LEE WILKINSON
Kiedy Mia przyjechała do wiejskiej rezydencji Rayburna, urodzinowe przyjęcie Rhody trwało już w najlepsze. Podziękowała Michaelowi Brentowi, szefowi działu eksportu u Rayfielda, i jego żonie Sue za podwiezienie jej z miasta. Od kręcącego się przy wejściu kelnera wzięła kieliszek szampana i skierowała się do sali balowej.
Miała na sobie szarą, szyfonową sukienkę z długimi rękawami i rozkloszowaną spódnicą, łagodnie oplatającą jej smukłe nogi. Jedyną ozdobę tego skromnego, acz eleganckiego stroju stanowił ciemnozłoty pasek. Do kompletu założyła szare sandałki, a przez ramię przewiesiła niewielką torebkę na złotym łańcuszku.
Wysoka, szczupła, z puklami jasnych włosów opadających łagodnie wzdłuż ramion, przeciskała się z naturalnym wdziękiem pomiędzy rozbawionymi i zagadanymi grupkami gości, przystając tylko od czasu do czasu, żeby zamienić kilka słów ze znajomymi.
Pozornie beztroska i roześmiana, była jednak bardzo spięta. Nie miała ochoty na tę wizytę. W gruncie rzeczy wolałaby, żeby całe to przyjęcie już się skończyło. O ile lepiej byłoby, gdyby mogła zostać sama z Filipem...
Istniała jeszcze jedna przyczyna, z powodu której źle się czuła w tym towarzystwie - z całą pewnością spotka tutaj Sandera Davisona. Czy naprawdę musiał tu przyjeżdżać, czy nie mógł zostać w tym swoim Hongkongu?
Wiedziała, że Sander Davison, starszy kuzyn Rhody, jest bardzo bogatym bankierem. Początkowo, zanim jeszcze zdążyli się poznać, wyobrażała go sobie jako nudziarza w średnim wieku, z rzednącymi włosami i rosnącym brzuszkiem. Przy pierwszym spotkaniu musiała jednak przyznać, że Sander jest żywym zaprzeczeniem jej wyobrażeń.
Doskonale pamiętała, kiedy pierwszy raz przyszedł do niej do biura. Jej sekretarka, Janet, która otwierała akurat jakieś listy, wytrzeszczyła oczy na jego widok. Ale Sander na każdej kobiecie wywarłby równie piorunujące wrażenie. Miał prawie dwa metry wzrostu, potężne bary i był piekielnie przystojny. Mia przyjrzała mu się bliżej i poczuła, jak przez jej ciało przebiega gwałtowny, niepokojący dreszcz. W tej samej chwili zapałała do niego jakąś dziwną i trudną do wytłumaczenia antypatią.
Odwróciła wzrok od jego pełnych, zmysłowych ust i poleciła Janet zająć się kłopotliwym nieznajomym, a sama wróciła do pracy.
Studiowała właśnie jakieś dokumenty, pochylona pilnie nad stosem papierów, kiedy dwie silne dłonie oparły się o blat jej biurka. Nerwowo podskoczyła, uniosła głowę i zobaczyła tuż nad sobą jego atrakcyjną, zdrowo opaloną twarz. Spod regularnych brwi patrzyły na nią lśniące zielone oczy.
- Nazywam się Sander Davison - przedstawił się uprzejmie.
- Sander Davison... - powtórzyła skonsternowana i pomyślała, że mężczyzna ten bardziej przypomina niezłomnego konkwistadora niż bogatego bankiera.
Dokładnie w tej chwili do gabinetu wszedł Filip i przeprosił za nieznaczne spóźnienie. Bankier nieznacznie obrócił się, zerknął kątem oka na nowego przybysza, a następnie obdarzył Mię ironicznym uśmieszkiem.
Rzucił jej wtedy wyzwanie. Wyzwanie, które niszczyło jej spokój i wpędzało w nieustanne zakłopotanie.
Sander był jak na jej gust zbyt inteligentny, zbyt błyskotliwy, zbyt pewny siebie. Zawsze, ilekroć znalazła się w jego towarzystwie, czuła się niezręcznie. Patrzył na nią uwodzicielsko, a im dłużej się jej przyglądał, tym mocniej rozpalały się w jego zimnych, zielonych oczach ogniki pożądania. Mia, aby uniknąć skrępowania, zawsze starała się trzymać od niego z daleka.
Ale kiedy próbowała się wyłgać z dzisiejszego przyjęcia, ojciec popatrzył na nią znad leżących na biurku dokumentów i krótko powiedział:
- Nie wygłupiaj się, dziewczyno. Przecież musisz tam iść.
Mia zawahała się. Nieistotne drobiazgi zawsze wprowadzały ojca w złość, więc jako dobra córka starała się go nie denerwować. Zwłaszcza po jego ostatnim ataku serca.
- Jeśli nie pójdziesz, Rhoda poczuje się dotknięta - dodał tonem nie znoszącym sprzeciwu.
No tak, to bardzo prawdopodobne, pomyślała Mia. Chociaż Rhoda na użytek publiczny zawsze doskonale odgrywała rolę kochanej kuzynki, w codziennych, prywatnych kontaktach nawet nie usiłowała ukryć swojej niechęci do Mii.
Cóż było robić... Poszła. Chwilowo zapomniawszy o wzajemnych urazach, stała teraz w kącie sali i uważnie obserwowała zatłoczony pokój, usiłując wypatrzeć gdzieś w tłumie Filipa.
Nagle zauważyła w pobliżu Jacqueline May, superelegancko ubraną kobietę o oczach błękitnych jak szafiry i czarnych, kręconych włosach. Jej olśniewająco piękna twarz stale pojawiała się na okładkach najpopularniejszych żurnali.
Mia, ze swoimi płowymi włosami, szarymi oczyma i mlecznobiałą cerą, zawsze uważała się za kobietę niezbyt ciekawą. Westchnęła... W towarzystwie Jacqueline May czuła się jak wyblakła akwarelka przy jaskrawym olejnym obrazie.
Potężny mężczyzna, który częściowo zasłaniał jej widok na piękną modelkę, gdzieś odszedł i wtedy u jej boku Mia zobaczyła Sandera Davisona. W nienagannie skrojonym garniturze wyglądał zabójczo przystojnie.
Obserwowała go ostrożnie spod przymkniętych powiek.
Niespodziewanie jakaś otyła kobieta, ubrana w kosztowny, choć zupełnie pozbawiony gustu strój, potrąciła jej ramię, o mało co nie wylewając jej szampana. Zatrzymała się, żeby przeprosić. Mia uśmiechnęła się do niej:
- Nic się nie stało.
Wciąż się uśmiechała, kiedy, nierozważnie spojrzawszy w stronę sali, napotkała wbity w siebie wzrok Sandera Davisona.
Serce w niej zamarło. Odwróciła oczy i pospiesznie wmieszała się w tłum. Rhoda - drobna, rudowłosa dziewczyna o okrągłej twarzy i piwnych oczach, stała przy barze między swoim ojcem a ojcem Mii. William Rayburn i James Fielding od lat byli przyjaciółmi, a zarazem współwłaścicielami Rayfield Pharmaceuticals.
Ujrzawszy ojca, uśmiechającego się czułe do Rhody, Mia poczuła ukłucie zazdrości. Od wczesnego dzieciństwa usilnie starała się pozyskać jego miłość i akceptację, ale to córka Williama była zawsze tą, która zajmowała uprzywilejowane miejsce w jego sercu.
Zespół muzyczny zaczął grać głośną, bitową muzykę i wielu gości, szczególnie tych młodych, poszło tańczyć.
Mia rozejrzała się jeszcze raz po sali... Ciągle ani śladu Filipa. Postawiła kieliszek na barku i z zachmurzoną twarzą uciekła na zewnątrz, w chłodne nocne powietrze. Skierowała się na murowany taras, po którym przechadzało się kilka par. W ogrodzie świeciły lampiony. Myśląc o Filipie, poszła ścieżką prowadzącą do odosobnionej altanki.
Inteligentny i ambitny Filip Measham kierował działem sprzedaży Rayfield Pharmaceuticals. Wysoki, przystojny, z kędzierzawymi włosami, miał mnóstwo męskiego wdzięku. Mia już od ponad roku pracowała jako jego asystentka. Mniej więcej od tego samego czasu sekretnie się w nim podkochiwała.
Spojrzała na ogród. Wprawdzie był dopiero początek marca, ale noc była wyjątkowo ciepła. Łagodny wietrzyk poruszał delikatnie jej długą spódnicą, rozwiewał pasma włosów i miłośnie muskał kark. Mia rozmarzyła się...
Tamtego pamiętnego dnia, drugiego dnia Bożego Narodzenia, podczas przechadzki w ogrodzie, Filip pocałował ją po raz pierwszy i wyznał, że ją kocha. Oszołomiona nastrojem i urokiem chwili, Mia wsunęła palce w jego blond czuprynę i pocałowała go tak namiętnie, że zaskoczyło to ich oboje.
Później przyszło poczucie winy. Filip już od kilku miesięcy był przecież narzeczonym Rhody.
Zaczęły się tygodnie szczęścia. Ale było to szczęście zaprawione goryczą. Spotykali się zawsze potajemnie. Dzisiaj wszystko miało się zmienić. Filip obiecał jej, że tego wieczora wszystko ostatecznie wyjaśni.
- Jak tylko skończy się to przyjęcie, powiem Rhodzie, że chcę zerwać zaręczyny - obiecywał.
Mia zaniepokoiła się:
- Ale jak to wpłynie na twoją karierę?
Po jego twarzy przemknął cień. Po chwili jednak Filip rozchmurzył się i powiedział zdecydowanie:
- Jest to pewne ryzyko, ale je podejmę. Nie mogę już tak dłużej żyć.
Wkrótce będzie wolny. Wolny! A po pewnym czasie oficjalnie jej się oświadczy i weźmie ją za żonę...
Usłyszała cichy szelest zbliżających się kroków. Wiedziała, że to Filip przyszedł tutaj za nią. Odwróciła się i ujrzała go tuż za sobą.
- Kochanie! - Rzuciła mu się w ramiona i uniosła twarz do pocałunku.
Silne ramiona zacisnęły się wokół niej, a usta dotknęły jej warg, zanim zaskoczona Mia zorientowała się, że to nie Filip. Mężczyzna był wyższy, potężniejszy i dużo silniejszy. Filip, choć namiętny, zawsze był delikatny i czuły. Nigdy tak mocno jej nie ściskał. Nigdy też nie całował jej tak żarliwie i... z takim znawstwem.
Mia ze wszystkich sił próbowała się uwolnić. Odpychała trzymające ją ramiona, ale one zaciskały się jeszcze mocniej. Pocałunek, z każdą chwilą coraz bardziej namiętny, doprowadził ją niemal do zawrotu głowy. Ciepła dłoń zaczęła pieścić jej plecy poprzez cienki materiał sukni...
Mia wiedziała, że powinna protestować, lecz jej opór słabł z każdą sekundą. Do tej pory tylko poczucie winy wobec Rhody powstrzymywało ją od zupełnego oddania się Filipowi. Teraz zbyt długo tłumione namiętności wybuchły w niej niczym gejzer.
Pieszczoty nieznajomego mężczyzny były tak zniewalające, że pozbawiły ją resztek rozsądku. Oplotła ramionami jego mocny kark, krew poczęła szybciej krążyć w jej żyłach, a całe ciało zaczęło płonąć... Kiedy zręczne dłonie nieznajomego rozsunęły suwak sukni i delikatny szyfon zsunął się z jej ramion, Mia nie zareagowała. Zadrżała tylko, westchnęła i pozwoliła się całować. Czuła gorące usta, które błądziły nieprzytomnie po atłasowej szyi, ramionach, by wreszcie ześlizgnąć się w dół pomiędzy jej piersi... Nagle usłyszała odgłos zbliżających się kroków i głośny kobiecy śmiech. Nim zdążyła zareagować, zręczne ręce szybko nasunęły jej suknię i zapięły zamek, a wysoka sylwetka tajemniczego mężczyzny zasłoniła ją przed ciekawskimi spojrzeniami.
Gdy tylko spacerująca para przeszła, Mia wysunęła się zza nieznajomego, by zobaczyć jego twarz. W ciemnościach widziała tylko biały gors koszuli i odblask światła w oczach, ale poznała go natychmiast. Prawdopodobnie od samego początku podświadomie wiedziała, że to on.
Była wściekła, że tak podstępnie ją podszedł.
- Jak śmiałeś?! - syknęła.
Sander Davison był najwyraźniej rozbawiony całą sytuacją.
- Mówisz jak kobieta z wiktoriańskiego romansu - odparł i roześmiał się. - Nie spodziewałem się tego po tobie. Nie spodziewałem się też, że tak namiętnie zareagujesz... - dodał.
- Nie wiedziałam, że to ty - wycedziła przez zęby i poczuła, jak się zaczyna czerwienić.
- A myślałaś, że kto? - zainteresował się. - Na kogo czekałaś?
- Na nikogo - zaprzeczyła.
- Czy w takim razie zawsze rzucasz się w ramiona obcych mężczyzn z okrzykiem „kochanie”?
Zawstydzona tym pytaniem, Mia odwróciła się, by czym prędzej wymknąć się z altanki, ale Sander chwycił ją mocno za ramię i przytrzymał. Nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować.
- Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? - spytała.
- Wyszedłem za tobą na taras i doszedłem po twoich śladach aż tutaj.
- Nie zauważyłam ciebie - odparła Mia ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- Niezauważanie mnie weszło ci w zwyczaj - powiedział. - Zwyczaj, który niezbyt mi się podoba - dodał miękko. - Mam nadzieję, że już się go pozbyłaś.
- Puść mnie! - Szarpnęła uwięzioną rękę.
- Poczekaj, nie denerwuj się... - Sander zignorował jej prośbę. - Znam znakomite lekarstwo na skołatane nerwy...
Ponownie usłyszeli odgłos kroków.
- Wprawdzie to miejsce nie jest zbyt ustronne, ale jeśli tylko masz ochotę...
- Mam ochotę stąd uciec. Puść mnie! Jeśli tego nie zrobisz, zacznę krzyczeć!
- Ach, jak w prawdziwym melodramacie!
- Posłuchaj, gdybym zrobiła ci scenę, miałbyś dużo do wyjaśniania swojej dziewczynie. - Próbowała go zaszantażować.
- Ale nie zrobisz.
Cholerny typ! Miał rację. Mia nigdy nie lubiła być w centrum uwagi, a przecież gdyby chciała zrealizować swoją groźbę, i gdyby ta miała być skuteczna, musiałaby urządzić prawdziwe przedstawienie.
Nie opodal pojawiła się kolejna para spacerujących młodych ludzi. Sander spojrzał w bok i, kiedy uścisk jego palców nieco zelżał, Mia wyrwała się i szybko uciekła. Tak bardzo pragnęła się od niego oddalić, że prawie biegła.
Była wściekła. Co za tupet! Żeby tak śledzić ją aż na taras, a potem...
No dobrze, ona sama też nie jest bez winy. Mój Boże, jak łatwo straciła samokontrolę... Stanowczo zbyt długo opierała się Filipowi. A natura ma przecież swoje prawa.
Jęknęła boleśnie. Co się z nią stało? Przecież zawsze uważała, że seks i miłość są nierozłączne, że nie istnieje nic takiego jak „czysta namiętność”, i że seks jest formą wyrażania miłości. A teraz...? Nigdy nie myślała, że jest w stanie tak silnie zareagować na pieszczoty mężczyzny, którego przecież nie znosi.
Wzburzona podeszła do baru, przy którym stali jej ojciec i William. James Fielding był postawnym, siwym, ciągle przystojnym mężczyzną, choć szaroblady odcień skóry na jego twarzy przypominał o niedawno przebytym ataku serca.
- Zastanawiałem się właśnie, gdzie się podziałaś - rzucił cierpko, po czym popatrzył na córkę z dezaprobatą.
W tej samej chwili William przysunął się do niej i zapytał:
- Przyłączysz się do nas, moja droga?
- Z przyjemnością - odparła spokojnie.
Z tłumu gości wyszli Rhoda i Filip. Po Filipie nie było widać, żeby się specjalnie dobrze bawił, ale za to twarz Rhody rozjaśniał promienny uśmiech.
- Cześć, Mia! Wspaniałe przyjęcie, prawda? - zawołała.
- Cudowne! - zgodziła się posłusznie Mia. Zaniepokoił ją wyraz oczu Filipa. Wyglądało na to, że coś go gryzie. Czyżby już zerwał zaręczyny? Ale jeśli to zrobił, to dlaczego Rhoda ćwierka niczym skowronek?
- Mamy wspaniałe wiadomości!
Filip drgnął, chciał chyba zaprotestować, ale po chwili odwrócił wzrok, jakby dał za wygraną. Rhoda natomiast, wciąż rozpromieniona, zaczęła coś radośnie szczebiotać. I w tym momencie Mia domyśliła się, że owe „wspaniałe wiadomości” niezbyt dobrze wróżą jej samej. Przeszył ją zimny dreszcz.
- Uzgodniliśmy wreszcie datę naszego ślubu, prawda, kochanie? - powiedziała Rhoda, uśmiechając się do narzeczonego i oparła głowę na jego ramieniu. - Za niecałe dwa miesiące zostanę panią Measham!
Jej słowa rozbrzmiewały głuchym echem w głowie Mii. Gwar składanych życzeń i gratulacji ledwo do niej docierał.
A więc Rhoda postawiła na swoim... Odniosła spektakularny sukces. Wyraźnie, przy wszystkich powiedziała: „Ręce precz! On jest mój i tylko mój!” Oczywiście Mia nie miała najmniejszych nawet wątpliwości, że Rhoda znała jej uczucia do Filipa, i że starannie zaplanowała moment ogłoszenia ślubu tak, aby ją publicznie poniżyć i upokorzyć. I trzeba przyznać, że jej się to udało.
Mia, choć przyszło jej to z trudem, dumnie uniosła głowę i, nie patrząc na Filipa, powiedziała ostrożnie:
- Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa. - Po czym uśmiechnęła się i odeszła na miękkich nogach.
Musiała się jakoś otrząsnąć z szoku, który przeżyła. Podeszła do okna. Nagle cały pokój zawirował wokół niej, zachwiała się i pewnie by upadła, gdyby nie silne ramię, które chwyciło ją w talii.
- Wszystko w porządku? - Usłyszała tuż przy uchu znajomy głos. - Trzymam cię. Oprzyj się o mnie.
To był Sander Davison. Mia oparła się o niego bezwładnie. Dla patrzących z boku wyglądało to pewnie jak romantyczna scena, ale dziewczyna daleka była od romantycznych uczuć.
Sander pochylił się nad nią i powiedział cicho:
- Zaopiekuję się tobą.
. Powolutku zaprowadził bezwolną i otępiałą Mię na taras, a gdy tylko znaleźli się na świeżym powietrzu, usadził ją na krześle stojącym gdzieś w najciemniejszym zakamarku i zaczął głaskać po głowie jak małe dziecko.
- Już mi lepiej - wymruczała po chwili.
- Dasz sobie radę, jeżeli zostawię cię na chwilkę?
- Tak. Dziękuję ci bardzo - odpowiedziała niczym grzeczna uczennica.
Ku jej zdumieniu Sander wrócił po chwili z filiżanką gorącej herbaty. Wzięła ją drżącymi rękami i powoli zaczęła pić.
- Czy czujesz się na siłach, aby wrócić do środka? - spytał, kiedy filiżanka została opróżniona.
- Nie! - odpowiedziała gwałtownie.
- Nie możesz tutaj zostać. Masz dreszcze.
- Chcę wrócić do domu. - Potrząsnęła głową. - Wezmę taksówkę.
- To nie będzie takie proste. Przypuszczam, że wszystkie taksówki w okolicy są zajęte.
Mia zacisnęła zęby. Co robić? Przecież nie może tam wrócić, spojrzeć w triumfujące oczy Rhody i udawać, że nic się nie stało.
- Jak tutaj dotarłaś? - niespodziewanie spytał Sander. - Razem z ojcem?
- Nie. Podwieźli mnie Brentowie. Tata zostaje na noc.
- Radziłbym ci zrobić to samo. Zapytam gospodarza, czy mają wolną sypialnię. Jeśli nie, odstąpię ci moją.
- Dziękuję, ale chyba nie chcę... Nie, nie mogę tutaj zostać! - krzyknęła Mia z desperacją.
- No dobrze, w takim razie zaczekaj na mnie chwilę - powiedział i odszedł.
Przyjęcie najwyraźniej się rozkręcało. Muzyka grała coraz głośniej, goście rozmawiali, śmiali się i tańczyli w najlepsze, podczas gdy ona siedziała zdruzgotana, z dala od wszystkich, w najdalszym kącie tarasu.
Wciąż dręczyły ją te same pytania. Dlaczego Filip tak nagle zmienił zdanie? Przecież obiecywał, że odwoła zaręczyny, mówił, że kocha... Jakich sposobów użyła Rhoda żeby go przy sobie zatrzymać?
- Czy masz płaszcz? - zapytał Sander, gdy po raz kolejny pojawił się niespodziewanie obok niej.
Mia pokręciła przecząco głową.
- Nie, było tak ciepło, że nie wzięłam.
- Chcesz się z kimś pożegnać?
- Nie.
- No to chodźmy.
- Zamówiłeś dla mnie taksówkę?
- Sama zobaczysz.
Wziął ją pod rękę i pomógł wstać z krzesła. Mimo że Mia była kobietą dość wysoką, a teraz na dodatek miała na nogach wysokie szpilki, czubkiem głowy ledwie sięgała jego podbródka. Przez jej ciało przebiegł kolejny dreszcz. Sander natychmiast zdjął marynarkę i narzucił jej na ramiona.
- Dziękuję - bąknęła pod nosem.
Na zewnątrz, przy końcu podjazdu stało kilka czekających na klientów taksówek. Sander jednak minął je i poprowadził ją do zaparkowanego z boku białego porsche'a.
- To nie jest taksówka - zaprotestowała.
- Chcesz wrócić do domu? - spytał krótko.
- Tak. Bardzo... - Objęła rękoma zbolałą głowę.
- Ale nie mogę przecież wyciągać cię z takiego przyjęcia. A co z twoją... dziewczyną?
- Możesz się nie obawiać. Jacqueline z pewnością doskonale będzie się bawić sama. - Otworzył drzwiczki.
- No, jedziemy!
Mia wsiadła bez słowa. Nie chciała mieć żadnych zobowiązań, zwłaszcza wobec niego, ale nie miała wyboru.
- Nie mieszkasz z ojcem, prawda? - spytał, zapinając jej pas bezpieczeństwa.
- Nie. Mam własne mieszkanie. W Girton Terrace na Bayswater 33.
Ruszyli w stronę Londynu. Gdy jechali przez ciemne i ciche okolice Kentu, Mia poczuła, jak ogarnia ją zmęczenie. Silnik mruczał cicho, wnętrze auta było małe, ale ciepłe i przytulne. Westchnęła ciężko, oparła głowę o podgłówek, zamknęła oczy i po niedługiej chwili usnęła.
- Obudź się. - Usłyszała jak przez sen jakiś głęboki męski głos. Odwróciła głowę w drugą stronę. - Mia, słyszysz? Obudź się - powtórzył mężczyzna i delikatnie poklepał ją po policzku. - Spanie w samochodzie naprawdę nie jest przyjemne.
Mia niechętnie podniosła ciężkie powieki. W świetle ulicznych lamp ujrzała nad sobą Sandera Davisona. Przez chwilę patrzyła na niego niewidzącymi oczami, po czym podniosła się i wyjrzała przez okno. Samochód stał zaparkowany przed jej domem.
- Nie mam kluczy - szepnęła przerażona, gdy stanęli przed drzwiami. - Są w torebce, ale nie wiem, co się z nią stało.
- Zostawiłaś ją w ogrodzie. Ale nie denerwuj się. Pamiętałem, żeby ją zabrać.
Sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął z niej małą torebkę i podał Mii. Chwyciła ją i zaczęła gorączkowo mocować się z zapięciem. Jednak jej normalnie zwinne palce tym razem nie mogły sobie z nim poradzić.
- Pozwól. Może mi się uda. - Sander wyjął delikatnie torebkę z jej rąk, w ciągu kilku sekund znalazł klucze, wyjął je i włożył do zamka. Nie naoliwione żółte drzwi skrzypnęły swojsko.
Mia nie była pewna, czy powinna się z nim pożegnać, czy raczej zaprosić do środka.
- Dziękuję ci - powiedziała niepewnie.
- O ile nie zamierzasz mnie zaprosić, proponuję, abyś zamknęła drzwi.
- Słucham...? Ach, tak... Rzeczywiście. Jeszcze raz ci dziękuję. Byłeś taki uprzejmy.
Cofnęła się, starannie zamknęła drzwi i założyła łańcuch. Weszła do pokoju, zapaliła światło i, gdy zaciągała zasłony, za oknem usłyszała odjeżdżający samochód.
Nareszcie w domu! Wprawdzie mieszkanie, które zajmowała, nie było zbyt duże - składało się tylko z jednego pokoiku, miniaturowej kuchenki i jeszcze mniejszej łazienki - ale zupełnie zaspokajało potrzeby Mii. Zwłaszcza że mieszkała przecież sama.
Powoli rozłożyła łóżko. Następnie rozebrała się, wzięła krótki prysznic i czym prędzej wsunęła się pod kołdrę. Gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, usnęła jak zabita.
Spała dłużej niż zwykle. Kiedy się wreszcie zbudziła, leżała jeszcze jakiś czas z zamkniętymi oczami i słuchała znajomych odgłosów niedzielnego poranka. Szczekania Rexa pani Padstow, Trevora, który usiłował uruchomić motocykl, panny Ackroyd nawołującej swojego synka... Wyspana i wypoczęta przeciągnęła się z rozkoszą. Nagle przypomniała sobie wszystkie wydarzenia ostatniej nocy i błogi uśmiech natychmiast zniknął z jej twarzy. No tak... Żegnajcie marzenia i złudne nadzieje!
Gwałtowny dźwięk dzwonka nie pozwolił jej pogrążyć się w ponurych rozmyślaniach. Mia poderwała się na łóżku i zamarła w bezruchu. Kto to może być, zaczęła się zastanawiać. Na pewno nie Filip. Nie mógłby, ot tak, przyjść sobie z wizytą po tym wszystkim, co się wczoraj stało... To nie w jego stylu. Szczerze nie znosił wszelkich trudnych i niezręcznych sytuacji i zawsze starał się ich unikać jak ognia.
Dzwonek zadzwonił ponownie...
Nie, nie chciała nikogo widzieć. Nie w tej chwili. Postanowiła więc zignorować gościa, ale on najwyraźniej nie miał zamiaru odejść. Wciąż dzwonił, wytrwale i zdecydowanie. Mia westchnęła ciężko, wstała z łóżka i podeszła do drzwi w swojej luźnej koszuli nocnej. Czuła się fatalnie. To straszne, jak bardzo szok wpływa na zdrowie...
Dzwonek ciągle dzwonił. To pewnie młody Trevor... Tak wcześnie rano mógł przyjść tylko on. Na pewno chce pożyczyć kilka monet do automatu zainstalowanego w holu.
Nie zdejmując łańcucha, otworzyła zamek i uchyliła drzwi. Ale to nie był Trevor. Za drzwiami stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, zupełnie niepodobny do młodzieńca, którego spodziewała się ujrzeć. Oparty kciukiem o przycisk dzwonka, wpatrywał się w nią intensywnie kpiącym spojrzeniem swoich błyszczących zielonych oczu.
Mia poczuła, jak rumienią się jej policzki. Miała przed sobą Sandera Davisona.
- Ach, to ty! - Mia krzyknęła zaskoczona. Sander był ostatnim człowiekiem, którego pragnęła w tej chwili zobaczyć i nawet nie starała się ukryć tego faktu.
On jednak, niczym nie zrażony, uśmiechał się ironicznie. Jego pełne i doskonałe ukształtowane usta odsłaniały wspaniałe zęby. Mogła go lubić bądź nie, ale musiała przyznać, że jest naprawdę bardzo atrakcyjny.
Pochylił się w jej stronę. Mia odruchowo się cofnęła. Mężczyzna potraktował widocznie jej niekontrolowany odruch jak zaproszenie, gdyż wszedł za nią do mrocznego pokoju. Cofnęła się jeszcze bardziej i odrzuciła na ramię niesforne pasmo jasnych włosów. Uświadomiła sobie z zakłopotaniem, że łóżko jest nie posłane, a ona sama w dezabilu.
- Obawiam się, że nie jestem odpowiednio ubrana...
- zaczęła, nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć.
- Zauważyłem, ale nie przejmuj się. - Zerknął na staromodną koszulę w stokrotki, skrzywił się i dodał:
- W tym stroju raczej trudno by ci było mnie podniecić...
Podniecić! Dobre sobie! Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było to, aby go podniecić! Nie dała się sprowokować. Podeszła do okna, i odsuwając zasłony, spokojnie zaczęła mówić:
- Jest jeszcze wcześnie i w zasadzie nie powinnam...
- Jest już po dziesiątej - powiedział krótko, opierając się o gzyms murowanego kominka.
Miał na sobie golf i jasne spodnie, które podkreślały jego płaski brzuch i wąskie biodra. Starannie ogolone policzki wyglądały świeżo i zdrowo, zielone oczy lśniły jakimś niepokojącym blaskiem, a krótko przystrzyżone, błyszczące włosy zaczesane były z niedbałą elegancją. Ogólnie, Sander robił dobre... no, niech tam - bardzo dobre wrażenie.
Mia wzięła głęboki oddech i zaczęła jeszcze raz:
- Nie spodziewałam się ciebie... Odwrócił się do niej błyskawicznie.
- A kogo się spodziewałaś? Czy to, że Measham podjął wreszcie decyzję, nic dla ciebie nie znaczy? Nadal usiłujesz kontynuować swoje niecne gierki?
Mia zbladła gwałtownie.
- Ja... nie rozumiem, o czym mówisz... - wyjąkała.
- Nie udawaj niewiniątka. Tracisz tylko czas. Doskonale wiem, co was łączy!
Chciała zaprotestować, ale przerwał jej chłodno.
- Nie zaprzeczaj. Po skończonym przyjęciu Rhoda wszystko mi powiedziała. Szczęśliwie znalazła na to czas. Chciałaś, żeby Measham zerwał zaręczyny. No, powiedz! Chciałaś?
Teraz, dla odmiany, twarz dziewczyny stała się czerwona niczym piwonia.
- Nigdy go do niczego nie zmuszałam! - próbowała się bronić. - A jeśli nawet tak było, to nie powinno cię to obchodzić!
Sander oparł ręce na biodrach i zmroził ją wzrokiem.
- To także moja sprawa - powiedział spokojnie. - Jesteśmy rodziną. Rhoda jest moją daleką kuzynką. Wybrała Meashama... - westchnął. - Bóg jeden wie, dlaczego... Przecież to marna, tchórzliwa karykatura mężczyzny. Ale skoro tak zdecydowała, nie będę się biernie przyglądał, jak jakaś inna panienka usiłuje go sprzątnąć jej sprzed nosa.
Mia zaniemówiła z oburzenia. Upłynęła dobra chwila, zanim zdołała wreszcie wydobyć z siebie głos.
- Filip wcale nie jest tchórzliwy! - odparła z wściekłością. - Jest czuły i opiekuńczy, w przeciwieństwie do takich brutali jak ty...! A poza tym, jak śmiesz prawić mi morały? W ogóle nic o mnie nie wiesz!
- Przecież widziałem, jak się zachowywałaś dzisiejszej nocy. A nawet gdybym nie wiedział, jaka jesteś naprawdę, to twoje słowa mi wystarczą, aby wyrobić sobie odpowiednią opinię o tobie.
- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie. - To nie jest tak, jak myślisz. Nigdy nie... - przerwała w pół słowa. No tak, znowu się zdenerwowała. Nie. Nie będzie się przed nim tłumaczyć. A zresztą, po tym wszystkim, co usłyszał od Rhody, i tak by jej nie uwierzył.
- Czego nigdy nie...? Czy możesz mi to wyjaśnić? - Sander dręczył ją kolejnymi pytaniami. - To zaczyna brzmieć interesująco...
Mia westchnęła i odpowiedziała spokojnie:
- Ostatniej nocy myślałam o Filipie, kiedy więc usłyszałam twoje kroki, po prostu...
- ...pomyślałaś, że to on. Rozumiem. To tłumaczy, dlaczego tak ochoczo rzuciłaś mi się w ramiona. Ale nie tłumaczy, dlaczego, kiedy wiedziałaś już, że to nie Filip, pozwoliłaś na dalsze pieszczoty. Nawet do nich zachęcałaś...
Mia bezradnie potrząsnęła głową. Sama nie wiedziała, dlaczego tak się stało. To był jakiś zupełnie irracjonalny odruch, którego nie potrafiła wytłumaczyć.
Sander odczekał chwilę, po czym powiedział spokojnie, lecz chłodno:
- Powiedz, Mia, czy ty naprawdę jesteś taka, jak o tobie myślę, czy też raczej jest coś między nami, jakieś wzajemne przyciąganie...
Ponieważ nie odpowiedziała, ponowił pytanie.
- A może jedno i drugie? Wiem, że...
- Nic z tych rzeczy! - przerwała mu gwałtownie.
- Mówiłam ci już, że niewiele o mnie wiesz.
- Ależ wiem. Już od naszego pierwszego spotkania wiedziałem, że w twoim życiu musi być jakiś mężczyzna...
- A niby skąd?
- Widziałem, jak zareagowałaś na moją osobę. Spodobałem ci się. Zachowałaś jednak dystans, bo nie chciałaś sama przed sobą się do tego przyznać. Typowe zachowanie dla dziewczyny, która już kogoś ma. Nie spodziewałem się tylko, że to Measham.
- A czy nie przyszło ci do głowy, że zachowałam dystans, ponieważ wydałeś mi się despotyczny, bezczelny i arogancki? - wysyczała wściekła. - Filip jest delikatny i uprzejmy. To naprawdę wspaniały mężczyzna, wart dwóch takich jak ty!
- On jest mdły. - Sander prychnął pogardliwie.
- Zimna, bezkrwista ryba... W żadnym wypadku nie jest to mężczyzna dla ciebie. Nawet gdyby był wolny. A jak dobrze wiemy - nie jest. Rhoda wybrała właśnie jego i zostanie jej mężem, na dobre i na złe. Nie dopuszczę, żebyś weszła między ich dwoje.
- Jak to... - wyjąkała. - Przecież nie możesz...
- Mogę - przerwał jej bezceremonialnie. - Pamiętaj, Measham bardzo łatwo ulega wpływom, trzymaj się więc od niego z daleka.
- Jest moim szefem, obawiam się zatem, że będzie to raczej trudne - powiedziała Mia z przekąsem.
- Doskonale wiesz, co mam na myśli. I nie staraj się być zbyt sprytna, bo możesz przestać dla niego pracować.
- Czy to groźba?
- Wystarczy, że szepnę słówko Williamowi i uświadomię mu, co może zrobić dla szczęścia swojej córki.
- Zapominasz chyba, że firma nie jest jego wyłączną własnością. Mój ojciec jest jej współwłaścicielem...
- Nie, wcale o tym nie zapomniałem. Ale nie sadzę, żeby James zaaprobował tę dwuznaczną sytuację, w jakiej się znalazłaś.
Te słowa zraniły ją mocniej niż wszystko, co zostało do tej pory powiedziane. Niestety, przypuszczenia Sandera były jak najbardziej trafne.
- Jednak dla dobra Meashama Rhoda wolałaby, żeby nikt nie dowiedział się o waszym związku - mówił dalej.
- Dlaczego więc poinformowała ciebie? - zapytała Mia ze ściśniętym gardłem.
- Ponieważ potrafię sobie dawać radę w każdej sytuacji.
- Muszę przyznać - uśmiechnęła się gorzko - że dokonała słusznego wyboru.
- Daj spokój, Mia, nie opłaca się walczyć ze wszystkimi. Uwierz mi, nie masz szans na wygraną. Zostaw Meashama w spokoju.
Dziewczyna, mocno już zdenerwowana całą tą rozmową, krzyknęła:
- A jeśli go nie zostawię, to co? Zastrzelisz mnie?
- To byłoby jakieś wyjście.
- Nie mam zamiaru dłużej tego słuchać!
- Jeśli chcesz, mogę sprawić, że zapomnisz o wszystkich kłopotach. - Mrugnął znacząco. - Będziemy zbyt pochłonięci sobą, by zaprzątać sobie głowę zmartwieniami...
Po plecach dziewczyny przebiegł zimny dreszcz. Słowa Sandera zaniepokoiły ją. Starając się ukryć strach, spojrzała na niego pogardliwie.
- Ciągle mówisz tylko o seksie - wypowiedziała to słowo tak, jak by to był najbardziej nieprzyzwoity wyraz świata. - Czy sugerujesz, że jedynie to łączy mnie z Filipem?
- Łączyło - poprawił ją.
Mia zignorowała tę uwagę i mówiła dalej:
- Ale przecież ja go kocham...! - Jej piękne, szare oczy wypełniły się łzami - I on... On... też mnie kocha!
- Nie wiem, może ty rzeczywiście go kochasz, ale on? Jeśli cię kocha, to dlaczego postanowił ożenić się z inną?
Tak, to pytanie miało sens... Mia już nieraz je sobie zadawała.
- Ja... ja... - zaczęła, ale w tej samej chwili nie chciane łzy popłynęły z jej oczu obfitą strugą. Pospiesznie wytarła twarz.
- Rozumiem teraz twoje zachowanie na przyjęciu. - Sander mówił dalej obojętnym tonem, jakby zupełnie nie dostrzegał jej wilgotnych oczu. - Wiadomość o ich ślubie musiała być dla ciebie prawdziwym szokiem. Zrozumiałaś, że przegrałaś z kretesem...
Mia, walcząc ze łzami, podniosła głowę i z całą godnością, na jaką było ją stać, poprosiła:
- Jeśli powiedziałeś już wszystko, co miałeś mi do zakomunikowania, będę ci szczerze zobowiązana, jeśli sobie pójdziesz.
- Poczekaj, zaraz wyjdę, ale najpierw musisz mi dać słowo, że zostawisz Meashama w spokoju.
- A to niby po co? Czyżby Rhoda obawiała się, że Filip znowu zmieni zdanie?
Sander zacisnął usta.
- Daj mi słowo - powtórzył twardym głosem.
- Nic nie będę obiecywać - oświadczyła. - A nawet gdybym obiecała, nigdy nie będziesz miał pewności, czy dotrzymam przyrzeczenia.
- Oczywiście, że mogę mieć taką pewność. Przełknęła z trudem ślinę i pełna najgorszych przeczuć spytała:
- Czyżby? A jak ją zdobędziesz?
- Biorąc cię za żonę.
Mia na chwilę zaniemówiła.
- Ty, ty... ty naprawdę jesteś bezczelny... - udało jej się w końcu z siebie wykrztusić. - I zarozumiały. Nie wyszłabym za ciebie, nawet gdybyś...
Podniósł ręce do góry i przerwał jej:
- Proszę, tylko nie mów, że nawet gdybym był ostatnim mężczyzną na ziemi. Przecież wcale tak nie myślisz.
- Właśnie że tak myślę! - wrzasnęła. Sander pokręcił głową z powątpiewaniem.
- Nie denerwuj się. Seks to naprawdę bardzo istotna sprawa. Zwłaszcza dla kobiety obdarzonej twoim temperamentem.
- Nie jestem taka, jak myślisz...
- Oczywiście, że jesteś. Dlatego będzie nam ze sobą dobrze. Z tego samego zresztą powodu ty i Measham nie pasujecie do siebie. Nie zauważyłaś, jaki z niego beznadziejny kochanek? - Roześmiał się. - Domyślam się, że nieraz zatrzymałaś się w pół drogi, ale za to ostatniej nocy, ze mną, zatraciłaś się zupełnie...
Mia z wściekłości zacisnęła pięści. Czuła się zawstydzona, poniżona i upokorzona. Podeszła do drzwi, otworzyła je szeroko i powiedziała:
- No dobrze. Wygłosiłeś już swoją mowę, przy okazji znieważyłeś mnie i Filipa, a teraz... wynoś się!
Sander jednak wzruszył tylko ramionami. Zanim zdążyła się zorientować, zatrzasnął drzwi i mocno chwycił ją w ramiona. Próbowała się wyrwać, odwrócić głowę... Na próżno. Mężczyzna nie zwolnił żelaznego uścisku. Przysunął się bliżej, tak że ich usta dzieliły tylko centymetry.
- Wydaje mi się, że powinienem odświeżyć twoją pamięć.
Mia zbyt dobrze pamiętała spotkanie w ogrodzie, by na to pozwolić. Szarpnęła się mocno.
- Nie! Zostaw mnie! Nie chcę żebyś mnie całował!
- Kłamczucha! Oczywiście, że chcesz. W przeciwnym razie poprosiłbym o zgodę.
Wsunął palce miedzy pasma jedwabistych włosów dziewczyny i pochylił się nad jej ustami. Mia zebrała wszystkie siły, żeby przeciwstawić się tej napaści. Jednak Sander nie miał nawyków typowych dla „prawdziwych mężczyzn” i nie zachowywał się brutalnie. Delikatnie pieścił wargami jej usta, całował skronie, powieki, nos...
Powoli zaczęła narastać w niej namiętność. Pod wpływem subtelnych pieszczot jej ciało stawało się coraz bardziej uległe. Rozchyliła usta i zatraciła się cała w pocałunku...
Sander całował coraz żarliwiej. Jedną ręką mocno obejmował ją w talii, a drugą gładził jej smukłe pośladki.
Podobnie jak poprzedniej nocy, gorąca fala pożądania rozlała się po ciele dziewczyny. Nawet nie poczuła, kiedy nocna koszula zsunęła się z jej ramion. Silne, wprawne dłonie delikatnie pieściły aksamitną skórę jej pleców, ramiona, kark, by wreszcie spocząć na nagich, pełnych piersiach. Gdy zaczęły wykonywać leniwe, powolne ruchy wokół ich napiętych, wrażliwych koniuszków, Mia głęboko westchnęła i przytuliła się do Sandera całym ciałem.
Zaśmiał się miękko i cicho.
- Czy rozumiesz teraz, co miałem na myśli? Widzisz, jak bardzo do siebie pasujemy? - Pocałował ją w ucho i dodał: - Ale poczekaj, zanim pójdziemy do łóżka, powinniśmy zasłonić okno. Nie chcemy chyba bulwersować przechodniów, a chcę się z tobą kochać godzinami...
Jego słowa natychmiast ją otrzeźwiły. Potrząsnęła głową, jakby przebudzona ze snu i odepchnęła go gwałtownie. Wyczuwając gwałtowną zmianę jej nastroju, Sander puścił dziewczynę i cofnął się. Mia spodziewała się, że będzie zdenerwowany lub zawiedziony. On jednak spytał tylko:
- Co się stało? Z ognistej kochanki zrobiła się nagle królowa śniegu... Przypomniał ci się Measham?
Odważnie spojrzała mu w oczy.
- Nie. - Dziwne, rzeczywiście ani przez chwilę nie pomyślała o Filipie. - Może to po prostu twoja wina? Może wcale nie działasz na mnie tak, jak myślisz...
Ta uwaga miała sprawić mu przykrość, ale Sander nie przejął się nią zbytnio.
- Owszem, działam... - odpowiedział i popatrzył na nią zamyślony. - Ale jest jeszcze jeden czynnik, którego nie bratem pod uwagę. Coś, co nie jest dla mnie do końca jasne... - Przez chwilę jeszcze się nad czymś zastanawiał, po czym podszedł do drzwi, otworzył je i, obróciwszy się do niej, rzucił na pożegnanie: - Trudno uwierzyć, abyś wzbraniała się przed pójściem do łóżka tylko dlatego, że nie jesteś moją żoną. To do ciebie niepodobne. Ale dobrze, jeśli zmienisz zdanie, daj mi znać. - Uśmiechnął się szyderczo i zaniknął za sobą drzwi.
Mia w pierwszej chwili poczuła ulgę, że wreszcie sobie poszedł. Jednak zaraz potem w jej miejsce pojawił się gniew. Jak ten okropny typ w ogóle śmiał do niej przyjść, pouczać ją, jak ma się zachowywać, a na dodatek znieważać ją i obrażać! A potem jeszcze zebrało mu się na amory! Ohyda!
Była wściekła i jedynym uczuciem, jakie mogła żywić wobec Sandera Davisona, była nienawiść. Tylko dlaczego za każdym razem w jego obecności była tak słaba i niezdecydowana...?
Usiadła ciężko na łóżku, oparła głowę na rękach i jeszcze raz wróciła myślą do tego, co się stało. Znowu zrobiło jej się gorąco... Dość tego! Jeżeli cały czas będzie rozpamiętywać minione wydarzenia, to nigdy nie dojdzie do siebie.
Po chwili jej serce zaczęło wracać do normalnego rytmu. Jednak ironicznie uśmiechnięta twarz Sandera uparcie tkwiła jej przed oczami...
Powiedział, że jeśli zechce, to weźmie ją za żonę... Na pierwszy rzut oka całe te plany matrymonialne nie miały żadnego sensu. Ale Mia, nie wiedzieć czemu, była przekonana, że Sander Davison postawi na swoim. Na miłość boską, ten mężczyzna musi być chyba niespełna rozumu! Przecież ona go nawet nie lubi, a co dopiero mówić o miłości! Poza tym zawsze liczył się dla niej tylko Filip. Owszem, Sander też może się podobać, ale...
Zaraz, zaraz... Sander może się podobać? No tak, sama tak przed chwilą pomyślała! To nagłe odkrycie spadło na nią nieoczekiwanie! Sander jej się podobał... Być może było tak nawet już podczas pierwszego ich spotkania, tyle że wtedy nie zdawała sobie z tego sprawy. To siła tego zauroczenia tak bardzo ją przerażała.
No dobrze, ale skoro jest to wyłącznie atrakcyjność fizyczna, to nie ma mowy, żeby wyszła za niego za mąż. Dziwne... Wszystkie te argumenty były jak najbardziej logiczne. A jednak w dalszym ciągu odczuwała niepokój.
Następnego poranka Mia obudziła się przed siódmą. Nie była w najlepszym nastroju. Po stracie Filipa wciąż czuła bolesną pustkę, jakiś tępy ból, którego nie mogła się pozbyć.
Wzięła prysznic, ubrała się szybko, wypiła kawę i była gotowa do wyjścia.
Zimny, szary i wilgotny poranek nie nastrajał do życia optymistycznie. Po drodze do pracy dziewczyna mijała zniszczone kamienice ze sterczącymi żałośnie liszajami odpadającego tynku i płatami łuszczącej się z drzwi i okien farby. Porywisty wiatr zacinał deszczem pod parasolkę. Kiedy więc doszła wreszcie do przypominającego akwarium biurowca Rayfields Pharmaceuticals, zimne krople deszczu spływały jej po twarzy.
- Dzień dobry, panno Fielding. Jest pani bardzo wcześnie - przywitał ją ubrany w niebieski mundur portier.
- Dzień dobry, George. - Strząsnęła wodę z parasolki. - Jak tam twoje lumbago?
Tęgi, starszy już portier uśmiechnął się.
- Nie mogę narzekać, proszę pani. Ale taka pogoda nie jest dla mnie najlepsza.
Przeszła przez cichy jeszcze hol i wjechała windą na czwarte piętro. Otworzyła drzwi wielkiego biura kierownika sprzedaży. Wewnętrzna część należała do Filipa, zewnętrzną Mia dzieliła razem z Janet Renshaw, swoją sekretarką i osobistą asystentką.
Zdjęła płaszcz i odstawiła parasolkę do stojaka. W tym samym momencie w drzwiach biura pojawił się Filip. Wysoki, szczupły, ubrany w gustowny garnitur, nosił się w sposób typowy dla tak zwanych młodych, dobrze zapowiadających się biznesmenów. Na górę wjechał windą prowadzącą prosto z podziemnego parkingu, więc nie zmókł i wyglądał nienagannie.
Mia poczuła, jak gorycz ściska jej gardło. Nie odezwała się ani słowem, patrzyła tylko oskarżycielsko.
- Miałem nadzieję, że przyjdziesz nieco wcześniej - powiedział z wyraźnym napięciem. - Widzisz, muszę z tobą porozmawiać... Mój Boże - złapał się za głowę - co za galimatias! I co my mamy teraz, do Ucha, zrobić? - Spojrzał na nią niepewnie, jednak ona nadal milczała. - Nie mogę cię stracić! Nie mogę! - jęknął histerycznie.
- To ty zmieniłeś zdanie. - Mia jakimś cudem odzyskała głos. Zauważyła, że ta szczupła, świeżo ogolona twarz wygląda na mocno zmęczoną. - Przykro mi - szepnęła po chwili - ale zupełnie nie rozumiem, jak mogłeś to zrobić po tym wszystkim, co miedzy nami było, o czym tyle mówiliśmy...
- Nie miałem wyboru - wymamrotał ze spuszczoną głową.
- Jak to nie miałeś wyboru? Przecież... przecież mówiłeś, że właśnie...
Przez chwilę popatrzył jej w oczy, ale mówiąc uciekł wzrokiem w bok.
- Rhoda jest w ciąży.
- W ciąży? - Mia, osłupiała, wpatrywała się w niego.
- To znaczy, że... sypialiście ze sobą?!
- Daj spokój... - odparł zmieszany. - Mówisz jak stara ciotka. Wśród zaręczonych par jest to w tej chwili normalne.
- Normalne! - Mia powtórzyła z wściekłością.
- Czy to znaczy, że przez cały czas sypiałeś z Rhodą i równocześnie usiłowałeś zaciągnąć mnie do łóżka...?
Filip stał nieruchomo, niczym pod pręgierzem. Nie wiedział, co ma zrobić z rękami, więc wsadził je do kieszeni.
- Doskonale wiesz, że kocham tylko ciebie. Ale wówczas Rhoda i ja byliśmy już... rozumiesz, myślę, że... spotkałem cię zbyt późno. Gdy oziębły nasze stosunki z Rhodą, zaczęła szukać przyczyn...
Puszczając jego nieskładne wyjaśnienia mimo uszu, Mia dopytywała się dalej:
- A może myślałeś, że zgodzę się zostać twoją kochanką? I wtedy co? Czy miałeś zamiar spędzać z nami na przemian co drugą noc?
- Po co tak mówisz? Nie rób ze mnie potwora bez serca - zaprotestował. Wyciągnął ręce z kieszeni i splótł je nerwowo. - Zrozum, gdyby Rhoda nie zaszła w ciążę, wszystko byłoby w porządku.
- Uważasz, że mógłbyś odejść od Rhody, zerwać zaręczyny i być ze mną, nie mówiąc mi jednocześnie ani słowa o tym, co było miedzy wami?
- O, rany! To wszystko jest takie skomplikowane...
- zdenerwował się Filip. - Przecież chciałaś żebym zerwał te zaręczyny!
- Tak - zgodziła się. - Ale nie miałam pojęcia, że byliście... - dłuższą chwilę szukała odpowiedniego słowa - że byliście kochankami!
- Nie rozumiem, jaka to różnica. - Wzruszył ramionami. Gest ten spowodował, że Mia w jednej chwili straciła wszelkie złudzenia co do jego osoby. Filip odczytał to chyba z jej twarzy, bo chwycił ją rozpaczliwie za rękę i zaczął tłumaczyć po raz kolejny:
- Kochanie, proszę cię, posłuchaj! Nie masz żadnych powodów do zazdrości. To ty jesteś tą, którą naprawdę kocham. Przecież pracujemy w tym samym biurze, możemy być ze sobą codziennie, po co nam jakieś oficjalne związki?
- Nie, Filipie - wydusiła z siebie przez ściśnięte gardło. - Już za późno. Nie będziemy dłużej razem pracować. Złożę podanie, napiszę jakieś sensowne uzasadnienie...
- Nie rób głupstw - przerwał jej. - Nie ma żadnego powodu, żebyś odchodziła z pracy.
- Nie mogę tu zostać. Przecież Rhoda spodziewa się dziecka, nie będziemy jej narażać na ciągłe stresy...
Filip znieruchomiał, jakby go coś wystraszyło.
- O... o jakich stresach ty mówisz? Przecież ona nie wie, co nas łączy.
- Oczywiście, że wie.
- Nigdy jej nic nie mówiłem. Chciałem poinformować ją o naszych planach tuż po przyjęciu, ale ona wcześniej przekazała mi... najnowsze wieści. Czy przypuszczasz, że wie o wszystkim?
- Wcale nie przypuszczam... Jestem tego pewna.
- Skąd mogła się dowiedzieć? - Filip nie krył swego przerażenia.
- Nie mam pojęcia, ale... - Mia urwała w pół zdania, gdyż w tym samym momencie drzwi otworzyły się szeroko i do biura weszła Janet.
Filip odwrócił się na pięcie i zniknął w drzwiach swojego gabinetu.
Janet, mała, energiczna mulatka o krótko ostrzyżonych czarnych włosach i pięknych brązowych oczach, zachowywała się tak, jakby niczego nie zauważyła. Zdejmując mokry płaszcz przeciwdeszczowy, narzekała na paskudną angielską pogodę. Obie kobiety czuły się dobrze w swoim towarzystwie i w sumie były dobrymi przyjaciółkami.
- I pomyśleć, że za granicą jest tak pięknie - zagadnęła Janet. - Pomyśl tylko... Być teraz w Grecji albo gdzieś w południowych Włoszech... Gdziekolwiek, gdzie świeci słońce.
- Dopiero co było kilka słonecznych dni.
- Mam niejasne podejrzenia, że zaostrzyły tylko mój apetyt na ładną pogodę. - Janet skrzywiła się.
- No dobrze... A teraz do roboty! Jakież to czekają nas dzisiaj przyjemności? - Popatrzyła z westchnieniem na leżące na biurku papiery. - Wygląda nieźle. Co bierzesz...?
- Muszę wyjść - oświadczyła Mia. - Obawiam się, że dzisiaj będziesz musiała radzić sobie sama.
- Jeśli nie wrócisz przed lunchem, mam ci przynieść kanapkę? - spytała Janet ze stoickim spokojem.
- Gdybyś była tak dobra...
Po wyjściu z budynku Mia przekonała się, że pada coraz mocniej, a wiatr jest jeszcze silniejszy. Rzeczywiście, angielska pogoda była wyjątkowo paskudna. Przynajmniej dzisiaj. W minorowym nastroju, zmarznięta i przygnębiona, szarpała się kilka chwil z nieposłuszną, jak zwykle, parasolką, po czym ruszyła szybko w stronę najbliższego biura pośrednictwa pracy.
Nie miała wyboru, musiała odejść. Przecież nie mogła dalej pracować z Filipem. A gdyby chciała przenieść się do innego działu, ojciec i William spytaliby zapewne o jakieś racjonalne przyczyny takiej zmiany.
Cóż, zbyt długo kochała Filipa Meashama i zbyt mocno mu zaufała. Nigdy jej nawet do głowy nie przyszło, aby mógł być z nią, a sypiać z Rhodą. Chciał, aby została jego kochanką. Dokładnie tak, jak przepowiadał Sander Davison.
W niecałe trzy godziny później wyszła z trzeciego biura pośrednictwa pracy. Była jeszcze bardziej przygnębiona niż przedtem. Zarejestrowali ją wprawdzie we wszystkich trzech, ale w żadnym nie znalazła pracy, która by ją w pełni satysfakcjonowała, a jednocześnie pozwoliła utrzymać jej dotychczasowe mieszkanie.
Do ojca wrócić nie mogła. Przecież jej nie chciał. Kiedy po skończeniu szkoły sekretarek rozpoczęła samodzielne życie, był z tego bardzo zadowolony.
Czuła się tak, jakby ziemia usunęła jej się spod nóg. A wiec tyle to wszystko warte? Filip, praca, mieszkanie - w jednej chwili wszystko przepadło, uleciało niczym dym na wietrze...
Zerwał się porywisty wiatr. Mia zaczęła trząść się z zimna. Czuła, że jej stopy zamieniają się w dwa sople lodu.
Gdy stała tak, zrozpaczona i kompletnie załamana, przed przejściem dla pieszych, ochlapał ją przejeżdżający samochód, a nagły zdradziecki podmuch wiatru o mało nie wyrwał parasolki. W tym momencie jeden z jej obcasów utknął pomiędzy płytami chodnikowymi. Zanim zdołała uwolnić nogę, zmieniły się światła, a zirytowani przechodnie zaczęli wymijać nieoczekiwaną przeszkodę.
- Do diabła! - mruknęła wściekła, usiłując się oswobodzić.
- Spokojnie, nie denerwuj się. - Usłyszała obok siebie głęboki, dobrze znany głos. - Po prostu wyjmij nogę z pantofla.
Mia odwróciła się gwałtownie, dziko wymachując parasolką.
Silna męska ręka złapała ją mocno za nadgarstek, pomagając utrzymać równowagę, a kpiący głos dodał:
- Uspokój się. Jesteś niebezpieczna dla otoczenia.
- To znowu ty?!
- Masz rację, to znowu ja. - Sander Davison zgodził się uprzejmie. - Ja i mój samochód, który właśnie w tym momencie skutecznie blokuje ruch uliczny. Na dodatek oboje jesteśmy mokrzy... Bądź więc grzeczną dziewczynką i wyjmij łaskawie nogę z pantofla.
Mia nie miała wyboru, Stanęła na jednej nodze i czekała, aż Sander uwolni jej but.
- No proszę, gotowe! - Uśmiechnął się po chwili z satysfakcją i założył jej pantofel na bosą stopę. Następnie odebrał jej parasolkę, złożył i, trzymając d z i e w c z y n ę pod rękę, zawlókł ją do swego samochodu.
- Wsiadaj - rozkazał krótko.
- Kiedy nie mam ochoty. - Mia cofnęła się. - Nie chcę...
- Rób, co ci mówię i nie dyskutuj. - Wepchnął ją delikatnie do sportowego porsche'a i zamknął drzwi. - Zapnij pas - rozkazał, siadając za kierownicą.
- Zaborczy gbur. Sander westchnął z dezaprobatą.
- Czy to jedyny sposób, w jaki umiesz podziękować swojemu wybawcy? Powinnaś być mi wdzięczna...
- Dziękuję - powiedziała kwaśno.
- Cóż za ujmująca uprzejmość! Dziewczyno, skąd w tobie tyle wdzięku? - mruknął zjadliwie.
Może rzeczywiście powinnam okazać mu choć trochę uprzejmości, pomyślała. Próbowała nawet przybrać bardziej pogodny wyraz twarzy, jednak po kilku próbach przekonała się, że nie jest w stanie wzbudzić w sobie żadnych przyjaznych uczuć wobec tego mężczyzny.
- Dokąd jedziemy? - spytała szorstko.
- A jak myślisz? Oczywiście, że do mojej jaskini, gdzie rozbiorę cię do naga i zgwałcę, by zaspokoić moje żądze. - Zaśmiał się cicho. - I twoje - dodał miękko.
Twarz dziewczyny oblała się rumieńcem. Zdawała sobie sprawę, że Sander powiedział to specjalnie, aby wyprowadzić ją z równowagi. Zacisnęła ze złości usta. Była zziębnięta, przygnębiona i naprawdę nie miała ochoty na jego towarzystwo. Nie miała jednak wyboru.
W ciągu kilku minut zajechali przed imponujących rozmiarów dom przy Crombie Square. Gdy wysiedli, Sander objął Mię i, uciekając przed deszczem, szybko podprowadził przed drzwi wejściowe.
Weszli do miłego, gustownie umeblowanego holu, z którego prowadziły na górę eleganckie, szerokie schody. Z najdalej położonych drzwi wyszła im na spotkanie starsza kobieta w niebieskiej sukience.
- Pani Rose, czy mogłaby pani przygotować jakiś szybki lunch dla dwóch osób? - zwrócił się do niej Sander.
- Oczywiście, proszę pana - odpowiedziała grzecznie i wyszła.
Zostali sami. Sander, trzymając ciągle dziewczynę pod rękę, zaprowadził ją do wielkiego, stylowo urządzonego pokoju z dużymi oknami, wychodzącymi na cichy, zielony skwer. W kominku płonął ogień, wokół stały wazony z tulipanami i żonkilami. Półki zapełnione były książkami i oprawionymi w ozdobne ramki fotografiami. Cały pokój, choć duży, sprawiał miłe, przytulne wrażenie.
- Pozwolisz, że zdejmę ci płaszcz? - zaoferował swoją pomoc Sander. Propozycja ta była zupełnie niewinna i całkiem naturalna, mimo to Mia poczuła się zmieszana. Rozpięła pasek i guziki i pozwoliła zdjąć płaszcz i szal. Mężczyzna pochylił się nad nią, wziął do ręki pełną garść jej włosów i przez chwilę bawił się nimi.
- Chodź, usiądź przy ogniu - powiedział wreszcie. - Rozgrzejesz się trochę.
Podszedł do kominka i dorzucił kilka polan.
Kiedy usiadła na niskiej sofie, zdjął jej pantofle i ustawił przy ogniu, żeby wyschły. Ukląkł i zaczął rozcierać jej zmarznięte stopy. Wzdrygnęła się. Chciała zaprotestować, uciec, ale nie mogła zrobić najmniejszego ruchu.
A właściwie to po co miałabym się szarpać... Przecież to zwykły przyjacielski gest, ot, drobna przysługa - próbowała naiwnie wytłumaczyć sobie swoją dziwną bierność. Sama jednak dobrze wiedziała, że jej tłumaczenie nie ma większego sensu.
Skończył i usiadł obok niej. Odsunęła się na drugi koniec sofy, najdalej jak mogła.
- Musisz się tak demonstracyjnie odsuwać? - spytał.
- A musisz siadać tak blisko? - odpowiedziała pytaniem.
- O co ci chodzi? - Uniósł brwi z rozbawieniem. - Czy czujesz się skrępowana moją osobą?
W pierwszym odruchu chciała odpowiedzieć, że tak. Uznała jednak, iż po tak miłym przyjęciu byłoby to niegrzeczne i nie na miejscu. Zignorowała więc drażliwe pytanie i, wyciągając ręce do ognia, spytała:
- Słyszałam, że do tej pory mieszkałeś w Hongkongu?
- Tak. Nie było mnie tutaj przez pięć lat. Nadzorowałem transakcje banku na Dalekim Wschodzie.
- I pewnie masz zamiar tam wrócić? - spytała z nie skrywaną nadzieją w głosie.
Pokręcił głową i uśmiechnął się ironicznie.
- Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale mój dom jest tutaj, w Anglii.
- Mieszkasz sam? - wyrwało jej się niedyskretne pytanie. Znów się zmieszała.
- Tak, sam - odpowiedział i ze znaczącym błyskiem w oczach dodał: - Ale tylko na razie...
- Zapytałam, bo... - tłumaczyła się wciąż skonfundowana Mia - bo... pomyślałam, że to chyba zbyt duży dom jak dla jednej osoby.
- Zdecydowanie za duży - zgodził się. - Ale to jest mój dom rodzinny, więc mam do niego pewien sentyment.
- Jak to? Dom rodzinny i taki pusty? Nie masz rodziny?
- Nie. Mój ojciec niedawno zmarł, dlatego wróciłem. Matka zginęła sześć lat temu w katastrofie lotniczej. Ojciec właściwie nigdy nie doszedł do siebie po jej śmierci. Zrezygnował z normalnego życia i całkowicie poświecił się pracy. Wolał siedzieć w banku, niż wracać do pustego domu. - Sander zamilkł, wyciągnął przed siebie swoje długie nogi, po czym spojrzał na dziewczynę i dodał: - Oczywiście, jeżeli chcesz, po ślubie możemy sprzedać ten dom i kupić jakiś mniejszy. Mia zignorowała jego ofertę matrymonialną, jakby jej w ogóle nie słyszała. Patrzyła w ogień i wyobrażała sobie mały wiejski domek, o którym marzyła od lat.
- Pewnie wolałabyś mieszkać na wsi? - zagadnął mężczyzna widząc, że dziewczyna nie reaguje na jego zaczepki.
Mia rzuciła mu krótkie, spłoszone spojrzenie. Czyżby czytał w jej myślach? Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.
- No, dobrze, zmieńmy temat. Kiedy masz zamiar odejść z Rayfields Pharmaceuticals?
- Skąd wiesz, że chcę to zrobić? - spytała zdziwiona.
- Widziałem cię wychodzącą z biura pośrednictwa pracy. Trudno mi zrozumieć, dlaczego kobieta taka jak ty decyduje się na tak desperacki krok.
- Mówiłam ci już kiedyś, że niewiele o mnie wiesz.
- Ale chcę się dowiedzieć... Jak najwięcej... - Szybkim ruchem ujął jej głowę między dłonie. - Chcę poznać twoje ciało, twoje myśli - szeptał jej do ucha. - Chcę wiedzieć o tobie wszystko... Dlaczego płaczesz i dlaczego się śmiejesz, o czym myślisz, jak się czujesz, jak wyglądasz, kiedy śpisz i jakie są twoje oczy, co się w nich odbija, gdy się kochasz...
Z szeroko otwartymi oczami, niczym zahipnotyzowana, Mia wpatrywała się w rozchylone usta mężczyzny zbliżające się do jej twarzy. Zadrżała. Czyżby znowu... Nie, pomyślała rozpaczliwie, tym razem nie mogę do tego dopuścić. Zamknęła oczy, mocno zacisnęła usta i w tym samym momencie... rozległo się pukanie do drzwi. Po krótkiej chwili do pokoju weszła służąca.
- Zupa, kanapki i kawa. - Postawiła na stole tacę z jedzeniem. - Mam nadzieję, że będzie państwu smakowało.
- Dziękuję ci, Rose - Sander odpowiedział tak beznamiętnie, jakby przez cały czas rozmawiali o pogodzie.
Mia odwróciła głowę, żeby ukryć rumieniec zażenowania. Ku jej uldze gospodyni rozstawiła talerze i filiżanki na małym stoliku, po czym wyszła bez słowa.
Sander rozlał zupę do dwóch czarek.
- Nie musisz się przejmować. Pani Rose jest dyskretna i bardzo wyrozumiała.
- Przypuszczam, że nie ma innego wyjścia - zauważyła sarkastycznie Mia.
Nie zwracając uwagi na Sandera, rozłożyła na kolanach śnieżnobiałą serwetkę, sięgnęła po łyżkę i pochyliła się nad parującym talerzem z minestrone. Zupa była wspaniała - aromatyczna, lekka i bardzo smaczna.
- Rezygnacja z pracy to sprytne posunięcie - przerwał milczenie Sander. - Powiedz, to twój pomysł? Czy raczej wymyślił to Measham, licząc na to, że łatwiej mu będzie spotykać się z tobą, gdy wasze kontakty nie będą już jawne i oficjalne jak dotychczas?
Mia zacisnęła zęby z wściekłości. Nie chciała jednak wdawać się w kolejną kłótnię, więc powstrzymała gniew i nie zareagowała na tę prowokację.
Sander nie rezygnował.
- Dlaczego nie powiedziałaś mu, że między wami wszystko skończone, i że wychodzisz za mnie za mąż?
Mia przerwała jedzenie.
- Sander, nie mówisz chyba poważnie. Czy naprawdę chcesz się ożenić z kobietą, którą wyraźnie gardzisz? Czy chcesz wziąć ślub tylko dla bezpieczeństwa swojej kuzynki? Przecież to absurd!
- No dobrze, pewnie masz rację. Ale tu nie chodzi tylko o Rhodę. Ja naprawdę potrzebuję żony. Jeżeli chcesz, wszystko ci wytłumaczę. Bank handlowy Davisona Lazenby'ego został założony we wczesnych latach dziewięćdziesiątych przez mojego dziadka. Staruszek był konserwatystą, tak samo mój ojciec. Obaj mieli tradycyjne, niemal wiktoriańskie poglądy na rodzinę. W testamencie ojciec zastrzegł, że dopóki się nie ożenię, nie mogę zająć jego miejsca w banku. Jest oczywiście mnóstwo pięknych kobiet, ale im lepiej je poznawałem, tym bardziej rozumiałem, że ładna twarz nie zastąpi pustki w głowie. Wprawdzie twoje prowadzenie się pozostawia trochę do życzenia, ale stanowisz rzadkie połączenie piękna i inteligencji, którego szukam. Trzymana mocną ręką możesz stać się dobrą żoną...
Wyznanie Sandera można by było nawet uznać za pochlebne, gdyby nie to ostatnie zdanie... „Trzymana mocną ręką”! Co on sobie wyobraża?! A na dodatek ta uwaga na temat jej prowadzenia się... Trzeba przyznać, że facet ma tupet.
- Jeśli uroda jest warunkiem podstawowym - zauważyła Mia - to raczej nie spełniam twoich wymagań.
- To ja osądzę.
- Ale nie możesz przecież poślubić kogoś, kto „tak się prowadzi”...
Sander uspokoił ją.
- To nie problem. Jestem pewien, że po ślubie uda mi się szybko zmienić twój charakter.
Mia ze zniecierpliwieniem potrząsnęła głową.
- Daj spokój, Sander. Dość żartów. Po prostu nie chcę zostać twoją żoną.
- Nie masz wyboru.
- Oczywiście, że mam - odparła. - Nie możesz mnie zmusić do małżeństwa.
- Na twoim miejscu, nie byłbym tego taki pewny. Powiedział to tak apodyktycznie, że dziewczynę ogarnął niepokój.
- Co masz na myśli?
- Wieczorem wyjeżdżam do Amsterdamu. Ale zanim odlecę, mam umówione spotkanie z twoim ojcem. Taka prywatna rozmowa o interesach...
- znacząco zawiesił głos.
Mia utkwiła pochmurne spojrzenie w jego twarzy.
- Pamiętasz może sprawę Yanus Pharmaceuticals?
- zapytał Sander po chwili. - William nie wierzył w tę firmę, ale James pożyczył sporo pieniędzy z naszego banku i kupił pakiet kontrolny akcji. Potem nastąpiła katastrofa. Jednej nocy jego akcje stały się mniej warte niż papier, na którym je wydrukowano.
Mimo że Mia nic nie wiedziała o interesach ojca, dobrze pamiętała to bankructwo. Właśnie wtedy James miał atak serca. Usiłując zebrać myśli, spytała:
- Twierdzisz, że mój ojciec jest ci winien dużo pieniędzy?
- Twierdzę, że, gdybym zechciał, mógłbym go zrujnować.
Jej oczy pociemniały z gniewu.
- To szantaż! Podły, ohydny szantaż!
- Cóż, nazwijmy to raczej przyjacielską przestrogą. Obiecałem coś Rhodzie i mam zamiar dotrzymać danego słowa, niezależnie od metod jakich będę zmuszony użyć w tym celu.
Mia wpadła w panikę. Gorączkowo zaczęła szukać jakiegoś wyjścia z tej okropnej sytuacji.
- Posłuchaj, a jeśli odejdę z Rayfield i nigdy tam nie wrócę?
- I tak to zrobisz - powiedział chłodno.
- Ale jeśli obiecam ci do tego, że już nigdy więcej nie spotkam się z Filipem...
- Sama powiedziałaś, że nigdy nie będę pewny, czy dotrzymasz danego słowa. A poza tym zapominasz, że potrzebuję żony.
Mia próbowała pozbierać rozbiegane myśli. Czyżby rzeczywiście musiała się zgodzić na warunki tego bezwzględnego mężczyzny?
- No dobrze, a co z twoją dziewczyną? - spytała nieoczekiwanie. - Z pewnością nadaje się na żonę tak samo dobrze jak ja.
- Niezupełnie. Chcę mieć kobietę, z którą będę mógł porozmawiać, która będzie dzielić ze mną życie, a nie tylko łóżko. Jacqueline jest wystarczająco inteligentna, ale zbyt zajęta własną karierą, aby mogła być dobrą żoną dla kogokolwiek.
- Tak więc mnie chcesz na żonę, a ją na kochankę? - spytała zjadliwie.
- Nie. Jedna chętna kobieta w zupełności mi wystarczy.
- Ale ja wcale nie jestem chętna!
- Na pewno? - spytał delikatnie.
Obrócił jej twarz w swoją stronę i popatrzył na nią swoimi zielonymi, czystymi oczami.
- Pragnę ciebie. Nie sądziłem nigdy, że można kogokolwiek tak bardzo pragnąć. I wierzę, że w końcu cię zdobędę.
Jego spojrzenie, żar, z jakim wypowiedział te słowa, wywołały w dziewczynie gorącą falę namiętności.
Nagle Sander spojrzał na zegarek.
- Niestety, mam umówione spotkanie o wpół do trzeciej. Masz ochotę na kawę?
Mia, zupełnie oszołomiona, kiwnęła tylko głową i uniosła ku niemu niedużą filiżankę.
- Jaką lubisz? - spytał. - Pewnie gorącą, mocną i słodką, tak jak twoi kochankowie, czy tak?
Nie podjęła zaczepki.
Wypili kawę w milczeniu. Sander odstawił filiżankę i zakomunikował:
- Będę w Amsterdamie aż do piątku, tak więc masz kilka wolnych dni. Pewnie zechcesz je wykorzystać...
Kiedy Mia nie zareagowała i na tę prowokację, westchnął i zapytał:
- Gdzie mam cię odwieźć? Wracasz do domu?
- Podrzuć mnie do biura. Popatrzył na nią przenikliwie.
- Nie mam zamiaru tam pracować, ale muszę przecież rozstać się z firmą w jakiś cywilizowany sposób, prawda? - wyjaśniła.
Zanim odwrócił głowę, zauważyła błysk triumfu w jego oczach. Poniewczasie uświadomiła sobie, że jej pospieszne słowa mógł zinterpretować jako zgodę na małżeństwo.
Gdy już siedziała w samochodzie, włożył do bagażnika walizkę, wsiadł, a następnie pochylił się nad nią i zapiął jej pas bezpieczeństwa. Bliskość jego silnego, muskularnego ciała sprawiła, że Mia lekko zadrżała.
- Nie jest ci zimno? - spytał, wyczuwając dreszcz, który nią wstrząsnął.
- Nie, nie! - zaprzeczyła skwapliwie. - Dziękuję... Sander wyciągnął rękę i poprawił pasemko jej włosów. Chciała się odsunąć, ale ciasno zapięty pas uniemożliwiał jej jakiekolwiek ruchy. Sander palcem wskazującym musnął jej usta, a potem zaczął nim przesuwać po gładkiej, smukłej szyi.
Czuła delikatny zapach jego wody kolońskiej. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w jego usta...
- Pocałuj mnie. Przecież tego pragniesz - wyszeptał. Mia oparła głowę na fotelu, zamknęła oczy i, nie do końca świadoma tego, co robi, rozchyliła usta... Uległa mu. Pocałował ją lekko i delikatnie, po czym nagle się odsunął.
Słysząc uruchamiany silnik samochodu, otworzyła oczy. Była zła na niego, że ją dręczy, i zła na siebie za to, jak łatwo mu się poddaje. Bez słowa wpatrywała się w szybę przed sobą. Wreszcie Sander przerwał milczenie.
- Zanim wyjadę do Amsterdamu, poczynię wszystkie stosowne przygotowania, tak że będziemy mogli się pobrać od razu po moim powrocie.
O, Boże, on znowu o tym! A więc nie zrezygnował! Mia po raz kolejny wpadła w panikę. Przecież nie mogła zostać jego żoną tylko dlatego, że ją szantażował. Ale czy miała inne wyjście? Gdyby odmówiła, prawdopodobnie zemściłby się na jej ojcu.
- Nie masz powodów do obaw - uspokoił ją cynicznie, widząc jej wystraszoną minę. - Wydaje mi się, że dla dziewczyny z takim temperamentem nie będzie to zbyt ciężkie do zniesienia. Zwłaszcza, że jeśli chodzi o te sprawy, chyba dość dobrze się rozumiemy...
Miał rację. Pragnęła go. Jak mogło do tego dojść?! Do dzisiejszego ranka całe jej życie obracało się wokół innego mężczyzny, a teraz... Wszystko było takie irracjonalne, nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. Wiedziała tylko, że tak jest. Sander miał nad nią niepojętą władzę. Jeśli miałaby go kiedyś pokochać, nigdy nie uwolni się spod jego przemożnego wpływu, tak jak udało jej się to z Filipem. Uśmiechnęła się do siebie gorzko. Jeszcze nie tak dawno gotowa była przysiąc, że nawet gdyby Sander był ostatnim mężczyzną na ziemi, i tak nie chciałaby mieć z nim nic wspólnego...
Z piskiem hamulców zatrzymali się przed biurowcem Nie zwracając uwagi na deszcz, Sander wysiadł, obszedł samochód dookoła i otworzył jej drzwi.
- Załatw ostatecznie wszystkie sprawy - polecił. - I postaraj się nie wyglądać tak, jakby ci zmarł ktoś bliski. Nie martw się. Kiedy się pobierzemy, pomogę ci zapomnieć o Meashamie.
- Skąd masz pewność, że chcę o nim zapomnieć? - spytała zirytowana.
Sander chciał zapewne zrewanżować się jakąś cierpką uwagą, ale zacisnął tylko usta i grzecznie się pożegnał.
- Zadzwonię do ciebie z Amsterdamu - rzucił na odchodnym, wskoczył do samochodu i odjechał.
Biuro na szczęście było już puste, a drzwi prowadzące do gabinetu Filipa zamknięte. Mia zdjęła płaszcz i usiadła przy biurku. Wkręciła arkusz papieru w maszynę do pisania i napisała podanie o zwolnienie z pracy. Nie wymieniła żadnych powodów rezygnacji, zaznaczyła tylko, że chce odejść natychmiast.
Wkładała właśnie pismo do koperty, gdy otworzyły się drzwi i weszła Janet ze stosem papierów.
- A, już jesteś - zauważyła. - Filip pytał się o ciebie. Miał dzisiaj bardzo kiepski humor.
- Och... Czy on...?
- Wyszedł. Ma wrócić przed czwartą.
Mia westchnęła z ulgą. Nie miała ochoty na spotkanie z Filipem. Nie mieli już sobie nic do powiedzenia. Janet popatrzyła na nią uważnie.
- Wyglądasz nieszczególnie. Coś się stało?
- Rzucam pracę.
- Co!? - Janet wytrzeszczyła oczy. - Kiedy?
- Natychmiast. Bardzo przepraszam za kłopoty, jakie spadną na ciebie z tego powodu, ale... - zawahała się, nie bardzo wiedząc, co ma dalej powiedzieć.
Janet pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Nic dziwnego, że Filip był taki przygnębiony. Ale wiesz, tak chyba będzie lepiej. Kochać się w facecie, który ma wziąć ślub z inną... - Zaczerwieniła się i gwałtownie przerwała. - Ja... ja przepraszam. Nie powinnam była tego mówić. Nie miałam nic złego na myśli... Och, do diabła! Jeszcze tylko pogarszam sytuację.
Tym razem Mia się zaczerwieniła.
- Czy to było aż tak widoczne? Rozumiesz, ja i Filip...
- Nie... No, właściwie to tak. Nie twierdzę, że wszyscy o was wiedzieli... Większość personelu zapewne ani nic nie wie, ani nie podejrzewa. Gdyby było inaczej, to całe biuro dawno trzęsłoby się od plotek.
Po prostu zauważyłam, jak na siebie patrzycie i domyśliłam się, że wy... Przepraszam. Nie chciałam zrobić ci przykrości...
- Nie jest mi przykro. Wszystko, co było między mną a Filipem, jest już skończone.
- Dlatego musisz odejść?
- Chcę.
- Jesteś tego pewna? Nie mogłabyś po prostu przenieść się do innego działu?
Mia potrząsnęła głową.
- Wolę odejść. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Widzisz, nie jesteś jedyną, która domyśliła się, co nas łączy. Rhoda też na to wpadła.
- Mój Boże! Czy zerwała zaręczyny?
- Nie. Biorą ślub.
- Aha, rozumiem. - Janet uśmiechnęła się znacząco. - Nie tak łatwo teraz znaleźć dobrą posadę. Masz coś na oku?
- Nie - odparła Mia i nagle, zupełnie nieoczekiwanie, nawet dla siebie samej, dodała: - Prawdopodobnie nie będę jej potrzebować. Niewykluczone, że wyjdę za mąż.
- Za mąż! - wykrzyknęła Janet z wrażenia. - Czy na pewno dobrze usłyszałam? Wychodzisz za mąż?
Mia dopiero teraz zrozumiała, że palnęła głupstwo. Czyżby przestała już kontrolować to, co mówi? Czyżby jej myśli tak bardzo były pochłonięte Sanderem Davisonem?
- Tak, ja... To znaczy nie... - tłumaczyła się nieskładnie.
- W porządku - przerwała jej przyjaciółka. - Tylko nie trzymaj mnie w niepewności. Powiedz, kim jest ten facet, którego poślubisz.
- To Sander Davison. Ale ja... Janet aż gwizdnęła.
- Szczęściara! Z takim facetem każda od razu by poleciała do ołtarza. Zawsze miałam niejasne wrażenie, że mu się podobasz. Ile razy wpadał do naszego biura, nie odrywał od ciebie oczu. Ale nigdy się nie spodziewałam, że ty i on... Nie przypuszczałam, że znasz go tak dobrze. Kiedy się zdecydowaliście?
- Był na przyjęciu urodzinowym u Rhody, a potem odwiózł mnie do domu... - przerwała, ale wyraźnie było widać, że Janet oczekuje dalszych informacji.
- Wczoraj rano odwiedził mnie w domu... - dodała i znów zamilkła.
Sama nie wiedziała, dlaczego o tym wszystkim mówi. Najpierw o tym ślubie, a teraz o wizycie Sandera... Przecież nie podjęła jeszcze ostatecznej decyzji. Na miły Bóg, przecież w ogóle nie chciała o niczym decydować!
- O ile to nie jest tajemnicą, powiedz mi resztę.
- Janet przerwała jej rozmyślania. - Kiedy poprosił cię o rękę?
Bądź tu mądry i odpowiedz na takie pytanie!
- pomyślała Mia. Jak wytłumaczyć, że Sander nie prosił ją o rękę, tylko zmusił do ślubu szantażem? Starając się, żeby wypadło to w miarę naturalnie, krótko opowiedziała poranne wydarzenia. Na końcu dodała cicho:
- Nie miałam więc nawet czasu do namysłu...
- A o czym tu myśleć? Czyżbyś ciągle kochała...?
- Nie, nie kocham Filipa. - Kiedy wypowiedziała te słowa, uświadomiła sobie, że to prawda. - Nie jestem pewna, czy w ogóle go kiedykolwiek kochałam.
Janet westchnęła.
- Rozumiem cię doskonale. Odkąd poznałam Sandera Davisona, wydał mi się wart dwóch Fi... Znowu! Zdaje mi się, że mam dobry dzień do gadania głupstw... W każdym razie, gdybyś - potrzebowała druhny, to mam praktykę. Moja siostra brała ślub kilka miesięcy temu. A kiedy twój?
- S - Sander... - Zająknęła się. Dlaczego rozmawiają o tym tak, jakby wszystko dawno było już postanowione! - ...Sander ma załatwić wszystkie formalności bardzo szybko, tak, żebyśmy mogli wziąć ślub zaraz po jego powrocie z Amsterdamu. Za kilka dni.
- Obrotny gość - zauważyła Janet z aprobatą. - Nie spodziewałam się tego po nim. - Spojrzała na zegar. - No, tak. My tu gadu - gadu, ale jeśli zaraz nie wezmę się do roboty, to też będę musiała poszukać sobie nowej pracy!
Mia spakowała swoje rzeczy, zostawiła rezygnację na biurku Filipa i zaczęła zakładać płaszcz.
Janet popatrzyła na nią i z lekkim wahaniem w głosie spytała:
- Czy Filip... no wiesz, czy mu...?
- Tak. Powiedziałam mu, że odchodzę. Ale wolałabym, żeby nic więcej nie wiedział.
Janet obiecała jej, że będzie milczała jak grób. Po chwili dodała:
- Będzie mi ciebie brakowało. Nie zapomnij o mnie.
- Nie zapomnę - obiecała Mia.
Nie mając już sił na wylewne pożegnania, wyszła, nie mówiąc nawet „do widzenia”.
Około wpół do dziewiątej wieczorem Mia siedziała przy elektrycznym piecyku, usiłując skupić uwagę na czytanej książce. Nagle ktoś gwałtownie zapukał do drzwi. Zawahała się przez moment. Miała nadzieję, że to nie Filip. Nie miałaby najmniejszej ochoty na jeszcze jedną rozmowę z tym człowiekiem.
Otworzyła drzwi i zobaczyła Trevora.
- Telefon do ciebie - poinformował ją. - A przy okazji... Czy masz może trochę dziesięciopensówek?
Mia wygrzebała z portmonetki kilka monet.
- Dzięki! - Uśmiechnął się do niej. - Jesteś równa kobitka!
Zamknęła drzwi na klucz i poszła za Trevorem do aparatu zainstalowanego w samym końcu holu. Odwieszona słuchawka huśtała się w powietrzu. Mia podniosła ją i powiedziała ostrożnie:
- Słucham.
- No i jak? Tęsknisz za mną? - Usłyszała niski głos Sandera.
Serce załomotało jej z wrażenia, ale spytała zimno:
- Kto mówi?
- Twój narzeczony! - Roześmiał się i dodał szybko: - Mam niewiele czasu, więc bądź grzeczną dziewczynką i słuchaj uważnie. Załatwiłem już wszystkie formalności. Pobierzemy się w sobotę w południe w kościele św. Idziego na Mayfair. Ślubu udzieli nam wielebny Peter Jenkins.
- Nie, nie możemy przecież tak szybko... - zaprotestowała rozpaczliwie. - Potrzebuję więcej czasu do namysłu.
Sander widocznie nie wziął sobie zbytnio do serca jej uwag, bo spokojnie mówił dalej.
- Teraz, kiedy nie pracujesz, cztery dni powinny ci wystarczyć na zrobienie wszystkich zakupów. Idź do Harrodsa. Uprzedziłem ich, że wszystkie wydatki na wesele i wyprawę mają zapisać na mój rachunek.
- Ale co mam kupić? - spytała odruchowo. - Garnitur czy... - Ugryzła się w język. A więc klamka już zapadła? Czyżby, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, już się zdecydowała? Nie, to wprost niepojęte! Wszystko działo się tak błyskawicznie, że nie miała nawet czasu zaprotestować.
- Daj spokój z garniturem - mówił dalej Sander. - Skoncentruj się na sobie. Biała suknia, welon... Sama wiesz najlepiej. Kup wszystko, co trzeba. Aha, rozmawiałem z twoim ojcem. Był trochę zaskoczony, ale ostatecznie się zgodził i daje ci wolną rękę... Gdybyś chciała z nim porozmawiać, załatwił już wszystkie swoje sprawy i dziś wieczorem powinien już być w domu. Jeszcze jedno: czy masz jakąś przyjaciółkę, która mogłaby zostać druhną?
- Tak. Janet... Janet Renshaw.
- Dobrze. Weź ją ze sobą i kupcie wszystko, czego potrzebuje. Zakupy każ odesłać na Crombie Square. Stamtąd wyruszysz do kościoła.
- Ale ja... - Mia próbowała przerwać tę lawinę informacji.
- I jeszcze jedno. - Nie dał jej dokończyć. - Masz ważny paszport?
- Tak.
- To dobrze. Upewnij się, czy gdzieś ci nie zginął. No, to chyba wszystko... I pamiętaj: nie przejmuj się wydatkami, bank to wytrzyma. Uważaj na siebie! Będę z tobą w kontakcie!
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odłożył słuchawkę.
Przez dłuższą chwilę Mia stała bez ruchu, zupełnie oszołomiona. Gdy wreszcie udało jej się zebrać myśli, wyciągnęła z kieszeni monetę i zadzwoniła do ojca.
Wprawdzie ich stosunki zawsze były skomplikowane i raczej oziębłe, ale przecież rodzony ojciec zechce chyba porozmawiać z nią o planowanym małżeństwie.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz? - spytał nieco zdenerwowany, gdy przedstawiła mu już wszystkie szczegóły. - Sander Davison to znany kobieciarz. Trudno utrzymać go przy sobie. Rhoda już kiedyś próbowała i nic jej z tego nie wyszło.
- Rhoda? - Mia była zaskoczona. - Czy Rhoda się w nim kochała?
- William opowiadał mi, że kilka lat temu dosłownie oszalała na jego punkcie. Na szczęście wszystko skończyło się, gdy wyjechał do Hongkongu. Wtedy zainteresowała się Meashamem... Nie chcę się wtrącać, ale mężczyzna taki jak Sander Davison nie wydaje mi się stosownym dla ciebie partnerem. Ale skoro chce się z tobą żenić...
Zrozumiała, że z gwałtownego pośpiechu towarzyszącemu ślubowi jej ojciec wyciągnął błędne wnioski. Ciekawe, jak by zareagował, gdyby mu powiedziała prawdę?
- Chyba mnie źle zrozumiałeś. Sander nie musi się ze mną żenić. Jeśli ci o to chodzi, to nie jestem w ciąży.
Nie uwierzył jej, powiedział sceptycznie, że „to się jeszcze okaże”, mruknął coś na pożegnanie i odłożył słuchawkę.
Mia zaczęła się zastanawiać nad tym, co usłyszała. Sander był zaangażowany w związek z Rhodą... Może to wyjaśnia, dlaczego tak mu zależy, żeby dostała tego swojego Filipa? Sam ją kiedyś zostawił, wyjechał do Hongkongu, a teraz próbuje odkupić swoje winy...
Następnego dnia Mia obudziła się dość późno. Zrobiła sobie kawy i, czując się jak aktorka w nowej roli, zadzwoniła do Janet.
- Czy mogłabyś urwać się w czasie lunchu?
- Nie ma sprawy. Poproszę Tessę albo którąś z dziewczyn, żeby mnie zastąpiły. Kiedy i gdzie się spotkamy?
- U Harrodsa, o wpół do trzeciej.
- A dlaczego nie w pobliskiej knajpce?
- Bo w knajpce nie sprzedają sukien ślubnych. Janet przyszła wcześniej i zasypała Mię lawiną pytań. W drodze do działu z sukniami ślubnymi Mia starała się jej na wszystkie odpowiedzieć.
Wybrała jedwabną suknię w kolorze kości słoniowej, piękną i romantyczną, z rozkloszowaną spódnicą i długim, muślinowym welonem, podtrzymywanym na głowie stroikiem z pereł. Janet zdecydowała się na bladoróżową sukienkę, stosowne do niej pantofle i stroik na głowę.
Po udanych zakupach poszły do barku na lunch. Już nad sałatką z krewetek Janet powiedziała:
- Czy mogę cię o coś spytać? Zauważyłam, że od samego początku podobałaś się Sanderowi, ale nie zwracałaś na niego uwagi. Co się takiego stało, że nagle zmieniłaś zdanie?
- Czyż nie jest oczywiste, że robię to dla jego pieniędzy? - Mia próbowała obrócić pytanie w żart.
- Nie kpij sobie ze mnie! - żachnęła się Janet.
- Znam cię zbyt dobrze, by w to uwierzyć. Do tej pory sądziłam, że raczej go nie lubisz. A może to była tylko forma samoobrony?
- Cieplej, cieplej...
- Szczerze mówiąc, jestem zadowolona z takiego obrotu sprawy. Nie mogłam patrzeć, jak marnujesz sobie życie dla faceta, który jest już dawno zajęty.
- Skończyła jeść sałatkę i dodała: - No, dobrze, powiedz teraz, jakie masz plany na swój wielki dzień?
Mia powtórzyła jej rozmowę z Sanderem. Gdy skończyła, Janet niezbyt dyskretnie zerknęła na zegarek, złapała się za głowę i popędziła do biura. Mia sama wróciła do sklepu i zaczęła kompletować swoją wyprawę. Wybrała trzy sukienki, kilka spódnic i bluzek, parę pasujących do nich żakietów.
W dziale bieliźniarskim niemal dostała zawrotu głowy. Zawsze jej się podobała elegancka, ekskluzywna bielizna. Teraz, gdy nie musiała liczyć się z kosztami, wybierała najpiękniejsze, najbardziej wyszukane modele, zwiewne i delikatne niczym pajęczyna.
Gdy wróciła do domu i rozpakowała wszystkie zakupy, stwierdziła, że z pewnością wydała jakąś zawrotną sumę. Przestraszyła się. Może trochę przesadziła? Co będzie, jeśli Sander uzna ją za zbyt rozrzutną? Wcale niewykluczone, że uzna decyzję o małżeństwie za zbyt pochopną i w ostatniej chwili zrezygnuje, a ona... A ona zostanie na lodzie.
Rozejrzała się po swoim skromnym mieszkanku. Powrót z eleganckich salonów do pustej kawalerki... Oby nie była to zła wróżba na nadchodzące dni. Zrobiła, o co ją prosił, teraz nie pozostawało nic innego, jak cierpliwie czekać...
Był piątkowy wieczór. Po kilku bezsennych nocach Mia była wyczerpana. Podobnie jak przez ostatnie dni, siedziała i czekała na telefon od Sandera. Wciąż nie mogła uwierzyć, że jutro ma się odbyć jej ślub.
Dlaczego zresztą miałaby wierzyć? Może Sander w ogóle nigdy nie zamierzał jej poślubić, a cała ta farsa miała być tylko okrutnym żartem? Aby odegnać złe myśli, postanowiła czymś się zająć. Wzięła kąpiel, umyła głowę i zrobiła sobie manicure. Siedziała właśnie owinięta w ręcznik, układając wilgotne włosy, gdy nagle zadzwonił dzwonek.
To pewnie znowu Trevor, pomyślała.
- Chwileczkę, muszę się ubrać - powiedziała.
- Nie ma takiej potrzeby - dobiegło z drugiej strony. Drzwi się otworzyły i na progu stanął Sander Davison. Mia nie mogła uwierzyć własnym oczom. Jej serce zamarło, a potem nagle zaczęło bić jak oszalałe.
- Masz rozchylone usta - poinformował ją. - To zapewne ze zdziwienia. Ale pamiętaj, że to są bardzo piękne usta... Nie będę ich mógł zaspokoić, dopóki stoimy w progu.
Mia cofnęła się i zamknęła za nim drzwi.
- Kiedy przyleciałeś?
- Godzinę temu.
Nie zwróciła uwagi na jego odpowiedź. Patrzył na nią w taki sposób, że czuła, jak uginają się pod nią nogi.
- Przyjechałeś prosto z lotniska?
- Tak. Ale, do Ucha, po co w ogóle mówimy o jakichś idiotycznych szczegółach! Nie stój tak, pocałuj mnie!
Nie czekając, aż dziewczyna spełni jego prośbę, podszedł do niej i pocałował ją gorąco. Kiedy oderwał wargi od jej ust, Mia przytuliła się mocno do niego.
Objął ją mocno ramionami.
- Wygląda na to, że moja nieobecność rozpaliła twoje zmysły!
Mia ponuro zwiesiła głowę. Boże, co się z nią dzieje! Najpierw go nienawidzi, nie znosi i od niego ucieka. Potem godzi się na ślub, i to nie z własnej woli, ale pod przymusem, a jeszcze później cała zaaferowana szykuje wyprawę i czeka na niego niczym wierna żona... Przecież to czysty absurd. Zachowuje się jak wariatka! I, co gorsza, jest tego najzupełniej świadoma. A teraz jeszcze ta uwaga: „rozstanie rozpaliło twoje zmysły”...
Sander dostrzegł markotną minę dziewczyny. Wziął ją pod brodę i delikatnie uniósł jej twarz ku górze.
- Smutna? No dobrze, może rzeczywiście będzie lepiej, jeśli teraz zajmiemy się czym innym. Gdybyśmy się w tej chwili zaczęli kochać, jutro w południe pewnie byśmy byli jeszcze w łóżku i spóźnilibyśmy się na ślub...
Uśmiechnął się i pogładził ją chłodnym palcem po policzku. Popatrzył na ręcznik kąpielowy, z trudem ukrywający jej piękne ciało i powiedział:
- Wiesz co? Może będzie lepiej, jeśli coś na siebie założysz. Inaczej na nic się nie zdadzą nasze postanowienia. Aha, spakuj wszystko, co ci będzie potrzebne. Dzisiejszą noc spędzisz na Crombie Square.
Mia schwyciła szybko granatowe spodnie i błękitną bluzkę i zniknęła w drzwiach łazienki. Spakowała wszystkie kosmetyki, trochę drobiazgów i zaczęła się zastanawiać, co jeszcze może jej się przydać.
- Pospiesz się, kobieto! - Usłyszała zza drzwi głos Sandera. Powiedział to spokojnie, bez zniecierpliwienia, co dodało jej otuchy i wlało w jej serce odrobinę nadziei. Może nie będzie tak źle? Może uda jej się jakoś odnaleźć szczęście w tym dziwacznym związku? Zresztą, wszystko jest lepsze od samotności i zapomnienia.
Gdy wsiedli do samochodu, Sander sięgnął do kieszeni i wyjął niewielkie pudełeczko. Wziął dziewczynę za rękę i wsunął jej na palec lśniący, niezwykle gustowny pierścionek. Mia zamarła zaskoczona. To nie był tradycyjny brylant, najczęściej kupowany na zaręczyny, ale niebywałej urody żółty kamień osadzony w artystycznej oprawie.
- Co to jest? - spytała.
- Sardoniks. Kamień, który przynosi szczęście narzeczonym.
Jego słowa szczerze ją wzruszyły, ale wzruszenie pierzchło gdzieś, gdy Sander mrugnął do niej okiem i dodał ironicznie:
- Sama rozumiesz, nasi przyjaciele oczekują od nas odrobiny sentymentalizmu.
W czasie drogi na Mayfair Sander opowiadał jej o przygotowaniach do ślubu..
- Kościół św. Idziego jest mały - tłumaczył - dlatego ceremonia będzie skromna. Tylko trochę krewnych i najlepszych przyjaciół. Czy jest ktoś, o kim nie wiem, kogo chciałabyś zaprosić?
- Nie. - Pokręciła głową. Była znów w złym humorze. Już myślała, że Sander traktuje ich ślub poważnie, ale ta uwaga o „odrobinie sentymentalizmu” na pokaz sprawiła, że straciła wszelkie nadzieje co do jego czystych intencji. - Co ja właściwie robię? - spytała głośno samą siebie. - Wychodzę za mężczyznę, którego nawet nie lubię.
Uśmiech zniknął z twarzy Sandera, a jego dłonie na kierownicy zacisnęły się nerwowo.
- Dlaczego wiec to robisz?
- Dobrze wiesz, dlaczego.
- Dlatego że poświęcasz się dla ojca, który nigdy zbytnio o ciebie nie dbał?
- Właśnie że o mnie dbał! - krzyknęła. Po chwili uspokoiła się, zamknęła oczy i dodała już spokojnie: - Masz rację. Nawet mnie nie kochał. Chociaż może przed wypadkiem...
- Jakim wypadkiem? Opowiedz mi o tym - poprosił łagodnie.
Spojrzała na niego z wahaniem. O wypadku nigdy z nikim nie rozmawiała, choć to wydarzenie przez długie lata wracało do niej w postaci sennego koszmaru. Milczała chwilę, jakby wahała się, czy w ogóle warto zaczynać, wreszcie westchnęła i zaczęła mówić, cicho i powoli.
- W czasie karambolu na autostradzie zginęła mama i Michael, mój brat bliźniak. Ojciec wyszedł z tego cało, a ja doznałam tylko lekkich stłuczeń.
- Ile miałaś wtedy lat?
- Właśnie skończyłam osiem.
- Tak - westchnął ciężko. - To musiało być dla ciebie bardzo traumatyczne przeżycie, i pewnie nie tylko dla ciebie - dodał. - Wiesz co? Opowiedz mi o swoim dzieciństwie.
Uśmiechnęła się do niego smutno.
- Nie wiem, czy jest o czym opowiadać.
- Czy twój ojciec, już potem, nigdy nie chciał się ponownie ożenić?
- Nie, po wypadku nie interesował się już chyba kobietami. Zagrzebał się w swojej pracy, a do opieki nade mną wynajmował opiekunki. Czasem miłe, czasem mniej....
- Musiałaś być bardzo samotna. Nie miałaś żadnych przyjaciół wśród sąsiadów?
- Nie za bardzo... Nasz dom stał samotnie w środku posiadłości. W okolicy nie było nikogo, z kim mogłabym się zaprzyjaźnić. Wyglądałam przez okno na piętrze i gdzieś w oddali widziałam inne bawiące się razem dzieci. Czasem w wietrzne dni puszczały latawce. Zawsze marzyłam, żeby móc kiedyś puszczać je razem z nimi... - Po raz pierwszy w jej głosie zabrzmiało rozmarzenie.
- Czy kiedykolwiek to zrobiłaś?
- Nie.
- No, dobrze. A gdzie chodziłaś do szkoły?
- Zanim skończyłam jedenaście lat, miałam nauczyciela.
- A potem? - pytał uparcie, nie zrażony jej zdawkowymi odpowiedziami.
- Przez następne siedem lat chodziłam do małej prywatnej szkoły dla dziewcząt, później skończyłam szkołę dla sekretarek.
- O, Boże, dziewczyno! Aleś się rozgadała! Po prostu język ci się urywa - rzucił ironiczną uwagę. - Może powiesz mi, co było dalej?
- Jak tylko skończyłam szkołę, dostałam pracę w Rayfields i odeszłam z domu.
- Dlaczego? Nie sądzę, abyś od dziecka marzyła o posadzie sekretarki.
- Chciałam być niezależna.
To nie była cała prawda. Mia zawsze marzyła o miłości. Takiej prawdziwej, gorącej, jedynej... Ale po tych wszystkich samotnie spędzonych latach, które minęły od śmierci Michaela, po latach przeżytych z kompleksem winy, że ona żyje, a on nie, uznała, że los widocznie ją pokarał i przestała czekać na spełnienie swoich marzeń.
Ku jej uldze, Sander nie zadawał dalszych pytań i w kompletnej ciszy dojechali do jego rezydencji. Gdy zajechali na podjazd, siwowłosy lokaj podszedł do samochodu i powitał ich pełnym szacunku głosem:
- Dobry wieczór, sir, dobry wieczór, madam.
- Dobry wieczór, Tomaszu. - Sander podał mu kluczyki od samochodu. - Zanieś bagaże panny Fielding do gościnnego pokoju i powiedz pani Rose, żeby przyniosła nam na górę herbatę.
Gdy weszli do obszernego holu, Sander zaproponował:
- Widziałaś do tej pory tylko jeden pokój. Pozwól, że pokażę ci resztę.
Naprzeciwko salonu znajdowała się wielka biblioteka. Obok była obszerna jadalnia z dużymi francuskimi oknami, wychodzącymi na ogrodzony kamiennym murem ogród, a zaraz za nią przestronna kuchnia.
Na piętrze podwójne drzwi prowadziły do dużego pokoju dziennego. Po prawej stronie mieściła się ładna, nowocześnie urządzona łazienka.
Sander otworzył lewe drzwi.
- To jest moja sypialnia, a wkrótce także i twoja.
- Wskazał na olbrzymie łoże i spytał: - Którą stronę wolisz?
To niespodziewane pytanie po raz kolejny wywołało w niej strach i falę wątpliwości.
- Jeszcze nie wiem - odparła. - Zawsze spałam sama.
- Naprawdę? Czyżby wszyscy twoi kochankowie pospiesznie wracali do swych żon lub narzeczonych?
- Dziękuję za znakomitą opinię - odparła łamiącym się głosem. - Wprawdzie nie wiem, czemu ją zawdzięczam, ale...
- Ale chciałabyś wiedzieć, dlaczego się z tobą żenię, tak? Po prostu, lubię trudne wyzwania. I muszę przyznać, że dwa pierwsze cele z trzech, jakie sobie postawiłem, osiągnąłem łatwiej, niż się spodziewałem.
- Pierwsze dwa cele...? - powtórzyła zdumiona.
- Żebyś mnie zechciała, i żebyś mnie poślubiła.
- A... a czy mogę wiedzieć, jaki jest ten trzeci?
- Żebyś mnie pokochała.
Zawirowało jej przed oczami. To była ostatnia rzecz, jakiej się po nim spodziewała! Jego wyznanie wstrząsnęło nią do głębi. Odwróciła twarz w jego stronę.
- A jaką ci to sprawia różnicę, czy cię kocham, czy nie? - spytała zdławionym głosem.
Objął ją ramionami, ustawił naprzeciwko siebie i, ułożywszy głowę na ramieniu dziewczyny, zamruczał jej do ucha:
- Wierz mi, że sprawia mi to różnicę. Być może nawet nie wiesz, jak bardzo. - Popatrzyła na niego ostrożnie. Uśmiechnął się. - Wszystko będzie dobrze, musisz tylko trochę nad sobą popracować.
Stała zakłopotana, nie bardzo wiedząc, jak zareagować, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Sander uwolnił ją z uścisku i poszedł otworzyć.
- To pewnie twoja herbata... Dziękuję, Emily. Wziął tacę od małej, pulchnej służącej, odwrócił się do Mii i zaproponował:
- Wyglądasz na bardzo zmęczoną. A może byś tak wypiła herbatę w łóżku?
Postawił ostrożnie tacę na nocnej szafce obok łóżka, pocałował dziewczynę w policzek i, życząc jej dobrej nocy, wyszedł z pokoju, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
Mia rozpakowała swoje kosmetyki i wyjęła nocną koszulę. Umyła zęby w małej łazience i położyła się do łóżka. Jej myśli wirowały jak stado spłoszonych ptaków.
Następnej nocy nie będzie już spać sama. Na samo wyobrażenie oczekujących ją w czasie nocy poślubnej przeżyć robiło jej się gorąco. No dobrze, ale przecież małżeństwo to nie tylko seks. Nieraz to sobie powtarzała. Podjęła szalone ryzyko, decydując się na ślub z mężczyzną, który jej pożąda, ale także nią gardzi.
Nieprawda, że nie miała wyboru. Oczywiście, że miała. Mogła go od razu posłać do wszystkich diabłów. Ale co by zrobiła, gdyby zrealizował swoje pogróżki wobec ojca? Z pewnością był do tego zdolny. Dawał jej to do zrozumienia kilkakrotnie. Czy jednak dla kariery ojca ma zmarnować całe swoje życie? Jakie szanse na przetrwanie ma małżeństwo zawarte z rozsądku? Powinna się spakować i uciekać stąd czym prędzej, póki nie jest za późno...
Ale nie uciekła... Sander był dla niej jak narkotyk, w jego obecności traciła zmysły, serce biło w niej dwa razy szybciej... Być może małżeństwo z nim było ryzykiem, ale z pewnością ryzykiem, które chciała podjąć.
Wreszcie zmęczona zasnęła. Całą noc spała jak kamień i obudziła ją dopiero Emily, która po dziewiątej przyniosła tacę ze śniadaniem.
- Mamy cudowny dzień, panienko - powiedziała służąca, odsłaniając okna. - Musi być panienka szalenie podekscytowana - dodała i w romantycznym nastroju opuściła pokój.
Mia nalała sobie kawy i wróciła do łóżka. Wprawdzie przyniesione przez Emily śniadanie wyglądało smakowicie, ale w ogóle nie miała apetytu. Piła właśnie drugą filiżankę kawy, kiedy do pokoju wszedł Sander.
Pocałował ją, a następnie podał jej płaskie, skórzane pudełko.
- Prezent od pana młodego dla panny młodej. Otworzyła je niepewnie. W środku spoczywał naszyjnik z przepięknych, naturalnych pereł. Zanim zdążyła mu podziękować, powiedział stanowczym tonem:
- Kiedy będziemy już małżeństwem, nie mam zamiaru pilnować cię na każdym kroku. Dlatego chciałbym, żebyś dała mi słowo, że miedzy tobą a Meashamem wszystko skończone, i że nie będziesz się z nim więcej spotykać.
Akurat to mogła mu obiecać. Od kilku dni nie myślała już w ogóle o Filipie i nie miała najmniejszej ochoty się z nim spotykać.
- Uwierzysz mojemu słowu? - spytała.
- Tak.
- Więc je masz.
Skinął głową aprobująco i skierował się do wyjścia.
- Aha! - Odwrócił się z ręką na klamce drzwi. - Chciałbym, żebyś, wchodząc do kościoła, odrzuciła swój welon do tyłu. Chcę widzieć twoje oczy w czasie ślubu.
Rozkojarzona jego słowami, Mia siedziała jeszcze jakiś czas w łóżku, zanim zebrała się wreszcie w sobie i wstała.
Właśnie wychodziła spod prysznica, kiedy przyjechała Janet. Jej ciemna twarz błyszczała, z oczu tryskało podniecenie. W jednej ręce trzymała kuferek z kosmetykami, a w drugiej torebkę i mnóstwo malutkich pakuneczków.
- No, już jestem - oznajmiła zaaferowana. - Sander przysłał po mnie samochód. Jeszcze nigdy w życiu nie czułam się taka ważna.
- W tej chwili jesteś najważniejsza. Bez twojej pomocy nie zdążę na czas.
Następne cztery godziny upłynęły na malowaniu, perfumowaniu, pudrowaniu i układaniu fryzur panny młodej i druhny. Kiedy wreszcie wszystkie przygotowania zostały zakończone, Mia z zadowoleniem mogła przejrzeć się w wielkim lustrze. Po raz pierwszy w życiu czuła się piękną.
Kilka minut później przyjechał ojciec. W szarym surducie, z białym goździkiem w butonierce, wyglądał niezwykle elegancko.
- Jesteś piękną panną młodą - orzekł po obejrzeniu swojej córki.
To był piękny, słoneczny dzień. Po krótkiej jeździe Mia wysiadła z samochodu i oparła się na ramieniu ojca. Pozornie wyglądała na spokojną i opanowaną, ale w środku aż kipiała z tłumionego napięcia. James nagle uśmiechnął się do niej i ściskając jej rękę powiedział:
- Dzisiaj wyglądasz tak samo jak twoja matka.
Jego słowa i wzruszony głos sprawiły, że jej oczy napełniły się łzami.
Mały, piękny kościół wypełniony był kwiatami. Zabarwione przez kolorowe szybki witraży słoneczne promienie pełgały po błyszczącej posadzce i czerwonym dywanie, prowadzącym prosto do ołtarza, gdzie czekali już wielebny Jenkins, Sander i jakiś obcy mężczyzna, z pewnością drużba.
Organista zaczął grać marsza weselnego i wszyscy zgromadzeni goście odwrócili się do wejścia. Większości z nich Mia nigdy wcześniej nie widziała. Jednak dwoje znała doskonale - Rhodę i stojącego u jej boku, ubranego w błękitny garnitur, Filipa.
Ich oczy spotkały się. Filip patrzył na nią zdumiony, jakby nie rozumiejąc, co się dzieje. Zapewne przyszedł na ślub Sandera, nie wiedząc zupełnie, kto jest szczęśliwą narzeczoną.
Mia odrzuciła welon do tyłu i zaczęła iść w stronę ołtarza. Sander, wysoki, przystojny, elegancko ubrany, już tam jej oczekiwał. Ze spokojną miną zajęła miejsce u jego boku. Czuła się tak, jakby jej umysł oddzielił się od ciała. Znikły gdzieś wszystkie wątpliwości, jakby nagle rozpłynęły się we mgle i przestały istnieć. Poddała się biernie biegowi wydarzeń. Miała wrażenie, że jest niczym drobna gałązka, listek, niesione przez potężną falę przeznaczenia. Jak zza ściany słyszała słowa pastora rozpoczynającego uroczystą ceremonię.
- Zebraliśmy się tu razem w imię Boga Wszechmogącego, aby uczestniczyć w zawarciu przez tego oto mężczyznę i tę kobietę świętego związku małżeńskiego...
Panującą w kościele ciszę zakłócały jedynie dalekie odgłosy ulicznego ruchu.
- ...czy bierzesz tę kobietę za żonę... czy ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że jej nie opuścisz aż do śmierci?
- Tak - pewnie odpowiedział Sander.
- ...czy bierzesz tego mężczyznę za męża...? - usłyszała teraz Mia. Przeszyło ją uczucie żalu. Jak bardzo by chciała, aby zawierane przez nią małżeństwo było oparte na miłości...!
Zwróciła głowę w stronę Sandera. Patrzył na nią intensywnym, jakby lekko zaniepokojonym wzrokiem.
Ale ona się nie wahała. Patrząc mu prosto w oczy spokojnie odpowiedziała:
- Tak.
Drużba uroczyście uderzył w dzwonek, odstawił go na bok i podał Mii obrączkę. Owładnęło nią uczucie radości. Sander zdecydował się na obrączki! Jednak po chwili to uczucie gdzieś prysło. Pewnie i to zrobił na pokaz, wiadomo, przyjaciele spodziewają się „odrobiny sentymentalizmu”...
Sander włożył jej delikatnie na palec złotą obrączkę. Potem ona jemu. Miała ręce zimne jak lód. Oboje uklęknęli.
- Co Bóg złączył, niech człowiek nie rozłącza - oznajmił uroczyście wielebny Peter Jenkins. - Ponieważ Sander Christian i Mia Charlotte złożyli zgodne oświadczenie i przy świętym ołtarzu wymienili się obrączkami, ogłaszam, że od tej chwili są mężem i żoną.
A więc stało się... Już po wszystkim. Serce nagle zatrzepotało jej gwałtownie, a nogi ugięły się w kolanach. Sander wziął ją pod rękę i przy dźwiękach weselnego marsza poprowadził do wyjścia.
Na zewnątrz czekał już zamówiony fotograf i kilku fotoreporterów z prasy, których zwabił szybki ślub bogatego bankiera z nie znaną bliżej nikomu dziewczyną. Wśród błyskających fleszy, obrzucani kwiatami i ryżem, szli pod rękę aż do wyjścia z kościelnego dziedzińca.
Przed bramą wsiedli do karety zaprzężonej w dwa białe konie. Sander pomógł żonie usadowić się wygodnie i, gdy ułożyła spódnicę, zajął miejsce obok niej. Woźnica cmoknął na konie, strzelił z bata i odjechali.
Frontowe drzwi domu na Crombie Square otwarto szeroko, a przed nimi stała w szeregu cała służba, pani Rose, Emily i Tomasz, czekający, żeby powitać nowożeńców.
Ledwo młoda para weszła do domu, a już na podjazd zaczęły wjeżdżać samochody. Mia i Sander musieli więc zacząć witać swoich gości. Po kilku nieznajomych nadszedł William. Uścisnął rękę Sanderowi i ucałował serdecznie Mię. Za nim wszedł drużba, którego Sander przedstawił jako wieloletniego przyjaciela i kolegę z banku.
Jon Ross uścisnął rękę Mii i powiedział:
- Sander zawsze miał szczęście do kobiet. Jesteś dokładnie taka, jak cię opisywał.
Wśród innych gości pojawili się także Rhoda i Filip. W oczach Rhody odbijała się wściekłość.
- Cóż za niespodzianka, kuzynie! - przywitała się ze zjadliwym uśmiechem. - Kiedy usłyszałam, że się żenisz, do głowy mi nawet nie przyszło, że twoją wybranką może być nasza femme fatale...
Tak więc Sander nie wprowadził Rhody w swoje plany, pomyślała Mia. Trochę to dziwne, zwłaszcza w świetle tego, co mówił, ale cóż, może wytłumaczy jej wszystko później...
- Nie wiedziałam, że znacie się aż tak dobrze... - ciągnęła szyderczo Rhoda. - Powiedz mi, jak udało ci się tak szybko sfinalizować całą sprawę?
Wprawdzie słowa Rhody skierowane były do Sandera, ale Mia wiedziała bardzo dobrze, że to przytyk pod jej adresem. Na szczęście Sander spokojnie odpowiedział:
- Kiedy stawką jest moje szczęście, zawsze postępuję szybko i zdecydowanie.
- No cóż, jesteś bardzo sprytny. Gratuluję wam i życzę szczęścia. - Spojrzała jeszcze raz z zawiścią na pannę młodą i uśmiechnęła się do niej chłodno.
Filip pocałował swą niedawną ukochaną w policzek i uścisnął dłoń Sandera. Przez cały czas Mia stała nieruchoma jak posąg.
Gdy odchodzili, Sander popatrzył za nimi z dezaprobatą. Już po chwili jednak, na widok nadchodzących nowych gości, na jego twarzy z powrotem zagościł uśmiech.
W czasie przyjęcia Mia nie miała apetytu. Wypiła tylko dwa kieliszki wina, rozmawiając z gośćmi i zachowując się tak, jak w jej przekonaniu powinna zachowywać się szczęśliwa panna młoda.
Krojenie weselnego tortu i toast za pomyślność nowożeńców wypadły znakomicie. Mia stała właśnie obok Sandera, trochę zdenerwowana już i zmęczona wydarzeniami tego dnia, kiedy obok niej ponownie pojawiła się Rhoda.
- Widzę, że nasza panna młoda jest mocno zaskoczona tempem, w jaki to wszystko się odbyło - powiedziała z jadowitą słodyczą w głosie. - Nawet Filip niczego się nie domyślał... Biedaczek do tej pory nie może dojść do siebie po tym, jak stracił swoją... hm, najlepszą sekretarkę.
- Nie ma powodów do obaw. Janet doskonale mnie zastąpi. Zna się na tej pracy równie dobrze jak ja - odparła Mia.
- Być może zna się na tej pracy, ale wątpię, czy tak doskonale cię zastąpi. Wiem, że Filip nigdy nie traktował cię jak zwykłą sekretarkę... - zamilkła pod lodowatym spojrzeniem Sandera, ale po chwili zaczęła z innej strony. - To wszystko stało się tak nagle... Kiedy otrzymałam zaproszenie, byłam przekonana, że to Jacqueline jest tą szczęśliwą wybranką. Byli bardzo bliskimi przyjaciółmi. Tak bliskimi jak ty i...
- Och, przepraszam! - z tyłu pojawiła się Janet i potrąciła Rhodę, wylewając jej drinka. - A tak przy okazji, przed chwilą szukał cię Filip.
Rhoda nie zwróciła na nią uwagi.
- Kiedy wyjeżdżacie w podróż poślubną? - spytała.
- Ja., nie wiem... W zasadzie jeszcze nic... - zaczęła jąkać się nieskładnie, ale Sander odpowiedział za nią:
- Mniej więcej za godzinę.
- A można wiedzieć, gdzie?
- To tajemnica - odparł sucho.
Atmosfera tej rozmowy stawała się trudna do zniesienia. Mia poczuła, że robi jej się duszno.
- Przepraszam was na chwilę - powiedziała i skierowała się w stronę drzwi ogrodowych. Na świeżym powietrzu poczuła się znacznie lepiej. Potrzebowała spokoju i samotności, poszła więc przez ogród w kierunku pustej altanki.
W środku panował miły chłód. Uważając, żeby nie pobrudzić sukni, przysiadła na małej ławeczce i zamknęła oczy. Poczuła się lepiej, znowu mogła logicznie myśleć.
W pewnym momencie, gdy zamierzała już wracać na przyjęcie, usłyszała zbliżające się kroki. Pewnie Sander zaczął niecierpliwić się jej nieobecnością i po nią przyszedł... Otworzyła oczy i z przerażeniem zobaczyła przed sobą Filipa.
- Mój Boże, dlaczego to zrobiłaś? - wykrztusił z siebie. Wyglądał na całkowicie zdruzgotanego. - Czy nie możesz do mnie wrócić? Gdybyś tylko trochę poczekała, na pewno udałoby się nam coś wymyśleć...
- Nie chcę.
- Nie mogę uwierzyć, że poślubiłaś innego mężczyznę. Jak mogłaś to zrobić? Przecież mnie kochasz!
Chwycił ją za ramiona, postawił na nogi i, zanim zdążyła zaprotestować, zaczął całować jej twarz. Z pasją, o jaką go nigdy nawet nie podejrzewała, krzyczał:
- Nie pozwolę ci odejść, nie pozwolę! Jesteś moja!
- Mylisz się. - Głos Sandera, który stanął w tym momencie w drzwiach altanki, podziałał na Filipa jak kubeł zimnej wody. - Ona jest moja. Jeśli nie będziesz się od niej trzymał z daleka, skręcę ci kark. Zapewniam cię, że jestem do tego zdolny.
Filip zbladł. Sander natomiast rzucił ostro w stronę dziewczyny:
- Idź się przebrać!
Bezradnie popatrzyła na obu mężczyzn.
- Ale nie chcę, żebyś... - zaczęła.
- Obawiasz się - przerwał jej szorstko - że mogę skrzywdzić twojego ukochanego...?
- Proszę, Sander... Nie rób mu nic złego...
Nic nie odpowiedział. Mia westchnęła głęboko, wyminęła wysoką sylwetkę blokującą wejście i pospiesznie udała się do domu. Chyba będzie umiał się zachować, pocieszała się w duchu. Nie będzie chyba bulwersował rodziny i przyjaciół pobiciem weselnego gościa? A jeżeli w przypływie szału tak zrobi...?
Idąc między rozbawionymi gośćmi przepraszała, że nie może się przyłączyć do zabawy. Janet dostrzegła pobladłą twarz przyjaciółki i szybko do niej podeszła.
- Wygląda na to, że masz już dość. Nic dziwnego. Kiedy zobaczyłam w kościele Rhodę i Filipa, myślałam, że padnę trupem. Domyślam się, że żadne z nich nie wiedziało, że to ty jesteś panną młodą.
- Nie, o niczym nie wiedzieli.
- Przepraszam, to nie moja sprawa, ale Rhoda wygląda na wściekłą i obawiam się, że zaraz zrobi scenę. Jak ona się dowiedziała? Nie wydaje ci się, że Filip mógł...?
Mia potrząsnęła głową.
- Nie. Nigdy by jej sam o tym nie powiedział. Przeszły do garderoby, gdzie Janet pomagała przyjaciółce zdjąć ślubną suknię.
- Ale skoro Filip nic jej nie powiedział, to skąd wiedziała, co was łączy? - zastanawiała się głośno.
- Może coś zauważyła, tak samo jak ty? A może to po prostu intuicja.
- Może... Ale wiesz co? Wydaje mi się, że skoro ma już na własność faceta, na którym jej tak bardzo zależy, powinna przestać się wściekać, nie sądzisz?
- Janet westchnęła ciężko. - Kiedy spotkałam ją po raz pierwszy, myślałam, że to miła, sympatyczna dziewczyna, ale to po prostu jakaś wiedźma!
- Nie możesz jej tak potępiać - sprzeciwiła się Mia. - Jej pierwszy narzeczony, a raczej mężczyzna, którego...
- Jak to nie mogę jej potępiać? A to niby dlaczego?
- przerwała z pasją Janet. - Jest fałszywa i podstępna! Słyszałam, jak powiedziała do Jona Rossa, że jedynym powodem, dla którego wyszłaś za Sandera, są jego pieniądze. Na szczęście popatrzył na nią jak na idiotkę i powiedział, że zrobiłaś na nim jak najlepsze wrażenie, i że nigdy nie uważał Sandera za głupca... W każdym razie, posłuchaj mojej rady, moja kochana, i nie pozwól, żeby ci zniszczyła dzisiejszy dzień - zakończyła Janet. Odwiesiła suknię na wieszak i wyszła z pokoju, pozwalając przyjaciółce spokojnie się przebrać.
Nie pozwól... Łatwo powiedzieć! Janet dała jej bardzo dobrą radę, ale jak się do niej dostosować? Mia uśmiechnęła się do siebie smutno. Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane? Ciekawe, co na to powiedziałby Sander? Sander... Gdzie on się podziewa? Czyżby aż tak się rozeźlił, że postanowił odwołać podróż poślubną?
Przez uchylone drzwi zajrzała Janet z wiązanką ślubną w dłoni.
- Wyglądasz fantastycznie! Gotowa do wielkiej wyprawy? Chodź, walizki są już w samochodzie. Sander i wszyscy goście czekają. Najgorsze już minęło.
Gdyby to mogła być prawda, gorzko pomyślała Mia. Ale, niestety, nie jest... Najgorsze, jak się zdaje, jeszcze przed nią. Dokończyła się przebierać, zamknęła drzwi i zaczęły schodzić na parter.
W holu zebrali się wszyscy goście, u stóp schodów czekał Sander. Mia uniosła bukiet wysoko nad głowę, uśmiechnęła się i rzuciła go w stronę gości, którzy radośnie zaczęli bić brawo.
- Wyglądasz wspaniale. - Sander uśmiechnął się do niej, ale w jego oczach nie błysnęła nawet najmniejsza iskierka życzliwości.
Pożegnała się z ojcem i z Williamem, ucałowała serdecznie Janet oraz Jona Rossa i wśród kolejnego deszczu z ryżu i płatków kwiatów podeszli do czekającego na nich samochodu.
Wyjechali z Londynu w kierunku lotniska Heathrow. W czasie jazdy panowała kompletna cisza. Teraz, kiedy nikt ich nie obserwował, Sander był pełen rezerwy i chłodu.
- Nawet mi nie powiedziałeś, dokąd jedziemy - próbowała rozładować napiętą atmosferę.
- Musimy złapać wieczorny lot do Hongkongu - wyjaśnił uprzejmie, ale chłodno.
Już wolałaby, gdyby był na nią zły! Zawsze marzyła o podróży do Hongkongu i w innych okolicznościach byłaby zapewne zachwycona. Ale w tej chwili mocno obawiała się najbliższej przyszłości. Nie może jednak milczeć, inaczej cały ten wyjazd zamieni się w piekło. Musi jak najprędzej mu wytłumaczyć, że nie złamała danego słowa.
- Sander, ja... - zaczęła cicho.
Popatrzył na nią tak ozięble, że słowa zamarły jej na ustach. Jak można się przebić przez taki pancerz lodu? Może poczekać, aż mu przejdzie pierwszy gniew?
Pierwszy etap podróży odbywał się już w ciemnościach i po smacznej kolacji większość pasażerów zapadła w sen. Sander cały czas zachowywał dystans.
Już po świcie samolot wylądował w Dubaju. Zatankowali paliwo i polecieli dalej. Z wyjątkiem pięknych widoków gór, kiedy przelatywali nad Indiami i Birmą, ten etap podróży był równie nużący jak poprzedni.
Zbliżali się właśnie do celu podróży, gdy podano im wieczorny posiłek. Jedzenie w samolocie było bardzo dobre, ale odkąd wylecieli z Heathrow, Mia nie mogła nic przełknąć. Już miała oddać stewardowi kolejną nietkniętą tackę, gdy Sander delikatnie zwrócił jej uwagę:
- Musisz coś zjeść, kochanie. Chociażby tylko po to, żeby zrobić mi przyjemność.
Steward popatrzył na Mię, która wyraźnie nie miała ochoty, żeby zrobić przyjemność swojemu mężowi.
- Wolałbym raczej bić żonę za nieposłuszeństwo, niż zrobić z niej bezwolną kukłę - Sander wyjaśnił stewardowi, który uśmiechnął się ze zrozumieniem i odszedł.
Mia nie za bardzo wiedziała, co Sander miał na myśli. Zadrżała.. Pod wpływem natarczywego wzroku męża zmusiła się, żeby uszczknąć trochę jedzenia.
Kiedy zbliżali się do lądowania, było jeszcze wystarczająco jasno, żeby dostrzec liczne małe wysepki rozsiane na powierzchni Morza Chińskiego. Niektóre były kamieniste, inne płaskie i porośnięte zielenią, czasem otoczone piaszczystymi plażami.
Lądowanie na lotnisku Kai Tak dostarczyło jej wiele emocji. Wydawało się, że samolot lada chwila wpadnie w środek miasta, między drapacze chmur. Przed samym lądowaniem leciał tuż nad zatłoczoną ulicą. Mia wstrzymała z emocji oddech i zerknęła na Sandera. Jego lewa ręka spoczywała swobodnie na oparciu fotela. Mia chwyciła ją kurczowo. Miała nadzieję, że on odwzajemni uścisk, doda jej odwagi, ale nie zrobił tego.
Kiedy wylatywali z Londynu, dziewczyna miała nadzieję, że tak długa podróż złagodzi jego gniew. Ale wszystko wskazywało na to, że tak się nie stało. Nawet przeciwnie - zdawało się, że długo tajona złość wzbiera w nim teraz jak lawa w wulkanie, czekając tylko na sposobność wybuchu.
Mię znowu ogarnęło przygnębienie. Boże, czy już do końca życia będzie pogardzana i lekceważona?
Gdy opuścili klimatyzowany budynek lotniska, natychmiast uderzyło ją parne, gorące powietrze. Na szczęście Sander w ciągu kilku sekund znalazł taksówkę.
Jechali wzdłuż kolorowych, zatłoczonych i hałaśliwych ulic. Wszędzie migotały oszałamiająco barwne neony. Przejechali przez centrum i po kilkunastu minutach znaleźli się w cichej, ciemnej ulicy prowadzącej między małymi, otoczonymi niskim murem domami.
Zatrzymali się przed jedną z furtek. Sander otworzył ją i wprowadził żonę do tropikalnego ogrodu. Panujących tu ciemności nie rozjaśniały żadne światła, a nocnej ciszy nie zakłócały żadne odgłosy.
- To nie wygląda jak hotel - zauważyła.
- Bo to nie jest hotel. Właśnie tutaj mieszkam. Czy może lepiej: czasami tutaj mieszkam.
Dom, ukryty w bujnie rosnącej zieleni, był niewidoczny od strony ulicy. Mia weszła na taras. Prosto z niego prowadziło oszklone wejście do przestronnego, umeblowanego skromnie, ale ze smakiem, salonu. Wnętrze wypełniały głównie książki i rośliny. Z prawej strony pokoju znajdowały się jadalnia i kuchnia. Po lewej urządzono dwie sypialnie. Każda z nich miała własną łazienkę. Sander oprowadził Mię po domu i wyszedł, żeby zapłacić taksówkarzowi i przynieść resztę bagaży.
Mia sięgnęła do swojej walizki. Wyjęła z niej nocną koszulę oraz przybory toaletowe, po czym wróciła do salonu. Starała się zachowywać normalnie, ale spokój przychodził jej z trudem. Za chwilę, po raz pierwszy od ceremonii ślubnej, zostaną zupełnie sami.
Mia nie słyszała go, kiedy wchodził. Widocznie jakiś szósty zmysł kazał jej podnieść głowę. Teraz widziała, jak jej nowopoślubiony mąż stoi w drzwiach i przygląda się uważnie swojej żonie.
Wstała. Sander podszedł kilka kroków w jej kierunku. Był zły, nawet nie próbował tego ukryć. Mia, przerażona, miała ochotę uciec, ale miękkie nogi odmówiły jej posłuszeństwa... A zresztą, dokąd miałaby uciekać?
- No dobrze, teraz możemy spokojnie porozmawiać... Bez świadków - powiedział tonem, od którego skóra ścierpła jej ze strachu.
- Sander... Przecież ja nie złamałam danego ci słowa... - zaczęła się tłumaczyć płaczliwym głosem. Popatrzył na nią z nie tajoną niechęcią. - Ja naprawdę nie miałam zamiaru...
- Nie próbuj mnie okłamywać! - przerwał jej ostro.
- Mówię prawdę. Nie czułam się najlepiej... Nie wiem, może wypiłam trochę za dużo wina... Chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza i pobyć przez kilka minut sama...
- Kiedy wszedłem do altanki, nie byłaś sama! Obejmowałaś innego mężczyznę i całowałaś go namiętnie!
- Wcale go nie całowałam. To on mnie całował. Ja tego nie chciałam... - Mia zamilkła nagle. Rozpacz ścisnęła jej gardło, a do oczu napłynęły łzy. Nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa. Sander złagodniał.
- Dobrze już, dobrze., - mruknął. - Wyjaśnimy to kiedy indziej. Wyglądasz jak ledwie żywa. Może położyłabyś się już do łóżka?
Mia chciała przytaknąć skwapliwie, lecz w następnej chwili pokręciła głową. Wyjaśni mu wszystko, i to właśnie teraz!
- Nie... Ja... ja chciałam najpierw z tobą porozmawiać. Muszę ci opowiedzieć wszystko o Filipie.
- Nie chcę, żebyś mi teraz cokolwiek wyjaśniała. Trzymam się tylko faktów. - Popatrzył na nią i powiedział spokojnie: - Powiedziałaś mi, że się kochacie... to znaczy: kochaliście. Ile czasu minęło od chwili, gdy pierwszy raz ci o tym powiedział?
- Około czterech miesięcy.
- A jak często się spotykaliście?
- Rzadko... Nie było zbyt wielu okazji.
- Wiesz co? Powiem ci coś zupełnie szczerze. Mam wrażenie, że Measham wcale nie miał zamiaru zrywać zaręczyn i poświęcać dla ciebie swojej kariery. I nie mówię tego dlatego, że...
- To wcale nie było tak! Początkowo Filip po prostu nie chciał skrzywdzić Rhody. On ją kochał. - Nie zwracając uwagi na jego ironiczne spojrzenie, ciągnęła dalej: - W końcu powiedział mi, że już nie może tak dłużej żyć, że postanowił zerwać zaręczyny, ale że może to zrobić dopiero po jej urodzinowym przyjęciu. Tej nocy, kiedy się zdecydował, dowiedział się, że ona jest w ciąży.
- W ciąży? - Sander wyglądał na zaskoczonego.
- Tak więc sypiał z Rhodą i jednocześnie miał romans z tobą?
- Nie mieliśmy romansu - zaprotestowała. - Przynajmniej nie w tym znaczeniu. Nigdy ze sobą nie spaliśmy.
- Przestań. - Uśmiechnął się kpiąco. - Naprawdę myślisz, że w to uwierzę?
- Ale to prawda.
- Zapominasz, moja droga, o tej nocy w ogrodzie, kiedy to wzięłaś mnie za Meashama. Zareagowałaś zbyt namiętnie jak na niedoświadczoną dziewicę. Zapominasz też, że słyszałem, co Measham wykrzykiwał w altance... „Przecież mnie kochasz! Nie pozwolę ci odejść! Jesteś moja...”
- Nie to miał na myśli. - Mia pokręciła głową. Sander nie zwrócił uwagi na jej protesty.
- Powiedz, wytłumacz mi, bo nie rozumiem. Co cię skłoniło do przyłączenia się do tego trójkąta? Czyżbyście obie bały się go stracić?
- Sander, ja naprawdę nie wiedziałam, że oni... Przecież nigdy bym się na to nie zgodziła... Nie miałam pojęcia, że byli kochankami, aż do momentu, gdy...
- ...gdy dowiedziałaś się, że Rhoda jest z nim w ciąży - dokończył za nią. - Wiem. Rozumiem. Wyszłaś więc za mnie, ale nadal chcesz do niego wrócić, tak?
- Nie! Oczywiście, że nie! - zaprzeczyła gwałtownie.
- Doskonale wiesz, dlaczego zgodziłam się na ślub!
- Daj spokój! - żachnął się. - Mogłaś mnie posłać do wszystkich diabłów. Naprawdę uwierzyłaś, że byłbym zdolny zrujnować twego ojca? No, powiedz. Naprawdę tak myślałaś?
- Tak. Uznałam, że jesteś wystarczająco bezwzględny, żeby to zrobić - wykrztusiła.
- Tak więc nie było żadnych innych powodów, dla których za mnie wyszłaś? - spytał, patrząc przenikliwie prosto w jej oczy. - Posłuchaj, Mia. Jesteś inteligentna, więc powinnaś to zrozumieć. Domyślam się, że zawsze byłaś trochę zazdrosna o Rhodę. Nieprawdaż?
- Czy ona ci o tym powiedziała?
- A czy nie jest prawdą - ciągnął nie zrażony jej odpowiedzią - że byłaś zazdrosna o uczucia swojego ojca, jeszcze zanim na scenie pojawił się Measham?
Mia zawsze starała się to skrywać, więc taka bezpośrednia konstatacja tego faktu, zresztą bardzo bliska prawdy, wywołała rumieniec wstydu na jej twarzy.
- Nie musisz odpowiadać - dodał łagodnie Sander. - Powiedz tylko, czy to nie dlatego próbowałaś odbić jej Meashama? Może robiłaś to zupełnie podświadomie? Czy nie był to rodzaj zemsty?
- Za kogo mnie uważasz?! Zaśmiał się gorzko.
- Doskonale wiem, za kogo. Za kobietę, która, łamiąc dane mężowi słowo, romansuje z innym, nie zdjąwszy jeszcze nawet ślubnej sukni.
Szare oczy Mii wypełniły się łzami.
- Mówiłam ci już, że wcale nie chciałam go spotkać. Sam przyszedł...
- Przestaniesz robić ze mnie głupca?! Pamiętaj, nigdy się na coś takiego nie zgodzę!
- Więc co masz zamiar zrobić? Unieważnić małżeństwo?
- Myślisz, że w ten sposób wyszedłbym na mniejszego idiotę? Nie, to nie wchodzi w rachubę. A może ty, kochana żono, powiesz mi, co powinienem zrobić?
- Kiedy nie odpowiadała, dodał złośliwie: - Przestać zadawać pytania?
Nagle, nie zdając sobie dokładnie sprawy, skąd wzięła siłę i odwagę, aby to powiedzieć, spytała:
- Czy chcesz dotrzymać ślubów, które składałeś w kościele?
Sander otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
- Oczywiście.
- Ja też mam taki zamiar. - Nie zwróciła uwagi na jego ironiczny uśmieszek i powtórzyła dobitnie: - Tak. Mam taki zamiar, oczywiście jeśli i ty dasz szansę naszemu małżeństwu.
- ...i jeśli nie opuszczę cię aż do śmierci? - spytał cynicznie.
- Tak - odparła łagodnie. - I ja cię nie opuszczę, ale powtarzam: o ile obydwoje się o to postaramy.
- Bardzo dobrze, kochana żono. - Chwycił dziewczynę za rękę. - Wyjaśniliśmy sobie wiele, a teraz przekonamy się, jak nam będzie w łóżku - powiedział i zaśmiał się gardłowo.
Zrażona jego brutalnością poprosiła nieśmiało:
- Sander, nie dzisiaj, proszę...
- Nie bój się. Postaram się być jak najlepszy - nalegał. - Prawdopodobnie częsty i ekscytujący seks był głównym powodem, dla którego zgodziłaś się zostać moją żoną. Postaram się ciebie nie rozczarować. Jeśli Measham starał się zadowolić was obie, ale przede wszystkim Rhodę, musiałaś często czuć się zaniedbana i niedopieszczona...
Wyraźnie chciał ją zranić. Ale gdyby się teraz wycofała, o ile by jej w ogóle na to pozwolił, nic już nie zdołałoby ocalić ich małżeństwa. Kiedy jednak przygarnął ją do siebie jedną ręką, a drugą przytrzymał za kark, by pocałować z dziką, drapieżną pasją jej zaciśnięte usta, szarpnęła się z przestrachem i jęknęła w cichym proteście. Sander ją fascynował, ale jednocześnie przerażał. A najgorsze, że nie była w stanie stwierdzić, które z tych uczuć było silniejsze.
Nie przerywając pocałunku, wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Położył na łóżku i, nie zwracając uwagi na jej błagania, zaczął rozpinać guziki jedwabnej bluzki.
Mia wyślizgnęła się z jego objęć.
- Muszę pójść do łazienki... - wymamrotała i uciekła.
Zamknęła za sobą drzwi i zaczęła gorączkowo się zastanawiać, co zrobić. Przez chwilę poczuła się bezpiecznie, nie mogła jednak liczyć na to, że spędzi całą noc w łazience. Gdyby nawet spróbowała, Sander prawdopodobnie wyłamałby drzwi i zmusiłby ją siłą do skonsumowania małżeństwa.
Wzięła prysznic, umyła zęby i z powrotem zaczęła się ubierać. Było to o tej porze raczej bezsensowne, ale nie mogła przecież wrócić do sypialni nago. Bała się, lecz intuicja podpowiadała jej, że Sander nie zdecyduje się na użycie siły. Wzięła głęboki oddech, przeżegnała się i, nacisnąwszy klamkę, weszła do sypialni.
Sander leżał z rękoma pod głową, a ona stała, wciąż niezdecydowana, co ma robić.
- Czy masz zamiar spać w bieliźnie? - spytał zgryźliwie.
- Nie, oczywiście że nie - odparła łamiącym się głosem.
- To ją zdejmij.
Zabrzmiało to prawie jak rozkaz. Lodowatymi ze strachu dłońmi sięgnęła po zostawioną na poduszce nocną koszulę. Przez cały czas czuła na sobie jego wzrok.
- Nie będziesz jej potrzebowała ... - powiedział znacząco. - Przecież dzisiaj jest nasza noc poślubna. Chyba nie ma nic dziwnego w tym, że chcę, żebyś spała nago. - Odchylił prześcieradło. - Chodź... I na miłość boską, przestań na mnie patrzeć tak, jakbym miał cię za chwilę zamordować!
- To nie tak - odpowiedziała zmieszana. - Po prostu całkiem inaczej sobie wyobrażałam naszą...
Nie zdążyła dokończyć. Sander gwałtownym, szybkim ruchem pociągnął ją na siebie. Zdarł z niej bieliznę i zaczął sycić się łapczywie jej gładkim, pachnącym po kąpieli ciałem. Dotyk jego twardych, gorących ramion, potężnej klatki piersiowej, płaskiego brzucha sprawił, że spragniona miłości dziewczyna w jednej chwili zatraciła się w słodkiej fali namiętności. Sander głaskał ją po plecach, po brzuchu, a kiedy zaczął pieścić jej pierś, westchnęła cicho, zamknęła oczy i wygięła się, podając mu całe swoje ciało.
Sander nie był brutalny. Całował ją lekko, delikatnie, ze znawstwem... Każde dotknięcie jego ust, dłoni, języka budziło w niej nowe, nie znane jej dotąd odczucia, tak intensywne, tak dojmujące, że chwilami myślała, iż umrze z rozkoszy. Gdzie się podziały jej lęki, obawy, niepokoje? Przestały istnieć, tak jak przestało istnieć wszystko dookoła... Filip, Rhoda, ojciec, bank, Londyn i Hongkong... Na całym świecie byli tylko oni... Kobieta i mężczyzna, spleceni w miłosnym uścisku, roztopieni w uniesieniu, płynący przez przestworza... Aż do celu... Aż do celu... Aż do...
Nagle przed jej oczami rozbłysła oślepiająca swoim blaskiem wielka złocistopomarańczowa kula, a całe ciało przepełniła potężna fala ostatecznej rozkoszy... Mia wyprężyła się gwałtownie. Kolejne fale spełnienia rozlewały się po jej ciele, każda z nich inna, każda nowa, każda równie słodka...
Przez dłuższą chwilę leżała bez ruchu. Do oczu napłynęły jej łzy. Sander przytulił jej głowę do swojej piersi.
- Nie płacz - uspokajał ją. - Nie chciałem cię skrzywdzić.
Ale ona nie płakała dlatego, że ją skrzywdził.
Chlipała jeszcze sobie kilka minut, w końcu zasnęła, oparta o jego wilgotną od łez pierś.
Następnego dnia rano, gdy się obudziła, cały pokój był zalany słonecznym blaskiem. Odrzuciła pukiel włosów i zobaczyła nad sobą wpatrzonego w nią męża.
Przeciągnęła się i, wypełniona nie znanym jej wcześniej poczuciem błogiej satysfakcji, uśmiechnęła się rozleniwiona. Miała za męża najdoskonalszego mężczyznę, o jakim tylko mogą marzyć inne kobiety. Czułego i namiętnego, delikatnego i zręcznego, doskonałego w każdym calu...
W następnej chwili przypomniała sobie jednak wieczorną rozmowę i jej twarz zachmurzyła się.
- Co się stało? - zapytał. - Uświadomiłaś sobie, że obudziłaś się u boku nie tego mężczyzny?
- Mówiłam ci, że nigdy nie spałam z Filipem. Ja... zresztą w ogóle z nikim dotąd nie spałam.
- Szkoda, że nie mówiłaś tego z większym przekonaniem - westchnął. - Postarałbym się ciebie nie zranić.
- Nawet gdybym próbowała, to i tak byś mi nie uwierzył.
- Pewnie nie. Ale wiesz? Od początku coś mi się nie zgadzało. No i proszę... Niewinna.
- My... myślałam, że będziesz tym zachwycony - powiedziała z rozczarowaniem.
- Jestem, ale jestem też tym faktem nieco zaskoczony. Powiedziałaś mi, że go kochałaś. Dlaczego więc nigdy z nim nie spałaś? Tylko mi nie mów, że cię do tego nie namawiał!
- Owszem, namawiał, ale ja nie chciałam... Wydawało mi się, że to będzie... no, niemoralne. Zwłaszcza zaś oszukiwanie Rhody...
- Ale przecież on kłamał. Twierdził, że kocha tylko ciebie, a jednocześnie sypiał z Rhodą. Niby co? Poświęcał się? Znam takich męczenników...
- Sander, proszę cię, przestań. Nie chcę rozmawiać o Filipie. - Tak naprawdę nie chciała nawet o nim myśleć.
- Czy te wspomnienia są dla ciebie aż tak kłopotliwe? - spytał, obserwując jej zachmurzoną twarz.
- A czy dla ciebie wspomnienia o Jacqueline nie są kłopotliwe?
- Punkt dla ciebie - zgodził się. - Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie: dlaczego nie powiedziałaś Meashamowi, że za mnie wychodzisz?
- A powinnam? Przecież z nim zerwałam. Nie chciałam mieć więcej z nim do czynienia, a on prawdopodobnie chciałby...
- Odwieść cię od tego?
- Może... Nie wiedziałam, że on będzie na naszym ślubie.
- A mi nawet do głowy nie przyszło, że zechcesz się wymknąć, żeby się z nim spotkać.
Aha, więc wciąż jej nie wierzył... Tym razem jednak duma nie pozwoliła jej zaprzeczyć. Ile razy ma go przekonywać?! Jak nie chce uwierzyć, to jego sprawa! Zacisnęła zęby i milczała. Sander domyślił się chyba, że sprawił jej przykrość. Usiłując rozproszyć niemiły nastrój, przeciągnął się jak rozleniwiony kocur i spytał:
- W porządku, co zamierzasz teraz zrobić, wstać czy...? - Namiętny błysk jego oczu nie zostawiał najmniejszych wątpliwości, jaka jest druga ewentualność.
Mia popatrzyła w okno i stwierdziła krótko:
- Wstaję.
Szybko sięgnęła po szlafroczek i uciekła do łazienki, mając świadomość, że rozbawiło go jej skrępowanie.
Stała pod natryskiem, leniwie przeciągając się w strugach gorącej wody, gdy niespodziewanie otworzyły się drzwi i wszedł, ubrany już, Sander. W ręku trzymał filiżankę herbaty. Postawił ją na skraju wanny i, jak basza podziwiający swoje hurysy, dokładnie jej się przyjrzał. Z satysfakcją ujrzał rumieniec zażenowania wypełzający na jej twarz.
Wychodząc z łazienki, rzucił przez ramię:
- Śniadanie będzie za dziesięć minut. - Zatrzymał się jeszcze na chwilę i dodał: - Tak więc jestem twoim mężem i mogę do woli podziwiać swoją żonę, prawda? I to nie tylko przy pracy, ale też wtedy, gdy pławi się w wodzie jak zadowolony z życia hipcio...
Uciekł bardzo szybko i namydlona gąbka, którą w niego rzuciła, uderzyła w zamknięte drzwi. Przez chwilę słyszała jeszcze jego radosny śmiech.
Gdyby wszystko ułożyło się inaczej.... Gdyby poślubił ją z miłości, a nie tylko po to, żeby usunąć ją z drogi Rhody i zadośćuczynić pragnieniom swej tradycyjnie myślącej rodziny... Cóż, nie kochał jej i żadne gdybanie nic nie mogło zmienić.
Na zewnątrz z nieba lał się żar, ale powietrze nie było tak wilgotne jak wieczorem. Na słonecznym tarasie, otoczonym bujną tropikalną roślinnością, stał duży parasol. W jego cieniu, na stoliku czekało śniadanie. Sander podsunął jej krzesło. Poczuła wilczy głód i natychmiast rzuciła się na jedzenie.
- Kiedy zdążyłeś to wszystko...? - spytała.
- Nie ja - roześmiał się Sander. - Chińskie małżeństwo, Lily i Empha Chan. Mieszkają obok i zajmują się moim gospodarstwem. Dumą Emphy jest ogród, Lily zaś dogląda domu, sprząta, gotuje, robi zakupy...
- Tak więc nie potrzebujesz żony?
- Czujesz się rozczarowana? Potrzebuję. Powiedziałem Lily, że jak już przygotuje dom na nasz przyjazd, nie musi na razie przychodzić. No, z wyjątkiem sprzątania i przygotowania czasem jakiejś kolacji. Ostatecznie jesteśmy w podróży poślubnej. Jak myślisz, czy Hongkong to dobre miejsce na podróż poślubną?
- Mówiąc szczerze, nie wiem. Ale nie wydaje mi się, aby można się było tu nudzić.
- Co masz na myśli? - spytał z podejrzanym błyskiem w oku.
Postanowiła nie dać się speszyć i, chłodno na niego spojrzawszy, odparła:
- Mam wrażenie, że nawet nowożeńcy nie mogą spędzać czasu wyłącznie w łóżku. W końcu muszą czasem robić coś innego...
Wstała od stołu i wychyliła się przez murek otaczający taras. Lekki wietrzyk delikatnie rozwiewał jej długie, jasne włosy. Sander podszedł do niej i zaczął głaskać ją po ramionach. Pochylił głowę, pocierał nosem jej włosy i delikatnie całował kark, wywołując w niej rozkoszny dreszcz i szybsze bicie serca. Wreszcie oplótł ją silnymi rękoma i przytulił się do jej pleców. Znów zakręciło jej się w głowie.
- Oczywiście jeśli chcesz, w każdej chwili możemy wyjść... - wyszeptał jej do ucha.
Był zbyt blisko, by jej ciało mogło nie zareagować. Zadrżała.
- Chodź - powiedział czule.
- Dokąd? - Oderwała wzrok od jego ust i popatrzyła mu w oczy.
- Z powrotem do łóżka. Przecież tego chcesz.
- Nie - zaprotestowała i szarpnęła się, próbując uwolnić swoje ciało z jego uścisku. Odepchnęła go gwałtownie i wykrztusiła: - Powiedziałeś, że możemy wyjść.
Objął ją ponownie.
- Oczywiście, że możemy wyjść, ale potem... Położył dłoń na jej pełnej piersi i zacisnął lekko.
Mia czuła wyraźnie, jak pierś unosi się pod wpływem delikatnej pieszczoty, twardnieje, napełnia gorącą krwią... Znowu zamknęła oczy...
Jakiś czas później leżała w ocienionej, chłodnej sypialni, spocona, wyczerpana, ale jeszcze bardziej szczęśliwa niż poprzedniego dnia. Sander poszedł wziąć prysznic, a ona odpoczywała, uśmiechając się błogo do słonecznych promieni wędrujących po suficie. Wreszcie zmusiła się do wysiłku i wstała z łóżka.
Wzięła odświeżający prysznic i ubrała się szybko w bawełnianą, sportową sukienkę. Gdy weszła do salonu, zastała już tam Sandera gotowego do wyjścia.
- Czy pójdziemy w jakieś specjalne miejsce? - spytała.
- Zabiorę cię na szczyt Wiktorii. - Uśmiechnął się. - Chcesz?
Mia popatrzyła na odjeżdżającą taksówkę.
- Pójdziemy na piechotę? - spytała. Sander pokręcił przecząco głową.
- Moglibyśmy pojechać taksówką. Szczyt jest położony już za częścią mieszkalną wyspy, prowadzi tam znakomita droga. Ale wydaje mi się, że ciekawiej i zabawniej będzie pojechać tramwajem.
To była niezwykła wyprawa. Szczyt jawił się przed nimi jako olbrzymia masa skał. Kolejka wspinała się mozolnie pod górę, przystając od czasu do czasu na przystankach. Im wyżej wjeżdżali, tym piękniejsze widoki roztaczały się u ich stóp. W pewnym momencie, gdy minęli górną granicę drzew, po prawej stronie otworzyła się rozległa panorama wyspy.
Na samym szczycie stała strzelista wieża. Przypominająca łódź konstrukcja wyrastała z budynku, otoczonego nieprzebraną ludzką rzeszą.
Podeszli bliżej pomiędzy straganami, kioskami i budynkami, w których sprzedawano wszystko, co tylko może zainteresować turystów.
Nagle Mia gwałtownie westchnęła. Niedaleko przed sobą ujrzała znaną jej dobrze szczupłą, wysoką sylwetkę. Mężczyzna spojrzał na nią i w dziewczynie zamarło serce. Na szczęście to nie był Filip. Chociaż na pierwszy rzut oka bardzo go przypominał. Odetchnęła z ulgą. Spojrzała na Sandera i zauważyła, że przygląda jej się z gniewem.
- Myś... myślałam, że to...
- Wiem, co myślałaś - powiedział szorstko. - Zdaje się, że w każdej wolnej chwili myślisz o Meashamie, skoro widzisz go już w pierwszym z brzegu wysokim facecie.
- Mylisz się. Nawet o nim...
Zanim jednak zdołała zapewnić Sandera o swej niewinności, ten opanował swój gniew i zmienił temat.
- Masz ochotę na lunch?
Wjechali windą do okrągłej restauracji na szczycie wieży. Umieszczona wysoko niczym orle gniazdo, słynęła ze wspaniałego widoku na północne wybrzeże wyspy, port i w dalszej perspektywie całe miasto.
Sander zamówił dla Mii wspaniałą sałatkę z frutti di marą ułożonych na kruszonym lodzie i, puszczając w niepamięć minione wydarzenia, zaczął jej opowiadać o Hongkongu.
Przyglądała się jego twarzy, mocno zarysowanym brwiom, wyraźnym kościom policzkowym, zmysłowym ustom... Nagle zorientowała się, że nie tylko ona podziwia jego wspaniałą męską urodę. Większość kobiet siedzących w restauracji zwróciła na niego uwagę. Pewna platynowa blondynka gapiła się na jej męża wręcz bezczelnie. Mia zaniepokoiła się.
Właściwie nie miała żadnego powodu do zazdrości, ale nagle straciła dobry humor. Wiedziała, że to idiotyczne - odczuwać zazdrość tylko dlatego, że inna kobieta uparcie przygląda się Sanderowi, ale nic nie mogła na to poradzić.
Uniosła głowę. Sander popatrzył na nią uważnie. W jego nakrapianych złotymi plamkami oczach rozbłysnął uśmiech. Odniosła wrażenie, że doskonale zna jej myśli.
- My się chyba znamy... - Platynowa piękność podeszła do ich stolika i, kompletnie ignorując Mię, bez najmniejszej żenady zajrzała głęboko w oczy Sandera.
Mia musiała bezstronnie przyznać, że nieznajoma jest jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziała w swoim życiu.
Sander wstał z kurtuazją.
- Rebecca Manders - przedstawiła się kobieta.
- Jestem pewna, że spotkaliśmy się na stoku w St. Moritz, w lutym tego roku...
- Obawiam się, że jest pani w błędzie - odpowiedział chłodno. - Nie jeżdżę na nartach już od wielu lat.
- Nie był pan w St. Moritz? - zdziwiła się. - To znaczy, że spotkaliśmy się gdzieś indziej. Mam dobrą pamięć do twarzy. Zwłaszcza do interesujących twarzy... Mój mąż wyjechał w interesach do Makao. Nie lubię być sama, więc organizuję dziś wieczorem przyjęcie na naszym jachcie. Może miałbyś ochotę wpaść?
Nie mogła jaśniej przedstawić swoich intencji!
- pomyślała Mia.
- To bardzo miło z pani strony - odparł grzecznie Sander - ale obawiam się, że żona i ja mamy na razie dość przyjęć. Sama pani rozumie, podróż poślubna jest tak pełna wrażeń...
Karminowe usta zacisnęły się ze złością. Rebecca odwróciła się na pięcie i szybko wyszła z restauracji.
Sander usiadł z kamiennym spokojem i wrócił do przerwanego posiłku.
Mia poczuła ulgę. Obawiała się, że Sander, niemal obsesyjnie zazdrosny o Filipa, zechce użyć blondynki jako narzędzia zemsty. Zawstydziła się jednak, że mogła go o coś takiego posądzać. Jej mąż okazał się dżentelmenem, a nie małostkowym głupcem.
Przez cały następny tydzień Sander pracował, ale każdą wolną chwilę spędzali razem. Spacerowali po starej, zabytkowej dzielnicy miasta, oglądali domy zbudowane na łodziach. Zwiedzili też przepiękną świątynię Dziesięciu Tysięcy Wizerunków Buddy... Każdy dzień był pełen wrażeń.
Mia coraz lepiej poznawała tego dziwnego człowieka, który był jej mężem. I im więcej o nim wiedziała, tym bardziej jej się podobał. Odkryła, że, choć twardy i surowy, Sander jest w gruncie rzeczy czuły i życzliwy, a nawet nieco sentymentalny. Wszystkie jego cechy doskonale się równoważyły. Był zdyscyplinowany, ale nie pedantyczny, spostrzegawczy, ale nie ciekawski, wrażliwy i romantyczny, ale nie ckliwy. Z powodzeniem mógł prowadzić interesy, ciekawe rozmowy o kulturze czy sztuce, a jednocześnie umiał czerpać radość z tak prostych rozrywek jak choćby wycieczka do zoo.
Wieczorami, po zmyciu z siebie kurzu dnia, jeździli do Orlego Gniazda, baru na ostatnim piętrze Hiltona, na koktajle, albo do restauracji i nocnych klubów. Potem wracali do domu i kochali się do późnej nocy.
Początkowo Mia uważała, że Sander tylko ją fascynuje. Ale powoli odkrywała w sobie nowe uczucia. Z niecierpliwością oczekiwała każdej wspólnie spędzonej chwili. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, muśnięcie dłoni, a jej ciało się rozpalało... Wystarczyło, że nie widziała go kilka godzin, a zaczynała tęsknić...
Czyżby Sander osiągnął wreszcie ostatni ze swoich trzech celów?
Pewnej nocy kochali się aż do świtu. Rano zaspali i Sander zaproponował, żeby wyszli z domu bez śniadania.
- Jak zgłodniejesz, to kupię ci hamburgera u McDonalda - obiecał.
Tego dnia postanowili zwiedzić Nefrytowy Targ w Koulun, więc przeszli na piechotę do odległej o dwa kilometry przystani. Razem z tłumem ludzi wsiedli na biało - zielony prom „Morning Star” i popłynęli przez jedną z najbardziej zatłoczonych, a jednocześnie najbardziej malowniczych cieśnin morskich na świecie.
Większość pasażerów stanowili turyści filmujący morze i panoramę miasta. Sander i Mia stali przy barierce otaczającej pokład.
- Popatrz na lewo. - Sander objął ją w talii i wskazał na płynącą w ich kierunku barkę z czarnym żaglem.
Na tle spienionej wody wyglądała groźnie i tajemniczo, ale zarazem szalenie romantycznie. Mia przytuliła się do męża. Lubiła jego intuicję, poczucie piękna i zamiłowanie do porządku. Ceniła bystry intelekt i optymistyczne podejście do życia.
Resztę przedpołudnia spędzili na Nefrytowym Targu, gdzie obejrzeli najprzeróżniejsze odmiany tych pięknych szlachetnych kamieni. Około pierwszej Sander zaproponował, by zjedli lunch.
Ku jej zaskoczeniu, zaprowadził ją na małą, zakurzoną uliczkę pełną chińskich knajpek. Usiedli przy bambusowym stoliku. Kelner przyniósł im miseczki pełne białego ryżu i różowe krewetki w pikantnym sosie z czerwonego i zielonego pieprzu, a mała, skośnooka dziewczynka podała dzbanek jaśminowej herbaty.
- Jest bardzo odświeżająca - zauważyła Mia, popijając wonny płyn słomkowego koloru.
- Jeśli chodzi o mnie, to nigdy nie lubiłem perfumowanej wody - skrzywił się Sander i zamówił piwo.
Po skończonym posiłku z powrotem popłynęli na wyspę by zwiedzić Hollywood Road i Ladder Street. W świątyni Man Mo, czerwonej od blasku rytualnych ogni, Mia, krztusząc się od dymu, zapaliła kadzidełko, a wszystkie swoje drobne wrzuciła do puszki z ofiarami dla biednych. Kiedy kręciło już im się w głowie od tych wonności Wschodu, wyszli na zewnątrz.
Spacerując wąską, stromą uliczką, częściowo oświetloną ostrym, słonecznym światłem, a częściowo tonącą w cieniu rzucanym przez dachy małych domków, zatrzymali się przed niepozornym sklepikiem pełnym talizmanów i magicznych przedmiotów. Na drzwiach wymalowano dziwaczne znaki astrologiczne i nie znane im symbole.
- Chcę tu wejść - powiedział Sander.
Objął ją ramieniem i weszli do środka. Młoda dziewczyna o ciemnych oczach i krótko przyciętych włosach siedziała za stolikiem zasłanym książkami, kartami i astrologicznymi mapami.
Grzecznie, ale bez uśmiechu, odezwała się do nich poprawną angielszczyzną ze śpiewnym, wschodnim akcentem.
- Nazywam się Anna... Czy chcecie, żebym odsłoniła przed wami przyszłość? Chcecie wiedzieć, co mówią gwiazdy?
- Tak. Chciałbym się dowiedzieć, jakie są prognozy dla pewnego związku - odparł poważnie Sander.
- Pańskiego z tą panią?
- Właśnie.
Sander podprowadził Mię do stolika. Czuła niechęć do wróżb wszelkiego rodzaju, najchętniej więc uciekłaby jak najdalej od tego miejsca. Co jakaś obca chińska dziewczyna może im powiedzieć o ich małżeństwie? Jeśli przepowiednia miałaby okazać się niekorzystna, Mia wolałaby jej w ogóle nie znać...
- Proszę usiąść - Anna wskazała im dwa miejsca. Rozwijając jakieś arkusze, Chinka zaczęła wyjaśniać:
- Określę wasze charakterystyki wynikające z dat urodzenia. Jeżeli wasze małżeństwo ma być udane, muszą być ze sobą zgodne, rozumiecie?
- Oczywiście - odpowiedział za nich oboje Sander.
- Czy może mi pani podać swoją datę urodzenia? Anna zanotowała datę i zaczęła coś sprawdzać w zwojach papieru.
- To jest rok Smoka - oznajmiła wreszcie. - Kobieta urodzona w tym roku ma silną potrzebę niezależności, jest lojalną przyjaciółką, cieszy się dobrym zdrowiem, dba o swoją opinię i ciężko pracuje, żeby odnieść upragniony cel. Ponadto jest wrażliwa, nieco nieśmiała i skryta. Miotają nią wielkie namiętności, gorące jak oddech Smoka, ale ukryte pod grubym pancerzem, twardym jak skóra Smoka...
Zapadła chwila ciszy, po czym Anna zwróciła się do Sandera o jego datę urodzenia.
- To jest rok Węża - wyjaśniła. - Wąż jest dobrym, pięknym znakiem. Zwykle bywa nie rozumiany przez większość ludzi. Mężczyzna urodzony w roku Węża jest silny i władczy. Roztacza wokół siebie urok silnie działający na kobiety. Ponadto jest rozumny, zdyscyplinowany, a także wierny i opiekuńczy w stosunku do osoby, którą kocha...
Anna złożyła ręce jak do modlitwy i wpatrywała się w jakiś kolisty rysunek.
Oboje milczeli i czekali, aż dziewczyna coś powie. Mia czuła się idiotycznie. Jak można przejmować się takimi głupstwami i traktować je poważnie, powtarzała w duchu. A jednak była ciekawa tego, „co gwiazdy mówią o ich przyszłości”...
Anna uśmiechnęła się wreszcie, odsłaniając podobne do pereł zęby.
- To jest bardzo korzystny układ. Połączenie Smoka i Węża wróży bardzo dobrze. Macie szansę na szczęśliwy związek...
Mia odetchnęła z ulgą. Może to i zabobon, a może jest w tym jakaś prawda? Któż to wie? Zauważyła, że Sander również się odprężył. Cóż to, czyżby obojgu zależało na tym, aby ich związek był szczęśliwy...?
- Wiesz, co mnie uderzyło? - spytał, gdy opuścili już ciemny pokoik Anny i wyszli na zalaną słońcem uliczkę. - O ile się dobrze orientuję, nasze znaki zodiaku, Baran i Strzelec, też się zgadzają... Naprawdę dobrze się dobraliśmy!
Doszli do głównej ulicy, skąd wzięli taksówkę do domu. W kuchni zastali panią Chan, która właśnie gotowała dla nich kolację. Sander musiał wrócić do swoich zajęć, więc niemal natychmiast zniknął w gabinecie, a Mia, zmordowana długim spacerem po rozpalonych i dusznych ulicach, z westchnieniem ulgi opadła na stojący na tarasie fotel.
Gwałtownie zapadła noc. Na granatowym niebie zalśniły gwiazdy. Ciepła bryza niosła delikatny zapach kwiatów i drzew, a z daleka dobiegał przytłumiony gwar wielkiego miasta. Jestem chyba szczęśliwa, pomyślała Mia. Nieważne, co było, nieważne, co będzie... Ważne, że teraz jestem szczęśliwa... Ten zapach, te odgłosy miasta już zawsze będą jej się kojarzyć z Hongkongiem, z podróżą poślubną, z Sanderem...
Sander był wciąż dla niej zagadką. Choć wydawało jej się, że zna go już dość dobrze, ciągle czymś ją zaskakiwał. Choćby dzisiaj... Dlaczego chciał znać wróżbę co do losów ich związku? Czyżby rzeczywiście poważnie potraktował to swoje.....i że cię nie opuszczę aż do śmierci”? Ale jak mogła liczyć na to, że zrozumie jego uczucia, skoro nie rozumiała do końca swoich? Co właściwie ich łączyło? Przecież na początku ona go nienawidziła, a on nią gardził. Jednak już od pierwszego spotkania wytworzyła się między nimi jakaś tajemnicza więź, jakby przyciąganie przeciwieństw. Najpierw był to czysto fizyczny magnetyzm, z czasem, gdy poznawali się coraz bliżej, odkryli, że łączą ich wspólne zainteresowania, podobna wrażliwość, opinie na wiele spraw...
Co więc tak naprawdę ich łączyło? Mia wiele razy próbowała opisać swoje uczucia do tego mężczyzny. Używała różnych pojęć: zauroczenie, fascynacja, obsesja...
A to po prostu była miłość.
Tak! Właśnie teraz, pod gwieździstym niebem Hongkongu, na tarasie, w samym środku nocy, to zrozumiała! Kochała Sandera! Teraz wreszcie była tego pewna i najchętniej krzyczałaby z radości tak, żeby wszyscy ją mogli słyszeć!
Nagle przypomniała sobie, dlaczego Sander się z nią ożenił i radosny uśmiech zniknął z jej twarzy. Tuż przed ślubem powiedział: „Lubię podejmować wyzwania... dwa pierwsze cele osiągnąłem łatwiej, niż myślałem... żebyś mnie zechciała i żebyś za mnie wyszła...” I wreszcie: „ żebyś mnie pokochała...” Tak, to był trzeci cel Sandera Davisona. Jak widać i ten udało mu się osiągnąć.
I co teraz? Ona go kocha, a on... On po prostu osiągnął „trzeci cel”. Mój Boże, przecież to tak, jakby wygrał jakiś zakład!
Nie, nie może mu się przyznać do swojej miłości! Gdyby dowiedział się, że go kocha, triumfowałby, poczułby się zbyt pewny siebie i w ogóle przestałby ją szanować... Nie, nic mu nie powie. Dla własnego bezpieczeństwa i... i z poczucia dumy! Co innego, gdyby naprawdę ją kochał, podziwiał... A tak? Kim ona dla niego jest? Obiektem seksualnym! Niewolnicą zdaną na łaskę i niełaskę bogatego męża. I niczym więcej.
Za plecami dziewczyna usłyszała jakiś szelest. Odwróciła się. To Sander wszedł cicho do pokoju i usiadł na krześle obok niej. Patrzył na nią pozornie beztroskim wzrokiem, ale miała niejasne wrażenie, że mężczyzna doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jakie myśli kłębią się w jej głowie.
- Czy wierzysz w astrologiczne przepowiednie? - spytał łagodnie.
Wahała się, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.
- Sądzę, że wierzysz - odpowiedział za nią. - Wyglądałaś na prawdziwie przejętą.
- Ja... nie jestem pewna, czy wierzę.
- No dobrze, a czy jesteś pewna, że nie wierzysz?
- Nie... Nie wiem zresztą. Po prostu nie sądzę, żeby to miał być jedyny czynnik decydujący o naszych losach.
Wstała z fotela i podeszła do muru ogradzającego taras. Oparła się na nim i powoli głaskała ciepłe, nagrzane kamienie. Czuła, że Sander stoi tuż za nią.
- Wiesz co? - odezwał się wreszcie. - Zauważyłem, że odetchnęłaś z ulgą, gdy okazało się, że gwiazdy wróżą nam dobry los... - Mia czuła, jak zasycha jej w gardle. - To westchnienie ulgi sprawiło, iż zacząłem mieć nadzieję, że może twoje uczucia uległy zmianie.
- Nie rozumiem, co masz na myśli.
- Jak to? Nie pamiętasz, jaki jest mój trzeci cel?
- Pamiętam! Ale nie łudź się. Jeszcze go nie osiągnąłeś - zaprzeczyła rozpaczliwie. - Nie kocham cię, Sander, i nigdy nie pokocham!
Przyciągnął ją gwałtownie do siebie.
- Pokochasz - powiedział jej prosto w twarz, powoli, ale stanowczo. - Pokochasz, może tylko trudno ci będzie się z tym pogodzić. A jeśli nie będę się mógł doczekać, to prędzej czy później zmuszę cię do tego...
Od tej pory Mia musiała stale się kontrolować, aby nie zdradzić się ze swą miłością. W ciągu dnia, kiedy chodzili, jak dawniej, na długie wycieczki, nie było to nawet takie trudne. Gorzej było w nocy. W momentach uniesienia niełatwo było skrywać swoje uczucia i nie okazywać, jak bardzo go kocha.
W dniu jej urodzin obudzili się dość wcześnie, ale zanim zdecydowali się wstać, kochali się długo i wyjątkowo namiętnie. I po przebudzeniu, i później, w czasie śniadania, Sander zdawał się nie pamiętać, że to jej święto, więc Mia przekonana była, że zapomniał. Starając się nie zdradzać rozczarowania, poczekała, aż skończy jeść i spytała:
- Co będziemy dzisiaj robić?
- Najpierw pójdziemy na specjalny lunch, a potem będziemy świętować twoje urodziny - odparł najzwyczajniej w świecie. - Dobrze się składa, jest wspaniała pogoda.
A więc nie zapomniał! Nie chciał jednak jej zdradzić, jaką niespodziankę przygotował.
Szli zalanymi słonecznym blaskiem ulicami. Gorący, gwałtowny wiatr unosił tumany kurzu, szarpał płótnem flag i sklepowych markiz, a na powierzchni zatoki tworzył tysiące małych, lśniących w słońcu zmarszczek.
Najpierw zjedli w malowniczej restauracji lunch, na który złożyły się smakowite sandwicze i sałatka z owoców tropikalnych. Później wsiedli do kolejki i wjechali na szczyt Wiktorii. Gdy byli już na górze, Sander poprowadził żonę przez piękny park, w którym rosły dziwne tropikalne rośliny. Wyszli z niego na rozległą, trawiastą łąkę z małym pagórkiem pośrodku, na którym stał przenośny, drewniany stragan. Rozpadający się budynek obwieszony był pękami kolorowych balonów, siatkami pełnymi gumowych piłek, cicho szumiącymi wiatraczkami i całą masą innych równie tandetnych pamiątek.
Sander odprowadził Mię na bok, w stronę barierki, za którą roztaczała się wspaniała panorama całej zatoki, i powiedział:
- Czekaj tutaj na mnie i nie podglądaj. Wrócił bardzo szybko.
- Nie odwracaj się. - Stanął za jej plecami. - Wyciągnij tylko rękę.
Posłuchała go. Poczuła, że Sander wciska jej w dłoń jakiś plastikowy uchwyt z linką.
- Tylko uważaj - ostrzegł ją. - Trzymaj mocno. Poczuła silne szarpnięcie i spojrzała w górę. Wysoko na niebie, szeleszcząc i łopocząc, szybował wielki śnieżnobiały latawiec! Oczy zwilgotniały jej ze wzruszenia. Sander, kochany, pamiętał o największym marzeniu jej dzieciństwa!
Roześmiała się głośno i zaczęła biec wokół pagórka. Latawiec reagował na każde jej poruszenie. Wreszcie, kiedy nauczyła się już prowadzić go pewną ręką, usiadła na trawie obok Sandera, który przez cały ten czas uważnie jej się przyglądał, i zaczęła powoli zwijać nylonową linkę, aby ściągnąć latawiec nieco w dół i odczytać umieszczony na nim złoty napis. Litery stawały się coraz większe, coraz wyraźniejsze, aż wreszcie...
Serce z radości omal nie wyskoczyło jej z piersi! Spodziewała się, że będzie to jej imię, albo urodzinowe życzenia...
Przeczytała jednak: KOCHAM CIĘ!
Czyżby to była prawda? Czy naprawdę ją kochał...? Spojrzała na niego pytającym wzrokiem. On jednak uśmiechnął się niedbale i powiedział tylko:
- Kiedy wspomniałem, że jesteśmy w podróży poślubnej, sprzedawca doradził mi, że ten będzie najstosowniejszy.
To konkretne wyjaśnienie od razu sprowadziło ją na ziemię. A już miała nadzieję, że... Ale nie, Sander kupił po prostu taki latawiec, jaki mu doradzono.
Pomiędzy nich wpadła duża, czerwona piłka. Sander uśmiechnął się i odrzucił ją czekającym dzieciom, po czym podał dziewczynie rękę i pomógł jej podnieść się z trawy.
- Chodź, leniuchu, pokażę ci, jak się puszcza latawce.
Całe popołudnie spędzili bawiąc się beztrosko jak dzieci. Kiedy wreszcie ogromne, czerwone słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, pozbierali swoje rzeczy i wraz z innymi zjechali do miasta.
Szli przez zatłoczone ulice, tak mocno oświetlone różnokolorowymi neonami, że było widno jak w dzień. Sander, z uwagi na swój niezwykły bagaż, zwracał na siebie powszechną uwagę, ale bez cienia zakłopotania niósł pod pachą olbrzymi latawiec.
Po powrocie do domu zastali elegancko zastawiony stół. W wazonach stały kwiaty, a w kubełku z lodem mroziła się butelka szampana. Pani Chan krzątała się bezszelestnie.
- Mam nadzieję, że się państwu podoba - powiedziała. - Kiedy mam podać kolację?
- Chcesz wziąć prysznic? - spytał Sander, a gdy Mia przytaknęła, zwrócił się w stronę pani Chan: - Za pół godziny.
Lily skinęła głową i poszła do kuchni przygotować posiłek. Sander natomiast nachylił się nad żoną i szepnął jej do ucha:
- Mam pomysł... Może byśmy wykąpali się razem? W czasie upałów wodę trzeba oszczędzać... - Mrugnął filuternie okiem.
Dreszcz przebiegł jej po plecach, ale odpowiedziała wymijająco:
- Może nie... Myślę, że mieliśmy dzisiaj wystarczająco dużo ekscytujących przeżyć.
Sander nie przejął się jej odmową. Poszedł za nią do łazienki i zaczął ją rozbierać. Mia początkowo protestowała, lecz kiedy poczuła tuż przy sobie silne ciało swego męża, westchnęła i uległa jego pieszczotom... Kąpiel w strugach gorącej wody, w czasie której mydlił powoli każdy centymetr jej ciała, okazała się przeżyciem zupełnie niezwykłym. Po raz kolejny Sander ją zaskoczył. I po raz kolejny było to zaskoczenie przyjemne...
Fala namiętności rosła w niej z każdą sekundą. Kiedy jednak Mia zaczęła tracić nad sobą kontrolę, Sander wręczył jej gąbkę i powiedział:
- Teraz twoja kolej.
Zawahała się, ale podjęła wyzwanie. Zaczęła od jego ramion. Fascynowała ją gładka, opalona skóra i rozpychające ją mięśnie. Później mydliła potężną klatkę piersiową, delikatnie porośniętą kręconymi, ciemnymi włosami. Gdy zaczęła masować naprężony brzuch, znów się zawahała. Wprawdzie znała już jego ciało, ale jeszcze nigdy go nie dotykała, nie w taki sposób...
Spojrzała w górę. Sander był rozbawiony jej reakcją.
Do diabła z nim! Niech sobie myśli, co chce! Uśmiechnęła się niewinnie, a jej ręce zsunęły się powoli w dół po płaskim brzuchu... Usłyszała długie westchnienie wydobywające się z jego piersi... Zwyciężyła! Tym razem to ona miała nad nim pełną władzę.
Półtorej godziny później kończyli wspaniałą orientalną kolację przy odświętnie zastawionym stole.
- Twoja pani Chan to prawdziwy skarb - przyznała Mia, obserwując refleksy świec w kryształowym kieliszku z winem.
- Powtórzę jej twą pochwałę. Na pewno się ucieszy - odparł Sander. - A teraz wyciągnij się na kanapie, a ja podam kawę.
Pili właśnie drugą filiżankę, kiedy Sander niespodziewanie podał jej podłużną skórzaną paczuszkę:
- Twój prezent urodzinowy - wyjaśnił. Niecierpliwie otworzyła pudełko i... zamarła bez ruchu. Na czarnym, lśniącym jedwabiu spoczywał naszyjnik. Wielki, owalny nefryt oprawiony w złoto. Wokół niego oplatał się uskrzydlony, złoty smok z oczami z księżycowych kamieni. Smok owinięty był tej samej wielkości złotym wężem o szmaragdowych oczach.
Wszystkie elementy doskonale do siebie pasowały. Mia domyśliła się, że musiały zostać zrobione na zamówienie. Z wrażenia aż zaniemówiła. Patrzyła bezradnie na Sandera, zupełnie nie wiedząc, co ma mu powiedzieć.
- Oczywiście, jeśli tylko naszyjnik ci się nie podoba, to możemy zawsze...
- Nie podoba?! - przerwała mu gwałtownie. - Jest cudowny! - Jej oczy aż lśniły z podniecenia.
- Więc pozwól, że ci go założę.
Wyjął naszyjnik i, odgarniając pasma jasnych włosów, zapiął na jej szyi złoty łańcuch. Poczuła zimny, ciężki dotyk metalu na rozgrzanej skórze.
- Masz najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem - wyznał. - Szlachetny szary kolor, bez domieszki błękitu, z ciemną obwódką wokół źrenicy. Wiesz, czasami mają też srebrny odcień, ale gdy cię dotykam, ciemnieją z namiętności... Mia... - spytał nieoczekiwanie cichym, jakby zduszonym głosem - kochasz mnie?
Zrobiło jej się gorąco, a serce zaczęło bić jak oszalałe. Jej ciało chciało krzyczeć, że tak, że kocha go całym sercem, że od początku czekała na to pytanie...! Jednak poczucie rozsądku stłumiło te pragnienia. Nie powiedziała nic, tylko milcząco pokręciła głową.
Sander nie pytał więcej.
- Dobrze, chodź do łóżka - powiedział - może twoje ciało powie mi prawdę...
Ostatniego dnia podróży poślubnej Sander zaproponował, żeby pojechać autobusem do Aberdeen, tej części wyspy, której jeszcze nie zwiedzili.
Gdy zajechali na miejsce, wysiedli z dusznego, hałaśliwego, zatłoczonego ponad miarę możliwości pojazdu i poszli w kierunku wybrzeża. Na wielkich łodziach mieszkały tu razem całe rodziny - rodzice, dziadkowie, dzieci, także koty, psy, a nawet kury i świnie. Każda z łódek ocieniona była namiotem z zielonego brezentu. Wszystko wyglądało tak, jakby czas się zatrzymał tu w miejscu, jakby przez ostatnie kilkaset lat nic się nie zmieniło na Dalekim Wschodzie.
Opuścili to dziwne miejsce i przeszli nad pusty brzeg morza. Sander usiadł na wielkim kamieniu i posadził sobie Mię na kolanach. Poczuła przyspieszone bicie serca, jak zawsze, gdy jej dotykał. Morska bryza delikatnie muskała jej policzki, rozwiewała włosy... Sander próbował je uporządkować, wsuwając ich pasma za uszy dziewczyny. Po chwili ustami zaczął muskać jej szyję i uszy.
Krew zaczęła szybciej płynąć w jej żyłach. Nagle zapragnęła odwrócić się, objąć go ramionami, odwzajemnić pocałunek i powiedzieć mu, że go kocha... I błagać o jego miłość. Ale przecież on nie może ofiarować jej miłości...
- I jak minęła podróż poślubna? - szepnął. Jego język delikatnie pieścił skórę za uchem.
- Kocham Hongkong. Jest taki barwny, przepełniony życiem...
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Nie jest ci smutno, że nasza podróż poślubna dobiega końca?
- Mia uśmiechnęła się tylko, więc spytał jeszcze raz:
- No, powiedz, jesteś smutna?
- Czy ja wiem? Chyba bez żalu wróciłabym do Londynu - skłamała.
- I do Meashama? - Rozgniewał się nagle.
- Nie, nie będę chciała go więcej widzieć.
- Ale ciągle go kochasz!
- Daj spokój, mówiłam ci już, że między nami wszystko skończone.
- Mam nadzieję, że nie kłamiesz - powiedział surowym tonem. - Uważaj. Byłoby lepiej dla ciebie, żeby to była prawda... I dla mnie też - dodał ciszej.
Przez całą długą drogę powrotną do Londynu Sander prawie się nie odzywał. Od ich wycieczki do Aberdeen wciąż był wobec niej pełen rezerwy. Mia, zaniepokojona nieco jego zachowaniem, usiłowała mu wytłumaczyć, że źle zrozumiał jej słowa i że wcale nie chciała wracać do Anglii natychmiast. Jednak jej tłumaczenia nie na wiele się zdały. Było już za późno. Coś pękło między nimi.
Na lotnisku Heathrow oczekiwał ich Tomasz. Wsiedli do samochodu i w strugach deszczu pojechali do domu na Crombie Square. Dopiero tu Sander wreszcie zaczął zachowywać się normalnie. Mia była zmęczona podróżą i nieco zdenerwowana, ale kiedy zobaczyła, że mężowi wraca dobry humor, odprężyła się.
Usiedli na wprost kominka i razem przeglądali fotografie z Hongkongu. Później przypomnieli sobie o ślubnych prezentach, których nie zdążyli do tej pory rozpakować. Otwierali kolejne pakunki, od czasu do czasu wybuchając śmiechem, gdy natrafili na jakiś wyjątkowo zabawny podarek. Jedynie ciężka waza z rżniętego szkła popsuła im dobry nastrój. A może nawet nie sama waza, co bilet wizytowy włożony do środka, na którym widniały dwa imiona: Rhoda i Filip.
W ciągu kilku następnych dni wpadli w zwykłą domową rutynę. Z pozoru wszystko wyglądało jak najlepiej, ale niestety, nie było tak dobrze, jak być powinno. Pozornie byli szczęśliwi i uśmiechnięci, lecz w środku każdego z nich czaił się niepokój. Było w tym coś nienaturalnego. Dlaczego zachowywali się ostrożnie, jakby najmniejszy wstrząs, najdrobniejsza sprzeczka mogła zniszczyć ich związek? Dlaczego żadne z nich nigdy nie wymawiało imienia Filipa? Pytań było więcej, odpowiedzi znacznie mniej...
Sander, mimo że prowadził rozliczne interesy, nie był przesadnie pracowity i, w odróżnieniu od jej ojca, nie poświęcał całego swego życia pracy. Weekendy spędzał w domu, wychodził z pracy, kiedy miał na to ochotę, czasami tylko sytuacja zmuszała go do dłuższego pozostania w biurze.
W takie dni Mia gotowała dla siebie zwykle jakiś lekki posiłek, zjadała go w kuchni, a potem albo oglądała telewizję, albo czytała książkę, czekając, aż mąż wróci do domu.
Jednak pewnego wieczora postanowiła wybrać się do Hampstead, żeby odwiedzić ojca. Ciągle pamiętała jego nieoczekiwany gest w dniu ślubu, kiedy to porównał ją do matki. Pomyślała, że może czuje się samotny i stęsknił się za córką.
Ale James wcale za nią się nie stęsknił. Przywitał ją jak zwykle chłodno. No tak, pomyślała gorzko, było tak przez tyle lat, dlaczego wiec teraz miałoby być inaczej?
- Siadaj - powiedział niechętnie, kiedy pani Brendan, jego gospodyni, wprowadziła ją do środka.
- Jak się czujesz? - spytała, siedząc na skraju wyściełanego krzesła.
- Dziękuję, dobrze. - Rzeczywiście jego twarz odzyskała zdrowe kolory i wyglądał znacznie lepiej niż wtedy, gdy go widziała ostatnim razem. - Masz ochotę na drinka? - spytał wstając.
Podał jej kieliszek wytrawnego sherry. Mia upiła łyk. Czuła się wyjątkowo niezręcznie. Po co w ogóle tutaj przyszła?
Po krótkiej i błahej rozmowie, głównie na temat jego pracy, zaczęła zbierać się do wyjścia. Wtedy James niespodziewanie powiedział:
- Przypuszczam, że przyszłaś, żebym ci podziękował. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Podziękował? Za co?
Ojciec skrzywił się i zamruczał coś pod nosem.
- Byłem pewien, że to dla ciebie zrobi.
- Kto zrobi? I co? - powtórzyła. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- W takim razie zapomnij, że cokolwiek mówiłem.
- Jamesowi naprawdę było przykro, że zaczął tę rozmowę i najwyraźniej pragnął uniknąć dalszych pytań.
- Muszę już iść. Sander niedługo wraca do domu.
- Mia wstała z krzesła i wzięła torebkę. - Uważaj na siebie - dodała i odwróciła się do wyjścia.
- Mia, zaczekaj... - zawołał, gdy była już w połowie drogi do drzwi. Odwróciła się. Ojciec wyraźnie chciał nawiązać z nią kontakt, ale nie bardzo wiedział, jak to zrobić. - Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa - powiedział z niepewną miną.
- Dziękuję. - Łzy napłynęły jej do oczu. Pocałowała go w policzek i wyszła.
Wróciła do domu co najmniej pół godziny przed Sanderem. W czasie drogi powrotnej i już później, w domu, miała dużo czasu na rozmyślania. Kiedy więc Sander wszedł, zaczęła bez zbędnych wstępów.
- Co zrobiłeś z pieniędzmi, które ojciec jest winny waszemu bankowi?
Sander spojrzał na nią nieco zdziwiony, po czym spokojnie odwiesił marynarkę i rozwiązał krawat.
- A niby dlaczego miałbym coś z nimi robić? Skąd to pytanie?
- Widziałam się z nim dzisiaj. Był przekonany, że przyszłam mu podziękować.
- Za co?
- Właśnie o to cię pytam.
- A jego nie spytałaś?
- Owszem, spytałam, ale nie chciał odpowiedzieć. Sander popatrzył na nią uważnie.
- A jeśli ja też odmówię odpowiedzi?
- Wtedy będę musiała oprzeć się na moich wnioskach.
- I do jakich doszłaś?
- Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale anulowałeś jego długi - oznajmiła i dodała sucho: - Mam nadzieję, że nie sfałszowałeś w tym celu ksiąg.
Potrząsnął głową i roześmiał się.
- Nie było takiej potrzeby. Tak się szczęśliwie składa, że mam wystarczająco dużo własnych pieniędzy.
Chciała mu podziękować, ale on nie chciał już dłużej o tym mówić.
- Gotowa do łóżka? - spytał i objął ją czule. - Muszę przyznać, że masz na mnie niesamowity wpływ. W czasie najważniejszej konferencji myślałem tylko o tym, kiedy uda mi się wreszcie urwać do domu, żeby móc się z tobą kochać...
I kochali się. Tym razem spokojniej niż zwykle, czule i delikatnie. Już po wszystkim, gdy leżała szczęśliwa w jego ramionach, przypomniała sobie wcześniejszą rozmowę.
- Sander... - odezwała się w ciemnościach.
- Mmm?
- Tata wyglądał dzisiaj dużo lepiej niż ostatnio. Wiesz, chyba to umorzenie długu przywróciło mu wiarę w życie... Dziękuję ci bardzo za to, co dla niego zrobiłeś.
- Nie zrobiłem tego dla niego - odparł krótko. No dobrze... Więc zrobił to dla niej. Ale dlaczego?
Przecież wiedziała dobrze, że jej nie kocha, że podoba mu się tylko jej ciało... A może jego uczucia w stosunku do niej uległy w końcu zmianie? Byłby to najwspanialszy dar od losu!
Kilka dni później Mia postanowiła zerwać ostatnie więzy łączące ją z dawnym życiem i zlikwidować mieszkanie na Bayswater. Pojechała tam, zabrała trochę osobistych drobiazgów, pożegnała się z sąsiadami i oddała klucze pośrednikowi od wynajmu nieruchomości.
Przypomniały jej się codzienne wyjścia do pracy, życie w wiecznym pośpiechu... Kiedyś narzekała, że z niczym nie może zdążyć, teraz miała stanowczo za dużo wolnego czasu. Nie było jej łatwo przyzwyczaić się do tego. Czyżbym odkryła podstawową wadę raju? - pomyślała ironicznie.
Któregoś dnia zwierzyła się Sanderowi ze swoich odczuć. Wysłuchał jej uważnie, po czym zamyślił się na dłuższą chwilę. Wreszcie powiedział:
- Mam nadzieję, że na razie, nie będziesz za bardzo nalegać. Po prostu wolałbym, żeby moja żona nie pracowała. Dopóki moja praca się nie ustabilizuje, chciałbym, żebyś była wolna i mogła towarzyszyć mi w zagranicznych podróżach i niespodziewanych urlopach. Zawsze w formie... - Zauważył rozczarowanie na jej twarzy i dodał: - Jednocześnie wcale nie chcę, żeby moja żona zanudziła się na śmierć. Posłuchaj, może zechciałabyś się zająć naszym własnym domem...? Może powinniśmy poszukać jakiejś posiadłości na wsi?
- Posiadłość na wsi.... - westchnęła rozmarzona.
- To powinno dostarczyć ci wiele pracy aż do końca życia. Więc co? Odwiedzisz kilka agencji i zobaczysz, jakie mają oferty?
Poszukiwania domu jej marzeń skróciły długie dni, kiedy Sander pracował w biurze. Natomiast noce nigdy im się nie dłużyły. Jej mąż był niezmiennie fascynującym, wytrwałym i pomysłowym kochankiem, a i jej miłosne doświadczenie rosło z dnia na dzień. Cały czas jednak tęskniła za prawdziwą miłością, a nie tylko „miłosnym doświadczeniem”. Pragnęła miłości wzajemnej. Dla tej jednej, jedynej rzeczy byłaby w stanie poświęcić wszystko.
Czasami, kiedy po upojnych chwilach odpoczywała w jego ramionach, wydawało się jej, że Sander naprawdę ją kocha. Jednak później tłumaczyła sobie, że to tylko nastrój chwili podsuwa jej takie przypuszczenia.
Pewnego czwartkowego wieczoru w salonie zadzwonił telefon. Ilekroć Sander musiał zostać w banku, uprzedzał ją telefonicznie, więc i tym razem Mia pomyślała, że to on. Ale to nie był jej mąż. Ze słuchawki dobiegł ją słodziutki szczebiot Rhody.
- Jak się miewa nasza panna młoda? - zapytała. W pierwszym odruchu Mia miała ochotę odłożyć słuchawkę, opanowała się jednak i spokojnie odpowiedziała:
- Znakomicie. A co u ciebie?
- Och, wszystko w porządku... Ale z pewnością masz zamiar spytać o Filipa?
- Tak? No dobrze... Więc jak się miewa Filip? - podjęła wyzwanie.
- Wyraźnie za tobą tęskni - wypaliła Rhoda.
- Naprawdę, nie przypuszczam... - zaczęła Mia.
- Oczywiście stara się to ukryć. Ale w rzeczywistości jest bardzo smutny i zupełnie rozstrojony nerwowo.
- Może gdy się pobierzecie...
- Kochanie, nie udawaj naiwnej! Jeżeli uważasz, że każdy mężczyzna po ślubie musi się ustatkować, to jesteś w błędzie. Weźmy na przykład Sandera... - Mia zamarła z przerażenia, natomiast Rhoda, nie zrażona niczym, mówiła dalej: - Dopiero co wrócił z podróży poślubnej, a już zaczyna zostawać w biurze do późnego wieczora... Jak to się mówi? „Kochanie, zatrzymały mnie pilne sprawy..”, czy tak?
Mia zacisnęła zęby. Postanowiła nie dać się sprowokować. Nie doczekawszy się spodziewanej reakcji, Rhoda postanowiła wyrażać się konkretniej.
- Wesz zapewne, moja droga, że Jacqueline May jest znowu w Londynie...
- To mnie nie interesuje.
- Czyżby nie interesowało cię także i to, że Sander spotyka się z nią prawie każdego wieczora?
- Może, jeśli w to uwierzę. - Mia starała się mówić normalnie, ale przychodziło jej to z trudem. Trudno jest mówić normalnie przez ściśnięte z bólu gardło.
- Och, doprawdy, możesz mi zaufać. Jej ulubione miejsce to restauracja Benthama. Jeśli weźmiesz taksówkę, to możesz ich tam teraz zastać.
- Czy właśnie po to do mnie zadzwoniłaś?
- Ależ nie. To tak, na marginesie... Chciałam się po prostu dowiedzieć, czy przyjdziecie na nasz ślub. Dostałam już potwierdzenie od innych gości, ale wciąż nie mam żadnych wieści od Sandera.
Rzeczywiście, zaproszenie przyszło pocztą, ale Sander odłożył je na bok.
- Obawiam się, że w tej chwili nie jestem ci w stanie dać konkretnej odpowiedzi. Ale przekażę Sander owi, żeby do ciebie zadzwonił.
Bez słowa odłożyła słuchawkę na widełki i usiadła, martwo patrząc w przestrzeń. Tak więc Sander i Jacqueline... Nie, to bzdura! Rhoda już jako dziecko była podstępna i złośliwa. Niby dlaczego teraz miałaby jej wierzyć? No dobrze, ale skąd w takim razie wiedziała, że Sander rzeczywiście ostatnio wraca później?
Dość tego! Zadręczy się tymi pytaniami. Lepiej będzie, jeśli zajmie się czymś innym. Ale gdy tylko wzięła książkę, wątpliwości wróciły na nowo. A może Rhoda mówi prawdę? Może Sander przekonał piękną modelkę, że ślub był dla niego konieczny ze względów pragmatycznych? Może tylko czeka na objęcie stanowiska prezesa banku, a gdy już to nastąpi, natychmiast się z nią rozwiedzie? Ale gdyby zamierzał tak się zachować, po co by szukał nowego domu?
Właściwie powinna zadzwonić do jego biura i wszystko wyjaśnić. Podał jej przecież swój prywatny numer, na wypadek gdyby musiała się z nim koniecznie skontaktować. Jeżeli Sander podniesie słuchawkę, to znaczy, że Rhoda kłamała... Zresztą równie dobrze może po prostu zapytać go, jak długo jeszcze zamierza zostać w pracy. Powiedziałaby, że za nim tęskni... Powiedziałaby prawdę.
Nie namyślając się więcej, podniosła słuchawkę i wykręciła jego numer. Czekała dłuższy czas, ale nikt się nie zgłaszał. Serce podeszło jej do gardła. Czyżby Rhoda miała rację? Przypomniała sobie słowa przysięgi małżeńskiej: „...i że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Cóż, dla niego były to widocznie słowa bez znaczenia...
Położyła się do łóżka o jedenastej. Wierciła się jakiś czas, nie mogąc zasnąć, aż wreszcie, już po północy, usłyszała, jak Sander otwiera drzwi. Leżała, nasłuchując odgłosów kąpieli. Miotały nią zazdrość i poczucie krzywdy tak wielkiej, że nie miała nawet ochoty płakać.
Wszedł do sypialni cicho jak kot i, nie zapalając światła, delikatnie położył się obok niej. Leżała bez ruchu, udając, że śpi. Gdy wyciągnął rękę i dotknął lekko jej piersi, podskoczyła nerwowo.
- Coś się stało? - spytał.
- Przestraszyłeś mnie - odpowiedziała wściekła. - Już spałam.
- Kłamiesz w żywe oczy - poinformował ją uprzejmie. - Udawałaś tylko, że śpisz. Co się stało?
- Nic - odburknęła.
- Więc o co ci chodzi?
- Boli mnie głowa.
- To brzmi raczej jak wymówka, a nie jak wyjaśnienie. Czy nie mogłabyś mi po prostu powiedzieć prawdy?
- Proszę bardzo - warknęła. - Nie chcę, żebyś mnie dotykał.
Usiadł gwałtownie, pochylił się nad nią i zapalił światło. Wziął ją pod brodę i odwrócił jej twarz w swoją stronę.
Przez moment chciała mu się przeciwstawić, ale po chwili stwierdziła, że nie miałoby to najmniejszego sensu. Trochę oślepiona, otworzyła oczy.
- Wyjaśnijmy sobie od razu jedną rzecz - powiedział łagodnie. - Seks nie jest obowiązkowy. Zawsze masz prawo odmówić, a ja nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać. Ale żadnej kobiecie, a zwłaszcza mojej żonie, nie pozwolę mówić do siebie w ten sposób.
- Ja... ja... - próbowała coś powiedzieć, ale przełknęła tylko ślinę. Nie udało się jej powstrzymać łez.
Sander zlizał je czubkiem języka, przesuwając jednocześnie rękę w dół, do jej piersi. Zaczął ją delikatnie pieścić. Mia cicho jęknęła, a wtedy on ponowił pieszczotę. Nie chciała ulec mu po raz kolejny, ale i tym razem siła namiętności okazała się silniejsza. Zarzuciła ręce na szyję męża i przytuliła go mocno do siebie.
- Czy jesteś pewna, że chcesz się ze mną kochać?
- spytał.
- Tak... tak! - szepnęła.
- Dlaczego więc parę chwil temu nie chciałaś, żebym cię dotykał?
- Ponieważ... - wyjąkała. - Sander, dlaczego ciągle udajesz, że musisz zostać dłużej w pracy... - zdołała wreszcie z siebie wykrztusić.
- Brzmi to tak, jakbyś uważała, że przychodzę do ciebie prosto z czyjegoś łóżka.
- Nie to miałam na myśli - zaprzeczyła nie do końca szczerze. - Ja... ja po prostu niepokoję się o ciebie...
- Więc dlaczego mnie po prostu nie spytasz?
- Surowo zacisnął usta. - Gdybyś mnie spytała, powiedziałbym ci, że zabrałem bardzo ważnego klienta na spóźnioną kolację. Wracam z restauracji, nie z łóżka.
Jego słowa rozproszyły wątpliwości dziewczyny tak, jak słońce rozprasza poranną mgłę. Nie mógłby jej skłamać. Kłamią tylko tchórze, ludzie bez charakteru i głupcy. A Sander nie był żadnym z nich.
Następnego dnia po kolacji Mia zagadnęła na temat ślubu Rhody. Na pierwszą wzmiankę o Filipie Sander ściągnął brwi.
- Chcesz tam pójść? - zapytał.
- Nie! To znaczy... - zawahała się. - Chyba że ty masz ochotę... Zresztą pewna jestem, że Rhoda wolałaby, aby mnie tam nie było.
- Jest mi wszystko jedno - odparł powoli. - Uważam jednak, że powinniśmy pójść. Dziwnie by wyglądało, gdybyśmy nie przyszli.
Kiedy w następny wtorek Mia wybierała się właśnie do kolejnego pośrednika nieruchomości, zadzwoniła Janet z propozycją wspólnego zjedzenia lunchu.
- Cudownie - stwierdziła entuzjastycznie Mia.
- To może spotkamy się w Moonrakerze? - wymieniła nazwę znanej winiarni przy Oxford Street. - O pierwszej?
- Świetnie! Będę na pewno - przyrzekła Mia. Mia pojawiła się w winiarni pierwsza. Po chwili wpadła Janet.
- Fantastycznie wyglądasz! - wykrzyknęła. - Małżeństwo chyba dobrze ci służy... No i jak? Wszystko w porządku?
- Tak, świetnie... - Mia kiwnęła głową. - Szukamy teraz z Sanderem nowego domu. Wprawdzie jak na razie bez powodzenia, ale i tak mnóstwo przy tym zabawy. A co u ciebie?
- Żebyś wiedziała, ile mam ci do powiedzenia! Ale najpierw zamówmy coś. Stwierdzam, że miłość dziwnie na mnie działa. Zamiast tęsknie śpiewać przy świetle księżyca, jem. Nie, nie jestem w ciąży - dodała z szerokim uśmiechem. - Choć mam nadzieję, że będę, zaraz, jak tylko pobierzemy się z Jonem.
Usatysfakcjonowana zdumioną miną Mii, Janet zagłębiła się w opisie szaleńczych zalotów Jona.
- Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale w naszym przypadku to naprawdę była miłość od pierwszego wejrzenia. Jon powiedział mi: „Czekałem tyle lat na najwspanialszą pod słońcem kobietę, więc teraz, kiedy już ją znalazłem, na co miałbym czekać dłużej?” Ze mną było to samo... Oczywiście poza tym, że ja czekałam na najwspanialszego pod słońcem mężczyznę...
- Rozumiem, że ślub niebawem?
- Dobrze rozumiesz - odparła Janet. - I to dzięki tobie. Dobrze wycelowany bukiet może zdziałać cuda! Kiedy złapałam twoją wiązankę, pamiętasz, gdy schodziłaś po schodach, Jon powiedział: „To znak, że wkrótce zostaniesz panną młodą. Lubię, kiedy takie wróżby się sprawdzają, więc postanowiłem właśnie, że ci się oświadczę...” Wtedy myślałam, że żartuje, ale faktycznie tak zrobił!
- A zatem kiedy nastąpi ten wielki dzień?
- Trzydziestego czerwca. Mam nadzieję, że będziesz moją druhną...
- Spróbowałabyś mnie powstrzymać!
- W tej chwili jak wariaci szukamy domu - ciągnęła pogodnie Janet. - Jon właśnie dostał awans i solidną podwyżkę, więc szukamy domu z ogrodem... Wesz, żeby mały miał się gdzie bawić. No a poza tym to nie mam zbyt wiele czasu. W biurze wciąż kupa roboty.
Prawdę mówiąc, rozstanę się z tą pracą bez specjalnego żalu. Bez ciebie to już nie to samo. A od twojego ślubu Filip zmienił się na gorsze... Zbliżające się ojcostwo zdecydowanie mu nie służy. Zupełnie zmarniał... No dobrze, muszę lecieć - oznajmiła wreszcie Janet. - Miło było znów cię zobaczyć. Tak się cieszę, że wszystko się nam ułożyło...
Położyła na stole pieniądze na rachunek i zapięła torebkę.
- Zadzwonię za parę dni. Trzymaj się i powodzenia w poszukiwaniach domu. Nie zapomnij dać znać, gdyby ci się poszczęściło.
Kiedy przyjaciółka odeszła, Mia zamówiła kawę i sącząc ją powoli, zamyśliła się nad własnym losem. Powiedziała Janet, że jest szczęśliwa... Czy tak było istotnie? Cóż, znów ta sama historia... Fizycznie małżeństwo zadowalało ją w zupełności - było nawet lepiej, niż kiedykolwiek mogła marzyć, ale poza tym... Wiedziała już, że Sander przestał nią pogardzać, jednak cała reszta wciąż stanowiła wielką niewiadomą. Zapewniał ją, że jest piękna, słodka, namiętna... Pożądał jej bardziej, niż jakiejkolwiek innej kobiety. Ale nawet w chwilach największego uniesienia nigdy nie wypowiedział tego jednego, magicznego słowa „kocham cię”. Nigdy też nie spytał jej ponownie, czy ona go kocha.
Przez następne kilka godzin Mia intensywnie poszukiwała domu. Jednak dopiero w przedostatniej agencji widniejącej na jej liście, znalazła coś rzeczywiście interesującego.
Posiadłość nazywała się Tall Trees i obejmowała stary wiejski dworek z kilkoma akrami ogrodu. Zapewniono ją, że całość będzie do kupienia w ciągu najbliższego tygodnia.
Urzędnik agencji zachwalał posiadłość jako „znakomity wiejski dom rodzinny, przestronny, ale niezbyt wielki, praktyczny i bardzo malowniczy”.
Pokazał jej zdjęcie dużego, zbudowanego z kamienia domu z rozległym, słonecznym tarasem i terasowato schodzącymi trawnikami. Tall Trees znajdowało się bardzo blisko miasta. Dało się to zauważyć w cenie domu, która była astronomiczna. Ale kwestię ceny Sander pozostawił otwartą. Stwierdził, że jeśli znajdą coś, co im się spodoba, wtedy będą się zastanawiać, czy jest warte tych pieniędzy czy nie.
Mia podała w agencji swoje nazwisko, które zrobiło chyba wrażenie, bo urzędnik dodał uniżenie:
- Jak tylko otrzymamy klucze od domu, natychmiast państwa powiadomimy. Z pewnością Tall Trees spodoba się państwu Davison...
Mia pędziła do domu na Crombie Square, jakby jej nagle wyrosły skrzydła. Sandera spodziewała się dopiero za dwie godziny. Musiała podzielić się z kimś radosną nowiną, zadzwoniła więc do Janet. Opowiedziała jej o wszystkim i na zakończenie stwierdziła:
- Nie mam pojęcia, czy będzie nas na to stać.
- Na twoim miejscu tak bardzo bym się tym nie przejmowała.
- Ależ Janet! To cudowne miejsce! Mam nadzieję, że Sanderowi też się spodoba.
- Skoro cię kocha, będzie szczęśliwy w każdym miejscu, gdzie i ty będziesz... - skwitowała jej wątpliwości Janet.
- Naprawdę myślisz, że on mnie kocha? - przerwała jej Mia, zanim zdążyła uświadomić sobie, co powiedziała.
- Oczywiście... - potwierdziła zaskoczona Janet.
- Zobacz tylko, jak on się do ciebie odnosi... Nie widać tego? Z pewnością nie raz ci mówił, co do ciebie czuje.
- Niezupełnie - mruknęła Mia.
- A czy ty powiedziałaś mu o swoich uczuciach?
- Niezupełnie - powtórzyła.
- Hm, wyraźnie widać, że jesteś w nim ciężko zakochana. Ale facet musi być chyba ślepy, że jeszcze tego nie zauważył. Odnoszę wrażenie, że on jest niepewny swego i zazdrosny. Oczywiście o Filipa... Na weselu twój mężuś wyglądał tak, jakby miał zamiar go zabić! A gdy jeszcze do tego nie jest pewny twoich uczuć... Ale wracajmy do sprawy domu. Jak tylko mu o tym opowiesz, podaj też cenę. Idę o zakład, że nawet nie mrugnie okiem. Mia, gdybyś tylko zechciała, dałby ci gwiazdkę z nieba!
Mia odłożyła słuchawkę z drżącym sercem. Jeśli Sander ją kocha, o czym Janet jest przekonana, to gwiazdki z nieba należą do niej.
Po chwili zastanowienia postanowiła poczekać z poinformowaniem Sandera o Tall Tress, aż do czasu gdy będzie miała więcej informacji o tej posiadłości.
Kiedy przy kolacji spytał ją o wyniki poszukiwań, enigmatycznie powiedziała, że w agencji Wentwortha spodziewają się niebawem ciekawej oferty. A potem, żeby zmienić temat, przekazała mu nowiny o Janet.
- Wiem o wszystkim - uśmiechnął się do niej.
- Jon mi już opowiedział. Od pewnego czasu buja w obłokach.
- Janet mówiła, że ostatnio dostał awans.
- Tylko nie myśl sobie, że to była protekcja - gwałtownie zastrzegł się Sander. - Jon naprawdę zasługiwał na awans, a ja go tylko przyspieszyłem o miesiąc czy dwa.
- Uważam, że to miło z twojej strony - powiedziała czule i z rozbawieniem zauważyła, że Sander przez chwilę wyglądał na bardzo zakłopotanego.
Następnego ranka Sander obudził ją pocałunkiem. Kochali się bardzo spokojnie, łagodnie i romantycznie. Kiedy skończyli i leżeli w łóżku odprężeni i zaspokojeni, Sander nagle powiedział:
- Tak mi przykro, że ostatnio cię zaniedbywałem.
- Nie czuję się zaniedbywana. - Zaśmiała się. - Chociaż, tak przy okazji, nie zmartwiłabym się, gdybyś nie pracował tak często po godzinach i gdybyśmy mieli więcej czasu dla siebie.
- Ja też.
Po jego odpowiedzi szczęście rozkwitło w niej jak kwiat. Może wreszcie nadejdzie dzień, kiedy jej wyzna miłość... A jeśli Janet miała rację? Być może Sander czeka, aż jego własna żona przekona go, że zależy jej na nim, a nie na Filipie.
Może właśnie teraz powinna to zrobić?
Przesunęła ustami po skórze jego ramienia i zaczęła:
- Sander, ja...
Powstrzymał jej słowa pocałunkiem i z wyraźnym żalem w głosie powiedział:
- Nie ma rzeczy, której bym pragnął bardziej, niż zostanie z tobą w łóżku i kochanie się przez cały dzień, ale za niecałą godzinę mam ważne spotkanie z pracownikami.
Odrzucił kołdrę i nago poszedł do łazienki. Trudno, pomyślała, gdy przyjdzie stosowny moment, wyzna mu wszystko.
Umyła twarz i ręce, założyła jedwabny szlafrok i zeszła do kuchni. Włączyła radio i podśpiewując przygotowywała śniadanie. Zaparzyła kawę, wycisnęła sok z pomarańczy i upiekła grzanki.
Ubrany w szary garnitur do pracy, Sander zajął swoje miejsce przy stole.
- Wyglądasz na bardzo szczęśliwą - zauważył.
- Bo jestem szczęśliwa - odpowiedziała wesoło.
- Poranna miłość zdecydowanie ci służy. Chyba musimy robić tak codziennie.
Kiedy już wychodził z domu, pogłaskał ją czule po policzku. Popatrzył na kształtny nos, pełne usta i piękne migdałowe oczy.
- Jesteś jedyną ze znanych mi kobiet, która bez makijażu wygląda jeszcze seksowniej - powiedział na pożegnanie.
Zmywała właśnie po śniadaniu, kiedy zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę.
- Halo?
- Mia, kochanie to ja...
- Filip?! - krzyknęła przestraszona. - Chyba zwariowałeś! Po co dzwonisz?
- Nie odkładaj słuchawki! Muszę z tobą porozmawiać i chcę tylko...
- Ale ja nie chcę z tobą rozmawiać. Nie zostało już nic, o czym moglibyśmy rozmawiać.
Odłożyła słuchawkę na widełki, jakby parzyła ją w rękę. Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyła, była rozmowa z Filipem. Może zepsuć wszystko, właśnie teraz, kiedy wszystkie sprawy wreszcie zaczęły się układać.
Przez resztę dnia nerwowo podskakiwała za każdym razem, gdy słyszała dzwonek telefonu. Ale kiedy zapadł zmierzch, a Filip nie odezwał się więcej, powoli zaczęła się uspokajać.
Tej nocy Sander wrócił bardzo późno i Mia zasnęła przed jego powrotem. Nie obudził jej i kiedy otworzyła oczy, był już poranek, a Sander brał prysznic.
Gdy pół godziny później jedli w kuchni śniadanie, popatrzył na nią i powiedział:
- Zapomniałem ci powiedzieć, że wychodzimy dzisiaj wieczorem. Jon kupił cztery bilety do teatru na tę nową, głośną sztukę. Spytał mnie, czy nie chcielibyśmy pójść razem z nimi. Oczywiście się zgodziłem. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?
- Oczywiście, że nie. - Oczy Mii zalśniły z emocji.
- Wieczór poza domem też może być cudowny. Dopijali właśnie kawę, kiedy pani Rose przyniosła poranną pocztę. Sander szybko ją przejrzał i, podsunąwszy Mii list zaadresowany do niej, zaczął otwierać swoje.
Popatrzyła na kopertę i na widok znajomego charakteru pisma ogarnął ją strach.
- O co chodzi? Boisz się, że przysłali jakiś rachunek?
- spytał Sander. W pierwszym odruchu chciała wyrzucić list, ale wtedy Sander chciałby zapewne wiedzieć, dlaczego tak zrobiła. Uśmiechając się sztucznie, rozdarła kopertę i zaczęła czytać:.
„Mia, kochanie!
Nie mogę tak dłużej żyć!
Każdy dzień bez ciebie jest na zawsze stracony. Muszę koniecznie z tobą porozmawiać. Spotkajmy się, gdzie chcesz, kiedy chcesz, tylko proszę cię, szybko. Nie mogę uwierzyć, że już mnie nie kochasz i...”
Trzęsącymi się rękoma schowała list do koperty. Sander przyglądał jej się uważnie.
- Nie najlepiej wyglądasz - zauważył. - Czy coś się stało?
- Nie, nie... nic takiego - skłamała.
Ku jej ogromnej uldze, o nic więcej nie pytał. Wychodząc pocałował ją na pożegnanie, ale tym razem jego pocałunek nie zawierał w sobie tyle ciepła i czułości, co zwykle.
Gdy tylko wyszedł, Mia podarła kopertę wraz z listem i wrzuciła do ognia. Poczuła, jak zimny strach chwytają za serce.
Ten przeklęty Filip, pomyślała bezradnie. Znowu wszystko jej popsuje! Uczciwie jednak musiała przyznać, że w tej chwili może mieć pretensje tylko do siebie. Sander dał jej szansę powiedzenia prawdy, a ona jej nie wykorzystała.
Bała się, że Sander nie uwierzy w jej zapewnienia o niewinności. Bała się też reakcji Filipa.
Jak tylko Sander wróci do domu, wyjaśni mu wszystko i poniesie wszelkie konsekwencje. Nie może pozwolić, żeby ta wciąż nierozwiązana sprawa stanęła między nimi.
Jednak ani wtedy, kiedy wrócił z pracy, ani później, gdy jechali do teatru, ani nawet potem, gdy po wspólnej z Jonem i Janet kolacji wrócili do domu, nie zdobyła się na odwagę. Jej mąż był pozornie wesoły i beztroski, lecz gdy tylko zostawali we dwoje stawał się surowy i nieprzystępny. Wreszcie, następnego dnia, gdy leżeli jeszcze w łóżku, Mia wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Muszę ci coś ważnego powiedzieć.
- Spowiedź? - spytał głosem zimnym jak lód.
- Coś w tym rodzaju. To dotyczy... dotyczy Filipa.
- Doskonale wiem, że za moimi plecami nadal się z nim spotykasz.
- Nieprawda - zaprzeczyła gwałtownie.
Sander wyglądał na zaskoczonego, ale po chwili spytał ostro:
- Ile razy spotkałaś się z Meashamem?
- Nie widziałam go na oczy od naszego wesela. Usiadł na łóżku i badawczo wpatrywał się w jej twarz.
- Nie zaprzeczaj, sama wpadłaś we własne sidła. Tamten list był od niego.
- Tak, był. Bardzo mi przykro, powinnam była powiedzieć ci to od razu, ale się przestraszyłam i...
- Też tak sądzę! - przerwał jej Sander. - Jak często do ciebie pisze? Ile razy telefonował?
- Tylko raz. Dzwonił przedwczoraj, ale powiedziałam mu, że nie chcę z nim rozmawiać, a jego Ust spaliłam, nawet go nie przeczytawszy.
Sander zacisnął usta.
- Nie musisz udawać i wymyślać tych wszystkich historyjek. Rhoda powiedziała mi, co się między wami dzieje.
- Nic się nie dzieje - odparła Mia zdławionym głosem - Rhoda jest zwykłą intrygantką, której zależy tylko na sprowokowaniu kłopotów.
- Czy to czasem nie ojciec jej dziecka jest ich przyczyną? A może go chronisz?
- Nie chronię Filipa w żaden sposób. Chcę, żeby mnie zostawił w spokoju. I to jest prawda, uwierz mi.
- Chciałbym - popatrzył ponuro.
Wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Wykąpany i ubrany zszedł do kuchni. Już miał wychodzić do banku, gdy zadzwonił telefon.
Podniósł słuchawkę, lecz po chwili natychmiast ją odłożył.
- Pomyłka? - spytała, czując gwałtowne bicie serca.
- Raczej ktoś, kto nie spodziewał się zastać mnie o tej porze w domu.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, wyszedł, trzaskając drzwiami.
Czyżby dzwonił Filip? Zachowanie Sandera mówiło, że tak. Zamyśliła się. Wyszedł i nie pocałował jej na pożegnanie, nie uzgodnił pory lunchu.
Miała umówioną wizytę u dentysty, więc zaczęła się zbierać do wyjścia, gdy znowu zadzwonił telefon. Przez chwilę wahała się, czy podnieść słuchawkę, obawiając się, że to może być Filip. Wreszcie zmusiła się do odebrania telefonu i usłyszała szorstki głos Sandera.
- Obawiam się, że nie będę mógł zjeść z tobą lunchu. Zaszły pewne nieoczekiwane sprawy, którymi muszę zająć się osobiście.
Ukrywając rozczarowanie, spytała:
- Czy dzisiaj będziesz dłużej pracował?
- Raczej tak.
Odpowiedź była tak oschła, że Mia o nic więcej już nie pytała.
Po skończonej wizycie u dentysty nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić. Mieli iść razem do Greashama. Teraz plany się zmieniły. Nie czułaby się najlepiej sama w dużej restauracji.
Stała, ciągle zastanawiając się, co ze sobą począć, gdy nagle zaczął padać deszcz. Przypomniała sobie małą restauracyjkę, do której Sander zabrał ją w zeszłym tygodniu. Był to cichy lokalik tuż za rogiem z bardzo smaczną kuchnią i przytulną atmosferą.
Usiadła przy stoliku, zamówiła pizzę z sałatką i wino. Z przyjemnością słuchała płynącej z taśmy cichej muzyki gitarowej. Kelner podał jej zamówione potrawy, więc rozłożyła na kolanach serwetkę i podniosła do ust kieliszek wina. Popatrzyła przed siebie i zamarła.
Przy stoliku w przeciwnym rogu sali siedział Sander, a naprzeciwko niego... Jacqueline May! Miała blady makijaż kontrastujący z karminowymi ustami, a jej kunsztowną fryzurę podtrzymywała czarno - biała przepaska.
Obydwoje siedzieli do niej bokiem i na pierwszy rzut oka było widać, że nie są zatopieni w rozmowie o interesach. Rozmawiali szeptem. W pewnym momencie Sander wyciągnął ręce i ujął w obie dłonie smukłe palce Jacqueline.
Więc jednak Rhoda miała rację! A ona, naiwna, uwierzyła mu, kiedy mówił, że potrzebuje tylko jednej kobiety. W tej chwili zrozumiała jednak, że to nieprawda.
Obawiając się, że Sander spojrzy w jej stronę, pochyliła się nad talerzem i zajęła swoją pizzą, która nie chciała jej jednak przejść przez ściśnięte z żalu i upokorzenia gardło.
Miała ochotę zerwać się z miejsca i uciec, ale duma nie pozwoliła jej na takie zachowanie. Zresztą gdyby wstała, Sander mógłby ją zobaczyć.
Kelner przyniósł kawę. Zobaczyła, że Sander płaci rachunek. Kiedy szli do wyjścia, skuliła się, mając nadzieję, że jej nie zauważy. Wyszedł nie rzuciwszy w jej stronę najmniejszego nawet spojrzenia.
Zostawiła nie tknięty posiłek, zapłaciła i, zapewniwszy kelnera, że wszystko jest w porządku, i że po prostu nie jest głodna, wyszła. Miała zawroty głowy i mdłości, zupełnie jakby za długo siedziała na karuzeli.
Ledwie zauważyła deszcz, który rozpadał się na dobre. Przemoknięta do suchej nitki dotarła do domu. Przebrała się w suche rzeczy i wysuszyła włosy. Przygotowała kolację i, zdenerwowana, czekała na powrót Sandera.
Koło ósmej wieczorem usłyszała klucz w zamku. Zajrzał na chwilę do pokoju, zanim poszedł na górę się przebrać. Popatrzyła na niego i pomyślała, że gdyby wszystko między nimi układało się normalnie, pewnie by jej wszystko powiedział. Ale co? „Przepraszam, nie mogłem przyjść na lunch, bo umówiłem się z kochanką”?
Kiedy Sander jadł, ona tylko dłubała widelcem w talerzu, od czasu do czasu popijając łyk wina. Sander pierwszy przerwał milczenie.
- Jak poszło u dentysty?
- Dziękuję, w porządku. Nie mam chorych zębów. Pan Marshall powiedział... - Zdała sobie sprawę, że zaczyna mówić o nieistotnych szczegółach, zmieszała się i zamilkła.
- A co robiłaś w czasie lunchu? - dopytywał się. - Zjadłaś coś na mieście?
- Tak, ja...
Popatrzył na nią przenikliwie.
- Gdzie byłaś?
Zaskoczona pytaniem wymamrotała pod nosem:
- Ja... ja nie pamiętam nazwy tego lokalu.
- A nie byłaś przypadkiem u Cedrica?
- Widziałeś mnie! - krzyknęła oskarżycielsko.
- Tak. Widziałem cię. Dlaczego usiłujesz zataić przede mną, że mnie zauważyłaś?
- Ja... nie chcę, żebyś sobie pomyślał, że cię...
- Szpiegujesz? A robiłaś to?
- Oczywiście, że nie. Weszłam tam przez przypadek.
- Dlaczego więc nie zażądałaś wyjaśnień? Mia zdusiła w sobie gniew.
- Proszę cię, Sander, naprawdę nie chcę się kłócić.
- Jakaż kochająca i uległa żona! - zakpił.
Jego kpina była kroplą przepełniającą czarę. Poderwała się na nogi, gwałtownie odsuwając krzesło. Zanim jednak zdążyła wybiec, złapał ją za nadgarstek.
- Puść mnie! - krzyknęła wściekła, usiłując się uwolnić.
- Co za temperament!
- Idź do diabła! - krzyknęła. - Mam nadzieję, że następnym razem, jak będziesz jadł lunch razem ze swoją kochanką, otrują cię!
Sander zaśmiał się rozbawiony.
- Już prawie zapomniałem, jaki masz charakter. Ale pragnę zauważyć, że cała ta historia jest bez sensu. Skoro kochasz innego, nie możesz być o mnie zazdrosna... Ale dopóki Measham znów się tobą nie zajmie, nie będę cię zaniedbywać w łóżku.
Traktował całą tę sytuację jak jakąś grę, jednak ranił ją bardzo boleśnie.
- Mówiłeś, że potrzebujesz tylko jednej chętnej kobiety - rzuciła mu w twarz jego własne słowa.
- Nie myślisz chyba, że Jacqueline...?
- Och, jestem pewna, że jest aż nazbyt chętna...
- Mia zacisnęła usta. Mój Boże, zachowywała się jak sekutnica, ale poczucie krzywdy i złość były silniejsze od niej. - Skoro teraz spotykasz się z nią, nie mam zamiaru z tobą sypiać.
- Myślisz, że będziesz w stanie wytrzymać? Starając się nie okazywać targających nią uczuć, lekceważąco odpowiedziała.
- Tak, będę.
- To chodź do łóżka i udowodnij mi to.
- Nie, nie chcę...
Ignorując jej protesty, wziął ją na ręce, zaniósł do sypialni i rozebrał siłą.
- Zostaw mnie! Nienawidzę cię! Wracaj do niej!
- krzyczała szlochając.
- Zrobisz to, co zechcę.
Pochylił się nad nią i zaczął ją całować. Mia bardzo tego nie chciała, lecz i tym razem mu uległa.
- Żebyś nie miała wątpliwości - powiedział, gdy oboje równie zmęczeni, odpoczywali po zawziętej walce. - Dopóki jesteś moją żoną, zawsze cię wezmę, gdy tego zechcę.
- Powiedziałeś, że nie będziesz mnie zmuszał, że zawsze mam prawo powiedzieć „nie”...
- Powiedziałem to, zanim dowiedziałem się o Meashamie.
Następnego ranka zadzwonił pan Wentworth z agencji obrotu nieruchomościami, żeby powiadomić Mię, że klucze do Tall Trees będą do ich dyspozycji w końcu następnego tygodnia. Ponadto zapewnił ją, że jeśli tylko sobie tego życzy, mogą jej przysłać klucze prosto do domu.
Jednak cały jej poprzedni entuzjazm do nowego domu gdzieś się ulotnił. Dokładny opis posiadłości i załączone zdjęcia mówiły, że dom jest piękniejszy niż marzyła. Ale niestety, w obecnej sytuacji nie bardzo mogła liczyć, że Sander zechce go kupić.
Wieczorem, w czasie bardzo cichej kolacji, po wielu rozterkach, podała mu folder reklamowy posiadłości.
Przejrzał go bez słowa.
Nie mogła już wytrzymać napięcia i spytała:
- Co o nim myślisz?
- A co ty myślisz?
- Myślę, że jest wspaniały - powiedziała, patrząc na swoje dłonie. - Dom, o jakim zawsze marzyłam.
- Tak, wygląda na piękny stary dom. Ucieszyła się słysząc jego słowa, ale kolejne zdanie zmroziło jej serce.
- W obecnej chwili nie widzę jednak potrzeby kupowania nowego domu.
Zbladła i przygotowując się na najgorsze, spytała:
- Czy masz zamiar zakończyć nasze małżeństwo? Popatrzył na nią oczami zimnymi jak Ocean Lodowaty.
- Czy to nie ty o tym myślałaś?
- Ze względu na Jacqueline May?
- Raczej miałem na myśli Meashama. Czy nie zamierzasz razem z nim uciec?
- Uciec z nim? - powtórzyła zaskoczona: Wezbrała w niej zimna furia. - Rozwiedź się ze mną, jeśli chcesz, nie będę cię powstrzymywała. Ale nie musisz zrzucać na mnie winy. Nie obchodzi mnie, co ci nagadała Rhoda, ale ja nie mam zamiaru uciekać z Filipem...
Sander siedział z kamienną twarzą. Równie dobrze mogła mówić do obrazu.
- Proszę, wysłuchaj mnie... - błagała.
Ale nie było żadnej szansy na porozumienie. Znaleźli się po dwóch stronach przepaści, a jedyny łączący ich most legł w gruzach.
- Mój Boże, i po co ja to mówię?! - krzyknęła z wściekłością. - Jeśli uważasz, że jestem dziwką bez serca, która potrafi odebrać ciężarnej kobiecie męża, to nawet gdyby nigdy nie istniała Jacqueline, nie ma żadnych perspektyw dla naszego małżeństwa!
Krew uderzyła jej do głowy. Odwróciła się i wybiegła z domu w dżdżystą, zimną noc.
Przeszła ledwie parę metrów, a już była przemarznięta i przemoczona do suchej nitki. Mokra bluzka przylepiła się do pleców, a wilgotna spódnica boleśnie obcierała nogi przy każdym kroku. Ale żadna siła na ziemi nie zmusiłaby jej do powrotu do domu.
Wyszła z Crombie Square na główną ulicę. Jakiś taksówkarz podjechał do krawężnika, pewien, że go zatrzyma. Nie miała pieniędzy. A zresztą dokąd miałaby jechać? Z pewnością nie do ojca...
Nagle pomyślała o Janet. Janet zapłaci za taksówkę i przenocuje ją, nie zadając przykrych pytań.
Pomachała ręką i nagle usłyszała za rogiem kroki. Zobaczyła Sandera idącego w jej stronę. Na jego twarzy malowała się złość.
Wsiadła do taksówki, zamknęła drzwi i szybko krzyknęła:
- Proszę Elmslea Gardens dwadzieścia siedem, Marylebone.
Samochód już odjeżdżał, kiedy nagle drzwi zostały gwałtownie otwarte, a Mia bezceremonialnie wyciągnięta ze środka.
- Co się, u diabła, dzieje? - spytał zdeprymowany taksówkarz.
- Nieporozumienie małżeńskie - odpowiedział Sander.
Kierowca niepewnie popatrzył na swą niedoszłą pasażerkę.
- To jest moja żona. - dodał Sander, trzymając Mię za ramię. - Sam ją spytaj, jeśli mi nie wierzysz.
- Przepraszam, czy ten facet jest rzeczywiście pani mężem?
Przez chwilę miała ochotę odpowiedzieć, że nigdy wcześniej nie widziała go na oczy, ale wzburzenie już ją opuściło.
- Tak, jest. Ale proszę mnie zawieźć na Elmslea...
- Nigdzie nie jedziesz - przerwał Sander. Trzymając ją mocno, sięgnął do portfela, wyciągnął banknot pięciofuntowy i podał go kierowcy.
- Przykro mi, proszę pani, ale z zasady nie wtrącam się w kłótnie małżeńskie. - Taksówkarz uśmiechnął się przepraszająco. I zanim Mia zdążyła cokolwiek zrobić, odjechał.
- Zostaw mnie! Nie masz żadnego prawa... - krzyknęła, wyrywając się z uścisku Sandera.
- Jako twój mąż mam wszelkie prawa. Przestań zachowywać się jak rozhisteryzowany bachor. Wracamy.
Okrył ją swoim płaszczem i poszli do domu.
Jak tylko weszli do środka, wyrwała się Sanderowi. Stała przed nim z bladą twarzą zmoczoną deszczem, ze strugami wody spływającymi z jej mokrych włosów, w przemoczonym ubraniu. Płaszcz zsunął się jej z ramion.
- Nie możesz mnie zmusić do pozostania z tobą! Sander wyglądał nie lepiej: mokre włosy, przemoczona marynarka i nasiąknięty wodą krawat.
- To prawda. - Stwierdził z ponurą miną. - Ale dopiero co mówiłaś, że nie masz zamiaru uciec z Meashamem.
- Bo nie mam.
- Dlaczego więc chcesz odejść?
- Wydawało mi się, że już ci o tym powiedziałam. Nie mam zamiaru zostać z człowiekiem, który jawnie pokazuje się z kochanką i uważa mnie za dziwkę bez serca. - Głos jej się załamał, a strumień łez popłynął po policzkach. - Nie chcę zostać!
- Czy zrobi ci jakąś różnicę, jeśli powiem, że nie uważam cię za dziwkę i nie uważam, abyś była bez serca? - spytał łagodnie. - Czy uwierzysz, jeśli ci powiem, że wczoraj widziałem Jacqueline po raz pierwszy od naszego ślubu?
- To dlaczego pozwoliłeś mi wierzyć...?
- A jak doszłaś do takich wniosków?
- Bo Rhoda powiedziała, że...
- Co ci powiedziała Rhoda?
- A cóż to za różnica? I tak mi nie uwierzysz.
- Spróbuj, może uwierzę - powiedział przygnębiony. Mia powtórzyła rozmowę najwierniej, jak umiała, głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
- A więc dlatego tak się zachowałaś tamtego wieczora?! No dobrze, w takim razie komu wierzysz, mnie czy Rhodzie?
- Mogłabym cię spytać o to samo.
- Matka nigdy nie lubiła Rhody, zawsze powtarzała, że moja kuzynka jest mściwą plotkarką. - Sander zgrzytnął zębami i, już łagodniej, dodał: - Powinnaś zdjąć te mokre rzeczy.
- Sander... Czy chcesz, żebym została? - Chciała, żeby powiedział jej to wyraźnie, prosto w oczy.
- Tak. Chcę, żebyś została.
- Dlaczego?
- A jak myślisz?
Odpowiedź była oczywista. Jego obecna pozycja nie jest jeszcze ustalona i dopóki nie zostanie prezesem banku, potrzebuje przy swoim boku żony. Sam jej to przecież powiedział.
- Ponieważ tak sobie życzył twój ojciec - powiedziała głucho.
- To nie jest jedyna przyczyna. - Przytulił ją mocno do siebie i pocałował. - Pragnę ciebie. Chcę ciebie w moim życiu, w moim domu, w łóżku...
To wyznanie w zasadzie było tym, na co tak długo czekała. A jednak Mię ciągłe nurtowały wątpliwości.
Przecież Sander niczemu nie zaprzeczył, spytał ją tylko „...czy sprawi ci różnicę, jeśli powiem...?” Nie wytłumaczył jej jednak, dlaczego jadł lunch z byłą dziewczyną. Nie skomentował ani jednego słowa Rhody, zacytował tylko poglądy jego matki.
Przez następnych kilka dni te myśli wracały do niej kilkakrotnie. Niepokoiły ją także działania Filipa. Bała się, że znowu będzie chciał się z nią skontaktować. Rozpoznając jego charakter pisma, podarła bez czytania kilka kartek od niego. Parę razy, słysząc jego głos, natychmiast odkładała słuchawkę telefonu.
Zamartwiała się tym wszystkim. Chętnie poskarżyłaby się mężowi, ale Sander wyglądał na przemęczonego. Przejęcie przez niego stanowiska prezesa miało odbyć się za kilka dni i według niej stanowczo za dużo nad tym pracował. Miała nadzieję, że jeśli będzie konsekwentnie ignorować wszelkie próby kontaktu, Filip da jej wreszcie spokój.
Cały czas nurtowała ją jedna myśl. Dlaczego był taki uparty? To nie leżało w jego charakterze. Jeśli tylko miał możliwość, zawsze unikał kłopotliwych sytuacji.
Wprawdzie Sander ani razu nie wspomniał o Filipie i ani razu o niego nie zapytał, ale za każdym razem, gdy pojawiał się, rzadko zresztą, w domu, badawczo jej się przyglądał.
- Czy nadal chcesz obejrzeć Tall Trees? - spytał któregoś dnia, ku jej całkowitemu zaskoczeniu.
- Tak. Bardzo. - Nie kryła entuzjazmu.
- Może więc wybierzemy się tam podczas weekendu i jeśli nam się spodoba, kupimy?
- Och, tak! - Mia była zachwycona. Liczyła wciąż na to, że gdy przeminą wszystkie burze, ten dom stanie się ich szczęśliwym, rodzinnym gniazdkiem.
Poza tym jeśli Sander zdecydował się kupić dom, z pewnością musi być pewny trwałości swojego małżeństwa. Może wreszcie okaże jej trochę uczuć? Pewnie jak wróci do domu wieczorem...
Większość dnia spędziła snując słodkie marzenia o przyszłości.
Sander został w końcu prezesem i z tej okazji kierownictwo banku postanowiło wydać przyjęcie na jego cześć.
Przyjęcie zorganizowano w reprezentacyjnej sali banku. Zaproszono tylko ścisłe kierownictwo oraz ich żony lub przyjaciółki. Większość kobiet ubrała się niezwykle elegancko.
Jako żona Sandera Mia była bacznie przez wszystkich obserwowana. Nie musiała się wstydzić. Jej śnieżnobiała jedwabna suknia była wprost olśniewająco piękna, podobnie zresztą jak jej właścicielka. Kobiety jej zazdrościły, natomiast mężczyźni podziwiali ją.
Do Sandera wszyscy odnosili się z wielkim respektem i poważaniem. On sam natomiast, poruszając się z gracją, uśmiechał się do gości i uprzejmie z nimi rozmawiał. Chciał chyba wyglądać swobodnie, jednak Mia widziała, że pod maską spokoju ukrywa jakieś wielkie napięcie.
Stała pomiędzy Jonem i Janet i patrzyła na Sandera rozmawiającego z siwowłosym mężczyzną. Nagle Janet powiedziała półgłosem:
- Sander wygląda na bardzo spiętego.
- Wydaje mi się, że ostatnio zbyt dużo pracował - tłumaczyła Mia.
- Masz rację - zgodziła się z nią Janet. - Chyba jesteś zadowolona, że wreszcie objął to stanowisko i będzie spędzał z tobą więcej czasu. Mam wrażenie, że bez niego dni ci się potwornie dłużą.
- Powinnaś była poczekać i wyjść za niego już po awansie - zauważył Jon. - Wtedy mielibyście dłuższą podróż poślubną i nie zaczęłabyś małżeństwa od samotnego siedzenia w domu.
- Ale przecież on musiał się ożenić, zanim objął to stanowisko - sprostowała Mia.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - zdziwił się Jon.
- Sander mi powiedział... - zawahała się, ale po chwili dokończyła: - Myślałam, że jednym z warunków testamentu jego ojca było zawarcie ślubu.
- Nic mi o tym nie mówił. Domyślam się, że staruszek nie akceptował obecnej swobody obyczajów i chciał zobaczyć ślub swojego syna. Ale to było życzenie, a nie warunek. Znał zbyt dobrze Sandera, żeby usiłować coś mu narzucić.
Mia skamieniała z wrażenia. W głowie miała kompletny zamęt. Jej mąż mówił całkiem co innego. Czyżby Jon był w błędzie? Nie, z pewnością nie, przecież od dawna przyjaźnił się z Sanderem.
Resztę wieczoru Mia spędziła na długiej i poważnej rozmowie z Jonem. W jej wyniku postanowiła, że musi wreszcie wszystko wyjaśnić. Najlepiej w szczerej, bezpośredniej rozmowie z mężem.
Następnego dnia nie miała okazji, żeby zrealizować swój zamiar. Sander wyszedł, jak zwykle, wcześnie rano, a po południu zadzwonił z banku i poinformował ją, że wróci późno. Starając się ukryć swe rozczarowanie, spytała:
- Jak późno? Mam na ciebie czekać z kolacją?
- Nie, zjem na mieście. - Jego głos brzmiał tak chłodno jak nigdy dotąd.
Nurtowało ją jedno pytanie. Z kim? Miała je już na końcu języka, ale coś ją powstrzymało od zadania go. Jeśli zabierał Jacqueline May na kolację, to wolała tego nie wiedzieć. Kłamstwo! Oczywiście, że chciała wiedzieć. Ale on był daleki od powiedzenia jej prawdy. Schowała steki do lodówki, usmażyła sobie omlet, położyła go na talerz i doszła do wniosku, że straciła apetyt.
Usiłowała czytać, lecz nie mogła się skupić. Na kartach książki cały czas widziała dwie głowy, Sandera i Jacqueline, czule do siebie nachylone.
Sander wrócił po jedenastej. Miała ochotę spytać go, gdzie był aż do tej pory, zmusiła się jednak do milczenia.
Podszedł do barku.
- Chcesz się czegoś napić? - spytał.
Kiedy potrząsnęła przecząco głową, nalał sobie whisky, odstawił z powrotem butelkę i zniknął na schodach.
Pomyślała, że Sander jest ciężki we współżyciu. Rano radosny, ochoczy, gwiżdże przy goleniu, a wieczorem ponury jak chmura gradowa.
Starając się zachowywać, jakby nic się nie stało, Mia milczała aż do czasu, gdy położyli się do łóżka. Wtedy powiedziała mu z entuzjazmem, że właśnie dzisiaj rano odebrała klucze do ich nowej posiadłości w Tall Trees.
Kiedy zauważyła, że prawie jej nie słucha, nie wytrzymała.
- Sander, co się stało? O co chodzi?
- Dlaczego miało się coś stać?
Miała pewność, że coś się wydarzyło. Coś bardzo złego. Leżał od niej tak daleko, ręce podłożył pod głowę. Wyglądał na bardzo spokojnego i odprężonego, ale wiedziała, że to tylko pozory. Naprawdę był spięty jak struna.
No dobrze, pomyślała, skoro słowa są bezużyteczne, użyję jego własnej broni! Przysunęła się do niego i przytuliła. Delikatnie zaczęła go głaskać i wodzić koniuszkiem języka po jego ramieniu. Kiedy przesunęła dłonią po jego biodrze i brzuchu, poczuła jego pierwszą reakcję. Szepnęła namiętnie:
- Jeśli nie chcesz rozmawiać, to kochaj się ze mną.
- Dlaczego nie? - powiedział zmienionym głosem.
- Ostatecznie jeszcze jesteś moją żoną.
Zanim zdążyła się zaniepokoić, położył się na niej i po raz pierwszy od ich ślubu wziął ją gwałtownie, wręcz brutalnie, bez żadnego przygotowania. Zaspokoił siebie, w ogóle nie zwracając uwagi na jej potrzeby.
Jeśli istniały jakieś złe rysy jego charakteru, miała właśnie okazję je poznać. Mimo upokorzenia postanowiła jednak, że i to zniesie dla ich wspólnego szczęścia. On był jej mężem, kochankiem i jedyną miłością. A skoro nadeszły trudne chwile, to musi znaleźć dość siły, aby wytrwać.
Leżała, czując jego głowę opartą na piersi. Obejmowała go jedną ręką, drugą gładziła ciemne, kręcone włosy. Jej jedyna miłość. Jak mogła być tak głupia i wyobrażać sobie, że kocha Filipa. Jedyne porównanie, jakie jej się nasunęło to płomyczek świecy przy rozpalonym piecu hutniczym.
- Mój Boże... - Sander mruknął po chwili. I dodał oschle. - Przepraszam, naprawdę nie chciałem cię skrzywdzić, kochanie.
Mia wstrzymała oddech.
- Nie... nie skrzywdziłeś mnie.
To „kochanie” zabrzmiało w jej uszach jak niebiańska muzyka, wróciło jej wiarę w życie.
- Proszę cię. Powiedz mi, co się stało? - poprosiła.
- Powiedz, kochasz mnie?
W półmroku dostrzegła skurcz bólu na jego twarzy, zanim odwrócił się do niej plecami.
- Nie odrzucaj mnie - błagała. - Powiedz mi w końcu, co się stało?
- Dobrze, powiem ci. Doszedłem do wniosku, że popełniłem błąd, żeniąc się z tobą.
Poczuła lodowate ostrze przeszywające jej serce, mrożące krew w żyłach.
- Błąd...? - szepnęła. - Masz na myśli, że powinieneś poślubić Jacqueline?
- Oczywiście, że nie. Mówiłem ci już, że Jacqueline nie nadaje się na żonę.
Zazdrość, gorzka jak piołun, sprowokowała ją do płaczu.
- Woli żonatych mężczyzn? - Zawstydziła się własnych słów. - Przepraszam, nie powinnam była tego powiedzieć.
- Nie powinnaś - zgodził się.
- Byłeś z nią dzisiaj na kolacji?
- Nie - odpowiedział zaskoczony. - Nie widziałem jej od czasu, gdy tamtego dnia razem jedliśmy lunch.
Miała pewność, że powiedział prawdę. Ale zapragnęła wreszcie uzyskać odpowiedź na pytanie, które dręczyło ją od tamtego czasu.
- Sander, dlaczego ją wtedy zabrałeś na lunch, skoro byłeś umówiony ze mną?
- Przez długi czas zapewniałem jej poczucie bezpieczeństwa. Zadzwoniła do mnie zapłakana i powiedziała, że koniecznie musi się ze mną zobaczyć. Na samym początku naszego związku ustaliliśmy pewne zasady. Nie łączyły nas żadne uczucia ani zobowiązania, każde mogło pójść w dowolnej chwili swoją drogą, ale ona nie była do tego przygotowana. Wróciła do Londynu z nadzieją na odnowienie związku, czym zresztą dowiodła, że w ogóle mnie nie zna. Kiedy jej wytłumaczyłem, że wszystko skończone, była... zaskoczona. Gdyby nie to, chciałem cię jej przedstawić.
- Dlaczego wiec powiedziałeś mi, że nasze małżeństwo było błędem...?
- Bo było. Nie powinienem cię zmuszać do ślubu ze mną.
Przestraszona, zapragnęła zobaczyć jego twarz. Usiadła i zapaliła nocną lampkę.
Po krótkiej przerwie opanowanym głosem opowiadał dalej.
- Wczoraj, gdy wychodziłem już z biura, wpadła Rhoda bliska histerii. Powiedziała mi, że i tak zwyciężyłaś. Measham odszedł, powiedziawszy jej, że kocha tylko ciebie i że ślubu nie będzie.
- Ale...
- Postanowiłem z nim wreszcie porozmawiać. Mia zamarła przestraszona. Wyczuł jej obawę i potwierdził.
- Tak, moim pierwszym odruchem była chęć skręcenia mu karku. Postanowiłem jednak zachować się jak cywilizowany człowiek i umówiłem się z nim dzisiaj na kolację. Nie przypuszczałem, że zdobędzie się na odwagę, by spotkać się twarzą w twarz ze mną, ale ku mojemu zaskoczeniu przyjął propozycję i spotkaliśmy się w Meridianie.
- Sander, ty nie...?
- Nie tknąłem go nawet palcem. Specjalnie wybrałem publiczne miejsce, żebym musiał się pohamować, ale i tak miałem ochotę go zabić. Kiedy przyszedłem, już na mnie czekał. Porozmawialiśmy sobie. Przyznał, że skończył z Rhodą definitywnie.
- Zerwał z nią? - powtórzyła Mia. - Jak mógł jej to zrobić? Przecież ona jest w ciąży.
- To jest jedna z rzeczy, o których chciał z tobą porozmawiać.
- Nie rozumiem...
- Chciał porozmawiać właśnie z tobą, ponieważ jesteś kobietą, którą naprawdę kocha i której potrzebuje. To są jego słowa, nie moje. Zapewnił mnie, że nie chcesz się z nim spotkać, nie odpowiadasz na listy, nie rozmawiasz z nim przez telefon, ale jest pewien, że nadal go kochasz.
- Ale ja go nie kocham...
Zupełnie jakby jej nie słyszał, ciągnął opowieść.
- Powiedział mi też, jak bardzo cię zszokowała wiadomość, że on i Rhoda byli kochankami. Uważa też, że prędzej zrujnujesz życie was obojga, niż złamiesz daną mi obietnicę. Sądzi, że nigdy mnie nie rzucisz, więc prosił mnie, żebym zwrócił ci wolność. Apelował do mojej dumy i godności, pytał, jak mogę żyć z kobietą, która mnie nie kocha.
- Sander, ja...
- Dlatego zdecydowałem się zwrócić ci wolność. Wracaj do niego, jeśli chcesz. Dokumenty konieczne do rozwodu przyślę ci tak szybko, jak tylko to będzie możliwe.
- Ale ja... ja nie chcę rozwodu.
- Kochasz go. Bóg wie ile razy mi to mówiłaś, a ta twoja troska o niego, wtedy w altance... On ma rację. Doszedłem do wniosku, że nie chcę za żonę kobiety, która kocha innego i jest ze mną tylko przez lojalność.
- Ale to nie jest tylko lojalność! Ja... - Mia urwała. Sander był teraz w takim nastroju, że nigdy by jej się nie udało przekonać go o swojej miłości.
- Poza tym, dwie główne przyczyny, dla których cię poślubiłem, już nie istnieją. Nie mogę zmusić Meashama, żeby się ożenił z Rhodą, poza tym jestem już prezesem banku i nie muszę być żonaty.
- Nigdy nie musiałeś się żenić. Kłamałeś. Gwałtownie odwrócił się w jej stronę.
- Dlaczego miałbym to zrobić? Walcząc o własne szczęście, oświadczyła:
- Ponieważ skłonna byłam uwierzyć, że robisz to dla szczęścia Rhody. Pragnąłeś mnie poślubić, ale żeby uchronić swoją dumę, wymyśliłeś dodatkowe powody. Gdybym cię pociągała tylko fizycznie, zrobiłbyś ze mnie kochankę. Nie poprosiłbyś mnie o rękę, bo myślałeś, że kocham Filipa. A ja nie kochałam go, nie kochałam i nie chcę rozwodu!
- Measham miał rację. Twoja lojalność jest nieskończona.
- Jaka lojalność!? - krzyknęła. - To nie ma nic wspólnego z lojalnością. Powtarzam ci, nie mam najmniejszej chęci na kończenie naszego małżeństwa. Nie rozumiem cię. To ty chcesz, żebym odeszła!
- Tak - potwierdził chłodno.
Przez chwilę zamarła, ale zaraz powtórzyła jeszcze głośniej:
- Jesteś tak uparty, że w ogóle nie słuchasz, co do ciebie mówię. Nie chcę odejść od ciebie! A nawet jeśli mnie wyrzucisz, myślisz, że pójdę do niego, wiedząc, że Rhoda jest w ciąży?
- Nie wiesz jeszcze wszystkiego. Powinnaś porozmawiać z Meashamem przed podjęciem ostatecznej decyzji.
Założył szlafrok i wyszedł z sypialni, zamykając za sobą drzwi.
W pierwszym odruchu chciała pobiec za nim, ale pomyślała, że to bez sensu. Próba przekonania go do czegokolwiek przypominała walkę z wiatrakami.
Zgasiła światło, położyła się i zamknęła oczy, po jej twarzy płynął potok łez.
Nie mogła zasnąć. Przewracała się i wierciła w wielkim łóżku. Dopiero o świcie zasnęła.
Następnego dnia rano, kiedy w ponurym nastroju, nie mówiąc nic do siebie, pili kawę, zadzwonił telefon. Sander popatrzył na nią wymownie, więc podniosła słuchawkę.
- Mia? - Poznała głos Filipa. - Kochanie, muszę z tobą porozmawiać. Czy zjesz ze mną lunch?
Nie miała ochoty z nim rozmawiać, ale pamiętając stwierdzenie Sandera, że powinna, zgodziła się.
- Dobrze, gdzie?
- W „The Cleveland”. Czekam na ciebie w restauracji.
- Dobrze... Będę za pół godziny. Odłożyła słuchawkę.
- To był Filip. Chce, żebym zjadła z nim lunch.
- Dobrze - odparł krótko.
Na widok udręczonych oczu Sandera ścisnęło się jej serce.
- Może byś wolał, żebym nie szła Pokręcił głową.
- Chcę, żebyś poszła. Podejmij sama decyzję. Jeśli zdecydujesz się z nim zostać, wolałbym, żebyś już tu , nie wracała. Po prostu zawiadom mnie, gdzie ci odesłać rzeczy.
- Sander - zaczęła z wahaniem - jeśli mnie kochasz...
- Nie kocham cię - przerwał jej szorstko.
Dumnie uniosła głowę i wyszła po torebkę. W ostatniej chwili, kierowana jakimś impulsem, chwyciła swój naszyjnik ze smokiem, założyła go i wyszła bez słowa.
Filip czekał na nią w restauracji. Na jej widok podniósł się.
- Kochanie... - Uścisnął jej obie dłonie - ...nie byłem pewien, czy przyjdziesz.
Mimo że minęło tylko kilka tygodni, odkąd go widziała po raz ostatni, wyraźnie się postarzał. Jego jasnobłękitne oczy lśniły, ale wyglądał na zmęczonego.
Mia oswobodziła ręce i usiadła przy stoliku, Filip zajął miejsce naprzeciwko niej i zamówił sherry. Kiedy przeglądał menu, krytycznie mu się przyglądała. Po raz pierwszy zauważyła jego pospolite usta i twarz pozbawioną wyrazu. Nie mógł równać się z Sander em.
- Na co masz ochotę? - spytał.
- Wszystko jedno, zamów coś.
Nieco zaskoczony jej nonszalancją złożył zamówienie.
W milczeniu popijali sherry. Kelner podał solę, a kelner od win zimne chianti. Wreszcie Mia, chcąc już mieć to za sobą, zaczęła:
- Rozmawiałeś z Sanderem.
- A wiec ci powiedział?
- Tak, powiedział mi. Podjąłeś duże ryzyko, decydując się na taką rozmowę.
- Raczej nie mógł mnie pobić w publicznym miejscu. Ale uważam, że było warto. Czy jest gotów pozwolić ci odejść?
- Jest gotów pozwolić mi odejść, jeśli zechcę.
- Byłem pewien, że nie będzie mógł żyć z kobietą która go nie kocha - powiedział z uśmiechem satysfakcji.
- Ale ja go kocham. Popatrzył zdziwiony.
- Przecież mnie kochasz.
- Myślałam tylko, że cię kocham.
- Kochałaś. I nadal mnie kochasz... - Filip był zaskoczony. - Ponieważ wyszłaś już za Davisona, nie chcesz się do tego przyznać. Zawsze miałaś zbyt wiele skrupułów. Nie chciałaś się ze mną kochać ze względu na Rhodę...
- Dlaczego powiedziałeś Sanderowi, że wasz ślub z Rhodą jest odwołany?
- Bo jest. Odkąd wyszłaś za mąż, sprawy układały się coraz gorzej. Rhoda wmówiła sobie, że zrobiłaś to tylko po to, żeby łatwiej ze mną romansować. Wreszcie pokłóciliśmy się jak nigdy dotąd. Miałem dość jej zazdrości i...
- Ale nie miałeś prawa zostawić jej, gdy nosi twoje dziecko!
- To nie tak. Nie nosi.
- Nie spodziewa się dziecka? Kiedy ci o tym powiedziała?
- Nie powiedziała mi.
- To skąd wiesz?
Pytanie go zaskoczyło i trochę się zakłopotał.
- A jak myślisz?
- Co się stało? - spytała.
- Nic się nie stało. W ogóle nie była w ciąży. Okłamała mnie i to było przyczyną zerwania.
Co i tak nie zmienia faktu, że sypiali ze sobą, pomyślała. I dodała na głos:
- Skąd masz pewność, że skłamała? Może to była pomyłka?
- To nie była pomyłka. Kiedy zażądałem wyjaśnień, powiedziała mi, że po tym, jak się o nas dowiedziała, obawiała się o swoje zaręczyny. Myślała, że je zerwę i zrobiła to, by mnie zatrzymać przy sobie. Oczywiście starała się zajść w ciążę tak szybko jak to możliwe... Nawet Davison przyznał, że to zwykłe świństwo! - mówił zaaferowany.
Upiła spokojnie łyk wina. Po chwili uświadomiła sobie, że Filip patrzy na nią z niedowierzaniem. Uśmiechnęła się do siebie, widząc rozczarowanie Filipa jej pozbawioną emocji reakcją.
- Nie ma nic zabawnego w tym, że jest się oszukiwanym - zauważył cierpko. A poza tym, gdyby się o nas nie dowiedziała...
- Przepraszam - Mia przerwała mu. - Czy wiesz, skąd się o nas dowiedziała?
- Pamiętasz pannę Hemsley...?
Mia przypomniała sobie starą pannę, sekretarkę w dziale eksportu, i przytaknęła.
- Widzisz, ona ma starszą owdowiałą siostrę, którą odwiedza kilka razy w tygodniu. Po drodze przechodziła koło twojego mieszkania. Kilka razy zauważyła stojący w pobliżu mój samochód, a raz widziała mnie wychodzącego. Wprawdzie nie jest plotkarką, lecz powiedziała o tym swojej siostrze, a ta znów swojej córce. Córka pracowała w salonie fryzjerskim, do którego chodziła Rhoda...
Filip przesunął ręką po włosach.
- Byłem wściekły, że zrobiła ze mnie głupca i zerwałem z nią. Wpadła w furię i zapowiedziała mi, że jeśli ją zostawię, to w ciągu kilku dni znajdę się na bruku. Ale tym razem się przeliczyła. Nawet jej ojciec był tak zszokowany tym oszustwem, że przyznał mi słuszność i nadal mam pracę. Kochanie... - wyciągnął rękę ponad stołem i ujął jej dłoń... - Wiesz przecież, jak bardzo cię kocham. Zostaw Davisona i zamieszkamy razem, dopóki nie dostaniesz rozwodu.
- Nie chcę go opuszczać i nie chcę rozwodu. Filip skrzywił się.
- Wiem, że nie jestem tak bogaty jak on, ale nigdy cię nie podejrzewałem, że tak się przejmujesz pieniędzmi.
- To nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Kiedy składałam śluby małżeńskie, miałam zamiar ich dotrzymać. - Wyrwała rękę z jego uścisku.
- Wszystko się zmieniło - protestował. - Jestem teraz wolny.
- Ale ja nie.
- Nie możesz z nim zostać tylko z powodu głupiego poczucia lojalności.
- Tu nie chodzi o lojalność. Zostanę z nim, bo on jest moim mężem i ponieważ go kocham.
- Nie wierzę ci. A czy on cię kocha? Być może pożąda cię, ale czy cię kocha?
- Kocha mnie - odpowiedziała z absolutną pewnością. - Kocha mnie wystarczająco mocno, żeby bardziej troszczyć się o moje szczęście niż o swoje.
- Ale ty jesteś moim szczęściem. Zawsze mi mówiłaś, jak bardzo mnie kochasz. - Filip zachowywał się jak rozkapryszony, mały chłopczyk.
- Gdybyśmy nigdy się nie spotkali, byłbyś z Rhodą szczęśliwy - powiedziała delikatnie. - Bardzo mi przykro, naprawdę, ale tak się ułożyło.
Zostawiła nie dokończony posiłek, wstała od stołu i zabrała torebkę.
- Mam nadzieję, że zapomnisz o mnie i wrócisz do Rhody. Ona musi cię bardzo kochać, skoro chwytała się aż takich sposobów, żeby cię zatrzymać przy sobie. Wracaj do niej i kochaj ją mocno, może zajdzie w ciążę...
Filip siedział skonsternowany. Mia ironicznie dodała:
- Jeśli chcesz, żeby wszystko odbyło się jak należy, to się z nią najpierw ożeń. - I już poważnie dokończyła: - Wszystko się układa, jeśli chcemy, żeby się ułożyło. Spróbuj tylko, a będziesz szczęśliwy. Ja właśnie tak zamierzam zrobić...
Nie oglądając się za siebie, szybko wyszła z lokalu. Mżawka się skończyła i wyszło słońce. Po czystym niebie płynęły obłoki.
Zatrzymała taksówkę i kazała się zawieźć jak najszybciej na Crombie Square.
W domu panowała taka cisza, że pomyślała, iż Sander wyszedł. Jednak przez uchylone drzwi kuchni zobaczyła go stojącego przy oknie.
Na odgłos kroków odwrócił się powoli. Podeszła do niego, zarzuciła mu ręce na szyję i mocno pocałowała w usta. Przez moment stał bez ruchu, ale już po chwili objął ją ramionami i odwzajemnił pocałunek z taką siłą i namiętnością, że nie potrzebowali słów, by wszystko sobie wyznać.
Po dłuższej chwili, chcąc zobaczyć jego twarz, odsunęła się od niego i uśmiechając się pogłaskała go po policzku.
Sander pocałował jej dłoń i powiedział:
- Skoro zdecydowałaś się zostać ze mną, to powinniśmy obejrzeć pewien dom...
Tall Trees, z porośniętymi dzikim winem ścianami, kaflowymi piecami i staromodnymi okiennicami, przerósł oczekiwania Mii. Pełen światła, śpiewu ptaków, przepełniony wiosennym zapachem, posiadał atmosferę, jaką tylko może posiadać wymarzony dom.
Tej nocy, spoczywając w ramionach Sandera, Mia spytała:
- Sander... czy mogę ci zadać pytanie?
- Pytaj - mruknął rozleniwiony.
- Czy miedzy tobą a Rhodą coś było?
- Na miłość boską, nie - odparł bez wahania.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Ojciec wspominał, że ona kiedyś... w tobie się kochała.
- Zawsze odczuwałem z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia, ale nigdy jej nie zwodziłem... Jesteś jedyną kobietą, której miłości zawsze pragnąłem.
Odwróciła się i pocałowała go w policzek.
- Nie mogłam ci tego powiedzieć poprzedniej nocy, ponieważ obawiałam się, że i tak mi nie uwierzysz. Kocham cię. Jesteś całym moim życiem, ale ty...
- urwała, by po chwili stwierdzić z wyrzutem:
- Sander... nigdy mi nie powiedziałeś, że mnie kochasz.
- Doskonale znasz moje uczucia. Zrozum, jesteś...
- zabrakło mu słów. Ale jego oczy mówiły wszystko.
- Całe życie czekałem na kobietę taką jak ty! Zwinęła rękę w pięść i uderzyła go lekko.
- Nie powiedziałeś mi tego.
Słysząc zawód w jej głosie, pocałował ją jeszcze raz i roześmiał się.
- Najpierw zabiorę cię z powrotem do Hongkongu i będziemy puszczać latawce.