MacDonald Laura Przychodnia ciepłych uczuć

Laura MacDonald


Przychodnia ciepłych uczuć



ROZDZIAŁ PIERWSZY


Wejdź, Fiono, wejdź. Najwyższa pora, żebyśmy porozmawiały. Przepraszam, że dotąd nie znalazłam na to czasu.

Doktor Maggie Hudson odgarnęła z twarzy niesforną masę ciemnych włosów i wskazała krzesło obok biurka. – Skłamałabym twierdząc, że to jakiś wyjątkowy dzień. Taki młyn mamy tu zawsze.

Rozumiem. – Fiona Winn, nowa kierowniczka przychodni przy Downsfield Road, usiadła, marszcząc nosek.

Porozmawiałam już sobie z dziewczynami z rejestracji i przyznaję, że jestem oszołomiona. Wychodzi na to, że wszyscy się tu ze wszystkimi znają.

Tak to już u nas jest. – Maggie uśmiechnęła się. – Pierwszy raz na wyspie Wight, prawda?

Fiona kiwnęła głową.

Tak, do niedawna mieszkałam, jak wiesz, pod Londynem i kierowałam przychodnią w Chiswick.

I co cię sprowadza na naszą wysepkę? – zaciekawiła się Maggie.

Moi rodzice tu mieszkają – odparła Fiona. – Po przejściu na emeryturę przenieśli się do Seaview. Już od jakiegoś czasu gorąco mnie namawiali, żebym poszła w ich ślady, a ponieważ miałam dosyć tego całego wyścigu szczurów, dałam się w końcu przekonać.

Pomieszkasz u nas trochę, to zobaczysz, że żyje się tutaj zupełnie inaczej niż w Londynie. Ale na początek może parę słów o naszej przychodni. – Maggie otworzyła leżącą na biurku teczkę. – Dwóch moich partnerów, Bena Neville’a i Jona Turnera, poznałaś już na rozmowie kwalifikacyjnej, prawda?

Tak – przyznała Fiona. – Był tam również doktor Leonard Ward. O ile zdążyłam się zorientować, jest jednym z członków założycieli?

Maggie kiwnęła głową.

Leonard oficjalnie jest już na emeryturze, ale nadal bierze zastępstwa. I owszem, z moim nieżyjącym już mężem Davidem oraz z Benem Neville’em zakładał naszą przychodnię. Ja niańczyłam wówczas dzieci. Pracę tutaj podjęłam dopiero, kiedy podrosły, z początku na niepełny etat, na pełny przeszłam dopiero po śmierci męża. t – Głos jej się lekko załamał, jak zawsze na wspomnienie Davida. To już ponad rok, a ona wciąż nie doszła w pełni do siebie.

Przykro mi z powodu twojego męża – powiedziała Fiona. – Musiał być bardzo młody, kiedy...

Maggie wzięła głęboki oddech. Po chwili namysłu doszła do wniosku, że najlepiej już na samym wstępie usunąć z drogi wszelkie niedomówienia. Ta kobieta miała przecież odgrywać ważną rolę w kierowaniu przychodnią.

To był rak – wyznała cicho. – Nie nadający się do zoperowania. Mąż walczył z nim dzielnie przez piętnaście miesięcy, chociaż wiedział, że nie ma żadnych szans. Wszyscy to wiedzieliśmy. Zmarł ponad rok temu. Miał trzydzieści siedem lat.

Fiona sprawiała przez chwilę takie wrażenie, jakby nie wiedziała, co powiedzieć.

A dzieci... ? – wybąkała w końcu.

Jessica ma jedenaście lat, a William osiem – odparła Maggie pewniejszym już głosem. – Strasznie im go brakuje, ale życie musi się toczyć dalej... A skoro już mowa o dzieciach, to Ben Neville też ma dwoje – dziewięcioletnią córeczkę i dwunastoletniego syna, Richarda – ale one są przy matce.

Na twarzy Fiony odmalowało się zaskoczenie.

To doktor Neville jest rozwiedziony?

Tak, rozstał się z żoną, Claire, cztery lata temu. Myślę, że powinnaś wiedzieć o takich sprawach, żeby uniknąć w przyszłości krępujących nieporozumień.

Tak, rozumiem – mruknęła Fiona. Odruchowo odgarnęła z czoła kosmyk jasnych włosów. – A drugi partner, doktor Turner... jest żonaty?

On? Skądże znowu. – Maggie nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Co wcale nie znaczy, że stroni od płci odmiennej. Wprost przeciwnie. Wiele na ten temat mogłyby ci opowiedzieć miejscowe dziewczęta, a zwłaszcza nasze recepcjonistki i pielęgniarki. Ale Jonathan nie przejawia skłonności do wiązania się na dłużej i chyba wyrobił już sobie opinię niepoprawnego motylka.

Teraz i Fiona się uśmiechnęła. Maggie wstała.

Resztę plotek na temat personelu zostawmy sobie może na kiedy indziej. Chodźmy teraz do biura. Przedstawię cię Moirze Silsbury, naszej sekretarce, która będzie twoją prawą ręką w takich kwestiach jak przygotowywanie wypłat, odprowadzanie podatków i tego rodzaju rutynowych sprawach. Potem mamy spotkanie, na którym poznasz resztę personelu.

Opuściły gabinet Maggie i długim korytarzem przeszły do pokoju sekretarki, gdzie Maggie, dokonawszy oficjalnej prezentacji, zostawiła Fionę z Moirą. Wracając do siebie, spotkała Bena, który wychodził właśnie z gabinetu. Ben, mężczyzna o ciepłych brązowych oczach i wiecznie rozwichrzonych ciemnych włosach, był od niej kilka lat starszy.

O, Maggie. – Uśmiechnął się na jej widok. – Właśnie do ciebie idę. Ta nowa kierowniczka już dotarła?

Tak, zaprowadziłam ją przed chwilą do Moiry.

O której to zebranie personelu?

W południe. Ben jęknął.

Tego się obawiałem.

Co, nie pasuje ci? – zafrasowała się Maggie.

Żebyś wiedziała. Chociaż dzisiaj mam takie urwanie głowy, że chyba żadna pora by mi nie odpowiadała. Po porannym dyżurze w przychodni czeka mnie sto tysięcy wizyt domowych, potem spotkanie z dwoma pracownikami służb socjalnych, o trzeciej trzydzieści zaczynam przyjmować w poradni przedporodowej, a o piątej wracam tutaj na popołudniowy dyżur.

Czyli nie jest wcale tak tragicznie – zauważyła z uśmiechem Maggie. – Dla mnie byłby to spacerek.

Tak, dla ciebie na pewno. – Ben przejechał dłonią po ciemnych włosach. – Prawdę powiedziawszy, Maggie, zastanawiam się czasami, jak ty to robisz: przychodnia, pacjenci, a do tego dom i dzieci na głowie. Czy ty aby nie przesadzasz?

Bynajmniej – odparła Maggie. – Potrzebuję tego, Ben. Dobrze wiesz.

Tak, wiem, ale mimo wszystko... Martwię się o ciebie, Maggie.

Niepotrzebnie. Naprawdę, Ben, czuję się świetnie, a poza tym mam Ingrid.

A, tak. Nieugięta Ingrid. Co u niej?

Jest wspaniała i ma u dzieci autorytet, a to zakrawa na cud.

Pewnie się jej boją – mruknął zgryźliwie Ben. – Wiem coś o tym, bo sam trzęsę przed nią portkami.

Bzdura. Przepadają za nią, a ona za nimi. Dziękuję Bogu, że zesłał mi Ingrid. – Maggie westchnęła. – Dziękuję za każdym razem, kiedy słyszę, jak inni opowiadają o swoich problemach z opieką nad dziećmi.

Przynajmniej za to jedno mogę być wdzięczny Claire – zauważył Ben, krzywiąc się. – Opiekę nad dziećmi wzięła na siebie.

Tak, ale Claire nie pracuje, Ben, a to różnica.

Owszem, masz rację – przyznał. – Spójrzmy jednak faktom w oczy: ona nie musi pracować! Miliony Luke’a Tylera zdjęły z niej tę przykrą konieczność.

Maggie zrobiło się żal kolegi. Najlepszego kolegi, bez którego nie dałaby sobie chyba rady, zwłaszcza w tamtym trudnym okresie, po śmierci Davida. Kiedyś ona, David, Ben i Claire tworzyli zgraną paczkę. Ich dzieci przyszły na świat mniej więcej w tym samym czasie, bawiły się razem jako kilkuletnie brzdące, ale potem między Benem i Claire coś zaczęło się psuć, i w końcu Claire odeszła, zabierając ze sobą Richarda i Emmę, a wkrótce potem poślubiła Luke’a Tylera, bogatego przedsiębiorcę budowlanego. Ben bardzo to przeżył.

No i jaka ona jest? – Ben zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. – Ta nowa kierowniczka?

Maggie rozejrzała się, czy nikt ich nie obserwuje, po czym wepchnęła go do swojego gabinetu i zamknęła drzwi.

Wydała mi się sympatyczna... ale widziałeś ją przecież na rozmowie kwalifikacyjnej.

Niby widziałem. Tylko że na podstawie rozmów kwalifikacyjnych trudno wyrobić sobie wiążącą opinię. Ludzie nie są na nich sobą. Robią, co mogą, żeby jak najkorzystniej wypaść, albo trema tak ich zżera, że zachowują się zupełnie dla siebie nietypowo. – Urwał. – Jest samotna, tak?

Jeśli pod określeniem „samotna” rozumiesz niezamężna, to tak. Być może ma kogoś, ale na ten temat nic mi na razie nie wiadomo. Za to bardzo interesowała się nami.

Naprawdę? Mam nadzieję, że za dużo jej nie wypaplałaś?

Tylko prawdę. – Maggie wzruszyła ramionami i spojrzała na niego spod ściągniętych brwi. – A co, według ciebie, miałabym przed nią ukrywać?

No... ukrywać jak ukrywać, ale chwalić się też nie ma czym. Zauważ, że nie ma wśród nas nikogo, kto pozostawałby w formalnym związku małżeńskim. Przepraszam, Maggie. – Ben złagodził ton i dotknął jej ramienia. – Nie ciebie miałem na myśli. Ale cała nasza reszta... ho, sama wiesz... albo rozwiedzeni, albo żyją na kocią łapę. No i ten Jon... on to już w ogóle... O, właśnie, mam nadzieję, że ostrzegłaś ją przed Jonem?

Ostrzegłam. – Maggie skrzywiła się. – Ma się rozumieć, że ostrzegłam. Uznałam to za swój obowiązek. Przed Jonem należy ostrzegać każdą samotną kobietę.

Nie wiemy jeszcze, czy jest samotna.

Fakt, nie wiemy. – Maggie ściągnęła brwi. – Mamy przecież Aimee! – wyrzuciła z siebie triumfalnie.

Aimee? No, mamy Aimee, i co z tego? – W ciemnych oczach Bena pojawiło się pytanie.

Powiedziałeś, że nie ma wśród nas nikogo, kto pozostawałby w formalnym związku, a Aimee jest mężatką i ma trójkę dzieci.

No tak, Aimee. Zupełnie o niej zapomniałem. Aimee, chwalebny wyjątek. – W kącikach jego oczu pojawiły się kurze łapki. – To myślisz, że ta Fiona jak-jej-tam się nada?

Fiona Winn. Owszem, myślę, że się nada. Ma bardzo dobre referencje z ostatniego miejsca zatrudnienia.

Hm. Pracowała ostatnio w jakiejś londyńskiej przychodni, tak? – Ben zaczął przekładać machinalnie teczki leżące na biurku Maggie.

Tak, w Chiswick.

Niełatwo będzie jej się tu zaaklimatyzować. Gdzie się zatrzymała?

Wynajęła mieszkanie w Milbury, ale jej rodzice mieszkają w Seaview. Myślę, że dziewczyna da sobie radę, Ben.

Czas pokaże – mruknął Ben, wzruszając ramionami.

Miałeś do niej jakieś zastrzeżenia podczas rozmowy kwalifikacyjnej? – Maggie spojrzała uważnie na przyjaciela.

Kilka – przyznał. – Ale jak wiesz, nie jestem do końca przekonany, czy w ogóle potrzebny nam kierownik, a jeśli już musimy takiego zatrudniać, to nie mam pewności, czy to musi być akurat Fiona Winn.

Trzeba to było od razu powiedzieć – żachnęła się Maggie. – Myślałam, że jesteś zadowolony z naszego wyboru.

Była najlepsza z kandydatów... – Ben znowu wzruszył ramionami. – No nic, pożyjemy, zobaczymy. – Zerknął na zegarek. – Oj, muszę lecieć, bo nie zdążę. Na razie, Maggie.

Na razie. Aha... Ben? – zawołała za nim.

Tak? – Zatrzymał się w progu i obejrzał.

Nie wpadłbyś wieczorem na kolację?

Z miłą chęcią. Dzięki za zaproszenie, Maggie.

Gdy wyszedł, westchnęła i odwróciła się do okna. Przychodnia mieściła się w starym budynku na przedmieściach miasteczka Milbury położonego w zachodniej części wyspy Wight. Gabinet lekarski Maggie znajdował się na piętrze i jego okna wychodziły na osiedle nowych bungalowów. Za bungalowami rozciągały się pola uprawne porośnięte kukurydzą, a za nimi, jeśli stanęło się na palcach, można było wypatrzeć skrawek morza – cienką wstęgę srebrzystego błękitu, połyskującą teraz w blasku porannego słońca.

Kiedy żył David, wybierali się często na spacery brzegiem morza. Czy to wiosna, czy jesień, potrafili przewędrować tak całe mile z dziećmi i dwoma psami. Po śmierci męża zarzuciła ten zwyczaj, ale ostatnio do niego powróciła.

Odwróciła się z westchnieniem od okna i usiadła za biurkiem, żeby przygotować się do przyjmowania pacjentów. Włączyła komputer i rzuciła okiem na piętrzącą się obok stertę kart chorobowych, które wraz z poranną pocztą położyła tam rejestratorka Katie Jones.

Trochę słabo jej się zrobiło, kiedy na samym wierzchu zobaczyła kartę Jasmine Hyde. Jasmine cierpiała od dawna na przewlekły nieżyt jelit i była bardzo niezdyscyplinowaną pacjentką. Wystarczyło, że wyczytała gdzieś albo usłyszała o jakiejś alternatywnej metodzie leczenia swojej dolegliwości, a odstawiała przepisane leki i zaczynała eksperymentować z nowymi, by po jakimś czasie wrócić do Maggie z narzekaniem, że znowu jej się pogorszyło.

Maggie nacisnęła brzęczyk, odchyliła się na oparcie fotela i czekając na pierwszą pacjentkę, wróciła na chwilę myślami do rozmowy z Benem. Trochę ją zaskoczyło, że Ben nie jest przekonany do nowej kierowniczki przychodni, Fiony Winn. Ben znał się na ludziach i do tej pory Maggie polegała na jego opiniach, tak więc ta ostatnia trochę ją zdeprymowała.

Z zadumy wyrwało ją pukanie.

Proszę! – zawołała. Drzwi otworzyły się i do gabinetu weszła pacjentka. – Dzień dobry, Jasmine. – Maggie uniosła się z fotela i wskazała pacjentce krzesło. – Siadaj, proszę.

Jasmine była chudą, nerwową kobietą około czterdziestki.

Dzień dobry, pani doktor. – Usiadła ze zbolałą miną.

Co cię do mnie sprowadza? – spytała Maggie, choć dobrze wiedziała, co zaraz usłyszy.

Te ostatnie tabletki, które mi pani zapisała...

Pamiętam, Jasmine. Pomogły?

Nie. Mało, że nie pomogły, to jeszcze zaszkodziły. Bóle. Zaparcia. Biegunka.

Jak długo je zażywałaś? – spytała Maggie.

A, tylko dwa dni. Nie pomagały, to przestałam brać. Bo i po co.

Nie pomyślałaś, że trzeba je zażywać trochę dłużej, żeby zaczęły działać?

Nic by to nie dało. – Jasmine pokręciła ponuro głową. – Zresztą wpadła mi w oko ta reklama. – Pogrzebała w wielkiej, przewieszonej przez ramię torebce, wyciągnęła wycinek z jakiegoś czasopisma i podała go Maggie.

Maggie przebiegła wzrokiem treść.

Tak, jeśli te pastylki rzeczywiście mają takie cudowne działanie, jak tu piszą, to świat zaroi się wkrótce od szczęśliwych ludzi – zauważyła w końcu.

Tak też sobie pomyślałam – podchwyciła Jasmine, kiwając głową. – Przepisze mi je pani, pani doktor?

Przykro mi, Jasmine, ale nie mogę – odparła Maggie, składając wycinek i oddając go pacjentce.

Ale bez recepty nie będzie mnie na nie stać – zaprotestowała Jasmine. – Zapas na miesiąc kosztuje ponad dwadzieścia funtów.

Nie wolno mi ich zapisywać. – Maggie pokręciła głową. – Są dostępne tylko w sklepach ze zdrową żywnością. To tak zwany lek alternatywny i w aptece go nie dostaniesz.

Ale tu jest napisane, że są bardzo dobre. Drukują nawet listy od ludzi, którzy jak je zaczęli brać, to od razu im się polepszyło.

Być może – przyznała Maggie. – Ale to nie zmienia faktu, że mnie nie wolno ich przepisywać.

Coś takiego! – obruszyła się Jasmine. – Skoro pomagają, a tabletki, które mi pani zapisała, nie...

Tego nie wiesz. Dwa dni zażywania to za krótko.

To co ja mam robić? – Jasmine spojrzała na nią z urazą. – Nie stać mnie na wydawanie dwudziestu funtów miesięcznie na leki. A te mi nie pomagają.

Stosowałaś tę specjalną dietę, którą ci zaleciłam?

No, tak jakby, ale ostatnio trochę sobie pofolgowałam. Miałam ślub w rodzinie, a potem urodziny koleżanki z pracy...

Jasmine. – Maggie odetchnęła głęboko. – Radzę ci wrócić do zażywania leku, który ci przepisałam. Doradzam również powrót do diety. Wiem, że to trudne i współczuję ci, ale to dla twojego dobra i w końcu przyniesie rezultaty.

No dobrze... spróbuję jeszcze raz – powiedziała z ociąganiem Jasmine. – Ale jak nie pomoże, to wrócę.

Mam to jak w banku, pomyślała Maggie, kiedy za Jasmine zamykały się drzwi. Nacisnęła guzik brzęczyka. Następnym pacjentem był starszy mężczyzna, Percy North. Percy przez całe życie pracował w polu. Przed piętnastu laty przeszedł co prawda na rentę, ale nadal uprawiał z żoną duży ogród i hodował kury, a utrzymywali się ze sprzedaży jajek, warzyw i kwiatów.

Co słychać, Percy? – Maggie wskazała mu krzesło.

Zima za pasem – burknął Percy, ściągając czapkę.

O ile mi wiadomo, do zimy jeszcze daleko – zauważyła Maggie.

Dziś o świtaniu czuć już było jesienią – odparł ponuro. – Po pierwsze, gęsta rosa, ale pani pewnikiem jeszcze spała.

Tak, Percy, chyba spałam – przyznała z uśmiechem.

Przychodzę do pani, bo znowu mi się odnowiło... wie pani, z tym bieleniem palców. Pienińsko rai przeszkadza, jak przychodzi coś zrobić w ogrodzie.

Maggie wywołała na ekran komputera historię choroby Percy’ego i sprawdziła, jakie leki swego czasu mu zaordynowała.

Widzę tutaj, że w zeszłym roku zapisałam ci tabletki – powiedziała. – Pomagały?

Chyba tak. – Percy podrapał się po głowie. – Bo mi przeszło.

No to je powtórzymy, Percy. – Maggie postukała klawiszami i czekając na wydruk recepty, ciągnęła: – Gdyby nie pomogły, przyjdź jeszcze raz. I nie zapomnij zaszczepić się w tym roku przeciwko grypie. Jak tam Daisy? – spytała, wręczając Percy’emu gotową receptę.

Percy, zanim odpowiedział, złożył starannie arkusik i wsunął go z namaszczeniem do sfatygowanego skórzanego portfela.

Jako tako, dziękuję. – Kiwnął głową. – Kazała powiedzieć, że mamy dla pani trochę warzyw i owoców.

To bardzo miłe z waszej strony, Percy.

Podrzucę je dzisiaj do Młyna.

Dziękuję, Percy.

Wizyta dobiegła w zasadzie końca, ale Percy siedział dalej.

Jak się miewa doktor Ward, pani doktor? – spytał po chwili. – Bo słyszałem na poczcie, że artretyzm daje mu się ostatnio we znaki.

Już lepiej. – Maggie uśmiechnęła się. – Powiem mu, że o niego pytałeś.

Dopiero teraz Percy dźwignął się z krzesła, włożył czapkę, ukłonił się uroczyście i wyszedł z gabinetu. Fiona słusznie zauważyła, że w tej małej społeczności wszyscy wszystkich znają. Miało to tę zaletę, że dawało poczucie wspólnoty, z drugiej jednak strony potrafiło być czasami uciążliwe, bo siłą rzeczy wszyscy wszystko o wszystkich wiedzieli, i nawet najbardziej osobiste sprawy stawały się często przedmiotem publicznej debaty.

Po zakończeniu porannego dyżuru Maggie pomaszerowała do pokoju dla personelu na zapowiedziane spotkanie. Zastała tam już kilka osób. Starsza rejestratorka Jackie Price nalewała właśnie kawę pielęgniarce, Dawn Prentice, i sobie. Zabójczo przystojny, jak zwykle zadbany Jon Turner, młodszy partner, stał przy oknie i przeglądał jakiś medyczny periodyk. Na widok wchodzącej Maggie rzucił czasopismo na niski stolik pośrodku pokoju.

Maggie. Jesteś wreszcie.

Długo potrwa to spotkanie, Maggie? – spytała Dawn.

Nie sądzę. – Maggie pokręciła głową. – Pomyśleliśmy tylko, że dobrze będzie, jeśli wszyscy poznacie osobiście Fionę. Prawda, Jon?

Słucham? – Jon, odwrócony do niej plecami, rozmawiał z osiemnastoletnią rejestratorką Katie, która weszła przed chwilą do pokoju, ale słysząc adresowane do siebie pytanie, przeniósł szybko wzrok na Maggie.

Powiedziałam, że naszym zdaniem dobrze będzie, jeśli wszyscy poznają Fionę osobiście – powtórzyła Maggie.

Tak, naturalnie. – Jon odgarnął z czoła niesforny kosmyk spłowiałych w letnim słońcu włosów.

Więcej nie zdążył powiedzieć, bo drzwi się otworzyły i do pokoju wkroczyła Fiona, której towarzyszyła Moira.

Siadaj, Fiono – zagaiła Maggie. – Podam ci kawę. Podeszła do szafki pod ścianą i sięgając po dzbanek, zwróciła się przyciszonym głosem do Katie:

Nie wiesz czasem, gdzie podziewa się doktor Neville? Katie ściągnęła brwi.

Poranny dyżur trochę mu się przeciągnął, ale chyba już skończył.

Mogłabyś zajrzeć do jego gabinetu i przypomnieć mu, która godzina? – Mówiła cicho, by pozostali nie usłyszeli. Lepiej żeby Fiona nie pomyślała sobie, że starszy partner zapomniał o spotkaniu.

Katie wybiegła, a Maggie podeszła z kawą do Fiony, która zajęła tymczasem miejsce w jednym z foteli.

Jak minął ranek? – spytała.

Na razie mam zamęt w głowie – przyznała ze śmiechem Fiona, odbierając od Maggie filiżankę. – Ale dajcie mi trochę czasu, zwykle szybko wciągam siew nowe obowiązki.

Doktor Hudson? – Obok stała Jackie.

Słucham, Jackie?

Mogę zamienić z panią słówko o jednej z pacjentek, póki czekamy?

Oczywiście – odparła Maggie. – O kogo chodzi?

O Audrey Attrill. Przyszły właśnie jej zdjęcia rentgenowskie. Wydaje mi się, że mogą panią zainteresować.

Rozumiem. Dziękuję, Jackie. Połóż je na moim biurku. Zatelefonuję do niej, albo zaraz, może sama do niej wpadnę... – Maggie urwała, bo w tym momencie wróciła Katie, prowadząc za sobą Bena.

Wystarczył jeden rzut oka na jego twarz i Maggie już wiedziała, że rzeczywiście zapomniał o spotkaniu. Reszta obecnych pomyślała sobie pewnie, że po prostu spóźnił się, bo zatrzymało go coś, co zatrzymuje zwykle lekarzy, ale oni nie znali go tak dobrze jak Maggie.

Przepraszam, że kazałem wam czekać – mruknął. – Jak wiecie, zebraliśmy się tu, żeby poznać i powitać nową kierowniczkę naszej przychodni, Fionę Winn. – Gdy spojrzał na Fionę, ona skłoniła lekko głowę. – Jesteśmy tu jak na statku, Fiono, ale śmiem twierdzić, że dobrze nam na jego pokładzie i mamy wszyscy nadzieję, że i ty poczujesz się wśród nas szczęśliwa. – Potoczył wzrokiem po twarzach zebranych. – Fiona przybywa do nas z obleganej londyńskiej przychodni i chociaż my też miewamy tu czasem urwanie głowy, to niebawem stanie się dla niej jasne, że wyspiarskie życie różni się bardzo od tego, do czego przywykła. Nie wątpię, że pomożecie jej zaaklimatyzować się i przystosować do nowych warunków.

Dały się słyszeć pomruki potwierdzenia. Fiona wstała.

Dziękuję, doktorze Neville, za miłe powitanie. Tak, z pewnością będzie tu zupełnie inaczej niż w przychodni w Chiswick, ale mam nadzieję, że z waszą pomocą szybko się wciągnę.

Fiono, chyba nie znasz jeszcze wszystkich – odezwała się Maggie, wyczuwając, że Ben nie ma nic więcej do powiedzenia. – To jest Dawn Prentice, jedna z naszych dwóch pielęgniarek. Druga to Aimee Barnes, ale ona jest obecnie na zwolnieniu.

Fiona wymieniła uścisk dłoni z Dawn. Maggie kontynuowała prezentację.

Jackie i Katie już znasz, a trzecia nasza rejestratorka, Holly, jest teraz na dole, w recepcji. W skład średniego personelu medycznego wchodzą ponadto dwie wizytatorki sanitarne i, oczywiście, pielęgniarki środowiskowe. Poznasz je wszystkie w swoim czasie.

Tyle imion i nazwisk do spamiętania – zafrasowała się Fiona, kręcąc głową.

Każde z zebranych zamieniało z nową kierowniczką kilka słów, dopijało kawę i wymykało się z pokoju. W końcu na placu boju zostali tylko Maggie i Ben.

Zapomniałeś, prawda? – zapytała oskarżycielskim tonem, przysuwając się do przyjaciela.

O czym? – Ben zrobił niewinną minkę.

O tym spotkaniu.

Ja? No co ty... – Wzruszył ramionami. – Zasiedziałem się tylko, nie wiedziałem, że to już ta godzina. Musiałem zatelefonować w parę miejsc, przejrzeć emaile...

Zapomniałeś.

No dobrze, zapomniałem – przyznał w końcu, wzdychając ciężko. – Ktoś zauważył?

Raczej nie. – Maggie uśmiechnęła się. – Pomyśleli pewnie, że coś cię zatrzymało. Ale mnie nie oszukasz.

Czasami myślę, że za dobrze mnie znasz.

Być może, ale to chyba zrozumiałe po tylu latach.

Fakt. – Ben kiwnął głową i zawiesił na chwilę głos. – I wiesz co? Wydaje mi się, że gdyby role się odwróciły, ja też bym się zorientował – dorzucił.

No i sam widzisz. – Maggie roześmiała się. – I zapewniam cię, że mnie to nie przeszkadza.

Mnie też – mruknął Ben. – Ale musisz przyznać – dodał po chwili – że to trochę krępujące znać kogoś na wylot i wiedzieć, że ktoś też tak dobrze cię zna.

Masz rację – przyznała powoli Maggie. – Chyba tak.



ROZDZIAŁ DRUGI


Pamiętaj, Albercie, że musisz dużo pić, zwłaszcza w trakcie zażywania tego leku.

Nie dam sobie tego dwa razy powtarzać, panie doktorze. – Albert, pomimo bólu nerek, który tak dawał mu się we znaki, zdobył się na uśmiech.

Nie miałem na myśli piwa – warknął Ben.

Od razu wydało mi się to za pięknie, żeby było prawdziwe – westchnął Albert, krzywiąc się.

Musisz pić dużo wody, żeby nerki dobrze się przepłukiwały.

Mam napój cytrynowy, doktorze – wtrąciła Ethel, żona Alberta. – Może być? On nie za dobrze żyje z wodą.

Ben obejrzał się przez ramię na Ethel stojącą w drzwiach sypialni.

Może być napój cytrynowy, Ethel. I pilnuj, żeby zażywał te tabletki. Ma zapalenie miedniczek nerkowych. Przepisałem mu dwa leki. Ten w kapsułkach to antybiotyk, który ma zabić wirusa i tym podobne, a białe płaskie tabletki to środek przeciwbólowy. Dasz radę zrealizować receptę jeszcze dzisiaj?

Ethel kiwnęła głową.

Tak, dziękujemy, doktorze Neville. Brian, nasz syn, dzwonił, że wpadnie, wracając z pracy. Poślę go do dyżurnej apteki w Newport.

Bardzo dobrze. – Ben złożył swój podpis, wydarł receptę z bloczka i wręczył ją Ethel. – Ciepło się ubieraj, Albercie, i dużo odpoczywaj, a wkrótce lepiej się poczujesz. – Wstał i wyszedł za Ethel z sypialni. – Gdyby wystąpiły jakieś problemy, dzwoń do nas, ale jak powiedziałem, szybko powinna nastąpić poprawa.

Kończy pan już na dzisiaj? – spytała Ethel, otwierając mu drzwi frontowe.

Tak jakby. – Ben kiwnął głową. – I jeszcze raz przepraszam za spóźnienie. Miałem dziś istne urwanie głowy.

Nic nie szkodzi.

Na szczęście to moja ostatnia wizyta domowa – westchnął Ben. – Chyba zapracowałem sobie na kolację.

Słońce kryło się już za linią brzegową majaczącą po drugiej stronie przesmyku, niebo przybierało barwę purpury, a morze ciemniało, gdy Ben, opuściwszy wiejską chatę Morrisonów, wracał nadbrzeżną szosą do domu. Weźmie prysznic, przebierze się, a potem pójdzie na kolację do Maggie.

Dobrze, że go zaprosiła. Zrelaksuje się u niej po tym naprawdę ciężkim dniu. Szczerze mówiąc, niełatwo mu było odnaleźć się w roli starszego wspólnika – nigdy do niej nie pretendował ani nie wzdychał. David był mniej więcej w jego wieku i trudno było przewidzieć, że umrze. Wyobrażał sobie zawsze, że David będzie kierował przychodnią aż do emerytury, na którą przejdą obaj mniej więcej w tym samym czasie. Los zrządził inaczej.

Jego powołaniem było leczenie ludzi, a papierkowej roboty i całej tej administracyjnej mitręgi z głębi duszy nie cierpiał. Może Fiona Winn zdejmie z niego choć część tych przykrych obowiązków. Jej poprzedniczka, starsza kobieta zatrudniona w przychodni na pół etatu, zajmowała się praktycznie tylko sprawami finansowymi. Z Fioną powinno być inaczej.

Skręcił w swój podjazd, zatrzymał samochód i zgasił silnik. W zapadającym szybko zmierzchu majaczył pogrążony w ciemnościach i ciszy dom. Właściwie to należałoby go sprzedać. Po co samotnemu mężczyźnie taka wielka chałupa. Wstrzymywał się z tym tylko przez wzgląd na odwiedzające go czasem dzieci. Jednak owe wizyty stawały się coraz rzadsze.

Wszedł do zimnego, niegościnnego domu, włączył ogrzewanie – tak, lato się już kończyło – wziął szybki prysznic, wytarł się, włożył koszulkę polo i szare moleskinowe spodnie.

Wychodząc, zabrał z kuchni butelkę chardonnay. Pół godziny od skręcenia w swój podjazd był z powrotem w samochodzie.

Do Młyna, gdzie z dwójką dzieci mieszkała Maggie, miał niespełna milę. Dom, jak sama nazwa wskazywała, został zaadaptowany na cele mieszkalne ze starego młyna wodnego. Na pamiątkę dawnego przeznaczenia budynku pozostawiono wielkie drewniane, łopatkowe koło młyńskie, które choć nie spełniało już swej funkcji, nadal obracało się, popychane nurtem przepływającego tuż obok strumienia. Sam dom stał w małej kotlince otoczonej niskimi pagórkami. Już z daleka, z prowadzącej w dół dróżki dojazdowej, widać było zapraszające smugi bursztynowego światła lejące się z okien.

Ben zatrzymał samochód i wysiadł. Podeszła do niego, węsząc ciekawie, czekoladowa labradorka.

Cześć, Galaxy. Dobra dziewczynka. – Ben schylił się i poklepał ją po łbie. – Gdzie reszta towarzystwa?

Zza domu, jak na zawołanie, wypadł z ujadaniem złocisty cocker spaniel.

To tak mnie witasz, Rex? Uważaj, bo się przestraszę.

Ben podrapał psa za długim jedwabistym uchem i ten przymknął z rozkoszy oczy.

Kiedy chwilę potem, eskortowany przez psy, wchodził na małe podwórko na tyłach domu, otworzyły się czarne, nabijane ćwiekami drzwi i w progu stanęła Jessica, córka Maggie.

Ben przyjechał! – zawołała. – Cześć.

Cześć, Jess! – odkrzyknął Ben. – Jak się masz, Wills!

dorzucił, widząc głowę małego chłopca wyglądającego zza siostry.

Za dziećmi stanęła Maggie: wysoka, szczupła, w długiej purpurowej sukience z frędzlami u dołu, na którą narzuciła lawendowy sweterek. Burza ciemnych włosów okalała jej twarz. Wypisz wymaluj Cyganka.

Wejdź, Ben – zaprosiła go. Miała niski, lekko schrypnięty głos.

Przestąpił próg. W nozdrza połaskotały go aromaty napływające z kuchni przemieszane z zapachem świec palących się w pokoju obok.

Lubię Bena – oznajmił William, nasypując sobie chrupek do miski.

Wszyscy go lubimy, głuptasie – powiedziała Jessica i odgryzła kawałek grzanki.

Powinien tu z nami mieszkać – ciągnął William.

Will! – Maggie odwróciła się od kuchenki. – Patrz, co robisz! Rozsypujesz płatki!

Głodny jestem... i to nie są żadne płatki, tylko miodowe chrupki.

Niech ci będą miodowe chrupki. Ale i tak je rozsypujesz.

Ben nie może z nami mieszkać – podchwyciła Jessica. – Ma swój dom.

Ale to duży dom.

Musi być duży, żeby Emma i Richard mieli gdzie mieszkać, kiedy wrócą.

A Claire też wróci? – spytał z powagą William.

No coś ty! – fuknęła z wyższością Jessica. – Przecież są z Benem rozwiedzeni, prawda, mamusiu?

Słucham, kochanie? – Maggie, zajęta przeglądaniem poczty, nie dosłyszała pytania.

Ben i Claire.

Co Ben i Claire? – Maggie ściągnęła brwi. – Ben i Claire są rozwiedzeni.

Przecież wiem. Właśnie to mówiłam! – Jessica westchnęła z rezygnacją.

Wciąż nie rozumiem, co to wszystko przeszkadza Benowi z nami zamieszkać – wymamrotał William, ładując sobie do ust czubatą łyżkę chrapek. – Dla Richarda i Emmy też by się miejsce znalazło, kiedy chcieliby go odwiedzić. Na przykład w naszych pokojach.

No nie! Jak ty czasem coś powiesz, to nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. – Jessica wstała od stołu.

Jessico! – upomniała ją Maggie.

Bo tak jest. Przykro mi, ale tak właśnie jest. – Odwróciła się i wyszła z kuchni, mijając się w drzwiach z Ingrid, opiekunką i pomocą domową.

Pościeliłam łóżka – oznajmiła Ingrid. Obejrzała się za Jessiką, wzruszyła ramionami i odgarnęła za ucho długie jasne włosy.

Dziękuję, Ingrid. – Maggie podniosła na nią wzrok znad wyciągów bankowych, których studiowanie stawało się coraz bardziej przygnębiające. – Aha, Ingrid – podjęła szybko – w spiżarni znajdziesz pudło ze świeżymi warzywami i owocami. Jabłka, pomidory, trochę późnej fasoli, no i jajka.

Od pana Northa? – domyśliła się Ingrid. Maggie kiwnęła głową.

Tak. Są z Daisy bardzo mili.

Ale mogliby, prawda, mamusiu? – William odsunął od siebie opróżnioną miskę.

Kto i co by mógł? – spytała Maggie z roztargnieniem, zbierając wyciągi z banku.

Ben by mógł u nas zamieszkać – wyjaśnił cierpliwie William – a Richard i Emma mogliby go tu odwiedzać, kiedy by tylko chcieli.

Maggie spojrzała na syna ze zdumieniem.

Skąd ci to przyszło do głowy, Williamie?

Byłoby fajnie – mruknął William, spuszczając oczy. – Nie mam z kim pograć w piłkę. Jessica nie umie, no a... a tata już nie wróci, prawda, mamusiu?

Och, kochanie. – Maggie zrozumiała nareszcie, o co chodzi synkowi. Wstała, obeszła stół, przytuliła chłopca i pocałowała go w czubek rozczochranej głowy. – Nie – szepnęła – tata już nie wróci.

Noto...

Ale Ben też nie może tu zamieszkać. Ma swój dom – wyjaśniła.

To niech go sprzeda – podsunął William. – I przeprowadzi się do nas.

Jak by to wyglądało? Nie jest przecież moim mężem.

To wzięlibyście ślub – nie ustępował William.

To nie takie proste, skarbie – odparła łagodnie Maggie.

Żeby wziąć z kimś ślub, trzeba go najpierw pokochać.

A ty nie kochasz Bena? – W głosie Williama pojawił się oskarżycielski ton.

Jak by ci to... Ben jest moim najlepszym przyjacielem. ..

No i widzisz? – podchwycił William. – Weźmiecie ślub i już. – Aż pokraśniał z podniecenia. – Richard i Emma też mogliby z nami zamieszkać!

Richard i Emma mieszkają z Claire.

Wiem, ale...

Nie, Will – przerwała mu Maggie łagodnym, ale stanowczym tonem, który oznaczał, że ten temat został wyczerpany. Spojrzała na kuchenny zegar. – Oj, to już ta godzina? Spóźnię się. Muszę lecieć. Ingrid, pamiętaj, że Jessica ma po lekcjach wizytę u dentysty.

A ja trening – dorzucił William.

Wiem, wiem – mruknęła Ingrid. – Oprócz tego mam odebrać z pralni twój kostium, Maggie, i zaprowadzić Galaxy do weterynarza na kontrolę.

Kochana Ingrid – westchnęła Maggie. – Co ja bym bez ciebie zrobiła?

Pół godziny później była już w drodze do Milbury.

Pierwsze oznaki nadciągającej jesieni uszły poprzedniego ranka jej uwagi, ale dzisiaj nie było już żadnych wątpliwości, że zmienia się pora roku. Poranne słońce z trudem przebijało się swymi promieniami przez cienki całun mgły snującej się nad doliną. Na każdym źdźble trawy skrzyły się krystaliczne kropelki rosy, a między słupkami bram i morwowymi żywopłotami rozciągały się pajęczyny. Percy North widziałby w tym zapowiedź mroźnej zimy, ale Maggie, która lubiła jesień, jej pierwsze oznaki wprawiały w dobry nastrój.

Wczoraj, w miłej atmosferze, zjedli z Benem kolację. Po posiłku dzieci rozeszły się do swoich pokojów – William spać, Jessica dokończyć odrabianie lekcji – a oni gawędzili jeszcze długo, popijając kawę i słuchając muzyki. Maggie zzuła buty i wtuliła się w róg kanapy, podwijając pod siebie nogi, Ben rozsiadł się wygodnie w fotelu i wyciągnął nogi przed siebie.

Był to sympatyczny, ciepły wieczór, zresztą nie pierwszy już taki, i nic dziwnego, że William wygadywał przy śniadaniu to, co wygadywał. Maggie uśmiechnęła się z rozczuleniem. Wiedziała, że chłopcu strasznie brakuje ojca i chciałby mieć w domu mężczyznę.

A najlepiej, żeby tym mężczyzną był Ben, którego znał od dziecka. Ben był zresztą jego ojcem chrzestnym, tak jak ona matką chrzestną Emmy, córki Bena. To David ściągnął Bena przed laty na wyspę Wight. Ben poznał tu Claire i wkrótce się pobrali.

Cała wyspa przyjęła to z wielkim zaskoczeniem, bo wszyscy myśleli, że Claire wyjdzie za Luke’a Tylera, syna bogatego przedsiębiorcy budowlanego, z którym chodziła od czasów szkolnych. I lepiej by było, gdyby tak się stało, pomyślała ponuro Maggie. Po kilku latach małżeństwa i urodzeniu dwójki dzieci Claire doszła do wniosku, że nadal kocha Luke’a.

Maggie skręciła na parking pod przychodnią. Kiedy wysiadała z samochodu, nadjechał Ben.

Czołem, Maggie – powitał ją z uśmiechem, zatrzymując się obok. – Dzięki za wczorajszą kolację. Było wspaniale.

Miło mi to słyszeć, Ben. – Maggie wzięła z tylnego siedzenia neseser i zatrzasnęła drzwi. Ruszyli ramię w ramię w kierunku wejścia do budynku. – Ja też dobrze się bawiłam – dodała.

Nadużywanie twojej gościnności zaczyna mi wchodzić w nawyk – zauważył. – Najwyższa pora, żebym się zrewanżował.

Daj sobie spokój. – Maggie wzruszyła ramionami. – Wygodniej nam, kiedy ty przyjeżdżasz do mnie. Co bym zrobiła z dziećmi i w ogóle?

Coś tam się wymyśli. Zrozum, że muszę cię od czasu do czasu zaprosić do siebie, bo ludzie gotowi jeszcze pomyśleć, że przeprowadziłem się do Młyna.

A to ci dopiero. – Maggie parsknęła śmiechem.

Powiedziałem coś nie tak? – zmieszał się Ben.

Nie, ale wyobraź sobie, że Will wyrwał się dziś rano z podobną propozycją. Według niego powinieneś u nas zamieszkać. Powiedział, że Richard i Emma mogliby cię odwiedzać, kiedy by tylko chcieli, a najlepiej, żeby też z nami zamieszkali!

Dzieci to mają pomysły, prawda? – mruknął Ben, a potem, niby od niechcenia, dorzucił: – Ale jak się dobrze zastanowić, to nie można odmówić Willowi racji.

Co przez to rozumiesz? – Maggie zerknęła na przyjaciela i dostrzegła w jego ciemnych oczach coś, czego tam nigdy dotąd nie widziała.

Z punktu widzenia dziecka takie rozwiązanie jest chyba całkiem logiczne – odparł Ben. – Ja nie mam już żony, ty męża. Mnóstwo czasu i tak spędzamy razem... William wydedukował pewnie, że uprościlibyśmy sobie życie, zamieszkując pod jednym dachem.

On cię bardzo lubi – powiedziała szybko Maggie. Spłoszyła ją myśl, że to zawoalowana propozycja małżeństwa. Ben otworzył drzwi przychodni i przepuścił ją przodem. – Strasznie brakuje mu Davida – podjęła.

Ben pokiwał głową.

Wyobrażam sobie. Biedaczysko. Obiecałem, że przyjdę na najbliższy mecz piłki nożnej, żeby mu pokibicować.

Będzie zachwycony. Dzięki, Ben. – Maggie rzuciła przyjacielowi pełne wdzięczności spojrzenie.

Nie ma sprawy. Też będę miał frajdę. – Przed wejściem do rejestracji zatrzymał się nagle, tak jakby coś sobie właśnie przypomniał. – Skoro już mowa o dzieciach, to Richard i Emma przyjeżdżają do mnie w następny weekend. Może byśmy coś wspólnie zorganizowali?

Niezła myśl... chętnie. – Maggie kiwnęła głową. – Ale nie wolisz być z nimi sam?

Zawsze się boję, że będą się ze mną nudzili – przyznał z lekkim zażenowaniem.

Bzdury pleciesz – ofuknęła go. – Oni za tobą przepadają. Wiem to na pewno. Ale jeśli naprawdę chcesz, to możemy coś zorganizować.

Weszli do rejestracji i natychmiast zostali rozdzieleni. Bena porwała Jackie, żeby omówić z nim plan wizyt domowych, do Maggie podbiegła Katie z receptą do podpisu.

Znalazłszy się wreszcie w swoim gabinecie, Maggie położyła neseser na biurku, przejrzała poranną pocztę i zdejmowała właśnie żakiet, kiedy w otwartych drzwiach stanęła Fiona.

W ciemnym kostiumie i śnieżnobiałej bluzce prezentowała się jak rasowa urzędniczka.

Przepraszam. Można? Ja tylko na słówko.

Wejdź, Fiono. No i jak ci się u nas pracuje?

Dobrze, dziękuję – odparła Fiona. – Wciągam się stopniowo. Moira bardzo mi pomaga.

To z czym do mnie przychodzisz?

W sprawie osobistej. Chciałam zapytać, czy mogłabym się u pani zarejestrować jako pacjentka?

Oficjalnie w tej chwili prowadzone są zapisy do Bena.

Wiem, ale ja wolałabym do lekarza kobiety.

No dobrze. – Maggie kiwnęła głową. – Wspomnę o tym Benowi, ale nie powinno być problemu. Wypełnij stosowne kwestionariusze i wpadnij do mnie kiedyś, najlepiej przed albo po dyżurze, chyba że to coś nie cierpiącego zwłoki...

Nie, nie, nic z tych rzeczy – powiedziała szybko Fiona. – Nic mi nie dolega.

Miło mi to słyszeć – roześmiała się Maggie. – W tym gabinecie nieczęsto padają takie zapewnienia.

Wyobrażam sobie. No nic, to dziękuję i wracam do swoich zajęć. Mam powiedzieć dziewczynom z rejestracji, że mogą już pani podsyłać pacjentów?

Powiedz im, że za pięć minut.

Kiedy za Fioną zamknęły się drzwi, Maggie usiadła za biurkiem, by przejrzeć resztę porannej poczty. Zatrzymała się na kopercie z wynikami badania krwi Ellen Peters, matki Ingrid. Spojrzała na listę zapisanych na dzisiaj pacjentów. Ellen na niej figurowała. Ale pierwsza na liście była Nadine Harrington, i kiedy Maggie nacisnęła guzik brzęczyka, to ona weszła do gabinetu w towarzystwie męża, Boba. Była blada i wymizerowana, rozglądała się nerwowo, jakby w obawie, że ktoś może ją podsłuchiwać albo podglądać.

Witaj, Nadine. Cześć, Bob. Siadajcie, proszę. – Maggie wskazała dwa krzesła obok biurka. – Słucham?

Znowu ta depresja ją dopadła, pani doktor – zaczął Bob. – I agrofobia. Tak źle jeszcze nie było. Nie chce wychodzić z domu. Hem ja się namordował, żeby ją dzisiaj do pani przyciągnąć.

A już tak dobrze było. – Maggie ściągnęła brwi. – Co się stało, Nadine, że znowu ci się pogorszyło?

Pożarła się z sąsiadką – wyjaśnił Bob. – Zaraz potem miała dwa ataki paniki i nie mogła spać. Poszliśmy do doktora Neville’a i on zmienił jej tabletki...

Byliście u doktora Neville’a? – wpadła mu w słowo Maggie.

Kiedy?

Dwa, trzy tygodnie temu. Pani miała wtedy wolny dzień. Tak czy owak, te nowe tabletki nic jej nie pomogły.

Zerknijmy. – Maggie wywołała na ekran komputera wykaz leków zaordynowanych Nadine. Był tam nowy wpis. Ben rzeczywiście przyjął Nadine Harrington i przepisał jej dodatkowy lek.

Mówię pani, z nią ostatnio nie idzie wytrzymać – wtrącił Bob.

No, Nadine... – Maggie nachyliła się do pacjentki. – Co z tobą?

Łzy napłynęły Nadine do oczu. Potrząsnęła głową.

To depresja, pani doktor – wyjaśnił Bob. – Są takie dni, że rano nawet z łóżka nie chce wstać, a jak już wstanie, to tylko siedzi i łzami się zalewa.

A jak tam apetyt? – Maggie zdążyła się zorientować, że od Nadine nie usłyszy odpowiedzi na żadne pytanie, zwracała się więc do jej męża.

Je tyle co wróbelek – odparł.

Jakieś kłopoty ze snem?

Zasypia niby normalnie, ale budzi się o drugiej w nocy. I czasem już oka do rana nie zmruży.

Maggie spojrzała na Nadine. W oczach kobiety malowała się czarna rozpacz.

Przepiszę ci jeszcze inne tabletki, Nadine – powiedziała. – Powinnaś lepiej po nich sypiać, ale musisz je zażywać równolegle z tymi co dotychczas lekami antydepresyjnymi. – Zawiesiła na chwilę głos. – Bierzesz je nadal, prawda?

Głos znowu zabrał Bob:

Nie, pani doktor, odstawiliśmy je, kiedy doktor Neville dał nam receptę na te drugie.

Jestem pewna, że doktor Neville zapisał Nadine „te drugie” tylko jako lek uzupełniający – zauważyła Maggie.

On powiedział co innego – zaoponował Bob.

Nawet jeśli, to czym prędzej wróćcie do oryginalnego leku. Wypisuję na niego receptę i chcę tu widzieć Nadine za dwa tygodnie. Wychodząc, zapiszcie się w rejestracji na wizytę.

Dobrze, doktor Hudson. Dziękujemy. – Harringtonowie podnieśli się i wyszli z gabinetu.

Maggie westchnęła i wezwała następnego pacjenta.

Listę osób zapisanych do niej na poranny dyżur zamykała Ellen Peters. Była to kobieta czarująca, choć Maggie wiedziała od Ingrid, że potrafi być też przykra i uparta. Ellen uskarżała się na bóle w karku i ramionach, brak apetytu, przez co traciła szybko na wadze, oraz na poczucie ogólnego zmęczenia. Maggie skierowała ją przed kilkoma dniami na badania krwi. Teraz przyszły wyniki.

No i jak samopoczucie, Ellen? – zwróciła się Maggie do pacjentki, kiedy ta powoli siadała.

Nie za dobre – odparła Ellen. – Te środki przeciwbólowe, które mi pani zapisała, nie pomagają. Jestem taka zesztywniała, że ledwo się ruszam, zwłaszcza rano.

Wydaje mi się, Ellen, że chyba już wiem, co ci dolega – odparła Maggie. – Z badań krwi wynika, że możesz cierpieć na polimialgię. Skieruję cię do specjalisty, i jeśli moje przypuszczenie się potwierdzi, będziesz musiała zrobić biopsję mięśni. A na razie przepiszę ci kurację sterydową.

Ojej – zaniepokoiła się Ellen. – To mi się nie podoba. Tyle złego się słyszy o tych sterydach.

Szybko odczujesz wielką ulgę, zobaczysz – uspokoiła ją Maggie. – Po jakimś czasie zmniejszymy może dawkę, ale o tym zadecydują już doktor Neville i specjalista. Skieruję cię również do okulisty.

Do okulisty? – zdziwiła się Ellen. – A po co?

Na wszelki wypadek – odparła Maggie. – Zdarza się, że pochodną choroby, na którą cierpisz, są problemy ze wzrokiem, a więc lepiej się upewnić. Z wyników badań krwi wynika również, że masz anemię, zapisuję ci więc żelazo.

Dobrze, pani doktor, dziękuję. – Ellen Peters wstała z krzesła i wyszła.

Kiedy drzwi się za nią zamknęły, Maggie wcisnęła klawisz interkomu.

Słucham, doktor Hudson? – rozległ się z głośnika głos rejestratorki.

Katie, jest tam jeszcze ktoś do mnie?

Chwileczkę, już sprawdzam. Nie, to była ostatnia pacjentka.

Dziękuję. Aha, Katie, doktor Neville skończył już przyjmowanie pacjentów?

Tak, jest chyba w pokoju dla personelu.

Dziękuję. Złapię go tam.

Chciała spytać Bena, czy naprawdę kazał Nadine Harrington odstawić lek antydepresyjny – w co wątpiła – i skonsultować się z nim w sprawie Ellen Peters, która była właściwie jego pacjentką. Ale chciała się z nim też zobaczyć z innego powodu.

Kiedy tego ranka na parkingu napomknęła mu o propozycji Willa, że powinni zamieszkać pod jednym dachem, powiedział, że chłopcu nie można odmówić racji. Była pewna, że żartował – no, na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna – ale nie dawała jej spokoju mina, z jaką to powiedział.

Nie potrafiła jej rozszyfrować, a przecież jeszcze wczoraj była przekonana, że zna Bena na wylot i czyta w nim jak w otwartej księdze.



ROZDZIAŁ TRZECI


Ben, była u mnie właśnie Ellen Peters.

Ellen Peters? Dlaczego u ciebie? – Ben napełni! dwa kubki kawą ze stojącego na barku ekspresu i podał jeden Maggie.

Przyjmowałam ją, kiedy byłeś na urlopie – odparła. – Skarżyła się na silne bóle ramion i karku. Zapisałam jej środek przeciwbólowy, posłałam na badania krwi i poprosiłam, żeby do mnie wróciła, kiedy przyjdą wyniki. Dzisiaj je dostałam. Podejrzewam, że to polimialgia.

Naprawdę? – Ben zastygł z kubkiem w połowie drogi do ust i spojrzał na nią zaskoczony. – Co zrobiłaś?

Skierowałam ją do Johna Temple’a i przepisałam kurację sterydową. Aha, i dałam jej skierowanie do okulisty.

Dzięki, Maggie. – Ben kiwnął głową. – Jak Ellen to przyjęła? – spytał po chwili.

Zżymała się trochę jia sterydy – odparła Maggie. – Ale bóle są tak silne, że...

Ben patrzył na nią, tak jakby czekał na dalszy ciąg. Wzięła głęboki oddech.

Była też u mnie Nadine Harrington – podjęła.

Nadine Harrington... – Ben ściągnął brwi. – Ach, tak, pamiętam. U mnie też niedawno była. Zaraz, co to jej dolegało...

Agrofobia, stany lękowe i depresja. – Maggie usiadła i upiła łyk kawy.

No tak, zgadza się. – Ben kiwnął głową. – Już sobie przypominam. Miała sprzeczkę z sąsiadami o żywopłot, czy o coś tam, była po tym bardzo pobudzona i miała kłopoty ze snem. Zapisałem jej łagodny środek uspokajający. – Zerknął z ukosa na Maggie. – Źle zrobiłem?

Nie, dobrze. – Maggie wzruszyła ramionami. – Tylko że ona po wizycie u ciebie odstawiła lek antydepresyjny, który ja jej zapisałam.

Kto jej kazał to zrobić? – Ben patrzył na nią zdumiony.

Powiedziała, że ty, a właściwie powiedział jej mąż. Nadine słowem się nie odezwała.

Ale ja jej nie kazałem przerywać dotychczasowej kuracji. – Ben był trochę zdenerwowany. – Powiedziałem, żeby zażywała nowe tabletki równolegle z tymi, które dostała od ciebie.

Wierzę ci. – Maggie kiwnęła głową.

Myślałem, że jej mąż zrozumiał moje zalecenie, ale chyba był przejęty jej stanem bardziej, niż mi się wydawało. Widocznie nie wyraziłem się jasno. Przepraszam, Maggie.

Nic się nie stało. Tak to już jest, kiedy przyjmuje się nie swoich pacjentów. Nie znamy ich tak dobrze jak własnych.

I co powiedziałaś w tej sytuacji Harringtonom? – spytał Ben po chwili milczenia.

Powtórzyłam kilkakrotnie moje zalecenia, żeby mieć pewność, że do nich dotrą. Nie przejmuj się. Wszystko już wyprostowane. – Wypiła jeszcze jeden łyk kawy i zmieniła temat. – Ułożyłeś już jakiś plan na weekend?

Jeśli pogoda będzie ładna, to może długi spacer z psami, albo piknik, a potem wracamy do mnie na spaghetti bolognese. Co ty na to?

Nie widzę przeciwwskazań.

Ale ja się obawiam, że dzieciom taki program nie przypadnie do gustu. – Ben roześmiał się. – Któreś z nich na pewno będzie chciało robić coś zupełnie innego.

To prawda. – Maggie dopiła kawę i wstała. – Muszę już iść, mam kilka wizyt.

Ze spuszczoną głową wyszła szybkim krokiem z pokoju dla personelu, wstąpiła do swojego gabinetu po notatki, żakiet i kluczyki do samochodu, zbiegła po schodach i opuściła budynek przychodni tylnym wyjściem.


No, nie ulega wątpliwości, że jesteś okazem zdrowia.

Maggie wyprostowała się i zsunęła słuchawki stetoskopu na szyję. – Waga, tętno, ciśnienie krwi, wszystko w normie. Chyba że cierpisz na jakieś alergie?

Czasem dokucza mi katar sienny – przyznała Fiona.

Ale nie o tej porze roku. Aha, i miewałam kiedyś migreny, ale to było, kiedy brałam pigułkę.

Maggie podniosła na nią wzrok.

Już nie bierzesz? Fiona pokręciła głową.

Nie. Byłam z kimś związana, ale to się skończyło przed ponad rokiem.

A więc nie masz teraz nikogo? – spytała Maggie.

Nie, jestem wolna i bardzo mi z tym dobrze. – Fiona urwała. – Ale skoro już o tym mowa – podjęła po chwili – to chciałam o coś zapytać...

Słucham?

Fiona zwlekała, tak jakby miała trudności ze znalezieniem odpowiednich słów.

Pani i doktor Neville... – zaczęła w końcu.

Co ja i doktor Neville? – wpadła jej w słowo Maggie, ściągając brwi.

Och, nic – zapewniła ją pośpiesznie Fiona. – Naprawdę nic.

No dokończ, proszę. – Maggie odchyliła się na oparcie fotela. – Zaintrygowałaś mnie.

Tak się tylko zastanawiałam... wyglądacie mi... – Fiona zarumieniła się lekko. – Jesteście ze sobą? – wypaliła w końcu.

Skądże znowu! – żachnęła się Maggie.

Przepraszam. Tak tylko spytałam. Wiem, że niedawno straciła pani męża... ale wydaliście mi się tacy...

To dlatego, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi – rzekła cicho Maggie. – I nic ponad to – dodała.

Rozumiem. – Fiona kiwnęła głową. – Jeszcze raz przepraszam. Ale wydaje mi się, że nie tylko ja tak sobie pomyślałam. Inni odnieśli chyba to samo wrażenie.

To zrób mi tę przysługę i wyprowadź ich z błędu – roześmiała się Maggie.

Nie omieszkam. – Fiona uśmiechnęła się. – Ale to nie ich wina, bo przyzna pani na pewno, że on jest wspaniały.

Kto?

No, doktor Neville. Nie rozumiem, jak to możliwe, że tak długo jest bez pary. Kobiety z wyspy Wight mają chyba coś z oczami.

Może to on nie chce się wiązać...

Bo już raz się sparzył? – Fiona. uniosła brwi. – Wiem z doświadczenia, że właśnie to może stanowić coś w rodzaju wyzwania.

Czyja wiem... Być może.

Po wyjściu Fiony Maggie zamyśliła się. Nic dziwnego, że personel przychodni spekuluje na temat jej i Bena. Tyle czasu spędzają razem. Ale jak mogłoby być inaczej, skoro on jest jej przyjacielem. Najlepszym. Przyjaźnią się od dawna. Kiedyś ona, David, Ben i Claire tworzyli zgraną paczkę, nie zmieniło tego przyjście na świat dzieci. Chyba zrozumiałe, że w świetle tego, co się potem wydarzyło, będą z Benem lgnęli do siebie, ale to tylko stara przyjaźń, nic więcej.

Chyba już pora napomknąć Benowi, że powinni spróbować coś z tym zrobić... bo ludzie zaczynają brać ich na języki. Maggie westchnęła. Może nadarzy się po temu okazja podczas weekendu. Z drugiej jednak strony, czy jest o co kruszyć kopie? Jeśli dobrze się czują w swoim towarzystwie, to czy warto się przejmować, co myślą sobie o nich inni?

Miała już wezwać brzęczykiem pierwszego tego ranka pacjenta, kiedy odezwał się interkom. Pochyliła się nad biurkiem i wcisnęła klawisz.

Doktor Hudson?

Słucham, Jackie?

Weźmie pani pilną wizytę domową?

Co się stało?

Chodzi o Alison Scott. Znowu ma krwotok.

Przypomnij mi, który to tydzień?

Jedenasty. Powiedziałam jej, żeby leżała nieruchomo z ułożonymi wyżej nogami.

Dobrze zrobiłaś, Jackie. Przekaż jej, że zaraz będę. Jest ktoś przy niej?

Tak, jej mąż, Rory. To on dzwonił.

Rozumiem. Dzięki.

Maggie wybiegła do samochodu. Alison i Rory prowadzili zajazd przy nadbrzeżnej szosie. Alison spodziewała się pierwszego dziecka, ale raz już poroniła, a i w siódmym tygodniu obecnej ciąży omal nie doszło do poronienia.

Na podwórku stał poobijany landrover Rory’ego i metro Alison. Kiedy Maggie wysiadała z samochodu, w progu pojawił się Rory.

Witaj, Rory! – zawołała.

Dzień dobry, pani doktor.

Jak Alison? – spytała, wstępując za Rorym po schodach.

Odpoczywa. – Rory pchnął drzwi na końcu wąskiego korytarzyka. – Alison, kochanie – rzekł łagodnie – Maggie przyjechała. – Odsunął się, by przepuścić Maggie przodem, i w tym momencie na dole zabrzęczał dzwoneczek. – Znowu kogoś przyniosło – mruknął Rory. – Też sobie znaleźli porę, drzwi się dzisiaj nie zamykają.

Idź, Rory, do gości – powiedziała Maggie.

Rory nie dał sobie tego dwa razy powtarzać. Był już na schodach i zbiegał z tupotem na dół.

Cześć, Alison.

Maggie weszła do pokoju i postawiła na krześle torbę lekarską. Alison leżała na łóżku z uniesionymi nogami podpartymi w kostkach na dwóch poduszkach. Twarz miała wymęczoną, ściągniętą, oczy zaczerwienione, opuchnięte. Chyba płakała.

Och, Maggie. – W oczach Alison zakręciły się łzy. – Znowu to samo.

Niekoniecznie. – Maggie przysiadła na krawędzi łóżka i wzięła Alison za rękę. Znała rodzinę Scottów od lat i bardzo lubiła Alison i Rory’ego. – Opowiedz mi, co się stało.

To co zwykle. – Alison otarła chustką oczy i wytarła nos. – Kiedy wstawałam rano z łóżka, strzyknęło mnie w krzyżach. Weszłam do łazienki i zobaczyłam krew. Wróciłam od razu do łóżka. Rory kazał mi leżeć i sam zajął się przyrządzaniem śniadania dla gości. Ten ból w krzyżach po jakimś czasie mi przeszedł, ale krwawienie nie ustawało. Zawołałam Rory’ego i on od razu do was zadzwonił. Och, Maggie, ja nie chcę stracić tego dziecka. Zrób coś.

Spokojnie – ofuknęła ją Maggie. – Kto powiedział, że je stracisz?

Będę musiała iść do szpitala?

Najpierw cię obejrzę. – Maggie odrzuciła kołdrę i przystąpiła do osłuchiwania brzucha Alison. Skończywszy, przykryła z powrotem pacjentkę i umyła ręce w miednicy stojącej w kącie.

Na razie nie wygląda to tak źle – oznajmiła w końcu, wycierając dłonie w mały ręcznik. – Krwotok jest niewielki i chyba da się go zatamować. Ale nie wolno ci wstawać, Alison, żadnego wysiłku.

Będę leżała jak kłoda, nawet palcem nie kiwnę – zapewniła ją skwapliwie Alison.

Żadnego schodzenia na dół i pomagania w kuchni – ciągnęła Maggie.

Tak, wiem. Zresztą nie muszę. Pani Higgs pomaga Rory’emu. – Urwała. – To nie muszę iść do szpitala?

Na razie nie. Potem zobaczymy. Na wszelki wypadek zrobię ci zastrzyk.

Maggie wyjęła z torby lekarskiej jednorazową strzykawkę i ampułkę.

Może za kilka dni będziesz się musiała pofatygować do szpitala na ultrasonografię – powiedziała, przemywając ślad po nakłuciu. – Do tego czasu nie ruszaj się z łóżka. Zadzwonię, żeby się dowiedzieć, jak się czujesz, ale gdyby się coś działo, każ Rory’emu dzwonić do przychodni.

Dobrze, Maggie. Dziękuję. Bardzo ci dziękuję. Maggie zeszła na dół i zajrzała do kuchni. Rory ładował właśnie naczynia do zmywarki, pani Higgs uzbrojona w sprzęt do sprzątania ruszała do szturmu na pokoje gościnne. Spojrzeli oboje wyczekująco na Maggie.

No i jak się bidula czuje? – zapytała pani Higgs.

Odpoczywa – odparła Maggie – i nie wolno jej wstawać przez co najmniej kilka najbliższych dni. – Kiedy pani Higgs wyszła, Maggie spojrzała na Rory’ego.

Nie poroni? – spytał ze strachem w oczach.

Mam nadzieję – odparła. – Zrobiłam jej zastrzyk, który powinien pomóc. Ale naprawdę nie wolno jej wstawać, Rory. Chyba to zrozumiała, ale miej ją lepiej na oku. I pod żadnym pozorem nie wolno jej schodzić na dół.

Dobrze, Maggie.

Kiedy wróciła do przychodni, zastała tam poczekalnię pełną płaczących dzieci i zdenerwowanych pacjentów.

Zakasała rękawy i przystąpiła do likwidacji powstałego zatoru.



ROZDZIAŁ CZWARTY


Ben stał pośrodku kuchni i rozglądał się. Czy aby o czymś nie zapomniał? Cola jest, frytki są, jogurty owocowe, paluszki rybne, filety z kurczaka, lody o smaku toffi, makaron i sos do niego... Jako lekarz, powinien był wyrzucić do kosza przynajmniej połowę z tych specjałów, ale widywał dzieci tak rzadko, że kiedy go w końcu odwiedzały, nie miał serca odmawiać im tego, co najbardziej lubią.

Kochał je z głębi serca i trudno mu się było pogodzić z myślą, że nie może obserwować na co dzień, jak dorastają. Szczerze mówiąc, gnębiło go to teraz bardziej niż sam fakt rozstania z Claire.

Z początku był w niej ślepo zakochany, a jakże, i żenił się z przekonaniem, że tak będzie zawsze, ale szybko zorientował się, że Claire nadal kocha swego byłego chłopaka, Luke’a Tylera. Łudził się jeszcze nadzieją, że z czasem jej to minie, zwłaszcza że na świat przyszły już dzieci, a Luke zdążył się tymczasem ożenić i założyć własną rodzinę.

I może tak by się nawet stało, gdyby pewnego pięknego dnia Luke’a nie opuściła żona, zarzucając mu, że nadal kocha Claire. To o wszystkim przesądziło.

Claire odeszła od niego, kiedy Richard miał osiem, a Emma pięć lat. Zgodził się na rozwód. Claire i Luke pobrali się w miesiąc po jego orzeczeniu przez sąd.

Był to dla Bena bardzo trudny okres. Przy życiu trzymała go tylko praca oraz przyjaźń Davida i Maggie. Wolał nie myśleć, jak by skończył, gdyby nie oni. Podtrzymywali go na duchu w pracy i zapraszali do siebie nawet na rodzinne przyjęcia. Był im za to dozgonnie wdzięczny. Dochodził już do siebie, kiedy Davida dopadła choroba, i teraz na niego przyszła kolej, by podać przyjaciołom pomocną dłoń.

Z zadumy wyrwał Bena trzask drzwi samochodu. Jeszcze raz omiótł spojrzeniem kuchnię i z poczuciem, że niczego nie przeoczył, wyszedł do sieni, by zderzyć się tam z wpadającą drzwiami frontowymi Emmą.

Tatuś! Cześć! – krzyknęła. – Co u ciebie?

Wszystko gra, skarbie. – Ben porwał ją w objęcia. – A u ciebie? Niech no rzucę okiem.

Odsunął córkę na długość wyciągniętych ramion i przekrzywiając głowę, zlustrował ją spojrzeniem. Była w czarnych spodniach, sweterku w paski, czarnym aksamitnym kapelusiku i wielkich buciorach. Z ciemnych włosów i oczu przypominała jego, podczas gdy Richard, który wszedł do sieni za nią, miał jasne włosy i szare oczy po Claire.

Wyglądasz fantastycznie – orzekł Ben, przyciągając ją znowu do siebie i cmokając w czubek noska.

Zapraszającym gestem wyciągnął rękę do Richarda. Chłopiec ociągał się, popatrując poważnie zza okularów, ale po chwili też padł ojcu w objęcia. Benowi odebrało na moment mowę. W krtani, jak zawsze przy takich okazjach, urosła mu gula. Odczekał chwilę, po czym wypuścił dzieci z objęć, podniósł wzrok i zobaczył w progu wyelegantowaną Claire, a za jej plecami lśniącego, czerwonego saaba kabriolet.

Witaj, Claire. – Kiwnął głową. – Co słychać?

Śpieszę się, Ben. Mam gości na lunchu.

Chciał powiedzieć, że on też spodziewa się gości, ale ugryzł się w język.

No to nie będę cię zatrzymywał. To co, do jutra? Mam je odwieźć?

Zawahała się.

Nie, sama po nie przyjadę – odparła. – Około szóstej po południu będzie dobrze?

Może być szósta. – Wyszedł z dziećmi na podjazd i patrzyli we trójkę, jak Claire wsiada do samochodu.

Na razie, dzieci! – zawołała, zapuszczając silnik.

Na razie, mamusiu.

Pomachała im szczupłą, opaloną na brąz ręką i już jej nie było.

Co będziemy dzisiaj robili? – zapytała Emma, kiedy wchodzili z powrotem do domu.

Mogę pograć na twoim komputerze? – spytał Richard.

Wpadnie Maggie z Jessiką i Williamem – powiedział Ben.

O, jak fajnie – ucieszyła się Emma. – Pójdziemy na spacer? Przyprowadzą pieski?

Tak, na oba pytania – odparł ze śmiechem Ben. – Wybierzemy się na długi spacer wydmami, a potem urządzimy sobie piknik na plaży.

Super! – pisnęła Emma.

A tobie taki plan dnia odpowiada, stary? – Ben poczochrał Richarda po włosach.

Richard kiwnął głową.

Ale będę mógł pograć na komputerze, zanim przyjdą?

Jasna sprawa.

No to odpowiada – mruknął Richard, a po chwili dodał:

Lubię Maggie. Will czasami mnie wkurza, ale Maggie lubię.


Spacer był długi, forsowny, ale wart włożonego weń wysiłku. Dzieci biegły przed nimi, na wyprzódki z hasającymi psami, Beir i Maggie zatrzymywali się co jakiś czas, żeby zaczerpnąć tchu i podziwiać wspaniały widok – z jednej strony na kobaltowe morze, z drugiej na wyspę – roztaczający się ze szczytów wydm.

Mamy szczęście, że tu mieszkamy – powiedziała Maggie, osłaniając dłonią oczy przed słońcem.

Fakt – przyznał Ben. – Nie rozumiem, jak ktoś, kto raz zakosztował życia tutaj, może myśleć o przeniesieniu się gdzie indziej.

Nigdy nie korciło cię, żeby wrócić tam, skąd przybyłeś?

Maggie zerknęła na niego spod oka. W dżinsach i obszernej flanelowej koszuli, z tymi rozwichrzonymi bardziej niż zwykle włosami, wyglądał na zrelaksowanego.

Pokręcił zdecydowanie głową.

Nigdy. Bo i dlaczego? Mam tu wszystko, czego mi do szczęścia potrzeba. Tu mieszkają moje dzieci, tu pracuję i tu mam najlepszych przyjaciół, jakich można sobie wymarzyć.

Urwał. – A ty?

Ja? – Spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Co ja?

No, czy nosiłaś się kiedyś z myślą o wyjeździe?

Boże uchowaj! Tu są moje korzenie i, podobnie jak ty, mam tu wszystkich i wszystko, na czym mi najbardziej w życiu zależy.

Ciekawiło mnie tylko, czy nie nachodziła cię nigdy pokusa, żeby zacząć wszystko od początku.

Maggie pokręciła głową.

Nie. Zresztą to by było coś w rodzaju ucieczki przed wspomnieniami. A ja nie chcę uciekać, staram się uczyć z nimi żyć.

I świetnie ci idzie – powiedział cicho Ben.

Zdarzają mi się jeszcze momenty załamania – przyznała.

Nie wątpię...

Ale coraz rzadziej.

A dzieci?

Ben odwrócił się i spojrzał w kierunku pasa iglastych drzew, między którymi bawiły się dzieci z dwoma psami.

Otrząsają się powoli z szoku. Will lepiej już sypia, nie ma koszmarów, a Jessica zaczęła w końcu rozmawiać o Davidzie.

Rad to słyszę.

Ruszyli dalej ścieżką biegnącą grzbietami wydm.

A ty? – spytała po chwili Maggie.

Co ja? – Ben ściągnął brwi.

No, czy już się pogodziłeś? – Wiedzieli oboje, o co jej chodzi, chociaż rzadko poruszali ten temat.

O tak, chyba tak. W końcu trzeba, bo inaczej człowiek by się przecież zadręczył. W każdym razie mogę z ręką na sercu powiedzieć, że potrafię teraz patrzeć na Claire bez emocji. Dajmy na to, dziś rano, kiedy przywiozła dzieciaki, wydała mi się całkiem obcą osobą, a nie kimś, z kim próbowałem sobie kiedyś ułożyć życie.

Spotkasz jeszcze kogoś, Ben. Na pewno. Musi istnieć taki ktoś. Tyle masz do ofiarowania.

Może. – Wzruszył ramionami. Szli przez kilka minut w milczeniu. – To samo dotyczy ciebie – odezwał się w końcu.

Och, ze mną to zupełnie inna sprawa.

Jesteś jeszcze młoda...

To niczego nie zmienia. – Wzruszyła ramionami i odgarnęła z twarzy pasmo włosów. – Nie potrafię sobie nawet wyobrazić takiej sytuacji – podjęła po chwili. – Z Davidem znaliśmy się niemal od urodzenia. Bawiliśmy się jako dzieci, tego samego dnia poszliśmy do szkoły, chodziliśmy ze sobą przez całą szkołę średnią. Nasze małżeństwo było naturalnym zwieńczeniem długoletniej znajomości. Związanie się teraz z kimś innym miałoby dla mnie posmak zdrady.

Na pewno byłby to związek pod każdym względem inny – przyznał Ben – ale ze zdradą nie miałby nic wspólnego. Wydaje mi się, że David by go pochwalił. Na pewno by nie chciał, żebyś spędziła resztę życia w samotności.

A kto powiedział, że jestem samotna? Mam dzieci.

W tej chwili masz. Ale one kiedyś odejdą, żeby założyć własne rodziny.

Sugerujesz, że będę wtedy taka stara, że nikt mnie nie zechce? – Maggie skrzywiła się.

Skądże znowu – zaprzeczył Ben. – Chcę ci tylko uświadomić, że powinnaś też myśleć o sobie.

I kto to mówi? Od jak dawna jesteś sam? Od trzech lat?

Od czterech.

No i widzisz. Z iloma kobietami umawiałeś się przez ten czas?

Z dwoma – przyznał.

Naprawdę? – Maggie spojrzała na niego zaskoczona. – A nic mi nie mówiłeś!

Nie było się czym chwalić. – Spuścił z zażenowaniem oczy. – W obu przypadkach skończyło się kompletną katastrofą.

Roześmieli się i w tym momencie wyprzedziły ich zziajane psy. Przystanęli, by zaczekać na dzieci, a kiedy ich dogoniły, zaczęli schodzić ścieżką na plażę.

Trwał odpływ i cofające się morze odsłaniało z wolna piasek usiany kłębami wodorostów i kawałkami morskiego śmiecia. W górze krążyły wrzaskliwe mewy, z odległego pasma sterczących z morza skał rząd tormoranów oceniał sytuację, wyczekując dogodnego momentu, by zanurkować w fale.

Rozłożymy się pod tamtymi klifami – zadecydował Ben i ruszyli po twardym wilgotnym piasku we wskazanym przez niego kierunku.

Głodny jestem – burknął William. – Może byśmy coś zjedli?

Ty zawsze jesteś głodny – ofuknęła go Jessica.

Mnie też kiszki marsza grają – przyznał Richard, zatrzymując się na chwilę, żeby otrzeć szkła okularów spryskane kropelkami morskiej wody.

I mnie – podchwycił ze śmiechem Ben. – To pewnie sprawka tego świeżego powietrza. No, Will, kto pierwszy do tamtych skał?

Ben, William, Richard i psy zerwali się do biegu i popędzili plażą na wyścigi, zostawiając z tyłu Maggie i dziewczynki. Maggie serce rosło, kiedy widziała ich tak radosnych i beztroskich. Obróciła się twarzą do morza, rozrzuciła szeroko ramiona i wciągnęła w płuca haust rześkiego morskiego powietrza. Ktoś szarpnął ją za rękaw. Spojrzała w dół. Obok stała Emma.

Podoba mi się tutaj – powiedziała. Policzki miała zaróżowione, oczy jej błyszczały. – My prawie nigdy nie chodzimy na takie spacery.

Dlaczego? – zainteresowała się Jessica.

Mama nie lubi plaży – wyjaśniła Emma. – A Luke nigdy nie ma czasu.

Ale macie kucyka, prawda? – Z głosu Jessiki przebijała taka zazdrość, że Maggie rzuciła córce karcące spojrzenie.

Emma kiwnęła głową.

Tak. – Westchnęła. – Kochamy Pana Bałwanka, ale wolałabym, żeby mama i Luke nie byli wiecznie tacy zajęci.

A czym twoja mama tak się zajmuje? – spytała z przekąsem Jessica.

Właściwie to nie wiem – przyznała Emma. – Ale wciąż biega na jakieś lunche, w jakichś sprawach... i na zakupy. I chyba pomaga Luke’owi w prowadzeniu firmy... – Te ostatnie słowa wypowiedziała bez przekonania.

Moja mama też jest wiecznie zajęta, prawda, mamusiu? – podchwyciła Jessica.

Tak, chyba tak – mruknęła Maggie.

Ale ty zawsze znajdziesz czas, żeby wybrać się z nami na spacer, na piknik i w ogóle – zauważyła Jessica.

Chodźmy, dziewczynki – powiedziała Maggie. – Przywołajmy do porządku tych chłopaków, bo nigdy nie zjemy.

Każde z nich dźwigało mały plecak ze spakowanymi przez Bena i Maggie kanapkami z serem, z konfiturami, z szynką i sałatą. Były w nich też chrupki w trzech smakach, herbatniki w czekoladowej polewie oraz owoce – jabłka i banany. W każdym plecaku znajdowała się dodatkowo butelka coli albo soku pomarańczowego.

Rozłożyli się biwakiem u podnóża klifu, na ubitym, suchym piasku pośród skałek, poprzekomarzali trochę, podzielili między siebie prowiant i przystąpili do konsumpcji.

Maggie stwierdziła ze zdumieniem, że ona też jest niesamowicie głodna. Ze zdumieniem, bo apetyt ostatnio jej nie dopisywał i wszyscy mówili, że jest za chuda. Może to zasługa długiego spaceru w rześkim powietrzu?

Rozejrzała się ukradkowo. William pałaszował czekoladowy batonik z karmelowym nadzieniem. Emma skończyła już jeść i karmiła teraz okruszkami spaniela Rexa. Galaxy leżała na piasku zziajana. Richard siedział zarumieniony na skale i patrzył na morze. Nawet Jessica, która uznała niedawno, że to nie przystoi dziewczynce w jej wieku, siedziała nieopodal w kucki i przesiewała piasek w poszukiwaniu kamyków i muszelek.

Ben, podłożywszy sobie pod głowę plecak i splótłszy dłonie na potylicy, wyciągnął się na płaskim głazie. Oczy miał zamknięte, na jego twarzy malowała się błogość.

Jakby wyczuł, że jest obserwowany, bo w pewnej chwili otworzył jedno oko. Napotkawszy jej spojrzenie, otworzył drugie, uniósł się i wsparł na łokciu.

Stało się coś, Maggie? – spytał cicho.

Nie, nic. – Pokręciła głową. – Nic się nie stało.

To czemu tak na mnie patrzysz?

Jak?

No, tak jakbyś pierwszy raz mnie widziała. Roześmiała się.

Myślałam sobie, jak trudno byłoby w razie potrzeby opisać kogoś, kogo bardzo dobrze się zna.

Tak, to prawda – przyznał. A po chwili dorzucił: – No i jak byś mnie w razie potrzeby opisała?

Niech się zastanowię. – Przekrzywiła głowę i obrzuciła go krytycznym spojrzeniem. – No więc... nie obraź się, Ben, ale musiałabym powiedzieć, że jesteś przysadzisty...

Ben usiadł i z groźnym pomrukiem zsunął się z głazu. Maggie zerwała się na równe nogi i odskoczyła.

I nie da się ukryć, że zaczynasz siwieć... – dorzuciła przekornie.

Tego już za wiele. – Ruszył na nią, a ona, ku uciesze dzieci, rzuciła się z piskiem do ucieczki.

Wiatr szarpał włosy, przesycone solą powietrze szczypało w policzki, czuła się znowu nastolatką.

Ben dopadł ją w końcu, zdyszaną i roześmianą, między skałami.

Odszczekasz? – wysapał.

Odwróciła się i wspięła zwinnie na głaz. Rozejrzała się i stwierdziła, że jest w pułapce.

No?! – ponaglił ją Ben.

Tak – wykrztusiła. – Odszczekuję.

Skoro tak, to lepiej stamtąd zejdź.

Dłuższą chwilę stali naprzeciwko siebie – on pod głazem, wsparty pod boki, z zadartą głową, ona na głazie – i patrzyli jedno na drugie.

Do rzeczywistości przywołał ich zniecierpliwiony głos Jessiki:

Wracamy już?

Przybiegła za nimi i przyglądała się im z założonymi na piersi rękoma.

Czy wracamy? – Ben odwrócił się do niej. – Czy wracamy? – powtórzył. – Jasne, że nie wracamy. Nie pograliśmy jeszcze w palanta.

Jak mamy grać w palanta bez kija i piłki? – Jessica wzruszyła ramionami.

A to co? – Ben wyciągnął z kieszeni tenisową piłeczkę. – A gdzieś tam widziałem niezły okaz patyka wyrzucony przez morze. – Wskazał ruchem głowy kierunek. – Będzie z niego kij, jak się patrzy.

A jak się podzielimy? – W głosie Jessiki budziło się zainteresowanie.

Proponuję mecz chłopaki kontra dziewczyny – odparł Ben.

Dobrze. – Jessica kiwnęła głową. – Złaź stamtąd, mamo. Pokażemy im, jak się gra w palanta. – Odwróciła się i niespiesznie pomaszerowała plażą w stronę biwaku.

Ben! – zawołała Maggie za ruszającym za Jessiką Benem.

Tak? – przystanął i odwrócił się.

Nie mogę zejść.

Naprawdę? – spytał z rozbawieniem.

Pomóż mi. Proszę – dodała.

Podszedł z chichotem do głazu i wyciągnął rękę.

Chwyć się i skacz – powiedział. – Będę cię asekurował. Poszła za jego radą. Wylądowawszy na piasku zatoczyła się i byłaby upadła, gdyby jej nie podtrzymał.

Dzięki, Ben.

Opierała się o niego przez chwilę. Czuła się taka bezpieczna, słyszała bicie jego serca. Od tak dawna nie obejmował jej żaden mężczyzna. Było jej dobrze, budziły się uśpione wrażenia i emocje. Nie miała ochoty się od niego odrywać. On też jej nie puszczał.

Maggie... – szepnął, spoglądając jej wymownie w oczy.

Nie, Ben – mruknęła z walącym jak oszalałe sercem. – Dzieci... – Zerknęła w kierunku plaży.

Westchnął głęboko i z ociąganiem wypuścił ją z objęć. Ruszyli plażą w stronę biwaku. Milczeli, ale oboje zdawali sobie doskonale sprawę, co przed chwilą między nimi zaszło.

Zachowanie Bena, który nigdy dotąd nie zdradził się najdrobniejszym gestem ani uczynkiem, że myśli o przeniesieniu ich znajomości na inny poziom, wprawiło Maggie w konsternację. Przystępując do meczu w palanta, zastanawiała się, czy ten incydent nie zmieni aby stosunków między nimi. Chyba niczego na świecie tak sobie nie ceniła jak przyjaźni Bena, i ciarki przechodziły jej po plecach na samą myśl o tym, że mogłaby ją stracić. Z drugiej strony, tak jak to powiedziała Fionie, a przed chwilą dała do zrozumienia samemu Benowi, łączy ich tylko przyjaźń.

Gra była szybka i zacięta. Nawet flegmatyczna zazwyczaj Jessica dała się ponieść duchowi współzawodnictwa i uwijała się po wilgotnym piasku jak fryga. Nawoływania i piski dzieci mieszały się z ujadaniem psów i wrzaskami mew. Dopiero kiedy słońce chyliło się ku zachodowi i wydłużały cienie, dziewczęta uznały wreszcie wyższość chłopaków.

Następnym razem wam dołożymy – wysapała Emma, padając jak ścięta na piasek, – Prawda, Maggie?

Mają to jak w banku – rzekła z przekonaniem Maggie.

Chyba pora już wracać – mruknął Ben.

Zdaje mi się, że zapraszałeś na spaghetti? – William patrzył na niego wyczekująco, w jego oczach malowało się lekkie zaniepokojenie.

I podtrzymuję zaproszenie, staruszku. No, dzieciaki, plecaki włóż. Maszerujemy do domu. Chłodno się robi. Włóż kurtkę, Richardzie.

Strasznie jestem zgrzany – zaprotestował Richard.

Właśnie dlatego ją włóż. Zdejmiesz, jak trochę ochłoniesz – powiedział Ben i odwrócił się. – W porządku, Maggie? – Spotkały się ich spojrzenia.

Tak, dziękuję. – Odwróciła wzrok. – Idź przodem, Ben. Gęsiego, zmęczeni ale szczęśliwi, zaczęli się piąć stromą ścieżką na wydmy. Za nimi wlokły się łapa za łapą zmordowane psy. Na górze Maggie zatrzymała się i obejrzała.

Zaczynał się przypływ. Słońce schowało się za klify i na opuszczoną teraz plażę nasunął się cień, wiał chłodny wiatr od morza, niebo przybierało barwę opalizującej szarości.

Maggie wzdrygnęła się, szczelniej opatuliła kurtką, podciągnęła pod samą szyję zamek błyskawiczny i ruszyła za resztą.



ROZDZIAŁ PIĄTY


Kończyła właśnie przeglądanie notatek, kiedy do rejestracji wkroczyła pielęgniarka Aimee Burns.

Dobrze cię widzieć – ucieszyła się Maggie. – Jak ręka?

Jedynym dowodem, że Aimee złamała niedawno rękę, był obandażowany nadgarstek.

O wiele lepiej, dziękuję – odparła Aimee ze zbolałym uśmiechem. – I co tu dużo mówić, stęskniłam się za wami.

Ach, ty nie znasz jeszcze Fiony, prawda? – Maggie spojrzała na nową kierowniczkę przychodni, która weszła właśnie do pomieszczenia rejestracji.

Aimee pokręciła głową, i Maggie dokonała prezentacji. Ledwie Aimee zniknęła w gabinecie zabiegowym, do rejestracji zajrzał Jon.

Dzień dobry. Jak udał się weekend? – spytała Maggie.

Nie narzekam. – Jon uśmiechnął się. – A tobie?

Wspaniale, nic dodać, nic ująć. – Maggie kiwnęła głową i przeniosła wzrok na rejestratorkę: – Idę do siebie, Jackie, możesz już kierować do mnie pacjentów.

Chciałam zamienić z panem słówko, doktorze Turner – zwróciła się Fiona do Jona.

Ależ naturalnie. – Ruszyli ramię w ramię w stronę gabinetu Jona.

Prawdę mówiąc, doktor Hudson – powiedziała Jackie – to ja też chciałabym zamienić z panią słówko, zanim zacznie pani przyjmować.

Proszę bardzo. Chodźmy. – Maggie wskazała ruchem głowy schody i ruszyła przodem. – O co chodzi, Jackie?

spytała, stawiając neseser na biurku w swoim gabinecie.

Nie podobają mi się nowe propozycje dotyczące systemu przechowywania kart zdrowia pacjentów – wypaliła prosto z mostu Jackie.

Maggie ściągnęła brwi. Nie po to zatrudnili nową kierowniczkę, żeby nadal zawracano jej głowę sprawami administracyjnymi, i to od poniedziałku.

Nie powinnaś aby zwrócić się z tym do Fiony?

W tym właśnie rzecz – mruknęła Jackie. – To ona wyjechała z tymi nowymi propozycjami. Pani doktor, ja tu się morduję parę miesięcy z porządkowaniem całej dokumentacji, a ona teraz chce wszystko powywracać do góry nogami.

Widzisz, Jackie, daliśmy Fionie coś w rodzaju wolnej ręki, jeśli chodzi o zmiany, których wprowadzenie ona uzna za niezbędne.

Znaczy, cała moja praca na marne? – Jackie spłonęła rumieńcem i zrobiła taką minę, jakby za chwilę miała się rozpłakać.

Skądże znowu, Jackie – zapewniła ją czym prędzej Maggie. Zdawała sobie sprawę, jak wrażliwy jest personel pomocniczy na punkcie tego typu spraw i jak łatwo te dziewczyny zdenerwować. – Może trzeba jeszcze o tym trochę podyskutować. Spróbuję zorganizować taką wymianę poglądów.

Dziękuję, doktor Hudson.

Coś jeszcze, Jackie? – spytała Maggie, widząc, że rejestratorka nie zbiera się do wyjścia.

Czy z doktorem Neville’em wszystko w porządku? Maggie ściągnęła brwi.

O ile mi wiadomo, to tak. Czemu pytasz?

Bo jeszcze go nie ma. To do niego niepodobne. Nigdy się nie spóźnia.

Może miał jakąś poranną wizytę.

Może – przyznała Jackie i wychodząc, dorzuciła: – To ja przyślę zaraz pierwszego pacjenta.

Maggie westchnęła, zdjęła żakiet i powiesiła go na wieszaku stojącym obok drzwi. Ledwie zdążyła zająć miejsce za biurkiem, kiedy rozległo się ostre pukanie do drzwi. Do gabinetu weszła młoda kobieta z małym chłopcem.

Witaj, Frań. – Maggie uśmiechnęła się. – Cześć, Tom. Jak się dziś czujesz?

Mam kaszel – mruknął chłopczyk.

Mógłbyś mi opowiedzieć coś bliższego o tym kaszlu? – poprosiła Maggie.

Mam go przez cały czas – oznajmił z powagą Tom.

Przeziębił się – wyjaśniła jego matka – i zaczął kaszleć.

To już nie pierwszy raz, prawda? – Maggie wywołała na ekran komputera historię chorób Toma i przebiegła ją wzrokiem.

Tak – przyznała Frań. – Kaszle po każdym przeziębieniu.

Czy miewa napady duszności?

No... wcześniej nie zauważyłam, ale tym razem miał. Wczoraj, kiedy wybiegał się z dziećmi.

Osłuchamy sobie twoje płucka, Tom. – Maggie sięgnęła po stetoskop. – Zdejmij kurtkę i podciągnij koszulkę. Bardzo dobrze. Słuchawka może być zimna, ale nic nie będzie bolało. – Pochuchała na słuchawkę i przyłożyła ją do klatki piersiowej chłopca.

Ale łaskocze, mamusiu. – Tom skrzywił się. – Słychać tam coś? – zwrócił się do Maggie.

Tak. – Kiwnęła głową. – Słyszę bicie twojego serduszka i słyszę, jak coś szemrze ci w płucach.

A ja mogę posłuchać? – spytał zaciekawiony Tom.

Proszę bardzo. – Maggie założyła mu stetoskop i ponownie przystawiła słuchawkę do klatki piersiowej. Tom słuchał przez chwilę w głębokim skupieniu. – No i słyszysz coś? – spytała.

Tak, pukanie – odparł Tom.

To twoje serce – wyjaśniła. – Jest czymś w rodzaju pompy i pompuje krew, żeby ta rozpływała się po całym twoim ciele.

Ale żadnego szemrania nie słyszę – stwierdził Tom.

Bo ono jest trochę cichsze – wyjaśniła Maggie. – No dobrze, oddaj stetoskop, Tom. Osłucham teraz twoje plecy.

Chłopiec odwrócił się, matka podciągnęła mu koszulkę, a Maggie przystawiła słuchawkę do obnażonych pleców.

Też szemrze? – spytał Tom.

Tylko troszeczkę – odparła Maggie.

Frań pomogła synkowi obciągnąć koszulkę i włożyć kurtkę.

To może być astma – powiedziała Maggie. – Bez obawy – dodała szybko, widząc przestrach w oczach Frań. – Na razie to tylko podejrzenie. Na wszelki wypadek przepiszę Tomowi inhalator, a później zobaczymy.

A jeśli to astma... na to nie ma lekarstwa, prawda? – dociekała zaniepokojona Fran. i – Moja znajoma choruje na astmę i bez przerwy bierze leki.

Jeśli nawet mamy do czynienia z astmą, to istnieją sposoby na jej kontrolowanie – odparła Maggie. – Na razie rób mu inhalacje dwa razy dziennie przez miesiąc, a potem przyjdźcie do mnie.

Dobrze, doktor Hudson. Dziękuję. – Frań wzięła od Maggie receptę. – Chodźmy, Tom.

Do widzenia, Tom – powiedziała Maggie.

Do widzenia.

Maggie miała już wezwać następnego pacjenta, ale po chwili zastanowienia nacisnęła klawisz interkomu.

Katie – powiedziała do zgłaszającej się rejestratorki – czy doktor Neville już przyszedł?

Nie, doktor Hudson. Jeszcze go nie ma.

Dziękuję, Katie. – Przerwała połączenie i zamyśliła się. Co się dzieje z tym Benem? Nie zwykł spóźniać się do pracy.

Podniosła słuchawkę i wybrała z klawiatury jego domowy numer. Po szóstym sygnale włączyła się automatyczna sekretarka – głos Bena prosił dzwoniącego, by zostawił nazwisko i numer telefonu. On oddzwoni po powrocie. Odłożyła słuchawkę, ale zaraz znowu ją podniosła i wybrała numer komórki Bena. Była wyłączona.

Już nie na żarty zaniepokojona, odchyliła się na oparcie fotela. To do Bena niepodobne. Pewnie po drodze do pracy odwiedził jakiegoś pacjenta i albo zapomniał, która już godzina, co jest mało prawdopodobne, albo też wizyta zabrała mu więcej czasu, niż się spodziewał, ale w tym drugim przypadku zadzwoniłby chyba do rejestracji i uprzedził, że się spóźni.

Może coś się stało któremuś z dzieci? Claire miała je co prawda odebrać w niedzielę wieczorem, ale zadzwoniła w sobotę, kiedy Maggie jeszcze tam była, i poprosiła Bena, by zatrzymał je na jeszcze jedną noc, bo oni z Lukiem wybierają się w odwiedziny do dzieci Luke’a z pierwszego małżeństwa i wrócą dopiero w niedzielę w nocy. Stanęło na tym, że Ben odwiezie je do domu w poniedziałek z samego rana, żeby miały jeszcze czas przebrać się i zdążyć do szkoły. Może po prostu zaczekał, aż się przygotują, i przed pracą rozwiózł je jeszcze do szkół. Ale jeśli nawet tak było, to dlaczego nie zadzwonił, że się spóźni?

Maggie, odpędzając złe myśli, przyjęła kolejnych dwoje pacjentów, potem nie wytrzymała i jeszcze raz połączyła się przez interkom z rejestracją. Kiedy okazało się, że Bena wciąż nie ma, sięgnęła po słuchawkę. Zadzwoniła najpierw do lokalnego biura numerów, po czym wybrała numer Claire.

Po dziesiątym sygnale odebrał Luke Tyler.

Dzień dobry, Maggie Hudson z tej strony.

Maggie? A to ci niespodzianka. Czym mogę służyć?

Może cię zaskoczę, ale chciałam zapytać, czy Ben był u was dzisiaj rano?

Ben? Owszem, był, odwiózł dzieci.

Tak też myślałam. O której odjechał?

Nie wiem, która to dokładnie była. Zapytam zaraz Claire. A co, gdzieś się wam zawieruszył?

No... coś w tym rodzaju...

Zaczekaj chwileczkę. Claire wyprawiła dzieciaki do szkoły i wróciła do łóżka. Bardzo późno wczoraj wróciliśmy.

Niektórym to się powodzi, pomyślała Maggie, kiedy w słuchawce zaległa cisza. Ona od świtu na nogach i cały dzień pracy przed nią, a Claire wyleguje się w łóżku zmęczona nie wiadomo po czym. Po kilku minutach w słuchawce rozległ się zaspany głos Claire:

Maggie? Coś się stało?

Nie wiem, czy się stało – odparła Maggie. – Luke mówi, że Ben odwiózł wam dziś rano dzieci.

No tak. Zaczekał, aż się przebiorą, i potem znowu je zabrał, żeby w drodze do pracy wysadzić pod szkołą.

Rozumiem. Tak sobie właśnie myślałam.

Nie dojechał jeszcze?

Ano nie. Gdzieś go wcięło. – Maggie siliła się na nonszalancki ton. Sama nie wiedziała dlaczego, ale starała się ukryć przed Claire, że niepokoi się o Bena.

Od nas wyjechał parę minut po ósmej. Coś go musiało po drodze zatrzymać. To właśnie cały Ben. Nigdy nie wiedziałam, gdzie jest, ani kiedy wróci...

Tak, cały Ben. Dziękuję, Claire. Przepraszam, że zawracałam ci głowę. – Maggie nie miała najmniejszej ochoty wdawać się z Claire w konwersację o przywarach Bena.

Emma mówiła, że poświęciłaś im wiele czasu w ten weekend. – Claire najwyraźniej jeszcze nie skończyła i chciała się dowiedzieć czegoś ponad to, co zdążyła wyciągnąć od szykującej się do szkoły córki.

Tak, wspaniale się bawiliśmy – odparła Maggie. – Ale muszę już kończyć, Claire. Mam pacjentów.

Przyjęła jeszcze dwie osoby i miała właśnie połączyć się ponownie z rejestracją, by zapytać, czy Ben już dotarł, kiedy zadzwonił telefon. To była Fiona.

Masz u siebie pacjenta, Maggie?

Nie. W tej chwili jestem sama.

Dzwonili właśnie z policji.

Z policji... ? – Maggie serce podeszło do gardła.

Normalnie taka informacja nie zrobiłaby na niej większego wrażenia. Lokalna policja ze zrozumiałych względów była w stałym kontakcie z lekarzami z przychodni.

Czego chcieli? – spytała.

Powiedzieli, że dostali zgłoszenie od jakiegoś obywatela, że samochód Bena stoi na poboczu nadbrzeżnej szosy, na klifach. Bena nie ma podobno w pobliżu i samochód wygląda na porzucony. Obiecali, że będą nas informować na bieżąco... Jesteś tam, Maggie?

Jestem, jestem. Gdzie miałabym być.

Na pewno istnieje jakieś racjonalne wytłumaczenie. Mówią, że nie ma powodu do niepokoju.

Nie ma powodu do niepokoju. Maggie odłożyła słuchawkę. Serce waliło jej jak młotem. Gdzie Ben? Dlaczego jego wóz stoi porzucony przy szosie? Co się z nim stało? Na tym odcinku drogi często dochodziło do groźnych wypadków, zdarzały się też samobójstwa... Nie, Ben by czegoś takiego nie zrobił. To do niego niepodobne...

Odniosła wrażenie, że zimna obręcz ściska jej serce. Nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby Benowi coś się stało. Od śmierci Davida był dla niej opoką, oparciem, a on sam? Co właściwie wiedziała o stanie jego psychiki w ciągu ostatnich kilku lat? Wiedziała tylko, że bezpośrednio po rozpadzie małżeństwa był zdruzgotany, ale potem jakby się pogodził z losem, a przynajmniej usiłował robić takie wrażenie.

A jeśli się nie pogodził? Jeśli popadł w depresję, lecz tak się z tym krył, że nikt z nich niczego nie zauważył?

Ale jeśli nawet, to dlaczego teraz? Podczas weekendu wyglądał na takiego szczęśliwego. Nawet... O, Boże! Maggie poderwała dłoń do ust, przypominając sobie, co zaszło między nimi na plaży. To mogła być kropla, która przepełniła czarę? Czyżby aż tak przejął się tym, że go odtrąciła?

Ze stłumionym okrzykiem poderwała się z fotela i podbiegła do drzwi. Nie będzie siedzieć z założonymi rękami i biernie czekać na rozwój wypadków. Musi coś zrobić. Nie wiedziała jeszcze co, ale Ben ma być może kłopoty i potrzebuje pomocy.

Na korytarzu nie było nikogo. Zbiegła po schodach do rejestracji. Jak w każdy poniedziałek, kłębił się tam tłum pacjentów, ale Maggie nie zwracała na nich uwagi, nie słyszała też Jackie, która coś do niej wołała. Musiała jak najszybciej znaleźć się na tym odcinku nadbrzeżnej szosy, na którym widziano porzucony samochód Bena.

Pchnęła podwójne drzwi głównego wejścia i zderzyła się z mężczyzną, który wchodził akurat do budynku. Była tak zaaferowana, że nie spojrzała nawet kto to.

Przepraszam! – bąknęła.

Mężczyzna przytrzymał ją za ramiona i dopiero wtedy dotarło do niej, kogo widzi.

Ben?! – Gapiła się na niego półprzytomnie.

Co jest, Maggie? – spytał z uśmiechem. – Pali się?

Co jest... ? – Potrząsnęła głową i nagle zalała ją fala złości. Irracjonalnej złości na siebie samą i swoją nieprofesjonalną reakcję na zaistniałą sytuację.

Gdzie byłeś? – krzyknęła i ku swemu przerażeniu uświadomiła sobie, że bębni obiema pięściami w jego tors.

Hej, o co chodzi? – Odsunął ją od siebie na długość wyciągniętych ramion.

Myślałam, że coś ci się stało! – wyrzuciła z siebie i łzy popłynęły jej po policzkach. – Myślałam, że nie żyjesz!

Że nie żyję? – Ben zrobił wielkie oczy. – Co ci przyszło do głowy?

Nie było cię i nie było... potem zadzwonili z policji. Powiedzieli... że twój samochód stoi na klifach, a ciebie nigdzie ani śladu. – Zdawała sobie sprawę, że w jej głosie pobrzmiewa nutka histerii, ale nie miała nad nim kontroli.

Wszystko się zgadza – odparł beztrosko Ben. – Ratowałem psa Percy’ego Northa.

Ratowałeś psa? – Maggie gapiła się na niego i nie mogła się zdecydować, czy roześmiać się, czy rozpłakać.

Coś ty taka roztrzęsiona? – Ben pochylił głowę i próbował zajrzeć jej w oczy. – Wejdźmy do środka. – Zerknął ponad jej ramieniem na ludzi przyglądających się im ciekawie z zatłoczonej rejestracji. – Albo nie. Wejdziemy od tyłu.

Otoczył ją ramieniem i obeszli budynek. Dotarli do jej gabinetu, nikogo po drodze nie spotykając. Maggie, z walącym wciąż sercem, opadła na swój fotel. Ben przysiadł na krawędzi biurka i patrzył na nią z zaniepokojeniem.

Powiesz mi wreszcie, co to wszystko miało znaczyć? – zapytał w końcu.

To chyba ja ciebie powinnam o to zapytać!

Doceniam twoją troskę, naprawdę doceniam, ale jak mówiłem, pomagałem tylko Percy’emu ratować Nippera, jego psa...

Widziałeś się z policją? – przerwała mu.

Nie, a powinienem?

To chyba logiczne, że zawiadomiwszy nas, że twój samochód stoi porzucony na klifach, pojechali tam sprawdzić, co się stało?

Kiedy stamtąd ruszałem, jeszcze nie dojechali. Może powinienem do nich zadzwonić z informacją, że się znalazłem i nie muszą już wysyłać ekipy. – Ben zachichotał, ale zanim zdążył wprowadzić swój zamiar w czyn, zadzwonił telefon na biurku Maggie.

Podniosła słuchawkę. To była Fiona.

Mam policję na linii, Maggie.

Ben jest u mnie, Fiono.

Tak podejrzewałam... Dziewczyny widziały, jak wchodzicie na górę. Policja chce z nim rozmawiać.

Bez słowa przekazała słuchawkę Benowi. Ten wstał i podszedł do okna. Słyszała, jak zapewnia policję, że jest cały i zdrowy i dziękuje im za troskę.

Odłożył w końcu słuchawkę i zerknął na zegarek.

Naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, że już ta godzina – mruknął, przenosząc wzrok na Maggie. – Przepraszam. Bardzo cię przepraszam. Powinienem był zadzwonić i powiedzieć, gdzie jestem i co się stało.

A tak właściwie, to co się stało? – spytała.

Wysadziłem dzieci pod szkołą i wracając szosą, zobaczyłem Percy’ego Northa. Miotał się tam i z powrotem przy samej krawędzi klifu i wymachiwał gorączkowo rękami. Zatrzymałem wóz i pobiegłem. Powiedział mi, że spacerował z Nipperem. Nagle Nipper rzucił się w pogoń za królikiem i znikł mu z oczu za krawędzią urwiska. Percy słyszał skamlenie psa, ale jego samego nie widział. Podeszliśmy tam we dwójkę, żeby jeszcze raz rzucić okiem, i okazało się, że Nipper utknął w gęstych krzakach na skalnej półce. Gdyby nie one, spadłby na sam dół. Uznałem, że jeśli zachowam ostrożność, to dam radę tam zejść i wytaszczyć go na górę.

Nie przyszło ci do głowy, żeby wezwać straż przybrzeżną? – spytała Maggie.

Jakoś nie – przyznał z zażenowaniem. – Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i Nipper jest już ze swoim panem.

Podejrzewam, że od tej pory zaopatrzenie w świeże warzywa masz zapewnione – westchnęła Maggie.

Żebyś wiedziała. – Ben uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał. – Maggie?

Tak?

A myślałaś, że co mi się stało?

Sama nie wiem. – Potrząsnęła głową. – Po pierwsze, nie uprzedziłeś, że się spóźnisz, a to do ciebie niepodobne. Dzwoniłam do twojego domu, potem na twoją komórkę... zadzwoniłam nawet do Claire.

Do Claire? – Ben spojrzał na nią ostro. – Dzwoniłaś do Claire?

Tak.

Po co?

Wiedziałam, że rano miałeś tam odwieźć dzieci. Chciałam zapytać, czy byłeś, a jeśli tak, to kiedy odjechałeś.

Claire była pewnie zachwycona, że nie możesz mnie namierzyć.

Maggie wzruszyła bezradnie ramionami.

Zaraz potem zadzwonili z policji... i... i wtedy już naprawdę nie wiedziałam, co o tym myśleć...

Pomyślałaś sobie, że miałem jakiś wypadek?

Jak mówię, nie wiedziałam, co o tym myśleć. Twój samochód porzucony na klifach...

Pomyślałaś, że skoczyłem? – spytał z niedowierzaniem.

Nie. Oczywiście, że nie – zaprzeczyła pośpiesznie, a potem, machając ręką, dokończyła: – Sama nie wiem, Ben... Nie wiem, co sobie pomyślałam. Chyba wpadłam w panikę.

Nie wiedziałem, że tak ci na mnie zależy, Maggie.

Pewnie, że zależy. – Spojrzała mu w oczy. – Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby coś ci się stało... – Głos jej się załamał.

Och, Maggie. – Ben podszedł, wziął ją za ręce, poderwał z fotela i przytulił.

Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało, Ben.

Głos jej drżał. Po raz drugi w ciągu dwóch dni była w jego ramionach, czuła bicie jego serca, zapach jego wody po goleniu, mydła, którego używał, a co więcej...

Oderwali się od siebie na dźwięk brzęczyka interkomu. Maggie przechyliła się przez biurko i wcisnęła klawisz. Zastanawiała się potem, jak by się to skończyło, gdyby nic im nie przerwało. Czy Ben odczuwał to samo co ona? A jeśli tak, to czy by ją pocałował? A jeśli tak, to jak by na to zareagowała? Odepchnęłaby go, jak na plaży, czy oddała pocałunek? Pewności nie miała, podejrzewała jednak, że tym razem trudno by jej było oprzeć się Benowi.

Doktor Hudson, jest jeszcze u pani doktor Neville?

Tak, Jackie, jest.

Mnóstwo pacjentów tu czeka i do niego, i do pani. Już nie wiemy, co im mówić.

Za Maggie odpowiedział Ben:

Jackie? Przeproś ich za to dzisiejsze opóźnienie i powiedz, że zaczynamy.

Dobrze, doktorze Neville. Jak pan każe.

Ben przerwał połączenie i skrzywił się.

Chyba dostarczyliśmy im materiału do plotek na co najmniej miesiąc – zauważył z przekornym uśmieszkiem.

O tak, co najmniej – mruknęła Maggie.

Ben ścisnął jej dłoń i wyszedł, a ona wciąż drżała.



ROZDZIAŁ SZÓSTY


Wezwał pierwszego pacjenta. Zaraz potem rozległo się pukanie, drzwi się uchyliły i do gabinetu zajrzał mężczyzna po czterdziestce.

Cześć, Nigel. Wejdź, siadaj.

Nigel Greening, łysiejący okularnik ubrany schludnie w tweedową marynarkę i szare spodnie, był dyrektorem miejscowej szkoły podstawowej. Znali się z Benem od dawna.

Cześć, Ben – powiedział, siadając ostrożnie.

Przepraszam, że musiałeś tyle czekać.

Nie szkodzi. Pewnie były jakieś powody.

A, były, były – przyznał Ben. – No więc? W czym mogę ci pomóc?

Dostałem jakiejś wysypki – odparł posępnie Nigel. – Boli i doprowadza mnie do szału. Postanowiłem sprawdzić, co to takiego, żeby nie narażać niepotrzebnie moich podopiecznych. Na boku mi wyskoczyło – dodał, pokazując palcem.

Masz jakieś inne objawy? – spytał Ben.

Jeśli mam być szczery, to przez cały weekend nie czułem się najlepiej. Było mi gorąco i zimno zarazem, jak przy początkach grypy. Miałem mdłości. Tak swędziało, że oka nie zmrużyłem przez całą noc, a rano zaczęło boleć.

Rzućmy okiem na tę wysypkę. – Ben wstał, a Nigel, krzywiąc się z bólu, zdjął marynarkę, rozluźnił krawat i zaczął rozpinać koszulę.

Ben obejrzał dokładnie czerwone pęcherzyki pokrywające sporą część torsu i brzucha Nigela. Potem zmierzył pacjentowi tętno i temperaturę. Były lekko podwyższone.

Obawiam, się, Nigel, że to półpasiec – orzekł w końcu.

Boże kochany! Myślałem, że to dotyka tylko staruszków. – Dyrektor usiadł oszołomiony.

Bynajmniej. Ta choroba nie jest przypisana do żadnej grupy wiekowej.

Kilkoro uczniów chorowało ostatnio na wietrzną ospę. Może od nich to podłapałem? – spytał z niepokojem Nigel.

Ben pokręcił głową.

Nie – odparł. – To nie przebiega w ten sposób. Ale masz rację, że półpasiec jest powiązany z wietrzną ospą. Przechodziłeś ją pewnie w dzieciństwie albo w młodości.

Tak, przechodziłem – przyznał Nigel.

Wirus pozostaje uśpiony, czasami przez wiele lat, ale jeśli twój układ odpornościowy zostanie z jakiegoś powodu zaatakowany, może się ocknąć i tym razem wywołana nim choroba to półpasiec – wyjaśniał Ben. – Przypadłość jest bolesna i będziesz musiał wziąć parę dni zwolnienia. Przepiszę ci bardzo skuteczny lek.

Ben umył ręce, usiadł za biurkiem i wywołał na ekran komputera kartę chorobową Nigela.

Przyjdź do mnie za tydzień – powiedział, czekając na wydruk recepty – ale myślę, że po tym leku szybko odczujesz poprawę.

Skoro już tu jestem, to miałbym do ciebie jeszcze jedną sprawę – powiedział Nigel, odbierając receptę. – Jest trochę delikatna i dotyczy jednego z uczniów mojej szkoły. Wychowawczyni zauważyła ostatnio niepokojącą zmianę w jego zachowaniu.

Ono jest moim pacjentem?

Tego nie wiem... chociaż jest pewnie zarejestrowany w waszej przychodni. Jego matka tu pracuje.

Naprawdę? – Ben uniósł brwi.

Naprawdę. Chłopiec nazywa się Joshua Barnes.

Syn Aimee Barnes?

Tak. – Nigel kiwnął głową i wkładając marynarkę, znowu skrzywił się z bólu.

Możesz mi zdradzić, co tak niepokoi jego wychowawczynię? – spytał Ben.

Prawdę mówiąc, to nie bardzo wiem. Powtarzam ci tylko jej opinię.

Ale co to za zmiana? Zaczął rozrabiać na lekcjach?

Nie. Wydaje mi się, że na odwrót. Podobno stal się dziwnie przygaszony.

Dobrze, że mi o tym mówisz – powiedział Ben. – Przeprowadzę dyskretne dochodzenie.

Dzięki, Ben.

A teraz idź do domu i kładź się do łóżka.

Po wyjściu Nigela, Ben siedział przez chwilę zamyślony, bębniąc palcami w biurko. Potem nacisnął dwa klawisze, wywołując na ekran kartę Joshui Barnesa. Cała rodzina Barnesów przypisana była Maggie i w ich dokumentacji nic szczególnego na temat Joshui nie wyczytał. Normalny ośmiolatek leczony na choroby wieku dziecięcego. Jego matka, Aimee, od kilku lat pracowała w przychodni na pół etatu jako pielęgniarka. Niedawno, spadając z roweru, złamała rękę.

W domu było jeszcze dwoje dzieci – starsza o trzy lata od Joshui dziewczynka i młodszy od niego chłopiec. Dziewczynka cierpiała na dysleksję i miała pewne kłopoty z nauką, chłopiec chorował na astmę. Mąż Aimee, Denis, był kierownikiem miejscowego supermarketu, członkiem ochotniczej straży pożarnej i prawie się nie leczył.

Ben postanowił porozmawiać na ten temat z Maggie, zapisał to sobie w notesie i wezwał brzęczykiem następnego pacjenta.


To już był ostatni, doktor Hudson.

Dziękuję, Katie. – Maggie przeciągnęła się z westchnieniem ulgi, wstała zza biurka, wyszła z gabinetu i ruszyła korytarzem w kierunku pokoju dla personelu.

Zastała tam Jona. Siedział pod oknem w jednym z foteli, sączył kawę i przeglądał jakieś czasopismo medyczne. Podniósł wzrok na wchodzącą Maggie.

Cześć – powiedział.

Cześć, Jon. – Podeszła do ekspresu i nalała sobie kawy.

Co tu się rano działo? Maggie udała, że nie rozumie.

A co się miało dziać?

No, te tłumy czekające w rejestracji na Bena...

Ach, o to ci chodzi.

Dlaczego się spóźnił? – drążył Jon.

Ratował psa na klifach.

Psa? – Jon zrobił wielkie oczy.

Tak, psa. Tylko tyle.

To skąd ta cała panika?

Panika? Widziałeś tam jakąś panikę?

Na przykład na twojej twarzy, kiedy przebiegałaś obok moich drzwi. Myślałem, że kogoś zamordowano, a potem usłyszałem od dziewczyn, że policja szuka Bena.

Nic takiego się nie stało, Jon, uwierz mi – oświadczyła Maggie. – Mogło, ale się nie stało... – Urwała, bo w tym momencie otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Ben.

O wilku mowa – skonstatował Jon. – Jakie to uczucie być bohaterem, Ben?

Nie wiem – odparł Ben. – Nigdy nim nie byłem.

Po co ta skromność! – Jon uśmiechnął się. – Pewien pies okrzyknął cię bohaterem i ślubował dozgonną wdzięczność.

Ben wzruszył ramionami i nalał sobie kawy.

Czyj to w ogóle był pies? – spytał Jon. – Kogoś znajomego?

Starego Percy’ego – mruknął Ben.

Ten kundel? – Jon roześmiał się. – Jak już ratować kogoś z narażeniem życia, to niech to przynajmniej będzie jakaś ponętna studentka.

Też bym wolał – mruknął Ben.

Jon, chichocząc pod nosem, dopił kawę, wstał i z czasopismem pod pachą opuścił pokój.

On się nigdy nie zmieni, prawda? – odezwała się Maggie z westchnieniem.

Ben pokręcił głową i upił łyczek kawy.

Dobrze, że zostaliśmy sami, Maggie – powiedział. – Chciałem właśnie zamienić z tobą słówko na osobności.

Jakieś problemy? – spytała, ściągając brwi.

Jeszcze nie wiem. Był u mnie dzisiaj Nigel Greening. – Urwał, szukając odpowiednich słów. – Wspomniał, że jedna z jego nauczycielek martwi się o Joshuę Barnesa.

Syna Aimee? A co z nim?

Podobno się zmienił.

W jakim sensie?

Stał się dziwnie zamknięty w sobie.

Ciekawe, z jakiego powodu – zastanowiła się powoli Maggie. – To niepodobne do Joshui.

Barnesowie są twoimi pacjentami, prawda? – spytał Ben, a kiedy skinęła głową, podjął: – Mają jakieś kłopoty?

Nic mi na ten temat nie wiadomo – odparła. – Na pewno nie małżeńskie.

W tych sprawach nigdy nie można mieć pewności.

To prawda – przyznała. – Może koledzy z klasy mu dokuczają – dorzuciła.

Może – przyznał. – Jeśli tak, to nauczycielka, skoro już dostrzegła zmianę w jego zachowaniu, pewnie zwróci teraz na to uwagę.

Maggie milczała przez chwilę, obracając w dłoniach kubek.

Mam porozmawiać z Aimee? – spytała w końcu.

Gdybyś mogła. Ale dyskretnie, w luźnej rozmowie, żeby się nie zorientowała, do czego zmierzasz.

Zobaczę, co da się zrobić. – Wstała, dopiła kawę i ruszyła w kierunku drzwi. – Muszę już iść.

Maggie... – zaczął Ben. Zatrzymała się i odwróciła.

Słucham?

Przepraszam, że tak cię rano wyprowadziłem z równowagi.

Nie ma za co, Ben. Chyba zbyt histerycznie zareagowałam.

Mimo wszystko. – Ben wzruszył ramionami. – Zachowałem się nieodpowiedzialnie. Nie przypuszczałem, że ktoś może się o mnie tak martwić.

To teraz już wiesz. – Uśmiechnęła się. – Bardzo cię lubimy, Ben. Pamiętaj o rym.

My? – Uniósł pytająco brwi.

Tak, ja... i dzieci... – Spuściła wzrok. – No i oczywiście wszyscy tutaj – dodała.

Aha, rozumiem. – Uśmiechnął się i wstał. – Weekend pięknie nam się udał, prawda?

Tak, było wspaniale. A ja ci jeszcze nie zdążyłam podziękować. Dzieci też są zachwycone.

Nawet Jessica?

Nawet ona – odparła z przekonaniem Maggie.

Bałem się, że spacery i pikniki już jej nie bawią.

Teoretycznie, może. Ale nie ma to jak praktyka. A twoje pociechy?

O, setnie się ubawiły. Nie chciały wracać do domu. Zwłaszcza Richard.

Ten układ musi być dła was trudny. Jak ty to wytrzymujesz?

Ben westchnął.

Muszę. Nie mam wyboru.

A nie myślałeś o tym, żeby wystąpić o przyznanie ci opieki nad dziećmi?

Mam im wywracać świat do góry nogami?

A kto powiedział, że nie byłoby to z korzyścią dla nich...

Sam nie wiem. – Ben pokręcił głową. – Przyznaję, zastanawiałem się nawet, czy nie poprosić Claire, żeby pozwoliła im spędzać ze mną więcej czasu.

Myślisz, że nie wyraziłaby zgody? Ben parsknął śmiechem.

Z Claire nigdy nic nie wiadomo.

Ja na jej miejscu zgodziłabym się bez szemrania – powiedziała Maggie, ruszając do drzwi.

Wierzę ci – mruknął. – Ale Claire to nie ty, Maggie. Zejdę z tobą na dół – dodał. – Mam kilka wizyt domowych.

Poczekalnia opustoszała, nawet przed gabinetem zabiegowym nie było ani jednego pacjenta. Maggie, pożegnawszy się z Benem, weszła tam, by porozmawiać z Aimee.

No i jak tam pierwszy dzień pracy po powrocie z urlopu? – zagaiła.

Świetnie. – Aimee uśmiechnęła się promiennie.

Ręka nie boli?

Troszeczkę – przyznała Aimee. – Ale da się wytrzymać – dodała pośpiesznie.

Nie wolno ci jej forsować – powiedziała Maggie i zmieniła temat. – A jak tam w domu?

W domu? – Aimee ściągnęła brwi. – Nie rozumiem.

Pomagają ci?

Wie pani, jakie są dzieci. Zawsze mają coś ważniejszego do roboty, na przykład trening piłkarski albo oglądanie nowego filmu na wideo.

A Denis, pomaga ci?

Naturalnie. Denis jest wspaniały. Dobrze trafiłam.

To się cieszę.

Wyglądało na to, że w rodzinie Aimee wszystko układa się normalnie. Jeśli tak w istocie było, to przyczyną zmiany w zachowaniu Joshui może być jakiś czynnik zewnętrzny, może jakieś kłopoty w szkołę. Maggie uznała, że należy zbadać sprawę od tej strony.


Mamusiu, a może urządzilibyśmy przyjęcie przy ognisku? – spytała przy kolacji Jessica.

No właśnie! – podchwycił William. – Ale by było fajowo.

Czy ja wiem... – Maggie zawahała się.

Proszę! Od tak dawna nie było u nas żadnego przyjęcia!

Jessica przybrała błagalny ton.

Chyba wiesz, dlaczego, Jessiko – rzekła cicho Maggie.

Tak, wiem. – Jessica zachmurzyła się. – Ale tatuś bardzo lubił przyjęcia i na pewno nie miałby nam za złe.

To prawda – przyznała Maggie.

To urządzimy to przyjęcie? – Jessice zabłysły oczy.

Moglibyśmy zaprosić Richarda i Emmę, i zaprosiłabym jeszcze Sophie z Maksem. Maksem Price’em... mogłabym go zaprosić, prawda?

Masz na myśli syna Jackie? – Maggie spojrzała na córkę badawczo. – No, chyba byś mogła...

To załatwione?

Cóż, myślę, że pora otworzyć drzwi przed gośćmi – uznała Maggie. – Ale czy to zaraz musi być przyjęcie przy ognisku? Kto by je rozpalił? Nie ma przecież taty.

Ben mógłby to zrobić – podsunęła Jessica.

Albo tato Josha Barnesa – zaproponował z powagą William. – Jest strażakiem.

Kolegujesz się z Joshem? – spytała Maggie.

Jeszcze jak – odparł William.

No, zobaczymy. – Maggie westchnęła. Dzieci zerwały się od stołu i rozbiegły do swoich pokojów, by kończyć zadane lekcje. – A co ty myślisz o tym przyjęciu przy ognisku, Ingrid? – zwróciła się Maggie do służącej, kiedy sprzątały ze stołu po kolacji.

Po mojemu, to bardzo dobry pomysł – odparła Ingrid.

Jessica ma rację. Do tego domu musi wrócić znowu śmiech i zabawa.

Przyszło mi do głowy – powiedziała powoli Maggie – że moglibyśmy zaprosić personel przychodni z rodzinami, tacy byli dla mnie dobrzy przez ostatni rok, a dzieci zaprosiłyby przyjaciół ze szkoły.

Ja pomogę w przygotowaniach – zaoferowała się Ingrid. – Jest jeszcze trochę czasu. Zdążyłabym upiec i struclę, i szarlotkę, i tort. Wstawiłoby się to do zamrażarki.

A w dzień przyjęcia ustawilibyśmy grille i Ben piekłby na bieżąco kiełbaski i steki, wrzuciłoby się parę ziemniaków do ogniska... Wspaniale! – Maggie coraz bardziej zapalała się do tego pomysłu.

Tak, jestem za tym – powiedziała Ingrid, ładując naczynia do zmywarki. W pewnej chwili przerwała i podniosła wzrok. – Byłam dzisiaj u rzeźnika i słyszałam, że doktor Neville ratował psa Percy’ego. To wspaniałe, prawda?

Tak, wspaniałe – przyznała Maggie.

Ale słyszałam też, że pani była na niego bardzo zła za to, że spóźnił się do pracy. To prawda?

Nie do końca.

Też nie chciało mi się wierzyć – powiedziała Ingrid.

Nie ukrywam, trochę się zdenerwowałam – ciągnęła Maggie – ale powodem nie było spóźnienie doktora Neville’a ani to, że zatrzymał się, żeby ratować psa Percy’ego.

Nie, zdenerwowałam się, bo nie wiedziałam, co się z nim dzieje... a na dodatek zadzwonili z policji z informacją, że jego samochód stoi porzucony przy szosie. Pomyślałam sobie... pomyślałam... Och, sama nie wiem, co sobie pomyślałam.

Pomyślała pani, że coś złego mu się przydarzyło.

Tak, chyba tak.

A to by był prawdziwy koniec świata, prawda? – zauważyła Ingrid.

Maggie wzięła głęboki oddech.

Tak, Ingrid – przyznała po chwili. – Koniec świata. Aha, Ingrid – zmieniła temat – już dawno chciałam zapytać: jak tam mama?

Czuje się o wiele lepiej, od kiedy zapisała jej pani te sterydowe tabletki.

Tak myślałam. Cieszę się.

A z początku nie chciała ich brać.

Wiem. Ale niech nie przerywa kuracji. Dopilnuj tego.

Spróbuję – obiecała Ingrid. – Ja już tu dokończę sprzątania. Pani ma na pewno coś lepszego do roboty.

Dziękuję – powiedziała Maggie. – Miałam dzisiaj ciężki dzień. Wykąpię się i położę.

Kiedy wymoczywszy się w gorącej wonnej kąpieli kładła się do łóżka, naszła ją niespodziewanie ochota porozmawiania z Benem. Ale jak wytłumaczy telefon o tak późnej porze? Po chwili zastanowienia znalazła pretekst – powie mu o przyjęciu.

Odebrał po drugim sygnale, zupełnie jakby spodziewał się tego telefonu.

Cześć, Ben... To ja.

Maggie! – ucieszył się. – A to ci niespodzianka. – Tu do jego głosu wkradł się niepokój. – Coś się stało?

Nie, wszystko w porządku – zapewniła go szybko. – Przepraszam, późno już. Ojej, nawet nie wiedziałam, że tak późno – dodała, zerkając na budzik. Było już po północy. – Mam nadzieję, że cię nie obudziłam.

Nie. Wziąłem właśnie prysznic i położyłem się, ale nie śpię. A ty nie powinnaś już być w łóżku?

Jestem – odparła szybko. – Chciałam zadzwonić wcześniej, ale ciągle coś mi przeszkadzało. Wiesz, jak to jest.

Aż za dobrze – przyznał. – No więc, czym mogę ci służyć?

Jessica namówiła mnie na urządzenie przyjęcia.

Jakiego rodzaju przyjęcia?

Przy ognisku.

Bardzo dobry pomysł – potwierdził Ben. – Parę koleżanek ze szkoły, hotdogi. O to chodzi?

Eee... niezupełnie. Może to miała pierwotnie na myśli, ale po krótkiej dyskusji wprowadziłyśmy pewne modyfikacje.

Chichot Bena poruszył w Maggie czułą strunę. Wyobraziła go sobie, jak uśmiechnięty ód ucha do ucha leży w szlafroku na łóżku.

I na czym w końcu stanęło? Jeśli znam Jessikę, to na pokazie ogni sztucznych i dyskotece?

Niezupełnie. – Maggie roześmiała się. – Postanowiłyśmy, że to będzie przyjęcie dla personelu przychodni z rodzinami. Co ty na to?

Popieram.

Ingrid też powiedziała, że jest za. Obiecała upiec ciasta.

Z początku nie byłam do tego pomysłu – przekonana. To będzie pierwsze przyjęcie w Młynie od... od... – Zawiesiła głos. – Chciałam zapytać, czy nie pomógłbyś mi w pełnieniu obowiązków gospodarza.

Oczywiście, że pomogę – odparł bez wahania.

Dziękuję, Ben. Szczegóły omówimy kiedy indziej. Chciałam się tylko dowiedzieć, czy mogę na ciebie liczyć, zanim zacznę wprowadzać ten projekt w czyn.

Jeśli o mnie chodzi, to nie ma sprawy. – Urwał. – Doszłaś już do siebie po tych porannych przejściach?

Tak. A wiesz, że wieść o tym, jak z narażeniem życia ratowałeś psa Percy’ego i jaka byłam na ciebie zła spóźnienie do pracy, dotarła już do rzeźnika? Ingrid mi mówiła.

Coś takiego! – Ben znowu zachichotał.

Tak czy owak, nie będę ci dłużej zawracała głowy, bo jutro znowu się spóźnisz. Śpij dobrze.

Dobranoc, Maggie. I dziękuję za telefon.

Dobranoc, Ben.

Odłożyła słuchawkę i wsunęła się pod kołdrę, ale pomimo zmęczenia nie mogła zasnąć. Oczami wyobraźni widziała Bena leżącego na łóżku i wspominała, jaka czuła się bezpieczna, kiedy ją obejmował.



ROZDZIAŁ SIÓDMY


Personel przychodni z entuzjazmem powitał propozycję urządzenia przyjęcia przy ognisku u Maggie. Ben pomagał aktywnie w przygotowaniach. Nawet Jon, ku zaskoczeniu Maggie, wykazywał zainteresowanie zbliżającą się imprezą.

Richard i Emma chyba przyjdą, prawda? – spytała Maggie Bena.

Była sobota, Ben zatrzymał się w Młynie, wracając z wypadu na zakupy. W ekspresie bulgotała wesoło kawa, na kuchennym stole stygła partia upieczonych przez Ingrid babeczek nadziewanych wiśniami.

Mam taką nadzieję – odparł Ben. – Wspominałem już o tym Emmie, kiedy ostatnio z nią rozmawiałem, ale jeszcze jej przypomnę.

Wygląda na to, że będzie cały personel.

Mówisz tak, jakbyś w to wątpiła – zauważył Ben, zerkając pożądliwie na wiśniowe babeczki.

Maggie wyjęła z kredensu filiżanki i postawiła je obok ekspresu.

Zastanawiam się, czy wypada poprosić Denisa Barnesa o odpalenie ogni sztucznych. Jest przecież strażakiem.

Dobra myśl – podchwycił Ben. – Do takich rzeczy potrzeba fachowca. Już widzę te nagłówki w gazetach, gdyby coś poszło nie tak. Nieszczęśliwy wypadek podczas odpalania fajerwerków na libacji u lekarzy.

Odpukaj! – Maggie wzdrygnęła się. – Lepiej nawet nie myśleć.

Skoro już mowa o Barnesach – podjął po chwili Ben – to dowiedziałaś się czegoś bliższego o Joshu?

Maggie pokręciła głową.

Nie, nic. Próbowałam podpytywać Williama, ale obawiam się, że ośmiolatek nie jest najlepszym źródłem informacji w tego rodzaju sprawach. Spytałam też mimochodem Aimee, czy wszystko u nich w porządku, ale zapewniła mnie, że w jak najlepszym. Zaczynam podejrzewać, że wychowawczyni Josha coś się przywidziało.

Miejmy nadzieję. Ale coś tam musi być naprawdę nie tak, skoro przyszła z tym do Nigela.

Wiesz, co zrobię? – powiedziała Maggie. – Pójdę do Barnesów pod pozorem poradzenia się Denisa w sprawie tych sztucznych ogni. Czasami podczas takiej domowej wizyty można dowiedzieć się o rodzinie więcej niż z ciągnięcia za język każdego z jej członków z osobna.

Dobra myśl.

Nie masz ochoty na babeczki Ingrid?

Myślałem, że już nie zapytasz – powiedział Ben z westchnieniem ulgi.

Ben! – Do kuchni wbiegł William. – Pomożesz nam robić Guya Fawkesa?

Ben kiwnął głową. Nie mógł mówić, bo usta miał zapchane wiśniową babeczką.

Masz jakieś stare ubrania?

Ben przełknął.

Niebo w gębie. Chyba tak, stary, coś się tam znajdzie.

Fajnie. – William odwrócił się na pięcie i już go nie było. – Jess! – dobiegł z korytarza jego krzyk. – Ben mówi, że pomoże nam zrobić Guya.

Pozwalasz im się wykorzystywać, Ben – powiedziała cicho Maggie.

Nic z tych rzeczy. – Ben pokręcił stanowczo głową. – Zapewniam cię, że cała przyjemność po mojej stronie. Taki sam byłbym dla mojej dwójki, gdyby ze mną mieszkali.


Pretekst do odwiedzenia Barnesów w domu nadarzył się wcześniej, niż Maggie się spodziewała, a mianowicie już nazajutrz, w niedzielę. Miała dyżur pod telefonem i dostała wezwanie do starszej osoby mieszkającej w sąsiedztwie.

Wracając od pacjentki, zatrzymała wóz pod domem Barnesów i siedziała przez chwilę niezdecydowana czy zapukać, czy jechać dalej. Dom był murowany, wzniesiony w latach trzydziestych, jak wiele podobnych budynków w tej części wyspy Wight. Dobrze utrzymany ogród z małym trawnikiem i kwiatami, we frontowych oknach czyste białe firanki. Na podjeździe stały dwa samochody – ciemnozielony vauxhall Aimee i większy, jasnoniebieski ford, przypuszczalnie jej męża.

Niedziela to chyba najlepszy dzień na takie odwiedziny, doszła w końcu do wniosku Maggie. Większe prawdopodobieństwo, że zastanie wszystkich w domu.

Wysiadła z samochodu, ‘ zamknęła go, podeszła do drzwi i zadzwoniła. Otworzyła jej Melanie, starsza siostra Joshui. Spojrzała na Maggie jak na istotę z innej planety.

Kto to? – zawołała z głębi domu Aimee.

Pani doktor – odkrzyknęła Melanie.

Jaka pani doktor? – W korytarzu za plecami Melanie pojawiła się Aimee. – Och, pani Maggie! – ucieszyła się. – Co za niespodzianka!

Cześć, Aimee – rzekła wesoło Maggie. – Przepraszam, że nachodzę cię w niedzielę, ale właśnie przejeżdżałam...

Coś się stało? – spytała z niepokojem Aimee.

Nie, nic. Właściwie to mam sprawę do twojego męża.

Do Denisa?

Tak, zastałam go?

Jest w ogrodzie – odezwała się Melanie.

Proszę, niech pani wejdzie – powiedziała Aimee – zaraz go zawołam.

Może wyjdę do niego do ogrodu – zaproponowała Maggie.

Nie, nie. Zawołam go. Proszę tu zaczekać. – Aimee otworzyła drzwi po lewej i wpuściła Maggie do pokoju dziennego, w którym, choć w domu była trójka dzieci, panował nieskazitelny porządek.

Na półkach dużego dębowego regału stała fotografia ślubna młodziutkich Aimee i Denisa oraz zdjęcia ich trojga dzieci.

Pani do mnie, doktor Hudson?

Maggie odwróciła się. W progu stał Denis Barnes.

Dzień dobry, Denis. Podziwiałam właśnie zdjęcia waszych dzieci.

Dorodna gromadka, prawda? Skóra ściągnięta ze staruszka. – Denis roześmiał się, błyskając idealnie białymi zębami. – Aimee mówi, że ma pani do mnie jakąś sprawę.

Do pokoju zajrzała Aimee.

Napije się pani herbaty, pani doktor?

Chętnie, dziękuję, Aimee.

To zostawiam panią z mężem... – powiedziała niepewnie Aimee.

Och, możesz zostać, Aimee, to żadna tajemnica – uspokoiła ją Maggie. – Przyszłam spytać, czy Denis zająłby się odpalaniem ogni sztucznych na naszym przyjęciu przy ognisku.

Tylko tyle? – Denis uśmiechnął się. – A już myślałem, że coś się stało.

Jesteś strażakiem, a więc takie rozwiązanie samo się nasuwa. Więc jak? Zajmiesz się tym, Denis?

Gdzie ma się odbyć to przyjęcie? – spytał Denis, spoglądając na Aimće.

U doktor Hudson, w Młynie – odparła Aimee. – Zapomniałam ci powiedzieć. Jesteśmy wszyscy zaproszeni.

No to zobaczymy, co da się zrobić. – Denis znowu się uśmiechnął. – Co z tą obiecaną herbatą, kochanie?

Ach, rzeczywiście. – Aimee wybiegła do kuchni.

Pracowałeś w ogródku? – spytała Maggie.

Tak – odparł Denis – buduję tam oczko wodne.

O, mogę zobaczyć? – spytała Maggie. – Uwielbiam oczka wodne.

Oczywiście. Chodźmy. – Poprowadził ją korytarzem do kuchni. Kiedy mijali inny pokój, Maggie zobaczyła przez otwarte drzwi Melanie pochyloną nad lekcjami.

W ogródku Joshua i jego młodszy braciszek Matt bawili się samochodzikami na wybetonowanej ścieżce. Spojrzeli na Maggie wychodzącą za ojcem z domu.

Cześć, Josh. Cześć, Matt.

Przywitajcie się z doktor Hudson – powiedział Denis. Chłopców wyraźnie sparaliżowało niespodziewane pojawienie się ich lekarki w ogrodzie w niedzielne popołudnie.

Dzień dobry – wykrztusił w końcu Josh, ale Matt zwiesił tylko głowę.

Denis pokazał Maggie oczko wodne powstające w rogu ogrodu.

Bardzo ładne – pochwaliła.

Zawsze chciałem takie coś mieć – odparł. – Teraz, kiedy dzieci już podrosły, postanowiłem zrealizować wreszcie to marzenie.

Ruszyli z powrotem do domu, gdzie czekała na nich zaparzona przez Aimee herbata.

Jak ci idzie w szkole, Josh? – spytała Maggie, kiedy mijali bawiących się wciąż samochodzikami chłopców.

Dobrze – mruknął Josh, nie podnosząc na nią wzroku.

Przyjdziesz na nasze przyjęcie przy ognisku? Teraz na nią spojrzał.

William by się ucieszył – ciągnęła Maggie. – Przyjęcie odbędzie się przy naszym domu. Będzie mnóstwo przysmaków i wielkie ognisko, a twój tata zorganizuje nam pokaz sztucznych ogni.

A ja mogę przyjść? – spytał Matt.

Oczywiście, że możesz. – Maggie roześmiała się. – Wszyscy możecie. Melanie też. Będzie tam Jessica i...

Melanie nie lubi Jessiki – powiedział Josh.

Naprawdę? – Maggie na chwilę zatkało. Jej córka była zawsze lubiana przez kolegów i koleżanki z klasy. – Nie wiedziałam. Ale może mimo wszystko przyjdzie.

Pili herbatę na zewnątrz, przy białym ogrodowym stoliku, gawędząc o tym i owym.

A więc mogę na ciebie liczyć, Denis? – spytała w końcu Maggie.

Oczywiście. – Denis kiwnął głową.

Bardzo ci dziękuję. – Maggie uśmiechnęła się i wstała. – Wy możecie tu sobie siedzieć do wieczora, ale ja mam jeszcze kilka wizyt. Cześć, chłopcy. Dziękuję za herbatę, Aimee. Ach, a przy okazji, jak tam ręka?

Dobrze – odparła Aimee.

Naprawdę? – spytała Maggie, przyglądając jej się badawczo.

Tak, naprawdę.

Nie nadwerężaj jej za bardzo.

Czujesz się już dobrze, prawda, kochanie? – Denis otoczył ramieniem Aimee, która również podniosła się z krzesełka.

Tak, dobrze – powtórzyła.

Odprowadzili Maggie do drzwi frontowych. Kiedy mijali pokój, Maggie zauważyła, że Melanie już tam nie ma.

W chwilę później była już w samochodzie. Pomachała stojącym w progu Barnesom, zapuściła silnik i ruszyła.

Odwiedziła jeszcze dwoje pacjentów i wracając do domu, postanowiła pod wpływem impulsu wpaść po drodze do Bena i opowiedzieć mu o swojej niezapowiedzianej wizycie u Barnesów.

Ben, podobnie jak ona, mieszkał trochę na uboczu, w dużym, co najmniej stuletnim domu z kamienia, który kiedyś, dopóki nie odbudowano klasztoru, stanowił zastępczą siedzibę mnichów. Przed frontem stał biały volkswagen golf, który wydał się Maggie dziwnie znajomy, ale nie mogła go sobie jakoś z nikim skojarzyć. Zawahała się. Jeśli u Bena ktoś jest, to chyba nie wypada zawracać mu głowy sprawą w zasadzie zawodową, i to w dodatku w niedzielę.

Miała już zawrócić i odjechać, kiedy drzwi otworzyły się i na podjazd wyszedł Ben w towarzystwie uśmiechniętej Rony. Dostrzegłszy Maggie, ruszył szybkim krokiem w jej kierunku.

Cześć, Maggie. Jaka miła niespodzianka.

Cześć – powiedziała przez otwarte okno. – Przepraszam, nie wiedziałam, że masz gościa. Wpadnę kiedy indziej.

Nie, zostań. Fiona już odjeżdża.

No, skoro tak... – Wysiadła z samochodu. – Cześć, Fiono.

Dzień dobry, Maggie. – Fiona skinęła jej głową.

Dużo miałaś dzisiaj wezwań? – spytał Ben.

Nie jest tak źle – odparła Maggie.

To ja już będę leciała. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. – Ben odprowadził Fionę do samochodu.

Maggie odniosła wrażenie, że dziewczyna jest dziś dziwnie zdystansowana. Ciekawe, dlaczego?

Pożegnawszy Fionę, Ben wrócił do Maggie i ruszyli razem w stronę domu. Była bardzo ciekawa, co robiła u niego kierowniczka przychodni w niedzielne popołudnie, ale krępowała się zapytać, a on nie kwapił się z udzielaniem wyjaśnień.

Nastawię czajnik – zaproponował, kiedy weszli do przestronnej, wyłożonej dębową boazerią sieni.

W tym tempie herbata puści mi się uszami – powiedziała ze śmiechem Maggie. – Wracam właśnie od Barnesów. Aimee poczęstowała mnie ogromnym kubkiem tego specjału.

To może coś mocniejszego?

Boże, czy aby na to nie za wcześnie?

Chyba tak, ale otworzyłem do lunchu butelkę całkiem niezłego francuskiego wina.

No dobrze, nie dam się długo przekonywać. Ale tylko jeden kieliszek. Nadal jestem na dyżurze pod telefonem i prowadzę.

Weszli do kuchni. Ben wyjął z kredensu dwa kieliszki i napełnił je czerwonym winem. Jeden podał jej, drugi uniósł w górę.

Zdrowie! – powiedział.

Tak, zdrowie! – Maggie upiła łyczek i usiadła przy kuchennym stole.

Po co byłaś u Barnesów? – spytał Ben, siadając naprzeciwko.

Miałam wizytę domową o rzut kamieniem od nich. Wracając, postanowiłam tam wpaść i spytać Denisa Barnesa o te sztuczne ognie na przyjęciu.

No i?

Zgodził się od razu.

Joshua był w domu? – spytał.

Tak. Bawił się w ogrodzie z młodszym braciszkiem. Denis budował oczko wodne, Melanie odrabiała lekcje, a Aimee... Aimee zajmowała się chyba tym, czym zajmują się w niedzielę wszystkie mamy.

Nic podejrzanego nie rzuciło ci się w oczy? Maggie pokręciła głową.

Nic. Normalna, szczęśliwa rodzina. Jak już mówiłam, podejrzewam, że Nigel został źle poinformowany.

Miejmy taką nadzieję.

Jedno mnie tylko zastanowiło – dodała po chwili.

Co?

Kiedy powiedziałam chłopcom o przyjęciu, bardzo się do mego zapalili, ale kiedy Wspomniałam, że Melanie też może przyjść i że Jessica tam będzie, Josh spojrzał na mnie i powiedział, że Melanie nie lubi Jessiki.

Wiesz, jakie są dzieci. – Ben wzruszył ramionami. – Dzisiaj wielka przyjaźń, jutro zapiekła wrogość.

Hm, tak, wiem. Ale nikt z nas nie lubi usłyszeć, że czyjeś dziecko nie lubi naszego.

Ja bym się tym nie przejmował – powiedział Ben. – Dzieci to dzieci.

Chyba masz rację.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu.

A więc wszystko już gotowe do przyjęcia? – spytał w końcu Ben, bawiąc się kieliszkiem.

Tak. Chyba tak. Ingrid wybiera się jeszcze do miasta po ostatnie zakupy. Nie wiem, jak bym sobie bez niej poradziła.

To prawdziwy skarb.

Absolutnie.

Mówiłeś już Claire o przyjęciu?

Claire? – Spojrzał na nią zdziwiony. – Po co miałbym jej mówić?

Zęby puściła Richarda i Emmę. Jej i Luke’a nie zamierzam zapraszać.

I bardzo dobrze. Już się przestraszyłem. Nie, nie rozmawiałem o tym z Claire bezpośrednio, ale powiedziałem Emmie, a ona powtórzy Richardowi i matce.

Tylko żeby Claire nie zmieniła w ostatniej chwili zdania i nie zrobiła czegoś, co uniemożliwi im przyjście.

Ben skrzywił się. Wiedzieli oboje, że taki scenariusz jest całkiem możliwy. Claire była w takich sprawach zupełnie nieprzewidywalna.

Maggie wstała z ociąganiem.

Na mnie już pora – oznajmiła. – O szóstej kończę dyżur na telefon, ale Ingrid wybiera się w odwiedziny do matki i muszę ją zastąpić przy dzieciach.

Ben odprowadził ją do samochodu i otworzył drzwi. Ruszając, spojrzała we wsteczne lusterko. Stał na podjeździe i odprowadzał ją wzrokiem.

Pod domem powitały ją psy – Galaxy zamaszystymi wymachami ogona, Rex radosnym ujadaniem. Pogłaskała labradorkę po łbie, poczochrała spaniela za ucho, zabrała z samochodu neseser i obeszła dom, kierując się do kuchennych drzwi.

Cześć! – zawołała, stając w progu. – Wróciłam! Ingrid składała na kuchennym stole suche pranie.

No, teraz na parę tygodni ma pani spokój z tymi niedzielnymi dyżurami pod telefonem – powiedziała, spoglądając na wchodzącą Maggie.

Oj, tak, dzięki Bogu. Gdzie dzieci? r Rozejrzała się zdziwiona panującą w domu ciszą.

William ogląda film na wideo w salonie, a Jessica jest w swoim pokoju. Wysuszyłam pranie w suszarce. – Ingrid wskazała na stos poskładanych ubrań. – Wyprasuję to jutro. W lodówce jest lasagne na kolację. Wystarczy podgrzać.

Dziękuję, Ingrid. Jesteś nieoceniona. Możesz już iść. Wybierałaś się dzisiaj do matki, prawda?

Ingrid kiwnęła głową.

Tak. Przebiorę się tylko i lecę.

Ingrid pobiegła do swojego pokoju, a Maggie zajrzała do salonu. William leżał na brzuchu na dywanie i oglądał film.

Cześć, kochanie – powiedziała.

Cześć, mamo – odparł, nie patrząc na nią. – Fajny film.

To patrz sobie, a ja idę do Jessiki.

Jest nie w sosie – mruknął William.

Ojej. – Maggie westchnęła. – Ciekawe, co tym razem ją ugryzło.

Zastała córkę w sypialni, tonącą we łzach. Nie udała jej się praca domowa z plastyki.

Zobacz tylko! – szlochała. – Zupełnie do niczego!

Pokaż. – Maggie obejrzała rysunek. – Mnie się to podoba.

Tak tylko mówisz. – Jessica pociągnęła nosem.

Nie, naprawdę, bardzo udany jesienny pejzaż. Te liście, te kiście jeżyn. Popracuj jeszcze trochę nad pniami drzew i ocena celująca murowana.

Podczas kolacji Maggie poruszyła od niechcenia temat przyjęcia przy ognisku.

Wpadłam dzisiaj do Barnesów – zaczęła. – Poszłam za twoją radą, Williamie, i poprosiłam pana Barnesa, żeby zajął się odpalaniem ogni sztucznych. Będzie na przyjęciu z całą rodziną i jako strażak...

Przyjedzie wozem strażackim? – zainteresował się William.

Głupek – mruknęła Jessica.

Jessiko! – upomniała ją Maggie.

Przychodzą w komplecie? – spytała dziewczynka.

Kto?

No, Barnesowie.

Tak. W każdym razie ja wszystkich zaprosiłam. Czemu pytasz?

Tak sobie. – Jessica spuściła oczy i wzruszyła ramionami.

Nie lubisz Melanie, zgadłam?

No... to nie tak...

A jak? – wpadła jej w słowo Maggie.

Jej nikt nie lubi – mruknęła Jessica. – Naprawdę, mamo, ona jest taka dziwna... Nikt się z nią nie chce przyjaźnić...

Chcesz przez to powiedzieć, że bojkotujecie ją całą klasą? – zapytała Maggie. Przed oczyma stanęła jej twarz Josha, kiedy mówił, że Melanie nie lubi Jessiki.

Nie, całą to nie... – Jessica zaczerwieniła się.

Mam nadzieję, że jej nie dokuczacie – powiedziała Maggie. – Bo jeśli tak, to... – Nie dokończyła, ale ton jej głosu mówił sam za siebie.

Ja jej nie dokuczam! – zaperzyła się Jessica.

Dokuczanie może przybierać rozmaite formy. Jak traktują Melanie dziewczynki z twojej klasy?

Czasem się z niej śmiejemy... Ona jest taka dziwna, mamo, naprawdę... Ale przeważnie to się do niej nie odzywamy.

Odtrącenie przez grupę to jedna z najgorszych form dokuczania – powiedziała ostro Maggie. – Zawiodłaś mnie, Jessiko. Nie spodziewałam się tego po tobie. Masz z tym skończyć i dać przykład innym, nawiązując z Melanie normalne kontakty, słyszysz?

Ale, mamo! – zaprotestowała Jessica.

Koniec rozmowy – ucięła stanowczo Maggie. – Ani słowa więcej.



ROZDZIAŁ ÓSMY


Paskudnie to wygląda. Gdzieś się tak urządził? – Ben uniósł rękę mężczyzny i obejrzał uważnie długą drzazgę tkwiącą głęboko w poduszce dłoni.

Pomagałem zięciowi zbijać półki do kuchni. Sam nie wiem, kiedy i jak to się stało...

Typowy wypadek przy pracy – mruknął Ben. – Przejdziemy do gabinetu zabiegowego i tam ci ją wyciągnę, a pielęgniarka założy opatrunek. Miejmy nadzieję, że nie wdało się zakażenie.

Zeszli po schodach do gabinetu zabiegowego. Ben zapukał i uchylił drzwi. Dawn robiła właśnie zastrzyk dożylny jakiejś pacjentce.

O, Dawn – zdziwił się Ben – ty tutaj? Myślałem, że Aimee ma dziś poranny dyżur.

Dzwoniła, że jest chora – odparła Dawn.

Rozumiem. Przyprowadziłem pana Gordona Jackmana – wyjaśnił Ben. – Drzazga wbiła mu się w dłoń i muszę ją wyciągnąć.

Dawn odprowadziła pacjentkę do drzwi, po czym usiadła przy komputerze, by wywołać na ekran kartę zdrowia Gordona Jackmana. Ben tymczasem podszedł do niego ze strzykawką.

Drzazga weszła pod dużym kątem – wyjaśniał, robiąc zastrzyk. – Robię ci miejscowe znieczulenie, żebyś nie wyskoczył mi z bólu przez okno, kiedy ją będę wydłubywał.

Wolę nie patrzeć – mruknął Gordon.

Wrażliwi jesteśmy, co? – zachichotał Ben.

Nigdy nie lubiłem widoku krwi. Co innego moja żona. Ona przepada za tymi szpitalnymi serialami w telewizji. Im większa jatka, tym lepiej.

Ben wykonał małe nacięcie, by odsłonić koniec drzazgi. Chwycił go pincetą i zaczął ciągnąć zdecydowanie, ale z czuciem. Drzazga wysunęła się kawałek i...

O, cholera! – zaklął pod nosem Ben.

Co jest? – zaniepokoił się Gordon Jackman.

Złamała się – mruknął Ben. – Tego się właśnie obawiałem. Ale spokojnie – dodał wesoło. – Uchwycę ją jeszcze raz, trochę niżej.

Pogłębił nacięcie, ponownie chwycił koniec pincetą, pociągnął, ale drzazga ani drgnęła.

Nie chce wyjść – oznajmił.

I co będzie? – spytał Gordon.

Wypada posłać cię na ostry dyżur – mruknął Ben.

O, nie, tylko nie to! Niech pan coś zrobi, doktorze Neville. Ja nie cierpię szpitali.

No dobrze, spróbujemy jeszcze raz. – Ben spojrzał na pielęgniarkę. – Dawn, możesz mi tu poświecić?

Dawn przesunęła lampę tak, że jej światło padło bezpośrednio na dłoń pacjenta.

O, teraz lepiej, dzięki.

Ben przystąpił znowu do dłubania w miękkiej tkance. Tym razem krwi było już tyle, że nie widział nawet końca drzazgi. Miał już dać za wygraną, kiedy dostrzegł czubek wystający z żywego ciała.

No, jesteś! – mruknął pod nosem, ni to do siebie, ni do drzazgi. – Teraz tylko dobrze uchwycić pincetą... taaaak, mam cię! – Zaczął ciągnąć, modląc się w duchu, żeby drzazga znowu się nie złamała, bo to pogrzebałoby wszelkie szanse na wydobycie reszty.

Ale udało się. Ben położył wyciągniętą drzazgę na gaziku i pokazał ją Gordonowi.

Oto ona – oznajmił.

Niezły okaz, prawda? – powiedział Gordon. – Dziękuję, doktorze. Bardzo panu dziękuję.

Siostra Prentice zdezynfekuje i opatrzy ci ranę. Dobrze, siostro? – zwrócił się do Dawn.

Tak, naturalnie. Dobrze się pan czuje, panie Jackman? Trochę pan pobladł.

Nie, dobrze. – Gordon kiwnął głową. – Ale koniec na dzisiaj z półkami.

Dawn założyła opatrunek i Gordon opuścił gabinet. Ben, który mył jeszcze ręce, zwrócił się do pielęgniarki:

Co dolega Aimee?

Fiona powiedziała, że ma migrenę – odparła Dawn, sprzątając gaziki i puste opakowania po zabiegu.

Często miewa te migreny? – spytał Ben.

Nic mi o tym nie wiadomo. – Dawn pokręciła głową. – Zdziwiłam się nawet, kiedy Fiona zatelefonowała i poprosiła mnie, żebym przyszła zastąpić Aimee.

Hm, rozumiem. – Ben wytarł ręce w papierowy ręcznik, zwinął go w kulę i wrzucił do kosza. – Nie zapomnij o dzisiejszym zebraniu personelu – powiedział na odchodnym.

Jak bym mogła zapomnieć. – Dawn skrzywiła się. – Fiona od rana mi o nim przypomina.


Lało jak z cebra. Maggie zatrzasnęła za sobą drzwi samochodu i zerknęła na zegarek. Została jej jedna wizyta domowa. Jeśli się szybko uwinie, zdąży jeszcze do przychodni na zebranie. Miała już zapalić silnik, kiedy ktoś zapukał w szybę. Odwróciła głowę. Do auta zaglądał Rory Scott. Był w nieprzemakalnej kurtce i czapce w kratę. Opuściła szybę.

Cześć, Rory. Jak się masz.

Cześć, Maggie. Ja dobrze, a ty?

Też. Tylko ta pogoda mnie dobija. Co u Alison?

W porządku...

Nie ma już krwotoków?

Nie.

Byłe tylko za bardzo się nie przejmowała.

Tak... właśnie...

Coś się stało, Rory? – Maggie ściągnęła brwi.

No... niby kazała jej pani odpoczywać i nie przemęczać się, ale bez przesady. A ona w ogóle nie wychodzi teraz z sypialni. To chyba nie jest normalne i nie o to chodziło, prawda?

Prawda. Ale kobiety w takich sytuacjach stają się często przewrażliwione. – Urwała. – Nakłoń ją do wizyty w przychodni. Na przykład dzisiaj, przed czternastą. Przyjmę ją przed dyżurem. To co, Rory, jesteśmy umówieni?

Na jego twarzy odmalował się wyraz powątpiewania.

Zrobię, co się da, ale ona wbiła sobie najwyraźniej do głowy, że najmniejszy wysiłek równa się utracie dziecka.

Postaraj się. Jeśli się nie uda, zadzwoń do mnie, a wtedy przyjadę do was i pogadam z nią.

Maggie pożegnała się z Rorym i pojechała na ostatnią tego dnia wizytę domową. Kiedy wróciła do przychodni, zebranie personelu już trwało.

Dopiero zaczęli – poinformowała ją Holly, która miała dyżur w rejestracji. – Mam powiedzieć, żeby się pani tam stawiła natychmiast po powrocie.

Kto ci wydał takie polecenie? – Maggie była trochę zdziwiona. Ani Ben, ani Jon raczej nie ujęliby tego w ten sposób.

Fiona – odparła Holly.

Aha, rozumiem – mruknęła Maggie. – To biegnę na górę, bo widzę, że nie mogą się mnie doczekać.

Doktor Hudson – zawołała za nią Holly, kiedy ruszała już ku schodom – myśli pani, że będą na tym zebraniu omawiali nowy system przechowywania kart zdrowia pacjentów?

Tak, chyba jest taki punkt w porządku obrad.

Dzięki Bogu. – Holly przewróciła oczami.

A co?

Bo szlag już mnie trafia – odparła Holy. – Tylko niech pani tam tego nie mówi, dobrze? Jackie wciąż prowadzi rejestrację po swojemu, Fiona nalega, żeby przejść na nową metodę, zwariować można. Nie wiemy już z Katie, czego się trzymać. Nosimy się z myślą o szukaniu nowej pracy.

Oj, nie mów tak, Holly – obruszyła się Maggie, którą zmroziła perspektywa stracenia za jednym zamachem dwóch doświadczonych recepcjonistek.

Ale coś trzeba z tym zrobić. – Holly szła za ciosem.

Zobaczymy – obiecała Maggie, wbiegając na schody. – Zostawcie to mnie.

Pokój personelu był pełen, zebranie już się rozpoczęło.

Przepraszam za spóźnienie. – Maggie omiotła wzrokiem twarze zebranych, ale przeprosiny kierowała głównie do Bena.

Spotkały się ich oczy i serce Maggie zabiło żywiej.

W porządku, Maggie – powiedział. – Siadaj tutaj. Dyskutujemy o usprawnieniu systemu zapisów pacjentów.

I systemu przechowywania kart zdrowia? – dorzuciła bez namysłu Maggie.

Fiona uważa, że to konieczne – odparł Ben.

Wasz system zapisów jest przestarzały – odezwała się chłodno Fiona. – Podobnie system przechowywania kart. Przypominam wam, że to już dwudziesty pierwszy wiek. W przychodni, w której ostatnio pracowałam, nowoczesną organizację pracy wprowadzono ponad dwa lata temu.

Maggie zerknęła ukradkowo na Jackie i odniosła wrażenie, że starsza rejestratorka ma na końcu języka ripostę, że jeśli Fiona uważała organizację w przychodni, w której ostatnio pracowała, za tak idealną, to powinna była tam zostać.

Jeśli nie będziecie szli z duchem czasu, to wkrótce dopadną was kłopoty – ciągnęła Fiona.

Maggie chciała ją zapytać, jakiego rodzaju kłopoty ma na myśli, ale zamiast tego powiedziała:

Co do tego systemu przechowywania kart zdrowia, Fiono... Wiem, że zanim do nas przyszłaś, Jackie i inne dziewczyny poświęciły wiele czasu, żeby usprawnić nasz dotychczasowy system i moim zdaniem on dobrze teraz funkcjonuje. – Tu przechwyciła pełne wdzięczności spojrzenie Jackie.

Nadal jest staroświecki – powiedziała z westchnieniem Fiona. – Przykro mi, ale taka jest prawda.

A co to ma za znaczenie, skoro działa? – spytała Dawn. Fiona wzięła głęboki oddech.

Zakładałam, że zatrudniając mnie w swojej przychodni, dajecie mi wolną rękę co do prowadzenia jej od strony administracyjnej.

Zapewniam cię, Fiono, że nikt nie chce ci przeszkadzać we wprowadzaniu zmian, które usprawnią pracę przychodni – odezwał się Ben, podejmując się, jako starszy partner, roli mediatora. – Może, zamiast obstawać każda przy swoim, przedyskutowałybyście z Jackie te sprawy i doszły do jakiegoś kompromisu. – Przeniósł pytające spojrzenie z Fiony na Jackie. – Jestem pewien, że to możliwe. A teraz proponuję przejść do następnego punktu zabrania, czyli do grafiku urlopów.

Kiedy zebranie dobiegło końca i jego uczestnicy wychodzili z pokoju, do Maggie podeszła Fiona.

Mogłabym wpaść do ciebie po dyżurze? – spytała.

Naturalnie.. Nie ma sprawy.

Fiona wyszła i w pokoju zostali tylko Maggie, Ben i Jon.

No, wreszcie koniec tego koszmaru – westchnął Ben.

Całkiem dobrze sobie radziłeś – zauważyła Maggie.

Tak uważasz? – Ben pokręcił z powątpiewaniem głową. – Ja się stanowczo nie nadaję do rozsądzania tych wewnętrznych przepychanek.

Może miałeś rację, sprzeciwiając się zatrudnianiu kierowniczki przychodni – przyznała Maggie.

A ja myślę, że powinniśmy dać Fionie szansę – odezwał się Jon. – Jej pomysły... no, przynajmniej niektóre, są bardzo dobre, gorzej z wprowadzeniem ich w życie.

Mów do mnie jeszcze. – Maggie skrzywiła się. – Myślałam, że kierowniczka przychodni zdejmie z nas ciężar użerania się z personelem, ale odkąd się pojawiła, jest gorzej, niż było. Holly i Katie rozglądają się już za nową pracą.

Ben spojrzał na nią z niepokojem.

Aż tak źle?

To byłaby tragedia. Trudno o dobre, doświadczone rejestratorki. Co nam po dobrych pomysłach Fiony, jeśli zostaniemy bez personelu?

Masz rację – podchwycił Ben.

Też prawda – przyznał Jon. – Ale wątpię, żeby do tego doszło. I musisz przyznać, Ben, że Fiona wprowadziła do naszego zespołu trochę świeżości. Aż wierzyć się nie chce, jak może wpłynąć na morale ładna buzia i długie, zgrabne nóżki.

Mężczyźni! – westchnęła Maggie.

Jon puścił do niej oko, uśmiechnął się, porwał z podłogi swoją torbę i już go nie było. Chciała wyjść za nim, ale Ben ją zatrzymał.

Maggie, wiesz, że Aimee jest znowu chora?

Nie, pierwsze słyszę. – Spojrzała na niego. – Na co tym razem?

Dawn mówi, że ma migrenę.

Nie pamiętam, żeby Aimee uskarżała się kiedyś na migreny.

Ja też – przyznał Ben.

Zadzwonię do niej w wolnej chwili.

Maggie zdążyła przełknąć kanapkę i upić łyczek kawy, kiedy zabrzęczał interkom i Holly poinformowała ją, że na dole, w rejestracji, czeka Alison Scott z mężem Rorym.

Przyślij ich na górę, Holly – powiedziała Maggie, dopijając kawę.

Kilka minut później Scottowie wchodzili już do jej gabinetu. Alison była blada, wymęczona, bliska łez.

Siadaj, Alison. – Maggie wskazała jej krzesło. – No, opowiadaj, co u ciebie.

Zmęczona jestem – wyznała Alison. – I boję się.

Czego?

Że historia się powtórzy.

To zrozumiałe, Alison – powiedziała łagodnie Maggie – ale wygląda na to, że wszystko wróciło do normy. Na wszelki wypadek zbadam cię i zmierzę ciśnienie.

Badanie nie wykazało żadnych nieprawidłowości.

Kiedy masz najbliższą kontrolę w szpitalu? – spytała Maggie, kiedy Alison się ubierała.

W przyszłym tygodniu – odpowiedział za żonę Rory.

Nie przemęczaj się do tego czasu – podjęła Maggie.

To znaczy, nie bierz się za żadne ciężkie prace domowe i codziennie po lunchu odpoczywaj. Po kontroli odwiedź mnie znowu.

A co z wychodzeniem? – spytał Rory.

Nie ma powodu, żebyś tkwiła kołkiem w domu, Alison. Mały spacer dobrze ci zrobi. Uważaj tylko, żeby się nie forsować. – Maggie zawiesiła na chwilę głos, a potem dodała: – Słuchajcie, piątego wydaję przyjęcie przy ognisku u siebie, w Młynie. Może byście wpadli?

Czy ja wiem... – Alison nie przejawiała entuzjazmu.

Daj spokój, będzie wesoło. A jeśli poczujesz się zmęczona, możesz zawsze wejść do domu i położyć się na chwilę. No więc?

Jeśli tak pani uważa...

Dziękujemy, pani doktor – wtrącił Rory. – Chętnie przyjdziemy.

Po wyjściu Alison i Rory’ego, Maggie przez dwie godziny przyjmowała zapisanych na popołudnie pacjentów. Kiedy skończyła i zbierała się już do wyjścia, rozległo się pukanie.

Proszę! – zawołała. – Ach, to ty, Fiono. – Zapomniała zupełnie, że umówiła się z kierowniczką po dyżurze.

Powiedziała pani... – zaczęła Fiona, wchodząc.

Tak, oczywiście. Siadaj. Co mogę dla ciebie zrobić? Znowu jakieś problemy z personelem?

Nie, nie w tym rzecz. – Fiona uśmiechnęła się z przymusem. – Tym razem chodzi o mnie.

Źle się czujesz? – Maggie przyjrzała się uważniej siedzącej przed nią kobiecie. Nie wyglądała na kogoś, komu coś dolega. Mało tego, wyglądała na okaz zdrowia.

Nie, nic mi nie jest. Nigdy lepiej się nie czułam. Przyszłam poprosić o przepisanie pigułek antykoncepcyjnych.

Maggie ściągnęła brwi.

Kiedy ostatnio poruszałyśmy ten temat, powiedziałaś, że przestałaś brać pigułki, żeby dać ciału odpocząć.

Tak. Pamiętam. – Fiona kiwnęła głową. – Ale wtedy nikogo nie miałam.

A teraz masz?

Powiedzmy, że na to się zanosi. Poznałam kogoś i chyba wszystko zmierza w tym kierunku.

No to moje gratulacje – powiedziała Maggie, wywołując na ekran komputera kartę zdrowia Fiony. – Zapisać ci te same pigułki, które brałaś dotychczas, czy wolałabyś coś innego?

Te same – odparła Fiona. – Dobrze się po nich czułam.

Rozumiem. Zmierzę ci ciśnienie.

Po kilku minutach Maggie zdjęła opaskę uciskową z ramienia Fiony.

W porządku – orzekła, zawieszając sobie stetoskop na szyi. Wręczyła Fionie wydrukowaną receptę. – Można spytać, kim jest ten nowy mężczyzna twojego życia? Znam go?

Właściwie to... – Fiona spuściła oczy – Niech pani nie ma mi tego za złe, ale wolałabym nie mówić. To dopiero początek i nie chcę zapeszyć. Rozumie mnie pani?

Doskonale. A więc nie nalegam i życzę powodzenia.

Dziękuję. – Fiona wstała. – Chyba pora do domu. Pani też już skończyła?

Tak. I wcale nie jest mi z tego powodu przykro. To był ciężki dzień.

Do widzenia, do jutra.

Do jutra, Fiono. – Maggie patrzyła za wychodzącą z gabinetu kierowniczką. Dziewczyna wyglądała na szczęśliwą, co do tego nie było wątpliwości.

Ciekawe, kim jest ten mężczyzna? Przypuszczalnie to ktoś znajomy. Może Jon? On nie przepuścił przecież żadnej ładnej buzi, no i ujął się dzisiaj po zebraniu za Fioną w sprawie tej reorganizacji.

Idąc korytarzem ku schodom, zajrzała po drodze do gabinetu Bena, żeby zaprosić go na kolację, ale już go nie zastała. Zadzwoniła do niego na komórkę, ale ta była wyłączona.

Jechała do domu z nieokreślonym poczuciem zawodu. Nastawiła się już na to, że ten wieczór spędzi z Benem. Chciała z nim omówić kilka spraw w związku ze zbliżającym się przyjęciem przy ognisku, i co tu ukrywać, mile spędzić czas w jego towarzystwie.

Późnym wieczorem, kiedy dzieci były już w łóżkach, przypomniała sobie, że nie zadzwoniła do Aimee. Uznała, że o tej porze nie wypada już niepokoić Barnesów. Aimee, jeśli rzeczywiście miała migrenę, pewnie już śpi. Zadzwoni do niej jutro. Wybrała znowu numer komórki Bena, ale ta była nadal wyłączona. Zatelefonowała na aparat stacjonarny, ale włączyła się automatyczna sekretarka.

Z tym samym co wcześniej poczuciem zawodu odłożyła słuchawkę. Zgasiła światło i położyła się.



ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Nazajutrz Maggie nie musiała dzwonić do Aimee, bo ta zjawiła się w pracy. Spotkała ją w gabinecie zabiegowym, gdzie wpadła uzupełnić zapas materiałów opatrunkowych.

Aimee! – wykrzyknęła Maggie. – To ty tutaj? Miałam właśnie do ciebie dzwonić. Dobrze się czujesz?

Tak – odparła szybko Aimee. – Dobrze, dziękuję.

Nie wyglądasz najlepiej. – Maggie przyglądała się z troską wymizerowanej, ściągniętej twarzy pielęgniarki.

Nic mi nie jest. Naprawdę. To była tylko migrena. Już mi przeszło.

Ale ty nigdy nie miewałaś migren.

No... nie. – Aimee zmieszała się trochę i Maggie zaczęła podejrzewać, że ta migrena była tylko pretekstem do wzięcia wolnego dnia.

Aimee, gdybyś chciała o tym ze mną porozmawiać, to wiesz, gdzie mnie szukać – powiedziała.

Wiem. Dobrze, dziękuję, pani doktor.

Znalazłszy się w gabinecie, Maggie zdjęła żakiet i powiesiła go za drzwiami. Kiedy szła do biurka, jej uwagę przyciągnęło jakieś poruszenie na parkingu. Zatrzymała się przy oknie i wyjrzała. Jon wysiadł przed chwilą z samochodu i rozmawiał teraz z Fioną. W pewnej chwili Fiona roześmiała się. Wyrazu twarzy Jona Maggie nie widziała, bo stał odwrócony plecami. Fiona położyła mu dłoń na ramieniu i szepnęła coś na ucho. Potem odwrócili się i weszli razem do budynku, znikając Maggie z pola widzenia.

Maggie uśmiechnęła się. Wygląda na to, że jej domysły są słuszne i tym nowym mężczyzną w życiu Fiony jest Jon. No i bardzo dobrze – wypada się tylko cieszyć, kiedy dwoje ludzi uszczęśliwia się nawzajem.

I nie wiedzieć czemu pomyślała o Benie. Przyłapywała się ostatnio na tym, że coraz silniej ją do niego ciągnie. Fakt, od dawna jest jej najlepszym przyjacielem, ale to było coś innego, coś nowego, coś ekscytującego. I była pewna, że Ben przeżywa coś podobnego.


Przed piątym listopada pogoda się popsuła. Padało, wiał porywisty wiatr. Dzieci bały się, że przyjęcie nie dojdzie do skutku, ale Ingrid, schowawszy przezornie drewno na ognisko do garażu, by nie zamokło, nie zrażona aurą piekła i gotowała w najlepsze. Ben wpadał kilkakrotnie do Młyna i zamykał się z dziećmi w letnim domku w głębi ogrodu, by w tajemnicy przed Maggie i Ingrid pracować nad Guyem Fawkesem.

Jak to miło ze strony doktora Neville’a, że pomaga dzieciom – powiedziała Ingrid, ugniatając w misce ciasto na paszteciki.

Tak – przyznała Maggie, wzdychając. – Jest dla nich taki dobry. Will za nim przepada i nawet Jessica słucha go bardziej niż mnie.

Wszystkim kamień spadł z serca, kiedy ranek piątego listopada wstał czysty i bezchmurny, z intensywnie błękitnym niebem, od którego odcinały się pięknie wszystkie barwy jesieni.

Maggie wzięła dzień wolny i od rana pomagała Ingrid w przygotowaniach do przyjęcia. Ben przyjechał pod wieczór, prosto z dyżuru, i rozstawił w garażu przenośne grille, jeden swój, drugi Maggie. Maggie postawiła pośrodku kuchennego stołu ogromną misę z owocowym ponczem, a dookoła niej miseczki z sałatkami i półmiski z przysmakami Ingrid.

O szóstej trzydzieści zaczęli ściągać pierwsi goście – Richard i Emma przywiezieni przez Luke’a, z którego zachowania wynikało, że chętnie by został i przyłączył się do zabawy, Jackie z mężem Iainem i synem Maksem oraz rodzina Barnesów. Ben zaciągnął od razu Denisa w odległy kąt ogrodu zarezerwowany na ognisko i pokaz ogni sztucznych, Aimee zaś zaoferowała Maggie swoją pomoc w przygotowywaniu drinków.

Przybywali kolejni goście, wśród nich Jon, Moira, Katie i Holly ze swoim aktualnym przyjacielem. Ben rozpalił tymczasem pod grillami i przez otwarte drzwi od garażu napływał do domu smakowity aromat pieczonego mięsa. Maggie nalewała sobie właśnie owocowego ponczu, kiedy do kuchni wszedł wysoki, lekko przygarbiony mężczyzna.

Leonard! – krzyknęła zachwycona, unosząc w górę szklaneczkę. – A więc przyszedłeś. Tak się cieszę!

Maggie, kochanie. – Mężczyzna przechylił się przez stół i cmoknął ją w policzek. – Jak mógłbym opuścić przyjęcie u ciebie?

Łzy napłynęły jej do oczu. Leonard swego czasu pomagał Davidowi i Benowi otworzyć przychodnię i nadal, choć przeszedł już na emeryturę i miał kłopoty ze zdrowiem, pozostawał ich najdroższym przyjacielem. Leonard zauważył chyba te łzy, bo szybko dodał:

Wszystko ma swoją porę, Maggie, i pora już chyba, żeby w Młynie znowu rozbrzmiał śmiech.

Kochany Leonardzie – powiedziała cicho – chyba jak zawsze masz rację. – Uśmiechnęła się do niego i ze szklanką ponczu wmieszała się między innych gości.

Z ogrodu dobiegły odgłosy jakiegoś zamieszania, krzyki, piski zachwytu. Maggie podbiegła z innymi do drzwi i zobaczyła procesję, złożoną z Bena, Jessiki, Williama, Richarda i Emmy, która szła od strony domku letniego, niosąc kukłę Guya Fawkesa odzianą w czarne spodnie, pasiasty blezer i słomkowy kapelusz.

Czy nie jest wspaniały? – krzyknęła Jessica. – Ben dał nam swoje ubranie. Robiliśmy go wieki całe, prawda, Will?

Tak, całe wieki! – przyznał William.

Skąd wytrzasnąłeś to ubranie? – zwróciła się zdumiona Maggie do Bena.

Zostało mi ze studenckich czasów, z jakiegoś balu przebierańców – odparł.

Chyba nie chcesz go spalić?! – żachnęła się Maggie.

Nie przypuszczam, żebym jeszcze kiedyś miał ochotę je włożyć. Zresztą już bym się w nie nie zmieścił.

Ben uśmiechnął się i ponieśli Guya przez ogród aż na polankę w samym końcu, gdzie jeszcze za dnia wznieśli stos na ognisko. Wspólnymi siłami wywindowali Guya na sam szczyt, po czym Ben pobiegł przodem do garażu pilnować grillów. Maggie, wracając z dziećmi do domu, otoczyła ramieniem Jessikę.

Jessiko – powiedziała cicho – zaproponuj Melanie, żeby oglądała z tobą pokaz ogni sztucznych.

Oj, mamo, muszę?

Tak, Jessiko! Musisz – powiedziała z naciskiem Maggie. – Przypomnij sobie, o czym rozmawiałyśmy.

No dobrze – mruknęła Jessica. – Gdzie ona jest?

Ostatnio widziałam ją z braćmi w kuchni.

Dobrze, pójdę po nią. Pan Barnes mówi, że niedługo będzie rozpalał ognisko. – Jessica wbiegła do domu, a Maggie ruszyła do garażu, gdzie przy grillach uwijał się Ben w dżinsach, wełnianej kurtce i fartuchu.

Podniósł wzrok na Maggie, kiedy tam wchodziła. Policzek miał umazany węglem drzewnym, włosy rozczochrane. Krtań jej się ścisnęła ze wzruszenia, kiedy go takim zobaczyła.

Maggie – uśmiechnął się – wszystko w porządku?

Tak, Ben. Wszystko. Większość zaproszonych gości już jest. Denis rozpali za chwilę ognisko. A tobie jak idzie?

Niedługo kończę.

Pachnie smakowicie – przyznała ze śmiechem. Odwróciła się i zderzyła z kimś, kto wchodził właśnie do garażu. – Och, Fiona, przepraszam, nie zauważyłam cię.

Postanowiłam sprawdzić, czy Ben nie potrzebuje pomocy – powiedziała Fiona.

Radzi sobie całkiem nieźle...

Cześć, Ben. – Fiona ominęła Maggie i wkroczyła do garażu. Miała na sobie obcisłe czarne spodnie, wsunięte w wysokie czarne buty. Do tego kremowy sweter z golfem i ocieplaną kamizelkę. Długie włosy upięła w kok. Prezentowała się bardzo elegancko, a przy tym stosownie do okazji.

Maggie, wracając do kuchni, obrzuciła krytycznym spojrzeniem swoją długą spódnica, rozciągnięty sweter i kalosze i poniewczasie pożałowała, że nie poświęciła więcej uwagi strojowi na ten wieczór.

I nagle, nie wiedzieć czemu, naszło ją przeczucie, że źle zrobiła, zostawiając Bena z Fioną. Sama chciała z nim być, pomagać mu, stać u jego boku, kiedy goście przyjdą po swoje porcje. Oparła się jednak pokusie, by zawrócić, dowlokła do kuchni, przywitała z kilkoma osobami, które dopiero teraz dotarły na miejsce, między innymi z Alison i Rorym, i zabierała się właśnie do rozlewania drinków, kiedy do kuchni wpadł jak bomba William z hamburgerem w dłoni i ogłosił, że pan Barnes rozpala już ognisko i wszyscy są proszeni o wyjście na zewnątrz.

Towarzystwo wysypało się z domu do ogrodu i ściskając w dłoniach szklanki z drinkami, przyglądało się rozpalaniu ogniska. Na moment zaległa cisza, potem rozległ się pomruk aplauzu, kiedy stos drewna zajął się i strzelające w górę płomienie oblizały stopy ustawionego na szczycie Guya Fawkesa. Po paru minutach, kiedy ogień trzaskał już wesoło, w powietrze poszybowała z sykiem pierwsza rakieta, czemu towarzyszył kolektywny okrzyk zachwytu. Zaczaj się imponujący pokaz ogni sztucznych.

Maggie stała obok Leonarda i Aimee. Aimee była dzisiaj zrelaksowana, jej dzieci też dobrze się bawiły.

Alison i Rory stali przy kuchennych drzwiach; Rory obejmował żonę ramieniem. Maggie poszukała wzrokiem Bena. Stał z zadartą głową na podjeździe i obserwował pokaz. Nagle podeszła do niego Fiona i wzięła go pod rękę.

Maggie ściągnęła brwi i przeniosła spojrzenie na ogród.

Gdzie ten Jon, na miłość boską? Czemu nie zajmuje się Fioną? Wypatrzyła go po drugiej stronie ogrodu, gdzie rozmawiał z przyjacielem Jackie, Iainem. Odwróciła się i ruszyła w stronę domu.

Maggie – zagadnął ją Leonard, kiedy go mijała. – Stracisz piękne widowisko.

Zaraz wracam – odparła. – Muszę tylko sprawdzić, co z zupą. To długo nie potrwa.

Pomóc ci?

Nie, Leonardzie. Zostań z Aimee. Przyśpieszyła kroku.

Na kuchni bulgotały cicho dwa wielkie gary zupy – jeden pomidorowej, drugi z porów z ziemniakami. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, Maggie obejrzała końcówkę pokazu fajerwerków, stojąc w drzwiach kuchni.

W nocne niebo strzeliła ostatnia raca i rozprysła się wysoko na mnóstwo złotych i srebrnych gwiazdek. Maggie wróciła do kuchni i zdjęła z haczyka chochlę, przygotowując się do rozlewania parującej zupy do talerzy.

Ja to zrobię. – U jej boku wyrosła jak spod ziemi Ingrid. – Pani niech się zajmie gośćmi.

Psy nie wariowały? – spytała Maggie.

Skąd, dzielnie to zniosły – uspokoiła ją Ingrid. – Wspaniałe były te fajerwerki, prawda?

Cudowne. Denisowi należy się chyba za nie pierwszy talerz zupy.

Do kuchni weszła Aimee z Leonardem. Śmiała się z czegoś, co przed chwilą powiedział Leonard, i Maggie przemknęło przez myśl, że może to przyjęcie podbuduje wszystkim humory.

Aimee – powiedziała – właśnie doszłyśmy z Ingrid do wniosku, że pierwszy talerz zupy należy się Demsowi za jego fachowość i poniesione trudy.

Zanim Aimee zdążyła odpowiedzieć, do kuchni wsunął się Denis.

Ktoś tu wymieniał moje imię?

O, Denis, jesteś – ucieszyła się Maggie. – Odwaliłeś kawał porządnej roboty. Nalać ci zupy?

A nie ma czegoś mocniejszego? – Denis rozejrzał się znacząco. – Nałykałem się dymu i chętnie przepłukałbym czymś gardło.

Coś tam się znajdzie – odparła Maggie. – Wolisz piwo czy szkocką?

Szkocką. – Denis zerknął na Aimee, która nadal stała obok Leonarda. – Odwieziesz mnie do domu, kochanie?

Czy kiedyś cię nie odwiozłam? – rzekła cicho Aimee.

Ognisko jest bezpieczne? – spytała Maggie, nalewając Denisowi whisky.

Tak – odparł. – Iain ma je na oku.

Maggie wręczyła Denisowi szklankę i weszła do salonu, żeby zmienić płytę. Zastała tam Emmę.

Emma? A co ty tu sama robisz? – spytała zaskoczona.

Richard mnie zdenerwował – burknęła, wydymając wargi.

Tak? A czym? – Maggie usiadła obok Emmy i otoczyła ją ramieniem.

Powiedział, że przeprowadza się do taty.

Naprawdę? A tato o tym wie?

Jeszcze nie. – Emma pokręciła głową.

I zdenerwowałaś się, bo nie chcesz, żeby on się przeprowadził, tak? – zapytała Maggie, zastanawiając się, jak zareaguje Ben na taki obrót sprawy.

Nie. – Emma potrząsnęła energicznie głową. – Zdenerwowałam się, bo on powiedział, że ja też powinnam się przeprowadzić.

A ty nie chcesz?

Sama nie wiem. Lubię mieszkać u taty, ale z mamą i Lukiem też lubię. No i jest jeszcze Pan Bałwanek, a u taty nie ma chyba dla niego miejsca, bo tato nie ma takiej łąki jak Luke...

Wiesz co, Emmo, na twoim miejscu wcale bym się nie denerwowała – powiedziała Maggie. – Poczekamy, zobaczymy. Nigdzie nie jest powiedziane, że Richardowi spodobałoby się mieszkanie u taty. Tata pracuje przecież od rana do wieczora, a czasem nawet w weekendy ma dyżur pod telefonem.

I często wzywają go po nocach – dorzuciła Emma, kiwając energicznie głową. – Powiedziałam to Richardowi.

Wiesz, co ci powiem? Nie przejmuj się tym na zapas. Biegnij bawić się z dziećmi. Ktoś chyba wołał przed chwilą, że gotowe są już pieczone ziemniaki, które pan Barnes wrzucił do ogniska.

To już pędzę. – Emma rzuciła się do drzwi i zderzyła w progu z Jonem.

Hola, panienko – roześmiał się Jon. – Dokąd to tak spieszno?

Emma przesmyknęła się obok niego i już jej nie było. Jon spojrzał na Maggie.

Tuś się zaszyła. Chciałem ci kogoś przedstawić. – Odsunął się i przepuścił przodem młodą, ciemnowłosą kobietę, której Maggie jeszcze nie widziała. – Poznaj Beverly – podjął Jon, biorąc kobietę za rękę. – Właśnie przyjechała. Pomyślałem sobie, że dzisiejszy wieczór to dobra okazja, żeby nas wszystkich poznała. Beverly, to moja partnerka, Maggie Hudson.

Miło mi cię poznać, Maggie. – Dziewczyna uśmiechnęła się. – Przepraszam za spóźnienie, ale musiałam dłużej zostać w pracy.

Nic nie szkodzi. – Maggie odwzajemniła uśmiech. – Ja też się cieszę, że cię poznałam. Od dawna się spotykacie?

Mniej więcej od miesiąca, dobrze mówię, kochanie? – Beverly spojrzała z uwielbieniem w oczach na Jona.

Dobrze – odparł z uśmiechem. – Beverły jest partnerką w nowej kancelarii prawnej w Millbury.

Rozumiem – powiedziała Maggie. – Życzę dobrej zabawy.

Dziękujemy. – Jon uśmiechnął się. – Chodź, Bev, przedstawię cię Benowi, ale najpierw trzeba go znaleźć.

Dopiero kiedy Jon z Beverly wyszli na korytarz, do Maggie dotarło, że jeśli Jon od miesiąca umawia się z Beverly, to pomyliła się, zakładając, że to on jest tym nowym mężczyzną w życiu Fiony. Wyszła powoli z salonu.

Nie wiedzieć kiedy przyjęcie dobiegło końca i goście zaczęli się rozchodzić.

Było wspaniale, Maggie...

Bardzo dziękujemy...

Musisz nas odwiedzić...

W ten ogólny gwar wdarł się nagle dzwonek telefonu.

To lekarz, który ma dzisiaj dyżur pod telefonem – powiedziała Ingrid, przekazując słuchawkę Maggie.

Ja odbiorę – zaoferował się Ben. Słuchał przez chwilę. – Dobrze, Mervin – powiedział w końcu. – Zajmę się tym.

O co chodzi? – spytała cicho Maggie.

Niedobrze z Nadine Harrington – odparł Ben. – Podobno zagroziła, że popełni samobójstwo, i zamknęła się w sypialni.

Ja pojadę – powiedziała Maggie. – Nadine jest moją pacjentką.

W takim razie jadę z tobą – zadecydował Ben. – Przyda ci się moja pomoc.



ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


Wzięli samochód Bena i popędzili w ciemnościach z Młyna do domu Boba i Nadine Harringtonów po drugiej stronie Millbury. Dzieci zostawili pod opieką Ingrid.

Wspaniale udała się impreza, Ben – powiedziała Maggie, odchylając głowę na fotel pasażera.

Fakt – przyznał. – Wszyscy tak mówili. Jedzenie było palce lizać. Ingrid wspięła się na szczyty. – Zamilkł na chwilę, koncentrując się na obserwacji drogi. – Jak ci się podobała nowa przyjaciółka Jona? – spytał w końcu.

Bardzo miła – odparła. – Ale muszę przyznać, że Jon mnie zaskoczył. Wiedziałeś coś o niej?

Nic a nic. – Ben zachichotał. – Nikt nic o niej nie wiedział.

Na nocnym niebie rozrywały się co chwila fajerwerki, tu i ówdzie jarzyła się poświata dogasającego w ogrodzie ogniska. Milczeli.

Denis spisał się na medal z tymi sztucznymi ogniami – odezwał się w końcu Ben. – Dzieciaki miały frajdę.

Maggie zerknęła ukradkowo na jego profil. W ciągu ostatnich tygodni ich znajomość uległa subtelnej zmianie. Podejrzewała, że Ben też to zauważył. Zbliżyli się do siebie i stopniowo uświadamiała sobie, że zakochuje się w Benie.

I naraz przyszło jej do głowy, że to najlepsza okazja, by zwierzyć się mu ze swych uczuć. Otwierała już usta, kiedy Ben zatrzymał samochód.

Jesteśmy – powiedział, pochylając się nad kierownicą i spoglądając na dom, przed którym stali.

Och, rzeczywiście. – Maggie westchnęła. To, co chciała powiedzieć, musi zaczekać.

Bob Harrington pewnie ich wyglądał, bo nim zdążyli wysiąść, wybiegł im naprzeciw.

Och, doktorze Neville... i pani też przyjechała, doktor Hudson. Dzięki Bogu. Już się bałem, że przyślą lekarza, który nie zna Nadine.

Co się stało, Bob? – spytała Maggie. – Co z Nadine?

Jest w strasznym stanie, doktor Hudson. – Roztrzęsiony Bob poprowadził ich w stronę domu. – To się kumulowało od kilku dni. Znowu jest w skrajnej depresji. W ogóle nie wychodzi z domu. Wbiła sobie do głowy, że ktoś na nią czyha. Było już tak kiedyś, kiedy obejrzała film dokumentalny o wojnie w Kosowie i wypędzanych z domów ludziach. Siedziała wtedy godzinami i zalewała się rzewnymi łzami. Była przekonana, że i ją to czeka.

A brała leki, które jej zaleciłam, Bob? – spytała Maggie, kiedy wchodzili do domu.

Tak. Pilnowałem tego, ale teraz zamknęła się w gościnnej sypialni z zapasem tabletek na cały miesiąc i butelką whisky, którą kupiłem na Boże Narodzenie. Próbowała już tego kiedyś, parę lat temu... – Urwał i pokręcił bezradnie głową.

Nie domyślasz się, co ją tak dzisiaj wyprowadziło z równowagi?

Fajerwerki – odparł Bob. – Uprzedzałem ją, że będą puszczali sztuczne ognie, ale kiedy zaczęło się u sąsiadów, całkiem się rozkleiła. To przez te fajerwerki. Przez ten huk Biedna Nadine myślała, że to strzelanina i że po nią idą. Starałem się jej tłumaczyć, ale nie słuchała. Powiedziała tylko, że jeśli to ma się jej przydarzyć, to nie chce żyć. Siedzi teraz w sypialni i nie dochodzi stamtąd żaden odgłos. Nie wiedziałem, co robić. Na policję nie zadzwoniłem, bo gdyby przyjechali, to jeszcze bardziej by ją wystraszyli. Pani ona ufa, doktor Hudson. Pomyślałem sobie, że może pani potrafi przemówić jej do rozsądku. Ale kiedy zadzwoniłem, powiedzieli mi, że pani nie ma dzisiaj dyżuru i przyślą innego lekarza...

I tak by się zapewne stało – wpadła mu w słowo Maggie – gdyby nie noc ognisk. Lekarz pełniący dzisiaj dyżur pod telefonem miał tyle pracy, że poprosił nas o pomoc.

Całe szczęście, całe szczęście. – Bob przeczesał palcami rzednące włosy.

No dobrze, chodźmy na górę – powiedziała Maggie. – Porozmawiam z Nadine.

Wspięli się we trójkę po schodach. Maggie z Benem zatrzymali się na podeście, a Bob zapukał do zamkniętych drzwi sypialni.

Nadine! – zawołał przyciszonym głosem. – Nadine, kochanie, doktor Hudson tu jest, chce z tobą porozmawiać. Doktor Neville też przyjechał. Otworzysz?

Żadnej reakcji. Bob, wykręcając sobie palce, obejrzał się na dwójkę lekarzy.

No i widzicie państwo? – powiedział.

Ja spróbuję. – Maggie podeszła do drzwi sypialni. – Nadine! – zawołała. – Nadine, to ja, doktor Hudson, Chcę z tobą porozmawiać, ale to trochę trudne przez zamknięte drzwi. Otworzysz?

Nadal żadnej reakcji.

Nadine – podjęła po chwili Maggie. – Bob mówi mi, że bardzo przejęłaś się filmem, który oglądałaś w telewizji. I wcale ci się nie dziwię, ale ta wojna już się skończyła, i to, co widziałaś, na pewno tobie się nie przydarzy. Wiem, że huki, które dziś słyszałaś, wzięłaś za strzelaninę, ale to nie były wystrzały, tylko fajerwerki. Nikt na ciebie nie nastaje, Nadine, uwierz mi.

W sypialni nadal panowała niczym nie zmącona cisza. Bob spojrzał na Maggie z rozpaczą.

Ja spróbuję – mruknął Ben. – Nadine, to ja, doktor Neville! – zawołał przez zamknięte drzwi. – Pamiętasz mnie? Chcemy ci pomóc, ale najpierw musisz stamtąd wyjść. Otworzysz drzwi? Prosimy cię, Nadine.

Taka cisza – mruknął Bob. – Zupełnie jakby jej tam nie było. Boże, ona chyba nie... ?

Nadine – spróbowała jeszcze raz Maggie. – A może chciałabyś porozmawiać z kimś innym? Jeśli tak, to możemy tu tego kogoś sprowadzić.

Bez odpowiedzi.

Myślę, że będziemy musieli wyważyć drzwi, Bob – powiedział cicho Ben.

Tak, tak! Wyważmy!

Uprzedzę najpierw Nadine, że to zrobimy – powiedział Ben.

Po co? – spytał z powątpiewaniem Bob.

Żeby się nie przestraszyła – wyjaśnił Ben. – Zgadzasz się ze mną, Maggie?

Najzupełniej – powiedziała. – Alternatywą jest wezwanie policji albo straży pożarnej, ale to by potrwało.

Bob wziął głęboki oddech i kiwnął głową.

Dobrze – powiedział.

Nadine! – zawołała Maggie. – Doktor Neville wyważy za chwilę drzwi. Nie przestrasz się.

Ben cofnął się, przymierzył i natarł barkiem na drzwi. Ustąpiły przy drugiej próbie.

Sypialnia pogrążona była w ciemnościach. Ben odsunął się, Maggie przestąpiła próg i namacała pstryczek. Na pierwszy rzut oka można było odnieść wrażenie, że pokój jest pusty i Maggie przemknęło przez myśl, że Bob się pomylił i jego żony tu nie ma.

Dopiero po chwili zauważyła na podłodze ściągniętą z łóżka kołdrę. Podeszła tam, uniosła róg i zobaczyła pod nią zwiniętą w pozycji płodowej Nadine.

Nadine, och, Nadine – powiedziała cicho. – Wszystko w porządku. To ja, Maggie Hudson. Nie bój się.

Ale Nadine niczego już nie mogła się przestraszyć. Świadczyły o tym pusta fiolka po tabletkach i opróżniona do połowy butelka whisky, stojąca na nocnej szafce.

Zażyła tabletki – rzuciła przez ramię Maggie. – Dzwoń po karetkę, Ben.

O, nie – jęknął Bob i osunął się na łóżko, zakrywając twarz dłońmi. – Och, Nady... nie, nie, tyfko nie to...

Podczas gdy Ben dzwonił po karetkę, Maggie odrzuciła kołdrę i dźwignęła Nadine z podłogi. Kobieta lała się przez ręce, bełkotała coś niezbornie. Włosy miała pozlepiane, ślina ciekła jej z ust, czuć było od niej alkoholem.

Karetka już jedzie – oznajmił Ben, podchodząc, żeby pomóc Maggie.

Zrobią jej płukanie żołądka? – spytał Bob.

Tak – mruknęła Maggie.

Naprawdę nie spodziewałem się, że ona znowu to zrobi – jęknął Bob.

Karetka przyjechała bardzo szybko i zabrała Nadine z towarzyszącym jej Bobem do szpitala. Maggie i Ben zamknęli dom i wsiedli do samochodu.

Mogłam się tego spodziewać – powiedziała Maggie, kiedy Ben zapala! silnik.

Na jakiej podstawie? – spytał.

Miała przyjść do mnie na kontrolę, a nie przyszła. Powinnam była sprawdzić, jak się czuje...

Maggie, nie możemy ścigać każdego, kto jest zapisany na wizytę i się nie zjawia.

Też prawda. Myślisz, że z tego wyjdzie?

Chyba tak. – Kiwnął głową. – Całe szczęście, że zdążyliśmy na czas. Jeszcze godzina... – Pokręcił głową. – Wiedziałaś o tej jej obsesji na punkcie wojny w Kosowie?

Nie, żadne z nich mi o tym nie wspominało – odparła.

Biedny Bob. Tyle ostatnio przeszedł.

Resztę drogi przebyli w milczeniu. Kiedy Ben zatrzymywał samochód przed Młynem, Maggie przypomniało się, że zamierzała zwierzyć mu się z tego, co czuje, i puls jej przyśpieszył.

Teraz albo nigdy.

Ben... – zaczęła, ale zanim zdążyła powiedzieć coś więcej, Ben spojrzał na zegarek i wykrzyknął:

To już tak późno? Obiecałem Fionie, że odwiozę ją do domu. Ciekawe, czy dzieci już w łóżkach. Dzięki, że zgodziłaś sieje przenocować... – Urwał, kiedy Maggie bez słowa otworzyła drzwi i wysiadła. – Chciałaś mi coś powiedzieć, Maggie?

Słucham? – spytała, – No, przed chwilą. Zaczęłaś coś mówić, ale ci przerwałem.

Zdawało ci się – mruknęła. Nie miała już ochoty z niczego mu się zwierzać.

Weszli razem do domu. Ingrid sprzątała po przyjęciu, Rona siedziała na kanapie i przeglądała jakiś magazyn.

Dzieci w łóżkach – oznajmiła Ingrid. – Ale wątpię, czy już śpią.

Pójdę na górę i powiem im dobranoc – zdecydował Ben. – A potem... – tu podniósł wzrok – odwiozę Fionę do domu.

Prawie wszystko już zrobiłaś – powiedziała Maggie do Ingrid, rozglądając się po kuchni. – Ty naprawdę jesteś skarbem.

To żadna filozofia, jeśli ktoś ma wprawę – mruknęła Ingrid.

Ben zszedł po chwili po schodach i Fiona, odrzucając magazyn, zerwała się z kanapy.

Zadzwonię jutro, Maggie, i umówimy się w sprawie odbioru dzieci.

Dobrze, Ben – usłyszała swój własny głos.

A tak naprawdę to chciała powiedzieć: „Zostań. Zostań ze mną, Ben, bo tu jest twoje miejsce”. Ale zamiast tego powiedziała:

Dziękuję za pomoc.

Nie ma o czym mówić. Cała przyjemność po mojej stronie. – Uśmiechnął się. – Dobranoc, Maggie. Dobranoc, Ingrid.

Maggie odprowadziła Bena i Fionę do drzwi i patrzyła, jak wsiadają do samochodu. Kiedy odjechali, wróciła przygnębiona do kuchni. Ingrid ustawiała porcelanę w kuchennej szafce.

Dobrze się czujesz, Maggie? – spytała, rzucając jej uważne spojrzenie.

Tak, jestem tylko trochę zmęczona – odparła z westchnieniem. – Ale przyjęcie było udane, prawda?

O, tak.

Wszyscy chyba dobrze się bawili. – Maggie zabrała się do sortowania sztućców.

Niektórzy lepiej od innych – mruknęła Ingrid. Maggie spojrzała na nią ze zdziwieniem.

Miła ta nowa przyjaciółka doktora Turnera – podjęła, kiedy Ingrid milczała.

Ingrid kiwnęła głową.

Tak, miła.

Muszę przyznać, że Jon mnie zaskoczył – ciągnęła Maggie. – Myślałam, że spotyka się z Fioną.

O, nie. – Ingrid skrzywiła się. – Ona mierzy wyżej. Młodszy partner to dla niej za mało.

Co przez to rozumiesz?

No, ona i doktor Neville... – zaczęła Ingrid.

Co ona i doktor Neville? – wpadła jej w słowo Maggie.

Przecież to widać gołym okiem – mruknęła Ingrid.

Co? – W jednej chwili wszystko w kuchni zdało się znieruchomieć, a kolory zintensywniały, tak jakby czas się zatrzymał.

Ona zagięła na niego parol – wyjaśniła Ingrid. – I jeśli można wierzyć w to, co dzisiaj mówiła, dopięła swego.

Maggie gapiła się na Ingrid szeroko otwartymi oczami, a kiedy dotarł do niej sens tych słów, zalała ją fala mdłości.

A co ona takiego mówiła? – zapytała ze spokojem, który ją samą zadziwił.

To było po tym, jak pojechała pani z doktorem Neville’em na wezwanie – odparła Ingrid. – Powiedziała wtedy, że na niego zaczeka. Uprzedziłam ją, że to może potrwać, i zaproponowałam, że zadzwonię po taksówkę, a ona na to, że jeśli wróci do domu taksówką, to doktor Neville będzie rozczarowany.

Rozczarowany? – powtórzyła jak echo Maggie.

Tak, i nie było wątpliwości, co ma na myśli – rzekła Ingrid, zerkając na Maggie. – A ja miałam nadzieję, że pani i doktor Neville zejdziecie się któregoś dnia.

Och, jesteśmy z doktorem Neville’em tylko przyjaciółmi... – Maggie zawiesiła głos.

Jakaż głupia była. Myślała, że między nią a Benem coś się rodzi, a teraz okazuje się, że tylko jej się wydawało. Dzięki Bogu, że nie zwierzyła mu się z tego, co czuje. Zrobiłaby z siebie idiotkę.

Pożegnała się z Ingrid i schroniła w sanktuarium swojej sypialni. Nie mogła zasnąć. Myślała o Benie i Fionie. Na pewno zaprosiła go do siebie. Zaparzyła prawdopodobnie kawę, a potem zaciągnęła do sypialni. A może kochali się na podłodze, przed kominkiem? Na tę myśl serce o mało jej nie pękło. Kiedy w końcu zapadła w niespokojny sen, śnili jej się Fiona i Ben.


Mamusiu, jak ty okropnie wyglądasz.

Dzięki, Jessiko. Ty to potrafisz prawić komplementy.

Jesteś chora?

Było to nazajutrz. Czwórka dzieci – William, Jessica, Richard i Emma – siedziała przy kuchennym stole, a Ingrid smażyła jajecznicę na śniadanie.

Nie, nie jestem chora – odparła Maggie. – Źle spałam, i to wszystko.

Fajne było przyjęcie – odezwał się Richard.

Dziękuję, Richardzie – powiedziała Maggie. – Tak, bardzo się udało.

Możemy pójść na spacer z psami? – zapytała Emma.

Nie wiem, o której przyjedzie po was tato. – Maggie odwróciła się do kuchenki i nalała sobie kubek gorącej, czarnej kawy. Najpewniej nie tak szybko, pomyślała z udręką.

Wrócimy, kiedy przyjedzie – nalegała Emma.

A jak będziemy gdzieś daleko i nie zobaczymy, że przyjechał? – powiedział Richard. – Obiecał, że zabierze mnie dzisiaj do sklepu i kupi mikroskop na urodziny.

To może do niego zadzwońcie – podsunął William. Maggie milczała. Ona dzisiaj do Bena nie zadzwoni.

Niech dzwoni Richard.

Ale nikt nie musiał dzwonić, bo telefon sam się odezwał. Odebrała Jessica.

To Ben – oznajmiła. – Chce z tobą rozmawiać, mamo. Maggie wzięła od córki słuchawkę i podeszła do okna.

Ben? – spytała.

Dzień dobry, Maggie. Dobrze spałaś?

Oczywiście – odparła lodowatym tonem. – A ty?

Też. – Milczał przez chwilę. – Słuchaj, Maggie, jestem w przychodni.

W przychodni? – A więc nie dzwoni z łóżka Fiony. – Przecież dzisiaj rano dyżur ma Jon.

Tak, Jon. Ja wpadłem tylko po swoje notatki, ale zaniepokoiła mnie trochę Aimee.

Aimee? Co z nią?

Nie bardzo wiem. Była dzisiaj na dyżurze z Jonem, ale... Słuchaj, Maggie, nie chciałbym przez telefon. Może... może byś wpadła?

A dzieci?

Jest Ingrid.

Jest.

To poproś ją, żeby się nimi zajęła.

Dobrze.

Maggie odwróciła się od okna i spojrzała na Ingrid.

Coś się stało? – spytała Ingrid.

Ben prosi, żebym przyjechała do przychodni. Najdalej za godzinę będę z powrotem.

Nie ma sprawy. – Ingrid przystąpiła do nakładania solidnych porcji jajecznicy na gorące, posmarowane masłem grzanki. – Pójdziemy na spacer z psami.

A mój mikroskop? – spytał z niepokojem Richard.

Richard pyta, co z jego mikroskopem – powiedziała do słuchawki Maggie.

O Boże, zupełnie zapomniałem – przyznał Ben. – Powiedz mu, że pojedziemy po niego po południu.

Tata mówi, że pojedziecie po mikroskop po południu – poinformowała Maggie Richarda, odkładając słuchawkę.

To uspokoiło chłopca.

Kiedy skręcała na parking pod przychodnią, przemknęło jej przez myśl, że może i Fiona przyszła dziś rano do pracy. Miała nadzieję, że nie. Wysiadła z samochodu i zamknęła go.

Samochód Bena stał obok auta Jona, a po drugiej stronie parkingu zobaczyła samochody Dawn i Aimee. Zdziwiło ją to trochę, bo w sobotnie poranki dyżur miała zawsze tylko jedna pielęgniarka, a dzisiaj przypadała kolej Aimee.

Weszła do budynku i spojrzała na siedzącą w rejestracji Jackie, dziwnie przygaszoną.

O, doktor Hudson. – Jackie podniosła wzrok znad książki zapisów. – Pani też tutaj. – I zniżając głos, by nie usłyszeli jej pacjenci w poczekalni, dodała: – Co, u licha, tu się dziś wyprawia? Sobota, a do pracy przyszło trzech lekarzy i dwie pielęgniarki. Takiej obsady nie ma nawet w poniedziałkowe ranki, kiedy pacjentów najwięcej.

Nie wiem, Jackie, co się tu wyprawia. – Maggie pokręciła głową. – Ale przyjechałam, żeby się dowiedzieć. Gdzie doktor Neville?

Był z Aimee w pokoju dla personelu. Prosił, żebym go zawiadomiła, kiedy pani się zjawi. – To mówiąc, nacisnęła klawisz interkomu. – Doktorze Neville, doktor Hudson właśnie weszła. Tak, dobrze. – Jackie podniosła wzrok. – Powiedział, że czeka na panią w gabinecie.

Rozumiem. – Maggie rozprostowała ramiona i jeszcze bardziej zaintrygowana pomaszerowała do gabinetu Bena.



ROZDZIAŁ JEDENASTY


Ben spojrzał zza biurka na wchodzącą do gabinetu Maggie. Wyglądała na zmęczoną, co było zrozumiałe, zważywszy wysiłek, jaki włożyła w przygotowanie wczorajszego przyjęcia. Miał wyrzuty sumienia, że zawraca jej dziś rano głowę, ale niektórych spraw nie da się odłożyć na później, i ta właśnie do takich należała.

Ben? – Maggie ściągnęła brwi.

Przepraszam, że cię tu ściągnąłem. Wiesz, że nie robiłbym tego bez wyraźnego powodu.

Coś się stało Aimee? – Rozejrzała się po gabinecie, jakby spodziewała się zobaczyć pielęgniarkę przycupniętą w którymś z kątów.

Można to tak nazwać. – Kiwnął głową. – Kiedy tu rano siedziałem, zajrzał Jon i powiedział, że z Aimee coś jest nie w porządku. Powiedział, że kiedy przyszła rano do pracy, wyglądała jak ofiara napadu...

Ben, nie! – W oczach Maggie pojawił się strach.

Starał się z niej wyciągnąć, co się stało, ale nie chciała mu powiedzieć. Zszedłem więc do zabiegowego, żeby osobiście z nią porozmawiać – ciągnął Ben. – Jest bardzo posiniaczona, i podejrzewam, że nie tylko na twarzy. Z początku nie chciała nic powiedzieć. Zdjąłem ją natychmiast z dyżuru i zadzwoniłem po Dawn, żeby ją zastąpiła. Potem zadzwoniłem do ciebie. Może tobie coś powie.

Domyślasz się, co mogło się jej przytrafić? – spytała powoli Maggie.

Na pewno mogę tylko stwierdzić, że została ciężko pobita – odparł Ben.

A domyślasz się, przez kogo?

Tak. Już wczoraj wieczorem, na przyjęciu, nabrałem pewnych podejrzeń.

I podejrzewasz, że to sprawka Denisa, tak? – spytała Maggie, a kiedy Ben kiwnął głową, powiedziała: – Wczoraj wyglądali jako rodzina bez zarzutu.

A ja wyczuwałem u nich jakieś tłumione napięcie – odparł Ben. – Obserwowałem dzieci. Melanie trzymała się na uboczu, a Josh cały sztywniał, ilekroć w pobliżu pojawiał się ojciec.

A Aimee? – spytała Maggie.

Wydawała mi się nienaturalnie wesoła...

Wierzyć się nie chce. – Maggie pokręciła głową. – Wiem, że zachowanie Josha zwróciło uwagę nauczycieli, a Jessica twierdzi, że Melanie jest dziwna, ale coś takiego nie przyszłoby mi nawet do głowy.

Ben wstał i odwrócił się do okna.

Podejrzewam, że to nie pierwszy raz. Zastanów się tylko, Maggie. Aimee często choruje, no i ta złamana ręka...

Chyba nie myślisz... – Urwała. – Boże, Ben, to przerażające. Musimy coś zrobić. Musimy pomóc Aimee.

Wiem. Wierz mi, że czuję to samo co ty. Ale tu trzeba postępować delikatnie. Wiesz dobrze, jak jest z tego rodzaju sprawami. Jeśli to Denis, a my nie wiemy na pewno, że to on, Aimee może tego nie potwierdzić. A nawet jeśli potwierdzi, to może się nie zdobyć na złożenie oficjalnego doniesienia o przestępstwie, a wtedy to się z pewnością powtórzy.

Porozmawiam z nią – obiecała Maggie.

Jest we wspólnym pokoju. – Ben odwrócił się od okna.

Pójdę z tobą.

Przeszli razem z gabinetu Bena do pokoju dla personelu. Aimee siedziała w fotelu pod oknem i ściskała w dłoniach kubek z kawą. Nawet nie podniosła na nich wzroku, kiedy wchodzili.

Aimee. – Maggie podeszła do pielęgniarki i przykucnęła przed nią. Zobaczyła wielki siniec wokół oka, rozlewający się po całym policzku, aż po linię szczęki. – Och, Aimee – powiedziała cicho.

Dopiero teraz Aimee na nią spojrzała i pojedyncza łza potoczyła się po sinym policzku.

Aimee, możesz mi powiedzieć, co się stało? – spytała łagodnie Maggie.

Aimee zerknęła na Bena.

Chcesz, żebym wyszedł? – spytał cicho Ben. – Może wolisz zostać z Maggie?

Nie, proszę zostać. – Aimee pokręciła głową i skrzywiła się z bólu.

Pozwól, Aimee, że obejrzę ten siniec – rzekła Maggie.

Chce pani obejrzeć inne? – spytała Aimee matowym, wypranym z emocji głosem, kiedy Maggie skończyła oględziny.

Tak – powiedziała Maggie.

Chciała już poprosić Aimee do swojego gabinetu, ale ta rozpięła fartuch i zsunęła go z ramienia. Ten siniec ciągnął się od barku do ostatniego żebra.

Nie odnosisz wrażenia, że kości są złamane? – spytała Maggie.

Nie. – Aimee pokręciła głową. – Tym razem nie.

Zamierzasz coś w tej sprawie zrobić, Aimee? – zapytał cicho Ben.

Kiedyś powiedziałabym, że nie – odparła Aimee.

A teraz? – podchwyciła Maggie, pomagając pielęgniarce zapiąć z powrotem fartuch.

Teraz jest inaczej. Miałam trochę czasu na zastanowienie i... wszystko się zmieniło. – Aimee wzięła głęboki oddech. – Dziś rano odwiozłam dzieci do rodziców – podjęła po chwili – jak zawsze w soboty, w które wypada mi dyżur. Ale tam... – Głos się jej załamał, przełknęła z trudem.

Co tam się stało? – ponagliła ją łagodnie Maggie.

Moja... moja mama spytała, co mi się stało w twarz – wyszeptała Aimee.

No i?

Chciałam, jak zwykle, skłamać... no wie pani, że się przewróciłam, albo wpadłam na drzwi, ale...

Co powiedziałaś tym razem, Aimee?

To nie ja, to Josh. On im powiedział... co się stało. Powiedział: „Tata to mamie zrobił, uderzył ją. Zawsze bije mamusię. Zróbcie coś, żeby przestał”.

I co wtedy? – spytał Ben.

Melanie się rozpłakała, moja mama dostała histerii, a ojciec... ojciec wpadł w szał. Był kiedyś policjantem i nie ma mowy, żeby tak to zostawił. Kazał mi powiedzieć prawdę.

I zrobiłaś to? – spytała Maggie.

Tak, powiedziałam, co się wydarzyło wczoraj wieczorem po przyjęciu, i jak to było wcześniej. Nie zdawałam sobie sprawy, że dzieci wiedzą. Starałam się nie krzyczeć, żeby nie słyszały... ale... ale one i tak wiedziały. – Łzy popłynęły jej po policzkach.

Od jak dawna to trwa, Aimee? – spytała Maggie.

Odkąd pamiętam – wyszeptała Aimee ledwo dosłyszalnie. – Zaczęło się... podczas miesiąca miodowego... wtedy był pierwszy raz. Małżeństwem jesteśmy już od trzynastu lat i straciłam rachubę, ile tych razy było potem...

Co wyzwala tę agresję? – spytała Maggie. – Jest jakiś szczególny powód?

On jest zazdrosny – odparła Aimee. – Jeśli inny mężczyzna choćby na mnie spojrzy, wpada w szał.

A o co poszło wczoraj? – Maggie ściągnęła brwi.

Może mi nie uwierzycie, ale o doktora Warda.

O Leonarda? – żachnęła się Maggie. – Co on ma z tym wspólnego?

Śmieszne, prawda? – Głos Aimee był teraz silniejszy, pojawiły się w nim nutki goryczy. – Ale tak to właśnie jest. Staliśmy obok siebie z doktorem Wardem podczas pokazu ogni sztucznych, a potem, kiedy wracaliśmy do domu, on mnie objął. To był taki ojcowski gest, przecież go znam, pracowałam z nim tyle lat, ale wiedziałam, że Denis by się wściekł, gdyby to zobaczył, i modliłam się, żeby te fajerwerki tak go zajęły, żeby nie miał czasu za mną patrzeć.

Ale chyba widział? – mruknął z niedowierzaniem Ben.

O, tak – przyznała z goryczą Aimee – wszystko widział. A co gorsza, zaczaj pić. A kiedy wypije, staje się dziesięć razy gorszy... – Aimee zawiesiła głos, Ben i Maggie spojrzeli po sobie.

A twoja złamana ręka? – podjął po chwili Ben. – To też on?

Aimee kiwnęła głową.

Tak, przyłapał mnie na rozmowie z jednym ze swoich kolegów. Ten człowiek pomagał mi tylko pakować zakupy do siatki, ale Denis ubzdurał sobie, że mamy romans. Mówił wszystkim, że spadłam z roweru... A tamtej niedzieli, kiedy nas pani odwiedziła, wściekł się, że nie powiedziałam mu o przyjęciu. Zarzucił mi, że chciałam pójść bez niego. Na drugi dzień tak źle się czułam, że nie byłam w stanie iść do pracy. Zadzwoniłam do przychodni i powiedziałam, że mam migrenę.

I nigdy wcześniej nie przyszło ci do głowy, żeby komuś o tym powiedzieć? – spytała Maggie.

Owszem, myślałam o tym – odparła Aimee – i to nieraz. Ale co innego myśleć, a co innego zrobić. Bo co by się stało... z nami... z naszą rodziną. Kochałam Denisa. Jest moim mężem, ojcem moich dzieci. Kocha je, a one jego, i wydaje mi się, że on, na swój sposób, mnie też kocha. Po tych incydentach zawsze jest taki skruszony... – Głos się jej załamał.

Aż do następnego razu – dodała cicho Maggie.

Tak, do następnego razu – przyznała Aimee. – A ja wiem, że ten następny raz kiedyś nastąpi. Nawet gdyby udało się odwieść go od picia, w co wątpię, to tej zazdrości nie da się wyleczyć. – Wzięła głęboki oddech. – Siedząc tutaj, podjęłam decyzję...

Co postanowiłaś? – spytał Ben. Przysiadł na krawędzi stolika do kawy i przyglądał się jej bacznie.

Wystąpię o separację – odparła.

To chyba jedyna słuszna decyzja w tych okolicznościach – przyznał cicho Ben.

To nie będzie łatwe – powiedziała Maggie.

Wiem. – Aimee kiwnęła głową. – Ale już się zdecydowałam. Tak dalej być nie może.

A jakie masz plany na najbliższą przyszłość? – spytała Maggie.

Przeniosę się z dziećmi do rodziców i zostanę tam, dopóki Denis się nie wyprowadzi. Jeśli będzie próbował mnie nachodzić, wezwę policję i oskarżę go o napastowanie. Wiem, że na rodziców mogę liczyć.

Na nas też – powiedział Ben.

Dziękuję – szepnęła Aimee. – Dziękuję...

Myślę, że powinnaś wziąć teraz urlop. Zgodzisz się ze mną, Maggie? – Ben posłał jej przelotne spojrzenie.

Tak. Co najmniej dwa tygodnie, żeby wszystko uporządkować.

Ale jak sobie beze mnie poradzicie? – zafrasowała się Aimee. – Dawn nie może już brać więcej godzin.

O to się nie martw. Jakoś to będzie. Skoncentruj się na sobie, dzieciach i własnych sprawach.

Myślę, że powinnaś teraz wrócić do domu rodziców – powiedział łagodnie Ben. – Odwieźć cię?

Nie, nie trzeba. – Aimee pokręciła głową. – Jestem samochodem. I dobrze się czuję, naprawdę dobrze. Chyba już dawno tak dobrze się nie czułam.

To dzięki temu, że podjęłaś decyzję – powiedziała Maggie.

Kiedy za Aimee zamknęły się drzwi, Ben i Maggie spojrzeli na siebie.

Wciąż nie mogę w to uwierzyć – mruknęła Maggie. – Kto by pomyślał?

Teraz sprawa jest jasna. Już wiemy, dlaczego Josh zamykał się w sobie, a Melanie była dziwna i stroniła od towarzystwa innych dzieci.

Myślisz, że on zostawi ją w spokoju? – spytała.

Denis? – Ben wzruszył ramionami. – Licho wie, ale miejmy nadzieję. Może teraz, kiedy sprawa ujrzy światło dzienne, ustatkuje się. Chyba nie będzie mu lekko, kiedy koledzy ze straży i z supermarketu dowiedzą się, jaki to z niego damski bokser. – Wstał. – Dziękuję ci, Maggie, że przyjechałaś.

Nie ma za co. Dobrze, że do mnie zadzwoniłeś. Ale teraz lepiej wrócę już do dzieci. Ingrid będzie się zastanawiała, gdzie przepadłam. – Urwała. – A ty co dzisiaj robisz, Ben?

Muszę kupić Richardowi ten mikroskop.

Ach tak, rzeczywiście. A potem? Może wpadniesz na lunch?

Chętnie bym wpadł, ale muszę odwieźć dzieci do Claire. W każdym razie dziękuję za zaproszenie.

Trudno – powiedziała wesoło. – Tak sobie tylko pomyślałam. – Pewnie odwiezie dzieci, a potem wróci, żeby spotkać się znowu z Fioną.

Odwróciła się i ruszyła do drzwi.

Och, Maggie – zawołał za nią Ben – jeszcze jedno. Tym razem to dobra wiadomość.

Tak? Słucham.

Dziś rano dzwonili ze szpitala, Jon przełączył rozmowę do mnie. Z Nadine już wszystko w porządku.

No to wspaniale.

Zrobili jej płukanie żołądka i położyli na obserwację na oddziale psychiatrycznym.

To dobrze – powiedziała Maggie. – Miejmy nadzieję, że tym razem ją podleczą.

Wyszli razem z przychodni i pojechali, każde swoim samochodem, do Młyna.

Tam Ben wypił na jednej nodze kawę, zapakował dzieci do auta i odjechał. Maggie odprowadzała ich wzrokiem z uczuciem pustki w sercu. Oto Ben odjeżdża z jej życia, a ona nie może na to nic poradzić. Zakochał się w Fionie, Fiona w nim, a jej, Maggie, pozostaje tylko przyglądać się z boku, jak rozkwita ich romans.

Z tych gorzkich rozważań wyrwał ją głos Jessiki:

Co się stało, mamo?

Z przerażeniem uświadomiła sobie, że ma łzy w oczach i że Jessica je widzi.

Nic, kochanie – powiedziała szybko, ocierając oczy grzbietem dłoni. – Tak jakoś smutno mi się zrobiło na duszy.


W poniedziałek Ben, aby nie dopuścić do plotek, zwołał specjalne zebranie personelu, na którym oznajmił, że Aimee odchodzi od Denisa i przenosi się z dziećmi do rodziców.

Zawsze byłam zdania, że tam jest coś nie tak – odezwała się Jackie, kiedy zebranie dobiegło końca. – Nigdy nie lubiłam tego Denisa, był taki fanatyczny. W mieszkaniu musiał panować idealny porządek, bo inaczej wpadał w szał.

Co się twoim zdaniem stało? – spytała Holly. – Znalazł sobie inną?

Pewnie tak – prychnęła Jackie. – Ale to nie wyjaśnia, dlaczego Aimee przeniosła się z dziećmi do rodziców. Nie, to musiało być coś poważniejszego.

Może byśmy mniej plotkowały, a więcej pracowały? – przerwała im Fiona i wygoniła z pokoju dla personelu.

Została tam tylko trójka lekarzy.

Chyba jeszcze pogorszyłem sprawę – mruknął Ben, przeczesując palcami włosy.

Coś trzeba im było powiedzieć – zauważył Jon. – A prawdy i tak wkrótce sami się dokopią. Na tej wyspie wieści rozchodzą się lotem błyskawicy... – Urwał, bo w tym momencie zadzwonił telefon. Sięgnął po słuchawkę. – Katie? Tak? – Ściągnął brwi i słuchał. – Dobrze, Katie – powiedział w końcu i krzywiąc się, odłożył słuchawkę, po czym spojrzał na Bena i Maggie.

Co jest? – spytała Maggie.

Katie mówi, że Fiona i Jackie strasznie się kłócą w rejestracji.

Ben jęknął, Maggie ukryła twarz w dłoniach.

O, nie – westchnęła – znowu to samo. Zejdę tam i spróbuję je rozdzielić. Ciekawe, o co tym razem poszło.

Zostań – mruknął z ciężkim westchnieniem Ben. – Ja tam zejdę.


Jakiś czas potem Maggie dowiedziała się od Katie, że Benowi udało się zażegnać kłótnię w rejestracji, chociaż nie było gwarancji, że ta nie rozgorzeje na nowo w przypadku najmniejszej prowokacji ze strony którejkolwiek ze stron konfliktu. A rozeszło się o wprowadzany przez Fionę nowy system organizacji pracy w rejestracji, w którym Jackie wynajdywała coraz to nowe wady i niedociągnięcia.

Maggie przyłapała się na tym, że rozważa, o ile prostsze, i to pod wieloma względami, byłoby życie, gdyby Fiona Winn nie objęła nigdy stanowiska kierowniczki przychodni.



ROZDZIAŁ DWUNASTY


Zimowe dni są krótkie. Po lunchu ani się człowiek obejrzy, a już trzeba zapalać światła i zamykać okiennice.

Ingrid, jak zwykle w sobotę, pojechała w odwiedziny . do matki, dzieci poszły do sąsiadów na przyjęcie i Maggie została w Młynie sama. Skorzystała z tej okazji, by spróbować nadgonić papierkową robotę, którą ostatnio woziła ze sobą do przychodni i z powrotem w nadziei, że znajdzie choć chwilę czasu i zredukuje zaległości. Wiele nie zdziałała. Po godzinie znudzona odłożyła długopis, przeciągnęła się i ziewnęła.

Potem wstała, podeszła do kominka, wzięła nowe polano ze stosu i umieściła je w palenisku. Oparłszy się o obramowanie, patrzyła, jak płomienie oblizują sosnową szczapę. Zamyśliła się. Ben nie odezwał się dzisiaj, ale cóż w tym dziwnego? Rano miał dyżur, a resztę weekendu spędza bez wątpienia z Fioną.

Westchnęła, oderwała się od kominka i podeszła do okna. Miała już zaciągnąć zasłony, kiedy na dróżce odbiegającej od szosy zabłysły reflektory samochodu zbliżającego się do Młyna. Przymrużyła oczy i wytężyła wzrok, zastanawiając się, któż to może składać jej wizytę o tej porze. Było za ciemno, by rozróżnić markę albo kolor auta. Po chwili samochód znikł jej z oczu za domem. O dziwo, psy się nie rozszczekały, co znaczyło, że to ktoś im znajomy.

Kiedy rozległo się pukanie do drzwi od podwórza, Maggie zawahała się.

Wszystko w porządku, Maggie, to ja. – Ten głos rozpoznałaby wszędzie.

Otworzyła. Za progiem stał uśmiechnięty od ucha do ucha Ben, eskortowany przez merdające ogonami psy.

A to niespodzianka! Ben, nie spodziewałam się ciebie dzisiaj. Wejdź.

Przepraszam, że zakłócam ci spokój. – Wkroczył za nią do salonu, spojrzał na kominek, na stół zawalony papierami i na pusty kubek po kawie na jego środku.

Nic nie szkodzi. Nie przeszkadzasz. Właśnie skończyłam...

Muszę z tobą porozmawiać, Maggie. – Podszedł do kominka i odwrócił się twarzą do niej.

Miałam właśnie zaparzyć sobie herbatę – powiedziała. – Tobie też zrobić?

Herbaty chętnie się napiję, ale później. Najpierw porozmawiajmy. Muszę ci coś powiedzieć.

Wiem – mruknęła, spuszczając wzrok. – Wiem, co masz mi do powiedzenia.

Wiesz? – Zrobił zdziwioną minę.

Tak, Ben... i... i powiem tylko, że mam nadzieję, że ci się wszystko ułoży i że będziesz szczęśliwy.

Ale...

Musisz coś zrobić ze swoim życiem. Dawno ci już to mówiłam.

No tak, ale...

No i dzieci. Może to będzie dla nich lepsze w dłuższej perspektywie. Powiedziałeś im już?

Nie... – Sprawiał wrażenie lekko zaintrygowanego, lecz Maggie nie dopuszczała go do głosu.

Ale przynajmniej ją poznały. A z czasem się z nią zaprzyjaźnią.

Maggie, o kim ty mówisz? – Wziął ją delikatnie za ręce.

O Fionie, oczywiście. – Spojrzała na niego. – A myślałeś, że o kim?

Nic z tego nie rozumiem – przyznał. – Dlaczego akurat o Fionie?

A nie o tym chciałeś ze mną porozmawiać? Nie o sobie i o Fionie?

O mnie i o Fionie? – Patrzył na nią przez długą chwilę, a potem, kręcąc głową, spytał: – Skąd ci to przyszło do głowy, Maggie?

Przełknęła z trudem.

Myślałam, że ty i ona... że ty i ona... Ben jęknął, puścił jej ręce i wziął w objęcia.

Och, Maggie, Maggie – wymruczał.

Ben – wymamrotała z twarzą wtuloną w jego sweter – chcesz przez to powiedzieć, że tak nie jest?

Zanim odpowiem, chciałbym zapytać, czy gdyby tak było, bardzo by cię to obeszło?

Prawdę mówiąc... tak. Bardzo. Wiem, że nie mam prawa do takich odczuć, ale nie mogę znieść myśli, że tyle się pozmienia.

I sądzisz, że mogłoby się pozmieniać?

To by chyba było nieuchronne, prawda? Nie mógłbyś już tu przyjeżdżać, jak dotąd. Nie moglibyśmy chodzić na spacery, nawet w towarzystwie dzieci. To wszystko by się skończyło, prawda? Nie byłoby możliwe, gdyby na scenie pojawił się ktoś jeszcze.

Nie byłoby – przyznał. – Ale gdyby nie pojawił się ten ktoś jeszcze... na scenie, znaczy się?

Nie bardzo rozumiem – powiedziała.

No, czy wtedy by się pozmieniało?

Ben, ja się już zupełnie pogubiłam. Możemy zacząć jeszcze raz?

Chyba tak będzie najlepiej.

Przyjechałeś, żeby mi powiedzieć, że ty i Fiona jesteście ze sobą?

Nie – odparł – bo nie jesteśmy. Wstrzymała oddech.

A ja myślałam, że jesteście.

Nie mam pojęcia, co ci kazało tak myśleć. – Ben pokręcił głową.

No bo Fiona... Tak się zachowywała... Powiedziała... Och, nieważne, wszystko jedno, w każdym razie odniosłam wrażenie, że rozkwita między wami wielka namiętność.

Zapewniam cię, że nic między nami nie rozkwita.

A ona o tym wie? – Maggie poczuła, jak spływa na nią wielka ulga.

Już wie. Powiedziałem jej to wprost. Na tym przyjęciu przy ognisku poprosiła mnie, żebym ją odwiózł do domu i przyssała się do mnie jak pijawka.

Myślałam...

Co myślałaś?

Nieważne.

Nie, powiedz mi. Proszę.

Myślałam, że tamtą noc po przyjęciu spędziliście razem.

Och, Maggie. Wysadziłem ją wtedy pod domem i powiedziałem, że między nami nic nie ma i nie będzie.

I co?

Będziemy sobie musieli poszukać innego kierownika przychodni.

Wywaliłeś ją?

Nie, oczywiście, że nie. Nie mógłbym podjąć takiej decyzji bez konsultacji z tobą i Jonem. To ona sama wczoraj mi zapowiedziała, że w poniedziałek rano składa wymówienie. Uznała, że jej pozycja w przychodni została podkopana.

Rozumiem – rzekła Maggie. – I to właśnie przyjechałeś mi oznajmić, Ben? Że nie mamy już kierowniczki przychodni?

Nie, Maggie. – Pokręcił głową. – Nie przyjechałem tu wcale w sprawie Fiony. – Ujął ją pod brodę i zmusił, żeby spojrzała mu w oczy. – Jeszcze się nie domyślasz, po co tu jestem?

W ciszy, jaka zaległa w pokoju, słychać było wyraźnie tykanie starego ściennego zegara i trzask płonącego w kominku polana.

Nie – odezwała się w końcu Maggie. – Powiedziałeś, że przyjechałeś ze mną porozmawiać. Że masz mi coś do zakomunikowania.

Tak, to prawda. Przyjechałem ci powiedzieć o kobiecie mojego życia. Znam ją od dawna. Najpierw była moją koleżanką i przyjaciółką, potem, stopniowo, stawała się dla mnie kimś coraz ważniejszym.

I powiedziałeś tej kobiecie, ile dla ciebie znaczy? – spytała Maggie. Serce biło jej coraz szybciej.

Jeszcze nie – odparł.

Dlaczego?

Bo kobieta, o której mowa, wiele ostatnio przeszła i nie byłem pewien, jak zareaguje, ani czy jest już gotowa ułożyć sobie życie na nowo.

I przez cały czas kryłeś się przed nią ze swoimi uczuciami? – spytała cicho.

Raz spróbowałem się odkryć – przyznał – ale ona nie była jeszcze gotowa i zorientowałem się, że widzi we mnie tylko przyjaciela. Nie chciałem jej spłoszyć i postanowiłem jeszcze zaczekać.

A jak sytuacja wygląda obecnie?

Przez jakiś czas myślałem, że się do siebie zbliżamy, ale ostatnio wyczułem w naszych stosunkach jakieś ochłodzenie, którego nie rozumiałem. Teraz już wiem, skąd się wzięło, ale wcześniej nie miałem pojęcia... i nie mogłem tego znieść. Dlatego tu jestem, Maggie. Nie mogę dłużej czekać. Muszę ci powiedzieć, co do ciebie czuję i ile dla mnie znaczysz. Przepraszam, jeśli się pośpieszyłem... ale nic na to nie poradzę.

Och, Ben. – Objęła go i przytuliła policzek do jego szorstkiego swetra. – Ben – wyszeptała – wcale się nie pośpieszyłeś. Wierz mi, nie przyszedłeś ani o sekundę za wcześnie.

Kiedy się zorientowałeś? – mruknęła, kiedy siedzieli przytuleni do siebie na kanapie przed kominkiem i pili herbatę.

Że cię kocham? – Zastanowił się. – Kilka miesięcy temu – przyznał w końcu. – Zawsze bardzo cię lubiłem, Maggie, ale tyle sama wiesz. I pewnego dnia ktoś powiedział, że nie wyobraża sobie, żebyś przez resztę życia pozostała samotna, a ktoś inny, chyba Jon, dodał, że taka piękna kobieta jak ty na pewno kogoś tam sobie znajdzie. To wtedy uświadomiłem sobie, że nie chcę, żebyś znalazła sobie kogoś tam. Że chcę cię dla siebie.

Ale nic nie mówiłeś... Nie miałam o tym pojęcia.

Nie śmiałem tego powiedzieć. To by było za szybko dla ciebie. Wiedziałem, że muszę ci dać trochę czasu, że narzucając ci się już wtedy, mógłbym cię na zawsze do siebie zrazić.

I miałeś rację – przyznała. – Wtedy nie byłam jeszcze gotowa. Ceniłam cię jako przyjaciela i podporę rodziny, ale to wszystko. I nagle, tamtego dnia na spacerze po plaży, z dziećmi...

Wiem. – Pokiwał głową. – Myślałem wtedy, że wszystko popsułem, naprawdę tak myślałem. Nie planowałem tego, Maggie, wierz mi. Samo tak jakoś wyszło. Raptem lądujesz w moich ramionach, jesteś tak blisko, a ja nie mam ochoty wypuścić cię z objęć...

A ja cię odepchnęłam. Przepraszam, Ben, ale to był odruch. Potem dużo o tym myślałam i wyrzucałam sobie...

Ale to już za nami. – Otoczył ją ramieniem.

A co przed nami? – Obróciła głowę i studiowała jego profil.

To zależy tylko od ciebie. Możemy się pobrać. Możemy, nikomu nic nie mówiąc, nawiązać burzliwy romans...

Stój! – wpadła mu w słowo. – Odpowiadałby mi ten burzliwy romans...

Rozpustnica! – Ben przyciągnął ją do siebie, spojrzał głęboko w oczy i pocałował.

To gdzie zamieszkamy? U mnie czy u ciebie?

Była niedziela i Ben przywiózł swoje dzieci na lunch. Poprzedniego dnia ustalili z Maggie, że powiedzą dzieciom o swojej decyzji razem. Siedzieli w kuchni, sączyli wino i czekali, aż upiecze się sztuka mięsa. Dzieci bawiły się z psami w ogrodzie.

Już się nad tym zastanawiałam – powiedziała Maggie.

Masz jakieś sugestie?

U mnie byłoby praktyczniej, bo dom jest większy, ale podejrzewam, że ty nie masz specjalnej ochoty wyprowadzać się z Młyna.

Och, sama nie wiem – mruknęła, upijając łyczek wina.

Chyba dałabym się przekonać. Poza tym masz rację, u ciebie miejsca jest o wiele więcej, a to ważne. Może w przyszłości Richard z Emmą będą wpadać częściej niż teraz, i na dłużej... Myślisz, że Claire im pozwoli?

Chyba tak. – Uśmiechnął się. – Mówiła mi ostatnio, że chcą z Lukiem trochę popodróżować po świecie, a więc takie rozwiązanie wszystkim by odpowiadało.

A znalazłby się jakiś kąt dla Ingrid?

A jakże. Tylko czy zechciałaby z nami zamieszkać?

Mam nadzieję – odparła Maggie. – A ja chciałabym spędzać więcej czasu z dziećmi. Może pracowałabym na pól etatu...

Czekałem, kiedy to powiesz. – Ben odstawił kieliszek i wziął ją w ramiona. – Za ciężko pracujesz.

Tak czy owak, Ingrid też będzie nam potrzebna – zauważyła, zarzucając Benowi ręce na szyję. – Wiesz, wciąż nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.

Wiem – mruknął. – Mnie też się wydaje, że śnię. I strasznie się boję, że zaraz się obudzę.

Spotkały się ich usta. Byli sobą tak pochłonięci, że żadne nie usłyszało, jak otwierają się drzwi od ogrodu i do kuchni wchodzi William.

Mamo – powiedział – kiedy ten lunch? W brzuchu mi burczy z głodu.

Ben i Maggie odskoczyli od siebie jak oparzeni i spojrzeli półprzytomnie na Williama.

Och, to ty, kochanie – wymamrotała Maggie, pośpiesznie odgarniając włosy z twarzy. – No i się wydało. A mieliśmy wam powiedzieć, kiedy wszyscy zbierzemy się przy stole...

O czym? Że jesteście w sobie zabujani? – William wzruszył ramionami i spojrzał pożądliwie na upieczoną przez Ingrid szarlotkę. – My to dawno wiemy. Nawet mówiliśmy, że już najwyższy czas, żebyście wzięli ślub. Mogę powiedzieć dzieciakom, że lunch gotowy?

Możesz, kochanie – wykrztusiła Maggie. – Tak, idź im powiedz.

No i problem mamy z głowy – zauważył ze śmiechem Ben, kiedy William wybiegł z powrotem do ogrodu.

Oni nigdy nie przestaną mnie zadziwiać – mruknęła.

Ben znowu wziął ją w ramiona.

Myślisz, że dzieci zauważą, jeśli ten lunch opóźni się o pół godzinki? – wymruczał jej do ucha.

Will na pewno zauważy – odrzekła półgłosem.

To może o dziesięć minut?

Tyle jeszcze nam się upiecze – wyszeptała i z cichym westchnieniem zaczęła się z nim całować.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MacDonald Laura Przychodnia cieplych uczuc
253 MacDonald Laura Przychodnia ciepłych uczuć
M253 MacDonald Laura Przychodnia ciepłych uczuć
253 Laura MacDonald Przychodnia ciepłych uczuć
MacDonald Laura Niepokorna praktykantka
M375 (Duo) MacDonald Laura Niespodzianka
359 MacDonald Laura Chirurg z Argentyny
359 MacDonald Laura Chirurg z Argentyny
MacDonald Laura Niepokorna praktykantka
020 MacDonald Laura Spotkanie z Afryką 02 Walka o życie
MacDonald Laura Upalne lato
375 MacDonald Laura Niespodzianka
238 MacDonald Laura Córka doktora Prestona
017 MacDonald Laura Potęga miłości
MacDonald Laura Potega milosci
MacDonald Laura Chirurg z Argentyny(1)
MacDonald Laura Wakacje w Rzymie
306 DUO MacDonald Laura Niezwykly weekend
203 MacDonald Laura Niepokorna praktykantka

więcej podobnych podstron