Z Węgrami graliśmy dla powodzian. To nie jest puste hasło. My naprawdę dla nich graliśmy. Nawet na odprawie Wójcik powtarzał: - Pamiętajcie, że najważniejsze dziś, aby ci ludzie byli zadowoleni. To dla nich gracie. To ich dzień. A ich dzień to będzie kiedy? Kiedy będą szczęśliwi?! Gdy wygracie!!!
Czułem dreszczyk emocji. Bynajmniej nie dlatego, że znów zagram w kadrze, nie dlatego, że zagram przeciwko jakimś Węgrom. Łazienkowska. Znów miałem okazję zagrać na swoim stadionie. Prawie w całej Polsce kibice mnie nienawidzili ze względu na to, że byłem legionistą, więc coś mi się od życia należało - właśnie przyjęcie na stadionie Wojska Polskiego. Wiedziałem, że znów ci kibice, którzy zawsze mnie lubili, znów zaskandują moje nazwisko. Wiedziałem, że na trybunach będzie i moja rodzina, i moi koledzy. Nawet przed meczem inni piłkarze ze mnie żartowali, bo wiecznie brakowało mi biletów - kto ma niepotrzebne bilety?! Kto ma bilety na zbyciu? Brakuje mi ośmiu. Kończyło się tak, że po dodatkową pulę musiałem chodzić do Krzysztofa Dmoszyńskiego. Skoro mecz w Warszawie, to tak około piętnastu wejściówek musiałem zorganizować. - I co? Pół Bródna znowu przyjdzie tylko na "Kowala" i tylko ciebie będą dopingować? Ech, jak zawsze! - dogryzano mi. - Sam sobie publikę ściąga, a potem się cieszy, że ktoś go lubi!
Przed meczem z Węgrami miałem jeszcze krótką rozmowę na temat numeru.
- Wojtek, z którym numerem chcesz grać? - spytał dyrektor Dmoszyński.
- Ja zawsze z "dychą".
- A ty Jurek? - spytał się Brzęczka.
- Ja z dziesiątką.
- Kowal, Brzękol ma dychę.
- To niech sobie ma, ale z dychą ja gram.
- Ale ja zawsze grałem z dychą - przyznał Brzęczek i akurat miał rację, bo na olimpiadzie ja grałem z jedenastką, a on z dziesiątką. Jednak od olimpiady minęło kilka lat.
- Brzękol, to wszystko fajnie, ale ja też gram zawsze z dychą.
W końcu stanęło na moim, bo chyba nikt nie miał wątpliwości, że się nie ugnę. Konfliktu z tego nie było żadnego, a przed meczem - jak za dawnych dobrych lat - wszyscy krzyknęliśmy "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Sam mecz dla mnie - no cóż - nawet nie wiem, czy był udany, czy nie. Bo z jednej strony grałem bardzo dobrze. Z drugiej - nie wykorzystywałem sytuacji. W drugiej połowie już nawet przerzuciłem piłkę nad bramkarzem i chciałem się cieszyć, ale stwierdziłem, że poczekam, aż wpadnie do siatki. A ona się tak odbiła raz, drugi i o centrymetr minęła słupek. Wtedy już wiedziałem - tego dnia bramki nie strzelę! Może za bardzo chciałem? Mimo wszystko byłem zadowolony, bo jeszcze nie ruszyła liga hiszpańska, a ja już byłem w gazie. I nawet mnie dziwiło, z jakiej racji mam tyle sytuacji? Cztery albo pięć!
Całe szczęście, że honor Legii i honor pokoju hotelowego numer ileśtam obronił Krzysiek Ratajczyk - mieszkaliśmy razem. Huknął przepięknie z rzutu wolnego, piłka wpadła w same ramy i mecz wygraliśmy 1:0. Oczywiście, nie czarujmy się, "Rataj" nie celował, chyba że w rywala nogę. - A ty Kowal, to nawet dobrze zagrałeś, ale celownik mógłbyś trochę nastawić - usłyszałem po meczu. Całe szczęście, że nie skończyło się tak, jak ze Stachurskim - że nie zwolnili trenera, bo za mało strzeliłem. No, w przypadku Wójcika było to niemożliwe. Za mocno siedział w siodle.
Wraz z ostatnim gwizdkiem dla mnie kończył się nie tylko mecz, ale także zgrupowanie. Nie jechałem już do hotelu, od razu do domu na Bródno. Oczywiście o siódmej rano mój "ulubiony" samolot do Madrytu, a więc wcześniej było trochę czasu na rozmowę. Zwłaszcza, że w czasie zgrupowania nigdy nie wyskakiwałem do domu, bo tłuczenie się czterdzieści minut przez Warszawę w jedną stronę nie miało większego sensu. W hotelu też nikt mnie nie odwiedzał.
W drugim meczu już bramkę strzeliłem, wygraliśmy w Olsztynie z Litwą 2:0. Wcześniej zamknęli nas w jakimś gierkowskim ośrodku, tych typu "dla partyjnych". Pokoje niby wieloosobowe, ale nie jeden chciałby mieć dom taki, jaki my tam mieliśmy pokój. Olbrzymi! A do tego regały, telewizory, kanapy, obok las i jezioro. Warunki kapitalne. Jeszcze przed meczem dzwonił do mnie Wójcik.
- Jak misiu, jesteś w formie, zagrasz mi dobrze?
- Trenerze, wszystko dobrze. Będziemy pruli ogóreczków.
No i ich tak się stało.