Balzac Honoriusz CÓRKA EWY

BALZAC HONORIUSZ

CÓREA EWY

SEKRETY KSIĘŻNEJ DE CADIGNAN



OD TŁUMACZA.

Nazwisko Balzaka budzi dziś w naszem pojęciu obraz głębokiego, surowego niemal myśliciela, czło­wieka, który, jak nikt przed nim ani po nim, osą­dził i opisał całokształt życia społecznego, układ jego grup, mechanizm walk i namiętności, i zaklął je w galerję typów Komedji ludzkiej. Balzac jest dziś lekturą, w której smakują raczej mężczyźni. Inaczej w epoce, w której wielki pisarz żył i działał. Dla współ­czesnych, nazwisko Balzaka było przedewszystkiem mianem spowiednika serc 1 dusz kobiecych, człowie­ka, który, znowuż jak nikt przed nim, zrozumiał kobietę, podchwycił ją i uwiecznił w jej wielkości i małostkach, jej prawdzie i kłamstwach, i stworzy} ceły orszak niezapomnianych postaci kobiecych. Każdy nowy romans Balzaka budził echo w rzeczy- pospolitej kobiecej daleko poza granicami Francji, znajdował odzew aż gdzieś w szlacheckim dworze □a zapadłej Ukrainie; z całej Europy szły doń por ufne listy, prośby o radę, zwierzenia, poza którymi kryły się nieraz aspiracje tkliwszej i bardziej

osobistej natury. Dziś jeszcze, dla znacznej części publiczności obeznanej jedynie ze słychj z jego dziełem, Balzac jest przedewszystkiem autorem Ko­biety trzydziestoletniej\ mimo że ten tak szczęśli­wie poczęty tytuł kryje właściwie zlepek kilku opo­wiadań powstałych w różnych epokach.

Ta pozorna sprzeczność jesfc jednakże bardzo logiczna i zrozumiała. Balzac, obserwator i analista życia społecznego, zajęty odmierzaniem i wykreśla­niem Unii sił poruszających społeczeństwem, a za­razem zdający sobie sprawę z całej wagi impon- derabiljów życiowych, nie mógł, jako Francuz zwłaszcza, nie spostrzedz, jak olbrzymi motor dy­namiki społecznej stanowi Kobieta, w wyższem po­jęciu typu; jak potężną maszyną wszelkiego ruchu jest światek kobiecej zalotności — a, z drugiej stro­ny, czem jest owa narkotyczna atmosfera buduaru i sypialni, w której gnie się i topi najtęższa nieraz stal charakterów. Przejrzał on i ogarnął w mnóstwie przekrojów fenomen nazwany miłością, który życie społeczne uczyniło tak złożonym i tak odbiegającym od pierwotnego instynktu . Zawsze zajmował go głę­boko problem małżeństwa, ta kwadratura koła

współżycia dwojga istot: Fizjologia małżeństwa

rozpoczyna, z ogromnym hałasem, jego wielką ka- rjerę pisarską; —w Małych niedolach pożycia mał­żeńskiego, Bilzac powraca do tego samego tematu na jej schyłku.

Miłość w pojęciu Balzaka bardzo jest Inna nłź

w całej poprzedzającej go literaturze» Omawiając w

swoim czasie, utwory Marivaux, miałem sposobność zaznaczyć, jakim krokiem naprzód, w stosunku do dawnej komedji, jest subtelna analiza tego pisarza, rozszczepiająca ów rzekomy pierwiastek na szereg składników; ale terenem obserwacji Marivaux było wnętrze duszy ludzkiej, izolowane poniekąd od ze* wnętrznego życia, tak jak społeczeństwo, które słu­żyło mu za materjał, było od tego życia izolowane swojem wyjątkowo uprzywilejowanem położeniem. Przypomnijmy sobie Niebezpieczne związki Laclosa, ten późny kwiat cieplarniany skazanego na rychłą zagładę ancien régime’u! Ale Balzap staja się poetą nowo tworzącego się demokratycznego świata, w którym dominującą cechą jest obalenie wszystkich barjer, otwarcie wszystkim wszelkich możliwości i dostępu, a co za tem idzie, kolosalne napięcie am­bicji, woli i ludzkiego wysiłku. Fałszem byłoby poj­mować w tem społeczeństwie miłość w rozumieniu dawnych map Krainy czułości; wyzbywa się ona najzupełniej swojej arystokratycznej wyłączności; jest najściślej związana z całokształtem nowoczesnego życia, jego walk, wysiłków i ambicji, których godłem staje się symboliczny skrót całego tego zmagania — pieniądz. Miłość, aż nazbyt często, z ce|u — staje się środkiem. Równocześnie, obserwa­tor, który za zadanie postawił sobie odmalowanie wiernego i całkowitego obrazu społeczeństwa, musiał uświadomić sobie, że zdolność do prawdziwej, bez* względnej miłości, ten geniusz seręa, jest równie

rzadki jak wszelki inny geniusz *), a to co w świe- cie ma obieg pod mianem miłości, to tylko gruby i mniej lub więcej zanieczyszczony aliaż. Ten świat uczuć mieszanych, złażonych, jest światem, który z niezrównanem mistrzostwem i prawdą kreślił Balzac; a nieustanna gra tych trzech elementów: zmysłów, próżności i pieniądza* występujących we wszystkich możebnych kombinacjach i splatających się wciąż niby w ironiczne tryoletty, nadaje jego dziełu jemu tylko właściwy i osobliwie niepokojący charakter. Jeżeli, tu i ówdzie, na łamach tych mądrych i prze­nikliwych książek, wykwitnie uroczy kwiat prawdzi­wej miłości, zdolnej zapomnieć o sobie i roztopić się w bezwzględnem, depcącem wszelkie kombinacje życiowe oddaniu, to najczęściej wyrasta on nie wśród subtelnych i rafinowanych dam wielkiego świata, ani w środowisku spokojnej mieszczańskiej cnoty, ale w sercu tych nieszczęśliwych wyrobnic miłości, w których uczucie to, tylekroć sponiewiera­ne, gromadzi skarby dla tego, komu się odda z własnej woli i wyboru. Taką jest Ester w Blaskach i Nędzach życia Kurtyzany, taką Koralia w Stra­conych złudzeniach• Jest w tem zapewne coś z panującej mody Romantyzmu, lubującego się w tym typie „jawnogrzesznicy odrodzonej przez miłość", typie, który tyle łez wycisnął z oczu czytelnikom i widzom, powtórzony raz jeszcze w najgłośniejszym swym egzemplarzu, słynnej Damie Kamei/owej; ale

*) Fizjologia małżeństw*.

jest niewątpliwie I świadoma intencja myśliciela, który śmielej niż ktobądź inny miał odwagę spój* rzeć w oczy brutalnym paradoksom życia.

Balzac był rasowym powieściopisarzem, zatem epikiem; .większość dzieł jego nie ma nic z osobis­tych wylewów owych dość częstych powieści „lirycz­nych“, w których jedyną istniejącą naprawdę oscbą jest sam autor, przeglądający się w różnych pozach 1 różnych zwierciadłach, inne zaś postacie dają jedy* nie usłużną replikę jego monologom. Mimo to, po* tężna indywidualność Balzaka wkłada w każdy ut* wór dużo z niego samego; — I nie mogło być ina­czej. Bardzo interesującem jest, znając epizody życia samego autora, śledzić, jak odbijają się one w jego dziele; ile i co z siebie lub ze swego otoczenia włożył w tę lub ową figurę. Omawiając w swoim czasie Kawalerskie gospodarstwo, wskazałem, iż figura »Józefa Bridau — która zresztą wieloma szczegółami pokrywa się z karjerą malarza Delacroix — mieści sporo przeżyć i rysów samego Balzaka. Tem bar­dziej może nas to interesować w tych dwóch opo­wiadaniach, których bohaterami są dwaj wybitni pi­sarze, dwaj wielcy ludzie — jeden fałszywy, drugi prawdziwy — zajmujący zresztą miejsce i w innych utworach z cyklu Koinsdji Ludzkiej: Natan i d’ftr- tbez *).

) Jednym * głównych węzłów, tpajających w <Mrg*nlcxną całość poszczególne utwory Balzaka, jest powieść p. t. Stra­cone złudzenia.

Młodość Balzaka przypada na lata Restauracji monarchicznej: lata, w których arystokratyczne towa-

W

rzystwo Francji skupia — mimo zmienionych warun­ków społecznych i tylko na krótki czas — wszystkie środki, pokusy I wpływy. Młodociany głód źyci«$ oraz wrażliwość artysty na blask i piękno, ściągnęły oczy chłopca w tę stronę. Przydomek det który wcześnie zaczyna dodawać do nazwiska (bez żadne­go uprawnienia w tej mierze: jeszcze dziadek Bal­zaka zapisany jest w metrykach pod nazwiskiem Balssa i był prostym rolnikiem), ma służyć za po* most do tego świata, wyobrażającego dlań realizację wszystkich pragnień i ambicyj. Toruje mu doń dro­gę sława, tem bardziej, że pierwsze lata rozgłosu Balzaka przypadają na początki nowej »lipcowej* monarchji, pod której berłem następuje znaczne wymięszanie warstw społecznych 1 zdemokratyzowa­nie nawet tego tak wyłącznego światka. Pośród mnóstwa bezimiennych wielbicielek, próbujących na­wiązać korespondencję z głośnym pisarzem, znalazła się i margrabina (później księżna) de Castries, mło­da, piękna, należąca do „śmietanki* towarzystwa, zarazem — jak się zdaje — osoba zalotna, próżna i zimna. Z czasem, pani de Castries od:ł;niła anonim, otwierając Balzakowi drzwi swego pałacu, a co za tem idzie, wszystkie prawdziwe salony Paryża* I oto Balzac, najmniej przez naturę przeznaczony do za­wodu dandysa i światowca (był krępy, niezręczny, rubaszny, pospolity, ale —wedle świadectwa współ­czesnych — zapominało się o tem pod wpływ&rs

wspaniałego blasku jego oczu I porywającej rozmo* wy), sili się, na krótki czas zresztą, przedzierzgnąć w lwa salonowego, rozwija przepych fantazyjnych kamizelek*), ugania w kabryolecie i konno po lasku Bulońskim, wciąż nadskakując pięknej margrabinie I prowadząc z nią podjazdową wojnę miłosną. Bal«» zac przeszedł na własnej skórze wszystkie problemy tego konfliktu, który skreśl i w Córce Ewy: kon­fliktu między stylem m łości, tkwiącym jeszcze w epoce kiedy bohaterowie pięknego świata nie mieli» prócz miłości, innego zatrudnienia, a straszliwymi warunkami nowoczesnego życia, w którem czynny \ ambitny człowiek zaledwie ma dość sił aby nastar- czyć wszystkim koniecznym wydatkom energji. Okres ten w życiu pisarza trwał niedługo; z jednej strony, nieubłagana kwestya czasu i rozbieżność po­między olbrzymiemi pracami k*óre go wołały a tem światowem rozprószeniem, z drugiej poczucie nie­równej stawki jaką obie strony wnosiły w grę, kaza­ły mu się wyrwać, mimo iż z krwawiącem sercem, z tej pajęczej sieci, aby się oddać już niepodzielnie twardym wymaganiom życia artysty«-pracownika. r4

*) Słynna była w Paryżu legendarna laska Balzaka, nie­zmiernej grubości, o olbrzymiej złotej gałce, rzeźbionej i wy­sadzanej drogimi kamieniami otrzymanymi rzekomo od wielbi* cielek; wewnątrz, gałka była próżna, i zawierała skrytkę n#

*włosy kochanek*. Balzac, z owem dziecinnem rozbawieniem i zapalczywolcią jakie go cechują, tak przywiązany był do tflj laski, ii w dniu w którym zostawił \ą w dorożce om«!

XSI OD TŁÓMACZA

- - v

Interesującem jest, w jaki sposób samozacho­wawczy instynkt geniuszu Balzaka potrafił pogodzić marzenia jego o wytwornej miłości .hrabiny“, z po­chłaniającą wszystek czas pracą. Popróstu, przerzu­cając ideał mimo iż realny — w świat prawie ie czystej wyobraźni. Pośród korespondencji licznych .nieznajomych“, szczególną uwagą pisarza zwrócił bezimienny list datowany z Odessy, 28 lutego 1882. Autorką jego była pani Hańska, z domu hr. Rze­wuska (siostra powieściopisarza, autora Listopada), zamieszkała w mejątku Wierzchowni na Ukrainie. Po tym liście, nastąpiła wymiana dalszych, potem pierwsze spotkanie i poznanie się w Szwa carji, gdzie pani Hańska bawiła z mężem i rodziną, i sto­sunek miłosny, z wzajemnemi obietnicami mat eńs- twa, ciągnący się przez lat 17 na przestrzeni kilku­set mil, z przerwami czasem po 7 lat pomiędzy jednem widzeniem a drugiem, wreszcie, na kilka miesiący przed śmiercią pisarza, zakończony mał­żeństwem, którego harmonja nie przetr ala ani tych kilku miesięcy. Dzięki tej „fincie", geniusz Balzaka nietylko nie pozwolił sobie odkraść ani litery z dzia­ła, jakie miił do wydania na świat, ale jaszcze do­rzucił doń paręs^t listów, ogłoszonych (w części) p. t. Lettres à VEtrangère. Ta odległa, tak „dekoracyj­na* miłość, której promień przyświecał mu przez kil­kanaście lat życia, pozwoliła Balzakowi obronić się ponętom świata i wytrwać w swojej celi pustelnika przy pracy pochłaniającej stale po kilkanaście godzin na dobę. W jaki sposób ten wielki saropjyaik potrafił

w przelotnych skokaeh nurka w społeczeństwo wy­łowić te arcydzieła przenikliwe}» wszechstronnej i w każdem słowie nowej obserwacji, pozostaje tajemni­cą osobliwych darów istoty twórczości.

Każda zatem z dwu figur Balzaka, będących bohaterami tych opowiadań, zawiera coś z niego samego. W intencjach autora, Natan, ze swoim fałszywym i krótkotrwałym blaskiem, jest przeci­wieństwem wytrwałego i świadomego siebie geniuszu Balzaka, d*flrthez zaś jego — może nieco chłodńem, jak zwykle u „dodatnich* typów Balzaka — urzeczy­wistnieniem. file w zewnętrzne koleje Natana wcho­dzi bardzo dużo z przejść samego autora, który przez całe życie tańczył pomiędzy kaprysami zbytku a grozą pozwów 1 komornika, 1 który, w gorączce zdobycia .silnej pozycji", niejednokrotnie próbował się rzucać to w teatr, to w politykę, to wreszcie w awanturnicze przedsięwzięcia, nieodmiennie kończące się katastrofą. Bezład finansowego życia Balzaka stanął na przeszkodzie 1 jego ambicjom politycz­nym i nawet wejściu do flkademji; niejednokrotnie odbił się ujemnie na jego dziele, zmuszając do zbyt

pospiesznego tworzenia. Co do wielu innych figur tych opowiadań, pamiętać na'eży, że wszystkie te postacie, jak pani d’Espard, Rastignac, Blondet, Lousteau, etc.., to galerja balzakowskiego świata, powtarzająca się w szeregu powieści, i ie, tem sa­mem, autor nie zadaje sobie trudu ponownego lej

charakteryzowania.

@D

Powtarzam zatem jeszcze raz to, na co zwra­całem uwagę na Innem miejscu, ii dzieło Balzaka trzeba brać jako całość; timbardziej czytelnik się w nie zagłębi, tern więcej znajdzie w niem zadowolę« oia. Zatem, cierpliwości!

Boy.

W jednym z najpiękniejszych pałaców przy uli* cy Neuve-des«Mathurins, o wpcł do dwunastej wie­czór, dwie kobiety siedziały przy kominku w budu­arze. Buduar obity był owym niebieskim aksamitem

o miękkich l pieściwych tonach, jaki przemysł fran­cuski zdołał wytworzyć dopiero w ostatnich latach, (J drzwi i okien, tapicer—artys a w swoim rodzaju— zawiesił miękkie kaszmirowe firanki, harmonizujące barwą z niebieskim kolorem obicia. Srebrna lam­pa, ozdobiona turkusami i utwardzona na trzech mi­sternie kowanych łańcuchach, zwiesza się z ładnej różyczki umieszczonej na środku stropu* Dekoracja pokoju obmyślona jest w najdrobniejszych szczegó­łach, aż do tego stropu z niebieskiego jedwabiu, po­przecinanego w ksztełt gwiazdy białym kaszmirem, którego długie sfełdo^ane smugi, przypięte węzłami per*.ł, spływają w równych odstępach na ściany. No­gi toną w ciepłej tkaninie belgijskiego dywanu, gę­stego jak trawnik, w kolorze Iniaro-szarym, usia­nym w niebieskie bukiety. K ^jle, rzeźbione w litym palisandrze wedle najpiękniejszych dawnych wzo- łów, podnoszą swymi bogatymi twR&mi koloryt ar

Cój ka Ewy, q

łości, nieco mdły, jakby powiedział malarz. Grzbiety krzeseł i foteli połyskują szmatem pięknej materji z białego jedwabiu, haftowanej w niebieskie kwiaty i bogato oprawnej w liście misternie rzezane w drze­wie. Po obu stronach okna, dwie etażerki dźwigają tysiące kosztownych drobiazgów, kwiaty sztuk rę­kodzielniczych rozwite przy ogniu myśli. Na komin­ku z białego marmuru leciuchne figurynki z saskiej porcelany, owi pasterze którzy śpieszą na wieczne gody trzymając w ręku misterne bukieciki, rodzaj niemieckiej chińszczyzny, otaczają zegar inkrusto­wany arabeskami. Nad kominkiem błyszczy rżnię- tym kryształem weneckie zwierciadło, oprawne w heban, pochodzące z jakiejś starej rezydencji kró­lewskiej. Dwie żardiniery roztaczają chorobliwy prze­pych cieplarni, blade rozkoszne kwiaty, istne perły botaniki. W tym buduarze zimnym, schludnym, utrzy­manym w porządku jakgdyby był na sprzedaż, próżno szukalibyście owego figlarnego i kapryśnego nieładu, który uchyla rąbek tajemnicy szczęścia. Na teraz, wszystko było w harmonji, dwie kobiety bo­wiem obecne tani w t-aj chvili płakały. Wszystko zdawało się nosić znamiona cierpienia. Nazwisko właściciela, jednego z najbogatszych bankierów pa­ryskich, usprawiedliwia szalony przepych pałacu, któremu buduarek ien może służyć za program. Mi­mo iż bez rodziny, mimo iż dorobił sią, sam Bóg wie jahl du Tillet1) zaślubił, w r. 1831, ostatnią córkę

1) Wielkość I upadek Cezara Birotteau.

hrabiego de Qrar,v‘Ile *), Jednego z najgłośniejszych przedstawicieli sądownictwa francuskiego, para Fran­cji od czasu Rewolucji lipcowej. Małżeństwo to oku­pił ambitny bankier kwitując przy kontrakcie posag którego nie otrzyimł, równie znaczny jak posag starszej siostry, która wyszła za hrabiego Feliksa de Vandenesse. Naodwrót, hrabiostwo de Qrar,v Ile uzyskali niegdyś ten związek z Vandenesse'ami dzię­ki olbrzymiej sumie posagu. W ten sposób, „finan­se” załatały uszczerbek, jaki zadała stancwi urzęd­niczemu arystokracja. Gdyby hrabia de Vandenesse móę.1 przewidzieć, iż, w ciągu trzech lat, zostanie szwagrem imć Ferdynanda wołającego się du Tilet, nie byłby może zaślubi swej żony; ale któż, pod koniec 1828, mógłby odgadnąć osobliwe przewroty, jakie r. 1830 miał wnieść w ustrój polityczny, w stan fortun i pojęć moralnych we Francji? Za szaleńca uchodź łby ten, ktoby powiedział, ze hrabia Fel ks de Vandenesse, postrada, w tym kor.tredansie, koro­nę para, l ujrzy ją na głowie swego teścia.

Zanurzona w nizkim l głębokim fotelu, w pozie pełnej skupienia, pani du T llet przyciskała z ma­cierzyńską czułością do piersi siostrę, Feliksową de Vandenesse, całując, od czasu do czasu, jej rękę. W towarzystwie, dodawano zazwyczaj do nazwiska rodowego imię chrzestne, aby odróżnić hrabinę do ]ej szwagierki, margrabiny, żony byłejo anbasadora, Karola de Yandenesse, który zaślubi! bogatą wdowę

t) Ostatni« wcielenie Vautrina.—Podwójna rodzina.

« BALZAC

« ■ I " ■ "!■ I»—■«—-I -^.— ■ , ,--„ n -m - ^- - - . ».I —■»■■«■» « ynuia^^w^,^,

po hrabi de Kergarcuet, z domu pannę de Fontaine. Wpółleżąc nn kozetce, z chustką w drugiej ręce, z oddechem przerywanym od zduszonego szlochania, z wilgotnemi oczami, hrabina była właśnie w pałni zwierzeń, jakie kobieta czyni jedynie bardzo kocha* jącej i kochanej siostrze; te zaś kochały się nader tkliwie. Żyjemy w czasach, gdzie dwie sicstry tak różnie wydane za mąż mogłyby łatwo wcale się nie kochać; toteż, historyk czuje się w obowiązku przytoczyć źródła tej tkliwości, zachowanej bez szwan­ku i skazy pośród wzajemnej wzgardy jaką darzyli się ich mężowie i pośród rozdźwięków społecznych. Pospieszny rzut oka na dziecięctwo obu sióstr wy- tłómaczy ich stosunek.

Wychowane w posępnym pałacu dzielnicy Ma- rais przez kobietę nabożną» o ciasnej intel'gencji, która, przejęta ważnością swoich obowiązków (kla­syczny frazes), dopełniła pierwszych zadań matki, Marja-flniela i Marja Eugenia doszły do chwili za* mążpójścia, pierwsza w dwudziestym, diuga w siedm- nastym roku, nie wyszedłszy nigdy ze sfery domo­wej, gdzie królowało oko matki. Aż do tej chwili noga ich nie postała na żadnem widowisku, kościoły paryzkie były ich teatrem. Słowem, wychowanie w domu matki było tak' surowe, jak mogłoby być w klasztorze. Od czasu wyjścia z dzieciństwa, sypia­ły zawsze w pokoju przylegającym do pokoju hra* biny de Granville, cd którego drzwi w nocy były otwarte. Czas nie poświęcony gotowalni, powinnoś­ciom religijnym lub naukom nieodzownym dia

CÓęKA EWY 7

i i.iw-m ■■■ ■■ - l ■ III b 11»I I '»!■ • "

dobrze wychowanych panien, spływał na szyciu dla ubogich, na przechadzkach w rodzaju owych na ja­kie pozwalają sobie Anglicy w Niedzielę, mówiąc: „Nie idźmy tak szybko: wyglądałoby że się bawimy“. Wykształcenie nie przekraczało granic zakreślonych przez spowiedników, wybranych między duchowny­mi najdalszymi ,od tolerancji a najbliższymi janse­nizmu, Nigdy chyba żadna panna nie przeszła w ob­jęcia męża bardziej czystą i dziewiczą: zdawałoby się, iż matka widzi w tym punkcie, dosyć ważnym Zresztą, dopełnienie wszystkich obowiązków wobec nieba i ludzi, Do chwili zamęźcia, biedne istoty nie czytały żadnej powieści, nie rysowały nic innego prócz postaci, których anatomja wydałaby się Cu* vierowi arcydziełem niemożliwości, kopiowanych z rycin zdolnych odmężczyć samego Farnezyjskiego Herkulesa. Rysunku „udzielała* im pewna stara panna. Czcigodny ksiądz nauczył ich gramatyki, ję­zyka francuskiego, historji, geografjl i nieco arytme­tyki ną kobiecy użytek. Lektury ich, dobrane poś­ród autoryzowanych książek, jak Budująco listy i Kurs literatury Ncela, odbywały się wieczorami na głos, ale w towarzystwie matczynego spowied­nika, mogły bowiem zdarzyć się ustępy, które, bez światłych komentarzy, rozbudziłyby dziewiczą wyob­raźnię. Telemak Fenelona wydał się niebezpieczny# Hrabina de Granville kochała córki na tyle, aby chcieć z nich uczynić anioły chodzące po ziemi; ale córki wolałyby matkę mniej cnotliwą a milszą. Wy­chowanie to wydało owoce. Religja, nałożona jak

s

BALZAC

jarzmo i objawiająca się pod najsurowszą postacią« znużyła swemi praktykami te niewinne serca, wciąż niejako pomawiane o zbrodnicze instynkty; zdławiła uczucia, i, mimo ze zapuściła w dusze głębokie korzenie, nie zyskała miłości. Obie Marje musiały albo do szczętu zidiocieć, albo też wzdychać do niezależności; jakoż, pragnęły wyjść zamąż od chwi­li gdy im było dane ujrzeć nieco świała i wytworzyć sobie jakiś sąd; co się tyczy natomiast własnego wzruszającego wdzięku i wartości, tych zupełnie by­ły nieświadome. Nie znały własnej niewinności, w jaki sposób miały znać życie? Bez broni wobec nieszczęścia, równie jak bez doświadczenia dającego ocenić szczęście, jedynie w sobie samych czerpały pociechę w tej macierzyńskiej katordze. Ich nie­winne zwierzenia, szeptane wieczorem pocichu, kilka zdań wymienionych ukradkiem poza plecami matki, zawierały niekiedy więcej myśli niż słowa zdolne są wyrazić. Często, spojrzenie umknięte wszystkim oczom, spojrzenie którem udzielały sobie swoich wzruszeń, było istnym poematem gorzkiej melancholji. Widok nieba bez chmur, zapach kwia­tów, przechadzka pod ramię dokoła ogrodu, stawały się źródłem niesłychanych przyjemności. Chwila ukończenia haftu sprawiała im niewinną radość. Towarzystwo w domu matki nietylko nie dawało żadnej słodyczy ani podniety, ale mogło jedynie pognębić ich myśli i osmęcić uczucia: składało się bowiem ze starszych kobiet prostych, suchych, bez wdzięku. Rozmowa toczyła się koło zalet kaznodzieiów lub

spowiedników, ich małych niedyspozycji i drobnych wydarzeń ze świata zakrystji. Co się tyczy mężczyzn, ci byliby zdolni zagasić samą pochodnię miłości» tak twarze ich były zimne 1 pełne smutnej re­zygnacji; wszyscy byli w wieku, w którym mężczyzna staje się zgryźliwy i niechętny, w którym wrażli­wość jego budzi się jedynie przy stole i ogranicza się do wygód życia. Egoizm religijny wysuszył te serca poświęcone obowiązkom, obmurowane praktykami wiary. Milczące posiedzenia wypełnione kartami zaprzątały ich prawie cały wieczór. Dwie małe, of ary tego sanhedrynu podtrzymującego ma­cierzyńską surowość, chwytały się na uczuciu niena­wiści do tych rozpaczliwych figur o zapadłych oczach i chmurnych twarzach. Wśród mroków tego życia, zarysowała się silnie jedna jedyna twarz czło-

_

wieka, mianowicie nauczyciela muzyki. Spowiednicy orzekli, że muzyka jestto sztuka chrześcijańska, zro­dzona w kościele katolickim l przezeń rozwinięta. Pozwolono tedy dziewczynkom uczyć się muzyki. Stara panna w okularach, która udzielała solfedżjów

V* ’

i fortepianu w sąsiednim klasztorze, znużyła je ćwiczeniami. Ale, kiedy starsza z córek doszła do dziesięciu lat, hrabia de Granv.lle wykazał potrzeby nauczyciela. Pani de Granville nadała temu koniecz­nemu ustępstwu całą wagę małżeńskiej uległości: regułą dewotek jest czynić sobie zasługę ze speł* nionych obowiązków. Wybrany nauczyciel był to Niemiec, katolik, jeden z tych iudzi którzy rodzą się starzy i którzy zawsze będą mieli pięćdziesiąt

lat, nawet w ośmdziesiątym. Twarz jego, poorana, pomarszczona, ciemna, zachowała coś dziecięcego i naiwnego w swoich grubych bruzdach. Błękit nie* winności ożywiał jego oczy, na wargach mieszkał wesoły uśmiech wiosny. Siwe włosy, układające się naturalnie jak na wizerunkach Chrystusa, przydawały ekstatycznemu wejrzeniu poczciwca coś jakby uro­czystego, zdolnego omylić co do jego charakteru: umiałby popełnić szaleństwo z najbardziej przykład­ną powagą. Ubiór jego był nieodzowną skorupą, na którą nie zwracał żadnej uwagi: oczy jego błądziły zbyt wysoko w chmurach, aby kiedykolwiek parać się zewnętrznością. Toteż, ten nieznany wielki artysta na­leżał do miłej kategorji dystraktów, którzy odda^ czas i duszę drugim, tak jak zostawiają rękawiczki po wszyst. kich stołach i parasole u wszystkich drzwi. Ręce jego miały tę właściwość, iż były brudne zaraz po umyciu, Wre zc>e, sędziwe jego ciało, źle osadzone na starych węzłowatych nogach, i mogące służyć za przykład do jakiego stopnia człowiek może zrobić zeń przy­czynek do duszy, należało do owych osobliwych tworów, które dobrze odmalował jedynie Niemiec, Hoffmann, poeta tego co zdaje się nie istnieć a co ma wszelako życie. Takim był Schmuke, dawny or* ganista margrafa flnspachu. Mim powierzono mu te funkcje, poddano go radzie przybocznej dewotek 1 zapytano czy pości. Mistrz miał ochotę odpowie« dz eć: »Spójrzcie na mnie!" ale jak tu żartować wo­bec dewotek i spowiedników-jansenistów? Ten nfe poczesny starzec zajął tyle miejsca w iyciu dwóch

Marjl, powzięły tyle przyjaźni dla tego naiwnego wielkiego artysty, który zadowalał się rozumieniem sztuki, iż, wyszedłszy za mąż, każda zapewniła mu po trzysta franków dożywotniej renty, która to su­ma wystarczała staremu na mieszkanie, piwo, odzież i fajką. Sześćset franków renty, połączone z docho­dem z lekcji, stworzyły mu raj na ziemi. Schmuke zdobył się na odwagę zwierzenia swojej nędzy i swych marzeń jedynie tym dwom czarującym dziew- czątkom, tym sercom rozkwitłym pod śniegiem su­rowości macierzyńskiej i lodem dewocji. Fakt ten objaśnia całego Schmukego i dziecięctwo obu Marji.

. Nikt nie umiał później powiedzieć, co za ksiądz, co za stara dewotka odkryła tego Niemca zabłąkanego w Paryżu. Z chwilą gdy matki .dowiedział/ się, że hrabina de Grany.Ile znalazła nauczyciela muzyki dla córek, wszystkie zaczęły wywiadywać się o jego nazwisko i adres, {liebawem, Schmuke miał lekcje w trzydziestu domach. Spóźniony sukces zaznaczył się trzewikami o sprzączkach z oksydowanej stali, częstszą zmianą bielizny. Jego wrodzona wesołość, długo zduszona przez szlachetną i pełną godności nędzę, znów zakwitła, objawiając się w naiwnych i ciężkich dowcipach, wygłaszanych germanogai- łlcką gwarą 1 tonem który rozbrajał szyderstwo. Był tak szczęśliwy, gdy mógł sprowadzić śmiech na wargi swoich dwóch młodziutkich uczenic, których smutne życie przeniknął, iż chętnie stałby się śmiesz­nym z umysłu gdyby nim nie był z natury; ale ser­ce jego zdolne było odświeżyć najbardziej pospolite

trywialności. Wedle ładnego wyobrażenia nieboszczy­ka Saint-Martin, byłby ozłocił błoto swoim niebiań­skim uśmiechem.

W myśl jednej z najpiękniejszych zasad religij­nego wychowania, obie Marje odprowadzały z sza­cunkiem swego mistrza aż do drzwi. Tam, poczciwe dziewczyny mówiły mu jakichś parę miłych słów, szczęśliwe iż uszczęśliwiają tego człowieka: po­zwolono im być kobietami jedynie dla niegol flż do chwili małżeństwa, muzyka stała się tedy dla nich ¿rugiem życiem w życiu, tak samo jak podobno chłop ruski bierze swoje sny ża rzeczywistość, życie zaś za przykry sen. W żądzy bronienia się przeciw małostkom które groziły im zalewem, przeciw stra­szliwym ideom ascetycznym, rzucił/ się rozpaczli­wie w labirynt sztuki. Melodja, harmonja, kompo­zycja, te trzy córy nieba, których korowód prowadził ów stary faun katolicki pijany muzyką, wynagrodzi­ły je za ich pracę 1 stworzyły im wał ochronny ze swych eterycznych pląsó v. Mozart, Beethowen, Haydn, Paesiello, Cimarosa, Hummel i pomniejsi mistrze rozwinęli w nkh tysiące uczuć, które nie wyszły poza niewinny okrąg ich zakwefionych serc, ale które wniknęły w bezkres stworzenia, gdzie bujały pełnemi skrzydłami. Kiedy dziewczynki, wykonując Jakiś utwór, dosięgły doskonałości, ściskały się za ręce, rzucały się sobie w ekstazie w objęci»», stary zaś nauczyciel dawał im miano św. Cecylij.

Obie Marje zaczęły bywać na balach dopiero w szesnastym roku i tvlko cztery razy na rok, w pa*

ru wybranych domach. Oddalały się od boku matki uzbrojone śclsłemi przepisami postępowania, a prze­pisy te były tak surowe, że ledwie wolno im było odpowiadać tuk 1 ilic. Oko hrabiny nie opuszczało dziewczątek i zdawało się zgadywać słowa z samego poruszenia warg. Biedne małe ubrane były z nieska­zitelną skromnością, w muślinowe suknie aż pod brodę, z nieskończoną mnogością obfitych zakładek, z długimi rękawami. Strój ten, trzymając w spowi­ciu wdzięk ich i urodę, dawał im niejakie podobień­stwo do mumij egiskich; mimo to, z tych żywych zwojów materji, wyłaniały się twarzyczki rozkoszne swą melancholją. Wściekały się, widząc iż są przed­miotem łagodnego współczucia. Gdzież jest kobieta, bodaj najniewinniejsza, któraby nie pragnęła budzić zazdrości? Żadna niebezpieczna, niezdrowa lub na­wet dwuznaczna myśl nie skalały tedy białej kory ich mózgu: serca ich były czyste, ręce straszliwie

czerwone, tryskały wprost zdrowiem. Sama Ewa nie wyszła z rąk Boga bardziej niewinna, niż te dwie dziewczyny, kiedy opuściły dom macierzyński aby się udać do merostwa i do kościoła, z prostem ale straszliwem zaleceniem aby były we wszystkiem po­słuszne mężczyznom, przy których miały spać lub nie spać tej nocy. Wedle ich pojęcia, nie mogło Im być gorzej w obcym domu, dokąd je rzucano, niż pod dachem macierzyńskiego klasztoru.

Dlaczego ojciec dziewczątek, hrabia de Granvil­le, ów wielki, uczony i nieskazitelny urzędnik, mi­mo że niekiedy dający się ponosić polityce, nie

w

BALZAC

chronił młodych istotek przeciw miażdżącemu despo­tyzmowi? Niestetyl wskutek pamiętnego układu, za­wartego po dziesięciu latach małżeństwa, małżonko­wie żyli rozdzieleni we własnym domu. Ojciec za­strzegł sobie synów, zostawiając żonie wychowanie córek. Wpływ tego dławiącego systemu wydawał mu się o wiele mniej niebezpieczny dla dziewcząt niż dla chłopców. Obie Mar je, przeznaczone aby znosić jakąś tyranję — tyranję miłości albo małżeń­stwa — mniej na tem ponosiły szkody, niż chłopcy, u których inteligencja powinna się rozwijać! swo­bodnie i których charakter spaczyłby się pod gwał­townym uciskiem idei religijnych, wyciegrrętych do ostatecznych konsekwencji. Z czworga ofiar, hrabia uratował dwie. Synowie, obaj przeznaczeni do wy^ sokich karjer urzędniczych, byli, w oczach hrabiny^ nazbyt źle wychowani, aby im mogła p zwoiić na najmniejsze zbliżenie z siostrami. Wszelka st/czność między ¿biednemi dziećmi otoczona była surowym nadzorem. Zresztą, kiedy hrabia zabierał synów z kolegium, starał się aby jaknajmniejj przebywali w domu.

Chłopcy siadali do śniadania wraz z matką i siostrami, następnie, ojciec brał ich z sobą na mia­sto: restauracje, teatry, muzea, wycieczki na wieś w porze letniej, dostarczeły obficie rozrywek. Wy* jąwszy uroczyste dnie, jak imieniny matki lub ojca, Nowy Rok, rozdanie świadectw, w które to dni chłopcy przebywali w domu rodzicielskim, czując harfim nieswoio. nie śmieiac uściskać sióstr strze»

żonych przez hrabiną, która nie zostawiała ich ani na chwilę razem, biedne dziewczynki widywały braci tak rzadko, ii nie mógł istnieć pomiędzy nimi żaden węzeł. W te dni, zapytania: „Gdzie Aniela? — Co

robi Eugenia? — Gdzie dziewczęta?” rozlegały się

i

przy każdej sposobności. Skoro była mowa o synach, hrabina podnosiła ku niebu zimne i umęczone oczy, jakby prosząc Boga o przebaczenie iż nie wydatła ich z objęć bezbożności. Wykrzykniki jej i niedomó­wienia w tej mierze równoznaczne były z najbar­dziej żałośiiwymi wersetami Jeremiasza i wprowa­dzały w błąd córki, które uważały braci za głęboko zepsutych i zgubionych na zawsze. Kiedy chłopcy doszli do ośmnastu lat, hrabia dał im dwa pokoje w swoim apartamencie. Zapisał obu synów na wy­dział prawny, oddając ich pod nadzór adwokata, swego sekretarza, któremu poruczył wprowadzenie ich w tajniki przyszłego zawodu. Obie Marje- znały tedy siostrzane uczucia jedynie w abstrakcji. W okresie kiedy wychodziły za rrąt, jeden z braci był generalnym prokuratorem przy odległym trybunale, drugi stawiał pierwsze kroki na prowincji; żaden z nich nie mógł przybyć. W wielu rodzinach, życie wewnętrzne, które możnaby sobie wyobrażać jako serdeczne, bliskie, związane, toczy się w ten sposób: bracia są d-lako, zajęci karjerą, przyszłością, za* garnięci służbą publiczną; siostry pochłonięte spra­wami rodzin nie będących ich rodziną. Żyją dalecy, zapominając Jedni o drugich, związani jedynie sła- bemi więzami, eż do chwili w którei Ich duma

M BALZAC '

mmmmm«mmmmmmm«wmm«mmm*mm+—**imwmMmmn, kl

obudzi, interes skupi, a niekiedy rordzieli sercem, }ak byli już rozdzieleni faktycznie. Rj zna żyjąca w jedności ciała i ducha jest rzadkim wyjątkiem. Prawo nowoczesne, rozdrabniając rodziną na rodziny, stworzyła zło najstraszliwsze ze wszystkich: indy* widualizm.^^

Posróćfgłębokiej samotności, w której upłynęła Ich młodość, Aniela i Eugenja rzadko widywał/ oj­ca, który zresztą, ilekroć zjawiał się w apartamencie żony, wnosił weń twarz smutną 1 zgnębioną. Zacho­wywał w domu surową i uroczystą fizjognomlę urzędnika na krześle sędziowskiem. Kiedy dziewczyn* kl wyrosły z wieku zabawek i lalek, kiedy zaczęły się w nich budzić przebłyski rozumu (około dwu­nastu lat, w wieku w którym przestały się śmiać ze starego Schmukego), podchwyciły tajemnicę trosk, które sfałdowały bruzdami czoło hrabiego, odgadły, pod tą surową maską, zacną naturę ł przemiły cha­rakter. Zrozumiały, iż ojciec ich ustąpił religji miejsca w pożyciu domowem, zawiedziony w nadziejach męża, a zarazem zraniony w najdelikatniejszych fi­brach ojcostwa, miłości dla córek. Podobne cierpie­nia osobliwie wzruszają młode dziewczęta odarte z czułości. Niekiedy, przechadzając się z niemi po o- grodzle, objąwszy je wpćT i stosując się do ich dzie­cinnego kroku, ojciec zatrzymywał się pod kępką gęstych drzew i całował je kolejno w czoło. Oczy i jego, usta, i cała fizjognomja wyrażały wówczas

najgłębsze współczucie.

Nie jesteście bardzo sz częśliwe, drogie ma-

leństws, mówił, ale postaram się wydać was wcze­śnie za mąż 1 rad będę kiedy wydostaniecie się

domu.

Ojczulku, mówiła Eugenia, jesteśmy gotowe wyjść za pierwszego z brzegu...

Oto, wykrzyknął, gorzki system podobnego wychowania! Chcąc zrobić święte, robi się...

Nie dokończył. Często dziewczynki czuły ser­deczną tkliwość w uścisku jaki dawał im na pożeg­nanie, lub w spojrzeniach jego, kiedy, przypadkiem, obiadował w domu. Źal im było tego ojca, tak rzad­ko oglądanego, a zazwyczaj kocha się tego kogo się żałuje.

To surowe i religijne wychowanie było przy­czyną małżeństwa dwu sióstr, zespolonych z sobą nieszczęściem niby siostry sjamskie. Wielu męż­czyzn przystępujących do małżeństwa, woli młodą dziewczynę wychowaną w klasztornej dewocji, od panien wzrosłych w wirze światowym. Nic pośred­niego nie istnieje. Mężczyzna musi zaślubić albo pannę bardzo uświadomioną, która czyta anonse dzienników i komentuje je, która walcowała i tań­czyła galopadę z tłumem młodzieży, która bywała na wszystkich widowiskach} pochłaniała romanse, której nauczyciel tańca wyłamywał kolana opierając je o własne, która nie troszczy się ani krzty o re* ligję i sama sobie stanowi zasady moralne; albo też młodą dziewczynę nieświadomą i czystą, jak Marja-Aniela i Marja-Eugenja. Być może, 1 jedne i drujjie są równie niebezpieczne. Mimo to, olbrzymia

większość mężczyzn, którzy nie mają lat Arnolfa, wolą jeszcze raczej nabożną, Anusię, *nlż zadatek

przyszłej Celimeny ‘).

Obie Marje, drobne i szczupła, miały jednaką figurę, nogę, rękę. Eugenia, młodsza, była blondyn­ką, jak matka; Aniela miała ciemne włosy ojca. Ale obie miały tę samą płeć: skórę o perłowej białości, która zwiastuje bujność i czystość krwi, ubarwioną kolorami żywo odcinającemi się na * cerze podobnej do listka jaśminu, i jak on delikatnej, gładkiej i mięk­kiej w dotknięciu. Niebieskie oczy Eugenji, ciemne oczy Anieli miały wyraz naiwnej beztroski, nieu­danego zdziwienia, malującego się w zamglonych nieco źrenicach. Obie były dobrze zbudowane; ra‘ miona, nieco szczupłe, miały się ^zaokrąglić Z cza­sem. Biusty ich, tak długo osłaniane, zdumiały spoj­rzenia swą doskonałością, kiedy, na prośby mężów, przywdziały na bal wycięte suknie: obaj rozkoszo­wali się tym czarującym wstydem, który, najpierw w czterech ścianach a fpóźniej przez cały czas na balu, przyprawiał o rumieniec te niewinne istoty. W chwili gdy zaczyna się opowiadanie, kiedy star­sza z sióstr płakała i szukała pociechy u J młodszej, ręce ich i ramiona stały się białe jak mleko. Obie

były tuż matkami, obie wykarmiły, jedna chłopca, druga córkę. Eugenja wydawała się matce zawsze

bardzo pustą: toteż otaczała ją podwójną bacznością

# •

1) Arnolf, Anusia ze Szkoły Żon Moliera; Celin*«' na z Mizantropa Moliera,

Córka Ewy 3

i surowością. W oczach tej groźnej matki, Aniela, szlachetna i dumna, uchodziła za duszę pełną egzal­tacji 1 zdolną ustrzedz się samej, podczas gdy psotna Eugenia potrzebowała hamulca. Zdarzają s;ę w życiu urocze istoty, jakgdyby zapoznane przez los, którym wszystko powinnoby się powodzić, a które żyją

i umierają nieszczęśliwe, dręczone przez złego geniu­sza, ofiary nieprzewidzianych okoliczności. Tak, nie­winna, wesoła Eugenia, wyszedłszy z więzienia ma­cierzyńskiego, popadła w dokuczliwą tyranię par- wenjusza. Anielę, z natury stworzoną do wielkich walk serca, los rzucił bez żadnego wędzidła, w wy­sokie sfery paryskiego świata.^

Pani de Vandenesse, która widocznie upadała pod brzemieniem zbyt ciężkich dla jej duszy utra­pień, jeszcze naiwna po sześciu latach małżeństwa, spoczywała wyciągnięta, z wpół-zgiętemi nogami, z ciałem złamanem, z głową zwisłą na oparcie ko­zetki. Przybiegłszy do siostry po krótkiem zjawie­niu się we Włoskim, miała jeszcze we włosach parę kwiatów, reszta leżała rozsypana na ziemi wraz z rękawiczkami, wraz z jedwabną podbitą futrem na­rzutką, zarękawkiem i kapturkiem. Błyszczące łzy snięszające się na białej piersi z perłami, wilgotne oczy zw asvowały niezwykłe zwierzenia. W otocze­niu tego zbytku, czyż to nie byln straszne? Hrabina nie czuła siły aby mówić.

Biedna mała, rzekła pani du Tillet, jakże fał­szywe masz pojęcie o mem maleństwie, skoro mo* gło ci przyjść do głowy prosić mnie o pomocl

Słysząc to zdanie, wydartę z głębi serca siostry gwsłtowncścią burzy jaką w nie wlała, tak jak to­pnienie śniegów wzrusza najmocniej osadzone w ło­żysku kamienie, hrabina popatrzyła tępym wzrokiem na żonę bankiera. Błysk grozy osuszył jej łzy, oczy stały się nieruchome.

Czyżbyś i ty znajdowała się otchłani, mój, aniele? rzekła pocichu.

Moje niedole nie ukoją twoich cierpień.

Opowiedz je, dziecko drogie. Nie jestem jeszcze na tyle egoistką, abym nie miała cię słuchać! Wciąż zatem cierpimy razem, jak za naszej mło* dości?

flle cierpimy rozłączone, odparła melanchc*

łijnie żona bankiera. Żyjemy w dwóch wrogich spo­łeczeństwach. Ja bywam w Tuilleryach, gdy ty już nie. Mężowie nasi należą do przeciwnych obo­zów. Jestem żoną ambitnego bankiera, złego czło­wieka, mój drogi skarbiel ty, masz za męża istotę dobrą, szlachetną, zacną...

Ochl bez wyrzutów, rzekła hrabina, flby mieć prawo mi je czynić, kobieta musiałaby przejść nudę mdłego i bezbarwnego życia, wyjść zeń aby wstąpić w raj miłości; musiałaby poznać szczęście jakiego doznajemy czując całe swoje życie w drugiej istocie, poślubiając nieskończone wzruszenia duszy poety, żyjąc zdwojonem życiem: towarzysząc mu w jego lotach w przestworza, w świat ambicji; cier­piąc jego cierpieniem, siadając na skrzydła jego po­tężnych upojeń stąpając po szerokiej scenie, a ró­

wnocześnie, w oczach śledzącego ją świata, zostając chłodną, spokojną, pogodną. Tak, droga, często trze­ba nam zamykać cały ocean w sercu,'siedząc jak my oto, u siebie, przy kominku, na kozetce. Cóż za szczę- i:ie wszelako, posiadać, w każdej minucie, potężne zainteresowanie, które mnoży fibry serca i napina je, nie być na nic obojętną, czuć własne życie zespo­lone z przejażdżką w czasie której ujrzy się w tłumie oko gasząca słońce swym blaskiem, przechodzić mę* ki za lada spóźnieniem, mieć ochotę zabić natręta kradnącego jedną z rzadkich chwil, w których szczę* śde drga w najdrobniejszych żyłkach! Cóż za upo­jenie żyć nareszcie! Och, droga, żyć, podczas gdy tyle kobiet modli się na kolanach o wzruszenia które je mijają! Pomyśl, dziecko, że, dla takich poema­tów, jest tylko jeden czas, młodość. Za kilka lat, przyjdzie zima, chłód, flh! gdybyś ty posiadała te żywe bogactwa serca, i gdyby ci groziło że je stra­cisz...

Pani du Tillet, przerażona, zasłoniła twarz, słu­chając tego straszliwego wybuchu.

Nie miałam zamiaru czynić ci naj’że szej wymówki, droga moja, rzekła wrzeszcie, widząc twarz siostry zwilżoną gorącemi łzami. W jednej chwili rzuciłaś w mą duszę, więcej płonących żagwi, niż łzy moje zdołały ich ugasić. Tak życie k^óre pę­dzę, usprawiedliwiłoby w mem sercu miłość taką jaką mi odmalowałaś. Pozwól mi wierzyć, iż, gdy­byśmy się widywały częściej, nie zaszłybyśmy tam gdzie jesteśmy. Gdybyś patrzała na moje cierpienia

oceniłabyś własne szczęście, ośmieliłabyś mnie mo- ie do oporu i byłabym szczęśliwa. Twoje nieszczę­ście jest przygodne, lada przypadek rozwieje je, pod­czas gdy moje jest nieustanne. Jestem dla męża manekinem do rozwieszania zbytku, szyldem ambi­cji, jednym z zadowoleń próżności. Nie ma dla mnie ani prawdziwego uczucia ani zaufania, Ferdy­nand jest suchy i gładki jak ten marmur, rzekła, uderzając po gzymsie kominka. Nie ufa mi. Wszystko, czego zażądałabym dla siebie, skazane jest z góry na odmowę; ale, co się tyczy tego co mu schle­bia i jest świadectwem jego fortuny, nie potrzebują nawet pragnąć: stroi moje apartamenta, wydaje nie­prawdopodobne sumy na przyjęcia* Służba, loże w teatrze, wszystko co błyszczy na zewnątrz, jest w najlepszym smaku. Próżność jego nie szczędzi ni- czego; ten człowiek obsypie koronkami pieluszki swych dzieci, ale nie usłyszy ich krzyku, nie odga­dnie potrzeb. Rozumiesz mnie? Jestem pokryta dja- mentami, kiedy zjawiam się na dworze: w świecie noszę najkosztowniejsze drobiazgi; ale nie rozporzą­dzam ani szelągiem. Pani du Tillet, która może budzi tyle zazdrości, która zdaje się pływać w zło­cie, nie ma na własność ani stu franków. Jeżeli ojciec nie troszczy się o dzieci, jeszcze mniej troszczy się

o ich matkę. Och! twardo mi dał uczuć że mnie zapłacił, i że mój osobisty majątek, którym nie roz­porządzam, został mu wydarty. Gdyby chodziło tylko

o opanowanie jego samego, może i umiałabym go ¿dobyć; ale podlegam wpływowi obcemu, wpływowi

kobiety przeszło pięćdziesięcioletniej, pełnej preten* syj i żądzy panowania, jakiejś wdowy po rejencie 1). Czuję to, wolną będę aż z chwilą jego śmierci. Tutaj, życie moje jest uregulowane jak życie królowej: dzwon oznajmia śniadanie i obiad jak w twoim zam­ku. Wyjeżdżam na sparer nieodmiennie o pewnej godzinie, aby udać się do Lasku. Towarzyszy mi zawsze dwóch lokai w pełnej liberji, i zawsze mam być z powrotem o tej samej godzinie. Miast bym da­wała rozkazy, podlegam im. Na balu, w teatrze, lo­kaj przychodzi oznajmić: „Powóz jaśnie pani zaje­chał", i muszę odjeżdżać, często w pełni rozbawie­nia. Ferdynand pogniewałby się, gdybym nie była posłuszną etykiecie jaką stworzył dla swej żony, a ja... boję się go. Pośród tego przeklętego bogactwa, doświadczam żalów, i myślę, że matka nasza była jednak dobrą: zostawiała nam bodaj noce, mogłam rozmawiać z tobą. Ostatecznie, żyłam obok istoty, która kochała mnie i cierpiała ze mną, podczas gdy tu, w tym wspaniałym domu, jestem jak na

pustyni.

Słysząc te straszne zwierzenia, hrsbina pochwy­ciła z kolei rękę siostry i ucsłoweła ją płacząc.

Jak mogę ci dopomódz? rzekła Egenja po cichu do Anieli. Gdyby nas zaskoczył powziąłby po­dejrzenie, chciałby wiedzieć o czenri mówiłyśmy od godziny; trzebaby kłamzć; rzecz nader trudna z czło­wiekiem chytrym i przebiegłym; zastawiałby mi pu­

1) Wielkość i upadek Cezara Birot*eeu,

łapki. Ąle zostawmy moje nieszczęścia i myślmy o tobie. Twoje czterdzieści tysięcy franków, droga, by­łyby niczem dla Ferdynanda, który, wraz z drugim wielkim bankierem, baronem de Nucingen *), obraca miljonami. Niekiedy biorę udział w obradach, gdzie mówią rzeczy od których dreszcz przechodzi. Du Tillet zna moją dyskrecję, toteż mowi bez cere monji: pewni są mego milczenia. Morderstwa na gładkiej drodze wydają mi się aktami miłosierdzia w porównaniu do pewnych kombinacji finansowych Nucingen i on tyle dbają o to że zrujnują kogoś, ile ja dbam o ich przepychy. Często, przyjmuję tu­taj biedne ofiary: ludzi, których bilans słyszałam dnia poprzedniego, a którzy rzu:ają się w interesa, aby w nich zostawić majątek: bierze mnie ochota, jak owego Leonarda w jaskini zbójców, wołać na nich: »Strzeżcie się!* file coby się ze mną stało? Milczę. Ten wspaniały pałac jest prostą jaskinią. A du Tillet, Nucingen, wyrzucają tysiącfrankowe ban­knoty na swoje kaprysy. Ferdynand kupił w Til­let ruderę dawnego pałacu, aby go przebudować, chce doń dołączyć las i wspaniałe dobra. Twierdzi, że syn jego będzie hrabią, i że w trzeciej generacji będzie szlachcicem. Nucijigen, sprzykrzywszy sobie dom przy ulicy św. Łazarza, buduje pałac. Żona je­go liczy się do moich przyjaciółek... f\ch! wykrzyknę­ła, oria może być nam użyteczna, jest śmiała

CÓRKA EW\

■ -

z mężem^ rozporząda swojem mieniem, ona cię

ocali.

Droga pleszczotko, mam już tylko kilka go­dzin, chodźmy tam dziś wieczór, w tej chwili, rzekła pani de Vandenesse, rzucając się w ramiona pani du Tillet i rozpływając się we łzach.

Och! czyż ja mogę wyjść z domu o jedena­stej wieczór?

Mam powóz.

Co wy tu spiskujecie? rzekł du Tillet, otwie­rając drzwi.

Okazał swą bezbarwną twarz, rozjaśnioną fał* szywie-uprzejmym grymasem. Dywany zgłuszyły jego krok, obie zaś kobiety zanadto były pochłonię­te rozmową, aby słyszeć turkot powozu. Hrabina, u której obycie ze światem i swoboda jaką się cie­szyła, rozwinęły spryt i dowcip, dławione jeszcze u siostry despotyzmem małżeńskim, stanowiącym dal­szy ciąg macierzyńskiego, spostrzegła na twarzy Eugenji przestrach mogący ją zdradzić, i ocaliła ją szczerą odpowiedzią.

Uważałam siostrę za bogatszą niż jest w Is­tocie, odparła hrabina patrząc na szwagra. Kobiety miewają niekiedy kłopoty, z których nie chcą zwie* rzać się mężom, jak Józefina z Napoleonem: przy­szłam tedy prosić ją o przysługę.

Tylko dla ciebie, szwagrze, odparła hrabina uśmiechając się z goryczą.

O cóż idzie? rzekł du Tillet, który nie był od tego aby omotać szwagierkę.

Oj, mądralo, czyż nie powiedziałam, że nie chcemy dopuszczać mężów do sekretu? odparła przezornie pani de Vandenesse, zdając sobie sprawę, źe wydałaby się w ręce człowieka, którego portret* na szczęście, siostra skreśliła jej przed chwilą. Wstą­pię po Eugenję jutro.

Jutro... odpatł chłodno bankier. Nie. Żon» jest jutro na obiedzie u przyszłego para Francji, ba­rona de Nucingen, który oddaje mi swój mandat w

kbie posłów.

Czy nie pozwolisz jej przyjąć miejsca w mo­jej loży w Operze? rzekła hrabina, nie patrząc na­wet na siostrę, tak lękała się aby pani du Tillet nie zdradziła tajemnicy.

Ma swoją, odparł du Tillet dotknięty.

Dobrze więc, ja przyjdę...

Pierwszy raz uczyni nam pani ten zaszczyt, rzekł du Tillet.

Hrabina uczuła wymówkę l zacięła się śmiać.

Bądź spokojny, nic pana to nie będzie ko. sztowało tym razem, rzekła. Bądź zdrowa, sio* strzyczko.

Impertynentka! wykrzyknął du Tillet, pod­nosząc kwiaty, które wypadły z włosów hrabiny. Powinnabyś, rzekł do żony, studjować panią de Vandenesse. Chciałbym abyś w świecie umieła być

taką impertynentką jak siostra przed chwilą. Twoje- mieszczańskie delątkowate wzięcie doprowadza mnie

do rozpaczy.

Eugenja, za całą odpowiedź, podniosła oczy

\

ku niebu.

Ejże, moja pani, cóżeście wy tu robiły? rzekł, po chwili pauzy, bankier, wskazując kwiaty. Co się takiego dzieje, że siostra przychodzi jutro

do loży?

Biedna helotka wymówiła się sennością, i wy* szła aby się położyć, w obawie śledztwa. Wówczas* du Tiilet ujął żonę za ramię, przyciągnął ją ku sob.e w blasku świec płonących w kryształowych świecz­nikach, między dwiema rozkosznemi wiązankami kwiatów, i zatopił w niej bystre spojrzenie.

Siostra przyszła pożyczyć od ciebie czter­dzieści tysięcy: potrzebne są na zapłacenie długu człowieka, który ją obchodzi, a który, za trzy dni, znajdzie się pod kluczem w więzieniu za długi, rzekł

chłodno.

Biedna kobieta uczuła, iż chwyta ją nerwowe drganie; powściągnęła je siłą.

Przestraszyłeś mnie, rzekła. Ale siostra moja zbyt jest dobrze wychowana, zanadto kocha męża,, aby interesować się kimś do tego stopnia,

Przeciwnie, odparł sucho. Dziewczyny wy­chowane jak wy obie, w niewoli i praktykach reli­gijnych, mają żądzę wolności, pragną szczęścia, n szczęście które posiadają nie jest nigdy tak wielkie

«ni tak piękne jak to, o którem marzył/. % takich dziewcząt robią się złe żony.

Mów tylko o mnie, rzekła biedna Eugenja tonem gorzkiego szyderstwa, ale uszanuj siostrę. Hra­bina de Vandenesse jest zbyt szczęśliwa, mąż zosta­wia jej zbyt wiele swobody, aby nie miała być doń przywiązana. Zresztą, gdyby przypuszczenie twoje było prawdą, nie powiedziałaby mi tego.

Jest prawdą, rzekł du Tillet. Zabraniam ci czynić najmniejszego kroku w tej sprawie. Jest w

moim interesie, aby ten człowiek dostał się do wle­zienia. Zapamiętaj to sobie.

Pani du Tillet wyszła.

Nie usłucha z pewnością; otóż, śledząc Je, będę wiedział wszystko co czynią, rzekł do siebie du Tillet, zostawszy sam w buduarze. Te biedne gąski chcą walczyć przeciw nam!

Wzruszył ramionami i udał się do żony, lub, aby być ścisłym, do swej niewolnicy.

Zwierzenie, jakie pani de Vandenesse uczyniła siostrze, wiązało się w tylu punktach z jej sześcio­letnią historją, iż byłoby niezrozumiałe bez 2W ęzłe- go przedstawienia głównych wypadków jej życia.

Między wybitnymi ludźmi, którzy zawdzięczaM swój los Restauracji, i których, nieszczęściem dla siebie, Restauracja trzymała, wraz z p. de Martignac, poza sekretną polityką rządu, liczono Feliksa de Van« danesse, odstawionego, jak wielu innych, za ostat­nich dni Karola X, do Izby parów. Niełaska ta, mi- «’’o źe — jak sądził — chwilowa, obudziła w nim

myśl o małżeństwie, ku któremu skierował go, jak bywa u wielu mężczyzn, rosnący wstręt do miłos­tek, owych dzikich kwiatów bujnej młodości. Przychodzi taki podniosły moment, W którym życie- społeczne objawia się w całej powadze. Feliks de Vandenesse bywał kolejno szczęśliwy i nieszczęśliwy, częściej to drugie, jak ludzie, którzy, stawiając w świe* cie pierwsze kroki, spotkali miłość pod najpiękniej­szą jej postacią. Tacy wybrańcy losu stają się zbyt wymagający. Następnie, doświadczywszy życia i poz­nawszy ludzf, dochodzą do tego, iż zadowalają się^ jakiemś mnie ¡więc ej i szukają ucieczki w bezgra* nicznej pobłażliwości. Nie można ich oszukać, po­nieważ nie łudzą się nigdy; ale wkładają pewien wdzięk w swoją rezygnację; będąc na wszystko przygotowani, mniej cierpią. Mimo to, Feliks mógł jeszcze uchodzić za jednego z najprzystojniejszych

i najbardziej interesujących młodych ludzi w Paryżu* W oczach kobiet podnosiła go zwłaszcza pamięć je« dnej z najszlachetniejszych istot naszych czasów1) zmarłej, jak powiadają, z bólu i miłości dla niego; ale w szczególności urobiła go lady Dudley. Feliks, pasowany na bohatera romansu, zawdzięczał, w o- czach większości Paryżanek, sukcesy swoje tajemni­czo gorszącej opinji. Pani de Manerville zamknęła listę jego przygód. Nie będąc Don Juanem, wyniósł ze świata miłości toż samo rozczarowanie co ze świata polityki. Zwątpił, aby kiedykolwiek mógł

1) Pani de Mortsauf, bohaterka Lilji w dolinie

spotkać ten ides! kobiety i miłości, którego wzói rsa Jego nieszczęście, rozświecit ¡ego młodość i za ciążył na niej. Około trzydziestki, hrabia Feliks po* stanowił, zapotnocą małżeństwa, położyć koniec u- trapienlom swoich szczęśliwości. Poglądy jego na tym punkcie były bardzo zdecydowane: chciał mieć ¡młodą dziewczyną wychowaną wedle najsurowszych ?asad katolicy m •. Wystarczyło mu dowiedzieć się w jaki sposób hrabina de Granville wychowuje córkit sby poprosić o rękę starszej. 1 on także, w swoim czasie, jęczał pod despotyzmem matki; dość jeszcze pamiętał własną okrutną młodość, aby, poprzez o- słortki niewieściej wstydliwości, odgadnąć do jakiego stanu jarzmo to doprowadziło serce młodej dziewczy­ny: czy to serce jest zgorzkniałe, pełne niechęci i buntu, czy też pozostało spokojne, miłe, rwące się do pięknych uczuć. Tyranja wydaje dwa wręcz przeciw­ne nasępstwa, których symbole istnieją w dwóch wielkich postaciach starożytnego niewolnictwa; Epl- ictet i Spartakus, nienawiść i jej złe uczucia, rezy­gnacja i jej chrześcijańska tkliwość. Hrabia de Van- denesse poznał samego siebie w Marji-flnieli de Granville. Biorąc za żonę naiwną, niewinną i czystą panienkę, ten młody starzec umyślił z góry zapra* wić miłość małżeńską uczuciem jakby oj:owsklem. Czuł, iż serce jego wysuszone jest światem, polityką; wiedział, iż, w zamian za młodociane życie, może

V* •

<iać tylko resztki. Obok wiosennych kwiatów miał . położyć lody zimowe i przysypane szronem: doświad­czenie obok kipiącej, bezpa miętosi nierozwag Osą-

< . •: •

r. *

*

dziwszy w ten sposób zdrowo swą pozycję, obwaro­wał się w łożu małżeńskim z bogatymi zapasami« Pobłażanie i ufność, oto dwie kotwice, na których umocował swój statek. Matki powinny szukać podo­jonych mężów dla córek: rozum jest opiekuńczy jak bóstwo, rozczarowanie przenikliwe jak chirurg, do­świadczenie przewidujące jak matka. Te trzy uczu­cia, to teologiczne cnoty małżeństwa. Wyszukania, rozkosze, których znajomość nabył w_karjerze zdo­bywcy serc i śwłatowca, doświadczenia wysokiej po­lityki, obserwacje iyCia naprzemian czynnego* myś­lącego, literackiego, słowem wszystkie siły obrócił na to, aby uczynić żonę-szczęśliwą, i włożył w to Wszystkie zasoby bogatego umysłu. Wyszedłszy z czyśćca macierzyńskiego, Marja-Aniela wstąpiła na­gle do małżeńskiego raju, jaki jej stworzył Feliks przy ulicy du Rocher, w pałacyku, którego najdro­bniejsze szczegóły miały zapach arystokratyczny, ale w którym polor dobrego towarzystwa nie krępował harmonijnej swobody, jakiej spragnione są kocha­jące i młode serca. Marja-Rniela kosztowała zrazu słodyczy życia materjalnego w całej pełni: mąż uczy­nił się na dwa lata jej intendentem. Zwolna i z wiel­kim artyzmem, Feliks objaśnij żonie sprawy życia, wtajemniczał ją stopniowo w sekrety świetnego to­warzystwa, nauczył ją genealogji wszystkich arysto­kratycznych domów, wytłómaczył świat, stał $vę jej przewodnikiem w sztuce stroju i rozmowy, oprowa­dził ją po teatrach, wyłożył kurs literatury i historji« Dopełnił tego wychowania z troskliwością kochanka*

ojca, nauczyciela i męża; ale dawkował przyjemność ci i nauki z dobrze zrozumianą wstrzemięźliwością, nie burząc pojęć religijnych. Słowem, wywiążą* sję ze swego przedsięwzięcia po mistrzowsku. Po

4

upływie czterech lat, miał to szczęście, iż stworzył z hrabiny de Vandenesse jedną z najmilszych i naj­wybitniejszych kobiet współczesnych. Marja-Aniela miała dla Feliksa właśnie to uczucie jakie on pra­gnął w niej obudzić: prawdziwą przyjaźń, żywą wdzięczność, miłość braterską, zdolną w danej chwili przybrać odcień szlachetnej i gcdnej tkli­wości, słowem taką jaka powinna być między mę­żem a żoną. Była matką i dobrą matką. Feliks przy* wiązał tedy żonę wszystkiemi możliwemi więzami bez pozorów skrępowania, licząc iż powab przyzwy* czajenia zapewni mu szczęście bez chmurki. Jedynie człowiek wypróbowany w sekretach życia i który przebiegł krąg rozczarowań politycznych 1 miło­snych, zdolny jest posiąść tę wiedzę i użyć jej tak umiejętnie. Zresztą, Feliks znajdował w dziele swojem rozkosze, jakie znajdują w swoich kreacjach malarze, poeci, twórcy pomników; cieszył się po­dwójnie, pracując nad dziełem i widząc jego sukces, podziwiając w swojej żonie istotę światłą a naiwną, dowcipną a naturalną, rozkoszną a czystą, młodą dziewczynę i matkę, zupełnie wolną a skutą w kajdany. Historja dobrych małżeństw jest jak historja szczęśliwych ludów, zamyka się w dwóch wierszach

i nie ma nic literackiego. Toteż — jako źe szczęście nie wymaga komentarzy — te cztery l«ta nie przed-

stawiają nic, coby nie było czule jak gołąbkowa barwa doskonałych miłości, mdłe jak manna i za­bawne jak romans Astrea.

W r. 1833, budowla szczęścia wzniesiona przez Feliksa blizka była zawalenia, podminowana u pod­staw, bez najmniejszej jego świadomości w tej mie­rze. Serce młodej dwudziestopięcioletniej kobiety nie jest już sercem ośmnastoletniej dziewczyny, tak jak serce kobiety lat czterdziestu nie jest sercem kobiety trzydziestoletniej. Istnieją e tery wieki w życiu kobiet, a każdy z nich stwarza niejako nową kobietę, Vandenesse znał bezwątpienia prawa tych przeobrażeń, zrodzonych z naszych nowoczesnych obyczajów; ale zapomniał o nich w odniesieniu do

%

siebie, tak jak najtęższy gramatyk, pisząc książkę, może zapomnieć reguł; jak, na polu bitwy, w peł­nym ogniu, zaskoczony niespodziankami terenu, naj­większy generał może zapomnieć kardynalnych za­sad sztuki wojowania. Ten, kto potrafi nieustannie wtłaczać myśl w uczynki, jest człowiekiem genjal- nym; ale i najbardziej obdarzony geniuszem czło­wiek nie roztacza go w każdej chwili; nadto byłby podobny do bóstwa. Po czterech latach tego życia bez jednego wewnętrznego starcia, bez słowa które- by wywobło rozdżwięk w słodkim koncercie duszy, czując się zupełnie rozwiniętą niby piękna roślina w sprzyjającym gruncie, pod pieszczotą pogodnego słońca jaśniejącego pośród niezmiennie lazurowego eteru, hrabina doświadczyła jakby jakiegoś prze- łomu. Ten kryzys jej życia, przedmiot niniejszego

Córka Ewy 4

©powiadania, byłby niezrozumiały bez objaśnień: złagodzą one może w oczach kobiet winę młodej hrabiny, równie szczęśliwej zony jak matki, która, na pierwszy rzut oka, zdawałaby się nie do uspra­wiedliwienia*

Życie wypływa z gry dwóch sprzecznych pier­wiastków: kiedy jednego z nich zbywa, żyjąca Istota cierpi. Vandenesse, dając jej wszystko, wyleczył z życia pragnienie, tego króla stworzenia, który zu­żywa olbrzymią sómę sił moralnych. Ostateczny żarf ostateczne nieszczęście, zupełne szczęście, wszystkie czynniki absolutne królują w przestworach wyżu* tych z wszelakich produktów: chcą być same, dławi* wszystko co jest poza nimi. Vandenesse nie był ko»

bietą, o tylko kobiety znają sztukę urozmaicenia szczęścia: stąd ich zalotność, wzdragania, obawy^ sprzeczki, i te mądre, wyrafinowane dzieciństwa, któremi kwestjonują nazajutrz to, co poprzedniego dnia nie przedstawiało żadnych trudności. Mężczy­zna może znużyć swą stałością, kobieta nigdy. Van* denesse był naturą zbyt głęboko dobrą, aby z wyra­chowania dręczyć ukochaną kobietę; rzucił ją w btękiine, wolne od chmurki bezkresy miłości. Pro­blem wiekuistego szczęścia jest z rzędu tych, któ­rych rozwiązanie znane jest jedynie Bogu, w dru- giem życiu. Ha tym padole, wzniośli poeci wieku- iście znudzili czytelników, skoro się wzięli do malo­wania raju. Vandenesse rozbił się o tę samą rafę co Dante: cześć nieszczęśliwym bohaterom! Żona ieao zaczęła w końcu czuć pewną monotonię w tak

dobrze urządzonym Edenie* Doskonałe szczęścia pierwsze) kobiety w raju ziemskim przyprawiło ją o mdłości jakie sprawia zbyt ciługte sycenie się sło­dyczami, i obudziło w hrabinie pragnienie, jak u Rivarola podczas lektury Floriana, aby spotkać ja* kiegoś wilcika wśród tej pasterskiej idylli. Oto, jak się zdaje, wiekuiste znaczenie symbol cznego węża, do którego Ewa zrócjła się prawdopodobnie z nudów. Morał ten wyda się może nieco śmiały w oczach protestantów, którzy biorą Genezę bardziej serjo niż sami Ż/dzi. Ale położsftie pani de Vandeness© da się wytłómaczyć bez biblijnych przenośni: czuła w duszy olbrzymią niez użytą siłę, szczęście nie spra­wiało jej cierpienia, płynęło bez trosk i niepokojów, nie drżała o jego utratę, objawiało się co rano w tym samym błękitnym'kolorze, z tym ssmym uśmie­chem, z tem samem miłem słowem. Żaden powiew nawet zefiru, nie marszczył tego czystego jeziora: pragnęłaby nieco sfalować tę taflę. Pragnienie jej zawierało coś dziecinnego, coby powinno ją uspra­wiedliwić; ale społeczeństwo nie bardziej jest po­błażliwe niż był Pan Bóg z Genezy. Przy swej in­teligencji, hrabina rozumiała doskonale jak bardzo

o uczucie musi być cbrażające, i nie ważyłaby się zwierzyć z nlem drogiemu mąźusiowL W prostocie swojej nie wynalazła innego słowa miłości, nie kuje się bowiem na zimno owego rozkosznego słownika spęczniałego przesadą, jakiego, w żarze płomieni, miłość uczy swe ofiary. Vandenesse, szczęśliwy i tej cudownej harmonjl, utrzymywał, z uczonym wy-

rachowaniem, żonę w umiarkowanych strefach mał­żeńskiej czułości. Ten wzorowy mąż uważał zresztą za niegodne szlachetnej duszy uciekać się do szar- latańskich środków, któreby mu przydały uroku w oczach żony i odświeżyły jej uczucia; chciał być kochanym dia samego siebie, nic nie chciał zawdzię­czać błyskotkom forluny. Hrabina Marja uśmiechała się widząc w Lasku niedość lśniący lub źle zaprzę­żony ekwipaż; oczy jej zwracały się wówczas z upodo­baniem na własny pojazd, którego konie, prowadzo­ne na sposób angielski,* swobodne mimo uprzęży, trzymały właściwy dystans. Feliks nie zniżał się do zbierania nagród za trudy jakie sobie zadawał; żona uważała jego zbytek I dobry smak za rzecz natural­ną; nie czuła dlań wdzięczności za to, iż nie cier­piała nigdy w miłości własnej. Tak było we wszystkiem. Dobroć ma swoje niebezpieczeństwa:

przypisujemy ją charakterowi, rzadko chcemy w

k* *.

niej uznać tajemne wysiłki szlachetnej duszy: pod­czas gdy ludzi złych nagradza się za złe którego nie robią. W tej epoce, pani de Vandenesse osią­gnęła stopień światowego wyrobienia, który.jej po­zwolił porzucić dość nikłą rolę nieśmiełego, ob­serwującego, słuchającego komparsa, jaką — po­wiadają :— grała przez jakiś czas Julja Girsi w chó­rach teatru Scala. Młoda hrabina czuła się na si* łach, aby sięgnąć po pertję primadonny, I odważyła się na nią raz i drugi. Ku wielkiemu zadowoleniu Feliksa, zaczęła brać czynny udział w rozmowach. Błyskotliwe repliki i subtelne spostrzeżenia zasiane

CÓRKA EW¥ 37

- - - - I ■ n iii b I I I * ~ ■ 1 * '|—• <—i—Tl illWI —rt I II W tm IWllim II wr —~ .

W Wl MI ■ i. II * ' '■ I 11 " 1

w jej umyśle przez obcowanie z mężem, zwróciły na nią uwagę, powodzenie zaś ośmieliło ją. Vande" nesse, którego żonie przyznano już urodę, zachwy­cony był iż zdobyła i palmę dowcipu. Za powrotem z balu, koncertu, rautu, na którym Marja błyszczała, w domu, zrzucając strój wieczorowy, przybierała ra­dosną i pewną siebie minkę aby powiedzieć Fe­liksowi: „Byłeś ze mnie zadowolony dziś wieczór?* Hrabina rozbudziła nieco zawiści, między innemi w siostrze męża, margrabinie de Ustom&re, która, aż dotąd, patronowała jej, sądząc iż popiera cień służą* cy do uwydatnienia jej własnych zalet. H abina, no­sząca to nazwisko co Marja, ładna, dowcipna i cno­tliwa, muzykalna i nieco zalotna, cóż za wspaniały żer dla świata! Feliks de Vandenesse liczył w to­warzystwie kilka kobiet z któremi zerwał lub które z nim zerwały, ale którym małżeństwo jego nie by* lo obojętne. Kiedy kobiety te ujrzały w pani de Vandenesse niepozorną kobietkę z czerwonemi rę­kami, dość zakłopotaną, mówiącą mało, nie wy­glądającą na to aby myślała zbyt wiele, uważały się za dostatecznie pomszczone. Przyszła katastrofa lipcowa r. 1830, towarzystwo rozproszyło się na

dwa lata, bogaci przeczekiwali krytyczny czas w swoich majątkach lub podróżowali po Europie; sa­lony otworzył/ się aż w 1833. Dzielnica Saint-Ger- main dąsała się, cle uważała kilka domów, między innemi salon ambasadora austrjackiego, za teren neutralny: sfery legitymistyczne i nowe społeczeń­stwo spotykały się tam, reprezentowane przez swych

BALZAC

najświetniejszych przedstawicieli. Przywiązany tysią­cem więzów serca i wdzięczności do wygnanej ro­dziny, ale silny swemi przekonaniami, Vandenesse nie czuł się w obowiązku naśladowania niedorzecz. nej przesady swojej partji. W dniach niebe2pieczeń- stwa, spełnił swój obowiązek z narażeniem życia, przedostając się przez morze tłumów aby zapropo­nować rokowania: wprowadził tedy żonę w świat, pewien iż nikt nie odważy się podawać w wątp­liwość jego wierne ści. Dawne przyjaciółki Feliksa z trudem poznały świeżo upieczoną mę?atkę w wy­twornej, dowcipnej, lubej hrabinie, która olśniła świat najwykwintn ejszem wzięciem arystokratycznej damy. Panie d’Espard, de Manerville, lady Dudley, kilka innych mniej znanych, uczuły węże budzące się w ich sercu; usłyszały cichy świst podrażnionej ambicji, uczuły się zazdrosne o szczęście Feliksa: dałyby wiele aby mu ssę zdarzyło jakie nieszczęście. Miast odnosić się wrogo do hrabiny, zacne szel- meczki otoczyły ją, okazywały jej nadmierną przy­jaźń, wychwalały ją przed mężczyznami.i,' Zdając sobie sprawę z tych intencyj, Feliks miał oko na stosunki Marji, zalecając jej ostrożność. Panie ta odgadły niepokój, jakie ich towarzystwo sprawia hrabiemu i nie przebaczyły mu tej nieufności. Po­dwoiły uprzejmość i względy dla rywalki, której zgotowały niezmierny sukces, ku wielkiemu nieza­dowoleniu margrabiny de Listomźre, nie rozumieją- . cej tego manewru. Ogłoszono hrabinę Feliksową de Vandenesse za naimilsza, najdowcipniejszą kobiet?

w Paryżu. Druga bratowa Marji, margrsb'na Karole­wa de Vandenesse, odczuwała nakształt tysiącznych ukłuć szpilką cmyjki i porównania spowodowane niekiedy tożsamością nazwiska. Mimo że była rów­nież piękna i dowcipna, rywalki przeciwstawiały jej bratową* tern skuteczniej, iż była o dwanaście lat młodsza. Panie te wiedziały, ile kwasu musi wpro­wadzić powodzenie hrabiny w stosunki jej ze szwa- gierkami, które też st*ty się chłodne i nieżyczliwe dla tryumfującej Marji-A łieli.

Były to niebezpieczne krewniaczkl, skryte nie- przyjaciółki. Każdemu wiadomo, że literstura walczy­ła wówczas z powszechną obojętnością spowodowa­ną żywym dramatem politycz \ ^ , w\da;ąc dzieła mniej lub więcej bajroniczne, w których była mowa jedynie o zdradach małżeńskich Posenki, po*tesci

i sztuki teatralne pełne były tej materjf. Wlećmy^ ten temat b>ł w modzie bardziej niż kiedykoiwiefo Kochanek, ów strasiak mężów, wszędzie* z wy­jątkiem meże w ich domu, gdzie, v ^'leszczaA. skiej epoce, mniej niż kiedykolwk -ł try- umfów. Oyź wówczas będą grasowt:. ,;cdre>< kiedy wszystko co żyje pędzi do okien, fcfz/r./;; »Policje!^ i oświetla ulice? Jeżeli, podczas iyo* cbfitych w spełeczne, polityczne l moraln v mieszki, zdarzyły sę jakieś katastrefy mełżei stanowiły one wyjątki, mniej na ogól zwrac* qv>? uwagę niż za Restauracji. Bądź co bądź, kob wiele rozmawiały między sobą o tem co wypełn alo y6wczas dwie formy poezji: książkę i teatr. Często

była mowa o kochanku, te] rzadkiej a tak upragnio-

ł

nej istocie. Głośne przygody dostarczały tematu do dyskusyj, a dyskusjom tym, jak zawsze, oddawały się głównie kobiety bez skazy. Godnym uwagi faktem jest niechęć, jaką do tego rodzaju rozmów objawiają kobiety cieszące się niedozwolonem szczęściem: te zachowują się w święcie surowo, wstrzemięźliwie, prawie że nieśmiało, jakgdyby pro­siły każdego o dyskrecję iub cały świat o przeba­czenie za swoje słodycze. Kiedy, przeciwnie, kobieta z lubością słucha rozmów o tych katastrofach, kiedy da­je sobie tłómaczyć rozkosze będące usprawiedliwie­niem występku, bądźcie pewni że jest na rozdrożu i nie wie jaką drogę obrać. Tej zimy hrabina de Vande- nesse zapoznała się z huczącym kcło jej uszu wiel­kim głosem świata, wicher burz gwizdał dokoła niej. Rzekome przyjaciółki, które przerastały swą repu­tację całem dostojeństwem nazwisk i pozycji, kreśli­ły jej niejednokrotnie powabną postać kochanka i rzucały w duszę Marji-finieli gorące apologje miłości, owego słowa zagadki jaką życie podsuwa kobietom, owej namiętności przemożnej, wedle pani de Staël, która poparła teorję przykładem. Kiedy hrabina py­tała naiwnie w ścisłem kółku, jaka jest różnica mię­dzy mężem a kochankiem, każda z kobiet życzących nieszczęścia Feliksowi siliła się odpowiedzieć w spo­sób zdolny podrażnić ciekawość, rozpalić wyobraź­nię, zainteresować dusz; i serce.

Z mężem wegetuje się, muja droga, żyje

się jedynie z kochankiem, szeptała jej bratowa,

margrabina de Vandenesse.

Małżeństwo, moje dziecko, to nasz czyściec,

miłość to raj, mówiła lady Dudley.

Nie wierz jej, wykrzyknęła panna des Tou­ches, to piekło!

file piekło w którem się kocha, dorzuciła

margrabina de Rochefide. Często więcej jest rozko­szy w cierpieniu niż w szczęściu: przykładem, mę­czennicy!

Z mężem, mała gąsko, żyje się, można po­wiedzieć, własnem życiem; ale kochać, znaczy żyć życiem drugiej istoty, mówiła margrabina d’Espard.

Kochanek, to owoc zakazany: słowo, które, dla mnie, streszcza wszystko, mówiła, śmiejąc się,

śliczna Moïna tle Saint Héren *).

O ile hrabina nie szła na raut dyplomatyczny lub? na bal do bogatych cudzoziemców jak lady Du* dley albo księżna Chlathionne, bywała prawie co wieczór w t§sm kółku, po Włochach lub Operze czy to u margrabiny d’Espard2), czy u pani de Listo** mère, panny des Touches, hrabiny de Moncornet lub wicehrabiny de Grandlieu, jedynych arystokra- tycznych domach które wówczas przyjmowały. Nigdy nie zdarzyło się jej opuścić salonu, aby nie posiano zatrutych ziarnek w jej serce. Mówiono Jej o do-

1) Kobieta trzydziestoletnia.

i

2) Stracone złudzenia, Blaski i nędze życia kurtyzany, Ostatnie wcielenie Vautrina, etc,

BALZAC

HMHMHBMaMMmMMMMMtBieRanna

pełnieniu żyda, — słówko podówczas bardzo w mo­dzie; — o szczęściu jakie jest w tem aby być zro­zumianą: również słówko, któremu kobiety dają osobliwe znaczenia. Wracała do domu niespokojna, wzruszona, ciekawa, zamyślona. Znajdowała jakgdy- by lukę w swojem życiu, ale nie zdawało się jej ono jeszcze pustką.

Z salonów, w których bywała pani Feliksówa de Vandenesse, towarzystwo najweselsze ale najbar- dziej mięszane gromadziło się u hrabiny de Mont- cornet, przemiłej kobietki, która przyjmowała głoś­nych artystów, świeczniki finansów, wybitnych pisa­rzy, ale przesianych przez tak gęste sito, iż ludzie najbardziej wymagający nie potrzebowali ś*ę oba­wiać spotkania jakiejś podrzędnej figury. Najwięk­sze pretensje mógł/ się czuć bezpieczne. W zimie, kiedy towarzystwo zaczęło się skupiać, niektóre sa­lony, w ich liczbie panie d’Espard i de Listomère, panna des Touches i księżna de Grandlięu, wyłowi­ły nieco neryb<u z nowych sław nauki, sztuki, lite­ratury i polityki. Towarzystwo nie zrzeka się nigdy swoich praw, zawsze chce aby je bawiono. Na kon­cercie jaki hrabina wydała pod koniec zimy, zjawił się u niej Raul Natan1), współczesna znakomitość literatury i polityki. Wprowadził go jeden z najbar­dziej utalentowanych, ale zarazem najbardziej leni­wych pisarzy, Emil Blondet1), również sława, ale w zamkniętem kółku; wychwalany przez dziennikarzy,

11 Stracone złudzenia. Muza z zaścianka.

ale nie znany poza rogatkami. Blondet wiedział o tern; zresztą, nie robił sobie złudzeń: wśród innych wzgardliwych aforyzmów, mawiał, ii sława jestto trucizna, którą należy zażywać w małych dawkach.

Z chwilą kiedy, po długiej walce, Raul Natan wybił się na wierzch, skorzystał z nagłego zacietrze­wienia na punkcie form zewnętrznych, jakie głosili wykwintni sskciarze „Średniowiecza", tak pociesznie nazwani młodą Francją. Przystroił się w kostjum genjalnego diiwactwa, zaciągając się w szeregi owych fanatyków sztuki, których intencje były zresztą na­der chwalebne; niemasz bowiem nic śmieszniejsze­go, nii strój Francuzów w XIX w.: było tedy aktem odwagi starać się go odrodzić. Raul, oddajmy mu tę sprawiedliwość, ma, jako zjawisko, coś wielkie* go, fantastycznego I niezwykłego, coś co wymaga ramy. Przyjaciele i wrogi — a jedni warci drugich

przyznają, że forma jego harmonizuje najzupeł­niej z duchem. Raul Natan byłby może bardziej ra­żący w naturalnej postaci nii w swoich przebraniach. Zmięta, poorana fizjognomja daje mu wygląd czło­wieka który się bije z aniołami lub szatanami; po­dobna jest do oblicza jakie niemieccy malarze dają umarłemu Chrystusowi: widnieją W' nfej tysiączne znamiona wiekuistej walki między słabą naturą ludz­ką a wyższą potęgą. /Ma głębokie fałdy twarzy, guzy na nieregularnej i pooranej bruzdami czaszce, rozpa­dliny jakiemi znaczą się oczy i skronie, nie mają bynajmniej cech słabości. Jego twarde ścięgna, wy­datne kości, posiadają niezwykłą tęgość; mimo ił

skóra, wytrawiona ekscesami, obciska je tak jakby ją wysuszył żar wewnętrznych ogniów, szkielet który pokrywa, jest, bądź co bądź, potężny. Jest chudy i wysoki. Włosy długie i zawsze w nieładzie, jakby obliczone na efekt. Ten Byron źle uczesany, źle zbu' dowany, ma nogi czaple, grubo wiązana kolana, przy­garbiony kark, ręce powęźlone muskularni, silne jak odnóża kraba, o chudych i nerwowych palcach. Raul ma oczy napoleońskie, niebieskie oczy których spojrzenie przeszywa duszę na wylot; nos nieregu- larny, ale pełen wyrazu; śliczne usta, strojne zęba­mi których białości pozadrościłaby kobieta. Jest w tej głowił ogień i życie; to czoło błyszczy genju- szem. Raul należy do tych niewielu ludzi, którzy zwracają uwagę od pierwszej chwili: w salonie two­rzą odrazu świetlny punkt, dokąd biegną wszystkie oczy. Zwraca również uwagę swojem zaniedbaniem» ubranie jego czyni wrażenie jakby je'ktoś umyślnie zmiął, poskręcał i wygniótł, iżby harmonizowało z fizjognomją. Trzyma zazwyczaj rękę zatkniętą za kamizelkę, w pozie którą uwieczni! Girodet w port­recie Chateaubrianda; *a!e przybiera tę pozę nietyle aby być doń podobny — nie chce być podobny do nikogo — ile aby pomiąć równe zakładki koszuli. Krawat przekręca się w jednej chwili pod wpływem konwulsyjnych ruchów głowy, gwałtownych I żywych niby u rasowego konia9 który niecierpliwi się w uprzęży I podnosi głowę aby się uwolnić od mun- sztuka \ wędzidła. Długa i kończysta broda nie jesfe uczesana, upachniona, wy szczotkowana, wymuskana

jak broda u owych eiegantów którzy noszą ją w kształ­cie wachlarza lub ściętą w szpic; rcśnie jak sama za* pragnie. Włosy wciskają się między kołnierz a kra­wat, spływają na ramiona, zostawiając tłuste ślady. Suche i żylaste ręce nie znają szczoteczki ani cy­tryny; wielu felietonistów twierdzi, iż woda nie od­świeża zbyt często ich pergaminowej skóry. Słowem} demoniczny Raul ma wygląd dość dziki. Ruchy nie­regularne, jakgdyby były dziełam niedoskonałego mechanizmu. Chód urąga wszelkim pojęciom ładu swemi nerwowemi zygzakami, niespodzianymi pau­zami» które tamują krążenie spokojnych obywateli, zażywających przechadzki po bulwarach. Rozmowa Natana, pełna gryzącego dowcipu, ostrych ucinków, podobna jest do jego gestów: nagle porzuca ton krwawy i staje się, bez szczególnego powodu, ła­godna, poetyczna, życzliwa; przerywają ją niewytló- maczone napady milczenia, wyskoki humoru, które często nużą. Wnosi w towarzystwo zuchwelą nie­zręczność, lekceważenie form, ducha krytyki wobec wszystkiego co w niem zażywa szacunku. Natan sta* nowi przedmiot zgorszenia ludzi miernych, jak rów- nieł osób silących się zachować tradycje dawnej dworności; ale, razem, jestto coś oryginalnego, na. kształt owych produktów chińskiej sztuki, coś co dosyć podoba się kobietom. Wobec nich zresztą, Raul staje się niekiedy wyszukanie nadskakujący, zdawałoby się, iż chce złagodzić dziwactwo swoich form i zwyciężyć niechęci pochlebiające jego mi­łości własnej, próżności lub dumie.

Czemu pan jest taki? spytała go raz mar­grabina de Vandenesse.

Czyi perły nie kryją się w skorupie? odparł pompatycznie.

Komuś Innemu, kto mu zadał to samo pytanie, odparł:

Gdybym był miły dla wszystkich, w jaki sposób mógłbym być milszy dla osoby wy­branej?

Raul Natan wnosi w swoje źycis Intelektualne nieporządek, który jakgdyby wziął za godło. Po­zory u niego nie kłamią. Talent jego przypomina owe biedne dziewczęta, które zgłaszają się do mie­szczańskich domów do wszystkiego. Był zrazu kry­tykiem, I wielkim krytykiem; ale to* rzemiosło wy­dało mu się szalbierstwem. Artykuły jego warte były tyle co książki, powiadał. Skusił go teatr i jego zyski; ale, niezdolny do powolnej i wytrwałej pracy jakiej wymaga dawkowanie scenicznych efektów, musiał wejść w spółkę z pewnym wodewilistą, nazwiskiem du Bruel1), który wprowadzał w życie jego pomysły

1 stale obracał je w sztuczki „robiące kasę* nadzia­ne konceptami, zawsze skrojone na miarę jakiegoś aktora lub aktorki. Oni dwaj wynaleźli Florynę*), aktorkę nad wyraz »kasową*. Upokorzony tą spółką, przypominającą braci sjamskich, Natan wystawił sam

1) Kawalerskie gospodarstwo, Strae*n* «łudzenia, Krtfl

cyganerji.

2) Kawalerski« gospodarstwo, Stracone chiitmla.

w Kcmedji Francuzklej wielki dramat, który upsdł z wszelkieml honorami wojennemi, pod salwą pióru* nujących artykułów. Za młodu pokusił się wspiąć na deski wielkiego szlachetnego francuskiego teatru wspaniałą sztuką romantyczną w rodzaju Pitito. Było to w epoce wszechwładnego panowania klasycyzmu: Odeon stał się przez trzy wieczory widownią takich burz, że sztuki zabroniono. W oczach wielu ludzi, ta druga sztuka uchodziła, jak I pierwsza, za arcy- dzieło, i zyskała mu więcej reputacji niż wszystkie kasowe sztuki napisane do spółki; ale była to opin» Ja świata zażywającego mało posłuchu, świata znaw- ców i prawdziwych ludzi smaku.

Jeszce jeden podobny upadek, rzekł Emil Blondet, a staniesz się nieśmiertelny.

Ale, miast kroczyć tą trudną drogą, Natan, z konieczności, wrócił do pudru l muszek ośmnasto* wiecznego wodewilu, do sztuk kostjumowych I prze* róbek. Mimo to, uchodził za wielki umysł, który nie wypowiedział jeszcze ostatniego słowa. Rzucił się zresztą i w »wysoką* literaturę: wydał trzy powieści, nie licząc tych, które hodował „pod prasą*, niby rybki w słoju. Jedna z tych trzech książek, pierwsza

jak u wielu pisarzy którzy umieli stworzyć jedy- ^ nie pierwsze dzieło — zyskała świetne powodzenie. CJtwór ten, nierozważnie wysunięty wówczas na pier­wszy plan, prawdziwe dzieło artysty, Natan lubił,

przy każdej sposobności, nazywać najpiękniejszą książką epoki, jedynym romansem współczesnym. Mimo to, skarżył się bardzo na wymagania sztuki

43 BALZAC

m**m „mm<Mi ilimm ,m> - r - i - - - nr-i-r- tii. ~r-1—r-*-**-ri-- —

był jednym z tych, którzy najbardziej przyczynili się do skupienia wszystkich dział, obrazu, posągu, ksią­żki, architektury, pod jednym sztandarem Sztuki. Zaczął od tomu poezji, który zyskał mu miejsce w pleja­dzie współczesnych piewców; w tomiku tym znajdo* wał się mglisty poemacik, cieszący się znaczną po­pularnością. Zmuszony brakiem majątku do płodno­ści, rzucał się od teatru do prasy i od prasy do te­atru, rozpraszając się, rozdrabniając, wciąż wierząc w swą weną. Rozgłos jego nie był tedy rzeczą pry­watną, jak u wielu agonizujących „sław", podtrzy­mywanych tytułami utworów „w przygotowaniu“.

0

Natan miał wszystkie cechy genjainego człowieka ; gdyby wstąpił na rusztowanie* jak miewał chętkę, mógłby uderzyć się w czoło, wzorem Andrzeja Ch.e- nierx). Owładnięty ambicją polityczną, widząc tuzin autorów, profesorów^metafizyków i historyków, któ­rzy zdołali się docisnąć do władzy w przewrotach między 1830 a 1833, żałował że nie pisze artykułów politycznych miast uprawiać literaturę. Uważał się za coś więcej od tych parwenjuszów, których powodze* nie obudziło w nim palącą zazdrość. Należał do ludzi zazdrosnych o wszystko, zdolnych do wszystkiego, którzy każde cudze powodzenie uwaiają za osobis­tą krzywdę i obijają się o tysiąc punktów świetl­nych, nie mogąc się ustalić przy żadnym. W tej chwili, przechodził o£ saint-simonizmu do republika*

>

1) Andrzej Chćnier, zadatek na jednego * najwięszych po­etów francuskich, zginął młodo na gilotynie, w czas ie Terroru

\

___———1iwwww———w»—«fmamwi—^»»»fww i ■ ■.

nizmu, aby zawrócić może do mlmsterjalizmu. Węszył po wszystkich kątach za jakąś kością» i szukał bezpiecz­nego miejsca, z którego, zasłonięty od razów, mógłby szczekać i stać się groźnym; ale, ku swemu wstydowi nie zdołał sprawić, aby wszechwładny deMarsay1) raczył go brać na serjo. De Marsay, który stał wówczas ria czele rząd,u, bardzo lekko szacował autorów, nie znajdując w nich tego, co Richelieu nazywał zmyśle.*n ciąglości% lub, lepiej jeszcze, ciągłością myśli. Zresztą, wszelkie minis’ terjum liczyłoby na ustawiczny nieład w Interesach Raula- Wcześniej czy później, potrzeba musiała go do­prowadzić do sytuacji, w której przyjmuje się a nie dyktuje warunki. Prawdziwy, a starannie ukrywany charakter Raula, zgodny jest z jego charakterem publicznym. Jest to komedjant w dobrej wierze, egO* tyczny tak jakgdyby Państwo to b,ł 0/1, zręczny deklamator. Nikt nie umie lepłej grać xpodnlosłyćh uczuć, wsuwać koturnów, stroić się w piękności mo­ralne, licytować się na słpwa, I pozować na Alce* sta postępując jak Fiiint2). Egoizm jego drepce o słonięty zbroją z malowanej tektury I często dosięga ukrytego celu jaki sobie zamierzył. Człowiek ten, le­niwy do ostatecznych granic, nigdy nie zrobił nic inaczej, jak tylko party ostrogą konieczności* Ciąg* łość pracy, budowania jest mu czemś niezna-

1) t)e Marsay, jedna * ukochanych przez Balzaka figttf Komedji Ludzkiej, świetny dandys i lew salonowy. (Dziew« czyna o złotych oczach,Kontrakt ślubny# etc.)

2) Alcest i Filint, postacie z Molierowskiego Mizantropa; Córka Ewy 3

nem; ale, w paroksyzmie wściekłości w jaki wprawi §o draśnięta próżność lub pościg wierzyciela, prze­skakuje Ejrotas i tryumfalnie przebywa najcięższe przełącza ducha. Następnie, wyczerpany, zdziwiony ie coś stworzył, opada z powrotem w marazm uciech Paryża. Znów zjawia się nieubłagana konieczność: zastaje go bezsilnym; wówczas Natan abdykuje i zniża się do kompromisów. Wiedziony fałszywem po* Jęciem o swej gwieżdzie oraz o przyszłaś:! której miarę bierze z kar jery dawnego kolegf, jednego z rzadkich talęntów ministerialnych, wysuniętego na czoło przez rewolucję Lipcową, Natan, gdy chodzi o wydobycie się z doraźnego kłopotu, pozwala sobie, w stosunku da tych którzy ma są oddani, na bezcere- monjalności sumienia, zagrzebane w tajnikach życia prywatnego, o których nikt nie mówi i nie skarży się na nie. Elastyczność jego serca, bezwstyd uści­sku dłoni, którym jednako szafuje wobec każdej podłoty, każdego nieszczęścia, każdej zdrady, każde­go przekonania, uczynił/ go nietykalnym jak kon­stytucyjnego króla. Grzeszek powszedni, który oburzyłby wszystkich na człowieka z charakterem, u niego jest niczem; postępek wątpliwy pod wzglę­dem etyki zaledwie że coś waży, każdy usprawie* dliwia go, usprawiedliwiając tenn samego siebie. Człowiek, który J>yłoy skłonny nim gardzić, podaje mu rękę, lękając się iż może go potrzebować. Ma

tylu przyjaciół, ilu pragnie nieprzyjaciół. Ta pozorna

. k

dobroduszność, która myli naiwnych i nie wyklucza ładnej zdrady, która pozwala sobie i usprawiedliwia

wszystko, która podnosi głośny krzyk otrzymawszy cios, ale wnet go przebacza, jest jedną z charakte­rystycznych cech dziennikarza. Ta kdtitatad€rjcif słowo ukute przez człowieka znającego życie, kazi najpiękniejsze dusze s. ściera dumę, zabija źródło wielkich czynów, uświęca nikczemność ducha* Wy* magając mdłości sumienia u całego świata, pewni ludzie zabezpieczają sobie rozgrzeszenie* Oto w jaki sposób najoświeceńsza część narodu staje się naj­mniej godną szacunku. Biorąc z literackiego punktu widzenia, brakuje Natanowi wykształcenia i stylu* Jak większość młodych arriwistów literatury, wyle* wa dziś na papier to, czego nauczył się wczoraj« Nie ma ani czasu, ani cierpliwości: nie obserwuje, lecz słu­cha. Nie zdolny powziąć szeroko I silnie zbudowanego planu, ratuje się poniekąd rozmachem rysunku. Ro­bi w namiętności, wedle terminu gwary literackiej, bo w sferze namiętności wszystko jest prawdziwe ; gdy zadaniem genjusza jest szukać, poprzez przy­padkowość prawdy, tego co musi wydać się praw* dopodcbne każdemu. Bohaterowie jego, to wydęte Indywidualności, które, miast budzić idee, budzą je­dynie ulotne sympatje ; nie łączą się z wielkieml sprawami życia i tern samem nie reprezentują nic; ale Natan ratuje się błyskotliwością myśii i owemi szcz<;śliwemi trafami, które gracze w bilard ochrzcili brzydkiem mianem. Jest to zręczny myśliwiec strze­lający w lot myśli, które opuszczają się na Paryi lub też wznoszą się z niego. Płodność jego nie test własnością jego, ale epoki; żyje chwilą, i, »by

nad nią panować, przesadza jej podniosłcść. Wresz­cie nie jest szczery, styl jego jest kłamstwem ; jest w nim, jak mówił hrabia Feliks, coś z kuglarza* Pióro jego czerpie atrament w gabinecie aktorki, l to się czuje. Natan przedstawia obraz dzisiejszej młodej literatury, jej fałszywych wielości i prawdzi­wej nędzy; wciela ją z całym kaprysem rysunku w jej pięknościach, z jej glębokiemi upadkami, ży­ciem mieniącem się od wrzących gejzyrów, nagłych klęsk, niespodzianych tryumfów. Jestto prawdziwe dziecko tego wieku żartego zazdrością, w którym tysiączne rywalizacje, pod osłoną systemów, hodują, we własnym interesie, hydrę anarchji, mszcząc się za swe niepowodzenia; tego wieku, który chce mie­nia bez pracy, glorji bez talentu i powodzenia bez trudu; ale który, po wielu buntach i utarczkach, siada potulnie u wspólnej misy w oficynach władzy. Kiedy tyle młodych tmbicyj wyruszyło pieszo I wszystkie naznaczyły sobie schadzkę w jednym pnnk> cie, muszą z tego zdjrzenia wyniknąć niesłycha* ne nędze, zajadłe walki, W tej okropnej bitwie naj- brutalniejszy lub najzręczniejszy egoizm osiąga zwy­cięstwo.

Kiedy, w charakterze wroga nowej dynastji, wprowadzono Raula do salonu pani de Monteornet, fałszywa wielkość trybuna znajdowała się w pełnym rozkwicie. Uznawano w nim satyryka polityki de Marśayów, Rastignaków, la Roche-Hugonów, świe­żych tryumfatorów władzy. EmJ Biondet, który wpro* wadził Natana, sam ofiara swoich nieszczęsnych wa-

i

hcń i wstrętu do czynu, trwał dalej w roli wieczne­go kpiarza, nie trzymając z nikim a żyjąc ze wszyst­kimi. Był przyjacielem Raula, przyjacielem Rastigna- ka, przyjacielem Montcorneta.

Ty przedstawiasz trójkąt polityczny, mawiał śmiejąc s ę de Marsay, kiedy go spotkał w Operze; ta forma geometryczna przystoi tylko Bogu, który ni® ma nic do roboty; ale ludzie ambitni powinni iść linią krzywą, która w polityce jest najkrótszą drogą.

Oglądany na odległość, Raul Natan był pięk­nym meteorem. Moda uprawniała jego styl i wzię* cie. Pożyczany republikanizm dawał mu chwilowo ową jansenistyczną surowość» uprzywilejowaną pozę obrońców sprawy ludu, z których zresztą drw.ł so­bie w duchu. Poza ta nie jest bez wdzięku dla kobiet. Kobiety lubią działać cuda, kruszyć skały, topić charaktery które wydają się z bronzu. Tualeta moralna była tedy wówczas u Raula w harmonji z

*

sio stroje*n. Musiał być, i stał się w istocie, dla jEwy znudzonej rajem przy ulicy da Rochcr% wężem mieniącym się, barwnym, pełnym wymowy, o mag­netycznym wzroku, harmonijnych ruchach, który zgubił pierwszą kobietę. Skoro hrabina Marja ujrza­na Raula, doświadczyła owego wewnętrznego skurczu, którego gwałtDwność wprawia w przerażenie. Rze­komy wielki człowiek wywarł na nią swojem spoj­rzeniem wpływ fizyczny, który przeniknął aż do 5erca i wprowadzi} w nie zamęt. Uczucie to spra« Wiło Jej przyjemność. Purpurowy płaszcz, jakim rozgłos okrył na chwilę barki Natana, olśnił naiwną

kobietę. Skoro podano herbatę, Marja opuściła miejsce, na którem, wśród kilku kobiet zajętych rozmową, zmilkła na widok tego niezwykłego zja­wiska. Milczenie to zwróciło uwagę udanych przyja­ciółek. Hrabina zbliżyła się do kwadratowej kanapy na środku salonu, gdzie perorował Raul. Przystanęła

tam, ująwszy pod ramię panią Oktawową de Camps.

t ♦

Zacna ta kobieta zachowała dia siebie tajemnicę mimowolnych drgnień, Jakieml zdradzało się ¡we­wnętrzne poruszenia hrabiny. Mimo że oko roz* kochanej lub zdjętej podziwem kobiety sączy nie­pojęte słodycze, Raul, zmieniony w tej chwili w prawdziwy fajerwerk, nadto był przepełniony swymi epigramami które strzelały jak race, Inwektywami razta zanemi nagle jak shńca, iskrzącemi portretami które kreślił ogniową smugą, aby zauważyć naiwny podziw biednej małej Ewy ukrytej w grupie otacza­jących go dam. Ciekawość ta, podobna pędowi jaki rzuciłby cały Paryż w stronę botanicznego ogrodu eby tam ujrzeć jednorożca (w razie gdyby znalezio­no taki okaz w słynnych górach księżycowych, nie­tkniętych jeszcze stopą Europejczyka), upaja dusze z lichego kruszcu w tym samym stopniu w jakim zasmuca umysły naprawdę wyższe, Raul był tem za­chwycony; zanadto więc należał do wszystkich ko­biet, aby mieć oczy dia jednej.

Uważaj, droga, szepnęła Marji słodka i urocza towarzyszka, oddal się stąd.

Hrabina spojrzała na męża, aby, jednem z

owych spojrzeń które mężowie nie zawsze rozumie* ją, poprosić go o ramię; Feliks przeprowadził ją.

Mój drogi panie, rzekła pani d’Espard do ucha Rauta, szczęśliwe ladaco z pana. Zawróciłeś dziś wieczór niejedną głowę: między innemi i głów­kę tej uroczej kobietki, która opuściła nas tak nagle.

Czy nie wiesz, co misia na myśli margra­bina d'Es >ard? spyte) Raul Blondeta cytując mu

stawa tej wielkiej damy, skoro, między pierwszą

l

a drugą po północy, znaleźli się mniej więcej

sami.

Bal Dowiaduję się właśnie, 2e hrabina de Vandenesse rozkochała się w tobie na umór. Można cl pozazdrościć.

Nie widziałem jej, rzekł Raul.

Ochl zobaczysz ją, hultalu, rzekł Emil Błon* det parskając śmiechem, Lady Dudley zaprosiła cię na bal umyślnie po to abyś ją spotkał.

Raul i Blondet wyszli wraz z Rastlgnakiem ł),

który ofiarował im swój powóz. Wszyscy trzej za*

częłi się śmiać z tego zebrania podsekretarza stanu

konstytucyjnego Rządu, dzikiego republikanina i po« litycznego ateusza.

Gdybyśmy tak machnęli kolacyjkę na koszt bieżącego porządku rzeczy? rzekł Blondet, który chciał wskrzesić dawne tradycje „kolacyjek”.

Rastlgnac zawiózł Ich do Veryego, Odesłał po-

1) Ojciec 6ori*t S*r»c«ne złudzeni*,

56 BALZAC

ll — . . ■ - - . -*-*1 '■ "' r * ^ —j —-flt ~ —~—mm

wóz, i wszyscy trzej siedli do stołu, analizując współ­czesne społeczeństwo i śmiejąc się rabelesowskim śmiechem. Po paru szklaneczkach, Rastignac i Blon° det zaczęli radzić swemu papierowemu wrogowi, aby nie zaniechał kapitalnej zdobyczy, która mu się oddaje w ręce. Dwaj wyjadacze nakreślili drwią­cym stylem historję hrabiny Marji de Vandenesse; skalpelem cynizmu i rylcem konceptu przeorali to niewinne dziecięctwo, to małżeństwo bez chmurki. Blondet winszował Raulowi spotkania kobiety, która była w życiu winna jedynie paru lichych pasteli, chudych akwarelek, pantofli wyhaftowanych dla męża, sonat wykonanych z najbardziej zbożną in­tencją; przyszytej przez ośmnaście lat do spódnicy matczynej, zamarynowanej w praktykach religijnych wychowanej przez Feliksa i skruszałej w małżeń­stwie w samą miarę aby się stać godnym przysra- • kiem miłości. Przy trzeciej flaszce szampańskiego, Natan przeszedł do wywnętrzeń szczerszych niż so­bie na nie kiedykolwiek pozwolił.

Moi drodzy, rzekł, znacie stosunki wiążące mnie z Floryną, znacie moje życie; nie zdziwi was kiedy się przyznam, ie absolutnie nie mam pojęcia

O smaczku hrabiny. Często czułem się bardzo upo­korzony, myśląc że nie mogę sobie zafundować Beatryczy, Laury, inaczej niż na papierzel Kobieta szlachetna i czysta, to jak sumienie bez zmazy, od­bijające nas własnym oczom pod piękną postacią. Gdzieindziej możemy się zbruksć; tam zostajemy wielcy, dumni, nieskalani. Gdzieindziej prowadzimy

życie od stu djablów; eie tam wdycha slq spokój,

świeżość, zieloność oazy.

Jedź dalej dziecko, rzekł Rastignac, rźntj

dalej modlitwą z Mojżesza na czwartej strunie, jak Paganini.

Raul siedział niemy, z martwym ! stępiałym wzrokiem.

Ten plugawy parobek minlsterjalny nie ro­zumie mnie, rzekł po chwili milczenia.

Tak więc, gdy biedna Ewa, przy ulicy dli Ro­cher, układała się na spoczynek w białych przeście­radłach wstydu, przerażała się rozkoszą z jaką przy­słuchiwała się rzekomemu wielkiemu poecie i bujała między głosem wdzięczności dla Feliksa a błocone- mi słowami węza, te trzy wytarte dusze deptały po tkliwych l białych kwiatach jej rodzącej się miłości. Och! gdyby kobiety znały cyniczny ton, jaki ci męż­czyźni* tak cierpliwi, tak obleśni w ich obecności, m?ją zdała od nich! jak sobie drwią z tego co ubóstwiają! Jakże analizował i rozbierał błazeńskl żart tę świeżą, wdzięczną l wstydliwą istotę, ale też co za tryumf! Im więcej traciła oiłon, tem więcej

miała piękności,

W tej chwili, M^rja porównywała Raula 1 Fe­liksa, nie podejrzewając niebezpieczeństw na Jakie wystawia się serce przez podobne zestawienia. Tru* dno o większy kontrast, niż zaniedbany, żywiołowy Raul, a Feliks de Vandenesse, wypielęgnowany jak strojnisia, wystrojony na ostatni guzik, obdarzony

uroczą dismwoltarą, zwolennik angielskiej elegancji,

do jakiej zaprawiła go niegdyś lady Dudley. Taki kontrast przemawia do wyobraźni kobiet, dość skłonnych do przerzucania się z jednej ostatecznoś* ci w drugą. Cnotliwa i nabożna, hrabina zabroniła sobie myśleć o Raulu; obudziwszy się nazajutrz w swoim raju, wyrzucała sobie, ie Jest niewdzięczną

żonę.

Co sądzisz o Natanie? spytała przy śniada­niu męża.

Kuglarz jarmarczny, odparł hrabia, jeden z owych wulkanów, które się gasi zapomocą trochy złotego piasku. Hrabina de Montcornet źle czyni przyjmując go u siebie.

Odpowiedź ta zmroziła Marję, tern bardzie] ii Feliks, wtajemniczony w kulisy literackiego światka, poparł swój sąd dowodami, opowiadając szczegóły z życia Raula, nieporządnego, Splecionego z życiem modnej aktorki Floryny,

Ten człowiek ma talent, rzekł w końcu, ale nie ma ani wytrwania, ani cierpliwości które go uświęcają i czynią boskiem narzędziem. Chce na­rzucić- się światu, próbując żyć na stopie na której nie może się utrzymać. Prawdziwe talenty, ludzie pracowici, szanowni, nie postępują w ten sposób; kroczą odważnie swoją drogą, godzą się ze swą nę­dzą i nie pokrywają jej szychem.

Mysi kobiety obdarzona Jesl nieprawdopodobną elastycznością; kiedy otrzyma cios, ugina si$ na po­zór zmiażdżona, I wraca do formy w danym ezssi«

i' okolicznościach.

Feliks z pewnością ma słuszność, rzekła so­bie zrazu hrabina.

Ale, w trzy dni późnie), myślała o wężu, przy­ciągana owem slodkism 1 okrutnam uczuciem, które budził w niej Raul, a którego Vandenesse, nieszczę­ściem dla siebie, nie dał jej nigdy poznać. Państwo Feliksowie udali się na bal do lady Dudley, gdzie de Marsay pojawił się po raz ostatni, umarł bowiem

w dwa miesiące później, zostawiając reputację męża stanu olbrzymiej miary, którego doniosiiścii zdaniem Blondeta, nie dość Jeszcze zrozumiano. Na zebraniu tem, skupiającem wielu aktorów politycznego drama- tu, bardzo zdumionych iż znaleźli się razem, Vande* nesse 1 hrabina zastali Natana. Była to jedna z pierw­szych fet wielkiego świata. Salony przedstawiały czarodziejski wygląd: kwiaty, djamenty, fryzury, puz- dra klejnotów, wszystkie wyszukania zbytku. Można- by porównać ów salon do pysznej , cieplarni, w któ­rej bogaty amator gromadzi najwspanialsze okazyj Ten sam blask, ta sama delikatność tkanin. Prze­mysł ludzki, zda się, wystąpił do walki z żywą naturą. Wszędzie gazy białe lub barwne jak skrzy­dła najpiękniejszej ważki, krepy, koronki, blondyny, tiule mieniące się niby kapryśne twory świata owa­dów, powycinane, sfalowane, pozęblone, nitki paję­cze ze złota, srebra, mgły Jedwabiu, kwiaty hafto­wane przez wróżki lub przybrane przez spętanych genjuszów, pióra barwione ogniami tropików, spły­wające z dumnych głów w kształt wierzby płaczącej, perły skręcone w warkocze, materje prążkowane,

wycinane, wyciskane, Jakgdyby genjusz erabesków wspomagał przemysł francuski swym podszeptem. Zbytek ten harmonizował ze zgromadzonemi t&ni pięknościami. Oko pieściło najbielsze ramiona, je­dne koloru ambry, drugie lśniące tak iż możnaby mniemać ze są szlifowane, te o połysku satyny, inna matowe i pulchne jak gdyby Rubens ulepił je ze swej farby, słowem wszystkie odcienie jakie czło­wiek znalazł dla białości. Widziało się oczy błysz­czące jak onyksy lub turkusy, okolone czarnym aksamitem lub f endzlami; owale twarzy przypomi­nające najwdzięczniejsze typy różnych krajów, czoła wzniosłe i majestatyczne, to znów łagodnie wysklepio- ne jakby od kłębiących się myśli, lub płaskie jak­gdyby się krył pod niemi niemy niezwyciężony opór; następnie — niemiły urok tych festynów zgo­towanych dla wzroku — biusty pełne, takie jak je lub ł Jerzy IV, lub rozdzielone modą XVIII wieku, lub ściśnięte ku sobie jak żądał Ludwik XV; ale ukazywane śmiało bez osłonek, lub pod owemi ład- nemi marszczonemi napierśnikami z portretów Ra­faela. Najładniejsze nóżki napięte w kroku tanecz­nym, kibicie omdlewające w objęciach walca, ściąga­ły oczy nawet naj bard dej obojętnych. Szmery najsbdszych głosów, szelesty sukien, szepty tańca, zderzema walcujących, towarzyszyły kapryśnie mu­zyce. Pałeczka wróżki zdawała się kierować tem du- szącem czarodziejstwem, melodją zapachów, Świa­tłami iryiującemi w kryształach dźwigających zapa* Jone świece, cbieuami powielaneml przez zwierciadła.

To zebrania najpiękniejszych kobiet i najpiękniej­szych strojów odrzynało się od czarnej masy męż­czyzn, w której zwracały uwagę wytworne, delikatne | poprawne profile szlachty, płowe wąsy i poważne twarze Anglików, pełne wdzięku fizjognomje fran­cuskiej arystokracji. Wszystkie ordery Europy mi­gotały na piersiach, zawieszone na szyi, lub opada jące na biodra. Kiedy się patrzyło na ten świat, przedstawiał on nietylko błyszczące barwy w stroju, miał duszę, żył, myślał, czuł. Ukryte namiętności dawały mu fizjognomję; podchwycilibyście wymie­nione sprytne spojrzenia, ujrzelibyście młode dziewczę­ta oszołomione i zaciekawione, dyszące powstrzymy- wanem pragnieniem, zawistne kobiety wymieniające złośliwości pod wachlarzem lub obsypujące się prze* sadnemi komplementami. Wystrojone, ufryzowane, pachnące towarzystwo rzucało się w szał zabawy który uderzał do głowy niby zawrotne opary. Zda­wało się, że, ze wszystktch tych ciał, jak ze wszyst­kich serc, wydzielał/ się uczucia i myśli, zagęszcza­ły się i masą swą oddziaływały podniecająco na oso-

by nawet najchłodniejsze.

W momencie największego ożywienia tego

odurzającego wieczoru, w kącie złoconego salonu gdzie grało w karty paru bankierów, ambasadorów, byłych ministrów i stary, cyniczny lord Dudley, który przypadkiem się zjawił, pani Feliksowa de Vande- nesse uczuła nieprzeparty pociąg porozmawiania z ISavanem. Może ulegała owemu szałowi balu, który często wydarł wyznania najpowściągliwszym.

*- '-.«w* yim kimi

Na widok tego igrzyska i przepychów świata w który wstępował po raz pierwszy, Natan uczuł w sercu ukąszenie zdwojonej ambicji. Widząc Rasii- gnaka, którego młodszy brat otrzymał właśnie infułę w dwudziestym siódmym roku, którego szwagier, Marcyai de ia Roche-Hugon był ministrem, który sam był wicesekretarzem stanu i miał, wedle głosu opinjl, zaślubić jedynaczkę barona de Nucingen; wi­dząc w ciele dyplomatycznem nieznanego pisarza, tłómacza zagranicznych pism dla dziennika który od roku 1830 stał się dynastycznym, widząc wreszcie wyrobników pióra którzy przeszli do Rady Stanu, profesorów którzy wyrośli na parów Francji, ujrzał z bólem,, że wszedł na złą drogę głosząc zgon tej arystokracji, w której błyszczą szczęśliwe talenty, zręczność uwieńczona powodzeniem, prawdziwe war­tości. Blondet, tak nieszczęśliwy, tak wy7yskiwany w dziennikarstwie, a tak dobrze przyjmowany w tym świecie, zdolny jeszcze, gdyby chciał, wejść na dro­gę fortuny dzięki stosunkowi z panią de Montcor- net, stał się w oczach Natana uderzającym przykła­dem wszechpotęgi „towarzystwa“. W głębi serca postanowił zadrwić sobie z przekonań na wzór de Marsaya, Rastignaka, Blondeto, Talleyranda, patrona tej sekty,, liczyć się tylko z faktami, wykręcać je na swoją korzyść, widzieć w każdym systemie broń, i nie zakłócać społeczeństwa tak dobrze urządzonego, tak pięknego, tak zgodnego z naturą.

! — Przyszłość moja, powiedział sobie, zawisła od kobiety z tego świst«.

W tej myśli, powziętej w ogniu palącego pra­gnienia, spadł na hrabiną de Vandenesse niby ja* strząb na zdobycz. Ta urocza istota, tak ładna w stroiku z marabutów, przywodzącym na myśl rozko- szną miękkość obrazków Lawrence’a 1 harmonizują cym ze słodyczą jej charakteru, uległa wrażeniu ki piącej energji oszalałego ambicją poety. Lady Dud- ley, której oku nic nie uchodziło, ułatwiła tą rozmo­wą, wydając hrabiego de Vandenesse>.na łup pani de Manervilleł). Silna swoim dawnym wpływem, kobieta ta ujęła Feliksa w sidła mocno drażliwych wyjaśnień, zwierzeń okraszonych rumieńcami, żalów delikatnie rzuconych niby kwiaty pod jego stopy, rekryminacyj w których występowała w swojej obro­nie aby wywołać jego zarzuty. Pierwszy raz para zwaśnionych kochanków rozmawiała tak poufnie. Podczas gdy dawna Beatrice jej męża rozgrzebywała popiół wygasłych rozkoszy, aby w nim odnaleźć pa­rę węgielków, pan! Feliksowa de Vandenesse odczu­wała owe gwałtowne wzruszenia o jakie przyprawia kobietę pewność iż schodzi z prostej drogi 1 stąpa po zakazanym gruncie: wzruszenia, które nie są bez uroku i które budią tyle uśpionych sił.

Dramaturg, oczytany w Szekspirze, roztoczył swe nieszczęścia, opowiedział swą walkę z ludźmi l losem, uchylił rąbek wielkości bez podstaw, nieznanego po­litycznego genjuszu, życia bez ideału. Nie mówiąc ani słowa wprost, nasunął uroczej kobiecie myśl

1) Kontrakt ślubny*

m BALZAC

* mmm . ■ ■ ■■■■»«..■- mm

odegrania wobec niego szczytnej roii jaką gra Rabs­ka w Iwanhoe: kochać, otaczać opieką. Wszystko odbyło się w eterycznych regionach uczucia. Nieza­pominajki nie są tłękitniejsze, lilje czystsze, czoła seref.nów bielsze, niż były w tej rozmowie

obrazy, myśli, oraz rozjaśnione, promienne czoło

.

artysty, który mógłby posłić swą rozmowę wprost do drukarni. Natan dobrze się wywiązał z rcli ku­szącego płaza; zamigotał przed oczyma hrabiny wszystkiemi barwami nieszczęsnego jabłka. Marja opuściła bal szarpana wyrzutami które podobne by­ły do nadziei, łechtana pochwałami głaszczącemi jej próżność, poruszona w najgibszych zakątkach serca, ujęta przez swoje cnoty, uwiedziona współczuciem dia nieszczęścia.

Może to pani de Manerville zaciągnęła Vande* nssa aż do salonu gdzie żona jego rozmawiała z Na­tanem; może przybył tam sam, szukając Marjj fct>y ją zabrać; może rozmowa, którą prowadził, obudziła jakieś drzemiące iale... Jakbądź się rzeczy miały, kiedy hrabina zbliżyła się aby ująć ramię męża, zauważyła iż czoło jego powleka chmura smutku i zadumy. Hrabina zlękła się, czy mąż nie zauważył czego. Gdy znalazła się sama w karecie z Feliksem, rzuciła mu uśmiech pełen domyślników i rzekła:

Czy mi się zdawało, czy w istocie rozma* wiałeś z panią de Manerville?

W chwili gdy powóz wjeżdżał w bramę, Feliks nie zdołał jeszcze wybrnąć z pełnych wdzięku prze*

komarzań w jakie zaplątała go żona. Był to pierw­szy podstęp dyktowany przsz mil >ść. Mirja uczuła się szczęśliwa, ii odniosła tryumf nad czł>wiaviem, który, aż dotąd, zdawał się tyle od mej wyzszy. Za­kosztowała pierwszy raz radości, jaką, w owych dro­bnych bitwach, daje uczucie wygranej.

Między ulicą Basse-du Rempart l Neuve*des«

Mathuriris, na trzeciem piętrze mizernago i brzyd- k ego domu Raul posiadał małe mieszkanko, nagie, opuszczone i zimne. Tu miał rezydancję dla obcych, dla nowicjuszów literackich, dla wierzycieli, natrętów i różnych nudziarzy, których osadzał w miejscu na progu swego prywatnego życia. Jego istotne miesz­kanie, jego p“łna egzystencja, reprezentacja, mieściły s:ę u panny Floryny, aktorki wprawdiie drugorzęd­nej, ale którą, od dziesięciu łat, przyjaciele Natana, dzienniki, uczynni autorowie, wśrubowali między znakomitości sceniczne. Od dzies!ęciu lat, Raul przywiązał się do tej kobiety tak, iż spędzał u niej pół życia; jadał u niej, kiedy nla podejmował przy­jaciół ani też nie miał proszonego obiadu. Z osta­tecznym stopniem zepsucia, Floryna łączyła przemiła islety umysłu, które w niej rozwinęło obcowanie z artystami, a które subtelniały z każdym dniem pod wpływem światowego wyrobienia. Bogactwa ducho­we uchcdrą za rzadki przymiot u aktorów* tak na* turalnem Jest przypuszczenie, iż ludzie, którzy trawią życie na wystawianiu wszystkiego na pokaz, nie po* siadają nic wewnątrzl Ale, jeśli zważymy niewielką liczbę aktorów 1 aktorek każde] epoki, oraz mnoflośd

Córka Ewy, # *

I

autorów dramatycznych i czarujących kobiet jaką wydaje ta gmina, mamy wszelkie prawo odeprzeć tę opinję. Polega ona na wiekuistym z&rzucie sta- w anym aktorom których oskarża się w czambuł, ze zatracają swe osobiste uczucia w plastycznym wy­rażaniu namiętności, gdy oni obracają na to jedynie \

siły umysłu, pamięci i wyobraźni. Wielcy aktorzy, to istoty, które, wedle określenia Napoleona, umie* ją pochwycić nici jakie natura rzuciła między zmy­słami a myślą. Molier i Talma byli, w podeszłym wieku, bardziej rozkochani niż się to zdarza prze- ciętnym ludziom.

Zmuszona przysłuchiwać się rozmowom dzien­nikarzy którzy odgadują i obliczają wszystko, pisa­rzy którzy wszystko przewidują, obserwować polity­ków czyhających w jej saloniku na momenty szcze- rcści u drugich, Floryna przedstawiała mięszaninę szatana i anioła która czyniła ją godną amfifcrjonką tych wygów: czarowana ich swą zimną krwią. Zepsu­cie jej mózgu i serca podobało się im nieskończenie. Mieszkanie Floryny, wzbogacone wotami miłości, cechował ów krańcowy przepych właściwy kobietom, które, mało dbałe o cenę rzeczy, dbają jedynie o rzeczy same i dają im wartość swego kaprysu; które, w przystępie gniewu, łami^ wachlarz lub puzderko

godne królowej, a podnoszą krzyk, gdy kto stłucze

i

fajansową miseczkę Ich pieska. Jadalnia Floryny, pełna najwykwintniejszych darów, może posłużyć za obraz tego królewskiego I niedbałego zbytku.

Ściany, sufit nawet, strojne były boazeria rzeź-

błoną w prawdziwym dębie, ożywioną nitkami ma­towego złota. Tutaj, pociągał oczy świetny szkic Decampsa; tam rzeźbiona figura anioła trzymającego kropielnicę, dar Antonina Moine; dalej wdzięczny obrazek Eugenjusza Deveria, posępna figura hisz* pańskiego alchemika pendćla Ludwika Bouianger, autogr&f iorda Byrona pisany do Karoliny, a oprawny w heban rzeźbiony dłutem Eischoeta; naprzeciwko, list Napoleona do Józefiny. Wszystko to rozmesz- czone bez symetrji, aie z nieuchwytną sztuką. Była w tem jakaś zalotność i niedbałość zarazem, dwie właściwości które kojarzą się jedynie u artystów. Na drewnianym uroczo rzeźbionym kominku, nic prócz oryginalnej florenckiej statuetki, podobno Michała Anioła: faun odkrywający kobietę pod skórą młode* go pasterza. Oryginał znajdu e się w skarbcu wie­deńskim. Po obu stronach świeczniki, dłuta z cza* sów. Odrodzenia. Zegar Boule*a na szyldkretowym postumencie, inkrustowanym w arabeski z miedzi, stał na konsolce między dwiema figurkami ocala­łem! z grabieży jakiegoś opactwa. Po rogach, na piedestałach, błyszczały lampy o królewskim przepy** chu, któremi fabrykant opłacił jakąś szumną rekla­mę swego systemu. Na wspaniałej etażerce puszyła się srebrna zastawa, sumiennie nabyta w pojedyn­ku miłosnym, w którym jakiś lord uznał przewagę Francji; serwis porcelanowy, słowem zbytek artysty który nie ma innego kapitału prócz umeblo­wania. Sypialnia w kolorze lila była marze- niem aktorki w początkach jej karjery: aksamitne

08 BALZAC

I ,1/ -ffrmi 11 i L r iU wwr n i. •*..< >*i»i »»if '»W»r

firsnki podbita bisłym Jedwabiem, upięte na tiulo* wych zasłonach; sufit z białego kaszmiru cieniowa' nego fioletowym atłasem; przed łóżkiem dywan > z gronostajów; pod oponami, podebnemi do odwró­conej lilji, lampka, aby możia było czytać dzienniki jeszcze przed ich wyjściem. Żółty salonik, ożywiony ornamentami w kolorze florentyńskiego bronzu, har* monizoweł z tym przepychem; ale dokładny oois uczyniłby te stronice nazbyt podobnemi do ogło­szenia licytacji z wyroku trybunału. Aby znaleźć po­równanie dla wszystkich tych cudów, trzebaby iić o . dwa kroki stamtąd, do Rotszylda.

Żofja Gringiult, która, pospolitym dziś obycza» jerr, przybrała imię Floryny, rozpoczęła, mimo swej piękności, karjerę na podrzędnych scenach. Powo­dzenie i łoś zawdzięczała Natanowi. Skojarzenie tych dwojga artystów, nierządnie w teatralnym i litera­ckim świecłe, nie przynosiło ujmy Raulowi, który zachowywał wszelkie pozory należne swemu wybił* nemu stanowisku. Mimo to, fortuna Floryny nie po­siadała trwałych podstaw. Bieżące dochody pocho­dziły z gaży, z gościnnych występów w czasie urlopu ł ledwie starczyły na stroje i dom. Natan nastręcza* jej, tu l ówdzie, kontrybucje, jakiemi okładał nowo­powstałe przedsięwzięcia przemysłowe; ale, mimo że zawsze znajdywała w nim pomoc i oparcie, oparcie to nie było ani regularne ani pewne. Ta niepewność, to życie w powietrzu, nie przerażało Floryny. Wierzyła w swój talent, w swoją piękność. Je] niezłomna wiara miała coś komicznego dla

tych, którzy słyszeli. Jak, wobec przyjacielskich przestróg, hipotekowdta na tych danych swoją

przyszłość.

Bądę miała miljony, kiedy ml przyjdzie ochota, mówiła. Mam Już pięćdziesiąt franków

renty na Wielkiej księdze.

Nikt nie pojmował, w jaki sposób, przy swej

urodzie, mogła pozostsć siedtn lat nieznana. W rze­czywistości, Floryna wstąpiła na scenę jako figu- rantka w trzynastym roku; w dwa lata później de* biutowała w jakimś teatrzyku na bulwarach. W piętnastym roku uroda ani talent nie istnieją: ko­bieta jest wówczas zadatkiem, obietnicą. W tej chwili, aktorka miała lat dwadzieścia ośm, moment w którym piękność Francuzek dochodzi pełni. Ma­larze v. idiieli we Fiorynie przedewszystkiem ramio­na lśniącej białości, przechodzące w pobliżu karku w ton oliwkowy, aie jędrne i gładkie; światło ślizgało się po nich niby po sztuce mory. Kiedy odwracała głowę, szyja jej mięła cudowną lin ją, podziw rzeźbiarzy. Ma te) tryumfalnej szyi, meła głjwa rzymskiej Imperatorowej, wytworna l delikatna, okrągła I energiczna g’owa Poppei, rysy regularne lecz pełne wyrazu, gładkie czoło kobiet które pę­dzą od siebie precz troski i refleksje, które ustępują łatwo, ale zacinają się też nakształt mułów i wów­czas nie słuchają niczego. Czoło to, wycięte niby jednem uderzeniem dłuta, podnosiło blask pięknych

popielatych wł.sów, pranie zawsze rozdzielonych na przedzie równo, po rzymsku, l spiętych w pukiel

t , •

w tyle aby przedłużyć głowę ł uwydatnić białość karku. Oarne i delikatne brwi, jakb/ naryso­wane przez chińskiego malarza, służyły za opra­wę miękkim powiekom na których widniała siatka różowych żyłek. Źrenice, migocące żywem świa­tłem, ale pocentkowane ciemnemi prążkami, dawały jej spojrzeniu okrutną nieruchomość dzikich zwie­rząt \ odsłaniały zimną przebiegłość kurtyzany. Cu­downe oczy gazeli, szare, ocienione długiem! rzęsa­mi: czarujący kontrast, potęgujący jeszcze wyraz skupionej i spokojnej rozkoszy. Obwódki koło oczu nosiły cechy znużenia, ale Floryna umiała w arty­styczny sposób toczyć źrenice na skraj albo ku gó­rze, aby coś obserwować lub udawać zamyślenie; umiała je ustalić, każąc im strzelać całym blaskiem bez poruszenia głowy, nie wytrącając twarzy z jej nieruchomości: sztuczka wyuczona ze sceny. Ta nie­odparta gra źrenic aktorki, żywość spojrzeń kiedy ogarniała niemi całą sal$ szukając w niej kogoś, czyniły jej oczy czemś najstraszliwszem, najsłodszem, najniezwyklejszem w świecie. Ruż zniszczył rozkosz­ne i przejrzyste tony paliczków; ale, jeśli nie mo­gła już rumień ć się ani blednąc, posiadała wzamian delikatny nosek, wycięty w róąowe i namiętne nozdrza, zdolny nieporównanie wyrażać ironję i przekorę molierowskich subretek. Usta zmysłowe i hojne, równie podatne do sarkazmu jak do miłości, zdobne były dwiema bruzdamif któremi warga górna łączyła się z nosem. Biały podbródek, nieco gruby w rysunku, zwiastował żywiołowość w miłości.

Ręce 1 ramiona godne były królowej. Nogę nato­miast miała krótką i grubą, niezatarty znak nizkiego pochodzenia. Nigdy żadne dziedzictwo nie było przedmiotem większych utrapień. Floryna próbowała wszystkiego, z wyjątkiem amputacji, aby ją zmienić. Nogi jej były uparte, jak Beteńczycy którym za­wdzięczała życie; oparły się wszystkim uczonym, wszystkim kuracjom. Floryna nosiła długie i wy­pchane od wewnątrz trzewiki aby nadać rysunek stopie. Była średniego wzrostu, zagrożona otyłością, ale dość gibka i dobrze zbudowana. Pod wzglę­dem moralnym, znała na wylot wszystkie mizdrzę* nia się, scenki, zaprawy i przyrrilności swego za* Wodu; dawała im osobliwy smak przybierając minki dziecka, i przemycając wśród niewinnych ś.niesz-

ków swą szelmoską filozofję Na pozór ignoranika, roztrzepana, znała się bardzo dobrze na finansach 1 na cał/m kodeksie handlowym. Przeszła tyle nę* dzy, mm dos.łj dni swego wątpliwego sukcesu! Schcdzła, aż do dzisi jszego pierwszego piętra, tyle pięter i tyle przygódl Znała życie, począwszy od tego które zaczyna się przy kawełku chleba z se- rem, aż do tego które wysysa pączki z anansów; od tego które g-tuje i myje się w żelaznym garnku na poddaszu, aż do tego które zwc łuje całe wiece brzuchatych marszałków i bezczelnych kuchcików. Umiała podtrzymać kredyt, nie za) ijając go. Znała wszystko to, czego nie znajq uczciwe kobiety; umiała mówić każdym Językiem; gminność fłynęła

u niej z doświadczeń życia, szlachectwo z wy-

«i.

»

•‘^WtTBBhnmcLrl nTiri»ii»i i—ii. •■»nii>n»ir>iiim u ■ —»■! i mm ~i 1—ix~-~~i 1 ~ri ‘"i —11 ., »

tworne] pfękncśd. Trudna do podchwycenia, podej- rzewsła zawsze wszystko jak szpieg, jak sędzia, jak stary polityk, i dzięki temu, wszysikó umiała przeniknąć. Znsła sposoby postępowania z kupcami i wszystkie ich sztuczki, znała ceny wszystkiego Jak taksator lombardu. Kiedy spoczywała na szez- longu jak młoda oblubienica, biała i świeża, trzy­mając w ręku rolę i ucząc się jej, rzeklibyście szesnastoletnie dziecko, naiwne, nieświadome, wątłe, bez innej broni prócz niewinności. Niechby się zjawił wówczas jaki niewczesny wierzyciel, zrywała się jak pantera i klęła jak stary huzar.

Ech, panie, pańskie natręctwo jest dosta­tecznym procentem od sumy jaką jestem winna, mówiła; dość mam pańskiego widoku, przyślij mj pan komornika, wolę to niż pańską fizjomordę.

Floryna wydawała przem łe obiady, koncerty i wieczory bardzo uczęszczane : grywano u niej dja- belnie grubo. Przyjaciółki jej był/ wszystkie ładne. Nigdy stara kobieta nie pojawiła się w jej salonie: nie wiedziała co to zazdrość, u wisiałaby to zresztą za jawne przyznanie swej niższości. Znała niegdyś Koralię1), Drętwę*), znała Tullię, Eufrazyę, Akwil nęs), panią du Vai Noble*), Maryetę4) wszystkie te kobie­ty, które snują się nad Paryżem niby babie lato,

1) Stracone złudzenia.

2) Blaski i nędze życia kurtyzany, Gabinet starożytności.

3) Jaszczur.

® Kawalerskie gospodarstwa.

CÓRKA EWY 73

rr^-„1iM-11 ,-n p mi i *'**" i’■»*■' ■' i*■' —i^—»

o których nikt nie wie skąd przychodzą ani dokąd idą, dziś królowe, jutro niewolnice; dalej aktorki, rywalki swoje, śpiączki, słowem całe to wyjątko­we spcłeczeństwo kobiet tak dobroć ynne, tak uro­cze w swojej beztrosce, których cygańskie życie zagarnia tych co się dadzą porwać w zawrotny ta­niec jego pustoty, werwy, lekceważenia przysabsci. Mimo że życie cygańskie przewaleło się w domu Fioryny w cełym swym bezładzie, pod rozigraniem ar­tystki królowa d>mu miała dziesięć palców i umia­ła tachować jak nikt z jej gości. Tam odbywały się ta­jemne saturnaija literatury i sztuki, pomięszanych z polityką i f,nansamt. Tam, iądza panowała wszech­władnie; tam, spleen i kaprys były święte, jak u mieszczki honor i cnota. Tam schodzili się Blondet, Finot, Stefan Lousteau — siódmy kochanek Fioryny, który uchodził za pierwszego — felietonista Felicjan Vernou, Couture, B xiou, niecdyś Rastignac, krytyk Klaudyusz Vignon, bankier Nucingen, du Tillet, mu­zyk Conti, słowem ta piekielna legja najbardziej nie­ubłaganych rachm sirzów wszelkiej sfery; następnie przyjaciela śpiewaczek, tancerek i aktorek, które ź*ły z Floryną. Cały ten światek nienawidził się lub kocheł.zt leżnie od okoliczności. Ten dom otwarty. gd*ie wystarczało być sławnym aby zyskać przyjęcie, był czemś niby zamtuz ducha, galery inteligencji! nie wchodź ło s ę dcń nie uszczknąwszy legalnie kęsa fortuny, nie przebywszy dziesięciu 1 t nędzy, nie zdławiwszy paru świętych uczuć, nie nabywszy sła­wy jakiegobądź rodzaju; przez książki albo kamizel«

ki, przez dramat lub faeton nowego kroju. Tam, knulo sil} szelmoskie sztuczki, roztrząsało środki wiodąca do fortuny, drwiło z zamieszek jakie podszczuło się wczoraj, ważyło się szanse zwyżki i zniżki giełdowej. Każdy, wychodząc stamtąd, wdziewał z powro

tern liberję swcich przekonań; tam, rróc,ł, bez

\

żadnych obaw, krytykować własne stronnictwo, przy znawać wiedzę i zręczność przeciwnikom, dawać upust myślom do których nikt głośno się nie przy znaje; słowem, mówić wszystko, między ludźmi zdol­nymi do wszystkiego. Paryż jest jedynem miejscem na świecie, gdzie istnieją owe neutralne domy, w których wszystkie smaki, przywary, wszystkie mnie man a, mają, w przyzwoitej formie, prawo obywatel­stwa. Toteż, nie jest jeszcze powiedziane, iż Fio

ryna ma zawsze zostać drugorzędną aktorką. Zycie Floryny nie jest zresztą bynajmniej próżniacze ani godne zazdrości. Wiele osób, zm mionych pysznym piedestałem jaki teatr stwarza dla kobiety, wyobra­ża sobie aktorki tonące w uciechach nieustającego karnawału. W niejednej izdebce odźwiernego, pod poszyciem niejednego podd sza, biedne istoty marzą, wróciwszy z teatru, o perłach i dja- mentach, sukniach naszywanych złotem i wspania­łych futrach; widzą się w promiennych fryzurach, oklaskiwana, kupowane na wagę złota, ubóstwiane, wydzierane, ale żadna z nich nie zna istctnych wa­runków tego życia cyrkowego konia, w jakiem ak* lorka zniewolona jest, pod grozą grzywny, do prób, do wspólnych czytań sztuk, do nieustannego stud-

Jowania nowych ról. Fi żyjemy w epoce, w której grywa się w Paryżu dwieście do trzystu sztuk rocz* nie! Podczas każdego przedstswienla, F*oryna zmienia dwa albo trzy razy kostjum i wraca często do gar* daroby wyczerpana, półTłartwa, Wówczas, zmuszo­na jest, przy pomocy kosmetycznych środków usuwać z twarzy ruż albo blansz, wyczesać puder, jeżeli grała folę z XViII wieku. Ledwie roiłl-J czas zjeść objad, Aktorce, kiedy gra, nie wolno ani sznurować się, Hfli jeść, ani mówić. Floryna, tak samo, nie ma czasu wieczerzać. Ża powrotem z tych widowisk, które za naszych czasów trwają niemal do rana, czyż nie czekają jej obowiązki tuaSety nocnej, wydanie dyspozycji? Położywszy się o pierwszej lub drugiej, musi wstać dosyć wcześnie aby powtórzyć rolę, za- mówić kostjumy, odbyć' naradę z krawcową, przy­mierzać; następnie zjeść ś< iadanie, przeczytać czułe bilec ki, odpowiedzieć na nie, konferować z her- sztami klaki aby zapewnić sobie wejście i zejśee ze sceny, wyrównać rachunki tryumfów z ubiegłego miesąca, oraz zakupić je hurtownie na miesiąc bie­żący. Za czadów św. Genesta, aktora kanonizowane­go, który wypełniał swoje powinności rei gijne i no* sił włosiennicę, można przypuszczać, iż teatr nie wy« magał tak ogromnej sumy energju Czę to, aby móc wymknąć się po mieszczańsku na trawkę, na wieś, Floryna musi udać chorobę. Te czysto mechaniczne zajęcia niczem są w porównaniu do intryg, któro trzeba prowadzić, do ran miłości własnej, stronni­czości autorów, ról wydartych fub do wydarcia

v 3

w BALZAC

** ■ mi m .t—r..-». .M,.— ». — .- , „■>^^r^1|)1<|||-rft)r|M|<-t , riT 1» 1 «!■ Ul

wymagań aktorów, dokuczliwości rywalek, wyzysku dyrektorów, dziennikarzy, co wszys ko wymagałoby nowej doby w ciągu dnia. Aż dotąd, nie wspom- nleliśmy jeszcze nic o sztuce, o wyrażeniu namięt­ności, o szczegółach mimiki, o warunkach sceny, gdzie tysiąc lornetek odkrywa plamy ria każdem słońcu, które to sprawy zużywały życie i myśl takie­go Taimy, Lekaina, Barona, Kontata, Clairon, Champmesló. W tych piekielnych kulisach, miłość własna nie ma płci: artysta który tryumfu;e, męż­czyzna czy kobieta, ma przeciw sobie mężczyzn i kobiety. Co do strony majątkowej, to, mimo iż ga­ża Floryny jest znaczna, nie pokrywa wydatków garderoby teatralnej, która, nie licząc kostjumów, wymaga niezmiernie dużo długich rękawiczek, trze­wików, 1 nie wyklucza tualet wieczorowych 1 spa­cerowych. Jedna trzecia tego życia schodzi na że­braniu, druga na trzymaniu się w pozycji, trzecia na bronieniu się: wszystko w niem jest pracą. Jeśli ko­bieta kosztuje w niem nam ętnie - chwil szczęścia, to dlatego, że są jakby ukradzione, rzadkie, długo wyczekiwane, znalezione przypadkiem wśród ohyd­nych przymusowych uciech I uśmiechów dla parte­ru. Dla Floryny, potęga Raula była niby opiekuńcze berło. Oszczędzał jej wielu przykrości, wielu trosk, Jak niegdyś wielcy panowie swoim kochankom, jak dziś niektórzy starcy, którzy biegną błagać dzienni­karzy kiedy jakieś słowo w brukowym świstu zrani­ło ich bożyszcze. Trzymała się go więcej niż ko­chanka, trzymała się go jak podpory, dbała o niego jak

O ojca, oszukiwała go jak męża; ale byłaby dlań oddeła wszystko. Raul był skarbem bezcennym dla próżności artystki, dla spokoju młości własnej, dla przyszłości w teatrze. Bez poparcia wielkiego pisarza, niema wielkiej aktorki: Champmesle zawdzięcza wszystko Racinowi, jak panna Mars Monvelowi l f\ndrieux’mu. Floryna natomiast nie mogła nic uczynić dla Raula; pragnęłaby bardzo być mu uży­teczną lub potrzebną. Liczyła na lep przyzwyczaje­nia, była zawsze gotowa otworzyć swoje salony, rozminąć zbytek swego stołu dla jego projektów, dla jego przyjaciół; pragnęła wreszcie być dlań tem, czem pani de Pompadour dla Ludwika XV. Aktorki zazdrość ły losu Floryny, jak znów nieje­den z dziennikarzy zazdrościł losu Raula. Obecnie, Cl którym znane jest dążenie duszy do sprzeczności { przeciwieństw, zrozumieją łatwo, iż, po dziesięciu lałach tego hulaszczego, cygańskiego iycia, pełne­go wzlotów i upadków, zabaw i wizyt komornika, przednówków i orgij, pociągał Raula powab czystej' i niewinnej miłości,, spokojny i harmonijny dom wielkiej pani, tak samo jak hrabina Feliksowa pragnęła w swoje życie monotonne od nadmiaru szczęścia wprowadzić udręki namiętności. To pra­wo życia jest zarazem prawem wszystkich sztuk, które istnieją jedynie przez kontrasty. Dzieło stwo­rzone bez tego środka, jest najwyższym wyrazem gerjuszu, jak klasztor najwyższym wysiłkiem chrześ­cijaństwa.

Wróciwszy do domu, Raul zastał stówko od

71

ff mmm

Fkryny, przyniesione przez pokojówkę. Niezwyclę- źona senność nie pozwoliła mu go odczytać; ułożył się do łóżka w świeżem upojeniu niewinnej miłości, której brakowało jego życiu. W kilka godzin póź­niej, wyczytał w liście kilka ważnych nowin, o któ­rych Rastignac ani de Marsay nie puścili pary. Dzięki pewnej niedyskrecji, aktorka dowiedzuła się, ie Izba ma być rozwiązana tuż po posiedzeniu. Raul udał się natychmiast do Floryny i posłał po Blondeta. W buduarze aktorki, Emil i Raul, z no­gami wyciągniętemi przed kominkiem zanalizowali sytuację polityczną Francji w r. 1834. Po jakiej stronie są lepsze widoki fortuny? Przeszli, w tym przeglądzie, republikanów czystych, republikanów z pre?ydenturą, republikanów bez republiki, konsty•

tacyjnych bez dynastji, konstytucyjnych dynasty­cznych, ministerjałójy absolutystycznych; następnie prawicę kompromisowa, prawicę arystokratyczną, prawicę legitymistyczną, henrykopiątową i karll- styczną. Co się tyczy stronnictwa Oporu i stron­nictwa Rucha, nie było co ssę wahać: toby było tyle, co dysputować o życiu lub śmierci.

W epoce tej, ogromna iloś<i dzienników, stwo­rzonych dla każdego odcienia, -świadczyła o przera­żającym zamęcie politycznym* który moinaby na- zweć kulinarnie bigosem. BI -ndet, najbardziej jasno­widzący umysł epoki, ale jasnowidzący dla drugich, nigdy dla s ebie, podobny do owych adwokatów któ­rzy licho prowadzą własne interesa, był niezrówna­ny w takich poufnych dyskusjach. Poradził tedy

CÓRKA EWY 79

■ ■« Wll»l < im»i<' i m+ mm ++**ri

Natanowi, aby n5e zmienili frontu w sposób gwał­towny.

Napoleon powiedział: nie da się zrobić mło­dej republiki ze starej monarchji. Toteż, mój drogi, zostań bohaterem, podporą, twórcą lewego cent um przysiłej Izby, a staniesz się figurą poi tyczną. Raz dopuszczony, raz dostawszy się do rządu, człowiek może być czem chce, bierze wszelkie przekonania które są górą!

Natan postanowił stworzyć codzienne pismo polityczne, stać się w niem absolutnym panem, przyczepić do tego dziennika jeden z owych małych dzienniczków od których roi się w prasie, i ustal ć związki z jakimś tygodnikiem. Prasa była środkiem tylu karjer dokoła niego, że Natan nie słuchał prze­stróg Blondeta, który nie radził zbytnio polegać na tej myśli. Biondet wykazał mu, że jestto zły interes, tyle było wówczas dzienników które wydzierały so­bie abonentów, i tak bardzo prasa wydawała się zu­żytą. Raul, silny rzekomymi „przyjaciółmi" i v*bsną odwagą, zerwał się pełen wiary; podniósł się dum­nym ruchem i rzekł:

Zwyciężę!

Nie masz ani grosza1

Napiszę dramat!

Padnie.

To padnie, rzekł Natan.

Przebiegi, ścigany przez Blondeta, który my. siał ie Natan oszalał, apartament Floryny; nastę-

80 BALZAC

r-i-n ,n i. ~ iw ,m ■■

«

pnie objął chciwem okiem nagromadzone tom bo« gactwa: wówczas, Blondet zrozumiał.

Jest tu z jakie sto 1 więcej tysiący fran­ków, rzekł Emii.

\

Tak, rzeki wzdychając Raul, przystanąwszy przed wspaniałem łóżkiem Fioryny; ale wolałbym zostać na resztę życia przekupniem obwarzanków I żyć kattsfiami bez omasty, niż sprzedać z tego bodaj jedną łyżkę.

Nie łyżkę, rzeH Blondet, ale wszystkol Ambicja jest jak śmierć, musi położyć rękę na wszystkiem, wie że życie depce jej po piętach.

Nie! po sto razy nie! Przyjąłbym wszystko od wczorajszej hrabiny, ale odbierać Florynie jej

gniazdko?...

Tak, jej warsztat, zapewne, to rzecz po*

ważna...

Wedle tego co zrozumiałam, chcesz brać się do polityki zamiast do teatru, rzekła Floryna ukazując się nagle.

Tak, dziecko, rzekł dobrodusznie Raul, uJ- mując ją lekko za kark i cełując w czcło. Krzywisz się? Czy źle wyjdziesz na tem? czy pan minister nie potrafi, lepiej od dziennikarza, uzyskać dla kró­lowej sceny dobrego engagement? Czy nie bę­dziesz miała ról i urlopów?

Skąd weźmiesz pieniędzy? rzekła.

Od wuja, odparł Raul.

Floryna zn&la wuja Raula* To słowo symboli-

zow?ło lichwę, tak Jak, w popularnem narzeczu, ciotka oznacza pożyczkę na zastaw.

Nie niepokój się, mój klejnocie, rzekł Błon. det do Floryny klepięc \a po ramionach, wystaram rr.u się o udział Massola l), adwokata, który, jak wszyscy cdwokaci, chciałby kiedyś zostać ministrem sprawiedliwości, du Tilleta, który chce być posłem, Finota który tkwi jeszcze w małym dzienniczku, Plantina który chce być referendarzem i macza pal* ce w jakimś tygodniku. Tak, ocalę go wbrew nic- mu samemu: ściągniemy Stefana Lousteau2), który poprowadzi feljeton, Klaudjusza Vignon, który obej­mie krytykę; Felicjan Vernou będzie panną do wszystkiego; adwokat będzie kręcił, du Tillet zaj­mie się giełdą i przemysłem, i zobaczymy dokąd dojdą te wszystkie napięte wole i ci zebrani do

kupy niewolnicy.

Do szpitala lub do ministerjum, tam gdzie dą ludzie zrujnowani na ciele i duchu, rzekł Raul.

Kiedy ich podejmujesz?

Tu, rzekł Raul, za pięć dni.

Powiesz mi ile ci będzie trzeba, rzekła po« prostu Floryna.

Hm, adw^i\at, du Tillet i Raul nie mogą puścić się na wodę nie wnosząc każdy jakich st<A tysięcy, rzekł Blondet. W ten sposób dziennik moła

t-ii i i i __j

1) Ostatnie wcielenie Vautrina.

2) Stracone złudzenia, Muza z zaJciairite.

Córka Ewy *

«Ź BALZAC

--.i- ■■m—iihi wiiiiim i ■——• ■ —— —

ićć półtora roku; co wystarcza aby w Paryżu wybić się lub upaść.

Fioryna kiwnęła głową z aprobującą minką. Przyjaciele wsiedli do dorożki, aby się puścić na połów biesiadników, piór, myśli i interesów. Piękna aktorka znowuż sprowadziła czterech możnych han- dlarzy mebli, starożyticści, obrazów i klejnotów. Za­groziła im publiczną licytacją, w razie gdyby osz­czędzali swoje sumienie na lepszą sposobność. Gra­jąc średniowieczną rolę, wpadł* — jak mówiła — w oko pewnemu angielskiemu lordowi; chce tedy ulokować w gotówce cały ruchomy majątek, aby uchodzić za biedną i skłonić go do ofiarowania

wspaniałego pzłacu, który umeblowałaby w sposób

Idący o lepszs z Rotszyldami. Mimo całej sztuki jaką rozwinęła aby ich omotać, ofiarowali tylko siedmdziesiąt tysięcy za urządzenie które warte było sto pięćdziesiąt tysięcy. Targ w targ, Fioryna ofiarowała się oddać wszystko za tydzień za ośmdziesiąt tysięcy.

Macie wóz albo przewóz, rzekła.

Dobito targu. Skoro kupcy ustąpili z placu, aktorka zac?ęła skakać z radości jak pagórki króla Dawida. Szalała poprostu z uciechy, nie przypusz­czała iż posiada takie bogactwa. Kiedy przyszedł Raul, zaczęta udawać urazę. Wymawiała mu, że ją chce porzucić, zastanowiła się nad tem: ludzie nie przechodzą tał* z jednego stronnictwa do druglegoi ani z teatru do Izby, bez przyczyny: czuje w tem ffywalkę! Co to znaczy Instynktl Kazała sobie

cóm\ bwv $$

przysiądz wieczną miłość, W piąć dni później, wy­dała najwspanialszą w świecie ucztę. Chrzest dzień« n ka. którego miano utonęło już w fali zapomnie* nia, odbył się w potokach wina i konceptów, przy­siąg wierności, koleżeństwa l niezłomnej przyjaźni. Po licznych opisach orgij znamiennych dla tego okresu literatury, a tak rzadkich i skromnych na poddaszach gd ie kreślono te opisy, trudno od­malować ucztę Floryny. Jedno słowo tylko. O trze­ciej po północy, Floryna mogła się rozebrać l po­łożyć jakgdyby była sama, mimo że nikt nie wy­szedł. Świeczniki epoki spały jak susły. Kiedy, wczesnym rankiem, tragarze, posłańcy i rzemieślnicy przyszli wynosić cały przepych głośnej sktorki, za­częła się śmiać, widząc jak draby bicrą te „sławy* niby meble i składają na podłodze. W ten sposób powędrowały w świat owe piękne rzeczy. Floryna posiała wszystkie swoje wspomnienia w składach kupców, gdzie nikt z wyglądu nie mógłby poznać, u kogo i jak te kwiaty zbytku zostały na­byte. Zostawiono Florynie, zgodnie z warunkami umowy, pewne rzeczy zastrzeżone aż do wieczora: łóżko, stół i serwis, aby mogła podać gościom śnia­danie. Zasnąwszy pod wytwornemi oponami bo­gactwa, sławy literackie obudziły się w zimnych i gołych ścianach nęd?y, upstrzonych gwoździami, zbezczeszczonych pstrokacizną brudu, która kiyje

się pod dywanami, niby sznurki poza dekoracjami Opery.

Patrzcie, patrzcie, fantują Florynę, biedn^

.i_'_ ~i ~*t —- —■ 1 > 1 W »

, .,. I m ■■ » ■ ■ " » 1 1 ~ ~

kobleciątko! wykrzyknął B'xiou ł). Jeden 2 biesiad­ników. D lejl do portmonetek! subskrypcja!

Słysząc te słowa, zgromadzenie zerwało sią na nogi. Wszystkie kieszenie wypróżnione do szcyętu dały trzydzieści siedm franków, które Raul drwiąco przyniósł śmieszce. Szczęśliwa kurtyzana wychyliła głowę z poduszek i rozsypała na kołdrą stos biletów bankowych. Raul przywołał Blon-

deta.

Zrozumiałem, rzekł Bbndet. Szelmeczka załatwiła sią z tem, nic nam nie mówiąc, ślicznie, aniołku.

Czyn ten sprawił, ii aktorkę wniesiono w try­umfie i w negliżu do jadalni, na barkach przyjaciół, którzy zostali jeszcze. Adwokat 1 bankierzy poszli już. Wieczorem, Floryna była w teatrze przedmiotem szalonych owacji. Rozgłos jej poświęcenia obiegł widownią.

Wolałabym, aby mnie oklaskiwano za talent, rzuciła Florynie rywalka na kurytarzu gar­deroby.

Pragnienie bardzo naturalne u artystki, któ­rą sławią dotąd tylko za jej... uczynność, odparła

FLryna.

W ciągu wieczora, pokojówka Floryny zainsta­lowała panią w pasaża Sftndne, w mieszkaniu Ra u la­

li Kawalerskie gospodarstwo, Stracone złudzenia, Hu*« z Zaścianka, Blaski i nędze tycia kurtyzany* et«.

Dziennikarz miał rozbić obóz w domu gdzie po* mieszczono redakcję.

Taką była rywalka pani de Vandenesse. Fan­tazja Raula zespoliła riby ogniwem aktorką z hra­biną; potworny węzeł, który pewna księżna, za Ludwika XV, przecięła, każąc otruć pannę Lecou- vreur; zemsta bardzo usprawiedliwiona, kiedy s^ zważy ogrom zniewagi.

Floryna nie krępowała początków miłości Rau­la. Przewidując kłopoty pieniężne w jego trudnem przedsięwzięciu, poczyniła zabiegi o półroczny urlop. Raul poparł energicznie te starania i przeprowadził je tak pomyślnie, iż stał s:ę przez to tem droższym sercu Floryny. Ze zdrowym rozsądkiem kmiotka z bajki Lafontaina, który krząta się koło obiadu gdy panowie rozprawiają, aktorka udała się po- złote runo na prowincję i zagranicę, aby zapewnić byt sławnemu człowiekowi w czasie pościgu za władzą.

Aż do dziś, niewielu malarzy pokusiło się o obraz miłości takiej» jaką jest ona na wyżynach społecznych, pełna wzniosłości i tajemnych nędz, straszliwa w swoich pragnieniach dławionych przez najgłupsze, najpospolitsze wypadki, uśmiercona cręsto znużeniem. Być może, studjum nasze odsłoni kilka jej strzępów. Nazajutrz po balu u lady Du- dley, nie uczyniwszy i nie usłyszawszy nawet nej* bardziej nieśmiałych oświadczyn, Marja wierzyła« iż jest kochaną przez Raula wedle programu swo* ,ch marze .i, Raul zaś wiedział iź Marja pasowała

86 BALZAC

arnmmmm»m** ni iwiiinnawn—w—i—w«—mir uriTim i«i i i mrna i n i-i n i ^

go w duszy za kochanka. Mimo iż żadne z nich nie doszło do tego przełomu w którym tak męż­czyźni jak kobiety skracają preliminarja, oboje po mknęli szybko do celu. Raul, nasycony rozkoszą, tęsknił za światem idealnym; g4y Marja, daleka cd myśli o wysępku, nie wyobrażała sobie aby mogła wyjść z tego świata. Toteż, nie było miłości czyst­szej i niewinniejszej w uczynkach niż miłcść Rauia i Marj:; ele też nie było miłości bardziej namiętnej i rozkosznej w myśli. Hrabina przejęła się pojęciami godneml czasów rycerstwa, ale nawskroś unowcżyt- nioneml. W duchu tej roli, odraza męża do Natana nie była już przeszkody dia jej miłćśei. Im mnieji y Raul zasługiweł na szacunek, tem czułaby go dlań więcej. P<om enna wymowa poety więcej mięła oddźwięku w jej łonie niż w sercu. Litcść zbudziła

się na głos pożądania. Ta królowa cnót uświęciła niemal w oczach hrabiny wszystkie wztuszenia, roz­kosze, gwełtowne burze miłości. Wydało się jej pięknem być dla Raula Opatrznością na ziemi. Co za słodka myśl, białą i wątłą ręką podtrzymywać tego kolosa, którego glinianych nóg nie chciała wi­dzieć, tchnąć życie tam gdzie go brakował?, być potajemnie twórczynią wielkiej przyszłości, pomagać g»nj*lnemu człowiekowi w zmaganiu się z losem l pokonaniu go, haftować dlań szarfę na turniej, dostarczać broni, dać mu amulet przeciw czarom i balsam na rany! U kobiety wychowanej jak Marja, religijnej i szlachetnie myślącej jak ona, miłość mu. siała być pelnem rozkoszy miłosierdziem. Stąd po­

chodziła jej śmiałość. Pyszna wzgarda z j^ką czyste uczucia depcą ostrożność, pcdobna jest do bez­wstydu kurtyzan. Z chwilą gdy, zapomocą sofi- stycznej djalektyki, upewniła się że nie narusza wia­ry małżeńskiej, hrabina rzuciła się cełą siłą w roz­kosz kochania. Najdrobniejsze okoliczności nabrały dla niej uroku. Buduar, w którym myślała o nitn9 zmień ł się w sanktuerjum. Nawet ładne biureczko budziło w jej duszy tysiąc rozkoszy pr/ez myśl o korespondencji: miała odbierać» ukrywać listy, od­powiadać na nie! Tuaieta, ta wspanidi poezja ży­cia kobiety, wyczerpana lub zapoznana przez Marję* Anielę, objawiła się na nowo, przebrana niepo- strzeżonym dotąd czarem. Ileż rozkoszy w obmyśla­niu stroju, poto aby się jemu podobać, aby jemu przynieść zaszczyt! Oddała ii* z naiwnym zapałem owym czarującym błahostkom, które zajmują tyle miejsca w życiu Paryżanek, i dają tak bogate zna­czenie wszystkiemu co się wid2i u nich, w nich, na nich. Bardzo mało kobiet biega po sklepach bławatnych, mcdniarkach, krawcach jedynie we własnym interesie. Zestarzawszy s ę, nie myślą już

o stroju. Skoro na przechadzce ujrzycie postać ko­biecą, zatrzymującą się na chwilę przed szybą wy­stawową, przypatrzcie się jej dobrze: „Czybym mu się podobała../?* Oto zdanie wypisane na rozjaśnionych czołach, w oczach błyszczących nadzieją, w uśmie­chu igrającym na wargach.

Balu I dy Dudley był w sobotę; w poniedziałek, hrabina wybrała się do Opery, gnana pewnością

88 BALZAC

■■ - >m i *m*m>^»w»i^»r»ri i^gi 1»■■ «—

ujrzenia Raula. Raul stał, w Istocie, na schodkach prowadzących do krzeseł. Spuścił oczy, kiedy hrabi­na weszła do loży. Pani de Vandenesse zauważyła z rozkoszą staranność, jaką „kochanek" jej rozwinął w tualecie! Ó«v człowiek tak oporny prawom ele­gancji, kędziory miał starannie uczesane, połyskują­ce i wonne; kamizelka odpowiadała wymaganiom mody, krawat wykwintnie zawiązany, koszula nie­nagannie lśniąca. Przy panującej wówczas wszech­władnie żółtej rękawiczce, ręce wydały się jej bar­dzo białe. Raul skrzyżował ramiona na piersi jak- gdyby pozował do portretu, wspaniały swą obojęt­nością dla całej sali, pełen źle powstrzymywanej niecierpliwości. Oczy jego, mimo że spuszczone, zwraceły się wyraźnie ku krawędzi obitej czerwonym aksamitem, na której spoczywała ręka Marji. Feliks siedział w drugim rogu loży, plecami do Natana. Przebiegła hrabina umieściła się w ten sposób, aby mogła patrzeć w stronę kolumny o którą opiereł się Raul. Od jednego tedy zamachu, Marja dopro­wadziła tego niepospolitego człowieka, iż wyrzekł się swego cynizmu w kwestji ubrania. Zarówno naj­pospolitsza jak i najbardziej wyjątkowa kobieta czuje się dumna, widząc w tego rodzaju metamorfozie pierw- azy symbol swej władzy. Wszelka zmiana jest przy­znaniem się do niewoli.

■— M ały słuszność, to wielka rozkosz czuć sią zrozumianą, rzekła w duchu, wspominając mak­symy niegodziwych nauczycielek.

Skoro kochankowie objęli salę owym szybkim

rzutem oka który spostrzega wszystko, wymienili porozumiewawcze spojrzenie. Było to dla obojga tak, jakgdyby jakaś niebiańska rosa odświeżał* ich serca, scalone wyczekiwaniem. „Jestem od godziny w piekle, obecnie zaś otwiera mi się niebo, mówiły oczy Raula. —- Wiedziałam że tu jesteś, ale czyż jestem wolna?* powiadały oczy hrabiny. Złodzieje, szpieg», kochankowie, dyplomaci, słowem wszyscy niewolnicy — i tylko cni — znają zasoby i rozkosze spojrzenia. Oni jedni wiedzą, ile porozumienia, sło- dyciy, inteligencji* gniewu i występku mieni się w migotaniu tego światła przepojonego duszą. Raul uczuł, jak jego miłość spina się pod ostrogami konieczności, ale wzrasta na widok przeszkód* Mę* dzy stopniem na którym stał, a lożą hrabi iy Fe- liksowej de Vandenesse było ledwie tr/ydz eśd stóp, a niepodobieństwem mu było unicestwić tę prze­strzeń. Dla człowieka pełnego rozpędu, który, aż dotąd, niewiele znajdował oddalenia pomiędzy pra­gnieniem a użyciem, ta otchł ń wysłana suchym lądem ale niepodobna do przebycia, budziła żądzę skoczenia aż do hrabiny ruchem tygrysa. W parok* syzmie wściekłości, próbował zmacać teren. Skłonił się jawnie hrabinie, która odpowiedziała lekkiem

i wzgardllwern skinieniem głowy, jakiem kobiety umieją swoim wielbicielom odjąć ochotę powtarza* nia tej próby. Hrabia Feliks* zwiódł się aby zoba* czyć kto to taki; spostrzegł Natana, nie ukłonił się, zmierzył go oczyma jakby żądając rachunku za jego śmiałość I odwrócił się zwolna, rzucając parę

w których pochwalał niewątpliwie udaną wzgardą hrabiny. Drzwi loży były całkiem oczywiście zam­knięte dla Natana, który obrzuć ł Feliksa pieklelnem spojrzeniem. Pani d’Espard, jedna z najdumniejszych I najbardziej nieprzystępnych kobiet owego czasu, wi­działa wszystko z loży; umyślnie podniosła głos, dając jakeś zdawkowe brawo. Raul, który znajdował się tuż pod jej lożą, odwrócił się w końcu; skłonił się I otrzymał w zamian wdzięczny uśmiech, który zdawał się tak wyraźnie mówić; .Jeżeli cię wypę­dzają stamtąd, chodź tutaj!* Iż Raul opuścił swoją kolumnę i poszedł złcż;.ć wizytę pani d’Espard. Czuł potrzebę pokazania się tam, by nauczyć tego pa­nicza de Vandenesse, że sława warta jest szlachec­twa i że przed Natanem wszystkie arystokratyczne

drzwi otwierają się na oścież. Margrabina kazeła mu usiąść nawprot siebie, na przedzie; chciała

wziąć Raula na śledztwo.

Pani Feliksowa de Vandenesse czarująca jest dziś wieczór, rzekła komplementując go ze jej tualetę niby za świeżo wydaną książkę.

Tak, odpaił Raul obojętnie, w marabutach bardzo jej do twarzy; ale też jest im wierna, mielą je już przedwczoraj, dodał niedbale aby tą krytyką oddaiić urocze wspólnictwo o jakie zdawzła Się go pomawiać margrabina.

Zna pan przysłowie? odparła. Niema dobrej

uczty bez jutra.

W grze na słowa, literackie sławy nie zawsze są równie mocne Jak margrabiny, Raul starał sW

ratować udając naiwność, co jest czysto ostatnią deską ratunku ludzi inteligentnych.

Przysłowie sprawdziło się dla mnie, rzekł obrzucając margrabinę miąkkiem spojrzeniem.

Drogi panie, pański komplement przychodzi zbyt pćźno abym go miała przyjąć, odparła śmiejąc się. Nia róbże pan takiego niewiniątka; więc cóż, znajdowałeś widocznie wczoraj rano, na balu, iż pani de Vandenesse cudownie wygląda w marabu­tach; wie o tern, włożyła je znowu dla pana. Kocha cię, paa ją ubóstwiasz; przyszło to niaco prędko, ale, w zasadzie, nie widzę nic naturalniejszego. Gdy* bym się myliła, nie skręcałbyś w tej chwili ręka" wiczki jak człowiek, który wścieka się że jest tu obok mnie, miast znajdować się w loży swego bo* żyszcza, od której trzyma go zdała cficjalna wzgarda,

l że słyszy pocichu to, co chciałby słyszeć mówio­ne bardzo głośno.

Rdul w istocie szarpał kurczowo rękawiczkę, odsłaniając rękę zdumiewająco białą.

Uzyskała od pana, ciągnęła margrabina przyglądając się uparcie tej ręce w sposób najbar- dziej impertynencki, cf.ary jakich świat nie mógł wymóc na tobie. Mysi być zachwycona swym try­umfem, będzie zeń bezwątpienia nieco dumna, ale na jej miejscu byłabym nią bardzie) jeszcze. Dotąd jest tylko sprytną kobiecinką, zacznie uchodź ć za kobietę genjalną. Odmalujesz ją nam w jakiejś czarującej książce, jednej z tych, których sekret po­siadasz ty jeden. Mój drogi panie, nie zapominaj

tam o Vandenessie, zrób to dla mnie. Doprawdy, nadto jest pewny siebie. Mie przebaczyłabym tej promiennej miny samemu Jowiszowi Olimpijskiemu, jedynemu z bogów mitologicznych, wolnemu, jak powiadają, od wszelkiej przygody.

Pani, wykrzyknął Raul, przypisujesz mi duszę bardzo nizką, jeżeli mnie sądzisz zdolnym do frymarczenia memi wzruszeniami, mą miłością. Tego rodzaju podłistki literackie wydają ml się czemś gorszem niż angielski zwyczaj zarzucania kobiecie postronka na szyję 1 prowadzenia jej na targ.

Ale ja znam Marję, sama tego zażąda od

pana.

Niezdolna jest do tego, odparł Raul z ogniem.

Zna ją pan tedy dobrze?

Natan zaczął się śmiać z samego siebie, komedjo pisarza, który dał się złapać na teatralną sztuczkę.

Nie tam gra się komedję, rzekł wskazując rampę, ale tu, w tej loży.

Ujął lornetkę, i aby sobie dodać swobody, za-

ł

czął rozglądać się po sali.

Gniewa się pari na mnie? rzekła margrabi* na spoglądając nań z pod oka. Tak czy Inaczej, czyż nie musiałam wpaść na trop tajemnicy? Po• god/imy się z łatwością. Przyjdź pan do mnie, przyjmuję co środę; droga Marychna nie opuści ani wieczoru, skoro pana raz zastanie. Ja zyskana na

CÓRKA EWY 93

ni fu— ii'i I ■ mi -■■■«■■ i ■■■■ -w. ,

% •

tem. Miekledy zachodzi do mnie między czwartą a piątą; będę debra dla was, pomieszczą pana w licz­bie uprzywilejowanych, którym dozwalam wstępu o

tej godzinie.

Mój Boże, rzeki Rani, co to jest światl. po­wiadają o pani, że pani jest zła,

J&l rzekła, jestem zła gdy trzeba. Czyi nfe musimy się broni ? Ale co do pańskiej hrabiny, przepadam za nią; będziesz z nią szczęśliwy, do­prawdy jest urocza. Jesteś pierwszym, którego imię będzie wyryte w tem sercu z ową dziecinną" radoś­cią, która każe wszystkim kochankom, nie wyłącza­jąc kaprali, wycinać swoje litery na korze drzew. Pierwsza .miłość kobiety, to rozkoszny owoc. Póź­niej, widzi pan, w naszej tkliwości, w naszych sta­raniach, jest dużo sztuki. Sura kobieta, jak ja, mo* ie wszystko powiedzieć, nie lęka s ę już nikogo, nawet dziennikarza. Otóż, w dojrzalszym wieku, umiemy dsć wam szczęście, ale kiedy zaczynamy kochać, same jesteśmy szczęśliwe i dajemy wam w ten sposób tysiąc rozko‘szy miłości własnej. Wszystko jest u nas wtedy czarująco niespodziewane, serca pełne jest naiwności. Madto pan jest p ?etą, aby nie przekładać kwiatów nad owoce. Powiesz ml, co myślisz o tem za pół reku!

Rauljjak każdy winowajca, chwycił się syste­mu zaprzeczań; ale to znaczyło tylko dostarczyć broni tej groźnej partnerce. Zagmatwany niebawem w misterne węzły owej sprytnej, niebezpiecznej roz­mowy w jakiej celują Paryżanki, uląkł się i i po*wo*

iii w/rn'- r>ć,ć się z ust wyznaniom, które margrabina natychmiast Łpoijikuje w swoich żarcikach; wy­ce f eł się tedy ostrożnie, widząc nadchodzącą lady Dudley.

1 cóż, rzekła angielka, jek daleko zaszli?

Kochają się do szaleństwa, Natan zwierzył mi się przed chwilą.

Pragnęłabym aby był brzydszy, cdparła la­dy Dudley obrzucając hrabiego Feliksa spojrzeniem bazyliszka. Pozatem, odpowiada w zupełności moim

* •

życzeniom: to syn Zyda tandeciarza, zmarłego jako bankrut w kilka tygodni po ślubie. Matka b\ła ka­toliczka, tak iż on sam, na nieszczęście, jest chrześ­cijaninem.

Pochodzenie to, które Natan ukrywał troskli­wie, dos2ło świeżo do w adomości lady Dudiey; cie­szyła się z góry przyjemnością, z jaką spożytkuje je kiedyś ku większemu pogrębieniu Vandenessa.

A ja dopiero co zaprosiłam go do siebie! rzekła margrabina.

Czyż nie był u mnie wczoraj? odparła lady Dudley. Są, moja złota, przyjemności, które drogo musimy opłacać.

Wieść o wzajemnej miłości Raula i hrabiny de Vandenesse krążyła w ¿wiecie tego wieczoru, przy* czem nie obyło się bez zapytań i powątpiewania; ale przyjaciółki hrabiny, lady Dudley, panie d’Es- pard i de Manerville broniły jej z niezręcznym za* pałem, który mógł obudzić nieco wiary w tę po* głoskę. Pokonany koniecznością, Raul udał się we

środę wieczór do margrabiny d’Espard, gdzie zastał cal? zbierającą się tam śmietankę. Ponieważ Feliks nie towarzyszył żonie, Raul zdchł wymienić z Mar- ją parę zdań bardziej wymowry<h akcentem niż treścią. Hrabina, którą peni Oktawowa de Camps ostrzegła o plotkach, zrozumiała wagę swego za* chowsnla w obliczu świata i dtła to zrozumieć

Raulcwi.

Wśród świetnego zebrania, oboje mieli tedy za catą przyjemność owe wzruszenia, tak głęboko wów* c.as wnikające w istotę człowieka, jakie dają my­śli, cłos, ruchy, postawa ukochanej osoby. Dusza czepia się z csłą silą tych błahostek. Niekiedy, dwie pary oczu wlepiają s ę z dwu stron w jakiś przed­miot, wyciskając w nim, można powiedzieć, myśli zaplatające się o siebi?. Podziwia się, w czasie roz­mowy, lekko wysuniętą nóżką, rękę która drga nie- c palce igrające z ujmowanym i porzucanym w z ¡aczący sposób klejnotem. To już nie myśli, ani słowa, ale rzeczy mówią: mówią ¿ak bardzo, że czę­sto rozkochany mężczyzna zostawia innym- troskę o przyniesienie filiżanki, cukierniczki, czegobądź żąda ukochana kobieta, z obawy aby nie okazeć swego pomięszania oczom, które zdają s ę nic nie widzieć, a widzą wszystko. Miijady pragnień, szalonych ży­czeń, niedorzecznych myśli przepływają jakby zdła­wione w spojrzeniach. Wówczas, uścisk ręki odkra- dziony tysiącznym oczom Argusa nabywa wymowy długiego listu i rozkoszy pocałunku. Miłość potęgu- ie się wówczas wszystkiem tem czego sobie wzbra*

nia, I wspiera się na wszystkich przeszkodach aby uróść tenh wyżej. Słowem barjery te, które częściej przeklina się niż łamie, miłość rąbie na kawałki I wrzuca do ognia aby go podsycić. Wówczas, kobiety mogą zmierzyć rozdącłość swej władzy ową mało­ścią do jakiej dochodzi olbrzymia miłość która sku- pia się sama w siebie, kryje się w ¡¡.mienionem spojrzeniu, w nerwowym skurczu, poza zdawkową formułką grzeczności. Ileż razy, na samem rozsta­niu, kobieta nagradza jednefn słowem tajemne cier­pienia, obojętne frazesy całego wieczoru! Raul, człowiek mało liczący się ze światem, wyładował swą furję w rozmowie, i był świetny. Ściany salonu napełniły sśę rykiem lwa, zrcdzonym z przymusu którego artyści tak bardzo niezdolni są znosć. Ta

wściekłość Rolandowa, iskrzenie się myśli która ła­mała, druzgotała wszystko, posługując się szyderst­wem jak maczugą, upoiły Marję l zainteresowały *ebranie tak, jakby patrzono na byka upstrzonego chorągiewkami, szalejącego w hiszpańskim cyrku.

Prgino wszystko walisz na ziemie, nie zro~ bisz pustki dokoła siebie, szepnął mu Blondet.

Te słowa otrzeźwiły Rsu a, przestał dawać wl" dowlsko ze swojej wściekłości. Margrabina podeszła doń z filiżanką herbaty 1 rzehła dość głośno aby pani de Vandenesse fnogfa usłyszeći

Jest pan doprawdy paradny; niech pan zaj­rzy do mnfe o czwartej.

Raul uczuł się obrażony słowem paradny, mi KIO te użyto go jako paszport dla zaproszenia. Za­

czął przysłuchiwać się, jak owi aktorzy którzy przy­gadają się sali, zamiast pamięteć że są na scenie. Blondet zlitował się nad nim.

Mój drogi, rzekł odciągając go w kąt, za* chowujesz się w świecie tak, jakbyś był u Fioryny. Tutaj nikt się nie unosi, nie robi cługi h artykułów; każdy rzuca, od czasu do czasu, dowcipne słówko, przybiera spokojną minę w chwili gdy ma najwię­kszą ochotę wyrzucać ludzi przez okno, drwi nie­znacznie, udaje że zaledwie wyróżnia kobietę którą ubóstwia, i nie tarza się po ziemi jak osieł na goś­cińcu. Albo wykradnij panią de Vandenesse, albo zachowuj się jak yenteiman. Zanadto jesteś kochan­kiem z własnych książek.

Natan słuchał ze spuszczoną głową9 byl niby lew spowity w prześcieradła.

Nigdy noga moja tu nie postanie, rzekł. Ta margrabina z porcelanki za drogo sprzedaje mi swoją herbatę. Znajduje mnie paradnym! Rozumiem teraz, dlaczego Saint-Just wyprawiał ten cały świa* tek na gilotynę.

Wrócisz jutro.

Blcndet miał słuszność. Namiętności są równie

podłe jak okrutne. Nazajutrz, po długiem bujariu między: „Pójdę, nie pójdę", Raul cpuścł swoich wspólników w pełni ważnej dyskusji i pobiegł do pani d’Espard. Widząc jak szumnie w,eidża świetny kabrjolet Rastignaka, gdy on płacił u bramy doroż­kę, Natan uczuł ukąszenie próżności, postanowił mieć wytworny kabrjolet i obowiązkowego grooma•

C&kt Ewy. 8

Pojazd hrabiny steł w dziedzińcu. Ma ten widok, serce RauU wzdęło #się rozkoszą. Marja kroczyła pod ciśnieiiem swych pragnień z regularnością wskazówki zegara poruszanej sprężyną. H abina znaj­dowała się w małym saloniku, przy kominku, w fo­telu. Zamiast spojrzeć w stronę Natana, kiedy go oznajmiono, patrzała nań w lustrze, pewna iż pani domu zwróci się ku niemu, M.łość, nękana czujno­ścią oczu świata, zmuszona jest uciekać się do tych p dstępów: daje życie zwierciadłom, zarękawkom, wachlarzom, mnóstwu rzeczy, których użyteczność nie odiazu jest zrozumiała i których wiele kobiet używa nie posługując się niemi.

W chwili gdy pan wchodził, rzekła panj

d*Es?ard, zwracając się do Natana i wskazując spój* rżeniem de Marsaya, pan minister twierdził właśnie, że rojaliści i republikanie są na drodze do porozu­mienia; musi pan coś o tem wiedzieć?

A gdyby i tak było, rzekł Raul, gdzież w tem zbrodnia? Nienawidzimy tego samego, jesteśmy zgcdni w nienawiści, różnimy się jedynie w miłości. Oto wszystko.

*• Skojarzenie conajmniej dziwne, rzekł de Marsay, obejmując rzutem oka hrabinę Feliksową

i Raula.

Nie będzie trwałe, rzekł Rastignac, który zanadto myślał o polityce, jak wszyscy nowi­cjusze władzy.

Co myślisz o tem, droga? spytała pani d’Espard hrabiny.

Nie rozumiem się nic na polityce*

Wciągnie się w nią pani, rzekł de Marsay,

i wówczas staniesz się podwójnie naszą przeci­wniczką.

Netan i Marja zrozumieli to odezwanie dopiero gdy de Marsay odszedł. Rastignac udał się za nim, zaś pani d*Espard przeprowadziła ich a i do pierw- szego salonu. Kochankowie nie myśleli już o przy cinkach ministra, sycili s»ę temi kilkoma minu temi które mieli dla siebie. Marja pedała żywo rękę bez rękawiczki Raulowi, który ucałował ją jakgdyby miał ośmnaście latf Oczy hrabiny wyrażały taką pełnię szlachetnej tkliwości, iż Raul uczuł pod po­wiekami ową łzę, jaką mają zawsze na usługi męż­czyźni o nerwowym temperamencie*

Gdzie panią widzieć? gdzie mówić z panią? rzekł. Umarłbym, gdyby zawsze trzeba było masko­wać głos, spojrzenia, serce, miłeść.

Wzruszona tą łzą, Marja przyrzekła być w La­sku na przejażdżce za każdym razem kiedy nie bę­dzie zbyt bczydko. Przyrzeczenie to dało Raulowi więcej szczęścia, niż mu go dała Floryna przez pięć lat.

Mam tyle rzeczy do powiedzenial Tak cięży mi milczenie, na które jesteśmy skazani.

H abina patrzała nań w upojeniu, nie mogąc odpowiedzieć, kiedy weszła margrabina.

Jaktol nie umiał pan nic odpalić de Mar« sayowi? rzekła wchodząc.

Trzeba szanować zmarłych, odparł Rau*.

100 BALZAC

** ■■ . —_ ... ą- ,| -|- Iiit n i twlin> lf.w »1 I ~. t»

Czy nie widzi pani, że on dogrsa? Rastfgnac jest jego siostrą miłosierdzia, ma nadzieję znaleźć kom* pensatę w testamencie.

Hrabina ud^ła że ma wizyty I prłrgnała się aby się nie zdrad z ć. Za cenę tego kwadransa, Raul pośwęcił swój najszacowniejszy czas i palące inte­resy. Marja nie znała jeszcze szczegółów tego życia ptaka na gałęzi, życia splecionego z najbardziej za- wikłanymi interesami, pochłaniającą pracą. Kiedy dwie istoty, zespolone wiekuistą miłością, prowadzą życie zacieśnione z każdym dniem węzłami zwie­rzeń, wspólnem roztrząsaniem wyłaniających się

trudności; kiedy dwa serca wymieniają co wieczór lub co rano swoje żale jak usta wymieniają wes«

tchnienia, spotykają się w tych samych niepoko­jach, dzą wspólnie na widok przeszkody, wówczas wszystko się liczy: kobieta wie, ile miłości kryje się w umkniętem spojrzeniu, ile wysiłku w darowanej chwili; współdziała, krząta się, biega, żyje nadzieją, szamoce się wraz z mężczyzną zajętym, udręczo­nym; szemrania swoje zwraca przeciw, okolicznoś­ciom; nie wątpi juz, zna i ocenia szczegóły życia, flle, w początkach uczucia, ki-edy rozwija się

tyle żaru, nieufności, wymagań, kiedy ludzie nie znają się wzajem; ale wobec kobiet niezatrudnio- nych, u których drzwi miłość powinna być zawszą na posterunku; ale wobec tych, które szrubując przesadnie swój punkt honoru, żądają posłuszeństwa we wszystkiem, nawet wówczas gdy nakazują sza­leństwo zdolna zrujnować człowieka, miłość nakłada

w Paryżu, w naszej epoce, niemożliwe wysiłki. Ko­biety światowe żyją dotąd w tradycjach XVIII wie­ku, gdzie każdy miał pewne i określone stanowisko. Mało kobiet zna kłopoty istnienia większości męż* Czyzn, którzy wszyscy muszą zdobywać jakąś po* zycje, sławę, fortunę. Dziś, ludzi których egzystenc­je jest niewzruszona, liczy się na palcach; jedynie starcy mają czas kochać, młodzi żeglują na galerach ambicji jak Natan. Kobiety, jeszcze niedość pogo­dzone z tą odmianą, same mając czasu do zbytku, przypisują równą jego ilość tym, którzy nie mają go dosyć; nie wyobrażają sobie innych zatrudnień, innych celów niż ich własne. G iyby kochanek zwyciężył Lernejską hydrę aby przybyć na schadz­kę, nie ma żadnej zasługi; wszystko zachodzi w cień Wobec szczęścia oglądania gc; czują dlań wdzięcz­ność jedynie za swoje wzruszenia, nie pytając co kosztują. Skoro one, w ciągu swoich bezczynnych godzinf wymyślą Jedną z owych sztuczek które mają na zawołanie, pysznią się nią jak klejnotem. Ty skręciłeś sztaby żelazne jakie jś konieczne ścl, gdy one wzuły mitenki, przywdziały płaszczyk ja­kiegoś podstępu; im należy się palma i nie próbuj się o nią spierećl Mają zresztą słuszność: w jaki sposób nie skruszyć wszystkiego dla kobiety, która kruszy wszystko dla was? Wymagają tyle ile dają. Wracając, Raul spostrzegł, jak trudno mu będzie równocześnie prowadzić romans w świecie, dziesię* ciokonny wóz dziennikarstwa^ sztuki teatralne i swo­je fcabagnione Interesy.

MWW(in*iWM KHiamiU —1iwwi I — ma lin r-TfiT ' i—~*T I — i— -..»«»m^nni-n -tum, I ■ I r gWBrr^>-rr

Dziennik będzie dziś haniebny, rzekł do siebie, nie będzie mojego artykułu, t to w drugim numerze!

Fani Feliksowa de Vandenesse była trzy razy w lasku Bulońskim nie mogąc spotkać Rauia; wra­cała zrozpaczona, niespokojna« Matan nie chciał się tam pokazać inaczej, niż w blasku ksązęcia prasy. Obrócił ceły tydzień na wyszukanie pary koni, przy­zwoitego kabrjoletu f grooma, na przekonywanie wspólników o konieczności oszczędzani czasu rów­nie cennego jak jego i włączenia jego ekwipażu w ogólny koszt dziennika. Wspólnicy, Massoj f du Ti Het, zgodzili się tak chętnie na to życzenie^ iż stali się w jego oczach najpoczciwszymi chłopca­mi pod słońcem. Bez tej pomocy, życie byłcby dla Raula niemożliwe; steło se zresztą tak ciężkie, mi­mo iż przeplatane najdelikatniejszemi rozkoszami idealnej miłości, iż wielu ludzi, nawet z najtwardszego kruszcu nie podołałoby takim ekspensom. Gwał­towna i szczęśliwa miłość zajmuje już wiele miejsca w zwyczajnej egzystencji; ale kiedy podnosi oczy na kobietę postawioną tak wysoko jak pani de Vandenesse, musi pochłonąć życie człowieka zajęte­go jak Raul. Oto wymagania, j^kie miłość narzuceła mu przed wszystkiemi innemi. Trzeba mu było znajdować sę prawie codziennie, między drugą a trzecią, konno, w lasku Bulońskim, w stroju naj­bardziej próżniaczego gentlemana. Tam, dowiadywał się, w jakim domu, w jakim teatrze ujrzy wieczo­rem Danią de Vandenesse. Opuszczał salony dopiero

koło północy, schwyciwszy w lot parą długo wycze­kiwanych słówek, kilka okruchów czułości usz­czkniętych pod stołem, w drzwiach lub na wsiada- nem do powozu. Marja, która pchnęła go w wielki świat, uzyskała dlań zaproszenia na obiady w do­mach gdzie bywała sama. C*yż to nie cełkiem pros­te? Przez dumę, porwany namiętnością, Raul nie śmiał mówić o swej pracy. Trzeba było być po­słusznym kaprysom niewinnej władczyni, a równo­cześnie śledzić debaty parlamentarne, wir polityki, czuwać nad redakcją, i wystawić dwie sztuki z których dochód był nieodzowny. Wystarczyło, aby pźmi de Vandenesse zrob ią minkę kiedy R ul chciał się zwolnić od bytności na b&Iu, koncercie, przechadzce, aby poświęcił SA/oje interesy dla jej przyjemności. Opuszczając towarzystwo koło pierw­szej lub drugisj nad ranem, wracał pracować do ósmej lub dziew ątej, ledwie że spał trochę, budzi) się aby konferować w sprawech dziennika z wpły­wowymi ludźmi od których b>ł zawisły, eby roz­trząsać tys'ąc 1 jedną wewnętrznych kwestyj pisma. Dziennikarstwo styka się, w naszej epoce, ze wszyst* kiem; z przemysłem, z interesami publiczneml i pry- watnemi, z nowemi przedsiębiorstwami, ze wszyst* kiemi ambicyjkaml literatury l jej płodami. Zmęczo­ny, wyczerpany, Natan biegł z redakcji do teatru, z teatru do hby, z I by do któregoś z wierzycieli, a równocześnie trzeba mu było okazywać się spokoj* nymt szczęśliwym wobec Marji, galopować u drzwi, czek jej powozu ze swobodą człowieka bez trosk-

który nie zna Innych trudów niż trudy szczęścia. Kiedy, za cenę tylu nieznanych poświęceń, otrzymy­wał jedynie bardzo słodkie słowa, najtkliwsze za» pewnienia wiecznego przywiązania, gorące uściski dłoni uzyskane w ciągu paru chwil samotności, na­miętne wykrzykniki odwzajemniające jego zaklęcia, sądził iż jednak popełnia pewną naiwność, tając ol­brzymią cenę jaką opłaca te drobne daniny uczucia. Sposobneść do wyjaśnień niedługo dała na siebie czekać. W piękny kwietniowy dzień, hrabina przyję* ła ramię Natana w ustronnej aleji lasku Bulońskie- go; zamierzała mu wytoczyć miluchną sprzeczką* mającą za przedmiot owe nic, na których kobiety umieją wznosić góry. Zamiast powitać go z uśmie­chem na ustach, z czołam premiennem od s częścią, z oczyma ożywionemi jakąś figlarną i wesołą m>ślą, była poważna i surowa.

Co pani? spytał Natan.

Niech się pan nie zajmuje temi drobiazga­mi; powinien pan wiedzieć, że kobiety to dzieci.

Czy uraziłem czem panią?

Byłażbym tutaj?

Ale nie uśmiechasz się do mnie, nie wyda* jesz się szczęśliwa że mnls widzisz.

Dąsam s ę, nieprawdaż? rzekła, spoglądając nań z ową poddańczą minką, zapomocą której ko­biety umieją przybierać wygląd ofiary.

Natan szedł obok z uczuciem niepokoju, ze ściśniętem sercem, przygnębiony.

Będzie to zapewne, rzekł po chwili mil-

czenla, coś z rzędu owych błahych obaw, owych mglistych podejrzeń, które pani stawia powyżej naj­większych spraw żyda; ma pani sztukę przeważa­nia szali świata rzucając na wagę okruch słomki, źdźbło.

Irsnja?... Spodziewałam się tego, rzekła spuszczając głowę.

Marjo, czy nie widzis?, aniele mój, że rze­kłem te słowa aby. cl wydrzeć tajemnicę?

Moja tajemnica będzie zawsze tajemnicy, nawet wówczas kiedy ją panu zwierzę*

—• Dobrze więc, powiedz...

Nie kochasz mnie, ciągnęła, rzucając mu owo skośne i podstępne spojrzenie, jakiem kobiety umieją tak chytrze indagować mężczyznę, wówczas

gdy go chcą dręczyć.

Nie kocham?... wykrzyknął Natan.

Tak, zajmuje się pan zbyt wieloma rzecza­mi Czem ja jestem pośród cał-go tego ruchu? za* pomnianą przy każdej sposobności. Wczoraj, byłam w Lasku, czekałam na pana.*

Ależ...

Włoż>łam dla pana nową suknię I pan się

nie zjawił; gdzie byłeś?

Ale...

Nie wiedzhhm. Jadę do pani d’Espard, nie

zastaję tam pana.

Ale...

Wieczorem, w Operze, oczu nie spuściłam

z balkonu. Źa każdym razem kiedy drzwi się otwie­rały, serce b lo mi tak, że mało nie »pękło*

’— Ale.,.

Cci za wleczórl Nie ma pan nawet pojęcia

o tych burzach serca.

Ale...

Życie ściera się w takich wzruszeniach...

Ale...

Zatem? rzekła.

Tak, życie ściera się, rzekł Natan, i panf, w kilka miesięcy, pochłoniesz moje. Twoje szalone wymówki wydzierają mi również moją tajemnicę«.. Hal nie kocham cię?... Zanadto kocham...

Odmalował żywo swoje poK żenle, opowiedział prace nocne, wyszczególnił obowiązki wiążące go

o oznaczonych godzinach, konieczność wywalczenia sukcesu, nienasycone wymagania dziennika, gdzie jest się zniewolonym sądzić, wcześniej od publicz* ności, wypadki, nie myląc się pod grozą utraty wła­dzy, wreszcie ileż p śmiesznych studjów nad kwest- jamł, które w tej gorączkowej epoce przepływają tak szybko jak chmurki

Raul zmazał łatwo swoje winy. Margrabina d’Espard powiedziała mu: niema nic naiwniejszego niż pierwsza miłość. Okazfcł^ się n ebawem, Iż hrabina winną była przez nadmi r m łości. Kobieta kochająca oddziaływa na wszystko rozkoszą, skruchą ub przyjemnością. Widząc roztaczające s?ę przed nią to olbrzymie życie, hrabina uczuła podziw. Już wprzódy, Natan wydał się jej bardzo wielkim,

obecnie stał się wzniosłym. Oskarżała siebie ii nad­to go kocha, prosiła aby przychodził kiedy może; płaszczyła te mozoły ambitnego człowieka spojrze­niem wzniesionem ku niebu. Będzie czekała! Odtąd potrafi poświęcić swoje przyjemności. Chcąc być jedynie podnóżkiem, była przeszkodzi... płakała z

rozpaczy.

Kobiety, rzekła ze łzami w oczach, mogą tylko kochać; mężczyźni mają tysiąc sposobów ddałania: my możemy jedynie myśleć, modl.ć się,

ubóstwiać.

Tyle nrfłości wymagało nagrody. Rozejrzała się, jak słowik który chce sfrunąć z gsłązl do żró$a, czy jest sama w pustkowiu, czy cisza nie kryje ja. kiego świadka, następnie podniosła głowę ku Rau- owi, który pochylił swoją; pozwoliła mu uszczknąć pocałunek, pierwszy, jedyny jakiego mięła użyczyć pokętnie, i uczuta się w tej chwili szczęśliwsza niż kiedykolwiek od lat p ęciu. Raul uczuł, iż otrzymał zapłatę za wszystkie trudy. Oboje szli, nie bardzo wied/ąc dokąd, drogą z fluteuil do Boulogne. Trze­ba było wracać do pojazdów; posuwali się zwolna» owym równym i rytmicznym krokiem, który znają kochankowie. Raul mial wiarę w ten pocełunek, da­ny z ową skromną prostotą jakiej użycza świętość uczucia. Wszystko złe płynęło ze świata, nie z tej kobiety tak zupełnie mu oddanej. Raul nie żałował udręczeń swego opętanego życia, o których Marja musiała zapomnieć w ogniu pierwszego pragnieni*. Jak wszystkie kobiety, które nie widzą, godzina

0

po godzinie, straszliwych walk tych wyjątkowych egzystencji. Przejęta owym pełnym wdzięczności podziwem jaki cechuje miłcść kobiecą, Marja biegła pewnym, zwinnym krokiem po delikatnym piasku bocznej alei, mówiąc, jak i Raul, mato, ale z serca i do serca. Niebo było czyste, drzewa puszczały pą- ćzki, tysiączne brunatne pędzle ożywiał/ się tu i Ówdzie zielonemi perłami. Krzewy, brzozy, wierzby, topole barwiły się pierwszą, delikatną, jeszcze przej­rzystą zielonością. Żadna dusza nie zd.ła się o przeć podobnym harmonjom. Miłość dała hrabinie zrozumieć naturę, tak jak jej wytlómaczyła społe­czeństwo.

Chciałabym, abyś nie kochał nikogo przede- mną! rzekła.

Twoja życzenie Jest spełnione... Objawiliś­my sobie wzajem prawdziwą miłjść.

Mówił prawdę. Przybierając, wobec tego mło­dego serca, pozę czystości, Raul wziął się na lep własnych frazesów. Zrodzona wyłącznie z wyracho* wania i próżności, miłość jego stała się szczera. Zaczął od kłamstwa, skończył na tem iż mówił pra­wdę. Istnieje zresztą u każdego pisarza trudne do zdławienia uczucie, które skłania go do podziwu wobec moralnego piękna. Wreszcie, w mierę pono­szonych ef.ar, człjwiek przywiązuje się do istoty która ich wymaga. Damy światowe, tak samo jak kurtyzany, mają instynkt tej prawd>; może nawet praktykują ją bez świadomości. Toteż, po pierwszym wylewie wdzięczności i zdumienia, hrabina oczaro-

»

wana była li natchnęła kogoś takiem poświęceniem, iż zmusiła do przezwyciężenia tylu trudności. Była mi­łością człowieka godnego jej* Rani nie wiedział do czego zobowiąże go fałs/ywa wielkość; kobiety bo­wiem nie pozwalają kochankowi zejść z piedestału* Nie przebacza się bogu najmniejszej małostki. Mar- ja nie znafa słowa zagadki, jakie Raul zwierzył przy­jaciołom na wieczerzy u Veryego. Wilka tego pisa­rza w pośledniejszych szeregach zajęła dziesięć pierwszych lat młodości; chciał być kochany przez Jedną z królowych wielkiego świata. Próżność, bez której, jak powiedział Chamfort, miłość jest bardzo wątła, potrzymywała jego namiętność i miała ją ^zmagać z dnia na dzień.

Czy możesz mi przysiąc, rzekła Marja, źe nie należysz I nie będziesz należał do żadnej kobiety?

Zarówno nie byłoby w mojem życiu czasu dla innej kobiety, jak nie b/łoby dla niej miejsca w mem sercu, odpowiedział, szczery w tej chwili tak bardzo gardził Floryną*

Wierzę ci, rzekła.

Skoro doszli do alei gdzie czekały powozy, Marja porzuciła nmię Natana, który przybrał posta­wę pełną szacunku tak jakby Ją właśnie spotkił; przeprowadził ją z odkrytą głową aż do pojazdu; na­stępni® pomknął za nią aleją Karola X, wdechając pył wznoszący się z pod kół kolaski i ścigając oczy* ma pióra powiewające nakształt wierzby płaczącej na wietrze.

»0 BALZAC

*

Mimo szlachetnych wyrzeczeń Marji, Raul, par* ty namiętnością, znajdował się wszędzie gdzie ona była; ubóstwisł tę niezadowoloną zarazem I szczęś­liwą min'<e, jaką przybierała hrabina, daremnie sil^C się go pcłajać iż trwoni czas tak bardzo mu potrze­bny. Mirja ujęła w ręce kierunek prac Raula, wy­dęła mu formalne rozkazy co do użytku godzin, nie wychodziła z domu aby mu odjąć pozór do roz­proszeń. Czytywała co rano dziennik, stała się he­roldem sławy Siefana Lousteau, felietonisty, który wydał się jej czarujący, Felicjana Vć;rnou, Klaudju* sza Vignon, słowem wszystkich współpracowników Natana. Wpłynęła na Raula aby oddtł sprawiedli­wość de Marsayowi kiedy umaił, i przeczytała z upojeniem wielką i piękną pochwalę, jaką Raul skreślił dla zmarłego ministra, pctępiając zarazem jego machiawelizm i nienawiść mas. Była oczywiście obecna w prosceniowej loży Gymnase, na premierze sztuki na którą Natan liczył i której sukces zdawał się olbrzymi. Dała się oszukać burzy kupionych oklasków.

Nie byłaś dzisiaj pożegnać się z Włochami? spytfła lady Dudley, do której udała się po przed-

stawitniu.

Nie, byłam na premierze w Gymnase.

Nie mogę znieść wodewlu. Jestem na tym punkcie jak Ludwik XtV na punkcie Teniersów, rze­kła lady Dudley.

Ja, rzekła pani d’Espard, uważam, ie auto- rowie zrobili postępy. Wodewil zmienił się dziś w

CÓRKA EWY ni

mmmmmmm^mim-mmmmm«»-_

urocze kcmedje, peina dowcipu I wymagające duiov talentu; toteż bawią się na nich przednio.

Aktorzy są zresztą wyborni, rzekła Marja. W Gymnase grali dziś wieczór znakomicie; sztuka trafiała im do przekonaniat djalog jest żywy, do- wcipny.

Jak u Beaumarchais'go, rzekła lady Dudley.

Pan Natan nie jest jeszcze Molierem; ale... rzekła pani d’Espard, patrząc na hrabinę.

Robi wodewile, rzekła pani Karoiowa de Vandenesse.

I zwala minlsterja, dodała pani de Maner*

ville.

Hrabina milczała; byłaby chcieła odpowiedzieć jadowicie; czuła iż serce jej wzbiera od napływu wściekłości; nie znała. Ja nic lepszego nad odpwiedż:

Będzie je może stwarzał.

Wszystkie koblaty wymieniły wzrok tajemni­czego porozumienia. Skoro Marja de Vandenesse o- deszła, Moina de Saint Heren wykrzyknęła:

f\'ei ona ubóstwia Natana!

1 nawet nie kryje się z tem zbytnio, rzekła pani d’Espard.

Nadszedł maj; Vandenesse zabrał żonę na wieś, gdzie jedyną jej pociechą były namiętne listy

R&uia, do którego pisywała codzieri.

Nicbecncść hrabiny byłaty mogła wyratować Raula z otchłani w którą się osunął, gdyby Flo« ryna była przy nim; ale był sam, wśród przyjaciół, którzy stali się tajonymi wrogami od chwili gdy ze-

chciał góroweć nad nimi. Współpracownicy nienawi­dzili go w dane) chwili, gotowi zresztą podać mu ręką i pocieszyć w razie upadku, a ubóstwiać go w r?zie tryurrfu. Tak toczy sie ś*-latek literacki. Lubi

*

się tylko niższych od siebie. Każdy jest nieprzyja­cielem tego kto dąży do wywyższenia. Ta powszech­na zawiść zdziesiędokrotnia widoki ludzi miernych, którzy nie budzą zazdrości ani podejrzeń. Ci posu­wają się swoją drogą jak krety, lf mimo swej tępoty, zdobywają w Monitorze tłuste posadki, gdy ludzie z talentem biją się jeszcze u drzwi, aby sobie przeszkodzić wejść. Głuchy nieprzyjaźń tych rzekomych przyjaciół, którą Floryna byłaby przeni­knęła z wrodzoną kurtyzanom sztuką odgadnięcia prawdy wśród tysiąca hipotez, nie była największęm

niebezpieczeństwem. Dwaj wspólnicy, adwokat Mas- soi I bankier du T llet, umyślili zaprządz zapał Natana do wozu w którym się rozpierali, wyparo­wać go gdy już nie będzie zdolny dostarczać dzien­nikowi żeru, i pozbawić go tej wielkiej siły z chwi* lą gdy oni zechcą się nią posłużyć. Dla nich, Natan reprezentował pewną sumę do pożarcia, potęgę li­teracką O sile dziesięciu piór do zużycia Massol, je* den z owych adwokatów, którzy sztukę mówienia bez końca biorą za wymowę, któr y, wedle znanej definicji, posiadają sekret znudzenia mówiąc wszyst­ko, plaga zgromadzeń na których obniżają wszelką rzecz, chcąc, za każdą cenę, wysunąć się na pierw­szy plan, nie marzył już o tece Sprawiedliwości; wi­dział* Jak, w ciągu czterech lat, przesunęło sio

cłu czy sześciu tych dygnitarzy i zniechęcił się do ministerjalnego fraka. Jako odszkodowanie za tel<ę, chciał katedry na fakultecie prawnym, miejsca w Ra­dzie Stanu, okraszonej krzyżem Legji honorowej. Du Tillet i Nucingen gwarantowali mu krzyż i rtfren- darstwo, jeżeli będzie im szedł na rękę; uznał iż da­ją większe gwarancje niż Natan i słuchał ich ślepo, flby lepiej uśpić Raula, ludzie ci pozwalali mu wy* konywać w dzienniku władzę bez kontroli. Du Tillet posługiwał się dziennikiem jedynie w interesach gieł­dowych, na których Raul nic się nie rozumiał; »la przez barona de Nucingen zawiadomił już Rastig* Haka, że dziennik będzie pocichu popierał rząd, pod jedynym warunkiem aby wspomógł jego kandyda­turę na miejsce p. de Nuncigenf przyszłego para Francji. Nuciigen został, swego czasu, posłem w ja­kimś zapadłym kącie o szczupłej liczbie wyborców, dokąd obecnie wysyłano dziennik obficie i gratis. Tak więc, Raul był igraszką w ręku bankiera i ad­wokata, którzy z cichą rozkoszą patrzyli na to jak króluje w dzienniku. Korzystając ze wszystkich prze­wag, zgarniając wszystkie owoce miłości własnej i inne, Natan, zachwycony, uważał wspólników, jak w owej kwestji funduszów lokomocyjnych, za najpocz­ciwszych chłopców w świecie, i sądził że ich wypro Wadził w pole. Nigdy ludzie wyobraźni, dla których nadzieja jest podstawą życia, nie chcą sobie powie. dzieć, że, w interesach, najniebezpieczniejszym mo­mentem jest ten, kiedy wszystko idzie wedls ich ży~ Była to chwila tryumfu, z której zfhszią sko-

Córka Ewy. n >

rzystał Natan, zdobywając sobie wejście w świat po­lityczny.! finansowy; du Tiiiet przedstawił go Nudn* genom. Pani de fłuclngen przyjęła jaknajlepiej Rauta, nietyle dla niego, ile dla pa ii de Vandenesse; ale k edy nat ąc łj parę słów o hrabinie, Matan sądził, iż okaże szczyt delikatności czyniąc sobie parawan z Fijryny; rozpływał sie z zadowoloną z siebie szla­chetnością njd stosunkiem swoim z aktorką, niepo- dobym do zerwania. Czyż opuszcza się pewne szczę-

*

ście dla paru zalotnych minek arystokratki? Natan, wodzony za nos przez Nucingena i Rastignaka, przez du Tillcta i Blondeta, użyczył szumnie swego popar­cia oportunistom, dla stworzenia ich przelotnego ga­binetu. Następnie, aby dojść do władzy czystym, u* chyl 1 się ostentacyjnie od Korzyści w kilku przed' siębi rstwach, które zawiązały się przy pomocy dzien­nika; on, który nie wahał się „wpakować* przyja­ciół i postąpić sobie niezbyt skrupulatnie z paroma przemysłowcami w pewnych krytycznych momen. tachl Kontrasty te, zrodzone z próżności i ambicji, sootyka się w wielu podobnych egzystencjach* Trzeba aby płaszcz był wspaniały dla publiczności, Ściąga się tedy sukno u przyjaciół aby połatać diiu- ry. Mimo to, w dwa miesiące po wyjeżdzie hrabiny, Riul przez, ł kwad ansik, który, w pełni tego tryum­fu, zdjął go niepokojem. Dj Tillet zaliczył już na* przód swoje sto tysięcy fanków. Pieniądze dane przez Fiorynę, pierwszy wkład Natana, pochłonął fiskus i koszta puszczenia w ruch pisma, które by­ły olbrzymi#. Trzeba było myiieć o przyszłości. Ban*

kler przyszedł pisarzowi z pomocą, przyjmując jego weksle na pięćdziesiąt, tysicry * terminem cztery miesięcznym. W ten sposób, du Tiliet trzymał Raula na smyczy. Dzięki temu sukursowi, koszta dziennika były z« pewnione na pół roku, W oczach niektórych pisarzy, to wieczność. Ztesztą, przy pomocy anjrisówp komiwojażerów, złudnych premji ofiarowanych abo« nentom, zebrano ich dwa tysiące. Ten pcljwniczny sukces ośmielał do rzucania banknotów w to pale*» nisko. Jeszcze trochę wysł*ów talentu, niech przyj* dzie jakiś proces polityczny, pozorne prześladowanie* i Raul stawał się jed *ym z owych nowoczesnych kondotjerów, których atrament zastępuje dzisiaj daw* ny pioch armatni. Ma nieszczęście, układ ten za­warto w chwili gdy Floryna wróciła, przywożąc oko­ło pięćdziesięciu tysięcy franków. Zamiast stworzyć sobie fundusz rezerwowy, Raul, pewien powodzenia,

%

które b>ło mu tak nieodzowne, już upokorzony ii poprzednio przyjął phniądze aktorki, urósłszy wew­nętrznie we własnych oczach przez swą miłość, o* durzony zdiadliwemi pochwałami swych dworaków, zataił swoje położenie przed Floryną i zmusił ją aby Użyła tej sumy na stworzenie nowego domu. Aktorka, której nie było trzeba dwa razy tego powtarzać, Wpakowela się w trzydzieści tysięcy f anków długu. Wynajęła rozkoszny domek, cały dłfi siebie, przy uli* cy Pigalle, gdzie wróciło jej dawne towarzystwo« Dom dz.ewczyny postawionej tak jak Floryna stanowił neu* tralny teren, bardzo sposobny dla ambitnych polity*

kówt którzy traktowali, jak Ludwik XlV w Hoiandjf,

11* BAL2AC

...T..». .. ... . . _ __ . ^ | 11 BU I ■ I ■ I ‘i |J

bez Rauta o Raula. Natan zachował na powrót aktorki sztukę, której główna rola znakomicie się jej nadawała. Sztuka ta, rodzaj dramatycznego wodewilu, miała być pożegnaniem Raula ze sceną. Dzienniki, których ta uprzejmość dla Raula nic nie kosztowała, przygo- towaty taką owację dla Floryny, że Komedja Frań* cuzka zaczęła mówić o angagement. Feljetoniścl wskazywali we Florynie następczynię panny Mars* Tryunnf ten ostatecznie oszołomił aktorkę, aby jej przeszkodćić w studjowaniu terenu po którym kro­czył N tan; żyła w świecie uczt i festynów. Królu­jąc nad tym dworem pełnym cisnących się supli* kantów, ten za swoją książks, ten za sztuką, ten za tancerką, za teatrem, za przedsiębiorstwem, za rek­lamą, pogrążała się we wszystkich rozkoszach potę­gi prasy, widząc w nich przeoświt minhrterjalnych wpływów. Wedle głosu tych, którzy ją odwiedzali, Natan był wielkim mężem Stanu. Natan nie prze» rachował s ę w swojem przedsięwzięci będzie posłem, z pewnością l ministrem przez jakiś czas, jak tylu innych. Aktorki z trudnością powiadają nie temu co im schlebia* Krytyki teatralne przyznawały Florynie zbyt wiele talentu, aby mogła nie ufać dziennikowi i tym co go robią. Zbyt mało znała mechanizm prasy, aby troszczyć się o środki. Dziew­częta typu Floryny widzą zawsze jedynie rezultat Co do Natana, wierzył wówczas, że, z następną sesją, drjdzie do upragnionego ceiu, wraz z dwoma dziennikarzami, z których jeden, wówczas minister, starał się wyparować kolegów &by się umocnić* Po

półrocznej nieobecności, Natan z przyjemnością uj* rżał Florynę l wrócił niedbale do swych nałogów* Ciążkię brzemię tego życia stroił tajemnie naj- pkkniejszemi kwiatami idealnej mił-śc*, oraz przy* jemnościami jakie siała w niem Floryna. Ljsty jego do Marji były arcydziełem miłości, ^d/ięku i stylu. Natan czynił z niej światło swego życia, nie przed­siębrał nic nie poradziwszy się swego dobrego genjusza. Zrozpaczony iż znajduje się po stronie gminu, chciał chwilami chwycić sę sztandaru ary* stokr*cjl, ale, mimo że mistrz nad n istne w ekwili- ^rystyce pióra, widział absolutną riemcżliwcść Przeskoczenia z lewicy na prawicę; łatwiej b>ło zo< stać mini trem* Cenne listy Marji spoczywały w Portfelu z tajemniczym zamkiem, ofiarowanvm przez Hureta czy Ficheta, jednego z dwóch mechaników, ^jących się w tej chwili na anonse i afisze, który z nich wykona bardziej nieprzenikniony i dyskretny zamek. Portfel ten spoczywał w nowym buduarze Floryny, gdłie Raul pracował. Niema istoty łatwiej- ?ej do oszukania, niż kobieta której się zwykło zystko mów ć; nie wystrzega się niczego, sądzi ze wszystko widzi i wie. Zresztą, cd powrotu, ak­torka pat zeła na życie Natana i nie widziała w ^iem nic nieprawidłowego. Nigdy nie wpadłaby na myśl, 7$ portfel ten, ledwie że zauważony, zamyka« ny bez ąfektacji, zawisra skarby miłcści, Isty ry. walki, które, zgodnie z prcśbą Raula, hrabina adre­sowała do redakcji. Położenie Natana zdawało się *edy wyraz świetne. Miał wielu przyiaciól

Dwie sztuki napisane do współki dostarczały środ­ków zbytku I odejmowały troskę o przyszłość, Zresztą, nie troszczył się absolutnie o wierzytelność du Tilleta. swego dmha.

Jak podejrzewać przyjaciela? powiadał, kie­dy, w pewnych momentach, Btondet, w swoim zwyczaju analizowania wszystkiego, wyrażał niejakie

%

obawy.

Ależ nleorzyjadól nie potrzebujemy podej­rzewać, mówiła Floryna.

Natan bronił du Tilleta. Du T¡Het to najlepszy, najuczynniejszy, najzacniejszy czł>wiek. Ta egzy- stencja tancerza na linie, bez drążka utrzymującego równowagą, przeraziłaby każdego, nawet obojętnego świadka, gdyby przeniknął jej tajemnice; ale du

Tillet patrzał na nią ze stoicyzmem i z suchem okiem parwenjusza. Przyjacielska dobroduszność w stosunkach z Natanem kryła piekielne szyderstwo. Jednego dnia, wychodząc od Fioryny, uścisnął mu dłoń i patrzał jak wsiada do kabrjoletu.

Pędzi to do Lasku z minę urodzonego księcia, rzekł do Stefana Lousteau wcielonego zawistnika, a za pół roku znajdzie się może pod

kluczem za długi.

On? Nigdyl wykrzyknął Lousteau; Floryna

do tego nie dopuści.

Któż ci zaręczy, mój chłopcze, że będzie

dbała jeszcze o niego? Co do ciebie, który wart go Jesteś tysiąc razy, będziesz z pewnością za pół roku naszym naczelnym redaktorem.

W październiku zapadł termin weksli; du Ti!le| sprol ngcweł je uprzejmie, ale na dwa miesiące, pomnożone eskontem i nową pożyczką. Pewien zwy* eę t*a, R3ul czerpał w worku, nie myśląc o przy- szi ści. Pani de Vandenesse miała wróć ć za kilka dni, o miesiąc wcześniej niż zwykle, sprowadzona szalonem pragnieniem widzenia Natana; nie chciał tedy kłopotów pieniężnych w chwili gdy znów za­czynało się dlań życie walki. Korespondencja, w której pióro zawsze jest śmielsze od słowa, w której strojna kw atami myśl wszystk ego sięga i wszystko może powiedzieć, dop^owad¿lła hrabinę do szczytu

egzaltacji; widziała w Raulu jednego z najświetniej­szych genjuszów epoki, szlachetne i zapoznane ser­ce bez skazy i godne ubóstwienia; widziała go ś».ę. gającego rychło śmielszą rc,ką po różdżkę władzy, h ebanem, sławo jego, tak piękne w miłości, za­grzmi z trybuny. Marja żyła już tylko tem życiem, za* mkniętem niby klamrami globusu w których środku znajduje się świat. Niewrażliwa na spokojne słodycze małżeństwa, istniała wzruszeniami tego zawrotnego życia dawkowanemi umiejętnem I rozkochanem pió­rem; całowała te listy pirane wśród szczytnych walk myśli, odkradane godzinom wytężonej pracy, i czuła całą ich cenę. Była pewna, że jest jedyną m łością I źe ma za rywaiki jeno ambicję I sławę. W ten sposób, w swojej samotni, żyła pełnią sił, szczęśliwa iż tak dobrze wybrała: Natan byl aniołem. Na szczę* ¿cic, wyjazd hrabiny na wieś i zapory jakie Istniały między nią a Raulem, ukręciły głowę plotkom wici*

bskiego świata. W ostatnich dniach października, Marja i Rai-l podjęli tedy swoje przechadzki w Laskn; aż do chwili w której salony się otworzą, mo li się widywać jedynie tam, Raul mógł nieco swobo* dniej kosztować czystych, niezrównanych rozkoszy swego idealnego życia i kryć je przed Fioryną: pra* coweł nieco mniej, dziennik wszedł już na regular­niejsze tory, każdy znał swoje obowiązki. Zaczął mimo woli czynić porównania, które, bez uszczerb­ku dla hrabiny, wypadły wszystkie na korzyść aktorki. Zmiażdżony na nowo wysiłkami na jakie skazywała go. miłość kobiety z wiel ie-jo świata, absorbu­jąca wraz serce j go i głowę Raul znalazł nadludz­kie siły ©by istnieć naraz na trzech scenach: świata, dziennika i kulis. W chwili gdy Floryna, która była mu wdzięczna za wszystko, która dzieliła . niemaj

pracę jego i niepokoje, ukazywała się I znikeła w porę, sypiąc mu garś iami rzeczywiste szczęście, bez frazesów, bez akompanjamentu wyrzutów, hrabina,

o nienasyconych oczach, o czystem łonie, nie doce­niała tych olbrzymich prac i wysiłków czynionych często poto ©by ją widzieć na chwilę. Miast dążyć do panowania, Fioryna pozwalała się brać, opuszcdać» brać nanowo, z gibkcścią kota, który spada na czte­ry łapy i wstrząsa uszkami. Ta łatwcść odpowiada doskonaie pot zębom człowieka myśli; każdy artysta byłby z niej korzystał, jak to czynił Natan, nie rzu­cając poścgu za owem pięknem idealnem uczu­ciem, za ową wspaniałą namiętnością która czarowa­ła instynkty poety, jego tajemne marzenia, próżno

I

stkf. Przekonany o katastrofie która byłaby nastę* pstwem niedyskrecji, powiadał sobie: »Hrabina ant Flora nie dowiedzą się o niczenril" Były tak daleko jedna od drugiej! 2 początkiem zimy, Raul znów ukazał się w święcie na szczycie blasku: stał się niemal osobistością. Rastignac, który postradał tekę w związku ze śmiercią de Marsaya, wspierał się na. Rauiu i wspierał jego swemi pochwałami. Wówczas, pani de Vandenessę zapragnęła dowiedzieć się, czy jaj mąż zmienił zdanie co do Natana. Po roku, za­gadnęła znów o niego, w mniemaniu że zyskeła prawo do wspaniałego odwetu, tak miłego sercu każdej kobiety, nawet najszlachetniejszej, najmniej ziemskiej; można bowiem iść o zakład, źe anioły, kupiąc się koło ^Świętejo świętych, znają jeszcze walki miłości własnej.

Brakowało mu jeszcze tego, aby się stał za­bawką w ręku spekulantów, odparł hrabia.

Feliks, któremu doświadczenie światowca I po­lityka pozwalały widzieć jasno, przeniknął położenie Raula. Wytłómaczył spokojnie żonie, źe zamach Fieschiego miał za rezultat to, iż skupił ludzi obo­jętnych dokoła Interesów zagrożonych w osobie Lu* dwika Filipa. Dzienniki bez wyraźnie zdecydowanej barwy stracą w tych warunkach abonentów, ponie­waż dziennikarstwo uprości się wraz z polityką. Je­żeli Natan postawił swą fortunę na kartę dziennika, padnie wkrótce. Ten rzut oka, tak prosty, tak jasny, mimo iż udzielony dla oświetlenia obojętnej kwestji

przez cłowieka który umieł obliczać widoki k&żdej partji, przeraził panią de Vandenesse.

*— Interesuje cię tedy ta figura? zapytał Feiiks

żony*

Ot# Jak człowiek którego dowcip mnie bawi,

klóreao ro7mowa mnie zajmuje.

Odpowiedź tę rzuciła tak naturalnym tonem, że

hrabia nie domyślił się niczego.

Nazajutrz, o czwartej, u pani d'Espard, Marja I Raul mieli pccichu długą rozmowę. Hrabina wy­raziła obawy, które Raul rozproszył, szcześlwy iż może podkopać szyderstwem małżeńską wi ikcść Feliksa. Natanowi też Itżał odwet na sercu. Odma­lował hrabiego jako umysł małej miary, wstecznika» który chce sądz ć rewolucję lipcowa sk*lą Restaura­cji, Który wzdiaga się widzieć tryumf klasy średniej, nowe sił/ społeczeństwa, przemijające lub trwrle,

ale rzeczywiste. Pojęcie wielkich panów steło się Już niemożliwe, nadchodź to królestwo prawdziwych wyższości. Zamiast wziąść pod uwagę pośrednie I bezinteresowne przestrogi wytrawnego i obojętnego w danej kwestji polityka, Raul wylazł na szczudła I udrapował się w purpurę sukcesu. Którat kobieta nie uwierzy raczej kochankowi niż mężowi? Pani de Vandenesse, uspokojona, zaczęła tedy owo życie stłun io ych emocji, kradzionych radości, tajemnych uścisków ręki, jakiemi żyła poprzednie] zimy. Ta gra pociąga w końcu kobietę poza zamierzone granice*

o ile mężczyzna którego kocha ma nieco determina­cji I zniecierpliwi się przeszkodami Szczęściem dla

CÓRKA EWY ras

—- — !.■>„.>|.H.I •

nie}, Raul, studzony przez Florynę, nie był niebez­pieczny. Zresztą, pochłonęły go interesy, które nie pozwolił/ rnu korzystać ze swego szczęścia. M mo to, nagły cios jaki groziłby Natanowi, nowe przesz­kody, zniecierpliwienie, mogły pchnąć hrabinę w przepaść. Raul przejrzał to u p^sobienie Marji; wśród tego, pod koniec grudnia, du T Het zażądał spłały we'<sH* Bogaty bsnKier, który powiadał iż jest w kłopotach, poradź ł Raulowi, aby p życzył tę sumę na dwa tygodnie u lichwiarza, niejakiego Gigonnet, dwudziestopięcioprocentowej opatrzności młodych ludzi w potrzebie. Za k>lka dni, dziennik będzie miał znaczny wpływ z prenumeraty, kasa się napełni, trud­ności się ułożą. Zresztą, czemu Natan nie miałby napisać sztuki? Przez ambicję, Natan chciał spłacić dług za wszelką cenę. Du Ti 11 et dół Raulowi list dó lichwiarza, w myśl którego Gigonnet wyliczy ł potrzeb­ną sumę na weksle z terminem dwudziestodniowy rm Zamiast szukać przyczyn podobnej łatwości kredytu, Raul żałował że nie zażądsł więcej. W ten sposób zachowu ą się ludzie wybitni 1 rpzumni; w poważ­nych faktach widzą jedynie przedmiot do żartu! Mo- źnaby rzec, iż chowają wszystkie siły duchowe na swe dzieła, 1, z obawy uszczuplenia Ich, nie poslir gu ą się niemi w sprawach osobistych, Raul opo­wiedział układ z lichwiarzem Blondetowl l Florynle; odmalował im całego Ggonneta, Jego pokoik, schód* ki astmatyczny dzwonek z sarnią nóżką, wytartą słomiankę, kominek wygasły zarówno jak spojrzenie; uśmiali się wspólnie z tego nowego WU/a; nie za*

1 » ■■■iniiii mrwi . iif,«fw-u^ir.-..T rt.ii,» , ^

stanawisli się ani nad du Tretem, rzekomo w kłopo­tach pienionych, ani nad lichwiarzem, tak łatwo rozwiązującym sakiewkę. Ot. kaprysy!

Wziął tylko piątnaście od sta, rzekł Blondeć, powinieneś mu był poddękoweć. Przy dwudziestu pięciu od sta, przestajemy s*ę kłaniać tym panom! lichwa zaczyna się od pięćdziesięciu od sta: za tą taryfę, pogardza się nimi,

Cc? pogardza? rzeHa Floryno, Gdz!eż jest przyjaciel, któryby pożyczył na ten procent, nie przy= bierając min dobroczyńcy?

Floryna ma słuszność; szczęśliwy jestem, że jui nic nie jestem winien du Tilietovvi.

Czem się tłumaczy ten brak przenikliwości w osobistych sprawach u ludzi przyzwyczajonych wszy­stko przfn kać? Być może, duch nie mole być na wszystkich punktach doskonały; może artyści nadto lyją w chwili obecnej aby zgłębiać przyszłość} może nadto debrze spostrzegają śmiesznestki aby dojrzeć pułapkę, i sędzą iż niktby nie śmiał z nich zadrw ć. Przyszłość nie dsła na siebie czekać. W trzy tygodnie weksle zaprotestowano; ale Floryna zakręciła Się w trybunale handlowym i uzyskała dwadzieścia pięć dni zwłoki. Raul rgarnął swoje położenie, za. żgdał rachunków: wyniki ło z nichę że wpływy dzień* nika ledwie w dwóch trzecich pokrywają koszta i że abonament słabnie. Wielki człowiek stał się niespokojny i ponury, ale tylko wobec Fioryny, której się zwierzył. Floryna poradziła mu, aby wziął zaliczkę na przyszłe sztuki teatralne, sprzedając je

%

ryczałtem l zrzekając s:ę tantiemy. Tym sposobem uzyskał Natan dwadzieścia tysięcy I spłacił dług do czterdziestu tysięcy. 10 lutego, dwadiieścia p ęć dni dobiegło końca. Du Tillet-, który nie chciał Natana za konkurenta w okręgu gdzie miał sam stawać, zostawiając Massolowi inny okręg oddany rządowi, polecił Gigonnetowi aby ścig ć Raula z cełą bez* względnością. Człowiek przywalony długami nie mo­że forsować swej kandydatury. Dom karny w Clichy mógł pochłonąć przyszłego ministra. Floryna sama miała nieustannie do czynienia z komornikami z po­wodu własnych długów; w tej katastrofie jako je­dyny ś odek pozostawało jej tylko owo „Ja/“ Medel, meble bowiem b>ły 2ajęte. Ambitny pisarz słyszał ze wszystkich stron trzask świeżego gmachu, wznie­sionego bez fundamentów. Ledwie już mając dość sił aby podtrzymać tak rozległe przedsięwzęcie, czuł się niezdolnym podjąć je na nowo; miał tedy zgl- nąć pod ruinemi swych marzeń. Miłość hrabiny dawa­ła mu jeszcze jakieś przebłyski życia; ożywiał swą maskę, ale wewnątrz nadzieja zamarła. Nie podej­rzewał du T lleta, widział jedynie lichwiarza. Rastl- gnac, Blondet, Lousteau, Vernou, Finot, Masso| strzegli się pilnie cświecić tego człowieka, który się okazał tak niebezpiecznie żywotnym. Rastignac, pragnąc wrócić do włazdzy, wspierał po cichu grę Nucmgena i du Tilleta. Inni dcświadczali nieskoń­czonych rozkoszy, patrząc na agonję jednego z ka­mratów, który zuchwale pokusił się zostać ich wład­cą. Żaden nie byłby pisnął słówka Flory nie; prz**

dwnie, chwalono przed nią Raula. „Natan ma bar­ki zdolne udźwignąć świat, da sobie radę, wszystko pójdzie cudownie*.

Wczoraj , zyskaliśmy dwóch abonentów, mówił Blondet z poważni) miną, Raul będzie pos­łem. Storo budżet przejdzie, ukaże się dekret roz­wiązujący Izbę.

Natan, ścigany, nie mógł Już liczyć na lichwą. Floryna, zafantowana, mogła już lic?yć jedynie na tref namiętności zbudzonej w jakim dudku, który nigdy nie zjawia sie w pore. Przyjaciele Natana byli to wszystko ludzie bez pieniędzy i kredytu. Dekret uwiezienia zabijał |ego nadzieje jako polityka. Na dc miar nieszczęść, zabrnął w olbrzymie prace za­płacone z góry; nie widział dna otchłani, w którą się staczał. W obi czu tych k'ęsk, odwaga opLŚała go. Czy hrabina de Vandenesse zostanie mu wier­na, czy też ucieknie odeń daleko? Kobiety wciąga zazwyczaj w tą przepaść jedynie pełna miłość, ich zaś n e skuła ona z sobą tajemniczemi więzami szczęścia. Ale, gdyby nawet hrabina podążyła za nim za granice, zostałaby bez majątku i bez wpływów I byłaby tylko jednym cezarem więcej. Dusza po! ślednlej miary, człowiek żyjący jedynie ambicją jak Natan, musiał ujrzeć w samobójstwie miecz zdolny przecięć te gordyjskie we?ły. Mjśl że ma upaść w obliczu tego świata, w który sie wcisnął, nad któ­rym chciał zapanować, że ma zostawić tam hrabinę w pełnym blasku I stać się z powrotem zabłoconym piechurem, była mu nie do zniesienia« Szaleństwa

tańczyło I podzwaniało Ironicznymi dzwoneczkami u wrót urojonejo pałacu poety. Doszedłszy do tego krańca, Natan oczekiwał wypadku, chcąc się zabić

eż w ostateczności.

W ostatnich dniach, wyprlnionych wydaniem wyroku, ogłoszeniem nakazu uwięzienia, Raul ob* nosił wszędzie mimcwoli ów chłodno posępny wy­raz, Jaki człowiek umiejący obserwować mógł zau­ważyć u ludzi skazanych na samobójstwo lub obmyślających je. Grobowe myśli, jakiemi się pieszczą, stroją ich czoło w szare l mgliste mrcki; uśmiech ich ma coś złowrogiego, ruchy są uro­czyste. Nieszczęśnicy chcą, zdawałoby sie, wyssać do ostatka złocąty się owoc życia; spojrzenia ich sondują raz po raz ¿ł^b serca, słyszą w powietrzu dzwon pogrzebowy, na niczem nie mogą skupić uwagi. Jednego wieczora, w salonie lady Dudley, Marja spostrzegła te przerażające objawy: Raul

został sam na kanapce w buduarz, gdy wszyscy rozmawiali w salonie, Hrabina stanęła w drzwiach, on nie podniósł głowy, nie usłyszał oddechu Marjl, ani szelestu jedwabnej sukni: patrzał na dywan z oczami martwemi, tępemi t bólu: wolał raczej umr.eć mż abdykowEĆ. Nie każbemu dany jest piedestał Św. Heleny. Zresztą, samobójstwo sroźyło się wówczas w Paryżu; czyż nie musi być ono ostatnism słowem społeczeństwa niedowiaikówl W

¡ej chwili właśnie Raul postanowił umrzeć. Zwąt* pienie mierzy się miarą powziętych nadziei, dla Ra ula nie była tedy inoego wyjścia jak grób.

BAL2AC

««•MMadBMMaMMMMMM

Co tobie? rzekła Marja biegnąc ku niemu.

- Nic, odparł.

Istnieje, między kochankami, sposób wymówie­nia owego nic, które oznacza coś wręcz przeciwne­go. Marja ruszyła ramionami,

Dziecko z ciebiel rzekła. Zdarzyło cl się nieszczęście?

Nie mnie, rzekł. Zresztą, I tak dowiesz się

o tem zbyt wcześnie, Marjo, dodał tkliwie.

O czem myślałeś kiedym weszła? spytała tonem słodkiego rozkazu.

Chcesz wiedzieć prawdą?

Skinęła głową.

Myślałem o tobie, powiadetem sobie, łź, na mojem miejscu, niejeden mężczyzna chciółoy być

kochany bez zastrzeżeń: kochasz mnie tak, nie­prawdaż?

Tak, rzekła.

J, ciągnął Raul ujmując ją wpół I przycią­gając do siebie aby ją pocałować w czoło bez wzglę­du na niebezpieczeństwo, zostawiam cię czystą i bez wyrzutów. Mogą cię wciągnąć w przepaść, i oto pozostajesz na buegu w całej chwale, bez zmazy. Jednakże, jedna myśl mnie gnębi...

Jaka?

Będziesz mną gardzić.

Uśmiechnęła się dumnie.

Tak, ,nie uwierzysz nigdy w świętość mej miłości; zresztą będą mnie zohydzać, wiem o tem. Kobtaty ni* są zdolna pojąć, ii, z głębi naszego

śmietnika, podnosimy oczy ku niebu, aby tam ubó. stwiać bez podzisłu jakąś Marję. Mięszają do tej świętej miłości mizerne kwestje; nie rozumieją, że ludzie wysokiej inteligencji i szerokiego lotu mogz wyzwolić duszę z użycia, aby ją zachować dia ja, kiego ubóstwianego ołtarza. A jednak, Marjo, kul\ ideału żarliwszy jest u nas niż u was: zznaj- dujemy go w kobiecie, która nawet go u nas nie szuka.

Poco ta literatura? rzekła drwiąco jak ko bieta pewna siebie.

Opuszczam Francję; dlaczego i jak, dowies2 się jutro z listu, który ci przyniesie mój służący, Żegnaj, Marjo.

Raul wy&zedł, przygarnąwszy hrabinę do pier­si w straszliwym uścisku i zostawił ją odrętwiałą

z bólu.

Co tobie, droga? rzekła margsrbina d?Espard wchodząc, cóż ci takiego powiedział p. Natan? Po­żegnał nas z wielce melodramatyczną miną. Jes­teś może zanadto rozsądna, albo zanadto nie* rozsądna.

Hrabina ujęła pod ramię hrabinę d^spard, aby wrócić do salonu, który opuściła w chwilę

później.

Idzie może na pierwszą schadzkę, rzekła jady Dudley do margrabiny.

Przekonam się, odparła pani d’Espard wy­chodząc i każąc jechać za powozem hrabiny.

Córko Ewy 10

ISO BALZAC

irt> ii—ii ~ i - - - —-i-- . - -Ti—r- ' ~~~i——- - - r ■ ■ - - --- - - - i ni m . u mt i ii«ii n"Bn~rrn*~-•*— -

f

flle pojazd pani de Vandenesse skierował się na przedmieście św. Honorjusza. Kiedy pani d*Es- perd skręcała do siebie, ujrzeła, że hrabina Felikso- wa jsdzie dalej w stroną ulicy de Rocher. Marja położyła się, ale nie mogła usnąć. Spędziła noc na czytaniu jakiejś podróży do bieguna, nie rozumie­jąc ani słowa. O wpół do dziewiątej rano, otrzyma­ła od Raula list i otwarła go spiesznie; List zaczy­nał się od klasycznych słów:

Ukochana moja; kiedy ten papier znajdzie się w twych rękach, mnie już nie będzie..."

Nie dokończyła, zmięła papier nerwowym skur­czem, zadzwoniła na pannę służącą, narzuciła spie­sznie peniuar, obuła pierwsze z brzegu trzewiki, za­winęła się w szal, wzięła kapelusz; następnie wyszła polecając pannie służącej aby powiedziała hrabiemu że idzie do siostry, pani du Tillet.

Gdzie zostawiłeś pana? spytała służącego

Raula.

- W redakcji.

Chodźmy, rzekła.

Ku wielkiemu zdziwieniu całego domu, wyszła pieszo, przed dziewiątą, miotana wyraźnem szaleń­stwem. Szczęściem dla niej, panna służąca poszła powiedzieć hrabiemu, że pani otrzymała od pani du Tillet list który wstrząsnął nią niesłychanie, i że pobiegła do siostry w towarzystwie oddawcy. Van- denesse czekał ai żon» wróci i udzieli wyjaśnień. Hrabina wsiadła do dorożki i pomknęła do redakcji.

O taj godzinie, rozległe apartamenty zajmowane

przez dziennik w starem domostwie przy ul. Fey- deau były puste; znajdował się w nich jedynie po' sł gacz redakcyjny, mocno zdziwiony widokiem młodej i ładnej kobiety, pomykającej wpół-przyto mnie S pytającej o Natana.

Z pewnością jest u panny Floryny, odparł

biorąc hrabinę za rywalką, która chce zrobić sceną.

Gdzie pracuje tutaj?

W gabinecie, klucz nosi przy sobie.

Chcę tam wejść.

Służący zaprowadził ją pod drzwi ciemnego po- Koiku wychodzącego na dziedziniec. Hrabina, otwo­rzywszy okno przyległego pokoju, mogła dojrzeć co się dzieje wewnątrz: Natan rzęził, wpół • leżąc na

Swoim fotelu naczelnego redaktora.

Wysadź drzwi i milcz! opłacę twoje milcze­nie, rzekła. Nie widzisz, że pan Natan kcna?

Służący pobiegł do drukarni po sztabę którą zdcłał wyważyć drzwi. Raul truł się jak zwykła szwaczka piecykiem węglowym. Skończył właśnie list do Blondeta, w którym prosił go, aby upozorował jego samobójstwo nagłym udarem mózgu. Hrabina przybyła na czas; kazała przenieść Raula do dorożki, i, nie wiedząc gdzia go zawieźć, zajechała do hotelu, wz ęła pokój i posłała po lekarza. W kilku godzin, Raul znalazł się poza niebezpieczeństwem, ale hra« bina nie opuściła jego wezgłowia, zanim nie uzys­kała generalnej spowiedzi. Skoro złamany wielki człowiek przelał w jej serce straszliwe elegje bólu,

wróciła do domu, wydana r a pastwę wszystkich mąk* wszystkich myśli, które, poprzedniego dnia, oblegały czoło Natana.

Znajdę sposób na wszystko, rzekła aby wlać weń życie.

Cóż, co się stało siostrze? spytał Feliks, wi­dząc żonę z powrotem. Wydajesz mi się bardzo zmieniona.

-r- To straszna historja, co do której trzeba mi zachować najgłębszą tajemnicę, odparła, odzyskując dość siły aby udi ć spokój.

Aby być samą i oddać się spokojnie myślom, hrabina pojechała wieczór do Włochów, następnie pospieszyła wywnętrzyć się na sercu pani du Tillat, opowiadając jej straszliwą scenę ranną, prosząc o radę I pomoc. Ani jedna ani druga nie mogła wie­dzieć, że to du Tillet rozpalił ogień w owym po­spolitym piecyku, którego widok tak przeraził hra­binę Feliksową.

Ma tylko mnie na świecie, rzekła Marja do siostry, I ja go nie opuszczę,

To słowo zawiera tajemnicę wszystkich kobiet: są heroiczne wówczas, kiedy mają pewność iż są wszystkiem dla wielkiego 1 nieskalanego człowieka.

Du Tillet słyszał mniej lub więcej wiarygodne pogłoski ó miłości bratowej do Raula; ale należał do tych, którzy przeczyli tym wieściom, lub uważali je za niepodobne do pogodzenia ze stosunkiem Raula i Floryny. Aktorka wypędziłaby hrabinę, lub odwrotnie. Ale, kiedy, wróciwszy do domu, ujrzał

szwagierkę, której twarz zdradzała już w teatrze Gwałtowne wzruszenie, odgadł iż Raul zwierzył się hrabinie ze swoich utrapień: zatem, hrabina kocha go, zatem, przyszła prosić Marji-Eugenji o sumę któ­rą był winien staremu Gigonnet. Pani du Tillet, która nie znała sekretu tej przenikliwości, z pozoru nadnaturalnej, okazała takie zdumienie, iż podejrzenia du Tilleta zmieniły się w pewność. Bankier sądził, iż pochwycił w rękę nici tajemnic Natana. Nikt nie siedział, iż nieszczęśnik znajduje się w łóżku przy ulicy du Mail, w lichym hoteliku, pod nazwiskiem Nużącego któremu hrabina przyrzekła pięćset fran­ków jeśli dochowa sekretu. Jakoż, Franciszek Quillet

»

sumiennie opowiedział odźwiernej, iż Natan zasłabł Wskutek nadmiary pracy. Du Tillet nie zdziwił się, %

ze nie widzi Natana. B>ło naturalne iż dziennikarz ukrywa się wobec wydanego już dekretu uwięzienia. Skoro szpicle przyszli zasięgnąć wiadomości, dowie­dzieli się, iż rankiem dama jakaś zjawiła się, aby uprowadzić naczelnego redaktora. Upłynęło dwa dni nim odkryli numer dorożki, nim wzięli na spytki woźni­cę» przetrząsnęli hotel, w którym przychodził do ży­cia biedny bankrut Tak więc, ostrożności podjęte Przez Marję zyskały Natanowi trzydniową zwłokę.

Obie siostry spęd2iły okrutną noc. Podobna katastrofa rzuca jaskrawy blask na całe życie; oświetla jego czeluści, zaułki, bardziej niż szczyty której, dotąd ściągały spojrzenia. Wstrząśnięta straszliwym obrazem młodego człowieka umierającego w fotelu, w obli­czu swego dziennika, spisującego po rzymsku ostat­

nie myśli, poczciwa pani du Tillet nie miała innej troski, prócz tej aby mu przyjść z pomocą; aby wró­cić życie tej duszy, którą żyła jej siostra. Jest w natu­rze człowieka widzieć skutki nim zanalizuje przyczy- ny. Eugenja umocniła się w powziętym zamiarze, mia* nowicie aby się zwrócić do baronowej Delfiny de Nucingen, u której miała być na obiedzie; nie wąt- p ła o powodzeniu. Wspaniełomyślna, jak wszystkie osoby których nie ścisnęły jeszcze polerowane sta­lowe tryby nowożytnego społeczeństwa, pani du Tillet postanowiła wziąć wszystko na siebie.

Ze swej strony, hrabina, szczęśliwa ii ocaliła już życie Natanowi, strewiła noc na obmyślaniu spo­sobów wydobycia czterdziestu tysięcy franków. W tego rodzaju katastrofach kobiety są cudowne. Wie* dzione swem uczuciem, dochodzą do kombinacyj» które zdumiałyby złodziei, spekulantów i lichwiarzy, gdyby te trzy klasy mniej lub więcej patentowanych przemysłowców mogły czemukolwiek się dziw. 6 Hrabina sprzedaweła w myśli swoje djamenty, za' mierzając nosić fałszywe. Postanawiała poprosić mę­ża o tę sumę dla siostry, już raz użytej za parawan; cle za wiele miała szlachetności, aby się nie ccfnąć przed tymi poniżającymi środkami; obmyślała je i od' trące ła natychmiast. Pieniądze męża dla Nctaial Wzdry­gnęła się w łóżku, przerażona własną ohydą. Kazać wprawiać fałszywe djamenty! mąż spostrzegłby się w końcu. Chciała iść prosić o tę sumę RotszyldóW. którzy mają tyle złota, arcybiskupa, który powinien wspierać biednych; — przeskakując w ten sposób od

CÓRKA EWY 135

% iiMT-rmn -"i~t ‘

jednej religji do drug'ej, żebrząc wszędzie. Rozpa­czała iż stoi zdała od rządu, niegdyś u t lałaby zdo* być potrzebną sumę w pobliżu tronu. Myślała o tern, aby się uciec do ojca. Ale dawny urzędnik ży­wił niechęć do nielegalności; dzieci jego miały spo* sobność przekonać się, jak mała sympatyzuje z sercowami nieszczęściami1); nie chcieł o tem słyszeć stał się mizantropem; miał wstręt do wszelkich kom- plikacyj miłosnych. Co do hrabiny de Granville, ta żyła w Normandji w swoim majątku, czekając i mo­dląc się, kończąc swoje dni wśród księży i worków §rebra, zimna do ostatniej chwili* Gdyby nawet Mdr* ja miała czas dotrzeć do Bayeux, czyż matka dałaby jej tyle, nie wiedząc na jaki użytek? Zmyślić dłjg<? Tak, może dałaby się wzruszyć swej ulubie­nicy. Zate n. w razie niepowodzenia, hrabina udała by się do Normandji. Hrabia de Granville nie od­mówiło/ pomocy w upozorowaniu podróży, opowia­dając o ciężkiej chorobie jaka rzekomo nawiedziła jego żonę. Straszliwy obraz który przeraził ją dziś rano, pomoc dana Natanowi, godziny spędzone przy jegj Ijżu, jego bezradne zwierzenia, ta agonja wiel­kiego talentu, lot genjusza wstrzymany przez pospo­litą, nikczemną zaporę, wszystko stanęło w pamięci Marji aby podsycić jej miłość. Przebiegła myślą swo* je wzruszenia: nędze te porywały ją stokroć bar» dziej niż wielkości. Czy byłaby ucałowsła to czoło uwieńczone tryumfem? Nie. Ostatnie słowa, Jakie

1) »Podw<5ina rodzina", w fomie .Fałszywa kochanka*.

Natan wyrzekł do niej w buduarze łady Dudley, wy* dęły się jej czemś nieskończenie wzniosłem. Coś tak świętego było w tern pożegnaniu! Co za szlachetność w wyrzeczeniu się szczęścia, które stsłoby się dla niej męczarnią! Hrabina pragnęła w życiu wzruszeń! miała ich poddostatkiem, straszliwych, okrutnych, ale kochanych. Więcej żyła cierpieniem niż rozkoszą. Z jakiem upojeniem powtarzała sobie: „Ocaliłam go już raz, ocalę jeszcze!“ Słyszała jego wykrzyknik: „Jedynie nieszczęśliwi wiedzą dokąd sięga miłość!* kiedy uczuł wargi Marji na swojem czole.

*

, — Czyś chora? spyteł mąż, który wszedł aby oznajmić śniadanie.

Jestem straszliwie znękana dramatem, jaki rozgrywa się u siostry, rzekła mówiąc prawdę.

Wpadła w bardzo złe ręce; to hańba dla ro* dżiny mieć takiego du Tilleta, człowieka bez iskry duchowego szlachectwa; gdyby siostrze zdarzyło się jakie nieszczęście, nie znalazłaby u niego litości.

Gdzież jest kobieta, która zadowoliłaby się litością, rzekła hrabina z konwulsyjnym ruchem. Kie­dy jesteście bez litości, srogość wasza jest dla nas łaską.

Nie od dziś znam twoje szlachetne serce, rzeki Feliks całując rękę żony, wzruszony tą dumą. Kobieta, która tak myśli, nie potrzebuje aby jej strzedz.

Strzedz? podjęła. Także hańba która spada na was.

Feliks uśmiechnął się, ale Marja się zaczerwie­niła. Kiedy kobieta potajemnie schodzi z proste] drogi, wspina się ostentacyjnie na najwyższy stopień kobiecej dumy. Jestto obłuda, za którą trzeba im być wdzięcznym. Oszukaństwo staje się wówczas peine godności, wielkości niemal. Marja napisała parę słów do Natana, pod nazwiskiem Quillet, aby donieść że wszystko idzie dobrze, i przesiała mu je przez posłańca do hotelu. Wieczorem, w Operze, hrabina zebrała korzyści swego kłamstwa, mąż bo. wiem uważał za zupełnie naturalne, że opuściła lożę aby odwiedzić siostrę. Feliks zatrzymał Marję do chwili, w której du Tillet zostawi żonę samą. Jakie wzruszenia przechodziła mijając korytarz, wchodząc do loży i zasiadając z czołem pogodnem i spokoj- nem dla świata, zdumionego iż widzi siostry razem!

1 cóż? rzekła.

Twarz Marji Eugenji była odpowiedzią: tryska­ła z niej naiwna radość, którą wiele osób przypisy­wało zadowolonej próżności.

Będzie ocalony, droga moja, ale tylko na trzy miesiące, przez które pomyślimy nad tem aby go wyratować trwalej. Pani de Nucingen żąda czte­rech weksli, każdy po dziesięć tysięcy, podpisanych przez kogobądź, aby ciebie nie narażać. Wytłóma- czyła mi, jak należy je wystawić, nic nie zrozumia­łam, ols p. Natan się tem zajmie. Przyszło mi zara* zem na myśl) że Schmuke*), nasz dawny nauczyciel,

I) Kusyn Pons,

mofe nam być użyteczny: podpisałby z pewnością. Skoro dołączysz do tych czterech obPgów-list, w którym zaręczysz pani da Nucingen iż będą spłaco­ne, jutro ctrzymasz pieniądze. Załatw wszystko sa­ma, nie polegaj na nikim. Mam nadzieję, że Schmu* ke nie będzie rcbił żadnych kwsstji. Aby odwrócić podejrzenie, powiedziałam, że chcesz przyjść z pomo­cą naszemu dawnemu nauczycielowi muzyki, stare­mu Niemcowi, który popadł w nędzę. Mogłam tedy prosić o najgłębszą tajemnicę.

Sprytna jesteś jak anioł! Byleby tylko ba. ronowa nie zdradziła się z niczem przed daniem pieniędzy! rzekła hrabina, wznosząc oczy jak gdyby z modlitwą, mimo iż rozmowa toczyła się w Operze*

Schmuke mieszka na małej uliczce de Ne- vers, kcło wybrzeża Conti, nie zapomnij, idź sama

do niego.

Dziękuję, rzekła hrabina, ściskając rękę sio­stry. Ocht dałabym dziesięć lat.życia...

Tych ostatnich zapewne...

Aby nigdy nie przechodzić podobnych wzru­szeń, rzekła hrabina, uśmiechając się mimowoli.

Osoby, które lornetowały w tej chwili obie sio­stry, mogły mniemać, podziwiając ich niewinn® śmieszki, iź mówią o jakichś błahostkach; ale któryś z owych światowych wygów, przychodzących do Opery wiecej dla studjowania tualet i fizjognomij nii dla przyjemności słuchania, odgadłby może tajemni­cę hrabiny, widząc gwałtowne wzruszenie, które zga­siło radość tych dwóch uroczych twarzyczek. Raut.

który w nocy nie obawiał się jui pościgu, blady I wycieńczony, z niespokojnym wzrokiem, z posępnem czcłem, ukazał s ą na stopniu gdzie zwykle przy­stawał. Szukał oczyma hrabiny w jej loży, nie *na- lazł, utopił czoło w dłoniach.

Czyż mogłaby być dziś w Operze, pomyślał.

Spójrzże ku nam, biedny genjuszu, rzuciła mu szeptem pani du Tillet«

Co się tyczy Marj’, ta, nie zważając iż się na* raża, skierowała nań owo gwełtowne i usilne spój» rżenie, przez które wola tryska z oka jak ze si ńca fale świetlne: spojrzenie, które, wedle magne yze- rów, wnika w csobę na którą jest zwrócone. Raul# jakgdyby tknięty czarnoksięską różdżką, podniósł głowę: oko jego spotkało nagie oczy sióstr. Z cu­downą przytomnością umysłu, która nigdy nie opusz­cza kobiet, pani de Vandenesse ujęła krzyżyk nu piersi i wskazała go szybkim i znaczącym uśmie­chem* Klejnot rzucił swój odolask aż na czoło Rau­ta, który odpowiedział radosnym gestem; zro­zumiał.

C?yż to jest nic, Eugenjo, rzekła hrabina do siostry, wracać w ten sposób życie martwym?

Możesz wstąpić do towarzystwa ratownicze«

go, odpaiła Eugenja z uśmiechem.

\ cóż, jakże się miewasz, drogi chłopcze? rzek? du Tiłlet, ściskając rękę Raula i zbliżając się doń z wylewem serdecznej przyjaźni.

;

Ba! jak człowiek, który otrzymał najlepsze wiadomości o wyborach. Mandat mam w kieszeni« odparł Rauł.

• — Cieszą się niezmiernie, odparł du TiUet. Trzeba nam będzie pieniędzy dla dziennika.

Znajdziemy, rzekł Raul.

Kobiety są w zmowie z djabłeml rzekł du TiUet nie dając sie jeszcze omanić słowom Raula, którego nazywał Szarnatanem.

Do czego to mówisz? rzekł Raul.

Pani szwagierka jest w loży mojej żony, rzekł bankier; w tem siedzi jakieś szelmostwo. Hra­bina, jak się zdaje, szaleje za tobą: daje ci znaki przez całą salę.

Patrz, rzekła pani du Tillet do siostry, mó­wią że my jesteśmy fałszywe. Moj mąż czuli się z Natanem, a to on doprowadził go do więzienia!

I mężczyźni ważą się nas obwiniać! zawoła­ła hrabina: otworzę mu oczy.

Wstała, podała ramię mężowi, który czekał na nią w korytarzu, wróciła promienna do swej loży, następnie opuściła Operę, zamówiła powóz na jutro przed ósmą rano i znalazła się o wpół do dziewią­tej na wybrzeżu Conti, zawadziwszy wprzód o ulicę du Mail.

Powóz nie mógł wjechać w małą uliczkę de Nevers; ale ponieważ Schmuke mieszkał na rogu wybrzeża, hrabina nie potrzebowała brnąć w błocie* Skoczyła prawie ze stopnia w zabłoconą i zrujnowa* ną sień starego szarego domu. odrutowanego

nakształt fajansowego gernka i pochylonego w spo­sób niepokojący dla przechodniów. Stary kapelmistrz mieszkał na czwartem piętrze, gdzie cieszy się pięk­nym widokiem Sekwany, od Nowego Mostu aż do wzgórz Chaillot Poczciwiec tak się zdumiał kiedy lokaj oznajmił mu wizytę dawnej uczenicy, iż, w swojem osłupieniu, pozwolił jej wejść. Nigdy hrabi­na nie byłaby sobie wyobraziła ani podejrzewała eg­zystencji, jaka odsłoniła się nagle jej oczom, mimo że oddawna znała głęboką obojętność Schmukego na sprawy tualety i wogóle na sprawy tego świata. Ktoby mógł uwierzyć w niedbalstwo podobnego życia, w tale zupełne zapuszczenie? Schmuke był Dyogene- sem-muzykiem, nie wstydził się swego nieporządku, byłby się go wyparł, tak był doń przyzwyczajony. Nieustający użytek poczciwej, wielkiej niemieckiej fajki rozlał na suficie, na nędznych tapetach, po- szarpanych w licznych miejscach przez kota, płowy ton, który dawał przedmiotom wygląd złotawych płodów Cerery. Kot, strojny wspaniałą szatą o dłu­gich puszystych włosach, odgrywał tam rolę niby gospodarza domu, długobrody, poważny, spokojny. Z wysokości wybornego wiedeńskiego fortepianu, gdzie zasiadał uroczyście, obrzucił wchodzącą hrabinę obleśnem i zimnem spojrzeniem, jakiem byłaby ją powitała każda kobieta, zaskoczona jej pięknością. Nie zmienił miejsca, wstrząsnął jedynie srebrnemi kiśćmi sterczących wąsów, i zwrócił złociste oczy na

Schmukego. Stary i pochyłony wiekiem fortepian, z Irzewa pomalowanego na czarne ze złotem, ale

brudny, powycierany, poszczerbiony, ukazywał kla­wisze zużyte jak zęby starego konia, i pożółkłe od oparów fajki. Na pulpicie, kupki popiołu świadczyły, że, poprzedniego dnia, Schmuke gnał na starym in­strumencie na jakiś sabbat muzyczny. Podłoga pełna zaschłego błota, podartych papierów, fajczanego po^ piołu, zagadkowych szczątków, podobna była do podłogi w niezamiatanej od tygodnia oberży. Oko bardziej wprawne niż oko hrabiny byłoby tam zna­lazło objaśnienie życia Schmukego w łupkach kasz­tanów, w ogryzkach, skorupkach jajek, w talerzach s’łuczonych przypadkiem i zawierających resztki Sauerkraut Owo niemieckie cmentarzysko szcząt­ków tworzyło niby dywan zapylonych paskudztw, który skrzypiał pod nogami 1 spotykał się z kupą popiołu, spływającą majestatycznie od kominka, gdzie

A

tronowało zwęglone polano obok dwóch dogorywa­jących głowni. Nad kominkiem zwierciadło, w któ­re m twarze tańczyły sarabande; obok, z jednej stro­ny wisiała wspaniała fajka, z drugiej strony stał chiński garnek, w którym profesor przechowywał tytoń. Dwa fotele, kupione gdzieś okazyjnie, podob­nie jak chudy i płaski tapczan, jak zmurszała i po­zbawiona marmurowego blatku komódka, jak kula­wy stół na którym widniały resztki skromnego śnia­dania, to było umeblowanie, skromne jak w wigwa­mie Mchikana. Lusterko do golenia, zawieszone na oknie bez firanek wraz z kawałkiem szmaty pocent* kowanej od czyszczenia brzytwy, wskazywało na Je­dyne poświeceni* Jaki* Schmuke czynił Gracjom

143

my * <m»m

ł świętu. Kot, Istota słaba 1 potrzebująca opieki, miał najlepszą cząstkę; posiadał na swój użytek starą po* duszkę na berierce, przy której stała filiżanka i bia­ły porcelanowy talerz. Ala czego żaden styl nie zdoła opisać, to stanu, do jakiego Schmuke, kot i fajka, ta żywa trójca, doprowadziła meble. Fajka spaliła stół w wielu miejscach. Kot i głowa Schmu* kego zatłuściły utrechcki aksamit fotel', odejmując mu właściwą aksamitowi szorstkość. Gdyby nie wspaniały ogon kota, który częściowo służył do sprzątania po­koju, nigdy nie zagracone miejsca komody i f rtO' pianu nie doczekałyby s*ę otarcia z kurzu. W kącie siały trzewiki, które zasługiwałyby na epicki opis* Blaty komody i fortepianu zawalone był/ nutami cbstrrępionemi na grzbietach. Na ścianie wisiały ad­resy uczenlc przylepione ofłatkiem. Wlile opłatków znaczyło wygasłe już adresy. Na obiciu widniały ra­chunki kreślone kredką. Komodę zdobiły wypite wczoraj kufle od piwa, które pośród tych rupieci i papierów wydawały się dziwnie nowe I lśniące* Hygjenę reprezentował dzbanek na wodę uwieńczo­ny ręcznikiem, i biały, niebiesko centkowany kawałek pospolitego mydła, który ubarwił w wielu miejscach drzewo. Dwa kapelusze, oba jednako sta* re, spoczywały na wieszadle, z którego zwisał ten sam niebieski tużurek o potrójnym kołnierzu jaki hrabina zawsze widziała na Schmukem. Pod oknem, trzy doniczki kwiatów — z pewnością kwiatów nie­mieckich — a tuż obok trzcinowa laska.

Mimo, źe wzrok I powonienia hrabiny wysta-

wlone były na ciężką próbę, uśmiech i spojrzenie Schmukego przesłoniły jej tę nędzę niebiańskimi promieniami, które dały blask spłowiałym barwom I wlały życie w tem chaos« Dusza boskiego człowie ka, który znał i odsłaniał tyle boskich rzeczyf pro­mieniowała niby słońce. Śmiech jego tak szczery, tak naiwny, na widok jednej z jego żfiądych Dzć- dzylij, rozpylił wokcło blask młodości, niewinności, wesela. Rozleł skarby najdroższe sercu człowieka

i uczynił z nich sobie płaszcz, który zakrył jego ubóstwo. Najpyszniejszy dorobkiewicz uważałby może za coś nizkiego myśleć o ramie, w której poruszał się ów wspaniały apostoł religji mu­zycznej.

Jagim dzatem dudaj, moja froka hrabi

na?l) rzekł kalecząc język francuski okropnę nie­miecką wymową. Mamsz odźbiefać gantydżgę Zy- mejona tla meko anjola?

Ta myśl podsyciła na nowo jego nieumiarko- wane wybuchy śmiechu.

Żarna, f gafalersgim mieżgangu? dodał jeszcze z filuterną miną.

Następnie zaczął się znowu śmiać jak dziecko. ~ Bżychociż tla musygt\ nie tla pietneko

1) Zachowuję ten niecierpliwiący trochę dla czytelnika sposób przekręcania wymowy, ponieważ Balzac bardzo ściśle

i uporczywie, nieraz przez całe stronice, trzyma się go w oryginale, ilekroć przemawia ustami Schmukego lub barona de Nufiingen. (Przyp. tłumacza).

t■ ■

uieporaga. — Fiem o dem, dodał mełancholicznym tonem; °ale bżychoć tla dźeko dylgó chżeź, fieź sze dutaj fżyzdgo jezd dfoje, działo, tata, fżyzdgo!

Ujął za ręką hrabiną, ucałował ją 1 uronił łzą; poczciwiec zawsze czuł sią jak nazajutrz po otrzy­maniu dobroddejstwa. Radość odjęła mu na chwilą pamięć, aby następnie przywrócić mu ją z całą si- Ją. Natychmiast chwycił kredę, skoczył na fotel przed fortepianem, i z żywością młodzieńca wypisej

na ścianie wielkiemi literami: 17 lutego 1835. Gest

ten, tak ładny, tak naiwny, wykonał z wyrazem tak szalonej wdzięczności, że hrabina uczuła sią żywo

Wiruszo"!?.

S ostra też przyjdzie, rzekła.

I truka dagsze? Gięty? szepy to było sa­n/m umrą! dodil.

Przyjdzie podziękować panu za wielką przy* sługą, o jaką chcą prosić w jej imieniu, ciągnęła.

Brądgo, brądgo, brądgo, wykrzyknął Schmuke, dzo mam sropidź? Ma.a iśdź to same- ko tjap la?

Nie, tylko napisać: »Otrzymano za sumą 10 tysięcy franków* na każdym z tych papierów, rzekła, dobywając z zarękawka cztery akcepty wy* pełnione prawic Iowo przez Natana.

Och, f mik p^zie kodofe, odparł Niemiec z powolne ściq beranko. Nie fietti dylgo, kete blóro

i adramend, — Raszsze zią zdąt, mdnhcrr Alurr* krzyknął na kota, który pttyfllądał mu się zimno.— Cirh Ewy li

14« BALZAC

' ' ~ "" ' ' " "" 1 1 — ■'■■■ " i f ■l.i,

Bo mój god% rzekł pokazując go hrabinie. Pietne s/iesze, gdóre szyje $ pietnym Schmuke! Łatny,

prawda?

Bardzo, rzekła hrabina.

Kce ko pani? rzekł,

Szaleństwo! odparła. Czyż to nie jesfc pański

przyjęci-1?

Kot, który zakrywał kałamarz, domyślił się, źe Schmuke szuka tego sprzętu i skoczy! na łóżko.

Zprydny jag małpa! rzekł Niemiec wska­zując zwierzy siedzące na łóżku. Nasfałem g Murr, na dżeźdź naszego fielkiego Hoffmana z Perlina gdóreko topsze snąłem.

Poczciwiec podpisał z niewinnością dziecka, któ­ra czyni to co mu matka każe, nie rozumiejąc nic, ale pewne że czyni dobrze. O wiele więcej zajęty

był prezentacją kota niż papierami, przez które mógł, na zasadzie praw tyczących się cudzoziemców, postradać na zawsze wolność.

Bofiata pani, sze te zdemblofe babirgi...

Niech się pan niczego nie obawia, rzekła hrabina.

Ja zie nie opafiam nidźeko, odparł. By- dam, dży de zdemblofe babirgi zbrafią brzy- jemnoźdź bani tu Dilled?

Och, tak, rzekła, odda jej pan taką usługę, jakgdybyś był jej ojcem...

Parcom dęły żdżęślify, sze mokę sdadź zię jej na dzo. Bostuchaj mojej musygi! rzekł, zo­stawiając weksle na stele i rzucając się do fortepianu.

Już ręce tego anioła biegły po starych klawi­szach, już spojrzenie jego sięgało nieba poprzez da* chy, już najrozkoszniejsze melodje kwitły w powietrzu

I wnikały w duszę ale hrabina nie pozwoliła naiwne* mu tłómaczowi rzeczy niebiańskich budzić drzewa i strun, jak czyni rafaeiowa św. Cecylja dla słuchających jej aniołów, dłużej niż przez czas potzebny do osu­szenia pisma: wsunęła weksle do zarękawka i ściąg­nęła swego rozpromienionego nauczyciela z nadob-

łocznych przestrzeni, kładąc mu rękę na ramieniu.

Mój dobry Schmuke... rzekła.

Jasz! wykrzyknął z bolesnem poddaniem.

Bodzo pyto dęły bźychocidź?

Nie szemrał, wyprostował się niby wierny pies aby wysłuchać słów hrabiny.

Mój dobry Schmuke, rzekła, idzie tu o śmierć

I o życie, każda minuta oszczędza krew i osusza łzy.

Safże da zama, rzekł. 16, ió, anjele, ozn- źadź łsy drakich! Fiec, sze piełny Imuge lidży dfoją fisydę za fiędzej tlisz rendą gdórą ma .ot dziebie !

Zobaczymy się, rzekła, przyjdzie pan muzy­kować i zjeść ze mną obiad co niedziele, jeżeli nie chce pan abym się pogniewała. Czekam pana w naj­bliższą niedzielę.

Nabraftąf

Proszę o to, a siostra z pewnością takie umówi z panem jakiś dzień.

%

tdąździe moje dęły pęcie sub rzekł,

148 BAL2AC

u,,,, , i. — i„ i mmmmmm—

fiły fałem fas pofiem dyłgo na Bolach ElisejsgicH giętyździe bżejeszłszały bofosem, parco szałgot

Myśl ta osuszyła łzy, kręcące mu się w oczach. Ofiarował ramię pięknej uczenicy, która uczuła jak serce starca bije gorączkowo.

Myślał tedy mistrz o nas? rzekła.

Safźe gięły jatłem chlip! odparł. Raz jag

0 moich toproziejgach, a bodem o bierfżych tfóch młodych ciefczątgaeh kołnych milo z dz i ja- gie zbodgałem!

Hrabina nie ¿miała już nic dodać: była w tem zdaniu jakaś nieprawdopodobna i pełna czci wierna

1 religijna uroczystość. Ten pokój zadymiony i pe* Jen ochłapów był świątynią zamieszkałą przez dwa bóstwa. Uczucie gromadziło się w nim z każdą chwilą, bez świadomości tych które go bud/iły.

Ten człowiek kocha nas szczerze, pomy­ślała.

W;rus?enie, z jakiem Schmuke patrzał na hra* blnę wsiadającą do powozu, udzieliło się i jej. Koń* cami palców przesłała mu delikatny pocałunek, jaki kobiety dają sobie zdaleka ra powitanie, ha ten widok, Schmuke pozostał niby wrosły w ziemię ¿ł. go po zniknięciu powozu. W kilka chwil później, hreb na wjeżdżała w dziedziniec pałacu pani de Nu* cingen. Baronowa jeszcze nie wsteła, ale, aby nie

deć czekać arystokratycznej damie, zawinęła się w peniuar i szal.

Chodzi o dobry uczynek, pani, rzekła hrabi* na, pośpiech jest w takich wypadkach łaską; inaczej

CÓRKA EWY 1«

n—irr ■■■■■■ — . | .■■■■■.

nie poważyłabym się trudzić pani o tak wczesne) godzinie.

Och! szczęś'lwa Jestem, że mogę... rzekła żona bankiera, biorąc cztery świstki I list gwaran­cyjny hrabiny.

Zadzwoniła na pokojówkę.

Tereso, powiedz kasjerowi, aby natychmiast sam mi przyniósł czterdzieści tys ęcy franków.

Następnie schowała do skrytki w biurku Ust pani de Vandenesse, zapieczętowawszy go wprzódy.

Ma pani rozkoszny pokój, rzedła hrabina.

Pan de Nucingen odbiera mi go, buduje nowy dom.

Ten odda pani zapewne córce. Mówią w świecie o jej małżeństwie z panem de Ras* tignac?...

W chwili gdy pani de Nucingen miała odpo­wiedzieć, wstedł kasjer. Wzięła banknoty i wrę­czyła mu cztery akcepty.

Oto pokrycie, rzekła baronowa do ka.

sjera.

Posa esgondcm, rzekł kasjer. Den Żmuge do pył musyg s Anzpacliu, dodał wybitnie niemiec­kim akcentem, widząc podpis i przyprawiając tą uwagą o dreszcz hrabinę.

Qiył ja robię interesa? rzekła pani de Nu­cingen, karcąc kasjera wyniosłem spojrzeniem. To moja rzecz.

Kasjer daremnie śledził kolejno twarz hrabiny i baronowej, obie były niewzruszone*

•—- Może pan odejść. — Pani, hrabino, zechce pani może zostać kilka chwil, aby nie wyobrażano sobie że pani gra jaką rolą w tej transakcji, rzekła baronowa do pani de Vandenesse.

Jako dopełnienie miary tylu uprzejmości, odparła hrabina, poproszą jeszcze o zachowanie sekretu.

Gdy chodzi o dobry uczynek, rozumie sią to samo przez sią, odparła baronowa z uśmiechem, □deśią powóz pani do bramy ogrodowej, odjedzie próżny, nastąpnie przejdziemy przez ogród razem, nikt nie zobaczy pani wychodzącej: bądą to istne czary!

Ma pani wdzięk osoby, która duż® cierpiała w życiu, rzekła hrabina.

Nie wiem czy mam wdziąk, ale wiele cier­piałam, odparła baronowa; pani nabyła swój tań­szym kosztem, mam nadzieją.

Dawszy rozkaz, baronowa wzięła wysokie cieple pantofle, futro i odprowadziła hrabiną do furtki.

Kiedy ktoś uknuł plan taki jak ten który wy­gotował du Ti Het przeciw Natanowi, nie zwierza go nikomu. Nucingen wiedział cośniecoś, ale żona jego była zupełnie obca tym machiawelicznym kombi­nacjom. " Mimo to, baronowa, ktdrra wiedziała ie Raul jest w kłopotach, nie dała sią omamić obu siostrom; odgadła dobrze w jakie ręce przejdą te pieniądze, była niezmiernie rada iż .może zobowią­zać hrabiną, miała zresztą głębokie współczucie di*

takich kłopotów. Rastignac, którego pozycja po­zwalała czytać w machinacjach obu bankierów, za­szedł do pani de Nucingsn na śniadanie. Daifina

I Rastignac nie mieli dla siebie tajemnic; opowie­działa mu tedy scenę z hrabiną. Rastignac, który nie w/obrażał sobie aby baronowa mogła być kie-

S*

dy wm'ęszana w tę sprawę, uboczną zresztą w jego oczach, jedan środek z całego jego arsenału oświetlił sytuację. Delfina znisrczyła może nadziej* poselskie du Tilleta, udaremniła matactwa i ofiary całego roku. Rastignac wtajemniczył baronową wa wszystko, zalecając sekret co do błędu jaki popełniła.

Byleby, rzekła, kasjer nie wspomniał nic

Nucfngenowi.

Na kilka chwil przed południem, przy śniada* niu, oznajmiono du Tilietowi Gigonneta.

Niech wejdzie, rzekł bankier, mimo że żona była przy stole. I cóż, stary Schyloku, ptaszek juz w klatce?

Nie.

Jaktol czyż nie mówiłem cl: ulica du Mail, hotel...

Zapłacił, rzskł Gigonnet, dobywając z port­felu czterdzieści biletów bankowych.

m

Twarz du Tilleta przybrała wyraz rozpaczy.

Nie trzeba nigdy kwaśno przyj nować tala­rów, rzekł wspólnik niewzruszony, to może przynieść nieszczęście.

Skąd wzięłaś te pieniądze? rze*«ł bankier obrzucając żorę spojrzeniem, pod którem zaczerwie­nia się po same włosy.

Nie wiem co znaczy to pytanie, rzekła.

Przen knę tę tajemnicę, odparł, wstając wściekły. Obcl ł ś moje najdroższe p'any.

A pan obalisz stół, rzekł Gigonnet, który przytrzymał obrus zaczepiony o pcłę bankierskiego szlafroka.

Pani du TiHet podniosła się zimno, aby wyjść, odezwanie bowiem męża przeraziło ją. Zadzwoniła,

zjawił się lokaj.

Każ zaprzęgać, rzekła do służącego. I zawo­łaj Wirginje, chcę sę ubierać.

Dokąd jediiesz?

Dobrze wychowani mężowie nie indagują żon, odparła, a ty masz pretensje uchodzić za sJa* chcica.

Nie poznaję cię od paru dni, odkąd wi" . działaś dwa razy tę impertynentkę... twoją siostrę.

Zaleciłeś mi, abym była impertynentką, rze­kła, próbuję się na tobie.

Sl iga państwa, rzekł Gigonnet, nie ciekawy sceny małżeńskiej.

Du Tillet popatrzył bystro na żonę, która pa­trzała nań tak samo, nie spuszczając oczu.

Co to znaczy? rzekł.

Że nie jestem już małą dziewczynką, którą będziesz mógł nastraszyć, odparła. Byłam i będę

dla deble całe życie dobrą I wierną żoną; będziesz panem, jeżeli chcesz, ale tyranem, nie.

Du Tl let wyszedł. Po tym wysiUu, Marja Eu- genja przesyła do sbbie, wyczerpana.

Giyby nie niebezpieczeństwo siostry, rzekła w duchu, nigdy nie odważyłbym się na takie la* chowanie; ale, jak mówi przysłowia, każde nieszczę­ście zda się na ccś.

W nocy, pani du Tflet przeszła w pamięci zwierzenia siostry. Pewna była ocalenh Rauia, roz­sądku jej tedy nie ćmiła myśl o wiszącem niebez­pieczeństwie. Przyponniełi sobie straszliwą energję, z jaką hrabina objawiała gotowość ucieczki z Nata­nem, aby go pocieszyć po Męsce, jeżeli nie zdoła jej zapobiedz. Zrozumiała, że ten człowiek, w nad­miarze wdzięcznoś.i i uczucia, móęjlby nakłonić siost- rę do kroku, który dla rozsądnej Eugenji był oczy- wistem szaleństwem. Były w wielkim świecla świeże przykłady tego rodzaju zapomnień, których wątpliwe rozkosze opłaca się wyrzutami, ruiną opinji wynikłą z fałszywej pozycji. Eugenja, przypomniała sobie fa­talny obrót takich szaleństw. Odezwanie du Tilleta dopeł iło jej przerażenia; lękała się aby się wszystko nia wykryło; wyobraziła sobie podpis hrabliy de Vandenesse w portfelu Nuci^gena; chcała błagać siostrę aby wyznała wszystko F-liksowi. Pani du Til* let nie zastała hrabiny. Feliks był w domu. Jakiś wewnętrzny g!:>s krzyknął Eugenji, aby ratowała sio­strę. Może jutro będzie już zapóżno. Przebyła ciężką walkę, ale postanowiła wszystko opowiedzieć hrabię-

mu. Czyi nie okaże się pobłażliwym, widząc iż ho­nor jego jest jeszcze nietknięty? W postępowaniu hrabiny było więcej zbłąkania niż zepsucia. Eugenja przelękła się, iż popełni podłość i zdradą odsłania­jąc tę tajemnicę, której dochowuje całe społeczeńst wo, jednomyślne w tem bez zastrzeżeń; ale, w koń­cu uzmysłowiła sobie przyszłość siostry, zadrżała iż ujrzy ją pewnego dnia samą, zrujnowaną przez Na­tana, biedna, znękaną, "nieszczęśliwą, w rozpaczy: przestała się wahać 1 kazała się oznajmić hrabiemu* Feliks, zdziwiony tą wizytą, odbył ze szwagierką długą rozmowę, w której okazał tyle spokoju i pa nowania nad sobą, żę Marja Eugenja zadrżała, lęka* jęć się iż waży może jakie straszne postanowienie.

Niech pani będzie spokojna, rzekł Vende* nesse, postąpię sobie tak iż kiedyś siostra będzie błogosławiła panią. Mimo iż rozumiem jak przykro jest dla pani taić coś przed nią powiadomiwszy mnie o wszystkiem, zechciej mi udzielić kilkudnio­wej zwłoki. Te kilka dni są mi potrzebne, aby prze­niknąć tajemnicę, której się nie domyślasz, a zwłasz­cza aby działać z przezornością. Może dowiem się wszystkiego w jednej chwili! Ja jeden jestem tu wi­nien, siostrzyczko! Wszyscy kochankowie grają ko- medję; ale nie wszystkie kobiety mają szczęście oglądać życie takim jak jest. ^

Pani du Tillet wyszła uspokojona. Feliks po­biegł natychmiast podjąć w Banku Francuzkim czterdzieści tysięcy franków i udał się do pani de Nucinaen: zastał ią, podziękował za zaufanie okazane

żonie l zwrócił pieniądze. Hrabi« wytłómaczyl tę ajemnlczą pożyczką szałem dobroczynności które] pragnie położyć kres.

Niech mi pan nie daje żadnych wyjaśnień, skoro pani de Vandenesse wszystko panu wyznała, rzekła baronowa de Nucingen.

Wie wszystko, pomyślał Vandenesse.

Pani de Nucingen oddała list hrabiny i posłała do kasy po weksle. Przez ten czas, Vandenesse objął baronową przenikllwem spojrzeniem dyplomaty; za­niepokoił ją niemal, i osądził ii chwila sposobna jest do negocjacji.

Żyjemy w epoce, pani, gdzie nic nie Jest pewne, rzekł. Trony wznoszą się i padają we Francji z przerażającą łatweścią, Piętnaście lat, to okres cza­su zdolny uporać się z wlelkiem cesarstwem, mo- narchją, a także rewolucją. Nikt nie odważyłby się ręczyć za przyszłość. Zna pani moje przywiązanie do* prawej Monarchji. Te słowa nie mogą dziwić w moich ustach. Niech pani przypuści katastrofę: czy nie byłe by pani rada mieć przyjaciela w zwycięskiem stronnictwie?

Z pewnością, rzekła uśmiechając się.

Więc dobrze, czy chce pani mieć we mnie, pocichu, człowieka zobowiązanego, który mógłby w danym razie zachować pana de Nucingen przy pa- rostwie o które się stara?

Czego pan żąda? wykrzyknęła.

-r- Niewiele, odparł. Wszystkiego co pani wfa

o Natanie.

156 BALZAC

... .. .. . - - —-

Baronowa powtórzyła ranną rozmowę -z Rastl- gnakiem, i rzekła, oddając ex-parowi Francji cztery, akcepty przyniesione właśnie przez kasjera:

Niech pan nie zapomni obietnicy.

Vandenesse tak dalece nie zapomniał o tej ku* szącej obietnicy, że błysnął nią przed oczyma baro­na de Rastignac, aby uzyskać odeń jeszcze kilka objaśnień.

Wychodząc od barona, podyktował publiczne­mu pisarzowi następuący bilecik do Floryny:

Jeżeli panna Floryna chce wiedzieć jaką bę­dzie najbliisza jej rola, zechce potrudzić s!ę na przys/ły bal Opery, postarawszy się o towarzystwo p. Natana*.

Oddawszy list na pcczte, poszedł do swego pełnomocnika, c/łowieka bardzo zręcznego i spryt­nego, ... mimo iż nieposzlakowarej uczciwości; popro­sił go o odegranie roli przyjaciela, któremu Schmu* ke, 7aTiepokojony nieco późno słowami: Akvept na dziesięć tysięcy franków, powtónonenńi cztery razy, zwierzał s ą rzekomo z wizyty pani de Van« denesse, i który przychodzi żądać od p. Matana weksla na czterdzieści tys ę:y franków jako zabez­pieczenia. Była to gra bardzo śmiała. Natan mógł już wiedzieć w jaki sposób sprawy się ułożyły, ale trzeba było nieco zaryzykować aby wiele wygrać. W pierwszem pomieszaniu, Marja moc,ła zapom lać prosić Roula o skrypt dla Schmukego. Pełnomocnik udał się natychmiast do redakcji, i o piątej wróci) tryumfalnie do hrabiego, przynosząc oblig na

czterdz'eś:i tysięcy: po pierwszych siewach wymię* nionych z Natanem, mógł się prze Jsta wić jako wys* łanmk hrabiny.

Sukces zależał od tego, czy Vandenesse zdcła zapobiedz aby żona nie ujrzała Raula aż do balu Opery, dokąd miał zamiar ją zaprowadzić i pozwo­lić jej samej wejrzeć w stosunki łą-zące Natana z Floryną. Znal dumę hrabiny; chciał, aby sama z siebie wyrzekła się swej mł ści..., i nie musieł* się rumienić w jego oczach. Wreszc!e, w sposobnej chwili, miał jej pokazać własne jej listy do Natana, sprzedane przez Florynę, od której spodziewał się je odkupić. Ten roztropny plan, tak błyskawicznie powzięty I częściowo wykonany, miał chybić przez igraszkę trafu, Który wszystko odmienił na ziemi. Po obiedde, Fjliks sprowadził rozmowę na bal 0,jery, podnosząc że Mirja n gdy jeszcze nie była na tej zabawie; zaproponował jej tę rozrywkę na dzień nas ępny.

Dam cl kogoś do intrygowania, rzeki

«

Och, z przyjemnością.

flby żart był naprawdę udany, kobieta po* winna wziąść za cel nielada ofiarę, jakąś sławę, człowieka na świeczniku, i doprowadzić do tego by kąsał palce z wściekłości. Chcesz, bym ci dał na pastwę Natana? Mjgę, przez kogoś kto zna Flory.

nę* mieć sekrety zdclne go przywieść do sza leństwa.

Floryna, rzekła hrabina, ta ektorka?

Marja spotkała już to imię na ustach du Quil­lets, służącego w • redakcji: przeszyło jej duszę niby błyskawica.

No tak, jego kochanka, odparł hrabia. Czy jest w tem coś dziwnego?

Sądziłam, że p. Natan zbyt jest zajęty, aby mieć kochankę. Czyż literaci mają czas kochać?

Nie powiadam że kochają, moja droga; ale są zmuszeni gdzieś mieszkać, jak wszyscy inni lu­dzie; i, kiedy nie mają własnego domu, kiedy ich ścigają komornicy, mieszkają u swoich kochanek, co może ci się wydać nieco płoche, aie co jest nieskończenie milsze niż mieszkać w więzieniu.

Policzki hrabiny oblały się płomieniem.

Chcesz zabawić się jego kosztem? przera­zisz go, ciągnął hrabia, nie zwracając uwagi na fi- 2jognomję żony. Dam ci sposób udowodnienia mu, że twój szwagier du Tillet wodd go za nos jak dziecko. Ten nędznik chce go wtrącić do więzienia, aby się go pozbyć jako konkurenta w okręgu, z którego wyszedł Nucingen. Wiem od przyjaciela Floryny cyfrę, jaką uzyskała ze sprzedaży rucho­mości i dała na założenie dziennika; wiem, ile mu przesłała ze żniwa na jakie się wybrała w tym roku na prowincję i do Belgji, które to pieniądze wyszły ostatecznie na korzyść du Tilleta, Nucingena i Mas- sola. Wszyscy trzej z góry już sprzedali dzienik rządowi, tak są pewni że uprzątną tego wielkiego człowieka.

Pan Natan ni« byłby zdalny przyjąć pienię­dzy od aktorki.

Nie znasz tych ludzi, moja droga, rzekł hrabia, on sam nie zaprze ci tego.

Pójdę na bal, z pewnością, rzekła hrabina*

Zabawisz się, odparł Vandenesse, Mając po­dobną broń, wysmagasz ostro ambicję Natana i od­dasz mu przysługę. Ujrzysz, jak będzie się wściekał, jak się powściągnie, to znowuż skoczy pod twymi przycinkami! Niby żartując, oświecisz tego utalento­wanego człowieka co do niebezpieczeństwa w ja­kiem się znajduje, i będziesz miała przyjemność ochłostania koników złotego środka w ich własnej stajni... flie ty nie słuchasz, drogie dziecko.

Przeciwnie, zanadto słucham, odparła. Po­wiem ci później, czemu zależy mi na tern aby mieć pewność tego wszystkiego.

Pewność? odparł Vandenesse. Żostań w masce, urządzę tak, iż będziesz wieczerzać z Fio- ryną i Natanem. Bardzo zabawne będzie dla kobie* ty twego stanowiska zaintrygować aktorkę puściwszy wprzód w ruch sławnego człowieka, który będzie się kręcił niby bąk podcięty batem. Postaram się odn.sleźć trop niewierności Natana. Jeżeli zdołam pochwycić szczegóły jakiej świeżej przygody, bę- dziesz się mogła napawać wściekłością kurtyzany, rzecz w istocie wspanieła! Furja, w jaką wpadnie Floryna, będzie kipieć jak potok alpejski; ubóstwia Natana, on jest wszystkiem dla niej, zrośnięta jest z nim iak skóra z kością, będzie walczyć o niego jak

lwica broni młode. Przypominam scbie, li widziałem w młodości stawną aktorkę (która, nawiasem mó* wiąc, plseła jak kucharka), gdy przysną żądać zwro» tu listów od jednego z mych przyjaciół; nigdy od te­go czasu nie oglądałem podobnego widowiska, tej spokojnej furj>, tego bezczelnego majestatu, tej.» Marjo, co tobie?...

—• Nic, zanadto napalono.

m

Hrabina rzuciła łię na kozetkę, nagle, pcd wpływem niespodzianego odruchu zbudzonego pie* kącym bólem zazdrości, zerwała się na drżące nogi, sl r.yiowrłi ręce 1 podeszła zwolna do męża.

Co ty wies ? spyteła. Nie jesteś człowiekiem zdolnym mnie torturować; zmiażdż) łoyś mnie, nie dając mi cierpieć, w razie gdybym była winna.

Co mam wiedzieć, Marjo?

f\ zatem. Netan?...

Zdaje ci się źe kochasz, odparł, ale kochasz jedynie urojony t*ór zlepiony z frazesów.

Wiesz zatem?...

Wszystko, rzekł.

To słowo spedło na głowę Marji jak maczuga.

J żeli chcesz, nie będę nigdy wied,l ł nic, odparł. Znalazłaś się nad przepaścią, moje dziecko, trzeba cię wydobyć, pomyślałam już o tem. Masz,

Wydobył z kieszeni jej list 1 cztery akcepty Schmukego, które hrabina poznała, i rzucił je w ogień.

—■ Coby się z tobą stało, biedna Mar|o, za trzy miesiące. Komornicy wlekliby cię przed trybu*

naty. NIo opuszczaj głowy, nie wstydź s!q: byłaś ofiarą najpiękniejszych uczuć, zawróciłaś sobie gło­wę poezją nie człowiekiem. Każda kobieta, kazda> słyszysz, Marjo? dałaby się urzec na twojem miej­scu. Czyi nie byłoby niedorzecznością u nas, męż­czyzn, którzy popełniliśmy tysiąc głupstw w dwu­dziestym roku, żądać abyście wy nie byty szalone ani jeden raz w życiu? Miech mnie Bóg broni bym miał tryumfować nad tobą, lub przygniataś clą li­tością którą kiedyś odtrąciłaś tak żywo. Może ten nieszczęśnik był szczery kiedy pisał do cieblę, szczery odbierając sobie życie, szczery kiedy tego samego wieczora wrócił do Floryny. My jesteśmy mniej warci od was. W tej chwili nie mówię w mo­jej, ale w twojej sprawie. Ja jestem pobłażliwy, ale społeczeństwo nlel stroni od kobiety, która dopuści­ła się skandalu, nie chce aby można było kojarzyć doskonałe szczęście z poważaniem. Czy sprawiedli­wie, nie umiałbym odpowiedzieć. Świat jest okrutny, oto wszystko. Może bardziej jest zawistny gromad­nie, niż oddzielnie. Siedząc na galerji, złodziej oklas­kuje tryumf niewinności, wyszedłszy zaś z teatru ok­radnie ją. Społeczeństwo wzdraga się koić niedolę jakie płodzi; przyznaje zaszczyty zręcznym oszust­wom, a nie ma nagród dla cichych poświęceń. Wiem i widzę to wszystko; ale Jeśli nie mogę zreformo­wać świata, jest przynajmniej w mojej mocy chronić cię przeciw tobie samej. Chodzi tu o człowieka, który przynosi ci jedynie same brudy, a nie ową świętą 1 wzniosłą miłość, która zniewr.ia nas niekie

Cork* Ewy.

12

dy do wyrzeczeń, która mieści w same} sobie swo- [e usprawiedliwienie. Może biedziłem w tern, iż ni* dość się starałam urozmaicić twoje szczęście, iż spo­kojnym przyjemnościom nie przeciwstawiałem uciech bardziej żywych, podróży, rozrywek. Skromność któ­ra popchnęła cię ku sławnemu człowiekowi, mcgę zresztą wytiómaczyć sobie zazdrością otaczających cię kobiet. Lady Dudley, pani d’Espard, pani de Maner. ville i bratowa moja Emilja odegrały w tem też pewną rolę. Te kobiety, praed któremi cię ostrzega­łem, podsyceły twą ciekawość bardziej aby mnie sprawić przykr< ść, niż aby ciebie wtrącić w burze, k óre, mam nadzieję, huc2ts!y nad twoją głową nie dosięgając cię.

Słuchając tych słów napojonych dobrocią, hra* bina doznawała tysiąca sprzecznych uczuć; ala nad tym huraganem górował podziw dla Feliksa. Szla­chetne i harde dusze rychło uznają delikatność z ja* ką się ktoś do nich cdnosi. Ten akt jest dla uczuć tem, czem wdzięk dla cîlîj. Marja oceniła tę wiel­kość, która, aby nie widzieć rumieńca kobiety, go­towa jest schylić się do stóp winnej, Uciekła jak szalona, ale wróciła rychło, wiedziona myślą o nie­pokoju męża.

Zaczekaj, rzekł, znikając*

Feliks przygotował jej zręcznie drogę do uspra­wiedliwienia, j&koż spotkał się z nagrodą swej zręcz. Rcici; wróć łd z listami Matana i podała mu Je.

Sądź mnie, rzekła przyklękając.

Czyi można dobrze sądzić, kiedy sią ke*

cha? odparł.

Wziął listy 1 rzucił Je w ogień, później bowiem

żona mogłaby mu nie darować tego źe je czytał.

Marja, z głową na kolanach hrabiego, rozpływała się

we łzach.

Moje dziecko, a gdzie twoje listy? rzekł pod­nosząc jej głowę.

Ha to pytanie, hrabina nie czuła już niezneś'

nego żeru jaki palił jej polczki, mróz ją przebiegł*

Abyś nie posądzała męża iż spotwarzył czło­wieka któregoś mnienriała gcdnym siebie, postaram się, aby Floryna oddała ci sama te listy.

Och! czemuż on sam nie miałby ml Ich od-

_ % dać na mą prośbę?

f\ gdy odmówił?

Hrabina spuściła głową.

Świat mnie brzydzi, rzekła, nie chcę już by­wać nigdzie, będę żyła samotnie przy tobie, jeżeli

mi przebaczysz.

Mogłabyś się znowu znudzić. Zresztą, co powiedziałby śtfiat, gdybyś go porzuciła tak nagle? Ma wiosnę puścimy się w podróż, pojedziemy do Włcch, przebiegniemy Europę, w oczekiwaniu a i zaj­mą cię troski macierzyństwa. Nie możemy uchylić się od pójścia do Opery jutro, niepodobna nam uzyskać w inny sposób twoich listów bez niebez­pieczeństwa; skoro zaś Floryna ci je przyniesie, czyż tern sanr.em nie stwierdzi swej władzy?

^ I zobaczy to?,., rzekła hrabina przestraszona

Pojutrze rano,

Nazajutrz, około północy, na balu Opery, Na»

*

ten przechadzał się po foyer, podając z miną dosyć małżeńską ramią jakiejś masce. Skoro obeszli parą

razy salą, dwie zamaskowane kobiety podeszły do

nich.

Biedny chłopcze, gub!sz sią, Marja Jest tu i widzi cię, rzekł do Natana Vand@nesse, który sią przebrał za kobietą.

Jeżeli chcesz mnie posłuchać, dowiesz sią

tajemnic która Natan ukrywa przed tobą: miłość

twoja jest w niebezpieczeństwie, rzekła, drżąc cała, hrabina do Floryny.

Natan puścił naglę ramią Floryny aby biedź za hrabią, który zgubił sią w tłumie. Fioryna usiadła kcło hrabiny, która pociągnęła ją na ławeczką tui

%

koło Vandenessa; hrabia wrócił aby czuwać nad

ioną.

Wytłómacz sią, moja droga, rzekła Fioryna,

i nls sądź iż dłużej bądziesz mnie nabierać. Nikt

na świecie nie wydrze mi Raula, rozumiesz: trzy*

mam go przyzwyczajeniem, a to warte conajmniej tyle co miłość.

Przedewszystkiem, czy ty jesteś. Fioryna? rzekł Feliks odzyskując naturalny głos,

Dobre pytanie; jeżeli tego nie wiesz, jakie chcesz abym cl wierzyła, filucie?

Spyta) Natana, który w tej chwili goni za ubóstwianą, gdzie spądził noc przed trzema dniami? Z&czadził sfą, moja mała, bez twoje) wiedzy, dla braku

y.iraiioi

pieniędzy. Oto, Jak starasz się o jego interesy: niby go kochasz, a zostawiasz go bez grosza i pozwalasz aby się zabijał; a raczej nie zabijał nawet... Chybio­ne samobójstwo, to rzecz tak śmieszna jak bezkrwa­wy pojedynek.

•— Kłamiesz, rzekła Fioryna. Jadł u mnie obiad tego dnia, ale po zachodzie słońca. Biednego chłopca ścigają, ukrył się, oto wszystko.

Idźże tedy spytać się na ulicę du Mail, do hotelu da Mail, czy nie przywiozła go tam bez ży­cia piękna kobieta z którą jest w stosunkach od ro­ku. Listy twojej rywalki są ukryte pod twoim nosem, w twoim domu. Jeśli chcesz dać Natanowi dobrą lekcję, pójdziemy wszyscy troje do ciebie: tam, udo­wodnię ci dokumentami, źe, jeżeli zechcesz być po­czciwą dziewczyną, możesz go uchronić od spaceru na ulicę Clichy, do więzienia za długi.

Próbuj brać na kawał inne, ale nie Fiorynę, mój kotku. Jestem pewna, te Natan nie może ko­chać się w nikim.

Chcesz ml dać do zrozumienia, ie zdwoił czułość dla ciebie od jakiegoś czasu, ale to właśnie dowód, ie jest bardzo zakochany...

W wielkiej damie, on?... rzekła Fioryna. Nie kłopocę się o takie bzdury.

Więc dobrze, czy będziesz zadowolona, sko­ro sam przyjdzie ci powiedzieć, że nie odprowadzi clą do domu,

—■ Jeżeli potrafisz to sprawić, odparła Fioryna, pójdziemy 1 poszukamy listów. Uwierzę skoro zobaczą.

Zostańźe tu, rzekł Feliks. I patrz.

Podał ramię żonie J przystanął o dwa kroki od Floryny. Wkrótce, Natan, który błąkał się tam i sam pó foyer, szukając na wszystkie strony straconej ma­seczki tak jak pies szuka pana, wrócił w pierwotne miejsce. Czytając na jego czole widoczną troskę, Floryna stanęła przed pisarzem jak posąg i rzekła rozkazująco:

Nie chcę abyś się sam wałęsał: mam swo­je racje.

MarjaL. szepnęła wówczas, za poradą mę­ża, hrabina do ucha Raula. Kto jest ta kobieta? Zo. staw ją natychmiast, wyjdź i czekaj na dole.

Poddany tej straszliwej próbie, Raul szarpnął gwałtownie ramię Floryny, która nie spodziewsia się tego obrotu; mimo że trzymała mocno, zmuszona była go puścić. Natychmiast Natan zginął w tłumie.

Cóż ci mówiłem? zawołał Feliks do ucha

%

zdumionej aktorki, podając jej rękę.

Daiej, rzekła, kimkolwiek jesteś, chodźmy, Wasz powóz?

Za całą odpowiedź, Vandenesse uprowadził spiesznie Florynę I pobiegł połączyć się z żoną. W kilka chwil, trzy maski, wiezione ostro przez konie Vandenessa, przybyły do aktorki, która zrzuciła mas­kę. Pani de Vandenesse nie mogła wstrzymać dresz* czu zdumienia na widok Floryny, dławiącej się od wściekłości, wspaniałej zazdrością i gniewem.

Jest tu, rzekł Yandenesse, pewna teczka, od

której klucza nigdy ci nie powierzono; listy muszą tam być.

Daję słowo, intrygujesz mnie, wiesz rzecz która niepokoiła mnie od kilku dni, rzedła Floryna, rzucając się do gabinetu »by szukać teczki.

Vandenesse ujrzał, iż żona blednie pod maską. Pokój Floryny więcej powiadał o zażył ści aktorki i Natana, niżby pragnęła wiedzieć o tern idealna kochanka* Oko kobiety umie przeniknąć tego ro­dzaju rzeczy w jednej chwili; jakoż, hrabina spostrzega w pomieszaniu sprzętów tu&letowych jawne potwier­dzanie tego co mówił Vandenesse*

Floryna wróciła z teczką.

Jak otworzyć? rzekła.

Aktorka posłała do kuchni po wielki nóż, i kie­dy pokojówka go przyniosła, Floryna potrząsnęła nim w powietrzu, mówiąc szyderczo:

Doskonale! tem się zarzyna kurczęta!

Wykrzyknik ten, który przyprawił o drżenia

hrabinę, wytłómaczył jej, lepiej jeszcze niż mąż po* przedniego dnia, głębię otchłani, w którą omal się nie stoczyłal

Jakaż ja głupia! rzekła Floryna, brzytwa bę­dzie lepsza.

Poszła po brzytwę, którą Natan dopiero co s!ą grlił, i przecięła safian. Ukazał/ się listy Marji. Flo- ryna wzęfa jeden na los szczęścia.

Hoho, to naprawdę jakaś damzJ Wygada m!, £e tam niema ani jednego błędu ortograficz- neaol

Yandenesse wziął listy i oddal żonie, która po* szła sprawdzić na stoliczku czy są wszystkie.

Chceśz je odstąpić, w zamian za to? rzekł Yandenesse pokazując Florynie pokwitowanie na czterdzieści tysięcy franków.

Cóż za cymbał, żeby podpisywać takie świ­stki!... Pokwitowanie na weksle, rzekła Floryna czy­tając papier. Hoho! ja clę oduczę od hrabin! fl ja, która zatracałam ciało i duszę na prowincji aby dla niego zbierać pieniądze, ja która byłabym się puści, ta z maklerem giełdowym byie jego ocalić! Oto mężczyźni! Kiedy się człowiek wypruwa dla nich, przejadą mu po brzuchu! Zapłaci mi za to.

Pani de Yandenesse uciekła unosząc iisty.

Hola, czekaj maseczko, zostaw mi jeden, abym go mogła przekoneć.

Niemożliwe, rzekł Vandenesse.

Dlaczego?

Ta maska jest twoją ex-rywalką.

Hm, mogłaby mi choć powiedzieć: dziękuję! wykrzyknęła Floryna.

Czemuż bierzesz czterdzieści tysięcy? rzekł Yandenesse z ukłonem.

Niezmiernie rzadkie jest, aby młody człowiek który spróbował samobójstwa, wrócił doń jeszcze poznawszy jego męczarnie. Toteż Rautowi nie przy* szła już ochota zabijać się, mimo iż ujrzał się w po- cieniu straszniejszem jeszcze niż to z którego s'ę wydobył. Akcept jego na imię Schmukego był w rękach Floryny, która widoczni« miała go od hrabiego

c6«ka em m

- inijMai nn 11 i n*mm 'tnmtmmtmmnrurTir i-r-n f tt-trntm-r

de Yandsnesse! Próbował się starać o rozmowę *

hrabiną, aby jej wytłómaczyć charakter swe] miłości, która jaśniała w sercu jego żywiej niż kiedykolwiek, fths za pierwszym razem kiedy, w towarzystwie, hra­bina ujrzała Rula, rzuciła mu owo martwe i wzgar­dliwe spojrzenie, które stawia nieprzebytą zaporę między kobietą a mężczyzną. Mimo swej pewności siebie, Natan nie odważył się przez resztę zimy odezwać do hrabiny ani zbliżyć do niej.

Zwierzył się Blondetowi; nawiązując do pani de Vandenesse, zaczął mówić o Laurze i Beatryczy. Sparafrazował ten piękny ustąp pióra jednego z naj­wybitniejszych poetów współczesnych: .Ideale, nie« „bieski kwiecie o złotem sercu, którego włókniste »korzonki, tysiąc razy bardziej rozgałęzione niż je* .dwabne warkocze wróżek, zatapiają się w głębi du* „szy aby z niej pić najczystszą substancję; ty kwie- „cle tak słodki i tak gorzki zarazeml nie można cię „wyrwać nie skrwawiając serca, Iżby twoja złama- „na łodyga nie sączyła czerwonych kropell Ocht „kwiecie przeklęty, jakieś ty wzrósł w mojej du- »szył*l)

Bredzisz, mój drogi rzekł Blondet; przyzna­ję ci, ie kwiatek był ładny, ale nie byt wcale ideal­ny. Zamiast śpiewać jak ślepy przed próżną niszą, powinlenbyś pomyśleć o tem, aby umyć ręce dla pojednania z władzą i ustatkować się. Jesteś nadto wielkim artystą, aby być politykiem; byłeś Igraszką

!) Ommtfor, Pwm it M&upkn

w ręku ludr!, którzy ci do pięt nie dorośli« Pomyl!

o nowej roli, ale w innym teatrze,

Marja nie może zabronić bym Ją kochał, rzekł Matm. Uczynię z niej swoją Beatryczę.

Mój drogi, Beatrycze była dwunastoletnią dziewczynką, której Dante nie widział od tego cza­su na oczy; inaciej czyżby była Beatryczą? flby sobie uczynić z kobiety bóstwo, nie trzeba jej wi­dzieć d^iś w mantykę, jutro wygorsowanej, pojutrze na bulwarze targującej zabawki dla swej najmłod­szej pociechy. Kiedy się ma Florynę, która kolejno jest księżną z wodewilu, mieszczką, murzynką, mar­grabiną, pułkownikiem, szwajcarską wieśniaczką, Dziewicą Słońca w Peru — jedyny sposób w jaki może być dziewicą — nie rozumiem jak ktoś ma ochotę bawić się w hrabiny?

Du Tiliet, wedle gwary giełdowej/ wygolił Na­tana, który, 'dla braku funduszów, odstąpił swój udzicł w dzienniku. Sławny człowiek zyskał zale­dwie pięć &łjsów w okręgu w którym wybrano

bankiera.

Kiedy, następnej zimy, po długiej i szczęśliwej podróży po Włjszech, hrabina de Vandenesse wró­ciła do Paryża, Natan usprawiedliwił wszystkie przepowiednie Feliksa: w myśl rady Blondeta, par* lamentował z władzą. Co do osobistych spraw pi- sarza, był/ one w takim nieładzie, iż jednego dnia* na polach Elizejskich, hrabina Marja ujrzała dawne­go wielbiciela pieszo, w opłakanym stroju, prowa« dzącego pod ręką Fiofyaę. Mężczyzna obojętny

CÓRKA EWY 174

***".*1 W iHf—mu w, , i»t.i » •«»—k*«*.'i « ' '■■ n m iwmiwumiuii >.

dostatecznie jest już brzydki w oczach kobiety; ale, kiedy przestała go kochać, wydaje się jej ohydny, zwłaszc a gdy jest podobny do Natana. Pani de Vandenesse uczuła drgnienie wstydu, na myśl ii mogła interesować się Raulem. Gdyby nie była ule­czona z wszelkiej pozamałieńskiej miłości, kontrast jaki przedstawiał wówczas hrabia, w zestawieniu z tym c łowiekiem o wiele mniej już godnym pu­blicznego faworu, wystarczyłby, aby uczynić jej mę­ża piękniejszym od anioła.

Dziś, ten ambitny człowiek, tak bogaty w atra­ment a tak ubogi w wolę, skapitulował zupełnie i ulokował się na jakiejś synekurze, jak mierny pi­sarek. On, który popierał wszystkie opozycyjne has­ła, żyje w spokoju, w cieniu ministerialnego dzień* nika. Krzyż Legji, obfity temat żarcików Natana, zdobi klapą jego surduta. Pokój za każdą ceną, na którym tak ostrzyła sobie języki redakcja rewo­lucyjnego pisma, jest dziś przedmiotem pochwal­nych artykułów Raula. Dziedziczności, tak atakowa­nej niegdyś frazesami & la Saint«Simon, broni dzi­siaj z cełym autorytetem racji Stanu. To nielogicz­ne postępowanie ma swoje źródło i przyczyny w zmianie frontu niektórych ludzi, którzy, w czasi* ostatnich rewolucyj politycznych, postąpili sobie tak jak Raul.

Jar dies, grudzień 1838-

**.:■-

'tí"-;

C 5-

f': :

y't

ijjrv 1 ft! [.j.

* . '► I.

.a

í:-' .V

r: *

tu

43

i 41

R

hfr

i'-'-'

k

St

í.

:Ct.

i ; -

I ■: i'1

ï’.'ifr«“-. -V'- - •'

' »:

i

1

r s«i

i.v.. *:

SĘKRETy

KSIĘŻNEJ DE CADIGNAN

Teofilowi G aut ter

Po kfęskach rewolucji Upcowej, która znisz­czyła wisie arystokratycznych fortun podlrzymywa-

nci prm Dvi', k?ią żna de Cadiqnan mhła ten spryt, aby zł'żyć na karb wypadków politycznych zuDelią ruinę wynikłą z jij własnej rozrzutności. Ksuie opuścił Francją z rodziną królewską, zosta­wiając ksiąiną w Pir/żu, nietykalną przez fakt jeg nieobecności, ponieważ długi, na których umorzenie sprzedaż dóbr możebnych do sprzedania nie mogła wystarczyć, ciążyły tylko na n m. Dochody majoratu zajęto. Słowem, interesy tego wielkiego rodu znaj-

doweły sie w równie złym stanie, jak interesy star- szej linji Burbonów.

Kobieta ta, tak sławna pod pierwszem nazwis- kiem, diuszessy de Maufrigneuse1), powzięła wów­czas roztropne postanowienie aby się usunąć w głę­bokie zacisze; chci&ła dać o sobie zapomnieć, Przcu?

I) Ostatnie wcUUnie Vaufrina, Gabinet ataroiytnol#

Paryż powiai tak zawrotny wicher wypadków, ii ni®* bawem, diuszessa de Maulrlgneuse, zagrzebana w księżnej de Cadignan — zmiana nazwiska nieznana większości nowych aktorów wypchniętych na widow­nię przez rewolucję Lipcową — stalą się jakgdyby

cudzoziemką.

We Francji, tytuł diuka góruje nad wszystkieml innymi, nawet nad tytułem księcia, mimo że, wedle wiedzy heraldycznej wolnej od wszelkiego sofizmatu, tytuły nie znaczą absolutnie nic, i źe panuje zu* pełna równość między szlachtą. Cudowną tę rów­ność potrzymywał niegdyś starannie królewski dom Francji; za naszych dni, istnieje ona jeszcze, przy* najmniej nominalnie, w obyczaju, wedle którego królowie dają swoim dzieciom prosty tytuł hrabiów. W myśl tego systemu, Franciszek I zmiażdży! pom*

pę tytułów jakimi się puszył pompatyczny Karol V,

podpisując swoją odpowiedź: Franciszek, pan na Vanves. Ludwik XI uczynił Jeszcze lepiej, wydając córkę za szlachcica bez tytułu, za Piotra de Beaujeu. Ludwik XVI złamał system feudalny tak gruntownie, Iż tytuł diuka stał się w jego monarchji najwyż­szym zaszczytem arystokracji I najwięcej budzącym zazdrości. Mimo to, Istnieją we Francji dwie lub trzy rodziny, których księstwo, bogato uposażone, stoi powyżej diukowstwa. Dom Cadignan, który po* siada tytuł diuka de Maufrigneuse dla starszych sy­nów , gdy Inni nazywają się poprostu kawalerami de Cadignan, jest jedną z tych wyjątkowych rodzin, siak nieodvi dwaj książęta domu Rohan, ksiaięt#

de Cadignan mieli u sl?bie prawo db tronu; mogli mUć paziów, szhchtę w sw jej służbie. To wyjaś­nienie jest potrzebne, zarównD cla uniknięcia eiupich krytyk ludzi nie mających o n?czem pojąc a, jak dla stwierdzania wielkich zabytków świata, który, jak powiadają, znika, a który tylu ludzi spy< ha w niccść n e rozumiejąc go. Dziś, wobec mnogcści cudzoziemców napływających do Paryża oraz wobec powszechnej prawie ignorancji hera^ycznej, zaczyna wchodzić w modę tytuł księcia. Prawdziwwjni ksią­żętami są tylko ci, którzy byli udzielni i którym przynależy tytuł Wysokości. Lekceważenie szlachty francuskiej dla tytułu księcia, i racje które za Lud­wika XIV stworzyły przewagę diuka, były powo­dem, iż Francja nie upominała się o tytuł Wyso­kości dla tych kilku książąt jscy istnieją we Francji, prócz nspolerńskich. Oto przyczyna, dla której ksią­żęta de Cardfgnan znajdują s^ę w niższej, mówiąc nominalnie, pozycji w stosunku do innych książąt

kontynentu.

Osoby z towarzystwa t. zw. dzielnicy Saint- Germain, mięły względy dla księżnej przez szacunek dla jej nazwiska, jednego z tych które czcić się bę­dzie zawsze, dla jej nieszczęść których już nie roz­trząsano, oraz piękności, jedynej rzeczy jaką zachował3 ze zgasłego blesku. Świat, którego była wprzód 0zdobą, miał dla niej uznanie za to, iż włożyta po­niekąd welon klasztorny, zamykając się u siebie* Ten akt dobrego smaku był dla hiej, bardziej niż dla innej kobiety, ogromnem poświęceniem. Rzeczy

Córka Ewy, t&

Wielkie znajdują zawsze we Francji tak iywe odcm. de, ii księżna odzyskała swoją abdykacją wszystko co mogła stracić w mniemaniu publicznym za czasu twego blasku. Widywała tylko jedną z da w. nych przyjaciółek, margrabinę d‘Espard*); * l u niej nie bywała na wielkich rautach ani ha­lach* Odwiedzały się wcześnie rano, jakgdyby w ta jemnicy. Kied/ ksężnabyła u przyjaciółki na obie* dzłe, margrsb na nie przyjmowała nikogo. Pani d Espard była idealna dla księżnej; zmieniła lożę we Włoskim, pierwsze piętro na głęboką lóżkę na par­terze, tak iż pani de Cadignan mogła przyjść do te­atru nie będąc widzianą i opuścić go Incognito. Mało kobiet pozbawiłoby się satysfakcji wleczenia w swoim orszaku ex rywalki i głoszenia się jej do­brodziejką. Zwolniona w ten sposób od rujnujących tualet, księżna korzystała poufnie z pojazdu margra­biny, którego nie byłaby przyjęła ęus&iicznie. Nikt nigdy nie dowiedział się pobudek pani d'Espard; ale postępowanie jej było szczytne, 1 obejmowało, przez długi czas, cały świst drob azgów które poje­dynczo zdają się głupstwem, ale w sumie mają coś gigantycznego.

W r. 1832, trzy lata przyprószyły śniegiem •wanturki diaszessy de Maufrigneuse, i wybieliły ją tak dokładnie, iż trzeba było wielkich wysiłków pa­mięci, aby sobie przypomnieć drażliwe okoliczności ]ej poprzedniego życia. Z ubóstwianej przez tylu

f) Stracona shrcbenia, Ostatnie wcielenia Voutnne,, efc

Sekrety Kaięin«) <!• Cadigatn iW

mmmnym iwmn+mmmmBmmm*m nm, i> m*m»mmmmi mm».ui »Mir

dwsjraków królowe), której wybryki mogłyby wypeł* nić tomy romansów, zostsła kobieta jeszcze rozkosz* nie ładna, Ucząca lat trzydzieści sześć, ale mająca wszelkie prawo przyznawać się tylko do trzydziestu, mimo że była matką diuka Jerzego de Mflfrigneuse.dzia* wlętrustoletniego młodzieńca, pięknego jak Antinous \ pełnego najświetniejszych nadziei. Matka chcisła go przedewszystkiem bogato ożenić. Może projekt ten był sekretem zażyłości z margrabiną, które] salon uchodzi za pierwszv w Paryżu i gdzie mogła z czasem wybrać między herytierami żonę dla Je­rzego. Księżna widziała jeszcze piąć lat dzielących ją od małżeństwa syna; lat pustych i samotnych, aby bowiem wysłużyć synowi dobre małżeństwo» prowadzenie jej musiało być bez zarzutu.

Księżna mieszkała przy ulicy de Miromesnłl, zajmując za umiarkowaną ceną parter ładnego pa- łacyku. Umiała spożytkować ze smakiem resztki dawnej wspaniałości. Wytworność wielkiej damy oddychała tam jeszcze. Żyła otoczona pięknem! rzeczami, świadczącemi o sferze do której nawykła. Ma kominku widać było wspaniały miniaturą, por­tret Karola X, pendzla pani {ie Mirbsl, pod którą wyryte były te słowa: ofiarowane przez króla\ ja- ko pendant9 portret księżnej de Berri, która była dla niej tak szczególnie łaskawa. Na stole błysz­czało album olbrzymiej ceny, jakiego żadna z miesz­czek, królujących obecnie w naszem przemysłowem i wśclbskiem społeczeństwie, nie ośmieliłaby się po* karać publiczni«* Odwaga ta cudowni« ra ale wał a

*

kobietę. f\Isum zawerało portrety, między którem znajdowało się ze trzydziestu blizkich przyjaciół, mie­nionych przez świat jej kochankami. Ta liczba by­ła oszczerstwem; ale co się tyczy jakiegr ś tuzina, b>ła to może, mówiła pani d’Espard, jedynie prosta ob­mowa. Portrety Maksyma de Trailles, de Marsay^, Rastignaka, margrabiego d^grignon, generała Mont- riveau# margrabiów de Rorqaeroi!es i ¿'Adjuda Pin* to, księcia Galathionne, młodych diuków de Grand- liau, de R^thore, pięknego Lucjana de Rupembró, były zresztą oddane z wielką kckieterją pendzia przez najsłynniejszych artystovV. Ponieważ księżna przyj­mowała ledwie parę osób z tej kolekcji, nazywała żartobliwie tę księgę katalogiem swych omyłek. Nieszczęście uczyniło tę kobietę dobrą matką. Przez pie;naście lat Restauracji nadto się bawiła aby myś­leć o synu; ale usunąwszy się od świata, ta świetna egoistka pomyślała, że macierzyństwo posunięte do ostatnich granic stałoby się dla jej życia rozgrzeszeniem; jest wielu ludzi tkliwego serca, którzy darowują wszystko wybornej matce. Kochała syna tem lepiej, Me że nie miała już nic innego do kochania. Jerzy de Maufrigneuse jest zresztą z tych dzieci, które mogą głaskać wszystkie macierzyńskie próżności; toteż księżna uczyniła dlań wszelkie poświęcenia. Zdo­była się dla Jerzego na stajnię i remizę, nad które, mi zajmował apartamencik, złożony z trzech rozkosz­nie umeblowanych pokoi; nałożyła sobie wiele pry- wacji, aby ocalić dlań konia pod siodło, kabrjolet i małego grooma, Sama zatrzymała jedynia poko-

kojówkę, za kucharką zaś dawną dziewczyny ku* chenną. Groom młodego diuka miał wówczas służ­bę nieco ciężką. Toby, dawny groom nieboszczyka Baaudenord1) — tak bowiem nazywano żarto* blinie zrujnowanego eleganta — ów młody

groomik, który w dwudziestu p-ędu latach zaw­sze uchodził za czternastolatka, musiał znaleźć czas na chędozen»i koni, czyszczenie kabrjoletu lub til­bury, towarzyszenie swemu panu, sprzątanie miesz­kania i wystawanie w pokoju księżnej dla oznaj­miania gości, jeze'i przyoadkiem oczekiwała uro*

czystszej wizyty. K edy się ponrrśU, czem była za

Restaura:,! pękną diuszessa de Maufiigneuse, jedna z królowych Panża, królpwą pełna blasku, której zbytek z*wst/dz łby może najbogatsze damy Lon­dynu, byłj coś niemal wzruszającego w tem sk o li­nem gniazdku przy ulicy Miromesnil, o kilka kro­ków cd jej wspaniałego pałacu, którego żadna for* tuna nie była w stanie zamieszkać, i który rrłot spekulantów zburz ł ab/ uczyń ć z-sń ulicę. Kobieta zaledwie przyzwoicie obsłużona przez trzydziestu lo* kai, która posiadała najpiękniejsze salony, najładniej­sze apartamenty, buduary w Pary/u, Która dawtła w nich ta< wspaniała zabawy, żyła w mieszkaniu z pięciu ubikacji: przedpokój ji*d&lnia# saion, sypialnia i go* towalnia z dwiema kcb etami za całą usługę.

Och, Dyana jest cudowna ci la syna, mówiła szczwana kumosia, margrabina a’Espard, i to cudów-

«

I) Bank Nucîngen».

IW BALJLAC

l*ri'"* ■■■ 11 i jiy—'-\rrrr-—u"- ——mm

na bez emfazy, czuje się szczęśliwa. Riktby r>f* przypuścił, że kobieta tak lekka moie być zdolna do podobnej wytrwałości; toteż nasz dobry arcybis- kup otoczył ją opieką, robi dla niej co m >ie, whś~ n e skl^mlsta ą hrabinę de Cynq Cigne aby jej złożyła wizytę.

Przyznajmy zresztą! Trzeba być królową, aby um?eć abdykować 1 zstąpić z godnośJą z pozycji* która nigdy nie jest zupełnie stracona. Ci tylko« którzy mają świadomość iż są niczem przez siebie samych, okazują żal upadając« lub też szemrzą i cze­piają się przeszłości. Zmuszona obchodzić się bez rzadkich kwiatów, wśród których przyzwyczajona była żyć i które tak podnosiły urok jej osoby, gdyż niepodobna było nie porównywać jej do kwiatu, ks^żna dobrze wybrała swoje parterowe mieszkanko; miała ładny ogródek, pełen krzewów, z trawnikiem ktcry rozweselał tę spokojną ustroń. M gła mieć około dwunastu tysięcy renty, a i na ten skromny dochód składało się roczne wsparcie wyznaczone przez starą księżnę de N^varreins, ciotkę po mieczu młodego diuka, oraz drugie wsparcie przesyłane przez księżnę d’Uxelles, z zapadłego majątku, gdzie ciułała tak, jak umieją ciułać stare księżne, których, H^rpa^on mółby być uczniem. Książe żył na ob* cz>źnie, wciąż oddany na rozkazy swych wygnanych panów, dzieląc ich złą dolę i służąc im z intelicen*

w

tnem i bezinteresownem pcśmieceniem. Pozycja księcia de C&dignan umacniała jeszcze pozycję jego żony w Paryżu, U księżnej to, w jej mieszkaniu*

Sekrety Księżnej de Gadignan

——- -|.x_i --_|— l• . ■ ri — * ,l>“‘*^1— ' 1 mmm 1 "■"■«■■■ " > >'«n ■ >t.<nii«rtinin« ■ » »■■■ .TUtrn-Wrt—T ir

generał, któremu winni Jesteśmy zdobycie Afryki, miał, w czasia usiłowań księżnej de Berrl w Wandei* narady z wodzami legitymistów, tak bardzo k*>'ęina znajdowała się na uboczu, tak m h smutne jej. po­łożenie budzło podejrzeń w obecnym rządzie. Wi­dząc hk zbliża się straszliwa bankructwo m lości, owa czterdziestka poza którą tak niewiele już istnieje dla kobiety, ks ężna rzuciła się w królewstwo filo* zcf i. Czytała, ona, która, przez szesnaście lat ob­jawiała największy wstręt do rzeczy poważnych. LI» teratura i polityka są dziś dla kobiet tem, czem nie­gdyś była dewocja, ostainiem schronieniem zalot­ności. W salonach mówiono iż Dyana chce pisać ks ążkę. OJ czasu jak z ładnej uroczej kobiety księżna przes?ła na rozumny w oczekiwaniu eż czas jej minie zupełnie, uczyniła z przywileju bywa­nia w jej domu najwyższy zaszczyt, osobliwe wyróżnienie. Pod osłoną tych zajęć, mogła oszukać Jednego ze swoich pierwszych kochanków, de Marsaya* najwpływowszą osobistość mieszczańskiej polityki uko* ronowanej w lipcu 1830; przyjmowała go niekiedy wieczorem, gdy marszałek i kilku legitymistów roz­mawiali po cichu, w jej sypialni, o opanowaniu królewstwa, rzeczy której nie można było dokonać bez udziału idei. jedynego czynnika powodzenia

o którym spiskowcy zapominali I Była to ładna zemsta ładnej kobiety, zażartować tak z pierwszego ministra, czyniąc zeń parawan dla spisku przeciw własnemu rządowi. Zdarzenie to, godne pięknych

dni Frondy, stelo się treścią najdowcipniejszego

1v śmiecie listu, który kshżia na Disała do JEJMOŚCI, zdając sprawę z neg^c acji. Mł^dy de Muf.igieuse pospieszył do Wandai i zdołał wrócić potajemni*, nie skompromitowawszy się, ale nis uchyliwszy się od podzielenia niebezpieczeństw JEJMOŚCI, która, na nieszczęście, odesłała go, skoro wszystka zdawało się stracone. Zariiwa czujność młodego człowieka byłaby może udaremniła zdradę. Mimo i z cię:kie, zaiste, były winy diaszessy de M^frignejse vw oczach mieszczańskiego świata, zachowanie s\ na wymazało je z pewnością w oczach arystokracji. Była w tern niewątpliwie szlachetność i wielkość, aby tak nara­zić jedynego syria i dziedzica historycznego dornu,

r

Bywają osoby, rzekomo sprytne, które naprawiają błędy życia prywatnego usługami poPtycznemi, i na- odwrót; ale u ks ęmej de Cadignan nie byłj żadne­go wyrachowania. Może niema go tak samo u wszyst­kich, którzy postępują w ten sposób. Wypadki od­grywają dużą rolę w tych sorzecznoś:iach.

W jeden z pierwszych ładnych dni maja r. 1833 margrabina d’Espard i księżna kręciły się - nie można powiedzieć przechadzały —- po jedynej ścież­ce biegnącej dokoła trawrika, w blasku cstatnich promieni słonecznych, około drugej popołudniu. Wygrzane sł ńcem mury tworzyły ciepłą atmosferę w tej małej przestrzeni, którą napełniały swą wonią kwiaty, dar margrabiny.

Stracimy niebawem de Marsaya, rzekła pa« nl d'Espard; a razern z nim zniknie ostatnia nadzieja losu dla twego syna; od czasu bowiem |ak go wys*

Sekrety Księżnej d© Cadignan 1S5

mrnmnii 11 V i i » n ~i i —

trychnęłaś na dudka, ten wielki polityk rozkochał się w tobie na nowo.

Jerzy nia pogodzi się nigdy z Orleanami, rzekła księżna, choćb/ miał umrzeć z głodu, choć­bym ja miała pracować na niego. Ale Berta de Cinq- Cygne nie wydaje mu się niechętna.

Dzieci, rzekła margrabina d'Espard, nia ma­ją tych samych zobowiązań co ojcowie.

Nie mówmy o tern, rzekła księżna. O ile nie zdołam urobić margrabiny de Cinq-Cygne, osta­tecznie mogę ożenić syna z jaką córką kowala, jak zrob ł ten smarkacz d’Esçirignon !ł)

Oyś go kcchała? spytała margrabina.

Nie, cdpaiła potoażnie księżna. W naiw­ności d’Esgrigncna było coś z prowincjonalnego dudką, na czem spostrzegłam się nieco za późno, lub za wcześnie, jeżeii wolisz.

ft de Marsay?

Da Morsay bawił się mną jak lalką. Byłam taka młodaI Nie kochamy nigd/ mężczyzn, którzy występują w roli guwernerów,, nadto urażają nasze próżnostki. Oto niebawem trzy lata zupeł­nej samotność', j wierz mi, ten spokój nie miał w sobie nic przykrego. Tobie jednej ośmielę się powiedzieć, że tutaj czułam się szczęśl wa. B,łam znudzona adoracjami, zmęczona bez p'Zyjsmnosci, drażniona powierzchowneml wzruszeniami, którym

serce było obce. Wszyscy mężczyźni których zna*

Gabinet Starożytności-

łam wydali ml się mali, płsscy, pow!erzchownl; fa- den nie miał prostoty, wielkości, delikatności. By*

abym pragnęła spotkać kogcś, ktoby mi zaimpono* nowcł.

Czyżby z tobą b\ło tak Jak za mną, spytała margrabina, czyżbyś, mimo chęci kochania, nigdy fii® spotk*ła mlł ś i?

N gdy, odparła ks'ę5:na, kladąe rękę na ra-

fnieriiu margrabiny.

(JsUdły na prostej drewniane) ławce, pod kwit­nącym jaśminem. Ooie wyrzekły słowa uroczyste dla kobiet w ich wieku.

Tak samo jak ty, ciągnęła księżna, wzbu­dziłam moża więcej m iości niż inne kobiety; a!e, W,óJ tych przygód, czuję to, nie poznałam szcząś cia. Popełułim duź? szaleństw, ale miały one cel, a ten cel oddalał się w miarę jak się posuwałsml W przywięiłim mem sercu czuję niewinność której nikt nie uszczknął. Tak, pod tyloma doświadczenia­mi, spoczywa pierwsza mtłuść którą możnaby obu dzić; tak samo jak, mimo tylu skaz i udręczeń, czuję się młodą i ładną. Można kochać nie będąc szczęś­liwą, mcżna być szcześiiwą i nie kochać; ale kochać 1 posiąść szczęście, skojarzyć te dwie olbrzymie rozkosze, to cud. Ten cud nie ziścił się dla mnie.

Ani dla mnie, rzekła pani d’E$pard.

Prześladuje mnie w mojem schronieniu ok­ropny żal; bawiłam się, ale nie kochałam.

Cóż za nieprawdopodobny sekret 1 wykrzyk­nęła margrabina.

Och, droga, odparła księżna, takie sekrety molemy powierzyć tylko sobie wzajem: nikt w Pa­ryżu nie uwierzyłby nem.

1,rzekła margrabina, gdybyśmy nie przekroczyły obie tnyd iestu sześciu lat, nie zwierzyłybyśmy może

sobie tego.

Tak, kiedy Jesteśmy rrłode, miewamy bar­dzo niemądre próżności! rzekła księżna. Podobne Jesteśmy nieraz do tych ubogich chłopców, którzy bswią się wyksłaczką, aby wmówić w publiczność że jedli dobry obisd.

Ostatecznie, żyjemy Jeszcze, odparła z wy­zywającym wdziękiem pani 0’Espard, czyniąc prze­śliczny gest świadomej niewinności: i żyjemy, jak sądzę, na tyle, by umieć znaleźć sobie odwet.

Kiedyś mi powiedziała, swego czasu, że Bs- atr>x wyjechała z Contim, myślałam o tem całą noc. Trzeba być bardzo szczęś iwą, aby poświecić w ten

sposób pozycję, przyszłość, i wyrzec się na zawsze

ś * iata.

To gąs^a, odparła poważni* pani d’Espard. Panna de Touches była uszczęś'1 wlona, że się pozbyła Contiego. B atrix nie domyśliła się, jak bardzo ta rezygnacja niepospolitej kobiety, która nie broniła ani przez chwilę rzekomego szczęścia, wskazywała na

nicość Contiego.

•— B .dzie wlec nieszczęśliwa?

—■ Już jest, odpaiła pani d’Esp*rd. Poco rzu­cać męża? Czyż to -nie jest u kobiety przyznnoiem swe] niemocy?

'' • % t ■

Przypuszczasz zatem, że pobudką pani de Rochef de nie była chęć kosztowania w sp koju do­skonalej mit >ści, 13} miłości której słodycze są, dla nas obu, tylko marzeniem?

Nie, małpowała poprostu panią de Bsausé ani1) i panią de Langea s2), które, .mówiąc między nami, w epoce mniej pospolitej niż nasza, byłyby, jak i ty zresztą, postaciami równie wieUiemi jak za Valí ére, Montespan, Dyana de Poitiers, księżna ¿’Estampes i de Chateauroux,

Tylko bez króla, moja droga, ñchl chcia* łabym módz wywclać te kobiety i spytsć ich, czy...

flleż, rzekła margrabina przerywając, niepo- trzeba świadectwa zmałych; znamy kobiety żyjące które są szczęśliwa. Oto już więcej .niż dwadzieś­cia razy wyciągam na zwierzenia hrabinę de Mont- cornet, która od piętnastu lat j*st najszczęśliwszą w świecie ze swoim Emiikiem Blondet: najlżejszej niewierności, ani nawet myśią, są tak jak byli pierw­szego dnia; gdy nam zawsze przeszkadzano, przery- weno w najbardziej zajmującym momencie, Ts dl "T* przywiązanie, jak Rast gnaka i pani de Nu­cir r jak twojej kuzynki, pani de Camps i jej C « , mają jakąś tajemnicę, a tej tajemnicy my, moj i droga, nie znamy*.. ś.viat czyni nam ten niezmierny zaszczyt, aby nas brać za rozpustnice

1) Ojciec Goriot, Kobieta porzucona.

2) Księżna de Langeais.

godne Regencji, gdy my jesteśmy niewinne Jak

dftie pensjonarki.

Szczęśliwa byłabym jeszcze z takiej niewin­ności, wykrzyknęła szyderczo księżna; ale nasza jest gorsza, upokarzająca. Cóż chcesz? ofiarujmy Bo­gu to umartwienie, j?ko pokutę za nasze bezowocne poszuk wania; nie jest bowiem prawdopodobne, mo­ja droga, abyśmy, w jesieni życia, znalazły piękny kwiat którego nam brakSo przez wiosnę i lato.

Mie w tern rzecz, odparła margrabina po pauzie pełnej zadumy. Jesteśmy jeszcze dość piękne aby obudzić miłość; s!e nie przekonamy nigdy nikogo o naszej niewinności ani cnocie.

Gdyby to było Manśtwo, nic łatwiejszego jsk przystroić je, pod* ć z ładną zaprawą która je czyni wiarogodnem i pozwala przełknąć niby rozkoszny owoc; ale k?zać uwierzyć w prawdę! Och! naj­więksi ludzie załamali sis na tern, dodała księżna z owym głębokim uśmiechem, który zdołał uwiecz­nić jedynie pendzel Leonarda de V nci.

Głuptasy umieją niekiedy dobrze kochać, podjęła margrabina.

Re, zauważyła ksęźna, na to nawet głup­tas nie jest do<ć łatwowierny.

Masz słuszność, rzekła śmiejąc się margrabina, file bo też nie clupca, ani newet nie cziowieka inte­ligentnego trzeba nam szukać. Aby rozwiązać po­dobny problem, trzeba człowieka genialnego. Jedynie genjusz posiada dziecięcą wiarę, religię miłości*

pozwała sobie chętnie wiązać oczy. Otóż, jeżeli

spotykałyśmy niekiedy ludzi genjalnych, byli oni mo- le zbyt daleko od nas, zbyt zajęci, a my zbyt pu$t«, tbyt rozbawione, zbyt rozproszona.**

Achl nie chcieł byn jednak rozstać się ze światem, nie poznawszy rokoszy prawdziwej rośłoścU

wykrzyknęła książka*

Budzić miłość to nic rzekła pani d’Espard:

chodzi o to, aby ją czuć. Znam wiele kobiet, która są jedynie pretekstem uczucia, miast być równo­cześnie jego przyczyrą i skutkiem,

^ Ostatnia namiętność jaką wzbudziłam, to była święta l piękna rzecz, rzekła księżna! miała przyszłość. Przypadek dał mi w -ręce, tym razem» owego genjainego człowieka* do którego mamy

prawo, a którego tak trudno pochwycić, bo więcej jest ładnych kobiet niż genjusró*. ftle djabeł wmię-

szal się w tę sprawę.

Opowiedz, drogo, to ccś dla mnie zupełnie

nowego.

Spostrzegłam się na tej pięknej miłości do­piero w zimie r. 1829. Co piątek, w Operze, wi­działam w parterowych krzesłach młodego człowie­ka lat około trzydziestu, przybyłego tam dia mnie, zaws;e w tej samej stalli, wpatrującego się we mnie oczyma z płomienia, ale często osmuccnego odda leniem lub może l brakiem wszelkiej nadziei.

•— Bifdny chłopiec! kto kocha, robi się bardzo

niemądry, rzekła margrabina.

P*awie w każdym antrakcie wychodził na

kuryt&rz, podjęła ksVęifia uśmiechając się z przy-

-**fnr i1 i **** ***

jadelskiego docinku margrabiny; «asem, aby mnie widzieć, lub aby zwrócić na siebie uwagę, przykła­da twarz do szybki w loży naprzeciw mojej. Kiedy przychodził ktcś do mnie, widziałam jak czatował u drzwi, aby mi rzucić ukradkowe spojrzenie; nau­czył się w końcu poznawać moich znajomych, szedł za nimi gdy się kierowali w stronę loży, aby wy* zyskać moment uchylenia drzwi. B edny chłopiec dowiedział się zapewne niebawem l<to jestem, ?n:-ł z widzenia p. de Maufrigneuse I mego teścia. Odfąd widywała n tajemniczego nieznajomego we Włoskim, w stalli z której podziwiał mnie prosto w twar?, w naiwnem zachwyceniu, bajeczny był poprostu I Przy wyjściu z Opery, tak samo j*k z Farsy, widziałam go jak tkwił nieruchomo w tłumie; popychano go, poszturkiwano, nie drgnął. Oczy jegs zachodziły mgłą, gdy mnie widzicł wspartą na ramieniu jakiegoś amanta. Pozatem, ani słowa, żadnego listu, zraku. Przyznaj, ie to było w dobrym guście. Niekiedy, wjeżdżając rano do pałacu, widzia­łam nieznajomego siedzącego na słupku u bramy! Wielbiciel ten mi*ł czarne oczy, długą I gęstą brodę w kształt wachlarza wąsy I faworyty; widać było jedynie biełe policzki I ładne czcło; istna głowa an­tyczna. Jak ci wiadomo, książę, w czasie dni Lip­cowych, bronił Tuilleryj cd strony Wybrzeża. Wró­cił wieczorem do Saint-Cloud, kiedy wszystko b\ło stracone. „Wiesz, moja drcga, rzekł, omal mnie nie zabito koło czwartej; mierzył do mnie Jeden z powstańców, kiedy młody człowiek z długą brodę,

którego, zdsje mi s'ę, widywałem we Włoskim

i który pr > wadź1! atak, odwróci} lufą51. Strzał ugo"

dził nie^iem już k^go, jakiegoś kwatermistrza, dwa

t

kroki od mę a. Tan młody człowiek musiał t^ćy być republikaninem. W r. 1831, kiedy osiedliłam sie; tutaj, spotkałam go wspartego plecami o mur tecp domu; zdawał stę rad z moich nieszczęść, które mo- żs dawały mu nadzieja zbliżenia; ale od sprawy w Ssint-Merry nie widziałam go już: zginął tam. W wii ę pogrzebu gsnerała Lamarque, wyszłam pie’ chotą z synem; republikanin towarzyszył nam, to z tyłu, to przed nami, od św. Magdaleny aż do pasażu

Panoramy,

To wszystko? rzekła margrabina*

Ws7ystko odparła księzra. A! prawda: w dzień zdobycia Saut-Merry, jakiś chłopiec zażądał ko­niecznie w dziec mnie samą; oddał mi list kreślony na pospolitym papierze* podpisany nazwiskiem nie­znajomego.

*— Pokaż ml go, rzekła margrabina.

f**c# moja droga. Zbyt wielką \ świętą by* !a miłość tego człowieka, abym pcgwzlciła jego ta­jemnice. Ten krótki i straszliwy list szarpie mi serce k-edy pomyśl? o mim. Ten nieboszczyk spra­wia mi więcej wynutów niż wszyscy żywi, często

myślę o «im,

P, 3?ę? ‘»pvb'ia margrabina, chi bard*« pospanie: Michał Chrestien,

ici :rA oo^iedzlała, odparła żywo łwsi«łam o nim* Ów Michał

O

Chrestfen był przyjacielem sławnego człowieka, którego Już kiedyś chcizłaś poznać, Daniela dWthez1): by^va u mnie raz albo dwa razy w ciągu zimy. Om Chrestien, który w Istocie padł w Saint-Merry, miał sporo przyjaciół. Słyszałam, ie był to jeden z owych wielkich polityków, któ* rym, jak da Marsayowl, brakło jedynie sposobności, aby się stali odrazu tern czem być mieli.

Lepiej w takim razie że umarł, rzekła księżna melancholijnym tonem pod którym ukryła swą myśl.

Cncesz spotkać się któregoś wieczora u mnie z d’Arthezem? spytała margrabina; porozma­wiasz o swoim upiorze.

Chętnie, moja droga.

W kilka dni po tej rozmowie, Blondet I Ras- tignac, którzy znali d’flrtheza, przyrzekli pani d'Es- pard, iź nakłonią go aby przyjął zaproszenie na obiad. Przyrzeczenie to byłoby z pewnością nieroz­ważne, gdyby nie nazwisko księżnej, której spotka­nie nie mogła być wielkiemu pisarzowi obojętne.

Daniel d’flrthaz, jeden z rzadkich za naszych czasów ludzi którzy łączą charakter z talentem, uzy­skał już, wprawdzie nie całą popularność jaką m ały mu zjednać jego dzieła, ale pełne szacunku uznanie wybranych dusz. Rozgłos jego niewątpliwie urośnie jeszcze, ale wówczas dosięgną) w oczach znawców szczytu: istniejq autorowie, którzy wcześniej lub później zajmują swe prawdziwe miejsce i już się

1) Stracone Złudseala, Ctfrk* Ewy

zeń nie ruszają. Szlachcic z rodu, ale biedny, zro- fumiał epokę I liczył wyłącznie na osobiste talenty* Wilczy! długi czas na arenie paryskiej, wbrew wolt bogatego wuja, który, przez sekret łatwej do zrozu­mienia próżności, zostawiwszy go długo na pastw«; nędzy, zapisał sławnemu człowiekowi fortunę, ktćrej odmawiał nieznanemu pisarzowi. Ta nag*a zmiana nie zmieniła obyczajów Daniela: wiódł dalej swoje prace z prostotą godną starożytności i nałożył sobie nowe, przyjmując mandat do izby, gdzie zajął miej* sce po prawicy. Od czasu dojścia do sławy, poka­zywał s:ą niekiedy w świecie. Jeden z jego starych przyjaciół, wielki lekarz, Horacy Bianchon1)» zapo« znał go z baronem de Rastignac, podsekretarzem stanu w ministerstwie i przyjacielem de Marsaya. Ci dwaj politycy zgodzili się dość wspaniałomyślnie, aby Daniel, Horacy i kilku blizkich przyjaciół Mi* chała - Chrestien, przenieśli ciało republikanina do kościoła w Saint-Merry i uczcili je pogrzebem. Wdzięczność za przysługę która stanowiła kontrast z represjami owej epoki gwałtownych namiętności politycznych, związ&ła, n ożna powiedzieć, d’flrtheza Z Rastignakiem. Podsekretarz stanu i znakomity

minister byli zanadto zręczni aby nie skorzystać z tego; toteż zjednali sobie kilku przyjaciół Mćhała Chrestien, którzy nie dzielili zresztą jego poglądów I którzy zbliżyli sie z nowym rządem. Jednego z nich, Leona Giraud, zamianowano zrazu rsferen-

1) Ojclee Geriof, Muae s «e&ian&a,

darzem, potem radcą stanu. D’Arthez pochłonięty jest całkowicie pracą, widuje świat jedynie doryw­czo, jest on dlań niby sen. Don1! jago to klasztor, w którym pędzi życie benedyktyna; ta sarna suro« weść, regularność. Przyjaciela wiedzą, źe, aż do- tąd, kobieta była dlań jedynie przygodnem zjawis- kłem zawsze budzącem lęk; nadto się jej przyglądał aby się nie miał jej obawiać; ale tak długo ją stu* djował, aż w końcu przestał zupełiie ją znać, po­dobny w tern do owych głębokich taktyków, zawsze ponoszących klęską na przygodnym terenie, gdiie ich pewniki naukowe ulegają zmianom I sprzecz­nościom. Ten najprzefiikliwszy obserwator został zarazem najnaiwniejszsm dzieckiem. Ten kontrast: na jjozór niemożliwy, zrozumiał/ jest dla tych, któ* rzy zdołali pojąć głębię dzielącą myśli od uczucia, jedna pochodzi z gł >wy, drugie z serca. Można być wielkim człowiekiem ! niegodziwcem, jak można być głupcem I cudownym kochankiem. D’flrthez jest jednym z owych uprzywilejowanych, u których bystrość inteligencji, pojemność mózgu, nie wyklu­czają siły «ni głębi uczuć. Jest, mocą rzadkiego daru, równocześnie człowiekiem czynu i myśli. Ży­cie jego prywatne Jest sîlachetne i czyste. Jeżeli starannie uciekał przed nvł ścią dotfjd, to dlatego

ii znał się dobrze: wiedział zgóry jaką władzę zdo*

byłoby nad nim uczucie. Długi czas, wyczerpująco prace za pomocą których przygotował grunt dla swo­ich chlubnych dzieł, jak również chłóil nędzy, były cudowi y m ćrodktcia ochronnym, Kiedy przyszedł

m

dostatek, d7\rthez zawiązał najbardziej pospolity l niezrozumiały stosunek z kobietą dość ładną, ale nizkiej klasy, bez wykształcenia, bez obycia; okry­wę! zresztą starannie ten stosunek przed ludźmi. Michał Chrestien przyznawał genjainym ludziom wła­dzę przeobrażenia najbardziej płaskich istot w sylfi* dy, gęsi w kobiety rozumne, chłopek w markiz}* im kobieta jest doskonalsza, tern więcej traci w ich oczach; wówczas bowiem — mówł — wyobraźnia nie ma nic do roboty. Aby usprawiedliwić dWthe- za, powoływał się na Rafaela i. Fo>nariaę. Byłby mógł podać za p zykład samego siebie, on, który wid¿iał anioła w księżnej de Maufrigneuse. Kaprys d’Artheza można było zresztą usprawiedliwić rozma* icie; może zwątpił w spotkanie na ziemi kobiety, któraby odpowiadali rozkosznej chimerze, jaką ka­żdy C/łowiek wyższy śni i pieści; może miał serce zbyt dr*źiiw?, zbyt delikatne, aby się wydać w ręce światowej damy; rroże wolał dać upust naturze, a zachować w duszy swój ideał; może usunął ze swego życia miłość jako nie dającą sie pogodzić ze sweml pracami, z regularnością mniszego trybu w którym namiętność wszy>tkoby zhurz>ła. Od kil. ku miesięcy, d’Arthez był przedmiotem drwin Blon* deta i Rastignaka, którzy mu wytykali, is nie zna ani świata ani kobiet. Wedle nich, zdział.ł jui dosyć, aby sobie pozwolić na rozrywkę: młał ładny majątek a żył jak student; nie używał niczego, ani swego ;ł:ti ani sławy; nie znał słodyczy szla­chetnego i delikatnego uczucia, jakie tylko kobiety

dobrze urodzone i wychowane umieją obudzić lub podzielić; czyi to nie jest niegodne jego, *nać je­dynie najgrubszą stronę miłości I Miłość, sprowa­dzona do tego czam czyni ją natura, była, w Ich oczach, rzeczą najgłupszą w śwjecie. Jedną z chwał społeczeństwa jest to, iż wyhodowało kobietą, gdy natura stworzyła samicę; iż stworzyła ciągłość pra. gnienia, gdy natura myśleła jedynie o ciągłości gatunku; słowem, Iż wymyśliła miłość, najpiękniej­szą religję ludzkości. D’Arthez nie znał owych uro­czych delikatności języka, owych nieustających cało* paleń uczucia; wysubtelnionych pragnień, anielskich kształtów Jakich wytworne kobiety umieją jej uży* czyć. Znał może kobietę, ale nie znał bóstwa. Aby osiągnąć ideał miłości, trzeba u kobiety niesłychanie dużo sztuki, pięknych tualet duszy i ciała 1 Słowem, sławiąc duchowe deprawacje paryskiej za» lotności, kusiciele ubolewali nad d’flrthezem, który iyl zdrowym i prostym pokarmem, iż nie kosztował jeszcze rozkoszy wysokiej kuchni paryskiej 1 pod­niecali żywo jego ciekawość. Doktór Bianchon, przed którym d’flrthez się wywnętrzał, wiedział łe ta ciekawość obudziła się wreszcie. Długi stosunek wielkiego pisarza z pospolitą kobistą, nietylko nie wyrodził się w powab przyzwyczajenia, ale był mu nieznośny; wstrzymywała go tylko nieśmiałość, któ­re] pastwą stają się wszyscy samotnicy.

Ba, mówił Rastignac, kiedy ktoś pieczętuje

się starym pikardzkim herbem, czemu miałby sobie odmówić przvłemncści pomieszczenia go na drzwicz-

**» BALZAC

-irimurrn Tfu 11 , ^(Tl 1MT rwi, , B|| im|i|> „ r », ^ ^

ksch pojazdu 1 Mass trzydzieści tysięcy renty i do» thody z pióra; usprawiedliwiłeś swą dewizę, która tworzy kalambur tak poszukiwany przez naszych przodk ów: ARS THE Saurasgae virtus, I nie para­dujesz w kolasce w lasku B ulcńskim! Żyjemy w epoce, w której cnota winna si$ pokazywać.

Gd/byś czytywał swoje dzieł a klerr pie która cl daje kosztować zie niskich roskoszy, darowałbym ci że się jej trzymasz, rzekł Blondet. Ale, mój dro* gł, jeżeli jesteś na suchym chlebie w znaczeniu ma. terjalnem, w zamian, pod względem duchowym^ wcale nie masz* chleba...

Te przyjacielskie przekomarzania między. Da­nielem a jego druhami trwały od kilku miesięcy kiedy pani d’Espard poprosiła Rastignaka i Blondeta aby ściągnęli do niej d’Artheza na obiad, dodając •i księżna de Cadfgnan niezmiernie pragnie poznać tę sławę. Ciekewiść teka jest dla pewnych kobiet tera, czem latarnio megiczna dla dzieci; przyjenrmoś* cią dla oczu, dość ubogą zresztą i pełną rozczaro­wań. Im więcej utalentowany człowłek rodzi uczu^ na odległość, tem mniej odpowie im zblizka; im bardziej wyobrażano go scb*e błyszczącym, tem bardziej będzie matowym. Pod tym względem, za- wiedziona ciekawość posuwa się często aź do nie* sprawiedliwości. f\\i Blondet ani Rastignac nie mogli oszukać dWtheza, ale powiedzieli mu ze «miechem, iż nastręcza m u się najponętniejsza spo- «obność ucywilizowania swego serca oraz poznania °«i wy ¿szych rożkowy jaki« daje miłość paryski®]

damy. Księżna Jest w nim formalnie zakochana; wszelkie obawy są zbyteczne, może tylko zyskać na poznaniu; niepodobieństwem mu będzie zstąpić z piedestału Jaki mu wzniosła pani de Cadignan. Blondet ani Rastignac nie mieli żadnych skrupułów

ubierając księżne w te improwizowaną miłość; mogła udźwignąć to oszczerstwo, ona, które) prze­szłość była tak obfita I Na wyprzódki zaczęli opo­wiadać d’Arthezowi przygody księżnej: pierwszą z da Marsayem, drugą z madgrabią d’/VJjuda, którego ode- brała żanie, mszcząc w ten sposób panią de Beau- séant; trzeci stosunek z młodym d’Esgrignon, który towarzyszy! jej do Włoch i straszliwie naraz I sie dla niej; jak potem była nieszczęśliwa ze sławnym am­basadorem, szczęśliwa z generałem rosyjskim; jak by­ła Egeryą dwóch ministrów spraw zagranicznych, etc. D'flrthez rzekł, Iż wie ó niej więcej niż mogli­by mu powiedzieć, a to przez swego biednego przy iaciela, Michała Chrestien, który ubóstwiał księżnę tajemnie cztery lata i omal tego nie przypłacił sza

leństwem.

Towarzyszyłem mu często, rzekł Daniel, do

Włoskiego, do Opery. Nieszczęśliwy biegł ze mną przez ulicę, pędząc na równi z końmi t podziwiając księżnę przez szyby karety. Tej to miłości ksiaże de Cadignan zawdzięcza życie: Michał przeszkodził

aby go jakiś ulicznik nie zabił.

No więc! będziecie mieli gotowy temat,

rzeki uśmiechając się. Blondet. Oto kobieta jakiej

ci potrzeba: będzie okrutna jedynie przez delikatność'

f wtajemniczy clę bardzo wdzięcznie w sekrety ele­gancji; ale strzeż sięl pożarła już niejedną fortunę, Piękna Djana jest jedną z owych rozrzutnie, które nia kosztują ani grosza, a dla których wydaje się mil* jony. Oddaj się ciałem i duszą, ale trzymaj w gar­ści pieniądze.

Po tej rozmowie księżna zyskała w oczach ar* tysty głąb otchłani, wdzięk królowej, zepsucie dyplo* macji, tajemniczość kultu, niebezpieczeństwo syreny. Ci dwaj bywalcy, niezd-lii przewidzieć następstw tego żartu, zrobili z Djany d’(Jxelles najbardziej po*

4

tworną Paryżankę, najzręczniejszą kokietkę, upajają* cą kurtyzanę. Mimo iż mieli słuszność, kobieta któ­rą traktowali tak iekko była dla d'Artheza świętą ł nietykalną; zresztą ciekawość pisarza nie potrzebo* wała takiej podniety; zgodził się przyjść bez waha- nia, przyjaciele zaś nie żądali więcej.

Skoro pani d’Espard miała już odpowiedź, uda­ła się do księżnej.

Moja droga, czy czujesz się w wenie urody, zalotności? rzekła; przyjdź do mnie za kilka dni rta obiad, a uraczę cię dłArthezem. Nasz genjalny człowiek jest co się zowie dziki, boi się kobiet I nigdy nie kochał. ZLuduj pian w tym duchu* Jest nadzwyczaj inteligentny, przytem ma prostotę, która wprotfad/a w błąd, odejmując wszelką nieufność. Przenikliwość jego, nawskroś retro­spektywna, działa wst.cz I niweczy wszelkie rachuby. Zaskoczysz go dziś, jutro już przejrzy wszystko.

Ochl gdybym miała trzydzieści lat, żaba»

wiłabym się przednio* Czego ml brakowało dotąd, to ge^jalnego C2ławieka, któregobym mogła wystry chnęć na dudka. M ałam zawsze tylko partnerów, a nigdy przeciwników. M łoić była grą, zamiast być

walką.

Przyznaj, droga, ic jestem bardzo wspanla* lómyślnn; ostatecznie bowiem... młość bliźniego za­czyna s;ę...

Obie kotlety spojrzały sobie w oczy śmiejąc clę, I ujęły się za ręce przyjaznym uściskiem. Nie­wątpliwie musiały je łączyć ważne sekrety, n’e plarw* szy to był mężczyzna I nie pierwsza usługa między niemi, aby bowiem, między kobietami, stworzyć szczeą i trwałą przyjaźń, trzeba aby ją pieczętowały jakieś małe zbrodnie. Kiedy dwie przyjaciółki mogą się zabić wzajem i Każda widzi zatrut/ sztylet w rę­ku drugiej, wówczas przedstawiają wzruszający widok barmonj<, która mąci się aż w chwiii gdy jedna z nich. przez nieuwagę, wypuści broń.

Żaczem, w tydzień póź i ej, odbył się u mar­grabin/ wieczór w ntalem kółka, w jednym z dni zachowanych dla najbliższych, w które nikt nie zja­wia się bez ustnego zaproszenia 1 w które drzwi są zamkn;ęte. Zaproszonych było pkć osób: E nil Blondet i hrabina de Montcornet, Daniel d’Arthez, Rastignac i księżna de Cadignan. Licząc panią do* mu, było tyluż mężczyzn co kotlet.

Nigdy tref nie pozwolł sobie na bardziej wyszu­kane przygotowania, niż w tem spotkaniu d7\rtheza i pani d« Cadignan, Księżna uchodzi dziś jeszcz«

m • - «ALZAC

II J—I ■MWiniWiwt.^ -wrr»1'~finriTT n ni -fi--- n ~n ir t -- — -■ — — —■■■■' ^u. ... - •'•******■*•»»

ta jedną z największych mistrzyń tualety, co, dl» kobiet, fest pierwszą ze sztuk. Włożyła niebieską aksamitną suknią z powłóczystymi białymi rękawami,

i tiulowym lekko marszczonym kołnierzem. Niebieski Szlak sięgał cztery palce poniżej szyi i pokrywał ra­miona, jak na niektórych portretach Rafaela, Po­kojówka wpiąła kilka biełych kwiatów w kaskady blond włosów: jeden z wdzięków którym księżna zawdzięcza swą sławę. To pewria, że Djane nie wyglądała ani na dwadzieścia pięć lat. Cztery lata samotności I spoczynku wróciły blask jej cerze. Czyż nie bywają zresztą chwile, w których chęć po­dobania się daje kobietom jakąś nową urodą? Je­żeli gwałtowne wzruszenia mogą poszarzyć bla­dość sangwiników lub melancholików, pozielenlć twarze llmfatyczne, czyllż pragnienie, radość, nadzieja, nie mogą mieć daru rozjaśnienia cery, ozłocenia spojrzeń żywszym blaskiem, okraszenia piękności niby światłem pięknego poranka? Słynna białość księżnej przybrała odcień dojrzalszy, który dawał Jej wyraz dostojeństwa. W tym momencie iycia- kiedy przeszła tyle prób, tyle myśli, czeto jej, mat rżące i wyniosłe, cudownie się godziło z błękitnem, spokojnem 1 majestatycznem spojrzeniem. Najbie- glejszy fujognomista nie wyczytałby śladu rachuby ani decyzji pod tą niesłychaną delikatnością rysów. Bywają twarze kobiece, które spokojem swym

i subtelnością oszukują wiedzę i mylą obserwację; trzebaby je śledzić w grze namiętności, co Jest trudne; lub też po ukończonej grze, co nie zda się

Celtrety Księżne) dt Cadignon f^|

'■ •*»>"" 1 ■■■ — ■■'' '

na nic; wówczas kobieta jest stara I jui się nie ma­skuje. Księżna Jest Jedną z owych nieprzeniknio­nych kobiet, może się zrobić czem chce; pusta, dzie­cinna, rozpaczliwie niewinna, łub też subtelna, po­ważna, niepokojąco głęboka. Przybyła do margra­biny w roli słjdkie] i prostej kobiety, znającej życie {«dynie przez swoje zawody, w roli kobiety pełnej duszy; spotwarzonej, ale dźwigającej to z rezygnacją niby umęczony anioł. Przybyła wcześnie, aby za­wczasu upozować się aa kozetce, przy kominku w pobliżu pani d’Espard, tak jak chciała aby ją wi­dziano, w pozie której sztuka kryje się pod uroczą naturalnością, jednej z owych póz ułożonych, wy­szukanych, uwydatniających piękną wężową linję, która zaczyna się u stopy, wstępuje wdzięcznie ku biodrom, i wiedzie s'ę, poprzez czarujące okrągłości, aż do ramion, wydając spojrzeniom cały profil ciała. Kobieta naga mniej byłaby niebezpieczna, niż w spódnicy tak umiejętnie udrapowanej, która wszy­stko pokrywa i wszystko uwydatnia zarazem. Pr^ez wyrafinowanie, na które wiele kob et nie był by wpadło, Djana, ku zdumieniu mergr. biny, przyszła W towarzystwie młodego de Maufrigneuse. Po chwili zastanowienia, pani d’Espard uścisnęła poro­zumiewawczo rękę księżne).

Rozumiem cięl Dając przełknąć d7\rtbezowi wszystkie trudności od pierwszego razu, nie będziesz zmuszona p konywać ich póź.iiej.

Hf&biiw de Montcornet przyszła z Blondetem, Rł»$tignac przyprowadził d’flrtheza. Księżna nia

904 BALZAC

<*fcM^***Trif<ii>l -*C »*>—i rrf ilu mi i i~a~in ■ m —§■ mmi ihw —w(—W—n—jm—ąll^HMUpMpmp—liMIWWU——,

przyjęła sławnego człowieka żadnym z owych kom» plementów jakiemi zasypują go ludzie pospolici; ale okezała mu wzglądy nacechowane wdziękiem i sra- cunkiem, będące wyraźnie szczytem jej łaski. Zdała się szczęślwa że widzi tego człowieka, i rada że go zdobyła. Osoby pełne smaku, Jak księżna, odzna- czają się zwłaszcza sposobem słuchania, pełną po­wagi i wdzięku uprzejmością. Kiedy sławny czio' wiek mówił, przybierała uważną pozę, pochlebniejszą niż najwyszukańsze pochwały. Margrabina dopełniła prezentacji bez emfazy i z prostotą. Przy obiedzie posadzono d’Artheza obok księżnej, która, daleka od przesadnej wstrzemięźliwości na jaką siią się wy- twornisie, Jadła z doskonałym apetytem i starała się we wszystkiem okazać kobietą prostą, bez pretensyj. Międy jednem a drugiem daniem, skorzystała z chwili ogólnej rozmowy, aby zamienić z d’Arthezem parę słów na osobności.

Przyjemność, jaką znelazłsm w spotkaniu z panem, rzekła, podwaja się chęcią dowiedzenia się

o nieszczęśliwym przyjacielu pana, poległym za spra* wę inną niż nasza, ale wobec którego zaciągnęłam wielkie zobowiązania« bez możności podzięki i od­płaty. Książe de Cadignan podzielał mój żal. Wiem, że pan bjł jednym z najlepszych przyjaciół biednego chłopca. Nie zadziwi tedy pan?, że pragnęłabym wiedzieć wszystko o tym który panu jest tek drogi. Jestem przywiązana do wygnanej rodziny I uchodzę za monarchistkę; ale to nie znaczy abym była z liczby tych, którzy myślą, iż niepodobna być

republikaninem I zacnym człowlekjem. Monarchja

l republika, to jedyne dwie formy rządu, które, nie dławię wzniosłych uczuć«

Micheł Chrestien był aniołem, odpadł Daniel

wzruszonym ^osem. Nie znam, wśród bohaterów starożytności, człowieka któryby był odeń wyższy. Niech go pani nie uważa za jednego z owych clas- nych republikanów, którzyby chcieli przywrócić Kon*

went l m łe procedery Komitetu Ratunku O/czy- zny; nie, Michsł marzył o federacji szwajcarskiej zastosowanej do całej Europy. Przyznajmy to, mię­dzy nami: po wspaniałym rządzie jednego człowieka, który, jak sądzę, najbardziej odpowiada naszemu krajowi, system Michała jest zniesieniem wojny w starym świecie, i jego odbudowaniem na podsta­wach innych niż podboj z którego zrodził się niegdyś ustrój feudalny. Republikanie byli, z tego tytułu, ludźmi najbliższeml Jego Idei: oto czemu użyczył Im ramienia w lipcu l w Saint Merry. Mi­mo że krańcowo sprzecznych prztkonań, pozostaliśmy

w ściiłej zeżyłości.

To najpiękniejsza pochwała obu charakterów,

rzekła nieśmiało pani de Odignan.

W czterech ostatnich latach życia, odparł

Daniel, mnie jednemu zwierzył się z miłości da pa« ni, n zwierzenie to zacieśniło bardzo już silne więzy braterskiej przyjaźni. On jeden, pani, kochał panią tek, jak pani powinna być kochaną. Ileż razy mok* łem na deszczu biegnąc wraz z nim za pani powo­zem aź do pałacu, Idąc o lepszo z końmi, aby u trzy*

mać się równo z powozem i mód z panią widzieć

l podziwiać.

Ależ, rzekła księżna, czem Ja sio wypłacę—

Czemuż Michała niema tuta)! odparł Daniel s akcentem melancholii,

Nie byłby mnie moża długo kochał, rzekła księżna potrząsając smutnie głową. Republikanie są jeszcze bardziej absolutni w swoich ideach, niż my absolutyści, krórzy grzeszymy pobłażaniem. Marzył pewnie o mnie jako o istocie doskonałej, byłby do* znał okrutnych rozczarowań. Mas, kobiety, ściga tyleż oszczerstw, ila wy ich musicie znieść w życiu lite* rackiem, a my nie możemy y!q bronić ani sławą, ani dziełami. Stajemy s!ę dla v.jdzi nie tern czem jesteśmy, ale czem świat na zrobi. Nieznana ko­bieta, która jest we mnie, zg'nęłaby niebawem jego oczom pod felszywym portretem kobiety urojonej, która jest prawdziwą dla świata. Uznałby mnie nie- godną jego szlachetych uczuć, niezdolną go zro* zumieć.

Tu księżna potrząsnęła głową, poruszając prze. ślicznym gestem piękne biond pukle. He rozpaczli­wego zwątpienia, ukrytych bólów wyrażała w tej chwili, tego nie da się wymówić. Daniel zrozumiał wszystko; popatrzał na nią z żywem wzruszeniem.

Mimo to, w dniu w którym go ujrzałam, na długo po buncie lipcowym, podjęła, byłam już skłonna uledz pragnieniu jakie mnie parło aby go ująć za rękę, aby mu ją uścisnąć w obliczu całego świata, pod parystylecn Włoskiego teatru, podając

mu wiązanką kwiatów które miałam w ręku. Po myślałam, ie ten objaw wdzięczności żleby zrozu* miano» jak tyłe innych szlachtnych rzeczy które uchodzą 4zlś za szaleństwa pani de Maufrigneuse., i których nigdy nie będę mogła wytłómaczyć, jedynie bowiem mój syn i Bóg znali mnie kiedykolwiek.

Słowa tef szeptane do ucha z akcentem god­nym najświetniejszej aktorki w ten sposób aby uszły ywagi innych gości, miały iść prosto do serca: jakoi zapadły w samą głąb serca d'Arlh&za. Nie chodziło tu o siewnego pisarza; ta kobieta starała się uspra­wiedliwić w obliczu zmarłego! Mogli ją spotwarzać, chciała wied£ieć czy nic nie skalało jej w oczach tego który ją kochał. Czy umarł unosząc wszystkie Hu zje?

Mkhsł, odparł d7Vthez, był jednym z ludzi

którzy kochają bez zastrzeżeń i którzy, jeśli wybiorą

ile, mogą cierpieć, ale nigdy wyrzec się tej którą wybrali.

1 kochał mnie w ten sposób?.- wykrzyknęła z wyrazem egzaltacji i rozmarzenia«

1

Tak, pani.

Byłam tedy jego szczęściem?

Cztery lata.

Niepodobna kobiecie dowiedzieć sic; takiej rzeczy bez uczucia radosnej dumy, rzekła, obracając słodką i szlachetną twarz ku d’Arthezowl ruchem pełnym wstydliwego pomieszania.

Jednym z najzręczniejszych manewrów tych ko- raedjantek fest powściągać wyraz i gesty, kied»

SOS JJALZAC

, ... ^ _i^_j n rtf.-irurrrTinj"-'— im~U,.

słowa sę zbyt wynmwnes a kazać mówić oczom gdy mowa jest powściągliwa. Te misterne dysscnanse, wsunięte w melodje tałszywego lub prawdziwego uczucia, wywierają nieprzeparty urok.

Nieprawdaż, rzekła, zniżając jeszcze głos i upewniwszy się iż uczyniła wrażenie, nieprawdaż te to znaczy spełnić swój los, jeśli się dało, 1 bez zbrodni, szczęście wielkiemu człowiekowi?

Czyż nie napisał tego pani?

Tak, ale chciałam być zupełnie pewna: bo niech mi pan wierzy, stawiając mnię tak wysoko, nie omylił się.

Kobiety umieją dawać słowom osobliwą uro­czystość; udzielają im jakiejś wibracji, Która rozsze* rza znaczenie myśli I użycza im głębi; jeśli późnie) oczarowany słuchacz nie zdaje sobie sprawy z tego co mówły, cel jest w zupełności osiągnięty, co jest właściwością wymowy. Ggyby księżna nosiła dja- dem Francji, czoło jej nie byłoby majestatyczniejsza niż w tej chwili pod pięknym djademem upiętych wysoko I strojnych białem kwieciem włosów. Ta kobieta zdawała się kroczyć po falach potwarzy, jak Zbawiciel po nurtach jeziora, owinięta w całun te] miłości niby anioł w swoje nimby. Nie było w tem nic coby trąciło intencją ani chęcią stworzenia sobie piedestału, było to spokojne I proste. Żywy czło. wiek nie mógłby nigdy oddać księżnej usług, jaki«

. wyciskała z tego nieboszczyka. D’Arthez, samotny pracownik, któremu praktyki świata były obca | którego Myśl spowiła opiekuóczaml zasłonami, dal

MOOfe

się omamić akcentowi l słowom księżnej. Był pod urokiem wytwornego obejścia, podziwiał tą doskonałą piękność, dojrzałą przez nieszczęście, wypoczętą w saclszu; zachwyciło go tak rzadkie połączenie subtel­nego umysłu I pięknej duszy. Stawem zamarzył o spadku po Michale Chrestien. Początkiem tej na­miętności była, jak u większości głębokich praco­wników. myśl. Widząc księżnę, studjując kształt jej głowy, słodką harmonję rysów, kibić, stopy, delikat­nie wyrzeźbione ręce, oglądając to wszystko bardziej zblizka niż wówszas gdy towarzyszył przyjacielowi w szalonych pościgach zauważył zdumiewający ob­jaw moralnego jasnowidzenia, jakie człowiek podnie­cony miłością znajduje w samym sobie. Z jak^i jasnością Michał Chrestien czytał w tern sercu, w tej duszy, rozświeconej ogniami miłości! I ona również odgadła jego duszęl bezwątpienla Michał byłby szczęś­liwy. Toteż księżna zyskała w oczach d’ftrtheza urok, aurolę poezji. W czasie obiadu pisarz przypomniał so­bie rozpaczliwe zwierzenia federalisty, jego nadzieje, kiedy sądził że jest kochanym; poematy, jakie dyktuj« prawdziwe uczucie... Nie wiedząc o tem, Daniel misi skorzystać z tych przygotowań będących dzie­łem przypadku. Rządkiem Jest, aby mężczyzn® przeszedł bez wyrzutów z roli powiernika do roli ry­wala, d’Artl ez zaś mógł to uczynić bez zbrodni. W jednej chwili ujrzał olbrzymie różnice między ko­bietą z towarzystwa, owym kwiatem wielkiego świata, 3 kobietą pospolitą, którą znał zresztą tylko z jed­nej próbki; uczuł się tedy wzruszony w najbardziej CM* Ewy W

O* BALŹAĆ

' ^

wrażliwych, najtkliwszych strunach duszy ( serce. Part/ naiwną gwałtownością swych pragnień ku tei kobiecie, uczuł równocześiie bjrjery, jakie świat, formy, i, powiedzmy, m tjastat księżiej stawia! między nimi dwojgiem. Toteż, dla człi wieka przywykł ago nie szanowić tej którą kochał, było w tern coś o- sobllwie drażniącego; była ponęta tem potężniejsza. Iż zmuszony był ją połykać i dławić ją w sobie. Rozmowa, która wytrwała przy Michale Chrestien eż do deseru, była, zarówno dla Daniela jak i dla księ5nej, cudownym po?orem aby mówić po cichu: miłość, sym^atja, hsrmonja dus?; dla niej, aby się pozować na kobietę niezrozumianą, spotwarzoną; dla niego, oby wleźć obiema nogami w pantofle zmar­łego. Mcźe ten naiwny człowiek pochwycił s’ę na tern, iż w tej chwili mnisj ż.łował przyjaciela! W chwili gdy cuJa deseru błysły na stole, przy bla-ku kandelabrów, pod osłoną bulietów naturalnego kwiecia, które rozdzieliły biisiadników świetnym źy* wopłotem, bogato ubarwionym owocami I cukrami, księżna uznała za właściwe zakończyć ten ciąg zwie­rzeń uroczem słówkiem, przy akompanjamencie ba?* dziej jeszcze uroczego spojrzenia, wyrażając subtelnie tę myśl, iż Daniel i Michał to były bratnie dusze. D'flr- thez rzucił s!ę w wir ogólnje rozmowy, wnosząc w nią radość dziecka i studenckie zadowolenie z siebie. Księżna przyjęła z prostotą ramię pisarza, aby przejść do buduaru. Mijając salon szła wolno; kiedy s!q łaś znalazła w pewnem oddaleniu od margrabiny« ktdrą prowadził Blondet, zatrzymała d'Artheza.

Sekrety Księżne) de Ćadfgnart tfi

^■■ ■ <. ,»-r^»mwiww*wwMiw»itwwo^iił>^i)

Nie chcę być niedostępną dla przyjaciela tego

biedaka, rzekła; mimo że przyjęłam zasadę nieprzyj* ■nowania nikogo, pan je Jen będzie mieł wstęp do mego domu. Niech pan tego nie uważa za łaskę. Laska może istnieć jedynie dla obcych, a ja mam wraienie, ie jesteśmy starymi przyjaciółmi; chcę widzieć w. panu brata Michała,

D’flrthez mógł jedynie przycisnąć ramię księ­żnej» nie znalazł żadnej odpowiedzi. Skoro podano kawę, Djana da Cadignan owinęli się zalotnym ru­chem w szal i wstała. Biondet i Ras^gnac byli zbyt wytrawnymi politykami i światowcami, aby się okrzykiwać po mieszczańsku i zatrzymywać ks ężnę; ale pani d’Espard posadziła z powrotem przyjaciółkę biorąc ją za rękę i szepcąc do ucha: „Zaczekaj ai ludzie zjedzą obiad, powóz jeszcze nie gotów*. I dała znak pokojowcowf, który cbnoslł tacę. Pani de Montcornet odgadła, źe księżna 1 pani d’Espard mają sobie coś do powiedzenia i pociągnęła d’flr- theza, Rastignaca i Blondeta, zabawiając ich fajerwer- kiem dowcipnej rozmowy, w której paryżanki tak celują.

1 cóż! rzekła margrabina do Djany, jak ci się wydaje?

fl'eż to przemiłe dziecko, prosto z powija­ków. Doprawdy, i tym razem, będzie, jak za*sze, tryumf bez walki.

To rozpaczliwe, rzekła pani d’Espardł alo

Jest rada.

Jak to?

Pozwól ml zostać swą rywalką.

Jak chcesz, odparła księżna, Ja Jul jestem zdecydowana. Genjusi, to sprawa mózgu; nie wiem jak na tem wychodzi setce, pomówimy o tern pó­źniej.

Słysząc te ostatnie słowa niepodobne do odcy* frowania, pani d’Espard przeszła do ogólnej rozmo­wy, nie zdając się ani zraniona owem jak chcesz, ani ciekawa dowiedzieć się do czego doprowadzi to spotkanie. Księżna przetrwała jaką godzinę na ko­zetce przy ogniu, w owej niedbałej 1 zadumanej pozie, jaką Gućrin dał swojej Dydonie. Słuchała z uwagą; od czesu do czasu spoglądała na Daniela, nie ukrywając podziwu, ujętego zresztą w dyskretna karby. Wysunęła się skoro powóz zajeęhał, wymie­niwszy uscisk z margrabiną i skinienie głowy z pa­nią de Montcornet.

Do końca w eczoru nie było mowy o księżnej. Skorzystano z podniecenia d’Artheza, który rozwinął skarby swego umysłu. Niewątpliwie, miał w Rasti« gnsku I Blondecie partnerów pierwszorzędnych, i jako subtelność dowcipu i jako szerokość inteli­gencji. Co do kobiet, obie panie liczą się oddawna między nujświetniejsze zjawiska „towarzystwa". Było to więc niby wytchnienie w oazie, szczęście rzadkie I wysoko cenione przez te osoby, zazwyczaj wy* dane na psstw«? krępujących oczu świata, salonów 1 polityki. Istnieją jednostki, mające ten przywilej, źe są między ludźmi niby dobroczynne gwiazdy, których blask oświeca umysły« jak promienia ogra*

«rają serca. D’Arthez był jedną z owych pięknych dusi. Pisarz, który wzbije się do tej wyżyny, przy­zwyczaja się wszystko ogarniać myślą, i zapomina niekiedy ie nie wszystko trzeba mówić; niepodo* bna mu zachować powściągliwość ludzi którzy żyją w świecie ustawicznie; ale, ponieważ wybryk jego zawsze mają piętno oryginalności, nikt na nie nio wyrzeka. Ta zaprawa tak rzadka u ludzi talentu, ta pełna prostoty młodość, która czyni dWtheza tak szlachetnie oryginalnym, sprawiły iż wieczór płynął jak roskoszna chwila. Daniel wyszedł z baronem de Rastignac, który, odprowadzając go do domu, zaczął oczywiście mówić o księżnej, pytając jak mu się wydała.

Michał miał słuszność ie Ją kochał, odparł

d’Arthez, to niezwyła kobieta.

\ *

. Bardzo niezwykła, odparł drwiąco Rasti­gnac. Po twoim akcencie widzę że już ją kochasz; fioiysz Jej wizytę nim trzy dni upłyną, a jestem nadto starym paryskim wyjadaczem, aby nie wie­dzieć co z tego wyniknie. Otóż, drogi Danielu, b>*< gam, wystrzegaj się najmniejszego splątania intere­sów. Kochaj księżnę, jeśli ci serce dyktuje, ale myśl

o swojem mieniu. Nigdy nie wzięła ani nie żądała dwóch groszy od nlkoyo w świecie, zanadto jest to d’Ux«lles i Cadignan; ale, wedle tego co wiem, poza własnym majątkiem, który był znaczny, pękło przez nią kilka mil jonów. Jak? dlaczego? jakim cudem? nikt nie wie, ona sama nie wie. Widziałem, jak trzynaści« let tama, połknęła, w

półtora roku, fortunę przemiłego chłopca oraz stare* go rejenta.

Trzynaście lat tero ul rzekł cTArthez, Ileż te* dy ma ona lat?

Nie widziałeś, odparł śmiejąc sle Rastignac, przy stole jej syna, Jerzego de Maufrlgneuse, dzie* więtnastoletniego n łodzieńca? Otóż, dziewiętnaście a siedmnaś.ie, czynią...

Trzydzieści sześć, wykrzyknął pisarz zdu­miony, ja jej dawałem dwadzieścia lat.

Przyjcie je, odparł Rastignac, zresztą, bądź bez cbawy; zawsze bidzie miała dwadzieścia lat dla ciebie. Wejdziesz w świat co sie zowie fantastyczny. Dobranoc, Jesteś u siebie, rzekł baron, widząc iż powóz wjeżdża w uiicę de Bsllefond, gdzie mie­szkał d’Arthez w ładnym domku będącym jego własnością, zobaczymy się w tym tygodniu u panny des Tcuches.

D’flrthe! pozwolił miłości wniknąć w serce bez najmniejszego oporu, brnął w adoracji bez kry tyki, w absolutnym podziwie. Księżna, ta piękna istota, Jedna z najniezwyklejszych kreacji potwornego Pa­ryża, gdzie wszystko, tak w dobrem jak w 2łem, jest możebne, stała się — mimo iż słowo to stra­szliwie spospolitowano w naszych smutnych czasach— marzonym anicłem. Aby dobrze zrozumieć nagle przeobrażenia znakomitego autora> trzebaby wiedzieć, ile niewinności zostawia w sercu samotność I ustawna praca, ile pragnień 1 fantazji rozwija mi­łość sprowadzona do prymitywnej potrzeby 1 która —

dzięki l chocie swego przedmiotu — stała się cięża­rem; ' ile budzi żalów i rodzi boskich uczuć w naj* wyższych regjonach duszy. D’fltth(z był w Istocie dzieckiem, studentem, jak to księżna natychmiast odgadła Instynktam. Takież samo niemal olśnienie spełniło s!ę w pięknej Djanie. Spotkała tedy wresz­cie owego niepospolitego człowieka, którego wszyst­kie kobiety pragną, chcćby poto aby z nim igrać; ową potęga, której godzą się poddeć, ch: ć^y poto aby mieć przyjemncść ujarzmienia j j; znalazła wre­szcie blask intel gencji złączony z naiwnością serca, ze świeże ścią uczucia; a wreszcie, niesiychanem szczęściem, wszystkie te bogactwa kryły się w for­mie która była Djanie sympatycznai D’flrthez wy­dał się jej pięk iy; może był njnn w Istocie. Mimo iż doszedł pełni lat męzkich, trzydziestu ośmiu lat, zachował, dzięki wstrzemięźliwemu i skromnemu życiu, puszek nr.łodcśc ; zarazem, Jak wszyscy ludzie prscu ący przy biurku, jak mężowie stanu, osiągnął przyzwoitą tuszę. Za mł>du miał pewne podobień­stwo z Bonepartem, gdy był generelam. Podobień­stwo to trwało jeszcze, o tyle o ile człowiek z czar- nemi oczami, gęstym i ciemnym włosem, może być podobny do tego monarchy o niebieskich oczach i szatyna: ale błysk żarliwe) i szlachetnej ambicji pa­lący się niegdyś w oczach d’Artbeza złłgodniał po­niekąd pod wpływem powodzenia. Myśli, którem{ czcło jego było brzemienne, rozkwitły, zapadła linje twarzy wypełniły się. Dobrobyt rozlewał złotawe odcienie tem. odzie z# młodu nędz« znaczyła się

gyę B&LZA&

tÓłtemi tonami temparamentu napinającego siły aby wytrzymać** miażdżąca i ustawiczne walki. Jeśli przyjrzycie się bacznie postaciom starożytnych fcilo* zof5w, ujrzycie, iz zboczenia od doskonałego typu twarzy ludzkiej, jakim każda fizjognomja zawdzięcza swą orginalność, łagodzą się u nich nawykiem me« dytacji, spokojem nieodzownym dla pracy ducha* Najbardziej nieregularne, umęczone twarze, jak n. p* Sokratesa, nabierają, z upływem czasu, boskiej nie­mal pogody. Ze szlachetną prostotą jaka zdobiła jego imperatorską głowę, d'Arthez łączył wyraz naiwności, naturalność dziecka i wzruszającej dobrotliwość. Nie miał owej zawsze nasiąkłej fałszem grzeczności, jaką najlepej wychowane i najmilsze osoby podra­biają zbywające im często przymioty, zostawiając ranę w sercu tych których zdołają oszukać. Mógł uchybić pewnym prawidłom świata wskutek długiej samotności; ale nie raziło to nikogo. Ten pieprzyk dzikości dodawał jeszcze wdzięku swobodzie właści­wej ludziom niepospol tym, którzy umieją zostawić swą wyższość w domu aby się dostro ć do poziomu otoczenia, i, na wzór Henryka IV, użyczać swego grzbietu dzieciom a inteligencji głupcom.

Wracajęc do domu, księżna tak samo nie spie­rała się z sobą jak d'ftrthez nie bronił się urokowi który ona nań rzucił«. Wszysko spełniło się w niej i dla niej: kochuła swoją wiedza i nieświadomością« Jeżeli pytała samą siebie, to tylko o to, czy zasługuje na liikie wielkie szczęście, i co mogła uczynić niebu iej zsyła podobnego anioła. Chciała być goifc*

tej miłości, utrwalić ją, przyswoić ją sobie na zaw­sze I zakończyć słodko życie ładnej kobiety w raj» który widziała przed sobą, O oporze, o tem aby się drożyć, kokietować, nawet nie myślała. Myślała

o bardzo czemś Innem! Zrozumiała wyższość ge* njalnych ludzi, odgadła ii nie poddają wybranej ko* biety zwyczajnym prawom. Toteż, w błyskawicznym rzucie oka, włai;iwym owym wielkim umysłom ko­biecym, przyrzekła sobie uledz za pierwszem prag­nieniem* Wedle pojąć, jakie stworzyła sobie od pierwszego widzenia o charakterze d’flrtheza, odgadła li pragnienie to nie wypowie się tak wcześnie, l że będzie miała czas uczynić się tem czem chcała, czem powinna być w oczach szczytnego kochanka* Tutaj rozpoczyna się jedna z owych nieznanych komedji, odgrywanych w głębiach sumienia, międy dwiema istotami, z których jedia ma paść ofiarą.

Komedja ta rozszerza wszelkie granice przewrotności« Jest to czarny I ucieszny dramaty wobec którego ta? ki Świętoszek jest błahostką, flle dramaty takie nit są t zakresu sceny; są naturalne, zrozumiałe I uspra­wiedliwione koniecznością; straszliwe dramaty, które należałoby nazwać odwrotnym medalem występku* Księżna zaczęła od tego, iż posłała po dzieła dTlr- theza; nie czytała ani słówka, a mimo to podtrzymy« wała przez dwadzieścia minut entuzjastyczną dyskus» Ję bez jednej »sypki*. Przeczytała wszystko. Nastę­pnie chciała porównać owe książki z temf co współ* czesna literatura wydała najlepszego. Miała Istną

niestrawność radzgu w dniu gdy

przyszedł Ją odwiedzić, W oczekiwaniu, ccdzleń gotowała tusletę wysokiej klasy, jedną z tych które wyrażają myśl i narzucają ją oczom, niewiadomo Jak i czemu. Była to harmonijna kombinacja szarych kolorów, rodź®j pół żęłoby, wdzięk prostoty, strój kobia ty która jest związana ż życiem jut tylko paroma na* iurainemi więzami, naprzykład dzieckiem, i która czuje s q na świeci© niby na wygnaniu. Wyrażała tym strojem wytworny mizantropję, w której nie posuw® się wszakże ti do samebójsiw?; ot, dożywsła swoich dni w tej k&źni ziemskiej. Przyjęta dpA«theza jak kobieta która go oczekuje, i tak, jakby juz u niej był sto razy; uczyniła mu ten zaszczyt, iż przyj ła go niby dawnego znajomego, ośmiel ła go jednym g*stem wskazując kozetkę podczas gdy sanm koń* czyłj list. Rozmowa zawiązała się najzwyczajniej w świecie; czas mimsterjum/ choroba de Marsaya, na. dcieje legitymizmu. D’Arthez był absolutystą, księ­żna nie mogła nla znać zapatrywań człowieka, na­leżącego w Izbie do garstki stronnictwa legitymls- tycznego; znalazła sposobność opow edze )ia jak sobie zażartowała z de Marsaya; następnie, nawiązu^ jąc do poświęceń pana de Cadignan dis rodziny królewskiej, sprowadziła uvagę d#Ałtheza na księ­cia,

Ma przynajmiej za sobą to, źe kocha swo­ich panów l jest im cddany, rzekł ; jego charakter publiczny pociesza mnie, po wszystkich cierpieniach }akie mi zadał w życiu domowem* Czy pan nie zauwa* iyl, rzekła zręczni« porzucając księcia, pan który

wtesz wszystko, źe mężczyini moją dwa charaktery: Jeden dla domu, dla żon, dla swego prywatnego ¿ycia, i to Jest ów prawdziwy; tam niema już maski, niema udania, nie zadają sobie trudu grania komedji, są tem czem są, 1 są częstokroć straszni I Z drugiej strony, świat, ludzie, salony, dwór, monar­cha, polityka: tam znów są wielcy, szlachetni, wiel­koduszni, w kosjumie haftowanym cnotami, strojni wymową, pełni najcenniejszych przymiotów. Cóż za straszliwy żart! I świat dziwi się nieraz uśmiechowi kobiet, ich sceptycyzmowi w stosunku do przyjaciół, ich obojętności...

Oouśila rękę nie kończąc, ale ten g*st cudownie uzupełniał jej wykrzyknik. Skoro ujrzał«, iż dfflrthez zajęty jest jej giętką kibicią, lak wdzięcznie układającą się w przytulnym fotelu, grą fałdów sukni i medoljonikiem falującym wraz z pler sią, podjęta tok myśli, jakby mówiąc do siebie.

Nie chcę rzec więcej. Wy, panowie p:sarze, ośmleszliście do gruntu kobiety, które pozują na niezrozumiane, które są nieszczęśliwe w malżeńst wie, dramatyczne, interesujące, co w Istocie wydaja ml się w wątpliwym smaku. fVbo się kobieta ugnia

i wtedy koniec wszystkiego, albo opiera się i szuka zabawy. W obu wypadkach powinna milczeć. Praw-* da, ¿6 Ja nie umiałam ani zupeł ile się ugiąć, ani zupełnie się oprzeć; ale to mota jeszcze ważniejsza racja aby milczeć. Cóż za głupstwo ze strony kobiet/ skarżyć się! Jeżeli okazał* się słab* szą, lo znak ił brakło jej sprytu, taktu, przenikliwo«

* wr»-wi*

fcl: zasługuje na swój los. Czyi kobieta nie jest we Francji królową? Robi sobie z was zabawkę jak jej się podoba, kiedy się jej podoba i iie się jej podo­ba. Tu potrząsnęła lornetką, cudownym ruchem kx biecej impertynencji i drwiącego rozbawienia. Czę­sto słyszę, jak jakieś nieboźątka ialują ie są kobie­tami, zazdroszczą mężczyznom: zawsze patrzałam na nie z politowaniem, ciągnęła. Gdybym miaia wy­bierać, i tak wolałabym być kobietą. Ładna przy­jemność zawdzięczać swe tryumfy sile, wszystkim potęgom jakie wam dają prawa ukute przez wasi Ale, kiedy widzimy was u naszych stóp, mówiących I robiących głupstwa, czyż to nte jest szczęście czuć w sobie słabość która tryumfuje? Kiedy postawimy na $w--! —powinnyśmy tedy zachować milczenie, pod g są tr ty władzy. Kobieta pokonana również po*<n ,.czeć, przez dumę: milczenie niewolnika

przeraża tyrana.

Wyszczebioteła to głosem tak lubym, tak łagod­nie drwiącym, z tak zalotną mimiką, że d’Arthez* który zupełnie nie znał tego rodzaju kobiet, był niby kuropatwa urzeczona przez wyżła.

Proszę, rzekł wreszcie, niech mi pani wy tłu maczy, w jaki sposób mężczyzna mógł panią unie- szczęśiiwić. Miech pani będzie pewna, źe tam gdzie każda inna byłaby pospolitą, pani byłabyś wytwór« ną: i to gdybyś nawet nie posiadała sposobu wyra iania myśli, zdolnego dać urok bodaj książce ku­charskiej.

Er Szybko posuwa się pas w przyjaini, rzekła

głębokim tonem, który sprawił li d7\rthez,zaniepo* ko jony, spoważniał.

Rozmowa zmieniła temat, godzina stała s!ą późna. Bisdny gsnjalny człowiek odszedł strapiony

ii okazał się ciekawym, Iż zran i tkliwe serce. Wie­rzył. źe ta kobieta musiała wiele cierpieć: ona« która spędziła tycie na zabawie, która była istnym żeń* skim don Juanem, z tą odmianą że nie na wiecie, rzę zaprosiłaby kamienny posąg, I z pewnością da­łaby sobie rady z posągiem.

Niepodobna iść dale], nie rzekłszy słowa

o księciu de Cadignan, bardzie] znanym pod nazwis­kiem de Maufrigneuse; inaczej pieprzyk przedziw­nych wymysłów księżnej zatraciłby się. Ktoś nie. świadomy nicby nie zrozumiał z przerażającej kome-

dji paryskiej, jaką miała odegrać dia swego wid* biciela.

P. de Maufrigneuse, Jako prawdziwy syn księ* cia de Cadignan, jestto długi I szczupły mężczyzna, bardzo rasowy, pełan wdzięku I uprzejmi ś:i. Zos­tał pułkownikiem z bożej łaski, a stał się dobrym żoł­nierzem przypadkiem; pozatem dzielny Jak Polak, dzielny przy każdej sposobności, trzeba czy nie trzeba, I ukrywający pustkę pod gwarą salonowca. Od trzydziestego szóstego roku życia stał się, z mu­su, równie obojętny na pł«ć piękną jak Jego pan, król Karol X; ukarany, jak jego pan, za to, iż, jak on, za wiele miał powodzenia w miłości. Będąc przez ośmnaście lat bożyszczem Saint-Germain. pro* wadził» Jak wszyscy panicze, życie hulaszcze, wył«-

cznis zapełniona przyjemnościami. Ojciec jego, zruj­nowany przez Rewolucję, odzyskał swoje godności za powntem B-irbonów, gubernatorstwo królewskie* go zamku, d>chidy, pensje; ais stary ksiąie przejadł rychł i tę łataną fortunę, zostając tym samym wiel­kim panem jakim był przed Rewolucją. Kiedy pnyszło prawo o odszkodowaniach, sumy wypłacana Cadignanom pochłonął zbytek, jaki książę rozwinął w olbrzymim pałacu, jedynsj majętności krórą odna­lazł za powrotem, a której największą część zajmo­wała jego synowa. K hżę de Cadignan umarł jakiś czas przed rewoiucin Lipcową, w cśmdziesię^iu siedmiu latach. Z ujnowal żonę i długo był w na­prężonych stosunkach z księciem de Navarriens, który w pier«szem stadle za; ubił jego córką: ledwie zdo- > ł wybrnąć z zawiłych rachunków. P. de Maufrigneu- se miał stosunek z książią d’Uxdles. Około I814t w chwili gdy sięgał trzydziestego szóstego roku^ księżna, widząc go biednym ale w wielkim faworze, dała mu córkę, która posiadała około sześdziesięciu tysięcy renty, n’e licząc widoków po matce. Djana d’llxelles stawała s<ę w ten sposób księżną, matka zaś wiedziała, ie będzie miała prawdopodobnie* wszelką swobodę. Osiągnąwszy niespodziewane szczęście iż zyskał dziedzica, p. de Maufrigneusa zostawił żonie najzupełniejszą wolność i zabaai .ł się po garnizonach, spęJzając zimę w Paryżu, robiąc długi któ ę o‘ciec ciągle płacił, głosząc najzupełniej­szą pobłażliwość małżeńską, ostrzegając żonę na ty­dzień przed swym powrotem do Paryża, ubóstwiany

8AL2AG

- - i- - i Bmi-urr-T 1 ■■i——IH|I

Sekrety Ksłęfcn*} d* €*dian*n ŹŚA

- -- .

w pułku, kochany przez następcę tronu, zresztą bez najmniejszej afektacjf0 Nigdy żona nie mo^ła go nakłonić, aby W2iął sobie Jakąś figurantkę z Opery, dla decorum i przez wzgląd dla niej, Jak mówiła żartem. Diuk, — który miał dziedziczyć godności po ojcu, umiał spodobać się dwom królom, Ludwikowi XVII! i Karolowi X, co do^odz-ł ie po­trafił nieźle wygrywać swą niccść; ale to pro­wadzenie się, to życie, wszystko było powleczone najpiękniejszym pokostem; wysłowienie, szla­chetność form, obejścia doprowadzone do szczytu,

^ j ^ r żłjwie mieli da niego sła­

bości Niepodobna rru było podtrzymać tradycji. Ca*

dignanów, którzy, wedle starego księcia, znani byli z tego że rujnują żony, ponieważ diuszessa sama zjadła swój majątek. Te szczeczegóły były tak głośne na dworze i w dzielnicy S iut-Germain, iż, przez o* Statnich pięć lat Restauracji, wyśmianoby tego kto by o nich wspomni? ł, tak ja\by chciał opowiadać śmierć Turenjusza, albo Henryka IV. Toteż, żadna kobieta nie mówiła o uroczym diuku inaczej jak tyl­ko z najwyżizemi pochwałami: był doskonały dla żony; trudno mężczyźn e okazać się bardziej d wor­skim niż Maufiigneuse dla księżnej; zostawił jej swobodę rozporządzania majątkiem, bronił jej i wsp e- rał ją pr/y każdej sposobność'. Czy to przez dumę czy prziz dobroć, czy przez rycerskość, p. de Maufrl-

gneuse uratował ksęinę w wielu okolicznościach w których każda inna byłaby się zagubła, mimo swego urodzenia, mimo wpływów starej księżnej

d’Uxel!es, księcia de Navarreins swego teścia,! ciot* kl mężowskiej. Dz'ś książę de Cadignan uchodzi za Jeden z najpiękniejszych typów arystokracji. Wier­ność jego w złej doli jest może najpiękniejszem zwycięstwem, Jakie dworak zdołał odnieść nad sa* mym sobą.

Księżna d’(Jxelles miała czterdzieści pięć lat, kiedy wydała córkę za p. de Maufrigneuse; patrzała tedy oddawna bez zazdrości a nawet z zaintereso­waniem na powodzenia dawnego kochanka. W mał­żeństwie córki, postępowanie jej odznaczało się szlachetnością ratującą niemoralność tej kombinacji* Mimo to, 2łośiiwcść dworu znalazła temat do drwin, i twierdziła że to piękne postępowanie niewiele ko- sztoweł? ks ężnę, mimo iż, blizko od pięciu lot, po­święciła się dewocji i skrusze kobiety wiele mającej

do odpokutowania.

Przez szereg dni, Djana coraz bardziej olśnie­wała Daniela znajomością literatury. Poruszała z nad­zwyczajną swobodą najtrudniejsze kwestje, dzięki d/iennym i nocnym lekturom prowadzonym z wy­trwałością godną najwyższej pochwały. D’ftrthez, zdumiony i niezdolny przypuść ć iż Djana powtarza co wieczór to co wyczytała rano, jak czyni wielu pisarzy, uważtł ją za niepospolity umysł- Rozmowy te oddalały Djanę od celu; próbowała wrócić na te­ren zwierzeń z których wielb ciel jej ostrożnie się wycofał; ale nie łatwo było obłaskawić człowieka tej miary, skoro się go raz spłoszyło. Mimo to, po oatesiącu literackich kampanii i rozpraw platońskich»

Sekrety Księżne) de Cadlgnan 12$

--- . - _ - -- -— — — — —..i. ■ .i—

ó*Plrthez ośmielił się I zaczął przychodzić codziennie

o trzeciej* Wychodził o szóstej I zjawiał się, z ra* gularnością wytęsknionego kochanka, O dziewiątej wieczór, aby zostać do dwunastej lub pierwszej.

Kiedy d'Aithez się zjawiał, księżna była jui ubrana, mniej lub więcej wyszukanie* Ta wzajemna wierność, ta dbałość o siebie, wszystko wyrażał* uczu* cia których nie śmieli sobie wyznać: księżna bowiem zgadyweła doskonale, ze to wielkie dziecko lęka się rozprawy w tym samym stopniu w jakim ona jej pragnie. Mimo to, szacunek jaki d'Arthez wkładał w swoje ustawiczne nieme oświadczyny, podobał się księżnej. Oboje czuli się z każdym, dniem mocniej spojeni, tem milej iż nic umówionego ani określo­nego nie narzucało kierunku ich myślom: podczas gdy między kochankami zawsze występują z jednej strony formalne żądania, z drugiej szczera lub udana obrona.

0

Podobnie jak wszyscy ludzie młodsi niż ich wiek, tTArlhez b>ł pastwą owych wzruszających wahań, spowodowanych potęgą pragnień a obawą niepowo* dzenia. Jestto położenie, z którego młoda kobieta nie zdaje sobie sprawy wówczas gdy je dzieli; ale księżna stwarzała je świadomie zbyt często, aby nio mięła smakować wszystkich jego przyjemności. To­też Djana sycita sie owemi rozkosznemi dziecirt* stwami z tem większym urokiem, iż mogła w kał« dej chwili położyć im koniec. Podobna była do wielkiego artysty, który lubuje się w mglistych 11« njach szkicu, pewny iż, w godzinach natchnienia, dokończy arcydzieła jeszcze bujającego w Otchłani

Citkm Ew» W

226 BALŻAC

~nm ■IMIHI WiriHIIH I r ‘ , » ■■»■

poczynań. Ile razy, widząc dWfcheza gotowego się zbliżyć, czyniła sobie uciechę z t?go aby go wstrzymać surowem spojrzeniem! Tłum ła tajemne burze mło­dego serca, wzniecała je, uśmierzała wzrokiem* ręką daną do pocałowania lub bUhemi słowy wy- rzeczonemi wzruszonym i tkliwym głosem. Ten system, obmyślony na zimno ale bosko cdegrany* wyciskał jej obraz coraz głębiej w duszy niepospo­litego pisarza. Z przyjemncścrą doprowadzała go do tego, iż stawał się przy niej dzieckiem, prostymi ufnym, prawie głupim; ale miewała również chwile refleksji, i wówczas nie mogła nie podiiwisć takiej wielkości połączonej z taką naiwnością. Ta gra ko­kietki w wielkim stylu przywiązywała nieznacznie ją samą do jej niewolnika. Wr szcie zniecierpliwił ją

ten rozkochany E,>ikiet i, kiedy uznała iż przygoto­wała go do zupełnej łatwcw*erncści, umyśl,ła zawią­zać mu oczy najgęsts ą przepaską.

Jednego dnia, Daniel zastał Djanę zamyślony z łokciem wspartym na stoliczku, z piękną blond główką skąpaną w świetle lampy; bawiła się listem podrzucając go po serwecie. Skoro d'flrthez spostrzegł papier, zwir ęła go i wsunęła za pasek.

Co pani? rzekt d*Arthez# wydaja mi się pa­ni podrażniona?

Otrzymałam list od p. de Cadignan, odpa?ła. Mimo iż wielkie są winy jego wobec mnie, pomy­ślałam, przeczytawszy to pismo, źe jesfc wygnany, bez rodziny, bez syna którego kecha...

Słowa ta* wypowiedziane (¿losem pełnym duszy,

odsłania?/ anielską wrażliwość. D7Vthez uczuł sf$ w najwyższym stopniu wzruszony. Ciekawość ko­chanka stała się, można powiedzieć, ciekawością nie­mal psychol jgiciną i literacką. Chciał wiedzieć, do jakiego punktu sięga wielkość tej kobiety, jakie zniewagi ogarnia jej przebaczenie, w jaki spo­sób owe światowe damy, pomawiane o lekkość, nieczulość, egoizm, zdolne są być aniołami. Parnię* tał, że już raz odepchnięto go, skoro zapragnął poz­nać to niebiańskie serce; toteż znać było drżenie w jego głjsie, kiedy, ujmując przejrzystą, wiotką,

o smukłych paluszkach rę^ę Djany, rzeki: — Czy Jesteś ny już na tyle przyjaciółmi, aby ml pani mo­gła powiedzieć co wycierpiała? Dawne zgryzoty muszą z pewnością odgrywać rolę w tej zadumie.

Tak, rzekła, wydychając tę zgłoskę niby najsłodszą nutą fletni.

Znów popadła w zadumę, oczy jej zamgliły się. Daniel trwał w oczekiwaniu pełiem lęku, przenik­nięty uroczystością chwili. Wyobraźnia poety uka* zy wała mu niby chmury, które rozpraszały się zwolna, odsłaniając sinktuarjum, gdzie, u stóp Boga, miał ujrzeć zranionego baranka.

I cóż?... rzekł łagodnym l spokojnym głosem.

% •

Djana spojrzała na tkliwego powiernika: następ* nie spuściła powoli oczy, tocząc powieki ruchem ujawniającym najszlachetniejszą wstydliwość. Potwór chyba byłby zdolny wyobrazić sobie cień obłudy we wdzięcznie falistym ruchu, jakim sprytna pod*

niosła główkę, aby zatopić jeszcze jedno spojrzenie

w chciwych oczach wielkiego człowieka.

\

Czy mogą?,., czy powinnam?... rzekła z ges tern mimowolnego wahania I patrząc na d'Artheza E cudownym wyrazem rozmarzonej tkliwości. 'Mąż* czyźni tak mało dają wiary tego rodzaju rzeczom! tak mato Czują się zobowiązani do dyskrecji!...

—• Och! jeśli pani mi nie ufa, pocói Jestem

9

tutaj!... wykrzyknął d‘Arthez.

Ach! mój przyjacielu, odparła dając swemu wykrzyknikowi cały powab mimowolnego wyznania, kiedy kobieta przywiąże się na życie, czyż zdolna jest do rachuby? Nie chodzi o odmowę (czegóż mogłabym panu odmówić?) ale o pojęcie, jakie pan będzie miał o mnie po mojem wyznania... Odkryję panu chętnie położenie w jakiem się znalazłam, osobliwe jak na osobę w moim uieku: ale co po- myślaloyś o kobiecie, któraby odsłoniła tajemne rany małżeństwa, któraby zdradziła tajemnice cudze? Turenjusz dotrzymywał słowa danego 2lodziejowi; czyż nie jestem winna mym katóm wiary Turenjusza?

Oy dała pani komu słowo?

Pan de Cadignan nie uważał za potrzebne żądać tajemnicy, chce pan tedy więcej niż mojej duszy? Tyranie! Chcesz więc, abym pogrzebała w to* We mą uczciwość, rzekła obrzucając d’Artheza sooj* rżeniem, którem podnosiła nieskończenie cenę tego fałszywego zwierzenia.

~ Ha mnie pani zn człowieka nazbyt poapcHtego

Sekrety Księżnej do Cadignan $$9

^ -, irj-|*uuu__^__^__^ u Ł.J—Ul ' .w.—py

jeżeli s’ę pani lęka czegokolwiek z me] strony, rzek) sc ile ukrywaną goryczą.

Wybacz, przyjacielu mój, odparła ujmując go za ręką l wodząc po niej palcami ruchem arcy- slodyczy. Wiem, ile jesteś wart. Opowiedziałeś ml całe swoje życie, jest szlachetne, piękne, wzniosłe, godne twego imienia; może, nawzajem, ja winna cl jestem moje? ale lękam się zbyt wiele stracić w twych oczach, opowiadając tajemnice, które należą nietylko do mnie. Maże nie uwierzy pan, pan, człowiek samotności i poezji, w ohydy świata. flchl kiedy tworzysz swoje dramaty, nie wiesz, jak dalece przewyższa jęto, co się rozgrywa w łonie rodzin, naj­bardziej zgodnych napozór. Nie znasz rozmiarów

złoconych niedoli !•..

Wiem wszystko, wykrzyknął.

Miel odparła, nie wiesz nic. Czyi córka ma kiedy prawo oskarżać własną matkę?

Słysząc to, d’Artnez uczuł się niby człowiek zbłąkany *w ciemną noc w Alpach, gdy, w pierwszych blaskach poranku, spostrzega iż stąpa nogą w prze* paść bez dna. Popatrzył na księżnę tępo, uczul zimno w plecach. Djana sądziła już, że ten gen* jalny człowiek jest słabą duszą, ale ujrzała w jego

oczach błysk, który ją upewnił.

Tak, trudno, pan stał się dla mnie niemal sędzią, rzekła rozpaczliwym tonem. Mogę mówić, na zasadzie prawa; które wszelkiej spotwarzanej istocie pozwala się odwołać do swej niewinności.

Byłam, jestem jeszcz* (o ile wogóle ktoi sobie

/■

' przypomina o biednej samotnicy, zmuszonej przez ś»iat by usunęła się ze ¿wiatę!) oskarżana o tyle płochości, o tyle złych rzeczy, iż mam chyba prawo, w sercu w którem znalazłam przytułek, ułożyć sf§ tak aby mnie zeń nie wygnano. Usprawiedliwianie zdało ęni się zawsze plamą dla niewinności, toteż gar­dź łam wszystkiem, coby niem trąciło... Do kogóż zresztą miałam mówić? Tego rodzaju okropności można zwierzyć albo Bogu, albo komuś kto jest w naszem poczuciu bardzo blizko niego, kapłanowi, komuś wreszcie kto jest naszem długiem ja... Słu­chaj więc! jeśli moje tajemnice nie będą tutaj, rzekła przykładając rękę do serca d'Artheza, tak jak były tu (ugięła palcami fiszbiny sznurówki)... nie był­byś wielkim d’Arthezem, omyliłabym się!

Łza zwilżyła oczy d’Artheza, Djana zaś pochło. nęła tę łzę chytrem spojrzeniem od którego nie drgnęła źrenica ani powieka. Było to sprawne i zwin­ne niby ruch kotki chw tającej mysz. D’Arthez, pierwszy raz po sześćdziesię*.iu dniach etykiety, odwa­żył się ująć tę ciepłą i pachnącą rękę. Podniósł ją do ust i złożył na niej długi pocałunek ciągnący się od garstki aż do pazncgci z tak delikatną rozkoszą, iż księżna skinęła głową, wnioskując bardzo dobrze o literaturze. Pomyślała, iż genjalni ludzie muszą ko­chać w sposób o wiele doskonalszy, niż fircyki, dudki światowe, a nawet żołnierze, którzy wszakże tylko to-mają do roboty. Była znawczynią, wiedziała że temperament miłosny wyraża się poniekąd w błahost­kach. Kobieta inteligentna nipie wyczytać swą pr?v*

5z^ść w prostym geście, pk Cuvier umiał powie­dzieć, widząc kawałek ł^py: — To należy do zwie­rzęcia takich a takich rozmiarów, z rogami łub bez, mięsożernego, trawożernego, amf bji, liczącego tyle tysięcy lat. Pewna, ze znajdzie w d’Arthezie tyle wyobraźni w miłości ile jej wkładał w styl, uznała za potrzebne doprowadzić go do najwyższego stopnia namiętności i wtary. Cofntja żywo rękę wspaniałym ge­stem wzruszenia. Gdyby rzezią: — Przestań, z.ab«jasz mnk! nie miałoby to tak energicznej wymowy. Po* zost&ła przez chw;lę z oczami w oczach d’Artheza, wyrażając równocześnie szczęśie, skrupuł, obawę, uf­ność, niemoc, mętne pragnienia I wstydliwość dzie­wicy. Meła wówczas dwadzieścia lali Ale liczcie| iż przygotowała się do tej scenki z niesłychaną sztu­ką tualety, wynurzała się z fotelu jak kwiat gotowy rozwinąć się za pierwszym promieniem słońca. Wszyst* ko to, fałszywe czy szczere, coraz bardziej upajało Daniela. Jeśli wolno wtrącić tutaj osobiste mnie­manie, wyznajmy, że rozkosznem byłoby długo być oszukiwan m w ten sposób. Niewątpliwie, często, na scenie, Talma wznosił się opiele ponad naturę* Ale czy księ na de Cadianan nie jest największą ak­torką współczesną? Br$k tej kobiecie jedynie pu­bliczności, znawców. Na nieszczęście, w epokach nę­kanych pol tycznemi burzemi, kobiety giną niby lilje wodne, które, aby kwitnąć i roztaczać się naszym zachwyconym spojrzeniom, potrzebjją czystego nieba i cieplejszych zefirów.

Godzina nadeszła: tuż, tuż, a Diana misia za*

motać wielkiego człowieka w nierozerwalne liany przygotowane) oddawna powieści, której gotował się wysłuchać jak za pierwszych chrześcijan neofita słu­chał listu apostoła.

Mój przyjacielu, matka moja, która żyje jeszcze w (Jxelles, wydała mnie za mąż, w siedem­nastu latach, w 1814 (widzisz, ie jestem bardzo starał) za pana de Maufngneiise, nie przez miłość dla mnie, ale przez mił ść dla niego. Spłacała dług, wobec Jedynego człowieka którego kochała, za szczęście jakie otrzymała od niego. Ochf nie zdumiewaj się tą straszliwą kombinacją, zdarza srę ona w świecie często. Wiele kobiet czuje się więcej kochankami niż matkami, tak jak większość jest lepszemi mat­kami niż żonami. Te dwa uczucia, miłość i macie^ rzyństwo, w postaci jaką przybierają w naszych oby­czajach, zwalczają się często w sercu kobiety; jeśli nie są równej siły, jak u kilku wyjątkowych kobiet stanowiących chwałę naszej płci, z konieczności jedno musi uledz. Człowiek genjalny, jak pan, musi ro* zumiać te rzeczy, które przyprawiają o zdumienie głupców, ale które mimo to są bardzo prawdziwe, ] — powiem więcej — możl we do usprawiedliwienia rozmaitością charakterów, temperamentów, uczuć, sytuacji. Ja, naprzykhd, w tej chwili, po dwu­dziestu latach nieszczęść, zawodów, potwarzy, nudy, czczych przyjemności, czyż nie byłabym gotowa rzucić się do nóg człowieka, któryby mnie pokochał szczerze i na zawszel I otl czyż świat-by mnie nit potępił? rt mimo to, czy dwadzieścia lat cierpień

*

nie usprawiedliwiłoby dziesięciu lat jakie mam jesz* cze przed sobą, oddanych czyst«] l świętej miłości? To się nie stanie, jestem tylko na tyle głupia aby uszczuplać moje zasługi w oczach B.?ga. Dźwigałam ciężar dnia i żar spiekoty aż do wieczora, dopełnię swego trudu i zyskem nagrodę ..

Cóż za anioł! pomyślał d’Arthez.

Zatem, nigdy nie miałam żalu do księżnej d*Uxelles, iż bardziej kochała pana de Maufrigneuse, niż tę oto biedną Djanę. Matka widywała mnie bardzo mało, zapomniała o mnie: ale postąpiła so- bie źle wobec mnie, jako kobieta wobec kobiety; a to co jest złe w stosunku kobiety do kobiety, staje się straszne ze strony matki wobec córki. Matki, które prowadzą takie iycie jak księżna d'(Jxelles, trzymają córki zdała od siebie, weszłam tedy w świat na dwA tygodnie przed zamęźciem. Osądź pan mą niewin­ność! Nie wiedziałam nic, byłam niezdolna prze­niknąć tajemnicę tego związku. M'ałam ładny ma­jątek: sześćdziesiąt tysięcy w lasach, których Re­wolucja zapomniała czy nie mogła sprzedać, należą* cych do pięknego zamku Anzył); pan de Maufrigneuse był przywalony długami. Jeżeli, później, zrozumia­łam co to znaczy mieć długi, wówczas nadto byłam nieświadoma życia aby to. podejrzewać* 0>zc?ęd- ności z mego majątku posłjżyły na załatanie inte­resów męża. Pan de Maufrigneuse miał trzydzieści ośm lat kiedy zań wyszłam; ale te lata, niby lata

s) Mu*« < nietanim.

234 BAL2AC

r~irtim «y»--, n y rriTnyiw ni iiii|iwMin-rr~r~-—ff.." ■iihiiwi.

wojny, powinny się liczyć podwójnie! Och! miał

o wielę więcej niż siedemdziesiąt lat. W czterdziestu tetah, matka miała jeszcze pretensje, znalazłam się wtłoczona między dwie zazdrości. Cóż za życie wicdłam przez dziesiąć lat!... flch! gdyby kto wie­dział, co cierpiała ta biedna tak osławiona kobietal

»

Być strzeżoną przez matkę zazdrosną o własną cór* kę! Boże!... Wy, autorzy którzy piszecie dramaty, nie wymyślicie nigdy czegoś równie czarnego, okrut­nego.., Zwyczajnie, wedle mej słabej wied*y lite­rackiej, dramat jest szeregiem czynów, rozmów, zdarzeń, pędzących ku katastrofie; ale to o czem panu mówię jest najstraszliwszą katastrotą w czynie, To lawina, która spada na nas rano aby znowu spaść wieczór, i znowu nazajutrz. Zimno mi w chwili gdy mówię do pana i kiedy oświetlam ową mroźną i ciemną jaskinię bez wyjśtia, w której ży­łam. Jeśli mam wszystko powiedzieć, urodzenie mego biednego dnecka, które zresztą jest żywem mną — musiało pana uderzyć podobieństwo: to moje włosy, moje oczy, krój mojej twarzy, moje usta, mój uśmiech, moje zęby — otóż, urodzenie jego jest a’bo przypadkiem, albo wynikiem układu między matką a męiem. Długo po ślubie zostełam dziewczyną, opuszczona zaraz nazajutrz.., byłam matką, nie by wszy żoną. Księżna z umysłu starała się przedłużać mą nieświadomość: aby zaś osiągnąć ten cel, matka ma wobec cćrki straszliwe przewagi* Ja, biedna meła, wychowana w klasztorze

niby róża mistyczna, nie wiedząc nic o małżeństwie,

i »

rozwinięta bardzo późno, czułam się szczęśliwa, cie szyłam się zgodą i harmonją rodziny. Zresztą, od | myśli o mężu, który nie podcbił mi się wcale / i nie czynił nic aby mnie pozyskać, odciągnęły mnie pierwsze radości macierzyństwa: były tam żywsze, iź nie podejrzewałam innych. Tyle mi nakładziono w uszy o szacunku jaki matka winna jest samej sob el Zresztą» młoda dziewczyna zawsze lubi bu- \ ivi6 się w mamusią. W tym wieku diiacko zastę­puje lalkę. Czułam się tak dumna, iż mam ten piękny kwiat, Jerzy bowiem był piękny... cud! Jak myśleć o. świecie, kiedy się ma szczęście karmić

i pielęgnować małego aniote! Ubóstwiam dzieci, kiedy są zupełnie małe, białe \ różowe. Wi­działam tylko syna, żyłam z synem, nie pozwa­lałam piastunce ubierać go, rozbierać, przewijać. Te Starania, tak nudne dla matek które mają całe

I pułki dzieci, były dla mnie przyjemnością. Ale, po | kilku latach, ponieważ nie jestem całkiem &łupia,

i mimo wytrwał ści z jaką silono s.ę wiązać mi oczyt %reszcie doszło do nich światło. Czy wyobraża psn sobie moje przebudzenie, w cztery lata później, w 1819? Bracia wrogowie są bladą tragfdją wobec tnatki i córki w położeniu tem co księżna i ja:

( Wyzywałam ich wówczas, ją I mego męia, przez jawne zuchwalstwa, które ściągnęły gadania śwla- ta... Bóg wie jakie! Rozumie pan, drogi panie, li mężczyźni o których mnie pomawiano, mieli dia mnie wartość sztyletu, którym posługujemy się aby ugodzić w serce wroga. Pochłonięta zemstą,

\

C33 BAL2AC

<M.|in - , u u ' , mullillii ■ i , I m-l—««»■-fi^giinirwiini Tr 1 III n n ir-i-»■■I.mi ■ ■

nie czułam ran jakie zadawałam samej sobie. Niewin­na jak dziecko, uchodziłam za przewrotną, za na} gorszą kobietę w świacie, i nic nie wiedziałam o tem. Świat jest bardzo ślepy, bardzo głupi, bardzo nai­wny; przenika jedynie sekrety ktćrs go bawią, które słuią jego złośliwości; gdy chodzi o rzeczy najw ęk- sze, najszlachetniejsze kładzie sob:e rękę na oczy aby ich nie widzieć, Ale zdaje mi się, że, w owym czasie, miewałam spojrzenia, gesty zbuntowanej nie­winności, odruchy dumy które stałyby się fortuną wielkiego malarza. Musiałam olśiiewić salony bu* rzami mego gniewu, potokami wzgardy. Stracona poezjal stwarzamy owe szczytne poematy jedynie w oburzeniu jakie nas chwyta za gardło w dwudziestu leciecM Później, człowiek nie oburza się, C2uje się zmęczony, nie dziwi się już złemu; jest tchó­rzem, boi się. Och, ja nie oszczędzałam skbiel Odgrywałam najgłupszą rolę w śmiecie: dźwigałam wszystkie ciężary występku nie mając jego korzyści. Tyle sprawiało mi przyjemności narażać s ęl Och( płatałam istne psoty dziecka. Pojechełam do Włoch z młodym szaleńcem, którego rzucił.m z miejscsf skoro mi zaczął mówić o miłość1; ale, kiedym się , • dowiedziała, ie naraził się dla mnie (dopuścił się fałszerstwa aby zdobyć pieniądze!), poleci:-łam go ratować. Matka i mąż, którzy znali mą tajemnicę, silili się nałożyć ml pęta, jako kobiecie rozrzutnej) Och, tym razem, poszłam do króla. Ludwik XVill# ten człowiek bez serca, wzruszył sięt dał ml dwieście tysięcy franków ze swej szkatuły. Margrabi»

d*E*gr?gnon, ów młody człowiek którego pan spotkał może w świecie i który skończył bardzo bogatern małżeństwem, wyszedł nietknięty z otchłani w j&ką zanurzył się dla mnie. Ta przygoda, spowodoweia mą nieopatrznością, otrzeźwiła mnie. Spostrzegł* *1, ze pierwsza padłam ofiarą własnej zemsty. Matka, mąż, teść, mieli za sobą świat, zdawali się ochraniać moje szaleństwa. Matka, która wiedziała dobrze że jestem zbyt dumna, zbyt wielka, zanadto dyU^e!les aby postąpić w czemkolwiak pospolicie, przeraziła się wówczas krzywdą jaką mi uczyniła. Miała pięć­dziesiąt dwa lat, opuściła Pary/, osiadła w Uxelies. Kaja s ę obecnie za winy, pokutuje za nie przesadną dewocją i bezgranicznem do mnie przywiązaniem, ftle, w 1823, zostawJa mnie sam na sam z panem da Maufrigneusa. Och, wy mężczyźni, wy nie możecie wiedzieć, co to jest stary ex donżuan! Cóż za życie Z człowiekiem przyzwyczajonym do adoracji świato­wych lalek, który nie znajduje w domu kadzidła ani kadzielnicy, uma ły dla wszystkiego, i, tym sa­mym faktem, zazdrosny! ChcUł^m, wówczas kiedy p. de M^ufiigneuse był wszystkiem dla mnie, chcia­łam być dobrą żoną; ale poraniłam się o wszystkie kanty zgryźliwej natury; o wszystkie zachcenią nie­mocy, dzieciństwa, głupoty, o wszystkie próinostki zarozumienia, o człowieka w pożyciu najnudniej* szego pod słońcem, który mnie traktował jak małą dziewczynkę, silił się upokarzać przy każdej sposo- bności mj dumę, przygniatać mnie swem doświad­czeniem, dowodzić ia nie mam pojęcie o niczem.

Ranll mnls wciąż i wszystkiem. Słowem, uczynił co mógł abym go mięła prawo, nienawidzić, zdradzić nawetl ale byłam ofiarą swego głupiego serca i chęci czynienia dobrze, przez jakieś trzy czy cztery lata. Wie pan, jakie bezecne słowo pchnęło mnie do no­wych szaleństw? — Księżna de Maufrlgneuse wró" ciła do rręża, powiadano. — Bal przez rozpustę: to przecież tryumf wskrzesać zmarłych, to jedno jej pozostawało, odpowiedzieła moja najlepsza przy* jacićłkap krewna, u której miałam szczęście pana spotkać.

Pani dpEspard! wykrzyknął Daniel z gestem zgrozy.

Och! przebaczyłam jej. Zresztą, słówko jest bardzo dowcipne. Kto wie, mnie samej może zda­rzyło się smagać jeszcze okrutniejszą złośliwością biedne kobiety równje czyste jak ja.

D7Vthez znów ucałowtł rękę świętej osoby, która, podawszy mu matkę poszatkowaną na ka­wałki, zrobiwszy z księcia de Cadignan (którego znacie) Otella dziesiątej próby, przyprawiła bigosik z siebie samej, obciążając się zarzutami, aby sobie nadać w oczach naiwnego pisarza owo dziewictwo, które nawet najgłupsza kobieta pod słońcem sili się wmówić za wszelką cenę kochankowi.

Rozumiesz, mój przyjacielu, że rzucibm się z powrotem w świat, ze skandalem i poto aby ro­bić skandale. Przeszłam nowe walki, trzeba mi było zdobyć niezależność i wyzwolić się z jarzma. Pro* wadziłam tedy, dla innych celów» żyd« lekkomyślna

mi—!■!■! m I II

flby sfę ogłuszyć, aby utopić realność w fantazji* błyszczałam, wydawałam uczty, robiłam »kslę?nę*

1 robiłam długi. W domu, zapominałam we śnie o Zrręrzemu, odradzałam się piękna, wesoła, szalona dla świata; ale, w tej smutnej walce wyobraźni prze. clw rzeczywistości, strawiłam mój majątek. Nad­szedł bunt r. 1830, w chwili whśnie gdy, na końcu tej egzystencji z Tysiąca i jednej nocy, spotkałam

miłość czystą i świętą, jaką (jestem szczera!) pra­gnęłam poznać. Przyznaj pani czy to nie było na* turalne u kcbiety, której serce, zdławione przez tyle przyczyn i wydarzeń, obudziło się w wieku gdy ko­bieta czuje że ją oszukano a widzi doktł* siebie tyle kobiet szczęśliwych przez miłość? Ach! czemuż M chał Chrestien był tak pełen sźacunku? I w tern szyderstwo losu! Cćż pan chce? Upadając, straciłam wszystko, nie mięłam złudzeń; wycisnęłam wszystko z wyjątkiem jednego owocu, na któiy nie mam jui smaku ani zębów. Słowem, byłam zmierżona świa­tem, w chwili gdy przys2ł;> mi opuścić świa\ Jest w tem coś opatrznościowego, jak w upadku sił który przygotowuje nas do śmierci. (Uczyniła ges* religijnego namaszczenia).

Wszystko mi sprzyjało wówczas, podjęła, klęska monarchii i jej rui^y pomogły mi zagrzebać się... Syn pociesza mnie po wielu rzeczach. Miłość macierzsńska opłaca nam wszystkie Inne oszukane uczucia! ś.viat dziwi się mej pustelni: ja znała;'«n w niej szczęście. Och! gdyby pan wiedział, jak czu­je się szczęśliwa ta oto biedna Utota! Poświęcane

wszystko synowi, zapominam o słodyczach których nie znam i nie poznam nigdy. Ktoby uwierzył iż, dla księżnej de Cadignan, iycie streszcza się w lichej nocy poślubnej, wszystkie zaś przygody, jakie je] przypisują, w wyzwaniu rzuconem przez m łą d/iew* czynkę dwom straszliwym namiętnościom? Nie, nikt... Dziś lękam się wszystkiego. Odepchnę z pewnością szczere uczucie, prawdziwą i świętą miicćć, przez pamięć tylu fałszów, tylu nieszczęść; tak jak boga« cze, zarwani priez hultajów udających nieszczęście, odtrącają cnotliwą nęd«ę, zrażeni już do miłosierdzia. Wszystko to Jest straszne, nieprawdaż? ala wierzaj

mi pan, to dzieje wielu kobiet.

Te ostatnie słowa wypowiedziane były lekkim

i żartobliwym tonem, który przypominał kobietę wy­tworną i drwiącą. D’ftrthez był ogłuszony. W jago oczach, ludzie których trybunały wysyłeł/ na galery, jednego za to źe zabił, innego za kradzież z włama­niem, owego źe się pomylił w podpisie co do naz­wiska, byli świętymi w porównaniu do „wielkiego świata*. Tę okrutną elegję, ukutą w ersena'e kłam­stwa i zanurzoną w wodach paryskiego Styksu, księżna wyśpiewała z akcentem prawdy niepodob­nym do naśladowania. Pisarz patrzał jakiś czas na tę czarującą kobietę, zanurzoną w fotelu, której obie ręce opadeły z poręczy, niby dwie krople rosy zwl« sające z kwiatu, wyczerpaną swym zwierzeniem, przytłoczoną niem i zdającą się przeżywać w tern opowiadaniu wszystkie cierpienia swego życia: sta.

»«o# «nk>la melancholii.

1 osądź, rzekła prostując się nagłym ruchem

I podnosząc rękę, a zarazem strzelając błyskawicami z oczu w których gorzało dwadzieścia lat rzekomej €zystoscif osądź, jakie wrażenie musiała zrobić na mnie miłość pańskiego przyjaciela; ale, przez okrut* ne szyderstwo losu... lub może Boga... wówczas bo­wiem, wyznaję, mężczyzna, ale mężczyzna godny mnie, byłby mnie znalazł słabą, tak byłam spragnio­na szczęścia! i ot! umarł, i umarł, ocalając życie ko- mu?.*, panu de Cadignanl 1 dziwi się pan, iż za sta«’ jesz mnie zadumaną...

To był ostatni cios. Biedny d*Arthez nie mógł się opanować, ukląkł i utopił głowę w rękach księ­żnej, płakał owemi słodkiemi łzami jakie wylewałyby anioły, gdyby anicły płakały. Podczas gdy Daniel wtulił tak głowę, po wargach pani de Cadignan błą­dził złośliwy uśmieszek tryumfu, ten uśmiech któryby miały małpy, płatając jakąś przednią sztukę, gdyby małpy uśmiechały się, — No, trzymam go, pomy­ślała: i w istocie trzymała go dobrze.

Ależ pani jesteś... rzeH, podnosząc swą pię* kną głowę i patrząc z miłością na księżnę.

Dziewicą - męczennicą, odparła, uśmiechając się z pospolitości tego starego konceptu, ale dając mu urocze znaczenie, przez ten uśmiech pełen o- krutnej' wesołości. Jeżeli widzisz że się śmieję, to stąd, iż myślę o tej księżnej która zna świat, o tej djuszessie de Maufrigneuse, której przypisują i d$ Marsaya, i bezecnego de Trailles, bandytę politycz* nego, i głuptaska d’Esgrignon, i Rastignaka, Rubem^

C$rJca

prćgo, ambasadorów, ministrów, generałów rosyj* skich, czy ja wiem kogo? całą Europą! ileż nagada­na « Krn albumie, który kazełam zrobić, wierząc ^ wszysc którzy mnie uwielbiali byli mymi przyj*' Uw.4... Ovh! to straszne. Nie.rozumiem w jaki spo­sób cierpię mężczyznę u swoich stóp: gardzie nirflW

to powinno być moją reiigją.

Podniosła się, podeszła ku oknu krokiem pel*

nym dostojeństwa.

D’Arthez usiadł z powrotem, nie śmiejąc iść i* księżną, ale patrząc na nią; usłyszał jak ociera nos; napozór, oczywiście. Któraż księżna uciera nos? Djana próbowała niepodobieństwa, aby przeko* nać o swej uczuciowości* D’Arthez sądził, iż anioł jego płacze, podbiegł, objął ją wpół, przycisnął do

serca.

Nie, zostaw mnie, szepnęła słabym głosem*

sawiele jest we mnie zwątpienia aby można coś zs mnie wykrzesać. Pogodzić mnie z życiem, to zada­nie nad s ły mężczyzny.

Dj ano, będę cię kochał za całe twoje zma*

nowane życie.

Nie, nie mów tak do mnie, odparła. W tej

chwili jestem zawstydzona i drżąca, jakgdybym po­pełniła największe występki.

Wróciła erłkowicie do niewinności małych dzie

wczynek, pozostając mimo to dostojną, wielka» wspaniałą jak królowa. Niepodobna opisać wrazefl*® owej sztuczki tak zręcznej, iż sięgała szczerej prawdy*

na duszy równie szczerej i świeżej jak d'Anh®2®*

Wielki pisarz stał we framudze, niemy z podziwu bierny, czekając słowa, gdy księżna czekała poca* iunku; ale była mu nazbyt święta. Skoro księżna zmarzła nieco, wrócła z powrotem \na fotel, nogi miała skostniałe.

Tu będzie długa przeprawa, pomyślała, pa­trząc nań z wyniosłem czołem i gtawą promienną od cnoty.

Czy to kobieta? pytał sam siebie ów głębo* ki znawca duszy ludzkiej. Jak do niej przystąpić?

Pii do drugiej w nocy spędzili czas na mówię« niu głupstw, które kobiety genjalne— jak księżna— umieją zaprawić osobliwym czarem. Djana twier* dziła, że jest zanadto zużyta, stara, zwiędła; d’f\ithez dowodził jej, o czem była przeświadczona, że ma skórę nieskończenie delikatną, rozkoszną w dotknięciu, nieporównanie białą, pachnącą; że jest młoda, w pel* ni rozkwitu. Spierali się o każdy rys piękności, o Jeden szczegół po drugim, za pomocą: — Czy wie rżysz? — Pan jest szalony. — To z pragnienia 1—Za dwa tygodnie będziesz mnie widział taką jaką jes­tem. — Ostatecznie, dochodzę czterdziestki. — Czy można kochać tak starą kobietę? D’Aithez rozwinął płomienną i studencką wymowę, upstrzoną najprze* sadniejszemi epitetami. Słysząc tego niepospolite* 90 pisarza mówiącego bzdurstwa godne podporucz* nlka, księżia słuchała go z twarzą skupioną, roztklU wioną, a'e śmiejąc się w duchu.

Kiedy d7\rthez znalazł się na ulicy, pytał tam siebie, czy nie powinien był okazać mniej szacunku.

Przeszedł w myśli owe osobliwe zwierzenia, które, oczywiście, tutaj mocno skrócono; wymagałyby całej książki, aby je oddać w ich miodopłynnej obfitości#

2 grą sceniczną która Im towarzyszyła. Retrospek­tywna przenikliwość tego tak naturalnego I tak głę­bokiego człowieka dęła się oszukać naturalności te- go romansu, jego głębi, akcentowi księżnej.

To prawda, mów ł sobie nie mogąc usnąć, istnieją w świacie takie dramaty; świet hoduje po­dobne ohydy pod kwiatami elegancji, pod haftem potwarzy, pod dowcipem ploteczek. Nie wymyślimy nigdy nic ponad prawdę. Biedna Djana! * Michał przeczuwał tę zagadkę; powiadał że pod ta powłcką lodów są wulkany! I Bipnchon, Rastignac mają słu­szność: kiedy mężczyzna może skojarzyć wielkość Ideału I rozkosze pragnienia w miłości kobiety wy­kwintnej, pełnej rozumu, delikatności, to musi być niewymowne szczęście! I zgłębiał swą miłość, i wy*

dawała mu się nieskończoną.

Nazajutrz, koło drugiej, pani dfEspard, która przeszło od miesiąca nie widzieła księżnej i nie otrzy­mała od niej ani słówka, przyszła sprowadzona ży­wą ciekawością. Nic ucieszniejszego nad rozmowę dwóch sprytnych gadzinek przez pierwsze dwadzie­ścia minut Djana d'CJxel!es strzegła się niby żół­tej sukni wspomnieć o d'f\rthezie. Margrabina krą­żyła wokoło tej kwestji jak beduin dokoła karawa­ny. Djana bawiła się; margrabina była wściekła. Diana czekała, chciała użyć przyjaciółki niby psa myśliwskiego«* Te dwie kobiety, tak glośM

we współczesnym śwjecie, nie były równe co do siły. Księżna przerastała margrabinę o głowę, margrabina zaś uznawała w głębi tę wyższość. W tem może mieściła się tajemnica przyjaźni. Słabsza tkwią przyczajona w swem udanem przywiązaniu, śledząc - godzinę, tak długo wyczekiwaną przez wszystkich słabych, gdy bidzie mogła skoczyć do gardła silniej­szemu i wycisnąć tam ślad radosnego ukąszenia. Djana czytała w niej jasno. C*ły świat dał się omamić serdecznościom tych dwóch kobiet W chwili gdy księżna spostrzegła pytanie na ustach przyja cicłKi, rzekła: — A więc, moja droga, winna ci jestem szczęście zupełne, olbrzymie, nieskończone, niebiańskie.

Co chcesz powiedzieć?

Przypominasz sobie to, cośmy przetrawiały, przed trzema miesiącami, w tym ogródku, na ł^wce, w słońcu, pod jaśminem? Och! jedynie ludzie ge- njalni umieją kochać. Zastosowałabym chętnie do mego wielkiego Daniela powiedzenie księcia Alby do Katarzyny Medycejskiej: „Głowa jednego łososia warta więcej niż głowy wszystkich żab".

Nie dziw, że już cię nie widuję, rzekła pani d*Espard.

Przyrzeknij ml, jeśli go zobaczysz, źe mu nie powiesz ani słowa o mnie, moja najdroższa, rzekła księżna, ujmując rękę margrabiny. Jestem szczęśliwa, och! ale to szczęśliwa nad wyraz, a wszak wiesz, jak daleko, w naszym świecie, po­suwa się słówko, iart*e Jedno słowo zabija, tyb

umieją włożyć jadu w jedno słowo! Gdybyś wiedza- la, jak bardzo, od tygodnia, pregnęłam dla ciebie podcbnego uczucia! Ach, tak, jaka to słodycz, jaki tryumf dla nas, dokończyć swego kobiecego życia, dając się ukołysać miłości gorącej, czystej, oddanej, zupełnej, całkowitej, zwłaszcza jeśli się jej szukało tak długo.

Czemu prosisz mnie abym dochowała wia­ry najlepszej przyjaciółce, rzekła pani d'Espard* Uważasz mnie tedy za zdolną do wypłatania ci nie* godziwej sztuczki?

Kiedy kobieta posiada taki skarb, obawa postradania go jest ¿byt naturalna... Jestem niedo* rzeczna, wybacz mi, droga.

W chwilę potem, margrabina wyszła; patrząc za odchodzącą, księżna powiedziała sobie: Jak ona mnie urządzi! obyż mogła powiedzieć wszystko co wie o mnie; ale, aby jej oszczędzić trudu wyciąga­nia stąd Daniela, poślę go jej.

W kilka chwil później, o trzeciej, przybył d'f\r- thez. Wśród zajmującej rozmowy, księżna prze: wała w pól słowa, i położyła mu piękną dłoń na ra­mieniu.

Daruj, drogi przyjacielu, rzekła przerywając, ale zapomniałabym o rzeczy, która wydaje się głup­stwem a wszakże jest niezmiernej wagi. Nie poka* zeleś się u pani d’Espard od owego po tysiąckroć szczęśliwego dnia w którym cię spotkałam; idź tam, nie dla ciebie, ani przez grzeczność, ale dla mnie*

Może zrobiłeś mi w niej wroga, jeśli się przy* padkiem dowiedziała, że, od czasu tego obiadu, nie ruszyłeś się, można powiedzieć, z mejo domu. Zresztą, mój przyacielu, nie byłabym rada, że dla mnie opuszczasz stosunki i świat, swoje zatrudnie­nia, dzieła... Znowuż stałabym się przedmiotem po* twa^y. Czegóżby nie mówiono? że cię trzymam na pasku, że cię zagarniam, że lękam się porównań, że chcę jeszcze świat zaprzą ?ć sobą, że dobrze się biorę do rzeczy aby zachować zdob/cz, wiedząc że to już ostatnia... Kto mógłby zgadnąć, że jesteś moim jedynym przyjacielem? Jeśli mnie kochasz tak jak mówisz, dasz światu do pjznania, że jesteś- my jedynie i poprostu bratem i siostrą. Mów dalej.

Daniela podbiła na zawsze niewymowna sio« dycz, z jaką ta pełna wdzięku kcbieta układeła fałdy sukni aby upaść z całdj wytwornością. Było coś nie* skończenie szlachetnego, delikatnego w tych sło* wach; rozczuliła go do łez. Księżna wyrastała ponad niegodne i mieszczańskie targi kobiet które się spierają i prawują, kawałik po kawałku, po wszyst­kich kanapach; miała niesłychaną wielkość; nie po* trzebowała tego mówić, związek ich miał w sobie coś szlachetnego, prostego. To nie było ani wczo­raj, ani jutro, ani dz ś; będzie kiedy zechcą oboje, bez nieskończonych spowijań w to, co kobiety po. spolite nazywają poświęceniem: wiedzą widocznie ile na tem muszą stracić, podczas gdy święto to jest tryumfem dla kobiet pewnych li zyskują na

248 BALZAG

,1 ywr ir - I- m —n~i . H T~— •'!■■ ni« H I 1 ■ .1 — ■ ■■ - — * . ■ — —

iiiem. W Łem zdaniu, wszystko było nieokreślone jak obietnica, słodkie jak nadzieja, a mimo to pe- wne jak prawo. Przyznajmy to: tego rodzaju wiel­kości są przywilejem jedynie owych świetnych ob- ludnie; pozostają władczyniami jeszcze tam, gdzie inne kobiety stają się służebnicami. D^rthez mógł zmierzyć przepaść, jaka istnieje między temi dwo­ma rodzajami kobiet. Księżna okazyweła się zawsze godna i piękna. Tajemnica owej szlachetności leży może w sztuce, z jaką wielkie damy umieją się obnażyć ze swych zasłon; dochodzą, w danej sytu­acji, do tego, iż są jak grecki posąg: gdyby za* chowały bodaj szmatkę, byłyby bezwstydne. Mieszczka stara się zawsze w coś zawijać.

Opancerzony czułością, podsycany najwspanial- szą ciotą, d’flrthez usłuchał i poszedł do pani d’Es- pard, która rozwinęli czarującą zalotncść. Margrabi­na strzegła się wspomnieć bodaj słowo o księżnej, zaprosiła go jedynie na obiad za kitka dni.

Tego dnia d'flnhez zastał licznych gości: margra­bina zaproś łi Rastignaka, Blondeta, margrabiego d‘Adjuda Pinto, Maksyma de Trailles, margiabiego d’Esgrignon, obu Vandenessow, du Tilleta, jednego z najbc gatszych bankierów w Paryżu; barona de Nucin* gen, Natana, lady Dudley, dwóch modnych sekretarzy ambasady, i kawalera o’Espard, jedną z najgłębszych osobistości tego salonu, sprężynę polityki swej bra towej:

Śmiejąc się, Maksym d« Traifles zagadnął

d*flrthezss t

Sekrety 4« Cwfc#r»n

ł— u . . - --—- —

Bywa pan często u księżnej de Cadignan?

D7\rthez odpowiedział suchem skinieniem głowy: Maksym de Trailles1) był to rzezimieszek wysokiej klasy, bez czci i wiary, zdolny do wszystkiego, ruj* nujący kobiety które się doń przywiązały, każący im zastawiać dla siebie djamenty, ale pokrywający to postępowanie błyszczącym pokostem, urokiem mem- Jer i piekielnym dowcipem* Budzł w całym świa­cie jednaki lęk i wzgardę, al?, ponieważ nikt nie był tak odważny aby mu okazeć co i rejO niż najdworniejszą uprzejmość, nie mógi spostuedz się na tem, lub udawał ie się nie spostrzega. Hra­biemu de Marsay zawdzięczał ostatni szczebel karjery jaki mógł osiągnąć. De Marsay, który znał Maksyma oddawna i na wylot, odgadł w nim talent do pewnych sekretnych i dyplomatycz* nych funkcji, które mu powierzał, I z których tam­ten wywiązywał się znakomicie. DWthez był od roku wmieszany na tyle w politykę aby znać do gruntu tę oSDbistość, i on jeden miał może dość charakteru, aby wyrazić głośno to, co wszyscy myśleli po cichu*

Do tla nij s befnożdzią sanie łpujeź ban

fspę; rzeki baron de Nucingen,

Och! Księżna jest niewątpliwie Jedną z naf niebezpieczniejszych osób których próg mężczyzna może przestąpić, wykrzyknął z cicha margrabia

HM*———■ac^y—mmmmm

1) Ojcie# Gtrtaif Gofestek, Afersysi*.

d’Esgrignon, Jej to zawdzięczam zakałę mego mał­żeństwa.

Niebezpieczna? rzekła pani d’Espard. Proszę nie mówić w ten sposób o mojej najlepszej przy­jaciółce. Nigdy nia słyszałam ani nla widdalam u księżnej nic, coby nia płynąło z najpodnioślejszych uczuć.

Niechże pani pozwoli mówić margrabiemul zawołał Rastignac. Kiedy ładny koń wy adzi kogo ze strzemion, zaraz szuka się w nim wad i sprzeda­je się go.

Dotknięty tem odezwaniem, margrabia spojrzał na Daniela i rzekł: — Nie jest pan, mam nad* e ę, z kręiną w takich stosunkach, aby nas to miało krępować w rozmowie.

D’flrthez milczał. D’Esgrignon, który nie był pozbawiony dowcipu, nakreśl i, w odpowiedzi Rastlg- nakowi, apologetyczny portret księżnej, który przy* prawił cały stół o wescbść. Ponieważ koncept ten był dla d’/\rtheza zupetiie niezrozumiały, nachyllj się do pani de Montcornet, swej sąsiadki, i spytał O znaczenie' tych żartów.

—• Ależ, z wyjątkiem pana (wnosząc z dobrego mniemania jakie pan ma o księżnej), wszyscy bia siadnicy cieszyli się, jak słychać, jej względami.

Mogę panią upewnić, że nienr.a cienia pra­wdy w tej ©pinjL

Jednakże, tu obecny pan d'Esgrignon, szlach* de i Percne, doszczętnie zrujnował się dis oiej

przed dwunastu laty, | z jej powodu omal nie po­szedł na rusztowanie.

* Znam tą sprawę. Pani de Cadignan ocaliła

pani d’E;grignon od ławy oskarżonych, i oto jak się jej odwdzięcza.

x *

Pani de Montcornet popatrzyła na d7\rtheza ze zdumieniem i ciekawością bliską ogłupienia, następnie zwróciła oczy na panią d'Espard* pokazując go jej jakby mówiła: „Urzeczony jest!“

Przez czas tej krótkiej rozmowy, pani d'Es

pard występoweła w obronie pani de Cad gnan, ale

obrona ta podobna była do gromochronów które

ściągają pioruny. Skoro d*f\rthez wrócił do po*

wszechnej rozmowy, usłyszał słówko, rzucone przez Maksyma de Traiiies: — (J Djany zepsucie nie jest rezultatem ale źródłem, i może temu właśnie za-

wdz ęcza ona swą cudowną naturalność; nie szuka,

\

nie wymyśla nic; najwymyślniejsze wyrafinowania ofiaruje niby natchnienie naiwnej miłości, i niepo­dobna jej nie wierzyć.

Zdanie to, jakby umyślnie przygotowane dla człowieka na miarę Daniela, było tak silne, iż padło niby konkluzja. Porzucono temat, ksężna wydawała się do rżnie ta. D’Arthez popatrzył na Maksyma de

3

Traiiies i na d’Esgrignona drwiąco.

Największą winą tej kobiety Jest to, że wstę­puje w ślady mężczyzn. Trwoni jak oni rodowe dobra, wysyła swoich kochanków do lichwiarzy pożera posagi, rujauje sieroty, topi w rękach stare

232 . BAL2AC

r. ^ ^

* . *.

zamczyska, podsuwa i popełnia może inne zbrodnie, aie...

Nigdy żadna z dwóch osobistości którym od­powiadał d’Arthez nie słyszała nic równie silnego. Na to ale, cały stół oniemiał, każdy znieruchomiał z widelcem w powietrzu, z oczyma kolejno zwróco* nemi na odważnego pisarza i na potwarców, ocze­kując w straszliwem milczeniu konkluzji.

4

: Ala, rzekł d Arthez drwiąco i lekko, księżna de Cadigran ma nad mężczyznami jedną przewagę: kiedy ktoś naraził się dla niej na niebezpieczeństwo, ratuje go i nie mówi źle o nikim. Dlaczegóż, na tyle kobiet, nie miałaby się znaleźć jedna, któraby się bawiła mężczyznami, jak mężczyźni bawią się

kobietami? Czemu płeć piękna nie miałaby mieć, od czasu do czasu, odwetu?

Genjusz okazał się mocniejszy od dowcipu, rzekł Blondet do Natana.

Ten deszcz szyderstwa był w istocie niby ogień armatni przeciw strzelaninie z fuzji. Rozmowa przeszła corychiej na inny temat. Ani hrabia de Trailles $ni margrabia d’Esgrignon nie kwapili się jakoś do zwady z d'Arthezem. Kiedy podano kawę, Błon* det i Natan podeszli do pisarza z żywością któ­rej nikt nie śmiał naśladować, tak trudno było po* godzić podziw zbudzony jago zachowaniem z obawą uczynienia sobie dwóch potężnych wrogów.

Nie od dziś wiemy, jak bardzo twój cha­rakter stoi na wysokości talentu, rzekł Blondet. Zachowałaś się przed chwilą Jul nie jak człowiek,

aSe jak Bogi nie dać się ponieść ani sercu ani wy* obraźni; nie wziąć w obronę ukochanej kobiety, którego to błędu oczekiwano pó tob>e i który dałby tryumf temu światu, pożeranemu zazdrością wobec aureoli pisarskiej... niel pozwól sobie powiedzieć, to szczyt dyplomacji.

Och! pan jest mężem Stanu, rzekł Natan. Równie zręcznem jak trudnem jest pomścić kobietę nie broniąc jej.

Księżna jest jedną z bohaterek legitymis« tycznego stronnictwa, czyż nie jest obowiązkiem każdego człowieka z honorem ochraniać ją tnimo wszystko} odparł chłodno d’Arthez; to, co zrobiła dla swego króla, okupiłoby najszaleńsze życie,

Ostro się trzyma, rzekł Natan do Blondeta,

Zupełnie tak, jakby księżna była tego warta, odparł Rast'gnac, kiory zbliżył się do nich.

D'Arthez poszedł do księżnej, która czekała nań wydana na pastwę najżywszych obaw. Wynik tej próby, którą Djana sama wyzwała, mógł być dla niej opłakany. Pierwszy raz w życiu, ta kobieta cier­piała w sercu i oblewzła się zimnym potem. Nie wie* działa jak się zachować w razie gdyby d’flrthez uwie­rzył światu, który mówił prawdę, miast wierzyć jej która kłamała; nigdy bowiem równie piękny charak­ter, człowiek równie pełny, dusza tak czysta, umysł tek szczery, nie nastręczał/ się jej oczom i dł)niom. Jeżeli utkała tak okrutne kłamstwa, popchnęła ją do tego chęć poznania prawdziwej miłości. Czuła tę miłość jak wylęga się w jej sercu, kochała

theza była skazana na oczekiwanie go, chciała bo* wiem zostać dlań ową wpaniałą postacią której rolę grała w jego oczach. Kiedy usłyszała kroki Da« nlela, doświadczyła wzruszenia, drżączki, która wstrzą« snęła ją aż do szpiku. Odruch ten, którego nie doz­nała nigdy w czasie najbardziej awanturniczej — jak na kobietę jej stanowiska — egrystancji, przekonał ją w tej chwil, iż postaw ła na kartę swoje szczęście,

N

Oczy jej, które spoglądał/ # przestrzeń, ogarnęły

» % całego d7\i theza; przejrzała go przez skórę, wyczyta­ła w jego duszy: podejrzenie nie musnęł? go ha* wet swem skrzydłem nietoperza. Po ^rsszliwym od* ruchu trwogi nastąpiła reakcja, radość omal nie zdławiła szczęśliwej Djany; niema bowiem isto­ty, któraby nie znalazła więcej siły dla zniesienia

i

bólu, co dla oparcia się nadmiernemu szczę-

i

ściu«

Danielu, spotwarzono mnie I ty mnie pom­ściłeś! wykrzyknęła podnosząc się i otwierając mu ramiona.

W głęboklem zdumieniu w jakie wprawiło go to odezwai ie, którego korzenie był/ dlań niewidzialne, Daniel pozwolł ująć swą głowę piąkuemi rękami; księżna ucabwala go nabożnie w czoło.

Jakim cudem pani wie,..

O dudku genjainy 1 czyż nie widzisz, ź® ko­cham cię do szaleństwa?

Od tego dnia nie było już mowy o księżnej de Cadignan, ani o d’Arthezie. Księżna odziedziczyła

\4

'-.V

, i

:

'i

f

/•V -i

.'•• • \V- ’•. -

Sekrety Kslęłnej da C&dignan

po matce jakiś majątek, spędza lato z wielkim pis» rzem w swojej wilji w Genewie i wraca na kilka zl* mowych miesięcy do Paryża. D’Arthez pokazuje się tylko w Izbie, a utwory jego stały się niezmiernie rzadkie. Czy to rozwiązanie? Tak, dla ludzi umieją* cych czytać; nie dla tych, którzy chcą wszystko wiedzieć«

Jardies, czerwiec 1832.

tfty O*!

.c;

'•*'4 i1

y-

, ■

'l -

tfr'

>/

Ul’

f', ■«

. J

, \


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Honoré de Balzac Córka Ewy
Honoré de Balzac Córka Ewy
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 6 Pulkownik Chabert
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 4 Honoryna
Balzac Honoriusz Kobieta trzydziestoletnia(z txt)
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 4 Kobieta porzucona
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 6 Kuratela
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 6 Drugie studium kobiety
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 1 Bal w Sceaux
balzac honoriusz komedia ludzka iv goltxrjzjqm4uyvkbwvziybb27k4izderoffnri GOLTXRJZJQM4UYVKBWVZIYBB
balzac honoriusz komedia ludzka vi np4epu5j65dddktgs7ytm4cv2bofzlpo5c2gtbq NP4EPU5J65DDDKTGS7YTM4CV
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 1 Dom pod kotem z rakietka
balzac honoriusz cierpienia wynalazcy kn4dmb2uf575iui33f6rbnfnm2psjss3ngclfba KN4DMB2UF575IUI33F6RB
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 6 Kontrakt slubny
balzac honoriusz dwaj poeci uat6ljr2wmtqet6lie4f7fxsjvrzvx7y5edsfdi UAT6LJR2WMTQET6LIE4F7FXSJVRZVX7
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 1 Sakiewka
Balzac Honoriusz Proboszcz z Tours
balzac honoriusz komedia ludzka i 5nbjy4wibhx3cvvq4zp4ue7yr6qzgbra7ebquuq 5NBJY4WIBHX3CVVQ4ZP4UE7YR
balzac honoriusz proboszcz z tours yxkccqyxnqnnqk5tuwl66bzom4w2gnqqqtm3jry YXKCCQYXNQNNQK5TUWL66BZO

więcej podobnych podstron