O. Jacek Salij o milczeniu Boga
Sama
już nie wiem, czy ja wierzę naprawdę, czy tylko chcę wierzyć.
Tak, modlę się, ale nie wiem, może jest to tylko wewnętrzny
monolog, bo kontaktu z Bogiem nie czuję. Tak naprawdę to Boga
czułam tylko w dzieciństwie. W życiu dorosłym co najwyżej kilka
razy miałam poczucie, że Bóg jest blisko i że mnie słyszy.
Dlaczego Bóg milczy? Dlaczego nie chce się do mnie odezwać, choć
tak Go o to proszę? Czasem nachodzą mnie myśli , że może Go w
ogóle nie ma, a wtedy, kiedy Go czułam, to było tylko psychiczne
złudzenie. Ale wówczas uświadamiam sobie, że osoby wielkiej wiary
- takie jak Jan Paweł II, Matka Teresa, ale także moja rodzona
matka - mają niewątpliwie realny kontakt z Bogiem. To mi dopomaga
do trwania w mojej wierze - jeśli pragnienie wiary i wypełnianie
jej obowiązków w takich ciemnościach można jeszcze nazwać wiarą.
Skojarzył mi się Pani list z wołaniami Psalmisty do
Boga, ażeby wreszcie przerwał swoje milczenie: "Do Ciebie,
Panie, wołam, Skało moja, nie bądź wobec mnie głuchy, bym wobec
Twego milczenia nie stał się jak ci, którzy zstępują do grobu!"
(Ps 28,1). "O Boże, nie trwaj w milczeniu - błaga Psalmista
kiedy indziej - nie milcz i nie spoczywaj, Boże!" (Ps 83,2). W
Piśmie świętym nieraz można natrafić na takie wołania (por. np.
Ps 35,22; 143,7; Iz 64,11; Ha 1,13).
Jednak nie o takim
milczeniu Boga, o jakim Pani pisze, myśleli autorzy natchnieni. Oni
wołali do Boga w samym środku doznawanej udręki i błagali Go, aby
w końcu przerwał swoje milczenie i zareagował na panoszące się
zło. To błaganie najszczególniej dramatycznie zabrzmiało w ustach
udręczonego Chrystusa: "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie
opuścił?" Warto zauważyć, że zaraz w drugim wersecie
mesjańskiego Psalmu 22, którego słowami modlił się ukrzyżowany
Zbawiciel, znajduje się bezpośrednia skarga na Boże milczenie:
"Boże mój, wołam przez cały dzień, a nie odpowiadasz!"
Jednego możemy być absolutnie pewni: To milczenie
Przedwiecznego Ojca na Kalwarii przeniknięte było najtkliwszą
miłością do ukrzyżowanego Syna, a w Nim - do nas wszystkich.
Zbawiciel zresztą dobrowolnie wybrał taki właśnie sposób naszego
odkupienia. Sam kilkakrotnie powtarzał, że potrzebne jest Jego
ukrzyżowanie (por. Mt 16,21; 17,22n; 20,18n) oraz że śmierć swoją
podejmuje w pełnej wolności (por. J 10,17n; 15,13).
Kiedy
wpatrywałem się w wypisane na kartce biblijne błagania Boga, ażeby
przerwał swoje milczenie, uderzyło mnie, że nie są to modlitwy
zanoszone w zwyczajnym cierpieniu, ale w cierpieniu spowodowanym
przez czyjś grzech, w prześladowaniu albo w innym cierpieniu
zadawanym niesprawiedliwie. Otóż zapewne tutaj leży klucz do
zrozumienia Bożego milczenia.
Bo to przecież
zrozumiałe, że tam, gdzie panuje grzech, Bóg milczy. Grzech polega
przecież na zamknięciu się przed Bogiem i urządzaniu sobie życia
po swojemu. Otóż podobnie jak nie trzeba się dziwić temu, że
odcięcie od źródła pozbawia wody, tak samo zamknięcie się przed
Bogiem, który jest Miłością, musi zacierać w świecie ślady
jego pochodzenia od Boga i czynić ten nasz świat nieludzkim. Tylko
przez krótki czas po odcięciu od źródła można nie odczuwać
braku wody. Zapasy wody szybko się wyczerpią.
Co robić,
kiedy milczenie Boga zaczyna człowiekowi doskwierać? Otóż co
innego powinien wówczas zrobić ten, kto zamknął się przed Bogiem
swoimi grzechami, a co innego ktoś, kto znalazł się w nieludzkiej
sytuacji stworzonej raczej przez grzechy innych ludzi. Wołania
Psalmisty, jakie przytoczyłem na początku, dotyczyły tego drugiego
przypadku. Człowiek Boży, któremu ludzka bezbożność stworzyła
piekło na ziemi - najstraszliwiej doświadczył tego Chrystus Pan -
podejmuje wówczas niezwykle trudny wysiłek zawierzenia siebie Bogu
w tym całym złu, jakiego doświadcza. To go ratuje. Bóg daje
wówczas swoim przyjaciołom łaskę bezpiecznego przejścia przez
ciemną dolinę. Nawet jeżeli człowiek zostanie wówczas fizycznie
zmiażdżony - jak to było np. w przypadku męczenników - odchodzi
z tego świata jako Boży przyjaciel. To dlatego Chrystus Pan pouczał
nas, żeby się nie lękać tych, co mają moc zabić ciało, bo
duszy zabić nie mogą (por. Mt 10,28).
Ale milczenie
Boga może być również spowodowane moimi grzechami. Jeśli zaczyna
mi ono ciążyć, jest to prawdopodobnie znak, że Dobry Pasterz nie
zapomniał o zagubionej owieczce. Nie ma wówczas innego sposobu,
żeby coś się zmieniło w moich relacjach z Bogiem, tylko po prostu
trzeba się nawrócić. Trzeba zerwać z tym wszystkim, co w moim
życiu niezgodne z wolą Bożą, i zawierzyć się Bogu tak jak
potrafię całkowicie.
Ta konieczność nawrócenia może
dotyczyć również katolików skrupulatnie wypełniających praktyki
religijne. Bo niestety, w każdym z nas mogą pojawić się chęci,
ażeby należeć do Boga i jednocześnie nie musieć zrywać ze
swoimi grzechami. Pan Bóg, na szczęście, kocha nas rzetelnie i nie
da się wciągnąć w nasze absurdalne próby zbudowania kwadratowego
koła.
Kiedyś dane mi było z przejmującą naocznością
zobaczyć, jak grzech potrafi zamknąć przed człowiekiem drogę do
Boga. Przychodził do mnie ze swoim wielkim pragnieniem uwierzenia w
Boga człowiek niezwykłej szlachetności, co do którego nie miałem
najmniejszej wątpliwości, że jest to moralny kryształ. Tęsknota
za wiarą była w nim potężna, a zarazem Pan Bóg zagadkowo milczał
i daru wiary mu nie udzielał.
Raz mimochodem wspomniał,
że zdarzyło mu się uczynić coś, co wprawdzie Kościół potępia,
ale że nikt go nie przekona, iż to było coś złego. Okazało się,
że z litości spowodował dokonanie eutanazji na swoim umierającym
i ciężko cierpiącym ojcu. Ja mu na to: "Wysławiajmy więc
Boże miłosierdzie za to, że w tej sytuacji powstrzymuje się z
udzieleniem Panu łaski wiary". Był to naprawdę człowiek
bardzo szlachetny. W końcu uznał swój grzech i doszedł do
zrozumienia, że jego powinnością wobec cierpiącego ojca było
jeszcze więcej obdarzać go swoją współczującą obecnością.
Kiedy go Pan Bóg łaską wiary obdarzył, była to od razu wiara
bardzo dojrzała. Człowiek ten często i z wielką radością
korzystał z sakramentów wiary i do końca życia wiara była
największym jego skarbem.
Po tych ogólnych refleksjach
na temat Bożego milczenia spróbuję napisać coś w odpowiedzi
bezpośrednio na Pani list. Bo jakoś tak czuję przez skórę, że
powyższe uwagi dotyczą Pani jedynie pośrednio, że akurat Pani
powinienem zwrócić uwagę na coś zupełnie innego. Mianowicie
wydaje mi się, że to, co Pani odczuwa jako milczenie Boga, może
mieć w sobie elementy błogosławionej próby wiary.
Próba
wiary jest trochę podobna do próby miłości, jaka przychodzi
nieraz na młodych małżonków. Dotychczas wzajemna miłość była
słońcem ich małżeństwa i oto - zazwyczaj niespodziewanie -
przychodzą na nich dni, kiedy słońce jakby zgasło, jakby ich
wzajemna miłość gdzieś wyparowała. Młodzi ludzie nie zawsze
sobie wówczas uświadamiają, że są to dni błogosławione, które
niosą z sobą nową obietnicę dla ich miłości. Bo dotychczas z
ich miłością było zapewne tak, że czuli się sobie bliscy, gdyż
było im z sobą dobrze. Chwilowy zanik tego poczucia stwarza im
szansę pogłębienie się w tej miłości i jej oczyszczenia. Jeśli
dobrze przejdą przez te trudne dni, nauczą się miłości bardziej
bezinteresownej - już nie tej, że "kocham ciebie, bo mi z tobą
dobrze", ale takiej miłości, że "kocham ciebie i już, a
moja miłość do ciebie nie potrzebuje uzasadnień, a już zwłaszcza
uzasadnień egocentrycznych".
Pani poczucie, że Bóg
jakby milczy, może mieć analogiczną celowość. Jeśli uda się
Pani trochę więcej wyciszyć, to być może okaże się, że Bóg
wcale nie milczy. Kto wie, może zacznie Pani słyszeć czuły szept
Kogoś Bardzo Kochającego: "Szukaj Mnie nie dlatego, że słodko
jest człowiekowi przebywać w Mojej obecności, szukaj Mnie tylko
dlatego, że Ja jestem twoim Bogiem!".
Spróbuję
podać parę kryteriów, które pozwolą Pani rozpoznać, czy to
dotkliwie odczuwane przez Panią milczenie Boga jest raczej
błogosławioną próbą wiary, czy może jednak konsekwencją
jakiegoś grzechu, z którego trzeba się nawrócić. Proponuję
zbadać swoje sumienie pod kątem paru następujących pytań: Czy
staram się rzetelnie zachowywać Boże przykazania? Czy naprawdę
wszystkie bez wyjątku? Czy także wówczas, kiedy to trudne i jakby
ponad siły? Czy coniedzielnej Mszy Świętej i codziennej modlitwy
pilnuję również wtedy, kiedy mnie do tego w ogóle nie ciągnie?
Czy cieszy mnie to, że ktoś dochodzi do wiary albo że ktoś inny
prowadzi gorliwe życie wiary? Czy martwi mnie czyjeś odchodzenie od
wiary? Czy ogarnia mnie smutek, ilekroć słyszę o jakimś grzechu w
Kościele?
Jeśli na wszystkie tego rodzaju pytania może
Pani zawsze odpowiedzieć: "tak", albo przynajmniej:
"bardzo bym chciała, żeby tak było" - to nie ma
najmniejszej wątpliwości, że jest w Pani wiara prawdziwa, a nie
tylko pragnienie wiary.
Jedna tylko rzecz mnie niepokoi w
Pani liście: że to milczenie Boga to u Pani jakby stan chroniczny.
Może powinna Pani popracować nad pogłębieniem swojej modlitwy.
Teraz przedstawię tylko jedną propozycję, za to bardzo ważną.
Ojcowie Kościoła nieraz powtarzali, że modlitwa jest
jak ptak: żeby "dofrunęła" do Boga, potrzeba jej dwóch
skrzydeł. Tymi skrzydłami jest post i jałmużna. Przez post należy
tu rozumieć w ogóle duchową pracę nad umartwieniem tego
wszystkiego, co powinniśmy w sobie umartwiać. Jałmużną zaś -
zgodnie zresztą z etymologią tego słowa (eleemosyne = współczucie,
litość) - jest wszelka aktywna życzliwość wobec człowieka
potrzebującego. "Jeśli wyciągasz swoje ręce do rąk ludzi
potrzebujących - powiedział kiedyś święty Grzegorz z Nazjanzu -
dotknąłeś samego szczytu nieba".
Bardzo możliwe,
że jeśli Pani zacznie pracować nad tymi dwoma skrzydłami swojej
modlitwy, zacznie się w Pani życiu wspaniały okres nieznanej
dotychczas Pani zażyłości z Bogiem.
PS. Już po
napisaniu powyższego listu znalazłem ogromnie poruszającą
wypowiedź znanego benedyktyna, którą postanowiłem tu przepisać
praktycznie w całości: "Wydaje się, że w XVII-XVIII wieku
wiele dusz pobożnych przechodziło przez okres, w którym miały
poczucie, że Bóg na pewno je odrzucił. (...) Coś takiego obecnie
raczej się nie zdarza. Wydaje się natomiast, że odpowiadającą
temu próbą dla nas współczesnych jest chyba wrażenie, że nie
mamy w ogóle wiary. Nie jest to na ogół pokusa przeciwko jakiemuś
konkretnemu artykułowi wiary, tylko poczucie, że religia nie jest
prawdziwa. To wspaniała droga oczyszczenia, tak samo jak była nią
tamta w XVIII wieku. Odbiera wszelką radość duchowym ćwiczeniom i
całkowicie ogołaca duszę. Jest to bardzo przykre. Ale «noc ducha»
nie jest przyjemna w żadnej ze swych wielu form. Jedyne lekarstwo -
to lekceważyć całą sprawę i nie zwracać na nią uwagi, z
wyjątkiem oczywiście zapewniania naszego Pana, że jesteśmy gotowi
znosić to tak długo, jak On tego chce. A mówienie tego do Osoby, w
której istnienie się nie wierzy, wydaje się absurdem i paradoksem.
Ale to na tym właśnie polega próba. A w rzeczywistości przez cały
ten czas wiara jest szczególnie silna" (John Chapman, Listy o
modlitwie, Tyniec - Kraków 1997 s.44).
ks. Leszek (23:35)
|