Jan Kochanowski

 

ODA I

DO KRÓLA HENRYKA WALEZEGO BAWIĄCEGO WE FRANCJI

 

Traf czy zawistny bóg sprawia, Henryku,

Największy z królów, że choć powołany

Na najpiękniejsze królestwo, nie możesz

Zjechać dotychczas na sarmackie lany?

Żeś się nie zjawił na bystrym rumaku

Matkom, co z dziećmi powitać cię biegą,

I tłumom, które zbitą ciżbą spieszą,

Ażeby króla zobaczyć nowego?

Nie zwlekaj dłużej, wyrwij się czym prędzej

Z kochanej matki twej objęć strapionych

I ocalenia poszukaj w ucieczce

Przed łzami sióstr twych wielce zasmuconych.

Do twego czoła tęskni już od dawna

Złota korona drogimi klejnoty

Skrząca i dotknąć pragnie twej prawicy

Berło przedziwnie kunsztownej roboty,

Berło, przed którym korzą się Litwini,

Dzielni Polacy i inne narody,

Siedzące między głębokim Bałtykiem

I Meotydy błękitnymi wody.

O wielki królu, na samo twe imię

Wyniosła Moskwa gróźb swych zaniechała

I na podolskich równinach nie będzie

Harcować Scytów drapieżnych nawała.

Srebrną ostrogę wbij w boki rumaka,

W zbroi Wulkana ruń śmiało na wrogi

I przerażając swym płomiennym mieczem

Grozę i przestrach siej dokoła srogi.

Oby mi losy dożyć pozwoliły

Dnia, gdy po klęsce nieprzyjaciół, panie,

I po odwecie na tyranach morza

Na białokonnym ujrzę cię rydwanie.

Pobitych wodzów okutych w łańcuchy,

Zdobyte miasta, wojenne sztandary

Zwycięską dłonią swą wskazywać będziesz

I wozy łupów wiozące bez miary.

Ani Orfeusz, ni Linus lutnista

Pieśnią mnie wtedy przewyższyć nie zdoła,

Choć obaj pono dźwięczną lirą swoją

Wzruszali twarde dęby i skał czoła.