Czy w 1939 roku należało zawrzeć sojusz z III Rzeszą?
sob, 2009-09-05 11:19 | Adam Wielomski
Nasi politycy i dziennikarze pałają oburzeniem, że Rosjanie oskarżają nas o kolaborację z Niemcami. Pewnym paradoksem jest jednak to, że wcale nie mamy powodu być dumni, że jesteśmy niewinni. Przecież katastrofa II RP w 1939 roku wynikła właśnie z tego, że nie zawarliśmy sojuszu z Niemcami. Największą polityczną głupotą naszej dyplomacji była chęć zachowania „równego dystansu” od ZSRR i III Rzeszy. Liczono, że pozwoli to zachować pokój, gdyż „czerwoni” i „brunatni” nigdy się ze sobą nie dogadają z przyczyn natury ideologicznej. Był to oczywisty błąd, co zaowocowało Paktem Ribbentrop-Mołotow.
Do tego paktu musiało dojść w momencie gdy ZSRR i III Rzesza zaczną myśleć „politycznie” i przestaną kierować się wyznacznikami ideologicznymi. Polska polityka – z Józefem Beckiem na czele – winna taką możliwość przewidzieć. Dlatego jedynym rozsądnym wyjściem było zawarcie sojuszu antyniemieckiego ze Stalinem, lub antyradzieckiego z Hitlerem. Trzeciego wyjścia nie było; pardon było – uwidoczniło się 1 oraz 17 IX.
Jak wiadomo Stalin był gotów wysłać radzieckie dywizje w obronie Czechosłowacji (więc pewnie i Polski), tyle, że radzieckie dywizje łatwiej wchodzą niż wychodzą. Nie ma wątpliwości, że taka „pomoc” zakończyłaby się sowietyzacją kraju. Nie „finlandyzacją”, ale bolszewizacją naznaczoną fizyczną likwidacją „burżuazji”, nacjonalizacją przemysłu, kolektywizacją rolnictwa i „ateizmem naukowym”. Nikt przy zdrowych zmysłach na coś takiego zgodzić się nie mógł.
A sojusz z III Rzeszą? Kosztowałby nas wyrzeczenie się Wolnego Miasta Gdańska. Strata prestiżowa, ale czy w 1938 czy 39 roku Gdańsk był polski choć w 50%? Nie był, gdyż liczebnie dominowali tam Niemcy i to oni rządzili tym miastem. Poza prestiżem Polska nic nie traciła zrzekając się wirtualnych praw do Gdańska. W zamian za to zaproponowano nam sojusz z ówczesnym największym mocarstwem w Europie, a zresztą – jak powiedział to w czasie słynnej wizyty w Polsce Joachim von Ribbentrop – „Morze Czarne też jest morzem”. Zapisalibyśmy się do Paktu Antykominternowskiego i nigdy nie byłoby ani 1, ani 17 września. W 1941 roku wzięlibyśmy, razem z Wehrmachtem, udział w wyprawie na Związek Radziecki. A wtedy ta wojna mogła się inaczej potoczyć: na Moskwę pomaszerowałyby dodatkowe 2 miliony żołnierzy, do tego Niemcy nie musieliby okupować Polski (500 tys. żołnierzy). Być może, że ta wojna potoczyłaby się zupełnie inaczej. Być może, że w 1941 roku Wehrmacht zdobyłby wtedy Moskwę i pierwszy raz od 1610 roku biało-czerwona flaga załopotałaby nad Kremlem.
Oczywiście, wojna mogła się potoczyć inaczej i trafilibyśmy do obozu przegranych (ale tego w 1939 roku nie sposób było przewidzieć); oczywiście, polscy Żydzi i tak zostaliby wymordowani, ale nie byłoby polskich ofiar Oświęcimia, Powstania Warszawskiego, Katynia, łapanek na ulicach polskich miast i pacyfikacji wsi. Nazistowscy „naukowcy” bez wahania dopisaliby nas do członkowstwa w „rasie nordyckiej”. Pamiętajmy, że H.S. Chamberlain – wielki prorok dwudziestowiecznego rasizmu – uważał Polaków za nordyków i dopiero za czasów Hitlera „utraciliśmy” ten wysoki status rasowy.
Ktoś powie, że „poparlibyśmy nazistów”. Tak, ponieważ pozwoliłoby to nam uchronić kraj przed komunizmem. Moraliści nie uznają czegoś takiego jak „mniejsze zło”, ale polityka zna taką kategorię bardzo dobrze. Z dwojga totalitaryzmów sowiecki komunizm jest nieporównywalnie bardziej zbrodniczy. Hitler mordował Żydów i komunistów. Mordowania kogoś jedynie za jego przynależność „rasową” oczywiście zaakceptować nie możemy, ale sanacyjna polityka zagraniczna i tak doprowadziła do tego pogromu. Tymczasem Stalin mordował dosłownie wszystkich: ziemian, burżuazję, kułaków, robotników (za „szkodnictwo”). W Związku Radzieckim nikt nie mógł czuć się bezpiecznie, nawet sami komunistyczni bonzowie, gdyż enkawudziści mogli zapukać do każdego i o każdej porze. Doświadczyliśmy tego w l. 1939-41 i 1944-56.
Adam
Wielomski
www.konserwatyzm.pl
Sprawa
jest bardziej złożona
sob, 2009-09-05 12:01 | Verus
Sprawa jest bardziej złożona.
1. Żołnierze muszą chcieć walczyć. A zatem i naród musi chcieć walczyć, w tym wariancie z Rosją. Dwumilionowa armia na usługach Hitlera była niemożliwa do wystawienia z powodu niechęci do wojny w ogóle (w sierpniu 1939 r. 75 % mieszkańców Poznania nie wierzyło, że wojna może wybuchnąć), a do wojny agresywnej w szczególności (spuścizna I Rzeczypospolitej z jej piękną ideą wojny słusznej i niesłusznej z katolickiego punktu widzenia). Poza tym - mimo komunizmu w Rosji i niedawnych walk 1919-1920 - istniał w Polsce potężny prąd społeczno-polityczny, który wojny z Rosją, a tym bardziej toczonej ramię w ramię z Niemcami po prostu nie chciał. Prąd ten znacznie wykraczał poza ramy Narodowej Demokracji i przewalczenie go wymagałoby stoczenia się rządu sanacyjnego do poziomu totalizmu hitlerowskiego czy bolszewickiego. A nawet gdyby się to udało, to jaką wartość miałaby taka sojusznicza armia polska w długiej i krwawej kampanii na Wschodzie? Zapewne Stalin zacząłby natychmiast tworzyć Polskie Korpusy w Rosji, a Zachód dałby jeszcze na nie pieniądze i poświęciłby ich sztandary, z którymi korpusy te by poszły do bratobójczej walki. Jak w I wojnie światowej. Naród polski zostałby podzielony.
2. Hitler w 1939 roku miał problemy z wyposażeniem własnej armii w nowoczesną broń i środki transportu. Nie był w stanie doposażyć milionowej czy dwumilionowej armii polskiej, a Polacy nie mieli na to żadnych środków. Armia nasza, która nie nadawała się nawet do skutecznej obrony na nowoczesnym polu walki, nie byłaby wartościową siłą uderzeniową i służyłaby na drugorzędnych odcinkach, a przede wszystkim do pacyfikacji ruskiej i rosyjskiej ludności oraz do zwalczania stalinowskiej partyzantki. Robiłaby więc to, co robiły ukraińskie, rosyjskie i litewskie formacje prohitlerowskich okupantów. Po zwycięstwie Hitlera rozbrojenie armii polskiej nie byłoby trudne: tak dużym zgrupowaniom wojsk jest potrzebne do życia i działania regularne zaopatrzenie.
3. W sytuacji uderzenia Polski i Niemiec na Rosję, powstałby natychmiast drugi front na Zachodzie. Niewykluczone, że alianci zaatakowaliby z całą siłą, i że byliby wsparci jak najmocniej przez Stany Zjednoczone. Sojusz Stalina i Zachodu powstałby natychmiast i zdusiłby Niemcy i Polskę. Na "wyzwolonych" ruinach Warszawy rosyjscy żołnierze zatknęliby cztery flagi: czerwoną, francuską, angielską i amerykańską.
Więcej nie ma co pisać, bo i tak jedyną szansą Polaków było w rzeczywistości należyte uzbrojenie defensywne, właściwy plan, właściwi dowódcy, prawidłowa mobilizacja, a przede wszystkim współdziałanie z Czechosłowacją i innymi państwami antyniemieckimi i antysowieckimi.