Trumna spoczywała na niewidocznych wspornikach, jak gdyby zawieszona w morzu wiązanek kwiatów i wieńców, nad wykopem okrytym ciemną tkaniną. Za kilka godzin pracownicy przedsiębiorstwa pogrzebowego opuszczą trumnę na dno grobu i uformują nad nią prowizoryczną mogiłę.
Ostatni uczestnicy pogrzebu znikali za wysokim żywopłotem alei cmentarnej. Młoda, dwudziestoletnia kobieta, w czarnym toczku na głowie, czarnym kostiumiku z białą bluzką, stała bez ruchu, z suchymi oczami utkwionymi w słoje dębowych desek, ogłuszona, bezradna.
Chciała zostać z Piotrem sama. Jej zewnętrzny spokój zdawał się być niemym protestem przeciwko temu, co się stało. Jej świadomość jeszcze nie w pełni ogarniała i akceptowała rozpaczliwą nieodwracalność tragedii...
Na twarzy dziewczyny zagościł nikły cień uśmiechu, kiedy przed wyobraźnię pamięci przywołała obrazy scen i zdarzeń, jakie rozegrały się tak niedawno i tak niedaleko stąd – w dzikim parku, który powstał na miejscu starej części cmentarza, po drugiej stronie drogi i tramwajowego torowiska... Pierwsze spacery sam na sam i pierwsze nieśmiałe, niezręczne pocałunki kopiowane z filmów i romansów, pocałunki, które tak naprawdę nie miały jeszcze żadnego nadzwyczajnego smaku, ale symbolicznie potwierdzały, że do siebie należą, że przyznają sobie na wzajem szczególne prawa, których nie ma nikt inny... I to zimowe niezapomniane popołudnie z sankami, kiedy w zaciszu świerków oddała Piotrowi swoją dziewczęcą niewinność, a w zamian poznała pełnię doznań obcowania z mężczyzną.
Agata podniosła głowę i rozejrzała się - jak gdyby w nadziei, że coś się stanie, że zjawi się ktoś, kto cofnie wskazówki zegara, odwróci wstecz kilka kart w księdze ich życia i od nowa napisze ostatni rozdział. Wystarczyłoby przecież, żeby motocykl Piotra o kilka sekund wcześniej przemknął przez fatalne skrzyżowanie drogi z torowiskiem. Wystarczyłoby zmienić w opowieści kilka zdań, kilka słów, a szczęście trwałoby nadal, wspólne szczęście, które sami sobie obiecali i przepowiedzieli w owo zimowe popołudnie pod saneczkowym pagórkiem. Dlaczego na nitce czasu nie miałaby zawiązać się taka zaczarowana pętla? Jeszcze jedna, maleńka pętelka?...
...
Aleją od strony wejścia zbliżył się młody mężczyzna w ciemnym garniturze - wysoki, szczupły, o ciemnych lekko falistych włosach i brązowych oczach. Po męsku, w opuszczonej niedbale ręce, niósł wiązkę kwiatów. Był to Jan, ich znajomy, bliżej i bardziej zaprzyjaźniony raczej z Piotrem. Zawahał się, kiedy zobaczył przy grobie Agatę. Podszedł jednak do trumny, zatrzymał się przy niej na krótko i położył kwiaty.
¾ Wybacz Aga... nie mogłem wcześniej i... nie wiedziałem, że tu jesteś jeszcze. Przyjmij... Aga, wiem jak ci smutno.
Kiedy uniósł rękę, Aga podała mu obie, w cienkich czarnych rękawiczkach. Objął ją delikatnie i przytulił policzek do jej twarzy, nie całując. Może przytrzymał dziewczynę o moment dłużej, niż dopuszczał w tych okolicznościach konwenans, bo spojrzała mu w oczy z przelotnym zdziwieniem i odstąpiła od niego. Pozostawiła jednak rękę w jego dłoni.
¾ Dziękuję, Janku. Przyjaźniliście się. Musi ci być bardzo żal, chociaż inaczej niż mnie ¾ powiedziała.
Tak. Był dla mnie jak brat... Tak się mówi. Ale to nie tak było... ¾ zaczął Jan; czuł, że musi jej powiedzieć coś ważnego.
Grób znajdował się w rogu obszernej niszy, w podkowie z wysokiego gęstego żywo-płotu. W przeciwległym kącie stała mała ławeczka z oparciem. Jan podprowadził do niej Agatę. Usiedli na brzegu - wyprostowani, lekko zwróceni do siebie. Aga trzymała na kolanach podłużną czarną torebkę.
¾ Brat to ktoś, na kim można polegać, ale z kim człowiek na ogół rzadko się widuje i nie o wszystkim chce rozmawiać. Z Piotrem było inaczej. Nigdy nie mogliśmy się nagadać do syta. Wiesz, jaką on miał fantazję. A i mnie jej nie brak. Opowiadał mi mnóstwo rzeczy o was obojgu, Aga.
¾ O nas?... ¾ spytała zdziwiona, z pewnym zakłopotaniem.
¾ Tak, o tym, jak wam razem dobrze, jak się zgadzacie. Oczy mu świeciły, kiedy mówił o tobie, jaka jesteś mądra, lojalna i... i głęboka. Tak się wyraził. Wiesz, że w trójkę nie spotykaliśmy się zbyt często, ale mnie wydawało się, że cię znam jak... jak kogoś bardzo bliskiego.
¾ Mnie w oczy takich komplementów nie prawił, pewnie nie chciał mnie rozpieszczać. Czasem tylko mówił, że jestem... cudowna. ¾ Agata ostatnie słowa wypowie-działa ciszej, bardziej do siebie niż do Jana i uśmiechnęła się do swoich wspomnień.
¾ Chyba wiem, co miał na myśli ¾ powiedział Jan również ściszonym głosem.
Spoglądał spod oka na profil zadumanej kobiety. Przykuwały jego wzrok długie włosy o złotawym połysku, zwykle spięte w koński ogon bez grzywki, ale dziś – ze względu na kapelusik – splecione w luźny warkocz. Widział jej oczy o niemożliwym do nazwania zielonkawym kolorze. Podziwiał różowe, zmysłowe, rozchylone, wilgotne wargi, które nie znały szminki. Nie stosowała żadnego makijażu i choć oczy Agaty były podkrążone, a twarz zmęczona i blada pod lekkim nalotem wczesnej letniej opalenizny, to jednak tchnęła od niej świeżość.
Nie mógł się powstrzymać; położył dłoń na jej złożonych rękach, ale zaraz ją cofnął. Nie zwróciła uwagi na ten gest.
¾ Piotr często wspominał ciebie, Janku. Opowiadał o waszych filozoficznych dyskusjach. Podobno były zawzięte i rzadko byliście jednego zdania?
¾ Pewnie tak było. On był fantastą bardziej. Wydawało mi się, że czasem wierzy w swoje zmyślenia... Na przykład o tym, jak to napisał – w szkole jeszcze – opowiadanie o waszym spotkaniu na jeziorach, spotkanie z wami samymi. I jak później coś podobnego zdarzyło się naprawdę – w zimie, przy kopcu z torem saneczkowym.
¾ O tym też ci opowiedział?...On tego nie zmyślił. To było tak... ¾ zaczęła z ożywieniem, zamilkła jednak, widząc że Jan patrzy na nią ze zdziwieniem i niedowierzaniem.
¾ Jan! Byliście tak blisko zaprzyjaźnieni z Piotrem, że powiem ci coś, czego on jeszcze nie wiedział ¾ odezwała się po chwili Agata z nagłą determinacją. ¾ Nie zdążyłam mu powiedzieć...
¾ Sama upewniłam się teraz dopiero, w ostatnich dniach. Janie, ja... noszę w sobie dziecko, jego dziecko!... ¾ wydobyła z siebie z trudem.
Patrzyła w jego twarz z napięciem i wyczekiwaniem. Tak, jak patrzyłaby w twarz Piotra, czyniąc mu to wyznanie, niepewna reakcji mężczyzny. Odłożyła na bok torebkę i teraz to ona ujęła w swoje obie ręce Jana – tak jak by to był Piotr. Jan milczał pobladły i zmieszany.
¾ To... to wspaniale! ¾ odrzekł zdławionym, nieswoim głosem. ¾ Z pewnością by się cieszył! Dla ciebie może teraz to dodatkowy stres, ale później... będziesz na pewno szczęśliwa!
¾ Myślisz, że cieszyłby się? Nie planowaliśmy tego! Zdarzyło się! Czy rozmawialiście może na ten temat? To znaczy – ogólnie o dzieciach?
Agata mówiła z otwartością i szczerością, która wzbudziła w Janie podziw i przypływ troskliwej czułości. Przysunął się do niej i objął ramieniem. Nie broniła się.
¾ Wspomniał kiedyś, że cieszy się na myśl o waszych dzieciach, kiedy... kiedy przyjdzie na to czas. Chciał, aby były podobne do ciebie!
¾ Ja bym się cieszył! Ogromnie! ¾ dodał nagle, niespodziewanie dla niego samego.
Już od dłuższego czasu miał wrażenie, że chwilami wypowiada nie swoje myśli, a raczej, że najpierw je wypowiada, a później dopiero uznaje je za swoje. Agata spojrzała ze zdziwieniem.
¾ Naprawdę? To... to bardzo miłe, co mówisz.
¾ Aga! Aga, ja też chcę... ja muszę ci coś powiedzieć!
Patrzyła na Jana trochę z ciekawością, trochę z niepokojem.
¾ Aga, ja bardzo często o tobie myślę... ¾ zaczął mówić, robiąc przerwy, tak aby mogła mu przerwać w każdej chwili, gdyby poczuła się urażona.
¾ Bardzo ciepło myślę... Może sprawiły to zachwyty Piotra, może nasze krótkie spotkania... W mojej wyobraźni, w moich... marzeniach byłaś mi o wiele, wiele bliższa, niż to było możliwe realnie...
¾ Jan! Jan! Czy ty wiesz, co mówisz?! Spójrz gdzie jesteśmy! ¾ Aga odsunęła się od niego. Jednak... jednak nie na tyle, aby musiał zdjąć z niej ramię.
¾ Agatko! Posłuchaj! ¾ mówił ciszej, z rosnącą emocją. ¾ Ja wiem! To jest niesamowita sceneria dla takiej rozmowy! Ale pomyśl! A przede wszystkim zajrzyj w siebie: czy odczuwasz do mnie niechęć?
¾ Nie! Skądże! Lubię cię... Ale to przecież nie to samo, co... rozumiesz przecież!
¾ Rozumiem! Agatko! Ja czuję, że i ty mnie zrozumiesz! Jeżeli ja ciebie tak bardzo... Jeśli tak bardzo chciałbym być blisko ciebie, a ty nie odczuwasz do mnie antypatii, to w tej sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się... co mogłoby się dziać dalej? — chłopiec kluczył i plątał się trochę w trudnym wyznaniu.
¾ Nie czas o tym teraz myśleć, Jan!
— Teraz, powiadasz! A więc kiedyś, w przyszłości – może jednak? – Nie! Nie odpowiadaj mi! Nie chcę cię wprawiać w zakłopotanie. Mówimy o uczuciach, ale włączmy na chwilę chłodny rozsądek! Co ja mówię! Przeciwnie! Zapomnijmy o nim! Pomyśl jednak, jak byłoby nam trudno jutro, za tydzień albo za miesiąc, zacząć stopniowo okazywać sobie sympatię, wysyłać sygnały, jak to się mówi. Czy to nie byłoby krępujące? Sztuczne?
¾ Rzeczywiście wprawiasz mnie w zakłopotanie! Ja nie wiem, co ci mam odpowiedzieć...Czego ty ode mnie oczekujesz? Dzisiaj, w tej chwili?
¾ Agatko! Zamknij oczy! Dosłownie i w przenośni! Zapomnij, gdzie jesteśmy! Zapomnij się! ¾ Jan przemawiał coraz goręcej, jak do Małgorzaty operowy Faust wyposażony przez Mefista w szatańskie uwodzicielskie moce.
Przytulił do siebie dziewczynę niepewną co robić i jak się zachować. Gładził delikatnie jej twarz i ramiona. Agata istotnie zamknęła oczy i znieruchomiała. Kotłowały się w niej myśli, emocje, odzywały się przyczajone w głębi zmysły.
Przemknęła nawet jaskrawo trzeźwa myśl o dziecku – czy dla niego nie byłoby rzeczywiście najlepiej, gdyby ona... tak od razu?... Zdziwiona i zawstydzona, że w ogóle jej zaświtała, odrzuciła czym prędzej tę myśl – być może podpowiedzianą przez budzący się w niej instynkt samicy-matki.
Poddawała się bezwolnie, jakby ich nie zauważając, subtelnym w zasadzie pieszczotom chłopca, ale jakże niesłychanie perwersyjnym w tym miejscu, przy trumnie jej ukochanego mężczyzny, życiowego towarzysza, praktycznie męża, chociaż bez oficjalnego ślubu... Żachnęła się jednak, kiedy ręka Jana przemknęła po jej piersiach.
¾ Aguś! ¾ szeptał jej do ucha. ¾ Nie mów nic, daj mi tylko jakiś znak, że mnie nie odtrącasz! ¾ przemawiał wbrew logice, bo przecież, gdyby chciała, mogłaby go już dawno łagodnie, ale stanowczo przywołać do porządku.
Nie odpowiadała. Był jednak prawie pewien, że jej wewnętrzny opór topnieje. Odważ-niej już położył rękę na jej piersiach i pieścił je chwilę pod żakietem, przez cienką tkaninę bluzki. Nie zaprotestowała.
Może sprawiła to radość, że dziewczyna milcząco, ale jednak wyraźnie akceptuje je-go awanse, a może to lęk przed tym, co zaczyna dziać się tu, na cmentarnej ławce, obok otwartego grobu, sprawił, że Piotr oprzytomniał nagle i opanował się z trudem.
¾ Aginko! Chodźmy, pójdziemy już.
Kiedy wstali z ławki, objął ją jeszcze raz i przycisnął całą do siebie. W jego intencji ów gest miał być rodzajem łagodnego, chwilowego wycofania się z sytuacji przeładowanej emocjami.
Położyła mu posłusznie ręce na ramionach i pozwoliła się pocałować raz i drugi – długo, dłużej, coraz namiętniej. Przywarła do niego, wyczuła ciałem, co się z nim dzieje. Piotr stracił kontrolę nad sobą. Błądził gorączkowo rękami po jej plecach, biodrach, piersiach... Odsunął się nieco i sięgnął między jej uda.
Wąska spódnica broniła dostępu, ale dziewczyna zupełnie już oszołomiona pożądaniem nie stawiała oporu, kiedy pociągnął ją za ławkę i przysunął do oparcia. Ponowił intensywne pieszczoty i znów natrafił na opór spódnicy. Była bez szwu, tylko głęboko z tyłu założona i spięta. Bez powodzenia próbował sięgnąć pod nią. Wtedy Aga uchwyciła oburącz za brzeg spódnicy w talii i obróciła całą, tyłem do przodu.
Jan znalazł zakładkę i wsunął rękę pod spód. Kobieta nie miała halki ani rajstop, lecz tylko trzymające się na elastycznych ściągaczach pończochy i gładkie majtki, które od razu z niej zsunął na ziemię.
Wiedzieli, co musi teraz nastąpić; rozglądnęli się i wsłuchali czujnie, czy ktoś się nie zbliża. Rozgorączkowani, pomagali sobie na wzajem, aby nastąpiło to jak najszybciej. Aga rozstawiła nogi tak, aby mógł swobodnie sięgnąć do jej ciała. Gładził je najpierw całą dłonią, a kiedy poczuł, że jeszcze szerzej, zapraszająco rozwiera uda, włożył palce między ciepłe fałdy skóry. W ich górnym kąciku szukał miejsca najbardziej czułego na delikatne pieszczoty i najbardziej ich spragnionego. Wkrótce poczuł pod palcami wilgotną, podniecającą śliskość. W przyspieszonym oddechu ogarniętej pożądaniem kobiety pojawił się słaby słonawo-gorzki zapach.
¾ Chodź! Chodź! Wejdź we mnie! ¾ wyszeptała mu do ucha bez miary podniecona.
Agata sięgnęła do spodni Jana. Otworzyła rozporek i włożyła rękę. Pieściła go chwilę pulsującym ruchem palców. Odrzuciła połę spódnicy, podniosła wysoko jedną nogę i objęła nią biodro mężczyzny. Pomogła mu wejść i – wciąż tyłem oparta o ławkę – falowymi ruchami bioder wychodziła jego wahadłowym ruchom na przeciw.
¾ Och, jak dobrze! ¾ szeptała na wpół przytomnie. ¾ Jeszcze! Jeszcze! Uderz mocniej!... Ja już mogę! Chcesz? Ty, mój! Chodź!..
¾ Ooo!...Oooch! ... Piotr!...¾ Zawołała w uniesieniu, kiedy poczuła w sobie jego wytrysk i razem z nim osiągnęła szczyt ekstazy.
Na dźwięk imienia, które wyrwało się z jej ust, znieruchomieli oboje. Przez chwilę milczeli speszeni. Aga opuściła uniesioną nogę na ziemię. Jan delikatnie wysunął się z jej ciała. Trzymał dziewczynę w objęciach. Gładził ją po głowie, którą położyła mu na piersiach.
¾ Przepraszam cię, Janku! – odezwała się cicho dziewczyna.
¾ Psst! Nic nie mów!... Byłaś... Jesteś... cudowna! ¾ odpowiedział.
Agata pojęła, z jakim trudem przyszło mu wypowiedzieć w takiej chwili te właśnie słowa, słowa Piotra wypowiadane w podobnych momentach. Była głęboko poruszona, wezbrał w niej przypływ czułości.
¾ Kocham cię jak szalona! Jak to możliwie? Jak to się mogło stać - tak nagle, w jednej chwili! Czy to nie jest cud? Cudowny cud!
Być może poczucie winy kazało jej w wybuchu wielkiej miłości szukać usprawiedliwienia dla tego, co przed chwilą zrobiła. Podniosła się na palcach, całowała Jana miękko w usta ciepłymi rozchylonymi wargami.
¾ Chciałeś mnie i jestem twoja! Twoja cała!
¾ Moja! Moja! Wydaje mi się, że od zawsze i wiem, że na zawsze!
Tulił ją do siebie, całował po przymkniętych oczach. Z wolna przychodzili do siebie...
...
Jan i Aga zatrzymali się przy otwartym grobie.
— Wybacz, przyjacielu! – pomyślał Jan.
— Żegnaj Piotrze! – powiedziała cicho Agata.
Kiedy ruszyli w stronę wyjścia, Agata zauważyła starszego mężczyznę w zielonkawej wiatrówce, opartego o pień rozłożystego klonu. Trzymał pod pachą plik papierów; patrząc w twarz Agi położył palec na ustach. Potknęła się z wrażenia i kurczowo chwyciła Jana za rękę. Spojrzał w stronę, w którą przed chwilą były skierowane jej oczy i także zobaczył postać nakazującą milczenie... Milczeli więc oboje.
¾ Co świat by powiedział, gdyby coś takiego wydarzyło się w prawdziwym życiu? Do widzenia moi mili! Coś mi się zdaje, że jeszcze się spotkamy! — pomyślał mężczyzna z papierami, patrząc za odchodzącymi.
...
Wracali do osiedla pieszo, wzdłuż cmentarnego muru i torowiska. Kiedy mijali kiosk ustawiony na przystanku przy końcowej pętli tramwajowej, kioskarka spojrzała w ich stronę znad okularów i ręcznej robótki.
¾ No, no! – mruknęła. ¾ Co za czasy! Wraca z pogrzebu swojego Piotrka, a już następnego wiedzie za rękę. To Janek chyba...
¾ Jakiego pogrzebu? Nie było żadnego pogrzebu! Wiedziałabym! Albo przysnęłam sobie albo mi się w głowie mąci! To musiał być Piotr!
Ale kiedy otrząsnęła się i przetarła oczy, młodych nie było jak wzrok sięgał: ani Aga-ty, ani Janka, ani Piotra. Tylko jakiś starszy mężczyzna w wiatrówce oddalał się ścieżką nad leniwą rzeczką, w stronę dzikiego parku.
...
Młodzi leżeli na ortalionie rozścielonym na skrawku gładkiej trawy. Nawet nie zauważyli, kiedy zdrzemnęli się oboje, syci i znużeni miłosnymi uniesieniami.
W pewnej chwili Aga zerwała się ze snu tak raptownie, że i Piotr się przebudził.
― Co się stało? ― zapytał półprzytomnie.
― Nic, nic... przyśniło mi się coś. Niesamowity sen!...
― Mów, mów, bo sny zapomina się szybko! Może zrobię z tego opowiadanie. Sny to niezły materiał!
― Ach, wiesz... nie pamiętam, plącze mi się coś, rwie... ― ociągała się, przypominając sobie z wolna sen, szczegół po szczególe.
― Opowiadaj! Już ja to uporządkuję, pozszywam i poskładam! ― upierał się Piotr, nie bardzo wiedząc dlaczego.
― No dobrze, jak chcesz... Nad grobem spoczywa trumna. Przy niej stoję ja. W czarnym kostiumie. Sama... Co tak na mnie patrzysz? ― przerwała, widząc jego oczy – szeroko otwarte, nieruchome.
― A w tej trumnie... ja. Przychodzi nasz Jan, z kwiatami. Rozmawiacie...
― Piotr, Piotr! Skąd ty znasz mój sen?! ― zawołała dziewczyna przerażona.
― Bo to także mój sen. Też mi się przed chwilą śnił. Ty mi go przypomniałaś...
Piotr zamyślił się. Przypominał sobie kolejne sceny snu. W pewnej chwili spojrzał na Agatę, na jej brzuch. Zauważyła to.
― To był tylko sen, bądź spokojny! ― zrozumiała nieme pytanie i odpowiedziała na nie jasno i poważnie.
W tej sprawie nigdy nie przekomarzała się z Piotrem. Zwiesiła głowę, posmutniała, kiedy odetchnął z widoczną ulgą. Z kolei Piotr dostrzegł jej reakcję.
― Kiedy przyjdzie czas... chciałbym, aby były podobne do ciebie! Naprawdę! To nie sen!
Aga rozchmurzyła się. Podniosła na niego oczy. Patrzyła wyczekująco, jakby chciała usłyszeć coś jeszcze.
―... I naprawdę jesteś mądra, dobra i...
Cicho! Wiem! Jestem również głęboka i... bywam cudowna! To prawda; ty sprawiasz, że czuję się przy tobie cudowna... i że czuję się z tobą tak cudownie!
Dziewczyna przysunęła się bliżej do Piotra i wtuliła pod jego ramię. Przygarnął ją mocno. Zanurzył twarz w sypkich, złotawo połyskujących włosach. Niektóre sceny ze snu zaczęły jednak natrętną falą powracać na ekran pamięci. Agata poczuła, jak Piotr sztywnieje, odsuwa się od niej. Domyśliła się przyczyny.
― To nie byłam ja, Piotrze. W tym śnie zachowywałam się... jak we śnie, kiedy nie można poruszyć ręką ani nogą... Cicho! Nie powiedz tego! ― dodała natychmiast, kiedy Piotr poruszył się niecierpliwie, jakby chciał zareagować na jej ostatnie słowa.
― Ja wiem: w tym śnie moje ciało, moje ręce, nogi, biodra nie były sparaliżowane, wręcz przeciwnie! Chwilami było bardzo aktywne w uściskach tego drugiego. Ogłuszone i obezwładnione było moje... serce. Ale naprawdę ono bije dla ciebie tylko, tylko dla ciebie!... To bardzo banalne, ale nie znajduję lepszych słów, Piotrze. Kocham ciebie! Tylko ciebie - całą sobą!
Piotr, poruszony gorącymi i jak zawsze śmiałymi słowami dziewczyny, przytulił ją znów mocniej do siebie.
— Ja wiem, Aginko, ja wiem. Ale nie potrafię, nie mogę spokojnie o tym ani myśleć, ani zapomnieć. Bądź cierpliwa!
— Rozumiem ciebie, Piotrze, i... i pewnie byłoby mi przykro, gdybyś czuł inaczej, gdybyś nie był o mnie zazdrosny. Nie mam ci tego za złe!
Piotr nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Oto kobieta, która tak ciężko zawiniła wobec mężczyzny – choć we śnie tylko – kilkoma zdaniami sprawia, że to on zaczyna się tłumaczyć, a ona wspaniałomyślnie okazuje mu wyrozumiałość, gotowość wybaczenia!
Agata zastanowiła się nad słowami, które sama przed chwilą wypowiedziała.
Piotr! Powiedz mi, co ty robiłeś w tym śnie?! Wszystko widziałeś, a nic nie zrobiłeś, aby przeszkodzić, zapobiec, walczyć o mnie!... A może nie mogłeś, bo przecież nie żyłeś już? Byłeś własnym duchem czy jak? Nie byłeś zazdrosny? — pytała i sama bezradnie szukała odpowiedzi na swoje pytania.
Aguś! Rozumujesz precyzyjnie jak fizyk atomowy i praktycznie jak... – nie gniewaj się za porównanie – jak gospodyni domowa. To był przecież sen! Tam zwykła logika nie działa!... — odpowiedział, przy ostatnich słowach zawahał się jednak.
Ale masz jednak rację, jak zawsze zresztą — kontynuował. — Nawet sny mają swoją logikę, swoje reguły. Nie przypominam sobie, na przykład, aby śniło mi się kiedykolwiek coś, w czym nie brałbym czynnego udziału. Czasem – w koszmarnym śnie – jest się spętanym, sparaliżowanym, jak to przed chwilą powiedziałaś. Ale nie jest się obojętnym widzem. A w tym śnie... ja nie wiem, kim byłem. Wiedziałem, że to ja, Piotr, leżę w trumnie. I widziałem, jak ty... z Janem... A co przy tym czułem? Czy to była zazdrość? Zazdrosny, dziko, rozpaczliwie zazdrosny jest mężczyzna o swoją ukochaną, kiedy go zdradza, kiedy ją traci. To, co ja odczuwałem, to raczej była... zawiść! Zawiść to jest zazdrość o coś, czego się jeszcze nie posiada. Jan, przed moimi oczami, ubiegał mnie; brał ciebie – coś, czego ja ogromnie pragnąłem, a ja... ja musiałem temu się przyglądać jak kamera filmowa i nie miałem prawa się wtrącić! Byłem sparaliżowany... psychicznie, jak ty byłaś sparaliżowana – uczuciowo.
...
W głębi alejki pojawił się młody mężczyzna. Kiedy zauważył Agatę i Piotra siedzących na trawie, przy ścieżce - zawahał się i chciał zawrócić. Ruszył jednak w ich stronę, kiedy zorientował się, że go zauważyli. Zatrzymał się przy nich.
— Serwus! Co tu robicie? — zapytał machinalnie, zanim zdał sobie sprawę z niezręczności pytania.
— Zdrzemnęliśmy się trochę na słoneczku — odpowiedział Piotr, — a ty, Jan, samotnie na spacerze?
— Tak, sam — spojrzał w stronę Agaty, milczącej i widocznie zakłopotanej. — Wyobraźcie sobie, że też przespałem się na trawie.
Piotra coś tknęło.
— I co ci się śniło? Czy nie pogrzeb przypadkiem?... Mój pogrzeb?... Po zderzeniu z tramwajem? — ciągnął, widząc, jak w twarzy Jana narasta zdumienie z każdym jego słowem.
— Skąd ty... Co to znaczy?! — jąkał się Jan.
Ponownie spojrzał na Agatę. Ta, zarumieniona mocno, ukryła twarz, tuląc się do Piotra.
— Ja miałem podobny sen. Identyczny prawdopodobnie. I Aga też, jak widzisz — Piotr wskazał na zmieszaną, zawstydzoną dziewczynę. — Nie umiemy sobie tego wytłumaczyć... Chyba że...
— Patrz, Aga! To on! To on! Poznajesz? Spotkaliśmy się z nim tu, w tym samym miejscu kilka lat temu! — mówił gorączkowo patrząc w stronę, skąd przed chwilą przyszedł Jan.
Na pobliskim skrzyżowaniu alejek ukazał się starszy mężczyzna w zielonkawej wiatrówce. Pod pachą niósł plik papierów. Uśmiechnął się do młodych przyjaźnie i pozdrowił uniesioną ręką. Zanim zniknął za kępą krzewów, spojrzał w oczy Jana i poru-szył w bok głową, jak by go przywoływał...
— Tak, poznaję, Piotrze...
Agata nie powiedziała, że widziała go przez moment tam, na cmentarzu, w swoim śnie... o ile to w ogóle był tylko sen?
— Przejdę się jeszcze — rzekł Janek i pożegnał się z przyjaciółmi, czując skrępowanie Agaty i chłód Piotra.
...
Rozstawszy się z przyjaciółmi, Jan poszedł w stronę, w której zniknął mężczyzna w wiatrówce. Zobaczył go siedzącego na ławce. Usiadł bez słowa na drugim końcu.
— Jestem Grzegorzu. Wołałeś mnie — rzekł po chwili Jan.
— Tak. Musimy porozmawiać. Domyślasz się chyba, o czym?
— Tak. O tym makabrycznym śnie zapewne.
— To nie był sen!
— Jak to?! Przecież przed chwilą rozmawiałem z nimi, z Piotrem i Agatą! Czy może ta rozmowa przyśniła mi się?
— Też nie. Scena na cmentarzu miała rozegrać się naprawdę... o tyle, o ile w ogóle coś tu się dzieje naprawdę, sam już czasem się gubię... Miałeś po pogrzebie Piotra zbliżyć się do Agaty...
— Wiem. Zakochałeś się w dziewczynie, którą sobie wymarzyłeś, wymyśliłeś i wpisałeś do swoich wierszy i opowiadań. Chciałeś być blisko niej. Wydumałeś sobie Janka. Wcieliłeś się w niego, czyli we mnie, i kazałeś zostać ich przyjacielem. W końcu zapragnąłeś Agi wyłącznie dla siebie i – poniesiony zazdrością – wtrąciłeś Piotra pod tramwaj. To było okrucieństwo; gorzej nawet: to był... teatralny kicz! Wstyd mi za ciebie – jako człowieka i jako autora!
— Masz rację, to był tani chwyt... I to prawda, że miałeś się do niej zbliżyć, pocieszyć, zjednać dla mnie... Ale to, co ty zrobiłeś tam, na cmentarzu?!...
— Tak, przyznaję. To było makabryczne. Gorzej nawet: to było niesmaczne! — odrzekł Jan. — Poniosło mnie, straciłem panowanie nad sobą... Chociaż...
Jan zastanowił się nad własnymi słowami. Czy tylko on, czy on – Jan – w ogóle był winien? Spojrzał na Grzegorza wnikliwie.
— W końcu, to ty trzymasz wszystkie nici dramatu w rękach! — mówił bardziej emocjonalnie, z wyrzutem. — Dzieje się to, co ty chcesz i tak, jak sobie wymyślisz! Ja czułem, że chwilami mówię do Agi nie swoim głosem, to znaczy – swoim głosem wypowiadam cudze myśli, z pewnością twoje myśli!
— I dlaczego ta dziewczyna tak słabo się broniła?! — mówił Jan dalej. — Ty to sprawiłeś, przyznaj się! To ty straciłeś kontrolę nad sytuacją! Ja przecież jestem tylko twoim... echem, Faustem manipulowanym przez Mefistofelesa!
— Jesteś nie tylko mną! Jesteś także sobą i coś mi się wydaje, że gorliwość, z jaką uwodziłeś Agatę wynikała z twojej własnej inicjatywy. Ty sam też się w niej kochasz! Widzę, że nie tylko Piotr daje mi powody do zazdrości, ale i ty sam. Jesteś postacią w moim dramacie, ale postacią bardzo samodzielną! Nie jesteś całym mną i tylko mną. Już raczej jesteś... drugim mną!
— Jak to? Czy to rozdwojenie osobowości, schizofrenia?...
— Każdy człowiek, każdy myślący człowiek ma różne strony, składa się z różnych warstw. Mówi się o drugiej naturze człowieka. Czasem dochodzi do wewnętrznego konfliktu stron; taki człowiek “walczy ze sobą”...
— Mnogość osobowości nie musi więc być chorobą — podjął wątek Jan. — Choroba upośledza ciało lub umysł, utrudnia życie, skraca je. Może rozwarstwienie osobowości to sposób na ułatwienie życia? Na przykład jedna część świadomości już od dziecka zdaje sobie sprawę, że śmierć jest nieuchronna, a inna... a inne ten fakt ignorują. Inny bywa człowiek w pracy czy w szkole, a inny w domu...
— Do różnych sfer i zadań człowiek niejako deleguje poszczególne części swojej osobowości. Chory – deleguje niewłaściwe, traci nad nimi władzę.
— “Jest nie w pełni władz umysłowych” – mówi się o takim. Ciekawe, że utarte powiedzenia mają czasem taki głęboki sens!
Zamilkli i zamyślili się. Po jakimś czasie Grzegorz spojrzał Janowi w oczy.
— Nie! Nie, Grzegorzu! Ty tego nie zrobisz! — zawołał Jan.
— Dlaczego nie ? Zdajesz sobie sprawę, że teraz nie masz już u Agi żadnych szans. A innego zadania nie mam dla ciebie w tym dramacie, a więc?...
— A co będzie z nią? Z Agatą? Czy Piotr jej wybaczy?...
— Pomęczy ją trochę swoją zazdrością. W końcu tam, na cmentarzu, zachowała się haniebnie i jakaś kara jej się należy. Ale nie martw się; będą żyli długo i szczęśliwie.
Jan zwiesił głowę z rezygnacją. Ze zdziwieniem i z lękiem obserwował, jak jego ciało staje się przejrzyste jak lekka mgła, jak po kolei znikają jego nogi i ręce...
— Dobrze chociaż, że to nie boli! — pomyślał i to była jego ostatnia myśl.
Grzegorz schował do kieszeni długopis i poskładał papiery. Podniósł się. Odchodząc obejrzał się jeszcze raz ze smutkiem; ławka była pusta.
...
Piotr i Agata wracali z parku zamyśleni. Szli razem, a jednak osobno. Nie trzymali się za ręce, nie spoglądali na siebie. Przy pętli tramwajowej skręcili w stronę osiedla.
Patrząc za nimi, pani w kiosku uszczypnęła się na wszelki wypadek.
— No, tym razem chyba mi się nie przywidziało. To oni – Piotrek z Agatką... I nie nudzili się! — dodała w myślach, spoglądając krytycznie na ich niezbyt starannie uporządkowane ubiory i fryzury.
Ale o co im później poszło? Dlaczego się boczą na siebie?
w lipcu 1998