Kontrolerzy sami się zdiagnozowali
Nasz Dziennik, 2011-01-19
R
aport
Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego dotyczący przyczyn
katastrofy Tu-154M nie wyjaśnia, na jakiej podstawie osoby
znajdujące się na wieży kontrolnej lotniska Siewiernyj zostały
dopuszczone do służby. Rosjanom nie przeszkadza nawet, że
kontrolerzy mogli dokonać autodiagnozy stanu swego zdrowia, a
polskie uwagi w tym zakresie zostały przemilczane.
Według
ustaleń MAK, 10 kwietnia 2010 r. o godz. 5.15 KL (kierownik lotów)
płk Paweł Plusnin został dopuszczony do kierowania lotami przez
lekarza dyżurnego punktu opieki medycznej (JW 06755). Nieco później,
bo o 6.50, ten sam punkt medyczny zadecydował o dopuszczeniu do
służby KSL (kierownik strefy lądowania) Wiktora Ryżenki. MAK
przyjął te ustalenia za dogmat i bez komentarza przeszedł obok
zeznań Ryżenki, który przesłuchiwany przez prokuratorów
Federacji Rosyjskiej 10 kwietnia 2010 r. w godz. 14.00-16.00
oświadczył, że punkt medyczny rano był zamknięty, a zarówno on,
jak i Plusnin odbyli badania ok. godziny 7.00. KSL wprost zeznał:
"Samopoczucie moje w dniu 10 kwietnia 2010 roku było dobre.
Około godziny 7-mej tego dnia ja i Plusnin odbyliśmy badanie
lekarskie w punkcie zdrowia Jednostki Wojskowej 06755". Co
więcej, w tym miejscu polskich akt znajduje się istotna uwaga
tłumacza: przed słowem "odbyliśmy" dodane jest słowo
"nie". Jest też informacja o skreślonej frazie "w
wyniku, którego stwierdzono, iż jestem zdrowy". Potem tłumacz
wyjaśnił: "słowa skreślone są skreślone w oryginale
protokołu". KSL dalej twierdził, że "ponieważ w punkcie
zdrowia nikogo nie było, ale, jak już powiedziałem, moje
samopoczucie było dobre i nic nie stało na przeszkodzie, abym ja
mógł wykonywać swoje obowiązki służbowe".
Strona
polska wytknęła MAK, że stwierdzenie dotyczące czasu badań jest
niezgodne z zapisami zawartymi w dzienniku badań medycznych, według
których Paweł Plusnin przeszedł badania o godzinie 5.15, a Wiktor
Ryżenko o 6.50. Jednak zeznania kontrolera pozwalają sądzić, że
badań w ogóle nie było.
MAK przesadził też z doświadczeniem
KSL (9 zmian za ostatnie 12 miesięcy jako kierownik strefy
lądowania). W ocenie polskiej komisji, Ryżenko wykonywał pracę na
stanowisku KSL bardzo rzadko. "Nie jest wyszczególnione ile z
tych zmian (dyżurów) odbywało się z wykorzystaniem
radiolokacyjnego systemu lądowania RSP-6M2, takiego jaki był na
wyposażeniu lotniska Smoleńsk 'Północny'" - czytamy w
polskich uwagach. Co więcej, według zapisów MAK Ryżenko nie mógł
kierować lotem samolotów typu Tu-154M, a jego uprawnienia
obejmowały samoloty: An-12, An-22, An-26 i Ił-76. Ponadto z
dokumentu "Sprawdzian zdolności kierowania lotami z roboczego
stanowiska KSL" wynika, że Ryżenko mógł pracować tylko
podczas dnia i nocy w zwykłych warunkach atmosferycznych. Brakuje
też jakiegokolwiek zapisu o dopuszczeniu go do sprawowania funkcji
KSL na lotnisku Smoleńsk "Północny". Co więcej, w
trakcie przesłuchania przez MAK, w dniu 18.04.2010, Ryżenko
stwierdził, że na lotnisku Smoleńsk "Północny"
pracował jako KSL po raz pierwszy w celu zabezpieczenia lotów w
dniu 7 kwietnia 2010 roku. Raport nie zawiera również żadnych
informacji o kwalifikacjach i uprawnieniach pomocnika KL, niejakiego
majora W.W. Łubancewa. Mimo wykazanych braków MAK stwierdził, że
poziom przygotowania zawodowego rosyjskich kontrolerów odpowiadał
stawianym wymaganiom dla sprawowania funkcji czy to KL, czy KSL.
Jak
ocenił gen. bryg. rez. Jan Baraniecki, były zastępca Dowódcy
Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej, działania MAK od początku
budziły poważne wątpliwości, a już sam fakt publikowania mało
istotnych głosów dochodzących z pokładu samolotu, kosztem "rozmów
służbowych" - m.in. ze smoleńską kontrolą lotów - mogących
wnieść istotne elementy do śledztwa, stanowiło element zacierania
istoty sprawy. Jak ocenia gen. Baraniecki, w ten nurt wpisały się
także ustalenia MAK dotyczące dopuszczenia do pracy i zakresu
uprawnień służby naziemnej lotniska Siewiernyj. Z deklaracji
samych Rosjan wynikało, że MAK miał być niezależnym gremium. W
praktyce jednak - biorąc pod uwagę przykład kontrolerów -
rosyjska komisja zadziałała dokładnie tak jak prokuratura FR,
która zażądała unieważnienia ich zeznań. - Ustalenia
rosyjskiego raportu na temat katastrofy mnie nie zdziwiły. Nie
odbieram ich jednak w kategorii ustaleń z rzetelnie prowadzonych
badań, lecz jako skuteczne zacieranie śladów. O ile jednak efekt
końcowy prac MAK był przewidywalny, o tyle lekko zaskoczyła mnie
arogancja Rosjan - skitował gen. Baraniecki.
Marcin Austyn