Bardzo stara poczta
Furgon pocztowy. Foto: Henryk Przondziono
Nie każdy mógł wsiąść do dyliżansu pocztowego. Nie mogli z niego korzystać ludzie ważący więcej niż 50 kilogramów, osoby z widocznymi krostami, podróżujący z małymi dzieci oraz zwierzętami. 18 października mija już 450. rocznica założenia Poczty Polskiej.
Podróż dyliżansem pocztowym była też zabroniona dla osób cierpiących na „palpitację”. Sądzimy jednak, że tak naprawdę mogło chodzić o padaczkę — mówi Ewa Pluta z Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu.
Podróż w przykrym zapachu
Jubileusz świętują pocztowcy w całym kraju. W czerwcu podarowali jasnogórskiemu sanktuarium replikę ogromnej kolubryny, czyli ważącej 4 tony armaty z czasów potopu szwedzkiego. Zafundowali ją ze swoich składek. Tablica umieszczona pod spiżową paszczą wielkiego działa informuje o 450-leciu ich firmy.
Bo dokładnie 450 lat temu król Zygmunt August podpisał dokument, powołujący Pocztę Polską. „Ustanawiamy tak zwaną pocztę, to jest rozstawne konie Kraków—Wenecja, kursującą stale w oznaczonych okresach, latach i dniach” — napisał 18 października 1558 roku.
Przez Polskę zaczęły wtedy mknąć pocztowe powozy, zapakowane po dach listami, paczkami i... podróżnymi. — Dla podróżnych to nie była przyjemność. Dróg nie było, trzęsło strasznie — mówi Ewa Pluta. Opowiada o wspaniałych pocztowych dyliżansach, które z czasem zastąpiły zwykłe bryczki na poczcie. Jeden taki dyliżans, w którym mieściło się 23 pasażerów, można dzisiaj oglądać we wrocławskim muzeum. — Nie dla wszystkich pasażerów było też przyjemne, że w dyliżansach spotykali się ludzie różnych stanów. Naprzeciw siebie musieli pewnie nieraz usiąść duchowny i pani lekkich obyczajów. W dodatku ten zapach, który trzeba było znosić przez siedem dni jazdy... Proszę pamiętać, że poziom higieny był wtedy znacznie niższy — opowiada z pasją.
W tej sytuacji lepiej mieli podróżni, którzy wykupili miejsca na dachu. Przynajmniej latem, kiedy nie trzeba było znosić mrozu. Bo przed deszczem można się było częściowo zabezpieczyć, rozpinając nad sobą daszki z płótna.
Dyliżanse mogły jechać szybko, bo po drodze czekały na nie świeże, wypoczęte konie. Gdy pocztylion zbliżał się do stacji przeprzęgowej, podnosił do ust trąbkę i dął w nią z całych sił. Załoga stacji wyprowadzała wtedy świeże konie, żeby pocztylion, gdy nadjedzie, nie tracił czasu. — Los koni dyliżansowych był jednak smutny. Pocztylioni nie dbali o nie. Nie kupowali dla nich tyle karmy, ile powinni. Zmuszane wciąż do długiego galopu, szybko odchodziły z tego świata — opowiada Ewa Pluta.
Pocztylion pieszy
Król przesyłał swoją pocztę za darmo. Pozostali klienci musieli słono płacić. — Zachował się ówczesny cennik. Za jeden łut, czyli 12,8 grama, trzeba było zapłacić 3 grosze — mówi pani Ewa.
Dla porównania, gęś kosztowała w XVI wieku około 2 groszy, a buty 10—20 groszy. Ta opłata pocztowa była jednak stała, pobierana niezależnie od odległości.
— Byli też pocztylioni piesi. Z Wrocławia do Gdańska pieszy pocztylion szedł w XVI i XVII wieku 9 dni w lecie i 11 dni w zimie. Prawdopodobnie miał do ubrania przyczepiony krokomierz, bo płacone miał od kroku — mówi Ewa Pluta.
— Ale z tego powodu musiało mu się nie opłacać, gdyby ktoś go chciał podwieźć. Przecież listy dotarłyby wtedy do Gdańska szybciej — próbuję zgłaszać uwagi do XVI-wiecznej organizacji pracy. Pani Ewa kręci jednak głową. — Nie mógł dotrzeć szybciej, bo miał obowiązek w określonych dniach stawiać się w wyznaczonych miejscach. Ale chodzenie z pocztą raczej nie było dla niego bardzo wyczerpujące. Był przyzwyczajony, to był jego zawód, tak jak pańskim jest pisanie, a moim praca w muzeum. Zresztą wtedy mnóstwo ludzi na piechotę pokonywało duże odległości, nawet z Polski do Włoch. Nie każdego było stać na podróż dyliżansem. Czasem pieszych podróżujących podwoziła jakaś furmanka, co było formą ówczesnego autostopu — mówi.
Pocztą po spadek
Pierwszym dyrektorem Poczty Polskiej był dworzanin królewski Prosper Prowana, z pochodzenia Włoch. Po czterech latach wygryzł go ze stanowiska Krzysztof von Taxis, członek rodu prowadzącego usługi pocztowe w całej Europie. To od nazwiska von Taxis pochodzą późniejsze słowa „taxi” — taksówka, oraz taksa — opłata. Jednak polski król nie był zadowolony z jakości usług tego europejskiego potentata, więc po kolejnych dwóch latach posada dyrektora Poczty Polskiej wróciła, już na stałe, do bogatych mieszczan z Królestwa Polskiego.
Po co było jednak królowi Zygmuntowi Augustowi pierwsze połączenie pocztowe akurat z Wenecją? Po to, żeby mógł sprawnie przejąć spadek do zmarłej matce, królowej Bonie Sforzy. Bona zmarła we Włoszech, a miała ze sobą bogactwa zgromadzone przez 40 lat w Polsce. W gotowiźnie było tego całe 2 miliony złotych polskich, a dochodziły jeszcze klejnoty. No i aż 580 tysięcy dukatów, które Bona bez wiedzy syna pożyczyła Habsburgom. Zygmunt wszczął proces o ich odzyskanie. Bardzo potrzebował więc sprawnej poczty między Polską a Włochami. Połączeń pocztowych wkrótce jednak przybyło. Zbliżyły one Kraków z Wilnem, a później następne polskie miasta.
W południe 24 października zostanie otwarta specjalna wystawa poświęcona 450 latom Poczty Polskiej. Nosi nazwę „Posta, poszta i poczta”, a będzie ją można oglądać do 10 grudnia w Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu, przy ul. Krasińskiego 1.