wywiozłaś mnie daleko stamtąd – dodałam.

– Nie mogłam zostać… – to mówiąc, zamknęła oczy.

Sytuacja, w której się znalazłam, miała wszelkie cechy snu. Byłam oszołomiona.

– Jak mam się do ciebie teraz zwracać?

– Nadal jestem twoją…

– Nie jesteś moją mamą – przerwałam jej gwałtownie i dostrzegłam, że Genevieve się uśmiecha. – Chyba nie będę w stanie więcej cię tak nazywać.

Przytaknęła, ale przyszło jej to z trudem.

– Masz rację, zasłużyłam na to – przyznała. – Możesz zwracać się do mnie… po imieniu. Rebecca.

Spoglądałam na nią w zmieszaniu i próbowałam rozpoznać w niej coś znajomego, lecz w ciągu sekundy stała się obcą mi osobą. Skuliła się przed moją krytyką, tak jakbym potrafiła zabijać spojrzeniem.

– Proszę, nie patrz na mnie w ten sposób – odezwała się w końcu. – Nie jestem taka, jak myślisz.

– Więc jak powinnam o tobie myśleć?

– To była chwila szaleństwa, zupełnie nie w moim stylu. Byłam załamana, bo… A po tym, jak znalazłam Jessicę… wstydziłam się i przestraszyłam tego, co zrobiłam.

Urwała, a ja starałam się zrozumieć coś z jej słów. Była święcie przekonana, że wszystkiemu winien był jeden moment, w którym nie panowała nad swymi czynami, ale ja nie potrafiłam wymazać z pamięci faktu, że na naprawienie swoich błędów miała całe szesnaście lat. Oczywiście nie mogłam także zapominać, że przez ten cały czas jednak mnie kochała. Sama nie wiedziałam już, co czuć, i dlatego bolało mnie serce, i to bardzo.

– Myślałaś tylko o sobie – powiedziała Genevieve oskarżycielskim tonem.

– To nieprawda – odparła Rebecca drżącym głosem. – Pomyślałam, że mogę dać jednej z was normalny dom, ale nigdy nie pogodziłam się z faktem, że zostałyście rozdzielone. Każdego dnia przeżywałam ten sam koszmar… i zżerało mnie poczucie winy…

Genevieve zmarszczyła brwi i pociągnęła mnie za ramię. Schowałyśmy się we wnęce przy kościele, w której znajdowały się wielkie kamienne ławki na prastarej podłodze. Genevieve usiadła obok mnie, a Rebecca nadal stała i popijała herbatę z termosu. Dotknęłam jej ramienia.

– Co tak naprawdę wydarzyło się tamtego dnia? – spytałam. Sięgnęła do kieszeni w poszukiwaniu chusteczki i dopiero po kilku chwilach była w stanie coś powiedzieć.

– Było tak, jak już mówiłam, oprócz jednej rzeczy. Do mieszkania Jessiki dostałam się za pomocą zapasowego klucza. Wiedziałam, gdzie go schowała. Pomyślałam, że może jest chora… Dźwięk płaczu był nie do zniesienia.

Poczułam, że Genevieve zesztywniała, ale nie przerywała Rebecce.

– Jessica była jeszcze ciepła, ale w jej oczach nie było życia… Były tak puste, choć… widziałam w nich błaganie. Obok stał wózek, ale w środku znajdowało się tylko jedno dziecko. Drugie musiało leżeć w łóżeczku. Wzięłam na ręce dziewczynkę i powiedziałam sobie, że robię to tylko po to, by ją przytulić. Miała przemoczoną pieluszkę, więc zabrałam ją na górę.

– A gdzie było wtedy twoje dziecko? – syknęła Genevieve. – No gdzie?

Rebecca wychyliła głowę z wnęki i popatrzyła na spadające płatki śniegu. Kiedy się odwróciła, miała mokrą twarz i przylizane włosy.

– Moja biedna Katy leżała zimna i bezwładna – wyszeptała z trudem. – Kiedy kładłam się spać, była ciepła po karmieniu, ale… z jakiegoś powodu… w ciągu nocy… po prostu przestała oddychać.

Trudno mi było przyjąć do wiadomości, że Katy, o której mówiła, nie była mną. Straciłam swoją tożsamość i czułam się, jakbym w ogóle przestała istnieć. Przez ostatnie szesnaście lat nawet urodziny świętowałam nie wtedy, kiedy powinnam.

– Może to była śmierć łóżeczkowa? – rzekłam, w nadziei, że to przyniesie Rebecce ulgę.

Kobieta pokiwała głową i głośno przełknęła ślinę, ale nie przestawała płakać.

– Tak mi się wydaje i mam nadzieję, że nie mogłam nic zrobić, by temu zapobiec.

– Nikt nie pozna odpowiedzi na to pytanie – warknęła Genevieve.

– Ale ja nigdy ani na sekundę nie zapomniałam o mojej Katy – oczy Rebeki zaszły mgłą. – Noszę ją w pamięci aż do dziś.

Dopiero teraz zrozumiałam, skąd wziął się ten jej smutek. Ta kobieta porwała mnie, aby wypełnić pustkę po dziecku, które straciła, i nigdy nie udało się jej od tego uciec.

– Wydawało ci się, że możesz po prostu zatrzymać sobie cudze dziecko? – skomentowała gorzko Genevieve.

– Będę musiała zapłacić za to, co zrobiłam – odpowiedziała Rebecca z największą godnością, na jaką potrafiła się zdobyć, a ja zachodziłam w głowę, co teraz zamierza. Oddać się w ręce policji? Przecież to nie przywróciłoby Genevieve utraconego dzieciństwa.

– Moi rodzice adopcyjni powiedzieli mi, że rozdzielono nas, ponieważ ja byłam zła – zaczęła wściekle Genevieve. – A kiedy byłam już starsza, okazało się, że wszyscy uważają, iż to moja matka była… odpowiedzialna za śmierć mojej siostry bliźniaczki.

Rebecca pociągnęła nosem, a Genevieve obrzuciła ją nienawistnym spojrzeniem i ciągnęła dalej:

– A kiedy cię ujrzałam, Katy, tego dnia w autobusie, od razu wiedziałam, kim jesteś… Bardzo szybko zrozumiałam, co naprawdę się stało.

Rebecca wybuchnęła płaczem, odwróciła się tyłem do nas i oparła o ciężkie drewniane drzwi kościoła. Jakaś część mnie chciała podejść do niej i ją pocieszyć, ale zostałam na swoim miejscu.

– Masz prawo mnie nienawidzić – łkała Rebecca. – To, co zrobiłam, było karygodne i nic mnie nie usprawiedliwia… absolutnie nic. Postaram się wszystko naprawić.

Widziałam, jak kobieta przygryza wargi i zaciska je, jak gdyby obawiała się, że powie za dużo. Wyjrzałam na zewnątrz i ogarnął mnie narastający lęk. Płatki śniegu miały już wielkość monety i spadały z niewiarygodną prędkością. Ślady, które zostawiłyśmy na ścieżce, zostały już przysypane.

– Powinnyśmy wracać – ponagliłam. – Chodźmy do samochodu i tam postanowimy, co dalej.

Rebecca zgodziła się i obie spojrzałyśmy na Genevieve, aby poprowadziła nas z powrotem. Na jej twarzy zagościł przez chwilę dziwny wyraz i zastanowiłam się, o czym mogła myśleć, ale w końcu nałożyła czapkę i poprawiła rękawiczki, po czym przywołała nas do siebie ruchem głowy. Do samochodu szłyśmy dwa razy dłużej niż w tę stronę. Genevieve musiała mieć świetny zmysł orientacji, gdyż wszystkie puste uliczki wyglądały teraz identycznie. Na ziemi widać było niewiele świeżych śladów stóp, co oznaczało, że ludzie wzięli sobie do serca ostrzeżenia meteorologów. Zanim dotarłyśmy do samochodu, wszystkie trzy byłyśmy przemoknięte i zmęczone, miałyśmy czerwone nosy, a mróz szczypał nas w twarze.

Rebecca rozsiadła się w fotelu kierowcy.

– Powinnyśmy włączyć radio – zasugerowałam. – Autostrada może być zamknięta albo coś takiego.

Rebecca zbagatelizowała mój komentarz lekceważącym machnięciem ręki i zdziwiła mnie ta jej nieoczekiwana brawura. Zapadł już zmrok, a od naszego wyjazdu spadły kolejne centymetry śniegu, ale ona była przygotowana na zmagania z białym puchem, ciemnym lodem, kiepską widocznością oraz piętnastoletnim samochodem. Na myśl o czekającej nas podróży poczułam ucisk w żołądku. Ciekawiło mnie, czy Genevieve czuła to samo, jednak moja siostra nie odzywała się ani nie poruszała, jedynie wpatrywała się w świat za szybą.

– Znajdźmy jakiś hostel – zaproponowałam dziwnie piskliwym głosem.

Między fotelami zbliżyła się do mnie ręka i pocieszająco poklepała mnie po nodze.

– Całą drogę będę jechać powoli, bez wyprzedzania. Poradzę sobie – zaufaj mi.

Próbowałam usiąść wygodnie i się odprężyć, ale z minuty na minutę narastał we mnie niepokój. Nie mogłam uwierzyć, że Genevieve jest taka opanowana. Sceneria kojarzyła mi się z jakimś dziwacznym apokaliptycznym filmem. Opuszczone samochody były zaparkowane krzywo, a na ulicach miast nie było mieszkańców. Boczne drogi nie zostały w ogóle posypane piaskiem, skutkiem czego w naszym samochodzie nie mogłyśmy czuć się bezpiecznie. Do moich uszu dochodziło dziwne skrzypienie, a opony co jakiś czas buksowały w koleinach, gdy jechałyśmy zbyt blisko krawężnika.

– Na autostradzie będzie czysto – oznajmiła z optymizmem Rebecca. Prędkościomierz nie wskazywał więcej niż piętnaście kilometrów na godzinę, więc nie było mowy, byśmy szybko gdzieś dojechały. Nagle zobaczyłam reklamę miejskiej biblioteki i zorientowałam się ze smutkiem, że przed pięcioma minutami też ją mijałyśmy.

– Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł – rzekłam, ale chyba bardziej do siebie. Gardło miałam ściśnięte tak, jakby ktoś mnie powoli dusił. Czułam nieuchronność czegoś, co nie do końca rozumiałam.

– Wydaje mi się, że tędy przyjechałyśmy, dziewczęta. Ta droga powinna doprowadzić nas do dwupasmowej drogi ekspresowej, a potem na autostradę.

– Nie pamiętam tego mostu – szepnęłam, gdy samochód zaczął pokonywać wzniesienie. – Ja też nie, ale zobaczymy, dokąd nas zaprowadzi – Rebecca zaśmiała się, ale chyba na siłę.

Genevieve nie poruszyła się ani nie odezwała, odkąd ruszyłyśmy. Miałam ochotę krzyknąć i wyrwać ją z tej apatii. Sprawiała wrażenie, jakby zupełnie się wyłączyła i nas ignorowała. Skoncentrowałam się ponownie na drodze. Nie dało się zaprzeczyć, że znajdowałyśmy się z dala od miasta i kierowałyśmy jeszcze dalej od cywilizacji. Przy jezdni nie było lamp i wydawało mi się, że zmierzamy do piekła. Działo się coś bardzo niedobrego. Byłam o tym przekonana, lecz nic nie mogłam zrobić. Nawet gdy Rebecca przyznała ostatecznie, że to był błąd, uczucie to wcale nie osłabło. Próbowała zawrócić, ale droga była zbyt wąska i nie pozwolił na to śnieg. Położyła głowę na kierownicy.

– Może spróbujesz na wstecznym? – zasugerowałam.

– To niemożliwe. Musimy jechać dalej i poszukać jakiegoś domu albo gospodarstwa.

Kilka razy wcisnęła pedał gazu, ale samochód tylko zakołysał się w przód i w tył i nie ruszył się z miejsca. Próbowała ruszać w obie strony, lecz w odpowiedzi opony wydawały z siebie okropny zgrzytliwy dźwięk. Obawiałam się, że samochód może w końcu gwałtownie ruszyć i wylądować w rowie. Jednak pozostałyśmy w tym samym miejscu, czyli w poprzek drogi, blokując przejazd.

– Dziewczyny… utknęłyśmy – oznajmiła Rebecca. Próbowałam się skupić.

– Możemy zostać w samochodzie i poczekać, aż się rozwidni – myślałam na głos. – Mamy jedzenie i koce.

– Nie możemy tutaj zostać – Rebecca potarła podbródek i wyjrzała na zewnątrz. – Bez świateł jesteśmy narażone na niebezpieczeństwo.

Przypomniało mi się, co powiedział mi Luke, gdy obserwowaliśmy plebanię.

– Będziemy musiały wyłączyć reflektory, bo inaczej rozładuje się akumulator, czy tak?

– Tak – odparła.

– Więc… co możemy zrobić?

– Odkopiemy się – oznajmiła rzeczowym tonem. – Mam z sobą łopatę, bo tak radzili w radiu: „Jeśli już wybierasz się w podróż, zabierz latarkę, jedzenie, wodę, koce, telefon i dodatkowo łopatę”.

Miałam ochotę jej wypomnieć, że wcale nie musiałyśmy tu przyjeżdżać, choć czułam, że to nie było do końca od niej zależne. Tak długo wypierała się Genevieve, że nie mogła odmówić jej tej wyprawy. Spojrzałam ponownie na siostrę. Wyglądała, jakby przysypiała, ale odniosłam wrażenie, że może tylko udawać. Rebecca i ja opuściłyśmy samochód. Nie pozwoliła mi kopać, ale kazała świecić sobie ogromną latarką. Jedynymi dźwiękami w okolicy były jej ciężki oddech i moje jęki z powodu mrozu. Miałyśmy sobie tyle do powiedzenia, ale chyba obie nie potrafiłyśmy znaleźć odpowiednich słów.

– Nienawidzisz mnie? – spytała w końcu, a ja zobaczyłam, że zagląda do samochodu, jakby nie chciała, by usłyszała nas Genevieve.

– Nie nienawidzę cię – odparłam bez zastanowienia. Mimo zmieszania musiałam odpowiedzieć zgodnie z prawdą, co do której nie miałam wątpliwości. – Nie potrafię znaleźć wytłumaczenia dla tego, co zrobiłaś, ale chyba mogę… zrozumieć.

Chyba przyniosło jej to ulgę, bo dostrzegłam, że do oczu napłynęły jej łzy. Zaczęła kopać ze zdwojoną siłą i po chwili sprawiała wrażenie zadowolonej z efektu pracy. Śnieg był nadal miękki i lekki, więc potrzebowałyśmy na odkopanie kół jedynie piętnastu minut. Rebecca otworzyła bagażnik i schowała do niego łopatę, po czym otrzepała buty ze śniegu. Na koniec powiedziała jeszcze tylko:

– Mam nadzieję, że pewnego dnia będziesz w stanie mi wybaczyć.

Uruchomiła ponownie silnik i ruszyła powoli. Udało jej się wydobyć samochód z zagłębienia, ale gdy już byłyśmy z powrotem na drodze, koła zaczęły niebezpiecznie się ślizgać.

– Musimy znaleźć zatoczkę albo jakieś miejsce do zaparkowania – rzekła, a w jej głosie było słychać prawdziwy strach.

Ręce miała przyklejone do kierownicy i starała się utrzymywać kontrolę nad pojazdem, który jednak robił, co chciał. Wiedziałam, że jej starania na nic się nie zdadzą, a ona wiedziała to równie dobrze. Do głowy przychodziły mi tylko dwie możliwości: mogłyśmy się zatrzymać i wezwać pomoc drogową, ale nawet nie umiałyśmy określić naszego położenia. Mogłyśmy też zostać tutaj i czekać, w nadziei że przejedzie tą drogą pług śnieżny lub ciągnik. Właśnie miałam wypowiedzieć swoje myśli, kiedy krzyknęła:

– Widzę jakiś znak… tam, po lewej stronie.

Z największym trudem skierowała pojazd na polną drogę i udało jej się przejechać między kilkoma drzewami. Znak reklamował jezioro dla wędkarzy i zawierał informacje o godzinach otwarcia oraz cenach. Rebecca wyłączyła silnik i dostrzegłam, jak schodzi z niej całe napięcie.

– Za chwilę przyniosę koce i jedzenie. Tutaj będziemy bezpieczne – westchnęła. – Przynajmniej do rana.

ROZDZIAŁ 
40

Myślałam, że śnię. Gdzieś w mojej podświadomości widziałam światło i słyszałam szepczący głos:

– Katy? Pójdziesz ze mną? Sama się boję.

– Genevieve? Co się stało? – pośpiesznie odsunęłam od oczu oślepiającą mnie latarkę.

– Muszę iść siusiu – zaśmiała się łagodnie i wskazała palcem przed siebie. Na przednich fotelach leżała Rebecca przykryta kocem po samą brodę.

– Która godzina? – jęknęłam.

– Około trzeciej.

Otworzyłam drzwi i, zdezorientowana i zesztywniała, wygramoliłam się na zewnątrz. Moje nogi zagłębiły się po kolana w dziewiczym śniegu, chociaż w powietrzu nie widać już było spadających płatków. Termos kawy zrobił swoje – nie mogłam opanować drżenia ciała.

– Muszę ci coś dać – wyszeptała Genevieve. – Wsunęła rękę do kieszeni i coś z niej wyjęła. Nie wiedziałam, co to było, do czasu gdy zbliżyła się i poczułam na szyi jej dotyk.

– Twój wisiorek, Katy. Nigdy go nie założyłaś.

Pomacałam palcami gładki kamień i uśmiechnęłam się nerwowo, wiedząc, że nie mogę zdjąć go w jej obecności. Schowałam wisiorek pod płaszczem.

– Wybierz sobie krzaczek, Genevieve, a ja znajdę dla siebie inny – zaproponowałam.

Cierpiałam na taką żałosną przypadłość, że nie potrafiłam się wysiusiać w czyjejś obecności. Nie mogłam znieść myśli, że będę musiała ściągnąć spodnie i przykucnąć na śniegu, ale nie miałam wyboru. Genevieve zażartowała, że fajnie by było, gdybyśmy były chłopcami. Rozdzieliłyśmy się, a ja potrzebowałam jeszcze dużo czasu, by znaleźć dla siebie odpowiednie miejsce, a następnie nabrać odwagi i rozebrać się na mrozie. Genevieve wzięła z sobą latarkę, więc ja nie widziałam ani promienia światła. Wiedziałam, jak dojść do samochodu, ale nie chciałam wracać samotnie. Usłyszałam jakiś szelest w krzakach i podskoczyłam ze strachu. Przyszło mi do głowy, że to może być żart z jej strony.

– Genevieve? Genevieve?! – zawołałam w ciemność.

Do moich uszu dobiegły jakieś dźwięki, ale pomyślałam, że to tylko mi się zdaje, ponieważ ich źródło było tak daleko. Nadstawiłam uszu i byłam pewna, że rzeczywiście słyszę głos między drzewami.

– Chodź tutaj, musisz to zobaczyć, Katy. To niesamowite.

Niezdarnie podążyłam przed siebie. Co chwilę musiałam przystawać i nasłuchiwać. Jeszcze nigdy nie słyszałam takiego głosu u Genevieve. Był przepełniony zachwytem i radością. Brzmiała jak głos dziecka. Przypomniał mi się dzień, w którym wybrałyśmy się na giełdę, gdzie sprowokowała mnie, abym zaczęła ją gonić. Mimo potknięć przesuwałam się do przodu, ale przez chwilę zastanawiałam się, dlaczego gdziekolwiek szła Genevieve, ja nie odstępowałam jej na krok.

– Genevieve? Ledwo widzę i prawie tu zamarzam! – zawołałam.

– To już niedaleko! – odpowiedziała krzykiem. – Słyszę cię wyraźnie.

– Obyś była blisko – zaczęłam się już irytować.

Wszystko było pokryte śniegiem, dlatego wpadałam w dziury w trawie i potykałam się o kamienie i korzenie drzew. Przerażało mnie, że jestem tu sama, więc próbowałam dla ukojenia nerwów skoncentrować się na drzewach. Nie wiedziałam, czy bardziej podobają mi się wysokie i smukłe jodły, stojące niczym tancerki czekające, aż zabrzmi muzyka, czy może potężne stare dęby o sękatych i pokaleczonych konarach. Pomyślałam sobie, że stały tam od tak dawna, że widziały już wszystko i nic nie mogło ich zadziwić. Co ciekawe, po kilku minutach ujrzałam kikut uciętej gałęzi, który wyglądał jak mądra twarz starej osoby. Nagle między drzewami mignął snop światła z latarki – to Genevieve zasygnalizowała mi, gdzie się znajduje. Zastanawiałam się, dlaczego nie zrobiła tego wcześniej. Zniecierpliwiona przedzierałam się dalej, aż w końcu pod moimi stopami skończyło się poszycie.

– Co u licha? Genevieve, nie ruszaj się.

Przerażona zakryłam dłonią usta. Dotarłam do zamarzniętego jeziora, po którym ślizgała się moja siostra bliźniaczka. Spoglądała w górę i była roześmiana.

– Nigdy wcześniej nie jeździłam na łyżwach, Katy! – zawołała. – To świetne uczucie, nawet bez łyżew. Chodź, pojeździmy razem.

Nie chciałam jej wystraszyć, więc zdobyłam się na pełen spokoju ton.

– Jest mi zimno i jestem zmęczona. Nie chcę się ślizgać. Wracajmy do samochodu.

– Nie – zaprotestowała, rozpędzając się i jadąc na jednej nodze. Spodziewałam się, że lada moment wykona nawet piruet. – Musisz to zrobić. Jest trzecia nad ranem, jesteśmy nie wiadomo gdzie, a jezioro jest takie piękne…

– Ale może nie być bezpieczne – udałam śmiech. – Pamiętasz te wszystkie ostrzeżenia przed wchodzeniem na cienki lód? Wracaj na brzeg.

Wirowała teraz, a jej ramiona przypominały skrzydła helikoptera. Była tak szczęśliwa, że aż zaczęłam jej zazdrościć.

– Niebo jest całkowicie czarne – śpiewała – jak czarne ferrari wysadzane diamentami. Jutro to wszystko może zniknąć.

– Nadal tu będę – zapewniłam ją. – Poślizgamy się za dnia, gdy będziemy dobrze widzieć.

– Nie – odparła tonem nieposłusznego dziecka. – Mam dosyć ciągłego czekania na jutro. Od tej chwili mam zamiar zawsze robić, co chcę i wtedy, kiedy będę miała na to ochotę. A jezioro już nigdy nie będzie tak magiczne.

Przez krótką, szaloną chwilę przyznałam jej rację. Zamarznięta tafla wyglądała niezwykle kusząco w świetle księżyca, a Genevieve wydawała się całkowicie wolna. Tyle lat pozostawałam rozważna aż do znudzenia, a ona teraz wzywała mnie do siebie.

– Katy, pomyśl o tych wszystkich rzeczach, których nigdy nie dane nam było wspólnie zrobić. Wiesz, że powinnaś być przy mnie. Musisz być przy mnie.

Uważnie postawiłam jedną stopę na lodzie i zauważyłam, że jego warstwa nie jest zbyt gruba. Czułam, że się pode mną porusza, i usłyszałam złowieszczy trzask. Może to była tylko moja wyobraźnia, ale odniosłam wrażenie, że woda pod spodem była wzburzona. Nie mogłam uwierzyć, że Genevieve udało się odejść tak daleko od brzegu.

– Nie idź już dalej! – zawołałam. – Podejdę do ciebie, ale chciałabym, żebyś powoli zawróciła i spotkamy się w pół drogi.

– Właśnie przyszedł mi do głowy świetny pomysł! – odkrzyknęła, ignorując moje ostrzeżenie.

– Możesz tak jak ja zmienić swoje imię.

Przesunęłam się o kilka centymetrów do przodu i nie uśmiechało mi się wyjście poza bezpieczną płyciznę.

– Dlaczego miałabym to zrobić?

– Bo nie jesteś tym, za kogo się uważałaś. Katy nie żyje, a Hope nie istnieje od szesnastu lat.

– Ale ja nadal czuję się jak Katy – kolejne kilka centymetrów i zaczęłam trząść się ze strachu.

– Zapomnij o Katy. Możesz być, kimkolwiek zechcesz.

Nadszedł czas, by zadać pytanie, które cisnęło mi się na usta, odkąd się poznałyśmy.

– Kim jest Genevieve Paradis?

– Ona nie istnieje! – krzyknęła z podekscytowaniem.

– Znalazłam ją w książce. Kiedy przeczytałam to imię, wiedziałam, że chcę nią być. Czułam, że nią jestem. Możesz być każdym, kimkolwiek zechcesz… Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej.

Byłam już oddalona o około trzy metry od brzegu, a wszystko sprawiało wrażenie surrealistycznego snu: odbicie księżyca tańczące na tafli lodu, cienie drzew wyciągające w naszym kierunku swoje pokręcone gałęzie, niewyraźna postać ślizgająca się na lodzie i jej donośny głos zagłuszający ciszę. Jedynym sposobem na zmuszenie się do stawiania dalszych kroków było więc wmówienie sobie, że to nie dzieje się naprawdę. Nadal byłam Katy Rivers, która służyła w harcerstwie, tą samą, która znała na pamięć wszystkie zasady bezpieczeństwa, i która nigdy, przenigdy nie weszłaby na zamarznięte jezioro.

Nagle przedziwną ciszę przerwał głuchy trzask, brzmiący niczym strzał z bicza.

– Genevieve – ostrzegłam – lód pęka. Połóż się i spróbuj rozłożyć środek ciężkości.

Nie wiedziałam nawet, czy dobrze jej doradzam, ale były to strzępki wiedzy wydobyte z zakamarków mojej pamięci.

– Spotkajmy się w połowie drogi! – krzyknęła Genevieve. – Tak bardzo chciałam być przy tobie. Szukałam cię całe życie. Jesteśmy inne niż reszta ludzi, Katy. Jesteś mi coś winna.

Starałam się dostrzec na jej twarzy choć cień paniki, ale Genevieve była niezwykle spokojna.

– Mnie też ciebie brakowało – rzekłam, starając się ją przekonać. – Tylko nawet o tym nie wiedziałam.

– Nie obawiaj się. To jeszcze nie koniec… Jestem tego pewna.

Nagle usłyszałam za sobą inny znajomy głos, ale nie miałam odwagi się odwrócić.

– Zawróć, Katy. Powoli się wycofaj. Masz blisko do

brzegu. Nie zawahałam się i odpowiedziałam pewnym głosem:

– Nie, nie mogę jej zostawić.

Ledwie wypowiedziałam te słowa, usłyszałam potężny trzask i Genevieve wpadła pod lód przez dziurę, która powstała niczym uskok podczas trzęsienia ziemi. Zawahałam się przez sekundę, ignorując ostrzegawcze krzyki za plecami. Nadal stałam mocno na nogach i miałam prosty wybór: wrócić na brzeg, póki jeszcze mogłam, albo spróbować ratować Genevieve.

Nie byłam przygotowana na takie zimno. Było czyste, ostre i bez litości cięło moje ciało. Straciłam nie tylko oddech, ale i czucie w nerwach, zimno spowolniło też wszystkie czynności mojego organizmu. Przemoczone ubrania stały się ciężkie i wciągały mnie pod wodę. Przypomniała mi się stara legenda o żeglarzu, który namawia podróżników, by pomogli mu przeprawić się przez rzekę. Niczego nieświadomi zgadzają się przenieść go na plecach, ale on zaciska im nogi na szyi niczym boa i staje się coraz cięższy. Ostatecznie nieszczęśnicy toną. Myślę, że moja walka trwała około minuty. Nigdy nie byłam dobrą pływaczką, podobnie jak Genevieve. Gdy zaczęłam się poddawać, poczułam ulgę.

Ku mojemu zaskoczeniu w wodzie nie było śladu wodorostów ani żadnych przedmiotów, więc z łatwością dostrzegłam siostrę, której włosy rozwiały się wokół głowy niczym u syreny. Jak zawsze czekała na mnie. Objęłam ramionami jej szyję, w której nie było już życia. Myślałam, że umieranie będzie trudniejsze, ale zostałam mile zaskoczona. Wzywało mnie do siebie światło, które widziałam w oddali i które z każdą chwilą się zbliżało. Z wdzięcznością popłynęłam ku niemu, a kierowała mną jakaś niewidzialna dłoń. W tym momencie spokojna woda wzburzyła się. Ktoś mnie złapał. Zostałam wciągnięta na górę, wyrwana z jeziora w okrutnym akcie ponownych narodzin, a następnie powleczona po lodzie w kierunku brzegu. Wydawało mi się, że mam do pokonania bardzo długą drogę i cały czas spodziewałam się, że znów usłyszę podobny głuchy trzask, jak wcześniej. Wszystko, od czego pragnęłam uciec, było nadal na brzegu: zimno, niepewność, cierpienie, strata i ból. Miałam odruchy wymiotne, parskałam i byłam przekonana, że eksplodowały mi płuca. Zostałam ułożona na boku i kaszląc, wypluwałam wodę.

Rebecca zawahała się i wyczułam, że nie wie, co ma teraz robić. Złapałam ją mocno za rękę.

– Nie możesz tam wrócić – szepnęłam, ale ona była zdecydowana. Kiedy odsunęła się ode mnie, całą siłą, jaka mi pozostała, spróbowałam ją powstrzymać. – Już po niej… To nie ma sensu.

– Muszę spróbować, Katy. Muszę to zrobić.

– Nie ryzykuj swojego życia – pokręciłam głową i nie mogłam powstrzymać szczękania zębami. – Zostań ze mną… mamo.

Po tym ostatnim słowie jakby skurczyła się w moich objęciach i siedziałyśmy tak razem przytulone. Myślę, że nigdy w życiu nikogo tak mocno nie ściskałam.

Po kilku minutach na powierzchni wody nie było nawet najmniejszej zmarszczki. Tafla jeziora wyglądała tak, jakby nic nigdy nie zakłóciło jego spokoju. Spojrzałam w świetlistą głębię. Ujrzałam, że na powierzchni wody tuż przy brzegu coś pływa. Był to kawałek zielonego szkła, które w ciemności miało niemal taki sam kolor jak jezioro. Jeszcze kilka minut unosił się na powierzchni, po czym zatonął bez śladu.

EPILOG

– „To, co zwiemy różą, pod inną nazwą wonności nie traci”.

Ręce Luke’a zwisały z oparcia drewnianej ławy, czekał na moją reakcję.

– Romeo i Julia? – zgadłam. Uniósł do góry oba kciuki.

– Nie do końca podoba mi się moje imię – rzekłam, nerwowo bawiąc się kolczykiem. – Nadal czuję się jak Katy Rivers. Zresztą… czy ja wyglądam na Hope?

Pokręcił głową.

– Dziewczyna o tym imieniu byłaby fałszywie skromna i grałaby na skrzypcach lub harfie.

– A mnie słoń nadepnął na ucho.

– Byłaś dziś naprawdę dzielna – Luke zmrużył oczy oślepiony grudniowym słońcem. – Jestem z ciebie dumny.

Nie odpowiedziałam, gdyż cały czas do oczu napływały mi łzy, a postanowiłam, że nie będę więcej płakać. Luke dał mi okulary przeciwsłoneczne, więc wyobraziłam sobie, jak okropnie muszę wyglądać. Zmieniłam pozycję, ponieważ nie było mi wygodnie w wykrochmalonym czarnym mundurku. Nie spieszyło mi się jednak do opuszczenia kościoła św. Judy. Większość ludzi uważa cmentarze za makabryczne, ale ja czułam się dość swobodnie wśród zmarłych. Było tam więcej odwiedzających, niż spodziewałam się ujrzeć, pewnie z powodu nadchodzącego Bożego Narodzenia. Na wielu grobach wisiały świąteczne wieńce z jemioły i stały maleńkie choinki.

– Myślę, iż to dobrze, że zostały pochowane obok siebie – rzekłam, obserwując, jak dwa wróble walczą o kawałek chleba.

Luke był obok mnie i wydawał z siebie pomruki zażenowania. Wiedziałam, że coś go trapi i jeśli będę cierpliwie czekać, wkrótce mi się zwierzy.

– Wiem, że nie jestem właściwą osobą, Kat, ale może powinnaś z kimś porozmawiać.

– O czym?

– O wszystkim… Wydaje ci się, że to koniec, ale to może… powrócić w przyszłości i być źródłem problemów.

– Uważasz, że potrzebuję psychiatry? – zdumiona odwróciłam się w jego kierunku.

– Bardziej psychologa – odrzekł łagodnie.

– To nie tak, jak myślisz – zaprotestowałam. – Prowadziłam życie, które do mnie nie należało…

– Nadal żałujesz, że poznałaś Genevieve? – Luke niespokojnie mrużył oczy i poluzował kołnierzyk.

– Już nie – odparłam ostrożnie. – To dziwne, ale… ona

mnie uwolniła. Luke położył palec na swych ustach.

– Ona próbowała cię zabić, Kat. Widziałaś w niej wroga, pamiętasz?

– Ona sama była swoim największym wrogiem – zaznaczyłam przyciszonym głosem. – Ale co do jednego miałeś rację: była tylko człowiekiem z krwi i kości.

Luke sprawiał wrażenie zmieszanego z powodu mojego nagłego współczucia. – Mogłaś ją uratować? – spytał z powątpiewaniem. – Przed nią samą?

– Nie jestem pewna – odparłam po chwili zamyślenia. – Genevieve miała obsesję. Nienawidziła mnie, chciała zetrzeć mnie z powierzchni ziemi, a na końcu pragnęła, byśmy były razem. – Na zawsze razem – dodał posępnie Luke. Zaśmiałam się cicho. – Czasem… słyszę jej głos wołający moje imię.

– Nadal nic z tego wszystkiego nie rozumiem – westchnął.

Zależało mi, aby mu to wyjaśnić, tylko jemu jednemu mogłam się zwierzyć.

– Kiedy tamtego dnia wyjeżdżałyśmy… myślę, że ona wiedziała, jak to się skończy, i była gotowa.

Luke kiwał nieznacznie głową, jakby częściowo mnie rozumiał.

– A co będzie z tobą, Kat? Co teraz zamierzasz?

Splotłam dłonie za głową i uśmiechnęłam się ze smutkiem. Nie znałam odpowiedzi na jego pytanie.

– Nic się nie zmieniłaś – stwierdził z pełnym przekonaniem Luke.

– Nie zmieniłam się – powtórzyłam za nim – w przeciwieństwie do wszystkiego wokół mnie. Dotknął mojego ramienia.

– Wewnątrz jesteś nadal taka sama i nie chcesz, żeby inni mówili ci, co masz robić.

– I… mogę być, kimkolwiek zechcę – po plecach przeszły mi ciarki, gdy zrozumiałam, że właśnie powtórzyłam słowa Genevieve. Przygryzłam wargę. – Tuż przed końcem… Genevieve coś mi powiedziała. Że przed światem zakładamy różne maski i nigdy nie pokazujemy swojej prawdziwej twarzy.

– Co to mogło znaczyć?

– Myślę, że chodziło jej o to, iż nikt nie wie tak naprawdę, do czego jest zdolny, dopóki nie przekona się

o tym na własnej skórze.

– Może i miała rację – Luke założył okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnął się. – Zresztą, zawsze możesz na mnie liczyć. Tworzymy zgrany zespół, prawda?

– Ale nie taki jak Starsky i Hutch – zaśmiałam się.

– Rivers i Cassidy? To brzmi jak para kasiarzy.

Nasze spojrzenia się spotkały, a ja nachyliłam się ku niemu i delikatnie pocałowałam go w usta, za czym już od dawna tęskniłam. Uśmiechnęłam się w duchu na myśl, że dziwnym trafem całujemy się tylko na cmentarzach. On też się uśmiechnął, po czym starł ostatnie łzy z mojego policzka. Wystarczyło, że popatrzyłam Luke’owi w oczy, a poczułam, że wróciłam do domu. Wiedziałam też już wszystko na temat jego uczuć do mnie. Na razie nie musieliśmy nawet rozmawiać o tym, co się między nami zmieniło. Wystarczyło, że byliśmy obok siebie.

Na cmentarzu stała także kobieta, która w dłoni trzymała pojedynczą różę. Ostatni tydzień ją zmienił: twarz jej zeszczuplała, oczy zrobiły się bardziej podkrążone, ale też była spokojniejsza niż dawniej. Zrobiłam w jej kierunku kilka kroków i spotkałyśmy się na rozwidleniu ścieżki. W naszych żyłach nie płynęła ta sama krew, ale tylko ją mogłabym kiedykolwiek nazwać swoją matką. Szłyśmy obok siebie w pełnej spokoju ciszy. Otoczenie jakby zamarło, ale miało w sobie jakieś dziwne piękno. Zadbane alejki, stare i nowe groby opowiadające niekończącą się historię żalu. Do metalowego wiadra wrzucano umierające, podeptane kwiaty, tuż obok świeżych, kwitnących roślin, które były wilgotne od łez. W tym miejscu wśród zmarłych zawsze będą żywi, a do mnie zaczęło docierać, że różnica wcale nie jest tak wielka, jak może się wydawać. Luke był znowu przy mnie. Wziął mnie za rękę i odeszliśmy razem.

PODZIĘKOWANIA

Chciałabym wyrazić ogromne podziękowania dla wszystkich z Darley Anderson za wsparcie, wskazówki oraz słowa zachęty, zwłaszcza dla cudownej Madeleine Buston za jej ofertę współpracy. E-mail otrzymałam, jadąc pociągiem w kierunku Dorchester, 2 kwietnia 2010 roku. Nie mogłam wtedy ukryć szoku i podekscytowania, co nie zmieniło się do dziś. Dziękuję za to, że pozwoliłaś mi spełnić marzenia.

Kolejne gorące słowa podziękowania ślę wszystkim z wydawnictwa Quercus, zwłaszcza Roisin Heycock, doskonałej redaktorce, która nauczyła mnie tak wiele (zwłaszcza na temat szczęśliwych zakończeń), oraz Tayli Baker, świetnej menedżerce projektu. Czuję się zaszczycona, że Jad zostało przyjęte w wydawnictwie Quercus. Kiedy po raz pierwszy ujrzałam projekt okładki, prawie odpłynęłam.

Jestem także ogromnie wdzięczna swoim zagranicznym wydawcom za przełożenie mojej powieści i rozprzestrzenienie jej po całym świecie.

Dziękuję mojej rodzinie i przyjaciołom, którzy musieli znosić moje próby zostania pisarką. Nie udałoby mi się to bez Waszej pomocy jako słuchaczy.

I w końcu dziękuję Princy, bezdomnej kotce, która znalazła schronienie w moim domu i sercu. Dziękuję za inspirację pochodzącą z twych pięknych zielonych oczu.



Spis treści


JAD PROLOG ROZDZIAŁ 1 ROZDZIAŁ 2 ROZDZIAŁ 3 ROZDZIAŁ 4 ROZDZIAŁ 5 ROZDZIAŁ 6 ROZDZIAŁ 7 ROZDZIAŁ 8 ROZDZIAŁ 9 ROZDZIAŁ 10 ROZDZIAŁ 11 ROZDZIAŁ 12 ROZDZIAŁ 13 ROZDZIAŁ 14 ROZDZIAŁ 15 ROZDZIAŁ 16 ROZDZIAŁ 17 ROZDZIAŁ 18 ROZDZIAŁ 19 ROZDZIAŁ 20 ROZDZIAŁ 21 ROZDZIAŁ 22 ROZDZIAŁ 23 ROZDZIAŁ 24 ROZDZIAŁ 25 ROZDZIAŁ 26 ROZDZIAŁ 27 ROZDZIAŁ 28 ROZDZIAŁ 29 ROZDZIAŁ 30 ROZDZIAŁ 31 ROZDZIAŁ 32 ROZDZIAŁ 33 ROZDZIAŁ 34 ROZDZIAŁ 35 ROZDZIAŁ 36 ROZDZIAŁ 37 ROZDZIAŁ 38 ROZDZIAŁ 39 ROZDZIAŁ 40 EPILOG PODZIĘKOWANIA


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron