Czarne chmury nad marszałkiem
Czego boi się Bronisław Komorowski?
Bronisław Komorowski ocalił stanowisko marszałka, ale znów zbierają się nad nim czarne chmury.
Z
przecieków z zeznań, które w prokuraturze składał poseł PO
Paweł Graś, wynika, że Komorowski powiedział mu, iż płk
Aleksander L. miał związki z rosyjskimi specsłużbami. Jeśli to
prawda, oznaczałoby to, że marszałek Sejmu w celu zdobycia ściśle
tajnego dokumentu państwowego – Aneksu do raportu o WSI –
świadomie współpracował z osobą uwikłaną w kontakty z obcymi
służbami.
To niejedyny problem marszałka. Jak się
dowiedziała "GP", członkowie Komisji Weryfikacyjnej WSI
przygotowali zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie o
istnieniu związku przestępczego, utworzonego przez Bronisława
Komorowskiego, szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Krzysztofa
Bondaryka, szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego Grzegorza Reszkę,
wiceszefa sejmowej komisji ds. służb specjalnych Pawła Grasia i
negatywnie zweryfikowanego oficera b. WSI, ppłk. Leszka
Tobiasza.
Celem przestępców, działających według
autorów zawiadomienia wspólnie i w porozumieniu, miało być m.in.
"nielegalne dotarcie do ściśle tajnego dokumentu państwowego
– Uzupełnienia Nr 1 do Raportu Przewodniczącego Komisji
Weryfikacyjnej WSI, skierowanie na członków Komisji Weryfikacyjnej
ścigania za przestępstwa korupcyjne, wykorzystania funkcjonariuszy
ABW do popełnienia tych przestępstw, podżegania do ich
popełnienia, a także innych nielegalnych działań wobec członków
Komisji, tj. czynów określonych w art. 258 § 1 i 3 kk, zagrożonych
karą pozbawienia wolności do lat 10".
|
|
|
Szef
ABW szoferem Tobiasza
W
ub. tygodniu pojawiły się nieoficjalne informacje dotyczące zeznań
złożonych kilka dni wcześniej w Prokuraturze Krajowej przez
wiceszefa komisji ds. służb specjalnych Pawła Grasia. Miał on
podobno powiedzieć, że jesienią 2007 r. Bronisław Komorowski
powiedział mu, jakoby płk Aleksander L. był współpracownikiem
rosyjskich specsłużb. Zapytany o to przez prokuratorów szef ABW
Krzysztof Bondaryk, miał zasłonić się tajemnicą służbową.
Graś i Komorowski nie chcą rozmawiać z dziennikarzami na ten
temat. Marszałek niejednokrotnie wypowiadał się, także dla "GP",
że do czasu zakończenia śledztwa w sprawie podejrzeń o korupcję
w Komisji Weryfikacyjnej nie będzie udzielał na ten temat wywiadów.
Zapytaliśmy o zeznania Grasia adwokata Wojciecha Sumlińskiego,
Romana Giertycha, na którego wniosek prokuratura przesłuchała
zarówno Grasia, jak i Bondaryka.
–
Nie potwierdzam tej informacji ani jej nie zaprzeczam. Zdaję sobie
sprawę, że to niezwykle ciekawy wątek. Prokuratura prowadzi
czynności w sprawie przecieków ze śledztwa – powiedział "GP"
Roman Giertych.
Afera
aneksowa zaczęła się od zatrzymania dziennikarza Wojciecha
Sumlińskiego i byłego oficera WSW i WSI płk. Aleksandra L. pod
zarzutem korupcji – mieli rzekomo oferować za pieniądze spółce
Agora Aneks do raportu o WSI. A powołując się na znajomości
Sumlińskiego wśród członków Komisji, obiecywać także za 200
tys. zł pozytywną weryfikację ppłk. Leszkowi Tobiaszowi. Z czasem
okazało się, że dowodów korupcji członków Komisji prokuratura
nie ma, natomiast coraz więcej faktów przemawia za tym, że była
to prowokacja wobec Komisji.
Najpierw
jednak odbyło się tajne spotkanie u marszałka Komorowskiego. Jak
napisał "Nasz Dziennik": "Nie spotkanie Bronisława
Komorowskiego z Aleksandrem L [...], ale ściśle tajna narada
marszałka Sejmu, szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, wiceszefa sejmowej
Komisji ds. Służb Specjalnych Pawła Grasia (PO) i ppłk. Leszka
Tobiasza, negatywnie zweryfikowanego oficera WSI. Tak w
rzeczywistości wyglądał początek rzekomej afery korupcyjnej w
Komisji Weryfikacyjnej WSI i związanego z nią śledztwa. Fakt owej
zaskakującej narady ujawnił w trakcie prokuratorskiego
przesłuchania Leszek Tobiasz. Te informacje potwierdza uczestniczący
w owej naradzie poseł Paweł Graś".
"Rzeczpospolita"
ustaliła, że o sprawach, które poruszano na naradzie u marszałka
Komorowskiego, zeznawał w prokuraturze także Bondaryk. Potwierdził
on, jak pisała gazeta, że po zakończeniu spotkania u marszałka
zawiózł ppłk. Tobiasza swoim autem do siedziby ABW. Towarzyszyli
im oficerowie kontrwywiadu. Na miejscu Tobiasz złożył zeznania, od
których rozpoczęło się śledztwo dotyczące podejrzenia o
korupcję w Komisji Weryfikacyjnej.
Obawy
Komorowskiego
W
tzw. aferze aneksowej kluczową osobą jest marszałek Sejmu RP.
Bronisław Komorowski mógł się obawiać Aneksu do raportu o WSI.
Dlaczego? Już treść raportu z weryfikacji WSI wskazywała, że
jego rozszerzenie może mieć istotne znaczenie dla przyszłości
politycznej Komorowskiego. Chodzi o jego działalność w okresie,
gdy pełnił funkcję ministra obrony narodowej. Komorowski wiedział,
że weryfikatorzy sprawdzali wątki dotyczące działania fundacji
Pro civili i inwestycji Komorowskiego w parabanku Palucha, które
wskazywały na jego wcześniejsze bliskie związki z oficerami
rozwiązanych WSI. To Komorowski, jako jedyny polityk PO, głosował
w Sejmie przeciwko rozwiązaniu tej służby. W raporcie opisano, że
na koncie Komorowskiego w Banku Palucha (przedsięwzięciu
przypominającym pomysł Lecha Grobelnego – Bezpieczną Kasę
Oszczędności, na której oszukał on tysiące ludzi) pojawiła się
bardzo duża jak na owe czasy kwota 250 tys. marek.
–
W jaki sposób wszedł w jej posiadanie i na jakiej zasadzie po jej
utracie w tym banku próbował odzyskać gotówkę, angażując
oficerów kontrwywiadu WSI – marszałek dotąd nie wyjaśnił –
mówi były urzędnik MON. – W ministerstwie mówiło się, że
Komisja Weryfikacyjna interesowała się też szefami WAT, którzy w
imieniu uczelni zawierali różnego rodzaju umowy handlowe z fundacją
Pro civili opiewające łącznie na co najmniej 400 mln zł,
zajmowała się również akceptacją tych transakcji przez MON. Były
to nie do końca jasne operacje – dodaje.
Czy
to przypadek, że ABW dokonała przeszukań właśnie w mieszkaniach
członków Komisji Weryfikacyjnej: Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka,
którzy zajmowali się Pro civili, WAT i innymi interesami WSI? Po
opublikowaniu raportu powszechnie mówiło się, że Komisja
zajmowała się dalej sprawą Pro civili i innych wojskowych
inwestycji, m.in. prywatyzacji wojskowych sklepów w Warszawie,
przekazywania przez MON gruntów należących do instytucji
wojskowych (np. szpitala przy ul. Szaserów w Warszawie) do Agencji
Mienia Wojskowego, która z kolei odsprzedawała je wybranym
deweloperom warszawskim, wykazując jednocześnie w swoich bilansach
rocznych straty. Lub wnosiła grunty jako aport do spółek, na czym
tracił skarb państwa. Wiele z tych nieprawidłowości stwierdziła
NIK po kontroli działalności AMW przeprowadzonej w latach
2002–2005.
–
Minister Komorowski w 2002 r. bronił w Sejmie interesów Agencji,
argumentując, że straty AMW spowodowane są dekoniunkturą
gospodarczą, a nie błędnymi decyzjami – mówi "GP"
były urzędnik MON. Weryfikatorzy komisji Macierewicza sprawdzali,
na ile decyzje MON w tych sprawach były zasadne i na ile miał z
nimi związek minister Komorowski. Na przykład, czy miał wpływ na
decyzję dotyczącą gruntów należących do wojskowego klubu
sportowego Legia, które przejęła spółka Pol-Mot, kierowana przez
byłych oficerów SB.
Protegowani
ministra
Komorowski,
jak mówi Macierewicz, wiedział o operacjach handlu bronią WSI z
arabskimi terrorystami, a także sprzedaży broni mafii rosyjskiej.
Marszałek zaprzecza, że osłaniał działalność WSI.
Macierewicz
utrzymuje, że to Komorowski mianował szefem kontrwywiadu płk. L.
Jaworskiego, który niszczył prasę podziemną, rozpracowując m.in.
"Wiadomości" – pismo NSZZ "Solidarność"
Regionu Mazowsze, inwigilował Ryszarda Bugaja, tropił "obce
pochodzenie" członków opozycji, zakładał podsłuchy,
werbował agenturę. To na skutek działań Jaworskiego w więzieniu
znalazła się m.in. Hanna Rozwadowska, kierująca logistyką
"Wiadomości". Wysokie stanowiska otrzymali za
Komorowskiego także inni zasłużeni w stanie wojennym, jak płk
Janusz Sekuła. Ci ludzie w latach 90. rozpracowywali rząd Jana
Olszewskiego, podsłuchiwali, podglądali i osaczali siecią agentów
Radosława Sikorskiego i Janusza Szpotańskiego.
–
To w wyniku rekomendacji Komorowskiego w 1990 r. minister spraw
wewnętrznych Andrzej Milczanowski mianował szefem jednej z
delegatur UOP późniejszego szefa WSI – byłego dowódcę kompanii
czołgów, przygotowanej do pacyfikacji kopalni "Wujek",
który do pacyfikacji zgłosił się jako ochotnik – mówi "GP"
były urzędnik MON.
Wyjaśnienie
tych wątków mogło znaleźć się w Aneksie.
Marszałek
mógł również interesować się Aneksem w związku z przetargami
na zakup sprzętu dla wojska w latach 1999–2001, wokół których
było dużo kontrowersji, podobnie jak w związku z oskarżeniami o
korupcję byłego zastępcy ministra Komorowskiego, Romualda
Szeremietiewa i jego asystenta Zbigniewa Farmusa.
–
Marszałek wiedział, że Komisja Weryfikacyjna przesłuchała
oficerów WSI prowadzących operację wobec Szeremietiewa, a przecież
to on jako minister musiał zatwierdzić ramowy plan działań, w
wyniku których zamierzano doprowadzić do usunięcia Szeremietiewa z
MON – mówi były urzędnik MON.
W
październiku 2007 r. Komisja przesłuchała kilku szefów specsłużb
i ministrów, m.in. Szmajdzińskiego, Siemiątkowskiego,
Dukaczewskiego i Szeremietiewa. Wezwała też Komorowskiego, ale nie
stawił się. I znów zbieg okoliczności – w zespole roboczym,
mającym wysłuchiwać jego zeznań, obok szefa Komisji Antoniego
Macierewicza mieli zasiadać Bączek i Pietrzak, którzy śledzili
jego związki z oficerami WSI. Po rozpoczęciu przez prokuraturę i
ABW w czerwcu 2008 r. działań wobec Bączka i Pietrzaka ppłk
Maciej Smojlik, żołnierz b. WSI, który kilka miesięcy wcześniej
składał przed nimi wyjaśnienia w związku z weryfikacją, odebrał
im, a także Antoniemu Macierewiczowi certyfikat dostępu do
informacji niejawnych.
Śmierdzące
jajo z kosza PO
"Być
może marszałek wiedząc, że nie ma możliwości zatrzymania
procesu opracowania Aneksu, chciał dotrzeć do zawartej w nim
wiedzy, aby móc przygotować linię obrony" – zastanawia się
nasz informator.
W
końcu października 2007 r. do marszałka dotarł dobrze mu znany
płk Aleksander L. i powiedział o możliwościach dotarcia do
Aneksu. Gdy w listopadzie 2007 r. doszło do kolejnej rozmowy z
Komorowskim, L. nie wiedział, że wcześniej ze skargą na niego
przyszedł do Komorowskiego – ppłk Tobiasz, mówiąc, że L.
kieruje grupą przestępczą mającą czerpać zyski z obietnic
załatwienia pozytywnej weryfikacji.
–
Podobno Tobiasz dał L. jakąś kwotę jako zadatek za pozytywne
zweryfikowanie jego osoby, co L. obiecywał mu załatwić – mówi
nasz informator. – Komorowski nadal nie wiedział, czy L. może
zdobyć Aneks, wiedział jednak, że wziął pieniądze od swojego
kolegi ze służby, Tobiasza. Wówczas marszałek zadzwonił do szefa
ABW Krzysztofa Bondaryka i posła Pawła Grasia, aby się poradzić w
nietypowej sprawie. W końcu listopada doszło do narady u
Komorowskiego. Bondaryk przejął sprawę w swoje ręce, uruchamiając
w ABW dwie sprawy. Jedną, której celem było rozpracowanie Komisji
Weryfikacyjnej, drugą mającą potwierdzić jej skorumpowanie –
dodaje nasz informator. Wówczas, jak mówi, Tobiasz złożył
doniesienie w prokuraturze o podejrzeniu korupcji w Komisji i podjął
współpracę z ABW. W czerwcu 2008 r. funkcjonariusze tej służby
przeszukali mieszkania Bączka i Pietrzaka, a także L. i Wojciecha
Sumlińskiego, szukając tajnych dokumentów z Aneksu.
–
Wiceszef ABW Jacek Mąka na odprawach przed akcją krzyczał:
"musicie działać tak, aby się was bali" odnosząc się
do ewentualnego udziału mediów w sprawie, ponieważ funkcjonariusze
mieli zatrzymać dziennikarza. To dlatego posunęli się do wydania
polecenia ściągnięcia spodni przez dziennikarza "Misji
specjalnej" obecnego w trakcie przeszukania domu Bączka –
mówi nasz informator.
Według
niego współpracę z ABW podjął też płk L. Pojawia się pytanie,
czy L. zgodził się na współdziałanie z ABW w sprawie korupcji
Komisji Weryfikacyjnej, gdyż bał się, że mogą być wyciągnięte
jego związki z rosyjskimi specsłużbami?
Dziś,
po kilku miesiącach śledztwa, planiści i uczestnicy prowokacji
przeciwko Komisji Weryfikacyjnej gubią się w zeznaniach, nie mogąc
uzgodnić nawet daty tajemniczej narady u marszałka. Niektórzy, jak
Paweł Graś, nie chcą mieć już z tą sprawą nic wspólnego.
Niemały kłopot ma prokuratura. Dowodów korupcji w Komisji
Weryfikacyjnej nie ma, a postawienie zarzutów Komorowskiemu
oznaczałoby polityczne tornado, nie tylko w Platformie.