Manipulacja językowa a zapłodnienie in vitro |
W czasie,
kiedy rozgorzał spór
wokół
sztucznego zapłodnienia in vitro, jedna z polskich feministek
i publicystek, Agnieszka Graff napisała na łamach „Gazety
Wyborczej” w artykule „Święte życie, święty lęk”:
„Tym razem biskupi uderzyli w czuły punkt – znieważyli
publicznie wielką rzeszę ludzi. Szacuje się, że problem
niepłodności dotyczy w Polsce co piątej pary, pozostaje
jednak tabu, bo wiąże się z nim poczucie napiętnowania
i wstydu, szczególnie u kobiet. Na forach i w poradnikach
dla niepłodnych raz po raz pojawiają się sugestie, jak reagować
na wścibstwo innych. Na presję rodziny: „Kiedy wreszcie dacie nam
wnuka?”. I na pytania sąsiadów i znajomych: „Nie
chcecie mieć dzieci? Rodzicielstwo to cudowne doświadczenie!”.
Ale jak odpowiedzieć biskupom – żyjącym w celibacie
mężczyznom w podeszłym wieku – gdy mówią, że starania
o dziecko to „wyrafinowana aborcja” i „niegodziwość”?
Jak rozmawiać z metropolitą lubelskim, gdy grzmi z ambony:
„My też byliśmy zarodkami. Nas też można było zamrozić”?
„Każde dziecko ma prawo zrodzić się z miłosnego aktu
małżeńskiego jego rodziców” – powiadają hierarchowie”.
Tym,
co „znieważyło publicznie wielką rzeszę ludzi” było
zestawienie w liście Episkopatu Polski problemu zapłodnienia
in vitro z problemem aborcji. Argumentacja Episkopatu była
następująca: w wyniku sztucznego zapłodnienia pozyskuje się
embriony nadliczbowe, które zostają ostatecznie unicestwione.
Eliminacja
embrionów jest działaniem aborcyjnym. Tak więc na jedno nowe życie
dokonuje się kilka aborcji.
Przeciwko
takiej logice
protestowała
nie tylko Agnieszka Graff. Dla niej i dla wielu innych in vitro
to takie słowa-klucze jak terapia, leczenie niepłodności,
rodzicielstwo (przywrócone), wyleczenie z choroby. Te słowa
naznaczone są ludzkim dramatem i trudno oprzeć się pokusie
pewnego podziału na bezduszność Episkopatu (Kościoła
katolickiego) i empatię lekarzy, rządu, postępowych
etyków…
Zanim jednak dokonamy podziału stron, warto spojrzeć
na pewne interesujące zjawisko. W ostatnich latach bardzo
modnym pojęciem stał się termin „rewolucja semantyczna”.
Odrywając to pojęcie od politycznego kontekstu warto zauważyć, że
jest to zmiana w naszym sposobie postrzegania rzeczywistości.
Te same fakty zaczynają mieć inne znaczenie, nowe i inne
sprawy stają się ważne. Swoistą
ilustracją rewolucji semantycznej jest sprawa zapłodnienia in
vitro.
Kiedy
sięga się do literatury medycznej
czy
bioetycznej sprzed dwudziestu czy trzydziestu lat, dominują w niej,
właściwie wyłącznie takie pojęcia jak: Technics of artificial
reproduction, Artificial Insemination by Donor, Assisted Reproduction
Technics. Nie trzeba językoznawcy czy anglisty, by zauważyć, że
zawierają w sobie pojęcia takie jak technika, reprodukcja,
inseminacja. Zabieg in vitro był określany jako „technika
sztucznej reprodukcji”. Cała metoda była zatem jasno określona
jako technologiczna, a jej istota wyrażona była w działaniu
reprodukcyjnym – dokonującym wyprodukowania specyficznego
„przedmiotu”, jakim jest ludzki zarodek.
Z upływem
czasu pojęcie „technik sztucznej reprodukcji” zostało
zastąpione przez „metody wspomaganej prokreacji”. „Prawo
medyczne” opracowane przez Mirosława Nestorowicza zawiera
charakterystyczny rozdział zatytułowany „prokreacja medycznie
wspomagana”. Podobnie pochodząca z roku 1996 praca pod red.
Tadeusza Smyczyńskiego na temat zagadnień legislacyjnych związanych
z in vitro nosi tytuł „Wspomagana prokreacja ludzka”.
Z terminologii zupełnie zostaje wyparte pojęcie „techniki”
i tak dotkliwe pojęcie „reprodukcji”. Zamiast tego
wprowadzone jest niezwykłe słowo „pro-kreacja”, odwołujące
się do aktu stwórczego, pojęcia kreacji, w której wszakże
nie wystarcza (o ironio!) moc Stwórcy, stąd potrzebne jest
„wspomaganie” ze strony człowieka.
Wreszcie współcześnie,
o czym przekonuje dzisiaj publicystyka, a przede wszystkim
sama medycyna, mamy do czynienia z „metodami leczenia
niepłodności”. Oczywiście, znów rzecz dotyczy in vitro.
To
bardzo znacząca ewolucja
–
od „technik” do „metody”, od „reprodukcji” do „terapii”
(leczenia). Jest rzeczą niezwykle znamienną, że ta manipulacja
językowa działa niezwykle skutecznie. Klasyczne określenie
manipulacji mówi, że jej istotę stanowi narzucanie fałszywego
obrazu rzeczywistości. Ma to na celu osiągnięcie efektu pożądanego
przez manipulatora. Manipulacja
jest też świadomym zniekształceniem obrazu rzeczywistości, przez
co ogranicza się możliwość racjonalnej oceny oraz odpowiedniej
reakcji ze strony odbiorcy. Otóż
nie trudno zauważyć, jak doskonale, wręcz modelowo, pasuje do tego
schematu manipulacji omawiany problem.
Bolesną
ironią jest
fałszowanie
prawdy o „leczeniu niepłodności” poprzez in vitro. Para,
która wchodzi do „kliniki leczenia niepłodności” niepłodna,
wychodzi z niej niepłodna, nawet jeśli z dzieckiem.
Jeśli posiadanie dziecka jest tutaj kryterium uleczenia, to równie
dobrze należałoby nazwać „klinikami leczenia niepłodności”
punkty adopcyjne!
Zniekształcenie obrazu rzeczywistości
powoduje trudność racjonalnej oceny – stąd tak trudno uwierzyć,
że in vitro nie jest leczeniem, terapią, uzdrowieniem, a jest
manipulacją człowiekiem i związaną z nią eliminacją
ludzkiego życia! Oczywiście, już słyszę w tym miejscu głosy
klinicystów, którzy twierdzą, że w ich klinikach nie
dokonuje się eliminacji embrionów nadliczbowych. One wszystkie są
przechowywane, choć – jak twierdzą lekarze – jest to związane
i z trudnościami logistycznymi (brak miejsca)
i z trudnościami finansowymi (ciekły azot kosztuje).
W związku z tym rodzą się jednak dwa pytania:
dlaczego
te embriony są przechowywane? Czy dlatego, że są wyłącznie
cennym materiałem biologicznym, czy dlatego, że – przynajmniej
istnieje obawa, wątpliwość, że przechowuje się w ten sposób
ludzkie życie, przechowuje się człowieka?! A drugie
pytanie brzmi – i co dalej? Co dalej, gdy skończy się
miejsce, gdy zabraknie dotacji na służący do zamrażania ciekły
azot? Czy rozmrożenie tych embrionów, czy ich przeznaczenie jako
materiału biologicznego nie oznacza tak czy inaczej – śmierci
człowieka nienarodzonego?
Manipulacja
– jak podkreślają znawcy problematyki
–
przynosi korzyści manipulatorom, a nie człowiekowi lub grupie
społecznej. Trudno znów oprzeć się wrażeniu, że nie ma lepszej
ilustracji do tej zasady niż omawiana kwestia. Dziś,
gdy z jednej strony nagłaśnia się spór wokół bardzo
kosztownej dla zainteresowanych techniki reprodukcyjnej in vitro
i przemilcza sprawę zupełnie taniej metody prawdziwie
leczniczej – naprotechnologii, rodzi się pytanie – o co
tutaj chodzi?
I komu na tym wszystkim zależy? Trudno uwolnić się od
refleksji, że biznes zapłodnienia in vitro jest bardzo lukratywnym
biznesem, choć jeszcze nie tak wielkim, jak przemysł
antykoncepcyjny (ponoć ustępujący tylko przemysłowi zbrojeniowemu
w skali światowej).
Myślę, że manipulacja w sferze
języka ma istotnie na celu osiągnięcie pożądanego przez
manipulatora efektu. Efektem
tym jest przeświadczenie, że działanie traktujące człowieka
przedmiotowo, działanie uzależniające ludzkie zaistnienie od
technologii reprodukcyjnej – jest czymś dobrym, zasługującym na
poparcie.
Wyobraźmy sobie jednak, że ktoś apeluje do naszej świadomości
pytając nie o to, czy jest pani/pani za dostępnością metod
leczenia niepłodności, ale czy jest pan/pani za legalizacją
technik inseminujących człowieka, technik reprodukcyjnych?
Warto
w tym miejscu
przywołać
do bardzo osobistej refleksji słowa z „Listu
do rodzin” Jana Pawła II:
„Nikt nie może zaprzeczyć, że epoka ta jest czasem wielkiego
kryzysu, a jest to na pierwszym miejscu kryzys prawdy. Kryzys
prawdy – to znaczy naprzód kryzys pojęć. Czy bowiem pojęcia
takie, jak: „miłość”, „wolność”, „dar bezinteresowny”,
a nawet samo pojęcie „osoby” i w związku z tym
także „prawa osoby” – czy pojęcia takie istotnie znaczą to,
co wyrażają? Dlatego tak ważna się stała dla Kościoła i świata
– przede wszystkim na Zachodzie – Encyklika o „blasku
prawdy” (Veritatis splendor). Jeżeli prawda o wolności,
o komunii osób w małżeństwie i rodzinie odzyska
swój blask, wówczas cywilizacja miłości może się
urzeczywistniać i można będzie skutecznie mówić – wraz
z Soborem – o „popieraniu godności małżeństwa
i rodziny”.
Dlaczego
„blask prawdy” jest tak ważny?
Ważny
jest przez kontrast, gdyż rozwój współczesnej cywilizacji
pozostaje związany z postępem naukowo-technicznym w sposób
często jednostronny. Chodzi o charakter czysto pozytywistyczny
tego rozwoju. Owocem
pozytywizmu poznawczego jest agnostycyzm, gdy chodzi o teorię,
natomiast w dziedzinie działania i moralności –
utylitaryzm. W naszych
czasach historia poniekąd się powtarza. Utylitaryzm to cywilizacja
skutku, użycia – cywilizacja „rzeczy”, a nie „osób”;
cywilizacja, w której osoby stają się przedmiotem użycia,
podobnie jak używa się rzeczy” (LdR 13).
„Kryzys prawdy –
to znaczy naprzód kryzys pojęć”. To właśnie dlatego istnieje
coraz bardziej zaślepiony spór i coraz bardziej emocjonalny
wrzask wokół argumentacji Kościoła katolickiego w sprawie
sztucznego zapłodnienia. Trudno przy tym nie zauważyć, że
oskarżanie
Kościoła katolickiego – niezmiennie sprzeciwiającego się
aborcji, antykoncepcji, promującego dzietność rodziny –
o bezduszność wobec problemu bezdzietnych małżeństw jest
równie absurdalne, jak skandaliczne.
Kościół jednak niezmiennie musi być wierny tak Chrystusowi, jak
i w ten sposób sobie samemu, pamiętając, że człowiek
jest jego drogą. Musi
zatem bronić jego godności przed jakąkolwiek formą manipulacji.