PROLOG
- Nie jestem detektywem. Nie chcę być detektywem i nigdy mi się nie śniło odgrywać Jemme Jatale
W szpiegowskiej powieści. Co więcej, nie mam zamiaru psuć sobie dobrze zasłużonych wakacji z
powodu widzimisię paru tajniaków.
Philip Levy, prokurator okręgowy, odchylił się do tyłu razem z krzesłem i zmęczonym gestem
potarł czoło. Osiągnął swoje stanowisko dzięki prawości, a teraz z trudnością powstrzymywał się
od przeklinania. Naprzeciwko niego, w eleganckim letnim kostiumie, pokazując długie nogi,
siedziała jego zastępczyni Megan Worth. Phil hamował się dlatego, że Megan była jednym z
najlepszych zastępców, jakich kiedykolwiek miał. Poza tym z całego serca zgadzał się z jej zdaniem
na temat marnowania czasu i pieniędzy podatników.
- Megan, ci panowie nie proszą, byś zamieniła dyplom prawnika na maszynę do szyfrów. Proszą
jedynie, byś nieco zmodyfIkowała swoje plany urlopowe. Zamiast jechać na Cape Cod, gdzie
zresztą leje od dwóch tygodni, poleciałabyś na Bahamy i wylegiwałabyś się w słońcu. Czy to takie
okropne?
Megan postukiwała długimi, wymanikiurowanymi paznokciami w drewnianą poręcz krzesła.
- Owszem, jeśli nie wiem, dlaczego miałabym to zrobić. Poza tym zarezerwowałam już i opłaciłam
ten dom na Cape Cod. A jak dobrze wiesz, zastępcy prokuratora okręgowego nie tarZają się w
pieniądzach.
Phil wiedział doskonale, że Megan mogłaby kupić i sprzedać połowę posiadłości na Cape Cod,
wymieniając tylko nazwisko swego ojca, ale uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Nie wątpię, że ci panowie z wydziału skarbowego są gotowi nie tylko zwrócić ci pieniądze za nie
wykorzystany dom na Cape Cod, ale również pokryć wszystkie twoje wydatki we Freeport.
Panowie, czy mam rację?
Jeden z trzech nieznajomych, niski mężczyzna w ciemnym garniturze, podszedł bliżej. Ponuro
przyjmił się zarówno lekko rozbawionemu Levy'emu, jak i wyniosłej blondynce, która najwyraźniej
pragnęła zatruć mu resztę dnia papierkową robotą.
- Oczywiście. W zamian za pani współpracę jesteśmy gotowi wszystko załatwić.
Megan przyjrzała się niskiemu człowieczkowi. Karta identyfIkacyjna na jego piersi informowała,
że jest to star¬szy agent w wydziale skarbowym, ale wyglądem i sposobem zachowania się
przypominał jej raczej członka brygady deratyzacyjnej. Był niski, miał małe świńskie oczka,
zmniejszone jeszcze przez grube okulary w drucianej oprawce, a zaczerwieniony nos zdradzał
chroniczny katar. Gdy na powitanie ścisnął jej dłoń, wydawało jej się, że dotyka czegoś lepkiego.
Założyia nogę na nogę i zdjęła nitkę, która przyczepiła się do mankietu bluzki. .
_ Nie usłyszałam jeszcze, dlaczego powinnam z panem współpracować. Powiedział pan, że
mogłabym pomóc w wyjaśnieniu sprawy, którą pana wydział zajmuje się od dwóch lat, a która
utknęła w martwym punkcie. Nie wyjaśnił pan jednak, o co właściwie chodzi.
Agent Abner Homsby uśmiechnął się kwaśno. Skinął na jednego z towarzyszących mu mężczyzn,
który posłusznie podszedł i podał Hornsby'emu dużą brązową kopertę.
- Może zacznę od odświeżenia pani pamięci.
Hornsby otworzył kopertę i wyjął z niej kilka błyszczących czarno-białych fotografIi. Pierwsza z
nich ukazywała czterech mężczyzn. Dwie pozostałe były powiększeniami twarzy.
- Vmcent Giancarlo - mruknęła Megan, rozpoznając centralną postać na fotografIi. - Zdaje się" że w
zeszłym roku miał sprawę o oszustwa podatkowe?
_ Ma pani znakomitą pamięć. Tak, miał sprawę. Niestety, oskarżenie było, jak zwykle, nie poparte
dowodami i udało mu się wywinąć. Na razie, tylko na razie, zapewniam panią, bo prędzej czy
później uda mi się go wsadzić za kratki.
Nie pan jeden miałby na to ochotę - pomyślała Megan z ironią. Giancarlo był domniemanym
szefem syndykatu, a jego ,,rodzina" należała do tych, którym patronował Don Carlos Vannini, jeden
z, jak twierdzono, najbardziej znaczących "ojców" mafIi w kraju. Don Vannini przekroczył już
osiemdziesiątkę. Jeśli wierzyć plotkom, przez ostatnie dziesięciolecie usiłował odciąć się od
nielegalnych sposobów wzbogacania się i udowodnić, że można zbudować i zachować fortunę,
działając całkowicie lub niemal w zgodzie z prawem ...
Vincent Giancarlo należał do tych nielicznych, którzy ciągle sądzili inaczej. Jego dochody wciąż
pochodziły głównie z hazardu i przemytu narkotyków. Co więcej, podejrzewano, że osobiście
kontrolował prowadzone na Wschodnim Wybrzeżu operacje prania brudnych pieniędzy.
- Kilka miesięcy temu widziała pani już te zdjęcia. Zgadza się? - spytał Homsby.
Megan rzuciła spojrzenie na Phila Levy'ego, ale ten tylko wzruszył ramionami.
- Oglądam w pracy bard,zo dużo zdjęć, proszę pana. Skoro pan twierdzi, że już je widziałam, to
zapewne tak było.
- Więc proszę mi zrobić przyjemność i przyjrzeć się twarzy mężczyzny stojącego jako drugi od
lewej.
Zrobić mu przyjemność? - pomyślała z irytacją. Znów zerknęła na Phila, wyratllie dając do
zrozumienia, że nie podoba się jej sprawianie przyjemności agentowi Hornsby'emu.
- No dobrze - powiedziała. - Przyglądam się. I co mam zobaczyć?
Jakość zdjęcia była mama. Zrobiono je z dużej odległości. Powiększenia były jeszcze gorsze,
rozmazane i ciemne. Twarz mężczyzny była niemal niewidoczna. Identyfikację dodatkowo
utrudniał fakt, że mężczyzna zwrócony był do obiektywu półprofilem - można było wyraźnie
rozpoznać jedynie mocną szczękę i rozwiane wiatrem ciemne, dość długie włosy.
- Przykro. mi, ale ja nie ... - Nagle poczuła lodowaty dreszcz, przebiegający wzdłuż kręgosłupa.
- Słucham, co pani mówi? - Agent Homsby przysunął się bliżej. Najwyraźniej na obiad jadł czosnek
ijego oddech skutecznie odgonił wszystkie skojarzenia.
Megan potrząsnęła głową. Zimny dreszcz minął, zostawiając jedynie niechętną ciekawość.
- Czy pomogłoby to pani, gdybym przytoczył, co pani powiedziała, gdy pierwszy raz widziała te
zdjęcia?
- Nie sądzę, ale mam wrażenie, że pan i tak mi powie.
- Dokładne pani słowa, zanotowane przez jednego z naszych agentów, brzmiały: "Kim jest ten
człowiek?
Chyba mi kogoś przypomina".
- No i co? - ponagliła go niecierpliwie.,... I kim on jest?
- Wówczas nic na jego temat nie wiedzieliśmy. Zdjęcia zrobiono w Miami, a nasi agenci nie
interesowali się nim specjalnie, nie uważając go za ważną postać. Koncentrowali się jak zwykle na
Giancarlu. Więc pan Michael Vallaincourt miał pełną swobodę ruchów.
- Michael Vallaincourt? - Nazwisko nic jej nie mówiło.
- Więc kim on jest?
- Właścicielem bardzo dużego i ekskluzywnego hotelu z kasynem na Bahamach. Nazywa się to
,,Privateer's Paradise". Początkowo nie mieliśmy żadnych podstaw, by go podejrzewać o
powiązania czy to z Vmcentem Giancarlo, czy z Don Carlosem Vanninim, więc jego nazwisko i
zdjęcie wprowadziliśmy do kartoteki jedynie z pobieżnym raportem.
- Rozumiem, że coś się stało, skoro zmieniliście zdanie na jego temat?
- Znowu pojawiał się w Miami. Cztery razy w ciągu trzech tygodni.
- To rzeczywiście niewybaczalne z jego strony - skomentowała sucho.
- A dwa tygodnie temu przyjechał do Miami późno wieczorem i przez kilka dni siedział zamknięty z
Vincem Giancarlo.
- Wciąż nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną. Dla większego efektu agent Hornsby na chwilę
zawiesił głos ..
- Uznaliśmy, że należy się nim bliżej zainteresować.
Proszę sobie wyobrazić nasze zdumienie, gdy odkryliśmy, że tajemniczy pan Vallaincourt ... nie ma
przeszłości. Nazwisko, wyraźnie francuskie, jest fałszywe. Nie byliśmy w stanie go zidentyfikować.
Nie udało nam się zrobić mu lepszej fotografii. Urządzenia alarmowe w jego kasynie
uniemożliwiają robienie zdjęć. Mieszka w hotelu i bezskutecznie próbowaliśmy go wyśledzić w
jakimś innym miejscu. Krótko mówiąc, to człowiek bez nazwiska, bez twarzy i bez przeszłości.
Dość niebezpieczne zestawienie niewiadomych, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę
upodobanie Giancarla do przesadnej dyskrecji.
Megan spojrzała na Hornsby'ego, który najwyraźniej oczekiwał od niej jakiegoś komentarza.
- Może on i Giancarlo są po prostu przyjaciółmi? _ Wzruszyła ramionami.
- Tacy ludzie jak Vincent Giancarlo nie mają przyjaciół. Mają jedynie rywali i wrogów.
- No więc wasz pan Vallaincourt jest rzeczywiście zagadką• Powinniście się cieszyć, że przez
najbliższe miesiące będziecie mieli coś do roboty.
- lo to chodzi - przerwał jej Hornsby, wyraźnie urażony jej ironią. - Straciliśmy już zbyt wiele czasu
na Vincenta Giancarlo, a rezultaty są mizerne. Jeśli ma zamiar przenieść część swoich interesów ze
stałego lądu na wyspy, powinniśmy o tym wiedzieć jak najwcześniej. Jeśli, jak podejrzewamy,
kasyno ma służyć do prania pieniędzy syndykatu, to koniecznie musimy wiedzieć, co łączy
Giancarla z Michaelem Vallaincourtem. Nawet najbardziej nikła nadzieja, że będzie pani w stanie
zidentyfikować Vallaincourta, uzasadnia naszą prośbę o spędzenie płatnego urlopu na Bahamach.
- Skoro powiedziałam, że mi kogoś przypomina, to pewnie tylko dlatego, że... - machnęła ręką,
zastanawiając się, jak sformułować to, co jej cAodzi po głowie - no, że przypomina. To znaczy,
wygląda tak samo jak tysiące mężczyzn, których codziennie mijam na ulicy. Mogłam go widzieć
gdziekolwiek.
Agent Hornsby próbował się opanować, ale przemawiał coraz bardziej piskliwym ze
zdenerwow;lOia głosem. Poprosił, żeby jeszcze raz przyjrzała się zdjęciom.
- Nie muszę się im więcej przyglądać - oznajmiła Megan lodowatym tonem. - Nie rozpoznaję ani
twarzy, ani nazwiska. Doceniam pańskie wysiłki, ale naprawdę uważam, że powinniście tam wysłać
wykwalifikowanego agenta.
- Oczywiście, moglibyśmy to zrobić. Zresztą nasz człowiek będzie tam także. Ale stałą placówkę
przygotowuje się tygodniami, nawet miesiącami.
Hornsby ze złością wpatrywał się w Megan.
Najwyraźniej nie robiło to na niej wrażenia. Wzrok kobiety był teraz spokojny i zimny, ale Hornsby
był niemal pewien, że gdy pierwszy raź spojrzała na zdjęcie Michaela Vallaincourta, jej zielone
oczy błysnęły. Nie miał podstaw do podejrzewania jej o ukrywanie informacji. Ostatecznie była
protegowaną Levy' ego, który przygotowywał ją do przejęcia jego stanowiska. Poza, tym
pochodziła z bogatej i wpływowej rodziny. Jej ojciec zasiadał w Sądzie Najwyższym, starsi bracia
byli politykami. Sama Megan wyrastała w środowisku prawniczym. W jej przeszłości nie było
śladu jakichkolwiek kontaktów z kimś spoza jej sfery. Królowa Sopel Lodu była absolutnie czysta,
a jednak ...
- Nie miałem zamiaru przesadzać ani pani straszyć.
Chodzi tylko o pomoc w zidentyfIkowaniu człowieka. Jeśli boi się pani o własne bezpieczeństwo ...
--Boję się jedynie, że będę marnować tak swój, jak i pański czas - przerwała mu żgryźliwym tonem.
- Zaryzykujemy. Wydatki na ten cel już zaaprobowano.
Pani zdaniem jest to strata czasu i pieniędzy, ale jeśli istnieje nawet najmniejsza szansa, że uda się
cokolwiek wyjaśnić, musimy ją wykorzystać.
Megan zwróciła się do Philipa Levy'ego.
- Phil, to śmieszne. Czy nie możesz czegoś zrobić?
- Szczerze mówiąc, ja też uważam, że to strata czasu - odpowiedział Phi! zmęczonym głosem. - Ale
ta prośba została poparta przez Biuro Prokuratora Generalnego. Nie mamy żadnych dowodów, że
Giancarlo chce rozszerzyć pole działania. Z drugiej strony wiemy, że pierze pieniądze syndykatu w
Miami. A jeśli przenosi część tego mi Bahamy? - Phil skrzywił wargi. - Uważam, że to bzdura. Nie
chodzi mi o to, że ten łajdak czegoś nie kombinuje, ale wyprowadzać się z Miami? Nie. Wie, że
Vannini już długo nie pożyje. Nie będzie likwidował czegoś, co budował całe życie, tylko dlatego,
że jakiś staruch chce umrzeć z czy¬stym sumieniem. Ale o to będziemy się martwić później. Jak na
razie, te gryzipiórki chcą tylko zidentyfIkowania Vallaincourta. W najlepszym wypadku zobaczysz
go z bliska i doniesiesz, że przypomina ci Myszkę Miki. W najgorszym - ty i twoja kuzynka
spędżicie dwutygodniowy opłacony urlop w pięciogwiazdkowym hotelu na Bahamach. Proszę cię -
złożył ręce jak do modlitwy - zrób przyjemność staremu człowiekowi. Za dziesięć miesięcy
odchodzę na emeryturę. Weź urlop. Weź urządzenie do szyfrowania tekstów i naucz się, jak pisać
brzydkie słowa w alfabecie Morse'a. Nic ci się nie stanie z tego powodu, a moje wrzody żołądka
może się uspokoją. A właśnie, gdzie, do diabła, położyłem swoje lekarstwa?
Gdy Phil grzebał w szufladzie, Megan wyglądała przez okno. Na dworze rozszalała się burza.
Zacinał deszcz i hulał wiatr. Właściwie nie miała wyboru.
- Załóżmy ... tylko załóżmy, że zgodzę się na tę bzdurę i rzeczywiście rozpoznam Michaela
Vallaincourta. Co wtedy?
- Wtedy? - Hornsby był wyraźnie uszczęśliwiony. ¬Wtedy po prostu przekaże pani tę informację
jednemu z naszych agentów, a sama będzie dalej wypoczywać, jak gdyby nigdy nic. Niech się pani
nie martwi - dodał protekcjonalnym tonem - będzie pani całkiem bezpieczna. "Privateer's Paradise"
jest jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli na wyspach. Bez względu na wszystko, pan
Vallaincourt nie jest typem człowiekiem, który ubrałby gościa hotelu w betonowe buty.
Megan opanowała chęć gwałtownego potrząśnięcia agentem Homsbym.
- A to urządzenie do szyfrowania ... ?
_ Ach, no właśnie. Agent, którego posyłamy jako pani łącznika, będzie mial przykazane, by pod
żadnym pozorem nie ujawniać się, póki pani sama nie nawiąże kontaktu. Ponieważ nie jesteśmy
pewni, z czym właściwie mamy do czynienia, proszę, żeby skomunikowała się pani z nim dopiero
wtedy, gdy będzie pani miała jakąś konkretną informację.
- A jak mam się z nim porozumieć? Wywiesić prześcieradło przez okno sypialni?
Agent Hornsby zaczerwienił się, a Phil Levy zachichotał.
- Nie możemy oczywiście ufać telefonom, więc, jeśli będzie pani miała jakieś wiadomości, proszę
po prostu włożyć tę bransoletkę. - Skinął na pomocnika, który podał mu zwyczajne złote kółko. -
Nasz agent będzie wiedział, jak pani wygląda. Gdy zobaczy bransoletkę na pani ręce, sam się
zgłosi. I to wszystko.
I to wszystko - powtórzyła w myśli. Jakoś nie mogła w to uwierzyć.
- Macie bilety?
Trzeci agent szybko wręczył jej wypchaną kopertę.
- Bilety lotnicze i potwierdzenia rezerwacji w "Pńvateer's Paradise" - powiedział. - Dla pani i pani
... Stevenson, prawda? Jako dodatkowe zabezpieczenie, rezerwacja jest na nazwisko pani byłego
męża. Mam nadzieję, że nie ma pani nam tego za złe.
Megan wciągnęła powietrze i westchnęła. Co Shań poriie na to wszystko?
Shań Stevenson była nie tylko jej kuzynką, ale również najbliższą przyjaciółką. Od miesięcy
nalegała na wspólny urlop, a ostatnio telefonowała co wieczór, prośbą i groźbą usiłując nie
dopuścić, by Megan się wycofała.
Będzie musiała w jakiś dyplomatyczny sposób poinformować Shań o zmianie planów. Na Bahamy
nie można dostać się ani samochodem, ani pociągiem, a Shań potwornie boi się latania.
Przekonanie ją do wejścia na pokład samolotu jest zadaniem, przy którym blakną wszystkie inne.
ROZDZIAŁ l
Śledząc spojrzeniem srebrną kulkę, obiegającą koło ruletki, Megan zastanawiała się, jak może
odczuwać zarazem podniecenie i absurdalność sytuacji. Nonsensem było przypuszczać, że kulka
wpadnie w przedziałek koła odpowiadający numerowi na wybranym przez nią kwadraciku.
Podniecające było to, że jednak, w jakiś magiczny sposób, było to możliwe.
Rozsądek podpowiadał jej, że marnuje pięć dolarów, ale wizja czerwononosego człowieczka w
ciemnym garniturze o nazwisku Hornsby wywołała najej twarzy pełen mściwości uśmiech.
Położyła szton na czarnej siódemce.
Niemal natychmiast duża, upstrzona piegami dłoń wysunęła się gwałtownie i ustawiła sztony na
kwadratach otaczających jej siódemkę.
Megan wpatrzyła się w barykadę z czerwonych krążków, by po chwili przenieść wzrok na
właściciela dłoni, zwalistego i piegowatego Teksańczyka.
- Czasem to działa, dziewczyno, a czasem nie - powiedział z szerokim uśmiechem.
- Dzisiaj najwyraźniej nie działa zbyt dobrze - odrzekła Megan, mając irracjonalne poczucie winy,
że tak mamie obstawia. Już pięć razy kładła pięciodolarowy szton na wybranym kwadracie, a
Teksańczyk obudowywał go swoimi studolarowymi. Megan uważała, że mógł sobie znaleźć lepszy
system, choć twierdził, że zdarzało mu się odnosić w ten sposób spore sukcesy.
- To wszystko zależy od aury - wytłumaczył jej poważnie. - Pani aura jest jasna i świecąca. To
znaczy, że zdarzy się coś dobrego. Niespodziewanego. Coś szczęśliwego. _ Pochylił się bliżej,
mrugając konspiracyjnie. - Absolutnie nie jestem przesądny ani nic takiego - dorzucił, prostując się
- ale szczęście lubi się powtarzać, więc dlaczego nie miałoby przypadkiem trafić obok, na mnie?
Megan podobał się Teksańczyk. Jego entuzjazm był zaraźliwy. Głębokim, pełnym kpiny głosem
zwracał się do innych graczy. Miał miły, udzielający się uśmiech i jasnoniebieskie oczy, które
śledziły każdą parę przechodzących obok zgrabnych nóg. Mógłby stanowić uosobienie kochanego
dziadunia, gdyby nie złote ozdoby noszone na palcach, przegubach i pod szyją - oraz uczepiona
jego ramienia, uśmiechająca się sennie ślicznotka.
Przedstawił się jako Dallas, nie precyzując, czy jest to jego imię, nazwisko, czy miasto, z którego
pochodził. Ale był bezpośredni, hałaśliwy i zabawny - odpowiednie towarzystwo dla Megan, dla
której nie było nic gorszego, niż samotne siedzenie przy barze i przepuszczanie kolejnych
pięciodolarówek.
Istniała jeszcze gorsza rzecz - przyznawała w duchu Megan. Było to jej poczucie winy w stosunku
do biednej
Shari, która, trzęsąca się i zielona na twarzy, pozostała w domku, dzieląc swój czas między
siedzenie na toalecie a pochylanie się nad nią. Strach przed lataniem samolotem w połączeniu z
nadII\iarem rumu, który zaaplikowała sobie przed wejściem na pokład samolotu, w efekcie zmusiły
Shari do pozostania w pokoju przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny.
Kuzynka heroicznie nalegała, by Megan oddała się rozkoszom urlopu w tropikach, wypoczywając,
jedząc na obiad owoce morza i pochłaniając rozliczne drinki. Nie miała nawet siły, by unieść brwi,
gdy Megan wspomniała, że zapewne pod wieczór zajrzy do kasyna. Gry nigdy nie pasjonowały
Megan i gdyby Shari była w pełni sił, niewątpliwie zainteresowałaby się tym niespodziewanym
pociągiem przyjaciółki do hazardu.
Megan była zadowolona, że tak się nie stało. Doszła do wniosku, że lepiej nie mówić Shari o
agencie Homsbym i jego idiotycznych pomysłach. Znając Shari obawiała się, że kuzynka
natychmiast kupi dla nich obu trencze i kapelusze z szerokim rondem i przez dwa tygodnie będzie
czyhała w ciemnych kątach, mając nadzieję na pasjonujące odkrycia.
Megan wolała zrobić to, do czego się zobowiązała, pozbyć się kłopotu i cieszyć wakacjami. W
gruncie rzeczy jasne słońce i cudownie błękitne niebo sprawiły, że niemal udało jej się zapomnieć o
całej sprawie. Piasek na plaży był niemal ceglasty, woda mieniła się wszystkimi odcieniami błękitu:
od najjaśniejszego turkusu do głębokiego szafiru. Było pięknie i spokojnie. Zbyt pięknie i
spokojnie, by przejmować się pomysłami jakiegoś mamie opłacanego rządowego gryzipiórka.
Dlatego też, rozluźniona i lekko oszołomiona słońcem, Megan znalazła się na wysokim stołku przy
ruletce, mając nadzieję, że tajemniczy pan Vallaincourt pojawi się, zanim coraz bardziej
dopominający się o swoje prawa żołądek wygoni ją do przepełnionej restauracji.
"Privateer's Paradise" był jednym z najbardziej luksusowych hoteli na Bahamach. Składał się z
dwustu pięćdziesięciu wytwornych apartamentów, pięciogwiazdkowej restauracji oraz kasyna. Za
głównym budynkiem, w półkolu, stały małe domki, z których każdy był wyposażony w
wychodzący na morze taras. Hotel oferował zorganizowane podwodne polowania, nurkowanie,
żeglowanie oraz wycieczki krajoznawcze. Gość mógł również wyciągnąć się na jednym z
niezliczonych leżaków i poświęcić wyłącznie opalaniu.
Kasyno było hałaśliwe i zatłoczone. Ci sami turyści, którzy w dzień snuli się po plaży w obciętych
dżinsach i klapkach, wieczorem ciągnęli do kasyna jak piranie, które poczuły świeżą krew. Bogaci.
i mniej bogaci próbowali szczęścia przy ruletce, faro, kościach i pokerze. Kobiety w wieczorowych
toaletach siedziały ramię w ramię z kobietami w plażowych sukienkach i wszystkie wydawały się
być na swoim miejscu.
Ogromne wnętrze miało szkarłatne ściany i złocone ozdoby. Rozliczne maszyny do gier,
przystosowane do połykania wszelkiego bilonu, wbudowano w nisze wzdłuż ścian. Zawieszone pod
sufitem og'romne wentylatory uzupełniały klimatyzację i pomagały usuwać nieświeże i zadymione
powietrze.
Nieomal czuło się zapach wygranych i przegranych pieniędzy. Drinki, podawane przez dziewczęta
w jedwabnych strojach kobiet z haremu, pito jak wodę. Brak okien i zegarów nie pozwalał
stwierdzić, czy na dworze panuje noc, czy dzień. Zegarek Megan stanął wkrótce po przyjściu.
Mając w pamięci uwagi Homsby'ego na temat systemów alarmowych, zastanawiała się, czy
zainstalowano tu również jakieś pole magnetyczne, które uniemożliwiało troskę o mijający czas.
Megan weszła do kasyna, gdy pierwsi goście kolacyjni zaczynali zbierać się w holu. Wydawało jej
się, że od tego czasu minęły co najmniej dwie godziny.
W ciąż nie zauważyła nikogo, kto choćby w przybliżeniu przypominał człowieka z fotografii. Z
drugiej strony, po dwóch godzinach przyglądania się twarzom wszystkich przechodzących obok
mężczyzn, mogłaby przysiąc, że każdy z nich był w jakiś sposób podobny do tamtego rozmazanego
profilu.
_ Faites vos jeux, mesdames et messieurs. Faites vos jeux.
Megan przeliczyła swój stosik sztonów. Wyznaczyła sobie sto dolarów jako granicę wytrzymałości
agenta Homsby'ego. Teraz zdała sobie sprawę, że połowę już przepuściła. Nie chciała również
rozczarowywać Dallasa i przedłu¬żać jego męki, więc nonszalanckim gestem postawiła wszystkie
pozostałe sztony razem na jednym kwadracie.
Czemu nie, pomyślała. Jej żołądek coraz wyraźniej domagał się jedzenia. Vallaincourta nie było
widać. Może jutro ...
Uwagę Megan przyciągnął wybuch entuzjazmu przy sąsiednim stoliku. Coś jeszcze, dreszcz czy
szósty zmysł, kazało jej odwrócić powoli głowę i utkwić wzrok w mężczyźnie, który właśnie
zatrzymał się w głównym wejściu do kasyna.
Była świadoma, że jej oczy rozszerzają się, a puls gwałtownie przyspiesza. To był on, mężczyzna z
fotografii. Mimo fatalnej jakości zdjęcia, nie można było nie rozpoznać szczupłej twarzy i mocno
zarysowanej szczęki. Co więcej, ta twarz rzeczywiście była jej znajoma. Boleśnie znajoma. Tylko
że kiedy znała tego człowieka, nazywał się Michael Antonacci, nie Vallaincourt, a ona była w nim
tak beznadziejnie zakochana, jak tylko nastolatka potrafi.
Ostatni raz widziała Michaela Antonacciego piętnaście lat temu, ale wydawało jej się, jakby to było
wczoraj. Krew zatętniła jej w uszach, policzki zaczęły płonąć, a żołądek dał o sobie znać ostrym
skurczem. Wargi stały się suche, a ciało pokryła gęsia skórka. Najmniejszy ruch wydawał się nie do
pomyślenia. Megan zamarła.
Michael Antonacci.
Elegancki frak zastąpił sprane dżinsy i skórzaną kurtkę, ale wypełniało go to samo szczupłe, twarde
ciało. Gęste, czarne włosy były tak samo długie jak dawniej; kiedyś jej serce miękło na ten widok, a
palce pragnęły zagłębić się w tej czuprynie. I te oczy ... Błyszczące, szaroniebieskie, podkreślone
nieprzyzwoicie długimi rzęsami, obserwowały i oceniały otoczenie z tym samym, co piętnaście lat
temu, wyrazem przyjaznej obojętności. Michael Antonacci był dość przystojnym nastolatkiem, ale
teraz, jako trzydziestoparoletni mężczyzna, był po prostu wspaniały.
Megan podniosła odruchowo rękę i przesunęła dłonią po włosach uczesanych jak zwykle w kok,
który podkreślał owal jej twarzy i wdzięcznie Wygiętą szyję. Jej policzki zaróżowiły się od zbyt
dużej dawki słońca i wspomnień. Wciąż nosiła ten sam rozmiar ubrań, co w szkole średniej. Mimo
długich godzin spędzanych na sali sądowej, odżywiania się głównie w pośpiechu zjadanymi
kanapkami i litrami czarnej kawy, jej cera była bez zarzutu, a sylwetka przyciągała spojrzenia
przechodniów.
Z wysiłkiem opuściła wzrok na srebrną kulkę, toczącą się po obrzeżu koła ruletki.
Michael Antonacci w kasynie na Bahamach. Wspaniale.
Absolutnie cudownie.
- Dix-huit noir, dix-huit noir - powtarzał krupier. ¬Osiemnaście, czarne. Pani wygrała.
- Do cholery, dziewczyno, to pani! - wykrzyknął Dallas, z entuzjazmem łapiąc Megan za ramię tak
mocno, że omal nie jęknęła.
Zdumiona Megan patrzyła, jak krupier przesuwa w jej stronę stosik sztonów, dołączając je do tych,
które położyła na czarnej osiemnastce. Nieprzytomnie odpowiadała na słowa podnieconego
Dallasa. Gdy znów podniosła wzrok, na wyłożonych czerwonym chodnikiem schodach nie było już
nikogo.
Zamrugała kilkakrotnie, zastanawiając się, czy widok mężczyzny nie był po prostu wytworem jej
wyobraini. Odetchnęła głębiej i poczuła, jak rośnie w niej podniece¬nie. Może to wcale nie był
Michael An!onacci, tylko ktoś bardzo do niego podobny? A nawet jeśli to rzeczywiście Michael, to
co ma począć?
Wielkie nieba, jak ma postąpić? Homsby przysłał ją tu na koszt rządu w nadziei, że rozpozna
człowieka ze zdję¬cia. Jedno jej słowo, a spuści ze smyczy swoje psy gończe.
Michael. Po tylu latach. Był pierwszym i jedynym prawdziwym buntownikiem, jakiego znała. Syn
włoskiego imigranta, urodził się i wychował we włoskiej dzielnicy na Manhattanie. Zwykły
przypadek - czy też fatalny zbieg okoliczności, jak grzmiał póiniej jej ojciec - zwróci! na niego
uwagę miejscowego proboszcza, który uznał, że Michael ma ogromne zdolności, ale w dzielnicy
doków poprostu nie będzie w stanie ich właściwie rozwinąć i wyrwać się z biedy. Proboszcz
postarał się, by Michaela przyjęto do dobrej szkoły, tej samej, do której chodziła Megan.
Na początku widok Michaela wjeżdżającego z rykiem na szkolny parking na starym harleyu
davidsonie prowokował pogardliwe komentarze i pełne wyższości traktowanie. Był nie do przyjęcia
dla dziewcząt, które zaliczały się do nowojorskiej elity i które wkładały kapelusze i białe
rękawiczki na niedzielną Wyprawę do kościoła. A jednak było VI nim coś fascynującego,
podniecającego i zmysłowego. To samo "coś", co prowokuje człowieka, by zbliżył się do
zamkniętego w klatce tygrysa.
Megan i Michael Antonacci różnili się od siebie jak ogień i woda. Mimo to zwrócili na siebie
uwagę od samego początku, całymi tygodniami rzucając ukradkowe spojrzenia i ostrożnie
obchodząc się z daleka. W końcu Michael zdobył się na odwagę i zaproponował jej randkę.
Jedna randka.
To wszystko, co mieli, ale wystarczyło, by Megan się beznadziejnie, naiwnie zakochała.
Wszystko w jej życiu, od faktu planowanego poczęcia po dyplom z wyróżnieniem, uzyskany na
wydziale prawa na Harvardzie, było ustalone, oczekiwane i osiągane bez trudności i protestu z jej
strony. Nawet jej małżeństwo było rezultatem raczej politycznego i towarzyskiego układu między
dwoma rodzinami niż prawdziwego uczucia.
Spotkanie Michaela było jeaynym zakłóceniem zawsze gładkiego toku wydarzeń. Pamiętny jeden
jedyny wieczór, podczas którego czuła, że jej kolana miękną, a krew płynie w żyłach. Jeden
wieczór - po tylu innych, w czasie których marzyła o niemożliwym - a potem ... potem on po prostu
zniknął. Bez słowa. Przestał przychodzić do szkoły i nigdy nie dowiedziała się, co się z nim stało.
- Trente-trois rouge, trente-trois rouge. Trzydzieści trzy, czerwone. Pani znów wygrywa.
Krupier przesunął w jej stronę imponujący stos sztonów, dołączając te, które bezmyślnie położyła
na wygrywającym kwadracie.
- Do diabła - mruknął z podziwem Dallas, marszcząc brwi, gdy jego własne sztony podsunięto
Megan. - Lucy, kochanie, może powinnaś wypróbować system tej pani. Zapatrz się na jakiegoś
przystojniaka, a twoje palce niech same trafią na właściwy numer.
Uszczypnął towarzyszącą mu brunetkę żartobliwie w ramię i mrugnął do Megan. Otworzyła usta,
by wyjaśnić swoje roztargnienie, ale cień nad ramieniem Dallasa sprawił, że słowa zamarły jej na
wargach.
Tygrys podszedł bliżej ... Tak blisko, że wystarczyło wyciągnąć rękę, by go dotknąć.
Michael Antonacci stał ledwie metr od niej. Przyłączył się do dwóch innych mężczyzn, z których
jednego znał na tyle, by kiwnąć mu głową, a drugiego najwyrainiej pragnął oczarować.
To był Michael, na pewno. Patrząc z bliska, Megan widziała, że wcale się nie zmienił. W kącikach
oczu przybyło kilka zmarszczek, może .w czarnych włosach na skroniach pojawiło się kilka
srebrnych nitek. Ale poza tym lata dodały tylko wyrazu jego rysom. Ramiona miał szersze, mięśnie
bardziej wyrobione, biodra szczupłe jak sportowiec.
Usłyszała jego miękki baryton.
- Chyba się pan już dobrze przyjrzał.! co pan o nas sądzi?
Niski, tęgi mężczyzna rozejrzał się z podziwem po kasynie.
- Jestem pod wrażeniem. Widzę, że bardzo się pan tu zaangażował.
- Zmieniłem tylko drobiazgi. Kasyno właściwie działa samo.
- Ale zyskownie, jak sądzę.
- Nie uskarżamy się - uśmiechnął się Michael.
- Pan Romani był uprzejmy mnie oprowadzić. - Nieznajomy odwrócił się w stronę trzeciego
członka grupki, ogromnego mężczyzny, któremu nie sięgał nawet do ramienia.
- Gino jest znany ze swojej uprzejmości, choć nie z poczucia humoru. Mam nadzieję, że nie
zanudzał pana szcze¬gółami.
- Zawsze fascynuje mnie działanie dobrze naoliwionych trybów, a pańskie wydają się szczególnie
gładko dzia¬łać. Uważam, że bez trudu wprowadzi pan naszą nową ... technologię w istniejący
system.
- Cieszę się, że pan tak uważa. Będę lepiej spał, mając pańską aprobatę.
Niski człowieczek pozwolił sobie na uśmiech.
- W takim razie zatelefonuję, gdzie trzeba, i poinformuję pana o ostatecznych szczegółach
dotyczących dostarczenia przesyłki. Rozumie pan wszystkie warunki sprzedaży?
Michael skrzywił wargi z niemal niedostrzegalną pogardą.
- Rozumiem warunki działania woIriej konkurencji, panie Samosa, ale liczby, jakie mi pan ostatnio
pokazał, były nieco ... zbyt wygórowane. Ja sam też będę musiał zatelefonować tu i ówdzie, zanim
cokolwiek zagwarantuję.
Samosa zesztywniał.
- Jeśli mówi pan o mojej prowizji, to od początku stawiałem sprawę jasno. Jeśli coś się panu nie
podoba, może przemyśli pan to przez kilka godzin, zatelefonuje, gdzie chce, i porozumie się ze mną
przed moim odlotem rano. Oczywiście zainwestowaliśmy w to tyle czasu i wysiłków, że szkoda
byłoby szukać innego kupca, ale zapewniam pana, że to da się zrobić.
Ukłonił się sztywno i odszedł. Czwarty mężczyzna, który dotychczas trzymał się na uboczu,
natychmiast ruszył za nim, rzucając ostrożne spojrzenie na Michaela i Gina Romaniego.
- No, no, no ~ niemal gwizdnął Gino. - Bezczelny łajdak. Myślisz, że mówi seńo?
- Myślę, że blefuje, i to nie najlepiej. Gdzieś między Wenezuelą a nami zaokrąglił sobie prowizję. I
to chyba on spędzi kilka gorących godzin, rozważając stan swego zdrowia.
Michael sięgnął do wewnętrznej kieszeni fraka i wyciągnął cygaro.
- Nie mogę się doczekać, kiedy to się skończy. Nie podoba mi się ani Samosa, ani jego kolumbijscy
kumple. I nie lubię, gdy ktoś zmusza mnie do gry kartami znaczonymi na moich oczach.
- Takie jest życie, Mikey - odrzekł Gino, wyjmując zapalniczkę. - Trzymaj nerwy na wodzy,
zwłaszcza że jesteśmy już blisko celu.
Megan wpatrywała się w rękę Gina, gdy chował zapalniczkę. Rozpięte poły jego marynarki
poruszyły się po raz drugi i znów dostrzegła to samo, co przed chwilą: Gino miał broń.
Kabura była niewielka i schowana pod pachą, ale niewątpliwie tam była, razem z niewielkim
pistoletem. Ten widok natychmiast postawił wszystkie zmysły Megan w stan alarmu. Nic dziwnego,
że nie potrafiła już w ogóle zareagować, gdy poczuła, że szaroniębieskie oczy, obserwujące
wypełniający kasyno tłum, zaczynają kierować się w jej stronę.
- Cinquante-deux, rouge. Cinquante-deux, rouge. Pięćdziesiąt dwa, czerwone - zawołał krupier. -
Jeszcze raz pani wygrywa!
- Jak rany, moja droga! Cholera, znowu to samo! _ Siwe brwi Teksańczyka skoczyły w górę, gdy
klepnął Megan po ramieniu tak serdecznie, że poleciała naprzód, przewracając szklaneczkę ze
swoim koktajlem. Zawartość spadającej na podłogę szklanki chlusnęła jej na suknię.
- O, do diabła, kochanie, tak mi przykro! Co ja narobiłem! Niech pani pozwoli ...
- Nie! Nie, proszę, to tylko woda ze stopionego lodu. _ Megan zatrzymała Dallasa, zanim
wyciągnął wielką chustkę, w którą przez cały wieczór wycierał nos. - Poza tym to moja wina.
Postawiłam szklankę zbyt blisko brzegu i nie zwracałam uwagi na to, co robię.
- No, jak na kogoś, kto nie zwraca uwagi na to, co robi, wspaniale typuje pani numery. Trzy razy z
rzędu, do diaska ... ! .
Megan uśmiechnęła się słabo i wytarła kilka kropli wody z sukienki. Większość zawartości
szklaneczki wylądowała na dywanie. Najgorsze było to, że incydent przyciągnął uwagę wielu osób
- nie wyłączając Michaela VaIlaincourta.
Gdy wyciągnęła dłoń po szklankę, wyprzedziła ją czyjaś ręka. Megan czuła, jak rumieniec
zakłopotania zalewa jej policzki.
Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w szklankę, usiłu¬jąc opanować się na tyle, by spojrzeć
Michaelowi w twarz.
W końcu zdobyła się na stopniowe, tchórzliwe podniesienie wzroku - rękaw, ramię, szyja, szczęka
...
W twarzy Michaela Antonacciego zawsze było coś mrocznego i niebezpiecznego: uśmiech, który
nie całkiem był uśmiechem; szczęka zbyt kwadratowa jak na przyzwoitego człowieka; zęby tak
białe i równe, że mógłby reklamować pastę do zębów. Każda z tych cech wystarczyła, by zrobić
wrażenie na kobietach, a jeśli dodało się do tego uwodzicielski błękit jego oczu ...
Nie bądź śmieszna, upomniała się surowo. Jesteś już dorosłą kobietą, a nie zakochaną nastolatką.
Masz za sobą małżeństwo i rozwód, spotykałaś przez lata wielu przystojnych mężczyzn i nigdy nie
poddawałaś się ich urokowi.
Nagle zdała sobie sprawę, że Michael coś do niej mówi.
- Proszę pozwolić mi zamówić sobie następny koktajl.
Szkoda byłoby przerywać dobrą passę z powodu kilku kropel wody.
- Dziękuję, ale nie - wyjąkała. - I tak chciałam już wyjść.
- Byłby to pierwszy przypadek w historii kasyna, że dobra passa odgoniła kogoś od stolika.
Błyszczące oczy, ocienione długimi rzęsami, przesunęły się z plamy na sukience Megan w górę, na
jej pokrytą ciemnym rumieńcem twarz. Megan odniosła wrażenie, że dostrzegł i ocenił każdy
kawałek jej ciała pod bursztynowym materiałem sukienki.
- Czy jest pani gościem hotelu? - spytał uprzejmie, niemal niedostrzegalnie marszcząc brwi.
- Tak, mieszkam tu.
Nie rozpoznawaj mnie teraz - modliła się w duchu. Szybko odwróciła głowę i pokryła nagłą
niezręczność, . zgarniając zdumiewająco wielki stos wygranych sztonów.
- Więc przynajmniej proszę pozwolić mi pokryć koszt czyszczenia sukienki.
- Ależ to był przypadek. A właściwie wina mojej własnej niezdarności. Stał pan przecież daleko ... -
przerwała, dostrzegając uśmieszek, którym skwitował jej mimowolne przyznanie się, że zauważyła
go już wcześniej.
Tego jej było trzeba. Żołądek uspokoił się nagle, ręce przestały drżeć, powróciło opanowanie.
Wrzuciła resztę sztonów do niewielkiej plastikowej torebki, którą podał jej krupier, i zawiesiła ją
sobie na ramieniu.
- Jest pan bardzo uprzejmy, ale nie ma takiej potrzeby. To była tylko woda.
- Podważa pani moją reputację jako gospodarza _ ostrzegł ją miękko. - Michael Val1aincourt -
przedstawił się, wyciągając rękę.
- Thomas.
- Jestem właścicielem ,,Privateer's Paradise".
- Tak, wiem - wymknęło jej się. - Ja ...
Jego uwagę na chwilę przyciągnął wybuch śmiechu przy sąsiednim stoliku, ale natychmiast spojrzał
na nią znowu.
- Słucham?
- Nie, nic - powiedziała szybko. - Zupełnie nic. Proszę mi wybaczyć, ale chciałabym już pójść. To
był długi dzień.
Uprzejmie pochylił głowę i przesunął się, pozwalając jej przejść.
- Mam nadzieję, że pani będzie dobrze się tu bawić.
Jeśli by coś było pani potrzeba albo mógłbym czymś służyć, proszę bez wahania do, mnie przyjść.
Świadoma wielu wpatrzonych w nią oczu - także rozbawionych oczu Dallasa - Megan
podziękowała i pospiesznie opuściła kasyno. Jej dłoń, a właściwie cała ręka wciąż drżała od uścisku
dłoni Michaela. Niemal nieprzytomnie przeszła przez marmurowy hol i korytarz prowadzący do
wyjścia na zewnątrz. Za. nią i powyżej wznosił się ogromny taras restauracji, mieniąc się rdzawymi
błyskami w czerwonym świetle zachodzącego słońca. Zduszony odległością dźwięk muzyki ścigał
ją wzdłuż basenu i dalej, wyłożoną kamieniami ścieżką. Gdyby się odwróciła i spojrzała za siebie,
zapewne dostrzegłaby wysoką, ubraną we frak postać mężczyzny, który podszedł do barierki tarasu
i teraz stał tam, patrząc za nią z namysłem.
ROZDZIAŁ 2
- Co to za wielka tajemnica? - spytała powątpiewająco Shari, przytrzymując głowę obiema dłońmi,
jakby się bała, że pęknie. - Wiele osób zmienia nazwiska, przenosząc się z miejsca na miejsce.
- A jeszcze więcej osób przeprowadza się bez zmieniania nazwiska, chyba że mają po temu jakiś
szczególny powód.
- W porządku, więc go zastrzel. Najwyraźniej jest winien wszystkich możliwych zbrodni.
- Jego rodzina miała.", powiązania ... jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.
- Tak samo, jak połowa Włochów w Nowym Jorku. Dlaczego cię to dziwi?
- W szkole krążyła plotka, że jego brat siedzi w więzieniu za morderstwo. Nic nie wiem o
Michaelu, może być zaplątany w podobne sprawy! Zniknął dwa miesiące przed końcem roku
szkolnego.
- Może po prostu nie mógł wytrzymać w szkole. A może i tak nie miał szans na zakończenie nauki.
- Miał, był całkiem zdolny - stwierdziła Megan, marszcząc brwi. - Nie wysilał się, rozumiesz?
Nigdy nie kuł jak my, nie poświęcał czaSu nauce. Chyba nawet nie otworzył żadnego podręcznika.
- W takim razie musi być winien - skomentowała Shari sucho. - Zastrzel łajdaka.
Megan wbiła wzrok w małą bibułkową parasolkę, która dekorowała szklankę z koktajlem. Zmięła
ozdobę w palcach. Na sukience wciąż było znać ślady wody. Po raz kolejny zaczęła myśleć o
spotkaniu w kasynie. Była tak wstrząśnięta po powrocie do domku, że nawet Shari, mimo
wycieńczenia, zorientowała się, że coś jest nie Vi porządku, i zażądała wyjaśnień. Megan
postanowiła w miarę możliwości nie rozmijać się z prawdą, powiedziała więc, że ujrzała ducha z
przeszłości. To wyjaśnienie musi Shari wystarczyć do chwili, gdy postanowi, co ma dalej zrobić.
Właściwie powinna wyjąć bransoletkę, którą dał jej Hornsby, założyć ją i czekać, aż ktoś ją
odnajdzie. Następnie podać agentowi wydziału skarbowego prawdziwe nazwisko Michaela i
pozostawić rozwiązywanie zagadek tym, którym za to płacono i którzy byli lepiej przygotowani na
nieprzyjemne niespodzianki. A wydawało się całkiem możliwe, że niespodzianka będzie naprawdę
nieprzyjemna. Michael Antonacci był bystry. Umiał wyczuć niebezpieczeństwo i trzymać nerwy na
wodzy. Sam fakt, że stał się właścicielem jednego z naj wspanialszych hoteli na wyspach, budził
różne domysły na temat jego przeszłości.
Shari westchnęła i przeczesała palcami swoją krótką, kędzierzawą rudą czuprynkę. Powiedziała,
jakby czytając w myślach Megan:
- Dajże spokój, nie przejmuj się tak. Nie jest przecież biegającym z siekierą maniakiem. Nie
posiadałby takiego wspaniałego hotelu na Bahamach. Z drugiej strony, skoro go posiada, musi być
bardzo sprytnym przestępcą.
- Ale mnie uspokoiłaś!
- Bo ty się za bardzo wszystkim przejmujesz. Od tak dawna masz do czynienia ze złodziejami i
oszustami, że nie rozpoznałabyś uczciwego przedsiębiorcy, nawet gdyby ci go podano na półmisku.
Może ten Michael miał burzliwą młodość, ale kto jej nie ma? W każdej szkole był taki dyżurny
buntownik w dżinsach i skórzanej kurtce, który uważał, że "Ojciec chrzestny" to film
instruktażowy. Ale to nie znaczy, że oni wszyscy dołączyli do świata przestępczego. Większość z
nich się pewnie roztyła, łysieje i co niedzielę gra w piłkę z tuzinem swoich dzieci. Dlatego właśnie
nigdy nie chodzę na żadne szkolne spotkania. Nie lubię, jak ktoś rozwiewa moje złudzenia.
Cholera! - Shari umościła się wygodniej wśród całej góry poduszek i przykryła czoło wilgotną
chusteczką. - Czuję się okropnie. Czy w tym termosie jest jeszcze jakaś herbata?
- Pewnie całkiem zimna - powiedziała Megan, przeciągając się i wstając. - Chcesz, żebym
zadzwoniła i zamówiła świeżą?
Shari otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale zamiast tego zrobiła dziwną minę i przełknęła
powietrze. Jej świeża cera była teraz woskowobiała, a ruda czuprynka gładko przylegała do głowy.
Oczy, zwykle błyszczące i niebieskie, były zaczerwienione i podpuchnięte.
- Nie mogę w to uwierzyć - jęknęła. - Dwa tygodnie na Bahamach. Dwa tygodnie słońca i plaży,
kiedy największym wysiłkiem powinno być smarowanie się olejkiem. A co ja robię? Ledwo żyję i
wiszę nad pięciogwiazdkowym sedesem.
- Cały problem tkwi w twojej wyobraźni.
- Rzeczywiście, w każdym razie już nie w moim żołądku - zgodziła się Shari.
- Ostrzegałam cię, że rum nie złagodzi stresu. Założę się, że przyczyną tego wszystkiego jest
właśnie rum, a nie sam lot.
Shari pokazała jej język, a Megan roześmiała się.
- Wierz mi lub nie, ale wyglądasz teraz lepiej niż rano. Wyśpij się porządnie, a jutro będziesz znów
sobą.
- Nienawidzę latania - jęknęła Shari, przewracając się wśród poduszek. - Wiesz o tym dobrze. Nie
mogłaś znaleźć jakiegoś innego sposobu, by mme torturować? Szpilki pod paznokciami, wata
szklana w mojej bieliźnie ... ?
- Chciałabyś, żebym odrzuciła propozycję darmowych wakacji?
- Podejrzanie darmowych wakacji, moja droga. Nie myśl nawet przez chwilę, że nie uda mi się
wyciągnąć w końcu z ciebie lepszego wyjaśnienia niż to, że ,,ktoś z biura miał wszystko załatwione
i nie mógł skorzystać". Dotychczas oszczędzałam cię tylko dlatego, że zajmowałam się
wymyślaniem, jak zemszczę się na moim psychoanalityku. Triumf ducha nad materią, szlag by to
trafił. Powinnam pojechać do niego prosto z lotniska i umrzeć mu na rękach. Bo przecież z
powrotem też musimy lecieć samolotem!
- Przeżyjesz. - Megan podeszła do toaletki i zmarszczyła nos z obrzydzeniem, otwierając termos z
herbatą• ¬Chyba że będziesz piła to świństwo. Mam zamówić świeżą czy nie?
- Daj spokój, nie warto. I tak zobaczyłabym ją znów za godzinę w jeszcze gorszym stanie. Usiądź i
porozmawiaj ze mną przez chwilę. Wzięłam niedawno proszki i wydaje mi się - tylko wydaje, jak
na razie - że ta karuzela w mojej głowie przestaje wirować. Powiedz mi, co dziś robiłaś. Znudzenie
w twoim głosie powinno mnie uśpić.
- Spędziłam spokojny, wypoczynkowy dzień.
- Wspaniale. A teraz powtórz to, nie zgrzytając zębami.
- Kiedy naprawdę spędziłam miły dzień. Zjadłam śniadanie na naszym wspaniale zacisznym tarasie,
a potellł rozłożyłam się na plaży i czytałam dość interesujący romans.
Jedno zaczerwienione oko otwarło się ostrożnie.
- Romans? Od kiedy to czytujesz romanse?
- Jeszcze nie jestem całkiem sparaliżowana od pasa w dół, moja droga. I czytuję czasem coś poza
aktami spraw i książkami prawniczymi. Poza tym uznałam, że powinnam się w końcu dowiedzieć,
jak właściwie zarabiasz na życie.
Shari spłonęła ciemnym rumieńcem.
- Skąd się dowiedziałaś?
- Drogą dedukcji, droga Shari.
- Melvin Pimble - westchnęła Shari dramatycznie. - Powinnam była wiedzieć, że nie należy cię
pytać o nazwisko dobrego prawnika. Co się stało z zasadami zawodowymi? Czy tajemnice klienta
kancelarii już nie są chronione?
- Mel nie wiedział, że twoje zajęcie jest tajemnicą.
Podziękował mi tylko, że skierowałam do niego znaną powieściopisarkę. Ach, i prosił, żeby ci
powiedzieć, iż jego żona uwielbia twoje książki. .. Szczególnie tę o ... poczekaj, muszę zacytować
dokładnie ... o pochodzącej z dobrej rodziny dziewczynie, która zostaje zastępcą prokuratora
okręgowcgo, jest okropnie niedotykalska, ale w końcu zakochajc się na śmierć i życie w kierowcy
ciężarówki. Mel zastanawiał się, czy wymodelowałaś swoją bohaterkę na wzór kogoś rzeczywiście
istniejącego.
Shari z trudem przełknęła ślinę. Wciąż była czerwona.
- Niedotykalska? - mruknęła Megan.
- No... potrzebny był mi prawdziwy, silny konflikt
między moimi postaciami. Potrzebowałam kontrastu.
- Zrobiłaś ze mnie zimną, zakompleksioną starą pannę. A ten bohater! Obleśny neandertalczyk,
który nie potrafi utrzymać zapiętego rozporka! .
Shari uniosła wysoko brwi.
- To ten romans zaczęłaś czytać?
- "Serce z kamienia", autorka: Constance Fairbreast.
Shari opadła na poduszki.
- To dlatego zabrałaś mnie tutaj ze sobą. No dalej, skończ z tym. Połam mi ręce, nogi czy co chcesz.
Ale najpierw powinnaś wiedzieć, że "Serce z kamienia" było dziesięć tygodni na liście bestsellerów,
a mój agent zainteresował książką pewnego producenta filmowego.
- Zaskarżę cię.
- Na jakiej podstawie? Bohaterka jest piękna i inteligentna - to nie jest obraźliwy opis. Ma za sobą
paskudne małżeństwo i jeszcze paskudniejszy rozwód - o tych faktach można było przeczytać na
kolumnach towarzyskich w wielu gazetach. Nawet trochę złagodziłam tę historię. Bohaterka
całkowicie pogrążyła się w pracy i przez pięć lat trzymała na odległość kija każdego mężczyznę,
który próbował się do niej zbliżyć. A ty jesteś rozwiedziona od ośmiu i dajesz wszem i wobec do
zrozumienia, że twoje prywatne życie należy tylko do ciebie.
- Bo tak jest. I mam wielu znajomych.
- Akurat. Klientów, prawników i polityków. Niezwykle pobudzają twoje zmysły, co?
- Jestem nieco za stara, żeby uganiać się za złotymi młodzieńcami.
- No jasne, trzydzieści dwa lata to już z górki. A Richard nie był złotym młodzieńcem, tylko
szoferem. - Oczy Shari błysnęły.
- A gdzie jest teraz?
- Był swobodnym duchem. I nie podoba mi się, że bohatera "Serca z kamienia" nazywasz
neandertalczykiem. Był duży i postawny, i bardzo owłosiony na piersiach, ale mnie akurat to się w
mężczyznach podoba. Powinni być silni. Małomówni. Zdecydowani.
Westchnęła tęsknie, a Megan pokręciła głową.
- Jesteś beznadziejnym przypadkiem.
- A co z tym twoim dawnym chłopakiem? - spytała
Shari, mrużąc oczy.
- Najwyraźniej obudził twoje zmysły, a nikomu innemu dotychczas to się nie udało.
- Michael nigdy nie był moim chłopakiem. Umówiliśmy się jeden jedyny raz i to wszystko.
- Wszystko?
- Poszliśmy razem na prywatkę. Było tam tyle ludzi, że nawet trudno nazwać to randką.
- Aha! I wciąż ci jeszcze żal, że nigdy nie byliście sami!
- Nie - jęknęła Megan. - Co ty wygadujesz!
- Ależ tak! - Shari podciągnęła się nieco w górę i usiadła, odrzucając mokrą ściereczkę. - A teraz,
piętnaście lat później, spotykasz go tu, a on proponuje ci powrót do dawnego uczucia.
- Zaoferował, że pokryje koszty prania sukienki. Nawet mnie nie poznał.
Megan podeszła do szklanych drzwi, wychodzących na Illlnl;. Shari przyglądała się kuzynce,
stojącej na tle zachodzącego słońca. Każdy złoty włos był dokładnie na swoim miejscu. Piękne
ciało, marzenie tylu mężczyzn, było wyprostowane, postawa idealna. Wyglądała na kobietę
sukcesu, ale Shari nie dawała się nabrać. Zbyt długo znała Megan, by nie zauważyć jej niepokoju.
Chciała, żeby wszyscy uważali ją za 'szczęśliwą i zadowoloną z życia, ale wcale taka nie była.
Czegoś jej brakowało, a Shari, doświadczona swatka, uznała, że wie czego.
- Nie poznał cię - stwierdziła mimochodem - ale to przecież można łatwo naprawić ...
- Nie waż się, Constance - ostrzegła Megan, rzucając jej ostre spojrzenie. - Nie jestem
zainteresowana rozpoczynaniem czegokolwiek z Michaelem Antonaccim... czy Vallaincourtem ...
czy też jak on się naprawdę nazywa. Co więcej, mam zamiar go unikać przez resztę naszego tu
pobytu. A jeśli nie chcesz spędzić następnych dwunastu miesięcy przywiązana do siedzenia
dwusilnikowej cessny, to też dasz temu spokój.
- Czy nie jesteś w ogóle ciekawa, co się z nim działo?
Co robił po szkole, jak się tu znalazł, skąd ma takie pieniądze?
- Nie - ucięła Megan, mając przed oczyma pistolet, który towarzysz Michaela nosił pod pachą. - Nic
mnie to nie obchodzi.
Shari parsknęła i opadła znowu na poduszki.
- Uważaj, bo ci uwierzę. Właśnie dlatego tak świetnie nadawałaś się na bohaterkę mojej książki.
ROZDZIAŁ 3
Nie ciekawość, lecz głód wygnał Megan w godzinę później do restauracji. Lekarstwa, które wzięła
Shari, w końcu poskutkowały, więc Megan zgasiła światła i zawiesiła na drzwiach kartkę ,,Nie
przeszkadzać". Cichutko wyszła z domku i skierowała się przez pachnącą ciemność w stronę
jaśniejszych świateł hotelu.
Zajęła mały stolik na tarasie, przy rzeźbionej balustradzie, skąd miała widok na basen, domki, plażę
i zatokę. Liście palm kołysały się poruszane lekką bryzą, zapach słońca i upału wciąż tkwił w
budynkach i ziemi, nadając wieczornemu powietrzu szczególny aromat. Nad tarasem rozwieszono
tysiące małych lampek, a na każdym stoliku stała zapalona świeczka, osłonięta szklanym
kapturkiem. Mcgan mieszkała w Nowym Jorku. Przywykła do zmian pór roku, ale było coś
niewątpliwie zmysłowego w piciu winu pod wschodzącym, tropikalnym księżycem.
Pozwoliła myślom powrócić do Michaela Antonacciego. Dlatego też mało nie wyskoczyła ze skóry,
gdyodwróciła się i dostrzegła go stojącego w cieniu tuż obok.
- Bardzo przepraszam, nie chciałem pani wystraszyć.
- Jak długo ... to znaczy ... skąd się pan tu wziął? Jeszcze przed chwilą nie dostrzegłam tu nikogo.
- Siedziałem w środku, przy barze..,. powiedział. - I nie mogłem nie zauważyć, gdy prowadzono
panią do stolika.
Tętno Megan biło coraz szybciej i wzmogło się jeszcze, gdy Michael objął wzrokiem jej figurę.
Poplamioną sukienkę zmieniła na inną, białą, ściśle przylegającą do ciała. Czy sukienka była nieco
zbyt dopasowana, czy też to jej skóra tak napinała się pod jego spojrzeniem ... ?
Podniosła wzrok, niechętnie przyznając, że po raz drugi tego wieczoru Michael ją zaskoczył. Co
gorsza, gdy wysunął się z cienia w światło lampek, po kręgosłupie Megan przebiegł dreszcz
podniecenia.
- Megan Worth - powiedział cicho. - To ty, prawda? Nie było sensu zaprzeczać, więc u$miechnęła
się tylko przepraszająco i przytaknęła.
- W kasynie wydawało mi się, że mnie nie rozpoznałeś. I uznałam, że nie jest to ani właściwe
miejsce, ani chwila do odświeżania starych znajomości.
Uśmiechnął się szerzej i usadowił wygodnie na krześle po drugiej stronie stolika.
~ Nie rozpoznałem - w każdym razie nie od razu. Twoje włosy ... - Machnął ręką i zmarszczył brwi.
- Dawniej nie upinałaś ich w kok. I nazwisko się nie zgadzało, ale sprawdziłem w rejestrze
hotelowym i przeczytałem, że panie Megan Thomas i Sharon Stevenson mieszkają w domku numer
cztery. Chyba imię Megan sprawiło, że uświadomiłem sobie, kim jesteś.
- Czy zawsze starasz się dopasować nazwisko do twarzy?
- Tak, jeśli wiem, że przez tę twarz nie będę mógł zasnąć. - Zerknął na pojedyncze nakrycie. - Czy
będziesz jadła kolację sama?
- Tak. Moja kuzynka nie czuje się zbyt dobrze.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego? Mamy tu stałego lekarza. Może powinien zajść do niej i
zbadać ... ?
- Nie ma takiej potrzeby, chyba że ma jakieś cudowne lekarstwo na kaca - odpowiedziała ze
śmiechem. - Shari potwornie boi się latać, więc usiłuje zwalczyć strach metodami pozamedycznymi
- i w rezultacie cierpi dwa razy gorzej. Musi się po prostu wyspać, a rano wszystko będzie w
porządku. Na razie więc sama zwiedzam okolice. Mówiłeś, że jesteś właścicielem ,,Privateer's
Paradise"? To piękne miejsce. Naprawdę jestem pod wrażeniem.
- A więc osiągnęliśmy cel - zawsze staramy się robić wrażenie. A jeśli mam być szczery - westchnął
ponuro - to do mnie należy tylko bardzo mały procent udziałów. W gruncie rzeczy minimalny. Ale
mówię, że jestem właścicielem, bo to zaoszczędza wielu wyjaśnień. Jak długo masz zamiar tu
zostać?
- Dwa tygodnie. To chyba nie był dobry pomysł, żeby przyjeżdżać tu w połowie czerwca.
PowiImam była odłożyć tę podróż na styczeń albo luty.
- Ach, właśnie, rozkosze zimy i tak dalej. Na szczęście niemal już zapomniałem, jak wygląda śnieg.
- Od jak dawna tu mieszkasz?
- Tutaj od dwóch lat, ale jeszcze jakieś osiem spędziłem w innych tropikalnych rajach.
- Biedaku, i nigdy nie tęskniłeś za zadymkami, mrozami i przyjemnościami oblodzonych
chodników?
- Gdy mam taki atak, biorę aspirynę i kładę się do łóżka, aż mi przejdzie. A ty wciąż mieszkasz w
Nowym Jorku?
- Tak. Chyba jestem typową miejską dziewczyną.
- No, zobaczymy. Mieliśmy już tu kilka nawróceń. Zdaje mi się, że jeden taki neofita właśnie
nadchodzi.
Z cienia wynurzyła się wysoka postać, w której Megfill rozpoznała mężczyznę towarzyszącego
Michaelowi w kasynie. Przepraszając za przerwanie rozmowy, Gino Romani nachylił się do
Michaela i szepnął mu coś do ucha. Przez cały ten czas Michael nie spuszczał z Megan wzroku.
_ Jasne - odezwał się w końcu. - Tylko dopilnuj, żeby podpisał czek na twoich oczach. Gino, poznaj
moją dawną znajomą, Megan Worth. Rośliśmy w tej samej okolicy, choć dzieliła nas przepaść.
Megan, to jest Gino Romani. Jest szefem ochrony hotelu i kasyna.
Gino uśmiechnął się niczym łagodny niedźwiedź i uścisnął jej rękę.
- Gdyby miała pani jakieś problemy, po prostu proszę krzyknąć - powiedział. - Dobra, Mikey,
muszę wracać. Czy nie powinieneś już być w drodze do George'a?
- Gdyby ktoś się pytał, to wyjechałem dziesięć minut temu.
- Jasne. Cieszę się, że panią poznałem. Życzę dobrego odpoczynku.
- Dziękuję - odpowiedziała Megan, czując równocześnie zażenowanie i ulgę. Skoro Gino jest
szefem ochrony, to nic dziwnego, że nosi broń. Wyjaśnienie było tak proste, że mało nie roześmiała
się na głos.
- Mikey - Gino podniósł palec, jakby napominając niegrzecznego chłopca - wróć przed północą,
dobrze? I pozdrów ode mnie George' a.
Michael pokiwał głową. Gdy Gino odszedł, jeszcze przez chwilę wpatrywał się w Megan, aż w
końcu niechęt¬nie wstał i niecierpliwym gestem, który wciąż był boleśnie znajomy, przeczesał
palcami włosy.
- Słuchaj, muszę gdzieś pojechać ...
- Ależ rozumiem ... - zaczęła, ale przerwała, czując dotyk ręki Michaela na ramieniu.
- Powiedziałaś, że nie masz planów na resztę wieczoru.
Może dotrzymasz mi towarzystwa przy kolacji i powspominamy naszą nieszczęsną młodość?
- Przecież mówiłeś, że musisz gdzieś pojechać ... ?
- Bo tak jest. Tylko że to miejsce, gdzie mam być, to
przypadkiem najlepsza knajpa na wyspach. - Lepsza niż twoja restauracja?
- No jasne! Ceny u mnie są nieprzyzwoite. Mam trzech
francuskich szefów kuchni, którzy całymi dniami wymyślają, jak połączyć śmietanę, masło i jajka
w coś, co by jak najszybciej zapychało wszystkie żyły cholesterolem.
-I Zamówiłam już to coś, co chyba właśnie to zrobi.
~ Żaden problem. Odwołamy zamówienie wychodząc. - Tak, ale ...
- Żadnych ale - przerwał i chwycił ją za rękę. Zdumiona Megan stwierdziła, że stoi już na nogach,
pociągnięta do góry przez Michaela, który właśnie dawał znaki kelnerowi. Megan próbowała
jeszcze protestować, ale Michael nie zwrócił na to uwagi.
- Dopiero za parę godzin skończą się ostatnie.występy kabaretów i do kasyna przyjdą prawdziwi
hazardziści. Lubię ten czas spędzać gdzieś, gdzie mogę rozluźnić krawat i zdjąć buty, i gdzie nikt na
mnie krzywo za to nie patrzy. Oczywiście musisz przysiąc, że nikomu nie zdradzisz mojej
kryjówki. I tak trudno znaleźć miejsce do parkowania u Gcorge'a.
Poczuła rozczarowanie, gdy puścił jej dłoń, ale natychmiast wyraźnie zdała sobie sprawę, że oczy
wszystkich kobiet w restauracji śledzą ją z zazdrością. Przecież kilka minut temu restauracja
wydawała się pusta?
- Pierwszy kabaret musiał się już skończyć - wyjaśnił Michael, prowadząc ją przez kłębiący się przy
wejściu tłum ludzi, wzdłuż wykładanego marmurem holu i korytarza. Wkrótce Megan miała nowy
problem: jak zgrabnie zgiąć się, by umieścić ciało w fotelu bardzo nisko zawieszonego czerwonego
ferrari.
- Co się stało z harleyem? - spytała. Michael roześmiał się.
- Jeśli chcesz, sprowadzę go jutro.
- Wciąż go masz?
- Nieco nowocześniejszą wersję tego, na czym szalałem po ulicach Bronxu, ale tak, mam. Wciąż od
czasu do czasu lubię poczuć w ustach smak pyłu.
W jakiś niewytłumaczalny sposób myśl o Michaelu pielęgnującym swój obraz buntownika pomogła
Megan przemóc napięcie. Z pewną pomocą udało jej się zająć fotel. Michael, który miał metr
dziewięćdziesiąt wzrostu, wsunął się na swoje siedzenie bez najmniejszego wysiłku. W sadził
kluczyk do stacyjki, sprawdził, czy pas bezpieczeństwa Megan jest właściwie zapięty i włączył
motor, rozrywając pachnącą nocną ciszę nagłym wyciem potężnego silnika. Samochód ruszył ostro
z parkingu na główną ulicę.
Po obu stronach drogi przechadzali się liczni turyści.
Niektórzy wołali i machali do przejeżdżającego ferrari; dwóch nawet uniosło aparaty fotograficzne,
by zrobić zdjęcie. Megan zauważyła, że w obu przypadkach Michael odwrócił głowę, chroniąc się
przed błyskiem flesza, i zmarszczył czoło z irytacją.
Czy nie chciał, by oślepiały go lampy błyskowe, czy po prostu nie lubił, gdy go fotografowano?
I co się działo z ludźmi Hornsby' ego, którzy nie potrafili wyśledzić człowieka jeżdżącego po
Freeport czerwonym ferrari?
- Wiesz, może to wcale nie jest taki dobry pomysł ¬zaczęła Megan. - Czuję się winna, że tak po
prostu sobie odjechałam, nie wstępując nawet do domku, żeby sprawdzić, czy z Shari wszystko w
porządku.
- Powiedziałaś, że śpi.
- Spała, gdy wychodziłam, ale i tak nie powinnam była odjechać bez słowa. Zwykle tak nie
postępuję.
Michael zerknął na nią spod oka.
- Pochlebia mi, że wciąż mam na ciebie taki zły wpływ.
Nie martw się, przed północą dostarczę cię z powrotem. Nawet nie zauważy, że cię nie ma.
Nikt nie wie, że wyjechałam, pomyślała Megan. Ani dokąd. Czy policje całego świata nie
ostrzegają zawsze przed takim właśnie postępowaniem? A co ja robię? Daleko od domu, w obcym
kraju, przyjmuję zaproszenie na kolację od człowieka, którego nie widziałam od piętnastu lat.
Człowieka, którego prokuratura pragnie zidentyfIkować.
Oczyma duszy ujrzała złotą bransoletkę, schowaną w szufladce w sypialni, i przygryzła wargę.
- Jeśli cię to tak dręczy - dodał Michael- to zadzwonimy do hotelu i zostawimy twojej kuzynce
wiadomość w recepcji. Albo jeszcze lepiej ... - Podniósł słuchawkę telefonu komórkowego i
nacisnął kilka guzików.
- Suzie? Moja sekretarka już chyba wyszła, więc możesz oddać mi przysługę? Znajdi Gina i
powiedz mu, żeby zajrzał do pani zajmująccj domek numer cztery. Po południu nie czuła się zbyt
dobrze i jej przyjaciółka niepokoi się o nią. Powiedz Ginowi, że porwałem panią Thomas, a on ma
się zająć panią Stevenson aż do naszego powrotu. To wszystko, dzięki.
- Dziękuję ci. - mruknęła Megan. Czuła się głupio. ¬Nie chciałam sprawiać nikomu kłopotu.
Głośniejsza praca silnika przyciągnęła jej uwagę. Zjechali z głównej ulicy na brukowaną drogę,
prowadzącą poza miasto. Hałas, lampy, bogactwo i błyszczące światłami hotele pozostały za nimi, a
ferrań pędziło coraz szyb¬ciej. Silnik wył tak głośno, że jakakolwiek rozmowa była niemożliwa.
Megan próbowała dojrzeć coś po bokach, ale gdy tylko miasto zniknęło za horyzontem, po obu
stronach drogi zapanowała ciemność, przełamana jedynie światłem silnych reflektorów samochodu.
I te zapęty! Droga wiła się jak wąż, ale Michael prowadził tak, jakby ani on, ani jego samochód
nigdy nie słyszeli o sile ciężkości.
Gdy nareszcie zaczęła się rozluiniać i dostosowywać do odbierającej dech prędkości jazdy,
samochód nagle zwolnił i zjechał na szutrową ścieżkę. Sto metrów dalej ścieżka rozszerzyła się,
tworząc parking. Żwirowa płaszczyzna, z jednej strony schodząca aż do morza, otaczała
rozpadającą się drewnianą budowlę, która robiła wrażenie, że powoli, ale nieuchronnie zagłębia się
w zatokę.
Michael zaparkował koło jedynego innego pojazdu ¬przerdzewiałej furgonetki, powiązanej w kilku
miejscach drutem - i wyłączył silnik. Zanim umilkł warkot motoru, a Megan doszła do siebie po
szaleńczej jeidzie, Michael wyskoczył już z samochodu i otworzył drzwi po jej stronie. Wciąż nieco
oszołomiona tempem i hałasem, pozwoliła, by . odpiął jej pas, a następnie chwycił za ręce i
wyciągnął z fotela.
Zachwiała się lekko i instynktownie oparła o silną pierś mężczyzny, by odzyskać równowagę.
Kosmyki włosów wysunęły się jej z koka. Wydało się całkiem naturalne, że Michael odgarnął
rozwiane wiatrem loczki z twarzy i szyi. W równie naturalny sposób przesunął opuszkami palców
wzdłuż linii jej podbródka, unosząc jej twarz ku swojej.
Jego wargi musnęły jej usta, jakby sprawdzając, czy spotkają się z oporem. Megan wiedziała, że
powinna zareagować, odsunąć się ze śmiechem albo dowcipną uwagą, by pokryć swoje zmieszanie
- ale była w stanie jedynie leciutko westchnąć.
Dłonie Michaela mocniej ujęły jej twarz, usta bardziej zdecydowanie przywarły do jej warg. Nie
była w stanie go odepchnąć. Zamiast tego przesunęła dłonie wyżej po jego piersi, chwytając
jedwabne klapy fraka. Całym ciałem przycisnął ją po samochodu, aż poczuła silne mięśnie jego
torsu, brzucha i ud.
Pocałunek skończył się tak powoli, jak się zaczął. W ciąż ją obejmował i patrzył jej w oczy. Megan
czuła absolutną pustkę w głowie.
- Marzyłem o tym od chwili, gdy zobaczyłem cię w kasynie - mruknął cicho.
- Powiedziałeś, że nie ... że nie rozpoznałeś mnie w kasynie ...
- Czy muszę osobiście znać każdą piękną kobietę, żeby mieć ochotę ją pocałować? Poza tym teraz,
kiedy już znam ... to znaczy, kiedy wiem, kim jesteś ... przypominam sobie, że w czasie naszej
jedynej randki zostałem pozbawiony więcej niż jednego pocałunku. A nigdy nie lubiłem, kiedy mi
się coś zabiera.
Jego wargi znów objęły jej usta, a Megan czuła, jak przez jej ciało przebiegają na przemian fale
zimna i gorąca. Dłonie Michaela zsunęły się z jej szyi w dół i objęły w talii, przyciągając jeszcze
mocniej.
Pamiętała ...
Wrócili z prywatki i rozmawiali na ganku przed domem.
Michael po raz pierwszy zachowywał się niepewnie, niemal nieśmiało. Gdy wydawało jej się, że
już się tego nie doczeka, objął ją i pocałował.
Nigdy nie zapomniała tych kilku cudownych, przepojonych uczuciem chwil. Nikt jej nigdy tak nie
całował, ani przedtem, ani potem, i zawsze zastanawiała się, czy temu pięknemu wspomnieniu
upływ czasu nie dodał przypadkiem czaru, jakiego nie miał sam pocałunek.
Teraz wiedziała. Nic nie dodał.
Czuła, jak budzi się w niej namiętność. Była świadoma rosnącego, naglącego pragnienia, które
sprawiało, że jej ciało wydawało się nagle składać wyłącznie z końcówek nerwów. Skóra na
piersiach napięła się w oczekiwaniu rozkoszy. Całe ciało drżało, powodowane emocjami, których
nie rozumiała i nie była w stanie kontrolować.
Oderwała wargi od ust Michaela i gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Przez kilka sekund
doświadczała pożądania tak silnego, że czuła się jak sparaliżowana. Zamknęła oczy, pragnąc
udawać, że nic takiego się nie dzieje, ale jego ramiona wciąż tuliły ją mocno, a jego ciało reagowało
tak jak jej ciało.
- Podoba mi się sposób, w jaki spłacasz długi - powiedział cicho, lekko drżącym głosem. - Teraz
żałuję, że twój ojciec nie wypadł na ganek dziesięć minut później.
Megan pochyliła głowę, opierając czoło na brodzie Michaela. Jej ojciec rzeczywiście przerwał im
zbyt szybko, zapalając światła na ganku i wypadając na dwór jak burza. Rzucił tylko okiem na
ułożenie ich rąk i ciał, a jego wrzask niemal obudził wszystkich sąsiadów.
- On i mama czekali na mnie p6ł nocy - szepnęła, czując teraz takie samo zażenowanie, jak
piętnaście lat temu. - Był wściekły, że pozwalam, by moje nazwisko łączono z ... kimś takim jak ty.
- Kimś takim jak j,a?
- No ... słyszałr6żne rzeczy.
Michael zn6w uni6sł lekko jej twarz.
- Nie trzeba wierzyć we wszystko, co się słyszy. A czasami nawet coś, co się widzi na własne oczy,
może prowadzić do błędnych wniosk6w.
Opuścił ręce i zrobił krok do tyłu. Wzruszył ramionami i uśmiechając się szeroko, machnął ręką w
kierunku restauracji.
- Spójrz na przykład na to miejsce. Straszna spelunka, prawda? Żaden turysta by tu nie wszedł,
nawet gdyby tuż obok złapał gumę. Ale spr6buj tego, co George potrafi zrobić z wrzącej wody i
kilku przypraw.
- Często tu bywasz? .
- Nie tak często, jak bym chciał. Mam nadzieję, że jesteś głodna. George nie uznaje małych porcji
ani wybrednych gustów.
- Nie rozczaruję go. Umieram z głodu. - Puls Megan wrócił już niemal do normy i uznała, że chyba
uda jej się zrobić parę kroków bez potykania się o własne nogi.
Michael i tak: chwycił ją za rękę i poprowadził, omijając głębokie dziury w żwirze parkingu, kt6re
najwyraźniej wyjeżdżono tu dawno temu, ale których nikomu nie chciało się naprawić. Przytrzymał
skrzypiące drzwi, by mogła wejść.
Jeśli to nie jest spelunka, to chciałabym zobaczyć, co Michael uważa za spelunkę, pomyślała
Megan. Ściany były z drewna, pomalowanego na zielono w różnych odcieniach. Najwyraźniej
malarz robił sobie mniej więcej dwuletnie przerwy między jednym kawałkiem ściany a drugim.
Podłogę wyłożono białymi i czarnymi kafelkami, popękanymi i wyszczerbionymi, które
znakomicie pasowały do nigdy chyba jeszcze nie mytych okien i oderwanych płytek sufitu. Stały
tam tylko cztery stoliki, każdy inny, otoczone zestawem różnorodnych krzeseł. Po drugiej stronie
sali kontuar oddzielał część restauracyjną od kuchni. Drzwi wypełniała zasłonka z drewnianych
kulek, oddzielająca pierwsze pomieszczenie od ciemnego kbrytarzyka, prowadzącego na tył
budynku i do pojedynczej, niebezpiecznie wyglądającej toalety.
Mimo że na parkingu stał tylko jeden samochód, restauracja była pełna ludzi. Wokół wszystkich
czterech stolików zgromadzili się klienci, wszyscy brązowi, pomarszczeni i tak: różni, jak krzesła,
na których siedzieli. Na Michaela ledwo spojrzeli, natomiast widok Megan spowodował, że kilka
brwi uniosło się w górę.
Niemal natychmiast zza kontuaru wychylił się mężczyzna o czarnej, pomarszczonej twarzy. Na
widok Michaela rozpromienił się.
- Ja cię kręcę! Aleśmy się dziś wysztafirowali!
Michael roześmiał się, przeprowadził Megan przez zasłonkę z drewnianych kulek i przedstawił jej
właściciela restauracji pana George'a Samsona.
- Jaki tam znowu pan Samson - wtrącił George z przyjacielskim mrugnięciem. - Przyjaciele mówią
mi George. - A moi mówią mi Meg - uśmiechnęła się Megan, wycofując rękę ze zdumiewająco
silnego uścisku.
Nawet w ostrzejszym świetle żarówek w kuchni Megan nie była w stanie określić wieku George'a,
ale wydawał jej się bardzo stary. Na głowie zostało mu niewiele włosów, a i te były siwe. Ciało
miał chude i żylaste, odziane w koszulę i o kilka numerów za duże spodnie.
George zerknął na Michaela i podrapał się w porośnięty rzadką szczeciną policzek.
- Coś mi się zdaje, że przylazłeś tu poleniuchować, co?
Czy ci twoi fikuśni kucharze nie potrafią zrobić przyzwoitego jedzenia?
- Chciałem zrobić wrażenie na Megan i pokazać jej wyspiarską gościnność.
- No to przyszedłeś w dobre miejsce - zachichotał George. - Wszystko gra.
Wciąż chichocąc, przeprowadził ich przez kuchnię i drugie drzwi, w których Michael musiał się
schylić, by nie zawadzić głową. Z tyłu budynku duża weranda wisiała niepewnie nad czarną wodą
zatoki. Przy cienkiej balustradzie stał st6ł z czterema krzesłami.
George usunął dwa krzesła i połą koszuli wytarł stół.
Weranda chwiała się alarmująco nawet pod jego ciężarem, a jeszcze bardziej, gdy Michael i Megan
podeszli do stołu, by zająć miejsca. Megan poczuła nagle, że woda chlapnęła jej na nogi i z
przerażeniem stwierdziła, że morze jest tuż, tuż.
- Czy to bezpieczne? - spytała szeptem, gdy George oddalił się do kuchni. - Umiesz pływać?
- Jasne.
- No to jesteś bezpieczna - odpowiedział wesoło. - Przychodzę tu od dwóch lat i nigdy nie
słyszałem, żeby jakiś klient George'a posłużył rekinom za kolację.
- Rekinom? - Megan odsunęła się od balustrady. - Tu są rekiny?
- Głównie ryby-młoty, ale nie przejmuj się nimi. O tej porze na ogół nie polują.
- A co, mają zegarki? I stałe godziny śniadań, obiadów i kolacji?
Michael odchylił się na krześle i wyciągnął swoje długie nogi. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni
marynarki i wyciągnął cygaro.
- Czy masz coś przeciwko temu, żebym zapalił? Zazwyczaj Megan przeszkadzało palenie
czegokolwiek - papierosów, fajek, a szczególnie cygar. Ale jakoś tutaj,na zrujnowanej werandzie
wyspiarskiej knajpki, gdzie ocean obmywał jej stopy, a naprzeciwko siedział przystojny mężczyzna
we fraku ... - wydawało się całkiem na miejscu.
- Co się z tobą działo przez te wszystkie lata, Michael? - spytała.
- Starałem się przeżyć. A ty?
- Tak samo.
Spojrzał na jej dłonie.
- Ponieważ o mało nie zgwałciłem cię na parkingu, powinienem chyba zapytać, czy istnieje również
pan Thomas?
- Istniał. .. przez jakiś czas. - Okręciła na palcu szeroką złotą obrączkę. - Noszę ją z
przyzwyczajenia. I dlatego, że w wielu sytuacjach oszczędza mi niepotrzebnych pytań i wyjaśnień.
A co z tobą?
- Już dawno stwierdziłem, że nie nadaję się do małżeństwa. - Zapalił cygaro. Zmieszany zapach
tytoniu, rumu i liści laurowych przesycił powietrze i Megan stwierdziła, że tak właśnie pachnie
skóra i ubranie Michaela. - Masz dzieci?
Megan podniosła wzrok.
- Nie.
- Rozumiem, że kariera prawnicza pochłonęła cię całkowicie.
- Skąd wiesz, że jestem prawnikiem?
- Zgadłem -. roześmiał się. - Twój ojciec, dziadek i stryjowie byli prawnikami, nie mówiąc już o
braciach. Wciąż zajmują się polityką?
- Anthony jest w Kongresie, a Ryan chce kandydować do senatu.
Michael gwizdnął cicho ..
- Ojciec musi być bardzo dumny.
- Ojciec ... to ojciec. Po prostu założył, że moi bracia zdobędą to, co właśnie osiągają. Nigdy nie
miał najmniejszych wątpliwości na temat któregokolwiek z nas.
- Tak długo, jak długo trzymaliście się wyznaczonej drogi. To znaczy, pewnie nie. byłby
zadowolony, gdybyś postanowiła na przykład ... no, na przykład prowadzić kwiaciarnię.
- Chciał, żebyśmy odnieśli sukces. Nie ma w tym nic złego - powiedziała cicho.
- Ależ nic - przytaknął, ale ironia w jego głosie była wyraźna.
Zanim Megan zdążyła odpowiedzieć, w drzwiach pojawił się George, niosąc tacę zastawioną
szklankami i butelką wina. Postawił ją na stole i gestem prawdziwego kelnera wyciągnął korkociąg
z jednej z niezliczonych kieszeni, położył go na stole i zniknął w kuchni, zostawiając Michaelowi
otworzenie butelki.
Michael nalał wina do szklanek, podniósł swoją i zaproponował toast.
- Za nie dokończone sprawy.
- Nie dokończone?
- Pewnie o tym nie wiedziałaś, ale całymi miesiącami nie mogłem się zdobyć na odwagę, by
poprosić cię o spotkanie. Ty byłaś tą złotą dziewczyną. Nietykalną. Nieosiągalną. Zbyt słodką i
czystą, by mógł ją dotknąć ... ktoś taki jak ja. Poza tym miałaś dobrze ułożone w głowie. No L.
klasę. Dzięki temu odstawałaś od reszty, nawet gdy pociłaś się na sali gimnastycznej w
pogniecionych spodenkach, z włosami opadającymi na twarz. Przypominam sobie, że kiedyś
przegrałem spory ząJdad. Twierdziłem, że ty się nie pocisz.
- Byłam taka okropna? - skrzywiła się Megan.
- Na początku? Jeszcze gorsza. I spotykałaś się z takim wielkim blond skurczybykiem - kapitanem
drużyny futbolowej czy coś w tym rodzaju. Naprawdę zastanawiałem się, czy go nie udusić, jeśli
nie przejrzysz na oczy i nie zostawisz go w cholerę, zanim ja ... no, zanim skończy się szkoła. -
Przerwał i uśmiechnął się chytrze. - Pamiętasz takiego chłopaka, który nazywał się Skinner? Miał
nos, który sięgał mu aż do brody, i opinię, że inną część ciała ma równie długą?
Nazwisko wydawało się znajome, ale dźwięk głosu Michaela rozpraszał Megan tak dalece, że nie
potrafiła w pełni skupić się na treści jego słów.
- Zapłaciłem mu dwadzieścia doków, żeby przedstawił twojemu kapitanowi Biuściastą Betty.
Miałem nadzieję, że naturalne męskie potrzeby wezmą górę.
Megan otworzyła szeroko oczy. Przezwisko Biuściastej Betty dobrze odpowiadało rzeczywistości.
Jej nagłe zainteresowanie chłopakiem Megan było wodą na młyn szkolnych plotek przez długie
miesiące. Dopiero pojawienie się na prywatce Megan w towarzystwie Michaela Antonacciego
dostarczyło nowego tematu.•
- Ty naprawdę to zrobiłeś?! Zaaranżowałeś moje rozstanie z Billem Caulderem?!
- Chciałem sob!e oczyścić pole.
- Czy zawsze dostajesz to, czego chcesz? - spytała, zirytowana tymi manipulacjami, mimo że
zdarzyły się tak dawno temu.
- Przeważnie. - Jego białe zęby błysnęły w uśmiechu.
- Czemu się złościsz? Powinno ci pochlebiać, że zadałem sobie tyle trudu.
- Pochlebiać?! Przez ciebie nie miałam z kim pójść na bal maturalny. Przez ciebie nie miałam z kim
się umawiać, wysłuchiwałam tylko opowieści o tym, jak Bill i Betty świetnie się bawią na
niezliczonych prywatkach. Co się z tobą stało? Gdzieś ty zniknął? I czemu zostawiłeś szkołę tuż
przed maturą?
Michael spoważniał. Zaciągnął się cygarem, by zyskać chwilę na uporządkowanie myśli.
- Chodziło o sprawy rodzinne. Już od miesięcy odkładałem wtedy podjęcie pewnych decyzji. No i
po prostu nie mogłem już dłużej czekać.
- Przecież twoja rodzina na pewno by zrozumiała ...
- Wykształcenie nigdy nie było dla nich ważne. Nawet nie podziękowali księdzu Joemu za
załatwienie mi dobrej szkoły. Ale mogę cię uspokoić, że nie tylko skończyłem szkołę średnią, ale
również uniwersytet, ściślej wydział organizacji i zarządzania. Oczywiście, jeśli komukolwiek o
tym powiesz, zaprzeczę. Tacy liberalni kapitaliści jak ja nie chwalą się takimi rzeczami.
Megan uniosła brwi.
- Uspokoiłabym się jeszcze bardziej, gdybyś mi wyjaśnił, czemu przedstawiłeś się jako Michael
Vallaincourt, a nie Antonacci.
- Vallaincourt to nazwisko panieńskie mojej matki.
Wydawało mi się, że lepiej pasuje do mojego zajęcia i tych wysp niż nazwisko włoskie.
- Twoja matka była Francuzką?
- Tak, urodziła się i mieszkała w Paryżu. Ona i tata poznali się w czasie wojny, ale pobrali dopiero
w kilka lat później. Umarła, kiedy miałem sześć lat. No, nareszcie mamy jedzenie!
Zgasił cygaro. George kopnął drzwi i przesunął się przez nie, niosąc pod pachą stos złożonych
gazet, a w rękach dymiący garnek. Michael pomógł mu rozłożyć gazety na stole, ostrzegł Megan,
żeby przytrzymała szklanki, po czym skinął ręką na George'a.
George wysypał na gazety zawartość garnka - grube i soczyste nogi krabów. Jeden z pozostałych
klientów, zwerbowany do pomocy, podszedł z serwetkami, szczypcami i szpikulcami. Położył je na
stole, mamrocząc, że nikt mu nie płaci za podawanie do stołu. Doniósł jeszcze dwie miseczki z
sosami.
- Ten sos - ostrzegł ją Michael, stukając skorupą kraba w jedną z miseczek - jest tak ostry, że może
przepalić cię na wylot. Ten drugi nie jest o wiele łagodniejszy, ale jednak będziesz potem w stanie
pamiętać, jak się chodzi i jak się mówi. Mam nadzieję, że lubisz kraby?
Megan roześmiała się, przyglądając się Michaelowi,. który wetknął koniec serwetki za kołnierzyk
niezwykle kosztownej koszuli. Sprzeczności w jego charakterze i sposobie zachowania się budziły
zakłopotanie. Wyglądał, mówił i zachowywał się jak człowiek, który przywykł do wszelkich
luksusów, a przecież wiedziała, że wychowywał się w dwupokojowym mieszkanku nad sklepem
warzywnym. Szybkie samochody, jedwabne fraki ... - to pasowało do mężczyzny, który
przedstawiał się jako Michael Vallaincourt. A jednak siedział tu na rozwalającej się werandzie,
rozbijając skorupy krabów na gazecie i oblizując palce jak zwykły rybak. Nie odważyła się zerknąć
pod stół, ale przypuszczała, że zdjął buty.
Rozmawiało im się łatwo. Przywoływali wspomnienia i anegdotki, co chwila wybuchając
serdecznym śmiechem. George przyniósł następną butelkę wina. Choć Michael napełniał swój
kieliszek równie często jak kieliszek Megan, czuł się bardziej oszołomiony. Tak działała na niego
jej delikatna uroda. Przyglądał się jej, gdy mówiła, przenosząc spojrzenie z warg na niezwykłe
zielone oczy.
Z wysiłkiem powstrzymywał się, by nie sięgnąć przez stół i nie odgarnąć z jej twarzy złotego
kosmyka. Jesz«ze chętniej machnąłby ręką na wszystkie konwenanse i wyciągnął szpilki, kt6re
przytrzymywały włosy. Wyobrażał sobie, jak wyglądałyby opadające na ramiona złote fale.
Delikatne światło podkreślało zmysłowe kształty ciała Megan, przyciągając jego wzrok, jakby
wyzywając, żeby znalazł coś niedoskonałego. Ale wszystko było doskonałe. Jej piersi były wysokie
i jędrne, a ich kształt i prześwieca¬jące ciemniejsze punkty zdradzały, że ni,e nosiła stanika. Szyja
wyginała się wdzięcznym łukiem, talia była szczu¬pła, a nogi wydawały się nie mieć końca.
Nie miała makijażu, co było przyjemną odmianą po kobietach, z jakimi zwykle miał do czynienia ...
- Hej? Jesteś tu jeszcze?
Michael zmprugał, nagle przywołany do rzeczywistości.
- Przepraszam. Zamyśliłem się.
- Tak, to dziwne ... tak siedzieć razem po tylu latach.
Pokręcił głową.
- Mnie się to wydaje najbardziej naturalną rzeczą pod słońcem. Zupełnie się nie zmieniłaś - tak
samo wyglądasz, tak samo się śmiejesz, tak samo przechylasz na bok głowę, gdy sądzisz, że ktoś
cię oszukuje.
Megan wyprostowała się nagle.
_ Wiesz, ty też nie jesteś ani gruby, ani łysy. Ale zanim zaczniesz pękać z dumy... na skroniach to
rzeczywiście siwe włosy?
_ Może podejdziemy do lampy, żebyś mogła mi się przyjrzeć? A jak tam u ciebie?
- U mnie nie znajdziesz siwych włosów!
_ Nigdzie? Takiemu wyzwaniu zdrowy mężczyzna nie potrafi się oprzeć. Mogę przynieść sobie
najpierw okulary?
Megan zarumieniła się.
- Nie o to mi chodziło. Nosisz okulary?
_ Nie - roześmiał się. - Ale w niektórych sytuacjach krótkowidz ma przewagę.
Megan wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym podniosła w g6rę ręce gestem rezygnacji.
_ No i znowu to samo, czuję to. Powiedz - czy ja się rumienię?
- Tak, i bardzo ci z tym do twarzy.
_ Nie rumieniłam się od ... - Przeniosła wzrok na zatokę. - Nie rumieniłam się od tego dnia, gdy
odebrałam telefon i usłyszałam twój głos, zapraszający mnie na prywatkę. Całymi dniami mam do
czynienia z prawnikami i klientami, i nigdy nie czuję się zdenerwowana, zakłopotana, zawstydzona,
wytrącona z równowagi. Nigdy nie czuję się tak ... bezbronna. - Spojrzała znów na Michaela, kt6ry
nie spuszczał z niej wzroku. - Więc dlaczego jest inaczej, gdy jestem z tobą? Tak czułam się
piętnaście lat temu i, do cholery jasnej, tak czuję się teraz.
_ Nie wiem dlaczego, Meg - powiedział łagodnie. - Może dlatego, że nigdy nie mogliśmy skończyć
tego, co zaczęliśmy.
To samo uczucie, które tak niespodziewanie odebrało jej siły na parkingu, opanowało ją teraz,
utrudniając oddychanie i wywołując drżenie.
- A może dlatego, że symbolizowałeś to wszystko, czego nie mogłam mieć - szepnęła. - Byłeś
przysłowiowym złym chłopakiem. Nie bałeś się mówić ludziom, żeby sobie poszli do diabła. Nie
robiłeś niczego, na co nie miałeś ochoty. Należałeś tylko do siebie, odpowiadałeś tylko przed sobą.
I chyba to, że życie cię nie zmieniło, jest. .. intrygujące. Nie roztyłeś się, nie łysiejesz, nie
zadowalasz się gra¬niem w piłkę z tuzinem dzieci w niedzielne popołudnie.
- Tuzinem dzieci?
- Nieważne - powiedziała. - Chodzi o to, że choć dołączyłeś do tak zwanej klasy posiadającej,
dysponujesz pieniędzmi i wpływami - to jednak się nie zmieniłeś. I nawet wciąż masz harleya.
- Trzyma mnie przy ziemi.
- Jesteśniebezpieczny, Michael. Niebezpieczny i onieśmielający dla kogoś, kto ma całe życie
zaplanowane.
Pochylił głowę, by zerknąć pod stół. - Nie widzę żadnych kajdanów.
- Ale tam są. Zawsze były. A czasami wpijały mi się. w ciało tak boleśnie, że ledwo mogłam
oddychać.
Michael skrzyżował nonszalancko ramiona, ale w jego spojrzeniu nie było nic lekceważącego.
Przyglądał jej się w milczeniu. Megan pragnęła, by przestał jej się przyglądać, by zapomniał o jej
niepowodzeniach i tęsknotach ... ale wiedziała, że tak się nie stanie.
- A twój mąż? Czy on ci nie pom6gł się wyzwolić?
- Mój mąż? Ożenił się ze mną tylko po to, żeby dostać się do rodzinnej kancelarii prawniczej.
Znalazł sobie kochankę w tydzień po naszym powrocie z podróży poślubnej.
- Idiota - skomentował Michael. .
- Ja też byłam idiotką. Ale tylko ten jeden jedyny raz. Nigdy więcej.
Michael dostrzegł, że zmieszanie Megan zmienia się w gniew. Wewnętrzny głos ostrzegał go, żeby
postępował ostrożnie i powoli. Została już raz boleśnie zraniona i było jasne, że nie chce, aby
zdarzyło się to znowu ..
Ucieszył się, że nie darzy uczuciem byłego męża. Może nigdy nie darzyła. Było to intrygujące:
Megan Worth, symbol męskich marzeń o pięknie i namiętności, nigdy tej namiętności nie
doświadczyła. A przecież, jak odkrył, wystarczyło ją pocałować, by obudzić jej pragnienia.
Czego trzeba - zastanawiał się - żeby rozpalić tę iskrę w wysoki płomień? Jaka będzie jej
namiętność i jak mocno zachwieje jego spokojem ducha?
ROZDZIAŁ 4
- Już jest prawie północ - szepnęła Megan. - Myślę, że powinniśmy wracać.
Michael wziął się w garść.
- Obawiam się, że masz rację. Jeśli nie pojawię się na czas, Gino znów złoży mi wymówienie.
- Znów? A już to robił?
- Przynajmniej raz na tydzień - pokiwał głową Michael. - Pamiętasz, mówiłem ci, że są ludzie,
którzy po przyjeździe chcą tutaj zostać na zawsze? Gino na pewno do nich nie należy. Tęskni za
śniegiem i samobójczymi wyścigami z nowojorskimi taksówkarzami.
- Od dawna się przyjaźnicie?
Chwila wahania była niemal niezauważalna.
- Od dawna.
Megan zsunęła pasek torebki z oparcia krzesła i wstała.
Bez zdziwienia przyjęła fakt, że Michael stanął tak blisko, e ich ciała niemal się stykały.
- Czy ty i twoja kuzynka macie jakieś plany?
- Najbardziej skomplikowany plan w wykonaniu Shari zakłada, że kiedyś trzeba się obudzić -
powiedziała z uśmiechem.
- Świetnie. Więc nie będzie jej przeszkadzać, jeśli jutro wieczór znów porwę cię na kolację.
- No ... nie wiem. Zależy, jak się będzie czuła.
- Mógłbym wsypać środek nasenny do jej popołudniowego drinka.
Megan roześmiała się.
- Nie mogę nic obiecywać, Michael. Zobaczymy, jak potoczy się jutrzejszy dzień.
- W porządku - powiedział i wziął ją pod rękę. Przeszli przez pełną pary kuchnię i zatrzymali się
przed kontuarem. George przyglądał się Megan, gdy chwaliła kolację, jakby sprawdzając, czy jej
zachwyt jest szczery. Stwierdził widocznie, że Megan nie udaje, bo rozpromienił się i zaprosił, by
wpadła kiedyś na steki z rekina.
Michael wyciągnął portfel, a z niego zwitek banknotów.
Megan zwróciła uwagę na fakt, że banknoty były studolarowe i musiało ich być co najmniej
dziesięć. Błyskawicznie zniknęły w jednej z ogromnych kieszeni George'a.
- Dzięki, George - powiedział Michael. - Sos mógł być nieco ostrzejszy, ale ogólnie nie było źle.
- Nie było źle - parsknął George. - Następnym razem, człowieku, podam ci ten, który robię dla
siebie. Zobaczymy, czy uda'ci się go przeijmąć nie płacząc.
Śmiech George'a towarzyszył im, gdy przechodzili przez restaurację.
Megan była wciąż pod wrażeniem ilości pieniędzy, jakie przeszły z ręki do ręki. Dlatego nie od razu
poczuła nagłe napięcie Michaela. Palce mężczyzny wbiły się w jej ramię. Obok ferrari Michaela
parkował teraz czarny mercedes.
- Dobry wieczór, panie Vallaincourt - odezwał się głos w ciemnościach. - Recepcjonistka w pana
hotelu była tak miła, że powiedziała nam, gdzie pan jest.
Było ich trzech. Mężczyźni w ciemnych garniturach znajdowali się od siebie w pewnej odległości,
tak jakby rozmyślnie zajęli dogodne pozycje, aby kontrolować sytuację. Najbliższy, ten, który
mówił, wysunął się naprzód. Żwir pod jego nogami leciutko zachrzęścił. Zatrzymał się w plamie
§.viatła, padającej przez drzwi, i Megan rozpoznała człowieka z kasyna.
- Pan Samosa chciałby się z panem spotkać.
- Czy to nie może zaczekać do rana? - spytał Michael lodowatym tonem.
Mężczyzna wzruszył ramionami i rozsunął poły marynarki, ukazując pistolet przypięty do paska.
- Pan Samosa postanowił wracać do Wenezueli jeszcze dziś w nocy i chciałby przed odlotem
porozmawiać z panem.
Zimne spojrzenie Michaela przesunęło się po wszystkich trzech mężczyznach. Jego ciało było
spięte, a dłoń zaciskała się na ramieniu Megan. Dziewczyna domyśliła się, że znał tych ludzi, nie
lubił ich, nie ufał im i nie podobał mu się pomysł towarzyszenia im gdziekolwiek w środku nocy.
- Chyba mogę mu poświęcić dziesięć minut. Nie macie nic przeciwko temu, żeby ta pani wróciła do
hotelu?
Obcy spojrzał na Megan bez zainteresowania i znowu wzruszył ramionami.
- Powiedzcie sobie dobranoc. Ach, i. .. - Wyciągnął rękę, gdy Michael ruszył, by przejść koło niego,
i oparł
dłoń na jego szerokim torsie. Uśmiechając się, wsunął dłoń pod marynarkę i wyjął niewielki,
groźnie wyglądający pistolet. - Zatrzymamy to dla pana. Zwrócimy później.
Mięśnie policzków Michaela napięły się, gdy mocno zacisnął zęby. Minę miał ponurą. Skierował
Megan do Ferrari.
- Michael, co to za ludzie? Czego od ciebie chcą? Dlaczego miałeś przy sobie broń? - Przy ostatnim
pytaniu uświadomiła sobie, że miał broń przez cały czas.
- Umiesz prowadzić samochód bez automatycznej skrzyni biegów?
- Tak, ale ...
- To dobrze. Jedź z powrotem do hotelu. Chyba trafisz?
Skręć w lewo na głównej szosie i jedź aż do Freeport. Tam już nie powinnaś mieć problemów.
Każdy pokaże ci drogę do hotelu.
- Michael .. Nie mogę prowadzić twojego samochodu!
- Nie masz wyboru - powiedział wprost. - Nie martw się, dasz sobie radę.
- Michael, kim są ci ludzie? Dokąd cię zabierają? Czy powinnam zadzwonić na policję?
Odetchnął głęboko, pragnąc się uspokoić, ale wyglądał, jakby chciał nią dobrze potrząsnąć.
- Nie. Nie chcę, żebyś dzwoniła na policję. Nie chcę, żebyś robiła cokolwiek. Po prostu wsiądź do
samochodu i wróć do hotelu. Znam tych ludzi. Pracują dla faceta, z którym prowadzę interesy, a
który sypia w dzień, a pracuje w nocy. Wszystko jest w porządku. Ci trzej - machnął ręką do tyłu -
są dobrze opłacani, żeby wyglądali i zachowywali się jak tępaki.
- Ale Michael ...
Pocałował ją szybko i mocno, i otworzył drzwiczki samochodu.
- Michael!
- Wsiadaj. Wracaj do hotelu, idź prosto do domku i dobrze się wyśpij. Przyjdę rano i zjemy razem
śniadanie.
Megan spojrzała przez ramię Michaela. Trzej mężczyźni stali teraz przy mercedesie. Ten, który z
nimi rozmawiał, zabawiał się oglądaniem pistoletu Michaela. Musiał wyczuć jej wzrok, bo spojrzał
i wyszczerzył zęby w uśmiechu, a nieprzyjemny wyraz jego twarzy spowodował, że Megan cała
zadrżała. Michael wyczuł jej reakcję i jeszcze bardziej spochmurniał.
- Jutro wszystko wyjaśnię - obiecał i pomógł jej wsiąść do samochodu. Zapiął pas, wsunął kluczyk
do stacyjki i nacisnął kilka przycisków, zapalając światła.
- Czy ... czy nie powinnam przynajmniej odnaleźć Gi¬na i powiedzieć mu, co się stało?
Michael przyglądał się przez chwilę jej twarzy, po czym pochylił się, by jeszcze raz ją pocałować.
- Zrób dokładnie to, co ci powiedziałem - zamruczał tuż przy jej ustach. - Wróć do domku, zamknij
drzwi• i zostań tam aż do rana.
Megan zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła jego twarz do swojej, w pocałunku przekazując
cały swój niepokój i desperację. Gdy Michael wyprostował się w końcu, w jego szaroniebieskich
oczach dostrzegła obietnicę, potwierdzoną szeptem, ledwo dosłyszalnym poprzez warkot silnika.
- Jutro.
- Michael, proszę ...
- Jedź już. Chcę zobaczyć, jak odjeżdżasz.
Megan oparła dłoń na dźwigni skrzyni biegów, lewą stopą znalazła sprzęgło i wrzuciła wsteczny
bieg.
- Nie bój się go - powiedział Michael. - Traktuj jak kochanka - delikatnie, lecz zdecydowanie. Dasz
sobie radę.
Wrzucając pierwszy bieg dodała za dużo gazu, ale wkrótce zaczęła wyczuwać, jak prowadzić.
Znalazła się na głównej drodze. Michael mignął jej jeszcze przez chwilę w lusterku wstecznym.
Stał tam, gdzie go zostawiła, z rękami w kieszeniach, oświetlony lekko tylnymi, czerwonymi
światłami ferrari.
ROZDZIAŁ 5
Megan była bliska paniki, gdy w końcu zaparkowała przed hotelem. W głowie kłębiło się jej kilka
różnych scenariuszy wydarzeń. Przez całą drogę biła się z myślami, czy nie powinna natychmiast
powiadomić policji o tym, co się stało.
Uzbrojeni mężczyźni zabrali z sobą Michaela. Usiłował uspokoić ją. Mówił, że człowiek, z którym
prowadzi inte¬resy ma, co prawda, nieco dziwne obyczaje, ale że nic się za tym nie kryje. Megan
nie dała się zwieść pozorom. Wyczuwała w Michaelu napięcie i mroczny, niebezpieczny gniew.
Taki gniew zbyt często widywała wypisany na twarzach ludzi, z którymi spotykała się na sali
sądowej, by go zlekceważyć.
Kim był Samosa i czemu nalegał na tak późne spotkanie? Przebiegła myślą fragmenty rozmowy,
które dotarły do jej uszu w kasynie, i przypomniała sobie, że Michael był wściekły o jakąś
rozbieżność w wysokości prowizji - ale prowizji od czego? Co Samosa sprzedawał, kto był
kupcem? Obie strony sugerowały, że ostateczne decyzje mogą zapaść dopiero po porozumieniu się
z klientami. Czy zatem byli tylko pośrednikami, a klientem Michaela był Vincent Giancarlo?
Czy podejrzenia Homsby' ego miały zatem jakąś podstawę, czy po prostu puszczam wodze
fantazji? - zastanawiała się Megan.
Niestety nie trzeba było mieć specjalnie bujnej wyobraźni, by zrozumieć, że w kasynie można z
łatwością przeprowadzić operację prania brudnych pieniędzy. Przez kasyno przechodziły
codzien'nie tysiące dolarów, miliony w . ciągu roku. Pieniądze z dowolnego źródła mogły tu wejść
jednymi drzwiap1i, a wyjść drugimi, czyściutkie i nie dające się wyśledzić.
I jeszcze jedno niewygodne pytanie: kim jest George Samson i dlaczego Michael dał mu taką
sumę?
Megan ocknęła się i zdała sobie sprawę, że wciąż siedzi w zaparkowanym samochodzie. Zegar na
tablicy kontrolnej wskazywał piętnaście minut po północy - czyli kwadrans po terminie, w którym
Gino Romani spodziewał się powrotu Michaela.
Co powinna zrobić?
Mimo nalegań Michaela, by zamknęła się w domku i poszła spać, Megan wiedziała, że nie może go
posłuchać. I choć było to sprzeczne z jej zasadami, zdawała sobie również sprawę, że nie może
zawiadomić policji. Wszystko jedno, w co Michael jest wplątany, miejscowi policjanci nie będą w
stanie mu pomóc. Poza tym wątpliwe, aby był zadowolony z ich mieszania się w swoje sprawy.
Miała wjęc tylko jedno wyjście.
Megan pospieszyła przez parking do holu hotelowego. Minęła recepcję i wzdłuż rzędu
marmurowych kolumn dotarła do drzwi kasyna. Podeszła do pierwszego mężc?yzny, na którego
piersi zauważyła plakietkę członka ochrony, i zapytała o Gina Romaniego.
- Pan Romani? O północy skończył służbę. Może ja byłbyrń w stanie pomóc?
- Skończył służbę? - Nie spodziewała się tego. Zamrugała bezradnie.
- Tak, proszę pani. A nawet wyszedł dziś nieco wcześniej. Ale będzie go pani mogła tu znaleźć jutro
w południe. A jeśli pani sprawa nie może czekać ...
Nie słyszała już dalszych słów ochroniarza. Odwróciła się i pobiegła na powrót przez hol,
rozpychając gromadę podchmielonych mężczyzn, zdążających do kasyna. Klnąc pod nosem
wypadła na dwór. Nad basenem siedziało kilka zakochanych par, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi.
Klucz do domku oczywiście zapodział się gdzieś na dnie torebki. Klnąc mało wytwornie, znalazła
go w końcu i otworzyła drzwi. Stanęła na progu zaskoczona niespodziewanym widokiem.
Shań sie,działa na kanapie. Miała umyte włosy i świeży makijaż. Ubrana była w należące do Megan
jedwabne kimono, ułożone tak, by ukazywało znacznie więcej niż było to zamierzone przez krawca.
- Megan, wróciłaś! Czy kolacja była dobra? Gino opowiadał mi o restauracji George'a i stwierdził,
że koniecznie musimy tam pójść. Może w czwórkę. - Shań rozpromieni¬ła się i zatrzepotała
rzęsami.
Osłupiała Megan przenosiła wzrok z rozluźnionej, ożywionej Shari na Gina Romaniego, który
zajmował przeciwległy koniec kanapy.
- Mam nadzieję, że nie ma mi pani za złe - wyjąkał Gino, podnosząc się gwałtownie. - Zaszedłem tu
wcześniej, by zobaczyć, czy z Sha... z panią Stevenson jest wszystko w porządku, no i zaczęliśmy
rozmawiać, i. ..
- ... i zaprosiłam go, żeby, wpadł na drinka, gdy skończy pracę. Nie miej takiej zgorszonej miny,
Megan. Cały czas dzieliła nas szerokość stolika.
- Jak się cieszę, że pan tu jest - Megan odzyskała głos.
- Szukałam pana w kasynie, ale powiedziano mi, że będzie pan tam dopiero jutro.
- Szukała mnie pani?
- Tak, ja ... - zawahała się, rzucając spojrzenie na Shari.
- Czy możemy porozmawiać chwilę w cztery oczy? To ważne.
Gino wyczuł niepokój w jej głosie. Złapał marynarkę, kiwnął głową siedzącej z otwartymi ustami
Shari i wyszedł za Megan na oświetloną księżycem ścieżkę.
- Uważam, że powinien pan wiedzieć ... - Megan odwróciła się i stanęła po paru zaledwie krokach. -
Sądzę, że coś złego przytrafIło się Michaelowi. Wychodziliśmy od George' a, kiedy zatrzymali nas
jacyś uzbrojeni mężczyźni. Michael też miał broń, ale odebrali mu ją i ...
- Zaraz, zaraz! - przerwał Gino. - Proszę to powtórzyć, tylko wolniej. Trzech uzbrojonych facetów
zaatakowało Michaela?
- Właściwie nie zaatakow3ło. Czekali na nas, aż wyjdziemy z restauracji. Widziałam tylko jeden
pistolet, ale wiem, że wszyscy trzej byli uzbrojeni. Wyglądali na uzbrojonych, jeśli pan wie, o co mi
chodzi.
- Wiem. Więc wychodziliście od George' a i zatrzymali was na parkingu?
Czy ten facet był głuchy, czy tępy?
- Tak, czekali na nas na parkingu. Chyba jednego z nich widziałam przedtem wieczorem w kasynie.
Był z takim niskim Latynosem, z którym pan i Michael rozmawialiście .. Nazywa się bodajże
Samosa.
- Samosa? - Gino zastygł na moment, po czym zaklął pod nosem. - Co zrobił Michael?
- Słucham?
Gino przeformułował pytanie.
-. Czy poszedł z nimi z własnej woli, czy najpierw rozwalił im nosy?
- To wcale nie jest zabawne, proszę pana. Byłam tak zdenerwowana, że ledwo udało mi się
utrzymać ferrari na szosie!
- Pozwolił pani prowadzić ferrari? - Gino otworzył w zdumieniu szeroko oczy.
- Nie mieliśmy wyboru - stwierdziła zimno. - l co to za różnica, czy prowadziłam, czy nie? Czy nie
powinien się pan raczej martwić o to, co stało się z Michaelem, a nie
o ten cholerny samochód?
Gino z namysłem podrapał się po brodzie.
- Proszę pani... Gdyby Mikey nie znał tych facetów, albo nie miał ochoty z nimi pójść, to by ich
rozwalił w drobny mak i byłby tu teraz z panią.
- Ależ oni byli uzbrojeni!
- Wszyscy na wyspach są uzbrojeni. Obawiać się trzeba tych, którzy nie noszą broni. Znam
Samosę. Jest wart kilka dolców, więc wydaje mu się, że zawsze i wszędzie potrzebuje goryli. Płaci
im, żeby wyglądali groźnie i mówili przez zęby.
- To samo powiedział Michael - stwierdziła powoli Megan.
- No widzi pani? Nie ma sprawy - roześmiał się. Wyglądał teraz jak duży, przyjazny, pluszowy
niedźwiadek. ¬Co Michael powiedział, żeby pani zrobiła? Dokładnie?
- Powiedział ... kazał mi wrócić do hotelu.
- l?
- I ... wyspać się. Obiecał wyjaśnić wszystko rano.
- Nie mówił, żeby mnie pani szukała?
- Nie. Zaproponowałam mu to, ale on ...
- Powiedział, żeby wróciła pani do pokoju i niczym się nie przejmowała.
- Tak, ale ...
- Więc uważam, że właśnie tak powinna pani postąpić. Jeśli mówił, że rano wszystko wytłumaczy,
to na pewno to zrobi.
Megan nie czuła się przekonana. Kręciła w palcach cienki pasek torebki.
- Proszę pani - powiedział łagodnie Gino. - Mikey jest dużym chłopcem. Sam daje sobie radę. Nie
po raz pierwszy jego plany na wieczór trafia szlag. Taka jest specyfika tej pracy. ,,Privateer's" nie
jest jedynym kasynem na wyspie, a niektórzy z tych facetów pracują w dziwnych porach. Jedzą
śniadanie po południu, obiad o czwartej nad ranem, a interesy załatwiają cały czas. Samosa kręci się
tu od paru dni, działając wszystkim na nerwy, a Michaelowi szczególnie. - Położył uspokajająco
rękę na ramieniu Megąn. ¬Niech się pani nie martwi. Jeśli umówił sięz panią na rano, to na pewno
tu będzie. A ja, wygląda na to, powinienem wrócić do kasyna i popracować w nadgodzinach. Czy
przeprosi pani w moim imieniu panią Stevenson?
Megan kiwnęła głową, zbyt oszołomiona i rozgniewana, by mówić.
Kilka minut później, gdy wróciła do domku, Shari wciąż siedziała na kanapie, ułożywszy kimono
tak, by ukazywało jej zgrabne nogi.
- Och ... - W jej głosie brzmiało rozczarowanie. - Nie wrócił z tobą?
- Musiał pójść do kasyna, ale przesyła przeprosiny.
- Do diabła! Czy on nie jest fantastyczny? Co za wspaniały kawał ciała. Takie ramiona ... i mięśnie!
Megan opadła na kanapę w miejscu opuszczonym przez Gina.
- Rozumiem, że czujesz się lepiej?
- Zawsze mówiłam, że właściwy mężczyzna jest najlepszym lekarstwem na wszystkie bolączki.
Megan odchyliła głowę na oparcie, ale kok przeszkadzał jej usiąść wygodnie. Wyciągnęła więc z
włosow klamrę i szpilki, a złote fale rozsypały się na ramiona, opadając do połowy pleców.
- Czy coś zepsuło twoją randkę z Michaelem? - zgadła Shari.
- To nie była randka. Spotkaliśmy się przypadkiem w restauracji. Zaproponował, żebyśmy poszli
coś zjeść. - Gdzie indziej niż w restauracji? Bardzo oryginalnie.
- Miał coś do załatwienia.
- U George'a?
- Tak, u George'a - powtórzyła Megan cicho. Pomyślała o zwitku kilkuset dolarów. Czy coś
przegapiła w czasie obiadu? Jakąś wymianę zdań? Nie. Przez cały czas Michael był z nią.
Zauważyłaby, gdyby jakaś paczuszka przewędrowała z jednej kieszeni do drugiej.
- Jak na kogoś, kto nie lubi towarzystwa, całkiem sporo się kręcisz - zauważyła Shariironicznie. - A
może Gino to też dawny kumpel ze szkoły? !
- Co? - Megan przetarła oczy zmęczonym gestem. - Ach, nie. Michael przedstawił nas sobie
wcześniej. Musiałam z kimś porozmawiać i był pierwszą osobą, która mi przyszła do głowy.
- Aja to co niby jestem - gotowana kapusta?
- Chodziło mi o kogoś związanego z hotelem. Przepraszam, że przerwałam wasze tete-a-tete.
Shari miała zamiar obruić się, ale dała spokój, widząc, że Megan jest naprawdę zdenerwowana.
- Co dwie głowy to nie jedna, wiesz o tym? Może nie zostanę nigdy prokuratorem generalnym, ale
coś wiem o rozwiązywaniu zagadek i rozplątywaniu wątków. A ponieważ mój mózg pracuje na
ogół zupełnie inaczej niż twój, to może uda mi się pomóc ci.
Megan w zamyśleniu przygryzła wargę. Zdawała sobie sprawę, że kiedyś będzie musiała
opowiedzieć kuzynce całą historię, ale chyba na razie wystarczy wyjaśnić wydarzenia dzisiejszego
wieczoru.
- No dobrze, Shari... a może raczej Constance?
Wyobrai sobie, że twoi bohaterowie jedzą miłą kolację w restauracji nad brzegiem morza ...
Opowiedziała Shari o jedzeniu, o lekkiej rozmowie, o wspólnych wspomnieniach. Reakcja Shari na
wzmiankę o studolarówkach była taka sama jak Megan - zdumienie. Ale wnioski, jakie wyciągnęła
z obecności trzech uzbrojonych mężczyzn na parkingu, były zbliżone do rozumowania Gina.
- Musiał ich znać, skoro zdecydował się z nimi pójść.
- Mieli broń! Czy rzeczywiście zmuszanie ludzi bronią do robienia czegoś, na co nie mają ochoty,
jest zwyczajnym sposobem postępowania? Nie mówiąc już o tym, że jest sprzeczne z prawem?
- Odezwał się w tobie prawnik, moja droga. Nie bez znaczenia jest fakt, że mieszkasz w eleganckiej
części Manhattanu, gdzie pistolet jest przedmiotem co najmniej w złym guście. A wracając do
Michaela, to gdyby rzeczywiście chodziło o coś paskudnego i kryminalnego, czy ci bandyci - to
twoje określenie - pozwoliliby ci wrócić tutaj? Dwaj zakładnicy są lepsi niż jeden, a jeśli nie chcieli
cię mieć w charakterze zakładniczki, to na pewno tym bardziej nie chcieliby cię w charakterze
naocznego świadka. Najwyrainiej nie obchodziłaś ich, więc uważam, że po prostu pragnęli uniknąć
dodatkowej pary uszu i oczu przy omawianiu jakiejś sprawy. Czy mówię rozsądnie?
Megan potarła skronie. W gruncie rzeczy rozumowanie Shari było poprawne. Jeśli ci ludzie mieli
zamiar zrobić Michaelowi krzywdę, to na pewno nie pozwoliliby jej tak po prostu odjechać. No
cóż, może rzeczywiście chodziło o interesy.
- Czujesz się rozczarowana?
- Nie czuję się rozczarowana - zaprzecżyła Megan ponuro.
- Czy spotkasz się z nim rano?
- Chyba będę musiała. Mam jego kluczyki od samochodu.
- A czy zjesz z nim jutro wieczorem kolację, jeśli cię zaprosi?
Megan gwałtownie podniosła głowę.
- To wykluczone!
- Nawet jeśli jego wyjaśnienia będą prozaiczne i wiarogodne?
- Nawet jeśli nie będę mogła oddychać z przejęcia.
- Gdybym przez jakiegoś faceta nie mogła oddychać, nie skreślałabym go tak szybko. Nawiasem
mówiąc - Shari zerknęła na kieliszek wina, który Gino zostawił na stoliku - Gino powiedział mi, że
jutro w wielkiej sali balowej odbędzie się uroczyste przyjęcie, i spytał ... no, chciał wiedzieć, czy
tam będę. Ma grać zespół rockandrollowy, a wiesz, że ja to lubię mniej więcej tak samo, jak
suszone śliwki, ale jeśli masz zamiar być taka ponura ...
- Nie jestem ponura. Jestem zdenerwowana, mimo twoich uspokajających wniosków. A jeśli chodzi
o Gina, to nie jestem twoją przyzw.oitką. Możesz robić, co chcesz i z kim chcesz. .
- Mhm. Rozpoznaję ten ton głosu. Tak przemawIasz do przysięgłych, gdy żądasz kary śmierci.
- Nie masz pojęcia, jak przemawiam, gdy żądam kary śmierci - odparła Megan podnie~ionym.
głosem. - I nie próbuję cię do niczego namawiać. Jestem zmęczona. Przez ostatnią godzinę
przeżyłam piekło, więc przykro mi, jeśli jestem nieprzyjemna.
Shari obserwowała, jak twarz jej kuzynki znów przybiera wyraz zatroskania.
- Nic mu nie będzie, Meg. Zobaczysz go rano, a on. ci wszystko wytłumaczy, jak obiecał.
Oczywiście mam nadzieję, że p6iniej ty wyjaśnisz wszystko mnie. Coś mi się wydaje, że to świetny
prolog do romantycznej powidci grozy.
- Niech to zostanie w twoich snach, Constance - zagroziła jej Megan.
- No, niestety, tylko tam spotykam moich najbardziej uwodzicielskich bohaterów. A przynajmniej
tak było dotychczas. Moim zdaniem, obecna sytuacja może rozwinąć się na kilka interesujących
sposobów. Naprawdę bardzo interesujących.
ROZDZIAŁ 6
Przez całą noc Megan przewracała się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Gdy świtało, zapadła w
niespokojną drzemkę, ale obudziła się dwie godziny później zmęczona, z bolącą głową i całkowicie
roztrzęsiona. Budzik wskazywał kwadrans po ósmej.
Nie chciała już dłużej pozostawać w łóżku. Wstała i naciągnęła cienki szlafroczek. Otworzyła
drzwi, wpuszczając do pokoju mocne już słońce.
Taras rozciągał się na szerokość domku i zamknięty był półkolem karłowatych palm. Dalej
znajdowała się szeroka plaża, częściowo ocieniona wysokimi palmami. Odsłonięte miejsca na
piasku zachęcały do opalania. Kilka osób pływało i nurkowało w kryształowo czystej zatoce.
Rozciągające się aż po horyzont wody dceanu były lodowate.
Megan oparła się o futrynę i nie wiadomo który raz zastanawiała się, co tu właściwie robi i I
dlaczego dała się namówić Homsby' emu na tę eskapadę. Dlaczego to akurat ona ma ujawniać
nazwisko Michaela Departamentowi Sprawiedliwości? I gdzie on jest? Co się stało ostatniej nocy?
Dokąd go zabrano? W co jest zamieszany i jak głęboko w tym tkwi? .
Ruch na plaży przyciągnął uwagę Megan. Mały chłopiec płakał, bo przewrócił się i uderzył w
palec. Co więcej, wypadły mu gazety. Mężczyzna w szortach i podkoszulku pomógł chłopcu wstać,
otrzepał piasek z brązowych nóg i delikatnie masował bolący palec, aż szloch chłopca ustąpił
szerokiemu uśmiechowi. Mężczyzna i chłopiec razem pozbierali rozsypane gazety. Jeszcze krótka
wymiana zdań i srebrna moneta zniknęła w kieszonce szortów chłopca, a mężczyzna wetknął sobie
gazetę pod pachę i ruszył przez drzewa palmowe w kierunku patio Megan.
To był Michael. Żywy i zdrowy, wyglądający, jakby sfrunął z kart pisma dla kulturystów.
Włosy miał wciąż wilgotne od porMIlego prysznica, sczesane z czoła do tyłu. Podkoszulek był tak
czerwony, jak jego ferrari, i podkreślał głęboką opaleniznę ramion. Megan złapała się na tym, że
przygląda się Michaelowi z zapartym tchem.
- Dzień dobry - zawołał. Zdjął ciemne okulary i rzucił okiem na niebo. - Wygląda na to, że
będziemy mieli jesz¬cze jeden piekielny dzień w raju.
- Dzień dobry - odpowiedziała spokojnie Megan. ¬Sądzę, że przyszedłeś po kluczyki od
samochodu?
Zawahał się na chwilę, po czym się uśmiechnął.
- Właściwie nie. Ale o ile dobrze pamiętam, umówiliśmy się na wspólne śniadanie. Masz tu gazetę,
a kaWa! będzie za moment.
Nie wyciągnęła ręki, żeby odebrać od niego gazetę, i nie odpowiedziała uśmiechem na jego
uśmiech. Jednakże jej wyraźny chłód nie zmieszał Michaela, wręcz przeciwnie, wywołał jeszcze
szerszy uśmiech. Oczy mu błyszczały, gdy przesuwał wzrokiem po kształtach jej ciała, dobrze
widocznych pod rozwiewanym przez wiatr szlafroczkiem. Rozpuszczone włosy spływały jej na
ramiona dokładnie tak, jak Michael to sobie wyobrażał poprzedniego wieczoru, i niewątpliwie
pobudzały jego zmysły.
- Wiem, że to mało oryginalne - powiedział rozmarzonym tonem - ale czy wiesz, że jak się złościsz,
jesteś jeszcze piękniejsza?
- Nie złoszczę się. Dlaczego miałabym się złościć?
- Ach ... mogę tylko zgadywać, ale ... powiedzmy, że jesteś nieco rozdrażniona tym, co stało się
wczoraj w nocy. - Według ciebie i wszystkich pozostałych, nic się nie stało. I nie byłam
rozdrażniona. Byłam cholernie zaniepokojona.
- Nie powinnaś. Mówiłem ci, że nie ma się czym przejmować. To było tylko spotkanie w
interesach, rzeczywiście zorganizowane w dość niecodzienny sposób, ale w mojej branży ma się do
czynienia z dość niezwykłymi osobnikami.
- Ajaka właściwie jest ta twoja branża, Michael? Błękitne oczy zwęziły się lekko.
- Przedsiębiorczość i zgniły kapitalizm. Czy to niele¬galne, pani mecenas?
- Nie, jeśli tylko tym się zajmujesz - rzuciła ironicznie bez zastanowienia. Była niewyspana i
zirytowana beztroską Michaela. - Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie, którzy załatwiają
interesy w asyście wymachujących bronią goryli, zazwyczaj nie prowadzą transakcji, o których
można by przeczytać w "Wall Street Journal".
Przyglądał się jej w skupieniu.
_ Rozumiem. A zatem wyciągnęłaś wniosek, że ja też jestem jednym z tych wymachujących bronią
goryli?
- Uderz w stół.. .
Bardzo powoli i z namysłem Michael złożył swoje ciemne okulary i zawiesił na wycięciu
podkoszulka.
- Mam niejasne wrażenie - powiedział spokojnie - że mnie o coś oskarżasz.
- Przykro mi, jeśli to tak zabrzmiało. Nadmierna podejrzliwość wynika z charakteru mojej pracy.
Trudno się pozbyć złych nawyków, nawet jak się jest na wakacjach.
- A ty rzeczywiście jesteś na wakacjach?
Megan poczuła, że się gwałtownie rumieni. Policzki znaczyły czerwone plamy. Ten widok na
moment wytrącił Michaela z równowagi. Strzelał na oślep i nie spodziewał się, że będzie to celny
strzał.
Zmiana, która zaszła na jego twarzy, była jedną z najbardziej nieprzyjemnych rzeczy, jakie Megan
kiedykowiek widziała. Zniknęło całe ciepło i beztroska. W jego oczach dostrzegła lodowate błyski,
a wargi zacisnęły się, tworząc cienką, surową linię. Domyśliła się, że przypomina sobie całą ich
wczorajszą rozmowę, szukając błędów, jakie być może popełnił i sygnałów, kt9re być może
przegapił.
- Jeśli ... jeżeli poczekasz chwilę, przyniosę ci kluczyki - wyjąkała Megan, pragnąc uciec przed tym
zimnym spojrzeniem.
- Daj spokój - uciął. - Możesz je po prostu zostawić w recepcji.
Oboje wzdrygnęli się na odgłos zbliżających się szybko kroków, ale to tylko chłopiec, któremu
Michael przedtem pomógł, niósł tacę ze śniadaniem.
- Oto Rickey z twoją kawą. Wybacz, że się nie przyłączę. Kiedy piję kawę za wcześnie, w ciągu
dnia nie dopisuje mi humor.
Michael odmaszerował zdecydowanym krokiem, który zastąpił lekki, sprężysty chód sprzed paru
minut. W ciągu kilku sekund mężczyzna zniknął z jej pola widzenia.
Głębokie zakłopotanie ustąpiło miejsca zniechęceniu.
Megan rzuciła okiem na chłopca, który ustawiał tacę na stoliku w patio. Nie odpowiedziała na jego
wesołe powitanie i szybko odesłała go na plażę. Sama weszła do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Podeszła do komódki i wysunęła górną szufladę. W pudełku zawierającym kilka sztuk biżuterii
leżała złota bransoletka, którą otrzymała od Homsby'ego.
Podniosła bransoletkę i trzymając ją na otwartej dłoni porównywała wagę wyrzutów sumienia i
uczuć. Piętnaście lat to długi szmat czasu. Ludzie się zmieniają. Michael najwyrainiej nie był już
tym chłopakiem, który tak gorączkowo usiłował ją przekonać, że jest inny niż środowisko, z
którego wyszedł. Kim był teraz? Bandytą? Kryminalistą?
Łatwo jest dać się złapać w sieć władzy, ambicji i pieniędzy. Szczególnie kiedy jest się
zbuntowanym młodzieńcem, urodzonym w określonej dzielnicy.
Megan przypomniała sobie nagle ojca Michaela.
Na początku lat sześćdziesiątych Nickolaus Antonacci był miejscowym przywódcą związku
zawodowego transportowców. I sam związek, i wszyscy jego działacze jeszcze od czasów
prohibicji związani byli z organizacjami przestępczymi. Antonacciego zastrzelono pewnego
wieczoru w jakimś zaułku, i choć ta historia nie zasługiwała na specjalną uwagę prasy, jego
następca - Vincent Giancarlo - zajął się znacznie poważniejszymi rzeczami.
Chyba można przypuszczać, że Giancarlo traktował syna swego najbliższe go przyjaciela jak kogoś
z rodziny? A wobec kogo Michael poczuwał się do lojalności - wobec systemu, który traktował go
jak buntownika i wyrzutka, czy wobec środowiska, które jego inteligencję i odwagę przyjęłoby z
otwartymi ramionami?
Megan w zamyśleniu gładziła powierzchnię bransoletki.
Czy Michael był w coś wplątany czy nie, winien jakiegoś przestępstwa czy nie, to nie jej sprawa.
On już dokonał wyboru i wydawał się z niego zadowolony. Ona nie miała takiego szczęścia.
Nie miała żadnego wyboru.
ROZDZIAŁ 7
- Zdecyduj się wreszcie:.... nalegała Shari. - Albo obie idziemy na to przyjęcie, albo obie zostajemy
tutaj i zajmujemy się liczeniem kwiatków na tapecie.
- Nie chcę iść - stwierdziła spokojnie Megan. - Nie mam nastroju.
- "Ale będą grali stare przeboje rockandrollowe! Będzie zabawnie!
- Myślałam, że nienawidzisz rock and rolla.
- To nie jest moja ulubiona" muzyka - przyznała Shari.
- Ale mówić, że jej nienawidzę, to przesada.
- Porównałaś ją do suszonych śliwek. - Śliwki są czasami konieczne.
- Więc idź i baw się dobrze. Nie zatrzymuję cię.
Shari skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała niechętnie.
- No jasne. Chcesz mi zepsuć całe wakacje.
- Jesteśmy tu dopiero dwa dni. To początek wakacji.
- Nie dla mnie. Jeden z tych dni spędziłam w łazience, zamiast poznawać uroki nocnych rozrywek
z siedzenia czerwonego ferrari.
Megan poszukała aspiryny.
- Czy nie poszłam dziś rano z tobą na targ? Czy nie jadłam z tobą owoców morza? Czy nie spaliłam
sobie skó¬ry na nosie, siedząc z tobą na plaży? Czy nie byłyśmy właśnie na wystawnej kolacji? O
co ci jeszcze chodzi? Zdawało mi się, że jesteś umówiona z Ginem.
- Nie jestem umÓWIona. No, właściwie nie. Wspomniał tylko, że będzie na sali balowej, i że jeśli
wpadnę, to znajdzie czas, żeby postawić mi drinka.
Megan łyknęła dwie aspiryny i rzuciła Shari spojrzenie znad szklanki z wodą.
- Więc do czego ci jestem potrzebna? Na pewno nie będziesz podpierać ściany.
- Nie zamierzam iść sama - upierała się Shari. - Nie chcę, żeby myślał, iż nie mam nic innego do
roboty, jak tylko siedzieć i czekać na niego.
- A co z tymi ludźmi, których poznałaś dzisiaj na plaży? - jęknęła Megan. - Czy oni nie idą?
- Nie może to wyglądać tak, jakbym przyszła z własnym towarzystwem! - Shari była przerażona
tym pomysłem. ~ Poza tym ci ludzie nie zaprosili mnie. Chyba się bali, że i ty mogłabyś się
pojawić. Naprawdę, byłaś dziś nie do zniesienia. Wściekasz się o to, co Michael powiedział czy nie
powiedział, co ci się spodobało czy nie spodobało. Ale nie musiałaś wyładowywać się na nas,
warcząc i gry¬ząc, gdy tylko ktoś ośmielił się do ciebie zbliżyć!
- Nie warczałam i nie gryzłam. I wcale się nie wściekam.
- Świetnie. Więc idziesz?
Megan otwarła usta, by sprzeczać się dalej, ale szybko je zamknęła. Łatwiej będzie po prostu się
zgodzić i pójść na to cholerne przyjęcie, zostać na tyle długo, by Shari nawiązała jakieś znajomości,
a potem ulotnić się dyskretnie.
- No dobrze, jeśli ma cię to uszczęśliwiĆ, to pójdę. Ale za to dotrzymasz mi jutro towarzystwa na
wycieczce wzdłuż rafy.
Wyraz triumfu na twarzy Shań wyraźnie osłabł. Pływanie lubiła niemal tak samo jak latanie. Jednak
w porę przy¬pomniała sobie męski wdzięk Gina Romaniego. Szybko podjęła decyzję.
- W porządku. Za pięć minut jestem gotowa.
Megan przebierała się z mniejszym entuzjazmem. Klnąc pod nosem, wybrała sukienkę.
Zdecydowała się na bladozieloną kreację z cieniutkimi' ramiączkami. Gdy spojrzała do lustra, złota
bransoletka na' jej przegubie zajaśniała, odbijając światło.
Odrobina lakieru do włosów przytrzymała kilka kosmyków, które wymknęły się z koka. Odrobina
perfum dodała jej odwagi na tyle, że. usmiechając się dołączyła do niecierpliwie czekającej Shari.
Shań włożyła pasującą do kolorytu wysp sukienkę w różowe kwiaty, na szyi zawiesiła kilka
łańcuchów muszelek, a w rudą czuprynę wpięła dwa grzebienie. Z ironicznym wyrazem twarzy
przyjrzała się chłodnej elegancji Megan.
- Wyglądasz, jakbyś wybierała się na szaleństwa do filharmonii.
- Uważaj, jesz,:ze mogę przebrać się w szlafrok ¬ostrzegła ją Megan.
Roześmiały się obie i razem dotarły do głównego budynku. Tuż przed wahadłowymi drzwiami
przed Megan
wysunęła się duża, pokryta piegami ręka, która schwyciła klamkę.
- Dobry wieczór, pani Megan - powiedział jowialnie Dallas. - Będzie pani znów próbować
szczęścia?
- Chyba nie - uśmiechnęła się Megan. - Myślę, że wyczerpałam wczoraj cały m6j wakacyjny
przydział szczęścia.
- Ale tam! Zmieni pani zdanie, zanim te dwa tygodnie upłyną ... bo zostaje pani dwa tygodnie,
prawda? No, to ma pani jeszcze czas. Jeśli się pani zdecyduje, wie pani, gdzie mnie znaleźć. To
samo miejsce, ten sam st6ł.
Ale nie ta sama maskotka, pomyślała Megan, spoglądając na długono.gą blondynkę, uwieszoną u
jego ramienia.
Dallas zostawił je przed drzwiami do windy. Główna sala balowa była na pierwszym piętrze.
Megan patrzyła jeszcze za nim, gdy drzwi windy otwarły się i tłum czekających popchnął je do
środka.
- Całkiem fajny, jeśli ktoś lubi starych rozpustników - mruknęła Shari. - Starych bogatych
rozpustnik6w. Widziałaś ten kamień w jego sygnecie?!
Megan uśmiechnęła się, bawiąc się złotą bransoletką na przegubie. Zauważyła wzrok kilku
mężczyzn w holu. Przyglądali jej się także na plaży. Czy właściwa osoba zauważyła bransoletkę i
nawiąże kontakt? Nosiła bransoletkę cały dzień i w miarę upływu czasu wydawała się jej ona coraz
cięższa. Postanowiła już, że jak tylko spełni swoje zadanie, razem z Shań wyprowadzą się z hotelu.
Zapewne nie uda jej się tak szybko wsadzić Shań znowu do samolotu, ale na pewno wymyśli jakiś
pretekst, żeby przeprowadzić się na drugą stronę wyspy.
Sala balowa nie była tak wielka i przestronna jak kasyno. Z sufitu zwieszała się obowiązkowa
lustrzana kula, a na estradzie występowały różne zespoły muzyczne. Ogromny parkiet otaczały
stoliki. Większość z nich była zajęta, a siedzący przyglądali się parom tańczącym stary przebój
Chubby Checkera.
- Czy nie jest wspaniale! - entuzjazmowała się Shari.
- Wspaniale - mruknęła Megan.
Znalazły wolny stolik, który, ku zadowoleniu Megan, stał blisko wyjścia, i zamówiły drinki. Po
chwili kelnerka . pojawiła się ze szklaneczkami, ale nie przyjęła zapłaty.
- Szef powiedział, że to na koszt fIrmy.
Megan spojrzała w stronę wskazaną przez kelnerkę. Nagle poczuła ucisk w gardle.
Michael stał w drzwiach wejściowych. Wyglądał dokładnie tak samo, jak poprzedniego wieczoru.
Czarny frak wyróżniał go w gromadzie mężczyzn ubranych w kolorowe koszule i białe spodnie.
- To jest Michael? - Shari aż się zachłysnęła. Złapała Megan za ramię. - To jest Michael? Cholera,
on jest cudowny!
Megan szybko odwróciła głowę. Nie miała zamiaru z nim rozmawiać. Nie chciała pozwolić, by
bliskość Michaela zachwiała jej równowagą i jasnością myślenia. Rozpaczliwie zmierzyła
wzrokiem odległość między stolikiem a wyjściem.
- Idzie tutaj - ostrzegła Shari. - Rusza się bosko!
Megan wstała, w zdenerwowaniu zrzucając na podłogę torebkę. Zameczek się otworzył i zawartość
rozsypała się wokół.
- Szlag by to trafIł - mruknęła pod nosem. Na oślep łapała okulary, pieniądze, chusteczki i
wszystkie inne drobiazgi.
Gdy się wyprostowała, zachwycony wyraz twarzy Shari świadczył o tym, że śpieszyła się na
próżno.
- Dobry wieczór paniom. Mam nadzieję, że panie dobrze się bawią? - Spojrzenie Michaela spoczęło
na Shari. ¬Pani jest zapewne panią Stevenson. Megan mówiła mi wczoraj, że nie najlepiej się pani
czuje, ale widzę, że udało się pani dzisiaj złapać trochę słońca.
Shari zarumieniła się po korzonki włosów, ale zdołała odpowiedzieć na jego uśmiech .
- Tak, dziękuję, spędziłyśmy miły dzień. Pana hotel jest fantastyczny.
Michel schylił głowę w podziękowaniu za komplement. - Czy nie miałaby pani nic przeciwko temu,
żebym zabrał Megan na jeden taniec? Udało mi się na chwilę wymknąć z kasyna, ale lada moment
ktoś mnie znowu dopadnie.
Shari machnęła ręką.
- Ależ proszę bardzo. Może pan ją zabrać nawet na cały wieczór, siedziałam tu tylko po to, żeby
dotrzymać jej towarzystwa, ale właściwie czekam na przyjaciół... O, właśnie się zjawili! .
- Shari! - Megan nie wierzyła własnym uszom.
Nie zwracając na nią uwagi, Shari wstała, pomachała do kogoś przez całą szerokość sali, po czym
złapała torebkę i drinka - i już jej nie było.
Megan patrzyła bezsilnie, jak ruda czupryna znika w tłumie. Gdy zwróciła się znów do Michaela, w
jego oczach dostrzegła rozbawienie. Zanim zdążyła zaprotestować, ujął ją lekko za ramię i
delikatnie przyciągnął do siebie, obejmując, gdy zespół zaczął grać nową melodię.
Megan była oszołomiona. Przez pierwszą połowę piosenki udało jej się zachowywać sztywno i
nieprzyjainie,
ale potem melodia i słowa "Unchained Melody", w połączeniu z ciepłem promieniującym z ciała
Michaela, sprawiły, że zaczęła się rozluźniać.
- Nie gra pan fair, panie Vallaincourt - powiedziała oskarżycielsko.
- Jeśli mam wybierać między grą fair a zwycięstwem, zawsze wolę to drugie.
Był zbyt blisko i pachniał zbyt podniecająco - ciepłą, oszałamiającą mieszaniną męskości, słońca i
aromatycznego tytoniu. Jego dłoń mocno obejmowała ją w talii. Serce biło mocno tuż przy jej
sercu.
- Chciałem cię przeprosić za moje poranne zachowanie - zaczął cicho. - Byłem nieuprzejmy i nie
mam nic na
swoje usprawiedliwienie.
- Nie masz za co przepraszać - sprzeciwiła się. - To raczej ja muszę cię przeprosić. Powiedziałam
rzeczy, których nie powinnam była mówić. Byłam byłam zła i zdenerwowana, i. .. no, nie
powinnam była .
- Nie, nie powinnaś była brać na siebie roli sędziego. Ale miałaś prawo być zła. Byłem ci winien
bardziej szczegółowe wyjaśnienie.
Megan zamknęła oczy, pragnąc, by jego twarz nie była tak blisko.
- Nie ... nie jesteś mi nic winien - szepnęła.
- Jestem.
Objął ją mocniej i Megan westchnęła, próbując opanować słabość. Usiłowała skupić się na innych
tańczących, ale to nic nie pomogło. Uniosła wzrok na drżące światło; odbijające się od lustrzanej
kuli, ale zbyt przypominało ono drżenie jej własnego Ciała. Im bardziej walczyła z zalewającą ją
falą gorąca, tym bardziej dawała ona o sobie znać. Im bardziej starała się ignorować sygnały
zmysłów, tym bardziej stawały śię one natarczywe.
Michael domyślił się jej stanu i bezwstydnie go wykorzystał. Uniósł jej dłoń i dotknął wargami
miejsca, gdzie szaleńczo bił puls. Usłyszał, jak gwałtownie złapała oddech i obrócił nieco głowę, by
przykryć jej usta swoimi. Przyciągnął ją mocniej, tak że ich ciała przywarły do siebie. Megan
poczuła, że Michael jej pragnie.
Jego wargi były śmiałe i nieustępliwe, a pocałunek tak elektryzujący, jak rozbrzmiewająca wokół
muzyka. A jednak wydawało jej się, że równie dobrze mogliby być sami na parkiecie. I gdy
pocałunek się skończył, jej usta, serce, jej całe ciało drżało z namiętności, której nie doświadczała
przez lata.
- Megan ... ?
Zmusiła się, by otworzyć oczy i spojrzeć na niego.
- Megan, jeśli poproszę cię, żebyś poszła ze mną do domu, to pójdziesz?
- Do domu? - powtórzyła niewyraźnie. Nie miała już sił.
- Megan ... Obiecuję, że odpowiem na wszystkie twoje pytania, że wszystko ci wytłumaczę ... Ale
nie dzisiaj. Dzisiaj w ogóle nie chcę nic mówić.
Megan jęknęła cicho, gdy jego usta znowu dotknęły jej warg. Objęła Michaela mocniej za szyję,
bojąc się, że nogi odmówią jej posłuszeństwa. Wiedziała, że zachowuje się bezwstydnie, że samo
dotknięcie jego ciała rozbraja ją całkowicie, ale było jej wszystko jedno. Nie chciała spędzić całego
życia jako Królowa Sppel Lodu. Była kobietą z krwi i kości. Rano będzie się martwić wyrzutami
sumienia i poczuciem winy. Ale teraz ... Teraz tego chciała. Pragnęła Michaela. Chciała jego żaru i
jego pożądania, i ma
rzyła, by nauczył ją, jak ma zaspokoić swój żar i swoje pożądanie.
Michael zsunął dłoń z jej talii w dół, na biodro i udo.
- Powiedz tak - szepnął. - Powiedz, że pójdziesz ze mną. W przeciwnym razie nie odpowiadam za
siebie.
- Tak - szepnęła bez tchu. - Tak, Michael, tak. Wpatrzył się uważnie w jej twarz, sprawdzając, czy
nie żartuje, ale dostrzegł jej rozgorączkowanie. Sam z trudem I
panował nad pożądaniem.
Muzyka umilkła. Michael odsunął ją na długość ramienia. Była nieco zaskoczona, że znaleźli się
tuż przy wyjściu.
- Powiem tylko Shari ... Potrząsnął głową.
- Nie. Tym razem porwę cię we właściwy sposób. Może za parę godzin pozwolę ci skorzystać z
telefonu ... - spojrzał na jej wilgotne, nabrzmiałe wargi - ... a może nie.
- A ty? Co z kasynem?
- Kasyno poradzi sobie beze mnie.
Ujął jej dłoń, rzucił spojrzenie przez ramię i wyprowadził ją przez drzwi.
To, co robi - co oboje robią - to szaleństwo! Całkowite i zupełne szaleństwo! DzielIło ich piętnaście
lat oraz zupełnie odmienne życie i praca, ale Megan było wszystko jedno. Nie była zdolna myśleć
teraz o minionym czasie i o swoich wątpliwościach.
Wsiadła do ferrari, pijana wolnością. Niewyraźnie docierał do niej hałas i ruch na ulicach Freetown.
Gdy opuścili miasto, nie wiedziała, czy pokonali jedną milę czy dwadzieścia, czy upłynęła godzina
czy dziesięć minut, aż w końcu samochód zwolnił i wtoczył się na długi, kręty, żwirowany podjazd.
Z ciemności wynurzył się niewielki, pomalowany na biało domek, stojący tuż przy plaży. Światła
samochodu odbiły się w jego szybach.
- Moje schronienie - powiedział Michael. - Pamiętaj, że mieszkam sam, więc jeśli jesteś pedantką,
lepiej zamknij oczy.
Wyłączył silnik i światła. Domek znów zniknął w ciemnościach. Megan słyszała szelest liści
palmowych i szmer fal rozbijających się o piasek plaży.
Z pomocą Michaela wysiadła z samochodu i stwierdziła ze zdumieniem, że nadal ma nogi jak z
waty. Była wdzięczna za ramię, obejmujące ją w pasie i za ciemność, która skryła jej rumieniec.
- Dwa schodki - ostrzegł, szukając klucza i otwierając drzwi.
Gdy zapalił światło, Megan przyjrzała się ze zdumieniem wnętrzu. Domek był mały i urządzony
byle jak, meb• le nie pasowały dO siebie i najwyraźniej znalazły się tu dla wygody, a nie ze
względów estetycznych.
- Ostrzegałem cię - uśmiechnął się na widok jej miny.
- Myślałam, że mieszkasz w hotelu.
- Mam tam apartament, ale mieszkam tutaj. Gotuję, jeśli jestem głodny - wskazał na niewielką
kuchenkę ¬sprzątam, jeśli nie mam już nic czystego - objął gestem wnętrze pokoju z
porozrzucanym ubraniem - i mówię wszystkim, żeby poszli do diabła.
Przeprowadził Megan przez pokój na szeroką drewnianą werandę z tyłu domu. Przed nią rozciągał
się cudowny widok skąpanej w księżycowym świetle laguny. Dalej, na horyzoncie, laguna
przechodziła w otwarte morze, a miliony gwiazd migotały nad spokojnym krajobrazem.
- Jak tu pięknie - szepnęła.
- Cieszę się, że ci się podoba. Gdy muszę coś pr,zemyśleć, przyjeżdżam tu w taką noc. - Stanął za
nią i objął ją ramionami. - Gwiazdy migocą, delfmy dotrzymują mi towarzystwa ... - Przycisnął
wargi do zagłębienia w jej ramieniu. - A przede wszystkim nie mam tu blisko sąsiadów, więc mogę
odpoczywać bez skrępowania.
Megan zamknęła oczy. Michael wyciągał spinki przytrzymujące jej kok i odrzucał na bok. Gdy już
uwolnił jej włosy, rozczesał palcami długie, złote loki, rozkładając jo na ramionach.
- To była jedna z tych rzeczy, które wtedy, dawno temu, doprowadzały mnie do szału. Nie mogłem
spać w nocy, zastanawiając się, jak wyglądałyby twoje włosy rozrzucone na poduszce.
Megan zadrżała i mocniej uchwyciła drewnianą balustradę. Jego wargi wędrowały po delikatnej
skórze jej karku. Dłonie zsuwały cienkie ramiączka sukienki.
- Drżysz - zamruczał.
- Jestem przerażona - przyznała z bolesną szczerością.
- Ja już dawno ... Nie jestem pewna, czy pamiętam, co należy robić i mówić.
Znieruchomiał na chwilę.
- Nic nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. A robić ... zostaw to mnie. Chyba że masz jakieś
zastrzeżenia ... ?
- Nie mam żadnych.
- Rozsądna kobieta - zamruczał z uznaniem, znów dotykając wargami jej skóry.
- Och, Michael- Megan obróciła się w jego ramionach i spojrzała mu w oczy - właśnie tym nie chcę
dziś być. Nie chcę być rozsądna - szepnęła.
- Nie musisz być niczym, czym nie chcesz - powtórzył. - Nie tutaj. Nie ze mną.
Światło księżyca odbiło się we łzach, które pojawiły się w jej oczach. Ręce Michaela drżały,
zdradzając przepełniające go uczucia. Ich usta się spotkały, języki i oddechy zmieszały. Wplątał
palce w miękką falę jej włosów.
Westchnienia i szepty wypełniły ciszę nocy, gdy żar w ich ciałach rozpalił się aż do bólu. Szarpali
za oddzielające ich ubranie; na zmianę przytulając się i rozłączając, a dłonie, wargi, języki z
niecierpliwością przesuwały się po nagiej skórze.
Michael uniósł Megan w ramionach i wniósł do sypialni. Jego ciało było gorące i twarde. Szedł
pewnie i miękko. Był napięty, ale zdecydowany przedłużać mękę i rozkosz oczekiwania. Położył. ją
na łóżku i uklęknął nad nią na chwilę, a jego wspaniałe męskie ciało całkowicie wypełniło myśli
Megan, usuwając ostatnie wątpliwości.
Wyciągnęła do niego ramiona i krzyknęła cicho, czując żar jego ciała przy swoim. Jego wargi
spijały dźwięki z jej ust, ręce rozpalały skórę.
Złote włosy Megan rozsypały się na poduszce. Na ten widok serce Michaela zabiło jeszcze mocniej.
Przesuwał usta od zagłębienia ramienia do napiętych koniuszków piersi, pieszcząc je wargami i
językiem.
Powoli nasunął się na nią, a Megan z radością i pragnieniem uniosła biodra, wychodząc mu
naprzeciw i z niedo¬wierzaniem niemal przyjmując jego siłę i pożądanie.
Michael krzyknął z radości, czując, jak jej ciało żamyka się wokół niego. Odchylił do tyłu głowę,
usztywnił ramio¬na, mięśnie piersi i rąk napiął w wysiłku zachowania kontroli. Nierówny oddech
Megan nie pomagał mu się opano¬wać. Jej szczupłe, wyprężone, wilgotne ciało doprowadzało go
do utraty zmysłów.
Raz i drugi zesztywniała pod nim i krzyknęła, a dłonie Michaela ześlizgnęły się na jej biodra,
unosząc je i przytrzymując, gdy wnikał coraz głębiej, szukając źródła szaleńczego pulsowania i
żądając jeszcze więcej.
Megan nie mogła uwierzyć, że może być więcej, ale czuła, jak rośnie w niej oślepiająca
namiętność. Wykrzyczała imię Michaela, uchwyciła go i przylgnęła do niego w chwili, gdy na
moment osiągnęli próg niebytu.
Szaleńcze uniesienie Megan ustąpiło powoli miejsca cudownemu znużeniu. Otworzyła oczy i
utkwiła niewidzący wzrok w tańczącym na suficie świetle księżyca. Michael leżał ciężko w jej
ramionach, wspaniale zmęczony. Czuła na szyi jego oddech i wiedziała instynktownie, że także i on
nigdy dotychczas nie doświadczył czegoś tak całkowicie pochłaniającego. Czuła go wciąż w sobie i
pragnęła na zawsze pozostać zamknięta w jego ramionac)l. Chciała śmiać się, płakać, głośno
wykrzyczeć swoją radość ...
Michael poruszył się i oparł na łokciach. Światło księżyca zaledwie pozwalało rozróżniać kontury
rzeczy i Megan żałowała, że nie widzi jego twarzy, oczu, że nie może z nich odczytać jego myśli.
- Marszczysz brwi - zamruczał. - Czyżbym cię rozczarował?
- Próżność przez ciebie przemawia. Przecież znasz odpowiedź.
Schylił głowę i pocałował ją tak, że jej ciało znów zaczęło się budzić.
- Zapewniam cię, że to nie była próżność - powiedział cicho. -Raczej lęk ... Mówiłem cijuż u
George'a, że jesteś piękną kobietą. Tą, która była poza zasięgiem. Tą, która, jak sądziłem, nie
pozwoli mi dotknąć jednego włosa na swojej głowie. Nigdy nie marzyłem, że ... - zawiesił głos,
jakby nie mógł znaleźć właściwych słów.
- Kto kogo oskarża teraz o pr6żność - zaprotestowała słabo. Z niezrozumiałych przyczyn była
bliska łez i przyznania się do uczuć, które, jak sądziła, umarły w niej dawno temu.
- Nigdy nie byłaś próżna - sprzeciwił się. - Tylko czasami ... zbyt ostrożna.
~ W dwadzieścia cztery godziny po powtórnym spotkaniu jestem w twoim łóżku, a ty to nazywasz
ostrożnością?
Poruszył się lekko i dotknął ustami jej warg. - A jak ty byś to nazwała? - spytał szeptem.
Megan słyszała pytanie i byłaby może w stanie na nie . odpowiedzieć, gdyby lekki ruch jego bioder
nie odwracał jej uwagi. Michael przywarł wargami do gwahownie pulsującego miejsca na jej szyi.
- Bo ja - zamruczał - nazywam to spełnieniem marze¬nia, które towarzyszyło mi przez piętnaście
lat. I jeśli chce pani zaprotestować, pani mecenas, to ma pani jakieś dwie sekundy, zanim spełnię
następne.
- Następne?
Zamiast odpowiedzi zsunął się niżej na łóżku. Gorący nacisk jego ust znowu rozbudził jej piersi, po
czym przesunął się łapczywie w dół, na jej brzuch, biodra i uda.
- Och ... ! Nie ... !
- Za późno - zamruczał, gdy jego wargi dotarły do jedwabistej, delikatnej zdobyczy.
Megan poczuła się zmieszana. Chciała być spokojna i rozsądna, wiedząc, że to głupio czuć wstyd,
ale miała już trzydzieści dwa lata i nigdy dotychczas ... Żaden mężczyzna nigdy... .
- Och ... - jęknęła słabo, a jej dłonie zacisnęły się na pościeli. - Michael. .. !
Ale on nie słuchał. A po kilku chwilach to i tak nie miało znaczenia, bo nie protestowała już więcej,
lecz błagała, by nie przestawał.
ROZDZIAŁ 8
Megan budziła się powoli, czując czysty, świeży zapach morskiego powietrza. Uniosła nieco
powieki, ale oślepiona wpadającym przez okno słońcem zamknęła je znowu i wtuliła głowę w
miękką poduszkę,
Była sama w pomiętej pościeli. Niejasno przypominała sobie chwilę, w której Michael wstał, ale
zaraz póiniej zapadła znów w głęboki sen, zaś Michael najwyrainiej uznał, że należy jej się
odpoczynek. Nic dziwnego. W nocy drzemali jedynie od czasu do czasu. Westchnienie, ruch ręki
lub czułe .słówko wystarczyły, by wywołać odzew. Podejrzewała, że tej nocy Michael zrealizował
wszystkie wcześniejsze marzenia - a nawet te, które przedtem nie przyszły mu do głowy.
Uśmiechnęła się do siebie, czując, jak jej twarz i szyję oblewa rumieniec. Zawsze uważała się za
osobę konserwatywną i opanowaną, ale ostatnia noc nieodwołalnie zniszczyła te wyobrażenia.
Michael kochał ją bez zahamowań i spontanicznie, a ona nie tylko tak samo mu odpowiadała, ale
czyniła to z radością i chęcią. Po raz pierwszy od piętnastu lat czuła się tak wspaniale.
Ostatniej nocy Michael spytał ją o jej małżeństwo z Craigiem Thomasem. Odpowiedziała mu
szczerze. Craig pojawił się w takim momencie jej życia, gdy rodzina szczególnie mocno dawała jej
odczuć, czego od niej oczekuje. Porzuciła pracę w biurze obrońcy z urzędu, którą naprawdę lubiła, i
dołączyła do rodzinnej kancelarii.
- Musisz myśleć o swojej przyszłości, Megan - stwierdził wtedy surowo ojciec. Czy kiedykolwiek
mówił inaczej? - Musisz się zastanowić, jak najlepiej zrealizować cele, które sobie postawiłaś.
Cele, które postawiła?
Wówczas na scenie pojawił się Craig Thomas - przystojny, wyniosły i pewny siebie. Thomasowie
byli zamożni i cieszyli się szacunkiem w świecie polityki. Małżeństwo z Craigiem mogło jej pomóc
w karIerze.
Rozwód powinien był mieć przeciwny skutek. Ale gdy rozpustny tryb życia Craiga i jego
uzależnienie od narkotyków stały się powszechnie znane, Megan rozwodząc się z nim zyskała tylko
sympatię i uznanie. Trzy lata później zaproponowano jej pracę zastępcy prokuratora okręgowego.
Małżeństwo nie trwało nawet dwóch lat. Megan nie pamiętała ani jednej nocy, w której żądania
seksualne jej męża nie budziłyby w niej pragnienia, by jak najszybciej przez to przejść. Był
samolubnym kochankiem i jego potrzeba udowadniania swoich zdolności wykluczała jakąkolwiek
czułość czy wspólną przyjemność.
Michael był jego przeciwieństwem. Grał na jej ciele jak na czułym instrumencie, czerpiąc radość z
doprowadzania jej do ekstazy tak samo, jak z osiągania własnej. żaden skrawek jej ciała nie został
pominięty w pieszczotach. Ona z kolei odkryła, że badanie tajemnic jego ciała sprawia jej rozkosz,
której wspomnienie jeszcze teraz wywoływało na jej twarzy uśmiech i rumieniec.
Megan przeciągnęła się i położyła na plecach. Co by powiedziała jej rodzina i przyjaciele, widząc ją
teraz? Sztywni i ponurzy, niewątpliwie byliby zgorszeni, wręcz zszokowani widokiem jej nagiego
ciała, rozciągniętego w słońcu, wciąż czekającego na dotknięcia mężczyzny ... Mężczyzny, którego
powinna starać się zaprowadzić na salę sądową, a nie do sypialni.
Uśmiech Megan zbladł.
Usilnie starała się przegnać nieprzyjemne myśli, ale podejrzenia zaczęły wracać z pełną mocą.
Michael mieszkał na Bahamach pod panieńskim nazwiskiem matki - dlaczego? Dlatego że, jak
powiedział, lepiej brzmiało, czy dlatego, że nie moźna.go było w ten sposób zidentyfIkować?
Śledztwo prowadzone przez wydział skarbowy skupiło się na Michaelu. Czy, jak twierdził,
zarządzał tylko hotelem i kasynem, czy prowadził operację prania brudnych pieniędzy dla
syndykatu? Jak doszedł do takiej władzy? Kim byli ludzie, którzy pod bronią zawieźli go na
spotkanie? I w jakiego rodzaju interesach mogą brać udział Kolumbijczycy?
Megan przycisnęła dłonie do skroni, usiłując zapomnieć o pytaniach i narzucających się wnioskach.
Błysk złota na przegubie zwrócił jej uwagę. Z głuchym jękiem ściągnęła bransoletkę i cisnęła przed
siebie.
- Hej! - zawołał Michael, cofając się gwałtownie, gdy bransoletka przeleciała tuż koło jego
policzka. - Mam nadzieję, że to nie było wymierzone we mnie.
- Michael!
Uniósł jedną brew i podniósł bransoletkę
- Czyżbyś oczekiwała kogoś innego?
- Nie. Oczywiście, że nie - powiedziała zmieszana. - Tylko że ... obudziłam się, a ciebie nie było i. ..
i. ..
- I zatęskniłaś za mną? - Uśmiechnął się i przyjrzał się znacząco jej rozciągniętemu na łóżku ciału. -
Co znaczy, że wróciłem z porannego pływania w samą porę.
Jego czarne włosy były mokre, skóra wilgotna i błyszcząca. Rzucił na ziemię ręcznik, który
spowijał mu biodra i podszedł do łóżka. Miała cichą nadzieję, że przyłączy się do niej, ale otworzył
tylko stojącą obok szafkę. Pogrzebał w niej, wyciągnął szorty i podkoszulek. Podałje Megan.
- Powinny pasować. Jeśli o mnie chodzi, to twój obecny strój całkiem mi odpowiada, ale niektórym
moim sąsiadom oczy wyszłyby na wierzch, gdyby cię tak zobaczyli na żaglówce.
- Na żaglówce? - Złapała ubranie i przycisnęła do siebie, przyglądając 'się, jak Michael zakłada
obcięte dżinsy.
- Nazwij to piknikiem. Albo nazwij mnie leniwym łotrem, który nie posiada nawet garnka. W
każdym razie ¬pochylił się, by pocałować ją w czubek nosa - znam takie . ustronne miejsce, gdzie
nie trzeba mieć krawata ani długiej sukni.
Znów ją pocałował, tym razem w czoło.
- Akurat masz czas na szybki prysznic, zanim będziesz potrzebna na.pokładzie.
- Tak jest, kapitanie. Pańskie życzenie jest dla mnie rozkazem.
Michael zatrzymał się w połowie drogi do drzwi i obejrzał.
- Uważaj, co mówisz - ostrżegłją cicho. - Mogłoby mi się to spodobać.
I zniknął. Megan zdała sobie sprawę, że przez chwilę wstrzymywała oddech. Co takiego było w
jego spojrzeniu, gdy się obejrzał? Czy to był zalążek uczucia? Ostatniej nocy powtarzał, jaka jest
piękna. Czy spełniał jedynie swoje dawne marzenia, czy może powodowały nim te same emocje,
które ubiegłej nocy kazały Megan sięgać po niego raz za razem?
A co ona właściwie czuła? Była pełna życia, jakby przebudziła się po długim śnie. Od lat nie czuła
się tak bardzo " kobietą, jak teraz. Pod koniec małżeństwa widok nagiego ciała męża budził w niej
wręcz odrazę, a dotyk jego rąk zmieniał ją w sopel lodu. Co więcej, w ciągu ośmiu lat, jakie
upłynęły od rozwodu, nawet uścisk dłoni każdego mężczyzny wywoływał te same reakcje. Bała się,
że jej serce już nigdy nie zabije żywiej na widok mężczyzny, że nie będzie zdolna do uczucia.
Michael dowiódł, że tak nie jest - ale za jaką cenę? Przez te osiem lat Megan całkiem dobrze
dawała sobie radę. Pogrążyła się w wirze zajęć zawodowych, odsuwając wszystkie sprawy osobiste
na dalszy plan. Wówczas nie chciała pogrążać się w zawiłościach emocjonalnych. Teraz także nie
zamierzała komplikować sobie życia. Czy to się uda, skoro sam zapach ciała Michaela wprowadzał
ją w stan podekscytowania?
Jest silna i niezależna, sumienna i pracowita. W pełni nadaje się do tego, by przejąć po Philu Levym
jego stanowisko. Ta perspektywa wywoływała łzy dumy w oczach jej ojca. Nie widzi u swojego
boku miejsca dla żadnego Michaela Vallaincourta. Nie życzy sobie komplikacji i pokus - ani teraz,
ani nigdy!
Megan weszła pod prysznic i odkręciła kran, odchylając głowę tak, aby silny strumień wody zmył z
jej twarzy łzy.
Nic z tego. Musi powiedzieć Michaelowi, po co przyjechała do Freeport i jakie jest jej zadanie.
Obawiała się jego reakcji. Na pewno będzie zły, że go oszukała. Będzie nią pogardzać, może nawet
znienawidzi.
Ale będzie jeszcźe gorzej, jeśli nic nie powie, jeśli wybierze się z nim na żaglówkę jak gdyby nigdy
nic, jeśli znowu pozwoli mu się kochać, dotykać w sposób, od którego miękną jej kolana, a serce
zaczyna szaleńczo bić ...
Zakrztusiła się i odwróciła gwałtownie, oślepiona wodą.
- Domyśliłem się, gdzie jesteś i co robisz - powiedział Michael, wchodząc nago do kabiny
prysznicowej - i doszedłem do wniosku, że jako dobry gospodarz powinienem umyć ci plecy.
Przysunął się bliżej i odsunął z jej piersi mokre włosy.
Jego dłonie objęły jej ciało, a palce tańczyły lekko po śliskiej od wody skórze. Zanim zdążyła
zaprotestować, sięgnął po mydło.
- Poza tym - dodał, mydląc ręce - przypomniało mi się jeszcze jedno marzenie.
- Michael, ja ...
- Ciii ... To jest moje marzenie. Bądź grzeczna i odwróć się.
Obrócił ją tyłem i powoli, zdecydowanymi ruchami zaczął namydlać jej plecy i ramiona, masując
wzdłuż kręgosłupa. Zajął się dokładnie łukami jej bioder i ud, aż musiała przygryźć wargi, by nie
krzyknąć głośno.
Woda opływała oba ciała, napełniając kabinę gorącą parą i tworząc wiry u ich stóp.
Dłonie Michaela z czułością przesunęły się pod jej ramionami i objęły piersi. Delikatne koniuszki
stwardniały i ściemniały pod pieszczotą. Megan zaczęła oddychać nie¬równo. Oparła się o niego i
wyciągnęła rękę, by dotknąć jego twarzy. Czuła, jak napiera na nią twardymi biodrami i
odpowiedziała na prowokację, poruszając się lekko i rytmicznie.
Przyjął wyzwanie ze zmysłowym śmiechem i przesunął dłonie niżej, dotykając palcami jej brzucha
i tworząc białe góry piany w gąszcżu jasnych włosów. Całe ciało Megan drżało z rozkoszy.
Obróciła głowę, próbując dosięgnąć jego ust, ale oślepiła go tylko mokrymi włosami.
Podniecona do granic możliwości, pozwoliła Michaelowi obrócić się i oprzeć o mokre kafelki.
Woda spływała na nich, gdy Michael. pocałował ją i uniósł, by umożliwić połączenie. Megan objęła
go nogami, już ruszając biodrami, już stawiając żądania. Odrzucając do tyłu głowę i chwytając ją
silniej, wnikał w nią coraz szybciej i głębiej, aż ich wspólna potrzeba spełnienia zniweczył\i resztki
samokontroli Michaela i rozpłynęła się w ekstazie.
Dopiero gdy ustało drżenie ciał, Michael rozluźnił uścisk i opuścił Megan, by mogła stanąć na
własnych nogach. Trzymał ją jednak dalej blisko, pieścił i całował, aż poczuł, że na plecy zaczyna
mu spływać zimna woda.
Megan pozwoliła się zawinąć w gruby ręcznik i wytrzeć do sucha. Gdy przyszła kolej na nią, tyle
uwagi poświęcała szczupłym, twardym liniom jego ciała, że nie wiadomo, co byłoby dalej, gdyby
nie przerwał jej dzwonek do drzwi.
- To nasz obiad - zamruczał Michael, delikatnie głaszcząc ją po policzku. - Ale wrócimy do tego
później.
Megan patrzyła za nim, gdy wychodził z łazienki. Jej spojrzenie padło na lustro i z
niedowierzaniem wpatrzyła
się we własne odbicie. Oczy wydawały się niezwykle wielkie i ciemne, wargi opuchnięte, a ciało ...
Zamknęła oczy i westchnęła. Nie powiedziała mu. Nie oparła mu się. Nie miała nawet siły, by
martwić się, że mydelniczka zostawiła siniak na jej biodrze.
Uśmiechając się i kręcąc z politowaniem głową, Megan ubrała się i wyszła z łazienki, w chwili gdy
Michael podawał kilka banknotów chłopcu, który przyniósł wielki kosz z jedzeniem. Chłopiec
zerknął na napiwek i rozpromienił się.
- Dziękuję panu! Życzę miłego dnia!
- Na pewno będzie miły.
- Jak możesz żyć, nie mając w domu w ogóle nic do jedzenia? - spytała Megan jakiś czas później,
gdy płynęli żaglówką Michaela.
- Nie mówiłem, że nie mam nic do jedzenia - sprostował Michael. - Pomyślałem tylko, że przyda
nam się coś poza piwem i precelkami.
Rozluźniona Megan przyglądała się, jak przeprowadza żaglówkę przez wąskie wyjście z laguny na
otwarte morze. Woda miała czysty, turkusowy kolor, a niebo było intensywnie niebieskie. Wyraziste
rysy ~ichaela doskonale pasowały do tego tła. Megan z łatwością wyobraziła go sobie jako pirata,
ze związanymi włosami, kolczykiem w uchu i rapierem w dłoni.
Lekka łódź pruła fale i po krótkiej chwili Michael skierował ją na płytsze wody wokół malutkiej
wysepki z kępą palm pośrodku.
Było to wspaniałe miejsce na piknik i Megan znowu z łatwością udało się zapomnieć o reszcie
świata. Wyciągnęli z koszyka salatkę z krewetek i kalmarów, świeże francuskie bułeczki, owoce i
sery. W koszyku były również dwie butelki wina, z których jedną wypili do posiłku, a drugą
Michael zostawił w wodzie, by była chłodna.
Gdy już nic nie zostało do jedzenia, Michael położył się w cieniu palm, zamykając oczy i
wystawiając twarz na delikatną morską bryzę. Zapalił cygaro i wyglądał na człowieka, który nie ma
żadnych zmartwień.
Megan nie mogła się oprzeć, aby nie wyciągnąć ręki i nie przeczesać palcami jego czarnej
czupryny. Uśmiechnął się i nie otwierając oczu objął ją i przyciągnął do siebie. Jego skóra była
ciepła, a bicie serca wprawiało ją w stan podniecenia znacznie bardziej niż wypite właśnie wino.
Wplątała palce we włosy porastające jego pierś i zamknęła oczy, uśmiechając się leniwie i z
zadowoleniem, gdy głaskał ją lekko po karku.
- Kusi mnie, by odciąć kotwicę i pozwolić łodzi dryfować.,.. powiedział.
- Wspaniale. Jak długo musieliby nas szukać?
- Och, jakąś godzinę - roześmiał się, wskazując liczne żaglówki, pływajllce przy większej wyspie.
- Szkoda - mruknęła Megan, układając się wygodnie w zagłębieniu ramienia Michaela. - Chyba
mogłabym to polubić.
Jego palce zatrzymały się na chwilę. Michael uniósł lekko jej twarz ku swojej.
- Naprawdę mogłabyś?
- Naprawdę bym mogła co? - spytała sennym głosem.
- Naprawdę mogłabyś to wszystko porzucić? Wspaniałych klientów, ogromne biuro, litery przy
twoim nazwisku? Odważyłabyś się rozczarować swoją rodzinę i przyjaciół, nie spełniając ich
oczekiwań?
Megan przyjrzała mu się, zaskoczona pytaniami i poważnym wyrazem jego twarzy.
- A ty? - zapytała.
- Już nie pamiętasz, że moją największą ambicją była wyprawa przez cały kraj harleyem i
znalezienie sobie bogatej wdowy?
Megan zmrużyła oczy.
- Nie. To znaczy, mówiłeś o wyprawie na harleyu, ale tylko dlatego, że nie chciałeś wiązać się ani z
żadnym miejscem, ani z żadną osobą.
- No popatrz, jak się człowiek zmienia z wiekiem.
- Prawda? Jesteś przecież związany z ,,Privateer's Paradise".
Twarz Michaela rozjaśnił uśmiech.
- Zdziwiłabyś się, gdybyś wiedziała, jak szybko mogę się od tego uwolnić.
- Od kasyna, ferrari, pięknych kobiet, podniecającego życia? - I niebezpieczeństwa, pomyślała. I
zobowiązań wobec tego, kto sprowadził go na Bahamy.
- Zarządzanie kasynem to po prostu praca. Ferrari jest ładne, ale to tylko samochód. A ekscytujące
życie? Pijani turyści i hazardziści, którzy usiłują oszukiwać, to nie jest mój ideał ciekawego życia.
- Więc czemu tu tkwisz?
Błysk w jego oku znikł. Zastąpił go chytry uśmieszek.
- Z powodu pięknych kobiet, oczywiście.
- Oczywiście - mruknęła.
- Ale przyznaję, że kusi mnie, żeby rzucić to wszystko w diabły, osiąść na jakiejś bezludnej wyspie
z właściwą kobietą u boku, spać na ziemi i patrzeć w gwiazdy. Jak by ci się to podobało?
- A z czego byś żył? - spytała, rzucając spojrzenie na piknikowy koszyk. - Jadłbyś surową rybę i
orzechy kokosowe?
Michael zachichotał.
- No, tak długo, jak bym mógł. Potem chyba musiałbym poszukać tej bogatej wdowy. A może
bogatej rozwódki - dodał i przykrył jej usta swoimi. Po chwili uniósł głowę i wpatrzył się w jej
zarl,lmienioną twarz.
- Coś mi przychodzi do głowy - powiedział z namysłem.
- Co?
- Czy porwanie to przestępstwo?
- Tak, ale ... Były okoliczności łagodzące - odrzekła, z trudem łapiąc powietrze, gdy jego dłoń
wślizgnęła się pod jej podkoszulek.
- A jdli popełnię następne?
Jej usta zadrżały, gdy jego palce dotarły do sztywnego koniuszka piersi.
- Ja ... jakie?
- Trzymając cię przez kilka dni jako zakładniczkę. Jest kilka rzeczy, które powinienem zrobić przy
domku. Mogłabyś mi pomóc albo po prostu bawić się na plaży.
- Nie możemy! Ja nie mogę!
- Dlaczego? Sama mówiłaś, że nie masz żadnych konkretnych planów.
- Tak, ale ...
- Ale co?
Megan odwróciła wzrok.
- Shari pomyśli, że całkiem zwariowałam.
Michael wpatrywał się w grę promieni słonecznych na jej rozburzonych, splątanych włosach. Nie
tylko Megan groziło, że straci poczucie rzeczywistości. Piętnaście lat zniknęło - wydawało się,
jakby się nigdy nie rozstawali, nie prowadzili życia na własną rękę, nie mieli mnóstwa osobnych
wspomnień.
Przypływ dawnego, buntowniczego ducha sprawił, że przycisnął ją do piasku.
- Chcę, żebyś parę dni spędziła ze mną. Zgadzasz się?
- Parę dni? Ależ ja ... Przecież nie mogę tak po prostu zostawić Shari.
- Shari wygląda na dziewczynę, która da sobie sama radę. Poza tym podejrzewam, że Gino
zaopiekuje się nią z radością.
- Ale moje ubrania, moje rzeczy ...
- Obiecuję ci - mruknął, rozwiązując węzeł podkoszulka - że będę cię ogrzewał przez wszystkie
chwile wszystkich godzin wszystkich dni, aż nie będziesz miała siły stać, nie mówiąc już o
martwieniu się o ubrania.
Oczy Megan rozszerzyły się gwałtownie, gdy poczuła głodne usta Michaela na swoich piersiach.
Wplotła palce w jego włosy i poddała się zalewającej ją fali radości. Głos sumienia umilkł,
stłumiony namiętnością.
ROZDZIAŁ 9
Megan nie byłaby zdziwiona, gdyby klucz do domku
numer cztery już nie pasował. Czuła się, jakby minęły trzy lata, a nie trzy dni.
Była ubrana w rzeczy Michaela: związany w pasie na węzeł podkoszulek i spodenki gimnastyczne.
Sukienka, którą miała na sobie na balu, a która kosztowała miesięczną pensję, spoczywała w
charakterze zgniecionego gałganka na dnie plastikowej torby, razem z butami. Megan była nie
uczesana, nie umalowana, ale bardzo szczęśliwa.
Otworzyła drzwi, rzuciła w kąt torbę i przekręciła kontakt. Usłyszała gwałtowne westchnienie, a
nad oparciem kanapy pojawiły się dwie rozczochrane głowy.
- Megan! - Shari zamrugała w ostrym świetle. - Wróciłaś!
Megan przeniosła rozbawiony wzrok z zaczerwienionej twarzy Shari na ciemniejsze, południowe
rysy Gina Romaniego. Kilka sztuk ubrania leżało na ziemi. Było jasne, że przerwała im w
najbardziej nieodpowiednim momencie.
- E ... ja ... no ... to ja jeszcze sobie wyjdę - wyjąkała Megan, usiłując ukryć uśmiech. - Nie
przejmujcie się mną. Posiedzę nad basenem.
Wciąż się uśmiechając, wycofała się po wysypanej białym żwirem ścieżce i opadła na leżak. Słońce
już zaszło i na dworze wypoczywało niewiele osób. Większość zapewne jadła kolację lub
znajdowała się w kasynie.
Megan odprężyła się i odetchnęła głęboko. Na ustach wciąż czuła smak skóry Michaela. Te trzy dni
były rajem. Spali do późna, jedli śniadanie nad laguną, godzinami spacerowali po plaży,
rozmawiając swobodnie i kłócąc się jedynie o to, gdzie i co jeść. Megan zaproponowała, żeby
zapomnieli o cywilizacji i spróbowali nie korzystać z pobliskich delikatesów. Michael łapał kraby i
homary, które gotował nad ogniskiem. Wdrapał się nawet na palmę, by strącić kilkanaście
dojrzałych orzechów kokosowych.
Codziennie pływali na małą wysepkę i kochali się w cieniu palm. Przywierali do siebie w wodzie
laguny, dostosowując rytm swych ciał do rytmu fal. W nocy, nasyceni, zasypiali w swoich
ramionach, wiedząc, że obudzą się rano w objęciach.
Michael niewiele zrobił przy domku. Przybił obluzowaną deskę na werandzie i tyle. Jak psotny
chłopiec, wziął ją za rękę i zaprowadził do składziku za domem. Stał tam jego harley, wielka,
czarna maszyna. Zabrał Megan na szaleńczą przejażdżkę wokół wyspy. Po powrocie kochali się tak
samo szaleńczo i bez tchu.
Megan uniosła powieki. Drzwi domku numer cztery otwarły się, przecinając ciemność strugą
światła. Stanął w nich Gino, poprawiając koszulę, a obok pojawiła się Shari, której głowa ledwo
sięgała piersi mężczyzny. Bez wysiłku Gino uniósł Shari jednym ramieniem, pocałował, szepnął
kilka słów i zniknął w mroku, kierując się w stro,nę hotelu.
Shań wpatrywała się w ciemność, po czym odetchnęła głęboko i dołączyła do Megan.
Przez długą chwilę siedziały w milczeniu, nie ośmielając się nawet na siebie spojrzeć, ale w końcu
ich oczy spotkały się i obie kobiety wybuchnęły głośnym śmiechem.
- Ale z nas przyzwoitki - wykrztusiła Shań, nie przestając się śmiać. - Och, jak ja się cudownie
bawię. Kto w ogóle wymyślił ten urlop? Czy naprawdę musimy w przyszłym tygodniu wracać do
domu?
- Rozumiem, że nie tęskniłaś za mną - stwierdziła Megan.
- Ani trochę - oświadczyła Shari. - Och, Meg ... Meg, on jest cudowny! Jest niezdarny i śmieszny.
Tak bardzo starał się być dobrze wychowany, że ledwo udało mi się zwabić go do pokoju! No i
kiedy w końcu się tam
znaleźliśmy, naprawdę blisko - zachichotała _ to kto się zjawia?
- Przepraszam, skąd miałam wiedzieć?
- Nie szkodzi. Nie uda mu się tak łatwo ode mnie uwolnić - westchnęła Shari z zadowoleniem i
rozparła się na poduszkach. Jej uśmiech stał się jeszcze szerszy, gdy spojrzała na Megan.
- Ty też chyba miło spędziłaś.ostatnie dni.
- Owszem - przyznała Megan.
Shań usiadła prosto i dokładnie przyjrzała się kuzynce.
Dostrzegła nietypowy dla Megan niedbały ubiór, rozczochrane włosy, równą opaleniznę, ale przede
wszystkim jasny, wyraźny błysk zielonych oczu. Zniknęły ślady zmęczenia i napięcia, a na ich
miejsce pojawiło się rozluźnienie, którego Shari nie widziała u Megan od lat.
- Boże drogi - szepnęła. - Jesteś zakochana.
- Nie bądź śmieszna - zaprotestowała Megan, o chwilę za późno, o ton za cicho.
- Nie jestem. Zakochałaś się! To widać w twoich oczach. Czy on wie? Czy podziela twoje uczucia?
Czy prosił cię ...
- O nic mnie nie prosił - przerwała Megan. - I zanim pani zacznie snuć intrygę, Constance
Fairbreast, niech pani przyjmie do wiadomości, że nic nie powiedział, nic nie wie, a jeśli o mnie
chodzi, to nie ma co wiedzieć, pytać czy mówić. Więc zostawmy ten temat!
- Ależ,Meg ...
- Słuchaj, czy możemy spędzić resztę wakacji nie komplikując sobie więcej życia? Lubię Michaela.
Dobrze nam razem. Odpoczywam w jego towarzystwie. Zakochałam się po uszy w piasku i
palmach, ale to wszystko. Gdy minie mój urlop, wrócę do Nowego Jorku, a Michael będzie dalej
prowadził kasyno.
- Mogłabyś to zrobić? Po prostu wyjechać stąd i żyć dalej jak gdyby nigdy nic?
- A mam jakiś wybór?
- Zawsze jest jakiś wybór. Możesz wycofać się, zanim cię ktoś zepchnie. Możesz wrócić do tego, co
zawsze chciałaś robić - prowadzić małą, prywatną kancelarię. Przecież najszczęśliwsza byłaś w tym
ciasnym biurze obrońców z urzędu, zajmując się ludźmi, którzy nie mieli grosza przy duszy! Byłaś
szczęśliwa, Meg, bez sukienek od Yves St. Laurenta i butów od Gucciego. Jesteś doskonałym
prawnikiem i możesz się świetnie obejść bez ojca i braci. Zawsze robiłaś to, czego oni od ciebie
oczekiwali - dlaczego dla odmiany nie zrobisz czegoś, na co sama masz ochotę?
- To nie takie proste.
- Czemu nie? Tysiące ludzi robi to codziennie. Jeśli nadstawisz ucha, usłyszysz, jak się śmieją i
bawią. To nie grzech, Meg. To nie przestępstwo, jeśli nie chce się zaakceptować czegoś; co ktoś
inny uważa za najlepsze.
Megan odwróciła głowę. Co mogła odpowiedzieć - że Shari nie ma racji? Megan rzeczywiście
kochała pełne kurzu i papierów biuro pomocy prawnej, nieporadnie pisane listy i butelki domowego
wina, które dostawała w podzięce od klientów. Jej rodzina godziła się z tym zajęciem, póki
uważała, że Megan chodzi tylko o zyskanie doświadczenia. Ale gdy nadeszła propozycja pracy w
biurze prokuratora okręgowego, ojciec zamówił szampana i zorganizował przyjęcie, nie pytając się
nawet, czy zgadza się przyjąć ofertę.
Nie, nie była szczęśliwa, ale była zupełnie zadowolona.
Mimo wszystko zawdzięczała swoją pozycję własnej pracy. Ale czy zadowolenie to wszystko, na co
może liczyć? Czy to rzeczywiście wystarczy?
A co z Michaelem? Był ciepły, czuły i kochający, i to właśnie podbiło jej serce. A ta mroczna strona
jego życia? Obiecał, że jej wszystko wyjaśni, ale przez całe trzy dni nie poruszył tego tematu, a ona
nie pytała. Ta s,prawa stała między nimi jak mur, tak samo jak pamięć jego lodowatego spojrzenia
tego poranka, gdy rozmawiali w patio. Co go wtedy tak rozgniewało - oskarżenie, że jest
zamieszany w nielegalne działania, czy podejrzenie, że jej wakacje tu nie były całkiem
przypadkowe? Obie te sprawy niewątpli¬wie nurtują Michaela tak samo, jak ją podejrzenia i
wątpliwości.
Szczególnie jeśli rzeczywiście coś ukrywa.
Zakochana w Michaelu? Tak, była zakochana. Szczęśliwa? Absolutnie nie.
- Megan, nie słyszałaś ani słowa z tego, co mówiłam - stwierdziła Shań oskarżycielsko. - Chyba nie.
- No? I co zrobisz?
- Co zrobię? - westchnęła Megan. - Przede wszystkim wezmę zaraz długą, gorącą kąpiel. Potem
położę się z miłą, nudną książką - na przykład z poradnikiem ,,Jak sobie radzić ze wścibskimi
współlokatorkami" - i prześpię spokojnie całą noc.
Shari zmarszczyła brwi i spojrzała ponad ramieniem Megan.
- Jesteś pewna, że nie miałaś innych planów?
Megan odwróciła się i poczuła znajomy ucisk w żołądku na widok ubranego we frak Michaela,
który zbliżał się w ich stronę. Niedbały plażowicz przemienił się niczym kameleon w przystojnego,
eleganckiego właściciela hotelu.
Shari poderwała głowę i przyjrzała mu się tak badawczo, że powinien właściwie ukryć się w mysiej
dziurze.
- Dobry wieczór pani - uśmiechnął się do Shari. - Mam nadzieję, że nie popsułem panl wakacji,
zatrzymując Megan tak długo.
- Popsuł je pan, przywożąc ją z powrotem - odpowiedziała szczerze. - Gino i ja właśnie zaczęliśmy
się lepiej poznawać ... jeśli pan rozumie, o co mi chodzi.
- Zastanawiałem się właśnie, dlaczego minął mnie jak burza - zaśmiał się Michael. - Mimo że taki
duży, jest bardzo nieśmiały, gdy chodzi o kobiety. Musiała pani zrobić na nim ogromne wrażenie.
- Mogłabym to samo powiedzieć o kimś jeszcze - zauważyła Shari celnie. - Megan oczywiście tego
nie przyzna, ale w Nowym Jorku wiedzie żywot samotniczki. Właśnie jej mówiłam, że szkoda
byłoby wracać już w przyszłym tygodniu. Przecież nie musimy się śpieszyć. Megan od lat nie brała
urlopu, a ja jestem swoim własnym szefem.
- Tak, Megan mówiła mi, że pani pisze książki ¬powiedział Michael, udając, że nie zauważa, jak
Megan trąca Shari w ramię.
Shań odsunęła się.
- Piszę romanse. Podobno całkiem dobre. Jeśli to pana interesuje, Megan ma egzemplarz mojej
ostatniej książki "Serce z kamienia". Na początku Megan kręciła nosem na główny wątek, ale teraz
chyba przyzna, że i akcja, i psychologia bohaterów są całkiem wiarogodne. No cóż - przeniosła
wzrok z rozbawionej twarzy Michaela na wściekłą minę Megan - chyba pójdę się przejść po plaży.
Wybaczcie mi, proszę ...
Megan i Michael spoglądali za Shari, która zniknęła wśród drzew palmowych ciągnących się
wzdłuż plaży. Policzki Megan płonęły, ale na Michaelu tak wyraźne aluzje nie zrobiły żadnego
wrażenia.
- Ciekaw jestem, czy Gino wie, że jego los jest już
przesądzony - mruknął Michael.
- Chętnie mu pomogę się wyzwolić.
- Jest dużym chłopcem. Wie, co robi.
- A ja jestem dużą dziewczynką - powiediiała cicho - ale nie mam pojęcia, co robię, Michael. Nie
mam pojęcia, co oboje robimy. A ty?
Michael objął ją łagodnie. W jej głosie dźwięczała panika, zbyt wyraźna, by zbyć ją żartem.
Przycisnął więc tylko usta do włosów Megan i tulił ją, dając jej czas na wzięcie się w garść.
- Wiem, że obiecałem ci spokojny, samotny wieczór ¬powiedział w końcu, unosząc jej głowę. - Ale
rzuciłem tylko okiem na stos papierów i notatek na moim biurku i uznałem, że befsztyki we dwoje
są znacznie bardziej pociągające. Miałem nadzieję, że też tak pomyślisz.
- Nie wiem, Michael, nie wiem ...
Pochylił się, by ją pocałować. Pocałunek, początkowo uspokajający i łagodny, szybko zmienił się w
gwałtowny. Gdy w końcu uniósł głowę, zatopił w jej oczach spojrzenie, w którym po raz pierwszy
mogła jasno i wyraźnie odczytać jego uczucia.
- Mamy kilka spraw do omówienia, Megan. Nie, nie wiem, co robimy i dokąd nas to zaprowadzi,
ale wiem, że po dziesięciu minutach od rozstania z tobą byłem gotów oszaleć z tęsknoty. Są sprawy
... rzeczy, o których powinnaś się dowiedzieć, o których powinienem był ci powiedzieć wcześniej, i
które teraz też mnie prześladują. - Zerknął na zegarek i zaklął pod nosem. - Muszę zajrzeć do
kasyna, ale to nie potrwa długo. Słuchaj - wcisnął jej w rękę kawałek zimnego metalu - to klucz do
mojego apartamentu. Zamówiłem już kolację. Spotkajmy się tam ... powiedzmy za godzinę,
dobrze?
- Za godzinę - szepnęła. - Dobrze. Znów ją pocałował, po czym wsunął ręce do kieszeni i się cofnął.
- Przez dziesięć minut mało nie zwariowałem. Za godzinę będę się nadawał do pokoju bez klamek.
Nie spóźnij się.
Megan wróciła do domku jak we śnie.
To chyba niemożliwe ... Przecież Michael nie mógł się w niej zakochać ... A może?
Zanurzyła się w gorącej kąpieli, mając nadzieję, że to ją uspokoi i pozwoli rozproszyć niektóre
wątpliwości, ale ponieważ cały czas zerkała na zegarek, nie mogła się skoncentrować. Pół godziny
zajęła jej toaleta, drugie półzastanawianie się, co powinna na siebie włożyć.
Przeszukała szuflady komody i w końcu zdecydowała się na przezroczysty staniczek i równie
przezroczyste figi. Sukienka mini miała głęboki dekolt i przylegała do jej ciała tak kusząco, że
niewątpliwie pomoże Michaelowi zapomnieć o rozciągniętych podkoszulkach i zbyt dużych
szortach. Nie chodziło o to, żeby go uwieść, ależ skąd, ale jeśli jest szansa ... najmniej sza szansa ...
Ktoś zapukał do drzwi. Shari nie wróciła jeszcze ze spaceru i Megan podejrzewała, że zapomniała
wziąć klucza.
- Jeszcze chwila i już byś mnie nie zastała - zaczęła, otwierając drzwi, ale głos zamarł jej w gardle
na widok osoby, która stała w progu.
ROZDZIAŁ 10
- Dobry wieczór pani. Nie przeszkadzam?
Na progu stał Dallas.
Wysoki, siwowłosy Teksańczyk trzymał w ręku kapelusz, a na twarzy miał głupawy uśmieszek.
Zmierzył Megan wzrokiem i gwizdnął cicho.
- No, no, no ... Ale się zrobiłaś na bóstwo, dziewczyno.
- Właśnie ... właśnie wychodzę na kolację.
- Szczęściarz z tego faceta, kimkolwiek jest. Nie zatrzymam pani długo, ale chciałbym zamienić z
panią kilka słów na osobności.
Zdziwiona Megan otworzyła szerzej drzwi i zaprosiła go do środka.
- Usiłowałem panią złapać przez ostatnie dwa dni ¬powiedział. - Była pani na wycieczce?
- Spędziłam parę dni po drugiej stronie wyspy - wyjaśniła. - Czy szukał mnie pan z jakiegoś
konkretnego powodu?
Dallas z namysłem podrapał się po brodzie i uniósł krzaczastą brew.
- No, w gruncie rzeczy myślałem, że to pani szuka mnie.
- Ja pana? Nie rozumiem. Czy ktoś panu powiedział, że pana szukam?
- Sama mi to powiedziałaś, dziewczyno. - Nie zmieniając wyrazu twarzy, Dallas sięgnął do kieszeni
marynarki i wyciągnął portfel. Światło padło na legitymację, identyfikującą go jako agenta
wydziału skarbowego. Megan była kompletnie zaskoczona.
Dallas był agentem przysłanym przez Hornsby'ego! Został poinformowany o przyjeździe Megan i
to on miał się z nią skontaktować, gdyby włożyła złotą bransoletkę.
Ale miała bransoletkę na ręku tylko przez pół dnia, spędzonego niemal całkowicie na
odosobnionym kawałku plaży! Nie widziała Dallasa ani nad wodą, ani w restauracji.
- Wyglądasz, jakbyś się miała zaraz udławić. Dobrze się czujesz?
- Tak, wszystko w porządku. Zupełnie w porządku. ¬Przypomniała sobie. Spotkała go przecież w
drodze do sali balowej. Kilka minut wcześniej, a zniknąłby w tłumie hazardzistów. Kilka minut
później, a wyszłaby z Michaelem.
- Może mi powiesz, co masz do powiedzenia, żebyśmy się mogli oboje zająć swoimi sprawami?
Megan otworzyła usta i bezgłośnie zamknęła je znowu
. - To dziwne, wiesz? - powiedział, z namysłem mrużąc oczy. - Tego Vallaincourta też nigdzie nie
było paez parę ostatnich dni. Spytałem mimochodem jego sekretarkę, gdzie się podziewa, a ona
powiedziała, że pojechał na ryby. Wyobraź sobie. Na ryby.
Megan podeszła do drzwi prowadzących na patio. Księżyc nie pokazał się jeszcze nad horyzontem,
ale niebo było usiane tysiącami gwiazd. Ktoś najwyrainiej zorganizował przyjęcie na plaży, bo
płonęło tam wielkie ognisko.
- To nie moja rzecz, w jaki sposób odnawiasz stare znajomości. Ale muszę się dowiedzieć, czy coś,
co wiesz o tej starej znajomości, może nam pomóc w dochodzeniu. - Oczy Dallasa przypominały
teraz małe punkciki. - Abner Homsby powiedział mi, że jesteś bystrą dziewczyną. Zbyt bystrą, żeby
włożyć to ~iecidełko przez pomyłkę albo zapomnieć, po co je miałaś włożyć. A zatem jesteś chyba
również nazbyt inteligentna, by zapomnieć, dlaczego cię tu w ogóle przysłano.
Megan zamknęła oczy, ale tak byłojeszcze gorzej. Natychmiast ujrzała przed sobą twarz Michaela i
usłyszała jego głos.
"Mamy kilka spraw do omówienia ... Rzeczy, o których powinienem był ci powiedzieć wcześniej ...
"
Jedną z przyczyn, z powodu których nie naciskała na Michaela, aby zdradził jej więcej szczegółów
na temat swojej pracy, był' strach, że jej najgorsze podejrzenia się potwierdzą. Gdyby rzeczywiście
odkryła nieprzyjemną prawdę o Michaelu Antonaccim- Vallaincourcie, stałaby przed straszliwym
dylematem, Co zrobić.
Prawnicza przysięga zobowiązywała ją do złóżenia doniesienia o wszystkich przestępstwach i
nielegalnych działaniach. Miłość do człowieka, który je popełnił, nie zwolniłaby jej od oskarżenia o
pomaganie przestępcy. Kochanek nie stawał się automatycznie klientem, którego zwierzenia
mogłaby zachować w tajemnicy.
- Nie chciałbym, żeby karierę takiej ładnej dziewczyny zniszczył jeden głupi błąd - powiedział
spokojnie Dallas.
Megan odwróciła się i spotkała jego wzrok. To dziwne, że przedtem nie zauważyła, jak bardzo
szeroka twarz i zwalista budowa Dallasa upodabnia go do jej ojca. Wyraz twarzy dobrotliwego
dziadka, który tak spodobał jej się pierwszej nocy w kasynie, zniknął razem ze zmarszczkami w
kącikach oczu. Dallas był teraz symbolem władzy. Władzy, którą Megan nauczyła się szanować na
długo przed wstąpieniem na studia prawnicze.
- Hej, żadne z nas nie młodnieje przez to czekanie, aż się zdecydujesz coś powiedzieć. Może
ułatwię sprawę wyjaśniając, czego dowiedzieliśmy się w ciągu tych paru dni, gdy cię nie było.
Najwyraźniej twój kumpel nie mówi wszystkiego. Nie jest wcale właścicielem tego tu hotelu.
Prowadzi go tylko, tak jak prowadził wiele spraw Vi ciągu ostatnich dziesięciu lat ... Dla swego
szefa ... Vincenta Giancarlo.
ROZDZIAŁ 11
Megan pomyślała, że teraz wie, jak czuje się człowiek skazany na śmierć. Ścierpła jej skóra, serce
podeszło do gardła, ręce były zimne i lepkie. Szła powoli i sztywno jak na ścięcie.
Apartament Michaela znajdował się na najwyższym piętrze. Czekanie na windę trwało całą
wieczność. Zaciskała zęby tak mocno, że rozbolała ją szczęka.
Megan miała klucz w ręku, ale -zapukała do drzwi. Była znacznie spóźniona, więc miała nadzieję,
że Michael jest już w środku i czeka na nią.
Ale nie było go. Pomieszczenie tonęło w delikatnym świetle, w wazonie stały świeże kwiaty, a na
balkonie _ nakryty do kolacji stół. Apartament składał się z sześciu dostatnio wyposażonych pokoi,
ale Megan nie zainteresowała się bliżej umeblowaniem. Zajrzała do wszystkich zakamarków, po
czym następne pół godziny spędziła spacerując nerwowo po salonie. W końcu postanowiła
poszukać Michaela.
Zjechała windą z powrotem do holu i skierowała się do kasyna. Rzut oka na zatłoczoną salę nic jej
nie dał - przy automatach do gry kłębił się tłum, stoliki były oblężone, ale
Michaela tam nie było. .
- Przepraszam - zagadnęła jednego ze strażników - czy nie widział pan pana Vallaincourta?
Strażnik z uznaniem otaksował figurę Megan, podkreśloną krótką, obcisłą sukienką.
- Chyba mignął mi jakiś czas temu, ale ... - wzruszył ramionami z przepraszającym uśmiechem. -
Niech pani zajrzy do biura.
Megan podziękowała i wróciła do zatłoczonego i hała¬śliwego holu. Minęła recepcję, kierując się
do umieszczonych z tyłu biur. Na trzech wielkich dębowych drzwiach widniały tabliczki z
nazwiskami i stanowiskami osób z zarządu. Pełna mieszanych uczuć, zarazem przestraszona i
zakłopotana, Megan zapukała do drzwi z napisem "Dyrektor".
Nikt nie odpowiedział na jej pukanie.
Spojrzała przez ramię, ale recepcjonistka była zajęta nowo przybyłą grupą turystów. Nacisnęła więc
klamkę i ze zdziwieniem stwierdziła; że drzwi ustępują. Megan najpierw zajrzała, a potem weszła
do pokoju, który najwyraźniej był sekretariatem, i zamknęła za sobą drzwi. Nikt jej nie zatrzymał,
nikt na nią nie zwrócił uwagi.
Duże biurko strzegło dostępu do drugiej pary wysokich dębowych drzwi. Jedno ich skrzydło było
nieco uchylone. Megan dostrzegła Michaela.
Ruszyła w tamtą stronę, ale zatrzymała się znowu, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. W
świetle stojącej na biurku lampy z zielonym abażurem Michael wydawał się niezwykle przystojny.
Dlaczego wygląda tak czarująco i beztrosko? Dlaczego nie postarzał się, nie roztył, nie wyłysiał?
Wcale nie wyglądał na prawą rękę Vincenta Giancarlo. A jednak, jak twierdził Dallas, taką właśnie
pełnił funkcję w przestępczym światku.
Teksańczyk niemal mruczał głośno z zadowolenia, gdy podała mu prawdziwe nazwisko Michaela, a
raczej gdy go zdradziła. Ale czy miała inne wyjście? Włożyła tę przeklętą bransoletkę w przypływie
gniewu. Miała pecha, że Dallas spotkał ją akurat w tym momencie w holu. Kłamstwa na temat
Michaela nie pomogłyby ani jemu, ani jej uniknąć' kłopotów. Mogła tylko mieć nadzieję, że
Michael zrozumie, dlaczego musiała tak postąpić i nie znienawidzi jej całkowicie. Może da jej
szansę, by go spróbowała z tego wyplątać ... jeśli jeszcze nie jest za późno.
Michael pochylał się nad biurkiem, marszcząc brwi, co podkreślało jego zdecydowane rysy. Nie
mogła oderwać wzroku od mocnej szczęki, pełnych, zmysłowych ust, oczu ocienionych długimi
rzęsami. Wspomnienie ich połączonych nagich ciał, wspaniałych wspólnych przeżyć nieomal
obezwładniło Megan. Otrząsnęła się. Zdała sobie sprawę, że musi działać szybko, bez
zastanowienia, nie pozwalając sobie na rozważania, co mogłoby się zdarzyć w innych warunkach.
Megan pchnęła drzwi i weszła do biura energicznym krokiem. Michael podniósł głowę,
najwyraźniej zaskoczony.
- Megan ... ?
- Michael, muszę z tobą porozmawiać, choćby przez parę minut. Jest coś ważnego, o czym
powinieneś się dowiedzieć.
- Megan, ja ...
_ Nie, proszę, pozwól mi mówić. Pozwól mi to z siebie wyrzucić, póki jeszcze trzymam się w
garści. Potem mo¬żesz ze mną zrobić, co będziesz chciał.
- Megan! Bardzo bym chciał z tobą porozmawiać, ale jak widzisz - w tej chwili jestem zajęty•
Wzrok Megan pobiegł za jego spojrzeniem. Oniemiała.
Michael nie był sam. Na kanapie w rogu pokoju tkwił Kolumbijczyk, którego widziała już w
kasynie. Obok niego siedział Vincent Giancarlo, który wyglądał równie groźnie, jak półtora roku
temu w sądzie.
Po obu ich stronach stali ponuro spoglądający ludzie z obstawy, a naprzeciwko Gino Romani, z
twarzą tak samo wypraną z wszelkiego wyrazu jak twarz Michaela.
Przerażona Megan patrzyła, jak Vincent Giancarlo podnosi się ze swego miejsca. Wydawało się, że
trwa to bardzo długo, a kiedy w końcu wyprostował się, wypełnił sobą cały pokój. Było to tylko
pierwsze wrażenie, bo w rzeczywistości był znacznie niższy od Michaela i nie tak mocno
zbudowany. Jego ciemne, głęboko osadzone oczy wydawały się przenikać Megan na wylot. Gdyby
nogi nagle nie odmówiły jej posłuszeństwa, uciekłaby natychmiast.
_ Michael- rozległ się niski, gardłowy głos - widzę, że coś przede mną ukrywałeś.
Megan zauważyła, że mięśnie policzków Michaela napięły się na moment, ale zaraz rozluźniły w
uśmiechu.
- Pani Thomas i ja jesteśmy starymi przyjaciółmi. Chodziliśmy razem do szkoły. Przyjechała tu na
dwutygodniowy urlop.
Giancarlo podszedł do Megan.
- Każdy powinien mieć tak uroczych przyjaciół. Teraz rozumiem, dlaczego człowiek, który przez
rok nie wziął
nawet jednego wolnego popołudnia, nagle znika na trzy dni. - Duże brązowe oczy zwróciły się w
stronę Michaela. - Popieram, chłopcze, popieram.
- Ja ... ja... przepraszam - wyjąkała Megan. - Nie chciałam przeszkadzać ...
- Nonsens. - Giancarlo ujął ją za rękę. - Takie przeszkody sprawiają, że krew szybciej krąży w
żyłach. To pani musi nam wybaczyć. Najwyraźniej mieliście na ten wieczór wspólne plany, a
myśmy wam przeszkodzili.
Megan wstrzymała oddech, gdy Giancarlo powoli przesunął wzrokiem po jej figurze. Sukienka
wydała się jej nagle za krótka, zbyt obcisła, za bardzo podkreślająca figurę. PrzekIinała się w
duchu.
- Naprawdę - szepnęła bez tchu - to nic ważnego. Mieliśmy po prostu zjeść razem kolację.
- Po prostu kolację? - Miękki głos Giancarla zdradzał niedowierzanie. - Droga pani, gdyby moja
żona ubierała się tak do kolacji, miałbym teraz z tuzin synów i ważył z dziesięć kilo mniej. Michael,
powinieneś był nam powiedzieć.
- Powinieneś był mnie zawiadomić o swoim przyjeździe, Vince - wytknął Michael.
- Ach, touche. Sam nie wiedziałem o tym jeszcze kilka godzin temu. Poza tym wolę przyjeżdżać i
odjeżdżać bez zapowiedzi. Wszyscy się wtedy bardziej starają ... Prawda, Eduardo?
Mały Kolumbijczyk usiłował wtopić się w kanapę. Na dźwięk swego imienia poruszył się
niezręcznie i potwierdził, co wywołało wybuch śmiechu Sycylijczyka.
- Niektórzy nie lubią niespodzianek. Michael, nie będę ci przeszkadzać. Nie wybaczyłbym sobie,
gdyby tak urocza dama miała być głodna z powodu nudnych interesów. Poza tym - rzucił okiem na
zegarek i zmarszczył brwi - wydaje mi się, że ostatni raz jadłem o świcie. Czy ten zwariowany
Alzatczyk wciąż jest tu kucharzem? Ten, który miesza pół kilo topionego masła z pół kilo sera i
robi z tego sos do makaronu?
- Rene - powiedział Michael. - Tak, wciąż tu pracuje.
- To świetnie. Eduardo i ja popróbujemy dzieł Rene i pokłócimy się o wyniki meczów piłki nożnej,
a ty i pani Thomas ... spróbujecie się nie kłócić - stwierdził Giancarlo, puszczając do Megan oko.
- Vmce ...
- Nie, nie, Michael. Naprawdę. Zapewniłeś mnie już, że wszystko jest przygotowane jak trzeba.
Możemy tylko czekać. Naprawdę czułbym się zaniepokojony stanem twojego umysłu, mój drogi,
gdybyś wolał spędzić ten czas z nami, a nie z piękną kobietą.
Może Michael i był zdenerwowany, ale nie pokazał tego po sobie.
- Jesteś pewien, że nie będę wam potrzebny? Giancarlo oderwał oczy od Megan.
- Oczywiście, że będziesz. Choćby po to, by zatelefonować do kuchni i zamówić mi wielki
befsztyk. I makaron. Całe góry makaronu. I kalmary, i rybę ... Gdy naprawdę będę cię potrzebować,
przyślę Gina. Na razie odpręż się i baw dobrze.
Michael nie robił wrażenia odprężonego, ale po krótkim wahaniu odwrocił się i podszedł do
stojącego na biurku telefonu.
Tym samym odsłonił Megan, która do tej pory pozostawała praktycznie w cieniu. Teraz ostrzejsze
światło wydobyło jej rysy i zdumiewającą, szmaragdową zieleń jej oczu. Giancarlo przerwał w pół
zdania i utkwił w niej wzrok.
- Proszę mi wybaczyć, ale czy myśmy się już gdzieś nie spotkali?
Megan z trudem trzymała nerwy na wodzy. Serce znowu podeszło jej do gardła. Przypomniała
sobie, jak pewnego dnia wiele miesięcy temu wślizgnęła się na salę sądową, by śledzić przebieg
wstępnego procesu przeciwko Vincentowi Giancarlo. W niecałe dwadzieścia minut jego prawnicy
obalili oskarżenie. Triumfujący Oinacarlo w drodze do wyjścia zatrzymał się w pobliżu miejsca,
gdzie siedziała. Co gorsza, czekał na niego tłum reporterów, więc obstawa przez chwilę musiała
opróżniać przejście. Trwało to sekun¬dy, ale wystarczyło, by Oiancarlo, który swoje kochanki
liczył na pęczki, zauważył jej utkwiony w niego wzrok.
Niemożliwe, by przypomniał sobie to spotkanie po blisko dwóch latach.
- Nie ... nie wydaje mi się, proszę pana ... Giancarlo jakby obudził się i ujął jej rękę.
- Ach, jak niegrzecznie z naszej strony! Michael jest dla mnie prawie synem, ale jego maniery są
czasami ... ¬Pokręcił głową w parodii rozpaczy.
Michael usłyszał jego słowa. Przytrzymał słuchawkę telefonu, przykrywając ją dłonią. Przez
moment wpatrywał się w Megan, po czym przeprosił.
- Pani Megan Thomas ... Vincent Oiancarlo. Giancarlo rozpromienił się.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Ale muszę panią ostrzec, że nie zapominam twarzy. Jeśli już
się gdzieś spotkaliśmy, to w końcu sobie przypomnę.
- Wszystko gotowe - powiedział Michael, odkładając słuchawkę. Obszedł biurko, obrzucając Gina
spojrzeniem. - Rene obiecał, że przejdzie samego siebie. Stolik czeka. Gino pójdzie z tobą, Vince, i
upewni się, czy masz wszystko.
- Znakomicie. Znakomicie. No chodź, Eduardo. Mój żołądek dopomina się o swoje prawa.
Kolumbijczyka nie trzeba było ponaglać. Wstał i ruszył do drzwi. Oino i obstawa wyszli za nim
razem z Giancarlem.
- Mam nadzieję, że jeszcze panią zobaczę. Uśmiechnęła się z wysiłkiem i wyjąkała jakieś
pożegnalne słowa. Michael odprowadził ich aż do drzwi do holu i czekał, by upewnić się, że poszli
w stronę restauracji. zanim wrócił, Megan podeszła do okna i wyglądała teraz na ruchliwą ulicę.
Słyszała, jak Michael zamyka drzwi i przekręca w nich klucz.
Jego sylwetka odbijała się w szybie. Wyglądał na rozgniewanego, nawet wściekłego. Przygotowała
się do nieuniknionej konfrontacji. Puściła firankę, ale nie była w stanie odwrócić się i spojrzeć na
niego. Jeszcze nie.
- Bardzo mi przykro. Nie wiedziałam, że jesteś zajęty.
- To moja wina. Powinienem był przeczytać wiadomości, które czekały na mnie w recepcji.
Przepraszam cię
jeszcze na chwilę - muszę zadzwonić. .
Jego głos był zimny i oficjalny, zupełnie niepodobny do tego, kiedy prosił ją, by nie spóźniła się na
spotkanie.
Nacisnął.kilka przycisków na tarczy telefonu i powiedział coś cicho do słuchawki. Zbyt cicho, by
Megan mogła dokładnie usłyszeć. Zrozumiała tylko, że mówił coś o gościach i rezerwacji ...
W końcu odłożył słuchawkę. Nadal tkwił przy biurku. Megan rzuciła mu szybkie spojrzenie, ale
odwróciła wzrok natychmiast, gdy poczuła, że Michael patrzy na nią. Zamknęła oczy.
- MichaeL .. Departament Sprawiedliwości wie wszystko o interesach Vincenta Giancarlo. Wie, że
to on jest właścicielem kasyna, a ty dla niego pracujesz ... - Głos ją zawiódł i umilkła.
- Czy to właśnie chciałaś mi przekazać?
- Nie tylko.
Czekając wpatrywał się w nią, a Megan pożałowała, że kiedykolwiek spotkała Abnera Homsby'ego.
- Tamtego ranka, na plaży ... kiedy kłóciliśmy się ... spytałeś, czy jestem tu po prostu na urlopie. Nie
odpowie¬działam ci. Nie mogłam. Bo widzisz, tak naprawdę ... tak naprawdę to nie jest zwykły
urlop. A ja nie jestem takim zwykłym prawnikiem. To znaczy, jestem prawnikiem, ale pracuję w
Biurze Prokuratora Okręgowego, i to oni mnie tu przysłali. To znaczy ... właściwie nie przysłali, to
była tylko prośba z Wydziału Skarbowego, od takiego obrzydliwego agenta, który nazywa się
Homsby. Pokazał mi twoje zdjęcie z Giancarlem, zrobione parę miesięcy temu. Zdjęcie było
niewyraźne i nie rozpoznałam cię, ale on uważał, że tak, więc ... więc przysłał mnie tutaj, żebym
mogła ci się przyjrzeć osobiście.
Pojedyncza łza wymknęła się jej z kącika oka i spłynęła aż na brodę.
- Widzisz, oni znali cię tylkó jako Vallaincourta i dostali szału, kiedy się okazało, że człowiek o tym
nazwisku nie ma żadnej przeszłości.
Michael nabrał w płuca powietrza i wypuścił je powoli.
- Rozumiem, że to niedopatrzenie zostało już naprawione?
Megan odwróciła się i odważyła spojrzeć mu w oczy.
- Nie miałam wyboru. Nie mogłam nagle zmienić zdania i odmówić współpracy, skoro już tu
przyjechałam. I nie mogłam kłamać. Mimo że bardzo chciałam, bo zacząłeś tyle dla mnie znaczyć,
nie mogłam kłamać! I tak wiedzieliby, że coś jest nie w porządku, i oboje mielibyśmy kłopoty. A
tak ... a tak przynajmniej wszystko jest jasne i mogę ci pomóc. Cokolwiek to jest, Michael, w
cokolwiek jesteś zamieszany, mogę ci pomóc. Nie jesteś taki jak oni, nigdy nie byłeś. Zrobię
wszystko, co zechcesz, co tylko jestem w stanie zrobić, by pomóc ci się wyplątać. O ile ... o ile nie
każesz mi kłamać.
Michael wpatrywał się w nią w milczeniu, najwyraźniej dokładnie zastanawiając się nad tym, co
przed chwilą powiedziała. Zaciskał i rozprostowywał palce.
- Aha - mruknął. - Więc chcesz mi pomóc. Megan wstrzymała oddech.
- Przyjechałaś tutaj z misją, na prośbę- jak się nazywa ten twój szef Hornsby?
- Nie jest moim szefem. Zrobiłam mu grzeczność. W ogóle nie chciałam tu przyjeżdżać!
Planowałam spokojny urlop na Cape Cod, ale ... ale ...
- Ale namówiono cię, byś zrobiła tę grzeczność Hornsby'emu? - Wydął wargi. - A potem, gdy już
wykonałaś zadanie, z jakiegoś powodu czułaś się zmuszona przyjść tutaj i zaproponować mi
pomocną dłoń?
- Chcę ci pomóc, Michael - szepnęła ledwodosłyszalnie. - Jeśli mi pozwolisz. Ale me będę mogła,
jeśli mi nie powiesz, w co jesteś zamieszany ... I jeśli chodzi o narkotyki.
- Cóż za szlachetne rozróżnienie - zakpił gorzko. - Myślałem, że przestępstwo to przestępstwo.
Zrobił dwa kroki w jej stronę.
- Ale ty nie wierzysz, że to narkotyki, prawda?
- Nie wiem, w co wierzyć. Narkotyki to naj gorsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy ... A Samosa
jest Kolumbijczykiem, prawda? Kolumbijczycy często są zamieszani w handel narkotykami. A
przecież Giancarlo nie robi żadnych szlachetnych rozróżnień. W żadnej dziedzinie.
- Raczej nie - uśmiechnął się krzywo Michael.
Zbliżał się do niej. Megan cofała się, usiłując zachować bezpieczną odległość między sobą a
Michaelem.
- Trzeba było mnie spytać. Mogłaś mi powiedzieć, kim jesteś i co tu robisz, i po prostu spytać się
mnie o wszystko, co chciałaś wiedzieć.
- A ty byś mi odpowiedział?
Spojrzenie Michaela ześlizgnęło się na zachęcająco głęboki dekolt jej sukienki.
- Gdybyś dobrze wybrała moment, pewnie powiedziałbym ci wszystko, co tylko chciałabyś
wiedzieć.
Megan starała się nie wybuchnąć płaczem. Michael specjalnie zachowywał się tak okrutnie.
- To i tak nie miałoby znaczenia. Ty jesteś tym, kim jesteś i ja jestem tym, kim jestem. Nigdy by
nam się nie udało, nawet gdybyśmy mogli być ze sobą szczerzy.
- Wydaje mi się, że przez kilka ostatnich dni udawało nam się całkiem nieźle - odparł, marszcząc
brwi i podchodząc do niej blisko. - Ale jak rozumiem, to też była tylko gra.
- Gra?
- Daj spokój, Megan, jesteśmy dorośli. Cieszyliśmy się swoim towarzystwem i swoimi ciałami.
Muszę przyznać, że znakomicie grałaś swoją rolę. Twoja nieśmiałość była naprawdę przekonująca.
O mało co znowu zrobiłbym z siebie głupca.
Megan utkwiła w nim niedowierzający wzrok.
- To nie była gra! Wszystko, co mówiłam czy robiłam, gdy byliśmy razem, było szczere. Nie
miałam zamiaru się w tobie zakochać, ale to się stało i wcale tego nie żałuję. Jeśli naprawdę
uważasz, że chciałam tylko pokonać twoją nieufność ... to jesteś cholernym głupcem! Mogłabym
cię kochać przez całe życie, a ty... a ty ... a ty to po prostu odrzucasz!
Usiłowała powstrzymać łzy, ale na próżno. Zaczęły spływać jej po policzkach strumieniem. Była
wściekła, że płacze, i że on to widzi. Nie płakała w ten sposób od czasów dzieciństwa, ale to
właśnie Michael sprawiał, że czuła się jak dziecko - bezbronna, opuszczona i zagubiona.
Michael pobladł. Niepewnym gestem wyciągnął do niej ręce i choć próbowała go odepchnąć, ujął
jej twarz w dlonie i zmusił, by spojrzała mu w oczy.
- Zostaw mnie! - krzyknęła.
Wpatrywał się w nią głodnym wzrokiem i nie puszczał.
- Czy ty ... czy ty powiedziałaś, że mnie kochasz?
- Nie, wcale nie, nie kocham cię - upierała się, choć żadne z nich w to nie wierzyło.
- No to chyba ja nie kocham ciebie - stwierdził spokojnie. - A skoro nie kocham cię teraz, to chyba
nie kochałem cię także piętnaście lat temu.
Megan zaprzestała walki i zamarła. Co on mówi? Co on, do diabła, mówi, że wtedy czuł to samo,
co ona?
- Ale to dziwne - mówił z namysłem. - Tak długo trwało, zanim mi przeszło. Musiałem wyjechać,
wiedziałem, że powinienem o tobie zapomnieć, ale ... nigdy mi się to nie udało. Och, próbowałem.
Jeszcze jak próbowałem. Miałem dziesiątki kobiet, ale zawsze było z nimi coś nie tak. Nawet nie
wiedziałem, czego mi brak, póki nie spotkałem cię w kasynie.
-Michael, proszę cię ...
- Sama myśl, że jesteś podobna do mojego wspomnienia sprawiła, że przejrzałem książkę
meldunkową. A kiedy stwierdziłem, że to ty, właśnie ty ...
Megan spojrzała mu w oczy. Musiała znać prawdę.
- Gdy pocałowałem cię na parkingu, trząsłem się jak smarkacz. Dziwne, że tego nie czułaś. A w sali
balowej? Nie wiem, co bym zrobił, gdybyś ze mną nie wyszła ... Ale wyszłaś i znowu się w tobie
zakochałem ... Jak idiota ... ¬dodał cicho.
Megan zamrugała. Uniosła rękę i starła łzy gestem tak dziecinnym, że Michael niemal się
uśmiechnął.
- Jak możesz m6wić, że mnie kochasz? Zdradziłam cię.
- Nie zdradziłaś mnie. Sam się zdradziłem.
- To ja im o tobie powiedziałam.
Westchnął i przesunął kciukiem po jej wargach.
- Jestem pewien, że Hornsby i ci inni mogli się sami dowiedzieć. Po prostu cię wykorzystali. To
nieładnie z ich strony. Może ja im w odwecie też uczynię coś niesympatycznego.
Megan przestraszyła się.
- Och, nie, Michael, nie możesz ...
Roześmiał się nagle i. odsunął na długość ramienia.
- Czego nie mogę? Posłać kogoś, by przetrącił im kolana? Chyba oglądasz zbyt wiele filmów
gangsterskich. W dzisiejszych czasach jesteśmy bardziej subtelni.
- Nie o to mi chodziło - zaprotestowała zarumieniona Megan.
- To dobrze, bo teraz zdarza nam się jedynie połamać komuś palce. I to niezbyt często.
- Kpisz sobie ze mnie - powiedziała cicho. - A to wszystko wcale nie jest śmieszne.
- Nie, nie jest - przytaknął, biorąc ją w objęcia. - Ale jeśli nie będę się śmiał, to się znowu wścieknę.
I ani tobie, ani mnie nie będzie wesoło.
Westchnęła i schowała twarz w zagłębieniu jego ramienia.
- I tak jesteś wściekły. Czuję to.
- No, w pewnym sensie zapędziłaś mnie w kozi róg.
_ Michael- głos był stłumiony, ale słowa wyraźne - ja naprawdę mogę ci pomóc. Mogę zaraz
zadzwonić do Nowego Jorku. Porozmawiam z prokuratorem okręgowym, Philem Levy. To dobry i
sprawiedliwy człowiek. Będzie wiedział, co zrobić. Istnieje coś takiego, jak ochrona świadków ...
- Ochrona świadków?
- To jedyny spos6b, żeby naprawdę uwolnić się od różnych Abnerów Hornsbych ... i Vincentów
Giancarlo. . Michael był niewytłumaczalnie rozbawiony.
- Czy wiesz, ilu świadków przeżyło, by składać zeznania przeciwko Vincentowi Giancarlo?
- Będziesz pod ochroną ...
- Będę martwy - stwierdził sucho. - Poza tym dlaczego zakładasz, że w ogóle zgodzę się zeznawać?
- Czy to znaczy, że nie?
- Za żadne skarby, Megan. Przykro mi, jeśli niszczę twoje złudzenia na temat mojej szlachetności i
honoru. Chodzi o to, że ja lubię żyć. Oddychać. Chodzić po ulicach nie oglądając się nerwowo do
tyłu, gdy tylko ktoś kichnie. A nie można tego robić, jeśli spoczywa się na dnie rzeki Hudson.
- Czyli mamy problem - powiedziała spokojnie.
- Na to wygląda.
Cisza, która zapadła po tych słowach, zdawała się rosnąć i żyć własnym życiem.
- Nie zapominaj, że jesteś dla mnie bardzo ważna, Megan. Ja naprawdę cię kocham i pewnie będę
cię kochać całe życie.
Megan wspięła się na palce i przycisnęła wargi do jego ust.
- Ty tak samo jesteś dla mnie ważny, Michael. I nie mam zamiaru tak łatwo się poddać.
- Wiedziałem, że twoja obecność oznacza kłopoty ¬zamruczał cicho. - Wiedziałem to u George'a i
wiedziałem to na sali balowej ... Nie powinienem był cię w ogóle tknąć. Teraz też nie powinienem
cię dotykać.
Ale zamiast ją odepchnąć, przytulił ją jeszcze mocniej.
Wyczuła jego pożądanie. Z gardła bezwiednie ,wyrwał jej się jęk. Zrozumiała, że nie jest w stanie
panować nad swoją namiętnością.
Oderwali się od siebie na moment, by spojrzeć sobie głęboko w oczy, i przywarli do siebie znowu.
Dłonie Michaela wślizgnęły się pod sukienkę. Usłyszała, jak westchnął cicho, napotykając cienki
skrawek jedwabiu. Poczuła przypływ rozkoszy, gdy jego palce wsunęły się pod brzeg z koronki.
Doskonale wiedział, jak i gdzieją dotykać, by wywołać pierwsze, drżące westchnienie.
- Michael. .. nie możemy. ~ie powinniśmy ...
- Nie wiem, jak ty, ale ja mam dość słuchania, czego nie
mogę i nie powinienem. Jeśli jest coś, czego absolutnie pragnę, to właśnie tego.
Jego dłoń wsunęła się głębiej, a usta tłumiły jej okrzyki.
Opór Megan stopniał pod zdecydowanym dotykiem palców.
Kolana ugięły się pod nią i nie protestowała, gdy Michael uniósł ją i położył na kanapie. Razem
zagłębili się w miękkich poduszkach. Podciągnął do góry jej sukienkę.
Na widok przezroczystego staniczka, który tak starannie' wybrała, jego oczy zalśniły, a usta wygięły
w pełnym uznania uśmiechu.
- Mam nadzieję, że włożyłaś to specjalnie dla mnie ¬zamruczał, rysując palcami koła wokół szybko
twardniejących koniuszków piersi. Megan wygięła się w łuk, patrząc błagalnie na jego usta.
Odczytując pragnienie odzwierciedlające jego własne, Michael schylił głowę i objął wargami
nabrzmiały koniuszek. Megan wplątała palce w gęste włosy Michaela, podczas gdy on podsycał
jeszcze rosnący w niej żar. Zsunął dłoń niżej, potęgując dreszcz oczekiwania, aż napotkał
przezroczysty kawałek jedwabiu i koronki, ledwo zakrywający puszysty wzgórek między udami.
- To nie Jair, pani mecenas - zamruczał.
- Jeśli mam wybierać między grą Jair a zwycięstwem - szepnęła, cytując jego słowa - to zawsze
wolę zwycię- stwo.
Uniósł głowę, przez chwilę czując pokorę na widok błyszczącej w jej oczach miłości i dumy.
Wpatrywał SIę w delikatny rumieniec, zdobiący jej policzki i w wilgotne, lekko rozchylone usta.
Starał się zapamiętać ten widok, wiedząc, że będzie go przywoływał aż do ostatniego tchnienia.
Chwycił za skrawek jedwabiu i niecierpliwie szarpnął.
Megan wstrzymała oddech i oplotła go długimi, szczupłymi nogami, na pół się śmiejąc, na pół
płacząc.
Marynarka i koszula błyskawicznie znalazły się na podłodze, odkrywając muskularne ramiona i
tors. Ręce Michaela i Megan spotkały się przy pasku jego spodni, ale Megan była szybsza.
Wypuścił cicho powietrze pod dotykiem jej chłodnej dłoni. Znów schylił głowę do jej piersi, ale
tym razem ledwo zdołał nad sobą zapanować. Pijany zapachem jej sk6ry i włosów, uniósł biodra i
spr6bował wsunąć się do wilgotnego, ciepłego raju.
Megan wyprężyła się na jego spotkanie, ale miękkie poduszki pod nimi zapadły się, nie pozwalając
na połączenie. Michael spróbował jeszcze raz, z podobnym skutkiem. Uniósł ją więc i trzymając
mocno przy sobie, obrócił się na kanapie. Usiadł i opuścił ją powoli, aż objęła kolanami jego
biodra.
Megan instynktownie powstrzymywała się, czując jego podniecenie, ale w miarę jak się w niej
zagłębiał; poddała się i zawierzyła jego rękom. Wypełniał ją powoli, aż w końcu ich ciała
przylegały do siebie tak ciasno, jak to tylko możliwe.
Megan trzymała się ramioą Michaela i z trudem powstrzymywała zbliżającą się ekstazę.
Spr6bowała skupić się na szczupłej twarzy, ale tak było jeszcze gorzej, bo widziała, jaki wpływ
wywiera na niego jej szaleńcze pożądanie.
Wygięła się powoli do tyłu. Imię Michaela wymknęło się jej z ust razem z westchnieniem, gdy
przywarł ustami do zagłębienia między jej piersiami. Słyszała jak przez mgłę, że westchnienie
przechodzi w ochrypły krzyk, gdy jego dłonie zaczęły poruszać nią w rytm ich szaleńczo bijących
serc.
Michael czuł, jak Megan sztywnieje, a jej uda zaciskają wokół jego bioder. Początkowo udawało
mu się jeszcze panować nad sobą, ale wkrótce fale gorąca przeniknęły jego zmysły, a jej ciało
wymknęło się z powstrzymujących je dłoni. ZaPomniał o opanowaniu i poddał się całkowicie
gwałtownej namiętności.
Dokładnie w chwili eksplozji rozkoszy Michael zdał sobie sprawę, że nigdy nie będzie miał dosyć.
Zagłębiał się w nią chciwie, wiedząc, że tych kilka chwil niewiarygodnego szczęścia będzie mu
musiało wystarczyć na całe życie. Raz już ją utracił - i ta strata tkwiła w nim przez piętnaście lat. Za
kilka godzin prawdopodobnie utraci ją znowu - tym razem przez własną głupotę.
Ale tu i teraz należała do niego. Z desperacją, niemal z gniewem, przeciągał jej drgania rozkoszy
jak tylko potrafił najdłużej, chcąc pamiętać jedynie Megan - jej urodę, pasję, urywane okrzyki
namiętności. Kochał ją tak, jak tylko mężczyzna jest w stanie kochać kobietę. Kusiło go, by z nią
uciec, tak szybko i tak daleko, jak tylko się da. Ale wiedżiał, że to niemożliwe. Tak sarno, jak
wiedział, że po dzisiejszej nocy nie może liczyć na żadną wspólną przyszłość z Megan Worth.
. Po dzisiejszej nocy niewątpliwie znienawidzi go tak, jak tylko kobieta jest w stanie znienawidzić
mężczyznę.
ROZDZIAŁ 12
Wciąż mocno zaróżowiona Megan na próżno usiłowała przywrócić do porządku fryzurę i ubranie.
Bez grzebienia i szczotki jasna, potargana fala włosów nie dawała się ułożyć. Sukienka była
pognieciona i powyciągana tak, że nie sposób było tego nie zauważyć.
Michael zamarł w pół ruchu i przyglądał się, z jaką miną obracała w ręku rozdarte majteczk.
- Nie możesz się tylko schylać, poza tym wszystko jest w porządku - pocieszył ją, ale ta próba
wywołała tylko nową falę rumieńców na policzkach Megan.
- Czuję się naga - przyznala zażenowana.
- Wyglądasz przepięknie.
Megan odwróciła wzrok i obciągnęła sukienkę, na próżno usiłując przedłużyć ją o parę
centymetrów.
Michael nałożył marynarkę i podszedł do niej. Nie potrafił oprzeć się pragnieniu dotykania jej,
objęcia ramionami. Delikatnie odgarnął kaskadę opadających na plecy włosów i pocałował ją w
kark.
- Przykro mi, jeśli jesteś zakłopotana. To wszystko moja wina.
- Nie wszystko - poprawiła go z westchnieniem. ¬Gdybym chciała, potrafiłabym cię powstrzymać.
- Naprawdę? Niby kiedy?
Westchnęła znowu, bo jego wargi wciąż muskały jej szyję. Nie powinno jej dziwić, że wiedział, jak
bezbronna czuje się w jego ramionach, więc czemu wciąż nie była w stanie tego pojąć? Z drugiej
strony, ile razy w życiu była zakochana? Skąd mogła wiedzieć, jak się zachować i reagować?
- Michael... I co my zrobimy?
Jego usta przestały łaskotać delikatny meszek jej karku i wycisnęły pocałunek na czubku głowy.
- To zależy. Czy mówiłaś serio, że zrobisz wszystko, o co cię poproszę?
- Oczywiście - obruszyła się i chciała obrócić do niego twarzą, ale jej nie pozwolił.
- A jeśli rzeczywiście o coś poproszę, to zrobisz to nie zadając żadnych pytań?
Nagle poczuła zimny dreszcz.
- To zależy ... o co mnie poprosisz.
- O nic nielegalnego - zapewnił ją z kwaśnym uśmiechem. - Absolutnie nic kompromitującego. .
Serce Megan zaczęło bić szybciej.
- Więc czego ode mnie oczekujesz?
- Po pierwsze powiedz mi, kto jest twoim łącznikiem tu, w hotelu.
- Moim łącznikiem?
Poczuł, jak zesztywniała.
- Jestem pewien, że Wydział Skarbowy nie przysłał cię tu samej. A pytam tylko dlatego, że chcę
wiedzieć, czy ten łącznik jest w stanie dziś w nocy wywieźć ciebie i twoją kuzynkę z wyspy.
- Wywieźć ... ?! - Obróciła się, mimo że usiłował ją przytrzymać. - Dlaczego miałybyśmy opuścić
wyspę?
- Megan, przyrzekłaś, że nie będziesz zadawać żad¬nych pytań - przypomniał. - Jeśli zbyt wiele
będziesz wiedziała, będziesz tak jak ja między młotem a kowadłem.
Megan z napięciem przyglądała się twarzy Michaela.
Przed czymś ją chronił. .. Może przed oskarżeniem o po¬moc przestępcy ... A skoro chciał się jej
pozbyć z wyspy już tej nocy, to znaczy, że ma to coś wspólnego z nagłym pojawieniem się
Giancarla.
- Nie wyjadę.
- Wyjedziesz.
- Nie - potrząsnęła głową. - Nie wyjadę.
Michael zacisnął zęby i wbił w nią groźny wzrok, ale udało mu się ją tylko rozzłościć.
- Poza tym nie podoba mi się sposób, w jaki usiłujesz się mnie pozbyć. Zupełnie jakbym była
absolutnie bezużyteczna, niekompetentna i niezdolna do radzenia sobie w trudnej sytuacji.
- Megan ... Prosiłem cię, byś mi zaufała. Obiecałaś.
- Ufam ci. Ale także cię kocham i mam nadzieję, że nie
zaciemni to calkowicie jasności mojego umysłu.
Westchnął głęboko.
- Megan, daję ci słowo, że rano wszystkiego się dowiesz. Nie będzie już żadnych sekretów i
tajemnic.
Megan zmarszcżyła brwi, ale uznała, że nie uda jej się uzyskać nic więcej. Obiecywał wszystko
wyjaśnić i musiała mu wierzyć. Tym razem musi mu wierzyć - i dopilnować, by dotrzymał słowa.
- Ale z wyspy i tak nie wyjadę. Michael na moment zacisnął powieki.
- To przynajmniej wyprowadź się z tego hotelu i znajdź dla siebie i kuzynki jakiś inny, najlepiej na
drugim końcu miasta.
- Dlaczego?
- Bo cię o to proszę, do jasnej cholery! I proszę cię jeszcze raz o nazwisko twego łącznika.
Megan niechętnie skapitulowała.
- Nazywa się Dallas. A w każdym razie tak się przedstawia. Nie wiem, czy to jego imię, nazwisko,
czy przezwisko. Znam go tylko jako Dallasa.
- Jak się z nim kontaktujesz?
Megan znowu się zawahała. Nie mogła się zrnusić, by mu powiedzieć o bransoletce. Już gdy ją
wkładała, czuła się głupio. Michaelowi będzie się to wydawać jakby żywcem wzięte z opowieści o
Jamesie Bondzie.
- Nie kontaktuję się. To znaczy ... To on się ze mną skontaktował.
Michael zmrużył oczy.
- Jak wygląda? Opisz go.
- Wysoki, tęgi, siwowłosy. Mówi z wyraźnym teksaskim akcentem, a na dłoniach i szyi nosi pół
wystawy sklepu jubilera.
- Wiem, o kim mówisz. Jesteś pewna, że jest prawdziwy?
- Tak. Ale dlaczego tak się martwisz o moje bezpieczeństwo? Nic mi nie grozi.
- Nie bezpośrednio. Ale mnie może grozić. Twoja obecność stanowi bezpośrednie zagrożenie dla
mnie.
- Dla ciebie?!
- Pierwszą rzeczą, jakiej się uczysz w tym świecie, to umiejętność skrywania słabości. Giancarlo
widział cię i wie, że jesteś moim słabym punktem. Druga, równie ważna zasada mówi, by nigdy
niczego nie przyjmować za pewnik. Fakt, że w momencie wejścia tu wiedziałaś, kim jest Giancarlo,
stwarza podwójne zagrożenie - dla ciebie, bo będziesz w stanie go zidentyfIkować i dla mnie, bo
spędzam czas z zastępcą prokuratora okręgowego.
- Ale on nie wie ...
- Nie łudź się - do rana sobie przypomni. Widziałem, jak na ciebie patrzył, a on nie przepuści żadnej
pięknej kobiecie.
Megan przypomniała sobie uwagę Giancarla:
,,Nie zapominam twarzy. Jeśli już gdzieś się spotkaliśmy, w końcu sobie przypomnę".
- Do diabła, Megan, daj mi trochę luzu.
- Co takiego?
- Nie przywykłem do tego poczucia odpowiedzialności, jakie we mnie budzisz. Nie zwykłem
martwić się o kogokolwiek poza samym sobą.
- A martwisz się? - spytała poważnie. - I nie chodzi mi o mnie.
- Bardzo się martwię- zamruczał, ujmując w dłonie jej twarz. - Martwię się, co się może za chwilę
stać, jeśli nie przestaniesz tak na mnie patrzeć. Zapomniałaś, że pod spodem nie masz niczego?
Megan poddała się pocałunkowi, niepewna, czy poprawia, czy pogarsza jej samopoczucie.
- Nie dam się tak łatwo zbyć, Michael - ostrzegła go cicho. - Jeśli sobie życzysz, przeprowadzę się
gdzie indziej, ale nie uda ci się już na zawsze trzymać mnie na odległość. Wrócę i razem
znajdziemy jakiś sposób, żeby się z tego wykaraskać.
Nie czekając na odpowiedź odwróciła się i podeszła do biurka, dumna, że udało jej się nie załamać.
Czuła, że śledzi ją gorącym spojrzeniem. Wiedziała, że nie będzie to takie łatwe, jak można by
sądzić z jej słów. Mimo wszystko między nimi była przepaść oddzielająca dwa światy, ten,
rządzący się swoimi prawaml i ten, w którym obowiązywało prawo.
Wyciągnęła pantofelki spod biurka. Zerknęła na Michaela i stwierdziła, że stracił nieco pewności
siebie.
Rano, gdy już wszystko się wyjaśni, on z kolei będzie musiał jej zaufać. Była naprawdę dobrym
prawnikiem i znajdzie w tej ścianie jakąś szczelinę. Jeśli Phil czy ktokolwiek inny w biurze będzie
miał wątpliwości co do zasad jej postępowania w sprawie Michaela Vallaincourta, to mogą sobie
wziąć swoją pracę i swoje zasady i. ..
Z sekretariatu dobiegł nagle jakiś odgłos. Michael gwałtownie poderwał głowę i ostrzegawczo
uniósł rękę. Ktoś tam był. Przez wąski pasek światła pod drzwiami przesunął się cień. Ktoś
poruszył ostrożnie klamką, jakby próbując, czy drzwi są zamknięte na klucz.
Michael błyskawicznie podszedł do biurka i wysunął środkową szufladę. Sięgał właśnie po lśniącą
dziewięciomilimetrową berettę, gdy rozległo się lekkie pukanie.
- Mikey, jesteś tam? - rozległ się głos Gina.
Michael rozluźnił się i zamknął szufladę.
- Chwileczkę. - Napotkał zaskoczone spojrzenie Me¬gan. Widziała pistolet i zmienione rysy jego
twarzy. Zmienione tak samo, jak tamtego ranka na plaży - w jednej chwili urok i dobry humor
ustąpił chłodowi i żelaznej dyscyplinie.
Podszedł do drzwi i otworzył.
- O co chodzi?
Gino przechylił lekko głowę, by zajrzeć do środka nad ramieniem Michaela.
- Skończyli jeść kolację. Vince chce się z tobą widzieć. Michael zaklął pod nosem, rzucił okiem na
zegarek i zaklął znowu.
- Dobra. Odprowadzę Megan i. ..
- Hmm ... To chyba nie jest dobry pomysł. Bardzo mu się śpieszy. Nie jest zbyt zadowolony z kilku
rzeczy, których dowiedział się w czasie kolacji, więc jeśli masz trochę oleju w głowie, poświęcisz tę
chwilę na wymyślenie paru dobrych odpowiedzi.
- Jakich rzeczy? Co się stało? - wykrztusiła Megan.
W oczach Michaela mignęło niezadowolenie. Sądziła, że Gino jest przyjacielem Michaela, ale
przecież zatrudniał go Vincent Giancarlo. Jego lojalność należała się w pierwszym rzędzie
Giancarlowi, usuwając w cień wszelkie przyjacielskie uczucia, jakie być może żywił do Michaela.
Z minuty na minutę wszystko coraz bardziej się komplikowało. Musiała pomyśleć. Musiała mieć
trochę czasu, żeby samej wszystko przemyśleć.
Sięgnęła po torebkę i objęła spojrzeniem pokój, sprawdzając, czy niczego nie zapomniała. W
ostatniej chwili zdała sobie sprawę, że w dłoni ściska rozdartą jedwabną szmatkę. Rumieniąc się z
zażenowaniem, wsunęła ją do torebki.
- Nie przejmuj się mną, Michael. Trafię do swego pokoju.
- Przepraszam cię, Megan. Przyjdę, jak tylko będę mógł.
- Najpierw interesy, potem przyjemność - powiedziała lekko, uśmiechając się na rachunek Gina.
Minęła już niemaI obu mężczyzn, gdy Michael złapał ją za ramię i ruszył u jej boku. Nie obejrzał
się, ale Megan czuła, że zdaje sobie sprawę z obecności Gina.
- Nie rób nic, póki się z tobą nie porozumiem - mruknął cicho.
Megan zatrzymała się przy drzwiach. Uniosła wzrok ku jego szczupłej, przystojnej twarzy i
uśmiechnęła się niemal szczerze.
- Wiesz, że będę czekać tak długo, jak będzie trzeba. Pocałowała go, ignorując utkwiony w nich
wzrok Gina, i szybko wyszła, zanim opuściła ją odwaga. Tym razem cieszyła się, że hol jest
zapchany ludimi. Przecięła go na ukos, nie zwracając uwagi na zdumione spojrzenia. Wiedziała, że
Michael stoi przy drzwiach i patrzy za nią. Pragnęła jak najszybciej poczuć na skórze świeże nocne
powietrze.
Sąsiednie domki rozbrzmiewały muzyką i śmiechem.
Także na plaży przyjęcie było w toku.
Wsunęła rękę w torebkę; szukając klucza. Żarówka nad drzwiami musiała się przepalić, bo na
małej, obrośniętej winem werandzie panowały absolutne ciemności. Namacała klucz, ale jeszcze
przez chwilę walczyła z zamkiem.
Ze środka dobiegł ją stłumiony odgłos jakby szarpaniny, a potem niewyraźny okrzyk. Zanim
zdążyła zareagować, drzwi gwałtownie otwarto. Megan utkwiła wzrok w wymierzonej w nią lufie
pistoletu.
ROZDZIAŁ 13
- Proszę wejść, proszę wejść, droga pani Thomasa może powinienem powiedzieć Worth? Proszę
wejść i przyłączyć się do nas - powiedział Vincent Giancarlo, nie ruszając się z kanapy. Ochroniarz,
którego Megan widziała już w biurze Michaela, stał z pistoletem przy drzwiach. Drugi człowiek z
obstawy usiłował unieruchomić kopiącą i wyrywającą się z jego rąk Shari.
- No niechże pani wejdzie, pani Megan Worth, zastępca prokuratora okręgu Manhattan. No, no, no,
chyba smakowała pani dzisiaj kolacja. Szkoda, że musiała się tak gwałtownie zakończyć.
Megan zignorowała obleśne spojrzenie, którym obrzucił jej pogniecioną sukienkę i rozburzone
włosy. Za wszelką cenę usiłowała zachować spokój. Kosztowało ją to niemało wysiłku i nie
zostawiało już miejsca na myśli o Michaelu.
- Co pan tu robi? - spytała. - Czego pan chce?
- Oj ... to chyba ja powinienem zadać pani te pytania, nie?
- Nie rozumiem, o co panu chodzi.
- Niech pani da spokój. Może udało się pani nabrać
Michaela na te wielkie zielone oczy, ale mnie? Nie toleruję żadnych przypadków.
- A ja nie mam zamiaru tolerować pańskiej obecności.
A teraz czy mógłby pan powiedzieć temu typowi, żeby trzymał łapy z daleka od mojej kuzynki?
Giancarlo wyglądał na rozbawionego.
- Jego łapy zostaną tam, gdzie są, póki nie otrzymam odpowiedzi na kilka pytań. A jeśli te
odpowiedzi mi się nie spodobają, to ... - Uniósł rękę i Shari gwałtownie złapała powietrze,
zaprzestając walki. Ochroniarz objął ją w pasie i przyciskał do drugiego ramienia. Z łatwością mógł
jej złamać kręgosłup.
- Zostawcie ją w spokoju! - krzyknęła przerażona Megan. - Ona nie ma z tym nic wspólnego.
- A pani ma z tym coś wspólnego? To pani sugeruje?
- Nic nie sugeruję - zaprzeczyła gorąco. - I protestuję przeciwko temu wtargnięciu. Włamanie i
zatrzymywanie wbrew woli to przestępstwo.
Giancarlo odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.
- Rozumiem, dlaczego spodobała się pani Michaelowi. Ma pani poczucie humoru i nie traci pani
głowy w trudnej sytuacji. To niezwykle ważne w dzisiejszych czasach. A ja lubię opanowane
kobiety. Zazwyczaj potrafią ocenić od razu sytuację i wiedzą, co jest dla nich najlepsze. Czy pani
wie, co jest dla pani najlepsze?
- Czemu mi pan sam nie powie? - rzuciła ostro.
- Prawda, droga pani. Prawda, tylko prawda i nic oprócz prawdy - czy tak się to mówi? - Jego
uśmiech
stawał się coraz szerszy. Podrapał się po nosie. - Mówiłem pani, że nigdy nie zapominam twarzy.
Szczególnie pięknej twarzy. A na pewno nie takiej, w której lśnią oczy jak szmaragdy. To właśnie
zwróciło moją uwagę w sądzie, pani zastępco prokuratora okręgowego. Takie oczy i ciało jak
stworzone dla przyjemności ... Proszę sobie wyobrazić moje rozczarowanie, gdy dowiedziałem się,
że pani jest z prokuratury. Miałem nadzieję, że może jest pani reporterką, która zechciałaby
przeprowadzić ze mną wywiad ...
- I sądzi pan, że to powinno mi pochlebiać? - spytała zimno. .
- A co pani szkodzi sprawić nieco radości staremu człowiekowi?
- Czego pan chce?
- Już powiedziałem - prawdy. Po co pani tu przyjechała?
Przez chwilę Megan zastanawiała się nad odpowiedzią, ale rzut oka na przerażoną twarz Shari
przekonał ją, że rzeczywiście musi mu powiedzieć prawdę.
- Przyjechałam, by zidentyftkować Michaela.
- ZidentyfIkować Michaela?! Co to znaczy - zidentyfIkować Michaela?
Najwyraźniej Giancarlo nie tego oczekiwał. Z zadowoleniem ujrzała, że na moment wytrąciła go z
równowagi.
- Nikt w Departamencie Sprawiedliwości nie wiedział, kim jest Michael Vallaincourt. Z jakichś
przyczyn sądzili, że rozpoznałam go na niewyraźnej fotografIi, więc żeby przyspieszyć
dochodzenie, przysłali mnie tu, bym spróbowała go zidentyfIkować. - Megan czuła, jak powoii
zaczyna ogarniać ją spokój, jak coraz skuteczniej jest w stanie opanować swoje emocje, tak jak to
robiła na sali sądowej. - Nazwisko Vallaincourt - dodała nieco ironicznym tonem - nic im nie
mówiło. Powinien pan przewidzieć, że twarz bez nazwiska prędzej czy później zwróci czyjąś
uwagę.
To wyjaśnienie było tak proste, że aż niewiary godne. Giancarlo splótł palce i oparł na nich brodę.
- Rozumiem. A ponieważ byliście starymi kumplami ze szkoły - co, jak sądzę, jest prawdą -
rozpoznała pani Michaela pod jego prawdziwym nazwiskiem Antonacci. Przyjechała pani,
zobaczyła i podała fotografom nazwisko do kartoteki. Czego jeszcze miała się pani dowiedzieć?
- Niczego. Chodziło tylko o to.
- Nic innego? Żadnych innych przyczyn, dla których wepchnęli mu panią do łóżka?
Megan zaczerwieniła się z gniewu.
- Nikt mi nie kazał iść z nim do łóżka.
- Czyżby to nie była część pani zadania? Nie miała pani zdobyć jego zaufania i wyciągnąć
informacje o matrycach?
- Matrycach? Jakich matrycach?
- Nie kłamie pani zbyt przekonująco. I nie chce pani współpracować.
Podniósł rękę, by kiwnąć na trzymającego Shari mężczyznę, ale powstrzymały go słowa, które
padły zza ramienia Megan.
- Mówi prawdę. Nic nie wie o matrycach.
Dźwięk spokojnego głosu Michaela sprawił, że Megan podskoczyła i odwróciła się. Stał tuż przy
drzwiach, z rękoma w kieszeniach, opierając się nonszalancko o ścianę. Niemożliwe, by Giancarlo
go wcześniej nie zauważył ¬stali dokładnie naprzeciwko siebie.
- Mówisz, że nic nie wie - powiedział Giancarlo. ¬A czy ... przypadkiem ... twoja ocena nie jest w
tej chwili nieco subiektywna?
- Moja jest prawidłowa - stwierdził Michael. - Natomiast twoja chyba nie bardzo, skoro wyciągasz
pochopne wnioski.
Oczy Giancarla błysnęły groźnie.
- Wiesz, Michael, że nie lubię niespodzianek. Dlaczego mi nie powiedziałeś, kim ona jest i co tu
robi?
- Bo jeszcze godzinę temu sam nie wiedziałem. Wiedziałem tylko, że jest prawnikiem, spędzającym
tu wakacje.
- A teraz? Co wiesz teraz?
- Wiem, że gdybyś najpierw porozmawiał ze mną, powiedziałbym ci, że ona nic nie wie i nie mamy
się o co martwić.
Giancarlo wstał. Założył ręce z tyłu i w zamyśleniu przespacerował się przez pokój tam i z
powrotem. Potem . odwrócił się i spojrzał niechętnie najpierw na Michaela, potem na Megan.
- Kto panią tu przysłał? Kto był taki ciekawy, kim jest Michael?
Megan wciąż była zdezorientowana nagłym pojawieniem się Michaela i jego dziwnym
zachowaniem. Robił wrażenie człowieka, który wrócił właśnie po wykonaniu nieprzyjemnego, ale
koniecznego obowiązku. Nie była pewna, co powinna mówić i czy w ogóle powinna się odzywać.
- Powiedziała mi, że to twój stary przyjaciel z Wydziału Skarbowego - stwierdził sucho Michael, a
zdumiona Megan znów utkwiła w nim wzrok. - Abner Homsby.
- Hornsby! Ta glista?
- Może glista, ale z niezwykłym wyczuciem czasu, nie?
Giancarlo uderzył pięścią o dłoń drugiej ręki.
- Psiakrew! Musiał się jakoś dowiedzieć, że dzisiaj odbieramy towar!
- Nie sądzę. - Michael pokręcił głową. - Mam wrażenie, że uderza na ślepo.
Ciemne oczy Giancarla przesunęły się z Michaela na Megan i z powrotem.
- Czy to intuicja, czy wiesz to na pewno?
- No, powiecizmy, że po tej ostatniej spędzonej wspólnie godzinie nie sądzę, by pani mecenas miała
jeszcze przede mną jakieś sekrety ... Co, laleczko?
Megan cofnęła się z obrzydzeniem, gdy Michael wyciągnął rękę w stronę jej policzka. Wpatrywała
się w niego oszołomiona jego zachowaniem. Wyglądało na to, .że jej reakcja go bawi. Uśmiechał
się - naprawdę uśmiechał się, wchodząc do pokoju .
Giancarlo pokręcił głową i zachichotał.
- Ach, Michael, Michael. Gdybym był dwadzieścia lat młodszy i tak pewny siebie, nie mówiąc już o
tym niezwykłym darze perswazji. .. Musiałeś być tym razem wyjątkowo przekonujący. Przecież ta
biedna dziewczyna uwierzyła, że masz naprawdę ludzkie odruchy.
Michael wzruszył ramionami.
- Miała cały czas oczy szeroko otwarte. No, powiedzmy, większość czasu.
Uśmiech Giancarla zmienił się w złośliwy grymas.
- Może powinienem był zostawić was dwoje razem jeszcze trochę dłużej?
- O rany, nie. I tak co najmniej przez miesiąc będę czuł w ustach smak tej całej słodyczy i
cierpliwości.
Megan czuła, jak robi jej się słabo, więc oparła się o ścianę. Czy to możliwe, że Michael cały czas
grał? Te wyznania miłości, czułe słówka, obietnice ... Czy Michael po prostu wykorzystywał swój
urok, aby dowiedzieć się, co Departament Sprawiedliwości właściwie wie?
- Uspokoiłeś się? - pytał teraz Giancarla. - Możesz się odprężyć?
- Nigdy się nie odprężam. Dlatego właśnie jeszcze tu jestem, podczas gdy inni są albo za kratkami,
albo dwa metry pod ziemią. Ale skoro twierdzisz, że nie ma się czym przejmować, to wierzę ci.
Powiedz mi jeszcze... Dowiedziałeś się, czy jest sama, czy są tu jeszcze jacyś inni ciekawscy?
Megan spojrzała na Michaela, ale jej ostatni promyk nadziel zgasł na widok jego pogardliwego
uśmieszku.
- Zna tylko jednego. Ciekawski nazwiskiem Dallas. Widziałem go - nie ma się czym przejmować.
- Ciągle to powtarzasz, ale ja się jednak przejmuję, Michael- powiedział Giancarlo, napinając
mięśnie policzków. - Bardzo długo czekałem, żeby położyć rękę na tym towarze. Zbyt długo, by
lekceważyć nawet takie zero jak Abner Homsby.
Michael wzruszył ramionami.
- Skoro tak cię to męczy, powiem Gino, żeby się nim zajął.
- Nie, nie Gino. Sam się nim zajmij, Michael. Nie chcę więcej żadnych przykrych niespodzianek.
- Gino to dobry facet. Nigdy dotąd nie podawałeś w wątpliwość jego zdolności.
- Bo nigdy nie miałem przy sobie dziesięciu milionów dolarów. Może dlatego jestem taki nerwowy.
Może dlatego wszyscy jesteśmy tacy nerwowi.
Megan myślała szybko. Dziesięć milionów dolarów! Co może być warte tyle pieniędzy? Usiłowała
przypomnieć sobie wszystko, co mówił Homsby, ale wciąż huczało jej w głowie polecenie
Giancarla, który kazał Michaelowi ,,zająć się" Dallasem.
Robiło jej się niedobrze, gdy patrzyła na Michaela. Uświadomiła sobie w pełni znaczenie słów
kochanka. Przez cały czas, gdy się z nią kochał, nic nie czuł. Udawał. Stała w podartym i pomiętym
ubraniu, a on się z niej wyśmiewał, patrząc zimnym, obojętnym wzrokiem.
Giancarlo przerwał w końcu pełną napięcia ciszę.
- Mamy być na lotnisku o trzeciej rano. Teraz musimy zająć się jeszcze dwiema drobnymi
sprawami.
- Żadna z nich nie wie nic, co mogłoby nam zaszkodzić
- stwierdził Michael. - Możemy je tu potrzymać pod strażą
przez kilka godzin, a potem wsadzić rano do pierwszego z brzegu samolotu.
- To jest jakieś rozwiązanie - przytaknął Giancarlo. ¬Wtedy i tak nas już tu nie będzie, więć
wszystko jedno, na czyim ramieniu będą się wypłakiwać. Niemniej - wskazał palcem na Megan -
chyba chciałbym wziąć ją z nami. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to najwyżej
przespaceruje się z powrotem do domu. Z drugiej strony, jeśli zdarzy się coś ... nieprzewidzianego,
to lepiej będziemy się czuć z dodatkowym ubezpieczeniem.
- Nie masz do mnie zaufania? - spytał spokojnie Michael.
- Powierzam ci moje życie - upierał się Giancarlo. ¬I, co jeszcze ważniejsze, campadre, powierzam
ci twoje własne życie. Ale żeby nie drażnić niczyjej dumy, powiedzmy po prostu, że pragnę jeszcze
jakiś czas spędzić w towarzystwie panny Worth.
Przez chwilę wydawało się, że Michael chce się dalej sprzeciwiać. W Megan znów odżyła nadzieja.
Ale Michael wzruszył tylko ramionami i sięgnął do kieszeni po cygaro.
- Ty tu rządzisz - powiedział.
Shari, która dotąd była zbyt przerażona, żeby się odezwać, nagle wybuchnęła. Wiercąc się
energicznie, wyzwoliła się z ramion trzymającego ją ochroniarza i rzuciła przez pokój.
- Ty bydlaku! - krzyczała. - Ty nieczuły, zimny, bez serca ...
Resztę słów zdusiła wielka dłoń, która opadła na jej usta.
W odpowiedzi na niechętne spojrzenie Giancarla, ochroniarz uniósł walczącą wciąż Shari i podążył
w stronę sypialni.
- Co macie zamiar z nią zrobić? - krzyknęła Megan, rzucając się za nimi w panice ..
Jeden ruch ręki Giancarla - i drugi ochroniarz zablokował jej drogę.
- Pani przyjaciółka zostanie po prostu związana mocnym sznurkiem - rzekł sucho Giancarlo. - Ale
poza tym nic jej nie będzie, zapewniam panią. Natomiast pani radziłbym się przebrać w coś
bardziej ... odpowiedniego, chyba że ma pani ochotę na trzydziestokilometrowy spacer w szpilkach.
Mój człowiek Pauli pójdzie z panią, by służyć wszelką pomocą i dopilnować, by nie zrobiła pani
nic głupiego.
Jej łokieć znalazł się w stalowym uścisku. Mężczyzna popchnął ją w kierunku sypialni. Megan
przestała się opierać, ale gdy znalazła się przed Michaelem, nie mogła się powstrzymać, by nie
przystanąć i nie wpatrzyć w jego twarz szukając czegoś ... czegokolwiek ...
- Dlaczego? - spytała cicho. - Powiedz mi tylko, dlaczego?
Jego oczy były puste i bez wyrazu jak dwa niebieskie szkiełka.
- Lepiej ubierz się ciepło. To będzie długa noc.
Pauli pooiągnął ją za sobą, ale Megan wyrwała łokieć z jego uścisku i sama pomaszerowała do
sypialni.
Przez chwilę stała w mroku, zbyt wściekła, obolała i niepewna, by zdobyć się na jakikolwiek ruch.
Z całej siły walczyła ze łzami. Nie rozumiała, co się dzieje. Nie rozumiała, w którym momencie
popełniła błąd. Była tak pewna, że ją kocha. Tak wyraźnie widziała to w jego oczach ...
- Pośpiesz się - warknął Pauli. - Nie mamy dużo czasu.
Oszołomiona Megan znalazła w szufladzie dres, skarpetki i sportowe buty. Próba zamknięcia się w
łazience została udaremniona.
Zaciskając zęby w nowym przypływie wściekłości, Megan odwróciła się tyłem do uchylonych
drzwi i szybko ściągnęła pogniecioną sukienkę. Miała ochotę na gorący prysznic i wyszorowanie
ciała ostrą szczotką, ale wątpiła, czy nawet wtedy poczułaby się czystsza. Przynajmniej w dresie
było jej cieplej, a kilka ruchów szczotki do włosów sprawiło, że zrobiło jej się lepiej.
Dopiero przelotne spojrzenie w lustro zatrzymało ją na moment. Przyjrzała się sobie dokładniej.
Pod opalenizną była blada, oczy miały czerwone obwódki, wargi popękały od stałego ich
przygryzania, a palce drżały wyraźnie, gdy uniosła je do twarzy. Jakże różniła się od kobiety, którą
oglądała w lustrze zaledwie parę dni temu!
Spróbowała wziąć się w garść. Tak bardzo rozczulała się nad sobą, że zapomniała, kim jest i kim
być powinna. Najwyraźniej dzisiejszej nocy działo się coś wielkiego, przerastającego nawet
podejrzenia Homsby'ego. Jeśli Michael cały czas mijał się z prawdą, to mógł także kłamać, gdy
zapewniał, że nie chodzi o narkotyki. Ale Giancarlo wspomniał o matrycach. Jakie matryce mogą
być warte dziesięć milionów dolarów i mieć takie znaczenie, by Giancarlo ściągnął tu osobiście?
- No dobra, Miss America - ponury Pauli zajrzał do środka - nie mamy już czasu.
Megan spojrzała na niego z niechęcią. Ciężkie rysy, ciało najwyraźniej nie znające dezodorantu -
znakomicie pasowałby do starego filmu z Jamesem Cagneyem. Prześlizgnęła się koło niego z
nowym przypływem energii i wróciła do dużego pokoju.
Giancarlo stał przy drzwiach prowadzących na patio.
Michaelajuż nie było - w powietrzu pozostał tylko zapach jego cygara.
- Bardzo praktycznie - zaaprobował jej strój Giancarlo.
-l szybko, co jest naprawdę zdumiewające u kobiety. Możemy iść?
Megan skrzyżowała ramiona na piersi.
- Nie mam zamiaru nigdzie z panem iść, póki nie porozmawiam z kuzynką i nie upewnię się, czy
wszystko z nią w porządku.
Pauli warknął coś i wyciągnął rękę, by siłą wyprowadzić ją z pokoju, ale Giancarlo go
powstrzymał.
- Nie, to rozsądna prośba. l, jeśli oszczędzi nam to konieczności noszenia jej tam, gdzie idziemy, to
warto poświęcić na to minutkę. - Zerknął na zegarek. - Jedna minuta, droga pani. Dokładnie.
Megan pragnęła rzucić się biegiem, ale zmusiła się do spokojnego przejścia przez pokój i do
sypialni.
Shari związano ręce i nogi i rzucono ją na łóżko. Usta miała zaklejone, a oczy pod rudą
zmierzwioną czuprynką wydawały się dwa razy większe. Megan czuła tuż obok obecność Pauliego,
więc niewiele mogła powiedzieć czy zrobić, poza próbą uspokojenia Shari.
- Nic ci się nie stanie - obiecała Megan. - l mnie też nie. Nic nie zyskają, robiąc którejś z nas
krzywdę.
Shari zamrugała, chyba usiłując powstrzymać łzy, i Megan uśmiechnęła się, chcąc jej dodać
odwagi.
- Pomyśl lepiej, jak to wykorzystać w następnej książce.
Wielka dłoń znów zamknęła się na jej łokciu i pociągnęła do drzwi. Mimo że postanowiła myśleć,
obserwować i słuchać, wykorzystując wszystkie umiejętności zdobyte w pracy, Megan trzęsła się w
środku. Każdy krok oddalał ją od domku i zmniejszał poczucie bezpieczeństwa. Ogarnęło ją
przeczucie, że stanie się coś strasznego.
ROZDZIAŁ 14
Godzinę później trzy czarne limuzyny opuściły parking przy hotelu i ruszyły ciemną autostradą w
kierunku małej wioski West End. Za wioską - jeśli cztery sklepy i rząd rozpadających się domków
zasługują na to miano - znajdowało się zbudowane w czasie II wojny światowej lotnisko, położone
na szerokim, długim półwyspie. W tamtych cza¬sach tą drogą zaopatrywano bazę lotniczą,
położoną milę dalej, na północnym wybrzeżu wyspy. Bazę zamknięto pod koniec lat
pięćdziesiątych.
Lotnisko również popadło w ruinę, nie używane i Wystawione na działanie niesionego wiatrem
piasku i wody. Pas startowy był dziurawy, a jego brzegi wyszczerbione przez czas i atakującą
zewsząd naturę. Z jednej strony ocean uderzał bezlitośnie w kamienny mur oporowy, a
przelewające się fale rozpływały po asfalcie. Na drugim końcu, odległym o niecałą milę, szkielet
dawnej wieży kontrolnej nikł wśród bujnie rozrosłych drzew.
Tylko albo bardzo dobry, albo zdesperowany pilot odważyłby się tam lądować nawet w pełnym
świetle dnia. W smolistej ciemności, rozświetlonej jedynie cienkim pasemkiem reflektorów,
lądowanie graniczyło z szaleństwem.
Sam fakt, że reflektory działały, wskazywał, że lotnisko nie było tak opuszczone, jak się wydawało.
W rzeczywistości od czasu do czasu było to jedno z najbardziej ruchliwych miejsc na wyspie, gdzie
głównie nocami przeładowywano pewien określony typ towaru. Raj dla przemytników, nie
kontrolowany przez dobrze opłacaną miejscową policję•
Trzy mercedesy zatrzymały się w pobliżu drzew. Megan jechała w ostatnim samochodzie,
zmuszona do znoszenia obecności spiętego, milczącego Michaela i trzech członków obstawy. Gino
Romanijechał z Giancarlem i jego osobistą ochroną, a Kolumbijczyk Eduardo Samosa i jego ludzie
zajmowali trzeci samochód.
Przy mercedesie, w którym siedziała Megan, zostawiono jednego strażnika. Pozostali rozstawili się
wzdłuż pasa startowego, ledwo widoczni w panujących ciemnościach.
Megan była nieco zdziwiona, ale cieszyła się, że zostawiono ją sarną. Wszystko działo się zbyt
szybko. Potrzebowała chwili odosobnienia, chwili ciszy, w której nie słyszałaby nic poza biciem
własnego serca.
Dała już spokój próbom przypomnienia sobie, czy w zachowaniu Michaela, w jego nastrojach i
reakcjach cokolwiek zapowiadało to, co się stało. Nic nie zapowiadało. Zakochała się w nim tak
samo jak piętnaście lat temu i tak samo nie była przygotowana na nagłe uczucie pustki.
Jak jego ręce i usta mogły ją tak sprytnie zwieść? Jak jego oczy mogły błyszczeć prawdziwym
uczuciem w jednej chwili, a w następnej zdradzać tylko pustkę i chłód? Jak mógł ją kochać tak
namiętnie, a potem porzucić, jakby była jedynie brudną ścierką?
Nie była w stanie tego pojąć.
Michael znowu zapalił cygaro. Gino stał w pobliżu, opierając się o maskę mercedesa. Samosa i
Giancarlo byli pogrążeni w rozmowie - raczej jednostronnej, sądząc po gestach tego ostatniego i
częstych wybuchach śmiechu.
Megan oparła czoło o chłodną szybę okna, nie mogąc się powstrzymać przed zerkaniem w stronę
Michaela.
Nie wiedziała, ani która jest godzina, ani jak długo czekali tu w ciszy i ciemności. Chętnie
opuściłaby szybę, ale otwieranie drzwi i okien było sterowane centralnie. Tylko okno koło kierowcy
było lekko opuszczone. Przez szparę napływało nieco świeżego powietrza. Dały się też słyszeć
fragmenty rozmów.
Znalazła się w trudnej i groźnej sytuacji, ale nie mogła zapomnieć o Shari, leżącej bezradnie w
domku, związanej i zakneblowanej. Miała nadzieję, że Giancarlo dotrzymuje słowa. Czy Shań
kiedykolwiek wybaczy jej, że od początku nie znała prawdy? Czy ona sama sobie będzie w stanie
wybaczyć narażenie Shari na takie niebezpieczeńśiwo?
I Dallas. Jaka była cena jej lekkomyślności?
Po wyjściu z domku zaprowadzono ją do apartamentu Giancarla i zostawiono pod ścisłą strażą.
Przez blisko godzinę nie ujrzała ani Michaela, ani Gina. Niewątpliwie zdążyli w tym czasie znaleźć
Dallasa i. .. zająć się nim. Nie była w stanie spojrzeć Michaelowi w oczy, gdy się wreszcie pojawił.
W końcu zerknęła, chcąc sprawdzić, czy popatrzy w jej kierunku. Nie uczynił tego.
Lekki nerwowy ruch w grupie stojących mężczyzn sprawił, że Megan wstrzymała oddech i zaczęła
nasłuchiwać.
Słabiutki, bardzo jeszcze odległy warkot zwiastował zbliżanie się oczekiwanego samolotu. Ktoś
przekręcił wyłącznik i obie strony pasa startowego rozbłysły światłem równomiernie rozstawionych
reflektorów.
Dopiero po kilku następnych minutach do uszu Megan wyraźnie dotarł huk silników, a po chwili
ujrzała światła schodzącej do lądowania cessny. Huk rósł w miarę zbliżania się maszyny, po czym
ścichł do głuchego warkotu, gdy wyłączono zasilanie. Samolot zatrzymał się w odległości około
czterdziestu metrów od zaparkowanych samochodów.
W kabinie mignęło czerwone światełko. Samosa pospiesznie ruszył w kierunku samolotu. Megan
zauważyła, że Michael zaciągnął się cygarem po raz ostatni i rzucił je na ziemię.
Gino nie opierał się już o maskę samochodu. Wyprostowany i skupiony, nie spuszczał z oczu
samoiotu.
Megan szybko wytarła zamgloną jej oddechem szybę.
Nie mogła pozbyć się złych przeczuć. Nagle stało się bardzo ważne, by mogła wszystko słyszeć i
widzieć.
Otwarto drzwi cessny i opuszczono na asfalt wąskie schodki, po których zeszli trzej mężczyźni.
Sarnosa powitał wylewnie jednego z nich i po krótkiej wymianie zdań podprowadził bliżej do
samochodów. Ochrona została z tyłu, demonstracyjnie trzymając w pogotowiu karabiny
maszynowe.
- Mam nadzieję, że podróż minęła spokojnie? - spytał Giancarlo. - Pański pilot nie miał problemów
ze znalezieniem lotniska?
- To dobry fachowiec - odpowiedział przybysz. - Ma pan pieniądze? Umówioną sumę?
Giancarlo roześmiał się.
- Ach, Mendoza, prawdziwy człowiek interesu. Zawsze zmierza prosto do celu.
- Nie widzę powodu, by zostawać tu dłużej, niż trzeba.
- Ma pan absolutną rację. Michael?
Michael skinął głową i podszedł do bagażnika samochodu, z którego wyjął dwie duże metalowe
walizki. Postawił je na masce, w miejscu, gdzie Gino zainstalował przenośny, silny reflektor.
Ustawił kombinację zamk6w szyfrowych, otworzył walizki i dyskretnie odsunął się na bok.
- Um6wili§my się na dziesięć milionów dolarów - powiedział Giancarlo, gestem zapraszając
Mendozę bliżej. _ Proszę przeliczyć, jeśli pan sobie życzy.
Oczy Mendozy błysnęły chciwością. Wyciągnął rękę do walizki, ale Giancarlo go zatrzymał.
- Oczywiście najpierw chciałbym obejrzeć matryce i sprawdzić ich jakość.
Mężczyzna wyciągnął z teczki podłużne skórzane etui i podał Giancarlowi. Po otwarciu ukazały się
dwie miękko wyścielone przegrodki, zabezpieczone grubą warstwą gąbki.
- Nie mamy tu oczywiście najlepszych warunków do sprawdzenia jakości wykonania, ale osobiśćie
pana zapewniam, że matryce są doskonałe. Drukowane na nich banknoty - jak zresztą pan widział
po dostarczonej przez nas próbce - można rozpoznać jedynie badając je pod niezwykle czułym
mikroskopem. Jeśli dysponuje pan odpowiednimi materiałami, to koszt matryc zwróci pan sobie w
ciągu zaledwie paru tygodni.
Megan ściskała oparcie przedniego siedzenia, nie zdając sobie sprawy, jak daleko się wychyliła.
Matryce! Fałszywe matryce do drukowania fałszywych banknotów! Gdy Hornsby kręcił się w
kółko, uganiając za drobnymi operacjami Giancarla w Miami, ten rozkręcał interesy na znacznie
większą skalę.
A Michael odgrywał w nich dużą rolę.
Była tak zajęta obserwowaniem Giancarla, że zapomniała zupełnie o Michaelu. Ale on wciąż tam
był, stał razem z innymi, zerkając nad ramieniem Giancarla, gdy wykonywano próbne odbitki na
papierze.
W tym właśnie momencie zaskoczona Megan dokonała nowego odkrycia. Wychyliła się tak daleko
do przodu, że dostrzegła błysk metalu wystającego z boku kierownicy.
W stacyjce mercedesa tkwił kluczyk!
Nie wiedziała jeszcze, jak uda jej się wykorzystać ten fakt, ale sam widok kluczyka sprawił, że jej
serce zn6w mocniej zabiło. Siedzenia miały wysokie oparcia i zanim przedostałaby się do przodu i
usiadła na miejscu kierowcy, na pewno zauważono by ten manewr. Mimo to miała teraz czym zająć
myśli i mogła na chwilę zapomnieć o oczywistej prawdzie, że stała się absolutnie niepożądanym
świadkiem.
Nie była naiwna. Giancarlo nie może przecież dopuścić, by zastępca prokuratora okręgowego był
naocznym świadkiem zakupu fałszywych matryc. Jeśli rzeczywiście są takie znakomite, będzie się
starał jak najdłużej utrzymać ich istnienie w tajemnicy przed rządem. Ta tajemnica może być dla
niego warta setki milion6w dolarów - i na pewnó jest warta ryzyka dochodzenia w sprawie
"przypadkowej" śmierci prokuratora na urlopie.
Megan skoncentrowała się na kluczyku i sposobach ucieczki z pułapki. Całą siłą przyciśniętych do
ust dłoni stłumiła okrzyk, gdy zdała sobie sprawę, że to Michael prowadził mercedesa. To on
zostawił uchylone okno, umożliwiając jej przysłuchiwanie się wszystkiemu, co się dzieje.
Zanim zdążyła cokolwiek postanowić, ruch w stojącej przed nią grupie sprawił, że zamarła.
Zobaczyła, jak Michael wyjął pistolet z kieszeni marynarki. Podszedł od tyłu do Giancarla i wbijał
właśnie lufę beretty w gardło Sycylijczyka.
Pochylony nad matrycami Giancarlo zesztywniał. Nikt jeszcte nie zauważył ani pistoletu, ani
zagrożenia, więc wszyscy z zaskoczeniem unieśli głowy, słysząc okrzyk bólu.
- Jeśli nie będziecie się ruszać, nic się nikomu nie stanie - ostrzegł spokojnie Michael.
Dłonie Mendozy . zamarły na stosach pieniędzy. Gino instynktownie sięgnął po noszoną pod
ramieniem broń.
- Nie rób tego, Gino - ostrzegł go Michael. - Ty i Vince przejdziecie do historii, zanim zdążysz
wystrzelić.
- Michael. .. - zduszony szept Giancarla przeciął ciszę - co ty, do diabła, wyrabiasz?
- Zajmuję się pewną nie dokończoną sprawą, szefie.- Michael objął go ramieniem za szyję,
zmuszając do wyprostowania się i odsunięcia od samochodu. - Mendoza, włóż matryce do etui i
zamknij w walizce. A potem powoli ¬powoli, powtarzam - popchnij vyszystko w moją stronę.
Twarz Giancarla. nabiegła krwią.
- Michael, psiakrew, dlaczego?! Dlaczego to robisz? Byłeś dla mnie jak syn. Czy nie traktowałem
cię jak krew z mojej krwi i kość z mojej kości?
- Traktowałeś. A czy ja nie byłem zawsze tak lojalny i wdzięczny, jak oczekiwałeś?
- Więc dlaczego?
- Do niedawna uważałem, że zająłeś się mną z powodu przywiązania do mego ojca, dlatego że
wyrośliście razem, że byliście bardziej braćmi niż przyjaciółmi. Więc naprawdę trudno mi było
uwierzyć, że to ty kazałeś go zabić.
_ Zabić! - Giancarlo usiłował obrócić głowę. Megan dostrzegła drobne kropelki potu, pokrywające
jego czoło. ¬Nie wiesz, co mówisz!
_ Wręcz przeciwnie. W ciągu kilku ostatnich miesięcy' dowiedziałem się aż zbyt wiele. Pomyśl,
Vince. Pamiętasz mojego brata Franka?
_ Franka? Franka?! A co on ma z tym wspólnego?
_ Poszedł do pudła za kogoś, kto był dla ciebie ważniejszy niż taki dzieciak jak Frank. Wciąż byłby
w więzieniu, odsiadując dwudziestoletni wyrok, gdyby ktoś nie wsadził mu w celi noża pod żebra.
Giancarlo na próżno usiłował przełknąć ślinę. - Michael...
Lufa beretty wbiła się mocniej w miękki podbródek, boleśnie uciskając nerwy.
_ Strażnik więzienny powiedział, że nie wiadomo, kto jest odpowiedzialny za śmierć Franka. Ale w
końcu forsa, którą sypnąłeś, zaczęła się kończyć i jeden z jego współwięźniów puścił nieco farby.
Nic takiego. Podał tylko nazwisko. A było to nazwisko człowieka, który siedzi za zamordowanie
Nikolausa Antonacciego. I wiesz, czego jeszcze się dowiedziałem? Ze ten człowiek opływa we
wszelkie dostatki... Pieniądze, narkotyki, wszystko, na co ma ochotę. A wiesz dlaczego?
Giancarlo wydyszał przekleństwo.
_ Dlatego, że jest pod twoją ochroną, Vince. Był twoim człowiekiem. Kupiłeś go i zapłaciłeś mu.
Załatwił mego ojca, a gdy wydawało się, że Frank zaczyna docierać do prawdy, kazałeś mu
załatwić także i jego.
- Nie! Nie, Michael! Kochałem twego ojca. Byliśmy famiglia. Nigdy bym nie zrobił tego, o co
mnie oskarżasz, nigdy! Nie twojemu ojcu, nie Frankowi!
- Chyba że stanęliby ci na drodze - stwierdził Michael lodowatym tonem. - A mój ojciec stał ci na
drodze, może nie? Rządził związkami i był zbyt silny, miał zbyt mocne powiązania.
- Michael możemy o tym pogadać. Kiedy się uspokoisz i spojrzysz na wszystko z dystansem, wtedy
o tym porozmawiamy.
- Nie. Ja już skończyłem z gadaniem ... Może jeszcze tylko porozmawiam z Don Vanninim. On
chyba nie wie o tej drobnej transakcji, co? Nie wie, że jeden z jego capo jest tak chciwy, że myśli o
kontrolowaniu całej rodziny. Dzięki tym matrycom wydrukowałbyś dużo pieniędzy, za, które
kupiłbyś sobie poparcie.
Giancarlo zamrugał, bo pot z czoła spływał mu do oczu.
Zbyt dobrze znał Michaela, by wątpić w jego gniew i zdecydowanie. .
Z drugiej strony samochodu rozległ się niski głos Gina.
- Nie uda ci się tak łatwo wywinąć, Mikey. Rozejrzyj się. Co najmniej kilkanaście luf jest
wymierzonych w twoje serce.
- Ale tylko ta jedna się liczy - ódrzekł Michael, głębiej wbijając lufę w szyję Giancarla. - A teraz
zrób, co powiedziałem. Włóż matryce do walizki i popchnij ją w tę stronę.
Przerażonej Megan, śledzącej całą scenę z ciemnego wnętrza samochodu, wydawało się, że
następujące później wydarzenia rozgrywały się jakby w zwolriionym tempie. Zobaczyła, że Gino
podchodzi, wkłada matryce w przegródki etui, zamyka je i kładzie na banknotach w jednej z
walizek. Następnie pochylił się, by opuścić wieko walizki. W ten sposób walizka przez moment
zakryła go przed wzrokiem Michaela. Wykorzystał ten moment, sięgnął pod pachę i wyszarpnął
broń.
Michael zareagował na strzał odrywając lufę beretty od szyi Giancarla i kierując ją w stronę
bliższego niebezpieczeństwa. Druga runda strzałów spowodowała, że obaj mężczyźni zostali
odrzuceni do tyłu - Gino poleciał łukiem i ciężko padł na piasek, Michael obrócił się wokół swojej
osi pod wpływem dwóch trafień i rozciągnął się twarzą w dół na asfalcie.
W chwilę później Megan została oślepiona przeraźliwie ostrym"białym światłem. Światło padało
zewsząd, żalewając samochody i pas startowy, wydobyWając wszystkie sylwetki.
Równocześnie rozległy się strzały. Długie serie odezwa,. ły się od strony cessny, gdzie dwaj
ochroniarze strzelali na oślep w kierunku świateł. Rozstawiona wzdłuż pasa obstawa celowała w
ciemność, ale jedyną odpowiedzią był głęboki, donośny głos, przemawiający przez megafon:
- Rzućcie broń! Tu policja! Jesteście otoczeni! Natychmiast rzućcie broń!
Szybki jak kot Vmcent Giancarlo złapał walizkę zawierającą matryce. Zatrzymał się jedynie na
ułamek sekundy, by spojrzeć na ciało Michaela i rosnącą wokół niego kałużę krwi, ale trwało to o
ten ułamek sekundy za długo. Czterej mężczyźni, od stóp do głów ubrani na czarno;wyskoczyli z
ciemności i wymierzyli karabiny maszynowe w jego pierś.
Pilot cessny włączył silniki, ale również spóźnił się, bo w tej samej chwili został oświetlony
reflektorami dwóch helikopterów, które pojawiły się nagle na niebie i zablokowały drogę ucieczki.
Ktoś krzyczał.
Megan zakryła uszy rękoma, ale krzyk wciąż do niej docierał i odbijał się echem w dusznym
wnętrzu samocho¬du. Złapała za klamkę, zapominając, że drzwi są zamknięte. Waliła pięściami w
okna, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Wśród samochodów kręciło się już' kilkunastu ubranych na
czarno mężczyzn, kt6rzy rozbrajali i pilnowali Giancarla i jego obstawę.
Ostry dźwięk rozległ się na pasie startowym, a widok migającego czerwono światła sprawił, że
Megan spróbowała odzyskać nad sobą kontrolę i wydostać się z samochodu. Udało jej się
przechylić do przodu między siedzeniami i przekręcić kluczyk. Kontrolka zamków drzwiowych
znajdowała się na tablicy rozdzielczej. Megan naciskała kolejno wszystkie guziki, aż wreszcie
usłyszała metalowy szczęk ustępujących zapadek.
Szlochając, pchnęła drzwi i wypadła z samochodu. Nad nieruchornym ciałem Michaela pochylali
się ludzie w białych kitlach. Dwóch przepychało się między samochodami do Gina Romaniego.
- Michael .. ! - Jej krzyk był zaledwie ochrypłym szeptem, a nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
- Co, do diabła ... ! Kim jest ta kobieta? - wykrzyknął głos, należący do niewyraźnej czarnej
sylwetki, kt6ra za¬rzymała się przed nią, zasłaniając widok. - Kim, do cholery, pani jest?
- Proszę - jęknęła. - On jest ranny. Muszę do niego pójŚć.
Mocna, zdecydowana dłoń chwyciła ją za ramię i przytrzymała, zanim Megan zdołała zrobić dwa
kroki w stronę lekarzy gorączkowo kręcących się wokół Michaela.
- Spokojnie, moja pani. Nigdzie pani nie p6jdzie, póki nie dowiem się, kim pani jest i co pani tu
robi.
- Proszę! Pan nie rozumie!
- Nie, do diabła, nie rozumiem, więc może na początek powie mi pani swoje nazwisko. Ma pani
jakieś nazwisko, nie?
Megan zacisnęła dłonie w pięści i przycisnęła do ust Michael był ranny, może umierał, a oni nie
pozwalali jej go zobaczyć. Drugi ciemny kształt pojawił się obok niej, przecinając promień światła
z reflektora i pokazując coś trzymającemu ją mężczyźnie. Pierwszy cień odszedł, a drugi stanął koło
Megan. Mocny uścisk pierwszego policjanta został zastąpiony łagodniejszym uściskiem drugiego.
Policjant przemawiał do niej uspokajająco, jakby mówił do córki albo do cierpiącego dziecka.
- On tylko robi, co do niego należy. Może odsuniemy się na bok, żeby nie przeszkadzać.
- Muszę ... muszę pomóc Michaelowi! - zawołała.
- Będzie pani tylko zawadzać lekarzowi. Chyba nie o to pani chodzi, co?
Megan podniosła głowę, by spojrzeć policjantowi w twarz, ale światło reflektor6w i łzy niemal ją
oślepiały. Zamiast tego utkwiła więc wzrok w małej plakietce identyfIkacyjnej, którą przedtem
pokazał temu pierwszemu, a teraz przypinał do kieszeni na piersiach. Widniało na niej jego
nazwisko - George Madison - zdjęcie i numer identyfIkacyjny. Na górze plakietki wyraźnie
napisano: POLICJA.
ROZDZIAŁ 15
Bliska szoku Megan trzęsła się na całym ciele.
- Czy pani dobrze się czuje? Nie jest pani ranna?
- George? - wyszeptała. Wytarła oczy zaciśniętymi w pięści dłońmi, ale wciąż nie była w stanie
pojąć tego, co się stało. Przed nią stał George Samson. Ten sam George Samson, którego poznała w
podejrzanej knajpce na wybrzeżu w czasie pierwszego wieczoru spędzonego z Michaelem ... Tylko
że teraz na plakietce widniało nazwisko Madison. Dobrodusznego restauratora zastąpił
doświadczony policjant.
- George? - powtórzyła, całkowicie oszołomiona. - Co tu się dzieje? Skąd się wzięli ci wszyscy
ludzie? Skąd ty się tu wziąłeś?
Z jego miny wywnioskowała, że nie ma ochoty odpowiadać na pytania. Nie był pewien, ile wie i ile
chciałaby wiedzieć. Co więcej, nie potrafił jej pocieszyć i nie mógł patrzeć na jej rozpacz i łzy. Z
trudem ją rozpoznał, tak
bardzo nie przypominała szczupłej, eleganckiej, pięknej i zadbanej kobiety, którą Vallaincourt
przyprowadził na kolację. Włosy wysunęły jej się z niedbale związanego końskiego ogona, twarz
miała pobrudzoną, a ubranie zmięte.
- Może pójdziemy do ciężarówki. Mamy tam koce i kawę ..
- Nie chcę kawy!- Chcę wiedzieć, co tu się stało! Chcę zobaczyć Michaela!
- Nie - odmówił zdecydowanie. - Zostanie pani tutaj. Niech się pani tylko ruszy czy zacznie się
wtrącać, a siłą wepchnę panią do ciężarówki. Rozumie pani?
Megan zatrzęsła się z gniewu i bezsilności, ale w końcu potaknęła.
- Nię będę ... nie będę przeszkadzać.
- To dobrze. - George skinął na stojącego w pobliżu policjanta. - Ona w tym nie brała udziału, w
każdym razie nie z własnej woli, ale lepiej spisz jej zeznania. No dobra, chłopcy - podniósł głos,
idąc w kierunku centrum wydarzeń - wezwijcie przez radio ciężarówki i zacznijcie odstawiać tych
przyjemniaczków do komendy. Trzymajcie ich osobno, nie chcemy, by ich histońe brzmiały zbyt
podobnie. No no no, co też my tutaj mamy?
Zatrzymał się i pochylił nad otwartymi walizkami.
Związane paczki banknotów zaszczycił jedynie przelotnym spojrzeniem, ale na widok matryc
zagwizdał przeciągle.
Wyjął jedną z matryc z miękkiej przegródki, by dokładniej jej się przyjrzeć i rzucił spojrzenie na
Giancarla, unosząc brwi.
- To chyba wyjaśnia, dlaczego chciałeś osobiście dopilnować akurat tej transakcji. Prawdziwe
cacka, nie? Mendoza odwalił kawał dobrej roboty w tej Brazylii. Szkoda tylko, że działał pod
czujnym okiem jednego z naszych ludzi.
Ręce Giancarla były skute kajdankami, ale zaciśnięte pięści wskazywały, że słowa George' a go
poruszyły.
I George zerknął na poplamione krwią prześcieradło, naciągnięte na ciało Gina Romaniego, po
czym przeniósł wzrok na nagle znieruchomiałą grupkę ludzi otaczających drugą, leżącą na asfalcie
postać.
- Może chciałbyś nam dokładniej opowiedzieć, co się tu działo, co?
- Ich się spytaj - warknął Giancarlo.
George skrzywił się, widząc, że lekarze zaczęli zwijać środki opatrunkowe i usuwać torby z
kroplówkami. Złapał spojrzenie jednego z pielęgniarzy, który pokręcił przecząco głową nad ciałem
Michaela. Giancarlo też zauważył ten gest.
- Zemsta, przyjacielu - powiedział George z obrzydzeniem. - Bardzo silny motyw działania.
Musiałeś mu chyba naprawdę dopiec do żywego. Nazywał się Vallaincourt, nie?
Giancarlo wypluł z siebie przekleństwo i odwrócił się.
- Hej, niech się pan tak nie złości, panie GiancarIo. Psuje pan radosny nastrój.
- Ciesz się, póki możesz, stary, bo to - Giancarlo uniósł w górę skute dłonie i parsknął pogardliwie -
zniknie, zanim skończysz wypełniać papiery.
George uśmiechnął się.
- No, ja na twoim miejscu jeszcze bym nie liczył pieniędzy na kaucję. Przede wszystkim masz dość
atramentu na palcach, by samemu powypełniać papiery, nie mówiąc już o zapewnieniu roboty na
całą noc naszym specom od daktyloskopii. Strasznie niechlujnie to załatwiłeś, Vince.
Będziesz znacznie starszy niż ja teraz, zanim twoim prawnikom uda się coś wymyślić, by cię
wydostać z pudła. Zakładając, oczywiście, że w ogóle będziesz chciał się stamtąd wydostać, gdy
Carlos Vannini usłyszy, jaki numer próbowałeś wykręcić. Jest może stary, ale wciąż bystry.
Giancarlo spojrzał wściekle i wyrzucił z siebie serię włoskich przekleństw.
- Tak, jasne, myślę, że to dotyczy także i twojej matki.
- George skinął na jednego ze swoich ludzi. - Zabierz stąd tego śmiecia.
Gdy już ostatni pojazd z aresztowanymi odjechał po szutrowej drodze, George kazał wygasić część
świateł. Zatrzymał się przy karetce, by zamienić kilka słów z lekarzami, po czym klęknął przy ciele
Michaela. Raz czy dwa pokręcił głową i podrapał się w łysinę.
Ze zmarszczonymi brwiami wrócił do miejsca, gdzie Megan nerwowo chodziła w kółko, trzymając
w dłoni nietknięty kubek z kawą. Ramiona młodej kobiety przykrywał wełniany koc.
- Powinienem był już dawno przejść na emeryturę ¬mruczał George. - Żadnych wrzodów żołądka.
żadnych telefonów wyciągających mnie z łóżka o drugiej nad ranem. Żadnych więcej bzdur.
Wlepił wzrok w twarz Megan, najwyraźniej niezbyt szczęśliwy z powodu tego, co miał jej do
powiedzenia. Megan nastawiła się na najgorsze. Była zbyt otępiała, by płakać, by usiłować
zrozumieć, co się stało. Michael kochał ją, potem ją zdradził, ale w końcu ...
- Próbował mi pomóc - powiedziała citho. - Zostawił kluczyki w samochodzie, żebym mogła
skorzystać z zamieszania i uciec. Czy myśli pan, że to znaczy ...
Że ją kochał? Czy też, jeśli miłość jest zbyt wielkim słowem, że mu na niej zależało? Nawet jeśli
tylko odrobinę, tylko pod koniec? Nie wiedziała, czy odpowiedź na to pytanie pomoże jej znieść
przyniesione przez George'a informacje.
Megan zauważyła już, że lekarze odstąpili od ciała Michaela i nie potrzebowała czytać
potwierdzenia w twarzy George'a. Mężczyzna, którego kochała ... nienawidziła ... kochała ... nie
żył, a ona znowu została sama. Wszystkie jej wątpliwości, cały stoczony ze sobą pojedynek, były
na nic. Zmarnowane. Mogła być dumna, że nie sprzeniewierzyła się wyznawanym zasadom ... Ale
Michael nie żył, a ona została sama, więc co była warta moralna satysfakcja?
- W którym miejscu popełniliśmy błąd? - spytała na głos.
George podrapał się w głowę i mruknął coś pod nosem.
- Proszę pani, nie uważam, żeby to było rozsądne, ale wygląda na to, że on mi nie daje wyboru.
Mogę wam dać pięć minut. Nie więcej. Musimy wywieźć go z wyspy, zanim ktoś zacznie węszyć i
zadawać za dużo pytań.
- Nie rozumiem ...
George odsunął się na bok, by Megan miała wyraźny widok na otoczenie karetki. Ciało Michaela
nie leżało już na asfalcie. Lekarze wciąż tam stali, śmiejąc się z czegoś, ale ich pacjent zniknął.
- Michael .. ?
Kącikiem oka dostrzegła jakiś ruch w ciemnościach za mercedesem. Nic nie rozumiejąc, odwróciła
się i wpatrzyła w dwóch wyłaniających się z mroku mężczyzn. Michael zwolnił i zatrzymał się.
Gino Romani odczepił spod koszuli pękniętą torbę z lawią i też zamarł na miejscu.
Koc zsunął się z ramion Megan, zapomniany kubek z kawą wypadł z jej bezwładnych dłoni i
uderzył o ziemię. Megan przycisnęła dłonie do ust.
Gino i Michael wymienili spłoszone spojrzenia, po czym Gino odwrócił się i dołączył do George'a
stojącego daleko z tyłu.
Michael zrobił niepewny krok do przodu. Potem drugi.
- Przepraszam cię. Nie było innego sposobu.
Megan nie mogła oderwać oczu od czarnej czupryny, odsuniętej z czoła niecierpliwą dłonią. Od
czerwonej plamy obejmującej cały przód białej koszuli, skąd krew wciąż kapała na ziemię.
. Michael pobiegł za jej wzrokiem i zaklął.
- Mówiłem im, że to ma wyglądać przekonująco, ale nie sądziłem, że zrobią z tego taki lawawy
western.
Megan zamrugała niedowierzająco.
- Nie jesteś ... ranny?
- Nie. - Rozerwał koszulę, by pokazać, że wyposażono go w taką samą torbę, jak Gina. - Naboje
były ślepe, ale musieliśmy spowodować coś więcej, niż sam hałas i zamieszanie, by Vmce uwierzył
w naszą śmierć.
Jego niepewny uśmiech zbladł, gdy Megan nie zareagowała na te słowa. Zrobił jeszcze jeden
ostrożny krok w jej stronę.
- Może ulży ci wiadomość, że nabiłem sobie niezłego guza, kiedy upadłem na asfalt.
Megan niechętnie podniosła wzrok na siną opuchliznę na jego skroni. Dostrzegła również napięte
żyły karku. I było coś jeszcze - coś w jego oczach, od czego przeszedł ją dreszcz i co sprawiło, że
powstrzymała się od obrócenia na pięcie i odejścia w ciemność. W oczach Michaela czaił się strach
- prawdziwy strach przed jej gniewem i odtrąceniem.
I miał się czego obawiać;
- A co byś zrobił, gdyby zaczęli strzelać naprawdę? ¬spytała, wciąż walcząc z szokiem.
- Hmtnm ... Dałbym za to wycisk Gino. To był jego pomysł.
- Jego pomysł?
Michael przytaknął.
- Jego i George'a. Zaaranżowali to wszystko, gdy do-. wiedzieli się, że Giancarlo zamówił u
Mendozy fałszywe matryce. Doszli do wniosku, że powinni mieć u Giancarla swojego człowieka.
Kogoś, komu Vince ufał. Kilka miesięcy temu przyszli do mnie z informacjami na temat śmierci
mojego brata. Ja oczywiście chciałem od razu zabić Giancarla, a potem zastanawiać się nad
konsekwencjami, ale Gino przekonał mnie, że jest lepszy sposób.
- Taki? - spytała Megan, szerokim gestem obejmując chaos panujący na pasie startowym.
- To pozwalało zrealizować oba nasze cele. George, tak samo jak twój Homsby, od dawna usiłował
przyłapać Giancarla. Wiedział, że matryce są na tyle istotną sprawą, że Vmce osobiście się tym
zajmie. Szczególnie gdy zobaczył, jak znakomicie podrobione są te studolarówki.
- Tego wieczoru w restauracji - powiedziała powoli. ¬Wydawało mi się, że zapłaciłeś jakąś
nieprawdopodobną sumę za garnek krabów.
- Nie sądziłem, że to zauważyłaś - zmarszczył brwi. ¬Widocznie schodzę na psy. Albo w ogóle nie
byłem w stanie myśleć.
Megan poczuła przypływ oburzenia.
- I najwyraźniej nie ceniłeś zbyt wysoko moiich umiejętności zawodowych. Czy uznałeś, że po
kilku dniach
seksu i słońca stanę się ślepa, głucha i niema? Dlaczego mi nie zaufałeś?
- Prosiłaś mnie, bym ci nie kłamał - odrzekł niepewnie. - Ale prawda mogła być dla ciebie
niebezpieczna, więc powiedziałem ci najmniej, jak tylko mogłem.
Ich oczy spotkały się i na chwilę zapadło napięte milczenie. Oboje zastanawiali SIę nad
popełnionymi błędami.
- Myślałam, że nie żyjesz - powiedziała cicho. - Stałam tutaj, litując się nad sobą, czując się
zdradzona i oszukana, i... litując się także nad tobą, że umarłeś nie wiedząc ... - Na moment
zabrakło jej słów. Musiała odwrócić wzrok, by wyrwać się spod władzy jego oczu. Po chwili udało
jej się zapomnieć o bliskości jego ciała.
- Jesteś bardzo dobrym aktorem, Michael. Byłeś znakomity w obu odgrywanych rolach. Właściwie
trzech, jeśli doliczyć tę ostatnią scenę. Chciałabym wiedzieć, czy teraz pora na twoje czwarte
wcielenie?
- Megan ...
- Bo jeśli tak, to wolałabym tego nie oglądać. Nie sądzę, bym była w stanie znieść jeszcze więcej.
Michael pochylił głowę.
- Zasłużyłem sobie na to. Zasłużyłem i nie mam ci za złe, że to mówisz. Nie powinienem był
pozwolić, byś przez to przechodziła.
- Nie, nie powinieneś.
- To chyba ... To chyba wynikło z włoskiej strony mojej natury.
- Co takiego?!
- Mówi się, że włoska krew płynie od szyi w górę, francuska w dół. Niestety, ta włoska krew
sprawia, że mężczyzna czasem myśli, że ... no ...
- Że mężczyzna to mężczyzna, a kobieta to kobieta i powinna znać swoje miejsce w świecie
rządzonym przez mężczyzn? Mój Boże, jakie to staroświeckie.
- Nie powiedziałem, że tak czuję. I nigdy, nawet przez chwilę, w to nie wierzyłem.
- To dobrze - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Bo nie wiem, czy powstrzymałabym się przed
nabiciem ci drugiego guza.
Przez moment Michael wyglądał na zaskoczonego, ale po chwili wyraz ulgi w jego oczach stał się
tak widoczny, że Megan z trudem powstrzymała się od uśmiechu.
- No i co dalej? - spytała sucho.
- Dalej ... ? Miejmy nadzieję, że pan Vincent Giancarlo spędzi długie, długie lata za kratkami.
Ponieważ złapano go z matrycami na gorącym uczynku, mój udział tu się kończy. Mogę sobie pójść
jako stosunkowo wolny człowiek.
- Stosunkowo?
- Zgodziłem się jedynie dać im Giancarla. I póki się tego będę trzymać i unikać zbyt zaludnionych
miejsc, to sądzę, że uda mi się normalnie gdzieś żyć, nie wpadając w panikę za każdym razem, gdy
strzeli rura wydechowa w czyimś samochodzie. Ale oczywiście zawsze istnieje możliwość, że mnie
ktoś gdzieś rozpozna. Muszę być na to przygotowany.
Nie chciała teraz zagłębiać się w rozważania o tym, co powiedział. Jej wzrok zsunął się na
czerwone plamy na koszuli.
- Kiedy to wszystko przygotowaliście?
- Po wyjściu z twojego domku. Miałem pójść i znaleźć Dallasa - co zresztą zrobiłem. Możesz się
uspokoić pod tym względem. Powiedziałem mu, żeby uwolnił twoją kuzynkę, gdy tylko będzie
mógł to zrobić bezpiecznie.
Oczy Megan zwęziły się.
_ Czy wiedziałeś, że Giancarlo czeka na mnie w domku?
Przez chwilę nie odpowiadał i odwrócił głowę. W końcu westchnął, przeczesał palcami włosy.
_ Gino przyszedł mnie ostrzec, że Vince czeka na nas oboje. Przypomniał sobie, kim jesteś, ale nie
wiedział, po co przyjechałaś. Nie spodobało mu się, że ukryłem przed nim tę infonnację. Ghciałem
cię dogonić i zatrzymać, ale w ten sposób podejrzenia Vince'a jeszcze by wzrosły. Gino ... i ja ...
uznaliśmy, że dasz sobie radę. I dałaś.
_ że dam sobie radę? Byłam śmiertelnie przerażona! A Shari? Bóg jeden wie, jak ona to wszystko
przeżyła.
Michael znów zrobił krok do przodu, ale opanował się i stanął.
_ Nie rozumiesz, że nie miałem wyboru? Musiałem z nim współdziałać. I musiałem pozwolić ci
uwierzyć, że jestem bydlę, aby on nie domyślił się, ile dla mnie znaczysz. Ani przez chwilę nie
przyszło mi do głowy, że cię zabierze razem z nami. Cholera, nie wiedziałem przecież nawet, czy
uda nam się przeprowadzić całą akcję i wyjść z tego bez szwanku. A gdyby coś się nie powiodło, to
bez względu na to, czy Vince'a by złapano czy nie, uwięziono czy nie, wziąłby odwet na wszystkich
i wszystkim, co uznałby za cenne dla mnie. Nie mogłem podjąć takiego ryzyka, Megan. Musiałem
sprawić, by uwierzył, że nic dla mnie nie znaczysz. A to z kolei oznaczało, że musisz mnie
naprawdę znienawidzić.
_ I tak się stało - przyznała cicho. - Po prostu nie mogłam pojąć, że mnie oszukiwałeś ... że przez
cały czas
kłamałeś.
Michael z wysiłkiem odwrócił wzrok.
_ Niewątpliwie w ostatnim tygodniu nie powiedziałem
ci prawdy o kilku rzeczach. Ale nigdy nie kłamałem ci na temat swoich uczuć. A dzisiaj?
Zachowałem sięjak bydlak, ałe musiałem być pewien, że ty będziesz bezpieczna, gdy to się
skończy. Musiałem być pewien, że nie staniesz się celem. Wciąż martwię się o twoje
bezpieczeństwo - dodał.
Cały gniew i uraza opuściły Megan, gdy zrozumiała, co Michael mówi. Nic się nie zmieniło. Wciąż
miał zamiar odejść z jej życia i zostawić ją samą.
- Ale ja ... ja nie chcę cię stracić, Michael. Nie w ten sposób. Nie teraz, gdy mamy szansę, żeby być
razem.
Michael utkwił wzrok w ziemi.
- Masz swoje życie i pracę, to wystarczy. Nie mógłbym cię prosić, żebyś zostawiła dla mnie to
wszystko, czym do tej pory żyłaś. - Podniósł głowę, a wyraz jego twarzy był spokojny i opanowany.
- Jeśli dobrze to rozegrasz, to tobie przypadnie zasługa za to, co się tu dzisiaj stało. Rozgłos z
powodu wsadzenia Giancarla za kratki pomoże ci szybko dojść na sam szczyt.
- Ajeśli powiem, że wcałe tego nie chcę? Jeśli powiem, że to mnie już nic nie obchodzi, że nic nie
ma dla mnie znaczenia bez ciebie?
Michael uśmiechnął się smutno.
- Musiałbym uznać, że wciąż jesteś w szoku i nie myślisz zbyt jasno. .
- Myślę zupełnie jasno, a szokować mnie może jedynie to, że najwyrairuej uważasz moją miłość do
ciebie za mniej silną, mniej ważną niż swoją do mnie. To bardżo szlachetnie z twojej strony,
poświęcać się dla mojej kańery, ale nic z tego nie będzie. To nie jest poświęcenie, które chciałabym
przyjąć.
Michael wyciągnął rękę i delikatnie dotknął jej policzka.
Przez moment wydawało jej się, że wygrała, ałe w następnej chwili ujrzała, jak rysy jego twarzy
tężeją.
- No i kto tu jest teraz taki szlachetny?
Megan złapała go za przegub i przytrzymała jego dłoń przy swoim policzku, nie pozwalając mu
cofnąć ręki.
- Psiakrew, wcale nie jestem szlachetna. Powiedziałam ci wcześniej, że zrobię wszystko, o co mnie
poprosisz. Nie zdawałam sobie sprawy, co może oznaczać "wszystko", póki nie zobaczyłam, jak
tam leżysz na ziemi. Kocham cię, Michael. To nie jest uczucie, które minie, o którym zapomnę,
albo które przemogę, zagłębiając się w pracy za wodowej. Odnoszę sukcesy, to prawda, i pewnie z
czasem stałabym się właśnie tym kimś, kogo chce ze mnie zrobić moja rodzina - zimną, samotną
kobietą, wyschniętą w środku, twardą i bezkompromisową na zewnątrz. Na takie tycie mnie
skazujesz, Michael. Taka jest ta moja przyszłość, której twoja duma nie chce pozwolić mi porzucić.
Pałące niebieskie spojrzenie utkwiło w jejtwarzy. Czuła drżenie ręki Michaela. Zrozumiała, że
walczy w nim rozsądek z uczuciem. Pojedynek trwał dłużej, niż Mcgan była w stanie znieść, więc z
pełnym desperacji westchnieniem uniosła ręce i objęła Michaela za szyję, przyciągając w dół do
siebie jego głowę, at jego wargi znalazły sięo centymetr od jej ust.
- Powiedz mi, że mnie nie kochasz - oświadczyła sucho. - Powiedz mi, żebym zniknęła raz na
zawsze z twego życia, a pójdę sobie.
Widziała, jak napiął mięśnie policzków.
_ Gdybyś miała odrobinę rozsądku, to byś ode mni czym prędzej uciekła.
_ Więc powiedz mi, żebym odeszła. Powiedz mi, że nie będziesz za mną tęsknić, myśleć o mnie, że
nie bedziesz miał wyrzutów sumienia z powodu złamania jedynej obietnicy, jaką mi kiedykolwiek
dałeś.
Zmarszczył brwi, wpatrzony w jej wargi. - Jakiej obietnicy?
- Tej o wszystkich chwilach wszystkich godzin wszystkich dni, póki nie będziemy już mieli siły
utrzymać się na nogach.
Wolno podniósł wzrok. Przytuliła się do niego i poczuła, jak ochrypłym szeptem wymawia jej imię.
- Nie mam ci nic do zaoferowania. Nie wiem nawet, dokąd pojadę.
- Znajdziemy razem jakieś miejsce. Coś niewielkiego i odosobnionego, gdzie będę mogła siedzieć
na plaży i patrzeć, jak straszysz mewy na harleyu.
- To nudne - zaprotestował, ale jego ręce powoli otaczały jej talię.
- To cudowne - szepnęła - Pozbędziemy się ubrań, a ty nauczysz mnie łowić ryby ...
Czuła jego uśmiech, gdy przycisnęła usta do jego warg.
Słyszała jego zamierający gardłowy śmiech, gdy złożył na jej ustach długi, namiętny pocałunek.
Objął ją mocno, jakby już nigdy nie miał zamiaru wypuścić jej ze swoich ramion.
- MichaeL.? Ehm, przepraszam ... Michael?
Żadne z nich nie zauważyło zbliżającego się George'a Madisona. Na jego twarzy malowało się
zatroskanie, gdy obserwował splecionych w uścisku kochanków.
Odchrząknął i jeszcze raz zawołał. Tym razem Michael uwolnił usta Megan, ale nie odsunął się
nawet na milimetr.
- Helikopter czeka, Michael. Powinieneś wyruszać.
Błyszczące niebieskie oczy nie odrywały się od twarzy Megan.
_ Czy znajdzie się tam miejsce dla jeszcze jednego pasażera?
Serce Megan rozśpiewało się z radości. Znów sięgnęła do jego ust. George wpatrywał się w nich,
jakby oboje oszaleli.
- Co takiego? Coś ty powiedział?
Michael z trudem podniósł głowę.
_ Słyszałeś. Megan jedzie ze mną•
George wyrwał z ust cygaro i cisnął nim o ziemię.
_ Czyś ty zwariował?! Co ty sobie myślisz, że co my tu mamy - przedsiębiorstwo taksówkowe?!
Mówiłem ci, że to zły pomysł. Mówiłem ci, żebyś dał spokój, ale nie. Nie, musiałeś z nią
porozmawiać. Po prostu musiałeś z nią porozmawiać. Czy ty w ogóle wiesz, co robisz, człowieku?!
Czy któreś z was wie, co robi?!
_ Mamy ogólne pojęcie - stwierdził spokojnie Michael. _ Ale ty już jesteś od dawna żonaty, George,
więc może udzielisz nam kilku rad na wszelki wypadek.
_ Żonaty?! - Oczy George'a mało nie wyskoczyły z orbit. - Czy wy się chcecie pobrać?!
_ Tak ... jeśli Megan mnie zechce.
George jęknął i zwrócił się do Gina, mając nadzieję, że usłyszy głos rozsądku. Ale Gino miał swój
własny problem. Nadjeżdżający samochód zahamował właśnie gwałtownie, wzniecając chmurę
pyłu i żwiru. Kobieta o krótkich rudych włosach wyskoczyła z auta, zostawiając Dallasa, by sam
biedził się z zaparkowaniem ferrari.
_ Nie wierzę własnym oczom - rozpaczał George. - To cyrk. Zafundowałem sobie cyrk!
Michael zwrócił się na powrót do Megan, ignorując George' a, który wybuchnął litanią próśb,
protestów i pogróżek.
- No więc jak? - spytał miękko. - Czy wyjdziesz za mnie?
Megan oparła czoło o jego ramię.
- Pod warunkiem, że to na zawsze.
- Możliwe, że ,,na zawsze" będzie dla mnie trwało za krótko - uśmiechnął się Michael. - Ale
możemy sprobować, jak uważasz?