Zazdrościliśmy zmarłym
Jego ciałem oprawcy grali w piłkę, nie szczędzono mu razów i kopniaków, torturowano prądem wtykając do uszu końcówki kabli, przywiązywano do pala głową w dół, głodzono i upokarzano. Albański jezuita Anton Luli miał zaledwie 37 lat kiedy po raz pierwszy trafił do komunistycznego więzienia. W chwili aresztowania - 19 grudnia 1947 r. - pełnił obowiązki proboszcza parafii w miejscowości Shkrel, położonej 30 km na północ od Szkodry.
Unicestwienie albańskiego Kościoła katolickiego było jednym ze sztandarowych celów albańskich komunistów, którzy po II wojnie światowej przejęli władzę w tym niewielkim bałkańskim państwie. Komunistyczni oprawcy dręczyli księży z tak wyrafinowanym okrucieństwem, że bardziej humanitarne wydają się być nawet tortury stosowane przez cesarzy rzymskich w pierwszych wiekach po Chrystusie.
Ks. Anton Luli SJ, (1910-1998) - rektor jezuickiego kolegium i seminarium w Szkodrze (Albania) - spędził 17 lat w komunistycznym więzieniu i 11 lat na robotach przymusowych. Był wielokrotnie torturowany i maltretowany.
Piekło na ziemi
O. Antona Lulę oskarżono o agitację i antypaństwową propagandę, przewieziono do siedziby urzędu gminy w Kopliku i zamknięto w... latrynie. W niesprzątniętym pomieszczeniu, pośród stwardniałych odchodów przesiedział osiem i pół miesiąca. "Miejsce to było tak małe i wąskie, że nie mogliśmy się wyprostować i nogi jednego z więźniów były cały czas w pobliżu twarzy drugiego" - opowiada o. Luli. "Gdy żandarmi przynosili mi pożywienie, zatykali nosy, ponieważ nie mogli wytrzymać smrodu, i rzucali mi chleb między te odchody".
Przez osiem i pół miesiąca więzień nie mógł się umyć, a swe cuchnące więzienie opuszczał tylko na czas przesłuchania. "Każdego dnia szef policji wyzywał mnie, abym przyznał się do przestępstw, których nie popełniłem". Jezuita nieraz stał przed nim od wieczora do rana z rękami związanymi z tyłu, ale nie dał się złamać. Poddawano go różnorodnym torturom. Pewnego dnia kilku funkcjonariuszy Sigurimi (albańskiej służby bezpieczeństwa) zaczęło grać w "piłkę", którą było... ciało ks. Luli. "Bito mnie i tłuczono, aż straciłem przytomność. Wtedy potężny mężczyzna w dużych wojskowych butach zaczął skakać po mnie, aż poczułem, że złamał mi jedno żebro". Kiedy syknął z bólu, szef policji złapał księdza za gardło tak mocno, że omal go nie udusił. Półprzytomnego kapłana zawleczono następnie do celi nie szczędząc kopniaków i obelg.
Tortury i upokorzenia
To nie był koniec tortur. W noc Bożego Narodzenia szef policji zabrał ks. Lulę do ubikacji na wyższym piętrze. Rozebranego przywiązał do belki, podciągając na tyle wysoko, że mógł on wspierać się o podłogę tylko na palcach stóp. Po pół godzinie ksiądz poczuł, że mróz od stóp dociera powoli do żołądka. Nie był w stanie opanować wstrząsających ciałem drgawek. "Pomyślałem sobie wtedy: Śmierć jest lepsza! Jeszcze trochę, a mróz dotarłby do serca. Krzyczałem w bezsilnej rozpaczy".
Jezuitę i innych kapłanów torturowano także prądem. "Umieszczano nam dwa kable w uszach. (...) Wywoływało to kilka iskier, które wstrząsały mózgiem". O. Lula był świadkiem jak w taki sposób - w innym więzieniu - zamordowano młodego księdza Pjetëra Çuni. "Był chory na serce i zmarł po pierwszych wstrząsach. Został zakopany obok wspólnej ubikacji. Wspominałem go zawsze, kiedy szedłem tam za potrzebą i widziałem skruszoną ziemię" - opowiada o. Luli. Tortur nie przetrzymał także ks. Aleksander Sirdani. "Jego ciało wrzucono do kanału z nieczystościami".
Pomysłowość oprawców była wprost nieograniczona. Niektórych więźniów - zwłaszcza kobiety - ubierano w długie koszule, które związywano a następnie wrzucano do nich kota. Bite zwierzę, chcąc uciec kaleczyło ciało nieszczęśnika. "Wobec mężczyzn stosowano również inną torturę: doprowadzano do wrzenia dwa jajka i wkładano je pod pachy skazańca. Innym raniono ręce i nogi i rany zasypywano solą (...) Na podwórku Sigurimi wiązano aresztowanym ręce i nogi i rozciągano je na drzewach, zostawiając ich w tym stanie na 24 godziny albo i dłużej. Biedacy dostawali histerii, ponad gałęziami widzieli twarze innych, rozmawiali z nimi, dostając obłędu z bólu (...) Mówiono mi, że kilku więźniów z głodu jadło własne odchody i piło mocz, aby ugasić pragnienie".
"Zazdrościliśmy zmarłym, ponieważ śmierć przynosiła koniec tortur" - wyznaje o. Luli.
W 1944 r. Kościół katolicki w Albanii liczył 6 biskupów, 200 księży i 150 zakonnic. Na skutek komunistycznych prześladowań i mordów dokonywanych na kapłanach, w 1990 r. na terenie Albanii przebywało już tylko 30 księży i 40 zakonnic.
Strażnicy, pchły, pluskwy i pijawki
Po pewnym czasie ks. Lulę przeniesiono do innego więzienia: "Wrzucono mnie skrępowanego do ciemnej piwnicy. Szczury chodziły po moim ciele i nie mogłem ich przegonić, ponieważ byłem mocno związany. Cały czas bałem się, że uznają mnie za zmarłego i zaczną jeść moje uszy i nos". Drut, którym kapłan był skrępowany dotkliwie poranił mu ręce.
W listopadzie 1948 r. odbył się proces. O. Luli został skazany na 7 lat ciężkich robót. Umieszczono go w obozie pracy w Beden, gdzie więźniowie pracowali przy osuszaniu bagien. Księży było piętnastu. Kierowano ich do najcięższych prac. (Kilku księży pracujących na albańskich bagnach żywcem zakopano).
"Mieszkaliśmy w jednej chałupie; wychodziliśmy wcześnie o świcie i pracowaliśmy łopatami na polu aż do wieczora. Codzienna porcja żywności to 750 gramów chleba i trochę zupy z ryżem, grochem lub makaronem. Nie mieliśmy odwagi przerwać naszej pracy ani na chwilę. Co dzień tak samo: brak pożywienia i ubrania całe połatane, ponieważ władze obozu nic nam nie dawały" - opowiada ks. Luli. Pewnego dnia ksiądz nie był w stanie pracować z powodu wycieńczenia. Strażnik przywiązał go wtedy do pala, głową w dół.
W nocy torturowały więźniów... pchły i pluskwy, w dzień - na bagnach, do bosych stóp przywierały pijawki. "Przez siedem lat ani razu nie mogłem się wykąpać! Kiedy szliśmy w szeregu liczyliśmy wszy na ramionach poprzedników". Do picia dostawali brudną wodę ze studni, z której dobiegały głosy żab.
Albo zjesz - albo umrzesz
"Pewnego dnia wracając z pracy, wziąłem wraz z moim towarzyszem swoją porcję chleba. Ja byłem ostatni i udałem się w miejsce, gdzie były ubikacje, czyli dziura i belka nad nią. Tak na oczach wszystkich, jak zwierzę, trzeba było załatwiać swoje potrzeby. Zbliżyłem się do dziury i wtedy noga mi się pośliznęła i moja porcja chleba wpadła do kloaki. Obejrzałem się dookoła i złapałem mój kawałek chleba, który był cały zanurzony w odchodach, poszedłem do źródła i obmyłem go. Później poszedłem do mojej pryczy i zjadłem go bez zastanowienia. Albo zjesz,
"Nigdy nie wolno zapomnieć o tym, co tu się stało!"
słowa Ojca Świętego Jana Pawła II wygłoszone w 1993 r. podczas pielgrzymki do Albanii .
Nowa kalwaria
O. Luli po raz kolejny został aresztowany w 1979 r., kiedy brakowało mu zaledwie dwóch miesięcy do otrzymania połowy emerytury. "Wrzucono mnie do celi i kiedy zamknięto drzwi, poczułem się jak pochowany na końcu Ziemi, z powodu smutku, który mnie ogarnął. Ale jednocześnie poczułem nadzwyczajną obecność Boga, gotowego mówić do mnie. To był początek nowej kalwarii".
Po raz kolejny jezuita musiał przeżywać koszmar pobytu w zatłoczonej, zimnej celi, przesłuchań, fizycznych i psychicznych tortur i po raz kolejny nie ugiął się przed mocą zła. Po dziewięciu miesiącach aresztu komuniści wytoczyli mu kolejny proces. "Głosił propagandę przeciw rządowi. Robił sabotaż ekonomiczny! Deptał chleb ludu! Bardzo szkodził rządowi" - zeznawali "świadkowie". Oczywiście oskarżenia te nie miały nic wspólnego z prawdą.
70-letniego księdza skazano jednak na karę śmierci, którą zamieniono na 25 lat więzienia i 5 lat internowania. Z powodu podeszłego wieku o. Lulę zamknięto w obozu w Ballsh, w którym wśród 1600 więźniów politycznych odsiadywało wyroki 15 kapłanów. W Ballsh więźniowie mieszkali po 100-200 osób w jednej chacie. Na porządku dziennym były konflikty między osadzonymi, szpiegowanie, szykany. O. Lula nie mógł odprawiać Mszy św., modlić się, ani nawet zrobić znaku krzyża. "Mimo że nie wysyłano nas do pracy, ponieważ byliśmy starsi, życie było taką sama torturą" - wyznaje. Po pewnym czasie o. Lulę przewieziono do więzienia w Shënkoll, gdzie spędził kolejne 4 lata.
Wierzysz w Boga czy w Envera Hodżę?
"Dwa razy w miesiącu mieliśmy pogadanki o marksizmie i historii partii". Księży poniżano odpytywaniem, o czym była mowa na ostatniej pogadance. "Jakie upodlenie, być zmuszonym mówić o tych rzeczach, które nienawidzisz do śmierci" - stwierdza ks. Luli.
Pewnego dnia partyjny instruktor kazał wstać wszystkim kapłanom. "Wierzysz w Boga czy w Envera Hodżę?" - pytał każdego z nich. Odpowiadali nie tak jak oczekiwał. "Od dziecka byłem uczony wierzyć, kochać i ufać Bogu! I nigdy nie odstąpiłem od tych zasad i nie odstąpię aż do śmierci" - odpowiedział komuniście o. Luli. "... do śmierci, tak?!" - z ironią i grymasem na twarzy powtórzył instruktor.
Ostatnim miejscem uwięzienia o. Luli była Saranda. "Spędziłem tam dwa lata. Byłem już prawie u kresu sił. Ale prosiłem Boga o zdrowie i siły, abym mógł temu podołać. Żyłem myśląc o Bogu i przyjmowałem wszystko jako zadośćuczynienie za swoje grzechy".
15 kwietnia 1989 r. władze uwolniły wszystkich duchownych. Prawdziwa wolność dla Kościoła nastała jednak dopiero w 1990 r. "25 listopada 1990 roku odprawiłem swoją pierwszą po wielu latach Mszę św. z ludem na cmentarzu w Bushat. Wszyscy płakali jak dzieci ze wzruszenia" - opowiada ks. Luli. Wiekowy kapłan powrócił do parafii w Shënkoll. Zamieszkał u jednej z rodzin, bowiem plebania nie istniała, a w kościele znajdowały się teatr, kino i sala spotkań.
"Miłujcie nieprzyjaciół"
Mimo że tak wiele wycierpiał, ks. Luli nie szukał odwetu. "Przypomniałem sobie słowa z Pisma Świętego, które wzywają nas do przebaczenia naszym nieprzyjaciołom, do modlitwy za nich i do czynienia im dobrze. (...) Zaraz po uwolnieniu miałem okazję do wypełnienia tego przykazania Bożego. Spotkałem człowieka, który, jak wielu mi mówiło, był głównym odpowiedzialnym za moje uwięzienie i cierpienia, pozdrowiłem go i ucałowałem, bez okazania żadnej pretensji za to, co minęło. On odpowiedział mi tym samym, w ciszy i z uśmiechem na twarzy".
Ojciec . Luli zmarł w Rzymie 9 marca 1998 r. W pamięci wielu ludzi pozostał jako "święty".