TRINE ANGELSEN
SAGA CÓRKA MORZA VI
Elizabeth stała jak skamieniała i patrzyła przed siebie. Była pewna, że widziała orszak żałobny, tak samo jak poprzednio. Gdyby udało jej się o tym nie myśleć, zachowywać się, jak gdyby nigdy nic, nic by się nie stało, pomyślała. Uchwyciła się na moment tej myśli, lecz zaraz uświadomiła sobie okrutną prawdę: ktoś umrze. Nie wiedziała jednak, kto.
Nagle poczuła łzy, które spłynęły do kącików jej ust. Nie zrobiła jednak nic, żeby je wytrzeć. Zacisnęła dłoń i zagryzła kostki, by stłumić szloch. Wtedy poczuła na ramieniu czyjąś ciężką dłoń i drgnęła ze strachu.
- O, Jakob! Ale mnie przestraszyłeś! - Szybko otwarła twarz.
- Płaczesz? - spytał zaskoczony.
Czy może mu powiedzieć prawdę? - zastanawiała się, szukając jakiegoś wykrętu. Mogłaby się wyłgać, mówiąc, że myślała o Jensie albo… Nie, nie powinna kłamać, zwłaszcza o zmarłych. Zwilżyła usta i głęboko zaczerpnęła powietrza, zanim odpowiedziała pytaniem:
- Pamiętasz, jak ci mówiłam, że miewam wizje?
- Mhm - odparł i skinął głową.
- Widziałaś coś przed chwilą. Orszak żałobny. Ktoś umrze, Jakob! - Musiała kilka razy przełknąć ślinę, żeby powstrzymać płacz.
Przyglądał się jej badawczo.
- Jesteś pewna? - zapytał. - Może tym razem oznacza to coś innego?
Dosłyszała w jego głosie błaganie i odczuła pokusę, żeby przytaknąć, ale nie mogła tego zrobić. Teść nie zasłużył sobie na to, żeby go okłamywać, musiał poznać prawdę.
- Nie, Jakob. Już wcześniej przytrafiło mi się coś takiego. - Naciągnęła mocniej chustę na ramionach, bo wiał nieprzyjemny wiatr. Siąpiła też mżawka, ale było jej to obojętne. - Miałam podobną wizję przed śmiercią Ragny. - Wstrzymała oddech. Bała się spojrzeć teściowi w oczy, obawiając się jego reakcji.
- Widziałaś Ragnę? - spytał przerażony.
- Nie, tylko orszak żałobny na drodze. - Zerknęła na Jakoba i zobaczyła, że pobladł, a jego wzrok znieruchomiał.
- Biedactwo. Należałoby ci tego oszczędzić - rzekł ze współczuciem i poklepał ją po ramieniu. - Ale czy jesteś pewna, że…
- Wiem, co widziałam - przerwała mu. Nagle ogarnął ją strach, że teść nie wierzy w to, co mu powiedziała.
- Nie zawsze da się zrozumieć zmysły. Stwórcy - stwierdził. - Dlaczego pozwala, żebyś miała takie wizje? Jaki jest w tym sens?
Elizabeth odwróciła się do niego.
- Boję się - wyznała. - Bo nie wiem, kto będzie następny.
- Powinnaś się raczej cieszyć, że tego nie wiesz - zauważył rozsądnie. - Wyobraź sobie, co by było, gdybyś to mnie zobaczyła?
Elizabeth zadrżała.
- Rozumiem, co masz na myśli - odparła, wodząc wzrokiem za Ane, która dreptała obok i zbierała kamyki.
- Mam Moją Pusię - oznajmiła nagle dziewczynka i spojrzała na dziadka, zadzierając główkę.
- Co mówisz? - spytał i kucnął przed nią.
- Dostała w Dalsrud kotka, którego najpierw nazywała Mójkocio, a teraz mówi na niego Moja Pusia - wyjaśniła Elizabeth.
Słuchając, jak Jakob gawędzi z Ane, powiodła spojrzeniem ponad wsią. Drzewa stały nagie i czarne na tle szarego jak ołów nieba, a daleko na morzu wiatr tworzył kłębki piany. Późna jesień to okropna pora, pomyślała. Liście już opadły, ale śnieg jeszcze nie spadł, więc krajobraz był czarny, mokry i smutny. W domach zrobiło się wilgotno i zimno. Zobaczyła, że z chaty ojca unosi się dym.
Usłyszała, że Jakob coś do niej powiedział.
- Mówiłeś co? - spytała.
- Może byście wstąpiły?
Elizabeth nie od razu odpowiedziała. W dole bowiem dostrzegła Mathilde, która wiązała przy brzegi łódź. Na pewno była w odwiedzinach u córeczki, pomyślała. Coś jednak zaniepokoiło ją w zachowaniu dziewczyny.
- Zabierz Ane do domu, ja zaraz przyjdę - odparła po chwili.
- Na pewno nic ci nie jest? - zapytał.
Skinęła głową.
- Wszystko w porządku.
Długo się je przyglądał.
- Postaraj się nie myśleć o tym, co widziałaś, Elizabeth. - Zamilkł na chwilę. - Wszyscy kiedyś umrzemy. Wiesz, że przydarzy się to komuś z naszej wsi, i rozumiem, że niełatwo jest ci z tym żyć, ale…
Elizabeth mi przerwała:
- Mówiłam ci, że już kiedyś mi się to przydarzyło, więc nie martw się o mnie. - Spróbowała się uśmiechnąć. Pożałowała, że niepotrzebnie zmartwiła teścia, opowiadając mu o swojej wizji.
Pokiwał głową, a potem wziął Ane za rękę i wszedł do domu.
Elizabeth struchlała na widok zapłakanej twarzy Mathilde.
- Kochana, co się stało? - zapytała, ocierając łzę z zaczerwienionego policzka dziewczyny.
- Nie chcę o tym mówić - odparła Mathilde i się odwróciła.
- Czy zrobiła, coś złego?
Mathilde energicznie pokręciła głową.
- Czy ktoś był dla ciebie niedobry?
- Nie chcę o tym rozmawiać, już mówiłam. - Ponownie się rozpłakała i ukryła twarz w dłoniach.
- Moje biedactwo - westchnęła Elizabeth, objęła dziewczynę ramieniem i ostrożnie poklepała po plecach. - Człowiekowi nie zawsze jest łatwo.
- Mnie jest dzisiaj okropnie! - Mathilde pochlipywała w jej ramionach.
Elizabeth zastanawiała się, co zrobić, żeby nakłonić ją do mówienia.
- Jeżeli nie chcesz porozmawiać ze mną, to może zwierzyłabyś się do Dorte?
- Nie, nie chcę, żeby ktoś wiedział, że płakałam.
- Wiesz co…? - podjęła Elizabeth.
- Co? - Mathilde podniosła wzrok.
- Kiedy Marii jest smutno, to proszę ją, żeby mi powiedziała, co się stało, bo dopiero wtedy będę mogła zrobić wszystko, by poprawić jej humor.
- I opowiada?
- Tak, za każdym razem. To jak? Powiedz mi, co cię gnębi?
- Tak, ale nie tutaj. Zimno mi.
- To chodźmy do mojej szopy na łodzie. - Objęła Mathilde ramieniem i ruszyły wzdłuż brzegu.
W szopie Elizabeth zostawiła otwarte drzwi wychodzące na morze, żeby wypuścić trochę świata.
- Usiądźmy tutaj - zaproponowała, wskazując pustą beczkę odwróconą do góry dnem. - O, tu masz ściereczkę. Wytrzyj łzy i opowiedz mi wszystko. Na pewno znajdziemy jakąś radę.
Dziewczyna, drżąc, mocno wytarła nos, zaczerpnęła powietrza i rzekła cicho:
- Tato chce oddać moje dziecko.
Jej słowa zabolały niczym policzek. Elizabeth siedziała jak sparaliżowana, ze wzrokiem utkwionym w Mathilde.
- Czy mogłabyś mu powiedzieć, żeby tego nie robił? - spytała dziewczyna błagalnie.
Dlaczego obiecałam, że znajdę jakąś radę, zanim się dowiedziała, o co chodzi? - pomyślała Elizabeth, zła na siebie, i przełknęła ślinę. Musiała grać na zwłokę, bo na razie nie potrafiła nic wymyślić.
- Jesteś pewna, że tak właśnie powiedział? - zapytała z ociąganiem.
- Najzupełniej. Tłumaczył, że nie jestem w stanie zając się Sofie, a oni nie mają środków, żeby ja utrzymywać. Co to są środki?
- Pieniądze - wyjaśniła Elizabeth. Powoli docierało do niej znacznie słów Mathilde. - Dlaczego tak postanowił? Czy coś się stało?
- Zorientował się, że widziałam się z Sofie, kiedy go nie było, i wpadł w złość. Powiedział, że już ustalone, kto weźmie dziecko. Zabiorą je za dwa tygodnie. To już niedługo…
- Tak, to prawda - mruknęła Elizabeth, czując, że ogarnia ją gniew. Jak on mógł zrobić coś takiego własnej córce? Wiedziała, że być może jest niesprawiedliwa, może rodzice Mathilde rzeczywiście nie byli w stanie wykarmić jeszcze jednego dziecka. Ale jednak to dziwne, że ojciec dziewczyny wpadł na ten pomysł, kiedy się zorientował, że widziała się z córką. Może chciał ją trzymać z dala od Sofie?
- Zapewniłam, że mogę się nią zajmować, ale on nawet nie chciał o tym słyszeć - ciągnęła Mathilde. - Przecież dobrze sobie radzę z dziećmi, prawda, Elizabeth?
- Tak, oczywiście - potwierdziła Elizabeth machinalnie.
Wiedziała, że sprzeciwianie się ojcu Mathilde na nic się nie zda, jeśli już podjął decyzję. Jak jednak wytłumaczyć dziewczynie, że nie może jej pomóc? - myślała zrozpaczona.
- Mathilde - zaczęła ostrożnie. - Jeżeli Sofie zostanie oddana do innych ludzi, to będzie jej tam dobrze. Jens, mój mąż, który już nie żyje, mieszkał z Ragną i Jakobem, chociaż nie byli jego prawdziwymi rodzicami. A chyba wiesz, jak było mu dobrze?
Mathilde zerknęła na nią spod zmarszczonych brwi. Jej oczy powoli wypełniły się łzami.
- Obiecałaś, że mi pomożesz, a ty wcale nie jesteś lepsza od mojego taty! - powiedziała z goryczą.
Chciała wstać, lecz Elizabeth poderwała się i ją zatrzymała.
- Poczekaj, Mathilde, jeszcze nie skończyłam. Pomogę ci, jak obiecałam, ale najpierw opowiem ci o Jensie. - Słyszała, jak cienko zabrzmiał jej głos. Miała nadzieję, że dziewczyna tego nie zauważyła.
- Jeżeli ktoś zabierze mi dziecko, rzucę do morza - oświadczyła Mathilde drżącym głosem.
Elizabeth przebiegł dreszcz. Czyżby właśnie Mathilde widziała w swojej wizji? Czy dziewczyna faktycznie odbierze sobie życie? Chwyciła ją za ramiona i ścisnęła tak mocno, że tamta aż jęknęła.
- Posłuchaj mnie, Mathilde. Jeżeli zrobisz coś takiego, nie pójdziesz do nieba.
- Wiem, ale to nie szkodzi - odparła Mathilde z płaczem. - A co ty byś zrobiła, gdyby ktoś zabrał ci Ane?
Elizabeth nie spodziewała się takiego pytania i przez moment nie wiedziała, co odpowiedzieć. W końcu opuściła ręce i rzekła cicho:
- Rzuciłabym się do morza.
Mathilde przykuwała ją wzrokiem. Elizabeth miała wrażenie, jakby trwało to wieczność. W końcu przytuliła dziewczynę do siebie.
- Obiecuję ci na honor i wiarę, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś nie straciła swojego dziecka.
- Przysięgasz na Boga?
Elizabeth wiele razy słyszała te słowa, wypowiadane przez Marię i Indianne, kiedy szeptały sobie tajemnice, ale wtedy brzmiało to słodko i dziecinnie. Teraz to nie była zabawa.
- Tak, przysięgam na Boga - odpowiedziała i pomyślała, że to najtrudniejsze zadanie, jakiego kiedykolwiek się podjęła.
Kiedy Elizabeth i Mathilde dotarły do Heimly, Jakob siedział w izbie i wpuszczał pod sufit kłęby dymu.
- Ane chciała wyjść na dwór i pobawić się z innymi dziećmi - wyjaśnił i skinął głową ku oknu.
- Tak, widziałam ją.
- Ojej, czyżbyś płakała, Mathilde? - spytała Dorte.
Wytarła dłonie w fartuch o zostawiła zmywanie.
- Mathilde ma zmartwienie, ale nie chce o tym mówić - wtrąciła szybko Elizabeth.
W głosie Dorte brzmiał smutek, gdy spytała:
- Może moglibyśmy jakoś pomóc?
- Nie, Elizabeth tym się zajmie - odparła Mathilde stanowczo.
- Ach tak.
Dorte chyba zrobiło się przykro, pomyślała Elizabeth i postanowiła, że później zwróci się do niej i Jakoba o radę. Uznała, że nie może sama dźwigać tego ciężaru, poza tym wcale nie obiecała, że zachowa w tajemnicy to, co usłyszała.
- Powinnam dzisiaj wysprzątać swój pokój na poddaszu - mruknęła Mathilde. - Jest nagrzana woda?
- Tak, w kociołku - odparła Dorte. - Ale może najpierw zjadłabyś podwieczorek?
- Nie, nie jestem głodna - bąknęła dziewczyna i wypadła z wiadrem za drzwi.
Kiedy Elizabeth usłyszała stukot chodaków na poddaszu, opadła ciężko na krzesło przy stole.
- Ojciec Mathilde postanowił oddać komuś jej dziecko - oznajmiła. - Powiedział, że nie mają dość jedzenia. Ale podejrzewam, że chce zrobić dziewczynie na złość. Nie pozwolił Mathildzie widywać się z Sofie, a ostatnio dowiedział się, że jednak się spotkały.
Dorte również usiadła.
- Nie mów Mathilde, że ci o tym powiedziałam - poprosiła Elizabeth. - Zagroziła, że jeżeli oddadzą jej dziecko obcym ludziom, rzuci się do morza. I sądzę, że tak zrobi.
W tym momencie napotkała spojrzenie Jakoba i zrozumiała, że pomyślał to samo co ona: a może Elizabeth w swojej wizji widziała właśnie Mathilde?
- Obiecałam, że jej pomogę - ciągnęła Elizabeth - ale nie mam pojęcia, jak to zrobić. Może wy moglibyście jakoś pomóc? - spytała i spojrzała błagalnie najpierw na Jakoba, a potem na Dorte. - Ludzie liczą się z twoim zdaniem, Jakobie. Może gdybyś porozmawiał z ojcem Mathilde, to by zmienił decyzję?
Jakob wolno pokręcił głową.
- Rozmowa nic tu nie pomoże, Elizabeth. Zrobiłabym wszystko, co w mojej mocy, ale Mathilde nie jest taka jak inni, a opiekunami dziecka są jej rodzice i dlatego niewiele możemy poradzić. Być może jest jakieś prawo, które o tym mówi, ale ja go nie znam. Dlatego uważam, że nie powinniśmy się do tego wtrącać.
Elizabeth poczuła, że ogarnia ją zwątpienie. Za chwilę Mathilde zejdzie na dół i nie będę mogli dłużej o niej rozmawiać.
- Dorte - zaczęła z wahaniem. - Znasz może matkę Mathilde?
- Znam, ale ona jest całkowicie podporządkowana mężowi i nie ma nic do powiedzenia. To do niego należy ostatnie słowo.
- Rozumiem - mruknęła cicho Elizabeth. - W każdym razie bardzo wam dziękuję.
- Naprawdę chciałbym ci pomóc, Elizabeth - zapewnił Jakob.
- Nie myśl o tym więcej. Wzięliście Mathilde na służbę, i to już bardzo wiele. W końcu na pewno wszystko się jakoś ułoży.
W ciągu następnych dni Elizabeth unikała wizyt w Heimly. Wstydziła się i czuła, że nie będzie umiała spojrzeć Mathilde w oczy, dopóki nie znajdzie jakiegoś wyjścia. Ciągle jeszcze była na siebie zła, że bez zastanowienia złożyła dziewczynie obietnicę pomocy.
Nocami leżała bezsennie, wpatrując się w ciemność, aż głowa pękała jej z bólu i piekła oczy. Modliła się do Boga, żeby nie zabierał im Mathilde i pomógł dziewczynie zachować małą Sofie. Niekiedy szeptała imię Liny-Laponki, ale na próżno. Staruszka od dawna się jej nie pokazywała.
- Jeżeli Mathilde odbierze sobie życie, to będzie moja wina. Wtedy będę miała życie dwu istot na sumieniu - szepnęła w nocną ciemność.
Kilka dni później Elizabeth wybrała się nad rzekę, żeby wypłukać pranie. Nagle stanęła za nią Mathilde.
- Zostały już tylko dwa dni - przypominała, wyciągając kciuk i palec wskazujący. - Za dwa dni ojciec odda moje dziecko.
Elizabeth dokładnie wypłukała bluzkę, która właśnie zanurzyła w wodzie, potem wykręciła ją i chwyciła następną rzecz. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc grała na zwłokę. W końcu straciła czucie w dłoniach, musiała więc przerwać płukanie. Pochuchała na palce i przyznała:
- Jeszcze nic nie wymyśliłam, Mathilde.
Dziewczyna wpatrywała się w nią uporczywie. Elizabeth zauważyła, że ma ciemne sińce pod oczami. A więc obie ostatnio źle sypiamy, stwierdziła w duchu.
- Liczyłam na ciebie - rzuciła dziewczyna bezbarwnie.
- Dotrzymam obietnicy - zapewniła Elizabeth z przesadną pewnością siebie.
- Dlaczego ty albo Jakob i Dorte nie weźmie Sofie na wychowanie? - spytała Mathilde. - Wtedy mogłabym codziennie ją widywać.
- Nie możemy, bo opiekun Sofie jest twój ojciec, a on postanowił inaczej. Poza tym nie wiem, czy zdołałabym utrzymać jeszcze jedno dziecko - wyjaśniła.
Trudno jej było wytłumaczyć to wszystko dziewczynie. Nie mogła przecież powiedzieć, że ojciec Mathilde to drań albo że Mathilde nie byłaby w stanie zająć się swoim dzieckiem i że w tym właśnie tkwi sedno sprawy.
Mathilde szorowała stopą o trawę. W końcu podniosła wzrok i powtórzyła cicho zbolałym głosem:
- Za dwa dni…
Następnego dnia nadal było zimno i nieprzyjemnie, ale mimo to Elizabeth wybrała się łodzią do Storvika. Nie miała pojęcia, co ją tam czeka, nie miała nawet odwagi wyobrazić sobie tego. Gęsta mgła wisiała nisko w górach, wiatr targał chustą Elizabeth, kiedy wiązała łódź na brzegu, a potem szła drogą pod górę. Powinna dobrze się zastanowić, co powiedzieć, przemknęło jej przez głowę, gdy ujrzała niewielki szary dom. Przystanęła i przez chwilę mu się przyglądała, inaczej nigdy nie zaznam spokoju. Udobruchałam lensmana i pastora, więc czego teraz się obawiam? Wciągnęła głęboko powietrze i zdecydowanym krokiem pokonała ostatni odcinek drogi.
Matka Mathilde była sama w domu i z wahaniem zaprosiła ją do środka.
- Któż to do nas przyszedł? - spytała, wyciągając szyję, żeby sprawdzić, czy z tyłu nie idzie ktoś jeszcze.
- Tym razem nie ma ze mną twojej córki - uspokoiła ją Elizabeth. - Od razu przystąpię do rzeczy - ciągnęła, zdejmując z głowy chustę. - Mathilde powiedziała mi, że chcecie oddać komuś jej dziecko.
Kobieta usiadła, ale wciąż nerwowo zerkała przez okno. Kiedy przydreptała do niej mała Sofie, wzięła ją na kolana i bezwiednie zaczęła kołysać.
- Tak, zdecydowaliśmy się na to - przyznała cicho.
- Wy? O ile dobrze zrozumiałam, to twój mąż tak postanowił, gdy zauważył, że Mathilde widziała się z Sofie - odparła Elizabeth. Spostrzegła, że kobieta drgnęła. Jej palce nerwowo gładziły blat stołu.
- Źle zrobiła, że się na to zgodziła. Dziecku nie wychodzi na dobre przebywanie z Mathilde. Ona nie jest taka jak my wszyscy.
- A jacy my jesteśmy? - spytała Elizabeth.
Matka Mathilde długo nie odpowiadała. Wreszcie westchnęła zrezygnowana.
- Wiesz równie dobrze jak, ja, że ona jest pomylona.
Elizabeth z trzaskiem uderzyła dłonią o stół.
Sofie podskoczyła ze strachu i przytuliła się do babci.
- Nie chcę więcej słyszeć tego słowa! Mathilde nie jest może tak mądra jak inni i potrzebuje więcej czasu, żeby się czegoś nauczyć, ale to nie daje wam prawa, żeby zabierać jej dziecko! Jeżeli kochasz swoją córkę, to nie rób tego.
Kobieta pobladła a jej usta zaczęły drżeć. Przerażona, wpatrując się w Elizabeth.
- Wydaje mi się, że powinnaś już iść - rzekła niepewnie.
- Nie wyjdę, dopóki mi nie obiecasz, że Mathilde będzie mogła zatrzymać dziecko.
- Nie mogę.
Wstała. Elizabeth również się podniosła.
- Czy twój mąż cię zbije, jeśli mu się sprzeciwisz? - zapytała wprost.
Kobieta milczała, więc Elizabeth ciągnęła już łagodniejszym głosem:
- Wiem, że to nie ty wpadłaś na ten pomysł, ale twój mąż.
- Idź już - ponaglała matka Mathilde, mocniej przytulając dziecko.
Elizabeth zrozumiała, że nic nie wskóra, i spytała:
- Kiedy wróci twój mąż?
- Nie wiem, ale proszę cię, żebyś wyszła, zanim się pojawi.
- Nie, poczekam tutaj - oznajmiła nagle Elizabeth stanowczo i usiadła, krzyżując ręce na piersiach.
Kobieta zdławionym przez płacz głosem zaczęła ją zaklinać:
- Bądź tak dobra, błagam cię na kolanach, odejdź, to spróbuję z nim porozmawiać.
Tak, pomyślała Elizabeth, może i spróbuje, ale nic nie osiągnie. Dlatego muszę tu zostać i poczekać.
- Chyba nie zabronił ci przyjmować gości? - zapytała łagodnie. - Prawdopodobnie prędzej wysłucha mnie niż ciebie.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się z impetem i do środka wszedł wysoki, tyczkowaty mężczyzna. Spojrzał na Elizabeth zimnym wzrokiem.
- Przyszedł ktoś obcy? - zapytał niezadowolony, nie zamierzając się nawet przywitać. - O co chodzi? - rzucił i usiadł przy końcu stołu.
Elizabeth czuła, jak serce wali jej w piersi. Ręka jej nieco drżała, gdy wyciągnęła dłoń na powitanie. Ośmielona tym, że podał jej swoją, przedstawiła się i dodała:
- Jakob Myran jest moim teściem.
- Aha - mruknął gospodarz i wziął talerz z gotowaną rybą i pieczywem, który podała mu żona.
Elizabeth obserwowała go ukradkiem, próbując wyobrazić sobie, jakim właściwie jest człowiekiem.
- Mathilde dobrze sobie radzi na służbie - odezwała się po chwili. - Dużo się nauczyła, bo Dorte ma dla niej sporo cierpliwości. Możesz być dumny ze swojej najstarszej córki - dodała.
Mężczyzna zerknął na nią znad talerza i roześmiał się cicho, chrapliwie.
- Dumny! - burknął i jadł dalej.
Elizabeth kątem oka dostrzegła, że jego żona niespokojnie przesuwa przedmioty na stole. Nadal trzymała Sofie na biodrze, żeby mała nie przeszkadzała.
- Tak, dumny - powtórzyła. - Słyszałam, że ludzie we wsi opowiadają, jaka jest pojętna. Mówią, że jesteś szczęściarzem.
Zatrzymał widelec w połowie drogi do ust.
- Kto tak powiedział? - spytał podejrzliwie.
- Ludzie w sklepiku - odparła wymijająco i szybko mówiła dalej, zanim zażądał nazwisk. Teraz, kiedy udało jej się wprawić go w lepszy nastrój, nie wolno jej było tego zaprzepaścić jakimś nieostrożnym słowem. Domyśliła się, że to człowiek, któremu należało schlebiać i kłamać.
- Mathilde jest ładną dziewczyną i Sofie może być szczęśliwa, że ma taką matkę. Tak, mała ma szczęście, że ma również takich dziadków jak wy. To naprawdę godne podziwu, że się nią tak dobrze zajmujecie. Wszyscy tak mówią.
- Naprawdę? - spytał z ustami pełnymi jedzenia. - Jak mielibyśmy się nie zająć naszą jedyną wnuczką! - Wypuścił nosem powietrze i zaczął wyskrobywać talerz.
- No i Mathilde się poszczęściło, że ma takich rodziców jak wy. To wspaniale, że może widywać dziecko, kiedy tylko nadarzy się okazja. Tak, Jakob ostatnio powiedział, że wyjątkowy z ciebie człowiek, skoro wpadłeś na taki pomysł.
Elizabeth zacisnęła dłonie z napięcia. Czy nie posunęła się za daleko?
Cisza była niemal namacalna. Elizabeth z trudem usiedziała na miejscu, czekając na odpowiedź.
- Tak, sam zaproponowałem to żonie, ale ona początkowo nie była zachwycona - odezwał się wreszcie. - Dopiero kiedy przypomniałem jej, kto tu rządki, ustąpiła i się zgodziła.
Ty draniu, pomyślała Elizabeth wzburzona. Jak możesz tak kłamać w żywe oczy i w dodatku oczerniać swoją żonę! Zagryzła żeby i wstała.
- Cóż, wstąpiłam tylko na chwilę, żeby porozmawiać, skoro już byłam w pobliżu. Misze wracać do domu, do mojego dziecka. Zostawiłam je w Heimly pod opieką Mathilde.
- W takim razie twoja córka jest w dobrych rękach - oznajmił gospodarz, wyciągnął przed siebie długie nogi i głośno beknął.
- Dziękuję za gościnę - rzekła Elizabeth i spojrzała na jego żonę. Wyczytała w jej oczach wdzięczność.
- Mathilde może odwiedzać nas i dziecko w każdej wolnej chwili - oświadczył mężczyzna. - Cały czas uważałem, że powinna tu zaglądać. Pozdrów ją i przecież jej to ode mnie.
Obłudnik, miała ochotę krzyknąć Elizabeth, ale nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się sztywno i wyszła.
Nie bardzo wiedziała, jak ma przekazać Mathilde dobrą wiadomość, ale kiedy stanęła w kuchni w Heimly, słowa same się znalazły.
- Możesz pójść odwiedzić Sofie - rzekła spokojnie.
- Jak to? - Dziewczyna spojrzała na nią, nic nie rozumiejąc.
- To jakieś nieporozumienie, twoi rodzice nie zamierzali nikomu oddać Sofie. - Nie lubiła kłamać, ale żeby uniknąć kolejnych trudności, musiała tak postąpić. - Twój ojciec powiedział, że możesz przychodzić do domu i widywać się z Sofie, kiedy tylko zechcesz. Aha… i nie mów mu, że rozmawiałyśmy ze sobą.
Oszołomiona Mathilde nie mogła najpierw uwierzyć w to, co usłyszała, lecz po chwili rozpromieniła się w szerokim uśmiechu.
- Cudownie. Ależ jestem szczęśliwa! - zawołała i uściskała Indianne, która siedziała najbliżej.
Kiedy Elizabeth wychodziła, Dorte odprowadziła ją do sieni.
- Nie powiedziałaś całej prawdy - stwierdziła.
- Masz rację, nie powiedziałam. Ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło, prawda? Mathilde może widywać dziecko, a tego właśnie pragnęła. Resztę opowiem ci kiedy indziej.
Dorte ujęła obie dłonie przyjaciółki.
- Bardzo ci dziękuję, Elizabeth. Wstyd mi, że nie potrafiłam ci pomóc, kiedy mnie o to poprosiłaś.
- Naprawdę nie musisz się wstydzić, Dorte. Mathilde jest tutaj dobrze, i to dzięki tobie.
Pożegnała się i wyszła. Jakoś lekko szło jej pod górę do Dalen. Zerknęła na góry i zobaczyła, że mgła zaczęła ustępować.
Dorte krążyła między ławą i stołem, nakrywając do podwieczorku. Kiedy przechodziła obok Indianne, pociągnęła ją lekko za długie czarna warkocze.
- Czy możesz zawołać mężczyzn, moja droga? - spytała łagodnie.
- Oczywiście - odparła dziewczynka i wybiegła.
Mężczyźni, pomyślała Dorte, stawiając talerz na stole. Łatwiej było tak powiedzieć, niż wymieniać imiona Jakoba, Olava i Daniela. Zatrzymała się przy oknie i oparła o framugę. Mężczyźni, powtórzyła w duchu, smakując to słowo. Lubiła je wypowiadać, lubiła mieć wokół siebie dużą rodzinę, poczucie bezpieczeństwa, kogoś, z kim mogła dzielić pracę, myśli, radości i smutki. I obdarzać swą miłością.
Zobaczyła ich, jak szli wolno przez podwórze. Daniel naśladował we wszystkim Olava i Jakoba. Teraz wszyscy trzej kroczyli z rękami w kieszeniach. Wszyscy, nawet Daniel. Chłopiec nie miał kieszeni, więc wsunął małe piąstki za pasek spodni.
Usłyszała, jak Mathilde śpiewa, bawiąc się z Fredrikiem.
- Pędź, chłopczyku, na koniku, to przytulę cię, mój smyku. Chodź, dostaniesz kawał ciasta albo więcej, no i basta.
- Gdzie się tego nauczyłaś? - spytała Dorte.
Mathilde zamilkła zawstydzona.
- Sama wymyśliłam.
- Musisz tego nauczyć również Sofie.
- A Fredrika nie mogę?
- Naturalnie, że możesz - roześmiała się Dorte. - Nie możesz ciągle podejrzewać, że mam na myśli coś złego. Czy uważasz, że jestem dla ciebie niemiła?
Mathilde stanowczo pokręciła głową.
- O nie, zawsze jesteś miła. Ty i Elizabeth, i Jakob, i wszyscy razem. Ale nie chciałabym zrobić czegoś nie tak.
Dorte pogłaskała ją po policzku.
Rób to, co według ciebie jest słuszne, a ja powiem ci, kiedy mi się coś nie spodoba. My tak właśnie postępujemy. Polegaj na sobie, Mathilde, i nie słuchaj ciągle, co mówią inni.
Dziewczyna zdawała się trochę oszołomiona, ale nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo właśnie do izby wbiegły dzieci z głośnym tupotem.
- Gdzie jest Jakob? - spytała Dorte zdumiona.
Olav wzruszył ramionami.
- Poszedł gdzieś. Chyba ma coś przynieść - odparł i zamierzał usiąść przy stole.
- Umyj ręce - upomniała go Dorte i wskazała na miskę z wodą, która już czekała przygotowana. - Nie możesz najpierw grzebać w robakach na przynętę, a potem dotykać jedzenia - dodała.
Usiedli już do stołu, gdy przyszedł Jakob. Ale dopiero kiedy stanął na środku kuchni, Dorte zauważyła, że jedną rękę chowa za plecami. Z ciekawości aż poczuła łaskotanie w brzuchu. Wreszcie spytała:
- Co tam przed nami chowasz?
- To dla ciebie - odparł i podał jej pęk wrzosów.
Dorte poczuła, że się czerwieni, i zawstydzona odwróciła głowę.
- Nazrywałeś wrzosów, żeby przyozdobić stół? - spytała po chwili i ostrożnie wzięła od niego bukiet.
- Mają taki sam kolor jak twoje włosy.
- O nie, tato! - jęknęła Indianne. - Dorte nie ma przecież takich włosów!
Dorte zauważyła, że Olav krztusi się ze śmiechu.
Pewnie rozumie więcej niż jego siostra, pomyślała.
- Bardzo dziękuję, Jakob. Proszę, siadaj do stołu - powiedziała. Wyjątkowo dużo czasu zajęło jej wstawienie wrzosów do wody. Wreszcie postawiła wazon na środku stołu. To powód, że Jakob mnie lubi, pomyślała. Uświadomiła sobie, że czuje do tego mężczyzny coś, czego nigdy przedtem nie znała. To było przyjemne, a zarazem ją przerażało.
Nad Wisłą jesienny zmrok. Dzieci i Mathilde spały na poddaszu. Dorte przyciągnęła stołek blisko paleniska, żeby nie zmarznąć i móc skorzystać na robótkę, ale teraz miała spuszczać oczka, a do tego potrzebowała światła.
Słyszała, jak Jakob pogwizdywał, przechodząc pod kuchennym oknem. Zachrzęścił żwir pod jego ciężkimi butami i po chwili gospodarz wszedł do sieni. Serce Dorte podskoczyło w piersi. Może zajrzy do kuchni, zanim pójdzie spać?
Szybko przeciągnęła włóczkę przez ostatnie oczko i zakończyła robótkę. No, to wełniane skarpety gotowe, jutro je sfilcuje, żeby były grube i mocne. Miały być prezentem dla Jakoba, więc wolała zrobić je sama, a nie zlecać Mathilde.
- Siedzisz tu i robisz na drutach przy tak słabym świetle? - spytał, wchodząc do kuchni.
- Już skończyłam - odparła pogodnie. - Poza tym nie zaszkodzi oszczędzić trochę świec łojowych.
- Możesz zepsuć swoje piękne oczy - rzekł poważnie.
- Phi, też coś! - prychnęła, starając się nie pokazać po sobie, jaką radość sprawiły jej te słowa.
- Mam coś dla ciebie - powiedział. - Ale musisz wstać.
- Co takiego? - spytała i zrobiła, jak chciał.
- Najpierw wyjmij szpilki z włosów - poprosił i uśmiechnął się chytrze.
Poczuła się znów jak młoda dziewczyna, kiedy wyjmowała szpilki i władała je do kieszeni fartucha.
Wcześniej nosiła warkocz, ale teraz uznała, że to już nie przystoi kobiecie po trzydziestce. - Poza tym wydawało jej się, że Jakob lubił, kiedy upinała włosy w ciasny węzeł, bo Ragna zawsze się tak czesała.
Wsunął rękę do kieszeni i wyjął stamtąd zieloną jedwabną wstążkę, którą przewiązał jej włosy.
- Jest jak twoje oczy - zauważył. Jego dłonie były duże i poorane od ciężkiej, znajomej pracy. Kiedy niechcący dotknął jej piersi, przyszedł ją dreszcz pożądania.
- Bardzo dziękuję - szepnęła. - Jest cudna, ale nie powinieneś…
Położył jej palec na ustach.
- Powinienem. Wstążka do włosów to najbardziej niepozorna z rzeczy, które mogę ci ofiarować. Jesteś wata dużo, dużo więcej, Dorte. Może nawet więcej, niż kiedykolwiek będę w stanie ci dać.
Chciała zaprotestować, ale nagle znalazła się w jego ramionach i przywarła do niego. Ramiona Jakoba były niczym pierścień zaciśnięty wokół jej pleców, pierś - jak nagrzana słońcem skała. Pewna, bezpieczna, niewzruszona. Jego broda łaskotała ją w policzek, kiedy szeptał jej do ucha piękne słowa.
- Moja drobna, śliczna Dorte.
Powiedział „moja”, śpiewało pożądanie, myśli stały się niczym skłębiona mgła, kiedy zrzucili ubrania na podłogę.
- A jeśli ktoś przyjdzie? - szepnęła przestraszona, gdy stanęli przed sobą całkiem nadzy.
- Nikt nie przyjdzie - mruknął ochryple i objął dłońmi jej duże piersi. - Czy mogę pożałować każdy pojedynczy pieg na twoim ciele? - spytał.
- Proszę - szepnęła, cała drżąca.
Jakob sprawia, że znowu czuję się piękna i młoda, pomyślała, osuwając się na podłogę. Jego broda łaskotała skórę, kiedy zamknął usta na brodawce jej piersi.
- Tylko piegi… - westchnęła zdławionym głosem i przyciągnęła go ku sobie.
Bąknął coś w odpowiedzi, obsypując gorącymi pocałunkami jej brzuch, pępek i krągłe uda.
Duże dłonie Jakoba wślizgnęły się pod jej pośladki i uniosły ją ku górze. Nagle przejrzała jego zamiary.
- Nie, Jakobie, nie wolno ci tego zrobić - szepnęła, lekko unosząc głowę.
- Leż spokojnie - nakazał. Poczuła jego ciepły oddech na swoim łonie, a po chwili jego język, który to wnikał w nią, to się wysuwał, czuła się tak, jakby opuściły ją wszystkie siły nie mogła stawić oporu. Opadła z powrotem na podłogę i oddała się temu, co w niej wzbierało, coraz bardziej i bardziej, aż wreszcie pochłonęła ją niepojęta rozkosz i wyzwoliła dobrze znane pulsowanie.
Zauważyła, że Jakob znalazł się tuż obok i pomyślała, że za chwilę mu się odwzajemni. Zrobi dla niego wszystko, o co ją poprosi. Zawsze!
Wczesnym popołudniem Elizabeth postanowiła odwiedzić ojca, którego nie widziała już kilka dni.
Tuż obok szopy na łodzie zatrzymała się i zmrużyła oczy. Ane wyciągnęła swój mały paluszek i powiedziała:
- O, dziadek.
Elizabeth poczuła, jak dreszcz przebiega jej po plecach. Coś było nie tak i wrażenie to jeszcze się wzmogło, kiedy podeszła bliżej.
- Co tak siedzisz? - spytała ojca.
Podniósł oczy i spojrzał na nią. Zauważyła, że drżał i miał zamglony wzrok.
- Co, u licha, się dzieje? Zimno ci? - zapytała przestraszona. - Nie możesz tak siedzieć. Dlaczego nie pójdziesz do domu?
- Właśnie szedłem, ale musiałem na chwilę przysiąść i odpocząć.
- Chodź, odprowadzę cię.
- Że też musiałem się rozchorować akurat teraz, kiedy zaczęliśmy budować szopę na łodzie dla Jakoba - wykrztusił Andres słabym głosem. - Potrzebuję pieniędzy, żeby spłacić dług w sklepiku.
- Nie myśl o tym teraz - powiedziała Elizabeth. - Jutro będziesz zdrowy.
Kiedy weszli do domu, osunął się na krzesło przy stole, ukrył twarz w dłoniach i poskarżył się żałośnie:
- Potwornie boli mnie głowa. I tak mi zimno! Nie pojmuję, co mi jest.
- Połóż się na chwile. Na pewno za dużo dziś pracowałeś. A zimno ci dlatego, że siedziałeś na kamieniach przy brzegu.
- Też coś - mruknął, ale posłusznie położył się na pryczy i okrył kołdrą.
Brudne naczynia stały jeszcze na stole. Elizabeth nastawiła wodę, myśląc, że powinna złajać za to Marię. Siostra nie miała aż tylu obowiązków, żeby wymigiwać się od zmywania.
Szybko posprzątała, zmyła naczynia i wytarła stół.
Zastanawiała się, czy nie zrobić ojcu herbaty, żeby się rozgrzał, gdy usłyszała jęk. Podeszła do niego i położyła mu dłoń na czole. Poczuła, że jest rozpalony, i się przeraziła. Lekko trąciła go w ramię.
- Tato, słyszysz mnie?
Nie odpowiedział, więc spróbowała znowu. Tym razem mocniej.
- Proszę cię, powiedz coś, tato! - Ogarnął ją obezwładniający strach. - Co ci jest? - szepnęła. Zrozpaczona podniosła wzrok i dostrzegła przez okno Marię.
- Zaraz wrócę, tato, muszę na chwilę wyjść. Nie bój się - dodała szeptem, choć nie wierzyła, by ją słyszał. - Mario! - zawołała. - Biegnij szynko do Heimly i sprowadź Jakoba. Powiedz, że ojciec jest chory i żeby natychmiast przyszedł.
Na drobnej twarzy siostry malował się strach, kiedy spytała cienkim głosem:
- Co mu się stało?
- Nie wiem. Pośpiesz się!
Chciałaby móc powiedzieć, że to nic groźnego, ale zdawała sobie sprawę, że tak nie jest, choć nie wiedziała, co ojcu dolega. Ale może Jakob będzie wiedział. W najgorszym razie sprowadzi doktora. Nagle przypomniała sobie, że zostawiła Ane samą, i pobiegła z powrotem.
Córeczka czekała na ganku.
- Gdzie ciocia Mia? - spytała.
- Zaraz wróci. Wejdź do środka.
- Co się dzieje? - zapytał Jakob, wchodząc wielkimi krokami do kuchni. - Maria powiedziała, że Andres zachorował.
- On… Nie wiem, co mu jest - odparła Elizabeth i wskazała na pryczę.
Jakob pochylił się nad chorym, poklepał go lekko po policzku i położył dłoń na jego czole.
Co za ulga móc z kimś dzielić odpowiedzialność, pomyślała Elizabeth. W tej samej chwili wbiegła Maria, zdyszana i zaczerwieniona.
- Biegłam tak szybko, jak tylko mogłam - oznajmiła, z trudem łapiąc oddech, i usiadła na podłodze.
- Moja kochana Maryjko - zwróciła się do niej Elizabeth. - Musisz się jeszcze raz postarać. Możesz?
- Oczywiście, że mogę.
- Weź Ane i idź do Heimly. Zostańcie tam, aż tata się lepiej poczuje. - wyprostowała się i spojrzała pytająco na Jakoba.
- Dobrze - zgodził się bezwiednie. - Naturalnie. Dorte jest w domu. - Znów odwrócił się do Andresa.
Elizabeth przygotowała dziewczynki.
- Czy tata wyzdrowieje? - spytała Maria, kiedy wychodziły.
- Musimy się o to modlić - odparła Elizabeth. Nie znalazła innej odpowiedzi.
Dopiero gdy zostali sami, Elizabeth spytała Jakoba:
- Jak myślisz, co mu jest?
- Nie wiem. Czy skarżył się na bóle?
- Tak, bolała głowa i kark - odparła z wahaniem. - Ale ta gorączka… Nic z tego nie rozumiem.
Jakob podrapał się w brodę.
- Tak, trudno powiedzieć, co mu dolega. Myślę, że powinniśmy wezwać doktora, i to szybko.
Elizabeth skrzyżowała ręce na piersiach i zacisnęła dłonie.
- Rób, co uważasz, byleby pomogło.
- Sam pojadę po lekarza - oznajmił stanowczo. Nagle znieruchomiał.
- Co się stało? - spytała Elizabeth, zmrożona strachem.
Jakob mruknął coś, czego nie zrozumiała, wziął lewą rękę Andresa i zaczął uważnie się jej przyglądać. Szorstkimi palcami wodził po niej w górę i w dół, dokładnie badał ramię, po czym wolno się wyprostował. Twarz miał białą, a jego oczy wydawały się czarne, kiedy spojrzał na Elizabeth.
- Powiedz mi - poprosiła ochryple.
- Widziałem to już kiedyś - wyjaśnił, umykając wzrokiem. - W Storvaagen, dawno temu.
- Tak?
- Podejdź tu - poprosił i wskazał na ramię Andresa. -Widzisz tę pręgę tutaj? - Przesunął kciukiem w górę po wewnętrznej stronie ramienia.
- Tak, co to takiego? Żyła? - spytała Elizabeth. Czuła, że drży z zimna, chociaż w pokoju było ciepło.
- Kończy się tutaj - objaśnił dalej Jakob. Rozpiął Andresowi koszulę i pokazał średniej wielkości zgrubienie u nasady szyi.
- Co mu jest? - powtórzyła Elizabeth. Jej głos zabrzmiał cienko i przenikliwie.
- To zakażenie krwi. Zobacz tutaj. - Wyciągnął przed siebie dłoń Andresa i pokazał synowej niewielką rankę, która już się zagoiła.
Elizabeth patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc, a on mówił dalej:
- Któregoś dnia, gdy pracowaliśmy przy budowie szopy na łodzie, Andres chciał podnieść kamień na brzegu i skaleczył się starym haczykiem na ryby. Wdało się zakażenie i przedostało się do krwi. Nie jestem lekarzem, ale wiem, że nie ma na to ratunku.
Elizabeth słuchała jego głosów, jakby dochodziły z bardzo daleka. Wpatrywała się w teścia szeroko otwartymi oczami. Nieprawda, pomyślała. Przecież Jakob nie jest doktorem, nie może wiedzieć, co to takiego, i twierdzić stanowczo, że nic tu nie pomoże. To tylko niewielka ranka! Sama wiele razy się skaleczyła i nigdy od tego nie chorowała.
- To nieprawa! - odezwała się ze złością. - Mojemu ojcu dolega coś innego. Będę go pielęgnować i wyzdrowieje. Poślij któreś z dzieci po moje zioła.
- To na nic się nie zda, Elizabeth - powiedział i objął ją. - Wolałbym ci tego nie mówić, ale jedyne, co możesz teraz zrobić, to zostać przy nim.
- Puść mnie! I skończ z tym bzdurnym gadaniem! - syknęła. - Zbiję mu gorączkę i na pewno zaraz poczuje się lepiej. A potem… - Nie dokończyła, bo w tym momencie ojciec zaczął się rzucać w konwulsjach.
- Tato, co ci jest? - spytała, śmiertelnie przerażona. - Jakob, przestań! - krzyknęła, gdy teść chwycił chorego i przytrzymał na pryczy. - To go boli, nie widzisz?! - Zaczęła bić teścia po plecach zaciśniętymi pięściami, ale on nie zwracał na nią uwagi.
Kiedy atak, minął Jakob powoli się wyprostował. Był spocony i czerwony na twarzy.
- Trzeba go mocno trzymać, Elizabeth. To się jeszcze kilka razy powtórzy - wyjaśnił spokojnie.
- Dlaczego… - nie znalazła właściwych słów i zamilkła.
- Przygotuj miskę z zimną wodą, żeby go trochę ochłodzić - polecił Jakob.
Wolno podeszła do wiadra i nalała wody do miski. Dobrze, że mogła czymś się zająć. Ostrożnie przemyła twarz i szyję ojca; zdawało się, że odczuł ulgę. Potem usiadła obok niego, wzięła go za rękę i przemywała czule, chociaż najwyraźniej jej nie słyszał.
Kiedy nadszedł następny atak, była przygotowana, ale mimo to odczuwała ból, patrząc, jak ojciec wygina się, drży i jęczy. To prawdziwy koszmar, pomyślała. Z trudem panowała nad płaczem, który dławił jej gardło.
- Nie wolno ci płakać - powiedział Jakob, gdy atak minął. - Ze względu na ojca musisz być teraz silna, Elizabeth. - Wiem, że to trudne, ale tak trzeba.
Przełknęła ślinę.
- Nie będę krzyczeć - odparła i się wyprostowała.
- Muszę na chwilę wyjść. Zawołaj, gdybyś mnie potrzebowała - rzucił w drzwiach.
- Czy to już pora pożegnania, tato? - szepnęła, kiedy zostali sami. - Nie sądziłam, że opuścisz nas w taki sposób. Myślała, że się zestarzejesz i będę się mogła tobą opiekować. Że będziesz zmęczony i znużony życiem… Ale chyba nie jest ci to sądzone. Gdybym tylko mogła coś zrobić, żebyś tak nie cierpiał! Wszystko bym za to dała. Z radością wzięłabym na siebie część twojego bólu. Tato, tak bardzo cię kocham… - Poczuła pieczenie pod powiekami, więc szybko zamrugała, wstrzymując oddech. Obiecała Jakobowi, że nie będzie płakać. Musi być silna.
Nagle Andres rzucił się do tyłu. Oczy miał szeroko otwarte, nie mógł złapać tchu. Chciała zawołać Jakoba, ale nie zdołała wydobyć z siebie głosu. Obezwładniona chwilową paniką, siedziała nieruchomo i wpatrywała się w ojca. Zaraz się jednak otrząsnęła. Podłożyła mu rękę pod kark, żeby go podeprzeć. Dygotał potwornie, ręce mu drżały. Po chwili konwulsje minęły i opadł bezwładnie w jej ramionach.
- Czy teraz ci lepiej? - spytała i w tym momencie zrozumiała, że ojciec już nigdy jej nie odpowie. - Tato… - szepnęła. Mocno go do siebie przycisnęła i kołysała powoli. - Mój tato…
Ostrożnie położyła ojca na pryczy i zamknęła mu oczy.
- Teraz spotkasz się z mamą. I nie zaznasz już znoju ani głodu. Teraz będzie ci dobrze.
Zauważyła, że Jakob wrócił. Stanął na środku kuchni ze zwieszonymi ramionami.
- Odszedł? - spytał.
- Tak, teraz będzie mógł odpocząć - odpowiedziała Elizabeth i wstała. W szybie dostrzegła własne odbicie. Woskowo blada twarz, spocone, potargane włosy. Czuję się brudna i skrajnie wyczerpana. - Miałeś rację, Jakobie - przyznała. - Powinnam się cieszyć, że nie wiedziała, czyj pogrzeb ujrzałam w swojej wizji. Gdybym wiedziała, że mego ojca, pewnie nie udało mi się pozostać przy zdrowych zmysłach.
Długo panowała cisza. W kocu Jakob spytał:
- Przyprowadzić Dorte?
- Nie, poradzę sobie sama. Ale gdybyś mógł zbić dla niego trumnę. Deski leżą pod dachem szopy na łodzie.
- Oczywiście. Wrócę zaraz… o przeniosę Andresa.
I wyszedł. Została sama. Panowała przytłaczająca cisza. Niczym szary, ciężki koc. Elizabeth pomyślała, że ojciec prawie nigdy jej nie przytulał ani nie brał na kolana, kiedy była dzieckiem, ale miała pewność, że gdyby teraz mógł decydować, chciałby, żeby to ona przygotowała jego ciało do pochówku.
Nastawiła wodę i wyjęła najładniejsze ubranie, jakie ojciec miał - to, które wkładał tylko do kościoła. Ostrożnie umyła i ubrała ciało. Kiedy Jakob wrócił, wszystko już było gotowe. Musiała podwiązać ojcu brodę, bo podłożony psałterz nie wystarczył. Andres walczył ze śmiercią i jego twarz nosiła ślady tej walki. Matka miała szczęście, tak cichutko zasnęła, pomyślała Elizabeth. Czy są teraz razem? O czym rozmawiają? Czy spotkali Jensa i Ragnę? Myśl o tym dodała jej otuchy.
- Pewnie będzie ci teraz jeszcze trudniej - odezwał się Jakob. - Ale ty jesteś silna, Elizabeth. Poradzisz sobie.
Dlaczego wszyscy uważają, że jestem silna? - zastanowiła się. Oto umiera ktoś, kogo kocham, a wszyscy mi mówią, że nie Wilno mi płakać, nie wolno okazywać smutku ani tego, że odczuwam jego brak.
Odwróciła się do Jakoba.
- Połóż go do trumny - powiedziała i na moment pochyliła głowę, a potem otworzyła drzwi i cicho wyszła z domu.
Po chwili Jakob podszedł do niej.
- Mamy grób w Heimly - rzekł.
Chciała zaprotestować, powiedzieć, że to nie jest konieczne, ale nie miała siły. Jak dobrze móc zrzucić część obowiązków na innych.
- Jutro wyprowadzimy go stąd. Zajmę się tym, a po pogrzebie wszyscy pójdą do nas. Poproszę Dorte, żeby przygotowała stypę. Pójdziesz teraz ze mną?
- Nie, przyjdę rano. Dziś w nocy zostanę z tatą i pożegnam się z nim.
- Zrobisz, jak zechcesz - zgodził się Jakob i zniknął w ciemności.
Szare światło poranka sączyło się już przez okno, a Elizabeth wciąż jeszcze siedziała przy trumnie ojca. Plecy jej zesztywniały, a nogi zdrętwiały od niewygodnej pozycji. Oczy szczypały ją z niewyspania, ale nie uroniła ani jednej łzy.
Cicho wyszła do kuchni. Wtedy usłyszała w sieni kroki i za chwilę weszła Maria. Twarz miała zapłakaną, oczy spuchnięte.
- Czy to prawda, że tata nie żyje? - spytała.
Elizabeth zauważyła, że siostra była nieuczesana, a pończochy opadły i marszczyły się na jej chudych nogach.
- Tak, zmarł dziś w nocy - odpowiedziała u wyciągnęła rękę. - Chodź do mnie, Maryjko.
Chwilę później siostrzyczka znalazła się w jej ramionach. Szczupłymi plecami dziewczynki wstrząsał rozpaczliwy szloch.
- Teraz nie mam już ani mamy, ani taty - łkała. - Wszyscy mi umierają.
Elizabeth pozwoliła jej wypłakać cały smutek i rozpacz, a potem pogładziła ją po włosach i otarła łzy.
- Masz mnie i Ane, i wszystkich, którzy mieszkają w Heimly - pocieszyła ją. - teraz już zawsze będziesz w Dalen i będę o ciebie dbała tak samo dobrze jak tata.
Maria przytuliła się do piersi siostry pozwoliła się kołysać jak małe dziecko.
- Tata był chory - mówiła dalej Elizabeth. - Skaleczył się i zmarł z powodu tej rany.
- Ale ja tyle razy się skaleczyłam i nie umarłam!
- Wiem o tym. - Panie Boże, pomóż mi to wytłumaczyć dziecku, poprosiła w duchu. - Może Bóg chciał, żeby tata teraz z mamą i Jensem, i Ragną - zaczęła pewnie.
- I z aniołami?
- Mhm, z nimi też. Tam w górze, w niebie, nikt nie jest głodny ani się nie smuci, nikt nie musi pracować i nie jest zmęczony, zawsze świeci słońce i jest pięknie. Czy ani trochę się nie cieszysz, że tata tam trafił?
- Nie. Chcę, żeby był tutaj razem ze mną. - Maria znów się rozpłakała i Elizabeth nie wiedziała, jak ją pocieszyć; nadal ją kołysała, aż łkanie ustało, a drobne dziewczęce ciałko całkowicie się uspokoiło. Czas leczy rany i w nim cała nadzieje, pomyślała.
Tego dnia niebo było ołowianoszare, a w powietrzu wisiała mżawka. Jakob, tak jak obiecał, wyprowadził trumnę Andresa, śpiewając psalm. Kiedy przybijał gwoździami wieko, Elizabeth zamknęła oczy i przygarnęła Marię ku sobie. Już wcześniej uczestniczyła w podobnej ceremonii, ale tym razem wszystko w pewnym sensie wydawało się jakieś nierzeczywiste.
W dole przy drodze czekał, zaprzężony do wozu, koń Jakoba. Skromną trumnę zdobiły wrzosy, które nazbierała Elizabeth. W wyprowadzeniu zwłok uczestniczyły również Dorte, Mathilde i wszystkie dzieci. Śpiewały psalm, ale ich śpiew brzmiał cicho i żałośnie. Elizabeth nie była w stanie śpiewać, bo na pewno by się rozpłakała.
Nie mogła się też skupić na tym, co mówił pastor w kościele, bo cały czas walczyła z płaczem. Ojciec był małomówny, ale wiedziała, jak bardzo je kochał. Teraz i jego zabrakło. Zostały tylko Maria i Ane.
Czy to kara? - zastanawiała się. Czy tak chciał ów sprawiedliwy Bóg, który nigdy nie wybaczył jej tego, co uczyniła Leonardowi? Czy to On najpierw sprawił, że ujrzała orszak żałobny, iż ktoś umrze, a następnie przez długi czas kazał jej żyć z nieświadomości, że potem znienacka uderzyć?
Kiedy wierni wstali, Elizabeth zrobiła to samo. Gdy złożyli ręce do modlitwy Ojcze nasz, pomodliła się w duchu: Kochan, wszechmogący Boże. Wiem, że śmierć mojego ojca to kara, którą na mnie nałożyłeś. Ja odebrałam życie człowiekowi, a teraz Ty zabierasz mi tych, których kocham. Zabrałeś ich już czworo: oboje rodziców, Jensa i Ragnę. Czy jesteś już zadowolony? Dlaczego nie weźmiesz mnie zamiast nich? Czy byłaby to zbyt łagodna kara, ponieważ o nią proszę? Błagam Cię, oszczędź mi kolejnych śmierci. Modliłam się o wybaczenie, ale Ty nie chcesz mi wybaczyć. Jednak nie zabieraj mi więcej bliskich. Amen.
Stała dłużej niż inni, nie zważając, że niektórzy mieszkańcy wsi przyglądają jej się uważnie.
Twarz Marii nie zdradzała uczuć, kiedy opuszczano trumnę do grobu. Elizabeth wzięła siostrę za rękę i mocno ją uścisnęła. Wtedy dziewczynka podniosła wzrok i szepnęła:
- Teraz tata znów będzie mógł spać razem z mamą.
Tak, pomyślała Elizabeth. Ojciec śpi i na pewno jest szczęśliwy. Pojedyncza łza stoczyła się po jej policzku. Może jednak Bóg mimo wszystko jest dobry?
Elizabeth wolałaby, żeby na pogrzeb nie przyszło aż tylu ludzi, ale zwyczaj nakazywał, żeby zaprosić gości z daleka i bliska. Uważano bowiem, że im więcej ludzi, tym większą część oddaje się zmarłemu. Przez moment, kiedy wchodziła do siebie, ogarnął ją strach, że nie przetrzyma tego dnia.
Goście podchodzili jeden za drugim, ściskali jej rękę i składali kondolencje. Na pewno dobrze jej życzyli, wypowiadając te wszystkie piękne słowa, ale Elizabeth miała wrażenie, że nie może oddychać. Wymknęła się na poddasze. To tchórzostwo i dziecinne zachowanie, szeptał jakiś słaby głos w jej duszy. Masz być silna, Elizabeth, tego wszyscy od ciebie oczekują. Bądź twarda i nie okazuj, co czujesz, inaczej nie przeżyjesz.
Wślizgnęła się do niebieskiego pokoju, jak go nazywali, ponieważ ściany były pomalowane na niebiesko. Pewnie Jakob kupił za korzystną cenę więcej niebieskiego proszku do farby, pomyślała.
Usiadła przy oknie i spojrzała na dom ojca. Ojciec rozumiał, że miała prawo do tego, żeby od czasu do czasu pozwolić sobie na chwilę słabości. On i Jens. Nie zawsze wiedzieli, jak ją pocieszyć, ale martwili się o nią. Przyglądała się niewielkiemu gospodarstwu. Ciężko tam pracowali przez wiele lat. Zbierali kamienie, żeby pozyskać ziemię uprawną. Kosili trawę i samych stóp góry i znosili siano na plecach w dół. Było ciężko, ale czerpali z tego radość. Dobrze było wiedzieć, że to ich własność. Ojciec spłacił całą należność za gospodarstwo. Spłacał latami, ale cel osiągnął. Przydały się też pieniądze, które zarobiła w Dalsrud. Ojciec był dumny, że jego gospodarstwo jest spłacone.
Przeniosła wzrok na drogę, która podążało mnóstwo ludzi. Niektórzy szli pieszo, inni jechali wozami konnymi. Jeszcze inni płynęli łodziami przez fiord. Jakob i Darte zajęli się zaproszeniami, bo ona nie była w stanie. Teraz dom był pełen gości, jak się domyślała. Żeby nie przynieść wstydu sobie i bliskim, powinna zejść na dół. Podniosła się, lecz nagle znieruchomiała. Rozpoznała mężczyznę, który wysiadał z pierwszego wozu. Serce mocniej zabiło w jej piersi, drżącą ręką przygładziła włosy. To był Kristian Dalsrud.
Zawstydziła się, gdy zdała sobie sprawę, że odruchowo zerknęła w lustro. To nie ma nic wspólnego z nim, rzekła do siebie, ale wiedziała, że się oszukuje. Kolana wydawały się dziwnie miękkie, kiedy schodziła po schodach. Napotkała wzrok Kristiana, jeszcze zanim znalazła się na dole.
- Moje kondolencje, Elizabeth. To nieszczęście, którego nie potrafię wyrazić słowami - powiedział z powagą.
Elizabeth musiała kilka razy przełknąć ślinę, nim zdołała mu podziękować.
- Tak, kto by pomyślał, że mały haczyk mógł spowodować śmierć taty. Przecież ojciec pokonywał tyle przeciwności. Tyle lat spędził na morzu. Pływał już jako mały chłopiec.
- Kristian pogładził ja po ramionach. Jego dotyk był dobry i ciepły.
- Twój ojciec odszedł, ale ty masz się kim opiekować. Życie musi toczyć się dalej.
Elizabeth podniosła na niego wzrok. Nagle zapragnęła przytulić się do jego piersi i wypłakać ogromny, czarny smutek, lecz wysiłkiem woli ostrożnie odsunęła się od niego.
- Masz rację. Dziękuję za troskę, to miło z twojej strony. Wejdź do środka i usiądź przy stole - zaproponowała, prostując plecy. Chciała pójść przodem, lecz nieoczekiwanie chwycił ją za ramię.
- Elizabeth - rzekł. - Jak ty sobie teraz poradzisz?
- Jakoś to będzie - odparła i w jednej chwili poczuła niepewność. - Inne przede mną też sobie radziły.
Popatrzył jej głęboko w oczy. Długo nie odrywał od niej wzroku.
- Elizabeth, pytam cię po raz drugi: wyjdziesz za mnie?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, mówił dalej w wielkim pośpiechu:
- Zadbam o to, żebyście nigdy nie zaznały biedy. Nigdy!
W głosie Kristiana brzmiało błagalnie, jakiego Elizabeth nigdy wcześniej w nim nie słyszała. Zwilżyła wargi czubkiem języka i wzięła oddech, nim odparła:
- Nie sądzę, żeby to był odpowiedni moment na podejmowanie takiej decyzji, Kristianie. To pogrzeb mojego taty.
Spostrzegła niepewność w jego oczach i pożałowała, że nie wyraziła tego inaczej.
Przepraszam. To było niestosowne z mojej strony - przyznał i puścił jej ramię. - Nie powinienem pytać cię dzisiaj. Powinienem…
- Przepraszam. To było niestosowne z mojej strony - przyznał i puścił jej ramie. - Nie powinienem pytać cię dzisiaj. Powinienem…
- Nie przepraszaj - przerwała mu łagodnie, zastanawiając się, co on w niej widzi - ubogiej samotnej kobiecie z dwójką dzieci. On, który mógł mieć każdą. Nie zapytała jednak o to. Nie mogła teraz zadawać takich pytań. Nie wypadało.
- Sprawdziłabyś mi radość, gdybyś się nad tym zastanowiła - dodał.
Elizabeth skinęła głową, ale nie popatrzyła mu w oczy.
- Wjedziemy? - spytała i ruszyła przodem.
Tym razem jej nie zatrzymywał.
Przez kilka dni Elizabeth odkładała porządkowanie rzeczy ojca. Ciągle wynajdowała jakieś wymówki, ale w końcu nie mogła dłużej zwlekać.
- Jesteś pewna, że nie potrzebujesz pomocy? - spytała ją Dorte, gdy w pośpiechu zajrzała z Ane do Heimly.
- Tak. Nie jest tego wiele - odparła Elizabeth. Urwała na chwilę, lecz zaraz dodała: - Nie gniewaj się, ale chciałabym to zrobić sama. Kiedy będę przeglądała wszystko, co tata miał, to… - urwała, bo nie znalazła odpowiednich słów. Dorte i tak na pewno ją rozumiała. - Byłabym jednak wdzięczna, gdyby Ane mogła tu zostać na ten czas, żeby mi nie przeszkadzała.
- Naturalnie, zajmę się nią. Idź już, zimno tu w sieni.
- Dziękuję - odpowiedziała Elizabeth i ruszyła w stronę domu ojca.
W kuchni uderzył ją nieprzyjemny chłód. Nigdy przedtem tego nie czuła i zrobiło jej się przykro. Stanęła na środku izby i trwała tak przez kilka sekund. W pomieszczeniu panował mrok. Pachniało inaczej. Cała kuchnia wydawała się inna. O wiele uboższa. Mech poutykany w ścianach, rozeschnięte deski podłogi - dlaczego wcześniej tego nie dostrzegła? Głęboko zaczerpnęła powietrza. Drżącymi palcami rozpaliła ogień w palenisku. Przycupnęła, czekając, aż ciepło rozejdzie się po kuchni i zrobi się przytulniej. Wtedy zapaliła świecę łojową i usiadła przy stole. Rozejrzała się dokoła.
Ogarnęły ją wspomnienia. Przypomniała sobie ten dzień, kiedy matka oznajmiła jej, że dostała posadę w Dalsrud. Siedzieli wtedy przy stole i jedli rybę z ziemniakami. Pamiętała, że ojciec umilkł jej wzroku. Zawsze podporządkowywał się matce, pomyślała ze smutkiem. Nie lubił krzyku i kłótni. Tutaj wczesnym rankiem marzyła o Jensie. Tu siedział ojciec, kiedy powiedział jej, że matka jest chora, i tutaj umarł…
Otrząsnęła się ze wspomnień i podeszła do kredensu. Talerze i kubki zawinie w ubrania i zaniesie do Dalen, postanowiła. Rozejrzała się, żeby znaleźć jakiejś rzeczy ojca. Jego zapach czuć było w całym domu uderzył ją mocniej, kiedy otworzyła skrzynię z ubraniami. To, czego nie uda mi się przerobić, wykorzystam na szmaty, pomyślała i wyjęła spodnie ojca. Wtedy jej spojrzenie padło na niewielkie pudełko na dnie skrzyni. Zdumiona wyjęła je i usiadła pudełko na dnie skrzyni. Zdumiona wyjęła je i usiadła na brzegu łóżka. Wpatrywała się nie. Dlaczego nigdy przedtem nie widziała tego pudełka?
Nagle ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie. Drżącymi palcami uniosła wieczko. W środku było tylko kilka papierów. Akt ślubu, akt własności domu i parę innych dokumentów. Przejrzała je, w końcu został jeden. Szybko przebiegła wzrokiem jego treść, ale dopiero po chwili zrozumiała, co zawierał. Czy to mogło być prawdą? Musiała przeczytać dokument jeszcze raz. Odniosła wrażenie, jakby jej krew zamieniła się w lód, przez dłuższą chwilę nie mogła się poruszyć. To był list zastawny. Ojciec pożyczył pieniądze od sklepikarza Pedera Binasena. Osiem talarów.
- Dlaczego to zrobiłeś, tato? Nie mieliśmy przecież długów i byliśmy z tego tacy dumni - szepnęła. Usłyszała, jak gorzko zabrzmiał jej głos, i natychmiast pożałowała tych słów. To prawda, że dług przechodził na następne pokolenia i często spłacano go prze wiele lat, ale przecież ojciec nie mógł wiedzieć, że umrze tak szybko. Zawsze się rozliczał, było to dla niego sprawą honoru.
Nagle Elizabeth uświadomiła sobie sytuację, w jakiej się znalazła: ojciec nie żyje, a ona z Marią odziedziczyły dług. Zaszumiało jej w uszach, zakręciło się w głowie i zemdliło. Osiem talarów. To majątek! Zakryła twarz rękami i wstrzymała oddech. Nie wolno jej płakać. Nie teraz, później też Ne. Nigdy! Opuściła ręce i zrozpaczona wpatrywała się przed siebie.
- Muszę sobie jakoś poradzić - szepnęła ochrypłym głosem.
Nie bardzo jednak potrafiła sobie wyobrazić, jak tego dokona. Zwłaszcza teraz, kiedy spadła na nią odpowiedzialność za Marię.
Tego dnia nie była w stanie zrobić w domu ojca nic więcej. Odrętwiała z rozpaczy zamknęła dom na klucz i wróciła do Heimly. List zastawny ukryła za stanikiem sukni, nie bardzo wiedząc, dlaczego. Może żeby mieć pewność, że nikt go nie znajdzie.
- Jak szybko ci poszło - zdumiała się na jej widok Dorte. W ciepłej kuchni wszyscy domownicy siedzieli przy stole. Na ten widok Elizabeth ścisnęło się serce. Rozmawiali beztrosko. Maria zachichotała, gdy Indianne szepnęła jej coś na ucho. Ogień w palenisku, gałgankowe chodniki na podłodze, obite drewnem ściany - skrajnie odmienna atmosfera od panującej w domu, który właśnie opuściła.
- Może usiądziesz z nami? - zaproponował Jakob i podsunął jej wolne krzesło.
Elizabeth poczuła, że w żołądku burczy jej z głodu, a zapachy syropu, kawy i chleba przyjemnie łaskotały w nozdrza. Mimo to pokręciła głową. Wiedziała, że nie przełknęłaby nawet kęsa.
- Jesteś pewna? - spytała Dorte.
- Tak, przyszłam tylko po dzieci. Mam w domu dużo roboty. - Odchrząknęła i spojrzała na Jakoba. - Jeżeli nie sprawi co to kłopotu, chciałabym cię prosić o pomoc przy uboju bydła taty.
Teść popatrzył na nią zdumiony.
- A dlaczego chcesz je zaszlachtować?
Elizabeth poczuła, że to upokarzające stać tak przed nimi wszystkimi i znosić ich spojrzenia. Ogarnął ją gniew, że Jakob zadał to pytanie.
- Tata miał dług w sklepie, więc muszę poprosić Pedera, żeby kupił mięso. Ale jeśli ci nie pasuje…
- Owszem, pasuje, pomogę ci, daj mi znać, kiedy mam przyjść.
Przy stole zapadła cisza. Maria zebrała ostatnie okruszki i wrzuciła je do ust. Elizabeth chwyciła ją za ramię i ponagliła, zawstydzona jej zachowaniem:
- Chodź już!
Dorte wyszła za nią do sieni.
- Pomogę ci przy uboju - zaproponowała szybko.
- Dziękuję, to miło z twojej strony - odparła Elizabeth i lekko uścisnęła jej rękę. Dorte rozumiała. Dorte wiedziała, jak to jest być biednym.
Elizabeth nie marnowała czasu. Już następnego ranka przeprawiła się przez fiord, żeby porozmawiać z Pederem. Specjalnie wyszła z domu wcześniej, żeby w sklepie nie było jeszcze zbyt wielu ludzi.
- Pochwalony - przywitała się, ale Peder tylko skinął w odpowiedzi, zajęty rozpalaniem ognia w niedużym piecyku.
Długo jeszcze stał odwrócony do niej plecami, choć drewno już się paliło. Robi to celowo, pomyślała. Sprawia mu przyjemność, że może mnie lekceważyć, ale nie pozwolę mu cieszyć się zbyt długo. Na głos zaś powiedziała:
- Tata zaciągnął dług, który masz zapisany w zeszycie. Chciałabym go uregulować.
W tym momencie do sklepu weszło dwóch mężczyzn. Elizabeth poczuła, że serce zamarło jej w piersi.
- A więc chciałabyś spłacić dług - odezwał się nagle Peder. - Jak zamierzasz to zrobić?
Elizabeth postanowiła nie zwracać uwagi na mężczyzn.
- Chcę zaszlachtować zwierzęta, które tata hodował. Dwie owce i dwie kozy.
Peder zerknął na nią i wciągnął ze świstem powietrze, po czym spytał:
- A nie mógłbym dostać ich żywych?
- Trudno byłoby przewieść je łodzią - odparła i usłyszała, że jeden z mężczyzn się roześmiał. Wiedziała, że śmieje się z Pedera.
Sklepikarz schylił się i wyjął zza lady zeszyt. Chce się zemścić, pomyślała Elizabeth i szybko dodała:
- To powinno pokryć dług i zostanie jeszcze trochę pieniędzy.
Peder nie słuchał jej, tylko otworzył zeszyt.
- Mięso z Nymark słynie z tego, że jest żylaste.
- Dziękuję, słyszałam już to - odparła Elizabeth cierpko i odwróciła się plecami. - Są inni kupcy.
Peder poczekał, aż Elizabeth znajdzie się przy drzwiach, po czym się odezwał.
- Zgoda. Wezmę mięso i będziemy kwita.
Chciała zaprotestować z powodu niskiej ceny, ale wiedziała, że nie znajdzie nikogo innego, kto kupiłby taką ilość mięsa. Musiała się zgodzić.
- A więc umowa stoi - rzekła krótko i zamierzała wyjść, ale znów ją zatrzymał.
- Nie zapominaj też, że twój ojciec pożyczył również osiem talarów, żeby spłacić dług w Storvaagen.
A więc dlatego ojciec zaciągnął pożyczkę, pomyślała. Bardziej czuła, niż widziała, utkwione w niej spojrzenia i ogarnęła ją złość. Że też Peder mógł być tak podły! A ona miała o nim takie dobre zdanie, kiedy kupował sklepik.
- Bez obawy. Na pewno zadbasz o to, żebym nie zapomniała - odparła hardo i w tej samej chwili przestraszyła się tego, co powiedziała. Szybko więc dodała: - Dostaniesz te pieniądze za tydzień, licząc od dzisiaj. - Potem skinęła krótko głowa i spokojnie wyszła.
Serce waliło jej w piersi niczym młot parowy, kiedy z powrotem wsiadała do łodzi. Co ja najlepszego zrobiłam? - pomyślała. Przecież nie zdobędę takiej sumy w ciągu tygodnia!
Jakob Dorte pomogli jej przy uboju, tak jak obiecali. Niewiele przy tym mówili i Elizabeth była im za to wdzięczna. Wiedziała, że dla bogatych dni uboju były jak święto - z potrawami z krwi, kiełbasą, puddingiem mięsnym i innymi smakołykami. Ale tutaj to co innego. Szlachtowali zwierzęta z biedy i sami nie spróbują nawet kęsa.
Kiedy skończyli, obora zrobiła się pusta. Boksy zdawały się drwić z Elizabeth. Został tylko zapach krwi i wnętrzności, pomieszany z zapachem nawozu i siana. Postanowiła, że posprząta tu najszybciej, jak się da, i dobrze zamknęła za sobą drzwi.
Mijał tydzień i Elizabeth musiała wyruszyć do Storvika. Mięsko skruszało, a ona zdążyła zebrać siły na to, co ją czekało. Najchętniej popłynęłaby sama, ale nie poradziłaby sobie z tak dużym ładunkiem. Poprosiła więc o pomoc teścia.
Jakob wziął swoją łódź, załadował ją po brzegi i zasiadł do wioseł. Odnoga fiordu nigdy nie wydawała się Elizabeth tak mała. To z powodu zdenerwowania, uświadomiła sobie.
Peder wyszedł im na spotkanie aż na brzeg. A więc nas obserwował, pomyślała Elizabeth, wyciągając łódź na ląd. Ciągnęła z taką siłą, aż pociemniało jej w oczach, ale chciała pokazać, że łatwo się nie poddaje. I wiedziała, że Peder to zauważył.
Mimo to, kiedy już wszystko wyładowali i został z Elizabeth sam na sam, nie mógł powstrzymać się od uwagi:
- Nie zapomnij o reszcie długu.
- Do pełnego tygodnia brakuje jeszcze jednego dnia - uświadomiła zarozumialcowi. - Dotrzymuję obietnic, już mówiła, jutro będziesz miał pieniądze w garści.
Nogi trzęsły się pod nią, kiedy schodziła na dół ku łodzi. Wiele ją kosztowało, żeby utrzymać plecy wyprostowane, ale się udało.
- Czy jeszcze czegoś od ciebie chce? - spytał Jakob, zanim odpłynęli.
- Nie, tylko podziękował za to, że dobiliśmy targu - skłamała i chwyciła za wiosła.
Gdyby tylko mogła się zwierzyć ze swego kłopotu, westchnęła w duchu. Mocno wiało i wiatr rozpryskiwał na jej twarzy kropelki słonej wody. Nie wiedziała, czy to morska woda, czyracznej łzy cieknące po jej policzkach.
Jutro Peder Binasen powinien dostać swoje pieniądze. Powinna dotrzymać obietnicy.
Noc upłynęła jej na niekończącej się wędrówce po kuchni. Kiedy dziewczynki poszły spać, odczekała chwilę, aż usłyszy ich równy oddech, po czym wstała, pewna, że i tak nie zmruży oka. Jak mogłaby zasnąć? Jeśli Peder nie dostanie jutro pieniędzy, wyśle do niej lensmana. Co prawda nie groził jej, ale wiedziała, że już postępował tak z innymi. W takich przypadkach lensman zabierał wszystko, co było do zarekwirowania, niezależnie od wielkości długu. Zarówno zwierzęta, jak i sprzęt - wszystko od chodaków po bieliznę i filiżanki z utrąconymi uszkami.
Pomyślała o żebraczce, wędrującej od zagrody do zagrody. Zawsze gdy do nich zapukała, matka dawała jej co nieco z ich skromnych zapasów. Zdarzało się, że kobieta spędzała u nich noc albo dwie na podłodze przy palenisku. Dorośli powiadali, że lensman zabrał jej wszystko, co miała, i teraz żyła z tego, co wyżebrała.
Elizabeth niewiele wtedy z tego rozumiała, ale później słyszała inne podobne historie. Wiedziała, że najgorszy los spotkał tych, którzy mieli dzieci. Biedne dzieciaki nieraz musiały biegać bez butów lub bez ubrania. Biedakom zabierano narzędzia rolnicze i łodzie, toteż - żeby nie umrzeć z głodu - nędzarze tacy musieli iść na żebry albo żyć na cudzej łasce. Elizabeth zdumiewały te historie. Wiele z przedmiotów, które zabierano dłużnikom, nie miało dużej wartości. Czy urzędnicy robili to tylko po to, żeby upodlić ludzi? Żeby pokazać, kto ma władzę?
Na myśl o tym, że mogłaby stracić dom i gospodarstwo, przebiegł ją zimny dreszcz. To własność jej i Jena, którą powinna odziedziczyć Ane.
Napaliła dobrze w palenisku, a godziny mijały. Zrobiła sobie herbatę, ale nie była w stanie jej wypić; po kilku łykach dostała mdłości, więc ją wylała. Usiadła na pryczy, wpatrując się w okno. Tymczasem zaczęło świtać i na poddaszu zaczęły się budzić dziewczynki.
Obrządziła zwierzęta w oborze. Kozie chyba coś dolega, pomyślała. Nie dała ni kropli mleka, ale zwierzęta o tej porze roku były takie wychudzone, że to nic dziwnego. Elizabeth przeniosła od ojca całe siano, lecz musiała je oszczędzać, żeby starczyło do lata. Nawet gdyby zaszlachtowała własne zwierzęta, nie zdołałaby spłacić długu. A co by im potem pozostało? Zagłodzić się na śmierć?
Głowa rozbolała ją tak bardzo, że aż dostała mdłości; każdy ruch powodował dudnienie w okolicy czoła. Weszła do spiżarni. Na półkach było prawie pusto; leżał tam tylko jeden podpłomyk, który dostała od Jakoba, i odrobina mąki. Starczy na dzień albo dwa, w każdym razie dla dzieci, stwierdziła i zabrała jedzenie do kuchni.
- Dzisiaj będzie polewka na wodzie - powiedziała do Marii. - Koza nie dała mleka.
- To nic - odparła siostra, ale Elizabeth poznała po jej głosie, że skłamała.
- Chcę mleka - zawołała Ane. - I cukier!
- Nie ma mleka - oznajmiła Elizabeth. - I koniec tych wrzasków. Boli mnie głowa.
Maria nakryła dla trzech osób, ale Elizabeth wymówiła się, że nie jest głodna z powodu bólu głowy, i przegryzła tylko kawałek podpłomyka. Miała nadzieję, że siostra jej uwierzyła. Spróbuję później zarzuć wędkę, może uda jej się złowić coś na obiad. Ostatnio jednak ryby słabo brały. Maria twierdziła, że znudziły im się robaki, i wolałyby coś lepszego na przynętę, na przykład śledzie. Elizabeth nie potrafiła śmiać się z tego żarciku, bo w domu nie było nawet śledzi. Sieci Jensa oddała Jakobowi, których ich potrzebował.
Mdłości dokuczały jej coraz bardziej; musiała nagle wyjść i zwymiotować. Od kilku dni prawie nie jadła, więc zwróciła jedynie kawałki podpłomyka zmieszane z żółcią.
Pozostało już tylko jedno, pomyślała i zataczając się, wróciła do domu.
- Mario, pobiegnij do Jakoba i poproś go, żeby przyszedł.
- Czy ma sprowadzić do ciebie doktora? - spytała siostra poważnie, a w jej oczach malował się strach.
- Nie, powiedz, że jeden z boksów w oborze jest zniszczony. Niech przyjdzie i zobaczy, czy będzie mógł go naprawić.
Maria ochoczo skinęła głową.
- Czy mogę potem zostać u Indianne? - poprosiła.
- Tak - przytaknęła Elizabeth bezwiednie. Myślami była zupełnie gdzie indziej.
Stała na środku kuchni, kiedy przyszedł Jakob. Ucieszyła się na jego widok.
- Dzień dobry, Elizabeth. Maria mówiła, że potrzebujesz pomocy przy naprawie boksu.
- To był tylko pretekst, żeby z tobą porozmawiać na osobności - wyjaśniła. - Siadaj, proszę.
Zawahał się, ale usiadł. Elizabeth chodziła tam i z powrotem zaciskając zimne, jakby pozbawione czucia dłonie.
- Czy coś się stało? - spytał Jakob niepewnie i zmarszczył krzaczaste brwi.
- Tak, chyba tak - odparła. Zatrzymała się. - Nie jest mi łatwo o tym mówić, możesz mi wierzyć.
- Po prostu powiedz, o co chodzi, Elizabeth. Czy nie byliśmy dotąd przyjaciółmi i nie żyliśmy w zgodzie? - spytał z uśmiechem.
Zawsze lubiła ten jego dobry uśmiech. Dodawał jej odwagi.
- Okazało się, że tata zaciągnął dług u Pedera, żeby spłacić pożyczkę w Storvaagen. - Zamilkła na moment, żeby sprawdzić reakcję Jakoba, ale on tylko patrzył na nią wyczekująco.
- Znalazłam to. - Podała mu papier. - Był winien osiem talarów, oprócz tego, co Peder zapisał w zeszycie.
Jakob poruszał wargami, czytając szybko treść dokumentu. Potem podniósł wzrok i rzekł spokojnie.
- Nie powinnaś go za to winić, Elizabeth. Ktoś ukradł jego sieci, kiedy wypłynął na połów. Musiał kupić owe i dlatego pożyczył pieniądze, prawdę mówiąc, kupił używane, a resztę wydał na jedzenie. Wiesz, twój ojciec był dumny, nie chciał niczego od nas przyjąć, wolał radzić sobie sam.
Elizabeth przytaknęła.
- Wiem o tym, też taka jestem. Nie chcę zalegać z długiem, ale nie mam pieniędzy, żeby zwrócić Pederowi.
- Chyba się nie upiera, żebyś spłaciła wszystko od razu? - spytał Jakob.
- Niestety tak, i to moja wina - przyznała i ciężko opadła na krzesło. - trochę się zagalopowałam któregoś dnia, gdy Peder zachował się… nieładnie. Obiecałam, że dostanie pieniądze w ciągu tygodnia.
- Kiedy to było? - zapytał.
- Dziś mija tydzień.
Mówiąc to, nie potrafiła spojrzeć teściowi w oczy, tylko wpatrywała się w deski podłogi. W kuchni zrobiło się cicho, tak cicho, że słyszała oddech Jakoba. W końcu podniosła wzrok.
- Muszę cię prosić o pożyczkę, Jakobie - wykrztusiła, a jej głos brzmiał cienko i obco. Czuła się podle, żebrząc w ten sposób, i obiecała sobie, że robi to po raz ostatni. Już nigdy o nic nie poprosi Jakoba. Żeby tylko załatwić tę jedną sprawę!
Jego milczenie zdawało się większą udręką niż prośba o pożyczkę. Próbowała wyczytać coś w jego oczach, ale one niczego nie zdradzały - były brązowe i ciepłe jak zawsze.
- Nie - powiedział w końcu. - Nie pożyczę ci tych pieniędzy.
Odpowiedź spadła na nią jak grom. Elizabeth nie wiedziała, co robić, i tylko wpatrywała się w teścia zaskoczona. Po chwili gwałtownie wstała i rzekła drżącym głosem:
- W takim razie przepraszam, że w ogóle o tym wspomniałam. Muszę cię prosić żebyś opuścił mój dom. Chcę być sama.
- Nie zrozum mnie źle, Elizabeth - zaczął Jakob spokojnie, nawet nie zamierzając wstać. - Jeżeli pożyczysz ode mnie te pieniądze, nigdy nie będziesz wolna. Nie przyjęłabyś ich również w prezencie, jeśli dobrze cię znam.
- To prawda, niczego bym nie wzięła - przyznała cicho, czując dławienie w gardle, które rosło z każdą chwilą. Jeżeli mnie teraz o coś spyta, nie wiem czy dam radę odpowiedzieć, żeby się nie rozpłakać, pomyślała. Dlatego wstrzymała oddech, aż dławienie ustało.
- Chciałbym kupić gospodarstwo twojego ojca za osiem talarów - zaproponował ze zdumienia.
- To za mało - odparła. - To dom mojego dzieciństwa i… - Głos jej się załamał i zamilkła.
- Wiem, Elizabeth, ale możemy spisać umowę. Jeśli przyniesiesz coś do pisania, to zagwarantuję ci na papierze, że w każdej chwili będziesz mogła odkupić gospodarstwo. I że nie sprzedam go nikomu innemu oprócz ciebie.
Upłynęło trochę czasu, zanim zrozumiała sens tych słów. Wtedy jej po policzkach popłynęły długo powstrzymywane łzy. Uśmiechnęła się, drżąc, i otarła dłonią mokrą twarz.
- Nie ma takiego drugiego jak ty, Jakobie - wyznała.
Kiedy spisali umowę, Jakob odczytał na głos jej treść:
Dalen, dwudziestego października 1874 roku
W dniu dzisiejszym Elizabeth Andersdatter- Rask zawarła umowę z Jakobem Myranem. Niniejszym wyżej wymieniona sprzedaje gospodarstwo ojca za 8 talarów (słownie: osiem talarów) wyżej wymienionemu Kupującemu.
W umowie zastrzega się, że Jakob Myran nie ma prawa sprzedać gospodarstwa innej osobie, lecz ma o nie dbać i należycie je pielęgnować. W przeciwnym razie zapłaci Sprzedającej karę na pokrycie powstałych szkód. Elizabeth Andersdatter - Rask ma prawo odkupić gospodarstwo w każdym czasie za tę samą kwotę.
Na koniec przeczytał tę część, która Elizabeth podobała się najbardziej i co sama wymyśliła, a Jakob natychmiast zapisał:
Zgodnie z życzeniem Elizabeth w domu może zamieszkać Mathilde Hansdatter, nie ponosząc żadnych opłat, i mieszkać w nim, dopóki Elizabeth nie postanowi inaczej.
Elizabeth Andersdatter- Rask
Jakob Myran
- Czy tak będzie dobrze? - spytał i podał jej kartkę.
- Tak, przecież podpisałam - odparła.
- No, to dobrze tego pilnuj - poradził. Jeżeli chcesz, mogę się postarać o kilku świadków, żeby też się podpisali.
- To sprawa między tobą i mną - stwierdziła stanowczo i uścisnęła teściowi rękę na przypieczętowanie umowy.
- Jeżeli pójdziesz ze mną, to od razu dam ci pieniądze.
- Dobrze. Natychmiast popłynę do Pedera - postanowiła, czując się nieskończenie lekka i szczęśliwa. Miała wrażenie, jak gdyby na całym świecie nie było więcej żadnych zmartwień.
Kiedy przeprawiła się przez fiord, nadal wypełniało ją uczucie szczęścia, sprawa zawarcia umowy miała pozostać między nią i Jakobem, od razu jednak zaproponowali Mathilde, żeby zamieszkała w Nymark, nie wdając się w szczegóły.
- Elizabeth nie musi korzystać z dwóch domów - powiedział Jakob. - Dlaczego mogłaby ci wynająć ten po ojcu, jeśli chcesz.
Biedna służąca wyglądała tak, jakby się miała rozpłakać.
- Wyrzucacie mnie? - spytała zdławionym głosem.
- Ależ skąd! Zostaniesz tu, dopóki Fredrik będzie cię potrzebował, a potem możesz się przenieść do Nymark i tam pracować dalej jako służąca. Jeżeli chcesz, oczywiście.
- Ale czym zapłacę? - zmartwiła się Mathilde.
- Nie musisz nic płacić - uspokoiła ją Elizabeth. - Dom nie powinien stać pusty, dlatego chciałabym, żebyś o niego dbała.
Chyba do końca życia Elizabeth nie zapomni wyrazu twarzy Mathilde, która rozpromieniła się w szerokim uśmiechu, a następnie rzuciła się jej na szyję i mocno ją uściskała.
- Jesteście najmilszymi ludźmi, jakich znam! - zawołała szczęśliwa. Potem wzięła Jakoba za rękę i długo ściskała, rumieniąc się z radości i podekscytowania.
Elizabeth nie miała serca powiedzieć dziewczynie, że być może kiedyś jej samej będzie potrzebny ten dom. Na razie jednak nie wiązała z nim żadnych planów, więc mogła to przemilczeć.
Wreszcie łódź zaszurała o kamienie na brzegu. Elizabeth szkoda było czasu na jej uwiązanie, tak bardzo jej się spieszyło, żeby oddać Pederowi pieniądze. W połowie drogi jednak się zatrzymała, żeby wyrównać oddech. Szybko sprawdziła, czy włosy są gładko ułożone pod chustką i czy na spódnicy przypadkiem nie ma plam, po czym spokojnym już krokiem pokonała ostatni odcinek drogi do sklepiku.
Ku jej radości w środku było dużo ludzi. Większość z nich przyszła tu, żeby posłuchać nowin, jak się domyśliła, ponieważ Peder nie stał za ladą. Bez pośpiechu rozejrzała się, poluźniła chustę przy szyi, następnie skinęła głową na prawo i lewo, uśmiechając się do wszystkich. Sklepikarz udawał, że nie zwraca na nią uwagi, ale spostrzegła, że ukradkiem na nią spogląda. Obejrzała dokładnie parę skórzanych butów zimowych, potem przeszła dalej, zerknęła na czerpaki do wody i demonstracyjnie wsadziła palec do beczułki z syropem.
- Kupujesz coś? - spytał Peder opryskliwie.
- Chcę najpierw sprawdzić, czy syrop jest dobry, zanim się zdecyduje - odparła z uśmiechem.
Peder poczerwieniał.
- Chyba wezmę… - Włożyła palec do syropu jeszcze raz, mlasnęła o pokręciła głową. - Nie, nie dzisiaj.
- W takim razie muszę cię prosić, żebyś wyszła i wróciła wtedy, kiedy będziesz mogła oddać mi pieniądze, które jesteś winna.
- Zaraz dostaniesz wszystko co do grosza - odparła i utkwiła w nim wzrok. - Jego twarz zmieniła barwę na purpurową, a oczy się rozszerzyły.
- Źle się czujesz? - spytała niewinnie. - Wyglądasz jakoś dziwnie… Może powinieneś usiąść?
- Dziękuję, postoję - rzucił krótko.
Za plecami Elizabeth zrobiło się całkiem cicho. Domyśliła się, że zebrani przysłuchują się tej rozmowie. To dla nich rozrywka, będę o tym rozmawiać we wsi przez wiele lat.
- Proszę mi wypisać pokwitowanie zwrotu pieniędzy - rzekła.
Peder wyjął chusteczkę i wytarł błyszczącą łysinę.
- Najpierw muszę je dostać - zażądał.
Nie odpowiedziała od razu, lecz wpatrywała się w niego uporczywie, aż musiał umknąć wzrokiem.
- Ja dotrzymuję obietnic. Zawsze! - oznajmiła i wyjęła sakiewkę. - mam tu osiem talarów w srebrze - oświadczyła głośno. - Wszystko, co tata od ciebie pożyczył, ponieważ ukradziono mu sieci i musiał kupić nowe. - Wiedziała, że niepotrzebnie dodała ostatnie zdanie, ale sprawiło jej to przyjemność. To dla ojca pewnego rodzaju zadośćuczynienie, że wszyscy, którzy tu stali, usłyszeli, dlaczego musiał zaciągnąć dług.
Peder burknął coś niezrozumiale, po czym wyjął kartkę, atrament i pióro. Elizabeth przezwyciężyła pokusę, żeby się odwrócić i popatrzeć na ludzi stojących z tyłu. Nawet jeśli nie miała takiej książkowej wiedzy jak Peder, to na pewno przeszła szkołę życia. Wiele przekazali jej rodzice. Nauczyli ją być dumną i regulować własne długi.
Peder podsunął jej kartkę i Elizabeth szybko przebiegła wzrokiem tekst - pokwitowanie, że spłaciła całą kwotę pożyczki z datą i podpisem sklepikarza. Pewną ręką wpisała swoje nazwisko i podała Pederowi dłoń.
- Dziękuję i do widzenia - powiedziała bezbarwnie i przecisnęła się do wyjścia obok beczułki z syropem. Pamiętała o tym, żeby uśmiechać się promiennie do wszystkich, którzy zebrali się w sklepie. Dobrze było móc wyjść z podniesioną głową.
W drodze powrotnej do domu czuła się tak zadowolona i szczęśliwa, że odchyliła głowę do tyłu i roześmiała się w głos.
- To by się tacie spodobało! Zawołała do mew, które fruwały w górze. Tak, pomyślała, najpierw by się przeraził, a potem śmiał na całe gardło razem z nią. Taki właśnie był.
Wprost rozsadzała ją radość, od razu więc musiała się nią podzielić z Jakobem, kiedy wstąpiła do teścia, żeby odebrać dziewczynki.
- Szkoda, że go nie widziałeś - roześmiała się cicho, żeby nikt w kuchni jej nie usłyszał. - Peder poczerwieniał jak burak, a oczy wyszły mu z orbit, kiedy położyłam pieniądze na ladzie.
Nagle na powrót spoważniała i zerknęła na Jakoba.
- To dzięki tobie mogłam to zrobić, Jakobie.
- Nie mówmy o tym - odparł z rozwagą. - Zdobyłem przecież porządne gospodarstwo - dodał i zachichotał pod nosem.
Nikt inny nie zgodziłby się zawrzeć takiej umowy, pomyślała Elizabeth, wracając pod górę do Dalen razem z Ane i Marią. Oby mogła mu się kiedyś odwdzięczyć; pokazać, jak bardzo go ceni!
Rozdzieliła dokładnie mąkę na wieczorną polewkę między Marię i Ane. Sama tego dnia zjadła niewiele. Na jutrzejsze śniadanie dla dzieci prawie nie zostało już mąki, ale będzie się tym martwić, gdy przyjdzie pora. Teraz chciała tylko napawać się radością, że dług został spłacony.
- Idę do Obry - oznajmiła dziewczynkom, kiedy zjadły. - Przyszykujcie się do spania - dodała i narzuciła roboczy kubrak.
Odwiesiła lampę i poczekała, aż oczy przywykną do ciemności. Wtedy zauważyła, że koza leży w boksie. W dwóch susach znalazła się obok niej.
- Co ci jest? - spytała i poklepała zwierzę po szyi. Głos jej drżał, ale starała się nie dopuszczać do siebie strachu. Rozsądek podpowiadał jej, że kozie coś dolega, lecz mimo to wstała i powiedziała, starając się, by jej głos zabrzmiał dziarsko: - Pewnie po postu jesteś głodna. - Przyniosła dużą wiązkę siana i położyła przed kozą, ale zwierzę nawet się nie ruszyło. Tylko nie choruj, poprosiła w duchu. Proszę cię! Nie rob tego. Mnie. Dzieciom… Dotknęła wymiona kozy. Było twarde.
Serce w niej zamarło. Ciężkim krokiem wróciła do domu.
- Już skończyłaś? - spytała Maria i spojrzała na siostrę wielkimi oczami.
- Nie, muszę zrobić kozie ciepły okład.
- Dlaczego? Jest chora?
- Tak, ma zapalenie wymienia.
W izbie zapadła zupełnie cisza, a po chwili Maria spytała zniżonym, drżącym głosem:
- Stracie je?
Elizabeth przypomniała sobie, że kiedyś jedna z owiec zachorowała na zapalenie wymienia, kiedy wypędzili owce na pastwiska. Nie zauważyli tego w porę i wdała się gangrena. Wymię odpadło, owca musiała potwornie cierpieć, zanim zdechła. Maria zapamiętała to, mimo że była wtedy bardzo mała.
- Naturalne, że go nie straci - odparła szybko Elizabeth, szukając szmat.
- Skąd możesz wiedzieć?
- Po prostu wiem - skłamała ostrym tonem. - Ciepły okład z mąki i wody na pewno pomoże - dodała trochę łagodniej.
- A nie mogłabyś wypróbować jakichś swoich ziół? - dopytywała Maria.
- Nie, to jest najlepsze. Nie znam innego sposobu zapewniła Elizabeth. - Weź Ane i kładźcie się spać.
- Chcę mleka! - rozpłakała się Ane, a Elizabeth aż się serce ścisnęło.
- Nie mamy teraz mleka. Napijcie się wody.
- Nie możesz pożyczyć trochę od Dorte i Jakoba? - spytała Maria ostrożnie.
- Mogę. Pójdę do nich jutro rano, ale teraz idźcie już do łóżka. Obie.
Odczekała, aż znalazły się pod kołdrą, a potem poszła do nich na górę, żeby powiedzieć im dobranoc.
- Jeszcze jesteś na nas zła? - zapytała Maria.
- Nie, nie jestem zła, tylko strasznie zmęczona. I denerwuję się, że koza jest chora. Ale zaraz zrobię jej okład. Ciepły roztwór z mąki i wodą wyciągnie zapalenie i jutro wszystko będzie w porządku, jestem tego pewna. A teraz śpijcie dobrze, jedna i druga. - Pocałowała je w policzki i zeszła na dół.
Niełatwo było obwiązać kozie wymiona, ale w końcu się udało. Jeżeli zwierzę poleży teraz spokojnie, to śniadaniem dla Marii i Ane. Zużyła na okład całą mąkę, jaką miały.
Wróciła do domu i osunęła się na podłogę przy palenisku. Ogień pomógł rozluźnić napięte mięśnie pleców i sprawił, że poczuła się senna. Jak to dobrze zamknąć oczy i zapomnieć na chwilę o wszystkich kłopotach, pomyślała. Tylko trochę odpocznie i zaraz pójdzie do obory zobaczyć, jak się czuje koza.
Musiała się zdrzemnąć, bo wydawało jej się, że obudził ją jakiś dźwięk, ale kiedy oszołomiona rozejrzała się dokoła, nic niezwykłego nie zauważyła, a w izbie panowała zupełna cisza. Ogień w palenisku już dawno zgasł. Nogi jej zdrętwiały, plecy zesztywniały. Bolały. Otrząsnęła się i szczelnie otuliła kubrakiem. Podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Było ciemno, ale wiedziała, że to już ranek. Dziewczynki zaraz się obudzą.
Rozpaliła w palenisku i upewniona, że ogień dobrze się pali, znów wyszła do obory. Kiedy otwierała drzwi, przemknęła jej przez głowę myśl: coś jest nie tak!
Na szczęście koza wstała. Elizabeth dotknęła jej wymiona i poczuła, że zmiękło. Nabrała pewności, że zwierzę wyzdrowieje.
- Teraz musisz coś zjeść, żebyś nabrała sił - szepnęła i podała kozie trochę siana. Uśmiechnęła się blado, kiedy zwierzę chwyciło zębami jedzenie. - Pamiętaj, że twoje pożywne mleko utrzymuje dzieci przy życiu.
Gdzieś w tyle głowy znów odezwał się sygnał, że coś jest nie tak. Nagle uświadomiła sobie, co to takiego. Kiedy wychodziła z obory wieczorem, zamknęła drzwi na haczyk, jak zwykle. Dziś rano jednak haczyk zwisał luźno. Zesztywniała i poczuła, że włosy jeżą jej się na karku. Szybko wyprostowała się i rozejrzała dokoła. Nagle krew jej zastygła w żyłach, bo napotkała dzikie spojrzenie Esaiaa - zbiega, którego pomogła ująć i wsadzić do więzienia. Jak mu się udało stamtąd wydostać? Stała jak sparaliżowana i tylko na niego patrzyła.
Śmiał się drwiąco, pochodząc coraz bliżej.
- Myślała, że się mnie pozbyłaś? - zarechotał. - Na pewno się zastanawiasz, jakim cudem uciekłem. Nikomu dotąd nie udało się zbiec z więzienia w Kabelvaag. Mnie też, aż do tej pory. Ale naczelnik więzienia postanowił przywieźć mnie do Christianii, rozumiesz, i wtedy prysnąłem.
Roześmiał się znowu. Elizabeth miała tak sucho w ustach, że nie mogła przełknąć śliny.
- Dotrzymałem obietnicy. Powiedziałem, że wrócę, żeby się zemścić. I oto jestem!
Podniósł ramię i Elizabeth dostrzegła błysk ostrza siekiery. A więc taki będzie mój koniec, przemknęło jej przez myśl. Zamknęła oczy, przygotowana na to, co miało nastąpić.
Przez kilka sekund było zupełnie cicho, po czym usłyszała świst tuż obok ucha, a potem trzask. Powoli otworzyła oczy i ujrzała siekierę wbitą w ścianę. Esaias śmiał się złym, piskliwym śmiechem.
- Myślałaś, że się tak łatwo wywiniesz? - warknął.
Nie była w stanie odpowiedzieć, patrzyła tylko na niego nieruchomo, a w jej głowie kołatała jedna myśl: jeszcze żyję!
Nagle pociągnął ją i rzucił na twarde, mocne udeptane klepisko.
- Dziwka! - syknął i splunął na nią.
Elizabeth na kilka sekund zamknęła oczy, starając się zebrać siły, żeby wstać. Wtedy zamachnął się nogą. Twarda drewniana podeszwa chodaka trafiła ją niczym cios pałka. Poczuła w boku gorący, pulsujący ból i pomyślała, że pewnie ma złamane żebro. Osłoniła ręką bolące miejsce i jęknęła cicho.
Esaias znów się roześmiał. Moje cierpienie sprawia mu przyjemność, uświadomiła sobie Elizabeth.
- Czołgaj się! - rozkazał.
Elizabeth ani drgnęła.
- Czołgaj się! - powtórzył i kopnął ją w biodro. Tym razem była na to przygotowana i udało jej się zrobić nieznaczny unik, dzięki czemu uderzenie mniej zabolało. Nie miała odwagi mu się sprzeciwić, więc zaczęła się czołgać. Ten człowiek był szalony; wiedziała, że naprawdę chce ją zabić. Co by się wtedy stało z dziewczynkami, które czekały na nią w domu? - pomyślała, czołgając się w kółko wśród zwierzęcych odchodów. Upokorzenie wydawało się gorsze niż ból i kopniaki. Zacisnęła zęby, żeby się nie rozpłakać.
Niespodziewanie Esaias chwycił ją za włosy i pociągnął w górę.
- Jesteś sama w domu? - spytał i nagle spoważniał.
- Tak. - Miała nadzieję, że nie zwrócił uwagi, jak szybko odpowiadała. Zbyt szybko. Myślała tylko o jednym: nie wolno mu się zbliżyć do dzieci.
- A gdzie jest twoja córka? - zapytał, dmuchając jej prosto w twarz. Poczuła ten sam cuchnący oddech, który tak dobrze pamiętała.
- W Heimly - odparła. - W tym największym gospodarstwie na dole.
Pociągnął ją mocniej za włosy, aż musiała stanąć na czubkach palców. Dopiero wtedy trochę popuścił.
- Dawaj ręce! - warknął.
Zrobiła, jak kazał, i podała mu lewą rękę, prawą trzymając w fałdach spódnicy. Wolną dłonią rozwiązał sobie chustę przy szyi, chichocząc przy tym piskliwym, nieprzyjemnym śmiechem.
- Ale jestem sprytny - pochwalił siebie. - Teraz pójdziemy razem do domu i tam dopiero ci się dostanie, zanim… - urwał, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami, po czym wyszeptał ostatnie słowo: - … umrzesz!
Elizabeth krzyknęła z przerażenia, ale zaraz na powrót zagryzła zęby. Esaias puścił jej włosy, żeby związać chustkę wokół jej nadgarstka.
- No, teraz druga ręka! - rozkazał.
Nadszedł czas. Elizabeth zaciskała dłoń na kamieniu, który podniosła z klepiska, kiedy się czołgała. Zwykle używała go do blokowania drzwi, ale teraz - ciepły i ciężki - spoczywał w jej ręce. Szybko obróciła się i z całej siły uderzyła. Ne traciła czas, żeby sprawdzić, gdzie tyrała, tylko jednym susem wypadła z obory. Usłyszała, że Esaias jęknął i padł na ziemię. Potem jeszcze dobiegło ją przekleństwo. A zatem żyje, pomyślała, ale cios go na chwilę zatrzyma. Tymczasem ona musi uciekać jak najdalej od domu, gdzie zostały dziewczynki, zanim ten drań pogna za nią.
Pobiegła w stronę rumowiska skalnego. Może uda jej się ukryć między wielkimi głazami, w każdym razie na jakiś czas. Wolała teraz nie myśleć, co będzie później. Najważniejsze, żeby ratować siebie i dziewczynki.
Kilka dni temu spadł śnieg, ale deszcz już go stopił.
„Tak bym chciała, żeby święta były białe”, powiedziała wtedy Maria, a ona zgodziła się z siostrą. Teraz dziękowała Bogu, że oczyścił ziemię, bo nie było widać żadnych śladów.
Spodziewała się, że usłyszy za sobą oddech Esaiasa i lada chwila poczuje jego twardą rękę na ramieniu, ale poza własnym przyśpieszonym oddechem nie słyszała nic. Szybko obejrzała się przez ramię i stwierdziła, że bandyta nie pobiegł za nią. Ulga, której na moment doznała, przeszła w lodowaty strach. A jeśli Esaia wtargnął do domu? Albo może dzieci wyszły na podwórze i je zobaczył? Zastanowiła się, czy nie powinna zawrócić i ostrożnie podejść do zagrody, żeby sprawdzić, czy ten szaleniec tam jest. A jeżeli się zaczaił, żeby ją złapać?
Postanowiła, że zaryzykuje ze względu na dzieci.
Niepewnie zaczęła wracać. Chodaki z każdym krokiem zapadły się w mokrą ziemię i nabierały wody. Pończochy całkiem przemokły. Elizabeth trzęsła się z zimna; bała się, że długo tak nie wytrzyma. Podniosła oczy i wtedy go zobaczyła. Zataczając się, wyszedł zza obory, oparł o ścianę, jak gdyby chciał zebrać siły, i ruszył w jej stronę. Na moment znieruchomiał że strachu; nie sądziła, że Esaias potrafi tak szybko się poruszać. Pochylony, rzucił się przed siebie, nie odrywając od niej wzroku. Miał tylko jeden cel: zabić ją!
Elizabeth błyskawicznie się odwróciła, zebrała spódnicę i pobiegła tak szybko, jak tylko nogi zdołały ją unieść. Przeskakiwał przez pagórki, strumyki i kamienie, aż znalazła się w niewielkiej kotlinie. Wiedziała, że na chwilę zniknęła Esaiasowi z oczu. Którędy będzie bliżej do rumowiska: na prawo czy na lewo? Musiała szybko wybrać. Pobiegła w lewo i pokonała jeszcze kawałek. Nagle zgubiła jeden z chodaków. Zostaw, niech leży - podpowiadał jej wewnętrzny głos. Nie rób tego, bo Esaias go znajdzie i wpadnie na ślad. Poza tym jeszcze przemokniesz i zmarzniesz - podpowiadał inny. Wiedziała, że jeśli wróci to but, straci drogocenne sekundy, ale czy miała inny wybór? Rzuciła się z powrotem i wsunęła chodak na nogę. Wtedy zobaczyła Esaiasa, który wyłonił się zza wzgórza. Roześmiał się ochryple, z triumfem, i rzucił za nią.
Jakże się różnił od biblijnego patriarchy Izajasza, którego nosił imię, pomyślała. Był mordercą, bestią przepełnioną żądzą zemsty. Elizabeth brakowało w płucach powietrza, a ból w boku palił jak ogień. Jeszcze trochę. Został jeszcze kawałeczek, zaraz dobiegniesz do rumowiska i odpoczniesz, pocieszała się. Wytrzymaj ze względu na dziewczynki! - nakazywała sobie. Wpadła z impetem między skały, nie patrząc, gdzie stawiała stopy. Skręciła kostkę, kiedy poślizgnęła się na śliskim kamieniu, i otarła kolano. Ale to nie miało znaczenia, bo nareszcie była u celu. Ukryje się między głazami, przynajmniej na jakiś czas.
Trzeba wyrównać oddech, pomyślała. Znalazła niewielką rozpadlinę w skale i wcisnęła się w nią tak głęboko, jak tylko mogła. Woda ściekała z nagiej skały i ze słabym odgłosem „plump” spadała na ziemię. Elizabeth przez moment zatrwożyła się, że Esaias usłyszy to, spojrzy w tę stronę i znajdzie ją. Zaraz jednak odrzuciła tę myśl. Ostrożnie ucisnęła żebra. Bolały, ale chyba nie były złamane, bo przecież nie mogłaby się ruszać. Oddychała już trochę spokojniej, ale gardło wciąż miała suche jak piach.
Wyciągnęła język wciągnęła do ust kilka kropel wody. Kapanie ustało. Jeśli prześladowca znalazł się w pobliżu i nasłuchiwał, nagła cisza mogła zwrócić jego uwagę. W tym momencie Elizabeth usłyszała toczący się kamień, zastygła w bezruchu i zamieniła się w słuch. Wiatr szumiał, jakaś mewa zaskrzeczała, krople kapały w kałużę, poza tym było cicho.
Poczuła, że jej mięsnie nieco się rozluźniły. Chciała napić się więcej, gdy nagle dobiegł ją głośny śmiech Esaiasa. Nie potrafiła ocenić, z jak daleka dochodził, bo wśród głazów niosło się echo.
- Widzę cię, Elizabeth, możesz już wyjść! - zawołał. Słowa odbijały się między skalnymi blokami.
Wstrzymała oddech i czekała, aż Esaiaa się pokaże, ale się nie pojawił próbuje mnie tylko oszukać, pomyślała i bezgłośnie wypuściła powietrze z ust. Wtedy znowu ryknął:
- Albo wyjdziesz dobrowolnie, albo usiądę tu i będę na ciebie czekał! Sama wybieraj, mam dużo czasu.
Czy naprawdę wie, gdzie jestem? - pomyślała w panice. To do niego podobne, że będzie kazał mi czekać w nieskończoność, ale jeśli sądzi, że dobrowolnie się poddam, to bardzo się myli. Nie wyjdę, nawet gdybym musiała tkwić tu tak długi, aż porosnę mchem!
To postanowienie pomogło jej odzyskać nieco odwagi.
Serce się uspokoiło. Wokół panowała złowieszcza cisza. Gdzie on był? Co knuł? Cisza niepokoiła Elizabeth, ale zarazem wzmagała jej ciekawość. Kusiło ją, żeby wyjrzeć z kryjówki.
Nie miała pojęcia, jak długo już tak stała, ale nogi jej zdrętwiały i bolał każdy mięsień. Gdyby tylko znalazło się tu trochę miejsca, żeby usiąść na chwilę albo chociaż zmienić pozycję, pomyślała, próbując się nieco obrócić. Ale szczelina była wąska i pozwalała jedynie wbić się w nią klinem.
Nagle Elizabeth ponownie usłyszała głos Esaiasa; zdawało jej się, że tym razem rozległ się bliżej.
- Elizabeth - przekonywał przymilnie. - Wyjdź, nie zrobię ci nic złego, uwierz mi. Przecież żartowałem!
Miała ochotę krzyknąć coś w odpowiedzi, ale zacisnęła usta. Pewnie tylko na to czekał, żeby się ujawniła. Chciał ją wybawić, sprowokować, żeby pokazała, gdzie jest.
- No, dalej, Elizabeth - ponaglił ją, a jego głos brzmiał bardziej niecierpliwie. - Nie doprowadzaj mnie do szały. Dałem ci szansę, żebyś wyszła dobrowolnie. Nie powinnaś jej marnować.
Czyżby głos Esaiasa faktycznie coraz bardziej się zbliżał. Czy to strach płatał jej figla? Jej zmysły się wyostrzyły. Nie, to tylko echo, zaraz jednak umilkło.
Kiedy była dzieckiem, często bawiła się w rumowisku. Rodzice przestrzegali ją, żeby trzymała się z daleka od tego miejsca, bo zamieszkuje je huldra. Ale ona ich nie słuchała. Nie bała się huldry, bo nigdy nie zrobiła jej nic złego. Teraz dziecinne zabawy na coś się przydały, pomyślała. Znała tu każdy kamień, każdy zakamarek. A Esaias nie.
Niespodziewanie znalazł się tuż obok jej kryjówki. Kurczowo trzymał trzonek siekiery. Gdyby się nieco obrócił. Zauważyłby ją. Cofnęła się i z całej siły przywarła plecami do zimnej skały, mocno zagryzając wargę. Nie miała stąd żadnej drogi ucieczki.
Bicie serca tak mocno dudniło jej w uszach, że bała się, iż usłyszy je Esaias. On jednak nadal patrzył przed siebie, potem zerknął w prawo i podpatrywał się po przetłuszczonych włosach. Zamknęła oczy, czując, jak woda spływająca po skale cieknie pod jej ubranie. Idź, proszę cię, błagała w duchu.
Kiedy na powrót ostrożnie otworzyła oczy, zobaczyła, że usiadł na kamieniu i oparł przedramiona na kolanach. Jęknęła z rozpaczy, lecz natychmiast zacisnęła usta. Chwała Bogu, wyglądała na to, że nie słyszał jej jęku. Nadal siedział w tym samym miejscu i rozglądał się nerwowo.
Zmarzła. Przemoknięta, dygotała z zimna i nie mogła nad tym zapanować. Szczękała zębami i powoli opuszczały ją siły i odwaga. Jeżeli ten szaleniec zraz stąd nie pójdzie, to jestem zgubiona, pomyślała. W tej samej chwili wstał powoli, zmrużył oczy, aż utworzyły dwie wąskie szparki, i nieśpiesznie ruszył dalej.
Elizabeth delikatnie wypuściła powietrze.
- Dzięki Ci, dobry Boże - wyszeptała bezgłośnie. Wiedziała, że musi się stąd wydostać, i to szybko. Przecisnęła się do otworu i ostrożnie wyjrzała. Esaiasa nigdzie nie było widać. Czym prędzej wymknęła się z kryjówki, bezszelestnie uszła kawałek i schowała się za najbliższym głazem. Słyszała, jak jej prześladowca przeklinał o złorzeczył. Z miejsca, w którym przycupnęła, widziała szczelinę, którą dopiero co opuściła. Esaias podszedł tam, zajrzał do środka i przeszedł tuż obok niej. Znalazł się tak blisko, że mogłaby go dotknąć. Jeszcze raz podziękowała Bogu, że pozwolił jej opuścić skalną szczelinę.
Ciągle się przemieszczała; kilka razy chowała się w tym samym miejscu, jeśli Esaias już je sprawdzał. Po pewnym czasie, ku swej rozpaczy, zauważyła, że szaleniec przestał panować nad tym, gdzie szukał, a gdzie nie.
Przez cały czas krzyczał, groził, co jej zrobi, kiedy ją dopadnie, to znów przekonywał, że tylko żartował, potem namawiał ją, żeby wyszła, bo chce z nią jedynie porozmawiać.
Znalazła miejsce, gdzie mech był gruby i miękki, ale mokry. Woda wlewała się do środka chodaków, mocząc stopy, które dawno już straciły czucie. Jak długo to już trwa? - zastanowiła się Elizabeth. Z pewnością kilka godzin. To by znaczyło, że Ane i Maria od dawna są same. Czy szukały jej w oborze? Czy zorientowały się, że coś się stało? Pewnie odchodziły od zmysłów ze strachu, kiedy zauważyły, że jej nie ma.
Musi wrócić do nich do domu, zanim zaczną jej szukać, pomyślała w panice. A co będzie, jeśli dotrą na rumowisko?
Struchlała na samą myśl o tym, kolana się pod nią ugięły i wydały dziwne miękkie. Starała się myśleć logicznie. Najpierw powinna niepostrzeżenie wydostać się stąd, pobiec do domu i zaprowadzić dziewczynki w bezpieczne miejsce. Musi je wysłać do Heimly, jeżeli będzie na to czas. Nic więcej na razie nie mogła zaplanować.
Wyostrzyła wszystkie zmysły do granic. Spróbowała się podnieść, ale zbyt długi siedziała w jednej pozycji i obolałe ciało nie chciało jej słuchać. Przy każdym ruchu przeszywał ją ból, miała ochotę zrezygnować. Przeżyłam gorsze chwile, upomniała siebie surowo, przypominając sobie napaść Leonarda. Tym razem również sobie poradzę… Uda mi się. Minęła jednak dobra chwila, zanim nabrała wiary w siebie. Ku swej radości stwierdziła. Że powoli odzyskuje siły. Tak, uda jej się. Musi się udać!
Wciąż nasłuchując, ostrożnie wyjrzała zza kamienia.
Nie zauważyła Esaiasa w pobliżu, więc szybko wymknęła się z kryjówki. Z każdym krokiem chlupotało jej w chodakach, ale kamienie były tak śliskie, że wolała nie ryzykować i nie stąpać po nich. Zwinnie jak kot przemykała między kamiennymi blokami. Zbliżała się do końca rumowiska, niedługo będzie miała gdzie się ukryć. Pozostało już tylko liczyć na to, że Pan jeszcze nie wezwie jej do siebie.
Zaniepokoiło ją, że od kilku minut nie słyszała ani wdziała Esaiasa. Wolałaby wiedzieć, gdzie jest jej prześladowca. Teraz być może on ją obserwował. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym.
Dotarła do skraju rumowiska. Przed nią rozciągała się otwarta przestrzeń. Elizabeth wiedziała, że to, co przeżyła między kamiennymi głazami, było niczym w porównaniu z tym, co ją teraz czekało. Głęboko wciągnęła powietrze, zwilżyła usta i zebrała się biegiem do domu. Biegła tak długo, aż jej oddech przeszedł w ochrypły świst. Nogi same przeskakiwały przez kałuże, pagórki i kamienie. Kiedy spadły jej chodaki, ledwie zwróciła na to uwagę. Nie miała nawet sekundy do stracenia. Musiała dotrzeć do domu, żeby ratować dzieci.
Nagle potknęła się o korzeń i upadła jak długa. Zaparło jej dech; minęło trochę czasu, zanim zdołała się pozbierać. Oszołomiona i półprzytomna obejrzała się przez ramię. Przeszył ją lodowaty strach, kiedy zobaczyła, że Esaias biegnie za nią. Nadal trzymał w ręku siekierę. Czyżby jednak miała zginąć od jego ciosu, tak jak się wcześniej obawiała?
- Nie - szepnęła zdesperowana. - Nie, proszę, oszczędź mnie!
Znalazła się w otwartym polu sama na sam z mordercą i pozostało jej tylko jedno: biec, ile sił w nogach.
Przebiegła przez wzgórze. Nabrała więcej odwagi, kiedy zobaczyła dom daleko w dole. Oby tylko dzieci były w środku! Dobry Boże, spraw, żeby były w domu i żebym nie musiała ich szukać!
Z górki łatwiej było biec i Elizabeth jakby dostała skrzydeł, ale Esaias był szybszy. Łokieć za łokciem coraz bardziej się zbliżał. Zdawało jej się, że czuje na karku jego oddech, jego brudne ręce wyciągające się ku niej. Zauważyła, że drzwi domu są zamknięte, drzwi do obory także. Pewnie Maria wyszła i je zamknęła. Ale gdzie jest teraz. A co z Ane?
Jeszcze tylko kilka kroków i będzie w obejściu. Tam przynajmniej znajdzie coś do obrony, pocieszyła się. W tym momencie poczuła ręce przesuwające się po jej plecach i zaczęła krzyczeć ze strachu. Oprawca złapał ją za warkocz i pociągnął do tyłu. Upadła na niego.
Zdawało się, jakby czas się zatrzymał. Zobaczyła uniesione ramię i błysk ostrza siekiery na tle szarego nieba. Zaraz spotkam się z tymi, których straciłam, przebiegło jej przez myśl, nagle jednak poczuła, że Esaias ją puszcza, potem usłyszała głuchy łomot, a następnie czyjś jęk. Nie mogła się zorientować, co się stało. Jej ciało odmawiało posłuszeństwa, stała jak sparaliżowana, starając się ze wszystkich sił utrzymać na nogach.
Jakiś głos dotarł do jej świadomości. Nieskończenie wolno odwróciła się o zobaczyła, że Esaias leży na ziemi w nienaturalnie wykręconej pozycji. Siekierę nadal trzymał w dłoni, a z jego głowy płynęła krew. Dlaczego się nie ruszał?
- Elizabeth!
Poniosła wzrok i spojrzała prosto w czarne oczy Kristiana. Podszedł do niej, objął silnymi ramionami i przytulił. Jego zapach i ciepło sprawiły, że umysł Elizabeth bardzo powoli znów zaczął funkcjonować.
- Co ty tu robisz? - wykrztusiła, dygocąc, przy jego piersi. - I dlaczego on tak leży?
- Wszystko będzie dobrze - zapewnił Kristian. - On nie żyje i już nie zrobi ci krzywdy.
Czyżby Esaias naprawdę był martwy? Czy to Kristian go zabił? Niemożliwe. Nie życzyła swemu prześladowcy śmierci, ale…
- Gdzie są dzieci - spytała nagle i wyrwała się z ramion Kristiana.
- Nie denerwuj się, są w Heimly - wyjaśnił i powiódł ją za sobą w stronę domu. Pozwoliła mu się zaprowadzić do kuchni i posłusznie usiadła przy stole. Kristian dołożył torfu do paleniska i coś do niej mówił ale rozumiała tylko pojedyncze słowa. Odnosiła wrażenie, jakby miała w głowie gęstą, szarą kaszę.
- Co one tam robią? - zapytała cicho.
Uklęknął przed nią i zaczął jej zdejmować mokre buty i pończochy. Zobaczyła, że jedna jej noga krwawi, a stopy są czerwone z zimna.
- Zeszły na dół i powiedziały, że cię nie ma - tłumaczył spokojnie i ponownie objął ją ramieniem. - Akurat wtedy przyjechałem. Jakob natychmiast poszedł cię szukać.
Zdawało jej się, że jego słowa nie mają żadnego logicznego związku, lecz z tego, co mówił, zrozumiała jedno: dziewczynki były bezpieczne. Ona też nie musiała się już bać. Napięcie zaczęło ustępować. Ciepło ognia rozgrzewało jej przemarznięte ciało i powoli wypełniało ją spokojem.
- Czy zrobił ci coś złego? - usłyszała pytanie Kristiana.
- Nie… - odparła z wahaniem. - Kopnął mnie, ale chyba nic mi nie jest. Uciekała, mu i ukryłam się na rumowisku. Pobiegł za mną… Tkwiłam tam, bojąc się nawet oddychać, ale w końcu musiałam wracać do domu, do dzieci, a wtedy… Tak, resztę już wiesz. Nigdy więcej mnie nie opuszczaj, Kristianie - poprosiła i przytuliła się do niego. - Zostań ze mną na zawsze.
Odchylił się lekko do tyłu i zajrzał jej w oczy.
- Przyjechałem, żeby się dowiedzieć, czy wreszcie się zdecydowałaś. Czy teraz… czy zgodzisz się wyjść za mnie?
- Tak! - odparła z przekonaniem.
- Nie chcesz jeszcze trochę zaczekać, żeby to przemyśleć? Może zgodziłaś się dlatego, że jesteś przerażona i…?
- Nie, długo to rozważałam i nareszcie podjęłam decyzję. Chcę być z tobą, Kristianie, do końca życia.
Niczego nie była tak pewna jak tego. Na kilka sekund zamknęła oczy.
- Ten, który leży przed domem… - podjęła z wahaniem. - Wrócił, żeby się zemścić za to, że pomogłam go wsadzić do więzienia. Nazywa się Esaias.
- Cii… - szepnął Kristian czule. - Później opowiesz mi tę historię, tutaj albo u Jakoba. Już po wszystkim, Elizabeth. Nikt cię więcej nie skrzywdzi. Zadbam o to.
Chciała mu podziękować, ale nie była w stanie. Tak wiele myśli nie dawało jej spokoju, tyle się zdarzyło, miała w głowie mętlik.
- Poradzisz sobie sama przez chwilę? - spytał.
- Dokąd idziesz?
- Muszę zgłosić lensmanowi, co się stało, i opowiedzieć o tym we wsi. Ale mogę poprosić Dorte, żeby do ciebie przyszła.
- Nie trzeba, dam sobie radę. Idź już - odparła, ale nie była pewna, czy tego chciała. Nie mam jednak wyboru, pomyślała, patrząc, jak Kristian znika w drzwiach.
Kiedy została sama, wybuchnęła płaczem. Najpierw po jej policzku potoczyła się jedna łza, którą otarła wierzchem dłoni, potem pojawiły się następne. W końcu czuła już tylko pustkę. Wyczerpana, osunęła się na podłogę, podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi rękami.
Siedziała tak, gdy przyszła Dorte. Przyjaciółka bez słowa otoczyła ją ramionami i kołysała niczym dziecko.
- Już dobrze, moja droga. Już nie musisz się bać - przemawiała spokojnie. Jej ciepły głos i zapach mydła domowej roboty nigdy przedtem nie dawały takiego poczucia bezpieczeństwa jak teraz, stwierdziła Elizabeth.
Później Dorte nagrzała wody do mycia, zdjęła z niej mokre ubranie i opatrzyła rany, nie zadając ani jednego pytania. Jakie to przyjemne, pomyślała Elizabeth i z ochotą poddała się wszystkim zabiegom. Wreszcie Dorte pościeliła pryczę i kazała przyjaciółce się przespać. Elizabeth nie protestowała i po chwili zasnęła twardym snem.
Obudziła się kilka godzin później i oszołomiona rozejrzała się dokoła. Napotkała wzrok Kristiana. Wspomnienia niedawnych przeżyć odżyły z ogromną siłą.
- Co z dziećmi? - spytała i chciała wstać, ale Kristian delikatnie, lecz stanowczo popchnął ją z powrotem na poduszkę.
- W Heimly dobrze się nimi zaopiekowano - powiedział uspokajająco. - Dowiedziały się już, co się stało, ale znają tylko uproszczoną wersję - dodał.
Elizabeth przyglądała się belkom pod sufitem. Najchętniej sama by opowiedziała dziewczynkom o swej szaleńczej ucieczce przed Esaiasem, ale może i dobrze, że ją to ominęło. Potrzebowała odpoczynku i czasu na poukładanie myśli, zanim się zobaczy z Ane i Marią.
- A co z nim… z Esaiasem?
- Był tutaj lensman. Wszystko załatwione.
„Załatwione”. Tak prosto to określił, pomyślała. Może chciał jej oszczędzić przykrości?
- I co powiedział?
- Opowiedziałem mu wszystko, co się wydarzyło - odparł Kristian. - Lensman znał tę sprawę od początku, więc nie potrzebował twoich wyjaśnień.
To dobrze, stwierdziła w duchu. Nie wiedziała, czy byłaby w stanie o tym mówić. Na pewno jeszcze nie teraz. A Kristiana szanowano we wsi; potrafił rozmawiać z urzędnikami, być może trochę zatuszował sprawę, pomyślała. Podskoczyła przestraszona, słysząc czyjeś kroki w sieni.
- Spokojnie, to tylko Dorte idzie do obory - wyjaśnił, jak gdyby czytał w jej myślach. - twoja koza wraca do zdrowia.
Elizabeth zwinęła się w kłębek pod kocem i odetchnęła z ulgą. Dziewczynki mają się dobrze, koza będzie zdrowa, lensman już tu był - chyba nie ma sprawy, której Kristian nie potrafiłby załatwić.
- Elizabeth - odezwał się i pogładził ją po policzku. - Naprawdę chcesz zostać moją żoną?
- Mówię to, co myślę, i dotrzymuję danego słowa - odparła. Zabrzmiało to dość sucho, więc zaraz dodała łagodniej: - Kocham cię, Kristianie.
Dawno nikomu tego nie mówiła. Takich słów nie rozdaje się na prawo i lewo, ot tak sobie. A Kristian faktycznie był jej dogi i pragnęła spędzić z nim resztę życia.
Pocałował ją w czoło.
- Jesteś moim największym szczęściem, Elizabeth, i nigdy nie pożałujesz swojego wyboru.
Zapadła cisza. Dorte wyszła jakiś czas temu i Elizabeth słyszała, jak ostrożnie zamykała za sobą drzwi.
- Muszę już jechać do domu - powiedział Kristian.
- Ale wrócę w piątek, żeby was zabrać do siebie. Dobrze? Zdążysz wszystko przygotować? Uważam, że najlepiej dla was będzie, jeżeli pojedziecie ze mną do Dalsrud najszybciej, jak to możliwe.
Dziś jest poniedziałek, uświadomiła sobie. Gdyby mnie poprosił, żebym wyjechała z nim natychmiast, nie zawahałabym się ani chwili.
- Dobrze - odparła zdecydowanie. - Będziemy gotowe na piątek.
Pogładził ją po włosach, pocałował w policzek, wstał trochę niezdecydowany i wyszedł powoli.
Chwilę później Elizabeth usiadła na pryczy i wyjrzała przez okno. Zaczął padać śnieg. Duże płatki okrywały krajobraz cienkim białym dywanem. Wkrótce znikną na zawsze ślady po tym, co się wydarzyło. Ale ta historia pozostanie w jej duszy i będzie dawała o sobie znać. Być może za wiele lat następne pokolenia będą sobie o tym opowiadać, pomyślała. Opadła ciężko na poduszkę. Teraz musi odpocząć i nabrać sił.
Kristian cmoknął i koń ruszył kłusem. Śnieg padał coraz gęściej, więc chciał jak najszybciej dotrzeć do domu. Gdyby mógł, od razu zabrałby Elizabeth z dziećmi do Dalsrud. Rozumiał jednak, że najpierw musiała uporządkować sporo spraw. I być może przede wszystkim potrzebowała czasu, żeby odzyskać spokój i dojść do siebie po tak dramatycznym przeżyciu.
Zadrżał na wspomnienie tego, co się jej przydarzyło.
Jadąc do niej z wizytą, wstąpił najpierw do Heimly, żeby zapytać, czy mógłby zostawić konia. Tam dowiedział się od Jakoba, że Ane i Maria przybiegły śmiertelnie przerażone, bo Elizabeth zniknęła. Dziewczynki czekały w domu bardzo długo, potem wyszły na podwórze i co jakiś czas nawoływały jej, ale ona nie odpowiadała. Nie pamiętał dokładnie, co wtedy pomyślał. Pewnie uznał, że to jakieś nieporozumienie, że Elizabeth na pewno jest w oborze albo tylko poszła po wodę… Ale Jakob był poważnie zaniepokojony, a jego niepokój udzielił się i jemu.
Jakob pobiegł w jedną stronę, a on pojechał konno do Dalen, licząc, że Elizabeth lada chwila się pojawi. Przeszukał całe gospodarstwo i zrozumiał, że naprawdę coś się stało. Właśnie wychodził z chaty, kiedy jego oczom ukazał się straszliwy widok. Nigdy jeszcze nie bał się jak w tamtej chwili, kiedy ów mężczyzna zamachnął się siekierą na Elizabeth.
Nie miał pojęcia, skąd wziął kamień, pamiętał tylko, że chwilę później napastnik leżał martwy u jego stóp. Zamordował człowieka!
Lensman uznał, że to była obrona konieczna, i w zasadzie miał rację. Mimo to myśl o zabójstwie nie dawała Krisianowi spokoju.
Usiłował otrząsnąć się z nieprzejezdnego uczucia. Życie musi toczyć się dalej, nie ma innego wyboru. Nikt, nawet Bóg, nie mógł go winić za to morderstwo, tłumaczył sobie. Naturalnie, ludzie będą gadali, ale on zadba o to, żeby służba i sąsiedzi usłyszeli o śmierci Esaiasa od niego samego. Tak będzie najlepiej.
Kristian przyśpieszył i wbiegł na podwórze. Kristian postanowił, że najpierw oznajmi w domu radosną nowinę, a kiedy odpocznie i zje, opowie resztę.
Zwołał wszystkich mieszkańców Dalsrud, odchrząknął, przeciągnął dłońmi po włosach i zaczął:
- Mam wam do zakomunikowania pewną wiadomość.
- Przesunął wzrokiem po zebranych i zauważył, że Nikoline się zaczerwieniła. To z pewnością z powodu gorąca od pieca, uznał. - Zamierzam ożenić się z Elizabeth!
Zrobiło się zupełnie cicho. Po chwili Gurine spytała ostrożnie:
- Z Elizabeth Andersdatter? Tą, którą była tu służącą?
- Tak. Przyjedzie do nas w piątek, a zaraz po świętach odbędzie się nasz ślub. Ustaliliśmy termin na pierwszą niedzielę po Wigilii. - Kiedy wypowiedział te słowa, uświadomił sobie, że właściwie nie rozmawiał o tym jeszcze z Elizabeth.
Helene od razu podeszła do niego i uścisnęła mu rękę.
- Wszystkiego najlepszego! Tak się cieszę. Pomyśleć tylko, że Elizabeth… Wprost nie mogę uwierzyć, że to prawda. Jestem taka szczęśliwa! - roześmiała się, a jej oczy rozbłysły.
Kristian poczuł, jak serce bije mu ze szczęścia. Postanowił trochę poczekać z opowieścią o całej reszcie, nie chciał psuć tej chwili.
Potem podszedł Ole, ukłonił się i także pogratulował Kristianowi. Gurine musiała najpierw otrzeć oczy rąbkiem fartucha, zanim powiedziała:
- Wszystkiego najlepszego! To naprawdę bardzo szczęśliwy dzień. Elizabeth będzie dobrą żoną.
Kristian uśmiechnął się, przyjmując życzenia. Potem oznajmił, że musi coś załatwić w kantorze, i po cichu się wycofał, żeby mieć trochę czasu dla siebie. Nie zauważył zimnego spojrzenia Nikoline ani zbielałych kostek jej dłoni, które z wściekłości zacisnęła na blacie stołu.
Elizabeth obudziła się raptownie. Czyżby słyszała jakiś dźwięk? Z bijącym sercem uniosła się na łokciu i nasłuchiwała. W domu było zupełnie cicho. Niemal za cicho, pomyślała, wpatrując się w ciemny jak noc pokój. Ramiona zaczęły ją boleć z napięcia, aż wreszcie uspokoiła się i uznała, że jednak jej się zdawało. Opadła z powrotem na poduszkę i odetchnęła z ulgą. Noce są pełne dźwięków, których nie słychać w ciągu dnia. Po niedawnym zdarzeniu budziła się co noc albo z powodu złego snu, albo dlatego, że słyszała w domu jakieś odgłosy.
To ostatnia noc, którą spędzam w tym domu, pomyślała. To smutne i przyjemne zarazem. Mieszkała tu razem z Jensem, z tym miejscem wiązało się tyle wspomnień.
Przesunęła się odrobinę i jęknęła cicho, bo przeszył ją ból w żebrach. Po kopniaku zostały jeszcze zielone i niebieskie sińce, ale na pewno niedługo znikną. Z każdym dniem było coraz lepiej.
Myślami powędrowała ku Dorte. Ona pierwsza dowiedziała się o planowanym ślubie.
- Z Kristianem Dalsrudem? - spytała i spojrzała na nią oszołomiona.
- Zaskoczyło cię, że taki mężczyzna mi się oświadczył? - spytała Elizabeth wprost i uśmiechnęła się nieznacznie.
Dorte się zaczerwieniła.
- Nie o to chodzi. Po prostu to się stało tak nagle- odpowiedziała z uśmiechem i spojrzała ciepło na przyjaciółkę. - naturalnie, życzę ci wszystkiego najlepszego, Elizabeth. W Dalsrud nie zaznasz biedy, to pewne.
- Kristian dwa razy prosił mnie o rękę - wyznała Elizabeth i także się zarumieniła. -Teraz przyjechał, żeby się dowiedzieć, jaka jest moja odpowiedź, i to uratowało mi życie. Ale nie dlatego się zgodziłam. Długo się nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku, że nie jest mi obojętny, Dorte. Jestem młoda, lecz nie sądziłam, że po śmierci Jensa mogłabym się jeszcze w kimś zakochać. Chyba nigdy nie pogodzę się z tym, że odszedł na zawsze. Ale teraz moje serce bije dla Kristiana. Na pewno i mnie, i dzieciom będzie z nim dobrze.
- Cieszę się razem z tobą, Elizabeth - zapewniła Dorte i poklepała ją po ręce. - A teraz odpoczywaj, żebyś nabrała sił.
Ale już następnego dnia Elizabeth była na nogach. Jako usłyszał nowinę od Dorte i wylewnie jej pogratulował.
- Będzie nam smutno, kiedy wyjedziesz - powiedział. - Wszystkie sąsiednie gospodarstwa opustoszały.
- Niedługo pewnie Mathilde przeniesie się do domu taty - odparła. - Poza tym nie wyprowadzam się aż tak daleko, byśmy nie mogli się od czasu do czasu odwiedzać.
Skinął głową i zamilkł. Elizabeth wiedziała, że to tylko puste słowa i że między kolejnymi odwiedzinami będą mijały miesiące.
Na szczęście Jakob i Dorte nie powiedzieli nic Marii, więc Elizabeth sama mogła ją poinformować o ślubie.
- Wyjdziesz za mąż za Kristiana? - spytała siostra, marszcząc brwi. - Przeprowadzi się tu do nas, do Dalen?
- Nie, to my w piątek pojedziemy do Dalsrud i zostaniemy tam już na zawsze.
- Ja też?
- Oczywiście, zamieszkasz z nami! Jesteś moją Maryjką i wszędzie, gdzie pojadę, zabiorę cię ze sobą. Nigdy o tym nie zapominaj.
Maria miała mnóstwo pytań. Dopytywała, jakie są tam służące, jak wygląda dom, ile mają zwierząt i co jedzą. Słyszała już nieraz, jeśli Elizabeth opowiadała o tym gospodarstwie, ale teraz chciała wiedzieć więcej.
- Nie, tam nie objadają się samymi ciastkami i syropem - wyjaśniła Elizabeth. - Ale mają dosyć jedzenia i nigdy nie będziesz głodna. - Zamilkła na chwilę i dodała: - Sama zobaczysz, jak dotrzemy na miejsce. To już niedługo.
Dorte i Mathilde nakazały starszym dzieciom pilnować młodszych, a same udały się do Dalen, żeby pomóc w myciu ścian i sufitu. Elizabeth zajęła się w tym czasie pakowaniem swego skromnego dobytku.
- Zostawię tu wszystkie sprzęty - oznajmiła, gdy skrzynia była pełna. - Te rzeczy należą do tego domu. Któregoś dnia staną się własnością Ane - dodała cicho.
Elizabeth położyła się na boku i pogładziła dziewczynki po główkach. Tak, któregoś dnia Dalen będzie należało do Ane, pomyślała, a Maria odziedziczy gospodarstwo ojca, bo ona sama zrzeknie się prawa do Nymark. Ale zostało jeszcze dużo czasu i nie zamierza sobie zaprzątać o tym myśli. Teraz pewnie zdobędzie osiem talarów, potrzebne, żeby odzyskać prawo własności.
Wciągnęła zapach jedwabistych włosów Ane, która leżała bliżej. Dobrze było mieć obie dziewczynki przy sobie w podwójnym łóżku. Ciekawe, czy będą mogły tak sypiać w Dalsrud? Ona i Kristian, oczywiście, na razie muszą spać osobno. Nagle uświadomiła sobie, że nie rozmawiali jeszcze o terminie ślubu. Może między świętami a Nowym Rokiem? Musi porozmawiać o tym z Kristianem, gdy tylko zostaną sami. To trochę dziwne, że nikt o to nie pytał, ale pewne ich głowy zaprzątało coś całkiem innego.
Ane zaczęła się wcierać, wyciągnęła swoje drobne ciałko i potarła oczy.
- Pójdziemy do Mojej Pusi? - mruknęła sennie.
Elizabeth roześmiała się cicho.
- Cii. Nie obudź Marii - szepnęła. - Pamiętasz jeszcze tego kotka, którego dostałaś w Dalsrud?
- Mhm. Ciocia Mia też dostanie jednego?
- Nie wiem, czy zostało ich więcej - odparła Elizabeth. - Ale może czasem będziesz mogła pożyczyć jej swojego?
- Tak! Ciocia Mia, obudź się! - zawołała nagle Ane i potrząsnęła Marią. - Chcesz pożyczyć Moją Pusię?
Maria skrzywiła się w odpowiedzi i nakryła baraniną głowę. Trzeba czegoś więcej, żeby poderwać ją rano na nogi, pomyślała Elizabeth z uśmiechem. Siostra zawsze miała kłopoty z rannym wstawaniem, chyba że skusiło ją coś wyjątkowego. Już jednak po chwili spod okrycia wysunęła się jej potargana głowa.
- Dzisiaj przeprowadzimy się do Dalsrud - powiedziała.
- Tak, dzisiaj wyjeżdżamy - potwierdziła Elizabeth bez zająknięcia.
Przyjechał po nie Kristian i nadszedł czas, żeby pożegnać się z mieszkańcami Heimly.
- Zamknęłam na górze drzwi na klucz, ale zabij, proszę, okna gwoździami, bo północny wiatr może narobić szkód. Poza tym zwierzęta dostały jeść i…
- Rozumiem - przerwała jej Dorte z uśmiechem. - Będą miały dobra opiekę, nie obawiaj się, sprowadzę je na dół do swojej obory.
Elizabeth przytaknęła. Umówiły się, że Dorte zaopiekuje się jej owcą i kozą w zamian za ich wełnę i mleko. A na wiosnę sprowadzą zwierzęta do Dalsrud.
- Nie znoszę pożegnań - rzekła Dorte.
- Wiem - potwierdziła Elizabeth, która czuła podobnie. - Musicie przyjechać na nasze wesele. Przyślę wam zaproszenie.
Dorte skinęła głową.
- A właściwie kiedy zamierzacie się pobrać?
Elizabeth zaniemówiła. Oblała się rumieńcem.
Kristian odchrząknął, spojrzał na nią i oznajmił:
- Sądzę, że między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem. W pierwszą niedzielę po Wigilii.
Elizabeth uśmiechnęła się do niego. A więc myślimy podobnie, stwierdziła w duchu.
Wymienili ostatnie uściski, a potem wsiedli do wozu.
Kristian zabrał baranice i derki, żeby nie zmarzli.
W milczeniu jechali przez wieś i patrzyli, jak wszystko, co znane im i drogie, zostaje z tyłu. Maria odwróciła się i długo spoglądała na oddalające się gospodarstwa. Jak gdyby chciała się z nimi pożegnać, pomyślała Elizabeth.
W końcu Kristian rozładował smutny nastrój.
- Czy któraś z was lubi naleśniki? - spytał.
- A co to takiego? - zdziwiła się Maria. Elizabeth poczuła się zakłopotana. Sama kilka razy jadła naleśniki, kiedy służyła w Dalsrud, ale tam, skąd pochodziła, nie jadało się ich na co dzień.
Kristian udał, że nie zauważył jej zmieszania, i wyjaśnił spokojnie:
- To takie płaskie, cienkie ciasto, które posypuje się cukrem. Albo smaruje się dżemem.
- Cukier i dżem lubię - stwierdziła Maria.
- Ja też - potwierdziła Ane.
Maria zaczęła mówić o tym, co lubi, a Kristian obiecał, że w Dalsrud wszystko dostanie.
- Ale nie pierwszego dnia - zastrzegł i spojrzał na Elizabeth roześmianymi oczami.
Dziewczynki nie posiadały się z zachwytu, lecz Elizabeth poczuła się trochę nieswojo. Kristian z pewnością miał dobre intencje, ale jej taka rozmowa z przypominała tylko, jak bardzo są biedne.
To prawda, pomyślała. Jestem biedna i wychodzę za mąż za bogatego człowieka. Nie ma powodu, żeby to ukrywać. Ale kocham Kristiana, a on kocha mnie i to jest najważniejsze.
Maria wyrwała ją z zamyślenia.
- Ciekawe, że Ane była w Dalsrud już dwa razy, chociaż jest taka mała, a ja jeszcze nigdy.
- Nie jestem mała! - krzyknęła Ane ze złością. - Jestem Tałaja duża! - dodała i wyciągnęła w górę małe rączki.
- Tak, jesteś strasznie wielka - bąknęła Maria.
- Nie denerwujesz się, że zmieniasz szkołę? - spytał Kristian.
Maria stanowczo pokręciła głową.
- Nie. Martwię się tylko tym, że tak długo nie zobaczę Indianne i Olava.
Elizabeth wstrzymała oddech z napięcia. Bała się wcześniej wspomnieć siostrze o nowej szkole, a Dlasrud było za daleko, żeby Maria mogła nadal chodzić do starej.
- Jaki jest nauczyciel? - zapytała Kristiana.
- To sympatyczny starszy pan, który uczy od wielu lat - odparł. - Pracował w tej szkole już wtedy, gdy ja do niej chodziłem.
Elizabeth odniosła wrażenie, że Marii jakby ulżyło. Jej także kamień spadł z serca, obie wiedziały, że nauczyciele to nie zawsze sympatyczni ludzie.
Elizabeth czuła się dziwnie, kiedy wóz skręcił na dziedziniec i jej oczom ukazał się duży dom. Uświadomiła sobie, że tym razem nie przybywa tu jako służąca, i wypełnił ją błogi spokój.
W kuchennym oknie uchyliła się firanka i pokazała się twarz Helene. Elizabeth pomachała do przyjaciółki, a potem wysadziła dzieci z wozu.
- Może pójdę po Olego, żeby ci pomógł rozpakować bagaż - zaproponowała Kristianowi.
- Pójdę z wami - odparł i uwiązał konia.
Helene krzyknęła z radości, kiedy weszli do przestronnego korytarza.
- Tak bardzo czekałam i cieszyłam się na wasz przyjazd! - wyznała i zarzuciła Elizabeth ręce na szyję.
- No, zachowuj się, jak przystoi - zwróciła jej uwagę Gurine i się roześmiała. Podała rękę Elizabeth i dygnęła lekko.
- Ależ moja droga Gurine - uśmiechnęła się Elizabeth - przecież dobrze się znamy, nie bądź taka oficjalna.
- Pragnę wam pogratulować i powitać was w Dalsrud. Już nie jesteś służącą, lecz panią tego domu.
- Nie opowiadaj głupstw - odparła Elizabeth z uśmiechem i poklepała kucharkę po ręce. Wiedziała, że musi minąć trochę czasu, nim ta starsza kobieta przyzwyczai się do zmian. W żadnym razie jednak nie zgodzi się, że Gurine traktowała ją jakąś królową. Będzie musiała porozmawiać z nią na osobności.
Przyszedł Ole i zniknął razem z Kristianem. Helene i Gurine zajęły się dziewczynkami. Dopiero po chwili Elizabeth zauważyła Nikoline, która stała nieco z tyłu.
- No, to znowu się spotykamy - zagadnęła Elizabeth niepewnie. - Teraz będę tu mieszkać i mam nadzieję, że będziemy się nawzajem dobrze traktować.
- Myślisz może, że jesteś teraz wielką panią, co? - spytała służąca głosem drżącym ze złości, mrużąc oczy.
- Wcale tak nie myślę - odparła Elizabeth szczerze. - Ale chciałabym, żebyśmy mogły…
- Czasem chcesz zbyt wiele, Elizabeth - przerwała jej Nikoline i spojrzała na nią nienawistnie.
Elizabeth poczuła, że zrobiło jej się zimno.
Elizabeth z trudem przełknęła ślinę i mocno zacisnęła zęby. Dzieci są w pobliżu, upomniała siebie. Nie wolno jej powiedzieć nic, czego później mogłaby żałować. Będzie przecież mieszkać z Nikoline pod jednym dachem, poza tym to dla wszystkich nowa sytuacja, że stanie się teraz panią domu.
Zatrzymała się przy tym określeniu. Pani domu. Pani Dalsrud. Musiała przyznać, że trochę ją przerażała nowa rola.
Głęboko wciągnęła powietrze i uśmiechnęła się bezbarwnie, kiedy podeszła do niej Helene.
- Pokażę wam pokój na poddaszu. - Nieproszona wzięła Elizabeth za rękę i ruszyła przodem po schodach.
- Ty, Elizabeth, dostaniesz ten, który miałaś ostatnio oznajmiła, gdy dotarły na górę.
- Dzieci mogą spać razem ze mną - zaproponowała Elizabeth. - W łóżku jest dosyć miejsca.
- Co ty opowiadasz! - uśmiechnęła się Helene. - Ten pokój został urządzony dla matki Kristiana, kiedy weszła do rodziny. No i tu mieszkała. To znaczy, zanim wyszła za ojca Kristiana. Potem był tu pokój gościnny. Długo stał zamknięty - wyjaśniła i otworzyła drzwi.
Dlaczego nie zauważyłam tych drzwi, kiedy byłam tu ostatnio? - zastanowiła się Elizabeth, idąc za Helene. Może dlatego, że było ciemno, a moje myśli zajęte były czymś innym?
- Tutaj mogą spać Ane i Maria. Co o tym myślisz, Mario? - spytała Helene.
Maria z otwartymi ustami rozglądała się po sypialni, po czym pogładziła ostrożnie brzeg łóżka.
- Tu jest cudnie - wykrztusiła wreszcie. - Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś tak pięknego. Obiecuję, że niczego nie zniszczę.
Helene zachichotała.
- Jestem tego pewna, Mario. To przecież teraz twój dom - dodała. - A te drzwi prowadzą do pokoju Kristiana - powiedziała i wskazała na drugie wejście.
Elizabeth obserwowała dziewczynki, które z nabożeństwem poruszały się po pokoju i z szeroko otwartymi oczami przyglądały się po pokoju i z szeroko otwartymi oczami przyglądały się łóżkom, na których leżały szydełkowe narzuty, zasłonom wykończonym falbankami i koronkowym obrusom. Jeszcze niedawno nie miały pojęcia, że coś takiego w ogóle istnieje, a teraz stanie się to częścią ich codzienności.
- Kristian opowiadał nam o tym, co się stało w Dalen - zagadnęła Helene z powagą. - Jeśli dobrze zrozumiałam, to uratował ci życie?
- Tak - odparła Elizabeth krótko. Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć. - To było straszne - dodała w końcu. - Ale nie mam ochoty o tym mówić, po prostu chciałabym zapomnieć. W ten sposób również Maria szybciej upora się z tym koszmarnym przeżyciem.
- Biedactwa! Gdybyś jednak chciała kiedyś pogadać o tym, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
- Dziękuję, jak to dobrze, że mam ciebie, Helene.
Czy nie mogłabyś zostać pokojówką? Potrzebuję twojego towarzystwa.
- Ktoś musi zajmować się oborą i ciężką robotą w kuchni - odrzekła Helene spokojnie.
- Możemy zatrudnić inną służącą.
- Nie potrzeba dwóch pokojówek, Elizabeth.
- W takim razie możecie się zamienić z Nikoline.
Chyba mogę teraz decydować o takich sprawach?
- Tak, wiem, ale tego właśnie nie powinnaś zmieniać - stwierdziła Helene i uścisnęła jej rękę. - Nich zostanie tak, jak jest.
- Dlaczego? - spytała Elizabeth.
Helene nie zdążyła odpowiedzieć, bo usłyszały kroki na schodach.
- Przynieśliśmy skrzynię z twoimi rzeczami - oznajmił Kristian.
- Gdzie ją postawić? - zapytał Ole i rozejrzał się dokoła.
- Tam, przy ścianie - odparła Elizabeth i wskazała miejsce. Helene bezszelestnie wycofała się z sypialni, a Ole zaraz podążył za nią.
- W obu pokojach wstawiłem szafy, żebyście miał gdzie rozwiesić swoje sukienki - oznajmił Kristian.
Elizabeth zagryzła wargę i zerknęła na imponująco duży mebel. Jedne drzwi szafy otworzyły się i dostrzegła w środku ogromne lustro.
- To miło z twojej strony, Kristianie, ale nie mam tylu rzeczy do wieszania - zauważyła nieśmiało.
Podszedł do niej i ujął jej twarz w swoje dłonie.
- I ty, i obie dziewczynki dostaniecie tyle sukien, że niedługo nie będą się mieścić w szafach - obiecał i pocałował ją w czoło i w nos.
Elizabeth poczuła się zakłopotana.
- Nie to miałam na myśli - mruknęła.
- Musisz się po prostu przyzwyczaić do tego, że będę cię rozpieszczał - rzekł z uśmiechem.
Wyswobodziła się z jego ramion, bo zobaczyła, że Ane i Maria stoją w drzwiach i przyglądają im się.
- Wypróbowałyśmy łóżka - oświadczyła Maria. - Ale najpierw zdjęłyśmy buty. To najlepszy sennik na świecie!
Elizabeth stłumiła śmiech. Siostra Spałą do tej pory na sienniku. Nie wiedziała, że te materace nie są wypchane sianem.
- Niedługo będzie obiad - oznajmił Kristian. - Będzie zupa na mięsie. Lubicie to? - spytał dziewczynki, a one skwapliwie skinęły głowami.
- A cisto z cukrem i dżemem? - spytała Ane.
- Też będzie. Gdy tylko zjemy obiad, poproszę Gurine, żeby zrobiła naleśniki - obiecał Kristian.
Maria i Ane otworzyły szeroko oczy. Zupa na mięsie i naleśniki! Czy może być coś lepszego?
- Mogłybyśmy zjeść w kuchni - zauważyła Elizabeth, kiedy chwilę później siedziały w salonie i czekały, aż Helene i Nikoline nakryją do stołu.
- Nie. Od dziś będziesz jadać razem ze mną w salonie - postanowił Kristian. - W kuchni jadają służące i parobcy. Poza tym do służby należą wszystkie prace w domu. Ty nie będziesz się tym zajmowała.
Elizabeth spojrzała na niego z niedowierzaniem.
Czyżby wyobrażał sobie, że jako jego żona spędzi resztę życia bezczynnie? Wyglądało jednak na to, że nie żartował, musiała więc spytać:
- Chyba nie mówiłeś poważnie, Kristianie?
- Jak najbardziej.
- W takim razie trzeba będzie to zmienić, bo zamierzać sprzątać i gotować, a także jadać z innymi, jeżeli tak się złoży.
- Pragnę tylko twojego dobra, Elizabeth.
- Pozwól mi więc pracować, bo ja… - Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale właśnie weszła Nikoline.
- Przepraszam, może wypijecie przed obiadem filiżankę kawy lub herbaty? - spytała.
Kristian pokręcił głową, a Elizabeth uśmiechnęła się ostrożnie i odparła:
- Nie, dziękujemy, Nikoline.
Pokojówka wbiła w nią wzrok i Elizabeth aż się wzdrygnęła, dostrzegła w nim bowiem jedynie wrogość i chłód. Zerknęła na Kristiana, ale on niczego nie zauważył, bo przekomarzał się z dziećmi. To ja staram się być miła, pomyślała rozżalona, a spotyka się z taką niechęcią.
- Elizabeth - zwrócił się do niej nagle Kristian. - Zaprosiłem na ślub moją kuzynkę z Bergen. Chyba nie masz mi za złe, że ustaliłem datę, nie pytając cię wcześniej o zdanie?
- Nie, nic nie szkodzi, ale coś byś powiedział na to, żebyśmy trochę przesunęli termin i pobrali się po Nowym Roku?
Spojrzał na nią, nie rozumiejąc.
- Jeżeli uraziłem cię, mówiąc, że nie będziesz miała w domu nic do roboty, to przepraszam. Naturalnie, możesz robić, co chcesz.
Uśmiechnęła się blado.
- Nie, nie o to chodzi. Pomyślałam tylko, że służba potrzebuje czasu, żeby się do mnie przyzwyczaić.
- A dlaczego, u licha, mielibyśmy jej dawać na to czas?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kristian nie widział zimnych spojrzeń Nikoline ani nie słyszał jej sarkastycznych uwag w korytarzu. Pocierała plamę, którą zauważyła na spódnicy, zerknęła na dziewczynki, bawiące się na niedźwiedziej skórze.
- Do wesela trzeba przygotować sporo rzeczy - odparła z wahaniem. - Uważam, że służące mają i tak dużo pracy przed świętami. Chyba nie powinniśmy obciążać ich dodatkowo szykowaniem przyjęcia weselnego.
Popatrzył na nią badawczo.
- Myślałem, że będą miały mnie pracy, jeżeli urządzimy wszystko razem. Poza tym chciałbym, żebyś jak najszybciej została moją żoną. A ty nie?
Dostrzegła rozczarowanie na jego twarzy i poczuła się zakłopotana.
- Oczywiście, że chcę, Kristianie. Poczekajmy jeszcze dzień lub dwa, zanim zdecydujemy.
Skinął nieznacznie głową.
- Dobrze, jeżeli tak chcesz - odparł cicho.
W jadalni dobrze napalono w piecu, lecz mimo to Elizabeth przeszedł zimny dreszcz, kiedy spojrzała na nakryty stół: biały lniany obrus, srebra i lśniące świeczniki.
Tu właśnie siedział Leonard cztery lata temu. Podeszła do niego, żeby podać obiad. Jaka była dumna, że jej przypadło to w udziale! Tego dnia zastąpiła Nikoline, która położyła się do łóżka, mówiąc, że jest chora. Teraz miała wrażenie, jakby ktoś cofnął czas. Leonard mocno ja wtedy chwycił z pośladek, jakby nigdy nic.
- Zasłużyłaś na większą pensję, Lise - powiedział.
- Elizabeth - poprawiła go zaskoczona i zapewniła, że jej pensja jest wystarczająca. Był niej wyraźnie zadowolony. Spytał o jej rodzinę i czy nie chciałaby kilu dodatkowych dni wolnych na Boże Narodzenie. Wówczas zakręciło się jej w głowie ze szczęścia. Teraz przypomniała sobie, że tłuszcz ściekał mu po brodzie, i się wzdrygnęła.
- Na pewno dojdziemy do porozumienia, ty i ja, Elizabeth. Jeżeli zapracujesz, dostaniesz kilka dni wolnych - oznajmił. Nie wiedziała, co miał na myśli. Nie rozumiała wtedy, że powinna mieć się przed nim na baczności. Dlatego przeżyła szok, kiedy poszedł za nią i wziął ją siłą.
- Nie usiądziesz przy stole? - spytał Kristian. - Wyglądasz, jakbyś błądziła myślami w całkiem innym świecie.
Drżąc, wciągnęła powietrze.
- Jestem trochę oszołomiona tym przepychem - odparła niepewnie.
Uśmiechnął się zadowolony.
- Nakryliśmy bardziej uroczyście, bo to pierwszy dzień waszego pobytu w Dalsrud.
Maria wzięła do ręki srebrną łyżkę i stwierdziła ze zdumieniem:
- Jak taka sama jak ta, której Ragna używała w Heimly, kiedy wyprawiała wielkie przyjęcie.
Elizabeth wzięła od niej łyżkę i położyła z powrotem na stole.
- Nie będziemy tym jadły na co dzień - zadecydował. - Od jutra jadamy w kuchni.
Nikoline podeszła zwinnie z duża wazą w rękach. Najpierw zbliżyła się do Tristana i nalała mu parującego rosołu.
- Mam nadzieję, że będzie ci smakowało - rzekła słodko i dygnęła.
- Z pewnością - odparł.
Elizabeth obserwowała pokojówkę, jak obeszła stół i zaczęła nalewać od niej. Nagle jakby ktoś szepnął jej do ucha, żeby uważała. Szybko odsunęła się na bok. W tej samej chwili Nikoline trąciła jej talerz i wylała wrzącą zupę.
Elizabeth poderwała się z krzesła. Kristian także wstał.
Nikoline zasłoniła usta ręką i zawołała, udając zdumienie:
- Co, do diaska, Elizabeth, wywróciłaś talerz!
W oczach jednak nie udało jej się ukryć wyrazu triumfu. Elizabeth spojrzała na Kristiana. Zauważyła, że niczego się nie domyślił.
- Czy nic ci się nie stało? - spytał.
- Nie, nic - odparła drżącym głosem. - Wszystko wylało się na podłogę, ale niewiele brakowało, żebym się poparzyła.
Podszedł i obejrzał ją.
- Jak to się stało? - spytał przerażony.
- Nie mam pojęcia - odparła Elizabeth i zerknęła na Nikoline. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach, kiedy zobaczyła na twarzy służącej złośliwy uśmiech.
- Nikoline, posprzątaj to, a my sami nalejemy sobie zupy - rzekła stanowczo. Zauważyła, że pokojówka chciała zaprotestować, więc dodała, przykuwając ją wzrokiem:
- Powiedziałam posprzątaj i chyba nie muszę powtarzać.
Kiedy Nikoline wyszła, Elizabeth zwróciła się do Kristiana:
- Zmieniłam zdanie, pobierzemy się zaraz po Bożym Narodzeniu.
Pachnie jeszcze jak w domu, pomyślała Elizabeth i wciągnęła zapach swej sukni ślubnej, po czym włożyła ją przez głowę. W domu, powtórzyła w duchu. To już nie tam w górze, w Dalen, ale tutaj, w Dalsrud. Minie jeszcze trochę czasu, zanim się do tego przyzwyczai. Obróciła się dokoła i krytycznie obejrzała w dużym stronie lustrze po wewnętrznej stronie drzwi szafy. Suknia była ręcznie tkana z grubej wełny, która kłuła w nagie ramiona, ale wystarczająco ładna, żeby w niej stanąć przed pastorem. Brała w niej ślub z Jensem, a wiec i teraz będzie dobra stwierdziła Elizabeth i znów zanurkowała w szafie.
- Szukasz czegoś? - rozległ się czyjś głos.
Elizabeth się odwróciła.
- Ach, to ty, Helene. Tak, szukam swojego nowego buta. Znalazłam tylko jeden.
- Nowego buta?
- No, nie był całkiem nowy, ale kiedy mieszkałam w Dalen, te były najładniejsze, jakie miałam - wyjaśniła i badawczo przyjrzała się przyjaciółce. - Zimno ci?
Helene wzruszyła ramionami i się skuliła.
- Byłam na górze i ścieliłam łóżko.
- Nadal sypiasz na tym zimnym poddaszu? - spytała Elizabeth zdumiona.
Helene nie patrzyła jej w oczy.
- Leonard mnie tam przeniósł, kiedy… nie dostał tego, co chciał, a po jego śmierci nie prosiłam o nic innego.
- I Kristian tego nie zmienił?
Helene roześmiała się z przymusem.
- Nie. Wiesz, mężczyźni nie zwracają uwagi na takie rzeczy.
- Dostaniesz jeden z pokoi na górze. Ten, który stoi pusty - obiecała Elizabeth, czując ukłucie wyrzutów sumienia, że wcześniej o tym nie pomyślała.
Helene się zmieszała.
- To już wolałabym pokój pod schodami sąsiadujący z kuchnia. Jedna z jego ścian przylega do pieca, poza tym jest tam małe okienko, w którym mogę powiesić firankę. Zawsze o tym marzyłam - dodała nieśmiało. - No i rano będę miała blisko do kuchni. Zresztą nie przystoi, żebym sypiała tu na górze, w takim wytwornym pokoju.
Elizabeth wzięła ją za rękę, pociągnęła za sobą w stronę łóżka i zmusiła, żeby usiadła. Potem sama przysiadła obok i spojrzała na nią z powagą.
- Helene - zaczęła. Możesz sobie wybrać pokój, jaki chcesz. Zostaw na razie inne obowiązki i zajmij się jego urządzeniem, jeśli masz ochotę. - Zrobiła dłuższą przerwę, po czym mówiła dalej: - Dziwnie się tu czuję w nowej roli. Zaledwie cztery lata temu odeszłam stąd ze służby, a wydaje mi się, jakby to było strasznie dawno… Jakby minęło całe życie. Miałam wtedy dopiero szesnaście lat… Byłam jeszcze dzieckiem.
- Już wtedy podkochiwałaś się w Kristianie, prawda? - spytała Helene.
- Tak, byłam nim zauroczona. Chociaż zaczęło się od tego, że chciałam się zemścić na Jensie. Myślałam, że zdradził mnie z Dorte. Pamiętasz?
Helene skinęła głową.
- Tak, pamiętam, jak o tym mówiłaś.
- Z Jensem było mi dobrze - ciągnęła Elizabeth. - I chyba nigdy nie przestanę za nim tęsknić. Był moim najlepszym przyjacielem. Jakiś czas po jego śmierci wróciło jednak wspomnienie o Kristianie i znów zaczęłam o nim myśleć. Odżyło uczucie, którym nie darzyłabym nikogo innego.
- To z pewnością wola Boga - stwierdziła Helene.
- Może.
- A teraz będziesz dostojną panią Dalsrud. Czy potrafiłabyś to sobie wyobrazić, kiedy tu pracowałaś?
Elizabeth roześmiała się serdecznie.
- Ależ skąd! Coś takiego nawet by mi nie przyszło do głowy. To dziwne, jak w życiu może się wszystko zmienić.
- Tak - przyznała Helene, gładząc swoje czerwone i obolałe palce.
Elizabeth przyjrzała się jej dłoniom.
- Dam ci maść, którą zrobiłam.
- Dziękuję, Elizabeth.
- Chciałabym, żebyś była gościem na moim weselu, Helene - wyznała.
- Co takiego?! A co ludzie na to powiedzą? Ja… jestem tu przecież… służącą! - odparła Helene, jąkając się. I pokraśniała z radości i zaskoczenia.
Elizabeth mówiła dalej z ożywieniem:
- Ale też jesteś moją przyjaciółką. Nie przejmujmy się ludźmi. Pomyśl, jakie to będzie niezwykłe. Masz jakąś ładną sukienkę?
- Hm. Mam suknię niedzielną, którą władam do kościoła.
Elizabeth wstała i porwała przyjaciółkę za sobą. Zakręciły się w kółko.
- Och, taka jestem szczęśliwa! Dostałaś nowy pokój i będziesz gościem na moim weselu. Mam ochot zrobić dla ciebie dużo więcej, Helene. Czy jest coś, czego sobie życzysz?
- Nie.
Usiadły z powrotem na łóżku.
- Tak bym chciała, żebyż została pokojówką - westchnęła Elizabeth. - Nikoline mnie nie lubi - wyznała jednym tchem.
- A słyszałaś, że ona kogoś lubiła?
- Nie, nikogo oprócz siebie samej, ale… ona mnie nienawidzi.
- Nie przejmuj się tym, Elizabeth. Pamiętaj, że to ona teraz dla ciebie pracuje, więc jeśli będzie trzeba, pokaż, gdzie jest jej miejsce.
Elizabeth skinęła głową, ale pomyślała, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
- Gdzie są dzieci? - spytała, żeby skierować rozmowę na inny temat.
Helene wstała i podeszła do dużego lustra.
- Na dole w kuchni, z Gurine - odparła i owinęła sobie warkocz niczym wieniec wokół głowy.
- Niedługo zmienią się w dwa małe tłuścioszki, jeśli nadal będzie je tak tuczyć - zażartowała Elizabeth się roześmiała. - Ojej, zapomniałam, że Maria była dziś pierwszy raz w szkole. Mówiła, jak jej poszło?
- Nie denerwuj się, bardzo jej się podobało. Powiedziała, że nauczyciel jest bardzo miły. I dzieci też.
- Wstyd mi, że o tym zapomniałam, ale miała tyle spraw na głowie - wyznała Elizabeth.
- Nie oskarżaj się o wszystko, co tylko się da. A tak w ogóle… Czy nie boisz się, że nie będę pasować do tego eleganckiego towarzystwa, które zbierze się na twoim weselu? - spytała Helene zamyślona. - A jeśli się czymś wygłupię?
- Dlaczego miałabyś się wygłupić?
Elizabeth podeszła do niej i odgarnęła jej za ucho kosmyk włosów.
- Kiedy włożysz niedzielną suknię i uczeszesz te swoje niesforne włosy, będziesz najpiękniejszą dziewczyną na świecie.
- Niesporne włosy, też coś! - roześmiała się Helene.
- Nagle znów spoważniała. - Odświętną suknię dostałam na konfirmację, a od tamtej pory minęło już osiem lat. Myślisz, że będzie się jeszcze nadawać?
- Swoją suknię też mam od konfirmacji, a już po raz drugi władam ją do ślubu - odparła Elizabeth. - Nadal jest cała i porządna.
- Będziesz śliczną panną młodą - uśmiechnęła się Helene. Kristian jest szczęściarzem, że trafiła mu się taka żona.
- Zasługuje na wszystko, co najlepsze - stwierdziła Elizabeth i zachichotała z własnego żartu.
W tym momencie usłyszały głos Kristiana:
- Elizabeth, gdzie jesteś?!
Obie wyszły mu na spotkanie.
- Przymierzałam suknię ślubną wyjaśniła Elizabeth.
- Ale znalazłam tylko jeden z moich nowych butów.
- Chodź - powiedział i wziął ją za rękę. - Mam dla ciebie niespodziankę - dodał i poprowadził ją do kuchni.
- Co to takiego? - spytała, wskazując na skrzynię stojącą na kuchennym stole.
- Zaraz się przekonasz - odparł i podważył wieko. - To przesyłka od mojej kuzynki z Bergen. Bertine. To prawda, sam ją o to poprosiłem - przyznał, a oczy mu błyszczały jak dziecku w wigilijny wieczór.
Elizabeth postawiła Ane na krześle, żeby i ona mogła zobaczyć. Do stołu podeszły także Gurine także Gurine, Helene i Nikoline.
- A teraz popatrz! - oznajmił Kristian i zrobił zapraszający gest ręką.
Elizabeth podniosła wieko i zaczęła wyjmować jeden pakunek za drugim. Był tam lśniący, jasny materiał na suknię ślubną, sznurówki i koronki najdroższej szerokości, nici do szycia, guziki wszelkich kolorów, jedwabne buty tak cudne, że nawet nie podejrzewała, iż coś takiego w ogóle istnieje, wstążki do włosów i mnóstwo innych dodatków.
Długo stała, wpatrując się w skarby, które leżały przed nią na stole. Potem zajrzała jeszcze na dno skrzyni i wyjęła but, którego szukała.
- Ale to… przecież mój nowy but - wykrztusiła zdumiona. - Skąd się tu wziął?
- Musiałem mieć twoją miarę żeby ci kupić eleganckie buty - uśmiechnął się Kristian z dumą.
Elizabeth pogładziła palcem jedwabne pantofelki i spytała:
- Czy w ogóle da się je nosić?
Kristian odchylił głowę do tyłu i roześmiał się tak serdecznie, Az jego oczy utworzyły wąskie półksiężyce.
- Mój ty głuptasku! To twoje buty ślubne, w których nie chodzi się po dworze. - Pochylił się i sięgnął po jeden z pakunków. - A to materiał na sukienki dla dziewczynek.
- Dla mnie też? - spytała Ane nieśmiało.
- Oczywiście, że tak - odparł Kristian rozpromieniony, - Ty i Maria dostaniecie wszystko nowe i wystroicie się do stóp do głów.
Elizabeth ostrożnie rozejrzała się dokoła. Gurine i Helene miała zarumienione policzki, a ich oczy błyszczały z zachwytu. Po chwili napotkała chmurne spojrzenie Nikoline, ale nie potrafiła niczego w nim wyczytać.
- Ładne… - bąknęła pokojówka z przymusem. - Materiału wystarczyłoby na kilka halek - zauważyła, chwytając w palce biała, sztywną tkaninę.
- Zamierzam podzielić się z Helene - oznajmiła Elizabeth - bo jest zaproszona na wesele. Właśnie tak postanowiła.
Poczuła na sobie spojrzenia wszystkich zebranych.
- Niech tak będzie - zgodził się Kristian. - A jeśli nie starczy materiału, postaramy się o więcej.
Helene chciała zaprotestować, lecz Elizabeth ją uprzedziła.
- Decyzja już zapadła. Tylko że chyba nie zdążę uszyć tylu sukienek w tak krótkim czasie. Jeszcze przecież przygotowania do świąt…
- Nie martw się o to - powiedział Kristian spokojnie. - Zamówiłem już krawcową, która na czas szycia sukien zamieszka u nas.
To niemal przerażające, jak on wszystko potrafi załatwić, pomyślała Elizabeth, oglądając jeszcze raz prezenty. Czuła się tak, jakby miała przed sobą skrzynie pełną skarbów, o której czytała w baśniach.
Krawcowa zjawiła się kilka dni później, była to drobna kobieta o bujnych, wysoko upiętych włosach i surowej twarzy.
- Witamy w Dalrud. Nazywam się Elizabeth Andersdatter.
- Panna Caspara - przedstawiła się krawcowa, mierząc Elizabeth wzrokiem.
Na korytarz wyjrzała Nikoline i Elizabeth szybko poleciła.
- Pokaż Casparze…
- Pannie Casparze - poprawiła ją kobieta.
- Tak, pokaż jej pokój - powiedziała Elizabeth, uradowana, że może przekazać krawcową pokojówce.
- Nie zamierzasz mi pomóc zanieść bagaży! - usłyszała pannę Casparę, strofując Nikoline. Trafiła kosa na kamień, pomyślała.
Kolejne dni były pracowite dla wszystkich. Panna Caspara siedziała na górze w swoim pokoju i szyła. Schodziła tylko na posiłki. Któregoś dnia zeszła do kuchni, żeby zdjąć miarę z Ane.
- Stój spokojnie! - ofuknęła małą i lekko szarpnęła ją za rękę, bo dziewczynka wierciła się na wszystkie strony.
Zanim Elizabeth zdążyła zareagować, Gurine podparła ręce na szerokich biodrach i zwróciła uwagę:
- Proszę się trochę pilnować. To przecież małe dziecko, córka samej pani domu.
- Już dobrze - wtrąciła się Elizabeth. - Ane, słuchaj pani, kiedy cię o coś prosi. Stój spokojnie, bo inaczej nie będziesz miała sukienki.
Zauważyła wyrzut w spojrzeniu kucharki i trochę pożałowała swoich słów, ale Ane musi nauczyć się posłuszeństwa, uznała. Spróbuje później udobruchać Gurine.
Wszyscy zgodnie uznali, że panna Caspra jest mistrzynią igły i nitki. Chociaż miała ze sobą maszynę do szycia, przeważnie szyła ręcznie.
- Maszyna do szycia! - prychnęła Gurine. - Ludzkie lenistwo nie zna granic!
- Panna Caspra wcale nie jest leniwa - zaprotestowała Elizabeth, która właśnie wyszła z jadalni. - Ale zgadzam się z tobą, że dawny sposób szycia jest najlepszy. Tak czy owak, Gurine, lepszej kucharki od ciebie nie ma na całym świecie. Bez ciebie zagłodzilibyśmy się na śmierć. Wszyscy jak jedn. To pewne!
Ta pochwała wystarczyła, żeby Gurine przez kilka następnych dni promieniała jak słońce.
Helene dostała nową suknię, co prawda z materiału nie tak ładnego jak tkanina na suknię Elizabeth, ale nie ukrywała radości, wieszając ją w swoim nowym pokoju.
- Teraz przynajmniej nie będę musiała wstydzić się swego stroju - wyznała i z wdzięcznością uścisnęła Elizabeth.
A Elizabeth odniosła wrażenie, jakby z upływem dni przybywało sprawi roboty zarówno w związku ze świętami, jak i ze ślubem. Nie oszczędzała się w tym czasie. Kristian próbował ją powstrzymać, ale go nie słuchała.
- Powiedziałam, że będę pracować, i kropka - oznajmiła stanowczo i poszła do kolejnych zajęć, zostawiając go samego.
Kiedy panna Caspara skończyła swoją pracę i opuściła Dalsrud, przyjechał rzeźnik i dwie służące do pomocy. Elizabeth stwierdziła, że przy uboju będzie wystarczająco dużo osób, więc sama zabrała się do sporządzenia listy gości i wypisywania zaproszeń. Cieszyła się, że nie musi brać udziału w szlachtowaniu zwierząt, bo zapach krwi zawsze przyprawiał ją o mdłości.
Wyjrzała przez okno i zobaczyła, że Maria idzie ze służącymi do obory. Nie zdziwiło jej, że siostra pomaga przy uboju, bo jej nigdy nie przeszkadzał ani widok krwi, ani mycie jelit.
Do pokoju wszedł Kristian i opadł na najbliższe krzesło.
- Co robisz? - spytał i obejrzał jedną z kartek.
- Wypisuję zaproszenia. O, to jest dla Dorte i Jakoba.
- Zawahała się nieco, a potem szybko dodała: - Chciałabym też zaprosić Mathilde.
- Dobrze, niech i tak będzie. A kto to jest?
- To ich służąca - odparła Elizabeth. Nie spuściła wzroku, kiedy westchnął.
- Najpierw zapraszasz Helene, a teraz prosisz na wesele inne służące.
Elizabeth nie odwróciła wzroku.
- Jeżeli masz coś przeciwko zaproszeniu Helene, to dlaczego nie powiedziałeś o tym od razu?
- Nie powiedziałem, że mam coś przeciwko temu - zaprzeczył szybko. - Ale Mathilde…
- Czyżby była gorsza od innych? - Elizabeth odniosła wrażenie, że roni się, i poczuła się nieswojo. Mimo to mówiła dalej: - Mam ich tylko troje w mojej rodzinnej wsi. A ilu będzie twoich krewnych i znajomych?
Uniósł ręce.
- Poddaję się. Zaproś, kogo chcesz.
- Jesteś na mnie zły, Kristianie?
- Nigdy się na ciebie nie gniewa - odparł, obszedł stół i pocałował ją w czoło.
W tym momencie usłyszeli za sobą głośne chrząknięcie. Elizabeth szybko się odwróciła.
- Gurine o ciebie pyta - oznajmiła Nikoline i spojrzała na nią wyzywająco.
- Należy pukać, zanim się wejdzie - zawrócił pokojówce uwagę Kristian.
Nikoline na kilka sekund wbiła wzrok w podłogę, lecz zaraz popatrzyła mu w oczy.
- Pukałam, ale pewnie nie słyszeliście.
- Hm, możliwe - przyznał.
Nie pikała, pomyślała Elizabeth, kiedy służąca wyszła.
- Zadbasz o to, żeby zaproszenia zostały dostarczone? - spytała i podała karty Kristianowi.
- Oczywiście. Idę do kantoru - powiedział i zabrał stertę kopert.
- Chciałaś ze mną mówić? - spytała Elizabeth, wchodząc do kuchni.
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkodziłam - odparła Gurine.
- Nie, nie przeszkodziłaś.
- Chciałam uzgodnić, co przygotować na święta i na wesele.
- Wolałabym to zostawić tobie. Lepiej się znasz na wydawaniu przyjęć niż ja - przyznała Elizabeth. Poczuła się niepewnie, gdy pomyślała o wykwintnych potrawach, do jakich niewątpliwie przywykli goście Kristiana, i prostym pożywieniu, które do tej pory przyrządzała.
Nagle do środka, kołysząc biodrami, weszła Nikoline.
- Nie wiesz, co się podaje do stołu w wyższych sferach? - spytała kąśliwie.
- Ach tak, podsłuchiwała Pd drzwiami, pomyślała Elizabeth, a na głos powiedziała.
- Naturalnie, że wiem. Nie rozumiem jednak, co ty możesz mieć z nimi wspólnego - dodała. - Jeżeli nie masz nic konkretnego do roboty, to w każdej chwili mogę ci coś znaleźć.
Nikoline ściągnęła twarz i w pośpiechu wyszła z kuchni.
- No to, Gurine- zwróciła się Elizabeth do kucharki - wspólnie wybierzemy potrawy. Masz jakieś propozycje?
- Hm - zaczęła Gurine z wahaniem. - Na Boże Narodzenie zwykle podajemy faworki, paluszki z migdałami, obwarzanki, makaroniki, kraneskake… - Wymieniła jednych tchem jeszcze kilka rodzajów ciast, o których Elizabeth nawet nie słyszałam ale kiwała głową i godziła się na wszystko. W końcu wtrąciła:
- Na Wigilię musi być halibut. Zawsze jadaliśmy go w domu.
- W Dalsrud też mamy taką tradycję - stwierdziła Gurine, wyraźnie zadowolona z obszernej listy potraw.
Po chwili do kuchni wszedł Kristian.
- Ole przyniósł pocztę - powiedział z powagą.
- Czy coś się stało? - zaniepokoiła się Elizabeth i z bijącym sercem poderwała się z miejsca.
- Dostałem list, że mąż Bertine zwichnął stopę, więc nie przyjadą.
Elizabeth poczuła rozczarowanie. Tak się cieszyła, że podziękuje kuzynce Kristiana za wspaniałą paczę i być może poprawi złe wrażenie, jakie wywarła na pogrzebie Ragny.
- Czy na pewno do świąt nie wydobrzeje, tak żeby… - zaczęła z wahaniem, lecz Kristian jej przerwał.
- Nie, niestety. Ale być może wybiorą się do nas przy innej okazji.
- Byłoby miło - odparła, wiedziała jednak, że nieprędko taka okazja się nadarzy.
Następnego dnia usiadła przy stole w salonie i rozłożyła swoje przybory do pisania. Skoro Bertine i jej mąż nie mogą przyjechać, to powinna im przesłać pozdrowienia, pomyślała i zanurzyła pióro w kałamarzu.
Kochana Bertine
Wczoraj Kristian otrzymał od Ciebie list, w którym piszesz o wypadku, jaki przydarzył się Twojemu mężowi. Bardzo nas to zmartwiło, ponieważ cieszyliśmy się, że się z Wami spotkamy.
Dziwisz się pewnie, że do Was piszę, ale wkrótce będziemy rodziną, więc chciałabym, żebyście wiedzieli, jak nam się żyje.
Kristian jest dobrym człowiekiem, którego bardzo kocham. Przyjął mnie i dzieci wyjątkowo serdecznie.
Zapatrzyła się w okno, szukając słów. Trudno było jej pisać do kobiety, która spotkała tylko raz w życiu. Westchnęła i pisała dalej:
Chciałabym, korzystając z okazji, podziękować Ci za pomoc, którą mi okazałaś. Muszę przyznać, że to dla mnie zbyt wiele. Obym mogła Ci się kiedyś odwdzięczyć.
Czy powinna napisać, że to dla niej za wiele? A może Bertine źle ją zrozumie i pomyśli, że jest niewdzięczna? Nie, skoro już tak napisała, to niech tak zostanie.
Kończę moje skromne pisanie, życząc, aby Bóg Wam błogosławił, teraz i na wieki.
Podpisała list, dmuchnęła na kartkę, żeby atrament wysechł, następnie złożyła ją i włożyła do koperty. W tym momencie do salonu wszedł Kristian.
- Czy wzięłaś zaproszenia, które leżały w kantorze? - spytał.
- Zaproszenia na ślub? Nie, nie ruszałam ich. Miałeś przecież je rozesłać.
Zauważyła, że przełknął ślinę, zanim odpowiedział:
- Nie znalazłem ich.
- Na pewno niezbyt dokładnie szukałeś - odparła i ruszyła przodem do kantoru. - Gdzie je położyłeś? - zapytała i się rozejrzała.
- Tutaj, na biurku - powiedział i wskazał na blat.
- I nie przełożyłeś ich?
- Nie. Jestem pewien, że ich nie ruszałem. Położyłem je tutaj, przejrzałem kilka dokumentów i wyszedłem. Kiedy wychodziłem, rzuciłem na nie jeszcze okiem i pomyślałem, że jutro muszę je rozesłać. Teraz ich nie ma, a od tamtej pory tu nie wchodziłem.
- Pytałeś wszystkich, czy ich nie widzieli?
- Nie, nikt nie powinien tu wchodzić.
- Nie zawsze jednak służba pyta o pozwolenie - odparła i wyszła do kuchni.
- Czy ktoś z was był w kantorze Kristiana? - spytała głośno i patrzyła w oczy każdemu z osobna. Wszyscy pokręcili głowami.
Otworzyły się drzwi i do kuchni wbiegły dzieci.
- Ane, Mario, czy wchodziłyście do kantoru.
- Nie. Ja nie wchodziłam, a Ane nie sięga nawet do klamki. Dlaczego pytasz?
- Zniknęły zaproszenia na wesele - wyjaśniła Elizabeth.
Gurne załamała ręce.
- O, nie! A to dopiero! Musimy ich poszukać, wszyscy jak jeden.
- Na pewno je znajdziemy - dodała Helene i przemknęła obok Elizabeth.
Wszyscy przyłączyli się do poszukiwań. Odwrócono każdą poduszkę i odsunięto każdy mebel. Przejrzano każdą szufladę i każdą szafę. Kristian jeszcze raz obszedł cały kantor, ale nic nie znalazł.
- No cóż, trzeba będzie wypisać nowe - stwierdziła w końcu Elizabeth i podziękowała za pomoc.
- Jestem pewien, że leżały na biurku - mruknął Kristian i wyszedł.
Elizabeth musiała zagryźć wargę, żeby się nie rozpłakać. Ogarnęła ją rozpacz, gdy pomyślała, ile pracy włożyła w wypisanie zaproszeń. Kristian kupił duże pudełko grubego, ładnego papieru i kopert, a wypisanie wszystkiego starannym pismem zajęło jej kilka godzin. Zaproszenia nie mogły rozpłynąć się w powietrzu, pomyślała, ale poszukiwania nic nie dały.
W salonie panował chłód, więc Elizabeth postanowiła rozpalić w piecu, zanim siądzie do pisania. Właśnie kiedy miała włożyć grudę torfu, zauważyła w popiele coś białego. Coś, co nie do końca się spaliło. Karta papieru! Drżącymi rękami wyjęła ją i na moment zakręciło się jej w głowie.
- To nie może być prawda! - szepnęła z niedowierzaniem. Rozpoznała jedno ze ślubnych zaproszeń. W dodatku to, które mieli otrzymać Jakob, Dorte i Mathilde - można było doczytać fragmenty imion. Trudno w to uwierzyć, pomyślała, zaciskając w palcach gruby papier. Nikt nie jest chyba tak zły, żeby spalić jej zaproszenia! Potrząsnęła głową i szepnęła:
- Nikt nie jest aż tak zły. Nikt, z wyjątkiem…
Ba drżących nogach poszła do kantoru Kristiana i pokazała mu niedopaloną kartkę.
- Co to takiego? - spytał.
Kiedy nie odpowiedziała, wziął od niej zmięty papier i przyjrzał mu się.
- Zaproszenie? Zostało spalone? - zdumiał się i popatrzył na Elizabeth z niedowierzaniem.
- Tak - potwierdziła. - Ktoś spalił zaproszenia.
Kilka razy spoglądał to na nią, to na skrawek papieru, a potem rzekł z wahaniem:
- To musiał być jakiś nieszczęśliwy przypadek.
- Naprawdę to wierzysz? - spytała.
- Nie widzę innej możliwości.
- Ale ja widzę, Kristianie? To Nikoline je spaliła. Ta dziewczyna nienawidzi mnie od pierwszego spojrzenia, a teraz robi mi na złość, żeby… Nie pojmuję tego!
Obszedł biurko, zbliżył się do niej i objął ją.
- Cóż, moja droga Elizabeth, nie śpieszmy się z oskarżeniem ludzi. To naprawdę mógł być nieszczęśliwy przypadek.
- Nie, ona to robi rozmyślnie, uwierz mi! Pamiętasz, że położyłeś zaproszenia na biurku. Nikt by nie spalił pliku listów przez przypadek.
- Tak, to rzeczywiście byłoby dziwne - przyznał. - Ale mimo wszystko nie mamy dowodu i nie wolno nam nikogo obwiniać. - Ucałował jej włosy.
Nie. Pomyślała. Nie złapała Nikoline za rękę, co do tego miał rację. Nawet gdyby próbowała nakłonić służącą, żeby się przyznała, nic by to nie dało.
- Pomogę ci wypisać nowe - zaproponował. - Mam zapas kartek. Bez względu na to, kto to zrobił, pokaż, że się tym nie przejmujesz.
Ostrożnie wyślizgnęła się z jego objęć.
- Dobrze. Wyślesz je jeszcze dzisiaj?
- Tak - obiecał z przekonaniem i wyjął nowy papier.
Elizabeth wolno otworzyła oczy i ziewnęła przeciągle. Minęło kilka sekund, zanim uświadomiła sobie, że to Wigilia, a wtedy ogarnęły ją różne miłe wspomnienia związane ze świętami. Pełna radości, poczuła, że pościel, którą zmieniła wczoraj wieczorem, nadal jest sztywna i świeża; taka, jaka powinna być w Wigilię. Wczoraj wszyscy wzięli kąpiel. To dopiero było szaleństwo! Trzeba było nanosić mnóstwo wody i torfu. Tak rozmyślając, mocno się przeciągnęła, a potem znowu naciągnęła kołdrę pod samą brodę.
Zastanawiała się, czy inni już wstali. Pomyślała, że może powinna zejść na dół, ale jej się nie chciało. Wczoraj do późna ubierali z Kristianem choinkę. Namówił ją na kieliszek wina, potem na jeszcze jeden, aż zaczęła się śmiać i wszystko wydawało się zabawne.
- Nie kuś mnie więcej - poprosiła, czując się dziwnie rozgrzana i uległa w jego ramionach.
Znowu skończyło się tym, że kochali się bez opamiętania na niedźwiedziej skórze, ale potem rozeszli się do swoich pokoi.
- Nie chcę, żeby służba mnie tu zastała wczesnym rankiem - wyznała i pociągnęła go za sobą.
- Już nie mogę doczekać się ślubu - odparł poważnie. - Wtedy będziemy mogli sypiać razem co noc.
- To już niedługo - pocieszyła go.
- Tak, ale zdaje mi się, jakby został nam jeszcze cały rok. Aha, póki pamiętam: zawsze w poprzednich latach tradycyjnie przed Nowym Rokiem zapraszaliśmy sąsiadów. W tym roku jednak z powodu ślubu musimy odwołać spotkanie.
Wzruszyła ramionami.
- Dobrze, jeśli o mnie chodzi. Ale teraz musimy iść spać, Kristianie.
Z pokoju dziewczynek dochodziły śmiechy i odgłosy cichych rozmów. Po chwili drzwi cichutko się otworzyły i Maria z Ane, skradając się, podeszły do łóżka Elizabeth.
- Elizabeth, śpisz? - szepnęła Maria.
- Nie, chodźcie tu do mnie - zachęciła i zrobiła im miejsce po obu stronach.
- Dzisiaj jest Wigilia - odezwała się Ane i zwinęła w kłębek obok matki.
- Pamiętasz, jak świętowaliśmy Boże Narodzenie?
- O, tak!
Elizabeth roześmiała się i potargała córeczkę po jedwabistych włosach.
- Nie bardzo w to wierzę, mój mały kłamczuszku.
- Dziwnie się czuję, że jesteśmy tutaj a nie w domu - zauważyła Maria z powagą.
Pierwszy raz, odkąd się tu przeprowadziłyśmy, Maria mówi, że to nie jej dom, przemknęło Elizabeth przez głowę.
- Tak, to pierwsze święta bez taty.
- Wstajemy! Będziemy jeść cukier i ciasto, i inne smacznie rzeczy? - spytała Ane i pociągnęła matkę za włosy.
- Ona myśli tylko o jedzeniu - stwierdziła Maria i wstała.
Poranną kaszę jedli, jak zwykle, razem ze wszystkimi domownikami w kuchni.
- Patrzcie, co razem z Gurine znalazłyśmy u Olego! - zawołała Helene i pokazała parę chusteczek do nosa.
- Nie możesz się doczekać wieczoru? - spytał Kristian i przyjaźnie szturchnął parobka w ramię.
Elizabeth zauważyła, że chłopak się zaczerwienił. Miał już szesnaście lat i podejrzewała, że Helene wpadła mu w oko. Biedny Ole, pomyślała, siadając do stołu. Helene nigdy nie spojrzy na żadnego mężczyznę po tym, co zrobił jej Leonard, a zresztą Ole był dla niej za młody.
- Ech, to takie tam drobiazgi, które znalazłem w sklepiku - odparł jakby od niechcenia, skrobiąc łyżką o blat stołu.
- Są bardzo ładne - zauważyła Gurine i dodała: - My też mamy coś dla ciebie, ale zostawiliśmy to na później.
- Rękawice - szepnęła Maria tak głośno, że usłyszała ją Elizabeth, która siedziała najbliżej.
- Najadłam się - oznajmiła Ane i odsunęła talerz.
- Po raz pierwszy słyszę, że nic chcesz już jeść - zdziwiła się Elizabeth.
- Chcę ciasto - dodała Ane.
Elizabeth wypuściła nosem powietrze.
- Sama już wyglądasz jak pulchne ciasto.
Kristian roześmiał się, aż zachłysnął się kaszą, i Gurine musiała go poklepać po plecach.
- To nawet całkiem niezłe wyglądać jak ciasto - wykrztusił, kiedy odzyskał oddech.
- Nazywasz się Elizabeth swoją dziewczyną, chociaż już dorosłą kobietą - zachichotała Maria.
Elizabeth utkwiła w siostrze wzrok.
- Podsłuchujesz pod drzwiami? - spytała.
- Ja? Nie! rozmawiacie tak głośno, że wszystko słychać.
Muszę sobie to zapamiętać, pomyślała Elizabeth i wymieniła z Kristianem spojrzenia. Pozostawiła tę uwagę bez komentarza i zerknęła na córeczkę.
- No, co z twoim jedzeniem, Ane?
- Najadłam się już kaszą, ale chcę ciasto!
- Jeżeli zjesz jeszcze tyle… - zaczął Kristian i narysował łyżką kreskę na talerzu z kaszą - … to ty i Maria dostaniecie niespodziankę.
- Gdzie ona jest? - spytała Ane.
- W salonie.
Po chwili kasza została zjedzona, a talerz wyskrobany do czysta.
- Skończyłam! - oznajmiła Ane z dumą.
Elizabeth chciała pomóc w zmywaniu, ale Helene ją przegoniła.
- Zajmij się lepiej dziećmi, a my posprzątamy w kuchni - zarządziła.
Przeszli do salonu. Kiedy Kristian otwierał drzwi, Elizabeth nakazała:
- Zasłońcie oczy. - A po chwili zawołała, ciesząc się radością dzieci: - A teraz możecie już patrzeć!
Z nabożeństwem podeszły blisko choinki, żeby jej się dobrze przyjrzeć. To coś zupełnie innego niż patyk z gałązkami jałowca, który Maria pamiętała z Dalen, pomyślała Elizabeth. Kristian już wczesną jesienią postanowił, że będzie choinka. Duża sięgająca do samego sufitu. Powiedział, że w Dalsrud zawsze taką mają.
- O, pamiętam to! - rzekła Maria wzruszona, pokazując na skromną ozdobę choinkową, którą sama zrobiła z tego, co miała. Ozdoba niemal ginęła pośród udekorowanych bombek i papierowych rożków wypełnionych po brzegi wszelkiego rodzaju łakociami. Elizabeth jednak zadbała o to, żeby na choince znalazły się również skromniejsze, stare dekoracje. Dziewczynki nie mogą zapomnieć, skąd pochodzą, powinny zapamiętać dom swojego dzieciństwa, uznała.
- Dobre ciastko - mruknęła Ane, odgryzając kawałek.
- Hej, łakomczuszku, te ciastka mają wisieć na choince! - zwróciła jej uwagę Elizabeth i wzięła ją na ręce. - A wiecie, co te ozdoby na drzewku oznaczają? - spytała i zerknęła na siostrę.
Maria się zastanowiła.
- Wiem, że już o tym mówiłaś, ale nie pamiętam.
- Serduszka i bombki oznaczają miłość Boga, figurki ze słomy - siano, na którym leżał Pan Jezus w żłóbku, a koszyczki i różki ze smakołykami - dary Boga dla nas, ludzi?
- A ta pani? - spytała Ane, wskazując anioła na czubku.
- To jest anioł. On pierwszy ogłosił, że narodził się Jezus.
Ane zaczęła się wiercić i chciała zejść na dół.
- Tylko nie ruszaj ciastek, bo będę się gniewać - ostrzegła ją matka i postawiła z powrotem na podłodze.
W tym momencie Elizabeth zauważyła obrazek w ramce stojący na stole. Nie widziała go wcześniej, jeśli dobrze pamiętała. Wzięła go do reki, odwróciła i przeczytała napis na drugiej stronie: Wesołych Świąt. Tylko tyle. Obrazek przedstawiał mężczyznę z bujną brodą, który stał wsparty na oparciu krzesła i patrzył przed siebie.
- Kto to jest? - spytała, pokazując wizerunek Kristianowi.
- Ach, to mój wuj z Ameryki, brat mamy. Zawsze przesyła życzenia na święta.
Elizabeth przysunęła ramkę bliżej i dokładnie przyjrzała się postaci.
- Jest namalowany czy narysowany? - spytała.
Kristian roześmiał się w głos.
- To fotografia, nie widzisz?
Spojrzała na niego, nie rozumiejąc.
- Co to takiego?
- Nigdy nie słyszałaś o fotografii? Wynaleziono taki aparat, który robi ludziom zdjęcia. Wyglądają na nich jak żywi. Taki aparat nie jest już rzadkością, ale nadal jest bardzo drogi.
- Naprawdę? Ale dlaczego ten człowiek wydaje się taki zły?
- Zrobienie zdjęcia nie jest proste. Nie wystarczy stanąć i się uśmiechnąć - wyjaśnił Kristian.
- Nie podpisał się z tyłu swoim nazwiskiem.
- Nie, to nie jest w zwyczaju. Ale na kopercie było nazwisko nadawcy. Ta fotografia odbyła daleką drogę. Jeśli do naszej wsi przyjedzie fotograf, tez sobie zrobimy zdjęcie - dodał. - Całej naszej czwórki. - Uśmiechnął się i puścił oczko do dziewczynek.
- A ja myślałam, że coś takiego jest możliwe tylko w Ameryce - przyznała się Elizabeth i ostrożnie odstawiła zdjęcie na miejsce. I pomyśleć, że naprawdę mogliby się sfotografować! Nie, to zbyt nieprawdopodobne, żeby mogło być prawdziwe.
Elizabeth zauważyła, że z upływem dnia Ane i Maria stają się coraz bardziej podekscytowane.
- Myślę, że powinniście dzisiaj pójść ze mną do obory - zdecydowała w końcu. - W Wigilię zwierzętom należy się wyjątkowa opieka.
Poszły do kuchni, gdzie służące przygotowały obiad.
- Dzisiaj ja zajmę się oborą - oznajmiła Elizabeth. - Pomóżcie Helene w domu, a ty, Olem nanosisz mi wody. Kristian też pójdzie z nami.
Związała ciasno chustkę pod brodą, żeby włosy nie przeszły zapachem obory. Helene wcisnęła dziewczynkom do rąk po ciasteczku, żeby dały koniom.
- Tylko nie mówcie Gurine, co dostałyście od Helene - upomniała je Elizabeth, kiedy nakładała zwierzętom siana.
- Dlaczego? - spytała Maria.
- Bo będzie zła na Helene, że jest taka rozrzutna.
- Gdzie jest świnka? - spytała Ane, która wdrapała się na skrzynię i zajrzała do chlewika.
- Właśnie zaczęliśmy ją jeść - wyjaśniła Maria krótko i brutalnie.
- Co? - Ane zrobiła wielkie oczy. - Jemy świnkę?
Elizabeth musiała wyjść na zewnątrz, żeby się nie roześmiać.
- Co się tak rozśmieszyło? - spytał Kristian, który zbliżał się z dwoma wiadrami pełnymi wody.
- Ane. Biedactwo nie bardzo rozumie, że jemy mięso zwierząt - odparła.
- I z tego się śmiejesz? - zdziwił się Kristian, stawiając wiadra na ziemi. - Jeśli mam być szczery, to za chęcią podsadziłbym cię na siano i… - Pocałował ją w szyję i objął dłonią jej pierś.
- Kristian! - ofuknęła go i lekko odepchnęła od siebie. - Jeszcze ktoś zobaczy!
- No to co? Dopiero byłby zazdrosny!
- Psst! Idzie Ole. - Elizabeth szybko poprawiła chustkę na głowie i ruszyła z powrotem do obory. Ogarnęła ją dziwna słodycz. Może Kristian zajrzy dziś w nocy do jej sypialni…
Wieczorem wszyscy zebrali się w salonie. Elizabeth zerknęła na Olego, który przekomarzał się z Ane.
- Ojej, ale jestem głodny - żalił się. - Chyba będę musiał zjeść Moją Pusię! - Roześmiał się i mlasnął językiem.
- Nie, nie wolno ci - odparła Ane surowo i pogroziła parobkowi wskazującym paluszkiem. - Zjedz sobie ciastko i kiełbaskę, i takie tam rzeczy.
Elizabeth wstała i dołożyła do pieca torfu. Kristian zagrał na starym pianinie kilka dźwięków. Poznała, że to fragment kolędy.
- Możesz zagrać całą? - poprosiła.
- Nie, tak dawno nie ćwiczyłem. Wyszedłem z wprawy. Może innym razem.
- Ach, jak bardzo chciałabym umieć grać - westchnęła Elizabeth i usiadła obok Marii. Natychmiast zjawiła się Ane i usadowiła się na jej kolanach. Po chwili odwróciła się do Olego i pokazała mu język.
- Fuj, wstydź się - upomniała ją Elizabeth. - Żebym tego więcej nie widziała!
- Ale on chciał… - zaczęła Ane.
- Wszystko jedno, nie wolno tak robić. Teraz idź go przeproś.
Ole roześmiał się rozbrajająco.
- Nic się nie stało. Dzisiaj jest Wigilia można coś takiego spojrzeć przez palce. To ja zacząłem.
- Teraz twój język zrobi się czarny - postraszyła Maria dziewczynkę.
- Mógłbyś przeczytać Ewangelię na Boże Narodzenie, Kristianie? - spytała Elizabeth, żeby sprowadzić rozmowę na inny temat.
Natychmiast wstał i wyjął Biblię. Potem odchrząknął kilka razy, usiadł wygodnie i zaczął:
- I stało się w owe dni, że wyszedł dekret cesarza Augusta, aby spisano cały świat…
Elizabeth zatrzymała na nim spojrzenie. Wydawało się, że znał tę historię na pamięć, ponieważ tylko od czasu do czasu zerkał do Księgi. Poza tym wodził wzrokiem po słuchaczach. Ładnie czyta, pomyślała. Głębokim i ciepłym głosem, i z takim zaangażowaniem, że nawet dzieci siedziały cicho i słuchały z uwagą. Wysunął jedną nogę do przodu i Elizabeth zauważyła, że spodnie mocno opinają jego umięśnione uda. Poczuła miłe mrowienie. Nigdy nie wierzyła, że jeszcze kiedyś zakocha się w mężczyźnie. Nagle Kristian utkwił w niej spojrzenie swych ciemnych oczu, Az się przestraszyła. Odchrząknęła, starając się uważniej słuchać.
- Szli więc wszyscy do spisu, każdy do swego miasta. Podszedł też i Józef z Galilei, z miasta Nazaretu do Judei, do miasta Dawidowego zwanego Betlejem, dlatego że był z domu i rodu Dawida. Aby był spisany z Maria, poślubioną sobie małżonką, która była brzemienna…
- Mówi o cioci Mii - szepnęła Ane.
- Słuchaj dalej - nakazała cicho Elizabeth.
Przyłożyła policzek do mięciutkich dziecięcych włosów i słuchała głosu Kristiana. Czuła się bardzo syta po zbyt obfitym obiedzie. Służba zasiała do posiłku razem z nimi, potem były ciasta i kawa. Ciepło od pieca i przytulny nastrój sprawiły, że ogarnęła ją senność.
Kristian skończył czytać. Wtedy Maria uszczypnęła ją ostrożnie w ramię i spytała cicho:
- Czy teraz dostaniemy prezenty?
Pogładziła siostrę po głowie i zerknęła na Kristiana.
- Chyba nadszedł czas na podarki? - powiedziała.
Odłożył Biblie i przyniósł upominki dla służących - koronkowe kołnierzyki, grube wełniane skarpety i rękawice.
- Wszystkie dostaniecie to samo - prawie tak, jakby się usprawiedliwiał.
- To i tak dla nas zbyt wiele - zauważyła Gurine wzruszona. - Taka stara kobieta jak ja nie potrzebuję już nowych rzeczy.
- Ale musisz się dla mnie stroić! - zażartował Ole i mrugnął do niej szelmowsko, aż stara kucharka poczerwieniała.
- Te kołnierzyk włożę na wesele - ucieszyła się Helene i kilka razy podziękowała.
Nikoline wstała i podała Kristianowi rękę. Elizabeth odniosła wrażenie, że ten uścisk trwał zbyt długo, ale udała, że tego nie zauważyła.
Ole dostał nową firankę, a oprócz tego rękawice i skarpety.
- Bardzo mi się przydadzą, gdy popłynę na zimowe połowy - stwierdził parobek i uśmiechnął się szeroko.
- Roni się późno - zauważyła Gurine i wstała. - Cieszycie się tym wigilijnym wieczorem w swoim gronie, a my już podziękujemy i pójdziemy.
- Nie, posiedźcie jeszcze trochę, nie skończyliśmy przecież rozdawać prezentów - poprosiła Elizabeth.
- Dziękujemy, dziękujemy, ale na nas już czas. Niech was wszystkich Bóg błogosławi - odparła Gurine i ruszyła do wyjścia, popychając przed sobą parobka i służące.
- Gurine jest taka skromna - powiedział Kristian, kiedy za służbą zamknęły się drzwi. Potem nachylił się i wyjął dwa prezenty, które podał Marii i Ane.
- Jaka pięęękna! - zapiszczała Ane na widok czapki obszytej białym fartuchem. Elizabeth uśmiechnęła się na myśl, że to Kristian sam upolował zająca, a ona uszyła czapeczkę. Szepnęła cicho do Marii:
- A ty możesz jej wyjaśnić, skąd się wzięło to futerko!
Siostra jednak jej nie słuchała, bo właśnie rozpakowała książkę, którą otrzymała pod choinkę: Skromny podarunek na święta dla dzieci i ich przyjaciół.
- Bardzo dziękuję, jesteście bardzo mili! To książka tej samej autorki, której bajkę dostałam od mamy. Nazywała się Marie… - Z trudem przeliterowała nazwisko.
- Nazywała się Marie Wexelsen. Prawda, Elizabeth?
- Tak, zgadza się - przytaknęła Elizabeth. - Dbaj o tę książkę tak samo jak o tamtą.
- A teraz najwyższa pora, żebyś i ty dostał prezent Kristianie - oznajmiła Elizabeth i podała mu lnianą koszulę, którą sama uszyła. Nie jest może zbyt elegancka, ale…
- Włożę ją do ślubu - obiecał wzruszony, przyjmując podarek. - Sama ją uszyłaś, i tylko to się liczy.
Poczuła w żołądku przyjemne ciepło, gdy zobaczyła, jak bardzo się ucieszył. Ogromnie się starała, ślęczała wiele godzin po nocach szyjąc drobniutkim ściegiem, aż oczy piekły ją ze zmęczenia.
- A oto prezent dla ciebie - rzekł Kristian i wyjął z kieszeni niewielkie pudełeczko.
Otworzyła wieczko i wyjęła broszkę wysadzaną drobnymi perełkami.
- Co dostałaś? - spytała Maria i wspięła się na palce.
- Dostałaś? - niecierpliwiła się Ane.
Elizabeth musiała kilka razy przełknąć ślinę, zanim mogła odpowiedzieć.
- Broszkę. Pierwszą w życiu. Przypnę ją do sukni ślubnej. Bardzo dziękuję, Kristianie.
Przypominała sobie dzień, kiedy wybierała się na przyjęcie dla kobiet u Ragny. Zastanawiała się wtedy, czy powinna włożyć jedwabny szal, ale doszła do wniosku, że wyglądałaby zbyt strojnie. Na miejscu jednak przekonała się, że wiele kobiet miało na ramionach jedwabne szale, a niektóre również broszki na piersi. Poczuła się wówczas taka niepozorna i biedna.
- Przypniesz mi ją? - spytała z błyszczącymi oczami i podała broszkę Kristianowi.
Spełnił jej życzenie, cały czas uśmiechając się i patrząc jej w oczy.
- Och, byłbym zapomniał - powiedział po chwili. - Mam jeszcze dla ciebie upominek od Bertine. - Podał Elizabeth książkę w okładce z czerwonego aksamitu, na którym złoconymi literami wypisano tytuł: Album poezji.
Popatrzyła na niego pytająco.
- To popularny zwyczaj wśród ludzi z wyższych sfer w Bergen i Christianii - wyjaśnił. - W każdym razie Bertine tak mówi.
Elizabeth otworzyła książkę i zobaczyła, że Bertine napisała na pierwszej stronie kilka słów:
Droga Elizabeth
Wesołych świąt
Z najlepszymi życzeniami od Waszej oddanej Bertine.
Na następnej stronie znajdował się wiersz. Przeczytała go na głos:
Jezu, kieruj myślą moją,
Jezu, pozwól mi tak żyć,
Bym gdziekolwiek w świecie trafił,
Zawsze Bożym dzieckiem był.
Każda chwila, gdy oddycham,
Dar od Boga, Jemu chwała.
Umrę, jeśli Twoja wola,
W drogę imię Zbawiciela.
Przez moment ze zgrozą pomyślała, że może Bertine na jej przeszłość; może wie, w jaki sposób zginął Leonard, i dlatego napisała ten wiersz, którego sens można rozumieć dwojako.
Już otworzyła usta, żeby opowiedzieć o wszystkim Kristianowi i mieć to wreszcie za sobą, ale kiedy napotkała ciepłe spojrzenie jego czarnych oczu, przełknęła słowa i pozwoliła, by jeszcze przez jakiś czas pozostały jej tajemnicą.
- Do czego to może służyć? - spytała nieśmiało.
- Do wpisywania życzeń, psalmów i tych podobnych.
Do zbierania wpisów przyjaciółek.
Mam tylko Helene, pomyślała. I może Bertine…
- To bardzo miło z jej strony - powiedziała i pogładziła mięciutki aksamit. - Będę o ten album dbała.
Wstyd mi, że nic nie wysłałam twojej kuzynce, ale nigdy nie miałam zwyczaju obdarowywać kogokolwiek poza domownikami.
- Nie myśl o tym - uśmiechnął się Kristian. - Bertine chciała ci sprawić przyjemność i po prostu powinnaś to przyjąć.
- Przynajmniej napiszę do niej i podziękuję. - Spójrz - postanowiła Elizabeth.
- Dobrze, będzie jej miło - odparł. - Spójrz na dziewczynki - dodał i wskazał na nie.
Maria leżała na niedźwiedziej skórze przy otwartej książce i mocno spała. Ane usnęła na sofie, ściskając rączką czapkę.
- Przenieśmy je do łóżek - zaproponował Kristian i ostrożnie wziął Marię na ręce. - To był dla nich długi dzień.
Elizabeth patrzyła na jego szerokie plecy, kiedy wchodził po schodach na górę. Poczuła wokół serca przyjemne ciepło, że tak duży i silny mężczyzna potrafi okazać tyle łagodności.
- Do ciebie należy reszta - oznajmił i położył książkę na nocnym stoliku. - Zejdę na dół i poczekam w salonie.
Elizabeth zsunęła dzieciom buty z nóg i ostrożnie zdjęła sukienki, a potem starannie otuliła obie dziewczynki pierzynami, pocałowała delikatnie w policzki i zeszła do salonu.
Kristian siedział i czytał jakąś grubą książkę.
- Chcesz trochę wina? - spytał i uniósł kieliszek, który trzymał w drugiej ręce.
- Nie, dziękuje, robię potem głupstwa - odparła i ziewnęła. - Chyba ja też się położę. To był długi dzień, a następny przyjdzie szybciej, niż się spodziewamy.
Wstał i objął ją w talii.
- Jesteś pewna, że nic chcesz odrobiny wina? - powtórzył pytanie. - Lubię, kiedy jesteś taka rozkoszna.
Bardzo to lubię.
Roześmiała się i przyjęła pocałunek.
- Tak, na pewno, ale ja lubię wiedzieć, co robię.
- Nie jestem zbyt zmęczony, więc jeszcze poczytam chwilę - rzekł. - Śpij dobrze, moja Elizabeth. I jeszcze raz dziękuję za koszule. To najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem.
- Ja też ci dziękuję.
- To również moja najpiękniejsza Wigilia - dawał i spojrzał na nią czule. - I chociaż później będzie ich pewnie wiele, tę będę zawsze szczególnie mile wspominał.
Skinęła głową. Rozumiała, co miał na myśli. Czuła dokładnie to samo.
Elizabeth obudziła się i poczuła, że chce jej się pić. Próbowała zasnąć, ale na próżno. W końcu i potrząsnęła karafką na wodę, stojącą na toalecie. Pusta, stwierdziła. Trzeba przynieść wody, pomyślała z westchnieniem.
W drzwiach gwałtownie się zatrzymała i szybko cofnęła do pokoju. Na moment ogarnął ją strach, bo zdawało jej się, że kątem oka dostrzegła na korytarzu jakiś cień. Wstrzymała oddech i nasłuchiwała. Nie, było cicho, cały dom spał. To tylko złudzenie, pomyślała i wolno wypuściła powietrze z ust. I wtedy usłyszała kroki na schodach. Od razu rozpoznała, że to Kristian. Już miała wyjść mu na spotkanie, gdy z mroku wyłoniła się czyjaś postać.
- Idziesz wreszcie, Kristianie - zamruczała Nikoline.
Elizabeth zaparło dech w piersiach. Pokojówka stała w samej koszuli nocnej i kusiła swymi wdziękami! Elizabeth chciała wyjść z ukrycia i spytać ją, co wyprawia, ale coś ją powstrzymało.
- Po co, u licha, tu sterczysz? - spytał Kristian opryskliwie.
- Myślisz, że nie zauważyłam, jak na mnie cały wieczór patrzyłeś? - spytała Nikoline. Podeszła do niego i zaczęła rozpinać guziki jego koszuli.
- Teraz już nie będziesz płacił za uciechy…
Kristian cofnął się i odepchnął jej ręce.
- Nie rozumiem, o czym mówisz, Nikoline. Wracaj do swojego pokoju.
- Ależ Kristianie… - W jej głosie zabrzmiał dziecięcy upór. - Wiem, że to mnie pragniesz, a nie Elizabeth.
Elizabeth zasłoniła ręką usta, żeby nie krzyknąć z wrażenia. Czyżby Nikoline uwodziła Kristiana? Poczuła, że cierpnie jej skóra.
Kristian powiedział coś do służącej. Elizabeth nie dosłyszała słów, domyśliła się jednak, że zaklął brzydko. Odczekała, aż wejdzie do swojej sypialni, a potem na powrót wślizgnęła się do łóżka. Nagle odechciało jej się pić.
- Niech Pan będzie z wami, błogosławieni wam i zachowa od złego, niech Pan zwróci ku was swą jasną twarz i będzie dla was miłościwy. Niech Pan wzniesie na was swój wzrok i obdarzy was pokojem.
Elizabeth i Kristian stali przed pastorem. Elizabeth próbowała skupić się na słowach duchownego. Ten uczynił krótka przerwę, po czym zwrócił się do Kristiana:
- Kristianie Dalsrud, pytam cię: Czy chcesz tę oto stojącą obok ciebie kobietę, Elizabeth Andersdatter - Rask, wziąć za żonę.
Usłyszała, że odpowiedział „tak”. Następnie pastor przeniósł wzrok na nią i zadał jej podobne pytanie. Jej głos brzmiał czysto i pewnie, gdy także odrzekła: „tak”. Pamiętała, że kiedy wychodziła za mąż za Jensa, powtarzali słowa innej przysięgi małżeńskiej. Dobrze, że teraz nie było tak samo. Duchowny zakończył:
- Zatem ogłaszam was mężem i żoną, przed Bogiem i przed ludźmi, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego Amen!
Elizabeth zerknęła na Kristiana, a on uśmiechnął się do niej. Pastor pobłogosławił ich i ogłosił mężem i żoną! Czuła, jak rozsadza ją radość, i kiedy mieli odmówić Ojcze nasz, nie była w stanie wykrztusić słowa.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się mię Twoje. Przyjdź królestwo Twoje… - Stała z pochyloną głową i zamkniętymi oczami i domawiała inną, własną modlitwę: - Dziękuję, Co, dobry Boże, za to, że zesłałeś mi Kristiana Amen. Otworzyła oczy i zerknęła na gładką obrączkę, która Kristian jej ofiarował i która miała pozostać na jej palcu, dopóki śmierć ich nie rozłączy.
Skórzane buty Kristiana skrzypiały i szeleścił materiał jej sukni, kiedy szli pod ramię przez środek kościoła. Elizabeth przebiegła wzrokiem po zgromadzonych, szukając znajomych twarzy. Niektórych chyba widziała po raz pierwszy, innych spotkała u Ragny. Nagle zauważyła, że kilka osób skupiło się, pochylało ku sobie głowy i mówiło coś półgłosem, rzucając w jej stronę ukradkowe spojrzenia. To zrozumiałe, że szemrali. Na pewno się dziwili, dlaczego Kristian wybrał właśnie ją, a nie jakąś bogatą pannę z dużym gospodarstwem. Dalej w rzędach ławek zobaczyła Marię i Ane. Siedziały wyprostowane jak zapalone świecie, w identycznych granatowych sukienkach z błyszczącego materiału z białą koronką wokół szyi i nadgarstków. Elizabeth podniosła głowę i uśmiechnęła się do szepczących. Trudniej jest obgadywać kogoś, kto jest dla nas miły, pomyślała i mocniej chwyciła Kristiana pod rękę.
Do Dalsrud sunął długi orszak konnych zaprzęgów. Elizabeth obejrzała się i stwierdziła, że nie widać jego końca. Dzwonki uprzęży dzwoniły miarowo, a spod końskich kopyt wzbijały się tumany śniegu.
- Dziękuję, że się ze mną ożeniłeś - powiedziała i spojrzała Kristianowi w oczy.
- To raczej ja powinienem dziękować, że zgodziłaś się wyjść za mnie - odparł i pocałował ją.
Odsunęła się i roześmiała.
- Chyba oszalałeś! Ludzie na nas patrzą!
- No to co? Czyż nie jesteśmy mężem i zoną?
- Małżonkowie też się publicznie nie całują.
Nie odpowiedział. Zdawało się, jakby nie dosłyszał jej uwagi.
- Elizabeth - rzekł po chwili. - Dziś w nocy po raz pierwszy będziemy dzielić łoże bez obawy, że to grzech.
Przeszedł ją przyjemny dreszcz. Do tej pory potajemnie przemykali się do siebie, gdy wszyscy już spali, i nie opuszczało ich poczucie, że robią coś zakazanego.
Dobrze będzie się uwolnić od tego napięcia.
Osobiście zmieniła pościel w łóżku Kristiana, które teraz miał być ich wspólne, i powlokła najładniejsze poszewki, jakie znalazła, z mnóstwem tasiemek i koronek. Odkąd zauważyła, że Nikoline próbowała uwieść Kristiana, zabroniła jej zbliżać się do jej sypialni, a gdy sama nie mogła sobie z czymś poradzić, wołała do pomocy Helene.
- O czym tak myślisz? - spytał Kristian i odnalazł pod derką jej rękę.
- Kocham cię - odparła. - I jestem najszczęśliwsza na świecie - dodała.
Znowu ją pocałował, a ona odwzajemniła pocałunek.
Przybyło tylu gości, że rozstawiono stoły w dwu wielkich pokojach. Duże podwójne drzwi otworzono na oścież i już wcześnie rano dobrze napalono w obu piecach.
Elizabeth nie zdążyła przywitać się ze wszystkimi gośćmi przed kościołem, więc teraz podchodzili do niej po kolei, ściskali jej dłoń i składali życzenia. Niektórzy mówili, że słyszeli już o niej, ale z tonu ich głosów i wyrazu twarzy nie potrafiła odczytać, co chcieli przez to powiedzieć. Uśmiechała się, dziękowała za życzenia i odpowiadała na pytania tak dobrze, jak potrafiła. Nie, nikt nie napomknął, że to mezalians, bo Krystian cieszył się wśród nich zbyt dużym szacunkiem. W pewnej chwili stanął przed nią niski, okrągły mężczyzna, którego chyba nigdy przedtem nie widziała.
- O, Kristian za jednym zamachem zdobył całą rodzinę - rzekł i uśmiechnął się szeroko.
Elizabeth poznała po zapachu, że zdążył już sobie łyknąć z butelki. Prawdopodobnie w wewnętrznej kieszeni marynarki ukrył też piersiówkę.
- Tego właśnie chciał - odparła, z trudem opanowując drżenie głosu. - Proszę spytać jego samego, a przekona się pan - dodała, patrząc na niego śmiało, aż musiał odwrócić wzrok.
Niektóre z kobiet nie potrafiły ukryć ciekawości i bez skrępowania przyglądały się talii panny młodej. Pewnie podejrzewają, że jestem w ciąży i dlatego taki porządny człowiek jak Kristian musiał się ze mną ożenić, pomyślała Elizabeth i uśmiechnęła się na tę myśl. Zwróciła też uwagę na ich przenikliwe i nazbyt słodkie głosy, kiedy te paniusie się z nią witały. Oto ludzie, z którymi będzie musiała przestawać, uświadomiła sobie i rozejrzała się za Kristianem. Stał nieco dalej i rozmawiał z lensmanem. Na pewno o Esaiasie, pomyślała.
Podeszła do niej Bergette.
- Gratuluję, Elizabeth - powiedziała ze szczerym uśmiechem. - Masz śliczną suknię!
- Bardzo dziękuję - odparła rozpromieniona Elizabeth.
- Kristian jest szczęściarzem - dodała Bergette ciepłym głosem.
Elizabeth poczuła, że czerwieni się z radości. W tej samej chwili dostrzegła przy drzwiach Dorte i Jakoba.
- Witajcie, prosimy! -przywitała ich obojgu uścisnęła dłonie. - A gdzie Mathilde?
- Nie przyjechała - wyjaśniła Dorte i uśmiechnęła się przepraszająco. - Wiesz, ona nie lubi takich dużych przyjęć, poza tym ktoś musi pilnować dzieci.
- Pozdrówcie ją - poprosiła Elizabeth, przyjmując życzenia i prezenty.
Stół na prezenty, który ustawili w salonie, zaczynał się zapełniać. Elizabeth nigdy przedtem nie widziała tylu pięknych rzeczy. Jakob podarował im srebrną łyżkę, a Dorte haftowany obrus wykończony koronką. Elizabeth długo stała, trzymając prezenty w dłoniach. Gdy oni wiedzieli, ile te przedmioty dla mnie znaczą, pomyślała. Jeszcze niedawno zazdrościła Ragnie, która nakrywała stoły pięknymi obrusami i kładła na nich srebra. A teraz, chociaż szafy w Dalsrud uginały się od takich rzeczy, czuła, że ta łyżka i ten obrus mają dla niej szczególne znaczenie, bo pochodzą od bliskich z jej stron.
- Widzę, że mało tu znajomych - zauważyła Dorte i chwyciła Elizabeth za ramie, kiedy panna młoda odłożyła już prezenty na stół.
- Zadbałam, o to, żebyście usiedli przy stole naprzeciw mnie i Kristiana - odparła i wsunęła rękę pod ramię Dorte.
Nie udało jej się jednak porozmawiać więcej z gośćmi z Heimly, bo obojga państwa młodych ciągle ktoś zagadywał. Dobrze, że miała Kristiana po jednej stronie, a Helene po drugiej, pomyślała z wdzięcznością, nieco speszona z powodu tylu nowych twarzy.
Kiedy goście wypili kawę, mężczyźni przesunęli stoły i miejsce na tańce. Korzystając z zamieszania, Nikoline zwinne przemknęła ku Elizabeth.
- Wygrałaś pierwszą rundę, ale będą następne - szepnęła.
Elizabeth odwróciła się i mocno chwyciła ją za ramię.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała surowo.
Nikoline zmrużyła oczy i spojrzała na nią spod jasnych rzęs.
- Udało ci się złapać Kristiana na haczyk, ale obiecuję, że wkrótce pojawią się kłopoty.
Elizabeth zrobiło się słabo i przez moment ziemia zakołysała się pod jej nogami. Miała nadzieję, że Nikoline zrezygnuje po tym, jak Kristian ostro ja potraktował tamtej wigilijnej nocy, ale pokojówka nie dawała za wygraną. Naprawdę chciała zniszczyć ich związek. Elizabeth rozejrzała się w poszukiwaniu Helene i przywołała ją skinieniem ręki.
- Czy coś się stało? - spytała przyjaciółka. - Jesteś blada jak kreda.
Elizabeth przełknęła ślinę, szukając właściwych słów.
- Nikoline powiedziała, że…
- Powinnaś się z nią rozprawić raz na zawsze - przerwała jej Helene. - To ty decydujesz w tym domu, a nie ona.
- Tak, ale ona się odgraża, że będzie nam, Kristianowi i mnie, utrudniać życie - wyrzuciła jednym tchem.
Helene nie wydawała się zaskoczona.
- Wierzę w to, że będzie próbowała, ale posłuchaj mnie, Elizabeth: pokaż jej, kto tu rządzi!
Łatwo powiedzieć! - miała ochotę odrzec Elizabeth.
Już chciała się zwierzyć, że często czuje się niepewnie, bo zupełnie nie ma pojęcia, jak powinna się zachowywać pani domu w tak dużym majątku, ale w tym momencie podszedł do nich Kristian i wziął ją za rękę.
- Chodź, Elizabeth - rzekł. - Pierwszy taniec należy do pary młodej.
- Nie, Kristianie - zaprotestowała, nie ruszając się z miejsca.
Uśmiechnął się do niej ciepło.
- Tak długo się cieszyłem na tą chwilę. Chodź! - I poprowadził ją za sobą przez tłum gości, którzy zaczęli się ustawiać w dużym kręgu.
Elizabeth poczuła, że krew jej zapulsowała, a całe ciało oblało pot. Nie umiem tańczyć! - chciała krzyknąć, ale nie wydobyła z siebie głosu. Skrzypek przyłożył instrument do brody i przeciągnął na próbę smyczkiem po strunach.
- Kristian - szepnęła ochryple, czując, że napiera na nich tłum ludzi i że coraz trudniej jej oddychać.
Mąż uśmiechnął się do niej z czułością i radością w oczach.
Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo zabrzmiała muzyka i Kristian poprowadził ją na środek salonu. Potykając się o jego nogi, Elizabeth starała się robić to co on, ale nic jej się nie udawało. Wtedy wreszcie zrozumiał, że jego młoda żona nie umie tańczyć. Zauważyła zdumienie w jego oczach i ze złością zacisnęła usta. Gdyby tylko przez chwilę jej posłuchał! Na pewno stoi tu gdzieś Nikoline i z uciecha przygląda się teraz jej nieudolnym próbom.
- Rozluźnij się - szepnął jej do ucha i mocniej objął ją w talii. - Po prostu naśladuj mnie.
Łatwo ci mówić, pomyślała Elizabeth, czując, że pali ją twarz. Tłum jakby rósł przed jej oczami, gdy Kristian usiłował prowadzić ją po deskach podłogi. Nie potrafiła wykonać poprawnie ani jednego kroku, każdy jej ruch był sztywny i nienaturalny. Nagle Kristian uczynił niespodziewany obrót i upadła na jego pierś. Łzy stanęły jej w oczach, gdy usłyszała wokół siebie śmiech. Chciała się wyrwać i uciec, ale w tej samej chwili dostrzegła Ane, która nieskrępowana tańczyła nieco dalej. A więc to z niej się śmiali. Elizabeth napotkała spojrzenie Jakoba. Chwilę później teść poprosił do tańca Dorte. Kolejni goście poszli za ich przykładem i Elizabeth wykorzystała tę okazję: błyskawicznie wyrwała się mężowi, omijając tańczące pary, przebiegła przez salon i wypadła na korytarz.
- Elizabeth, kochanie! - zawołał błagalnie Kristian i ruszył za nią.
- Idź sobie! - szlochała. - Dlaczego mi to zrobiłeś? Dlaczego ośmieszyłeś mnie na oczach tylu ludzi?!
- Nie ośmieszyłem cię - zaprotestował niepewnie i chciał ją objąć, ale mu się wyrwała.
- Nie?! Jak ja wyglądałam? Potykałam się, ruszałam się sztywno jak kłoda drewna, a wszyscy wkoło przyglądali mi się i pewnie dobrze się bawili.
- Nie wiedziałem, że nie lubisz tańczyć - bąknął.
- Nie lubię? Nie potrafię! Nie miałam pojęcia, że będą tańce i mnie poprosisz. Kiedy dorastałam, nie było czasu na zabawę. - Otarła ukradkiem łzę, wściekła na siebie, że płacze. - Musieliśmy pracować od świtu do wieczora - ciągnęła. - Lepiej by było, gdybyś ożenił się z jedną z tych bogatych panienek, a nie ze mną.
Przytulił ją.
- Ale ja właśnie ciebie pragnę, żadnej innej - zapewnił ją i pocałował w czoło. - Od pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłem, postanowiłem, że albo ty, albo żadna.
Wytarła oczy. Powoli docierały do niej jego słowa.
- Naprawdę? - spytała.
- Nie okłamuję kobiety, która kocham najbardziej na świecie - odparł. - Czy ożeniłbym się z tobą, gdybym pragnął innej? Dwa razy musiałem ci się oświadczać.
Spróbowała się uśmiechnąć.
- Wierzę ci. Przepraszam - powiedziała cicho.
- Nie mówmy o tym więcej. Ale… - zawahał się nagle. - Nie tańczyłaś na swoim pierwszym weselu?
- Nie, nie było miejsca na tańce w naszym małym domu. Zresztą nawet gdybyśmy mieli grajka, i tak musiałabym zajmować się gośćmi.
Na korytarz wyjrzała Helene.
- Przepraszam, ale dziewczynki są już zmęczone. Pójdę na górę przebrać je i położyć spać.
- Zaraz przyjdę powiedzieć im dobranoc - obiecała Elizabeth i odwróciła się, żeby nie widziały jej zapłakanej twarzy.
Kristian wziął ją pod ramię i zaprowadził do kantorku.
- Wypij - polecił i podał jej kieliszek likieru.
- Dziękuję - odparła, zagłębiając się w miękkim skórzanym fotelu. - Czy Ti działa tak samo jak wino?
- Tak, jeżeli wypisze dużo. Ale raczej prędzej cię zemdli, niż oszołomi. - Usiadł i posadził ją sobie na kolanach. - Wypij, to ci dobrze zrobi.
Posłuchała. Trunek był dobry i słodki.
- Szkoda, że smucisz się w taki dzień jak dziś - rzekł.
- To był fantastyczny dzień - zapewniła. Naprawdę tak myślała. - Tylko Nikoline powiedziała mi coś, co popsuło mi humor.
- Co takiego?
- Że zniszczy nasz związek.
- Dlaczego, u licha, miałaby to zrobić?
- Nienawidzi mnie od pierwszego dnia, kiedy pojawiłam się w Dalsrud jako służąca. A poza tym podobasz jej się.
- Ale mnie podobasz się ty - wyznał i pogładził ją po policzku.
Poczuła rozczarowanie, że nie potraktował tego poważniej.
- Ostrzegła, że czekają mnie kłopoty. Zrozumiałam, że to ona się o nie postara. Kristianie, NIkoline chce zasiać między nami niezgodę.
- Na pewno nie mówiła tego poważnie - odparł z uśmiechem. - Ta służąca jest może trochę dziwna, ale nie przywiązuj zbytniej wagi do tego, co plecie.
Nazwał ją służącą, pomyślała Elizabeth. A więc nawet nie wie, że jest pokojówką. Jego słowa dodały jej nieco otuchy.
- Pójdziesz ze mną powiedzieć dzieciom dobranoc? - spytała, wstając.
Podał jej rękę i podążył za nią.
Kiedy zaszli do sypialni dzieci, dziewczynki już spały, a Helene nie było.
- Wyglądają jak aniołeczki - szepnął Kristian.
Elizabeth skinęła głową. Włosy Ane i Marii leżały rozrzucone na poduszkach, a policzki dziewczynek były zarumienione od nadmiaru wrażeń. Gdyby ta wiedział, że jedna z nich jest jego przyrodnią siostrą, przyszło nagle Elizabeth do głowy, lecz natychmiast odegnała tę myśl.
- Chcesz zobaczyć, jak ładnie pościeliłam nasz małżeńskie łoże? - spytała, zdumiona własnymi słowami.
- Chętnie - odparł i ruszył za nią do sypialni. - Sama się tym zajęłaś? - zapytał, nawet nie patrząc na łóżko. Spojrzał jej w oczy i Elizabeth dostrzegła w jego wzroku błysk pożądania. Zachwiała się, kiedy chwycił ją w talii i przyciągnął ku sobie.
- Moja Elizabeth - mruknął jej do ucha. - Tylko moja. Na zawsze.
Poczuła, jak wypełnia ją radość. To, że są małżeństwem, wydaje się zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe, pomyślała, zanurzając palce w gęstych włosach Kristiana. Pocałował ją w szyję, odnalazł jej ucho i delikatnie ugryzł, aż syknęła z rozkoszy. Ze wstydem stwierdziła, że jej łono wypełniło się sokami, stwardniało i nabrzmiało.
- Nie wolno nam tego teraz zrobić - szepnęła struchlała. - Pomyśl, co będzie, jeśli ktoś tu zajrzy?
- Nikt tu na górę nie przyjdzie - zbył jej obawy, dysząc ciężko. Zacisnął dłonie na jej pośladkach.
Przez materiał sukni poczuła, że jest gotowy, i jęknęła na myśl o podobnych chwilach, jakie już wcześniej przeżyli.
- Chodź! - ponaglił i pociągnął ją w stronę łóżka.
- Nie, Kristianie! - zaprotestowała i położyła ręce na jego piersi, żeby go odepchnął, ale był zbyt ciężki i za silny.
- Nie bój się, wolno nam - odparł i pociągnął jej suknię. - Będę czuły i delikatny jak nigdy dotąd.
Jego ręce znalazły drogę do miejsca, które dawało najwięcej przyjemności. Elizabeth odrzuciła głowę i jęknęła.
- Mam przestać? - spytał, drażniąc się z nią.
- Nie, nie przerywaj, proszę - błagała i rozłożyła uda.
On jednak cofnął rękę i zaczął rozpinać spodnie.
- Jeszcze - prosiła, prężąc się.
Wszedł w nią, a ona musiała zgryźć dłoń, żeby nie krzyczeć. Myśl o tym, że ktoś mógłby się tu zjawić, wydała jej się nagle dziwnie podniecająca. Poruszał się w niej, aż poczuła wzbierającą rozkosz. Wtedy zatrzymał się i pocałował ją długo i namiętnie. Zakręciło się jej w głowie.
- Mocniej, Kristianie - syknęła i objęła ramionami jego szerokie plecy.
Zrobił, jak chciała: kilka razy pchnął mocno, aż świat wokół eksplodował w piekło barw i rozkoszy.
Potem Kristian zsunął się z niej.
- Co my wyprawiamy? - szepnęła, gdy wreszcie oprzytomniała.
- Dajemy sobie nawzajem przyjemność - odparł. Jego słowa zawstydziły ją, a zarazem podnieciły.
- Muszę się doprowadzić do porządku - bąknęła i wstała.
- Wróć zaraz - roześmiał się.
Nie odpowiedziała, ale kiedy szła do swojego pokoju, usłyszała, że on także się podniósł. Myjąc się, zauważyła, że kilka kosmyków włosów wysunęło się ze spinek. Próbowała je poprawić. Nie udało jej się zrobić tego tak ładnie jak przedtem, ale to nic. Niedługo goście pójdą do domu i przyjęcie się skończy, pomyślała, przyglądając się swemu odbiciu w lustrze. Wyglądała na szczęśliwą. Jej oczy błyszczały, a policzki płonęły. Tak, jestem szczęśliwa, przyznała.
Kiedy schodzili na dół, Kristian mocno ją obejmował w talii. Przed drzwiami jadalni zatrzymał się i przyciągnął ją ku sobie.
- To było coś najwspanialszego, co kiedykolwiek przeżyłem - wyznał.
Przytaknęła.
- Musimy to powtórzyć dziś w nocy - szepnęła.
Kątem oka dostrzegła Nikoline, która kryła się w cieniu i podsłuchiwała, lecz groźby pokojówki już jej nie przerażały. Wiedziała, że Kristian należy do niej. Na zawsze.
Siedzieli wokół dużego kuchennego stołu i jedli kolację. Skrobali łyżkami o talerze, a od czasu do czasu rozlegały się odgłosy lekkich uderzeń, kiedy odstawiali szklanki z mlekiem. Poza tym panowała cisza. Nawet dzieci niewiele się tego wieczoru odzywały. Może dziewczynki są zmęczone, zastanowiła się Elizabeth. Na dworze wył wiatr i ciskał śniegiem o szyby. Pod ścianami domu utworzyły się już duże zaspy.
- Mam nadzieję, że jutro będzie ładnie, gdy będziemy wypływać w morze - westchnęła Helene.
- Ładna pogoda w styczniu i w lutym zwiastuje zimną wiosnę i brzydkie lato - odparła Gurine, przytaczając jedno ze swoich powiedzonek na temat pogody.
Elizabeth spodziewała się, że Nikoline rzuci jakąś złośliwą uwagę, lecz pokojówka milczała. To dziwne, ale od dnia ślubu wyjątkowo mało się odzywała. Wykonywała wszystkie polecenia, a kiedy ją o cos pytano, odpowiadała jednym krótkim słowem. Początkowo Elizabeth odczuła ulgę i trochę się odprężyła, ale stopniowo spojrzenia służącej zaczęły ją coraz bardziej niepokoić. Odniosła wrażenie, jak gdyby zimny wzrok Nikoline podążał za nią wszędzie.
Przebiegł ją dreszcz. Denerwowała się, bo Kristian miał wyjechać następnego dnia. Ale przecież musiał popłynąć na zimowe połowy. Minie wiele miesięcy, zanim znowu się zobaczą. Czy długo właśnie dręczył ją ten niepokój?
- Rozmawiacie tylko po pogodzie - zauważył Ole. - A najważniejszy jest teraz hallet - dodał uśmiechnął się szeroko.
Elizabeth napotkała wzrok Nikoline i zauważyła, że płonął. Od dawien dawna było wiadomo, że jeżeli mężczyzna spał z kobieta przed wypłynięciem w morze, to połów będzie udany. Nazywano to hallet.
- Nie życzę sobie takich rozmów w mojej kuchni! - wybuchnęła Gurne, czerwona z oburzenia.
Kristian roześmiał się pojednawczo.
- Ole nie ma pojęcia, o czym mówi, Gurine. Znajdź sobie najpierw kobietę, to porozmawiamy - zwrócił się do parobka.
Teraz Ole się zaczerwienił. Pochylił się nad talerzem z kaszą, starając się wymyślić jakąś ciętą odpowiedź.
Elizabeth wyskrobała swój talerz i odłożyła łyżkę.
Spojrzeniem powędrowała za okno, ale jej myśli podążyły własnymi drogami. Niepokój, który czuła, był jej dobrze znany. Doświadczała go już wcześniej i wiedziała, że nie ma to nic wspólnego z wyprawą Kristiana.
Teraz zdała sobie z tego sprawę: coś się wydarzy, i przerażona. Pozostało jej jednak tylko czekać, mimo że niepewność wydawała się nie do zniesienia.
- O czym tak myślisz, Elizabeth? - spytała Helene.
- Co? Nic, nic. Patrzę tylko na śnieg i mam nadzieję, że jutro będzie ładnie. - Szybko wstała, gdy zobaczyła, że wszyscy skończyli jeść. - Musze iść na górę położyć Ane. Mario, pomóż tu posprzątać. - Wzięła córeczkę na ręce i wyszła z kuchni.
Nawet rozmowa z Ane nie pomogła jej się odprężyć.
- Kristian jutro pojedzie? - spytała dziewczynka.
- Tak, ale wróci, zanim śnieg stopnieje - odparła Elizabeth. Nie była pewna, czy mała wie, ile to czasu.
- Ty nie możesz wyjechać, mamo!
- Nie, mama przez cały czas będzie z tobą. - Pochyliła się i pocałowała krągły policzek dziecka. - Zamknij oczka, a ja usiądę obok ciebie i będę cię pilnować.
Wkrótce usłyszała, że Ane oddycha równo i głęboko. Mimo to została jeszcze chwilę, jak dobrze było widzieć, że córeczka się zaokrągliła i stała taka radosna. Maria także. Tutaj nigdy nie musieli oszczędzać jedzenia ani myśleć ze strachem, co będzie jutro. Przez pewien czas obawiała się nawet, że całe to bogactwo będzie miało niedobry wpływ na dziewczynki, ale na razie nic na to nie wskazywało.
Pogładziła małą po włosach i zeszła na dół. W kuchni skończono już zmywać i Gurine robiła herbatę.
- Mario, jeżeli skończyłaś, to teraz idź na górę i się połóż - poleciała Elizabeth.
- Już? - spytała dziewczynka z żalem i ziewnęła.
- Tak, bo jutro rano musisz wcześnie wstać, jeśli chcesz się pożegnać z Kristianem.
Siostra powiedziała dobranoc i posłusznie wyszła z kuchni.
- Gdzie jest Kristian? - spytała Elizabeth, nalewając sobie herbaty do kubka.
- Poszedł do kantoru - wyjaśniła Helene. - Chyba ja też już pójdę spać. To był długi dzień.
- Tak - odparła Elizabeth bezwiednie. - Ja jeszcze posiedzę trochę w salonie.
Wyjęła książkę, ale po przeczytaniu dwóch rozdziałów stwierdziła, że nie wie, o czym czytała, więc ją odłożyła. Wstała zdenerwowana i podeszła do okna. Przez chwilę patrzyła na dziedziniec pustym wzrokiem. Ogarnęło ją dziwne przeczucie. Ktoś potrzebował pomocy! Zagryzła wargę, zamknęła oczy i skoncentrowała się, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. W końcu jednak musiała się poddać. Wizji nie da się wywołać, wiedziała o tym. To przychodzi samo, w odpowiednim czasie.
Otworzyły się drzwi i do salonu wszedł Kristian.
- O, tutaj jesteś - powiedział.
- Tak. - Odwróciła się do niego. - Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać - zaczęła niepewnie, żałując, że już wcześniej nie zwierzała mu się ze swych wizji. Nigdy jednak nie było temu okazji, poza tym bała się, że Kristian jej nie uwierzy.
- O czym chcesz pomówić?
- Miałam ci o tym powiedzieć już dawno temu, ale… - urwała. Chodziła w kółko po pokoju, zaciskając dłonie.
- Zakochałaś się w innym? - spytał z uśmiechem.
- Nie, nie, nie żartuj. Chodzi o to, że… ja… potrafię widzieć, Kristianie.
Uniósł brwi i zobaczyła, że się powstrzymuje, aby się nie roześmiać.
- Nie wiedziałem, że byłaś ślepa - rzekł.
- Jeśli chciałeś być dowcipny, to ci się nie udało - odparła ze smutkiem. - Próbuję ci się zwierzyć z mojej najskrytszej tajemnicy, a ty się z tego śmiejesz!
- Przepraszam - powiedział, podszedł do niej i objął ją ramieniem.
Nie odsunęła się, ale była spięta.
- Chcesz mnie wysłuchać? - spytała.
- Mhm, opowiadaj, nie będę więcej żartował.
- Potrafię widzieć, tak, jak inni nie umieją. Na przykład owce zagubione w górach. Pamiętasz, jak tu pracowałam i kilka owiec wam zaginęło? Wtedy powiedziała, gdzie ich szukać.
Przeciągnął dłonią po włosach o zapatrzył się przed siebie.
- Tak, zgadza się. Ale to był chyba przypadek, prawda?
- Nie, wtedy tylko tak powiedziała, zawsze jednak miałam tę zdolność. Gdybym się ludziom do tego przyznała, pomyśleliby, że jestem czarownicą albo że całkiem oszalałam. Czasem mogę uzdrawiać, czasem widzę, że ktoś umrze. Nie zawsze, ale to mi się zdarza.
- Co?! Możesz zobaczyć, że ktoś umrze?
Elizabeth utkwiła wzrok w Kristianie, niepewna, czy znowu z niej żartuje, ale wydawał się całkiem poważny. Wyswobodziła się z jego objęć i złożyła przed sobą ręce.
- Tak, dwa razy ujrzałam kondukt żałobny i za każdym razem ktoś umarł.
- Psiakrew! To koszmarne - stwierdził.
Udała, że nie dosłyszała przekleństwa.
- Tak, ale przede wszystkim smutne i nieprzyjemne.
Nie chce wiedzieć takich rzeczy, ale nie mam na to wpływu. Nieraz modliłam się do Boga, żeby mnie uwolnił od tych wizji.
- Mówiłaś komuś o tym?
- Jensowi, Jakobowi i Helene. No, a teraz tobie.
Nastąpiła cisza. W końcu Elizabeth spytała błaganie:
- Wierzysz mi, prawda?
Skinął głową, ale w jego oczach wyczytała niedowierzanie. Jens wierzył jej całkowicie i niezachwianie, nigdy nie wątpił. Helene i Jakob również jej uwierzyli, chociaż przyjaciółka początkowo odnosiła się do tych zdolności trochę sceptycznie.
- Dlaczego kłamiesz? - zapytała bliska płaczu.
- Nie kłamię!
- Kłamiesz. - Podeszła do niego, cały czas patrząc mu w oczy.
- No dobrze, w takim razie musze przyznać, że to brzmi trochę dziwnie - westchnął.
Zacisnęła zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, czego później mogłaby żałować: Wreszcie głęboko wciągnęła powietrze i oznajmiła:
- Wiem, że tej nocy ktoś będzie mnie potrzebował, muszę więc czuwać. Nie mogę dziś z tobą spać.
- No nie, daj spokój. - W jego głosie dało się słyszeć prośbę. - To nasz ostatnia wspólna noc przed kilkumiesięczną rozłąką. Czy nie powinniśmy spędzić jej razem? Cofam to, co powiedziałem, że nie wierzę w twoje wizje.
Odwróciła się do niego plecami. Podszedł do niej i pocałował ją w kark.
- No, moja mała Elizabeth. Chodź…
Czuła, że zaczyna mu ulegać, gdy znów zażartował:
- To na pewno mnie widziałaś w swojej wizji. To ja potrzebuję cię dzisiejszej nocy.
Na nowo ogarnęło ją wzburzenie i gwałtownie odwróciła się do męża.
- Wyjdź stąd, Kristianie Dalsrud! Nie chcę więcej słyszeć ani słowa. Rozumiesz?! - krzyknęła ze złością i wskazała na drzwi, rozżalona, że Kristian stroi sobie żarty z czegoś tak poważnego.
- Chcesz obudzić cały dom? - spytał poirytowany.
- Obudzę, kogo chcę. A teraz wyjdź, powiedziałam.
Wyszedł z salonu zdecydowanym krokiem i zatrzasnął za dobą drzwi. Elizabeth została sama w nieprzyjemnej, przytłaczającej ciszy. Przez kilka minut stała, powinna pójść za mężem. Potem westchnęła, drżąc, i osunęła się na krzesło przy oknie, dławiło ją w gardle, a serce łomotało w piersi. Po raz pierwszy się pokłócili, jeśli nie liczyć drobnego epizodu z wesela, kiedy się pogniewała, a on ją opuścił, nie próbując jej udobruchać. A jutro Kristian wyjedzie… Co będzie, jeśli ona zaśpi i nie zdąży się z nim pożegnać? Albo jeśli nie pogodzą się przed nastaniem świtu?
Wstała, żeby pójść do męża, przytulić się do jego ciepłego ciała i zapomnieć o tej głupiej rozmowie. I wtedy dostrzegła jakąś postać biegnąca pośród śnieżycy. Szybko ruszyła na korytarz. Otworzyła drzwi i w chwili, gdy rozległo się pukanie.
Stała w nich dziewczynka jedenasto -, może dwunastoletnia i patrzyła na nią wielkimi, przerażonymi oczami.
- Mama jest bardzo chora, a akuszerki nie ma w domu, więc ty musisz nam pomóc! - powiedziała.
A więc na to czekała Elizabeth, to matka tego dziecka jej potrzebowała.
- Tylko się ubiorę - rzuciła i chwyciła płaszcz.
Jest coś znajomego w tej dziewczynce, pomyślała, gdy biegły truchtem przez dziedziniec.
- Daleko mieszkasz?
- Nie, zaraz za zakrętem - odparła mała, wskazując ręka.
- W takim razie szybciej tam dotrzemy pieszo niż saniami - zdecydowała Elizabeth i chwyciła dziewczynkę za rękę.
Wiatr ciskał śniegiem w ich twarze. Elizabeth miała przemoczoną chustę. Dziewczynka musi być całkiem przemarznięta, biedactwo, pomyślała.
- Dlaczego przyszłaś właśnie do mnie? - spytała.
- Wiem, że jesteś miła - odparła mała po prostu.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - Słowa dziewczynki sprawiły jej przyjemność.
- Znam cię. Pracowałam kiedyś z tobą w Dalsrud. Nie pamiętasz?
- Wielkie nieba, to ty, Amando? - zdumiała się Elizabeth i aż musiała się zatrzymać, żeby dokładniej jej się przyjrzeć.
- Mhm. Mnie też przybyło lat.
- Ile masz teraz? - dociekała Elizabeth, ruszając w drogę.
- Czternaście, ale wiem, że nie wyglądam na tyle, bo jestem mała i bardzo chuda.
Powróciły wspomnienia. Razem z Amanda myły w rzece zwierzęce jelita. Leonard oglądał się łakomie za dziewczynką i Elizabeth ją wtedy ostrzegła, żeby miała przed nim na baczności, bo to zły człowiek. Czy Amanda jeszcze to pamiętała? Dzieci szybko zapominają. Miała ochotę o to spytać, ale obawiała się, że za daleko zabrnie.
- Mieszkam tutaj - oznajmiła nagle dziewczynka.
Cały dom składał się z jednej zaledwie izby i niewielkiej niszy, oddzielonej od reszty mieszkania. Elizabeth zauważyła zaciekawione dziecięce główki, wyglądające zza przepierzenia. Szybko przywitała się z ojcem Amandy i podeszła do kobiety, leżącej na pryczy.
- Akuszerki nie było w domu - usłyszała głos Amandy, która zwracała się do ojca. Mruknął w odpowiedzi coś, czego nie zrozumiała.
Kobieta była bardzo chudą. Policzki miała zapadnięte, przez co wyglądała na dużo starszą. Elizabeth wzięła ścierkę i otarła jej twarz mokrą od potu.
- Postaram ci się pomóc. Wszystko będzie dobrze, przecież już przez to nie raz przechodziłaś i wiesz, co robić.
- Nagrzałam wody i przygotowałam czyste ścierki - oznajmiła Amanda. - Czy coś jeszcze zrobić?
- Dziękuję, Amando. Zajmij się młodszym rodzeństwem.
- Wychodzę - rozległ się męski głos i zaraz potem trzasnęły drzwi.
Jak im się w takiej ciasnocie udaje płodzić dzieci, zastanowiła się Elizabeth i zerknęła na kobietę. Leżała z zamkniętymi oczami. Jej skóra miała barwę jasnoszarą i była niemal przeźroczysta. Zdawało się, jakby w ogóle nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Elizabeth dreszcz przebiegł po plecach. Lekko traciła rodzącą w ramie, ale ta nie zareagowała. Spróbowała jeszcze raz, już mocniej.
- Słyszysz mnie? - spytała.
Matka Amandy otworzyła oczy i spojrzała matowym wzrokiem.
- Tak - szepnęła. - Słyszę, ale teraz chcę spać. Skurcze trwały tak długo…
- Nie wolno ci teraz spać - oświadczyła Elizabeth stanowczo. - Nie czujesz już skurczów?
- Nie, już nie.
- Boże - przestraszyła się Elizabeth. Słyszała o porodach, w czasie których skurcze nagle ustępowały i kobieta nie była w stanie sama urodzić dziecka. Niektóre akuszerki kładły się wtedy na brzuchu rodzącej, inne używały różnych instrumentów, żeby wydobyć noworodka. Często w wyniku tych zabiegów i matka, i dziecko umierały. Ta kobieta jest wygłodzona i wyczerpana, sama sobie nie poradzi, pomyślała, przyglądając się jej.
Usłyszała, jak Amanda opowiada bajkę młodszemu rodzeństwu. Jeśli ich matka umrze, dzieci zostaną rozdzielone i rozmieszczone w różnych gospodarstwach jako tania siła robocza. Będą musiały pracować tak ciężko jak dorośli.
- Na mój znak musisz przeć - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Zostaw mnie…
- Milcz i przyj. Teraz! No, już! - Odkryła baranicę o sprawdziła rozwarcie. - Jest dobrze - stwierdziła. - Przyj, to za chwilę dziecko będzie na świecie.
- Nie!
- Słuchaj mnie o przestań myśleć tylko o sobie! Masz jeszcze dzieci na wychowaniu. Jeśli nie zrobisz tego, co każę, maleństwo umrze. Chcesz pójść do grobu jako morderczyni?
Elizabeth wiedziała, że jej słowa są ostre i bezlitosne, ale miała nadzieję, że poskutkują.
Udało się. Kobieta chwyciła za krawędź łóżka i naparła z całych sił. Krzyknęła, kiedy znów pojawiły się skurcze. Chwilę później dziecko było na świecie.
- Urodziłaś chłopca - oznajmiła Elizabeth. Noworodek płakał cicho i zaciskał małe piąstki. - Jest drobny, ale przeżyje. Gratuluję.
- Dziękuję, dobry Boże - szepnęła kobieta i uczyniła znak krzyża. - Spraw, by zdrowo się chował.
Elizabeth uprzątnęła łożysko i zakrwawione ścierki; zamierzała poprosić Amandę, żeby je potem spaliła za stodoła. Następnie obmyła matkę i noworodka, po czym zawołała dzieci.
- No, macie teraz młodszego braciszka - oznajmiła i położyła maleństwo w łóżku. -Czy któreś z was może zawołać ojca?
Jeden z chłopców wybiegł z domu i pochwali do izby wszedł ojciec. Ściągnął z głowy czapkę i miętosił ją w dłoniach.
Elizabeth popatrzyła z czułością na śpiąca kobietę.
- Jest całkiem wyczerpana, biedactwo - szepnęła, żeby jej nie obudzić. - Ale na szczęście poszło dobrze.
Mężczyzna potarł szorstką brodę, aż zachrzęściło, i spuścił wzrok.
- Ostatnio straciła dziecko. To małe przeżyło dzięki robie - przyznał wzruszony.
- Podziękuj raczej Panu w niebie - odparła Elizabeth. - I swojej żonie. To ona się nacierpiała - mówiła dalej, nie odrywając wzroku od mężczyzny. Odciągnęła go nieco od Amandy i maluchów i zniżyła głos. - Chociaż to nie moja sprawa muszę was przestrzec, że nie powinniście mieć już więcej dzieci.
- To nie takie proste. Każde dziecko to dar od Boga i to on decyduje, ile och będzie, rozumiesz? - odparł.
- Trochę też zależy to od ciebie - stwierdziła Elizabeth wprost. - Trzymaj się z dala od swojej żony, żeby znowu nie zaszła w ciążę. Bo następny poród przypłaci życiem.
Wyglądał na zakłopotanego i nieco przestraszonego.
- Tak myślisz?
- Ja to wiem! Ile dzieci urodziła? - spytała, zerkając na Amandę, która siedziała na brzegu łóżka matki.
- Tych czworo - wskazał - poza tym troje, które są w pracy, i czworo dorosłych.
- Ile lam mają te, które poszły do pracy?
- Jedenaście, dwanaście i trzynaście. Razem mamy jedenaścioro tych, które przeżyły. - Urwał i przyjrzał się Elizabeth uważnie. - Wydaje mi się, że już cię gdzieś widziałem.
Amanda wstała i podeszła do nich.
- To Elizabeth Dalsrud. Pracowałam razem z nią, kiedy byłam mała. Nie pamiętasz, jak ci o tym opowiadałam?
- Byłaś tu kiedyś służącą? - spytał z niedowierzaniem.
- Tak, a teraz jestem żoną Kristiana Dalsruda.
- Nie, jakim cudem, do diaska… - zamilkł i znowu podrapał się po porodzie. - Tak… Dziwne, że do tej pory nikt mi o tym nie powiedział.
- To dlatego, że ty nigdy nie słuchasz - zwróciła mu uwagę Amanda. - Wszyscy we wsi o tym wiedzą.
Elizabeth odchrząknęła.
- Domyślam się, że ty też wypływasz na zimowe połowy?
- Tak, jutro. - Zerknął na żonę. - Będę się modlił do naszego Ojca, żeby ich chronił. Może jej być bardzo ciężko gdy zostanie sama z dziećmi.
- Będę do niej zaglądać - zaproponowała szybko Elizabeth. - Pewnie zabierasz ze sobą całe jedzenie, które macie w domu?
Utkwił w niej spojrzenie i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale go uprzedziła.
- Sama pochodzę z biednej rodziny i wiem, o czym mówię. Nie ma się czego wstydzić. Przyjdę któregoś dnia i przyniosę im trochę jedzenia i jakieś ubrania.
- Dziękuję, ale nic nam nie trzeba. Dajemy sobie radę - odparł sztywno i się wyprostował.
Elizabeth poczuła, że wszystko się w niej zagotowało.
- Ja także byłam dumna i nie lubiłam prosić nikogo o pomoc, ale gdy chodziło o dobro dzieci, nie raz musiałam schować dumę i przyjąć, co mi dawali. Jak głód skręcał wnętrzności i dzieci marzły, nie mogła zgrywać wielkiej pani. Możesz sobie myśleć, co chcesz, ale kiedy wyjedziesz, i tak przyjdę. Przynajmniej będziesz spokojny, że nic złego nie grozi twojej rodzinie.
- A wiec wyszłaś za bogacza - zauważył złośliwie.
- Tak - odparła spokojnie. - I dlatego mogę się dzielić z innymi. Nie mówię ci, żebyś ode mnie wziął, ale swojej żonie i dzieciom nie możesz zabronić przyjęcia jedzenia i ubrań.
Mina wyraźnie mu zrzedła, lecz mimo to oświadczył:
- Nikt nie przyjdzie tu z jedzeniem czy ubraniem, dopóki ja jestem w domu.
Elizabeth nie odpowiedziała. Chce zachować resztki dumy, pomyślała, i ma do tego prawo.
- Amando, opiekuj się dobrze mamą i swoim małym braciszkiem. Muszę wracać do domu.
Uścisnęła rękę ojcu rodziny i poklepała dzieci po policzkach, a potem ruszyła z powrotem w ciemną noc.
Droga powrotna do domu wydawała się jakby dłuższa, chociaż wiatr zelżał i prawie już nie sypało. Może więc jutro będzie ładnie, pomyślała Elizabeth. Przypomniała sobie o kłótni z Kristianem i poczuła się zmęczona i przygnębiona przeprosiłaby go teraz za wszystko, byleby tylko móc się przespać choć kilka godzin.
W korytarzu szybko zdjęła płaszcz i przewiesiła go przez poręcz schodów. Zrzuciła buty ze stóp i zostawiła w nieładzie. Zostaną mokre plamy i Gurine będzie wzdychać i narzekać, ale to będzie jutro. Ciężkimi krokami powlokła się na górę. Nagle podskoczyła przestraszona, bo natknęła się na Nikoline.
- Co ty, u licha, robisz tu na poddaszu o tej porze? - spytała, przyglądając się pokojówce badawczo.
Dziewczyna obejrzała z zakłopotaniem swoje paznokcie, ale nie zamierzała odpowiedzieć, w jej zachowaniu było coś podejrzanego, co natychmiast wzbudziło czujność Elizabeth.
- No, odpowiedz! - zażądała.
- Nic. Po prostu zajrzałam do dzieci, bo wydawało mi się, że usłyszałam płacz. A mogę spytać, gdzie ty byłaś?
- Odbierałam poród - odparła Elizabeth zmęczona i poszła do sypialni.
Dopiero kiedy zaczęła się rozbierać, uświadomiła sobie, że Nikoline nie mogła słyszeć dziewczynek ze swojego pokoiku na dole. Nie miała jednak siły teraz się tym martwić. Ostrożnie wślizgnęła się pod grubą, puszystą pierzynę, którą dzieliła z Kristianem, i natychmiast poczuła na swoim ciele jego ramię.
- Nie chciałam cię budzić - szepnęła, przesuwając się bliżej, żeby się ogrzać.
- Nie spałem, kiedy wchodziłaś do łóżka - odpowiedział sennym głosem. - Ale jesteś zimna. Gdzie byłaś?
- Odbierałam poród. Pamiętasz Amande, która tu czasem przychodziła do pomocy, kiedy jeszcze byłam służącą?
- Nie.
- Jej matka dziś w nocy urodziła dziecko.
- I co mają? - spytał i ziewnął.
- Chłopca, ale jest bardzo drobny.
- Mhm, to dobrze.
Zorientowała się, że Kristian jej nie słucha, więc nie odezwała się więcej. Powoli pod jej skórą rozlewało się ciepło i zaczęła się odprężać. Gdy już prawie zasypiała, Kristian mruknął jej do ucha:
- Przepraszam, że ci nie uwierzyłem, Elizabeth, ale teraz ci wierzę. Możesz mi wybaczyć?
- Tak. Przepraszam, że byłam na ciebie zła. A co z hallet?
- Nie dam rady, jestem zbyt zmęczony.
Uśmiechnęła się w ciemności i uścisnęła jego rękę.
Przyjemnie i bezpiecznie było móc tak po prostu leżeć blisko siebie ze świadomością, że już się na siebie nie gniewają. Nie ma noc lepszego.
Kiedy Elizabeth obudziła się rano, Kristiana nie było. Przez moment pomyślała w panice, że już odpłynął, i podbiegła do okna, łódź jednak stała jeszcze przy brzegu.
Dzieci też już były na nogach. Elizabeth zawstydziła się, że spała tak długo. W korytarzu na poddaszu spotkała Kristiana.
- O, wstałaś! - powiedział i przyciągnął ją do siebie.
Krew w jej żyłach od razu zaczęła szybciej krążyć, gdy poczuła dotyk jego mocnego ciała.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś? - spytała, z trudem łapiąc oddech i starając się opanować podniecenie.
- Potrzebowałaś snu… Chodź, wszyscy na nas czekają. Musimy się pośpieszyć… A może powinniśmy raczej wrócić do łóżka?
- Żartujesz! - roześmiała się i pociągnęła go za sobą po schodach w dół.
Pierwsze, co zauważyła w kuchni, to wyraz triumfu w oczach Nikoline. Elizabeth ścisnęło w żołądku. Na widok tej kobiety robiło jej się słabo. Trzeba ją jak najszybciej odprawić, pomyślała, siadając przy stole. Dam jej dobre referencje, więc na pewno znajdzie jakąś pracę.
Kiedy odmówili modlitwę przed jedzeniem, Helene spytała:
- Wydawało mi się, że słyszałam cię dziś w nocy, Elizabeth, gdzie się wybierałaś o tak później porze?
- Pamiętasz Amandę?
- Tak, to córka komornika. Mieszkają za zakrętem.
- Jej matka miała rodzić, a akuszerki nie było w domu, więc ja odebrałam poród.
- Co urodziła?
- Chłopczyka - odparła krótko. Nie miała ochoty opowiadać szczegółów.
- Och, nie będzie im lekko - westchnęła Gurine i mruknęła coś jeszcze, czego Elizabeth nie zrozumiała.
Poczuła na sobie wzrok Nikoline.
- Czy coś cię niepokoi? - zapytała wprost i spojrzała w oczy pokojówki.
- Nie, dlaczego?
- Tak mi się przyglądasz. Może chce mnie o coś spytać?
Nikoline wzruszyła ramionami, więc Elizabeth dała spokój. Na razie jeszcze jej nie odprawi, tylko się jej przyjrzy, postanowiła. Może wystarczy ostrzeżenie.
- Mario, weź Ane i pościel łóżka na górze - poleciła siostrze, kiedy Kristian i Ole wyszli z domu. Dzieci posłusznie podreptały na poddasze.
Nikoline wyraźnie ją prowokowała - siedziała przy stole i przez cały czas śniadania chichotała pod nosem, posyłając jej znaczące spojrzenia. Elizabeth próbowała ni zwracać na to uwagi, ale w końcu nie wytrzymała.
- Co cię tak śmieszy? Może miałabyś ochotę podzielić się tym z nami? - zapytała. Natychmiast pożałowała tego pytania, pokojówka bowiem zdawała się jeszcze bardziej rozbawiona.
- Bardzo chciałabym się z tobą podzielić, ale nie jestem pewna, czy życzyłabyś sobie, żeby inni także się o tym dowiedzieli - odparła bezczelnie.
Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Rób, co chcesz - rzuciła i wyszła z kuchni.
Weszła do salonu i stanęła przy oknie. Czuła niepokojące mrowienie biegnące w dół pleców. Wiele by dała, żeby się dowiedzieć, co wróżyło. Nie mogła zrobić nic innego, jak tylko czekać.
Niebo było szare, ale na szczęście nie padał śnieg. Elizabeth odsunęła firankę, żeby lepiej widzieć. Do salonu wszedł Kristian i zbliżył się do niej.
- O, tu jesteś, moja droga Elizabeth! - ucieszył się i przytulił ją. Ubranie męża pachniało wełnianym samodziałem. Przytuliła policzek do jego piersi.
- Pożegnałeś się z dziećmi? - spytała.
- Tak, są jeszcze na poddaszu. Maria powiedziała, że będzie patrzeć w okno, jak odpływamy.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżał - wyznała cicho i objęła go w pasie.
- A ja nie chcę cię opuszczać, ale zrozum, muszę - odparł i lekko ją pocałował.
- Pamiętaj, żebyś nie wypływał w morze w czasie sztormu ani zaraz po nim, ani…
Powstrzymał ten potok słów kolejnym pocałunkiem.
- Jakob jest kapitanem, a on przeżył już niejedno. Nie będzie niepotrzebnie ryzykował, Elizabeth, wiesz przecież o tym.
Skinęła bez przekonania. Jakob był również wtedy, kiedy Jens utonął. Nie wątpiła, że będzie bardzo ostrożny, ale nigdy nic nie wiadomo, gdy rozpęta się burza.
Przełknęła dławienie w gardle i odchrząknęła.
- Napisz do razu, jak dopłyniesz na miejsce. Obiecujesz?
- Napiszę. Dbaj o siebie i dzieci. Wrócę do was wiosną.
Kiwnęła głową, uścisnęła go po raz ostatni i pozwoliła mu odejść.
Została w salonie, dopóki nie odbili od brzegu, a potem poszła do tkalni na poddaszu. Pachniało wełną. Jak ubranie Kristiana, pomyślała i poczuła pustkę. Wzięła czółenko i przypomniała sobie, co kiedyś powiedziała Kristianie: dobra tkaczka potrafi utkać osiemnaście - dwadzieścia łokci dziennie. Teraz nie zamierzała wyznaczać sobie takiego limitu, gdy nawijała czerwoną nić, która wyjątkowo jej się podobała.
Wkrótce pogrążyła się w pracy, toteż aż podskoczyła ze strachu, gdy nagle drzwi za nią się otworzyły.
- Czego chcesz? - spytała, utkwiwszy wzrok w pokojówce. Jej głos nawet nie zadrżał, kiedy dodała: - Na pewno czeka na ciebie robota w kuchni, Nikoline.
Dziewczyna nie wycofała się, lecz weszła do izby i zamknęła za sobą drzwi.
- Zaraz zajmę się swoimi obowiązkami, ale najpierw chciałabym ci coś powiedzieć.
- No to się pośpiesz.
- Kristian nie jest taki, jak myślisz… - zaczęła Nikoline, podchodząc do krosien.
Oczy Elizabeth się zwęziły.
- Jak śmiesz tu przychodzić i cokolwiek insynuować? Wynoś się!
- Uspokój się. Wyjdę, gdy tylko powiem swoje. Czy wiesz, co się stało dziś w nocy, kiedy pomagałaś przy porodzie?
Elizabeth poczuła na plecach dreszcz strachu. Nikoline powoli przechadzała się po izbie. Chwilami zatrzymywała się i przytakiwała wzrok Elizabeth.
- Dzisiaj w nocy przespałam się z Kristianem. - Zachichotała zadowolona, a w jej spojrzeniu malowało się cos, czego Elizabeth nie potrafiła rozszyfrować.
- To nieprawda! - odparła ochryple. - Kłamiesz jak najęta. Wynoś się stąd, ty, ty…
- Nie chcesz usłyszeć wszystkiego? - przerwała jej Nikoline ze zjadliwą słodyczą. - Kristian jest wspaniałym kochankiem. On…
Elizabeth zacisnęła pięści, aż paznokcie wbiły się w skórę. Wyobraźnia posuwała jej bolesne obrazy.
Nie chciała słuchać, lecz głos Nikoline przewiercał jej uszy.
- Kochaliśmy się wiele godzin, od momentu gdy wyszłaś, aż do twojego powrotu. Całował całe moje ciało, nawet tam w dole. Czy robił to kiedyś z tobą?
Elizabeth oddychała tak szybko, że kręciło jej się w głowie.
- Kristian spał, kiedy wróciłam do domu - stwierdziła stanowczo, dygocąc ze złości.
- I ty w to wierzysz! - roześmiała się Nikoline, kręcąc jeden z loków wystających spod białego czepka. - Udawał, że śpi - dodała, kładąc nacisk na każde słowo. - Myślisz, że miałby odwagę stanąć przed tobą i przyznać się do tego, co robił?
- Dlaczego miałby to ukrywać? - spytała Elizabeth jednym tchem. Czuła, jak serce mocno wali jej w piersi.
- A jak myślisz? - Nikoline przewróciła oczami. - Nie chciał awantury. Zaraz obudziłabyś cały dom.
- Dlaczego mi o tym mówisz?
Nikoline zbliżyła twarz do jej twarzy.
- Bo to ja bardziej odpowiadam mu w łóżku! I musisz przywyknąć do myśli, że tak będzie dalej.
Elizabeth z trudem przełknęła ślinę, zaciskając dłonie pod fartuchem. Myśli goniły jedną drugą. Muszę coś powiedzieć, żeby ją powstrzymać, pomyślała w desperacji. Boże spraw, żeby to nie była prawda, proszę Cię…
- Nie wierzę ani jednemu twojemu słowu. Musiałabym mieć dowód.
Nikoline ułożyła usta w ciup i spojrzała w sufit, udając, że się zastanawia.
- Dowód… - mruknęła. - Hm, co by to mogło być? Że wie, co lubią dziewczyny? Ze ma ogromnego albo że…
- Przestań! - syknęła Elizabeth. - Żądam dowodów!
- A więc nie chcesz usłyszeć, jak się zabawiamy?
- Ostrzegam cię!
- Ojej, ale się przestraszyłam! - Nikoline uśmiechnęła się drwiąco. - No cóż, dostaniesz dowód. Kristian ma w pachwinie znamię wielkości zaciśniętej pięści. Czy to wystarczy?
Elizabeth poczuła się tak, jakby krew zastygła jej w żyłach. Chwyciła obiema rękami za krosna. Nikoline mówiła prawdę, Kristian miał takie znamię! Jak on mógł? Dlaczego? Łzy kłuły niczym igły pod powiekami. Wstała.
- Takie jak ty nazywają dziwkami - oznajmiła głosem drżącym ze wzburzenia. - Kristian nie jest pierwszym żonatym mężczyzną, za którym się uganiasz. Męża Bergette też musiała zaciągnąć do łóżka.
Zobaczyła, że jej słowa wyprowadziły Nikoline z równowagi, ale tylko na kilka sekund. Chwilę później oczy pokojówki znowu się zwęziły, a jej głos zabrzmiał równie jadowicie:
- No cóż, nie chodziliśmy ze sobą do łóżka zbyt często, a poza tym wtedy nie był jeszcze żonaty.
Elizabeth już miała zapytać, co Nikoline miała na myśli, mówiąc, że nie chodzili ze sobą często do łóżka, ale wcześniej sama zrozumiała sens jej słów. Robili to na stojąco, uświadomiła sobie, i zaczerwieniła się ze wstydu.
- Spakuj swoje rzeczy, Nikoline - powiedziała spokojnie. - Twój czas w Dalsrud się skończył.
- Tak sądzisz? - syknęła pokojówka i wyjęła z kieszeni fartucha złożona kartkę papieru. - Możesz to sobie przeczytać. Albo lepiej ja to zrobię. Pewnie nie znasz alfabetu.
Elizabeth wzięła od niej kartkę, udając, że nie dosłyszała złośliwości. Szybko przebiegła wzrokiem tekst, najpierw raz, potem drugi, aż wreszcie dotarło do niej okrutne znaczenie zapisanych słów. Trzymała w rekach dokument sporządzony i podpisany przez Leonarda Dalsruda, który stwierdzał, że Nikoline ma prawo mieszkać i pracować w Dalsrud do końca swoich dni.
- Co skłoniło Leonarda do podpisania takiej umowy? - spytała ochryple.
Nikoline roześmiała się.
- Z nim też sypiałaś? - zgorszyła się Elizabeth i poczuła, że mdli ja z obrzydzenia.
- Fe, tak brzydko to nazywasz - obruszyła się Nikoline. - Ale to prawda.
- Nie rozumiem, jak mogłaś upaść tak nisko!
- To nie trwało zbyt długo - odparła bezczelnie pokojówka. - Wiesz, że potrafię się wywinąć. Wkrótce poznałam pewną kompromitującą go historie i zagroziłam, że wykorzystam ją przeciw niemu, jeśli spróbuje mnie tknąć.
- Kto by ci uwierzył!
- Mam swoje kontakty.
Elizabeth mdłości podeszły do gardła. Nie była w stanie tego skomentować ani dłużej prowadzić tej rozmowy.
- Wyjdź i niech moje oczy więcej cię dziś nie oglądają! - nakazała i odwróciła się z odrazą.
Usłyszała jeszcze dobiegający ze schodów śmiech Nikoline. Kiedy ucichł, wróciła do krosien i rozpłakała się gorzko. Szlochała, dygocąc na całym ciele, i powtarzała raz za razem:
- Jak mogłeś mi to zrobić, Kristianie?
Przypomniała sobie wigilijny wieczór, kiedy Kristian stanowczo odtrącił Nikoline. I wesele, na którym pocieszał i przekonywał swoją świeżo poślubioną żonę, żeby nie przejmowała się służącą. Kłamca! Gdyby Nikoline nie wspomniała o znamieniu, pomyślałaby, że pokojówka wyssała wszystko z palca, jak cztery lata temu. Wtedy także twierdziła, że spędziła noc z Kristianem, a okazało się, że to nieprawda. Teraz było inaczej. Nikoline wiedziała za dużo, by mogła kłamać.
W końcu Elizabeth wstała i poszła do sypialni. Nie patrząc na szerokie podwójne łoże, obmyła twarz zimną woda. Musiała gdzieś wyjść; nie mogła dłużej wytrzymać w tym samym domu, co ta ladacznica.
Weszła na jeden ze strychów, gdzie stały skrzynie i pudła z odłożonymi starymi ubraniami. Niektóre rzeczy były tak zniszczone, że nadawały się tylko na gałgankowe dywaniki, i te leżały osobno. Elizabeth wyszukała ubrania, które można było jeszcze nosić, i szybko spakowała je do niewielkiej skrzyni. Skrzynka była na tyle lekka, że sama mogła ją znieść.
Na dole schodów spotkała Helene.
- Co ci jest? - spytała przyjaciółka, przyglądając się jej badawczo. - Wyglądasz okropnie - dodała łagodnie i podeszła bliżej.
- Nic - odburknęła Elizabeth szorstko. Nie miała ochoty opowiadać Helene o tym, co się stało, mimo że kiedyś zwierzały się sobie prawie ze wszystkiego. Zdrada Kristiana była zbyt bolesna i zbyt trudno byłoby jej o tym mówić. - Masz trochę czasu, żeby przypilnowała dziewczynki? Marii znajdź po prostu jakąś robotę, ale Ane wymaga więcej…
- Naturalnie, zajmę się nimi - przerwała jej Helene. - Dokąd się wybierasz?
- Do matki Amandy. Do tej kobiety, która dziś w nocy urodziła. Obiecałam im trochę jedzenia i ubrań.
Helene skinęła głową.
- Przydadzą im się. Tylko dobrze się ubierz, bo jest zimno.
Elizabeth przyniosła ze spiżarni chleb, masło, mąkę, kiełbasę i solone mięso. Umieściła to wszystko na sankach i ruszyła w drogę, ciągnąc je za sobą. Zauważyła, że ludzie obserwują ją zza firanek. Zdawało jej się, że słyszy, jak mówią: „patrzcie tylko! Wielka pani z Dalsrud, która nazywa siebie biedaczką. Tak. Ra dziewucha sprytnie się urządziła”.
Dlaczego Kristian się ze mną ożenił, skoro mu nie wystarczałam? - powróciło bolesne pytanie. Poczuła łzy na policzku i otarła je ze złością. Nie jest wart moich łez, pomyślała i przysporzyła kroku.
Spociła się i zgrzała w drodze do niedużej chaty. Kiedy zapukała do drzwi, otworzył jej jeden z młodszych braci Amandy. Popatrzył na nią wielkimi oczami.
- Mama leży, a tata wypłynął na połów - powiedział.
Elizabeth uśmiechnęła się do niego blado.
- Czy mogę wejść i przywitać się z twoją mamą?
Natychmiast się odwrócił i wbiegł do środka.
- Przyszła pani, która była tu dziś w nocy! - zawołał.
Amanda stała przy palenisku i rozgarniała żar. Na pryczy leżała jej matka z noworodkiem na rękę i karmiła go.
- Dzień dobry i pokój temu domowi - przywitała się Elizabeth. - Dobrze się czujesz?
- Tak, dziękuję. Amanda dużo mi pomaga - odpowiedziała kobieta.
Elizabeth ogarnęła nagle niepewność. Może nie powinna się tak narzucać?
- Nie spodziewałam się nikogo obcego - usprawiedliwiła się położnica i poprawiła koszule nocną.
Elizabeth zauważyła, że po policzku maleństwa spłynęła kropla mleka. A więc przynajmniej dla niego ma pokarm, pomyślała.
- Jest taki zwyczaj, że z okazji narodzin dziecka przychodzi się w odwiedziny i przynosi w prezencie kaszę - zaczęła z wahaniem. - Nie mam co prawda kaszy, ale przyniosłam coś innego. Czy zechcecie przyjąć?
Kobieta dźwignęła się na łokciu i spojrzała na nią podejrzliwie.
- Amando, pomóż pani - usłyszała Elizabeth, kiedy ruszyła do wyjścia, żeby przynieść z sanek jedzenie i ubranie.
Postawiły rzeczy na kuchennym stole.
- Twój mąż by tego nie przyjął. Tak powiedział, kiedy mu wczoraj o tym wspomniałam. Ale mimo to przyszłam. To są ubrania dla dzieci i jedzenie dla was wszystkich.
Najmłodszy z chłopców wspiął się natychmiast na krzesło, żeby sprawdzić, co jest w paczkach.
- Zostaw! - ofuknęła go matka.
Elizabeth zagryzła wargę.
- Rozumiem twoja dumę, ale, jak już mówiłam twojemu mężowi, na własnej skórze przekonałam, co to głód. Teraz mam możliwość podzielenia się z innymi. Jeśli więc sama nie chcesz tego przyjąć, to przynajmniej daj dzieciom.
Nie spuszczała z kobiety wzroku. Wreszcie matka Amandy westchnęła i cicho powiedziała:
- Dziękuję, to bardzo miło z pani strony. Teraz dzieci uściśnijcie pani rękę i też ładnie podziękujcie.
Dzieci zaczęły rozpakowywać rzeczy, a Elizabeth przysunęła krzesło do łóżka.
- Wybrałaś już dla niego imię? - spytała.
- Nie, uzgodnię je z mężem, kiedy wróci z połowów. Ale myślę, że mały dostanie imię po którymś z naszych przodków, tak jak pozostałe.
Elizabeth skinęła głową i pogładziła główkę noworodka pokrytą delikatnym puszkiem.
- Masz szczęście, że Amanda jest w domu - zauważyła.
- Miała pójść na służbę, ale jak pani widzi, jest potrzebna tutaj.
- Mów mi na ty albo po imieniu.
Kobieta po raz pierwszy się uśmiechnęła.
Elizabeth zapatrzyła się przed siebie. Myślami powędrowała ku Nikoline i Kristianowi. Za sobą słyszała radosne okrzyki dzieci, które cieszyły się z tego, co znalazły w paczkach. Bała się wracać do domu, bała się triumfującego spojrzenia służącej, ale najbardziej obawiała się powrotu Kristiana. Co powinna mu powiedzieć? Co zrobić? Jak zdoła przez to przejść i jak ma dalej żyć?
- Jesteś jakaś dziwnie zamyślona - dobiegł ją głos kobiety.
- Tak, ja… - Spróbowała się uśmiechnąć, ale nie była pewna, czy jej się udało. - Muszę przemyśleć to i owo - mruknęła. - Mężczyźni wyjechali na tak długo i…
- Czy nie jest ci trudno zajmować się tak dużym domem?
- Nie. To znaczy… teraz jest już lepiej. - Musiała odchrząknąć, żeby oczyścić gardło. - Mam nadzieję, że twój mąż nie będzie zły, że to przyniosłam? - spytała i skinęła głową w stronę stołu.
- Możliwe, że będzie. Ale on szybko wybacza. Tak trzeba, żeby móc zgodnie żyć pod jednym dachem.
Elizabeth czytać w jej myślach? Chciała coś powiedzieć, ale matka Amandy ją uprzedziła:
- Słyszałam, że wcześniej byłaś już mężatka i że masz dziecko z pierwszego małżeństwa.
- Tak, wyszłam za mąż za Jensa Raska, ale on zginął w czasie połowów. Oboje moi rodzice też już nie żyją, więc opiekuję się również moją młodszą siostrą.
- Wiem o tym.
Tak, na pewno, pomyślała Elizabeth. Ludzie we wsi gadają i pewnie wszystko o niej wiedzą.
Wstała.
- Muszę wracać do domu. Pamiętaj, żebyś i ty coś zjadła, przynajmniej ze względu na tego malca. Potrzebuje twojego mleka. A jeśli czegoś będzie wam trzeba, nie wahaj się po mnie przysłać.
- Jeszcze raz dziękuję - zapewniła matka Amandy i podała jej chudą dłoń.
Elizabeth zauważyła, że kobieta patrzy na nią otwarcie i śmiało. Jak gdyby zamierzała jej coś powiedzieć, lecz nie znalazła odpowiednich słów. Szybko się pożegnała i wyszła w zimowy dzień.
Trochę wiało i było zimno, ale nie spieszyła się do domu. Chciała po drodze przemyśleć to, co ją spotkało. Czy powinna napisać do Kristiana, czy lepiej poczekać, aż wróci, i wysłuchać jego wyjaśnień? Powinna milczeć i gryźć to w sobie, czy może wyprowadzić się z powrotem do Dalen? Nie, mimo wszystko kochała Kristiana, i już teraz poczuła ukłucie tęsknoty. „On szybko wybacza”, powiedziała o swoim mężu matka Amandy. „Tak trzeba, żeby móc zgodnie żyć pod jednym dachem”. W jej ustach zabrzmiało to tak prosto!
„Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”, powiedział Jezus, gdy ludzie chcieli ukamienować cudzołożną żonę. Czy sama była wystarczająco niewinna, by osądzać Kristian? Ona, która odebrała życie jego ojcu! Zatrzymała się i zapatrzyła przed siebie. Nie, nie może Kristianowi czynić wyrzutów. Musi mu wybaczyć. Nigdy jednak mu tego nie zapomni. Natomiast Nikoline nie wybaczy nigdy, przenigdy.
Mocniej okręciła wokół dłoni linkę od sanek i ruszyła dalej.
Kiedy Elizabeth weszła do kuchni, Ane popatrzyła na nią wielkimi oczami i spytała: - Gdzie byłaś?
Na szczęście oprócz dzieci w kuchni były tylko Helene i Gurine.
- Nie zauważyłaś, że wyszłam? - zdumiała się Elizabeth i wytarła mąkę z policzka córeczki.
- Piekę chleb - oznajmiła Ane, uderzając małymi piąstkami w grudkę ciasta.
- Widzę - potwierdziła Elizabeth bezwiednie. - Jak ci poszło, Helene?
- Bardzo dobrze. Maria to pracowita dziewczynka - pochwaliła.
- Ja też - rzekła Ane z przekonaniem, a Gurine natychmiast ją poparła.
- Muszę… jeszcze coś załatwić - rzekła Elizabeth szybko i wyszła.
Na schodach na poddasze spotkała Nikoline.
- Chodź ze mną! - nakazała, chwyciła ja mocno za rami i poprowadziła to tkalni. - Powiedz, dlaczego mi to robisz? Co chcesz osiągnąć?
- Osiągnąć? - powtórzyła pokojówka. - A cóż miałabym osiągnąć? Po prostu podobam się Kristianowi i nic na to nie poradzę.
- I tu się mylisz - oświadczyła Elizabeth. - Powiem ci coś. W Kabelvåg jest ulica nazwana Cognacgata. Znajduje się tam dom, w którym pracują kobiety takie jak ty. Słyszałaś o nich?
Z twarzy Nikoline zniknął uśmiech wyższości, a w jej jasnoniebieskich oczach pojawił się wyraz niepewności. Nic nie odpowiedziała.
- Ten dom nazywają ładnie „domem kawowym”, a mieszkają w nim prostytutki, kobiety, które biorą pieniądze za to, że sypiają z mężczyznami. Tak jak ty, Nikoline. Zarobiłaś w ten sposób na kontrakt i przespałaś się z Kristianem, żebym stąd wyjechała. Ale mogę ci powiedzieć tylko jedno: ja zostaję! I od tej pory najlepiej zrobisz, jeśli będziesz potulna jak owieczka. Nie zapomnij, że to ja o tobie decyduję. A teraz możesz iść.
Pokojówka zniknęła w jednej chwili, Elizabeth zaś wolno wypuściła powietrze z ust. Tym razem pokazałam, gdzie jest jej miejsce, ale ona na pewno nie podda się tak łatwo, pomyślała.
Słońce zaglądało do środka przez świeżo wypucowane okna, a w kuchni pachniało mydłem sodowym Elizabeth zrobiła sobie krótka przerwę w sprzątaniu. Rzuciła szybkie spojrzenie na Ane, która energicznie tarła ściereczką jedno z krzeseł, a potem popatrzyła przez okno. W tym roku wcześnie nastała wiosna i prawie cały śnieg już stajał. To jak zaczynanie wszystkiego od nowa, pomyślała Elizabeth. Zarówno w domu, jak i na dworze pachniało świeżością. Najgrubsze zimowe ubrania można było spakować i wynieść, a za miesiąc podbiały wysuną swoje żółte główki niczym małe słoneczka. To właśnie w takich chwilach Elizabeth czuła, że naprawdę żyje.
Zatrzymała wzrok na małej szarej chacie za zakrętem. Wiele razy w ciągu zimy odwiedzała rodzinę Amandy i zanosiła jedzenie, a także ubrania. W tym czasie najmłodszy chłopczyk urósł i się zaokrąglił, a pozostałe dzieci również nabrały zdrowszego wyglądu.
Tak czy owak, najgorszy okres minął. Wkrótce wróci gospodarz i przywiezie pieniądze, Amanda zaś znów będzie mogła pójść na służbę.
Elizabeth rzuciła ukradkowe spojrzenia na Nikoline, która prasowała ubrania. Nie mogła rozgryźć tej dziewczyny. Wydawało się, jak gdyby służącą otaczał szalony klosz, przez który nikt nie był w stanie przeniknąć.
- Cieszę się, że niedługo zacznie się szkoła - usłyszała głos Marii.
- Lubisz tam chodzić? - spytała Gurine.
- O, tak. Nie masz pojęcia, jak świetnie jest w szkole! Nauczyciel jest miły i jest tyle, dzieci, z którymi mogę się bawić. Tylko chłopcy czasami są niegrzeczni - dodała zamyślona. - Ciągną dziewczynki za włosy, ale ja im oddaję i teraz już nie mają odwagi mi dokuczać.
- Dobrze, że potrafisz się odgryźć - pochwaliła ją Helene. - Rób tak dalej.
Elizabeth zaczęła rozwieszać białe koronkowe firanki i dalej rozmyślała. Nikoline w każdym razie robi wszystko, o co ją poprosić. Nagle zastygła w bezruchu, bo przypomniała sobie, co się wydarzyło tydzień temu. Pokojówka spytała ją: „A jak nazwałabyś Kristiania, skoro mnie nazywasz dziwką?”. „Sam może na to odpowiedzieć, kiedy wróci do domu”, odparła wtedy Elizabeth. Od tamtego czasu Nikoline stała się jeszcze bardziej milcząca i nieobecna.
Elizabeth otrząsnęła się z ponurych myśli i powiodła wzrokiem po kuchni. Ogólnie rzecz biorąc, skończyli porządki.
- Mario, Ane, czy chcecie zobaczyć jagniątka, które urodziły się dzisiaj w nocy? - spytała.
- O, tak! - zawołała Maria, wykręcając ścierkę. - Właśnie sprzątnęłam.
- Ja też - zawtórowała jej Ane i z plaskiem rzuciła swoją morką ścierkę na podłogę.
- O, jakie ładne! - westchnęła Ane zachwycona i oparła małe rączki na kolanach. - Patrz, jakie mają loczki. Czy jedna może być moja?
- Oczywiście - odparła Elizabeth.
- No to niech będzie ta. Ale muszę ją zabrać do mojego łóżka.
Maria przewróciła oczami.
- Nie możesz wziąć jagniątka do domu. Ono musi zostać tu w oborze, rozumiesz?
Elizabeth przykucnęła obok córeczki.
- To prawda, co mówi Maria. Ta owieczka musi mieszkać w oborze, bo inaczej tu przychodzisz na nią popatrzeć tak często, jak tylko będziesz chciała.
- A czy mogę ją ponosić?
- Nie, ona jest dla ciebie za duża - uśmiechnęła się Elizabeth.
Jagnię zaczęło ssać matkę. Wymachiwało przy tym szybko malutkim ogonkiem tam i z powrotem, że dziewczynki zaniosły się od śmiechu.
- Niedługo wypuścimy je na powietrze - powiedziała Elizabeth. - Zobaczycie, jak będą fikać!
- Tak, muszą się przyzwyczaić do przebywania na dworze, zanim pójdą w góry - wyjaśniła Ane rezolutnie ciocia Maria. - Ale wtedy Kristian i Ole będą już w domu. - Zerknęła na Elizabeth. - Kiedy oni wrócą?
- W każdej chwili, jaki sądzę.
Nie była całkiem pewna, czy cieszy się, czy obawia powrotu Kristiana. Świadomość tego niepokoiła ją. Nie takie uczucia powinna mieć żona, kiedy mąż wraca z połowów.
Trzy dni później Elizabeth poszła do spiżarni sprawdzić zapasy żywności. Jedzenia ubywało szybciej niż zwykle, bo sporą część rodzinie Amandy, ale sami nie cierpieli biedy.
Popatrzyła na Ane. Dobrze mieć świadomość, że dzieci codziennie mogą najeść się do syta, pomyślała. W tym momencie usłyszała, jak Maria krzyczy na dziedzińcu:
- Płyną! Kristian i Ole wracają!
Elizabeth wyprowadziła Ane ze spiżarni i spojrzała w dal. Dziewczynki od razy popędziły na brzeg. Kristian przysłał żonie cztery listy. Jeden o tym, że dotarli szczęśliwie na miejsce, dwa długie i jeden krótki, że wkrótce wracają. Nie odpowiedziała na żaden z nich i liczyła się z tym, że mąż zapyta ją, dlaczego. Mimo że miała dużo czasu, nie znalazła jeszcze odpowiedniego wytłumaczeni. A prawda była taka, że zaczynała kilka listów, ale żadnego nie była w stanie dokończyć.
Dziewczynki dotarły na brzeg i zniknęły w objęciach mężczyzn. Potem Kristian wziął Ane na ręce i tak głośno rozmawiali i śmiali się, że słyszała ich z daleka. Spojrzała w stronę domu. Może służba widziała ją przez okno i dziwiła się, dlaczego nie zeszła na dół przywitać się z mężem? Nie, zachowała się jak przestało na kochającą żonę. Nie sprawi radości Nikoline i nie pokaże jej, że żywi do Kristiana urazę, pomyślała i stanowczym krokiem ruszyła na jego powitanie.
Kristian spojrzał na nią i Elizabeth poczuła, jak bardzo mimo wszystko za nim tęskniła. Serce zabiło jej szybciej i radość, że wszyscy wrócili cało, przesłoniła na moment cały smutek i ból.
- Witaj w domu! - powiedziała i uścisnęła wolną rękę męża. - Witaj i ty, Ole - dodała.
Oczy Kristiana są nadal takie samo czarne i żarliwe, pomyślała i poczuła, że krew zaczyna pulsować jej w żyłach. Nie chcę go stracić. Nigdy!
- Dostałam malutką owieczkę - pochwaliła się Ane i uszczypnęła Kristiana w nieogolony policzek. - Au, Au, kłuje! - stwierdziła z grymasem.
Roześmiał się.
- Może pobiegniecie obie z Marią do domu i uprzedźcie wszystkich, że wróciliśmy? Niech służba przygotuje balię wody i czyste ubrania.
Dziewczynki skinęły głowami i puściły się pędem w górę.
- Pójdę po taczkę, to załadujemy na nią skrzynie - zaproponował Ole.
- Dobrze - odparł Kristian bezwiednie. Nie odrywał od Elizabeth wzroku. Kiedy zostali sami, podszedł do niej wziął ją w swe silne ramiona.
- Bóg jeden wie, jak bardzo mi ciebie brakowało, Elizabeth - mruknął tuz przy jej włosach. - Tęskniłem za tobą i cieszyłem się, że wkrótce znów cię przytulę.
Elizabeth musiała kilka razy przełknąć ślinę, nim mogła odpowiedzieć.
- Ja także za tobą tęskniłam - wyznała, a każde słowo płynęło z serca. Co było, minęło, pomyślała i poczuła, że dopiero teraz naprawdę podjęła decyzję. Co się stało, to się nie odstanie, i nie da się tego zmienić. Najważniejsze, że Kristian jest w domu. Powiedział, że mu jej brakowało, i wiedziała, że mówił szczerze.
- Dlaczego nie odpowiadałaś na moje listy? - spytał.
- Poczuła się nieswojo i popatrzyła na morze.
- Nie umiem pisać listów - odparła w końcu. - Wiele razy próbowała, ale brzmiały tak głupio, że wszystkie kartki wyrzuciłam.
- Jestem pewien, że to były piękne słowa. Najpiękniejsze na świecie - rzekł i pogładził ją po włosach i policzku. - Chodźmy do domu.
- Pomóż nanosić wody - poleciła Elizabeth Nikoline, kiedy weszli do środka. - Przygotuj balię w pralni. A ja pójdę po czyste ubrania. - Zauważyła, że pokojówka chciała zaprotestować, więc przypomniała jej, zanim tamta zdążyła coś powiedzieć: - Jesteś tutaj służącą, więc rób, co ci każę.
Potem szybko poszła na poddasze, czując, jak mocno bije jej serce. Po raz pierwszy zachowała się wobec Nikoline tak stanowczo. Sprawiło jej to przyjemność.
Elizabeth obawiała się, że w prezencie z podróży dostanie jedwabny szal. Gdyby Kristian jej go przywiózł, to nie wiedziałby, jak zareagować. Miała już bowiem jeden - ten, który podarował jej Jens, kiedy nazwał ją Córką Morza. Ale okazało się, że Kristian kupił grzebień, lusterko i srebrną szczotkę do włosów.
- Proszę bardzo - powiedział, wręczając jej upominek.
Przyjęła prezent z wahaniem.
- Kochany, to zbyt wiele! Nie mogę tego przyjąć.
- Masz włosy jak czyste złoto - odparł. - Dlatego zasługujesz tylko na to, co najlepsze.
Pamiętała czasy, gdy służyła w Dalsrud. Wtedy Kristian też mawiał, że jej włosy są jak złoto. Teraz ten wspaniały prezent był wymownym wyrazem jego uczuć.
Maria i Ane dostały materiał na sukienki - cienką bawełnę w drobną kratkę. Do tego zapakowane w ozdobny papier koronki i wstążki do włosów. Dziewczynki podziękowały rozpromienione i pobiegły szybko do kuchni, żeby się pochwalić.
Kristian podszedł do sofy, na której siedziała Elizabeth.
- Jak ci tu było beze mnie?
- Okropnie! - odparła zgodnie z prawdą.
- Mnie tez. Tak bardzo za tobą tęskniłem. Aż do bólu.
Czy myślał również o Nikoline? - zastanowiła się chyba po raz setny.
- Kristianie - zaczęła z wahaniem, pociągając za jakąś luźną nitkę. - Czy ty… czy kiedykolwiek po naszym ślubie myślałeś o innej kobiecie?
Pogładził ją szorstkim palcem po policzku.
- Nigdy. Nigdy od chwili, kiedy cię po raz pierwszy spotkałem.
Nie wypada więcej pytać, pomyślała. Złożyła sobie obietnicę, że będzie żyć dalej, nie oglądając się za siebie, i powinna jej dotrzymać bez względu na to, czy ją teraz okłamywał, czy nie.
- Już nie mogę się doczekać dzisiejszej nocy - szepnął jej na ucho. Przez moment poczuła pożądanie, które ogarnęło ją niczym ogień. Zaraz jednak pojawiła się bolesna myśl o tym, co powiedziała jej Nikoline, i ugasiła ten płomień. Elizabeth wstała szybko i przetarła twarz.
- Strasznie boli mnie głowa - skłamała.
- Nie masz ziół, które by ci pomogły?
- Nie.
Kolejne kłamstwo.
- To chyba dlatego, że ostatnio za mało sypiam - łgała dalej. Jej głos brzmiał nienaturalnie wysoko.
- Moja maleńka Elizabeth - mruknął i przytulił ją. - Teraz będziesz mogła spać, ile tylko zechcesz. Ale byłbym szczęśliwy, gdybyś dziś w nocy usnęła na moim ramieniu.
Elizabeth zamknęła oczy. Odczuła ulgę. A więc zyskała trochę czasu. Później może się przełamie, ale w tej chwili myśl, że mogłaby położyć się obok niego naga, wydała jej się nieznośna.
Maria i Ane nie rozstawały się z prezentem od Kristiana; wzięły go ze sobą nawet wtedy, gdy szły spać na poddasze. Elizabeth obiecała, że gdy tylko nadarzy się okazja, uszyje im z otrzymanego materiału nowe sukienki. Ane najbardziej cieszyła się z koronek i wstążek do włosów i za nic nie chciała ich oddać.
Kiedy córeczka zasnęła, Elizabeth usiadła na brzegu łóżka Marii.
- Będziesz jeszcze chodziła do Amandy? - spytała dziewczynka i ułożyła się na boku, podpierając dłonią policzek.
- Być może. Dlaczego pytasz?
- Chciałabym pobawić się z Amandą.
- Hm… nie wiem. Amanda skończy niedługo czternaście lat i będzie prawie dorosła.
- Szkoda… Ale mam przecież Ane. Bardzo ją kocham - wyznała Maria poważnie. - Tylko że ona jest taka malutka i głupiutka. Wiesz, co dzisiaj mówiła?
Elizabeth pokręciła głową.
- Opowiadała, że jutro idzie do szkoły. A kiedy jej wyjaśniłam, że jest jeszcze za mała, wpadła w złość i poszła poskarżyć się Gurine.
Elizabeth potrafiła to sobie wyobrazić. W takich sytuacjach Ane zwykle szukała pociechy u starej kucharki. Może ona i Maria były nieraz dla niej zbyt surowe?
- A potem dostała cukier od Gurowe, zwróciła, Gurine uwagę, żeby tego nie robiła, bo Ana była niegrzeczna, to ona też mi dała cukru i powiedziała, że obie jesteśmy księżniczkami. Myślę, że kucharka zaczyna się starzeć i trochę jej się miesza w głowie.
- Ależ Mario, nie wolno ci tak mówić! - ofuknęła ją Elizabeth ze śmiechem.
- Tylko nie powtarzaj nikomu, że tak powiedziała, - szepnęła Maria szybko.
- Nie powiem. Ale teraz kładź się i śpij. Dobranoc.
- Elizabeth wstała i zdmuchnęła świecę.
- Dobranoc, Elizabeth. Wiesz co…? Pamiętasz tę noc, kiedy poszłaś do mamy Amandy? Bała się, że Ane się obudzi i przestraszy, że cię nie ma, więc siedziałam przy niej i czuwałam.
Elizabeth odwróciła się na pięcie.
- Nie spałaś przez cały ten czas, kiedy mnie nie było? - spytała ochrypłym Gosem.
- Tak, nawet wtedy, kiedy Kristian poszedł już spać. On mówi do siebie, kiedy jest zdenerwowany. Wiedziałaś o tym?
- Nie - przyznała. Cieszyła się, że w pokoju było ciemno, bo poczuła, jakby krew odpłynęła jej z głowy. - Opowiedz mi o tym, Maryjko.
- No więc nie mogłam spać i usłyszałam, że ktoś zapukał do drzwi na dole i zaraz potem wyszłaś. Bałam się, że już nigdy nie wrócisz. Chciałam obudzić Kristiana, ale tylko uchyliłam drzwi do waszej sypialni, żeby czuć się bezpieczniej. I wtedy przypomniałam sobie, że przecież ten obrzydliwy złodziej nie żyje i że Kristian może nas pilnować. Prawda?
Elizabeth skinęła głową.
- Tak, to prawda - przyznała.
- Ale Kristian tylko spał i spał - mówiła dalej Maria. - Chrapał tak głośno, że usiadłam na łóżku i zaczęłam nasłuchiwać, czy Ane się nie obudzi. I wtedy przyszło mi do głowy, że przy okazji mogłabym popilnować Kristiana, tak na wszelki wypadek.
- Nie spałaś aż do mojego powrotu? - spytała Elizabeth, wstrzymując oddech z napięcia.
- Tak, słyszałam, jak rozmawiałaś z Kristianem, i dopiero wtedy się położyłam i zasnęłam. Ale dałam radę wcześnie wstać rano, prawda?
- Tak, jesteś bardzo dzielna - pochwaliła ją Elizabeth czule. - Najdzielniejsza na świecie, moja mała Maryjko. - Pochyliła się, pocałowała siostrę w pliczek i cichutko wyszła.
A więc Nikoline kłamała, śpiewało jej w duszy. Pokojówka w dniu ich ślubu obiecała jej kłopoty. Pewnie miesiącami obmyślała plan zemsty i czekała na odpowiedni moment. Elizabeth zacisnęła pięści; czuła, jak napinała jej się mięśnie szczęki. Miarka się przebrała. Nikoline posunęła się za daleko.
Elizabeth czuła, że nie jest w stanie zejść na dół do reszty domowników, więc wymknęła się do suszarni na strychu i zdjęła ze sznura część bielizny, która już wysłuchiwała, gdy ktoś się zastanawiał, gdzie się podziewała, będzie miała wymówkę.
Poszła do sypialni, usiadła na łóżku i zaczęła składać bieliznę. Dobrze, że nie wspomniała Kristianowi o tym, co naopowiadała jej Nikoline, pomyślała z ulga. Że też mogła zwątpić w jego uczucia, a wierzyć tej ladacznicy! Ogarnęła ją wściekłość. Nikoline mała wprawdzie pisemne zobowiązanie Leonarda i trudno będzie to zmienić. Nie wiadomo, co by nagadała we wsi, gdyby wyrzucili ją ze służby w Dalsrud. Mogłaby nawet wpaść na pomysł, żeby pójść na skargę do lensmana. Nie, Elizabeth nie chciała rozgłosu. Teraz ona wykaże się sprytem. I w jej głowie zaczynał się zarysowywać pewien plan.
Zdążyła poukładać bieliznę, gdy przyszedł Kristian.
- I jak tam twój ból głowy, moje biedactwo? - spytał z troską.
- O, już mi dużo lepiej - odparła z uśmiechem i wstała. - Właściwie całkiem mi przeszło.
- Tak mówisz? - Zaczął ostrożnie rozpinać jej suknię. - Może jednak nie chcesz jeszcze spać?
- Nie, całkiem mi się odechciało - zapewniła, czując, zdejmował z niej ubranie. Ona także sztuka po sztuce zdejmował z niej ubranie. Ona także go rozebrała. Ręce drżały jej z podniecenia, kiedy ostatnia część bielizny opadła na podłogę.
- Pozwól, że rozpuszczę ci włosy - mruknął i zaczął wyjmować szpilki, aż jej jasne włosy opadły w dół. Miękko niczym jedwab łaskotały jej nagą skórę.
- Moja Elizabeth - szepnął i zaniósł ją na łóżko. Jego ciało było twarde, mocne i sprężyste. Rozkoszowała się jej dotykiem.
- Pragnę cię. Chcę spróbować, jak smakujesz - rzekł, patrząc jej w oczy.
Czuła drżenie między udami, kiedy ssał jej brodawkę, a potem drugą. Jego usta przesuwały się w dół brzucha, całował ją, lizał. Kiedy zatrzymał się w okolicy krocza, jęknęła i zdławionym głosem wykrzyknęła:
- Nie.
Nie chciała mu na to pozwolić, ale kiedy jej uda musnął jego ciepły oddech, a zaraz potem jego język dotknął jej łona, nie miała siły się sprzeciwić.
Uniósł ją na wysokości, których istnienia nawet nie podejrzewała. Następnie podpełzł wyżej i położył się obok, czekając, aż ona trochę ochłonie, po czy, pocałował ją długo i pożądliwie. Zdała sobie sprawę, że czuje smak własnych soków, i ponownie ogarnęło ją podniecenie. Kiedy chwilę później wszedł w nią, krzyknęła cicho z rozkoszy.
Stało się tak, jak powiedział - zasnęła na jego ramieniu. Wszystkie miesiące tęsknoty, smutku i bólu jakby przestały istnieć, gdy zapadła w sen.
Następnego ranka obudziła się wyjątkowo wcześnie i wpatrywała się w ciemność panującą w sypialni. Jej myśli powędrowały ku Nikoline. Obiecała sobie, że nie będzie wracała do przeszłości, ale to było wtedy, kiedy podejrzewała Kristiana o zdradę. Teraz sprawy przedstawiały się całkiem inaczej. Musi raz na zawsze położyć kres nikczemnością Nikoline, postanowiła. Cicho, żeby nie obudzić Kristiana, ubrała się i wymknęła do kuchni.
Miała nadzieję, że zastanie Nikoline samą, ale cała służba zebrała się już wokół stołu. Wszyscy powiedzieli jej dzień dobry, a Elizabeth z uśmiechem skinęła im głową.
- Zrobiłaś już kawę - zwróciła się do Gurine i podniosła dzbanek. - Musze wypić filiżankę, żeby się rozbudzić.
Porozmawiała ze służbą o wszystkim i o niczym, czekając, aż Ole wstanie i wyjdzie następna podniosła się Helene.
- Musze iść do obory, żeby do śniadania uporać się z robotą.
- Nie, zostań. Od dzisiaj Nikoline będzie się zajmować obrządkiem - oznajmiła głośno i utkwiła wzrok w pokojówce. Nikoline pobielała na twarzy i mocno chwyciła za kant stołu.
- Co to ma znaczyć? - spytała.
- To, że od dziś ty i Helene zamieniacie się obowiązkami.
- Dlaczego?! - krzyknęła Nikoline i poderwała się tak gwałtownie, że przewróciła krzesło.
- Dlatego, że to ja decyduję w Dalsrud - odparła Elizabeth i odstawiła filiżankę.
- Pójdę się poskarżyć Kristianowi - zagroziła Nikoline, ale Elizabeth chwyciła ją mocno za ramię, gdy tamta chciała przejść obok.
- Nigdzie nie pójdziesz. Marsz do obory! - syknęła jej di ucha. - Nie zamierzam więcej tolerować twoich niegodziwości, Nikoline, słyszysz?
- Nie zrobiła nic złego - zaprotestowała służąca.
- Porozmawiamy o tym na osobności, ja i ty - odrzekła Elizabeth i pociągnęła ją za sobą do salonu. Zamknęła z trzaskiem drzwi i wskazała na krzesło. - Siadaj!
Pokojówka usiadła z ociąganiem.
- Kłamałaś, mówiąc, że poszłaś do łóżka z moim mężem - zaczęła Elizabeth i stanęła przed nią wyprostowana.
- Nie kłamałam - zaprzeczyła Nikoline, zadzierając głowę.
Elizabeth spojrzała na nią lodowatym wzrokiem.
- Mogę zmienić twoje życie w istne piekło, jeżeli nie powiesz prawdy. Mam dowody, że pikane opowieści, którymi mnie raczyłaś, to tylko twój wymysł. A więc: skąd wiesz, że Kristian ma znamię w pachwinie?
- Już mówiłam - upierała się służąca, ale jej głos nie brzmiał zbyt pewnie>
- Ostrzegam cię, Nikoline!
- Mam kontrakt, który gwarantuje mi dożywotnią służbę - zauważyła pokojówka z wahaniem.
- Nie dbam o to. Odpowiedz na moje pytanie!
Nikoline milczała tak długo, że Elizabeth już się obawiała, że nie uzyska odpowiedzi. Ale nagle dziewczyna wyznała cicho.
- Zobaczyłam to, kiedy się kąpał.
Elizabeth otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Podglądałaś mojego męża w kąpieli?! - spytała z niedowierzaniem. - Aż tak nisko upadłaś?
- Przypadkiem przechodziła, obok i… i… no, zerknęłam tylko niechcący…
Elizabeth skrzyżowała ręce na piersiach i zamknęła oczy ze złości i bezsilności.
- Powiesz o tym Kristianowi? - spytała służąca cienkim głosem.
Elizabeth spojrzała na nią. Jeżeli to jest gra, to Nikoline świetnie udaje. Okazuje skruchę, ale nie z powodu tego, co zrobiła. Lecz dlatego, że została udobruchać, pomyślała, zaciskając usta.
- Zobaczę - odparła powoli. - Tak czy owak, musisz się pośpieszyć. Przebierz się i biegnij do obory. Już dawno powinnaś tam być. Zwierzęta czekają.
Nikoline poderwała się i spojrzała na nią z wściekłością.
- Przecież przyznałam się do tego, o co mnie prosiłaś. Nie możesz więc wysłać mnie do obory. Moje ręce nie nadają się do zagarniania widłami gnoju i… - Wyciągnęła przed siebie długie, białe palce.
- Przecież nie obiecywałam, że coś cię ominie, jeżeli się przyznasz - odparła Elizabeth spokojnie. - No, ruszaj do obory, zanim ci wynajdę coś jeszcze! - popchnęła służącą przed sobą i patrzyła, jak znika w swojej klitce, pieniąc się ze złości.
Helene i Gurine siedziały po obu końcach stołu i z szeroko otwartymi oczami wpatrywały się w Elizabeth, kiedy zamykała za sobą drzwi do salonu.
- Co się dzieje? - spytała w końcu Helene.
- Nic poza tym, co powiedziałam. Nikoline pójdzie do obory, tylko zmieni ubranie.
Po chwili służąca pojawiła się znowu.
- Przebrałam się - oznajmiła krótko i wyszła z kuchni.
- Wszystko opowiem ci później - szepnęła Elizabeth do Helene.
Teraz musiała pójść na górę obudzić Kristiana. Powinna przygotować go na nową wiadomość o zamianie obowiązków, którą zarządziła. Prawdopodobnie on wcale się tym nie przejmie. Na pewno uzna, że decyzja należy do niej.
Na drzewach zaczęły się już zielenić drobne listki, ale na niektórych gałęziach wciąż jeszcze było widać miękkie, nabrzmiałe pączki. Dorte zdejmowała ze sznurów świeżo wypraną pościel, która przez dwa dni wisiała na dworze, żeby wiosenne słońce ją wybieliło. Dorte wsunęła w nią nos i wciągnęła zapach słońca, wiatru i mydła domowej roboty.
Usłyszała kukułkę gdzieś wysoko na wzgórzu. Mówiono, że jeżeli usłyszy się ją w ciemnym lesie, będzie brzydkie lato, ale Dorte nie bardzo w to wierzyła. Zobaczyła Jakoba, idącego przez dziedziniec, i zapiekło ją pod powiekami.
- Dlaczego on tak mnie traktuje? - szepnęła i mocniej przyciągnęła do piersi pościel, którą niosła.
Ostatnio stali się dla siebie jakby obcy ludzie. Ważyli każde słowo, zanim je wypowiedzieli. Nie wiedziała, kiedy to się zaczęło, po prostu jakoś tak samo z siebie, niepostrzeżenie, bez żadnej kłótni. Poprawiła kilka luźnych kosmyków włosów. Jakob już dawno nie targał jej włosów i dawno nie powiedział dobrego słowa, pomyślała z żalem. A jeszcze więcej czasu upłynęło, odkąd ostatnio szukali bliskości w łóżku tego szczególnie jej brakowało. Bliskości, ciepła, poczuć bezpieczeństwa i pieszczot. Wtedy czuła, że żyje! Czy to już nic dla niego nie znaczy?
Powędrowała wzrokiem do swojego domu w Neset. Czy nadszedł czas, żeby tam wrócić? Czy w Heimly nie jest już mile widziana? Nie wolno mi zapominać, że byłam tu tylko służącą, pomyślała. Jakob przecież nigdy jej niczego nie obiecywał, nigdy nie mówił, że ją kocha, nigdy nie wspomniał o małżeństwie. Ta myśl uderzyła ją dopiero teraz. Owszem, mówił, że jest łagodna, ładna i dobra, ale nigdy nie wyznał, że ją kocha.
Poczuła łzę na policzku i otarła ją. Mathilde dobrze sobie radziła; dużo się nauczyła, odkąd jest z nami. Może najwyższa pora się wyprowadzić? Dorte pomyślała o Elizabeth. Dawno się nie widziały. Od Bożego Narodzenia, kiedy byli u niej na weselu. Może ona też czuła się zbędna wtedy, kiedy wróciła do Dalen?
Biedna Elizabeth, westchnęła Dorte. Że też tego wtedy nie rozumiała. Powinna ją była zatrzymać i powiedzieć, że jest im potrzebna. Tak, tak. Teraz jest już za późno. Elizabeth ma własne służące. Jeżeli był ktoś, komu Dorte szczerze życzyła powodzenia, to właśnie jej, Elizabeth. Pochyliła głowę i weszła do domu.
Daniel podniósł wzrok znak drewnianego konika, którym się bawił. Poczuła ukłucie w sercu. Odniosła wrażenie, że chłopiec ostatnio stał się bardziej milczący i zamknięty w sobie. Spróbowała otrząsnąć się ze smutnych myśli, popatrzyła na Mathilde i wrzuciła żar do żelazka.
- Co słychać u moich chłopców? - spytała beztrosko i uśmiechnęła się do Daniela i Fredrika.
- Wszystko dobrze - odparł Daniel i znowu zajął się zabawą. - Idę, idę zaraz zjem Fredrika! - powiedział, udając, że jest koniem.
Fredrik roześmiał się, zachwycony.
Latem skończy roczek, pomyślała Dorte i przyjrzała się malcowi uważnie. Odziedziczył ciemne włosy po ojcu i szare oczy po matce. Był tak dobrym i pogodnym dzieckiem, i kochała go tak bardzo, jakby był jej własnym synkiem. Prawie tak samo jak Daniela. A może po prostu trochę inaczej, tak jak Indianne i Olava. W każdym razie pragnęła ich wszystkich ustrzec od wszelkiego zła.
- Żelazko chyba już się nagrzało - zauważyła Mathilde. Dorte podskoczyła przestraszona. - Zamyśliłaś się? - spytała służąca i na kilka sekund podniosła wzrok znad robótki.
- Nieźle sobie radzisz - stwierdziła Dorte, unikając odpowiedzi na pytanie.
- Tak, teraz dobrze mi idzie - przytaknęła Mathilde. - To dzięki tobie. Nikt inny nie potrafił mnie tego wcześniej nauczyć.
Dorte wzięła żelazko i podeszła do kuchennego stołu. Tak, Mathilde dobrze sobie radziła. Nie tylko z robótkami na drutach, ale ze wszystkim innym. Uczyła się powoli, ale robiła postępy. Trzeba było tylko mieć dla niej cierpliwość.
- Daniel ostatnio rzadko przebywa z Jakobem - zagadnęła Mathilde.
Mathilde zbyt często szczerze mówiła to, co myślała. Tego nie uda się jej oduczyć, pomyślała Dorte. Starała się panować nad głosem, kiedy odpowiedziała.
- Jakob ma za dużo zajęć, żeby jeszcze bawić się z dziećmi.
- Przedtem też był zajęty, ale teraz jest jakiś inny - stwierdziła Mathilde.
Dorte szybko prasowała poszewki na poduszki.
- Teraz ma chyba więcej pracy - odparła krótko. Ale słowa Mathilde nie dawały jej spokoju, nie opuszczały jej przez resztę dnia. Jeśli inni też zauważyli, że Jakob zachowuje się dziwnie, to pewnie sobie tego nie ubrdała. Ciężko było to przyznać, ale to prawda, stwierdziła.
Tego wieczoru długo nie mogła zasnąć. Jakob dobrze sobie radzi z pomocą Mathilde, myślała. Będzie więc musiała wyprowadzić się z Danielem z powrotem do Neset. Westchnęła cicho. Podjęła już decyzję. To nie było łatwe, ale konieczne. Myśląc o tym, powoli zapadła w sen.
Śniło jej się, że zmywała naczynia. Do kuchni weszła Ragna.
- Czy ty nie umarłaś? - spytała ze zdumieniem, lecz spokojnie.
- Umarłam, ale wróciłam, żeby zobaczyć, jak się wam wiedzie - odparła Ragna.
- Hm. No, to widzisz. Mamy się dobrze, ale niedługo wyprowadzam się z powrotem do Neset. Jakob już mnie nie potrzebuje.
Ragna nie od razu odpowiedziała. Zdawało się, jakby nie dosłyszała słów Dorte. Utkwiła w niej wzrok.
- Wróciłam na ziemię, żeby wyhodować białego wilka - przemówiła nagle.
- Co takiego?
- Tam widzisz pierwszy okaz, który udało mi się uzyskać. - Ragna wskazała na czarnego kota. Którego nazywali Nilsem.
- Na pewno dobrze myślała, ale ten tutaj to tylko stary kot - zauważyła Dorte łagodnie. - Może białego wilka masz gdzie indziej?
Wtedy Ragna się uśmiechnęła. Popatrzyła na Dorte z czułością.
- Jesteś dobra, Dorte. Mam nadzieję, że tobie i Jakobowi się ułoży. Dbajcie o siebie nawzajem… i o dzieci.
Nagle zniknęła, lecz Dorte czuła jeszcze dotyk jej reki, którą musnęła ją delikatnie w policzek.
- Dorte, Dorte, śpisz? - usłyszała głos, dochodzący jakby z daleka.
Oszołomiona otworzyła oczy i spojrzała prosto w oczy Jakoba, który siedział na brzegu łóżka.
- Czy coś się stało? - spytała przestraszona i poderwała się z poduszki. - Chyba nic złego z dziećmi?
- Nie, spokojnie. Musze tylko poroz… To znaczy… Dorte, wyjdziesz za mnie?
Musiała odczekać chwilę, zanim dotarło do niej znaczenie tych słów i nim odzyskała mowę.
- Naprawdę chcesz mnie za żonę? - zapytała z niedowierzaniem. - Ale przecież tak długo zaniedbywałeś Daniela i mnie. Oboje to zauważyliśmy.
Drapał w zakłopotaniu jakąś rankę na dłoni i nie patrzył jej w oczy.
- Długo się zastanawiałem, jak cię o to spytać - wyznał. - Taki już jestem… Zamykam się w sobie, kiedy o czymś rozmyślam. Jeśli więc odnieśliście wrażenie, że was zaniedbywałem, to bardzo przepraszam. Pragnę z tobą żyć, Dorte, z tobą i Danielem, do końca moich dni. - Podniósł wzrok. - Bałem się, jaką dasz mi odpowiedź. Bałem się, że mi odmówisz. Poza tym nie chciałem ci się oświadczyć w taki sposób jak przed chwilą. Ale w końcu nie wytrzymałem i po prostu musiałem mieć to za sobą.
Dorte poczuła na policzku ciepłe słone łzy.
- Tak, chcę wyjść za ciebie, Jakobie - szepnęła ochryple i przytuliła się do niego.
- Moja Dorte - rzekł i obsypał jej twarz pocałunkami. - Nie wolno ci płakać, rozumiesz? Po żniwach wyprawimy wesele. Albo jeszcze przed żniwami. Jak wolisz.
- Och, Jakobie, nie wiem, jak wyrazić, że tak bardzo cię kocham.
- Lepiej mi to pokaż - odparł i położył się obok niej.
- To będę dla ciebie dobry.
Roześmiała się. Ogarnęło ją pożądanie, kiedy ściągnął jej przez głowę koszulę nocną. Jego dłonie prześlizgiwały się po jej ciele ostrożnie, lecz zdecydowanie; właśnie tak, jak lubiła.
- Teraz ja decyduję - oznajmiła i obróciła się z nim tak, że znalazł się pod spodem.
Najpierw pocałowała go lekko w usta, a następnie przesuwała językiem w dół wzdłuż jego piersi i brzucha, jednocześnie gładząc jego biodra. W końcu zamknęła usta na jego przyrodzeniu. Usłyszała, że jęknął, i poczuła mrowienie w całym ciele.
- Chodź tu - szepnął ochryple mocno ją podciągnął. - Uklęknij - nakazał.
Przez moment jej twarz zapłonęła wstydem.
- Tak robią zwierzęta - próbowała protestować.
Nie odpowiedział i poczuła, że wypełnił ją sokami.
Wszelkie protesty zamarły na jej wargach i po chwili oboje drżeli w miłosnej ekstazie.
Mówi się, że sam o umarłych oznacza szczęście. Teraz już nawet przez moment nie wątpię, że to prawda, pomyślała Dorte, wtulona w ramiona Jakoba.
- Chciałabym się wybrać do Dorte i Jakoba - odezwała się Elizabeth któregoś wieczoru, gdy oboje z Kristianem siedzieli w salonie i czytali książki.
- Dobrze, w takim razie jedź - odparł.
Teraz, kiedy wypowiedziała na głos swoje życzenie, pomysł wydał jej się jeszcze bardziej kuszący.
- Myślę, że pojadę już jutro. Zabiorę ze sobą dzieci. Pojedziesz z nami?
Kristian odłożył książkę spojrzał na żonę.
- Nie, wybiorę się innym razem. Niech to będzie tylko wasza podróż.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Na pewno ty i Maria chciałybyście pogadać z przyjaciółmi i znajomymi. Nie chcę wam przeszkadzać.
- Dziękuję - odparła i wzięła go za rękę. - Dziękuję, że jesteś taki, jaki jesteś, Kristianie.
Mógłby się nie zgodzić, pomyślała, kiedy wyjechały. Niektórzy ludzie sprzeciwiają się tylko po to, żeby pokazać swoją władzę. Ale nie Kristian. On pozwalał jej robić prawie wszystko, co chciała, i właśnie to w nim ceniła.
Droga była rozmoknięta i błotnista po deszczu, który spadł kilka dni wcześniej, ale tego dnia wyjrzało wiosenne słońce i sprawiło, że trawa i mchy pachniały świeżo i rześko. Nawet morze zdawało się pachnieć bardziej słono, a zapach ten łączył się z wonią wodorostów i przybrzeżnych kamieni. Elizabeth chłonęła te aromaty, głęboko wciągając powietrze, i nagle uderzyło ją, że tak właśnie pachnie jej dom - dom dzieciństwa i dorastania. Bez względu na to, jak długo będzie mieszkać w Dalsrud, zawsze ta wieś będzie jej domem.
Zbliżając się do chaty ojca, ściągnęła lejce i zastawiła się, czy powinna zajrzeć do środka. Nie, zdecydowała. To teraz dom Jakoba, upomniała samą siebie. Wiedziała jednak, że nie tylko dlatego tak postanowiła. Bała się, że widok pustego domu byłby zbyt bolesny i wywoła za dużo wspomnień. Z czasem postara się wykupić gospodarstwo, ale z tym się jeszcze nie śpieszy.
- Tam mieszka dziadek - odezwała się Ane i wskazała ręką.
Elizabeth zdumiała się, że córeczka jeszcze go pamięta.
- Już nie - sprostowała Maria. - Dziadek jest teraz w niebie.
Ane jednak nie słuchała, bo już zainteresowało ją cos innego.
Elizabeth zobaczyła Olava, wychodzącego z obory. Zauważył je i zatrzymał się, po czym pognał do domu. Kiedy wyjechały na podwórze, wszyscy wszyli je powitać.
- Wielkie nieba, a któż to do nas zawitał?! - zawołał Niskiem głosem Jakob i uśmiechnął się pod gęsta brodą. - Witajcie, witajcie wszystkie trzy! A Kristiana z wami nie ma?
- Przyjedzie następnym razem - odparła Elizabeth o zsadziła Ane.
- Jak dobrze znowu was widzieć! - zapewniła Dorte. Oczy jej się zaszkliły, gdy wyciągnęła do gości ręce na powitanie.
- I nawzajem - odpowiedziała Elizabeth. - O nie, czy to Fredrik? Ależ wyrósł! Ma chyba teraz dziesięć miesięcy?
Elizabeth upomniała Marię w podróży, żeby się ładnie kłaniała i zachowywała jak dobrze wychowana panienka, ale żywa z natury dziewczynka skała dookoła i jak najęta opowiadała Indianne i Olavowi o wszystkim, co się wydarzyło, odkąd się rozstali.
Po chwili do przodu wysunęła się Mathilde, ukłoniła się głęboko i patrząc Elizabeth w oczy, powiedziała:
- Dzień dobry, Elizabeth. Dobrze cię znowu widzieć. Minęło tyle czasu. I dziękuję za zaproszenie na ślub.
- Witaj, Mathilde. Przykro mi, że nie mogłaś przyjechać, ale rozumiem, że musiała się zająć dziećmi. Dorte i Jakob są szczęściarzami, że mają ciebie.
Kiedy wchodzili do środka, Elizabeth zatrzymała Dorte na chwilę.
- Jak ona się zmieniła - szepnęła. - Jestem naprawdę zdumiona, że zachowuje się tak spokojnie i z taką pewnością siebie. Czy nadal wolno jej widywać się z Sofie?
Dorte siknęła głową.
- Tak. Tak często, jak tylko zechce. Pewnie tobie łatwiej zauważyć w niej różnice, bo rzadziej ją widujesz. Ale Mathilde ma umysł dziecka i łatwo ją sprowadzić na złą drogę, niestety.
- Dopóki jest u nas, nic złego jej się nie stanie - stwierdziła Elizabeth z przekonaniem.
Dzieci wybiegły z powrotem na dwór. Olav opowiedział o owcy, która ma trzy jagniątka, i dziewczynki musiały je zobaczyć.
- Usiądź, Dorte - odezwała się Mathilde. - Ja nakryje do stołu, a ty sobie porozmawiaj.
Dorte usiadła więc z Fredrikiem na kolanach. Elizabeth wodziła wzrokiem za służącą, obserwując, jak zwinnie się krząta i szykuje jedzenie. To prawda, co powiedziała Dorte: Mathilde to prostoduszna i ufna dziewczyna; nigdy nie będzie taka jak inni, ale tu, w Heimly, jest jej dobrze i bezpiecznie. Cieszyło ją również, że Mathilde nadal może widywać się z córeczką.
- A teraz opowiadaj, jak ci się żyje w Dalsrud - powiedział Jakob. - Nie mieliśmy okazji pogadać sobie na weselu, a poza tym od tamtej pory minęło już sporo czasu.
- Bardzo dobrze - odparła Elizabeth. - Kristian jest wyjątkowym mężem. Dba o całą naszą trójkę i co wieczór dziękuję Bogu, że dzięki niemu nie cierpimy już biedy.
Mathilde przyniosła naczynia i nalała kawy do filiżanek.
- Pijesz z mlekiem? - spytała Elizabeth.
- Nie, dziękuję - odrzekła. - teraz piję kawę prawie codziennie - dodała.
- Sprowadziłam tu do nas na dół twoją owcę i kozę - poinformowała Dorte.
Elizabeth kiwnęła głowa.
- Poproszę Kristiana, żeby przy okazji zabrał je do Dalsrud.
- Powiemy jej? - spytała Dorte i zerknęła na Jakoba.
Skinął głowa i Dorte wyznała: - Jakob mi się oświadczył, a ja zgodziłam się wyjść za niego.
Mathilde roześmiała się w głos i klasnęła w ręce jak małe dziecko.
- No, to będzie wesele! - pisnęła. - Tak się cieszyłam, że się o tym dowiesz, Elizabeth!
- Gratuluję wam - rzekła Elizabeth, kiedy nieco ochłonęła. - Wiedziałam… cały czas czułam, że tak się stanie. - Wstała i uścisnęła obojgu ręce. - Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę! Czy dzieci już wiedzą?
- Mhm - przytaknęła Dorte. - One i Mathilde dowiedziały się pierwsze. Trochę się bałam, jak zareagują Indianne i Olav - przyznała z powagą. - Ale oboje też się ucieszyli.
- Weseli będzie po żniwach i koniecznie musicie przyjechać - oznajmił Jakob.
- Możesz na nas liczyć - obiecała Elizabeth. - Już się cieszę, że będę mogła o tym powiedzieć Kristianowi… - urwała i wyjrzała na podwórze, gdzie bawiły się dzieci. Ach, gdyby tata tego dożył, pomyślała. Cieszyłby się tak samo jak ja, że tych dwoje się zeszło. Bóg jednak dobry, uznała w duchu, chociaż czasem można by odnieść wrażenie, że robi nam na przekór. Nagle zdała sobie sprawę, że Dorte ją o coś pyta, i odwróciła się do nie.
- Jesteś taka zamyślona - zauważyła Dorte.
- Tak, myślałam o waszym ślubie. Może będzie ładna pogoda i można będzie urządzić tańce na podwórzu?
Dorte się uśmiechnęła.
- Tak, może. - Upiła łyk kawy. - A jak idzie Marii w nowej szkole?
- Świetnie. Wiesz, Maria jest bardzo zdolna. A jak tam nowa nauczyciela, która przyszła do waszej szkoły?
- To bardzo serdeczna kobieta. Nie ma lepszej od niej, chociaż na początku ludzie się oburzali, że ich dzieci nie będzie uczył mężczyzna.
Rozmowa toczyła się lekko w miłej atmosferze. Elizabeth cieszyła się z tych odwiedzin.
- Chyba musimy zawołać dzieci, żeby też coś zjadły - powiedziała w pewnej chwili Dorte.
Elizabeth wstała.
- Jeżeli nie macie nic przeciwko temu, to chciałabym zajrzeć do swojego domu.
- Dobrze, moja droga. Dziewczynki mogą tu zostać - odparła Dorte i łagodnie popchnęła ją przed siebie.
Elizabeth nie śpieszyła się, idąc pod górę do Dalen. Rozglądała się dokoła, wspominając chwile, kiedy chodziła tą ścieżką.
Drzwi zaskrzypiały żałośnie, gdy je otwierała. Mimo że upłynęło dopiero siedem miesięcy, odkąd opuściła to niewielkie gospodarstwo, miała wrażenie, jakby minęło kilka lat. Dom wydawał jej się teraz bardzo mały i ciasny. Schyliła się, wchodząc do sieni, chociaż nie było to konieczne. Ledwie zerknęła do spiżarni i przeszła do kuchni. Długo stała na środku i wodziła wzrokiem po izbie. W końcu podeszła do pryczy i usiadła. Pachniało tu inaczej niż w Dalsrud, ale nie nieprzyjemnie. Tylko tak jak w niezamieszkanym domu, stwierdziła. Było też trochę duszno po długiej zimie, gdy nie palono i nie wietrzono.
Przesunęła dłonią po zniszczonym blacie stołu i pomyślała o dniu, w którym wyprawiali tu z Jensem wesele. Zaprosili tylko najbliższych, bo jedynie dla nich znalazło się miejsce. Jakże się denerwowała przed nocą poślubną! Bała się, że będzie tak jak wtedy, kiedy Leonard wziął ją siłą. Mimo że Jens był bardzo delikatny, leżała pod nim spięta i przerażona. Dobre uczucia pojawiły się dopiero później, kiedy bardziej zaufali sobie nawzajem.
Położyła się na pryczy. Tutaj urodziła Ane. To Jens odebrał małą. Poród przebiegł łatwo, jak mogła ocenić to teraz, kiedy miała już porównanie. Wtedy z nich obojga to Jens się bardziej denerwował. Biegł tam i z powrotem i rwał sobie włosy z głowy. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Dokładnie pamiętała każdą chwile. Przypomniała sobie, jaki Jens był szczęśliwy, gdy trzymał Ane w ramionach, przestraszony, że może jej niechcący zrobić krzywdę. „Malutka Elizabeth”, powiedział.
Ane była córką jej i Jensa - tak uzgodnili już w okresie ciąży. Nazwali ją Ane-Elise. Elizabeth zaproponowała imię Jensine, po Jensie, ale on nawet nie chciał o tym słyszeć. Wtedy pomyślała nieśmiało, że gdyby urodziła im się jeszcze jedna córka, mogliby tak właśnie ją nazwać.
Przypomniała sobie żałosny płacz dziecka, który tylko ona słyszała. Nigdy go nie zapomni. Jen jej uwierzył, kiedy mu o tym powiedziała, ale poradził, żeby nikomu innemu tego nie mówiła, bo bał się, że posadzą ją o szaleństwo. A po jakimś czasie znaleźli szkielet niemowlęcia, które umarło w tym domu. To ojciec maleństwa nie mógł znieść rozdzierającego płaczu dziecka, które płakała z głodu, i udusił je, a potem odebrał sobie życie.
Elizabeth wstała. Jak by wyglądało jej życie, gdyby została tu z dziewczynkami? Czy i one w końcu płakałyby z głodu? Co by wtedy zrobiła? Odegnała od siebie przykre myśli. To już przeszłość.
Podeszła do paleniska i usiadła obok. Tutaj prosiła Jensa, żeby postanowił, co robić, kiedy poznał jej tajemnicę: że zamordowała Leonarda. Pamiętała dobrze tamten strach, myśl o tym, że musi przygotować się na śmierć. Ale nie winiłby Jensa, gdyby zdecydował się na nią donieść. On jednak obiecał dochować tajemnicy i zabrać ją ze sobą do grobu. I dotrzymał słowa.
Zastanowiła się, czy pójść na poddasze, lecz nie mogła się zdecydować. Zbyt wiele wspomnień, jak na jeden dzień. Zamknęła oczy i się skoncentrowała. Zdawało jej się, jakby słyszała śmiech Jena, jego głos, gdy bawił się z Ane i nazywał ją Małą Elizabeth; czuła obejmujące ją ramiona. To były dobre wspomnienia, które pragnęła zachować głęboko w sercu. Kiedy Ane dorośnie, opowie jej o Jensie i o szczęśliwych chwilach, które razem przeżyli. Nie zamierzała niczego ukrywać. Chciała jednak uświadomić też córce, jak dobrze jej z Kristianem. Obu mężczyzn obdarzyła miłością, choć każdego kochała inaczej. To tak jak z Ane i Marią - każdą kochała w inny sposób.
Głęboko zaczerpnęła powietrza i wyszła na podwórze. Ostre wiosenne słońce raziło ją w oczy. Stanęła na skalnej półce i spojrzała w stronę pustej obory. Tutaj omal nie straciła życia, kiedy Esaias zaczaił się na nią z siekierą. Gdyby nie Kristian, byłaby już martwa. Przebiegł ją dreszcz. Potem powoli zaczęła schodzić w dół.
Ane i Maria miały teraz wszystkiego pod dostatkiem, a ona sama nie musiała obawiać się jutra. Ale jako matka i starsza siostra postara się o to, by nigdy nie zapomniały, skąd pochodzą i jakie są ich korzenie. Urodziły się w biedzie, lecz nie miały się czego wstydzić.
Wróciły do Dalsrud późnym wieczorem. Ane zasnęła w drodze, a Maria ziewała szeroko i tarła oczy.
- Miałyście udaną podróż? - spytał Kristian, witając je w korytarzu.
- Tak - mruknęła Maria i zdjęła buty. - Ale muszę natychmiast iść spać.
- Jesteś głodna? - zwrócił się do Elizabeth.
- Nie. Kiedy położę dzieci, przyjdę do ciebie do salonu.
To był długi dzień, pomyślała, kładąc dziewczynki do łóżek. Po głosie Kristiana poznała, że się o nie niepokoił. Uśmiechała się pod nosem schodząc z powrotem na dół. Byli już ze sobą tak długo, że po samym tonie głosu potrafili nawzajem rozpoznać swoje myśli uczucia. Później zapewne będą odgadywali, co każde z nich chce powiedzieć. To tak jak z Jensem. Zatrzymała się na chwilę przy tej myśli, ale zaraz ją odegnała.
- Teraz opowiedz mi, jak wam tam było - rzekł Kristian i przyciągnął ją do siebie na sofę.
- Powinieneś był z nami pojechać - zaczęła. - Fredrik tak wyrósł! - uśmiechnęła się. - To dziwne, ale jeszcze nie widziałam dziecka, które by było tak bardzo podobne do obojga rodziców. Oczy ma po matce, a włosy po ojcu. A Mathilde jak się wyrobiła! Aż miło patrzeć.
- Czy nie miała się przeprowadzić do domu twojego ojca? - spytał Kristian. - Wspominałaś kiedyś o tym.
- Tak, spisałam z Jakobem umowę, w której wyraziłam zgodę, żeby Mathilde tam zamieszkała, ale wygląda na to, że jej się nie śpieszy. Chyba najlepiej jej z Dorte i Jakobem, przynajmniej na razie.
- A jak tam im obojgu się wiedzie? Dorte nie wróciła jeszcze do Neset?
Elizabeth się poderwała.
- Ojej, zapomniałam ci powiedzieć! Pamiętasz, jak ci kiedyś mówiłam, że coś się między nimi święci?
Zmarszczył brwi i podrapał się po głowie.
- Hm, możliwe. A dlaczego pytasz?
- Zamierzają się pobrać po żniwach. I co ty na to?!
Miałam rację, prawda?
Roześmiał się dobrodusznie.
- Tak, miałaś rację… Chyba że to przypadek.
- Tak myślisz? - spytała zadziornie.
- Nie, tylko żartowałem. Jesteśmy zaproszeni?
- Oczywiście - odparła. - Pewnie nie wybierzesz się tam przed weselem?
- Tęsknisz za swoją rodzinną wsią i tamtymi ludźmi? - Dosłyszała w jego głosie nutę smutku.
- Zawsze będę tęsknić za tymi, których kocham - powiedziała z wahaniem. Właściwie nie wiedziała, jak to wyrazić. - Ale będę się z nimi od czasu do czasu spotykać. Najlepiej mi jednak tutaj, przy tobie - wyznała i nagle poczuła zażenowanie.
- Miło mi to słyszeć. Wstąpiłaś do swojego domu w Dalen?
Niespodziewanie zesztywniała, jak gdyby uczyniła coś złego, jakby dopuściła się niewierności w myślach, i musiała to ukryć przed Kristianem. Dlatego jej głos brzmiał nienaturalnie wysoko i nieco drżał, kiedy odpowiedziała:
- Tak, wybrałam się tam, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.
- Zdaje się, że Jakob miał się opiekować gospodarstwem?
Czyżby zauważyła w jego głosie cień zazdrości? Nie zrobiłam nic złego, pomyślała się wyprostowała.
- Tak. On i Dorte mieli doglądać domu i obejścia, ale po prostu chciałam zajrzeć do Dalen, skoro już byłam w pobliżu. Nie ma w tym chyba nic dziwnego - dodała.
- A więc nie kierowała tobą tęsknota za domem? - spytał.
Odpowiedziała pytaniem:
- A czyż Dalsrud nie jest teraz moim domem?
Zobaczyła, że jego barki się rozluźniły. Ze szczerym uśmiechem przyznał:
- Tak, to jest teraz dom twój i dzieci. Tu jest wasze miejsce.
Ponownie ogarnęło ją zdumienie, że to właśnie ją wybrał - ubogą wdowę, opiekującą się dwójką dzieci. Ale wolała teraz o tym nie myśleć.
Przytuliła się do Kristiana.
- Pójdziemy spać? - szepnął i pogładził palcem jej szyję, dochodząc aż do piersi.
Skinęła głową i wzięła go za rękę. W tej chwili nie marzyła o niczym inny,, jak tylko o tym, żeby położyć się blisko, blisko niego.
- Może spłodziłem małego chłopczyka - powiedział Kristian, zanim zasnął.
Elizabeth położyła rękę na brzuchu. A jeśli noszę w sobie zalążek nowego życia? Uśmiechnęła się w ciemności, lecz nagle spoważniała. Jej ciało ogarnął dziwny niepokój, nie wiadomo dlaczego. Obróciła się na bok, spróbowała inaczej się ułożyć, zamknęła oczy z mocnym postanowieniem, że musi zasnąć. Na próżno. Westchnęła ciężko. Nie, to na nic. Sen nie nadejdzie, dopóki nie uda jej się dowiedzieć, co jest powodem tego niepokoju.
Uniosła się na łokciu i ostrożnie pocałowała Kristiana w usta. Uśmiechnął się przez sen, odetchnął głęboko i spał dalej. Jaki on przystojny, stwierdziła, przyglądając się jego gęstym czarnym rzęsom. Tak bardzo bym chciała dać ci cyna Maleńkiego Kristiana, pomyślała.
Postanowiła wstać. Naciągnęła nocną koszulę i ze świecą łojową w ręce wymknęła się na dół.
W kuchni panowało przyjemne ciepło. W nikłym świetle od paleniska dostrzegła czyjąś postać ubraną na biało.
- Helene? - szepnęła niepewnie, podchodząc bliżej.
- Ty też nie możesz spać? - spytała przyjaciółka.
Elizabeth przyłożyła dłoń do bijącego serca.
- Ale mnie przestraszyłaś! Myślałam, że zobaczyłam upiora.
Helene roześmiała się cicho.
- Podgrzałam kawę w czajniku.
- Tak, kawa to świetny środek na sen - roześmiała się Elizabeth.
- No właśnie. Jak siedzisz i pijesz, to oczywiście, że nie śpisz - odparła Helene i przyniosła dwa emaliowane kubki i herbatniki znalezione w kredensie.
Przeciągnęły gałgankowy dywanik bliżej paleniska i usiadły skulone, podciągając kolana pod brodę.
- Co będzie, jak ktoś na teraz zobaczy? - zapytała Elizabeth i poczęstowała się herbatnikiem.
Przyjaciółka też wzięła jedno ciastko.
- Czyż nie jest miło? Prawie tak samo jak za dawnych czasów, kiedy leżałyśmy w łóżkach na poddaszu u gadałyśmy do późna w noc.
- Uff, nie przypominaj mi o tym - wzdrygnęła się Elizabeth. - Nie pamiętasz już, jak zimą było tam lodowato?
- Pamiętam - przytaknęła Helene i nalała kawy.
Na chwilę zapadła cisza i obie kobiety pogrążyły się we własnych myślach. W końcu Elizabeth powiedziała z powagą:
- Kristian chciałby mieć syna.
Helene zerknęła na nią znad krawędzi kubka.
- To chyba nic dziwnego, że pragnie spadkobiercy.
Elizabeth nic nie odrzekła.
- Czy coś cię dręczy, Elizabeth? Nie chcesz mieć więcej dzieci?
- Nie zawsze można o tym samemu decydować. - Elizabeth uśmiechnęła się blado i w tym momencie pomyślała o matce Amandy i swojej przestrodze, żeby nie rodziła więcej dzieci. - A jednak to trochę dziwne, że jeszcze nie zaszłam w ciążę. Minęło już pół roku od naszego ślubu.
- Czy to właśnie nie daje ci spokoju? Boisz się, że nie będziesz mogła mieć więcej dzieci?
- Nie, nie o to chodzi. Przeraża mnie raczej to, że Kristian nie zna prawdy o Ane. Nie wie, że jest jego przyrodnią siostrą.
Helene głośno odstawiła kubek.
- Chyba nie zamierasz mu tego powiedzieć?
- Nie. - Elizabeth energicznie pokręciła głową. - Nigdy. Wtedy musiałabym mu opowiedzieć o wszystkim, również o tym, że… - urwała nagle, bo o mało nie zdradziła swojej tajemnicy. Helene nie wiedziała przecież, że to ona, Elizabeth, otruła Leonarda. Chyba tylko tego jednego jej dotąd nie wyznała.
- Co chciałaś powiedzieć? - spytała Helene.
- Ze Leonard wziął mnie siłą - dokończyła Elizabeth. Czuła, że pocą jej się dłonie, i dodała szybko: - Czuję dziś jakiś dziwny niepokój. Jakoś nie potrafię się cieszyć, że być może… że może jestem w ciąży, chociaż nie wiem tego na pewno. Przez cały dzień dręczy mnie jakieś niejasne przeczucie.
- Jesteś zmęczona po podróży - stwierdziła Helene.
- Dawno nie byłaś w domu dzieciństwa. Teraz powróciły wspomnienia, więc nic dziwnego, że jesteś trochę niespokojna.
- Nie, to nie to - zaprzeczyła Elizabeth. - Wydaje mi się raczej, jak gdyby… - Zamilkła, szukając odpowiednich słów. - jak gdybym miała wkrótce otrzymać jakąś wiadomość.
Helene uniosła brwi i spojrzała na nią pytająco.
- To jest trochę tak jak wtedy, kiedy wiesz, że miałaś coś powiedzieć, ale nie możesz sobie przypomnieć, co takiego - mówiła dalej Elizabeth. - Znasz to uczucie?
- Chyba tak. Na pewno ci przejdzie, jak odpoczniesz. Mnie się zdaje, że to myśl o ciąży nie daje ci spokoju. Nie sądzisz?
- Nie wiem - przyznała Elizabeth. Zdawała sobie sprawę, że rozmowa z Helene na ten temat Ne ma sensu. Skoro nawet ona sama tego nie rozumie, jak może wytłumaczyć to innym? Upiła łyk kawy.
- Nie odpowiedziała, ci jeszcze o podróży w moje rodzinne strony - dodała, żeby skierować rozmowę na inny temat.
- Faktycznie. Opowiadaj. Jak się czują Dorte i Mathilde, i…
Helene miała mnóstwo pytań i Elizabeth starała się odpowiedzieć wyczerpująco na nie wszystkie. Przez cały jednak czas odczuwała ów dręczący niepokój, który odzywał się niczym dokuczliwy, tępy ból. W końcu opowiedziała prawie o wszystkim. Pominęła jedynie wyprawę do Dalen; wspomniała tylko krótko, że zajrzała tam na moment.
Do rana zostało już niewiele godzin. Elizabeth przeciągnęła się i ziewnęła.
- Myślę, że powinniśmy iść spać, bo inaczej nie wstaniemy.
- A co powiemy, jak ktoś nas spyta, dlaczego jesteśmy takie zmęczone - roześmiała się Helene. - Przyznamy się, że siedziałyśmy na podłodze w kuchni przez pół nocy i piłyśmy kawę?
- I tak nikt nam nie uwierzy - odparła Elizabeth i życzyła Helene dobrej nocy, po czym rozeszły się do swoich pokoi.
Zajrzała do dziewczynek i dobrze otuliła je pierzynami. Pocałowała obie w miękkie dziecięce policzki i pomyślała, że Ane potrzebuje młodszego braciszka, z którym będzie mogła się dzielić poświęcaną jej uwagą.
Kładąc się do łóżka, uśmiechnęła się z nadzieją. Przytuliła się do ciepłych szerokich pleców Kristiana i wtedy jak błyskawica raziła ją odpowiedź na dręczące ją pytanie. Gwałtownie usiadła na łóżku i szepnęła zbolała:
- Jens żyje!