Rozdział 11
Severus Snape spojrzał na mały tyłek chłopca, który leżał na jego kolanach. Ręka zaczęła go piec przy dziesiątym uderzeniu i domyślił się, że pośladki małego chłopca są już wystarczająco czerwone, więc zakończył lanie dwoma klapsami w górną część ud Harry'ego, miejsce szczególnie wrażliwe podczas siedzenia.
Harry ciężko szlochał, gdy został postawiony na nogi, strumienie łez spływały mu po policzkach. Chłopiec był obrazem skruchy.
— Stań w kącie, panie Potter i pomyśl o tym, co się stało. Idę zobaczyć pana Malfoya. Wrócę za dwadzieścia minut — oświadczył stanowczo Mistrz Eliksirów.
Harry poczuł, jak Snape delikatnie kieruje go w stronę kąta. Nic nie widział przez łzy, wciąż cieknące mu z oczu. Jego tyłek pulsował i wiedział, że wygląda bardzo niechlujnie.
Stał w rogu, gdy poczuł, że nauczyciel wciska mu do ręki chusteczkę.
— Nie waż się stąd ruszyć, panie Potter, zanim nie wrócę. — Ton nauczyciela sugerował poważne konsekwencje najmniejszej niesubordynacji.
Harry pociągnął nosem... Wiedział, że Malfoy czeka ten sam los... i wiedział, że musi temu jakoś zaradzić. Chlipnął jeszcze raz i powiedział:
— Profesorze…
— Tak, panie Potter? — Snape odwrócił się od kominka, którym zamierzał podróżować do ambulatorium i spojrzał pytająco na swojego podopiecznego.
— To nie była wina Malfoya… Ja zacząłem…
— Czy Draco drażnił cię w związku z twoją pracą domową? — To przynajmniej byłby jakiś powód, pomyślał Snape.
— Nie, proszę pana. On tylko…, on tylko zapytał, gdzie zostawiłem jego pantofle… Powiedział, że jeśli będę tu po południu, to mógłbym poszukać jego kapci i umieścić je gdzieś, gdzie łatwo będzie mógł je znaleźć — wyjaśnił Harry.
— Dlaczego więc go uderzyłeś?— zapytał ciągle wzburzony nauczyciel.
— Nie wiem… — wychlipał Harry, spuszczając wzrok na podłogę.
Snape westchnął. Co też dziecku chodzi pogłowie? Tak czy owak zamierzał usłyszeć wersję Draco.
— Pomyśl o tym, podczas stania w kącie. Gdy wrócę, oczekuję odpowiedzi.
— Tak jest, panie profesorze — zgodził się markotnie Harry.
Snape poszedł do swojego gabinetu i przez Fiuu skontaktował się z panią Pomfrey, która poinformowała go, że Draco nic nie jest - zatrzymała krwawienie z nosa, który nie został złamany, a siniak na twarzy zniknie do rana.
— Chcesz porozmawiać z młodym wojownikiem, Severusie? — zapytała żartobliwie Poppy.
— Czy to odpowiedni czas, Poppy? Może chcesz go zatrzymać na noc?
— Zasugerowałam mu pobyt tutaj, ale jestem pewna, że nie zaśnie, dopóki z tobą nie porozmawia — oświadczyła dobitnie pielęgniarka.
Snape nabrał do garści kolejną porcję proszku Fiuu, wrzucił ją do kominka i wyszedł w skrzydle szpitalnym.
Draco tkwił na łóżku, pół siedząc, pół leżąc, trzymając mały ręcznik w ręce i na przemian przecierając oczy i nos. Widział jak Opiekun jego Domu wszedł do sali.
Snape usiadł na krześle przed łóżkiem blondyna. Taca z kolacją, leżąca na stoliku obok kozetki Draco wyglądała na nietkniętą.
— Profesorze… Przepraszam… — Po nieudanym pojedynku w Pokoju Zbroi, Severus obiecał porządny ból tyłka, jeśli któryś z nich będzie ponownie walczył, a zwłaszcza z sobą nawzajem.
— Co mu powiedziałeś, panie Malfoy? — zapytał Snape, uważnie obserwując swojego ślizgońskiego wychowanka.
— Nic, panie profesorze, nic… Poprosiłem go tylko o poszukanie moich kapci… Nie wiem, dlaczego się rozgniewał. — Snape osłupiał. Malfoy był zmartwiony. A Snape nie mógł zrozumieć, dlaczego. Draco powinien być zły, powinien grozić wezwaniem ojca oraz pozywaniem szkoły i Gryffindoru. — Myślałem, że... Wiem, że nie jest moim przyjacielem, ale... Pomógł mi, gdy mieliśmy wypadek i mieliśmy razem szlaban... Dlaczego był tak zdenerwowany?
— Nie umiem ci odpowiedzieć na to pytanie, panie Malfoy, ale postaram się znaleźć odpowiedź. Tymczasem możesz tu zostać, zjedź kolację, a potem idź spać - porozmawiamy rano — odrzekł spokojnie Snape, wciąż zastanawiając się nad zachowaniem zarówno Draco, jak i Harry'ego.
— Tak, proszę pana. — Draco powtórnie przetarł oczy. — Mam kłopoty, panie profesorze…?
— Ani trochę. Pan Potter powiedział, że to nie była twoja wina. — Snape uspokoił małego Ślizgona.
— Dziękuję, profesorze… — odetchnął z ulgą Malfoy.
Snape ponownie użył Fiuu i wrócił do swoich kwater.
— Panie Potter, możesz wyjść z kąta. Podejdź do mnie… — zarządził.
Harry odwrócił się i oczyścił nos. Chusteczka była już mokra. Snape podał mu suchą, a następnie usiadł przy stole. Harry stanął w pobliżu nauczyciela.
— Jak się czuje Malfoy? — Czy miał prawo o to pytać? Pamiętał uczucie, gdy jego ręka trzasnęła w nos blondyna.Złamał mu go?Czy on naprawdę martwi się o Malfoya?
— Krwawienie zostało zatrzymane i nos jest w porządku. Draco spędzi noc w ambulatorium — wyjaśnił w skrócie nauczyciel.
Harry poczuł ulgę. Co prawda to był tylko jeden cios, ale zadał go ze wszystkich sił…
— Sądzę, że powinienem go przeprosić… — powiedział cicho, patrząc na Snape'a.
— I zrobisz to. Czy zastanowiłeś się, dlaczego go uderzyłeś?
— Tak, profesorze. Ale… nie jestem pewny… Od samego rana wszystko szło nie tak — westchnął Harry i zaczął opowiadać.
To była druga lekcja eliksirów w Nowym Roku. Snape nie był w dobrym nastroju.
Miał bardzo pracowity tydzień, podczas którego prawie każdego popołudnia był wzywany na konsultacje do świętego Munga, a później warzył specjalne mikstury. Każdej nocy chodził spać bardzo późno, bo musiał jeszcze się sklasyfikować eseje i zadania domowe, przypisane na ferie.
A dzisiejszego ranka musiał już sobie radzić z wybuchem kociołka w klasie, podczas eliksirów trzeciego roku Hufflepuff - Ravenclaw.
Pierwszy rok Gryffindor - Slytherin czuł napięcie wiszące w powietrzu, i po raz pierwszy sprawiło to, że nie spowodowano jakiegokolwiek zagrożenia w klasie. Sklasyfikowane dokumenty Snape trzymał na biurku. Nie był zadowolony z ich poziomu. Szczególnie z tego dostarczonego przez zielonookiego ignoranta. Gdy spojrzał na Pottera jedyną jego myślą był opracowany plan zmuszający chłopaka do czyszczenia kociołków całe popołudnie podczas szlabanu, który mu zada. Pod koniec podwójnej lekcji zaczął rozdawać ocenione prace. Czuł na sobie wzrok Pottera. Z pewnością chłopak myślał, że udało mu się go oszukać. Zamierzał go zaskoczyć...
— Granger… Musisz się nauczyć więcej wyrażać w mniejszej ilości słów. Od teraz masz dostarczać maksymalnie dwie stopy… — warknął Snape, podając dziewczynie esej.
Harry wzdrygnął się, Hermiona zawsze pisała elaboraty. Widział, jak odbiera swoją pracę, a na jej twarz wypływa rumieniec zawstydzenia.
— Panie Malfoy. Dobra robota. — Blondyn uśmiechnął się dumnie.
Harry spodziewał się, że jego nazwisko będzie następne. Wszyscy już wiedzieli, że Snape oddawał eseje w ustalonym porządku - pierwszy był zawsze najlepszy. Harry wiedział, że jego praca była dobra. Może nie tak dobra, jak Hermiony i Draco, ale... Przeprowadził bardzo dokładne badania na temat wszystkich składników i właściwości jadów neurotoksycznych, a ponadto wyszukał cechy istot, które je produkowały. Napisał cztery stopy, zamiast wymaganych trzech, a całość przepisał trzy razy, żeby być pewnym, że nie ma nim żadnej plamy atramentu, co miał nadzieję, że Snape zauważy i pochwali.
Harry był zawiedziony, kiedy Snape ciągnął oddawanie prac, a jego nazwisko nie zostało odczytane.
Czyżby Snape zatrzymał esej, bo był, aż tak dobry...? Złudna nadzieja!
Snape oddał ostatnią pracę i Harry uświadomił sobie, że brakuje tylko jednego eseju. Czuł wielki kamień w żołądku...
— Potter… — Harry wyciągnął rękę i zobaczył, że u samej góry jego eseju znajduje się wielkie czerwone T oraz nota dotycząca szlabanu. Spojrzał na pergaminy i zobaczył, że każda strona była przekreślona na krzyż tym samym czerwonym kolorem atramentu.
Dlaczego?
Był tak skonsternowany i zły, że nie usłyszał ostatnich poleceń, wydanych klasie przez Snape'a. W uszach słyszał jedynie głośny szum. Dopiero Ron szturchnięciem dał mu znać, że czas się spakować i opuścić lochy. Jak to możliwe? Poświęcił przecież tyle czasu... Szedł za przyjaciółmi, ale został zatrzymany przez głos Mistrza Eliksirów, nim dotarł do drzwi. Człowiek wydawał się zły!
— Szlaban, Potter, dziś o osiemnastej. W moim gabinecie. Będziesz szorował kociołki — oświadczył oschle Snape.
Harry zdołał tylko skinąć głową, tak był zdezorientowany.
Wyszedł na korytarz i zobaczył, że Ron i Hermiona czekali na niego przy schodach. Gdy usłyszał kroki za plecami odwrócił się, by stanąć oko w oko z... Malfoyem.
— Potter, jak będziesz dzisiaj w kwaterach Snape'a, weź proszę rozejrzyj się za moimi kapciami, dobrze. Snape powiedział mi, że korzystałeś z nich w Nowy Rok, a nie mogę ich nigdzie znaleźć... — zaczął wyjaśniać swą niecodzienną, i nad wyraz uprzejmą, prośbę Draco.
To była kropla przepełniająca czarę goryczy. Snape nie zaliczył mu pracy domowej, nad którą tyle siedział, ale pozwolił Malfoyowi spać w swoich kwaterach. Harry nie dał Ślizgonowi skończyć mówić - uderzył go w nos. Reszta wydarzeń stanowiła białą plamę w jego głowie.
Hermiona i Ron podbiegli do niego, ale silne ramiona dosłownie pociągnęły go do góry. Patrząc w dół, ujrzał zakrwawiony nos Malfoya. Został umieszczony, nie zbyt delikatnie, w klasie eliksirów z złowrogą zapowiedzią, że ma tam pozostać. Stał odtwarzając w kółko zadany cios. Usłyszał, że pani Pomfrey została wezwana, i że Malfoy, cały we krwi, lewitowany na noszach trafił do ambulatorium.
Uderzył Malfoya! Snape go zabije. A ma przecież jeszcze szlaban do odrobienia... Szum w uszach zniknął, a uczucie ciężkości zaczęło się pojawiać w żołądku. Snape wszedł do sali i patrząc na Harry'ego swoim przenikliwym wzrokiem rozkazał:
— Wyjaśnij to, panie Potter…
Harry tylko patrzył na ręce; jedna z dłoni była we krwi. Poruszył ręką i poczuł ból w knykciach. Snape nigdy nie będzie z niego dumny, nigdy! Snape zauważył, że są obserwowani z korytarza, więc wyciągnął dzieciaka z klasy i zabrał go do swojej kwatery, gdzie usiadł na prostym krześle i postawił Pottera obok siebie.
— Wiesz, że nie należy walczyć z kolegami, panie Potter. Prawda? — zapytał surowo, i wydawać by się mogło, że retorycznie.
Harry skinął głową, oglądając swoje buty, jakby były niezmiernie ciekawe. Snape podniósł podbródek Gryfona zmuszając go tym samym do spojrzenia mu w oczy.
— Słowna odpowiedź byłaby bardzo mile widziana, panie Potter. — Złowrogi ton głosu nauczyciela spowodował, że Harry pragnął jedynie uciec wzrokiem przed karcącym spojrzeniem Snape'a.
— Tak, proszę pana — wyszeptał cicho załamany Harry.
— Czy masz coś do powiedzenia, co wyjaśniłoby twoje zachowanie? — dopytywał się coraz bardziej rozdrażniony Mistrz Eliksirów.
Harry spojrzał w czarne oczy opiekuna i zamiast znaleźć w nich, to czego tak bardzo pragnął, znalazł jedynie gniew. Przegrał. Stracił wszystko…
— Nie, profesorze — skwitował beznamiętnym tonem.
— Wiesz więc, wiesz, czego możesz się spodziewać? — indagował dalej zdenerwowany nauczyciel.
— Sprawi mi pan lanie — odpowiedział cicho Harry.
Snape położył rękę na plecach chłopca i przełożył go przez swoje kolana.
Po rozmowie z Malfoyem, Snape postanowił dotrzeć do sedna problemu.
— Usiądź tu, panie Potter — wskazał na krzesło, stojące naprzeciwko jego.
Snape zauważył, jak Harry lekko się wzdrygnął, ledwo gdy jego pośladki dotknęły siedzenia.
— Weź swój esej i przeczytaj mi go — polecił stanowczo Snape.
Harry wyjął z plecaka zmięty pergamin i zaczął czytać. Początkowo jego głos był trochę drżący, ale skupił się na czytaniu. Zatrzymał się, kiedy doszedł do strony, która została przekreślona na czerwono. Zdał sobie sprawę, że czyta to samo, co było na pierwszej i drugiej kartce... Jak to możliwe? W końcu zrozumiał - skopiował tą samą cześć eseju.
— To nie te pergaminy... — wyjąkał zdenerwowany odkryciem swojej pomyłki Harry.
Snape zrozumiał prawdziwy powód zamieszania z pracą Harry'ego. Dziecko popełniło błąd, a nie próbowało go oszukać, przez umieszczenie kopii części eseju w nadziei, że nauczyciel będzie zbyt zajęty, aby przeczytać go dokładnie.
— Rozumiem, że nie czytałeś pracy przed oddaniem mi jej, panie Potter?
— Czytałem... Czytałem wiele razy, panie profesorze, ale… W zeszłym tygodniu doskonaliłem pisanie liter… Nie chciałem pana oszukać, profesorze. Proszę mi wierzyć. Ja mogę pokazać… Mam tutaj wszystkie pergaminy... — Harry sięgnął do swojej torby i wyjął kilka arkuszy pergaminu. Położył je na stole i spoglądał na nie podczas, gdy wciąż przepraszał nauczyciela. — Tak mi przykro... Byłem zmęczony, ale wciąż przepisywałem i... tutaj... to są te dobre strony.
Harry podał nauczycielowi kilka pogniecionych pergaminów.
Snape wziął je i zaczął przeglądać. Zauważył, że nie były one częścią eseju, który Harry mylnie skopiował i mu oddał.
— Dlaczego to było tak ważne, panie Potter? — zapytał zaciekawiony Mistrz Eliksirów.
Harry skubał paznokcie.
— Mmm? Słucham, profesorze?
— Dlaczego uznałeś to zadanie domowe za tak ważne, że skopiowałeś je tak wiele razy? — dopytywał się zaintrygowany takim obrotem sprawy Snape.
— Nie wiem... Chciałem udowodnić, że mogę to zrobić. Chciałem, żeby pan powiedział „dobra robota"... — wyszeptał zawstydzony Harry.
Snape zostawił chłopca siedzącego przy stole, a sam poszedł do swojego gabinetu, skąd wrócił z pergaminem i piórem w ręku. Umieścił je przed Harrym i powiedział:
— No to masz szansę, żeby przepisać go jeszcze raz, panie Potter.
Harry spojrzał na profesora z niedowierzaniem.
— Naprawdę? Ale, profesorze… powiedział pan… — zaczął niepewnie Harry, ale nie dane mu było skończyć.
— Możesz przyjść szorować kociołki jutro, panie Potter. Przyznam ci za to trzy punkty — oświadczył łagodnie Snape.
— Tak jest — rozpromienił się Harry i z werwą wziął się za przepisywać eseju jeszcze raz.
Siedząc na krześle czuł, po pierwsze swój pulsujący tyłek, a z upływem czasu również burczenie w żołądku. Pamiętał, co Snape mówił o posiłkach. Odwrócił się i spojrzał na zegar na ścianie. Nadszedł czas kolacji. Harry usłyszał Snape'a w pokoju obok.
— Profesorze…? — zawołał mając nadzieję być usłyszanym.
— Tak, panie Potter? — zapytał nauczyciel, wychodząc z pomieszczenia i stając obok Gryfona.
— Jest pora kolacji…, a ja jestem trochę głodny. Zajmie mi trochę czasu dokończenie prac, ale... mogę iść na kolację? Wrócę bardzo szybko — zapewnił gorliwie Harry.
— Umyj ręce, panie Potter, posiłek będzie podany w kuchni — oświadczył spokojnie Snape.
— Dziękuję, profesorze. — Harry uśmiechnął się z wdzięcznością.
Snape widział, jak Potter biegnie do łazienki, a następnie usłyszał plusk wody... Jak to możliwe? Dziecko w kilka godzin przeżyło tak wiele, a miało jeszcze energię, żeby skakać i biegać. Po chwili umyty Harry przyszedł do kuchni.
Snape kazał podać bulion z warzywami, kotlety z kurczaka i puree ziemniaczane. Harry zrozumiał, że nie był w całkowitej niełasce, skoro Snape zamówił dla niego jedzenie. To chyba znaczyło, że nadal się nim interesuje, prawda? Jadł powoli. Jedzenie było dobre, a jego żołądek, po wszystkich emocjach dnia, potrzebował się uspokoić. Nie był zaskoczony, gdy pod koniec posiłku zniknęły talerze, ale nie pojawił się deser.
Snape popijał kawę.
— Przynieś swoją pracę, panie Potter — polecił krótko.
— Tak jest. — Harry pobiegł po kopiowany esej.
Harry wziął pergaminy i przeczytał je wszystkie jeszcze raz, nim zaczął po raz kolejny je przepisywać.
— Położyłem kapcie Malfoya na dolnej półce, panie profesorze… — powiedział cicho.
— Dlaczego je tam umieściłeś? — Harry wzruszył ramionami i zapatrzył się na swój esej.
— Ja... Pomyślałem, że przecież jest pan Opiekunem Domu i... Powinienem wiedzieć lepiej... Rozgniewałem się na niego, bo..., bo zaprosił go pan do pozostania tutaj na noc. Myślałem, że... że tylko mnie pan pozwolił tu spać… A teraz jest pan na mnie zły... — Dlaczego mężczyzna kazał mu to wszystko powiedzieć? Nie mógł wyczytać tego z jego myśli?
— Nie jest zwyczajem, żeby uczniowie spali w moich kwaterach, panie Potter — wyjaśnił Snape bacznie obserwując Harry'ego.
— Nie…? — wyrwało się zaskoczonemu chłopcu.
— Wszyscy studenci mają własne łóżka i sypialnie. Tylko w szczególnych przypadkach pozwalam któremuś przespać się na kanapie — wyjaśnił zasadniczym tonem Mistrz Eliksirów.
— Mnie pan pozwolił… — Na twarzy Harry'ego pojawił się wielki, zadowolony uśmiech.
— Jestem twoim opiekunem, panie Potter. Muszę cię traktować inaczej niż resztę kolegów — odpowiedział Snape, starając się nie zwracać uwagi na jawną radość podopiecznego na jego ostatnie wyjaśnienie.
— Ale Malfoy… — zaczął Gryfon, ale Snape mu szybko przerwał.
— Jestem również odpowiedzialny za uczniów, którzy należą do mojego Domu, gdy przebywają w szkole, panie Potter. Zawsze istnieje szczególny powód, dla którego pozwalam tu komuś spać — oświadczył spokojnie nauczyciel.
— Rozumiem. Przepraszam, myślałem, że… Czy mogę zabrać mu kapcie do ambulatorium...? Może ich potrzebować.
— Draco zostaje tam tylko na noc. Możesz mu je dać, gdy będziesz go przepraszał — odparł stanowczo nauczyciel.
— Tak jest — zgodził się szybko Harry.
Harry kontynuował pisanie. To zadanie wydawało się nie mieć końca. Poczuł skurcz w dłoni. Bolała go ta część, którą uderzył Malfoya.
— Skończył pan, panie Potter?
— Nie, profesorze… Wciąż mam pół strony do przepisania… — westchnął znużony Harry.
— Zaznacz miejsce i podejdź do mnie — polecił krótko Snape.
Harry poszedł do salonu. Nauczyciel siedział w fotelu, a Harry przysiadł na kanapie.
To było trudne dla Snape'a. Ale wiedział, że chłopiec tego potrzebuje. Snape był przyzwyczajony do krytykowania i wypominania każdego, nawet najmniejszego błędu. Umiał potępić, ale rzadko mówił coś pozytywnego.
— Panie Potter, od kiedy przybyłeś do Hogwartu, bardzo wiele się nauczyłeś. Wiesz już, jak korzystać z magii i świetnie sobie poradziłeś z oswojeniem się ze wszystkimi nowościami, które bywają trudne do opanowania dla dzieci wychowywanych przez mugoli. Powinieneś być z siebie dumny… — Snape miał nadzieję, że jego słowa podniosą Harry'ego na duchu.
— Naprawdę tak pan myśli, profesorze? — Harry wcale nie był tego taki pewny.
— Tak, dziecko. Słuchałeś również wskazówek pani Pomfrey i zdołałeś przytyć. Gdy zbada cię ponownie, myślę, że będzie bardzo zadowolona z uzyskanych przez ciebie wyników... — ciągnął wyliczanie walorów Harry'ego Mistrz Eliksirów.
— Chciałem... Chciałem, żeby był pan ze mnie zadowolony, profesorze... — Harry pragnął mieć teraz swoją pelerynę-niewidkę, w ten sposób Snape nie byłby w stanie na niego patrzeć.
— Dlatego tyle razy przepisałeś swoją pracę domową, dziecko? — zapytał Snape, choć podejrzewał jaka będzie odpowiedź.
— Tak, proszę pana — wyszeptał wciąż zawstydzony Harry.
— Nie musisz tego robić, panie Potter. Jestem z ciebie zadowolony, kiedy jesz każdy posiłek na czas i kiedy jesteś w łóżku przed ciszą nocną... Cieszę się, gdy jesteś porządnie ubrany i postępujesz zgodnie z poleceniami nauczycieli — ciągnął Mistrz Eliksirów czując, że szczere pochwały wcale nie są tak trudne do wypowiedzenia, jak mu się zdawało.
— Ale…, pan myśli, że jestem głupi… Nie jestem dobry w eliksirach — wyszeptał podłamany Harry.
— Wiem, że bardzo się starasz. Twoja praca domowa była dobra, aż odkryłem, że zacząłeś się powtarzać.
— Więc lubi mnie pan? Wiem, że bardzo dobrze się pan mną opiekuje mnie, ale… — Harry zamilkł nie bardzo wiedząc, jak ma wyrazić, to co czuje.
Snape starał się wmówić sobie, że to część opieki nad dzieckiem, że nie robi tego dlatego, bo ma ochotę uściskać dziecko… Usiadł obok Harry'ego i objął go ramieniem. Dziecko poczuło rękę i pozwoliło się przytulić.
— Kiedy w klasie obrony szukałem ładunków wybuchowych, żeby je rozbroić... znalazłem zwierciadło. Było duże i najpierw pomyślałem, że to normalne lustro, ale... Kiedy w nie spojrzałem... ono pokazało mi moich rodziców i rodzinę. Ale nie było w nim Dursleyów. Ale był mój ojciec i matka... tak naprawdę ich nie pamiętam, nie widziałem też żadnych zdjęć, ale wszyscy mówią, że wyglądam jak tata, a oczy mam po mamie... — Harry postanowił opowiedzieć opiekunowi o dziwnym artefakcie, na jaki się natknął podczas swoich nocnych wędrówek.
— Więc widziałeś w lustrze swoich rodziców? — Bardziej stwierdził, niż zapytał Snape.
— Tak i nagle poczułem, że nie jestem już sam... — wyszeptał Harry, mocniej przytulając się do nauczyciela.
— Odnalazłeś ponownie lustro? — dopytywał się nauczyciel.
— Następnej nocy i kolejnej też... Założyłem niewidkę, żeby móc swobodnie poruszać się po korytarzach. Chciałem ich zobaczyć jeszcze raz... musiałem sprawdzić, czy nadal tam są... — odpowiedział podekscytowany Harry.
— Byli? — zapytał cicho Snape.
— Tak, za każdym razem. Kładli mi ręce na ramionach i wyglądali na tak szczęśliwych... Profesor Dumbledore powiedział mi, że lustro pokazuje, to co najbardziej pragnę ujrzeć… — ciągnął dalej Harry.
— Kiedy ci to powiedział? — zainteresował się Ślizgon.
— Ostatniej nocy… W noc przed odkryciem materiałów wybuchowych, powiedział mi, że zwierciadło pokazuje tylko, pragnienia mego serca, i że... nie powinienem szukać lustra — odpowiedział smętnie Harry.
— Rozumiem, że brakuje ci rodziców, dziecko — uspokoił go łagodnie Snape.
— Wiem, że odeszli, ale chciałbym mieć ich zdjęcie. Ale po raz ostatni widziałem jeszcze kogoś w lustrze... Kogoś, kogo znam i kto żyje… — Harry, tuląc się do opiekuna, czuł ciepło bijące od wiecznie zimnego człowieka. — Był pan w lustrze, profesorze…
Snape oniemiał. Chłopak kilka razy skopiował swój czterostronicowy esej, aby zyskać jego uznanie, a Malfoya uderzył po prostu z zazdrości. Podjął się opieki nad Harrym wiedząc, że może zapewnić dziecku stabilność, jasne zasady i wskazówki, co mogło się przełożyć na ciepłe ubrania i filiżankę gorącej czekolady, ale przytulanie...? To było, to czego dziecko potrzebowało! A on był emocjonalnym wrakiem człowieka, który zamknął swoje serce po tym, gdy zbyt wiele razy zostało złamane. Nawet nie posiadał klucza, by próbować zmienić ten stan rzeczy.
— Czy uważa pan, że... Myśli pan, że może mnie polubić, chociaż tak trochę? Obiecuję będę się uczyć na wszystkie lekcje, zawsze będę punktualny, i zawsze będę posłuszny i... — Harry tak bardzo pragnął dobrego słowa od opiekuna, że zaczął gorączkowo wyliczać wszystkie rzeczy, którym mógłby sprostać, byle tylko nauczyciel chciał to zauważyć.
— Lubię cię, panie Potter. — Snape przerwał tą nerwową wyliczankę.
— Ja pana też, panie profesorze. — Mina Harry'ego w jednej chwili zmieniła się z pełnej nerwowości na niepomiernie szczęśliwą.
Harry poczuł łzy gromadzące się w oczach. Zrozumiał, że ten dzień nie zostały wcale nie był zły, jak mogło się wydawać jeszcze rano. Snape przytulił go mocniej.
— Przykro mi, panie Potter. Przykro mi, że nie dane ci było dorastać z rodzicami. Wiem, że nie jestem najlepszym zastępstwem, ale jestem tu dla ciebie... — wyszeptał cicho w stronę wtulonego w niego Gryfona.
Harry stracił kontrolę nad swoimi łzami. Wszystkie rozczarowania dnia, plus wszystkie niepokoje i lanie... wszystko to zaczął wypłakiwać. Severus po prostu trzymał go mocno, aż dziecko padło, wyczerpane. Harry płacząc zasnął w jego ramionach się.
Snape podniósł dziecko i przeszedłszy kilka kroków, zaniósł go do swojego pokoju, uznając, że jego podopieczny zasługuje na coś więcej, niż kanapa w salonie. Kiedy próbował położyć Harry'ego na łóżku, chłopiec nie chciał puścić jego szyi i ciągnął go w dół. Z lekkim westchnieniem, Snape ułożył się w łóżku obok chłopca i pozwolił Harry'emu wtulić się w jego klatkę piersiową. Po kilku długich minutach trzymania śpiącego chłopca, Snape przyznał w duchu, że cieszył się z kontaktu fizycznego i czuł się dziwnie ochronny względem dziecka w jego ramionach.
Snape zamknął oczy i zapragnął, by dziecko, które właśnie się do niego tuli było naprawdę jego. Jego i Lilly…
Snape otworzył oczy, gdy zdrętwiało mu ramię. Zasnął przy chłopcu. Wstał i okrył dziecko kocem. Wyszedł z pokoju i wyłączył światło. Poszedł do swojego pokoju gościnnego i transmutował krzesło w łóżko. Był tak zmęczony, że zdążył tylko zdjąć buty przed zaśnięciem.