Nowy
Testament bardzo często definiuje prawdziwą Ewangelię, broni jej,
a jednocześnie potępia wszelkie ewangelie fałszywe. Przyczyna jest
oczywista: toczy się bitwa o dusze między Prawdą Bożą i
kłamstwem szatana. Wieczny los każdego człowieka zależy od tego,
w co on wierzy. Nie można wierzyć w Prawdę i w kłamstwo
jednocześnie. Nawet jeśli wierzymy w Boga (kto to jest ten Bóg?) i
w to, że Chrystus jest naszym Zbawicielem (co to oznacza?), to jeśli
prawda Boża została przez nas częściowo zaprzedana albo całkiem
przekręcona, taka ewangelia nie zbawi nas, lecz skaże na wieczne
potępienie.
Dlaczego?
Czy to nie jest zbyt okrutne? Dlaczego tak ważne miałoby być to, w
co wierzymy? Czy nie wystarczą szczere intencje? Lecz z drugiej
strony – jak można mieć szczere intencje i jednocześnie wierzyć
w kłamstwa szatana zamiast w Prawdę Bożą? Bóg z pewnością dał
każdemu z nas zdolność odróżniania jednego od drugiego! Ci
zatem, którzy odrzucają Prawdę, skazują siebie sami. Bóg
musi być naszym Zbawcą
Wersety
10-12 Drugiego Listu do Tesaloniczan należą do najbardziej
przejmujących i strasznych ustępów Pisma Świętego. Dowiadujemy
się z nich, że gdy Antychryst zawładnie ziemią, to na wszystkich,
którzy „nie przyjęli miłości prawdy”, ześle Bóg „ostry
obłęd, tak iż wierzą kłamstwu, aby zostali osądzeni wszyscy,
którzy nie uwierzyli prawdzie”. Czyż można mieć Bogu za złe,
że pomoże im uwierzyć w to kłamstwo, któremu tak bardzo wierzyć
pragnęli? Potępieni schwytają się w sieć swego własnego buntu i
pozostaną na wieczność z kłamstwem, które tak umiłowali.
Straszne! Lecz jakże sprawiedliwe! Chrystus umarł, aby ocalić nas
przed takim właśnie losem.
Nasz
bunt przeciwko nieskończonemu Bogu wymaga nieskończonej kary,
której jako skończone stworzenia nie bylibyśmy nigdy w stanie
zapłacić. Toteż na wieki pozostalibyśmy oddzieleni od Boga. Bóg
nie mógł po prostu „dokonać korekty” w niebieskiej księgowości
i przebaczyć nam ot tak, gdyż pogwałciłoby to Jego
Sprawiedliwość. Bóg tak umiłował rodzaj ludzki, że poprzez
narodziny z dziewicy zstąpił na ziemię i został jednym z nas, aby
stać się na krzyżu doskonałą ofiarą za nasze grzechy. W pełni
zapłaciwszy karę, jakiej domagała się Jego własna
Sprawiedliwość, może teraz prawnie przebaczyć każdemu, kto
przyzna się do winy i przyjmie odpuszczenie, które mu się łaskawie
oferuje.
Gdy
stróż więzienny w Filippi wołał: „Panowie, co mam czynić,
abym był zbawiony?”, Paweł i Sylas odpowiedzieli po prostu:
„Uwierz w Pana Jezusa, a będziesz zbawiony…” (Dz 16,31). Rzecz
jasna, chodzi tu o coś więcej niż tylko wiarę w to, że kiedyś
żył jakiś Jezus Chrystus. Kim On był? „Pan” oznacza Boga,
„Chrystus” zaś Mesjasza, obiecanego w Piśmie. Samo Jego imię
wskazuje, iż jest On Bogiem, który stał się człowiekiem, by
umrzeć za nasze grzechy według przepowiedni proroków Bożych.
Stary
Testament raz po raz ukazuje Boga jako jedynego Zbawcę. Oferuje On
Izraelowi wybawienie od wrogów, a wszystkim ludziom – Żydom i
nie-Żydom – ocalenie przed sądem za grzech. Czytamy na przykład:
„Do mnie się zwróćcie, wszystkie krańce ziemi, abyście były
zbawione, bo Ja jestem Bogiem i nie ma innego” (Iz 45,22). Kiedy
więc Chrystus oznajmił, że przyszedł, aby „szukać i zbawić
to, co zginęło” (Łk 19,10), to oznajmiał de facto, że jest
Bogiem-Wybawicielem; Nowy Testament tak zresztą właśnie nazywa
zarówno Chrystusa, jak i Boga Ojca. Religia
zwodzi fałszywą nadzieją
Paweł
pisał: „Bracia! Pragnienie serca mego i modlitwa zanoszona do Boga
zmierzają ku zbawieniu Izraela”. Następnie apostoł wyjaśnia,
dlaczego Żydzi nie zostali zbawieni, mimo że mieli „gorliwość
dla Boga”: „…własne [usprawiedliwienie] usiłując ustanowić,
nie podporządkowali się usprawiedliwieniu Bożemu. Albowiem końcem
zakonu jest Chrystus, aby był usprawiedliwiony każdy, kto wierzy”
(Rz 10,1-4). Pomimo gorliwości dla Boga Żydzi zostali potępieni,
gdyż nie chcieli zbliżyć się do Boga na Jego
warunkach.
Przypuśćmy,
że ktoś twierdzi, iż Chrystus umarł wprawdzie za grzechy
człowieka, lecz trzeba ofiarę tę uzupełnić: np. dobrymi
uczynkami, oddaniem się Maryi, cierpieniem w czyśćcu,
przynależnością do danego kościoła bądź uczestnictwem w
pewnych sakramentach. Albo też twierdzi, że Chrystus musi być
ofiarowywany powtórnie podczas mszy. Czy taki człowiek jest
zbawiony? Według Biblii – nie. Wierząc, że do zbawienia
potrzebne jest cokolwiek innego, przeczymy faktowi, że Chrystus
zapłacił pełną karę za grzech, a zatem odrzucamy Ewangelię.
Ktoś, kto nadzieję na zbawienie pokłada w jakimś kościele, nie
może jednocześnie wierzyć w zbawienie tylko dzięki doskonałej
ofierze Chrystusa. Ktoś, kto interpretację Biblii przyjmuje tylko
za pośrednictwem kościoła, nie może powiedzieć, że osobiście
zna Boga i osobiście Mu wierzy.
Wielu
ludzi twierdzi, że „wierzy w Pana Jezusa Chrystusa”, lecz
przypisuje temu biblijnemu sformułowaniu zgoła inny sens. Tym
właśnie sposobem powstała cała obfitość fałszywych ewangelii,
które zazwyczaj proponują także fałszywy wizerunek „Chrystusa”.
Na przykład sekta Nauka Umysłu głosi: „Nie odmawiamy boskości
Jezusowi, lecz raczej przypisujemy boskość wszystkim ludziom…”
Jezusa nazywa wprawdzie zbawcą, ale dodaje: „Każdy wielki
nauczyciel [np. Budda, Mahomet, Freud itd.], który pomaga ludzkości
uwolnić się do niewoli materialnej, umysłowej czy emocjonalnej,
jest duchowym zbawicielem”. Mimo oczywistości tego kłamstwa
Robert Schuller umieszcza na okładce swego czasopisma Possibilities
zdjęcie Delli Reese, czołowej osobistości Nauki Umysłu, i
przedstawia ją jako chrześcijankę.
Tolerowanie
fałszywych ewangelii
Mormonizm
głosi, że Bóg (który ma nad sobą innego „Boga”, i tak w
nieskończoność) był niegdyś grzesznym człowiekiem, lecz został
odkupiony przez „Chrystusa” na pewnej planecie. „Chrystus”
właściwy naszej planecie (w przed-ziemskim świecie duchowym
przyrodni brat szatana) został poczęty wówczas, gdy „Bóg tego
świata” zstąpił na ziemię w fizycznym ciele i współżył
płciowo z Marią. Mormoński „Chrystus” nie jest więc Bogiem,
który stał się człowiekiem, ale pewnym bytem duchowym, który
przybył na ziemię, aby przyoblec się w ciało i dzięki temu stać
się „bogiem”. Ku temu samemu aspiruje każdy mormon (mormonki
stają się „boginiami”). Życie wieczne dla mormona nie jest
darem Łaski Bożej, lecz musi zostać sobie wysłużone. Jego
apogeum następuje w chwili, gdy mormon staje się „Bogiem”,
stwarzającym kolejny świat, na którym zjawiają się kolejni Adam
i Ewa i kolejny szatan, następuje kolejny upadek w grzech,
przychodzi kolejny Jezus itd., ad infinitum, ad absurdum.
Robert
Schuller tymczasem zaprasza Jacka Andersona, osobistość z kręgów
mormonizmu, do swego programu telewizyjnego „Hour of Power” i
prezentuje go jako chrześcijanina. Za program „Hour of Power”
Schuller zbiera pochwały nie tylko od wszystkich czterech żyjących
byłych prezydentów USA, deklarujących się jako chrześcijanie,
ale i od Billy’ego Grahama i innych prominentych postaci
chrześcijaństwa. Earl Paulk podobnie nazywa mormonów
chrześcijanami. Rada Kościołów w Greater Seattle wystosowała
wobec Indian przeprosiny za sprzeciw chrześcijan wobec rodzimych
indiańskich praktyk duchowych. „Oficjalne przeprosiny” odczytał
grupie Indian biskup episkopalny Robert Cochrane. Papież Jan Paweł
II (zm.w 2005 roku.przyp.red.)od dłuższego już czasu wspiera
podobne działania akceptujące religie pogańskie. Idee ekumeniczne
mają wielką moc oddziaływania.
Nowa
religia światowa
W
rozumieniu katolickim każdy, bez względu na wyznawaną przez siebie
religię, zostaje „zbawiony” dzięki pewnym mistycznym związkom
z kościołem rzymskokatolickim. Ks. Benjamin Luther podsumował to w
popularnej gazecie katolickiej takimi słowami: „Kościół
katolicki nie zmienił i nie może zmienić swojej nauki, iż sam w
sobie jest on konieczny do zbawienia…” Ksiądz ten wyjaśnia
następnie, jak mimo to katolicy mogą przeczyć, iż kościół
katolicki naucza, że poza nim nie ma zbawienia. Nie trzeba być
członkiem, żeby być zbawionym poprzez „jakąś formę
uczestnictwa w życiu Kościoła. Papież Pius XII mówił o
»niewidzialnych więziach« łączących nie-członków [z
kościołem]. Zatem prawosławni, protestanci, żydzi, muzułmanie, a
nawet wyznawcy wielkich religii pogańskich, jak hinduiści czy
buddyści, mogą mieć udział w życiu nadprzyrodzonym […] i
łasce, która znajduje się wyłącznie w widzialnych granicach
Kościoła Rzymskokatolickiego. Stąd jedynie poprzez kościół mogą
oni [wszyscy] uzyskać zbawienie” (Catholic Twin Circle 8 stycznia
1989, s. 15). Jakże to! Pomimo sprzeciwiania się prawdzie Bożej i
uporczywego trwania w swych pogańskich praktykach wszystkie religie
mogą się zjednoczyć pod egidą Watykanu! Byłyby to doskonałe
warunki do stworzenia przez Antychrysta odstępczego światowego
systemu religijnego!
Luterańskie Kolegium św. Olafa w
Northfield (Minnesota) prowadzi kursy z islamu, buddyzmu, judaizmu
oraz hinduizmu. Anantanand Rambachan, hinduski uczony, który od
pięciu lat wykłada u św. Olafa, twierdzi, iż „największą
barierą do osiągnięcia porozumienia między wielkimi religiami
jest chrześcijańskie twierdzenie o tylko jednej drodze do
zbawienia”. Luterański pastor Clark Morphew przyznaje mu rację,
uważając, że „światowa harmonia religijna [jest] zakłócona
przez dogmat o »jedynej drodze«”. Wielu podających się za
chrześcijan odrzuca w imię „religijnej harmonii” Chrystusowe
słowa: „…nikt nie przychodzi do Ojca jak tylko przeze Mnie”.
Cnotą cenioną najwyżej stała się toleracja wobec szatańskiego
kłamstwa! Prorocze okazują się więc słowa Gorbaczowa (były
prezydent ZSRR. przyp.red.): „Tolerancja to Alfa i Omega Nowego
Ładu Światowego”. Prawda znalazła się w pogardzie.
Wraz ze
wzrostem odstępstwa oraz popularności idei Nowej Ery, ekumenizmu i
pogardy wobec nauczania nawet wśród ewangelikalnych chrześcijan
ignoruje się rozróżnienie na Prawdę i kłamstwo, tak jakby treść
naszej wiary nie miała większego znaczenia. Konsekwentne
opowiadanie się za Prawdą uchodzi dziś za „negatywne”,
natomiast skazywanie na piekło ludzi wierzących kłamstwu i
niepowiedzenie im prawdy zyskało status aktu „miłości”. To
właśnie już od dziesięcioleci robi przecież Matka Teresa z
Kalkuty (zm.w 1997 roku.przyp.red.), uznana za symbol miłości
bliźniego. Zamiast opowiadać ewangelię swoim podopiecznym, zachęca
ona buddystów, hinduistów, muzułmanów itd. do większego zaufania
ich bożkom. Czy osobistości ewangelikalizmu chwalą ją więc za
to, że wprost z czystych łóżek oddaje umierających do piekła?!
Trzeba
wiedzieć, dlaczego się wierzy
Dusze
idą na wieczne potępienie! Dzisiaj szczególnej wagi nabiera
napomnienie, abyśmy byli „zawsze gotowi do obrony przed każdym,
domagającym się od [nas] wytłumaczenia się z nadziei [naszej]”
(1 P 3,15). Dlaczego mamy się tłumaczyć? Bo wiara nie
jest ślepa, nie jest „skokiem na oślep”, lecz opiera się na
fundamencie mocnego materiału dowodowego. Lecz po co potrzebny jakiś
materiał dowodowy? Nie wystarczy „po prostu” uwierzyć? Tylko
uwierzyć w co? Jedynie skończony głupiec wierzy w cokolwiek,
we wszystko. A zatem w kogo i w co uwierzyć? Jest
oczywiste, że wierzenie akurat w „x”, a nie w „y” wymaga
przekonującego uzasadnienia.
Ewangelia to „dobra
nowina”. Mamy wspaniałą nowinę, aby się z niej radować,
aby czuć się szczęśliwym i aby chętnie dzielić się nią z
innymi. Musimy jednak wiedzieć, jak ją przekazywać, by wszystko
było dla słuchacza absolutnie jasne. Jesteśmy winni naszemu
otoczeniu przedstawienie Ewangelii tak jednoznacznie, by możliwe
było na tej podstawie dokonanie rzeczywiście świadomego wyboru. To
zaś wymaga również rozsądnego wykazywania kłamliwości twierdzeń
szatana. Apostoł Paweł napominał Tytusa: „We wszystkim stawiaj
siebie za wzór dobrego sprawowania przez niesfałszowane nauczanie i
prawość, przez mowę szczerą i nienaganną, aby przeciwnik był
zawstydzony…” (Tt 2,7-8).
Jedną z największych dziś
potrzeb kościoła jest uczenie wierzących posługiwania się zdrową
apologetyką, nie tylko po to, aby obalać ateizm, który „wyznaje”
tak naprawdę bardzo niewielu ludzi, lecz aby wykazywać błędność
fałszywych religii, których ofiarą padają wielkie rzesze. Czemu
podczas pobytu na studiach młodzi ludzie tak często „tracą
wiarę” czy lądują w jakiejś sekcie? Ci, którzy wiarę
„stracili”, tak naprawdę nigdy jej nie mieli, nie wiedząc, ani
dlaczego wierzą, ani w kogo. W przeciwnym razie wyszliby obronną
ręką z każdej próby.
Wierzący rodzice nieraz martwią się,
czy przypadkiem koledzy nie namówią ich dziecka do porzucenia
„wiary” albo czy nie wpadnie ono w tzw. złe towarzystwo. Presja
kolegów w szkole może jednak zniszczyć tylko „wiarę”, która
również była wynikiem presji: w domu, w kościele, a nie opierała
się na solidnym uzasadnieniu. Młody człowiek „uwierzył” być
może pod naciskiem rodziców, dziewczyny czy kolegów, aby wypaść
dobrze w ich oczach. Albo pod wpływem duszpasterza czy kaznodziei
„wyszedł do przodu”, aby znaleźć sobie bezpieczne miejsce w
jakiejś grupie. A być może „przyjął Jezusa” z nieszczerych
pobudek: licząc na uzdrowienie czy pomyślność materialną, a nie
na odpuszczenie grzechów.
Jednakże nawet chrześcijanie
odrzucający fałszywe ewangelie i znający prawdę częstokroć boją
się konfrontować swoją wiarę z niewierzącymi kolegami w pracy
czy w szkole. A przecież obawiając się, że nasza wiara nie wygra
w odważnym świadczeniu innym, obrażamy Boga. Studiując na
Uniwersytecie Kalifornijskim Los Angeles, czytałem wszelką możliwą
literaturę mającą obalić Biblię, autorstwa ateistów,
agnostyków, sceptyków. Lektura ta tylko umocniła moją wiarę,
gdyż ujrzałem, jak żałosne są ich argumenty w zestawieniu z
prawdą Bożą! To, w co wierzymy, musimy wystawiać na próbę,
szczególnie w życiu codziennym, i wieść zwycięskie życie dla
Niego, a nie dla samego siebie.
Nasza
wiara określa nasze czyny
Liczy
się nie nasza inteligencja, lecz to, czy nasza wiara jest zgodna z
prawdą. Nasz Pan obiecał: „Jeżeli wytrwacie w słowie Moim,
prawdziwie uczniami Moimi będziecie i poznacie prawdę, a prawda was
wyswobodzi” (J 8,31-32). Jest to wyswobodzenie od lęku, że możemy
zostać zakłopotani podczas głoszenia Ewangelii, i wyswobodzenie od
mocy grzechu, który nas zwodzi i kusi. To, w co naprawdę wierzymy,
nie tylko decyduje o naszym wiecznym losie, ale i określa nasze
zachowanie tu na ziemi. Boża Prawda ma zatem moc strzec nas od
złego.
Będąc w wojsku między 18 a 20 rokiem życia
widziałem, jak moi koledzy oddają się wszelkim możliwym grzechom,
usiłowali do nich namawiać i mnie. Nie odczuwałem jednak nigdy
żadnej pokusy, aby się do nich przyłączyć. Czy jest to dla mnie
powód do pysznienia się? Nie. Bo gdybym wiedząc o wiekuistych
skutkach takiego postępowania mimo to mu się oddał, byłbym
ostatnim głupcem. To, jak postępujemy my i jak postępują nasze
dzieci, zależy od tego, w co tak naprawdę
wierzymy.
Wprost na potępienie zmierza dziś całe pokolenie
ludzi, oszukanych przez fałszywą psychologiczną ewangelię o
poczuciu własnej wartości, pozbawionych solidnego nauczania, które
wyjaśniłoby im, dlaczego droga Boża jest najlepsza. Zostają
odcięci od Prawdy, dla której warto przecież i żyć, i umierać.
Miłujmy prawdę, ustami i sercami dając przekonujące świadectwo o
naszym cudownym Zbawicielu. Bądźmy radośni i śmiali! Jakże
wspaniałą będzie wieść o wolności w Chrystusie dla tych,
których spętały kłamstwa szatana!