Mary Jo Putney
Pamięci Melindy Helfer,
której entuzjazm wobec romansów
poruszył wielu pisarzy i czytelników.
Brakuje nam Ciebie
Broad Beach, Kalifornia
Przed czterema laty
Nie jest łatwo być symbolem seksu. Po porannym biegu na plaży Kenzie Scott wrócił do domu zdyszany i pokryty potem. Zwykle te ćwiczenia sprawiały mu ogromną radość, zdarzały się jednak dni, kiedy stawały się torturą, i to był właśnie taki.
Zaraz pojawił się Ramon, podał mu szklankę soku i po chwili wrócił do kuchni. Kenzie usiadł na kanapie w salonie i popijając sok, patrzył na fale. Przychodziło mu czasem na myśl, że mógłby bezustannie obserwować morze. Falę po fali, w nieskończoność. To był urzekający, hipnotyzujący widok.
Miał kilka rzeczy do zrobienia, ale nie mógł się do niczego zabrać. Na stoliku obok kanapy leżały w nieładzie kasety wideo. Wziął jedną z nich. Zbliżał się czas przyznawania Oscarów, więc wytwórnie filmowe przysyłały członkom Akademii kopie nominowanych filmów, Rzucił okiem na pudełko, „Home Free”, nominacja dla Raine Marlowe za najlepszą rolę drugoplanową.
Mówiono, że jest dobrą aktorką, ale jeszcze nigdy nie widział jej na ekranie. Włożył kasetę do magnetowidu i z pilotem w ręku powrócił na kanapę.
Kiedy zobaczył na ekranie tytuł filmu i nazwiska twórców, poczuł dreszcz podniecenia. Nie wyrósł jeszcze ze ślepej fascynacji filmem. Jego najlepsze wspomnienia z dzieciństwa to godziny spędzone w ciemnych bezpiecznych salach kinowych. Został aktorem, chociaż wydawało się to absolutnie nieosiągalne, i dokładnie poznał kulisy produkcji filmowej, a mimo to nigdy nie zatracił poczucia cudowności kina.
„Home Free”, niskobudżetowy dramat rodzinny, który odniósł niespodziewany sukces, właśnie zaczynał być interesujący, kiedy zadzwonił telefon. Jego asystent, Josh, nie przełączyłby rozmowy, gdyby nie uznał jej za ważną, więc Kenzie wcisnął przycisk wyciszenia głosu i podniósł słuchawkę.
- Cześć, Kenzie. Czy popatrzyłeś już na jakiś scenariusz z tych, które ci przysłałem? - usłyszał głos swojego agenta, Setha Cowana.
- Tak, ja popatrzyłem na nie, a one na mnie i, jak dotąd, nic więcej się nie wydarzyło.
- Nie przejmuj się. Miałem telefon w sprawie roli, która, według mnie, warta jest zastanowienia. Słyszałeś, że chcą kręcić remake „Przed wschodem słońca”?
- Coś mi się obiło o uszy.
Historia sir Percy’ego Blackeneya, który udawał beztroskiego dandysa, narażając jednocześnie życie, żeby ocalić francuskich arystokratów od gilotyny, zawsze fascynowała Kenziego, jednak teraz bardziej interesowały go nieme postacie na szerokim ekranie telewizora.
- „Przed wschodem słońca” to jeden z tych filmów, które się nie starzeją, nie rozumiem jednak, dlaczego nowa wersja miałaby być lepsza od starej, tej z Anthonym Andrewsem i Jane Seymour. Po co kolejny remake?
- Po pierwsze, to kino, a nie telewizja. Poza tym ma fantastyczny scenariusz, równie dobry, jak wersja z Anthonym Andrewsem i Jane Seymour. - Seth zrobił dramatyczną pauzę. - Ponadto reżyserem jest Jim Gomolko, który chce otworzyć drzwi sypialni i pokazać sceny miłosne, których nie było we wcześniejszych wersjach.
- Sam seks nie gwarantuje jeszcze powodzenia. - Kenzie uniósł oczy do sufitu.
- Ale w tym wypadku nadaje ich związkowi zupełnie inny wymiar. Przecież sir Percy i Marguerite są małżeństwem. Jeśli się uwidoczni łączącą ich silną więź erotyczną, to ból rozstania będzie o wiele bardziej wyrazisty.
- Dobry argument.
- Poza tym filmy kostiumowe są teraz bardzo modne, a dla ciebie będzie to miła odmiana. Możesz być atrakcyjny, romantyczny i osiemnastowieczny, wszystko naraz. - Na zakończenie Seth wyrzucił z siebie długą listę nazwisk, producenta, operatora i innych członków ekipy. Były to wyłącznie znane nazwiska. - Chcą cię mieć za wszelką cenę.
- Wszyscy chcą mnie mieć - skwitował Kenzie. Marząc o filmie W przesyconych dymem papierosów angielskich salach kinowych, nie miał pojęcia, że sukces może być aż tak męczący. - Chyba masz rację - dodał po chwili. - To może być miła odmiana. Kto ma grać Marguerite?
Kiedy Seth wymieniał nazwiska znanych młodych aktorek, na ekranie telewizora ukazał się zdezelowany samochód, podjeżdżający właśnie do krawężnika. Marnotrawna córka wracała na łono rodziny. Kamera uchwyciła najpierw parę świetnych damskich nóg, wynurzających się od strony kierowcy, potem najechała na całą szczupłą sylwetkę. Trochę zbyt luźne ubranie, ściągnięte do tyłu kasztanowe włosy...
Kenzie wstrzymał oddech, kiedy zobaczył zbliżenie twarzy. To musiała być Raine Marlowe. Widać było, że jest gwiazdą, która bez żadnego wysiłku, mimo skromnego stroju, zajmuje dominującą pozycję na ekranie.
Dlaczego ta dziewczyna do tego stopnia przykuwała uwagę? Nie z powodu urody, chociaż jej twarz była jakby wymarzona do filmu. Ale piękne twarze są w Hollywood powszednim zjawiskiem. Raine Marlowe miała rzadko spotykaną cechę - coś, co porusza do głębi i przenika do duszy, a w każdym razie mogłoby przenikać, gdyby Kenzie miał duszę. Emanowała z niej inteligencja i uczciwość, a jednocześnie była tak bardzo krucha. Naszła go ochota, żeby ściągnąć ją z ekranu na rozmowę. Żeby wędrować z nią po plażach Pacyfiku. Żeby...
- Słyszałeś choć jedno słowo z tego, co mówię do ciebie od pięciu minut? - spytał Seth.
Kenzie ścigał właśnie wzrokiem Raine, idącą zaniedbaną uliczką na spotkanie, o którym wiedziała, że przyniesie jej ból. Przyciągała wzrok nawet teraz, odwrócona plecami do kamery. W każdym jej kroku wyczuwało się zdecydowanie, a jednocześnie lęk.
- Koniecznie chcą, żebym zagrał w „Przed wschodem słońca”, są gotowi zapłacić niesłychane pieniądze, a ty uważasz, że powinienem przyjąć tę rolę.
- Będziesz musiał kiedyś mi pokazać, jak to robisz, że zawsze wiesz, o co chodzi, nawet wtedy, kiedy wszyscy myślą, że już dawno wyszedłeś. - Seth roześmiał się głośno. - Jeśli chcesz, to przyślę ci scenariusz. Jest cholernie dobry.
Kenzie nie odrywał wzroku od kobiety, wchodzącej właśnie do zaniedbanego bloku mieszkalnego. W każdym jej ruchu dawało się wyczuć zdenerwowanie.
- Powiedz im, że przyjmę tę rolę, jeśli wezmą Raine Marlowe jako Marguerite.
- Nie wiem, czy to się uda, Kenzie. - Seth był wyraźnie zaskoczony. - Poza tym oni szukają angielskiej aktorki. Pamiętaj, że Gomolko chce uwidocznić erotyczne napięcie pomiędzy głównymi bohaterami.
Kamera zrobiła zbliżenie aktorki przed drzwiami mieszkania. Raine Marlowe wyglądała czarująco.
- Myślę, że napięcie erotyczne da się uzyskać - powiedział z namysłem Kenzie. - Jeśli chcą mnie, to niech wezmą pannę Marlowe. Jeśli wolą inną Marguerite, to jestem pewny, że znajdzie się mnóstwo aktorów, którzy będą świetni w roli sir Percy’ego Blackeneya.
- Ta dziewczyna jest uważana za dobrą aktorkę - powiedział Seth po ściśle wyważonej przerwie. - Powinna sobie poradzić z akcentem. Jest jeszcze nowa, więc nie będzie żądać wysokiej gaży. Przekażę im to, co powiedziałeś.
- Dziękuję ci.
Kenzie odłożył słuchawkę i znów włączył dźwięk. Głos Raine Marlowe był dokładnie taki, jaki powinien - giętki instrument, wyrażający nieśmiałą nadzieję - kiedy witała się z niewidzianą od lat matką. Ciepłe nuty jej głosu przenikały go do głębi. Ta dziewczyna będzie doskonałą Marguerite.
Nowa wersja „Przed wschodem słońca” miała otworzyć drzwi sypialni?
Hollywood stwarzało czasem wyjątkowo sprzyjające sytuacje.
Broad Beach w Kalifornii, Wiosna
Problem z rzeczywistością polegał na tym, że jest tak cholernie rzeczywista. Nie zważając na ściskanie w gardle, Raine Marlowe i wystukała na pilocie kod otwierający bramę do prywatnej posiadłości nad brzegiem morza. Jeśli mąż zmienił wszystkie kody, będzie musiała obmyślić inny plan.
Co prawda Kenzie nie miał najmniejszego powodu, żeby popadać aż w taką paranoję. Ich separacja odbyła się w niezwykle cywilizowany sposób. Nie było mowy o podziale majątku, a wyrok w sprawie rozwodowej - bez orzekania o winie - miał zapaść za kilka miesięcy. Prasa brukowa musiała podać kilka zmyślonych informacji, żeby ubarwić swoje doniesienia.
Rozległ się cichy szum silniczka i brama z kutego żelaza stanęła otworem. Wjeżdżając do środka, Rainey wydała westchnienie ulgi; pokonała pierwszą, najłatwiejszą, przeszkodę.
Zaparkowała przez wejściem do okazałego domu i wysiadła z samochodu. Nawet dla doświadczonej aktorki scena, jaką miała odegrać, mogła się okazać niezwykle trudna.
Idąc w stronę domu, mobilizowała się przed czekającym ją spotkaniem. Na tę szczególną okazję starannie dobrała wszystkie szczegóły ubioru. Miała na sobie czarny kostium od Armaniego i dużą torbę na ramieniu, żeby nie było wątpliwości, że przychodzi w interesach. Żakiet był na tyle głęboko wycięty, żeby było również widać, że jest i kobietą.
Zatrzymała się nagle na frontowych schodach, kiedy jej uszu dobiegł głośny szum fal. Ten dźwięk przywołał na pamięć noce, kiedy leżeli z Kenziem w łóżku, słuchając odgłosów oceanu. Chociaż dotkliwie odczuwała brak seksu, jeszcze bardziej tęskniła za rozmową. Nic nie zakłócało im nocnej ciszy - praca i rywalizacja odchodziły w niepamięć, nie było fotoreporterów i dziennikarzy pism brukowych. Byli tylko we dwoje - mężczyzna i kobieta, którzy, trzymając się za ręce, opowiadali sobie niespiesznie, jak spędzili dzień, o pracy, którą oboje kochali, i o tym, jak za sobą tęsknią, kiedy muszą się czasem rozstać.
Zaczęła chłodno rozważać - jakby chodziło nie o nią - jak długo jeszcze może trwać tak potworny ból. Przypuszczała, że z czasem cierpienie zelżeje i zniknie przenikające ją do głębi poczucie straty - nie można żyć, będąc tak bardzo nieszczęśliwym. Jednak nieprędko odczuje ulgę, zwłaszcza jeśli Kenzie zgodzi się na jej propozycję.
Weszła do holu i natychmiast spojrzała na skrzynkę alarmu, umieszczoną w mało widocznym miejscu. Była wyłączona. Kenzie prawie nigdy nie włączał alarmu, kiedy był w domu. Zastanawiała się czasem, czy nie zaczął się utożsamiać ze swoimi filmowymi rolami, w których pokonywał hordy złoczyńców, wychodząc z tych walk jedynie z fikcyjnymi obrażeniami.
O tak wczesnej porze, w niedzielny poranek, wszędzie panowała cisza. Małżeństwo Filipińczyków, które zajmowało się domem i jego właścicielem, mieszkało w oddzielnym pawilonie, a teraz pewnie byli w kościele, ale Kenzie powinien być w domu. Raine zdobyła rozkład zajęć męża od jego asystenta, Josha Burke’a, który zawsze ją lubił. Dowiedziała się, że mąż właśnie kończy zdjęcia do bardzo wyczerpującego filmu akcji i chce spędzić całą niedzielę w domu. Doskonale się składało.
- Kenzie?
Odpowiedziało jej milczenie. Weszła do ogromnej kuchni, której wystrój i podłoga z terakoty przywodziły na myśl dom w Toskanii. W pustej kuchni nie było żadnych śladów świadczących o tym, że szykował sobie śniadanie.
Nie było go w salonie ani w sali gimnastycznej. Niech to szlag! Pewnie śpi.
Mając nadzieję, że zastanie go samego, Rainey weszła na górę po kręconych schodach. Dom był nowoczesny, zaprojektowany tak, żeby było w nim jak najwięcej światła i szeroki widok na ocean. Kiedy się pobierali, Kenzie już był jego właścicielem, a ona z przyjemnością się tu wprowadziła.
Kenzie kochał morze. Czasami Rainey dawała się ponieść wyobraźni i zastanawiała się, czy nie jest on przypadkiem jednym z tych legendarnych celtyckich stworzeń, które żyły w morzu pod postacią fok, a na lądzie były tajemniczymi, niesłychanie atrakcyjnymi mężczyznami. Podstawą do tych przypuszczeń mógł być fakt, że wydawało się jej czasem, że ona i Kenzie pochodzą z zupełnie innych planet.
Czy sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby wspólnie kupili nowy dom i zamieszkali tam na równych prawach? To było mało prawdopodobne. Kenzie namawiał ją przecież, żeby urządziła dom według własnego gustu, żeby czuła się jak u siebie. Świetnie się bawili, wybierając meble i dywany...
Do diabła! Kiedy wreszcie przestanie myśleć o sobie i o nim, jakby nadal byli parą? Z drugiej strony ich małżeństwo rozpadło się dopiero przed kilkoma miesiącami, więc te reakcje były zupełnie zrozumiałe. Kiedy zbliżała się do sypialni pana domu, czuła coraz silniejsze skurcze żołądka. Miała ochotę uciec i skontaktować się z Kenziem poprzez jego agenta, Setha Cowana, wiedziała jednak, że ten na pewno nie poprze jej projektu. Trzeba było zaryzykować osobiste spotkanie, żeby mieć jakąkolwiek szansę na pozytywne załatwienie sprawy.
Zastukała do drzwi sypialni. Nie otrzymała odpowiedzi, więc zebrała się na odwagę i ostrożnie je otworzyła.
Odetchnęła z ulgą, zobaczywszy, że jest sam. Kobiety bezustannie mu się narzucały, więc nie zdziwiłaby się, gdyby zobaczyła jakąś młodą aktoreczkę, leżącą obok Kenziego na jego szerokim łożu. Rainey nie miałaby prawa robić mu wyrzutów. Od kilku miesięcy byli w separacji, pozew rozwodowy leżał w sądzie, między nimi wszystko było skończone.
Weszła do sypialni, stukając obcasami po podłodze z hiszpańskiej terakoty. Kenzie obudził się. Nie drgnął nawet na jej widok, dostrzegła tylko błysk nieufności w jego zielonych oczach.
- Dzień dobry, Rainey. - Był, jak zwykle, cholernie uprzejmy.
- Przepraszam, że cię niepokoję o tak wczesnej porze, ale mam dla ciebie propozycję. - Zatrzymała się w pewnej odległości od łóżka.
Kenzie, nagi do pasa, oparł się o wezgłowie. Jego ciemne włosy były w tak wyrafinowanym nieładzie, jakby pracował nad nimi najlepszy stylista.
- Naprawdę? Co to takiego?
Będzie musiała przedstawić swoją propozycję nagiemu mężczyźnie. No cóż, robiła już tyle niezwykłych rzeczy... Zaczęła krążyć po obszernej sypialni; jej szybkie kroki świadczyły o zdenerwowaniu.
- Wiesz, że pracowałam nad scenariuszem.
- Trudno było nie zauważyć tej sterty zapisywanych przez ciebie kartek - zauważył obojętnym tonem. - Skończyłaś?
- Tak, już wszystko przygotowane do zdjęć. - Rainey skoncentrowała się na swoim projekcie, odsuwając na bok bolesne myśli. Wydała już mnóstwo pieniędzy na wstępną fazę przygotowań do tego filmu.
- Skompletowałam prawie całą obsadę aktorską, mam ekipę, zrobiłam dokumentację obiektów i opracowałam budżet. Dostanę zielone światło, jeśli w obsadzie będę miała gwiazdę.
- Domyślam się, że chodzi ci o mnie.
- Twój udział zapewni mi pieniądze na produkcję - powiedziała bez ogródek. - Dowiedziałam się, że termin realizacji twojego następnego filmu został przesunięty, więc masz wolny czas, a przecież uwielbiasz pracować.
To był jeden z ich małżeńskich problemów. Kenzie był pracoholikiem, chociaż na pierwszy rzut oka wydawał się beztroski i niefrasobliwy.
- Wątpię, czy będzie cię na mnie stać. Jaki jest budżet filmu?
- Całkowity budżet to połowa wynagrodzenia, jakie dostaniesz za film, który teraz kręcisz. - Rainey wytarła wilgotne dłonie o spódnicę. - Chociaż nie mogę zapłacić ci tyle co inni, umieściłam w budżecie milion dolarów na twoją gażę oraz udział w zyskach. Dobrze na tym wyjdziesz. - Nawet jeśli film odniesie umiarkowany sukces, Kenzie i tak wyjdzie na tym o wiele lepiej niż ona. - Twoja wartość rynkowa nie ucierpi przez to, że będziesz pracował w niskobudżetowym filmie. Wszyscy będą wiedzieć, że pomagasz eksżonie. To umocni twój wizerunek świetnego faceta - dodała ironicznym tonem.
- To znaczy, że zarobię pieniądze i w dodatku okażę się dżentelmenem. - Słowa Rainey nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. - Nie potrzebuję żadnej z tych rzeczy, a niedogodność pracy z tobą stanowi znaczącą przeciwwagę wymienionych korzyści.
- Doskonałe nadajesz się do tej roli, Kenzie. - Rainey spojrzała mu w oczy. - Za takie role dostaje się Oscara.
Chociaż zachował kamienny wyraz twarzy, wiedziała już, że zdołała przykuć jego uwagę.
- Porozmawiajmy o tym w siłowni - zaproponował po chwili. - Jest tam jeszcze kilka par twoich legginsów.
Miała przedstawiać mu swoją ofertę, wykonując ćwiczenia gimnastyczne? No cóż, jeśli to było konieczne...
- Okay, przyda mi się trochę ruchu.
Wyszła z sypialni, zanim zdążył wstać z łóżka, nie chciała widzieć jego nagiego ciała; ta przypadkowa intymność byłaby dla niej zbyt trudna do zniesienia. Idąc do siłowni, zastanawiała się po raz tysięczny, czy byli prawdziwym małżeństwem. Był jej wtedy bardzo bliski, mimo niedomówień i wielu niewyjaśnionych kwestii. Udało im się tylko jedno - nie było to typowe małżeństwo gwiazd filmowych.
Ale nawet kiedy byli sobie najbliżsi, nie potrafiła go rozszyfrować. Teraz stanowił dla niej taką samą tajemnicę jak wtedy, gdy się poznali. Może nawet jeszcze większą.
Rainey była uszczęśliwiona, kiedy otrzymała telefon od swojego agenta z propozycją, żeby przygotowała się do przesłuchania do roli Marguerite St. Just w „Przed wschodem słońca”. Chociaż uwielbiała grać w niekomercyjnych filmach autorskich, w których wyrobiła sobie już nazwisko, ta produkcja była wielką rzeczą: wielki budżet, wielkie nazwiska i ciekawy scenariusz.
Chociaż zostało jeszcze dużo czasu do przesłuchania, od razu zaczęła czytać scenariusz. Pracowała nad nim dopóty, dopóki dokładnie nie poznała postaci Marguerite. Zamówiła sobie nawet lekcje u nauczyciela francuskiego, żeby opanować akcent, i u baletmistrza, żeby nauczył ją dygać i tańczyć autentyczne osiemnastowieczne tańce.
Kiedy pojawiła się w wytwórni, z sali przesłuchań wychodziła właśnie jedna z najbardziej wziętych młodych gwiazd Hollywoodu. No cóż, Rainey liczyła się z silną konkurencją.
Jak zwykle przy takich okazjach, sala była pełna znudzonych mężczyzn, którzy taksowali ją apatycznym wzrokiem. Zauważyła reżysera filmu, dwóch producentów, znanego szefa agencji castingu i kilka innych ważnych postaci.
Reżyser, Jim Gomolko, z taką miną, jakby ugryzł kwaśne jabłko, polecił jej odegrać wyznaczoną scenę. Ale Rainey była przygotowana. Ubrana w powiewną, z lekka stylizowaną sukienkę, dygnęła wdzięcznie zgromadzonym i z dobrze wyćwiczonym francuskim akcentem podziękowała za daną jej szansę.
Jakiś asystent z kamiennym wyrazem twarzy poddawał jej kwestie do sceny, w której Marguerite poznaje sir Percy’ego. Początkowo Rainey grała z rezerwą, wiedząc, że Marguerite, słynna paryska aktorka, jest przyzwyczajona do hołdów mężczyzn, którzy chcą ją mieć w swoim łóżku. Umiała więc trzymać wielbicieli na dystans.
Ale w tym Angliku było coś, co przykuwało uwagę. Miał cięty dowcip i również zachowywał się z rezerwą, a to miało swoisty urok. Wyczuwała w nim ukrytą siłę i tajoną namiętność. Ten mężczyzna budził jej ciekawość.
Kiedy skończyła czytać rolę, wszyscy prominenci skinieniem głowy wyrazili uznanie.
- Chcę, żeby pani przeczytała to teraz z kimś innym, panno Marlowe - powiedział Gomolko.
Jeden z pomocników porozumiał się z kimś przez telefon komórkowy. i po pięciu minutach pojawił się Kenzie Scott. Rainey gwałtownie złapała oddech. Była podekscytowana. Już wszędzie mówiono, że Scott ma zagrać w tym filmie, ale jej agent twierdził, że to nie jest pewne.
Ale ona bardzo na to liczyła; zawsze podziwiała jego aktorstwo, no i urodę - była przecież kobietą. Jednak jeszcze bardziej szanowała jego pracę. Chociaż wolała jego wcześniejsze filmy, z okresu kiedy, nie był jeszcze tak wielką gwiazdą, musiała przyznać, że potrafił wydobyć niuanse i pogłębić role typowych supermanów w filmach akcji.
Patrzył na nią przez całą długość sali, jakby była najbardziej fascynującą i godną pożądania kobietą, jaką spotkał. Ten wzrok elektryzował każdą komórkę jej ciała. Wysoki, ciemnowłosy, obdarzony charyzmą, był prawie nienaturalnie przystojny. Często porównywano go do Cary’ego Granta, i to nie tylko z powodu regularnych rysów twarzy i ledwie widocznego dołka w brodzie. To uderzające podobieństwo opierało się na jego swobodnym, arystokratycznym, brytyjskim sposobie bycia. Potrafił pokazać na ekranie inteligencję, dowcip, siłę i słabość - wszystkie te cechy naraz, jeśli rola tego wymagała.
Kenzie, w spodniach khaki i koszulce polo, złożył jej szarmancki ukłon.
- Mademoiselle St. Just, cudownie pani dzisiaj grała.
Z przykrością stwierdziła, że wyraz uwielbienia w jego niezwykłych zielonych oczach jest tylko wymogiem roli. Kenzie mówił swoje kwestie z pamięci, więc Rainey odrzuciła scenariusz niedbałym ruchem, modląc się w duchu, żeby niczego nie zapomnieć.
Zagrała swoją scenę z pełnym zaangażowaniem, nie tak jak przy pierwszym czytaniu. Dwójkę bohaterów dzieliła przepaść - byli różnej narodowości, przyzwyczajeni do innego stylu życia. Brytyjski arystokrata był dla lojalnej córy Francji uosobieniem tego wszystkiego, czym nauczono ją gardzić, a ona była aktorką, czyli kobietą, z którą szło się do łóżka, a nie prowadziło do ołtarza. Nie mogli się jednak oprzeć sile wzajemnego przyciągania, niezależnie od ceny, jaką mieli za to zapłacić.
Kiedy zakończyli swoją scenę, widzowie nie mogli otrząsnąć się z wrażenia.
- Jezu, kto by pomyślał, że ona jest aż tak dobra? - mruknął jeden z producentów.
Gomolko zdobył się na pełen rezygnacji uśmiech.
- Miałeś rację, Kenzie, ona jest Marguerite. Zgadzam się na twój warunek. Czy chce pani zagrać tę rolę, panno Marlowe?
- Tak!
- Skontaktuję się natychmiast z pani agentem, żeby omówić szczegóły kontraktu.
Rainey z trudem wykrztusiła słowa podziękowania. W sali rozległ się gwar głośnych rozmów, a ona i Kenzie zostali w swoim małym prywatnym kręgu. Teraz, kiedy już nie grali, poczuła się onieśmielona. Przypomniała sobie jednak, że już niedługo będzie z nim kręcić śmiałe sceny łóżkowe.
- Co miał na myśli Gomolko, wspominając o jakimś warunku? - spytała.
- Powiedziałem mu, że nie przyjmę tej propozycji, jeśli nie obsadzi pani w roli Marguerite. - Kenzie błysnął w uśmiechu zębami, bardzo białymi na tle opalonej twarzy.
Nic dziwnego, że reżyser patrzył na nią niespokojnym wzrokiem. Obawiał się, że będzie musiał wybierać pomiędzy aktorem, którego chciał pozyskać, a aktorką, której wcale nie pragnął mieć na planie.
- Więc jestem panu winna podziękowanie. Ale dlaczego wybrał pan akurat mnie? Przecież mnie pan nie znał.
- Widziałem prawie wszystko, co pani zrobiła, i stwierdziłem, że świetnie się pani nadaje do roli Marguerite.
- Proszę mi tylko nie mówić, że widział pan również „Biker Babes from Hell” - jęknęła.
- Ten film pokazał, że da sobie pani radę w scenach akcji. - Kenzie, roześmiał się. - Ale już przedtem byłem przekonany, że będzie pani świetną Marguerite, a za „Home Free” powinna pani była dostać Oscara.
Rainey popadła w zadumę. Przypomniała sobie ceremonię rozdawania nagród. Perfekcyjnie ubrana, wykazała się niesłychanym kunsztem aktorskim, nie okazując ani cienia rozczarowania, kiedy okazało się, że nie wygrała.
- Było wiele kandydatek.
- Pani była najlepsza. - Niezwykle delikatnym ruchem dotknął jej włosów. - Złocistorudy jest pani naturalnym kolorem?
- Tak, jednak zwykle gram zaniedbane szlachetne brunetki. - Rainey wzdrygnęła się z lekka.
- Teraz nadszedł czas, żeby zagrała pani piękną światową kobietę, Raine.
- Moi znajomi nazywają mnie Rainey.
Powtórzył jej imię pięknie modulowanym, głębokim głosem. Studiował przecież w Królewskiej Akademii Teatralnej w Londynie i to daje mu niezasłużoną przewagę, pomyślała. Przedtem był sir Percym, oszołomionym urodą Marguerite, teraz jednak widziała, że zależało mu na tym, żeby mogli razem zagrać, nie tylko ze względu na jej umiejętności aktorskie.
Więc niech tak będzie. Osiągnęła sukces ciężką pracą, nie tracąc czasu na przygody ze sławnymi mężczyznami, żeby tylko dostać się na łamy kroniki towarzyskiej. Jednak zbyt uporządkowane życie niewiele było warte. Kenzie Scott był naprawdę atrakcyjnym mężczyzną i coś między nimi zaiskrzyło. Jeśli nawiążą przelotny romans, to będzie ich własny wybór.
O ile łatwiejsze byłoby życie, gdyby chodziło mu tylko o przelotny romans...
Kenzie robił już rozgrzewkę na siłowni, kiedy Rainey jeszcze się przebierała. Wysłuchiwanie jej propozycji było szaleństwem, ale kiedy z lodowatym wyrazem twarzy weszła do jego sypialni, ogarnęła go nagle tak silna tęsknota, że zgodziłby się na wszystko, żeby tylko móc ją zatrzymać trochę dłużej.
Ćwiczył na drążku, kiedy się pojawiła - wyglądała niezwykle pociągająco, ze ściągniętymi do tyłu włosami, w zielonym, naszywanym cekinami trykocie i legginsach. Ten strój uwydatniał jej delikatną, proporcjonalną budowę.
Przez ostatnie trzy lata ćwiczyli wspólnie niezliczenie wiele razy. Ciało aktora jest podstawowym środkiem ekspresji, więc trzeba nad nim wiele pracować. Ciężka praca nad utrzymaniem kondycji była o wiele ciekawsza i bardziej zabawna, kiedy trenowali razem. Żartowali, opowiadali sobie historyjki, czasem zapominając o dyscyplinie i kończąc ćwiczenia na podłodze, wśród wzajemnych przekomarzań i śmiechu.
Kiedy Rainey zaczęła robić pierwsze ćwiczenia rozgrzewające, zwrócił się do niej z pytaniem:
- Opowiedz mi o swoim filmie.
- Napisałam scenariusz na podstawie mało znanej wiktoriańskiej powieści, która mnie niegdyś urzekła. - Schyliła się i położyła dłonie na podłodze. - Autorem „Centuriona” jest niejaki George Sherbourne, oficer, który odbywał służbę w różnych odległych zakątkach Imperium Brytyjskiego. Kiedy książka została wydana, uznano ją za obrazoburczą, zniesławiającą honor ojczyzny, więc nie zdobyła wielu czytelników.
- O czym jest ta historia?
- O torturach, poczuciu winy i rozpaczy. O cenie, jaką za istnienie imperium płacą żołnierze, którzy wykonują niebezpieczną i często brudną robotę w tych odległych miejscach. O ratunku, jaki przynosi miłość.
- Możesz ją streścić dokładniej?
Rainey usiadła na podłodze, chwyciła kostki u nóg i oparła czoło na kolanach.
- John Randall jest kapitanem armii brytyjskiej, a rzecz dzieje się w siedemdziesiątych latach dziewiętnastego wieku. Główny bohater należy do kategorii granych przez ciebie postaci: silny, pewny siebie, trochę arogancki. Przyzwoity facet, chociaż trudno byłoby go nazwać człowiekiem intelektu. Podczas urlopu w Anglii zakochuje się w swojej młodej sąsiadce, Sarah Masterson, najładniejszej dziewczynie w okolicy. Sarah jest nim oczarowana, zaręczają się, a Randall obiecuje, że po kampanii w północnej Afryce wystąpi z wojska i będzie prowadzić spokojne życie właściciela ziemskiego.
- A kiedy pojawiają się tortury, poczucie winy i rozpaczy?
Rainey podniosła się szybko, poszła do szatni i po chwili wróciła ze scenariuszem.
- Możesz tu sobie wszystko przeczytać. Powiem ci pokrótce. Arabscy rebelianci pojmali Randalla podczas potyczki, w której zginęli wszyscy jego żołnierze. Bity i wykorzystywany podczas pobytu w niewoli, kiedy wychodzi na wolność, jest załamanym, całkowicie przegranym człowiekiem.
Jak na ironię Anglia chce za wszelką cenę doszukać się dobrych Stron tej nieudanej kampanii, więc Randall jest witany jak bohater. Ten wypalony emocjonalnie człowiek staje się atrakcją salonów, jest prezentowany królowej i uznany na wzór męstwa. Nikt nie chce wiedzieć, co się naprawdę wydarzyło, zresztą on nie jest w stanie o tym mówić.
Chłodny dreszcz przebiegł Kenziemu po plecach. Mógłby się utożsamić z tą postacią.
- Domyślam się, że sytuacja Jeszcze się pogarsza, zanim nastąpi zwrot ku lepszemu.
Rainey podniosła ciężarki i zaczęła ćwiczyć mięśnie rąk.
- Nie chce żenić się z Sarah, bo czuje się zbrukany i uważa, że nie jest jej godny, ale ich zaręczyny nabrały już tak wielkiego rozgłosu, że chcąc nie chcąc, staje przed ołtarzem. Początek ich małżeństwa jest katastrofalny, ale Sarah, chociaż bardzo młoda i naiwna, nie jest głupia i naprawdę go kocha. Zaczyna powoli pojmować, co dręczy męża, i jej miłość ratuje go od zagłady. Na końcu decyduje się porzucić swoje dotychczasowe życie i wyjechać z nim do Australii, żeby uwolnić go od presji rodziny i towarzyskich konwenansów.
Kenzie wyjrzał przez okno w kierunku plaży, gdzie jego sławny sąsiad spacerował z dwoma złotymi retrieverami. Projekt Rainey mógłby być interesującą odmianą po tylu filmach akcji, ale wspólna praca byłaby piekłem, poza tym ta rola za dużo by go kosztowała emocjonalnie.
- Nie jestem ci aż tak bardzo potrzebny. Jest wielu aktorów, którzy równie dobrze mogą zagrać w tym filmie.
- Pisząc scenariusz, miałam tylko ciebie na uwadze. John Randall jest targany tak sprzecznymi emocjami, że nie wyobrażam sobie, żeby inny aktor był to w stanie przekazać. Będziesz miał okazję odświeżyć swój zasób środków aktorskich, czego nie robisz od wieków - przekonywała. - Przecież sam masz już dość tych megaprodukcji. To dla ciebie szansa zrobienia czegoś innego i powalenia krytyków na kolana.
Przyszła eksżona wiedziała, czym go zaciekawić. Zawsze podziwiała jego aktorstwo, mówiąc, że potrafi grać tak, jakby to nie wymagało najmniejszego wysiłku, nic więc dziwnego, że tylko jego partnerzy zbierają nagrody. Mogła mieć rację. Nie potrzebował Oscara, chciałby jednak być uważany za dobrego aktora, a nie tylko za najbardziej popularnego.
- Ty grasz Sarah?
Pokręciła głową.
- Nie ma takiej możliwości. Ona powinna być bardzo młoda i niewinna. Ja nigdy nie byłam tak młoda.
- Może nie byłaś taka w swoim prywatnym życiu, ale przy odpowiednim oświetleniu i charakteryzacji mogłabyś śmiało zagrać dziewiętnastoletnią dziewczynę.
- Mam już świetną angielską aktorkę, Jane Stackpole. Ona zagra Sarah. Ja będę miała dość pracy jako reżyser.
- Każdy teraz chce być reżyserem.
Chociaż Kenzie zrobił tę uwagę obojętnym tonem, Rainey zareagowała na nią gwałtownie. Odłożyła ciężarki i podeszła do zajmującego całą ścianę okna z widokiem na ocean.
- Kiedy byłam młoda, chciałam być wyłącznie aktorką. Wykonywałam ten zawód przez wiele lat, więc teraz pragnę czegoś więcej: opowiadać własne historie na swój sposób, a nie być marionetką, która musi się dostosowywać do cudzej wyobraźni. Wiesz przecież, jak minimalne szansę ma kobieta, która chce wyreżyserować film. - Głos jej zadrżał, ale natychmiast się opanowała. - Muszę opowiedzieć tę historię i potrzebuję ciebie, żeby to zrobić.
Jej sztywna postawa świadczyła o tym, ile ją kosztuje prośba o pomoc.
- Kto jest jeszcze w to zaangażowany? - spytał.
- Producentem będzie Marcus Gordon.
- Imponujące. W tej sytuacji nie powinnaś mieć żadnych problemów finansowych.
- Zawsze miał do mnie słabość, ale przede wszystkim jest biznesmenem. - Rainey zacisnęła dłonie. - Chociaż uważa, że mam wspaniały scenariusz i prawdopodobnie potrafię przyzwoicie wyreżyserować ten film, żąda obecności gwiazdy, takiej jak ty, żeby mieć pewność, że przynajmniej zwrócą się koszty.
Obserwował jej szczupłą sylwetkę na tle okna, a w jego głowie dźwięczał dzwonek alarmowy. Przyjęcie tej roli byłoby fatalnym pomysłem. Na planie bez przerwy ocieraliby się o siebie, niewykluczone, że znowu znaleźliby się razem w łóżku, co oznaczałoby kolejne bolesne rozstanie po zakończeniu zdjęć. Kusiłoby go, żeby wbrew zdrowemu rozsądkowi starać się ją odzyskać, a ona miałaby pewnie ochotę udusić go gołymi rękami, szczególnie przy scenach miłosnych z młodą apetyczną Sarah.
Ale nie potrafił się oprzeć Rainey. Od czasu kiedy po raz pierwszy zobaczył ją na ekranie, zafascynowała go jej niezwykła siła woli. Miała swoje pasje i marzenia. Była gotowa je realizować własną ciężką pracą.
On też ciężko pracował i, w potocznym rozumieniu tego słowa, osiągnął sukces. Nigdy jednak nie dążył, tak jak Rainey, do konkretnego celu, tylko uciekał od życia. Płynął z prądem, podczas gdy ona spalała się w ogniu. Uzupełniali się wzajemnie, chociaż we dwójkę wytwarzali niebezpieczną mieszankę wybuchową. W głębi duszy był przekonany, że nie powinni być razem, mimo to brakowało mu jej jak amputowanej części ciała.
Gdyby jednak miał przemyśleć tę sprawę na chłodno, to chociaż wspólne robienie filmu było złym pomysłem, i tak nic nie zmieni ich obecnej sytuacji, ponieważ Rainey była zdecydowana na rozwód. Mógłby zrobić z nią ten film i w ten sposób pomóc jej zrealizować marzenie o reżyserowaniu. Nawet jeśli w końcu pozostanie sam ze swoim bólem, to przecież teraz czuł się podobnie.
- Dobrze. Zagram w twoim filmie.
Zdumiona Rainey odwróciła się szybko do niego.
- Nie czytając nawet scenariusza?
- Wierzę tobie i Marcusowi Gordonowi, że jest dobry. - Na zakończenie sparodiował drwiącym tonem formułkę, którą niegdyś wygłaszali angielscy sędziowie, wydając wyroki śmierci: - I niech Bóg ma nas w opiece.
Rainey wsiadła do samochodu, oszołomiona faktem, że Kenzie tak szybko wyraził zgodę. W głębi duszy była pewna, że odmówi. Zupełnie nie mogła go zrozumieć. Może to miało być zadośćuczynieniem za rozbicie ich małżeństwa? A może zależało mu na Oscarze?
Bez względu na to, czym się kierował, „Centurion” wejdzie do, produkcji. Dopiero teraz mogła to sobie w pełni uświadomić. Odrzuciła, głowę do tyłu i wydała triumfalny okrzyk bojowy gangów motocyklowych. Po raz pierwszy od wielu miesięcy czuła, że żyje.
Opuściła posiadłość Kenziego z szerokim uśmiechem na ustach. Teraz trzeba było dobić targu z Marcusem Gordonem. Uważnie dobierała słowa, żeby Kenzie odniósł wrażenie, że Marcus będzie producentem jej filmu, choć kłamała w żywe oczy. Nauczyła się tego w Hollywood, gdzie sztuka ubijania interesów przekroczyła wszelkie granice przyzwoitości.
Wjechała na autostradę, mając nadzieję, że nie spóźni się na spotkanie z Marcusem. Omawianie wszystkich szczegółów kontraktu Kenziego zabrało wiele czasu, zwłaszcza że nie przerywali przy tym treningu. Możliwość załatwienia tej sprawy bez udziału agresywnego prawnika jej męża była zbyt wielką okazją, żeby z niej zrezygnować.
Kiedy zakończyli rozmowę, Rainey była cała spocona. Nie mogła pokazać się w takim stanie człowiekowi, który miał jej zawierzyć bardzo dużą sumę pieniędzy. Wzięła prysznic w szatni i szybko poprawiła fryzurę i makijaż.
Chciała być reżyserem również dlatego, żeby się stale nie martwić, czy dobrze wygląda.
Przekraczając znacznie szybkość, dojechała do posiadłości Gordona spóźniona o kilka minut. Lokaj nacisnął przycisk otwierający bramę i wjechała do środka. Zaparkowała w cieniu kamiennego ogrodzenia. Wchodząc do obszernego domu, przygotowywała się wewnętrznie do roli zwycięskiej, pewnej siebie bizneswoman i reżysera. W porównaniu z wizytą u Kenziego to spotkanie będzie łatwe, chociaż równie ważne.
Lokaj wprowadził ją na patio, z którego rozpościerał się oszałamiający widok na ocean. Marcus siedział w cieniu, pod treliażem obrośniętym bugenwillą. W tej części patia, przy basenie, jadano posiłki. Wyszedł ją powitać. Drobnej budowy, łysiejący, ledwie średniego wzrostu, nie wyglądał na jednego z najpotężniejszych producentów Hollywood, jeśli się nie zauważyło przenikliwego spojrzenia jego szarych oczu.
- Wspaniale wyglądasz, Rainey.
Zrozumiała to jako ukrytą aluzję do czekającego ją rozwodu. Wzięła go pod ramię i poprowadziła do cienia bugenwilli, gdzie czekała jego żona.
- To tylko efekt ciężkiej pracy i higienicznego trybu życia. Marcusie.
Naomi Gordon, tęga i siwowłosa, nie należała do kategorii młodzieńczych, świeżo poślubionych żon hollywoodzkich magnatów. Byli słynną parą w świecie filmowym, ponieważ ich małżeństwo trwało od prawie czterdziestu lat. Rainey pocałowała ją w policzek.
- Cześć, Naomi. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że przychodzę w interesach tuż przed niedzielnym brunchem?
- My nigdy nie potrafimy uwolnić się od interesów. - Gospodyni roześmiała się, wskazując jej krzesło. - Ty przynajmniej nie wsuwałaś mi scenariusza pod drzwi toalety.
- Dobry Boże. Czy to ci się kiedyś przydarzyło?
- Siedem razy. A Marcus mógłby opowiedzieć jeszcze bardziej drastyczne historie. - Naomi uśmiechnęła się do męża.
Rainey usiadła i odłożyła na bok aktówkę, a Marcus podał jej szklankę soku pomarańczowego z szampanem. Piła małymi łykami. Świeżo wyciśnięty sok był pyszny, nie chciała jednak, żeby szampan zamącił jej w głowie.
Chociaż Marcus Gordon potrafił być twardy jak skała, zawsze robił wszystko, żeby jej pomóc, może dlatego, że znał jej matkę. Kiedy był szefem wytwórni filmowej, podpisał z Clementine kontrakt na rolę gwiazdy rocka, kobiety na drodze do samounicestwienia, do którego zresztą wkrótce się doprowadziła. Rainey pamiętała go z tamtych czasów jak przez mgłę. Marcus, który sam był ojcem, zawsze był dla niej miły, w przeciwieństwie do innych znajomych matki.
Naomi rygorystycznie przestrzegała zasady, żeby przy posiłku nie rozmawiać o interesach. Przy pysznym quiche z jarzynami i kompocie ze świeżych owoców rozmawiano o błahostkach.
Kiedy uprzątnięto ze stołu, Marcus wygodnie rozparł się na krześle.
- Teraz twoja kolej. Masz naprawdę dobry scenariusz. Więc czego byś od nas chciała?
- Pieniędzy na ten film.
Rainey miała już wszystko przygotowane. Wynajęła kilku świetnych fachowców, którzy pomogli jej opracować budżet, dokumentację obiektów i plan dni zdjęciowych.
- Chcę też mieć dobrego fachowca od dystrybucji - dodała.
- Nie masz zbyt wygórowanych żądań - zauważył Marcus cierpkim tonem. - Popatrzmy na tę dokumentację.
Przeglądając materiały, Naomi uniosła brwi.
- Doskonale to przygotowałaś. Rozumiem, że możesz zacząć kręcić, kiedy tylko dostaniesz zielone światło.
- Mam nadzieję, że za kilka tygodni będę mogła rozpocząć zdjęcia.
- Bitwa w Nowym Meksyku będzie bardzo kosztowna. - Marcus zacisnął wargi.
- Wiem, jednak pokazanie tej bezsensownej, brudnej wojny na drugim końcu świata, na którą wysłano Johna Randalla, jest konieczne. Poza tym będzie o wiele taniej kręcić te sceny w Nowym Meksyku niż w Sudanie. Powitanie Randalla w kraju też pochłonie sporo pieniędzy, trzeba jednak pokazać Wielką Brytanię u szczytu potęgi.
Marcus skinął głową i zaczął czytać kolejną stronę.
- Mądrze zrobiłaś, koncentrując w jednej okolicy wszystkie sceny, które mają być kręcone w Anglii. To duża oszczędność. Masz bardzo napięty budżet, zarówno finansowo, jak i czasowo.
- Nie zwracałabym się do ciebie, nie mając pewności, że mogę to wszystko przeprowadzić. - Rainey uśmiechnęła się do niego. - Pozyskałam świetnych ludzi do współpracy, chociaż nie są to nazwiska z pierwszych stron gazet.
- Zrobiłaś dobry wybór - przyznała Naomi, zerkając na męża.
Marcus skinął głową.
- Masz rozsądnie skalkulowany budżet i doskonały scenariusz - zwrócił się do Rainey. - Ale nie podałaś nazwiska odtwórcy głównej roli, podejrzewam też, że jeszcze nie wszystko nam powiedziałaś.
Nie bez przyczyny Marcus znany był z niesłychanej przenikliwości. Nadszedł czas na odkrycie ostatniej karty. Rainey chciała jednak najpierw wystąpić z żądaniem, mając nadzieję, że nazwisko Kenziego umożliwi jego realizację.
- Chcę mieć decydujący głos przy montażu. Chcę, żeby to była reżyserska wersja filmu, a nie producencka.
Marcus zaczął cicho pogwizdywać z wrażenia.
- Najlepsi hollywoodzcy reżyserzy walczą o taki przywilej. Wytłumacz mi, dlaczego uważasz, że to ci się należy już przy pierwszym filmie.
- Wiem, że wiele żądam, ale nie zgodzę się na żaden kompromis. - Rainey wychyliła się do przodu, przenosząc kolejno wzrok z Marcusa na Naomi. - Doskonale wiem, jak ten film powinien wyglądać. Nie chcę robić produkcji komercyjnych, tylko opowiadać proste historie, w których jest coś dobrego i prawdziwego, które niosą ze sobą nadzieję. Rynek jest otwarty na filmy, które nie są oparte wyłącznie na strzelaninie i pościgach. Filmy, które mają w sobie duszę, jak „October Sky”, „The Winslow Boy”, „Crossing Delancey”. Chcę kręcić właśnie takie filmy i chcę je robić po swojemu. Nie pozwolę, żeby ktoś poprawiał mój film, bo uważa, że zrobi go lepiej ode mnie.
- Czasami korekta może się okazać sensowna. - Naomi była wyraźnie zmartwiona takim obrotem sprawy.
- To, że chcę mieć decydujący głos, nie musi oznaczać, że nie mam zamiaru słuchać sugestii i propozycji. Mam w swojej ekipie wielu utalentowanych, twórczych ludzi, łącznie z wami... mam nadzieję... co mi zapewnia dobry start. Ale to jest mój film i chcę tu mieć decydujący głos. Dlatego też mam tak napięty budżet, żeby nie ponosić dużego ryzyka.
- Mimo to wchodzą w grę miliony dolarów na koszty produkcji i jeszcze więcej na promocję - powiedział Marcus. - Zakładając, oczywiście, że potrafisz zrobić film, który będzie się nadawał do wejścia na ekrany.
- Potrafię i zrobię - odparła nonszalancko Rainey. - Jeśli będę musiała, to sama sfinansuję produkcję, nawet gdyby przyszło mi pracować latami na spłacenie długu, jeśli film zrobi klapę.
Pod warunkiem, że uda się jej utrzymać u szczytu kariery, co umożliwi spłacenie tak ogromnego długu, ale w przemyśle rozrywkowym nie ma takich gwarancji.
- Rainey, Rainey, pierwsza zasada przy robieniu filmu to korzystanie z cudzych pieniędzy, a nie z własnych. - Marcus uśmiechnął się pobłażliwie. - Ale nawet jeśli wiesz, co chcesz osiągnąć, to przecież cała ta historia opiera się na aktorze, który potrafi zagrać Johna Randalla. W swoim konspekcie nie podałaś żadnego nazwiska. Kogo bierzesz pod uwagę? Znowu jakąś mało znaną postać?
- Absolutnie nie. Załatwiłam tę sprawę dzisiaj rano, więc nie zdążyłam dopisać nazwiska. - Rainey wyciągnęła z aktówki swoją główną kartę przetargową i położyła ją na stole. - Oto zobowiązanie z podpisem Kenziego Scotta.
- Czyś ty oszalała?! - zawołała Naomi, rzucając okiem na pismo. - Będziesz reżyserować mężczyznę, z którym się rozwodzisz? To czyste wariactwo, nie dasz sobie z tym rady.
- Kenzie jest profesjonalistą. Ja też. - Rainey chciała przez to powiedzieć, że potrafi pracować nawet z krwawiącym sercem. Podobnie jak Kenzie, chociaż nie przypuszczała, żeby jego serce odniosło jakikolwiek uszczerbek. - On jest wymarzonym aktorem do tej roli, Naomi.
- Przy wysokości gaży nabazgrał jakąś sumę, której nie potrafię odczytać. - Marcus wziął do ręki zobowiązanie Kenziego.
- To kolejny krok do przodu. Powiedział, że zamiast się poniżać i pracować za marne milion dolarów, woli wziąć gażę zgodną ze stawkami związku zawodowego. - No i, oczywiście, duży procent zysku, jaki przyniesie film, pomyślała sobie w duchu. Ale i tak okazał wspaniałomyślność, rezygnując z pieniędzy, które mu proponowała. Zawsze był takim cholernym dżentelmenem. - W ten sposób zyskuję milion dolarów na nieprzewidziane wydatki - dodała.
- Wszystko sobie przemyślałaś. - Marcus znowu zerknął na żonę. - Okay, ubijemy interes. Znajdę dla ciebie pieniądze. Jestem pewny, że Universal będzie zainteresowany, a jeśli nie, to jakaś inna wytwórnia. Ja będę odpowiedzialny za produkcję i nawet zagwarantuję ci reżyserską wersję montażu. W zamian za to zastrzegam sobie prawo do wstrzymania produkcji, jeśli koszty wymkną się spod kontroli lub jeśli film będzie tak kiepski, że mógłby nam wszystkim doszczętnie Zepsuć opinię.
- W porządku. Nie pożałujesz tego! - Uszczęśliwiona Rainey uściskała Naomi, a potem Marcusa. Otrzymała wszystko, czego tak bardzo pragnęła - oby to się tylko nie obróciło przeciwko niej!
Kiedy Rainey dotarła do domu, do jej radosnego podniecenia wkradła się spora dawka strachu. Dobry Boże, kosztowało ją to wiele ciężkiej pracy, ale będzie mogła nakręcić swój wymarzony film! Otrzymała nieprawdopodobną szansę, która się nie powtórzy, jeśli nie sprosta temu zadaniu.
Dobrze, że nie grozi jej utrata domu, a tak mogłoby się stać, gdyby miała sama finansować film. Kupiła tę leżącą w dolinie posiadłość za swoje pierwsze prawdziwe pieniądze i była ona najprawdziwszym domem, jaki kiedykolwiek miała. Ten prosty budynek z cedrowego drewna stał w odosobnionym zakątku Laurel Canyon, w cieniu drzew eukaliptusowych, a posadzone w nasłonecznionych miejscach kolorowe kwiaty ubarwiały otoczenie. Zakochała się w tym domu od pierwszego wejrzenia.
Na szczęście zawierzyła swojej intuicji i nie sprzedała go po ślubie z Kenziem. W głębi duszy była przekonana, że ich pospiesznie zawarte małżeństwo nie potrwa długo. Wynajęła dom uroczej parze scenografów filmowych, a kiedy opuściła męża, jej lokatorzy kupili sobie właśnie obszerną willę, więc mogła spokojnie wrócić do siebie. Wydawało jej się wtedy, że znalazła schronienie w objęciach ukochanego przyjaciela.
Kenzie nie bywał tu częstym gościem, więc miała niewiele związanych z nim wspomnień, chociaż te, które jej pozostały, były niestosownie szczęśliwe. Na przykład taki drobiazg - tego pamiętnego dnia, kiedy pomagał jej pakować rzeczy, odkryła, że Kenzie potrafi przyrządzać pyszne sałatki. W każdym razie ten dom nigdy nie był ich, tylko jej. Posiadłość na Broad Beach była przez pewien czas jakby ich wspólną własnością, ale ten czas już minął. Jak prawdziwie cywilizowana para każde z nich wynosiło z małżeństwa tylko tyle, ile w nie wniosło, i nic więcej.
Po wejściu do salonu zrzuciła z nóg pantofle na wysokich obcasach. Potoczyły się po wypolerowanej dębowej podłodze, a jeden zatrzymał się dopiero przed kominkiem, na kolorowym tybetańskim dywanie. Właśnie ten dywan budził w niej najżywsze wspomnienia. Kenzie, który był obdarzony niesłychaną intuicją, wyczuł, że jest jej przykro odchodzić ze swojego ulubionego domu. Sprowokował miłosne zbliżenie, żeby z niezwykłą czułością uświadomić jej, dlaczego zdecydowała się na ten ryzykowny krok.
Już po drodze do sypialni zaczęła zdejmować kostium od Armaniego. Powiesiła go w ogromnej ściennej szafie i zatrzymała się przed słynnym plakatem z występów Clementine. To był najbardziej wyrazisty portret matki, jaki miała, bo sama już jej prawie nie pamiętała. Czas zatarł wspomnienia z dzieciństwa.
Clementine, u szczytu sławy, była płonącą żagwią, która spalała się we własnym ogniu. Światło reflektorów padało na niesforną grzywę rudych włosów, kiedy śpiewała swój słynny przebój, „Moim życiem jest miłość” - przejmującą spowiedź kobiety, która zakochiwała się zbyt często i zawsze dawała z siebie więcej, niż powinna.
- Mnie się udaje, mamo - szepnęła. - Odnoszę sukcesy i sama dyktuję warunki. Nie rujnuję sobie życia. - Ta wiadomość pewnie ucieszyłaby matkę. Ale czy Clementine mogłaby zaakceptować taką spiętą, nieufną osobę, jaką stała się jej córka?
Rainey zdjęła rajstopy, włożyła dżinsowe szorty i czarny podkoszulek z wizerunkiem Buddy. Położyła się na wodnym łóżku i sięgnęła po telefon. Do kogo najpierw zadzwonić? Emmy Herman, jej asystentka i najlepszy na świecie organizator, była poza zasięgiem; pływali z mężem jachtem. Rainey postanowiła połączyć się ze swoją cichą współpracownicą w Maryland.
Nacisnęła przycisk szybkiego wybierania numeru, a przyjaciółka odebrała telefon już po drugim dzwonku.
- Val, to ja. Co słychać w Baltimore?
- Słońce świeci, a czereśnia pięknie kwitnie przed moim kuchennym oknem. Jak ci poszło?
Rainey uśmiechnęła się szeroko. Val Covington, jej przyjaciółka jeszcze z czasów podstawówki, okazała się nieocenioną pomocnicą przy „Centurionie”. Przeczytała wiele wersji scenariusza i chociaż była prawniczką, a nie pisarką, jej uwagi zawsze były słuszne i odświeżająco niehollywoodzkie. Pracowała razem z Rainey nad usunięciem praktycznych i prawnych przeszkód, które stały na drodze do jej wymarzonego filmu.
- Będziesz miała udział w zyskach, Val.
- A niech mnie! Więc załatwione?
- Tak. Marcus Gordon będzie producentem, zgodził się na reżyserską wersję montażu, a mój przyszły eksmąż będzie grał główną rolę.
- A więc Kenzie wyraził zgodę. Myślałam nawet, że lepiej byłoby, żeby odmówił, jednak w tej sytuacji na pewno nie stracisz pieniędzy. i Gratulacje, Rainey. To początek twojej reżyserskiej kariery.
- Muszę jeszcze zrobić ten film.
- Zrobisz go.
Val zawsze ją wspierała i podtrzymywała na duchu, zupełnie jak matka. Czasem Rainey zastanawiała się, jakie stosunki łączyłyby ją teraz z Clementine. Czy byłyby przyjaciółkami? Rywalkami? Wrogami? Czy przychodziłaby do matki ze swoimi problemami, wiedząc, że może liczyć na jej mądre rady? Trudno było powiedzieć. Clementine była nieprzewidywalna. W przerwach pomiędzy jednym a drugim tournee koncertowym zajmowała się troskliwie małą Rainey albo też nie dopuszczała dziecka do siebie.
- Odwiedzisz mnie na planie? - spytała przyjaciółkę. - Byłoby cudnie, gdybyś mogła przyjechać do Nowego Meksyku czy do Anglii.
- Myślę, że tak. Mam mnóstwo niewykorzystanego urlopu.
- To świetnie. Gdybyś chciała, mogłabyś być statystką.
- Niskie, rude, rubensowskie kobiety nie nadają się na statystki. Zanadto rzucają się w oczy.
- Nie jesteś rubensowską kobietą, masz wspaniałą kształtną figurę. Byłabyś świetna w roli dziewczyny sprzedającej kwiaty na londyńskiej ulicy.
- A jeszcze lepsza jako prostytutka. - Val roześmiała się. - A może rada adwokacka pozbawiłaby mnie za to prawa do wykonywania zawodu?
- Składaliby ci nieprzyzwoite propozycje, ale nie pozbawili prawa do wykonywania zawodu.
Po zakończeniu rozmowy z przyjaciółką Rainey zadzwoniła do swojego prawnika. Chciała, żeby szybko przygotował kontrakt dla Kenziego i dał mu go do podpisania, zanim ten zdąży się rozmyślić.
Powinna zawiadomić aktorów i kilku ludzi z ekipy, że film dostał zielone światło, ale nie podnosiła słuchawki. Ponieważ nie mogła przestać myśleć o Kenziem, uznała, że lepiej będzie poddać się wspomnieniom, żeby się wreszcie móc od nich wyzwolić.
Jeżeli mamy razem pracować, to powinniśmy się lepiej poznać. Czy mogę zaprosić panią na kolację? - Wychodzili właśnie z wytwórni, gdzie Rainey otrzymała rolę Marguerite St. Just.
Zgodziła się z entuzjazmem, a on zabrał ją do jednej z tych modnych restauracji, gdzie trzeba być kimś, żeby w ogóle dostać stolik. Kenzie miał tak głośne nazwisko, że zostali przyjęci z honorami. Przez trzy godziny pogrążeni byli w rozmowie, Rainey nie zwracała nawet uwagi na podawane im wykwintne dania. Zadawała mu mnóstwo pytań, żeby się jak najwięcej o nim dowiedzieć. Nie znała aktora, który nie lubiłby mówić o sobie. Ale on odwracał sytuację, wykazując zainteresowanie jej osobą, uważnie słuchając tego, co mówi. Potrafił poświęcić kobiecie całą uwagę, jakby poza nią, nic innego nie istniało.
Wspominali również swoje przygody filmowe. Rainey opowiadała, i jak omal się nie zabiła, jeżdżąc na motorze, kiedy kręcili „Biker Babes from Hell”. A Kenzie niezwykle zabawnie opisywał, jak trudno mu było wyrażać emocje do pustej ściany, na której dopiero później, za sprawą efektów specjalnych, miał się pojawić jakiś potwór.
Już od wielu lat nie bawiła się tak dobrze. Nie zawahała się nawet, kiedy zaproponował, żeby pojechali do niego przećwiczyć role. Była to zupełnie niedwuznaczna propozycja, ale Rainey była w beztroskim nastroju i poddawała się urokom chwili.
Po wyjściu z restauracji zostali natychmiast osaczeni przez paparazzich, oślepieni błyskiem fleszy i zasypani gradem pytań. Takie, zakończenie wieczoru sprawiło jej przykrość. Ona nigdy nie przyciągała tak natrętnej uwagi.
- Hej, Kenzie, kim jest ta szykowna laska?! - zawołał fotograf.
- Trzeba było wyjść z drugiej strony - mruknął Kenzie. Otoczył Rainey opiekuńczym ramieniem. - To moja kuzynka - powiedział. - Lady Cynthia Smythe - Matheson. Znamy się od dziecka.
Reporterzy głośno się roześmiali.
- Nie ściemniaj - zażartował jeden z nich. - Znam ją z widzenia.
- Wątpię w to. Lady Cynthia zajmuje się z ramienia agencji humanitarnej sierotami w Afryce.
- Aha, a królowa Elżbieta jest twoją babką!
Chłopak z obsługi przyprowadził ferrari Kenziego. Szybko odjechali, zostawiając reporterów, którzy nadal usiłowali odgadnąć, kim jest towarzyszka gwiazdora.
- Wiem, że nigdy nie odpowiadasz na osobiste pytania, ale lady Cynthia Smythe - Matheson to chyba przesada?
- Czy wolałabyś jutro znaleźć swoje nazwisko przy moim we wszystkich kronikach towarzyskich? - spytał. - To byłaby dla ciebie dobra reklama.
- Traktowałam dzisiejszy wieczór prywatnie, nie zawodowo, i wolałabym, żeby tak pozostało.
- Ja też chciałbym, żeby tak było, tak długo, jak to będzie możliwe.
Rainey odprężyła się, cieszyła ją jazda szybkim ekskluzywnym samochodem. Kenzie prowadził auto jakby od niechcenia, ale bardzo skutecznie, tak samo jak grał swoje role. Nie rozmawiali po drodze do Broad Beach. Rainey patrzyła na niekończące się światła Los Angeles, a do jej uszu dobiegały tylko ciche dźwięki koncertów brandenburskich Bacha.
Wydawało jej się, że śni i zbudzi się zaraz w swoim pierwszym skromnym mieszkaniu, które wynajęła po przyjeździe do Los Angeles, a odniesiony przez nią sukces i Kenzie Scott okażą się tylko zwykłym marzeniem. Jednak Kenzie był zbyt prawdziwy, zbyt męski, żeby istnieć tylko w jej wyobraźni. Siedziała obok jednego z najbardziej znanych i upragnionych mężczyzn świata. Wiedziała, że mu się podoba. A może tylko jej pożądał, ale to wszystko i tak było niezwykle podniecające.
Usłyszała szum fal, kiedy zatrzymał się przed bramą, żeby wstukać kod. Teren posiadłości, z delikatnie podświetlonymi palmami i kwitnącymi roślinami, przypominał jakąś baśniową krainę. Kenzie zatrzymał się przed domem i obszedł ferrari, żeby pomóc jej wysiąść. Rainey wyślizgnęła się z auta wdzięcznym ruchem - niemałe osiągnięcie przy sportowym wozie.
Największy szok przeżyła, kiedy weszli do środka. On naprawdę chciał pracować nad rolą.
W intymnie oświetlonym salonie z pięknym widokiem na Pacyfik wręczył jej kopię scenariusza „Przed wschodem słońca” i zabrali się I do pracy. Kenzie umiał już całą rolę na pamięć, niech go licho porwie; a ona musiała podpierać się tekstem. Odprężyła się dopiero przy ich wspólnych scenach. Miał dużo czasu na zapoznanie się ze scenariuszem, więc chętnie przyjmowała jego uwagi na temat Marguerite. Kiedy sama nieśmiało wysunęła sugestię dla sir Percy’ego, wysłuchał jej uważnie, wypróbował pomysł i stwierdził, że jest dobry. To było niesłychane.
Rainey czuła się jak w szkole dramatycznej, gdzie wzajemnie wymieniali uwagi o swoich rolach. Ten typ prący twórczej był bardziej upajający niż wino, które piła przy kolacji. Jego chęć przeprowadzenia próby mogła być subtelną i skuteczną formą uwodzenia, grali przecież kochanków.
Atmosfera pomiędzy sir Percym i Marguerite coraz bardziej się zagęszczała, kiedy Rainey otworzyła scenariusz na dalszej stronie.
- Scena na balu. Dobrze byłoby nauczyć się menueta. Żałuję, że nie umiem go tańczyć.
- Spróbuj markować.
Kenzie otworzył szafkę, w której były setki płyt kompaktowych. Wybrał jedną i włożył do odtwarzacza. W pokoju rozległy się delikatne dźwięki osiemnastowiecznej muzyki tanecznej.
- Zatańczy pani, milady? - Wyciągnął dłoń do Rainey.
Mówił chłodnym tonem mężczyzny, kochającego kobietę, której nie potrafi zaufać. Wiedząc, że ta propozycja jest rozkazem, Rainey podała mu rękę, ale przybrała wyniosły wyraz twarzy żony, która nie rozumie zachowania męża, a jest zbyt dumna, by okazać, jak bardzo ją to boli.
Krążyli w całkowitym milczeniu, patrząc sobie w oczy. Rainey była zdezorientowana, przeżywając jednocześnie emocje Marguerite i własne. Żadna z nich nie była pewna swojego partnera. Marguerite miała ku temu oczywiste powody, ale sytuacja Rainey była o wiele bardziej skomplikowana.
Kenzie Scott był niesłychanie atrakcyjnym mężczyzną i dobrze o tym wiedział. Była zafascynowana tym zupełnie obcym człowiekiem, znanym z tego, że pilnie strzeże swojej prywatności. Ten mężczyzna mógł ją głęboko zranić, jeśli nie będzie ostrożna.
Postanowiła rozładować narastające się między nimi zmysłowe i sapiecie.
- Świetnie tańczysz - zauważyła. - Czy w Królewskiej Akademii Teatralnej uczą też klasycznych tańców?
- Tak. Na zajęciach ruchowych uczyliśmy się wszystkich najważniejszych tańców.
- Zazdroszczę ci tego. - Rainey zawirowała i odsunęła się od niego, ale nadal trzymali się za ręce. - Wszyscy absolwenci Królewskiej Akademii, których poznałam, są świetnymi, doskonale przygotowanymi aktorami.
- Jest ogromna konkurencja, setki kandydatów na bardzo małą liczbę miejsc. - Kenzie przyciągnął ją znowu do siebie. - Ale umiejętność znoszenia niepowodzeń to dobre przygotowanie dla aktora.
- Ciebie o wiele rzadziej spotykało niepowodzenie, niż to się zwykle zdarza w tym zawodzie.
- Miałem dobrą intuicję aktorską, ale ona nie może zbyt daleko zaprowadzić. Akademia nauczyła mnie rzemiosła i dyscypliny. Jak przepuścić postać przez siebie, zamiast ją odgrywać. W jaki sposób wypunktowywać emocje, żeby za każdym razem to brzmiało prawdziwie. Jak być profesjonalistą.
- Jestem coraz bardziej zazdrosna. Ja uczyłam się po kawałka w różnych szkołach i na warsztatach aktorskich.
- Gdziekolwiek się uczyłaś, osiągnęłaś dobre rezultaty, Rainey. Nie myślę, żeby atmosfera Królewskiej Akademii tak bardzo się różniła od twoich warsztatów.
- Obsesja na punkcie grania na scenie, melodramatyczne opowieści o życiu, połowa klasy sypia z drugą połową, regularnie wymieniając partnerów? - Rainey roześmiała się.
- Szkoły aktorskie są takie same na całym świecie - przyznał Kenzie.
Muzyka umilkła, a oni powrócili do swoich filmowych kwestii.
- Żegnam panią, milady. Nie wiem, czy wrócę. Nadeszła scena pocałunku, więc Rainey znalazła się w jego ramionach.
- Nie zostawiaj mnie, Percy! Czym sobie na to zasłużyłam?
Zamiast szybkiego, niezręcznego pocałunku sir Percy’ego usta Kenziego przylgnęły do jej warg, delikatnieje rozchylając. W nagłym porywie przytuliła się do niego. Zobaczyła, że nie nosi szkieł kontaktowych; ten nieprawdopodobnie zielony kolor jego oczu nie był niczym wzmocniony.
Rainey pod wpływem Hollywood przestała być zbuntowaną dziewczyną i stała się kobietą, która potrafi się sama troszczyć o siebie. Unikała przelotnych romansów, bo to nie leżało w jej naturze, poza tym stale była zapracowana. Ale tak strasznie brakowało jej zwykłego ludzkiego ciepła. Była zdumiona, że odkryła w Kenziem, olśniewającej gwieździe filmowej, pragnienie intymności, takie jak to, którego sama doznawała.
Przyciągnął ją bliżej do siebie i pogłębił pocałunek - delikatnie, namiętnie i bardzo wprawnie. Pod Rainey uginały się kolana, ale ostatkiem sił usiłowała się bronić.
- Rozumiem teraz, skąd się bierze opinia, że jesteś wspaniałym kochankiem - szepnęła.
- Gdybym spał choćby z jedną czwartą kobiet, które mi przypisują kroniki towarzyskie, już dawno umarłbym z wyczerpania.
Kenzie pociągnął ją na kanapę. Leżała teraz na nim, na jego silnym, muskularnym ciele. Zanurzyła dłonie w jego długich ciemnych włosach, które od dawna zapuszczał do tej roli. Wielu mężczyzn traktowało pocałunek jako pierwszy krok do intymnego zbliżenia. Ale nie Kenzie. Jego usta i dłonie pieściły ją delikatnie. Nie zrywał z niej ubrania i nie dążył do bliższego kontaktu.
Jego powściągliwość niesłychanie ją podniecała. Nigdy przedtem nie odczuwała tak silnego pożądania. Kiedy całował jej szyję, Ans mogła się już pohamować.
- Będziemy kochankami? - spytała namiętnym szeptem.
- Tak. Ale dopiero wtedy, kiedy skończymy kręcić „Przed wschodem słońca”.
- Chyba żartujesz? - Rainey przylgnęła do niego całym ciałem. - Ja już od dawna z nikim się nie kochałam, a ty też jesteś bardzo podniecony.
Kenzie głęboko zaczerpnął powietrza i zsunął ją z siebie. Leżała teraz obok niego, a on gładził jej włosy.
- Pomyśl tylko, jak to oczekiwanie wzmoże seksualne napięcie w filmie.
Rainey roześmiała się z lekka histerycznym śmiechem. Odczuwała zarówno frustrację niespełnionego pożądania, jak i ulgę, że sprawy nie posunęły się za daleko. Nie była jeszcze na to wszystko przygotowana.
- To diabelska przewrotność, ale masz rację. A więc dobrze, Kenzie, po zakończeniu filmu czeka nas upojna randka.
- A przedtem miłe, przyjacielskie spotkania. - Ujął jej dłoń i ucałował końce palców.
Już wtedy oddała mu serce. Ale musiało upłynąć jeszcze dużo czasu, zanim się do tego przyznała, nawet sama przed sobą.
Telefon, który trzymała na brzuchu, zadzwonił nagle, przywołując ją do rzeczywistości i odsuwając przeszłość tam, gdzie było jej właściwe miejsce. Rainey rozpoczynała następny etap pracy. Zrobi film, a jej życie skieruje się na inne tory.
Kenzie wszedł do swojej przyczepy i padł wyczerpany na łóżko. Wstał o nieprzyzwoicie wczesnej porze, żeby nakręcić kilka scen ze swoją partnerką, która miała za parę godzin gdzieś wyjechać. Będzie szczęśliwy, kiedy skończy ten film. Ludzie nie mogli już na siebie patrzeć, zarówno aktorzy, jak i reszta ekipy. Poza tym niełatwo grać beztroskiego awanturnika w trakcie własnego rozwodu. A wkrótce będzie znowu pracował z Rainey.
Zapadał już w drzemkę, kiedy przypomniał sobie, że powinien zadzwonić do przyjaciela w Anglii, Charlesa Winfielda. Utrzymywali stały kontakt telefoniczny, ale ostatnio Kenzie był tak zapracowany, że przychodziło mu to na myśl przeważnie wtedy, kiedy było już za późno, żeby telefonować do Londynu. Trzeba to zrobić dzisiaj...
Rinnnnng!
Dzwonek telefon wyrwał go z drzemki. Ziewnął i podniósł słuchawkę, nawet nie otwierając oczu. Usłyszał głos swojego agenta.
- Odczep się, Seth. Mój mózg ma dzisiaj wolny dzień.
- Przepraszam, że cię budzę. - Agent Kenziego nie zraził się tym mało zachęcającym wstępem. - Dzwonię, bo właśnie skończyłem czytać scenariusz „Centuriona”.
Słysząc ton jego głosu, Kenzie całkowicie się rozbudził.
- I co o tym myślisz? - Sam nie miał ani czasu, ani energii, żeby przeczytać ten scenariusz, ale przecież Rainey nie namawiałaby go do zagrania w kiepskim filmie tylko po to, żeby się na nim zemścić. To by się przede wszystkim odbiło na jej karierze.
- To świetny scenariusz - stwierdził Seth. - Nie miałem pojęcia, że Rainey potrafi tak dobrze pisać. Ale, Chryste, ty naprawdę chcesz robić ten film?
- Jakie masz zastrzeżenia?
- Johna Randalla trudno nazwać bohaterską postacią. Jeśli ten film rzeczywiście wejdzie na ekrany i zobaczy go więcej niż dziesięciu widzów, to twój image może na tym nieźle ucierpieć.
Kenzie nie okazał zaskoczenia; tę umiejętność miał dobrze opanowaną.
- Przykro mi, Seth, ale dałem już słowo i podpisałem kontrakt.
- Kontrakt można zerwać...
- Ja nie łamię danego słowa. Do widzenia, Seth. - Ten telefon go jednak zaniepokoił. Nie chciał się przyznać agentowi, że lekkomyślnie podpisał kontrakt, nie czytając scenariusza. Nie starczyło mu już na to energii, a poza tym ufał profesjonalnemu instynktowi Rainey. Kiedy byli razem, zawsze potrafiła bezbłędnie ocenić, który scenariusz należy przyjąć, a który odrzucić. Nie angażowałaby się w ten film, gdyby miała słaby materiał.
Dlaczego „Centurion” wprawił Setha w taki popłoch? Trzeba wyciągnąć scenariusz i samemu to cholerstwo przeczytać.
Z piskiem opon ferrari zatrzymało się przed domem Rainey. Kenzie szybko podszedł do drzwi i nacisnął dzwonek. Nie przebrzmiały jeszcze początkowe akordy V Symfonii Beethovena, a Rainey już otworzyła drzwi, obrzucając go czujnym spojrzeniem.
- Co za nieoczekiwana przyjemność. Przejeżdżałeś tędy?
Bez słowa wszedł do salonu.
- Nie mogę zagrać w twoim filmie, Rainey.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Obiecałeś przecież! Dlaczego chcesz się wycofać?
Zawahał się, nie wiedząc, jak ma to powiedzieć, żeby nie zdradzić zbyt wiele.
- Dopiero teraz przeczytałem scenariusz.
- Dzisiaj? Masz go od trzech chla. Miałeś czas, żeby go przeczytać przed podpisaniem kontraktu.
- Byłem zajęty. Poza tym uwierzyłem ci na słowo, że jest bardzo dobry.
- A teraz, po przeczytaniu, uważasz, że jest do niczego? - Rainey miała ściągniętą twarz.
- Nie twierdzę, że jest do niczego. Dzwonił do mnie Seth, był pod wrażeniem twojego scenariusza, uważa jednak, że nie powinienem robić tego filmu, bo to się odbije na mojej karierze.
- Dlaczego? - Patrzyła na niego z kamiennym wyrazem twarzy.
- Powiedziałaś mi, że John Randall był torturowany. Nie wspomniałaś jednak, że był gwałcony i że zakochał się w mężczyźnie, który go więził.
- Mówiłam ci, że go maltretowano, wykorzystywano i torturowano, ale to nieprawda, że on zakochuje się w Mustafie. - Rainey żachnęła się. - To wszystko będzie pokazane w bardzo subtelny i delikatny sposób, szczególnie sceny wykorzystywania seksualnego. Czy dlatego ty i Seth wpadliście w panikę, że wielki bohater kina akcji nie ma prawa stać się ofiarą?
Jak on, u diabła, ma jej to wytłumaczyć? Nie może się przecież przyznać, w jakie przerażenie wprawia go perspektywa przeobrażenia się w bezbronną ofiarę, nawet w filmie.
- Nie potrafię dobrze zagrać tej postaci - powiedział wreszcie, z trudem hamując wzburzenie. - Jak mówiłaś, Randall to skomplikowana osobowość i aktor musi wykazać się niesłychaną skalą emocji. Ja się do tego nie nadaję. Jeśli chcesz, to pomogę ci znaleźć kogoś, kto zagra tę rolę lepiej ode mnie. Ja nie mogę jej przyjąć.
- Nie możesz się teraz wycofać! Zaraz rozpoczynamy zdjęcia! - Rainey obrzuciła go wściekłym spojrzeniem. - Podpisałeś kontrakt, Kenzie. Jeśli się z niego nie wywiążesz, to przysięgam, że zaskarżę cię o odszkodowanie.
- Zaskarżaj i niech cię diabli porwą!
- Czy zgodziłeś się przyjąć tę rolę z myślą, że się wycofasz, żeby mnie dręczyć? - Rainey była bardzo blada. - Co ci takiego zrobiłam?
- Niech to szlag! - zaklął. Jeszcze nigdy nie był na nią tak zły. - A co ja ci zrobiłem, żebyś mogła mnie posądzać o takie okrucieństwo?
- Czy naprawdę mam odpowiedzieć na to pytanie?
Lepiej nie. Kenzie nie chciał podsycać panującego między nimi napięcia. Po chwili zauważył, że Rainey ma łzy w oczach. Jego dzielna, nieugięta żona, która nigdy nie płakała, chyba że wymagał tego scenariusz, była teraz bliska załamania.
- Nie chcę się z tobą kłócić, Rainey - powiedział. - Nie mam zamiaru utrudniać ci życia. Ja tylko... nie mogę zagrać w tym filmie.
- Aktor ma zawsze poczucie niepewności. - Przymknęła na chwilę. powieki. - Myślisz, że ja o tym nie wiem? Za każdym razem, kiedy przyjmujemy rolę całkowicie inną niż poprzednia, czujemy się tak, jakbyśmy stali nad przepaścią. Ale to właśnie te role, których się najbardziej boimy, rozwijają nas i wzbogacają nasze aktorstwo. Chociaż nigdy nie grałeś tak udręczonego mężczyzny, jakim jest John; - Randall, wiem, że możesz to zrobić bezbłędnie.
- Zapominasz jednak o tym, że każdy aktor zna granice swoich możliwości. Ja nie mogę być Johnem Randallem. Po prostu ta rola jest poza moim zasięgiem.
- Nie wierzę w to. W brytyjskiej telewizji doskonale operowałeś szeroką skalą emocji właśnie takich, jakich wymaga rola Johna Randalla. - Popatrzyła na niego poważnym wzrokiem. - Możesz to zrobić, Kenzie, a ja zrobię wszystko, żeby ci to ułatwić. Chciałbyś i wprowadzić jakieś poprawki do scenariusza?
- Usuniesz sceny wykorzystywania seksualnego i niejasny stosunek uczuciowy Randalla do Mustafy?
- Na tym opiera się cała historia. - Rainey ciężko westchnęła. - Po powrocie do Anglii jest rozdarty wewnętrznie, ponieważ odnajduje w sobie wiele sprzecznych uczuć, których nie może pogodzić ze swoimi surowymi zasadami moralnymi. Jeśli się to usunie, to w ogóle nie będzie filmu.
- To znajdź sobie aktora, który lubi grać udręczonych osobników.
- Jeśli już teraz czujesz się udręczony tą rolą, to powinieneś w niej bardzo przekonywująco wypaść. - Rainey uśmiechnęła się niepewnie.
Kenzie był rozdrażniony. Krążył po małym salonie, który urządziła w swoim czarująco niespójnym stylu.
- Nie wiesz nawet, o co mnie prosisz.
- Najwyraźniej, sądząc po twojej reakcji, o coś, co leży poza twoją granicą bezpieczeństwa. Co cię niepokoi w tej całej historii? Czy to jakaś sprawa osobista, czy też fakt, że będziesz grał postać, która odsłania swoją słabość, i w dodatku w moim filmie? Czy to profesjonalna obawa, że możesz nie udźwignąć tej roli?
Kenzie nie miał ochoty poruszać tego tematu, chociaż Rainey utrafiła w sedno - nie chciał obnażać się przed nią emocjonalnie. Już i tak zbyt dobrze go znała.
- Sprawy osobiste mają ścisły związek z zawodowymi. Granie tej roli we współpracy z tobą byłoby dla mnie zbyt wielkim obciążeniem. Masz ogromną szansę. Możesz ją stracić, jeśli będziesz się upierać przy złudnym przekonaniu, że tylko ze mną możesz odnieść sukces.
- Niestety tak jest.
- Teraz powiedz mi prawdę. - Kenzie stanął przed nią, patrząc jej w oczy. - Czy jesteś pewna, że twoje przekonanie, że tylko ja mogę zagrać Johna Randalla, nie ma nic wspólnego z rozpadem naszego małżeństwa?
- Uważasz, że to tylko pretekst, żeby móc się z tobą widywać? - Rainey wzdrygnęła się, jakby uderzył ją w twarz.
- To byłoby zbyt proste wytłumaczenie. - Kenzie obdarzył ją lodowatym uśmiechem. - Nie staram się nawet odgadywać twoich pokrętnych motywów. Sama musisz to wytłumaczyć.
Zagryzła wargę, namyślając się nad odpowiedzią.
- To fakt, że dzięki naszemu małżeństwu stałam się bardziej wyczulona na twoje możliwości aktorskie, więc można powiedzieć, że chcę cię zaangażować do tego filmu z pobudek osobistych. Poza tym... jest jeszcze we mnie coś, taka mała cząsteczka, którą cieszy perspektywa pracy z tobą, ale jeśli chodzi o całą resztę, to wolałabym raczej znaleźć się pomiędzy ciężarówkami pędzącymi autostradą.
Bezkompromisowa szczerość Rainey zawsze zbijała go z tropu. Postanowił wysunąć inny argument.
- Czy warto dla tego filmu ponosić tak duże koszty psychiczne?
- Tak uważam. Inaczej nie narażałabym nas obojga na to doświadczenie. - Szybko zmieniające barwę oczy Rainey miały teraz chłodny szary kolor. - Popatrz na to w kategoriach poszczególnych dni zdjęciowych, Kenzie. Nie myśl o całym filmie. Przecież z całodniowych zdjęć zostaje tylko kilka minut taśmy do wykorzystania. Możesz się zdobyć na te kilka minut. Kiedy podzielisz całą tę historię na setki ujęć, nie będziesz miał powodu do obaw.
Miała rację. To mogło być wykonalne, jeśli potraktuje całą sprawę z czysto warsztatowego punktu widzenia, skupiając się tylko na danym ujęciu. Do aktorstwa nie trzeba wnosić nic osobistego, zresztą lepiej, kiedy się tego nie robi. Może amerykańscy aktorzy odczuwają potrzebę zanurzenia się w lodowatej wodzie przed zagraniem jakiejś zimowej sceny, ale Brytyjczycy nie muszą tego robić.
Sam siebie oszukujesz, mówił mu wewnętrzny głos. To była prawda, ale znalazł się pomiędzy młotem a kowadłem. Chcąc pomóc Rainey, dał jej słowo, że weźmie udział w filmie, nie interesując się scenariuszem. Nie przyszłoby mu nigdy do głowy, że to będzie historia, która wzbudzi w nim tak silny niepokój.
Gdyby się teraz wycofał, cały projekt Rainey ległby w gruzach. Nie mógł jej tego zrobić. Zagra w tym przeklętym filmie, bez względu na to, ile go to będzie kosztować.
- Wygrałaś - przyznał z nieskrywaną niechęcią. - Nie wycofam się, ale nie miej do mnie pretensji, jeśli moja gra nie spełni twoich oczekiwań.
- Dzięki Bogu. Śmiertelnie mnie wystraszyłeś. - Rainey podeszła do niego i położyła dłoń na jego ręce. - Przykro mi, że tak to wyszło. Powinnam się była upewnić, że przeczytałeś scenariusz przed podpisaniem kontraktu.
- To była moja wina. - Dotyk jej dłoni sprawił, że zapragnął wziąć ją w ramiona i długo trzymać w objęciach, jak to niegdyś robili po długim wyczerpującym dniu pracy.
Było to, oczywiście, nierealne. Kiedyś, w przyszłości, gdy całkowicie wygaśnie pożądanie, taki przyjacielski uścisk może będzie możliwy, ale jeszcze nie teraz.
- Cenię sobie wprawdzie twoje zdanie, ale przeczytanie scenariusza było moim obowiązkiem. - Kenzie zdobył się na wysiłek i odsunął się od niej.
- Pomijając popłoch, w jaki wprawiła cię rola Randalla, co myślisz o tym scenariuszu? - W głosie Rainey brzmiała niepewność.
- Bardzo przekonujący. Dobre postacie, dobra konstrukcja. Tradycyjna historyczna opowieść, jakich brakuje dzisiejszemu kinu. Chciałbym zobaczyć ten film z młodym Laurence’em Olivierem w roli Randalla.
- Chętnie bym go zaangażowała, gdyby miał trzydzieści lat i był wolny. Ty jesteś zaraz po nim.
- Pochlebstwo się... opłaca. - Postanowił też powiedzieć jej coś miłego. - Napisałaś doskonałe dialogi. Bardzo złośliwe i bardzo angielskie, z dużą dozą humoru.
- Większość pochodzi z książki. Nie jestem pisarką. Po prosty wzięłam z niej najlepsze fragmenty.
- Adaptacja powieści też jest rodzajem twórczości. Nie umniejszaj swojej roli.
- Nie mogę ulegać euforii w sytuacji, kiedy porwałam się na dużą produkcję, mając tak niewielkie doświadczenie. Mówiłam ci, że wywalczyłam sobie prawo do montażu reżyserskiego?
- Nic dziwnego, że potrzebowałaś aktora ze znanym nazwiskiem, żeby dostać pieniądze. - Kenzie uniósł brwi. - Dlaczego nie zaczęłaś od jakiegoś mniejszego projektu, na przykład filmu dla telewizji? To byłoby o wiele łatwiejsze.
- Chciałam zrobić możliwie najlepszy film i dotrzeć do możliwie najszerszej widowni. W telewizji jest dużo świetnych filmów autorskich, ale mają bardzo niską oglądalność. Wiem, że będzie ciężko, mam jednak nadzieję, że ten film mi się uda, że zdołam pokazać tę historię tak, jak powinna być pokazana.
Kenzie wpatrywał się w ścianę, na której wisiały obrazy, grafika i różne dziwne przedmioty, jak staroświeckie trzepaczki do dywanów.
- Dlaczego musiałem wybrać zawód, który zmusza mnie do pracy z obsesyjnie twórczymi osobnikami?
- Bo sam taki jesteś, chociaż wolisz udawać, że aktorstwo jest zwykłym biznesem. Ale film to coś więcej. Film wyzwala marzenia, nadzieje i obawy za sprawą aktorów, którzy w nim grają. Właśnie dlatego twoje nazwisko jest znane na całym świecie.
- To cena, którą się płaci za sukces.
Kenzie nie należał do aktorów, którzy czerpią satysfakcję z tego, że kobiety pchają się im do łóżka. Nie znosił myśli, że jest obiektem seksualnego pożądania wielu tysięcy kobiet, które oglądają go na ekranie. I mężczyzn.
Pożegnał się z Rainey, a kiedy wychodził, przyszło mu na myśl, że przecież przyszedł tu tylko po to, żeby odmówić zagrania w jej filmie.
Co ona, u diabła, miała takiego w sobie, że zawsze jej ulegał?
Po wyjściu Kenziego Rainey opadła na krzesło. Nie mogła powstrzymać drżenia. Przeżyła chwile grozy, kiedy była już prawie pewna, że jej film przepadł. Nie rozumiała tej gwałtownej reakcji na scenariusz, ale widziała, że niepokój Kenziego jest prawdziwy. To było dziwne. Był najmniej pobudliwym ze wszystkich znanych jej aktorów, okazywał emocje tylko przed kamerą; John Randall musiał zajść mu głęboko za skórę.
Chociaż zdołała go przekonać do współpracy, wiedziała już, że będzie musiała go prowadzić, krok po kroku. Świetne zadanie dla początkującego reżysera - taka praca z narwanym aktorem, który gra główną rolę i występuje prawie we wszystkich scenach filmu.
Trzeba myśleć tylko o poszczególnych dniach zdjęciowych. Zmuszać go do pracy prośbą i groźbą, a on musi świetnie zagrać tę rolę, bez względu na cenę, jaką obojgu przyjdzie za to zapłacić.
Kenzie pojechał dalej na wschód, pomiędzy wzgórza - musiał odreagować stres. Szlag by trafił Rainey. Podziwiał jednak jej twórczą pasję i determinację w urzeczywistnianiu marzeń.
Wrażenie, jakie na nim zrobiła, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy na ekranie, okazało się niczym w porównaniu z szokiem, jakiego doznał podczas przesłuchania do „Przed wschodem słońca”. Kiedy odgrywali swoje role, miał uczucie, jakby brał udział w meczu tenisowym, a jego partnerem był mistrz, przewidujący każde zagranie i odbijający piłki z coraz większą finezją. Oboje dali wtedy z siebie wszystko, co mieli najlepszego, nie tylko jako aktorzy. Przy niej po raz pierwszy poczuł się wolnym człowiekiem.
Myślał teraz o wieczorze, który potem razem spędzili. Był podekscytowany odkryciem pokrewnej duszy, a jednocześnie wydawało mu się, że znają się już od wieków. Chociaż zatrwożył go fakt, że tak łatwo udało się jej przebić jego ochronny pancerz, tego wieczoru już więcej o tym nie myślał.
Unikał spotkania z nią przed rozpoczęciem zdjęć i robił to celowo. Zobaczył ją dopiero przy przymiarce kostiumów. Ubrany w strój sir Percy’ego wszedł do garderoby, gdzie stała Rainey w głęboko wyciętej koszuli i obszytych koronką halkach. Wyglądała niesłychanie pociągająco, mimo że ten strój zakrywał ją o wiele dokładniej niż współczesne ubranie.
- Twoje niewymowne wyglądają bardzo stylowo - zauważył.
- Na pewno nauczyłeś się rozróżniać wszystkie rodzaje majtasów z danej epoki, kiedy pracowałeś dla BBC. - Rainey uśmiechnęła się. - Te, które mam na sobie, muszą mieć autentyczny wygląd, bo będzie je widać na filmie.
Krew zaczęła mu szybciej krążyć w żyłach na myśl, że niedługo zdejmie z niej tę koszulę, chociaż będzie się to działo w obecności całej ekipy.
- Kiedy robiłem telewizyjną wersję „Niebezpiecznych związków”, dokładnie poznałem bieliznę kobiecą z osiemnastego wieku. Przy okazji przekonałem się, jak niesłychanie podniecające jest usuwanie kolejnych warstw, żeby odnaleźć wreszcie ukrytą w nich kobietę.
- Naprawdę? Wydawało mi się, że mężczyzn podniecają raczej kobiety, które mają na sobie tylko kilka gramów nylonu.
- Takie też.
Młoda garderobiana włożyła jej gorset i zaczęła ściągać tasiemki.
- Za chwilę przymierzymy suknię balową, panno Marlowe.
- Uduszę się w tym! - Rainey z trudem łapała powietrze.
- Jest sposób na gorsety - powiedział Kenzie. - Przy ściąganiu tasiemek nabierz do płuc dużo powietrza, to będziesz miała trochę więcej luzu.
Rainey szybko zaczerpnęła powietrza, żeby poszerzyć klatkę piersiową.
- O dwa centymetry szerszy gorset to prawie pięć centymetrów na taśmie filmowej - mruknął niechętnie kostiumolog.
- Lepiej być aktorką grubą i żywą niż szczupłą i martwą - odcięła się Rainey.
Kostiumologa rozśmieszyła myśl, że Rainey Marlowe mogłaby być gruba.
- Kobiety w tamtych czasach nie myślały nawet o emancypacji.
Cała ich energia skierowana była na walkę o oddech - zauważył.
- Mężczyznom też nie było łatwo. - Rainey przyglądała się uważnie długiemu atłasowemu surdutowi Kenziego, kamizelce w paski, obcisłym spodniom i wysokim butom. Nie było to wyłącznie profesjonalne zainteresowanie. - To niesłychane, jak długo trzeba było czekać, żeby ktoś wynalazł dżinsy i podkoszulek.
- Ach, Marguerite, ile wyszukanych strojów złożono już na ołtarzu tego nędznego bożka wygody.
Rainey natychmiast wpadła w swoją rolę. Z uwodzicielskim wyrazem twarzy wzięła rzeźbiony wachlarz z kości słoniowej i zaczęła nim leniwie poruszać.
- Pan mnie przyćmiewa swoim blaskiem, milordzie, jak wspaniały paw swoją skromną towarzyszkę.
- Moje upierzenie służy tylko jednemu, żeby przyciągnąć uwagę najbardziej pożądanej kobietę tego kraju. - Powodowany nagłym impulsem, Kenzie przycisnął wargi do jej odsłoniętego karku.
Rainey zadrżała i gwałtownie złapała oddech. Cofnęła się o krok i wtedy ich oczy się spotkały, wysyłając bezgłośne sygnały i obietnice.
Taki pocałunek znalazł się na plakacie do filmu. Emanował z niego tak czuły erotyzm, że plakat ten znalazł się potem w sypialniach setek tysięcy uczennic. Krytycy bili na alarm, że silne napięcie erotyczne pomiędzy głównymi bohaterami „Przed wschodem słońca” może rozmyć całą fabułę filmu.
Ale to było później. Tymczasem Rainey Marlowe przypominała Kenziemu wirującego motyla - była delikatna, silna i tak urzekająca.
Pokonał ostry zakręt i wyjechał na prostą. Docisnął pedał gazu i ferrari nabrało szybkości. Żałował, że nie ma dość czasu, żeby pojechać na Mojave. Uwielbiał pustynię; miała na niego kojący wpływ. Tymczasem musiały mu wystarczyć wzgórza Santa Monica.
Zobaczył w lusterku migające światła. A niech to cholera. Zły na siebie, wjechał w zatoczkę.
Policjant zatrzymał motocykl, podnosząc chmurę żwiru. Po sprawdzeniu w komputerze numerów rejestracyjnych auta Kenziego zsiadł z motoru i ruszył władczym krokiem w kierunku ferrari. Niewątpliwie cieszyła go perspektywa, że zaraz uświadomi kierowcy, że jego odznaka ma o wiele większą moc niż włoski samochód sportowy. Kenzie opuścił okno, przygotowany na zapłacenie zasłużonego mandatu za przekroczenie szybkości.
- Czy pan wie, jak szybko pan jechał? - Policjant pochylał się nad niskim samochodem, a ton jego głosu był o wiele mniej uprzejmy niż słowa. Miał identyfikator z nazwiskiem Sandoval.
- Wiem tylko, że na pewno o wiele za szybko.
Widoczna spod kasku młoda twarz funkcjonariusza Sandovala nawet nie drgnęła na to pospieszne przyznanie się do winy.
- Ma pan całkiem czystą kartę jak na kogoś, kto jeździ tak, jakby potrzebne mu było lotnisko, żeby miał gdzie wylądować.
- Zwykle robię to tylko w odludnych miejscach. - Kenzie podał mu prawo jazdy i dowód rejestracyjny.
Sandoval spojrzał na dokumenty.
- Mój Boże, pan jest Kenzie Scott!
Kenzie skinął tylko głową, ten fakt był mu znany.
- Uwielbiam pana filmy. - Policyjna buta chłopaka przekształciła się w onieśmielenie.
- Miło mi, że się panu podobają, poruczniku Sandoval.
- A najbardziej ten, co gra pan policjanta, któremu zabili partnera. - Twarz chłopaka nagle spochmurniała. - Jak pan po jego śmierci kopał ścianę... To właśnie tak jest.
- Czy pana partner też został zabity? - spytał Kenzie cichym głosem.
- Tak. - Policjant odwrócił wzrok. - Pan to zagrał tak... prawdziwie.
- Nie powinno się pokazywać śmierci, jakby była czymś obojętnym. Trzeba zawsze pamiętać, że jest tragedią i pozostawia po sobie dużo bólu.
W wielu filmach zapominano o tym, ale Kenzie nigdy nie przyjmował ról, w których miałby zabijać ludzi w taki sposób, jakby byli tylko celem na strzelnicy.
- Każdy, kto wyciągał płonącego człowieka z samochodu, wie, jak bolesna i okropna jest śmierć. - Sandoval schował bloczek mandatowy. - Czy mógłbym prosić o autograf? Nie dla mnie, tylko dla żony. Ona też uwielbia pana filmy.
- Oczywiście. - Kenzie wyciągnął notatnik ze schowka. - Jak żona ma na imię?
- Annie Sandoval.
Kenzie napisał kilka słów na kartce.
- Proszę. Pozdrowienia dla Annie.
- Dziękuję, panie Scott. - Policjant starannie złożył kartkę i schował ją do wewnętrznej kieszeni bluzy. - To dla mnie wielka przyjemność, że mogłem pana poznać.
- A co z mandatem? - spytał Kenzie, kiedy tamten szykował się do odejścia.
- Daję panu ostrzeżenie. - Sandoval uśmiechnął się. - Życzę miłego dnia, panie Scott.
- Ja panu też, poruczniku.
Kiedy policjant odjechał, Kenzie ruszył z miejsca, uśmiechając się do siebie.
Nigdy nie wymagał specjalnego traktowania.
Nie musiał tego robić.
Val odłożyła słuchawkę. Była zatroskana. Rainey miała i tak dość kłopotów, a teraz jeszcze to. Val z ociąganiem wcisnęła automatyczne wybieranie numeru. Po chwili miała już połączenie z Kalifornią.
- Dzień dobry, tu biuro Raine Marlowe.
- Cześć, Rainey. - Val poznała głos przyjaciółki. - Myślałam, że odezwie się twoja sumienna sekretarka. Musisz mieć teraz masę pracy w związku z rozpoczęciem produkcji.
- Emmy poszła do lekarza, więc sama odbieram telefony. Razem ze scenografem i angielskim kierownikiem produkcji przeprowadzamy setki rozmów telefonicznych, żeby znaleźć w Anglii nową wiejską rezydencję dla Randallów. Mieliśmy już odpowiednie miejsce, ale właściciele wycofali się z umowy.
- W Anglii powinno być przecież pełno fotogenicznych dworów.
- Tak, ale musimy znaleźć coś blisko naszej bazy. Stracilibyśmy dużo czasu i pieniędzy, gdybyśmy mieli przenosić się z miejsca na miejsce.
Val nie telefonowała jednak do przyjaciółki, żeby rozmawiać z nią o filmie.
- Mam dla ciebie złe wiadomości z Baltimore - zaczęła.
- Och, nie! Czy coś się stało Kate, Rachel albo też Laurel?
Można było przewidzieć, że Rainey natychmiast pomyśli o ich starej paczce.
- U nas wszystko porządku, ale twój dziadek miał wypadek samochodowy, i na ile się orientuję, jest w bardzo ciężkim stanie. Uznałam, że powinnaś o tym wiedzieć.
- Tak, chyba powinnam - odezwała się Rainey po długim milczeniu. - Czy babcia prosiła cię, żebyś do mnie zadzwoniła?
- Niezupełnie. Spotykam ją czasem w supermarkecie i, jak zawsze, jest odpychająca. Zawiadomiła mnie przyjaciółka, która pracuje w szpitalu, do którego przywieziono twojego dziadka. Mówiła, że twoja babcia nie odchodzi od jego łóżka.
- Po przeszło pięćdziesięciu latach małżeństwa nawet tak twarda kobieta jak ona będzie poruszona perspektywą utraty męża. - W słuchawce znowu zapadła cisza. - Uważasz, że powinnam przyjechać do Baltimore, prawda?
- Musisz sama podjąć decyzję. Nie chciałam, żebyś się o tym dowiedziała, kiedy... kiedy już będzie za późno.
- Jeśli chodzi o mnie i dziadków, to zawsze było za późno. - Rainey westchnęła. - Oni uważają mnie za czarną owcę. Za dwa dni muszę być w Nowym Meksyku, żeby rozpocząć zdjęcia, a i teraz mam roboty powyżej uszu. Jaki sens miałyby moje odwiedziny? Czy nastąpiłoby wzruszające pojednanie przy łożu śmierci?
- Nie przypuszczam. Takie rzeczy zdarzają się w filmach, nie w życiu. Jednak... myślę, że powinnaś przyjechać, bo jeśli tego nie zrobisz, a on umrze, to z pewnością będziesz miała poczucie winy. Twoi dziadkowie mają w sobie tyle ciepła, ile ryby w chłodni, ale nie byli dla ciebie źli. Opiekowali się tobą najlepiej, jak potrafili, oczywiście na swój sposób.
- Niech cię licho porwie, Val. - W głosie Rainey można było wyczuć wahanie. - Musisz być nie do pokonania, kiedy bronisz w sądzie swoich klientów. No dobrze, przyjadę. Mogę pracować w czasie podróży, więc nie stracę wiele czasu. Ale chciałabym zatrzymać się u ciebie. Po wizycie u dziadków będzie mi bardzo potrzebny widok przyjaznej twarzy.
- Przecież wiesz, że jesteś zawsze mile widziana. Wyjadę po ciebie na lotnisko.
- Nie ma takiej potrzeby. Zaraz zadzwonię i zamówię sobie samochód. - Głos Rainey nabrał weselszych tonów. - Będę miała okazję zobaczyć ciebie, a może nawet Rachel i to mi wynagrodzi tę podróż.
- A więc do zobaczenia.
Val odłożyła słuchawkę. Cieszyła się na myśl o spotkaniu z przyjaciółką, wolałaby jednak, żeby ta przyjechała do Baltimore z innego powodu.
Rainey powinna była pracować na laptopie, kiedy wynajęty samochód wiózł ją do szpitala na przedmieściu, ale nie mogła się skupić. Gdy znalazła się na lotnisku, zaraz pogrążyła się we wspomnieniach o swojej pierwszej podróży do Baltimore, którą odbyła, mając zaledwie sześć lat.
Po tragicznej śmierci Clementine dziadkowie Marlowe’owie dostali w spadku jej nieślubne dziecko, córkę nieznanego ojca, dziewczynkę o nazwisku Rainbow. W Los Angeles wsadzono Rainey do samolotu, gdzie zajęła się nią miła stewardesa.
Ta podróż przeniosła ją ze słonecznego lata w sam środek zimy, dosłownie i w przenośni. Lodowaty wiatr hulał po lotnisku, kiedy stewardesa prowadziła ją do terminalu, ale jeszcze większy chłód bił z twarzy dziadków, którzy wtedy po raz pierwszy zobaczyli wnuczkę. Rainey patrzyła na nich, kurczowo przyciskając białego misia. Nie mogła uwierzyć, że ma zamieszkać z tymi ludźmi. Oboje byli wysocy, sztywni, z wiecznym wyrazem niezadowolenia na twarzach.
- Ma rude włosy, jak matka - powiedział niechętnie William.
- Nie aż tak rude. To już coś - odparła jego żona. - Nie jest zbyt podobna do Clementine. Strasznie chuda. Ciekawe, kto jest jej ojcem.
W oczach Rainey zabłysły łzy, mocniej przytuliła misia. Wystarczyłoby, żeby okazali choć trochę serdeczności, a pozyskaliby jej serce.
- Chodź, dziecko - usłyszała. - Pojedziemy do domu. - Virginia zerknęła na męża. - Nie mogę używać tego cudacznego imienia, które dała jej matka.
I nie używała. Przez te wszystkie lata, kiedy z nimi mieszkała, Rainey była dla dziadków tylko zaimkiem „ty” albo „ona”. Przez pierwsze tygodnie stale płakała przed zaśnięciem.
Po latach nauczyła się szanować ich uczciwe postępowanie. Oni jej przecież nie chcieli, tak samo jak ona nie chciała ich, a jednak wykonywali swoje obowiązki niezwykle sumiennie. Dobrze ją karmili, ładnie ubierali i żadne z nich nie podniosło na nią nigdy ręki, nawet. kiedy okropnie się zachowywała. Zapisali ją do miejscowej szkoły kwakrów, zapewniającej dobre wykształcenie i wpajającej zasady moralne, które, jak uważali, były jej bardzo potrzebne.
W szkole Wyznawców Światła Rainey poznała dziewczyny, które stały się jej prawdziwą rodziną. Spędzała o wiele więcej czasu z Val, Kate, Rachel i Laurel niż z dziadkami. Zaczęła się bawić, śmiać, a za swoich kłopotów zwierzała się Julii Corsi, matce Kate.
Podobnie jak Clementine, Rainey wyfrunęła z domu, kiedy tylko dorosła. Dziadkowie niewątpliwie odczuli ulgę. Od czasu do czasu przesyłała im krótką wiadomość ze zmianą adresu i numerem telefonu, żeby mogli się z nią skontaktować, gdyby mieli na to ochotę. Ale oni nie mieli ochoty. Nie wysłali jej nawet życzeń z okazji ślubu. Może coś przeczuwali.
Od czasu kiedy przeprowadziła się do Kalifornii, widziała się z nimi tylko raz. Było to poprzedniego roku, kiedy przyjechała do Baltimore na drugi ślub Kate. Przemogła się wtedy i odwiedziła dziadków. Powitali ją ze zdziwieniem, bez cienia zadowolenia. Wyszła od nich pół godziny później, po uprzejmej, ale chłodnej rozmowie, zastanawiając się, po co tam w ogóle poszła.
Było już ciemno, kiedy samochód podjechał pod Centrum Medyczne Baltimore, rozległy kompleks budynków pośród porośniętych lasem wzgórz. Rainey dobrze pamiętała to miejsce. Bywała tu często na ostrych dyżurach po upadkach z drzew, uderzeniach kijem podczas gry w lacrosse i innych podobnych przygodach. Była dla dziadków, którzy chcieli prowadzić spokojny tryb życia, prawdziwym dopustem bożym.
Szpital przypominał labirynt, ale Rainey stosunkowo łatwo znalazła pokój dziadka. Zatrzymała się w drzwiach. William Marlowe leżał bez ruchu, pikanie monitorów było jedyną oznaką, że żyje. Virginia;. siedziała obok łóżka, miała przymknięta oczy i zmęczoną twarz, ale trzymała się prosto na krześle.
Jak tych dwoje mogło spłodzić tak żywiołową, nietuzinkową istotę, jaką była Clementine? Kiedy Rainey miała jedenaście lat i w pewien deszczowy dzień bawiła się na strychu, znalazła tam fotografię matki z okresu, kiedy jako nastolatka śpiewała w kościelnym chórze. Nawet w surowej szacie chórzystki Clementine, ze swoimi rudymi włosami i bujnymi zmysłowymi kształtami, wyglądała na jawnogrzesznicę. Rainey zabrała fotografię i schowała ją wśród swoich skarbów. I miała ją do dzisiaj.
- Babciu? - odezwała się cichym głosem.
Virginia otworzyła oczy.
- A co ty tu robisz? - spytała zdumiona starsza pani.
- Moja przyjaciółka, Val Covington, zadzwoniła do mnie, kiedy dowiedziała się o wypadku dziadka. - Rainey nie mogła oderwać wzroku od jego bladej, zupełnie nieruchomej twarzy. - W jakim jest stanie?
- Jeszcze żyje. - W pozornie beznamiętnym tonie babki dźwięczały nuty rozpaczy.
Rainey ogarnęło nagłe i zupełnie nieoczekiwane współczucie. Stosunki panujące między dziadkami były zawsze poprawne na zewnątrz, przypuszczała jednak, że żyją ze sobą raczej z przyzwyczajenia i z uwagi na opinię. Teraz jednak w oczach Virginii dojrzała prawdziwy smutek.
- Czy on wie, gdzie jest?
- Wie, że jestem przy nim, ale chyba nic poza tym. - Starsza pani zatarła dłonie, nietypowym dla niej, nerwowym ruchem.
- Chodź ze mną na dół do kafeterii. Jestem głodna po podróży, a ty pewnie w ogóle nic nie jadłaś.
Virginia popatrzyła z wahaniem na męża.
- Chyba masz rację. - Westchnęła z rezygnacją. - Muszę podtrzymywać siły.
Wstała z krzesła; była wyższa od wnuczki o pół głowy. Wyszły z pokoju, a kiedy znalazły się holu, Rainey zobaczyła stojącą tam grupę pielęgniarek i sanitariuszy. Najwyraźniej już cały oddział dowiedział się, że Raine Marlowe jest w szpitalu. Jednak nikt nie podszedł z prośbą o autograf. Była im wdzięczna za taktowne zachowanie.
Jedyne, co mogła w siebie wmusić, to zupa jarzynowa i krakersy, ale była zadowolona, że babka zamówiła dużą porcję pieczeni z tłuczonymi ziemniakami. Ta kobieta była stanowczo za chuda. Chociaż nigdy nie były ze sobą blisko, ich stosunki pozbawione były takiego napięcia, jakie zawsze panowało pomiędzy wnuczką a dziadkiem. Widok załamanej Virginii wyzwolił w Rainey nieoczekiwany instynkt opiekuńczy.
Nie odzywała się, dopóki babka nie odsunęła od siebie talerza z niedokończonym jedzeniem.
- Co się właściwie stało? Co mówią lekarze? - spytała.
- Jechał na pole golfowe, kiedy w jego samochód uderzył pijany kierowca. - Usta Virginii wykrzywił gorzki grymas. - O dziewiątej rano!
- Jest ciężko ranny?
- Doznał poważnych obrażeń ciała, a lekarze mówią też o zespole mokrego płuca i urazie czaszki.
- Czy to coś poważnego?
- Wstrząśnienie mózgu. - Virginia zacisnęła dłonie na filiżance z herbatą. - Ale kiedy zrobili mu tomografię komputerową, odkryli nieoperacyjnego tętniaka, który może pęknąć w każdej chwili.
- Rozumiem. Ale tętniak może się nie uaktywniać przez bardzo długi czas, nawet przez całe lata.
- Lekarz Williama uważa to za mało prawdopodobne. Daje mi do zrozumienia, że powinnam przygotować się na najgorsze.
Rainey zachmurzyła się. Lekarz nie powinien budzić nieuzasadnionych nadziei, ale nie powinien też z góry skazywać pacjenta. Nawet kiedy życie wisi na włosku, nadzieja może dokonać cudów.
- Konsultowałaś się z innym lekarzem?
- Nie było na to czasu.
Rainey pomyślała o swoim przyjacielu, nowojorskim chirurgu. Miał wobec niej dług wdzięczności.
- Nie masz nic przeciwko temu, żebym zadzwoniła do znajomego neurochirurga?
Virginia wzruszyła ramionami. Tym gestem nie wyraziła zgody, ale nie był to również sprzeciw.
- Zatelefonuję do niego.
- Słyszałam, że rozwodzisz się z tym swoim hollywoodzkim gwiazdorem.
- Tak. - Rainey wzdrygnęła się z lekka. - Ale rozwód będzie przeprowadzony za obopólną zgodą, więc nie będzie żadnych drastycznych komentarzy prasowych.
- Aktorzy filmowi w ogóle nie powinni zawierać małżeństw. Szczególnie pomiędzy sobą. Pijaństwo, narkotyki, orgie. - Virginia potrząsnęła głową. - Ty pewnie jesteś do tego przyzwyczajona.
Rainey z trudem opanowała gniew.
- Kenzie jest Anglikiem, a oni nie są aż tak zwariowani jak gwiazdy filmowe w Ameryce. Żadne z nas nie zażywa narkotyków, a pijemy tylko podczas spotkań towarzyskich. Raz poszłam na przyjęcie, które można by uznać za orgię, i zaraz wyszłam. - W tej sprawie nie chciała wypowiadać się w imieniu Kenziego, chociaż mogła przypuszczać, że orgie nie leżą w obszarze jego zainteresowań. - Jesteśmy zwykłymi ludźmi, a nie postaciami z prasy brukowej.
- Żadnych narkotyków? - Babka patrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Moja matka umarła z przedawkowania. Ja najwyżej paliłam marihuanę.
- Jeśli to prawda, to mądrze robisz. - Virginia dopiła herbatę. - Muszę wracać do Williama.
- Czy mogę w czymś pomóc, babciu?
- Dawaliśmy sobie radę bez ciebie. Teraz też niczego nie potrzebujemy. - Starsza pani ponownie wzruszyła ramionami.
- Dlaczego tak bardzo mnie nie lubicie? - wyrzuciła z siebie Rainey. Słowa babki dotknęły ją do żywego. - Tak się starałam, żeby nie być dla was ciężarem. Żeby... żebyście mogli być ze mnie dumni, z moich szkolnych postępów i innych osiągnięć. Ale bez względu na wszystko zawsze czułam, że mnie nie akceptujecie. Czy uznaliście, że dziecko musi cierpieć za winy swojej matki?
Babka po raz pierwszy skierowała wzrok na Rainey.
- To nie jest prawda, że cię nie lubiliśmy, i z pewnością nie obwinialiśmy cię za postępowanie Clementine. To nie byłoby sprawiedliwe. Prawdą jest, że nie chcieliśmy mieć cię u siebie. Czuliśmy się zbyt starzy, żeby zajmować się dzieckiem. - Virginia zawahała się, a po chwili dodała łamiącym się głosem: - Przypominałaś nam o największej klęsce, jaką ponieśliśmy w życiu.
Rainey była zdumiona szczerością babki.
- O mojej mamie? - spytała nieśmiało.
Virginia skinęła głową.
- Urodziła się późno, kiedy straciliśmy już nadzieję na dziecko. Ona... ona była takim ognistym ptakiem, życie w niej płonęło jaskrawym płomieniem, którego nie sposób było ugasić. Staraliśmy się ze wszystkich sił, żeby ją dobrze wychować, ale zawiedliśmy. Kiedy opuściła college, żeby przyłączyć się do zespołu rockowego, wiedziałam już, że zejdzie na złą drogę. Może nie od razu, ale że to musi nastąpić.
Rainey poczuła, że coś ją ściska w gardle. Z trudem przełknęła ślinę.
- Myślę, że samodestrukcja leżała w jej naturze. Wątpię, żeby ktoś potrafił to zmienić.
- Obowiązkiem rodziców jest odpowiednio wychować dzieci! - Wyblakłe, niebieskie oczy babki wyrażały cierpienie. - A myśmy tego nie zrobili i umarła, nie mając nawet trzydziestu lat.
Rainey nigdy dotąd nie widziała babki w takim stanie. Czuła, że łzy napływają jej do oczu.
- Dlaczego mi nie powiedzieliście, że tak bardzo ją kochaliście? Była moją matką. Moglibyśmy... opłakiwać ją wspólnie.
- Byłaś bardzo do niej podobna i to sprawiało nam ból. Poza tym, byłaś obcym przybyszem, którego nie potrafiliśmy zrozumieć. I znowu ponieśliśmy klęskę.
Roztrząsanie tych spraw, choć bolesne, było pierwszą prawdziwą rozmową Rainey z babką.
- Nie ponieśliście klęski. Nie mam w sobie żadnych skłonności do samodestrukcji.
- Ale wciąż jesteś obca.
- A czyja to wina? - Rainey nie potrafiła pohamować rozgoryczenia.
- Nasza. - W ostrym świetle kafeterii twarz Virginii wydawała się jeszcze bardziej ponura. - Kiedy przyjechałaś do Baltimore, nie mieliśmy już nic do zaoferowania.
- A teraz? Żałujesz, że przyjechałam?
- Nie, jesteś jedyną wnuczką Williama i dobrze zrobiłaś, że przyjechałaś. - Virginia wstała, odsuwając krzesło energicznym ruchem. - Muszę już do niego iść, a ty możesz jechać. Pielęgniarka mówi, że on prędko się nie obudzi.
Trudno było nie domyślić się intencji tej wypowiedzi. Tłumiąc westchnienie, Rainey wstała od stolika.
- Wstąpię jutro rano, przed odjazdem na lotnisko.
Wracając ze szpitala, Rainey zadzwoniła z komórki do doktora Darrella Jacksona w Nowym Jorku. Na szczęście zastała go w domu.
- Cześć, Darrell. Tu Raine Marlowe. Jak się miewa Sarah i dzieciaki?
- Raine! - wykrzyknął. - Jak miło słyszeć twój głos. Wszyscy mamy się dobrze. Bobby urósł o piętnaście centymetrów od czasie kiedy go widziałaś. A jak się ma moja ulubiona aktorka?
- Mam do ciebie bardzo wielką prośbę.
- Jeśli to będzie ode mnie zależało, to już masz załatwione. Mani wobec ciebie wielki dług wdzięczności - dodał ciepłym głosem. - To dzięki tobie moja matka umarła z uśmiechem na ustach.
- Uśmiechała się, bo była dumna z dzieci i wnuków - sprostowała, Rainey.
Angie Jackson została sprzątaczką, żeby zarobić na utrzymanie dzieci. Kiedy dorosły, wszystkie dostały stypendia do college’ów, z czego była niezwykle dumna. Zasłużyła sobie na to, żeby dożyć sędziwego wieku w otoczeniu kochającej rodziny, nie było jej to jednak dane.
Była umierająca, kiedy Darrell skontaktował się z biurem Rainey, powiedział, że Raine Marlowe jest ulubioną aktorką jego matki, i spytał, czy nie zechciałaby jej odwiedzić. Rainey kręciła właśnie film w Nowym Jorku, więc mogła spełnić tę prośbę. Po raz pierwszy przyszła wiedziona odruchem współczucia. Motywem kilku następnych wizyt było jej zauroczenie Angie Jackson. Gdyby tylko William i Virginia Marlowe’owie mieli choć jedną dziesiątą ciepła, które promieniowało z Angie.
- Jaki masz problem, Raine?
Zwięźle opisała stan dziadka i poinformowała go o tętniaku.
- Nie wiem, czy będziesz w stanie mu pomóc, ale pomyślałam, że może uda ci się zrobić to, co zwykły neurochirurg uznaje za niemożliwe.
- Nie jestem Bogiem, ale przyślij mi wyniki badania tomograficznego, żebym mógł się zorientować.
- Dziękuję. Jeśli ty nie będziesz mógł, to znaczy, że już nikt nie może mu pomóc.
- Nie słuchałaś tego, co do ciebie mówiłem. Nie jestem Bogiem. Zobaczymy, co się da zrobić.
Po zakończeniu rozmowy Rainey zadzwoniła do Kalifornii, do Emmy, żeby załatwiła przesłanie wyników z Baltimore do Nowego Jorku. Jak mogła egzystować przed wynalezieniem telefonów komórkowych?
Całkowicie wyczerpana, oparła głowę o skórzaną poduszkę. Poderwał ją dzwonek telefonu. Odebrała, ale jej entuzjazm dla telefonów komórkowych nagle się ulotnił.
- Halo?
- Jak sobie radzisz? - spytał Kenzie. - Dzwoniłem do Emmy, która mi powiedziała o wypadku twojego dziadka. Przykro mi. To musi być bardzo ciężkie dla babki, a ciebie spotkało w najmniej odpowiedniej chwili.
Jak zwykle jego głęboki, pięknie modulowany głos działał na nią kojąco.
- Sama nie wiem, po co przyleciałam do Baltimore, biorąc pod uwagę fakt, że jedynym życzeniem dziadka było, żebym zniknęła mu z oczu.
- Bez względu na twoje trudne stosunki z dziadkami, jesteś z nimi związana, a wszelkie związki zapewniają nam życiową równowagę.
- To prawda. Poza tym moja przyjaciółka Val... poznałeś ją, taki seksowny rudzielec. No więc Val namówiła mnie do tej podróży. W gruncie rzeczy jestem z tego zadowolona. Właśnie wracam ze szpitala, gdzie odbyłam z babką pierwszą prawdziwą rozmowę. Choćby dlatego warto było przelecieć w poprzek cały kraj.
- Na pewno.
Czy w jego głosie zabrzmiała jakaś nostalgiczna nuta? Kenzie miał zawsze na podorędziu setki barwnych opowieści o swoim ojcu, który był pułkownikiem, a może wicehrabią, i o matce, która była najbardziej rozchwytywaną panną w Anglii, a może zasłynęła z polowań na grubego zwierza w Kenii. Jeśli w ogóle miał krewnych, to Rainey nigdy ich nie spotkała. To był człowiek bez przeszłości. To ich łączyło - ona miała tylko pół przeszłości.
- Czasem myślę o swoim ojcu i o jego rodzinie - powiedziała. - Pewnie mam kuzynów, może nawet przyrodnich braci i siostry. Ciekawa jestem, czybym ich polubiła. A gdyby był mi potrzebny przeszczep szpiku, czy któreś z nich mogłoby być dawcą? Nie wiem tego i nigdy się nie dowiem.
- Nie myślałaś o wynajęciu prywatnego detektywa, żeby odszukał twojego ojca?
Rainey patrzyła przez okno na ciemne ulice miasta, wciąż znajome po przeszło dwunastu latach.
- Wątpię, czy nawet matka wiedziała, kim był. Prowadziła bardzo swobodny tryb życia. Należała do pokolenia buntowników, lata siedemdziesiąte, seks, narkotyki i rock’n’roll. Mogło być wielu dawców spermy, którzy mnie spłodzili przez roztargnienie.
Czy Clementine była zadowolona, że ma dziecko? Rainey tego nie wiedziała.
- Mogła mieć kilku kochanków w tym okresie, kiedy zostałaś poczęta, ale ich liczba jest ograniczona. Pięciu? Dziesięciu? Dwudziestu? To da się sprawdzić. Jeśli znajdziesz prawdopodobnego kandydata, to na podstawie badań DNA łatwo jest ustalić ojcostwo.
- Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby szukać ojca.
Przy swobodnym trybie życia jej matki szukanie ojca wydawało się stratą czasu. Jednak Kenzie miał rację - kandydatów nie mogło być aż tak wielu. Z drugiej strony, nawet gdyby go odnalazła, to czego mogła oczekiwać od człowieka, który nie wiedział nawet o jej istnieniu? A jednak...
- Pewnie bym tego później żałowała.
- Mogłabyś przynajmniej zaspokoić ciekawość.
Rainey postanowiła przemyśleć tę sprawę; teraz chciała porozmawiać o interesach.
- Możemy rozpoczynać zdjęcia? Jesteś gotów?
- Naturalnie. - W głosie Kenziego brakowało entuzjazmu.
- Pomogły ci poprawki, które wprowadziłam do scenariusza?
- Trochę.
Wyraźnie nie miał serca do tego filmu. Był profesjonalistą, więc nie mógł źle zagrać roli, ale jeśli się w nią osobiście nie zaangażuje, to i tak nic z tego nie wyjdzie. No cóż, to należy do reżysera, żeby umiejętnie poprowadzić aktorów. Po zakończeniu zdjęć do „Centuriona” okaże się, czy potrafiła temu sprostać.
- A więc zobaczymy się za tydzień w Nowym Meksyku.
- Może przyjadę dzień czy dwa przed rozpoczęciem zdjęć z moim udziałem.
- Jeśli będziesz chciał przyjechać wcześniej, zawiadom Emmy albo mnie, to zamówimy ci apartament w hotelu. - Rainey wiedziała, że Kenzie źle znosi przestoje w pracy.
Podziękował jej i rozłączył się. Ten telefon był ładnym gestem. Jak to możliwe, żeby ten subtelny i wrażliwy mężczyzna był tak nieznośnym mężem?
Głupie pytanie. Rainey od początku zdawała sobie sprawę, że ich małżeństwo nie ma szans na przetrwanie. To ona popełniła błąd, że się na nie zgodziła. Powinni byli przeżyć wspaniały romans i rozejść się bez żalu.
Kenzie miał jednak rację, że powinna się postarać odnaleźć ojca. Jej małżeństwo było skończone; rozpoczynała pracę, która otwierała przed nią nowe możliwości, udało jej się nawet porozmawiać z babką. Może już nadszedł czas, żeby podjąć trud odszukania ojca. Po tylu latach nie będzie to na pewno łatwe, ale jeszcze później może się okazać wręcz niemożliwe. Gdyby jej się udało, to przynajmniej zaspokoi ciekawość.
Wynajęty samochód zatrzymał się przed domem Val, która mieszkała w cichej dzielnicy, ze starymi drzewami i zadbanymi ogródkami, w pobliżu Uniwersytetu Johna Hopkinsa. Val otworzyła po pierwszym dzwonku i już w drzwiach chwyciła przyjaciółkę w objęcia.
- Jak się cieszę, że cię widzę. Dobrze się czujesz?
- Jestem zmęczona. - Rainey otoczyła ją ramieniem, kiedy wchodziły do środka. - Zakładam, że niedawno wróciłaś do domu, bo masz na sobie granatowy kostium i przykładną fryzurę.
- Weszłam od strony ogródka trzydzieści sekund przed twoim dzwonkiem. - Val rzuciła żakiet na krzesło i wyjęła szpilki z włosów. - Wino czy lody?
- Lody z dodatkiem wielu zbędnych kalorii.
- Zrobię ci Przysmak Grzesznika. - Val potrząsnęła głowa.. - Jak ktoś tak uzależniony od lodów jak ty może zachować szczupłą sylwetkę?
- Nie zapominaj, że byłam wyjątkowo chudym dzieckiem, składałam się z kości i oczu. Mam szczęście, że teraz jest to modne.
- Jesteś szczupła, nie chuda - stwierdziła Val, znikając w kuchni.
Rainey usiadła, a czarny kot przyjaciółki natychmiast wskoczył jej na kolana. Delikatnie głaszcząc zwierzątko po łebku, zaczęła się powoli odprężać. Kot był lepszy niż psychoterapeuta.
Jeszcze bardziej poprawiły jej nastrój kawowe lody z bitą śmietana i orzechami. Jedząc, opowiadała Val o wizycie w szpitalu.
- Jest nadzieja, że Darrell Jackson pomoże dziadkowi. Mnie jego śmierć niezbyt by zasmuciła, ale babcia na pewno by to ciężko przeżyła.
- A więc za sukces lub cud. - Val podniosła łyżeczkę lodów. - Czy fakt, że jesteś po imieniu z najznakomitszym amerykańskim neurochirurgiem, zrobił wrażenie na pani Marlowe?
- Nie mówiłyśmy o tym. - Rainey przypuszczała, że babka nie byłaby nawet poruszona faktem, że jej własna wnuczka jest tym słynnym neurochirurgiem. - A co u ciebie?
Val przerzuciła nogi przez poręcz fotela. Drobna i pulchna, przypominała raczej dekorację witryny sklepu cukierniczego, a nie ostrego jak brzytwa adwokata.
- Nic ciekawego, nic nowego. Zaczynam już mieć dość celibatu, ale od dawna nie spotkałam nikogo wartego szczególnej uwagi.
- To wygląda poważnie.
Val przymknęła oczy, nie ukrywając, że czuje się nieszczęśliwa.
- Tak, to poważna sprawa, Rainey. Zaczynam myśleć, że nie jestem zdolna do utrzymania żadnego normalnego partnerskiego związku.
- To nieprawda, Val. Jesteś pełna życia, inteligentna, zabawna i dobra. Masz mnóstwo oddanych przyjaciół. Po prostu nie natrafiłaś na odpowiedniego mężczyznę.
- Na tym właśnie polega mój problem - przyznała Val. - Nie potrafię właściwie oceniać mężczyzn. Spotykam faceta, który jest inny niż wszyscy, miły, przywiązany, chce ze mną być. I co? Można mieć pewność, że okaże się alkoholikiem albo będzie zakochany w eksżonie, albo będzie miał kompleks donżuana, albo będzie całkowicie zbzikowany.
Rainey zdążyła wysłuchać już tylu opowieści o wielbicielach przyjaciółki, że wiedziała, iż ta mówi prawdę.
- Chciałabym ci coś doradzić, ale ja na tym polu też nie odnoszę wielkich sukcesów.
- W każdym razie lepiej sobie radzisz niż ja. - Val pogłaskała cętkowanego kota, który jej się wdrapał na kolana. - Celibat też ma swoje dobre strony. Pozbyłam się uczuciowej huśtawki, a mając dwa koty, nie sypiam sama.
Porzucając przykre tematy, zaczęły prowadzić swobodną rozmowę, jak to regularnie robiły już od ćwierć wieku. Podczas separacji Rainey rozmawiały ze sobą więcej niż zazwyczaj, ponieważ Val zawsze miała dla niej czas, okazując sympatię i zrozumienie, czego przyjaciółka bardzo potrzebowała. O wiele trudniej byłoby jej rozmawiać z Kate Corsi, która od czasu swojego powtórnego małżeństwa promieniowała szczęściem.
Kiedy wyczerpały temat lodów i wytrawnych win i pogrążyły się w dyskusji o aromaterapii, zadzwoniła komórka. Rainey skrzywiła się z lekka, wyciągając ją z kieszeni.
- Chyba muszę odebrać. Halo?
- Cześć, Raine, tu Emmy. Mam dobrą i złą wiadomość. Którą chcesz najpierw usłyszeć?
Rainey uniosła brwi, słysząc napięcie w głosie Emmy.
- Zacznij od dobrej.
- Wyniki tomografii komputerowej twojego dziadka zostały już wysłane kurierem do Nowego Jorku. Doktor Jackson będzie je mógł obejrzeć natychmiast po przyjściu do szpitala.
- To naprawdę dobra nowina. A zła?
Emmy głęboko zaczerpnęła powietrza.
- Znów jestem w ciąży. Udało mi się donosić ją do czwartego miesiąca, ale mój lekarz mówi, że nie mogę jechać z tobą na plan. To zbyt wyczerpująca praca i znowu mogę poronić, jeśli nie będę bardzo na siebie uważać.
Rainey zdławiła przekleństwo, które cisnęło się jej na usta. Emmy była jej prawą ręką i bardzo liczyła na jej pomoc przy filmie. Miała jednak już dwa poronienia, a ona i jej mąż tak bardzo pragnęli dziecka.
- To wspaniała nowina! - Rainey robiła, co mogła, żeby to zabrzmiało szczerze. - Jeśli przetrzymałaś już cztery miesiące, to jestem pewna, że maleństwo dotrwa szczęśliwie do końca, chociaż oczywiście, nie możesz ryzykować.
- Jest mi bardzo przykro, Rainey. Postanowiliśmy zaprzestać wszelkich prób do czasu ukończenia „Centuriona”, ale cóż, tak się nam przydarzyło.
Rainey ogarnęło silne, karygodne uczucie zazdrości. Byłoby cudownie mieć kochającego męża, który pragnie dzieci. No ale Emmy w pełni na to zasługiwała.
- Praca na planie wymaga wyrzeczeń. Twój lekarz ma rację. Znajdę kogoś na twoje miejsce, chociaż na pewno nie będzie tak dobry jak ty.
- Mogę dalej zajmować się biurem w Los Angeles. Czy to będzie pomocne?
- To wspaniale, jeśli tylko nie będziesz się przepracowywać. Mogłybyśmy przełączyć telefon i skierować korespondencję na twój adres domowy, żebyś pracowała u siebie i odpoczywała, ile będzie trzeba.
- To byłoby cudowne. - Emmy przełknęła łzy. - Niech to licho porwie, od kiedy zaszłam w ciążę, cały czas płaczę. Dziękuję ci, Rainey. Jesteś bardzo wyrozumiała. Sama nie wiedziałam, jak mam ci to powiedzieć.
- Dzieci są ważniejsze niż biznes. Uściskaj Davida i pogratuluj mu w moim imieniu. - Rainey zakończyła rozmowę i ciężko wytchnęła.
- Domyślam się, że Emmy jest w ciąży i w związku z tym całkowicie uziemiona? - spytała Val.
Rainey skinęła głową.
- Oczywiście, dla niej to szczęśliwa wiadomość, ale dla mnie fatalna. Bardzo liczyłam na jej pomoc. Dobrze, że może chociaż zająć biurem, ja jednak muszę szybko znaleźć dobrego kierownika planu.
- Potrafiłaś pokonać o wiele większe trudności. - Val dolała wina do kieliszków. - Napij się jeszcze chardonnay, żeby osłabić ten szok. A może przyda się kolejna porcja lodów?
- Nie jest aż tak źle. - Rainey uniosła kieliszek i przez szkło przyglądała się przyjaciółce. Jak dobrze, że miała ją przy sobie.
Chwileczkę, a może Val... Ten pomysł był absurdalny... genialny.
- Zastąpisz Emmy?
- Ja?! - pisnęła przyjaciółka. - To nonsens. Jestem prawnikiem, nie filmowcem. Na pewno są całe tabuny kierowników planu, którzy tylko czekają na taką okazję. Ludzi, którzy się na tym znają.
Podniecona Rainey szybko zdjęła nogi z kanapy i pochyliła się do przodu.
- Nie traktuj tak lekceważąco swojego doświadczenia. Wielokrotnie odwiedzałaś mnie na planie, pomagałaś mi w przygotowaniach do „Centuriona” i jesteś jedną z najlepiej zorganizowanych osób, jakie znam.
- Ja mam pracę! Nie mogę tak sobie odejść.
- To tylko dwa miesiące. Mówiłaś przecież, że nagromadziły ci się niewykorzystane urlopy i wolne dni na wizyty lekarskie. - Rainey uśmiechnęła się złośliwie. - Przyszedł czas, żeby wyciągnąć rybę albo przeciąć żyłkę, Valentine. Zawsze narzekasz, że już masz dosyć bycia prawnikiem. Czyżbyś straciła swoją słynną spontaniczność?
- Mam nadzieję, że nie, ale... co z kotami? - Val tak silnie przytuliła cętkowanego ulubieńca, że zamiauczał i obrażony zeskoczył z jej kolan.
- To kiepska wymówka. Zostaw je z Kate i Donovanem, oni uwielbiają koty, a dwa więcej nie zrobią im różnicy Uważam, że będziesz świetna, pracując przy produkcji. A właściwie już jesteś. Bez twojej pomocy nie zdołałabym tak szybko zakończyć wstępnej fazy przygotowań.
Val przeczesała palcami włosy, aż rude loczki podniosły się do góry.
- To podstępna gra, Rainey. Dajesz mi wspaniałą szansę, a jeśli z niej nie skorzystam, na zawsze stracę prawo do narzekania na swoją pracę.
- To czysty egoizm, a nie wspaniała szansa. Ja naprawdę chciałabym mieć cię na planie. - Rainey nagle spoważniała. - Robienie tego filmu z Kenziem będzie dla mnie niesłychanie trudne. Potrzebuję kogoś, kto nie będzie mnie traktował jak szefa, do którego wszyscy muszą się uśmiechać, żeby zaraz, jak się tylko odwróci, zacząć go przeklinać.
- Jeśli tak na to patrzysz, to zgoda - powiedziała Val po chwili milczenia. - Ale jeśli się nie sprawdzę, to, na miłość boską, wynajmij kogoś, kto się zna na tej pracy, a ja i tak zostanę i będę twoim wentylem bezpieczeństwa.
- Nie zawiedziesz. Zobaczysz, jakie to będzie zabawne. Mnóstwo pracy, ale też i dużo radości. - Rainey uśmiechnęła się. - Gwarantuję ci, że spotkasz wielu fascynujących, uroczych mężczyzn, którzy są absolutnie nie do wzięcia i przysporzą ci wiele łez, jeśli się zaangażujesz.
- Do diabła, Rainey! Powinnaś była mi to wcześniej powiedzieć. Nie oparłabym się takiej pokusie. - Val stuknęła się z przyjaciółką kieliszkami. - Za film, który skieruje twoje życie na inne tory, a może, przy okazji, i moje.
- Chętnie za to wypiję. - Rainey pociągnęła duży łyk wina. Czuła się o wiele lepiej. Praca nad „Centurionem” nie wydawała się już tak trudna.
Jedną z najdotkliwszych rzeczy przy kręceniu filmu są szaleńczo wczesne godziny rozpoczynania pracy. Kenzie popijał gorącą kawę i ziewał niemiłosiernie. John Randall i jego kawaleria wyruszali o świcie.
W chłodnym powietrzu nocy słychać było wyraźnie niespokojne rżenie koni i głosy zdenerwowanych jeźdźców, ustawiających się w szyku według wskazówek drugiego reżysera. W trosce o to, żeby gwiazda nie skręciła sobie przypadkiem karku, dobrano Kenziemu spokojnego konia.
Rainey, która kręciła się wszędzie jak w ukropie, nagle się przed nim zmaterializowała. Była w dżinsach i firmowej kurtce, której czerwień, charakterystyczna dla mundurów brytyjskiego wojska, na pewno nie została dobrana do koloru jej włosów. Z całej jej postaci emanował niepokój i podekscytowanie.
- Jesteś gotów, Kenzie?
Skinął głową.
- To dobrze, że w tej pierwszej scenie nie muszę nic mówić. Będę się mógł powoli zżywać z rolą.
Rainey nie miała makijażu, poza cienką warstwą szminki na ustach i tuszem na rzęsach. Wyglądała prawie tak naturalnie jak w sypialni i właśnie taka najbardziej mu się podobała. To nie była gwiazda filmowa, tylko jego żona.
Uświadomił sobie nagle, że rozwód zostanie orzeczony niedługo zakończeniu zdjęć.
- Mam nadzieję, że nie nadciągną chmury. To pierwszy pogodny poranek od czasu naszego przyjazdu. - Rainey patrzyła na niebo niespokojnym wzrokiem.
Chciała już biec dalej, ale chwycił ją za ramię.
- Odpręż się - poradził. - Masz świetną ekipę, która doskonale wypełnia swoje obowiązki. Jeśli będziesz robić zamieszanie, to tylko wszystkich zdenerwujesz i zaczną popełniać błędy. Napij się kawy.
- Dodatkowa porcja kofeiny na pewno mnie nie uspokoi. - Mimo to upiła duży łyk z jego kubka. Oboje lubili bardzo gorącą kawę, tylko z mlekiem. - Dziękuję.
Rainey podniosła wzrok i na moment nawiązała się między nimi niepokojąca atmosfera intymności, która nie zanikła wraz z rozpadem małżeństwa. Kenzie był zadowolony, że pojawił się jego asystent Josh z kubkiem świeżej kawy.
- Dlaczego wybrałaś właśnie tę okolicę na plenery północnej Afryki? - spytał, biorąc od niego kubek.
- Przede wszystkim ze względu na budżet. Mogłam sobie pozwolić na pewną dowolność, ponieważ działania wojenne w powieści Sherbourne’a są fikcją literacką, zainspirowaną rzeczywistą kampanią wojenną w Sudanie, gdzie mahdyści rozpoczęli świętą wojnę z Egiptem, który był wtedy pod kontrolą Anglików. Królowa Wiktoria prowadziła wiele takich małych brudnych wojen.
- To chyba ta, w której szlachetny generał Gordon zginął w Chartumie, dwa dni przed nadejściem odsieczy. Męczeńska śmierć dla ojczyzny. Przypominam sobie jednak, że jakiś oficer, który znał Gordona, twierdził, że nawet wielbłądy, które stracili, idąc mu na pomoc, były o wiele więcej warte niż osoba generała.
- Zawsze podziwiałam twoją pamięć. W powieści Sherbourne’a jest mowa o pustym, odludnym zakątku, a ten kanion doskonale spełnia to zadanie. - Rainey wskazała gestem ręki surowy krajobraz. - Potrzebni mi też byli dobrzy jeźdźcy do scen potyczek pomiędzy oddziałem Randalla a rebeliantami, a tutaj łatwo znaleźć takich ludzi. Ponieważ wszyscy mają twarze zasłonięte chustami, nie musimy mieć prawdziwych Arabów. Wystarczy, że wyglądają, jakby urodzili się w siodle.
- Dobrze gospodarujesz pieniędzmi. Widziałem materiał, który został nakręcony wczoraj. Jest pierwszorzędny. Dużo gwałtownej, chaotycznej akcji. Po zmontowaniu widz będzie miał wrażenie, że znalazł się w samym środku bitwy. Kaskader, który mnie dubluje, dzielnie rzucał się w wir walki.
- W tej scenie John Randall jest jeszcze odważnym, choć całkowicie pozbawionym wyobraźni obrońcą imperium. - Rainey ponownie spojrzała na stopniowo rozjaśniające się niebo. - Za chwilę możemy zaczynać. Uważaj, żeby nie spaść z konia. Tego ujęcia może się nie dać powtórzyć.
- Postaram się utrzymać w siodle. - Kenzie oddał kubek Joshowi i wsiadł na konia. - Nie martw się, Rainey. Wczoraj sześć razy próbowaliśmy tę scenę.
Czekając na sygnał do akcji, Kenzie stał się Johnem Randallem, dumnym, aroganckim oficerem imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi. Na czele swojego patrolu miał skierować się na zachód i wjechać na pagórek. Sylwetki jeźdźców powinny się tam pojawić w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Tylko Randall ubrany był w mundur swojego pułku. Jaskrawa czerwień jego kurtki miała być jedynym akcentem kolorystycznym w brunatnym krajobrazie i wśród równie brunatnych mundurów żołnierzy, kiedy będą zjeżdżać z pagórka na spotkanie swojego przeznaczenia.
Drugi reżyser, odpowiedzialny za ustawienie tej sceny, dał sygnał gotowości do akcji. Minęły jeszcze dwie minuty. Niebo coraz bardziej się rozjaśniało. Wreszcie padły oczekiwane słowa:
- Kamera!
Kenzie ruszył do przodu, z powodu małej widoczności zdając się na instynkt konia. Siedział wyprostowany, ze zdecydowanym wyrazem twarzy - mężczyzna, który zarówno pewnie czuje się w siodle, jak i w salonie. Prawdziwy Anglik, nie lękający się niczego, nawet w tym surowym, nieżyczliwym kraju.
Jak to się zwykle dzieje w filmie, ta scena poprzedzała scenę bitwy, która już wcześniej została nakręcona. Rainey tak ustawiła plan dni zdjęciowych, żeby dać Kenziemu jak największy margines czasu, na wypadek gdyby przeciągnęła się praca przy jego poprzedniej produkcji. Film został jednak zakończony w terminie, więc Kenzie pojawił się w Nowym Meksyku dwa dni wcześniej i wykorzystał ten czas na zwiedzanie okolicy.
Plan dni zdjęciowych był bardzo napięty. John Randall występował - prawie w każdej scenie, Kenzie musiał zatem liczyć się z tym, że będzie pracować przez sześć dni w tygodniu. Po zakończeniu zdjęć plenerowych bitwy i sceny schwytania Randalla ekipa filmowa miała się przenieść na obiekty zdjęciowe do Anglii. Ostatnim etapem miały być sceny dialogowe w studiu dźwiękowym w Londynie.
Kenzie dotarł na szczyt pagórka i ruszył w dół, w kierunku kamer, w ogłuszającym łomocie końskich kopyt, brzęku uprzęży i w tumanach kurzu. Rainey stała u podnóża, a dwóch szwenkierów filmowało zbliżających się jeźdźców. Jedna kamera filmowała ogólny plan, druga zbliżenia. Randall i jego żołnierze jechali w zwartym szyku, nie spodziewając się zasadzki, jednak w pełnej gotowości do podjęcia walki.
- Cięcie!
Kenzie i jego oddział osadzili konie w miejscu.
- Wspaniale! - zawołała Rainey. - Wyglądaliście fantastycznie na tle wschodzącego słońca. Wstrząsająco. Tragicznie. Katastroficznie.
- A teraz - dodała z szerokim uśmiechem - wracajcie szybko na szczyt tego pagórka i na wszelki wypadek zrobimy dubla.
Cięcie! - Klaps zamknął ujęcie szesnaste.
Kenzie westchnął. Usiłowali nakręcić scenę pojmania Randalla przez Mustafę, charyzmatycznego przywódcę rebeliantów. To była niezwykle ważna scena, która określała relację pomiędzy głównymi bohaterami.
Kenzie był zawsze świetnie przygotowany i przeważnie wystarczało mu tylko jedno ujęcie. Niestety, Sharif Asuri, młody angielski aktor pochodzenia pakistańskiego, który grał Mustafę, nie mógł sobie z tą sceną poradzić. Chociaż dobrze wypadał na próbach i miał odpowiednie warunki fizyczne do roli przywódcy rebeliantów, kładł każde ujęcie. W ekipie wzmagało się napięcie, a Sharif był kłębkiem nerwów.
Rainey wykazywała niesłychaną cierpliwość.
- Sharif, pooddychaj głęboko, żeby się uspokoić, i spróbujemy jeszcze raz. Zapomnij o kamerach i zachowuj się jak na próbie.
Młody aktor skinął głową i stanął na wyznaczonym miejscu. Kenzie leżał oparty o skałę, ze związanymi rękami i posiniaczoną twarzą na której namalowano mu również smugi krwi.
- Zaczynamy. - Rainey dała sygnał do kolejnego ujęcia.
Zwinny jak pantera Sharif skoczył i odtrącił włócznię, którą jeden z jego ludzi chciał przebić pierś Randalla.
- Nie! To oficer. - Kopnął Kenziego w żebra, zabezpieczone grubą warstwą materiału. - On mi się może przydać.
Początek sceny nie sprawiał teraz Sharifowi żadnych trudności.
- Możesz mnie od razu zabić, bo niczego dla ciebie nie zrobię - oświadczył gniewnie Kenzie. Randall był nieprzejednany, pewny, że zdoła odważnie stawić czoło śmierci, nie wiedząc, że byłoby mu o wiele łatwiej umrzeć, niż nadal żyć. - A jeśli jesteś prawdziwym mężczyzną, przetnij mi więzy i będziemy walczyć!
Sharif uśmiechnął się zjadliwie.
- To jeszcze nie... nie... - powiedział, zacinając się.
- Cięcie!
Młody pomocnik dźwiękowca jęknął z dezaprobatą. Sharif zaczerwienił się. Rainey to zauważyła i obróciła się w stronę winowajcy.
- Zejdź z planu. Już tu nie pracujesz!
- Ale... ale... - wyjąkał chłopak.
- Nie do ciebie należy ocena gry aktorów - rzuciła. - Zapamiętaj to sobie, jeśli nadal chcesz pracować w tym biznesie. A teraz idź stąd!
- Chłopak odszedł wśród śmiertelnej ciszy.
Nie protestował nawet jego szef. Rainey miała prawo wyrzucić takiego idiotę i udowodniła całej ekipie, że jest twarda i potrafi rządzić. Teraz trzeba było szybko zadziałać, żeby nie utknąć w martwym punkcie.
- Zdejmijcie ze mnie te przeklęte sznury. - Kenzie podniósł się na nogi. - Należy nam się chwila przerwy.
Widząc wyraz jego twarzy, Rainey szybko wyraziła zgodę.
- Kenzie ma rację. Zróbmy dziesięć minut przerwy.
Drugi reżyser Bill Meriwether, ogłosił przerwę dla ekipy.
- Przejdźmy się trochę - zwrócił się Kenzie do młodszego kolegi. - Trzeba rozprostować nogi.
Sharif, który wyglądał, jakby go prowadzono na rzeź, skinął tylko głową i poszedł za nim. Po chwili znaleźli się z dala od kamer i całej ekipy. Sharif szedł z opuszczoną głową, jak przez pole minowe. Kenzie zorientował się, że mimo wysokiego wzrostu i wspaniałej brody, która go postarzała na zdjęciach, Sharif jest bardzo młodym chłopcem, ledwie po dwudziestce.
- Czy to twoja pierwsza rola filmowa? - spytał obojętnym tonem.
- Tak, sir. Niedawno skończyłem Szkołę Wymowy i Aktorstwa. Dostałem kilka małych ról w telewizji i w teatrze, i to wszystko.
Chociaż w roli Mustafy Sharif mówił z obcym akcentem, jego angielski był równie dobry, jak Kenziego.
Szkoła Wymowy i Aktorstwa była jedną z najlepszych szkół dramatycznych Londynu, więc Sharif miał nie tylko zdolności, lecz również dobre przygotowanie. Kenzie zaczął się zastanawiać, co mógłby zrobić, żeby pomóc chłopakowi się rozluźnić, kiedy ten nagle się odezwał.
- Tak mi przykro, panie Scott. Myślałem, że doskonale pamiętam swoje kwestie, ale... - Rozłożył ręce nieporadnym gestem.
- Gra w hollywoodzkim filmie cię paraliżuje.
- To też. - Sharif z trudem przełknął ślinę. - Ale... ale chodzi również o pana, sir. Widziałem, jak pan grał Romea w Stratfordzie. Był pan olśniewający. Wtedy postanowiłem, że sam zostanę aktorem.
Będąc jeszcze studentem Królewskiej Akademii, Kenzie dostał kiedyś maleńką rólkę u boku sir Aleca Guinnessa i zapamiętał swoje olśnienie wielkim aktorem. Chociaż trudno mu było równać się klasą z Guinnessem i był tylko o kilkanaście lat starszy od Sharifa, jednak idol pozostawał idolem.
- Więc jestem twoim bohaterem?
- Tak, sir.
Kenzie obrócił się szybko i stanął przed młodym aktorem.
- Nie jestem twoim bohaterem - rzucił. - Jestem skurwysyńskim Anglikiem, który uważa się za lepszego od ciebie i pogardza twoją zacofaną, brudną ojczyzną.
Sharif patrzył na niego zaszokowany.
- Dlaczego... dlaczego pan tak mówi? Urodziłem się w Birmingham i jestem takim samym Anglikiem jak pan.
- Moi ludzie mają lepsze strzelby i lepszego Boga. - Kenzie nie dawał za wygraną. - Jesteśmy wyższą rasą. A wy, nędzni, dzicy poganie, powinniście być wdzięczni, że chrześcijański naród zainteresował się waszymi brudnymi wojnami.
- Ty arogancki, wredny Angolu. - Dobre brytyjskie wychowanie Sharifa zniknęło w napadzie wściekłości.
Widząc, że chłopak zaciska pięści, Kenzie stanął na palcach, żeby uskoczyć w razie potrzeby. Ale Sharif szybko ochłonął z gniewu.
- Już rozumiem, sir. Chce mi pan powiedzieć, że nie powinienem myśleć o bohaterach ani o Hollywood, tylko wykonywać swoją pracę. Mam być Mustafą, a nie znerwicowanym aktorem.
- Właśnie tak. Ale ja nie jestem „sir”. Ja jestem psem. Aroganckim, niewiernym psem. I nie stawiaj mnie na piedestale.
- Tak, si... sir pies. - Sharif uśmiechnął się. Teraz będzie traktował Kenziego jak kolegę aktora, a nie jak niedostępnego idola.
Kenzie poklepał chłopaka po ramieniu.
- Wracajmy na plan i spróbujmy jeszcze raz. Musisz pokazać temu pozbawionemu wyobraźni Randallowi, co oznacza trwoga.
Osiemnaste ujęcie zostało nakręcone bez najmniejszych problemowi.
Po zakończeniu pracy nad ostatnią sceną przewidzianą na to popołudnie Rainey trochę się rozluźniła. Dzień był ciężki, ale udany. Po sfilmowaniu sceny Randalla z Mustafą nakręcili jeszcze tę wcześniejszą, w której Randall ryzykował życie, żeby ocalić jednego ze swoich ludzi przed atakiem jadowitego węża.
Kenzie grał wspaniale - zacięty wyraz twarzy, duża odwaga, sprawne, opanowane ruchy. Rainey miała nadzieję, że uda się jej umieścić ten incydent w filmie, żeby widzowie zobaczyli w Randallu odważnego, oddanego swoim ludziom oficera i strzelca wyborowego. Współczesna widownia nie mogłaby podzielać jego rygorystycznych poglądów, należało więc pokazać, że, według ówczesnych standardów, był wzorem dobrego oficera.
- Świetnie ci idzie. - Podeszła do Kenziego.
Był spięty i zmęczony. Rozpiął grubą kurtkę z czerwonej wełny, odsłaniając bardzo współczesny biały podkoszulek.
- To dopiero mój pierwszy dzień. Czekają mnie jeszcze dwa długie miesiące. - Pocierając szyję, uwolnioną od ciasnego kołnierza, skierował się do swojej przyczepy.
Szła obok niego, stawiając długie kroki, żeby nie zostać w tyle.
- Dziękuję ci za Sharifa. Świetnie gra, od kiedy z nim porozmawiałeś.
- Jest bardzo utalentowany. Doskonale łączy siłę z niebezpiecznym urokiem osobistym.
- Napięcie, jakie się wytworzyło między wami, jest dobrym wstępem do tego, co ma nastąpić później.
Chciała jeszcze coś dodać, kiedy Kenzie zatrzymał się nagle, dziwnie obcy i wyniosły w filmowym kostiumie.
- Czy jest jakiś szczególny powód, żebyś za mną chodziła?
Rainey stanęła, czerwieniąc się po uszy.
- Jako... jako twój reżyser chciałam wiedzieć, jak ci idzie.
- Jako twój przyszły były mąż uważam taką zażyłość za męczącą.
Cofnęła się, jakby uderzył ją w twarz.
- Wydawało mi się, że rozumiemy się i że będziemy mogli pracować jak przyjaciele.
Zaczął mu drgać mięsień w policzku.
- Przyjaciele. To wspaniały wymysł kobiet, a koszmar dla mężczyzn. Nie jesteś moim przyjacielem. Jesteś jeszcze moją żoną. Kiedy ty myślisz o przyjaźni, ja myślę o tym, jak mi było dobrze z tobą w łóżku. Nic nie mogę na to poradzić. Mężczyźni już tacy są. Zwykle ukrywamy te przejawy naszej natury, ale kiedy pracuję nad filmem, nie starcza mi już energii na utrzymywanie pozorów. W każdym razie nie wtedy, kiedy chodzi o ciebie.
- Uważasz, że tylko mężczyźni myślą o seksie? - odparowała. - Masz anachroniczne poglądy.
- Czy to przejaw zainteresowania? - Kenzie uniósł brwi.
- To przejaw pamięci. - Rainey westchnęła. - Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie będzie łatwe. Nie miałam zamiaru pogarszać jeszcze sytuacji, prześladując cię swoją obecnością. Bardzo się jednak martwię... tobą, filmem, wszystkim.
- Trochę zmartwienia nie zaszkodzi, za wiele jest destrukcyjne. - Kenzie obdarzył ją lodowatym uśmiechem. - Nie aplikuj sobie zbyt dużych dawek niepokoju, czeka nas jeszcze Anglia.
- Oczywiście, masz rację, ale trudno jest zrelaksować się na żądanie.
Zauważyła błysk w jego oku i nagle przyszło jej do głowy, że zaraz usłyszy, że seks jest najlepszym środkiem na pozbycie się stresu - Kenzie zawsze stosował ten zabieg, kiedy była znerwicowana.
To obudziło w niej wspomnienie z tak niedawnej przeszłości - leżeli na łóżku po spędzeniu miłosnej nocy, a na nocnym stoliku paliła się świeca, wydzielająca żywiczny zapach. Nie mogła sobie nawet przypomnieć, gdzie to było - może w gospodzie na wybrzeżu Bretanii, bo słyszała huk fal, rozbijających się o skały. Za to doskonale pamiętała, jak się czuła: była wyciszona, bez zwykłej gonitwy myśli. To prawdziwy błogostan, pomyślała sobie wtedy.
Kenzie też był całkowicie zrelaksowany; z twarzą ukrytą w jej włosach, przytulał ją mocno. Nie odczuwali potrzeby rozmowy. Byli ze sobą w tak doskonałej harmonii, że trudno było sobie wyobrazić, żeby cokolwiek mogło ich rozdzielić.
Zorientowała się nagle, że nie spuszcza wzroku z osłoniętej cienkim podkoszulkiem piersi Kenziego. Z trudem powróciła do rzeczywistości.
- Przekonałeś się trochę do swojej roli?
- Nie - odpowiedział wprost. - Wręcz przeciwnie, czuję się gorzej, bo ohydztwo tej całej historii staje się coraz bardziej rzeczywiste. Ale nie martw się, zrobię, co tylko będę mógł.
- Wiem o tym. A więc do jutra.
Rainey odwróciła się szybko i poszła na plan, gdzie zbierano sprzęt, żeby go zanieść do prowizorycznie wzniesionych magazynów. Mogła już wracać do bazy, czyli do małego ośrodka sportów zimowych było już po sezonie, więc znalazło się tam dość miejsca dla wszystkich członków ekipy.
Jeśli spędzi cały wieczór, ciężko pracując, może uda jej się przespać noc, nie śniąc o Kenziem.
Po zmyciu makijażu i zmianie ubrania Kenzie wsiadł do samochodu terenowego, który wypożyczył, żeby umilić sobie życie na planie, i szybko wyjechał z opustoszałego wąwozu. W jaki sposób, u diabła, Zdoła to wszystko wytrzymać przez dwa miesiące? Już po jednym dniu miał nerwy w strzępach i nie potrafił być nawet względnie uprzejmy dla Rainey. Nie wycofa się, ponieważ dał słowo, ale nie chciał nawet myśleć o tym, w jakim stanie psychicznym zakończy ten film.
Prowadząc samochód, uspokajał się z wolna. Po przyjeździe do Nowego Meksyku każdą wolną chwilę poświęcał na zwiedzanie okolicy. Jeździł pomiędzy nagimi skałami i ukrytymi w dolinach jeziorami, oglądał rozległe nieużytkowane przez nikogo łąki i strome zbocza, na których w zimie roiło się od narciarzy. Zatrzymywał się na kawę w zajazdach dla kierowców ciężarówek, zwiedzał stare ruiny i współczesne wsie indiańskie. Natrafił nawet na hotelik, który przypominał dawne siedziby skalne, mieścił się bowiem w głębi wysokiej kamiennej góry. To miejsce tak go zainteresowało, że zarezerwował tam sobie pokój na sobotnią noc - nigdy przedtem nie spał w jaskini.
Zafascynowany Nowym Meksykiem, chłonął wszystkie wrażenia. Nawet ten dziki wąwóz, w którym kręcili film, miał dla niego nieodparty urok. Znał podobne krajobrazy z Arizony, ale nie przemawiały do niego w ten sam sposób. Nowy Meksyk pulsował jakąś niezwykłą żywiołową energią. Ta kraina wywoływała żywy oddźwięk w jego duszy. Jaka szkoda, że nie kręcą tu całego filmu.
Zostało jeszcze dwie godziny do zmierzchu. Przez ten czas zdoła odzyskać równowagę, przynajmniej na ten wieczór. Skręcił w wąską boczną drogę.
Co było gorsze: grać Johna Randalla czy być blisko Rainey? Stwierdził, że chyba jest mu trudniej przy Rainey. Jak na początkującego reżysera, dobrze sobie radziła - miała niewymuszony autorytet i dokładnie wiedziała, czego chce. Współpracowała również z aktorami, słuchając ich sugestii. Jak zwykle był pod wrażeniem jej szczerego zaangażowania w pracę. Nic dziwnego, że budziły się w nim wspomnienia.
„Przed wschodem słońca” to była megaprodukcja z ogromną obsadą, która wymagała pięciu miesięcy pracy we Francji i Anglii. Podczas kręcenia filmu on i Rainey dotrzymywali swojej umowy i nie zostali kochankami, chociaż z upływem czasu stawało się to coraz trudniejsze. Namiętność, jaką okazywali w scenach erotycznych, nie była udawana i Kenzie z trudem opanowywał chęć przeniesienia tych scen do ich prywatnego życia.
Jednak nie zrobił tego. Odczuwali jakąś perwersyjną przyjemność w odmawianiu sobie tego, co i tak musiało nastąpić, a poza tym wiele się w tym czasie o sobie dowiadywali. Stres podczas kręcenia filmu pomaga aktorom zrzucać maski i ukazywać prawdziwe oblicza. Kenzie przekonał się wtedy, że Rainey ma głęboko zakorzenione zasady fair play i potrafi zachować spokój w najbardziej stresujących sytuacjach. Chociaż często zbyt silnie wszystko przeżywała, miała również wspaniałe poczucie humoru.
Szczególnie ujmująca była jej uprzejmość i uwaga, jaką poświęcała innym ludziom. Cała ekipa ją uwielbiała. Kenzie, który również brzydził się gwiazdorskim zachowaniem, zawsze utrzymywał przyjazne stosunki ze współpracownikami i znany był z hojnych prezentów, jakimi obdarzał ekipę podczas pracy nad filmem, nigdy nie potrafił wytworzyć tak swobodnej i niewymuszonej atmosfery jak Rainey. Zawsze trzymał się na uboczu.
Z jednym tylko wyjątkiem - Rainey. Nie wyobrażał sobie, żeby mogły ich łączyć jakieś wspólne doświadczenia, a jednak doskonale ze sobą współgrali.
Podczas pożegnalnego bankietu wszyscy byli rozemocjonowani, do czego przyczyniło się nie tylko wyczerpanie po ciężkiej pracy, lecz również szampan, który lał się strumieniami. Miesiące poświęcone wspólnej pracy nad filmem przeobraziły aktorów i resztę ekipy w tymczasową rodzinę, chociaż nie zawsze zgodnie funkcjonującą. „Przed wschodem słońca” okazało się udanym przedsięwzięciem, bez większych wybuchów wzajemnej agresji, więc świadomość, że zaraz nastąpi rozpad tej filmowej rodziny, doprowadzała do łzawych pożegnań, nawet pomiędzy ludźmi, którzy przedtem skakali sobie do oczu.
Wymienili z Rainey kilka przeciągłych spojrzeń przez całą szerokość londyńskiej restauracji, wynajętej na pożegnalny bankiet. Nie podchodził do niej na początku przyjęcia, zdecydował się na to dopiero, kiedy zapanowało ogólne ożywienie, ale reżyser zatrzymał go w połowie drogi.
Gomolko chwycił Kenziego w objęcia.
- Przekroczyłeś moje najśmielsze oczekiwania, Kenzie. Jesteś najlepszym cholernym sir Percym, jaki kiedykolwiek istniał.
Kenzie delikatnie wyzwolił się z uścisku reżysera - nie lubił, kiedy mężczyźni rzucali mu się na szyję.
- To twoja zasługa, Jim. Pięknie poprowadziłeś tę historię, od sekwencji romantycznych aż do przygodowych.
Razem z Rainey staczali walki z reżyserem, żeby sceny miłosne nie były tak bardzo dosłowne, a bardziej sugestywne, ale po ukończenia filmu nie pamiętało się już o takich rzeczach.
- To będzie najlepsza ekranizacja „Przed wschodem słońca” - dodał.
Rozpromieniony Gomolko skierował się do atrakcyjnej kobiety scenografa, żeby podziękować jej za niewątpliwie świetne projekty. Kenzie ruszył w stronę Rainey, starając się nie patrzeć na nikogo, żeby go znów ktoś nie zatrzymał. Pożegnał się już ze wszystkimi i teraz pozostała tylko ona.
Powitała go olśniewającym uśmiechem, chociaż jej podkrążone oczy świadczyły o zmęczeniu. Po zakończeniu ostatniej sceny zrzuciła z siebie znienawidzony gorset, zostając tylko w obramowanej koronką luźnej sukience Marguerite. Gdyby nie to, że Kenzie miał jeszcze do zagrania jedną scenę, na pewno porwałby ją wtedy z planu.
Tego wieczoru miała na sobie długą luźną suknię z zielonego muślinu, która falowała wokół nóg, kiedy Rainey się poruszała. Wyciągnęła do niego rękę.
- To wszystko zawdzięczam tobie, Kenzie. Dziękuję, że chciałeś grać ze mną w tym filmie. To najwspanialsze doświadczenie w moim życiu.
Pragnął zamknąć ją w ramionach i mocno przytulić, ale ucałował tylko jej dłoń z galanterią godną sir Percy’ego.
- Chciałem cię nie tylko do filmu. Po zakończeniu zdjęć byliśmy umówieni na randkę. Czy nadal jesteś zainteresowana?
- Och, tak - szepnęła. - Ostrzegam cię jednak, że jedyne, na co mam ochotę, to położyć się do łóżka i spać przez cały tydzień.
- Dziwny zbieg okoliczności. Ja myślałem o tym samym.
Chwycił ją na ręce i niósł przez całą restaurację. Po chwili zaskoczenia Rainey rozluźniła się i oparła głowę na jego ramieniu.
Wśród głośnego aplauzu kolegów wyniósł ją na zewnątrz dcc zamówionej przez siebie białej limuzyny. Rainey opadła ze śmiechem na skórzane siedzenie auta.
- Współczesna wersja porwania na grzbiecie białego konia. Masz klasę, Scott.
Ujął jej twarz w dłonie, nie mogąc oderwać oczu od delikatnych kości policzkowych i szczerych szarozielonych oczu. Po chwili dotknął wargami jej ust. Przez pięć miesięcy całowali się dla kamery. Ten pocałunek był dla nich - niespieszny, bardzo intymny.
Kiedy odsunęli się od siebie, Rainey westchnęła cicho.
- To miłe. Seans czułości. Prawie tak romantyczny jak...
- Sama powiedziałaś, że mam klasę - szepnął, muskając wargami Jej szyję.
Chociaż bardzo jej pragnął, zmęczenie na tyle przytłumiło pożądanie, że wystarczały mu tylko delikatne pieszczoty; nie musiał zrywać z niej ubrania. Jeszcze na to przyjdzie czas.
Rainey wyjrzała przez okno, kiedy dojeżdżali do lotniska.
- Co my tu robimy, na litość boską?
- Lecimy do Kalifornii.
- Ale ja się nie spakowałam! Nie mam nawet paszportu.
- Nie martw się. Załatwiłem to z Emmy. Twoje rzeczy już tu czekają.
- Zostałam porwana! - Rainey roześmiała się radośnie. - Fantastyczne zakończenie pracy. Chyba lecimy pierwszą klasą?
- Lepiej niż pierwszą.
Kenzie miał bardzo sprawnego asystenta, który precyzyjnie zaplanował cały przebieg podróży. Na widok prywatnego odrzutowca Rainey zrobiła wielkie oczy.
- Kenzie, jesteś właścicielem tego samolotu?
- I tak, i nie. Mam udziały w spółce lotniczej prywatnych odrzutowców. Spółka udostępnia akcjonariuszowi samolot, kiedy jest mu potrzebny.
Weszli po schodkach i znaleźli się w kabinie, która wyglądała jak hol eleganckiego hotelu. Natychmiast pojawił się steward.
- Monsieur Scott, mademoiselle Marlowe. Jestem Rochelle. Czy mogę państwu coś podać? - spytał ze śpiewnym francuskim akcentem.
Wymienili spojrzenia; Rainey ledwie trzymała się na nogach.
- Chcemy tylko położyć się do łóżka i spać aż do Bostonu.
- Oczywiście, monsieur. Zawiadomię kapitana, że możemy już startować. Kiedy zgaśnie napis o zapięciu pasów, mogą państwo udać się na spoczynek. - Rochelle poszedł do kabiny pilotów.
- Tu jest łóżko? - Rainey była zdumiona.
Kenzie skinął głową. Usiadł w głębokim skórzanym fotelu i zapiął pas.
- Tam jest sypialnia i łazienka. Dlatego zamówiłem ten właśnie samolot.
Rainey usiadła obok niego, zapięła pas i wzięła go za rękę.
- Niesamowite - powiedziała.
- Prywatne odrzutowce rozpieszczają ludzi. - Kenzie trzymał jej rękę, splatając z nią palce.
Siedzieli w milczeniu, podczas gdy odrzutowiec kołował po pasie startowym. Kiedy samolot osiągnął odpowiednią wysokość, pojawił się Rochelle i zaprowadził ich do sypialni.
- Monsieur, mademoiselle, proszę na mnie zadzwonić, kiedy będą państwo życzyli sobie śniadanie.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, Rainey zaczęła przyglądać się ogromnemu łożu z satynową kołdrą, obszytą koronką, stosom poduszek, przyczepionym do ściany wazonikom z różami i czerwonemu miękkiemu dywanowi.
- Przecież to prawdziwy latający burdel.
- Ale bardzo wysokiej klasy. - Kenzie uśmiechnął się.
- Nie żartowałam, mówiąc, że chcę zaraz pójść spać. - Rainey stłumiła ziewnięcie.
- Zgoda. Ale czy nie będzie miło spać razem? - Wskazał dłonią boczne drzwi. - Powinnaś tam znaleźć nocną koszulę. Umyj się pierwsza i kładź do łóżka.
- Będę spała, zanim przyjdziesz.
- Nie ma sprawy. Po sześćdziesięciu sekundach ja też już będę spał.
Kenzie zgasił wszystkie lampy, z wyjątkiem przyćmionego światła przy łóżku. Poczuł się nagle potwornie zmęczony.
Rainey wyszła z łazienki w beżowym jedwabnym negliżu, który wcześniej dla niej kupił. Z opadającymi na ramiona złocistymi włosami i brzoskwiniową cerą wyglądała tak pięknie, że mogłaby umarłego podnieść z grobu. Ziewnęła i szybko wsunęła się pod kołdrę.
- Nie chce mi się wierzyć, że dobrałeś nocną koszulę do koloru pościeli.
- Cokolwiek się robi, trzeba to robić dobrze.
Z trudem oderwał od niej wzrok i poszedł do łazienki. Rozebrał się szybko, nie zawracając sobie głowy piżamą, ponieważ i tak jej nie miał.
Kiedy wszedł do łóżka, Rainey już spała, cicho oddychając, ale obróciła się do niego. Była miękka i ciepła, a jej włosy pachniały rozmarynem. Leżała w jego ramionach, jakby byli dwoma połówkami jednej całości. Kenzie odetchnął z ulgą, czując, jak powoli opuszcza go stres... Rainey...
Obudził się po kilku godzinach, a ona przewróciła się na plecy, przeciągając się jak kot. Kołdra zsunęła się z niej do pasa, jej giętkie ciało wyginało się leniwie.
- Wspaniale wypoczęłam. Jak dawno wylecieliśmy z Londynu?
- Jakieś pięć godzin temu. - Kenzie zerknął na zegar ścienny.
Oparła głowę na ręku i obrzuciła go uważnym spojrzeniem.
- Rozbudziłeś się już?
- Prawie. - Nie poruszył się. Popatrzyli sobie w oczy.
- To dziwne - szepnęła. - Od wielu miesięcy czekałam na tę chwilę. Miałam szalone, rozpustne sny, w których gwałciłam cię albo ty mnie gwałciłeś. A teraz, kiedy nareszcie jesteśmy razem, czuję się onieśmielona.
- Ja też. - Zawahał się. - Chcę, żeby wszystko było doskonałe, a to nie jest możliwe.
- Miłość fizyczną nie musi być doskonała. Musi tylko być rzeczywista. - Rainey nachyliła się nad nim. Ich usta się zetknęły.
Długo tłumiona namiętność wybuchła w nim nagle jasnym płomieniem. Podczas kręcenia filmu dobrze poznali swoje ciała. Kenzie dotykał wtedy jej jedwabistej skóry, poznał jej zapach.
Ale to wszystko było tylko wstępem do fizycznego i emocjonalnego zespolenia. Badali teraz swoje ciała w bardziej intymny sposób, wzmagając pożądanie i dążąc do wzajemnego zaspokojenia.
Dopóki ich miłość nie stała się doskonała - i rzeczywista.
Długo leżeli w milczeniu, trzymając się w ramionach. Kenzie nie wracał myślami do przeszłości ani nie wybiegał w przyszłość, pragnął tylko zatrzymać teraźniejszość.
- Warto było na to czekać.
- Tak, ale cieszę się, że to oczekiwanie już się skończyło. Mogłabym stanąć w płomieniach. - Rainey muskała wargami jego szyję. - Wibracje odrzutowca zawierają silny ładunek erotyczny.
- Wibracje, wibratory. Na pewno istnieje tu jakiś związek.
- Co za paskudna myśl. Ale sądzę, że masz rację. - Rainey przesuwała dłonią po jego piersi. - Jestem zadowolona, że nie golisz klatki piersiowej, jak to robią niektórzy aktorzy.
Kenzie ujął jej pierś.
- A ja jestem zadowolony, że twoja jest miękka i prawdziwa, a ale z silikonu.
- Myślałam o implantach, ale doszłam do wniosku, że jeśli nie będę mogła dostać pracy dzięki zdolnościom aktorskim, to silikon też mi nie pomoże.
- Każdy może poprawiać swoje ciało, ale niewiele osób może się równać z tobą talentem.
- Umiesz mówić komplementy. - Rainey uśmiechnęła się. - Jest takie powiedzenie, że mężczyzna powinien chwalić inteligencję pięknej kobiety, a mądrym mówić, że są niezwykle atrakcyjne.
- Masz obie te cechy, ale to chyba nie znaczy, że nie mogę ci mówić żadnych komplementów?
- Jesteś mistrzem w pochlebstwach. - Położyła się na nim, oplatając nogami jego nogi, a jej jedwabiste włosy muskały mu pierś. - Chciałabym cały tydzień spędzić w łóżku.
- Ja też. - Kenzie delikatnie głaskał jej plecy. - Mam dwa i pół tygodnia wolnego przed wyjazdem na plan w Argentynie.
- Niech to diabli. - Rainey przygryzła wargę. - Za dwa tygodnie muszę być w Nowym Jorku, a przedtem muszę spędzić przynajmniej kilka dni w pozycji pionowej i zająć się interesami.
Kenzie odczuł niemiłe rozczarowanie. Miał nadzieję, że pojedzie - z nim do Argentyny, już teraz nie mógł znieść myśli o rozstaniu. Pocałował ją.
- Więc musimy jak najlepiej wykorzystać czas, jaki nam pozostał.
I tak zrobili.
Kenzie zorientował się nagle, że zjechał z drogi, ma krople potu na czole i przyspieszony puls. Niech to szlag. Od czasu kiedy Rainey złożyła pozew rozwodowy, starał się nie myśleć o tych cudownych pełnych radości dniach, kiedy nie znał bólu.
Pamięć o tym nie dawała mu żadnej radości, sprawiała tylko cierpienie.
W Nowym Meksyku aktorzy musieli jeździć na plan samochodami terenowymi, ponieważ sceny potyczek z rebeliantami kręcono w dzikiej okolicy. Rainey to nie przeszkadzało. Była stale zmęczona, więc mogła choć trochę odpocząć na tylnym siedzeniu auta i nabrać sił do dalszej pracy.
Praca reżysera wymaga niespożytej energii, ponieważ właściwie nigdy się nie kończy. Wieczorami Rainey przeglądała skręcony już materiał, wysyłany do obróbki samolotem do Los Angeles, i tą samą drogą wracający do Nowego Meksyku. Ta praca wymagała maksymalnej koncentracji, ponieważ notowała wtedy sceny i ujęcia, które najlepiej wypadły. Montażystka w L.A., Eva Yanez, w miarę napływania materiałów, robiła wstępny montaż, żeby zaoszczędzić czas i pieniądze w końcowej fazie pracy nad filmem.
Przed pójściem spać Rainey przeglądała jeszcze scenopis, zastanawiając się, czy dobrze ustawiła sceny, które miały być kręcone następnego dnia. Musiała przyjeżdżać na plan perfekcyjnie przygotowana - niepewny siebie reżyser traci nie tylko czas, ale również zaufanie aktorów i ekipy.
Jęknęła cicho, słysząc dzwonek komórki. Podniosła ją do ucha, nie otwierając oczu.
- Tak?
To był Marcus Gordon.
- Jak ci idzie, Rainey?
- Całkiem dobrze. - Telefony są przeważnie czynnikiem stresującym, ale rozmowa z Marcusem zawsze ją odprężała. Jego niczym niezmącony spokój i zdrowy rozsądek na pewno podziała na nią kojąco po tej nieprzyjemnej rozmowie z Kenziem. - Nie mamy żadnych opóźnień, za to materiał jest świetny. Greg Marino jest genialnym operatorem. Rejestruje dokładnie to, co chciałam, piękno dzikiego, nieprzychylnego Randallowi krajobrazu.
- Widzę, że to ty dobrze pracujesz. Przecież twoim najważniejszym zadaniem jest inspirowanie ludzi, żeby dali z siebie wszystko. A jak Sharif?
- Nadzwyczajny. Ma tyle charyzmy, że nikt poza Kenziem nie mógłby przy nim zaistnieć.
- Taki dobry? Bardzo jestem ciekaw tego filmu. Właśnie chciałem ci powiedzieć, że jutro do was przylatuję na kilka dni.
Zaskoczona Rainey szeroko otworzyła oczy.
- Czy to konieczne? Producent ma zwykle ważniejsze rzeczy na głowie niż wałęsanie się po planie filmowym.
- To, że będę miał twoją pracę na oku, było jednym z warunków otrzymania pieniędzy. Inwestorzy to nerwowe bractwo, szczególnie kiedy chodzi o początkującego reżysera.
Szczególnie kiedy chodzi o początkującą kobietę reżysera, pomyślała w duchu, chociaż Marcus, przez uprzejmość, nie powiedział tego.
- Cieszę się, że cię zobaczę. Przyjeżdżasz z Naomi?
- Nie teraz, ona odwiedzi cię na planie w Anglii.
Zakończyli rozmowę, a Rainey przypomniała sobie z radością, że za kilka godzin pojawi się Val. Jej przyjaciółka potrzebowała kilku dni na załatwienie urlopu, a tymczasowa pomocnica Rainey z niczym sobie nie radziła. Val też prawie nic nie umiała, lecz Rainey wierzyła w jej bystry umysł i talent organizacyjny.
Telefon odezwał się znowu.
- Halo? - Tym razem dzwoniła Virginia Marlowe.
Rainey szybko zmieniła pozycję, usiadła wyprostowana; miała poczucie winy. Rozmawiała z babką zaraz po tym, jak doktor Darrell Jackson zapoznał się z historią choroby dziadka i postanowił zaryzykować zabieg, ale była tak zapracowana, że zapomniała o dniu operacji.
- Witaj, babciu. Jak operacja?
- Świetnie się udała. Twój dziadek ma wszelkie szanse na wyzdrowienie.
- To wspaniała nowina. - Rainey była zdziwiona, że odczuła tak wielką ulgę.
- Nasz lekarz rodzinny powiedział mi, że doktor Jackson dokonał cudu. - Virginia cicho odchrząknęła. - Dziękuję ci, Rainey. Gdyby nie ty...
Rainey nie przypominała sobie, żeby babka kiedykolwiek używała zdrobnienia jej imienia.
- To zasługa Darrella, że zdecydował się podjąć ryzyko. Ja mogę się tylko cieszyć, że go kiedyś przypadkiem poznałam.
- Mówił mi o waszej znajomości i o tym, jak siedziałaś przy łóżku jego umierającej matki. Ty... ty masz wielkie serce, Rainey. Jak Clementine.
W przeszłości, kiedy dziadkom zdarzało się porównywać ją do matki, to nigdy po to, żeby ją pochwalić.
- Należy się wam ode mnie wszelka pomoc, jakiej możecie potrzebować. Wychowaliście mnie i nauczyliście wielu ważnych rzeczy, na przykład szacunku dla pracy i uczciwości. - Zawahała się na chwilę. - Ludzie w moim zawodzie zarabiają za dużo pieniędzy. Gdybyście chcieli mieć większy dom, nowy samochód czy popłynąć w rejs dokoła świata, będę szczęśliwa, mogąc wam to zapewnić.
- Nie potrzebujemy twoich pieniędzy - ucięła Virginia chłodnym tonem. - Może jednak - zaczęła z wahaniem - kiedy skończysz ten swój film i jeśli będziesz miała czas, żeby przyjechać do Baltimore, to my... William i ja chętnie byśmy cię zobaczyli.
Rainey z trudem przełknęła ślinę.
- Przyjadę na pewno. Będę mogła to zrobić dopiero za jakieś dwa miesiące, ale z przyjemnością was odwiedzę.
Zakończyła rozmowę, kiedy kierowca podjeżdżał pod hotel. Było już o wiele za późno na to, żeby mogła nawiązać z dziadkami bliskie stosunki rodzinne, ale może zostaną przyjaciółmi.
Kenzie opanował wzburzenie i ruszył z miejsca. Zobaczył na mapie, że tym wąskim traktem, na którym się teraz znajdował, dojedzie do głównej drogi prowadzącej do hotelu. On jednak wcale nie miał ochoty tam wracać. Szybko pokonał zakręt i gwałtownie zahamował, zobaczywszy nagle przed maską samochodu konia, który stanął dęba. Skręcił gwałtownie i zatrzymał się na poboczu. Jeździec upadł na środek drogi. Kenzie zaklął i wyskoczył z auta, mając nadzieję, że go nie uderzył.
Mężczyzna leżał bez ruchu. Miał srebrzystosiwe włosy, a jego Ogorzała twarz świadczyła o stałym przebywaniu na świeżym powietrzu. Przez kilka koszmarnych chwil Kenzie myślał, że człowiek już nie żyje. Wreszcie starszy człowiek zakaszlał i z wolna otworzył oczy.
Kenzie ukląkł przy nim, szukając śladów obrażeń.
- Nic się panu nie stało?
- Chyba... chyba nie. - Jeździec uniósł się ostrożnie i usiadł na drodze, nie zważając na nieznajomego, który próbował go namówić, żeby się nie ruszał. - Nie po raz pierwszy koń mnie zrzucił, a mam nadzieję, że i nie ostatni.
- Bardzo mi przykro. Powinienem był jechać ostrożniej.
- To moja wina. Tylko głupiec jedzie środkiem drogi, nie zważając na nic. - Nieznajomy podniósł znoszony kapelusz i włożył go na głowę. - Pan chyba nie jest stąd.
- Z pochodzenia jestem Anglikiem. Teraz mieszkam w Kalifornii. - Kenzie rozejrzał się. - Nigdzie nie widzę pańskiego konia. Może pana podwieźć.
- Nie mam nic przeciwko temu. Mój koń będzie w domu, zanim ja się tam doczłapię. Dla starego człowieka to kawał drogi. Nazywam się Grady. - Wyciągnął do Kenziego rękę.
- A ja Scott.
- Miło mi pana poznać, panie Scott. - Grady mógł być stary, ale miał żelazny uścisk dłoni i, na szczęście, chyba nie poznał aktora.
Wsiedli do samochodu, Kenzie ruszył w kierunku wskazanym przez swojego pasażera. Po przejechaniu kilku kilometrów Grady kazał mu skręcić w lewo, na wąską dróżkę, przebiegającą pod drewnianym łukiem, na którym widniał napis Cibola. Kenzie znał to słowo, szukał teraz w pamięci jego znaczenia.
- Czy Hiszpanie przeczesywali tę okolicę w poszukiwaniu legendarnych Siedmiu Miast Ciboli?
- Tak, jest taka opowieść. Złote Miasta. Konkwistadorzy myśleli, że znajdą tu tyle samo bogactwa, ile złupili Aztekom. Niczego nie znaleźli, a ja tak. Dlatego też nazwałem to miejsce Cibola. Mieszkamy tu już od czterdziestu siedmiu lat.
Kenzie wjechał na niewielkie wzniesienie i zatrzymał samochód, żeby popatrzeć na dolinę. Ten czarowny krajobraz przypominał mu chińskie malarstwo pejzażowe. Z delikatnej zieleni łąk wyłaniały się nieśmiało kolorowe kwiaty, a po przeciwnej stronie doliny widać było ściany masywnego domu z surowej cegły, który stał przytulony do zbocza, w otoczeniu budynków gospodarczych. Poniżej połyskiwało małe jeziorko. Powyżej na tle niesamowicie niebieskiego nieba wznosiły się poszarpane szczyty górskie.
- Niewyobrażalnie piękne miejsce. Jest pan właścicielem całej doliny?
- Tak. Nie jest to może najlepsze miejsce na gospodarstwo rolne, ale najpiękniejsze, jakie Pan Bóg stworzył na tej ziemi. - Grady westchnął. - Wkrótce jednak będziemy musieli wszystko sprzedać.
- Dlaczego musicie stąd odejść? - Kenzie zorientował się, że stary człowiek czuje potrzebę rozmowy. Gdyby było inaczej, nie podnosiłby tego tematu.
- Zbyt wiele pracy i za mało pieniędzy. Kilka lat temu musiałem zaciągnąć kredyt hipoteczny, bo moja żona była poważnie chora. Kiedy wszystko sprzedamy i spłacimy kredyt, powinno nam jeszcze starczyć pieniędzy, żeby kupić jakiś mały domek na dole, w Chama. - Twarz mu nagle spochmurniała. - Sam nie wiem, dlaczego o tym panu opowiadam.
- O niektórych sprawach łatwiej jest rozmawiać z obcym człowiekiem niż z przyjacielem.
- To prawda, a pan umie słuchać.
- W mojej pracy muszę uważnie słuchać tego, co mówią inni.
Dobry aktor musi być dobrym obserwatorem. Mimo współczucia dla starego ranczera Kenzie rejestrował w pamięci, jak należy z godnością okazywać rozpacz.
Wolno ruszył z miejsca w stronę wąskiego podjazdu, naznaczonego głębokimi koleinami. Kiedy podjechali pod dom, wyszła im na spotkanie zażywna kobieta o srebrzystych włosach i opalonej twarzy. Towarzyszył jej pies, który miał niewątpliwie owczarka collie w swoim drzewie genealogicznym.
- Cieszę się, że już jesteś, Jim. Wiedziałam, że coś się musiało stać, kiedy przygalopował tu Diablo. - W jej głosie czuło się wyraźną ulgę.
Grady na sztywnych nogach wygramolił się z wysokiego samochodu.
- Na szczęście był tam pan Scott, kiedy rozstaliśmy się z Diabłem. Panie Scott, to jest moja żona Alma i mój pies Hambone.
Hambone podbiegł do gościa z wywieszonym językiem, a Alma przypatrywała się przybyszowi zmrużonymi oczami. Pewnie jego twarz wydała się jej znajoma.
- Dziękuję za odwiezienie mojego wędrowca do domu, panie Scott.
- To najmniejsza rzecz, jaką mogłem zrobić. Przecież to moje auto tak przestraszyło Diabla.
W żyłach pani Grady musiała płynąć zarówno krew indiańska, jak i potomków Hiszpanów, którzy osiedlili się na amerykańskim Południowym Zachodzie, kiedy ten obszar należał jeszcze do Meksyku. Podobnie jak to domostwo należała do tego miejsca. Kenzie przesuwał wzrokiem po domu z surowej cegły i otaczających go budynkach.
- Ma pani piękny dom, pani Grady. Powinno się go umieścić na okładce książki o Nowym Meksyku.
- Mówi pan jak typowy turysta. - Uśmiechnęła się. - Wygląda malowniczo, ale dla mnie to jest stara zniszczona chałupa, która bez przerwy wymaga naprawy. Zamieniłabym ją na nową, ładną i dużą przyczepę kempingową z dobrą instalacją hydrauliczną i ogrzewaniem taką, która nie wymaga wiele sprzątania.
Kenzie pomyślał, że kobieta jak mówi, aby łatwiej jej było opuścić dom, w którym spędziła prawie całe życie.
- Proszę, niech pani nie rozwiewa moich iluzji. Jak wszyscy turyści, lubię myśleć, że widzę coś naprawdę autentycznego.
- Och, Cibola jest aż zanadto autentyczna. Nie jest wygodna, ale autentyczna. - Zawahała się. - Zje pan z nami kolację? - spytała nieśmiało. - Jedzenie mamy proste, za to... autentyczne.
- Z wielką przyjemnością. - Kenzie od razu polubił Gradych, poza tym pozwoli mu to przebywać dłużej poza hotelem, gdzie unosił się cień Rainey.
- Może oprowadzę pana po ranczu, a przez ten czas Alma skończy gotować? - Grady podrapał Hambone’a po łbie.
To była kolejna propozycja, którą Kenzie przyjął z niekłamaną przyjemnością. Równie jak ludzie, interesowało go ich środowisko, a Grady’owie byli doskonale wkomponowani w otoczenie.
Poszli najpierw do stajni, gdzie stał Diablo, spokojnie się pożywiając. Boksów było dwanaście, ale oprócz Diabla był tu tylko niewielki wałach. Grady dał mu kostkę cukru.
- Kiedy jeszcze mieszkały z nami dzieci, mieliśmy sześć koni. Mam nadzieję, że będziemy mogli zabrać ze sobą te dwa, kiedy się przeprowadzimy. One, tak samo jak my, są już zbyt stare na to, żeby nabierać nowych przyzwyczajeń.
Z nieodstępnym Hambone’em obeszli kolejne budynki. Kenzie zauważył małą antenę satelitarną.
- Dzieci złożyły się, żeby nam to kupić na czterdziestą piątą rocznicę ślubu. Autentyzm to również anteny satelitarne i samochody z napędem na cztery koła, a nie życie w muzeum.
- Myślę, że życie w muzeum byłoby nudne.
Cibola nie była nudna - ta posiadłość żyła, była zadbana, chociaż rzucał się w oczy brak pieniędzy. Budynki z surowej cegły wyglądały tak, jakby wyrastały z ziemi, piękne w swojej funkcjonalnej prostocie. Kenzie oglądał wszystko z zainteresowaniem i coś zaczęło świtać mu w głowie.
Małego jeziorka, które wyglądało jak z kolorowej widokówki, nie było widać z domu, chociaż leżało od niego o pięć minut drogi.
- Alma żartowała, mówiąc o dużej przyczepie - powiedział Grady, kiedy doszli do jeziorka. - Jak znajdziemy kupca, to chcę go poprosić, żeby nam odsprzedał działkę. Moglibyśmy wtedy postawić sobie domek nad jeziorkiem. Byłoby nam tu o wiele lepiej niż w Chama. Chociaż nie wydaje mi się, żeby nowy właściciel chciał mieć starego pod bokiem.
- Żadne z pana dzieci nie chce przejąć rancza?
- Nie ma wśród nich ranczera, ale i tak jesteśmy z nich dumni. - Grady uśmiechnął się lekko. - Nauczyciel, pilot wojskowy i pielęgniarka. Pan ma dzieci?
- Nie mam dzieci, a kiedy sąd zakończy sprawę, nie będę miał również żony.
- Różnie się w życiu układa. - Brady pokiwał głową ze współczuciem.
Kiedy wrócili do domu, zostawił gościa, bo musiał się jeszcze czymś zająć. Po wejściu do kuchni Kenzie stwierdził, że Alma nie przesadzała, mówiąc, że wszystko wymaga naprawy. Pomieszczenie było bardzo czyste, ale całe wyposażenie już stare i zniszczone, zlew pokryty plamami, a szafki kuchenne ledwie nadawały się do użytku.
Jednak to wszystko nie miało wielkiego znaczenia, ponieważ cała kuchnia promieniowała ciepłem domowego ogniska. Belki sufitu ociosano ręcznie, a podłogę z kamiennych płytek przykryto spłowiałymi indiańskimi dywanikami. Kenzie ogrzał sobie ręce przy wbudowanej w róg pomieszczenia ceglanej kuchni, znad której unosiły się smakowite zapachy.
- Znam w Kalifornii domy zbudowane w stylu Południowego Zachodu, ale one są tylko nędzną imitacją tego rancza. Czy nie nadużyję pani uprzejmości, prosząc o pokazanie mi domu?
- Zrobię to z przyjemnością - rzekła Alma, a gdy Kenzie uśmiechnął się do niej, dodała: - Niech pan będzie ostrożny z tym swoim uśmiechem, panie Scott. Nie mówiono panu, że jest pan zbyt przystojny, żeby to mogło wyjść panu na dobre?
- Często - odparł obojętnym tonem.
Pani Grady roześmiała się cicho i rozpoczęli zwiedzanie. Duże, wysokie pokoje zaprojektowano z myślą o tym, żeby w domu było chłodno w lecie. Podobały mu się biało tynkowane ściany, podłoga z desek sosnowych i wielki kominek w pokoju dziennym. Okna wychodziły na dolinę i widać było przez nie słońce, zachodzące za nagimi szczytami gór. Kenzie zatrzymał się, podziwiając widok.
- Czy tu często pada śnieg?
- Czasami, ale zwykle nie ma dużych opadów. Jesteśmy na idealnym poziomie, na tyle wysoko, żeby nie było zbyt gorąco w lecie, i na tyle nisko, żeby w zimie nie zasypały nas śniegi.
Łazienka była równie prymitywna, jak kuchnia, ale duża, podobnie jak sypialnie. Najmniejsza z czterech sypialni została przekształcona na pokój komputerowy.
- E - mail jest bardzo wygodny, możemy się szybko porozumiewać z dziećmi i wnukami - powiedziała Alma. - Kiedy tu zamieszkaliśmy, wydawało się, że Cibola jest na końcu świata, a teraz wszystko się zmieniło.
- Jak się pani czuje w związku z przeprowadzką?
Zamiast powiedzieć, że to go nie powinno obchodzić, Alma wzruszyła ramionami.
- Ten dom jest teraz dla nas za duży, ale skłamałabym, mówiąc, że nie jest mi ciężko. Jednak narzekanie niczego nie zmieni. - Odwróciła się i szybko poszła w kierunku kuchni. - To jest moje ulubione miejsce.
Otworzyła boczne drzwi prowadzące do małego ogródka, otoczonego ceglanym murem. Kamienne ścieżki wiły się pomiędzy krzewami i barwnymi kwiatami, a w rogu dzikie wino, rozpięte na drewnianej kracie, ocieniało stół i krzesła.
- Tajemniczy ogród. - To miejsce wywarło na nim duże wrażenie.
- Jak ten film? Oglądałam go z wnukami, ale ten ogród jest otoczony murem tylko dlatego, żeby pekari nie zjadały moich ziół i kwiatów. Tu grasują całe stada tych małych dzików.
- Użyteczność przekształcona w piękno.
Kenzie dotknął dojrzewającego pomidora. Pręgowana kocica wychyliła łepek spod krzaku rozmarynu, obrzuciła go uważnym wzrokiem i zaczęła myć swoje tłuściutkie kocięta. Ponad ceglanym murem widać było szczyty gór. Jak by się żyło w takiej oazie spokoju?
Kolacja była posiłkiem typowym dla Południowego Zachodu tortille, fasola, ryż i sałata. Była bardzo smaczna, jednak gdyby papryczki były jeszcze trochę ostrzejsze, Kenzie nie mógłby ich przełknąć.
- Czy kuchnia Nowego Meksyku jest zawsze tak dobra, czy to zasługa kucharki? - spytał po kawie.
- I to, i to. - Grady uśmiechnął się serdecznie do żony. - Po pierwsze, jedzenie w Nowym Meksyku jest lepsze niż w Teksasie czy Arizonie, a nikt go tak dobrze nie przyrządza jak Alma.
Jego żona dolała wszystkim kawy.
- Szybko się nauczył, że najlepszym sposobem, żeby dobrze zjeść, jest obsypywanie mnie komplementami.
Kenzie roześmiał się. Wydawało mu się, że państwo Grady’owie są jego starymi przyjaciółmi. Miał nadzieję, że ich dzieci potrafią docenić fakt, jakie miały szczęście, wychowując się w tym miejscu i mając takich rodziców.
- Poważnie myślą państwo o sprzedaży?
- Całkowicie serio. - Dobry humor Grady’ego nagle się ulotnił. - W przyszłym tygodniu dzwonię do agencji nieruchomości.
Kenzie wahał się przez chwilę, żeby mieć całkowitą pewność działania.
- Ja chciałabym kupić Cibolę.
Gospodarze popatrzyli na niego w milczeniu.
- Dużo podróżuję, nie wiem, ile czasu będę mógł tu spędzać - ciągnął Kenzie. - Chciałbym zawrzeć z państwem umowę. Jeśli zbuduję wam dom nad jeziorem, czy zostaniecie tutaj i dopilnujecie całej posiadłości?
Alma postawiła kubek na stole. Rozległ się ostry brzęk.
- Mówi pan poważnie?
- Oczywiście.
- Pan jest Kenziem Scottem, tym aktorem. - Oczy rozszerzyły się jej ze zdumienia. - Pana twarz wydała mi się znajoma, ale nigdy by mi nie przyszło do głowy, że wielka gwiazda Hollywoodu mogłaby się tak po prostu tu zjawić!
- Robię film kilkadziesiąt kilometrów stąd. - Kenzie wbił wzrok w pięknie utkany indiański dywan, wiedząc, że w zamian za ich szczerość też powinien powiedzieć im trochę o sobie. - Mam dom, który kocham, na wybrzeżu Pacyfiku, ale w południowej Kalifornii i zawsze odnosi się wrażenie, że dokoła kłębią się miliony ludzi. Cibola jest oazą spokoju. Ponieważ planują państwo sprzedaż, może... może nasze spotkanie nie było takie przypadkowe.
- Czy ma pan wiele domów na świecie? - spytała Alma.
- Niewiele. Tylko ten dom w Kalifornii, bo muszę spędzać dużo czasu w Los Angeles, i mieszkanie w Nowym Jorku.
Ochłonąwszy z wrażenia. Grady zwrócił się do Kenziego:
- To miejsce nad jeziorem... Czy usunąłby nas pan stamtąd, gdyby ktoś inny miał się zaopiekować posiadłością?
Kenzie zastanawiał się przez chwilę.
- Będziecie właścicielami domu i działki, ale musimy zawrzeć umowę, że będę miał prawo pierwokupu, po normalnej cenie rynkowej, gdybyście kiedyś zechcieli sprzedać swój dom. Nie chciałbym tu mieć nikogo obcego.
Almie zabłysły oczy.
- Więc jednak będę miała swoją dużą przyczepę! - zawołała.
- Myślałem raczej o takim prefabrykowanym domu z sekwojowych bali, z dużym tarasem. - Kenzie uśmiechnął się. - Chciałbym, żeby wszystko ładnie wyglądało, bo przecież będę na to patrzył.
Alma i jej mąż wymienili spojrzenia, a ona skinęła głową. Grady wyciągnął rękę do Kenziego.
- Jeśli jest pan w tej chwili całkowicie poczytalny, to umowa stoi.
Upłynęły dwie godziny na omawianiu szczegółów umowy, po czym Kenzie wyruszył do hotelu. Zadzwoni rano do swojego menedżera, który sfinalizuje tę sprawę, ale uścisk dłoni oznaczał, że kontrakt został już zawarty.
Pieniądze umożliwiały szybkie działanie, a on chciał tu wrócić po zakończeniu „Centuriona”, żeby uspokoić stargane nerwy. Postawienie prefabrykowanego domu zajmie trochę więcej czasu niż przyczepy kempingowej, nawet bardzo dużej, ale i tak nie będzie to trwało długo, a państwo Grady’owie będą mogli sobie sami wybrać projekt. Alma chętnie się zgodziła na wykonywanie lekkich prac domowych i gotowanie, kiedy Kenzie będzie na miejscu. Przypuszczał, że brakowało, jej czasem obecności dzieci, którymi trzeba się było opiekować.
Kupowanie rancza pod wpływem nagłego impulsu mogło się wydawać dość ekscentrycznym postępkiem, ale on był pewny swojej decyzji. Będzie mógł przyjechać do tego cichego, spokojnego miejsca, kiedy tylko będzie chciał - i nie będzie się ono kojarzyło z Rainey.
Zapadł zmrok, uniemożliwiając Val podziwianie wspaniałych krajobrazów Nowego Meksyku. Przymknęła oczy. Niewiele spała od czasu, kiedy zgodziła się pracować przy „Centurionie”.
Wiele razy nachodziła ją pokusa, żeby się z tego wycofać, tłumaczyła sobie jednak, że zmiana otoczenia dobrze jej zrobi, a Rainey mogła rzeczywiście jej potrzebować. Poza tym jeśli filmowcy są wożeni lincolnem, jakim właśnie jechała, to potrafi się do tego szybko przyzwyczaić.
Hotel był masywnym budynkiem, przypominającym górskie schronisko, usytuowanym, jak się wydawało Val, w środku niczego. Bardzo eleganckie schronisko, stwierdziła po wejściu do środka. Do tego też będzie się mogła przyzwyczaić.
Właśnie wnoszono jej walizki, kiedy do holu wszedł Kenzie Scott, kierując się w stronę recepcji. Val miała ochotę podejść do niego i przyłożyć mu pięścią, chociaż musiałaby chyba stanąć w tym celu na krześle. W przeciwieństwie do wielu hollywoodzkich aktorów, choć był wysoki i dobrze zbudowany, nie miał nadmiernie rozrośniętych mięśni kulturysty, ale atletyczną budowę sportowca.
Był również nieprawdopodobnie przystojny, miał idealnie wymodelowaną, bardzo męską twarz. Val spotkała go kiedyś przy okazji wizyty u Rainey, ale zapomniała już, jakie jego uroda wywiera wrażenie.
Był to mężczyzna, który unieszczęśliwił Rainey, więc zasługiwał na to, żeby mu przyłożyć. Jako prawnik doskonale wiedziała, że każdy konflikt należy rozpatrywać z dwóch lub nawet z kilku stron, kiedy jednak chodziło o przyjaciół, przestawała być obiektywna. A Rainey w czasie ich wieloletniej przyjaźni wiele razy ratowała ją z opresji.
Kenzie był wielką gwiazdą tego filmu, więc Val będzie musiała być dla niego uprzejma, ale konwenanse mogą zaczekać do jutra, aż będzie wypoczęta. Wzięła torbę podręczną i szybkim krokiem skierowała się do windy, żeby zdążyć wjechać na górę, zanim Kenzie zakończy załatwiać swoje sprawy w recepcji.
Drzwi już się zamykały, lecz nagle się otworzyły i wsiadł do windy. Val cofnęła się pod ścianę, a on szykował się do naciśnięcia guzika. Hotel był trzypiętrowy i pewnie oboje jechali na trzecie. Przesunął po niej obojętnym wzrokiem.
- Pani jest Val, przyjaciółką Rainey? - spytał nagle.
Skinęła głową.
- Przed chwilą przyjechałam. - Zirytował ją beztroski wyraz jego twarzy. - Wygląda pan jak zadowolony z siebie kocur, który wraca do domu z nocnych umizgów - dodała i natychmiast przeraziła się swoich słów. Zanim rozpocznie pracę, zostanie z niej wyrzucona za złamanie najważniejszego przykazania, obowiązującego w przemyśle filmowym: pod żadnym pozorem nie wolno denerwować gwiazdy.
Kenzie nie był zły, raczej zaskoczony.
- To nie jest zgodne z prawdą. Owszem, widziałem kota i chociaż to była kotka, nie miałem najmniejszego zamiaru nastawać na jej cnotę.
Val zaczerwieniła się.
- Przepraszam. Nie powinnam była mówić takich rzeczy.
- Chyba nie, ale jest pani przyjaciółką Rainey. To zrozumiałe, że jest pani stronnicza. - Winda zatrzymała się, a Kenzie odsunął się na bok, żeby ją przepuścić.
Val najchętniej zapadłaby się pod podłogę, ale wyszła z windy i zatrzymała się na korytarzu, żeby się zorientować, gdzie jest jej pokój.
- Może zaniosę pani torbę? Wygląda na to, że ma pani w niej kolekcję kamieni - usłyszała za plecami głos Kenziego.
Dlaczego on musi mieć tak cudowny głos? Obróciła się i poszła korytarzem w lewo.
- Dziękuję, dam sobie radę. Jestem przyzwyczajona do noszenia ciężarów.
- I nie przyjęłaby pani mojej pomocy, nawet gdybym ofiarował jej wodę na pustyni. - Kenzie szedł teraz obok niej.
Val uśmiechnęła się z przymusem.
- Chyba nie. Jestem znaną uparciucha. Ale na pewno będę się już uprzejmie zachowywać. - Dotarła do swojego pokoju i otworzyła - drzwi kartą magnetyczną. - Dobranoc, panie Scott.
- Kenzie. - Uśmiechnął się do niej. - Zawsze zazdrościłem Rainey przyjaciół. Dobranoc, Val.
Wpadła do swojego pokoju, a on poszedł dalej korytarzem. Wolałaby nie widzieć tego uśmiechu, którego urok mógłby topić asfalt. A te zielone oczy! Nic dziwnego, że Rainey wbrew zdrowemu rozsądkowi wyszła za niego za mąż. Naturalnie, ten wrodzony wdzięk, którym hojnie szafował, był powodem ich problemów małżeńskich, jednak trudno było nie lubić tego faceta. Łatwo było żywić do niego niechęć na odległość, ale kiedy go się poznało, równie łatwo zdobywał sympatię.
Rzuciła się na łóżko i podniosła słuchawkę, prosząc telefonistkę o połączenie z pokojem Rainey. Nie była pewna, czy je otrzyma, jednak po chwili usłyszała głos przyjaciółki.
- Cześć, Rainey. Właśnie przyjechałam. - Val stłumiła ziewnięcie. - Mam od razu zacząć pracę czy będę mogła przedtem się wyspać?
- Więc się udało! Przyjdź zaraz do mojego pokoju na lody z orzechami i owocami. - Rainey zaśmiała się z cicha. - We wszystko cię wprowadzę, dostaniesz nawet kurtkę firmową „Centuriona”, w której będzie ci tak samo nie do twarzy jak mnie, więc można chyba powiedzieć, że dziś wieczorem rozpoczynasz pracę.
Ta rozmowa rozwiała ostatecznie wątpliwości Val co do nowego zatrudnienia. Nawet jeśli podjęła lekkomyślną decyzję, to na pewno nie będzie się nudzić.
Wchodząc do swojego apartamentu, Kenzie uśmiechał się do siebie. Val Covington była małą kobietką, ale potrafiła przeobrazić się w dziką kocicę. Ciekaw był, czy Rainey zwierzała się przyjaciółce ze wszystkich kłopotów małżeńskich. Pewnie nie - w sprawach osobistych, podobnie jak on, była bardzo powściągliwa. Musiała jej jednak powiedzieć wystarczająco dużo, żeby Val była gotowa wydrapać mu oczy.
Powiedział, że zazdrości Rainey przyjaciół, i było to szczerą prawdą. Kobiety, o wiele lepiej niż mężczyźni, potrafią dzielić się swoimi kłopotami i wzajemnie wspierać. On tego nigdy nie umiał, i to nie tylko dlatego, że był mężczyzną, a na dodatek Anglikiem. Chociaż Trevor tyle dla niego zrobił, ich stosunki nie były nigdy poufałe. Nawet z Charlesem Winfieldem nie poruszał pewnych tematów. Tylko aktorstwo pozwalało mu odreagować przeszłość.
Prawie nigdy nie pił w samotności, teraz jednak otworzył barek i nalał sobie kieliszek wina, po czym, nie zapalając światła, wyszedł na balkon. Świecił księżyc. Kenzie próbował się zorientować, w którym miejscu leży Cibola.
Powoli opuszczało go radosne podniecenie, które odczuwał, kiedy kupował ranczo. Przygnębiał go fakt, że znów jest w hotelu, blisko Rainey, która mimo to jest niedostępna.
Usiadł w fotelu, popijając wino małymi łykami. Kupił Cibolę ulegając nagłemu impulsowi. W ten sam sposób złożył Rainey propozycję małżeństwa. Mógł mieć tylko nadzieję, że ranczo w Nowym Meksyku przyniesie mu więcej szczęścia.
Po zakończeniu zdjęć do filmu „Przed wschodem słońca”, zamiast wracać do Los Angeles, polecił pilotowi prywatnego odrzutowca, żeby wylądował na małym lotnisku w północnej Kalifornii, gdzie czekał na nich wynajęty samochód.
Kiedy znaleźli się na autostradzie, Rainey poluzowała pas i położyła głowę na kolanach Kenziego.
- Wciąż jest ciemno.
- Lecieliśmy na zachód, razem z nocą. Już niedługo za nami wzejdzie słońce.
Samochód miał automatyczną skrzynię biegów, więc Kenzie jedną ręką mógł objąć Rainey.
- Czy można spytać, dokąd jedziemy?
- Do motelu na wybrzeżu, w którym się kiedyś zatrzymałem. Bardzo spokojny, odosobniony zakątek.
- Możesz poświadczyć, że jest to idealne miejsce na przygodę miłosną?
Poczuł, że Rainey lekko sztywnieje.
- Byłem tam sam, chciałem na parę dni uciec od wszystkiego. Pamiętam, że pomyślałem wtedy, że to mogłoby być bardzo romantyczne miejsce, gdybym znał kogoś, kogo chciałbym tam zabrać.
Odprężyła się i zacisnęła palce na jego kolanie. Gdyby nie kochali się tak namiętnie w samolocie, czując teraz jej dotyk, nie byłby w stanie prowadzić.
- Będę się bała zasypiać. Obawiam się syndromu Gildy - odezwała się cicho.
- Myślisz o tym, co powiedziała kiedyś Rita Hayworth: że mężczyźni szli do łóżka z nieuchwytną, tajemniczo podniecającą Gildą, a budzili się przy zwykłej Ricie?
- Właśnie.
- Ponieważ oboje musimy się z tym zmierzyć, sądzę, że w ogólnym rozrachunku wyjdziemy na zero. - Pogłaskał ją po plecach. Nie mógł się powstrzymać, żeby jej nie dotykać. - Nie martwię się tym. Tak długo pracowaliśmy razem, że nasz filmowy image przestał być istotny.
- Ja nie potrafię uwolnić się od twojego publicznego wizerunku. Inteligentny, tajemniczy aktor. - Zawahała się. - Trochę tragiczny.
Niestety, aktorzy mają zbyt dobrze rozwinięty zmysł obserwacyjny.
- Tajemniczy to ktoś, kto siedzi cicho, podczas gdy ludzie zastanawiają się, czy przypadkiem nie jest głupi, zamiast otworzyć usta i pozwolić, żeby pozbyli się wątpliwości.
Rainey roześmiała się.
- Jaka jest twoja prawdziwa historia, Kenzie? Naopowiadałeś już tyle niezwykłych rzeczy, więc pewnie wcale nie jest interesująca. Może twój ojciec był notariuszem, a ty chodziłeś do zwyczajnej dobrej szkoły i nie miałeś żadnych barwnych przygód.
W przytulnym wnętrzu samochodu zapanował nagle dziwny chłód.
- Nie pytaj o moją przeszłość, Rainey. Nie chcę cię okłamywać.
- Dobrze - odpowiedziała po chwili milczenia.
To zapewnienie sprawiło mu przyjemność. Większość kobiet nie potrafiła pohamować ciekawości i stale usiłowały wyciągać z niego jakieś informacje, a Rainey już nigdy nie poruszyła tego tematu.
Niedaleko gospody stał domek dla gości, w którym spędzili wspaniałe romantyczne wakacje. Robili długie wycieczki po plaży w słońcu, mgle i deszczu, czasem w tym wszystkim naraz w trakcie jednego spaceru. Jeździli samochodem po górskich drogach. Spędzali wieczory przed kominkiem albo w gorącej kąpieli. Oglądali kiepskie filmy na wideo i komentowali ze śmiechem grę aktorów. Kochali się, zasypiali przytuleni do siebie, budzili, żeby się kochać znowu. Kenzie jeszcze nigdy nie czuł się tak szczęśliwy, a Rainey promieniała, spokojna i całkowicie rozluźniona.
Siedem dni minęło w okamgnieniu. Za pięć dni musieli wyjechać. Za cztery. Za trzy. Wszystko się w nim skręcało na myśl, że wkrótce będzie musiał być w Argentynie, a Rainey poleci na wschód, do Nowego Jorku. Miną całe tygodnie, a nawet miesiące, zanim będą mogli się ponownie spotkać, a kto wie, co się w tym czasie wydarzy?
Na dwa dni przed odjazdem Kenzie zadzwonił do swojego agenta.
- Kenzie! Gdzie jesteś, u diabła?! - krzyknął Seth. - Wszyscy amerykańscy reporterzy cię poszukują.
- Właśnie dlatego nie zdradziłem nikomu miejsca swojego pobytu. Czego oni ode mnie chcą? O ile wiem, nie popełniłem żadnego spektakularnego przestępstwa.
- Ponieważ Raine Marlowe również zniknęła z powierzchni ziemi, a ostatni raz widziano ją z tobą. kiedy odgrywałeś uwodzicielskiego Tarzana.
- Aha. Powinienem był zgadnąć. Czy wydarzyło się coś ważnego?
- Nic specjalnego. Nie powiedziałeś mi, gdzie jesteś i czy jest z tobą Raine.
- Jestem w strefie czasowej Pacyfiku, a ta druga sprawa nie powinna nikogo obchodzić.
- Więc jesteście razem. Mam nadzieję, że dobrze się bawisz. Ale w przyszłym tygodniu będziesz w Argentynie, prawda?
- Czy kiedykolwiek zerwałem kontrakt?
- Nie, jeśli teraz tego nie zrobisz - przyznał uspokojony nieco Seth. - W wolnej chwili możesz przygotować komunikat dla prasy na temat twoich stosunków z panną Marlowe. Kiedy się pokażesz i tak będziesz musiał coś powiedzieć.
- Ty to zrób. Oznajmij całemu światu, że jesteśmy tylko dobrymi przyjaciółmi. - Seth prychnął pogardliwie, a Kenzie przerwał rozmowę.
- Medialne szaleństwo? - spytała Rainey.
- Jeśli wierzyć temu, co mówi Seth.
- Zadzwonię raczej do Emmy, nie do swojego agenta. - Rainey sięgnęła po słuchawkę.
Jej asystentka potwierdziła wiadomości, które przekazał Seth. Gorączkowe domysły na ich temat pojawiły się na pierwszych stronach gazet. Byli osaczeni ze wszystkich stron, jak przez stado wilków.
Ostatniej nocy kochali się ze szczególnym żarem. Nie potrafiąc znaleźć właściwych słów, Kenzie posłużył się namiętnością i czułością, żeby okazać, jak wiele Rainey dla niego znaczy. Chciał dać jej tyle szczęścia, żeby żaden inny mężczyzna nie potrafił jej tak doskonale zaspokoić. Pokonała z łatwością jego bariery ochronne, przenikając do samego dna duszy, tak że nie wyobrażał sobie już, jak zniesie rozstanie.
Leżał na boku, a ona na plecach, światło kominka wydobywało z mroku czyste zarysy jej ciała.
- Wyglądasz jak doskonałe ujęcie filmowe najpiękniejszej, najbardziej zmysłowej kobiety świata.
Rainey uśmiechnęła się, ale miała smutne oczy.
- Nie chcę wracać do rzeczywistości.
- Ja też nie, ale każda idylla ma swój koniec.
- To prawda.
Zapatrzyła się w płonący ogień i zaczęła cicho śpiewać „Moim życiem jest miłość”, sztandarową piosenkę Clementine, wielkiej tragicznej gwiazdy muzyki rockowej. Kenzie był jeszcze chłopcem, kiedy po raz pierwszy słyszał tę piosenkę, ale jej smutek zapadł mu głęboko w serce. Głos Rainey miał tę samą siłę.
Chociaż mojego okaleczonego serca nic już nie uleczy,
Moim życiem jest miłość.
Jestem zakochana, lecę, jak ćma w ogień.
Może tym razem, może tym razem...
Zauważył łzy, które spływały jej po policzkach, i całował je.
- Nie wiedziałem, że potrafisz śpiewać. Zaśpiewałaś tę piosenkę tak samo jak Clementine.
Rainey nie odrywała wzroku od ognia na kominku.
- Nic dziwnego. Była moją matką.
- Twoją matką? Dobry Boże, nie miałem o tym pojęcia. Ona chyba nazywała się Barlett?
- Wyszła za mąż, jak miała dwadzieścia lat. To małżeństwo nie trwało długo, ale zachowała nazwisko męża. Nie robiłam tajemnicy z faktu, że Clementine jest moją matką, ale też specjalnie tego nie rozgłaszałam. Jestem aktorką, a nie piosenkarką, więc fakt, że jestem jej córką, nie pomoże mi w zawodzie, a tylko zrobi ze mnie obiekt ludzkiej ciekawości. Bardzo niewiele osób w Kalifornii wie o naszym pokrewieństwie.
- Mądrze robisz. Śledziłoby cię wiele par oczu, ciekawych, czy podzielisz jej los, a już na pewno prześladowaliby cię ludzie, którzy chcieliby dostać od ciebie jakieś pieniądze.
- Bo sądziliby, że odziedziczyłam jej majątek, tak samo jak ty myślisz?
- Nie byłaś jej spadkobierczynią?
- Cały swój majątek przeznaczyła na cele filantropijne i po moim urodzeniu nie zmieniła testamentu. Ochrona wielorybów, kobiet przed przemocą domową, ocalanie ginących gatunków. Moi dziadkowie byli do tego stopnia przeciwni karierze córki, że nie chcieli jej pieniędzy i nie podważali legalności tych darowizn. - Rainey uśmiechnęła się. - W gruncie rzeczy jestem z tego zadowolona. Po moim urodzeniu Clementine założyła mały fundusz powierniczy i dzięki temu dochodowi mogłam przetrwać pierwsze miesiące w Los Angeles. Wydaje mi się, że gdybym odziedziczyła cały jej majątek, to czułabym się jak w kaftanie bezpieczeństwa.
Kenzie zazdrościł jej lekceważącego stosunku do tak wielkiej fortuny. Pieniądze stanowiły tarczę, za którą chronił się przed światem.
- Odziedziczyłaś jej głos, a to wielki spadek. Gdybyś chciała, mogłabyś zostać piosenkarką.
- Niezupełnie. Ona miała o wiele większy głos i była niesłychanie utalentowana muzycznie. To nie mój poziom.
Porównywał delikatne rysy jej twarzy z tym, co zdołał zapamiętać z wyglądu Clementine, która była dorodną, pełną życia kobietą.
- Podobieństwo nie jest uderzające, ale teraz widzę, że masz pewne cechy matki, musisz jednak bardziej przypominać ojca.
- Nie mam zielonego pojęcia, kim był - powiedziała beznamiętnym tonem. - Moja matka też mogła tego nie wiedzieć. Prowadziła bardzo... swobodny tryb życia.
- I zapłaciła za to własnym życiem. To niepowetowana strata.
- To prawda. - Rainey uśmiechnęła się smutno. - Ja znalazłam jej ciało, kiedy przedawkowała.
- Boże, Rainey. - Przytulił ją. pragnąc ukoić jej straszny ból. Dzieci nie powinny mieć takich potwornych doświadczeń. Ale ona przetrwała i potrafiła ułożyć sobie życie.
Dopiero teraz zrozumiał ich doskonałe, tajemnicze porozumienie. Pochodzili z różnych krajów, z różnych środowisk, przeżyli zupełnie inne dzieciństwo, a jednak mieli ze sobą wiele wspólnego. Nic więc dziwnego, że zrobiła na nim tak głębokie wrażenie. Może... z Rainey...
- Wyjdź za mnie. - Powiedział to szybko, wiedząc, że popełnia szaleństwo. - Możemy jutro pojechać do Nevady i będziemy małżeństwem, zanim zapadnie wieczór.
Odsunęła się, patrząc na niego z niedowierzaniem.
- Małżeństwo? Dlaczego? Czyżbyś się nade mną litował?
- Nie. Dlatego, że bycie mężem i żoną oznacza, że chcemy być urazem, kiedy tylko będziemy mogli. Czy nie jest tak?
- Ja... ja myślałam, że to tylko przelotna przygoda. Przyjemna, bez i komplikacji, i że każde z nas pójdzie w swoją stronę.
- Uważasz, że o to właśnie chodziło podczas ostatniego tygodnia?
Przygryzła wargę.
- Nie, ale ja nie nadaję się do małżeństwa i ty też nie. Nasze kariery nie zostawiają czasu na życie rodzinne. Jakie to małżeństwo, w którym małżonkowie już na samym początku rozjeżdżają się w różne strony świata?
- Takie, w którym oboje mają zamiar połączyć się znowu tak szybko, jak to będzie możliwe. - Kenzie zbliżył wargi do jej piersi i poczuł, jak sutek twardnieje. - To się może nie udać, ale czy nie lepiej zaryzykować, niż nawet nie podjąć próby?
Po tygodniu spędzonym na zaspokajaniu zmysłów poznał dokładnie potrzeby jej ciała. Wiedział, jak jej dotykać, jak całować, jak wzmagać pożądanie, żeby się całkowicie w nim zatraciła.
Wreszcie usłyszał jej szept.
- Jeśli ci naprawdę na tym zależy, wyjdę za ciebie.
W ciągu dziesięciu minut otrzymali zezwolenie na zawarcie małżeństwa - trzydzieści pięć dolarów, płatne gotówką - w gmachu sądu Washoe County, Reno, Nevada. Dostaliby je jeszcze szybciej, gdyby nie zostali rozpoznani przez urzędniczkę.
- Och, mój Boże, to Raine i Kenzie! - Zdumiona, przenosiła kolejno wzrok z leżącego na jej biurku podania na ich twarze.
Kenzie stłumił westchnienie. Popularność ma swoją cenę - każdy mówi do człowieka po imieniu.
- Owszem. Czy może nam pani polecić jakąś kaplicę, gdzie moglibyśmy wziąć ślub bez czekania w kolejce?
- Celebrate Chapel jest bardzo ładna i oddalona tylko o parę kilometrów. Zadzwonię tam i spytam, czy zmieszczą państwa w swoim rozkładzie.
Celebrate Chapel okazała się ślicznym budynkiem w stylu wiktoriańskim. Można tam też było kupić kwiaty i obrączki. Pod okiem podekscytowanej pary właścicieli panna młoda wybrała bukiet białych róż, przewiązany srebrzystą wstążką. Rainey była prawie równie biała, jak te róże, ale oczy jej błyszczały.
Kiedy wybrali proste złote obrączki, akurat nadszedł czas, żeby udać się na ceremonię. Kenzie nie pamiętał już dobrze, jak się to wszystko odbywało, poza tym, że trzymał dłoń Rainey w stalowym uścisku, bojąc się, żeby nie zmieniła zdania. Podjął ten niesłychanie ryzykowny krok, ponieważ po raz pierwszy w życiu pragnął czegoś tak intensywnie.
- Od tej chwili jesteście mężem i żoną. - Kenzie zapamiętał donośny głos pastora.
W powiewnej zielonej sukni, tej którą miała na pożegnalnym bankiecie w Londynie, Rainey była najpiękniejszą panną młodą, jaką Kenzie w życiu widział, jednak drżała w jego ramionach, kiedy składał pocałunek na jej ustach. Przytulił ją i gładził po złocistobursztynowych włosach, dopóki się nie uspokoiła.
- Poradzimy sobie z tym, Rainey - szeptał. - Na pewno nam się uda.
Z uśmiechem na drżących wargach wzięła go za rękę i wyszli z kaplicy wprost na tłum gapiów i reporterów. Kenzie zaklął w duchu. Albo urzędniczka sądowa, albo zarządzający kaplicą zwołali chyba wszystkie ekipy radiowe i telewizyjne z okolic Reno, a dodatkowo sąsiadów i znajomych.
Zostali otoczeni ścianą mikrofonów, ze wszystkich stron padały pytania.
- Jak ci się udało przekonać Kenziego Scotta, żeby się z tobą ożenił, Raine? - Ton tego pytania nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości co do tego, że to on był główną wygraną, a ona nikim.
Klnąc w duchu, Kenzie objął żonę i prowadził w stronę samochodu.
- To niewłaściwie postawione pytanie. Należałoby spytać, jak mi się udało przekonać najbardziej uroczą, najinteligentniejszą kobietę północnej półkuli, żeby wyszła za mnie za mąż? Myślę, że potrafię na to odpowiedzieć. Miałem po prostu bardzo dużo szczęścia.
Rainey omal się nie zachłysnęła, kiedy szczególnie napastliwy dziennikarz odepchnął ją bezceremonialnie, gniotąc jej bukiet, i wycelował mikrofon w twarz Kenziego.
- Gdzieście się ukrywali przez cały ubiegły tydzień?
Nie widząc powodu, żeby wynagradzać agresywne zachowanie, Kenzie zignorował go i odpowiedział na pytanie dziennikarki, która zachowywała się o wiele grzeczniej. Tłum zagradzał im drogę i Rainey zatrzymała się, nie wiedząc, co robić. Kenzie umiał sobie radzić w takich sytuacjach; wolną ręką torował im drogę, następując przy okazji na nogę grubiańskiego reportera.
- Posuwaj się powoli do przodu - szepnął jej do ucha. - Jeśli się zatrzymamy, to po nas.
Skinęła głową i odpowiedziała na jakieś nieszkodliwe pytanie, dotyczące filmu „Przed wschodem słońca”. Kiedy byli już blisko samochodu, otoczyła ich chmura baniek mydlanych, wydmuchiwanych przez rozchichotane nastolatki. Kenzie otworzył drzwi auta, wepchnął Rainey do środka i zamknął je ponownie.
Chętnie by ich wszystkich rozjechał, ale doświadczenie nauczyło go, że należy szukać możliwości porozumienia. Zanim usiadł za kierownicą, zwrócił się do tłumu dobrze wyszkolonym, nośnym głosem:
- Panie i panowie. To jest bardzo szczególny dzień dla Raine i dla mnie. Przypuszczam, że życzycie nam szczęścia.
To rozbroiło reporterów, którzy pozwolili mu powoli wyprowadzić samochód z tłumu. Na pierwszym skrzyżowaniu skręcił w stronę dzielnicy mieszkaniowej, krążąc po uliczkach, dopóki nie zdobył pewności, że nikt ich nie ściga.
Kiedy znaleźli się w bezpiecznej odległości, zerknął na swoją oblubienicę. Rainey nie spuszczała wzroku ze zgniecionego bukietu, była bardzo blada.
- Co myśmy zrobili? - spytała cichym głosem. - Co myśmy zrobili?
- Słuszną rzecz, mam nadzieję. - Przycisnął jej dłoń do serca. - Dziękuję, że za mnie wyszłaś, Rainey. Żono.
- Czy zawsze będzie tak strasznie? - Uśmiechnęła się blado.
- Nie. Teraz jesteśmy sensacją, superparą roku. Na szczęście niedługo zajmą się kimś innym. A my będziemy dla nich starym nieciekawym małżeństwem.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz.
Przetrwali ten pierwszy atak na swoje małżeństwo, jednak nie potrafili już nigdy odtworzyć atmosfery czystej radości tamtego tygodnia na kalifornijskim wybrzeżu.
W Nowym Meksyku noce bywają chłodne. Kenzie wstał z fotela na balkonie i wszedł do swojego apartamentu. Byłoby o wiele lepiej, gdyby on i Rainey nie brali ślubu. Nie żałował tego, mimo cierpienia z powodu jej utraty. Lepszy był ból niż pustka.
Nie mógł sobie tylko darować, że ona też została narażona na cierpienie.
Naturalnie dzień, w którym Marcus Gordon pojawił się na planie, okazał się najbardziej pechowy z dotychczasowych dni zdjęciowych. Ciężarówka, która wiozła kamery, zepsuła się na wyboistej drodze i przez ten czas zmieniło się światło, co uniemożliwiło nakręcenie zaplanowanej sceny. Rainey postanowiła zrobić inną scenę - i dowiedziała się, że Sharif nie nauczył się jeszcze swoich kwestii. Obiecując, że już nigdy więcej nie zawiedzie, poprosił o godzinę przerwy i zamknął się w swojej przyczepie. A więc dalsze opóźnienie.
Sekwencja, którą Rainey opracowała w najdrobniejszych szczegółach, nie spełniła jej oczekiwań w praktyce. Po gorączkowej naradzie z operatorem, drugim reżyserem i scenografem opracowali inną, która, na szczęście, świetnie się udała. Kiedy skończyli, było już za późno, żeby kręcić scenę Sharifa.
Marcus obserwował wszystko ze stoickim spokojem, a w przerwach pracował nad dokumentami, które przywiózł w pękatej teczce.
- Przyniosłeś nam pecha, Marcusie - powiedziała Rainey, kiedy wracali z planu.
- To działa na tej samej zasadzie jak chleb, który zawsze spada masłem do dołu. Kiedy producent zjawia się na planie, wszystko zaczyna się sypać. Nie martw się, masz tylko pół dnia opóźnienia i łatwo to nadrobisz. Biorąc pod uwagę liczbę scen akcji, jakie nakręciłaś, radzisz sobie zdumiewająco dobrze. - Marcus rzucił okiem na rozłożone na kolanach papiery. - Nie przekroczyłaś budżetu, a to oznacza, że masz cechy sprawnego reżysera. Teraz tylko musisz zrobić świetny film.
Było oczywiste, że Marcus żartował, ale Rainey miała zbyt stargane nerwy, żeby ją to mogło rozbawić. Film jest niesłychanie delikatnym tworem, który można łatwo zepsuć. Za kilka dni zakończą zdjęcia w Nowym Meksyku, a jeśli nie uzyskała pożądanych efektów, to już się niczego nie da naprawić.
- Chcę porozmawiać z tobą i z Kenziem, kiedy przyjedziemy do hotelu. Zrobimy sobie krótkie zebranie, przede wszystkim na temat promocji filmu. Mam kilka pomysłów, które chciałbym wprowadzić w życie.
- Dobrze.
Rainey domyślała się, że Marcus będzie chciał się zorientować, czy Kenzie zaangażuje się w promocję filmu, kiedy wejdzie on na ekrany. Jego pomoc byłaby nieoceniona, gdyby zechciał wziąć udział w kilku popularnych programach telewizyjnych. Zaangażowanie aktora w reklamę filmu jest zwykle zapisane w kontrakcie, ale Rainey celowo ominęła ten punkt, wiedząc, że Kenzie nienawidzi takich wystąpień. Teraz Marcus będzie musiał go przekonać. Sama też musi wziąć udział w promocji, jeśli chce, żeby „Centurion” zarobił przynajmniej na siebie, chociaż, podobnie jak Kenzie, serdecznie tego nie, cierpiała.
- Jest trochę niedobrych wiadomości z frontu finansowego - rzekł Marcus.
- Jakich?
- Nie będzie obiecanych dwóch milionów dolarów.
- To poważna wyrwa w moim budżecie. - Rainey zacisnęła dłonie.
- Sądzę, że uda mi się zdobyć przynajmniej część tej sumy z jakiegoś innego źródła, ale spróbuj pomyśleć o tym, czy rzeczywiście potrzebujesz takich scen, jak powitanie wracającego z niewoli Randalla. na Victoria Station. Tłumy ludzi na planie jest trudno sfilmować, a to może oznaczać dodatkowe dni zdjęciowe i dodatkowe pieniądze.
- Muszę to zrobić! Scena powitania pokazuje, jak bardzo Randall jest przytłoczony i przerażony tym, że witają go jak bohatera, podczas gdy on wie, że poniósł haniebną porażkę. - Rainey napisała tę scenę na podstawie własnego doświadczenia, kiedy razem z Kenziem znaleźli się nagle wśród napierającego na nich tłumu.
- Masz rację - przyznał Marcus. - Zobacz wobec tego, czy nie juda się wyrzucić kilku mniejszych scen. - Gdy zatrzymali się przed hotelem, pomógł wysiąść Rainey.
- Zobaczymy się w biurze za pół godziny.
Chętnie wzięłaby prysznic albo gorącą kąpiel, ale to nie był koniec Jej pracowitego dnia. Poszła wprost do biura, które urządzili na parterze, w hotelowej sali konferencyjnej. Zastała tam Val, sortującą pocztę.
- To prywatny list. - Przyjaciółka wręczyła jej grubą kopertę.
Rainey skrzywiła się, usiadła na krześle i zaczęła przeglądać zawartość koperty, a po chwili Val podała jej kubek cappuccino. Tego jej było właśnie trzeba - kofeiny, cukru i czekolady.
- Zauważyłaś pewnie, że ten list jest od detektywa, który próbuje ustalić, kim jest mój ojciec.
- Tak, ale nie musisz zaznajamiać mnie z jego treścią. - Kiedy ekspres zaczął bulgotać, Val napełniła drugi kubek. - Zobaczyłam tylko pierwszy akapit i dalej nie czytałam.
- Ta powściągliwość musiała być bolesna dla tak ciekawskiej osoby jak ty.
- Cholernie ciężka. - Val uśmiechnęła się szeroko. - Wiem jednak, że nie potrzebujesz dodatkowych stresów.
- Znamy się od tak dawna, że mogę ci śmiało zdradzić, co Mooney ma do zakomunikowania. Nie ma żadnych pewnych informacji, daje tylko listę pretendentów do zaszczytnego tytułu ojcostwa, uszeregowanych według prawdopodobieństwa, zaznaczając tych, którzy już nie żyją i nie mogą zostać poddani testom DNA.
Val popijała cappuccino, delikatnie zlizując pianę z górnej wargi.
- Czy aż tak bardzo ciekawi cię postać ojca? - spytała.
- Nie mam obsesji na tym punkcie, jeśli o to ci chodzi. Traktuję to raczej jak... sprawę, która nie została doprowadzona do końca. Jeśli nigdy się nie dowiem, kim jest ten drań, to trudno, jak tej pory mogłam się spokojnie bez tego obejść. Stwierdziłam jednak, że jeśli chcę wiedzieć, to powinnam się ostro do tego zabrać. Ten trop jest już sprzed przeszło trzydziestu lat.
- Twoja matka była bardzo sławna, więc wielu ludzi musi ją pamiętać.
- Oczywiście. Według Mooneya, liczba prawdopodobnych partnerów Clementine w okresie, kiedy zostałam poczęta, waha się pomiędzy ośmioma a dziesięcioma.
- Wiele w życiu kochała - skwitowała speszona nieco Val.
Rainey ponownie zajrzała do raportu detektywa.
- Jeśli był to partner jednorazowej przygody, poznany w klubie albo na koncercie, odnalezienie go jest absolutnie niemożliwe. Mooney zajmuje się tylko tymi facetami, którzy byli z nią przez jakiś czas. Są wśród nich dwaj Azjaci i jeden czarnoskóry, ale znajdują się na dalekiej pozycji, z powodu mojej jasnej karnacji.
Popatrzyła na następną kartkę.
- Było trzech muzyków, jeden z nich z jej zespołu, niezbyt zdolny basista. Miała przelotny romans z gwiazdą najbardziej wtedy popularnego telewizyjnego serialu policyjnego. Widziałam powtórki, facet w ogóle nie umiał grać. Krążą plotki, że miała romans z szefem wytwórni filmowej albo z szefem studia dźwiękowego, albo z jednym i z drugim, ale Mooney nie zna żadnych nazwisk. Na wysokiej pozycji znajduje się dealer, który dostarczał jej narkotyków. Nie ulega wątpliwości, że zadawała się z nim co najmniej przez kilka miesięcy, dopóki nie zakończył przedwcześnie życia na skutek przedawkowania. To się stało, kiedy miałam dopiero pół roku, i jeśli to on był moim ojcem, mogę się tylko cieszyć z tego, że nie żyje. Na razie Mooney nie ma więcej wiadomości. Jeśli będę chciała dalej prowadzić dochodzenie, przypuszcza, że będzie mógł zawęzić liczbę kandydatów.
Val obrzuciła ją współczującym spojrzeniem, a Rainey zorientowała się, że przesadziła ze swoim gorzkim poczuciem humoru. Schowała raport do koperty, nie będąc przekonana, że chciałaby się jeszcze czegoś dowiedzieć. Raczej nie - pragnęła jednak pozamykać pewne rozdziały swojego życia, a to był wielki, wciąż otwarty rozdział. Po zakończeniu śledztwa będzie mogła odłożyć raport na półkę i zapomnieć o całej sprawie.
Poznając te nieciekawe epizody z życia Clementine, Rainey uczyła się szanować dziadków. To prawda, że byli chłodni, surowi i pozbawieni radości życia, ale po ich domu nie kręcili się obcy mężczyźni, a tym bardziej nie wychodzili rano z sypialni.
Marcus i Kenzie weszli razem do sali konferencyjnej. Val zrobiła im cappuccino, a Rainey wykorzystała ten czas na pogrzebanie przeszłości. Stres po nieudanym dniu zdjęciowym był niczym w porównaniu ze wspomnieniami z wczesnego dzieciństwa.
Kenzie oparł się o ścianę, jak zawsze zamknięty w sobie, a Marcus usiadł przy stole i sięgnął po kanapki, które zamówiła Val.
- Chcę porozmawiać na temat waszego udziału w promocji filmu.
Zadzwonił telefon i Val natychmiast odebrała.
- To Emmy - powiedziała po chwili. - Mówi, że to bardzo ważna sprawa.
- Odbierz ten telefon - rzekł Kenzie. - Marcus próbuje finiszować, udając, że już się zgodziłem na udział w promocji i że to tylko kwestia ustalenia harmonogramu.
- Pierwsza runda dla Kenziego - przyznał Marcus. - Możemy rozpocząć drugą?
- Czy to ta, w której ty mówisz, że powinienem się częściej pokazywać swoim fanom, a ja odpowiadam, że nadmierne eksponowanie się pozbawia gwiazdę aury tajemniczości?
- Okay. - Marcus uśmiechnął się szeroko. - Przechodzimy do trzeciej rundy.
- O co chodzi, Emmy? Nic ci nie jest? - Rainey była zaniepokojona.
- Czuję się dobrze. Dziś rano poczułam, że dziecko kopie, i to jest dobra nowina. A zła... - Emmy wzięła głęboki oddech. - Nie dzwoniłam wcześniej, bo myślałam, że to się jeszcze da załatwić, ale niczego nie wywalczyłam i uważam, że sytuacja jest beznadziejna. Jane Stackpole nie weźmie udziału w filmie.
- Co?! - Rainey upuściła świeżo napoczętą kanapkę i aż podskoczyła na krześle. - Nie może tego zrobić! W przyszłym tygodniu ma się z nami spotkać w Londynie.
- Może. Właśnie to zrobiła.
- Dlaczego? Rozchorowała się? - Rainey potarła pulsujące skronie.
- Dostała lepszą propozycję, szansę zagrania w wielkim hollywoodzkim dreszczowcu. Bardzo dobrze wypadła na castingu, a kiedy okazało się, że główny amant nie chce grać z dziewczyną, która została wybrana, wezwano Jane.
- Prawie całowała mnie po nogach, kiedy zaproponowałam jej rolę Sarah. - Rainey była zdruzgotana. - Przysięgała, że to najwspanialsza rola, jaką jej kiedykolwiek zaproponowano, że to jej wielka życiowa szansa.
- To było kiedyś. Brak przyzwoitości bardzo się opłaca, przecież tu chodzi o większe pieniądze i większą popularność - powiedziała cynicznie Emmy. - Jeśli kiedykolwiek spotkam tę niewdzięczną, anorektyczną zdrajczynię, to na pewno ją zabiję, ale teraz chciałabym wiedzieć, do kogo mam się zwrócić o zastępstwo?
Rainey przypomniała sobie szybko nazwiska aktorek, które już pod uwagę do roli Sarah, lecz żadna jej nie zadowalała.
- Naradzę się z Marcusem i oddzwonię.
- Straciliśmy Sarah? - spytał producent.
- Jane Stackpole dostała lepszą ofertę. Czy możemy domagać się odszkodowania za zerwanie umowy?
- Niestety, nie. Jej agent nadal trzyma u siebie kontrakt, pewnie zwlekała z podpisaniem, licząc na tamtą rolę. Musimy się skupić na znalezieniu zastępstwa. - Marcus zerknął na Kenziego. - Lepiej ode mnie znasz angielskie aktorki. Masz jakiś pomysł?
- Rainey.
- Nie mogę grać Sarah! Mam wystarczająco dużo pracy przy tym filmie.
- Wielu aktorów gra w filmach, które jednocześnie reżyseruje. Nie widzę powodu, żebyś nie mogła zrobić tego samego.
- To robią tylko mężczyźni, kobiety prawie nigdy. - Rainey gorączkowo poszukiwała argumentów. - Poza tym nie jestem Angielką i jestem za stara do tej roli.
- Kenzie ma sporo racji. - Marcus patrzył na nią uważnie zmrożonymi oczami. - Przy odpowiednim oświetleniu wiek nie będzie stanowił problemu, potrafisz też naśladować brytyjski akcent. Kiedy po raz pierwszy czytałem scenariusz, byłem pewny, że sama chcesz zagrać Sarah. To świetna rola i dasz sobie z nią radę równie dobrze, jak Jane Stackpole.
Rainey miała już wystarczająco stargane nerwy trudnym dniem na planie, a teraz musiała jeszcze stawić czoło dwóm mężczyznom, starającym się przekonać ją do zagrania roli, której wcale nie chciała.
- Nie! - Miała ochotę rzucić kubkiem kawy o ścianę, ale się powstrzymała. - Nie będę grała naiwnej nastoletniej dziewicy! - krzyknęła.
Zapadło niezręczne milczenie. Rainey zwykle była bardzo opanowana. Po chwili Kenzie podszedł do niej.
- Należy ci się trochę odpoczynku.
Zanim zdążyła się zorientować, odpiął jej komórkę od paska i rzucił ją Val, potem wziął ją w ramiona i skierował się do drzwi. Zdumiona Rainey usiłowała mu się wyrwać.
- Co ty, u diabła, wyprawiasz?
- Porywam cię - odparł spokojnie. - Zanim się całkiem rozsypiesz.
- Marcus, przestań się śmiać! - Rainey wiła się gwałtownie w ramionach Kenziego, ale ten trzymał ją mocno. - Zrób coś!
- Przerwa dobrze ci zrobi. - Producent usiłował przybrać poważny wyraz twarzy. - Przyda ci się kilka godzin odpoczynku.
- Dzwonić po ochronę? - Val nie była rozbawiona.
- Tak! - Rainey zastanowiła się. Ochroniarze pewnie poproszą Kenziego o autograf i roześmieją się tylko na ten widok. - Nie!
Nie zdążyła podjąć żadnej innej decyzji, bo już ją wyniósł z sali konferencyjnej. Do bocznych drzwi wyjściowych było tylko kilka kroków. Otworzył je ramieniem, nadal silnie ją przytrzymując. Jego wynajęty samochód terenowy stał przed samym wyjściem.
Otworzył drzwi i błyskawicznie wsadził ją do środka. Złapała za klamkę, kiedy obchodził samochód, żeby usiąść za kierownicą, drzwi były jednak zamknięte. Przebiegała jeszcze wzrokiem deskę rozdzielczą, pełną nieznanych jej przycisków, ale on już zapalał silnik.
Nie miała siły na stawianie oporu, ukryła więc twarz w dłoniach, z trudem powstrzymując się od płaczu. Poczuła na ramieniu dotyk znajomej dłoni.
- Odpręż się, Rainey - powiedział uspokajającym tonem. - Jest sobota i nie musisz się na jutro przygotowywać. Zrób sobie kilka godzin przerwy. Niczego jeszcze nie widziałaś w Nowym Meksyku, poza tym co miałaś w kamerze.
Miała ochotę zrzucić jego dłoń z ramienia, ale nie mogła się na te zdobyć.
- Twoja rola Tarzana już się z lekka zestarzała.
- Nie lubię się powtarzać, ale kiedy popadłaś w histerię, uznałem, że lepsze będzie bezpośrednie działanie niż próba przemówienia ci do rozumu. - Zdjął dłoń z jej ramienia, żeby zmienić bieg, i trzymał teraz obie ręce na kierownicy. - Jeśli chcesz wrócić do hotelu, to powiedz tylko słowo. Czy nie lepiej jednak zwolnić tempo, żeby móc potem spokojnie rozwiązać wszystkie problemy? Myślę, że znalazłem dla ciebie dobre lekarstwo.
Czy chciała wrócić do hotelu? Na pewno nie. Świadomość, że ich małżeństwa nie da się już naprawić, dawała jej dziwne poczucie swobody. Miło będzie spędzić parę godzin z Kenziem, przecież i tak codziennie pracują razem. Patrzyła na jego doskonały profil, po raz kolejny żałując, że jest tak cholernie miłym facetem. Miał w sobie naturalną serdeczność, której tak bardzo potrzebowała. Mimo to zerwał ich małżeństwo tak niedbałym gestem, jakby odrzucał na bok przeczytane już pismo, i nigdy nie wyraził żalu ani skruchy.
- Okay, robię sobie przerwę. - Zapięła pas. - Ale jeśli lekarstwem ma być seks, to zapomnij o tym - dodała ostrzegawczym tonem.
- Myślałem tylko o kociętach.
- O kociętach? - powtórzyła tępo.
- Muszę złożyć wizytę bardzo miłym ludziom, a ich kotka ma młode. Możesz się z nimi pobawić.
Rainey kochała koty, jednak zbyt dużo czasu spędzała poza domem, żeby sobie pozwolić na własne, miło więc będzie odwiedzić cudze. Odprężyła się i zaczęła wyglądać przez okno. Nowy Meksyk zawsze jej się podobał, ale Kenzie miał rację - tym razem nie dostrzegała otaczającego ją piękna, myśląc tylko o tym, jak ono będzie wyglądać na taśmie filmowej.
To porwanie miało swoje dobre strony.
Rainey trochę drzemała i straciła poczucie czasu. Nie wiedziała już, ile godzin spędziła w samochodzie, z Kenziem za kierownicą. Słońce stało jeszcze wysoko nad horyzontem, kiedy skręcił przy znaku Cibola. Siedziała cicho, nie chcąc go pytać, dokąd, u diabła, jadą, kiedy samochód podskakiwał na wyboistej drodze. Po jakimś czasie zatrzymali się przed masywnym domem z surowej cegły, doskonale wkomponowanym w otoczenie.
Kenzie wziął foldery z tylnego siedzenia, po czym obszedł samochód, żeby otworzyć jej drzwi. Od razu pojawił się pies, powitał go entuzjastycznie i zaczął przyglądać się Rainey, która ostrożnie wyciągnęła do niego rękę. Z domu wyszła starsza kobieta o miłej powierzchowności.
- Dzień dobry, pani Grady. Mam już dla pani wszystkie broszury. - Kenzie uściskał gospodynię. - To jest Raine Marlowe. Przywiozłem ją, żeby mogła obejrzeć kociaki.
Oczy pani Grady rozszerzyły się na moment i Rainey zorientowała się, że kobieta rozpoznała w niej żonę Kenziego i wie, że się rozwodzą.
- One na pewno się ucieszą, panno Marlowe - powiedziała tylko. - Te małe diablątka już nas wystarczająco wymęczyły.
Mimo panującego upału w domu było chłodno.
- Może napije się pani lemoniady? - zaproponowała gospodyni.
- Z przyjemnością.
Pani Grady wsypała kostki lodu do wysokiej szklanki i nalała napój z dzbanka, który wyjęła z lodówki.
- Kotki są w ogródku. Nie pozwalam im biegać po podwórzu, z obawy przed kojotami. Tędy, proszę.
Drzwi otworzyły się na osłonięty murem ogródek. Rainey poczuła silny zapach kwiatów, zobaczyła gałęzie moreli rozpięte na przeciwległej ścianie, oświetlonej promieniami chylącego się ku zachodowi słońca. Mały pręgowany kotek podszedł do jej nóg.
- Naciesz się nimi - rzekł Kenzie.
Wrócił do kuchni, zostawiając ją samą z kociakami. Natychmiast zbliżył się do niej jakiś szary maluch i podniósł łepek, uważnie się jej przypatrując. Rainey usiadła na ziemi, skrzyżowała nogi i wzięła na ręce trzy kociątka. Ich matka leżała spokojnie pod krzakiem rozmarynu, z czwartym kotkiem drzemiącym u jej boku.
Napój miał świeży cierpki aromat - musiał być niedawno zrobiony ze świeżych cytryn. Upiła duży łyk, po czym podniosła kocięta do twarzy, pocierając policzkiem o ich miękkie futerka. Pręgowany lizał ją po uchu, szaruś mruczał nieprzytomnie, a trzeci, prawie biały, zsunął się jej na kolana i zaczął ogryzać guzik bluzki.
Jaki cudowny spokój... Pogłaskała szare kociątko, które wdrapało się jej na ramię. Kenzie miał rację - teraz mogła nabrać dystansu do swoich strapień. Praca nad filmem nigdy nie przebiega bez zakłóceń, a przy „Centurionie” wszystko szło wyjątkowo sprawnie. Przygniatała ją tylko świadomość ciążącej na niej odpowiedzialności. Nadal chętnie sprawiłaby Jane Stackpole porządne lanie, ale z drugiej strony, to nie pierwsza dziewczyna, która wycofuje się z umowy, kiedy nadarza się lepsza okazja, i na pewno nie ostatnia. Jednak to wielka szkoda - Jane, która łączyła w sobie kruchą delikatność i wdzięk z wewnętrzną siłą, była stworzona do tej roli.
Dobór aktorów jest najważniejszą rzeczą w filmie, a źle obsadzona rola może zniszczyć cały zamierzony efekt. Będzie jednak można znaleźć jakąś inną pierwszą naiwną, która dobrze zagra Sarah. Jutro rano, kiedy w Anglii będzie przyzwoita godzina, Rainey zadzwoni do Londynu i sprawa ruszy z miejsca.
A teraz miała przy sobie małe kotki.
Słońce chowało się już za murem, kiedy Kenzie zajrzał do ogródka.
- Jesteś gotowa do drogi?
Rainey siedziała ze skrzyżowanymi nogami w otoczeniu kociąt, śliczna i wypoczęta. Znowu była sobą.
- Żałuję tylko, że nie mogę ich ze sobą zabrać. - Pocałowała pręgowanego w nosek i postawiła go na ziemi, po czym zręcznie podniosła się na nogi i weszła za Kenziem do domu.
- Bardzo pani dziękuję. - Uśmiechnęła się serdecznie do pani Grady. - Mogłaby pani uzyskać patent na wynalazek „Kocia Kuracja”.
- Chce pani kociaka, a może dwa? Już długo nie będą przy matce.
- Gdybym w przyszłym tygodniu nie musiała jechać do Anglii, na pewno bym się po nie zgłosiła.
- Na świecie jest dużo kociaków, zawsze się jakiś dla pani znajdzie. Miło było panią poznać, pani Marlowe.
- Proszę nazywać mnie Rainey. Jeszcze raz bardzo za wszystko dziękuję.
Rainey uśmiechnęła się do gospodyni i razem z Kenziem poszła do samochodu.
- Skąd znasz panią Grady? - spytała, kiedy wyjeżdżali z podwórza.
- Kupuję Cibolę od niej i jej męża.
- Kupujesz ranczo, ot tak, po kilku dniach pobytu w Nowym Meksyku? - Patrzyła na niego ze zdumieniem.
- Ot tak. Państwo Grady’owie przeniosą się do nowego domu, który zostanie zbudowany nad małym jeziorkiem po zachodniej stronie. Mogłaś go nie zauważyć. Przyjechałem tu dzisiaj, żeby przywieźć im foldery prefabrykowanych domów z sekwojowych bali. Kiedy ty kociakowałaś, pani Grady wybierała projekt domu, który jej najbardziej odpowiada. Jeśli jej mąż wyrazi zgodę, to budowa ruszy natychmiast.
- Oni będą opiekować się twoim ranczem, a sami zamieszkają w niewymagającym wkładu pracy, nowym domu. To chyba dobry układ. Nie przypuszczałam jednak, że mógłbyś kupić cokolwiek w takiej odległości od morza.
Kenzie skręcił w trochę szerszą drogę. W dole widać było światełka małej osady.
- Ja też nie przypuszczałem, ale bardzo lubię Nowy Meksyk.
- W takim razie dziwię się, że zabrałeś mnie do Ciboli. Zawsze mi się wydawało, że wolałbyś nie zanieczyszczać swojego środowiska moją obecnością.
Czasem była za bardzo domyślna.
- Mogę żyć ze wspomnieniami, jak bawiłaś się z kociętami w ogrodzie. - Ten obraz tak mu się wrył w pamięć, że już nigdy nie będzie mógł wejść do tego ogródka, nie myśląc o niej. Słodko - gorzkie wspomnienie. Może po pewnym czasie słodycz zdominuje gorycz. Nie jesteś głodna?
- Potwornie - przyznała. - Ledwie zdążyłam ugryźć kanapkę, kiedy zadzwoniła Emmy.
- Niedaleko stąd jest knajpka z grillem. Przed kilkoma dniami jadłem tam żeberka. Tłuste, tuczące, potwornie niezdrowe i pyszne. Masz ochotę?
- Jak bym mogła się temu oprzeć? - Rainey roześmiała się serdecznie.
Mała lokalna knajpka na pewno nie była restauracją dla turystów. Kiedy weszli, kelnerka obrzuciła ich uważnym spojrzeniem, ale nie czyniąc żadnych komentarzy, zaprowadziła do stolika w rogu. Inni klienci, w codziennych strojach, z twarzami opalonymi od pracy na powietrzu, byli miejscowymi ranczerami, którzy, podobnie jak mieszkańcy Ciboli, zrośnięci byli z tą częścią świata. Kilku z nich obrzuciło przybyszów przelotnym spojrzeniem i zaraz wrócili do swoich posiłków. Podobnie jak kelnerka, potrafili uszanować ich prywatność.
Kenzie i Rainey zamówili żeberka i dzbanek piwa.
- Tutejsi ludzie nie wtrącają się w nie swoje sprawy - powiedział Kenzie. - To mi się podoba.
- Mnie by się również podobało. Nie mam nic przeciwko rozdawaniu autografów, ale nie cierpię, kiedy nie mogę przez to spokojnie zjeść.
Szybko postawiono przed nimi buchające parą talerze i Rainey rzuciła się na jedzenie. Zjadła żeberka, sałatkę z surowej kapusty i sałatkę z ziemniaków, a na koniec jeszcze kawałek szarlotki.
Dokładnie opróżniwszy talerze, oparła się o ścianę, wycierając ręce, papierową serwetką.
- Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam głodna. To świetne miejsce. Dobrze, że nie mieszkam gdzieś w pobliżu. Wyglądałabym jak beczka.
- Chyba nie tak prędko. Od czasu kiedy rozpoczęłaś kręcenie tego filmu, stale tracisz na wadze, a przedtem też nie było ciebie za wiele.
- Kiedy wrócimy do hotelu, kładę się do łóżka i będę spała co najmniej osiem godzin. - Stłumiła ziewnięcie.
- Nie wracamy do hotelu.
Nagle obudziła się w niej czujność.
- Już dosyć tego, Kenzie. Porwałeś mnie, pozbawiłeś mojej elektronicznej smyczy i dałeś przymusową lekcję perspektywicznego patrzenia, ale czas już wracać.
- Kilka dni temu zarezerwowałem nocleg i śniadanie w dość niezwykłym miejscu. Jutro jest niedziela, więc nie musisz się nigdzie spieszyć.
- Mówiłeś, że nie myślisz o seksie?
- W żadnym wypadku. - Liczył na to, że nie wyczuje w jego głosie zawodu. - Zamówiłem apartament, więc ty możesz zająć sypialnię, a ja będę spał na rozkładanej kanapie w salonie. Według wszelkich reguł przyzwoitości.
- Czy drzwi sypialni można zamknąć na klucz?
- Chyba tak. - Kenzie dopił piwo. - Zaufanie, jakim mnie darzysz, jest doprawdy budujące.
- A jeśli to do siebie nie mam zaufania? - Uśmiechnęła się niepewnie. - To nie będzie to samo co oddzielne pokoje hotelowe, Kenzie.
- Mogę cię zapewnić, że nie wydarzy się nic, czego oboje nie będziemy pragnąć.
- Ja zapłacę. - Rainey zaczęła wpatrywać się w leżący na stoliku rachunek.
Chyba w ten sposób chciała powiedzieć, że mogą oboje tego pragnąć, ale i tak nic się nie wydarzy.
Czy to miejsce jest bardzo nisko położone? - spytała Rainey.
- Sto dziesięć stopni w dół. Zaraz tam będziemy.
Kenzie szedł pierwszy, prowadząc ją po kamiennych stopniach wykutych w skale. Chociaż były wystarczająco szerokie, Rainey była szczęśliwa, że żelazna poręcz oddziela schody od przeszło stumetrowego urwiska.
Kenzie nie przesadził, mówiąc, że to miejsce jest niezwykłe! Wziął klucze od właściciela, który mieszkał w pobliżu, i pojechali dalej, aż znaleźli się na zupełnym odludziu. Otworzył masywne drzwi w litej skale i oto byli u szczytu tej niezwykłej klatki schodowej. Gdy przekręcił kontakt, zapaliły się światełka w co szóstym stopniu niepokojąco długiego zejścia.
- Tu powinniśmy być bezpieczni przed łowcami autografów - powiedział, zamykając za nimi ciężkie drzwi.
Trzymając niewielką torbę, zaczął schodzić pierwszy, żeby mogła się na nim oprzeć, gdyby zaczęła spadać. Rainey nie miała takiego zamiaru, starała się jednak trzymać jak najbliżej skalnej ściany.
Wreszcie schody się skończyły i znaleźli się na długim podeście, wyłożonym ceramicznymi płytkami. Po prawej zobaczyła w skale szklane przesuwane drzwi. Kenzie otworzył je i zapalił światło.
- Co o tym myślisz?
- Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego.
Rainey zatrzymała się w progu, zdumiona widokiem pokoju wykutego w litej skale. Ściany zlewały się z sufitem, nadając mu widok naturalnej jaskini, ale na podłodze leżał gruby biały dywan. Były tam i. tylko konieczne sprzęty, funkcjonalne i bardzo dobrze dobrane. Ze stojącej przed kominkiem kanapy można było podziwiać widok, otwierający się za szklanymi drzwiami.
- Dość niezwykłe, prawda? Wzorowane na siedzibach skalnych dawnych Indian Pueblo. Tylko dlatego udało mi się zrobić rezerwację na dzisiejszą noc, że ktoś w ostatniej chwili zrezygnował.
Kenzie rzucił torbę za kanapę i wskazał drzwi do sypialni. W luksusowo urządzonej łazience był gorący prysznic, a w pokoju dziennym mała kuchenka.
- Napijesz się białego wina? - spytał, otwierając lodówkę.
- Z przyjemnością.
Wzięła kieliszek, myśląc, że jeśli nawet nie miał takich planów, to jest to idealne miejsce na miłosną przygodę. Wyszła na podest, kładąc na wszelki wypadek rękę na poręczy.
Kenzie zgasił wszystkie światła i też wyszedł na zewnątrz, ale nie stanął blisko niej. Kiedy oczy Rainey przywykły do ciemności, zaczęła dostrzegać szczegóły krajobrazu. U podnóża skały niewielki potok błyszczał w świetle księżyca, a po drugiej stronie kanionu wznosiły się nagie formacje skalne. Słychać było tylko szum wiatru i cichy Szmer potoku.
- To jest rzeczywiście niezwykłe miejsce. - Rainey zniżyła głos, nie chcąc zakłócać nocnej ciszy. - Mogłoby cudownie zagrać W filmie.
- Jesteś urodzonym reżyserem. - Kenzie roześmiał się. - Każdy widok, dźwięk czy pomysł jest wodą na twój młyn.
- Chyba masz rację. - Wypiła mały łyk wina; wolała zachować jasność umysłu. - Chociaż bardzo chciałam zostać aktorką, zawsze miałam uczucie, że nie powinnam na tym poprzestać. A ty nie masz ochoty reżyserować albo być producentem? Większość aktorów ma takie ambicje.
- Nie. Nigdy nie miałem innych marzeń poza pragnieniem, żeby zostać aktorem. I to jest to, kim jestem.
- To nie jest to, kim jesteś. To jest to, co robisz.
- Mów za siebie. Jeśli nie jestem aktorem, to jestem niczym.
W świetle księżyca jego twarz przywodziła na myśl doskonałe rysy greckich rzeźb i była równie tajemnicza, jak one. Rainey nigdy nie zdołała przeniknąć przez tę nieuchwytną zasłonę, nawet w czasie ich małżeństwa. Teraz też nie wiedziała, co nim powoduje. Pewnie nikt tego nie wiedział.
- Chciałbym się dowiedzieć, dlaczego popadłaś w histerię na propozycję zagrania Sarah? To świetna rola i mogłabyś ją bardzo dobrze zagrać.
- Na litość boską, Kenzie, czego nie rozumiesz w tak prostym słowie jak „nie”? - Spokój Rainey nagle się ulotnił.
- Tego, co jest w nim irracjonalne.
- Nie zagram Sarah i nie ma o czym mówić! - Obróciła się szybko i weszła do środka, kipiąc ze złości.
- Jest chłodno. Rozpalę ogień. - Kenzie też wrócił do salonu.
- Nie musisz tego robić. Zaraz kładę się do łóżka.
Na palenisku kominka leżało już drewno, więc wystarczyło tylko przyłożyć zapałkę do specjalnie przygotowanych podpałek, żeby natychmiast wystrzeliły w górę płomienie.
- Dlaczego rola Sarah tak bardzo wyprowadza cię z równowagi? - spytał spokojnym tonem.
Rzeczywiście, dlaczego tak gwałtownie się przed tym broniła? Sarah była ciekawą postacią, która z niewinnej panienki staje się dojrzałą kobietą, zdolną stawić czoło trudnym wyzwaniom. Kiedy Rainey pracowała nad scenariuszem, dokładała wszelkich starań, żeby uwydatnić wszystkie indywidualne cechy tej postaci, i chyba jej się to udało.
- Pewnie... pewnie dlatego, że jest tak nieprawdopodobnie niewinna i naiwna. Nie potrafię się z nią identyfikować. Nawet w wieku sześciu lat nie byłam aż tak naiwna.
Kenzie przykucnął przed kominkiem, wpatrując się w płomienie.
- Właśnie ta niewinność i naiwność jest źródłem jej siły. Nie przychodzi jej nawet na myśl, że mogłaby opuścić Randalla, chociaż był w okropnym stanie psychicznym, kiedy się pobierali.
- Pisarzowi łatwo jest przekształcić niewinność w cnotę, a w prawdziwym życiu oznacza to tylko słabość.
- Ty na pewno nie jesteś chowaną pod kloszem wiktoriańską dziewicą, a za każdym razem, kiedy przyjmujemy rolę wbrew sobie, czujemy się tak, jakbyśmy stali nad przepaścią. - Kenzie wskazał gestem przestrzeń za szklanymi drzwiami. - Ale to właśnie te role, których się najbardziej boimy, rozwijają nas i wzbogacają nasze aktorstwo. Chociaż niewinność Sarah może spowodować, że poczujesz. się odsłonięta i wystawiona na ciosy z zewnątrz, możesz ją dobrze zagrać.
Rainey podeszła do kanapy i usiadła przed kominkiem.
- Przekraczanie własnych możliwości ma swoje granice. Każdy aktor wie, jak daleko może się posunąć. Słodka Sarah jest poza moim zasięgiem.
- Nie myśl o całym filmie. Przecież z całodniowych zdjęć zostaje. tylko kilka minut taśmy do wykorzystania, na pewno przez te kilka minut poradzisz sobie z naiwnością Sarah. Kiedy podzielisz całą tę historię na setki ujęć, nie będziesz miała powodu do obaw.
To, co mówił, brzmiało rozsądnie, jednak myśl o graniu Sarah z jakimkolwiek partnerem, a tym bardziej z Kenziem, przyprawiała ją o dreszcze.
- Nie wiesz nawet, o co mnie prosisz.
- Myślę, że wiem. - Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. - Trudno jest nam razem pracować, a gdybyśmy jeszcze mieli grać kochanków? Męża i żonę? Oczywiście, że to nie będzie łatwe, ale musisz to zrobić dla dobra filmu. Masz za mało czasu, żeby znaleźć lepszą aktorkę do tej roli.
Rainey szykowała się już do odpowiedzi, gdy zorientowała się nagle, że ta rozmowa coś jej przypomina.
- Używasz tych samych argumentów, którymi ja się posługiwałam, kiedy chciałeś się wycofać!
Mając niezawodną pamięć, Kenzie powtarzał dosłownie niektóre zdania.
- Ciekaw byłem, kiedy to zauważysz. - Roześmiał się. - Są równie istotne teraz, jak były wtedy. Jak się czujesz, kiedy ja wysuwam te argumenty, a nie ty?
Nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy kląć.
- Paskudnie, szczególnie kiedy widzę, że stawianie mnie pod ścianą sprawia ci wyraźną przyjemność.
- Nie powiem, żeby cieszył mnie widok twojego cierpienia, jednak sytuacja nie jest pozbawiona komizmu. - Kenzie popatrzył jej w oczy. - Ja też mam swój udział w tym filmie. Poświęcam mu czas, energię i narażam reputację. Moje nazwisko będzie na afiszach. Chcę, żeby wypadł możliwie najlepiej, a to oznacza, że powinnaś zagrać Sarah.
- Musi być przecież jakaś angielska aktorka, która zrobi to równie dobrze, jak ja, a może nawet lepiej.
- Jeśli taka jest, w co zresztą wątpię, to czy znajdziesz ją w ciągu tygodnia i czy będzie akurat wolna? - Kenzie uśmiechnął się blado. Po tym, jak mi wtedy chłodno powiedziałaś, że przyjęcie niechcianej roli byłoby z korzyścią dla mnie i mojej sztuki, jak teraz usprawiedliwisz swoje tchórzostwo, kiedy sytuacja się odwróciła?
- Czy to szantaż? - Rainey popatrzyła na niego zwężonymi oczami.
- Mam lepszą broń. Twoje poczucie fair play.
Zaklęła pod nosem.
- Wiesz, jak mnie podejść.
- Dziękuję.
- To nie był komplement.
Rainey potarła czoło, myśląc o tym, jak bardzo nie chce zagrać tej roli. Ale sytuacja rzeczywiście się odwróciła i teraz ona musiała ponieść wszystkie koszty. Westchnęła głęboko.
- Dobrze, niech cię szlag trafi, zagram.
Kenzie uśmiechnął się do niej tym swoim nieodpartym uśmiechem.
- Cieszę się. Granie razem będzie stresujące, ale dobre dla filmu, ponieważ główni bohaterowie są stale pod wpływem silnego stresu.
- Nie tylko stresujące, to nam całkowicie zszarpie nerwy, jednak masz rację, że film na tym skorzysta, jeśli w nim zagramy oboje. Tylko faceci od kamer będą musieli włożyć wiele wysiłku w to, żebym mogła wyglądać wystarczająco młodo. - Rainey wstała z kanapy. - Pójdę się położyć.
- Nie za wcześnie? Moglibyśmy zrobić małą próbę.
Od pierwszej próby w domu Kenziego do „Przed wschodem słońca” wielokrotnie przygotowywali wspólnie swoje role, ale od tamtej pory wszystko się zmieniło. Cholernie się zmieniło.
- Nie mam scenariusza.
- Ja mam. Dziś wieczorem chciałem popracować nad rolą. Wystarczy nam jeden egzemplarz. Nauczyłem się już prawie wszystkich swoich kwestii, a ty pisałaś scenariusz, więc też powinnaś je umieć na pamięć.
Zarezerwował ten niezwykły zakątek na sobotni wieczór, żeby móc tu pracować?
- Twoje zachowanie jest czasem wprost nieludzkie, Kenzie.
- Odkryłaś wreszcie moją tajemnicę. Jestem kosmitą, który nauczył się sztuki aktorskiej, żeby móc udawać człowieka.
Chociaż mówił to żartobliwie, w jego słowach było sporo prawdy. Naturalnie, nie pochodził z przestrzeni kosmicznej, ale zawsze miał poczucie wyobcowania. Wielu aktorów tego doświadcza, Rainey również. Wiedziała jednak, jakie doświadczenia życiowe spowodowały u niej ten stan, ale nie wiedziała niczego o Kenziem. Na początku ich znajomości postawił sprawę jasno - jego dzieciństwo było tematem tabu.
Zastosowała się do jego życzenia, ale zawsze była ciekawa, w jakich warunkach dorastał i co go ukształtowało. Jego głos, akcent, dobre maniery i pewność siebie wskazywałyby na to, że pochodził z brytyjskich wyższych warstw. Jednak z drugiej strony był prawie całkowicie pozbawiony egocentryzmu, co nie szło w parze z jego uprzywilejowaną pozycją i niesłychanym sukcesem aktorskim. W tym najbardziej narcystycznym zawodzie świata potrafił zachować niezwykłą skromność. Akceptował fakt, że jest traktowany jak hollywoodzka gwiazda, ale nie oczekiwał tego ani nie pragnął.
Pozbawiony był również próżności, tak charakterystycznej dla osób o wielkiej urodzie. Rainey też nie była próżna, lecz to mogło wynikać z faktu, że nie była szczególnie ładnym dzieckiem. Chuda, z pociągłą buzią i jasnymi włosami o rudym odcieniu, mogła w najlepszym wypadku uchodzić za niebrzydką. Stale przeglądała się w lustrze, winiąc los za to, że nie odziedziczyła bujnej urody matki. Potem nauczyła się eksponować delikatne rysy twarzy i udawać, że jest piękna. Ta iluzja sprawdzała się w filmie, jednak to nie to samo, co mieć urodę, która zapiera dech w piersiach.
Rainey wywnioskowała, że Kenzie musiał mieć trudne dzieciństwo, może był maltretowany albo miał ojca alkoholika. A może, podobnie jak ona, nie był zbyt atrakcyjnym dzieckiem. Może był otyły, co tłumaczyłoby brak zarozumiałości i rygorystyczną dbałość o utrzymanie sprawności fizycznej - dostęp do siłowni był standardowym warunkiem we wszystkich jego kontraktach filmowych.
A może zamknięto go w internacie i zapomniano o jego istnieniu? Mógł też być niskim, słabym dzieciakiem, nad którym bezlitośnie znęcali się koledzy. Cokolwiek to było, zostawiło mu tak bolesne wspomnienia, że z nikim o tym nie rozmawiał, nawet z nią. Albo przewidywał, że nie będą ze sobą długo i kiedy się rozstaną, Rainey sprzeda jego historię prasie brukowej. Życie nauczyło go, że należy być niesłychanie ostrożnym.
Pod tym względem też mieli ze sobą coś wspólnego.
Chociaż Rainey wolałaby oddzielić się od jeszcze nie byłego męża zamkniętymi drzwiami, to, mając tak napięte terminy, nie powinna zmarnować kilku godzin, podczas których mogliby spokojnie popracować.
- Myślę, że powinniśmy zrobić tylko próbę czytaną, nie angażując się zbytnio w role.
- Zgoda. Nie sądzę, żebym od razu dał radę Randallowi i jego problemom, stać mnie będzie najwyżej na jedno lub dwa ujęcia z każdej sceny, więc tym bardziej nie będę się eksploatował emocjonalnie. - Kenzie wyjął scenariusz z torby i podał jej. - Próba czytana pomoże nam oswoić się z nową sytuacją.
Rainey była zachwycona ich wspólną pracą nad dwoma poprzednimi filmami. Cudownie było z nim grać, poza tym mogli więcej czasu spędzać razem. Długotrwałe rozstania, kiedy byli jeszcze prawdziwym małżeństwem, niewątpliwie przyczyniły się do rozpadu ich związku. Kiedy rozmawiała z nim przez telefon, miała czasem ochotę krzyczeć z rozpaczy, tak bardzo pragnęła go mieć przy sobie.
Z trudem wracając do teraźniejszości, szybko przejrzała scenariusz. Każda scena pomiędzy Randallem i Sarah miała albo romantyczne zabarwienie, albo silny wydźwięk emocjonalny, albo jedno i drugie. Wystarczająco trudno jej będzie reżyserować Kenziego w tych scenach, a granie z nim będzie prawdziwym piekłem. Dobrze się składa, że Sarah jest często gotowa wybuchnąć płaczem - takie sytuacje nie powinny Rainey sprawiać najmniejszej trudności.
Zaczęła czytać pierwszą scenę, w której Randall oświadcza się Sarah. Niesłychanie naiwna panienka nie może wprost uwierzyć, że ten przystojny, pełen kawalerskiej fantazji oficer, którego uwielbiała od dzieciństwa, chce ją pojąć za żonę. Rainey czytała swoje kwestie beznamiętnym tonem, pragnąc zagłuszyć wspomnienia tamtej nocy w Kalifornii, kiedy Kenzie zaproponował jej małżeństwo. On również czytał swoją rolę bez emocjonalnego zabarwienia.
Po zaręczynach Randall musiał wziąć udział w kampanii afrykańskiej i dostał się do niewoli. Marzył o Sarah przez cały okres swojego uwięzienia, a jej niewinne piękno stało się dla niego symbolem ojczyzny. Zobaczył ją ponownie dopiero na Victoria Station, kiedy wysiadł z pociągu i dowiedział się, że został bohaterem narodowym.
Chociaż rodzice Sarah nie aprobowali pomysłu, żeby panienka z dobrego domu spotkała się z narzeczonym w publicznym miejscu, nalegała, żeby pojechać na stację. Stała na peronie w towarzystwie ojca, kiedy Randall wysiadał z pociągu. Trudno im było rozmawiać w takim tłumie, ale była wystarczająco blisko, żeby zauważyć w jego oczach radość na jej widok, która szybko obróciła się w wyraz przerażenia, kiedy został otoczony przez dziennikarzy i żądny widoku bohatera tłum.
Linijka po linijce rozpracowywali rytm wiktoriańskich dialogów, starając się, żeby nie brzmiały one zbyt sztywno. Chociaż postacie musiały być utrzymane w historycznej konwencji, ich rozmowy nie powinny nużyć widzów. Właśnie z tego powodu Rainey chciała, żeby tę rolę zagrała odpowiednio wyszkolona angielska aktorka. Dobrze się jednak stało, że pisząc dialogi, wypowiadała je na głos, łatwiej jej teraz było poradzić sobie z tym nieco kunsztownym stylem wypowiedzi.
Poza odczytywaniem swoich kwestii, zaczęli markować ruchy postaci. Rainey miała już doskonałe rozeznanie, w jakiej odległości powinni się od siebie znajdować, jak patrzeć na siebie, a kiedy odwracać wzrok.
Wbrew postanowieniu zaczęła się wcielać w graną postać. Pisała ten scenariusz pogrążona w rozpaczy po rozstaniu z mężem, utożsamiając się z Sarah, ponieważ obie cierpiały po stracie ukochanego mężczyzny, nie rozumiejąc, dlaczego go utraciły.
Kenzie też nie uniknął tej pokusy. Jego naturalne płynne ruchy nabrały sztywności - grał udręczonego wiktoriańskiego oficera, jakby już stał przed kamerą. Kiedy doszli do sceny, w której Randall stara się zerwać zaręczyny, Rainey była na granicy wytrzymałości nerwowej, a Kenzie całkowicie wcielił się w rolę zdesperowanego mężczyzny.
Zdając sobie sprawę z faktu, że mieszczańskie wzorce zachowania wymagają, żeby stanęli teraz przed ołtarzem, Randall zaproponował narzeczonej, żeby poszła z nim na spacer do pobliskiej wioski. Zgodziła się z radością, zabawiając go rozmową o przygotowaniach do ślubu.
- Sarah, moja najdroższa, nie mogę się z tobą ożenić - przerwał jej nagle.
- Nie możesz? - Zatrzymała się w miejscu jak rażona piorunem. - Chyba nie mówisz poważnie! Może... może nie chcesz tak wystawnego ślubu? Jeśli wolisz, to zadowolę się skromną ceremonią.
- Nie! Mnie nie chodzi o ceremonię, ale o samo małżeństwo.
- Co ja takiego zrobiłam, John? - szepnęła po chwili.
- To nie twoja wina, tylko moja. - Nagle odwrócił się od niej. - Ja jestem... splamiony. Zhańbiony. Niegodny być twoim mężem.
- To nieprawda! Jesteś dżentelmenem, żołnierzem, bohaterem. Jesteś godny każdej kobiety w całej Anglii. - Milczała przez chwilę. - Jest ktoś inny w twoim życiu, prawda? Jakaś wielka dama, bardziej, odpowiednia do tej roli.
- Nie ma innej kobiety. I nigdy nie będzie. - Obrzucił ją pełnym niewymownego bólu spojrzeniem. Czy to był tylko ból Randalla?
- Dlaczego więc? Nie rozumiem.
- Chwała Bogu, że nie rozumiesz. - Przez policzek przebiegł nart, skurcz. - Świat jest pełen zła... mój honor został splamiony. Nie mogę. się ożenić.
Rainey gwałtownie zabiło serce. Uświadomiła sobie, że odgrywał scenę, której w prawdziwym życiu nie miała odwagi stawić czoła.
- Przecież złożyliśmy sobie przyrzeczenie! Nawet jeśli nie będziesz moim mężem, to ja w sercu pozostanę twoją żoną. Kocham cię. Zawsze cię będę kochała.
- Jak możesz mnie kochać, nawet mnie nie znając? Nie jestem człowiekiem, za jakiego mnie uważasz, Sarah. I nigdy nim nie byłem. - Dotknął jej włosów tak czułym i wymownym gestem, żeś trzeba go będzie koniecznie powtórzyć przed kamerą. - Nie możesz przecież poślubić obcego człowieka.
Rainey tak właśnie zrobiła, więc kontynuowała scenę ze ściśniętym gardłem.
- Czy mężczyźni i kobiety nie są zawsze sobie obcy? Ty marzyłeś o dokonywaniu bohaterskich czynów, a ja marzyłam o stworzeniu ci domu i wychowywaniu twoich dzieci. - Głos jej się załamał na myśl, jak bardzo pragnęła mieć z Kenziem dziecko. - Czekałam dwa lata, modląc się za ciebie, nie wiedząc nawet, czy żyjesz. Nigdy nie spojrzałam na innego mężczyznę. Czy sądzisz, że mogę przestać cię kochać tylko dlatego, że mnie o to prosisz?
- Musisz mnie opuścić - powiedział z rozpaczą. - Dla naszego wspólnego dobra.
- To, co mówisz, najlepiej świadczy o twoim honorze. - Będąc teraz bardziej sobą niż Sarah, Rainey podeszła do niego, z trudem tłumiąc pragnienie jeszcze większej bliskości. - Zwolnię cię z danego słowa, jeśli naprawdę tego pragniesz, pod warunkiem, że przysięgniesz, że mnie nie kochasz.
- Tu nie chodzi o miłość!
- Jak w małżeństwie może nie chodzić o miłość? - Zbliżyła się do niego jeszcze bardziej. - Przekonaj mnie, że mnie nie kochasz, a będziesz wolny.
- Wolny? - Jego usta wykrzywił grymas. - Byłaś ze mną przez cały czas mojego pobytu w Afryce. W najczarniejszych chwilach myśli o tobie pozwalały mi zachować zdrowe zmysły. Tam byłaś moim zbawieniem. Ale teraz nie mam prawa wciągać cię w otaczającą mnie ciemność.
- Dopóki jesteśmy razem, ciemność mnie nie przeraża. - Rainey obróciła głowę i ucałowała jego dłoń, a łzy paliły jej oczy. Nie udawała już, że gra Sarah. - Dlaczego, Kenzie? Nie rozumiem tego tak samo jak Sarah.
Drgnął nagle, chowając się za rolą jak za tarczą.
- Nie płacz, Sarah. Nie mogę znieść myśli, że sprawiam ci ból.
- Ale robisz to - załkała.
Według scenariusza, powinien scałować jej łzy. Wpatrywali się w siebie w napięciu - fikcja zbytnio przypominała bolesną rzeczywistość. Pomyślała, że Kenzie się odsunie, ale pochylił się nad nią. Zatarła się cienka granica pomiędzy filmowymi bohaterami a aktorami i Rainey odchyliła głowę do tyłu. Dotknął ustami jej warg, słonych od łez. To nie był pocałunek wiktoriańskiego żołnierza, składany na ustach jego niewinnej narzeczonej, lecz pocałunek męża, który pragnie żony.
Scenariusz wypadł jej z rąk, kiedy przywarła do niego z całej siły. Wiedziała, że popełnia szaleństwo, ale nie dbała o nic.
- Och, Kenzie, tak bardzo za tobą tęskniłam.
- Nie bardziej niż ja za tobą.
Wziął ją w ramiona, nie przestając całować, a ona przylgnęła do niego, żeby być jak najbliżej. Po chwili uwolnił ją z uścisku.
- Nie powinienem był proponować próby w tak odosobnionym miejscu.
- Nie miałeś żadnych uwodzicielskich planów? - spytała chłodnym tonem. Była zdumiona jego zachowaniem.
- Nie. Już wystarczająco cię skrzywdziłem. Nie chcę tego powtarzać.
- Jak John Randall, jesteś niesłychanie honorowy, przynajmniej w tym wypadku.
Położyła mu ręce na ramionach, po czym opuściła je niżej. Czy ma wybrać rozsądek, czy namiętność? Zaczęła mu rozpinać guziki koszuli.
- Czuję się okropnie. Będę miała przynajmniej jakąś rekompensatę, jeśli się prześpimy ze sobą.
- To tylko chwilowa rekompensata, po której następuje o wiele mniej miły poranek. - Chwycił ją za nadgarstek.
- Gdzieś czytałam, że rozwodzące się pary często ze sobą sypiają. więc jest to naturalne zachowanie.
- Może naturalne, ale nierozsądne.
- Do diabła z rozsądkiem. - Przebiegł go dreszcz, kiedy zaczęła całować go po szyi.
- Jesteś tego pewna? - Przesunął dłonie po jej plecach, aż do bioder, i przyciągnął ją do siebie.
Zawahała się; mogła się jeszcze wycofać. Jednak pragnęła go tak bardzo, że sprawiało to jej fizyczny ból.
- Jestem pewna. To niczego nie zmieni... ale chcę być z tobą ten ostatni raz. - Może wtedy będzie jej łatwiej się z nim rozstać.
- W takim razie to powinna być pamiętna noc. - Chwycił ją w ramiona, zaniósł do sypialni i położył na łóżku. - Nie ma przeszłości ani przyszłości. Tylko tu i teraz - szepnął, całując jej szyję.
Zanurzyła palce w jego włosach, zapominając o wszystkich udrękach. Teraz byli kochankami i tylko to było ważne.
Kochali się żarliwie i czule, nie potrzebując słów, bo znali się zbyt dobrze. Rainey krzyknęła z rozkoszy, kiedy w nią wchodził, ich zespolenie było tak doskonałe. Dlaczego odrzucił coś tak cennego? Szybko stłumiła tę myśl, koncentrując się na doznawanej rozkoszy, która uwalniała ją od bólu i gniewu.
Aż do całkowitego zaspokojenia.
W skalnym apartamencie panowała niczym niezmącona cisza. Kenzie miał wrażenie, że słyszy bicie serca kobiety, która leżała w jego ramionach.
W półmroku sypialni widział tylko zarys jej ciała. Chociaż nie miała tej szczególnej atrakcyjności fizycznej i seksapilu wielu aktorek z hollywoodzkiej fabryki marzeń, była pociągająca w nieuchwytny, tajemniczy sposób, a jednocześnie pełna uroku i wdzięku. Miał ochotę pochylić się nad nią i pieścić, dopóki nie rozbudzi się z jękiem rozkoszy.
Zaklął w duchu i ostrożnie wysunął się z pościeli. Rainey nie poruszyła się nawet, wyczerpana ciężka pracą na planie. Ciekaw był, jak szybko zacznie żałować, że dała się ponieść ich obopólnemu szaleństwu. Pewnie natychmiast po przebudzeniu.
Włożył szybko dżinsy i koszulę i wyszedł z sypialni, przeszedł przez salon i stanął na balkonie. W chłodnym powietrzu opadło z niego zmęczenie po miłosnej nocy. Zacisnął dłonie na poręczy, nie rozumiejąc, dlaczego zgodził się, żeby wylądowali w łóżku.
Powód był prosty - przy Rainey opuszczała go cała siła woli, i właśnie dlatego też pogodził się z rozpadem ich małżeństwa. Dzisiejsza noc ponownie otworzy niezabliźnione rany. Nie żałował jednak tego, co się stało. Przez chwilę był szczęśliwy.
Opuściło go typowe dla niego opanowanie i poważnie myślał o tym, jak zachowałaby się Rainey, gdyby zaczął ją błagać o przebaczenie i prosić o jeszcze jedną szansę. Pewnie by odmówiła, istniała jednak jakaś kusząca iskierka nadziei.
Na szczęście szybko ochłonął i zdrowy rozsądek wziął górę. Seks, choćby najbardziej oszałamiający, niczego nie zmieniał, najwyżej pogarszał sprawę. Byli parą, która się rozwodzi, a czekały ich jeszcze długie tygodnie bliskiego kontaktu. Wspólna praca i tak była wystarczająco trudna, nawet kiedy oddzielała ich nienaruszalna bariera. Teraz jakaś zdradziecka cząstka jego umysłu wypowiadała irracjonalne pragnienie, żeby stale z nią być, chociaż dzisiejsza noc była tylko przypadkowym odstępstwem od ustalonych zasad.
Drżał z zimna, więc skrzyżował ręce na piersi. Może powinien winić za to Johna Randalla, którego tęsknota za Sarah zdołała przeniknąć do umysłu i serca Kenziego. To niewątpliwie była wina Randalla, bo gdyby próbowali inne sceny, nie straciłby tak łatwo panowania nad sobą.
Ciekawe, dokąd jeszcze bohater filmu go zaprowadzi.
Przez cały miesiąc pracowali na innych kontynentach, Kenzie w Grecji, a Rainey w Kalifornii. Nawet codzienne rozmowy telefoniczne nie mogły złagodzić bólu rozstania. Najwcześniej mogliby się zobaczyć za jakieś dwa tygodnie, ale ona do tego czasu mogła umrzeć z tęsknoty. To nie była tylko sprawa seksu, chociaż każdej nocy mąż pojawiał się w jej snach, najbardziej brakowało jej bliskości uczuciowej, przekonania, że Kenzie ją rozumie i zawsze stoi po jej stronie. Sądziła, że instytucja małżeństwa przetrwała tylko dlatego, że daje tę bliskość.
Gdyby nie odczuwała tak boleśnie nieobecności męża, na pewno nie wypowiedziałaby bezmyślnie słów, które powinny zaczekać, kiedy nadejdzie odpowiedni moment i będą razem.
- Może powinniśmy mieć już dziecko - powiedziała przy jednej z ich telefonicznych rozmów. - Miałabym towarzystwo w tym czasie, kiedy pracujemy na przeciwległych krańcach świata. A może nawet dwoje dzieci, żeby każde z nas mogło zabierać jedno na plan.
W słuchawce zapanowała głucha cisza. Nigdy przedtem nie rozmawiali o dzieciach i Rainey już wiedziała dlaczego - czuła instynktownie, że jest to temat konfliktowy. Chciała zacząć mówić o czymś innym, ale to mąż przerwał milczenie.
- Interesujący pomysł, ale koty jest o wiele łatwiej nauczyć czystości.
Nigdy przedtem się nie kłócili, ale jego ton postawił między nimi mur, co było o wiele bardziej przerażające niż zwykła sprzeczka.
- Ja tylko żartowałam, Kenzie. Dzieci mają swoje dobre strony, ale nie zawsze są tak miłe jak zwierzątka domowe.
Znowu zapadła cisza.
- Nie wspominałabyś o dzieciach, gdyby takie myśli nie przychodziły ci do głowy. To zupełnie zrozumiałe, że się pragnie dzieci. Większość ludzi chyba tego chce.
Nie zdążyła mu odpowiedzieć, kiedy ktoś zapukał do drzwi jej przyczepy.
- Pani Marlowe, jest pani potrzebna na planie. - Drzwi się otworzyły i zobaczyła w nich osobistego asystenta reżysera.
- Będę za parę minut.
- Jest pani potrzebna natychmiast. - Asystent był zdenerwowany. - On chce zrobić ujęcie na tle chmur burzowych, a niebo szybko się zmienia.
Mocno ściskała słuchawkę, rozdarta pomiędzy koniecznością wyjaśnienia sobie tej sprawy z Kenziem a wymogami pracy. Zwyciężył obowiązek.
- Zadzwonię do ciebie później - rzuciła do słuchawki.
- Będzie już zbyt późno, nie zapominaj o różnicy czasu, to dziesięć godzin. Porozmawiamy jutro. Dobranoc, kochanie.
Z trzaskiem odłożyła słuchawkę i wyszła na zewnątrz, przygryzając wargę tak mocno, że trzeba było położyć nową warstwę szminki. Na szczęście w tej scenie nie musiała grać, wystarczył tylko smutny wyraz twarzy.
Ta rozmowa wzbudziła w niej niepokój, więc po zakończeniu zdjęć poprosiła reżysera o przestawienie planu tak, żeby mogła mieć trzy Wolne dni. Początkowo gwałtownie zaprotestował, ale w końcu się zgodził. Rainey nigdy przedtem nie wymagała dla siebie specjalnych przywilejów.
Kenzie grał główną rolę w wielkim filmie akcji, który kręcili na Krecie. Ponieważ podarował jej na urodziny bardzo dużo udziałów w spółce lotniczej prywatnych odrzutowców, poprosiła Emmy, żeby. załatwiła jej lot do Grecji tak szybko, jak to będzie możliwe.
Po upływie dwóch godzin już była w powietrzu. Zastanawiała się, czy zawiadomić męża o swoim przyjeździe, doszła jednak do wniosku, że zrobi mu niespodziankę. Jeśli zostawi mu czas na przygotowanie odpowiedzi, już nigdy się nie dowie, co on naprawdę myśli o dzieciach, a na ten temat należało przeprowadzić szczerą rozmowę.
Leciała nocą i wylądowała na Krecie koło południa. Czekał już na nią wynajęty samochód, którym miała dotrzeć na plan.
Jadąc krętymi drogami w surowym, spalonym słońcem krajobrazie, myślała o tym, co powie mężowi. Zawsze pragnęła mieć dzieci - przynajmniej dwoje, bo sama była jedynaczką.
Widziała ich dzieci w swoich snach, które były tak wyraziste, że budząc się, wyciągała rękę do wyimaginowanego łóżeczka. Będą mieli trójkę, pomyślała, dwie dziewczynki i chłopca. Ich buzie stale pojawiały się w jej marzeniach sennych. Będą wychowywane w stabilnej atmosferze, czego sama nie zaznała przy Clementine, wśród rodzinnego ciepła, którego nigdy nie doznała w domu dziadków.
Ale jeszcze bardziej niż dzieci pragnęła mieć Kenziego. Jeśli rzeczywiście nie chciał potomstwa, będzie się musiała z tym pogodzić. Można było przytoczyć wiele argumentów przeciwko posiadaniu dzieci w sytuacji, kiedy oboje mieli wymagającą pracę. Jednak niektórzy aktorzy potrafią sobie z tym poradzić, więc im też powinno się udać.
Może poczuł się zaskoczony, kiedy nagle poruszyła ten temat, i przyzwyczai się do tej myśli? Podejrzewała jednak, że są to pobożne życzenia.
Przedtem też odwiedzała Kenziego na planie, więc i tym razem nie miała żadnych problemów ze wstępem. Ochroniarz poznał ją i z uśmiechem wskazał przyczepę, zapewniając, że znajdzie w niej męża.
Przyczepa stała w cieniu rozłożystej pinii, słychać było warkot klimatyzacji. Drzwi nie było zamknięte na klucz, więc otworzyła je i po dwóch schodkach weszła do chłodnego wnętrza. Zmrużyła oczy oślepione jeszcze jaskrawym blaskiem słońca.
- Kenzie? Mam nadzieję, że ucieszysz się z niespodzianki! - zawołała.
- Niech to szlag! - powitał ją gardłowy kobiecy głos.
Oczy Rainey przystosowały się już do półmroku - serce jej zamarło. Wsparty o poduszki, Kenzie na wpół leżał na łóżku, a na nim siedziała okrakiem prawie naga partnerka, Angie Greene, a jej palce o jaskrawo pomalowanych paznokciach rozpinały suwak jego spodni.
- Powinnaś była najpierw zadzwonić - powiedziała z zakłopotaną miną.
Rainey miała wrażenie, że dostała cios w żołądek kijem bejsbolowym. To nie mogła być rzeczywistość, to musiał być jakiś tandetny melodramat. Może robili próbę do sceny łóżkowej. Ale Kenzie nie uczynił żadnego ruchu, niczego nie tłumaczył, niczemu nie zaprzeczał. Po chwili przelotnej konsternacji patrzył na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Mogła nieomal czytać w jego myślach - zastanawiał się, jak najlepiej odegrać tę scenę.
Angie odchyliła się do tyłu, nadal siedząc na Kenziem, i odrzuciła za siebie długie blond włosy.
- Nie martw się, Raine - odezwała się swobodnym tonem. - To tylko mały numerek na planie. Nic poważnego.
Może nie dla Angie Greene, zmysłowej, żądnej reklamy łowczym mężczyzn, ale dla Rainey to była poważna sprawa. Nie mogąc znieść myśli, że załamie się na ich oczach, opanowała się całą siłą woli.
- To moja wina, że nie zorientowałam się, że nie powinnam zaufać mężowi. Ceniłam go o wiele wyżej.
Kenzie odsunął Angie, sadzając ją obok siebie na łóżku.
- Przykro mi, Rainey. Ale może lepiej, że tak się stało.
Tak rozwiała się ostatnia nadzieja, że potrafią przeżyć ten kryzys. Ściągnęła obrączkę z palca i rzuciła ją na podłogę z taką siłą, że potoczyła się przez całą długość przyczepy.
- Mój adwokat skontaktuje się z twoim prawnikiem.
Odwróciła się szybko i wybiegła na zewnątrz, wdzięczna losowi za to, że nie odprawiła wynajętego samochodu, a tym bardziej za to, że nie weszła tam pięć minut później i nie zastała ich w trakcie erotycznego zbliżenia. Gdyby tak się stało, nie byłaby chyba w stanie opanować torsji.
Obezwładniona doznanym szokiem, dotarła wreszcie do lotniska. Na szczęście, odrzutowiec był nadal wolny, więc zamówiła go na powrotny lot.
Płakała przez całą drogę.
Rainey zbudziła się, szlochając. Kenzie siedział na brzegu łóżka, lekko dotykając jej ramienia; widać było, że jest zmartwiony.
- Dobrze się czujesz?
Już miała mu opowiedzieć okropny sen, w którym był w łóżku z inną kobietą, kiedy uświadomiła sobie, że to, co zobaczyła we śnie, było prawdą. Noc spędzona z Kenziem przywołała tamto wydarzenie, równie rozdzierająco bolesne, jak wtedy. Miał rację, ostrzegając ją, że po radości zaspokojonego pożądania nastąpi o wiele mniej radosny poranek.
- Mogłabym czuć się lepiej.
- Przykro mi. Po wyjściu z restauracji powinienem był odwieźć cię do hotelu. Mogłem się domyślić, co tu się może wydarzyć. Rainey szacowała rozkosz i świeżo odnowiony ból.
- Może lepiej, że tak się stało. Byłeś niezakończoną sprawą. Myślę, że teraz nastąpi finał.
- Jak to miło usłyszeć, że nocne wysiłki nie poszły na marne.
Kenzie chciał wstać, ale go zatrzymała.
- Skoro już znaleźliśmy się w intymnej sytuacji, to może powiesz mi teraz, dlaczego tak skwapliwie wycofałeś się z naszego małżeństwa? Czy było aż tak okropne?
- Wcale nie było okropne. - Zawahał się, starannie dobierając słowa. - Podobnie jak John Randall nie nadaję się na męża. Tyle tylko, że uświadomiłem to sobie o wiele później. Nie potrafiłem zachować się honorowo. Byłoby lepiej, żebyśmy się w ogóle nie pobierali.
- Na litość boską, Kenzie, nie żyjemy w dziewiętnastym wieku. Wielkie słowa o honorze nie mają dziś żadnego zastosowania. Byłeś całkiem miłym mężem i nie wydawałeś się nieszczęśliwy, raczej przeciwnie. Czy to była tylko gra?
- To nie była gra. Ale to był romans, a nie prawdziwe małżeństwo.
- Więc chodziło tylko o seks.
Wydawało się przez chwilę, że przyzna jej rację.
- Łączyło nas coś więcej niż seks - rzekł z ociąganiem. - Ale małżeństwo to związek dwojga ludzi w pełni odpowiedzialnych za to, co robią. Oświadczyłem ci się pod wpływem egoistycznego impulsu, bo dobrze mi było w twoim towarzystwie. Nie zdawałem sobie jednak sprawy z tego, co znaczy być żonatym.
- Mogłeś znaleźć lepszy sposób na zakończenie małżeństwa niż to, co zrobiłeś.
- Niczego nie planowałem. Zamiast przemyśleć to wszystko, pozwoliłem unosić się fali wydarzeń, dopóki nie doszło do sytuacji, której bym nigdy świadomie nie wybrał. To nie do wybaczenia.
- Niewiele jest rzeczy, których nie można byłoby wybaczyć. - To była bolesna rozmowa, ale nareszcie poruszyli ten temat. - Gdyby któreś z nas wykazało się choć odrobiną zdrowego rozsądku, to po zakończeniu zdjęć do „Przed wschodem słońca” i krótkim romansie spokojnie byśmy się rozstali. Uniknęlibyśmy bolesnych doświadczeń małżeństwa i rozwodu.
- Zdrowy rozsądek nigdy nie był moją mocną stroną. - Kenzie uśmiechnął się słabo. - Potraktuj te traumatyczne przeżycia jak nowe doświadczenie aktorskie.
- Wolę je zdobywać w pośredni sposób. - Jednak Kenzie miał rację. Te okropne wydarzenia można było traktować jako wkład w proces twórczy.
- Są rzeczy, których należy doświadczać bezpośrednio. - Zsunął z niej kołdrę, odkrywając ją całą. - Zgadzam się, że kiedy wrócimy na plan, powinniśmy uznać to za niebyłe. Jednak zdrowy rozsądek podpowiada, że skoro dzisiejsza noc wypada z rachuby, powinniśmy dobrze ją wykorzystać. - Pochylił się, przesuwając wargami po jej brzuchu.
Rainey szybko złapała oddech, czując narastające pożądanie.
- Jeśli... jeśli nie przestaniesz, to nie będę mogła się zastanowić, czy masz rację.
On nie przestał, a ona nie była w stanie nad niczym się zastanawiać...
Val podniosła głowę znad biurka, kiedy ktoś otworzył drzwi, i odetchnęła z ulgą, widząc, że to Rainey, która, jak widać, przeżyła porwanie. Jej przyjaciółka ruszyła wprost do ekspresu do kawy.
- Nie nastąpiła jakaś nagła katastrofa podczas mojej nieobecności?
- Absolutnie nic się nie wydarzyło. Pewnie dlatego, że jest niedziela i nie wszyscy pracują.
- Ty pracujesz. A co z Marcusem?
- Je lunch ze swoimi przyjaciółmi w Santa Fe. Kryłam cię na wszelki wypadek, gdybyś nie chciała tłumaczyć się z tego długiego wypadu z Kenziem.
Ekspres zabulgotał i Rainey napełniła filiżankę, sięgnęła do lodówki po mleko i usadowiła się wygodnie na miękkim krześle.
- Możesz mnie spytać, co się wydarzyło, zanim umrzesz z ciekawości.
- Tego mogę się sama domyślić, nie mam jednak nic przeciwni temu, żeby wysłuchać jakichś pikantnych szczegółów.
- Kenzie zabrał mnie na ranczo - zaczęła Rainey, siadając na krześle - gdzie były małe kotki, potem do knajpy na żeberka, a potem do niezwykłego hoteliku wykutego w skale.
- Czytałam o nim. Marzę, żeby móc się tam kiedyś zatrzymać.
- Było tam niesamowicie cicho. Mogłam zapomnieć o wszystkich problemach. Rozmawialiśmy o Sarah i Kenzie namówił mnie, żebym ją zagrała.
- Wspaniale! Cały czas byłam przekonana, że świetnie zagrasz tę rolę.
- Wszystkim się tak wydaje, oprócz mnie. - Rainey skrzywiła się z lekka. - Jednak przemawiają za tym silne argumenty, więc będę musiała to zrobić. Kenzie miał przy sobie kopię scenariusza, więc zrobiliśmy sobie próbę.
- Więc zrobiliście sobie próbę... Bardzo przykładnie.
- Tak było, dopóki nie zawładnęły nami zmysły.
- Wydawało mi się, że chciałaś utrzymać wasze stosunki wyłącznie na płaszczyźnie zawodowej.
- Ogarnęło nas przelotne szaleństwo, bo graliśmy dwoje ludzi, którzy desperacko siebie pragną. - Rainey skrzyżowała nogi. - Pewnie dlatego rola Sarah wywoływała we mnie tak gwałtowny sprzeciw.
To by wiele tłumaczyło. Jak można grać kobietę, która pragnie zatrzymać mężczyznę, kiedy się samemu tego nie chciało - albo też chciało, ale wbrew swojej woli.
- Rozumiem ten problem, ale dać zawładnąć sobą zmysłom to bardzo zdradliwa sprawa. Bardzo łatwo jest iść do łóżka z mężczyzną, z którym zrywasz. Dobrze go znasz i tęsknisz za tym, co było. To najlepsza recepta na nieokiełznany seks. Wiem jednak z własnego doświadczenia, że potem masz niezłą huśtawkę emocjonalną.
- To prawda. Ale przy okazji przeprowadziliśmy również szczerą rozmowę. - Rainey wciągnęła nogi na krzesło. - Zastanawiałam się nawet, przez ułamek sekundy, żeby go spytać, czy nie warto spróbować jeszcze raz, ale na szczęście ta chwila szybko minęła.
Val odsunęła leżące na biurku papiery i oparła brodę na dłoni.
- Chciałabyś do niego wrócić?
- Gdyby był przyzwoitym materiałem na męża, to chyba tak. Ale jak mogłabym żyć z kimś, komu nie mogę ufać?
- Nawet nie warto próbować.
Val nie wiedziała, czy powinna jeszcze coś powiedzieć. Przyjechała do Nowego Meksyku przekonana, że Kenzie zasługuje jedynie na wzgardę, ale nie potrafiła jej w sobie wzbudzić. Poza tym, że był niepokojąco przystojny, miał w sobie wiele dobroci. To jednak nie wystarczało, żeby uznać go za odpowiedni materiał na męża.
- Czy na nim w ogóle nie można polegać, czy też zrobił tylko ten jeden numer i nie chce prosić, żebyś mu jeszcze dała szansę?
- Wczorajszej nocy tłumaczył mi, że nie nadaje się do małżeństwa i że nasz związek od początku był pomyłką.
- Odnoszę wrażenie, że on staje się czujny, kiedy jesteś w pobliżu - powiedziała Val. - Jakby stale cię obserwował, nawet kiedy na ciebie nie patrzy. Tak nie zachowuje się mężczyzna, któremu kobieta jest obojętna.
- Seks. Po prostu seks. - Rainey prychnęła wzgardliwie.
- To coś więcej. Jest w tym jeszcze... sama nie wiem, jakaś opiekuńcza troska. Tłumiona tęsknota.
- Nawet jeśli masz rację, w co wątpię, to i tak nie ma znaczenia. Czy wiesz, co znaczy być żoną takiego czarusia i do tego stale na wysokich obrotach? Kobiety zaślepione pożądaniem, które tylko myślą o tym, jak się mnie pozbyć. Nastolatki, które czekają przed bramą, żeby rzucać w niego majtkami. Ludzie, którzy się we mnie wpatrują, zastanawiając się, jak mi się udało go złapać i kiedy najbardziej seksowny mężczyzna świata wreszcie mnie porzuci. - Rainey odstawiła cappuccino i podciągnęła kolana pod brodę, oplatając je rękami.
- Odpręż się. Za chwilę zwiniesz się w obwarzanek - powiedziała Val. - Też bym tego nie chciała, ale to raczej świat jest na takich wysokich obrotach, a nie Kenzie.
- Teoretycznie masz rację, ale to nie robi żadnej praktycznej różnicy. Wszystko jest o wiele prostsze, kiedy nie jesteśmy razem. - Rainey podniosła się z krzesła i podeszła do faksu, żeby przejrzeć wiadomości - Im szybciej pojedziemy do Anglii i skończymy ten film, tym lepiej.
Val powróciła do swoich papierów. Może jej przyjaciółka miała rację, a Kenzie nie żywił już wobec niej żadnych ciepłych uczuć. Podejrzewała jednak, że w tym związku działają o wiele bardziej skomplikowane mechanizmy, niż Rainey gotowa była przyznać.
Kenzie popijał doskonałą angielską herbatę, podczas gdy Rainey próbowała scenę z Richardem Farleyem, wybitnym aktorem, który grał ojca Sarah. Dzięki kontaktom Marcusa Gordona i świetnemu scenariuszowi udało im się pozyskać do „Centuriona” najlepszych aktorów angielskich.
Zbliżał się koniec tygodnia w Londynie, poświęconego intensywnym próbom przed rozpoczęciem zdjęć. W Nowym Meksyku kręcono głównie sceny akcji oraz kilka ważnych scen dialogowych pomiędzy Kenziem i Sharifem, natomiast angielska część filmu określała relacje pomiędzy postaciami, więc próby były konieczne.
- Ani pan, ani pani Marlowe nie wkładacie zbyt dużego wysiłku w grę. - Kenzie usłyszał opryskliwy głos sir Jamesa Cantwella, wybitnego aktora starszego pokolenia.
Na taki komentarz mógł pozwolić sobie tylko aktor, który był gwiazdą w czasie, kiedy Kenzie był młodym absolwentem akademii teatralnej, szczęśliwym, że może pokazać się na scenie z człowiekiem, który był dumą brytyjskiego teatru.
- Będziemy grać emocjami dopiero przed kamerą.
- Pewnie zniszczyło was Hollywood. - Sir James rzucił mu złośliwe spojrzenie. - Był pan obiecującym młodym aktorem, ale po tych wszystkich filmach akcji prawdziwi aktorzy muszą panu przypominać, jak powinno się grać.
- To prawda. - Kenzie uśmiechnął się szeroko.
Wzrok sir Jamesa zatrzymał się teraz na Rainey. Chociaż była w spodniach i swetrze, ze związanymi włosami, przykuwała jednak uwagę.
- Jak to jest być reżyserowanym przez kobietę, z którą się człowiek właśnie rozwodzi?
- To jest... interesujące. Na szczęście jesteśmy w dobrych stosunkach.
Jednak nie tak dobrych, jak tamtej nocy w skalnym hotelu. Teraz, kiedy byli otoczeni ludźmi, nie było możliwości przekształcenia próby w bardziej osobistą sytuację. Może to i dobrze, ponieważ Kenzie do tej pory nie mógł dojść do siebie po tamtej miłosnej nocy. Natomiast Rainey była tak opanowana, jakby nic między nimi nie zaszło. Może ta noc pozwoliła jej zamknąć sprawę ich małżeństwa. Życzył jej tego.
- Jeszcze nigdy nie grałem w filmie reżyserowanym przez kobietę - powiedział sir James.
- Więc ma pan nowe doświadczenie. Rainey jest dobra. Doskonale wie, co chce pokazać na ekranie, i umie przekazać swoją wizję aktorom i ekipie.
- Nauczyła się tego przy swojej pierwszej produkcji? - Sir James był zaintrygowany.
Zanim Kenzie zdążył odpowiedzieć, Rainey zerknęła w ich kierunku.
- Na pewno ojciec Johna to wie, tato.
- Moja kwestia - mruknął sir James, wstając, żeby dołączyć do Rainey i Richarda Farleya. - Wiem, że mój syn potrzebuje takiej miłej dziewczyny jak ty - zagrzmiał, apodyktyczny, pewny siebie i swojego świata. - Muszę przyznać, że niewola u tych dzikusów trochę wytrąciła mojego chłopca z równowagi, ale nie musisz się tym martwić. Wyzdrowieje po ślubie.
Kenzie rozparł się wygodnie na krześle. Bawiło go, że sir James gra na całego; pewnie chciał się popisać przed leniwymi Amerykanami z Hollywood. W obliczu tego wyzwania Farley też zaczął grać tak, jakby stał przed kamerą.
W odpowiedzi na emocjonalne zaangażowanie obu aktorów Rainey również wcieliła się w Sarah, w pełni oddając jej niewinność i determinację. Dopiero przy scenie z Kenziem wróciła do poprzedniej maniery. On również wyciszał emocje, aż obaj brytyjscy aktorzy patrzyli z dezaprobatą.
W scenie z sir Jamesem w Kenziem obudziły się jednak ambicje aktorskie - grał całym sobą. Będąc na skraju załamania nerwowego, John Randall desperacko usiłował ukryć swój stan przed ojcem i nie pozbawiać go złudzeń, że jego syn jest bohaterem.
Kenzie zagrał tę scenę bez emfazy i przesadnej gestykulacji, ale każde słowo krwawiło. W sali zapanowała cisza. Nawet sir James był pod wrażeniem.
- Dobra robota - skwitowała Rainey. - Jeszcze dzień prób i zaczynamy kręcić. - Spojrzała na zegarek. - Możemy na tym zakończyć. Spotkamy się jutro rano.
Rozległo się szuranie odsuwanych krzeseł i ciche rozmowy - aktorzy i ekipa szykowali się do wyjścia.
- Jesteś zadowolona z prób? - spytał ją Kenzie, wkładając kurtkę.
- Jak do tej pory, tak, z wyjątkiem ciebie i mnie. Mam nadzieję, że przed kamerą uda nam się znaleźć właściwy ton. - Uśmiechnęła się lekko. - Z obsadzenia ciebie w głównej roli jest jeszcze dodatkowa korzyść: tobie wystarcza jedno ujęcie. To bardzo ekonomiczne.
- Jestem prawdziwą okazją, szczególnie przy napiętym budżecie - przyznał. - Sir James dziwił się, że tak dobrze dajesz sobie radę przy pierwszym filmie.
- Kiedy kręciłeś film w Nowej Zelandii, wyreżyserowałam kilka epizodów „Star Pilgrims” dla telewizji.
- Naprawdę? Nie widziałem twojego nazwiska w czołówce, a oglądałem chyba wszystkie odcinki.
Nagrywali wszystkie, żeby je później wspólnie oglądać. Seriale science fiction były zwykle dobrze napisane i dobrze zrobione. Stawiali sobie wielkie misy popcornu i świetnie się bawili. Błysk w oku Rainey świadczył o tym, że ona również pamiętała te wieczory.
- Oglądałeś, nie wiedząc, że producentem „Star Pilgrims” była moja dawna koleżanka. Dała mi tę szansę, żebym mogła nabrać trochę doświadczenia. Zgodziła się, żebym używała pseudonimu, więc się stałam R.M. Jones. Pierwszego dnia na planie byłam potwornie przerażona, szybko jednak nauczyłam się pracować z kosmitami o niebieskiej skórze.
- R.M. Jones? Pamiętam to nazwisko. To ty robiłaś „Where Angels Dance”, prawda? To był najlepszy odcinek.
- To zasługa scenariusza. - Uśmiechnęła się i popatrzyli na siebie znacząco. Popcorn i inne przyjemności...
Val przerwała im tę chwilę.
- Rainey, Kenzie, wasza limuzyna już czeka. Jedź do hotelu, Rainey, a ja tu wszystko pozamykam.
- Dziękuję ci. Zobaczymy się później.
- Dlaczego Jones? - spytał Kenzie.
- Kiedy byłam dzieckiem i myślałam o swoim ojcu, nazwałam go pan Jones. - Już się nie uśmiechała. - Mój tajemniczy rodzic. Jones to było równie dobre nazwisko, jak każde inne.
Kiedy schodzili ze schodów, zastanawiał się, czy można się uwolnić od myśli o nieznanym ojcu. Pewnie nie.
Przy drzwiach wyjściowych natychmiast zostali zaatakowani błyskiem fleszy i głośnymi okrzykami.
- Pani Marlowe, podobno w pani ekipie jest poważny konflikt?
- Czy wyrzuciła pani Jane Stackpole, bo miała romans z pani mężem?
- Słyszałem, że chcecie się pogodzić. Może pani to skomentuje.
Kenzie zacisnął zęby. Zwykle fotografowano sławnych aktorów tylko wtedy, kiedy przyjeżdżali do Londynu, a potem, gdy wyjeżdżali, ale ich osobista sytuacja wywoływała dodatkowe zainteresowanie. Oboje udzielali już wywiadów na temat swojej pracy, pomijając milczeniem pytania o życie osobiste, a skupiając się na wygłaszaniu pochlebnych opinii o „Centurionie”. Taki był zwyczaj - bez względu na wszystko nie mówi się źle o aktualnej produkcji. Jak do tej pory, prasa brukowa była tym usatysfakcjonowana. A teraz czyhało na nich około trzydziestu reporterów i fotografów.
- Pewnie nie było dzisiaj żadnych skandali w rodzinie królewskiej - mruknął Kenzie.
- Albo chcą zdobyć jakiś materiał, zanim przeniesiemy się na wieś - odparła Rainey.
Z powodu braku miejsc do parkowania ich limuzyna stała o dwa domy dalej. Kenzie otoczył Rainey ramieniem i zaczęli wolno przeciskać się przez tłum. Znał prawie wszystkich zgromadzonych tu reporterów, więc uśmiechnął się do mężczyzny, który pytał o konflikty w ekipie.
- Musisz sobie znaleźć lepszych informatorów. Henry. Pracujemy bez żadnych zakłóceń. Nie ma wśród nas żadnej primadonny.
- To oczywiste, że nie potwierdzisz tego, że macie problemy. - Reporter roześmiał się, zupełnie niezbity z tropu.
- Dobra współpraca nie jest materiałem na ciekawy artykuł. - Rainey uśmiechnęła się do niego. - Co mogę powiedzieć? Pracuję ze wspaniałymi ludźmi.
- Cieszysz się, że przyjechałeś do Anglii, Kenzie?! - zawołała wysoka blondynka.
- Oczywiście, Pamelo. - Posłał jej swój czarowny uśmiech, najwyższej próby. - Gdzie indziej mógłbym się napić prawdziwej herbaty?
Po chwili Pamela zainteresowała się Rainey.
- Czy to prawda, że robi pani ten film tylko po to, żeby odzyskać męża?
- Nonsens. - Rainey popatrzyła na nią zmrużonymi oczami. - Zaczęłam pracę nad „Centurionem”, zanim poznałam Kenziego. Muszę jednak przyznać, że jestem szczęśliwa, że gra w moim filmie. Jest rewelacyjny.
Posuwali się wolno w kierunku samochodu, odpowiadając na kolejne pytania. Byli już blisko, kiedy usłyszeli agresywny głos wysokiego mężczyzny, o ostrych rysach twarzy.
- Gdzie się urodziłeś, Kenzie? Gdzie się wychowałeś?
Ten człowiek wydał mu się znajomy, więc Kenzie postanowił wypróbować na nim swój szkocki akcent.
- Urodziłem się na Hebrydach i, jak mówił mój ojciec, jestem prawowitym pretendentem do szkockiego tronu, z linii Stuartów. Charles Edward Stuart, nazywany księciem Karolkiem, pojął za żonę Florę MacDonald, składając przysięgę małżeńską według starej szkockiej tradycji, tylko przed Bogiem. Mieli syna, ale Flora trzymała go w ukryciu przed Anglikami i dała mu nazwisko Scott. Ponieważ jestem potomkiem tego syna, możecie tytułować mnie Jego Książęca Wysokość.
To oświadczenie wywołało gwałtowny wybuch śmiechu.
- To dobre, Kenzie. - Henry uśmiechnął się szeroko. - Świetny nagłówek: Kenzie Scott, prawdziwy król Szkotów!
Mężczyzna o ostrych rysach twarzy nie wydawał się tym rozbawiony.
- A jaka jest prawda? Zasłaniasz się zawsze stekiem kłamstw, już najwyższy czas, żeby to sobie wyjaśnić.
Kenzie był zdumiony wrogim tonem reportera.
- Przykro mi, ale nie poznaję pana. Jak się pan nazywa i jakie pismo pan reprezentuje?
- Nigel Stone z „London Inquirer”.
Ten brukowiec był chyba jednym z najbardziej szmatławych dzienników londyńskich, ale nie nazwa gazety, tylko nazwisko reportera zaparło Kenziemu dech w piersi. Nic dziwnego, że ten człowiek kogoś mu przypominał. Niegdyś się znali. Nigel Stone był wtedy wyrostkiem z piekła rodem, miał szczurzą mordkę i wołano na niego Ned. Zawód polującego na skandale reportera doskonale do niego pasował.
Kenzie wiedział jednak, że tamten go nie rozpozna, więc obdarzył go czarującym uśmiechem.
- Jestem tylko zwykłym komediantem, który pragnie zabawić widownię. Nie trzeba odbierać ludziom złudzeń.
Dotarli wreszcie do samochodu i szofer otworzył im drzwi. Kenzie wepchnął Rainey do środka i wsiadł zaraz za nią, ale usłyszał jeszcze głos Nigela Stone’a.
- Do tej pory wszystkie kłamstwa uchodziły ci na sucho, ale ja się dowiem, kim jesteś naprawdę!
Rainey przesunęła się, żeby zrobić mu miejsce, a szofer szybko ruszył.
- Jego Książęca Wysokość? - zażartowała.
- Widzisz, ile tracisz, rozwodząc się ze mną? - Kenzie odprężył się trochę. - Marnujesz szansę zostania następną królową Szkotów.
- Już i tak mam wystarczająco dużo problemów związanych z popularnością! Gdyby ten Stone rzeczywiście chciał się postarać, czy udałoby mu się odkryć twoją tajemniczą przeszłość?
- Mógłby się cofnąć tylko do czasów, kiedy byłem studentem Królewskiej Akademii Teatralnej, ale nic więcej.
Rainey zaryzykowała pytanie, ponieważ wydawało się jej, te Kenzie jest bardzo tego pewny.
- Spędziłeś dzieciństwo za granicą i w Anglii nie ma po tobie żadnego śladu?
- To jedno z możliwych wyjaśnień. - Wyglądał przez okno.
Innymi słowy, wycofał się. Rainey postanowiła przenieść się na bardziej bezpieczny grunt.
- Jak się czujesz, kiedy wracasz do Anglii? Według mnie, jesteś stuprocentowym Brytyjczykiem, wyczuwam jednak, że masz ambiwalentny stosunek do tego kraju.
- Anglia jest moim domem, ale nie wszystkie wspomnienia są miłe.
Każdy ma jakieś bolesne wspomnienia z dzieciństwa, ale te jego musiały być wyjątkowo złe, skoro tak silnie na nie reagował.
- Jednak praca zmusza cię do częstych przyjazdów do Anglii.
- Więc tu przyjeżdżam. Ambiwalentnie.
Nie przyjął amerykańskiego obywatelstwa, mimo że mieszkał w Stanach od przeszło dziesięciu lat. To świadczyło o jego uczuciach do ojczystego kraju.
Kiedyś, z lekkim poczuciem winy, zajrzała do jego paszportu, który zostawił na komodzie po powrocie z Cannes. Przeczytała, że urodził się w Londynie, data urodzenia zgadzała się z tym, co sam mówił, zaczęła się jednak zastanawiać, czy te informacje są prawdziwe. Czy determinacja, z jaką Kenzie ukrywał swoją przeszłość, skłoniłaby go do sfałszowania dokumentów? To było możliwe.
Ze świadomością, że pewnie nigdy nie pozna prawdy, poprawiła się na siedzeniu. Ponieważ Kenzie nie zażądał oddzielnego samochodu, jeździli do hotelu razem. Mogła zaoszczędzić trochę pieniędzy, a te wspólne jazdy sprawiały jej przyjemność. Według umowy, oboje udawali, że w skalnym hotelu nic się nie wydarzyło, lecz od tamtej pory mieli świadomość panującego między nimi zmysłowego napięcia.
- Próby idą dobrze, co napawa mnie ostrożnym optymizmem, wiem jednak, że jeszcze wiele może się zdarzyć.
- Nie mówiąc o tym, że najgorsze przed nami. - Kenzie odwrócił się od okna. - Te sceny będą trudne dla nas obojga, można nawet powiedzieć, że okrutnie bolesne.
Te słowa, wypowiedziane spokojnym tonem, przejęły ją nagłym dreszczem.
- Obawiam się, że to będzie trudniejsze dla ciebie niż dla mnie.
- Ale ty musisz mnie reżyserować i szybko to znienawidzisz, tak samo jak znienawidzisz rolę Sarah w bardziej emocjonalnych scenach.
- Mówisz tak złowróżbnie jak czarownice w „Makbecie”.
- One nie były złowróżbne. Mówiły prawdę.
Rainey pomyślała o scenie z sir Jamesem, którą Kenzie tak cudownie zagrał. Poznał Johna Randalla od podszewki. Jeśli mówił, że następne tygodnie będą okrutnie bolesne, to niewątpliwie miał rację. Teraz. kiedy już było za późno, zaczęła się zastanawiać, czy miała prawo tyle od niego wymagać, i to tylko dla potrzeb filmu.
A może jeszcze nie jest za późno? Ale natychmiast odrzuciła tę myśl. Zbyt wiele pieniędzy, zbyt wielu ludzi i zbyt wielki kapitał zaufania zaangażowano w tę produkcję. Marcus Gordon mógłby jej dać jeszcze jedną szansę, gdyby film okazał się mniej wyrazisty niż jej wizja, lecz nigdy by jej nie wybaczył, gdyby nagle stchórzyła.
Głos Kenziego wyrwał ją z zamyślenia.
- Wyglądasz tak, jakbyś ugryzła jabłko i zobaczyła w nim robaka.
- Zastanawiałam się przez chwilę, w co się wpakowałam.
- Wyjdziesz z tego obronną ręką. Zawsze ci się to udaje. To jedna i z twoich najbardziej przerażających zalet. - Kenzie wyciągnął się na siedzeniu i przymknął oczy. Koniec rozmowy.
Może wspólny samochód nie był jednak dobrym pomysłem.
Nigel Stone szybko się zabrał do roboty. Następnego dnia rano Rainey i Val jadły śniadanie w apartamencie Rainey, przeglądając gazety, żeby sprawdzić, czy są jakieś artykuły na temat filmu. Val zajrzała do „Inquirera” i gwizdnęła cicho.
- Piekło i szatany. Popatrz na to.
Jej przyjaciółka wzięła gazetę i serce podeszło jej do gardła na widok fotografii Kenziego na pierwszej stronie i nagłówka: „Czy wiecie, kim naprawdę jest ten mężczyzna?”. Spekulacje na ten temat zajmowały całe dwie strony w środku brukowca pod rzucającymi się w oczy pytaniami: „Bogaty mężczyzna, biedny mężczyzna, żebrak, złodziej? Czy najpopularniejszy gwiazdor filmowy Anglii jest królem czy kryminalistą?”
Były tam również zdjęcia Kenziego w rolach ciemnych typów, rozebranego Kenziego albo rozebranych ciemnych typów. Będąc pracoholikiem, grał w wielu filmach, więc prasa brukowa nie mogła narzekać na brak materiałów. Jedno zdjęcie było z Rainey, w nieskromnym uścisku, z thrillera, w którym grali poprzedniego roku, z podpisem: „Czy Raine Marlowe porzuciła Kenziego Scotta, kiedy odkryła jego prawdziwe oblicze pod piękną maską?”
Utrzymany w napastliwym tonie artykuł przekonywał czytelników, że chociaż Kenzie Scott twierdzi, że jest Anglikiem, to jego opowieści o własnej przeszłości są stekiem kłamstw. Wymyśla je, żeby zadrwić z rodaków, którzy akceptują go bez zastrzeżeń. Stone zwracał się z prośbą o informacje do tych czytelników, którzy znali Kenziego Scotta w latach jego młodości. „Inquirer” dobrze zapłaci za jego wczesne fotografie. Nigel Stone i jego czytelnicy wspólnie odkryją prawdę!
- Traktują Kenziego jak jakiegoś eksmordercę? Czy on może zaskarżyć „Inquirera” o zniesławienie? - Rainey zaklęła.
- Stawiają tylko znaki zapytania i publikują sugestywne fotografie. - Val potrząsnęła głową. - O nic go nie oskarżają, więc nie można mówić o zniesławieniu.
Wielka szkoda. Wiedząc, że Kenzie prawie nie czytuje prasy, Rainey wstała i wzięła gazetę do ręki.
- Pokażę mu to, żeby wiedział, co go czeka.
Jego apartament był naprzeciwko. Lekko zastukała do drzwi.
- To ja.
Wstrząsnął nią z lekka widok Kenziego w szlafroku i z mokrymi włosami. Uprzejmym gestem zaprosił ją do środka.
- Przypuszczam, że to byłoby zbyt proste, gdybym tłumaczył sobie powód twojej wizyty w oczywisty, prymitywny sposób?
- Zapomnij o tym, Scott. - Podała mu gazetę. - To ci się nie będzie podobać.
- Masz rację. Wcale mi się nie podoba. - Wystarczył rzut oka na pierwszą stronę, żeby beztroska go opuściła.
Czytał artykuł z kamiennym wyrazem twarzy; jego rysy tężały na każdą wzmiankę o przeszłości.
- Starałam się szanować twoją prywatność - zaczęła niepewnym tonem - ale w tej sytuacji powinnam wiedzieć, czy może wyjść na jaw coś niezgodnego z prawem?
- Myślisz, że jestem kryminalistą? - Kenzie zachmurzył się jeszcze bardziej.
- Nie, zastanawia mnie jednak, co ukrywasz. Jeśli miałaby zostać ujawniona jakaś szokująca informacja, chciałabym być na to przygotowana. To ja będę odpowiadać przed inwestorami własną głową, jeśli film miałby ucierpieć przez coś, co kiedyś zrobiłeś.
- Możesz być spokojna. Nigdy nie wydano nakazu aresztowania na moje nazwisko.
Nie oznaczało to, że jego przeszłość jest czysta, ale Rainey nie nalegała.
- Czy jest coś, co mogłoby przysporzyć nam kłopotów, gdyby zostało podane do wiadomości publicznej?
Zapanowała cisza.
- Są pewne... incydenty, które mogłyby stać się doskonałym materiałem na nagłówki w pismach brakowych, ale nikt nie zgłosi się do nich z informacjami.
- Twoja pewność siebie jakoś nie dodaje mi otuchy. - Rainey westchnęła ciężko.
- Mogę ci powiedzieć tylko tyle, ale nie musisz się niczym martwić. Nigel Stone zostanie zarzucony historyjkami, które będę mógł całkowicie szczerze zdementować. - Kenzie oddał jej gazetę. - Wybacz, ale muszę się teraz przygotować do ostatniego dnia prób.
Zakłopotana, wróciła do swojego apartamentu, mając nadzieję, że jeśli mąż starał się cokolwiek ukryć, nadal pozostanie to w ukryciu.
Przez cały dzień Kenzie nie mógł się pozbyć myśli o akcji Nigela Stone’a, która miała zdemaskować „najbardziej popularnego angielskiego aktora”. Nie było już prawie nikogo, kto mógłby powiązać z jego osobą chłopca, jakim niegdyś był, a ta garstka, która pozostała, miała powody, żeby trzymać język za zębami.
A jednak...
- Ty weź samochód. Ja wybieram się z wizytą - oświadczył Rainey - po zakończeniu próby.
- Baw się dobrze. - Z trudem się powstrzymała, żeby go nie spytać, dokąd się wybiera.
Wyszedł bocznymi drzwiami, żeby uniknąć reporterów, i zatrzymał przejeżdżającą taksówkę.
- Proszę do Ramillies Manor.
Po półgodzinnym przedzieraniu się zatłoczonymi ulicami znalazł się w cichym zakątku dzielnicy Kensington, przed okazałym wiktoriańskim budynkiem, który był pensjonatem dla starszych osób. Wszedł do recepcji dobrze znanymi przeszklonymi drzwiami. Siedząca za biurkiem niemłoda kobieta powitała go serdecznym uśmiechem.
- Jak to miło, że znowu pan nas odwiedza, panie Scott. Pan Winfield będzie uszczęśliwiony.
- Jak on się czuje?
- Ma swoje dobre i złe dni, ale nigdy nie narzeka. Prawdziwy dżentelmen. Myślę, że jest teraz w ogrodzie. Zna pan drogę. Czy przysłać tam panom podwieczorek?
Zgodził się, żeby zrobić jej przyjemność, i skierował się do drzwi prowadzących do ogrodu. Czy któraś z osób zatrudnionych w Ramillies Manor mogłaby ulec pokusie, żeby skontaktować się z Nigelem Stone’em i powiedzieć mu, co wie o Kenziem Scotcie? Było to mało prawdopodobne; w tym pensjonacie mieszkali ludzie bogaci i personel był nauczony dyskrecji. A jeśli nawet wyszedłby na jaw fakt, że Kenzie regularnie odwiedza Charlesa Winfielda, to i tak żadna z zatrudnionych tu osób nie znała jego przeszłości.
Charles Winfield siedział w różanej altanie, miał owinięte kocem nogi i słuchawki w uszach. Targany wyrzutami sumienia, że dawno go nie odwiedzał, Kenzie dotknął jego ramienia.
- Charles, przykro mi, że nie mogłem wcześniej przyjechać. Jak się czujesz?
Winfield wyciągnął słuchawki z uszu i wyłączył magnetofon.
- Kenzie, mój chłopcze, co za wspaniała niespodzianka! Nie musisz się usprawiedliwiać. Wiem, że od chwili przyjazdu do Londynu byłeś potwornie zapracowany. - Starszy pan miał głęboki, dźwięczny głos teatralnego aktora. - Siadaj.
- Czego słuchasz?
Kenzie usiadł na ławce, a Winfield przesunął wózek inwalidzki, żeby lepiej widzieć gościa; miał poważne kłopoty ze wzrokiem.
- Tej świetnej hollywoodzkiej autobiografii, którą mi przysłałeś. Nie jest tak dowcipna jak angielskie, ale zaskakująco szczera.
- Powinieneś podyktować swoje wspomnienia. To byłby bestseller.
Winfield potrząsnął głową.
- Będąc dżentelmenem, musiałbym opuścić najciekawsze kawałki i książka straciłaby cały urok.
- Skoro już o tym mówimy, czy znasz reportera, który się nazywa Nigel Stone?
- Paskudna kreatura, jeden z najbardziej napastliwych reporterów londyńskich brukowców. Chyba urodził się w Anglii, ale przez pewien czas pracował w Australii. Na nasze nieszczęście kilka lat temu wrócił do Anglii i teraz pracuje dla „Inquirera”. Żeruje na skandalach. Spotkałeś go?
- Tak, i doszedł do wniosku, że jego obowiązkiem wobec społeczeństwa jest odkrycie prawdy o moim pochodzeniu. Wzywa czytelników do nadsyłania informacji i jest gotów płacić za moje wczesne fotografie.
- Okropny facet. Zepsuty do szpiku kości. - Winfield zacisnął wargi. - Ale niczego nie znajdzie, więc nie musisz się tym martwić.
- Mam nadzieję, że masz rację. Jeśli jednak dokładnie zbada przebieg moich studiów w Akademii Teatralnej, może się dowiedzieć, że to ty pomogłeś mi się tam dostać.
- Nonsens. - Winfield machnął lekceważąco ręką. - Przyjęli cię, bo dobrze wypadłeś na przesłuchaniu. Ja tylko wskazałem ci kierunek i szepnąłem słówko, komu trzeba. - Na jego ustach ukazał się diaboliczny uśmiech, którego używał, grając Makbeta. - A gdyby Stone zdołał mnie odszukać, to z przyjemnością wskażę mu jakiś fałszywy ślad.
- Tylko nie daj się ponieść fantazji, on nie jest głupi. - Kenzie uśmiechnął się szeroko.
- Nie martw się, nie pozwolę sobie na zbyt wiele. Jeśli chcesz, to mogę porozmawiać z osobami z dawnego kółka. Co prawda żadna z nich nie wyjawiłaby niczego podrzędnemu reporterowi, ale powinni być uprzedzeni.
- Dziękuję. Byłbym ci bardzo wdzięczny, szczególnie że cała ekipa wyjeżdża z Londynu za kilka dni.
- Ach, prawda, „Centurion”. To zawsze była moja ulubiona książka. Dobrze, że doczekała się wreszcie ekranizacji. Przypuszczam, że wcześniej nie dałoby się wszystkiego pokazać. - Przechylił głowę. - Niosą podwieczorek.
- Wciąż o ciebie dbają?
- Tak, i powinni to robić, biorąc pod uwagę te absurdalnie wysokie kwoty, które im płacisz za to, żeby się mną opiekowali.
- To tylko mały rewanż za to wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Charles w swoim czasie świetnie zarabiał, ale żył na wysokiej stopie, poza tym praca w teatrze nie była tak opłacalna jak w telewizji czy w filmie. Jedną z zalet posiadania pieniędzy była możliwość pomagania przyjaciołom, a Kenzie zawdzięczał Charlesowi całą swoją karierę.
Mimo namiętnej miłości do kina i teatru nie przychodziło mu nawet do głowy, że mógłby sam zostać aktorem. Ale Charles dostrzegł w tym młodym chłopaku talent, który warto było rozwijać. Poza Trevorem Scott - Wallace’em, który uczył Kenziego czytania i dobrych manier, Charles miał największy wpływ na jego życie.
- Proszę, panowie. - Młoda pokojówka postawiła tacę na okrągłym stoliku ogrodowym i odeszła, rzucając Kenziemu powłóczyste spojrzenie.
- Ty nalej, chłopcze - powiedział Charles. - Ja, ze swoim wzrokiem, pewnie bym oblał kanapki. Opowiedz mi najnowsze plotki, powiedz też, jak się czujesz, pracując pod kierunkiem twojej niesłychanie utalentowanej na wpół żony.
Kenzie miał w zapasie wiele opowieści z Hollywood, które zawsze bawiły przyjaciela. Nalewając herbatę, myślał o tym, jak miło jest przebywać w towarzystwie jedynego człowieka na świecie, przed którym nie miał nic do ukrycia.
Charles ostatnio szybko się męczył, więc Kenzie nie siedział z nim długo. Kiedy szedł w kierunku Kensington High Street, żeby złapać taksówkę, zorientował się nagle, że przechodzi koło mieszkania swojej dawnej dziewczyny ze szkoły teatralnej, Jenny Lyme. Ulegając nagłemu impulsowi, podszedł do drzwi budynku i zadzwonił, nie spodziewając się zresztą, że ją zastanie.
Już miał odejść, kiedy usłyszał głos w domofonie.
- Nie wiem, kim jesteś, ale miałam paskudny dzień, więc idź sobie, chyba że chcesz mnie zaprosić na bardzo drogą kolację.
Widać było, że Jenny jest w dobrej formie.
- Umowa stoi - powiedział. - Dokąd mam cię zabrać?
- Kenzie, to ty? Ty potworze! Chodź natychmiast na górę.
Wpuściła go do budynku, a kiedy dotarł na drugie piętro, rzuciła mu się na szyję. Wysoka, ciemnowłosa, o bujnych kształtach, Jenny robiła karierę w telewizji.
- Jesteś rozwiedziony, prawda? Przyszedłeś, żeby mnie uwieść za pomocą szampana i belgijskich czekoladek? To świetnie.
Przebiegło mu przez myśl wspomnienie nocy spędzonej z Rainey. Wyzwolił się delikatnie z objęć Jenny.
- To kusząca propozycja, ale rozwód jeszcze nie jest sfinalizowany, więc formalnie rzecz biorąc, nadal jestem żonaty.
- Ach, więc to tak. - Jenny spoważniała nagle. Wzięła go pod ramię i posadziła obok siebie na kanapie. - To co z tą kolacją?
- Ty wybieraj. Znajdź miejsce, gdzie szybko dostaniemy stolik.
- W Chelsea jest bardzo modna i potwornie droga knajpa. Zadzwonię do nich. - Znalazła numer i zamówiła stolik na jego nazwisko. - Wielki sukces - powiedziała, odkładając słuchawkę. - Zwykle trzeba robić rezerwację z dwutygodniowym wyprzedzeniem, ale dla Kenziego Scotta znajdą stolik w przeciągu godziny. To miłe mieć. kolegów z klasy, którzy zdobyli tak ogromną popularność.
- Ty też nieźle sobie radzisz.
- Po tobie jestem chyba najbardziej wziętą aktorką z naszego roku. - Jenny zrobiła zabawną minę. - Połowa w ogóle zrezygnowała z aktorstwa, a inni, w najlepszym wypadku, łapią jakieś dorywcze prace. To okropny zawód, Kenzie. Dlaczego my to robimy?
- Może dlatego, że jesteśmy zbyt ekscentryczni, żeby znaleźć sobie inną pracę.
- To prawda. - Zwinęła się w kłębek w rogu kanapy, przyglądając mu się uważnie. - Zostało nam jeszcze trochę czasu przed wyjściem do Cachet. Jaki masz problem, Kenzie? Chodzi o rozwód?
Jenny była zawsze diabelnie przenikliwa. Przyjaźnili się podczas studiów, byli również okazjonalnymi kochankami i do tej pory Utrzymywali ze sobą kontakt.
- Nigel Stone z „Inquirera” wzywa angielskie społeczeństwo do akcji w celu odkrycia mojej przeszłości. Na pewno zainteresują go również moje lata studenckie, więc może się do ciebie zgłosić.
- Nie potrafię mu niczego powiedzieć, bo niczego nie wiem. Przy tobie zwykła ostryga wydaje się gadułą. - Rzuciła mu rozbawione spojrzenie. - A może sama wymyślę jakąś historię?
Fałszywy trop był dobrym pomysłem, a Jenny nie miała takich skłonności do przesady jak Charles.
- Na przykład?
- Mogłabym powiedzieć, że chociaż nie jestem niczego pewna, bo zawsze byłeś skryty, ale z przypadkowych urywków rozmowy domyśliłam się, że urodziłeś się w Anglii i jako małe dziecko wyjechałeś do Afryki, bo tam wyemigrowali twoi rodzice. - Jej ruchliwa twarz przybrała wyraz osoby, która szczerze odpowiada na pytania dziennikarza. - Nie jestem pewna gdzie... może do Zimbabwe, kiedy jeszcze było Rodezją, a może do RPA. Twoi rodzice zginęli podczas zamieszek, a kiedy zostałeś osierocony, wróciłeś do Anglii i wkrótce potem byłeś już studentem Królewskiej Akademii Teatralnej. Ta sprawa była dla ciebie tak bardzo bolesna, że nigdy o tym nie mówiłeś. Okropnie smutne.
To była dobra historia, bo wyjaśniała brak szkolnej dokumentacji przed wstąpieniem do akademii.
- Pomysłowe. Jeśli zdołasz przekonać Stone’a, że wychowałem się za granicą, straci dużo czasu, szukając śladów mojej egzystencji w dawnym Imperium Brytyjskim.
- On mi uwierzy. Jestem aktorką; każdemu potrafię wmówić, co tylko zechcę. - Jenny wstała z kanapy. - Pójdę się przebrać. Muszę się wystroić, skoro idę do Cachet. - Zatrzymała się w pół drogi. - Jeśli Stone będzie się dobrze starał, to dotrze do twoich dokumentów z akademii. Czy jest coś w twoim podaniu, co może dać mu do myślenia?
- Podanie było bardzo ogólnikowe... prywatna edukacja, brak rodziny i właściwie nic więcej.
Przyjaźń Charlesa Winfielda z rektorem okazała się bardzo przydatna.
- Twoja rezerwa zawsze mnie pociągała. Czy opowiesz mi kiedyś o swoim proletariackim pochodzeniu?
- Skąd ci to przyszło to głowy? - Kenzie nie okazał po sobie zdumienia.
- Kiedy przyszedłeś do akademii, nie opanowałeś jeszcze do końca tego arystokratycznego akcentu. - Jenny weszła do sypialni, wpadając w rolę, którą odegrałaby, gdyby przeprowadzano z nią wywiad. - Zawsze umiałam rozpoznawać akcent. Kiedy się poznaliśmy, wyczułam w twoim głosie trochę południowej Afryki.
Jenny owinie Nigela Stone’a wokół małego palca.
Przy śniadaniu Rainey niechętnie sięgnęła po „Inquirera”. Oniemiała na widok fotografii na pierwszej stronie brukowca.
„Kenzie wychodzi z ukrycia”, krzyczał wielki nagłówek nad fotografią aktora, w towarzystwie seksownej brunetki, której figura i głęboki dekolt mogłyby podnieść z grobu umarłego.
Z nagłym uczuciem wstrętu odsunęła od siebie jajka na bekonie i zaczęła czytać. Dziewczyna nazywała się Jenny Lyme i razem z Kenziem jedli kolację w Cachet, supermodnej restauracji. Wpatrując się w fotografię, Rainey zauważyła opiekuńczą postawę Kenziego wobec dziewczyny i wyraz zaskoczenia na ich twarzach, kiedy robiono im zdjęcie. Jeśli chcieli zachować dyskrecję, to mogli wybrać mniej snobistyczne miejsce.
Jenny Lyme była koleżanką Kenziego z Królewskiej Akademii Teatralnej i jego długoletnią przyjaciółką. Rainey podejrzewała, że również kochanką, chociaż nigdy się z tym nie zdradził. Kim byli teraz - przyjaciółmi czy kochankami?
Co prawda, to nie był jej interes - ona jest tylko reżyserem Kenziego. Miał pełne prawo sypiać ze swoimi dawnymi dziewczynami, jeśli to nie miało wpływu na jego pracę przy „Centurionie”. Gdyby tylko potrafiła przekonać o tym swój żołądek...
Zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać, żeby uspokoić nerwy. Dobrze się złożyło, że dzisiaj mieli przygotować starą parowozownię do największej i najbardziej skomplikowanej sceny filmu. Trzeba będzie dopilnować oświetlenia, scenografii i tłumu statystów, ale nie będzie to wymagało od niej specjalnego zaangażowania, a zdjęcia zaczną się dopiero wieczorem.
Przerzucając gazetę, znalazła artykuł Stone’a o pracy Kenziego w BBC. Pismak cytował ludzi, którzy znali gwiazdora z tego okresu. Wyglądało na to, że starał się wyciągnąć od rozmówców jakieś negatywne opinie, ale nie znalazł nikogo, kto chciałby źle mówić o Kenziem. Najmniej pochlebne słowa to: „Był raczej zamknięty w sobie”. Ten brukowiec przynajmniej nie fabrykował fałszywych wiadomości.
Na razie.
Rainey oglądała całą ogromną parowozownię z wysokości wysięgnika, na którym znajdowała się kamera i ludzie z ekipy. Dwustu statystów w ubraniach z epoki zajmowało wyznaczone miejsca, a na zewnątrz stał pociąg, który miał zaraz wjechać na stację.
To była największa, najbardziej skomplikowana i najkosztowniejsza scena filmu, która pochłonęła znaczną część budżetu. Chciała nakręcić tę scenę, zanim Marcus zacznie kwestionować koszty.
Usłyszała w krótkofalówce głos drugiego reżysera, odpowiedzialnego za sceny z udziałem tłumu.
- Zaczynamy za pięć minut, Raine.
- Ekipa drugiej kamery gotowa?
- Tak.
- Dobrze. Więc za pięć minut.
Jeszcze raz rozejrzała się po całym obiekcie. Kierownik planu świetnie się spisał, znajdując tę starą nieużywaną parowozownię. Nakładem ciężkiej pracy i zbyt wielu pieniędzy przekształcono ją w wiktoriańską stację kolejową. Elektrycy długo pracowali nad oświetleniem, a scenografowie włożyli nie mniej pracy, żeby wyposażyć ją w stylowe latarnie i inne detale z epoki.
Greg Marino, który osobiście stanął za kamerą, widząc niespokojne spojrzenie Rainey, podniósł kciuk w zwycięskim geście. Uśmiechnęła się do niego i poprawiła swój pas bezpieczeństwa, fiszbiny gorsetu okropnie ją uciskały. Niech szlag trafi Jane Stackpole za to, że wycofała się z zobowiązań. Rainey musiała mieć już na sobie kostium i pełny makijaż, bo za chwilę miała odegrać swoją scenę. O wiele łatwiej jest reżyserować w dżinsach.
- Jesteśmy gotowi, Raine - usłyszała z krótkofalówki.
Rzuciła ostatnie spojrzenie w dół, mając świadomość, że na jej barkach spoczywa cały ciężar - aktorzy, ekipa, statyści... Głęboko zaczerpnęła powietrza.
- Akcja!
Rozległ się szum kamery, kiedy Greg najechał na ciemny wjazd do parowozowni. To ujęcie musiało być robione nocą, żeby kamera nie uchwyciła jakiegoś fragmentu miasta, które należało już do dwudziestego pierwszego wieku.
Błysk światła przebił ciemności i na stację, buchając parą, wtoczyła się lokomotywa. Po chwili zatrzymała się ze zgrzytem kół.
Kamera była ustawiona nisko, żeby uwydatnić wielkość i siłę lokomotywy oraz całkowitą zmianę scenerii, w jakiej znajdzie się John Randall. Został wzięty do niewoli i był przetrzymywany w pustej cichej okolicy, wśród wzgórz, a za chwilę miał go otoczyć rozentuzjazmowany tłum ludzi. W oknach wagonów widać było sylwetki pasażerów, którzy szykowali się do wyjścia.
Kamera najechała na drugi wagon, zatrzymując się na otwartych drzwiach i wysiadających pasażerach - starszej pani, młodej parze. Potem ukazał się Kenzie, z wymizerowaną twarzą, w rozpiętej jasnoczerwonej kurtce. A niech to! On jest po prostu świetny.
Kiedy pojawił się na peronie, powitały go radosne okrzyki. Zaczęła grać orkiestra, a on, zaszokowany, rozglądał się. Wysięgnik z kamerą uniósł się i obrócił, ukazując wiwatujący tłum, który przybył, żeby powitać powracającego bohatera.
Greg i jego ekipa najechali na Kenziego, który chciał się cofnąć do pociągu, ale wysiadający pasażerowie zablokowali mu drogę. Wysięgnik był już tak blisko sufitu, że Rainey instynktownie pochyliła głowę. W dole Randall był już mało widoczny w tłumie wielbicieli, tylko jego jasnoczerwona kurtka odcinała się jaskrawą plamą od czarnych ubrań cywili.
Taki właśnie obraz ujrzała w swojej wyobraźni Rainey, kiedy przed laty po raz pierwszy przeczytała tę książkę i zobaczyła ją oczami duszy na ekranie. Poczuła radość z domieszką przerażenia. Na tym właśnie polega robienie filmów - na tworzeniu obrazów, które opowiadają własną historię. A ona czuła, że jest do tego stworzona.
- Cięcie!
Kiedy znaleźli się na dole, Rainey i Greg przejrzeli materiał na monitorze.
- Mnie się podoba, Greg. A co ty o tym myślisz? - Operator skinął głową. - Skopiuj! - zawołała.
Jeszcze jedno ujęcie, na wszelki wypadek, potem kręcili przebitki - orkiestrę dętą, dziecko wymachujące brytyjską flagą, premiera, który przybył na powitanie bohatera, ponieważ zbliżały się wybory i chciał mieć dobrą prasę. Pod pewnymi względami nic się na świecie nie zmienia.
Ekipa obsługująca drugą kamerę kręciła wybrane osoby z tłumu, a Greg filmował Randalla, który sztywno witał się z premierem. Potem podszedł do niego rozpromieniony, dumny ojciec i Randall zaczął się wreszcie przeciskać przez tłum.
Teraz przyszła kolej na Rainey. Kiedy przestawiano światła i kamery, charakteryzatorka poprawiała jej makijaż, narzekając pod nosem na trud zrobienia młodziutkiej dziewczyny z przeszło trzydziestoletniej kobiety. Rainey była niespokojna, chociaż starała się tego nie okazywać.
Musiała grać Sarah, a myśleć jak reżyser. Opuściła kilka kwestii przy pierwszym ujęciu, a drugie zepsuła całkowicie.
- Spokojnie, ZOL - powiedział Greg. - Po prostu zagraj to.
Klnąc siebie w duchu, spróbowała kolejny raz. Tym razem poszło jej dobrze. Była to prosta scena, w której Sarah obserwuje przyjazd Randalla. Początkowo jest uradowana, ale po chwili jej twarz zmienia wyraz.
- Tato, co tu się dzieje? Dlaczego oni nie zostawią go w spokoju?
Chociaż Sarah miała zamiar pozostać przy ojcu, który stał z boku, kiedy zobaczyła Randalla, rzuciła się w jego kierunku, nie zważając na wołanie ojca. Przedzierała się przez tłum, który skandował: „Randall, Randall!”.
Niektórzy mężczyźni uśmiechali się pobłażliwie, robiąc jej przejście, inni byli oburzeni śmiałością Sarah. Nie widziała tego, całą uwagę skupiła na Randallu. Była prawdopodobnie jedyną osobą na tej ogromnej stacji, która dostrzegła jego przerażenie.
Wstrząsnął nią rozgorączkowany wzrok Kenziego. Wyraz przerażenia na jego twarzy był tak przekonujący, że Rainey zapomniała i o roli, i o obowiązkach reżysera. Była tylko kobietą, która bała się o męża.
- John! John!
Patrząc na nią, jakby była aniołem, który zstąpił z niebios, wyciągnął rękę. Ona też wysunęła do przodu rękę w cienkiej rękawiczce, aż ich dłonie zwarły się w uścisku, rękaw zielonej sukni odbijał się jasną plamą od czarnych strojów stojących obok mężczyzn.
Przez chwilę trzymał jej dłoń w kurczowym uścisku, po czym go rozluźnił; na jego twarzy ukazał się wyraz cierpienia. Czując, że go traci, Sarah zacisnęła dłoń na jego ręce, nie pozwalając mu odejść. Trwali tak przez długą chwilę.
- Cięcie! - zawołała Rainey.
Wypuściła dłoń Kenziego, zmęczona po przeciskaniu się przez tłum w niewygodnym kostiumie, i podeszła do Grega, żeby obejrzeć tę scenę na wideo. Zrobił to doskonale, złączone dłonie stały się symbolem tego związku - mężczyzny, który się wycofuje, i kobiety, która jest zdecydowana go zatrzymać, bez względu na to, jakie ciemne siły chcą ich rozłączyć.
- Tego właśnie chciałam, Greg. Skopiuj!
Ekipa filmowała kolejny obiekt, a Rainey podeszła do Kenziego, który schronił się w cieniu lokomotywy. Stał tam ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i nieobecnym wyrazem twarzy. Statyści odsunęli się na bok, żeby nie przeszkadzać gwieździe.
Nie widział jej, więc lekko dotknęła jego ramienia.
- Kenzie, to było rewelacyjne.
Odsunął się tak gwałtownie, jakby go zaatakowała. Dopiero po chwili spojrzał na nią.
- Bez jednego słowa pokazałeś wszystko, co widz powinien wiedzieć o emocjonalnym stanie Randalla - powiedziała z wahaniem. - Pokazałeś mężczyznę, który wraca z piekła i przywozi je ze sobą.
- Tego właśnie chciałaś, prawda? - Poprawił rękaw munduru. Obrócił się na pięcie i odszedł.
Patrzyła za nim z niepokojem. Chciała, żeby dał z siebie wszystko. Może żądała od niego za wiele...
Po zakończeniu zdjęć Rainey wsiadła do samochodu, który miał ją zawieźć do Dorchester, i wpadła na Kenziego, który drzemał na siedzeniu.
- Przepraszam. - Posunął się, żeby zrobić jej miejsce. - Myślałam, że już dawno stąd odjechałeś.
- Potrzebowałem trochę czasu, żeby się odprężyć. - Samochód ruszył, a Kenzie jeszcze przecierał oczy. - Przykro mi, że byłem taki opryskliwy, Rainey. Obawiam się jednak, że będzie coraz gorzej.
- Myślę, że to ja powinnam cię przeprosić. Zaczynam zdawać sobie sprawę, na co cię namówiłam.
- Żałujesz, że nie znalazłaś innego Johna Randalla?
- Nie. - Przygryzła wargę. - Jesteś wspaniały. Chciałabym tylko, żeby ta rola tak wiele cię nie kosztowała.
- Brawo - powiedział żartobliwym tonem. - Masz cechę dobrego reżysera, z pełną determinacją dążysz do celu. Robienie filmów jest jak wojna, zawsze będą jakieś ofiary.
- Teraz naprawdę czuję się winna.
- Mam nadzieję, że znajdę się wśród rannych, a nie zabitych.
- Bardzo pocieszające - odrzekła. - A przy okazji, Greg zwrócił się dziś do mnie, używając jakiegoś skrótu, którego nie zrozumiałam. Coś na Z. Czy to jakieś przezwisko dla reżysera, które umknęło mojej uwagi?
- Jeszcze w Nowym Meksyku ekipa zaczęła nazywać cię ZOL. - Kenzie roześmiał się głośno.
- Zawsze opiekuńcza i litościwa?
- Nie. Zdecydowanie ostra laska.
- Czy z jakiegoś szczególnego powodu? - Rainey zaczerwieniła się.
- Obdarzono cię tym przezwiskiem, kiedy wyrzuciłaś z pracy asystenta dźwiękowca.
- Zasłużył na to - broniła się. - Kiedy aktor ma kłopoty z rolą, złośliwość jest niedopuszczalna.
- To prawda, dlatego też ZOL jest komplementem. Ekipa lubi stanowczych reżyserów.
Zdecydowanie ostra laska. Przypuszczała, że mogłaby dostać o wiele gorsze przezwisko. Mogliby ją nazwać WS, wredna szefowa.
- Widziałaś zdjęcie w „Inquirerze”? - Kenzie nie był już rozbawiony.
- Tak. - Rainey poczuła skurcz żołądka.
- Z Jenny łączą mnie wyłącznie przyjacielskie stosunki. Wstąpiłem do niej, żeby porozmawiać o Nigelu Stonie, i poszliśmy na kolację.
- Dziękuję, że mi o tym mówisz. - Rainey odetchnęła głęboko. - Wiem, że to nie mój interes, ale to byłoby... niezręczne, gdybyś miał romans tuż pod moim nosem.
- Wiem. - Lekko dotknął jej dłoni. - Obiecuję: żadnych romansów podczas kręcenia filmu.
Podobnie jak Sarah, chciała mocno uchwycić jego dłoń i nie pozwolić mu odejść.
Ale była od niej starsza, bardziej nowoczesna i prawie rozwiedziona, więc tego nie zrobiła.
Czekając na rozpoczęcie zdjęć, Kenzie chodził tam i z powrotem wzdłuż zachodniej ściany Morchard House. W takich chwilach prawie żałował, że nie pali. Może fajka pozwoliłaby mu się odprężyć. Randall tracił resztki odporności psychicznej i był na drodze do całkowitego załamania, a Kenzie stawał się coraz bardziej nerwowy. Zanadto identyfikował się z tą postacią.
Na szczęście ekipa filmowa mogła już wyjechać z Londynu i nie prześladowali ich paparazzi. Otrzymywali jednak londyńskie gazety, nie uwolnił się więc od kampanii, prowadzonej przez Nigela Stone’a. Codziennie można było znaleźć nowe wiadomości o niejasnej przeszłości Kenziego Scotta. Jak do tej pory, nie było jeszcze źle. Reporter nie zdołał uzyskać żadnej informacji na temat wczesnej młodości aktora, przed wstąpieniem do Królewskiej Akademii; nie wypowiadał się nikt, kto go dobrze znał. Chociaż Nigel przedstawiał wszystkie wydarzenia w możliwie najgorszym świetle, nie uciekał się do kłamstwa. Pewnie redaktor naczelny, bojąc się oskarżeń o zniesławienie, powstrzymywał jego twórczy zapał.
Kenzie skierował wzrok na Rainey, która omawiała z Gregiem Marinem skomplikowane ujęcie z dwóch kamer. W powiewnej białej sukience wyglądała jak debiutantka, a nie szef ekipy. A była świetnym reżyserem. Podziwiał jej wyobraźnię i fakt, że potrafiła urzeczywistniać swoją wizję na taśmie filmowej, a także jej stosunek do ekipy. Nigdy nie zapominała, że praca nad filmem jest pracą zespołową i że wszyscy wnoszą swój wkład. W innych okolicznościach byłby naprawdę zadowolony, że może z nią pracować.
Przeniósł spojrzenie na zielone wzgórza Devonu. Jeśli wierzyć skręconym już materiałom, to film będzie niezwykle pięknym, nostalgicznym portretem dawnej Anglii, która wysyłała swoich synów w odległe zakątki świata, żeby budowali imperium, traktując ich poświęcenie jako należną jej ofiarę. Niewątpliwie zachwycą się nim widzowie Masterpiece Theatre. On sam nie oglądał skręconych materiałów; nie mógł patrzeć na siebie w roli Randalla.
Rainey zakończyła rozmowę z operatorem i podeszła do niego. Wyglądała świeżo i niewinnie, dokładnie tak, jak wymagała tego jej kolejna scena.
- Jesteś świetny, Kenzie. Nawet chodzisz jak prawdziwy oficer wiktoriański - powiedziała wesoło. - Staraj się jednak nie stąpać po własnych śladach. Jeśli porobisz dziury w tej pięknej murawie, będę musiała pokryć szkody, a wydaje mi się, że kawałki trawnika, który pielęgnowano przez pięćset lat, wcale nie będą tanie.
- Zapamiętam to. - Uśmiechnął się do niej.
- Przejdźmy się dokoła domu, przez ten czas zdążą ustawić drugą kamerę do sceny w ogrodowym pawilonie. - Rainey wzięła go pod rękę i poczuła, jak napinają mu się mięśnie. - Musimy się przyzwyczaić do tego, że będziemy się dotykać przed kamerą - dodała cichym głosem.
- Czy perspektywa, że znowu będziemy filmowymi kochankami, niepokoi cię tak samo jak mnie? - Kenzie stwierdził, że nadszedł czas na szczerą rozmowę.
- Wolałabym zagrać choćby nago, byle z kimś innym. - Rainey skrzywiła się. - Nawet jeśli oboje potraktujemy to wyłącznie jak rolę, bez źdźbła osobistych emocji, widzowie będą uważali, że patrzą na ciebie i na mnie. To mnie przeraża.
- Mnie też.
Wyszli zza rogu i zaczęli spacerować wzdłuż północnej elewacji Morchard Manor.
- Poza tym, że oboje jesteśmy nerwowi, to dodatkowo niepokoi mnie fakt, że praca nad filmem przebiega bez zakłóceń - powiedziała. - Na przykład Morchard House. Kto mógłby przypuszczać, że uda nam się znaleźć rezydencję, która będzie miała dwie tak różne fasady, że jeden budynek może być filmowany jako różne ziemiańskie dwory? Ile to nam zaoszczędzi czasu i pieniędzy.
Starsza część domu była w stylu Stuartów, a później dobudowane skrzydło w stylu regencji. Przy odpowiednim ustawieniu kamery mogły się wydawać osobnymi budynkami. Rezydencja Morchard Manor miała również piękne wnętrza i otoczona była rozległym ogrodem, z sadzawkami, zagajnikami, altanami i pawilonami widokowymi. Cała posiadłość była do ich dyspozycji jeszcze przez dwa tygodnie, bo właściciele, po pobraniu ogromnej sumy za wynajem, wyjechali na wakacje do Francji.
Rainey przysłoniła oczy, patrząc gdzieś w dal.
- Kierownik planu mówił, że na końcu ogrodu jest labirynt. Pójdę go zobaczyć, kiedy będę miała wolną chwilę.
- Masz na myśli błędnik, jak w starych włoskich ogrodach?
- Nie, błędniki ogrodowe to skomplikowany układ dróg obsadzonych żywopłotami, utrudniających dostęp do ich centrum. Labirynt to tylko jedna, spiralnie wijąca się ścieżka. Idąc nią, z końca na koniec, nie gubisz się, tylko odnajdujesz siebie samego.
Chodziło o to, żeby się odnaleźć? Kenzie postanowił unikać labiryntu za wszelką cenę.
- Jak to działa?
- Skupianie się na tym, jak biegnie ścieżka, jest szalenie odprężające, jest pewną formą medytacji. Przy Grace Cathedral, tym wielkim kościele episkopalnym na Nob Hill w San Francisco, też jest labirynt. Zabrała mnie tam kiedyś moja przyjaciółka, Kate, i żeby jej zrobić przyjemność, przeszłam się tą ścieżką. Już w połowie drogi poczułam się całkowicie zrelaksowana. Teraz też to zrobię, kiedy tylko znajdę chwilę czasu.
- Uważaj, żebyś nie spotkała tam Minotaura.
- Każdy stwór, który by doszedł do końca labiryntu, na pewno stałby się zupełnie nieszkodliwy. - Rainey uśmiechnęła się szeroko.
Zrobili ostatnie okrążenie i zobaczyli, że ekipa już czeka w pogotowiu.
- Teraz powinieneś gonić mnie po ogrodzie - powiedziała. - Myślałam, żeby pokazać tę sekwencję na początku filmu i jako tło do końcowych napisów. Jak uważasz?
- To chyba niezły pomysł, który określa atmosferę całego filmu. Pokazuje relacje pomiędzy bohaterami i wyidealizowaną, pocztówkową Anglię, którą Randall ma utracić.
- Tak to sobie wyobrażałam. Poza tym tak ustawiłam plan dni zdjęciowych, żeby wszystkie sceny następowały po sobie w takiej kolejności, jak w książce. Ciekawa jestem, czy wtedy będzie łatwiej pokazać narastające emocje.
- To nie powinno mieć znaczenia. Każdy sprawny aktor musi umieć zagrać swoje sceny bez względu na to, w jakiej są kręcone kolejności.
- Ale ja chcę czegoś więcej niż sprawności. Chcę natchnienia.
- Bardziej można polegać na poceniu się niż natchnieniu - zauważył.
Było to również o wiele bardziej bezpieczne. Przy tym filmie nie życzył sobie żadnych porywów natchnienia, które mogłyby wskrzesić jego pamięć. To była prosta droga do szaleństwa.
Roześmiana Sarah Masterson uniosła spódnicę i pobiegła przez aksamitny zielony trawnik. Obejrzała się szybko przez ramię, żeby sprawdzić, czy kapitan Randall biegnie za nią.
Ich rodziny były od wielu lat zaprzyjaźnione, ale przedtem traktował ją jak małą dziewczynkę. Wydoroślała od ich ostatniego spotkania i on to zauważył. Od czasu kiedy przed dwoma tygodniami przyjechał do domu na urlop, codziennie ją odwiedzał. Poprzedniego wieczoru, na balu, kiedy tańczyli walca, a ona omdlewała ze szczęścia w jego ramionach, zauważyła błysk zainteresowania w jego oczach. Potem pół nocy przewracała się na łóżku, zastanawiając się, czy sobie tego tylko nie wyobraziła. A jednak to była prawda. Randall był poważnie zainteresowany Sarah Masterson.
Nie chcąc obiecywać sobie zbyt wiele, biegła pod górę, a kiedy dotarła wreszcie do pawilonu, z powodu ciasno zasznurowanego gorsetu z trudem łapała oddech.
Po chwili stanął przy niej kapitan, jego oddech nie był nawet przyspieszony. Mógłby ją łatwo schwytać, ale Sarah wiedziała, że ta gonitwa jemu też sprawiała przyjemność.
Jego wysoka sylwetka wypełniała całą przestrzeń pomiędzy stojącymi u wejścia kolumnami. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała; jego błyszczące oczy fascynowały ją i onieśmielały.
- Panno Masterson. Czy mogę... mogę nazywać panią Sarah? - Zrobił krok w jej kierunku.
Dlaczego on jest tak skrępowany? - zadała sobie w duchu pytanie.
- Może pan. - Zarumieniła się, pozwalając mu na taką poufałość. - Dawniej przecież tak było.
- Sarah, to może się pani wydać zbyt nagłe, ale ja czuję, że czekałem na ten dzień przez całe życie. - Zrobił kolejny krok w jej kierunku.
Ujął jej dłonie, patrząc na nią zielonymi oczami Kenziego. Rainey gwałtownie zamrugała, wypadając na chwilę z roli. Mając nadzieję, że kamera tego nie uchwyciła, zapatrzyła się na swojego kawalera, jakby zrobiła to Sarah.
- Byłaś śliczną małą dziewczynką, a teraz jesteś najbardziej uroczą i piękną młodą kobietą, jaką spotkałem. Kocham cię, Sarah. Wyjdziesz za mnie?
Marzyła skrycie, żeby usłyszeć te słowa, a teraz zaparły jej dech w piersiach. Ten wspaniały mężczyzna chciał, żeby została jego żoną. Czy nie wie, że oddałaby mu wszystko, czego by tylko zażądał?
- Tak, kapitanie Randall - szepnęła. - Z radością pana poślubię.
Był szczęśliwy, a jednocześnie zdumiony.
- Jak to, żadnych protestów, że to wszystko dzieje się zbyt szybko? Żadnych próśb o czas do namysłu?
- Jeszcze niczego nie byłam tak pewna.
- Och, Sarah, jak ja kocham twoją szczerość. - Wziął ją w ramiona. - Mów do mnie John, kiedy będziemy sami.
Nadstawiła twarz do pocałunku, nie wiedząc nawet, czego się spodziewa, ale delikatny dotyk jego warg okazał się niesłychanie miły. Zamknęła oczy, odbierając wrażenia wszystkimi innymi zmysłami - smak jego ust, ciepło ciała, oddech, prowokujący męski zapach. Od tego dnia potrafi go wszędzie poznać, nawet z zamkniętymi oczami.
Długi pocałunek został wzbogacony o pieszczoty, od których krew uderzyła jej do głowy.
Rainey ponownie utraciła kontrolę nas swoją rolą. Jak mogła myśleć, że potrafi zagrać tę scenę, nie angażując się emocjonalnie? Przypomniała sobie ten wieczór, kiedy Kenzie zaproponował jej małżeństwo, a ona miała złudną nadzieję, że może im się uda.
Nie udało się jednak. Poczuła tak wielki smutek, że mimo całej dyscypliny aktorskiej nie mogła powstrzymać łez. Kiedy musnął jej pierś, cofnęła się, gwałtownie łapiąc oddech, zapomniawszy zupełnie o Sarah.
Wyraz twarzy Kenziego świadczył o tym, że jemu też trudno jest zachować dystans. Pociągnął ją na ławkę i zaczął improwizować.
- Zachowałem się jak łajdak - powiedział gwałtownie, ocierając jej łzy. - Jesteś taka czysta, taka niewinna, a ja cię przestraszyłem.
- Nie jestem przestraszona - zapewniła go. - Tylko... przepełniona radością.
- Chciałbym, żebyśmy mogli jak najszybciej wziąć ślub, ale w przyszłym tygodniu mój pułk odpływa do Afryld. - Kenzie powrócił do scenariusza.
Tak szybko ją opuści, żeby wyruszyć na wojnę?
- Jak długo cię nie będzie?
- Tylko kilka miesięcy. Mamy stłumić rebelię garstki fanatycznych tubylców, więc to nie potrwa długo. Po wykonaniu tego zadania wycofam się ze służby i wrócę do ciebie. - Uśmiechnął się czule. - Mam już dość przygód. Chcę mieć dom i rodzinę.
Przebiegł jej zimny dreszcz po plecach. Może to było złe przeczucie, a może tylko zwykła troska.
- Będę na ciebie czekać, Johnie, bez względu na to, jak długo...
- Moja kochana dziewczyno. - Pocałował ją znowu, a ona oddała mu pocałunek z żarliwością, zrodzoną przez strach.
Po chwili Rainey odsunęła się od Kenziego.
- Cięcie. Nie kopiuj tego. Musimy to jeszcze raz nakręcić, od chwili kiedy wchodzę do pawilonu.
- No nie wiem, Rainey. - Greg zmarszczył czoło. - Uważam, że to całkiem dobrze wypadło. Chodź obejrzeć tę scenę na monitorze.
Nie miała ochoty oglądać siebie w sytuacji, kiedy nie panuje nad rolą, jednak nie mogła zlekceważyć opinii Grega.
- Okay, skopiuj. Trzeba jednak zrobić dodatkowe ujęcie sceny w pawilonie.
- Jeszcze kilka dodatkowych ujęć i zniknie cały ładunek emocjonalny i pozostanie tylko czysta technika aktorska. - Kenzie mówił tak cicho, żeby go nikt inny nie słyszał.
- Nie wmawiaj mi, że nie wolałbyś tego. - Rainey zachmurzyła się.
- Chętnie zagrałbym tę rolę w stosownej odległości - przyznał. - Ale czy miałabyś wtedy taki film, jaki chcesz mieć?
- Na pewno nie chcę mieć adwokata diabła!
- Jest częścią wyposażenia, ZOL. - Obdarzył ją lodowatym uśmiechem, wstał i wyszedł z pawilonu, podczas gdy Greg przygotowywał się do następnego ujęcia.
Rainey siedziała bez ruchu, licząc w myślach sceny Sarah z Randallem, które jeszcze nie zostały nakręcone. Jeśli kiedyś spotka Jane Stackpole, to udusi ją gołymi rękami.
Na pewno to zrobi, jeżeli uda się jej przeżyć ten film.
Pod koniec dnia Kenzie czuł się tak, jakby przejechał po nim walec, przygotowując go do dalszego przerobu. Przy wszystkich jego scenach z Rainey robiono kilka ujęć, z których każde następne było gorsze od poprzedniego. Pierwsze były bezsprzecznie najlepsze, ale każda scena kosztowała jego i Rainey wiele bolesnego wysiłku.
Powrót do sympatycznego wiejskiego hoteliku też nie poprawił mu humoru. Jego dyskretny, ale bardzo sprawny asystent, Josh, położył dzisiejsze wydanie „Inquirera” na antycznym biurku w saloniku. W rogu gazety czerwieniły się litery: „Przeszłość Kenziego została odkryta!”
Modląc się w duchu, żeby ten trop był fałszywy, Kenzie szybko przerzucał strony. W środku gazety była seksowna fotografia Jenny Lyme, mimo to aktorka robiła wrażenie szczerej i odpowiedzialnej osoby. „Długoletnia przyjaciółka Kenziego zdradza tajemnicę!” Jeśli „Inquirer” nie będzie uważał, to wkrótce zabraknie mu wykrzykników.
„Rewelacje” Jenny dotyczyły tragicznej młodości Kenziego w koloniach. Była to opowieść, którą wymyśliła podczas ich wspólnej kolacji. Chociaż zastrzegała się, że to są tylko przypuszczenia, Nigel Stone kupił całą historię.
Udało mu się również zasugerować, że Kenzie i Jenny są kochankami jeszcze od czasów studenckich i że ten romans trwał również po ślubie Kenziego, ale zrobił to tak, żeby uniknąć sprawy o zniesławienie. Kenzie odrzucił gazetę na bok. Jak dobrze pójdzie, to Stone zacznie poszukiwać jego śladów w Afryce i cała afera powoli wygaśnie.
Nie mógł się jednak pozbyć niemiłego uczucia, że na takie szczęście nie może chyba liczyć.
Kenzie stał wyprostowany, a muzyka organowa rozbrzmiewała w całym kościele. Skomplikowane przygotowania do ślubu Randalla przypomniały mu, dlaczego poprosił Rainey, żeby pojechali do Nevady. Gdyby miał przez to wszystko przechodzić w prawdziwym życiu, straciłby zimną krew i uciekł.
Co prawda, nawet gdyby zdecydowali się z Rainey na uroczysty ślub, to i tak nie dostałby osobistego błogosławieństwa królowej Wiktorii, która w odręcznym piśmie pochwalała jego zamiar wstąpienia w związek małżeński, licząc na to, że również jego synowie staną w obronie imperium. Będąc pod naciskiem ukochanej, obu rodzin, swojej władczyni i brytyjskiej prasy, John Randall musiał przystać na małżeństwo, ale kiedy stanął przed ołtarzem, wszystko się w nim skręcało.
Dziewczynki z kwiatami, druhny - to właśnie w epoce wiktoriańskiej wprowadzono śluby w bieli. Wpadli nawet na pomysł, żeby suknia panny młodej przypominała weselny tort.
Muzyka zabrzmiała głośniej. Na końcu kościelnej nawy ukazała się Rainey, oparta na ramieniu Richarda Farleya. Ten brytyjski aktor wyglądał niezwykle dystyngowanie w roli jej ojca. Była piękną panną młodą, promieniejącą naiwnością wczesnej młodości, Kenzie musiał znowu stać się Johnem Randallem.
Kiedy patrzył na zbliżającą się pannę młodą, opanowało go przemożne poczucie winy. Był zbrukany, niegodny tak czystej, niewinnej dziewczyny. Zgoda na to małżeństwo była zbrodniczą słabością z jego strony. Kiedy przy składaniu wieczystej przysięgi ujął jej drobną dłoń, zalała go fala rozpaczy.
Wyrażenie tych emocji nie było trudne. Czuł się tak samo podczas własnego ślubu.
Sceny ślubu przebiegły bardzo sprawnie, mogli więc wrócić do Morchard House, żeby kontynuować zdjęcia. Udało się nadrobić opóźnienia, które mieli w Nowym Meksyku, a nawet zyskać cały dzień wyprzedzenia w stosunku do pierwotnego planu zdjęciowego. Dla Rainey ten zapas czasu stanowił większą wartość niż pieniądze w banku, chociaż też by się przydały.
Po ceremonii zaślubin miała być kręcona noc poślubna. Sarah oczekiwała oblubieńca, mając na sobie koszulę z białego jedwabiu z kaskadą koronek.
Siedziała oparta o poduszki, z zaciśniętymi nerwowo dłońmi. Matka uprzedziła ją, czego ma oczekiwać po nocy poślubnej. Chociaż to, czego się dowiedziała, wydało jej się dość dziwaczne, była pewna, Że mąż ją przez to wszystko umiejętnie przeprowadzi. Ale gdzie on jest?
Znużona oczekiwaniem, zdrzemnęła się. Rozbudziła się nagle, kiedy wszedł do sypialni. Jego ubranie było w lekkim nieładzie, a wyraz twarzy zdecydowanie ponury.
Z trudem przełknął ślinę, zanim zaczął wyrzucać z siebie te niewyobrażalne słowa. Nie powinien był się z nią żenić, muszą się postarać o unieważnienie małżeństwa. On weźmie na siebie całą winę, a ona pozostanie nieskalana i będzie mogła poślubić innego mężczyznę.
Przerażona Sarah zsunęła się z łóżka i podbiegła do niego, kładąc mu rękę na piersi i błagając o wytłumaczenie. Drżącą dłonią pogładził ją po ramieniu. Posłuszna odwiecznemu kobiecemu instynktowi, wspięła się na palce, żeby go pocałować.
Opuściło go opanowanie, pociągnął ją na łóżko, całując namiętnie i przygniatając całym ciężarem swojego ciała. Przerażona Sarah zaczęła stawiać opór, wyrażając niemą prośbę, żeby był bardziej delikatny. Przestał ją całować, twarz mu zmartwiała.
- Oby Bóg mi przebaczył - jęknął.
Zsunął się z łóżka i ruszył niepewnym krokiem w stronę drzwi. Raptem osunął się na podłogę, chwytając się za brzuch i spazmatycznie łapiąc powietrze.
Kenzie znowu improwizował. Nie wiedząc, co spowodowało tak niespodziewane i niepokojące zachowanie, Rainey położyła się przy nim na podłodze i wzięła go w ramiona. Kamera stanęła w momencie, kiedy Kenzie, z głową przytuloną do jej piersi, łkał rozpaczliwie.
Jeszcze zanim Rainey i Greg zdołali przygotować wszystko do sceny nocy poślubnej, w duszy Kenziego rozpętało się piekło. Chciał uciec stamtąd za wszelką cenę, zdołał się jednak trochę opanować i wyszedł dopiero po zakończeniu zdjęć.
Był już w połowie drogi do ogrodu, kiedy zatrzymał go drugi reżyser.
- Może uda się jeszcze nakręcić kolejną scenę, Kenzie. Będziesz w swojej przyczepie?
- Jeśli chcecie mieć jeszcze jedną scenę, to znajdźcie sobie innego aktora. - Kenzie zdusił przekleństwo.
Asystent, Josh, też miał jakąś sprawę, ale wystarczył mu rzut oka na jego twarz, żeby zrezygnować z wszelkich pytań.
Kenzie schronił się w lesie. Był tu już przedtem i wiedział, która ścieżka zaprowadzi go na krańce parku, tam gdzie będzie mógł być sam.
Rainey twierdziła, że ta nagła fizyczna reakcja Randalla na stres związany z nocą poślubną była olśniewająca. Niesłychany poryw inwencji twórczej. Widział jednak, że jest zaniepokojona tą mroczną głębią, z której narodził się ów poryw. Gdyby wiedziała...
Chwała Bogu, że nie wie.
Znowu zabrakło mu powietrza, kiedy przed oczami zaczęły mu się przesuwać drastyczne obrazy. Przylgnął do drzewa, z trudem chwytając oddech. Uspokoił się trochę i ruszył przed siebie.
Scena nocy poślubnej była bardzo ciężka, ale najgorsze miał jeszcze przed sobą. Nie wyobrażał sobie, jak wytrwa do końca filmu. Wcielając się w postać Johna Randalla, osłabiał swój ochronny pancerz, dzięki któremu mógł funkcjonować. Rainey miała rację, że za takie role dostaje się Oscara. John Randall był tak udręczony, tak antyheroiczny, że na fachowcach z branży, którzy decydują o nagrodach, na pewno - zrobi wrażenie fakt, że Kenzie podjął się tej roli.
Nie było to jednak warte tej cholernej małej statuetki.
Chociaż Randall miał poważnie zachwianą równowagę nerwową, był lepszym człowiekiem niż Kenzie Scott, ponieważ bronił się przed zawarciem małżeństwa, z góry skazanego na niepowodzenie. Gdyby Kenzie potrafił się oprzeć nagłemu impulsowi, żeby się oświadczyć, on i Rainey rozeszliby się spokojnie, każde w swoją stronę, i teraz ich wspólna praca nie byłaby takim piekłem. „Zawsze będzie z nami Paryż, jak powiedział Hemingway, bo Paryż jest świętem ruchomym”. Albo, w ich przypadku, Kalifornia.
Kenzie wyszedł na słoneczną, rozległą polanę. W jej środku wycięto w trawie koliste wzory. To musiał być labirynt, o którym wspominała Rainey. Co ona takiego mówiła? Że to jest ścieżka, na której można się odnaleźć.
Ale on wcale tego nie potrzebował - wiedział o sobie tyle, że wolał głęboko pogrzebać tę wiedzę. Odwrócił się, żeby odejść, ale przypomniał sobie, że powiedziała również, iż można tu odnaleźć spokój. A tego właśnie potrzebował.
Znalazł początek ścieżki, zastanawiając się, co powinno się robić podczas takiego spaceru. Modlić? Medytować? Starać się opróżnić umysł, według praktyk zeń?
Zaczął oddychać głęboko, żeby się rozluźnić. Z opuszczoną głową, żeby nie zboczyć z wijącej się ścieżki, ruszył przed siebie. Ta prosta czynność uspokoiła kłębiące mu się w głowie myśli. Skupił się wyłącznie na stawianiu kolejnych kroków i po pewnym czasie obudziły się jego zmysły: czuł, że wdycha chłodne powietrze, czuł przepływ krwi w żyłach i zapach lasu.
Zanim doszedł do połowy labiryntu, wszystkie jego demony były prawie uśpione. To mu wystarczało. Wiedział, że nigdy nie opuszczą go całkowicie - to były siły, które określały jego tożsamość.
Ale potrafił się ocalić. Udało mu się zbudować wygodne, satysfakcjonujące życie, a nawet osiągnąć sukces. Czasem budziły się uśpione demony przeszłości, żeby znowu zapaść w drzemkę. Teraz też tak będzie. Za kilka tygodni zakończy pracę nad „Centurionem” i zajmie się nową rolą. Nie będzie musiał oglądać tego filmu.
Chociaż bardzo mu będzie brakować Rainey, jego życie będzie o wiele mniej skomplikowane. Nie będzie tych wspaniałych wzlotów, jakie były ich udziałem, ale nie będzie również bolesnych upadków. Powróci do swojej wygodnej, spokojnej egzystencji.
Odprężony, opuścił labirynt, ale kiedy podniósł wzrok i zobaczył Rainey, napięcie natychmiast powróciło. Ubrana w wiktoriańską koszulę nocną, siedziała na porośniętym trawą wzniesieniu, obejmując rękami podciągnięte pod brodę kolana. Przypominała zagubione dziecko.
Bardzo seksowne dziecko. Mimo ogromu cierpienia, jakie mu przyniosła scena nocy poślubnej, ten widok wzburzył mu krew - Rainey była najbardziej godną pożądania kobietą, z jaką się kiedykolwiek zetknął, i właśnie z nią leżał przed chwilą w małżeńskim łożu.
- Przyszłaś tu, żeby mnie odnaleźć, czy żeby się zagubić?
- Z obu powodów. Martwiłam się o ciebie. Ta scena wyzwoliła w tobie zbyt silne emocje.
- Ty też zagrałaś silnymi emocjami.
- I właśnie dlatego rzuciłam tylko okiem na papiery, które Val rozłożyła w mojej przyczepie, i postanowiłam znaleźć sobie inną kryjówkę. Mogę być albo reżyserem, albo aktorką, ale te dwie rzeczy naraz są trudne do pogodzenia.
- Jesteś zadowolona, że robisz ten film, czy żałujesz swojej decyzji? - Kenzie chodził tam i z powrotem, nie zbliżając się do niej.
Zapadła cisza.
- I jedno, i drugie - powiedziała wreszcie.
- Lubię zdecydowane odpowiedzi - zauważył. - Co cię tak zafascynowało w tej historii, że postanowiłaś przenieść ją na ekran?
- To uniwersalna historia. Bohaterowie muszą wiele wycierpieć, ale, w ogólnym rozrachunku, to cierpienie czyni z nich lepszych, silniejszych ludzi, a ich małżeństwo tylko na tym zyskuje.
Pomyślał o ich nieudanym małżeństwie i szybko zmienił temat.
- Widziałaś ostatniego „Inquirera”? Ja jeszcze nie.
- Dzisiejszy numer był całkiem interesujący. Nigel Stone dał dwie fotografie i, jak przypuszcza, są to twoje zdjęcia z dzieciństwa.
- Czy jest jakieś podobieństwo? - Ta wiadomość zaszokowała Kenziego.
- Fotografie pokazują małego ciemnowłosego chłopca, trochę podobnego do ciebie z owalu twarzy i ze śladem dołka w brodzie. - Rainey wzruszyła ramionami. - To mogłeś być ty albo ktokolwiek inny. Przysłał je ze Szkocji jakiś facet, który twierdzi, że jesteś jego zaginionym bratem, Hugh MacLeodem.
- Dlaczego tak sądzi? - Kenzie odetchnął z ulgą.
- Jego brat był w wojsku, służył w jednostkach specjalnych, a jego helikopter runął do Zatoki Perskiej podczas jakiejś tajnej akcji. Ponieważ nie zidentyfikowano ciała, brat podejrzewa, że Hugh MacLeod został uratowany, ale stracił pamięć i rozpoczął karierę aktorską w Hollywood.
- To dobra historia. A co na to mówi Nigel Stone?
- Podoba mu się z tego powodu, że wyjaśnia, dlaczego nigdy nie mówisz o swojej przeszłości. Po prostu niczego nie pamiętasz.
- Tak, to rzeczywiście dobra historia. A jutro może być nawet jeszcze lepsza. Ktoś będzie twierdził, że urodziłem się w Sherwood Forest i zostałem wychowany przez wilki.
- W Anglii są wilki? - Rainey uniosła brwi. - Wydawało mi się, że zostały wytępione już wieki temu.
- To prawda, ale gdyby napisano, że zostałem wychowany przez teriery, to nie byłoby żadnego efektu.
- Cieszę się, że już zaczynasz dochodzić do siebie. - Rainey uśmiechnęła się, ale zaraz spoważniała. - Wytrzymasz do końca, Kenzie?
- Nie wiem - odpowiedział. - Gdybym miał choć trochę rozumu w głowie, to opuściłbym plan, zanim doszczętnie zwariuję. Jednak w Królewskiej Akademii wpajano nam, że gra musi toczyć się dalej. Rozpocząłem to i muszę skończyć.
Kenzie całkowicie utożsamiał się z zawodem aktora. Gdyby odszedł w połowie produkcji, zdradziłby własny image odpowiedzialnego profesjonalisty, co byłoby dla niego nawet bardziej destrukcyjne niż wcielanie się w postać Johna Randalla.
- Ze względu na film jestem wdzięczna Królewskiej Akademii.
- Nie wygląda na to, że sprawiłem ci ulgę.
- Gdybyś opuścił plan, szalałabym z wściekłości, ale również odczułabym ulgę. Nie chcę brać odpowiedzialności za twoje załamanie nerwowe.
- Nie będę miłym towarzyszem, dopóki nie zakończą się zdjęcia, ale jeszcze nie zwariowałem i chyba się na to nie zanosi.
- Chciałabym ci wierzyć, widzę jednak, że jesteś kłębkiem nerwów. Miotasz się jak lew w klatce, a przecież zawsze byłeś bardzo spokojny.
- Miotam się? - Kenzie zatrzymał się w miejscu. - Teraz lepiej?
- Nie za bardzo. - Wskazała mu miejsce obok siebie. - Usiądź i popatrz na kwiatki albo na coś innego.
Po chwili wahania zastosował się do jej rady. Jeśli jej nie przeszkadzało, że ma na sobie prześwitującą koszulę, która zsuwa się z ramienia, to jemu tym bardziej nie.
- Ty też jesteś nieźle zestresowana. Masz do tego jakiś szczególny powód?
- Myślałam o tym, co mi kiedyś powiedziałeś, i wynajęłam prywatnego detektywa, żeby odnaleźć ojca. Joe Mooney przesyła mi co tydzień sprawozdania o braku rezultatów, żebym przynajmniej wiedziała, na co wydaję pieniądze. Dzisiaj też je dostałam. - Rainey skuliła się jeszcze bardziej, zaciskając ręce na kolanach. - Ma jeszcze kilka tropów do sprawdzenia, ale, wedle jego oceny, nigdy nie zdobędę stuprocentowej pewności.
- Martwi cię to?
- Ta sprawa jest nadal otwarta i wolałabym ją zamknąć, ale w końcu chyba będę się musiała pogodzić z faktem, że nigdy nie poznam prawdy.
- Spójrz na to z innej strony. Twój ojciec mógłby się okazać niezłą pijawką i żądać, żebyś go utrzymywała.
- Nie pomyślałam o tym. - Rainey uśmiechnęła się z lekka. - Wtedy mogłabym udowodnić, że jestem zdecydowanie ostrą laską, mówiąc mu, żeby się odczepił. Ale przynajmniej wiedziałabym, kim jest. To dziwne, przez całe lata w ogóle o tym nie myślałam, a kiedy rozpoczęłam poszukiwania, chciałabym znać odpowiedź.
- Niejasne sytuacje są twoim słabym punktem, Rainey. Świetnie sobie radzisz z najtrudniejszymi sprawami, ale niepewność wyprowadza cię z równowagi.
- Znasz mnie zbyt dobrze...
- Tak jak ty mnie. - Kenzie zerwał jakiś żółty kwiatek i zaczął go obracać w palcach. - Wyrok rozwodowy powinien nie tylko dzielić małżeńską własność, ale również małżeńską wiedzę. Żądam, żebyś zwróciła mi swoją niesłychaną zdolność odczytywania moich myśli.
- A ja żądam, żebyś mi przekazał swoją umiejętność odgadywania moich uczuć.
Popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem.
- Musisz zapomnieć o tym, gdzie mam łaskotki - powiedział.
- A ty musisz wyrzucić z pamięci mój obraz, kiedy rano wstaję z łóżka.
Spojrzał w jej oczy, które tak często zmieniały barwę. Tutaj, na leśnej polanie, były zielone i zobaczył, że nie tylko on jest podniecony po ich miłosnych igraszkach przed kamerą.
- Mój prawnik zawiadomi cię, że nie zgadzam się na oddanie tego obrazu.
- A więc nie dostaniesz z powrotem tajemnicy łaskotek.
Rainey wyciągnęła rękę i końcami palców przesunęła po krawędzi jego ucha. Wiedziała, że Kenzie poczuje łaskotanie. Pochylił się i pocałował ją w usta. Jęknęła cicho i przywarła do niego.
- Po tak trudnym dniu należy się nam nagroda - szepnęła. - A nie ma tu nigdzie czekolady.
Kenzie roześmiał się. Od wyjazdu z Nowego Meksyku nie czuł się tak dobrze. Położył się na trawie i pociągnął ją na siebie.
- Daj kostiumologowi premię. Ten jedwab i koronki są o wiele lepsze od czekolady.
Wsunął ręce pod jej luźną koszulę, kiedy przywarli do siebie w namiętnym pocałunku, wyzwalając całe nagromadzone w nich napięcie w gwałtownym odruchu pożądania. Rainey była równie niecierpliwa, jak on, mocowała się z jego guzikami, kiedy pieścił ją, nagą pod warstwą koronek. W miłosnym uścisku zapomniał o dręczących go demonach, starganych nerwach i czekającej go samotności. Przeszłości nie da się zmienić, ale mógł przynajmniej dać Rainey rozkosz.
Krzyknęła głośno, wyginając się i napierając na niego biodrami, kiedy osiągnęła orgazm. Zatracił się całkowicie, przyciskając ją z całej siły, a jego ciałem wstrząsnął spazm rozkoszy. Później przytulił jej drżące ciało, pragnąc przedłużyć tę cenną chwilę. Gdyby mogli tak trwać, we wzajemnej czułości i łączącym ich pożądaniu... Ale ona pragnęła i zasługiwała na coś więcej, a on nie był w stanie jej tego dać.
- Powinniśmy z tym skończyć - szepnęła.
- To żaden problem. Nic się nie wydarzyło. - Delikatnie gładził ją po włosach.
Zsunęła się z niego i położyła na plecach.
- Chciałabym móc w to uwierzyć, a przynajmniej mieć większą siłę woli.
Ujął jej dłoń, splatając jej palce ze swoimi.
- Sypianie ze sobą, kiedy staramy się o rozwód, na pewno będzie miało emocjonalne reperkusje. Jednak musisz przyznać, że oboje czujemy się o wiele lepiej niż kilka minut temu.
- Rzeczywiście. Wreszcie mogłam się odprężyć.
- Więc ten czas nie został stracony.
- Chyba nie. - Nie zaprzeczyła, jednak jej twarz wyrażała smutek.
Kenzie zaczął się zastanawiać, czy związany z tym filmem stres znowu zaprowadzi ich do łóżka. Miał taką nadzieję, zbliżenie fizyczne doskonale leczyło rany jego duszy.
Jeszcze kilka takich spotkań i może wyjdzie z tego obronną ręką.
Ostatni artykuł Nigela Stone’a o tajemniczej przeszłości Kenziego Rainey przeczytała przy porannej kawie. Tym razem ukrywający się pod pseudonimem Morgan z Zamku dozorca starej zrujnowanej fortecy twierdził, że Kenzie Scott jest jego kolegą ze szkoły, z rybackiej wioski na północy Walii. Rhys Jones był ładnym, bystrym chłopcem, lubiącym wcielać się w różne role. Po ukończeniu szkoły wstąpił do Brytyjskiej Marynarki Wojennej, zdezerterował i ślad po nim zaginął. Morgan przypuszczał, że Rhys został aktorem pod przybranym nazwiskiem, Kenzie Scott, i ukrywa swoją przeszłość z obawy przed sądem wojennym, grożącym mu za dezercję.
Morgan przysłał też fotografię małego chłopca, siedzącego na kucyku. Ten dzieciak przypominał trochę Kenziego, ale było to bardzo dalekie podobieństwo.
Rainey odłożyła gazetę. Zgodnie z przewidywaniami Kenziego, Stone był zasypywany setkami listów od gorliwych czytelników. „Inquirer” drukował tylko te, które wydawały się najbardziej prawdopodobne. Jeśli nawet ktoś miał prawdziwe wiadomości, to pewnie utonęły w powodzi fałszywych informacji.
Kenzie i tak miał już dosyć zmartwień. Co prawda od czasu sceny ślubu nie wykazywał skłonności do nagłych, niepohamowanych zachowań, był jednak niesłychanie spięty i poza planem z nikim się nie kontaktował, wobec tego Rainey postanowiła zostawić go w spokoju.
Kierownik produkcji wypożyczył dla niego sportowy samochód i po zakończeniu zdjęć Kenzie natychmiast wsiadał do auta i ostro ruszał z miejsca. Pojawiał się dopiero następnego ranka na planie. Rainey wiedziała, że jest świetnym kierowcą i że wychowywał się w tym kraju, gdzie się jeździ po niewłaściwej stronie drogi, nie mogła jednak opanować strachu - oczami wyobraźni widziała, jak Kenzie wypada zza zakrętu wąskiej wiejskiej drogi wprost na nadjeżdżający traktor lub ciężarówkę albo spada z urwiska do morza.
Wracał do hotelu bardzo późno. Mieli pokoje naprzeciwko siebie, więc Rainey nie mogła spać, nadsłuchując, czy wrócił. Sama nie wiedziała, czy zachowuje się jak żona, jak reżyser czy też jak matka, lecz nie mogła przestać się martwić.
Skończą kręcić za trzy tygodnie, więc każde z nich pójdzie w swoją stronę. Będzie się wtedy czuła, jakby jej odjęto rękę, ale przynajmniej zakończy się ta dwuznaczna sytuacja. Przez następnych kilka miesięcy będzie szaleńczo zajęta przy postprodukcji „Centuriona”, a kiedy to się skończy, będzie wolną, niezależną od Kenziego kobietą. Przynajmniej w pewnym stopniu.
Cięcie! - rozległ się beznamiętny głos Rainey.
Kenzie zdusił przekleństwo, uwolnił dłonie z jej uścisku, poruszając zdrętwiałymi ramionami. Zastanawiał się, czy będzie miała do niego pretensję. Miała do tego pełne prawo, ale był w takim nastroju, że natychmiast wybuchnąłby nieopanowaną wściekłością. To było jedenaste ujęcie tej sceny, a tylko dwa nadawały się do skopiowania. Wina leżała wyłącznie po jego stronie - grał coraz gorzej.
Odszedł od kamery; morski wiatr rozwiewał mu włosy. Kręcili tę scenę na stromym urwistym brzegu morskim, gdzie Sarah powstrzymała Randalla przed samobójczym skokiem ze skały. Chwyciła go za ręce, a wtedy on zaczął opowiadać o tym, co go spotkało w niewoli. Z tych urywanych zdań Sarah dowiedziała się tyle, żeby zrozumieć, dlaczego jest tak głęboko zraniony i przepełniony odrazą do samego siebie.
Innymi słowy Randall miał otworzyć się przed żoną, ale Kenzie nie był w stanie wzbudzić w sobie właściwych emocji - albo zapominał tekstu, albo nie potrafił znaleźć odpowiedniej interpretacji. Natomiast Rainey świetnie wypadała w roli pełnej współczucia młodej żony, akceptującej sytuację, którą ledwie potrafiła zrozumieć.
Ta sekwencja miała być później uzupełniona flashbackiem - scenami z przeszłości pomiędzy Randallem a Mustafą, kręconymi w studiu dźwiękowym w Londynie. Kenzie starał się nie myśleć o tych scenach, najbardziej dla niego stresujących. Oczywiście, jeśli w ogóle będzie w stanie w nich zagrać. Biorąc pod uwagę, jak mu poszło w scenie nad morskim urwiskiem, możliwe, że nie uda mu się dotrwać do końca.
Spodziewał się, że Rainey będzie chciała zrobić kolejne ujęcie, ona jednak zarządziła przerwę. Drgnął, kiedy wzięła go pod rękę, ale po chwili się rozluźnił - jej dotyk był dziwnie kojący.
- Chodźmy się przejść - zaproponowała. - Morski wiatr dobrze nam zrobi.
Więc nie będzie na niego wrzeszczeć przy wszystkich. Jak widać, chce to załatwić w cztery oczy. Był jej za to wdzięczny, co nie znaczy, że nie będzie się ostro bronić. Robił przecież, co w jego mocy, i powinna o tym wiedzieć.
Szli w milczeniu ścieżką nad urwiskiem, wiatr rozwiewał jej włosy i szarpał długie ciężkie spódnice. Odezwała się dopiero wtedy, kiedy znaleźli się wystarczająco daleko od całej ekipy.
- Z każdym dniem musiałeś się coraz bardziej odsłaniać w tym filmie i robiłeś to niesłychanie błyskotliwie - powiedziała cichym głosem. - W tej scenie Randall całkowicie się odsłania, ale nie uda ci się utrzymać na poprzednim poziomie, jeśli nie pozwolisz, żeby kamera wdarła ci się do duszy. Wiem, że wiele od ciebie wymagam, może nawet zbyt wiele. - Spojrzała mu w oczy. - Pomyśl o tym. Kiedy będziesz gotów, zrobimy jeszcze jedno ujęcie i skopiujemy to, co otrzymamy. Jeśli nie uda ci się utrafić we właściwy ton, też nie będziemy się przejmować. Zrobimy różne sztuczki przy montażu i to też przejdzie. Okay?
Kenzie odetchnął głęboko. Gdyby Rainey starała się na nim jeszcze coś wymóc, oparłby się temu, może nawet opuścił plan - czego jeszcze w swojej karierze nigdy nie zrobił. Ale ona rozumiała jego mękę i była gotowa zaakceptować fakt, że doszedł do kresu swoich możliwości. Więc musiał się zdobyć na ten cholerny wysiłek, żeby wypruć sobie flaki przed kamerą.
- Jesteś niezwykłym reżyserem, Rainey - powiedział. - Daj mi:, dziesięć albo piętnaście minut samotności i spróbujemy znowu.
Skinęła głową, po czym wspięła się na palce i nieśmiało pocałowała go w policzek.
- Dziękuję ci, Kenzie.
Patrzył za nią, jak wraca na plan, poruszając się wdzięcznie niczym prawdziwa wiktoriańska dama, przyzwyczajona do gorsetów i długich spódnic. Obrócił się i poszedł przed siebie.
Rainey miała rację, że cały problem polegał na obnażeniu się przed kamerą. Nie wiedział jednak, czy jest w stanie odsłonić się jeszcze bardziej. Wiedział, że już przekroczył własną granicę bezpieczeństwa. Ale jeśli nie uczyni tego kroku, nie sprosta swojej roli i zepsuje cały film. Autentyzm jest trudny do zdefiniowania, jednak widzowie zawsze wyczuwają jego brak.
Zgoda na obnażanie się jest w aktorstwie sprawą zasadniczą. Na początku swojej kariery, kiedy pracował w Anglii, też grał emocjami. Ale potem pojechał do Hollywood i został gwiazdą kina akcji. Mógł wykonywać swój zawód, nie przekraczając żadnych barier psychicznych. Unikał zresztą ról, w których mógłby czuć się nieswojo - aż do „Centuriona”.
Powrócił myślą do zasadniczej kwestii - był aktorem. Musiał zrobić wszystko, na co go tylko stać, dla siebie, dla Rainey i z szacunku dla zawodu, bez względu na to, jaką cenę przyjdzie mu zapłacić. Musi wypruwać sobie flaki przed kamerą.
Przed powrotem na plan skupił się na scenie Randalla nad urwiskiem. Na jego widok pochylona nad scenopisem Rainey podniosła się i rzuciła mu pytające spojrzenie.
- Możemy zaczynać - powiedział.
Skinęła głową i odłożyła scenopis.
- Może byś spróbował patrzeć mi tym razem w oczy - zasugerowała, stając na wyznaczonym miejscu.
Czekając, aż doprowadzą do porządku jego fryzurę, Kenzie uświadomił sobie, że przy poprzednich ujęciach nie patrzył na Rainey, nie chcąc się przed nią odsłaniać. Trudno było wyjawić aż tak wiele kobiecie, którą skrzywdził. Odetchnął głęboko i skinął głową, dając znak, że jest gotów.
- Gotowe - powiedziała cichym głosem.
Kiedy kamera ruszyła, Kenzie spojrzał jej w oczy i zaczął obnażać krwawiące rany swojej duszy, zdanie po zdaniu: przerażenie, ból, Upokorzenie, to wszystko, co zniszczyło jego wyobrażenie o sobie, pozostawiając... pustkę.
Doskonale odegrał tę scenę.
- Cięcie!
Uszczęśliwiona Rainey puściła jego dłonie i rzuciła mu się na szyję, po policzkach spływały jej łzy.
- Zawsze wiedziałam, że jesteś w czołówce aktorów tego świata, ale tym razem przeszedłeś samego siebie.
Mimo zadowolenia, że wreszcie udało mu się zagrać tę scenę, Kenzie, który po tym wysiłku psychicznym miał nerwy na wierzchu, nie był w stanie znieść niczyjej obecności, nawet Rainey.
- Dwunasty raz był szczęśliwy. - Wysunął się z jej objęć. - Do zobaczenia rano - dodał.
Poszedł do swojej przyczepy, odprawiając gestem dziewczynę od makijażu i asystenta kostiumologa. Zawsze korzystał z ich pomocy przy zmywaniu szminki i zdejmowaniu skomplikowanego stroju, ale tym razem nie zniósłby niczyjego dotyku. Szybko zmył makijaż i zamienił wiktoriański kostium na spodnie, koszulę i sweter.
Josh zostawił mu całą stertę wiadomości, które poukładał według stopnia ważności. Kenzie nawet na nie nie spojrzał, chwycił kluczyki od samochodu i szybko wyszedł z przyczepy.
I wpadł wprost na Nigela Stone’a. Błysnął flesz, a reporter powitał go jadowitym uśmiechem.
- Dzięki panu zwiększa się nakład „Inquirera”. Nasi czytelnicy są zafascynowani polowaniem na prawdziwego Kenziego Scotta. Dostajemy masę informacji. Chciałby je pan skomentować? Ja sądzę, że ten Walijczyk, który sugerował, że jest pan dezerterem z marynarki wojennej, może być na właściwym tropie.
Że też musiał go spotkać właśnie teraz. Kenzie zacisnął pięści, ledwie mogąc się pohamować, żeby nie pokiereszować obrzydliwej gęby Stone’a, ale nauczył się już dawno temu, że w takich sytuacjach nie należy niczego po sobie pokazywać. Szczególnie przy fotoreporterze, który pracowicie wszystko rejestrował.
Kenzie zdobył się na wysiłek aktorski, równie trudny jak to, co przed chwilą robił przed kamerą.
- Bardzo zabawny serial, panie Stone. - Przeszedł obok reportera z wystudiowanym czarującym uśmiechem. - Niektóre z pana historii są lepsze od tych, które sam wymyślałem. Cieszę się, że wszyscy dobrze się bawimy.
- Nie mogłem znaleźć świadectwa urodzenia na nazwisko Kenzie Scott. - Stone szedł za nim. - Nie ma takiego świadectwa pod datą, którą pan podaje, sprawdzałem też różne pobliskie roczniki. Oznacza to, że zmienił pan nazwisko.
- Można tak przypuszczać. Przepraszam, ale jestem już spóźniony na umówione spotkanie.
Kiedy Kenzie otwierał drzwi jaguara, Stone stanął obok niego.
- Wiem, kim pan jest, Scott - rzekł ostrym tonem. - Przysięgam, że znajdę dowód, który pana zdemaskuje.
Kenzie zamarł, pomyślał jednak, że ten pismak nie może być niczego pewny. Wsiadł do samochodu i zacytował mu Makbeta.
- „Życie jest tylko przechodnim półcieniem, nędznym aktorem, który swoją rolę przez parę godzin wygrawszy na scenie w nicość przepada...”*1 Jestem jedynie aktorem, Stone. Nie ma żadnej innej prawdy. Istnieje tylko to, co swoją pracą mogę ofiarować ludziom.
Zatrzasnął drzwi samochodu, włączył bieg i gwałtownie ruszył z miejsca, wzbijając tuman żwiru. Nie musiał już udawać, że jest spokojny i opanowany. Całkowicie wyczerpany, nie wiedział nawet, czy zdoła dotrwać do końca filmu. Podobnie jak John Randall, oddal tej pracy wszystko, co miał najlepszego, i została mu tylko... pustka.
Jechał wzdłuż wybrzeża Kornwalii wąską, pełną ostrych zakrętów, skalistą drogą. Potem skręcił w głąb lądu, wybierając boczne drogi, wijące się między wioskami i małymi miastami, z dala od autostrad.
Taka jazda wymagała absolutnej koncentracji i uwalniała od obsesyjnych myśli. Na wiejskiej drodze musiał raz ostro zahamować, żeby nie wjechać w stado owiec. Po chwili ledwie uniknął zderzenia z rowerzystą, jadącym spokojnie środkiem drogi. Po tych doświadczeniach trochę zwolnił, ale nadal jechał bardzo szybko.
Zatrzymał się tylko raz, żeby wziąć benzynę. Powinien pomyśleć o jakimś posiłku, ponieważ ostatnio niewiele jadł, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu, czując skurcz żołądka.
Szybka jazda nie pozwalała na myślenie o Nigelu Stonie i Johnie Randallu oraz o precyzyjnie skonstruowanej istocie, znanej pod nazwiskiem Kenziego Scotta, nie mógł jednak tak łatwo pozbyć się myśli o Rainey. Pragnął jej obecności tak bardzo, jak umierający zbawienia. Wiedział też, że ona nie odmówiłaby mu pociechy, nie zadając żadnych pytań, chociaż zaprzepaścił prawo, żeby tego od niej oczekiwać.
Gnał w ciemną noc, daremnie usiłując uciec ścigającym go demonom.
Wrócił późno do małego hotelu, który był jego tymczasowym domem. Od dłuższego czasu bardzo mało sypiał; wiedział, że teraz również, mimo całkowitego wyczerpania, nie zaśnie. Położy się i postara rozluźnić napięte mięśnie, co będzie namiastką wypoczynku i pozwoli mu stanąć rano do pracy.
Z dłonią na porcelanowej gałce u drzwi spojrzał przez wąski korytarz w kierunku apartamentu Rainey. Ona tam była. Jej ciepłe ciało i gorące, czułe serce, czego starała się nie okazywać. Tak blisko...
Nagle zapragnął wziąć ją w ramiona. Rozum i sumienie przemawiały przeciwko instynktowi, ale przegrały walkę. Miał w kieszeni kilka spinaczy, wyjął je i wyprostował.
Zamki hotelowe były prymitywne, a Kenzie nie zapomniał swoich dawnych umiejętności. Otworzenie drzwi nie zajęło mu nawet minuty. Mógł już iść do żony.
Ktoś był w jej pokoju.
Rainey poderwała się nagle, ogarnięta przerażeniem. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nie jest w Kalifornii, odznaczającej się wysokim wskaźnikiem przestępczości, tylko na spokojnej angielskiej wsi.
Mimo to już chciała zacząć krzyczeć, kiedy usłyszała głęboki znajomy głos.
- To tylko ja.
- Kenzie?
Serce biło jej tak mocno, że nie potrafiła się nawet na niego rozzłościć.
- Co tu robisz?
Zbliżył się bezszelestnie do jej wielkiego łoża z baldachimem; widziała w świetle księżyca zarys jego postaci i ściągnięte rysy twarzy. Materac ugiął się pod jego ciężarem, kiedy Kenzie usiadł obok niej. Już miała go zapytać, co, u licha, tu robi, kiedy poczuła na twarzy lekki dotyk jego dłoni. Palce miał zimne jak lód.
Przypomniała sobie, jak wyglądał, kiedy kręcili ostatnie ujęcie. Cokolwiek potem robił, nie udało mu się wrócić do równowagi. Objęła go i pociągnęła na łóżko. Bez przerwy wstrząsały nim dreszcze.
Zastanawiając się, czy nie jest przypadkiem chory, tuliła go, jakby był skrzywdzonym dzieckiem. Wtulił głowę w zagłębienie jej ramienia i zaczął głęboko oddychać. Uświadomiła sobie, że nie przyszedł tu dla seksu, tylko żeby czerpać pociechę ze zwykłego ludzkiego dotyku.
Wyciągnęła spod niego skraj koca, przykryła go i znowu wzięła w ramiona. Otulony, rozgrzany ciepłem jej ciała, powoli zaczął dochodzić do siebie. Oddychał równomiernie, wreszcie zasnął.
To ironia losu, że teraz ona znalazła się w roli pocieszycielki. Kiedyś to on był zawsze wyluzowany i uspokajał ją, gdy była zdenerwowana. Jednak ten film poruszył w nim jakieś ukryte głębie. Wolałaby reżyserować inny, w którym nie byłoby roli dla Kenziego.
Chociaż była gotowa zapłacić wysoką cenę za zrealizowanie swoich ambicji, nie mogła przewidzieć, że on będzie za to również płacił.
Obudziła się, kiedy Kenzie próbował wysunąć się cicho z łóżka. Spojrzała na zegarek. W lecie słońce wstawało wcześnie, ale miała jeszcze dwie godziny do rozpoczęcia pracy.
- Chwileczkę, kolego. - Chwyciła go za nadgarstek, cytując kwestie z thrillera, w którym razem grali. - Myślisz, że jestem tylko na jeden szybki numerek?
- Myślałem, że jeśli cicho wyjdę, zapomnisz, że w ogóle tu byłem. - Uśmiechnął się słabo.
- Nie ma takiej możliwości, przecież śmiertelnie mnie wystraszyłeś. - Rainey oparła się o poduszki, uważnie się mu przypatrując. Miał lekki zarost, poza tym wyglądał już zupełnie normalnie. - Jak tu wszedłeś? Doskonale pamiętam, że wieczorem zamknęłam drzwi.
- To niezbyt skomplikowany zamek. - Odwrócił wzrok.
- Nie powiesz mi chyba, że grałeś dżentelmena włamywacza i nauczyłeś się wtedy otwierać zamki.
- Zawsze warto zdobywać nowe umiejętności.
Odczuła lekkie ukłucie zazdrości; jej udało się tylko raz, w dzieciństwie, otworzyć tanią kłódkę szpilką do włosów. Podejrzewała, że dzieci mają naturalne przestępcze skłonności.
- Dobrze się czujesz? Okropnie wyglądałeś, kiedy tu wszedłeś w nocy.
- Jeśli jeszcze ktoś zaproponuje mi rolę, za którą mogę dostać Oscara, to zatrzasnę mu drzwi przed nosem.
- Jest mi naprawdę przykro. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to będzie ciężkie.
- Zdjęcia zakończą się za dwa tygodnie. Jeszcze tyle wytrzymam. - Usiadł na łóżku, zerkając na jej nagie ramiona, lecz po chwili odwrócił wzrok. - Lepiej, żebym już odszedł, zanim zrujnuję pani reputację, moja droga damo - powiedział, wpadając w wiktoriański styl.
- Nie sądzę, żeby reputacja żony mogła ucierpieć, jeśli ktoś zobaczy męża wychodzącego z jej pokoju. - Rainey położyła dłoń na jego ręce.
- Jeśli o nas chodzi, to nie jest kwestia reputacji, tylko zainteresowania mediów.
Oraz naszych kosztów psychicznych, dodała w duchu. Nie mogła jednak pogodzić się z myślą, że już miałby odejść.
- Byłoby wielką stratą mieć w łóżku najbardziej seksownego mężczyznę świata i nie skorzystać z okazji.
Kenzie zesztywniał, przesuwając wzrokiem po jej przykrytym prześcieradłem ciele.
- Czy chcesz mi zaoferować terapeutyczny seks, żebym się nie rozsypał na kawałki?
Rainey zaczerwieniła się gwałtownie i odsunęła od niego, zwijając się w kłębek.
- To, co mówisz, jest wstrętne! Jeśli tak myślisz, to możesz się wynosić.
Przeklinając się w duchu, położył się i przyciągnął ją do siebie.
- Bardzo mi przykro, Rainey. Zdarzyły się nam już dwa incydenty, które oficjalnie nie miały miejsca. Trzeci mógłby być zbyt wielkim ryzykiem. Szczególnie jeśli kierujesz się miłosierdziem - dodał oschle. - Nie mam zbyt wiele dumy, ale wystarczająco, żeby tego nie chcieć.
- Dlaczego myślisz, że moja uwaga odnosiła się do ciebie? - Rainey z trudem przełknęła ślinę. - Nawet zdecydowanie ostre laski odczuwają czasem potrzebę czułości. Chyba że... chyba że naprawdę nie chcesz.
- Nie chcę? - Pochylił się i pocałował ją w szyję, umiał wybrać takie miejsce, żeby wprawić ją w podniecenie. - Jak na inteligentną, kobietę, potrafisz być czasem bardzo niemądra.
Przewrócił ją na plecy i zsunął z niej prześcieradło. Rainey podniecaj fakt, że jest naga, a on całkowicie ubrany.
- Wyglądasz jak jutrzenka, jak zorza poranna, ze lśniącą skórą i włosami jak promienie wschodzącego słońca. - Zaczął rozpinać koszulę. - Na szczęście, nie nabrałaś koszmarnego zwyczaju spania w nocnej koszuli.
- Teraz jest lato. Gdyby była zima, miałabym na sobie długą flanelową koszulę. - Rainey zaczęła rozpinać mu suwak u spodni.
- Więc świętujmy lato. - Kenzie wstał i zrzucił ubranie.
Żałowała, że tak szybko się rozebrał - nigdy nie mogła się dość napatrzeć na jego silne, zgrabne ciało. Ale jeszcze bardziej pragnęła, żeby już był przy niej.
Tym razem nie kochali się z taką zaborczością jak w Nowym Meksyku i w labiryncie; ich miłość o poranku miała radosne zabarwienie, Niegdyś zawsze kochali się ze śmiechem...
Nie oznaczało to braku namiętności; był wspaniałym kochankiem. Miał również niezwykle zmysłowe, wprawne wargi i pod ich wpływem w rozkoszy spełnienia Rainey zapomniała o filmie, rozwodzie i poczuciu winy.
Leżała później w ramionach Kenziego, słuchając bicia jego serca i starając się zapomnieć o tym, że wskazówki zegara posuwają się do przodu. Jak to możliwe, że są sobie tak bliscy, nie tylko fizycznie, lecz także uczuciowo, a jednocześnie są w trakcie rozwodu?
Powód był jeden - on nie chciał pozostawać w związku małżeńskim. Nigdy nie sprzeciwił się rozwodowi, nie prosił o przebaczenie, nie mówił, że powinni jednak zostać razem. Powiedział tylko, że nie nadaje się do małżeństwa, i to był jego jedyny komentarz do sprawy.
Westchnęła.
- Przypuszczam, że dzisiejszy ranek również zalicza się do rzeczy, które nie miały miejsca - powiedział.
- Zaprzeczanie nie jest mądrą taktyką. - Rainey położyła się na plecach, wpatrując w baldachim niezwykle romantycznego łoża, czując pod powierzchnią zadowolenia nagły przypływ bólu. - Chciałabym, żeby to, co nas dotyczy, pozostało tylko naszą własnością, ale... jak mówiłeś, zostały tylko dwa tygodnie do zakończenia zdjęć, a śpiąc ze sobą, czujemy się oboje o wiele bardziej odprężeni i zadowoleni, przynajmniej na krótką metę.
- A na dłuższą? - spytał obojętnym tonem.
- Po zakończeniu filmu rozejdziemy się, co będzie... trudne, ale nie stanie się trudniejsze przez to, że będziemy ze sobą sypiać. W tej sytuacji bilans zysków i strat przechyla się na stronę ukradkowych Spotkań. - Zerknęła na niego. - Co o tym myślisz?
- Bilans zysków i strat? Jakie to chłodne stwierdzenie faktu, że będąc razem, czujemy się bardziej szczęśliwi i prawdopodobnie będziemy lepiej pracować. - Uśmiechnął się smutno. - Określamy to w różny sposób, ale zgadzamy się chyba co do istoty rzeczy. Mam na myśli ukradkowe spotkania.
Rainey przytuliła się do niego, wiedząc, że za te dwa tygodnie intymności przyjdzie jej zapłacić wysoką cenę. Będzie się jednak radować bieżącą chwilą, może nawet zdoła w ten sposób zamknąć rozdział swojego życia małżeńskiego. Szok spowodowany faktem, że zastała go w łóżku z inną kobietą, był zbyt nagły, a rana jeszcze za świeża, żeby mogła się szybko zagoić.
Zadrżała gwałtownie, przypominając go sobie z Angie Greene.
- Jakieś wątpliwości? - spytał łagodnie.
Nie chciała psuć tych radosnych chwil, wspominając jego niewierność. Postanowiła dać mu inne wytłumaczenie.
- Pomyślałam o Sarah i to przyprawiło mnie o zimny dreszcz. Nie potrafię dać sobie z nią rady.
- Może powinnaś usunąć się z drogi i pozwolić działać samej Sarah? - zasugerował.
- To w stylu zeń. Czy możesz mi to wytłumaczyć?
- Chyba dokładnie poznałaś Sarah, ale nie czujesz się z nią dobrze. Uważam, że jej nie lubisz.
Rainey chciała zaprotestować, lecz ugryzła się w język.
- Myślę, że masz rację. Uwielbiam Johna Randalla, ponieważ jego problemy mają uniwersalny zasięg, a Sarah należy tylko do swojej epoki. Nie potrafię się z nią utożsamić. Jej świat tak się różni od mojego.
- Jest lojalna i kochająca, a to są równie uniwersalne wartości, jak te, które widzisz u Randalla. To ciekawe, że łatwiej ci odnieść się do jego cierpienia niż do jej zalet.
Rainey najeżyła się.
- Ona jest młodą kobietą, uwięzioną w świecie, który nie pozostawia jej żadnych wyborów! To daje przewagę Randallowi, ale mimo wszystko, jest mi jej żal.
- Trudniej było żyć w świecie, który nie dopuszczał możliwości rozwodów. Masz szczęście, że, w przeciwieństwie do Sarah, nie musisz pozostawać w związku, który nie daje zadowolenia.
Rozmowa zaczęła przybierać niebezpieczny obrót. Rainey postanowiła popatrzeć na tę kwestię z dystansu, bez osobistych emocji.
- Może sytuacja Sarah przypomina mi lata spędzone u dziadków, kiedy czułam się tak bardzo bezbronna.
- Rozumiem to, nie zapominaj jednak, że Sarah lubi zarówno siebie, jak i swoją życiową sytuację. Bardzo dobrze się czuje w miejscu, które wyznaczyło jej życie, i dlatego jest postacią ciekawą. Potrafi dać Randallowi poczucie stabilizacji i siły, bo sama czuje się bezpieczna.
- Dużo o niej myślałeś, prawda?
- Oczywiście. Ona jest liną ratunkową mojego bohatera, muszę wiedzieć, dlaczego tak się dzieje.
Kenzie zawsze potrafił doskonale rozpracować postać. Brakowało jej tych rozmów na tematy zawodowe.
- Masz jakiś pomysł na to, żebym mogła odnaleźć się w tej roli?
Wpatrywał się w baldachim nad łóżkiem.
- Może cofniesz się do najbezpieczniejszego okresu w swoim życiu i z niego zaczerpniesz inspirację?
- W moim życiu nie było bezpiecznych okresów.
- To duże utrudnienie. - Położył delikatnie rękę na jej nagim brzuchu. - Będziesz musiała zbudować tę rolę wyłącznie techniką aktorską.
- Twoja pomoc jest nieoceniona!
- Czas powrócić do szkoły dramatycznej. - Kenzie uśmiechnął się szeroko. - Jaka jest tajemnica Sarah?
Głęboka tajemnica, której postać zazdrośnie strzeże, stanowi często klucz do jej osobowości.
- Wyobraź sobie, że nigdy nie pomyślałam o tajemnicy Sarah. To niewątpliwa oznaka, jak bardzo się od niej dystansuję.
- Znajdź coś - poradził. - Może wtedy łatwiej ją zrozumiesz.
- Jaką wstydliwą tajemnicę mogłaby ukrywać szczera, naiwna Sarah Masterson?
Odpowiedź spadła jak grom z jasnego nieba. Pod powłoką niewinności Sarah ukrywała głęboką fizyczną namiętność, w epoce, w której kobiety miały być skromnymi, pozbawionymi płci „damami”, była świadoma tlącej się w niej pasji i wstydziła się tego.
Nie zakochała się w Randallu tylko dlatego, że miał szlachetną twarz i sławę bohatera, zakochała się w jego męskiej sile i pięknym ciele. Instynktownie rozpoznała w nim mężczyznę równie namiętnego jak ona. Ten zew krwi dodał intensywności jej uczuciu. Chociaż ich małżeństwo nie zostało jeszcze skonsumowane, wiedziała, że są dla siebie stworzeni, ale nawet jemu nie objawiła swojej namiętnej natury z obawy, żeby nie zaczął nią pogardzać.
- Chyba poznałam jej tajemnicę. - Rainey była poruszona.
- Powiedz mi o tym.
- Gdybym ci ją zdradziła, przestałaby być tajemnicą.
- Może jednak uda mi się dowiedzieć. - Rzucił się na nią, całując i pieszcząc jej piersi. - Wyjaw mi jej tajemnicę albo doprowadzę cię do szaleństwa.
- Zaraz ci pokażę szaleństwo! - Śmiejąc się, przewróciła go na plecy, przygwoździła kolanami do łóżka, a jej usta zaczęły wędrować po jego ciele z góry na dół. Śmiali się oboje, lecz po chwili beztroski nastrój musiał ustąpić miejsca rozgorzałej nagle namiętności.
Rainey leżała później bez tchu w jego ramionach i powtarzała sobie w duchu: Nie myśl, że to się wkrótce skończy, pomyśl, że zostały wam jeszcze całe dwa tygodnie.
Po rozkosznym odpoczynku Kenzie pocałował ją w skroń, wstał Z łóżka i zaczął się ubierać.
- Już czas, żeby cicho przemknąć przez korytarz.
Rainey też się podniosła i włożyła szlafrok.
- Poprawiłam kilka twoich późniejszych scen. Wydrukuję te strony i dzisiaj je dostaniesz - powiedziała, a kiedy skinął głową, spytała: - Czy przy dysleksji jest ci trudno uczyć się nowych kwestii? - spytała po chwili.
- Słucham? - Jego dłonie znieruchomiały na sprzączce paska.
- Jesteś dyslektykiem, prawda? Zawsze tak myślałam.
Kenzie zapiął pasek gwałtownym ruchem.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Masz kłopoty z prawą i lewą stroną, niełatwo idzie ci czytanie, a twoja ortografia jest często niezwykle twórcza. - Popatrzyła na niego niepewnym wzrokiem. - Czy słusznie zakładałam, że dysleksja należy do tych tematów, których absolutnie nie należy poruszać?
Widoczne na jego twarzy napięcie nieco zmalało.
- Wydawało mi się, że dość umiejętnie potrafię maskować swoje kłopoty. Czy wszyscy już o tym wiedzą?
- Wątpię. Wspaniale sobie radzisz. Tylko ja miałam możliwość coś zauważyć. - Obserwowała wszystko, co było z nim związane, przez przeszło trzy lata.
Kenzie podszedł do okna, wbijając wzrok w szybę, z rękami w tylnych kieszeniach spodni.
- Byłem całkiem beznadziejnym dzieckiem. Prawdopodobnie zapóźnionym w rozwoju. Na pewno niewiele wartym.
Rainey zmartwiała, słysząc te słowa. Chociaż domyślała się, że jest dyslektykiem, nie zdawała sobie sprawy, jaki to wywarło wpływ na jego życie.
- Anglia jest cywilizowanym krajem, gdzie już od wielu lat rozpoznaje się dysleksję. Dlaczego nie rozpoznano jej u ciebie, kiedy zacząłeś chodzić do szkoły?
- Anglicy nie są tacy skorzy do nadawania dzieciom etykietek. - Wzruszył ramionami. - Poza tym były jeszcze... inne okoliczności.
Może wychowywał się w bardzo tradycyjnej rodzinie, która nie dopuszczała myśli, że mózgi niektórych dzieci działają na trochę Innych zasadach? Nic dziwnego, że nie miał w sobie ani krzty arogancji. Zachowywał się z rezerwą, nie dlatego, że był „angielskim dżentelmenem”, tylko dlatego, że trudno byłoby stać się aroganckim, kiedy przez całe lata było się traktowanym jak głupiec.
- Przypuszczam, że jakiś dobry nauczyciel zorientował się, jakie masz kłopoty.
- Tak. Na szczęście ciężką pracą można zrekompensować trudności z nauką, chociaż się ich nie eliminuje.
Jak również nie wyeliminuje się tych wszystkich lat upokorzeń. Rainey spróbowała spojrzeć na to z bardziej optymistycznej strony.
- Okazało się to jednak dobre dla twojego aktorstwa. Masz fenomenalną pamięć i doskonałe wyczucie różnych akcentów. Poza tym jesteś szalenie zdyscyplinowany. Jesteś najlepiej przygotowanym aktorem ze wszystkich, z którymi się zetknęłam. Podejrzewam, że to również sposób maskowania braków.
- To niesłychane, jak człowiek potrafi zręcznie ukrywać swoje niedociągnięcia. - Kenzie skinął głową, nie odwracając się od okna.
- Dysleksja to nic wielkiego. Mam wielu przyjaciół o różnych stopniach dysleksji. Sama czasem mam tego typu kłopoty. To chyba ma jakiś związek z inwencją twórczą, której masz w nadmiarze.
- Cieszę się, że to nie stanowi dla ciebie problemu - powiedział cicho.
Jednak dla niego był to problem.
- Okay, temat zamknięty. Nigdy już do niego nie wrócę.
- Będę ci za to wdzięczny. - Odwrócił się od okna. - Wolałbym, też, żeby nikt się o tym nie dowiedział.
Rainey postanowiła obrócić to w żart.
- Gorący temat dla brukowców to informacja, że Kenzie Scott poszedł do łóżka z trzema kobietami naraz, ale zaburzenia w umiejętności czytania nikogo by nie zainteresowały.
- Jeśli dostarczasz materiału brukowcom, to postaw na orgię. To byłoby mniej kompromitujące. - Wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.
Rainey otuliła się szczelnie szlafrokiem; była przygnębiona. Ktoś, kto wmówił Kenziemu, że był bezwartościowym dzieckiem, zasługiwał na to, żeby dostać kulę w łeb, a ona, nie bacząc na swoje pacyfistyczne zapatrywania, z chęcią nabiłaby broń.
Kenzie miał wolne przedpołudnie, wziął prysznic i spokojnie zjadł śniadanie - po nocy spędzonej z Rainey odzyskał wreszcie apetyt - potem wsiadł do samochodu i pojechał do Morchard House. Przeszedł przez ogród i dotarł do labiryntu. Może dzisiaj przejście tą ścieżką również mu pomoże, tak jak poprzednim razem.
Po tym, jak Rainey odkryta jego dysleksję, poczuł się jak żółw, z którego zdarto skorupę, chociaż zdawał sobie sprawę, że to niemądra, wyolbrzymiona reakcja. Tego typu zaburzenia nie są niczym niezwykłym. Wielu znanych ludzi zwierza się publicznie ze swoich kłopotów.
On jednak nigdy nie chciał być rzecznikiem żadnej słusznej sprawy i nie potrafił traktować z dystansem problemu, który tak fatalnie zaważył na całym jego dzieciństwie. Kiedy Rainey przypadkiem o tym napomknęła, natychmiast ogarnęło go niekontrolowane uczucie przerażenia.
Gdyby miał normalnie ukształtowany mózg, jego dzieciństwo nie byłoby koszmarem z powieści Dickensa, z którego ledwie udało mu się ujść cało. Był dzieckiem, więc nie potrafił ukryć swoich przypadłości. Głęboko przekonany, że jest niewiele wart, nie próbował nawet wydobyć się z tego piekła, ponieważ taka możliwość w ogóle nie przychodziła mu do głowy. Posłusznie wykonywał rozkazy, które wciągały go w otchłań, pozostawiając nieuleczalne rany.
Uratowało go radio i kino. Nie umiejąc jeszcze czytać, uwielbiał słuchać pięknego języka. Miał dziewięć lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał w radiu sztukę Szekspira. Urzekła go czarodziejska atmosfera „Burzy”, uwalniając na chwilę od tego, co robił i co z nim robiono.
Już sam język był cudowny, a połączenie słów i obrazów w filmie było magicznym doświadczeniem. Film przenosił go w inne światy, w których budował sobie oazy spokoju i szukał schronienia przed brutalną realnością własnego życia.
Miał dużo szczęścia, że zaczęto go intensywnie i cierpliwie uczyć, kiedy był jeszcze na tyle młody, żeby z tego skorzystać, ale do tej pory czytanie było dla niego dużym wysiłkiem. Zazdrościł Rainey, że potrafi czytać dla przyjemności. Otaczała go niezasłużona opinia znawcy literatury, co było jedynie wynikiem wielkiej liczby kaset z nagraniami książek, których słuchał podczas długich przerw w zdjęciach i w trakcie ćwiczeń gimnastycznych.
Kiedy został aktorem, nie zdawał sobie sprawy, że w tym zawodzie trzeba bardzo dużo czytać. Biuro jego agenta zasypywane było setkami scenariuszy. W przeciwieństwie do innych aktorów Kenzie musiał w większym stopniu opierać się na opinii ludzi, którzy przeglądali przysyłane mu materiały. Rzadko się zdarzało, żeby jego agent i asystenci odrzucili rolę, którą on chciałby zagrać. Ten system zdawał egzamin, poza sytuacjami, kiedy trzeba było szybko podjąć decyzję.
To właśnie zdarzyło się przy „Centurionie”. Powinien był przeczytać scenariusz, zanim zgodził się przyjąć rolę, ale był wtedy bardzo zajęty. Poza tym Rainey opowiedziała mu treść, a w tych kwestiach zawsze polegał na jej zdaniu. Zgodził się więc, czego nie powinien był zrobić, więc mógł mieć pretensję tylko do siebie.
Nadal nie był pewny, czy rzeczywiście żałuje, że bierze udział W tym filmie. Noc z Rainey bardzo poprawiła mu nastrój. Dzięki „Centurionowi” mogli wspólnie spędzać czas, a wciąż pozostawał mu wentyl bezpieczeństwa - sprawa rozwodowa była przecież w toku. Na pewno wytrzyma kolejne dwa tygodnie w skórze Johna Randalla.
Przypomniał sobie jednak scenę nocy poślubnej i trochę stracił pewność.
Doszedł do końca labiryntu, odwrócił się i ruszył w przeciwnym kierunku. Może powinien zrobić labirynt w Ciboli, bo taki spacer był rzeczywiście uspokajający.
Uśmiechnął się na myśl, że będzie miał romans z własną żoną. To sytuacja jak z komedii bulwarowej, jeśli potrafi zapomnieć, że Rainey wkrótce przestanie być jego żoną. Żadne z nich nie przyspieszało sprawy rozwodowej, a on w ogóle nie interesował się jej przebiegiem. Powiedział tylko prawnikowi, żeby nie zgłaszał sprzeciwu i kontaktował się z adwokatem Rainey, kiedy to będzie konieczne. W Kalifornii łatwo o rozwód i za kilka tygodni ich sprawa zostanie zakończona.
Rainey będzie wolna, a on zostanie sam.
Cięcie! - Rainey westchnęła i odstawiła na bok koszyk kwiatów. - To się nie nadaje do skopiowania.
- Jest niedobre oświetlenie. - Nachmurzony Greg patrzył na fragment ogrodu, w którym kręcili tę scenę.
- Rób, jak uważasz. Może przerwa pozwoli opanować zdenerwowanie.
Rainey uśmiechnęła się nieśmiało do Dame Judith Hawick. Ta słynna angielska aktorka zgodziła się zagrać niewielką, ale bardzo ważną rolę matki Sarah. Rainey zawsze ją podziwiała i pewnie dlatego była tak spięta, że cztery razy z rzędu psuła ich wspólną scenę.
Dame Judith była zbyt wielką damą, żeby czynić jakieś komentarze. Uniosła tylko brwi.
- Napij się trochę whisky, moja droga. To świetnie robi na nerwy.
- Tak zrobię, jeśli znowu się pomylę.
Chcąc się trochę odprężyć, Rainey odeszła od kamery. Była zdumiona, jak szybko przeleciał ten ostatni tydzień. Była sobota, ostatni dzień zdjęć plenerowych, potem mieli jechać do Londynu, żeby nagrać sceny dialogowe w studiu dźwiękowym.
Zdziwiła się, kiedy spostrzegła Kenziego, który stał oparty o przyczepę, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wolałaby, żeby nie był świadkiem jej porażki, ucieszyła się jednak na jego widok. W skórzanej kurtce i słonecznych okularach wyglądał jak uosobienie wspaniałego hollywoodzkiego twardziela. Zbliżała się do niego wolnym krokiem, zastanawiając się, czy wszyscy już zauważyli, że coś między nimi iskrzy. Oboje cieszyli się z tego namiętnego romansu, który chcieli zachować w tajemnicy. Wiedząc, że mają mało czasu, tym bardziej intensywnie przeżywali wspólne chwile. Rainey odsuwała od siebie myśli o jego niewierności, która zachwiała fundamentem ich związku. Ważna była tylko chwila obecna i radość, którą wspólnie przeżywali.
Kenzie pomógł jej zrozumieć postać Sarah i, jak się wydawało, przezwyciężył swoje problemy z Randallem, bo grał olśniewająco. Jeśli wierzyć nakręconym dotychczas materiałom, to film, który istniał tylko w umyśle Rainey, spełniał, a nawet przekraczał jej najśmielsze oczekiwania. Regularnie wysyłała materiały do Marcusa w Los Angeles, który twierdził, że są doskonałe.
- Dame Judith jest wspaniała - zwróciła się do Kenziego. - Ale na pewno uważa mnie za idiotkę.
- Wątpię. Jest bardzo łaskawa dla początkujących aktorów. - Uśmiechnął się do swoich wspomnień. - Tak właśnie było ze mną. Przed laty grałem maleńką rolę w sztuce z jej udziałem. Podczas próby kostiumowej potknąłem się i upadłem przed nią. Popatrzyła na mnie i powiedziała: „Mój drogi chłopcze, rola lokaja nie wymaga, żebyś leżał na podłodze i wszyscy mogli cię deptać”.
- Może powinnam popełnić jakąś gafę, żeby rozładować atmosferę. - Rainey roześmiała się. - Tak bardzo ją podziwiam, że nie potrafię myśleć o niej jako o swojej matce, szczególnie że ma mi zrobić wykład na temat przysięgi małżeńskiej i „dopóki śmierć nas nie rozłączy”. To takie niepodobne do Clementine.
Na wspomnienie matki odczuła nagłe ukłucie bólu. Gdyby żyła, co by je teraz łączyło? Pewnie byłyby przyjaciółkami, ponieważ Clementine miała w sobie dużo ciepła. Rola kumpelki o wiele bardziej odpowiadałaby jej niż obowiązki matki.
- Powiedz Rainey, żeby gdzieś sobie poszła, i niech Sarah odegra tę scenę. - Kenzie uśmiechnął się do niej. - Może jej będzie łatwiej uznać Dame Judith za matkę.
- Dlaczego nigdy się nie pamięta o rzeczach oczywistych? Dziękuję ci.
Wróciła do ogrodu. Trudno jej się było skupić na roli i jednocześnie być reżyserem, ale Kenzie zawsze potrafił skierować ją na właściwe tory.
Lampy zostały przestawione i wszystko było już gotowe do kolejnego ujęcia. Przymknęła oczy, przywołując Sarah. Po chwili rozmawiała już ze swoją mądrą, praktyczną matką, która ze spokojem ścinała przekwitnięte róże.
To ujęcie nadawało się do skopiowania, również następne. Wszystkie sceny plenerowe z Dame Judith przebiegały teraz bez zakłóceń. Jeśli nie wydarzy się jakaś katastrofa przy wywoływaniu materiałów, „Centurion” mógł się już przenieść do Londynu.
W ostatniej scenie grał również Kenzie. Kiedy padły słowa „cięcie i skopiuj”, pochylił się nad dłonią starszej aktorki.
- To wielka przyjemność móc znowu z panią pracować. Dame Judith. Zwłaszcza że tym razem wygłaszam więcej kwestii, a nie tylko jedno zdanie.
- Ale za to upadłeś na dywan we wspaniałym stylu. - Dame Judith roześmiała się głośno. - Już wtedy wiedziałam, że daleko zajdziesz, Kenzie. Może kiedyś wspólnie zagramy w jakiejś sztuce. Na przykład Oskara Wilde’a.
- Bardzo bym chciał. Nie grałem w teatrze od czasu, jak wyjechałem do Hollywood. - Był zdumiony, a jednocześnie zaciekawiony tą propozycją.
Dame Judith wyraźnie się nad czymś zastanawiała.
- Niedługo będę po raz pierwszy reżyserować sztukę w Stanach, a za jakiś rok mam nadzieję zrobić spektakl na West Endzie. Czy mam powiedzieć mojemu agentowi, żeby zadzwonił do twojego, jeśli obędzie jakaś ciekawa propozycja?
- Warto spróbować, chociaż zawsze jest trudno uzgodnić terminy.
- Poleciałabym na drugi koniec świata, żeby zobaczyć was razem na scenie. - Rainey uśmiechnęła się szeroko.
Dame Judith popatrzyła na nią, mrużąc szare oczy.
- A ty, córeńko? Grałaś już w teatrze?
- Tak, mamo. - Rainey ponownie wpadła w rolę wiktoriańskiej córki. - Ale nie przypuszczam, żebym mogła pokazać się na deskach scenicznych razem z dwójką tak świetnie przygotowanych brytyjskich aktorów.
- Nonsens, moja droga. Możesz pokazywać się wszędzie. - Dame Judith uśmiechnęła się czarująco. - Małe są szansę, żeby powstał taki projekt, ale zabawnie jest sobie pomarzyć. Do zobaczenia w Londynie. - Pożegnała ich wdzięcznym skinieniem głowy i odeszła.
Rainey zaczęła sobie wyobrażać, jak by to było, gdyby zagrała razem z Kenziem i Dame Judith w jakimś romantycznym miejscu, na przykład w Stratfordzie, gdzie mogłaby mieć znowu romans z Kenziem. Może od początku powinni ograniczyć się tylko do przelotnych miłostek. Ale ona pragnęła czegoś więcej, on zresztą też. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, ruszyła do swojej przyczepy. Kenzie szedł tuż za nią. Była zmęczona pracą, lecz również bardzo - zadowolona.
- U ciebie czy u mnie dzisiaj wieczorem? - spytała szeptem.
Rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie, od którego oblała ją fala gorąca.
- Może w moim pokoju? Chciałbym, żebyś się tam włamała, by mnie zgwałcić.
Wyraz jego oczu wywołał w niej chęć zgwałcenia go natychmiast. Jeszcze walczyła z tą pokusą, kiedy podszedł do nich jego asystent.
- Kenzie, jest kolejna wiadomość z Londynu. Stan pana Winfielda gwałtownie się pogarsza. Jeśli tam szybko nie pojedziesz, może być za późno.
- Co? Charles jest chory? - Kenzie zatrzymał się jak wryty.
- Nie widziałeś notatki, którą ci wczoraj zostawiłem? - Josh był zdumiony. - Przełożona pielęgniarek dzwoniła z Ramillies Manor z wiadomością, że wystąpił u niego nagły spadek sił. Oni... nie są dobrej myśli.
Kenzie wyglądał jak człowiek, który otrzymał cios w żołądek.
- Nie przeglądałem żadnych wiadomości. Rainey, zaraz jadę do Londynu. Może przez jakieś dwa dni będziesz musiała pracować w studiu dźwiękowym beze mnie.
Zanim zdążył się odwrócić, chwyciła go za rękę.
- Chcesz, żebym pojechała z tobą?
- Dam sobie radę sam. - Potrząsnął głową.
Rainey spodziewała się odmowy - o wiele łatwiej mu było wspierać kogoś, niż samemu przyjmować wsparcie.
- Jestem tego pewna, ale chętnie bym z tobą pojechała. - Przypomniała sobie samotny smutny lot do Baltimore po wypadku dziadka. - To chyba jest taka podróż, której nie powinno się odbywać samemu.
Kenzie wahał się przez chwilę.
- Dobrze, jeśli się pospieszysz. Spotkamy się za piętnaście minut przy jaguarze.
Rainey biegła do swojej przyczepy tak szybko, na ile pozwalał jej kostium. Zawołała asystentkę kostiumologa, żeby pomogła się jej rozebrać. Kiedy dziewczyna rozpinała suknię i ten przeklęty gorset, Rainey szybko zmywała makijaż. Zdążyła jeszcze wrzucić do torebki szczotkę do zębów i komórkę, włożyć spodnie, koszulę i kurtkę.
Łapiąc z trudem oddech, dobiegła do jaguara. Kenzie krążył już niespokojnie wokół samochodu, jednak otworzył jej drzwi. Matka dobrze go wychowała. Nie zdążył usiąść za kierownicą, kiedy podbiegła Val i przez okno podała Rainey torbę.
- Zapasy na drogę.
Na planie wiadomości rozchodzą się szybko. Rainey zajrzała do torby i zobaczyła w niej zapasy jedzenia i picia.
- Wielkie dzięki, Val. Zajmij się teraz wszystkim. Zadzwonię do ciebie, jak tylko będę mogła.
Jej przyjaciółka skinęła głową i odsunęła się od samochodu, kiedy Kenzie gwałtownie ruszał z miejsca. Rainey zapięła pas i przeczesała włosy, rujnując kunsztowną wiktoriańską fryzurę. Włosy opadały jej swobodnie na ramiona.
Kenzie milczał, pędząc po wąskich drogach z szybkością na granicy bezpieczeństwa. Miał ściągnięte rysy twarzy i koncentrował się wyłącznie na prowadzeniu samochodu. Wydawało się, że nie zdaje sobie sprawy z jej obecności; Rainey zaczęła się nawet zastanawiać, czy słusznie zrobiła, narzucając mu swoje towarzystwo. Zaczekała, aż wyjadą z plątaniny lokalnych dróg i dotrą do M 5.
- Może się czegoś napijesz? - spytała. - Mamy termos z kawą.
Jej głos wyrwał go z zamyślenia.
- Chętnie. Dziękuję ci.
Nalała gorącej kawy do jednego z kubków, które Val włożyła do torby. Były tam nawet pojemniczki ze śmietanką. Podała Kenziemu kubek i zaczęła oglądać zawartość torby.
- Val marnuje się, będąc prawnikiem. Powinna się zajmować cateringiem. Kiedy będziesz głodny, to mamy kanapki, owoce, bułeczki maślane i jeszcze ciepłe kornwalijskie paszteciki.
- To dobrze. Nie będziemy musieli się nigdzie zatrzymywać. - Pił kawę, nie odrywając wzroku od autostrady. - Czy mówi ci coś nazwisko Charles Winfield?
- Aktor teatralny Charles Winfield? - spytała, a Kenzie skinął głową. - Podczas mojej pierwszej podróży do Londynu oglądałam go w komedii Goldsmitha „Poniża się, żeby zwyciężyć”. Był najlepszym panem Hardcastle’em, jakiego widziałam. Jest twoim przyjacielem?
- Więcej niż przyjacielem. Człowiekiem, który nauczył mnie sztuki aktorskiej i potrafił przekonać, że mogę występować na scenie.
Kenzie mówił szorstkim tonem - może dlatego, że po raz pierwszy odkrywał przed nią cząstkę swojej przeszłości. Winfield pewnie zastępował mu ojca.
- Chyba jest już w podeszłym wieku.
- Po siedemdziesiątce. On i jego przyjaciele palili jak smoki. Przeżył wielu z nich, ale kilka lat temu bardzo podupadł na zdrowiu, więc nie jestem zbytnio zaskoczony... będzie mi go jednak brakować.
- Szczęśliwie się złożyło, że akurat jesteś w Anglii. Przynajmniej będziesz mógł go zobaczyć, zanim będzie za późno.
- Jeśli zdążę dojechać. - Kenzie zacisnął wargi. - Powinienem był przejrzeć te cholerne wiadomości, które mi wczoraj zostawił Josh.
- Nie obwiniaj się o to. Podczas pracy nad filmem łatwo jest o wszystkim zapomnieć. - Rainey próbowała mówić lżejszym tonem. - Jestem pewna, że zdążysz się z nim pożegnać. Taki stary sztukmistrz jak Winfield nie odmówi sobie wielkiej sceny pożegnalnej.
Gdy zerknął na nią, nie wydawał się już tak bardzo spięty.
- Pewnie masz rację. Zawsze lubił mieć widownię.
Rainey uśmiechnęła się i lekko dotknęła jego dłoni. Znowu zapadło milczenie, ale już nie zastanawiała się nad tym, czy dobrze zrobiła, jadąc z nim do Londynu.
Dojechali do Londynu w rekordowo krótkim czasie, nawet bez mandatu za przekroczenie szybkości. Rainey widziała w tym palec boży. Gdyby nie miała bezwzględnego zaufania do Kenziego jako kierowcy, siedziałaby przez całą drogę skulona pod deską rozdzielczą.
W Ramillies Manor zostali powitani przez dystyngowaną starsza panią.
- Tak się cieszę, że mógł pan do nas przyjechać, panie Scott. Pan Winfield stale o pana pyta.
Kenzie odprężył się na wiadomość, że przyjaciel jeszcze żyje.
- Przykro mi, że nie mogłem przyjechać wcześniej. Pani Lincoln, to jest Raine Marlowe. Moja żona, Rainey - dodał po sekundzie. - Pani Lincoln jest przełożoną pielęgniarek.
Starsza pani przyglądała się Rainey z nieukrywaną ciekawością.
- On akurat nie śpi, mogą państwo iść wprost do jego pokoju.
Kenzie zrobił kilka kroków i zatrzymał się.
- Jaki jest jego stan?
- Jest spokojny i nie cierpi. - Pani Lincoln westchnęła. - Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy.
Innymi słowy nie można było oczekiwać cudu. Kenzie, z ręką na ramieniu Rainey, prowadził ją korytarzem.
- Czy to hospicjum? - spytała cichym głosem.
- Nie, chociaż opiekuje się także nieuleczalnie chorymi. To miejsce jest już od kilku lat domem Charlesa i chciał umrzeć tutaj, a nie w szpitalu. Będzie odchodził w spokojnej, serdecznej atmosferze.
Kenzie zatrzymał się przy drzwiach na końcu korytarza.
- Chcesz być z nim sam? - spytała.
- Myślę, że Charles chciałby cię poznać. Aktor, kiedy odchodzi, powinien to robić w towarzystwie innych aktorów.
Rainey pomyślała, że to rzeczywiście wspaniałe zejście ze sceny. Weszła za Kenziem do ładnego narożnego pokoju, oświetlonego ostatnimi promieniami słońca. Antyczne meble, dębowa podłoga i perskie dywany lśniły w złocistym świetle. Jedną ścianę pokoju pokrywały oprawione w ramki fotografie, plakaty i afisze teatralne, upamiętniające karierę aktorską Winfielda, a pod drugą stały półki wypełnione książkami.
Stary aktor leżał na łóżku, chudy i bardzo blady, uśmiechnął się jednak na widok Kenziego.
- Wiedziałem, że przyjdziesz. - Miał ochrypły głos nałogowego palacza.
Pielęgniarka, która siedziała przy oknie, bezszelestnie opuściła pokój. Kenzie podszedł do Winfielda i ujął jego dłoń.
- Powinienem był przyjechać wcześniej, ale toczyłem zaciekłą walkę z postacią, którą teraz gram, i nie sprawdziłem wczoraj poczty.
Z gardła Winfielda wydobył się świszczący dźwięk, który miał być śmiechem.
- Doskonale to rozumiem. Kiedy muzy są zagniewane, świat przestaje dla nas istnieć. - Poruszył głową na poduszce, żeby móc lepiej przyjrzeć się Rainey. - Czy przedstawisz mnie swojej uroczej towarzyszce?
Kenzie podprowadził ją do łóżka.
- Moja żona, Raine Marlowe. - Tym razem nie miał kłopotów z nazwaniem jej żoną.
- Przykro mi, że nie mogę złożyć pani ukłonu. - Smutny uśmiech Winfielda nadal był niepozbawiony czaru, którym tak zachwycał na scenie. - Powinna była pani dostać Oscara za „Home Free”.
- Czasem też tak myślę, ale każdy aktor uważa, że to się należy właśnie jemu. - Rainey uśmiechnęła się do niego.
- To prawda, to prawda. - Winfield wydobył z siebie świszczące dźwięki, przypominające śmiech. Jego wzrok powędrował w stronę nagród, które stały na kominku. - Ja zebrałem dość bogate żniwo i świetnie się przy okazji bawiłem. Nie opłakuj mnie, kiedy odejdę, Kenzie. Wypij toast, żeby uczcić moją pamięć. - Zaczął gwałtownie kasłać.
- Zawołam przełożoną - powiedział szybko Kenzie. - Zostań z Charlesem.
Rainey miała ściśnięte gardło. Doskonale rozumiała głębokie przywiązanie męża do Winfielda. Gdyby jej dziadek miał choć cząstkę Ciepła starego aktora...
Wzięła ze stolika butelkę z wodą, w której była słomka, i zbliżyła ją do warg Winfielda. Napił się troszeczkę, zakaszlał i napił się znowu. Atak minął.
Kiedy odstawiała butelkę, chwycił jej dłoń swoją kościstą ręką.
- Opiekuj się tym chłopcem. Musiał wiele w życiu wycierpieć. Zbyt wiele.
Rainey przygryzła wargę, nie wiedząc, co powiedzieć. Czyżby Winfield nie wiedział o rozwodzie? Chory zauważył jej rozterkę.
- Nie pozwól mu, żeby cię od siebie odsunął, moje dziecko. Będzie próbował to zrobić, ale ty nie możesz mu na to pozwolić.
Rainey chciała się dowiedzieć od Winfielda czegoś więcej, ale akurat do pokoju wszedł Kenzie z panią Lincoln, która szybko podeszła do łóżka, żeby zbadać pacjenta.
- Nadal umieram, jeśli o to pani chodzi - powiedział złośliwie.
- Wszyscy umieramy, panie Winfield. - Przełożona spokojnie zmierzyła mu puls. - Pozostaje tylko pytanie kiedy.
- „...rozwiał się, gdy zapiał kogut” - szepnął.
- Czy to znowu Szekspir? - Pani Lincoln uśmiechnęła się do niego serdecznie. - Przy panu wszyscy się dokształcamy.
Rainey poznała tę kwestię, to był Hamlet. Przypuszczała, że Winfield miał dobre wyczucie - nie przeżyje nocy. Chciał, po raz ostatni, zobaczyć Kenziego i to trzymało go przy życiu. Teraz już nie musiał dalej walczyć.
Przełożona dała mu jakąś pastylkę i wyszła z pokoju. Rainey podeszła do półek z książkami, żeby Kenzie mógł usiąść przy łóżku i porozmawiać bez świadka z przyjacielem. Winfield miał różnorodne zainteresowania - na pólkach stały sztuki teatralne, biografie, beletrystyka; było również wiele książek z pogranicza fantastyki. Kiedy zaczął zawodzić go wzrok, korzystał z książek nagranych na kasety.
Rainey podeszła do kominka, nad którym wisiały fotografie. Od wielu dziesięcioleci Winfield utrzymywał przyjazne stosunki z całym prawie londyńskim światem teatralnym. Specjalizował się w rolach eleganckich, czarujących mężczyzn, dopiero pod koniec kariery zaczął grać role charakterystyczne.
Wisiały tam trzy zdjęcia Charlesa z Kenziem, który wyglądał młodziej, chociaż nie bardzo młodo. Czy on urodził się z tymi tajemniczymi zielonymi oczami?
Na jednej z fotografii był jeszcze trzeci mężczyzna, w wieku Winfielda. Łysiejący, z pospolitą, ale inteligentną twarzą. Rainey uznała, że nie wygląda na aktora, ale zobaczyła go również na innych fotografiach, razem z Winfieldem. Niewątpliwie był jego bliskim przyjacielem.
Słońce już zaszło, więc zapaliła dwie lampy, które nie dawały mocnego światła. Zdjęła z półki bogato ilustrowaną historię brytyjskiego teatru i usiadła w fotelu przy kominku, żeby ją przejrzeć. Starała się nie słuchać prowadzonej szeptem rozmowy mężczyzn, ale zwróciło jej uwagę zdanie wypowiedziane trochę głośniej przez Winfielda.
- Często żałowałem, że nie mam syna. Takiego jak ty.
- Byłeś moim ojcem w teatrze - odparł Kenzie. - To prawie to samo.
- Może nawet lepiej. Niewielu synów zapewniłoby ojcu tak luksusowe warunki.
Rainey nie odrywała oczu od książki. Nie była zdziwiona, że Kenzie płaci za Ramillies Manor. Dopiero po dwóch latach małżeństwa odkryła przez przypadek, jak wielkie sumy przeznacza na dobroczynność. Pomagał ludziom, a szczególnie dzieciom, którym ubóstwo nie pozwalało na odmianę losu.
- Zawsze chciałem zagrać razem z tobą. - Winfield westchnął ciężko. - Teraz już jest na to za późno.
- Moglibyśmy czytać role - zasugerował Kenzie. - Czy jest coś, co chciałbyś zagrać po raz ostatni?
- Wspaniały pomysł. - Głos Winfielda stał się nagle silniejszy. - Oczywiście Szekspira. „Król Lear” byłby konsekwentnym wyborem, ale nie mam nastroju do odgrywania tragicznej roli szalonego króla. - Zaśmiał się świszczącym śmiechem. - Zawsze byłem dobry w komediach. „Wieczór trzech króli”? Nie, „Wiele hałasu o nic”. Ja będę Leonatem, strażnikiem i mnichem. Ty grałeś Benedykta w akademii, więc znasz tę rolę; możesz też zagrać inne męskie role. Raine zagra wszystkie kobiety. Myślę, że jeszcze pamiętam swoje kwestie. Mam dwa egzemplarze tej sztuki na półce, możecie z nich skorzystać.
- Co ty na to, Rainey?! - zawołał Kenzie.
Nie udając już dłużej, że czyta, odłożyła historię teatru i podeszła do półek z książkami.
- Z przyjemnością. „Wiele hałasu o nic” jest moją ulubioną sztuką. Któregoś lata grałam Beatryks, w teatrze pod namiotem. - Przybrała odpowiednią pozę i zaczęła deklamować: „...ale w tę samą właśnie porę pokazała się tańcząca gwiazda i pod nią się urodziłam”*2. Znalazła dwa egzemplarze sztuki, jeden w dziełach zebranych Szekspira, a drugi w oddzielnym ilustrowanym tomiku. Pamiętając o dysleksji Kenziego, podała mu pojedynczy tom, ponieważ był łatwiejszy do czytania, po czym usiadła po przeciwnej stronie łóżka, szukając sztuki w dziełach zebranych.
W oczach Winfielda zapalił się błysk oczekiwania, chociaż wyglądał tak mamie, że nawet najlżejszy powiew mógł go zdmuchnąć. Rainey zastanawiała się, czy stary aktor dotrwa do końca sztuki, chociaż „Wiele hałasu o nic” należało do krótszych sztuk Szekspira. Uśmiechnęła się ciepło do niego.
- Będę robić tło muzyczne. - Starając się naśladować dźwięk trąbek, wykonała fanfarę. - Teraz pana kwestia, panie Winfield.
Słabym, lecz pięknie modulowanym głosem wygłosił pierwsze Słowa Leonata.
- „Dowiaduję się z tego listu, że don Pedro aragoński przybywa tej nocy do Messyny”.
Ponieważ grali już w „Wiele hałasu o nic”, egzemplarze sztuki służyły im tylko do czytania dialogów drugoplanowych postaci. Rainey uwielbiała scenę pojedynku słownego pomiędzy Beatryks i Benedyktem. Gdy grała z Kenziem, groziło jej, że wpadnie w nastrój nieufności i tęsknoty, jaki panował pomiędzy szekspirowskimi kochankami.
Pomimo chwilami błazeńskiego humoru sztuki okoliczności, w jakich była czytana, nadawały jej zupełnie nowy wymiar. Winfield mówił swoje kwestie zniewalająco pięknie.
Jednak jego głos stawał się coraz bardziej wysilony. W czwartym akcie wypowiadał słowa mnicha:
- „Jeżeli w sercu prawdziwą czuł miłość, będzie żałował...” - Nabrał głęboko powietrza i szepnął: - Umierać... jest... łatwo. Komedia... jest trudna.
Kiedy umilkł, zaniepokojona Rainey podniosła głowę znad książki, ale jego pierś wznosiła się nadal przy słabym oddechu. Kenzie zaczekał chwilę, a kiedy było już wiadomo, że przyjaciel nie dokończy swojej wypowiedzi, przejął rolę Winfielda. Czytał tak, jakby zależała od tego cała jego przyszła kariera; jego piękny głos doskonale oddawał rytm szekspirowskiej frazy.
Duch Charlesa Winfielda zszedł z ziemskiej sceny podczas czwartego aktu, ale Rainey nie uchwyciła tego momentu. Kiedy zorientowała się, że przestał oddychać, tylko dzięki dyscyplinie aktorskiej zdołała doczytać sztukę do końca.
Po tym, jak Beatryks i Benedykt postanowili wziąć ślub, nie ukrywając już wzajemnej miłości, Kenzie jako Benedykt wygłosił końcowe słowa sztuki:
- „Więc muzyko, wytnij nam, od ucha!”
Nie zapominając, że ma służyć jako akompaniament, Rainey śpiewała, nie mogła się jednak przemóc, żeby naśladować wesołą muzykę. Zaśpiewała liryczną pieśń, która była podziękowaniem za boską łaskę przebaczenia.
Kiedy skończyła, zapadła cisza, a po chwili rozległ się szloch. Odwróciła się i zobaczyła ze zdumieniem, że przy drzwiach stoi grupka ludzi. Przełożona pielęgniarek, personel z identyfikatorami oraz kilku pensjonariuszy słuchało w skupieniu, a starsza kobieta na wózku wycierała chusteczką oczy.
Ze ściągniętą, lecz spokojną twarzą Kenzie wstał i położył rękę na czole przyjaciela, zanim przykrył prześcieradłem jego nieruchomą twarz.
- Charles prosił, żeby go nie opłakiwać, tylko wypić toast za jego śmierć. Czy to będzie możliwe, pani Lincoln?
Przełożona skinęła głową i wydała szeptem polecenie jednej ze swoich pomocnic. Kiedy dziewczyna odeszła, siwowłosa kobieta na wózku odezwała się niepewnym głosem:
- Zawsze chodziłam na premiery, kiedy grał Charles Winfield. Wart był zobaczenia, nawet jeśli nie można było powiedzieć tego o sztuce. Byłam podniecona, kiedy się tu sprowadził. - Uśmiechnęła się ze smutkiem. - W jego towarzystwie czułam się tak, jakbym była księżną.
- Zawsze był prawdziwym dżentelmenem, nawet kiedy czuł się bardzo źle - dodał młody chłopak.
Każdy z zebranych dorzucał po kolei swoje wspomnienia. Rainey była ostatnia.
- Dzisiaj po raz pierwszy spotkałam Charlesa Winfielda, ale przy nim poczułam się tak, jakbyśmy od dawna byli przyjaciółmi. Żałuję, że nie znałam go lepiej.
Do pokoju weszła dziewczyna, niosąc tacę z kieliszkami szampana. Rainey przyjęła kieliszek, nie wyobrażając sobie, żeby taka sytuacja mogła mieć miejsce w Stanach.
Kenzie zaczekał, aż wszyscy zostaną obsłużeni, po czym odezwał się głębokim, dźwięcznym głosem:
- Prosiłeś, żeby cię nie opłakiwać, Charlesie, tylko wypić toast, ale ja muszę zrobić jedno i drugie. „Pękło szlachetnie serce. Drogi książę, dobranoc. Zaśnij przy śpiewie aniołów”. - Wypił szampana jednym haustem i rzucił kieliszek do kominka, gdzie rozprysnął się na kawałki. - Kiedy pije się toast płynący z serca, trzeba rozbić kieliszek - powiedział cichym głosem.
- Za Charlesa Winfielda! - Rainey, ze łzami w oczach, poszła za jego przykładem, a po niej reszta zgromadzonych. Kobieta na wózku podjechała do kominka, żeby też rozbić kieliszek.
Zaczęto rozchodzić się w milczeniu, a pani Lincoln podeszła do Kenziego i Rainey.
- Jest już bardzo późno. Na piętrze są pokoje gościnne, mogliby tu państwo zostać, gdybyście chcieli.
Rainey zerknęła na Kenziego. Była potwornie zmęczona i chętnie zostałaby w Ramillies Manor, zamiast szukać hotelu. Zauważył wyraz jej twarzy.
- Chętnie zostaniemy, pani Lincoln. - Spojrzawszy po raz ostatni na ziemskie szczątki Charlesa Winfielda, wyszli z pokoju.
Pojechali windą na ostatnie piętro budynku i znaleźli się w wąskim korytarzu.
- Tu były kiedyś pokoje dla służby. Są małe, ale przyjemne i przydają się, kiedy ktoś musi się u nas zatrzymać na noc. - Przełożona wskazała jedne drzwi Kenziemu, a drugie Rainey. - Spijcie dobrze. Mogą państwo też zjeść z nami śniadanie w jadalni na parterze.
- Dziękujemy, pani Lincoln. To bardzo miło z pani strony. - Rainey z pewną trudnością przekręciła staroświecki klucz w zamku, potem wyjęła go i zabrała ze sobą do pokoju.
Zamknęła drzwi i, przymykając oczy, oparła się o framugę. Była zadowolona, że przyjechała, a jednocześnie całkowicie fizycznie i psychicznie wyczerpana.
Otworzyła oczy, zobaczyła miły pokój na poddaszu, jak w wiejskich gospodach. Wewnętrzne drzwi prowadziły do pokoju Kenziego. Uśmiechnęła się. Przełożona bardzo zręcznie rozmieściła parę o niepewnym statusie małżeńskim. Rainey przeszła przez pokój i otworzyła drzwi do Kenziego.
Stał przy oknie, patrząc niewidzącym wzrokiem na światła Londynu, ale odwrócił się, kiedy weszła. Widać było, że opuścił go już sztuczny spokój, który udawało mu się tak długo zachowywać.
Rainey otworzyła ramiona, a on wtulił twarz w jej włosy.
- Tak mi przykro - szepnęła, żywo odczuwając jego ból. - Jego czas już nadszedł. Charles przeżył w pełni swoje długie życie.
- To nie oznacza, że jego brak nie sprawia bólu.
Była zbyt zmęczona, żeby móc rozmawiać. Podprowadziła Kenziego do łóżka, zrzuciła pantofle i przytuliła go do siebie. Za kilka minut wstanie, żeby się rozebrać, teraz gwałtownie potrzebowała odpoczynku...
Kenzie obudził się, kiedy słońce zaświeciło mu prosto w oczy. Dopiero po chwili uprzytomnił sobie wydarzenia minionych szesnastu godzin - jazdę do Londynu i ostatnie chwile Charlesa. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał, było to, że leżał w łóżku, z głową opartą na ramieniu Rainey. Oboje mieli na sobie ubranie, ale teraz byli przykryci kocem. Pewnie zrobiła to Rainey, on był kompletnie nieprzytomny.
Z trudem podniósł się z łóżka i na palcach poszedł do łazienki. Była mała, ale wyposażona w prysznic, a na haczyku wisiał szlafrok i ręcznik. Znalazł tam również wszystkie przybory toaletowe, nawet jednorazową maszynkę do golenia.
Prysznic go orzeźwił, Kenzie czuł się jednak odarty z wszelkich emocji, pozbawiony ostatniej serdecznej więzi, jaka go łączyła z młodością.
Włożył szlafrok i wyszedł z łazienki. Rainey już nie spała. Z rozsypanymi na poduszce złotymi włosami wyglądała niesłychanie pociągająco. Najlepszym dowodem, jak ciężko mu było na duchu, był fakt, że ten widok nie wzbudził w nim żadnej reakcji. Pragnąłby tylko Wtulić się w jej ramiona i ponownie zasnąć. Ale to nie było możliwe, więc usiadł na skraju łóżka.
- Dziękuję, że przyjechałaś. Bardzo mi to pomogło.
- Cieszę się, że tak było, i cieszę się, że poznałam Charlesa Winfielda. - Rainey stłumiła ziewnięcie. - To cudownie, że dałeś mu aktorski odpowiednik pogrzebu wikinga. Odszedł w pełnej chwale.
- Zawdzięczam mu o wiele więcej, niż byłbym w stanie spłacić.
- To jedyny fragment twojego życia sprzed Hollywood, który miałam okazję poznać. - Mówiła to obojętnym tonem, uważnie go jednak obserwując.
- Charles i Trevor to ludzie, którym bardzo dużo zawdzięczam.
- Trevor?
Kenzie był tak bardzo zmęczony, iż nie zorientował się nawet, że powinien przerwać tę rozmowę.
- Był... przyjacielem Charlesa. W jego pokoju wiszą fotografie Trevora.
- Nie sądzę, żebym kiedykolwiek potrafiła zrozumieć, jak ważną. osobą był dla ciebie Charles - zaczęła z wahaniem - ale przyszło mi do głowy, że na końcu „Centuriona” mogłabym umieścić wzmiankę, że poświęcam ten film jego pamięci. Podoba ci się ten pomysł?
- Tak, i Charlesowi też by się spodobał. - Kenzie poczuł ucisk w gardle. Przekręcił Rainey na brzuch i zaczął masować jej plecy. Wydała pomruk zadowolenia, jak głaskany kot.
Ten masaż miał również dobroczynny wpływ na niego, zawsze tak było, kiedy jej dotykał. Mógł łatwiej przeżywać swoją stratę, kiedy jeszcze byli sobie bliscy, i miał się na kim oprzeć. Był zadowolony, że Rainey i Charles mogli się poznać.
- Czy Charles miał rodzinę? - spytała.
- Wyrzekła się go. - Kenzie kontynuował masaż, żeby rozluźnić jej napięte mięśnie. - Był czarną owcą burżuazyjnej rodziny. Kiedy opuścił Cambridge, żeby grać na scenie, powiedzieli mu, że jeśli ma zamiar prowadzić takie niesławne życie, to powinien przybrać nazwisko sceniczne i zapomnieć o rodzinie. Tak też zrobił.
- Chyba mieliście ze sobą wiele wspólnego.
Kenzie zignorował zawarte w tym stwierdzeniu pytanie.
- Jestem wykonawcą jego ostatniej woli - powiedział. - Życzył sobie kremacji i skromnej uroczystości pogrzebowej. Powiedział kiedyś, że wykorzystał już swój czas w świetle reflektorów i że aktor powinien wiedzieć, kiedy należy zejść ze sceny.
- Uważam, że angielscy aktorzy są zdrowsi psychicznie od amerykańskich.
- Ameryka jest bardziej powierzchowna. Tutaj czuje się wpływ całych wieków historii. To pomaga zachować odpowiednie proporcję. - Wstając, poklepał ją po plecach. - Prysznic i śniadanie?
- Tak, dziękuję, Kenzie. - Rainey wstała z łóżka i przytuliła się do niego. - Czy podadzą tu tradycyjne angielskie śniadanie, jajka na bekonie, tosty, smażone plastry pomidorów i te wszystkie inne cudowne dodatki, które tak bardzo szkodzą zdrowiu?
- Pewnie tak. Anglicy, będąc zdrowsi psychicznie niż Amerykanie nie mają takiej obsesji na punkcie tego, co jedzą.
- Mogłabym się do tego przekonać. Może powinnam tu kupić sobie mieszkanie. - Rainey wróciła do swojego pokoju, żeby wziąć prysznic.
Kenzie ubrał się szybko i stanął przy oknie, patrząc na wymarłe w ten niedzielny poranek ulice. Dzięki Bogu, miał jeszcze jeden wolny dzień przed dalszą pracą nad „Centurionem”. Sceny w studiu dźwiękowym będą dla niego najtrudniejsze.
Sam nie wiedział, jak mu starczyło sił, żeby przebrnąć przez ostatni tydzień. Nawet przed śmiercią Charlesa ledwie dawał sobie radę. Gdyby nie noce, które spędzał z Rainey, nie dotrwałby do końca.
Zacisnął wargi. Charles powiedziałby, że gra musi toczyć się dalej. Kenzie musiał więc, w ramach osobistego hołdu dla przyjaciela, dać z siebie wszystko, żeby te ostatnie sceny były jego życiową rolą.
Potem, na szczęście, będzie miał dwa wolne miesiące przed kolejnym filmem. Zazwyczaj prosił Setha Cowana, żeby znajdował mu jakieś niewielkie prace, którymi mógłby wypełnić czas pomiędzy megaprodukcjami, jednak tym razem potrzebował odpoczynku. Może pojedzie do Ciboli, bo państwo Grady już się przeprowadzili. Zajmie się domem i pozna całą swoją posiadłość.
Będzie odpoczywał, dochodził do równowagi psychicznej i będzie się starał nie myśleć o Rainey.
Śniadanie w Ramillies Manor, zgodnie z przewidywaniem, okazało się prawdziwą bombą cholesterolową. Rainey była zachwycona, czasem warto narazić się na niebezpieczeństwo. Pensjonariusze byli zbyt dobrze wychowani, żeby natarczywie przyglądać się sławnym aktorom. Dopiero kiedy skończyli jeść, jedna kobieta nieśmiało poprosiła ich o autografy dla wnuczki. Potem kilka osób zatrzymało się przy nich, żeby wyrazić swoje ubolewanie i podzielić się wspomnieniami o Charlesie Winfieldzie. Kenzie uprzejmie wysłuchiwał kondolencji, ale Rainey widziała, że jest spięty. Należało przenieść się już do hotelu Dorchester, gdzie mieli zamówiony nocleg. Zasygnalizowała to Kenziemu i po chwili powiedzieli wszystkim do widzenia.
Dopiero teraz Rainey zorientowała się, że czegoś jej brakuje.
- Chyba zostawiłam torebkę w pokoju Charlesa. Jak się tam idzie?
Poprowadził ją korytarzem i otworzył przed nią drzwi. Osobiste rzeczy aktora nadal były na swoim miejscu, ale na szczęście łóżko było puste i przykryte nową narzutą. Rainey przestąpiła próg i zatrzymała się gwałtownie na widok mężczyzny w obszernym płaszczu, który oglądał zawieszone nad kominkiem fotografie. Odwrócił się, szybko wkładając rękę do kieszeni. Nigel Stone.
Na widok reportera Kenzie zaklął głośno.
- Ty przeklęty sępie! Czy nie masz za grosz wstydu?
- Jestem tylko dziennikarzem, który wykonuje swoją pracę - powiedział słodko Stone. - Śmierć emerytowanego aktora niewarta jest wzmianki, ale pan i pana żona, będąc w separacji, spędzają tu razem noc, czytając mu sztuki teatralne... To sensacyjny materiał.
- Wynoś się stąd, i to zaraz. - Kenzie zrobił kilka kroków w jego stronę, mając zamiar wyrzucić go siłą.
- Mógł stąd coś zabrać - wtrąciła Rainey. - Kiedy mnie zobaczył, schował rękę do kieszeni.
- Okradasz zmarłych. Jesteś bardziej nikczemny, niż myślałem. - Oczy Kenziego zwęziły się niebezpiecznie.
- Przysięgam, że nie wziąłem niczego, co należało do Winfielda. Pana żona zobaczyła, jak wkładałem do kieszeni przenośny dyktafon. Wyjął ten przedmiot z głębokiej kieszeni płaszcza.
- Czy on mówi prawdę, Rainey?
- To, co widziałam, wyglądało podobnie.
- Już cię tu nie ma - rzucił Kenzie. - Chyba że chcesz zrobić mi przyjemność i pozwolić, żebym sam cię wyrzucił.
- Nie ma się o co złościć. Chciałem się tylko trochę rozejrzeć. - Stone bez pośpiechu skierował się do drzwi.
Rainey znalazła torebkę i poszła w ślad za mężczyznami do frontowych drzwi. Stone zatrzymał się na progu, obrzucając Kenziego twardym spojrzeniem.
- Tylko raz w życiu widziałem tak intensywnie zielone oczy - powiedział znacząco.
- Nie słyszałeś o kolorowych szkłach kontaktowych? - Kenzie otworzył drzwi, za którymi czaili się dziennikarze i fotoreporterzy.
Rainey jęknęła - na domiar wszystkiego zostali jeszcze wystawieni na ataki prasy. Stone dołączył do kolegów, a Rainey przysunęła się do Kenziego.
- Chodźmy stąd.
Kenzie, z kamienną twarzą, objął ją i ruszyli w kierunku samochodu. Reporterzy, widząc wyraz jego twarzy, usuwali się z drogi, zasypywali ich jednak pytaniami. Rainey opuściła głowę, modląc się w duchu, żeby jak najszybciej znaleźć się na parkingu.
Pamela Lake, dziennikarka, którą trochę znała, wsunęła jej do torby zwiniętą gazetę.
- Przejrzyj to i zadzwoń do mnie, jeśli będziesz miała jakieś komentarze.
Myśląc jedynie o tym, żeby się stąd wydostać, Rainey prawie tego nie zauważyła.
- Czy to prawda, że Charles Winfield umarł na AIDS? - Z grupy reporterów dobiegł ich czyjś ostry głos, po czym usłyszeli zgryźliwy śmiech Nigela Stone’a.
- To bardzo możliwe! - zawołał. - Wszyscy wiedzieli, że był gejem.
Kenzie odwrócił się szybko. Rainey myślała, że chce się rzucić na Stone’a.
Ale położył tylko rękę na ramieniu reportera, pozornie niewinnym gestem, który przygiął tamtego do ziemi. Stone zbladł i usiłował się wyswobodzić z żelaznego uścisku, lecz bez powodzenia.
- Charles Winfield nie miał AIDS. - Kenzie mówił głosem ostrym jak brzytwa. - Nie byłoby to zresztą istotne, nawet gdyby miał. Trzeba raczej pamiętać o jego wspaniałym aktorstwie, inteligencji i hojności, i o jego przyjaciołach, którzy go będą opłakiwać.
Puścił ramię reportera tak gwałtownie, że ten ledwie zdołał utrzymać się na nogach. Wyciągnął z kieszeni kluczyki i pilota, żeby otworzyć drzwi auta. Rainey wskoczyła do jaguara i nie minęło trzydzieści sekund, kiedy byli już za bramą Ramillies Manor. Odetchnęła z ulgą.
- Twoje oczy rzeczywiście są uderzająco zielone - zauważyła.
- Nie mówiłem, że nie. Po prostu spytałem Stone’a, czy słyszał o kolorowych szkłach kontaktowych.
- Ciekawa jestem, czy się domyśli, że wykonałeś unik. Czy ty i Stone mieliście kiedyś jakieś wspólne sprawy?
- To było dawno temu, w innym kraju, poza tym tamten chłopak już nie żyje.
Rainey podejrzewała, że ta wymijająca wypowiedź oznacza, że Kenzie znał Stone’a i nie chce o tym mówić. Podjęła więc następny temat.
- Czy Charles rzeczywiście miał AIDS, czy zadano to pytanie tylko dlatego, że był homoseksualistą?
- Formalnie rzecz biorąc, powiedziałem prawdę. Nie miał AIDS, ale był zarażony wirusem HIV, co przyczyniło się do wyniszczenia jego organizmu. Postanowił odsunąć się od wielu dawnych przyjaciół, nie chcąc, żeby się nad nim litowali albo niepewnie czuli w jego towarzystwie. - Kenzie zwolnił, żeby wyminąć kawalkadę rowerzystów. - Charles wyrósł w świecie, w którym geje ukrywali swoją odmienność. Na pewno nie chciałby, żeby po jego śmierci stało się to publiczną tajemnicą.
- HIV, papierosy i angielskie śniadania... To cud, że udało mu się dożyć późnego wieku. - Żył z rozmachem i umarł tak, jak chciał, pomyślała. - Czy rodzina wyrzekła się go z powodu jego orientacji seksualnej?
- Jestem pewny, że to zaważyło na całej sprawie. O wiele lepiej czuł się w teatrze.
Niewątpliwie, powiedziała sobie w duchu, ludzie tacy jak Kenzie będą ochraniać prywatność Winfielda nawet po jego śmierci.
- Teatr zawsze był światem samym w sobie - powiedziała. - Z tego, co czytałam, wiem, że nawet w starożytnej Grecji aktorzy nie byli uznawani za pełnoprawnych członków społeczeństwa. Ludzi takich jak my uważano za dziwnych, szalonych i niemoralnych, ale akceptowano ich ze względu na talent. W Hollywood jest tak samo, jak było dwa i pół tysiąca lat temu w Atenach.
- Akceptacja odmienności to wielki plus show - biznesu. Wszystko jest w porządku, jeśli ma się talent. - Kenzie mówił ogólnikami, ale ze szczególnym, osobistym naciskiem.
- Nawet jeśli któryś z tych reporterów wyjawi tajemnicę Charlesa, to już nie może go zranić. Przypuszczam jednak, że twój przyjaciel wolałby, żeby nie stało się to publiczną tajemnicą.
- Jeśli my, Anglicy, jesteśmy zdrowsi psychicznie niż Amerykanie, to dlatego, że nie czujemy potrzeby prania naszych brudów publicznie.
- Wielu Amerykanów opowie ci więcej o swoim osobistych życiu, niż miałbyś ochotę usłyszeć - przyznała Rainey. - Robią to nawet w samo południe, przed telewizyjną kamerą. Jednak niektóre sprawy powinny wyjść z ukrycia, bo inaczej będą się jątrzyć. - Czy Kenziemu byłoby lepiej, gdyby nie był tak skryty? Pewnie tak. Ale ona też nie miała ochoty mówić o wielu rzeczach. - Podejrzewam, że aktorzy, którzy zbyt jawnie mówią o swoich uzależnieniach czy życiu seksualnym, narażają na szwank swoje kariery. Gwiazda powinna być trochę enigmatyczna, a nie odkrywać wszystkich swoich kart.
- To właśnie tajemnica mojego sukcesu. - Kenzie uśmiechnął się ironicznie.
- Śmiejesz się z tego, ale ja w to wierzę. Jak na kogoś tak sławnego jak ty, wspaniale potrafiłeś pozostać wieczną zagadką. - Po ślubie z Kenziem media zainteresowały się również Rainey. Była zadowolona, że po rozwodzie nie będzie już koło niej całej tej wrzawy. - Dokąd jedziemy, do hotelu Dorchester?
- Wolałbym nie wracać do Devon.
- Jestem pewna, że Josh i Val spakowali nasze rzeczy. - Wzrok Rainey padł na leżącą na podłodze torebkę. Zaciekawiła ją gazeta, którą włożyła tam Pamela Lake.
To nie był bulwarowy dziennik, dla którego pracowała, chociaż jej wizytówka przypięta była do pierwszej strony. Widać było, że dziennikarka oczekuje jakiejś reakcji.
Rainey rzuciła okiem na wielką fotografię i gwałtownie złapała oddech.
- O co chodzi? - spytał niespokojnie Kenzie.
- Jakiś drań z teleobiektywem szpiegował nas w Devon. - Rainey patrzyła na zdjęcie i robiło jej się mdło. Był tam Kenzie, który się nad nią nachylał, opierając się ramieniem o drzewo, a ona śmiała się do niego z całego serca. - Jest tu nasze wielkie, romantyczne zdjęcie z nagłówkiem: „Kenzie i Raine. Pogodzeni!!!”
- Niech to szlag! Czy podają jakieś fakty?
Reportaż w środku gazety również był ilustrowany zdjęciami. Chociaż fotograf nie mógł wedrzeć się do sypialni, bardzo sprytnie uchwycił chwile, które miały intymny charakter.
Zaczęła relacjonować mu treść artykułu:
- Jakiś pracownik hotelu, który nie chciał podać swojego nazwiska, widział, jak przekradaliśmy się w nocy do swoich pokoi, a jakaś miejscowa dziewczyna, o której nigdy nie słyszałam, twierdzi, że zwierzałam się jej przy podwieczorku. Miałam jej powiedzieć, że nastąpiło pojednanie i że oczekuję twojego dziecka. - Głos jej się załamał. - Nie mogę tego znieść, Kenzie. Po prostu nie mogę.
Gwałtownie skręcił w lewo i zaparkował jaguara przy przystanku autobusowym. Wziął gazetę, obejrzał zdjęcia i przeczytał nagłówki.
- Ta powiernica jest fikcyjna, a spanie razem jest faktem, więc nie ma podstaw do skargi o zniesławienie.
- A nawet gdyby była jakaś podstawa, proces tym bardziej to rozdmucha. Czuję obrzydzenie na myśl, że domysły na temat mojego prywatnego życia są rozwlekane po całym świecie. - Skrzyżowała na piersi drżące ręce. - Czuję się tak, jakby... jakby mnie obmacywali jacyś zboczeńcy.
- To moja wina, że tak się stało. - Twarz mu stężała, niezwykle dokładnie zwinął gazetę. - Przykro mi, Rainey. Powinienem był trzymać się od ciebie z daleka.
- Jeśli dobrze sobie przypominam, to wszystko działo się za obopólnym porozumieniem. - I z obopólną przyjemnością, dodała w duchu. Oboje byli wtedy szczęśliwi.
- Dlaczego się rozwodzimy, skoro jest nam ze sobą dobrze, Kenzie? - spytała nagle. - Zarówno w łóżku, jak i poza nim.
Głęboko zaczerpnął powietrza.
- Bo nigdy nie będziesz mi mogła zaufać, Rainey. Ani przedtem, ani teraz, ani kiedykolwiek.
Rainey patrzyła na niego w milczeniu. Zmroził ją fakt, że Kenzie tak zdecydowanie odcina się od niej emocjonalnie.
- Nie rozumiem! Nie jesteś przecież erotomanem, który musi przelecieć każdą kobietę, która mu się nawinie na oczy. Czy to, co nas łączy, nie wystarcza ci, żebyś nie musiał rozpinać spodni, kiedy przez jakiś czas nie jesteśmy razem?
Czerwony piętrowy autobus podjeżdżał na przystanek, trąbiąc na Kenziego, ale on nie zwrócił na to uwagi.
- Ty chcesz czegoś więcej, niż ja mogę ci dać. I zasługujesz na więcej, Rainey.
- To nie jest odpowiedź.
Zignorował jej słowa, tak samo jak trąbiący autobus.
- Dobrze było nam razem w Devon, ale to już minęło. Nawet na wsi nie udało się utrzymać naszych stosunków w tajemnicy. A w Londynie będzie to absolutnie niemożliwe.
- Więc o to chodzi? Seks staje się kłopotliwy, więc trzeba dać sobie spokój?
Autobus przejechał obok nich w chmurze spalin.
- To, co robiliśmy, było w pewien sposób terapią. Został jeszcze tylko tydzień zdjęć, możemy go przetrzymać i bez tego. - Wrzucił bieg i włączył się do ruchu. - Każdy dzień, który spędzamy razem, powoduje wzrost zainteresowania mediów i coraz większe naruszanie prywatności. Czas z tym skończyć, zanim będzie jeszcze gorzej.
- Podejmujesz decyzję za nas oboje.
- Tak - Kenzie zacisnął wargi. - Już dość cię skrzywdziłem. Jeśli mam zachować szacunek dla siebie, to musimy z tym skończyć.
- A mała kobietka nie ma nic do gadania. To bardzo apodyktyczne i wiktoriańskie.
Rainey zapatrzyła się w okno; miała uczucie, że została oszukana. Była przygotowana na to, że sprawy między nimi zakończą się za tydzień, ale jeszcze nie teraz.
- John Randall sprawia, że z każdym dniem robię się bardziej wiktoriański. - Kenzie zatrzymał jaguara przed hotelem Dorchester. - Dzisiaj będę zajęty załatwianiem nabożeństwa żałobnego i kremacji zwłok Charliego. Zobaczymy się jutro w studiu.
Portier hotelowy podchodził już do samochodu, więc nie było czasu na pożegnalny pocałunek. Zresztą Kenzie pewnie by go sobie wcale nie życzył. Jak to możliwe, że jeszcze parę godzin temu byli sobie tak bardzo bliscy, a teraz...? Rainey miała uczucie, jakby nagle odjęto jej rękę.
Przywołała na pomoc całą swoją dumę. Prędzej umrze, Oli pokażę mu, jak bardzo cierpi.
- Masz rację, w Londynie to się staje niemożliwe. - Włożyła ciemne okulary. - Seks był wspaniały, przekradanie się do pokoi było zabawne, ale nie chcę, żeby reporterzy nadal interesowali się moim życiem.
Gdy portier otworzył drzwi, wyślizgnęła się zręcznie z niskiego auta i z olśniewającym uśmiechem gwiazdy filmowej podziękowała mu za pomoc przy wysiadaniu. Weszła do hotelu z pełną swobodą i skierowała się do recepcji. Wyglądała, jakby wracała z przyjęcia, a nie po nocy przespanej w ubraniu.
- Tak, pani Marlowe, pani apartament już czeka, miło nam znowu panią gościć. Pani bagaż będzie dostarczony później? Dobrze, pani Marlowe. A to pani poczta.
Dyrektor hotelu osobiście eskortował ją do apartamentu, gdzie czekały już kwiaty i owoce. Przy napiętym budżecie Rainey wolałaby nie wydawać pieniędzy na ekskluzywne hotele, ale Marcus się przy tym upierał. Była szefem i musiała mieszkać jak szef. Również Kenzie musiał być traktowany jak gwiazda, chociaż zgodził się zagrać w tym filmie tylko dlatego, że chciał oddać jej przysługę.
Dyrektor złożył głęboki ukłon i wreszcie zostawił ją samą. Nie podeszła nawet do okna, żeby podziwiać widok na Hyde Park, tylko skuliła się na kanapie. Dlaczego tak bardzo cierpi? Przecież ona i Kenzie są w separacji od wielu miesięcy, a sprawa rozwodowa jest w toku. Wiedziała od początku, że to, co łączyło ich w Devonshire, musi się kiedyś skończyć.
A jednak tliła się w niej nadzieja na pojednanie. Liczyła na to, że Kenzie będzie ją błagał o przebaczenie i obieca, że już jej nigdy nie zdradzi. Kiedy była młodsza, przysięgła sobie, że żaden mężczyzna jej nie skrzywdzi ani nie oszuka więcej niż jeden raz. Mimo to była skłonna dać niewiernemu mężowi jeszcze jedną szansę. Chociaż starała się nie postępować jak Clementine, była nieodrodną córką swojej matki. Ale jej wyrozumiałość okazała się niepotrzebna. „Nigdy nie będziesz mogła mi zaufać. Ani przedtem, ani teraz, ani kiedykolwiek”. Trudno było o jaśniejsze postawienie sprawy.
Przez długi czas leżała bezsilnie na kanapie. Może Kenzie miał rację, że należało od razu z tym skończyć. Jak przebrnęłaby przez ten ostatni tydzień, mając świadomość, że czas, który mają dla siebie, tak szybko się kurczy? Jak mogłaby spędzić z nim tę noc, wiedząc, że to jest ich ostatnia noc?
- Rainey? - Val zajrzała do apartamentu. - Przepraszam, nie wiedziałam, że drzemiesz.
- Nie drzemałam. - Rainey usiadła na kanapie. - Ale spędziłam noc, siedząc przy łóżku umierającego przyjaciela Kenziego.
- Tak mi przykro.
- Charles Winfield odszedł w spokoju. Można sobie tylko życzyć takiej śmierci.
W drzwiach ukazał się boy hotelowy z wózkiem pełnym bagaży. Val zajęła się nimi i odesłała chłopca, dając mu hojny napiwek.
- Wolałabyś chyba, żebym w tym tygodniu nie korzystała z drugiej sypialni - zaczęła z wahaniem. - W recepcji powiedziano mi, że mogę dostać inny pokój.
Rainey pocierała skronie, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi.
- Dlaczego miałabyś mieszkać gdzie indziej? Miło mi, kiedy jesteś obok.
- Przedtem było inaczej, ale teraz... mogłabym przeszkadzać.
Wiec Val wiedziała o Kenziem i ich romansie w Devonshire.
- Nie będziesz przeszkadzać. Ten epizod jest już zakończony. - Rainey znalazła brukowy dziennik i rzuciła go przyjaciółce.
- To zupełnie wystarczający powód do pozostania w celibacie. - Val uniosła brwi. - Jak to przyjęłaś?
- Bardzo źle.
- Może zadzwonię do tej Pameli, żeby wszystkiemu zaprzeczyć? Domyślam się, że chciałaby się dowiedzieć czegoś więcej.
- Nie, sama do niej zadzwonię. - Rainey ponownie zaczęła myśleć logicznie. - Ona potraktuje to poważniej.
- Więc teraz zabiorę się do tego. - Val rzuciła okiem na stos korespondencji.
- Daj sobie spokój. Czy nie umawiałaś się dzisiaj z Laurie na zwiedzanie miasta? - Rainey wyjrzała przez okno. Słońce świeciło równie jasno, jak przedtem, zanim wszystko rozleciało się na kawałki. - Idź, przecież jest niedziela i należy ci się trochę wolnego czasu.
- Jesteś tego pewna? - Przyjaciółka popatrzyła na nią niepewnym wzrokiem.
- Absolutnie. - Rainey zdobyła się na lekki uśmiech. - Jeśli mam być szczera, to wolę zostać sama.
- Okay, kolację zjemy na mieście, więc pewnie wrócę późno. - Val zniknęła w drzwiach swojej sypialni, ciągnąc za sobą walizkę na kółkach.
Rainey zaczęła się rozpakowywać, myśląc jednocześnie o wywiadzie, jakiego miała udzielić Pameli Lake, która niewątpliwie chciała coś do opatrzenia nagłówkiem: „Raine i Kenzie, ich prawdziwa historia”. Pamela była przyzwoitą dziewczyną i dobrze byłoby przy jej pomocy uciszyć plotki.
Rainey przymknęła oczy, żeby wprawić się w odpowiedni nastrój.
Powinna być beztroska, dowcipna, rozbawiona tak nieprawdopodobnymi doniesieniami. Po chwili zadzwoniła do Pameli na komórkę.
Kiedy usłyszała dziennikarkę, odezwała się czarującym głosem kobiety, która robi przyjacielskie zwierzenia drugiej kobiecie.
- Pamelo, tu Raine Marlowe. Bardzo dziękuję, że dałaś mi tę gazetę. To niesłychane, czego ludzie nie wymyślą, żeby zapełnić strony swojego dziennika.
Pamela Lake gwałtownie złapała oddech, kiedy usłyszała głos Rainey.
- Więc ta historia nie jest prawdziwa?
- Oczywiście, że nie! Uwierz mi, nie ma mowy o żadnym pojednaniu. Lubimy ze sobą pracować i pewnie pozostaniemy przyjaciółmi, ale małżeństwo? - Rainey roześmiała się głośno. - A tak dla porządku, nigdy nie słyszałam o kobiecie, która twierdzi, że była moją powiernicą, a tym bardziej nie jadałam z nią podwieczorków.
Raine zorientowała się, że Pamela zapisuje każde jej słowo.
- A ten pracownik hotelu, który widział, że wchodzicie do swoich sypialni?
- Mieliśmy pokoje naprzeciwko siebie, więc nic dziwnego, że widziano, jak razem szliśmy w tamtym kierunku. Ale żebyśmy mieli razem spać? - Raine znowu się roześmiała. - Czy zdajesz sobie sprawę, jak wyczerpujące jest reżyserowanie filmu i jednoczesne granie w nim? Na koniec dnia myślałam tylko o gorącej kąpieli i kieliszku wina. - Jednej nocy leżeli z Kenziem w wannie, pijąc wino.
- A wasze odwiedziny u Charlesa Winfielda? Kiedy rano wychodziliście z Ramillies Manor, wyglądało na to, że jesteście ze sobą bardzo blisko.
Rainey potarła skronie, udało się jej jednak gładko odpowiedzieć i na to pytanie.
- Kenzie stracił bliskiego przyjaciela, więc była to bardzo szczególna sytuacja. Jestem zadowolona, że byłam tam, żeby go wspierać.
W dalszej części rozmowy Rainey poinformowała dziennikarkę, że robią wspaniały film, że praca przebiega bez żadnych zakłóceń, że rozwód jest dobrą rzeczą, dodając jeszcze wiele innych kłamstw. Kiedy się rozłączyła, była przekonana, że w gazecie Pameli zobaczy już jutro nagłówki, zaprzeczające historii o pojednaniu. Może uda się trochę uspokoić media.
Zaczęła systematycznie załatwiać wszystkie telefony. Podczas produkcji niedziela rzadko jest dniem odpoczynku. Rainey pracowała aż do zmierzchu, potem zamówiła kolację do pokoju i znowu wróciła do pracy.
Kiedy poczuła się już bardzo zmęczona, wzięła kąpiel, po czym połknęła ostatnią pigułkę antykoncepcyjną ze swojego miesięcznego zapasu. Już miała wyrzucić opakowanie do śmieci, kiedy uderzyła ją nagła myśl.
Była niedziela, a zwykle pigułki kończyły się jej w sobotę. Jeśli teraz wzięła ostatnią, to oznacza, że w ciągu minionych czterech tygodni opuściła jakiś dzień. Do diabła, dlaczego to musiało się wydarzyć właśnie teraz, a nie podczas miesięcy, które spędziła w celibacie?
Była zbyt zajęta pracą, żeby o wszystkim pamiętać. Ale kiedy to się mogło stać? Branie pigułek było tak automatyczną czynnością, że nie miała pojęcia, który dzień opuściła. Mogło się to zdarzyć każdego dnia.
Chociaż miała minimalne szansę, że przez zapomnienie tej jednej pigułki może zajść w ciążę, przyjemnie jej było to sobie wyobrażać. W trakcie trwania małżeństwa wielokrotnie kusiło ją, żeby „zapomnieć” o pigułce. Nie zrobiła tego, bo nie zdobyłaby się na to, żeby w ten sposób oszukać Kenziego. Tym razem popełniła niezamierzony błąd.
Marzyła o tym, żeby jej dzieci wychowywała dwójka kochających rodziców, a nie samotna matka, zarabiała jednak dużo pieniędzy i mogła sama podjąć się wychowania dziecka. Kenzie nie musiałby nawet wiedzieć, że to jego dziecko, ponieważ nigdy nie chciał zostać ojcem.
Z ciężkim westchnieniem dała spokój tym marzeniom i położyła się do łóżka, mając nadzieję, że zaśnie. Zapadała już w sen, kiedy uderzyła ją nagła myśl. Przypomniała sobie słowa Charlesa Winfielda: „Nie pozwól mu, żeby cię od siebie odsunął”.
Czy Kenzie tak właśnie postępował - odsuwał ją od siebie, bo uważał, że powinien tak zrobić, a nie dlatego, że tego chciał? Jemu było raczej źle ze sobą samym, a nie z nią.
Jeśli był tak szlachetny i pełen poświęcenia jak John Randall, to swój zamysł przeprowadził cholernie skutecznie. Do udanego związku potrzeba dwóch osób, ale tylko jednej, żeby go zakończyć.
Tak jak on to zrobił. Ponownie.
Można się przysiąść?
Val podniosła wzrok i zobaczyła Grega Marina z tacą w ręku.
- Oczywiście - powiedziała, tłumiąc ziewnięcie. - Czy przy wszystkich filmach tak dobrze karmią? Po takim lunchu mam ochotę natychmiast położyć się spać.
- Dobre jedzenie jest przy naszej pracy rzeczą podstawową. - Greg zabrał się do befsztyka. - Ludziom, którzy są całymi miesiącami poza domem i tak ciężko pracują, należy się wszystko co najlepsze.
- To prawda. - Val dokończyła kurczaka z curry i zajęła się tartą z truskawkami. - Gdybym tak nie harowała, wyglądałabym teraz jak pulpet.
- Byłoby ci z tym do twarzy.
- Jeśli to mówi człowiek, który filmował najpiękniejsze kobiety świata, to jest to oczywiste kłamstwo, ale za to bardzo eleganckie. - Val uśmiechnęła się do niego.
- Piękne kobiety są tylko częścią pracy. Wiele z nich to same kości, a przy tym nerwowe jak konie wyścigowe. Kamera lubi takie twarze, ale ma się uczucie, jakby się filmowało porcelanowe lalki. Aktorki nie są rzeczywiste. - Greg podniósł widelec do ust. - Mnie się podobają kobiety, które wyglądają jak kobiety. Ty jesteś właśnie taka.
Przekleństwem życia był jej wygląd seksownej ale głupiej dziewczyny.
- Między innymi dlatego wybrałam studia prawnicze, że chciałam zaszokować ludzi, którzy uważali, że wyglądam bardziej na barmankę niż na dziewczynę, która robi dyplom z wyróżnieniem.
- Kiedy dostałem nominację do Oscara, myśl o ludziach, którzy sądzili, że do niczego nie dojdę, sprawiała mi dziecinną radość. - Greg uśmiechnął się do swoich wspomnień. - Zbliżamy się już do końca zdjęć. Powiedz, jak ci się podoba praca przy filmie?
- To jest fascynujące, jestem szczęśliwa, że miałam tak ekscytujące doświadczenie, ale z przyjemnością pojadę już do domu.
- Chyba żartujesz? - Omal nie zakrztusił się kawą. - Naprawdę chcesz wracać do Buffalo czy Bostonu, czy gdzie tam, mieszkasz?
- Baltimore. Tak, chcę.
Val uśmiechnęła się do niego serdecznie. Często przebywali w swoim towarzystwie i nic nie stało na przeszkodzie, żeby pójść z nim do łóżka. Wyraźnie dał jej do zrozumienia, że ma na to ochotę. Ale ona chciała uprościć sobie życie, a mężczyźni zawsze stwarzali komplikacje.
- Miło jest pofantazjować, ja wolę jednak rzeczywistość.
- Jesteś świetną organizatorką. Mogłabyś zrobić karierę w produkcji. Jeśli Rainey nie może znaleźć ci zatrudnienia, to ja to zrobię. Byłabyś doskonałym, zarabiającym krocie producentem.
- Gdyby pieniądze były dla mnie aż tak ważne, to inaczej pokierowałabym swoją karierą. W branży filmowej trzeba mieć naturę włóczęgi, która jest mi obca. Nie mówiąc już o tym, że są tak okropnie długie przestoje, kiedy nic się nie robi, tylko na coś czeka. Nie zniosłabym tego na dłuższą metę.
- Przy tym filmie jest o wiele mniej przestojów i innych wariactw niż zazwyczaj. Posuwamy się do przodu w dobrym tempie. - Greg wziął dwie tarty od przechodzącej kelnerki. - Mam nadzieję, że Rainey nadal będzie reżyserować. Chętnie bym dla niej pracował.
- Oglądałam kręcony materiał, ale nie znam się na tym - powiedziała Val. - Czy „Centurion” będzie rzeczywiście takim dobrym filmem, jak się teraz wydaje?
- Mam nadzieję. - Greg spoważniał. - Dawaliśmy z siebie wszystko. Jednak na każdym etapie pracy można położyć każdy film, przy castingu, kręceniu, montażu i tak dalej, i tak dalej. Tyle rzeczy może się wydarzyć, że czasami dziwi mnie fakt, że w ogóle powstają dobre filmy.
- Nic dziwnego, że reżyserzy i producenci z trudem trzymają nerwy na wodzy. - Val wahała się, czy zadać następne pytanie. - Czy atmosfera przy końcu pracy zawsze jest taka napięta?
- W tym wypadku jest więcej napięcia niż zwykle. Myślę, że to z powodu scen, które teraz kręcimy. Do tego dochodzi jeszcze medialne szaleństwo. - Greg połknął pół tarty za jednym zamachem. - Już parę razy myślałem, że Kenziemu całkiem odbije, a Rainey też nie jest w dobrej formie.
Val uniosła brwi. Brukowce zbierały swoje żniwo kosztem Kenziego i Rainey, a Nigel Stone sugerował, że wkrótce odkryje szokujące fakty z przeszłości gwiazdora. Zaczęła się zastanawiać, czy nie szykują jakiegoś wielkiego skandalu na zakończenie produkcji.
Było również pełno spekulacji prasowych na temat małżeństwa Kenziego i Rainey. Pamela napisała dobry artykuł, obalający teorię o dojściu do porozumienia. Szeroko cytowała wypowiedzi Rainey pod nagłówkiem: „Tylko dobrzy przyjaciele”, lecz w innym gazetach ukazało się mnóstwo nieprawdopodobnych historii. Pisano, na przykład, o amerykańskiej zapaśniczce, która miała być przyczyną rozwodu, ponieważ była w ciąży z bliźniakami Kenziego. Chociaż Rainey nie czytała gazet, wiedziała, że nagonka wcale się nie skończyła, i to na pewno nie dawało jej spokoju.
Jednak główne źródło napięcia znajdowało się na planie. Kenzie miał już za sobą kilka wyniszczających go psychiczne scen z Sharifem, a kulminacyjna miała być kręcona tego popołudnia. Przedtem miał kręcić z Rainey sceny miłosne, prowadzące do pojednania Randalla z Sarah. Val ciekawa była, jak to pójdzie. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby to zagrać z mężczyzną, który właśnie złamał jej serce.
Wszystkie związki są piekłem. Dlaczego ludzie nie mogą być aseksualni, jak ameby?
Nie ulega wątpliwości, że Rainey i Kenzie świetnie zagrają te ostatnie sceny. Byli profesjonalistami do szpiku kości, woleliby odjechać z planu w kaftanach bezpieczeństwa, niż przyznać, że nie są w stanie wypełnić zobowiązań. Ze względu na przyjaciółkę, Val z niecierpliwością oczekiwała zakończenia zdjęć. Rainey oderwie się wtedy od męża i zacznie leczyć rany.
Chyba lepiej byłoby żyć jak ameby.
Nagi do pasa, umiejętnie posiniaczony i pokryty sztucznym potem, Kenzie krążył niespokojnie po studiu, czekając, aż ustawią światła. Czy dla artystycznej prawdy musiał obnażać przed kamerą najgłębsze rany swojej duszy? Dlaczego miałby to robić?
Dla Rainey, dla Charlesa i dlatego, że ta cholerna gra musi toczyć się dalej.
- Zaraz zaczynamy - usłyszał głos drugiego reżysera.
Wszedł do namiotu, przed którym stała kamera, i pozwolił się uwiązać do słupa długim łańcuchem. Kiedy siadał na dywanie, który pokrywał podłogę namiotu, Sharif, który już się wcielił w Mustafę, obserwował go z niesłychanym napięciem. Rola Mustafy zmuszała go do kontrolowania skomplikowanych relacji, które się wytworzyły pomiędzy nim a Randallem, i doskonale się z tego wywiązywał.
A Randall był bezwolną ofiarą, która już prawie zatraciła poczucie własnej tożsamości. Kenzie powinien był zażądać dla siebie roli Mustafy.
Sprawa seksu była zawoalowana, ukazana jedynie za pomocą drobnych aluzji, jak ujęcie ciemnej ręki na jasnej skórze, cienie poruszające się za płótnem namiotu i inne sceny, które wyraźnie wskazywały na łączące ich stosunki, nie pokazując tego wprost. Bardziej wyraziste były sceny rozmów, skrywanego wzajemnego podziwu, a nawet czułości, kiedy Mustafa pielęgnował więźnia w chorobie. Teraz te wszystkie emocje miały znaleźć się w kulminacyjnym punkcie. Na samą myśl o tym Kenzie popadł w rozpacz.
Rainey dała sygnał do rozpoczęcia zdjęć. Sharif ruszył przez namiot do swego filmowego partnera; długa szata powiewała wokół jego nóg.
- Przez te długie miesiące często spieraliśmy się i gniewaliśmy na siebie. Ale w końcu poznaliśmy się wzajemnie, a mimo to chcesz odejść. Zgodzę się, lecz musisz mnie błagać. - Mustafa obnażył zęby w uśmiechu.
Randall - krańcowo wyczerpany, zarówno fizycznie, jak i psychicznie - podniósł się z trudem na nogi.
- Brytyjski oficer nie zniża się do błagania.
- A więc umrzesz na pustyni. - Mustafa mówił cichym głosem, ale w jego oczach czaiło się okrucieństwo. - Wiatr będzie rozrzucał na piasku twoje kości.
- Zabij mnie i skończ z tym! Myślisz, że życie ma dla mnie jeszcze jakąś wartość? - Był to płynący z głębi serca okrzyk udręczonego do ostateczności człowieka.
Z twarzą wykrzywioną wściekłością wódz rebeliantów chwycił Randalla za ramię i pchnął go na kolana.
- Błagaj, ty niewierny psie!
- Nie! - Randall wyciągnął sztylet zza pasa Mustafy i przyłożył go do swego gardła. - Zabij mnie, jeśli chcesz.
Dwaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem; życie Randalla wisiało na włosku. Po chwili Mustafa odebrał mu sztylet i włożył go z powrotem do pochwy.
- Idź! Nie będę brukać tego ostrza krwią niewiernego.
Scena zakończyła się zbliżeniem wymizerowanej twarzy Randalla. Jego zwycięstwo zostało okupione tak wysoką ceną, że stało się porażką.
- Skopiuj to - powiedziała cicho Rainey. - Obaj byliście świetni. Teraz zrobimy dubla, a potem jeszcze zbliżenia.
Kenzie wyprostował się; nie potrafił się jeszcze uwolnić od emocjonalnego wydźwięku tej sceny. Miłość i nienawiść, obrzydzenie... i pożądanie. Kulminacja tych wszystkich bolesnych, trudnych scen, które grali z Sharifem.
- To nie było dobre. Za słabe.
- Wydawało mi się, że wszystko dobrze poszło. - Rainey była zdumiona. - Ale zawsze może być lepiej. Co proponujesz?
Kenzie potarł czoło, rozmazując makijaż. Po co, u diabła, to robi? Żeby zadośćuczynić wymaganiom muzy?
- Zmuszanie Randalla do błagania jest... zbyt oczywiste. Jak z podłego filmu z lat trzydziestych. Pomiędzy nimi powinno być... coś więcej. Ostrzejszy konflikt, wyższa poprzeczka, a jednocześnie większa wrażliwość.
- Tak jest w książce - przyznała Rainey. - W jaki sposób mógłbyś to zrobić, żeby było bardziej czytelne?
Kenzie miał ochotę przejść się po studiu, lecz przytrzymał go łańcuch.
- Trzeba uwypuklić sprzeczne uczucia Randalla. Mustafa chce go zmusić, żeby przyznał, że odczuwał pewien pociąg do swojego prześladowcy. Że ten sztywny wiktoriański oficer, wbrew sobie, osiągał satysfakcję z tego, co z nim robiono. Czy nie na tym polega sedno sprawy? Randall nie może znieść myśli, że choćby na chwilę mógł przestać być stuprocentowym heteroseksualnym mężczyzną?
- Na tym wszystko polega - przyznała Rainey. - Jak sobie wyobrażasz tę scenę?
- Zamiast zmuszać więźnia, żeby błagał o wolność, Mustafa powinien powiedzieć Randallowi, że uwolni go, jeśli ten... jeśli ten przyzna, że go kocha.
- Tak! - wykrzyknął Sharif. - Ja kocham tego swojego angielskiego oficera i nie chcę go utracić. Nie mogę się zdobyć na to, żeby go zabić, a jednocześnie trzymanie go wbrew jego woli nie daje mi zadowolenia. Zaproponuję mu taką transakcję: pozwolę mu wrócić do jego zimnej północnej ojczyzny, jeśli chociaż raz przyzna, że coś nas łączy.
- To jest błyskotliwy pomysł - przyznała Rainey. - Ujawnia wszystkie bolesne relacje między nimi. - Ich wzrok się spotkał, a Kenziemu wydawało się, że ona mówi o nich, a nie o fikcyjnych bohaterach.
- Zaimprowizujemy tę scenę, Sharifie? - Kenzie odwrócił się od niej.
Rzadko decydował się na improwizację, bojąc się, że nie znajdzie odpowiednich słów, ale ta postać była mu wyjątkowo bliska.
Sharif zgodził się na tę propozycję. Tym razem nie groził, tylko przemawiał udręczonym głosem, który ujawniał więcej, niż było to zamierzone. Randall cofał się, na ile pozwalał mu łańcuch, starając się nie słuchać tego bolesnego żądania. Nie mógł się zmusić do takiego wyznania, ale wiedział, że jeśli nie wyjawi tej ciemnej tajemnicy, nie będzie mógł powrócić do swojego prawdziwego życia.
Przymknął oczy, myśląc o Sarah, która była jego kotwicą, jasnym aniołem, utrzymującym go przy zdrowych zmysłach. Wymówi te słowa, których oczekiwał Mustafa, i zrobi to tylko dla niej i dla rodziny. Małe ustępstwo jest niczym w porównaniu z wolnością.
- Kocham cię - powiedział wreszcie.
Wymówił słowa, które jego wróg - kochany i znienawidzony wróg - pragnął usłyszeć. Wmawiał sobie, że to wyznanie w żaden sposób niczego nie zmienia.
A jednak wszystko się zmieniło.
W ciszy panującej na planie usłyszano tylko szept Rainey.
- Skopiuj.
Po chwili rozległ się powszechny aplauz. Takie spontaniczne uznanie zawsze cieszy aktora, ale tym razem było inaczej. Kenzie oparł się o słup, potem osunął na dywan, ukrywając twarz w dłoniach.
Zadośćuczynił wymaganiom muzy.
Ten dzień miał być z kolei trudny dla Rainey. Czekała ją wielka scena miłosna z Kenziem, krążyła więc niespokojnie po małej i brudnej garderobie w studiu dźwiękowym, a jej długa suknia zbierała kurz z podłogi.
- Może chcesz, żebym ci zreferowała, co jest w poczcie? - zaproponowała Val, siedząca przy biurku pod oknem.
- Coś interesującego?
- Nie bardzo. Twój detektyw pisze, że trafił na ślad szefa wytwórni, z którym Clementine miała dłuższy romans.
- Szef wytwórni? - Rainey uniosła brwi. - To brzmi o wiele lepiej niż handlarz narkotyków. Co tam jeszcze masz?
- E - mail od twojego dziadka. Od czasu, kiedy podarowałaś mu komputer, stał się niewolnikiem Internetu. - Val rzuciła okiem na wydruk. - Skorzystał z naszej rady, odnalazł kilku dawnych kolegów z wojny koreańskiej, założył swoją stronę w Internecie, wysłał im adres, żeby się załogowali, i zorganizował czat. Twoi dziadkowie zarezerwowali już bilety na zimowe spotkanie weteranów na Florydzie.
- To dobra wiadomość - powiedziała Rainey.
Jej stosunki z dziadkami stopniowo się poprawiały, chociaż tymczasem tylko na odległość. Kiedy skończy pracę nad „Centurionem”, chętnie ich odwiedzi, chociaż nie oczekiwała zbyt wiele po tej wizycie. Mogą nawiązać przyjaźń, wiedziała jednak, że uczucia musi szukać gdzie indziej. Była zresztą do tego przyzwyczajona.
Do garderoby weszła Deb, charakteryzatorka.
- Trochę cię poprawię przed następną sceną.
Rainey posłusznie usiadła na krześle. Przy charakteryzatorce Val nie poruszała już osobistych tematów i zajęła się przepisywaniem bazgrołów Rainey - notatek, które robiła oglądając skręcony materiał.
Rainey nie mogła przestać myśleć o czekającej ją scenie z Kenziem. Może trudniej byłoby jej reżyserować, gdyby to Jane Stackpole leżała z nim w łóżku - ale chyba wolałaby to. Teraz ona poczuje znany, sobie dotyk rąk i będzie patrzeć w udręczone oczy, które będą zarówno oczami Kenziego, jak i Johna Randalla. Na tę myśl przebiegł ją zimny dreszcz.
- Nie ruszaj się - powiedziała Deb.
- Przepraszam.
Rainey powtarzała sobie kwestie, kiedy charakteryzatorka wypracowywała jej młodzieńczy wygląd.
Dłużej nie mogła już zwlekać. Musiała opuścić garderobę i przejść przez ogromne studio dźwiękowe. Kenzie był już w jasno oświetlonej sypialni; bębnił palcami po rzeźbionym wezgłowiu łoża.
Po scenach z Sharifem odzywał się tylko monosylabami i unikał jej wzroku. Rainey była zadowolona, że zdjęcia dobiegają końca. Oboje byli wymizerowani i stracili na wadze. Ale właśnie tak powinni wyglądać w scenach, które miały być teraz kręcone. Ich osobisty stres zbiegał się w czasie ze stresem postaci, które grali.
To miał być dalszy ciąg sceny na nadmorskich skałach, gdzie Sarah powstrzymała jego samobójcze zamiary i zrozumiała, dlaczego czuje się tak bardzo nieszczęśliwy. Nie potrafiła pojąć, co go rzeczywiście spotkało w niewoli, ale wczuwała się w jego ból. Kochając męża, nie mogła pozwolić, żeby te wspomnienia i nadszarpnięty szacunek do siebie zniszczyły ich związek.
Wracali do domu przez pola, Randall obejmował żonę, ale poruszał się jak starzec. Pierwsze ujęcie to wejście do sypialni. Rainey rozejrzała się po wnętrzu, sprawdzając, czy wszystkie szczegóły są dopracowane.
- Jesteś gotowy? - spytała.
Kenzie skinął tylko głową i podszedł do drzwi. Stanęła obok niego.
- Nie zagrasz tej sceny, jeśli będziesz stale unikał mojego wzroku - szepnęła.
Spojrzał na nią, a w jego oczach malowało się cierpienie. Próbowała sobie wmówić, że to tylko część roli, jednak w głębi duszy była przekonana, że to jego ból.
Sarah była przerażona i wytrącona z równowagi, ale nie dawała za wygraną. Rainey odwołała się do własnych zasobów przerażenia i bólu, a kiedy napięcie między nimi osiągnęło wymagany poziom, dała znak, że można zaczynać.
Trzymając się w objęciach, weszli do pokoju, potem Randall odsunął się od niej, drżący, ale zdecydowany stać o własnych siłach.
- Odpocznij, mój drogi. Zaraz poczujesz się lepiej - powiedziała.
- Niczego nie rozumiesz - odrzekł ostrym tonem. - Sen nie przekreśli przeszłości. Nic jej nie przekreśli. - Chwycił ją za rękę, którą do niego wyciągnęła. - Dlatego też musisz mnie opuścić, póki nie jest za późno.
Ten dotyk zelektryzował ją. Chociaż Sarah była dziewicą, zdawała sobie sprawę z siły ich wzajemnego zmysłowego przyciągania.
- Nie będziemy myśleć o przeszłości. Jest tylko chwila obecna i przyszłość.
- Sarah, my nie mamy przyszłości. - Puścił jej dłoń i cofnął się o krok. - Nie jesteśmy jeszcze prawdziwym małżeństwem, więc możemy wystąpić o separację. A nawet o unieważnienie naszego związku, co oczyści cię w oczach towarzystwa.
- To ty niczego nie rozumiesz, Johnie. - Trwoga Sarah, że może go stracić, mieszała się teraz z gniewem. - Może ty nie traktowałeś poważnie słów przysięgi, ale ja tak. Jesteś moim mężem w oczach Boga i dopóki żyjesz, nie będę miała innego.
Popatrzył na nią tak, jakby należała już do odległych, drogich mu wspomnień.
- Jesteś wspaniała, taka czysta. Kiedy byłem uwięziony, myślałem o tobie jak o moim jasnym aniele.
- Nie mogę żyć na piedestale, na którym mnie postawiłeś - oświadczyła gniewnie. - Chociaż nie znam dobrze świata, potrafię być twoją żoną. A może ty mnie nie... pożądasz?
Wzrok, jakim ją obrzucił, zdradził wszystkie jego myśli.
- Nie powinnaś mówić o takich rzeczach - powiedział sztywno.
Otworzył się przed nią, zdradzając swoją wstydliwą tajemnicę. Jeśli mają być mężem i żoną, to Sarah również musi się przed nim otworzyć, a jedyna rzecz, jaka jej przychodziła do głowy, to ofiarować mu swoje ciało. Kiedy ogarnie ich namiętność, on będzie silniejszą i bardziej doświadczoną stroną.
- Słowa niewiele mówią. Zawsze byłeś człowiekiem czynu. Musimy zacząć działać. Wspólnie. - Drżącymi palcami zaczęła rozpinać perłowe guziki bluzki.
Gwałtownie złapał oddech, kiedy zobaczył jej koronkową bieliznę i jasną skórę.
- To... to jest niestosowne, Sarah.
- Co może być bardziej stosowne niż intymne zbliżenie męża i żony?
Widząc, że Randall zerka na drzwi, Sarah przekręciła klucz w zamku i wrzuciła go do stojącego na komodzie wazonu z różami.
Zdradził, że jej pożąda, więc nadszedł czas, żeby przypomniała mu słowa przysięgi.
- Ja, Sarah, biorę ciebie, Johna, za męża na dobre i na złe. Złożyłeś mi przysięgę, nie zwolnię cię z niej. - Zrzuciła bluzkę.
- Wielbię cię... całym sobą - szepnął, odwracając wzrok.
Sarah rozwiązała kokardę szarfy i przytrzymywana przez nią spódnica opadła na podłogę. Została w koronkowej koszuli i halkach. Chociaż była nadal dokładnie zakryta, sam fakt, że została w bieliźnie, zelektryzował atmosferę.
- Musisz mnie rozsznurować - szepnęła.
Randall z trudem przełknął ślinę, kiedy odwróciła się do niego plecami. Gdy rozluźniał tasiemki gorsetu, Sarah walczyła z obawą przed nieznanym, była jednak przekonana, że obrała właściwą drogę. Musi oddać się w jego władanie, żeby mu uświadomić, że nadal jest silny.
Pieścił ją delikatnie, a jego dotyk przenikał do głębi. Gorset spadł na podłogę, jej ciało zostało uwolnione, drżała z podniecenia. Kiedy całował jej kark, znowu ogarnął ją strach. Bała się nie tylko tego, co on może zrobić, ale również siebie i reakcji swojego ciała. Musi wrócić z powrotem w skórę Rainey.
- Cięcie.
Słyszała za plecami ciężki oddech Kenziego, ale nie miała odwagi na niego spojrzeć.
- Jak to wypadło, Greg?
- Myślałem, że obiektyw się stopi, więc uważam, że należy to skopiować - odrzekł operator.
Kenzie podszedł do komody, udając zainteresowanie szczotkami do włosów, oprawionymi w kość słoniową. Rainey miała nadzieję, że ta scena była dla niego równie trudna, jak dla niej.
Chociaż chętnie oddałaby roczne zarobki, żeby już niczego nie powtarzać, nie mogła ryzykować tylko jednego ujęcia, skoro ich praca dobiegała końca.
- Okay. Na wszelki wypadek zrobimy dubla.
Kręcenie sceny miłosnej i romantycznych zbliżeń zajęło im resztę dnia. Było to jedno z najdziwniejszych aktorskich doświadczeń Rainey, udawanie intymnych stosunków z mężczyzną, z którym jeszcze niedawno łączyła ją prawdziwa, głęboka intymność.
Filmowali opadającą na podłogę jedwabną bieliznę, nieśmiałe w pieszczocie dłonie Sarah i jego zdecydowane ręce. Jej niepokój, ból i radosne zdumienie, czułość Randalla, kiedy zrozumiał niezachwianą miłość żony. Ona była niezłomną dziewicą, a on zranionym wojownikiem, który odzyskiwał przy niej siłę.
Po zakończeniu zdjęć Rainey poszła do garderoby, rzuciła się na kanapę i zapadła w kamienny sen.
Obudziła się sztywna i obolała, nie wiedząc, gdzie jest. Po chwili usłyszała głos Val.
- Jesteś znowu pomiędzy żywymi?
- Ledwie. - Rainey usiadła na kanapie, zadowolona, że mogła zrzucić z siebie ten przeklęty gorset jeszcze w trakcie zdjęć. - Która godzina?
- Dziewiąta wieczór. - Val podniosła wzrok znad starego kulawego stołu, przy którym pracowała. - Doszłam do wniosku, że należał ci się odpoczynek.
- Więc stróżowałaś, żeby nikt mi w tym nie przeszkodził. Dzięki. - Rainey podeszła do lustra, żeby zmyć rozmazany makijaż.
Val położyła przed przyjaciółką banana, torebkę orzeszków ziemnych i pojemnik z mlekiem, na co ta natychmiast się rzuciła. Rainey wolała wziąć prysznic w nieskazitelnie czystym hotelu niż w brudnawej garderobie, więc tylko się przebrała we własne ubranie.
- Jesteś gotowa? - spytała.
- Naturalnie. - Val wrzuciła papiery do teczki i wstała od prowizorycznego biurka.
- Co robił Kenzie po zakończeniu zdjęć?
- Przebrał się i natychmiast zniknął. Dzięki Bogu, że jutro już koniec, bo któreś z was, albo oboje, mogłoby się całkowicie załamać. - Wyszły z garderoby i ruszyły przez opustoszałe studio.
Rainey pomyślała o czekających ją scenach, które niewątpliwie pozbawią ją resztek wytrzymałości psychicznej. Dopiero wtedy będzie mogła polecieć do domku w kanionie.
- Dzwoniłaś w sprawie mojego czarteru do L.A.?
- Po nabożeństwie żałobnym za Charlesa Winfielda będzie już na ciebie czekał prywatny odrzutowiec.
- Nie chcesz wracać ze mną? Można cię przecież podrzucić do Baltimore.
- Dziękuję, chcę jednak wykorzystać pobyt w Wielkiej Brytanii. Jadę z Laurie na tydzień do Irlandii.
- Na pewno będziecie się świetnie bawić. - Rainey zerknęła na przyjaciółkę. - Cudnie było mieć cię na planie. Val, ja... ja nie wiem, czy bez ciebie dałabym sobie ze wszystkim radę.
- Tyle razy pomagałaś mi pozbierać się po nieudanych przygodach miłosnych, więc mogę się tylko cieszyć, że choć raz okazałam się pomocna tobie.
Samochód czekał na nie cierpliwie przed drzwiami studia. Wsiadły i szofer ruszył z miejsca, kierując się do centrum.
- Gdybym ci zaproponowała stałą pracę, tobyś ją przyjęła? - spytała Rainey.
- Nie. - Val wyglądała przez okno, ściągając brwi. - To było wspaniałe doświadczenie, które dało mi motywację do dokonania pewnych zmian w życiu. Ale nie chcę żyć w Kalifornii ani pracować w przemyśle rozrywkowym.
- Masz rację. Sama myślę czasami, że praca w branży filmowej jest jakąś nieuleczalną chorobą. - Rainey uśmiechnęła się do siebie. - Jednak nie chciałabym robić niczego innego. Szczególnie teraz, kiedy mogę robić filmy na własnych, a nie hollywoodzkich zasadach.
- Po „Centurionie” na pewno będzie to możliwe - powiedziała z przekonaniem Val. - Ale na sukces będziesz musiała jeszcze trochę poczekać. Dziś wieczór przewidziałam dla ciebie inne przyjemności.
- Lody? - Rainey uśmiechnęła się.
- Tak. - Val szukała komórki w torebce. - Zadzwonię, żeby zaraz podali nam kolację. Kiedy weźmiesz prysznic i zjesz, przekonamy się, czy Anglicy potrafią zrobić przyzwoite lody.
Rainey usadowiła się wygodnie. Starzy przyjaciele plus lody to było dobre lekarstwo na smutki.
Kenzie otworzył prostą, wiktoriańską brzytwę; jej ostrze groźnie zabłysło. Zabrał ją z planu, gdzie leżała niewinnie pomiędzy przyborami toaletowymi Randalla.
Ostatnimi laty ta dziwna forma samookaleczenia przyciągała uwagę mediów. Oglądał kiedyś talk - show, podczas którego młode dziewczyny opowiadały, jak samookaleczenie uwalniało je od wewnętrznych cierpień. Dobrze je rozumiał, ponieważ we wczesnej młodości sam stosował ten zabieg.
Przyłożył brzytwę do ręki. Nie do nadgarstka, którego nacięcie Wykrwawiłoby go na śmierć, ale wyżej, do przedramienia. Zaczął sobie wyobrażać, jak brzytwa przecina skórę i mięśnie. Najpierw widok przeciętej skóry wprawiłby go w szok, później ból byłby tak silny, że pozwoliłby zapomnieć o wszystkim innym.
Przycisnął brzytwę, zastanawiając się, w którym momencie przecięłaby skórę. Po chwili odetchnął głęboko, zamknął ostrze i rzucił brzytwę na krzesło. Nie mógł tego zrobić.
Jeszcze nie teraz.
Prysznic, dobra kolacja i przyzwoita porcja lodów pozwoliły Rainey odzyskać siły i zabrać się do przeglądania materiałów i wybierania najlepszych scen. Jeśli to się da zmontować tak, jak sobie wyobrażała, będzie to dobry film. Nie przebój kasowy, ale wzruszający, dobrze zrobiony film, który powinien mieć swoją widownię.
Val poszła już do swojej sypialni, ale Rainey, pod długiej drzemce, nie miała ochoty na sen. Postanowiła iść na spacer. Ostatnio miała zbyt mało ruchu, czasem udało się jej tylko wykonać kilka ćwiczeń przed rozpoczęciem zdjęć.
Kiedy wyszła na Park Lane, z przyjemnością wciągnęła w płuca chłodne powietrze. Dobrze jest być samej. Była w zdecydowanie złym nastroju, a przy ludziach musiała się stale kontrolować.
Jutro kończą kręcić film. Tego samego wieczoru odbędzie się bankiet pożegnalny, a następnego ranka - nabożeństwo żałobne za Charlesa Winfielda. A potem ona i Kenzie rozejdą się w różne strony, tym razem już na dobre.
Oczywiście, że będą się czasem spotykać. Będzie premiera „Centuriona”, pewnie będą musieli występować razem publicznie. Poruszali się w tych samych kręgach towarzyskich, więc będą się widywać. Rainey będzie udawać, że jego widok nie przyprawia jej o skurcz żołądka, nawet gdyby był w towarzystwie pięknej dziewczyny. Przeprowadzą miłą rozmowę, a ona potem będzie musiała iść do toalety, żeby spokojnie zwymiotować. Już teraz na myśl o takim spotkaniu robiło jej się niedobrze. Ból wreszcie ucichnie, chociaż nie przypuszczała, żeby nastąpiło to szybko.
Miała jeszcze przed sobą półtora dnia. Nazajutrz czekało ją najgorsze doświadczenie. Będą kręcić scenę, w której Sarah i Randall konsumują wreszcie małżeństwo. Pewni wzajemnej miłości, postanawiają opuścić Anglię z jej duszną atmosferą hipokryzji i ograniczeń. Wybierają Australię, gdzie osiedlił się przed laty wuj Randalla i opisywał w listach ten prawie dziewiczy kontynent - tam, w przeciwieństwie do Starego Świata, można się poczuć naprawdę wolnym.
Ta daleka podróż przemawiała do awanturniczej żyłki Sarah, która była przekonana, że będą tam szczęśliwi. Myślała jednak z bólem, że będzie musiała porzucić dom i rodzinę. Randall, który zorientował się, że żona cierpi, powie, że nie muszą emigrować i mogą zostać w Anglii.
Ale szlachetna i pełna poświęcenia Sarah zacytuje mu wtedy słowa Rut, skierowane do Naomi, wprost z biblijnej Księgi Rut:
Dokąd ty pójdziesz, i ja pójdę, gdzie ty zamieszkasz, i ja zamieszkam; lud twój - lud mój, a Bóg twój - Bóg mój. Gdzie ty umrzesz, tam i ja umrę i tam pochowana będę.. Niech mi uczyni Pan, cokolwiek zechce, a jednak tylko śmierć odłączy mnie od ciebie.
Z artystycznego punktu widzenia Rainey uważała, że ten cytat doskonale oddaje determinację bohaterki, która ma dość siły, żeby bez żadnego przymusu podążać wszędzie za mężem.
Rainey, jako nowoczesna kobieta, buntowała się przeciwko temu, że Sarah rezygnuje ze wszystkiego dla mężczyzny. Jeśli będzie reżyserować następny film - co w tej chwili wydawało jej się przerażającą perspektywą - wybierze współczesny temat, a relacje między mężczyzną i kobietą będą się opierać na zasadzie równości. To było o wiele bardziej interesujące i trudniejsze do osiągnięcia niż sytuacja, kiedy jedna osoba zajmuje dominującą pozycję. Przypomniała sobie książkę, którą kiedyś czytała i która mogłaby być podstawą naprawdę dobrego scenariusza...
Zdała sobie nagle sprawę, że już myśli o kolejnym, filmie. To naprawdę nieuleczalna choroba...
Minęła pałac Buckingham i St. James Park, dotarła do Parlamentu, który wspaniale prezentował się w nocy, po czym skręciła na północ, i szła wzdłuż Nabrzeża Wiktorii.
Zaczęła się zastanawiać, dlaczego skłonna do poświęceń Sarah tak bardzo działa jej na nerwy. Rainey zawsze uważała, że zarówno kobieta, jak i mężczyzna mają pełne prawo do wyboru dróg życiowych. Dlaczego więc do tego stopnia wściekała ją uległość Sarah?
Zorientowała się nagle, że to była reakcja na matkę. Nawet jako mała dziewczynka wiedziała, że Clementine zbytnio zależy na zdobyciu miłości mężczyzn, którzy pojawiali się w jej życiu. Tak się angażowała w sprawy kochanków, że zaniedbywała własną karierę i córkę. Klasyczny przykład kobiety, która „zanadto kochała”.
Niektórzy kochankowie traktowali ją w taki sposób, że każda szanująca się kobieta pokazałaby im drzwi, i małą Rainey, która to widziała, ogarniał bezsilny gniew. Nic dziwnego, że przysięgła sobie, że nigdy nie da się wykorzystywać mężczyźnie. Dotrzymała tej obietnicy i właśnie dlatego nie chciała grać potulnej Sarah.
Usiadła na ławce i patrzyła na rzekę. Widok mostu Waterloo przypomniał jej stary film z Vivien Leigh i Robertem Taylorem. Oglądała go kiedyś w telewizji z przyjaciółkami, kiedy jeszcze były w liceum. Wszystkie były oburzone historią angielskiej tancerki, która podczas wojny zakochała się w przystojnym żołnierzu arystokracie.
Zaręczyli się, ale tancerka straciła pracę, spóźniając się na przedstawienie, ponieważ żegnała ukochanego na stacji kolejowej. Kiedy dostała fałszywą wiadomość o jego śmierci, została prostytutką, żeby zarobić na życie. Ale narzeczony powrócił i przedstawił ją rodzinie, nie wiedząc, czym się zajmowała. Pod wpływem poczucia winy tancerka popełniła samobójstwo, rzucając się pod autobus na moście Waterloo. W 1940 roku nie wystarczało, żeby kobieta żałowała swoich grzechów - musiała umrzeć.
A przecież, jeśli obawiała się, że prawda może wyjść na jaw, powinna wyjawić wszystko narzeczonemu, a jeśli ją kochał, i tak by się z nią ożenił. A jeśli nie... no cóż, była młoda i mogła zbudować sobie nowe życie. Ten film miał być klasycznym dziełem romantycznej sztuki filmowej, ale w głupocie i poczuciu winy nie ma nic romantycznego. Rainey wolała opowieści o odkupieniu win i pojednaniu.
Sarah nie była jednak tancerką z „Waterloo Bridge”. Miała na to zbyt wiele rozumu. Pewnie nawet więcej niż Rainey.
Jednak Rainey nie zazdrościła jej zrównoważonego charakteru. Podziwiała w niej tylko umiejętność absolutnego poświęcenia się mężczyźnie, co ją jednocześnie irytowało.
Raine Marlowe, kobieta dwudziestego pierwszego wieku, nigdy czegoś takiego nie zrobiła. Nie chcąc stać się ofiarą mężczyzny, podchodziła do miłości z całą listą obwarowań, którą trzymała przed sobą jak tarczę. Mężczyzna nie mógł jej uderzyć, oszukać, wykorzystać, zlekceważyć czy też poślubić dla pieniędzy. Jeśli łamał choć jeden warunek, odchodziła.
Przy tych wszystkich wątpliwościach i podejrzeniach fakt, że wyszła za Kenziego, graniczył z cudem. Od razu przewidywała, że to małżeństwo się rozpadnie.
Ile kobieta powinna z siebie dawać? Clementine dawała zbyt wiele. Rainey na pewno za mało.
Zaczęła płakać; od śmierci matki jeszcze nigdy nie czuła się tak samotna. Mimo wszystkich swoich zastrzeżeń zakochała się nieprzytomnie w Kenziem, ale nie potrafiła niczego dla niego poświęcić. Przez cały czas, gdy byli razem, czekała na moment, kiedy ją zdradzi, będąc zawsze gotowa do odejścia. Nawet nie sprzedała swojego domu.
Chociaż mojego zranionego serca nic już nie uleczy,
Moim życiem jest miłość.
Jestem zakochana, lecę, jak ćma w ogień.
Może tym razem, może tym razem...
Jej matka wybierała niewłaściwych mężczyzn i właśnie te wybory przyczyniły się do jej przedwczesnej śmierci. Ale miała odwagę kochać całym sercem, a Rainey brakowało do tego odwagi.
Niedługo przed śmiercią Clementine córka spytała ją, dlaczego w piosence o miłości jest ćma lecąca w ogień. Matka wzięła ją na kolana.
- Ćma spala się w ogniu, ale powinno się jej zazdrościć, że potrafi tak silnie czegoś chcieć - powiedziała.
Zbyt młoda, a już zdeklarowana realistka, Rainey nie zrozumiała tych słów - aż do teraz. Nigdy nie pozwalała sobie na to, żeby tak Silnie czegoś - lub kogoś - pragnąć.
Miała całkowicie wystarczający powód, żeby wystąpić o rozwód. Nikt nie mógł jej potępiać za to, że opuszcza niewiernego męża. Ale z biegiem czasu coraz trudniej jej było uwierzyć, że Kenzie zdradził ją pod wpływem zwykłej żądzy. Praca w filmie jest wyczerpująca, a granie intymnych scen z atrakcyjną partnerką może stworzyć pozory, jeśli nie miłości, to choćby pożądania. Kenzie poddał się pewnie silikonowym wdziękom Angie Greene ze zwykłego poczucia samotności, po miesiącach wyczerpującej pracy, podczas których rzadko widywał żonę.
Chociaż Rainey zawsze była mu wierna, potrafiła zrozumieć, jak się to dzieje. Sama wielokrotnie doświadczała dojmującego uczucia samotności podczas pracy na planie. Przed ślubem też ulegała pokusie chwilowej bliskości, kiedy napięcie stawało się nie do zniesienia. Częste rozstania i stres są przyczyną rozpadu wielu hollywoodzkich małżeństw.
Nie mogła się winić za to, że obróciła się na pięcie i natychmiast wróciła do Kalifornii - to był zbyt wielki szok i ból. Ale czy słusznie postąpiła, występując natychmiast o rozwód? Nie zrobiła najmniejszego wysiłku, żeby uratować swoje małżeństwo. Nie pomyślała o poradni małżeńskiej, nie spytała nawet męża, czy żałuje tego, co zrobił. Po prostu odeszła, stosując się do własnych reguł nieangażowania się.
Kenzie nie protestował, kiedy wniosła sprawę o rozwód, i stale powtarzał, że bez niego będzie jej lepiej. Jednak, podobnie jak John Randall, nigdy nie powiedział, że jej nie chce. Praca nad „Centurionem” odnowiła ich kontakty fizyczne. Kiedy był na granicy załamania, przychodził do niej, a ona udzielała mu pociechy. To samo on robił dla niej.
Czy wzajemne udzielanie sobie pomocy nie jest w małżeństwie - czymś ważnym? Mimo sprawy rozwodowej nadal byli sobie bardzo bliscy. Może nie tak, jak w prawdziwym małżeństwie, ale na tyle, że Rainey zaczęła się zastanawiać, czy rozwód jest rzeczywiście jedynym wyjściem z sytuacji?
Ukryła twarz w dłoniach. Zawsze uważała, że lojalność jest jedną z jej głównych cnót. Była wierna przyjaciołom, swoim zasadom, ludziom, którzy udzielali jej pomocy w potrzebie. Nie wykazała się jednak lojalnością w stosunku do męża. Myślała tylko o tym, żeby zachować dumę i nie ranić swoich uczuć.
Uspokoiła się, kiedy podjęła decyzję. Może Kenzie nie był zdolny do prawdziwej bliskości, może ona również nie; nie będzie jednak tą stroną, która zrywa ich małżeństwo.
Tej nocy, w tej chwili, wreszcie zdobyła się na to, żeby coś poświęcić dla mężczyzny.
Ucichł odgłos jakichś kroków i usłyszała głęboki męski głos.
- Nic pani nie jest, panienko?
Stał przed nią policjant. Rainey szybko wytarła oczy.
- Zdarza mi się czuć lepiej, ale nic mi nie jest. Naprawdę.
Skinął głową i poszedł dalej. Rainey zerknęła na zegarek. Dziewięć godzin różnicy pomiędzy Londynem a Los Angeles, więc wszyscy byli jeszcze w biurach. Wyciągnęła telefon komórkowy i połączyła się ze swoją prawniczką.
- Dzwonisz w dobrym momencie, Rainey - ucieszyła się tamta. Już wszystko przygotowane i rozwód może zostać orzeczony zaraz po waszym powrocie do Kalifornii.
- Właśnie dlatego dzwonię do ciebie, Ann. Zmieniłam zdanie.
- Pogodziłaś się z mężem? - Prawniczka nie kryła zdumienia. - To wspaniale! Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Nie, nie pogodziliśmy się. - Rainey westchnęła. - Nie przypuszczam, żeby to miało nastąpić. Ale z pewnych powodów wolę przerzucić tę decyzję na Kenziego. Jeśli chce rozwodu, to sam się musi o to postarać.
Nie będzie stawiać mu żadnych przeszkód. A czy Kenzie zaraz złoży pozew? Czy odczyta to jako gest pojednania? Czy też zostawi wszystko w spokoju i będą żyć oddzielnie, nadal pozostając małżeństwem?
Czekanie, która, opcję wybierze, będzie na swój sposób interesujące.
Kenzie spóźnił się trochę na pożegnalny bankiet; był tak zmęczony jakby przeszedł pieszo całą Death Valley w środku lata. To mogłoby być zresztą mniej wyczerpujące niż te długie godziny, które spędził w łóżku z żoną, której, mimo separacji, nadal pożądał. Leżał przy niej prawie nagi, grając silnymi emocjami pod okiem kamery, która śledziła każdy ich ruch.
Od razu podszedł do baru i zamówił podwójną whisky. Prawie nigdy się nie upijał i teraz też nie miał takiego zamiaru, uważał jednak, że zasłużył na coś mocniejszego. Udało mu się przecież przebrnąć przez ten piekielny film.
Pociągnął ze szklanki, odwrócił się i oparł o bar. Przyjęcie odbywało się w starym angielskim pubie. Wielkie, wysokie pomieszczenie wyglądało jak średniowieczna sala balowa. Uśmiechnięci kelnerzy i kelnerki nosili kostiumy z epoki. To miejsce doskonale nadawało się na okolicznościowe przyjęcia i Amerykanie szczególnie je sobie upodobali. Rainey dobrze gospodarowała niewielkim budżetem, nie marnując ani grosza, nie żałowała jednak pieniędzy, żeby sprawić kolegom przyjemność i okazać, że ich ceni.
Znowu pociągnął ze szklanki. Bankiety pożegnalne niepozbawione są akcentów nostalgicznych. Podczas produkcji aktorzy i reszta ekipy są jak załoga statku, chociaż czasem rzucają się sobie do gardeł, ale łączy ich wspólny cel. Kenzie, który był długo w tej branży, zawsze spotykał kogoś znanego z pracy przy poprzednim filmie lub ludzi, z którymi miał pracować w przyszłości; jednak każda produkcja była niepowtarzalna. Nigdy ta sama ekipa nie zbiera się przy innym filmie.
Z drugiej strony pod koniec zdjęć wszyscy już przeważnie marzyli, żeby to mieć za sobą, szczególnie jeśli były problemy na planie. Kenzie grał kiedyś w filmie, w którym dwukrotnie zmieniano reżysera, szaleńczo kosztowne rekwizyty nie spełniły swojego zadania, pogoda była zabójcza - upał połączony z wilgocią - a odtwórczyni głównej roli była uzależnioną od kokainy historyczką. Do tego wszystkiego na planie był jeszcze pies, który miał ochotę wszystkich pogryźć. Był szczęśliwy, kiedy wreszcie skończyli.
Biorąc pod uwagę stres pracy z Rainey, „Centurion” powinien być dla niego jeszcze większym koszmarem, a jednak nie był złym doświadczeniem. Wszyscy świetnie pracowali, nie unosząc się osobistymi ambicjami. Ta realizacja mogła służyć za przykład.
Podeszła do niego script girl i z głośnym cmoknięciem pocałowała go w policzek.
- Od tygodni czekałam na tę chwilę.
- Cieszę się, że wreszcie zaspokoiłaś swoją wewnętrzną potrzebę, Helen. - Kenzie uśmiechnął się i poklepał ją po policzku. Roześmiała się i poszła dalej. Rozejrzał się po sali i zauważył Rainey, otoczoną grupą ludzi. Z włosami opadającymi na ramiona, w zielonej powiewnej sukni wyglądała jak debiutantka, a nie reżyser, dążący z pełną determinacją do osiągnięcia swojego celu. Miał nadzieję, że odczuwa teraz dumę ze swoich osiągnięć.
Jutro Rainey odejdzie na zawsze.
Zaczął krążyć po sali, zamieniając z każdym kilka słów. Było to możliwe, ponieważ cała ekipa, łącznie z aktorami, składała się z siedemdziesięciu pięciu osób. Bardzo niewielka ekipa, jak na hollywoodzkie standardy.
Podejrzewał, że przy tym filmie ucierpiał jego wizerunek niesłychanie uprzejmego człowieka. Były dni, kiedy z trudnością zachowywał pozory dobrego wychowania. Jednak nikt najwyraźniej nie miał do niego o to pretensji. Arogancja byłaby źle widziana, ale on był w tak oczywistym stresie, że jego współpracownicy raczej starali się go chronić.
Przeszedł już połowę sali, wypił whisky i chciał ponownie pójść do baru, kiedy podeszła do niego ładna ruda kelnerka.
- Bardzo przepraszam, panie Scott. Wiem, że nie powinnam tego robić, ale kiedy się dowiedziałam, że pan tu jest... Mój synek bardzo chciałby pana poznać. - Szybko rozejrzała się po sali. - Czy nie zechciałby pan wyjść na chwilkę do szatni, żeby go zobaczyć? Tylko na moment. To jest takie ważne dla Evana.
- Chętnie do zrobię.
Poprowadziła go krótkim korytarzykiem do pustej szatni. Evan miał około jedenastu lat, wielkie niebieskie oczy, rude włosy matki i siedział na wózku inwalidzkim.
Jego szczupłą twarzyczkę rozjaśnił uśmiech. Kenzie przyklęknął żeby ich twarze znalazły się na jednym poziomie.
- Cześć, Evan. Wiesz, kim jestem. Domyślam się, że lubisz kino.
- Och, tak! Pan jest moim ulubionym aktorem, a „Sky Quest” to mój ulubiony film, szczególnie ta ostatnia scena, kiedy musi pan walczyć ze złoczyńcą i ze swoim bratem bliźniakiem.
Chłopiec dokonał szybkiej, ale szczegółowej analizy filmu, godnej studenta szkoły filmowej. Kiedy zatrzymał się, żeby zaczerpnąć tchu, wtrąciła się jego matka.
- Dosyć już, synku - powiedziała stanowczym tonem. - Pan Scott musi wracać do przyjaciół.
- Nigdzie mi się nie spieszy - odrzekł Kenzie. - Może pójdzie pani do pracy i przyjdzie tu za dziesięć albo piętnaście minut?
Uśmiechnęła się z wdzięcznością i wyszła z szatni. Zanim wróciła, Kenzie i Evan przedyskutowali „Sky Quest”, „Przed wschodem słońca” i przeszli do „Lethal Force”. Kenzie podpisał plakat filmowy, który chłopiec miał ze sobą, i pożegnał się z nim uściskiem dłoni.
- Nie wiem, jak mam panu dziękować, panie Scott - powiedziała kelnerka, kiedy wrócili na salę. - Przez cały rok, po wypadku, Evan interesował się tylko kinem. Poznanie pana było ukoronowaniem jego marzeń.
- To była obopólna przyjemność. Jest świetnym, niezwykle inteligentnym chłopcem. - Szczęśliwym, że ma taką matkę, powiedział sobie w duchu. - Gdyby w przyszłości chciał pracować w przemyśle filmowych, niech mu pani tego nie odradza. Są prace, które można wykonywać, siedząc na wózku.
- Naprawdę? - Oczy kelnerki rozszerzyły się ze zdumienia.
- Naprawdę. - Jeśli jemu się udało zrobić karierę w przemyśle rozrywkowym, to równie dobrze może się to udać tak zdolnemu chłopcu jak Evan. - Ma do tego zamiłowanie, a całej reszty można się nauczyć.
Podszedł do nich mężczyzna, wyglądający na kierownika sali.
- Proszę za mną, pani Jones. Zna pani nasze przepisy.
Kenzie domyślił się, że kelnerce grozi zwolnienie z pracy.
- Przepraszam - zwrócił się do kierownika - czy popełniłem jakąś gafę? Słyszałem, że pani Jones ma syna, który jest kinomanem, i spytałem, czy mógłbym go poznać. Bardzo miło spędziliśmy czas. Przykro mi, że oderwałem ją od pracy.
- Pan chciał poznać tego chłopca, panie Scott? - Twarz kierownika rozpogodziła się.
- Tak. Lubię spotykać swoich fanów. - Obdarzył kierownika jednym ze swych najbardziej czarujących gwiazdorskich uśmiechów. - Bardzo mi przykro, że zakłóciłem pracę pana personelu. Nie jest łatwo urządzić takie przyjęcie, żeby wszystko przebiegało bez najmniejszych zakłóceń.
- Ma pan świętą rację.
Kierownik zaczął wyliczać wszystkie swoje trudności, a pani Jones uśmiechnęła się z wdzięcznością i wróciła do pracy. Kenzie wysłuchał uważnie narzekań kierownika, dał autograf dla jego żony i zaczął znowu krążyć po sali.
Kończył rozmowy z ostatnimi członkami ekipy, kiedy na sali pojawił się spóźniony Josh.
- Kenzie, przed chwilą dostałem faks z Kalifornii. Pomyślałem, że powinieneś szybko się z nim zapoznać. - Podał mu złożony kawałek papieru.
Zaciekawiony, co może być aż tak ważnego, Kenzie rzucił okiem na faks, ale wszystkie słowa zlewały mu się przed oczami i nie mógł niczego odczytać. Niewątpliwie był bardzo zmęczony.
Przymknął oczy, usiłując się skoncentrować, i znowu spojrzał na papier. Faks był od jego prawnika. Zaczął czytać tekst, słowo po słowie. Kiedy skończył, przeczytał go ponownie, jednak słowa pozostały te same.
- Dobry Boże - powiedział. - Rainey wycofała pozew rozwodowy?
- Na to wygląda.
Ten faks wywołał w nim wiele sprzecznych uczuć: szok, gniew, smutek, strach.
- Nie mów o tym nikomu.
- Oczywiście, że nie. - Josh zrobił obrażoną minę.
- Przepraszam cię - rzekł Kenzie i z zaciętym wyrazem twarzy poszedł szukać Rainey. Zobaczył ją w objęciach brodatego dźwiękowca. Na bankietach pożegnalnych wszyscy się stale obejmują.
- Mogę zamienić z tobą kilka słów? - spytał oschłym tonem.
- Oczywiście. - Zaskoczona Rainey wydostała się z objęć brodacza.
Dźwiękowiec poklepał jej męża po ramieniu i ruszył do bufetu. Kenzie wziął ją pod łokieć i odprowadził na bok.
- Josh dał mi przed chwilą dość niezwykły faks od mojego prawnika. Czy to jakaś nowa sztuczka? A może taki dziwny żart?
- Ani jedno, ani drugie. To oznacza tylko tyle, że wycofałam sprawę.
Skronie mu pulsowały, jakby wypił pięć szklanek whisky, a niejedną.
- Robienie filmów to kosztowne hobby. Zdecydowałaś się na podział majątku? Gdyby podzielić mój dochód z ostatnich trzech lat, to mogłabyś sfinansować kilka filmów.
- Ty łajdaku! - Rainey wyrwała mu rękę. - Czy kiedykolwiek chciałam twoich przeklętych pieniędzy?
Miała rację. Gdy wystąpiła o rozwód, adwokat Kenziego oferował jej, w imieniu swojego klienta, pokaźną sumę, ponieważ nie występowała o podział majątku. Ale ona niczego od niego nie chciała i od razu odrzuciła tę propozycję.
- Przepraszam. - Kenzie czuł nadchodzącą migrenę, co mu się czasem zdarzało. - To było niepotrzebne.
- Raczej niewybaczalne.
- To prawda. Ja... źle reaguję na niespodzianki.
Będąc dyslektykiem, Kenzie miał wypracowane mechanizmy obronne - wszystko musiało być dokładnie zaplanowane i zorganizowane, nie było miejsca na niespodziewane wydarzenia.
- Ja też niezbyt lubię niespodzianki - odezwała się łagodniejszym tonem. - Mam trudności z opanowywaniem emocji.
- Dlaczego zmieniłaś zdanie, Rainey? Chyba nie chcesz pozostać w stanie małżeńskim?
Błądziła wzrokiem po sali, a po chwili zaczęła się przypatrywać błyszczącemu pawiowi, który ozdabiał stół z sałatkami. Kenzie patrzył na jej doskonały profil - przypominała mu teraz udręczonego anioła.
- Prawda jest taka, że Sarah Masterson, kiedy się w nią wcieliłam, pozwoliła mi zrozumieć, że... że postąpiłam zbyt pochopnie, składając pozew o rozwód natychmiast po powrocie z Krety. Zrobiłam to bez zastanowienia. Wycofałam pozew, żeby naprawić swoją bezmyślność. Nie musisz się niczym martwić. Dałeś mi wyraźnie do zrozumienia, że nie chcesz być żonaty, więc sam złóż pozew. Nie będą ci robić trudności.
Kenzie patrzył na nią, całkowicie wytrącony z równowagi. Liczył na jej zdecydowanie w przeprowadzeniu rozwodu. Miała pełne prawo do tego, żeby iść spokojnie własną drogą.
- Nie... nie wiem, co powiedzieć.
- To nie miejsce ani czas na rozmowy. Kiedy wrócimy do Kalifornii i zdołamy trochę odpocząć, możemy omówić tę sprawę przez telefon. - Rainey westchnęła. - Już prawie wszystko zostało załatwione, więc pozew nie będzie czekał długo.
Przyczyny rozwodu nie zmieniły się, ale ten ciężar został przerzucony na niego. To szatański pomysł, chociaż na pewno wbrew jej intencjom.
- Cokolwiek zechcesz, Rainey.
- Szkoda, że sama nie wiem, czego naprawdę chcę.
Kenzie nie śmiał się nawet zastanawiać nad sensem jej słów.
- Idziesz na jutrzejsze uroczystości żałobne? - spytał.
Skinęła głową.
- Może pójdziemy razem? - zaproponował.
- Chętnie. - Rainey przyjęła oliwną gałązkę pojednania. - Bardzo chciałabym tam być.
Odwróciła się i podeszła do bufetu, gdzie zaraz rzuciła się jej na szyję Laurie, asystentka kostiumologa.
A więc to on będzie musiał postarać się o rozwód. Wolałby, żeby odjęto mu rękę.
Ci, którzy przybyli na mszę żałobną za Charlesa Winfielda, z trudem zdołali się pomieścić w niewielkiej kaplicy. Miał wielu przyjaciół, a kilka znanych osób z kręgów teatralnych chciało wygłosić przemówienia.
Kenzie, który był wykonawcą jego ostatniej woli, pierwszy zabrał głos. Mówił krótko, zaznaczył tylko, że zawdzięcza całą swoją karierę Charlesowi Winfieldowi, który był czarującym człowiekiem i miał wielkie serce. Przy końcowym zdaniach z trudem hamował wzruszenie.
- Charles powiedział mi kiedyś, że nie ma rodziny, był jednak, w błędzie. Jego rodziną był brytyjski teatr, który dzisiaj opłakuje jego odejście.
Rainey uśmiechnęła się do niego z aprobatą, kiedy zajął z powrotem - miejsce przy niej. Miała na sobie prosty czarny kostium i wyglądała, jeszcze bardziej ponętnie niż poprzedniego wieczoru.
Podczas nabożeństwa wzięła go za rękę. Uścisnął jej dłoń z wdzięcznością. Pożegnanie ze starym przyjacielem przypominało mu boleśnie o innych stratach, jakie poniósł w życiu. Charles był ostatnim ogniwem, które łączyło go z latami wczesnej młodości.
Msza zakończyła się odegraniem na organach hymnu „Jerusalem”. Powoli opuszczano kaplicę, tworzyły się małe grupki ludzi, wymieniających jeszcze wspomnienia i umawiających się na lunch. Kilka osób, a wśród nich Dame Judith Hawick, podeszło do Kenziego, żeby mu podziękować za zorganizowanie uroczystości.
Zanim doszli do masywnych drzwi kaplicy, zostali zatrzymana przez Jenny Lyme i jakiegoś mężczyznę, który wydawał się Kenziemu, znajomy.
- Świetnie to zorganizowałeś, Kenzie. Charles byłyby zachwycony. Pamiętasz Willa Strykera? - Jenny wskazała swojego towarzysza. - Był z nami na pierwszym roku Królewskiej Akademii i przeniósł się na scenografię filmową. Jest najlepszy w Londynie.
- Oczywiście, że pamiętam. - Kenzie wyciągnął do niego rękę. - Cieszę się, że cię widzę. Will.
- Pani mnie nie zna. - Jenny zwróciła się do Rainey. - Nazywam. się Jenny Lyme i jestem wielbicielką pani aktorstwa.
Jeśli miała na celu uspokoić zazdrość Rainey po publikacjach brukowców, to na pewno osiągnęła swój cel. Rainey wyciągnęła do niej rękę.
- Ja też znam panią z ekranu - odezwała się równie serdecznym tonem, jak Jenny. - Serial telewizyjny, w którym pani grała, „Still Talking” był niesłychanie zabawny. Moja przyjaciółka nagrywała mi w Londynie każdy odcinek. Żałuję, że sama jestem pozbawiona talentu komediowego. Nie myślała pani nigdy o filmie?
- Nie. - Jenny potrząsnęła głową. - Jestem typem takiej zwykłej dziewczyny, która najlepiej wypada w telewizji. Nie nadaję się do wielkich ról, jak pani i Kenzie.
Kenzie pomyślał, że Rainey i Jenny mogłyby się zaprzyjaźnić. Rozmawiały jeszcze kilka minut, zanim się pożegnały.
Na wychodzących z kaplicy żałobników czekały już ekipy telewizyjne, dziennikarze i fotoreporterzy.
- Niech to szlag - mruknął Kenzie. - Miałem nadzieję, że te hieny prasowe przeoczą nabożeństwo, ale jak widać, byłem w błędzie.
- Mają tu wielu sławnych ludzi do wyboru. - Rainey wzięła go pod ramię. - Zrób tylko smutną minę do kamery i będzie po wszystkim.
Ze względu na okoliczności reporterzy zachowywali się poprawnie. Kenzie wypatrzył samochód, który czekał na nich przy krawężniku i miał najpierw odwieźć do hotelu jego, a potem Rainey bezpośrednio na lotnisko. Postanowił jednak pojechać z nią, żeby odwlec chwilę rozstania.
Zbliżali się do samochodu, kiedy rozległ się ostry, znajomy głos.
- Już znam całą prawdę.
Kenzie poczuł, jak krew zastyga mu w żyłach. Odwrócił się i zobaczył Nigela Stone’a w towarzystwie fotografa i kamerzysty. Ostatnie dni były tak trudne, że prawie zapomniał o reporterze i skierowanej przeciwko sobie krucjacie. Josh codziennie czytał brukowce i zapewniał go, że niczego szczególnego w nich nie było.
Kenzie dostrzegł zwycięskie błyski w oczach Stone’a. Teraz nie chodziło już o zabawę, która miała zwiększyć nakład dziennika - on szykował się do frontalnego ataku. Ten pismak przypomniał sobie, że kiedyś się znali. Cała ohydna prawda wyjdzie na jaw i Kenzie nie będzie mógł temu przeciwdziałać. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, wszystko się w nim skręcało, czuł się jak człowiek, który stacza się w przepaść.
Stone wycelował w niego mikrofon, a w drugiej ręce trzymał egzemplarz „Inquirera” z wielkim nagłówkiem: „Perwersyjne oblicze Kenziego!”
- Czy zechce pan skomentować. Jamie Mackenzie, początki swojej kariery, kiedy był pan męską prostytutką? - spytał reporter z szyderczym uśmiechem - początki swojej kariery, kiedy był pan męska prostytutką?
Rainey oniemiała. Jak Nigel Stone śmie rzucać takie oszczerstwa!
Poczuła nagle konwulsyjne drżenie ręki Kenziego. Spojrzała na niego i zobaczyła kamienną twarz. Musiało się wydarzyć coś strasznego.
Mocniej ścisnęła jego rękę, wbijając paznokcie w rękaw marynarki, żeby go wyrwać z odrętwienia.
- To jest równie fantastyczne, jak niektóre z twoich własnych opowiadań, Kenzie - powiedziała lekkim tonem. - Uważam jednak za bardziej wiarygodne nawet twoje roszczenia do angielskiego tronu.
Zerknęła na niego ponownie; wyglądał na człowieka, który otrzymał śmiertelną ranę. Zorientowała się, że on nie jest w stanie udzielić sensownej odpowiedzi, i sama zwróciła się do reportera:
- Czy nie myślał pan o pisaniu powieści, panie Stone? - spytała z lekka pogardliwym tonem. - Jak widać, umie pan wymyślać nieprawdopodobne historie.
Nigel Stone spojrzał na nią zwężonymi ze złości oczami.
- Badając historię pani męża, odkryłem przy okazji, że pani matką była Clementine, gwiazda rocka i narkomanka. Ojciec nieznany. Czy może pani odpowiedzieć, dlaczego utrzymywała to pani w tajemnicy? Czy wstydziła się pani matki?
- Tożsamość mojej matki nigdy nie była tajemnicą, panie Stone. - Rainey uśmiechnęła się chłodno. - Przyznaję, że nie rozgłaszałam tego faktu, bo nie chciałam wykorzystywać jej sławy dla własnej kariery, zwłaszcza że jestem pozbawiona zdolności muzycznych.
Jej spokój wyraźnie rozzłościł Stone’a, ale pismak nie miał okazji do dalszych złośliwości, bo wokół nich rozpętało się piekło. Wszyscy reporterzy wykrzykiwali pytania, a wychodzący z kaplicy żałobnicy dopytywali się, co się stało. Kilkadziesiąt kroków, które dzieliło ich od wynajętego samochodu, wydawało się odległością nie do pokonania.
Spoza kamery telewizyjnej ukazała się zbulwersowana Jenny Lyme. Rainey wysłała jej niemą prośbę: Jeśli Kenzie jest twoim przyjacielem, pomóż mu!
Jenny chwyciła swojego towarzysza pod ramię i wcisnęli się pomiędzy kamerę a Kenziego.
- To śmieszne! - powiedziała ze swoim słynnym gardłowym śmiechem. - Znam Kenziego od pierwszych dni w Królewskiej Akademii, i uwierz mi, mój drogi Nigelu, że on nie jest gejem. - Zaczęła trzepotać długimi ciemnymi rzęsami, przyjmując uwodzicielską pozę.
- Niestety, to prawda - poparł ją Will Stryker. - Każdy gej w Królewskiej Akademii próbował uwieść Kenziego, zresztą kto mógłby mu się oprzeć? Był najpiękniejszym mężczyzną w szkole. - Scenograf wydał przesadnie głębokie westchnienie. - Ale on zawsze odmawiał i odchodził z dziewczyną. Był uprzejmy, lecz beznadziejnie heteroseksualny. Nigdy nie złamał mi serca.
Teraz uwaga reporterów skierowała się na Jenny i Willa. Czy Jenny znowu sypia z Kenziem? Czy robią plany na przyszłość? Jacy geje studiowali na akademii?
Wdzięczna za ten obrót sprawy, Rainey przebijała się przez tłum, mocno trzymając Kenziego pod ramię. Jack Hammond, szofer, wyszedł im naprzeciw i torował drogę do samochodu.
Kiedy otworzył drzwi. Dame Judith Hawick podeszła do Jenny i Willa, którzy stali przed kamerą, i popatrzyła na Stone’a surowym wzrokiem.
- Czy pan nie ma wstydu? - powiedziała donośnym głosem. - Myślałam, że tacy jak pan nie mogą być już bardziej godni pogardy, ale, jak widać, myliłam się. Przypomina mi pan tych głupców, którzy twierdzą, że Jane Austen była lesbijką, ponieważ spała z siostrą w jednym łóżku, co było częstą praktyką w czasach przed wprowadzeniem centralnego ogrzewania. - Potrząsnęła głową ze smutkiem. - Na jakim świecie my żyjemy?
Rainey wsunęła się na tylne siedzenie samochodu, pociągając za sobą Kenziego. Poruszał się sztywno jak marionetka. Hammond zatrzasnął drzwi, wskoczył za kierownicę, zapalił silnik i szybko odjechał od wrzeszczących za nimi reporterów.
Kenzie siedział zgarbiony w kącie samochodu; miał przymknięte oczy. Wzięła go za rękę - była lodowato zimna.
- Jesteś w szoku, Kenzie. - Rainey starała się mówić spokojnym głosem. - Czy możesz rozmawiać?
- Nie chcesz spytać.... czy to prawda? - Otworzył na chwilę przymglone oczy.
- Może później. - Starannie dobierała słowa. - Mało mnie obchodzi, co robiłeś w przeszłości. Interesuje mnie to, co dzieje się teraz.
- Teraz zostanę ukamienowany przez media.
- Nie dopuszczę do tego. - Ale co mogła zrobić? Tylko posuwać się krok po kroku. - Czy Nigel Stone może mieć jakiś dowód na poparcie swojego twierdzenia?
- Wątpię.
Zdała sobie sprawę, że nie odparł oskarżenia, zaprzeczył tylko istnieniu dowodów.
- Musisz wyjechać z Londynu, a najlepiej z Anglii. Jeśli tu zostaniesz, reporterzy zamienią twoje życie w piekło. Nie będziesz mógł nawet wyjść z hotelu.
- Nie... zniósłbym tego.
Zauważyła, że drga mu mięsień policzka.
- Więc wyjeżdżasz z Anglii. - Odsunęła szybę, żeby porozumieć się z szoferem. - Jedź prosto na lotnisko, Jack.
- W porządku. - Hammond włączył lewy kierunkowskaz.
Rainey zasunęła szybkę, zastanawiając się nad sytuacją. Jej bagaże powinny już być w samolocie, a paszport miała w torebce. Ale co z Kenziem? Do diabła, przecież był brytyjskim obywatelem, więc na pewno nie miał przy sobie paszportu.
Mógł się obyć bez ubrania, ale nie bez paszportu. Szybko wyjęła komórkę i wcisnęła numer Josha, zniecierpliwiona długimi sygnałami angielskich telefonów. Już miała zrezygnować, kiedy wreszcie usłyszała zaspany głos, chociaż było już prawie południe. Późno wyszedł z bankietu i niewątpliwie dobrze się bawił.
- Josh, tu Raine. Prasa brukowa wywołała piekielny skandal. Oczywiście to całkowity nonsens, jednak Kenzie postanowił lecieć że mną do Stanów, żeby wydostać się spod ostrzału. Nie wraca do hotelu, gdzie mogą go dopaść reporterzy, więc szybko zapakuj jego rzeczy i przywieź je na lotnisko. Gdyby to miało zająć zbyt wiele czasu, weź tylko paszport.
- Spakuję go, ale pewnie będzie miał wszystko wygniecione. - Josh nagle się rozbudził. - Zadzwonię zaraz po samochód i wyruszam za dwadzieścia minut. London City Airport?
- Tak. Ten sam, na który przylecieliście z Kenziem. Dziękuję Ci, Josh.
Rainey przymknęła oczy. Publiczne ujawnienie faktu, że Clementine była jej matką, było przykre, ale dla prasy brukowej to drugorzędna wiadomość. Natomiast to, co Scott napisał o Kenziem, było prawdziwą beczką prochu. Wszelkie skandale związane z seksem są wodą na młyn brukowców - słynny aktor, który cieszył się dobrą opinią, oskarżony o wyjątkowo ohydne czyny.
Co zrobić, żeby tę sprawę zdusić w zalążku? Jeśli Stone mógł poprzeć swoje oskarżenie dowodami, nic już nie ocali Kenziego. Ale jeśli ich nie miał, to jeszcze będzie można wszystko wyciszyć.
Chociaż przyjaciele Kenziego stanęli w jego obronie, należałoby wytoczyć cięższe działa, i to jak najszybciej. Z tego, co mówiła Pamela Lake, Stone nie był lubiany, nawet w gronie kolegów. Jeśli nie potrafi udokumentować swojego oskarżenia, wszyscy rzucą mu się do gardła.
Teraz należało zmobilizować agentów prasowych. Chociaż ich głównym zadaniem było promowanie klientów, równie ważną rzeczą było przeciwdziałanie negatywnym opiniom. Chloe, bystra i doświadczona dziewczyną zatrudniona przy „Centurionie”, miała biuro w Londynie. Trzeba do niej zadzwonić przed odlotem, żeby wykorzystała lokalne kontakty z mediami i podważyła wiarygodność historii Stone’a.
Następny telefon: Barbara Rifkin, prywatny agent prasowy Kenziego i Rainey. Barb była najlepsza w tym zawodzie, wśród swoich klientów miała całą plejadę gwiazd filmowych i cechował ją silnie rozwinięty instynkt opiekuńczy. Jeśli jakiś reporter napisał tekst, który nie spodobał się Barb, mógł już nigdy więcej nie otrzymać wywiadu od żadnego z jej klientów.
Trzeba też zawiadomić Naomi i Marcusa Gordonów, którzy mieli wielkie wpływy w Hollywood. Mnóstwo ludzi miało w stosunku do nich długi wdzięczności; chyba zechcą to wykorzystać na rzecz Kenziego.
Rainey zerknęła na zegarek. W Kalifornii był teraz środek nocy, więc tymczasem powstrzyma się od telefonowania do Barb i Marcusa. Szukając prywatnego numeru Chloe, powtarzała w myśli, co ma powiedzieć. Oburzające zarzuty ze strony reportera znanego ze złośliwości. Absolutne brednie. Załatw to.
Jeśli Nigel Stone potrafi udokumentować swoją historię, Rainey zrobi z siebie łatwowierną idiotkę.
Nagle zadzwoniła jej komórka.
- Tak?
- Tu Pamela Lake. Czy Kenzie Scott jest z tobą?
- Skąd masz ten numer? - Rainey była zdumiona.
- Sama mi go dałaś.
- Rzeczywiście. - Rainey udawała, że zupełnie nie jest wytrącona z równowagi. - Ostatnie pół godziny było tak emocjonujące, że jestem trochę rozkojarzona. Tak, Kenzie tu jest. Robisz reportaż z nabożeństwa żałobnego za Charlesa Winfielda?
- Tak, ale stałam z boku, rozmawiając z reżyserem ostatniego przedstawienia Winfielda. Byłam zbyt daleko od tego całego zamieszania. - W głosie Pameli Rainey wyczuła sympatię. - Twój mąż nie odpowiedział na oskarżenie Nigela Stone’a. Może teraz chce dać wypowiedź dla prasy?
Kenzie nie był w stanie z nikim rozmawiać.
- To oczywiste, że nie odpowiedział. Wpadł w zasadzkę prasy, kiedy wychodził z nabożeństwa za jednego ze swoich najlepszych przyjaciół. Zaraz ci powiem, czy zechce teraz rozmawiać.
Rainey przykryła dłonią telefon, jednak nie tak szczelnie, żeby zablokować wszelkie odgłosy, i zaczęła mamrotać przekleństwa, możliwie najniższym głosem.
- Jeśli tylko to masz do powiedzenia, Kenzie, to lepiej, żebyś tego nie mówił - odezwała się swoim zwykłym głosem.
- Jego komentarze na temat oskarżeń Nigela Stone’a nie nadają się dla przyzwoitej gazety - poinformowała Pamelę.
- Aż tak? - Dziewczyna roześmiała się cicho.
- Zwykle nie zwraca uwagi na takie wymyślone historyjki - ciągnęła Rainey cicho. - Jednak tym razem jego cierpliwość się wyczerpała. Sama wiesz, że jest rozsądnym facetem, który rozumie, że reporterzy też muszą żyć, i zawsze odpowiada na ich pytania i godzi się na publikację swoich fotografii. Te wszystkie historyjki, które wymyślał na temat swojej przeszłości, dostarczały tematów prasie, a jemu pozwalały zachować prywatność. Nie sądzisz, że ma do tego pełne prawo?
- Ja tak uważam, ale nie wszyscy reporterzy podzielają moje zdanie. - Pamela umilkła na chwilę; pewnie robiła notatki. - Czy będzie w porządku, jeśli napiszę, że zaprzecza temu, co napisał Stone?
- Wolne tłumaczenie jego wypowiedzi brzmi, że takie grafomańskie bzdury nie zasługują nawet na odpowiedź. - Rainey zniżyła głos. - Uważam, że ten szaleńczy wybryk Nigela Stone’a został zainspirowany przez jeden z głównych wątków „Centuriona”. Jednak każdy reporter, który podjąłby się przeczytania powieści Sherbourne’a, żeby dowiedzieć się, czego ten wątek dotyczy, miałby ciężkie zadanie. Wiktoriańskie powieści są długie i ciężkie w czytaniu.
- Kenzie chyba ma rację, nie chcąc się wdawać w taką pyskówkę - przyznała Pamela. - Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jakie dowody nasz kochany Nigel chce wyciągnąć z rękawa.
- Czy mówił coś na ten temat?
- Twierdzi, że Kenzie urodził się w Londynie, nazywał James MacKenzie, a on ma jego świadectwo urodzenia.
- Jestem pewna, że mógłby mieć nawet świadectwo urodzenia księcia Walii, ale to nie uprawomocniłoby sukcesji Kenziego do tronu - powiedziała oschle Rainey. - W Anglii co roku rodzi się wielu chłopców. Świadectwo urodzenia nie jest żadnym dowodem.
- Jestem tego samego zdania. - Pamela zmieniła temat. - Naprawdę jesteś córką Clementine?
- Tak. Jak mówiłam Nigelowi Stone’owi, nigdy tego nie ukrywałam, po prostu nie chciałam wykorzystywać dla swoich celów ani jej sławy, ani tragedii. - Nie chciała również odczuwać bólu, który pojawiał się zawsze na wzmiankę o matce.
- Wychowałam się na płytach Clementine. - W głosie Pameli zabrzmiała nostalgiczna nuta. - „Moim życiem jest miłość” pozwoliło mi przetrwać wiele nieudanych romansów, kiedy byłam panną. Ona umiała przekazać nie tylko cierpienie miłosne, ale też dać nadzieję na przyszłość. Długo rozpaczałam po jej śmierci. Uważam ją za największą piosenkarkę rockową wszech czasów.
- Zgadzam się z tobą, lecz ja nie jestem bezstronna.
- Skoro już poruszamy tak trudne tematy, czy nadal utrzymujesz, że nie ma nadziei na pojednanie między tobą a Kenziem? - Pamela powróciła do zawodu reportera. - Dziś rano wyglądaliście jak prawdziwa para.
Rainey zawahała się. Wykorzystywała dobrą wolę tej dziewczyny i nie chciała kłamać wtedy, kiedy nie było to konieczne.
- Powiem ci szczerą prawdę, Pamelo. Sama nie wiem, jak to się wszystko ułoży. Jeśli w tej dziedzinie nastąpią jakieś gwałtowne zmiany, przyrzekam, że dowiesz się o tym pierwsza. Jednak za wiele sobie nie obiecuj.
- W porządku. Życzę wam udanej ucieczki.
Rainey pożegnała się z nią i zaraz zadzwoniła do Chloe. Wygłosiła uprzednio przygotowaną przemowę, a dziewczyna obiecała współpracę. Rainey wyłączyła telefon, nie była już w stanie z nikim rozmawiać, nawet z Val. Dalsza część drogi na lotnisko przebiegła w milczeniu. Kenzie patrzył w okno w stanie całkowitego paraliżu.
Nie mogła się uwolnić od myśli o jego przeszłości. Czy ta obsesyjna tajemniczość brała się z faktu, że kiedyś rzeczywiście był męską prostytutką? Nie potrafiła w to uwierzyć. Namiętność, jaką jej okazywał przez prawie cztery lata, absolutnie nie mogła być udawana. Chociaż, teoretycznie, mógł być biseksualny, nigdy nie widziała, żeby okazał choć cień zainteresowania innymi mężczyznami. Zachowywał się jak stuprocentowo heteroseksualny samiec, nie mający problemów ze swoją seksualnością.
Ale nawet jeśli Nigel Stone kłamał, musiało tu istnieć jakieś powiązanie z tajemniczą przeszłością Kenziego. Zbyt gwałtownie na to zareagował.
Czyżby bieda zmusiła go do pójścia na ulicę? Niewykluczone. Rainey pragnęła nawet w to wierzyć, była jednak przekonana, że Kenzie znalazłby inne wyjście.
Jak by się czuła, gdyby się okazało, że jest biseksualny?
Nie chciała, żeby to była prawda. Miała wielu przyjaciół wśród gejów, pracowała z nimi i nigdy nie zastanawiała się nad ich prywatnym życiem. Ale to była... inna sprawa.
Jeśli Kenziego pociągali zarówno mężczyźni, jak i kobiety, to byłoby jasne, dlaczego twierdził, że nie powinien był się z nią żenić i że się już nigdy więcej nie ożeni. Wyjaśniałoby również jego gwałtowną reakcję na rolę Randalla, mężczyzny targanego sprzecznymi uczuciami w stosunku do innego mężczyzny.
Było również możliwe, że Kenzie tak się zatracił w początkowej fazie ich romansu, że uwierzył w swoją heteroseksualność, a potem odkrył pomyłkę. Może pozwolił sobie na ten incydent na Krecie i zgodził się, żeby Rainey od niego odeszła tylko po to, żeby sprawić jej jak najmniej bólu.
To wszystko układało się w przerażająco logiczną całość.
Rainey skuliła się na siedzeniu samochodu, nie mogąc opanować drżenia. Kenzie zawsze będzie jej bliski, ale, na litość boską, nie chciała, żeby to wszystko okazało się prawdą!
Z wolna wracała mu świadomość; zorientował się, że jest w samolocie.
Jak przez mgłę przypominał sobie to wszystko, co się działo, kiedy Nigel Stone wystąpił ze swoją rewelacyjną wiadomością. Nie sądził, że ten pismak może nadal stanowić dla niego zagrożenie, a wychodząc z kaplicy pogrążony był w myślach o Charlesie, nic więc dziwnego, że dał się zaskoczyć. Czuł się wtedy równie sparaliżowany, jak pierwszego dnia w szkole, kiedy nauczyciel zadał mu pytanie, na które nie potrafił odpowiedzieć. Dopiero później nauczył się udzielać ciętych odpowiedzi. W tym wypadku ta umiejętność całkowicie go jednak zawiodła.
Na szczęście Rainey stanęła na wysokości zadania. Poradziła sobie doskonale z pytaniami reporterów i zabrała go szybko do samochodu, zanim zdążył się całkowicie załamać. Niewiele pamiętał z tego, co było potem. Wiedział, że przyjaciele stanęli w jego obronie, a uczciwa, prawdomówna Rainey kłamała jak z nut, rozmawiając przez telefon. Pamiętał też, że na lotnisko przyjechał nieogolony, zdyszany, ale jak zawsze niezawodny Josh, który przywiózł jego bagaż.
Wszystkie te wydarzenia wydały mu się tak odległe, że równie dobrze mogłyby dotyczyć kogoś innego. Jedynie spotkanie z Nigelem Stone’em wryło mu się w pamięć, kiedy reporter jednym słowem roztrzaskał nagle iluzoryczny obraz Kenziego Scotta.
Potarł pulsujące skronie. Rainey dała mu jakiś środek uspokajający, który chętnie przyjął, ale teraz tego żałował. Leki odbierały mu jasność myślenia.
- Wracasz do rzeczywistości? - usłyszał cichy głos Rainey.
- Tylko dlatego, że nie mam wyjścia.
Opuścił nogi na podłogę i ukrył twarz w dłoniach. Przed zaśnięciem zdążył zdjąć krawat, marynarkę i zrzucić buty, lecz wciąż miał na sobie ciemne spodnie i białą wizytową koszulę. James Bond po dużym pijaństwie.
Po przeciwnej stronie kabiny Rainey siedziała z podwiniętymi nogami, z książką na kolanach. Nie miała już na sobie czarnego kostiumu, tylko jedwabne spodnie z długą tuniką, ale głębokie cienie pod oczami świadczyły, ile wycierpiała.
Kenzie wstał z fotela, kierując się do dobrze zaopatrzonego baru. Ten cholerny samolot był chyba tą samą maszyną, którą lecieli do domu po zakończeniu zdjęć do „Przed wschodem słońca”, w najszczęśliwszym okresie w jego życiu. Co za ironia losu!
Nalał do szklanki potrójną porcję szkockiej whisky, zamiast jednej bourbona, ale nie był w wybrednym nastroju.
Rainey podeszła do niego.
- Picie po tabletkach nasennych nie jest zbyt dobrym pomysłem. - Starała się mówić obojętnym tonem.
- Mogę ci tylko powiedzieć, że niewiele mnie to obchodzi. - Kenzie pociągnął ze szklanki.
- Pozostaje mi tylko nadzieja, że zdołasz się sam przed sobą obronić. - Rainey westchnęła.
Usiadł w skórzanym fotelu. Gdzie on się, u diabła, teraz podzieje? Gdzie oni w ogóle są? Za oknem było dość jasno, ale ponieważ lecieli na zachód, za słońcem, światło może im jeszcze długo towarzyszyć.
- Gdzie jesteśmy?
- O godzinę lotu od Nowego Jorku. - Rainey zajęła miejsce naprzeciwko niego. - Powiedziałam pilotowi, żeby zamiast do Los Angeles, leciał do Nowego Meksyku. Uznałam, że w tej sytuacji Cibola będzie bardziej odpowiednim miejscem niż Kalifornia.
Rainey była geniuszem. Myśl o samotnym ranczu była jak światło latami morskiej, przebijające mrok nocy. To było miejsce, gdzie mógł się na zawsze odgrodzić od świata.
Pociągnął kolejny łyk. Alkohol jest najstarszą i najbardziej zawodną drogą ucieczki. Ale teraz nie miał zamiaru się tym przejmować.
- Twoja powściągliwość w zadawania pytań jest imponująca - powiedział.
- Uważam, że powiesz mi tyle, ile zechcesz. Jeśli to w ogóle nastąpi. - Rainey wahała się przez chwilę. - Przyszło mi do głowy, że jako nastolatek uciekłeś z domu i musiałeś robić wszystko, żeby nie zginąć z głodu. Wiele dzieci ucieka z domu, a tylko nielicznym udaje się przetrwać.
Kenzie przymknął oczy; czuł się tak, jakby cały ten koszmar dotyczył kogoś innego. W tym nastroju łatwiej mu było o tym mówić, a Rainey zasługiwała na to, żeby poznać całą prawdę.
- To, co mówisz, jest dość bliskie prawdy, ale ja nie zasługuję na twoją wyrozumiałość. Było dokładnie tak, jak twierdzi Nigel Stone: byłem męską prostytutką.
Zapanowała cisza.
- Jak długo? - spytała wreszcie.
- Przez pięć lat. Od siódmego do dwunastego roku życia.
Rainey z trudem złapała oddech.
- Boże, przecież to nie jest prostytucja, tylko molestowanie nieletniego. Jak to się stało?
- Moja matka urodziła się na wsi, gdzieś w Szkocji. Kiedy miała siedemnaście lat, uciekła z domu i pojechała do Londynu. Może była wtedy w ciąży, a może jeszcze nie. Niewiele o niej wiem.
- Czy wiesz, kim był twój ojciec?
- Nie mam pojęcia.
- To nas łączy. - Rainey roześmiała się ze smutkiem.
- Oboje wiemy, czym jest cierpienie. - Kenzie wypił whisky i znowu podszedł do baru; tym razem włożył lód do szklanki.
- Nigdy nie widziałam, żebyś tak dużo pił - powiedziała, kiedy wrócił na swoje miejsce.
- Gdyby była taka możliwość, zrobiłbym sobie teraz alkoholową kroplówkę. - Kenzie przycisnął zimną szklankę do czoła, myśląc o matce. Była wysoka, miała ciemne włosy i zielone oczy. Piękna, ale niezwykle krucha i delikatna. - Używała nazwiska MacKenzie, które chyba sobie tylko przybrała. Ponieważ jestem bardzo do niej podobny, nie wiadomo, jakie geny mogłem odziedziczyć po ojcu.
- Więc świadectwo urodzenia Jamesa MacKenzie, które ma Stone, jest prawdziwe?
- To bardzo możliwe.
- Mówiłeś, że nie ma żadnych dowodów na oskarżenia, które wysuwa Scott.
- On nie może udowodnić, że to moje świadectwo urodzenia. Siedmioletni Jamie MacKenzie opuścił szkołę, a jedenaście lat później Kenzie Scott rozpoczął studia w Królewskiej Akademii. - Pomiędzy jednym wydarzeniem a drugim jest pustka, nie istnieje żaden dokument. - Nie mógł być jednak tego pewny. Żył „po drugiej stronie lustra”, jak mała Alicja w swoich sennych przygodach.
- Jak to się stało, że będąc dzieckiem samotnej matki, poprzez... prostytucję doszedłeś do Królewskiej Akademii Teatralnej?
- Prostytucja to była rodzinna profesja. Moja matka nie miała innych umiejętności - rzekł bez osłonek. - Starała się mnie wychować - najlepiej, jak potrafiła, nawet kiedy nauczyciele powiedzieli jej, że jestem opóźniony w rozwoju. Tylko że była już wtedy uzależniona od narkotyków, więc może to jej nie obchodziło. Narkotyki są drogie, więc tylko w jeden sposób mogła na nie zarobić. Miała kochanka - sutenera o imieniu Rock. Dostarczał jej narkotyków, zabierał pieniądze i bił. Kiedy miałem siedem lat, dał jej coś, co musiało być zanieczyszczone albo zbyt silne. - Kenzie odetchnął głęboko. - To ją zabiło.
- Czy... czy to ty znalazłeś jej ciało? - spytała Rainey drżącym głosem.
- Patrzyłem, jak umiera, i nic nie mogłem na to poradzić. - Pociągnął ze szklanki. Ta rozmowa okazała się łatwiejsza, niż przypuszczał, ponieważ był zupełnie odrętwiały i nic nie czuł. - Po kilku godzinach pojawił się Rock, żeby ją zbić za to, że nie pracuje. Jej śmierć nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Pewnie nie po raz pierwszy tracił dziewczynę przez narkotyki. Bardzo sprawnie wszystkim się zajął. Nie wiem, gdzie została pochowana, nie było żadnych uroczystości żałobnych. Po prostu... odeszła. - Ale nie została zapomniana, powiedział sobie w duchu.
- Czy ten sutener zatroszczył się o to, żebyś znalazł zastępczą rodzinę? Nie wiem, jak te sprawy są załatwianie w Anglii.
- To nie Rock. On był zbyt sprytnym biznesmenem, żeby zmarnować taką szansę. Byłem ładnym chłopcem, a na takich było zapotrzebowanie. Powiedział, że się mną zaopiekuje, ale ponieważ moja matka była mu winna pieniądze, muszę odpracować jej dług. Uderzył mnie mocno, żebym wiedział, co mnie czeka, jeśli nie będę mu posłuszny.
Jamie bał się sutenera, ale ten strach nie był tak paraliżujący jak świadomość, że jest głupim, nic niewartym dzieckiem i zasługuje na karę. Został posłusznym niewolnikiem Rocka i nie przychodziło mu nawet do głowy, że jego życie mogłoby wyglądać inaczej.
- Rodzinna profesja... - Po twarzy Rainey spływały łzy. - Zmuszał cię do kontaktu z pedofilami, dewiantami i Bóg jeden wie z kim jeszcze.
- To była świetna szkoła aktorstwa. Nauczyłem się kulić ze strachu przed tymi, którzy tego oczekiwali, oraz maltretować tych, którzy to lubili. Nauczyłem się uwodzenia i pozorowania uczuć. Studia w Królewskiej Akademii były dziecinną igraszką w porównaniu z tymi doświadczeniami.
Rainey miała dość wyobraźni, żeby dostrzec cały obraz, łącznie ze szczegółami, o których nie mówił. Już nigdy nie będzie mogła myśleć o nim w dotychczasowych kategoriach, ale to chyba wyjdzie im na dobre.
- Czy żyłeś z Rockiem? - spytała.
- On utrzymywał rozdział pomiędzy swoim prywatnym życiem a biznesem, więc umieścił mnie w hoteliku, z którego korzystały jego dziewczyny. To one pilnowały, żebym był ubrany, najedzony i wykąpany. Niektóre były nawet dla mnie dobre.
- Jak ci się udało stamtąd uciec?
Rainey nie rozumiała - nie mogła zrozumieć - że Jamie MacKenzie był zupełnie pusty w środku - nie miał własnej woli, nie miał duszy, nie miał nadziei. Z takiej próżni się nie ucieka.
- Kiedy byłem starszy, uświadomiłem sobie, że jestem zdecydowanie heteroseksualny, i coraz trudniej było mi udawać zaangażowanie. Pewnego dnia, kiedy miałem dwanaście lat, postawiłem się Niemcowi, który regularnie przyjeżdżał do Londynu w interesach. Zawsze ostro sobie poczynał, ale ja, zamiast się temu poddać, sprowokowałem go. Pobił mnie do krwi. Tak mu się to spodobało, że zostawił podwójne wynagrodzenie.
Po wyjściu Niemca mały Jamie leżał zapłakany na łóżku w obskurnym pokoiku hotelowym, żałując, że klient go nie zabił.
- Co było potem? - Rainey była śmiertelnie blada.
- Godzinę po Niemcu miał przyjść inny stały klient, Trevor Scott - Wallace. To był miły stary niedołęga, który zawsze dobrze mnie traktował. Niemiec zostawił otwarte drzwi, więc Trevor wszedł i zobaczył, że jestem pobity i zakrwawiony. Był odpowiedzialnym facetem, więc nie uciekł z hotelu, tylko zawiózł mnie do szpitala. Znajdowałem się w szoku i zacząłem mu mówić o swoim życiu. - Trevor najbardziej był przerażony faktem, że Jamie z nadzieją wygląda śmierci. - Kiedy uświadomił sobie, że jestem tylko niewolnikiem, a nie chętną męską prostytutką, zabrał mnie do domu i zatrzymał, jak bezdomnego psa.
- Zostałeś adoptowany przez pedofila? - Głos Rainey drżał z oburzenia.
- To było... bardziej skomplikowane. Trevor był profesorem literatury angielskiej, jako szekspirolog zyskał międzynarodową sławę. Nigdy ze mną nie współżył, płacił mi za to, że mógł na mnie patrzeć, kiedy się onanizował, cytując poezję. Moja rola polegała na udawaniu entuzjazmu.
Rainey nie dała po sobie poznać, jak ją szokują te opowieści.
- Czy to było lepsze, niż gdyby cię dotykał?
- Trochę. Dzięki temu mogliśmy mieszkać pod jednym dachem. Mówił znajomym, że jestem jego dalekim kuzynem, który stracił wszystkich bliskich krewnych. On i Charles byli kiedyś kochankami, a potem zostali tylko przyjaciółmi. Trevor był zamożny, ale nie bogaty, więc to Charles pokrył koszty mojej operacji plastycznej. Królewskim gestem zapłacił dziesiątki tysięcy funtów za to, czego nie pokrywało ubezpieczenie.
- Operacja plastyczna? - Rainey przycisnęła dłoń do ust.
- Niemiec dokładnie wykonał swoją robotę. Musiano odtworzyć połamane kości twarzy i w ten sposób stałem się niezwykle przystojnym Kenziem Scottem. - Dotknął swoich pięknie sklepionych kości policzkowych. - Budowa twarzy w zasadzie się nie zmieniła, została jednak poprawiona. Ta piękna twarz, którą tak kocha kamera, nie jest moją twarzą. To kolejne kłamstwo mojego życia.
- Nic dziwnego, że jesteś pozbawiony próżności - szepnęła.
- Jak mógłbym chwalić się czymś, co tak naprawdę nie jest moje?
Ta nowa twarz była jego maską i tarczą obronną. Ludzie widzieli tylko piękne rysy i nie dostrzegali wewnętrznej pustki.
- Czy... czy Trevor, kiedy zamieszkaliście razem, zmuszał cię do ogrywania poprzedniej roli?
- Na szczęście był na tyle mądry i dobry, że zdał sobie sprawę, jakie to byłoby destrukcyjne. Poza tym, bardziej jeszcze niż kochanka, pragnął syna. Kogoś, kogo mógłby kochać i być przez niego kochanym. - Tej roli mały Jamie bardzo dobrze się nauczył. Jeśli nawet nie mógł się zdobyć na okazywanie mu synowskiej miłości, to darzył go prawdziwie serdecznym uczuciem, nie tylko wdzięczności.
- Opiekował się mną, a ja nigdy nie zdradziłem, że jest pedofilem, co by spowodowało odsunięcie się większości jego przyjaciół.
- Sekrety i kłamstwa. - Rainey przymknęła oczy. - Czy prowadziłeś potem normalne życie, czy też było już na to za późno?
- W moim życiu nigdy nie było nic „normalnego”. - Kenzie dopił whisky. - Trevor był zaskoczony, że jestem analfabetą, ale miał duszę prawdziwego nauczyciela i szybko stwierdził u mnie dysleksję. Jeden z jego uniwersyteckich przyjaciół prowadził pionierskie prace na temat zaburzeń w umiejętności czytania i razem stworzyli dla mnie specjalny program nauczania, który pozwolił mi wyeliminować słabe, a wyeksponować mocne punkty. Trevor i Charles należeli do kółka starzejących się, wysoce kulturalnych gejów. Wzrastali w epoce, w której homoseksualizm musiał pozostawać w ukryciu, i woleli nie zdradzać się ze swoimi skłonnościami również wtedy, kiedy społeczeństwo stało się bardziej tolerancyjne. Chirurg plastyczny, jeden z najlepszych angielskich specjalistów, też należał do tego kółka. Wszyscy byli szczęśliwi, że ich chłopiec dostanie tak piękną twarz. Pewnie myśleli, że oddają mi przysługę.
Mieszkając w domu Trevora, przysłuchując się rozmowom inteligentnych, wykształconych mężczyzn. Jamie nabierał ogłady towarzyskiej.
- Trevor umarł tuż przed moimi osiemnastymi urodzinami. Zdobyłem do tego czasu całkiem przyzwoitą, chociaż dość fragmentaryczna, wiedzę i potrafiłem udawać, że jestem dobrze wychowany. Trevor wykorzystał swoje znajomości i załatwił mi przesłuchanie w Królewskiej Akademii Teatralnej. Przyjęto mnie i poczyniono odpowiednie kroki, żeby mógł się narodzić Kenzie Scott.
- Jak to się udało?
- Jeden z przyjaciół Trevora zajmował wysokie stanowisko w tajnych służbach i pewnie wiedział, gdzie szukać najlepszych fałszerzy dokumentów. - Kenzie wzruszył ramionami. - Nie wiem dokładnie, jak to zrobił, ale dostałem paszport na nazwisko Kenzie Scott, a Królewska Akademia też otrzymała odpowiednie dokumenty.
- Co za niezwykła historia. - Rainey uniosła brwi. - To dlatego sądzisz, że nikt nie odkryje twojej przeszłości. Nie ma dokumentów z tego okresu, a twój wygląd zewnętrzny na tyle się zmienił, że nikt nie będzie w stanie rozpoznać w tobie tamtego dziecka?
- Właśnie. Nigel Stone, zwany wtedy Ned, znał mnie w tamtych czasach. Szkoda, że moje oczy mają tak niezwykły kolor. Gdyby były niebieskie, nikt by się niczego nie domyślał.
- Więc masz jakieś powiązania ze Stone’em! Czy on też był męską prostytutką?
Kenzie usiłował sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy zobaczył tę cyniczną twarz.
- On jest synem Rocka, sutenera mojej matki.
- Czy ojciec zmuszał go do prostytucji?
- Nie, nawet Rock nie był tak zdeprawowany. A może uważał, że syn nie jest wystarczająco atrakcyjny, żeby warto go było sprzedać. Ned mieszkał z matką. Rock używał go czasem do posyłek, jak zbieranie pieniędzy czy dostarczanie narkotyków. Ned był kilka lat ode mnie starszy i zepsuty do szpiku kości. Pewnie wydawało mu się, że ojciec bardziej dba o mnie niż o własnego syna. Mógł mieć rację, ja przedstawiałem dla Rocka o wiele większą wartość. Na szczęście bardzo rzadko się widywaliśmy, bo kiedy tylko mógł, zatruwał mi życie.
- Odgadł wreszcie, że Kenzie Scott jest tym chłopcem, którego nienawidził, i stara się ciebie zniszczyć - szepnęła.
- Nie tylko się stara. - Kenzie przymknął oczy. - Właśnie to zrobił.
To nieprawda, nie uda mu się ciebie zniszczyć. - Rainey chciała pocieszyć go za wszelką cenę. - Kiedy spałeś, skontaktowałam się z Barb Rifkin i z Marcusem Gordonem. Robią już odpowiednie kroki, żeby wytrącić Nigelowi broń z ręki. Nikt nie wierzy, żeby w jego historii było choćby źdźbło prawdy.
- Czy to nie zabawne, że jednak jest prawdziwa? - Kenzie odstawił pustą szklankę i zaczął krążyć po kabinie, zachowując doskonałą równowagę, mimo dużej ilości wypitej whisky. - Bez względu na to, co zrobią, zawsze coś z tego zostanie.
- Gwiazdy filmowe to wytwór cudzej wyobraźni i cudzych marzeń. - Kenzie zatrzymał się przy stoliku, na którym stał wazon z kwiatami, i zaczął gładzić płatki. - Rzeczywistość nie ma nic wspólnego z tym, jak ludzie nas widzą, a oni już nigdy nie będą na mnie patrzeć tak, jak przedtem.
Rainey serce podchodziło do gardła na myśl o koszmarze, który był jego udziałem. Ile miał siły, skoro po tak traumatycznych przeżyciach w dzieciństwie potrafił zbudować sobie nowe udane życie.
- Nawet jeśli coś z tego zostanie, nie masz się czego wstydzić. Byłeś przecież dzieckiem. Nikt nie może cię winić za to, do czego zostałeś zmuszony.
- Więc będą widzieć we mnie ofiarę? To urocze. Wolałbym już, żeby patrzono na mnie jak na grzesznika.
Kenzie zawsze grał bohaterów. Czasem supermanów, a czasem zwykłych ludzi, którym udało się wyjść zwycięsko z jakiejś okropnej sytuacji, ale jego bohaterowie nigdy nie byli bezradnymi ofiarami.
Dlatego tak trudno było mu grać Johna Randalla.
- Żałuję, że o tym nie wiedziałam wcześniej - powiedziała Rainey. - Nigdy bym ci nie zaproponowała roli w „Centurionie”.
- Trudno jest chwalić się tym, że było się zabawką pedofilów. Teraz też bym o tym nie mówił, gdybym nie był prawie pijany. Uznałem jednak, że powinnaś o tym wiedzieć, i ufam, że nikomu tego nie powtórzysz.
- Oczywiście, że nie. Może jednak powinieneś porozmawiać o tym z terapeutą. Oni nie zdradzają tajemnic pacjentów.
- Aktorstwo jest najlepszą terapią. Każdy w miarę dobry aktora musi dokładnie poznać samego siebie. - Kenzie znowu krążył po kabinie. - Wiem, ile szkody wyrządziły mi tamte doświadczenia. Wątpię, żeby terapeuta mógł mi powiedzieć coś nowego.
- Terapia nie polega na tym, żeby tylko mówić o sobie, ale żeby znaleźć sposób na ukojenie bólu.
- Czy zwróciłaś się do terapeuty, żeby ci pomógł rozwiązać problemy związane z trudnym dzieciństwem?
- Tu mnie złapałeś - przyznała. - Kiedyś myślałam o terapii, znam. ludzi, którzy bardzo na tym skorzystali. Uznałam jednak, że ze swoimi problemami najlepiej poradzę sobie sama.
- Świetnie sobie poradziłaś. Odnosisz sukcesy, jesteś zdrowa na umyśle i robisz to, co lubisz. Jak widać, nie zawiodła cię intuicja.
Przeceniał ją.
- Jeśli już szczerze rozmawiamy, to powiedz, dlaczego w ogóle się ze mną ożeniłeś? I dlaczego po trzech latach uznałeś ten krok za omyłkę?
- Kiedy się poznaliśmy i było nam tak dobrze, nie chciałem, żebyś odeszła. Wiedziałem, że nie nadaję się do małżeństwa, ale postanowiłem nie słuchać głosu rozsądku. - Kenzie wzruszył ramionami. - Zauważyłaś chyba, że częściej posługuję się prawą półkulą mózgu niż lewą.
- Co się takiego stało? - Rainey z trudem hamowała łzy. - Myślałam, że jest nam dobrze ze sobą. Może się znudziłeś?
- Pamiętasz ten telefon, kiedy poruszyłaś sprawę dzieci? Zorientowałem się wtedy, jak bardzo pragniesz mieć dziecko. Przedtem myślałem, że ta sprawa zupełnie cię nie interesuje, tak jak mnie, i prawdopodobnie z tych samych powodów. Zrozumiałem, że byłem w błędzie i że należy dać sobie spokój z małżeństwem.
Rainey oniemiała, a przecież powinna się była tego od razu domyślić, tak bardzo było to oczywiste.
- Poddałeś się więc obfitym wdziękom Angie Greene.
- Możesz mi nie wierzyć, ale nigdy nie uprawiałem z nią seksu.
Rainey przypomniała sobie swoją niezapowiedzianą wizytę na Krecie i Angie, siedzącą na jego udach.
- Masz rację, trudno mi w to wierzyć.
- Brałem to pod uwagę. Ona bardzo tego chciała, ale ja się nią nie interesowałem. Tęskniłem za tobą. Wpadłaś do mojej przyczepy w momencie, kiedy się zastanawiałem, co z tym zrobić. Wiedziałem, że romans oznacza koniec naszego małżeństwa, ale to byłoby takie... okrutne, wulgarne rozwiązanie. Kiedy się pojawiłaś i wyciągnęłaś oczywiste wnioski, postanowiłem wykorzystać okazję. Uwolniło mnie to również od seksu z Angie. Muszę przyznać, że odczułem pewną ulgę.
Rainey nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wprost, że nie chcesz mieć dzieci? Do pewnego stopnia byłam na to przygotowana i po namyśle doszłam do wniosku, że potrafię się z tym pogodzić. Ale ty nie dałeś mi wyboru. Czy uważasz, że kobiety są takimi beznadziejnymi maszynami do reprodukcji, że wolałabym dziecko od ciebie?
- Nie, ale myślałem, że zachowasz lojalność małżeńską, a później będziesz tego żałować. - Kenzie uśmiechnął się smutno. - A zanim zdecydujesz się odejść, może już być za późno na to, żebyś mogła mieć dzieci.
- Zdecydowałeś się zniszczyć nasze małżeństwo dla mojego dobra? Ty arogancki łajdaku! - Rainey patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- To rzeczywiście było aroganckie - przyznał. - Powiedz mi, jak bardzo się myliłem.
Rainey zawahała się; miotała nią wściekłość, nie potrafiła się jednak zdobyć na wyznanie, że mylił się całkowicie.
- Miałeś rację, że nie rozwiodłabym się z tobą z powodu różnicy zdań na temat dzieci, a moje odejście wcale nie musiało być ostateczne. Czy nie mogliśmy zostać razem i żyć szczęśliwie aż do śmierci?
- W małżeństwie, w którym żadne z nas nie ośmieliło się wypowiedzieć słowa „kocham”? - spytał cicho. - Rozwód był tylko kwestią czasu.
Rainey była zaszokowana. To prawda, nigdy nie wspominali o miłości. Były momenty, kiedy chciała powiedzieć, że go kocha, jednak nie mogła się na to zdobyć, nie będąc pewną jego uczuć. Wiedziała, że ją lubi, że jej pożąda, nie wiedziała jednak, czy jest kochana.
- Więc... zwróciłeś na to uwagę - wyszeptała.
- Tak, zwróciłem uwagę. Chociaż niewiele wiem o bliskości uczuciowej, orientuję się jednak, że jest ona niemożliwa, jeśli ludzie boją się przed sobą odsłonić. Oboje uchyliliśmy nieco nasze ochronne tarcze, ty w większym stopniu niż ja. Ale nadal byliśmy bardzo ostrożni. - Kenzie przerwał, patrząc na nią ze współczuciem. - Nie miałaś tylu niszczących doświadczeń co ja, Rainey, jednak nie pozbędziesz się swoich obaw i nie odnajdziesz miłości, na którą tak bardzo zasługujesz, jeśli nie znajdziesz mężczyzny, który będzie miał więcej siły i odwagi niż ja.
Rainey skuliła się na siedzeniu, wstrząśnięta faktem, że tak dobrze ją zna. Trzeźwo oceniał siebie, a także ją. Dopiero Sarah Masterson, fikcyjna bohaterka wiktoriańska, pomogła jej zdać sobie sprawę, że nigdy nie zaangażowała się całkowicie w swoje małżeństwo. Raine Marlowe, nowoczesna kobieta, zawsze trzymała jedną rękę na klamce.
Najwyższy czas, żeby szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie, czego oczekiwała od Kenziego i czego oczekiwała od siebie.
Odpowiedź na pierwsze pytanie była prosta: zawsze chciała, żeby był jej kochankiem i mężem. Dzisiaj dowiedziała się o nim więcej niż przez ostatnie cztery lata. Fakt, że jego działanie było jedynie wyrazem troski o nią, można było interpretować jako rodzaj miłości, chociaż nie potrafił się zdobyć na wypowiedzenie tego słowa.
A jeśli o nią chodzi: pragnęła mieć odwagę, żeby móc się całkowicie zaangażować, bez względu na ryzyko. Chciała żyć równie intensywnie, jak Clementine, tylko z większą dozą rozsądku. Chciała zrzucić z siebie ochronny pancerz, za którym się przez całe życie ukrywała.
Musiała więc ofiarować Kenziemu swoje serce, nawet gdyby miał je odrzucić.
- Nie mogę pozbyć się obaw, ale ja... ja cię kocham, Kenzie. Dlatego zgodziłam się na małżeństwo, chociaż wiedziałam, że długo nie potrwa, dlatego też potrafię to teraz głośno powiedzieć.
Wstała z fotela i podeszła do niego.
- Myślę, że ty też mnie kochasz, bo chciałeś dla mnie jak najlepiej, chociaż byłeś w błędzie. Jeśli kochamy się na swój trudny sposób, to czy nie możemy na tym fundamencie budować przyszłości?
- Na to jest już za późno, Rainey. - W głosie Kenziego słychać było cierpienie. - Można było kontynuować nasze małżeństwo na tych samych zasadach, jakie obowiązywały nas przez trzy lata, w pewnych ograniczonych ramach. Ale już nie teraz. Ta fantasmagoria, którą był Kenzie Scott, rozpadła się na kawałki i nie uda się jej złożyć z powrotem.
Rainey położyła mu rękę na ramieniu.
- To, czego dowiedziałam się o twojej przeszłości, nie zmieniło moich uczuć do ciebie. Teraz jeszcze bardziej cię kocham i szanuję. Ostatnie tygodnie były bardzo trudne, ale może mamy szansę zbudowania trwałego małżeństwa.
Dojrzała w jego oczach wyraz rozpaczy i niewypowiedzianej tęsknoty. Wspięła się na palce i pocałowała go.
Poddał się temu pocałunkowi, a jego dłoń spoczęła na jej plecach. Rainey przytuliła się do niego, zdumiona, ile może zdziałać zwykły pocałunek, kiedy jest wyrazem miłości. Jak mogła tak łatwo pogodzić się z jego odejściem? Czuła, że opada z niej wreszcie pancerz ochronny, że otwiera się dla męża.
Nagle złapał ją za ramię i odepchnął od siebie.
- To nic nie da, Rainey!
Odwrócił się i poszedł szybkim krokiem do toalety. Usłyszała przez drzwi gwałtowne odgłosy torsji.
Osunęła się na fotel, nie mogąc pohamować drżenia. Chciałaby wierzyć, że jest chory, bo wypił za dużo i prawie nic nie jadł. Przypomniała sobie jednak scenę nocy poślubnej Sarah. Kenzie cudownie grał Randalla, który, szarpany sprzecznymi emocjami, nie potrafił patrzeć na uwielbianą młodą żonę, nie myśląc jednocześnie o koszmarnej przeszłości. To rozdarcie spowodowało, że poczuł się chory.
Jej też zrobiło się niedobrze - wiedziała już, że Kenzie wykorzystał w tej scenie własne doświadczenia. Nic dziwnego, że chciał się rozwieść. Przez ponad dwadzieścia lat tłumił okropne wspomnienia z dzieciństwa. W mistrzowski sposób sublimował emocje, wykorzystując je w aktorstwie.
Ale to nie było już możliwe. Nigel Stone zniszczył barierę ochronną, dzięki której Kenzie mógł funkcjonować.
Kiedy Kenzie wrócił do kabiny, przestali się prawie do siebie odzywać. W Nowym Jorku załatwili formalności celne i uzupełnili paliwo, po czym odlecieli do Nowego Meksyku. Rainey spała przez większą część podróży.
Kenzie miał ochotę podejść do baru i upić się do nieprzytomności, ale na samą myśl o tym odczuwał skurcze żołądka. Zawołał stewarda i kazał podać sobie coś do jedzenia. Nie był w stanie dużo zjeść, ale przynajmniej przestały mu drżeć ręce.
Tęsknił za Cibolą, co było dziwne, bo nie spędził tam nawet jednej nocy. Ten dziki zakątek był dla niego upragnionym azylem.
Już zmierzchało, kiedy wylądowali na prywatnym lotnisku w niewielkiej odległości od rancza. Młody chłopak, który patrzył na Kenziego szeroko otwartymi oczami, zawiadomił go, że wynajęty samochód już czeka. Niewątpliwie Rainey załatwiła to telefonicznie.
Kenzie podpisał papiery i dostał kluczyki, a kiedy wyszedł z biura, zobaczył, że do jego samochodu ładują także bagaże Rainey. Wyciągnął jedną z jej walizek.
- Nie powinni byli wyładowywać wszystkich bagaży.
- Nie popełnili błędu. Jadę z tobą.
Patrzył na nią, nie wiedząc, czy jest z tego zadowolony, czy też nie. Pewnie myślała, że on może sobie coś zrobić, jeśli zostawi go samego.
- Nie bądź śmieszna. W Londynie stale powtarzałaś, że chcesz jak najszybciej wracać do domu. Ten odrzutowiec może cię tam zaraz zabrać.
- Dom jest tam, gdzie jest serce.
Cóż mógł powiedzieć? Gdyby to było takie proste... Ale ona nie mogła przecież wszystkiego zrozumieć.
- Czekają cię jeszcze całe miesiące intensywnej pracy nad filmem, więc musisz być w Los Angeles.
- Potrzebuję odpoczynku - powiedziała. - Nawet Pan Bóg wziął sobie wolny dzień po stworzeniu świata, a ja nie mam takiej wytrzymałości jak on.
- Rainey...
Patrzyła na niego jak rozzłoszczona kotka, otulając się szczelnie firmową kurtką „Centuriona” przed powiewem chłodnego górskiego wiatru.
- Jadę z tobą, chyba że chcesz mnie powstrzymać siłą.
Kenzie przymknął oczy, czując pulsowanie w skroniach. Czy ma jej powiedzieć, że ten pocałunek, który go podniecił, przywołał jednocześnie ohydne obrazy wymuszonego seksu? Przez całe lata te wspomnienia nawiedzały go czasem w sennych koszmarach, ale teraz wszystko się zmieniło. Złe duchy wydobyły się z ukrycia i nie było wiadomo, czy Kenzie jeszcze kiedykolwiek będzie mógł myśleć o seksie.
- Bliskość nie pomoże ani mnie, ani naszemu małżeństwu, Rainey.
Westchnęła ze smutkiem; opuścił ją wojowniczy nastrój.
- Nie tylko ty jesteś znawcą ludzkiej natury. Myślałam o tym, co mi powiedziałeś. Oczywiście, nie jestem w stanie wejść w twoją skórę, zaakceptowałam jednak fakt, że tylko cud mógłby uratować nasze małżeństwo, a ja nie wierzę w cuda. A teraz szczerze odpowiedz na moje pytanie. Byłeś aż tak szlachetny, że odsuwałeś mnie od siebie tylko dla mojego dobra. Zapomnij o szlachetnych gestach. Czy chciałbyś, żebym pojechała z tobą na kilka dni, czy też nie? Mów prawdę, Kenzie - dodała, widząc jego wahanie.
Prawdę? Ona i tak będzie musiała wrócić do Kalifornii, żeby zająć się montażem filmu. Lecz przez kilka następnych dni...
- To byłoby miłe, Rainey, ale... nie spodziewaj się po mnie zbyt wiele.
- Nie będę. Przede wszystkim chciałabym się trochę odprężyć z dala od fabryki marzeń i snów. - Popatrzyła na kluczyki w jego ręce. - Możesz prowadzić czy wolisz, żebym ja pojechała?
- Alkohol już wyparował. - Otworzył przed nią drzwi od strony pasażera. - Masz ostatnią szansę, żeby się rozmyślić i zachować rozsądnie.
Rainey uśmiechnęła się tylko i wsiadła do samochodu.
Kenzie usiadł za kierownicą, czując się trochę lepiej, że mimo wszystko mogą pozostać przyjaciółmi.
Mogło się wydawać, że góry północnego Nowego Meksyku znajdują się na innej planecie niż chodnik londyńskiej ulicy, gdzie Nigel Stone zaatakował Kenziego. Rainey odprężyła się, podziwiając surowe piękno krajobrazu w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Nie opuszczały jej jednak myśli o tym, czego dowiedziała się w samolocie.
- Czy sutener twojej matki starał się o to, żebyś do niego wrócił?
- Nie. Nawet gdyby Rock wiedział, że jestem u Trevora, nie byłby w stanie do mnie dotrzeć. Ten biznes jest dobrze zakamuflowany. Ani klienci, ani pośrednicy nie używają prawdziwych nazwisk i adresów. Z punktu widzenia Rocka po prostu zniknąłem. Mógł też dojść do przekonania, że nie warto się było mną zajmować, byłem już trochę za stary dla pedofilów.
Rainey zadrżała. Nawet spokojna relacja Kenziego nie osłabiała grozy na myśl o życiu, do którego został zmuszony.
- Czy wiesz, co się stało z Rockiem? Powinien spędzić resztę życia w więzieniu.
- Dwa lata po moim oswobodzeniu został śmiertelnie zraniony nożem w jakimś barze. Nie wiedziałbym o tym, gdyby nie to, że już dość dobrze czytałem i mój nauczyciel kazał mi codziennie czytać gazety.
- Jak się czułeś, kiedy dowiedziałeś się, że on nie żyje?
- Byłem tak szczęśliwy, że przez najbliższe dziesięć minut nie mogłem wykrztusić ani jednego słowa. - Kenzie cisnął wargi. - Żałowałem tylko, że umarł od razu.
- Nie sądzę, żeby Nigela ktoś chciał pchnąć nożem.
- Nie czuję do niego takiej nienawiści, jaką czułem do jego ojca. Miał ojca potwora i matkę pijaczkę, która go bila. Szukał schronienia w kinie, tak samo jak ja. Musiało mu być trudno zdobyć wykształcenie i zostać znanym reporterem.
- Masz niesłychany dar wybaczania.
- To nie o to chodzi, po prostu zdaję sobie sprawę, że miałem o wiele więcej szczęścia w życiu niż Ned. Mimo wszystko miałem kochającą matkę, a kiedy Trevor wziął mnie do siebie, moim wychowaniem zajęli się mądrzy, kulturalni ludzie, którzy wkładali w to dużo serca i wysiłku. To było tak, jakbym miał tuzin opiekuńczych ojców chrzestnych. Nie przypuszczam, żeby Ned zaznał w życiu wiele dobroci.
- Jest tak podły, że kto chciałby być dobry dla niego?
Rainey była ciekawa, czy Kenzie rzeczywiście potrafił uwolnić się od gniewu, czy tylko go tłumi. A może zawdzięcza swoje ocalenie umiejętności przyjmowania rzeczy takimi, jakie są.
Korzystając ze swobodnej atmosfery, postanowiła powrócić do kwestii potomstwa.
- Dlaczego tak gwałtownie reagujesz na myśl o dzieciach? Świetnie sobie z nimi radzisz, bez względu na to, czy to fani, czy mali aktorzy, z którymi pracowałeś. Nie próbuję cię do niczego przekonywać, chciałabym tylko zrozumieć. Myślałeś, że ja nie będę chciała mieć dzieci z tego samego powodu co ty?
Kenzie zwolnił i skręcił w lewo, w wąską drogę.
- Są tacy, co mieli okropne dzieciństwo, ale chcą mieć własne dzieci, żeby wychowywać je tak, jakby sami chcieli być wychowywani. To ich sposób na rozprawienie się z przeszłością. Inni pod żadnym pozorem nie chcą wracać do krainy dzieciństwa. Ja należę do tej drugiej kategorii i myślałem, że ty również.
- Tak rzeczywiście było, kiedy byłam młodsza, ale ostatnimi laty doszłam do wniosku, że chciałabym się rozliczyć z przeszłością właśnie w ten sposób, o jakim wspominałeś. - Rainey odwróciła głowę do okna. - Podobnie jak twoja matka, moja potrafiła być cudowna i czuła, ale większość czasu spędzała w trasach koncertowych. Nawet wtedy, kiedy była w domu, zawsze wydawało się, że jest zaabsorbowana pracą i... bardzo intensywnym życiem towarzyskim. - Oczywiście, były różne niańki i pomoce domowe, które zajmowały się małą Rainey Rainbow, ale żadna nie była jej matką. - Czuwałam do późnej nocy, mając nadzieję, że zobaczę ją przed zaśnięciem. Kiedy słyszałam, że wchodzi, wybiegałam z sypialni, żeby się z nią przywitać. - Nie wspomniała, że upewniała się przedtem, czy Clementine nie jest pijana albo czy nie przyszła z kochankiem. - Śmiała się na mój widok, kładła mnie do łóżka, a czasem nawet mi śpiewała. - Rainey westchnęła. - Przysięgłam sobie, że jeśli kiedykolwiek będę miała dzieci, wszędzie będę je ze sobą zabierać, nawet na plan. Chcę, żeby czuły, że są kochane, że mają opiekę i są ważne. - Zorientowała się nagle, że tak wiele mu o sobie powiedziała. Ale skoro postanowiła być bardziej otwarta, to od czegoś trzeba zacząć.
- Dziecku trzeba wiele z siebie dać. Ja nie mam takich rezerw - powiedział Kenzie. - Sama myśl, że mógłbym mieć dzieci... przeraża mnie.
Jeśli Rainey żywiła jeszcze nadzieję, że mąż może zmienić zdanie, to musiała się z nią pożegnać. Postanowiła zmienić temat.
- Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, jakby to było, gdybyś miał prawdziwego ojca? Bo ja często. - Jej oziębły, krytyczny dziadek nie mógł służyć za modelowy przykład ojcostwa. - Dopiero po naszej rozmowie, kilka miesięcy temu, zdobyłam się na odwagę i wynajęłam detektywa, o którym ci wspominałam.
- Ma jakieś nowe wiadomości?
Rainey streściła mu ostatni raport Mooneya.
- Ma na swojej liście szefa wytwórni? - zdziwił się Kenzie. - To może tłumaczyć twoje dążenie do samodzielnej pracy.
- Odziedziczyłam pragnienie wydawania rozkazów? Może, podejrzewam jednak, że o tym raczej marzą aktorzy. A ty nie?
- Zupełnie nie. Nienawidzę być pod kontrolą - powiedział gwałtownie - ale również nie zależy mi na kontrolowaniu innych. To zbyt wielka odpowiedzialność. Chcę tylko być... wolny. Żeby nikt nie miał nade mną władzy. Aktor ma wolny wybór. - Mówił teraz spokojniejszym tonem. - Zawsze mogę odrzucać role, które mi nie odpowiadają.
- Ale odniosłeś tak wielki sukces, że możesz już w ogóle nie pracować, jeśli nie będziesz miał na to ochoty. - Rainey uśmiechnęła się do niego.
- To się świetnie składa, bo może już nigdy nie będę grać.
Mówił tak cicho, że dopiero po chwili zrozumiała sens jego słów.
- Nie będziesz grać? Chyba nie mówisz tego poważnie! Jesteś urodzonym aktorem, jak mógłbyś z tego zrezygnować?
Było już ciemno. W słabym świetle padającym z deski rozdzielczej widziała tylko jego profil.
- Aktorstwo było dla mnie sposobem ucieczki od siebie samego. Teraz... nie mam już od kogo uciekać. Nie wiem, czy jeszcze będę mógł grać. Nie wiem, czy tego chcę.
Jego stanowczy, beznamiętny głos zmroził Rainey. Praca była jego pasją i bezustannym źródłem radości - i tego też został pozbawiony, podobnie jak sutener jego matki pozbawił go niewinności i zaufania do świata.
Po tym, jak tak wiele mu odebrano, czy z Kenziego Scotta jeszcze coś zostało?
Kenzie zatrzymał samochód na wzniesieniu po przeciwnej stronie doliny.
- Dlaczego na ranczu palą się światła? Przecież państwo Grady’owie przenieśli się do swojego nowego domu już kilka tygodni temu.
- Kiedy dzwoniłam do Emmy Herman, żeby załatwiła wynajęcie samochodu, poprosiłam ją, żeby zawiadomiła ich o twoim przyjeździe. Przypuszczam, że Alma zapaliła światło, żeby dom przyjaźnie wyglądał.
- Albo opiekują się nim dobre skrzaty domowe. - Kenzie ruszył w dół wyboistą drogą.
Miał nadzieję, że Rainey ma rację i światła w domu są tylko przyjacielskim gestem. Chociaż bardzo lubił Gradych, nie miał nastroju do spotkań. Trudno było uwierzyć, że to dopiero dzisiejszego ranka Nigel Stone wyjawił prawdę o jego przeszłości. Wydawało mu się, że ten dzień, w którym przekroczył osiem stref czasowych, nigdy się nie skończy. Pokonał jedną trzecią drogi dokoła świata.
Podjechał pod dom i zgasił silnik. Był potwornie zmęczony. Przed domem też paliło się światło. Kenzie wyjął dwie walizki z bagażnika i ruszył do drzwi. Rainey otworzyła mu kuchenne drzwi.
- Czy jesteśmy we właściwym miejscu? - spytała zdumiona.
- Zadzwoniłem do Callie Spears, dekoratorki wnętrz, która urządzała mi dom w Kalifornii, i poprosiłem ją, żeby się zajęła ranczem. Szczególnie kuchnia była w złym stanie.
- Miałeś rację, mówiąc o dobrych skrzatach domowych. - Rainey postawiła walizkę na pięknej starej podłodze z terakoty, która pozostała niezmieniona, potem obejrzała nowe dębowe szafki. - Ten skrzat wiedział, co robi. Kuchnia zachowała swoją prostotę i jest śliczna. Callie słusznie zostawiła starą podłogę, belki stropowe i białe ściany. - Rainey rozglądała się po pomieszczeniu. - Ale ten stary przeszklony kredens, stół i krzesła wyglądają jak meble Gradych, podobnie te piękne indiańskie dywaniki.
- Alma powiedziała, że ludziom z zewnątrz to może wydawać się czarujące i autentyczne, ale dla niej to tylko stare dywaniki i zniszczone meble i chciałaby choć raz w życiu mieć wszystko nowe. Zabrała tylko kilka przedmiotów, które miały dla niej wartość sentymentalną.
W kuchni pojawiły się nagle dwa małe koty - szary i pręgowany, te same, z którymi Rainey bawiła się przed kilkoma tygodniami. Były teraz dwa razy większe i poruszały się bardzo śmiało.
Kenzie wziął na ręce szarego, który zaczął entuzjastycznie mruczeć.
- Gdybyśmy byli głodni, to w lodówce są tortille, fasola i sałata - powiedział, patrząc na kartkę, leżącą na stole.
- Alma jest rewelacyjna. - Rainey wzięła na ręce pręgowanego kotka, ocierając policzkiem o jego miękkie futerko. - Wstawię jedzenie do piekarnika. Zanim się rozpakujemy, kolacja będzie gotowa.
- Którą sypialnię chcesz zająć? Te dwie na końcu sieni są największe.
To był najbardziej taktowny sposób, żeby dać jej do zrozumienia, że nie mogą spać razem.
Rainey przeszła przez sień i zajrzała do obu sypialni.
- Wezmę tę po prawej stronie. Na łóżku leży cudowna narzuta, zszywana z kawałków. Zawsze podobał mi się wystrój domów w stylu Południowego Zachodu, jednak nic nie może zastąpić autentyku.
Kenzie zaniósł swoje bagaże do drugiej sypialni i był zadowolony, że Rainey nie wybrała jej dla siebie. Na jego łóżku też leżała stara piękna narzuta, zszyta z białych i bladoniebieskich kawałków, którą wynalazła gdzieś Callie. Dekoratorka kupiła też komodę i szafę z pokrytego nalotem drewna - te meble świetnie pasowały do domu.
Zaciekawiony, postanowił obejrzeć inne pokoje. Dwie mniejsze sypialnie były wysprzątane, ale puste. W salonie stała nowa kanapa i fotele, obite miękką beżową skórą. Callie należała się premia za to, że zdołała tyle zrobić w tak krótkim czasie i głównie przy użyciu miejscowej siły roboczej. Położył na to specjalny nacisk, bo w tym regionie trudno o pracę.
Nie widział jeszcze łazienki, która miała przejść gruntowny remont. Przy drzwiach spotkał Rainey.
- Cudowne - szepnęła. - Całkowicie nowoczesna łazienka, wanna z jacuzzi i oddzielnie prysznic. To ranczo jest prawdziwym klejnotem, Kenzie.
Miała rację; w tym domu mógłby zamieszkać na stałe, i pewnie tak się stanie.
Po długim, męczącym dniu i smacznej kolacji Kenzie powinien dobrze spać, nie mógł jednak zasnąć. Nie była to wina łóżka, ponieważ Callie kupiła taki sam materac, jakiego używał w swoim kalifornijskim domu.
Kiedy tylko zamknął oczy, zaczynały go prześladować koszmary. Incydenty, które uznawał za zapomniane, powracały w całej swojej ohydzie. Przetrwał ten horror dzieciństwa tylko dzięki temu, że potrafił odseparować umysł od ciała. Kiedy musiał robić to, do czego go zmuszano, uciekał myślą do lepszych chwil swojego życia - spacerów z matką w parku i ich wspólnych wypraw do kina. Oboje kochali kino i często chodzili do takich, w których, płacąc za jeden bilet, można było obejrzeć kilka starych filmów.
Dzięki temu mógł zachować zdrowe zmysły, chociaż przeżywał piekło. Z biegiem czasu zbudował sobie tak potężny mur obronny, że prawie udało mu się zapomnieć o tych obmierzłych incydentach z dzieciństwa. John Randall zrobił wyłomy w tym murze, a Nigel Stone całkowicie go zburzył, uwalniając jak z puszki Pandory, wszystkie okropności.
Jak zdoła to wytrzymać? Przyszło mu do głowy, żeby wziąć od Rainey tabletkę uspokajającą, ale odrzucił tę myśl. Ta, którą dała mu w samochodzie, otumaniła go, ale nie ulżyła w cierpieniu. Żadnych leków. Mając matkę narkomankę, wiedział, jak niebezpieczne może być poszukiwanie spokoju za wszelką cenę.
Przewracał się na łóżku, a w jego umyśle nie przestały się pojawiać makabryczne obrazy. Był zlany potem, chociaż w sypialni było chłodno. Wstał z łóżka, ubrał się, i ze znalezioną w kuchni latarką wyszedł na dwór.
Dokoła było cicho i pusto - on sam też odczuwał pustkę.
Sam powstałem, sam, sam jeden
Na wielkim wód rozłogu!
A żaden święty mojej duszy
Nie chciał polecić Bogu.
Ale stary żeglarz zabił albatrosa i jego męczarnie były karą za to bezmyślne okrucieństwo. A co zrobił mały James MacKenzie, żeby ściągnąć na siebie takie cierpienia?
Kiedy oczy przywykły mu do ciemności, nie musiał już korzystać z latarki, wystarczało światło księżyca. Tuż za budynkiem gospodarczym przypadkiem trafił na ścieżkę, która pięła się w górę.
Zaczął się nią wspinać. W chłodnym powietrzu nocy unosił się zapach sosen oraz wiele innych nieznanych mu zapachów. Doszedł do otoczonej drzewami łąki. Drobne kwiatki połyskiwały w świetle księżyca. Kenzie, zbyt wzburzony, żeby podziwiać to subtelne piękno, wspinał się wyżej.
Przebiegały mu przez głowę fragmenty sztuk teatralnych i urywki poezji. Niektóre miały związek z jego obecną sytuacją, inne nie odnosiły się do niego aż tak bezpośrednio. Sześć lat spędzonych pod dachem profesora Trevora Scott - Wallace’a było odpowiednikiem wyższych studiów na wydziale literatury angielskiej. Przypomniał sobie „Odejście Artura”.
Odpływam... Na Awilonu wyspą, gdzie nie pada
Ani grad, ani deszcz, ani śnieg, ani
Wiatr nie zahuczy tam; laki głębokie,
Sady, pieczary ocienione bluszczem...
Tak mi się jawi ta ziemia szczęśliwa.
Ale on nie miał pojęcia, kim był jego ojciec, czy żyje, czy już umarł, czy wiedział, że spłodził syna z tą piękną dziewczyną, która była zbyt młoda, żeby zdawać sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów.
Kiedy Kenzie był chłopcem, lubił sobie wyobrażać, że ojciec był młodym szkockim góralem, z którym Maggie leżała wśród wrzosów, a potem odwiecznym zwyczajem szkockiej młodzieży poszedł do wojska, żeby poznać świat. Nawet teraz widuje się maszerujących rekrutów z dudami i sztandarami, którzy mają pobudzić wyobraźnię młodych Szkotów, marzących o wielkiej przygodzie. Może kochanek Maggie odjechał, obiecując, że do niej wróci, i zginął na wojnie, w dalekim kraju.
Oczywiście, ojcem Kenziego mógł też być jakiś pijany urzędnik, który zapłacił Maggie pięć funciaków, żeby rozłożyła nogi. Albo jakiś kuzyn, który ją molestował i przed którym uciekła z domu. Kenzie nie mógł tego wiedzieć; mógł mieć tylko nadzieję, że matka zaznała choć trochę radości, której tak mało miała w życiu.
Bij, bij, bij, o morze,
Bij w te zimne, te szare kamienie!
Gdybyż usta umiały wyrazić
Myśli, które znów się budzą, we mnie!*3
Tennyson też poznał smutek.
Zdyszany po wspinaczce zatrzymał się na szczycie wzgórza. Co, u diabła, ma zrobić z Rainey? Kupił to ranczo również dlatego, że nie wiązały się z nim żadne wspomnienia, a teraz spała pod jego dachem.
Był rozpaczliwie samotny, a ona była jedyną osobą, której obecność mu nie przeszkadzała. Ale Rainey chciała podjąć próbę uratowania ich małżeństwa, a teraz było to już absolutnie niemożliwe. Jego popęd seksualny został do tego stopnia zakłócony, że nie był pewny, czy jeszcze kiedyś będzie w stanie dzielić z nią tę cudowną namiętność, która była tak ważna w ich związku.
Siedem długich lat celibatu minęło między czasem, kiedy jako dziecko był niewolnikiem seksualnym, a jego pierwszym związkiem, gdy stał się dorosłym mężczyzną. Te lata pomogły mu odnaleźć siebie samego. Przy pierwszej kochance, starszej o piętnaście lat aktorce, która prowadziła zajęcia w Królewskiej Akademii, czuł się jak dziewica. Z jej pomocą udało mu się odzyskać seksualną identyfikację.
Jednak teraz nie potrafił już oddzielić Jamiego od Kenziego. Dostawał natychmiast skurczów żołądka na myśl o pójściu do łóżka z Rainey, ponieważ ożywały koszmarne obrazy własnego poniżenia.
Przepełniony rozpaczą, patrzył na swoją dolinę. Ze wzniesienia widział małe jeziorko, błyszczące w świetle księżyca, i dom Gradych. Nie paliło się tam światło; o tej porze wszyscy rozsądni ludzie spokojnie spali.
Schodził w dół, zmęczony, ale równie niespokojny, jak w chwili, kiedy wychodził z domu. Będzie musiał jutro zawiadomić Setha Cowana, że nie zagra w dreszczowcu, który za dwa miesiące miał być kręcony w Australii. Nie podpisał jeszcze kontraktu, więc nie mogą występować o odszkodowanie, ale Seth i tak wpadnie w szał. Kenzie postanowił zostawić mu z samego rana wiadomość na automatycznej sekretarce, w ten sposób uniknie rozmowy.
Co będzie robił? Jako aktor musiał się choćby częściowo obnażać, ale teraz czuł się do tego stopnia obnażony, że ten stan uniemożliwiał granie. Jak wielu ludzi, snuł często marzenia o tym, co będzie robić w swoim wolnym czasie, a teraz jego jedynym pragnieniem było zostać pustelnikiem i całkowicie odizolować się od świata. Ale co robią pustelnicy, żeby wypełnić puste godziny?
Zatrzymał się i spojrzał na jezioro. Z tego miejsca wyglądało jak piękne okrągłe lustro. Przypomniał mu się labirynt w Morchard House. To było dziwne, ale spacer tamtą wijącą się w murawie ścieżką odprężył go i uspokoił.
Starał się wyrzucić z myśli wspomnienie o tym, jak kochali się z Rainey w pobliżu labiryntu. To była zupełnie inna sprawa. Ale labirynt pociągał go.
Dlaczego nie miałby zbudować labiryntu w Ciboli? Praca nad nim zajmie go przez kilka tygodni, a kiedy będzie gotów, chodzenie po tej ścieżce medytacyjnej może ukoić rany jego duszy.
Podbiegł do niego pies Gradych. Kenzie podrapał go po łbie, wdzięczny za towarzystwo tak mało wymagającego kompana. Kiedy Schodził ze wzniesienia, Hambone nie odstępował go ani na krok.
On też będzie miał psa. Pustelnik powinien mieć psa.
Zaspana Val schodziła wąskimi schodami do jadalni pensjonatu, w którym ona i Laurie zatrzymały się na noc. Zobaczyła już spory kawałek Irlandii i doszła do przekonania, że słusznie nadano jej nazwę Szmaragdowej Wyspy. Laurie zwykle długo spała, ale Val wstała wcześnie, żeby znowu rozpocząć zwiedzanie.
- Piękny poranek, prawda, panno Covington? - powitała ją pani O’Brien, właścicielka pensjonatu. - Czy zaparzyć do śniadania cały dzbanek herbaty?
- Bardzo proszę.
Pani O’Brien poszła do kuchni szykować śniadanie, a Val wzięła z kredensu gazety, żeby je przejrzeć.
Nie znalazła w nich nic ciekawego, dopóki nie natrafiła na londyński brukowiec, leżący pod poważnym dublińskim dziennikiem. Na pierwszej stronie „Inquirera” była wielka fotografia Rainey i Kenziego oraz nagłówek: „Czy Kenzie Scott jest gejem?”.
Skonsternowana Val szybko przeczytała początek reportażu i wróciła do fotografii, żeby przyjrzeć się jej uważnie. Kenzie wyglądał na zaszokowanego, co było zresztą zupełnie zrozumiałe, a Rainey na wściekłą i zdumioną.
A więc Nigel Stone wyciągnął swojego asa z rękawa. Val postanowiła zaangażować się w tę sprawę, była przecież prawnikiem. Polubiła Kenziego, a było oczywiste, że tego typu skandal zrani głęboko również Rainey.
Zawodowa rutyna zmusiła ją do zastanowienia się nad kwestią, czy Kenzie mógłby być gejem. Nie wierzyła w to; na tyle znała się na mężczyznach.
Czy mógł być biseksualny? To było możliwe, ale również mało prawdopodobne. Nie wyczuwała w nim żadnego zainteresowania mężczyznami, chociaż w ekipie filmowej było kilku przystojnych gejów. Gotowa była zaryzykować całą swoją karierę prawniczą i nie zmieniłaby zdania - Kenzie był heteroseksualny.
Na drugiej stronie gazety Stone przedstawiał dowody: posiadał świadectwo chrztu na nazwisko Jamesa MacKenzie - rzekomo prawdziwe nazwisko Kenziego. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, jeśli nie potrafił udowodnić, że Kenzie Scott i James MacKenzie są tą samą osobą.
Nigel twierdził również, że rozmawiał z mężczyznami, którzy przysięgali, że mieli stosunki seksualne z Jamiem MacKenzie i za to płacili. To również nic nie znaczyło, jeśli nie ujawnili swoich nazwisk, a raczej tego nie zrobią. Kto by chciał przyznać się publicznie do uprawiania seksu z nieletnim?
Czytając kolejny akapit, Val brzydko zaklęła. Stone twierdził, że jest w posiadaniu pornograficznego wideo z Kenziem, i poparł to umieszczonym obok zdjęciem dziecka o bardzo smutnej buzi. Val dokładnie przyjrzała się niewyraźnej fotografii. To dziecko było rzeczywiście podobne do Kenziego, jednak nie miało tych samych rysów twarzy. Podobne fotografie przysyłali już czytelnicy „Inquirera” po apelu Stone’a. Jeśli miał tylko takie dowody, to Nigel Stone stąpał po kruchym lodzie.
Do jadalni weszła pani O’Brien z tacą, na której był dzbanek parującej herbaty i talerz z bekonem, jajkami, kiełbaskami i pomidorem z grilla. Val straciła jednak apetyt, udało się jej zjeść tylko połowę porcji.
Po śniadaniu wróciła do pokoju i wyjęła telefon komórkowy.
W Kalifornii nie wybiła jeszcze północ, więc do kogo mogła telefonować? Emmy Herman prawdopodobnie wiedziała o wszystkim, ale pewnie już spała. Kobiety w ciąży potrzebują dużo snu. Nie było więc innej rady, jak tylko zadzwonić do Rainey.
Chociaż Rainey powinna już być w domu, nadal miała włączoną automatyczną sekretarkę, która odsyłała wszystkich dzwoniących do jej biura. Val zostawiła wiadomość i zaraz połączyła się z Gordonami. Zaprzyjaźniła się z Naomi i Marcusem podczas kręcenia filmu - kierownik planu często musiał kontaktować się z producentem.
- Halo. - Telefon odebrała Naomi Gordon.
- Naomi, tu Val Covington. Jestem w Irlandii i przed chwilą czytałam „Inquirera”. Co się dzieje? Czy mogłabym się na coś przydać?
- Val, cieszę się, że dzwonisz. Zaczekaj moment, zawołam męża do drugiego telefonu.
- Dobrze, że się odezwałaś, Val - usłyszała po chwili głos Marcusa. - Może tobie uda się wpaść na jakiś pomysł, który nam jeszcze nie przyszedł do głowy?
- Czytałam tylko artykuł Stone’a, w którym prezentuje swoją wersję wydarzeń. Możecie mi powiedzieć, co się właściwie stało?
- Nigel Stone rzucił się na Kenziego z tymi rewelacjami w chwili, kiedy Kenzie wychodził z kaplicy po nabożeństwie żałobnym za Charlesa Winfielda - oznajmiła Naomi. - Brytyjscy reporterzy są o wiele gorsi niż Amerykanie.
- A to łajdak! I co dalej?
- Rainey i Kenzie odjechali, niczego nie komentując - ciągnął Marcus. - Była roztrzęsiona, kiedy do nas dzwoniła. Robimy, co tylko możemy, żeby, zanim ta sprawa stanie się sensacją wszystkich mediów, zdusić ją w zarodku.
- Żałuję, że nie znam dobrze Anglii - powiedziała Val. - Łatwo docieram do właściwych dokumentów i jestem pewna, że w Stanach znalazłabym broń przeciwko Nigelowi, jednak w Londynie nie wiedziałabym, jak się do tego zabrać.
- Możemy wynająć ludzi do prowadzenia takich poszukiwać - wtrąciła Naomi. - Czego, według ciebie, powinni szukać?
Val zastanawiała się przez chwilę.
- Na początek sprawdziłabym, co nasz kochany Nigel robił w Australii, gdzie długo pracował. Czy nie zajmował się fabrykowaniem wiadomości albo dowodów, czy nie oskarżano go o zniesławienie? Jeśli nawet wygrałby proces, to kilka tego typu incydentów natychmiast podważyłoby jego wiarygodność.
- To dobry pomysł. Sam o tym nie pomyślałem, ale mam kilka kontaktów w Sydney. Zaraz je uruchomię.
- Widziałaś jakieś fotografie z filmu porno, w którym rzekomo występuje Kenzie, kiedy był małym chłopcem? - spytała Naomi. - Myśmy jeszcze tego nie widzieli.
- W gazecie, którą czytałam, było jedno zdjęcie i uważam, że ten chłopiec nie jest Kenziem. Ten sam kolor włosów i oczu, ale inne rysy twarzy. To jakieś inne biedne dziecko.
- A więc Stone niczym specjalnym nie dysponuje. Cały problem polega jednak na tym, że trudno będzie obalić jego oskarżenie, jeśli nie potrafimy udowodnić, że Kenzie przebywał zupełnie gdzie indziej, w czasie kiedy miał rzekomo prostytuować się w Londynie - powiedział Marcus. - Może zdecyduje się wreszcie wyjawić coś na temat swojego dzieciństwa, żeby udowodnić, że nie mógł być męską prostytutką.
- Obawiam się, że prędzej go szlag trafi, niż zrezygnuje z prywatności, której zawsze strzegł - wtrąciła Naomi. - Ma cudowne brytyjskie maniery, ale jest bardzo upartym facetem. Dlaczego miałby komuś opowiadać o swoim prywatnym życiu?
- Niech ktoś przejrzy londyńskie świadectwa szkolne z tego okresu i wybierze kilku chłopców podobnych do Kenziego. Potem trzeba ich będzie odnaleźć i namówić, żeby wzięli udział w konferencji prasowej. - Val mówiła z głębokim namysłem. - Na początku konferencji należałoby pokazać zdjęcie pierwszego faceta i powiedzieć: to jest James MacKenzie.
- Potem pokazać dziennikarzom żywego faceta. Najlepiej, żeby był niski, gruby i łysiejący. Wtedy powiedzieć: Tak naprawdę to jest Reggie Smothers z Croydon, ale czy na tej fotografii z dzieciństwa nie jest podobny do Jamesa MacKenziego? Kiedy reporterzy przestaną się śmiać, trzeba tę sztukę kilkakrotnie powtórzyć. W ten sposób wykażemy, że nie może być żadnego związku pomiędzy świadectwem wodzenia, nieostrą fotografią małego chłopca a Kenziem Scottem.
- Val, naprawdę nie chcesz dla nas pracować? - Naomi roześmiała Się cicho. - To jest genialny pomysł. Jeśli nie chcesz być naszym prawnikiem ani pracować przy produkcji, mogłabyś się zająć public relations.
- Nie, dziękuję, pozostanę jednak przy swoim zawodzie - Val zastanowiła się przez chwilę. - Należałoby również zwrócić uwagę na fakt, że kimkolwiek jest ten chłopiec, był wtedy tak młody, że przysługuje mu status ofiary i nie można tu mówić o prostytucji.
- Tak dużo nieszczęsnych dzieci żyje na ulicy - powiedziała Naomi. - Nie mogę spokojnie o tym myśleć.
To stwierdzenie nasunęło Val kolejny pomysł.
- Prawdopodobnie istniał jakiś James MacKenzie, który był męską prostytutką. Niewykluczone, że Nigel Stone naprawdę wierzy, iż tym chłopcem był Kenzie. Tymczasem chłopiec może już nie żyć. Takie życie jest bardzo niebezpieczne, szczególnie dla dzieci. Można by spróbować poszukać świadectwa zgonu prawdziwego Jamesa MacKenzie.
- To zamknęłoby sprawę. Wspaniały pomysł, Val. - Marcus był pełen podziwu. - Teraz jesteś na wakacjach, więc już o tym nie myśl. Myślę, że uda nam się uciszyć Stone’a i nie uda mu się zaszkodzić filmowi Rainey.
- Naprawdę uważasz, że potrafię przestać o tym myśleć? - Val westchnęła.
- Dzwoń codziennie po nowe wiadomości - rzekła Naomi. - Zaufaj nam, za tydzień lub dwa ta sprawa będzie już należała do przeszłości.
Val zakończyła rozmowę z nadzieją, że Gordonowie mają. rację. Film może na tym nie ucierpieć, ale mąż Rainey?
Łup! Łup! Łup! Te odgłosy z wolna docierały do Rainey. Z trudem otworzyła oczy, nie wiedząc dobrze, gdzie jest i dlaczego się tu znalazła. Chciałaby wierzyć, że to wszystko było tylko złym snem, ale obok niej spały dwa małe koty, wiedziała więc, że jest w Nowym Meksyku.
Odgłosy uderzeń były dość regularne. Czy to mógł być jakiś ogromny dzięcioł? Zwlokła się z łóżka i w towarzystwie nieodstępnych kociąt poszła do łazienki. Czy to możliwe, że jest już druga po południu? Zmęczenie po podróży i różnica czasu nie były wystarczającym wytłumaczeniem.
Prysznic trochę ją ożywił, ale nadal czuła się fizycznie wyczerpana. Włożyła szorty i podkoszulek i poszła do kuchni, z kotkami, dającymi jej wyraźnie do zrozumienia, że od bardzo dawna nic nie jadły i umierają z głodu.
Przeszukała szafki i znalazła jedzenie dla kotów - Alma Grady doskonale zaopatrzyła kuchnię. Rainey nakarmiła kociaki, nalała sobie szklankę soku pomarańczowego i wyszła na poszukiwanie dzięcioła.
Na ranczu było kilka budynków gospodarczych. Za stodołą pasły się dwa konie. Zaczęła się zastanawiać, czy państwo Grady’owie pozwoliliby czasem jej i Kenziemu przejechać się na nich. Byłoby cudownie jeździć konno po tych pagórkach.
Dopiero koło szopy odkryła źródło hałasu. Kenzie rąbał drzewo. Było gorąco, więc zrzucił koszulę, a pod Rainey ugięły się kolana na widok jego wspaniale umięśnionego ciała.
Wydawało jej się, że wieki upłynęły od ostatniej nocy, którą spędzili razem. Miała ochotę wtulić się w jego ramiona, scałować pot z jego skóry, w nadziei, że intymny kontakt pomoże mu zapomnieć O koszmarnej przeszłości.
Jednak ten odruch pożądania został zastąpiony obrazem bezradnego dziecka, molestowanego przez obrzydliwego zboczeńca. Zrobiło jej się niedobrze.
- Robisz zapasy drewna na zimę? - spytała lekkim tonem.
Łup! Kenzie podniósł siekierę i rozrąbał polano na dwie równe części. Rzucił je na stos narąbanego już drewna.
- To jedyna praca na ranczu, jaką chłopak z miasta potrafi wykonywać.
Całe dłonie miał w pęcherzach. Jego ręce zdecydowanie nie były jeszcze przyzwyczajone do takiej pracy. Oczywiście, nie chodziło mu o to, żeby narąbać drewna, chciał tylko wyładować długo tłumioną wściekłość.
- Dobrze zrobiłeś, kupując to ranczo, Kenzie. - Rainey patrzyła z zachwytem na dolinę. - Jest piękne i takie spokojne. Tu można naprawdę dobrze się czuć.
- Może. Miejmy tylko nadzieję, że nie odnajdą nas tu żadni reporterzy. To mogłoby wywrzeć zły wpływ na dobre samopoczucie. - Kenzie położył na pieńku nowe polano.
Rainey zajrzała do szopy, która okazała się domem dla sezonowych robotników. Zobaczyła pokój z czterema łóżkami i drewnianą podłogą.
- To byłby ładny dom dla gości.
- Nie planuję zapraszania tu gości. - Rozłupał kolejne polano.
Czy żałował już, że pozwolił jej tu przyjechać? Unikał kontaktu wzrokowego i znowu zamknął się w swojej skorupie. Trudno kochać aktora - nie można poznać jego myśli, kiedy sobie tego nie życzy.
- Jadłeś już śniadanie? To znaczy lunch? - Uznała, że jego wzruszenie ramionami oznacza, że nie. - Może zrobić omlet? Ja też jestem głodna.
- Chyba coś bym przekąsił.
- To długo nie potrwa. Jeśli chcesz wziąć prysznic, to jedzenie będzie gotowe, kiedy skończysz.
Kenzie podniósł koszulę ze stosu drewna i wytarł nią spoconą twarz.
- To chyba dobry pomysł.
Szli do domu obok siebie, ale nie czuli się razem. Rainey tłumaczyła sobie, że to jeszcze musi potrwać, zanim potrafi się przy niej odprężyć. Został jej jeszcze tydzień do wyjazdu.
W głębi duszy była jednak przekonana, że to o wiele za mało.
Rainey z przyjemnością wdychała zapach smażonej cebuli. Od jak dawna już nie gotowała? Oczywiście, dziecko wychowywane przez Virginię Marlowe nie mogło się obyć bez nauki gotowania. Rainey lubiła to zajęcie. Mimo częstych krytycznych komentarzy babki w kuchni przeważnie panowała przyjacielska atmosfera, kiedy razem przygotowywały świąteczne obiady.
Jednak gwiazdom filmowym brakuje na to czasu. Kenzie miał wspaniale gotującą gosposię, a Rainey korzystała z usług zaprzyjaźnionego kucharza, który dostarczał jej do domu pyszne zdrowe posiłki z dokładną instrukcją podgrzewania. Przez całe lata nie przyrządzała nic bardziej skomplikowanego niż cappuccino.
Znalazła w lodówce smażone ziemniaki, więc dodała je do cebuli i papryki, żeby omlet był bardziej pożywny. Właśnie rozbijała widelcem jajka, kiedy zadzwonił telefon. Kenzie był jeszcze pod prysznicem, więc odebrała.
- Halo?
- Raine? Tu Marcus.
- Dobrze, że to ty. - Odprężyła się. - Martwię się, że jakiś reporter może znaleźć ten numer.
- Jak do tej pory o miejscu twojego pobytu wiem tylko ja, Naomi, Val i Emmy, a żadne z nas nikomu tego nie zdradzi.
- Lepiej, żebyś zawiadomił ludzi Kenziego. Dostaną ataku serca, jeśli nie będą wiedzieli, gdzie on jest.
- Zadzwonię do Setha Cowana i on się już tym zajmie.
- Jak wielki świat przyjął rewelacje Nigela Stone’a?
- Tak jak można się było spodziewać. Poważniejsze dzienniki nie podejmują tego tematu, ponieważ, jak do tej pory, wszystko oparte jest na plotkach, ale prasa brukowa zbiera niezłe żniwo. Dwa dzienniki zatrudniły nawet tak zwanych ekspertów, którzy twierdzą, że filmowy image Kenziego jako wspaniałego macho może być przykrywką faktu, że jest gejem.
- Nic już mnie nie zadziwi. - Rainey westchnęła.
- Jakiś idiota napisał, że ty jesteś utajoną lesbijką i że wasze małżeństwo jest podwójnym kamuflażem. - Marcus roześmiał się głośno.
- Stek bzdur. - Zacisnęła wargi. - A jakie kroki podjęto z naszej strony?
- Barb Rifkin uruchomiła wszystkie swoje kontakty i prawdopodobnie dzięki temu ta historia nie nabrała jeszcze rozgłosu. A twoja przyjaciółka zadzwoniła z Irlandii i podrzuciła nam kilka dobrych pomysłów kontrataku. - Marcus złożył jej krótkie sprawozdanie z rozmowy z Val.
Do kuchni wszedł Kenzie; miał mokre włosy i nieprzenikniony wyraz twarzy.
- To Marcus - powiedziała. - Chcesz z nim mówić?
Potrząsnął głową, więc Rainey zakończyła rozmowę.
- Przykro mi, ale omlet nie jest jeszcze gotowy. Napijesz się soku pomarańczowego?
Tym razem skinął głową. Zauważyła, że jest nieogolony.
- Zapuszczasz brodę, żeby cię nikt nie mógł poznać? - spytała.
- Może.
Wyraźnie nie był w nastroju do rozmowy.
- Pomyślałam, że miło byłoby zjeść w ogródku Almy. Mógłbyś przygotować stół?
Znów skinął głową. Ze szklanką soku w dłoni otworzył drzwi do ogródka, a kociaki pobiegły za nim. Rainey wylała jajka na patelnię, nastawiła kawę i włożyła do testera kromki chleba domowego wypieku Almy.
Kiedy Kenzie uporał się z nakryciem stołu, jedzenie było już gotowe. Rainey podzieliła omlet - dwie trzecie dla Kenziego, a reszta dla niej - położyła go na podgrzane w piekarniku talerze, postawiła na tacy tosty i słoik miodu.
- Mógłbyś nalać kawy?
Kenzie napełnił kubki i poszedł za nią do ogrodu, który teraz, pod koniec lata, prezentował się wyjątkowo pięknie. Kwitnące pnącze oplatało jedną ze ścian, a w powietrzu unosiły się różnorodne zapachy. Za krzakiem szałwi Rainey zauważyła małą statuetkę świętego Franciszka. Okrągły stolik stał w cieniu winorośli i siedział na nim szary kotek.
Kenzie postawił kawę na stole i zdjął z niego zwierzaka.
- Przykro mi, szarusiu, ale tego nie wolno ci robić.
- Czy on nazywa się Szaruś? - Rainey postawiła talerze na stole, odstawiła tacę i zajęła miejsce.
- Może się tak nazywać. Chcesz nazwać pręgowanego? Właśnie wskakuje ci na kolana.
Rainey pogłaskała kotka, który natychmiast zaczął radośnie mruczeć.
- Ona mówi, że nazywa się Pusia, bo ma futerko miękkie jak puszek. - Delikatnie zdjęła zwierzę z kolan i postawiła na ziemi. - Mam nadzieję, że omlet się udał. Czuję się dumna, że umiałam zapalić piecyk kuchenny.
- Jest doskonały. Nie wiedziałem, że umiesz gotować.
Zadowolona, że Kenzie je i mówi całymi zdaniami, Rainey też nabrała się do jedzenia. Omlet rzeczywiście był dobry. Kiedy jadła ostatni raz? Nie mogła połapać się w strefach czasowych, wiedziała jednak, że było to bardzo dawno temu.
Czuła, że się powoli odpręża - siedziała w słonecznym ogrodzie, wdychała zapach kwiatów, obserwując bawiące się kociaki. Cała Okolica emanowała spokojem. Los Angeles i Londyn leżały chyba na innej planecie.
Miło było siedzieć tu z Kenziem. Dawniej, mimo gorączkowego trybu życia, zdarzały im się chwile spokoju, kiedy wyjeżdżali do uroczych zapadłych zakątków. Pozwoliła sobie na luksus i udawała przez chwilę, że wszystko jest w porządku. Dolała kawy do kubków.
- Zaczynam sobie przypominać, na czym polega prawdziwe życie.
- Ciesz się nim, póki możesz. Myślę, że będziesz równie zajęta przy postprodukcji, jak podczas kręcenia filmu.
- Chyba masz rację. - Niechętnie myślała o powrocie do Kalifornii.
Kenzie oparł łokcie na kolanach, obracając w dłoniach kubek kawy.
- Co mówił Marcus?
- Miał całkiem pocieszające wiadomości. - Rainey powtórzyła mu pokrótce rozmowę z producentem. - Nigel Stone ma również pornograficzne wideo i twierdzi, że ty na nim jesteś - dodała po chwili wahania.
Kenzie przymknął oczy; twarz mu zadrgała.
- Prawie o tym zapomniałem. Rock dał mi kiedyś narkotyk, chyba jakąś odmianę ecstasy, i zabrał mnie do małego paskudnego studia. Niewiele więcej pamiętam, nigdy nie widziałem tego wideo. Prawdopodobnie Nigel znalazł tę kopię wśród rzeczy ojca, po jego śmierci.
- Val widziała fotografię z wideo i powiedziała, że tamten chłopiec nie jest do ciebie podobny, ten sam koloryt, ale inne rysy. Więc Nigel nie może tu nic zrobić.
- Już i tak wyrządził dużo szkody. - Kenzie patrzył na fruwające nad krzakami motyle.
- To straszne, że wszystko, o czym chciałeś zapomnieć, znowu wypłynęło na powierzchnię, ale to się uspokoi za kilka tygodni.
- Takie rzeczy nie mijają bez echa. - Kenzie popatrzył na nią. - Nie rób takiej zmartwionej miny. Nie zabiję się na twoich oczach.
- Bierzesz pod uwagę i takie wyjście z sytuacji? - Zamarła.
- To mało prawdopodobne - odrzekł po zbyt długim milczeniu.
- Na litość boską, Kenzie, co ci przychodzi do głowy? - Chwyciła go za nadgarstek. - To wszystko minie.
Spojrzał na jej rękę, potem jego wzrok przesunął się po całym ciele. zatrzymując się na wycięciu podkoszulka. Poczuła przepływający między nimi prąd pożądania, którego nie można było zrealizować.
Zadowolona, że nie wyrwał jej ręki, puściła ją i oparła się na krześle. Jeśli okaże zbyt wielki niepokój, w ogóle przestanie się do niej odzywać.
- Wolałabym dobrze to zrozumieć. Czy chciałeś powiedzieć, że nie skończysz ze sobą, dopóki tu jestem, bo chcesz mi oszczędzić widoku martwego ciała?
- Chyba właśnie o to chodzi - szepnął. - Nikt nie powinien być na to narażony po raz drugi w życiu.
Rainey wzdrygnęła się na wspomnienie Clementine i nieszczęsnej dziewczyny, Maggie MacKenzie - matki Kenziego.
- Biorąc pod uwagę, w jak okropny sposób samobójstwo odbija się na najbliższych osobach, czy możesz powiedzieć, że to w ogóle nie wchodzi w grę? Otrząśniesz się z depresji, jestem tego pewna. Jesteś bardzo silny. Wytrzymałeś w życiu tak dużo, że taki podlec jak Nigel Stone nie pokona cię.
- Nie jestem w depresji, raczej czuję się... pusty. - Uważnie dobierał słowa. - Stworzenie Kenziego Scotta z tak mało obiecującego materiału wymagało długiego czasu i dużego wkładu energii. Był jak bombka na choinkę - piękna, dopóki się nie stłucze, bo w środku jest pusta. Nie miałbym już dość siły, żeby to robić od nowa. Nie zamierzam jednak działać pochopnie. W tej chwili myślę raczej o tym, żeby już nigdy nie opuszczać granic Ciboli.
Rainey popatrzyła na wznoszące się nad nimi szczyty gór.
- To potrafię zrozumieć. Ale co tu będziesz robił? Nie wyobrażam sobie, żebyś mógł prowadzić gospodarstwo.
- Najpierw zbuduję labirynt. Niedaleko od domu, na wzniesieniu, jest łąka. Świetnie nadaje się do tego celu.
To niezła myśl, przyznała Rainey w duchu.
- Labirynt z murawy, jak w Morchard House?
- Tu jest na to zbyt sucho. Myślałem o płytkach ceramicznych albo chodnikowych.
- Może pojedziemy do Chama, żeby zobaczyć, czy mają tam materiały budowlane.
Kenzie wzruszył ramionami.
- Callie Spears, ta dekoratorka, może coś dla mnie wybrać i kazać tu przywieźć.
Na tym skończyła się próba wyciągnięcia go z domu. Mógł twierdzić, że nie jest w depresji, ale Rainey nie pozbyła się wątpliwości. Ona za każdym razem, gdy była bardzo przygnębiona, miała ochotę schować się pod łóżkiem. Kenzie reagował podobnie.
- Wracam do swojego drewna. - Wstał od stołu, zebrał talerze i wyszedł z ogrodu.
Rainey przez chwilę patrzyła za nim. Nie wierzył, że wystarczy mu siły, żeby odbudować swoje życie, ale niewątpliwie miał więcej energii niż ona, chociaż napędzał go jedynie gniew.
Przymknęła oczy, czując pulsowanie w skroniach. Nie może go zostawić, kiedy jest w tak dziwnym, niebezpiecznym nastroju.
A co będzie z jej cholernym filmem? Inwestorzy ryzykowali pieniądze, aktorzy i cała ekipa wypruwali sobie żyły, żeby wszystko się udało. Miała wobec nich zobowiązania.
Czując narastający ból głowy, poszła do swojej sypialni, żeby zadzwonić do Marcusa. Kiedy się odezwał, od razu przeszła do rzeczy, nie mając siły na taktowne rozpoczęcie rozmowy.
- Nie mogę przyjechać do LA, żeby zmontować film, Marcusie. Chodzi o Kenziego. Nie mam odwagi zostawić go samego.
Producent gwałtownie złapał oddech.
- Jeśli jest w tak złym stanie, to powinniśmy znaleźć mu dobrą klinikę, gdzie szybko dojdzie do siebie.
- Nie! To byłoby najgorsze, co by go mogło spotkać. Jest zupełnie spokojny i bez problemu przekona każdego psychiatrę o swoim doskonałym zdrowiu. Chodzi tylko o to, że mógłby, w bardzo racjonalny sposób, dojść do wniosku, że zmęczyła go już walka z życiem.
Rainey spodziewała się gwałtownego sprzeciwu, ale Marcus zaskoczył ją całkowicie.
- Okay, zostań w Nowym Meksyku. Żaden film nie jest wart ludzkiego życia, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że stracimy nie tylko Kenziego, lecz również ciebie.
Jak dobrze ją rozumiał!
- Dziękuję ci, Marcusie. Eva Yanez jest najlepszą montażystką pod słońcem, jeśli chodzi o dramaty psychologiczne, a ja zrobiłam szczegółowe notatki do każdej sceny, więc będzie mogła prawie wszystko zmontować bez mojej pomocy. Kiedy skończy, zrobię konieczne poprawki.
- Spokojnie, dziewczyno! Możesz zostać w Nowym Meksyku, ale nie zwolnię cię z postprodukcji. Przy odpowiedniej łączności możesz pracować z Eva i dźwiękowcami tak, jakbyście byli w jednym pokoju.
- Mogę to zrobić za pomocą komputera?
- Oczywiście. Nie jest to idealne rozwiązanie i na pewno nie tanie, ale ta technologia jest już dostępna od kilku lat.
- Będę musiała prosić Kenziego o zgodę na zainstalowanie tego całego sprzętu. On jest właścicielem rancza - powiedziała niepewnym tonem. - Poza tym istnieje również taka możliwość, że da mi bardzo uprzejmie do zrozumienia, że powinnam stąd wyjechać.
- Zachowuj się jak kot, bądź spokojna, a jednak towarzyska. Czasami najlepszym podarunkiem dla drugiego człowieka może być sama czyjaś obecność. Nie naciskaj, żeby obnażał przed tobą duszę. Jest Anglikiem i mężczyzną, więc będzie się przeciwko temu buntował.
- Będę się starać, żeby nie być przewrażliwioną uczuciowo Kalifornijką. - Rainey uśmiechnęła się lekko.
- Załatw to z nim jak najszybciej, a ja zajmę się zorganizowaniem i wysyłką całego wyposażenia. Powinno już być na miejscu na początku przyszłego tygodnia. Zainstalowanie nie będzie trwało dłużej niż jeden dzień, więc nie będzie wiele zamieszania.
- To będzie kosztować majątek, a cały budżet już został wykorzystany!
- Włożę w to tyle, ile będzie potrzeba.
- Co się stało z twoją teorią nieangażowania własnych pieniędzy?
- Robię to tylko wtedy, kiedy jest konieczne. - Marcus roześmiał się. - Ten film dobrze się zapowiada, Rainey, ale musisz na każdym kroku pilnować swojej wizji, żeby nie stracić tego, co jest w nim wyjątkowe. Szlag by mnie prędzej trafił, niż miałbym pozwolić, żeby świetny film padł z powodu braku kilkuset tysięcy dolarów.
Rainey potarła oczy. Przez wiele lat nigdy nie płakała, a teraz wciąż miała łzy w oczach.
- Nic dziwnego, że jesteś najlepszym niekomercyjnym producentem w Hollywood.
- Dobrze mówisz. Zrewanżujesz mi się, przychodząc najpierw do mnie ze swoim następnym projektem. - Marcus nagle spoważniał. - Mówię serio, Rainey. Wszyscy już mają dość tych produkcji komercyjnych ze specjalnymi efektami. Potrzebne są filmy robione z sercem. Jeśli nie popierałbym projektów, które mi się podobają, to po co miałbym siedzieć w tym biznesie?
- Dzięki, Marcusie.
Po zakończeniu rozmowy Rainey przymknęła oczy i odmówiła w duchu modlitwę dziękczynną. Może uda się jej wypełnić zobowiązania wobec filmu i męża - jeśli potrafi go przekonać, żeby pozwolił na inwazję Hollywood na jego sanktuarium.
Kenzie znalazł płytki chodnikowe w kącie schowka na narzędzia, kiedy chował tam siekierę. Były kwadratowe, z nieglazurowanej gliny, koloru gleby w Ciboli - dokładnie takie, jakie sobie wyobrażał. Zaczął je układać na ziemi, kiedy pojawiła się Rainey.
- Jak myślisz?
Nie od razu zrozumiała, o co mu chodzi.
- Na labirynt? Doskonałe. Na pewno robią je gdzieś w okolicy. To są chyba pozostałości płytek, którymi wyłożono kawałek ogródka, tam gdzie jest stolik. - Rainey uklękła i przesunęła palcem po rdzawoczerwonej powierzchni płytki. - Callie Spears jest doskonałą dekoratorką, ale labirynt jest bardzo osobistą sprawą. Sam powinieneś wybrać materiał.
Przyznał jej rację; tak zrobi, jeśli nie będzie to wymagało wyjazdu poza ranczo.
- Spytam Jima Grady’ego, skąd miał te płytki, i zamówię ich większą liczbę.
Rainey patrzyła na niego, przygryzając dolną wargę, co zawsze robiła, kiedy nie była pewna reakcji męża.
- Rozmawiałam z Marcusem Gordonem.
Kenzie poczuł ucisk w żołądku - czy powie mu, że musi natychmiast wracać do Los Angeles. Wiedział, że jego towarzystwo nie może nikomu sprawiać przyjemności - był oschły i zamknięty w sobie. Rainey powinna wyjechać, liczył jednak na to, że zostanie tu na cały tydzień, a może nawet dłużej.
- Kiedy powiedziałam mu, że nie chcę wracać do smogu i hałasu miasta, Marcus zaproponował, żebym tutaj montowała film. - Rainey mówiła bardzo szybko, żeby wyrzucić to z siebie. - To wymagałoby łącza satelitarnego, komputerów i mnóstwa innego sprzętu, prawdopodobnie dodatkowej linii telefonicznej, ale wtedy mogłabym jednocześnie z Evą oglądać obrazy na ekranie i wymieniać uwagi, jakbyśmy były w jednym pomieszczeniu.
Kenzie patrzył na nią zaskoczony. Zaczęła owijać pasmo włosów wokół palca.
- Czy bardzo by ci to przeszkadzało, gdybym tu została? Nie będę ci wchodzić w drogę. Nie będziesz musiał na to patrzeć. Całe wyposażenie można umieścić w szopie.
Rainey, kiedy nie stała przed kamerą, zupełnie nie potrafiła udawać.
- Czy składasz mi tę propozycję, bo boisz się zostawić mnie samego?
- To była główna przyczyna - przyznała. - Prawda jest jednak taka, że nie mam ochoty wracać do LA.
Kenzie zachmurzył się. W żadnym wypadku nie chciał mieć koło siebie Johna Randalla, poza tym im prędzej Rainey wróci do swojego życia, tym lepiej.
Ale jeśli miał być ze sobą szczery - a w ostatnich dniach już przestał się okłamywać - to byłoby cudownie mieć ją w pobliżu. Była jedyną osobą, która rozumiała, dlaczego jest w takim stanie, i taktownie pozostawiała go w spokoju.
- W szopie nie ma klimatyzacji. Byłoby ci lepiej w tych dwóch pustych sypialniach.
- Nie masz nic przeciwko temu? - Twarz się jej rozjaśniła.
- Mam nadzieję, że nigdy nie zobaczę nawet jednego kadru z tego filmu. Ale twoja obecność mnie cieszy. Tylko... wiele się po mnie nie spodziewaj.
- Niczego od ciebie nie wymagam - szepnęła.
Spojrzał w jej cudowne oczy, w których teraz odbijało się niebo, i pomyślał, że koniecznie powinien zadzwonić do adwokata, żeby wznowił sprawę rozwodową.
Ale jeszcze nie teraz.
Czas na lunch, Eve. Warto byłoby się też trochę zdrzemnąć. - Rainey stłumiła ziewnięcie. - Nie rozumiem, jak montażyści wytrzymują takie mordercze tempo.
- Jesteśmy do tego przyzwyczajeni - powiedziała Eve. - Ale ty zjedz coś i idź się zdrzemnąć. Zadzwonię później, po lunchu, kiedy przygotuję te trzy wersje sceny pożegnania.
- Dziękuję, do usłyszenia.
Rainey wstała i przeciągnęła się. Montaż na odległość wymaga maksymalnej koncentracji. Marcus miał rację, oczekując od niej całkowitego zaangażowania. Chociaż montażystka była świetna, diabeł tkwił w szczegółach, a przy montażu przede wszystkim chodzi o szczegóły.
Rainey pracowała nad tym już od dwóch tygodni, czyli od czasu, kiedy ludzie Marcusa zainstalowali sprzęt i nauczyli ją, jak z niego korzystać. Przed rozpoczęciem tych prac Kenzie osiodłał konia i pojechał na całodzienną przejażdżkę, żeby się z nimi nie spotykać.
Rainey podeszła do okna i popatrzyła na najbliższe wzniesienie. Labirynt był niewidoczny z domu, wiedziała jednak, że Kenzie nad nim pracuje. Był tym równie zaabsorbowany, jak ona filmem.
Kiedy podłączono komputery, znalazł w Internecie instrukcje budowy labiryntu. Wyrównał teren, zaznaczył pozycję płytek, a teraz układał je na piaskowym podłożu.
Spotykali się tylko przy posiłkach. Kenzie był niezwykle uprzejmy, zachowywał się jednak tak, jakby byli ledwo znającymi się gośćmi w pensjonacie, a nie mężem i żoną. Poruszali tylko błahe tematy, jeśli w ogóle rozmawiali. Rainey zastosowała się do rad Marcusa, była cicha i niczego nie wymagała, mając nadzieję, że jej obecność dobrze na niego wpływa. Nie było to jednak dla niej łatwe.
Postanowiła zanieść mu coś do zjedzenia, bo sam pewnie by o tym nie pomyślał. Zapakowała koszyk i weszła na pagórek.
Kenzie klęczał, pracowicie układając płytki; towarzyszył mu Hambone. Obaj spojrzeli na nią, kiedy się zbliżyła.
- Cześć - rzuciła wesoło. - Pomyślałam, że przyda ci się jakiś lunch.
- Dziękuję, miło z twojej strony. - Podniósł się z klęczek i rozprostował plecy.
Schudł, chociaż i tak nigdy nie miał nadwagi, jednak wyglądał dość zdrowo, przynajmniej dopóki miał oczy zakryte ciemnymi okularami. Opalił się i miał już brodę, trochę jaśniejszą niż jego długie ciemne włosy. Mógłby grać górala bez żadnej charakteryzacji.
Nie była na łące od kilku dni, więc zdumiał ją postęp prac. Koncentryczne koła były już prawie ułożone.
- Szybko pracujesz. Kiedy skończysz?
- Dziś wieczorem albo jutro rano.
- Czym się później zajmiesz?
- Chyba kształtowaniem krajobrazu. Poprzesuwam kamienie i zasadzę trochę lokalnych krzewów. - Wytarł ręcznikiem spoconą twarz. Jego dłonie, zniszczone teraz od pracy fizycznej, nadal były piękne. - Jak się posuwa montaż? - Wziął od Rainey szklankę zimnej lemoniady, przyrządzonej przez Almę.
- Całkiem dobrze. - Rozłożyła kolorowy haftowany obrus na stosie pozostałych płytek, który miał prawie wysokość stołu. Postawiła na nim miskę fasolowej sałatki i kanapki z meksykańskich placków, z pomidorami, sałatą i kurczakiem. - Fascynuje mnie fakt, że mogę jednocześnie z Evą oglądać różne sceny, ujęcia i rozmaite efekty optyczne, ale to mi daje zbyt wiele rzeczy do wyboru. Na szczęście, dokładnie wiedziałam, czego oczekuję, zanim rozpoczęliśmy zdjęcia, bo teraz bym się pogubiła w tych różnorodnych możliwościach. Jednak nadal mam trudności z dopasowaniem obrazów do treści opowiadania, które ułożyłam sobie w głowie.
- Treść jest najważniejsza, tak mówił Trevor.
- Jakim człowiekiem był Trevor, poza tym że był dobrym nauczycielem? - Rainey nałożyła sobie na talerz sałatki z fasoli.
- Był niezwykle inteligentnym człowiekiem, rozdartym pomiędzy tym, co uważał za słuszne, a popędem, nad którym nie był w stanie zapanować.
- Mówiłeś, że nie utrzymywał z tobą fizycznych stosunków? - Rainey zerknęła na Kenziego.
- To prawda. - Wyraz jego twarzy mówił wyraźnie, że ten temat jest wyczerpany.
- Kiedy chodzisz po labiryncie, czy czujesz wzmagającą się energię, w miarę jak zbliża się koniec budowy? - Rainey szybko zmieniła temat.
- Jeszcze po nim nie chodziłem. - Zajął się jedzeniem. - Czekam, kiedy będzie skończony - dodał po chwili.
- Dlaczego? Myślałam, że przechadzasz się po nim przynajmniej raz dziennie.
- To... to chyba tylko myślenie magiczne, mam jednak nadzieję, że im bardziej odwlekam tę chwilę, tym labirynt bardziej mnie uspokoi, kiedy na niego wejdę. Chcę wyczarować jak najwięcej spokoju.
- Nie wiem, czy to będzie wystarczające lekarstwo. - Rainey odłożyła kanapkę. - Może należałoby się zastanowić nad bardziej radykalnym środkiem.
- Naradzałaś się z Marcusem nad tym, żeby odtransportować mnie do jakiejś ekskluzywnej kliniki, ze środkami uspokajającymi i dobrze opłacanymi lekarzami? - Kenzie spochmurniał.
- Marcus wysunął taką propozycję, ale mogliby to zrobić tylko po moim trupie. - Napiła się lemoniady, czując, że jej nagle zaschło w gardle. - Żadnych lekarstw, żadnych sanatoriów. Musi być jednak jakaś pośrednia droga pomiędzy nierobieniem niczego a sanatorium.
Kenzie rzucił resztkę kanapki psu i zaczął nerwowo krążyć wokół labiryntu.
- Sam o tym myślałem, nie mam jednak zamiaru rozmawiać z jakimś szarlatanem. Rainey, ja nie byłbym w stanie nikomu powiedzieć, jak się czułem, będąc Jamiem Mackenziem. Te koszmary dręczą mnie tak, jakby dopiero teraz wydostały się z puszki Pandory. Nie mogę spać, nie mogę nawet myśleć o tym, żebym mógł ciebie dotknąć, nie potrafię sobie wyobrazić, że to się może kiedykolwiek zmienić.
Zmroziła ją rozpacz, którą wyczuła w jego głosie. Miała nadzieję, że już choć trochę poskromił swoje demony, ale tak nie było. Nie potrafił ich nawet uciszyć.
Okropne było to, że nie mógł znieść nawet zwykłego dotyku, co przecież należy do podstawowych ludzkich potrzeb. Miała go tak blisko, ale nie spali razem. Pomijając nawet seks, brakowało jej bliskości, która dawniej była dla nich tak ważna.
- Czas najlepiej leczy rany - powiedziała niepewnie. - Może jednak jakieś drobne kroki przyspieszyłyby ten proces.
Rainey wstała, podeszła do niego i położyła mu dłoń na nadgarstku. Kenzie zatrzymał się; czuła, jak sztywnieją mu mięśnie pod jej dłonią.
- To tylko dotyk - odezwała się cicho. - Nic wspólnego z seksem. Dotyk dwojga ludzi, którzy się znają od lat i mają do siebie zaufanie.
Uspokajał się powoli, chociaż Rainey sądziła, że jest to raczej akt woli, a nie prawdziwe odprężenie. Przynajmniej nie robiło mu się niedobrze, to już jakiś postęp.
Ujął jej dłoń i lekko uścisnął, po czym zaraz ją puścił.
- To początek. Dziękuję ci, Rainey, za to, że tak dobrze mnie zrozumiesz.
Zaczęła pakować koszyk z jedzeniem; wiedziała, że tymczasem musi na tym poprzestać.
- Zostawię ci lemoniadę w termosie. Zobaczymy się przy kolacji? Alma jedzie do miasta i obiecała przywieźć z knajpy te pyszne żeberka.
Zeszła z łąki, zastanawiając się, jak można zaniknąć puszkę Pandory.
Kenzie położył ostatnią płytkę w rzędzie; ręce już mu prawie nie drżały. Liczył na to, że wraz z upływem czasu odzyska spokój. Jednak z każdym dniem było gorzej. Nie potrafiłby nawet nazwać tych wszystkich zmiennych emocji, które się w nim kłębiły.
Najgorsze było to, że seks do tego stopnia kojarzył mu się z cierpieniem, strachem i poniżeniem, że nie pamiętał, jakiej radości doświadczał, kochając się z Rainey. Koszmary z dzieciństwa zatruły mu te najpiękniejsze wspomnienia. Zastanawiał się rozpaczliwie, czy jeszcze kiedykolwiek w życiu zazna takiej intymności.
Właśnie dlatego budował labirynt. Składająca się z trzech płytek ścieżka labiryntu miała około czterdziestu centymetrów szerokości, z czterdziestocentymetrową przerwą pomiędzy kręgami. To była wystarczająca odległość, żeby mogło po nim jednocześnie chodzić kilka osób, chociaż Kenzie nie przypuszczał, żeby po jego labiryncie miało chodzić więcej niż jedna czy dwie osoby. Budował go głównie po to, żeby wysiłek fizyczny umożliwił mu zachowanie względnej równowagi psychicznej.
Pracując w palącym słońcu, miał niejasne uczucie, że odprawia pokutę. To było absurdalne, żeby czuć się grzesznikiem, kiedy to na nim popełniano grzech, ale jego umysł niezbyt logicznie pracował.
Zaczął układać drugi rząd płytek, myśląc o tym, jak Rainey dotknęła jego nadgarstka, a on, w pierwszym odruchu, chciał cofnąć rękę. Nie mógł znieść fizycznej bliskości, był jednak niezwykle wdzięczny Rainey za to, że jest przy nim. Była jego kotwicą podczas sztormu.
Dobrze, że nie jest sam.
Rainey wróciła do domu zasmucona. Postanowiła zadzwonić do swojej starej przyjaciółki, Kate Corsi. Odczuwała potrzebę rozmowy z pogodną, wesołą osobą, a Kate, po powtórnym wyjściu za mąż za swojego eksmęża, spełniała te warunki. Jeśli Kate potrafiła odbudować swój związek, to może jej również się to uda.
Na szczęście, zastała ją w biurze. Kate i jej mąż byli współwłaścicielami jednej z największych na świecie firm zajmujących się wysadzaniem w powietrze budynków przeznaczonych do wyburzenia. Narzekała tylko na to, że zbyt wiele czasu spędza w biurze, zamiast pracować przy podkładaniu materiałów wybuchowych.
Kiedy Rainey usłyszała znajome „halo”, od razu poczuła się lepiej.
- Cześć, Kate, to ja. Możesz rozmawiać?
- Oczywiście. Będę mogła nareszcie oderwać się od sprawdzania rachunków - zapewniła ją Kate. - Val mówiła, że jesteście z Kenziem gdzieś na pustyni. Odpoczęliście już po pracy przy filmie?
Istniała oficjalna wersja ich wyjazdu do Nowego Meksyku, ale Rainey była zbyt wyczerpana nerwowo, żeby zachowywać pozory.
- Dolega nam nie tylko wyczerpanie pracą. - Zastanawiała się przez chwilę, co może powiedzieć przyjaciółce, nie zdradzając zaufania męża. - Pobyt w Anglii... poruszył w Kenziem.... wiele problemów z czasów dzieciństwa. Przechodzi teraz bardzo ciężki okres.
- Przykro mi, Rainey. Mogę w czymś pomóc?
- Chyba że wynaleźliście z Donovanem jakąś magiczną formułę, pozwalającą na pogrzebanie przeszłości i rozpoczęcie nowego życia.
- Nie było w tym nic magicznego - po prostu długie rozmowy i upływ czasu pomiędzy rozwodem a naszym ponownym spotkaniem - powiedziała Kate. - Chociaż przeszłam przez prawdziwe piekło podczas rozpadu naszego małżeństwa, teraz jestem z tego zadowolona. Mieliśmy okazję, żeby poznać siebie samych oraz przemyśleć nasze wzajemnie stosunki. Podczas naszego drugiego miesiąca miodowego ustaliliśmy nowe reguły: po pierwsze, małżeństwo musi zawsze być na pierwszym planie, a po drugie, nic nie jest aż tak ważne, żeby warto się było o to kłócić.
To rzeczywiście brzmiało jak magiczna formuła, ale nie mogło pomóc Kenziemu.
- Anglicy nie rozmawiają o swoich uczuciach, więc w tym wypadku to na nic. - Rainey chciała, żeby ta uwaga zabrzmiała żartobliwie, ale głos się jej załamał.
- Jesteś w dużym stresie. Może odwiedzisz Toma? To godzina drogi samochodem z miejsca, gdzie jesteś. Chyba ci się przyda taki duży brat.
Tom Corsi, brat Kate, służył za brata wszystkim jej przyjaciółkom. Był to najlepszy, najmądrzejszy chłopak, jakiego Rainey w życiu spotkała.
- Nie wiedziałam, że jego klasztor jest tak blisko. Czy on może przyjmować gości?
- Tak, ale będziesz musiała czekać, jeśli przyjedziesz w trakcie modłów, które mnisi benedyktyńscy odprawiają siedem razy w ciągu dnia. Pojedź tam. To piękna wycieczka.
- Może się wybiorę. Gdzie jest ten klasztor?
Rainey zapisała podaną przez Kate marszrutę i musiała się rozłączyć, bo przyjaciółka miała pilny telefon z Arabii Saudyjskiej.
Myśl, że mogłaby wyrwać się z Ciboli, była bardzo przyjemna, jednak Rainey wahała się. Dojazd do klasztoru, rozmowa z Tomem i powrót zajmą jej całe popołudnie, czas, który powinna poświęcić na „Centuriona”.
Do diabła z filmem! Przecież już od wielu miesięcy pracuje siedem dni w tygodniu. Ma prawo mieć pół dnia wolnego.
Zostawiła dla Eve wiadomość na automatycznej sekretarce, napisała kartkę do Kenziego i przyczepiła ją magnesem do lodówki - na wszelki wypadek, gdyby zauważył jej nieobecność. Przebrała się - włożyła długą, granatową lnianą spódnicę oraz bluzę z długimi rękawami i kapturem. To był odpowiedni strój na wizytę w klasztorze.
Po kluczyki do samochodu musiała wejść do sypialni Kenziego. W tym aż nieprzyjemnie uporządkowanym pokoju nie zostawiał żadnych śladów swojej obecności.
Nieużywane od wielu tygodni kluczyki leżały na komodzie. Rainey zauważyła oprawioną w ramki fotografię Kenziego z Charlesem Winfieldem i Trevorem Scott - Wallace’em Była to pewnie jedna z pamiątek, które Charles zostawił Kenziemu.
Wzięła fotografię do ręki, żeby przyjrzeć się z bliska twarzom. Ponieważ poznała Charlesa, łatwo jej było wyczytać z jego twarzy ironiczne poczucie humoru. Kenzie był... sobą, młody, przystojny, opanowany, z udręką w oczach, którą dopiero teraz mogła zrozumieć.
Trudniej było coś odczytać z twarzy profesora Scott - Wallace’a. On też w jakiś sposób wyglądał na udręczonego. Z tego, co Rainey czytała o pedofilii, wynikało, że są to nieuleczalne zaburzenia seksualne. To okropne mieć takie inklinacje, wiedząc jednocześnie, że są one czymś z gruntu złym.
Odstawiła fotografię i z radością opuściła ranczo.
Martwiła się, czy zamiast Toma Corsiego nie spotka jakiegoś surowego, pobożnego mnicha, ale jego ciemne włosy były tak samo rozwichrzone jak dawniej, a biały habit nie pozbawił go uroku. Był wysoki, przystojny, opalony i emanował spokojem.
Zawsze okazywał mnóstwo cierpliwości nie tylko młodszej siostrze, ale również jej przyjaciółkom.
- Czy mogę cię uściskać? - spytała niepewnie.
- Oczywiście, należysz przecież do rodziny. - Otoczył ją ramieniem; była mu wdzięczna, że dał jej odczuć trochę ciepła. - Czy przyjechałaś tutaj, żeby przygotowywać się do roli zakonnicy? - spytał z uśmiechem. - Masz na sobie strój, który udaje habit.
- Ksiądz powiedział mi kiedyś, że kolor moich włosów to pokusa do grzechu, więc nie chciałam sprawiać tu kłopotów. - Rainey - naciągnęła kaptur na czoło.
- Tutejsi zakonnicy nie winią kobiet za to, że są kobietami - zapewnił ją. - Chociaż kaptur może ci się przydać dla osłony przed słońcem, gdybyś chciała pójść ze mną na spacer.
- Świetny pomysł. - Poszła za Tomem, który prowadził ją pomiędzy otaczającymi kościół budynkami. - Kate poradziła mi, żeby z tobą porozmawiać, ale nawet gdybyś nie mógł mi nic poradzić, to i tak wspaniale, że mogłam się z tobą zobaczyć.
Tom otworzył drewnianą furtkę, od której biegła ścieżka na wzgórze.
- Czy to ma być świecka forma spowiedzi? Bo przecież ja nie jestem księdzem, a ty nie jesteś katoliczką?
- Mniej więcej. - Rainey uśmiechnęła się.
Zaczęli się wspinać dobrze wydeptaną dróżką. Teren, który należał do klasztoru, znajdował się w środku parku narodowego. Było to niezwykle piękne miejsce.
- Ten kanion jest cudowny - powiedziała Rainey. - Dziki, ale bardzo piękny. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego światła. To dobre miejsce na poszukiwanie Boga. Jesteś tu szczęśliwy. Tomie?
- Tak, jestem.
- Słyszę nutę wahania w twoim głosie. - Rainey spojrzała na niego.
- Kocham ten krajobraz, wspólnotę braci, prostotę i uduchowienie tutejszego życia - rzekł z namysłem. - Nie jestem jednak pewny, czy mam prawdziwe powołanie.
- Wydawało mi się, że Kate mówiła, że już złożyłeś śluby.
- Tylko śluby proste. Można je corocznie odnawiać, przez dziewięć lat. - Tom uśmiechnął się szeroko. - Jeśli przez cały ten czas nie będę mógł stwierdzić, czy mam powołanie, to będę zasługiwał na to, żeby mnie stąd wreszcie wyrzucono.
Rainey z trudem łapała oddech, kiedy dotarli na szczyt wzniesienia. Pachniało szałwią, czuło się lekkie podmuchy wiatru. Jej towarzysz wskazał duży płaski kamień w cieniu sosen.
- To miejsce naszych kontemplacji. Może usiądziemy, a ty opowiesz mi o swoich kłopotach?
Usiadła na kamieniu i podciągnęła kolana pod brodę, obejmując je rękami. Patrzyła w milczeniu na dziki kanion przecinający czerwone skały. Jak dużo powinna mu powiedzieć?
- Martwię się swoim mężem, Kenziem.
Po chwili milczenia Tom zadał jej pytanie:
- Jaki on jest?
- Musisz zapomnieć o wszystkim, co widziałeś na ekranie. W prawdziwym życiu jest spokojnym, nadzwyczaj utalentowanym i bardzo dobrym człowiekiem. Pobyt w Anglii, gdzie kręciliśmy film, odnowił jego wspomnienia z dzieciństwa, które było... tak nieszczęśliwe, że ledwie można to sobie wyobrazić. Nie potrafiłby rozmawiać o tych sprawach z terapeutą, unika wszelkich środków uspokajających, nawet takich jak prozac, z podobnych powodów co ja. On potwornie cierpi, a ja nie wiem, co robić. Nie wiem, co robić! - Rainey ukryła twarz w dłoniach.
Tom czekał cierpliwie, aż jego rozmówczyni dojdzie do siebie.
- Jeśli nie może z nikim rozmawiać, to zaproponuj mu, żeby pisał dziennik, w którym będzie opisywać wszystko to, co go dręczy.
- Dziennik? - Patrzyła na niego zdumiona. - W jaki sposób to mogłoby mu pomóc?
- Badania wykazały, że większość ludzi odczuwa ulgę, spisując swoje traumatyczne przeżycia. Sama czynność pisania wytwarza pewien dystans pomiędzy cierpiącym a wydarzeniami, które spowodowały ich ból.
- Kenzie jest dyslektykiem i pisanie przychodzi mu z trudem.
- Tego typu pisanie nikomu łatwo nie przychodzi, jednak w tym przypadku nie trzeba się martwić ortografią, gramatyką ani składnią. Ważne jest tylko to, żeby wgłębić się w swój ból. - Tom zmarszczył czoło, zastanawiając się, jak wytłumaczyć to jaśniej. - Dzięki słowom można odzyskać kontrolę nad przeszłością. Niektórzy palą potem strony ze swojego dziennika, traktując to jako sposób na uwolnienie się od bólu. To też pomaga.
- Robiłeś to?
Skinął głową.
- Miałem w sobie dużo gniewu, po tym jak ojciec wyrzucił mnie z domu i powiedział, że już nie jestem jego synem. W San Francisco poszedłem na specjalne seminarium i postanowiłem spróbować. Byłem zdumiony, jak bardzo mi to pomogło. Mogłem nawet współczuć ojcu, który był rozdarty pomiędzy tym, w co nauczono go wierzyć, a miłością do jedynego syna. Pozbyłem się gniewu i mogłem spokojnie podjąć dalsze życie.
- Innymi słowy, spowiedź jest dobra dla duszy, nawet ta na papierze. Zasugeruję to Kenziemu. Może będzie mógł napisać to, czego nie może wypowiedzieć.
- Jak on spędza czas? Jeśli jest w takiej depresji, że nic nie robi, tylko rozmyśla nad sobą, to ten stan może rozwinąć niebezpieczną spiralę destrukcji.
- Buduje labirynt. Jest to klasyczny labirynt, składający się z jedenastu kręgów, taki sam jak na posadzce katedry w Chartres.
- Labirynt? To ciekawe. Ma dobry instynkt - powiedział Tom. - W średniowieczu wierni, którzy nie mogli jechać do Ziemi Świętej, odbywali symboliczną pielgrzymkę, chodząc na kolanach po krętych ścieżkach labiryntu na kościelnych posadzkach. My też mamy labirynt, w ogrodzie za kaplicą. Ogromnie wspomaga medytację. Jest drogą do odnalezienia Boga i odzyskania spokoju.
- Ale trzeba się najpierw pozbyć bólu.
- Labirynt też może być w tym pomocny. Dążenie do centrum jest podróżą w głąb samego siebie. Centrum labiryntu przynosi ukojenie, a droga powrotna jest procesem integracyjnym.
- Kenzie liczy na to, że ten labirynt pomoże mu osiągnąć spokój.
- To jest możliwe. Jednak zasugeruj mu pisanie dziennika. To może być jedyna metoda, która mu teraz pomoże. - Tom spojrzał na nią poważnym wzrokiem. - Bądź blisko niego, Rainey. Silne środki uwalniają niebezpieczne emocje. Niektórzy terapeuci noszą stale przy sobie pagery, żeby pacjenci piszący dziennik zawsze mogli się z nimi skontaktować, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Innymi słowy, to nie jest zabawa dla małych dzieci. - Rainey wstała z kamienia, pocieszona myślą, że może zaoferować Kenziemu jakąś pomoc. - Bardzo ci dziękuję. Zawiadomię cię, czy twoja rada przyniosła mojemu mężowi jakąś ulgę.
- Czy on pozostanie twoim mężem?
- Wierzę w to.
Z puszki Pandory nie wyfrunęła nadzieja, ponieważ przywarła mocno do dna.
Kenzie położył ostatnią okrągłą płytkę, żeby skompletować rozetę w centrum labiryntu. Miał dziwne uczucie, że ziemia przyjmuje radośnie układane na niej kamienie, że ten starożytny kanon odzwierciedla naturalną harmonię.
Wstał, obolały po całych godzinach spędzonych na klęczkach, wyprostował się, przygotowując do wypróbowania swojego dzieła.
Zatrzymał się przy wejściu do labiryntu, ogarniając wzrokiem cały jego wzór. Jedenaście koncentrycznych kręgów i ścieżka, która zmienia swój bieg, żeby przeciąć wszystkie ćwiartki kół. Tak jak w życiu wydaje się nam czasem, że zbliżamy się do centrum, ale nasza ścieżka wyprowadza nas na jakiś zewnętrzny krąg. Trzeba iść nią uważnie i zachować ostrożność.
Zaczął głęboko oddychać; rozluźniając kolejno mięśnie, postawił pierwszy krok na ścieżce, którą zbudował własną krwią i potem. Zrobił trzy kroki i ścieżka skręciła nagle w lewo.
Kenzie nigdy nie wierzył w Boga. Jego dzieciństwo pozbawione było edukacji religijnej, a później doszedł do wniosku, że żaden Bóg nie dopuściłby do takich okropności, jakie dzieją się na świecie. Jeśli istniała jakaś siła wyższa, to po stworzeniu świata zostawiła go własnemu losowi i zajęła się czymś bardziej interesującym.
Labirynt powinien mu pomóc wyjść z ciemności na światło dnia, przywrócić spokój.
Działo się jednak odwrotnie; jego wewnętrzne demony nie chciały ucichnąć, prześladowały go coraz natarczywiej. Przyszły mu znowu na myśl strofy Tennysona.
Bij, bij, bij, o morze,
Bij w te zimne, te szare kamienie!
Gdybyż usta umiały wyrazić
Myśli, które znów się, budzą, we mnie.*4
Chociaż sam nie potrafił wyrazić swoich emocji, wzmagały się i stawały coraz bardziej intensywne. Smutek. Rozpacz. Przede wszystkim gniew. Wściekłość na sutenera, który zrujnował życie nieszczęsnej Maggie MacKenzie i wciągnął jej syna w piekielny krąg poniżenia. Furia na myśl o tych wszystkich mężczyznach, którzy chętnie wierzyli, że to dziecko sprzedaje swoje ciało z własnej woli.
Zapragnął konfrontacji z matką, która go kochała, ale nie potrafiła O niego zadbać. Pragnął rzucić przekleństwo na Trevora, który ocalił mu życie, lecz zranił duszę. Chciał pokazać tym wszystkim mężczyznom, którzy go wykorzystywali, czym jest przeżywane w samotności przerażenie - ale jego kara nie mogła dosięgnąć żadnej z tych osób.
Przede wszystkim jednak, pełen pogardy dla swojej żałosnej słabości, buntował się przeciwko sobie. Mógł przecież podejść na ulicy do jakiejś miłej kobiety i błagać ją o pomoc. Ponieważ jednak wierzył, że zasłużył na degradację i cierpienie, pozostał bezwolną ofiarą.
Zachwiał się, lecz po chwili zmusił do dalszej drogi. Wreszcie cierpienie osiągnie swoje apogeum i zacznie słabnąć.
Jednak tak się nie stało. Fala cierpienia narastała z taką siłą, że słyszał w uszach łkanie Jamiego, paraliżowało go przerażenie Jamiego; ten beznadziejny Jamie stał się fundamentem jego nieudanego życia.
Przepełniony rozpaczą, dotarł do centrum labiryntu i opadł na kolana. Kenzie był Jamiem, a Jamie był Kenziem, nie mógł ich już rozdzielić.
Południowe słońce prażyło piekielnym ogniem, kiedy padł na świeżo położone płyty. Z tak wielkim wysiłkiem budował swoje życie, ale ani sukcesy, ani pieniądze, ani sława nie mogły uleczyć ran duszy.
Wszystko jest kpiną, prochem i niczym.
Rainey wróciła na ranczo w porze kolacji, ale Kenziego nigdzie nie było. Pomyślała, że postanowił dokończyć labirynt i nie odrywa się od pracy.
Powitały ją Szaruś i Pusia, łasząc się do niej, kiedy czytała zostawioną przez Almę notatkę, jak długo należy odgrzewać żeberka. Rainey była stale zdumiona tym prostym faktem, że można spokojnie zostawiać otwarty dom, a sąsiedzi zostawiali w lodówce jedzenie na kolację.
Nakarmiła już kotki i nalała sobie lemoniady, kiedy zadzwonił telefon. Odebrała go w salonie.
- Halo?
- Raine, mam dwie wspaniałe wiadomości. - Marcus był wyjątkowo podniecony.
- Mów. - Położyła się na kanapie. - Cały czas czekam na wspaniałe wiadomości.
- Val miała genialny pomysł. Nasz człowiek odnalazł w Londynie świadectwo zgonu tego samego Jamesa MacKenziego, który, według Nigela Stone’a, miał być Kenziem.
Rainey na chwilę zabrakło tchu. Jak to możliwe?
- Ile miał lat, kiedy umarł?
- Biedny dzieciak zmarł na skutek pobicia, kiedy miał dwanaście lat. Napastnik nieznany, prawdopodobnie klient. - Marcus westchnął ciężko. - Zaraz po tej rozmowie poszedłem do swoich wnuków.
Pracownik wywiadu, który był przyjacielem Trevora, musiał się postarać o fałszywe świadectwo zgonu, żeby już nic nie łączyło Kenziego Scotta z Jamesem Mackenziem.
- Jak zareagował Nigel Stone?
- Przeprosił Kenziego na łamach prasy, twierdząc, że popełnił omyłkę, ponieważ nie dość uważnie sprawdził wszystkie fakty. Nieoficjalnie wiadomo, że naczelny redaktor „Inquirera” dał mu do wyboru: publiczne przeprosiny albo może sobie szukać innej pracy. Kenzie cieszy się w Anglii wielką popularnością i mnóstwo ludzi było oburzonych, że szanowany aktor został obrzucony błotem. Już pomysł Val, żeby odszukać fotografie chłopców, którzy byli podobni do Kenziego, podważył rewelacje Stone’a, a świadectwo zgonu było ostatecznym gwoździem do trumny.
- Więc ta sprawa została zakończona. - Tylko dla mediów, pomyślała. Bóg jeden wie, kiedy jej mąż będzie mógł dojść do siebie po tym, co zrobił mu Nigel Stone. - Chwała Bogu. Powiem o tym Kenziemu. A druga dobra nowina?
- Już oficjalnie wiadomo, że wstrzymano megaprodukcję Universalu, która miała wejść na ekrany w okresie świąt. Od dawna krążyły plotki o kłopotach na planie. Mieli problemy z gwiazdami, scenariuszem, budżetem, reżyserią i czort wie z czym. Nie będą mieli z czym wejść na ekrany do czasu Święta Dziękczynienia, jeśli w ogóle im się to uda. Wytwórnia postanowiła więc wstawić na to miejsce „Centuriona”.
- Niemożliwe. Jak to się stało? - Rainey była oszołomiona.
- Zrobiłem dla nich półgodzinną projekcję, byli zachwyceni. Sami zajmą się promocją filmu na taką skalę, jaka dla nas byłaby nieosiągalna, a Kenzie w głównej roli gwarantuje niezły zysk. To ci da silną pozycję, kiedy wystąpisz z następnym projektem.
- Fantastycznie! Ale czy uda się nam skończyć film w takim terminie?
- Przysiągłem na głowę mojego najstarszego wnuka, że film będzie gotowy. Kiedyś robiłem film, do którego zdjęcia rozpoczęły się w lipcu, a wszedł na ekrany w pierwszym tygodniu grudnia. Byliśmy wszyscy potwornie wyczerpani, ale to był bardzo dobry film.
Rainey machinalnie głaskała Pusię, która wskoczyła jej na kolana.
- Cieszę się, że zrobiłam sobie dzisiaj wolne popołudnie. Z tego wynika, że przez najbliższe miesiące nie będę miała ani chwili dla siebie.
- Pewnie nie, ale warto się poświęcić. Skup się teraz na dźwięku i muzyce. Jutro rano ustalimy nowy plan.
- Okay.
Rainey pożegnała się z Marcusem i odłożyła słuchawkę, nie mogąc ochłonąć z wrażenia. Teraz, kiedy „Centurion” miał mieć uroczystą premierę i wielką promocję, nie będzie czasu na dokładny montaż. Miało to również dobrą stronę: nie będzie musiała martwić się wszystkimi drobiazgami.
Zdjęła kotka z kolan i szybko wyszła z domu, żeby podzielić się tymi wiadomościami z Kenziem. Stanęła na skraju łąki, rozglądając się. Gdzież on, u licha, jest?
Krew jej się ścięła w żyłach na widok nieruchomej postaci, leżącej w centrum labiryntu. Och, Boże, nie. On nie mógłby...
Silne środki uwalniają niebezpieczne emocje.
Serce jej łomotało, kiedy biegła w jego stronę.
Ześlizgiwał się po skręcającej się spirali pamięci do piekła, gdzie wciągnęła go przeszłość. Po chwili poczuł na czole chłodną dłoń Rainey, a jej silne ramiona uniosły go. Przywarł do niej; był tak rozbity wewnętrznie, że tym razem jej dotyk nie wzbudził w pamięci koszmarnych obrazów z dzieciństwa.
Początkowo docierał do niego tylko jej głos, ale nie rozumiał słów. Dopiero po dłuższej chwili dosłyszał to, co wielokrotnie powtarzała, jakby był dzieckiem.
- Już dobrze, kochanie, już dobrze.
To dziwne, że tak proste, nic nie znaczące słowa robiły na nim wrażenie.
- Rainey - szepnął.
Trzymała go tak blisko, że słyszał bicie jej serca.
- Co się stało, Kenzie?
- Przeszedłem przez labirynt... i poczułem się jeszcze gorzej. - Z trudem chwytał oddech, jak po długim wyczerpującym biegu. - Gniew. Ból. Zamęt.
- Dlaczego zamęt?
Jak można wyrazić ból w słowach?
- Patrzę w lustro i widzę twarz, która nie jest moją twarzą. Przeklinam to, co ze mną robiono, ale czasami... czasami sprawiało mi to przyjemność i za to sobą pogardzałem. Tak wiele zawdzięczałem Trevorowi, ale nie mogłem mu przebaczyć tego, kim był.
- Czy dlatego mówiłeś, że bliższy ci był Charles Winfield niż Trevor?
- Z Charlesem łączyła mnie więź mistrza z uczniem, bez żadnej ukrytej nuty, jak to było z Trevorem. Chociaż Trevor nigdy mnie nie molestował i od kiedy z nim zamieszkałem, nie prosił, żeby odgrywał dla niego jakąś rolę, czułem, że mnie obserwuje i pragnie. Nienawidziłem tego, bo to mi przypominało mężczyzn, którzy mnie wykorzystywali. Ale czy miałem prawo narzekać, skoro mnie ocalił, nie żądając niczego w zamian? - Kenziem wstrząsnął dreszcz. - Chciał tylko być kochany, a ja... ja celowo mu tego nie okazywałem.
- I do tej pory czujesz się winny. - Rainey gładziła go delikatnie po głowie. - Dzisiaj po południu odwiedziłam Toma Corsiego, brata mojej przyjaciółki Kate. Jest nowicjuszem w klasztorze niedaleko stąd i zna się na labiryntach. Powiedział mi, że przy poważnym stresie chodzenie po labiryncie może wywołać emocjonalny wstrząs. To przydarzyło się właśnie tobie.
- Z tego wynika, że bawiłem się naładowaną bronią, która nagle wystrzeliła.
- Tom zna również sposób na pozbycie się koszmarów przeszłości. Powiedział, że gdybyś spisał swoje okropne wspomnienia, to wytworzy się dystans pomiędzy tobą a tym, co pamiętasz. Jemu to pomogło. - Rainey zatrzymała wzrok na płytkach. - Mówił również, że chodząc po labiryncie, zagłębiasz się w siebie. W centrum dajesz ujście swoim emocjom, a wychodząc, integrujesz swoje doświadczenia. Warto spróbować. Mogę iść razem z tobą, jeśli to może ci pomóc.
- To... może pomóc. - Kenzie przymknął oczy. - Ale idź najpierw sama. Potem pójdziemy razem.
- Jeśli chcesz. - Podniosła się z kolan.
Wyszła poza obręb labiryntu, żeby stanąć przed wejściem. Naciągnęła kaptur na głowę i zaczęła stąpać po płytach. Początkowo szła wprost na Kenziego, dopóki nie napotkała nagłego skrętu w lewo. Miała opuszczoną głowę; jej postawa i ciemne długie szaty kojarzyły się na średniowieczną mniszką lub pogańską kapłanką.
Kenzie podniósł się na nogi i patrzył, jak się do niego zbliża, żeby zaraz oddalić. Dwa razy była tak blisko, że mógłby jej dotknąć, ale ścieżka znowu ją od niego odprowadziła. Labirynt był symbolem ich małżeństwa.
Szła coraz wolniej. W centrum podniosła głowę; łzy spływały jej po twarzy. Otworzył ramiona, w które się wtuliła.
- Tom miał rację - powiedziała drżącym głosem. - To bardzo silne lekarstwo. Nie wiem, dlaczego tym razem tak na mnie podziałało.
- Mamy ze sobą wiele wspólnego, Rainey. - Głaskał ją po plecach, ponieważ cała drżała. - Oboje nie mieliśmy szczęśliwego dzieciństwa. Nie znamy własnych ojców. Wcześnie straciliśmy matki. Ty chciałaś się zrealizować w aktorstwie, a ja zagubić. Właśnie dlatego te rzeczy, które dotykają jedno z nas, dotykają również drugie.
- Może dlatego przypomniałam sobie nagle coś, o czym nie myślałam przez całe lata. - Rainey odetchnęła głęboko. - Raz jeden z przyjaciół matki wziął mnie na kolana i... i dotknął mnie. Czułam się okropnie, ale nie potrafiłam sprzeciwić się dorosłemu. Na szczęście pojawiła się Clementine i kiedy zobaczyła, co on robi, rzuciła się na niego. Mogłaby go zabić, gdyby nie uciekł. Objęła mnie, zaczęła płakać i zapewniać, że to się już nigdy nie powtórzy. To był drobny incydent, nieporównywalny z tym, co ty przeżywałeś, jednak przez wiele lat ten mężczyzna pojawiał się w moich sennych koszmarach. - Rainey ukryła twarz na jego ramieniu. - Pamięć tego wydarzenia daje mi jakiś cień wyobrażenia o tym, czego ty doznawałeś. Boże, Kenzie, jak ci się udało przetrwać?
- Ponieważ nie przychodziło mi nawet na myśl, że mam jakikolwiek wybór. - Kołysał ją w ramionach, żałując, że musiała przeżyć coś, co pozwoliło jej identyfikować się z jego koszmarnymi przeżyciami.
- Chciałabym czuć złość do matki za to, że nie otaczała mnie lepszą opieką, ale to nic mi nie da. - Rainey westchnęła. - Ważne jest tylko, żeby móc uwolnić się od bólu. - Wysunęła się z jego ramion i chwyciła go za ręce. Kaptur spadł jej z głowy, odsłaniając piękne rysy twarzy, na której widać było ślady łez.
Przymknęła oczy i zaczęła skandować:
- Podniosę oczy na wzgórza, bo tam jest moja nadzieja. Moja nadzieja pochodzi od Pana, który stworzył niebo i ziemię.
Kenzie instynktownie popatrzył na góry, piękne i dzikie.
- Podniosę oczy na wzgórza, bo tam jest moja nadzieja.
Chociaż nie był religijny, idea Boga przemawiała do niego.
Rainey dalej recytowała psalm, te słowa brzmiały jak muzyka.
- Pan pomoże ci wyjść z ciemności na światło dnia.
- Amen - szepnął Kenzie.
Objął ją i skierowali się do wyjścia. Co Rainey mówiła o wychodzeniu z labiryntu? O integrowaniu doświadczeń. On przeżył całe dotychczasowe życie w stanie wyobcowania. Kenzie odgrodził się od Jamiego; odgrodził swoje dzieciństwo od dorosłego wieku. Jego najgłębsze uczucia nie miały dostępu do życia, które tak dokładnie sobie zorganizował.
„Centurion” poddał go procesowi integracyjnemu, który miał katastrofalne następstwa. Czy możliwe było zaakceptowanie siebie w całości, bez popadania w obłęd?
To musiało być możliwe, nie mógł dłużej przebywać w otchłani. Rainey rzuciła mu linę ratunkową. Teraz sam musi znaleźć odwagę i silę woli, żeby odbudować swoje życie, odrzucając tarczę ochronną.
Po wyjściu z labiryntu czuł, że odzyskał trochę spokoju.
- Jak się czujesz, ZOL? - spytał.
- O wiele lepiej. - Uśmiechnęła się do niego. - Tom miał rację. Ścieżka, która prowadzi na zewnątrz, wspomaga integrację.
Kiedy schodzili ze wzgórza, Kenzie przytulił ją mocniej. Uszczęśliwiona, objęła go w pasie.
- Po trzech latach małżeństwa nie wiem nic o twoim życiu duchowym - powiedział.
- Moja matka nie interesowała się religią, ale kiedy zaczęłam mieszkać u dziadków, od razu posiali mnie do niedzielnej szkółki przy ich kościele i do szkoły prowadzonej przez kwakrów. Chociaż nigdy nie uważałam się za osobę religijną, to w chwilach trudności życiowych pomagała mi zawsze wiara, którą mi wtedy wpojono.
Kenzie znowu spojrzał na góry, ozłocone promieniami zachodzącego słońca.
- Wydaje mi się, że wiara to dobra rzecz.
- Chodzenie po labiryncie jest rodzajem poszukiwania. Może kiedyś odnajdziesz tam wiarę. - Rainey nachyliła się, żeby pogłaskać Hambone’a, który właśnie do nich podbiegł. - Spróbujesz pisać dziennik? Tom tłumaczył mi, że nie jest istotne, jak go będziesz pisać, przecież i tak nikt tego nie będzie czytać. Radził palić zapisane strony.
Kenzie słyszał już o tej metodzie. Chodziło o to, żeby próbować dotrzeć do głębi przeżytego koszmaru. Rozkoszna perspektywa. Może jednak skuteczna.
- Będę pisać, jeśli ty też to zrobisz.
- Stawiasz ciężkie warunki, ale zgoda. Telefonował Marcus. Znaleziono świadectwo zgonu Jamesa MacKenziego. Czy to efekt skutecznej pracy przyjaciela Trevora?
Kenzie gwizdnął cicho.
- Niewątpliwie. Sir Cecil wspaniale grał w szachy, zawsze potrafił przewidzieć ruch przeciwnika. Kiedy przygotowywał moje papiery, już wtedy musiał postarać się również o świadectwo zgonu, żeby przeciąć wszelkie powiązania pomiędzy Jamesem Mackenziem a Kenziem Scottem. A Nigel Stone? Nadal upiera się przy swojej historii?
- Marcus mówił, że wydrukował przeprosiny, miał zresztą pistolet przystawiony do głowy. - Rainey zerknęła na męża. - Gdybyś chciał, to na pewno zostałby wyrzucony z pracy.
Kenzie pomyślał o całym tym piekle, w jakie wtrącił go Stone, ale po chwili potrząsnął głową.
- Powiem, żeby Seth wydał oświadczenie, że przyjmuję przeprosiny Stone’a i proponuję, żeby następnym razem dobrze sprawdził fakty, zanim ogłosi swoje podejrzenia.
- Jesteś szlachetny. Ja porąbałabym go na kawałki i zostawiła sępom na pożarcie.
- Co za krwiożercza istota. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że jego historia jest prawdziwa i byłoby nie w porządku, gdybym miał wykorzystywać swoje wpływy, żeby wyrzucono go z pracy. - Kenzie uśmiechnął się słabo. - Chyba znasz to powiedzenie: „Pokochaj swoich nieprzyjaciół, w ten sposób doprowadzisz ich do szału”. - Szli przez chwilę w milczeniu. - Dziękuję ci za to, że tu jesteś, Rainey - dodał.
- Będę tak długo, jak długo pozwolisz mi tu być.
Był zbyt okaleczony emocjonalnie, żeby móc myśleć o przyszłości. Ale teraz przynajmniej wierzył, że ją ma.
Gdyby to był film, to Rainey zrobiłaby cięcie zaraz po opuszczeniu labiryntu. Jednak w życiu dramaty ocierają się również o sprawy dnia powszedniego.
- Czy odgrzać żeberka, które przyniosła Alma? - spytała, kiedy weszli do domu.
- Poproszę. Wezmę w tym czasie prysznic.
Wziął Pusię na ramię i poszedł do łazienki. Widać było, że jest wyczerpany i nadal smutny, ale nie był już tak spięty.
Rainey chętnie zajęła się pracą w kuchni; czuła, że spadł jej ciężar z serca. Odgrzała żeberka, zrobiła sałatę, nakryła stół obrusem w kratkę i postawiła na nim świece. Żeberka nie są elegancką potrawą, więc starała się wytworzyć pogodny nastrój małego baru, stawiając jeszcze na stole wąski wazonik z gałązkami i kilkoma kwiatkami.
Podczas kolacji powiedziała Kenziemu o przyspieszeniu tempa prac przy postprodukcji „Centuriona”. Poradził jej, w jaki sposób powinna gospodarować teraz cennym czasem. Nie okazał niezadowolenia, nawet jeśli je odczuwał, że film będzie miał o wiele szerszy zasięg, niż przewidywano.
- Po zachodzie słońca zrobiło się chłodno - powiedziała z wahaniem, kiedy skończyli kolację. - Gdybyś rozpalił ogień w salonie, moglibyśmy tam razem pracować.
- Narąbałem masę drewna, teraz się przyda - zgodził się Kenzie. - Przyniosę trochę.
Rainey zrobiła kawę i zaniosła ją do salonu. Za górami widać było jeszcze jasną poświatę, ale w zasięgu wzroku nie było żadnych sztucznych świateł. Znajdowali się bardzo, bardzo daleko od Los Angeles.
Kenzie zapalił stojącą przy fotelu lampę i dokładał do palącego się już kominka.
- Uwielbiam zapach palącego się drewna - powiedziała. - To zapach Południowego Zachodu.
- Jim Grady przygotował różne gatunki drewna do porąbania, cedr, jałowiec i algarrobę. Szybko się spalają, ale za to są bardzo aromatyczne. - Kenzie pił kawę, a ogień rzucał na niego przedziwne cienie.
- Może wyczuwasz jakąś obcość w swojej twarzy - zaczęła z wahaniem - jednak nie została tak bardzo zmieniona. Chirurgia plastyczna nie zmieniła kształtu czaszki ani też pięknych zielonych oczu, przez które powstał problem z Nigelem Stone’em.
Kenzie wstał i przejrzał się w okrągłym lustrze, które wisiało nad kominkiem.
- Byłoby zupełnie inaczej, gdybym sam zdecydował się na chirurgię plastyczną. Zmieniono mi twarz bez mojej zgody i za każdym razem, kiedy patrzę w lustro, przypominam sobie, jaki byłem bezbronny.
- To straszne dla dziecka, jeśli nie może mieć żadnego wpływu na swoje życie - przyznała Rainey. - Tak się również dzieje nawet przy mądrych, kochających rodzicach. Ale teraz nie jesteś już bezbronny, Kenzie. Możesz pracować albo nie, wybierać propozycje, które ci odpowiadają, mieszkać, gdzie chcesz, i wyjeżdżać, kiedy chcesz. Nikt nie ma nad tobą władzy.
- Nikt? - Spojrzał na nią ukradkiem, po czym wziął na ręce Szarusia, który wykazywał niebezpieczne zainteresowanie ogniem. Postawił osłonę przed kominkiem. - Masz papier? Mógłbym zacząć pisać dziennik.
Siedzieli po przeciwnych stronach kominka, każde zajęte swoją pracą. Rainey robiła notatki do montażu, a Kenzie pisał. Czasami szybko zapisywał kilka stron, ale przeważnie robił długie przerwy, patrzył w ogień, głaskał koty, dokładał drewna do kominka. Nie odzywał się do niej... ale pisał.
Kiedy skończyła pracę, sięgnęła po papier, żeby rozpocząć pisanie własnego dziennika. Od czego zacząć? Siedziała w milczeniu, gryząc długopis. Czy według chronologii zdarzeń? Wolne skojarzenia? Czy zacząć od tego, co pierwsze przyjdzie jej do głowy?
Przyłożyła pióro do papieru i zaczęła pisać.
Kiedy mieszkałam z matką, zawsze miałam uczucie, że sama siebie wychowuje, mimo obecności niań, gospoś i innych ludzi. Podobnie jak Clementine, oni przychodzili i odchodzili, ale przynajmniej matka zawsze wracała - kiedyś.
Lolly była moją, ulubioną, niańka. Obiecała mi, że zorganizuje wielkie przyjęcie na moje piąte urodziny, bada, balony i prawdziwi klauni. Na tydzień przed urodzinami pokłóciła się. z Clementine i została wyrzucona z pracy. Kiedy się. pakowała, pobiegłam z płaczem do jej pokoju. Ona też płakała, ale nie przestała się. pakować. Uściskała mnie, powiedziała, żebym była grzeczna, dziewczynką i odeszła. Tego roku nie było urodzinowego przyjęcia. Moja matka poleciała do Nowego Jorku, żeby śpiewać na wielkim koncercie w Central Parku. Przywiozła mi piękną, pozytywką, na której tańczyła baletnica, ale w dzień urodzin nawet nie zadzwoniła.
Rainey przestała pisać, sparaliżowana rozpaczą. Przez moment była pięcioletnią dziewczynką, samotnie płaczącą w łóżku z żalu, że nikt nie pamiętał o jej urodzinach. Teraz też by płakała, gdyby nie obecność Kenziego, który spisywał doświadczenia tysiąckrotnie gorsze niż zapomniane urodziny.
Nic dziwnego, że wydawało mi się, że sama siebie wychowuje.. Nie mogłam na nikim polegać. Czy w ogóle miałam do kogoś pełne zaufanie? Może tylko do swoich przyjaciółek, do Val, Kate, Rachel i Laurel. To były relacje oparte na równych prawach. Nie ufałam ani matce, ani dziadkom, ani Kenziemu. Nikomu, kto mógł mieć do mnie jakiś uczuciowy i odpowiedzialny stosunek.
Rainey gryzła długopis, namyślając się długo, zanim znowu zaczęła pisać.
Nie ufałam im, ponieważ, byłam pewna, że nie są godni zaufania. Ufając, oddajesz się, w czyjeś ręce, a one łatwo mogą cię zranić, wiec nie należy nikomu ufać.
Jednak bez oddania się. drugiemu człowiekowi nie ma prawdziwej intymności. Nie ufałam nikomu, ale i tak nie uniknęłam bólu, zagwarantowałam sobie tylko to, że nie potrafiłam nawiązać z nikim głębszego porozumienia. Klasycznym przykładem jest moje małżeństwo, któremu nie wróżyłam powodzenia.
Uśmiechnęła się drwiąco.
Muszą nad tym popracować.
Fakt, że potrafiła się uśmiechnąć, świadczył o tym, że Tom miał rację - sama czynność pisania pomagała uzyskać dystans i kontrolę nad sytuacją. Rainey nie była już zrozpaczoną pięciolatką, tylko dorosłą kobietą, patrzącą ze współczuciem na tę pięcioletnią dziewczynkę.
Mimo że Clementine nie była troskliwą, matka, i często czułam do niej złość, okropnie ją. kochałam. Potrafiła również być nadzwyczajna: wesoła, kochająca, piękna. Spoczywaj w spokoju. Mamo. Wiem, że robiłaś, co mogłaś. Nie ma w tym nic dziwnego, że nie potrafiłaś dobrze pokierować moim życiem, jeśli nie umiałaś zrobić tego z własnym.
Połykając łzy, Rainey głaskała Pusię po brzuszku. Koty mają niewątpliwie terapeutyczne działanie.
Chciała już się zbierać do odejścia, kiedy Kenzie wstał i podszedł do kominka. Z nieprzeniknionym wyrazem twarzy palił kartkę po kratce. Rainey dołączyła do niego.
- Magiczny rytuał - powiedział. - Jednak to działa.
Dzięki, bracie Tomie, powiedziała sobie w duchu.
Paliła jedną stronę papieru, podczas gdy Kenzie spalał trzy, żeby mogli jednocześnie skończyć. Kiedy jej żółte kartki zwijały się i czerniały, żeby po chwili wybuchnąć płomieniem, zrobiło się jej niespodzianie wyjątkowo lekko na duchu. Wstała od kominka z uczuciem, że tamten okres jej życia został oczyszczony w ogniu.
Kenzie zasunął drzwiczki kominka, żeby ogień mógł dogasać, i wyszedł z salonu razem z nią. Przy drzwiach swojej sypialni Rainey już mu chciała powiedzieć dobranoc, kiedy zauważyła, że stoi sztywno wyprostowany, przypatrując się jej uważnie. Czuła wyraźnie, że chciałby z nią zostać, obawia się jednak zaangażować w zbyt intymny kontakt.
Opuścił ją beztroski nastrój. Tak bardzo pragnęła z nim być, nie mogła jednak wymagać zbyt wiele.
Bez słowa wyciągnęła do niego rękę.
Zadrgał mu mięsień w policzku; patrzył na jej dłoń, ale nie podszedł.
- Tylko żeby razem spać - powiedziała cichym głosem. - Nic więcej, chyba że sam tego chcesz. - Uśmiechnęła się blado. - Włożę nawet najbardziej przyzwoitą koszulę nocną, jaką mam.
Ujął jej dłoń nerwowym ruchem.
- Nie mogę ci obiecać, że znowu nie ogarnie mnie panika.
- Rozumiem. - Podniosła ich złączone dłonie i przytuliła je do policzka. - Dziękuję, że chcesz spróbować.
Weszli do jej sypialni, żeby zaryzykować tę noc.
Obudził się wypoczęty. To był cud, a raczej skutek tego, że miał przy sobie Rainey, a jej głowa spoczywała na jego ramieniu. Było jeszcze wcześnie, niebo ledwie jaśniało, a w sypialni było chłodno, ale w łóżku koncentrowało się całe ciepło, jakie mógłby tylko sobie wymarzyć.
Rainey dotrzymała obietnicy i miała na sobie długą, beżową nocną, koszulę, co nie czyniło jej mniej godną pożądania. Koszula podkreślała zarys piersi i bioder, pełniejszych niż przed kilkoma tygodniami, kiedy zapracowywała się na śmierć. Teraz była rozluźniona i wyglądała niezwykle prowokująco.
Wraz z pobudzeniem zmysłów opadły go obrazy wymuszanych na nim stosunków seksualnych. Zamknął oczy i leżał bez ruchu, starając się opanować.
Poczuł na swoim ciele delikatną dłoń Rainey.
- Nie myśl o niczym innym. To tylko my. Teraz.
Wiedziała, że jeśli Kenzie teraz się nie przełamie, to coraz trudniej będzie mu uporać się ze swoim życiem seksualnym. Im więcej się martwił, tym trudniej mu było znieść myśl o bliskości fizycznej. Kiedy jej ręka wsunęła się w szorty, które włożył do spania, poddał się namiętności i skoncentrował na chwili obecnej, co pomogło mu odsunąć od siebie koszmary przeszłości.
Skupił całą uwagę na żonie. Delikatnie zdjął z niej koszulę i patrzył w jej oczy koloru mgły w świetle poranka, na delikatną skórę, na piersi i zarys bioder. Usłyszał jej rozkoszne westchnienie, kiedy w nią wchodził, starając się, żeby to miłosne zespolenie było dla niej równie cudownym przeżyciem, jak dla niego.
Gdy krzyknęła, on również doznał zaspokojenia. Tak właśnie powinna wyglądać miłość fizyczna - pełna namiętności, wzajemnego zaufania i zatracenia się w sobie.
- Wielbię cię... całym sobą.
Kiedy Rainey się zbudziła, było już zupełnie widno. Miała ochotę krzyczeć z radości, ale nie chciała obudzić Kenziego. Wiedziała, że nie uda mu się prędko dojść do siebie, ale sądząc po tym, jak się z nią kochał, na pewno jest na dobrej drodze do zaleczenia swoich ran.
Jej dobry humor ulotnił się szybko, kiedy poczuła ucisk w żołądku. Starała się opanować mdłości, bez skutku. Do diabła! Cicho wyślizgnęła się z łóżka i pobiegła do łazienki. Ledwie zdążyła. Kiedy zwymiotowała, usiadła skulona na podłodze.
Kenzie zachowywał się tak cicho, że nie zdawała sobie sprawy z jego obecności, dopóki nie narzucił na nią szlafroka. Musiał to być jego szlafrok, bo był bardzo duży.
- Co się stało, Rainey?
- Chyba się czymś zatrułam. - Szczelnie owinęła się szlafrokiem. - Albo żeberka były zbyt ostre. Nie powinnam była tyle jeść. - Chciała się wyprostować, ale ponownie schyliła się nad toaletą, wymiotując.
Kiedy skończyła, mąż podał jej szklankę wody. Przepłukała usta i poczuła się trochę lepiej, jednak nie odważyła się opuścić jeszcze łazienki.
Kenzie, ubrany tylko w dżinsy, kucnął przy niej, podtrzymując ją ramieniem.
- Te żeberka nie mogły ci zaszkodzić - zauważył.
Miała ochotę skłamać, ale to byłoby tylko chwilowe wyjście z sytuacji, nawet gdyby jej uwierzył.
- Mam wrażenie, że jestem w ciąży - powiedziała.
Jak się mogła spodziewać, zesztywniał.
- Nie martw się, to nie twoje dziecko. - Była bliska ataku histerycznego. - W Anglii zadawałam się z jednym facetem z ekipy. To jego dziecko.
Czuła na plecach drżenie jego ramienia.
- Jesteś marnym kłamcą, Rainey. Założywszy nawet, że chciałabyś spać z dwoma mężczyznami w tym samym czasie, nie miałabyś czasu ani energii na dodatkowy romans.
- Tak mi cholernie przykro, Kenzie - mówiła, zanosząc się płaczem. - To był przypadek, byłam tak bardzo zajęta, że zapomniałam wziąć pigułkę. - Nie sądziła, że jedna pigułka może mieć jakiekolwiek znaczenie, dopóki nie zaczęła się tym bliżej interesować, kiedy narastało w niej podejrzenie, że może być w ciąży. Okazało się, że po jednym dniu bez pigułki należy stosować inne środki ostrożności przez siedem kolejnych dni. A ona tego nie zrobiła. - Nigdy bym celowo nie zaszła w ciążę, ale się nie martw, nie będziesz musiał interesować się tym dzieckiem. Zaprzeczę, że jesteś jego ojcem, i sama je wychowam.
Zaklął pod nosem, ale nadal ją obejmował.
- Myślisz, że porzucę moje dziecko, tak jak mnie porzucił mój ojciec? Albo twój ojciec ciebie? Ja... ja nie wiem, jak to jest być ojcem, ale jeśli uważasz, że odejdę dlatego, że jesteś w ciąży, to twój zdrowy rozsądek został poważnie zakłócony przez hormony.
- Masz duże poczucie odpowiedzialności, ale sam mówiłeś, że myśl o dziecku sprawia ci niewyobrażalny ból. Jeśli zostaniesz z poczucia obowiązku, to ani ono, ani ja niczego nie zyskamy.
- Masz rację, myśl o dzieciach napawa mnie przerażeniem. - Kenzie delikatnie masował jej plecy. - Powinienem był poddać się operacji, ale lekarze też mnie przerażają, szczególnie ci z nożami. Muszę zapłacić za swoje tchórzostwo i ponieść jego konsekwencje.
- Ja chcę mieć dzieci, a ty nie i to bardzo nas dzieli, a nie sądzę, żeby ta sytuacja miała się zmienić. - Rainey tyle już o tym myślała, że była przekonana o swojej słuszności. To, że pragnęła wtulić się w jego ramiona i nie pozwolić mu odejść, było zupełnie inną kwestią. - Po co się męczyć, żeby w końcu dojść do wniosku, że chociaż dla dobra dziecka chcieliśmy zostać razem, to nic z tego nie wyszło? Ani ja, ani ty się nie zmienimy. Teraz twoja kolej na złożenie pozwu o rozwód.
Kenzie oparł się o ścianę, posadził sobie żonę na kolanach i przytulił.
- W ostatnich miesiącach wiele się zmieniło, z wyjątkiem jednej rzeczy. Chcę być z tobą, Rainey. Bardzo tego pragnę. - Dotknął jej brzucha. - To dziecko jest naszym wspólnym dziełem, a ty też chcesz zostać ze mną, chyba że zmieniłaś zdanie. Wiem, że niczego na mnie nie wymuszasz, ale czy wolno nam od razu rezygnować?
Oparła głowę na jego ramieniu.
- Kieruję się pewnie swoją starą dewizą życiową: Nie wierzę, Żebyś został ze mną, więc lepiej, żebyś odszedł od razu.
- To możliwe. Oboje mamy jeszcze wiele problemów do rozwiązania, ale przynajmniej wiemy, na czym one polegają, a teraz mamy bodziec, żeby się z nimi szybko uporać. - Kenzie pocałował ją w czoło. - To dziwne, jestem przerażony, ale... nie żałuję tego. Teraz nie muszę być już szlachetny, mogę zwyczajnie z tobą być. To całkiem niezła rekompensata za przeżywanie strachu.
- To brzmi dość romantycznie. - Rainey uśmiechnęła się lekko.
Kenzie podniósł się na nogi, nie wypuszczając jej z objęć - sprawność fizyczną można również osiągnąć przy rąbaniu drzewa i budowie labiryntów.
- Postaram się być bardziej romantyczny, kiedy nie będziesz wymiotować. Więc jak? Jesteśmy małżeństwem, pozostajemy małżeństwem i zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby temu dziecku było lepiej niż nam, kiedy byliśmy mali.
- Jeśli tak ma być, to nie możemy dopuścić do długich rozstań. - Spojrzała mu poważnie w oczy.
- Zgadzam się. Pracowałem bez przerwy, żeby nie mieć czasu na myślenie. Obiecuję ci, że tak już nie będzie.
- Więc zawarliśmy umowę. - Rainey objęła go za szyję i pocałowała. - Kocham cię, Kenzie, zawsze cię kochałam i zawsze będę kochać.
- Ja chyba też cię kocham, Rainey. - Uśmiechnął się do niej. - Nikt inny nie potrafi mi tak zamącić w głowie jak ty.
To miłosne wyznanie wymaga jeszcze dopracowania, pomyślała, kiedy niósł ją do kuchni, żeby znaleźć coś, co mogłaby zjeść. Ale jak na pierwszy raz, wcale nie było takie złe.
Powrót do małżeństwa całkowicie odmienił ich życie. Po raz pierwszy Rainey miała uczucie, że naprawdę są razem. Cieszyła się tym, kiedy miała chwilę czasu, co się rzadko zdarzało, bo była ciągle zajęta montażem.
Ona pracowała, a Kenzie zajmował się domem. Zaczął już wyjeżdżać z Ciboli, żeby robić zakupy i wozić ją do lekarza. Przyjmował telefony od swojego asystenta. W porównaniu ze stanem, w jakim był po przyjeździe do Nowego Meksyku, mogło się wydawać, że odzyskał uspokój.
Jednak Rainey martwiła się, podejrzewając, że mąż cierpi na łagodną formę depresji. Wieczorami nadal pisał dziennik i, jak słusznie przewidywał Tom Corsi, była to niezwykle stresująca praca. Miała nadzieję, że Kenzie ożywi się, kiedy wreszcie zamknie sprawę swojej przeszłości.
Ona też usiłowała pisać dziennik, ale przeważnie przy tym zasypiała. Obiecała sobie i mężowi, że zajmie się tym poważnie, kiedy tylko skończy montaż „Centuriona”.
Alma Grady była, jak zwykle, nieoceniona. Rainey wiedziała już, że jej dziecko zostanie honorowym wnukiem, lub wnuczką, państwa Gradych.
Dzięki zaangażowaniu Eve Yanez, dźwiękowców i innych specjalistów od postprodukcji, praca nad „Centurionem” przebiegała w rekordowym tempie. Kiedy do ostatecznego terminu został tylko tydzień, Rainey zwróciła się przy kolacji z prośbą do Kenziego.
- Mógłbyś się zdobyć na obejrzenie filmu? Jest już prawie gotów, ale jest coś nie w porządku z tempem akcji. Eve, Marcus i ja nie możemy zrozumieć, na czym polega problem. Może tobie się uda.
Twarz mu stężała, jednak skinął głową.
- Sądzę, że prędzej czy później i tak będę musiał zobaczyć „Centuriona”, więc równie dobrze mogę to zrobić teraz.
Z nadzieją, że oglądanie filmu nie wyzwoli w nim niepożądanych reakcji emocjonalnych, Rainey zaprowadziła go do swojej pracowni, zgasiła światło i puściła na kolosalnym monitorze komputera ostatnią wersję. Nazwiska aktorów ukazały się na tle sceny ogrodowej, kiedy Randall gonił uciekającą Sarah.
- Ogród jest ładny i bardzo angielski, ale ostateczny efekt nie jest zadowalający - zauważył Kenzie. - Może dlatego, że oglądamy to na monitorze komputera?
- Tak. Marcus obiecał, że przywiezie mi wersję kinową, kiedy skończymy montaż. - Rainey skrzywiła się. - Mam nadzieję, że nie zobaczę wtedy miliona usterek, których nie dostrzegam na monitorze.
- Eve nie dopuściłaby do takiej sytuacji.
W milczeniu oglądali film. Rainey widziała go tyle razy, że sama już nie wiedziała, co o nim myśleć, obserwowała więc męża. Nie mogła niczego wyczytać z jego twarzy, ale czasem robił notatki.
Film kończył się sceną na statku, kiedy para bohaterów odpływa do Australii. Stali na pokładzie, a na twarzy Sarah malował się wyraz smutku - musiała tak wiele poświęcić dla swojego małżeństwa. Mąż wziął ją pod rękę, a ona obróciła się do niego z uśmiechem, który świadczył o tym, że wierzy, iż więcej zyskała, niż utraciła. Na ostatnim kadrze filmu widać było statek, płynący w stronę słońca.
- Co o tym myślisz? - Rainey nie potrafiła opanować zdenerwowania, patrząc niepewnym wzrokiem na Kenziego, kiedy ten zapalał światło. - Nie spodziewam się, żeby ten film ci się podobał, oczekuję tylko twojej oceny, czy przynajmniej jest w porządku?
Uśmiechnął się do niej jak do dziecka, które niecierpliwie czeka na gwiazdkowy prezent.
- Jest więcej, niż w porządku, Rainey. Jesteś urodzonym reżyserem. To dziwne, ale ten film nawet mi się podoba. - Zachmurzył się. - Jak wiesz, granie w nim było dla mnie piekłem, jednak oglądanie gotowego filmu przypomina pisanie dziennika. Nabierasz do niego dystansu. Teraz mogę oglądać „Centuriona” i patrzeć na Johna Randalla, a nie na siebie.
- Dzięki Bogu. - Rainey westchnęła z ulgi. - Uważam, że to jest twoja najlepsza rola. Obiecałam ci film, który może być nominowany do Oscara, więc go masz.
- Teraz Oscar ma dla mnie jeszcze mniej znaczenia niż kiedyś. - Kenzie wzruszył ramionami. - Ale ten film otwiera ciekawe perspektywy przed tobą.
- Uważasz, że jest dobrze zmontowany?
- Tego nie powiedziałem. - Kenzie zerknął na swoje notatki. - Uważam, że zmontowałaś go zbyt oszczędnie. W filmie jest dużo wspaniałych emocjonujących scen, cały problem polega na tym, że jest ich za dużo. Widzowie też muszą mieć chwilę oddechu. Zrobiłem Glistę miejsc, które powinnaś trochę wydłużyć. To nie będzie trudne.
Rainey przejrzała jego notatki, kiwając z aprobatą głową. Nie tylko Zaznaczył odpowiednie sceny, ale również zasugerował poprawki.
- Utrafiłeś w sedno, Kenzie. Jesteś naprawdę dobry.
- Jeśli nie będziesz zbyt zmęczona, mogę to później udowodnić. - Przytulił ją czule.
- To już dawno zostało udowodnione. - Zawsze wiedziała, że Kenzie doskonale rozumiał magię kina. - Moglibyśmy stworzyć rewelacyjny zespół, robilibyśmy razem filmy jak Marcus i Naomi Gordon.
- Nie jestem pewny, czy chciałbym mieć jeszcze kiedykolwiek do czynienia z filmem.
- Nie chcesz nawet grać w filmie?
- W tej chwili aktorstwo zupełnie do mnie nie przemawia. - Kenzie uśmiechnął się ze smutkiem. - Wolę żyć ze swojego kapitału i zajmować się domem.
Rainey położyła głowę na jego ramieniu. Nie mogła sobie wyobrazić Kenziego w tej roli, był przecież niesłychanie utalentowany i miał mnóstwo energii. Wierzyła, że nadejdzie czas, kiedy będzie gotów stawić czoło nowym wyzwaniom.
Rainey drzemała na fotelu, kiedy zadzwoniła Val.
- Cześć, co u ciebie?
- Wszystko dobrze. Film jest już prawie gotowy i jest niezły. Marcus Gordon przylatuje dzisiaj z Los Angeles z gotową wersją filmu. - Rainey stłumiła ziewnięcie. - Po jego wyjeździe mam zamiar zasnąć i spać przez cały tydzień. A co u ciebie?
- Wszystko dobrze. - Val wahała się przez chwilę. - Dzwonię do ciebie z polecenia Mooneya, twojego prywatnego detektywa. Prosił, żebym ci przekazała wiadomość, która może cię... zaskoczyć.
- Znalazł przypuszczalnego ojca, jeszcze gorszego niż handlarz narkotyków? - Rainey była rozbawiona. - A może Clementine znalazła sobie kosmitę? - Usłyszała, że ich samochód zatrzymuje się przede domem. Kenzie przywiózł Marcusa z lotniska.
- To nie kosmita. Mooney zajął się szefem wytwórni, o którym mówiono, że flirtował z twoją matką. Okazało się jednak, że to był poważny romans. Daty się zgadzają, wiadomo też, że w tym czasie Clementine nie miała innego kochanka.
Rainey przestała już myśleć o odnalezieniu ojca, ale ta wiadomość ją zelektryzowała.
- Czy Mooney zidentyfikował tego łajdaka?
- Tak. On żyje i ma się dobrze. - Val wzięła głęboki oddech. - To Marcus Gordon.
- Marcus? - Rainey zamarła. To nie mogła być prawda. Jego związek z Naomi mógł służyć za przykład idealnego małżeństwa.
A jednak... zawsze w jakiś sposób był obok niej. Marcus był tym przyjacielem rodziny, który po śmierci Clementine wysłał Rainey do Baltimore. To on odprowadził ją na lotnisko. To on był producentem, który dał jej niesłychaną szansę wyreżyserowania pierwszego filmu, nie stawiając żadnych warunków.
Oboje mieli równie delikatną budowę ciała. Rainey zakręciło się W głowie; bała się, że zemdleje.
Marcus Gordon wszedł do salonu, a Kenzie za nim. Marcus uśmiechnął się do niej, zaraz ją uściska na powitanie.
Ile już razy obejmował ją na przestrzeni tylu lat? O czym, u diabła, wtedy myślał? Rainey przestało się kręcić w głowie; ogarnęła ją zimna furia.
- Później do ciebie zadzwonię, Val. Właśnie wszedł Kenzie z Marcusem i musimy zabrać się do pracy.
- Nie trać zimnej krwi - szybko powiedziała jej przyjaciółka. - Pozwól mu się wypowiedzieć.
- Nie martw się o to. Będzie mówił. - Rainey uważnie odłożyła telefon, wstała z fotela i wyciągnęła rękę, żeby trzymać Marcusa na dystans. - Otrzymałam właśnie niesłychanie interesującą wiadomość. Czy jesteś moim ojcem?
- To... to jest możliwe. - Marcus zbladł.
- Proponuję, żebyś usiadł i wszystko mi wytłumaczył. - Rainey patrzyła na niego zmrużonymi oczami.
Marcus opadł na kanapę; wyglądał o dziesięć lat starzej niż przed chwilą.
- To było w okresie, kiedy w naszym małżeństwie pojawiły się problemy. Wtedy właśnie skontaktowałem się z Clementine, bo chciałem, żeby zagrała w filmie, do którego poszukiwałem aktorów. I tak się zaczęło. Była niezwykle piękna, pełna życia. Rzuciłbym dla niej Naomi, ale Clementine nie chciała nawet słyszeć o małżeństwie. Powiedziała, że robiła już wiele rzeczy, ale nigdy nie rozbijała małżeństw, a poza tym i tak nie chciała za mnie wyjść. - W oczach Marcusa ukazał się wyraz bólu.
Rainey stała nad nim z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
- A kiedy okazało się, że ona jest w ciąży?
- Spytałem jej, czy jestem ojcem, a ona roześmiała się tylko i powiedziała, że nie. - Patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. - Odchodziłem od zmysłów, kiedy się urodziłaś, ponieważ nie znałem prawdy. Wydawało mi się czasem, że jesteś do mnie podobna, a czasem, że zupełnie nie. Pogodziłem się z Naomi i przestałem wypytywać Clementine. Jednak na wszelki wypadek nie spuszczałem cię z oka.
- Innymi słowy, ona zdjęła z ciebie całą odpowiedzialność, z czego byłeś zadowolony. Bardzo wygodna sytuacja. Badanie DNA może wykazać, czy jesteś moim ojcem.
Marcus zbladł jeszcze bardziej, ale nie odwrócił wzroku.
- Dobrze, jeśli tego chcesz. Masz prawo być zła. Tak mi przykro, Rainey. Jeśli to może być dla ciebie pociecha, to musisz wiedzieć, że ta myśl bardzo mnie dręczyła. Kiedy patrzę na twoje osiągnięcia, czuję dumę, że w twoich żyłach może płynąć moja krew. Ale jeśli i jesteś moją córką, to zawiodłem cię. - Zacisnął wargi. - Od przeszło trzydziestu lat żyję z poczuciem winy.
Rainey zacisnęła dłonie.
- Jak myślisz, co by zrobiła Naomi, gdyby się dowiedziała, że ją oszukiwałeś i prawdopodobnie miałeś dziecko z inną kobietą?
- Mogłaby mnie rzucić. Miałaby do tego prawo.
Rainey poczuła nagle, że Kenzie ją obejmuje. Bardzo potrzebowała tego wsparcia, kiedy jej świat stanął nagle na głowie.
- Badanie DNA wcale nie jest potrzebne. Popatrzcie na swoje dłonie, na ich kształt, na palce i paznokcie.
Zaskoczona Rainey wyciągnęła przed siebie ręce, a Marcus poszedł za jej przykładem. Kenzie miał rację, mieli prawie identyczne dłonie, biorąc poprawkę na różnicę wieku i pici. Przesunęła wzrokiem po drobnokościstej sylwetce Marcusa, zwróciła uwagę na kształt jego czaszki. To były cechy, których nie odziedziczyła po matce.
Marcus też nie spuszczał z niej wzroku; wyczytała w jego oczach, że on również zyskał pewność.
- Więc to prawda - szepnęła.
Kenzie przytulił ją i wyprowadził z Salonu, żeby porozmawiać z nią, na osobności.
- Pomyśl przez chwilę, zanim zaczniesz rozbijać stare dobre małżeństwo - poradził. - Clementine nie zdradziła, kim był twój ojciec, również dlatego, żeby nie skrzywdzić Naomi i ich dzieci.
- Tak bardzo chciałam mieć ojca - szepnęła.
- Teraz go masz. Pomyśl, czego oczekujesz od Marcusa, zanim powiesz coś, co zepsuje wasze wzajemne stosunki. Sądzę, że lepiej jest mieć jego za ojca niż handlarza narkotyków.
Kenzie zawsze ją rozumiał.
- Jak byś się czuł, gdybyś się dowiedział, że twoim ojcem jest ktoś, kogo znałeś przez całe życie? Na przykład Charles Winfield.
- Byłbym zaszokowany i pewnie równie wściekły, jak ty. Potem odczułbym radość. Bardzo bym chciał, żeby Charles Winfield mógł być moim ojcem.
Ale Kenzie nigdy się nie dowie, kto był jego ojcem. Rainey była w o wiele lepszej sytuacji. Uspokojona, wróciła do salonu. Marcus wyglądał przez okno. Odwrócił się, kiedy weszła.
- Chciałem być twoim ojcem, Rainey, ale nie sądziłem, że mam do tego prawo.
Gniew powoli w niej wygasał. Wymyśliła sobie ojca, który zawsze będzie przy swojej małej dziewczynce, służąc jej oparciem i darząc bezwarunkową miłością, za którą tak tęskniła. Ale teraz nie była już dziewczynką, była dorosłą kobietą. Kiedy potrzebowała oprzeć się na męskim ramieniu, miała Kenziego. Nie mogła winić Marcusa za to, że ją zawiódł, jeśli Clementine nie dała mu szansy. Nie było również sensu robić krzywdy Naomi i całej rodzinie z powodu tak dawnej sprawy.
- Chociaż wolałabym, żeby Clementine powiedziała ci prawdę, miło jest myśleć, że nie była tylko nieostrożna, lecz również szlachetna.
- Ty się nie urodziłaś z tego powodu, że była nieostrożna. Zastanawiałem się czasem, czy twoja matka nie spała ze mną tylko dlatego, że pochodziłem ze zdrowej farmerskiej rodziny i mogłem przekazać jej dziecku dobre geny. Ona bardzo chciała cię mieć, Rainey.
Wolała w to wierzyć, niż uważać się za produkt przypadkowego cudzołóstwa. Postanowiła jednak zadać ostatnie trudne pytanie.
- Kiedy po raz pierwszy powierzyłeś mi główną rolę w filmie kiedy zdecydowałeś się na sfinansowanie „Centuriona”, czy wpłynęła na to myśl, że mogę być twoją córką, czy też brałeś pod uwagę moje zdolności?
- Jedno i drugie - powiedział poważnie Marcus. - To fakt, że specjalnie się o ciebie zatroszczyłem, nigdy bym jednak nie podjął decyzji, która mogłaby kosztować inwestorów miliony dolarów, gdybym nie był pewny, że dasz sobie radę.
Marcus zawsze umiał dać właściwą odpowiedź. Jej ojciec był inteligentnym facetem. Podobało jej się to. Jej ojcem był Marcus Gordon. Miała trzech przyrodnich braci! Znała ich i lubiła. Oni nie mogą poznać prawdy, wystarczy jednak, że ona ją zna.
Chciało jej się płakać, lecz to była wina ciąży.
- Będę musiała się do tego przyzwyczaić, ale chyba... chyba jestem zadowolona.
- Ja na pewno tak. - Na twarzy Marcusa pojawił się radosny uśmiech.
Kenzie popchnął ją lekko i padła z płaczem w objęcia Marcusa. Zawsze pragnęła mieć ojca, teraz go miała.
Lepiej późno niż wcale.
Gaillardia, zwana również rośliną indiańską... - Kenzie patrzył z dumą na swoje nowe rośliny. Według książki o florze pustyni, i powinna mieć dużo czerwonych kwiatków, z żółtą obwódką.
Nie miał pojęcia o ogrodnictwie, ale ta praca zaczynała go fascynować. Już od kilku tygodni zajmował się terenem wokół labiryntu, sadząc tara pustynne rośliny, żeby nie zatracić naturalnego wyglądu tego miejsca.
Zbliżała się pora lunchu; zastanawiał się przez chwilę, czy przed powrotem do domu zdąży jeszcze przejść labirynt. Ale nie zrobił tego, nie lubił się spieszyć.
Od pierwszego okropnego doświadczenia minął tydzień, zanim odważył się stanąć ponownie na krętej ścieżce labiryntu. Na szczęście nie doznawał już tak silnych emocji. Chodzenie po labiryncie uspokajało go, a czasami nawet podnosiło nastrój.
Był już blisko domu, kiedy Rainey wybiegła tylnymi drzwiami, w rozwianej długiej spódnicy. Odpoczęła już po pracy nad filmem i wyglądała świetnie. Ciąża nie była jeszcze widoczna, ale Rainey zapewniała go, że wkrótce będzie. Mimo niepokoju, w jaki wprawiała go perspektywa zostania ojcem, interesował się przebiegiem tej ciąży. Jeszcze nigdy nie byli sobie tak bliscy.
Kiedy wpadła w jego objęcia, zauważył niebezpieczny błysk w jej oczach.
- Mam dla ciebie nowinę! - Wzięła go za rękę i pociągnęła do domu. - Po lunchu jedziemy do Santa Fe.
- Dlaczego chcesz tam jechać? - Jeździł już do Chama, ale to było małe miasteczko, więc nie był pewny, czy potrafi się zmierzyć Z Santa Fe.
- Pamiętasz Dame Judith Hawick?
- Oczywiście, że pamiętam Dame Judith. - Kenzie umył ręce nad kuchennym zlewem. - Przyjechała do Santa Fe i mamy się z nią. spotkać na kolacji? - Ten pomysł mu się podobał.
- Mniej więcej. Tej jesieni gościnnie reżyseruje sztukę na Szekspirowskim Forum w Santa Fe. Wystawia „Wiele hałasu o nic”. Dzisiaj jest premiera.
Kenzie zachmurzył się; nie miał ochoty na tłumne zebrania.
- Widziałem już tę sztukę. O wiele lepiej byłoby umówić się z nią któregoś dnia na kolację, zamiast spotykać się na premierze.
- Tu nie chodzi o to, żeby obejrzeć sztukę. - Rainey rzuciła mu spojrzenie, które mówiło wyraźnie, że coś knuje. - Chodzi o to, żebyś ty zagrał Benedykta, a ja Beatryks.
- Co? - Kenzie patrzył na nią zdumiony. - Zaczynam wierzyć, że kobiety w ciąży popadają w szaleństwo.
- Nie tym razem. Po ostatniej próbie kostiumowej większość aktorów poszła na kolację. Dame Judith twierdzi, że potwierdziło się powiedzenie, że udana próba kostiumowa jest złowieszczym znakiem. - Rainey zaprowadziła go do stołu i posadziła przed misą sałaty z kurczakiem.
- Domyślam się, że ta historia ma jakąś puentę? - Kenziemu przeszła ochota na jedzenie.
- Dzisiaj połowa aktorów, łącznie z tymi, którzy mieli grać główne role, i tymi, którzy mogliby ich zastąpić, nie jest w stanie postawić stopy na scenie. Zatrucie pokarmowe. - Rainey usiadła naprzeciwko męża i zaczęła jeść sałatę. - Dame Judith udało się jakoś skompletować zespół, przebierze się w męski strój i sama zagra Leonata. Ale rozpaczliwie potrzebuje dwóch dobrych aktorów do głównych ról. Dowiedziała się, że jesteśmy w Nowym Meksyku, Marcus dał jej kontakt i zadzwoniła do mnie.
- Jeśli tylu ludzi choruje, powinni odwołać przedstawienie.
- Gra musi toczyć się dalej - powiedziała nabożnie Rainey.
- Nonsens. Czasami gra nie może toczyć się dalej i to jest właśnie taki przypadek.
- To jest niesłychanie ważne dla Dame Judith, Kenzie. - Rainey spoważniała. - Ona po raz pierwszy reżyseruje w Stanach i szalenie zależy jej na tym, żeby wszystko dobrze poszło. Omal się nie rozpłakała z radości, kiedy powiedziałam, że możemy wziąć w tym udział. - Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. - Wiele jej zawdzięczam. Zagrała w „Centurionie” za stosunkowo niewielką gażę. I Oczywiście, to jest tylko moje zobowiązanie, ale ty znasz rolę Benedykta i mógłbyś go zagrać. Zrobisz to? Proszę.
- Od przeszło dziesięciu lat nie występowałem w teatrze. - Kenziemu nagle zaschło w gardle.
- Nie musisz być nadzwyczajny, wystarczy porządnie zagrać. Widownia oszaleje ze szczęścia, że Kenzie Scott podjął się zastępstwa, i będzie bardzo wyrozumiała.
- Nie mamy egzemplarzy sztuki.
- Dame Judith przesłała je e - mailem. Właśnie się drukuje. Możemy sobie powtórzyć nasze kwestie w czasie drogi, a jeśli wyjedziemy stąd za pół godziny, to jeszcze zdążymy zrobić krótką próbę z resztą zespołu.
Miała już wszystko przemyślane. Kenzie przymknął oczy, walcząc ze strachem.
- Chyba nie mogę się tego podjąć, Rainey. Nie jestem pewny, że jeszcze będę w stanie stanąć przed kamerą, a teatr jeszcze bardziej mnie przeraża.
- Wiem, że to będzie dla ciebie ciężkie. - Rainey położyła rękę na jego dłoni. - Pamiętaj jednak o tym, że bez względu na twoje osobiste odczucia, tylko ja znam prawdę o twojej przeszłości - powiedziała uspokajającym tonem. - Masz okazję, żeby się przekonać, czy nadal chcesz być aktorem, Kenzie. Nie grasz o tak wysoką stawkę jak przy produkcji komercyjnej, a jednocześnie robisz przysługę Dame Judith.
Kenzie uwielbiał grać w teatrze, kiedy był studentem Królewskiej Akademii, ale to było dawno temu. Teraz na myśl o setkach wpatrzonych w niego oczu miałby ochotę zamknąć się w Ciboli i nigdy już jej nie opuszczać. Jednak Rainey miała rację. Powinien sprawdzić, czy jeszcze jest aktorem. Poza tym pamiętał, że Dame Judith ujęła się za nim, kiedy Nigel Stone rozpętał aferę.
- W gruncie rzeczy nie mogę odmówić, prawda?
- W gruncie rzeczy nie. - Rainey uśmiechnęła się drżącymi wargami. - Ja też się boję, Kenzie, myślę jednak, że potrafimy to zrobić.
- Jesteś większą optymistką niż ja. - Spojrzał na sałatę. Stracił zupełnie apetyt, ale czekał go długi dzień. Wziął widelec i zaczął jeść.
Dame Judith powitała ich gorącymi uściskami.
- Dzięki Bogu, żeście przyjechali! Co za koszmarny dzień! - Popatrzyła na Kenziego. - Czy zgodziłbyś się zgolić brodę?
- Nie, nie zgodziłbym się - odpowiedział. Im więcej kamuflażu, tym będzie się lepiej czuł.
- W takim razie będziemy mieli Benedykta z brodą. - Dame Judith wzięła ich pod ręce i zaprowadziła za kulisy. - Musicie się najpierw spotkać z garderobianą, bo trzeba będzie dobrać kostiumy. Z Rainey nie powinno być kłopotu, ale dla Kenziego trzeba będzie coś wymyślić, bo mój Benedykt jest o wiele niższy.
Za kulisami panowało zwykłe zamieszanie, do którego przyczyniła się również katastrofa z zatruciem pokarmowym. Aktorzy, inspicjenci oraz pracownicy techniczni biegali we wszystkich możliwych kierunkach. Przeważnie byli to bardzo młodzi ludzie. Pojawienie się dwóch hollywoodzkich gwiazd wzmogło nerwowy nastrój. Kenzie był zadowolony, bo panujący dokoła chaos pozwalał mu zapomnieć o zdenerwowaniu.
Garderobiana szybko się uporała z kostiumami, więc zostało im trochę czasu na próbę, a raczej na poznanie sceny. Świeżo zaangażowany mnich stale przydeptywał sobie habit, a odtrącona przez swojego oblubieńca Hero, wydawszy okrzyk zgrozy, spadła ze sceny. Don Pedro, stateczny książę aragoński, już po raz trzeci potykał się o nogi innego aktora. Dame Judith popatrzyła na niego chłodnym wzrokiem.
- Są dwie podstawowe zasady: należy pamiętać swoje kwestie i nie przewracać się o meble - powiedziała chłodnym tonem. - Czy to ci się może udać?
Don Pedro obiecał: poprawę i natychmiast przewrócił wielki dzban wina.
Kiedy to się wreszcie skończyło. Dame Judith ciężko westchnęła.
- Gdyby Szekspir żył, to nasze przedstawienie na pewno wpędziłoby go do grobu.
- Jeśli ostatnia próba nie jest udana, to znaczy, że spektakl będzie dobry - pocieszała ją Rainey.
- Z wyjątkiem przypadków, kiedy tak się nie dzieje - odrzekła Dame Judith. - Zarezerwowałam dla was pokój w uroczym pensjonacie, tuż za rogiem, ale nie ma już czasu, żebyście tam mogli pójść przed przedstawieniem. Ponieważ mamy tu niewiele miejsca, czy nie macie nic przeciwko temu, żeby mieć wspólną garderobę?
- Oczywiście, że nie - zapewniła ją Rainey. - Proszę nam tylko pokazać, gdzie ona jest.
Jakiś młody chłopak zaprowadził ich do garderoby, która była dość wygodnie umeblowana i wyposażona w prysznic. Kiedy zostali sami, Rainey położyła się na kanapie.
- Miałeś rację, hormony doprowadziły mnie do szaleństwa - powiedziała dramatycznym głosem. - Będziemy mieć szczęście, jeśli wyjedziemy stąd żywi.
Kenzie usiadł przy żonie, zdjął jej buty i zaczął masować stopy.
- Masz dość sił, żeby zagrać tę rolę?
- Wszystko będzie dobrze. - Rainey uśmiechnęła się szeroko. - Świetnie się bawię. Od lat nie występowałam na scenie i okropnie się boję, ale jeśli nawet zagram źle, to nie ponoszę żadnych konsekwencji, wystarczy, że zgodziłam się zagrać.
Natomiast Kenzie ryzykował znacznie bardziej, o czym oboje doskonale wiedzieli. To przedstawienie mogło być ostatnim występem w jego życiu. Przez całe lata aktorstwo stanowiło jego jedyną pasję, ale on już nie był tym samym człowiekiem. Na szczęście, potrafi zręcznie zagrać tę rolę, chociaż opuściło go już dawne zaangażowanie. Dame Judith oraz widzowie zasługiwali przynajmniej na przyzwoicie odegrany spektakl.
Jednak racjonalne myślenie niewiele mu pomogło, nadal był spięty.
Rainey usiadła mu na kolanach i ujęła jego twarz.
- Znam dobry sposób na tremę - powiedziała. Na wszelki wypadek, gdyby nie zrozumiał, o co jej chodzi, zaczęła się o mego ocierać.
Kenzie roześmiał się i objął ją w pasie.
- Jesteś pewna, że to jest dla ciebie dobre?
- Lubię twoją brodę. Jest piękna i bardzo męska. - Rainey pocałowała go. - A wracając do twojego pytania, to jedna z książek na temat ciąży mówi, że w tym okresie można podzielić ludzi na dwie kategorie: na tych, którzy jeszcze bardziej lubą seks, i na tych, którzy lubią go mniej. Ja należę do pierwszej kategorii. A ty?
- Uważam, że jesteś bardzo seksowna. - Kenzie wsunął dłonie pod jej długą spódnicę. - Wielkie nieba, kiedy zdążyłaś pozbyć się bielizny?
- To było wcześniej zaplanowane. - Pocałowała go znowu, tym razem bardziej namiętnie. - Mamy jeszcze pół godziny. Potem musimy wziąć prysznic, włożyć kostiumy i mieć trochę czasu na charakteryzację.
- Więcej niż pół godziny, jeśli pójdziemy razem pod prysznic.
- Doskonały pomysł.
Rainey miała rację. To była wspaniała metoda na tremę.
Jak bardzo jest się samotnym przed wejściem na scenę. Kenzie stał w kulisach i żałował, że uległ prośbie Rainey. Miał ochotę natychmiast wyjść z teatru.
Na scenie Rainey jako Beatryks, Dame Judith ze sztuczną brodą w roli Leonata, młoda Hero i posłaniec grali pierwszą scenę. Dame Judith była wspaniała, z łatwością mówiła męskim głosem.
Rainey bezbłędnie wygłosiła swoją pierwszą kwestię; w jej pytaniu o powrót Benedykta z wojny słychać było wyraźnie, jak bardzo jej na nim zależy. Hero też nieźle wypadła.
Teraz miał wejść Kenzie, razem z księciem aragońskim i innymi postaciami. Kiedy stanął na scenie, natychmiast odczuł napór tych wszystkich oczu, patrzących na niego z ciemnej widowni. Przed spektaklem Dame Judith powiadomiła widzów, że w związku z chorobą aktorów będą liczne zastępstwa. Nie podała żadnych nazwisk, obiecała, że zrobi to po spektaklu.
Kenzie usłyszał szmer na widowni; zauważył, że ludzie przenoszą wzrok z niego na Rainey i z powrotem na niego.
- To jest Raine Marlowe i Kenzie Scott! - rozległ się jakiś przenikliwy szept.
Szepty na widowni stawały się coraz głośniejsze, biedny don Pedro zupełnie stracił głowę. Kenzie przyszedł mu z pomocą, podpowiadając szeptem jego kwestię.
- Dobry panie Leonato, wychodzisz na spotkanie kłopotów. Zwykłym światowym trybem ludzie unikają kosztów, a ty ich szukasz.
Książę zerknął na Kenziego, w jego wzroku widać było panikę, lecz po chwili wypowiedział swoją kwestię. Leonato odpowiedział mu i sztuka nabrała tempa.
Kenzie uwielbiał Benedykta, który ukrywał uczucia za żartobliwą przesłoną - ta rola była dla niego stworzona. Teraz Beatryks rzuciła Benedyktowi swoją pierwszą złośliwą uwagę. A Beatryks była jego żoną, która tak samo nie potrafiła zaufać nikomu, jak dziewczyna, którą teraz grała.
Stopniowo Kenzie zaczął odczuwać radość z przebywania na scenie. Od bardzo dawna nie doznawał tego intensywnego, elektryzującego uczucia, płynącego z wpatrzonej w niego widowni. To, co się działo na scenie, ta specyficzna interakcja między aktorami a widownią, już się nigdy nie powtórzy. Ten wieczór był unikalny, każdy spektakl teatralny jest właśnie taki - filmowi brakuje tej bezpośredniości.
Pod wpływem Kenziego, Rainey i Dame Judith reszta aktorów przeszła samych siebie. Kenzie był szczęśliwy. Właśnie do tego był stworzony, ale presja hollywoodzkiej sławy i nienaturalny rytm pracy w filmie spowodowały, że zupełnie o tym zapomniał.
Beatryks, tak jak Rainey, powinna mieć godnego siebie mężczyznę. Kiedy Benedykt mówi pod koniec sztuki: „Więc muzyko, wytnij nam od ucha”, żeby radosnym tańcem przypieczętować swój związek z Beatryks, Kenzie chwycił Rainey, obracając nią nad swoją głową jak tancerz. Popatrzył na jej roześmianą twarz.
- Dziękuję, że mnie do tego namówiłaś - szepnął.
Kiedy rozległy się gromkie brawa, uśmiechnęła się do niego czule.
- Ja też się cieszę, mój ukochany.
Widownia urządziła im owację na stojąco. Kiedy trochę ucichło, Kenzie wyszedł do przodu i uniósł rękę, prosząc o ciszę.
- Dziękuję wam za to, że przyszliście tutaj i przypomnieliście mi, dlaczego zostałem aktorem. - Wziął za rękę Dame Judith i wyprowadził ją na proscenium. - Dziękuję również Dame Judith, jednej z największych dam brytyjskiego teatru, która podjęła ryzyko i zaprosiła dwójkę hollywoodzkich komediantów do udziału w dzisiejszym spektaklu.
Widownia odpowiedziała mu śmiechem. Kenzie wyciągnął do przodu zarumienioną z radości Rainey.
- Przede wszystkim chcę podziękować mojej żonie, Raine Marlowe. - Schylił się i pocałował jej dłoń. Ten gest wywołał nowy aplauz widowni.
Charles Winfield byłby z dumny ze swego podopiecznego.
Rainey kręciła się niespokojnie na tylnym siedzeniu limuzyny. Żadna pozycja nie była wygodna; doświadczała tego stanu już od wielu tygodni, jednak tego dnia było jeszcze gorzej niż zwykle.
- Jesteś pewna, że dasz radę?
Kenzie patrzył na nią niespokojnym wzrokiem mężczyzny, który po raz pierwszy ma zostać ojcem. Rainey żałowała, że nie ma już brody, za to pięknie wyglądał w smokingu.
- Miałabym zrezygnować z ceremonii rozdawania nagród, kiedy mój film jest nominowany do dziewięciu Oscarów? - Uśmiechnęła się. - Przecież to już się nigdy nie powtórzy. - Popatrzyła na swoją czarną suknię wieczorową, skrojoną na miarę jej obfitej figury. - Nie ma mowy, żebym z tego zrezygnowała, chociaż wyglądam jak beczka.
- Pięknie wyglądasz. - Kenzie wziął ją za rękę.
To było czarujące kłamstwo. Po prostu zupełnie dobrze wyglądała, jak na kobietę w dziewiątym miesiącu ciąży.
Rainey oparła się o skórzane siedzenie limuzyny, przebiegając myślą ciąg niezwykłych wydarzeń od momentu, kiedy „Centurion” wszedł na ekrany. Bogowie uśmiechnęli się do niej - film nie tylko był przebojem kasowym, ale zyskał też uznanie krytyków, którzy byli zachwyceni odtworzeniem na ekranie traumatycznych przeżyć i procesu dochodzenia do psychicznego zdrowia. Twierdzili, że film jest wspaniałą alternatywą dla wysokobudżetowych dreszczowców, które pojawiły się na ekranach.
Uczucie sukcesu było cudowne, szczególnie z bezpiecznej perspektywy Nowego Meksyku. Zdecydowali z Kenziem, że na stałe zamieszkają w Ciboli, zatrzymując jednocześnie dom w Los Angeles. Rainey sprzedała swój dom Emmy Herman i jej mężowi. Mieli teraz synka, więc potrzebowali więcej przestrzeni.
W przeciągu ostatnich miesięcy ustalili z Kenziem dokładne plany na przyszłość. Podstawową zasadą było, że mają spędzać razem przynajmniej dziewięćdziesiąt pięć procent czasu i że będą pracować tylko nad tym, co ich naprawdę interesuje. Ich własna, świeżo założona wytwórnia pracowała już nad kilkoma projektami. Wspólna praca dawała im wiele radości.
Dame Judith Hawick miała reżyserować na West Endzie sztukę Wilde’a „Mąż idealny”. Kenzie zgodził się grać główną rolę, a Rainey miała być panią Chevely. Kupili też dom na West Endzie, ponieważ w przyszłości mieli więcej czasu spędzać w Anglii.
Jeszcze lepiej niż współpraca zawodowa układało się ich życie osobiste. Rola Benedykta na scenie w Santa Fe całkowicie przywróciła Kenziego do życia - był teraz szczęśliwym człowiekiem. Stosunki między nimi oparte były na pełnym zaufaniu; Rainey nie wyobrażała sobie nawet, że takie relacje są możliwe, ponieważ ufność nigdy nie była jej mocną stroną.
Jej dziadkowie też byli szczęśliwi. Chociaż odrzucili zaproszenie wnuczki na rozdanie Oscarów, obiecali przyjechać zaraz po urodzeniu dziecka. Virginia była oszołomiona perspektywą narodzin prawnuczki.
Limuzyna zatrzymała się - teraz mieli przejść po czerwonym dywanie. Kenzie pomógł żonie wysiąść; tłum widzów głośno wiwatował.
- Jesteś ulubioną maskotką Hollywoodu - szepnął. - Kobietą, która z determinacją dążyła do celu i odniosła niezwykły sukces. To najlepszy przepis na zdobycie całej masy Oscarów.
- Nominacje są już wystarczającym dowodem uznania - odrzekła rzeczowo Rainey. - Pamiętaj, że jestem kobietą, która dążyła do celu. Przeważnie zwyciężają mężczyźni, którzy też dążą do celu.
- Jeśli film odnosi sukces kasowy, to się przekłada na tworzenie nowych miejsc pracy. Członkowie akademii biorą to pod uwagę. - Kenzie wziął ją pod ramię, kiedy wchodzili do ogromnej sali, serdecznie witani przez zgromadzonych.
Mieli miejsca niedaleko Marcusa i Naomi, którzy uśmiechnęli się do nich. Rainey i Marcusowi udało się nawiązać bliższe więzi emocjonalne, chociaż ich pokrewieństwo pozostało tajemnicą.
Greg Marino siedział razem z Val, która przyleciała do Kalifornii, żeby dotrzymywać mu towarzystwa, kiedy będzie szalał z niepokoju, czy dostanie Oscara za najlepsze zdjęcia. Val cudownie wyglądała w sukni koloru wina, naszywanej czarnymi dżetami.
Podczas ceremonii Rainey zorientowała się, że mimo wyraźnego podniecenia w głębi duszy nie odczuwa niepokoju. Kiedy była nominowana do Oscara za najlepszą rolę drugoplanową, rozpaczliwie pragnęła udowodnić duchowi Clementine, że można mieć talent, odnosić sukcesy, nie wyniszczając siebie. Teraz nie potrzebowała niczego udowadniać.
Oczywiście, pragnęła zdobyć Oscara. Zacisnęła wargi, kiedy Sharif nie dostał statuetki za najlepszą rolę drugoplanową. Zasłużył na to, do diabła! Młody aktor spokojnie przyjął porażkę. Nie otrzymał nagrody, ale dzięki tej roli jego zdjęcie ukazało się na okładkach wielu pism i dostawał ciekawe propozycje.
Zapiszczała z radości, kiedy nagrodzono kompozytora muzyki do „Centuriona”; westchnęła z żalem, gdy nie wymieniono scenografa. Teraz przyszła kolej na najlepsze zdjęcia. Prezenter otworzył kopertę.
Rainey wstrzymała oddech.
- Oscara za najlepsze zdjęcia otrzymuje... Gregory Marino, za „Centuriona”.
Greg zerwał się z miejsca i z szerokim uśmiechem na twarzy wszedł na scenę. Cała ekipa „Centuriona” wiwatowała na jego cześć. Wygłosił zwyczajowe podziękowanie, potem zwrócił się do Rainey:
- Chciałbym przede wszystkim podziękować Raine Marlowe, wspaniałemu reżyserowi, która wie, kiedy popuścić operatorowi cugli. - Greg zszedł ze sceny, żegnany wybuchami śmiechu.
Teraz przyszedł czas na scenarzystów - Rainey została nominowana w tej kategorii. Zacisnęła palce na dłoni Kenziego, zachowując Jednocześnie obojętny wyraz twarzy. Nie wolno okazywać niezadowolenia przed kamerą.
Kiedy wywołano jej nazwisko, była tak zdumiona, że prawie nie mogła temu uwierzyć. Kenzie wstał i pomógł jej się podnieść z krzesła.
- Zasłużyłaś na to, ZOL - powiedział z szerokim uśmiechem.
Pomógł jej wejść na szerokie stopnie sceny, a ona zastanawiała się, ile milionów ludzi na świecie obserwuje jej chwiejne kroki.
Zapomniała, co miała powiedzieć, więc tylko pocałowała statuetkę i wygłosiła jedno zdanie:
- Aktorki robią, co mogą, żeby pięknie wyglądać, jednak najbardziej zależy im na tym, żeby ktoś docenił to, że potrafią również myśleć.
Kiedy ucichł aplauz widowni, podziękowała Gordonom, wspomniała George’a Sherbourne’a, który napisał powieść o tak uniwersalnym przesłaniu, że potrafiła znaleźć oddźwięk w dwudziestym pierwszym wieku. Dała króciutki wywiad w pokoju prasowym, żeby móc jak najszybciej wrócić na widownię.
Rainey odczuła tylko drobne ukłucie żalu, kiedy nie dostała Oscara dla najlepszej aktorki. Już miała jednego i bez względu na to, co miało się jeszcze wydarzyć w przyszłości, we wspomnieniu pośmiertnym znajdą się słowa: „Nagrodzona Oscarem przez Akademię Filmową, Raine Marlowe...”
Pragnęła jednak całym sercem, żeby Kenzie dostał nagrodę za najlepszą rolę męską. Nikt bardziej niż on na to nie zasłużył.
- Ja nie muszę mieć Oscara, Rainey. - Kenzie zauważył jej niepokój. - Zresztą pewnie go nie dostanę. To nie była zbyt heroiczna rola.
- Właśnie dlatego powinieneś go dostać! - powiedziała z pasją. - Ilu aktorów chciałoby tak obnażać swoje dusze, jak ty to zrobiłeś?
Lista zwycięzców wydawała się nie mieć końca. Wreszcie prezenterka, piękna dziewczyna, która zdobyła nagrodę dla najlepszej aktorki w poprzednim roku, otworzyła kopertę i przypatrywała się wzrokiem krótkowidza wyjętej z niej kartce.
- Nagrodę Akademii dla najlepszego aktora otrzymuje... otrzymuje... Kenzie Scott za „Centuriona”!
Rainey krzyknęła z radości, ale jej mąż spokojnie podniósł się z miejsca i wszedł na scenę. Powitał go długo nie milknący aplauz, ponieważ był bardzo popularnym kandydatem do nagrody. Przesunął wzrokiem po widowni - Rainey wiedziała, że miliony ludzi przed telewizorami będą wierzyć, że patrzy właśnie na nich.
- Prawdziwie wielkie role nie trafiają się często - zaczął - ale John Randall jest właśnie taką rolą. „Centurion” mówi o umiejętności przetrwania i rozwoju, o możliwości posiadania drugiej szansy i o odkupieniu. Zbyt wielu ludzi pomagało mi, żebym mógł ich tu wszystkich wymienić. Chciałbym jednak złożyć podziękowanie niedawno zmarłemu Charlesowi Winfieldowi, mojemu mistrzowi i przyjacielowi.
Wymienił jeszcze kilka nazwisk i spojrzał na Rainey.
- A przede wszystkim muszę podziękować mojej żonie, Raine Marlowe. Zmusiła mnie do przyjęcia tej roli, która była dla mnie wielkim życiowym doświadczeniem. - W głosie Kenziego zabrzmiała czułość. - Kocham cię, Rainey. - Podniósł statuetkę, składając żonie hołd.
Chociaż wiedziała, że oglądają ją miliony ludzi, nie mogła powstrzymać łez.
Kiedy mąż wrócił na miejsce, objęła go i położyła mu głowę na ramieniu. Była szczęśliwa i bardzo wyczerpana, a jednocześnie, pulsowało w niej dziwne podniecenie.
- Raine Marlowe, za „Centuriona” - usłyszała nagle.
Oszołomiona podniosła głowę.
- Dostałaś Oscara dla najlepszego reżysera. - Kenzie pomógł jej się podnieść z krzesła. - Jestem z ciebie dumny, moja ukochana.
Podprowadził ją do schodów i chciał się wycofać, ale Rainey go przytrzymała.
- Chodź ze mną! Mogę potrzebować pomocy.
Wszedł z nią na schody i stanął poza zasięgiem kamery. Rainey nie odczuwała już takiego podniecenia jak podczas odbierania nagrody za scenariusz.
- Realizacja filmu wymaga całego sztabu oddanych pracowników. Gdybym chciała wymienić wszystkich, szybko poproszono by mnie o zejście ze sceny. Muszę jednak wspomnieć moją przyjaciółkę, Val Covington, która przekonała mnie, że mogę zrobić ten film, chociaż sama w to nie wierzyłam. - Rainey uśmiechnęła się do rozpromienionej Val. - Specjalne podziękowania należą się też Naomi i Marcusowi Gordonom, którzy zaufali takiemu niedoświadczonemu reżyserowi Jak ja. A przede wszystkim dziękuję Kenziemu Scottowi, wielkiemu aktorowi i jeszcze lepszemu mężowi.
Czy powinna powiedzieć, jak bardzo go kocha? Zanim zdążyła się zdecydować, poczuła silne skurcze. Dobry Boże, więc dziwnie się czuła nie tylko z powodu przeżywanych emocji! Uchwyciła się pulpitu, statuetka wypadła jej z rąk.
- Chyba będę rodzić - szepnęła.
Kenzie chwycił ją w ramiona i zniósł ze sceny. Wszyscy patrzyli na nich, zaskoczeni. Czytała w książkach na temat ciąży, że niektóre kobiety zaczynają rodzić w najbardziej niespodziewanych momentach, ale dlaczego ona i dlaczego teraz?
Przed budynkiem stała karetka pogotowia - organizatorzy zadbali już o to wcześniej. Kenzie wniósł żonę do środka i ostrożnie położył na noszach.
- Nie przejmuj się, ZOL, to dziecko jest urodzonym aktorem i bezbłędnie odegra swoją rolę. - Ukląkł przy niej, kiedy ambulans ruszył z miejsca. „Cały świat jest sceną...”
Rainey uśmiechnęła się, kurczowo ściskając jego rękę; znowu poczuła bóle. Jednak dobrze było posłuchać Szekspira.
Kenzie nie mógł oderwać wzroku od Rainey i ich nowo narodzonej córeczki.
- Nie tylko dostaliśmy wspaniałe nagrody, ale udało nam się również wymigać od oficjalnych przyjęć.
Rainey roześmiała się cicho. Była zmęczona, ale szczęśliwa.
- Nie dałabym rady pójść na wszystkie przyjęcia, ale trochę mi przykro, że nie widziałam Marcusa i Naomi, jak odbierają nagrodę za najlepszy film roku.
- Obejrzymy to później na wideo. - Kenzie zawahał się. - Czy mogę wziąć ją na ręce?
- Oczywiście. Jest również twoja. - Rainey podała mu dziecko.
W obawie, żeby nie zrobić mu krzywdy, Kenzie trzymał noworodka w ramionach, patrząc z podziwem na malutkie rączki i czerwoną buzię. Jego córka.
Dziecko otworzyło oczka. Kenziemu serce mocno zabiło. Nie wiedział, że istnieje tak głęboka, bezwarunkowa miłość. Nie opuścił go jeszcze strach, lecz już zdawał sobie sprawę, że jest to uczucie, jakiego doznają wszyscy rodzice.
Przysiągł sobie, że to maleństwo będzie wzrastać w atmosferze miłości, która powinna być udziałem wszystkich dzieci. Chociaż podejrzewał, że ojcostwo będzie jego najtrudniejszą rolą, on i Rainey wywiążą się z niej lepiej, niż to zrobili ich rodzice.
- Jakie imię jej damy? - spytała Rainey.
- Faith*5 - powiedział Kenzie, oddając córeczkę żonie. - Nazwiemy ją Faith.
1* Przekład Józef Paszkowski
2* Przekład Leon Ulrich.
3* Przełożył Zygmunt Kubiak.
4* Przełożył Zygmunt Kubiak.
5* Faith (ang.) - wiara (przyp. tłumacza).