Brezina Thomas Żadnych chłopaków! Wstęp tylko dla czarownic! 02 Sposób na braci

Thomas Brezina

Żadnych chłopaków! Wstęp tylko dla czarownic!:
Sposób na braci”


Rodzina Dzióbków - co sądzi o niej Lissi:

Tinka - potrafi być fajna, ale czasami zachodzi za skórę.

Grit - ma wszystko pod kontrolą, tata słucha jej jak dziecko!

Stan - Mister Cool, bo nie spycha mnie z krzesła.

Thorsten - bez pamięci zakochany dzikus.

Rodzina Piwczyków - co sądzi o niej Tinka:

Boris - mój przyszły ojczym, robi oczy jak zakochane cielę.

Lissi - prawdziwa bomba, będzie moją przybraną siostrą.

David - ma tylko jedną wadę: jest chłopakiem!

Frank - tak jak Stan ma tylko połowę mózgu.

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Siedem wrzasków

Od sześciu dni Piwczykowie i Dzióbkowie mieszkają pod jednym dachem.

Od sześciu dni nie ma już dwóch rodzin - zamiast tego jest wielka rodzina.

Od sześciu dni każdy poranek rozpoczyna się przeraźliwym krzykiem Tinki.

Jednak siódmego dnia powinno być już inaczej. Tinka tak sobie przynajmniej postanowiła. Aby o tym nie zapomnieć, napisała nawet karteczkę, którą przykleiła na radiu z budzikiem. Kiedy o siódmej rano radio się włączyło i jakiś męski głos zaczął zawodzić coś w rodzaju: „Love jeajeajea” , Tinka skierowała swoje pierwsze spojrzenie na karteczkę: NIE WPADNIJ W ZASADZKĘ!!!!!!! - napisane było wielkimi zielonymi literami, a na końcu widniało siedem wykrzykników.

- Lissi, wstawaj! - zawołała Tinka w stronę drugiej części pokoju. Lissi, która jeszcze do niedawna była jej największym wrogiem, spała sobie teraz obok w hamaku. Spod kołdry wystawało tylko kilka jej bujnych loków.

- Liiiiiiiiiiiiiiiisssssssssiiiiiiiiiiiiii! - wrzasnęła Tinka.

Odpowiedzią była poduszka, która z rozpędem przeleciała przez pokój i wylądowała przy łóżku, przy nogach Tinki, przewracając co najmniej sto pluszowych maskotek.

- ...jeszcze ciemno! - usłyszała Tinka kwękanie zaspanej Lissi.

W rzeczywistości zapowiadał się wspaniały czerwcowy dzień, a przez wysokie balkonowe drzwi wdzierały się już złote promienie słońca.

- Ja wstaję! - oświadczyła Tinka i przesunęła palcami po swoich długich blond włosach.

- Jeśli o mnie chodzi... - zaburczała Lissi i naciągnęła sobie na głowę kołdrę.

Nie wpadnij w zasadzkę! Nie wpadnij w zasadzkę! Nie wpadnij w zasadzkę!” - przypominała sobie Tinka, kiedy odkrywała miękką kołdrę.

Zanim zdjęła nogi z łóżka, spojrzała na podłogę. W sobotę stała tam miednica z lodowatą wodą. Tinka w nią trafiła i wrzasnęła.

Zanim włożyła kapcie, dokładnie je wytrzepała. W niedzielę znalazła w środku małe, piszczące, futrzane kulki, które wyglądały jak myszy. Oczywiście, przestraszona zaczęła krzyczeć.

Do tej pory w ten piątkowy poranek wszystko przebiegało bez zakłóceń. Następną przeszkodą były drzwi, które otwierały się na zewnątrz, na korytarz. Tinka nacisnęła ostrożnie klamkę i leciutko je uchyliła. Nie miała ochoty dostać po głowie konstrukcją puszek po napojach, jak to się zdarzyło w poniedziałek.

Tym razem puszek nie było! Tinka chciała już odetchnąć z ulgą, lecz na to było zdecydowanie za wcześnie. Wolnymi, niepewnymi krokami skradała się w kierunku łazienki. Nie szła jednak po kolorowym dywanie, który leżał na środku korytarza. We wtorek coś strzeliło, kiedy na niego weszła, bo nadepnęła na kapiszony.

Z dołu z kuchni, dobiegał stukot naczyń. Pan Piwczyk, który był ciągle jeszcze tylko tatą Lissi i jej braci, ale w przyszłości miał zostać ojczymem Tinki i jej braci, przygotowywał śniadanie.

- Nie usiądę na krześle przy stole w kuchni - powtarzała sobie Tinka.

W środę leżała tam prukająca poduszka i jej dźwięk sprawił, że Tinka głośno krzyknęła, podskakując w górę.

Doszła do łazienki. Tym razem bez szczególnych przygód. Chciała nacisnąć klamkę, lecz w ostatniej chwili cofnęła rękę. Nogą podrzuciła kapeć, złapała go i dopiero nim nacisnęła klamkę. Wczoraj, w czwartek, klamka była podłączona do prądu i Tinka została nim lekko porażona. Nie chciała, by to niemiłe wydarzenie teraz się powtórzyło.

Nie mogła tego pojąć. Była w łazience i do tej pory ani razu nie krzyknęła.

Łazienka była oczywiście zalana wodą, a lustro wyglądało jakby ktoś poprószył je śniegiem. Małe i duże plamki na lustrze były mieszaniną pasty do zębów i śliny, rozprowadzoną tak, jakby ktoś pluł tym przez zęby.

Umywalka wysmarowana była świeżą zieloną pastą do zębów i oklejona włosami. Na podłodze leżały wilgotne ręczniki, a w powietrzu unosiła się dusząca mieszanka dezodorantów (zgodnie z reklamą „dla twardego mężczyzny”) i wody toaletowej, które tak naprawdę należały do pana Piwczyka.

Łazienka rodziców znajdowała się na parterze. Zapach wody toaletowej można było wyjaśnić tylko tym, że ktoś po kryjomu przyniósł z dołu zielony flakon. Czy pan Piwczyk go szukał?

- Pfuj! - prychnęła Tinka i wzięła do ręki drugi kapeć, używając teraz obojga obcęgów.

Nie chcąc dotykać ręczników palcami, przeniosła je za pomocą kapci do kąta.

Szybko wyszorowała zęby i weszła pod prysznic. Wieczorem nie miała czasu, żeby umyć włosy. Ponieważ chciała, by były lśniące jak jedwab, musiała się nimi teraz zająć. Z prysznica popłynęła parująca woda, a Tinka z rozkoszą wyginała się pod jej strumieniem. Najbardziej lubiła, kiedy woda pryskała prosto na twarz. W jednym z czasopism mamy wyczytała, że jest to dobry masaż twarzy, a oprócz tego zapobiega powstawaniu wyprysków. Wystawiła więc twarz pod prysznic, jakby to było słońce.

Z zamkniętymi oczami sięgnęła po butelkę z szamponem, którą z łatwością rozpoznała po długiej szyjce. Podniosła kciukiem klapkę i wylała odrobinę płynu na dłoń. Energicznie rozprowadziła go po włosach.

Tak dobrze potrafię to robić, że powinnam występować w reklamie” - pomyślała.

Zaraz jednak przypomniała sobie o swoim małym brzuszku, którego nie znosiła. Nigdy nie widziała takiego u modelek z reklam.

Jednak w ten piątek szampon miał jakąś inną konsystencję. Nie pachniał też kokosem i brzoskwinią, tylko jakoś inaczej. I był taki... lepki.

Tinka zrobiła krok na przód odsunęła się od prysznica i otworzyła oczy. Spojrzała na swoje ręce, badawczo potarła coś białego, co się do nich kleiło, powąchała i krzyknęła!

Drzwi do łazienki były lekko uchylone, a dwóch chłopców czekało już w napięciu na ten moment. Wydając triumfalne okrzyki, zaśmiewali się, podskakiwali i klaskali z radości.

Tinka wrzasnęła:

- Trzeba was zemleć na karmę dla psów!

W pośpiechu zaczęła szukać przedmiotu, którym mogłaby rzucić w stronę drzwi. Jedyne, co znalazła, to wystrzępioną myjkę. Zamoczyła ją w wodzie i rzuciła z impetem w kierunku drzwi, które ponownie się uchyliły. Myjka z głośnym plaśnięciem trafiła w cel.

Nie był to jednak cel, o jaki Tince chodziło.

- Czasami jesteś kompletnie stuknięta! - warknęła rozczochrana istota, która w tym momencie weszła do łazienki.

- Zamorduję cię! - eksplodowała Tinka za zasłoną prysznica.

- Masz na myśli mnie? - Lissi ziewnęła i podniosła z podłogi myjkę.

Odsunęła zasłonę tak gwałtownie, że kółeczka, na których wisiała zadźwięczały.

- Zamorduję swojego brata i twojego przy okazji też! - wykrzykiwała Tinka, pokazując jej butelkę od szamponu.

Lissi nawet na nią nie spojrzała.

- Co ja mam z tym wspólnego?

Tinka wymachiwała butelką jak maczugą.

- Wlali tu balsam do ciała! Rozumiesz, balsam do ciała! A ja wtarłam to sobie we włosy!

- No to teraz będziesz potrzebowała tego! - Lissi podała jej niebieską butelkę z białym napisem: BALSAM DO CIAŁA.

W butelce nie było, niestety, szamponu, byłą pusta. Tinka z wściekłością rzuciła nią o ścianę.

- Hej, takie napady złości są moją specjalnością - przypomniała jej Lissi i stojąc przed lustrem, pokazała język.

- Proszę, przynieś mi szampon od mamy - poprosiła Tinka.

Lissi skinęła głową, ,otworzyła drzwi i głośno zawołała:

- Grit, możesz przynieść na górę szampon?

- Przecież u was musi coś jeszcze być! - dobiegł ją z dołu głos pani Dzióbek.

Była ona mamą Tinki, a za kilka tygodni miała wyjść za mąż za pana Piwczyka i tym samym zostać macochą Lissi.

- W tym domu są stworzenia, które nie miały szczęścia urodzić się kobietami i dlatego też nie mają mózgu! - odkrzyknęła Lissi.

Zdumiona Tinka aż gwizdnęła z podziwu. Doceniła, że Lissi tak wcześnie rano wypowiedziała takie mądre zdanie. Dotąd o tej porze tylko się awanturowała.

- Te bezmózgie stworzenia znowu zrobiły kolejny ze swoich idiotycznych kawałów. Twoja córka ma we włosach masę tłuszczu - kontynuowała Lissi.

Pół minuty później pojawiła się Grit Dzióbek, przynosząc zbawienny szampon. Chaos w łazience nie był w stanie jej zaskoczyć.

- Mamy w domu truciznę? - zapytała Lissi swoją przyszłą macochę tak naturalnym tonem, jakby chodziło o cukier.

- Truciznę? - Pani Dzióbek skrzywiła usta.

- Wiesz przecież, że Tinka i ja często mamy różne zdanie, ale zgadzamy się w jednym, że problem chłopaków najlepiej rozwiązałoby morderstwo!

Lissi stała z założonymi rękami, opierając się o umywalkę, i mówiła tak poważnym tonem, że nawet Tinka wierzyła w każde jej słowo.

Pani Dzióbek punktualnie o ósmej musiała być w banku, gdzie pracowała jako doradca finansowy. Ponieważ w ciągu kilku ostatnich miesięcy jej droga do pracy stała się torem przeszkód pomiędzy placami budów, potrzebowała więcej czasu.

- Porozmawiamy o tym... dzisiaj wieczorem! - powiedziała w pośpiechu.

- Nie ma nas! - zawołały zgodnym chórem Tinka i Lissi.

- Ach tak, będziecie przecież... w swoim nowym domu! - Pani Dzióbek wciąż nie mogła się przyzwyczaić do tej myśli. - Ale wiecie, że najpóźniej w niedzielę o jedenastej musicie być z powrotem. A jeśli w nocy byście się bały, zadzwońcie, to po was przyjedziemy. I jeszcze jedno, nie rozpalajcie żadnego ognia. Dom jest stary, a tak łatwo wzniecić pożar. I jeszcze...

Tinka wiedziała, że istnieje tylko jeden sposób przerwania pouczeń mamy.

- W radiu powiedzieli, że ulica Ludwika jest rozkopana.

- O nie! - Pani Dzióbek westchnęła, posłała córce całusa, pomachała do Lissi i znikła.

Kiedy nieco później dziewczynki grzebały w swoim pokoju w ciuchach, Lissi powiedziała:

- Jesteś urodzoną ofiarą wszystkich braci na tym świecie. Mnie nie wycięli żadnego numeru.

Tinka włożyła sobie przez głowę swój nowy T - shirt i odparła:

- Ty też stałabyś się ich ofiarą, ale zawsze dłużej śpisz. Dlatego ja wpadam we wszystkie zasadzki. - Wciągnęła brzuch i zapięła spodnie. - Ale już więcej się nie dam. Przysięgam!

- Jak to się nazywa, kiedy ktoś przysięga, a potem robi inaczej? - dobiegło ją pytanie Lissi.

- Krzywoprzysięstwo - odpowiedziała Tinka.

- Żadnych krzywoprzysięstw tak wcześnie rano! - pouczyła ją Lissi i zaczęła wyszukiwać sobie kapelusz dnia.

Na jednej z półek stały obok siebie wszystkie jej aksamitne kapelusze. Hobby Lissi było gromadzenie tych podobnych do garnków nakryć głowy, w najbardziej szalonych kształtach i kolorach. Dziś zdecydowała się na czarno - zielony model w paski, z postrzępionym rondem. Teatralnym gestem założyła go na głowę.

Zaraz potem kichnęła. Wokół jej twarzy zawirował biały kurz. Sprawdzając, co się dzieje, uniosła kapelusz i znalazła się nagle w olbrzymiej chmurze pyłu.

Tinka nie mogła się powstrzymać i wybuchnęła śmiechem.

- Udajesz babcie? - zapytała, parskając.

Włosy Lissi były zupełnie białe. Delikatny biały proszek opadał lekko i osadzał się na jej ramionach, podkoszulku i spodniach. Otrzepując się, Lissi wzbijała jeszcze większe tumany kurzu.

- Zemsta! - zawarczała. - Krwawa zemsta!

ROZDZIAŁ DRUGI
Komu potrzebni są bracia?

W kuchni pan Piwczyk działał niczym ośmiornica, Jedną ręką podrzucał na patelni jajka, drugą wyciągał z tostera na pół przypalone tosty, jedną pakował drugie śniadanie, a drugą nalewał herbatę.

Przy okrągłym stole siedział młodszy brat Lissi David i uderzał łyżką w miseczkę, która stała przed nim. Mleko rozpryskiwało się na wszystkie strony.

- Facet, ale działasz na nerwy! - pienił się Stan i ścierał ze swojego nowego czarnego T - shiru krople mleka.

Ostrożnie dotykał włosów, które z dużą ilością żelu zaczesane były do tyłu.

- Mleko jest dobre dla włosów - próbował żartować pan Piwczyk i otrzymał za to odpowiednie spojrzenie.

Stan był bratem Tinki i właśnie zaprzyjaźnił się z bratem Lissi - Frankiem. Frank, podobnie jak Lissi, był rano nie do życia i zawsze wtedy nosił małe okrągłe okulary przeciwsłoneczne (przy każdej pogodzie i o każdej porze roku) oraz słuchawki na uszach. Obydwaj bracia byli o cztery lata starsi od swoich sióstr. Mały David trzymał stronę Piwczyków. Tinka miała jeszcze jednego, prawie dorosłego brata Thorstena, który studiował. Codziennie komunikował, że wkrótce zamieszka z kolegami ze studiów, ale się nie wyprowadzał, tylko rozgościł się w salonie domu, który pani Dzióbek i pan Piwczyk kupili dla swojej nowej dużej rodziny.

Stan nachylił się do Franka, który siedział obok niego, i wpychał w siebie mieszankę płatków, jogurtu i korniszonów, zdjął mu z uszu słuchawki i triumfującym tonem powiedział:

- Dzisiaj wydzierała się najgłośniej. To daje razem cztery punkty dla mnie i trzy dla ciebie.

- Co to za konkurs? - zainteresował się natychmiast pan Piwczyk.

Chłopcy milczeli jak głazy.

- Nie chcecie mi powiedzieć?

- Nie! - brzmiała jednogłośna odpowiedź.

- Aha! - Pan Piwczyk spojrzał na nich bezradnie i ponownie zajął się śniadaniem.

Drzwi do kuchni otworzyły się z impetem i do środka jak dwie boginie zemsty weszły Lissi i Tinka. Włosy Tinki były jeszcze mokre i wisiały w strąkach, a Lissi była od stóp do głów pokryta białym proszkiem.

Frank i Stan spojrzeli najpierw na dziewczynki, a następnie rzucili okiem na siebie, szczerząc w uśmiechu zęby. Lissi miała nawet wrażenie, że nastroszona fryzura jej brata Franka jest jeszcze większa niż zazwyczaj.

- Dzień dobry, moje małe czarownice! - pozdrowił je serdecznie pan Piwczyk.

Robił rzeczywiście wszystko, by rodziny jak najszybciej się zżyły, i przez cały czas starał się stwarzać dobry nastrój. Nie miał jednak pojęcia, jak trafne jest jego określenie „czarownice”.

- Dlaczego się tak na nas gapicie? - zwrócił się do nich Stan, robiąc minę niewiniątka.

Tinka zmrużyła oczy w wąskie szparki, a Lissi rozłożyła ręce.

- Miarka się przebrała! - zawarczały jak dwa wyżły.

- Dzieci siadajcie szybko, za chwilę musicie wyjść, bo inaczej spóźnicie się do szkoły!

Dziewczynki usiadły posłusznie na wolnych krzesłach.

- Cha, cha ,cha, dziewczyny idą do... ho, ho, ho dziewczyny idą do zoo! - zapiał David.

- Jeszcze tego małego nam tu potrzeba - westchnęła Tinka, wznosząc oczy do sufitu.

- Wymyśl rym do zoo - poprawił Stan Davida.

- Tatusiu, muzę iść do zoo! - zawołał David.

- Nauczyliście go tego? - syknęła Lissi.

Frank i Stan uśmiechnęli się jak niewinne owieczki.

- O czym ty mówisz?

Tinka posmarowała grzankę masłem, położyła na nią drugą, posmarowała ją marmoladą i kemem czekoladowym i przycisnęła to jeszcze jedną kromką.

Stan skwitował to szyderczo:

- Sadełko, niedługo będziemy cię toczyć. - Rzucił przy tym łakome spojrzenie na kanapkę. - Wydaje mi się, że twój starszy brat musi ci pomóc w odchudzaniu. - Szybkim ruchem wyrwał jej z ręki kanapkę i ugryzł duży kęs.

Chociaż Tinka mało nie eksplodowała, udało jej się uśmiechnąć.

- Dwa razy na nią naplułam - oznajmiła. - I do tego nasmarkałam.

Stan z obrzydzeniem upuścił kanapkę. Nad drzwiami kuchni wisiał stary zegar, który co kwadrans wydawał jedno uderzenie. Kiedy wybił, Tinka zerwała się z krzesła i chwyciła przygotowany już woreczek z kanapką, jabłkiem i czekoladowym batonikiem. Nienawidziła się spóźniać. Lissi też wolała uniknąć kazań nauczycielki, więc pośpieszyła za Tinką.

- Pa, tatusiu! - Lissi pocałowała tatę w nadstawiony policzek.

Dla Tinki było na taki gest za wcześnie, więc pozostała przy pożegnaniu: „Do zobaczenia wkrótce, Boris”.

- Do niedzieli! - poprawiła ją Lissi.

- No tak, do niedzieli!

Stan trącił Franka łokciem i warknął:

- One mają dzisiaj po raz pierwszy nocować w swoim nowym domu.

Bracia prawie pękali z zazdrości, choć nie przyznawali się do tego.

- Idziemy o zakład, że najpóźniej o dziesiątej będą tu z powrotem, szczękając ze strachu zębami - szepnął Frank, który zdjął nawet słuchawki z uszu.

Dziewczynki spojrzały na braci i dobitnie powiedziały:

- Żadnych chłopaków!

Przez całą drogę do szkoły Tinka poprawiała włosy. Z zatroskaną miną przejrzała się w wystawie sklepowej.

- Włosy wyglądają na tak tłuste, jakbym ich tydzień nie myła.

Lissi wciąż się otrzepywała i potrząsała głową jak zmokły pies. Unosiły się nad nią tumany kurzu.

- To dupki! - wściekała się. - Jeszcze im się za to dostanie. Jeszcze pożałują!

Tinka nie mogła powstrzymać się od ciętej uwagi:

- Tobie na szczęście nigdy nie przychodzą do głowy głupie kawały.

- Blondi, zamknij buzię!

Jeszcze parę tygodni temu Tinka odparowałaby natychmiast zjadliwą ripostą. Ale wiele się zmieniło. Wiedziała, że Lissi nie ma na myśli nic złego i jest tylko zwyczajnie wściekła.

W klasie dziewczynki siedziały w pierwszym rzędzie, tuż przed biurkiem nauczycielki. Nadal na środku ich ławki przyklejona była jaskrawopomarańczowa taśma, ponieważ wcześniej, kiedy się jeszcze nie znosiły, Lissi nie pozwalała przekroczyć wyznaczonej granicy.

Jak zawsze z impetem Pędziwiatr wparowała do klasy i rzuciła swoje książki na biurko. Pędziwiatr było to właściwie przezwisko pani Reingard, która uczyła matematyki i historii.

- Dzień dobry wszystkim! - zawołała. - Wyjmijcie , proszę, zeszyt z zadaniami domowymi!

Lissi pojękiwała cicho, jakby miała bóle brzucha. Z powodu białego proszku w kapeluszu zapomniała odpisać od Tinki ostatnie zadanie.

Tinka także westchnęła. Kartki w jej zeszycie były sklejone. A Tinka była nie tylko pedantyczna, ale i czujna. Koniuszkami palców rozerwała kartki i na jasnoczerwonych lepkich plamach poczuła dżem truskawkowy.

- Zemsta! - syknęła i zazgrzytała zębami. - Nasi bracia jeszcze tego pożałują!

- Zamieńmy ich w ropuchy! - powiedziała cicho Lissi.

- Przecież my nie potrafimy czarować! - odszepnęła Tinka.

- Mamy klucz Folfonii, a adwokat powiedział, że nasze czarodziejskie moce działają. Potrafimy więc czarować, a nasi bracia muszą w to uwierzyć.

- Wiesz, jak to się robi?

Lissi pokręciła głową, zarzucając bujnymi lokami, na co siedząca za nią Elena zaczęła demonstracyjnie kaszleć.

- Rozpylasz kurz - poskarżyła się.

- A ty mnie wkurzasz - odparowała Lissi takim tonem, że Elena natychmiast wtuliła głowę w ramiona.

Pani Reingard pojawiła się obok ławki obydwu dziewczynek niczym złowieszczy cień. Spoglądała na nie z założonymi na piersiach rękami.

- Czasami chciałabym, by powrócił okres, kiedy się nie znosiłyście i nie odzywałyście się do siebie ani słowem.

- My nie chciałybyśmy - powiedziały Lissi i Tinka do siebie tak cicho, że tylko same mogły to usłyszeć, i spojrzały na siebie porozumiewawczo.

Ten piątek nie był jednak całkiem pechowy, bo nauczycielka nie sprawdzała zadania domowego Lissi ani nie zwróciła uwagi na plamy w zeszycie Tinki.

No, przynajmniej zdarzyło się coś pozytywnego.

Tinka i Lissi były jednak bardzo zdenerwowane. Lekcje kończyły się o wpół do pierwszej i wtedy rozpoczynał się weekend. Dla dziewczynek oznaczało to: popołudnie, cały dzień, dwie noce i kawałeczek przedpołudnia w ich własnym domu. Nie mogły się już doczekać.

ROZDZIAŁ TRZECI
Dwie nowe czarownice

Po lekcjach dziewczynki szybko wybiegły ze szkoły. Ich celem była ulica Kryształowa, a na niej dom pod numerem 77. Po drodze myślały o tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu kilku ostatnich tygodni.

Jeszcze nie tak dawno rodzina Dzióbków, składająca się z mamy Grit, Tinki, Stana i Thorstena gnieździła się w przyciasnym mieszkaniu, a rodzina Piwczyków, składająca się z taty Borisa, Lissi, Davida i Franka mieszkała w małym domu.

Tata Tinki odszedł od rodziny dawno temu i nigdy się o nią nie zatroszczył. Mama Lissi zmarła przed czterema laty.

Pewnego dnia coś się wydarzyło: pan Piwczyk i pani Dzióbek zakochali się w sobie i postanowili wraz z dziećmi wprowadzić się do wspólnego domu, a w lecie wziąć ślub.

W tamtym czasie Lissi i Tinka były największymi wrogami. Nie przepuszczały żadnej okazji, by robić sobie nawzajem na złość.

Aż do dnia, w którym wspólnie musiały udać się na ulicę Kryształową 77. To był projekt szkolny, który wymyśliła pani Reingard. Uczniowie mieli chodzić dwójkami do starszych ludzi i pytać o ich życie.

Przeprowadzono losowanie, a Lissi i Tinka wyciągnęły nazwisko: Emma Taneczna.

Dom przy ulicy Kryształowej 77 otoczony był zapuszczonym ogrodem i płotem, który wyglądał tak, jakby sztachety wycinał pijany stolarz. Tylko ten, kto się dokładniej przyjrzał, mógł rozpoznać w sztachetach kształty siedzących kotów.

To nie było jeszcze takie niezwyczajne, ale te koty potrafiły w razie potrzeby poruszać się, prychać i drapać.

Pani Taneczna bez owijania w bawełnę powiedziała, że jest czarownicą. Ściągnęła Tinkę i Lissi do siebie, ponieważ uważała, że stanowią świetną parę, i miała wobec nich pewne plany.

Wkrótce każda z dziewczynek otrzymała od doktora Stróża, adwokata, list. Zaprosił je do swojej kancelarii, by powiadomić, że pani Taneczna na zawsze wyjechała i podarowała im swój dom. Musiały jednak poszukać klucza Folfonii i mu go dostarczyć. Na czas poszukiwań tego tajemniczego przedmiotu Lissi i Tinka zawarły rozejm. Chociaż kluczem Folfonii okazała się niewidzialna miotełka, znalazły ją. Sposób, w jaki tego dokonały, to była niesamowita przygoda., która pokazała im, że działając wspólnie, są mocne.

Kiedy dostarczyły doktorowi Stróżowi klucz Folfonii, on wręczył im inny klucz i poinformował, że od tej chwili należą do Klubu Czarownic. Nowy klucz Folfonii był także niewidzialny, a dotykając go, Lissi i Tinka stwierdziły, że to... gumowy przepychacz z drewnianym trzonkiem do przetykania odpływów w wannach i umywalkach.

Doktor Stróż orzekł: „Wasze magiczne zdolności są już aktywne (...). Klucz Folfonii jest porównywalny z legitymacją, która potwierdza wasze prawo do czynienia wszelkiego rodzaju czarów. Proszę go dobrze przechowywać na wypadek kontroli”. Wyjaśnił również, co należy przez to rozumieć: „Często przyjeżdżają kontrolerzy rady czarownic i sprawdzają, czy nie ma partaczy lub innych szarlatanów, którzy nazywają siebie czarownikami i przysparzają tylko problemów”.

Oprócz tego dziewczynki otrzymały akt, który potwierdzał słowem i pieczęcią, że są właścicielkami domu numer 77 przy ulicy Kryształowej.

Aż do tej pory zwaśnione Lissi i Tinka nie chciały wprowadzić się do nowego domu ich rodziców między innymi dlatego, że każdy z braci otrzymał własny pokój, a one musiały dzielić jeden wspólny. Wreszcie przestały ze sobą walczyć, a nauczone doświadczeniem stały się bardziej przebiegłe. Zawarły z rodzicami kompromis: zgodzą się na wspólny pokój, jeśli przez trzy dni w tygodniu będą mogły mieszkać we własnym domu. Bez nadzoru czy wtrącania się dorosłych. No i oczywiście bez niepożądanych odwiedzin braci.

Pan Piwczyk i pani Dzióbek przystali w końcu na tę propozycję i dziewczynki od piątkowego popołudnia do niedzielnego przedpołudnia mogły spędzać czas w swoim domu przy ul. Kryształowej 77.

Ten piątek był dniem wyjątkowym: rozpoczynał się pierwszy weekend w domu pani Tanecznej.

- O kurczę, nie mamy klucza - stwierdziła Tinka, kiedy doszły do furtki.

- Przecież nie potrzebujemy tu klucza - przypomniała Lissi.

Na tabliczce poniżej skrzynki na listy było napisane: „Nie trzeba dzwonić. Proszę przesłać mi miłą myśl, a natychmiast się pojawię.”

Nad tą informacją dziewczynki w poprzek przybiły zrobioną własnoręcznie w szkole na zajęciach praktycznych tabliczkę z napisem: „ŻADNYCH CHŁOPAKÓW! WSTĘP TYLKO DLA CZAROWNIC!”

Stały teraz przed furką i kocim płotem. W ogrodzie kołysały się korony drzew, szumiąc tak, jakby szeptały między sobą.

Tinka rozejrzała się, by się upewnić, że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby je usłyszeć. Dopiero wtedy cicho powiedziała:

- Dzień dobry, to my. - Rozmawiała z furtką.

Furtka otworzyła się z przeciągłym skrzypnięciem. Dziewczynki się nie przesłyszały. Skrzypnięcie zabrzmiało tak, jakby ktoś zachrypniętym, gdaczącym głosem zaśpiewał: „No wchodźcie, wchodźcie!”.

Tinka i Lissi szły wąską żwirową ścieżką, na której pomiędzy kamyczkami rozpanoszyły się chwasty. Nad ich głowami pochylały się grube konary drzew. Pod jednym z krzaków zaszeleściło coś i wyskoczyło. Lissi poczuła na dżinsach pazury.

- Cosimo, zostaw! - odganiała go ze śmiechem.

Tinka odsunęła się trochę na bok. Cosimo był kocurem. Miauczał jak kocur, mruczał jak kocur, pił mleko z wodą ja kocur i uwielbiał, kiedy go głaskano jak kocura. Od zwykłego kota różnił się tylko tym, że był niewidzialny...

Tinka poczuła na swoich gołych nogach muśnięcie naprężonego, włochatego ogona i przestraszona odskoczyła w bok.

Lissi zrobiła minę.

- Nie zachowuj się tak! Przecież Cosimo nic ci nie zrobi. Pomógł nam odnaleźć klucz Folfonii.

- Wolę psy! - wyjaśniła Tinka i zaraz usłyszała oburzone miauczenie. - Ale koty też nie są złe - dodała pośpiesznie.

Ściany domu były białe, a dach zielony. Niezwykłe były drzwi wejściowe, które pomalowane na czerwono i obsadzone na trzech szerokich kutych sztabach przypominały wrota zamku.

Tym razem spróbowała Lissi.

- Otwierajcie się! - zażądała.

Drzwi się nie poruszyły.

- Hej, chcemy wejść do środka!

Drzwi nadal pozostawały zamknięte.

Tinka wiedziała dlaczego, ugryzła się jednak w język.

Lissi podniosła rozłożone ręce i na znak, że się poddaje, powiedziała:

- No dobrze, PRRROOOSZSZSZĘĘĘ, otwórzcie się!

Drzwi natychmiast się otworzyły, jakby chciały powiedzieć: dlaczego od razu nie tak grzecznie?

Dziewczynki weszły do korytarza wypełnionego kolorowymi mieniącymi się świetliście kryształkami. Na półkach leżały różnej wielkości szkiełka. Promienie słońca wpadające przez okno i szparę nad drzwiami wystarczały, by stworzyć ten barwny spektakl.

- A teraz - Lissi zatarła ręce, a w jej oczach pojawiły się diabelskie ogniki - będą czary. Chłopaki muszą oberwać za swoje. Cha CHAAA! - zakończyła bojowym okrzykiem, który zabrzmiał jak wypowiedzenie wojny.

Na ramieniu poczuła dłoń, która ją zatrzymała.

- Poczekaj, poczekaj, poczekaj! - mitygowała ją Tinka. - My... my przecież nie mamy pojęcia, jak się czaruje. Jeśli zrobimy coś źle? Jak wydarzy się coś zupełnie innego, niż chciałyśmy? Wyobraź sobie, że wyczarujemy naszym braciom... dwie głowy!

- Wspaniale, będziemy mogły oddać ich do muzeum i wreszcie do czegoś się przydadzą - stwierdziła Lissi i odepchnęła rękę Tinki. - Nie bądź takim tchórzem, chodź już! Zanim Tinka zdążyła zaprotestować, Lissi wpadła do małego pokoju, który znajdował się po prawej stronie wejścia. Leżały tam na podłodze stosy książek w przeróżnych kolorach i kształtach. Można tu było znaleźć wszystko - od pożółkłych , zniszczonych wydań kieszonkowych, po kroniki z tłoczonymi i pozłacanymi oprawami ze skóry.

Plecak Lissi poleciał w powietrze, a ona wylądowała na podłodze między książkami.

- Co my tu mamy?! - zawołała z zapałem i wzięła pierwszą z brzegu książkę.

Był to niewielki tomik w fioletowej oprawie. Stronice miał szarożółte, w kolorze kości. Kiedy Lissi wertowała książkę, kartki nie szeleściły, tylko trzeszczały.

Tinka stała w drzwiach i niezdecydowana obserwowała Lissi. Ta poczuła jej wzrok i zapytała:

- Chcesz tam wrosnąć?

- Ach, muszę się opierać, żeby podtrzymywać ścianę! - Tinka na każde głupie pytanie potrafiła znaleźć jeszcze głupszą odpowiedź.

- Zostaw to, podporo, i lepiej pomóż mi szukać - powiedziała Lissi. - Gdzieś tu musi przecież leżeć coś takiego, jak: Czary w trzy godziny czy Czary dla początkujących, czy też może Czary dziecinnie proste.

Z sieni dobiegło ściskające za serce miauczenie Cosima, jakby ktoś nadepnął mu na ogon.

- Co mu się stało? - zapytała przestraszona Tinka.

- Jest głodny i tyle! - odburknęła Lissi, która jak szalona grzebała w książkach.

Tinka odsunęła się o krok.

- No to go nakarm, ty, koci ekspercie! Pani Taneczna uprzedzała, żeby nie dawać mu dziennie więcej niż pół miseczki mleka z wodą, bo będzie za gruby.

Lissi zerwała się i wielkimi krokami pobiegła przez korytarz do wąskich drzwi obok schodów. Prowadziły do podłużnego, przypominającego magazyn pomieszczenia z otwartym paleniskiem, w którym paliło się drewnem. Nad nim na łańcuchach wisiał kocioł. W ścianach znajdowało się wiele wnęk, w których stały różne słoiczki i puszki. Z jednej z nich wydobywał się zimny dym.

Cosimo, jak można było się domyślić, siedział na podłodze i pazurami drapał ścianę. Widoczne były cztery cienkie rysy.

- Tak, tak, wiem, tu jest twoje mleko! - powiedziała Lissi, rozgoniła ręką zimny dym, sięgnęła do środka i wyciągnęła butelkę mleka.

Chociaż dziewczynki nie zatroszczyły się o świeże mleko, butelka była pełna. Tinka podała Lissi miseczkę, na której błyszczące kamyczki tworzyły napis: COSIMO.

Nie było kranu, tylko mała pompka w ścianie. Lissi przekręciła uchwyt, rozcieńczyła mleko i postawiła miseczkę na podłodze.

Z podłogi dobiegało łakome chłeptanie i można było zauważyć, w którym miejscu niewidzialny jęzor, poruszający się jak igła maszyny do szycia, liże mleko. Po niespełna minucie miseczka była pusta.

Zadowolony kocur, pomrukując, biegał wkoło, ale akurat obok Tinka gwałtownie beknął.

Przestraszona Tinka podskoczyła z piskiem. Bardzo się zdenerwowała.

- Chodź, teraz odszukajmy tę książkę! - zawołała Lissi.

Tinka nadal się ociągała.

W korytarzu rozległo się skrzeczenie, jakby wylądował tam głodny sęp, który żądał jedzenia. Obie dziewczynki równocześnie rzuciły się do wąskich drzwi kuchni i prawie w nich utknęły.

ROZDZIAŁ CZWARTY
Egzamin kontrolny

Stwór w dalszym ciągu wydawał przeraźliwe dźwięki. Była to wyrzeźbiona figura sępa umieszczona nad drzwiami, na gałęzi. Gałąź przybito do ściany ogromnym gwoździem. Tinka tak intensywnie przysłuchiwała się krzykom sępa, że aż zmarszczyła brwi.

- To oznacza „odwiedziny”! - zrozumiała.

- Figura jest przecież z drewna. Jak to możliwe, że wydaje okrzyki? - zdziwiła się Lissi.

- I takie pytanie zadaje ktoś, kto właśnie przed chwilą dał niewidzialnemu kocurowi mleko! - Tinka tylko pokręciła głową, zaskoczona taką bezmyślnością.

I właśnie to sprawiło, że Lissi wpadła we wściekłość.

- Blondi, nie zachowuj się tak, jakbyś dostała dodatkową porcję mózgu!

Blondi było po Sadełku drugim przezwiskiem, które potrafiło wyprowadzić Tinkę z równowagi. Lissi o tym wiedziała i użyła go celowo.

Głowa drewnianego sępa wysunięta była do przodu i jego oczy patrzyły na dziewczynki z wyrzutem.

- Wymarsz do furtki, wy głupie gęsi!

Tince i Lissi zaparło dech. Trudno było stwierdzić, czy była to wina sępa, czy też „głupich gęsi”.

Tinka pierwsza oprzytomniała i pobiegła żwirową ścieżką w kierunku furtki. Przezornie zatrzymała się za ostatnim wysokim krzakiem i lekko rozchyliła gałęzie. Chciała najpierw zobaczyć, kto stoi na zewnątrz. Nie było przecież dzwonka. dlaczego więc sęp się wydzierał? Czy trik z miłą myślą sprawdzał się też w przypadku obcych?

Przed furtką zobaczyła niskiego mężczyznę, który niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Miał na sobie czarny, skórzany, przyciasny kombinezon na motocykl. Jego łysina przypominała pisankę. Miał rozwichrzony zarost na brodzie, a z jego uszu wyrastały włosy, jakby uzupełniające te, których brakowało na głowie.

- Kontrola klucza Folfonii! - wołał zniecierpliwiony i stukał palcami w kask, który trzymał w ręku.

Lissi podążyła za Tinką, ale najwyraźniej też nie wiedziała, co powinny teraz zrobić.

- Co oznacza ta gra w chowanego? Proszę podejść bliżej! Jak długo mam jeszcze czekać? - gderał oburzony mężczyzna.

- No, rusz się! - Lissi trąciła Tinkę.

- Dlaczego ja? Idź ty! - Tinka wykonała zapraszający gest.

- Nędzny tchórz! - wycedziła Lissi, poprawiła pasek od spodni i wyszła zza krzaka.

Zaskoczony mężczyzna zmierzył ją wzrokiem.

- Popatrz, popatrz, dobroduszna Emma zdecydowała się na młodą następczynię. - Niczym policjant wyjął z kieszeni kurtki mały breloczek ze złoto - żółtego mosiądzu i pokazał go Lissi.

Na breloczku dostrzegła poruszające się usta z czerwonej emalii. Lissi usłyszała też słowa: „Potwierdzam niniejszym, że Augustus Janores przybywa na zlecenie Klubu Czarownic i jest uprawniony do kontroli klucza Folfonii”.

Usta zniknęły, a na ich miejscu pojawiło się zdjęcie łysej głowy Augustusa. Uśmiechał się szeroko jak większość ludzi, kiedy robią sobie zdjęcie do jakiegoś dokumentu. Zdjęcie zniknęło i powróciły usta. Ich kąciki dygotały, a Lissi usłyszała: „Zdjęcie jest prześmieszne”. Kiedy usta zaczęły się jeszcze głośniej śmiać, mężczyzna szybko schował breloczek. Śmiech, choć stłumiony, w dalszym ciągu wydobywał się spod jego kurtki.

- Dziecinko, muszę dzisiaj jechać jeszcze dalej, otwórz, proszę furtkę - zażądał, lecz starał się nie okazywać zdenerwowania.

- Otwórz się - powiedziała Lissi.

- Proszę! - syknęła zza krzaków Tinka.

- Co takiego? - Lissi spojrzała na nią pytająco.

- Musisz powiedzieć „proszę”!

- Tak, tak, więc proszę!!

Furtka posłusznie odskoczyła, a mężczyzna wkroczył do ogrodu. Podszedł do Lissi i podał jej pulchną dłoń. Kiedy zwlekając, podała mu swoją, uścisnął ją tak mocno, jakby chciał ją zgnieść. Następnie ruszył dalej i energicznie uścisnął też rękę Tinki.

- Najpierw poproszę o klucz Folfonii, a potem omówimy wasz egzamin kontrolny.

- Egzamin?! - zawołały zaskoczone Tinka i Lissi.

Po drugiej stronie ogrodzenia przechodziło starsze małżeństwo z jamnikiem, który ostrzegawczo zawarczał na sztachety. Wydawało się, że pies miał już z nimi do czynienia.

- Co tam widzisz, Alfredzie? - zapytała kobieta. Mężczyzna wyciągnął szyję i szepnął: - Popatrz, wprowadziły się jakieś nowe. Czy widziałaś je kiedykolwiek wcześniej?

Augustus Janores zaczął poruszać ręką, jakby ćwiczył staw.

- Czy nie powinniśmy wejść do domu, aby nie omawiać wszystkiego przy świadkach?

- Tak, tak - wyjąkały dziewczynki i poprowadziły go dalej.

W domu, naprzeciwko wejścia, znajdował się bardzo przytulny salonik. Był to prostokątny pokój z oknami na trzech ścianach. Na podłodze, jeden na drugim, leżały dywany, tak że stawiając kroki, miało się wrażenie zapadania. Dywany pokrywały też małą kanapę, wysokie krzesło z oparciem i niski taboret.

W kącie stało wiele drewnianych skrzyń różnej wielkości. Na kredensie roiło się od przeróżnych buteleczek i puszek. Każda z nich miała etykietę, a w środku znajdowały się mieniące się mikstury albo proszek. W pokoju znaleźć można było wszystko, od dziurawych zębów nietoperza po zasuszone wypustki ropuchy, jak wyjaśniała kiedyś Tince pani Taneczna.

Pan Janores klapnął na krzesło z oparciem, a dziewczynki grzecznie usiadły obok siebie na kanapie. W napięciu mu się przyglądały. Pan Janores uśmiechał się wyczekująco. Tinka i Lissi uniosły brwi. Pan Janores zachował się podobnie.

W pokoju zapanowała nieprzyjemna cisza.

- Nie macie żadnego? - Krzaczaste brwi pana Janoresa zmarszczyły się srogo.

- Ach, klucz Folfonii! - Lissi szturchnęła Tinkę łokciem. Zerknęła na nią i wycedziła: - Gdzie on może być?

Lissi kochała chaos, a wszystko, co było związane z porządkiem i sprzątaniem, przekazywała chętnie Tince.

W tygodniu dziewczynki nie miały czasu, by pobyć w domu dłużej. Lissi nakarmiła tylko Cosima, a Tinka ukryła klucz. Ponieważ nie przyszło jej do głowy lepsze miejsce, schowała go w kredensie za buteleczkami i puszkami. Stanęła teraz na taborecie i wróciła z gumowym przepychaczem do przetykania wanien i umywalek. W dalszym ciągu czuła się dziwnie, trzymając w ręku coś, czego nie widziała, a mimo to było wyczuwalne.

Augustus Janores pokiwał z zadowoleniem głową, a jego pulchne ciało dziwnie przy tym podskoczyło. Przypominał wesołą pisankę.

Z kieszeni swojej skórzanej kurtki wyjął mały, zwinięty w rolkę pergamin i gęsie pióro, jakiego używano w zamierzchłych czasach. Kiedy sporządzał notatkę, na pergaminie słychać było drapanie pióra. Gdy skończył pisać, mrugnął zachęcająco do obydwu nowych czarownic i powiedział:

- Moje panie, zostałyście przyjęte do Klubu Czarownic na polecenie drogiej koleżanki Tanecznej. Nie musicie więc przystępować do egzaminu wstępnego.

Lissi odetchnęła z ulgą. W szkole miały już wystarczająco wiele egzaminów.

- Ale musicie przystąpić do egzaminu kontrolnego - kontynuował Augustus.

Lissi ciężko westchnęła.

- Co to za egzamin? - spytała Tinka.

- Dostałyście przecież zadanie do wykonania, egzaminatorzy czekają na jego zakończenie. - Janores zadowolony puścił do nich oko.

- Zadanie? Nikt nie dał nam zadania? Przecież byśmy o tym wiedziały. A więc co to ma być? - zaniepokoiła się Lissi.

- To tajemnica, której nikt nie zdradzi. Jednak wasi trzej egzaminatorzy obserwują zarówno w dzień, jak i w nocy wszystko, co robicie!

Dziewczynki ukradkiem spojrzały w stronę okien. Janores zauważył to i zadowolony aż zakrztusił się ze śmiechu, trzęsąc przy tym całym swoim ciałem.

- Szkoda zachody, egzaminatorzy się nie ujawnią. Jeśli zdacie egzamin, to odwiedzę was ponownie i do klucza Folfonii dostaniecie breloczek, który będzie zaświadczał, że jesteście pełnowartościowymi czarownicami. Jeśli natomiast nie zdacie egzaminu, to przyślę kogoś, kto udzieli wam korepetycji.

Augustus Janores już chciał się podnieść z krzesła, ale Lissi. dając wymowny znak rękami, zatrzymała go.

- Chwileczkę, mamy jeszcze pytania.

Janores usiadł z powrotem i uśmiechnął się zniecierpliwiony.

- Ten Klub Czarownic... co to właściwie jest? I gdzie jest ten klub? I kto do niego należy? I te czarownice... Czy one są tak samo złe jak te czarownice w bajkach?

- Ten klub nie jest zwyczajny jak na przykład klub hodowców świnek morskich - wyjaśnił Janores. - Klub Czarownic wydaje klucz Folfonii, a tym samym uprawnia do czynienia wszelkich czarów. Ma zarząd i organ kontrolny, którym jestem ja. Oprócz tego ma czarownice, które pełnią funkcję doradców, kiedy coś źle się dzieje, oraz oferuje korepetycje, jak już o tym wspomniałem.

- Aha! - Tinka ani Lissi nie wydobyły z siebie innych słów i zadziwione słuchały dalszych wyjaśnień.

- Regulamin klubu mówi, że na całym świecie nie może istnieć więcej niż 7777 kluczy Folfonii. Kluczy Folfonii nie wolno przekazywać innym. Ten Emmy Tanecznej musiałyście oddać, a na jej życzenie, by was mianować czarownicami miejskimi, otrzymałyście własny klucz.

- Czarownicami miej... miejskimi? - wyjąkała Tinka i potarła brodę pasemkiem włosów.

Robiła to zawsze, kiedy była zdenerwowana, a w tej chwili tak naprawdę było.

- Przecież powiedziałem! - Głos Janoresa był rozdrażniony. Podejrzliwie zapytał: - Emma was w ogóle nie przygotowała?

- Nie, to nie tak - skłamała Lissi.

- W takim razie z pewnością nie potrzeba czarów, byście zdały egzamin!

Augustus Janores roześmiał się zadowolony, a jego brzuch aż zaczął podskakiwać. Podniósł się energicznie, jeszcze raz rzucił Tince i Lissi przeszywające spojrzenie i powiedział:

- Drobna rada: byłoby lepiej, żebyście zdały egzamin! Wiem, kto byłby odpowiedzialny za wasze korepetycje. Huuuuuu! - Potrząsnął ręką tak, jak gdyby się oparzył. Nachylił się do Tinki i Lissi i prawie niesłyszalnie wyszeptał: - Naprawdę nie życzę wam tego spotkania. Naprawdę. Ale nie ważcie się zdradzić, że wam o tym powiedziałem.

Kiedy opuszczał dom, dziewczynki podążały za nim. Było jeszcze tak dużo rzeczy, których chciały się dowiedzieć.

- Nie mam czasu, nie mam czasu, nie mam czasu - odpierał Janores na wszelkie pytania.

Kiedy doszedł do furtki, grzecznie się otworzyła. Teraz Lissi i Tinka dowiedziały się też, dlaczego miał na sobie skórzany kombinezon i dlaczego niósł pod pachą kask. Augustus Janores przyjechał ciężkim motocyklem, który bracia dziewczynek nazwaliby z pewnością „niezłą bryką”. Nałożył na głowę kask, włączył silnik i odjechał.

Lissi była zadziwiająco spokojna. Tinka oblizywała usta, a w obydwu dłoniach miała pasemka włosów, którymi pocierała brodę i policzki.

- Zostaw to! - syknęła Lissi.

Tinka posłusznie puściła włosy. Jak zahipnotyzowana powiedziała:

- Musimy... musimy koniecznie znaleźć podręczniki i się pouczyć.

- Myślałam, że będziemy tu miały dużo zabawy, a teraz znowu mam się uczyć? - Lissi podniosła ręce i przewróciła oczami. - Ale takie lekkie czarowanie nie może być przecież trudne. - W jej oczach znów pojawiły się diabelskie iskierki. - Królikami doświadczalnymi będą nasi bracia.

- No, nie wiem, Lissi. - Tinka spojrzała na nią z obawą.

- Nie bądź taka beznadziejnie nudna, chodź!

Zadowolona Lissi w podskokach wróciła do domu. Tinka wolno szła za nią. Wciąż brzmiały jej w uszach ostatnie słowa pana Janoresa.

ROZDZIAŁ PIĄTY
Pokój na poddaszu

Lissi przeszukiwała pokój z książkami. Rzucały jej się w oko różne tytuły: Duże warzywa, kolorowe kwiaty, dwadzieścia dwa powiedzonka do użytku domowego, Trzynaście przepisów na zupy miłosne, Szybkie zaklęcia do pięknych sypialni oraz Strzyżenie włosów bez nożyczek.

Tinka również brała udział w przeszukiwaniu pokoju i natknęła się na książkę Trucizny Kleopatry oprawioną w skórę węża oraz na grube tomisko z okładką jakby z futra, pod tytułem Zwierzęta domowe dla czarownic. Tinka z zainteresowaniem przewracała kartki i znalazła opisy, jak można samodzielnie wykonać „plac zabaw dla pająków” i „urządzenia sportowe dla skorpionów”.

Dziewczynki przeglądały książki aż do zachodu słońca. Nie mogły jednak znaleźć poradnika na temat tego, jak rzucać na kogoś czary i zdać egzamin. Nie było też żadnych wskazówek, jak można by zamienić braci w ropuchy.

- Jestem głodna! - stwierdziła Lissi i poklepała się po brzuchu.

Zabrzmiało to jak bębnienie.

- Mnie też burczy w brzuchu - przyznała Tinka.

Lissi popukała się ręką w czoło.

- Nie zabrałyśmy nic do jedzenia.

- Miałyśmy przecież jeszcze zrobić zakupy - przypomniała jej Tinka.

Na to było jednak za późno. Sklepy były już dawno zamknięte.

Lissi wstała i rozprostowała nogi, które zupełnie zdrętwiały od klęczenia na podłodze.

- Może znajdziemy coś w kuchni. W przeciwnym razie musimy przynieść coś z domu!

- No to heca, nasi bracia będą znów pękać ze śmiechu. - Tinka westchnęła.

W kuchni Lissi od razu podeszła do wnęki w ścianie, z której unosiły się kłęby dymu i gdzie stała pełna butelka mleka dla Cosima. Zaczęła po omacku szukać palcami, jednak nic nie znalazła.

- Tam, popatrz! - Tinka wskazała na pożółkłą złożoną kartkę papieru przyklejoną do ściany.

U góry taśma klejąca już nie trzymała i kartka luźno opadła. Kiedy Tinka ją rozłożyła, obie przeczytały: „Proszę wyobrazić sobie wybraną potrawę, zamknąć oczy, klaskać kciukami i małymi palcami!”.

- To wskazówka do czynienia czarów! - Lissi z radością zatarła ręce. - A więc, jak to działa? - Ustawiła się w pozycji startu do biegu na 100 metrów, pomyślała intensywnie o pizzy margaricie, zacisnęła powieki i zawahała się. Otworzyła oczy i zapytała Tinkę: - Jak się klaszcze kciukami i małymi palcami?

- Może tak? - Tinka rozstawiła kciuki i małe palce i zaczęła uderzać o siebie ich opuszkami.

- Ale sprytne, dziewczynko - pochwaliła ją Lissi i powtórzyła wszystko od początku. Otworzyła oczy. Nic się nie wydarzyło. - Nie działa. - mruknęła rozczarowana.

- Chwileczkę, może jednak! - Tinka wsadziła rękę do wnęki obok i wyczuła talerz. Wyciągnęła go i dziewczynkom aż zaparło dech w piersiach.

Na talerzu leżała pizza. Świeża pizza margarita z delikatnym keczupem i roztopionym żółtym serem. Pachniała lepiej niż wszystkie pizze, które Lissi do tej pory jadła, a było ich dużo! Dziewczynki były tak głodne, że stojąc jeszcze, zaczęły jeść. Z pełną buzią Lissi wymamrotała:

- Totalne szaleństwo! Będziemy... będziemy pewnie mogły wyczarować wszystko, co zechcemy. I biada temu, kto nam podpadnie... - Wyobraziła sobie, co zrobiłaby z niektórymi ludźmi i zaczęła się śmiać.

Zakrztusiła się przy tym kawałkiem pizzy i zakasłała. Tinka klepała ją po plecach tak długo, aż mogła znowu normalnie oddychać.

- Ogromnie miło z twojej strony, uratowałaś mi życie - teatralnie podziękowała Lissi, a w zamian Tinka pokazała jej język.

- Gdzie będziemy spały? - spytała nagle.

Do tej pory nie znalazły w domu sypialni.

- Nie byłyśmy jeszcze na piętrze! - Lissi otarła ręką usta i pobiegła na korytarz.

Na górę prowadziły wąskie, bardzo strome schody. Przeskakując po dwa stopnie, Lissi pognała na górę.

- O rety! - Tinka usłyszała jej okrzyk. - Prawdziwe szaleństwo! Przyjdź tu, musisz to zobaczyć!

Na poddaszu było jedno pomieszczenie z pochyłymi ścianami i trójkątnymi oknami. Przy ścianie stało łóżko z bladożółtym baldachimem i czerwoną pościelą, na której mieniły się przeróżnej wielkości złociste gwiazdy. Naprzeciwko znajdowała się staromodna leżanka, która miała oparcie tylko z jednej strony. Obita była granatowym aksamitem, na którym - jak gwiazdy w nocy - błyszczały tysiące srebrnych punkcików. Wyrzeźbione z drewna nogi przedstawiały sowy z wielkimi okrągłymi oczami.

- Wyglądają naprawdę mądrze, nie uważasz? - spytała Tinka zachwycona całym tak pięknym pomieszczeniem.

Lissi wolno przytaknęła i wskazała na ukośny sufit. Był ciemnobłękitny jak wieczorne niebo i rozświetlony czerwienią zachodzącego słońca.

Przy ścianie znajdowała się komoda z szerokimi szufladami, które przypominały japońskiego zapaśnika sumo. Po przeciwnej stronie stała szafa wyglądająca jak wyprężony strażnik przed pałacem królowej angielskiej.

Lissi ostrożnie chwyciła za metalowe uchwyty komody. Były miniaturką smoka, który gryzł swój ogon. Wyciągała kolejne szuflady, jednak wszystkie były puste. W szafie też nic nie było.

Na dole w korytarzu dziewczynki zostawiły swoje sportowe torby, w których przyniosły ubranie na następny dzień i kosmetyki.

- A łazienka? - przypomniała sobie Tinka. - Czy tu w ogóle jest jakaś łazienka?

W odpowiedzi na to pytanie otworzyły się wąskie drzwi, które miały taki sam kolor jak ściana i dlatego były niewidoczne. Dziewczynki z ciekawością zajrzały do środka.

- To niesamowite! - zdziwiła się Tinka.

- Totalny kicz - skrytykowała Lissi.

Porcelanowa umywalka miała kształt muszli, a kran przypominał złote rybki. Biała wanna była jak łódź, a prysznic umocowany na ścianie przedstawiał wieloryba pryskającego wodą.

- Mnie się podoba - powiedziała Tinka.

Lissi rzuciła jej pogardliwe spojrzenie. Jak taki kicz mógł się komuś podobać?

Chcąc uniknąć kłótni, Tinka zamknęła drzwi i zaproponowała, żeby przyniosły torby.

Gdy układały swoje rzeczy w komodzie, widziały przez jeden otwór w dachu czerwień zachodzącego słońca, a przez drugi wschodzący księżyc. Księżyc był w pełni i mienił się kolorami miedzi.

Tinka też chciała wyczarować coś z kuchennej wnęki. Intensywnie myślała o ptasim mleczku, które uwielbiała ponad wszystko, i wyczarowała całe pudełko. Przy każdym kawałku miała - jak zwykle - wyrzuty sumienia i zerkała na swój nieco wystający brzuszek.

Lissi zauważyła to i szyderczo wyszczerzyła zęby.

- Nie ma szans, nie pozbędziesz się go!

Tinka energicznie zamknęła pudełko i odsunęła je od siebie tak daleko, że nie mogła dosięgnąć.

- Zepsułaś mi apetyt - powiedziała z wyrzutem.

Lissi się roześmiała.

- Ale za to, stając na wadze, zaoszczędzisz sobie horroru.

- Masz rację - przyznała Tinka.

Dziewczynki siedziały na podłodze saloniku. Tinka oparła się o kanapę, Lissi o taboret. Cosimo wskoczył na taboret i dreptał po nim, pomrukując. Przednimi łapkami próbował złapać Lissi za loki. Śmiesznie wyglądało, kiedy pojedyncze pasemka jej włosów unosiły się do góry.

Na małym stoliczku przy kanapie paliło się siedem świec. Stały tam już wcześniej, Lissi zapaliła je zapalniczką, którą miała w plecaku.

- Lissi... - zaczęła ostrożnie Tinka.

- Mhm?

- Powinnyśmy... Powinnyśmy uważać z czarami.

Lissi głaskała niewidzialnego kocura, który przeciągła się na taborecie leniwie jak pasza.

- Co masz na myśli?

- Będziemy zawsze czarować wspólnie. Nigdy osobno. Zgoda?

- Totalna nuda...

- Co więc zamierzasz? - przestraszyła się Tinka.

- Nic, ale mimo to...

- Dom otrzymałyśmy wspólnie, a pani Taneczna nie bez powodu obu nam go podarowała.

Lissi wypowiedziała niemo słowo „tchórz” i najwyraźniej jej ulżyło. Uśmiechnęła się promiennie, spojrzała na Tinkę i przytaknęła.

Tince spadł kamień z serca, ale nie całkiem. Znała Lissi. Wiedziała, jaka potrafi być. Kwietniowa pogoda była w porównaniu ze zmianą jej nastrojów naprawdę nudna i monotonna. Gdyby Tinka mogła patrzeć Lissi na ręce, na pewno nic by się nie stało.

- Co zrobimy z tym egzaminem? - zapytała Tinka i oparła głowę o brzeg kanapy.

Lissi gniewnie prychnęła.

- Te typy z Klubu Czarownic nie mają równo pod sufitem. Każą nam wykonać jakieś zadanie egzaminacyjne, a nie mówią o nim ani słowa.

Tinka przytaknęła.

- To jest tak, jakbyśmy miały w zeszycie od matematyki bez liczenia podać rozwiązanie zadania.

Lissi głaskała Cosima, który siedział na taborecie dokładnie na wysokości jej głowy.

- Może powinnyśmy pomagać innym ludziom - podsunęła Tinka.

- Komu na przykład? - spytała Lissi.

Tinka zaczęła się zastanawiać. W zamyśleniu masowała palce stóp, każdy osobno. Lissi obserwowała ją, krzywiąc się z niesmakiem.

- Co ty robisz?

- W palcach znajdują się receptory urody i zdrowia. Żeby wyzwolić ich działanie, trzeba je stymulować.

- Stymu... co?

- Sty - mu - lo - wać - przesylabizowała Tinka. - To znaczy: pobudzać do działania.

- To zupełnie niedorzeczne! - skomentowała Lissi.

- Za dziesięć lat, kiedy będziesz już siwa i pomarszczona, pożałujesz, że nie robiłaś masażu palców stóp - odparła Tinka i nagle oznajmiła: - Hej, mam pewien pomysł!

- Czyżby ugniatanie palców zrobiło z ciebie geniusza? - zapytała Lissi, złośliwie się uśmiechając.

Tinka zachowywała się tak, jakby tego nie usłyszała.

- W naszym poprzednim domu, na ostatnim piętrze, mieszka staruszka, pani Worm. Jest bardzo biedna, bo ma niską rentę. Mama wymagała od Thorstena i Stana, by przynosili jej z piwnicy węgiel. Nadal na staroświecki piec, a nie centralne ogrzewanie.

- Tak, i co? - spytała Lissi wzruszając ramionami.

- Mogłybyśmy zrobić dobry uczynek i wyczarować jej nowe ogrzewanie! - zaproponowała Tinka.

Lissi nie była zachwycona. Chodziły jej po głowie zupełnie inne czary, takie, które niosły dobrą zabawę.

- Beznadziejnie nudne - mruknęła.

Tinka zapaliła się do swego pomysłu.

- Poszukamy zaraz odpowiedniego zaklęcia.

- Jasne, w książce pod tytułem Czarowanie pieca w prosty sposób - szydziła Lissi.

Tinka skrzywiła się i poszła do pokoju obok.

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Zaczarowany piec

W domu Tinki i Lissi był prąd elektryczny. Stare ciemnobrązowe kontakty miały kształt puszek i kiedy się je naciskało, wydawały głośne kliknięcie. Lampy, które zawiesiła pani Taneczna, też nie były zwyczajne. W pokoju z książkami żarówka była na przykład ukryta w zasuszonej rybie w kształcie kuli.

Klęcząc na podłodze, Tinka z przechyloną głową studiowała tytułu na grzbietach książek. Lissi najpierw jej pomagała, jednak po chwili zaczytała się w małej różowej książce.

- Znalazłam co! - oznajmiła Tinka i podniosła ciemnobrązową książkę oprawioną w skórę.

Usiadła po turecku i zaczęła uważnie kartkować.

- ”Zawsze ciepło - przeczytała - Nigdy więcej kłopotów z piecami. To powiedzenie ogrzeje niezawodnie każde pomieszczenie”.

Zaklęcie nie wydawało się trudne.

- Lissi, spójrz tylko! - Tinka dała znak, żeby do niej podeszła.

- Hm... - Był to jedyny dźwięk, który można było usłyszeć od Lissi.

Podpierając brodę ręką, leżała na brzuchu i w dalszym ciągu studiowała różową książeczkę.

- Co tam znalazłaś? - zapytała Tinka podejrzliwie.

- Nic, nic! - odpowiedziała Lissi i w mgnieniu oka wsunęła książeczkę pomiędzy kilka innych tomów.

Sprawiała wrażenie zakłopotanej, jakby coś przeskrobała.

Tinka obserwowała ją nieufnie.

- Wszystko w porządku?

- Tak, jasne! - Lissi uśmiechnęła się promiennie, co wzbudziło jeszcze większą nieufność Tinki.

Ku jej zdziwieniu Lissi podniosła się i do niej podeszła.

- Co ciekawego znalazłaś?

Dzwony alarmowe w głowie Tinki nie dzwoniły, lecz grzmiały i huczały.

- Co jest napisane w tej różowej książeczce?

Z miną niewiniątka Lissi zapewniła:

- Nic ważnego. Coś o... świniach. Dlatego jest różowa. Ta książka. A pokaż, co ty znalazłaś.

Tinka wskazała palcem zaklęcie w brązowej książce.

- Spróbujemy?

- Jasne, że spróbujemy! - Lissi szybko wyrwała jej książkę z ręki. - Ja wypowiem, a ty wykonasz. Zaczynamy!

Tinka wyprostowała się i przełknęła ślinę. Następnie skinęła głową na znak, że mogą zaczynać.

- ”Proszę pomyśleć o pomieszczeniu, które trzeba ogrzać”.

Tinka była tylko kilka razy w maleńkim mieszkanku pani Worm. O ile sobie przypominała, było wąskie, wypełnione ciężkimi meblami z ciemnego drewna, a w powietrzu unosił się zapach starego papieru i naftaliny.

- ”Proszę wypowiedzieć trzykrotnie >>mollus - pollus<<, a następnie, w zależności od oczekiwanej temperatury, wykonać od jednego do siedmiu klaśnięć czarownicy”.

- Klaśnięcia czarownicy? - Tinka spojrzała pytająco na Lissi.

- To na pewno to klaskanie kciukami i małymi palcami, jak w kuchni.

Tinka przytaknęła, zamknęła ponownie oczy, wyobraziła sobie mieszkanie, wymruczała trzy razy „mollus - pollus”, a ponieważ pani Worm lubiła mieć ciepło, uderzyła opuszkami kciuków i małych palców aż siedem razy.

Lissi z hukiem zatrzasnęła książkę.

- I co? Udało się? Jak myślisz?

Tinka nerwowo poprawiła spódnicę.

- Jutro odwiedzimy panią Worm, to się wszystkiego dowiemy.

Na zewnątrz była już ciemna noc. Ponieważ nie czuły się w tym domu zbyt pewnie, zamknęły drzwi na zasuwę i przymknęły okiennice. Wspólnie studiowały napisy na słoiczkach i puszkach stojących na kredensie w saloniku i próbowały otworzyć skrzynie, które - wszystkie bez wyjątku - zabite były gwoździami. Potrzebowały młotka, obcęgów i łomu.

Niespokojnie chodziły tam i z powrotem, siadały i ponownie wstawały. Wszystko było takie inne i niezwykłe. Ledwo oswoiły się z nowym lokum rodziny Piwczyk - Dzióbek, a już znalazły się w swoim domku. Same, bez rodziców.

- Zupełnie jasne jest tylko jedno: ani przez chwilę nie brakuje mi moich braci - stwierdziła Lissi.

- Mnie moich też nie - przyłączyła się natychmiast Tinka.

Uśmiechnęły się do siebie, a Lissi machnęła ręką. Wyobrażała sobie, że posiadanie własnego domu będzie wywoływać więcej emocji.

- Sąsiedzi mogą się denerwować, że mieszkamy tu same - wyraziła obawę Tinka.

Lissi wyciągnęła ręce i poruszyła czarodziejsko kciukami i małymi palcami.

- No to ich zaczarujemy.

Znowu nastąpiła dłuższa przerwa - żadna z dziewczynek nie wiedziała tak naprawdę, co powiedzieć.

- Ale... tutaj będziemy spały? - zapytała Tinka ostrożnie.

Lissi spojrzała na nią tak, jakby czytała alfabet od końca.

- A niby gdzie?

- Tak tylko zapytałam - szybko odparła Tinka.

O wpół do dziesiątej postanowiły pójść na górę. Lissi szła przodem, a Tinka celowo została w tyle. Jeszcze raz, po kryjomu, zajrzała do pokoju z książkami, rozglądając się za różową książeczką, która tak zainteresowała Lissi.

Wydawało się, że książka zniknęła.

Znowu drobne czary? Czy też Lissi kazała jej zniknąć? Najpierw Tinka chciała ją o to zapytać, potem zrezygnowała. Lissi mogłaby się zdenerwować, czując, że jest kontrolowana.

Po umyciu zębów Lissi wskoczyła w jeden ze swoich szerokich, rozciągniętych podkoszulków, w których zawsze spała. Tinka włożyła powabną koszulę nocną.

- Ładna szmatka - stwierdziła Lissi z uznaniem.

- Nabijasz się ze mnie? - zapytała Tinka nieufnie.

- Nie, naprawdę szykowna. Ale to nie strój dla mnie. Zawsze mam niespokojne sny i z pewnością bym ją podarła.

Dziewczynki wślizgnęły się pod miękką kołdrę na łóżku z baldachimem. W pokoju było ciemno, jednak srebrne punkciki na kołdrze migotały drżącym światłem.

Zadziwiona Tinka pokazała na sufit. Tam, podobnie jak na nocnym niebie, mrugały gwiazdy, a księżyc - prawie w pełni - wędrował po ścianach, jakby były ze szkła.

Leżały spokojnie obok siebie, wsłuchując się w noc. Z zewnątrz dochodziło ciche cykanie świerszczy, a gdzieś w ogrodzie sąsiadów grała muzyka.

- Aaaaaaa! - Tinka ze strachu wyskoczyła prawie z łóżka.

Na jej nogi spadło coś ciężkiego.

- Nie denerwuj się - uspokoiła ją Lissi, wskazując na cztery małe fałdki, które przesuwały się po kołdrze. - Mamy gościa.

Tinka odetchnęła z ulgą.

- Cosimo, błagam, połóż się koło Lissi - poprosiła kocura.

Mrucząc, spełnił jej życzenie a po owalnym śladzie na kołdrze można było zauważyć, jak zwinął się w kłębek u stóp Lissi.

- Dobranoc - mruknęła Tinka.

- Dobranoc - odpowiedziała Lissi.

- Dobranoc - powiedział niski głos, którego nigdy wcześniej nie słyszały.

Tym razem obie zakopały się głęboko pod kołdrę. Lissi miała pod poduszką latarkę, wyciągnęła ją, włączyła i oświetliła pokój.

- Uspokójcie się, to tylko ja - zaskrzypiał głos, który brzmiał jak najniższy dźwięk kontrabasu.

- Kim jesteś? - zapytała Lissi z walącym sercem.

- Łóżkiem, a niby kim? Chciałem tylko być uprzejmy. Przepraszam.

Dziewczynki odetchnęły z ulgą. Z pewnością będą musiały się przyzwyczaić do wielu dziwnych rzeczy w tym domu.

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Gorąca okazja

Następnego ranka słońce połaskotało Lissi po nosie. Obudziła się z potężnym kichnięciem. Patrząc w światło wpadające przez otwór w dachu, mrugała ostrożnie powiekami. Minęła chwila, zanim sobie przypominała, dlaczego śpi w tym olbrzymim łóżku i co oznacza ta niezwykła, czerwona pościel.

Ziewnąwszy jak hipopotam, przeciągnęła się z rozkoszą, zwlekła się z łóżka i podreptała do łazienki.

Część łóżka Tinki była pusta. W łazience pachniało kokosem i brzoskwinią, pewny dowód na to, że Tinka właśnie wzięła prysznic i umyła włosy.

Lissi zeszła na dół i zamiast powiedzieć „dzień dobry”, zwołała:

- Czy codziennie musisz myć włosy?! Moją czuprynę wystarczy myć raz, najwyżej dwa razy w tygodniu.

Z pokoju z książkami dobiegł przerażający krzyk i odgłos spadających książek. Lissi wsunęła rozczochraną głowę przez drzwi i zobaczyła leżącą na podłodze Tinkę.

- Ćwiczysz, czy co? - zapytała.

Tinka, nie odwracając się, położyła grubą zieloną księgę na stos innych książek i odparła:

- Robię tu mały porządek.

- Kto utrzymuje porządek, jest za leniwy na szukanie - skwitowała Lissi jednym ze swoich najlepszych powiedzonek.

- Wspaniale, uwielbiam lenistwo - odpowiedziała Tinka.

Nadal nie odwracała się w stronę Lissi. Powodem takiego zachowania były jej czerwone policzki, które zawsze się rumieniły, kiedy robiła coś, na co nie miała pozwolenia.

- Zaraz wrócę - zapowiedziała Lissi, która jeszcze nie całkiem się obudziła.

Kiedy Tinka usłyszała w łazience szum wody, ponownie wzięła do ręki książkę oprawioną w futro. Znalazła w niej bardzo ciekawe powiedzonko.

Uzgodniłaś, że nigdy nie będziesz czarowała sama” - przypomniała sobie surowe postanowienie. Jednak inny głos w jej głowie powtarzał tylko: „Ale co by się miało stać?”.

Nieco później dziewczynki zajadały na śniadanie płatki z mlekiem, oczywiście świeżo wyczarowane, i nakarmiły miauczącego Cosima.

- A teraz pójdziemy do pani Worm i obejrzymy sobie jej nowe ogrzewanie - oświadczyła żądna przygód Tinka.

Lissi wyraziła zgodę.

Wyszły przez furtkę na ulicę i natknęły się na sąsiadów, mężczyznę i kobietę oraz jamnika.

Kobieta miała bardzo pociągłą twarz i spiczasty nos. Jej mąż wtulił głowę w ramiona jak żółw, który chce schować się w swojej skorupie.

Kobieta lekceważąco lustrowała Lissi. Jej uwagę przyciągał przede wszystkim aksamitny kapelusz z postrzępionym rondem, który wyglądał, jakby miała na głowie meduzę.

- I co? - zaczepnie odezwała się Lissi.

- No! - usłyszały.

- No! - powtórzyła Lissi.

- Co za głupie, bezczelne gęsi! - oburzyła się kobieta. - Czy nikt was nie nauczył, że mówi się „dzień dobry”?

- Owszem, nauczył - odrzekła Lissi. - Ale nauczył też, że nie należy się na innych gapić.

Kobieta zaczerwieniła się zakłopotana i mruknęła:

- Co za niesłychana bezczelność!

Mężczyzna pogroził im palcem.

- Poskarżymy się waszym rodzicom.

Lissi skinęła głową.

- Bardzo proszę, ale to oni nas nauczyli, że nie powinnyśmy gapić się na innych ludzi.

- Smarkule! - wrzasnęła kobieta. - Takie sąsiadki jak wy nas nie interesują. Ta stara jędza była już dużo lepsza.

Z anielskim uśmiechem Tinka odpowiedziała:

- Tu nie mieszkała żadna pani Jędza, tylko pani Taneczna.

- Chodź, Alfredzie, nie będziemy z nimi rozmawiać! - warknęła kobieta i pociągnęła za sobą mężczyznę.

Ten w dalszym ciągu groził im palcem i szukał odpowiednich słów, których jednak nie mógł znaleźć. Dlatego tylko otwierał i zamykał usta jak karp.

Tinka spojrzała na nich, kręcąc głową.

- Chciałabym tylko wiedzieć, gdzie oni mieszkają.

- Zaraz się dowiemy! - Lissi pobiegła za obojgiem, wyprzedziła ich i stanęła z nimi oko w oko.

- Przecież nawet się nie przedstawiliśmy. Ja mam na imię Louisa, ale nazywają mnie Lissi, a to jest moja przyszła przyszywana siostra Kathrina, zwana Tinką. A z kim mamy przyjemność?

- Doktorstwo Tempiccy! - odparła kobieta chłodno i kroczyła dalej.

Za ich plecami Lissi tę parę przedrzeźniała, składała usta w dzióbek, kręciła pupą i sepleniącym głosem powtarzała: „Doktorstwo Tempiccy”. - Kiedy wróciła do Tinki, krótko skwitowała:

- Powinni nazywać się TĘPIccy, lepiej by pasowało.

Śmiejąc się, dziewczynki poszły w przeciwną stronę. Na furtce sąsiedniej działki zauważyły mosiężną tabliczkę, na której ozdobnymi literami było wygrawerowane nazwisko Tempiccy.

- Przyjemnych sąsiadów nie można z pewnością wyczarować, w przeciwnym razie pani Taneczna dawno by już to zrobiła - stwierdziła Lissi.

Dziewczynki pojechały autobusem na ulicę Gramową, gdzie znajdował się dom, w którym jeszcze przed tygodniem mieszkała rodzina Dzióbków. Tinka uchyliła wielkie wejściowe drzwi i weszła do środka. Ich dawne mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze i właśnie wprowadzili się do niego nowi lokatorzy. Pani Worm mieszkała dwa piętra wyżej. Tinka przycisnęła dzwonek, ale staruszka nie otworzyła.

- Szkoda - powiedziała i westchnęła zawiedziona.

Lissi nie mogła się powstrzymać, by nie zjechać po poręczy schodów. Tinka, która tego dnia miała na sobie spodnie, dała się namówić i ześlizgnęła się za nią.

Na parterze wylądowały tuż pod nogami dozorcy, który dzieci Dzióbków nazywał zawsze dziećmi Głupków. Jego twarz przypominała pomarszczony ziemniak i odzwierciedlała też najczęściej stan ducha.

- Zabronione! - warknął. Gderając, ruszył do góry. - Nigdy człowiek nie ma spokoju, nawet w sobotę - usłyszały Tinka i Lissi.

W ręce niósł wiadro na węgiel.

- Po co w lecie wiadro na węgiel? - dziwiła się Tinka.

Brama na podwórko była otwarta i słychać było podenerwowane głosy ludzi. Zaciekawiona Tinka pobiegła tam, żeby sprawdzić, co się dzieje.

Najpierw zobaczyła plecy wielu lokatorów, których dobrze znała. Stali wokół czegoś i wymieniali się dobrymi radami. Tinka dosłyszała tylko, że była mowa o zimnej wodzie i kostkach lodu.

Lissi natomiast wmieszała się między ludzi i stanęła wreszcie przed fotelem, na którym bardziej leżała, niż siedziała jakaś bardzo stara kobieta. Była zalana potem, a na jej głowie kleiły się siwe loczki.

Młody mężczyzna wachlował ją gazetą, a kobieta mierzyła jej na ręce puls.

- Dzień dobry, pani Fring - pozdrowiła Tinka kobietę w dżinsach i jasnym sweterku, która stała z brzegu.

- Tinka, co za niespodzianka! Co u was słychać? Jak w nowym domu? - Wydawało się, że kobieta naprawdę cieszy się, że spotkała dziewczynkę.

- Dziękuję, dobrze. A co się tu dzieje?

- Biedna pani Worm, ktoś zrobił podły żart - powiedziała pani Fring smutnym głosem. - Dzisiaj rano znalazła w swoim mieszkaniu na podłodze co najmniej pół tony węgla, a piec był rozżarzony. Biedna, o mało się nie udusiła i nikt nie potrafi wyjaśnić, kto w nocy, niezauważony, mógł przynieść na górę taką ilość węgla i jeszcze rozpalić w piecu.

Tinka poczuła, jak jej twarz oblewa się rumieńcem, a do uszu napływał krew. Miała wrażenie, że pani Fring zauważyła, że to ona była wszystkiemu winna.

- Tam siedzi staruszka, której udało się na szczęście uniknąć udaru - zrelacjonowała Lissi, która właśnie wycofała się z tłumu.

Tinka chwyciła ją za rękę, pożegnała się w pośpiechu z byłą sąsiadką i pociągnęła Lissi na ulicę. Dopiero kiedy oddaliły się o kilka przecznic, opowiedziała, co się stało.

Lissi nie mogła wytrzymać i zaczęła się śmiać.

- No tak, nowego ogrzewania nie zamówiłyśmy. W książce obiecywali tylko, że w mieszkaniu będzie bardzo ciepło. No i wszystko się zgadza.

Tince nie było do śmiechu.

- Musimy to odczarować.

Rozejrzała się wkoło. Czy były obserwowane? Czy w pobliżu byli egzaminatorzy z Klubu Czarownic? Do tej pory nie zdobyły jeszcze zbyt wielu punktów.

- Chcę wierzyć, że czarowanie jedzenia jest też sprawdzane - powiedziała Lissi. - Z jedzenia zdałyśmy egzamin.

Tinka miała ponure przeczucie, że te czary w ogóle się nie liczą - i to była prawda. Niestety!

Pozostałą część popołudnia dziewczynki spędziły na poszukiwaniu hasła do odczarowania. Znalazły je wreszcie w tej samej książce, w której było zaklęcie pieca. Lissi dyktowała, a Tinka ponownie wyobraziła sobie mieszkanie i oczami wyobraźni kazała zniknąć węglowi. Klasnęła opuszkami palców, kciukami o małe palce, i teraz, żeby obniżyć temperaturę, uczyniła to także siedem razy.

Następnie ponownie udały się do domu pani Worm, by sprawdzić, czy czary zadziałały.

Wystarczyło spojrzeć na twarz dozorcy, żeby wiedzieć, co się dzieje.

- Wszyscy robią mi tu kawały - gderał zdenerwowany. - Wszyscy! Zanim urośnie mi garb, idę na piwo, a kiedy wracam, węgla nie ma. A temu dałoby radę ze dwudziestu chłopów.

Lissi ukradkiem pokazała Tince kciuk i do niej mrugnęła. Załatwione! Żeby się jednak upewnić, pobiegły na górę i zapukały do pani Worm. Staruszka była w dalszym ciągu zszokowana, ale z jej mieszkania dochodził przyjemny powiew letniego powietrza.

Tinka przywitała się grzecznie i opowiedziała coś o tęsknocie za starym domem. Przekazała serdeczne pozdrowienia od mamy, a pani Worm przekonała dziewczynki, by zjadły u niej kilka starych herbatników.

- Nigdy nie uwierzcie, co się tutaj dzisiaj wydarzyło - zaczęła.

Nastąpiło szczegółowe sprawozdanie na temat tego, o czym Tinka i Lissi dobrze wiedziały. Ponieważ miały wyrzuty sumienia, cierpliwie słuchały.

Było już w pół do szóstej, kiedy w końcu znalazły się w swoim zapuszczonym ogrodzie. Miauczący Cosimo wyszedł im naprzeciw i zaczął ocierać się o nogi Lissi.

- Miałaś ostatniej nocy jakiś sen? - zapytała Tinka.

Lissi wyprostowała jeden lok i puściła go, żeby się z powrotem zawinął.

- Sen? Tak! Ale o co chodzi?

- Mama mówiła mi, że to, co się przyśni pierwszej nocy w nowym domu, potem się sprawdza!

- Chyba nie traktujesz tego poważnie! - Lissi nie wydawała się zachwycona tą perspektywą. - A ty miałaś jakiś sen?

Tinka przytaknęła i zrobiła minę.

- Co ci się śniło?

- Wolę o tym nie mówić! - Tinka miała nadzieję, że ten sen się nie ziści.

A jeśli jednak?

ROZDZIAŁ ÓSMY
Czas na kłótnię

Lissi i Tinka wyczarowały sobie teraz - już jako coś oczywistego - spaghetti z sosem pomidorowym. W dalszym ciągu nie rozumiały jednak, jak to się działo, że z zimnego dymu wyciągało się parujące jeszcze, gorące danie. Był to jeden z wielu niepojętych cudów, które przeżyć można było tylko w domu czarownicy.

Ogród rozciągał się też na tyłach domu. Pani Taneczna zrobiła tam grządkę, na której rosły kwiaty, ale i rozsiały się zioła. Między domem a klombem znajdował się mały, okrągły taras z marmurowym stolikiem i metalowymi krzesłami, jakie można niekiedy spotkać w lodziarniach. Dziewczynki wyniosły jedzenie na zewnątrz i głodne pałaszowały spaghetti.

- Ale było dobre! - Lissi westchnęła zadowolona i poklepała się po brzuchu.

- Mnie też smakowało! - przytaknęła Tinka, ale wolała nie klepać się po brzuchu.

- Bez chłopków jest tu jak w raju - stwierdziła Lissi.

- W szkole powiedziałaś, że naszych braci powinno się... zaczarować w ropuchy - wypaliła Tinka.

Chwilę później pożałowała swoich snów.

Lissi zerwała się, jakby ktoś wbił jej w pupę dużą igłę, i pognała, żeby znaleźć odpowiednie zaklęcie. Tinka pobiegła za nią błagalnie wołając:

- Posłuchaj, nie możesz tego zrobić. To jest niemożliwe!

- Tak, możemy to zrobić - zapewniła Lissi i zatarła ręce. - To był najlepszy pomysł, jaki w ciągu ostatnich dziesięciu lat przyszedł mi do głowy. Zamienić braci w ropuchy!

- To na pewno nie jest możliwe - próbowała odwieść ją od tego zamiaru Tinka.

- Jeśli na czwartym piętrze można wyczarować pół tony węgla, to kumkający bracia są dziecinną zabawą! - Lissi się roześmiała.

Tinka przypomniała sobie o zaczarowanej książce w oprawie z futra. Zawierała właśnie takie zaklęcia, ale nie mogła przecież wpaść w ręce Lissi! Zauważyła, że wystaje spod innych książek, więc szybko ją wyciągnęła i ukryła w bezpiecznym miejscu. Lissi oczywiście to spostrzegła, rzuciła się na Tinkę i rozpoczęła się walka.

- Oddaj, ona należy do nas obu! - pieniła się z wściekłości.

- Nie mamy jeszcze doświadczenia - ostrzegła Tinka i obydwiema rękami wyszarpywała książkę.

- Bzdura, co może się nie udać? Najwyżej nie będą ropuchami, tylko karaluchami.

Żadna nie chciała ustąpić. Lissi ciągnęła z jednej, a Tinka z drugiej strony. Szarpanina trwała aż do chwili, kiedy zobaczyły, że futro oprawy się nastroszyło. Wyglądało jak pies, który wytropił nieprzyjaciela.

Książka uwolniła się od nich energicznym ruchem, ale kilka stron załapało Tinkę za rękę. Wyrwała ją, jednak twarda okładka ponownie dopadła rękę i ugryzła. Palec wskazujący Tinki przeszył silny ból.

Książka wylądowała z hukiem na podłodze. Lissi cofnęła się szybko o krok i przyglądała się jej rozwścieczona. Dla bezpieczeństwa schowała ręce za siebie.

Jęcząc, Tinka patrzyła na swój palec, który szybko puchł.

- Może jest złamany - szlochała, pokazując go Lissi.

Nie wzbudziła współczucia.

- Opanuj się!

Lissi nawet nie spojrzała na palec, tylko nadal przyglądała się książce.

- Ale czad - powiedziała zafascynowana.

Tinka głośno przełknęła i nie mogła już dłużej powstrzymać płaczu. Po policzkach płynęły jej olbrzymie łzy. Przez zaciśnięte usta syknęła:

- Ale jesteś wredna.

- Wyluzuj, palec jest jeszcze na swoim miejscu!

- Ta książka chyba wyżarła ci mózg! - ryknęła Tinka.

Lissi podniosła wzrok i spojrzała na Tinkę z groźnym błyskiem w oku.

- Powtórz to!

Ta książka wyżarła ci mózg, a raczej to, co jeszcze z niego w ogóle zostało.

- SADEŁKO! - Lissi wypaliła Tince prosto w twarz.

Trafiony - zatopiony. Tinka straciła cierpliwość.

- Działasz mi na nerwy!

- Czyżby, naprawdę, Blondi?

Znowu trafiony.

Tinka próbowała nad sobą zapanować, żeby nie eksplodować. Wiedziała, że sprawiłaby tym Lissi największą radość.

- Nie rozmawiam z ludźmi, którym w ciągu jednego dnia wyskakują dwa nowe pryszcze! - Odwróciła się w wyszła z pokoju.

Wiedziała, że teraz Lissi sprawdza czujnie palcami swoją twarz. Nienawidziła pryszczy u innych, a u siebie w szczególności. Tinka uśmiechała się ze złośliwą satysfakcją.

- To nieprawda, nie mam dwóch pryszczy! - wrzasnęła do niej Lissi.

Tinka pozostawiła ją w niepewności. W całym domy nie było lustra i to była dla Lissi najgorsza kara.

- Wiesz, co to znaczy, jak blondynka robi „i - a - a”?

Tinka udała, że tego nie słyszy.

- Mówi w swoim ojczystym języku! - krzyknęła Lissi.

Kiedy Tinka ponownie nie zareagowała, w głowie Lissi zebrały się czarne, burzowe chmury. Dobrze, dom dostały wspólnie. Ale to jeszcze nie oznaczało, że muszą tu mieszkać w przyjaźni i zgodzie. Kiedyś w szkole gruba pomarańczowa taśma dzieliła nawet ich ławkę na dwie części. Lissi postanowiła, że tutaj będzie tak samo. Niech Tinka ma połowę domu z pokojem z książkami i częścią saloniku. Lissi weźmie sobie kuchnię, schody i sypialnię. No i oczywiście drugą część saloniku.

- Sama tego chciałaś, Sadełko! - awanturowała się Lissi i groźnie wymachiwała pięścią.

Wściekła wpadła do korytarza i rozglądała się za ołówkiem albo kawałkiem kredy, ale nie mogła niczego takiego znaleźć. W saloniku porwała w końcu puszkę z białym proszkiem. W ten sposób też sobie poradzi.

Odkręciła nakrętkę i jak szalona pobiegła z powrotem do korytarza, by proszkiem zaznaczyć linię od drzwi wejściowych do saloniku.

Tinka w kuchni ochłodziła w lodowatej wodzie swój palec i wyszła do korytarza. Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła.

- Wynoś się z mojej połowy! - rozkazała Lissi. - Od tej pory zostajesz tam, w tamtej części.

Tinka uśmiechnęła się z politowaniem.

- Będziemy miały problem ze smrodem.

Lissi przerwała swoje zajęcie i spojrzała na nią uważnie.

- Jak to?

- Jeśli zajmiesz łazienkę i kuchnię, to nie będę miała szansy, żeby się umyć. Żebyś i to pojęła, z przyjemnością zacznę cuchnąć.

- Z pewnością nie zaczniesz. Szybko pobiegniesz do domu, żeby umyć tę swoją miotłę do ścierania kurzu! - Lissi poprawiła włosy, by pokazać, co miała na myśli, używając tego określenia.

- Nie licz na to. Zatkam sobie nos i już w środę przestanę się myć. Możesz być pewna, że stanę się cuchnącą bombą na dwóch nogach!

Lissi spojrzała na nią zirytowana.

- Nie... zrobisz tego! - W tym momencie nie przyszła jej do głowy lepsza odpowiedź.

Tinka minęła ją z uniesioną brodą i odrzuciła włosy na ramiona. Po jej stronie saloniku stała kanapa, na której mogła się wygodnie wyspać. Postanowiła, że wcześnie rano zacznie głośno śpiewać. Nie przestanie, dopóki Lissi nie poderwie się z łóżka. Poranne wstawanie nie sprawiało Tince trudności, ale Lissi miała z tym kłopoty.

Jak mogłam się tak pomylić” - pomyślała rozżalona Tinka, kręcąc głową.

Ktoś taki jak Lissi zawsze pozostanie krnąbrnym.

To głupia krowa - myślała rozgoryczona Lissi. - Głupia krowa pozostaje na zawsze głupią krową. Blondynki są naprawdę takie, jak w dowcipach. Ona jest tego żywym dowodem”.

Za plecami Tinki Lissi zrobiła zeza, wystawiła język i zaczęła się okropnie wykrzywiać.

- Wiem, co robisz, i mam nadzieję, że kiedyś ci już tak zostanie! - powiedziała Tinka, żeby w ten sposób wyrazić swoją obojętność wobec grymasów Lissi.

Trochę później Lissi chciała wejść do pokoju z książkami. Tinka zauważyła to z kanapy i powiedziała ostro:

- Stop! Trzymaj się przynajmniej swoich zasad. Wstęp wzbroniony! Ten teren należy wyłącznie do mnie.

- Nic nie potrzebuję, mam wszystko! - parsknęła Lissi i uśmiechnęła się do siebie.

Różowa książeczka była schowana w jej torbie. Ponieważ w sypialni nikt jej nie będzie przeszkadzał, jeszcze tej nocy rozpocznie czary.

Ledwie ruszyła na górę, głośno tupiąc na schodach, Tinka pobiegła do pokoju z książkami i zbliżyła się do tomu z futrzaną oprawą. Końcem buta zaczęła przerzucać kartki. Przypomniało się jej zaklęcie, które trzeba było koniecznie wypróbować.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Wilkołaki

Lissi siedziała po turecku na łóżku w sypialni zatopiona w ponurych rozmyślaniach. Jak dobrze, że nie każdy z jej myśli stawała się od razu rzeczywistością. Tinka nie miałaby łatwego życia.

- Cosimo! - zawołała Lissi wabiąco. Kocur jednak nie przychodził. Po chwili przestała go wołać i ostro zapowiedziała: - Od jutra będziesz sobie sam przynosił mleko!

Przez okno w dachu wpadało jasne światło księżyca wędrował po pochyłych ścianach, które były odbiciem ciemnego nieba. Tego wieczoru Lissi nie zwracała jednak na niego uwagi.

Przed nią leżała różowa książka. Palcami stóp przytrzymywała ją otwartą na pewnej stronie i wpatrywała się w podane tam zaklęcia.

Powinna czy nie powinna?

- A co tam , spróbuję! - Mruknęła ponuro.

Jeszcze raz przeczytała, co zrobić. Było tego dość dużo.

Najpierw należało zamknąć oczy i wyobrazić sobie dokładnie, kogo miało dotyczyć zaklęcie.

Na tę myśl kąciki ust uniosły jej się w diabelskim uśmieszku. Potem trzeba było podnieść ręce do góry i powoli je opuszczać, wykonując takie ruchy palcami, jakby się naśladowało deszcz. To wszystko należało trzykrotnie powtórzyć.

Zaklęcie brzmiało: ,,Czerwony i ostry, twardy i bolesny, rośnij, rośnij, plomp”.

Lissi wydawało się ono jakoś dziwacznie dziecinne, ale innego w książce nie znalazła.

Na koniec następowało ponownie czarodziejskie klaśnięcie kciuków i małych palców.

Na filmach, kiedy czarowano i wypowiadano zaklęcie, zawsze grzmiało i waliły pioruny, w rzeczywistości jednak było inaczej. Lissi nie miała więc gwarancji, że jej czary zadziałają.

,,Jeśli się uda, będzie niezła zabawa” - chłodno kalkulowała.

Z zewnątrz dobiegło przeciągające się wycie. Było głębokie i gardłowe, takie jak...

,,To wilk” - oceniła Lissi.

Ale przecież w środku miasta nie ma wilków. Nawet w lasach ich nie było. Wyskoczyła z łóżka i podbiegła do okna.

Ogród nocą wyglądał tak, jakby ktoś pomalował drzewa i krzaki na granatowo. Światło księżyca wyczarowywało na końcach listków srebrny połysk. ,,Wuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!” - Wycie stawało się głośniejsze i najwyraźniej się przybliżał.

Lissi poczuła wyrzuty sumienia. Wskoczyła do łóżka i wzięła różową książkę. Trzęsącymi się palcami przerzucała kartki, szukając tej z zaklęciem, które niedawno wypowiedziała. Czy wszystko zrobiła dobrze, czy też...

Czy wyczarowała wilka? Lissi nie wierzyła w Czerwonego Kapturka, ale wilki i w mieście byłby z pewnością niebezpieczny.

Serce jej waliło i była tak spocona jak po meczu piłki nożnej.

Trzymając w ręku książkę, podeszła do okna wychodzącego na tyły domu i patrzyła na te część ogrodu. Także i tam było ciemno i wszystko wyglądało na zaczarowane. Ani śladu wilka.

Głośne wycie rozległo się po raz trzeci, tym razem brzmiało jak nawoływanie.

Lissi puściła wodze fantazji. Przyszły jej na myśl wilkołaki. Może zebrały się w ogrodzie czarownicy. Jak to było? Wysysały krew jak wampiry?

Cosimo! Gdzie był Cosimo? Czyżby pożarły go wygłodzone wilki?

Lissi biegała od okna do okna, miotając się jak pantera w za małej klatce.

Pokój na poddaszu wydawał się coraz mniejszy, jakby jego pochyłe ściany coraz bardziej do siebie się przybliżały.

Czy Tinka nic nie słyszy? Na dole było zupełnie cicho. żadnych odgłosów, żadnych krzaków, nic.

Tinka jeszcze nie zaczęła czarować. Umiała już na pamięć zaklęcia z książki z futrzaną oprawą i trzykrotnie zaczynała je wypowiadać, lecz za każdym razem przerywała.

Oczywiście i ona słyszała wycie. Siedziała wyprostowana na kanapie. Nogi przyciągnęła do klatki piersiowej i próbowała opanować ich drżenie. Przypomniało się jej, co przeczytała w jednym z czasopism mamy. Na strach pomagało pocieranie uszu dłońmi. Mocnie, intensywnie, aż robiły się czerwone.

Wycie stało się tak głośne, jakby wilk stał tuż przed domem i czatował pod oknem. Tinka przyłożyła ręce do uszu i pocierała jak szalona. Odgłos, który przy tym powstawał, zagłuszał wycie i wydawało się, że ktoś miesza w blaszanym garnku suchy groch - dziesięć kilogramów suchego grochu w garnku wielkości wanienki dla niemowlaka.

Lodowata dłoń złapała Tinkę za ramię. Podskoczyła do góry z przeraźliwym krzykiem i zamachnęła się w tę stronę, z której spodziewała się ducha.

- Przestań! - zawołał wściekły głos.

W saloniku paliła się tylko mała lampka na podłodze - był to pomalowany na kolorowo szklane słoiki. Światło było mroczne i dlatego dopiero po chwili Tinka rozpoznała roztrzęsioną Lissi. Jej twarz była blada jak płótno, a dolna warga drżała.

- Jesteś okropnie zdenerwowana! - powiedziała Lissi w wyrzutem.

Tinka spojrzała na nią lodowato.

- A ty znajdujesz się w MOJEJ części domu.

Lissi zignorowała tę uwagę.

- Czy ty też to słyszysz?

- Co? - Tinka udawała głupią, żeby Lissi przyznała się do tego, że się boi.

- No... to wycie!

- Jak kosiarka do trawy - odparła Tinka całkiem spokojnie.

- Kosiarka do trawy? Chyba do reszty zwariowałaś! To jest wilk!

- Naprawdę? - zdziwiła się, udając obojętność, Tinka.

W duchu była dumna ze swoich zdolności. W przyszłości powinna koniecznie zostać aktorką teatralną. Albo jeszcze lepiej filmową, ponieważ gwiazdy filmowe są bardziej sławne.

Przez zamknięte okna dochodziło tylko cykanie świerszczy. W oddali słychać było pohukiwanie puchacza.

- Co robiłaś wcześniej? - Lissi potarła uszy. - Na co to ma pomóc?

- Wzmacnia nerwy - oświadczyła Tinka.

- Boisz się wycia.

Tinka uśmiechnęła się sztucznie.

- To nie ma z tym nic wspólnego. Chodzi o to, żeby z tobą wytrzymać.

Lissi parsknęła jak rozdrażniony byk.

Tinka była dumna, że wyprowadziła ją z równowagi.

Jauuuuuuuul!” - zawyło tuż za oknem, przy którym stały.

Na drewnianych okiennicach słychać było ostre drapanie, jakby napastnicy żądali, by ich wpuścić.

Tym razem obie zaczęły krzyczeć.

Nagle stwierdziły, że trzymają się kurczowo i obydwie się trzęsą. Wielkimi ze strachu oczami patrzyły na zamknięte okno. Drapanie stawało się coraz bardziej natarczywe i gwałtowne. Do tego dochodziło jeszcze siorbanie i chrząkanie.

Teraz Lissi i Tinka wpatrywały się w siebie. Nadal trzymały się za ręce.

- Co teraz zrobimy? - zapytała szeptem Tinka.

- Tylko spokojnie - odpowiedziała Lissi, drżąc na całym ciele.

- Chcę do domu - jęknęła Tinka.

- No to idź - odpowiedziała Lissi - Życzę wilkołakowi smacznego.

- Czy naprawdę myślisz, że to jest wilkołak? - wyszeptała Tinka.

- Normalny pies tak nie wyje.

Tinka musiała coś postanowić.

- Znowu zgoda?

- Tak, tak - mruknęła Lissi. - Uspokój się!

- Widziałaś Cosima? - zapytała cicho Lissi.

- Czy go widziałam? On jest przecież niewidzialny!

Lissi westchnęła, jakby ta uwaga sprawiła jej ból.

- Gdzie się mógł schować? Masz jakiś pomysł?

- U mnie go nie było.

- Z tego stwora do chłeptania mleka też mógłby być jakiś pożytek - fuknęła Lissi.

- On jest kocurem, a nie wyżłem - przypomniała Tinka.

- Sama o tym wiem! - Lissi prychnęła rozdrażniona.

Wilk” znowu drapnął pazurami w okiennice. Przestraszone dziewczynki odskoczyły od okna.

Z drzwi do korytarza dobiegło miauczenie.

- Cosimo! No wreszcie - wyszeptała Tinka. - Mam nadzieję, że jesteś odważny i... przepędzisz tego wilka.

Cosimo wydawał waleczne odgłosy, jakby gryzł, drapał i rozrywał kogoś na kawałki.

- Naprawdę zrobisz to dla nas? Dostaniesz jutro dodatkową porcję mleka - obiecała Tinka piskliwym głosem.

Kocur miauczał teraz przy drzwiach wejściowych. Tinka lekko odsłoniła firankę i wyjrzała na zewnątrz. Nic jednak nie zobaczyła. „Wilk” musiał być po drugiej stronie domu.

Dziewczynki wspólnie odsunęły zasuwę, uchyliły lekko drzwi i usłyszały, że Cosimo już na zewnątrz syczał i prychał. Natychmiast zatrzasnęły drzwi i ponownie je zaryglowały.

Kilka sekund później zza tylnej części domu dobiegł krzyk, który sprawił, że Tinka podskoczyła prawie do sufitu, a Lissi poczuła, jak uniosły się jej loki.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Siostry nie mają łatewgo życia

- Nie - wyszeptała Tinka. - To nie może być prawda!

- Tak! - stęknęła Lissi ponuro. - Tak, tak, tak!

- Nie! - Tinka nie zdołała wykrztusić nic więcej.

- Jak oni znaleźli się w ogrodzie? Płot... drzewa... dlaczego one nic nie zrobiły?

- Ponieważ zorientowaliby się, co tu jest grane! - rzuciła zdenerwowana Tinka. - Czasami totalnie nic nie łapiesz!

- Stop! - Lissi wyciągnęła rękę jak policjant do kierowcy, który przejechał przez skrzyżowanie na czerwonym świetle. - Totalnie - to moje słowo tygodnia. Tylko ja go używam, jasne?

- Teraz mam naprawdę inne zmartwienia! - Tinka podbiegła do drzwi i zaczęła majstrować przy zasuwie.

Pod oknem saloniku toczyła się zażarta walka. Pomiędzy parskaniem i gniewnym miauczeniem Cosima słychać było rozpaczliwe głosy... braci - Stana i Franka.

Tinka otworzyła wreszcie drzwi i dziewczynki wybiegły na zewnątrz. Noc była chłodna. Żwirowa ścieżka wokół domu zaprowadziła je bezpośrednio na miejsce walki.

Lissi i Tinka nie wiedziały, czy mają płakać, czy się śmiać. Wyglądało to bardzo zabawnie, jak bracia szamotali się na ziemi z niewidzialnym kocurem. Ich ręce i nogi splecione były niemal w węzeł, który sam się nie rozwiąże. Zrozpaczeni kopali i bili napastnika, którego atak wprawdzie boleśnie odczuwali, lecz go nie widzieli. Frank z rozpaczy nawet pluł.

- Zostaw mnie! - dyszał ciężko Stan. - Zejdź ze mnie, głupku!

- Sam jesteś głupkiem.

- Ugryzło mnie... tu jest to coś... Czuję to! - Głos Franka brzmiał teraz jak pisk małego Davida, gdy po ręce maszerowała mu mrówka.

- Tchórz! - szydził Stan. Chwilę później zaczął drżeć na całym ciele i podskoczył w górę, jakby zawładnęły nim złe moce. - Pazury! Pomocy! Pazury!

Tinkę ogarnęło współczucie i zawołała:

- Cosimo, koniec, wystarczy!

Obydwaj dostali jeszcze na zapas po jednym uderzeniu, po czym kocur - trochę niechętnie - wycofał się z pola walki. Ta zabawa najwidoczniej mu się spodobała.

Kompletnie wycieńczeni i aż zataczający się chłopcy rozplątywali ręce i nogi. Byli mocno poturbowani. Na dżinsach Franka przybyło kilka nowych rozdarć. W ulubionej czarnej dżinsowej kurtce Stana brakowało rękawa. Podniósł go z ziemi i skrzywił się, jakby zaraz miał się rozbeczeć.

- Wy, głupie baby! - wrzasnął Frank, brat Lissi.

Lissi zjeżyła się jak kot.

- Jeszcze za to przeprosisz. Zobaczysz!

- Głupie, głupie, głupie baby! - powtórzył Frank. - Co za kretyńskie urządzenie tutaj postawiłyście?

Tinka trąciła Lissi łokciem, żeby pozwoliła jej pierwszej mówić.

- Urządzenie? Jakie urządzenie? I gdzie ono niby jest? Możesz mi wyjaśnić?

Frank zawsze wiedział, jak się ja zachować i co powiedzieć, gdy miał do czynienia z własną siostrą. Pytanie Tinki zupełnie go jednak zaskoczyło.

- Kto to jest ten Cosimo? - Stan wypowiedział to imię tak, jakby miało w sobie truciznę.

Lissi o mały włos nie wyskoczyłaby z rewelacją i „niewidzialnym kocurze”. Tylko dotkliwy kuksaniec Tinki łokciem w żebra zdołał ją od tego powstrzymać.

- Czego tu szukacie? - Tinka przeszła do kontrataku. - To nas ogród i nasz dom, a wy nie jesteście tu mile widzianymi gośćmi.

Bracia napuszyli się jak dwa tresowane do walki koguty.

- Posłuchaj, aniołku... - zaczął Frank.

- Tak, owieczko? - Tinka uśmiechnęła się szyderczo, patrząc na niego bez mrugnięcia powieką.

- Owieczko! - parsknął śmiechem Stan.

- A ty jesteś pięknisiem! - powiedziała Tinka. - I tak będziemy was nazywać w szkole, przy wszystkich: Owieczka i Piękniś. Ja będę mówiła to słowo, jakbym była totalnie zabujana we Franku, a Lissi, jakby była wściekła na Stana.

- Nie odważycie się! - Frank zrobił się kredowoblady, co sprawiło, że jego pryszcze wydawały się jeszcze bardziej czerwone niż zazwyczaj.

- Spadajcie, wilczki! - powiedziała wspaniałomyślnie Lissi. - Zjeżdżajcie, zanim przydarzy wam się nieszczęście!

Twarz Franka Zrobiła się w jednej chwili czerwona jak pomidor.

- Baby mielą jęzorem. Najwyższy czas, żeby im pokazać, kto tu rządzi.

Rzucił się na Lissi, której nie udało się w porę odskoczyć, i zaczął szarpać ją za włosy.

Lissi wrzeszczała. Kiedy Tinka, chcąc przyjść jej z pomocą, złapała Franka za rękaw, poczuła na nodze kopnięcie. Teraz ona też głośno krzyknęła.

Drzewa w ogrodzie były nie tylko potężne, ale i silne. Dwa konary platanu, trzeszcząc, pochyliły się lekko w dół i chwyciły chłopców jak długie, mocarne palce.

Frank pomyślał najpierw, że to Stan, i zaczął na niego krzyczeć. Kiedy został podniesiony do góry i stracił grunt pod nogami, ledwie dyszał.

Stan, brat Tinki, stał z rozdziawionymi ustami i przyglądał się, jak gałęzie, niczym zabawkę podnosiły w górę Franka, jego kumpla i przyszłego przyszywanego brata. Scena ta przypominała numer w cyrku.

Zanim dziewczynki zdążyły jakoś zareagować, dwie następne gałęzie zajęły się Stanem. Wydawało się, że drzewa mają dobrą zabawę przy przenoszeniu chłopców za furtkę. Lissi i Tinka dobrze słyszały, jak korony drzew chichoczą.

Frank miał twarde lądowanie na pupie. Potrzebował kilku sekund, by zrozumieć, że siedzi na chodniku. Niedaleko od niego równie twardo wylądował Stan.

Chłopcy byli zdezorientowani. Chwilę później przyglądali się drzewom, które stały nieruchomo, jakby nic się nie zdarzyło.

- To były... gałęzie! Gałęzie na... przeniosły - jąkał się Frank. - Ty też to widziałeś. Ciebie też wyrzuciły.

Stan przytaknął.

- Tak, to one... one to zrobiły. Drzewa... jak żywe... horror...

- To niemożliwe... Zjawa! - Stan odgarnął pot z czoła. - Zadzwonimy do telewizji. Do tego gościa, który zajmuje się UFO. To trzeba zbadać.

Tinka i Lissi stały po drugiej stronie płotu i słyszały każde słowo. Zasłaniając sobie ręką usta, żeby się nie roześmiać, Tinka zastanawiała się gorączkowo, co mogłyby jeszcze zrobić.

Lissi przystawiła głowę do dwóch sztachet w płocie i krzyknęła ostrzegawczo:

- Nie zrobicie... tego! Zrozumieliście?

- Te dwie, one wszystko wiedzą...! - wyjąkał Stan i zaczął się czołgać.

- Czarownice! - wycedził Frank. - To są czarownice. Wiedziałem, że czary mają z tym coś wspólnego. Czarownice! - Skrzyżował ręce, jakby dla ochrony przed wampirem.

- Nie odchodźcie, możemy... możemy wam to wyjaśnić! - zawołała Tinka, chcąc zapobiec najgorszemu.

Było jednak za późno. Bracia właśnie się podnieśli i uciekli, jakby gonił ich sam diabeł.

- Szerokiej drogi! - parsknęła Lissi.

- No to znalazłyśmy się w tara.... - zaczęła Tinka.

Lissi jej przerwała.

- Jeśli raz wypowiesz słowo tara.... to będziemy miały prze....!

Powoli skierowały się w stronę domu. Kiedy coś koło nich zaszeleściło, od razu pomyślały o Cosimie i o jednym z krzaków, który może chciał je pocieszyć.

Myliły się jednak.

ROZDZIAŁ JEDENASTY
Policja!

- Zadzwoniliśmy po policję, zaraz przyjedzie! - zaskoczył je ostry głos.

- Aaaaa!

Przerażone dziewczynki odskoczyły w bok. Zza liści niskiego żywopłotu wyłoniła się okrągła głowa pana Tempickiego!

Lissi i Tinka zauważyły jego żonę, która stała w otwartym oknie na piętrze sąsiedniego domu. Na głowie miała wałki osłonięte siatką. W innych okolicznościach dziewczynki pewnie zarykiwałby się ze śmiechu. Teraz jednak usłyszały już wycie syreny.

- Ta awantura w środku nocy! - gderał dalej pan Tempicki. - Nie pozwolimy na to. To jest przyzwoita dzielnica.

Samochód policyjny zatrzymał się przy krawężniku, drzwi się otworzyły i wyskoczyli policjanci.

- To pod numerem 77, tam trzeba interweniować! - zawołał w ich kierunku pan Tempicki.

W następnym domu otworzyło się okno i jakiś mężczyzna krzyknął:

- Może pan przestać wrzeszczeć, Tempicki? Chcemy spać!

- My też! - odkrzyknął Tempicki, a jego głos zwielokrotniło echo.

Tinka usłyszała, jak policjanci rozmawiają przy furtce o napisie na tabliczce.

- Halo, proszę otworzyć, policja! - zawołał surowy głos.

Serca dziewczynek biły jak szalone. Co teraz zrobić?

Lissi wzięła głęboki oddech i cicho powiedziała:

- Chodź, musimy ich wpuścić. W przeciwnym razie… w przeciwnym razie przejdą przez płot.

- O nie - Tinka westchnęła.

Wiedziała, czym to może grozić. Sztachety w płocie w kształcie kotów mogłyby się ożywić i zacząć prychać i drapać.

- Musimy się zachowywać tak, jakby nic się nie stało - przyszło Tince do głowy.

Zaczerpnęła tchu i ruszyła razem z Lissi w kierunku furtki.

Po drugiej stronie stało dwóch policjantów. Młodszy z nich zrobił tak poważną minę, jakby zdarzyło się coś strasznego. Drugi, ten który wołał, wyciągnął szyję, żeby zajrzeć do ogrodu.

- Dobry wieczór, moje panie. - Starszy policjant zasalutował. - Przyszliśmy z powodu skargi sąsiadów.

Otworzyła się furtka od sąsiedniego ogrodu i na ulicę wyszedł pan Tempicki, w kapciach i najbardziej obrzydliwym na świecie szlafroku w niebiesko - czerwone paski.

- Proszę o interwencję, te bezczelne małolaty wyczyniają straszne hałasy, a rodzice w ogóle się nimi nie zajmują. - Nachylił się do policjanta i szepnął: - Chodzi prawdopodobnie o uciekinierki, które wdarły się do tego domu. Starszej kobiety, która tu mieszkała, już od jakieś czasu nie widać. Powinni panowie zajrzeć do zamrażarki.

Lissi usłyszała te słowa i spojrzała na Tinkę pytającym wzrokiem.

- Po co do zamrażarki?

Tinka, która uwielbiała oglądać w telewizji kryminały, wyszeptała:

- Ponieważ tam mogą znajdować się zwłoki. On myśli, że zamordowałyśmy panią Taneczną.

- To nieprawda! - oburzyła się Lissi.

Uklękła i cicho zawołała:

- Cosimo, dołóż temu jamnikowi.

Rozległo się zadowolone miauczenie kocura, w żywopłocie coś zaszeleściło, a chwilę później dało się słyszeć kwiczenie jamnika, który wyszedł za swoim panem, by załatwić potrzebę.

Pan Tempicki zauważył, jak jego pies biega w kółko po ogrodzie, tratując wszystkie wypielęgnowane grządki. Kwiaty i ziemia zaczęły fruwać w powietrzu.

- Anastasius, spokój, spokój, siad, do nogi! - rozkazywał, lecz jamnik go nie słuchał.

- Jaki pan, taki kram - powiedziała wyniośle Tinka i spojrzała na policjanta, jakby spodziewała się z jego strony potwierdzenia.

Policjant uśmiechnął się przelotnie, bo na nic więcej nie mógł sobie pozwolić.

- Co z tym domem? - zapytał rzeczowo.

Tinka pobiegła do środka i przyniosła akt własności.

- Dostałyśmy go w prezencie i mieszkamy w nim za zgodą naszych rodziców - oświadczyła zgodnie z prawdą.

- Szczęściary - stwierdził policjant, oglądając dokument. - Mimo to nie możecie w środku nocy urządzać głośnych imprez. Sąsiedzi mają prawo do ciszy nocnej.

- Ma pan siostrę? - zapytała Tinka policjanta.

- Dwie, a dlaczego pytasz?

- Co pan z nimi najczęściej robił?

Policjant uśmiechnął się.

- Kłóciłem się, no i oczywiście robiłem im różne kawały.

Tinka skinęła głową, bo nie spodziewała się innej odpowiedzi.

- Widzi pan, każda z nas ma dwóch braci. I oni zachowują się dokładnie tak jak pan kiedyś. I dzisiaj w nocy tutaj byli. Rozumie pan?

- Już poszli? - zapytał policjant.

- Przepędziłyśmy ich! - wyjaśniła z dumą Lissi.

- No, to dobranoc! - Policjant ponownie zasalutował i dał koledze znak do odejścia.

- Cosimo! - zawołała Lissi.

Po ostatniej rundzie honorowej kocur wrócił do ogrodu.

- Nie możecie tego tak zostawić! - wykrzykiwała pani Tempicka, widząc, że policjanci po prostu odjeżdżają. - Nie padło jeszcze ostatnie słowo!

- Zamknij wreszcie gębę! - dobiegło wołanie z domu obok.

Lissi i Tinka zaśmiały się w duchu. Mężczyzna z sąsiedztwa czytał im w myślach.


Dziewczynki siedziały w saloniku na krańcach kanapy. W dłoniach trzymały filiżanki gorącej czekolady.

- Frank naprawdę to zrobi. Zadzwoni do telewizji - powiedziała Lissi i napiła się łyk czekolady.

- A Stan będzie jego świadkiem. Mogą na nas nasłać papparazzi, co nie byłoby już takie śmieszne - stwierdziła Tinka.

Odstawiła filiżankę i znów zaczęła pocierać uszy.

- Przestań! - Lissi się wzburzyła. - To mnie totalnie wkurza!

- Trzeba by wymazać im pamięć - mruknęła pod nosem Tinka. - Jak ołówek gumką.

- Do czysta, dobry pomysł! - zgodziła się Lissi.

Dziewczynki spojrzały na siebie i jednocześnie przyszła im do głowy ta sama myśl. Kilka sekund później grzebały ponownie w czarodziejskich księgach.

- Myślisz, że w ogóle jest takie zaklęcie? - zapytała Tinka.

Lissi, która w pośpiechu rzucała za siebie niepotrzebna książki, mruknęła:

- Jeśli istnieje zaklęcie, by wyczarować jeszcze bardziej czerwone pomidory i obcinać włosy bez nożyczek, to na pewno jest też coś na wyczyszczenie pamięci.

Dziewczynki szperały w książkach, przeglądały je, czytały to tu, to tam odnajdowały najbardziej szalone zaklęcia, jednak nie to, które było im potrzebne.

Tinka miała już zupełnie czarne ręce, ponieważ książki były zakurzone. Lissi, która pochylając się trzymała głowę prawie nad podłogą, wyglądała jak kominiarz.

- Już mnie bolą plecy - jęknęła Tinka.

- Szukaj dalej! - rozkazała Lissi.

Tinka przypomniała sobie o zadaniu, na które zwróciła jej uwagę pani Taneczna: „Wszystko, czego potrzebujesz, dostaniesz”.

Tinka bezradnie popatrzyła na stosy książek. Potrzebowała odpowiedniego zaklęcia ale jak miała je zdobyć?

- Chwileczkę! - Tinka klasnęła w ręce. - Lissi, przypominasz sobie, jak szukałyśmy klucza Folfonii?

Lissi spojrzała na nią znad grubej, ciężkiej księgi. Oczy miała czerwone z wysiłku i ze zmęczenia.

- Przypominam sobie - odpowiedziała i szeroko ziewnęła. - Wtedy nawet nie wiedziałyśmy, co to ma być.

- A mnie w tym pokoju spadła na stopę książka, w której było wytłumaczenie!

- Czy to oznacza, że mam rzucać ci na nogi każdą książkę po kolei?

- Nie! - Tinka machnęła ręką. - Ale może szukamy zbyt nerwowo.

Lissi otworzyła szeroko usta, ponieważ znowu musiała ziewnąć.

- Zbyt nerwowo? Co to oznacza?

Nie wdając się w wyjaśnienia, Tinka zamknęła oczy i pomyślała: „Chciałabym mieć książkę z odpowiednim zaklęciem”. Wyobraziła sobie, jak dotyka jej palcami, podnosi ją i jak się cieszy. Ta książka była dla niej ratunkiem. Już prawie czuła ją w dłoniach. Drepcząc, zaczęła się powoli obracać.

Lissi obserwowała ją, kiwając tylko głową. W końcu Tince zaczęło się kręcić w głowie. Potknęła się i upadła. Aby zamortyzować upadek, wyciągnęła przed siebie rękę i wylądowała na jaskrawożółtej książeczce, której do tej pory nie zauważyła. Czyżby to była…?

- Nie! - rozczarowana odłożyła ją na bok.

W książce była mowa tylko o truciznach i o tym, co można z nich wyczarować.

- Totalna zmyłka! - Lissi rzuciła się szczupakiem obok niej i wydobyła książkę, która leżała na spodzie.

Przypominanie i zapominanie - było napisane na okładce błękitnymi literami.

- Pochwal mnie! - zażądała Tinka.

Lissi czule pogłaskała ją po głowie.

- Grzeczna Tinka.

Już na drugiej stronie znalazły zaklęcie, którego szukały. Było proste i krótkie i brzmiało: „rac - fac”. Do niego dochodziło oczywiście myślenie o konkretnej osobie i czarodziejskie klaśnięcie.

Dla pewności wypowiedziały czary dwukrotnie.

Za pierwszym razem Tinka myślała o Franku, a Lissi o Stanie, za drugim razem było odwrotnie.

- No, miejmy nadzieję, ze się uda! - powiedziała Lissi i ziewnęła, tym razem tak gwałtownie, że prawie wyskoczyła jej żuchwa. - Łóżko! - wybełkotała i jak żywy trup, zataczając się ze zmęczenia, ruszyła w stronę schodów. Odwróciła się jeszcze do Tinki. - Acha, podział domu zniesiony, to jasne!

- Co poza tym? - Tinka zachowywała się tak, jakby zamierzała jeszcze uprzątnąć biały proszek, który Lissi rozsypała jako linię podziału.

W rzeczywistości Tinka planowała coś innego, o czym Lissi nie musiała wiedzieć. Dopiero jak się uda, to zdradzi Lissi, co wymyśliła. Usiadła na kanapie w saloniku i rozpoczęła czary.

Chwilę później leżała obok Lissi w łóżku z baldachimem i okrywała się czerwoną kołdrą. Ledwie zamknęła oczy, już spała.

ROZDZIAŁ DWUNASTY:
Fuj, pająk!

- Lissi, obudź się wreszcie! - Głos Tinki brzmiał tak, jakby schodził z zaświatów. Lissi odtrąciła rękę, która szarpała ją za ramię, i zachrapała. - Dziesiąta! - huknęła jej Tinka do ucha.

Lissi usłyszała tę informację, nie zrobiło to jednak na niej żadnego wrażenia. Schowała się nawet głębiej pod kołdrę.

Tinka zastosowała mocniejszą technikę budzenia. Spuściła z kranu wodę, tak by była lodowata, i zmoczyła podkoszulek, który wczoraj miała na sobie. Wróciła do sypialni, zsunęła kołdrę, a mokry podkoszulek położyła Lissi na głowie.

Lissi z wrzaskiem podskoczyła i odrzuciła podkoszulek w stronę Tinki.

- Chyba zupełnie ci odbiło! Od tego można dostać ataku serca!

- Przykro mi, ale w inny sposób nie można cię dobudzić! - wyjaśniła Tinka. - Najpóźniej o dwunastej musimy być w domu. Wstawaj wreszcie!

- No już, za chwilę!

Tinka zostawiła Lissi samą i zatroszczyła się w kuchni o mleko dla Cosima i śniadanie dla siebie i Lissi.

- Zawsze tylko mleko z wodą? Czy to nie jest nudne? - spytała niewidzialnego kocura. Z miauknięcia, które wydawał, nie potrafiła odgadnąć właściwej odpowiedzi. - Ktoś powinien wynaleźć kocią karmę o smaku myszy - stwierdziła Tinka i postanowiła zapisać ten pomysł.

Cosimo wydał dziwny dźwięk i przywarł do jej nóg. Czuła, jak nastroszył ogon, który teraz był tak sztywny jak szczotka do mycia butelek.

- Co ci jest?

Z saloniku dobiegł odgłos skrobania. Nie takie jak mocne drapanie w okiennice, lecz raczej jakby ktoś pocierał o dywan drucianą szczotką.

Cosimo ponownie zamiauczał. Miał to być z pewnością dźwięk ostrzegawczy, ale słychać w nim było raczej panikę. Zupełnie nieoczekiwanie kocur skoczył Tince na ręce. Ponieważ nie za bardzo potrafiła obchodzić się z kotami, o mały włos go nie upuściła. Ostre pazury wbił ze strachu w jej sweter. Czuła, jak wali mu serce.

Wolno wyszła na korytarz. Strach Cosima był zaraźliwy i teraz przeszedł już na Tinkę.

- Jest... tam ktoś?! - zawołała urywanym głosem.

Żadnej odpowiedzi. Słychać było tylko drapanie.

- Halo?

- Co się dzieje?! - dobiegł z góry zaspany głos Lissi.

Miała na sobie włożony na lewą stronę T - shirt i tylko jeden but.

- W pokoju gościnnym... ktoś jest - wyszeptała zdenerwowana Tinka.

- Bzdury! - Lissi przeskoczyła ostatnie stopnie i podążyła w kierunku saloniku.

Ze znudzoną miną zajrzała do pokoju.

Najpierw otworzyła szeroko usta, a potem wybałuszyła oczy.

I zaczęła wrzeszczeć. Ostro i przeraźliwie, jak Tinka do tej pory jeszcze nie słyszała. Na łeb, na szyję, wybiegła z pokoju. Tinka poznała powód tej paniki. To był pająk. Pająk z ośmioma długimi, cienkimi odnóżami i małym, okrągłym uniesionym odwłokiem. Pająk miał co najmniej trzydzieścioro małych oczu i parę zakrzywionych jak obcęgi mocnych szczęk.

I sięgał niemal do sufitu. Był większy niż Tinka i Lissi razem wzięte.

Zatrzymał się na środku korytarza, obrócił się i spojrzał na Tinką. Włosy zjeżyły jej się na głowie.

Teraz zaczęła wrzeszczeć również i ona. Głośno i przeraźliwie. Między pająkiem a drzwiami było jeszcze trochę miejsca. Bez zastanowienia Tinka wybiegła na zewnątrz, nie wpadając na szczęście w macki pająka.

Lissi była już przy furtce. Tinka schowała się przy ostatnim krzaku, za którym w piątek schowała się przed kontrolerem. Raptem wpadła jej do głowy zbawienna myśl i zawołała przez ramię:

- Drzwi, zamknijcie się, proszę!

Rozległo się ciche trzaśnięcie i zgrzyt rygla.

Ale pająka nie było już w domu. Wydostał się na zewnątrz i teraz podążał za dziewczynkami.

- To nie może być prawda! - jęczała Tinka. - Niemożliwe!

Olbrzymi pająk zbliżał się w jej stronę. Gdy Tinka zrobiła trzy kroki, pająkowi wystarczał tylko jeden. Furtka uprzejmie się otworzyła i dziewczynki wybiegły na ulicę.

Pędziły jak szalone i co chwila z przerażeniem odwracały się za siebie.

Nie przemęczając się zbytnio, pająk przeszedł przez płot i ruszył wzdłuż chodnika. Głodne obcęgi żuchwy na przemian podnosiły się i opadały.

- Jak on się tu dostał? - wydyszała Lissi.

- To moja wina - przyznała się Tinka.

- Jak to?

- Chciałam wyczarować, żeby przyczepił się do Tempickich!

- Jak pozbędziemy się teraz tej bestii? - Lissi przyciskała rękę do brzucha, ponieważ złapała ją kolka, ale pod żadnym pozorem nie chciała się zatrzymywać.

Tinka usłyszała nadjeżdżający samochód. Wszystko jedno, kto siedział za kierownicą, i tak zobaczy pająka. I co wtedy? Czy uderzy alarm? Czy w informacjach telewizyjnych powiedzą o olbrzymim pająku?

Był to czerwony samochód, który Tinka natychmiast rozpoznała.

Za kierownicą siedziała jej mama. Trzeba było widzieć jej zdziwienie, kiedy ujrzała dziewczynki. Zatrzymała się na chodniku i opuściła szybę.

- Dzień dobry, pomyślałam, że was odbiorę!

- Uciekaj! - krzyknęła Lissi.

Grit Dzióbek spojrzała na nią zdziwiona. Dziewczynki przemknęły obok niej, jakby uciekały przed diabłem. Pani Dzióbek jednak nikogo nie widziała. Co to ma znaczyć? Czy dopadła je mania biegania? Biegają rano? Tinka nie należała do tych najbardziej wysportowanych.

Jedno spojrzenie za siebie kazało Tince jeszcze bardziej przyspieszyć. Pająk był tuż za nimi.

Pani Dzióbek zawróciła i pojechała w kierunku, w którym pognały dziewczynki. Była to droga do domu. Kiedy już zrównała się z nimi, nacisnęła krótko klakson i przez otwarte okno zawołała:

- Czy roznosicie poranną prasę?!

- Pa... pająk! - wyjąkała Tinka.

- Co powiedziałaś? Pająk? - Pani Dzióbek bezradnie pokręciła głową.

Jechała obok dziewczynek jak w samochodzie opiekunów biegaczy długodystansowych, co doprowadzało Lissi i Tinkę prawie do szału.

- Co to ma znaczyć? Czy ona uważa, że to jest śmieszne? - zapytała Lissi sapiąc. - Czy może to w waszej rodzinie normalne, że jest się ściganym przez olbrzymie pająki?

Wydawało się, że w trakcie biegu pająk zrobił się jeszcze większy. Zaczął teraz osaczać dziewczynki, jakby próbował nałożyć na nie z góry klatkę.

Pani Dzióbek musiała go widzieć, ale Tinka nie mogła wyczytać z jej twarzy nic szczególnego.

Wreszcie pojawił się przed nimi dom Piwczyków i Dzióbków. Był to biały budynek z wysokim, ciemnym dachem i pomalowanym na biało, metalowym ogrodzeniem. Dziewczynki wbiegły do ogrodu przez otwartą furtkę i zatrzasnęły ją za sobą, prawie przez nosem pani Dzióbek. Popędziły do tylnej części domu, gdzie znajdował się taras, na którym siedzieli bracia i jedli śniadanie.

- Witajcie, moje czarownice! - zawołał wesoło pan Piwczyk. - Jak było w waszym wspólnym domu?

Ponieważ Lissi nie miała już siły, wpadła tacie w ramiona i wycieńczenia wskazała wzrokiem w górę.

- Pa... pająk! - wyjąkała, ciężko dysząc.

- Pająk? Czy to twoje nowe ulubione słowo? - Pan Piwczyk dobrodusznie poklepał Lissi po plecach. - Czy oznacza ono coś dobrego, czy też coś złego?

Tinka pierwsza zrozumiała, że oprócz niej i Lissi nikt nie widzi tego pająka. Mama nie zauważyła go z samochodu, a bracia rozparci na krzesłach sprawiali wrażenie bardzo znudzonych.

To olbrzymie stworzenie stało tuż przed nimi dwiema, a Tince wydawało się, że jego szczęki układają się w szyderczy uśmiech. Pająk nagle zaczął rozmywać się powoli jak fatamorgana. W końcu zupełnie zniknął. Tinka szturchnęła Liss, by zwrócić jej na to uwagę.

- Od tych kuksańców mam już olbrzymiego siniaka - poskarżyła się Lissi, oddychając w końcu spokojniej.

Tymczasem na taras przyszła pani Dzióbek. Wciąż była zdziwiona zachowaniem dziewczynek.

- Tinka, twoja pani od wuefu skarżyła się na ostatniej wywiadówce, że jesteś powolna. A tymczasem potrafisz biegać jak łasica.

- Zależy od okoliczności - odpowiedziała Tinka, lekko dysząc.

Spojrzenie na Franka i Stana wystarczało, by mieć pewność, że antyzaklęcie zadziałało. Obydwaj sprawiali wrażenie jeszcze bardziej ponurych niż zwykle.

Może nie powinnyśmy wypowiadać zaklęcia dwukrotnie?” - chodziło Tince po głowie.

- Jesteście zupełnie zgrzane, usiądźcie i opowiadajcie, co wam się przydarzyło! - Pan Piwczyk przysunął dziewczynkom krzesła i wykonał zapraszający gest do stołu.

- Ach, właściwie nie wydarzyło się nic szczególnego - powiedziała Tinka.

Zanim rodzina pojechała do restauracji na wspólny obiad, dziewczynki zdążyły się jeszcze przebrać. W części pokoju, która należała do Lissi i przypominała trochę dżunglę, położyły się obie w hamaku i delikatnie kołysały tam i z powrotem.

- Sama coś czarowałaś, ty moje biedactwo! - Lissi nie powiedziała tego z wyrzutem, lecz z miłym uśmiechem na ustach.

Tinka nie była więc taka rozsądna, jak się zawsze wydawało.

- Tak, ale pająk miał zepsuć niedzielę Tempickim - wyjaśniła Tinka i Lissi ponownie oberwała kuksańca. - Ale zaczarowałam, że oprócz Tempickich nikt nie mógł zobaczyć pająka.

Lissi podrapała się w brodę, bo coś ją okropnie swędziało.

- No tak, wyszło szydło z worka, okazało się, jakim jesteś padalcem - stwierdziła.

- Posłuchaj...! - zawołała Tinka.

- Wygłupiam się - uspokoiła Lissi. - Ale to tylko dla ciebie informacja: ja też czarowałam. Na początku chciałam zrobić coś tobie, ponieważ byłam totalnie wściekła.

- I? - Tinka spojrzała na nią.

- Przeszło na Frank i Stana. Złap się czegoś, bo spadniesz z wrażenia! - dodała Lissi tajemniczo.

Pan Piwczyk zawołał, by się pośpieszyły.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY:
Pryszcze, pryszcze na twarzy...

Pan Piwczyk zaprosił swoją dużą rodzinę do restauracji za miastem. Pogoda była cudowna i usiedli na zewnątrz, w cieniu wysokiego kasztanowca.

David dostał talerz frytek, Thorsten obgryzał pieczonego kurczaka, Frank i Stan trącali się nieustannie ramionami i dostawali ataków śmiechu, ale oprócz nich nikt nie wiedział, z czego tak rechoczą.

- Ropuchy! - szepnęła Lissi do Tinki. - zostaję przy swoim pomyśle. Tinka uśmiechnęła się niepewnie, najchętniej jednak by przytaknęła. Nie zrobiła tego tylko z obawy, że Lissi jeszcze tego samego popołudnia mogłaby wypowiedzieć zaklęcie. Po spotkaniu z olbrzymim pająkiem wolała zachować ostrożność.

Pan Piwczyk i pani Dzióbek trzymali się za ręce i rzucali sobie czułe spojrzenia. Najbardziej cieszyła ich przyjaźń dziewczynek, bo jeszcze parę tygodni temu wydawało się to nie do wyobrażenia.

Po obiedzie David mógł pójść na plac zabaw, który znajdował się na skraju ogrodu. Frank i Stan robili wszystko, by pokazać, jak okropnie nudzi ich rodzinny obiad, więc kiedy powiedzieli, że idą na mały spacer, przyjęto to raczej z ulgą.

- Spacer? - Pan Piwczyk patrzał za nimi, kręcąc głową. - Od kiedy to chłopcy chodzą na spacery?

Thosten także podniósł się z miejsca.

- Potrzebuję trochę ruchu - stwierdził i pomasował się po pełnym brzuchu. Ponieważ Tinka i Lissi nie chciały zostać same z rodzicami, obawiając się dociekliwych pytań, oznajmiły, że też pójdą się przejść.

- No i znowu zostaniemy sami - usłyszały za swoimi plecami westchnięcie pana Piwczyka.

Chwilę później dobiegło też cmoknięcie.

- Buzi, buzi - zakpiła cicho Lissi.

- Zostaw ich, oni też potrzebują troszeczkę przyjemności - uciszyła ją Tinka. Chociaż Tinka mówiła bardzo cicho, jej mama to usłyszała i śmiejąc się, zawołała:

- Jaką mam wspaniałą córkę!

- Grit to szczwany lis! - mruknęła Lissi.

- Chodź! Dziewczynki powlokły się aż do zagrody, gdzie pasły się dwa konie.

- Czy potrafisz jeździć konno? - zapytała Tinka Lissi.

- Jasne, w wesołym miasteczku, na elektrycznym rodeo! Tam nawet pokonałam Franka. Utrzymałam się w siodle osiem sekund dłużej niż on! - opowiadała z dumą Lissi.

- Mam na myśli prawdziwą jazdę konną.

- Nie, nie mam takiej potrzeby! - przyznała Lissi.

- Ja potrafię jeździć konno i lubię ten sport - powiedziała Tinka. W ostatnim czasie nie było na to najczęściej pieniędzy, ale tego już nie dopowiedziała.

- Popatrz, chłopaki! - Lissi wskazała na skraj lasu, gdzie na poręczy ławki siedzieli Frank i Stan. Za nimi stał Thorsten i opowiadał coś, co ich rozśmieszało.

- Chciałabym wiedzieć, o czym tak gawędzą - stwierdziła Lissi. Tinka skinęła głową w ich kierunku.

- Przyczaimy się w krzakach. Może uda nam się podsłuchać. Zrobiły duże okrążenie i weszły do lasu. Przez korony drzew przedostawało się niewiele promieni słonecznych. Dziewczynki stawiały ostrożnie krok za krokiem, aż w końcu zbliżyły się do ławki.

Na początku niewiele było słychać, lecz szybko zrozumiały, o czym rozmawiają ich bracia.

Lissi zacisnęła pięści, a Tinka uszczypnęła ją w rękę, żeby nie wybuchła i nie zdradziła ich obecności.

- ... robić dalej. Jasne! - Frank roześmiał się przytłumionym głosem. Lissi wydawało się, że słyszy głos potwora Frankensteina.

- Nasze motto brzmi: ho, ho, ho, dziewczyny będą załatwione na sto! - zawtórował mu Stan.

Thorsten poklepał ich po plecach i podśpiewywał, fałszując:

- Siostry są po to, żeby je drażnić!

- Można ich także używać do czyszczenia pokoju - przyszło do głowy Frankowi i Stanowi.

- Jutro na pewno sprawimy, że OBIE będą wrzeszczeć - powiedział Stan i wyobrażając to sobie, aż się oblizał.

Niestety w tym momencie nadszedł leśniczy z psem i przepędził chłopców, ponieważ opierali się butami o siedzenie ławki. Marudząc, ruszyli przez łąkę. Dziewczynki nie mogły ich dalej śledzić, ponieważ natychmiast zostałyby zauważone.

- Oni jeszcze się zdziwią - zapowiedziała Lissi.

- Ale nie wykorzystałaś jeszcze zaklęcia ropuchy? - zaniepokoiła się Tinka.

- Mam coś dużo lepszego! - odparła Lissi, ale nadal nie chciała zdradzić, co to jest. Kiedy wróciły do stolika, pan Piwczyk zaproponował lody. Lissi zamówiła dwie gałki, Tinka cztery (oczywiście z wyrzutami sumienia, ale nie mogła się oprzeć).

- Odkąd Thorsten dostał od swojej przyjaciółki kosza, zachowuje się gorzej niż Stan - powiedziała pani Dzióbek do pana Piwczyka, ciężko wzdychając.

- Kosza? Czy to znaczy, że go rzuciła? - Lissi uznała, że na to zasłużył. Pani Dzióbek przytaknęła głową.

- Nie pozostaje nic innego, jak wierzyć, że wkrótce znajdzie sobie nową dziewczynę, bo w domy czasami jest nie do wytrzymania.

- Czasami? Zawsze! - mruknęła Tinka. Lissi zmarszczyła nos.

- Niestety, jego nie zaczarowała, ale mogę to jeszcze nadrobić - szepnęła do Tinki. Tince zaczęło burczeć w brzuchu, a na dodatek odechciało jej się lodów, choć ledwo je tknęła. To pewnie czary Lissi wywołały u niej takie zdenerwowanie. Gdyby Lissi powiedziała, co zrobiła!

Lody były wyśmienite, a David, który właśnie wrócił z placu zabaw, od razu zażądał porcji dla siebie.

Lissi ciągle drapała się w brodę. Wiedziała, że w tym miejscu nie można mieć pcheł, podejrzewała, jednak, że Cosimo odstąpił jej kilka. Do swędzenia na brodzie doszło jeszcze swędzenie po lewej stronie nosa i nad prawą powieką. Kiedy zaczęła się drapać, poczuła nagle mocne pieczenie. Krzyknęła.

Pan Piwczyk, który był lekarzem, od razu się zaniepokoił.

- Co się stało?

- Nie wiem, swędzi! - odburknęła Lissi.

- Pokaż to! - Tata usiadł obok córki na wolnym krześle i obejrzał jej twarz.

- Pryszcze! - zabrzmiała diagnoza.

- Pryszcze!!! - krzyknęła Lissi tak głośno, że ludzie przy sąsiednich stolikach odwrócili się przestraszeni.

- I to jakie. Takich dużych jeszcze nigdy nie widziałem!

- Usuń je! - zażądała Lissi.

- Mogę przepisać ci tonik do twarzy, ale musisz uzbroić się w cierpliwość - odparł pan Piwczyk.

Lissi poderwała się tak gwałtownie, że przewróciła krzesło, i pognała do toalety. Do oczu napłynęły jej łzy, kiedy zobaczyła na brodzie, nosie i czole grube czerwone grudki. Wszystkie miały żółte, ropne punkciki i były gorsze od wszystkich pryszczy, jakie kiedykolwiek miał jej starszy brat Frank.

Tinka pobiegła za Lissi i przyglądała się jej ze współczuciem.

- Znikną. Zrozpaczona Lissi pokręciła głową.

- Nie, one znikną dopiero za tydzień.

- Skąd wiesz?

- Zaczarowałam, żeby ogromne pryszcze pojawiły się na twarzach Stana i Franka! - ryczała Lissi.

Tinka cicho westchnęła.

Powrót do domu był jedną wielką katastrofą.

Pan Piwczyk kupił dla swojej dużej rodziny minibus, w którym każdy miał swoje miejsce.

Tinka i Lissi siedziały za rodzicami, a między nimi w foteliku dziecięcym miał miejsce David. Z tyłu, w następnym rzędzie siedzieli Frank, Stan i Thorsten.

- Pryszcze, pryszcze na tapecie, powiedzcie, kto jest najpiękniejszy na świecie? Wymyślali coraz to głupsze rymowanki i za każdym razem chichotali z radości. Lissi siedziała ze spuszczoną głową i z zaciśniętymi pomiędzy kolanami pięściami, zastanawiając się, jak mogłaby się zemścić. Jej najlepszym pomysłem było zamienić ich w ropuchy i nakarmić nimi bociany. Bociany nie miały wystarczająco dużo pożywienia i potrzebowały pomocy.

Żeby się uspokoić, Lissi zamknęła oczy i dokładnie sobie wszystko wyobraziła: ona i Tinka stoją wyprostowane z rękami gotowymi do czarów. Aby zobaczyć, jak bracia trzęsą się ze strachu, zdradzają im, jakimi tajemnymi siłami obie dysponują. Mówią im, że rzucą na nich zaklęcie, od którego nie ma odwrotu. Stan, wijąc się, pada na kolana, ponieważ nie chce mieć zielonej, śliskiej skóry. Jedynym problemem Franka są słuchawki, które nie pasują do głowy ropuchy. Thorsten wpada w panikę, ponieważ żadna dziewczyna nie pocałowałaby ropuchy., która co najwyżej zamieni się w Thorstena, a nie w księcia. No tak, tylko David dobrze się bawi, ale on tak naprawdę się nie liczy.

Lissi czuje, jak do jej rąk i palców napływa czarodziejska siła. Czuje, jak rozstawia kciuki i małe palce i wykonuje klaśnięcie czarownicy.

Plop! Frank, który właśnie grał w piłkę nożną, staje się ropuchą.

Plop! Czar przechodzi też na Stana, który nie potrzebuje już więcej żelu do włosów.

Plop! Król pocałunków Thorsten jest zimną żabą.

Plop! David również.

Zadowolona z siebie Lissi oparła się na siedzeniu.

Chłopcy - ropuchy rechoczą zrozpaczeni, podnosząc błagalnie zielone żabie udka z błonami pławnymi, ale Lissi ma dla nich jedynie uśmiech. Może nie odda tych zwierzątek na pożarcie bocianom, tylko zatrzyma je w terrarium? Najlepiej z drabinką, po której mogliśmy się wspinać. Żaby przepowiadają pogodę. To oznacza, że z chłopców byłby w końcu jakiś pożytek.

A jak będziecie za głośno kumkać, to przyjdzie bociek. Kłap, kłap, kłap!” - grozi Lissi.

Przestraszyło ją mocne uderzenie w bok. Otworzyła oczy, a Tinka uważnie ją obserwowała. Z tyłu dobiegał gromki śmiech, który przypominał rżenie konia.

- Nie śpij - szepnęła Tinka. - To okropnie wygląda.

Naśladując śpiącą Lissi, otwierała i zamykała usta, robiąc przy tym „plop”. Lissi poczuła, jak się rumieni.

- Hej, Boris, naciśnij gaz! - zawołał Stan do swojego przyszłego ojczyma. - Frank i ja mamy o czwartej próbę zespołu. Nie chcemy się spóźnić.

Zespół, w którym obydwaj chłopcy grali na gitarze, miał nazwę Głodni Kanibale, a jego muzyka brzmiała tak, jakby ktoś strącał na podłogę garnki, talerze i filiżanki, wydając z siebie także odgłosy jaskiniowca.

- W przyszłą sobotę jest konkurs zespołów, w którym weźmiemy udział! - zakomunikował Frank.

- Rozdajcie jurorom stopery do uszu - poradziła Tinka.

- Siostrzyczko, ty antytalencie muzyczny, jesteś i pozostaniesz beztalenciem! - szydził Stan.

Tince - wyjątkowo - nie przyszła do głowy żadna odpowiedź, a Lissi była całkowicie pochłonięta sobą.

ROZDZIAŁ 14:
ALOHA!

Kiedy wrócili do domu, Lissi natychmiast zaszyła się w swojej części pokoju, wskoczyła do hamaka i naciągnęła na głowę kołdrę.

Tinka podeszła do niej i powiedziała:

- Hej, wszystko będzie dobrze. Za tydzień pryszcze znikną.

- A co do tego czasu? Czy mam nałożyć na twarz gumową maskę? - dobiegło spod kołdry pytanie.

- Mama ma korektor matujący. Jak go użyjesz, to ich wcale nie będzie widać - próbowała pocieszać ją Tinka.

Lissi nie przyjmowała jednak słów otuchy.

- Frank i tak je widzi i na pewno nie odpuści idiotycznych komentarzy.

Tinka usiadła na jednej z drewnianych skrzyń, w których Lissi przechowywała swoje rzeczy. Nad skrzynią wisiała półka, a na niej stały sto czterdzieści cztery kaktusy.

- Wszystko, co zaczarujemy, zawsze się odwraca! - powiedziała Tinka to, o czym myślała. - Ogrzewanie dla pani Worm, olbrzymi pająk, plaga pryszczy.

Lissi wyjrzała spod kołdry okiem, nad którym nie było żadnego pryszcza.

- Tylko te czary z czyszczeniem pamięci się udały. No i jedzenie.

- Ja chciałam odegrać się na Tempickich, a ty na chłopakach. I w obu przypadkach te czary nas dopadły.

- Czary są totalnie głupie - burknęła Lissi.

Tuż przed szóstą Tinka usłyszała na dole telefon. Chwilkę później pan Piwczyk zawołał:

- Lissi, Tinka, to do was. Zejdziecie na dół?

Lissi dotąd nie wyszła z hamaka i nie zamierzała tego robić. Tinka zbiegła na dół. drzwiach pokoju stał Boris Piwczyk i wymachiwał kością, jak nazywał zawsze telefon bezprzewodowy.

- Hallo? - zgłosiła się Tinka, przekonana, że dzwoni jedna z jej przyjaciółek.

- Aloha! - odezwał się miękki, ciepły kobiecy głos.

- Alo... alo co?

- Aloha! Tak pozdrawiamy się na Hawajach!

Tince coś zaświtało. Pan Stróż, adwokat, opowiadał, że pani Tanecza przeprowadziła się na Hawaje. Z rozpromienionym spojrzeniem powiedział coś w rodzaju: „Tak, tak, miłość”.

- Czy to pani Taneczna?

- Podobasz mi się, dziecinko. Ty jesteś Tinka, tak?

- Tak, zgadza się. My... a więc dom... - Tinka nie wiedziała, co powiedzieć. Po głowie sunęło się jej tyle różnych myśli.

- Czy u Cossima wszystko w porządku?

- Lissi daje mu zawsze mleko, a on nawet pilnuje domu - opowiadała Tinka.

- A co z egzaminem kontrolnym? Dowiedziałam się, że zarząd Klubu Czarownic przy nim się upiera. - Pani Taneczna była oddalona o tysiące kilometrów, słychać ją było jak z sąsiedztwa.

Tinka zauważyła badawcze spojrzenie pana Piwczyka. Zachowywał się wprawdzie tak, jakby czytał gazetę, ale kątem oka spoglądał na Tinkę.

- Chwileczkę, wyjdę na zewnątrz! - Tinka wyszła na taras i schowała się w najdalszym zakątku ogrodu, tam gdzie planowali kompost. Zasłoniła skuloną dłonią mikrofon telefonu i zaczęła mówić szeptem.

Przez cały czas rozglądała się, by upewnić się, że nikt nie podsłuchuje. Cichutko opowiadała o przeżyciach z pająkami i pryszczami.

Pani Taneczna przysłuchiwała się uważnie, a niekiedy chichotała.

- Dziecinki, zachowajcie spokój, zdacie egzamin kontrolny i dacie sobie też radę z waszymi braćmi. Uważajcie jednak na... - W tym miejscu nastąpiło wyjaśnienie, którego Tinka z uwagą słuchała ani razu nie przerywając.

Zrozumiała wszystkie wskazówki pani Tanecznej. Nie było to łatwe, ale wiedziała już, o co chodzi.

- A teraz muszę już kończyć. Dla mojego Charly'ego zapisałam się na kurs tańca hula - przyznała się ze śmiechem pani Taneczna.

- Hula? Hula to przecież rodzaj tańca brzucha z wieńcem kwiatów na szyi!

Tinka nie mogła wyobrazić sobie niziutkiej pani Tanecznej z siwymi włosami do ramion, jak tańczy hula.

- Dzisiaj pierwsza lekcja. Mam nadzieję, że nie dostanę lumbago! - Pani Taneczna znowu radośnie zachichotała. - A jeśli potrzebujecie pomocy, pociągnijcie po prostu łańcuszek przy spłuczce toalety w moim... - poprawiła się szybko - w waszym domu. Zadzwonię wkrótce. Możecie na mnie liczyć. Aloha!

Zanim Tinka zdążyła się pożegnać, połączenie zostało przerwane. A miała jeszcze tyle pytań.

Na początku Lissi w ogóle nie chciała słuchać, co Tinka miała do powiedzenia.

- I wyobraź sobie, że pani Taneczna zapisała się na kurs tańca hula! - poinformowała ją mimo to Tinka.

Gdy przekazała tę rewelację, hamak się poruszył. Kołdra opadła i pojawiła się rozwichrzona grzywka Lissi.

- Taniec hula? Pani Taneczna jest co najmniej dwa razy starsza od mojej babci!

- Nieważne, teraz już wiem, co zrobiłyśmy źle!

- Co? - Lissi wyskoczyła z hamaka i zaczęła w doniczkach z kaktusami sprawdzać wilgotność ziemi.

- Jako czarownice nigdy nie możemy nikomu zrobić krzywdy. W przeciwnym razie zdarzy się to, co już przeżyłyśmy. Same będziemy poszkodowane.

- Totalna nuda - wymamrotała Lissi. - Jak mamy odpłacić za wszystko naszym barciom? Nie możemy zamienić ich w ropuchy, ponieważ same staniemy się ropuchami. A Tempickim nie możemy wyczarować wysypki w miejscu, w którym nie mogą się podrapać...

Tinka pokręciła głową.

- Możemy czarować tylko tak, by pomagać innym.

- Totalna supernuda! - Lissi była zawiedziona.

W drodze z ogrodu do domu Tinka zastanawiała się nad tym, co mogłyby wyczarować, i przyszło jej do głowy kilka pomysłów.

- Idziesz o zakład, że nasze czary będą jeszcze totalnym superczadem?

Lissi spojrzała na nią nieprzekonana.

ROZDZIAŁ 15:
WSZYSTKO ZALEŻY OD DAWKI

Tinka i Lissi nie mogły się doczekać piątku. Miały nie tylko skalę do odmierzania dni, ale i skalę do odmierzania godzin, na której skreślały każdą godzinę, która przybliżała je do weekendu we własnym domu.

Frank, Stan i Thorsten pokazali się w tym tygodniu od najgorszej strony. Kiedy wymieszali szampon Tinki z farbą do włosów, a pod prześcieradło Lissi wsadzili kaktusa, miarka się przebrała. Chociaż obie dziewczynki nie znosiły skarżenia, tym razem włączyły do akcji rodziców.

Chłopcy musieli zapłacić Tince za wizytę u fryzjera, który miał doprowadzić jej zielone włosy ponownie do naturalnego koloru blond. Prawdę mówiąc, Tinka zaoszczędziła pieniądze i sama sprawiła czarami, że włosy odzyskały dawny kolor. W książce Ścinanie włosów bez nożyczek i farbowanie bez farby znalazła odpowiednie zaklęcie. A Lissi dostała innego kaktusa i oprócz niego jako zadośćuczynienie dziesięć opakowań gum do żucia.

- Odpłacimy wam za to - wycedził przez zaciśnięte zęby Frank.

- Tylko spokojnie - szepnęła Tinka do Lissi.

Było czwartkowe popołudnie i do powrotu do domu czarownicy zostały mniej niż dwadzieścia cztery godziny.

Oczywiście jedna z nich była tam codziennie, by nakarmić Cosima, lecz na zaczarowanie braci i szukanie odpowiedniego zaklęcia nigdy nie było czasu.

W piątek rano chłopcy wpadali na niezwykle oryginalny pomysł, by za pomocą słomki wdmuchać do łazienki sadzę. Lissi w porę to zauważyła i wydmuchała ją na zewnątrz. Frank przypominał kominiarza.

- No wreszcie - westchnęły dziewczynki szczęśliwe, kiedy otworzyła się furtka posesji numer 77.

Weszły do ogrodu, a liście drzew zaszeleściły na przywitanie.

Lissi wskazała palcem przeciwną stronę ulicy, gdzie stała bardzo stara kobieta. Do piersi przyciskała torbę przypominającą worek i surowym wzrokiem przyglądała się dziewczynkom. Na nosie miała szarą brodawkę, z której wyrastała kępka włosów. Kapelusz kobiety wyglądał jak garnek.

- Kto to jest? - wyszeptała Tinka do Lissi.

- Mam nadzieję, że ona nie chce do nas wejść - wycedziła przez zęby Lissi.

W tym momencie kobieta ruszyła przez ulicę w stronę dziewczynek. Nad górną wargą miała mały wąsik.

- Wy jesteście te nowe - powiedziała, chichocząc.

Tinka postanowiła udawać głupią.

- Tak, jesteśmy w tej okolicy nowe - odparła.

- Wiesz dokładnie, co mam na myśli, serduszko!

- Nie, a co pani ma na myśli? - Tinka uśmiechnęła się do niej niewinnie.

- Jestem waszą korepetytorką - odrzekła kobieta konspiracyjnym szeptem.

- Z pewnością dobrze pani ukryła Jasia i Małgosię - wypaliła Lissi.

Kobieta odwróciła się do niej jak rozdrażniona kobra i oczy jej zaiskrzyły. Zbliżyła do Lissi swój sękaty palec.

- Chcesz, żebym na twojej buźce wyczarowała jeszcze więcej pryszczy?

Tinka zasłoniła sobą Lissi, która ze złości zgrzytała zębami.

- Po pierwsze, Lissi tego nie chce, a po drugie, pani nie może tego zrobić. Pryszcze pojawiłyby się na pani twarzy!

Twarz staruchy ze zdziwienia rozciągnęła się jak z gumy.

- Skąd to wiesz?

- Mamy swoje sposoby - odpowiedziała Tinka, która usłyszała to sformułowanie od pana Piwczyka i stwierdziła, że jest niezłe.

- Macie czas do niedzieli, ale wygląda na to, że zdacie egzamin - ostrzegła starucha.

Z kieszeni swojego długiego fioletowego płaszcza wyjęła cukierka i włożyła go do ust. W powietrzu rozszedł się zapach róż.

- Musimy się wziąć do roboty - oznajmiła Tinka. - Do widzenia!

Machnęła ręką i pobiegła w kierunku domu, popychając przed sobą Lissi.

- Do widzenia? Miejmy nadzieję, że nie! - prychnęła Lissi.

Cosimo nie był zbytnio zadowolony z samotności i podczas przywitania rozdarł dziewczynkom pazurami spodnie, próbując wspinać się po nogawkach, skacząc i drapiąc.

- Nie szkodzi, zaczarujemy je i znów będą całe, ale najpierw... - Tinka urwała, ponieważ usłyszała w ogrodzie krzyk.

Dziewczynki wybiegły na zewnątrz, żeby zobaczyć, co się dzieje, nikogo jednak nie zauważyły.

- Ty zakuty łbie - usłyszały za żywopłotem sarkanie pani Tempickiej. - Mówiłam ci przecież, że masz mocno trzymać drabinę.

- Weszko, musiałem kichnąć - usprawiedliwiał się pan Tempicki.

Lissi zaczęła go przedrzeźniać i stroić miny tak, że w końcu Tinka głośno się roześmiała.

- Słyszysz? Te smarkule znowu tu są. I na pewno się z nas śmieją - oburzyła się sąsiadka.

Rozległo się też trzeszczenie, następnie kilka krótkich skrzypnięć i nad żywopłotem pokazał się spiczasty nos.

- Jeśli znów urządzicie tu imprezę, wezwiemy pogotowie policyjne! Nie uda wam się tak jak ostatnim razem! - krzyknęła, grożąc jej palcem.

- Mama mnie nauczyła, że najpierw należy się przywitać - wyjaśniła Tinka z uśmiechem na ustach. - Miłego popołudnia, drodzy sąsiedzi Tępiccy!

To przekręcone nazwisko wyrwało jej się mimo woli.

- Tempiccy, przez EEM - poprawiła ją kobieta.

- Witam, pani przez Ę - pozdrowiła ją Lissi, co sprawiło, że sąsiadce ze złości aż zabrakło słów i zaczęła już tylko wymachiwać rękami.

Ponownie spadła z drabiny, lecz tym razem „Zakuty Łeb” złapał swoją „Weszkę”. W każdym razie rozległo się głośna „uff”, jakby spadła na niego.

Dziewczynki chichocząc pobiegły do domu.

- Co z nimi zrobimy? Mam coś na szpiegów! - powiedziała Tinka.

Lissi wciąż nie mogła pogodzić się z tym, że wolno im czarować tylko dobre rzeczy. Częściej do głowy przychodziły jej pomysły na coś złego.

Tinka myślała o ogrodzie Tempickich. Trawnik sprawiał wrażenie, jakby codziennie przycinany był nożyczkami do paznokci, a każdy krzaczek miał równiutkie gałązki. Kwiaty na grządkach wyglądały jak żołnierze na paradzie, a drzewa - jakby wydano im komendę: „Baczności!”.

Na początku Tinka chciała wyczarować chwasty, żeby musieli przez cały czas je wyrywać i nie mieli czasu na szpiegowanie. Jednak nie był to dobry pomysł, ponieważ wtedy w ich ogrodzie też rozpanoszyłyby się chwasty.

Tinka aż cmoknęła.

- Przyspieszony wzrost, to jest to!

Przedstawiła plan Lissi, która chciała go od razu zrealizować.

Po dłuższym poszukiwaniu Tinka odnalazła książkę Duże warzywa, kolorowe kwiaty - dwadzieścia dwa zaklęcia do użytku domowego. Okładka przypominała w dotyku natkę pietruszki i też była zielona, a kartki miały kształt i kolor liści sałaty.

Dziewczynki czarowały na przemian - jedna czytała na głos, co należy zrobić, a druga to wykonywała. Wiedziały już, że każde zaklęcie działa dopiero po czarodziejskim klaśnięciu kciukami i małymi palcami. Wypowiedziały kolejno siedem różnych zaklęć i dopiero wtedy wybiegły do ogrodu, by sprawdzić efekty. Ich napięcie sięgało zenitu.

- Weszko, co z główkami kapusty? - usłyszały przez żywopłot pytanie pana Tempickiego. - Są już tak duże, że można je ścinać.

Pani Tempicka wydała okrzyk zdumienia.

- Mężusiu, popatrz tylko na trawnik. Czy nie kosiłeś go wczoraj?

- „Mężusiu” - wyszeptały do siebie Tinka i Lissi, a żeby się nie zdradzić, zatkały sobie dłonią usta.

- Ale urósł! - zdziwił się pan Temnicki.

Oboje stwierdzili, że krzewy należy przyciąć jak najszybciej i że kwiaty na grządkach rosną w takim tempie, iż niemal można to obserwować.

Tinka szturchnęła Lissi łokciem.

- Mówiłam ci, że to przesada. Za szybko!

Lissi odwzajemniła kuksańca i mruknęła z zadowoleniem:

- Będą teraz zajęci i dadzą nam święty spokój. Na szczęście nie zapomniałyśmy o roślinach doniczkowych, więc w domu też oboje nie będą się nudzić.

Klaśnięciem palców dziewczynki wyczarowały sobie w kuchni małą przekąskę - prażoną kukurydzę i czekoladę. Siedząc w ogrodzie na tyłach domu i wystawiając twarze do słońca, zastanawiały się po raz kolejny, co mają począć z braćmi.

- Ależ oni sobie tego życzą! - przekonywała Lissi. - Wyczarujemy im to, czego chcą.

- To tak jak z trucizną - bardzo fachowo zaczęła Tinka. - Wszystko zależy od dawki. Możemy wyczarować tylko dobre rzeczy jak u Tempickich. Duża dawka tego dodaje szczególnej pikanterii.

Debatowały do późnej nocy, a Tinka wszystko zapisywała. Sobotnie przedpołudnie spędziły na wyszukiwaniu odpowiednich zaklęć, a po południu rozpoczęły czary.

Kiedy uporały się ze wszystkim, były wykończone i niestety, żeby się przekonać, czy czary zadziałają, musiały trochę poczekać.

ROZDZIAŁ 16:
EGZAMIN OBLANY?

Wieczorem odkryły na ścianie przy schodach obrazek, na którym rudy kot z zadowoleniem szczerzył zęby.

- Idę o zakład, że to Cosimo - powiedziała Lissi. Kocur zamiauczał, jakby na potwierdzenie.

- Ale dlaczego jest teraz niewidzialny? - Tinka pró­bowała zakodować sobie w głowie to pytanie, ponie­waż chciała je zadać pani Tanecznej podczas następnej rozmowy telefonicznej.

Tym razem noc minęła bez zakłóceń, a dziewczyn­ki spały mocnym, głębokim snem.

Przy śniadaniu Tinka zapytała:

- Co tak naprawdę ci się śniło pierwszej nocy w naszym domu?

- Widziałam wielkie jak pomidory pryszcze, które mnie ścigały - przyznała się Lissi i ugryzła kromkę chleba z miodem. - A tobie?

- Mój sen też się spełnił. Przyśnił mi się olbrzymi pająk.

Teraz mogły się z tego śmiać, bez obawy, że sny się spełnią. Miały to już za sobą.

- Dzisiaj się dowiemy, czy zdałyśmy - przypo­mniało się Tince.

- Egzamin kontrolny - mruknęła Lissi, jakby cho­dziło o coś trującego.

Zaniepokojone czekały na pana Janoresa, który jed­nak się nie pojawiał.

- Co to oznacza? Coś dobrego czy coś złego? - za­stanawiała się Tinka.

Lissi była spokojniejsza niż zwykle. Przyszło jej do głowy, że mogą zostać wykluczone z Klubu Czarow­nic. Byłoby źle, bo - choć mogły czarować tylko dobre rzeczy i tak było to lepsze niż brak czarodziejskiej mocy.

Wskazówki zegara przesuwały się nieubłaganie, a przed jedenastą dziewczynki musiały wracać do ro­dziców, którzy nalegali na wspólny niedzielny obiad. Tym razem mieli grillować w ogrodzie za domem.

Przygnębione ruszyły w drogę powrotną. Lissi po­ciągała nosem i nie cieszyło jej nawet to, że pryszcze już zniknęły. Tinka była w nie najlepszym nastroju i co kilka chwil ciężko wzdychała. Obydwie miały wrażenie, że wszystko zrobiły niewłaściwie.

Na ulicy nikogo nie było. A tego dnia ucieszyłyby się nawet na widok starej czarownicy. Ona także nie dawała znaku życia.

- Moje małe czarownice, co to za miny? - zapytał pan Piwczyk, kiedy dziewczynki pojawiły się na tarasie.

- Wszystko w najlepszym porządku - odparła nie­pewnie Tinka.

- Boris, rozpalisz grill? - zapytała Grit Dzióbek.

- Ale to zawsze robi u nas Frank - przypomniał jej pan Piwczyk.

- Franka i Stana nie ma! - powiedziała pani Dzió­bek, uśmiechając się łagodnie.

Tinka spojrzała zaskoczona.

- Gdzie oni są? My musiałyśmy przyjść na obiad, a oni nie?

- Grillowanie z nami to chyba nie jest kara - szybko odpowiedział pan Piwczyk.

- Nie to miałam na myśli - poprawiła się natych­miast Tinka.

Grit Dzióbek nalała sobie szklaneczkę ponczu i przysiadła się do dziewczynek.

- Jeśli nawet czasami nie są dla was mili, to jednak możecie być z nich dumne.

Uwaga ta wywołała na twarzy Lissi gorzki uśmiech. - Wygrali wczoraj ze swoim zespołem ten konkurs - kontynuowała Grit Dzióbek.

Nie umknęło jej uwagi, że Lissi i Tinka w pewnym momencie się wyprostowały i złapały za ręce.

- Wczoraj wieczorem przyszedł menedżer mu­zyczny i powiedział, że chce wziąć Głodnych Kaniba­li pod swoje skrzydła. Dzisiaj muszą być już w studiu, by nagrać swoją piosenkę. Teraz prawie każdego po­południa mają próby, a w następny weekend już mi­nikoncert. Boris i ja zgodziliśmy się, pod warunkiem że nie będzie problemów w szkole. Frank i Stan mu­szą się więc bardzo starać.

- ... i już w ogóle nie będą mieli czasu - dopowie­działy dziewczynki chórem.

- Tak. - Grit Dzióbek przytaknęła.

Tinka i Lissi wymieniły spojrzenia i przygryzły nerwowo wargi.

Nagle na tarasie pojawił się zaspany Thorsten i na­tychmiast przybiegł do pokoju gościnnego.

- Powiedzcie, że mnie nie ma ... że ... wyjechałem ... do ... Ameryki Południowej! - wykrzyknął to, popę­dził do swojego pokoju i zatrzasnął drzwi.

- Co w niego wstąpiło? - zapytała Tinka, kręcąc głową.

Chwilę później nadeszła odpowiedź, która miała szczupłe nogi i gęstą, brązową grzywkę.

- Gdzie on jest? Muszę go zobaczyć! - zawołała. Pani Dzióbek stanęła w drzwiach tarasu.

- Czy mogę zapytać, z kim mamy przyjemność?

- Weronika, znam Thorstena z uniwersytetu. Spotkaliśmy się wczoraj na imprezie. A dziś, kiedy zoba­czyłam go na ulicy, zaczął nagle uciekać ...

Tinka gwizdnęła, a Lissi zatarła ręce. Słyszały, jak Grit Dzióbek pozbywa się Weroniki, twierdząc, że wła­śnie przed chwilą Thorsten wyjechał ze swoim kolegą. Dla pewności odprowadziła dziewczynę aż do furtki i poczekała, aż naprawdę sobie pójdzie. Kiedy mama wróciła na taras, powiedziała, kręcąc głową:

- Chciałabym wiedzieć, co Thorsten wymyślił wczo­raj na imprezie. Dzisiaj przed południem dzwoniło już pięć dziewczyn i wszystkie chciały się z nim umówić. - Najpierw nie miał żadnej dziewczyny, a teraz od razu sześć! - Tinka udała zdziwienie.

Kiedy jej starszy brat pojawił się w drzwiach, zgrzany, z czerwoną twarzą, Lissi wskazała na niego palcem i oburzona stwierdziła:

- Ty casanowo!

- Ratujcie mnie przed dziewczynami - wyjąkał Thorsten.

- Żal nam ciebie, ale nie mamy wolnego terminu ­zakpiła Tinka.

Dziewczynki nie mogły wytrzymać już dłużej na tarasie i pobiegły do swojego pokoju. Zamknęły drzwi i oparły się o nie plecami.

- Zadziałało! Nasze czary zadziałały - z radością szepnęła Tinka.

Życzyły Frankowi i Stanowi tylu sukcesów z ze­społem, by nie mieli czasu na głupie kawały. A Thor­stenowi życzyły tyle wielbicielek, by w końcu zaczął normalnie myśleć.

- Jesteśmy prawdziwymi czarownicami - powie­działa Lissi z dumą.

- Klub Czarownic widzi to inaczej - zauważyła ze smutkiem Tinka.

Przed domem rozległ się warkot motocykla. Dziewczynki spojrzały na siebie i pobiegły do ła­zienki, gdzie było okno wychodzące na ulicę.

Westchnęły rozczarowane. Był to sąsiad, który przy­jechał na motocyklu, a nie pan Janores.

Po obiedzie Tinka położyła się na słońcu, a Lissi za­jęła się swoimi kaktusami.

Kiedy obok leżaka Tinki ktoś zamiauczał, uznała, że to kot sąsiadów. Ponieważ nie zobaczyła kota, tyl­ko go poczuła, od razu się domyśliła, że to Cosimo.

- Czego ty tutaj szukasz? - zapytała szeptem. Niecierpliwie pacnął ją łapą po gołej nodze, nie wy­ciągając pazurów. Uspokoił się dopiero, kiedy wstała.

Tinka wiedziała, gdzie jest, chociaż go nie widziała. Biegł przed nią, jakby chciał jej coś pokazać. W kostiu­mie bikini poszła za nim aż do furtki. Kiedy przez ogrodzenie wyskoczył na ulicę, domyśliła się, że chce zaprowadzić ją do domu. Pobiegła na górę, zawołała Lissi i szybko się ubrała.

Musi być jakiś ważny powód, że przyszedł. Rzeczywiście, Cosimo zaprowadził dziewczynki na ulicę Kryształową. Przed furtką stała starucha z bro­dawką na nosie. Najchętniej by zawróciły, ale ona je już zauważyła i machała do nich swoją chudą ręką.

- Jak długo mam jeszcze czekać?

Tinka i Lissi podeszły do niej, mrucząc: „przepra­szamy”.

- Przybywam w zastępstwie pana Augustusa Jano­resa - wyjaśniła czarownica. - Ten dzikus z brodą znowu za szybko jechał i miał wypadek. Na szczęście nic strasznego się nie stało, ale przez sześć tygodni musi mieć nogę w gipsie.

- Biedak - powiedziały dziewczynki ze współczuciem.

Czarownica pokazała im ręką, by szły dalej. Lissi i Tince nie pozostało nic innego, jak zaprowadzić ją do domu.

- Chwileczkę, czy pani przychodzi w zastępstwie?

- Lissi nagle uświadomiła sobie, co to mogło oznaczać.

- Tak, przychodzę w zastępstwie. Zdałyście egzamin kontrolny z wielkim trudem - oznajmiła czarow­nica. - Proszę o klucz Fofonii!

Tinka poszła do saloniku i przyniosła klucz. Z głę­bokiej kieszeni swojego szerokiego fioletowego płasz­cza starucha wyciągnęła mosiężną tabliczkę. Świecący­mi literami wyryte były na niej imiona dziewczynek. A nad nimi, małymi literkami było wygrawerowane:

Członkinie Klubu Czarownic”. Kiedy czarownica przycisnęła tabliczkę do drewnianego trzonka gumo­wego przepychacza do wanien i umywalek, mosiądz stał się niewidoczny. Tinka wzięła ponownie klucz Folfonii i uważnie pomacała znaczek.

- A nasze zadania egzaminacyjne ... które to wła­ściwie były? - dopytywała.

- Musiałyście wyczyścić pamięć waszych braci, znaleźć robotę dla wścibskich sąsiadów i zająć braci tak, by nie mieli już czasu robić wam kawałów - wy­liczała czarownica.

Tinka i Lissi się roześmiały.

- Bracia, pah! - powiedziała czarownica. Wydawa­ło się, że ma doświadczenie. - No to w takim razie wracam. - Pokiwała energicznie głową, aż zatrzęsła się kępka włosów na jej brodawce. - Ale będę was ob­serwować - dodała ostrzegawczo.

Kiedy już zniknęła, dziewczynki ogarnął szał rado­ści, tańczyły po całym domu i ogrodzie.

Z ogrodu Tempickich dobiegał intensywny odgłos kosiarki, który wszystko zagłuszał.

Tinka i Lissi dumne wróciły do domu. Były trochę zmartwione, ponieważ z nikim nie mogły podzielić się swoją radością. Nie uszedł uwagi rodziców błysk w ich oczach i dziewczynki musiały bardzo uważać, by nie zdradzić tajemnicy swojego domu.

Wieczorem zmęczona, ale szczęśliwa Tinka wśli­zgnęła się pod kołdrę. Chwilę później jednak z pi­skiem podskoczyła w górę.

- Co się dzieje? - zapytała Lissi.

- Jest tu coś małego i zimnego - stwierdziła Tinka z obrzydzeniem.

Odsunęła kołdrę i odkryła misie żelki porozkłada­ne precyzyjnie na całym prześcieradle. Kiedy Lissi przezornie odrzuciła swoją kołdrę, znalazła trzy kleją­ce się żaby żelki oblizane przez kogoś z czekolady.

- Cha, cha, cha, dziewczyny idą do kibla! - dobie­gło zza drzwi.

Stał tam David i trzymając się za brzuch, zarykiwał się ze śmiechu.

- Ty mała bestio! - wyrzucała z siebie Lissi. - Miej się na baczności. Jesteśmy czarownicami i możemy cię zaczarować!

- Nieeeeee możecie! - wrzasnął David.

Tinka i Lissi spojrzały na siebie i zatarły ręce.

W przyszły weekend także nie będą się nudziły w swoim domu ...





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Brezina Thomas Żadnych chłopaków! Wstęp tylko dla czarownic! Sposób na braci
Urządzenia 101 - parametry łączników protokół (tylko dla ZAO, Politechnika Lubelska, Studia, semestr
Praktyczna stylistyka nie tylko dla polonistów
Jak zrobić stronę dostępną na hasło tylko dla wybranych użytkowników, PHP Skrypty
KORKI ZATYKOWE I PRZEPLYWOW, PSP - tylko dla strażaków, Poduszki, PODUSZKI
FrontPage 2003 PL Nie tylko dla webmasterow
PODUSZKI WYSOKOCISNIENIOWE , PSP - tylko dla strażaków, Poduszki, PODUSZKI
jak zrobic strona dostepna na haslo tylko dla wybranych zytkownikow z wykorzystaniem cookies
Urządzenia ?danie styczników protokół (tylko dla ZAOCZNYC
Ciąża bliźniacza to wyzwanie nie tylko dla mamy
ABORCJA KOMENTARZE TYLKO DLA TYCH Z MOCNYMI NERWAMI!
Rady św. Moniki dla rodziców dzieci trudnych i nie tylko, DLA DZIECI
Urządzenia kompensacja mocy biernej (tylko dla ZAOCZNYC
Alistair MacLean Tylko dla orlow

więcej podobnych podstron