Alyson Noel
"Niesmiertelni 02:
Błękitna Godzina"
ROZDZIAŁ 1
- Zamknij oczy i wyobraź ją sobie. Widzisz to?
Skinęłam głową, zamykając oczy.
- Wyobraź sobie, że jest przed tobą. Zobacz jej strukturę, kształt i kolor - masz to?
Uśmiecham się, mając ten obraz w głowie.
- Dobrze. Teraz wyciągnij rękę i dotknij jej. Poczuj jej kontury końcami swoich palców, otul jej ciężar swoimi dłońmi, a teraz połącz wszystkie swoje zmysły - wzrok, dotyk, węch i smak - możesz spróbować?
Zagryzam wargi i stłumiam chichot.
- Doskonale. Teraz połącz się z tym uczuciem. Uwierz, że to istnieje przed tobą. Poczuj to, zobacz to, dotknij tego, spróbuj tego, zaakceptuj to, ukaż to! - mówi.
Więc to robię. Robię wszystko z tych rzeczy. A kiedy on jęczy, otwieram oczy i patrzę na siebie.
- Ever. - Potrząsa głową. - Miałaś myśleć o pomarańczy. To nie jest nawet jej bliskie.
- Nie, to nic owocowego. - śmieję się, uśmiechając do każdego z moich Damenów - repliki objawiającej się przede mną, i wersji ciała i krwi obok mnie. Obaj równie wysocy, ciemni, i tak niszczycielsko przystojni, że aż wydają się mało realni.
- Co ja mam z tobą zrobić? - pyta prawdziwy Damen, próbując przybrać spojrzenie dezaprobaty, ale na marne. Jego oczy zawsze go zdradzają, pokazując tylko miłość.
- Hmmm… - spoglądam pomiędzy moich dwóch chłopaków - jednego prawdziwego, drugiego wyczarowanego. - Myślę, że możesz podejść i mnie pocałować. Lub, jeśli jesteś zbyt zajęty, spytam go czy zostanie, choć nie sądzę że on myśli. - ruszam w kierunku nieprawdziwego Damena, śmiejąc się, kiedy on się uśmiecha i mruga do mnie chociaż blednie i w końcu znika.
Ale prawdziwy Damen się nie śmieje. On tylko kręci głową i mówi: - Ever, proszę. Musisz być poważna. Masz tyle do nauki.
- Po co ten pośpiech? - wygładzam poduszkę i klepię miejsce obok siebie, mając nadzieję, że on odejdzie od biurka i dołączy do mnie. - Myślałam, że nic nie mamy, ale czas? - uśmiecham się. A gdy patrzy na mnie, w całym moim ciele wzrasta ciepło, a oddech zatrzymuje się w moim gardle i nic nie mogę na to poradzić, ale zastanawiam się czy kiedykolwiek zdołam się przyzwyczaić do jego niesamowitego piękna - jego gładkiej oliwkowej skóry, lśniących brązowych włosów, idealnej twarzy, i szczupłej wyrzeźbionej sylwetki. - Myślę, że znajdziesz we mnie bardzo chętnego ucznia. - mówię, a moje oczy spotykają jego - dwie ciemne studnie niezgłębionej głębi.
- Jesteś nienasycona - szepcze, potrząsając głową i podchodzi do mnie, siadając obok.
- Po prostu próbuję nadrobić stracony czas - mruczę, zawsze tak chętna na te chwile tylko dla nas, i nie muszę się nimi dzielić z nikim innym. Nawet świadomość, że cała wieczność jest przed nami, nie czyni mnie mniej chciwej.
Pochyla się aby mnie pocałować, rezygnując z naszych lekcji. Wszystkie wyrażane myśli, telepatia - wszystkie te psychiczne sprawy zostają zastąpione czymś znacznie bardziej bezpośrednim, gdy pcha mnie na stos poduszek, obejmując moje ciało swoim, nas dwoje łączących się jak upadłe winorośle w poszukiwaniu słońca.
Jego palce wiją się w górę, przesuwając się od skraju mojego brzucha do stanika, a ja zamykam oczy i szepczę. - Kocham cię. - Słowa kiedyś skrywane we mnie.
Słuchałam jego stłumionego jęku, gdy odpina zapięcie mojego biustonosza, bez najmniejszego wysiłku, doskonale i bez skrępowania.
Każdy jego ruch był tak pełen wdzięku, tak doskonały, tak…
Może zbyt doskonały.
- Co się stało? - pyta, kiedy go odpycham. Jego oddech przeszedł w krótkie, płytkie sapanie, gdy jego oczy szukają moich, a skóra wokół nich jest napięta i ściśnięta w sposób do jakiego przywykłam.
- Nic złego. - Odwracam się do tyłu, poprawiając swój top i cieszę się że skończyłam już lekcję osłony myśli, ponieważ to była jedyna rzecz, która pozwalała mi kłamać.
On wzdycha i oddala się, pozbawiając mnie swojego mrowiącego dotyku i ciepłego spojrzenia, kiedy kroczy przede mną. A kiedy w końcu się zatrzymuje i staje twarzą do mnie, ściskam wargi, wiedząc co będzie dalej. Byliśmy już tutaj wcześniej.
- Ever, nie próbuję cię poganiać ani nic. Naprawdę, nie próbuję - mówi, a twarz ma zmarszczoną z niepokoju. - Ale w pewnym momencie musisz to skończyć i zaakceptować to kim jestem. Mogę uzewnętrznić twoje pragnienia, wysłać telepatyczne myśli i obrazy, gdy jesteśmy daleko od siebie, mogę w każdej chwili zabrać cię do Summerlandu. Ale jedynej rzeczy, której nie mogę zrobić, to zmienić przeszłości. Ona po prostu jest.
Patrzę na podłogę, czując mały i całkowity wstyd. Nienawidzę, tego że jestem niezdolna ukryć zazdrości i obaw, nienawidzę tego, że są tak przejrzyste i wyraźnie widoczne. Bo bez względu na to jaki rodzaj tarczy psychicznej stworzę, to jest bez sensu. On miał sześćset lat na badanie ludzkiego zachowanie ( badanie mojego zachowania ), w porównaniu do moich szesnastu.
- Po prostu… po prostu daj mi trochę więcej czasu, aby przyzwyczaić się do tego wszystkiego - mówię, dłubiąc postrzępiony szew na mojej poduszce. - To jedynie kilka tygodni. - wzruszam ramionami, przypominając sobie jak zabiłam jego byłą żonę, powiedziałam mu, że go kocham i zapieczętowałam swój nieśmiertelny los, mniej niż trzy tygodnie temu.
Patrzy na mnie, jego usta zaciskają się, a oczy są zabarwione wątpliwością. I choć jesteśmy tylko kilka metrów od siebie, dzieląca nas przestrzeń jest tak ciężka i brzemienna - jakby to był ocean.
- Odnoszę się do tego życia - mówię, a mój głos przyśpiesza i rośnie, chcąc wypełnić pustkę i złagodzić nastrój. - A ponieważ nie przypominam sobie żadnych innych, to wszystko co mam. Potrzebuję tylko trochę więcej czasu, dobrze? - uśmiecham się nerwowo, a moje wargi niezdarnie zatrzymują w miejscu wydech ulgi, gdy on siada obok mnie i podnosi palce do mojego czoła, szukając miejsca, gdzie kiedyś była moja blizna.
- Cóż, to jedyna rzecz, której nam nie zabraknie. - Wzdycha, ciągnąc palcami po krzywiźnie mojej szczęki, i gdy pochyla się aby mnie pocałować, jego wargi robią serię przystanków, na moim czole, nosie i ustach.
I właśnie wtedy, gdy myślę, że znowu mnie pocałuje, on ściska moją rękę i oddala się. Idąc prosto do drzwi, pozostawił pięknego czerwonego tulipana na swoim miejscu.
ROZDZIAŁ 2
Chociaż Damen może wyczuć taką chwilę, gdy moja ciotka Sabine skręca w naszą ulicę i zbliża się do podjazdu to nie, dlatego wyszedł.
Wyszedł ze względu na mnie.
Ze względu na prosty fakt, że jest już ze mną od setek lat, dążąc do mnie we wszystkich moich wcieleniach tak, więc możemy być razem.
Tylko, że my nigdy nie jesteśmy razem.
Co oznacza, że to się nigdy nie stało.
Podobno za każdym razem, gdy mieliśmy zrobić następny krok do skonsumowania naszej miłości, jego była żona Drina pojawiała się i mnie zabijała.
Ale teraz ja ją zabiłam, wyeliminowałam ją w dobrym miejscu, choć niewątpliwie słabym, trzepnęłam ją w czakrę serca i teraz nic ani nikt nie blokuje nam drogi.
Z wyjątkiem mnie.
Bo choć kocham Damena we wszystkich moich istnieniach, i na pewno chcę podjąć następny krok - nie mogę przestać myśleć o tych ostatnich sześciuset lat. I jak wybrał takie życie. (Dziwnie, jego zdaniem.)
I kogo wybrał do takiego życia. (Oprócz jego byłej żony Driny, nawiązywał wiele innych znajomości.)
I, jak ja nienawidzę tego przyznawać, wiedząc to wszystko, czuję się trochę niepewna.
Dobrze, może dużo niepewna. To znaczy, to nie tak, że ktoś z mojej żałośnie ubogiej listy facetów, których całowałam mógł się porównywać z jego sześcioma wiekami podbojów.
I choć wiem, że to śmieszne, choć wiem, że Damen kocha mnie od wieków, faktem jest, że serce i umysł nie zawsze są przyjazne.
W moim przypadku, są one mało mówiące.
A przecież za każdym razem, gdy Damen przychodzi na moje lekcje, które zawsze udaje nam się przekształcić w dłuższe sesje, przychodzi mi na myśl; To jest to! To naprawdę stanie się tym razem!
Tylko, że odpychanie go jest jak najgorsza złośliwość.
A prawda jest dokładnie taka, jak powiedział. On nie może zmienić swojej przeszłości, ona po prostu jest. Kiedy coś jest zrobione nie można tego cofnąć. Nie ma odwrotu.
Jedyne, co człowiek może kiedykolwiek zrobić to iść dalej.
I to jest dokładnie to, co muszę zrobić.
Wziąć bez wahania duży krok do przodu, ani razu nie patrząc wstecz.
Wystarczy zapomnieć o przeszłości i zacząć budować przyszłość.
Chciałabym, żeby to było takie proste.
- Ever? - Sabine wchodzi po schodach, gdy ja biegam gorączkowo po pokoju, a potem siadam przy biurku, starając się wyglądać na czymś zajętą. - Co robisz? - pyta, wkładając głowę do środka. I choć jej ubranie jest pogniecione, jej włosy są w bezładzie, oczy ma czerwone i zmęczone, jej aura ma promienny i ładny odcień zieleni.
- Właśnie skończyłam zadanie domowe - mówię, odpychając laptop tak jakbym właśnie go używała.
- Jadłaś? - oparła się o framugę drzwi, oczy miała zwężone i podejrzliwe.
- Oczywiście - powiedziałam jej. Przytakuję, uśmiecham się i robię wszystko by wyglądało to szczerze, ale prawda jest taka, że czuję fałsz na mojej twarzy.
Nienawidzę kłamać. Zwłaszcza przed nią. Po tym wszystkim, co dla mnie zrobiła, biorąc mnie po wypadku, kiedy zginęła cała moja rodzina. Mam na myśli to, że ona nie musiała tego robić. Fakt, że jest moją jedyną żyjącą krewną nie oznacza, że nie może powiedzieć ‘nie’. I wierz mi, przez połowę czasu pewnie chciała to zrobić. Jej życie było mniej skomplikowane, zanim przyjechałam.
- Miałam na myśli coś poza tym czerwonym piciem. - Kiwa głową w stronę butelki stojącej na moim biurku, opalizującego czerwonego płynu z dziwnie gorzkim smakiem, którego nie nienawidzę prawie tak samo jak kiedyś. Co jest dobre, ponieważ według Damena, będę to popijać przez resztę wieczności. To nie jest tak, że nie mogę jeść prawdziwego jedzenia, tylko już nie go nie chcę. Mój nieśmiertelny sok zawiera wszystkie składniki odżywcze, jakie mogłabym potrzebować. I nie ważne jak dużo lub mało piję, zawsze czuję się syta.
Ale nadal wiem, co ona myśli. I nie tylko, dlatego, że mogę przeczytać wszystkie jej myśli, ale dlatego, że myślałam to samo o Damenie. Kiedyś naprawdę się denerwowałam widząc jak odsuwa swoje jedzenie i tylko udaje, że je. Do odkrycia jego tajemnicy.
- Ja, hm, wcześniej coś zjadłam - powiedziałam wreszcie, starając się nie zacisnąć warg, odwrócić wzroku lub się skulić - wszystkie moje zwykle niezawodne wpadki. - Z Milesem i Haven - dodaję, mając nadzieję, że to wyjaśni brak brudnych naczyń, choć wiem, że zapewnienie zbyt wielu szczegółów jest złe, to jak migające czerwone światło sygnalizujące KŁAMCA PRZED TOBĄ! Nie wspominając, że Sabine jest jednym z najlepszych prawników w firmie, co czyni ją niezwykle dobrą w dostrzeganiu fałszu. W jej życiu zawodowym to szczególny dar. W życiu prywatnym, decyduje się wierzyć.
Z wyjątkiem dziś. Dzisiaj nie kupuje ani jednego słowa. Zamiast tego po prostu patrzy na mnie i mówi: - Martwię się o ciebie.
Odwracam się do niej twarzą, chcąc pokazać jej, że jestem otwarta, gotowa do zajęcia się jej obawami, chociaż jestem prawie odmieńcem. - Wszystko porządku - mówię jej, kiwając głową i uśmiechając się tak, żeby w to uwierzyła. - Naprawdę. Moje oceny są dobre, spotykam się z przyjaciółmi, Damen i ja… - przerywam, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy wcześniej nie rozmawiałam z nią o swoim związku, nie określałam go, większość zachowywałam dla siebie. A prawda jest taka, że teraz, gdy już zaczęłam, to nie wiedziałam jak skończyć.
Mam na myśli, odwołując się do siebie, jako chłopak i dziewczyna, biorąc pod uwagę naszą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, brzmi przyziemnie i nieodpowiednio, ponieważ cała nasza wspólna historia czyni nas czymś więcej niż to. Ale to nie jest to, że ogłoszę publicznie, że jesteśmy wiecznymi partnerami lub towarzyszami duszy - ten element jest zbyt wysoki. I prawda jest taka, że raczej w ogóle go nie określę. W tej chwili jestem wystarczająco zmieszana. Poza tym, co miałabym jej jeszcze powiedzieć? To, że kochamy się przez wieki, ale mimo tego nadal nie dotarliśmy do drugiej bazy?
- Cóż, Damen i ja… robi się naprawdę dobrze - mówię wreszcie, przełykając ślinę, gdy uświadamiam sobie, że powiedziałam dobrze zamiast świetnie, co może być pierwszą prawdą, którą dzisiaj powiedziałam.
- Więc był tutaj. - położyła swoją brązową teczkę na podłodze i patrzy na mnie, obie jesteśmy w pełni świadome tego, jak łatwo wpadłam w jej pułapkę.
Kiwam głową, kopiąc siebie psychicznie.
- Tak myślałam, że widziałam jego samochód. - Przenosi wzrok na moje łóżko w nieładzie, z rozrzuconymi poduszkami i rozkopaną kołdrą, a kiedy odwraca się twarzą do mnie, nic nie mogę poradzić na to, że się kulę, zwłaszcza, gdy czuję, co zaraz powie.
- Ever. - Wzdycha. - Przykro mi, że nie poświęcam nam więcej czasu. Mimo, że czuję się tak, jakbyśmy nadal szukały naszej drogi, chcę żebyś wiedziała, że jestem tu dla Ciebie. Jeśli kiedyś będziesz potrzebowała z kimś porozmawiać - posłucham.
Zaciskam wargi i kiwam głową, wiedząc, że jeszcze nie skończyła, ale mając nadzieję, że gdy będę siedziała beztrosko i spokojnie, zakończy szybko.
- Bo choć pewnie myślisz, że jestem za stara, żeby cię zrozumieć, to pamiętam jak to było w twoim wieku. Jak przeważająca jest nieustanna presja, aby zmierzyć się z modelkami, aktorkami i innymi podobiznami z telewizji.
Przełykam ciężko i unikam jej wzroku.
Kiedy zostałam zawieszona, Sabine zaczęła obserwować mnie bardziej niż kiedykolwiek, a od niedawna zakupiła cały stos książek samopomocy, począwszy od: Jak wychować zdrowego nastolatka w tak szalonych czasach jak te, do: Twój nastolatek i media (i co możesz z tym zrobić!), i inne jeszcze gorsze. Zaznaczała wszystkie najbardziej niepokojące zachowania młodzieży, a później badała mnie, sprawdzała czy nie występują u mnie jakieś objawy.
- Ale chcę, żebyś wiedziała, że jesteś piękną dziewczyną, znacznie piękniejsza niż ja byłam w twoim wieku, a głodując się konkurencja z tymi wszystkimi chudymi gwiazdami, które pół życia spędzają na kontrolowaniu się, obecnie staje się nieuzasadnionym i nieosiągalnym celem i w końcu skończy się chorobą. - Patrzy na mnie, rozpaczliwie chcąc do mnie dotrzeć, z nadzieją, że jej słowa mnie przebiją. - Chcę żebyś wiedziała, że jesteś idealna taka, jaka jesteś i boli mnie patrzenie na to, przez co przechodzisz. A jeśli chodzi o Damena, dobrze, wszystko, co mam na to do powiedzenia, to…
- Nie jestem anorektyczką.
Spojrzała na mnie.
- Nie jestem bulimiczką, nie jestem na jakiejś szalonej diecie, nie głoduję się, nie staram się mieć rozmiaru zero i nie staram się wyglądać jak bliźniaczki Olsen. Poważnie, Sabine, wyglądam na zmarnowaną? - Staję, pozwalając jej na to by obejrzała mnie ze wszystkich stron, a jeśli o mnie chodzi to czuję się przeciwnie do zmarnowania. I wydaje mi się, że moja masa jest dość dobra.
Patrzy na mnie. Mam na myśli, że naprawdę na mnie patrzy. Od czubka głowy do stóp, jej oczy spoczęły na moich bladych odsłoniętych kostkach.
- Pomyślałam, że… - wzrusza ramionami, niepewna, co powiedzieć po przedstawieniu tak wyraźnych dowodach wskazujących na to, że jestem niewinna. - Bo nie widzę już, żebyś coś jadła - i zawsze popijasz to czerwone…
- Więc tak po prostu założyłaś, że uciekłam się do młodzieży pijącej drinki anorektyczne i unikającej żywności? - śmieję się, żeby wiedziała, że nie jestem szalona - może nieco zdenerwowana, choć bardziej sobą niż nią. Powinnam być bardziej fałszywa. Powinnam przynajmniej udawać, że jem. - Nie musisz się martwić. - Uśmiecham się. - Naprawdę. Miejmy jasność, nie mam zamiaru brać narkotyków, eksperymentować z ciałem, ciąć się, oznakowywać, nacinać, czy robić cokolwiek innego z listy tygodnika Dziesięć niedostosowanych zachowań w twoim nastolatku. A dla porządku, to, że popijam czerwone picie nie ma nic wspólnego z próbowaniem być chudą sławą, lub staraniem się przypodobać Damenowi. Po prostu to mi się podoba, to wszystko. Poza tym, wiem, że Damen kocha i akceptuje mnie dokładnie taką, jaka jestem… - przerywam wiedząc, że zaczynam temat, który niechętnie chcę odkrywać. Zanim zdąży ona sformułować sobie te słowa w głowie, łapię ją za rękę i mówię. - I nie, nie o to mi chodziło. Damen i ja jesteśmy… - Połączeni, chłopakiem i dziewczyną, przyjaciółmi z korzyściami, wiecznie związani.
- Cóż, jesteśmy razem. Wiesz, zaangażowani jak para. Ale nie śpimy razem.
Jeszcze.
Spojrzała na mnie, twarz miała ściągniętą i zakłopotaną. Żadna z nas nie chciała rozmawiać na ten temat, ale w przeciwieństwie do mnie, ona uważała to za swój obowiązek.
- Ever, nie chciałam insynuować… - zaczyna. Ale potem patrzy na mnie, a ja na nią i wzrusza ramionami, decydując się to zostawić, ponieważ obie wiemy, że była tego pewna.
Ulżyło mi wiedząc, że już po wszystkim i że poszło mi stosunkowo łatwo, więc jestem zupełnie zaskoczona, gdy mówi: - No cóż, skoro wydajesz się tak przejmować tym młodym człowiekiem, myślę, że powinnam go poznać. Warto, więc zaplanować czas, kiedy wszyscy możemy iść na obiad. Jak brzmi ten weekend?
Ten weekend?
Przełykam ciężko i patrzę na nią, wiedząc dokładnie, co ona ma nadzieję zrobić; upiec dwie pieczenie przy jednym posiłku. To doskonała okazja do obejrzenia pełnego jedzenia talerza, podczas gdy ona będzie przepytywać Damena.
- Cóż, to wszystko brzmi świetnie poza tym, że Miles gra w piątek. - Starałam się, aby mój głos brzmiał pewnie i stabilnie. - A później ma być after party - które skończy się prawdopodobnie dość późno - więc…
Kiwa głową, patrząc mi w oczy, jej wzrok jest tak tajemniczy i porozumiewawczy, że zaczynam się pocić.
- Więc to prawdopodobnie nie zadziała - kończę, wiedząc, że i tak będę musiała przez to przejść, ale lepiej później niż wcześniej. To znaczy, kocham Sabine i kocham Damena, po prostu nie jestem pewna czy będę kochać ich razem, zwłaszcza po wcześniejszych pytaniach.
Patrzy na mnie przez chwilę, poczym kiwa głową i się odwraca. I właśnie wtedy, gdy jestem już w stanie oddychać, ona spogląda przez ramię i mówi: - Cóż, piątek opada, ale wciąż pozostaje sobota. Dlaczego nie powiesz, Damenowi, żeby był tu o ósmej?
ROZDZIAŁ 3
Chociaż zaspałam, udało mi się dojechać do Milesa na czas. Chyba, dlatego że moje przygotowanie się nie trwało teraz tak długo, gdy Riley mnie już nie rozpraszała. Choć kiedyś wkurzało mnie, jak siadała na mojej komodzie ubrana w jeden ze swoich szalonych kostiumów Halloween, wypytywała mnie o chłopaków i drwiła z moich ubrań, odkąd przekonałam ją, żeby odeszła, przeszła przez most do czekających na nią rodziców i naszego psa Maślanki, nie udało mi się już jej zobaczyć. Miała rację. Widzę dusze, które zostały, nie te, które przeszły.
I zawsze, kiedy myślę o Riley, czuję uścisk w gardle i pieką mnie oczy i zastanawiam się czy kiedykolwiek przyzwyczaję się do faktu, że ona odeszła. Mam na myśli, na stałe i bezpowrotnie. Ale chyba powinnam już wiedzieć wystarczająco dużo o stracie, uświadomić sobie, że nigdy tak naprawdę nie przestanę za nikim tęsknić - po prostu nauczę się żyć z ogromną, otwartą dziurą ich nieobecności.
Przecieram oczy i wjeżdżam na podjazd Milesa, pamiętając o obietnicy Riley, że wyśle mi jakiś znak, jakoś pokaże, że z nią wszystko w porządku. Ale chociaż mocno trzymałam się jej zobowiązania, zachowywałam czujność i badałam niektóre oznaki jej obecności - o ile jakieś były.
Miles otwiera drzwi i gdy zaczynam mówić cześć, podnosi ręce i mówi. - Nie mów. Spójrz tylko na moją twarz i powiedz mi, co widzisz. Jaką pierwszą rzecz zauważasz? I nie kłam.
- Twoje piękne brązowe oczy - mówię, słuchając jego myśli i chcąc, nie po raz pierwszy, pokazać swoim przyjaciołom jak ochronić swoje myśli i zachować wszystkie prywatne rzeczy prywatnymi. Ale to oznaczałoby ujawnienie moje czytanie w myślach, widzenie aury i psychiczne sekrety, a tego zrobić nie mogłam.
Miles potrząsa głową i wsiada do środka, szarpie w dół lusterko i ogląda swój podbródek.
- Jesteś taką kłamczuchą. Spójrz na to! To jest jak świecące czerwone światło, nie można tego pominąć, więc nawet nie próbuj udawać, że tego nie widzisz.
Spoglądam na niego, gdy wycofuję się z podjazdu widząc, że pryszcz ośmielił się wykiełkować na jego twarzy, choć to jego jasnoróżowe lśniące paznokcie bardziej zwróciły moją uwagę. - Ładne paznokcie - śmieję się.
- To dla zabawy. - Uśmiecha się wciąż patrząc na pryszcza. - Nie mogę w to uwierzyć! To tak jakbym rozpadał się dopiero wtedy, gdy wszystko będzie doskonałe. Próby były świetne, wiem, że wszystkie moje wiersze jak również wszystkich innych… Myślałem, że jestem całkowicie i zupełnie gotowy, a teraz to! - Dźgnął swoją twarz.
- To tylko nerwy - mówię, rzucając na niego okiem, gdy światło zaświeciło na zielono.
- Dokładnie! - Kiwa głową. - Które po prostu pokazują, że jestem amatorem. Ponieważ profesjonaliści, prawdziwi profesjonaliści nie mają nerwów. Oni po prostu przechodzą do swojej strefy artystycznej i… tworzą. Może nie jestem do tego stworzony? - Patrzy na mnie z twarzą napiętą ze zmartwienia. - Może to po prostu fuks, że mam tą rolę.
Spoglądam na niego, pamiętając jak Drina twierdziła, że weszła do głowy reżysera i rzuciła go ku Milesowi. Ale nawet, jeśli to prawda, nie znaczy to, że on tego nie potrafi, nie znaczy to, że nie był najlepszy.
- To śmieszne. - Potrząsam głową. - Mnóstwo aktorów się denerwuje, cierpi z powody tremy czy czegokolwiek innego. Poważnie. Nie uwierzysz w niektóre historie, które Riley kiedyś… - przerywam, z szeroko otwartymi oczami i ustami wiedząc, że tego zdania nigdy nie skończę. Nigdy nie mogłam ujawnić historii zebranych od mojej zmarłej młodszej siostry, która kiedyś cieszyła się ze szpiegowania hollywoodzkiej elity.
- W każdym razie, nie nosisz podobno tony ciężkiego makijażu?
Patrzy na mnie. - Tak. Rzeczywiście. O co ci chodzi? Sztuka jest w piątek, który, dla twojej wiadomości, jest jutro. To nigdy przed tym nie zniknie.
- Być może. - Wzruszam ramionami. - Ale mam na myśli to, czy nie możesz użyć makijażu do przykrycia tego?
Miles przewraca oczami i pochmurnieje. - Ach, więc mogę bawić się z tym ogromnym cielistym znakiem? Czy ty to widziałaś? Tego nie da się ukryć. To ma własne DNA! To rzuca cień.
Wjechałam na parking, parkując na moim zwykłym miejscu obok błyszczącego czarnego BMW Damena. I kiedy znowu patrzę na Milesa z jakiegoś powodu czuję się zmuszona dotknąć jego twarzy. Mój palec zwrócił niewytłumaczalną uwagę na pryszcza na jego brodzie.
- Co ty robisz? - pyta, wystraszony i się odsuwa.
- Po prostu… po prostu bądź cicho - szepczę, nie mając pojęcia, co robię i dlaczego jeszcze to robię. Wiem tylko, że mój palec ma określony cel w moim umyśle.
- Ale nie… dotykaj tego! - krzyczy, dokładnie w tej chwili, kiedy nawiązałam kontakt. - Świetnie, po prostu świetnie. Teraz będzie prawdopodobnie dwa razy większe. - Potrząsa głową i wysiada z auta, a ja nic nie mogę poradzić na to, że czuję rozczarowanie, gdy widzę, że pryszcz nadal istnieje.
Chyba liczyłam na jakieś rozszerzone możliwości uzdrowienia. Kiedy Damen powiedział mi, zaraz po tym jak zdecydowałam się przyjąć swój los i zaczęłam pić nieśmiertelny sok, że mogę się spodziewać kilku zmian, nic z super wzmocnionych zdolności psychicznych, (których nie oczekuję) lub czegoś innego (np. zdolność uzdrawiania innych, co ma mój głos, ponieważ to byłoby super), ale ja szukałam czegoś nadzwyczajnego.
Ale do tej pory, wszystko, co mam dodatkowe to cale nogi, które tak naprawdę nie robią dla mnie znaczenia oprócz wymogu kupna nowych par dżinsów. A to prawdopodobnie w końcu i tak by się stało.
Chwytam moją torbę i wysiadam z auta, a moje usta spotykają się z wargami Damena w chwili, gdy on staje obok mnie.
- Dobra, jak długo to jeszcze będzie trwało?
Oboje odsuwamy się od siebie i patrzymy na Milesa.
- Tak, mówię do ciebie. - Kiwa na mnie palcem. - Całe to całowanie, przytulanie się i nie zapomnijmy o stałym szeptaniu słodkich słówek. - Potrząsa głową, a jego oczy się zwężają. - Poważnie. Miałem nadzieję, że już to skończyliście. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle, wszyscy jesteśmy bardzo zadowoleni, że Damen wrócił do szkoły, że znowu się znaleźliście i że prawdopodobnie będziecie żyć długo i szczęśliwie. Ale tak naprawdę, nie myślałaś, żeby trochę przystopować? Ponieważ niektórzy z nas nie są tak szczęśliwi jak ty. Niektórzy z nas są pozbawieni miłości.
- Jesteś pozbawiony miłości? - Śmieję się, wcale nieobrażona na niego za to wszystko, co powiedział, wiedząc, że to ma znacznie więcej do czynienia z jego niepokojem o sztukę niż cokolwiek wspólnego ze mną i Damenem. - Co się stało z Holtem?
- Holtem? - wzdrygnął się. - Nawet nie mów o Holcie! Nie rób tego, Ever! - potrząsa głową, odwraca się na pięcie i zmierza ku Haven, która czeka przy bramie.
- Jaki jest jego problem? - pyta, Damen, sięgając po moją rękę, oplatając swoimi palcami moje i patrzy na mnie nadal kochającymi oczami, pomimo wczorajszego dnia.
- Jutro premiera. - wzruszam ramionami. - Więc, wariuje, że ma na brodzie pryszcza i oczywiście postanowił, że będzie za nas odpowiedzialny - mówię, obserwując jak Miles ze złączonym ramieniem z Haven, prowadzi ją w kierunku klasy.
- Nie mówmy im - mówi, spoglądając przez ramię i marszcząc brwi. - Strajkujemy do czasu zatrzymania działania powalonej miłości lub zniknięcia pryszcza, zależy, co nastąpi szybciej. - Kiwa głową, żartując tylko w połowie.
Haven śmieje się i przechodzi obok niego, gdy ja i Damen idziemy na angielski. Przechodzę wyprostowana obok Stacie Miller, która uśmiecha się do niego słodko i próbuję mnie potknąć.
Ale gdy jej mała torba stoi na mojej drodze, chcąc zobaczyć jej ładną, upokarzającą twarz, widzę jak się podnosi i czuję jak uderza w jej prawe kolano. I chociaż również czuję ból, jestem zadowolona z tego, co zrobiłam.
- Auuu! - zawodzi, pociera kolano i gapi się na mnie, mimo że nie ma wyraźnych dowodów na to, że jestem za to w jakiś sposób odpowiedzialna.
Po prostu ją ignoruję i siadam na swoim miejscu. Lepsze jest dla mnie ignorowanie jej. Odkąd złapała mnie na piciu na terenie szkoły, robiłam wszystko, aby trzymać się z dala od jej drogi. Ale czasami… czasami nie mogłam się powstrzymać.
- Nie powinnaś była tego robić - szepta Damen, próbując rzucić mi surowe spojrzenie, gdy nachyla się do mnie.
- Proszę cię. Jesteś osobą, która chce uczyć mnie manifestowania. - Wzruszam ramionami. - Wygląda na to, że te lekcje w końcu zaczynają przynosić efekty.
Patrzy na mnie, potrząsając głową, gdy mówi. - Widzisz, jest jeszcze gorzej, bo dla twojej informacji to była psychokineza, nie manifestacja. Widzisz ile jest do nauki?
- Psycho-co? - mrugam, nie znając tego terminu, ale sama czynność była pewnie zabawna.
Bierze mnie za rękę, z uśmiechem rozbawienia w kąciku ust i mówi. - Myślałem…
Spoglądam na zegar widząc, że jest pięć minut po dziewiątej i wiedząc, że pan Robins już opuszcza pokój nauczycielski.
- Piątkowy wieczór. Co ty na to, że pójdziemy do czegoś… wyjątkowego? - Uśmiecha się.
- Jak Summerland? - Patrzę na Damena, coraz szerszymi oczami w miarę jak przyśpiesza mój puls. Umierałam, aby wrócić do tego magicznego i mistycznego miejsca. Wymiaru pomiędzy wymiarami, gdzie można manifestować oceany i słonie i przenosić rzeczy dużo większe niż projekt torby od Prady - tylko potrzebowałam Damena, żeby się tam dostać.
Ale on tylko się śmieje i potrząsa głową. - Nie, nie do Summerlandu. Choć wrócimy tam, obiecuję. Myślałem raczej, nie wiem, Montage lub może Ritz? - Unosi brwi.
- Ale w piątek gra Miles i obiecałam, że tam będziemy! - mówię, zdając sobie sprawę po tym, co powiedziałam, że łatwo zapomniałam o debiucie Milesa w Lakierze do włosów, kiedy myślałam, że pójdę do Summerlandu. Ale teraz, gdy Damen chce sprawdzić, który z hoteli w okolicy bardziej szpanuje - moja pamięć w jakiś sposób powróciła.
- Dobrze, więc jak, po sztuce? - oferuje. Ale gdy patrzy na mnie, gdy widzi jak się waham, jak zaciskam swoje wargi, szukając uprzejmego sposobu do wymówki, dodaje. - Lub nie. To tylko pomysł.
Patrzę na niego wiedząc, że muszę się zgodzić, że chcę się zgodzić. Słyszę w głowie głos krzyczący: Powiedz tak! Powiedz tak! Obiecałaś sobie, że zrobisz krok naprzód, ani razu nie oglądając się za siebie, a teraz masz na to szansę - po prostu idź naprzód i zrób to! TYLKO! POWIEDZ! TAK!
Ale chociaż jestem przekonana, że nadszedł czas, aby pójść dalej, choć kocham Damena z całego serca i jestem zdecydowana przeboleć jego przeszłość i podjąć następny krok, z moich ust wychodzi, co innego.
- Zobaczymy - mówię, odwracając wzrok i skupiając go na drzwiach akurat, gdy przechodzi przez nie pan Robins.
ROZDZIAŁ 4
Po
czwartej lekcji wreszcie dzwoni dzwonek, wstaję od biurka i
podchodzę do pana Munoz.
-Czy
na pewno jesteś gotowa?- pyta, patrząc przez stos papierów,
-Jeśli
potrzebujesz kolejnych kilku minut, nie ma najmniejszego
problemu.
Spoglądam
do mojego arkusza, następnie potrząsnęłam głową.
Zastanawiam się co by zrobił gdyby się dowiedział że skończyłam około 45 sekund po tym, kiedy po raz pierwszy dał mi ten test, a następnie spędziłam 50 minut tylko na udawaniu walki.
-Jestem dobra - powiedziałam mu, wiedział że to prawda. Z jednej strony czytanie w myślach jest dobre, nie muszę się uczyć bo znam już wszystkie odpowiedzi.
I choć czasami się popisuję, stały napływ doskonałych wyników byłby zauważony, zwykle staram się powstrzymać i zrobić kilka błędów, ważne jest aby nie przesądzić.
Lub przynajmniej to co mówi Damen, zawsze przypomina mi jak ważne jest utrzymywanie niskiego poziomu, co daje poczucie bycia normalnym, choć tacy bynajmniej nie jesteśmy. Chociaż pierwszy raz powiedział że nie mógł pomóc ale przypominam mu jak było wcześniej kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy i objawiło się strasznie dużo tulipanów.
Ale on tylko powiedział że niektóre korekty musiały zostać zrobione w jego wysiłkach na przyzwyczajenie mnie do tego, i że trwało to dłużej niż było to konieczne, ponieważ aż do samego końca nie sprawdziłam jakie było dosłowne znaczenie tulipanów: Przysięga dozgonnej miłości. Wręczyłam panu Munoz papier starając się aby nasze dłonie się nie dotknęły. I nawet nasza skóra która ledwo się zetknęła wystarczyło aby pokazać mi więcej niż by tego wymagało, co pozwalało mi na dokładne prześwietlenie jego ranka i tego co stało się na długo wstecz. Wszystko nawet jego niezwykle zabałaganione mieszkanie, stół w kuchni i że jest tam pełno „kontenerów” na wynos, liczne rękopisy nad którymi pracował przez ostatnie siedem lat, to jak śpiewa „ Born to Run”, także to jak próbował znaleźć czystą koszule przed wyjściem do Starbucks , gdzie wpadł na drobną blondynkę i polał się mrożoną latte, czego rezultatem było to iż było mu mokro, zimno i posiadał brzydką plamę, ale jeden piękny i olśniewający uśmiech uśmiech kobiety wszystko zrekompensował. Cudowny uśmiech którego nie mógł zapomnieć -cudowny uśmiech który należał do mojej ciotki!
- Chcesz poczekać, aż ci to sprawdzę? - skinęłam głową i maksymalnie próbowałam się skupić na wyciąganym przez niego czerwonym długopisie. Lecz ciągle nasuwał mi się ten sam wniosek - mój nauczyciel historii napalił się na Sabine!
Nie mogę do tego dopuścić! Nie mogę pozwolić aby jeszcze kiedykolwiek tam szła. Mam na myśli tylko że chociaż są inteligentni, sprytni i sami nie oznacza to że mają się spotykać. Więc stoję tam, zamrożona, nie mogąca oddychać, próbująca zablokować swe myśli w głowie, wpatrując się w czubek pióra własnego nauczyciela.
Oglądam jak pozostawia ślad drobnych czerwonych kropek aby zaznaczyc je jako poprawne, później wraca do zadań 17 i 25. Dokładnie tak jak to zaplanowałam.
-Tylko dwie złe. Bardzo dobrze! - uśmiecha się do mnie i oczyszcza swymi palcami plamę która została na jego koszuli, zastanawiając się czy kiedykolwiek jeszcze ją spotka.
-Chcesz zobaczyć poprawne odpowiedzi?
-Uh, nie bardzo - myślę, że najlepiej będzie jak najszybciej z tam tond wyjść, i nie tylko dlatego że mogę jak najszybciej znaleźć się na lanchu przy stoliku i zobaczyć się z damenem, ale w tym przypadku jego fantazja mego nauczyciela zaczyna go ponosić więc jestem zdecydowana opuścić to miejsce. Ale wiedząc że normalną rzeczą byłoby odetchnąć, uśmiechnąć się i skinąć głową, robie to jak gdyby nigdy nic. A kiedy wręcza mi klucz odpowiedzi, po prostu przechodzę przez klasę i mówię:
-Och, popatrz tutaj, napisałam złą datę - i - Oczywiście! Jak mogłam tego nie zobaczyć? Uh!
Ale kiwa tylko głową, głównie dlatego że jego myśli są znów skierowane na blondynkę - aka: Jedyną kobietą w całym wszechświecie z którą spotykanie się jest absolutnie zakazane! Zastanawiał się czy będzie ona jutro - w tym miejscu o tej samej godzinie. I nawet jak pomyśle o tym że mój nauczyciel jest bardziej przystojny niż brzydki obrzydza mnie w ogólnym sensie, ten konkretny nauczyciel pożąda kogoś kto jest dla mnie praktycznie jak rodzic - nie może tego zrobić. Ale potem przypominam sobie, jak kilka miesięcy temu miałam wizję Sabine spotykającej się z jakimś bystrym facetem z jej budynku. A ponieważ Munoz pracuje tu a Sabine pracuje tam, istnieje pewne podejrzenie iż moje dwa światy ulegną kolizji. Ale w tym przypadku to ja jestem zła i nadal mam coś do powiedzenia:
- To był fuks.
Patrzył na mnie ze ściągniętymi brwiami, próbując pojąc me słowa.
I choć wiem że posunęłam się zbyt daleko, i wiem że powinnam coś powiedzieć coś co było by w miarę normalne, to nie czuję że nie mam dużego wyboru. Nie mogę dopuścić aby mój nauczyciel historii spotykał się z moją ciotką. Po prostu nie mogę.
Tak więc kiedy on bawił się plamą na koszuli ja chciałam dodać:
- Znasz ją, panią polaną mrożoną latte? - widząc jego zaniepokojony wyraz twarzy mówiłam dalej - Wątpię aby wróciła, ona tak naprawdę nie często tam chadza.
Następnie wychodzę z tam tond przed tym jak mogę powiedzieć coś głupiego i zniszczyć jego marzenia. Wiec przewiesiłam swoją torbę przez rację i wybiegłam przez drzwi zostawiając tam pana Munoza, wezbrałam całą swą energie na to aby jak najszybciej dotrzeć do stołówki, gdzie czekał na mnie Damen - chętnie się z nim znowu zobaczę po trzech długich godzinach. Ale gdy tam dotarłam nie zastałam tego czego oczekiwałam. Był tam nowy facet, który siedział na moim zwykłym miejscu, po prawej stronie Damena, a on poświęcał mu tak wiele uwagi, a mnie ledwie co.
Opieram się o brzeg stołu, patrząc jak co chwila parska śmiechem na to co nowy chłopak powiedział. Nie chcąc przerywać lub być nieelegancka, siadam naprzeciwko Damena a nie tuż obok niego w mym zwykłym miejscu.
- O my good! Jesteś taki zabawny! - powiedziała Haven, była pochylona i dotykała dłoni „nowego”
Uśmiechała się w taki sposób, który by wyjaśniał że szuka nowego chłopaka, Josh, jej samozwańcza bratnia dusza poszła w odstawkę.
- Szkoda że przegapiłaś to Ever, nawet histeryczny Miles zapomniał o obsesji na punkcie swej zmory!
- Dzięki za przypomnienie. - powiedział Miles, jego palce powędrowały ku brodzie.
Jego oczy szeroko otwarte patrzyły na każdego z nas prosząc o potwierdzenie, że ten ogromny stwór, nieszczęście z dzisiejszego ranka naprawdę się pojawił i znikło. I nie mogę pomóc, ale zastanawiam się czy nagłe zniknięcie tego czegoś ma jakiś związek ze mną, i z tym że dotknęłam go dziś rano na parkingu. Co oznaczało by że jednak mam magiczne zdolności uzdrawiania. Ale później kiedy zaczęłam o tym myśleć nowy facet powiedział:
-Mówiłem ci że to podziała. Genialna rzecz. Zachowaj resztę na wypadek gdyby wróciło. Zwęrzyłam swe oczy, zastanawiając się jak on mógł znaleźć czas na sprawy Milesa, skoro to był jego pierwszy dzień w tej szkole i jeszcze nie poznał go dokładnie.
- Dałem mu trochę specjalnej maści - powiedział specjalnie do mnie - Miles i ja mamy wspólny pokój. Jestem Roman tak przy okazji.
Popatrzyłam na niego, jego aura była w jasnym żółtym kolorze i wirowała wokoło niego, jej krawędzi były przedłużone, a oni wszyscy siedzieli w przyjaznym uścisku.
Ale kiedy ja spoglądam w jego głębokie niebieskie oczy, na opaloną skórę, blond potargane włosy, i ubranie które wygląda jak by było przypadkowe, jak by było hipisowskie - mimo dobrego wyglądu moją jedyną reakcją jest to aby uciec od niego najdalej jak to możliwe.
Nawet kiedy uśmiecha się do mnie tak ospale, łatwo, a we mnie dokonuje się pewnego rodzaju omdlenie i boli mnie brzuch, jestem na krawędzi i nie mogę zawrócić.
-A ty musisz być Ever - mówi, wyciąga do mnie dłoń, z jednej strony nie zauważyłam że już dość długo czeka abym nią potrzasnęła.
Spoglądam na Haven która jest wyraźnie przerażona moją nieuprzejmością, a także przez krótką chwile na Milesa ale, ten jest zbyt zaabsorbowany swym odbiciem w lustrze, że nie zauważył mojego faux pas. Ale kiedy Damen sięga pod stół i ściska mnie za kolano, odkrztuszam się spoglądam na Romana i mówię:
- Um, tak jestem Ever. - i mimo że strzela mi kolejny zabójczy uśmiech, to nadal nie działa. I tak po prostu sprawia tylko że mam ból brzucha, a mój żołądek należy do tych nerwowych i delikatnych.
-Wychodzi na to że mamy wiele wspólnego - mówi, chociaż nie mogę sobie wyobrazić czy coś takiego w ogóle istnieję. - Siedziałem na historii tak mniej więcej dwa rzędy za tobą, A w sposób jaki walczyłaś, nie mogłem przestać myślec o tym że jest tam dziewczyna która nienawidzi historii niemal tak samo jak ja.
-Ja nie, nie mam nic do historii - powiedziałam, tylko że trochę zbyt szybko, zbyt zaborczo, a mój głos wydał się przy tym taki piskliwy że wszyscy na mnie popatrzeli. Tak więc spojrzałam na Damena, szukając potwierdzenia, że nie mogę być jedyną osobą która czuje niepewny strumień energii płynący od Romana.
Ale on tylko przypiął się do swojego czerwonego napoju, jakby wszystko było w idealnym porządku i niczego nie zauważył. Więc wróciłam do Romana i zagłębiłam się w jego i podglądałam strumień jego nieszkodliwych myśli.
-Naprawdę? - Roman podniósł swe brwi i pochylił się ku mnie. - Wszystko, zagłębianie się w przeszłości, odkrywanie tych wszystkich dawnych miejsc i dat, badanie życia ludzi, którzy żyli wieki temu i nie wnoszą żadnego znaczenia teraz - nie przeszkadza ci to? A może przeszkadza?
Dopiero wtedy gdy te daty, miejsca mają związek z moim chłopakiem i jego sześcioma set latami na hulanki!
Ale tylko tak pomyślałam, nie powiedziałam tego, zamiast tego po prostu wzruszyłam ramionami i powiedziałam:
- Nie no w porządku. W rzeczywistości to było łatwe.
Kiwnął głową a jego oczy wpatrywały się we mnie intensywnie. - Dobrze wiedzieć - Uśmiecha się - Munoz daje mi weekend na nadrobienie materiału, może ty mogłabyś mnie poduczyć?
Spoglądam na Haven jej oczy z miejsca ciemnieją, a jej aura robi się dziwnie zielona, a później na Milesa który przestał myślec o swojej zjawie i zaczął esemesowac z Holtem, a później na Damen który jest nieobecny zarówno wzrokiem jak i duszą, koncentruje się na jakimś obiekcie którego nie mogę zobaczyć.
I choć wiem że to jest śmieszne, że wszyscy inni wydają się do Lubic i ja powinnam zrobić wszystko co mogę aby mu pomóc.
Ale ja po prostu wzruszyłam ramionami i powiedziałam: - Och jestem pewna, że nie potrzebujesz mnie.
Nie
mogłam zignorować mrowienia skóry i ukłucia w żołądku gdy
nasze oczy się spotkały. Uśmiechnął się do mnie ujawniając
przy tym idealne białe zęby i powiedział:
-
Miło by było z twojej strony gdybyś mi pomogła, Ever. Ale nie
jestem pewien że powinnaś.
ROZDZIAŁ 5
- Co się z dzieje z tobą i tym nowym dzieciakiem? - pyta Haven, pozostawając w tyle za wszystkimi uczniami.
- Nic. - Zrzucam jej rękę i idę do przodu a jej energia przepływa przeze mnie, gdy obserwuję jak Roman, Miles i Damen śmieją się i zachowują jak starzy przyjaciele.
- Proszę cię. - Przewraca oczami. - To takie oczywiste, że go nie lubisz.
- To śmieszne - mówię, koncentrując wzrok na moim pięknym i wspaniałym chłopaku/bratniej duszy/wiecznym partnerze (naprawdę muszę znaleźć odpowiednie słowo) który prawie ze mną nie rozmawiał od porannego angielskiego. Miałam nadzieję, że to nie z tego powodu, o jakim myślałam - ze względu na moje wczorajsze zachowanie i mojej odmowy oddania mu się w ten weekend.
- Jestem zupełnie poważna. - Ona patrzy na mnie. - To tak… To tak jakbyś nienawidziła nowych ludzi czy coś. - To było dużo milsze niż rzeczywiste słowa w jej głowie.
Zaciskam wargi i patrzę na wprost, powstrzymując się przed wywróceniem oczami.
Ale ona bacznie mi się przygląda, kładzie rękę na biodrze i mruży mocno pomalowane oczy spod grzywki z płonącym czerwonym paskiem. - Bo o ile dobrze pamiętam, a obie wiemy, że tak to znienawidziłaś Damena, gdy przyszedł po raz pierwszy do szkoły.
- Nie nienawidzę Damena - mówię, przewracając oczami mimo swoich poprzednich przyrzeczeń. Pomyślałam: Poprawka, ja tylko wyglądałam jakbym nienawidziła Damena. Prawda jest taka, że kochałam go przez cały czas. No, z wyjątkiem krótkiego czasu, kiedy naprawdę go nienawidziłam. Ale nadal, nawet wtedy, go kochałam. Po prostu nie chciałam się do tego przyznać…
- Hm, wybacz, ale pozwolę sobie się nie zgodzić - mówi, zręcznie odsuwając swoje czarne włosy znajdujące się na twarzy. - Pamiętasz jak nawet go nie zaprosiłaś na swoją imprezę Halloween?
Wzdycham, zupełnie niezadowolona z tego wszystkiego. Wszystko co chcę zrobić to dostać się do klasy i udawać, że uważam gdy będę łączyć się telepatycznie z Damenem.
- Tak i jeśli pamiętasz to tej nocy również się związaliśmy - gdy kończę to mówić już po sekundzie zaczynam tego żałować. Haven była tą, która znalazła nas przy basenie i to prawie złamało jej serce.
Ale ona to po prostu ignoruje. - A może jesteś zazdrosna, ponieważ Damen ma nowego przyjaciela. Wiesz, że jest ktoś inny niż ty.
- To niedorzeczne - mówię to zbyt szybko, żeby ktokolwiek w to uwierzył. - Damen ma mnóstwo przyjaciół - dodaję, choć obie wiemy, że to nieprawda.
Patrzy na mnie zaciskając usta, kompletnie nieporuszona.
Ale teraz jestem tak daleko, że nie mam wyboru jak tylko kontynuować, więc mówię - Ma ciebie, Milesa i… - I mnie, myślę, ale nie chcę tego powiedzieć, ponieważ jest to trochę smutna lista, na której jestem dokładnie na szczycie. A prawda jest taka, że Damen nie przebywa z Haven i Milesem chyba, że ja z nimi jestem. Spędza ze mną każdą wolną chwilę. A wtedy, kiedy nie jesteśmy razem wysyła stały strumień myśli i obrazów w celu uzupełnienia tego dystansu. To tak jakbyśmy zawsze byli połączeni. I muszę przyznać, że lubię ten sposób. Ponieważ tylko z Damenem mogę odkryć prawdziwe ja - moje słyszenie myśli, odczuwanie energii, widzenie duchów. Tylko z Damenem mogę pozwolić sobie na nie pilnowanie się i zachowywać się prawdziwie.
Ale kiedy patrzę na Haven, nie mogę się nie zastanowić nad tym czy ona nie ma racji. Może jestem zazdrosna. Może Roman naprawdę jest miłym i normalnym facetem, który przeniósł się do nowej szkoły i chce mieć nowych przyjaciół - w przeciwieństwie do pełzającego zagrożenia, którego zakładałam u niego. Może naprawdę jestem paranoiczna, zazdrosna i zaborcza i automatycznie zakładam, że jest tak, ponieważ Damen nie jest skoncentrowany na mnie tak jak zwykle, że zostałam zastąpiona. A jeśli tak jest, cóż, jestem zbyt żałosna żeby to przyznać. Więc potrząsam tylko głową i udaję, że się śmieję, gdy mówię - Znowu niedorzeczność. Wszystko to jest naprawdę zabawne. - Potem staram się wyglądać tak jakbym naprawdę tak uważała.
- Tak? A co z Driną? Jak wyjaśnisz to? - Uśmiecha się i mówi. - Znienawidziłaś ją od momentu, kiedy ją zobaczyłaś i nawet nie próbuj temu zaprzeczać. A potem, gdy dowiedziałaś się, że zna Damena, znienawidziłaś ją jeszcze bardziej.
Kuliłam się, gdy to mówiła. I nie tylko, dlatego, że to prawda, ale ze względu na to, że na dźwięk imienia byłej żony Damena zawsze się kuliłam. Nic nie mogłam na to poradzić, tak po prostu się działo. Ale nie miałam pojęcia jak wytłumaczyć to Haven. Wiedziała wszystko, że Drina udawała jej przyjaciółkę, porzuciła ją na imprezie, a następnie zniknęła na zawsze. Nie pamiętała tego, że Drina próbowała ją zabić trującą maścią, której używała do cierpnącego tatuażu niedawno usuniętego z jej nadgarstka, nie pamiętała…
O mój Boże! Maść! Roman dał Milesowi maść na pryszcza! Wiedziałam, że jest w nim coś dziwnego. Wiedziałam, że nie zmyślam!
- Haven, jaką Miles ma teraz lekcję? - pytam, moje oczy badały teren szkoły nie mogąc go znaleźć i w zbyt dużym pośpiechu nie mogłam skorzystać z funkcji zdalnego wykrywania obiektów, której jeszcze nie opanowałam.
- Myślę, że angielski, dlaczego? - Posyła mi dziwne spojrzenie.
- Nic, tylko… muszę biec.
- Dobrze. Rób co chcesz. Ale wiesz, ja nadal uważam, że nienawidzisz nowych ludzi! - krzyczy.
Ale pozostaje w tyle. Mnie już nie ma.
Biegnę przez szkołę koncentrując się na energii Milesa i próbując wyczuć, w której jest klasie. Gdy jestem za zakrętem i widzę drzwi po mojej prawej stronie, otwieram je bez zastanowienia.
- Mogę w czymś pomóc? - pyta nauczyciel, odwracając się od tablicy i trzymając w ręce odłamek białej kredy.
Stoję poniżona przed klasą, widząc jak kilka sługusów Stacie naśladuje mnie, gdy walczę o złapanie oddechu.
- Miles - dysząc, wskazuję na niego. - Muszę porozmawiać z Milesem. Tylko na sekundę - obiecuję, gdy jego nauczyciel krzyżuje ramiona i patrzy na mnie podejrzanym wzrokiem. - To ważne - dodaję, spoglądając na Milesa, który teraz zamknął oczy i potrząsał głową.
- Przypuszczam, że masz wolną lekcję? - pyta jego nauczyciel, skrupulatnie dla zasady.
I choć wiem, że to może go bardzo urazić i w rezultacie zadziała przeciwko mnie, nie mam czasu na ugrzęźnięcie w tej całej wysokiej biurokracji szkolnej mającej na celu zapewnieniu nam bezpieczeństwa - ale tak naprawdę w tej chwili obchodzi mnie to, że to jest sprawa życia i śmierci!
Albo przynajmniej może być.
Nie jestem pewna. Jednak chciałabym się dowiedzieć.
Jestem tak sfrustrowana, że potrząsam tylko głową i mówię.
- Słuchaj, ty i ja wiemy, że nie mam wolnej lekcji, ale jeśli zrobisz mi przysługę, wypuszczając Milesa na sekundę, obiecuję przysłać go z powrotem.
Spojrzał na mnie, jego umysł studiował wszystkie alternatywy, wszystkie sposoby, którymi mógłby się odegrać; wyrzucając mnie, eskortować do klasy, eskortować do biura Dyrektora Buckley’a - ale popatrzył na Milesa i wzdychając powiedział - W porządku. Tylko szybko.
Po sekundzie, gdy wyszliśmy na korytarz i drzwi zamknęły się za nami, patrzę na Milesa i mówię - Daj mi maść.
- Co? - Gapi się na mnie.
- Maść. Tą, co dał ci Roman. Daj mi ją. Muszę ją zobaczyć - powiedziałam mu rozprostowując moją rękę i poruszałam palcami.
- Oszalałaś? - szepcze, rozglądając się od ciemnoszarych ścian, dywanu do nas.
- Nie masz pojęcia, jakie to poważne - powiedziałam patrząc mu w oczy, nie chcąc go przestraszyć, choć jeśli będę musiała to, to zrobię. - Daj spokój, nie mamy całego dnia.
- Jest w moim plecaku - wzrusza ramionami.
- Idź po nią.
- Ever, serio. Co…?
Skrzyżowałam ramiona i kiwnęłam głową. - Idź. Będę czekać.
Miles potrząsa głową i znika wewnątrz pomieszczenia. Pojawia się chwilę później z kwaśną miną i małą, białą tubką w ręce. - Masz. Jesteś teraz szczęśliwa? - Rzuca mi ją.
Łapię tubkę i badam ją, obracając między kciukiem a palcem wskazującym. Jest to gatunek, który rozpoznałam ze sklepu. Nie rozumiałam, czemu taki był.
- Wiesz, gdybyś zapomniała to jutro jest moja sztuka i ja naprawdę nie potrzebuję teraz dodatkowego dramatu i stresu, więc jeśli pozwolisz… - Wyciąga rękę i czeka aż oddam mu maść, aby mógł wrócić do klasy.
Tylko, że ja nie chciałam jej jeszcze oddawać. Szukam jakieś otworu igły lub znaku przebicia, czegoś do udowodnienia, że została uszkodzona, że nie jest tym, czym się wydaje.
- To znaczy, dziś na obiedzie, kiedy zobaczyłem, że ty i Damen stonowaliście tą całą namiętność byłem gotowy dać ci piątkę, ale teraz jest tak jakby zastąpiło tamto coś gorszego. Mówię poważnie Ever. Albo odkręć ten korek i użyj jej, albo już mi ją oddaj.
Nie oddałam jej. Zamiast tego, obejmuję ją palcami i próbuję odczytać jej energię. Ale to tylko głupi krem na pryszcze. Taki, który rzeczywiście działa.
- Co my tu robimy? - posyła mi ukośne spojrzenie.
Wzruszam ramionami i oddaję mu tubkę z powrotem. Powiedzieć, że mi wstyd byłoby za łagodne. Ale gdy Miles chowa ją do kieszeni i idzie do drzwi, nie mogę się powstrzymać przed powiedzeniem - Więc zauważyłeś? - Słowa przechodzą ostro i lepko przez moje gardło.
- Zauważyłem co? - Zatrzymuje się wyraźnie zirytowany.
- Hm, brak tej całej namiętności?
Miles odwrócił się, przesadnie wywracając oczami przed wyrównaniem swojego wzroku z moim. - Tak, zauważyłem. Wyobraziłem sobie, że tak naprawdę tylko faceci stwarzają dla mnie zagrożenie.
Patrzę na niego.
- Dziś rano… gdy rozmawiałem z Haven i strajkowałem dopóki faceci nie zatrzymywali się zawsze przy tobie… - Potrząsnął głową. - Nieważne. Mogę iść do klasy?
- Przepraszam. - Skinęłam głową. - Przepraszam za to wszystko…
Zanim jednak dokończyłam, jego już nie było, a drzwi były mocno zamknięte.
ROZDZIAŁ 6
Kiedy wchodzę na szóstą lekcję sztuki, czuję ulgę widząc, że Damen już tam jest. Pan Robins dał nam dużo do pracy na angielskim, ledwo porozmawialiśmy na lunchu i teraz cieszyłam się na trochę czasu z nim sam na sam. Lub co najmniej tak sam na sam jak można być w klasie z trzydziestoma innymi uczniami.
Ale po tym, gdy zakładam fartuch i gromadzę materiały z szafy, czuję na sercu ciężar widząc, że Roman po raz kolejny zajął moje miejsce.
- O hej, Ever. - Kiwa głową, kładąc swoje nowe puste płótno na mojej sztaludze, a ja stoję obok trzymając swoje rzeczy w ramionach i patrzę na Damena, który jest tak pogrążony w malowaniu, że jest całkowicie na mnie obojętny.
Jestem gotowa powiedzieć Romanowi żeby się odwalił, ale pamiętam słowa Haven jak powiedziała, że nienawidzę nowych ludzi. Bojąc się, że może mieć rację, zdobywam się na uśmiech i umieszczam swoje płótno na sztaludze po drugiej stronie Damena, obiecując sobie przyjść jutro o wiele wcześniej i odzyskać swoje miejsce.
- A więc powiedzcie mi, co tutaj robimy? - pyta Roman, wsadzając pędzel pomiędzy swoje przednie zęby i zerka na Damena i na mnie.
A to co innego. Zwykle uważam, że brytyjski akcent jest atrakcyjny, ale u tego faceta, to po prostu chrypka. Ale to prawdopodobnie, dlatego że jest całkowicie fałszywy. Mam na myśli, że to jest tak oczywiste ze sposobu, w jaki on go używa tylko wtedy, gdy chce wydawać się fajny.
Ale tak szybko jak o tym myślę, tak szybko czuję się znowu winna. Każdy wie, że zbyt mocne próbowanie być fajnym, jest tylko kolejnym znakiem niepewności. I kto nie czuje się trochę niepewnie w pierwszym dniu szkoły?
- Uczymy się isms* - mówię, decydując się odgrywać miłą mimo dokuczliwego brzęczenia w moich wnętrznościach. - W zeszłym miesiącu mieliśmy wybrać własny, ale w tym miesiącu wszyscy robimy foto realizm, ponieważ ostatnio nikt tego nie zrobił.
Roman lustruje mnie, począwszy od mojej przydługiej grzywki, przebył drogę w dół do moich złotych japonek od Haviany - powolny rejs wzdłuż mojego ciała sprawił, że mój żołądek stał się cały nerwowy i skręcony - nie w dobry sposób.
- Dobrze. Więc ma to wyglądać prawdziwie jak na fotografii - mówi, oczy mając skupione na mnie.
Spotykam jego spojrzenie, wytrzymując je o kilka sekund za długo. Albo odrzucę skurcz albo pierwsza odwrócę wzrok. Jestem zdecydowana pozostać w tej grze tak długo, jak trzeba. I choć może się wydawać łagodny na zewnątrz, czuję u niego coś ciemnego i groźnego, jakiś pewien rodzaj odwagi.
A może nie.
Bo zaraz jak o tym myślę, on mówi. - Te amerykańskie szkoły są niesamowite! W domu, w rozmoczonym Londynie - mrugnął. - teoria zawsze była ponad praktyką.
Jest mi wstyd za siebie i za wszystkie osądy. Bo podobno jest on nie tylko z Londynu, co oznacza, że jego akcent jest prawdziwy, ale też, Damen, którego moce psychiczne są bardziej wyrafinowane od moich, nie wydaje się w ogóle zaniepokojony.
Jeśli już, to wydaje się go lubić. Co jest nawet gorsze dla mnie, ponieważ dość dużo to udowodni, że Haven ma rację.
isms* - nie słyszałam o tym, w słowniku tego nie ma, tak samo w translatorze
Naprawdę jestem zazdrosna.
I zaborcza.
I paranoidalna.
I najwyraźniej nienawidzę też nowych ludzi.
Biorę głęboki oddech i próbuję mówić ponownie mimo ściśniętego gardła i węzła w żołądku i postanawiam być przyjazną nawet, jeśli oznacza to, że muszę udawać. - Możesz malować cokolwiek chcesz - powiedziałam, używając mojego optymistycznie przyjaznego głosu z dawnego życia, przed tym jak cała moja rodzina zginęła w wypadku i uratował mnie Damen poprzez uczynienie mnie nieśmiertelną, praktycznie jedynego kiedykolwiek używanego głosu. - Wystarczy, aby wyglądało prawdziwie, jak fotografia. Rzeczywiście to mamy za zadanie wykorzystanie rzeczywistych fotografii, żeby pokazać nasze natchnienie, i oczywiście, także do celów klasyfikacji. Wiesz, możemy udowodnić, że dokonaliśmy tego, co sobie określiliśmy.
Rzucam okiem na Damena, zastanawiając się, czy coś usłyszał i czuję zirytowanie, że wybrał malowanie od komunikowania się ze mną.
- A co on maluje? - pyta Roman, wskazując głową płótno Damena, doskonałe ujęcie kwitnięcia pól w Summerlandzie. Każde źdźbło trawy, każdą kroplę wody, każdy płatek kwiatu, tak jasne, tak materialne - tak jak tam. - Wygląda jak raj. - Kiwa głową.
- Jest rajem - szepczę, tak zaabsorbowana tym obrazem, że odpowiedziałam za szybko nie przemyślając tego, co właśnie powiedziałam. Summerland nie jest tylko świętym miejsce - to nasze sekretne miejsce. Jednym z wielu sekretów, który obiecałam zachować.
Roman spojrzał na mnie z podniesionymi brwiami. - To miejsce istnieje?
Zanim jednak odpowiadam, Damen kręci głową i mówi. - Ona chce żeby istniało. Ale zrobiłem to, co istnieje tylko w mojej głowie. - Potem rzuca mi spojrzenie i wysyła telepatyczną wiadomość - ostrożnie.
- Więc jak wykonasz zadanie? Jeśli nie masz zdjęcia, aby udowodnić, że to istnieje? - pyta Roman, ale Damen wzrusza tylko ramionami i wraca do malowania.
Roman nadal spogląda między nas, jego oczy są zmrużone i zadają pytanie, a ja wiem, że nie mogę tego tak zostawić. Tak więc patrzę na niego i mówię. - Damen nie przejmuje się tutejszymi zasadami. Woli robić swoje.
Pamiętałam czasy, kiedy przekonywał mnie do olania szkoły, zakładania się na torze i gorszych rzeczy.
A kiedy Roman kiwa głową i odwraca się do swojego płótna i Damen wysyła mi telepatyczny bukiet czerwonych tulipanów wiem, że wszystko się udało - nasz sekret jest bezpieczny i wszystko jest w porządku. Dlatego zanurzam pędzel w jakiejś farbie i wracam do pracy. Czekałam aż zadzwoni dzwonek, abyśmy mogli wrócić do domu i rozpocząć prawdziwą lekcję.
Po zajęciach, pakujemy nasze rzeczy i udajemy się na parking. Pomimo mojego postanowienia bycia miłą dla nowego faceta, nie mogę się powstrzymać przed uśmiechem, kiedy widzę że zaparkował gdzie indziej.
- Do zobaczenia jutro - wołam z ulgą, kiedy jest pewna odległość między nami, bo pomimo tego, że wszyscy są nim zauroczeni, ja tego po prostu nie czuję, nie ważne jak bardzo się staram.
Otwieram samochód, wrzucam swoją torbę na podłogę mówiąc do Damena - Miles ma próbę, a ja jadę prosto do domu. Chcesz jechać ze mną?
Odwracam się i jestem zaskoczona widząc Damena przed sobą, który kołysze się z boku na bok z napiętym wyrazem twarzy. - W porządku? - Podnoszę dłoń do jego policzka, czując ciepło, jakiś znak niepokoju, nawet jeśli naprawdę nie spodziewałam się go znaleźć. I kiedy Damen potrząsa głową i patrzy na mnie, przez ułamek sekundy wszystkie barwy odpłynęły. Ale potem tak szybko jak się pojawiło tak szybko to zniknęło.
- Przepraszam, ja tylko… czuję w głowie coś dziwnego - mówi, ściskając grzbiet nosa i zamykając oczy.
- Ale myślałam, że nigdy nie chorujesz, że my nie chorujemy? - mówię, nie mogąc ukryć swojego niepokoju, gdy sięgam po swój plecak. Myślę, że łyk nieśmiertelnego soku sprawi, że poczuje się lepiej, bo potrzebuje go o wiele bardziej niż ja. I choć nie wiemy dokładnie, dlaczego spożywanie tego przez Damena przez sześć wieków doprowadziło go do pewnego rodzaju uzależnienia, miał potrzebę konsumowania tego coraz więcej z każdym mijającym rokiem. Co prawdopodobnie oznacza, że ja też w końcu będę potrzebowała tego więcej. I choć wydaję się, że to długa droga to mam po prostu nadzieję, że pokaże mi jak zrobić tak, żebym nie musiała napełniać się nim przez cały czas.
Lecz zanim dochodzę do niego, on wyciąga swoją własną butelkę i bierze długi łyk, przyciągając mnie do siebie i przyciska usta do mojego policzka, mówiąc. - Czuję się dobrze. Naprawdę. Odwieźć cię do domu?
ROZDZIAŁ 7
Damen jechał szybko, bardzo szybko. Mam na myśli, że tylko dlatego iż oboje mieliśmy w głowie radary które się przydawały ze względu na policje kiedy łamaliśmy prawo, na pieszych, bezdomnych zwierząt i czegokolwiek innego, co miałoby stanąć na naszej drodze, co nie znaczyło że musiał on aż tak tego nadużywać w tym momęcie…
Lecz Damen sądził inaczej. Dlatego też on już stał na moim podjeździe gotowy wyciągnąć mnie do parku.
-Myślałem, że nigdy tego nie zrobisz - śmieje się, następnie wchodzi do mojego pokoju, ciągnie mnie za sobą na moje łóżko gdzie sam się rozciąga i pociąga mnie na nie, aby sprawdzić się w miłym pocałunku - pocałunek gdyby to zależało ode mnie nigdy by się nie miał skończyć. I szczęśliwie spędzić resztę wieczności w jego ramionach. A wystarczało mi wiedzieć, że mamy nieskończoną liczbę dni przed sobą aby zapewniać sobie wzajemnie szczęście, od razu jestem szczęśliwa. Choć nie zawsze się czuję. Byłam bardzo zdenerwowana gdy po raz pierwszy dowiedziałam się prawdy. Tak zdenerwowana że spędziłam trochę czasu z dala od niego, aby poukładać sobie to wszystko w mojej głowie. Mam na myśli to iż nie codziennie można od bliskiej osoby usłyszeć: A tak przy okazji, jestem nieśmiertelny, i ciebie również nim zrobiłem. I chociaż byłam bardzo niechętna mu wieżyc za pierwszym razem, w myślach ciągle rozpamiętywałam to jak zmarłam w wyniku wypadku, i jak spojrzałam właśnie w jego oczy i wtedy wrócił mnie do życia, i jak poznałam właśnie te oczy i jak pierwszy raz go zobaczyłam w szkole - nie było co zaprzeczać że to prawda. Mimo iż nie chciałam tego zaakceptować. Nie dość że moje zapory psychiczne nie przetrwały wniesionych w me życie zdolności psychicznych w dniu mojego NDE ( Doświadczenie bliskości ze śmiercią - tak naprawdę oni nalegali na wywołanie go w pobliżu mnie choć tak naprawdę umierałam) i jak zaczęłam rozprawy nad myślami innych, jak przez głupi dotyk mogłam odczytać historie ich całego życia, rozmowy z martwymi, i wiele wiele innych. Nie wspominając i tym iż jestem nieśmiertelna i jak bolesne to może być, ale oznacza to również że nigdy nie przejdę przez „most”. Nigdy nie uczynię nic po drugiej stronie, nigdy nie spotkam się tam z moją rodziną. I kiedy tak o tym pomyślisz to naprawdę jest wielka tragedia. Tak więc odciągnęłam swoje usta od jego i spojrzałam mu w oczy - te same oczy w które spoglądałam przez 400 lat. I choć nie wiem jak bardzo się staram, nie mogę wymazać naszej przeszłości. Tylko Damen, który pozostał ten sam, przez ostatnie 600 lat - ani śmierć ani reinkarnacja - a ja trzymam ten klucz do zagadki.
- O czym tak zaciekle myślisz? - pyta mnie, palcami gładzi krzywiznę mej szczęki, a palcami zostawia ciepły ślad na mojej skórze.
Biorę głęboki oddech, wiem jak bardzo jest zobowiązany do pobytu w teraźniejszości, ale skoro postanowił dowiedzieć się więcej o mojej historii - naszej historii. - Myślałam o tym kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy - mówię, obserwując jego reakcję a on tylko kręci głową.
- Byłaś? I co dokładnie pamiętasz z tamtego okresu?
- Nic. - wzruszam ramionami - Zupełnie nic. To znaczy miałam nadzieje że mógłbyś mi cos powiedzieć. Nie musisz mi mówić wszystkiego - to znaczy, wiem jak bardzo nienawidzisz wracać do przeszłości. Jestem po prostu bardzo ciekawa jak zaczynałam - jak się po raz pierwszy poznaliśmy.
Przeciąga się i przewraca na plecy, jego ciało jest nadal napięte, wargi ściśnięte i ułożone w ciężkiej linii, i obawiam się że to jest jedyna odpowiedz jaką dostane.
- Proszę? - poruszyłam się, zbliżyłam się do niego i owinęłam moje ciało wokół jego. - To nie sprawiedliwe że ty Znasz wszystkie szczegóły, ja wszystko widzę jakby w ciemności. Po prostu daj mi coś abym mogła to zobaczyć. Gdzie mieszkaliśmy? Gdzie mnie zauważyłeś? Gdzie się po raz pierwszy spotkaliśmy? Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia?
Obraca się lekko na bok, i przeczesując włosy mówi: - To było we Francji w 1608 roku.
Biorę głęboki wdech, później wydech i czekam aby, usłyszeć więcej.
- Dokładniej w Paryżu.
Paryż! I od razu widzę przed oczyma wspaniałe, wyszukane suknie, skradzione pocałunki na Pont Neuf, plotkowanie z Marią Antoniną…
- Brałem udział w kolacji, w domu przyjaciela - zatrzymuje wzrok na moich oczach i mówi - A ty pracowałaś jako służka.
Jako służka?!
- Jako jedna z ich pracowników. Byli oni bardzo bogaci.
Leżałam tam oszołomiona, nie tego się spodziewałam.
- Nie byłaś taka jak inni - powiedział, a jego głos zniżył się prawie do szeptu - byłaś piękna.
- Niezwykle piękna, wyglądałaś zupełnie jak teraz - uśmiecha się, bierze w palce pasmo moich włosów i okręca je sobie wokół palca. - Ale byłaś zupełnie jak teraz, straciłaś rodziców w pożarze. Byłaś sierotą. I tak ledwo żyłaś bez grosza przy duszy, bez żadnego wsparcia, byłaś po prostu zatrudniona przez moich znajomych.
Trudno mi to przełknąć, nawet nie wiecie jak się czuje. Chodzi mi o to, co w przypadku punktu „reinkarnacja” jesteś zmuszony do przeżywania tego samego na nowo?
- I tak, po prostu to wiedziałem, to była miłość od pierwszego wejrzenia. I padła na mnie całkowicie i nieodwracalnie. W jednej chwili się w tobie zakochałem, i w tej chwili wiedziałem że moje życie już nigdy nie będzie takie ja do tej pory.
Spojrzał na mnie, jego palce będące na skroniach, jego wzrok który mnie wabił, prezentując intensywność jego spojrzenia. Wzrok który oglądał sceny z tamtych czasów kiedy na mnie spojrzał.
Moje blond włosy schowane pod czepkiem, moje niebieskie oczy które były nieśmiałe na tyle aby bać się spojrzeć i nawiązać kontakt, moje ubrania które były szare, złączone palce, moje piękno jest marnowane i łatwo mnie było przegapić. Ale Damen mnie zobaczył. W momęcie kiedy wszedł do pokoju spotkał moje oczy. Szukam w śród mej duszy swej przeszłości, ale on ciągle się ukrywa. A on ciemno ubrany jego ubiór jest idealny, dopracowany, tak przystojny, więc odwracam się. Znając życie jego guziki na płaszczu są warte tyle co ja nawet przez rok nie zarobię. Wiedząc to nie odglądam się drugi raz, on nie jest z mojej ligi… - Mimo to musiałem przejść ostrożnie ponieważ…
- Ponieważ jesteś już w związku małżeńskim z Driną - szeptam oglądając tą scenę w mojej głowie, jest on jednym z gości na tym obiedzie i nie mogę z nim rozmawiać. Więc nasze oczy spotykają się znowu na krótko. W tym momęcie Damen mówi :
- Drina jest na Węgrzech. Nasze drogi już się rozeszły. Ale nie możemy się na siebie gapić, ponieważ wywołalibyśmy tym skandal. - Ona i ja mieszkamy już osobno, więc nie było z tym problemów. Jedynym problemem było to iż wtedy podział na klasy społeczne był bardzo ważny. I dlatego że ty byłaś tak niewinna więc byłaś bardzo narażona na takie zarzuty. Nie chciałem spowodować żadnych kłopotów, zwłaszcza że nie wiedziałem czy czujesz to samo.
- Ale ja czułam to samo! - mówię patrząc jak się poruszamy w przeszłości, tamtej nocy, i jak za każdym razem gdy przechadzał się patrzyłam za nim wzrokiem.
- Obawiam się że nie miałem do ciebie wystarczającego zaufania - patrzy na mnie zmartwiony - Do tedy aż natykaliśmy się na siebie tak często, aż poczułem do ciebie zaufanie. A następnie.
A potem spotykaliśmy się w tajnych miejscach (przejściach) na skradzionych pocałunkach, czy też na namiętnych uściskach w pomieszczeniach dla jego służby, lub w jego powozie. - Dopiero teraz wiem że nie było to tak tajne jak myślałem, myślałem że… - westchnął - Drina tak naprawdę nigdy nie była na Węgrzech, Przez cały rok planowała, oglądała mnie, była zdecydowana aby mnie znowu zdobyć i była pewna zwycięstwa bez względu na koszty - wziął głęboki oddech, a żal z 4-stuleci był widoczny na jego twarzy. - Chciałem się tobą zająć. Chciałem dać ci wszystko, wszystko czego tylko sobie zażyczysz. Chciałem traktować cię jak księżniczkę jak byś się nią właśnie urodziła. I kiedy w końcu przekonałem cię do siebie, nigdy nie byłem tak szczęśliwy że żyje. Mieliśmy się spotkać wtedy o północy…
- Ale ja nigdy się nie pojawiłam - mówię, widząc tą scenę u siebie w głowię, widzę ból na jego twarzy dowodzący temu jak bardzo pragnął tego spotkania, jak bardzo był przekonany iż zmieniłam zdanie.
- Dopiero następnego dnia dowiedziałem się że zginęłaś w wypadku, zostałaś przejechana przez konia, szłaś na spotkanie ze mną. - Kiedy patrzy na mnie, pokazuje mi cały swój smutek który jest nie do zniesienia, wszystkie czasochłonne wysiłki dzięki którym ukrywał cały swój żal poszły na marne. - W tamtym momęcie, nigdy by mi nie przyszło do głowy że to Drina jest odpowiedzialna za to. Nie wiedziałem tego dopóki się do tego nie przyznała. Wydawało się ze był to wypadek, straszny, nieszczęśliwy wypadek. Myślę że byłem tak odrętwiały z bólu że nie zauważyłem niczego podejrzanego.
- Ile miałam lat? - pytam, biorę oddech wiedząc że byłam młoda ale chcę szczegółów. On przyciąga mnie do siebie bliżej, gładzi palcami moją twarz mówi :
- Ty miałaś szesnaście lat, i miałaś na imię Evaline - jego usta zbliżają się do mojego ucha i szepcą - Evaline - I to uczucie to mojego starego wcielenia, sieroty, tak mocno kochanej przez Damena, i śmiem twierdzić że nie jest to tak różne od mego obecnego istnienia.
- Dopiero wiele lat później, kiedy spotkaliśmy się ponownie w Nowej Anglii, byłaś wcielona jako świętoszkowata córka że zacząłem Wierzyc w swe szczęście ponownie.
- Świętoszkowata córka? - patrzę mu w oczy, i widzę jak pokazuje mi szatyna blado-skórego i dziewczynę w ciężkim niebieskim stroju
- Czy wszystkie moje życia były tak samo nudne? - potrząsam głową - A co to za straszny wypadek zabrał mnie wtedy ze świata?
- Utonięcie - wzdycha, a chwile później ogarnięty żalem mówi: - Byłem tak zniszczony, że popłynąłem do Londynu gdzie mieszkałem z przerwami od wielu lat. A później popłynąłem do Tunezji gdzie spotkałem ciebie jaką piękną, bogatą a raczej powiedziałbym zepsutą-córkę właściciela ziemskiego w Londynie.
- Pokaż mi! - i ryje się ku niemu, chcąc aby pokazał mi bardziej ekscytujące moje życie, i widzę siebie jako brunetkę w bardzo pięknej zielonej sukni ze skąp likowanym szyciem, i widzę także że trochę klejnotów pojawia się na mojej głowie. Bogatej zepsutej laski jej życie to szereg imprez i wycieczek, moje życie wypełniają zakupy, jest po prostu puste, dopóki nie zapełnia go Damen…
- Kiedy to było? - pytam smutno, kiedy widzę jak odchodzi, ale potrzebuje wiedzieć jak odeszła.
- Straszny upadek - zamyka oczy - W tym momęcie byłem pewien, że jestem karany „Udzielone mi zostało życie wieczne, lecz bez miłości”
Zamyka moją twarz w swych dłoniach, palcach emitujących takie czułości, z taką czcią, dającą mi takie pyszne ciepłe mrowienie, zamykam oczy i tulę się do niego bardziej. Koncentrując się na dotykaniu jego skóry, a nasze ciała są ze sobą bardzo blisko, wszystko wokół nas znika, nic się nie liczy, nie w przeszłości, nie w przyszłości, tylko teraz w tym momęcie.
To znaczy, ja jestem z nim, a on jest ze mną, tak powinno być wiecznie. I podczas gdy to wcześniejsze życie może być dla mnie bardzo ciekawe, jedynym tego celem było to abyśmy znowu byli razem nieprzerwalnie. A teraz, gdy nie ma Driny, nic nie może stanąć na naszej drodze, nic z tego nie stanie nam na drodze do przyszłości nic prócz mnie samej. I mimo tego że chcę wiedzieć co było wcześniej myślę iż może to zaczekać. Nadszedł czas abym przeszła obok moich drobnych zazdrości i niepewności, aby zatrzymać znalezienie wymówek i wreszcie zobowiązać się do podjęcia dużego kroku na przód, po tych wszystkich latach.
Lecz gdy mam zamiar mu to powiedzieć on oddala się ode mnie tak nagle że mam tylko chwilkę aby przylgnąć do niego bardziej.
- Co się stało - płaczę, widząc jak mocno naciska kciuki na skronie jak walczy o oddech. A kiedy patrzy na mnie jego wzrok przeszywa mnie na wskroś. Ale chwilkę później widzę że to już minęło. A zamiast tego zastępuje wzrok pełen miłości, przeciera oczy kręci głową, patrzy na mnie i mówi: - Nigdy się nie czułem tak jak przed chwilą.
Zatrzymuje się i patrzy w przestrzeń - No, może nigdy.
Ale gdy widzi wyraz problemu na mojej twarzy dodaje: - Ale już wszystko ze mną w porządku, naprawdę. - I kiedy odmawiam poluzowania uścisku, uśmiecha się i mówi: - Hej co powiesz na podróż do Summerlandu.
- Poważnie? - mówiąc to światełka w moich oczach zapalają się.
Po raz pierwszy odwiedziłam to wspaniałe miejsce, (magiczny wymiar między wymiarami) gdy umierałam. I byłam zachwycona tamtejszym pięknem tak że nie chciałam odejść. A po raz drugi byłam tam z Damenem to właśnie wtedy pokazał mi wszystkie swoje wspaniałe umiejętności, miałam pragnienie aby tam powrócić. Ale że Summerland był dostępny tylko dla duchowo zaawansowanych ( lub umarłych) nie mogłam tam pujśc sama.
- A dlaczego by nie? - wzrusza ramionami
- A co z moją lekcją? - mówię, starając się abym wyglądała na zainteresowaną studiowaniem nowych sztuczek, gdy prawdą jest że wolałabym iść do Summerlandu, gdzie wszystko jest łatwe i możliwe. - Nie wspominając o tym, że czujesz się nienajlepiej - ściska moją rękę ponownie, widząc jakie ciepło mi to daje.
- Możemy robić lekcje także w Summerlandzie - uśmiecha się - i jeśli dasz mi do ręki mój sok, to poczuje się na tyle dobrze aby otworzyć portal.
Ale nawet po tym ja mu go daje i od popija kilka długich obfitych łyków, nie może uczynić go to silniejszym.
- Może mogę ci jakoś pomóc? - mówię widząc pot na jego czole.
- Nie - ja już - już to miałem daj mi jeszcze chwile - mamrocze, zaciska szczęki i próbuje sobie wyobrazić Summerland.
Więc robie to. Daje mu jeszcze chwilkę. Ale nic się nie dzieje.
- Nie rozumiem - zezuje mówiąc to - Nigdy się nic takiego nie stało od kiedy nauczyłem się to robić.
- Może to dlatego, że nie czujesz się najlepiej? - patrzę jak bierze kolejny łyk napoju, i następny, i następny. Kiedy zamyka oczy i ponownie próbuje, lecz znowu się nic nie dzieje. - Czy ja mogę spróbować?
- Zapomnij o tym. Nie wiesz nawet jak. - jego głos jest przy tym tak szorstki jak nigdy, staram się nie brać tego osobiście i myślec że to dlatego że jest sfrustrowany sobą a nie mną.
- Wiem że nie wiem jak, ale myślałam że mógłbyś mnie nauczyć, a następnie mogłabym…
Ale nim skończyłam mówić, on wstał z łóżka i stanął przede mną. - Ever, to jest proces. To zajęło mi wiele lat, abym dowiedział się jak tam mam się dostać. Nie można po prostu tak przejść do końca „tej książki bez czytania w środku” kręci głową i opiera się o moje biurka, jego ciało jest sztywne i napięte, a jego wzrok wyraża odmowę.
- A co jeśli przeczytałam książkę w której na początku wiedziałam co się stanie na końcu? - pytam i szeroko się uśmiecham.
Patrzy na mnie twardym wzrokiem, zaciskając usta, ale tylko na chwile, po czym wzdycha i podchodzi do mnie, siada obok i mówi: - Chcesz spróbować?
Kiwam szybko głową.
Patrzy na mnie, z twarzą pełną wątpliwości, i czeka aż poproszę go o coś zupełnie innego. - Dobrze, a teraz usiądź wygodnie tylko nie noga na nodze bo wtedy odcinasz sobie Chi.
- Chi?
- Fantazyjne słowo energii. - uśmiecha się - Jeśli chcesz usiądź w pozycji lotosu a następnie, oczyść umysł.
Ściągam swoje japonki, i wywalam je daleko kładę nogi na wykładzinie dywanowej, i odprężam się, próbuje uspokoić moje podniecenie.
- Zazwyczaj wymaga to długiej serii medytacji, ale tym razem mamy w interesie czas więc, myślę że skupianie się masz już dość zaawansowane. Po prostu będziemy dokopywać się do Summerlandu. W porządku?
Kiwnęłam głową, pragnąc aby rozpocząć.
- Chcę abyś zamknęła oczy i wyobraź sobie lśniące zasłony złociste światło unoszące się przed tobą, mówi, łącząc swe palce z moimi.
Tak więc, obrazuje sobie wielką replikę tego, gdzie byłam wcześniej z Damenem. I to jest takie piękne, takie genialne i widzę coraz więcej światła. A moje serce przepełnia radość chce podnieść rękę w jego kierunku pragnąc się w nim. Moje palce nawiązują kontakt i na chwile zanurzają się w tym, lecz to kurczy się i znika mi z oczu, a ja jestem z powrotem w moim pokoju.
- Nie mogę uwierzyć! Byłam tak blisko! - zwracam się w kierunku Damena - To było tuż, tuż przede mną! Widziałeś to?
- Tak byłaś niezwykle blisko - mówi, mimo iż jego wzrok jest delikatny, to moim zdaniem uśmiech nieco wymuszony.
- Co się stanie jeśli spróbuje jeszcze raz? Co się stanie jeśli zrobimy to razem? - mówię z nadzieją, lecz on gwałtownie odwraca głowę i kręci nią.
- Ever, robimy to razem - szepcze, ocierając czoło z potu i unikając mego wzroku - Obawiam się że nie jestem zbyt dobrym nauczycielem.
- To śmieszne! Jesteś świetnym nauczycielem, masz po prostu gorszy dzień. - Ale kiedy patrzę na niego, rozumiem że nie żartował. Więc zmieniam taktykę sprowadzania winy powrotem na mnie i mówię: - To moja wina. Jestem złą uczennicą. Jestem leniwa, niechlujna i spędzam większość czasu na odciąganiu cię od lekcji, zamiast próbować zrozumieć.
Ściskam jego rękę - Ale muszę skończyć z przeszłością. I jestem teraz bardzo poważna. Więc daj mi jeszcze jedną szanse, zobaczysz.
Patrzy na mnie, ma wątpliwości czy będzie to działać, ale nie chcąc zawieśc mnie, bierze mnie za rękę i oboje próbujemy ponownie, zamykamy oczy. Przywracając w wspomnieniach wspaniały portal, lecz Sabine podchodzi do drzwi, idziesz już po schodach, wybija nas z transu, więc rozdzielamy się i stajemy po przeciwnych stronach pokoju.
- Damen myślałam że twoje auto ciągle chodzi.
Ściąga ona swoją kurtkę, i spokojnie przechodzi przestrzeń od drzwi do mojego biurka. Energicznie potrząsa dłonią Damena i skupia się na butelce leżącej obok kolana Damena - Więc to ty jesteś tym który uzależnił Ever? - spogląda na nas ze zwężonymi oczami i zaciśniętymi ustami. Więcej dowodów nie potrzebuje. Patrzę kątem oka na Damena i panika we mnie narasta gdy zastanawiam się jako on będzie w stanie to wyjaśnić. Ale on po prostu śmieje się i mówi: - Och. większość ludzi nie lubi tego smaku tak po prostu, ale Ever on bardzo smakuje. - potem uśmiecha się w taki sposób w który największy niedowiarek by uwierzył, tak uroczo, jeśli o mnie chodzi to zajęłam się obgryzaniem paznokci. Ale Sabine tylko na niego patrzy zupełnie niewzruszona - Tak bardzo go polubiła, tak bardzo że nawet nie zwraca uwagi na całe tony jedzenia które kupuje, nic nie je.
- To nieprawda! - mówię zirytowana, że znowu rozpoczyna ten temat i to jeszcze przed Damenem. Ale kiedy widzę bluzkę upaćkaną kawą, mój kłopot znika i jestem oburzona - Skąd to masz? - i podchodzę do niej, a ona natomiast oblewa się szkarłatnym rumieńcem, widząc to zamierzam zmienić temat aby całkowicie odwieść ją od tej dyskusji.
Patrzy w duł swojej bluzki, i pociera a nią palcami i robi pauzę (jak to ona) w myśleniu, potem potrząsa głową i wzrusza ramionami kiedy mówi: - Natknęłam się na kogoś - i kiedy tak o tym mówi myśli że jakiś zblazowany gościu się na nią natknął i jest dla mnie to oczywiste iż nie jest pod takim ogromnym wrażeniem jak wydawało się Munozowi.
- Więc, jesteśmy nadal umówione na obiad w sobotę? - pyta
Przełykam z trudem ślinę, Damen telepatycznie mnie przywraca do rzeczywistości więc uśmiecham się w odpowiedzi twierdzącej i kiwam głową, mimo, iż nie mam pojęcia o czym ona do mnie mówi.
- Zrobiłam już dla nas rezerwację, na dwudziestą - wstrzymuje oddech i patrzę jak on się uśmiecha i kiwa głową. Nawet decyduje się na krok dalej i mówię: - Jakże mogłabym zapomnieć.
Potrząsa ręką Sabine gdy ta zmierza w kierunku drzwi, Damen wysyła mi telepatycznie ciepły uśmiech przy którym me ciało przechodzi fala miłych dreszczy --Przepraszam cię za ten cały obiad - mówię, patrząc na niego- myślałam że będzie tak zajęta i zapomni.
Podchodzi do mnie całuje mnie w policzek, a następnie idzie na łóżko idę za nim, a on mówi - Ona troszczy się o ciebie. Chce się upewnić czy jestem dla ciebie wystarczająco odpowiedni, dobry szczery i nie chce cię skrzywdzić. I choć byłem zbyt blisko raz lub dwa nie pamiętam dokładnie ale zawsze wchodziła w odpowiednim momęcie. - uśmiecha się.
A tak ściślej to mój świętoszkowaty tatuś - mówię i widzę przed oczyma doskonały obraz rodzicielskiego nadzoru.
- możesz być zaskoczona - Damen śmieje się - Zamożny ziemianin był o wiele więcej niż strażnikiem. Ale i tak udało mi się przekraść.
- Może pewnego dnia, pokarzesz mi swoją przeszłość - mówię
- Wisz jak twoje życie wyglądało nim się spotkaliśmy, dom twych rodziców, jak poszli swoją drogą… - Mój głos odmówił posłuszeństwa i nie wydałam z siebie żadnego dźwięku choć chciałam. Widząc błysk w jego oczach, ten ból i wiedząc że on wciąż nie chce o tym mówić. Zawsze mi umyka, odmawia udziału w dalszym rozpamiętywaniu, które tylko mnie bardziej ciekawi.
-Ta kwestia nie jest ważna - mówi głaszcząc blachę swego auta, wszystko byle by na mnie nie patrzeć - Wszystko co się liczy jest tu i teraz.
- Tak ale, Damen - zaczynam chcąc wyjaśnić, że to nie jest tylko głupia ciekawość, tu chodzi o to że chcę po prostu poczuć z nim tą bliskość, więź, że chcę wiedzieć że ma do mnie zaufanie w tych sprawach z przeszłości. Ale gdy patrzę na niego znowu wiem że lepiej nie naciskać.
Może też nadszedł czas, aby przemyśleć to czy ja sama nie mam za mało zaufania do niego.
- Myślałam… - i mówię, a moje palce wędrują po jego koszuli.
Patrzy na mnie, z ręką na swoim kolanie, gotowy do odwrócenia się ode mnie.
- Wiesz dlaczego i nie zrezygnować z tego zaproszenia. - kiwam głową, ściskam usta a mój wzrok skupia się na jego ustach. - Wiesz i zmatować ten film? - dodaje wstrzymując oddech, widząc jak jego piękne czarne oczy oglądają moją twarz.
-Jesteś pewna?
Kiwam głową. Wiem że jestem. Czekaliśmy na ten Momot setki lat, więc dlaczego opóźniać go jeszcze bardziej? - Bardziej niż pewna - mówię spotykając jego spojrzenie.
Uśmiecha się, jego twarz rozświetla się po raz pierwszy przez cały dzień. I jestem z tego tak zadowolona ze wygląda znowu normalnie, ze co całe jego głupie zachowanie gdzieś uleciało. Ja wiem. On zawsze jest zaki silny, seksowny, piękny i niezwyciężony - odporny na słabe Momoty i złe dni. Widząc go takim radosnym wstrząsa to mną bardziej niż należy się przyznać. - Miło mi to zrobić - mówi, przytulając się do mnie i wypełniając moje ramiona dziesiątkami czerwonych tulipanów.
ROZDZIAŁ 8
Następnego ranka, kiedy spotykam Damena na parkingu, wszystkie moje zmartwienia znikają. Ponieważ w chwili, gdy otwiera mi drzwi i pomaga wysiąść z auta, zauważam jak zdrowo wygląda, jak jest porażająco przystojny i gdy patrzę w jego oczy jest jasne, że wszystkie wczorajsze dziwactwa są skończone. Jesteśmy bardziej zakochani niż kiedykolwiek.
Poważnie. Przez cały angielski ledwo trzymał ode mnie łapy. Stale nachylał się do mojego biurka i szeptał mi do ucha, ku irytacji pana Robinsa i niesmaku Stacie i Honor. I teraz, gdy jesteśmy na lunchu nie odpuścił sobie, gładząc mój policzek i patrząc mi w oczy, przerywając tylko od czasu do czasu, aby wziąć łyk swojego napoju przed powrotem tam gdzie skończył, mrucząc mi czułe słówka do ucha.
Zwykle, gdy tak robi to po części z miłości, a częściowo, żeby złagodzić cały hałas i energię - wszystkie losowe obrazy, dźwięki i kolory, które mnie bombardują. Odkąd złamałam swoją psychiczną tarczę kilka miesięcy temu, tę tarczę, która zasłaniała wszystko i robiła mnie ciężej myślącą niż byłam przed śmiercią i psychicznie wróciłam, muszę jeszcze znaleźć sposób, aby ją zastąpić czymś, co pozwoli mi kierować energią, którą chcę, a jednocześnie blokować energię, której nie chcę. I ponieważ Damen nigdy się z tym nie borykał, nie jest pewien jak mnie uczyć.
Ale teraz, gdy jest z powrotem w moim życiu, to wszystko nie wydaje się ważne, bo sam dźwięk jego głosu sprawia, że świat milczy, podczas gdy dotyk jego skóry wywołuje mrowienie na całym moim ciele. I gdy patrzę w jego oczy, cóż, można po prostu powiedzieć, że gwałtownie owładnęło mną ciepłe, cudowne, magnetyczne przyciąganie - tak jak byśmy byli tylko on i ja i wszystko inne przestało istnieć. Damen jest jak moja idealna tarcza psychiczna. Moja ostatecznie druga połowa. A nawet, jeśli nie możemy być razem to telepatyczne obrazy i myśli, które mi wysyła dają taki sam uspokajający efekt.
Ale dzisiaj wszystkie te słodkie szepty nie tylko mnie ochraniały - były one głównie o naszych nadchodzących planach. Zarezerwował apartament w Montage Resort. I jak długo pragnął tej nocy.
- Czy masz jakiekolwiek pojęcie, jak to jest czekać na coś, od czterystu lat? - szepcze, wargi mając przyciśnięte do mojego ucha.
- Czterystu? Myślałam, że żyjesz od sześciuset? - mówię, odrywając się aby mieć lepszy widok na jego twarz.
- Niestety musiało minąć kilka wieków zanim cię znalazłem - szepcze, ustami przechodząc z mojej szyi do ucha. - Dwa bardzo samotne wieki, mógłbym dodać.
Przełknęłam ciężko. Wiedziałam, że odnosząc się do samotności nie oznaczało to, że był sam. Wręcz przeciwnie. Jednak nie wspominam o tym. W rzeczywistości, nie mówię ani słowa. Jestem zobowiązana do przejścia przez całą przeszłość, przezwyciężenia swojej niepewności i pójścia naprzód. Tak jak obiecałam tak będzie.
Nie chcę myśleć o tym, jak spędził te pierwsze dwieście lat beze mnie.
Lub jak spędził następne czterysta z faktem, że mnie stracił.
Ani nie będę nawet zastanawiać się nad jego sześcioma wiekami nauki i praktykowaniu - hm - zmysłowej sztuki.
I absolutnie, bezwarunkowo, nie będę rozwodzić się nad wszystkimi pięknymi, ziemskimi, doświadczonymi kobietami, które znał przez te lata.
Nie.
Nie ja.
Nie chcę się nawet w to zagłębiać.
- Mam być po ciebie o szóstej? - pyta, zbierając moje włosy na karku i przekręcając je w długi blond sznur. - Możemy pójść najpierw na kolację.
- Tylko, że my naprawdę nie jemy - przypomniałam mu.
- Ach, tak. Dobry strzał. - Uśmiecha się, uwalniając moje włosy tak, że opadły wokół moich ramion i w dół do pasa. - Choć jestem pewien, że możemy znaleźć coś innego do zajęcia naszego czasu?
Uśmiecham się na to, że już powiedziałam Sabine, że będę u Haven i mam nadzieję, że nie będzie próbowała tego sprawdzić. Kiedyś tak dobrze wierzyła mi na słowo, ale odkąd zostałam złapała na piciu, zawieszona i właściwie przestałam jeść, była podatna na podejrzliwość.
- Czy jesteś pewna, że czujesz się dobrze z tym wszystkim? - pyta Damen błędnie odczytując niezdecydowanie na mojej twarzy, gdy tak naprawdę to nerwy.
Uśmiecham się i pochylam aby go pocałować, chętna usunąć wszelkie wątpliwości (więcej moich niż jego), gdy Miles rzuca swoją torbę na stół i mówi. - Oh, Haven, popatrz! Są z powrotem. Gołąbki wróciły!
Odrywam się zaczerwieniona z zakłopotania gdy Haven się śmieje i siadając obok niego, wzrokiem bada stół, mówiąc. - Gdzie jest Roman? Czy ktoś go widział?
- Był u wychowawcy. - Miles wzrusza ramionami, usuwając górę z jego jogurtu i garbi się nad swoim scenariuszem.
I na historii, myślę pamiętając jak ignorowałam go przez wszystkie lekcje, mimo jego licznych prób zwrócenia na siebie mojej uwagi i jak po dzwonku zostałam w tyle udając, że szukam czegoś w torbie. Preferowana ocena z pracy literackiej przez pana Munoza i jego sprzeczne myśli o mnie (moje dobre stopnie przeciwko mojej niezaprzeczalnej tajemniczości) w porównaniu z Romanem*.
Haven wzrusza ramionami i otwiera pudełko z ciastkiem, wzdychając kiedy mówi. - Cóż, było miło kiedy to trwało.
- O czym ty mówisz? - Miles podnosi wzrok, gdy ona pokazuje coś z wykrzywionymi ustami i całkowicie przygnębionymi oczami, kiedy śledzimy jej palec do miejsca gdzie Roman rozmawia i śmieje się z Stacie, Honor, Craigiem i resztą z listy A. - Wielkie rzeczy. - Wzruszył ramionami. - Po prostu czekaj, wróci.
- Tego nie wiesz - mówi Haven, zrzucając okruszki ciastka z czerwonej aksamitnej spódnicy, a wzrok koncentrując na Romanie.
- Proszę. Widzieliśmy to już milion razy. Każdy nowy dzieciak z najmniejszym potencjałem fajności kończy w pewnym momencie przy tamtym stole. Tylko naprawdę fajni nigdy nie zostają tam długo - bo naprawdę fajni kończą tutaj. - Śmieje się, naciskając na żółty stół ze szklanego włókna czubkami jasnoróżowych paznokci.
- Nie ja - mówię chętna do odciągnięcia rozmowy od Romana wiedząc, że jestem tutaj jedyną osobą, która jest szczęśliwa widząc, że opuścił nad dla znacznie fajniejszej paczki. - Byłam tu od pierwszego dnia - przypominam im.
- Tak, nie ma co gadać. - Śmieje się Miles. - Choć odnoszę się do Damena. Pamiętasz jak został wciągnięty przez drugą stronę przez jakiś czas? Ale w końcu się opamiętał i znalazł drogę powrotną, tak jak zrobi Roman.
Patrzę w dół na mój napój, okręcając butelkę w dłoni. Bo choć wiem, że Damen nigdy nie był szczery w krótkim flirtowaniu z Stacie, że zrobił to tylko dlatego aby dostać się do mnie, aby sprawdzić czy mi zależało, obrazy ich dwójki stojących tak blisko siebie na zawsze pozostały w moim umyśle.
- Tak, zrobiłam tak - mówi Damen ściskając moją rękę i całuje mnie w policzek
* - ang. Preffering the weight of Mr. Munoz's pen etrating stare and his conflicted thoughts about me (my good grades versus my undeniable weirdness) to dealing with Roman. - tutaj kompletnie nie widziałam o co chodzi.
wyczuwając moje myśli nawet, jeśli nie zawsze może je odczytać. - Z pewnością wrócił mi rozum.
- Widzicie? Więc możemy tylko mieć wiarę, że Romanowi także. - Miles kiwa głową. - A jeśli nie, to od początku nigdy nie był tak naprawdę fajny, prawda?
Haven wzrusza ramionami i przewraca oczami zlizując lukier z kciuka i mamrocze. - Wszystko jedno.
- Dlaczego i tak ci tak bardzo zależy? - Miles przygląda jej się bacznie. - Myślałem, że byłaś zainteresowana Joshem.
- Jestem zainteresowana Joshem - mówi unikając jego wzroku, gdy otrzepuje kolana z nieistniejących okruchów.
Ale kiedy patrzę na nią i obserwuję jak jej aura miga odcieniem zieleni mogę powiedzieć, że to nie prawda. Zauroczyła się i to wszystko. A jeśli Roman także się zauroczył, to wtedy adios Josh, witaj nowy straszny facecie.
Rozpakowałam swoje drugie śniadanie udając że niby nadal jestem zainteresowana żywnością, kiedy słyszę.
- Ej, kolego, kiedy jest premiera?
- Kurtynę podnoszą o ósmej. Dlaczego? Idziesz? - pyta Miles ze świecącymi oczami jego aura świeci w taki sposób, który sprawia że jest dość oczywiste, że ma nadzieję, że tak.
- Nie można tego przegapić - mówi Roman zajmując miejsce obok Haven i pacnął ją w ramię w bardzo fałszywy sposób. Oczywiście zdawał sobie sprawę z wpływu jaki wywołuje i nie bał się go wykorzystywać.
- Więc jakie było życie wśród elity? To było wszystko o czym marzyłeś? - ona pyta takim głosem, że jeśli nie zobaczyłabym jej aury mogłabym pomyśleć, że flirtuje. Ale wiem, że jest poważna, bo aury nie kłamią.
Roman sięga do niej, delikatnie odsuwając grzywkę z jej twarzy. Gestem tak intymnym sprawił, że jej policzki miały kolor jasnoróżowy. - Co, teraz? - mówi, zapatrzony w nią.
- Wiesz, stół A? Gdzie siedziałeś? - Ona mruczy starając się zachować spokój pod jego urokiem.
- Lunch jest systemem kastowym - mówi Miles przerywając ich czar i odpychając swój na wpół zjedzony jogurt na bok. - Tak samo jest w każdej szkole. Każdy dzieli się na kliki w celu uniemożliwieniu dostania się do nich innym osobom z zewnątrz. Nic nie mogą na to poradzić po prostu to robią. A ci ludzie z którymi byłeś? Są na szczycie kliki, która, w licealnym systemie kastowym robi ich Regułą. W przeciwieństwie do ludzi z którymi teraz siedzisz… - Wskazuje na siebie. - Którzy są nazywani Niedotykalnymi.
- Nieprawda! - mówi Roman odsuwając się od Haven i otwiera swoją wodę sodową. - Kompletne bzdury. Nie kupuję tego.
- To nie ma znaczenia. To jest nadal rzeczywistość. - Miles wzrusza ramionami patrząc tęsknie na stół A. Bo mimo tego, że on trwa bez końca przy tym, że nasz stół jest naprawdę fajny to prawda jest taka, że jest boleśnie świadom tego, że w oczach uczniów Bay View, nic nie jest w nim fajnego.
- Może to twoja rzeczywistość, ale nie moja. Nie robię segregacji, kolego. Lubię wolne i otwarte społeczeństwo, włóczyć się i odkrywać wszystkie swoje opcje. - Potem patrząc na Damena, mówi. - Co z tobą? Wierzysz w to wszystko?
Ale Damen wzrusza tylko ramionami i nadal na mnie patrzy. Nie obchodziła go lista A i lista B, kto jest fajny, a kto nie. Byłam jedynym powodem dla którego zaczął naukę w tej szkole i jestem jedynym powodem dla którego w niej został.
- Cóż, miło jest mieć marzenia. - Haven wzdycha, sprawdzając swoje krótkie czarne paznokcie. - Ale byłoby jeszcze milej gdyby istniała możliwość, że się spełnią.
- Ale jesteś w błędzie, kochanie. To wszystko nie jest marzeniem. - Roman uśmiecha się w taki sposób, że jej aura światła jest lśniąco jasnoróżowa. - Sprawię, że to się stanie. Zobaczysz.
- Co z tego? Fantazjujesz o sobie jako Che Guevara z Bay View High? - Mój głos zawierał jad i nie przejmowałam się aby go ukryć. Choć szczerze mówiąc jestem bardziej zaskoczona moim wykorzystaniem słowa fantazjowanie niż tonem głosu. To znaczy od kiedy ja tak mówię? Ale gdy spojrzałam na Romana i zobaczyłam wyrazistą, przytłaczającą, żółto-pomarańczową aurę, wiem że na mnie też ma wpływ.
- Raczej fantazjuję. - Uśmiecha się swoim powolnym uśmiechem, jego oczy wpatrują się we mnie tak głęboko, że czuję się jakbym była naga - jakby widział wszystko, wiedział wszystko i nie można było tego nigdzie ukryć. - Po prostu pomyśl o mnie jak o rewolucji, ponieważ do końca przyszłego tygodnia system kastowy na lunchu dobiegnie końca. Dobrowolnie złamiemy te bariery, złączymy wszystkie stoły razem i zrobimy przyjęcie!
- To jest to, co przewidujesz? - zwężam oczy starając się odwrócić całą jego energię.
Ale on po prostu się śmieje, nawet trochę nie urażony. Ten śmiech na zewnątrz tak ciepły, angażujący i wszechogarniający - nikt nie domyślał się jego podtekstu - strasznej krawędź cienia złośliwości, ledwie ukrytego zagrożenia przeznaczonego wyłącznie dla mnie.
- Uwierzę, kiedy to zobaczę - mówi Haven ocierając czerwone okruchy z ust.
- Widząc to uwierzysz - mówi Roman wpatrując się wprost w moje oczy.
- Więc co sądzisz o tym wszystkim? - pytam, tuż po dzwonku, gdy Roman, Haven i Miles poszli do klasy, a ja i Damen zostaliśmy w tyle.
- O czym wszystkim? - pyta zatrzymując mnie.
- O Romanie. I tych wszystkich jego bzdurach o rewolucji na lunchu? - mówię, rozpaczliwie weryfikując to, że nie jestem zazdrosna, zaborcza lub szalona - to Roman jest naprawdę straszny - i że to nie ma nic wspólnego ze mną.
Ale Damen wzrusza tylko ramionami. - Jeśli nie masz nic przeciwko, raczej nie chciałbym skupiać się teraz na Romanie. Jestem znacznie bardziej zainteresowany tobą.
Przyciąga mnie do siebie, obdarzając mnie długim, głębokim, kradnącym oddech pocałunkiem. I mimo tego, że stoimy na środku dziedzińca szkoły to tak jakby wszystko wokół nas przestało istnieć. Podobnie jak cały świat skurczył się do tego jedynego punktu. A gdy się od niego odrywam, jestem tak naładowana, tak rozgrzana i brak mi powietrza, że ledwo mogę mówić.
- Spóźnimy się - zarządzam w końcu biorąc go za rękę i ciągnąc w kierunku klasy.
Ale on jest silniejszy niż ja, więc po prostu stoi w miejscu. - Tak sobie myślałem… co ty na to, żebyśmy to pominęli? - szepcze, usta mając na mojej skroni, policzku a potem uchu. - Wiesz, po prostu urwiemy się na resztę dnia - ponieważ istnieje tak wiele innych, lepszych miejsc gdzie możemy być.
Patrzę na niego niemal poddając się jego magnetyzmowi, ale potrząsam głową i ciągnę go. Wiem, że skończył szkołę setki lat temu, a teraz uważa to wszystko za raczej nudne. I mimo tego, że także najczęściej uważam to za nudne, ponieważ po poznaniu wszystkich tych rzeczy, których próbują nauczyć to robi się naprawdę pozbawione sensu, to jednak nadal jedna z nielicznych rzeczy w moim życiu przez którą czuję się dość normalna. A od czasu wypadku, kiedy zdałam sobie sprawę że nigdy nie będę już normalna, cóż, to tym bardziej było dla mnie nagrodą.
- Myślałam, że powiedziałeś, że musimy utrzymać za wszelką cenę normalną fasadę* - mówię ciągnąc go za sobą, kiedy niechętnie pozostaje w tyle. - Nie uczestniczenie w lekcji i udawanie zainteresowania częścią tej fasady?
- Ale co może być bardziej normalne niż dwójka hormonalnych nastolatków, opuszczająca szkołę i rozpoczynająca wcześniej weekend? - Uśmiecha się, ciepło jego pięknych, ciemnych oczu prawie mnie skusiło.
Ale znowu potrząsam głową i konsekwentnie, ściskając go mocniej za rękę ciągnę w kierunku klasy.
* - Façade - to chyba fasada. :P
ROZDZIAŁ 9
Ponieważ jesteśmy przed nocą którą mamy spędzić razem, Damen nie jedzie ze mną do mojego domu. Zamiast tego dajemy sobie krótki pocałunek, i ruszam na podbój centrum handlowego.
Chcę kupić coś na dzisiejszy wieczór - coś w czym pójdę na występ Milesa, i coś na moją dzisiejszą randkę - coś nowego, w czym mogłabym zadebiutować. Ale po sprawdzeniu godziny na zegarku i zauważeniu iż nie mam tyle czasu ile myślałam, zastanawiam się czy mam już wszystko na nasze spotkanko z Damenem. Zmierzam na parking i zastanawiam się czy udałoby mi się znaleźć Haven. Tak naprawdę ostatnio oddaliłyśmy się do siebie, po tej całej aferze z Driną i po tym jak spotkała Josha, mniej gadamy w szkole i wgl. Mimo tego, że udało mi się ją odwieść od tych jej grup wsparcia. Teraz jej rytuał po szkole to zwiedzanie ulic i zaułków a później obżeranie się ciasteczkami, co jak by trochę wpędza ją w uzależnienie. I mimo tego że nie widujemy się zbyt często to wydaje się szczęśliwa. I cieszę się że w końcu znalazła sobie kogoś kto nie tylko ją lubi ale jest też dla niej po prostu dobry. Ale ostatnio mi jej zaczyna brakować i myślę, że trochę czasu spędzonego razem dobrze na zrobi.
Pojechałam do niej, a tam co widzę? Ją i Romana opierających się o jego czerwony, sportowy samochód vintage, obserwuje ich i widzę jak Haven chwyta go za rękę i śmieje się z czegoś co on powiedział. A jej czarne obcisłe dżinsy, czarny skurczony sweter, i celowo niechlujnie ufarbowane czarne włosy z czerwonymi pasemkami tak świetnie kontrastują z jej różową aurą która się rozwija dopóki dopóty nie pochłonie ich obojga. I śmiem twierdzić ze będzie tak jak iż Josh niedługo zostanie wymieniony. I choć jestem zdecydowana zatrzymać się to Roman ogląda się przez ramię i patrzy akurat w mym kierunku i patrzy na mnie takim wzrokiem… Takim natarczywym nieznośnym - że łamie swoje postanowienie i ruszam dalej.
Bo pomimo, że moi przyjaciele lubią go i wszyscy myślą że jest taki cool, i nawet że lista A się z nimi zgadza, a nawet po mimo tego że Damen nie odczuwa najmniejszego strachu - nie lubię go.
Nawet jeśli nie mam podstaw aby mieć takie uczucia w stosunku do niego, to faktem jest to: Ten nowy facet naprawdę przyprawia mnie o dreszcze.
Ponieważ jest gorąco, to udaje się do krytego centrum chanowego Mall of South Coast Plaza w przeciwieństwie do reszty ludzi którzy prawdopodobnie udadzą się do centrum na zewnątrz Fashion Island.
Ale ja nie jestem z tond. Jestem Oreganką. Co oznacza ze jestem przyzwyczajona do mojej pogody wiosną. Nie jest gorąco, niebo jest zachmurzone, a także jest mnóstwo błota. Jak prawdziwa wiosna. Nie taka gorąca, dziwna nienaturalna, jakby wiosna chciało się przekazać już lato. I z tego co słyszałam jeszcze się pogorszy. Dlatego coraz bardziej brakuje mi domu. Normalnie unikam takich miejsc przepełnienie światła i hałas, a co ważniejsze energii tłumu, co stawia mnie na krawędzi psychicznego załamania nerwowego. I bez Damena przy moim boku który robi za moją tarczę, wracam więc mając przy swym boku iPoda.
Choć muszę założyć (znowu) kaptur i okulary w celu zagłuszenia hałasu jak dawniej. Skończyłam z byciem dziwaczką. Zamiast tego skupiam moją uwagę na tym co słuszne i blokuje (staram się) wszystko perfekcyjnie, tak jak Damen nauczył mnie to robić. Ale teraz wkładam słuchawki do uszu i podkręcam muzykę na full, co pozwala na zagłuszenie tego wszystkiego ( wszystko by było normalne gdybym nie widziała przed sobą kolorowych aur). I patrzę prosto na Victoria’s Secret, ruszam prosto do celu, aby kupić coś na niegrzeczną nocną akcje, jestem tak skupiona na swojej misji że nie zauważam w środku Stacii i Honor.
- OOOO… Mój… Boże! - Śpiewa Stacia zbliżając się do mnie - No nie, to nie może dziać się naprawdę. Zwraca uwagę na to co trzymam w ręce. Bierze mi z ręki moją bieliznę idealnie wypielęgnowanymi paznokciami i przegląda to na co patrzyłam. I mimo że widząc jej twarz i głupi wyraz na twarzy, i głupie myśli to czuje się strasznie głupio.
Odkładam powrotem to na półkę i wkładam do moich uszu słuchawki udając jak gdyby nigdy nic się nie zdarzyło, idę w kierunku kompletów bardziej bawełnianych, coś w moim stylu.
Ale jak zaczynam przeglądać kilka ognisto różowych kupletów w paski, zdaję sobie sprawę że to nie ta okazja i Damen chciałby cos bardziej pikantnego. Coś co ma o wiele więcej koronek a mniej bawełny. Coś co rzeczywiście można uznać za sexy. I nawet nie patrząc wiem że Stacia i jej wierny towarzysz mnie śledzą.
- Oj, patrz Honor. Dziwaczka nie może się zdecydować czy wybrać między włochatym a słodkim - Stacia potrząsa głową i uśmiecha się do mnie pogardliwie.
- Zaufaj mi, na pewno weźmie włochate. Jest o wiele ładniejsze. Poza tym z tego co pamiętam Damen, jest za duży na słodkie. - No i brawo. Mój żołądek został zamrożony, zacisnął się w nieuzasadnionej obawie zazdrości dzięki czemu czuje w gardle kulkę. Ale tylko na chwilkę, znowu myślę racjonalnie. Poza tym wiem wszystko co było między nim, a ja jestem szczęśliwa bo on nie wiedział czy ona nosiła słodkie czy włochate. Głównie dlatego że między nimi nic nie było. Damen tylko udawał że jest nią zainteresowany, tylko dlatego aby zbliżyć się do mnie. Ale myśl o tym wszystkim sprawia że jestem trochę przewrażliwiona. - No weź, chodźmy. Ona nie słyszy. - Honor mówi, szarpiąc ją za ramie i zerkając to na Stacię to na mnie. Ale Stacia stoi tam sztywno nie dając za wygraną. - Och słyszy mnie bardzo dobrze. - mówi a uśmiech igra na jej ustach. - Nie daj się zmylić Spodem i słuchawkami w uszach. Ona może słyszeć wszystko co powiem a nawet co pomyślę. Ponieważ Ever nie jest zwykłą dziwaczką, ona jest również czarownicą.
Odwracam się i idę do alejki aby pooglądać biustonosze push-up i gorsety mówiąc sobie: Ignoruj ją. Ignoruj ją. Wystarczy się skupić na zakupach i iść do hotelu.
Ale zamiast iść sobie gdzieś Stacia łapie mnie za rękę i ciągnie do siebie mówiąc: - No nie bądź nieśmiała. Pokaż jej. Pokaż Honor jaką świruską jesteś!
Jej oczy patrzą na mnie, wysyła mi powodzi niepokojącej energii dosłownie ta energii przepływa przeze mnie. Ściska mnie za rękę tak mocno kciukiem… Wiem, że ona próbuje na mnie przynęty, chcąc zobaczyć czy znowu strącę kontrole tak jak wtedy na korytarzu w szkole. Tylko że tym razem - nie ma pojęcia do czego jestem zdolna.
Honor zaczyna się denerwować, stojąc obok niej czekając mówi: Chodź, Stacia. Chodźmy. Tu jest strasznie nudno.
Ale Stacia ignoruje ją i chwyta mnie tak mocno, że jej paznokcie wbijają się mi w skórę. Szepcze: - No dalej. Powiedz jej co widzisz!
Zamykam oczy, mój żołądek się kurczy, Gd moją głowę wypełnią obrazy które widziałam wcześniej: Stacia wyraźnie zarysowana i stąpająca odważnie na szczyt popularności. Nie zważając na nic. Wszyscy się jej boją. Z wyjątkiem Honor, a zwłaszcza Honor, dzięki której wszyscy boją się być mało popularni więc nie robią nic aby to przerwać… Mogłabym jej powiedzieć, jak naprawdę straszną przyjaciółką jest Stacia, ale wiem jak by się źle z tym poczuła… Mogłabym strzasnąć rękę Stacii z mojego ramienia i żucic nią samą tak mocno że leciałaby prosto na szybę, później poleciałaby na tablice ogłoszeń…
Tylko że nie mogę. Ostatni raz pozwoliłam sobie na w szkole, kiedy powiedziałam jej wszystkie straszne rzeczy które wiem o niej. To był ogromny błąd, ale teraz mam ten luksus że mogę podjąć racjonalnie decyzje. Mam tak wiele do ukrycia nie mogłabym tego zrobić, straszne tajemnice które nie należą tylko do mnie ale do Damena także. Stacia śmieje się widząc determinacje na mojej twarzy. Ale zachowuje spokój. Przypominając sobie że bycie słabą jest porządku ale poddawanie się słabości w zupełności nie. Przybieram na twarz „maskę” chcąc wyglądać normalnie. Daje jej złudzenie że jest silniejsza ode mnie. Widzę Honor przewracającą oczyma i chcącą jak najszybciej z tam tond odejść. A ja mam zamiar sobie iść, więc przypadkowo odpycham Stacię, ale zamiast lekko ją odepchnąć robie coś strasznego przewracam się na suszarkę do bielizny a ona upada na podłogę.
Biustonosze, stringi, wieszaki, uchwyty wszystko to upada na ziemie a ja na tym wszystkim jako wisienka na stosie.
- O mój boże! - Stacia wrzeszczy, chwytając się wyciągniętej dłoni Honor, gdy stanęła już na nogi śmieje się ze mnie, - Jesteś kompletną świruską. - wyciąga aparat i filmuje wszystko, z dokładnością z przybliżeniem. A na tym wszystkim ja mająca na głowie czerwony koronkowy pas. - Lepiej się otrzep, podnieś i to wszystko posprzątaj! - zezuję mnie wzrokiem, dostosowując kąt parzenia do mnie. - Wiesz co mówią: Zepsułaś musisz kupić!~- depta niby to przypadkowo po mojej stopie. A później odchodzą w pośpiechu w momencie gdy sprzedawca przybywa. Stacia jeszcze zatrzymuje się na chwile i mówi patrząc na mnie: - Obserwuje cię. Tak jak nigdy. Uwierz mi, jeszcze z tobą nie skończyłam. - rzuca przed ucieczką.
ROZDZIAŁ 10
Wyczuwam moment, kiedy Damen skręca w moją ulicę, biegnę do lustra (znowu) i niespokojnie oglądam ubranie, upewniając się, że wszystko jest tam, gdzie powinno być - sukienka, biustonosz, nowa bielizna - i mam nadzieję, że to wszystko pozostanie na miejscu (no, przynajmniej dopóki nie nadejdzie czas tego zdjęcia).
Po tym jak sprzedawczyni Victoria Secret i ja uprzątnęłyśmy bałagan, pomogła mi wybrać ten naprawdę ładny pasujący stanik i komplet majtek wykonanych z bawełny, nie żenująco seksownych, nieodkrywających ani niezakrywających dużo, ale myślę, że o to chodzi. Potem poszłam do Nordstorm, gdzie kupiłam ładną zieloną sukienkę i do tego pasek. I w drodze do domu zatrzymałam się na szybkie manicure/pedicure, co było czymś, czego nie robiłam od, cóż, od wypadku, który okradł mnie z mojego starego życia na zawsze - kiedy byłam popularna i dziewczęca jak Stacia.
Tylko, że ja nigdy nie byłam naprawdę jak Stacia.
Mam na myśli, że może byłam popularna i byłam cheerlederką, ale nigdy nie byłam suką.
- O czym myślisz? - pyta Damen, który wpuścił sam siebie i wchodzi do mojego pokoju, gdy Sabine nie ma w domu.
Wpatruję się w niego, patrząc jak opiera się o drzwi i uśmiecha. Widząc jego ciemne dżinsy, ciemną koszulę, ciemną marynarkę i czarne buty motocyklowe, które zawsze nosi, czuję jak moje serce bije dwa razy szybciej.
- Myślałam o ostatnich czterystu latach - mówię, kuląc się, gdy jego oczy stają się ciemne i zmartwione.
- Ale nie w sposób, jaki myślisz - dodaję, chętna do zapewnienia go, że nie badałam jego przeszłości jeszcze raz.
- Myślałam o wszystkich naszych życiach i jak my nigdy… um… - podnosi brew, kiedy uśmiech gra na jego ustach.
- Myślę, że jestem zadowolona, że te czterysta lat jest za nami - mamroczę, patrząc jak rusza do mnie, obejmuje ramionami moją talię i przyciąga mnie mocno do klatki piersiowej. Moje oczy muskają jego twarz, ciemne oczy, gładką skórę, jego zniewalające wargi, chłoną całego jego.
- Ja też jestem zadowolony - mówi, jego oczy drażnią moje. - Nie, odwołuję tą myśl, bo prawda jest taka, że jestem więcej niż zadowolony. Rzeczywiście - jestem zachwycony. - Uśmiecha się, ale po chwili łączy brwi, mówiąc. - Nie, to wciąż tego nie wyjaśnia. Myślę, że potrzebujemy nowego słowa. - Śmieje się, zniżając usta do mojego ucha, szepcząc. - Jesteś dziś wieczorem piękniejsza niż kiedykolwiek byłaś. I chcę by wszystko było doskonałe. Chcę, żeby to wszystko było tym, co sobie wymarzyłaś. Tylko mam nadzieję, że cię nie rozczaruję.
Odrywam się, aby popatrzeć na jego twarz, zastanawiając się, jak mógłby nawet pomyśleć coś takiego, gdy przez ten cały czas, to ja się martwiłam, że go rozczaruję.
Kładzie palec pod moją brodę, podnosząc moją twarz na spotkanie jego ust. Oddaję mu pocałunek z takim zapałem, że odrywa się i mówi. - Może powinniśmy pojechać prosto do Montage?
- Dobrze - mruczę, swoimi wargami szukając jego. Żałuję żartu, gdy odsuwa się i widzę, jaką on ma nadzieję.
- Tylko, że nie możemy. Miles mnie zabije, jeśli opuszczę jego debiut. - Uśmiecham się, czekając aż on też się uśmiechnie.
Ale nie. A kiedy patrzy na mnie z poważną twarzą, wiem, że zabłąkałam się zbyt blisko prawdy. Wszystkie moje życia zawsze kończyły na tej nocy - nocy, w której mieliśmy zaplanowane być razem. I chociaż nie pamiętam szczegółów, on najwyraźniej tak.
Ale potem równie szybko powracają jego kolory i bierze mnie za rękę, mówiąc. - Cóż, szczęście dla nas, że jesteś teraz całkowicie żywa, więc nie ma nic, co może nas rozdzielić.
Pierwszą rzecz, jaką widzę, gdy kierujemy się do naszych miejsc jest to, że Haven siedzi obok Romana. Biorąc pełną korzyść z nieobecności Josha, przyciskała swoje ramię do jego i przekrzywiała głowę w taki sposób, żeby wpatrywać się w niego z uwielbieniem i uśmiechać się na wszystko, co mówi. I drugą rzecz, którą zauważam jest to, że moje miejsce również jest obok Romana. Tylko, że w przeciwieństwie do Haven, nie jestem wcale zachwycona. A ponieważ Damen chce już zająć swoje miejsce, nie chcę robić wielkiego widowiska z ich zmienianiem, więc niechętnie siadam w swoim. Czuję inwazyjne pchnięcie energii Romana, kiedy jego oczy wpatrują się w moje - jego uwaga tak skupiła się na mnie, że nie mogę nic na poradzić wiercenie się.
Rozglądając się po w większości pełnym teatrze, staram się odgonić moje myśli od Romana i czuję ulgę, gdy widzę Josha w przejściu, ubranego w jego zwykłe czarne dżinsy, pas wybijany ćwiekami, śnieżnobiałą koszulę i chudy krawat w kratę, ramiona miał obładowane słodyczami i butelkami wody, gdy jego chmielowo-czarne włosy wpadały mu do oczu. Nie mogę się powstrzymać od odetchnięcia z ulgą, widząc jak on i Haven doskonale do siebie pasują i jestem zachwycona, że nie został zastąpiony. - Wody? - pyta, opadając na miejsce po drugiej stronie Haven i podając dwie butelki w moją stronę. Biorę jedną dla siebie i próbuję podać drugą Damenowi, ale on tylko potrząsa głową i popija swój czerwony napój.
- Co to jest? - pyta Roman, opierając się o mnie i skinął w kierunku butelki, jego niepożądane dotknięcie wysłało chłód przez moją skórę. - Ssiesz to coś jakby było alkoholem. W takim przypadku, podziel się tym, kolego. Nie zostawiaj nas na lodzie. - Śmieje się, wyciągając rękę i poruszając palcami, spoglądając na nas z wyzwaniem w oczach. I gdy chcę to przerwać, obawiając się, że Damen będzie taki miły i zgodzi się dać spróbować Romanowi, kurtyna rozsunęła się i zaczęła się muzyka. I chociaż Roman odchylił się na swoje miejsce, jego spojrzenie ani razu nie oderwało się ode mnie.
Miles był niesamowity. Tak niesamowity, że co jakiś czas znajdowałam się w rzeczywistości, by skupić się na wierszach, które mówił i lirykach, które śpiewał, podczas gdy reszta mojego umysłu była pochłonięta faktem, że mam stracić swoje dziewictwo - po raz pierwszy - przez czterysta lat.
Mam na myśli, że to jest tak niesamowite, że ze wszystkich tych inkarnacji, ze wszystkich razy, kiedy się spotkaliśmy i zakochaliśmy, nigdy nie udało nam się przypieczętować związku. Ale dziś wieczorem, wszystko się zmieni.
Każda rzecz się zmieni.
Dziś wieczorem pogrzebiemy przeszłość i ruszymy w kierunku przyszłości naszej wiecznej miłości.
Gdy kurtyna w końcu opadła, wszyscy wstajemy i zmierzamy za kulisy. Ale kiedy dochodzimy do tylnych drzwi, odwracam się do Damena i mówię. - Cholera! Zapomnieliśmy wstąpić do sklepu i odebrać kwiaty dla Milesa.
Ale Damen tylko się uśmiecha. Potrząsa głową i mówi. - O czym ty mówisz? Mamy wszystkie kwiaty, jakie tu potrzebujemy.
Mrużę oczy, zastanawiając się, o co mu chodzi, ponieważ zgodnie z moimi oczami on ma tak samo puste ręce jak ja.
- O czym ty mówisz? - szepczę, czując cudowne ciepło przepływające przeze mnie, gdy kładzie rękę na moim ramieniu.
- Ever - mówi z rozbawionym wyrazem twarzy. - Te kwiaty już istnieją na poziomie kwantowym. Jeśli chcesz mieć do nich dostęp na poziomie fizycznym, wszystko, co musisz zrobić, to manifestować je, jak cię nauczyłem.
Rozglądam się dookoła, upewniając się, że nikt nie podsłuchuje naszej dziwnej rozmowy i czuję zakłopotanie, gdy przyznaję, że nie umiem. - Nie wiem jak - mówię, chcąc by to on zrobił piaskowego kwiatka. To naprawdę nie jest czas na lekcję.
Ale Damen tego nie kupił. - Oczywiście, że umiesz. Niczego cię nie nauczyłem?
Zaciskam usta i wpatruję się w podłogę, ponieważ prawda jest taka, że próbował nauczyć mnie wiele. Ale jestem okropnym uczniem i leniuchowałam się tak bardzo, że lepiej by było dla nas obojga, gdyby to on manifestował kwiaty.
- Ty to zrób - mówię, wzdrygając się na rozczarowanie, które odmieniło jego twarz. - Jesteś znacznie szybszy niż ja. Jeśli ja spróbuję to zrobić, to zmieni się w wielką scenę, ludzie zauważą a potem będziemy zmuszeni do wyjaśnienia…
Kręci głową, nie chcąc być powstrzymany przez moje słowa. - Jak chcesz kiedykolwiek się czegoś nauczyć, jeśli zawsze liczysz na mnie?
Wzdycham wiedząc, że ma rację, jednak nie chcę tracić cennego czasu na manifestowanie bukietu róż który może pojawić się lub nie. Wszystko, czego chcę, to dać kwiaty do rąk Milesa, powiedzieć mu brawo i wyruszyć, do Montage i reszty naszych planów. I przed chwilą wydawało się, że on też tego chce. Ale teraz, jak dla mnie, stał się poważnym profesorem i szczerze mówiąc to nawet niszczy nastrój. Robię głęboki wdech i uśmiecham się słodko, palcem gryzmoląc po krawędzi jego klapie marynarki i mówię. - Masz całkowitą rację. I poprawię się, obiecuję. Ale myślałam, że może tylko ten jeden raz mógłbyś to zrobić, bo jesteś dużo szybszy ode mnie… - Głaszczę miejsce pod jego uchem, wiedząc, że jest blisko poddania się. - Chodzi mi o to, że im szybciej będziemy mieć bukiet, tym szybciej będziemy mogli wyjść, a potem… - I nawet nie skończyłam, bo zamknął już oczy i wyciągnął rękę przed siebie jak gdyby chwytając pęk kwitnących kwiatów, gdy rozglądam się wszędzie, upewniając się, że nikt nie patrzy, mając nadzieję, że to szybko pójdzie. Gdy jednak patrzę jeszcze raz na Damena, zaczynam wpadać w panikę. Ponieważ nie tylko jego ręka jest nadal pusta, ale stróżka potu spływa po jego policzku, drugi raz w ciągu dwóch dni.
Co nie wydawałoby się aż tak dziwne oprócz faktu, że Damen się nie poci. Tak jak nigdy nie jest chory, nigdy nie ma wolnych dni i nigdy się nie poci. Niezależnie od temperatury na zewnątrz, bez względu na zadanie pod ręką, on zawsze pozostaje chłodny, spokojny i jest całkowicie w stanie załatwić to, co jest przed nim.
Do wczoraj, gdy nie udało mu się uzyskać dostępu do portalu. I teraz, gdy nie udaje mu się manifestować prostego bukietu dla Milesa.
A kiedy dotykam jego ramienia i pytam czy wszystko w porządku, dostaję tylko niewielką strużkę zwykłego mrowienia i gorąca. - Oczywiście, wszystko ze mną w porządku. - mruży oczy, podnosząc powieki wystarczająco, aby na mnie popatrzeć, przed zamknięciem ich mocno jeszcze raz. I chociaż nasz kontakt wzrokowy był krótki, to, co spostrzegłam w jego oczach sprawiło, że poczułam się zimno i słabo. Nie były to ciepłe, kochające oczy, do których przywykłam. Te oczy były zimne, dalekie, odległe - takie, jakie spostrzegłam już wcześniej w tym tygodniu. Patrzę jak się skupia, jego czoło się marszczy, górna warga jest zroszona potem, jak zależy mu na tym, aby to skończyć, żebyśmy mogli przejść do naszej doskonałej nocy. I nie chcąc by to się ciągnęło dalej albo powtórzyło któregoś dnia, gdy nie udałoby mu się sprawić, że portal się pojawi, staję obok niego i też zamykam oczy. Dostrzegam piękny bukiet dwóch tuzinów czerwonych róż trzymanych w jego ręce, wdychającego ich odurzającego zapachu, podczas dotykania miękkich płatków znajdujących się nad długimi kolczastymi łodygami…
- Au! - Damen potrząsa głową i podnosi palec do ust, chociaż rana została wyleczona już dużo wcześniej. - Zapomniałem zrobić wazon - mówi, najwyraźniej przekonany, że zrobił kwiaty sam i mam zamiar trzymać je w ten sposób.
- Pozwól mi to zrobić - mówię, w celu sprawienia mu przyjemności.
- Masz całkowitą rację, potrzebuję praktyki - dodaję, zamykając oczy i przewidując jeden z jadalni w domu, jeden ze skomplikowanymi wzorami zawijasów i ze świecącym aspektem.
- Kryształ Waterforda*? - Śmieje się. - Jak dużo chcesz, by myślał, że wydaliśmy na tą rzecz? [ *- sklep z kryształami, porcelaną, lampami itp. - przyp.tłum. ]
Też się śmieje, z ulgą, że wszystkie dziwactwa się skończyły i on znowu żartuje. Wkłada mi wazon do rąk, mówiąc. - Proszę. Dajesz to Milesowi, kiedy ja biorę auto i obracam.
- Jesteś pewien? - pytam, zauważając jak jego skóra wokół oczu jest napięta i blada, a jego czoło jest wilgotne. - Bo możemy iść tam, powiedzieć gratulację i uciec stąd. To nie musi być nic wielkiego.
- W ten sposób unikniemy długiej kolejki samochodów i szybciej stąd uciekniemy. - Uśmiecha się. - Myślałem, że zależy ci, aby się tam dostać.
Zależy. Zależy mi tak jak jemu. Ale jestem również zaniepokojona.
Zaniepokojona jego niezdolnością manifestowania, zaniepokojona chwilowym zimnym wyrazem jego oczu - wstrzymałam oddech, gdy brał łyk z butelki, przypominając sobie jak szybko zagoiła się jego rana, przekonywując siebie, że to jest dobry znak.
Wiedząc, że moja troska sprawi, że będzie czuł się jeszcze gorzej, przeczyszczam swoje gardło i mówię. - Okej. Idź po samochód. Spotkamy się w środku.
Nie mogłam zignorować zaskakującego chłodu jego policzka, gdy go całowałam.
ROZDZIAŁ 11
Przez Lime mogę dostać się za kulisy, Miles jest otoczony przez rodzinę i przyjaciół i wciąż ubrany w białe buty i minisukienkę Tracy Turnblad z jego ostatniej sceny ‘Lakieru do włosów’.
- Brawo! Byłeś niesamowity! - mówię, wręczając mu kwiaty zamiast przytulić, ponieważ nie mogę ryzykować brania jakiejkolwiek innej energii, kiedy jestem tak nerwowa w środku, że ledwo sobie z tym radzę. - Naprawdę, nie miałam pojęcia, że możesz tak śpiewać.
- Tak, miałaś. - Przesunął swoją długą perukę na bok i ukrył nos w płatkach. - Słyszałaś mnie wiele razy jak wykonywałem karaoke w samochodzie. - Nie tak. - Uśmiecham się i jestem poważna. Faktem było, iż był tak dobry, że planowałam złapać kolejną powtórkę przedstawienia, mniej nerwowego wieczoru. - A gdzie Holt? - pytam, już znając odpowiedź, ale po prostu próbowałam nawiązać rozmowę do przyjścia Damena. - Na pewno się na to przygotowałeś?
Miles marszczy brwi i kiwa głową w stronę jego taty, podczas gdy ja kulę się a usta mówią przepraszam. Zapomniałam, że wyszedł z odosobnienia z przyjaciółmi, ale jeszcze nie z rodzicami. - Nie martw się, wszystko jest w porządku - szepcze, mrugając jego sztucznymi rzęsami i przebiegł ręką po pasemku blond loków. - Miałem tymczasowy kryzys, ale teraz z tym koniec i wszystko jest wybaczone. A mówiąc o królewiczu z bajki… - Obracam się w kierunku drzwi, pragnąc zobaczyć jak Damen przez nie przechodzi. Moje serce bije bardzo mocno na samą myśl o nim - całą, cudowną, wspaniałą myśl - i nie robi wiele by zamaskować moje rozczarowanie, gdy orientuję się, że odnosił się do Haven i Josha.
- Co o tym myślisz? - pyta, kiwając na nich głową. - Mają zamiar to zrobić?
Patrzę jak Josh okrążył ramieniem talię Haven, zagłębiając w niej palce, i przyciąga ją bliżej. Ale nie ważne jak mocno się stara, to na nic. Pomimo faktu, że byli razem idealni, ona koncentrowała się na Romanie - odzwierciedlała jego sposób stania, sposób, w jaki odchylał głowę do tyłu, kiedy się śmiał, sposób, w jaki trzymał ręce - cała jej energia płynęła wprost na niego, jak gdyby Josh nie istniał. Ale nawet, jeśli wydawała się głównie jednostronna, to niestety Roman był typem, który był więcej niż skłonny do wzięcia ją na jazdę próbną.
Odwracam się do Milesa i zmuszam się do niedbałego wzruszenia ramion.
- Impreza jest u Heather - powiedział Miles.
- Wszyscy za niedługo tam idziemy. Idziecie?
Wysłałam mu puste spojrzenie. Nawet nie wiedziałam, kto to jest.
- Grała Penny Pingleton?
Też nie wiem, kto to może być, ale wiem, że lepiej będzie to przyznać, więc kiwam głową.
- Nie mów mi, że migdaliliście się tak bardzo, że przegapiłaś całe przedstawienie! - Potrząsa swoją głową w sposób, który daje jasno do zrozumienia, że tylko częściowo żartuje.
- Nie bądź śmieszny, widziałam całość! - mówię, moja twarz czerwieni się tysiącami odcieniami czerwieni, i wiem, że on nigdy mi nie uwierzy nawet, jeśli jest to mniej więcej prawdziwe. Bo chociaż byliśmy oparci o siebie i wcale się nie migdaliliśmy, nasze ręce prawie się migdaliły - ze sposobem, w jaki Damen splótł swoje palce z moimi - i jak nasze myśli się wygłupiały - z telepatycznymi myślami, które wysyłaliśmy sobie tam i z powrotem. Bo choć moje oczy cały czas oglądały, to mój umysł był gdzie indziej, już zajmując nasz pokój w Montage.
- Więc idziesz czy nie? - pyta Miles, jego umysł poprawnie zgaduje, że nie, i nie jest tak poruszony, jak myślałam, że może być. - Tak czy inaczej, gdzie się kierujecie? Co może być bardziej ekscytujące niż bawienie się z obsadą i ekipą?
Kiedy patrzę na niego, jestem tak skuszona by mu powiedzieć, podzielić się moją wielką tajemnicę z kimś, komu wiem, że mogę zaufać.
Ale właśnie, gdy przekonałam siebie do wygadania tego, podchodzi Roman z towarzyszącymi mu Joshem i Haven.
- Jesteśmy gotowi, ktoś potrzebuje podwiezienia? Są tylko dwa miejsca, ale jest miejsce dla jednego więcej. - Roman kiwa głową na mnie, jego wzrok przyciska, bada, nawet po tym jak się odwracam.
Miles kręci głową. - Łapię się na podwózkę z Holtem, a Ever lepiej żeby mi towarzyszyła. Jakieś tajne plany są do wygadania.
Roman uśmiecha się, kąciki jego ust się podnoszą, gdy jego oczy padają na moje ciało. I nawet jeśli, technicznie mówiąc, jego myśli prawdopodobnie mogły być bardziej pochlebne niż prymitywne, fakt, że pochodzą od niego, wystarczyły by przyprawić mnie o gęsią skórkę. Odwracam wzrok, spoglądając w stronę drzwi, wiedząc, że Damen powinien już tutaj być. I właśnie mam wysłać mu telepatyczną wiadomość, mówiąc mu, żeby się pospieszył i spotkał ze mną w środku, kiedy przerywa mi dźwięk głosu Romana, mówiący. - Zatem musisz trzymać to w sekrecie także przed Damenem. Już wyszedł. - Odwracam się, moje oczy spotykają jego, czuję niezaprzeczalny świst w moich wnętrznościach, gdy chłód spowija moją skórę. - Nie wyszedł - mówię, nawet nie starając się usunąć ostrości z mojego głosy. - Po prostu poszedł zawrócić samochód. - Ale Roman tylko wzrusza ramionami, jego wzrok jest pełen litości, gdy mówi. - Cokolwiek mówisz. Po prostu pomyślałem, że powinnaś wiedzieć, że teraz, kiedy wyszedłem na papierosa, zobaczyłem jak Damen wyjeżdżał z parkingu i szybko odjeżdżał.
ROZDZIAŁ 12
Stałam naprzeciwko drzwi znajdujących się w wąskiej pustej przestrzeni, wyglądającej na tak wąską jak moje oczy które się przystosowują do ciemności, wyglądającej jak jakieś zbiorowisko bezdomnych, było tam pełno potłuczonego szkła, pełno głodnych bezdomnych kotów - ale, nie Damen.
Szłam do przodu co chwilę się potykając, a moje serce biło tak szybko, ze bałam się iż wyskoczy mi z klatki piersiowej. Odmawiałam sobie uwierzenia, że on tutaj jest. Odmawiałam sobie wiary w to, że on mnie porzucił. Roman jest okropny! On kłamie! Damen nigdy by mnie nie zostawił od tak!
Kładę rękę na ścianie aby wyczuć gdzie idę, zamykam oczy i próbuje go wyczuć telepatycznie, wzywając go do mnie, przesyłam mu miłość to, że się o niego martwię, ale nic nie widzę. Mam tylko czarną dziurę w głowię jako odpowiedz. Idę dalej, dalej od auta, dalej od bezpiecznej drogi. Wciskam słuchawkę od telefonu komórkowego w ucho i dzwonie do niego, ale włącza się tylko poczta głosowa.
Nawet jeśli coś takiego się stało… W tym momęcie psuję sobie sandały, ale co mi tam buty mogę sobie kupić 100 takich samych par.
Ale nie będę mogła sobie sprawić następnego Damena.
Idę coraz dalej, światła jest coraz mniej. Czuje się wyczerpana, spocona i zła. Muszę do ubikacji, ale jednocześnie chcę zamknąć oczy i jak gdyby nigdy nic wejść w umysł Damena i przeczytać jego myśli, ustalić gdzie jest.
Ale prawda jest taka, że nie mogę nigdy nie mogłam. To jedna z wielu rzeczy, która mi się w nim podobała, przy nim zawsze czułam się taka normalna.
Tak, jedna rzecz, którą kiedyś uwielbiałam teraz szczerze jej nienawidziłam.
- Może windom?
Patrzę przed siebie i co widzę? Romana, stojącego przede mną, trzymającego klucze w jednej ręce a w drugiej moje zepsute sandały.
Potrząsam głową i odwracam swoją głowę, mogę zrobić wszystko nawet przejść przez rozżarzone węgle albo rozbite szkło niż jechać z nim windą.
- No weź - mówi - Nie będę gryźć.
Zabieram swoje rzeczy do swojej torby, wygładzam sukienkę, wstaję i mówię: - Nie ma potrzeby.
- Naprawdę? - uśmiecha się podchodząc tak blisko, że końce naszych stóp stykają się niemal - Bo szczerze mówiąc nie wyglądasz najlepiej.
- Odwracam się i dochodzę a kiedy się nie zatrzymuje mówi - Co oznacza, że sytuacja nie wygląda najlepiej. Bo ty oczywiście nigdy. Ale po prostu jesteś zaniedbana, bez butów, i sytuacja zdaje się mówić że twój chłopak cię porzucił.
Wzięłam głęboki oddech i nie poddawałam się, mając nadzieje że wkrótce skończy tą gierkę, i sobie pójdzie. - Nawet jeśli wyglądam na trochę szalonego to musze przyznać że jestem lekko zdesperowany, ciągle palisz - jeśli wiesz co mam na myśli.
Zatrzymuję się, zwracam twarz w jego stronę, a on świdruje mnie wzrokiem, ogląda mnie od góry do dołu zatrzymując się na moich nogach, biodrach i piersiach - z takim niepowtarzalnym blaskiem.
- Zastanawiam się o czym Damen myśli - jeśli byś mnie spytała -
- Nikt cię o to nie pytał - mówię, czuję że moje ręce zaczęły drgać, ale wiem że nie mam powodu aby czuć się zagrożona.
Mimo tego, że mogę wyglądać jak dziewczyna średniego wzrostu, która przyszła z zewnątrz, to taka nie jestem. Jestem silniejsza niż się wydaję, tak silna że mogłabym go zmieść jedną ręką z powierzchni ziemi. Mogłam mu odciąć nogi od podłoża i rzucić nim przez parking na drugiej stronie ulicy. I sądzę że nie jestem na tyle silna aby tego nie zrobić.
Uśmiechnął się, tym swoim leniwym wzrokiem który działał na wszystkich poza mną. Jego niebieskie stalowe oczy wpatrywały się we mnie intensywnie, był tak rozbawiony - tak, że moim pierwszym odczuciem była chęć ucieczki.
Ale nie zrobiłam tego.
Bo wszystko co to było, to było tylko zwykłe wyzwanie a ja nie mogłam mu pozwolić wygrać.
- Nie potrzebuje podwózki - w końcu wyksztusiłam. Przeszedł koło mnie, stanął naprzeciw mnie. Jego zimny oddech owinął mój kark gdy powiedział - Ever, proszę, zwolnij na minutę, możesz? Nie chciałem cię zasmucić.
Ale nie zwolniłam. Byłam zdecydowana aby pogłębić odległość dzielącą nas, jeśli to możliwe.
- No weź - zaśmiał się - Po prostu staram się pomóc. Wszyscy twoi znajomi cię opuścili. Damen cię zostawił, wyprowadził się od siebie, co daje mi nadzieje na to, że może jestem twoją jedyną nadzieją.
- Mam mnóstwo opcji - wybełkotałam, chcąc aby po prostu odszedł, więc mogę znaleźć jakieś auto, znaleźć buty, i pujśc swą drogą.
- Nic nie widzę.
Potrząsam głową i idę dalej. Tą rozmowę można uznać za skończoną.
-To co mówisz, jeśli wolisz iść całą drogę do domu pieszo niż w samochodzie ze mną?
Przechodzę do końca ulicy i wciskam guzik aby pojawiło się zielone światło, abym mogła dostać się na drugą stronę. I mogła się go pozbyć.
Nie mam pojęcia dlaczego mieliśmy taki zły start, ale jest dla mnie oczywiste że mnie nienawidzisz, lecz nie wiem dlaczego. - Jego głos był gładki, przyjemny, jakby naprawdę chciał cofnąć czas, rozpocząć wszystko na nowo, że to co było już się nie liczy.
Ale ja nie chcę zaczynać od początku. Nie chcę się zmienień. Chcę go ominąć i iść dalej, chcę aby zostawił mnie w spokoju, tak abym mogła znaleźć Damena. Ale jednak nie mogę odpuścić, nie mogę aby ostatnie słowo należało do niego. Więc spoglądam przez ramię i mówię: - Nie pochlebiaj sobie Roman. Nienawidzenie wymaga opieki. Więc w tym wypadku nie mogę cię nienawidzić.
Nie potrzebowałam aby po drugiej stronie ulicy zaświeciło się zielone światło. Minęłam ścigacze gdy światło żółte się zapaliło, ale poczułam chłodny wzrok Romana na plecach.
- Co z twoimi butami? - krzyczy - Zostaw hańbę na bok. Jestem pewny że można ocalić twoje pięty.
Po prostu idę. Okrążam go szerokim łukiem, moje sandały zwisają mu z palców. Jego głośny śmiech brzęczał mi w uszach, gonił za mną przez bulwar i przez ulicę.
ROZDZIAŁ 13
W chwili gdy idę przez ulicę i mijam dziwny budynek, znajdujący się za rogiem staje na skrzyżowaniu Wiśniowej i Aston Martin Roadster staje i patrzę czy rzeczywiście Roman sobie poszedł. Czekam tam kilka minut aż jestem w pełni przekonana, że naprawdę go tam już nie ma i nie wróci w najbliższym czasie. Muszę odnaleźć Damena. Muszę dowiedzieć się co się z nim stało, dlaczego zniknął bez słowa. To znaczy czemu właśnie tej nocy na którą ona (my) czekaliśmy od czterystu lat, więc fakt że nie ma go tutaj przymnie przypomina mi że coś jest bardzo nie w porządku.
Lecz najpierw muszę znaleźć samochód. Nie możesz się poruszać po Orange Country bez niego. Więc zamykam oczy i pierwszą rzeczą jaką mam na myśli - błękitne jak niebo VW Bug - prawie jak takie jedno Shayly Sparks, najstarsze kolory które były dobierane do aut w Hillcrest High, tych do jeżdżenia. Pamiętałam jak miał idealnie okrągłe kształty, czarną tkaninę w środku, która wydawała się taka czarująca. Obraz ten był we mnie taki wyraźny - jakby auto to stałe przede mną, piękne i błyszczące.
Poczułam jak moje palce zginają się wokół klamki, czuje że jest taka miękka skurzana, tworzę sobie także jednego czerwonego tulipana, otwieram oczy i widzę że mój samochód jest gotowy.
Tylko nie wiem jak uruchomić silnik.
Zapomniałam sobie stworzyć kluczyki.
Ale przypominam sobie że coś takiego nigdy by nie zatrzymało Damena, ja po prostu zamykam oczy i uruchamiam go siłą woli, pamiętając dokładny dźwięk samochodu mojego ex-przyjaciela, Rachela, który zawsze stał na parkingu po szkole, i patrząc jak wszyscy w zazdrości spoglądają na to auto. Każdy by w nim chciał siedziec. Nawet na tylnim siedzeniu.
Kiedy silnik już wystarczająco popracował, ruszam w stronę Coast Highway. Poszukiwania zacznę od Montage, miejsca w którym mieliśmy się spotkać, skąd miałam go zabrać.
Ruch o tej porze jest ogromny przez co robią się korki, ale to mnie nie powstrzyma. Koncentruje się na wszystkich samochodach otaczających mnie, wiedząc że każdy ich ruch będzie wpływał na moją podróż. Przemieszczając się szybko i sprawnie prędko dostałam się na miejsce, szybko wskoczyłam do lobby.
Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy parkingowy zawołał za mną: - Hej, czekaj! Gdzie są kluczyki? - wstrzymałam oddech po tym jak dowiedziałam się jaką gafę popełniłam, nie zdając sobie sprawy że wyglądam nie mniej dziwnie, nie tylko nie mam kluczyków ale także butów i wyglądam jak siedem nieszczęść. Niechętnie przechodząc przez tą straszną aferę, biegnę do drzwi i krzyczę: - Nie martw się on działa automatycznie! - robie szybkie kroki w kierunku recepcji, i omijam długą kolejkę bardzo niezadowolonych z tego osób, które mają pełną piłeczek golfowych kijów i całego tego wyposażenia. Wszyscy narzekają na jakieś czterogodzinne opóźnienie. I czekają na następny poziom.
- Czy Damen Auguste tu był? - pytam, ignorując protesty za mną, nerwowo zaciskam palce na blacie aby się jakoś opanować. - Przepraszam, kto? - urzędniczka stojąca przede mną patrzy za mnie i spogląda na resztę ludzi takim wzrokiem jakby chciał powiedzieć: Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze, szybko ją odprawie!
- Damen Auguste. - mówię bardzo powoli, zwięźle, z większym opanowaniem niż tak naprawdę mam. Ona zezuje mnie wzrokiem, jej wargi ledwie się poruszają gdy mówi: - Przykro mi, ale te informacje są poufne. - porusza długim ciemnym końskim ogonem, następnie przerzuca nim przez ramię, tak jak zwykle to bywa gdy dana osoba kończy rozmowę.
Zwężam oczy, koncentruje się na jej bardzo pomarańczowej aurze, wiedząc że to oznacza iż jest pełna organizacji i samokontroli, jest to zaleta ale także i wada. Wiedząc że muszę znaleźć coś w niej co przeważy szale na moją korzyść. Muszę na nią zadziałać, ale tu jest pełno innych ludzi.
Patrzy na mnie, patrzy na parę za mną a potem mówi: - Przykro mi, ale musisz poczekać na swą kolej. Tak. Jak. Wszyscy.
Wiem że mam teraz tylko około dziesięciu sekund nim wezwie ochronę.
- Wiem. - mówię
- Naprawdę mi przykro. Tylko że…
Patrzy na mnie, jej palce wędrują ku telefonowi, a ja w tym samym momęcie chwytam ją za nos, ciągnę palec na jej cienkie usta, a później pod oczy które są zmęczone. Widzę w tym moją szanse.
Była zupełnie ogłupiała. Tak i zupełnie przemęczona tak bardzo, że niedawno jeszcze płakała każdej nocy bo sypia sama. Przeżywałam każdy straszny jej dzień, wszystkie takie dni - sceny takie jak to gdzie była, gdzie poszła, jakie były jej marzenia.
- Tak więc, dobrze… - przerywam, specjalnie, bo tak naprawdę nie wiem co mam powiedzieć. Tak więc chce powiedzieć prawdę, przynajmniej jakieś pozory prawdy, gdy trzeba kłamać można to robić w miarę realnie. - On się nie pojawił od czasu gdy był tu po raz ostatni… więc.. Nie jestem pewna czy w ogóle się pojawi - ciężko próbuje wydobyć jakieś łzy, ale jestem zaskoczona że poszło mi tak łatwo, cieszę się z tego, do czasu gdy zdaje sobie sprawę że płynące łzy są prawdziwe.
Ale kiedy patrzę na nią ponownie, jej wyraz twarzy się zmienił, wyraz jej twarzy się złagodził. - tak jakby się przetransformowała, jak by teraz była zupełnie inną kobietą, była pełna współczucia, solidarności, jedności, wiem że moja broń zadziałała. Jesteśmy teraz jak siostry, jak członkinie plemienia żeńskiego, niedawno porzuconych kobiet. I patrzę jak wystukuje coś na klawiaturze i widzę co ona widzi - litery na ekranie, pokazujące że nasz pokój apartament 309 jest jeszcze pusty. - Jestem pewna, że on się po prostu spóźnia. - mówi, choć w to w ogóle nie wierzy. W jej głowie wszyscy faceci to zwykłe szumowiny, i jest o tym zupełnie przekonana. - Ale jeśli pokażesz mi swój dowód, będę mogła wiedzieć że ty to ty. - ale zanim zdąży skończyć, ja odchodzę. Nie potrzebny jest mi klucz. Nie mogłabym tam wejść, nie mogłabym czekać. Musze iść do dwóch innych miejsc w których on mógłby być. Wskakuje do mojego samochodu i udaje się na plażę, modląc się że go tam znajdę.
ROZDZIAŁ 14
Zaparkowałam w pobliżu Shake Shack i kierowałam się w stronę oceanu, idąc w duł krętymi ścieżkami, postanowiłam odkryć sekret jaskini Damena nawet, jeśli był tam dawno temu, a dzięki temu mogłam dowieść, że on żyje. Nawet, jeśli jest to dla mnie trudne. Myślę, że jest to najgorszy moment w moim życiu. On mógł umrzeć. Oczywiście miałam nadzieje, że tak się nie stało. Biegnąc po piasku przyspieszyłam jeszcze tępa. Chciałam tam być najszybciej jak to możliwe. Gdy weszłam do środka było tam wszystko tak samo jak wyszliśmy, koce, ręczniki poskładane i ułożone w koncie, deski surfingowe ustawione pod ścianami, mokry kombinezon powieszony na krześle, wszystko tylko nie było tam Damena.
Było tylko jeszcze jedno miejsce na mojej liście. Ruszyłam pędem do mojego samochodu. Moje kończyny poruszały się w tym momęcie tak szybko, że nim się obejrzałam byłam już przy swoim aucie. Zastanawiałam się jak długo bym mogła tak biegać i jak łaskawe w tym momęcie były dla mnie me kończyny.
***
Kiedy dojechałam do bramy, Sheila strażniczka bramy powitała mnie uśmiechem, już jest przyzwyczajona do tego, że jestem na stałej liście gości Damena. Gdy wjechałam za bramę obróciłam natychmiast głowę w stronę domu, pierwszą rzeczą, jaką zauważyłam było to, że światła były wyłączone.
A mam na myśli wszystkie. Zazwyczaj te nad drzwiami zawsze się świeciły.
Zgasiłam prędko silnik, i siedziałam w aucie myśląc, co teraz by zrobiła. Wybiegłabym prędko po schodach ze łzami w oczach weszłabym do jego specjalnego - pokoju, tego, w którym przechowuje swe najskrytsze pamiątki. Portrety, na których jest namalowany przez Van Gogha, Picassa, Velazqueaza, wraz ze stosami rzadkich pierwszych wydań powieści i pism, wszystko to było złożone w tym ładnym pokoju. Poczułam w sobie taką pustkę, teraz jak nigdy chciałam bardzo znaleźć się w tym pokoju.
Zamknęłam oczy próbując sobie przypomnieć jego ostatnie słowa, mówił coś o uzyskaniu samochodu, abyśmy szybciej dojechali na wakacje. Jego pewność siebie oznaczała, że mogliśmy sobie zrobić naprawdę szybkie wakacje, abyśmy mogli w końcu być razem.
Nasze czterysta lat poszukiwań zakończone tej jednej doskonałej nocy.
Czy może oznaczało to, że teraz uciekł ode mnie najszybciej jak tylko się dało - czy on mógł coś takiego zrobić?
Otwieram oczy biorę głęboki oddech i wychodzę z samochodu wiedząc, że odpowiedź na te pytania znajdę tylko wtedy, kiedy się ruszę. Moje bose stopy ślizgają się po mokrej od rosy trawie. Szukam klucza, przypominając sobie, czego dokonałam dzisiaj w nocy. Staje przed drzwiami przypominając sobie kręty łuk wykończony mahoniem, i zamykam oczy wyobrażając sobie obraz drzwi otwartych przede mną. Ale gdy otwieram oczy widzę przed sobą jakieś gigantyczne drzwi. Ale nie wiedząc jak się tego pozbyć odchodzę i idę ku oknu od kuchni. Jest ono lekko pęknięte. Wchodzę oknem, pełzam nad zlewem obok pustych szklanych butelek, po czym skacze na ziemie, moje nogi lądują z głuchym łoskotem. Zastanawiam się czy włamanie się dziewczyny to też włamanie.
Patrzę po pokoju, widzę drewniany stół i krzesła, szafki, garnki ze stali nierdzewnej, ekspres do kawy, blender, sokowirówka, i wszystkie urządzenia kuchenne, jakie teraz można tylko kupić. Dokładnie tak, aby ten dom wyglądał na dobrze urządzony, normalny, taki zwykły jak do życia. Pięknie urządzony dom idealnie wyglądał jak obraz niezamieszkanego porzuconego mieszkania.
Otworzyłam jego lodówkę, chcąc zobaczyć jak zwykle stosy czerwonego soku, ale zamiast tego zobaczyłam tylko kilka butelek. Więc wchodzę do jego spiżarni, aby ujrzeć stosy przypraw i kombinacji do soku, ale widzę tylko kilka opakowań. Jestem wstrząśnięta. Serce zaczyna mi kołatać a żołądek się wywraca, wiedząc ze coś okropnie nie tak jest z tym obrazem. Damen zawsze obsesyjnie dba o to, aby mieć zapasy soku.
Lecz później myślę, że on ostatnio strasznie jest zajęty, szczególnie ze jego konsumpcja wzrosła prawie dwukrotnie. Więc to całkiem możliwe, że nie miał czasu na zrobienie nowych.
Ale kogo ja chce oszukać, Damen nawet, jeśli się czymś martwi lub jest strasznie zajęty, nie odpuszcza sobie z ważnymi sprawami, np. takimi jak sok.
Ni gdy, no chyba, że stało się coś złego.
I choć nie mam żadnych dowodów, wiem tylko, że coś złego się dzieje, wyglądał źle i tak samo się zachowywał, nie wspominając o potliwości, bólach głowy, niezdolność do robienia rzeczy codziennego użytku, a także brak dostępu do Summerlandu.
To jasne, że jest chory.
Tylko, że tacy jak my nie chorują.
Ja jestem tego doskonałym przykładem.
Ale nadal nie jestem pewna czy nie powinnam zadzwonić do szpitala.
Tylko, że Damen nie pójdzie do szpitala. To by była oznaka słabości, klęski. Będzie się wolał czołgać jak jakieś zranione zwierze w miejscu, w którym mógłby być sam.
Ale on się nie mógł zranić, a jeśli by to zrobił byłabym pierwszą osobą, której by o tym powiedział.
Potem znowu jestem przekonana, że niegdzie by beze mnie nie odjechał.
Przeszukuje szuflady, aby znaleźć książkę z telefonami. Ale co mam zadzwonić na pogotowie i spytac czy nie zatrzymał się u nich, Damen Auguste? Albo nie lepiej zadzwonić na policje i powiedzieć, że zgubiłam swego sześciuset letniego chłopaka. Ale może będę miała szczęście i powiedzą mi, że znaleźli go w jego czarnym BMW jak przysłowiową igłę w stogu siana.
Ale jedyną myślą jest teraz, że go tu nie ma.
Wiec wspinam się po schodach, do jego pokoju, z myślą, że jeśli nie mogę być z nim to mogę być, chociaż z jego rzeczami. Siadam na jego aksamitnej kanapie w nadziei, że ja też jestem jedną z jego rzeczy.
ROZDZIAŁ 15
Kark mnie boli. Plecy także. I kiedy otwieram oczy i się rozglądam, wiem, dlaczego. Spędziłam noc w tym pokoju. Tutaj na starożytnej aksamitnej kanapie, która miała służyć, jako ozdoba, albo przyrząd do flirtów, ale na pewno nie do spania.
Próbowałam wstać, moje mięśnie jednak zaprotestowały, wyciągnęłam, więc rękę ku niebu a następnie pomachałam palcami. Usiadłam i pokręciłam karkiem, aby go rozprostować. Poszłam następnie ku grubym aksamitnym zasłoną i rozciągnęłam je na boki. Pomieszczenie wypełniło się ostrym drażniącym światłem, więc zasłoniłam je ponownie. Już wiem, dlaczego Damen zawsze miał zasłonięte zasłony, to okropne światło północnej Californii…
Myślenie o nim sprawia, że czuje w sobie tak ogromną wszechogarniającą tęsknotę, że dostaje aż od tego bólu głowy i całe moje ciało się kołyszę. Chwytam się, więc krawędzi łóżka i rozglądam się po pokoju. Niby jestem tutaj sama, ale podobizna Damena na tych wszystkich obrazach jest okropna. Co ja gadam jest śliczna te jego irytująco kuszące usta, ten jego wyzywający wzrok. Zamykam oczy nie mogę patrzeć na nie dłużej. Zmuszam się do wezbrania kilku oddechów i biorę komórkę spróbuję jeszcze raz do niego zadzwonić. Lecz znowu odzywa się poczta głosowa. Nagrywam wiadomość.
- „Zadzwoń do mnie…, co się stało..? Wszystko z tobą w porządku..? Zadzwoń do mnie jak tylko odsłuchasz wiadomości…”
Nie liczę już tych wiadomości, bo było ich już zbyt wiele. Wpycham powrotem swój telefon do torby, staranie unikając wzroku Damena z obrazów. Ale czuję, że coś przegapiłam jakiś drobny szczegół, który podpowiedział mi jak Damen mógł zniknąć.
Ale zrobiłam wszystko, co mogłam. Udaje się do kuchni, aby zostawić jakąś notatkę dla niego gdyby wrócił. Powtarzając sobie te same słowa, które powiedziałam do telefonu. Biorę głęboki oddech i idę za zamkniętymi oczami nie mogłabym spojrzeć im wszystkim Damenom w oczy.
Wchodząc do kuchni robię coś innego. Nie piszę notatki. Wyobrażam sobie czerwonego tulipana. O miękkich woskowych płatkach o tym idealnym symbolu naszej miłości. A gdy czuje, że kształtuje się on w mojej ręce kładę go na blacie zamiast kartki.
Jako symbol naszej miłości.
ROZDZIAŁ 16
Tęskniłam za Riley.
Bardzo za nią tęskniłam, to było jak ból fizyczny.
Dlatego po raz drugi zdałam sobie sprawę, że nie mam wyboru, jak tylko poinformować Sabine, że Damen nie przyrządza sobie "obiadów"(czekałam na niego do 08.10 kiedy stało się jasne, że nie chce się spotkać). Przychodziła dość często z prośbą : " Co jest nie tak? Wiem, że coś złego się dzieje. Chciałabym żebyś ze mną porozmawiała. Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? To coś z Damenem? " .
Porozmawiałam z nią ( przy kolacji kiedy uporałam się na tyle by przekonać ją, że jest dobrze i nie mam żadnych zaburzeń żywieniowych) , próbowałam ją zapewnić że wszystko jest okej, że Damen jest tylko zmęczony, że ja jestem przemęczona po spędzieniu długiej pełnej zabawy nocy z Haven. Widać było, że mi nie wierzy. A przynajmniej nie w tę część, gdzie mówię, że ze mną w porządku. Natomiast całkowicie uwierzyła mi, że zostałam u Haven.
Zamiast tego obstawała przy tym, że musi być lepsze wytłumaczenie dla mojej huśtawki nastroju. Nawet jeżeli źle się czułam przez okłamywanie jej - zatrzymałam swoją historyjkę. Myślę, że łatwiej mi przyszło okłamanie Sabine od okłamywania samej siebie. Moje serce nie chciało w to wszystko uwierzyć, moja głowa mi nie pomagała, jeśli on mógłby celowo mnie olać, może w jakiś sposób to wszystko się spełni.
Gdyby Riley była tu, wszystko by było inne. Mogłabym jej powiedzieć. Powiedziałabym jej wszystko od początku do końca. Znajać ją nie tylko by zrozumiała, ale i znała na wszystko odpowiedź.
Jako martwa miała dostęp do wszystkiego. Myśląc o czymś może tam pójść. Nie ma granic, cała planeta jest jedną wielką grą. I nie mam wątpliwości, że byłaby o wiele bardziej wydajna, od szaleńczej jazdy i rozmów telefonicznych.
W końcu moje wszystkie chaotyczne, niedołężne, nieskuteczne badania wynosiły _________ (nic, zero). Byłam tak samo zmartwiona tego poniedziałkowego ranka jak to było wieczorem w piątek, kiedy to miało miejsce. Dzwoniłam do Miles's i Haven, ale odpowiedź zawsze brzmiała tak samo " żadnych wiadomości, ale zadzwonimy do Ciebie jeżeli tylko czegoś się dowiemy".
Ale gdyby tylko Riley tu była, zakończyła by to w krótkim czasie. Szybko uzyskałaby wyniki i szczegółowe odpowiedzi - potrafiłaby powiedzieć mi z czym ma dokładnie do czynienia i jak mam z tym walczyć.
Ale fakty są takie, że Riley tu nie ma. Mimo, że przed wyjazdem obiecała mi odezwać się, zaczynam w to wątpić. A może, po prostu może nadszedł czas żebym przestała szukać i zaczęła żyć własnym życiem.
Wsunęłam na siebie jakieś dzinsy, naciągnęłam cos na stopy, zarzuciłam na siebie mój "pancerny" top z długimi rękawami. Mam zamiar juz wychodzić do szkoły, gdy się odwróciłam i chwyciałam mojego iPoda, bluze z kapturem i okulary, wiedząc, że lepiej przygotować się na najgorsze, ponieważ nie mam pojęcia co mogę znaleźc.
- Znalazłaś go?
Potrząsnęłam głową, patrząc jak Miles wsiada do mojego samochodu, kładzie torbę na podłodze i obdarowuje mnie spojrzeniem pełnym litości.
- "Próbowałam dzwonić " powiedział, odgarniając włosy z twarzy, jego paznokcie nadal miały jaskrawo różowy kolor. " Próbowałem nawet w jego domu, ale nawet nie minąłem bramy. Uwierz mi, nie chciałabyś paprać się z wielką Sheila. Traktuje swoją pracę bardzo poważnie" . Zaśmiał się, mając nadzieję na poprawienie mi humoru.
Ale tylko wzruszyłam ramionami, może i chciałam śmiać się z nim, ale nie potrafiłam. Byłam wrakiem od piątku i jedyne czego pragnęłam to zobaczyc Damena.
" Nie powinnaś się zbyt dużo zamartwiać" powiedział Miles odwracając się do mnie. " Jestem pewien, że nic mu nie jest. Mam na myśli, że nie pierwszy raz znika".
Rzuciłam okiem na niego zanim słowa opuściły jego usta. Pomyślałam, że odwołuje się do ostatniego zniknięcia Damena, czasu gdy go odesłałam.
" Ale to było coś innego" powiedziałam mu. " Uwierz mi to było nic w porównaniu z tym"
" Skąd możesz być tego taka pewna?" . Jego ton był troskliwy, przemyślany, jego oczy patrzyły wprost na mnie.
Wzięłam głeboki oddech i zaczęłam się gapić na drogę, zastanawiając się czy powinnam mu powiedzieć. Nie rozmawiałam tak na parwdę z nikim od czasu wypadku, wtedy wszystko się zmieniło. Czasami miejąc wszystkie te sekrety czułam się taka samotna. Chciałam się zrucić z siebie ten ciężar i być znowu normalną dziewczyną.
Patrzyłam na Milesa pewna, że moge mu ufać ale nie tak pewna, czy poitrafię zaufać sobie. Jestem jak woda sodowa, potrafiąca się trząśc i teraz wszystkie moje sekrety pędziły do góry.
" Wszystko dobrze?" zapytał patrząc na mnie ostrożnie.
Z trudem przełknęłam. " Piątkowa noc? Po twoim występie? " Przerwałam, czując jego pełne skupienie. " Więc.. my... hmmm .. jakby przygotowaliśmy plan"
" Plan? " Pochylił się ku mnie.
" Wielki plan" Uśmiech wypełnił moje kąciki ust, który nagle zblakł, gdy przypomniałam sobie jak było tragicznie.
" Jak duży?" zapytał, a nasze oczy się spotkały.
Potrząsnęłam głową, patrząc na drogę, gdy zaczęłam mówić:
"Ohh.. tylko zywkła piątkowa noc. Wiesz.. pokój w Montage... nowa bielizna... truskawki z czekoladą... i dwie butelki szampana..."
" O mój Boże nie zrobiłas! " zapiszczał.
Spojrzałam na niego, patrząc jak jego twarz robi się pełna kiedy zdał sobie sprawę z prawdy.
" O Boże! Sądziłem że naprawdę nie robiłaś... Nie dostałaś szansy od kiedy on..." Spojrzał na mnie. " Oh Ever przepraszam"
Wzruszyłam ramionami widząc tak wyraźnie wyeksponowaną przykrość na jego twarzy.
"PosłuchaJ" powiedział, łapiąc mnie za ręke gdy zatrzymałam się na światłach, następnie odrywając kiedy przypomniał sobie jak nie lubię być dotykana przez nikogo oprócz Damena, wiedział to, ponieważ wysiadłam na środku drogi aby uniknąć wszelkich nieporządanych wymian energii.
" Ever jesteś wspaniała, poważnie. Mam na myśli zwłaszcza teraz, gdy przestałaś nosić te workowate bluzy " potrząsnął swoją głową. " W każdym razie uważam, że bezpeicznie mogę Ci powiedzieć, że Damen chciałby chętnie chodzić z tobą. Mam na myśli, ten facet jest totalnie zakochany, każdy to widzi. I uwierz mi jeżeli wy dwoje tam pójdziecie... wszyscy to zobaczą. Nie ma żadnego z możliwych sposobów by mógł być zwolniony za kaucją."
Rzuciłam na niego okiem chcąc przypomnieć sobie co Roman mówił o Damenie i jak miałam to straszne przeczucie, że jest w jakiś sposób powiązany, może nawet odpowiedzialny, tak jak ja zdałam sobie sprawę że nie potrafię, nie mogę. Nie mam dowodów żeby pójść tam, nic do udowodnienia.
" Zadzwonisz na policję?" zapytał, jego wyraz twarzy nagle spoważniał.
Zacisnęłam usta, zmrużyłam oczy pod wpływem światła, nienawidziłam faktu że faktycznie trzeba zadzwonić na policję.Wiedząc że jeżeli wszystko okaże się być w porządku i Damen pojawi się bez szwanku b ędzie bardzo niezadowolony z mojego obrazu, jak dziecko uważne na drodze.
Ale co mogłam przypuszczalnie zrobić? Myślałam że jeżeli zdarzył się wypadek albo coś innego, oni by wiedzieli pierwsi. Więc w niedzielny poranek poszłam na posterunek i złożyłam sprawozdanie , odpowiedzi na wszystkie pytania, takie jak : mężczyzna, kaukaski, brązowe oczy, brązowe włosy... Gdy doszliśmy do jego wieku wywołałam szok kiedy powiedziałam: hmmm... w przybliżeniu 617 lat...
" Tak złożyłam zeznania" powiedziałam w końcu, naciskając twardo na gaz gdy tylko światła zapliły się na zielono. " Wzięli ode mnie informacje i powiedzieli że to zbadają"
" To wszystko? Żartujesz? On ejst niepełnoletni, nie jest dorosły!"
" Tak ale jest również wyzwolony. Co jest całkowicie innym zbiegiem okoliczności, jest podjęty prawnie odpowiedzialnością za samego siebie i inne rzeczy. W każdym razie, to nie jest tak że jestem wtajemniczona do ich śledztwa, to nie jest tak, że wypełnili mnie wielkim planem" moja wypowiedź zmniejszyła się do normalnej prędkości, gdy weszliśmy na teren szkoły.
" Czy uważasz że powinniśmy przejść na ulotki? Lub mieć w zanadrzu czuwanie przy świecach, jak widziałaś w wiadomościach? "
Mój żołądek falował gdy to powiedział, choćby nawet wiem że jest po prostu nadmiernie wrażliwy i robi to w dobrej intencji. Ale do tej pory nie wyobrażałam sobie kiedykolwiek, że to sie stanie. Mam na myśli, że na pewno Damen pojawi się wkrótce. On jest nieśmiertelny! Co mogło się z nim stać?
Lecz wcześniej myślę, widzę Damena wyskakującego ze swojego samochodu i idącego do mnie przez parking. Wygląda tak lśniąco, seksownie, przepieknie, możnaby pomyśleć, że wszystko było idealne, że nie było w ogóle tych kilku ostatnich dni. Nacisnęłam na hamulec, mój samochód szarpnęło do przodu a następnie z powrotem do tyłu, powodując to że kierowcy za mną również gwałtownie musieli zahamować. Moje serce łomotało, ręce mi się trzęsły, kiedy zobaczyłam mojego przystojniaka, teraz chłopaka MII, głaszczącego ją po włosach tak natarczywie i tak się na tym koncentrując, myśląc że to jest takie niepokojące.
To nie jest to co akceptowałam.
- " Co do diabła?" wrzasnął Miles, gapiąc się na Damena, tak że mnóstwo samochodów się zatrzymało. " I co on robi parkując właśnie na tamtym miejscu? Dlaczego nie jest na drugim najlepszym miejscu, zaklepując najlepsze dla Ciebie? "
Nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Zaparkowałam obok Damena.
Opuściłam okno, czując niewytłumaczalną nieśmiałość i zażenowanie, kiedy on tylko na mnie spogląda.
- " Wszystko wporządku?" Zapytałam wzdrygając się, kiedy ledwo kiwnął, co normalnie jest prawie niedostrzegalne.
Wrócił do swojego samochodu i chwycił swoją torbę, korzystając z okazji by podziwiać się w lusterku od strony kierowcy. Z trudem przełknęłam i powiedziałam:
-" Bo jakby piątkowa noc miała... i nie mogłam Cię znaleźć... nie mogłam dotrzeć do ciebie przez cały weekend... i naprawdę się martwiłam... ciągle zostawiałam Ci wiadomości... odczytałeś je? "
Zacisnęłam usta i skuliłam się żałośnie, nieudolnie pod wielkim znakiem zapytania.
Przesortowałeś je? Martwiłam się o Ciebie?
Jednak tym czego naprawdę chcę wykrzyczeć jest:
" Hej TY! co się do diabła stało? "
Obserwując jak wsuwa swoją torbę na ramię i patrzy na mnie, stawia szybkie kroki powiększając odległośc między nami. Ale to tylko fizyczny dystans, nie emocjonalny, ponieważ gdy spojrzałam w jego oczy wydawały się miłe.
I
właśnie wtedy, gdy zdaję sobie sprawę wstrzymuję oddech. Pochyla
się do okna, jego twarz była dla mnie tajemnicza, zamknięta gdy
powiedział:
"
Tak dostałem twoje wiadomości. Dokładnie 59."
Czuję jego ciepły oddech na moim policzku, jak usta mi się otwierają a oczy szukają jego oczu. Poszukuję ciepła, które zawsze stanowi jego wzrok. I mam dreszcze gdy nie widzę nic poza zimnem, ciemnością i pustką. Choć jest to jak brak uznania, zobaczyłam to nastepnego dnia. Ile nie jest to walka.
Ponieważ teraz, gdy patrzę w jego oczy, oczywiste jest że mnie zna - on po prostu chce tego nie robić.
" Damen ja..." Mój głos się łamał, mrucząc cos pod nosem.
Przez chwilę miałam szansę, aby usunąć coś co mi ściskało gardło i zacząć od nowa. Damen kręcił głową i poszedł z powrotem.
ROZDZIAŁ 17
-Wszystko w porządku? - pyta Miles, a na jego twarzy widzę swój własny ból i wątpliwości, których nie potrafię wyrazić.
Wzruszam ramionami - oczywiście, że nic nie jest w porządku. Jak mogłoby być, skoro nawet nie wiem, co jest nie tak?
- Damen to dupek! - Ocenia Miles ze złością.
Wzdycham tylko - choć nie mogę tego wyjaśnić i zupełnie nie rozumiem, co się dzieje, podświadomie wiem, że sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, niż wydaje się z pozoru.
- Nie, nie jest dupkiem - mamroczę wysiadając z auta i trzaskając, drzwiami dużo mocniej niż to konieczne.
- Ever, proszę... Daj, spokój może nie powinienem ci tego mówić, ale przecież widziałaś dokładnie to samo, co ja, prawda?
Ruszam w kierunku Haven, która czeka na nas przy bramie.
- Nie martw się, widziałam to doskonale. - Odtwarzam minioną scenę w głowie, z każdym razem zatrzymując się na nieobecnym spojrzeniu Damena, złej energii i zupełnym braku zainteresowania moją osobą...
- A więc się zgadzasz? Ze jest dupkiem? - Miles patrzy na mnie pytająco, jakby chciał się upewnić, że nie należę do dziewczyn, które pozwalają facetom się tak źle traktować.
- Kto jest dupkiem? - Wtrąca, Haven. Przyglądając się nam. Miles patrzy na mnie, abym dała mu zgodę na wyjaśnienia, a gdy widzi moje wzruszenie ramion, odpowiada Haven:
- Damen
Ona krzywi się zaskoczona, a w jej głowie pojawia się od razu tysiąc pytań. Ale ja mam własne, takie, na które prawdopodobnie nie ma odpowiedzi. Na przykład: Co się, u diabla, przed chwila stało? Oraz: Odkąd, Damen ma aurę?
- Miles ci wszystko opowie - rzucam, zerkając na nich oboje, i odchodzę. Bardziej niż kiedykolwiek marze o tym, by być normalna, oprzeć się na czyimś ramieniu i rozpłakać jak zwykła dziewczyna. Ale dobrze wiem, ze jest w tym wszystkim cos, czego oczy śmiertelnika nie zobaczą. I choć jeszcze nie potrafię tego udowodnić, zdaje sobie sprawę, ze, jeśli chce poznać odpowiedzi, musze po nie iść prosto do źródła.
Wchodzę do klasy, zaskakując sama siebie, bo nie waham się ani chwili, tylko z rozmachem wkraczam do środka. Gdy widzę Damena opierającego się o ławkę Stacii, żartującego z nią i flirtującego, zdaje mi się, ze przezywam jakieś koszmarne deja vu.
Dasz sobie rade, myślę, już raz to przezywałaś.
Przypominam sobie czas - nie tak dawno temu - gdy Damen udawał zainteresowanie Stacia tylko po to, by zwrócić moja uwagę. Jednak im bliżej do nich podchodzę, tym bardziej zaczynam rozumieć, ze dzieje się cos zupełnie innego niz. ostatnio. Wtedy wystarczyło, ze spojrzałam w oczy Damena, by odnaleźć tam błysk zainteresowania, współczucia, żalu, którego nie potrafił ukryć. A teraz, gdy widzę, jak Stacia wychodzi z siebie, odrzucając włosy, odsłaniając dekolt, trzepocząc rzęsami, dociera do mnie, ze dla Damena jestem zupełnie niewidzialna.
- Hm, przepraszam - odzywam się, zmuszając oboje, by podnieśli wzrok, wyraźnie zirytowani, ze ktoś im przeszkadza, - Damen, czy... Hm, czy mogłabym z tobą pogadać?
Wkładam ręce do kieszeni, aby nie dostrzegł, jak drżą i zmuszam się, aby spokojnie oddychać - wdech, wydech, raz i dwa, żadnego sapania, żadnych nerwów. Patrzę, jak Damen i Stacia spoglądają na siebie, po czym jednocześnie wybuchają śmiechem. I kiedy Dames otwiera usta, by mi odpowiedzieć, klasy wchodzi pan Robins, krzycząc:
- Siadać! Wszyscy maja usiąść na swoich miejscach!
Pokazuje gestem nasze ławki i mowie:
- Idź pierwszy.
Idę za Damenem, powstrzymując się ze wszystkich sil, by nie złapać go za rękę, nie obrócić w swoja stronę, nie zmusić, żeby spojrzał mi w oczy, i nie wrzasnąć:, Czemu mnie zostawiłeś? Co, na miłość boska, ci się stało? Jak mogłeś to zrobić? I to akurat w tamten - właśnie tamten - wieczór! Wiem jednak, ze taka bezpośrednia konfrontacja działałaby wyłącznie przeciwko mnie. Jeśli chce cokolwiek zyskać, musze zachować spokój i opanowanie. Rzucam plecak na podłogę i układam podręcznik, zeszyt oraz długopis na ławce. Uśmiecham się, jakbym była tylko szkolna koleżanka, która w poniedziałkowy ranek ma ochotę na pogawędkę. Pytam wiec:
-, Co robiłeś w weekend?
Damen wzrusza ramionami, mierzy mnie wzrokiem i w końcu spogląda mi w oczy. Dopiero po chwili zaczynam rozumieć, ze koszmarne myśli, które słyszę, pochodzą wprost r głowy Damena.
Cóż, jeśli ktoś taki jak ona ma za mną łazić, dobrze, ze przynajmniej jest niezła - myśli, marszcząc czoło, a ja instynktownie sięgam po Woda, by wyłączyć się z tych okropności. Nie mogę jednak ryzykować, ze przegapię cos ważnego, chociaż Damen sprawia mi przykrość. Zresztą do tej pory nie miałam dostępu do jego myśli. A teraz, kiedy to się zmieniło, wcale nie jestem pewna, czy się cieszę. Widzę, jak uśmiecha się krzywo i mruży oczy, myśląc: Szkoda, ze to taka wariatka. Lepiej nie ryzykowac.
Obrzydliwość tych słów jest dla mnie jak cios w żołądek. I tak bardzo zaskoczyło mnie, jak Damen potrafi być okrutny, ze Przypomniałam, iż nie wypowiedział swoich słów na glos. Nie po-trafie się opanować i pytam:
Słucham? Cos ty powiedział?
Co natychmiast sprawia, ze wszyscy w klasie odwracają się i gapia na mnie, oczywiście współczując Damenowi, ze musi siedzieć obok.
- Czy cos się stało? - Pyta pan Robins, mierżąc nas wzrokiem.
Siedzę w ławce, nie mogąc wydusić słowa. Serce zamiera mi w piersi, gdy słyszę odpowiedz Damena: - Ze mną w porządku. To ona jest wariatką.
ROZDZIAŁ 18
Śledziłam go. I wcale się tego nie wstydzę. Musiałam. Nie zostawił m wyboru. Jeśli Damen wciąż będzie mnie unikał, to jedynym rozwiązaniem jest obserwacja.
Śledziłam go, kiedy wyszedł z angielskiego, czekałam na niego na pierwszej długiej przerwie, a potem na drugiej i trzeciej. Stałam z boku i obserwowałam z daleka, żałując, że nie pozwoliłam mu przenieść się na wszystkie moje zajęcia, tak jak chciał (sądziłam, że to zbyt uzależniające, więc się nie zgadzałam). Teraz zostałam zmuszona, by snuć się pod jego klasą, podsłuchiwać jego rozmowy i myśli - myśli, które jak twierdziłam z przerażeniem, są dołująco próżne, narcystyczne i płytkie.
Ale to nie jest prawdziwy Damen - wiem o tym doskonale.
Oczywiście nie jest to także Damen unaoczniony - bo tacy nigdy nie istnieją dłużej niż przez kilka minut. Chodzi mi o to, że po prostu coś mu się stało. Coś co powoduje, że zachowuje się i myśli jak... no cóż, większość chłopaków w liceum. Wprawdzie aż do teraz nie mogłam wnikać do jego umysłu, ale po prostu wiem, że nigdy dotąd nie zachowywał się tak dziwnie. Nie, ten nowy Damen jest jakąś zupełnie obcą istotą, tylko wygląd pozostał ten sam - w środku zaś kryje się ktoś inny.
Idę do naszego stolika w kafeterii, przygotowując się na to, co może mnie spotkać, ale gdy dopiero otwieram pudełko z lunchem i wycieram rękawem jabłko, dociera do mnie, iż jestem tu sama bynajmniej nie dlatego, że przyszłam za wcześnie.
Tylko dlatego, że wszyscy mnie porzucili.
Podnoszę wzrok, słysząc znajomy śmiech Damena, i widzę go - w towarzystwie Stacii, Honor i Craiga oraz pozostałych uczniów z listy A. W czym nie byłoby nawet nic dziwnego, skoro jest, jak jest, tyle ze są tam także Miles i Haven. Obrzucam wzrokiem ich stół, upuszczam jabłko i otwieram usta ze zdumienia, bo dostrzegam, ze wszystkie stoliki w stołówce zostały połączone.
Jagnięta i wilki ucztują razem.
Co oznacza, ze sprawdziła się przepowiednia Romano. System kastowy liceum Bay View właśnie został unicestwiony.
- No i co o tym myślisz? - pyta Romano, siadając na ławce naprzeciwko i kciukiem wskazując pozostałe towarzystwo. Oczywiście, uśmiecha się szeroko. - Wybacz, ze tak cię nagabuje, ale zobaczyłem, jak podziwiasz moje dzieło, i pomyślałem, ze zatrzymam się na krótka pogawędkę. Dobrze się czujesz? - Zbliża się do mnie, z całkiem szczera troska na twarzy, choć na szczęście nie jestem taka głupia, by w nią uwierzyć.
Patrzę mu w oczy, zdecydowana nie dąć zbić się z tropu. Podświadomie wyczuwam, iż to on jest odpowiedzialny za za• chowanie Damena, Haven i Milesa, a także za to, ze cala szkoła zaczęła nagle egzystować w spokoju i harmonii. Niestety, wciąż nie mam dowodów, by to uświadomić pozostałym. Bo dla wszystkich Romano jest bohaterem - szkolnym rewolucjonisty, brytyjskim Che Guevara w Kalifornii. Dla mnie jednak jest wyłącznie zagrożeniem.
- Widzę, ze jakoś dotarłaś bezpiecznie do domu? - pyta da• lej, otwierając puszkę z napojem, ale nie zdejmując ze mnie• wzroku.
Zerkam na Milesa, który właśnie opowiada cos bardzo zabawnego Craigowi i obaj zataczają się ze śmiechu. Potem patrzę, na Haven, szepcząca cos do ucha Honor. Nie patrzę tylko na Damo• na. Nie chce widzieć, jak wpatruje się w oczy Stacii, kładzie rękę na jej kolanie, droczy się z nią, uśmiechając się swoim najsłodszym uśmiechem, i palcami wędruje po jej udzie... Widziałam to już na angielskim i mam dość. Zresztą jestem prawie pewna, że
To, co się teraz dzieje miedzy nimi, to tylko gra wstępna - pierwszy,
Krok ku różnym innym okropnościom, które widziałam w myślach Stacii. To ta wizja przeraziła mnie tak bardzo, ze w panice zrzuciłam na podłogę cały stos staników w sklepie z bielizna. Tyle ze, kiedy już się pozbierałam, nabrałam przekonania, ze zrobiła to specjalnie, a nie z myślą o czymś, co naprawdę miało się wydarzyć. I chociaż nadal odnośże wrażenie, ze w tamtej chwili udawała, a Damen i ona są razem tylko przypadkiem, musze przyznać, ze obserwowanie całej sytuacji doprowadza mnie do szalu.
Nie chce patrzeć, ale za to próbuje słuchać - mam nadzieje, ze wpadnie mi w ucho cos ważnego, jakąś informacja, odpowiedz. Staram się skupić i włączyć w ich myśli, ale napotykam tylko gruby mur najróżniejszych dźwięków - wszystkie glosy zlewają się w jedna całość i nie mogę oddzielić pojedynczego.
- No wiesz, w piątek wieczorem... - Ciągnie Romano, długimi palcami stukając w aluminiowa puszkę. Nie przestaje pytać, choć ja wyraźnie odmawiam odpowiedzi. - Kiedy znalazłem cię tam sama? Musze ci cos powiedzieć, Ever. Czułem się okropnie, ze tak cię zostawiłem, ale w końcu sama chciałaś.
Patrzę na niego, zupełnie nie zainteresowana gra, która prowadzi, ale mam nadzieje, ze może, jeśli odpowiem, na choć jedno pytanie, da mi spokój.
- Dotarłam do domu bez problemu. Dzięki za troskę.
Uśmiecha się tak, ze pewnie milion dziewczyn dałoby się teraz za niego pokroić, ale mnie przyprawia tylko o dreszcz. Zbliża się i mówi:
- Prośże, prośże, teraz robisz się złośliwa, co?
Wzruszam ramionami i wbijam wzrok w jabłko, turlając je po stole w przód i w tył.
- Chciałbym, abyś mi w końcu powiedziała, co takiego zrobiłem, ze tak mnie nienawidzisz. Jestem pewien, ze moglibyśmy znaleźć jakieś pokojowe rozwiązanie i naprawić sytuacje.
Zaciskam usta i wciąż wpatruje się w nieszczęsne jabłko, turlając je tak intensywnie, ze czuje, jak miąższ zaczyna mięknąc, a skórka powoli pęka.
- Pozwól zaprosić się na kolacje - mówi Romano, wpatrując się we mnie błękitnymi oczami. - Co ty na to? Porządna, prawdziwa randka. Tylko my dwoje. Umyje samochód, kupię nowe ciuchy, zarezerwuje stolik w jakiejś niezłej knajpie - dobra zabawa gwarantowana!
Kręcę głowa i z irytacja przewracam oczami. Innej odpowiedzi ode mnie nie dostanie.
Ale Romano jest nieustępliwy, nie cofa się ani o krok.
- No dalej, Ever. Daj mi szanse, bym zmienił twoje zdanie o mnie. Możesz się wycofać w każdej chwili, słowo skauta. Dobra, możemy nawet wymyślić jakieś slowo-klucz. Wiesz, gdy poczujesz, ze za bardzo wchodzę w twoja strefę bezpieczeństwa, wypowiesz to słowo, a ja się zamknę i nie będziemy już nigdy więcej poruszać tego tematu. - Odsuwa puszkę od siebie i wyciąga do mnie ręce, czubkami palców prawie dotykając moich dłoni, tak ze od razu się odchylam. - Przestań już, prośże. Odpuść trochę. Jak możesz odrzucać taka propozycje?
Mówi głębokim, przekonującym tonem, nie zdejmując ze mnie wzroku, ale ja nie przestaje torturować mojego jabłka, patrząc, jak miąższ wylania się spod skórki.
- Obiecuje, ze nasza randka będzie sto razy lepsza od tych, na które zabierał cię ten mięczak Damen. Bo przede wszystkim ja nigdy nie zostawiłbym tak boskiej dziewczyny samej na parkingu. - Uśmiecha się i dodaje: - No tak, dokładnie to zrobiłem w piątek, ale tylko, dlatego, ze posłuchałem grzecznie twojej prośby. Widzisz? Już ci udowodniłem, ze zrobię dla ciebie wszystko, będę tańczył, jak mi zagrasz.
-, O co ci chodzi? - Odzywam się w końcu, pewnie i bez mrugnięcia spoglądając w te jego błękitne oczy. Chciałabym, żeby już dal mi spokój i przyłączył się do tamtego stolika, gdzie zaproszeni SA wszyscy oprócz mnie. - Czy naprawdę każdy musi cię lubić? O to chodzi? A jeśli tak, czy nie uważasz, ze to trochę aroganckie?
Romano zaczyna się śmiać. Głośno, dobitnie, do rozpuku. A kiedy po chwili przestaje, odpowiada, kręcąc głowa:
- Cóż, nie. Nie każdy musi mnie lubić. Ale musze przyznać, ze tak zazwyczaj się dzieje. - Pochyla się tak, ze nasze twarze SA oddalone tylko o centymetry. - Cóż mogę powiedzieć? Jestem sympatycznym facetem. Większość ludzi uważa, ze wręcz czarującym.
Potrząsam głowa i odwracam wzrok - mam dość tej zabawy i nie chce dłużej grac w jego gierki.
- W takim razie bardzo mi przykro, ale wygląda na to, ze będziesz musiał wpisać mnie na listę tych niewielu osób, na które twój urok ani trochę nie działa. I proszę, wyświadcz nam obojgu przysługę, spróbuj nie traktować tego jak wyzwania i nie sil się, bym zmieniła zdanie. Może po prostu dołączysz do reszty i zostawisz mnie w spokoju? Bo niby, po co łączyć wszystkich w szczęśliwa rodzinkę, skoro nie możesz cieszyć się z nimi?
Romano spogląda na mnie, wciąż się uśmiechając, a potem wstaje z ławki, znów wbijając we mnie wzrok.
- Ever, jesteś po prostu boska. Poważnie. I gdybym cię nie znal, pomyślałbym, ze próbujesz tylko doprowadzić mnie do szaleństwa.
Unośże wzrok do nieba i odwracam się.
-, Ale nie będę dłużej strzępił sobie języka, ponieważ potrafię poznać, jeśli ktoś chce się mnie pozbyć, dlatego pójdę sobie... - Wskazuje palcem stolik, gdzie siedzi już cala szkoła. - Oczywiście, jeśli zmienisz zdanie i będziesz chciała się do mnie przyłączyć, z pewnością uda mi się ich przekonać, by zrobili ci miejsce.
Pokazuje mu gestem, by odszedł, i kręcę głowa. Zaschło mi w gardle i nie mogę dobyć głosu, bo mimo pozorów, które zachowuje, wiem, ze nie wygrałam tej bitwy - nawet nie byłam blisko.
A, pomyślałem jeszcze, ze ci się przydadzą - dodaje, Romano, kładąc na stole moje buty, jakby sandałki ze sztucznej wężowej skóry miały być fajka pokoju. - Nie musisz mi dziękować. - Śmieje się, spoglądając przez ramie. - Daj już spokój temu biednemu jabłku, sprawiłaś mu nieźle lanie.
Zaciskam mocniej dłoń, patrząc, jak Romano idzie prosto do Haven, dotyka palcem jej karku, a ustami muska ucho. Ściskam jabłko tak mocno, ze pęka w mojej dłoni - klejący sok spływa po palcach na nadgarstek. A Romano, widząc to, tylko się śmieje.
ROZDZIAŁ 19
Po wejściu na plastykę idę prosto do szafki, wkładam fartuch, zabieram materiały i wracam do swojej ławki, gdy widzę stojącego w drzwiach Damena z dziwnym wyrazem twarzy. Wyrazem, który - choć to dziwne - napełnia mnie niespodziewana nadzieja. Spojrzenie ma puste, żeby zaciśnięte, zdaje się zagubiony i niepewny, jakby potrzebował mojej pomocy. Wiedząc, ze musze korzystać z sytuacji, która tak nagle się pojawiła, podchodzę do niego, delikatnie dotykam ramienia i pytam:
- Damen? - Glos mam drżący, chrapliwy, jakbym odżywała się dzisiaj po raz pierwszy. - Damen, skarbie, wszystko w porządku? - Patrzę na niego, zwalczając pokusę, by pocałować go jak najmocniej.
Odwzajemnia spojrzenie, w którym na chwile pojawia się zrozumienie, a potem dobroć, tęsknota i miłość. Dotykam palcami jego policzka, czując napływające do oczu łzy i zauważam, ze jego czerwonobrązowa aura blednie. Znów jest mój...
Niestety, nagle słyszę:
- Hej, kolego, ruszaj dalej, wstrzymujesz tu cały ruch.
I wtedy dawny Damen znika, wraca za to ten inny, nowy.
Przeciska się Kolo mnie z rozświetlona aura, a w jego myślach widzę, ze mój dotyk wywołał tylko obrzydzenie. Przywieram do ściany, lecz krzywię się nagle, gdy Romano pojawia się obok, p r z y p a d k i e m ocierając się o mnie.
- Przepraszam, kochana. - Uśmiecha się szeroko, kpiąco.
Zamykam oczy i trzymam się ściany, by nie upaść. W głowie kreci mi się od jego euforycznej, mieniącej się światłem, jasnej aury. Cala ta intensywna, wszechogarniająca, optymistyczna energia Romano przepływa teraz przeze mnie i napełnia moja głowę obrazami pełnymi nadziei i przyjaźni, tak niewinnymi, iż ogarniają mnie wyrzuty sumienia, ze w ogóle o cos go podejrzewałam, ze byłam taka niemiła...
A jednak - cos jest nie w porządku. Cos się nie zgadza. Większość umysłów to mieszanina rytmów, potok słów, kolaży obrazów, kakofonia dźwięków, które łącza się w dość chaotyczna całość. Natomiast umyśl Romano jest uporządkowany, zorganizowany, jedna myśl logicznie wypływa z następnej - a przez to zdaje się wymuszona, nienaturalna, jak wyuczony scenariusz...
- Sądząc z twojej reakcji, skarbie, wygląda na to, ze ci się spodobało. Jesteś pewna, ze nie zmienisz zdania w sprawie naszej randki?
Czuje na policzku jego chłodny oddech. Ustami prawie dotyka mojej twarzy, zaczynam się bać, żeby mnie nie pocałował. Chce go odepchnąć, gdy nagle pojawia się Damen, mija nas i rzuca:
- Ej, koleś, co ty wyrabiasz? Ta frajerka nie jest warta twojego czasu.
Ta frajerka nie jest warta twojego czasu ta frajerka nie jest
warta twojego czasu ta frajerka nie jest warta twojego czasu ta
frajerka nie jest warta twojego czasu ta frajerka nie jest warta... - Ever? Urosłaś?
Podnośże wzrok i widzę, ze Sabine stoi obok, podając mi świeżo opłukana miskę, abym włożyła ja do zmywarki. Dopiero po parunastu sekundach przypominam sobie, ze to moje zadanie.
-, Co mówiłaś? Przepraszam. - Palcami chwytam mokra porcelanę i odkładam ja na stojak. W tej chwili nie potrafię myśleć o niczym oprócz Damena i jego słów, które tak mnie zabolały i którymi torturuje się, powtarzając je raz po raz.
- Wyglądasz, jakbyś znowu urosła. Tak, na pewno. Czy to są dzinsy, które ci kupiłam?
Spuszczam wzrok i z zaskoczeniem zauważam, ze widać mi gole kostki. Co jest bardzo dziwne, ponieważ tego ranka, gdy wkładałam spodnie, ich nogawki ciągnęły się po podłodze?
- Hm, może - kłamie, choć obie widzimy, ze tak jest.
Sabine z zastanowieniem kreci głowa i mówi:
- Byłam przekonana, ze to odpowiedni rozmiar. Wygląda na to, ze weszłaś w fazę nagłego wzrostu. - Wzrusza ramionami. - No, ale masz dopiero szesnaście lat, w tym wieku to chyba normalne.
Dopiero szesnaście, ale zdecydowanie bliżej siedemnastu, myślę, marząc o dniu, w którym będę mięć osiemnaście, skończę szkole i zacznę żyć samodzielnie, żebym mogła zostać sama ze swoimi mrocznymi tajemnicami, a Sabine wróci do swego uporządkowanego, zaplanowanego życia. Nie mam pojęcia, jak mogłabym odwdzięczyć się jej za wszystko, co dla mnie zrobiła, teraz jeszcze dodając do kolekcji bardzo drogie dżinsy.
- Ja przestałam rosnąc, mając piętnaście lat, ale wygląda na to, ze ty będziesz dużo wyższa ode mnie. - Ciotka uśmiecha się, podając mi pełna garść łyżek.
Bez przekonania odwzajemniam uśmiech, zastanawiając się, ile jeszcze urosnę, bo mam nadzieje, ze nie zmienię się w jakąś dziwaczna olbrzymkę, której zdjęcie będzie zdobiło okładkę „Faktów i mitów". Kilka centymetrów więcej w ciągu jednego dnia to zdecydowanie nie jest normalna „faza wzrostu".
Kiedy Sabine to zauważyła, przypomniałam sobie, ze także paznokcie rosną mi jak szalone (musze obcinać je właściwie codziennie), a włosy sięgają już poniżej brody, chociaż zapuszczam je dopiero od kilku tygodni? Nie wspominając o tym, ze błękit moich oczu stal się bardziej intensywny, a nieco skrzywione żeby się wyprostowały. I bez względu na to, jak rzadko oczyszczam twarz, cerę mam wciąż idealna, bez wyprysków i jakichkolwiek przebarwię.
A teraz urosłam kilka centymetrów od śniadania?
Najwyraźniej jest jeden powód tych zmian - sok nieśmiertelności, który pije od jakiegoś czasu. Co prawda, jestem nieśmiertelna od większej części ostatniego roku, ale tak naprawdę nic się nie wydarzyło (oprócz tego, ze uciekłam śmierci spod kosy), dopóki nie zaczęłam popijać czerwonego napoju. Wygląda na to, ze moje cechy fizyczne nagle się wyostrzyły, a zwykle umiejętności zmieniły w nadprzyrodzone.
Z jednej strony z ekscytacja i ciekawością czekam na to, co mnie jeszcze spotka, z drugiej jednak widzę, ze, choć zbliżam się do pełni możliwości Nieśmiertelnej, resztę wieczności będę chyba musiała spędzić sama.
- Może to wina tego napoju, który tak namiętnie spożywasz - śmieje się Sabine. - Sama chyba powinnam go spróbować. Nie miałabym nic przeciwko kilku dodatkowym centymetrom bez konieczności noszenia szpilek.
- Nie! - Wyrywa mi się, zanim pomyśle, ze taka nerwowa odpowiedz może wzbudzić zainteresowanie Sabine, która spogląda na mnie, marszcząc czoło, z mokra gąbka w dłoni. - To znaczy na pewno by ci nie smakował. Raczej absolutnie by ci nie smakował. Serio, ma taki dziwaczny smak - tłumacze na pozór spokojnie i beztrosko, bo bardzo nie chce, żeby ciotka dowiedziała się, jak bardzo mnie przeraziło jej przypuszczenie.
- Nie będę tego wiedziała, póki nie spróbuje, prawda? - Pyta, wpatrując się we mnie intensywnie. - Skąd w ogóle bierzesz ten napój? Nie pamiętam, żebym widziała go w sklepach. I nie ma chyba żadnej etykiety. Jak się nazywa?
- Dostaje go od Damena - odpowiadam, z radością wypowiadając jego imię, choć nawet w części nie wypełni to pustki, która została po jego odejściu.
- Poproś go wiec, żeby przyniósł trochę i dla mnie, co?
W chwili, gdy wypowiada te słowa, wiem już, ze nie chodzi wyłącznie o napój: Sabine próbuje zmusić mnie do mówienia, abym wyjaśniła nieobecność Damena na sobotniej kolacji i w moim życiu. Zamykam zmywarkę i odwracam się, udając, ze wycieram blat, który już dawno jest czysty. Nie patrząc ciotce w oczy, mowie:
- Raczej nie mam jak tego zrobić. Przede wszystkim, dlatego, ze my... Cóż, zrobiliśmy sobie przerwę - kończę, choć mój glos załamuje się w żenujący sposób.
Sabine podchodzi bliżej, by mnie przytulić, pocieszyć, obiecać, ze wszystko będzie dobrze. I choć jestem do niej odwrócona plecami, by jej nie widzieć, to jednak wiem, co zrobi, wiec odsuwam się na bok i uciekam.
Och, Ever, tak mi przykro. Nie wiedziałam... - Mówi, opuszczając bezradnie ręce; nie wie, co z nimi zrobić, bo uniknęłam przytulania.
Kiwam głowa, znów czując się winna, ze jestem tak zimna i nieprzystępna. Chciałabym jej jakoś wyjaśnić, ze nie mogę ryzykować fizycznego kontaktu, bo nie chce poznać jej sekretów. Zajęłoby mi to głowę obrazami, których wole nie oglądać. Ledwie sobie radżę z własnymi problemami, wołałabym nie dodawać jeszcze czyichś do tej mieszanki.
- To się zdarzyło dość nagle - dodaje, wiedząc, ze ciotka nie odpuści, skoro udało jej się już wydobyć ze mnie, choć trochę. - Tak się jakoś stało i... Nie wiem, co mam ci powiedzieć.
- Gdybyś chciała pogadać, to jestem.
Nie jestem gotowa o tym mówić. To świeża sprawa i próbuje sobie wszystko poukładać. Może później... - Wzruszam ramionami z nadzieja, ze zanim nadejdzie to „później", Damen i ja znów będziemy razem, i nie będzie, o czym opowiadać.
ROZDZIAŁ 20
Dojeżdżam do Milesa, trochę się denerwując, bo nie mam pojęcia, czego się spodziewać. Ale gdy widzę go czekającego na ganku przed domem, oddycham z ulga, bo wiem już, ze sprawy
Nie stoją aż tak źle, jak przypuszczałam. Wjeżdżam na podjazd, otwieram okno i wołam:
- Hej, Miles! Wskakuj!
Widzę, jak podnosi wzrok znad telefonu i kręcąc głowa, odpowiada:
- Wybacz, zdawało mi się, ze ci mówiłem, ale jadę z Craigiem.
Otwieram szeroko usta, a uśmiech zastyga mi na twarzy, gdy dociera do mnie to, co słyszę.
Craiga? To znaczy chłopak Honor - Craig? Ten popaprany, ukryty homoseksualista, którego tajemnice odkryłam, podsłuchując jego myśli? Ten, który żyje tylko po to, by nabijać się z Milesa, bo to czyni go bezpiecznym, zdeklarowanym heretykiem?
Ten, Craig?
-, Od kiedy to przyjaźnisz się z Craigiem? - Pytam, kręcąc głowa i spoglądając na Milesa.
Niechętnie wstaje i podchodzi do mojego auta. Przerywa na chwile pisanie SMS-a, by rzucić tylko:
- Odkąd postanowiłem zacząć żyć i poszerzać horyzonty myślowe. Ty tez powinnaś. Craig jest całkiem fajny, kiedy się go bliżej pozna.
Patrzę, jak Miles przebiera kciukami, pisząc SMS, i próbuje pojąc to, co właśnie powiedział. Wydaje mi się, ze wylądowałam w jakimś szalonym, niewiarygodnym, alternatywnym wymiarze, w którym cheerleaderki gawędzą z Gotami, a futboliści przyjaźnią się z gejami. W miejscu tak nienormalnym, ze nie powinno istnieć.
Ale istnieje - w miejscu zwanym Bay View High.
- Czy to ten sam Craig, który nazwał cię ciota i wsadził ci głowę do kibla pierwszego dnia szkoły?
- Ludzie się zmieniają. - Miles wzrusza ramionami.
No jasne. Tyle ze to bzdura. A już na pewno nie zmieniają się tak bardzo w ciągu jednego dnia, chyba ze maja ku temu jakiś bardzo dobry powód: na przykład, jeśli ktoś, zza kurtyny, steruje nimi, manipuluje jak marionetkami. Sprawia, ze działają wbrew własnej woli, każe im mówić i robić rzeczy, które w rzeczywistości SA zupełnie wbrew ich naturze - na dodatek bez przyzwolenia, bo oni nawet nie zdają sobie z tego sprawy.
- Przepraszam, myślałem, ze ci mówiłem, ale widać zapomniałem. Nie musisz już po mnie przyjeżdżać, załatwiłem to - dodaje Miles, kończąc nasza przyjaźń kolejnym wzruszeniem ramion, jakby sprowadzała się tylko do wspólnego jeżdżenia do szkoły.
Przełykam głośno ślinę, opierając się pokusie, by złapać go za ramiona, potrząsnąć i zapytać, co się stało, czemu tak się zachowuje, czemu wszyscy się tak zachowują i dlaczego jednogłośnie zwrócili się przeciwko mnie.
Nie robię tego jednak. Jakimś cudem udaje mi się powstrzymać. Przede wszystkim, dlatego, ze mam piekielne podejrzenie, iż znam odpowiedz na to pytanie. A jeśli okaże się, ze mam racje, to Miles nie będzie w żaden sposób za to odpowiedzialny.
- Okej, dobrze wiedzieć. - Kiwam głowa, zmuszając się do fałszywego uśmiechu. - W takim razie do zobaczenia - dodaje, chwytając drążek zmiany biegów i czekając na odpowiedz, która raczej nie nadejdzie. Wycofuje wiec auto, ale dopiero wtedy, gdy za mną pojawia się Craig, naciska dwa razy na klakson i gestem każe mi odjechać.
Na angielskim jest nawet gorzej, niz. przewidywałam. Tuz po wejściu do klasy zauważam, ze Damen siedzi teraz ze Stacia. A mówiąc „siedzi", mam na myśli siedzenie tak blisko, ze mogą trzymać się za ręce, szeptać i pisać do siebie liściki. Ja zostaje z tylu, sama, niczym kompletny wyrzutek. Zaciskam usta i idę w stronę swojej ławki, słuchając, jak koledzy syczą pod nosami: Frajerka! Uważaj, frajerko! Tylko się nie przewróć, frajerko! Te same słowa słyszę bezustannie, odkąd wysiadłam z samochodu.
Właściwie zupełnie mnie nie obchodziło, co gadają, dopóki Damen nie przyłączył się do tych chóralnych obelg. Bo gdy zaczyna się śmiać i kpić razem z reszta uczniów, mam ochotę wrócić. Wrócić do auta i do domu, gdzie jest bezpiecznie...
Ale tego nie robię. Nie mogę. Musze zostać i uważać. Zapewniając siebie sama, ze to tylko tymczasowa sytuacja - ze wkrótce ja wyjaśnię - bo niemożliwe, żebym strąciła Damena na zawsze. Ta myśl jakimś sposobem pomaga mi przetrwać. No dobrze, ona i pan Robins, który każe się wszystkim uciszyć. Ale kiedy w końcu rozlega się dzwonek i wszyscy wychodzą, słyszę glos nauczyciela:
- Ever, możemy chwile porozmawiać?
Chwytam za klamkę i obejmuje ja palcami, gotowa zniknąć. - To nie potrwa długo.
Biorę głęboki oddech i poddaje się, podgłasniajac dźwięk na Ipodzie, kiedy tylko napotykam spojrzenie pana Robinsa. Pan Robins nigdy nie zatrzymuje mnie po lekcji. Nie należy do tych nauczycieli, którzy lubią rozmawiać. Dlatego do tej pory byłam przekonana, ze odrabianie żądań domowych i bezbłędne pisanie testów ochroni mnie przed jakakolwiek konwersacja.
- Nie bardzo wiem, jak ci to powiedzieć, bo nie chce przekroczyć swoich kompetencji, ale zdaje mi się, ze jakoś musze to wyrazić. Chodzi o...
Damena.
Chodzi o moja bratnia dusze, moja wieczna miłość, mojego największego wielbiciela od czterystu lat, który teraz czuje do mnie wyłącznie odrażę. A dzisiaj rano poprosił o możliwość zmiany miejsca. Ponieważ uważa, ze go prześladuje.
Dlatego teraz pan Robins, który od niedawna jest w separacji, ma dobre intencje, ale jest tylko nauczycielem angielskiego, nie mającym pojęcia o mnie, o Damenie i właściwie o niczym poza spleśniałymi starymi powieściami napisanymi przez dawno nieżyjących autorów, ma zamiar wyjaśnić mi, na czym polega związek. Powiedzieć mi, jak intensywna może być młodzieńcza miłość: Jak wydaje się najważniejsza na świecie, wszechogarniająca, ale tylko jeśli naprawdę istnieje. Przeżyje jeszcze mnóstwo podobnych zauroczeń, musze tylko zrobić krok naprzód. To konieczne. Przede wszystkim dlatego:
-...Dlatego, ze prześladowanie kogoś niczego nie rozwiąże - oświadcza. - To karalne przestępstwo. Bardzo poważne, takie, które pociąga za sobą poważne konsekwencje. - Nauczyciel marszczy czoło, by przekonać mnie o powadze sytuacji.
- Nie prześladuje Damena - mowie, ale szybko zdaje sobie sprawę, ze będę wyglądać na stuprocentowo winna, bo zamiast zadawać pytania w stylu: „Co on panu powiedział? Dlaczego to zrobił? O co mu chodziło?", Jak normalna porzucona nastolatka, od razu zaczęłam się bronić? Pospiesznie dodaje wiec: - Panie Robins, prośże posłuchać, z całym szacunkiem, bo wiem, ze ma pan dobre intencje, choć nie mam pojęcia, co panu powiedział Damen, ale...
Spoglądam w oczy nauczycielowi i już wiem, co powiedział mu Damen: ze mam na jego punkcie obsesje, ze oszalałam, ze jeżdżę Kolo jego domu dniami i nocami, wciąż wydzwaniam, zostawiając przerażające, żałosne, obsesyjne wiadomości... Może to po części prawda, ale przecież...
Jednak pan Robins nie pozwala mi dokończyć zdania. Kreci głowa i przerywa:
- Ever, nie mam najmniejszego zamiaru stawać po stronie twojej czy Damena, bo szczerze mówiąc, to nie moja sprawa i koniec końców to wy sami będziecie musieli wypracować jakiś kompromis. Pomimo twojego niedawnego zawieszenia oraz tego, ze prawie nie uważasz na zajęciach i słuchasz iPoda, choć prośże cię, byś go wyłączyła - i tak jesteś jedna z moich najlepszych i najzdolniejszych uczennic. Nie podoba mi się, ze ryzykujesz swoja świetlana przyszłość dla jakiegoś chłopca.
Zamykam oczy i zaciskam pięści. Czuje się tak upokorzona, ze najchętniej bym zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu. Nie, jest nawet gorzej - czuje się zażenowana, zhańbiona, pozbawiona honoru i mam ochotę zapaść się pod ziemie.
- Nie jest tak, jak pan myśli - odzywam się w końcu, spoglądając nauczycielowi w twarz, a w duchu nalegając, by uwierzył. - Cokolwiek naopowiadał panu Damen, nie jest całkiem tak, jak mu się wydaje - dodaje, słysząc, jak pan Robins wzdycha przeciągle, zarówno w myślach, jak i na glos. Wiem, ze chciałby opowiedzieć mi, jak bardzo czul się zagubiony, gdy odeszła od niego żona, zabierając córkę; jak wydawało mu się wtedy, ze nie przetrwa ani jednego dnia - ale czuje, ze nie powinien tego robić, co zresztą jest prawda.
- Daj sobie po prostu trochę czasu, spróbuj skupić się na czymś innym - radzi. Wiem, ze naprawdę jest szczery, chce mi pomóc, ale boi się przekroczyć granice swoich kompetencji. - Wkrótce przekonasz się, ze...
Dzwonek.
Wkładam plecak na ramie, zaciskam usta i spoglądam pytająco. Pan Robins kreci głowa i dodaje: - Dobrze, napisze ci usprawiedliwienie. Możesz iść.
ROZDZIAŁ 21
Jestem gwiazda YouTube'a. Okazało się, ze dokumentacja mojej osoby usiłującej wydostać się z plątaniny staników, majtek i pasów do pończoch Victoria's Secret nie tylko przysporzyła mi bardzo oryginalnego przezwiska frajerki, ale została obejrzana 2323 razy. A to akurat dokładna liczba uczniów zapisanych do liceum Bay View. Plus kilku członków grona pedagogicznego.
Haven mi o tym powiedziała. Spotkałam ja przy szafce, gdy ledwie udało mi się przedrzeć przez tłum uczniów wrzeszczących: „Hej, frajerka! Tylko się nie wywal!", I okazała się tak mila, ze nie tylko wprowadziła mnie w szczegóły nowo nabytej sławy, ale takie podała mi Ink, bym mogła obejrzeć na iPhonie spektakl ze sobą w roli głównej - frajerki rozpłaszczającej się na podłodze.
- No super, po prostu bosko. - Potrząsam głowa, bo choć to w tej chwili najmniejsze z moich zmartwień, to jednak...
- Raczej totalnie paskudnie - oświadcza Haven, zamykając szafkę i obdarzając mnie spojrzeniem pełnym politowania, które zresztą trwa tylko kilka sekund, bo przecież nie ma sensu marnować więcej czasu na taka frajerkę jak ja. - Masz jeszcze cos do mnie? Bo musze lecieć, obiecałam Honor, ze...
Spoglądam na swoja przyjaciółkę bardzo, bardzo przenikliwe. Jaskrawoczerwone niegdyś pasemko włosów jest teraz różowe, a jeszcze niedawno blada, (choć z czarnym makijażem) postać w stylu em. zmieniła się w brązowa od samo opalacza, ubrana w błyszcząca sukienkę dziewczynę z natapirowanymi włosami - taka sama jak klony z listy A, z których do tej pory Haven tak się nabijała. Jednak mimo nowego stylu ubierania się i awansu w licealnej hierarchii, mimo kolejnych dowodów, które mam przed sobą, i tak nie wierze, ze to sama Haven jest odpowiedzialna za to, co nosi, mówi czy robi. Co prawda, ma tendencje, by zabiegać o czyjąś uwagę i identyfikować się z różnymi stylami, ale zawsze trzyma się swoich standardów? Jestem świecie przekonana, ze brygada Stacii i Honor to nie jest grupa, do której chciałaby należeć Haven. Tyle ze sama świadomość tego wszystkiego wcale nie ułatwia mi teraz życia. Wprawdzie to nie ma sensu i niczego nie zmieni, ale i tak spoglądam na nią, mówiąc:
- Nie mogę uwierzyć, ze się z nimi zaprzyjaźniłaś. Po tym wszystkim, co mi zrobiły. - Potrząsam głowa, chcąc pokazać Haven, jak boli mnie to, co robi.
Rzecz jasna, odpowiedz znam kilka sekund przed tym, zanim ja usłyszę, ale to akurat nie łagodzi ciosu.
- Czy to one cię popchnęły? Podstawiły ci nogę, żebyś upadla na ten wieszak? Czy sama się potknęłaś i wywaliłaś? - Spogląda na mnie z uniesionymi brwiami, wydętymi ustami i zmrużonymi oczami wbitymi w moje. A ja stoję jak słup soli, zupełnie niema, nie mogąc wydobyć głosu z zaschniętego gardła.
- Rozchmurz się wreszcie, co? - Haven wznosi oczy do góry i kreci głowa. - Dziewczyny nagrały ten film dla żartu. A ty byłabyś dużo szczęśliwsza, gdybyś trochę odpuściła, przestała traktować siebie i wszystko dokoła tak cholernie poważnie, i nareszcie zaczęła żyć! Mówie serio, Ever. Przemyśl to, co?
Odwraca się i szybko wtapia w idący korytarzem tłum uczniów, kierujących się do długiego, wspólnego stołu - wyglądają jak obiadowy exodus. Za to ja biegnę w kierunku wyjścia. Po co mam się tak męczyć? Siedzieć tu tylko po to, by patrzeć, jak Damen flirtuje ze Stacia, i słuchać wyzwisk jedynych przyjaciół, jakich miałam? W końcu, po co mi te wszystkie nadludzkie umiejętności, skoro nie mogę ich wykorzystać dla dobrych celów - na przykład wagarów?
- Tak wcześnie wychodzisz?
Ignoruje glos rozlegający się za moimi plecami i idę dalej.
Romano jest w tej chwili ostatnia osoba, z która mam ochotę
Rozmawiać.
- Hej, Ever, poczekaj! Proszę cię! - Śmieje się, przyśpieszając kroku, aż udaje mu się mnie dogonić. - Gdzie się pali?
Otwieram samochód, wsiadam do środka i mam zamiar zamknąć drzwi, kiedy Romano przytrzymuje je dłonią. Choć wiem, ze jestem silniejsza od niego i ze, jeśli zechce, mogę zatrzasnąć drzwi i odjechać, wciąż nie jestem przyzwyczajona do swych nowych, nieśmiertelnych umiejętności i nie zawsze panuje nad siła. Nie znoszę Romano, ale nie chce go zranić. Wole poczekać z tym do chwili, gdy nie będzie innego wyjścia.
- Przepraszam cię, ale naprawdę musze jechać.
Ciągnę za klamkę, ale on tylko trzyma mocniej. Mimo rozbawionego wyrazu twarzy jest zadziwiająco silny i zdecydowany. Czuje ukłucie w żołądku, które oznacza, ze te z pozoru niezwiązane ze sobą rzeczy potwierdzają jedynie moje podejrzenia. Jednak, gdy spoglądam znowu, widzę, jak Romano podnosi rękę trzymająca puszkę, by się napić, i odsłania przy tym nadgarstek - bez śladu znaków czy tez tatuażu węza zjadającego własny ogon, mitycznego Uroborosa, czyli symbolu złych Nieśmiertelnych. I zaczynam wątpić.
W końcu Romano normalnie je i pije, ma aurę i myśli, do których można przeniknąć (to znaczy ja mogę w nich czytać), i- choć nie bardzo chce to przyznać - nie wykazuje żadnych złych zamiarów. Gdy dodać do siebie to wszystko, oczywiste staje się, ze nie tylko jestem paranoiczka, ale tez ze wszystkie moje obawy SA nieuzasadnione. Co oznacza, ze Romano nie jest złym Nieśmiertelnym, za jakiego go uważałam? I nie jest także odpowiedzialny za to, ze Damen mnie porzucił, a Miles i Haven przestali lubić. Nie, to wyłącznie moja wina.
Ale chociaż wskazują na to wszystkie znaki na niebie i ziemi, nie zamierzam tego zaakceptować. Ponieważ gdy spoglądam na Romano raz jeszcze, mój puls przyspiesza, żołądek kurczy się nerwowo, a cale moje ciało ogarnia niepokój. Nigdy nie uwierzę, ze to po prostu wesoły angielski chłopaczek, który ni stad, ni zowąd pojawił się w naszej szkole i zakochał się we mnie bez pamięci. Jedno wiem na pewno: wszystko było w porządku, dopóki nie przyjechał Romano. Od tamtego dnia wszystko się zmieniło.
- Nie idziesz na lunch?
Wzdycham z irytacja. Dość oczywiste jest, co zamierzam
Zrobić, wiec nie będę strzępić sobie języka.
- Widzę, ze masz wolne miejsce. Mogę się przyłączyć?
- Raczej nie. Wołałabym, żebyś łaskawie zabrał... - Gestem
Wskazuje, by puścił drzwi.
Romano podnosi ręce w poddańczym geście i kręcąc głowa, mówi:
- Nie wiem, czy zauważyłaś, Ever, ale im bardziej mnie unikasz, tym bardziej cię ścigam. Dla nas obojga byłoby łatwiej, gdybyś się już poddała.
Koncentruje się, próbując zobaczyć cos poza lśniąca aura Romano i jego uporządkowanymi myślami, ale napotykam przeszkodę tak potężna, ze albo dalej dojść się nie da, albo jest dużo gorzej, niz. myślałam.
- Skoro chcesz się ścigać - mowie głosem dużo pewniejszym, niz. się czuje - to lepiej zacznij trenować. Bo zapisałeś się na listę startowa maratonu, kolego.
Twarz Romano na moment sztywnieje, ciało prostuje się, a oczy otwierają szeroko, jakby ukąsiła go osa. Gdybym nie znała go tak dobrze, pomyślałabym, ze to szczere zdziwienie. Ale wiem, jak jest naprawdę. Romano udaje, częstując mnie kilkoma dramatycznymi minami dla lepszego efektu. A ja nie dam się nabrać na nędzne kawały.
Wrzucam wsteczny bieg i wyjeżdżam, mając nadzieje, ze to koniec rozmowy. Ale Romano znów się uśmiecha i klepnąwszy w maskę mojego auta, rzuca:
- Jak sobie życzysz, Ever. Gra się rozpoczęła.
ROZDZIAŁ 22
Nie jadę do domu.
Chociaż chciałam. Planowałam jechać samochodem do domu, wbiec na gore i rzucić się na lóżko, by schować twarz w stosie poduszek i wypłakiwać sobie oczy jak wielkie, smutne dziecko. Ale kiedy skręcałam w moja ulice, wpadło mi do głowy cos innego. Nie mogę pozwolić sobie na luksus rozczulania się nad sobą. Nie mogę trącić czasu. Dlatego zawracam i jadę w kierunku centrum. Przeciskam się przez wąskie uliczki, mijam idealnie utrzymane domki z pięknymi ogrodami i wielkie posiadłości, które stoją obok nich. Jadę do domu jedynej osoby, o której wiem, ze może mi pomóc.
- Eter - uśmiecha się, odgarniając z twarzy falujące rude włosy i patrząc na mnie dużymi, brązowymi oczami. Chociaż przyjechałam niezapowiedziana, ani trochę nie wygląda na zaskoczona. Ale w końcu parapsychiczne umiejętności zwykle na to nie pozwalają.
- Przepraszam, ze wcześniej nie zadzwoniłam, ale chyba po prostu...
Nie pozwala mi dokończyć zdania. Otwiera drzwi i gestem zaprasza mnie do środka, abym usiadła, przy kuchennym stole - tam, gdzie siedziałam poprzednio - kiedy ostatnio miałam kłopoty i mogłam przyjść tylko tutaj.
Kiedyś jej nienawidziłam, i to z całych sil się. A kiedy zaczęła przekonywać Riley, by przeszła na druga stronę - przekroczyła most do miejsca, w którym czekali nasi rodzice i Maślanka - nienawidziłam jej jeszcze bardziej. Mimo ze kiedyś uznawałam ja za najgorszego wroga (oprócz Stacii), teraz wszystko wydaje się już bardzo odlegle. Przyglądam się, jak krząta się po kuchni, wyjmuje ciasteczka i parzy zielona herbatę, i zaczynam czuć się winna, ze tak długo się nie odżywałam, ze przychodzę tu tylko wtedy, kiedy mam zmartwienie.
Wymieniamy zwyczajowe uprzejmości, a potem gospodyni
Siada naprzeciwko mnie i trzymając filiżankę z herbata, mówi: - Urosłaś! Wprawdzie ja jestem niska, ale ty przerosłaś mnie
Już o dwie głowy!
Wzruszam ramionami, nie wiedząc, co odpowiedzieć, ale chyba powinnam przyzwyczaić się do komentarzy na temat mojego wzrostu. Kiedy przybywa ci kilka centymetrów w ciągu kilku dni, ludzie nie mogą tego przeoczyć?
- Chyba późno dojrzewam. No wiesz, przechodzę fazę nagłego wzrostu, czy coś. - Uśmiecham się niezręcznie, bo zaczynam sobie zdawać sprawę, ze albo wymyśle jakieś bardziej sensowne wyjaśnienie, albo musze podawać to, tyle ze z większym przekonaniem.
Aa spogląda na mnie i kiwa głowa. Naturalnie, nie wierzy mi ani na jotę, ale zostawia te sprawę. - Jak się sprawuje twoja tarcza?
Przełykam ślinę i mrugam nerwowo. Byłam tak skupiona na mojej ostatniej „misji", ze zapomniałam zupełnie o tarczy, która tutaj nauczyłam się tworzyć. Tej, która blokowała wszystkie dźwięki i glosy ostatnim razem, kiedy Amen odszedł. Tej, której pozbyłam się w chwili, gdy wrócił.
- Ja... Hm, pozbyłam się jej - odpowiadam, robiąc dziwna minę, bo trochę mi głupio - pamiętam, ze stworzenie tarczy zajęło prawie pól dnia.
Uśmiecha się, zerkając na mnie znad krawędzi filiżanki.
- Nie dziwi mnie to. Bycie normalna osoba wcale nie jest takie fantastyczne, kiedy się już doświadczyło czegoś więcej.
Odłamuje kawałek owsianego ciasteczka i wzruszam ramionami. Wiem, ze gdyby to ode mnie zależało, w każdej sytuacji wybrałabym bycie normalna, a nie t a k a.
- A wiec, jeśli nie chodzi o tarcze, to, o co?
- Chcesz powiedzieć, ze nie wiesz? Co z ciebie za medium?
śmieje się zdecydowanie zbyt głośno jak na taki kiepski żart.
Ale Ava tylko wzrusza ramionami, palcem gładząc krawędź filiżanki.
- Cóż, nie czytam w myślach tak doskonale jak ty. Ale wyczuwam, ze zdarzyło się coś poważnego.
- Chodzi o Kamena - zaczynam z wahaniem. - On... On się zmienił. Stal się zimny, obcy, nawet okrutny, a ja... - Spuszczam wzrok, bo prawda słów, które mam wypowiedzieć, strasznie mi to utrudnia. - Nie odpowiada na moje telefony, w szkole ze mną nie rozmawia, zmienił miejsce na angielskim, a teraz... Spotyka się z pewna dziewczyna, która jest po prostu... Okropna. To znaczy naprawdę, naprawdę okropna. I sam Amen takie zrobił się wstrętny.
- Ever... - Wtrąca Ava ciepłym, delikatnym głosem, patrząc na mnie z łagodnością.
- Nie chodzi o to, o czym myślisz - wyjaśniam. - Bynajmniej. Amen i ja nie zerwaliśmy ze sobą, nie mięliśmy żadnych problemów, nic w tym rodzaju. Po prostu jednego dnia wszystko było świetnie, a drugiego - zdecydowanie nie.
- Czy stało się cos, co mogło wywołać te zmianę? - Ava patrzy na mnie z troska, coraz intensywniej.
Tak, pojawił się Roman. Ale ponieważ wciąż nie potrafię udowodnić swoich podejrzeń, ze jest Nieśmiertelnym, który przeszedł na stronę zła, (bo dowody wskazują na coś zupełnie przeciwnego) uraz w jakiś sposób przejął kontrole nad umysłami wszystkich uczniów liceum, Bay Wiev - hipnoza albo czarami - opowiadam Avie tylko o ostatnim dziwnym zachowaniu Damena: bólach głowy, poceniu się i kilku innych, „bezpiecznych" rzeczach.
Siedzę przy stole, wstrzymując oddech, a ona popija herbatę i patrzy przez okno na piękny ogród. Potem spogląda na mnie i mówi:
- Powiedz mi wszystko, co wiesz o Summerlandzie.
Wpatruje się w dwie polówki owsianego herbatnika i zaciskam usta - nigdy dotąd nie słyszałam, żeby ktoś wypowiedział to słowo tak otwarcie i naturalnie. Do tej pory uważałam, ze Summerland to święte miejsce moje i Damena, nie przyszło mi do głowy, ze mogą o nim wiedzieć zwykli śmiertelnicy.
- Na pewno tam byłaś. - Ava odstawia filiżankę i pytająco unosi brew. - Może zaraz po wypadku, kiedy prawie umarłaś?
Kiwam głowa, przypominając sobie obie moje wizyty w Summerlandzie - po raz pierwszy wtedy, gdy umarłam, po raz drugi - z Damenem. Byłam tak oczarowana magia i mistycznym wymiarem ogromnych, pachnących pól i pulsującym światłem drzew, ze nie chciałam stamtąd odchodzić.
- A czy gdy tam byłaś, widziałaś świątynie?
Świątynie? Nie widziałam żadnych świątyń. Słonie, plaże i konie - rzeczy, które oboje unaocznialiśmy - tak, ale z pewnością nie było tam żadnych budynków.
- Świątynie Summerlandu są legendarne. Nazywa sie je także Wielkimi Salami Mądrości. Wydaje mi się, ze tam znajdziesz odpowiedz na swoje pytania.
-, Ale... Ale ja nie bardzo wiem, jak tam wejść bez pomocy Damena. To znaczy nie umierając i w ogóle... - Spoglądam na Ave. - Skąd wiesz o tym miejscu? Byłaś tam?
Kreci przecząco głowa.
- Próbuje się tam dostać od wielu lat. I choć kilka razy byłam blisko, nigdy nie udało mi się przejść przez portal. Ale może, jeśli połączymy nasza energie, to wspólnymi siłami uda nam się tam dostać?
- To niemożliwe - mowie, przypominając sobie ostatni raz, kiedy próbowałam to zrobić. Wprawdzie Damen już wtedy wykazywał oznaki zmęczenia, ale i tak był dużo bardziej wtajemniczony niz. Ava w swój najlepszy dzien. - I nie takie łatwe. Nawet, jeśli połączymy nasze siły, to i tak będzie trudniej, niz. ci się zdaje.
Ale Ava tylko potrząsa głowa i uśmiecha się, wstając z krzesła.
- Nigdy się nie dowiemy, dopóki nie spróbujemy, prawda?
ROZDZIAŁ 23
Idę za Ava przez krótki przedpokój. Kłapiąc japonkami o czerwony tkany chodnik, myślę sobie: To się nigdy nie uda. Bo przecież skoro nie mogłam przejść przez portal z Damenem, jak mam to zrobić z Ava? Choć wydaje się całkiem utalentowanym medium, jej zdolności sprawdzają się raczej na imprezach, kiedy nad karcianym stolikiem przepowiada gościom świetlana przyszłość, w nadziei na sowity napiwek.
- Nigdy nie zadziała, jeśli nie uwierzysz - mówi teraz, zatrzymując się przed pomalowanymi na niebiesko drzwiami. - Musisz mocno uwierzyć, ze nam się uda. I zanim w ogóle tutaj wejdziemy, chce, abyś pozbyła się wszelkich negatywnych myśli i wszystkiego, co może ci przeszkadzać. Zapomnij, ze istnieją słowa „nie mogę".
Biorę głęboki oddech i wpatruje się w drzwi, z trudem powstrzymując się, by nie przewracać oczami. Pięknie, powinnam była się domyślić. Dokładnie takiego czary-mary powinnam się spodziewać, przychodząc, do Aby.
Ale mowie tylko:
- Nie martw się o mnie, wszystko w porządku. - Kiwając bardzo przekonująco głowa, chciałabym uniknąć medytacji dwudziestu kroków albo jakichś innych cudów, które ma zamiar uprawiać.
Ava stoi obok z rękami opartymi na biodrach, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie wpuści mnie, dopóki nie zgodzę się „zrzucić z siebie emocjonalnego ciężaru".
Dlatego kiedy nakazuje: „Zamknij oczy", robię to, ale tylko po to, by wszystko przyśpieszyć.
- A teraz wyobraź sobie długie, patykowate korzenie wyrastające z twoich stóp i wbijające się głęboko w ziemie, przebijające kolejne jej warstwy i rozciągające się bez końca. Wchodzą coraz głębiej i głębiej, aż w końcu docierają do samego jądra Ziemi i zatrzymują się. Rozumiesz?
Przytakuje, wyobrażając sobie to, o co prosi, ale wyłącznie, dlatego, żebyśmy szybko skończyły przedstawienie, bo i tak nie wierze w to, co robię.
- Teraz węz kilka głębokich oddechów i pozwól, by twoje ciało się zrelaksowało. Poczuj, jak rozluźniają się mięsnie, a cale napięcie gdzieś odpływa. Pozwól, by wszystkie negatywne myśli i emocje zniknely. Po prostu pozbądź się ich ze swojego pola energetycznego i nie pozwól im wrócić. Możesz to zrobić?
Jasne, wszystko mogę, myślę. Wykonuje kolejne czynności i ze zdziwieniem stwierdzam, ze moje ciało się odpręża. I to naprawdę. Jakby ogarniał mnie spokój po niezwykle długiej bitwie. Chyba sama nie uświadamiałam sobie, jak bardzo byłam spięta i ile ostatnio nosiłam w sobie złych myśli - dopóki Ava nie zmusiła mnie, bym je uwolniła. I choć, tak czy owak, zrobiłabym wszystko, by wejść do tego pokoju i zbliżyć się do Summerlandu, przyznaje, ze jakąś cześć z tego jej czarowania rzeczywiście działa.
- A teraz skoncentruj swoja uwagę tak bardzo, aby cala energia zgromadziła się na czubku twojej głowy, dokładnie na środku. I wyobraź sobie potężny strumień najczystszego złotobiałego światła wychodzącego z tego miejsca i przechodzącego wzdłuż twojej szyi, kończyn, piersi, aż do samych stóp. Poczuj, jak to cieple, cudowne, lśniące światło leczy każda cześć twojego ciała, obmywa każda komórkę wewnątrz i na zewnątrz, pozwól, by leżące tam pokłady smutku i gniewu zamieniły się w energie pełna miłości dzięki tej potężnej uzdrawiającej sile. Poczuj, jak światło przepływa przez ciebie niczym ogromny strumień jasności, miłości i przebaczenia, bez końca i początku. A gdy zaczniesz czuć się lekko, gdy poczujesz, ze jesteś oczyszczona, otwórz oczy i spójrz na mnie, ale dopiero wtedy, kiedy będziesz gotowa.
Robię, co każe, przechodząc przez cały rytuał białego światła, zdeterminowana, by uczestniczyć i chociaż udawać, ze traktuje go poważnie - skoro to tak ważne, dla Aby. I kiedy wyobrażam sobie zloty strumień przebiegający przez moje ciało, ogarniający komórki i wszystko inne, próbuje także wykalkulować, jak długo powinno to trwać, żebym nie wyszła na oszustkę.
Ale nagle dzieje się coś dziwnego. Rzeczywiście zaczynam czuć się lżejsza, szczęśliwsza, silniejsza i mimo koszmarnego stanu, w jakim tu przyjechałam - bardziej spełniona. A kiedy otwieram oczy, widzę, ze Ava uśmiecha się do mnie, a jej ciało otoczone jest najpiękniejsza fioletowa aura, jaka kiedykolwiek widziałam. Otwiera drzwi i wchodzę za nią do tajemniczego pokoju, mrugając i marszcząc czoło, by przyzwyczaić się do koloru ciemnofioletowych ścian w tym małym pokoiku, który - na to wygląda - śluzy także za świątynie.
- To tu przepowiadasz ludziom przyszłość? - Pytam, przyglądając się ogromnej kolekcji kryształów, świec i symboli, które pokrywają ściany. Patrzę, jak Ava kreci głowa i sadowi się na pięknie wyszywanej poduszce na podłodze. Poklepuje druga, leżąca obok, i gestem wskazuje mi, bym usiadła.
- Większość ludzi, którzy do mnie przychodzą, znajduje się w emocjonalnej ciemności, nie mogę ryzykować i wpuszczać ich tutaj. Bardzo ciężko pracowałam, by energia w tym pokoju została czysta, nieskalana, bez odrobiny zlej mocy, dlatego nie wejdzie tu nikt, przedtem się nie oczyszczając - nawet ja. To ćwiczenie, które kazałam ci zrobić, wykonuje sama każdego ranka, zaraz po przebudzeniu, a potem raz jeszcze przed wejściem tutaj. Tobie także radżę, byś je wykonywała. Bo nawet, jeśli zdaje ci się, ze to absurd, wiem także, ze sama ze zdziwieniem stwierdziłaś, Iz czujesz się lepiej.
Zaciskam usta i odwracam wzrok. Ava nie musi czytać w myślach, by wiedzieć, co mi chodzi po głowie. Moja twarz zawsze mnie zdradza - nie potrafię dobrze kłamać.
- Rozumiem cały ten proces oczyszczania - mowie, patrząc na bambusowe rolety przykrywające okno i półkę, na której stoją kamienne statuetki bóstw z całego świata. - I musze przyznać, ze w istocie poczułam się lepiej. Ale, o co chodziło z tymi korzeniami? Zdawało mi się to jakieś dziwne.
- Ten proces nazywa się „uziemieniem". - Ava uśmiecha się. - Kiedy przyszłaś do mojego domu, twoja energia była bardzo rozproszona, a to, co zrobiłaś, pomogło ci ja scalić? Proponuje, żebyś ten rytuał także wykonywała codziennie.
-Ale czy on nie zatrzyma nas przed przejściem do Summerlandu? No wiesz, to cale „uziemienie" tutaj?
- Nie, jeśli już, to tylko pomoże ci skupić się na tym, dokąd naprawdę chcesz podążyć.
Rozglądam się po pokoju, dostrzegając, jak wiele jest tu przedmiotów - trudno je ogarnąć.
- A wiec to jest twoje święte miejsce? - Pytam w końcu. Znów się uśmiecha, skubiąc palcami jakąś nitkę wystająca z poduszki.
- To miejsce, do którego przychodzę medytować, modlić się i próbować osiągnąć inne wymiary. A mam bardzo silne przeczucie, ze tym razem mi się uda.
Siada w pozycji lotosu i nakazuje, bym zrobiła to samo. Najpierw zaczynam się bać, ze moje nowe, długie i chude nogi nigdy nie zegna się i nie ułożą tak jak jej. Ale już chwile później okazuje się, ze potrafię zrobić dokładnie to samo w sposób całkiem naturalny i wygodny, bez żadnej trudności.
- Gotowa? - pyta Ava, patrząc na mnie brązowymi oczami.
Wzruszam ramionami, patrząc na podeszwy swoich stóp, zadziwiona, ze widzę je tak dobrze, założone prawie na kolana, i zastanawiam się, przez jaki rytuał teraz będziemy przechodzić.
- To dobrze. Bo teraz ty musisz nas poprowadzić. Ja nigdy tam nie byłam, wiec liczę, ze pokażesz nam drogę.
Nie miałam pojęcia, ze tak łatwo mi pójdzie. Nie wierzyłam, ze będziemy potrafiły tam przejść. Ale gdy tylko lam nas obie przez rytuał zamykania oczu i wyobrażania sobie jaśniejącego światłem portalu, chwyciłyśmy się za ręce i przeszłyśmy jednocześnie na druga stronę, lądując obok siebie na dziwnej, bujnej trawie.
Ava patrzy teraz na mnie, zdziwionymi oczami, szeroko otwierając usta, ale nie jest w stanie wymówić słowa. Kiwam tylko głowa i rozglądam się dokoła - doskonale wiem, jak się czuje. Chociaż byłam tu już wcześniej, wszystko w tym miejscu wygląda równie surrealistycznie.
- Hej, Ava! - Wołam, podnosząc się z ziemi i otrzepując spodnie. Mam ochotę odegrać role przewodnika i pokazać jej, jak magiczne potrafi być to miejsce. - Wyobraź sobie coś. Cokolwiek. Przedmiot, zwierze albo nawet osobę. Zamknij oczy i zobacz to cos w głowie, jakby było przed tobą. A potem...
Patrzę, jak zamyka oczy i coraz bardziej podekscytowana widzę, ze marszczy brwi i skupia się na swoim wyborze. A chwile później, kiedy je otwiera, klaszcze uradowana i patrząc przed siebie, wola:
- Och, o rany, to niemożliwe! Ale popatrz, wygląda zupełnie jak on i jest taki prawdziwy!
Klęka na trawie, składając dłonie i śmiejąc się radośnie, kiedy piękny gol den retriever wskakuje w jej ramiona i liże policzki mokrym językiem. Ava przytula go mocno do piersi, powtarzając raz po raz jego imię, ale ja musze ja ostrzec, ze to nie jest prawdziwe stworzenie.
ROZDZIAŁ 24
- Ava, posłuchaj... Przykro mi, ale on niestety zaraz... - Nie zdążam dokończyć zdania, kiedy pies wyślizguje się z uścisku, blednie jak kompilacja wibrujących pikseli i w końcu znika całkowicie. Widząc rozpacz na twarzy, Avy, czuje ukłucie w sercu, czuje się winna, ze zaczęłam te grę. - Powinnam ci była wyjaśnić - mowie, karcąc się za impulsywność. - Przepraszam.
Ale ona tylko kiwa głowa, ociera łzy i strzepuje trawę z kolan.
- W porządku, nic się nie stało. Wiedziałam, ze to zbyt cudowne, by mogło być prawdziwe, ale chciałam go zobaczyć, chociaż na chwile, na sekundę... - Wzrusza ramionami. - Nawet, jeśli nie był prawdziwy, ani trochę nie żałuje. I ty tez nie żałuj, dobrze? - Chwyta mnie za rękę i ściska ja mocno. - Tęskniłam za nim bardzo i to krótkie spotkanie było dla mnie cudownym darem. Który otrzymałam dzięki tobie?
Potakuje, mając nadzieje, ze mówi szczerze. I choć mogłybyśmy spędzić następnych kilka godzin na wyobrażaniu sobie wszystkiego, o czym pomyślimy, w tej chwili myślę wyłącznie o jednej rzeczy. Zresztą po tym, jak zobaczyłam Ave z jej ukochanym psem, przyjemność z manifestowania rzeczy materialnych wydaje się nic niewarta.
- A wiec to jest Summerland - mówi, rozglądając się dokoła.
- Tak jest - potwierdzam. - Ale ja widziałam tutaj wyłącznie to pole, strumień i kilka innych rzeczy, które zresztą sama sobie tu wymyśliłam. A, widzisz tamten most? Tam daleko, gdzie zaczyna się mgła?
Odwraca się i przytakuje.
- Nie podchodź zbyt blisko. Ten most prowadzi na druga stronę. O tym moście mówiła ci Riley, a ja w końcu przekonałam ja, by go przekroczyła - po twojej delikatnej sugestii.
Ava wpatruje się w most, mrużąc oczy i pyta:
- Ciekawe, co się stanie, jeśli ktoś spróbuje przez niego przejść? Wiesz, nie umierając, z własnej woli.
Wzruszam ramionami, bo nie jestem dość ciekawa, by iść tam i się przekonywać.
- Odradzałabym ci takie próby - odpowiadam, widząc wyraz twarzy Avy, która chyba naprawdę rozważa możliwości i zastanawia się, czy powinna spróbować przejść przez most, choćby z czystej ciekawości. - Możesz nie wrócić - dodaje, chcąc zwrócić jej uwagę na potencjalne niebezpieczeństwo, skoro sama go nie widzi. Ale chyba Summerland wywołuje taki efekt: wszystko jest takie piękne i niezwykle, ze kusi cię, by robić rzeczy, o których normalnie byś nie pomyślał.
Ava spogląda na mnie, wciąż nie do końca przekonana, ale widać zwycięża w niej ciekawość, by zobaczyć tu więcej. Bierze mnie wiec pod rękę i pyta:
-, Od czego zaczniemy?
Jako ze żadna z nas nie ma pojęcia, od czego zaczniemy, zaczynamy od spaceru. Idziemy przez polanę usłana tańczącymi kwiatami, przechodzimy przez las pulsujących drzew, przekraczamy tęczowy potok pełen najróżniejszych gatunków ryb, aż znajdujemy szlak, który najpierw zawija się, skręca i zawraca wiele razy, ale w końcu doprowadza nas do długiej, pustej drogi.
Tyle ze nie jest to droga z żółtej cegły ani wysadzana zlotem. To zwykła ulica zrobiona z normalnego asfaltu, taka, jakich pełno w normalnym świecie. Musze jednak przyznać, ze jest zdecydowanie lepsza, bo okazuje się nieskazitelnie czysta i równa - żadnych śladów hamowania czy kolein. Właściwie wszystko tutaj wydaje się lśniące i nowe, jakby nigdy nie było używane, chociaż prawda jest taka - przynajmniej według Avy - ze, Summerland jest starszy niz. czas.
- A wiec, co dokładnie wiesz o tych świątyniach czy tez Wielkich Salach Mądrości, jak je nazywasz? - Pytam, wpatrując się w niezwykły budynek z białego marmuru, z kolumnami zdobionymi postaciami aniołów i mitycznych stworzeń. Ciekawe, czy to może być miejsce, którego szukamy. Wygląda elegancko, ale poważnie. Robi wrażenie, ale nie jest onieśmielające - taka właśnie moim zdaniem powinna być sala wyższej mądrości.
Ale Ava wzrusza ramionami, jakby zupełnie jej to nie interesowało. I ten gest wydaje mi się bardziej wymijający, niżbym chciała. Była taka pewna, ze tu znajdę odpowiedz na moje pytanie, tak bardzo nalegałabyśmy połączyły energie i przeszły razem przez portal, a teraz, gdy nam się udało, jest zbyt zauroczona mocą natychmiastowej manifestacji, aby skupić się na czymkolwiek innym.
- Ja tylko mówiłam, ze istnieją - odzywa się, przyglądając się uważnie swoim dłoniom. - Wiele razy w trakcie moich badań trafiałam na wzmianki o nich.
A teraz jedyne, co studiujesz, to te wielkie, wysadzane klejnotami pierścienie, które wyczarowałaś sobie na palcach! - Myślę, nie wypowiadając dokładnie tych słów, ale gdyby Ava znalazła chwile i spojrzała mi w twarz, zobaczyłaby na niej poirytowanie. Tyle ze Ava tylko się uśmiecha i myślami unaocznia komplet bransoletek pasujących do nowych pierścionków. Gdy zaczyna spoglądać na swoje stopy, marząc o nowych butach, wiem, ze pora przywrócić ja do rzeczywistości.
-, Co właściwie powinnyśmy zrobić, kiedy się tam znajdziemy? - Pytam, zdecydowana zmusić Ave, by skupiła się na prawdziwym powodzie naszej wizyty tutaj. W końcu ja zrobiłam swoje, wiec ona mogłaby przynajmniej się odwdzięczyć, pomagając mi znaleźć właściwa drogę. - Czego mamy szukać, gdy tam trafimy? Definicji nagłych bólów głowy? Uderzeń niekontrolowanego gorąca? A czy w ogóle ktoś nas tam wpuści?
Odwracam się, przygotowana na wykład na temat mojego negatywnego myślenia i ciągłego pesymizmu, który zanika na chwile, lecz nigdy nie umiera - ale okazuje się, ze Ava zniknela. Chce przez to powiedzieć, ze zniknela całkowicie, zupełnie, na sto procent!
- Ava! - Wołam, odwracają się w różne strony, próbując zobaczyć coś w lśniącej mgle, która wydostaje się nie wiadomo, z jakiego źródła, ale zdaje się przenikać wszystko w Summerlandzie. - Ava, gdzie jesteś? - Krzyczę, wybiegając na środek
Długiej, pustej drogi, zatrzymując się, by zajrzeć do okien i drzwi, i zastanawiam się, po co jest tu tyle sklepów, restauracji, galerii i salonów piękności, skoro nie ma nikogo, kto by z nich korzystał.
- Nie znajdziesz jej.
Obracam się i widzę stojąca za mną drobna, ciemnowłosa dziewczynkę. Ma proste włosy sięgające do ramion i prawie czarne oczy otoczone grzywka tak krzywa, ze wygląda jak obcięta żyletka.
- Ludzie się tu gubią. Cały czas.
-, Kim?.. Kim jesteś? - Pytam dziewczynkę, ubrana, jak zauważam, w wykrochmalona biała bluzkę, plisowana spódniczkę, niebieski sweter i podkolanówki - ubiór typowy dla uczennicy prywatnej szkoły, ale to przecież nie może być zwykła uczennica - nie, jeśli przebywa tutaj.
- Jestem Romy - odpowiada. Tyle ze nie porusza przy tym ustami. Glos, który słyszę, rozlega się zza moich pleców.
Gdy odwracam się na pięcie, widzę dokładnie te sama dziewczynkę, która ze śmiechem mówi:
- A to jest Rayne
Znów się odwracam i widzę, ze Rayne wciąż tam stoi, a po chwili dołącza do niej Romy. Widzę przed sobą dwie identyczne dziewczynki. Wszystko w nich - włosy, ubrania, twarze, oczy - Są identyczne.
Oprócz podkolanówek. Romyy swoje opuściła, a Rayne naciągnęła na kolana.
- Witaj w Summerlandzie. - Uśmiecha się Romy, a Rayne patrzy na mnie podejrzliwie zmrużonymi oczami. - Przykro mi z powodu twojej przyjaciółki. - Szturcha siostrę, a kiedy ta nie odpowiada, dodaje: - Tak, Rayne tez jest przykro. Tylko nie chce tego przyznać.
- Wiecie, gdzie mogę ja znaleźć? - Pytam, spoglądając to na jedna, to na druga i zastanawiając się, skąd się tu wzięły.
Romy wzrusza ramionami.
- Ona nie chce być znaleziona. Zamiast tego to my znalazłyśmy ciebie.
-, O czym wy mówicie? I skąd w ogóle się wzięłyście? - Pytam, bo podczas moich poprzednich wizyt nie widziałam tu ani jednej osoby.
- To tylko, dlatego, ze n i e c h c i a l a s widzieć żadnej osoby - mówi Romy, odpowiadając na moje niewypowiedziane wątpliwości. - Nie chciałaś, aż do teraz.
Spoglądam na nią pytająco i zastanawiam się, czy ona czyta w moich myślach.
- Myśli to tylko energia. - Romy znów wzrusza ramionami. - A Summerland składa się z ogromnej, zwielokrotnionej, szybkiej energii. Tak intensywnej, ze można ja odczytać.
W chwili, gdy wypowiada ostatnie słowa, przypomina mi się, jak byłam tutaj z Damenem i mogliśmy się wtedy porozumiewać jedynie telepatycznie. Ale myślałam, ze jesteśmy w Summerlandzie tylko we dwoje.
-, Ale skoro to prawda, czemu nie mogłam czytać w myślach Avy? I jak udało jej się tak nagle zniknąć?
Rayne wzdycha z irytacja, a Romy pochyla się i odpowiada cichym, delikatnym głosem, jakby mówiła do dziecka, choć wygląda przecież na młodsza ode mnie.
-, Ponieważ musisz tego zapragnąć, żeby zaistniało. - A widząc niezrozumienie na mojej twarzy, wyjaśnia: - W Summerlandzie wszystko jest możliwe. Wszystko. Ale żeby coś zaczęło istnieć, musisz tego pragnąc. Inaczej pozostanie tylko możliwością, jedna z wielu, nieunaoczniona i niepełna.
Gapie się na nią, próbując cokolwiek zrozumieć.
- Poprzednio nie widziałaś tu żadnych ludzi, ponieważ tego nie chciałaś. Ale teraz rozejrzyj się dokoła i powiedz mi, co widzisz.
Rozglądam się i widzę, ze ma racje. Sklepy i restauracje są pełne ludzi, w galerii ktoś wiesza nowa instalacje, a na schodach muzeum gromadzą się odwiedzający. Skupiam się na ich energii
I myślach, zdając sobie sprawę, jak bardzo różnorodne jest
W rzeczywistości to miejsce - są tu wszystkie narodowości i religie, ale wszyscy wspólegzystuja w pokoju. Ojej, myślę, przylga dając się otoczeniu i przyzwyczajając do niego.
Romy kiwa głowa.
-, Dlatego kiedy zapragnęłaś odnaleźć drogę do świątyń, pojawiłyśmy się, aby ci pomóc. A Ava się rozpłynęła.
- się Wiec to ja sprawiłam, ze zniknela? - Pytam, powoli ogarniając to, co się dzieje.
Romy śmieje się, a Rayne kreci głowa i wznosi oczy do nieba, jakbym była najgłupsza osoba, jaka spotkała w życiu.
- Raczej nie - odpowiada.
- A wiec wszyscy ci ludzie - pokazuje gestem przechodniów - Są martwi? - Zwracam się już tylko do Romy, nie do Rayne.
Patrzę, jak to ona pochyla się i szepcze coś do ucha siostry, a Romy odsuwa się i mówi:
- Moja siostra uważa, ze zadajesz zbyt wiele pytań.
Rayne krzywi się, pięścią daje siostrze kuksańca, ale Romy tylko się śmieje.
Przyglądam się im obu - Rayne patrzy badawczo, a Romy ciągle mówi zagadkami. Może i wydają się zabawne, ale powoli zaczynają mnie denerwować. Mam tu sprawy do załatwienia, świątynie do znalezienia, wiec angażowanie się w takie słowne utarczki wygląda tylko na stratę czasu. Zbyt późno przypominam sobie, ze obie mogą czytać w moich myślach - Romy kiwa głowa i oświadcza:
- Jak sobie życzysz. Pokażemy ci drogę.
ROZDZIAŁ 25
Prowadzą mnie kolejnymi ulicami, maszerując ręka w rękę tak równo i szybko, że z trudem za nimi nadążam. Mijamy sprzedawców handlujących najróżniejszymi towrami od ręcznie robionych świec do małych drewnianych zabawek. Klienci ustawiają się w kolejce po to piękne zapakowane rzeczy i w zamian dają tylko dobre słowo albo uśmiech. Idziemy wzdłuż straganów z owocami, sklepów ze słodyczami i kilku modnych butików, aż zatrzymujemy się na rogu ulicy, gdy mija nas najpierw jakiś zaprzężony w konie powóz, a potem prowaszony przez szofera rolls-royce.
Kiedy już mam zapytać, jak to możliwe, że wszystkie te rzeczy mogą istnieć w tym samym miejscu, jak z wyglądu starożytne budynki mogą stać obok zgrabnych, najnowocześniejszych wieżowców, Romy spogląda na mnie i odzywa się:
- Już ci mówiłam. Summerland mieści w sobie możliwość istnienia wszystkiego. A ponieważ różni ludzie pragną różnych rzeczy, właściwie wszystko, co przyjdzie ci do głowy, może się tu pojawić.
- To znaczy, że wszystko jest unaocznione? - pytam, rozglądając się ze zdziwieniem, a w odpowiedzi Romy kiwa głową, podczas gdy Rayne bez słowa rusza dalej. - Ale kto wymyślił te wszystkie rzeczy? Jednodniowi goście jak ja? Czy oni żyją, czy są martwi? - spoglądam na siostry, bo w końcu moej pytanie dotyczy ich także. Choć wydają się z pozoru normalne, zauważam w nich także coś bardzo dziwnego, coś prawie.. upiornego, ale także jakby wiecznego, ponadczasowego.
Gdy przyglądam się Romy, Rayne decyduje się odezwać do mnie po raz pierwszy tego dnia:
- Zapragnęłaś odnaleźć świątynię, więc ci pomagamy. Ale chcę ci wyjaśnić, że nie musimy odpowiadać na twoje pytania. Niektóre rzeczy dziejące się w Summerlandzie to po prostu nie twoja sprawa.
Przełykam ślinę, zarkając na Romy i czekając, aż wtrąci się i przeprosi za siostrę, ale ona tlyko prowadzi nas kolejną zaludnioną ulicą, skręca w pustą alejkę i wychodzimy na cichy bulwar, by zatrzymać się przed jakimś niezwykłym budynkiem.
- Powiedz mi, co widzisz - dopiero teraz się odzywa, a obie z siostrą przyglądają mi się uważnie.
Gapię się na zadziwijącą budowlę szeroko otawrtymi oczami, rozdziawiając usta z podziwu. Patrzę na piękne, skomplikowane rzeźbienia, potężny dwuspadowy dach, imponujące kolumny i ogromne drzwi - tyle że wszystkie te części stale się zmieniają i przesuwają, przedstawiając to Partenon, to Tadż Mahal, to znów wielkie piramidy w Gizie czy Świątynię Lotosu, aż mój umysł napełnia się kolejnymi obrazami. Budynek zmienia kształt, a w jego zawsze ruchomej fasadzie znajdują odbicie wszystkie największe świątynie i cuda świata.
Widzę... Widzę wszystko! - muślę, nie mogąc dobyć z siebie słowa. Nieziemskie piękno, które widzę, sprawiło, że całkiem oniemiałam. Zwracam się do Romy, zastanawiając się czy widzi to samo, co ja, ale ona tylko szturcha mocno Rayne i rzuca:
- Przecież mówiłam!
- Świątynia jest zbudowana z połączenia energii, miłości i wiedzy rzeczy dobrych. - Uśmiecha się. - Ci, którzy widzą, mogą wejść do środka.
Gdy to słyszę, puszczam się biegiem po potężnych marmurowych schodach, chcąc jak najszybciej minąć tę niezwykłą fasadę i zobaczyć, co jest za nią. Gdy tylko dobiegam do wielkich podwójnych drzwi, odwracam się i wołam:
- Idzecie ze mną?
Rayne tylko na mnie patrzy zmrużonymi, podejrzliwymi oczami - pewnie żałuje, że w ogóle się spotkałyśmy. Za to Romy kręci głową i wyjaśnia:
- Twoje odpowiedzi znajdziesz w środku. Już nas nie potrzebujesz.
- Ale od czego mam zacząć?
Romy zerka na siostrę, wymieniając z nią myśli. Potem zwraca się do mnie i mówi:
- Musisz szukać katalogu akaszyckiego. To niekończący się zbiór wszystkiego, co kiedykolwiek zostało powiedziane, pomyślane luz zrobione, a także tego, co kiedykolwiek będzie powiedziane, pomyślane lub zrobione. Jednak odnajdziesz go tylko pod warunkiem, że jest ci to dane. Jesli nie... - wzrusza ramionami, chcąc przerwać, ale wyraz przerażenia w moich oczach sprawia, że mówi dalej. - Jeśli nie jest ci dana ta wiedza, to jej nie odkryjesz. To proste.
Stoję przed drzwiami, niezadowolona, że nie usłyszałam nic pocieszającego, lecz niemal oddycham z ulgą, gdy widzę, że siostry odwracają się i odchodzą.
- Musimy iść, panno Ever Bloom - dodaje Rmoy, używajac mojego pełnego imienia i nazwiska, choć jestem pewna, że się nie przedstawiłam. Wołam więc:
- Ale jak mam wrócić, gdy już skończę szukać?
Widzę, jak Rayne sztywnieje, a Romy odwraca się do mnie i cierpliwym uśmiechem wyjaśnia:
- W taki sam sposób, w jaki tu przyszłaś. Przez portal, oczywiście.
ROZDZIAŁ 26
Gdy tylko odwracam się do drzwi, otwierają się natychmiast. Nie są to bynajmniej drzwi automatyczne, takie jak w supermarketach, zgaduję zatem, że otworzyły się, bo jestem godna wejść do środka. Robię krok i znajduję się w dużym, przestronnym pomieszczeniu wypełnionym bardzo jasnym, ciepłym światłem - tą samą, pochodzącą nie wiadomo skąd, wszechogarniającą jasnością, która istnieje w całym Summerlandzie, przenika każdy kąt i każde stworzenie, wszystkie przestrzenie, tak by nie pojawił się żaden cień czy ciemne miejsce. Potem przechodzę wzdłuż holu otoczonego po obu stronach rzędami białych marmurowych kolumn, rzeźbionych w stylu starożytnej Grecji, za którymi przy drewnianych stołach z płaskorzeźbami siedzą odziani w szaty mnisi, księża, rabinowie, szamani i inni poszukiwacze wiedzy. Wszyscy wpatrują się w wielkie kryształowe kule i lewitujące tabliczki, studiując pojawiające się kolejno obrazy.
Zatrzymuję się na chwilę, zastanawiając się, czy wyjdę na bardzo niegrzeczną, jeśli któremuś przeszkodzę i zapytam, czy może wskazać mi drogę do katalogu akaszyckiego. Ale sala jest tak cicha, a uczeni tak głęboko pogrążeni w studiach, że nie chcę im przeszkadzać, więc idę dalej. Mijam rząd imponujących posągów wyrzeżbionych z najczystszego bialego marmuru i wchodzę do dużej, bogato ustrojonej sali, przypominającej wielkie katedry (które znam ze zdjęć, oczywiście). Jest tu taki sam sufit w kształcie kopuły, witraże w oknach i skomplikowane freski, na których przedstawiono tak boskie obrazy, że widząc je, Michał Archanioł pewni by zaszlochał.
Staję na środku, z głową odchyloną w zadziwieniu, próbując pojąć to, co widzę. Kręcę się wokół tak długo, że aż zaczyna mi się robić słabo i czuję się zmęczona - już wiem, że nie da się obejrzeć wszystkiego za jednym razem. A że zamernowałam już dość czasu, mocno zamykam oczy i idę za radą Romy - muszę najpierw bardzo czegoś zapragnąć, by to unaocznić. I kiedy tylko udaje mi się pomyśleć, że chciałabym dojść do miejsca, gdzie mogę znaleźć odpowiedź, otwieram oczy, a a przede mną pojawia się długi korytarz.
Światło jet tutaj bledsze, niż to, do którego się tu przyzwyczaiłam - bardziej nieprzeniknione, gęstsze. Naturalnie, nie mam pojęcia, dokąd prowadzi, ale i tak ruaszm w tę stronę. Idę po pięknym perskim dywanie, który zdaje się ciągnąć w nieskończoność, dłońmi dotykam ścian pokrytych hieroglifami, a czubkami palców muskam obrazy, których odzwierciedlenie pojawia się w mojej głowie - poznaję całą historię przez jeden dotyk, jakby był to jakiś telepatyczny alfabet Braille'a/
A potem, nagle i bez ostrzeżenia, znajduję się przy wejściu do kolejnej pięknej sali. tyle że ta jest piękna w innny sposób - nie ma tu rzęźb ani malowideł - dzięki swojej czystej, nietkniętej prostocie. Okrągłe ściany są lśniące i gładkie, a chocć najpierw wydawały mi się zwyczajnie białe, po bliższym przyjrzeniu się dotrzegłam, że nie ma w nich nic zwyczajnego. To prawdziwa biel, biel w swej najczystszej formie. Taka barwa może powstać tylko z mieszanki wszystkich istniejących kolorów - to jakby sepktrum pigmentów, które łączą się ze sobą, by stowrzyć kolor ostateczny, kolor światła - uczyłam sie o tym na lekcjach plastyki. Oprócz zwisającego z sufitu zbioru idelanie ciętych, obijających światło kryształów, które lśnią tworząc kalejdoskop kolorów na ścianach sali, jedeynym przedmiotem jest tu samotna marmurowa ławka, dziwnie ciepła i wyodna, jak na zbudowaną z tak zimnego i tawrdego materiału.
Siadam na niej, kładę ręce na kolanach i patrzę, że ściany za mną bezszelestnie się zamykają, jakby korytarz, którym tu przyszłam, nigdy nie istniał. Ale nie boję się. Choć nie widać żadnego innego wyjścia i może się zdawać, że jestem uwięziona w tym dziwnym, okrągłym pokoju, czuję się bezpieczna, spokojna, jakby ktoś się mną zaopiekował. Jakby pokój otoczył mnie pocieszającym kokonem, a jego okrągłe ściany zamykały się w powitalnym uścisku. Biorę głęboki oddech, prosząc o odpowiedzi na wszystkie moje pytania, i patrzę, jak tuż przede mną pojawia się duża kryształowa tablica, która zawieszona w pustej przestrzeni wydaje się czekać, aż zrobię następny krok.
Teraz jednak, gdy jestem tak blisko odpowiedzi, moje pytanie się zmieni. Zamiast pytać: "Co się stało z Damenem i jak mam to naprawić?", proszę: "Pokaż mi wszystko, co muszę wiedzieć o Damenie". Wydaje mi się, że to jedyna szansa, aby dowiedzieć się wszystkego o przeszłości Damena, o której on sam nie chce rozmawiać. Przekonuję sama siebie, że nie jest to wścibstwo, ze tylko szukam jakieś rozwiązania, i każda nowa informacja pomoże mi je znaleźć. Zresztą, jeżeli nie będę godna żadnej wiedzy, to ona mi się nie ukaże. Nikomu więc nie zaszkodzę, pytając. Ledwie pomyślę o tym, czego pragnę, kryształowa tablica zaczyna drżeć. Wibruje energią, ukazując powódź obrazów w jakości tak doskonałej, jak najlepszy cyforwy telewizor.
Widzę mały, zagracony warsztat z oknami przykrytymi grubymi, ciemnymi bawełnianymi zasłonami; ściany oświetla światło świec. Jest tam Damen, ma nie więcej niż trzy lata, a na sobie prostą vrązową tunikę sięgającą za kolana. Siedzi przy stole, na którym stoją małe, wrzące kolby, leżą kamienie i puszki pełne kolorowych proszków, moździerze, tłuczki, kopczyki ziół i fiolki barwników. Patrzę, jak jego ojciec macza pióro w małym kałamarzu i zapisuje swoje codzienne odkrycia, jako serię skomplikowanych symboli, przerywajac co jakiś czas, by przeczytać coś z książki zatytułowanej Dzieła hermetyczneMarsilia Ficina, a Damen naśladuje go, bazgrząc na własnym kawałku papieru.
Wygląda tak uroczo - ma rumiane policzki, ciemne włosy opadają na jego wyjątkowo ciemne oczy i zwijają się w loczki na miękkim dziecięcym karku. Nie mogę się powstrzymać, by nie wyciągnąć ręki i nie dotknąć go. Cała scena wygląda tak prawdziwie, tak normalnie, jest tak blisko, że jestm przekonana, że jeśli tylko uda mi się ją musnąć, doświadczę świata, który przedstawia. ale gdy tylko wyciągam plaec, kryształ rozgrzewa się do niemożliwości, więc cofam rekę z sykiem, patrząc, jak moja skóra czerwieni się i jarzy, a po chwili natychmiast zdrowieje. wiem już, że są granice, których nie mogę przekraczać, i powinnam tylko obserwować, a nie wtrącać się.
Obrazy przewijają się szybko aż do dziesiątych urodzin Damena, wyjątowego dnia, który przynosi prezenty, słodycze, a po południu - wizytę w pracowni ojca. Obu łączy coś więcej, niż falujące lśniące włosy, gładka oliwkowa skóra i i wryazisty zarys szczęki - to pasja, by udoskonalić alchemiczną mieszankę, kóra ma nie tlyko przemieniać ołów z złoto, ale także przedłużyć ludzkie życie na nieokreślonu czas - idealny kamień filozoficzny.
Zabierają się do pracy, jak każdego dnia - Damien miele kolejne zioła w moźdźierzu, a potem dokładnie omierza sole, olejki, kolorowe płyny i kruszczce, które ojciec dodaje do wrzących kolb. Przed każdą czynnościa zatrzymuje się, by powiedzieć, co robi, i uczy syna zadań, które wykonuje: "To, czego szukamy, to transmutacja. Zmiana - z choroby w zdrowie, ze starości w młodość, z ołowiu w złoto i - prawdopodobnie - nieśmiertelność. Wszystko pochodzi od jedengo, najważnejszego elementu, więc jeśli uda nam się go wydzielić, będziemy mogli stworzyć wszystko!".
Damen zaaferowany słucha ojca, chłonąc kazde jego słowo, choć słyszał te zdania już wiele razy. W prawdzie rozmawiają po włosku, w języku, któego nigdy się nie uczyłam, ale jakimś sposobem rozumiem wszystko. Ojciec Damena nazywa każdy składnik, zanim doda go do mieszanki, a potem decyduje, by akurat tego dnia wstrzymać się z ostatnim. Twierdzi bowiem, że ten ostatni element, dziwnie wyglądające zioło, zdziała więcej od magii, jeśli doda się je do eliksiru warzonego przedtem przez trzy dni.
Po przelaniu jasnoczerwonego naparu do mniejszej szklanej butelki Damen dokładnie ją nakrywa i wstawia do dobrze ukrytej szufladki. Wraz z ojcem sprzątają, a matka - piękna kobieta o jasnej skórze, odziana w suknię z lejącego się jedwabiu, ze złotymi włosami upiętymi po bokach i podtrzymywanymi przez mały czepek z tyłu - zagląda do pracowni, by zawołać ich na obiad. Jej miłość jest doskonale widoczna, jasna i czysta, wyrażona w uśmiechu, którym obdarza męża, i w spojrzeniu, jakim patrzy na Damena, podczas gdy ich ciemne, głebokie oczy odbijają siebie nawzajem.
Gdy wszyscy troje przygotowują się, by pójść na obiad, przez drzwi wpada trzech śniadych mężczyzn. Obezwładniają ojca Damena, żądając eliksiru, a matka ukrywa syna w szafce, gdzie trzymany jest napar - każe mu siedzieć cicho, dopóki nie będzie bezpiecznie. Damen czeka w ciemnej, ciasnej kryjówce, wyglądając przez niewielką dziurę w drzwiczkach. Widzi, jak pracownia ojca, dzieło jego życia, obraca się w pył, gdy obcy przeszukują kolejne miejsca. Ale mimo że ojciec oddaje im swoje notatki - to nie wystarczy, by ich ocalić. Damen patrzy bezradnie, drżąc na całym ciele, jak mężczyźni mordują jego rodziców.
Siedzę na ławce z białego marmuru, czując mętlik w głowie, uścisk w żołądku, wszystko to, co czuł wtedy Damen - jego emocje, najgłębszą rozpacz. Obraz przede mną rozmywa się przez jego łzy, oddech pali i urywa się tak samo jak jego. Jesteśmy jednością. Połączeni niewyobrażałnym smutkiem.
Oboje poznaliśmy, co to znaczy utrata.
Oboje uważaliśmy, że staliśmy się jej przyczyną.
Patrzę, jak Damen opatruje rany rodziców i obmywa ich ciała, myśląc, że gdy miną trzy dni, doda ostateczy składnik do eliksiru - owo dziwnie wyglądajce zioło - i przywróci ich oboje do życia/ Jednak trzeciego, ostatniego dnia znajdują go zaalarmowani zapachem sąsiedzi - Damen leży zwinięty w kłębku przy ciałach rodziców, a w dłoni ściska butelkę z eliksirem. Udaje mu się wydobyć zioło i wsypać je do butelki. Chce podać napój rodzicom, ale sąsiedzi obezwładniają go, zanim uda mu się dojść bliżej. Przekonani, że Damen uprawia jakiś rodzaj czarnej magii, oddają go do kościoła.gdzie - zrozpaczony po śmierci rodziców, odcięty odd wszystkiego, co zna i kocha - jest dręczony przez księży, którzy chcą wypędzić z niego diabła.
Cierpi w milczeniu, przez całe lata, dopóki nie pojawia się Drina. Damen - teraz już przystojny, silny czternastolatek - od razu zakochuje się w jej rudych włosach, szmaragdowych oczach i alabastrowej skórze. Jest tak piękna, że trudno się na nią nie gapić. Patrzę, jak żyją razem, i z bolącym sercem obserwuję, jak powstaje między nimi głęboka, nierozerwalna więź - zaczynam żałować, że chciałam to wszystko oglądać. Zadziałałam impulsywnie, bez zastanowienia i rozsądku, bo nie miałam czasu, by przemysleć, co chcę zrobić. Nawet jeśli Drina nie żyje i nie jest dla mnie zagrożeniem, z trudem mogę patrzeć na to, jak bardzo był nią oczarowany.
Opatruje rany, których doznała od okrutnych księży, dba o nią z troską i szacunkiem, zaprzeczając swoim pragnieniom - chce tylko ją chronić, ocalić i pomóc w ucieczce. Jej dzień nadchodzi szybciej, niż się spodziewali, kiedy na Florencję spada dżuma - przerażająca czarna śmierć, która zabiła w Europie miliony ludzi, zmieniając ich w cierpiące, krwawiące, jątrzące się wrzody. Damen patrzy bezradnie, jak inne sieroty w kościele chorują i umierają, ale kiedy Drina pada foiarą zaray, postanawia wrócić do badań prowadzonych przez ojca. Odtwarza eliksir, który przeklinał przez minione lata, obwiniając go o stratę wszystkiego, co kochał. Ale teraz nie ma innego wyboru, nie chce stracić ukochanej - zmusza ją do wypicia napoju. Zostawia trochę dla siebie i pozostałych przy życiu sierot, chcąc jedynie uchoronić je przed chorobą - nie ma pojęcia, że zapewnia im także nieśmiertelność.
Obdarzeni mocą, której nie rozumieją, nie zważając na rozpaczliwe krzyki chorych i umerających księży, dzieci rozpraszają się. Część wraca na ulice Florencji, gdzie okradają zmarłych, ale Damen, z Driną u boku, chce tylko jednego: zemścić się na trzech mężczyznach, którzy zamordowali jego rodziców. Znajduje ich w końcu, ale okazuje się, że choć wypili eliksir, z powodu braku w nim ostateczengo składnika i tak zachorowali na dżumę. Damen czeka, aż umrą, kusząc ich obietnicą dostarczenia leku, której nie ma zamiaru dotrzymać. Dziwi go pustka, którą czuje po zwycięstwie, gdy ciała złoczyńców się poddają. Zwraca się do Driny, szukając pocieszenia w jej kojących ramionach...
Zamykam oczy, by zablokować obrazy, ale one już na zawsze zostały wypalone w mojej głowie i nic na to nie mogę poradzić. Bo wiedzieć, że Damen i Drina byli kochankami przez prawie sześćset lat z przerwami to jedno. Ale patrzeć, co wtedy robili - to całkiem co innego. Nie chcę tego przyznać, ale nie mogę nie zauważyć, że tamten Damen - okrutny, chciwy i okropnie próżny - ma bardzo dużo wspólnego z najnowszym Damenem, tym, który rzucił mnie dla Stacii.
Oglądam zapis kolejnego wieku czy dwóch, które Damen i Drina spędzili w niekończącym się ciągu pożądania i chciwości, i nagle nie mam ochoty czekać na tę część, w której się spotkaliśmy. Nie chcę oglądać poprzednich wersji siebie, bo to by znaczyło, że poznam także następnych sto lat z życia Damena - gra niewarta świeczki.
Zamykam oczy, prosząc: Chcę przejść do końca! Proszę! Nie zniosę już ani chwili dłużej! I wtedy kryształ zaczyna mrugać i lśnić; kolejne obrazy przewijają się w szalonym tempie, z taką prędkością i intensywnością, że ledwie mogę odróżnić jeden od drugiego. Dostrzegam tylko przebyłski - Damena, Driny i mnie samej w kolejnych wcieleniach jako brunetki, rudej i blondynki - które przemykają przed moimi oczami tak, że nie widzę twarzy ani ciała, choć zawsze rozpoznaję spojrzenie.
Nawet gdy zmieniam zdanie i proszę, by kryształ zwolnił, obrazy nie przestają wirować. Kończą się wyraźnym obrazem Romano - z wygiętymi ustami, oczami pełnymi satysfakcji - który stoi nad bardzo starym, nieżyjącym Damenem.
A potem...
A potem - nic.
Kryształ wypełnia pustka.
- Nie! - krzyczę, a mój głos odbija się od ścian wysokiej pustej sali i echem wraca do mnie. - Proszę! - wołam. - Niech obraz wróci! Postaram się bardziej, naprawdę! Obiecuję, że nie będę zazdrosna ani zła. Obejrzę całość, jeżeli tylko można przewinąć do początku!
Nieważne, jak bardzo błagalam, nieważne, ile razy proszę, by móc obejrzeć tę historię raz jeszcze, kryształ znika, przestaje istnieć. Rozglądam się wokół, szukając jakiejś pomocy, może bibliotekarza zajmującego się katalogiem akaszyckim, ale wiem, ze jestem tu całkiem sama. Opieram głowę na dłoniach i zastanawiam się, jak mogłam być tak głupia, by pozwolić małostkowej zazdrości i własnej niepewności, żeby przejęły nade mną kontrolę. Przecież już wcześniej wiedziałam o Drinie i Damenie. Mogłam się domyślać, co zobaczę. A teraz, jako że byłam zbyt słaba, by przyjąć do wiadomości to, co widziałam, nie mam pojęcia, jak ocalić Damena. Nie mogę zrozumieć, jak to możliwe, że od cudownego A doszliśmy do tak koszmarnego Z.
Wiem tylko, że odpowiedzialny za to jest Romano. Żałosne potwierdzenie tego, co i tak już przypuszczałam. W jakiś sposób Roamno osłabił Damena, zabrał mu jego nieśmiertelność. Jeśli jest jeszcze jakaś nadzieja na ratunek, muszę przynajmniej dowiedzieć się "jak", skoro nie wiem "dlaczego". Pewne jest, że Damen się nie starzeje. Chodzi po tym świecie od ponad sześciuset lat i wciąż wygląda jak nastolatek. Wciąż obejmując rękami głowę, zaczynam nienawidzić siebie za własną małostkowość i głupotę - jak mogłam być tak płytka, że z własnej woli pozbawiłam się odpowiedzi, po które tutaj przyszłam? Chciałabym przewinąć całą historię do początku, chciałabym wrócić, zacząć jeszcze raz...
- Nie mozesz wrócić.
Odwracam się, słysząc rozlegający się zza moich pleców głos Romy. Nie mam pojęcia, jak trafiła do sali. Jednak gdy podnoszę wzrok, okazuje się, że nie jestem w owym pięknym, okrągłym pokoju, ale z powrotem w korytarzu. Kilka stolików dalej siedzą mnisi, szamani i rabini.
- Nie wolno przewijać historii - słyszę. - Za każdym razem, gdy to robisz, pozbawiasz się możliwości podróży, chwili obecnej, a tylko ona w ostatecznym rozrachunku istnieje naprawdę.
Zastanawiam się, czy mówi jesynie o historii kryształowej tablicy, czy może o życiu w ogólw. Ale dziewczynka tylko się uśmiecha.
- W porządku? - pyta.
Wzruszam ramionami i odwracam wzrok. Po co mam odpowiadać? Przecież ona i tak wie już wszystko.
- Nieprawda. - Romy opiera się o stół i kręci głową. - Nic nie wiem. Cokolwiek zdarzy się tutaj, należy tylko do ciebie. Po prostu usłyszałam twój rozpaczliwy krzyk, więc pomyślałam, że sprawdzę. Tylko tyle. Nic więcej.
- A gdzie twoja zła bliźniaczka? - pytam, rozglądając się dookoła, bo może Rayne gdzieś się ukrywa.
Romy znowu się uśmiecha i każe mi iść za sobą.
- Jest na zewnątrz, pilnuje twojej przyjaciółki.
- Ava jest tutaj? - pytam, ze zdziwieniem zauważając, że mnie to cieszy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że wciąż jestem na nią zła, iż tak mnie zostawiła.
Romy gestem wskazuje mi dorgę, prowadząc przez frontowe drzwi na schody, gdzie czeka Ava.
- Gdzieś ty była? - pytam nieco oskarżycielskim tonem.
- Zboczyłam trochę ze szlaku. - Wzrusza ramionami. - To miejsce jest takie niezwykłe. Ja... - Spogląda na mnie, czekając, aż się rozchmurzę i jej przerwę, ale odwraca wzrok, rozumiejąc, że tak się nie stanie.
- Jak się tu znalazłaś? Czy Romy i Rayne... - Odwracam się, widząc, że sióstr już nie ma.
Ava marszczy czoło, bawiąc się świeżo wymyślonymi złotymi obręczami w uchu.
- Zapragnęłam cię znaleźć i wylądowałam tutaj. Ale nie mogę wejść do środka. - Patrzy pytająco na drzwi. - To właśnie tu? Czy to miejsce, którego szukałaś?
Kiwam głową, patrząć na jej drogie buty i luksusuową torebkę, czując, że Ava coraz bardziej mnie denerwuje. Ja zabieram ją do Summerlandu, żeby pomogła mi ocalić czyjeś życie, a ona hce tylko robić zakupy!
- Wiem - mówi, odpowiadając na myśli w mojej głowie. - Trochę mnie poniosło, przepraszam. Ale jestem gotowa ci pomóc, jeśli wciąż mnie potrzebujesz. A może masz już odpowiedzi, których szukalaś?
Zaciskam wargi i wbijam wzrok w ziemię. Kręcąc głową, przyznaję:
- Ja... Hm, wpadłam w małe tarapaty. - Ogarnia mnie wstyd, zwłaszcza, gdy przypominam sobie, że te tarapaty sama sobie stworzyłam. - I niestety, wygląda na to, ze jestem w punkcie wyjścia - dodaję, czując się jak największa sierota świata.
- Może ci jakoś pomogę? - Ava uśmiecha sie, ściskając moją rękę, aby podkreślić swą szczerość.
Ale ja tlyko wzruszam ramionami, bo wątpię, że w tej chwili Ava może zrobić cokolwiek.
- Nie poddawaj się tak łatwo - mówi. - W końcu to Summerland, tutaj wszystko jest możliwe!
Spoglądam na nią, wiedząc, że to prawda, ale przypominam sobie także, że na ziemi, w domu mam jeszcze sporo do zrobienia. Zadania, które będą wymagały całej mojej uwagi i skupienia, nie mogę się rozpraszać. Prowadzę więc Avę po schodach w dół, spoglądam na nią i mówię:
- Właściwie to jest coś, co możesz zrobić.
ROZDZIAŁ 27
Mimo że Ava chciała zostać, chwyciłam ją mocno za rękę i zusiłam do powrotu, bo obie zmarnowałyśmy w Summerlandzie dość czasu, a powinnyśmy być także w innych miejscach.
- Cholera. - Kiedy lądujemy na wyłożonej poduszkami podłodze w jej małym fioletowym pokoju, Ava od razu patrzy na swoje palce. - Miałam nadzieję, że zostaną.
Kiwam głową, zauważając, że wysadzane klenotami złote pierścienie, które sobie wymyśliła, zamieniły się w zwykłe srebrne. Luksusowa torebka i piękne buty także nie przetrwały podróży.
- Zastanawiałam się, jak to wygląda - mówię, wstając z podłogi. - ale wiesz, że to samo możesz robić tutaj, prawda? Możesz unaocznić wszystko, czego zapragniesz, tylko trzeba być cierpliwym. - Usmiecham się, by rozstać się z nią w pozytywnym nastroju, a powtarzam dokładnie te same słowa, którymi częstował mnie Damen, kiedy zaczynaliśmy nasze lekcje. Lekcje, na których powinnam dużo bardziej uważać, czego teraz żałuję, ale byłam przekonana, że nieśmiertelność gwarantuje mnóstwo wolnego czasu. Zresztą czuję się trochę winna, że byłam dla Avy taka surowa. W końcu nie ma osoby, która w trakcie pierwszej wizyty w takim miejscu nie dałaby się trochę ponieść.
- Co teraz? - pyta Ava, odpowadzając mnie do drzwi. - Kiedy wracamy? Bo chyba nie wrócisz tam beze mnie, prawda?
Odwracam się, by spojrzeć jej w oczy, i dostrzegam, jak ogromny wpływ na Avę wywarła podróż do Summerlandu. Zastanawiam się, czy jednak nie popełniłam błędu, pokazując jej drogę. Unikając jej spojrzenia, idę do auta i przez bramę wołam:
- Zadzwonię do ciebie!
Następnego ranka parkuję auto przed szkołą i idę do klasy. Wtapiam się w tłum uczniów jak każdego innego dnia, tyle że dzisiaj nie próbuję trzymać się na dystans i uciekać przed ich energią. Zamiast tego daję się ponieść. Nie reaguję, gdy przypadkowi ludzie mnie dotykają, mimo że zostawiłam w domu iPoda, bluzę z kapturem i okulary przeciwsłoneczne.
A wszysrko dlatego, że nie muszę już polegać na tych dziwnych pomocach, które i tak nigdy nie były zbyt pożyteczne. Teraz noszę ze sobą przenośnego pilota. Wczoraj, zanim, Ava i ja wyszyłsmy z Summerlandu, poprosiłam ją, by pomogła mi zbudować lepszą tarczę. Oczywiście mogłam wrócić do sali mądrości, zostawiając Avę na schodach, i otrzymać odpowiedź tam. Ale skoro tak bardzo chciała mi pomóc (i może sama się czegoś nauczyć), zatrzymałyśmy się na dole, obie skupiłyśmy swoją energię, pragnąc tarczy, która pozwoliłaby nam (a przede wszystkim mnie, bo Ava nie słyszy myśli i nie poznaje ludzi przez dotyk), włączać się i wyłączać w każdej chwili. Sekundę później spojrzałyśmy na siebie i w tym samym moemencie powiedziałyśmy: "Pilot kwantowy!". Dlatego teraz, gdy chcę usłyszeć czyjeś myśli, przenoszę się w jego pole energii i naciskam "wybierz". A jeśli nie chcę nic wiedzieć, wciskam "wycisz". Dokładnie tak, jak na zwyczajnym pilocie. Tyle że ten jest niewidzialny i mogę go wszędzie zabierać ze sobą.
Idę na sngielski i wchodzę do klasy trochę wcześniej, aby móc obserwować całą akcję od początku do końca. Nie chcę przegapić ani sekundy z zaplanowanej obserwacji. Bo choć mam już dowód na to, że Roamno jest odpowiedzialny za to, co się dzieje z Damenem - nic więcej nie wiem. Rozwiązana zostala jedna część równania - kto. Teraz muszę się dowiedzieć - jak i dlaczego.
Mam tylko nadzieję, że to nie potrwa zbyt długo. Bo po pierwsze tęsnkię za Damenem, a po drugie mam już tak mało soku nieśmiertelności, że muszę go racjonować. A ponieważ Damen nie zdążył podać mi przepisu na eliksir, nie mam pojęcia, jak go zrobić, a co gorsza - co się stanie, jeśli przestanę go pić. Jedno wiem na pewno - nic dobrego. Na początku Damen myślał, że wystarczy, jeśli raz napije się eliksiru i będzie na zawsze uleczony ze wszystkich chorób. I tak było przez pierwsze sto pięćdziesiąt lat, bo po tym czasie zauważył u siebie delikatne oznaki starzenia, więc zdecydował się, że weźmie następną porcję. A potem kolejną. Aż w końcu stał się całkowicie zależny od czerwonego napoju.
Nie wiedział także, że Nieśmiertelny może zostać zabity - dopóki nie zabiłam jego byłej żony, Driny. Oboje byliśmy przekonani, że jedynym na sposobem jest znalezienie najsłabszej czakry (w wypadku Driny - czakry serca), i sądziłam, że tylko my znamy tę metodę. Jednak zgodnie z tym, co widziałam wczoraj w akaszyckim katalogu, Romano musiał odkryć jeszcze inną. A to oznacza, że jeśli chcę ocalić Damena, muszę się przekonać, co wie Romano, zanim będzie za późno.
Gdy rzwi do klasy w końcu się otwierają, podnoszę wzrok, patrząc na wbiegającą do środka hordę uczniów. Rzecz jasna nie pierwszy raz ich widzę, ale wciąż z trudem mogę uwierzyć, że tak świetnie się razem bawią, śmieją i żartują, podczas gdy jeszcze w zeszłym tygodniu ledwie się poznawali. Teorytycznie każdy normalny człowiek uradowałby się na taki widok, ale w tych okolicznościach bynajmniej nie mogę się cieszyć. Nie tylko dlatego, że znalazłam sie poza grupą i mogę sie tylko przyglądać, ale też dlatego, że to nienormalne, dziwaczne i przerażające. Tak nie działają szkoły średni. I ludzie się tak nie zachowują. To jedna z niepisanych zasad licealnego życia. Ale w końcu to nie oni zadecydowali, że tak będzie. Nie mają pojecia, że cale to przytulanie, chichotanie i przybijanie piątek nie bierze się z wzajemnej miłości, lecz wyłącznie z powodu Romano.
Romano niczym właca marionetek kontroluje zabawki wyłącznie dla własnej przyjemności. Nie wiem wprawdzie, jak ani dlaczego to robi, i nie potrafię udowodnić, że to w ogóle jego sprawka, jednak intuicja podpowiada mi, że to prawda. To jasne jak uścisk w żołądku i gęsia skórka, które pojawiają się, gdy tylko Romano jest w pobliżu.
Damen siada na swoim miejscu, a Stacja pokłada się na jego ławce, podsuwając mu pod oczy mocno wypchany biust, odrzuca włosy na ramię i śmieje się z własnych głupich żartów. Nie słyszę ich, bo z premedytacją wyłączam Stacię, by lepiej słyszeć Damena, ale wystarczy mi, ze on uważa je za głupie. I to daje mi odrobinę nadziei. Jednak rozpływa się ona w powietrzu chwilę później, gdy wzrok Damena ląduje z powrotem na dekolcie Stacii. Jest taki banalny, taki niedojrzały i - szczerze mówiąc - jego zachowanie to całkowita żenada. A jeśli myślałam, że wczoraj zostałam zraniona, bo musiałam oglądać, jak blisko był z Driną, to cofając się w czasie, zaczynam uważać, że to nic w porówaniu z tą chwilą. Bo Drina była przeszłością - niczym więcej jak tylko pięknym, pustym obrazem wyświetlonym na krysztale. A Stacia jest tu i teraz. Co z tego, że jest piękna, ale pusta i zarozumiala - stoi za to przede mną w całej swej trójwymiarowej chwale.
Słucham prymitywnych myśli Damena, w któych zachwyca się zaletami odzianych w push-up piersi Stacii, i zaczynam sie zastanawiać, czy może to jest jego prawdziwy gust, jeśli chodzi o kobiety. Może woli właśnie takie - próżne, chciwe, aroganckie panienki. Jeśli więc ja jestem jakąś anomalią, kompletnym przeciwieństwem, to zapewne ten właśnie fakt przeszkadzał nam przez czterysta lat.
Nie spuszczam oczu z Damena przez całą lekcję, którą spędzam samotnie w ostatnim rzędzie. Autonatycznie odpowiadam na pytania pana Robins, bez żadnego zastanowienia, po prostu powtarzam odpowiedź, którą słyszę w jego głowie. Ani na chwilę nie przestaję myśleć o Damenie, przypominając sobie raz po raz, kim naprawdę jest: pomimo tego, co wiedzę, w rzeczywistości jest dobry, czuły, troskliwy i lojalny. Nie da się zaprzeczyć miłości, którą darzył mnie w kolejnych wcieleniach. A ta jego wersja, która siedzi teraz przede mną, to nie prawdziwy Damen - chociaż zachowuje się podobnie jak kiedyś, w istocie nie taki jest naprawdę.
Gdy w końcu rozlega się dzwonek, idę za Damenem. Pilnuję go na WF-ie (bo sama nie idę), i zamiast biegać, wystaję pod jego klasą. Chowam się, gdy widzę dyżurujących na korytarzu nauczycieli, a po chwili wracam na swoje miejsce. Zerkam na niego przez okno i podsłuchuję wszystkie mysli, dokładnie tak jak prześladowca, którym mnie nazwał. Nie wiem, czy czuć ulgę czy zdenerwowanie, kiedy okazuje się, że nie poświęca swojej uwagi wyłącznie Stacii, ale każdej w miarę ładnej i siedzącej niedaleko dziewczynie z wyjątkiem - oczywiście - mnie.
Trzecią lekcję też spędzam na szpiegowaniu Damena, ale już na czwartej zwracam uwagę na Romano. Idąc do ławki, patrzę mu prosto w oczy i odwracam się za każdym razem, kiedy czuję, że on zerka na mnie. I choć jego myśli o mnie są banalne i równie żenuuące, jak myśli Damena o Stacii, nie czerwienię się ani nie reaguję. Tylko się uśmiecham i kiwam głową, zdecydowana znieść wszystko. Skoro bowiem mam się dowiedzieć, kim naprawdę jest ten facet, unikanie go jak dżumy nic nie pomoże.
Po kolejnym dzwonku postanawiam uwolnić się od piętna wyrzutka i frajerki, które bez mojej zgody mi nadano, i podczas lunchu ruszam prosto do drugiego stołu. Ignoruję ukłucie w żołądku, które powtarza się raz po raz, i uparcie chcę znaleźć sobie miejsce, aby usiąść z resztą klasy. Widząc, ze się zbliżam, Romano kiwa głową w moją stornę, ale czuję spore rozczarowanie, że nie jest aż tak bardzo zaskoczony, jak myślałam, że będzie.
- Ever! - Uśmiecha się, klepiąc w wolne miejsce na ławce koło siebie. - A więc mi się nie przywidziało. Dzisiaj naprawdę coś między nami zaiskrzyło.
Uśmiecham się niemrawo i wciskam obok niego, instynktownie spoglądając na Damena, ale tylko przez chwilę, bo szybko zmuszam się, by odwrócić wzrok. Muszę pamiętać, że moje zadanie to skupić się na Romano, dlatego nic nie powinno mnie rozpraszać.
- Wiedziałem, że w końcu do nas przyjdziesz. Szkoda tylko, że tak długo to trwało. Mamy teraz wiele do nadrobienia. - Pochyla się ku mnie tak blisko, że widzę w jego oczach punkty innego koloru - jasne kropelki fioletu - w ktorych łatwo można się zatracić.. - Jest super, Prawda, że jest super? Wszyscy siedzą razem połącznei w jedno. A ty cały ten czas byłaś brakującym ogniwem. Ale teraz, skoro już do nas dołączyłaś, moja misja jest zakończona. Chocicaż twierdziłaś, ze to niemożliwe. - Odchyla głowę do tyłu i śmieje się z zamknietymi oczami, obnażając zęby, a zmierzwione złote włosy odbijają promienie słońca. Choć nie chcę tego przyznać, to prawda, że Romano est czarujący.
Oczywiście nie tak jak Damen, daleko mu do niego. Romano jest przystojny w sposób, który przypomina mi o moim starym życiu - ma wystarczająco dużo powierzchownej urody i dobrze wyreżyserowanego wdzięku, za które kiedyś dałabym się pokroić. Wtedy, gdy interesowało mnie jedynie to, co widzę, i rzadko kiedy zaglądałam pod wierzchnią warstwę.
Przyglądam się, jak odgryza kawałek batonika, a potem znów zerkam na Damena. Patrzę na jego cudowny, ciemny profil, czując w sercu tęsknotę tak wielką, że ledwie mogę ją znieść. Patrzę, jak gestykuluje, zabawiając Stacię jakąś głupią historyjką, choć mniej interesuje mnie ona, a bardziej jego dłonie, które kiedys w taki niesamowity sposób dotykały mojej skóry...
- ...to miło, że do nas dołączyłaś, ale nie mogę przestać się zastanawiać, o co naprawdę chodzi. - Romano wciąż się we mnie waptruje.
Ale ja nie odrywam wzroku od Damena. Patrzę, jak przyciska usta do policzka Stacii, jak muska jej ucho, a potem szyję...
- Bo choć chciałbym udawać, że spowodował to mój niezaprzeczalny urok osobisty, wiem, że to nieprawda. Powiedz mi więc, Ever, o co chodzi?
Słyszę, że Romano coś mówi, a jego głos brzmi gdzieś w tle jak nieustające, denerwujące bzyczenie, ale wciąż spoglądam tylko na Damena - miłość mojego życia, moją wiczną bratnią duszę, która jest zupełnie nieświadoma mojego istnienia. Przechodzi mnie dreszcz, gdy widzę, jak całuje Stacię w obojczyk, a potem wraca do ucha, poruszając usatmi, szepcze coś, próbując namówić ją, żeby uciekli ze szkoły i wrócili do niego do domu...
Moment - on namawia ją? On próbuje ją przekonać? Czy to znaczy, że Stacia nie jest gotowa z nim pójść? Czy tylko ja byłam przekonana, że już dawno wylądowali w łóżku?
Kiedy już mam włączyć się do myśli Stacii i sprawdzić, co właściwie chce osiągnąć, grając trudną do zdobycia, Romano klepie mnie w ramię i mówi:
- No dalej, Ever. Nie bądź taka nieśmiała. Powiedz mi, co tu robisz. Powiedz, co skłoniło cię do tak desperackiego kroku.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, kiedy Stacia patrzy na mnie i rzuca:
- Rany, frajerko, przestań się gapić!
Nie odpowiwadam, udaję tylko, że nie słyszałam, koncentrując się na Damenie. Nie zauważam jej obecności, choć są w tej chwili tak blisko, że właściwie stanowią jedność. Chciałabym, żeby Damen odwrócił się i spojrzał na mnie. Spojrzał i z o b a c z y ł, tak jak kiedyś. gdy jednak w końcu na mnie patrzy, omija mnie wzrokiem, jakbym nie była warta nawet tego jednego spojrzenia, jakbym była niewidzialna. Ogarnia mnie tak niesamowite zimno, że cała drętwieję i tracę oddech, nie mogę się ruszyć.
- Halo, przepraszam?! - wrzeszczy Stacia, by wszyscy ją usłyszeli. - Mówię poważnie, chcesz czegoś od nas? Możemy coś dla ciebie zorbić?
Zerkam na Milesa i Haven, którzy siedzą niedaleko nas, i widzę, jak kręcą głowami, żałując, że kiedykolwiek mieli ze mną coś wspólnego. Przełykam ślinę i przypominam sobie, że nie mają nad tym kontroli - to Romano jest scenarzystą, producentem, reżyserem i twórcą tego żałosnego show.
Napotykam jego spojrzenie, znów czując znajomy uścisk w żołądku. Zaglądam w jego myśli, zdeterminowana, by przejść na tę powierzchowną warstwę zwyczajnych, nastoletnich bzdur i zobaczyć, czy jest w nim coś poza napalonym, denerwującym, uzależnionym od cukru chłopakiem, na którego pozuje. Bo u nie wierzę, ani trochę. Obraz Romano, który widziałam w krysztale, pokazywał go ze złośliwym uśmiechem zwycięstwa na twarzy, zdradzającym jego złą stronę. A teraz, gdy uśmiecha się coraz szerzej, spoglądając mi w oczy - wszystko nagle ciemnieje.
Wszystko prócz Romano i mnie.
Pędzę przez jakiś tunel, ciągnięta coraz szybciej i szybciej przez siłę, nad którą nie panuję. Spadam w ciemną otchłań umysłu Romano, z rozmysłem dobierając obrazym które pozwala mi obejrzeć: Damen urządzający imprezę w naszym apartamencie w hotelu, gdzie pojawia się Stacia, Honor i Criag i wszyscy inni, którzy nigdy z nami nie rozmawiali; imprezę trwającą kilka godzin, dopóki Damen nie zostaje wyrzucony przez obsługę za zniszczenie mieszkania. Jestem zmuszona oglądać obrzydliwe sceny, których nigdy nie obejrzałabym z własnej woli, aż docieram do ostatniego obrazu - tego, który widziałam niedawno na kryształowej tablicy.
Spadam z ławki i ląduję na ziemi, nie mogąc opanować własengo ciała, ale Romano nie wypuszcza mnie z uścisku. Przytomnieję, słysząc wrzaski całej szkoły, która w szyderczym chórze skanduje: "Frajerka!", a po chwili z przerażeniem patrzę, jak mój czerwony napój rozlewa się po stole i skapule na boki.
- W prządku? - pyta Romano, patrzącm jak próbuję wstać. - Wiem, że trudno to oglądać. Uwierz mi, Ever, sam to przeżyłem. Ake to wszystko dla twojego dobra, naprawdę. I niestety będziesz musiała mi zaufać w tym względzie.
- Wiedziałam, że to ty - szepczę, stając przed nim i kipiąc gniewem. - Wiedziałam od początku.
- Wiedziałaś. - Uśmiecha się. - Dobrze, wiedziałaś. Punkt dla ciebie. Ale ostrzegam, że i tak jestm dziesięć punktów przed tobą.
- Nie ujdzie co to na sucho - mówię, w panice widząc, jak Romano zanurza środkowy palec w kałuży rozlanego eliksiru i pozwala, by kolejne krople spadały na jego język. Robi to z takim rozmysłem, z taką premedytacją, jakby chciał mi coś powiedzieć, zwrócić moją uwagę.
Jednak kiedy zaczynam formować w głowie pewną myśl, Romano oblizuje usta i mówi:
- I tu się mylisz, moja dorga. - Odwraca głowę, żebym mogła zobaczyć znak na jego szyi: skomplikowany tatuaż Uroborosa, który pojawia się i znika na przemian. - Już mi to uszło na sucho, Ever. - Uśmiecha się. - Ja już wygrałem.
ROZDZIAŁ 28
Nie poszłam na plastykę. Wyszłam ze szkoły zaraz po lunchu. Nieprawda, w rzeczywistości wyszłam w samym środku lunchu. Chwilę po koszmarze z udziałem Romano pobiegłam na parking (ścigana niekończącymi się, chóralnymi okrzykami "Frajerka!"), wskoczyłam od auta i odjechałam, zanim jeszcze zadzwonił dzwonek. Musiałam znaleźć się jak najdalej od Romano. Oddalić się, by nie widzieć tego przerażającego tatuażu - ozdobnie namalowanego Uroborosa, który pojawiał się, a po chwili znikał, dokładnie jak ten na nadgarstku Driny.
Oczywisty symbol tego, ze Romano jest złym Niesmiertelnym - tak jak myślałam.
Chociaż Damen nie zdążył mnie przed nim ostrzec, nie wiedział nawet, że istnieją, zanim Drina okazała się zła, i tak nie mogę uwierzyć, że tak dużo czasu zmarnowałam, by to zrozumieć. Co z tego, ze Romano je i pije, jego aura jest widoczna, a mysli możliwe do odczytania (przez mnie, oczywiście), skoro to wyłącznie fasada. Jak domki z tektury, za których frontem nic się nie kryje. To właśnie zrobił Romano: wymyślił sobie tego beztroskiego, wesołgo kolesia z angielskiego forniru, dodał lśniącą, słoneczną aurę i wesołe, szczeniackie myśli, podczas gdy tak naprawdę, gdzieś głęboko w duszy, jest zupełnie inny.
Prawdziwy Roamno jest mroczny.
I groźny.
I fałszywy.
Jest wszystkim tym, co się wiąże ze słowem "zły". Co gorsza, pojawił się tutaj, by zabić mojego chłopaka, a ja wciąż nie wiem dlaczego. Jedyne, czego nie widziałam w swojej krótkiej, acz pouczającej podróży do labiryntu umysłu Romano, to motyw. Motyw bowiem jest bardzo ważny, jeśli kiedykolwiek będę zmuszona go zabić, ponieważ muszę wtedy trafić w odpowiednią czakrę, aby pozbyć się go na zawsze. Nie znając jego motywów, mogę przegrać.
Czy miałabym celować w pierwszą czakkrę, czasem zwaną czakrą korzenia, czyli centrum wszelkiego gniewu, przemocy i chciwości? Czy może w czakrę sakralną, czyli poniżej pępka, gdzie mieszczą się zazdrość i zawiść? Nie wiedząc, co motywuje Romano, łatwo trafić w zły punkt. A wtedy nie tylko go nie zabiję, ale na dodatek bardzo rozzłoszczę. Będę miała jeszcze kilka czakr do wyoboru, lecz tracąc czas, oddam go przeciwnikowi. Zresztą nie mogę go zabić zbyt wcześnie - wtedy skrzydzę samą siebie, pozwalając mu zachować tajemnicę tego, co zrobił Damenowi i pozostałym uczniom. Na takie ryzyko nie mogę sobie pozwolić. Nie wspominając o tym, że nie jestem fanką zabijania w ogóle. W przeszłości wdawałam się w walkę tylko wtedy, gdy nie miałam wyboru i musiałam bić się o swoije życie. Kiedy tylko zdałam sobie sprawę, co zrobiłam Drinie, miałam nadzieję, że nie będę musiała czynić tego nigdy więcej. Chociaż to ona zabiła mnie wiele razy w przeszłości, choć przyznala się do zamordowania całej mojej rodziny i psa, nie zmienjszyło to mojego poczucia winy. To, ze jestem jedyną osobą odpowiedzialną za jej odejście, sprawia, że czuję się okropnie.
Niestety, znów znajduję się właściwie w punkcie wyjścia i jedyne, co mogę zrobić, to wrócić do początku. Skręcam w Coast Highway i ruszam w kierunku domu Damena, bo skoro przez kilka godzin będzie jeszcze w szkole, mogę włamać się do niego i dokładnie się rozejrzeć.
Mijam budkę strażniczą, macham do Sheili i podjeżdżam pod bramę, przypuszczając, że jak zwykle otworzy się przede mną, ale sekundę później muszę mocno nacisnąć hamulec, by uniknąć zderzenia, gdyż wrota pozostają zamknięte.
- Przepraszam! Przepraszam! - krzyczy Shelia, biegnąc w moim kierunku, jakbym była jakimś włamywaczem i jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. A prawda jest taka, że do zeszłego tygodnia bywałam tu codziennie.
- Cześć, Sheila. - Usmiecham się grzecznie i przyjaźnie, nie okazując ani odrobiny wrogości. - Jadę do Damena, więc byłabym ci wdzięczna, gdybyś otworzyła bramę i...
Spogląda na mnie, mrużąc oczy i zaciskając usta w cienką linijkę.
- Muszę cię poprosić, abyś się cofnęła.
- Co? Ale dlaczego?
- Nie ma cię już na liście gości - wyjasniła Sheila, opierając ręce na biodrach. Na jej twarzy nie widzę ani śladu żalu czy skruchy, choć przez ostatnie miesiące uśmiechała się i machała do mnie.
Siedzę w aucie, nie odzywając się, i próbuję pojąć, co właśnie usłyszałam.
Nie ma cię na liście gości. Zostałaś skreślona, wpisana na czarną listę, co na nieokreślony czas zabrania ci wstępu na piękne strzeżone osiedle...
To samo w sobie jest niemiłe, ale gdy na dodatek to Wileka Sheila, a nie twój chłopak, oznajmia ci wprost, że zostałaś porzucona, jest sto razy gorsze. Spuszczam wzrok ścickając drążek zmiany biegów tak mocno, jakbym chciała go zmiażdżyć w dłoni. Przełykam ślinę i spoglądając na Sheilę, mówię:
- Jak nawidoczniej zostałaś poinformowana, Damen i ja zerwaliśmy ze sobą. Ale chciałam tylko na chwilę wpaść do niego do domu i zabrać kilka swoich rzeczy, bo jak widzisz - rozpinam torbę i szybko wkładam dłoń do środka - wciąż mam klucz.
Podnoszę klucz, patrząc,jak południowe słońce odbija się w lśniącym żółtym metalu, ale niestety jestem zbyt zestresowana, by przewidzieć, że Sheila wyrwie go z mojej dłoni.
- A teraz proszę cię grzecznie, abyś opuściła tę posiadłość - oświadcza, wsuwając klucz głęboko do kieszeni, w której jego kształt odbija się na materiale obciskającym wielki biust. Nie zdążyłam nawet rzełożyć stopy z hamulca na pedał gazu, kiedy dodaje: - No już, odjeżdżaj. Wycofaj. Nie każ mi prosić raz jeszcze.
ROZDZIAŁ 29
Tym razem po przybyciu do Summerlandu nie ląduję na ukwieconym polu, lecz przenowszę się na miejsce, które wygląda na główną ulicę. Podnoszę się z ziemi, otrzepuję i ze zdziwieniem stwierdzam, że wszyscy dookoła zajmują się swoimi sprawami, jakby dziewczyna spadająca z nieba na ulicę była całkiem normalną, codzienną rzeczą. Ale może w tym wymiarze tak właśnie jest?
Mijam kolejne bary karaoke i salony piękności, idąc drogą, którą prowadziły mnie Romy i Rayne. Wiem, że mogłabym zapragnąć od razu znaleźć się na miejscu, ale wolę sama rozeznać się w terenie. Szybkim krokiem przechdzę przez aleję i skręcam w znajomy bulwar, wbiegam po stromych marmurowych schodach i staję przed wielkimi drzwiami, patrząc, jak otwierają się przede mną.
Wchodzę do imponującego marmurowego holu, zauważając, że jest dużo bardziej zatłoczony niż ostatnio. Powtarzam w głowie przygotowane pytania, nie wiedząc, czy powinnam szukać odpowiedzi w katalogu akaszyckim, czy może od razu tutaj. Nie mem pojęcia, czy potrzebuję specjalnego dostępu, by dowiedzieć się na przykład: Kim jest Romano i co zrobił Damenowi? oraz Jak mogę go powstrzymać i uratować Damenowi życie?
Ale potem czuję, że muszę upsrościć i połączyć te pytania w jedno: Jak mogę przywrócić sytuację sprzed pojawienia się Romano?
Gdy tylko ta myśl przechodzi mi przez głowę, otwierają się drzwi, a ciepłe, przyjazne światło zaprasza mnie do środka. Wchodzę do dużej białej sali, na której ścianach odbijają się tęczowe wzory. Tyle że tym razem zamiast białej marmurowej ławki stał tam wytarty skórzany fotel. Idę w jego kierunku, siadam, wyciągam nogi i układam się wygodnie. Nie zdaję sobie sprawy, że siedzę na dokładnej replice ulubionego fotela mojego taty, dopóki nie zauważam inicjałów R.B. i E.B. wyrytych na podłokietniku. Nie mogę powstrzymać westchnienia, gdy poznaję również nacięcia, które razem z Riley robiłyśmy jej skautowskim nożem. Tymi nacięciami nie tylko przyznałyśmy się do winy, ale zarobiłyśmy także tygodniowy szlaban. Mój został wtedy przedłużony do dziesięciu dni, gdy rodzice zrientowali się, że namówiłam siostre do zbrodni - który to fakt w ich oczach uczynił mnie działającym z premedytacją przestępcą zasługującym na dodatkową karę.
Przebiegłam palcami po wyrobionej skórze, wbijając paznokcie w dziurkę w miejscu, gdzie nóż przy R wszedł zbyt głęboko. Zduszam w sobie szloch, przypominając sobie tamten dzień. Tamto życie. Każdy cudowny dzień, który wtedy traktowałam jak oczywistość, a teraz tęsknię za nim tak bardzo, że brak mi sił. Zrobiłabym wszystko, aby wrócić. Wszystko, jeśli mogłabym cofnąć się w czasie i przywrócić życie, jakim kiedyś było...
Chwilę później dotychczas pusta przestrzeń zaczyna się zmieniać. Z obszernego pomieszczenia ze stojącymi w nim pojedynczym fotelem przekształca się w dokładną replikę naszej starej bawialni w Oregonie. W powietrzu unosi się zapach ulubionych czekoladowych ciastek pieczonych przez mamę, ściany zamiast zwykle perłowego odcienia nabierają delikatnego beżowego odcienia, który mama nazywała "jasnodrewnianą perłą". Gdy na moje kolana opada nagle robiony na drutach przez babcię koc w trzech odcieniach niebieskiego, spoglądam w kierunku drzwi i widzę wiszącą na klamce smycz Maślanki, a także stare tenisówki Riley stojące obok adidasów taty. Przyglądam się, jak pojawiają się tu kolejne przedmioty, aż w końcu każde zdjęcie, ksiażka i figurka znajdują się na swoim miejscu. Cały czas zastanawiam się, czy to dlatego, że zadałam właśnie takie pytanie, że prosiłam, by wszystko wróciło do dawnego stanu. Ale przecież tak naprawdę chodziło mi o Damena i o mnie.
Czyżby?
Czy to w ogóle możliwe, by cofnąć się w czasie? A moze to tylko kopia, model rodzinnego domu Bloomów, i nic więcej nie dostanę?
Gdy tak rozglądam się i próbuję zdecydować, co włąściwie miałam na myśli, włącza się stojący przede mną telewizor i przez ekran przebiegają kolorowe błyski, a sam ekran zrobiony jest z takiego samego kryształu, jaki widziałam tu poprzednio. Otulam się kocem, wciskając go pod kolana, a na telewizorze pojawia się napis L'HEURE BLEUE. Zastanawiam się, co oznacza, ale chwilę później spostrzegam definicję wypisaną pięknym, ozdobnym pismem:
Francuskie wyarżenie l'heure bleue, czyli błękitna godzina, odnosi się do szczególego czasu między dniem a nocą. Jest to godzia, w której światło nabiera wyjątkowych właściwości, a zapach kwiatów staje się intensywniejszy.
Zerkam na ekran, na którym słowa bledną, a pojawia się obraz księżyca - pięknego i wspaniałego - lśniącego najpiękniejszym odcieniem błękitu, barwy prwie idealnie odzwierciedlającej błękit nieba...
A potem... potem widzę siebie - na tym samym ekranie. Jestem ubrana w dżinsy i czarny sweter, włosy mam rozpuszczone i wyglądam przez okno, patrząc na ten sam błękitny księżyc. Patrzę na zegarek, jakbym na coś czekała - coś, co za chwilę ma nadejść. Oglądam siebie, jakbym śniła, ale czuję to samo co ta druga Ever, w głowie mam te same myśli. Ona gdzieś się wybiera, do miejsca, które kiedyś zdawało jej się nieosiągalne. Niecierliwie czeka na chwilę, gdy niebo nabierze tej samej barwy co księżyc - pięknego, ciemnoniebieskiego koloru bez śladu słońca - to bowiem będzie znak, że ma szansę znaleźć się z powrotem drogę do tego pokoju i wrócić do miejsca, które - obawiała się - zniknęło na zawsze. Patrzę ze wzrokiem wbitym w telewizor i zamieram, gdy ta druga Ever podnosi dłoń, dotyka placem kryształu i znika w tym samym czasie.
ROZDZIAŁ 30
Wypadam z sali i zbiegam po schodach. Serce wali mi jak młotem, przed oczami tańczą mroczki i zbyt późno zauważam obecność Romy i Rayne, przewracając nagle tę drugą.
- O rany, strasznie cię przepraszam, ja...
Schylam się wyciągając rękę, i czekam, aż ją chwyci i pozwoli sobie pomóc. Pięć razy pytam, czy nic jej się nie stało, ale odsuwam się ze wstydem, kiedy dziewczynka ignoruje mój gest i z trudem się podnosi. Obciąga spódniczkę, poprawa podkolnówki, a ja patrzę z zadziwieniem, jak jej opalone kolana natychmiast się goją - do tej pory nie przyszło mi do głowy, że siostry mogą być takie jak ja.
- Czy wy... Czy wy...
Zanim udaje mi się dokończyć, Rayne kręci głową i odpowiada:
- Oczywiście, że nie. - Upewnia się, że podkolanówki sięgają dokładnie tej samej wysokości, i dodaje:
- Nic jesteśmy takie jak ty - mamrocze, wygładzając niebieski sweter i plisowana spódniczkę, a potem zerka na swoją dużo milszą siostrę, która z niezadowoleniem potrząsa głową.
- Rayne proszę. Zachowuj się przyzwoicie. - Romy marszczy czoło.
Ale choć Rayne wciąż patrzy ze złością, jej głos jest trochę spokojniejszy, gdy powtarza:
- No ale przecież nie jesteśmy.
- A więc... wiecie o mnie? - pytam, słysząc myśl Rayne: Rany. pewnie, że tak! A jej siostra z powagą kiwa głową uważacie, że jestem zła?
Rayne wznosi oczy do góry, a Romy jak zwykle łagodnie się uśmiecha odpowiadając:
- Proszę nie zwracaj uwagi na moją siostrę. Nie jesteśmy takie i nie mamy powodu, by cię osądzać.
Przyglądam się bliźniaczkom: mają bladą skórę, wielkie ciemne oczy, nierówno obcięte grzywki i wąskie usta - rysy tak ostre, że przypominają postacie wyjęte z kart japońskich komiksów. Wciąż się zastanawiam, jak to możliwe, by dwie identycznie wyglądające osoby miały tak różne charaktery.
- Powiedz nam w takim razie, czego się dowiedziałaś - prosi Romy i z uśmiechem rusza ulicą, przyjmując, że podążymy za nią, co oczywiście robimy. - Znalazłaś wszystkie odpowiedzi, których szukałaś? I jeszcze więcej.
Odkąd kryształowy ekran zgasł, mam trudności z wysławianiem się i wciąż szeroko otwieram oczy ze zdziwienia. Nic mam pojęcia, co znaczą rzeczy, których się dowiedziałam, lecz mam świadomość, że istnieje szansa nic tylko, by zmienić moje życie, ale najprawdopodobniej cały świat. Muszę przyznać, że to niesamowite uczucie mieć dostęp do tak potężnej mądrości, chociaż odpowiedzialność, która się z nią łączy, także jest ogromna. Bo co niby mam zrobić z wiedzą, którą zdobyłam? Czy te informacje pokazano mi z jakiegoś powodu? Jakiegoś ważniejszego, większego niż moja osoba? Może ktoś oczekuje ode mnie czegoś, czego nic jestem świadoma? A jeśli nic - o co w takim razie chodzi?
- Poważnie - czemu akurat ja? Przecież nie jestem pierwszą osobą, która zadaje podobne pytania. A może jestem? Jedyna sensowna odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy, jest taka, że być może muszę cofnąć się w czasie. Być może powinnam wrócić. Nic po to, by powstrzymać morderstwa, zapobiec wojnom czy zmienić bieg historii - bo raczej nie jestem odpowiednią do lego osobą. Ale nabieram pewności, że jest powód, dla którego obejrzałam tamte sceny, powód, który prowadzi do jednego wniosku: wypadek, moje nowe parapsychiczne moce. Damen i uczynienie mnie nieśmiertelną - to wszystko była koszmarna pomyłka. Ale jeśli cofnę się w czasie i zapobiegnie wypadkowi będę mogła powrócić do normalnej przeszłości. Będę mogła wrócić do Oregonu i swojego starego życia jakby to nowe nigdy nie istniało. A tego przecież pragnęłam cały czas.. Tylko co wtedy stanie się z Damenem czy on też cofnie się w czasie? Jeśli tak, to czy będzie z Driną do dnia w którym ona spróbuje mnie zabić, i wszystko wydarzy się na nowo? Może tylko opóźnię to, co nieuniknione? A może wszystko zostanie tak, jak jest, oprócz mnie samej'?' Może Damen umrze z ręki Romano, podczas gdy ja będę z powrotem zupełnie nieświadoma jego istnienia? Czy w takim razie prawdę chcę to zrobić? Jak mogłabym się odwrócić o jedynej osoby, którą kiedykolwiek naprawdę kochałam?
Potrząsam głową, zauważając, że Romy i Rayne wciąż na mnie patrzą, czekając na odpowiedź - nie mam pojęcia co powiedzieć. Stoję więc z otwartymi ustami jak ostatni osioł. Jak to możliwe, że nawet w Summerlandzie, gdzie panuje miłość a świat jest idealny, wciąż jestem taka bezbronna? Rommy uśmiecha się, zamyka oczy, a jej ręce napełniają tulipanami - pięknymi tulipanami, które po chwili mi wręcza. Nie chcę wziąć od niej kwiatów. Mróżę oczy i zaczynam się cofać.
- Dlaczego to zrobiłaś? - patrzę to na jedną, to na drugą siostrę i pytam słabym, zdenerwowanym głosem. Widzę, że są równie zaskoczone jak ja.
- Przepraszam. - Romy próbuje mnie uspokoić. - Nie jestem pewna, czemu to zrobiłam. Po prostu przyszło mi to do głowy. Patrzę, jak kwiaty rozpływają się między jej palcami, wracając do miejsca, z którego przyszły. Ale to, że zniknęły niczego nie wyjaśnia i nie usprawiedliwia. Wolałabym aby bliźniaczki także zniknęły.
-Czy tu nie można mieć odrobiny prywatności!? - krzyczę. Nie potrafię się jednak powstrzymać. Bo jeśli te tulipany miały mi przekazać jakąś wiadomość, jeśli Rommy podsłuchiwała moje myśli i próbowała przekonać mnie bym zapomniała o przeszłości i została w chwili obecnej, to z pewnością nie jej sprawa. Może i wiedzą wszystko o Summerlandzie, ale o mnie samej nie wiedzą nic i nie mają prawa się wtrącać. Nigdy nie musiały podejmować takich decyzji. Nie mają pojęcia jak to jest stracić wszystkich, których się kochało. Robię kolejny krok w tył, widząc, jak Rayne marszczy czoło a Romy kręci głową i wyjaśnia:
- Nie podsłuchiwałyśmy. Przysięgam. Nie potrafimy czytać twoich myśli, Ever. Tylko te, które pozwolisz nam odczytać. Cokolwiek zobaczyłaś w katalogu akaszyckim, pozostaje tylko twoje. My po prostu martwimy się twoim niepokojem. Tylko tyle, nic więcej.
Przyglądam się im uważnie, nie ufając ani trochę. Pewnie przez cały czas grzebały w moich myślach. Bo niby po co miałyby mi dawać tulipany? Czemu unaoczniać akurat coś takiego?
- Nie byłam w katalogu akaszyckim - mówię. - Ta sala była - urywam, przypominając sobie zapach maminych ciastek, miękkość babcinego koca, i wiem, że mogę znów do nich wrócić. Muszę tylko zaczekać na odpowiedni dzień i godzinę, kiedy powrócę do rodziny i przyjaciół. Kręcę głową i wzruszam ramionami. - Ta sala była inna.
- Sala Akaszycka ma wiele twarzy. - Romy kiwa głową -Stanie się tym, czego potrzebujesz. - Spogląda na mnie zatrzymując wzrok na mojej twarzy, i dodaje: - Pojawiłyśmy się tylko po to, by ci pomóc, a nie zdenerwować czy wprawiać w zakłopotanie.
- No i co z tego? Jesteście moimi aniołami stróżami czy przewodnikami duchowymi? Dwie dobre wróżki ubrane w szkolne mundurki?
- Nie całkiem - śmieje się Romy.
- W takim razie kim jesteście? I co tutaj robicie? Jak wam się udaje mnie znaleźć?
Rayne bez słowa ciągnie siostrę za rękaw, namawiając ją do odejścia, ale Romy stoi w miejscu i patrząc mi w oczy powtarza:
- Jesteśmy tu tylko po to by ci pomóc. Nic więcej nie musisz wiedzieć.
Rzucam jej przelotne spojrzenie, potem zerkam na siostrę, aż w końcu potrząsam głową i odchodzę. Z rozmysłem zachowuje się tak tajemniczo i co najmniej dziwnie. Mam przeczucie, że ich intencje wcale nie są dobre. Nawet, gdy słyszę wołającą mnie Romy, nie zatrzymuje się. Pragnę już tylko oddalić się od sióstr, zwłaszcza gdy zauważam czekającą przed teatrem rudowłosą kobietę, która z daleka wygląda dokładnie jak Ava.
ROZDZIAŁ 31
Dopiero czując rozczarownie, gdy klepnęłam rudowłosą kobietę po ramieniu i okazało się, że to nie Ava, zdałam sobie sprawę, jak bardzo muszę z nią porozmawiać. Wychodzę więc z Summerlandu i ląduję w swoim aucie, które stoi zaparkowane niedaleko Crystal Cove, czym zaskakuję jakąś biedną kilentkę tak bardzo, że upuszcza wailekie torby rozrzucając dookoła niezliczone puszki z kawą i zupą, które turlają się pod samochody. Obiecuję sobie, że od tej pory będę pilnować, by moje wyjścia i poworty były nieco bardziej dyskretne.
Gdy dojeżdżam do domu Avy, ona właśnie kogoś przyjmuje, czekam więc w jasnej, słonecznej kuchni aż skończy sesję. Choć wiem, że to nie moja sprawa i że nie powinnam tego robić, sięgam do swojego przenośnego pilota kwantowego i dołączam się do spotkania, zaskoczona dokładnością i szczegółami, jakie odkrywa Ava.
- Jestem pod wrażeniem - mówię, kiedy Ava wchodzi do kuchni. - Naprawdę. Nie miałam zielonego pojęcia. - Uśmiecham się, patrząc, jak odprawia swój ulubiony rytuał, napełniając czajniczek, a potem wykładając na talerz kerbatniki i podsuwając go mnie.
- Z twoich ust to prawdziwy komplement. - Odwzajemnia uśmeich, siadając naprzeciwko. - Chociaż jeśli dobrze pamiętam, tobie też zrobiłam kiedyś dość szczegółowy seans.
Sięgam po ciastko (bo tak wypada), a kiedy zlizuję drobinki cukru z jego wierzchu, ze smutkiem stwierdzam, że nie ma to dla mnie takiego uroku jak kiedyś.
- Pamiętasz ten seans? W Halloween? - Ava przygląda mi się uważnie.
Kiwam głową. Bardzo dobrze pamiętam tamten wieczór... Wtedy odkryłam, ze także Ava widzi Rile, a do tamtej chwili twierdziłam, że tylko ja mogę się komunikować z moją zmarłą młodszą siostrą - nie byłam z tego powodu zbyt zadowolona.
- Powiedziałaś swojej kilentce, że spotyka się z palantem? - pytam, łamiąc herbatnika na pół. - Który zdradza ją z jej przyjaciółką, więc powinna ich oboje rzucić jak najszybciej? - Strzepuję z kolan okruszki.
- Tak, powiedziałam jej to wszytko - odpowiada, wstając, by zaparzyć herbatę, kiedy tylko woda zaczyna się gotować. - Ale mam nadzieję, że nauczysz się nieco łagodniej przekazywać informacje, jeśli kiedyś zdecydujesz się przeprowadzać seanse.
Zastygam na chwilę, czując ogarniający mnie nagle smutek. Zdaję sobie sprawę, że minęło bardzo wiele czasu, od kiedy ostatnio myślałam o swojej przyszłości, o tym, kim chcę być, kiedy dorosnę. Miałam już wiele marzeń - chciałam być strażnikiem leśnym, nauczycielką, kosmonautką, supermodelką, piosenkarką - lista nigdy się nie kończyła. A teraz, kiedy stałam się nieśmiertelna i mogę spróbować wszystkich tych zawodów przez tysiąc albo i więcej lat, jakoś nie mam już na to ochoty.
Ostatnio jedyne, o czym myślę, to jak odzyskać Damena. Tyle zę w tej chwili przy ostatniej wycieczce do Summerlandu, myślę tylko o tym, jak ozdyskać dawną mnie. Bo co z tego, ze masz cały świat u swoich stóp, skoro nie możesz się nim z nikim podzielić?
- Ja.. Ja jeszcze nie wiem na pewno, co chcę robić. Nie myślałam o tym - kłamię, jendocześnie zastanawiając się, czy będzie mi łatwo wrócić do dawnego zycia, oczywiście jeśli się na to zdecyduję. I czy wciąż będę chciała być w pszysżłości piosenkarką, czy może zmiany, których tutaj doświadczyłam, zawiodą mnie gdzie indziej.
Jednak gdy tylko spoglądam na Avę, ktora podnosi filiżankę i dmucha dwa razy, zanim upije łyk, przypominam sobie, że nie przyszłam tu rozmawiać o mojej przyszłości, ale wręcz odwrotnie - o przeszłości. Postanowiłam zwierzyć się Avie i zdradzić jej część moich największych tajemnic. Jestem bowiem przekonana, że nie tlyko mogę jej zaufać, ale że będzie mogła mi pomóc. Prawda jest taka, że potrzebuję kogoś, na kogo mogę liczyć. Nie dam rady zrobić tego sama. Nie chodzi o to, by ten ktoś pomógł mi zdecydować - odejść czy zostać - bo tu nie mam właściwie żadnego wyboru. Myśl o opuszczeniu Damena - o tym, ze już nigdy go nie zobaczę, - rozdziera mi serce. Ale gdy wspominam moją rodzinę i to, jak wszyscy nieświadomie poświęcili swoje życia dla mnie (dlatego, ze uparłam się, by wrócić po głupią niebieską bluzę, co spowodowało, iż mieliśmy wypadek i wszyscy zginęli, bądź dlatego, że Drina specjalnie przestraszyła jelenia, aby wybiegła na drogę przed naszym autem, bo chciała mieć Damena tylko dla siebie) - czuję, że po prostu muszę zrobić coś, by to naprawić.
Bo jakkolwiek by patrzeć na tamten wypadek, wszystko sprowadza się do mnie. To moja wina, że oni starcili życie, to moja wina, że radosna przyszłość moich rodziców i siostry legła w gruzach. Gdybym się nie wtrąciła, wypadek by się nie zdarzył. I choć Riley twierdziła, że tak po prostu miało być, to jednak fakt, iż dano mi możliwość wyboru, oznacza, że muszę poświęcić swoje życie z Damenem, by oni mogli odzyskać swoje.
Tak powinnam postąpić. Tylko tak mogę postąpić. A biorąc pod uwagę to, jak traktują mnie koledzy w szkole, Ava jest moją jedyną przyjaciółką. To znaczy, że potrzebuję jej, by pozbierać kawałki układanki, które zgubiłam po drodze.
Podnoszę filiżankę do ust i odstawiam ją, nie pijąc ani odrobiny. Gładząc palcami uszko, biorę głęboki oddech i mówię:
- Wydaje mi się, że ktoś truje Damena. - Widzę, jak Ava otwiera szeroko czy. - Myślę, że ktoś dodaje coś do jego... eliksiru... ulubionego napoju. I sprawia, że przez to zachowuje się... jak śmiertelnik.. normalnie, ale nie w dobrym tego słowa znaczeniu. - Zaciskam wargi i wstaję z krzesła, nie dając Avie szansy na wzięcie oddechu. - A skoro nie mogę zbliżyć się do bramy jego osiedla, będziesz musiała pomóc mi się tam włamać.
ROZDZIAŁ 32
-Dobra jesteśmy. Tylko spokojnie- mówię, schylając się między fotelami kiedy Ava zbliża się do bramy. - Przywitaj się Uśmiechnij i podaj nazwisko, które ci powiedziałam.
Próbuję podwinąć nogi pod siebie, by osiągnąć jak najmniejsze rozmiary, ale byłoby to zdecydowanie łatwiejsze jeszcze dwa tygodnie temu, zanim weszłam w tę idiotyczna "fazę wzrostu". Kulę się i naciągam koc jeszcze bardziej, a Ava otwiera okno i uśmiecha się do Sheili, podając jej nazwisko Stacii Miller (to ona zastąpiła mnie na liście gości Damena), którą - mam nadzieje - nie była tu aż tyle razy, by Sheila zapamiętała jej wygląd.
Kiedy tylko słyszę, że brama się otwiera i jedziemy w stronę domu Damena, odrzucam koc i siadam na fotelu zauważając, że Ava rozgląda się po osiedlu z wyraźną zazdrością potrząsając głową i mrucząc:
-Snoby.
Wzruszam ramionami, ale sama patrzę na okolicę, której przedtem nie poświęcałam zbytniej uwagi. Zawsze zdawało mi się, że to pomieszanie udawanych toskańskich farm i bogatych hiszpańskich hacjend, z pięknie utrzymanymi ogrodami i podziemnymi garażami, które trzeba minąć, by dojechać do domu Damena, stylizowanego na francuski zamek.
-Nie mam pojęcia, skąd ma kasę na ten dom, ale w istocie robi wrażenie - ocenia Ava, zerkając na mnie.
-Obstawia na wyścigach - wyjaśniam pod nosem, koncentrując się na drzwiach do garażu, podczas gdy ona wjeżdża na podjazd. Zapamiętuję najdrobniejsze szczegóły, a potem zamykam oczy i pragnę, by się otworzyły.
Widzę w głowie jak się podnoszą, lecz w chwili kiedy otwieram oczy, garażowa żaluzja zaczyna furczeć i hałasować, poczym opada na powrót z wielkim hukiem, przekonujący dowód na to, że wciąż daleko mi do opanowania psychokinezy, czyli sztuki podnoszenia rzeczy cięższych niż torebka od Prady.
-Wiesz chyba jednak powinnyśmy wejść od tyłu, tak jak zwykle to robię - odzywam się zawstydzona, że tak kiepsko mi poszło.
Ale Ava ma zupełnie inne zdanie - chwyta moją torebkę i rusza do drzwi frontowych. i choć snuję się za nią, powtarzając, że to nie ma sensu, bo drzwi są zamknięte i na pewno nie wejdziemy, ona się nie zatrzymuje, twierdząc, że w takim razie trzeba je otworzyć.
-To nie takie proste jak myślisz - oznajmiam. - Uwierz próbowałam już wcześniej i poległam - Patrzę na dodatkowe drzwi, które przypadkowo unaoczniłam w trakcie swojej ostatniej wizyty - wciąż stoją oparta o mur, czyli dokładnie tam, gdzie je zostawiłam. Widać Damen był zbyt zajęty pozowaniem na luzaka i uganianiem się za Stacią, by się ich pozbyć.
Już chwilę później żałuję, że tak pomyślałam. Zrobiłam się tylko smutniejsza, bardziej pusta i bardziej zdesperowana, niż chcę się do tego przyznać.
-Cóż tym razem masz mnie do pomocy - uśmiecha się Ava. - A zdaje mi się, ze już udowodniliśmy, iż potrafimy pracować w zespole.
Spogląda na mnie z takim oczekiwaniem, z takim optymizmem, że nie mogę jej po prostu odmówić. Zamykam więc oczy i chwytamy się za ręce, wyobrażając sobie jak drzwi otwierają się przed nami. A chwilę później słyszymy dźwięk odsuwanego zamka i możemy już wejść do środka.
-Pani pierwsza - Ava kiwa głową, patrząc na zegarek i marszcząc brwi. - Przypomnij mi, ile dokładnie mamy czasu?
Spoglądam na swój zegarek, na którym wisi bransoletka z końskimi wisiorkami, kupiona przez Damena tamtego dnia na wyścigach- ta, przez którą ogarnia mnie niepohamowana tęsknota, za każdym razem, gdy na nią patrzę A jednak jej nie zdejmuje, po prostu nie mogę. To jedyny fizyczny symbol tego, co nas łączyło.
-Hej, dobrze się czujesz? - pyta Ava, patrząc na mnie z troską. Biorę się w garść i kiwam głową.
-Jeśli chodzi o czas, to powinnyśmy zdążyć, ale musze cię ostrzec, że Damen ma paskudny nawyk uciekania ze szkoły i wczesnego przychodzenia do domu.
-W takim razie lepiej zaczynajmy. - Ava uśmiecha się, wchodzi do holu i rozgląda dokoła, przenosząc wzrok z wielkiego żyrandolu w wejściu na ozdobną metalową poręczą okalającą schody. Zwraca się do mnie, patrząc pytająco:
-Ten chłopak ma siedemnaście lat?
Ruszam do kuchni, nie tracąc czasu na odpowiedź, bo przecież ta jest oczywista. Zresztą mam teraz większe problemy niż wielkość domu i rozważanie tego, że siedemnastolatek nie będący gwiazdą pop ani aktorem posiada taki pałac.
-Hej, poczekaj. - Ava łapie mnie za rękę i zatrzymuje w miejscu. - Co jest na górze?
-Nic - odpowiadam szybko i już wiem, że spaprałam sprawę, odpowiadając zbyt pośpiesznie, by mogła mi uwierzyć. Zresztą ostatnie, czego chcę, to aby Ava węszyła na piętrze, i znalazła tajemniczy pokój Damena.
-No coś ty. - Uśmiecha się jak zbuntowana nastolatka, której rodzice wyjechali na weekend. - O której kończy się szkoła? Za dziesięć trzecia?
Przytakuję niechętnie, ale to wy starczy, by zachęcić Avę.
-A potem jeszcze... Dziesięć minut, by dojechać ze szkoły
tutaj?
-Raczej dwie minuty. - Kręcę głową. - Nie, wróć. To będzie jakieś trzydzieści sekund. Nic masz pojęcia, jak szybko jeździ Damen.
Ava znów spogląda na zegarek, a potem na mnie. Z psotnym uśmiechem na twarzy mówi:
-To i tak znaczy, ze mamy dość czasu, by szybko się rozejrzeć , podmienić napoje i zmykać. Patrzę na nią i słyszę tylko głos w mojej głowie, którego powinnam posłuchać. Powiedź nie! Po prostu powiedz nie! Głos, którego powinnam posłuchać. Glos, który milknie, kiedy Ava odzywa się znowu:
-Proszę cię Ever. Nie co dzień mam okazję rozejrzeć się po takim domu. Zresztą pomyślałaś o tym, że może znajdziemy tu coś ciekawego?
Zaciskam usta i przytakuję, choć boli mnie serce. Niechętnie idę za Avą, biegnącą po schodach niczym podekscytowana dziewczynka, która chce zobaczyć pokój swojego chłopaka - a jest przecież o dziesięć lat starsza ode mnie. Wbiega do pierwszego otwartego pokoju, który okazuje się sypialnią Damena. Wchodzę za nią i nie jestem pewna, czy czuję zaskoczenie, czy ulgę, że wszystko wygląda tak jak ostatnio.
Tylko bałagan jest większy. Dużo większy. Wolę nie myśleć, skąd się wziął. A jednak pościel, meble, farba na ścianach - na szczęście. się nie zmieniły. To te same rzeczy, które pomagałam wybierać Damenowi kilka tygodni temu, gdy oświadczyłam, że nie spędzę ani minuty dłużej w jego przerażającym mauzoleum, gdzie- wierzcie albo nic - Damen naprawdę spał. Przytulanie się wśród tych zakurzonych starych wspomnień przyprawiało mnie o dreszcze. Nawet, kiedy wstawiliśmy tu nowe meble i tak wolałam spędzać czas w swoim domu. Po prostu zdawało mi się to ... sama nie wiem. Bezpieczniejsze? Jakby strach, że w każdej chwili może wejść Sabinę, powstrzymywał mnie przed zrobieniem czegoś, na co chyba nie byłam gotowa. Co teraz, po tym, co się wydarzyło, wydaje mi się po prostu śmieszne.
-Ojoj, popatrz na tę łazienkę. - Ava ogląda wysadzony mozaiką prysznic, w którym jest tyle miejsca, że mogłoby się tam kapać ze dwadzieścia osób. - Mogłabym przywyknąć do takiego życia. Przysiada na krawędzi wanny i bawi się kurkami. - Zawsze chciałam taką mieć. Kąpałaś się tu?
Odwracam wzrok, ale nie udaje mi ukryć rumieńców,
które wystąpiły na moje policzki. To, że zdradziłam jej kilka tajemnic i pozwoliłam tu przyjść, nic znaczy jeszcze, że Ava dostanie przepustkę do całego mojego życia
-Mam taką w domu - odpowiadam w końcu z nadzieją, ze to wystarczy i żę będziemy mogły zakończyć zwiedzanie, aby załatwić inne sprawy. Muszę szybko zejść na dół i zmienić XXX Damena na swój. A jeśli zostawię tu Avę samą, nigdy nie wyjdzie. Pokazuję na zegarek, przypominając jej kto tu rządzi.
-No dobrze. - Niechętnie podąża za mną, gdy wychodzimy z sypialni do holu. Kilka kroków dalej zatrzymuje się jednak i rzuca: - Tylko jeszcze szybciutko zajrzyjmy tutaj.
Zanim mam czas ją powstrzymać, wchodzi do tego pokoju - świętego pokoju Damena. Jego prywatnego sanktuarium, sprawiającego o dreszcze mauzoleum.
Ale coś się tu zmieniło. Czy raczej zmieniło absolutnie wszystko? Wszystkie ślady dotychczasowego życia Damena zupełnie zniknęły - nie ma tu obrazów Picassa i van Gogha ani welurowej leżanki. Zamiast tego wstawiono czerwony stół bilardowy, świetnie zaopatrzony czarny marmurowy bar, przy którym stoją lśniące chromowane stołki, długi rząd foteli naprzeciwko ściany - na niej wisi gigantyczny płaski ekran. Zastanawiam się, co stało się ze wszystkimi rzeczami Damena, bezcennymi przedmiotami, które co prawda mnie denerwowały, ale w porównaniu z tym śliskim, nowoczesnym wystrojem są symbolem starych, dużo lepszych czasów.
Tęsknię za dawnym Damenem. Tęsknię za moim radosnym przystojnym, rycerskim chłopakiem, który tak bardzo dbał o swą renesansową przeszłość. Ten chłodny, nowy Damen jest mi obcy. Rozglądam się po jego pokoju raz jeszcze, myśląc, czy nie jest za późno, by go ocalić.
- Co się stało? - pyta Ava. - Strasznie zbladłaś.
Chwytam ją za rękę i ciągnę po schodach.
-Musimy się pośpieszyć! - wołam. - Zanim będzie za późno!
ROZDZIAŁ 33
Zbiegam po schodach do kuchni, krzycząc:
- Przynieś mi mój plecak! Leży przy drzwiach!
Dopadam do lodówki, chcąc ją całkiem opróżnić z butelek, by zamienić je na moje, zanim Damen wróci do domu i nas przyłapie.
Ale gdy otwieram jego ogromną lodówko-zamrażarkę, czeka na mnie taka sama niespodzianka jak w pokoju na górze. A mówiąc to, mam na myśli naprawdę pełno rozmaitego jedzenia, jakby Damen planował jakąś wielką, trwającą przynajmniej trzy dni imprezę. Leżą tu steki, porcje wołowiny, kilogram żółtego sera, połówka kurczaka, dwie duże pizze, keczup, majonez, najróżniejsze gotowe dania - wszystko! Nie wspominając o kilku sześciopaka puszek z piwem ustawionych na dolnej półce.
Zazwyczaj to całkiem normalne, tylko że… Damen n i e j e s t normalny. Nie jadł prawie nic do sześciuset lat! I nie pije piwa. Sok nieśmiertelności, woda, czasem kieliszek szampana - owszem. Ale heineken, czy corona - nigdy.
- O co chodzi? - pyta Ava, stawiając plecak na podłodze. Zagląda mi przez ramię, sprawdzając, co tak bardzo mnie zadziwiło w lodówce. Otwiera zamrażarkę, która okazuje się pełna butelek wódki, mrożonej pizzy i kubków z lodami. - No cóż, widocznie był niedawno na zakupach. Jest jakiś powód do niepokoju, którego nie rozumiem? Czy wy dwoje po prostu unaoczniacie sobie jedzenie, gdy robicie się głodni?
Kręcę głową, bo przecież nie mogę jej powiedzieć, że Damen i ja nigdy nie jesteśmy głodni. To, że Ava wie o naszych parapsychologicznych zdolnościach i umiejętności unaoczniania rzeczy zarówno w Summerlandzie, jak i tutaj, nie znaczy jeszcze, że musi znać pozostałą część historii: No tak, zapomniałam ci powiedzieć, że oboje jesteśmy nieśmiertelni… Wie tylko to, co jej powiedziałam - że podejrzewam, że Damena ktoś podtruwa. Nie wspomniałam jednak, że to podtruwanie powoduje słabnięcie wszelkich jego parapsychologicznych zdolności, siły fizycznej, wyjątkowej inteligencji, doskonalonych przez lata talentów i umiejętności, a nawet pamięci długotrwałej o tym, co zdarzyło się do tej pory - wszystko zdaje się powoli zanikać, a Damen zmienia się ma powrót w śmiertelnika. Wygląda wprawdzie na zwykłego nastoletniego licealistę - z dodatkiem boskiej urody, pełnego portfela, ogromnego domu i barku rodziców - ale to tyko kwestia czasu, zanim zacznie się starzeć, a później chorować. A potem - w końcu - umrze. Tak, jak widziałam na ekranie.
Dlatego właśnie muszę zamienić te napoje. Muszę sprawić, by Damen znów zaczął pić prawdziwy eliksir, odbudowywać swą siłę i - mam nadzieję - naprawić zło, które do tej pory wyrządził. A ja w tym czasie spróbuję znaleźć antidotum, które może go uratuje i zmieni w chłopaka, którym był. Jeśli bowiem brać pod uwagę wygląd domu, bałagan, przemeblowany pokój i pełną lodówkę, mam dodatkowe dowody na to, że stan Damena pogarsza się szybciej, niż sądziłam.
- Nawet nie widzę tu tych butelek, o których mówiłaś - odzywa się Ava, patrząc przez moje ramię i oświetlone wnętrze lodówki. - Jesteś pewna, że tu je trzyma?
- Zaufaj mi, są tu. - Grzebię w supermarketowej zawartości lodówki, aż w koncu zauważam eliksir. Łapie kilka butelek za szyjki i podaję je Avie. - Tak myślałam. - Kiwam głową, bo w końcu zrobiłam krok do przodu.
Ava spogląda na mnie, pytająco unosząc brew.
- A nie sądzisz, że to dziwne, iż Damen wciąż popija ten napój? Przecież jeśli naprawdę jest zatruty, to chyba smak musiał się zmienić?
I nagle, tak po prostu, zaczynam wątpić. A jeśli się mylę? A jeśli chodzi o coś zupełnie innego? Może Damen po prostu się mną znudził, może wszyscy mają mnie dość, a Roamno nie ma z tym nic wspólnego? Chwytam jedną butelkę i przykładam ją do ust, podczas gdy Ava krzyczy:
- Chyba nie zamierzasz tego pić?!
Wzruszam ramionami i upijam jeden łyk, bo to jedyny sposób, by się upewnić, czy napój jest zatruty. Mam tylko nadzieję, że ta odrobina mi nie zaszkodzi. I od razu wiem, dlaczego Damen nie zauważył różnicy - bo po prostu jej nie ma. Przynajmniej dopóki nie poczuje się na języku dziwnego posmaku.
- Wody! - jęczę, podbiegając do zlewu i wkładając głowę pod kran. Wlewam sobie całe mnóstwo wody, dopóki ten obrzydliwy smak całkiem nie znika.
- Aż tak źle?
Kiwam głową, ocierając usta rękawem.
- Nawet gorzej. Ale gdybyś zobaczyła, jak Damen pije ten sok, wiedziałabyś, czemu nic nie zauważył. On wlewa w siebie całe litry, jakby był.. - Chciałam powiedzieć „umierający”, ale wolę nie wymawiać tego słowa. Przełykam ślinę i dodaję: - Jakby był bardzo, bardzo spragniony.
Podaję Avie pozostałe butelki, by ustawiła je przy zlewie. Odsuwa brudne naczynia na bok i stawia w rządku fiolki z zatrutym sokiem. Obie pracujemy niczym zgrany duet, więc gdy oddaję ostatnią butelkę, od razu schylam się, by wyjąć z plecaka prawdziwy sok nieśmiertelności. Wiem, że z moją porcją wszystko jest w porządku, bo Damen dał mi ją kilka tygodni temu, na długo przed pojawieniem się Romano. Mam zamiar włożyć je do lodówki, by Damen niczego nie zauważył.
- A co mam zrobić z tymi zatrutymi? - pyta Ava. - Wylać płyn, czy zachować jako dowód?
Gdy podnoszę wzrok, by jej odpowiedzieć, w drzwiach pojawia się Damen.
- Co wy, do diabła, robicie w mojej kuchni?
ROZDZIAŁ 34
Zamieram w pół kroku. Dwie butelki prawdziwego eliksiru wciąż wiszą między mną a lodówką. Zdaję sobie sprawę, że tak bardzo zajęłam się myśleniem o Damenie, iż zapomniałam się skoncentrować, by wyczuć kiedy pojawi się w pobliżu, Ava oddycha nerwowo, a w jej szeroko otwartych oczach widzę, dokładnie ten sam paniczny strach. Spoglądam na Damena, odchrząkuje i odpowiadam:
- To nie tak, jak myślisz!
Co akurat okazuje się najnędzniejszą najtrudniejszą rzeczą, którą mogłam powiedzieć, bo jest dokładnie tak jak myśli Damen. Ava i ja włamałyśmy się do jego domu by grzebać mu w lodówce. Proste.
Damen kładzie plecak na podłodze i patrząc na mnie mówi:
-Nie masz pojęcia, co ja myślę.
Ależ mam, niestety. Cofam się czytając to, co chodzi mu po głowie: Wariatka! Psychopatka! I jeszcze dużo gorszych rzeczy.
-Jak, do cholery, udało wam się w ogóle tu wejść?- pyta.
-Hm. Sheila mnie wpuściła - odpowiadam, nie wiedząc co zrobić z butelką, którą wciąż trzymam w dłoni.
Widzę, jak żyła na szyi Damena nabrzmiewa ze złości , gdy kręci głową i zaciska pięści. Nigdy nie widziałam go tak wściekłego, nie zdawałam sobie sprawy, do czego jest zdolny, a teraz czuję się paskudnie, bo to moja wina.
- Załatwię to z Sheilą - cedzi przez zęby. Ledwie powstrzymując wściekłość. - Chodziło mi o to, co robicie tutaj. W moim domu. Grzebiąc mi w lodówce... - Mruży oczy.-Co ty w ogóle wyrabiasz?
Zerkam na Avę, wstydzie się, że musi patrzeć jak moja jedyna miłość zwraca się do mnie w ten sposób -I czemu ona tu jest? - Damen wskazuje na Avę. -Przyprowadziłaś swoje medium, żeby rzuciło na mnie jakiś urok? - Opuszczam butelkę z eliksirem. Zastanawiam się , co zostało Damenowi z naszej przeszłości, i choć to głupie cieszę się, że pamięta spotkanie z Avą.
-Pamiętasz przyjęcie w Halloween?- szepczę, przypominając siebie jak pierwszy raz całowaliśmy się przy basenie, przebrani w pasujące do siebie kostiumy Marii Antoniny i jej kochanka hrabiego Fersena (nie uzgadniając tego wcześniej).
-Tak pamiętam. - Damen kręci głową. - Przykro mi, że muszę ci to powiedzieć, ale miałem wtedy chwilę słabości, która już więcej nigdy się nie powtórzy. Zbyt poważnie potraktowałaś tamto i uwierz, gdybym wiedział, że okażesz się taką wariatką dałbym sobie spokój. Nie było warto.
Zagryzam zęby i staram się nie płakać. W środku czuję tylko wielką pustkę , całe ciało mnie boli, bo widzę, że szansa, by odzyskać naszą miłość - jedyną rzecz, dla której chciałam żyć wymyka mi się z rąk i choć przypominam sobie, że Damen jest pod wpływem Romano - a prawdziwy nie potrafiłby nikogo tak potraktować - to wcale nie boli mniej.
- Damen, proszę cię. - Wyduszam z siebie. - Wiem, że to wszystko fatalnie wygląda. Naprawdę. Ale pozwól mi wyjaśnić. Próbowałyśmy tylko pomóc.
Ale on spogląda na mnie z taką pogardą, że zaczynam się wstydzić tego. co mówię. Zmuszam się jednak, by kontynuować - przynajmniej powinnam spróbować.
- Ktoś próbuje cię otruć. - Patrzę mu w oczy. - Ktoś kogo znasz.
Damen potrząsa głową nie wierzy w ani jedno moje słowo Jest przekonany, ze jestem wariatką, zupełnie oszalałam i powinno się mnie natychmiast zamknąć.
-A czy ta osoba która chce mnie otruć, którą znam to przypadkiem nie jesteś ty? - Robi krok w moją stronę.
- Bo to przecież ty włamałaś się do mojego domu, grzebiesz w mojej lodówce i podmieniasz mi pice, dowody mówią same za siebie.
Kręcę głową i pokonując ucisk w gardle
- Wiem, że to lak wygląda, ale po prostu musisz mi uwierzyć. Mówię prawdę, niczego nie zmyślam.
Damen podchodzi jeszcze bliżej, z takim rozmysłem i tak powoli jak drapieżnik polujący na ofiarę. Decyduję więc, że zaryzykuję i powiem wszystko. Przecież i tak nie mam nic do stracenia.
- No dobrze, to Romano. - Wstrzymuję oddech widząc jak wyraz twarzy Damena zmienia się z oskarżycielskiego na gniewany. - Twój nowy przyjaciel, Romano, jest..- zerkam na
Avę, która przecież nie może wiedzieć, kim naprawdę jest Romano - Nieśmiertelnym, który przeszedł na złą stronę i z jakiegoś nieznanego mi powodu chce zabić Damen.Ale to i tak nie ma teraz znaczenia. Damen nie pamięta Driny ani tego, że był nieśmiertelny, nigdy nie zrozumie, o czym chcę mu opowiedzieć.
- Wynoście się! - rzuca, patrząc na mnie tak zimnymi oczami, że mrożą bardziej niż powietrze płynące z otwartej lodówki - Wynoście się bo zadzwonię po policję.
Patrzę na Avę i widzę, że wylewa zatrute eliksiry do zlewu mimo gróźb Damena. Potem spoglądam na niego - trzyma w dłoni telefon, palcem wskazującym wciska jedynkę, potem drugą jedynkę i... Muszę go powstrzymać. Za nic w świecie nie pozwolę mu wykręcić tego numeru. Nie mogę ryzykować rozmowy z policją. Patrzę więc Damenowi w oczy choć on odwraca wzrok. Skupiam na nim całą swoją energię, sięgam w niego myślami, próbując jakoś wpłynąć na to co robi. Obdaruj ę pełnym miłości białym światłem i przesyłam telepatycznie bukietem czerwonych tulipanów. I szepczę:
-Nie fatyguj się - Wycofuję się. - Nie musisz dzwonić już wychodzimy.
Wstrzymuje oddech a Damen wpatruje się w słuchawkę nie rozumiejąc, czemu nie jest w stanie wcisnąć trzeciej cyfry. Podnosi wzrok i przez sekundę, przez ułamek sekundy, widzę dawnego Damena. Patrzy na mnie w sposób, który tak dobrze znam, wywołując ciepło w całym moim ciele. I choć to wrażenie znika chwilę później, zadowalam się choć tą odrobiną.
Damen rzuca telefon na blat i kręci głową. Wiem, że powinnyśmy wiać, zanim mój wpływa na niego się skończy. Chwytam więc plecak i idę do drzwi. Odwracam się jeszcze, widząc jak Damen opróżnia lodówkę z kolejnych butelek eliksiru. Odkręca każdą i wlewa jej zawartość do zlewu., przekonany, że nie może z nich pić, bo wlałam tam truciznę.
ROZDZIAŁ 35
Co się teraz stanie, skoro Damen nie ma już w ogóle napoju? Będzie się czuł lepiej czy gorzej?
To pytanie zadała mi Ava, gdy tylko wsiadłyśmy do samochodu. A prawda była taka, że nie znałam odpowiedzi. Wciąż jej nie znam. Dlatego nic nie powiedziałam, tylko wzruszyłam ramionami.
- Tak mi przykro - dodała, splatając dłonie na kolanach i patrząc na mnie z troską. Mówiła szczerze. - Czuje się za to odpowiedzialna.
Potrząsnęłam głową. Bo choć to w pewnym sensie była jej wina, jako że zmarnowałyśmy zbyt wiele czasu, przechadzając się po domu, to ja wpadłam na "genialny" pomysł, by włamać się do domu Damena. To ja dałam się złapać na gorącym uczynku i zapomniałam pilnować drzwi. Więc jeśli obwiniać kogokolwiek, to tylko mnie.
Wydarzyło się jednak jeszcze coś gorszego niż to, że mnie nakrył. Po tym, co zrobiłam, w oczach Damena stałam się nie tylko zwariowaną laską, która go prześladuje, ale na dodatek żałosną frajerką, która ma halucynacje. Teraz jest rpzekonany, że próbowałam zatruć jego czerwony napój jakąś szaloną czarną magią albo zaklęciem voodoo, w nadziei, że znów mnie polubi. Bo to właśnie wmówiła mu Stacia, kiedy opowiedział jej całą historię. I w to Damen z miejsca uwierzył.
Uwierzyła w to również cała moja szkoła, łącznie z kilkoma nauczycielami. Co sprawia, że chodzenie Bay Veiw jest teraz jeszcze gorszym przeżyciem niż przedtem. Teraz muszę nie tylko znosić niekończące się wyzwiska typu "ofiara" i "frajerka" oraz "wiedźma", ale na dodatek nie jeden, ale dwóch nauczycieli poprosiło mnie, bym została po lekcjach. Chociaż akurat prośba pana Robinsa nie była sla mnie zaskoczeniem. Już raz odbyliśmy rozmowę o mojej hipotetycznej niezdolności do normalnego życia i zapommnienia o Damenie, więc nie zdziwiłam się, gdy zatrzymał mnie po zajęciach, abyśmy mogli omówić ów incydent. Bardziej zaskoczyła mnie własna reakcja na tą prośbę. To, jak szybko postanowiłam zrobić coś, czego dotąd nie zamierzałam: zaczęłam się bronić.
- Bardzo przepraszam - wtrąciłam się, zanim zdążył dokończyć zdanie, ponieważ nie byłam zainteresowana otrzymywaniem w zamierzeniu przyjaznych, choć przekraczających granice prywatności rad na temat związków od dopiero co rozwiedzionego, popijającego cichcem nauczyciela angielskiego - ale kiedy ostatnio słyszałam o owym incydencie, to była tylko plotka. Podobno się wydarzył, ale niema na to żadnego dowodu. - Spojrzałam panu Robinsowi w oczy, choć kłamałam bez skrupułów. Co z tego, że Ava i ja zostałyśmy przyłapane na gorącym uczynku - przecież Damen nie uwiecznił nas na zdjęciu. Na ma kolejnego filmu w internecie ze mną w roli głównej. - Dlatego jeśli nie jestem oficjalnie oskarżona i aresztowana.... - Urywam, by odchrząknąć, zrobić dramatyczną pauzę, a także dlatego, że nie bardzo wiem, co mam teraz powiedzieć. - Dopóki nie zostanę uznana za winną, jestem niewinna. - Pan Robins otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nie pozwoliłam mu. - Dlatego jeśli nie ma pan zamiaru omawiać mojego zachowania na pańskiej lekcji, które, jak oboje wiemy, jest idealne, albo moich stopni, które przypadkiem są doskonałe, to zdaje mi się, że ta rozmowa jest skończona.
Na szczęście z panem Muzonem idzie mi trochę łatwiej. Pewnie dlatego, że to ja podeszłam do niego. Pomyślałam, że tylko mój zafascynowany renesansem nauczyciel historii jest odpowiednim człowiekiem, który może pomóc mi odnaleźć pewne szczególne zioło, potrzebne do sporządzenia eliksiru. Wczoraj wieczorem, gdy chciałam poszukać informacji w Internecie, zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, co wpisać w wyszukiwarkę. A ponieważ Sabine stale obserwuje mnie jak jastrząb, choć jem i piję i zachowuję sie prawie normalnie, wycieczka do Summerlandu - nawet na kilka muinut - nie wchodziła w rachubę. Co oznacza, że pan Munoz jest moją ostatnią deską ratunku - a przynajmniej najbardziej dostępną.
Wczoraj, kiedy Damen wylał zawartość wszystkich butelek do zlewu, znalazła się tam połowa mojego bardzo już szczupłego zapasu. Dlatego musze przygotować nową porcję napoju. Wiele porcji. Nie tylko po to, by podtrzymać własne siły do czasu, gdy odejdę, ale także na zapas na czas zdrowienia Damena. Tyle że on nigdy nie podał mi receptury, mam więc tylko to, co zobaczyłam w krysztale, obserwując jego ojca przygotowującego napar - wtedy wymieniał głośno składniki, ale ten ostatni wyszeptał tylko do ucha syna, tak cicho, że nie usłyszałam.
Jednak okazuje się, że pan Munoz w niczym mi nie pomoże. Przerzuca nerwowo jakieś stare książki, ale niczego w nich nie znajduje; aż w koncu patrzy na mnie i mówi:
- Ever, obawiam się, że nie pomogę ci z twoim problemem, ale skoro już tu jesteś...
Podnoszę rękę, dając do zrozumienia, że nie chcę, cy kontynował. I choć nie jestem dumna ze sposobu, w jaki potraktowałam pana Robinsa, jesli pan Munoz się nie wycofa, wygłoszę to samo przemówienie jeszcze raz.
- Proszę mi uwerzyć, wiem, co chce pan powiedzieć - kiwam głową, patrząc mu w oczy - ale nie rozumie pan mojej sytuacji. Jest inaczej, niż na to wygląda... - Urywam, orientując się, że moje tłumaczenie zaczyna się zdecydowanie kiepsko. Właśnie dałam profesorowi do zrozumienia, że co prawda tamten incydent mógł się wydarzyć, ale nie oznaczał tego, co się wszystkim wydaje. A to właściwie jest przyznanie się do winy, plus okoliczności łagodzące.
Kręcę głową, w duchu irytując się na samą siebie. Myślę sobie: Nieźle, Ever. Tylko tak dalej, a będzesz musiała niedługo zatrudnić Sabine, żeby cię reprezentowała w sądzie.
Pan Munoz spogląda na mnie, ja na niego, po czym oboje potrząsamy głowami, godząc się, by zostawić sparwę tak, jak jest. Kiedy jednak chcę wychodzić, dotyka mojego rękawa i mówi:
- Trzymaj się. Będzie dobrze.
I już nic więcej nie trzeba. Prosty gest sprawia, że w i d z ę jak Sabine chodzi do Starbucksa prawie kazdego dnia. Flirtują z panem Munozem bez słów, głównie (na szczeście!) uśmiechając się do siebie. Munoz bardzo czeka jednak na dzień, gdy to się zmieni. I choć wiem, że musze zorbić, co w mojej mocy, aby powstrzymać ich od - Boże broń! - umówienia się na randkę, w tej chwili nie mam czasu, by się tym zajmować.
Strząsam z siebie jego energię i idę do wyjścia, ale ledwie zdążam przejść przez drzwi, kiedy zbliża się do mnie Romano, dostosowując swój krok do mojego i ruszając tym samym tempem. Uśmiechając się, rzuca:
- Munoz ci pomógł?
Nie zatrzymuję się, tylko odsuwam się trochę, gdy jego chłodny oddech sięga mojego policzka.
- Kończy ci się czas - dodaje głosem tak ciepłym i łagodnym jak uścisk kochanka. - Wszystko zaczęło się toczyć dość szybko, prawda? A zanim się zorientujesz, będzie po sprawie. A potem... Cóż, zostaniemy tylko ja i ty.
Wzruszam ramionami, wiedząc, ze to nie całkiem prawda. Widziałam przeszłość. Wiem, co się stało w tamtym florenckim kościele. A jeśli się nie mylę, to zostało jeszcze sześć nieśmertelnych sierot, które najprawdopodobniej wciąż żyją na ziemi. Sześcioro małych łobuziaków, które mogą być wszędzie, jeśli udało im się przeżyć. Ale skoro Romano tego nie wie, nie mam najmniejszego zamiaru go informować. Wpatruję się tylko w jego oczy, opierając się ich niezwykłemu błekitowi, i odpowiadam:
- Co za szczęście.
- Prawda? - Usmiecha się. - Będziesz potrzebowała kogoś, kto uleczy twoje złamane serce. Kogoś, kto cie zrozumie. Kogoś, kto wie, jaka naprawdę jesteś. - Dotyka palcem mojej szyi, wuwołując we mnie tak okropny dreszcz, ze mimo osłaniającego materiału, odsuwam się nagle.
- Nic o mnie nie wiesz - mówię, wpatrując się w jego twarz. - Nie doceniłeś mnie. Na twoim miejscu nie zaczynałabym jeszcze świętować. Czeka cię daleka droga, aby wygrać tę bitwę.
Chciałam, żebt moje słowa zabrzmiały jak groźba, ale mój głos zbytnio drży, by ktoś w to uwierzył. Dlatego przyspieszam kroku, zostawiając za sobą szyderczy śmiech Romano, i podchodzę do swojego stolika w kafeterii, przy którym czekają Miles i Haven. Siadam na ławce, uśmiechając się i przyglądając obojgu. Zdaje mi się, że minęły lata, od kiedy byliśmy razem, dlatego ich widok tutaj sprawia, że czuję się szalenie szczęśliwa.
- Cześć wam! - witam się, nie przestając się uśmiechać. Widzę, że najpierw zerkają na mnie, potem na siebie nawzajem i jednocześnie kiwają głowami, jakby ćwiczyli ten gest już przedtem.
Miles popija jakiś gazowany napój, którego przedtem nawet by nie tknął. Pomalowanymi na jaskrawy róż paznokciami stuka w brzeg puszki, a moje serce ogarnia niepokój. Zastanawiam się, czy podłączyć się do ich myśli, czy nie, bo to mogłoby mnie przygotować na to, co usłyszę, ale w końcu rezygnuję, bo nie mam ochoty słyszeć tego samego dwa razy.
- Musimy porozmawiać - zaczyna Miles. - Chodzi o Damena.
- Nie. - wtrąca się Haven, spoglądając kpiąco na Milesa i wyjmując z torebki woreczek z marchewkami - bezkaloryczny lunch panienek z listy A. - Chodzi o Damena i ciebie.
- A o czym tu rozmawiać? Przecież Damen jest ze Stacią, a ja... daję radę.
Spoglądają znów na siebie, przelotnie, ale znacząco.
- Dajesz radę? - pyta Miles. - Bo wiesz, Ever, włamywanie się do jego domu i mieszanie w lodówce nie jest normalne. Tak nie zachowuje się ktoś, kto postanowił żyć dalej...
- No i co z tego? Wierzycie w każdą zasłyszaną plotkę? Przyjaźnimy się od tylko miesięcy, tyle razy byliście u mnie w domu, a myślicie, że jestem zdolna do takiego... - wzdycham z irytacją i kręcę głową, urywając w pół zdania. Zresztą skoro wszystko, co udało mi się wydusić z Damena, to zaledwie przelotne spojrzenie pełne zrozumienia, szybko zasąpione pogardliwym (a przecież łączą nas kilkuset lenie więzy), to o miałabym osiągnąć z Milesem i Haven, których znam od mniej niż roku?
- Wiesz, nie rozumiem, dlaczego Damen miałby zmyślać - mówi Haven, patrząc mi w oczy tak oskarżycielsko i niemiło, że zaczynam rozumieć, iż wcale nie chce mi pomóc. Chociaż zachowuje się, jakby leżało jej na sercu moje dobro, w rzeczywistości napawa się moim upadkiem. Przegrała ze mną walkę o Damena, a potem widziała, jak Romano próbuje mnie poderwać, mimo że to Haven okazywała mu zainteresowanie. Dlatego teraz z radością patrzy na to, jak się pogrążam. Teraz usiadła koło mnie tylko po to, by patrzeć mi w oczy, radując się swoim zwycięstwem.
Wbijam wzrok w stół, zaskoczona, że to boli tak bardzo. Ale próbuję nie osądzać Haven i nie brać jej uwag do siebie. Zbyt dobrze wiem, jak to jest czuć zazdrość, i nie ma w tym nic racjonalnego.
- Musisz odpuścić - wtrąca Miles, popijając napój, ale nie spuszcza ze mnie wzroku. - Musisz go zostawić i żyć dalej.
- Wszyscy wiedzą, że prześladujesz Damena. - Haven zakrywa dłonią usta i zauważam, że paznokcie ma pomalowane nie jak zwykle na czarno, ale tak, by pasowały do baletek. - Wszyscy wiedzą, że włamałaś się do jego domu, podobno dwa razy. Poważnie, tracisz nad sobą kontrolę, zachowujesz się jak wariatka.
Nie podnoszę wzroku, czekając, jak długo potrwa jeszcze ich atak.
- W każdym razie jako twoi przyjaciele chcieliśmy cię przekonać, że powinnaś sobie darować. Musisz się wycofać i żyć dalej. Bo prawda jest taka, że zachowujesz się przerażająco, nie wspominając o tym, że...
Haven mówi dalej, wbijając we mnie kolejne argumenty jak sztylety - jetem pewna, że uzgodnili, jak działać, zanim się spotkaliśmy. Jednak przestałam słuchać po słowach "jak o twoi przyjaciele". Pragnę się ich trzymać, odrzucając całą resztę, choć wiem, że te słowa już nic nie znaczą.
Kręcę głową i podnoszę wzrok, widząc, że Romano także siedzi przy stole i wpatruje się we mnie natarczywie. Stuka palcem w tarczę zegarka, a potem wskazuje na Damena tak znacząco, jakby mi groził. Zrywam się z ławki i zostawiwszy za sobą buczący głos Haven, biegnę do samochodu, ganiąc się za to, że traciłam czas w szkole, chociaż mam wiele ważniejszych rzeczy do zrobienia.
ROZDZIAŁ 36
Dałam sobie spokój ze szkołą. Mam dość dobrowolnego poddawania się tym upokarzającym torturom każdego dnia. Po co niby mam tam chodzić, skoro w sprawie Damena niczego nie osiągnę, Romano wciąż będzie mnie dręczył, a nauczyciele i fałszywi przyjaciele zaczną znów pouczać? Poza tym, jeśli sprawy potoczą się tak, jak mam nadzieję, to wkrótce wrócę do mojej dawnej szkoły w Oregonie, by żyć tamtym życiem, jakby to nigdy nie istniało. Nie ma więc sensu, bym zmuszała się do takiej katorgi.
Jadę Broadwayem, przeciskając się przez tłumy pieszych, a potem zjeżdżam do kanionu, mając nadzieję, że znajdę tu jakieś spokojne miejsce, gdzie będę mogła wywołać portal, nie strasząc przy tym przypadkowych przechodniów. Dopiero, kiedy zaparkowałam, przypomniałam sobie, że tutaj odbyła się moja pierwsza walka z Driną - ta, po której po raz pierwszy trafiłam do Summerlandu, gdy tylko Damen pokazał mi drogę.
Siadam wygodnie, wyobrażam sobie złoty welon światła i chwilę później znajduję się dokładnie przed Wielką Salą Mądrości. Nie mam czasu, by przyglądać się nieustannie zmieniającej się fasadzie, wbiegam tylko do potężnego marmurowego holu, koncentrując się na dwóch pytaniach:
Czy istnieje antidotum, by uratować Damena? Jak mam znaleźć tajemnicze zioło, ostateczny składnik konieczny do przygotowania eliksiru?
Powtarzam te pytania raz po raz czekając, aż otworzą się drzwi do katalogu akaszyckiego. Ale nic się nie dzieje. Nic pojawia się ani kula, ani kryształowy ekran: nie ma okrągłej sali i hybrydowych telewizorów. Nic. Nada. Niente. Tylko cichy głos dochodzący z tyłu:
- Już za późno.
Odwracam się spodziewając się zobaczyć Romy, ale zamiast niej widzę Rayne. Idzie za mną. kiedy ruszam w stronę drzwi, by oddalić się od niej i powtarza wciąż te same słowa. NiIe ma na to czasu. Nie mam czasu na odszyfrowywanie jakiś tajemniczych bzdur od najbardziej przerażającej bliźniaczki na świecie. Bo choć w Summerlandzie pojęcie czasu nie istnieje, gdyż wszystko dzieje się teraz, wiem na pewno, że w domu moja nieobcność zostanie zauważona. Co znaczy, że muszę iść dalej wciąż naprzód, szybko, jak tylko mogę aż głos Rayne zmieni się w szept. Muszę ocalić Damena. zanim cofnę czas i wrócę do domu. Jeżeli zaś odpowiedzi nie ma tutaj - poszukam ich gdzie indziej.
Zaczynam biec. Skręcam w jakąś alejkę, kiedy ogarnia mnie nagle tak niesamowity ból, że upadam na ziemie.
Przyciskam palce do skroni, bo w głowie dudni mi jakiś niewyobrażalny hałas, a w myślach pojawia się milion obrazów jakby seria szkiców, które zmieniają się jeden w drugi jak strony w książce a potem ukazuje się szczegółowy opis tego, co w niej jest docieram do trzeciej strony, zdaję sobie sprawę, że to instrukcja przygotowania antidotum dla Damena, włącznie i ziołami sadzonymi podczas nowiu, rzadkimi kryształami i minerałami, o których nigdy nie słyszałam, jedwabnymi sakiewkami wyszywanymi przez tybetańskich mnichów - te wszystkie muszą być zebrane we właściwym porządku i bardzo precyzyjnie a potem mają wchłonąć energię następnej pełni Księżyca.
A kiedy ukazuje mi się zioło, którego potrzebuję, by przygotować napój nieśmiertelności, w głowie rozjaśnia mi się tak. jakbym przed chwilą niczego nie oglądała. Sięgam po plecak, nerwowo szukam kawałka papieru oraz długopisu i właśnie zapisuję ostatni punkt, gdy pojawia się Ava.
-Wywołałam portal! - oznajmia, uśmiechając się z zadowoleniem i patrząc mi w oczy. - Myślałam, że nie potrafię, ale dzisiaj rano usiadłam do codziennych medytacji i pomyślałam: co mi zaszkodzi spróbować. A po chwili już...
-Jesteś tutaj od rana? - pytam przyglądając się jej pięknej sukience, drogim butom, ciężkim złotym branzoletom i zdobionymi pierścinakami palcom.
-W Sammerlandzie czas nie istnieje? - przypomina.
To prawda, ale w domu jest już po południu - zauważam, ale widzę, ze Ava kręci głową i marszczy czoło, nic chcąc poddawać się nudnym regułom panującym na ziemi.
-I co z tego? Przecież nic nie tracę, prawda? Chyba, że kolejkę klientów którzy chcą,. bym powiedziała im, że zostaną sławni i bogaci, choć dowody wskazują na coś innego. Tak? -
Zamyka oczy i wzdycha. - Jestem już zmęczona. Ever. Zmęczona monotonią. Ale tutaj wszystko jest tak cudowne, że chciałabym zostać!-
-Nie możesz - wtrącam automatycznie, choć nic wiem przecież, czy to prawda.
-Niby czemu? - Wzrusza ramionami, podnosi ręce i zaczyna się kręcić dokoła. - Czemu nie mogę tutaj zostać? Podaj mi choć jeden powód.
-Nic bo nie - oświadczam, nie mając ochoty na dalsze wyjaśnienia, ale Ava nie jest dzieckiem, więc muszę wymyślić coś lepszego. - Bo to nic w porządku - precyzuję z nadzieją, że nie usłyszy- - Masz coś do zrobienia. Wszyscy mamy. A ukrywanie się tutaj jest jak... oszustwo.
- Kto tak twierdzi? - obrusza się. - Chcesz mi powiedzieć, że wszyscy ci ludzie są martwi?
Przyglądam się zatłoczonym chodnikom oraz długim kolejkom do kin i barów karaoke, zdając sobie sprawę, że nie znam odpowiedzi. Ilu z tych ludzi jest podobnych do Avy - zmęczonych, znudzonych, rozczarowanych? Może odnaleźli drogę do Summerlandu, a potem zdecydowali się zostawić ziemię i nigdy tam nie wrócić? A ilu umarło i nie chciało przekroczyć mostu jak kiedyś Riley?
Znów patrzę na Avę, wiedząc, ze nie mam prawa mówić jej jak żyć, zwłaszcza, gdy przypominam sobie co sama postanowiłam w tej sprawie. Sięgam po jej dłoń i z uśmiechem odpowiadam:
-Cóż w tej chwili ja ciebie potrzebuję. Powiedz mi wszystko, co wiesz o astrologii.
ROZDZIAŁ 37
- I co? - pochyliłam się w stronę Avy, przyciskając łokcie do ciała i próbuję skupić jej uwagę na sobie, a nie na widokach i dźwiękac paryskiej dzielnicy Saint-Germain.
- Wiem, że jestem Baranem. - Wzrusza ramionami, zdecydowanie na widok Sekwany, Point Neuf, wieży Eiffla, Łuku Triumfalnego i katedry Noter Dame (które w tej wersji Paryża stoją w równym rządku).
- Tylko tyle? - Mieszam swoje cappuccino, choć nie wiem, po co w ogóle zamawiałam je u kelnera podobnego do postaci z kreskówki (wąsik, biała koszula i czarna kamizelka), skoro nie mam zamiaru pić.
Ava wzdycha i w końcu odwraca się do mnie, mówiąc:
- Ever, czy nie możesz się rozluźnić i cieszyć tym widokiem? Kiedy ostatnio byłaś w Paryżu?
- Nigdy. - Mie próbję nawet opanować westchnienia irytacji. - Nigdy nie byłam w Paryżu. I z przykrością muszę ci powiedzieć, że to... - wykonuję ręką zamaszysty gest, wsazując na Luwr, umieszczony tuż obok Galerii Lafayette - ..to nie jest Paryż. To jest oszukana disneyowska wersja Paryża. To jakby wziąć stos katalowgów biór podróży, francuskich pocztówek i kilka ujęć z kreskówki, zmieszać je razem, i voilà - oto jest. Widziałaś w ogóle tego kelnera? Zauważyłaś, jak taca chwiała mu się co chwila, ale ani razu nie spadła? Wątpię, czy tak wyglądają prawdziwi paryscy kelnerzy.
Choć zachowuję się rzeczywiście jak ostatnia psuja, Aca tylko się śmieje. Odrzuca falujące rude włosy na ramię i mówi:
- Jesli chcesz wiedzieć, jest tu dokładnie tak, jak zapamiętałam. Moze prawdziwe zabytki nie są w rzeczywistości ustawione w rzędzie, ale tak jest nawet ładniej. Wiesz, miałam zajęcia na Sorbonie. Wspominałam ci kiedyś, że..
- To świetnie, Avo. Naprawdę - przerywam. - I z chęcią posłuchałabym twojej opowieści, gdyby nie to, że kończy mi się czas. Chciałam cię zapytać, co wiesz o astrologii, alebo astronomii, bo nie wiem, która z nich zajmuje się fazami Ksieżyca.
Ava odłamuje kawałek bagietki i smaruje ją masłem.
- Mozesz uściślić? - pyta.
Sięgam do kieszenim wyjmuję z niej złożoną kartkę, którą zapisałam po mojej wizji, i zerkając na Avę, pytam:
- Wiesz, czym dokładnie jest nów i kiedy się pojawia?
Ava studzi kawę i po chiwli odpowiada:
- Nów to faza, w której Słońce oświetla połowę Księżyca, a on obija wszystkie promienie z powrotem w kierunku Słońca. Promienie te nie spotykają na swojej drodze Ziemi i dlatego Księżyca wtedy nie widać - jest on zwrócony do na nieoświetloną półkulą.
- Ale co to znaczy? Czy ta ciemna strona ma jakieś symboliczne znaczenie?
Ava przytakuje, odłamuje kolejny kawałek bułki i dodaje:
- To symbol nowego początku. Wiesz, domłodzenie, odnowienie, nadzieja i takie tam. To także dobry czas na zmiany, porzucenie złych nawyków oraz zakończenie złych związków. - Patrzy na mnie znacząco.
Ignoruję ją i pytam dalej, bo wprawdzie wiem, że Ava ma na myśli mnie i Damena, jednak nie ma pojęcia, że zamierzam zakończyć ten związek, planuję c a ł k i em g o w y m a z a ć. Chociaż bardzo kocham Damena i nie wyobrażam sobie przyszłości bez niego, wierzę, że tak będzie najlepiej dla wszystkich. To, co się stało, nie powinno było się wydarzyć. My nie powinniśmy się wydarzyć. To nienaturalne, niewłaściwe i moim zadaniem jest zakończyć całą tę sprawę.
- A jak się ma nów do pełni? - pytam, patrząc, jak Ava zakrywa dłonią usta, przeżuwając bagietkę.
- Pełnia następuje jakieś dwa tygodnie po nowiu. Księżyc znajduje się wtedy po przeciwnej stronie Ziemi niż Słońce. W tym czasie dla patrzącego z Ziemi półkula Księżyca skierowana w naszą stronę jest prawie cała oświetlona i wydaje nam się, że jest pełny. Choć w rzeczywistości cały czas ma taki sam kształt. A jeśli chodzi o symbolikę... To też chcesz wiedzieć, prawda? - Uśmiecha się. - Pełnia oznacza obfitość, dojrzewanie do pełni sił. A jako że energia Księżyca w tej fazie jest bajsilniejsza, także moce magiczne stają się potężniejsze.
Przytakuję, próbując przyswoić to, co usłyszałam, i powoli zaczynam rozumieć, czemu fazy Księżyca są tak ważne dla mojego planu.
- Wszystkie fazy Księżyca coś symbolizują. - Ava wzrusza ramionami. - Odgrywają ogomną rolę w starożytnej tradycji, wiążą się na przykład z kontrolowaniem przypływów. Ponieważ nasze ciała w dużej mierze składają się z wody, niektórzy twierdzą, że i nasze zachowanie podlega temu wpływowi. Wiedziałaś, że słowo "lunatyk" pochodzi z łacińskiego określenia Ksieżyca - luna? No i nie zapomnij o wilkołakach - ta legenda też wiąże się z pełnią!
W duchu wznoszę oczy do nieba. Nie ma żadnych wilkołaków, wampirów ani demonów - istnieją jedynie Nieśmiertelni, wśród których są także źli usiłujący zabić dobrych.
- Mogę spytać, po co ci te wszystkie informacje? - Ava dopija espresso o odstawia filiżankę.
- Za chwilę - rzucam, zupełnie nieobecna, bo szkoda mi marnować słów. Ale w przeciwieństwie do Avy nie jestem na wakacjach w Patyżu, toleruję ten widok tylko po to, by uzyskać od niej odpowiedzi, których potrzebuję. - Jeszcze jedno pytanie: co jest takiego niezwykłego w Księżycu w pełni podczas l'heure bleue, czuli błękitnej godziny?
Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby wstrzymywała oddech, a po chwili pyta:
- Masz na myśli błękitny księżyc?
Wzruszam ramionami, ale przypominam sobie, że w moich obrazach księżyc rzeczywiście był tak błękitny, że właściwie zlewał się z niebem. Nie przyszło mi do łowy, że w naprawdę błękitnym księżycu, lśniącym i pulsującym kolorem, było jeszcze coś symbolicznego.
- Tak. Ale co wiesz o błękitnum ksieżycu pojaiwającym się podczas l'heure bleue?
Ava, patrząc gdzieś w przestrzeń, odpowiada:|
- Główny pogląd jest taki, że druga pełnia w miesiącu wywołuje błękitny księżyc. Ale jest jeszcze inna szkoła, bardziej ezoteryczna, która głosi poglad, że prawdziwy błękitny księżyc pojawia się wtedy, gdy dwie pełnie zdarzają się niekoniecznie w tym samym miesiącu, ae a tym samym znaku zodiaku. To najświętszy dzień, taki, w którym połączenie między wymiarami jest otwarte; to doskonały czas na medytację, modlitwę i duchowe wędrówki. Mówi się, że jesli okiełznasz energię błękitnego księżyca podczas l'heure bleue, może zadziałać najpotężniejsza magia. Jedynym ograniczeniem, jak zwykle, jesteś ty sama. - Spogladają na mnie, zastanawiając się pewnie, co zamierzam, ale nie jestem jeszcze gotowa, by o tym mówić. Potem kręci głową i dodaje: - Ale musisz wiedzieć, że prawdziwy błękitny księżyc pojawia się bardzo rzadko, co trzy do pięciu lat.
Żołądek skręca mi się w supeł, a palce ściskają oparcie krzesła.
- A wiesz może, kiedy teraz się pojawi? - I myślę: Błagam, niech to będzie jak najdzybciej, błagam!
Ale gdy widzę, że Ava kręci głową, mam ochotę zwmiotować i przewrócić się jednocześnie.
- Nie mam pojęcia - słyszę odpowiedź.
No świetnie! Jedyne, czego nie wie Ava, to akurat najważniejsza dla mnie informacja.
- Ale wiem, jak możemy się dowiedzieć. Uśmiecha się po chwili.
Potrząsam głową, chcąc powiedzieć jej, że najprawdopodobniej mój dostęp do katalogów akaszyckich został cofnięty, ale Ava zamyka oczy i chwilę później na stoliku leży już srebrny laptop.
- Google, moja droga. - Śmieje się, przysuwając mi komputer.
ROZDZIAŁ 38
Wprawdzie gdy Ava postawiła przede mną laptop, poczułam się jak kompletna idiotka (rany, czemu o tym nie pomyślałam?), ale dość szybko udało nam się znaleźć odpowiedź.
Niestety, nie była tak dobra, jak się spodziewałam. Właściwie okazała się najgorsza, jaka być mogła.
Kiedy wszystko zaczęło się układać i zdawało się wracać do ustalonego wcześniej trybu - zupełnie się załamałam, okazało się bowiem, że błękitny księżyc, najrzadszy podczas pełni, który pojawia się tylko co jakieś trzy do pięciu lat i jest jedyną okazją, bym mogła cofnąć się w czasie, ma pojawić się... jutro.
- Wciąż nie mogę uwierzyć - powtarzam, wysiadając z samochodu, kiedy Ava wrzuca do parkometru rządek trzymanych w dłoni ćwierćdolarówek. - Myślałam, że to po prostu kolejna pełnia, nie wiedziałam, że jest jakaś różnica i że ta błękitna pojawia się tak rzadko. Co ja mam zrobić?
Ava zamyka portfel i spogląda na mnie.
- Cóż, wygląda na to, że masz trzy wyjścia.
Zaciskam wargi, nieprzekonana, że chcę znać którekolwiek z nich.
- Możesz nie robić nic, tylko siedzieć i patrzeć, jak wszystko, co kochasz i na czym ci zależy, rozpada się na kawałki. Możesz też naprawić jedną rzecz kosztem innych. A możesz również powiedzieć mi, o co dokładnie w tym chodzi, a ja spróbuję ci pomóc.
Patrzę na Avę - ubraną znowu w codzienny strój, sprane dżinsy, srebrne pierścionki, białą bawełnianą tunikę i brązowe skórzane klapki. Zawsze była do mojej dyspozycji, zawsze gotowapomóc, nawet kiedy ja nie zdawałam sobie sprawy, że potrzebuję pomocy. Nawet wtedy, gdy nie chciałam jej wierzyć (a jeśli mam być szczera, zachowywałam się paskudnie), Ava czekała cierpliwie, aż zmienię zdanie i przyjdę. Nigdy nie brała do siebie mojego zachowania, nigdy nie odmówiła mojej prośbie i nie ignorowała mnie tak jak ja ją. Od kiedy się znamy, cały czas mogę na nią liczyć, jakby była moją starszą, parapsychologiczną siostrą. A teraz właściwie mam tylko ją, tylko jej mogę zaufać. Jedynie Ava jest bliska poznania prawdziwej mnie - i większości moich tajemnic. A w świetle wszystkiego, czego się właśnie dowiedziałam, nie mam innego wyboru, jak jej zaufać. Sama na pewno sobie nie poradzę, choć miałam taką nadzieję.
- No dobrze - kiwam głową, przekonując siebie, że może nie powinnam, ale nie mam innego wyjścia. - Powiem ci, co musisz zrobić.
Idziemy ulicą, a ja opowiadam Avie, co widziałam w krysztale tamtego dnia. Staram się wyjaśnić tak dużo, jak to możliwe, unikając słowa na N - muszę dotrzymać danej Damenowi obietnicy, że nigdy nikomu nie powiem o naszej nieśmiertelności. Łatwiej mi zdradzić Avie tylko to, że Damen będzie potrzebował antidotum, by poczuć się lepiej, a potem „specjalnego czerwonego napoju energetycznego", by odzyskać siły. Wyjaśniam jej, że stanęłam przed wyborem: być z miłością mojego życia czy uratować cztery życia, które nigdy nie powinny były się skończyć.
Kiedy zatrzymujemy się przed sklepem, w którym pracuje Ava - tym, który mijałam setki razy, ale poprzysięgłam sobie nie wchodzić do środka - spogląda na mnie, jakby chciała coś powiedzieć, ale szybko zamyka usta. Kilka razy powtarza ten sam ruch, aż w końcu się odzywa:
- Ale to już jutro, Ever! Możesz odejść tak szybko?
Wzruszam ramionami, czuję jednak skurcz w żołądku, kiedy słyszę te słowa głośno wypowiedziane. Wiem też, że nie mogę czekać kolejnych trzech czy pięciu lat, kiwam więc głową z udawaną pewnością, patrzę na Avę i odpowiadam:
- I dlatego właśnie chciałabym, żebyś pomogła mi przygotować antidotum, a potem podać je Damenowi razem z ełik... - urywam, mając nadzieję, że nie zauważy pomyłki - ...razem z jego napojem energetycznym, żeby poczuł się lepiej. Teraz, kiedy już potrafisz wejść do domu Damena, na pewno znajdziesz sposób, żeby... No nie wiem, dolać mu odtrutkę do drinka czy coś podobnego. - Wiem dobrze, że to kiepski plan, ale muszę sprawdzić, czy zadziała. - A potem, kiedy już wróci dawny Damen, możesz wyjaśnić mu wszystko i podać czerwony napój.
Ava patrzy na mnie z tak nieokreślonym wyrazem twarzy, że nie jestem pewna, jak zareagować, więc mówię dalej:
- Wiem, że pewnie wszystko to wygląda, jakbym działała przeciwko niemu, ale tak nie jest. Naprawdę. A właściwie to jest bardziej niż możliwe, że twoje działania nie będą konieczne. Prawdopodobnie jeśli wrócę do swojego dawnego życia, wszystko inne też się cofnie.
- To właśnie widziałaś? - pyta łagodnym, cichym głosem.
- Nie, to tylko teoria. - Potrząsam głową. - Ale myślę, że ma sens. Zresztą nie potrafię wyobrazić sobie innego rozwiązania. Dlatego mówię ci to wszystko tylko na wszelki wypadek, bo raczej nie będzie konieczne. Możliwe też, że nawet nie będziesz pamiętała tej rozmowy, jakby ona nigdy się nie odbyła. Nie będziesz też pamiętać o moim istnieniu. Jednak gdybym się myliła choć jestem prawie pewna, że tak nie jest - na wszelki wypadek muszę mieć plan awaryjny. Rozumiesz, w razie czego mamroczę, zastanawiając się, czy próbuję przekonać ją czy siebie.
Ava chwyta mnie za rękę i patrząc ze współczuciem, mówi:
- Postępujesz właściwie. I masz szczęście. Niewiele osób dostaje szansę, by wrócić.
Patrzę zdziwiona, uśmiechając się:
- Niewiele?
- No dobrze, nikt mi nie przychodzi do głowy tak od razu.
Odwzajemnia uśmiech.
Choć obie żartujemy, to kiedy spoglądam na nią znowu, mówię poważnym głosem:
- Ale tak serio, po prostu nie mogę znieść myśli, że Damenowi coś się stanie. Po prostu bym umarła, gdybym się o tym dowiedziała, a to by była moja wina...
Ava pocieszająco ściska moją dłoń i otwiera drzwi do sklepu, wprowadzając mnie do środka i szepcząc:
- Nie martw się. Możesz mi zaufać.
Idę za nią, mijając kolejne półki z książkami i płytami CD, cały zakątek poświęcony figurom aniołów, a potem automat, który podobno fotografuje ludzkie aury. Podchodzimy do lady, za którą starsza pani z długim, siwym warkoczem czyta książkę.
- Nie wiedziałam, że dzisiaj pracujesz. - Odkłada książkę i patrzy na nas, zwracając się do Avy.
- Bo nie pracuję. - Uśmiecha się Ava. - Ale moja przyjaciółka Ever - kiwa głową w moją stronę - chciałaby skorzystać z naszego pokoju.
Starsza pani przygląda mi się uważnie, wyraźnie próbując zobaczyć moją aurę i poczuć emanującą ze mnie energię, a gdy nic nie może wyczuć, rzuca Avie pytające spojrzenie. Ale ona znów się uśmiecha i tylko kiwa głową, jakby sygnalizowała, że jestem godna wejść do tajemniczego „pokoju", czymkolwiek on jest.
- Ever? - pyta kobieta, palcami sięgając do szyi i dotykając wiszącego tam naszyjnika z turkusem.
Z kamieniem, który jak dowiedziałam się niedawno, z konieczności studiując własności minerałów i kryształów na laptopie w Summerlandzie - już od setek lat jest używany jako amulet, mający uzdrawiać i chronić. A ze sposobu, w jaki nieznajoma wypowiedziała moje imię, oraz z podejrzliwego spojrzenia, nawet nie czytając jej myśli, wnioskuję, że zastanawia się, czy przypadkiem nie musi chronić się przede mną. Waha się przez chwilę, patrząc to na mnie, to na Avę, aż w końcu koncentruje wzrok już tylko na mnie i mówi:
- Jestem Lina.
I tyle. Żadnego potrząsania dłoni ani powitalnego uścisku. Po prostu podaje swoje imię i rusza w kierunku drzwi, odwracając wiszącą na nich tabliczkę z OTWARTE na WRACAM ZA 10 MINUT. Potem gestem wskazuje, byśmy poszły za nią krótkim korytarzem do lśniących fioletem drzwi na końcu.
- Mogę spytać, o co chodzi? - Grzebie w kieszeni, szukając kluczy, wciąż niepewna, czy powinna nas wpuścić do środka.
Ava gestem daje mi do zrozumienia, że to ja powinnam mówić. Nabieram więc powietrza i wkładam rękę do kieszeni moich dopiero co unaocznionych dżinsów, których nogawki - dzięki Bogu - jeszcze sięgają do podłogi. Wyjmuję zmiętą kartkę papieru i wyjaśniam:
- Ja... Potrzebuję kilku rzeczy. - Nie zdążam zareagować, kiedy Lina wyrywa mi papier z dłoni, by na niego spojrzeć.
Unosi w zamyśleniu brew, mruczy coś niezrozumiałego pod nosem i znów mi się przygląda. A kiedy wydaje się, że zaraz zawróci mnie do wejścia, wciska mi listę do ręki, otwiera drzwi i wpuszcza nas do pokoju, który jest dla mnie całkowitą niespodzianką. Kiedy Ava powiedziała mi, że znajdę tu wszystko, czego potrzebuję, zaczęłam się okropnie denerwować: byłam przekonana, że to miejsce okaże się jakąś przerażającą piwnicą, w której ustawiono różne dziwne przedmioty do odprawiania czarów - fiolki z kocią krwią, skrzydła nietoperza, żaby w formalinie, laleczki voodoo - tak jak pokazują to w kinie i w telewizji. Ale tutaj jest zupełnie inaczej. Pokój wygląda raczej jak zwykły, mniej lub bardziej uporządkowany magazynek. No, może z wyjątkiem jasnofioletowych ścian, na których wiszą ręcznie rzeźbione totemy i maski. A, i jeszcze malowidła jakiejś bogini oparte o pełne półki uginające się pod ciężarem wielkich, starych ksiąg i kamiennych posążków. Ale szafka jest już całkiem zwyczajna. A gdy Lina otwiera ją i zaczyna przeglądać jej zawartość, próbuję zajrzeć jej przez ramię - niestety nie widzę nic, do chwili kiedy podaje mi jakiś kamień, który zdaje się zrobiony zupełnie na opak.
- Kamień księżycowy - oznajmia Lina, widząc moją zdezorientowaną minę.
Wpatruję się w niego, wiedząc już, że nie wygląda tak, jak powinien, i choć nie potrafię tego wyjaśnić, coś mówi mi, że to nieprawda. Tyle że nie chcę obrazić Liny, by nie dawać jej powodu do odwrotu, dlatego zbieram się na odwagę i mówię:
- Hm, tylko że ja potrzebuję takiego nieobrobionego, niepolerowanego, w najczystszej formie. A ten zdaje mi się trochę zbyt gładki i lśniący jak na moje potrzeby.
Lina ledwie zauważalnie kiwa głową, ale nie rusza się z miejsca. Kolejne kiwnięcie i nieznaczny uśmiech, a potem podaje mi kamień, o który prosiłam.
- To ten - potwierdzam, wiedząc, że zdałam jej test. Spoglądam na księżycowy kamień, który nie jest ani trochę ładny czy błyszczący, ale mam nadzieję, że zadziała tak, jak powinien, i pomoże mi stworzyć nowy początek. - A teraz będę potrzebowała miseczki z kryształu górskiego, ustawionego na siódmą czakrę, czerwonej jedwabnej sakiewki wyszywanej przez tybetańskich mnichów, czterech polerowanych różowych kryształów górskich, jednego małego star... staurolitu..? Tak to się wymawia? - Patrzę na Linę i widzę, że przytakuje. - Aha, jeszcze największego nieobrobionego zoisytu, jaki uda się znaleźć.
Widząc, że Lina nadal stoi, trzymając ręce na biodrach, wiem już, że zastanawia się, w jaki sposób te z pozoru przypadkowe przedmioty mogą się do czegoś przydać.
- No i jeszcze kawałek turkusu, mniej więcej takiej wielkości jak ten, który ma pani na szyi - dodaję, wskazując jej naszyjnik.
Spogląda na mnie badawczo, obdarza kolejnym chłodnym, profesjonalnym kiwnięciem, a potem odwraca się i wyciąga kolejne minerały. Pakuje je tak swobodnie, jakby wkładała do torby warzywa w markecie.
- A tutaj mam listę ziół - wtrącam, sięgając do drugiej kieszeni i podając Linie kolejną pogniecioną kartkę papieru. - Najlepiej, by były sadzone podczas nowiu i uprawiane w Indiach przez niewidome mniszki - dodaję, zaskoczona, kiedy Lina najzwyczajniej w świecie bierze ode mnie listę i przytakuje.
- Czy mogę zapytać, po co są ci potrzebne? - pyta w końcu, patrząc mi w oczy.
Ale ja potrząsam głową. Ledwie zdobyłam się na to, by powiedzieć Avie, a ona jest przecież moją przyjaciółką. Nie ma mowy, bym zdradziła cokolwiek tej kobiecie, bez względu na to, na jak dobroduszną wygląda.
- Hm, wolałabym nie mówić. - Wzruszam ramionami z nadzieją, że Lina uszanuje to i znajdzie pozostałe składniki. Nie udało mi się ich unaocznić, więc rozumiem, że muszą pochodzić z prawdziwego źródła.
Spoglądamy na siebie badawczo w milczeniu. I choć nie mam zamiaru drgnąć, bez względu na upływający czas, Lina po chwili odwraca się i zaczyna przeglądać kolejne półki, palcami przebierając w dziesiątkach woreczków.
- Aha, jeszcze coś - dodaję.
Przez chwilę szukam w plecaku rysunku owego rzadkiego, trudnego do znalezienia zioła, którego używano w renesansowej Florencji. Ostatecznego składnika, koniecznego, by przyrządzić eliksir. Podaję kartkę Linie i pytam:
- Rozpoznaje je pani?
ROZDZIAŁ 39
Zebrawszy prawie wszystkie składniki - wszystko oprócz źródlanej wody, oliwy z oliwek, długich białych świec (których, co dziwne, Lina nie miała, choć to akurat najnormalniejsza potrzebna mi rzecz), skórki pomarańczowej i zdjęcia Damena (którego mieć nie mogła) - wracamy do mojego samochodu.
Kiedy otwieram drzwi, odzywa się Ava:
- Chyba pójdę stąd pieszo do domu, w końcu to zaraz za rogiem.
- Na pewno?
Rozpościera ramiona, jakby chciała objąć panującą wokół noc. Uśmiecha się szeroko i potwierdza:
- To taki ładny wieczór, chcę się nim nacieszyć.
- Tak piękny jak Summerland? - pytam, zastanawiając się, co spowodowało tak nagły atak szczęścia, zwłaszcza że u Liny Ava była śmiertelnie poważna.
Śmieje się, odrzucając głowę do tyłu i odsłaniając bladą szyję. Spogląda mi w oczy i odpowiada:
- Nie martw się. Nie planuję porzucenia społeczeństwa i przeniesienia się na stałe do Summerlandu. Po prostu milo jest móc tam pójść, kiedy potrzebuję ucieczki.
- Tylko uważaj, żebyś nie przechodziła zbyt często - mówię, powtarzając ostrzeżenie, które sama otrzymałam od Damena. - Summerland uzależnia - dodaję, patrząc, jak Ava opuszcza ręce i wzrusza ramionami. Wiem, że mogłam sobie darować tę uwagę, bo ona oczywiście zamierza tam wracać tak często, jak się da.
- A więc masz wszystko, czego potrzebujesz?
Przytakuję i opieram się o drzwi samochodu.
- Tak, resztę kupię po drodze do domu.
- Na pewno jesteś gotowa? - Spogląda na mnie, zafrasowana i poważna. - Wiesz, żeby to wszystko zostawić? Zostawić Damena?
Wzdycham ciężko, bo wolę o tym nie myśleć. Chcę się czymś zająć, skupić na jednej czynności, dopóki nie nadejdzie jutro i nie trzeba będzie się pożegnać.
- Bo kiedy już coś się wydarzy, nie ma odwrotu.
Wzruszam ramionami i patrząc Avie w oczy, mówię:
- Najwyraźniej to nie do końca prawda. - Patrzę, jak przechyla na bok głowę, a rude włosy opadają na jej twarz, zanim zdąży złapać kosmyki i założyć je za ucho.
- Ale to, do czego wracasz... Zdajesz sobie sprawę, że znów będziesz normalna? Nie będziesz miała dostępu do takiej wiedzy, staniesz się zupełnie nieświadoma. Jesteś pewna, że chcesz do tego wrócić?
Wbijam wzrok w ziemię i zamiast spojrzeć na Avę, kopię jakiś mały kamyk.
- Posłuchaj, nie będę kłamać. Wszystko to dzieje się dużo szybciej, niż przypuszczałam. Miałam nadzieję, że zostanie mi więcej czasu, żeby... żeby dokończyć różne sprawy. Ale ogólnie biorąc, tak, myślę, że jestem gotowa. - Urywam, powtarzając w głowie słowa, które właśnie wypowiedziałam, ale one nie oddają tego, co miałam na myśli. - To znaczy wiem, że jestem gotowa. Jestem absolutnie gotowa. Bo przywrócenie rzeczom ich dawnego miejsca i poukładanie ich tak, jak stać powinny, to przecież właściwe postępowanie?
Zupełnie nieświadomie pod koniec ostatniego zdania podniosłam głos i ze stwierdzenia zrobiło się raczej pytanie. Potrząsam więc głową i dodaję:
- Chodziło mi o to, że to z pewnością, na sto procent, jest właściwe postępowanie. W końcu w innym wypadku nie uzyskałabym dostępu do katalogów akaszyckich, czyż nie?
Ava przygląda mi się z wahaniem.
- A zresztą czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo się cieszę, że znów będę z rodziną?
Wyciąga ręce i przytula mnie mocno, szepcząc:
- Bardzo się z tego cieszę, naprawdę. I choć będę bardzo tęsknić, jestem zaszczycona, że zaufałaś mi na tyle, by pozwolić dokończyć zadanie.
- Nie wiem, jak ci dziękować - mamroczę ze ściśniętym gardłem.
Ale Ava tylko gładzi mnie po włosach i odpowiada:
- Uwierz, że już podziękowałaś.
Odsuwam się i rozglądam dookoła, chłonąc tę cudowną noc w uroczym mieście nad oceanem - trudno uwierzyć, że wkrótce mnie tu nie będzie. Zniknę z życia Sabinę, Milesa, Haven, Avy, Damena... Jakby oni wszyscy wcale nie istnieli.
- W porządku? - pyta Ava łagodnym, troskliwym głosem, widząc wyraz mojej twarzy.
Przytakuję, biorę głęboki oddech i pokazuję małą, fioletową papierową torbę stojącą na chodniku, z nazwą sklepu MISTYCZNY KSIĘŻYC wypisaną złotymi literami.
- Jesteś pewna, że wszystko jasne, to znaczy, jak przyrządzić te zioła? Musisz trzymać je w chłodnym, ciemnym miejscu i nie mleć ani nie dodawać ich do tego... czerwonego soku, aż do ostatniego, trzeciego dnia. Nie martw się - śmieje się. - To, czego nie ma tutaj - podnosi torbę i przyciska ją do piersi - jest tutaj. - Wskazuje na swoją skroń i znowu się uśmiecha.
Kiwam głową i mrugam oczami, próbując nie poddawać się łzom. To dopiero pierwsze z długiej serii pożegnań.
- Wpadnę do ciebie jutro i zostawię resztę - mówię. - Na wszelki wypadek, gdybyś ich potrzebowała, chociaż w to wątpię. - Wsiadam do auta, zapalam silnik i odjeżdżam. Kieruję się w dół Ocean, nie machając Avie na do widzenia, nie odwracając się. Wiem, że jedyny wybór, jaki teraz mam, to patrzeć w przyszłość - i na tym powinnam się skoncentrować.
Zatrzymawszy się na chwilę w sklepie, by kupić resztę potrzebnych rzeczy, zanoszę torby do swojego pokoju i wysypuję wszystko na biurko. Przeglądam kolejne olejki, zioła i świece, szukając kryształów, bo to one będą wymagały najwięcej pracy. Wszystkie muszą być indywidualnie zaprogramowane w zależności od rodzaju, a potem umieszczone w wyszywanej jedwabnej torebce i wystawione na zewnątrz, gdzie powinny nasiąknąć światłem księżycowym tak mocno, jak to możliwe. A ja w tym czasie wyczaruję moździerz i tłuczek (których zapomniałam kupić w sklepie, ale ponieważ to tylko narzędzia, a nie składniki, mam nadzieję, że mogę je po prostu unaocznić), by móc sproszkować część ziół, które potem mają gotować się w kilku (także unaocznionych) zlewkach, zanim zmieszam wszystkie pozostałe metale oraz minerały, a także kolorowe proszki, które Lina wlała do małych szklanych słoiczków, dokładnie opisanych. Wszystkie te czynności należy wykonać w siedmiu precyzyjnych etapach, które rozpoczyna dzwonienie w kryształową misę, indywidualnie nastawioną na wibracje siódmej czakry, by wzbudziła ona natchnienie, percepcję poza czasem i przestrzenią oraz różne inne rzeczy pozwalające łączyć się z boskością. Gdy przeglądam kolejne składniki, nie mogę opanować pewnej ekscytacji, wiedząc, że wszystko składa się w całość po tylu falstartach.
Powiedzieć, że martwiłam się, czy uda mi się wszystkie te składniki złożyć w całość, to mało. To tak dziwna i zróżnicowana lista, że nie byłam pewna, czy kolejne elementy w ogóle istnieją, dlatego uważałam, że od początku jestem skazana na porażkę. Ale Ava zapewniła mnie, że Lina nie tylko da mi konieczne składniki, ale również że można jej ufać. Co prawda, tego ostatniego wciąż nie jestem pewna, ale i tak nie miałam się do kogo zwrócić. Kiedy jednak Lina zaczęła na mnie dziwnie patrzeć, przyglądać mi się, gdy gromadziła proszki i zioła, trochę się zaniepokoiłam. A gdy podniosła rysunek, który naszkicowałam, i spytała: „Co ty właściwie chcesz zrobić? Czy to jakiś rodzaj alchemii?", doszłam do przekonania, że popełniłam ko smiczny błąd.
Ava spojrzała na mnie wtedy i już chciała się wtrącić, kiedy potrząsnęłam głową i zmuszając się do śmiechu, odpowiedziałam: „Cóż, jeśli ma pani na myśli alchemię w jej najprawdziwszym sensie opanowywania natury, uspokajania chaosu i przedłużania życia w nieskończoność (tej definicji nauczyłam się niedawno, przygotowując się do działania), to nie, niestety moje zamiary nie sięgają aż tak daleko. Próbuję tylko zdziałać coś w sztuce magicznej, która, mam nadzieję, pomoże mi zdać egzaminy, znaleźć chłopaka na bal, a może nawet uleczy moją alergię, która zaczyna szaleć, gdyż zbliża się wiosna, a ja nie chcę mieć czerwonego i cieknącego nosa na zdjęciach z balu, rozumie pani?". Gdy tylko zobaczyłam, że nie przekonałam Liny, zwłaszcza w kwestii alergii, dodałam: „I dlatego właśnie potrzebuję tego różowego kwarcu, ponieważ, jak pani wie, ma on przynieść miłość, no a turkus - wskazałam na wisior, który miała na sobie - oczywiście wiadomo, iż ma uzdrawiać, a... - Byłam przygotowana, by kontynuować wywód, recytując kolejne fakty, które poznałam jakąś godzinę wcześniej, ale postanowiłam urwać i podsumować wszystko wzruszeniem ramion.
Odpakowuję kryształy z bibuły i bardzo ostrożnie kładę każdy w dłoni, zaciskając dokoła nich palce i wyobrażając sobie jasne, białe światło docierające do ich wnętrza; to tak zwany etap oczyszczający, który - zgodnie z tym, co przeczytałam w Internecie - jest zaledwie pierwszym krokiem w programowaniu kamieni. Drugi to poprosić je (głośno!), by wchłonęły potężną energię księżycową i zapewniły mi to, do czego stworzyła je natura.
- Turkusie - szepczę, zerkając na drzwi i upewniając się, że są zamknięte, bo gdyby Sabinę weszła do pokoju i zobaczyła mnie gadającą do stosu kamieni, chyba padłaby trupem. - Proszę cię, byś uzdrowił, oczyścił i pomógł zrównoważyć wszystkie czakry, jak pozwala ci twoja natura.
Oddycham głęboko i napełniam kamień całą energią moich intencji, a potem wrzucam go do woreczka i sięgam po następny. Czuję się trochę śmiesznie, jak początkująca czarownica, wiem jednak, że nie mam innego wyjścia, jak tylko mówić dalej. Przechodzę do polerowanego różowego kwarcu, podnoszę każdy kamień i napełniam go białym światłem, powtarzając tę czynność czterokrotnie.
- Przynieś bezwarunkową miłość i nieskończony spokój.
Upuszczam je po kolei do czerwonej jedwabnej torebki, patrząc, jak układają się wokół turkusa, a potem sięgam po stau- rolit - piękny kamień, o którym mówi się, że powstał z łez wróżek - proszę go, by przyniósł mi starożytną mądrość, powodzenie i pomógł połączyć się z innymi wymiarami. Następnie biorę duży kawałek zoisytu i trzymam go w obu dłoniach. Obmywając go białym światłem, zamykam oczy i szepczę:
- Żebyś całą negatywną energię przemienił w pozytywną, pomógł połączyć się z mistyczną głębią i...
- Ever? Mogę wejść?
Zerkam na drzwi, wiedząc, że tylko kilka centymetrów drewna oddziela mnie od Sabinę. Potem patrzę na stos ziół, olejków, świec i proszków, a także na skałę, którą trzymam w ręku i do której mówię...
- Pomagaj, proszę, w leczeniu chorób, w odzyskiwaniu sił i we wszystkim, w czym możesz - szepczę ledwie dosłyszalnie, po czym szybko wsuwam kamień do woreczka.
Tyle że on się tam nie mieści.
- Ever?
Wsuwam zoisyt raz jeszcze do woreczka, próbuję go wepchnąć do środka, ale jest tak duży, że nie dam rady tego zrobić, nie rozdzierając szwów. Sabinę puka raz jeszcze, tym razem mocniej, informując, że wie o mojej obecności i podejrzewa, iż coś kombinuję, więc nie będzie już dłużej czekać. Wprawdzie nie mam czasu z nią rozmawiać, ale nie mam też innego wyjścia, jak tylko zawołać:
- Chwileczkę!
Wciskam kamień do torebki, wybiegam na balkon i kładę ją na małym stoliku z najlepszym widokiem na księżyc, a potem wracam pośpiesznie, wpadając w panikę, gdy Sabinę puka ponownie. Ogarniam pokój wzrokiem, tak jakby ona nań patrzyła, ale nie mam już czasu, by cokolwiek zmieniać.
- Ever? Wszystko w porządku? - woła jednocześnie zirytowana i zmartwiona.
- Taaak, tylko... - Gwałtownym ruchem wkładam koszulkę na głowę, odwracając się plecami do drzwi, i dodaję: - Możesz wejść, tylko że ja... - W chwili gdy ciotka wchodzi do pokoju, wkładam T-shirt z powrotem, jakby w ataku fałszywej skromności, że Sabinę miałaby mnie oglądać rozebraną, choć do tej pory się tym nie przejmowałam. - ...właśnie się przebierałam - kończę, mamrocząc pod nosem. Sabinę marszczy czoło, przyglądając mi się i szukając nosem zapachu trawki, alkoholu, papierosów bądź innego niebezpieczeństwa, przed którym ostrzegały ją książki o wychowywaniu nastolatków.
- Masz coś na koszulce... - Pokazuje na mój T-shirt. - Coś czerwonego, co chyba łatwo nie zejdzie.
Krzywi się z niezadowoleniem, a ja patrzę na przód nieszczęsnej koszulki, gdzie widnieje wielka czerwona smuga, i natychmiast rozpoznaję proszek, którego używałam do sporządzenia eliksiru. Pewnie pękła torebka, w której był, bo widzę teraz, że na biurku i na podłodze także jest go pełno.
Super. A miało wyglądać tak, jakbym przebierała się w czystą koszulkę. Irytuję się w myślach na samą siebie, a Sabinę podchodzi do łóżka, siada na jego krawędzi i krzyżuje nogi, trzymając w dłoni telefon. Wystarczy mi jedno spojrzenie na jej mglistą, czerwonoszarą aurę, by wiedzieć, że zmartwiony wyraz twarzy ciotki ma mniej wspólnego z moim brudnym ubraniem, a więcej ze mną samą - z moim dziwnym zachowaniem, tajemniczością, problemami z jedzeniem. Sabinę uważa, że wszystko to doprowadzi do czegoś bardzo złego. Jestem tak skupiona na myśleniu, jak jej to wszystko wyjaśnić, że nie mam czasu, by przewidzieć pytanie:
- Ever, zwiałaś dzisiaj ze szkoły?
Zamieram, patrząc, jak ciotka omiata spojrzeniem moje biurko, na którym w bałaganie leżą zioła, świece, olejki, minerały i różne inne dziwne rzeczy, których zwykle tu nie ma, a przynajmniej nie są tak jak teraz zgromadzone w jednym miejscu, jakby w jakimś celu - wyraźnie nieprzypadkowo.
- Hm, no tak. Bolała mnie głowa. Ale to nic takiego. - Siadam na krześle przy biurku i kręcę się nonszalancko w kółko, byle tylko odwrócić wzrok Sabinę od zagraconego blatu.
Ciotka patrzy to na minerały, to na mnie, i już ma coś powiedzieć, kiedy dodaję pośpiesznie:
- To znaczy teraz to już nic takiego. Ale przedtem dostałam jednej z moich koszmarnych migren, wiesz, tych, które mi się czasem przydarzają.
Czuję się jak najgorsza bratanica na świecie, niewdzięczna kłamczucha, gadająca coraz większe głupoty. Sabinę nie ma pojęcia, jakie ma szczęście, że wkrótce się mnie pozbędzie.
- Może to dlatego, że za mało jesz. - Ciotka wzdycha, zrzuca pantofle i przyglądając mi się uważnie, dodaje: - Ale mimo to wydaje mi się, że rośniesz jak na drożdżach. Jesteś wyższa niż jeszcze kilka dni temu!
Spoglądam na swoje kostki i widzę, że dopiero co unaocznione dżinsy znów są krótsze niż rano.
- Dlaczego nie poszłaś do pielęgniarki, skoro źle się czułaś? Wiesz, że nie wolno sobie tak po prostu wychodzić ze szkoły.
Patrzę na ciotkę i mam ochotę powiedzieć jej, by już się więcej nie martwiła, by nie traciła czasu, troszcząc się o mnie, bo wkrótce będzie po wszystkim. Będę co prawda bardzo za nią tęsknić, ale bez wątpienia wyjdzie jej to na dobre. Sabinę zasługuje na więcej. Na kogoś lepszego niż ja. Dobrze wiedzieć, że niedługo stanie się spokojniejsza.
- Nasza pielęgniarka jest niczym konowal - wyjaśniam. - Nic, tylko daje na wszystko aspirynę, a wiesz, że na mnie ona nie działa. Musiałam po prostu wrócić do domu i chwilę odpocząć. To zawsze pomaga. Dlatego po prostu wyszłam.
- A wróciłaś? - ciotka zbliża się do mnie. - Wróciłaś do domu? - W chwili gdy nasze oczy się spotykają, wiem już, że to wyzwanie. Wiem, że mnie sprawdza.
- Nie. - Wzdycham, wbijając wzrok w dywan, i macham metaforyczną białą flagą. - Pojechałam do kanionu i...
Sabinę przygląda mi się, czekając, aż skończę.
- I trochę zabłądziłam. - Biorę głęboki oddech i przełykam ślinę, bo całej prawdy nie mogę jej zdradzić.
- Ever, czy chodzi o Damena?
Gdy znowu patrzy mi w oczy, nie mogę już się powstrzymać i wybucham płaczem.
- Kochanie - szepcze Sabinę, rozkładając ramiona, a ja zrywam się z krzesła i wpadam w nie od razu. Wciąż nieprzyzwy- czajona do swoich długich kończyn, ruszam się niezgrabnie, tak że prawie przewracam ciotkę na podłogę.
- Przepraszam - mówię. - Ja... - Nie mogę jednak dokończyć. Nowa partia łez napływa mi do oczu i znów zaczynam szlochać.
Sabinę gładzi mnie po włosach, a ja nie przestaję płakać, choć mnie pociesza:
- Wiem, jak bardzo za nim tęsknisz. Wiem, jakie to dla ciebie trudne.
Gdy wypowiada te słowa, odsuwam się nagle. Mam wyrzuty sumienia, że zachowuję się, jakby chodziło tylko o Damena, chociaż w rzeczywistości to tylko część moich problemów. Chodzi o to, że tęsknię za swoimi przyjaciółmi - zarówno tymi z Laguna Beach, jak i tymi z Oregonu. I tęsknię za swoim życiem - tym, które zbudowałam tutaj, i tym, do którego chcę wrócić. Co z tego, że wszystkim tutaj będzie lepiej beze mnie - naprawdę wszystkim, włącznie z Damenem - to wcale nie ułatwia sprawy.
Jednak muszę to zrobić. Nie mam wyboru. Jeśli tak o tym pomyśleć, wszystko staje się prostsze. Prawda bowiem jest taka, że bez względu na powód dostałam niezwykłą szansę, która zdarza się tylko raz. Nadszedł czas, żebym wróciła do domu. Miałam jedynie nadzieję, że będę mieć więcej czasu na pożegnania. Gdy sama myśl o tym wywołuje moje łzy, Sabinę przytula mnie mocniej, szepcząc słowa pocieszenia, a ja w jej ramionach czuję się jak w kokonie, gdzie jest ciepło i bezpiecznie. Jakby wszystko miało dobrze się zakończyć.
Zamykam oczy, przysuwam się jeszcze bliżej, chowając twarz w zagłębieniu między ramieniem a szyją Sabinę. Bezgłośnie poruszam ustami, żegnając się z nią.
ROZDZIAŁ 40
Budzę się wcześnie. Pewnie dlatego, że to ostatni dzień mojego życia, a przynajmniej życia tutaj, więc chcę go wykorzystać jak najlepiej. Choć jestem pewna, że w szkole przywita mnie chór głosów wrzeszczących „Frajerka! Kretynka!" i - jak ostatnio - „Czarownica!", wiem jednocześnie, że będzie to ostatni raz, gdy będę musiała ich wysłuchiwać - a to różnica.
W Hillcrest High (szkole, do której wracam) mam mnóstwo przyjaciół. Co sprawia, że chodzenie do szkoły pięć dni w tygodniu staje się bardzo interesujące, jeśli nie zabawne. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek kusiło mnie pójście na wagary (a tu jest tak cały czas), no i nie miałam problemu z brakiem akceptacji u kolegów. Szczerze mówiąc, właśnie dlatego tak chętnie chcę tam wrócić. Oprócz oczywistej radości ze spotkania z rodziną kontakt z grupą dobrych przyjaciół, którzy mnie kochają i akceptują i przy których mogę być sobą, znacznie ułatwia tę decyzję.
Decyzję, nad której podjęciem nie wahałabym się ani przez chwilę, gdyby nie chodziło o Damena. Jednak chociaż nie mogę przyzwyczaić się do myśli, że już nigdy go nie zobaczę, nie poczuję jego dotyku, nie spojrzę mu w oczy i nie pocałuję - i tak jestem gotowa wszystko zostawić. Jeśli to oznacza odzyskanie dawnej mnie i powrót do rodziny - naprawdę nie mam innego wyboru.
W końcu Drina zabiła mnie, by mieć Damena tylko dla siebie. A Damen przywrócił mnie do życia, abym należała do niego. I choć tak bardzo go kocham, a serce pęka mi na myśl, że nigdy więcej go nie zobaczę, wiem też, że w chwili gdy uczynił mnie nieśmiertelną, zaburzył naturalną kolej rzeczy. Uczynił mnie kimś, kim nigdy nie miałam się stać. A teraz moim zadaniem jest to wszystko cofnąć.
Staję przed szafą, sięgam po najnowsze dżinsy, czarny sweter w serek i nowe baletki - te, które miałam w kryształowej wizji. Przeczesuję palcami włosy, nakładam odrobinę błyszczy- ku, zakładam małe diamentowe kolczyki, które rodzice kupili mi na szesnaste urodziny (na pewno zauważyliby ich brak), a także bransoletkę kupioną przez Damena na wyścigach - wprawdzie nie powrócę do tego miejsca i czasu, ale nie chcę się jej pozbywać.
Biorę plecak, rozglądam się ostatni raz po moim absurdalnie wielkim pokoju i ruszam do wyjścia. Z niecierpliwością czekam na ostatni dzień życia, którym nie zawsze się cieszyłam i którego najpewniej w ogóle nie będę pamiętać, ale i tak muszę się pożegnać z kilkoma osobami i wyprostować parę spraw, zanim odejdę na dobre.
Po wjechaniu na szkolny parking zaczynam szukać Damena. Jego samego, jego samochodu, czegokolwiek, choćby najdrobniejszego znaku. Chciałabym go widzieć jak najczęściej, dopóki to możliwe. Z rozczarowaniem stwierdzam jednak, że nigdzie go nie ma. Parkuję auto i ruszam do klasy, pilnując się, by nie wariować, nie wyciągać pochopnych wniosków i nie przesadzać tylko dlatego, że Damena nie ma jeszcze w szkole. Bo choć staje się coraz bardziej normalny, a trucizna powoli odsłania setki lat, które przeżył, wczoraj wciąż wyglądał tak bosko, seksownie i młodo, że chyba koniec jest jeszcze daleki. Zresztą i tak wiem, że w końcu się pojawi. Dlaczego niby miałby nie przyjść? Jest bezdyskusyjną gwiazdą tej szkoły. Najprzystojniejszym, najbogatszym, największym imprezowiczem - przynajmniej z tego, co słyszałam. Za każdym razem, gdy się pokazuje, dostaje prawie owacje na stojąco. Kto mógłby się temu oprzeć?
Przechodzę między uczniami, spoglądając na ludzi, z którymi nigdy nawet nie rozmawiałam i którzy nie rozmawiali ze mną, chyba że akurat wrzeszczeli coś paskudnego. Jestem pewna, że nie będą za mną tęsknić, ale ciekawi mnie, czy chociaż zauważą moją nieobecność. A może, jeśli wszystko ułoży się tak, jak mi się zdaje, to do przeszłości wrócę nie tylko ja, lecz także oni, a czas, który tu spędziłam, zredukuje się do kilku pikseli na ekranie.
Ruszam na angielski, przygotowując się w duchu na spotkanie Damena u boku Stacii, ale okazuje się, że tym razem siedzi sama. Naturalnie, plotkuje z Honor i Craigiem, jak zwykle, ale Damena nigdzie w pobliżu nie widzę. Mijam Stacię po drodze do swojej ławki, gotowa na wszelkie obelgi, którymi zaraz mnie obrzuci, ale napotykam ciszę, jakby nie przyjmowała do wiadomości mojej obecności. Nie próbuje nawet podstawić mi nogi, co nie tylko mnie dziwi, ale i przeraża.
Zajmuję miejsce i rozpakowuję rzeczy, a potem spędzam pięćdziesiąt minut, spoglądając to na zegar, to na drzwi do klasy, a mój niepokój rośnie z każdą chwilą. Wyobrażam sobie najrozmaitsze koszmarne scenariusze, aż w końcu rozlega się dzwonek i wybiegam na korytarz. Na czwartej lekcji, ponieważ Damen ciągle się nie pojawił, ogarnia mnie panika, zwłaszcza gdy po wejściu na historię widzę, że nie ma także Romano.
- Ever - odzywa się pan Munoz, gdy staję obok niego, gapiąc się na puste miejsce Romano, a mój żołądek skręca się w supeł. - Masz dużo do nadrobienia.
Spoglądam na niego, wiedząc, że chce rozmawiać o mojej nieobecności, nieodrobionych pracach i innych absolutnie nieważnych sprawach. Ale ja nie mam na to ochoty. Wybiegam z klasy, biegnę przez dziedziniec, mijam kafeterię i zatrzymuję się przy krawężniku. Oddycham z ulgą, widząc Damena. Właściwie nie jego samego, tylko jego auto. Piękne, czarne bmw, które tak bardzo lubił, teraz stoi pokryte grubą warstwą kurzu i brudu, zaparkowane jakoś krzywo w strefie zakazu parkowania. Jednak pomimo tego okropnego stanu gapię się na samochód, jakby był najpiękniejszą rzeczą na świecie. Wiem, że skoro on jest tutaj, Damen jest także. I wszystko w porządku.
Zaczynam się zastanawiać, czy nie powinnam przeparkować gdzieś bmw, żeby go nie odholowano, i w tej samej chwili słyszę zza pleców chrząknięcie i niski glos:
- Przepraszam bardzo, ale czy nie powinnaś być na lekcji?
Odwracam się i napotykając wzrok dyrektora Buckleya, odpowiadam:
- Tak, oczywiście, ale najpierw muszę... - Gestem wskazuję niefortunnie zaparkowane auto Damena, jakbym wyświadczała przysługę nie tylko koledze ze szkoły, ale w ogóle całemu liceum.
Jednak dyrektora Buckleya mniej martwi łamanie przepisów ruchu drogowego niż kolejne wagary recydywistów takich jak ja. A na dodatek wciąż nie ochłonął po naszym ostatnim spotkaniu, podczas którego Sabinę zgrabnie wybroniła mnie przed wyrzuceniem ze szkoły i zmusiła go, by zamienił karę na zawieszenie.
- Masz dwa wyjścia: mogę zadzwonić do twojej ciotki i poprosić, by wyszła z pracy i po ciebie przyjechała, albo... - urywa, jakby chciał zabić mnie tą dramatyczną pauzą, choć nie trzeba być medium, by wiedzieć, co myśli. - Albo mogę odprowadzić cię do klasy. Co wolisz?
Przez chwilę mam ochotę wybrać pierwszą możliwość, tylko po to, by zobaczyć, co zrobi. Ale w końcu idę za dyrektorem do szkoły, słuchając uderzeń jego butów o beton, gdy idziemy najpierw przez dziedziniec, a potem korytarzem aż do drzwi klasy pana Munoza. A tam moje spojrzenie zatrzymuje się na Romano, który nie tylko siedzi na miejscu, ale na dodatek, kręcąc głową, śmieje się, gdy ja siadam na swoim.
Chociaż pan Munoz przyzwyczaił się już do mojego dziwnego zachowania, tym razem nie daje mi spokoju. Każe odpowiadać na najróżniejsze pytania dotyczące wydarzeń historycznych, które omawialiśmy, ale także tych, o których nie było jeszcze mowy. Zajęta myśleniem o Romano, Damenie i moich najbliższych planach, całą lekcję odpowiadałam automatycznie, widząc dpowiedzi w giowie nauczyciela i powtarzając je właściwie słowo w słowo.
Dlatego kiedy spytał:
- Powiedz mi, Ever, co jadłem wczoraj na kolację?
Odpowiedziałam jak robot:
- Dwa kawałki zimnej pizzy i półtora kieliszka chianti. - Zupełnie zatopiona we własnych myślach, dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że pan Munoz się na mnie gapi.
Hm, właściwie wszyscy się gapią.
Wszyscy prócz Romano, który potrząsa głową i śmieje się jeszcze głośniej.
Kiedy rozlega się dzwonek i próbuję dobiec do drzwi, Munoz staje przede mną i pyta:
- Jak to robisz?
Zaciskam usta i wzruszam ramionami, jakbym nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Widzę jednak, że nie zamierza odpuścić, bo zastanawiał się nad tym od kilku tygodni.
- Skąd wiesz... wszystko? - pyta, wpatrując się we mnie. - Skąd znasz najróżniejsze fakty historyczne, których nie omawialiśmy, i skąd wiesz cokolwiek o mnie?
Wbijam wzrok w ziemię i oddycham głęboko, myśląc, że chyba nie zaszkodzi, jeśli coś mu powiem. Przecież skoro i tak odejdę dziś wieczorem, a bardzo prawdopodobne jest, że Munoz nie będzie pamiętał tej rozmowy, nic się nie stanie, jeśli powiem mu prawdę.
- Sama nie wiem - mówię w końcu. - Ja właściwie nic nie robię. Obrazy i informacje po prostu pojawiają się w mojej głowie.
Nauczyciel przygląda mi się bacznie, jakby nie mogąc zdecydować, czy mi wierzyć, czy nie. Ale choć nie mam czasu ani chęci go przekonywać, chcę zostawić go na koniec z czymś miłym, dodaję więc:
- Wiem na przykład, że nie powinien pan porzucać pracy nad książką, bo kiedyś zostanie wydana.
Munoz szeroko otwiera oczy, wciąż wahając się między kompletnym niedowierzaniem i szaloną nadzieją.
Jest jeszcze coś, czego nie chcę mówić, całą sobą się przed tym bronię, ale wiem, że muszę to zrobić, po prostu powinnam. W końcu komu mogę zaszkodzić? Ja i tak odchodzę, za to Sabinę zasługuje na to, aby wyjść z domu i mieć trochę radości. A oprócz zamiłowania Munoza do bokserek z logo Rolling Stonesów (wielkim jęzorem), piosenek Bruce'a Springsteena i obsesji na punkcie renesansu - wszystko z nim w porządku, wydaje się nieszkodliwy. Zwłaszcza że i tak nie będą razem długo, bo przecież widziałam Sabinę z mężczyzną, który pracuje w jej biurowcu...
- Ma na imię Sabinę - rzucam, zanim przyjdzie mi do głowy zmienić zdanie. A potem, widząc pytający wzrok nauczyciela, wyjaśniam: - No wie pan, ta drobna blondynka ze Starbucksa. Ta, która oblała pańską koszulę kawą. Ta, o której stale pan myśli. - Widzę, że całkiem odebrało mu głos. I dobrze, z chęcią skończę tę rozmowę, więc zbieram rzeczy i idę do drzwi, odwracając się jeszcze przez ramię, by powiedzieć: - Nie ma się czego bać, może pan z nią porozmawiać. Poważnie. Proszę wziąć się w garść i do niej podejść. Zobaczy pan, że jest naprawdę miła.
ROZDZIAŁ 41
Gdy wychodzę z klasy, spodziewam się, że na korytarzu czeka na mnie Romano z tym samym co zwykle błyskiem w oku. Ale go nie ma. Docieram do kafeterii na lunch i już wiem dlaczego. Romano występuje. Dyryguje wszystkimi wokół, reżyserując to, co mówią i robią - jak mistrz marionetek, jak solista zespołu, jak cyrkowy mistrz ceremonii. I kiedy już coś zaczyna świtać mi w głowie, jakbym nagle wpadła na jakiś pomysł... wtedy widzę jego. Damena.
Miłość mojego życia od setek lat, z trudem podchodzi do stołu, chwiejąc się, słaby, obdarty, chory; nie ma wątpliwości, że wszystko toczy się w zabójczym tempie. Kończy mi się czas.
A kiedy Stacia nagle się odwraca i z krzywą miną syczy: „Fraaajer!" - ze zdziwieniem stwierdzam, że zwraca się nie do mnie. Ale do Damena. W kilka chwil przyłącza się do niej cała szkoła. Ogrom pogardy przedtem zarezerwowany tylko dla mnie, teraz skierowany jest przeciw niemu, przeciw Damenowi.
Patrzę na Milesa i Haven, widząc, że także dołączyli do chóru, i podbiegam do Damena, z przerażeniem czując, że jego skóra jest zimna i szorstka; zamiast wysokich kości policzkowych widać tylko zapadniętą skórę na twarzy, a głębokie, ciemne oczy, w których kiedyś tyle było ciepła i miłości, teraz są rozbiegane, zamglone, jakby w ogóle nie widziały. I choć usta Damena są suche i spierzchnięte, i tak mam nieodpartą ochotę je pocałować. Nieważne, jak wygląda, nieważne, jak bardzo się zmienił, to ciągle jest Damen. Mój Damen. Stary czy młody, zdrowy czy chory, to nie ma znaczenia. Tylko na nim kiedykolwiek naprawdę mi zależało, tylko jego kiedykolwiek kochałam - nikt, ani Romano, ani ktokolwiek inny, nie może tego zmienić.
- Cześć - szepczę łamiącym się głosem, a moje oczy napełniają się łzami. Wyciszam wrzaski, które nas otaczają i skupiam się wyłącznie na Damenie. Nienawidzę siebie za to, że odwróciłam się od niego na tak długo, by dopuścić do takiej sytuacji - wiem, że on nigdy nie pozwoliłby, aby ktoś skrzywdził mnie.
Odwraca się w moją stronę, patrząc nieobecnym wzrokiem, a kiedy już mam wrażenie, że mnie rozpoznał, to wrażenie mija tak szybko, że chyba mi się zdawało.
- Chodźmy stąd - mówię, ciągnąc go za rękaw i próbuję zmusić, by poszedł ze mną. - Może zrobimy sobie wolne? - Uśmiecham się w nadziei, że przypomni sobie nasze piątkowe zwyczaje. Jesteśmy przy bramie, kiedy pojawia się Romano.
- Po co ci to? - pyta, zakładając ręce i przechylając głowę na bok, by odsłonić tatuaż na karku.
Ściskam Damena za rękę i mrużę oczy, zdecydowana minąć Romano za wszelką cenę.
- Mówię poważnie, Ever. - Kręci głową z dezaprobatą, patrząc na Damena i na mnie. - Po co tracisz czas? On jest stary, słaby, niedołężny i - bardzo mi przykro - wygląda na to, że już niedługo będzie chodził po tej ziemi. Chyba nie zamierzasz marnować swojego słodkiego nektaru dla tego dinozaura?
Spogląda na mnie, błyskając błękitnymi oczami, uśmiechając się i zerkając na stół w kafeterii, przy którym wrzaski osiągają kolejny poziom.
I nagle już wiem.
Ta myśl, która tkwiła gdzieś w mojej głowie, próbowała zwrócić na siebie uwagę od jakiegoś czasu, w końcu przebiła się do mojej świadomości. Nie jestem pewna, czy mam rację, a jeśli się mylę, pozostanie mi tylko spalić się ze wstydu, ale przyglądam się kolegom, Milesowi i Haven, a potem Stacii, Honor i Craigowi oraz każdemu uczniowi, który powtarza te same ruchy, naśladuje, co robią i mówią inni, ani na chwilę nie zatrzymując się, by zapytać dlaczego.
Oddycham więc głęboko, zamykam oczy i skupiam na nich całą swoją energię, krzycząc:
- OBUDŹCIE SIĘ!!!
A potem stoję jak zamurowana, zbyt zażenowana, by spojrzeć, a uwaga wszystkich przenosi się z Damena na mnie. Jednak to mnie nie powstrzyma. Wiem, że Romano w jakiś sposób zbiorowo ich wszystkich zahipnotyzował, wtrącił w dziwny, bez- rozumny trans, w którym wykonują jego polecenia.
- Ever, proszę. Oszczędzaj się, póki jeszcze możesz - śmieje się Romano. - Nawet ja ci nie pomogę, jeśli będziesz się tak zachowywać.
Nie słucham go jednak - nie mogę. Muszę znaleźć sposób, by powstrzymać Romano, powstrzymać ich! Muszę znaleźć sposób, by ich obudzić, wyrwać z tego snu jednym gestem.
No jasne! Po prostu pstryknę palcami i...
Nabieram powietrza w płuca, zamykam oczy i krzyczę tak głośno, jak potrafię:
- OPRZYTOMNIEJCIE!!!
Co tylko sprawia, że moi koledzy wpadają w dziki szał, a chwilę później w moją stronę zaczynają lecieć puszki po napojach. Romano wzdycha i patrząc z irytacją, powtarza:
Ever, naprawdę. Nalegam. Musisz natychmiast przestać się wygłupiać. Robisz z siebie kompletną idiotkę, jeśli myślisz, że to zadziała. Co niby teraz zrobisz? Zaczniesz ich klepać po policzkach?
Stoję w miejscu, oddychając nerwowo, bo wiem, że się nie mylę - nieważne, co mówi Romano, jestem pewna, że rzucił na nich jakiś czar, opanował ich myśli, wpędzając w hipnotyczny trans... 1 nagle przypomina mi się pewien stary film dokumentalny, który widziałam w telewizji - hipnotyzer budził w nim pacjenta, nie pstrykając palcami ani klepiąc go po policzkach, lecz klaszcząc w ręce, na trzy. Po raz kolejny oddycham głęboko, patrząc, jak moi koledzy wchodzą na stoły i ławki, by lepiej celować we mnie resztkami jedzenia. Wiem, że to moja ostatnia szansa i jeśli mój sposób nie zadziała, to... cóż, nie wiem, co zrobię.
Zamykam oczy i wrzeszczę:
- OBUDŹCIE SIĘ!
Potem liczę od trzech do jednego i klaszczę dwa razy na końcu.
A potem...
A potem... nic.
Cała szkoła cichnie, powoli się budząc. Uczniowie przecierają oczy, mrugają, ziewają i wyciągają się, jakby wstawali po bardzo długiej drzemce. Rozglądają się dokoła zdezorientowani, zastanawiając się, czemu stoją na stole z ludźmi, których przecież uważają za świrów.
Craig reaguje najszybciej. Podchodzi tak blisko Milesa, że ich ramiona prawie się stykają, i wyciąga rękę. Dopingowany przez kolegów idiotów odzyskuje swoje męstwo, szturchając Milesa w ramię.
Za to Haven wpatruje się w swoje marchewki z wyrazem absolutnego obrzydzenia na twarzy. Nie mogę się nie uśmiechnąć na widok, że wielka, szczęśliwa szkolna rodzina wraca do normalności - przezywania, przewracania oczami i obgadywania siebie nawzajem oraz zamykania w grupkach. Do świata, gdzie wciąż rządzą animozje i nienawiść. Moja szkoła wróciła do dawnego życia.
Odwracam się w stronę wyjścia, gotowa, by zmierzyć się z Romano, ale jego już nie ma. Chwytam więc Damena mocniej i ciągnę go przez parking, a potem wsadzam do swojego auta. Miles i Haven, moi najlepsi przyjaciele, za którymi tak bardzo tęskniłam i których już nigdy nie zobaczę, idą za nami.
- Wiecie, że was kocham, prawda? - Patrzę na nich, wiedząc, że się przestraszą, ale musiałam to powiedzieć.
Miles i Haven wymieniają niespokojne spojrzenia i oboje zastanawiają się, co się stało z dziewczyną jeszcze niedawno nazywaną przez nich Królową Śniegu.
- Hm, jasne... - Haven kręci głową.
Ale ja tylko się uśmiecham i przytulam mocno ich oboje, szepcząc do Milesa:
- Cokolwiek się stanie, nie przestawaj występować i śpiewać, to przyniesie ci... - urywam, niepewna, czy powinnam mówić mu, że widziałam światła reflektorów i sceny Broadwayu, ale nie chcę mu zabierać przyjemności z podróży, na którą czeka. Kończę więc: - ...wiele szczęścia.
Zanim zdąży odpowiedzieć, przechodzę do Haven, ale muszę się śpieszyć, aby zdążyć zawieźć Damena do Avy. Jednak chcę znaleźć sposób, by zmusić Haven, żeby bardziej pokochała siebie, nie szukała swojego odbicia w innych, i przekazać jej, iż Josh jest wart, by być z nim jak najdłużej.
- Jesteś taka wspaniała - mówię. - Masz tyle do ofiarowania, musisz tylko dostrzec, jak jasno świeci twoja gwiazda.
- O rany! - śmieje się w odpowiedzi, wyplątując się z mojego uścisku. - Wszystko z tobą w porządku? - Zerka na mnie i na Damena. - I co się z nim stało? Czemu tak kiepsko wygląda?
Potrząsam głową i wsiadam do auta, nie chcąc marnować więcej czasu. Cofając, wyglądam jeszcze przez okno i pytam:
- Hej, wiecie może, gdzie mieszka Romano?
ROZDZIAŁ 42
Nigdy dotąd nie pomyślałam, że będę wdzięczna za swój wzrost i rozwinięte mięśnie, bo tylko dzięki nowym rozmiarom i sile (nie wspominając o chudości Damena) udaje mi się go nieść prawie całą drogę z samochodu do drzwi domu Avy, robiąc tylko kilka kroków. Podtrzymując go, pukam do drzwi, przygotowana, by je wyważyć, jeśli będzie trzeba, ale z radością widzę, że Ava otwiera i wpuszcza nas do środka.
Idę do holu, a Damen z trudnością wlecze się za mną, zatrzymując się przed tajemniczymi drzwiami, bo Ava wyraźnie waha się, czy wpuścić go do środka. (jeśli ten pokój jest tak święty i czysty, jak myślisz, to nie sądzisz, że może.tylko pomóc Damenowi? Nie wydaje ci się, że on potrzebuje jak najwięcej pozytywnej energii? - pytam, wiedząc, że Ava chce uniknąć „zanieczyszczonej" w jej opinii energii chorego i umierającego człowieka, co jednak wydaje mi się tak śmieszne, że nie wiem, co powiedzieć.
Spogląda na mnie zdecydowanie dłużej, niżbym tego chciała, a kiedy w końcu spuszcza wzrok, mijam ją szybko, usada- wiam Damena na materacu leżącym w rogu i przykrywam go wełnianym kocem, który znalazłam obok.
Sok jest w moim bagażniku, razem z antidotum - mówię, rzucając Avie kluczyki. - Tyle że sok musi odstać jeszcze dwa dni, ale Damen powinien dzisiaj wieczorem poczuć się lepiej, gdy tylko zacznie się pełnia Księżyca i antidotum będzie gotowe. A potem dasz mu czerwony sok, by mógł odbudować siły. Być może nie będzie go potrzebował, bo wszystko wróci do dawnego stanu. Jednak na wszelki wypadek... - Kiwam głową, żałując, że nie czuję się choć w polowie tak pewna siebie, jak na to wskazuje mój głos.
- Jesteś pewna, że to zadziała? - pyta Ava, patrząc, jak wyciągam z plecaka ostatnią butelkę eliksiru.
- Musi. - Zerkam na Damena, który jest taki blady, słaby, taki... stary. A jednak to wciąż Damen. Ślady jego dawnej urody wciąż są widoczne, przysłonięte jedynie przyśpieszonym starzeniem się, które spowodowało pojawienie się siwych włosów, prawie przezroczystej skóry, zmarszczek wokół oczu. - To nasza jedyna nadzieja - dodaję, gestem pokazując, by odeszła. Padam na kolana, słysząc dźwięk zamykanych drzwi, odgarniam włosy z twarzy Damena i delikatnie zmuszam go, by się napił.
Najpierw walczy ze mną, odrzucając głowę na boki i nie chcąc otworzyć ust. Ale kiedy widzi, że się nie poddam, ustępuje. Pozwala, by płyn spłynął mu do gardła i po chwili skóra robi się cieplejsza i wraca jej kolor. Damen opróżnia butelkę i patrzy na mnie z taką miłością i oddaniem, że ogarnia mnie radość na samą myśl, że wrócił.
- Tęskniłam za tobą - mruczę, przełykając ślinę i odganiając łzy, a serce pęka mi z tęsknoty, gdy przyciskam usta do jego policzka. Wszystkie te duszone w środku emocje, z którymi musiałam walczyć, powróciły nagle i ogarniają mnie całą, gdy całuję go raz, i jeszcze raz, i jeszcze. - Wszystko będzie dobrze - mówię. - Już niedługo wrócisz do dawnej postaci.
Jednak cała moja radość znika nagle jak przekłuty balon, gdy spojrzenie Damena staje się ciemne.
- Zostawiłaś mnie - szepcze.
Potrząsam głową, by wiedział, że to nieprawda. Nigdy go nie zostawiłam - to on zostawił mnie, ale nie z własnej winy, dlatego mu wybaczyłam. Wybaczyłam mu wszystko, co zrobił i powiedział, choć i tak jest już na to za późno... Nie ma to żadnego znaczenia...
Ale mówię tylko:
- Nie, to nieprawda. Byłeś chory, bardzo chory. Ale teraz już wszystko dobrze, wkrótce poczujesz się lepiej. Musisz tylko obiecać mi, że wypijesz antidotum, kiedy... - Kiedy Ava ci je poda... Te słowa nie chcą mi przejść przez gardło, nie wypowiem ich, bo nie chcę by wiedział, że to ostatnia chwila, którą spędzamy razem. Nasze ostateczne pożegnanie. - Musisz tylko wiedzieć, że wyzdrowiejesz. Ale musisz uważać na Romano. On nie jest twoim przyjacielem. Jest zły do szpiku kości. Próbuje cię zabić. Masz odzyskać siły, by go pokonać.
Przyciskam usta do czoła Damena, do jego policzka, i nie przestaję, dopóki cała jego twarz nie zostanie przykryta moimi pocałunkami. Czuję smak swoich łez na jego ustach, wdycham zapach skóry, by go zapamiętać, tak jak jego dotyk. Chcę zabrać ze sobą to wspomnienie, gdziekolwiek będę. Mówię mu, że go kocham, a potem leżymy razem, objęci, nasze ciała przyciśnięte do siebie... Leżymy tak całe godziny, ja obok śpiącego Damena, zamykam oczy, koncentruję się na połączeniu mojej energii z jego, mam nadzieję uleczyć go swoją miłością, swoją istotą, utrwalić w nim jakąś maleńką cząstkę mnie... Ale nawet po tym wszystkim, w chwili gdy się odsuwam, Damen powtarza te same słowa. Oskarżenie dobywające się przez sen, skierowane tylko do mnie.
- Zostawiłaś mnie.
Dopiero pożegnawszy się z nim na zawsze i zamknąwszy drzwi, zdaję sobie sprawę, że nie chodziło mu o przeszłość.
Damen przewidział naszą przyszłość.
ROZDZIAŁ 43
Idę korytarzem do kuchni, z sercem ciężkim jak kamień i zdrętwiałymi nogami, a każdy krok oddalający mnie od Dame- na tylko pogarsza mój stan.
- W porządku? - Ava stoi przy kuchence, parząc herbatę. Jakby nie minęło aż tyle godzin.
Kręcę głową i opieram się o ścianę - nie wiem, co odpowiedzieć, nie mogę wydobyć z siebie słowa. Prawda jest taka, że „w porządku" to ostatnie słowa, jakie przyszłyby mi teraz do głowy. Czuję się pusta, opuszczona, pozostawiona sama sobie, zdołowana - tak. „W porządku"? - ani trochę.
A to dlatego, że jestem zbrodniarką. Zdrajczynią. Najgorszą osobą, jaką można spotkać w życiu. Tyle razy próbowałam sobie wyobrazić tę scenę: jak będzie wyglądać moja ostatnia chwila z Damenem, ale ani razu nie przyszło mi do głowy to, co się stało. Ani razu nie pomyślałam, że mógłby mnie oskarżyć. Choć najwyraźniej sobie na to zasłużyłam.
- Nie masz zbyt wiele czasu. - Ava spogląda na wiszący na ścianie zegar, a potem na mnie. - Napijesz się herbaty przed wyjściem?
Kręcę głową, bo mam jeszcze kilka rzeczy, które muszę jej powiedzieć, i parę przystanków, zanim odejdę na dobre.
- Na pewno wiesz, co robić? - pytam. Ava przytakuje i podnosi filiżankę do ust.
- Bo ja ci ufam, Avo. Jeśli coś nie pójdzie zgodnie z moim planem, jeśli tylko ja cofnę się do przeszłości, to będziesz moją jedyną nadzieją. - Wpatruję się w nią badawczo, bo chcę, by zrozumiała dobrze, jak poważne dostała zadanie. - Musisz zająć się Damenem, on jest... On nie zasłużył na to wszystko, a... - glos mi się łamie, gdy zaciskam usta i odwracam wzrok. Muszę mówić dalej, jeszcze nie skończyłam, ale potrzebuję chwili przerwy. - I uważaj na Romano. Jest przystojny i czarujący, ale to tylko pozory. Wewnątrz jest zly - próbował zabić Damena i jest odpowiedzialny za to, co się z nim stało.
- Nie martw się. - Ava podchodzi bliżej. - Nie martw się nic. Wyjęłam wszystko z twojego bagażnika. Antidotum jest w szafce, napój... fermentuje, a trzeciego dnia dodam ostatnie zioło, tak jak mi kazałaś. Ale zapewne nie będziemy go potrzebować, bo jestem przekonana, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Spoglądam na nią i widzę szczerość w jej oczach. Czuję ulgę, że mogę zostawić sprawy w jej rękach.
- W takim razie zabieraj się do Summerlandu, a ja zajmę się resztą. - Ava przyciąga mnie do siebie i mocno przytula. - A kto wie? Może kiedyś znajdziesz się w Laguna Beach i spotkamy się znowu?
Śmieje się, mówiąc te słowa, a ja chciałabym zrobić to samo, ale nie mogę. Dziwne w pożegnaniach jest to, że nigdy nie stają się łatwiejsze. Odsuwam się, jedynie skinąwszy głową, bo jeśli powiem jeszcze choć słowo, całkowicie się załamię. Ledwie udaje mi się wymamrotać:
- Dzięki. - I już jestem przy drzwiach.
- Nie masz za co dziękować - mówi Ava, idąc za mną. - Ale Ever, czy jesteś pewna, że nie chcesz ostatni raz zajrzeć do Damena?
Odwracam się, trzymając rękę na klamce i rozważam tę możliwość, ale tylko przez sekundę. Biorę głęboki oddech i kręcę głową. Nie ma sensu przedłużać nieuniknionego, a za bardzo boję się znów zobaczyć oskarżycielski wyraz twarzy Damena.
- Już się pożegnaliśmy - odpowiadam, wychodząc na ganek ruszając do auta. - Zresztą nie mam dużo czasu. Muszę jeszcze gdzieś się zatrzymać po drodze.
ROZDZIAŁ 44
Skręcam w ulicę, przy której mieszka Romano, parkuję na jego podjeździe i biegnę w kierunku drzwi, wykopując je jednym ruchem. Patrzę, jak drewno pęka na drzazgi, a drzwi odrywają się z zawiasów i wisząc, otwierają przede mną. Mam nadzieję zaatakować Romano z zaskoczenia, bym mogła uderzyć we wszystkie jego czakry i mieć go z głowy raz na zawsze.
Wchodzę ostrożnie do środka, rozglądając się dokoła: ściany pomalowane na ciepły beż, ceramiczne wazony pełne jedwabnych kwiatów, reprodukcje prac artystów, których się spodziewałam - Gwiaździsta noc van Gogha, Pocałunek Klimta i ogromna kopia Narodzin Wenus Botticellego, oprawiona w złote ramy i wisząca nad kominkiem. Wszystko tu wygląda tak zadziwiająco normalnie, że zaczynam się zastanawiać, czy nie pomyliłam domu.
Spodziewałam się kurzu, pajęczyn, czarnych skórzanych kanap, chromowanych stołów, nadmiaru luster i niezrozumiałej sztuki - czegoś modnego, nowoczesnego, ale na pewno nie tego staroświeckiego, eleganckiego pałacu, w którym trudno mi sobie wyobrazić kogoś takiego jak Romano.
Chodzę po domu, sprawdzając każdy pokój, każdą szafę, zaglądam nawet pod łóżko. Kiedy jednak upewniam się, że gospodarza nie ma, ruszam prosto do kuchni, znajduję zapasy soku nieśmiertelności i wylewam je do zlewu. Wiem, że to dziecinada, która nie ma sensu, bo kiedy cofnę się w przeszłość, wszystko i tak wróci do poprzedniego stanu. Ale jeśli to będzie tylko mała przeszkoda, niech Romano wie, że to ja ją spowodowałam.
Grzebię w jego szufladach, szukając kawałka papieru i długopisu, by zrobić listę wszystkich rzeczy, których nie mogę zapomnieć. Prosty zestaw instrukcji, który nie okaże się zbyt trudny do ogarnięcia dla kogoś, kto prawdopodobnie nie będzie pamiętał żadnej z podanych spraw, a jednak dość jasny i precyzyjny, by powstrzymać mnie przed popełnieniem tych samych koszmarnych błędów po raz drugi.
Piszę zatem:
Nie wracaj po bluzę.
Nie ufaj Drinie!
Nie wracaj po bluzę, bez względu na wszystko.
A potem, abym całkiem nie zapomniała, z nadzieją, że może cokolwiek zaświta mi w głowie, dodaję:
Damen. V
I obok rysuję serduszko.
Czytam listę raz, potem drugi i kolejny, upewniając się, że nie pominęłam niczego ważnego. Potem składam ją na cztery, wkładam głęboko do kieszeni i podchodzę do okna, patrząc na niebo nabierające koloru głębokiego, bezslonecznego błękitu oraz wiszący z boku księżyc - pełny i ciężki. Biorę głęboki oddech i siadam na brzydkiej perkalowej kanapie, wiedząc, że nadszedł czas.
Zamykam oczy i zbliżam się do światła, pragnąc jeszcze ostatni raz doświadczyć jego lśniącej doskonałości. Chwilę później ląduję na miękkiej, bujnej trawie na ogromnym, ukwieconym polu. Dzięki tej miękkości mogę biegać, skakać i kręcić się w kółko na polanie, robiąc gwiazdy, salta i inne akrobacje, czubkami palców muskając wspaniałe kwiaty, ich pulsujące płatki, i chłonąc ich boski, słodki aromat. Przedzierając się między drzewami, ruszam w kierunku kolorowego strumienia. Chcę zapamiętać każdy szczegół i żałuję, że nie ma jakiegoś sposobu, by utrwalić ten widok, to cudowne uczucie, i zatrzymać je na zawsze.
A potem, jako że mam jeszcze kilka chwil i chcę go zobaczyć ten ostatni raz, być z nim tak, jak byliśmy kiedyś, zamykam oczy i próbuję unaocznić sobie Damena. Widzę go takiego, jaki pokazał mi się po raz pierwszy na szkolnym parkingu. Zaczynam od lśniących, ciemnych włosów, które opadają na kości policzkowe i odrobinę na ramiona, potem są migdałowe oczy, tak głębokie, ciemne i - nawet wtedy - takie znajome. I te usta! Pełne, zachęcające wargi, wygięte w perfekcyjny luk. I jego ciało - wysokie, zgrabne, idealnie rzeźbione. Zadziwia mnie, jak doskonale to pamiętam, każdy szczegół, każdy fragment jego osoby, jakby stał tuż przede mną.
A gdy otwieram oczy, Damen zgina się w ukłonie, podając mi rękę do naszego ostatniego tańca. Oddaję mu dłoń, a on obejmuje mnie w talii, prowadząc przez falującą polanę w serii tanecznych pas; nasze ciała kołyszą się jak jedno, stopy unoszą w takt melodii, którą słyszymy tylko my dwoje. Za każdym razem, kiedy Damen zaczyna znikać, zamykam oczy i wyobrażam go sobie na nowo, wracając do kolejnych kroków bez potknięcia. Niczym hrabia Fersen i Maria Antonina, Albert i Vic- toria, Antoniusz i Kleopatra, jesteśmy największymi kochankami na świecie, jesteśmy wszystkimi tymi parami, którymi byliśmy w ciągu stuleci. Chowam twarz w ciepłym zagłębieniu jego szyi, nie chcąc, by nasza piosenka się skończyła.
Ale mimo że w Summerlandzie czas nie istnieje, muszę iść dalej. Dotykam więc palcami jego twarzy, aby zapamiętać miękkość skóry, zarys szczęki i dotyk ust, które przyciskają się do moich. Przekonuję samą siebie, że to on - prawdziwy.
Nawet długo po tym, kiedy blednie i znika.
Gdy tylko zostawiam za sobą łąkę, zauważam czekające na mnie na jej skraju Romy i Rayne. Z wyrazu ich twarzy wnioskuję, że podglądały.
- Kończy ci się czas - odzywa się Rayne, patrząc na mnie ogromnymi oczami, które zawsze budzą jakiś dziwny niepokój.
Potrząsam tylko głową i przyśpieszam kroku, zirytowana, że mnie szpiegowały, i zmęczona tym, że ciągle się wtrącają.
- Wszystko załatwiłam - rzucam, oglądając się przez ramię. - Możecie więc... - urywam, bo nie mam przecież pojęcia, co robią, kiedy mnie nie dręczą. Wzruszam więc ramionami i nie kończę zdania, bo gdziekolwiek chcą iść, mnie to nie dotyczy.
Biegną jednak obok, zerkając na siebie bez przerwy, jakby komunikowały się w swoim bliźniaczym języku, aż w końcu słyszę:
- Coś jest nie w porządku. - Gapią się na mnie, zmuszając, bym słuchała. - Coś jest nie tak - mówią razem, w idealnym unisono.
Macham lekceważąco ręką, bo nie mam najmniejszej ochoty łamać tego ich szyfru, a kiedy dostrzegam przed sobą wielkie marmurowe schody, wbiegam na nie bez zastanowienia. Zerkam tylko przelotnie na najpiękniejsze budowle świata i wchodzę do środka. Głosy bliźniaczek znikają, gdy tylko zamykają się za mną wielkie drzwi, a ja staję w marmurowym holu, z mocno zamkniętymi oczami oraz z nadzieją, że tym razem nikt mnie nie uciszy i że uda mi się cofnąć w czasie.
Jestem gotowa. Jestem naprawdę, całkowicie gotowa. Więc pozwólcie mi wrócić. Wrócić do Eugene w Oregonie. Do mojej mamy i taty, i Riley, i Maślanki. Proszę, tylko pozwólcie mi wrócić. .. I wszystko naprawić.
Chwilę później pojawia się przede mną krótki korytarz, prowadzący do pokoju na końcu - pokoju, w którym nie ma nic oprócz taboretu i stołu. Nie jest to jednak zwykły stary stół, ale jeden z tych długich, metalowych, które stały w laboratorium chemicznym w mojej dawnej szkole. Siadam przy nim, a nade mną zaczyna lewitować duża kryształowa kula, która przez chwilę błyska i lśni, a potem zatrzymuje się i widzę w niej obraz siebie samej, siedzącej przy takim samym metalowym kole i męczącej się nad testem z przyrody. Chociaż to akurat ostatnia scena, którą chciałabym powtarzać, wiem, że mam tylko jedną okazję, by wrócić. Biorę więc głęboki oddech i przyciskam palec do kryształu, gdy nagle ogarnia mnie absolutna ciemność.
ROZDZIAŁ 45
- O rany, całkiem to spartoliłam! - jęczy Rachel, odrzucając falujące brązowe włosy na ramię. - W końcu prawie w ogóle nie usiadłam nad tym wczoraj wieczorem. Poważnie. Siedziałam do nocy i esemesowałam... - Spogląda na mnie jakby zdziwiona i potrząsa głową. - Nieważne. Musisz tylko wiedzieć, że moje życie, jakie znamy, jest skończone. Lepiej przyjrzyj mi się dobrze i zapamiętaj, jak wyglądam, bo kiedy moi rodzice się dowiedzą o tych ocenach, będę uziemiona do końca życia. Co znaczy, że dzisiaj widzisz mnie pewnie po raz ostatni.
- Proooszę cię. - mówię przeciągle. - Jeśli ktokolwiek zawalił ten test, obie wiemy, że to byłam ja. Od początku roku nic nie rozumiem z tych lekcji. A przecież nie mam zamiaru być naukowcem ani nikim podobnym. Pewnie nigdy mi się to nie przyda. - Zatrzymujemy się przy szafce Rachel, która otwiera drzwiczki i wrzuca do środka stos książek.
Cieszę się, że już po wszystkim i że te oceny nie wyjdą na jaw do przyszłego tygodnia. Dlatego muszę korzystać z życia, póki mogę. A właśnie, o której mam wpaść wieczorem? - pyta, unosząc brwi ukryte pod grzywką.
Kręcę głową i wzdycham, kiedy przypominam sobie, że jeszcze jej nie powiedziałam, a wiem, że będzie zła.
- Jeśli o to chodzi... - Idę obok Rachel na parking, zakładając długie blond włosy za ucho. - Nastąpiła mała zmiana planów. Rodzice wychodzą wieczorem i muszę pilnować Riley.
- I to jest niby mała zmiana planów? - Rachel zatrzymuje się przed parkingiem, omiatając wzrokiem kolejne samochody, by sprawdzić, kto z kim jedzie.
- Wiesz, może gdy Riley pójdzie spać, mogłabyś przyjść i... - urywam, nie kiopocząc się bardziej, bo widzę, że Rachel w ogóle mnie nie słucha. Kiedy tylko wspomniałam o mojej młodszej siostrze, straciłam przyjaciółkę. Rachel należy bowiem do tych nielicznych jedynaków, którzy ani razu nie marzyli o posiadaniu brata czy siostry. Po prostu nie lubi się dzielić.
- Daj spokój - rzuca. - Mali ludzie mają klejące łapy i wielkie uszy, nie można im ufać. Może jutro?
Kręcę głową.
- Nie da rady. Dzień rodzinny. Jedziemy całą rodziną nad jezioro.
Jasne. - Kiwa głową. - Właśnie tego nie musisz przeżywać, kiedy twoi rodzice się rozchodzą. W naszym domu dzień rodzinny jest wtedy, kiedy spotykamy się w sądzie, by walczyć podwyżkę alimentów.
- Nawet nie wiesz, jaką jesteś szczęściarą - mówię, ale od razu tego żałuję. Bo te słowa nie tylko są absolutnym kłamstwem, ale na dodatek wywołują we mnie taki smutek i poczucie winy, że żałuję, iż w ogóle otworzyłam usta.
Ale Rachel i tak mnie nie słucha. Jest zbyt zajęta próbami zwrócenia na siebie uwagi boskiej Shayli Sparks, która jest najfajniejszą uczennicą, jaka kiedykolwiek chodziła do tej szkoły. Dlatego też moja przyjaciółka macha jak szalona, wrzeszczy podskakuje jak narwana fanka, pragnąc, by Shayla spojrzała na nią, zanim wsiądzie ze swymi przyjaciółmi do błękitnego garbusa. Chwilę później jednak Rachel opuszcza dłoń i udaje, że drapie się po uchu, zupełnie niezażenowana faktem, że Shayla całkowicie ją zignorowała.
- Uwierz mi, to auto wcale nie jest takie wspaniałe - oznajmiam, zerkając na zegarek i rozglądając się dokoła w poszukiwaniu Brandona. Powinien już tu być. - Mazdę lepiej się prowadzi.
- Słucham? - Rachel bacznie mi się przygląda, marszcząc brwi z niedowierzaniem. - A skąd ty to niby wiesz? Prowadziłaś któryś?
Krzywię się, powtarzając w myślach własne słowa i zastanawiając, czemu właściwie wyszły z moich ust.
- Hm, no nie. - Wzruszam ramionami. - Chyba... chyba po prostu gdzieś to przeczytałam.
Zerka na mnie jeszcze uważniej, przyglądając się czarnemu swetrowi i dżinsom, których nogawki snują się po ziemi.
- Skąd ty to wzięłaś? - Łapie mnie za nadgarstek.
- Daj spokój, widziałaś go już tysiąc razy. To prezent świąteczny - odpowiadam, próbując wyswobodzić się z jej uścisku akurat w chwili, gdy podchodzi do nas Brandon. Jest taki uroczy, kiedy włosy opadają mu na oczy.
- Nie zegarek, głuptasie, to! - Rachel pokazuje bransoletkę wiszącą obok zegarka, tę z podkowami wysadzanymi różowymi kryształkami, tę, której nie poznaję, chociaż gdy na nią patrzę, mój żołądek zaczyna wyczyniać dzikie harce.
- Nnnie... Nie wiem - mamroczę, widząc po jej minie, że absolutnie mi nie wierzy. - Chyba ciotka mi ją przysłała, wiesz, ta, która mieszka w Laguna Beach.
- Kto mieszka w Laguna Beach? - pyta Brandon, obejmując mnie w pasie, a gdy pochyla się, by mnie pocałować, Rachel wzdycha poirytowana. Jednak coś w dotyku jego ust jest tak dziwne, że odwracam się gwałtownie.
- Przyjechała moja bryka. - Rachel biegnie w stronę SUV-a swojej mamy i przez ramię woła: - Daj mi znać, jeśli coś się zmieni... no wiesz, w kwestii wieczoru!
Brandon patrzy na mnie i przytula mnie tak mocno, że znów mam ochotę uciec jak najdalej.
- Jeśli co się zmieni? - pyta, zupełnie nie zauważając, że uciekłam z jego ramion. Nie jest świadomy, że nagle przestał mnie interesować, ale to dobrze, bo ja sama nie potrafię tego wyjaśnić.
- Rachel chce iść na imprezę do Jadena, a ja muszę pilnować siostry - odpowiadam, idąc w stronę dżipa Brandona i wrzucając plecak na podłogę.
- Chcesz, żebym wpadł? - Uśmiecha się. - Wiesz, na wypadek gdybyś potrzebowała pomocy.
- Nie! - odpowiadam gwałtownie i zdecydowanie zbyt pośpiesznie. Widząc wyraz jego twarzy, wiem, że muszę szybko się wycofać. - Chodzi o to, że Riley zawsze siedzi ze mną do późna, więc to chyba kiepski pomysł.
Brandon patrzy na mnie tak znacząco, jakby także czuł, że wisi między nami coś wielkiego i złego, co sprawia, że sytuacja jest taka niezręczna. Potem wzrusza ramionami i odwraca głowę, patrząc już tylko na jezdnię. Resztę drogi zamierza widocznie przejechać w milczeniu. To znaczy milczymy ja i on, bo stereo huczy na cały głos. I choć zwykle strasznie mnie to denerwuje, dzisiaj nawet się cieszę. Wolę już koncentrować się na tej koszmarnej muzyce niż zastanawiać, czemu nie chcę całować Brandona.
Spoglądam na niego uważnie, tak jak nie patrzyłam od dawna, bo przyzwyczaiłam się już, że jesteśmy parą. Przyglądam się długiej grzywce okalającej wielkie zielone oczy o tak ponętnym kształcie, że trudno im się oprzeć. Do dzisiaj. Dzisiaj było łatwo. A gdy przypominam sobie, jak jeszcze wczoraj zapisywałam zeszyt imieniem swojego chłopaka, zupełnie nic nie rozumiem.
Brandon odwraca się i widząc, że na niego patrzę, uśmiecha się i bierze mnie za rękę. Splata palce z moimi i ściska je tak, że aż ogarniają mnie mdłości, ale zmuszam się, by odwzajemnić uśmiech - bo tak trzeba, tak robi porządna dziewczyna. Potem wyglądam przez okno i powstrzymując wymioty, patrzę na mijany krajobraz, przesiąknięte deszczem ulice, typowe dla okolicy domy i sosny. Cieszę się, że niedługo będę w domu.
- A więc do wieczora? - Brandon wjeżdża na podjazd, wyciszając muzykę, i pochyla się nade mną, spoglądając tak samo jak zwykle.
Ale ja tylko zaciskam usta i sięgam po plecak, przytulając go do piersi jak tarczę, jakbym chciała trzymać Brandona z daleka od siebie.
- Napiszę do ciebie - mamroczę pod nosem, nie patrząc mu w oczy, tylko wyglądając przez okno. Widzę naszą sąsiadkę, bawiącą się z córką na trawniku, i chwytam za klamkę, zdecydowana uciec jak najszybciej do swojego pokoju. Otwieram drzwi i wystawiam jedną nogę, kiedy Brandon pyta:
- Nie zapomniałaś o czymś?
Zerkam na swój plecak, bo tylko to miałam ze sobą, ale gdy spoglądam na Brandona, już wiem, że nie o to chodziło. Niestety, jest tylko jeden sposób, by wyjść z tej sytuacji, nie wzbudzając kolejnych podejrzeń, więc schylam się, zamykam oczy i dotykam ustami jego ust - są nawet gładkie, miłe, ale nie wzbudzają we mnie takiej ekscytacji jak zwykle.
- To... na razie - rzucam, wyskakując z dżipa i niemal natychmiast wycierając usta rękawem. Wpadam do domu i ruszam prosto do bawialni, gdzie zatrzymują mnie plastikowa perkusja, gitara bez strun i mały czarny mikrofon, który zaraz się zepsuje, jeśli Riley i jej przyjaciółka nie przestaną się o niego bić.
- Przecież się umówiłyśmy - oświadcza Riley, ciągnąc mikrofon w swoją stronę. - Ja śpiewam wszystkie męskie piosenki, a ty babskie. O co ci chodzi?
- Problem w tym - jęczy koleżanka, ciągnąc mocniej - że tam nie ma prawie żadnych babskich piosenek. 1 dobrze o tym wiesz.
Moja siostra tylko wzrusza ramionami.
- Nie moja wina. Możesz mieć pretensje do zespołu.
- Przysięgam, że normalnie jesteś... - Dziewczynka urywa, widząc mnie stojącą w drzwiach i kręcącą głową.
- Musicie się zmieniać - rozstrzygam, patrząc znacząco na Riley. Cieszę się, że to problem, który potrafię rozwiązać, choć nikt mnie o to nie prosił. - Emily, ty śpiewasz następną piosenkę, a Riley kolejną i tak w kółko. Chyba sobie poradzicie?
Riley wzdycha z irytacją, a Emily wyrywa jej mikrofon z dłoni.
- Jest mama? - pytam, ignorując krzywą minę Riley, bo już się do niej przyzwyczaiłam.
- Jest w swoim pokoju, szykuje się. - Patrzy, jak odchodzę, i szepcze do przyjaciółki: - Dobra. Ja śpiewam Dead on Arrwal, a ty możesz zaśpiewać Creep.
Zaglądam do swojego pokoju, zostawiam tam plecak i idę do mamy. Opieram się o framugę oddzielającą jej sypialnię od łazienki i przyglądam się, jak nakłada makijaż - uwielbiałam to robić jeszcze kiedy byłam mała, a mama wydawała mi się najbardziej elegancką kobietą na świecie. Ale i teraz, gdy się jej przyglądam bardziej obiektywnie, zdaję sobie sprawę, że w istocie jest elegancka, zwłaszcza jak na zwykłą mamę z przedmieścia.
- Jak tam w szkole? - pyta, obracając głowę z boku na bok, by upewnić się, czy podkład równo się rozsmarował.
- Dobrze. - Wzruszam ramionami. - Mieliśmy test z przyrody, który prawdopodobnie obleję - mówię, bo choć nie całkiem wierzę, że test poszedł mi aż tak źle, nie wiem, jak inaczej wyrazić to, co czuję: że wszystko wydaje mi się dziwne, obce, jakby zabrakło równowagi, jakby czegoś brakowało... Czekam na jakąkolwiek reakcję mamy.
Ale ona tylko wzdycha i zajmuje się malowaniem oczu, przejeżdżając małym pędzelkiem po powiekach.
- Na pewno nie oblałaś - odzywa się, patrząc na moje odbicie w lustrze. - Jestem pewna, że świetnie sobie poradziłaś.
Przejeżdżam dłonią po jakiejś smudze na ścianie i myślę sobie, że chyba powinnam wyjść, pójść do siebie i odpocząć przez chwilę; posłuchać muzyki, poczytać dobrą książkę - zrobić cokolwiek, co zajmie moją głowę.
- Przepraszam, że cię wcześniej nie uprzedziliśmy. - Mama wyjmuje szczoteczkę z tubki z tuszem. - Pewnie miałaś swoje plany.
Wzruszam ramionami, a potem obracając nadgarstek we wszystkie strony, przyglądam się, jak kryształki w mojej bransoletce lśnią i migocą, odbijając się we fluorescencyjnym świetle. Próbuję sobie przypomnieć, skąd ją mam.
- Nie ma sprawy - mówię. - Będzie jeszcze mnóstwo piątkowych wieczorów.
Mama przerywa malowanie i zamiera na chwilę ze szczoteczką w ręku.
- Ever? To na pewno ty? - Śmieje się. - Czy zdarzyło się coś, o czym powinnam wiedzieć? Bo brzmisz zupełnie jak nie moja córka.
Wzdycham głęboko i rozkładam ręce, ale nie wiem, co mam powiedzieć mamie - coś śię ze mną dzieje, coś dziwnego, czego nie potrafię wyjaśnić, ale co powoduje, że czuję się rzeczywiście jak nie ja. Ale nic nie mówię. Sama sobie nie umiem tego wytłumaczyć, a tym bardziej jej. Wiem tylko, że wczoraj wszystko było super, a dzisiaj - dzisiaj jest zupełnie odwrotnie. Jakbym była obca, jakbym nie pasowała do tego świata... Niczym kółko w świecie kwadratów.
- Wiesz, że nie mam nic przeciwko temu, żebyś zaprosiła kilkoro znajomych do domu. - Mama przechodzi do malowania ust, pokrywając je najpierw szminką, a potem wzmacniając kolor błyszczykiem. - Jeśli tylko nie będzie tu więcej niż troje gości i nie będziesz ignorować swojej siostry.
- Dzięki. - Zmuszam się do uśmiechu, aby myślała, że wszystko ze mną w porządku. - Ale nawet mam ochotę spędzić wieczór z dala od tego wszystkiego.
Idę do swojego pokoju i kładę się na łóżku, gapiąc się w sufit. To jednak tak żałosne, że sięgam w końcu po książkę leżącą na nocnym stoliku. Zatapiam się w historii chłopaka i dziewczyny tak w sobie zakochanych i stworzonych dla siebie, że ich miłość pokonuje czas. Chciałabym wejść do tej historii i zostać tam na zawsze; wolę ją od własnego życia.
- Cześć, Ev. - Tata wkłada głowę przez drzwi. - Przyszedłem się przywitać i pożegnać. Jesteśmy spóźnieni, więc zaraz musimy lecieć.
Odrzucam książkę na bok i biegnę do taty, przytulając go tak mocno, że zaczyna się śmiać i kręci głową.
- Dobrze wiedzieć, że jeszcze nie jesteś zbyt dorosła, żeby uściskać swojego staruszka. - Uśmiecha się, a ja odsuwam się, przerażeniem stwierdzając, że mam izy w oczach. Zajmuję .się więc układaniem jakichś książek na pólkach, dopóki Izy całkiem nie obeschną. - Dopilnuj, żebyście były z Riley spakowane i gotowe do wyjazdu. Chcę wyjechać jak najwcześniej.
Kiwam głową, czując znów jakąś dziwną pustkę, która ogarnia mnie po wyjściu taty. Nie po raz pierwszy zaczynam się zastanawiać, co się ze mną dzieje.
ROZDZIAŁ 46
- Nie ma mowy! Nie jesteś moją szefową, Ever! - krzyczy Riley, zakładając ręce w obronnym geście, i z niezadowoloną miną odmawia ruszenia się choćby na krok.
Kto by pomyślał, że ważąca czterdzieści kilogramów dwunastolatka może być tak uparta? Ale absolutnie się nie poddam. Gdy tylko rodzice zniknęli za drzwiami, a Riley została napojona i nakarmiona, wysłałam Brandonowi wiadomość, żeby przyszedł około dziesiątej - a ponieważ ta godzina właśnie się zbliża, muszę zapędzić siostrę do łóżka.
Kręcę głową i wzdycham poirytowana - szkoda, że jest taka zawzięta, za to ja przygotowałam się do bitwy.
- Cóż, bardzo mi przykro - mówię - ale się mylisz. Jestem twoją szefową. Odkąd mama i tata wyszli, aż do ich powrotu jestem w stu procentach twoją szefową. Możesz się kłócić, ile chcesz, to niczego nie zmieni.
- Jesteś taka niesprawiedliwa! - wykrzykuje Riley. - Przysięgam, że kiedy tylko skończę trzynaście lat, zacznę domagać się równości!
Wzruszam ramionami, bo czekam na tę chwilę tak samo niecierpliwie.
- Świetnie. Wtedy nie będę musiała cię już niańczyć i odzyskam swoje życie - mówię, patrząc, jak wznosi oczy do nieba i tupie w podłogę.
- Ja cię proszę! Myślisz, że jestem głupia? I nie wiem, że Brandon tu przychodzi? - Kręci głową. - Wielkie rzeczy. Kogo to obchodzi? Chcę tylko pooglądać telewizję, nic więcej. A ty nie chcesz mi na to pozwolić, żebyś mogła obściskiwać się na anapie w bawialni z tym swoim chłopakiem. I dokładnie to powiem rodzicom, jeśli nie pozwolisz mi oglądać mojego programu.
- Wielkie rzeczy. Kogo to obchodzi? - przedrzeźniam jej piskliwy głosik. - Mama powiedziała, że mogę zaprosić przyjaciół, więc właśnie to robię. - Wypowiadam te słowa i zaczynam ganić samą siebie, bo w końcu kto tu jest dzieckiem - Riley czy ja?
Potrząsam znów głową, gdyż moje groźby w istocie niewiele znaczą, ale nie chcąc ryzykować, oświadczam:
- Tata chce jutro wcześnie wyjechać, co oznacza, że musisz się wyspać, abyś całe rano nie jęczała i nie marudziła. A jeśli chcesz wiedzieć, to Brandon nie przychodzi - uśmiecham się krzywo, mając nadzieję, że uda mi się ukryć, jak kiepsko kłamię.
- Och, czyżby? - Riley uśmiecha się, patrząc na mnie z rozbawieniem. - To czemu jego dżip właśnie wjechał na podjazd?
Odwracam się, wyglądam przez okno i patrzę na siostrę. Wzdycham przeciągle i odpowiadam:
- Dobra. Oglądaj sobie ten program. Nic mnie to nie obchodzi. Ale jeśli znów będziesz miała koszmary, nie przybiegaj do mnie z płaczem.
- No dalej, Ever, o co ci chodzi? - mina Brandona zmieniła się z lekko zaciekawionej w mocno poirytowaną w zaledwie kilka sekund. - Czekałem ponad godzinę, by twoja siostra poszła do łóżka, żebyśmy mogli być razem, a teraz ty zachowujesz się w ten sposób. Co jest?
- Nic - mamroczę, odwracając wzrok, i poprawiam koszulkę. Zerkam na niego kątem oka i widzę, że kręci głową i zapina dżinsy, choć ja nigdy nie prosiłam, żeby je rozpiął.
- To śmieszne - złości się, znów potrząsając głową i zapinając pasek. - Jechałem taki kawał, twoich rodziców nie ma, a ty zachowujesz się jak...
- Jak kto? - szepczę, zmuszając go, by to powiedział. Mam nadzieję, że wyjaśni mi w kilku słowach to, co się ze mną dzieje. Ponieważ wcześniej, kiedy wysyłałam mu wiadomość, żeby jednak przyjechał, bo zmieniłam zdanie, sądziłam, iż to przywróci mi normalność. Ale gdy tylko otworzyłam drzwi, od razu miałam ochotę je zamknąć. Nieważne, jak bardzo się staram, zupełnie nie rozumiem, czemu tak dziwnie się czuję.
Kiedy patrzę na Brandona, dobrze wiem, jaką jestem szczęściarą: dobry, przystojny, gra w futbol, ma świetny samochód i jest jednym z najfajniejszych uczniów. No i podobał mi się od tak dawna, że nie mogłam uwierzyć, iż to odwzajemnione uczucie. Ale teraz wszystko się zmieniło. Nie mogę zmusić się do odczuwania czegoś, czego nie czuję. Bawię się bransoletką, czując na sobie spojrzenie Brandona. Obracam ją raz po raz, próbując sobie przypomnieć, jak w ogóle się u mnie znalazła. Coś tli się w mojej głowie, coś o...
- Daj spokój. - Zbiera się do wyjścia. - Mówię poważnie, Ever. Musisz zdecydować, czego chcesz, i to szybko, bo...
Spoglądam na niego z ciekawością, czy dokończy zdanie, ale tak naprawdę wcale mnie to nie obchodzi.
Jednak Brandon tylko rzuca mi spojrzenie i kręcąc głową, podnosi kluczyki od auta.
- Jak chcesz - mówi. - Baw się dobrze nad jeziorem.
Patrzę, jak zamykają się za nim drzwi, po czym przenoszę się na fotel taty, chwytam koc zrobiony przez babcię niedługo przed śmiercią i naciągam go aż pod brodę, opatulając jednocześnie stopy. Przypominam sobie, że jeszcze w zeszłym tygodniu opowiadałam Rachel, że rozważam, czy pójść z Brandonem na całość, a teraz... Teraz ledwie mogę znieść jego dotyk.
- Ever?
Otwieram oczy i widzę przed sobą Riley, której wargi drżą, a błękitne oczy wpatrują się we mnie.
- Poszedł już? - Rozgląda się po pokoju. Kiwam głową. - Posiedzisz ze mną, dopóki nie zasnę? - prosi, przygryzając wargę i obdarzając mnie spojrzeniem smutnego szczeniaka, któremu nie można się oprzeć.
- Mówiłam, że ten film będzie dla ciebie zbyt straszny - odpowiadam, kładąc jej rękę na ramieniu. Układam siostrę w łóżku i otulam kołdrą, a potem sama układam się obok. Życząc jej słodkich snów i odgarniając włosy z twarzy, szepczę:
- Nie martw się, śpij. Duchy nie istnieją.
ROZDZIAŁ 47
- Ever? Jesteś gotowa? Zaraz wyjeżdżamy! Nie chcemy wpakować się w korek!
- Idę! - odkrzykuję, choć wcale gotowa nie jestem. Stoję dokładnie na środku pokoju, wpatrując się w wymiętą kartkę papieru, którą znalazłam w kieszeni dżinsów. Chociaż pismo należy do mnie, nie mam pojęcia, jak się tam znalazła, a tym bardziej, co oznacza:
Nie wracaj po bluzę.
Nie ufaj Drinie!
Nie wracaj po bluzę, bez względu na wszystko.
Damen. V
Czytam kartkę piąty raz i jestem tak samo zdezorientowana jak za pierwszym. O co chodzi? Jaka bluza? I czemu nie mogę po nią wracać? Czy ja w ogóle znam jakąś Drinę? I kim, do diabła, jest Damen? Dlaczego narysowałam serduszko obok jego imienia? Czemu w ogóle napisałam taką listę? I kiedy? Co oznaczają te punkty?
Gdy tata woła mnie po raz kolejny i gdy słyszę jego kroki na schodach, odrzucam kartkę na bok i widzę, jak ląduje na mojej toaletce, a potem upada na podłogę. Poukładam to po powrocie.
Weekend był całkiem miły. Dobrze mi zrobiło, że mogłam wyrwać się ze szkoły, uciec od przyjaciół (i chłopaka). I spędzić czas z rodziną tak, jak nie zdarza się nam często. Teraz czuję się dużo lepiej, więc kiedy wrócimy do cywilizacji, gdzie moja komórka w końcu złapie zasięg, napiszę do Brandona. Nie chcę tak zostawiać naszych spraw. A naprawdę wierzę, że cokolwiek dziwnego się ze mną działo, już minęło.
Biorę plecak i przerzucam go przez ramię, gotowa do wyjazdu. Jednak rozglądając się ostatni raz po miejscu naszego kempingu, odnoszę dziwne wrażenie, że coś zostawiłam. Choć plecak jest spakowany i niczego nie dostrzegam, stoję w miejscu i się zastanawiam. Słyszę, że mama woła moje imię po raz kolejny, aż w końcu poddaje się i przysyła Riley.
- Hej - mówi siostra, ciągnąc mnie za rękaw. - No chodź już, wszyscy czekają.
- Za chwilę - mruczę. - Muszę tylko...
- Co musisz? - Śmieje się. - Musisz jeszcze godzinkę czy dwie pogapić się na dopalające się ognisko? Ever, poważnie, co się z tobą dzieje?
Wzruszam ramionami, bawiąc się zapięciem mojej bransoletki - zupełnie nie wiem, co się ze mną dzieje, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak. Może nie całkiem „nie tak", ale czegoś nie ma, czegoś nie zrobiłam... Jakbym w tej chwili powinna zajmować się czymś innym. Tyle że nie wiem, czym dokładnie.
Proszę cię. Mama prosi, żebyś się pośpieszyła, tata nie chce władować się w korki, nawet Maślanka prosi, żebyś się zbierała, bo chce wystawić głowę przez okno i uszy na wiatr. No i ja także chciałabym dotrzeć do domu, zanim skończą się wszystkie dobre filmy. Może więc pojedziemy, okej?
Ale kiedy nie ruszam się z miejsca, właściwie nic nie robię, Riley wzdycha i pyta:
- Zapomniałaś czegoś? O to chodzi? - mierzy mnie uważnie wzrokiem, a potem spogląda przez ramię na rodziców.
- Może. - Kręcę głową. - Nie jestem pewna.
- Masz plecak?
Przytakuję.
- Komórkę?
Pokazuję na plecak.
- Rozum?
Śmieję się, bo naprawdę zaczynam zachowywać się dziwnie, śmiesznie i trochę przerażająco, ale chyba po ostatnich kilku dniach powinnam się już do tego przyzwyczaić.
- Masz błękitną bluzę z obozu dla cheerleaderek? - pyta dalej siostra, uśmiechając się.
- Właśnie! - mówię, a serce zaczyna walić mi jak młotem. - Zostawiłam ją nad jeziorem! Powiedz rodzicom, że zaraz przyjdę!
Ale gdy się odwracam, Riley łapie mnie za rękaw i zatrzymuje.
- Wyluzuj. Tata ją znalazł i wrzucił na tylne siedzenie. Naprawdę. Możemy już iść?
Po raz ostatni rozglądam się po kempingu i idę za Riley do samochodu. Siadam z tyłu, a tata wyjeżdża na drogę i w tej samej chwili z mojej komórki dobywa się ciche brzęczenie. Ledwie udaje mi się wyłowić telefon z plecaka i przeczytać wiadomość, gdy Riley już zerka mi przez ramię, próbując podglądać. Zmusza mnie tym samym, żebym odwróciła się gwałtownie, aż przesuwam Maślankę, a ta rzuca mi bardzo niezadowolone spojrzenie. Ale Riley nie daje za wygraną i dalej próbuje przeczytać mojego SMS-a. Wzdycham z irytację i jęczę:
- Mamooo!
Mama, nie podnosząc wzroku znad oglądanego magazynu, automatycznie odpowiada:
- Przestańcie obie natychmiast.
- Nawet nie spojrzałaś! - złoszczę się. - Ja nic nie zrobiłam. To Riley nie chce zostawić mnie w spokoju.
- To dlatego, że cię kocha - wtrąca tata, napotykając moje spojrzenie w lusterku wstecznym. - Kocha cię tak bardzo, że cały czas chce z tobą być i nigdy nie ma cię dosyć!
Dopiero te słowa sprawiają, że Riley odsuwa się szybko na drugą stronę siedzenia, przytulając się do drzwi. Potem odrzuca nogi na bok, tak daleko, jak się da, znów denerwując tym biedną Maślankę. Udaje jeszcze dramatycznie, że przechodzi ją dreszcz obrzydzenia, a tata po raz kolejny patrzy na mnie w lusterku i się uśmiecha.
Otwieram telefon i czytam wiadomość od Brandona: Sorry. Moja wina. Zadzwoń wieczorem. Odpowiadam od razu uśmiechniętą buźką, z nadzieją, że to go jakoś uspokoi, dopóki nie obudzę w sobie dość uczuć, by napisać więcej. Opieram głowę o szybę i już mam zamknąć oczy, kiedy Riley odwraca się do mnie i słyszę:
- Nie możesz wrócić, Ever. Nie możesz zmienić przeszłości. Ona po prostu jest. - Marszczę czoło, zupełnie nie rozumiejąc, o czym mówi. Ale kiedy otwieram usta, by zapytać, ona kontynuuje: - To jest nasze przeznaczenie. Nie twoje. Czy choć raz pomyślałaś, że może dane ci było przeżyć? Ze może to nie tylko Damen cię uratował?
Wpatruję się w Riley z otwartymi ustami, ale nie mam pojęcia, o co jej chodzi. Jednak gdy rozglądam się po samochodzie, by sprawdzić, czy rodzice też ją słyszeli, dostrzegam, że wszystko jakby zamarzło. Ręce taty znieruchomiały, trzymając kierownicę, jego otwarte oczy patrzą przed siebie, a strona z czytanej przez mamę gazety zatrzymała się w powietrzu. Nawet ogon Maślanki nie skończył machnięcia. Co więcej, gdy wyglądam przez okno, widzę, że także ptaki stanęły w locie, a inni kierowcy zamarli w bezruchu. Odwracam się znów do Riley i widzę, jak intensywnie się we mnie wpatruje, pochylając się bliżej - najwidoczniej tylko my dwie normalnie się poruszamy.
- Musisz wrócić - mówi pewnym, silnym głosem. - Musisz odnaleźć Damena, zanim będzie za późno.
- Za późno na co? - pytam zdesperowana, pochylam się nad nią i próbuję cokolwiek pojąć. - I kim, do diabła, jest Damen? Czemu wymówiłaś jego imię? Co to wszystko zna...
Nie dokończam zdania, kiedy Riley spogląda z irytacją i odpycha mnie, jakby nic się nie wydarzyło.
- O rany, odczepisz się? - Kręci głową. - Ever, istnieje coś takiego jak granice! Bo bez względu na to, co myśli tata, ani trochę mnie nie interesujesz.
Wzdycha poirytowana i odwraca się ode mnie, śpiewając jednocześnie z iPodem chrapliwym, skrzeczącym głosem piosenkę Kelly Clarkson w sposób, w który na pewno nie powinno się jej śpiewać. Nie zwraca uwagi ani na mamę, która uśmiecha się i stuka ją lekko w kolano, ani na tatę, który przygląda mi się we wstecznym lusterku - nasze uśmiechy spotykają się dokładnie w tym samym momencie, jakbyśmy tylko my wiedzieli, o co chodzi.
Ten uśmiech trwa nawet wtedy, gdy ogromna ciężarówka z balami drewna pojawia się przed naszym autem, uderza w jego bok, a wszystko wokół ogarnia ciemność.
ROZDZIAŁ 48
Chwilę później siedzę na swoim łóżku, z ustami otwartymi do milczącego krzyku, który nigdy nie miał być usłyszany. Po raz drugi w ciągu roku straciłam rodzinę i zostały mi tylko słowa Riley: „Musisz odnaleźć Damena, zanim będzie za późno!".
Zrywam się z łóżka i biegnę do bawialni, zaglądam do mini- lodówki i widzę, że eliksir oraz antidotum zniknęły. Nie wiem jednak, czy to oznacza, że tylko ja cofnęłam się w czasie, a wszystko tutaj zostało tak samo, czy może znalazłam się z powrotem dokładnie w tej chwili, w której odeszłam - Damen jest w niebezpieczeństwie, a ja uciekam.
Błyskawicznie zbiegam po schodach. Nie mam pojęcia, która jest godzina ani jaki w ogóle jest dzień, ale wiem, że muszę dotrzeć do domu Avy, zanim będzie za późno. Na półpiętrze dociera do mnie głos Sabinę:
- Ever? To ty?
Zamieram w pół kroku, patrząc, jak wychodzi zza rogu w poplamionym fartuchu, trzymając w rękach talerz pełen ciastek brownie.
- O, dobrze, że jesteś. - Uśmiecha się. - Właśnie wypróbowałam przepis twojej mamy na te ciasteczka, które tak często piekła. Chcę, żebyś spróbowała i powiedziała, co sądzisz.
Stoję wciąż jak słup soli, mrugając oczami. Zmuszam się do cierpliwości i mówię:
- Na pewno są pyszne. Posłuchaj, Sabinę, ja...
Ciotka nie pozwala mi jednak dokończyć. Przechyla tylko głowę i pyta:
- Nie spróbujesz choćby jednego?
Wiem, że nie chodzi jej tylko o to, bym cokolwiek zjadła, chce także aprobaty, mojej akceptacji. Zastanawiała się wcześniej, czy nadaje się do opieki nade mną i czy nie jest częściowo odpowiedzialna za problemy z moim zachowaniem. Myśli, że gdyby bardziej się starała, nic złego by się nie wydarzyło. Moja cudowna, mądra, odnosząca sukcesy ciotka, która nie przegrała w sądzie ani jednej sprawy, pragnie mojej akceptacji.
- Tylko jedno - nalega. - Przecież cię nie otruję! - A kiedy nasze spojrzenia się spotykają, nie mogę nie zauważyć, że Sabinę zdaje się specjalnie dobierać słowa, jakby chciała mi coś przekazać, pośpieszyć do wyjścia, ale najpierw muszę zjeść ciastko. - Wiem, że pewnie nie są nawet w połowie tak dobre jak te mamy, bo jej były najlepsze na świecie, ale to ten sam przepis, a ja dziś rano z jakiegoś powodu poczułam ogromną potrzebę, by je upiec. I pomyślałam...
Wiedząc, że ciotka jest gotowa wygłosić cały wykład, żeby tylko mnie przekonać, wyciągam rękę w kierunku talerza. Chcę wziąć najmniejszy kawałek, zjeść go szybko i uciec. Ale gdy widzę charakterystyczną literę E wyciętą w jego środku - już wiem.
To jest znak.
Ten, na który tak długo czekałam.
Kiedy już straciłam nadzieję, Riley przedarła się do tego świata. Zaznaczyła najmniejsze ciastko na talerzu moim inicjałem, tak jak zawsze to robiła. A potem sięgam po największy kawałek i widząc na nim R, upewniam się, że to wiadomość od mojej siostry. Znak, który mi obiecała, zanim odeszła na dobre. Ale mimo wszystko, nie chcąc zachowywać się jak kompletna wariatka szukająca ukrytych wiadomości w talerzu z ciastkami, zerkam na Sabinę i pytam:
- Czy to ty... - Pokazuję na kawałek z moim inicjałem. - Czy ty to wycięłaś?
Marszczy czoło, patrząc najpierw na mnie, potem na brow- nie, a następnie kręci głową i odpowiada:
- Posłuchaj, Ever, jeśli nie chcesz jeść, to oczywiście nie musisz. Pomyślałam tylko...
Zanim skończy zdanie, biorę ciastko z talerza i wkładam je do ust. Zamykam oczy i delektuję się gęstą, czekoladową słodyczą, natychmiast przenosząc się w myślach do domu. Miałam szczęście, mogąc wrócić tam jeszcze na chwilę - nieważne, jak krótką - i w końcu zdałam sobie sprawę, że dom to nie jest jedno miejsce - będzie tam, gdzie chcesz go stworzyć.
Sabinę patrzy na mnie z niepokojem, czekając na aprobatę.
Próbowałam zrobić je już wcześniej, ale z jakiegoś powodu nie były tak dobre jak te, które piekła twoja mama. - Ciotka wzrusza ramionami, nieśmiało mi się przyglądając i niecierpliwie czekając na werdykt. - Żartowała kiedyś, że to dzięki jakiemuś sekretnemu składnikowi są takie dobre, ale teraz zastanawiam się, czy mówiła prawdę.
Przełykam ciastko, ocieram okruszki z ust i uśmiechając się, mówię:
- Mama miała sekretny składnik. - Rozczarowana mina Sabinę mówi mi, że obawia się, iż po prostu brownie mi nie smakowało. - Tym składnikiem była miłość - wyjaśniam. - A ty chyba dodałaś jej mnóstwo, bo ciacha są nieziemskie.
- Naprawdę? - pyta ucieszona.
- Naprawdę. - Przytulam Sabinę, ale tylko na krótką chwilę. - Dzisiaj piątek, prawda?
Patrzy na mnie, marszcząc czoło.
- Tak, piątek. Czemu pytasz? Coś się stało?
Kiwam głową i wybiegam z domu, bo okazuje się, że mam mniej czasu, niż myślałam.
ROZDZIAŁ 49
Wjeżdżam na podjazd domu Avy i parkuję krzywo - tylne koła na asfalcie, przednie na trawie, ale chcę jak najszybciej dobiec do frontowych drzwi; schodów prawie nie zauważam. Jednak gdy staję przed wejściem, robię krok w tył - czuję tu coś dziwnego, niedobrego, choć nie potrafię wyjaśnić swojego niepokoju. Jakby było za cicho, zbyt spokojnie. Choć dom wydaje się taki sam - kwiaty po obu stronach drzwi, powitalna wycieraczka na posadzce - jest tak nieruchomy, że aż przerażający. Podnoszę dłoń, by zapukać, ale drzwi same otwierają się przede mną.
Idę przez salon do kuchni, wołając Avę. Widzę, że wszystko wygląda dokładnie tak samo jak w chwili, kiedy wychodziłam - dzbanek z herbatą na blacie, ciastka na talerzu - wszystko na swoim miejscu. Ale kiedy zaglądam do szafki i widzę, że nie ma tam ani eliksiru, ani antidotum, sama nie wiem, co myśleć. Nie wiem, czy to oznacza, że mój plan zadziałał i napoje nie były potrzebne, czy wręcz odwrotnie - coś poszło nie tak.
Biegnę do tajemniczego pokoju Avy na końcu korytarza, chcąc zobaczyć, czy Damen wciąż tam jest, ale zatrzymuje mnie Romano stojący tuż przed drzwiami. Uśmiechając się szeroko, mówi:
- Miło, że do nas wróciłaś, Ever. Chociaż mówiłem Avie, że tak będzie. Jak to mówią: nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki!
Patrzę na jego niedbale ułożone włosy, otaczające tatuaż Uroborosa na szyi. Wiem już, że mimo moich wysiłków, tego, że obudziłam szkołę, Romano nadal panuje nad sytuacją.
- Gdzie jest Damen? - pytam, patrząc mu w oczy i czując wielką gulę w gardle. - I co zrobiłeś z Avą?
- Spokojnie, moja droga. - Romano wciąż się uśmiecha. - O nic się nie martw. Damen jest tam, gdzie go zostawiłaś. Choć przyznam, że trudno mi uwierzyć, iż to zrobiłaś. Nie doceniałem cię, nie miałem pojęcia. I nie mogę przestać się zastanawiać, jak czułby się Damen, gdyby wiedział. On chyba także cię nie doceniał.
Przełykam głośno ślinę, przypominając sobie ostatnie słowa Damena: „Zostawiłaś mnie". Wiem, że mnie rozumiał, wiedział dobrze, którą ścieżką pójdę.
- A jeśli chodzi o Avę - kontynuuje Romano - pewnie się ucieszysz, że nic jej nie zrobiłem. Powinnaś już wiedzieć, że chodzi mi wyłącznie o ciebie - mruczy, poruszając się tak szybko, że w okamgnieniu jego twarz znajduje się kilka centymetrów od mojej. - Ava odeszła na własną prośbę. Zostawiła nas samych. I teraz to już tylko kwestia... - urywa, by spojrzeć na zegarek - ...sekund, aż przypieczętujemy nasz związek. Choć zostaje jeszcze poczucie winy - miałabyś je, gdybyśmy spotkali się wcześniej, zanim Damen zdążył spasować. Nie żebym ja czuł się winny, ale wydaje mi się, że należysz do tych osób, które lubią uważać się za dobre i czyste, mające tylko dobre intencje i takie tam. Tyle że w rzeczywistości, jak na mój gust, to trochę zbyt sentymentalne. Ale jestem pewien, że jakoś temu zaradzimy.
Wyciszam słowa Romano i planuję następny ruch. Próbuję znaleźć jego słaby punkt, najwrażliwszą czakrę, coś, co jest groźne dla niego niczym kryptonit dla Supermana. A skoro blokuje drzwi, przez które muszę przejść, bo za nimi jest Damen, nie mam innego wyboru, jak tylko przejść przez niego. Chociaż teraz muszę być dużo ostrożniejsza. Jeśli już zrobię cokolwiek, muszę to uczynić z zaskoczenia i trafić prosto w cel. Inaczej będzie to bitwa, której nigdy nie wygram.
Romano podnosi rękę i gładzi mój policzek, ale odpycham ją tak mocno, że słyszę gruchot kości jego dłoni, a przed moimi oczami dyndają połamane palce.
- Au. - Romano uśmiecha się i potrząsa dłonią, która niemal natychmiast wraca do poprzedniej postaci. - Gorąca głowa, co? Ale wiesz dobrze, jak to na mnie działa, prawda? - Wzdycham z irytacją, czując jego zimny oddech na policzku. - Czemu chcesz ze mną walczyć, Ever? Czemu mnie odpychasz, skoro tylko ja ci zostałem?
- Dlaczego to robisz? - pytam, czując przeszywający ciało dreszcz, gdy spojrzenie Romano ciemnieje, oczy mrużą się, zupełnie tracąc kolor i blask. - Co takiego zrobił ci Damen?
Romano przechyla głowę i przyglądając mi się, odpowiada:
- To całkiem proste, skarbie. - Jego głos nagle się zmienia, brytyjski akcent znika i nabiera takiego tonu, jakiego dotąd nie słyszałam. - Damen zabił Drinę. Ja zabiję jego i będziemy kwita. Sprawa zamknięta.
W chwili gdy to mówi, już wiem. Dokładnie wiem, jak go pokonać i wejść do pokoju. Wiem już nie tylko kto i jak, ale także dlaczego. To element, którego dotąd mi brakowało. Teraz od Damena dzieli mnie już tylko jeden silny cios tuż poniżej pępka Romano, czyli w czakrę sakralną - tam mieszczą się zazdrość, zawiść i irracjonalne pragnienie posiadania. Jeden solidny cios i Romano przejdzie do historii. Jednak zanim go pokonam, mam jeszcze coś do załatwienia. Spoglądam na niego odważnie i bez mrugnięcia okiem oznajmiam:
- To nie Damen zabił Drinę. Ja to zrobiłam.
- Niezła zmylka - śmieje się. - Żałosna i sentymentalna, jak powiedziałem, ale niestety nie zadziała. Tak go nie ocalisz.
- Czemu nie? Skoro tak bardzo chcesz sprawiedliwości, oko za oko i tak dalej, powinieneś wiedzieć, że to ja zawiniłam. - Kiwam głową, ale mówię głosem mocnym i pewnym siebie. - To ja zabiłam tę sukę. - Patrzę, jak Romano chwieje się, tylko odrobinę, ale widocznie. - Ciągle nam przeszkadzała, miała obsesję na punkcie Damena. Musiałeś o tym wiedzieć, prawda? Ze sfiksowała na jego punkcie?
Przez twarz Romano przebiega nerwowy tik. Nie potwierdza i nie zaprzecza, ale ja nie potrzebuję więcej dowodów. Wiem, co robić dalej, jak uderzyć w jego slaby punkt.
- Chciała się mnie pozbyć, by mieć Damena tylko dla siebie, i chociaż przez kilka miesięcy próbowałam ją ignorować z nadzieją, że odejdzie, była na tyle głupia, że pokazała się w moim domu i chciała konfrontacji. A kiedy... Cóż, kiedy nie chciała wyjść i rzuciła się na mnie - zabiłam ją. - Wzruszam ramionami, opowiadając tę historię z dużo większym spokojem, niż wtedy czułam, upewniając się jednocześnie, że moja niepewność, strach i konfuzja znikają. - To było takie łatwe. - Uśmiecham się i kręcę głową, jakbym na nowo przeżywała zwycięstwo. - Poważnie. Szkoda, że jej nie widziałeś. W jednej chwili stała przede mną z tymi swoimi rudymi włosami i białą skórą, a chwilę później już jej nie było. A tak przy okazji: Damen dołączył do nas, kiedy już było po wszystkim. Więc jeśli ktoś tu jest winny, to ja, nie on.
Nie spuszczam wzroku z Romano, gotowa uderzyć, a przysuwając się bliżej, pytam:
- No i co powiesz? Wciąż chcesz ze mną chodzić? A może wolisz mnie zabić? Tak czy tak, zrozumiem. - Kładę rękę na jego piersi i rzucam go na drzwi. Myślę sobie, że wystarczyłoby, gdybym trafiła trochę niżej i uderzyła mocniej, a sprawa byłaby zamknięta.
- Ty? - To słowo brzmi bardziej jak pytanie niż oskarżenie, którym miało być. - Ty? A nie Damen?
Przytakuję, spięta i gotowa do walki, bo nic nie powstrzyma mnie przed wejściem do tamtego pokoju. Podnoszę pięści, kiedy Romano woła:
- Jeszcze nie jest za późno! Wciąż możemy go ocalić!
Zamieram w pół kroku, z pięścią zawieszoną w powietrzu - czyżby ze mną pogrywał?
Ale Romano kręci głową i z wyraźnym niepokojem mówi:
- Nie wiedziałem... Byłem przekonany, że to on - dał mi wszystko, dał mi życie... To życie! Miałem pewność, że to on...
Romano mija mnie i biegnie korytarzem, wołając:
- Idź do niego, a ja przyniosę antidotum!
ROZDZIAŁ 50
Pierwsze, co widzę, kiedy wpadam do pokoju, to Damen. Wciąż leży na podłodze, tak samo wychudzony i blady jak poprzednio. Chwilę później dostrzegam Rayne. Klęczy przy Da- menie, przykładając wilgotną szmatkę do jego czoła. Gdy mnie widzi, otwiera szeroko oczy, podnosi rękę i wola:
- Ever, nie! Nie podchodź bliżej! Jeśli chcesz ocalić Damena, zatrzymaj się, nie możesz złamać kręgu!
Spuszczam wzrok i widzę jakąś ziarnistą, białą substancję wyglądającą jak sól, z której usypano równe koło oddzielające ich dwoje ode mnie. Potem spoglądam na Rayne, zastanawiając się, czego chce - dlaczego klęczy przy Damenie i odgania mnie od niego. Wygląda jeszcze dziwniej poza Summerlandem, z trupio bladą twarzą, wyrazistymi rysami i wielkimi, czarnymi jak węgiel oczami.
Jednak gdy patrzę na Damena, widzę, że walczy o każdy oddech i nie ma już siły, wiem, że muszę do niego podejść, bez względu na to, co mówi Rayne. To moja wina, że choruje. Zostawiłam go. Porzuciłam. Byłam głupią egoistką, na dodatek tak naiwną, że myślałam, iż wszystko będzie dobrze tylko dlatego, że tego chcę, a Ava zostanie tutaj i zrobi, co trzeba. Robię krok w przód i palcem u nogi prawie dotykam granicy kręgu, gdy zza moich pleców wybiega Romano, krzycząc:
- Co, do jasnej cholery, ona tutaj robi? - Oczami szeroko otwartymi ze zdumienia gapi się na Rayne, która wciąż klęczy przy Damenie.
- Nie ufaj mu! - ostrzega bliźniczka, spoglądając na nas. - Cały czas wiedział, że tu jestem.
- Nic nie wiedziałem! Nigdy przedtem cię nie widziałem!
Romano kręci głową. - Wybacz, skarbie, ale dziewczynki z katolickich szkół to nie moja broszka. Wolę bardziej drapieżne kobiety, jak Ever.
Wyciąga rękę, dotykając palcami moich pleców, co tylko zmraża moją skórę tak, że chciałabym jakoś zareagować, ale tego nie robię. Jedynie oddycham głęboko i próbuję zachować spokój. Skupiam się na jego drugiej dłoni, tej, w której trzyma antidotum klucz do ocalenia Damena. Bo w ostatecznym rozrachunku liczy się tylko to - wszystko inne może poczekać. Wyrywam mu buteleczkę i odkręcam ją. Ale kiedy chcę wejść do tajemniczego kręgu Rayne, Romano kładzie rękę na moim ramieniu i mówi:
- Nie tak szybko.
Zatrzymuję się, patrząc na niego i Rayne. Ona zaś, spoglądając mi prosto w oczy, ostrzega:
- Nie rób tego, Ever. Cokolwiek każe ci robić, nie słuchaj. Posłuchaj tylko mnie. Ava zostawiła antidotum i zwiała z eliksirem niedługo po twoim wyjściu, ale na szczęście ja dotarłam tutaj przed jego przyjściem. - Wskazuje gestem Romano, a jej oczy aż lśnią ze złości. - On chce, żebyś złamała krąg, by też mógł przejść, ponieważ bez ciebie nie dostanie się do Damena. Tylko ludzie z czystymi intencjami, ci dobrzy, mogą wejść do kręgu. Ale jeśli zrobisz to teraz, Romano pójdzie za tobą. Dlatego jeśli zależy ci na Damenie, jeśli naprawdę chcesz go chronić, musisz poczekać, aż dotrze tu Romy.
- Romy?
Rayne przytakuje, wciąż patrząc to na mnie, to na Romano.
- Przyniesie antidotum. Będzie gotowe przed zapadnięciem zmroku, bo potrzeba jeszcze energii pełni Księżyca, by było skuteczne.
Ale Romano tylko kręci głową i ze śmiechem pyta:
- Jakie antidotum? Tylko ja je mam. W końcu to ja przygotowałem truciznę, więc co ona może wiedzieć? - A gdy widzi wahanie na mojej twarzy, dodaje: - Zdaje mi się, że nie masz specjalnego wyboru. Jeśli jej posłuchasz - strzela palcami w kierunku Rayne - Damen umrze. A jeśli posłuchasz mnie, nie umrze. Prosty rachunek, prawda?
Spoglądam na bliźniaczkę, która potrząsa głową i ostrzega mnie, bym nie słuchała Romano i czekała na Romy, na zapadnięcie zmroku, co nastąpi dopiero za kilka godzin. A potem patrzę na leżącego Damena, którego oddech coraz częściej się urywa, a kolory znikają z jego twarzy...
- A co, jeśli próbujesz mnie oszukać? - Moja uwaga koncentruje się już tylko na Romano.
Wstrzymuję oddech, czekając na odpowiedź.
- Wtedy on umrze.
Przełykam ślinę i wbijam wzrok w ziemię, zupełnie nie wiedząc, co robić. Zaufać Romano - Nieśmiertelnemu, który przeszedł na złą stronę i który jest odpowiedzialny za całą tę sytuację? Czy może powinnam uwierzyć Rayne - przerażającej bliźniaczce, która mówi zagadkami i której przeszłości nie znam? Zamykam oczy i próbuję posłuchać mojej intuicji, która rzadko się myli, i choć często ją ignoruję, to się niestety nie zmienia.
Słyszę, że Romano znów się odzywa:
- Ale jeśli cię nie oszukuję, Damen przeżyje. Tak czy owak, nie ma wielkiego wyboru...
- Nie słuchaj go - wtrąca Rayne. - To nie on przyszedł tu, by ci pomóc, tylko ja! To ja zesłałam ci wizję tamtego dnia w Summerlandzie, to ja pokazałam, jakich składników potrzebujesz, by ocalić Damena. Katalogi akaszyckie zamknęły się przed tobą, bo już raz dokonałaś wyboru. I choć próbowałyśmy pokazać ci drogę, pragnęłyśmy ci pomóc i zatrzymać, nie chciałaś nas słuchać, a teraz...
- Myślałam, że nie wiedziałyście, po co tam przyszłam? - Patrzę podejrzliwie. - Myślałam, że ty i twoja przerażająca siostra nie macie dostępu do... - urywam, zerkając na Romano, bo muszę bardzo uważać na to, co mówię. - Myślałam, że niektórych rzeczy nie widzicie.
Rayne patrzy na mnie ze smutną minę i kręcąc głową, odpowiada:
- Nigdy cię nie okłamałyśmy, Ever. Nigdy nie dałyśmy ci błędnej wskazówki. Nie widzimy pewnych rzeczy, to prawda. Ale Romy ma dar empatii, a ja przewidywania przyszłości. Gdy jesteśmy razem, mamy wizje i poznajemy uczucia. Tak znalazłyśmy cię po raz pierwszy i od tamtej chwili próbujemy ci pomagać, używając informacji, które wyczuwamy. Odkąd Riley poprosiła nas, byśmy się tobą opiekowały...
- Riley? - Czuję, jak mój żołądek skręca się w supeł. Jak to możliwe, by ona miała z tym coś wspólnego?
- Spotkałyśmy ją w Summerlandzie i oprowadziłyśmy. Chodziłyśmy nawet razem do szkoły, prywatnej z internatem, którą ona unaoczniła, dlatego nosimy te ubrania. - Pokazuje na plisowaną spódniczkę i sweter - mundurek, które obie siostry mają na sobie cały czas. Rzeczywiście pamiętam, że Riley zawsze marzyła o szkole z internatem, twierdząc, że mogłaby uciec ode mnie. Jasne, że chciała ją sobie unaocznić. - A potem, kiedy postanowiła... - Rayne urywa, patrząc na Romano - ...przejść, poprosiła nas, byśmy się tobą opiekowały, jeśli pojawisz się w okolicy.
- Nie wierzę ci - mówię, choć nie mam ku temu żadnego powodu. - Riley by mi powiedziała, na pewno... - Ale znów przypominam sobie, jak kiedyś wspomniała coś o tym, że spotkała kogoś, kto ją oprowadził - mogła przecież mieć na myśli bliźniaczki.
- Znamy też Damena. On... On kiedyś nam pomógł, bardzo dawno temu. - Kiedy Rayne patrzy na mnie, mam już się poddać, ale ona mówi dalej: - Jeśli poczekasz jeszcze kilka godzin, aż antidotum będzie gotowe, Romy je przyniesie i...
Przyglądam się Damenowi, jego chudemu ciału, białej, obwisłej skórze, zapadniętym oczom, słucham urywanego oddechu, który z każdą chwilą staje się słabszy - i już wiem, że nie mam wyboru. Dlatego odwracam się plecami do Rayne i patrząc na Romano, decyduję:
- Dobra. Powiedz mi, co robić.
ROZDZIAŁ 51
Romano kiwa głową i patrząc mi w oczy, wyjmuje antidotum z mojej dłoni.
- Będziemy potrzebowali czegoś ostrego.
Marszczę czoło, nie bardzo wiedząc po co.
- O czym ty mówisz? Jeśli to naprawdę jest antidotum, jak mówiłeś, to czemu po prostu nie podamy go Damenowi? Jest gotowe, prawda? - Pod ciężarem spojrzenia Romano dostaję gęsiej skórki; wpatruje się we mnie coraz intensywniej.
- To jest antidotum. Ale by było kompletne, potrzeba jeszcze jednego składnika.
Wciągam powietrze - powinnam się była domyślić, że skoro to sprawka Romano, nie pójdzie tak łatwo.
- O co chodzi? - pytam drżącym głosem. - W co ty pogrywasz?
- Spokojnie, kochana. - Uśmiecha się. - Niczym się nie martw. To nic skomplikowanego i na pewno nie zajmie nam kilku godzin. - Kręci głową w kierunku Rayne. - Żeby zacząć przedstawienie, potrzebuję tylko kropli twojej krwi. Nic więcej.
Wpatruję się w niego jak zamurowana. Nie rozumiem, czemu akurat to ma robić różnicę między życiem a śmiercią.
Romano, czytając w moich myślach, odpowiada na niezada- ne pytanie:
- Żeby ocalić nieśmiertelnego partnera, musisz mu podać antidotum zawierające kroplę krwi jego prawdziwej miłości. Uwierz mi, to jedyny sposób.
Wzdycham ciężko, bo bardziej niż upuszczania krwi boję się, że Romano tylko ze mnie zakpi i stracę Damena na dobre.
- Chyba nie martwisz się, że to nie ty możesz okazać się prawdziwą miłością Damena, prawda? - pyta, lekko się uśmiechając. - Może powinienem zadzwonić po Stacię?
Chwytam leżące obok nożyczki i wycelowuję je w swój nadgarstek, ale kiedy mam wbić ostrze w skórę, Rayne krzyczy:
- Ever, nie! Nie rób tego! To kłamstwo. Nie wierz mu! Nie wierz w ani jedno jego słowo!
Spoglądam na Damena, na jego z trudem podnoszącą się i opadającą pierś, która porusza się tak wolno, że nie ma czasu do stracenia. Czuję, że zostały mu tylko minuty, nie godziny. Podnoszę nożyczki i patrzę, jak ich ostra końcówka wbija się w mój nadgarstek. Strumień krwi wystrzeliwuje w powietrze, zanim grawitacja ściąga go w dół. Słyszę krzyk Rayne, krzyk tak przerażający, że tłumi wszystkie inne dźwięki. Romano klęka, zbierając moją krew.
Nie jest mi słabo, nie mam zawrotów głowy, a już po kilku sekundach moje żyły zamykają się i skóra się zrasta. Biorę butelkę z antidotum i ignorując protesty Rayne, przechodzę przez krąg, odpycham ją na bok i padam na kolana. Podkładam dłoń pod kark Damena i zmuszam go do picia. Patrzę, jak jego oddech słabnie coraz bardziej, aż w końcu zupełnie ustaje.
- NIE! - krzyczę. - Nie możesz umrzeć, nie możesz mnie zostawić! - Wlewam mu resztkę płynu do gardła, ze wszystkich sił pragnąc go ożywić, przywrócić do mnie, do życia, tak jak on kiedyś przywrócił mnie.
Przytulam go do piersi; tak bardzo chcę, by żył. Wszystko wokół znika, a ja koncentruję się wyłącznie na Damenie, mojej prawdziwej bratniej duszy, wiecznej miłości, jedynej miłości. Nie chcę się z nim żegnać, nie chcę tracić nadziei. A gdy butelka jest już pusta, nachylam się nad nim, przyciskam usta do jego ust i napełniam go swym oddechem, całym mym jestestwem, moim życiem. Szepczę słowa, którymi kiedyś zwrócił się do mnie:
- Otwórz oczy i spójrz na mnie!
Powtarzam to raz po raz...
Aż w końcu otwiera oczy.
- Damen! - Strumienie łez spływają po moich policzkach na jego twarz. - Dzięki Bogu, wróciłeś! Tak bardzo za tobą tęskniłam! Kocham cię, obiecuję, że nigdy, przenigdy cię nie zostawię. Tylko... Błagam, wybacz mi.
Damen mruga oczami i próbuje poruszyć ustami, ale formułuje słowa, których nie słyszę. Schylam głowę, przytykając ucho do jego ust, z całego serca wdzięczna, że do mnie wrócił, ale przerywa nam seria oklasków. Powolnych, równych klaśnięć Romano, który teraz stoi za mną. Wszedł do kręgu, a Rayne ukryła się w odległym kącie pokoju.
- Brawo! - odzywa się z kpiącą miną, wyraźnie rozbawiony przygląda się Damenowi i mnie. - Dobra robota, Ever. Muszę przyznać, że to była bardzo wzruszająca scena. Nieczęsto można oglądać takie piękne powroty.
Podnoszę wzrok, ale ręce mi drżą, a w żołądku rośnie wielka kula nerwów - co on może planować? W końcu Damen żyje, antidotum zadziałało, czy zostało coś jeszcze? Patrzę na Damena, który śpi, oddychając spokojnie, a potem na Rayne, przyglądającej mi się szeroko otwartymi oczami, w których widzę niedowierzanie. Jednak kiedy odwracam się do Romano, upewniam się, że po prostu chce się jeszcze zabawić naszym kosztem i popisać odwagą, teraz, kiedy już Damen został ocalony.
- Chcesz mnie zabić? O to ci chodzi? - pytam, gotowa, by się z nim zmierzyć, jeśli będę musiała.
Ale Romano tylko kręci głową i się śmieje.
- Czemu niby miałbym to robić? Czemu miałbym tracić okazję do nowej zabawy, która dopiero się zaczyna?
Zamieram, czując narastającą panikę, ale próbuję tego nie okazywać.
- Nie miałem pojęcia, że tak łatwo mi z tobą pójdzie, że będziesz taka przewidywalna, ale w końcu to miłość, prawda? Sprawia, że człowiek jest trochę szalony, odrobinę impulsywny, a nawet irracjonalny, nie sądzisz?
Patrzę na niego spod zmrużonych powiek. Nie mam pojęcia, czym mówi, ale wiem dobrze, że to nie może być nic dobrego.
- A jednak zaskoczyło mnie, jak szybko dałaś się nabrać. Nie stawiałaś żadnego oporu. Serio, Ever, myślałem, że wytniesz sobie serce, nie zadając ani jednego pytania. Co tylko sprawia, że wracamy do punktu wyjścia: nie można nie doceniać potęgi miłości, a w twoim przypadku może... poczucia winy? Tylko ty wiesz to na pewno.
Wpatruję się w Romano, mając koszmarne poczucie, że popełniłam ogromny błąd - w jakiś sposób zostałam wrobiona.
- Byłaś tak zdesperowana, żeby wymienić swoje życie na jego, tak chętna zrobić wszystko, by go ocalić, że mogłem działać bez przeszkód, dużo swobodniej, niż się spodziewałem. Chociaż mówiąc szczerze, wiem dobrze, jak się czujesz. Zrobiłbym to samo dla Driny, gdybym tylko mógł. - Patrzy na mnie lekko przymkniętymi oczami, które wyglądają jak ciemne sztylety. - Ale skoro już wiemy, jak się tamto skończyło, pewnie chciałabyś wiedzieć, co będzie teraz, prawda?
Zerkam na Damena, upewniając się, że wszystko z nim dobrze i że śpi spokojnie. Romano mówi dalej:
- Tak, wciąż żyje, nie zajmuj tym swojej ślicznej główki. No oczywiście będzie żyl przez wiele, bardzo wiele lat. Nie mam zamiaru go już ścigać, więc się nie bój. Zresztą nigdy nie chciałem zabijać któregokolwiek z was, bez względu na to, co ci się zdawało. Chociaż szczerze mówiąc, chyba powinienem był cię uprzedzić, że twoje szczęście ma swoją cenę.
- Jaką? - szepczę, choć zupełnie nie wiem, czego mógłby chcieć, oprócz Driny, której już nie ma... Zresztą bez względu na koszty, jestem gotowa zapłacić. Jeśli to oznacza odzyskanie Damena, zrobię, co będzie trzeba.
- Widzę, że cię zdenerwowałem - mówi spokojnie Romano. - Ale już ci powiedziałem, że z Damenem wszystko będzie w porządku. Nawet lepiej niż w porządku. Wkrótce się obudzi zdrowszy niż kiedykolwiek. Tylko na niego spójrz. Wróciły mu kolory, ciało nabrało siły. Lada moment będzie znów tym samym przystojnym, czarującym młodym dżentelmenem, którego jak się przekonałaś - kochasz tak cholernie mocno, że zrobiłabyś wszystko, by go ocalić, bez zadawania pytań...
- Do rzeczy - przerywam, zirytowana tym, że źli Nieśmiertelni uwielbiają każdą sytuację przeciągać w nieskończoność, byle tylko móc się popisać.
- O nie, kochana. - Romano kręci głową. - Czekałem całe lata na tę chwilę i nie dam się pośpieszać. Widzisz, Damen i ja znamy się od bardzo dawna. Poznaliśmy się jeszcze we Florencji. - Dostrzegając wyraz mojej twarzy, wyjaśnia: - Tak, byłem jedną z sierot. Najmłodszą z nich. A kiedy Damen uratował mnie przed zarazą, zacząłem traktować go jak ojca.
- A Drinę jak matkę, tak? - ironizuję, ale spojrzenie Romano tężeje jedynie na chwilę.
- Raczej nie. - Uśmiecha się. - Zrozum, ja kochałem Drinę. Nie boję się do tego przyznać. Kochałem ją całym sercem. Kochałem tak samo, jak tobie zdaje się, że kochasz jego. - Gestem pokazuje na Damena, który wygląda już dokładnie tak, jak wtedy, gdy się poznaliśmy. - Kochałem ją każdą komórką swojego ciała. Zrobiłbym dla niej wszystko i nigdy bym nie porzucił, jak ty porzuciłaś Damena.
Milczę, bo zasłużyłam sobie na tę uwagę.
- Ale ona myślała tylko o nim. Zawsze. Tylko o Damenie. Tylko na nim skupiała swoją uwagę, tylko jego widziała. Dopóki nie poznał ciebie pierwszy raz, bo wtedy Drina zwróciła się do mnie. - Uśmiecha się przelotnie. - Tyle że potrzebowała przyjaciela - prawie wypluwa z siebie to słowo. - Towarzysza. I ramienia, na którym mogłaby się wypłakać. - Krzywi się.
- Dałbym jej wszystko, o czym marzyła, każdą rzecz na świecie, ale ona przecież miała wszystko. Chciała tylko tego, czego dać jej nie mogłem i nie chciałem - cholernego Damena Auguste'a!
Potrząsa głową. - Ale niestety Damen pragnął tylko ciebie. I tak się zaczęło: miłosny trójkąt, który trwał czterysta lat. Zadne z nas trojga nie chciało się poddać, dopóki ja nie musiałem, bo ty zabiłaś Drinę. Sprawiając tym samym, że nigdy nie będziemy razem. Ze o naszej miłości nikt się nie dowie...
- Wiedziałeś, że ją zabiłam? - Czuję, jak żołądek zwija mi się ze strachu. - Przez cały czas?
- Ba, pewnie, że tak! - Romano śmieje się, przedrzeźniając Stacię. - Wszystko zaplanowałem wcześniej, chociaż muszę przyznać, że dałaś mi do myślenia, kiedy tak porzuciłaś Dame- na. Nie doceniłem cię, Ever. Ale mimo wszystko trzymałem się swojego planu. Mówiłem Avie, że wrócisz.
Ava.
Spoglądam na Romano, ale nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć, co stało się z jedyną osobą, której - jak myślałam - mogę ufać.
Ach, no tak. Twoja przyjaciółka Ava. Jedyna, na której mogłaś polegać, co? - Romano kiwa głową. - Cóż, powiem ci, że spotkaliśmy się kiedyś, robiła mi sesję, całkiem dobrą zresztą, i od tamtej pory byliśmy w kontakcie. Wiesz, że ona stąd uciekła, jak tylko wyszłaś? Zabrała ze sobą cały eliksir. Zostawiła Damena samego w tym pokoju, bezbronnego, czekającego na mnie. Nie została nawet wystarczająco długo, żeby sprawdzić, czy twoja teoria się sprawdzi - uznała, że i tak cię nie ma, więc nie będziesz wiedziała, co zrobiła. Wiesz, Ever, naprawdę powinnaś lepiej dobierać przyjaciół. Nie możesz być taka naiwna.
Wzruszam ramionami i wzdycham przeciągle. Nic już nie mogę zrobić. Nie zmienię przeszłości, nie cofnę czasu, mogę tylko mieć wpływ na to, co zdarzy się dalej.
- A, bardzo podobało mi się jeszcze, jak gapiłaś się stale na mój nadgarstek, szukając tatuażu Uroborosa - kpi. - Nie wpadłaś na to, że nosimy je, gdzie tylko nam się spodoba, a ja akurat wybrałem szyję.
Stoję w milczeniu, czekając na ciąg dalszy. Damen nie wiedział nawet, że istnieją źli Nieśmiertelni, dopóki Drina nie przyszła na ich stronę .
- Ja to rozpocząłem - mówi, trzymając rękę na sercu. - Ja jestem przywódcą Złych Nieśmiertelnych. To prawda, że twój przyjaciel Damen podał nam eliksir pierwszy raz, ale kiedy efekty zaczęły mijać, zostawił nas, byśmy starzeli się i umierali. Nie chciał dać nam kolejnych porcji.
Wzruszam ramionami, bo podarowanie komuś ponad stu lat życia to coś, czego nie można nazwać czynem egoistycznym.
- I wtedy zacząłem eksperymentować, uczyć się od największych alchemików na świecie, aż prześcignąłem Damena.
- Nazywasz to triumfem? Przejście na stronę zła? Dawanie i zabieranie życia? Zabawy w Boga?
- Robię to, co muszę. - Tym razem to on wzrusza ramionami, oglądając swoje paznokcie. - Przynajmniej nie zostawiłem sierot na zmarnowanie. W przeciwieństwie do Damena zależało mi na nich tak bardzo, że je znalazłem i ocaliłem. I tak, od czasu do czasu rekrutuję także kogoś nowego. Chociaż zapewniam cię, że nie robię krzywdy niewinnym, tylko tym, którzy na to zasługują.
Nasze spojrzenia się spotykają, ale szybko odwracam wzrok. Damen i ja powinniśmy byli to przewidzieć - przewidzieć, że Drina nie była ostatnia.
- Wyobraź więc sobie moje zaskoczenie, kiedy przyszedłem tutaj i zobaczyłem to małe... coś, klęczące przy Damenie w magicznym kręgu, podczas gdy druga straszna bliźniaczka ganiała po mieście, próbując znaleźć antidotum przed zapadnięciem zmroku - śmieje się Romano. - Całkiem nieźle jej poszło, przyznaję. Powinnaś była poczekać, Ever. Nie powinnaś była wchodzić do kręgu. Te dwie dziewczynki zasługują na dużo większe uznanie, ale cóż, powiedziałem ci, że ufasz nieodpowiednim ludziom. Tak czy owak, czekałem tylko, aż się pokażesz tutaj i złamiesz barierę ochronną, tak jak przypuszczałem.
- Dlaczego? - patrzę na Damena, a potem na Rayne, wciąż skuloną w rogu, zbyt przestraszoną, by się ruszyć. - Co to za różnica, czy to zrobiłam, czy nie?
- Hm, właśnie to go zabiło. - Romano rozkłada ręce. - Mógł żyć jeszcze przez kilka dni, gdybyś nie pchała się do kręgu. Na szczęście dla ciebie miałem pod ręką antidotum, by przywrócić go do życia. I chociaż zapłacisz teraz ogromną cenę, co się stało, to się nie odstanie, prawda? Nie ma już odwrotu. Nie. Ma. Odwrotu. Rozumiesz to lepiej niż ktokolwiek z nas, czyż nie?
- Dosyć. - Zwijam dłonie w pięści. Powinnam się go pozbyć od razu, wyeliminować na dobre. Damen jest bezpieczny, Romano niepotrzebny, więc czemu nie?
Tyle że nie mogę. To by było niewłaściwe. Przecież Damen jest bezpieczny. A ja nie mogę tak po prostu zabijać kolejnych osób, bo źle im życzę. Nie mogę w ten sposób wykorzystywać swoich mocy. Od tych, co więcej mają, oczekuje się więcej, i tyle.
Opuszczam ręce i słyszę znów głos Romano:
- Mądry wybór. Nie chcesz na pewno zrobić nic zbyt pośpiesznego, chociaż zaraz będziesz miała ochotę. Bo widzisz, Ever, Damen będzie zdrowy, zupełnie zdrowy, i odzyska swój wygląd - tak, jak go pamiętasz. Niestety, ten fakt jedynie utrudni ci życie, kiedy zrozumiesz, że nigdy nie będziecie mogli być razem.
Spoglądam na niego ze złością, dłonie mi drżą, a w oczach lśnią iskry. Nie chcę mu wierzyć. Damen przeżyje - ja przeżyję - więc co mogłoby nas rozdzielić?
- Nie wierzysz mi? - Wzrusza ramionami. - Dobra, nie ma sprawy. Skonsumujcie tę swoją miłość i wtedy zobaczysz. Mnie to nie obchodzi. Moja lojalność wobec Damena zakończyła się wieki temu. Nie będę miał do ciebie urazy, jeśli się na niego rzucisz, a on umrze. - Romano patrzy mi prosto w oczy, a widząc konsternację na mojej twarzy, znów wybucha śmiechem - tak głośnym, że odbija się od sufitu i wprawia ściany w drżenie, aż w końcu cichnie i opada jak cisza po końcu świata.
- Czy kiedykolwiek cię okłamałem, Ever? No dalej, pomyśl. Poczekam. Czy nie byłem wobec ciebie szczery przez cały czas? No tak, może zostawiłem kilka drobniejszych, mniej znaczących szczegółów na potem, co było trochę niegrzeczne, ale dzięki temu zabawa stała się lepsza. Choć teraz, kiedy już doszliśmy do momentu całkowitej szczerości, wyjaśnię ci to jasno, bardzo jasno: wy dwoje nigdy nie będziecie razem. Żadnej wymiany DNA. A jeśli wciąż nie rozumiesz, o czym mówię, pozwól, że ujmę to inaczej: między wami nie może nastąpić żadna wymiana płynów. Jeśli wciąż nie łapiesz, uproszczę: nie możecie się całować, lizać, pluć na siebie, dzielić się eliksirem, no i oczywiście nie możecie zrobić tego, czego do tej pory wciąż nie zrobiliście. Kurczę, nie możesz nawet wypłakać się na jego ramieniu, że nie doczekasz się finału. Krótko mówiąc, nie możecie robić nic. Przynajmniej ze sobą. Jeśli tak się stanie, Damen umrze.
- Nie wierzę ci - mówię, choć serce wali mi jak młotem, a dłonie całe się spociły. - Jak to w ogóle możliwe?
- Cóż, może nie jestem z zawodu lekarzem ani naukowcem, ale studiowałem u największych umysłów. Mówią ci coś takie nazwiska, jak Albert Einstein, Max Planck, Isaac Newton czy Galileusz?
Wzruszam ramionami, wolałabym, żeby przestał wyliczać nazwiska, a wyjaśnił resztę.
- Najprościej rzecz ujmując, powiem tak: samo antidotum uratowałoby Damena, zatrzymując namnażanie się starych i chorych komórek. Ale kiedy dodaliśmy do niego twojej krwi, stało się pewne, że każde kolejne dodanie twojego DNA do jego organizmu wznowi proces starzenia się i doprowadzi do śmierci. Ale nie musimy analizować całej teorii. Wiedz tylko, że nigdy nie będzie razem. Nigdy. Rozumiesz? Jeśli to zrobicie, Damen umrze. Teraz, gdy już wiesz, reszta zależy od ciebie.
Wbijam wzrok w ziemię, zastanawiając się, co zrobiłam. Jak mogłam być tak głupia, by zaufać Romano? Gdzieś w tle słyszę, że on cały czas mówi:
- A jeśli mi nie wierzysz, możesz spróbować. Dalej, proszę. Ale kiedy Damen padnie trupem, nie przychodź do mnie z płaczem.
Nasze spojrzenia się spotykają i tak jak tamtego dnia w szkolnej stołówce, wciąga mnie otchłań umysłu Romano. Czuję jego tęsknotę za Driną, jej tęsknotę za Damenem i jego - za mną. Moją tęsknotę za domem. Wszystko to doprowadziło do chwili obecnej. Potrząsam głową i wyrywam się z uścisku Romano, który mówi:
- O, popatrz. Damen się budzi. I jest tak samo boski i przystojny jak zawsze. Cieszcie się swoim połączeniem, skarbie, ale pamiętaj, niezbyt intensywnie!
Zerkam przez ramię i widzę, że Damen zaczyna się kręcić, wyciąga się i przeciera oczy. Rzucam się na Romano, by go zranić, zniszczyć, zmusić, żeby zapłacił za to, co zrobił. Ale on tylko śmieje się i uskakuje mi z drogi, ruszając w kierunku drzwi. Z uśmiechem rzuca jeszcze:
- Zaufaj mi, nie chcesz tego. Pewnego dnia możesz mnie potrzebować.
Stoję przed nim, trzęsąc się ze złości i wciąż mając ochotę walnąć pięścią w jego najczulszy punkt, by patrzeć, jak znika na zawsze.
- Wiem, że teraz w to nie wierzysz, ale gdy znajdziesz chwilę, przemyśl sobie wszystko. A skoro nie możesz już lepić się do Damena, wkrótce staniesz się bardzo samotna. Z kolei ja szczycę się tym, że umiem wybaczać, więc z wielką chęcią wypełnię pustkę po nim.
Mrużę oczy i podnoszę pięść.
- No tak. Jest jeszcze drobny, nic nieznaczący fakt, że może istnieć antidotum na antidotum...
Wstrzymuję oddech, patrząc mu w oczy.
- A ponieważ to ja przygotowałem lek, tylko ja wiem to na pewno. Zrozum więc, że jeśli zabijesz mnie, zniszczysz szansę na jakąkolwiek nadzieję dla was obojga. Jesteś gotowa podjąć takie ryzyko?
Stoimy nieruchomo, złączeni w najgorszy możliwy sposób, patrząc na siebie, aż w pewnej chwili Damen woła moje imię.
Odwracam się i widzę, że to naprawdę on. W caiej swojej wspaniałości wstaje z podłogi, a ja wpadam w jego ramiona. Czuję emanujące z niego ciepio, gdy mnie przytula, patrząc w ten sam sposób co kiedyś - jakbym była najważniejszą osobą na świecie. Chowam twarz na jego piersi, przytulam się do ramienia, szyi, a całe moje ciało drży, gdy szepczę imię Damena raz po raz. Ustami muskam jego koszulę, chłonąc cały ten żar, siłę, i zastanawiając się, czy kiedykolwiek znajdę słowa, by wyznać mu tę koszmarną rzecz, którą zrobiłam.
- Co się stało? - pyta, patrząc na mnie i odsuwając się. - Wszystko w porządku?
Rozglądam się po pokoju i widzę, że zarówno Romano, jak i Rayne zniknęli. Spoglądam w ciemne, głębokie oczy Damena i mówię:
- Nie pamiętasz?
Kręci głową.
- Niczego?
Wzrusza ramionami.
- Ostatnie, co pamiętam, to piątkowy wieczór. Byliśmy w teatrze. A potem... - urywa. - Gdzie my jesteśmy? Przecież nie w hotelu?
Wtulam się w niego i ruszamy do wyjścia. Wiem, że będę musiała mu powiedzieć - i to prędzej niż później - ale chcę to odłożyć na tak długo, jak się da. Pragnę cieszyć się tym, że Damen wrócił, jest cały i zdrowy, jest ze mną. Schodzimy po schodach, otwieram auto i mówię tylko:
- Byłeś chory. Bardzo chory. Ale teraz już jest dobrze. Tyle że to długa historia, więc... - Wkładam kluczyk do stacyjki, a Damen kładzie rękę na moim kolanie.
- A więc co robimy? - pyta, gdy wrzucam wsteczny bieg.
Czuję na sobie jego spojrzenie, ale wyjeżdżam na ulicę, ignorując głębszy sens tego pytania. Uśmiecham się i odpowiadam:
- Cokolwiek zechcemy. Weekend właśnie się zaczyna.