CÓREA EWY
OD TŁUMACZA.
Nazwisko Balzaka budzi dziś w naszem pojęciu obraz głębokiego, surowego niemal myśliciela, człowieka, który, jak nikt przed nim ani po nim, osądził i opisał całokształt życia społecznego, układ jego grup, mechanizm walk i namiętności, i zaklął je w galerję typów Komedji ludzkiej. Balzac jest dziś lekturą, w której smakują raczej mężczyźni. Inaczej w epoce, w której wielki pisarz żył i działał. Dla współczesnych, nazwisko Balzaka było przedewszystkiem mianem spowiednika serc 1 dusz kobiecych, człowieka, który, znowuż jak nikt przed nim, zrozumiał kobietę, podchwycił ją i uwiecznił w jej wielkości i małostkach, jej prawdzie i kłamstwach, i stworzy} ceły orszak niezapomnianych postaci kobiecych. Każdy nowy romans Balzaka budził echo w rzeczy- pospolitej kobiecej daleko poza granicami Francji, znajdował odzew aż gdzieś w szlacheckim dworze □a zapadłej Ukrainie; z całej Europy szły doń por ufne listy, prośby o radę, zwierzenia, poza którymi kryły się nieraz aspiracje tkliwszej i bardziej
osobistej natury. Dziś jeszcze, dla znacznej części publiczności obeznanej jedynie ze słychj z jego dziełem, Balzac jest przedewszystkiem autorem Kobiety trzydziestoletniej\ mimo że ten tak szczęśliwie poczęty tytuł kryje właściwie zlepek kilku opowiadań powstałych w różnych epokach.
Ta pozorna sprzeczność jesfc jednakże bardzo logiczna i zrozumiała. Balzac, obserwator i analista życia społecznego, zajęty odmierzaniem i wykreślaniem Unii sił poruszających społeczeństwem, a zarazem zdający sobie sprawę z całej wagi impon- derabiljów życiowych, nie mógł, jako Francuz zwłaszcza, nie spostrzedz, jak olbrzymi motor dynamiki społecznej stanowi Kobieta, w wyższem pojęciu typu; jak potężną maszyną wszelkiego ruchu jest światek kobiecej zalotności — a, z drugiej strony, czem jest owa narkotyczna atmosfera buduaru i sypialni, w której gnie się i topi najtęższa nieraz stal charakterów. Przejrzał on i ogarnął w mnóstwie przekrojów fenomen nazwany miłością, który życie społeczne uczyniło tak złożonym i tak odbiegającym od pierwotnego instynktu . Zawsze zajmował go głęboko problem małżeństwa, ta kwadratura koła
współżycia dwojga istot: Fizjologia małżeństwa
rozpoczyna, z ogromnym hałasem, jego wielką ka- rjerę pisarską; —w Małych niedolach pożycia małżeńskiego, Bilzac powraca do tego samego tematu na jej schyłku.
Miłość w pojęciu Balzaka bardzo jest Inna nłź
w całej poprzedzającej go literaturze» Omawiając w
swoim czasie, utwory Marivaux, miałem sposobność zaznaczyć, jakim krokiem naprzód, w stosunku do dawnej komedji, jest subtelna analiza tego pisarza, rozszczepiająca ów rzekomy pierwiastek na szereg składników; ale terenem obserwacji Marivaux było wnętrze duszy ludzkiej, izolowane poniekąd od ze* wnętrznego życia, tak jak społeczeństwo, które służyło mu za materjał, było od tego życia izolowane swojem wyjątkowo uprzywilejowanem położeniem. Przypomnijmy sobie Niebezpieczne związki Laclosa, ten późny kwiat cieplarniany skazanego na rychłą zagładę ancien régime’u! Ale Balzap staja się poetą nowo tworzącego się demokratycznego świata, w którym dominującą cechą jest obalenie wszystkich barjer, otwarcie wszystkim wszelkich możliwości i dostępu, a co za tem idzie, kolosalne napięcie ambicji, woli i ludzkiego wysiłku. Fałszem byłoby pojmować w tem społeczeństwie miłość w rozumieniu dawnych map Krainy czułości; wyzbywa się ona najzupełniej swojej arystokratycznej wyłączności; jest najściślej związana z całokształtem nowoczesnego życia, jego walk, wysiłków i ambicji, których godłem staje się symboliczny skrót całego tego zmagania — pieniądz. Miłość, aż nazbyt często, z ce|u — staje się środkiem. Równocześnie, obserwator, który za zadanie postawił sobie odmalowanie wiernego i całkowitego obrazu społeczeństwa, musiał uświadomić sobie, że zdolność do prawdziwej, bez* względnej miłości, ten geniusz seręa, jest równie
rzadki jak wszelki inny geniusz *), a to co w świe- cie ma obieg pod mianem miłości, to tylko gruby i mniej lub więcej zanieczyszczony aliaż. Ten świat uczuć mieszanych, złażonych, jest światem, który z niezrównanem mistrzostwem i prawdą kreślił Balzac; a nieustanna gra tych trzech elementów: zmysłów, próżności i pieniądza* występujących we wszystkich możebnych kombinacjach i splatających się wciąż niby w ironiczne tryoletty, nadaje jego dziełu jemu tylko właściwy i osobliwie niepokojący charakter. Jeżeli, tu i ówdzie, na łamach tych mądrych i przenikliwych książek, wykwitnie uroczy kwiat prawdziwej miłości, zdolnej zapomnieć o sobie i roztopić się w bezwzględnem, depcącem wszelkie kombinacje życiowe oddaniu, to najczęściej wyrasta on nie wśród subtelnych i rafinowanych dam wielkiego świata, ani w środowisku spokojnej mieszczańskiej cnoty, ale w sercu tych nieszczęśliwych wyrobnic miłości, w których uczucie to, tylekroć sponiewierane, gromadzi skarby dla tego, komu się odda z własnej woli i wyboru. Taką jest Ester w Blaskach i Nędzach życia Kurtyzany, taką Koralia w Straconych złudzeniach• Jest w tem zapewne coś z panującej mody Romantyzmu, lubującego się w tym typie „jawnogrzesznicy odrodzonej przez miłość", typie, który tyle łez wycisnął z oczu czytelnikom i widzom, powtórzony raz jeszcze w najgłośniejszym swym egzemplarzu, słynnej Damie Kamei/owej; ale
*) Fizjologia małżeństw*.
jest niewątpliwie I świadoma intencja myśliciela, który śmielej niż ktobądź inny miał odwagę spój* rzeć w oczy brutalnym paradoksom życia.
Balzac był rasowym powieściopisarzem, zatem epikiem; .większość dzieł jego nie ma nic z osobistych wylewów owych dość częstych powieści „lirycznych“, w których jedyną istniejącą naprawdę oscbą jest sam autor, przeglądający się w różnych pozach 1 różnych zwierciadłach, inne zaś postacie dają jedy* nie usłużną replikę jego monologom. Mimo to, po* tężna indywidualność Balzaka wkłada w każdy ut* wór dużo z niego samego; — I nie mogło być inaczej. Bardzo interesującem jest, znając epizody życia samego autora, śledzić, jak odbijają się one w jego dziele; ile i co z siebie lub ze swego otoczenia włożył w tę lub ową figurę. Omawiając w swoim czasie Kawalerskie gospodarstwo, wskazałem, iż figura »Józefa Bridau — która zresztą wieloma szczegółami pokrywa się z karjerą malarza Delacroix — mieści sporo przeżyć i rysów samego Balzaka. Tem bardziej może nas to interesować w tych dwóch opowiadaniach, których bohaterami są dwaj wybitni pisarze, dwaj wielcy ludzie — jeden fałszywy, drugi prawdziwy — zajmujący zresztą miejsce i w innych utworach z cyklu Koinsdji Ludzkiej: Natan i d’ftr- tbez *).
•) Jednym * głównych węzłów, tpajających w <Mrg*nlcxną całość poszczególne utwory Balzaka, jest powieść p. t. Stracone złudzenia.
Młodość Balzaka przypada na lata Restauracji monarchicznej: lata, w których arystokratyczne towa-
W
rzystwo Francji skupia — mimo zmienionych warunków społecznych i tylko na krótki czas — wszystkie środki, pokusy I wpływy. Młodociany głód źyci«$ oraz wrażliwość artysty na blask i piękno, ściągnęły oczy chłopca w tę stronę. Przydomek det który wcześnie zaczyna dodawać do nazwiska (bez żadnego uprawnienia w tej mierze: jeszcze dziadek Balzaka zapisany jest w metrykach pod nazwiskiem Balssa i był prostym rolnikiem), ma służyć za po* most do tego świata, wyobrażającego dlań realizację wszystkich pragnień i ambicyj. Toruje mu doń drogę sława, tem bardziej, że pierwsze lata rozgłosu Balzaka przypadają na początki nowej »lipcowej* monarchji, pod której berłem następuje znaczne wymięszanie warstw społecznych 1 zdemokratyzowanie nawet tego tak wyłącznego światka. Pośród mnóstwa bezimiennych wielbicielek, próbujących nawiązać korespondencję z głośnym pisarzem, znalazła się i margrabina (później księżna) de Castries, młoda, piękna, należąca do „śmietanki* towarzystwa, zarazem — jak się zdaje — osoba zalotna, próżna i zimna. Z czasem, pani de Castries od:ł;niła anonim, otwierając Balzakowi drzwi swego pałacu, a co za tem idzie, wszystkie prawdziwe salony Paryża* I oto Balzac, najmniej przez naturę przeznaczony do zawodu dandysa i światowca (był krępy, niezręczny, rubaszny, pospolity, ale —wedle świadectwa współczesnych — zapominało się o tem pod wpływ&rs
wspaniałego blasku jego oczu I porywającej rozmo* wy), sili się, na krótki czas zresztą, przedzierzgnąć w lwa salonowego, rozwija przepych fantazyjnych kamizelek*), ugania w kabryolecie i konno po lasku Bulońskim, wciąż nadskakując pięknej margrabinie I prowadząc z nią podjazdową wojnę miłosną. Bal«» zac przeszedł na własnej skórze wszystkie problemy tego konfliktu, który skreśl i w Córce Ewy: konfliktu między stylem m łości, tkwiącym jeszcze w epoce kiedy bohaterowie pięknego świata nie mieli» prócz miłości, innego zatrudnienia, a straszliwymi warunkami nowoczesnego życia, w którem czynny \ ambitny człowiek zaledwie ma dość sił aby nastar- czyć wszystkim koniecznym wydatkom energji. Okres ten w życiu pisarza trwał niedługo; z jednej strony, nieubłagana kwestya czasu i rozbieżność pomiędzy olbrzymiemi pracami k*óre go wołały a tem światowem rozprószeniem, z drugiej poczucie nierównej stawki jaką obie strony wnosiły w grę, kazały mu się wyrwać, mimo iż z krwawiącem sercem, z tej pajęczej sieci, aby się oddać już niepodzielnie twardym wymaganiom życia artysty«-pracownika. r4
*) Słynna była w Paryżu legendarna laska Balzaka, niezmiernej grubości, o olbrzymiej złotej gałce, rzeźbionej i wysadzanej drogimi kamieniami otrzymanymi rzekomo od wielbi* cielek; wewnątrz, gałka była próżna, i zawierała skrytkę n#
*włosy kochanek*. Balzac, z owem dziecinnem rozbawieniem i zapalczywolcią jakie go cechują, tak przywiązany był do tflj laski, ii w dniu w którym zostawił \ą w dorożce om«!
XSI OD TŁÓMACZA
- - v
Interesującem jest, w jaki sposób samozachowawczy instynkt geniuszu Balzaka potrafił pogodzić marzenia jego o wytwornej miłości .hrabiny“, z pochłaniającą wszystek czas pracą. Popróstu, przerzucając ideał mimo iż realny — w świat prawie ie czystej wyobraźni. Pośród korespondencji licznych .nieznajomych“, szczególną uwagą pisarza zwrócił bezimienny list datowany z Odessy, 28 lutego 1882. Autorką jego była pani Hańska, z domu hr. Rzewuska (siostra powieściopisarza, autora Listopada), zamieszkała w mejątku Wierzchowni na Ukrainie. Po tym liście, nastąpiła wymiana dalszych, potem pierwsze spotkanie i poznanie się w Szwa carji, gdzie pani Hańska bawiła z mężem i rodziną, i stosunek miłosny, z wzajemnemi obietnicami mat eńs- twa, ciągnący się przez lat 17 na przestrzeni kilkuset mil, z przerwami czasem po 7 lat pomiędzy jednem widzeniem a drugiem, wreszcie, na kilka miesiący przed śmiercią pisarza, zakończony małżeństwem, którego harmonja nie przetr ala ani tych kilku miesięcy. Dzięki tej „fincie", geniusz Balzaka nietylko nie pozwolił sobie odkraść ani litery z działa, jakie miił do wydania na świat, ale jaszcze dorzucił doń paręs^t listów, ogłoszonych (w części) p. t. Lettres à VEtrangère. Ta odległa, tak „dekoracyjna* miłość, której promień przyświecał mu przez kilkanaście lat życia, pozwoliła Balzakowi obronić się ponętom świata i wytrwać w swojej celi pustelnika przy pracy pochłaniającej stale po kilkanaście godzin na dobę. W jaki sposób ten wielki saropjyaik potrafił
w przelotnych skokaeh nurka w społeczeństwo wyłowić te arcydzieła przenikliwe}» wszechstronnej i w każdem słowie nowej obserwacji, pozostaje tajemnicą osobliwych darów istoty twórczości.
Każda zatem z dwu figur Balzaka, będących bohaterami tych opowiadań, zawiera coś z niego samego. W intencjach autora, Natan, ze swoim fałszywym i krótkotrwałym blaskiem, jest przeciwieństwem wytrwałego i świadomego siebie geniuszu Balzaka, d*flrthez zaś jego — może nieco chłodńem, jak zwykle u „dodatnich* typów Balzaka — urzeczywistnieniem. file w zewnętrzne koleje Natana wchodzi bardzo dużo z przejść samego autora, który przez całe życie tańczył pomiędzy kaprysami zbytku a grozą pozwów 1 komornika, 1 który, w gorączce zdobycia .silnej pozycji", niejednokrotnie próbował się rzucać to w teatr, to w politykę, to wreszcie w awanturnicze przedsięwzięcia, nieodmiennie kończące się katastrofą. Bezład finansowego życia Balzaka stanął na przeszkodzie 1 jego ambicjom politycznym i nawet wejściu do flkademji; niejednokrotnie odbił się ujemnie na jego dziele, zmuszając do zbyt
pospiesznego tworzenia. Co do wielu innych figur tych opowiadań, pamiętać na'eży, że wszystkie te postacie, jak pani d’Espard, Rastignac, Blondet, Lousteau, etc.., to galerja balzakowskiego świata, powtarzająca się w szeregu powieści, i ie, tem samem, autor nie zadaje sobie trudu ponownego lej
charakteryzowania.
@D
Powtarzam zatem jeszcze raz to, na co zwracałem uwagę na Innem miejscu, ii dzieło Balzaka trzeba brać jako całość; timbardziej czytelnik się w nie zagłębi, tern więcej znajdzie w niem zadowolę« oia. Zatem, cierpliwości!
W jednym z najpiękniejszych pałaców przy uli* cy Neuve-des«Mathurins, o wpcł do dwunastej wieczór, dwie kobiety siedziały przy kominku w buduarze. Buduar obity był owym niebieskim aksamitem
o miękkich l pieściwych tonach, jaki przemysł francuski zdołał wytworzyć dopiero w ostatnich latach, (J drzwi i okien, tapicer—artys a w swoim rodzaju— zawiesił miękkie kaszmirowe firanki, harmonizujące barwą z niebieskim kolorem obicia. Srebrna lampa, ozdobiona turkusami i utwardzona na trzech misternie kowanych łańcuchach, zwiesza się z ładnej różyczki umieszczonej na środku stropu* Dekoracja pokoju obmyślona jest w najdrobniejszych szczegółach, aż do tego stropu z niebieskiego jedwabiu, poprzecinanego w ksztełt gwiazdy białym kaszmirem, którego długie sfełdo^ane smugi, przypięte węzłami per*.ł, spływają w równych odstępach na ściany. Nogi toną w ciepłej tkaninie belgijskiego dywanu, gęstego jak trawnik, w kolorze Iniaro-szarym, usianym w niebieskie bukiety. K ^jle, rzeźbione w litym palisandrze wedle najpiękniejszych dawnych wzo- łów, podnoszą swymi bogatymi twR&mi koloryt ar
Cój ka Ewy, q
łości, nieco mdły, jakby powiedział malarz. Grzbiety krzeseł i foteli połyskują szmatem pięknej materji z białego jedwabiu, haftowanej w niebieskie kwiaty i bogato oprawnej w liście misternie rzezane w drzewie. Po obu stronach okna, dwie etażerki dźwigają tysiące kosztownych drobiazgów, kwiaty sztuk rękodzielniczych rozwite przy ogniu myśli. Na kominku z białego marmuru leciuchne figurynki z saskiej porcelany, owi pasterze którzy śpieszą na wieczne gody trzymając w ręku misterne bukieciki, rodzaj niemieckiej chińszczyzny, otaczają zegar inkrustowany arabeskami. Nad kominkiem błyszczy rżnię- tym kryształem weneckie zwierciadło, oprawne w heban, pochodzące z jakiejś starej rezydencji królewskiej. Dwie żardiniery roztaczają chorobliwy przepych cieplarni, blade rozkoszne kwiaty, istne perły botaniki. W tym buduarze zimnym, schludnym, utrzymanym w porządku jakgdyby był na sprzedaż, próżno szukalibyście owego figlarnego i kapryśnego nieładu, który uchyla rąbek tajemnicy szczęścia. Na teraz, wszystko było w harmonji, dwie kobiety bowiem obecne tani w t-aj chvili płakały. Wszystko zdawało się nosić znamiona cierpienia. Nazwisko właściciela, jednego z najbogatszych bankierów paryskich, usprawiedliwia szalony przepych pałacu, któremu buduarek ien może służyć za program. Mimo iż bez rodziny, mimo iż dorobił sią, sam Bóg wie jahl du Tillet1) zaślubił, w r. 1831, ostatnią córkę
1) Wielkość I upadek Cezara Birotteau.
hrabiego de Qrar,v‘Ile *), Jednego z najgłośniejszych przedstawicieli sądownictwa francuskiego, para Francji od czasu Rewolucji lipcowej. Małżeństwo to okupił ambitny bankier kwitując przy kontrakcie posag którego nie otrzyimł, równie znaczny jak posag starszej siostry, która wyszła za hrabiego Feliksa de Vandenesse. Naodwrót, hrabiostwo de Qrar,v Ile uzyskali niegdyś ten związek z Vandenesse'ami dzięki olbrzymiej sumie posagu. W ten sposób, „finanse” załatały uszczerbek, jaki zadała stancwi urzędniczemu arystokracja. Gdyby hrabia de Vandenesse móę.1 przewidzieć, iż, w ciągu trzech lat, zostanie szwagrem imć Ferdynanda wołającego się du Tilet, nie byłby może zaślubi swej żony; ale któż, pod koniec 1828, mógłby odgadnąć osobliwe przewroty, jakie r. 1830 miał wnieść w ustrój polityczny, w stan fortun i pojęć moralnych we Francji? Za szaleńca uchodź łby ten, ktoby powiedział, ze hrabia Fel ks de Vandenesse, postrada, w tym kor.tredansie, koronę para, l ujrzy ją na głowie swego teścia.
Zanurzona w nizkim l głębokim fotelu, w pozie pełnej skupienia, pani du T llet przyciskała z macierzyńską czułością do piersi siostrę, Feliksową de Vandenesse, całując, od czasu do czasu, jej rękę. W towarzystwie, dodawano zazwyczaj do nazwiska rodowego imię chrzestne, aby odróżnić hrabinę do ]ej szwagierki, margrabiny, żony byłejo anbasadora, Karola de Yandenesse, który zaślubi! bogatą wdowę
t) Ostatni« wcielenie Vautrina.—Podwójna rodzina.
« BALZAC
—« ■ I " ■ "!■ I»—■«—-I -^.— ■ , ,--„ n -m - ^- - - . ».I —■»■■«■» « ynuia^^w^,^,
po hrabi de Kergarcuet, z domu pannę de Fontaine. Wpółleżąc nn kozetce, z chustką w drugiej ręce, z oddechem przerywanym od zduszonego szlochania, z wilgotnemi oczami, hrabina była właśnie w pałni zwierzeń, jakie kobieta czyni jedynie bardzo kocha* jącej i kochanej siostrze; te zaś kochały się nader tkliwie. Żyjemy w czasach, gdzie dwie sicstry tak różnie wydane za mąż mogłyby łatwo wcale się nie kochać; toteż, historyk czuje się w obowiązku przytoczyć źródła tej tkliwości, zachowanej bez szwanku i skazy pośród wzajemnej wzgardy jaką darzyli się ich mężowie i pośród rozdźwięków społecznych. Pospieszny rzut oka na dziecięctwo obu sióstr wy- tłómaczy ich stosunek.
Wychowane w posępnym pałacu dzielnicy Ma- rais przez kobietę nabożną» o ciasnej intel'gencji, która, przejęta ważnością swoich obowiązków (klasyczny frazes), dopełniła pierwszych zadań matki, Marja-flniela i Marja Eugenia doszły do chwili za* mążpójścia, pierwsza w dwudziestym, diuga w siedm- nastym roku, nie wyszedłszy nigdy ze sfery domowej, gdzie królowało oko matki. Aż do tej chwili noga ich nie postała na żadnem widowisku, kościoły paryzkie były ich teatrem. Słowem, wychowanie w domu matki było tak' surowe, jak mogłoby być w klasztorze. Od czasu wyjścia z dzieciństwa, sypiały zawsze w pokoju przylegającym do pokoju hra* biny de Granville, cd którego drzwi w nocy były otwarte. Czas nie poświęcony gotowalni, powinnościom religijnym lub naukom nieodzownym dia
CÓęKA EWY 7
i i.iw-m ■■■ ■■ - l ■ III b 11»I I '»!■ • "
dobrze wychowanych panien, spływał na szyciu dla ubogich, na przechadzkach w rodzaju owych na jakie pozwalają sobie Anglicy w Niedzielę, mówiąc: „Nie idźmy tak szybko: wyglądałoby że się bawimy“. Wykształcenie nie przekraczało granic zakreślonych przez spowiedników, wybranych między duchownymi najdalszymi ,od tolerancji a najbliższymi jansenizmu, Nigdy chyba żadna panna nie przeszła w objęcia męża bardziej czystą i dziewiczą: zdawałoby się, iż matka widzi w tym punkcie, dosyć ważnym Zresztą, dopełnienie wszystkich obowiązków wobec nieba i ludzi, Do chwili zamęźcia, biedne istoty nie czytały żadnej powieści, nie rysowały nic innego prócz postaci, których anatomja wydałaby się Cu* vierowi arcydziełem niemożliwości, kopiowanych z rycin zdolnych odmężczyć samego Farnezyjskiego Herkulesa. Rysunku „udzielała* im pewna stara panna. Czcigodny ksiądz nauczył ich gramatyki, języka francuskiego, historji, geografjl i nieco arytmetyki ną kobiecy użytek. Lektury ich, dobrane pośród autoryzowanych książek, jak Budująco listy i Kurs literatury Ncela, odbywały się wieczorami na głos, ale w towarzystwie matczynego spowiednika, mogły bowiem zdarzyć się ustępy, które, bez światłych komentarzy, rozbudziłyby dziewiczą wyobraźnię. Telemak Fenelona wydał się niebezpieczny# Hrabina de Granville kochała córki na tyle, aby chcieć z nich uczynić anioły chodzące po ziemi; ale córki wolałyby matkę mniej cnotliwą a milszą. Wychowanie to wydało owoce. Religja, nałożona jak
s
BALZAC
jarzmo i objawiająca się pod najsurowszą postacią« znużyła swemi praktykami te niewinne serca, wciąż niejako pomawiane o zbrodnicze instynkty; zdławiła uczucia, i, mimo ze zapuściła w dusze głębokie korzenie, nie zyskała miłości. Obie Marje musiały albo do szczętu zidiocieć, albo też wzdychać do niezależności; jakoż, pragnęły wyjść zamąż od chwili gdy im było dane ujrzeć nieco świała i wytworzyć sobie jakiś sąd; co się tyczy natomiast własnego wzruszającego wdzięku i wartości, tych zupełnie były nieświadome. Nie znały własnej niewinności, w jaki sposób miały znać życie? Bez broni wobec nieszczęścia, równie jak bez doświadczenia dającego ocenić szczęście, jedynie w sobie samych czerpały pociechę w tej macierzyńskiej katordze. Ich niewinne zwierzenia, szeptane wieczorem pocichu, kilka zdań wymienionych ukradkiem poza plecami matki, zawierały niekiedy więcej myśli niż słowa zdolne są wyrazić. Często, spojrzenie umknięte wszystkim oczom, spojrzenie którem udzielały sobie swoich wzruszeń, było istnym poematem gorzkiej melancholji. Widok nieba bez chmur, zapach kwiatów, przechadzka pod ramię dokoła ogrodu, stawały się źródłem niesłychanych przyjemności. Chwila ukończenia haftu sprawiała im niewinną radość. Towarzystwo w domu matki nietylko nie dawało żadnej słodyczy ani podniety, ale mogło jedynie pognębić ich myśli i osmęcić uczucia: składało się bowiem ze starszych kobiet prostych, suchych, bez wdzięku. Rozmowa toczyła się koło zalet kaznodzieiów lub
spowiedników, ich małych niedyspozycji i drobnych wydarzeń ze świata zakrystji. Co się tyczy mężczyzn, ci byliby zdolni zagasić samą pochodnię miłości» tak twarze ich były zimne 1 pełne smutnej rezygnacji; wszyscy byli w wieku, w którym mężczyzna staje się zgryźliwy i niechętny, w którym wrażliwość jego budzi się jedynie przy stole i ogranicza się do wygód życia. Egoizm religijny wysuszył te serca poświęcone obowiązkom, obmurowane praktykami wiary. Milczące posiedzenia wypełnione kartami zaprzątały ich prawie cały wieczór. Dwie małe, of ary tego sanhedrynu podtrzymującego macierzyńską surowość, chwytały się na uczuciu nienawiści do tych rozpaczliwych figur o zapadłych oczach i chmurnych twarzach. Wśród mroków tego życia, zarysowała się silnie jedna jedyna twarz czło-
— _
wieka, mianowicie nauczyciela muzyki. Spowiednicy orzekli, że muzyka jestto sztuka chrześcijańska, zrodzona w kościele katolickim l przezeń rozwinięta. Pozwolono tedy dziewczynkom uczyć się muzyki. Stara panna w okularach, która udzielała solfedżjów
V* ’
i fortepianu w sąsiednim klasztorze, znużyła je ćwiczeniami. Ale, kiedy starsza z córek doszła do dziesięciu lat, hrabia de Granv.lle wykazał potrzeby nauczyciela. Pani de Granville nadała temu koniecznemu ustępstwu całą wagę małżeńskiej uległości: regułą dewotek jest czynić sobie zasługę ze speł* nionych obowiązków. Wybrany nauczyciel był to Niemiec, katolik, jeden z tych iudzi którzy rodzą się starzy i którzy zawsze będą mieli pięćdziesiąt
lat, nawet w ośmdziesiątym. Twarz jego, poorana, pomarszczona, ciemna, zachowała coś dziecięcego i naiwnego w swoich grubych bruzdach. Błękit nie* winności ożywiał jego oczy, na wargach mieszkał wesoły uśmiech wiosny. Siwe włosy, układające się naturalnie jak na wizerunkach Chrystusa, przydawały ekstatycznemu wejrzeniu poczciwca coś jakby uroczystego, zdolnego omylić co do jego charakteru: umiałby popełnić szaleństwo z najbardziej przykładną powagą. Ubiór jego był nieodzowną skorupą, na którą nie zwracał żadnej uwagi: oczy jego błądziły zbyt wysoko w chmurach, aby kiedykolwiek parać się zewnętrznością. Toteż, ten nieznany wielki artysta należał do miłej kategorji dystraktów, którzy odda^ czas i duszę drugim, tak jak zostawiają rękawiczki po wszyst. kich stołach i parasole u wszystkich drzwi. Ręce jego miały tę właściwość, iż były brudne zaraz po umyciu, Wre zc>e, sędziwe jego ciało, źle osadzone na starych węzłowatych nogach, i mogące służyć za przykład do jakiego stopnia człowiek może zrobić zeń przyczynek do duszy, należało do owych osobliwych tworów, które dobrze odmalował jedynie Niemiec, Hoffmann, poeta tego co zdaje się nie istnieć a co ma wszelako życie. Takim był Schmuke, dawny or* ganista margrafa flnspachu. Mim powierzono mu te funkcje, poddano go radzie przybocznej dewotek 1 zapytano czy pości. Mistrz miał ochotę odpowie« dz eć: »Spójrzcie na mnie!" ale jak tu żartować wobec dewotek i spowiedników-jansenistów? Ten nfe poczesny starzec zajął tyle miejsca w iyciu dwóch
Marjl, powzięły tyle przyjaźni dla tego naiwnego wielkiego artysty, który zadowalał się rozumieniem sztuki, iż, wyszedłszy za mąż, każda zapewniła mu po trzysta franków dożywotniej renty, która to suma wystarczała staremu na mieszkanie, piwo, odzież i fajką. Sześćset franków renty, połączone z dochodem z lekcji, stworzyły mu raj na ziemi. Schmuke zdobył się na odwagę zwierzenia swojej nędzy i swych marzeń jedynie tym dwom czarującym dziew- czątkom, tym sercom rozkwitłym pod śniegiem surowości macierzyńskiej i lodem dewocji. Fakt ten objaśnia całego Schmukego i dziecięctwo obu Marji.
. Nikt nie umiał później powiedzieć, co za ksiądz, co za stara dewotka odkryła tego Niemca zabłąkanego w Paryżu. Z chwilą gdy matki .dowiedział/ się, że hrabina de Grany.Ile znalazła nauczyciela muzyki dla córek, wszystkie zaczęły wywiadywać się o jego nazwisko i adres, {liebawem, Schmuke miał lekcje w trzydziestu domach. Spóźniony sukces zaznaczył się trzewikami o sprzączkach z oksydowanej stali, częstszą zmianą bielizny. Jego wrodzona wesołość, długo zduszona przez szlachetną i pełną godności nędzę, znów zakwitła, objawiając się w naiwnych i ciężkich dowcipach, wygłaszanych germanogai- łlcką gwarą 1 tonem który rozbrajał szyderstwo. Był tak szczęśliwy, gdy mógł sprowadzić śmiech na wargi swoich dwóch młodziutkich uczenic, których smutne życie przeniknął, iż chętnie stałby się śmiesznym z umysłu gdyby nim nie był z natury; ale serce jego zdolne było odświeżyć najbardziej pospolite
trywialności. Wedle ładnego wyobrażenia nieboszczyka Saint-Martin, byłby ozłocił błoto swoim niebiańskim uśmiechem.
W myśl jednej z najpiękniejszych zasad religijnego wychowania, obie Marje odprowadzały z szacunkiem swego mistrza aż do drzwi. Tam, poczciwe dziewczyny mówiły mu jakichś parę miłych słów, szczęśliwe iż uszczęśliwiają tego człowieka: pozwolono im być kobietami jedynie dla niegol flż do chwili małżeństwa, muzyka stała się tedy dla nich ¿rugiem życiem w życiu, tak samo jak podobno chłop ruski bierze swoje sny ża rzeczywistość, życie zaś za przykry sen. W żądzy bronienia się przeciw małostkom które groziły im zalewem, przeciw straszliwym ideom ascetycznym, rzucił/ się rozpaczliwie w labirynt sztuki. Melodja, harmonja, kompozycja, te trzy córy nieba, których korowód prowadził ów stary faun katolicki pijany muzyką, wynagrodziły je za ich pracę 1 stworzyły im wał ochronny ze swych eterycznych pląsó v. Mozart, Beethowen, Haydn, Paesiello, Cimarosa, Hummel i pomniejsi mistrze rozwinęli w nkh tysiące uczuć, które nie wyszły poza niewinny okrąg ich zakwefionych serc, ale które wniknęły w bezkres stworzenia, gdzie bujały pełnemi skrzydłami. Kiedy dziewczynki, wykonując Jakiś utwór, dosięgły doskonałości, ściskały się za ręce, rzucały się sobie w ekstazie w objęci»», stary zaś nauczyciel dawał im miano św. Cecylij.
Obie Marje zaczęły bywać na balach dopiero w szesnastym roku i tvlko cztery razy na rok, w pa*
ru wybranych domach. Oddalały się od boku matki uzbrojone śclsłemi przepisami postępowania, a przepisy te były tak surowe, że ledwie wolno im było odpowiadać tuk 1 ilic. Oko hrabiny nie opuszczało dziewczątek i zdawało się zgadywać słowa z samego poruszenia warg. Biedne małe ubrane były z nieskazitelną skromnością, w muślinowe suknie aż pod brodę, z nieskończoną mnogością obfitych zakładek, z długimi rękawami. Strój ten, trzymając w spowiciu wdzięk ich i urodę, dawał im niejakie podobieństwo do mumij egiskich; mimo to, z tych żywych zwojów materji, wyłaniały się twarzyczki rozkoszne swą melancholją. Wściekały się, widząc iż są przedmiotem łagodnego współczucia. Gdzież jest kobieta, bodaj najniewinniejsza, któraby nie pragnęła budzić zazdrości? Żadna niebezpieczna, niezdrowa lub nawet dwuznaczna myśl nie skalały tedy białej kory ich mózgu: serca ich były czyste, ręce straszliwie
czerwone, tryskały wprost zdrowiem. Sama Ewa nie wyszła z rąk Boga bardziej niewinna, niż te dwie dziewczyny, kiedy opuściły dom macierzyński aby się udać do merostwa i do kościoła, z prostem ale straszliwem zaleceniem aby były we wszystkiem posłuszne mężczyznom, przy których miały spać lub nie spać tej nocy. Wedle ich pojęcia, nie mogło Im być gorzej w obcym domu, dokąd je rzucano, niż pod dachem macierzyńskiego klasztoru.
Dlaczego ojciec dziewczątek, hrabia de Granville, ów wielki, uczony i nieskazitelny urzędnik, mimo że niekiedy dający się ponosić polityce, nie
w
BALZAC
chronił młodych istotek przeciw miażdżącemu despotyzmowi? Niestetyl wskutek pamiętnego układu, zawartego po dziesięciu latach małżeństwa, małżonkowie żyli rozdzieleni we własnym domu. Ojciec zastrzegł sobie synów, zostawiając żonie wychowanie córek. Wpływ tego dławiącego systemu wydawał mu się o wiele mniej niebezpieczny dla dziewcząt niż dla chłopców. Obie Mar je, przeznaczone aby znosić jakąś tyranję — tyranję miłości albo małżeństwa — mniej na tem ponosiły szkody, niż chłopcy, u których inteligencja powinna się rozwijać! swobodnie i których charakter spaczyłby się pod gwałtownym uciskiem idei religijnych, wyciegrrętych do ostatecznych konsekwencji. Z czworga ofiar, hrabia uratował dwie. Synowie, obaj przeznaczeni do wy^ sokich karjer urzędniczych, byli, w oczach hrabiny^ nazbyt źle wychowani, aby im mogła p zwoiić na najmniejsze zbliżenie z siostrami. Wszelka st/czność między ¿biednemi dziećmi otoczona była surowym nadzorem. Zresztą, kiedy hrabia zabierał synów z kolegium, starał się aby jaknajmniejj przebywali w domu.
Chłopcy siadali do śniadania wraz z matką i siostrami, następnie, ojciec brał ich z sobą na miasto: restauracje, teatry, muzea, wycieczki na wieś w porze letniej, dostarczeły obficie rozrywek. Wy* jąwszy uroczyste dnie, jak imieniny matki lub ojca, Nowy Rok, rozdanie świadectw, w które to dni chłopcy przebywali w domu rodzicielskim, czując harfim nieswoio. nie śmieiac uściskać sióstr strze»
żonych przez hrabiną, która nie zostawiała ich ani na chwilę razem, biedne dziewczynki widywały braci tak rzadko, ii nie mógł istnieć pomiędzy nimi żaden węzeł. W te dni, zapytania: „Gdzie Aniela? — Co
robi Eugenia? — Gdzie dziewczęta?” rozlegały się
i
przy każdej sposobności. Skoro była mowa o synach, hrabina podnosiła ku niebu zimne i umęczone oczy, jakby prosząc Boga o przebaczenie iż nie wydatła ich z objęć bezbożności. Wykrzykniki jej i niedomówienia w tej mierze równoznaczne były z najbardziej żałośiiwymi wersetami Jeremiasza i wprowadzały w błąd córki, które uważały braci za głęboko zepsutych i zgubionych na zawsze. Kiedy chłopcy doszli do ośmnastu lat, hrabia dał im dwa pokoje w swoim apartamencie. Zapisał obu synów na wydział prawny, oddając ich pod nadzór adwokata, swego sekretarza, któremu poruczył wprowadzenie ich w tajniki przyszłego zawodu. Obie Marje- znały tedy siostrzane uczucia jedynie w abstrakcji. W okresie kiedy wychodziły za rrąt, jeden z braci był generalnym prokuratorem przy odległym trybunale, drugi stawiał pierwsze kroki na prowincji; żaden z nich nie mógł przybyć. W wielu rodzinach, życie wewnętrzne, które możnaby sobie wyobrażać jako serdeczne, bliskie, związane, toczy się w ten sposób: bracia są d-lako, zajęci karjerą, przyszłością, za* garnięci służbą publiczną; siostry pochłonięte sprawami rodzin nie będących ich rodziną. Żyją dalecy, zapominając Jedni o drugich, związani jedynie sła- bemi więzami, eż do chwili w którei Ich duma
M BALZAC '
—mmmmm«mmmmmmm«wmm«mmm*mm+—**imwmMmmn, kl
obudzi, interes skupi, a niekiedy rordzieli sercem, }ak byli już rozdzieleni faktycznie. Rj zna żyjąca w jedności ciała i ducha jest rzadkim wyjątkiem. Prawo nowoczesne, rozdrabniając rodziną na rodziny, stworzyła zło najstraszliwsze ze wszystkich: indy* widualizm.^^
Posróćfgłębokiej samotności, w której upłynęła Ich młodość, Aniela i Eugenja rzadko widywał/ ojca, który zresztą, ilekroć zjawiał się w apartamencie żony, wnosił weń twarz smutną 1 zgnębioną. Zachowywał w domu surową i uroczystą fizjognomlę urzędnika na krześle sędziowskiem. Kiedy dziewczyn* kl wyrosły z wieku zabawek i lalek, kiedy zaczęły się w nich budzić przebłyski rozumu (około dwunastu lat, w wieku w którym przestały się śmiać ze starego Schmukego), podchwyciły tajemnicę trosk, które sfałdowały bruzdami czoło hrabiego, odgadły, pod tą surową maską, zacną naturę ł przemiły charakter. Zrozumiały, iż ojciec ich ustąpił religji miejsca w pożyciu domowem, zawiedziony w nadziejach męża, a zarazem zraniony w najdelikatniejszych fibrach ojcostwa, miłości dla córek. Podobne cierpienia osobliwie wzruszają młode dziewczęta odarte z czułości. Niekiedy, przechadzając się z niemi po o- grodzle, objąwszy je wpćT i stosując się do ich dziecinnego kroku, ojciec zatrzymywał się pod kępką gęstych drzew i całował je kolejno w czoło. Oczy i jego, usta, i cała fizjognomja wyrażały wówczas
najgłębsze współczucie.
— Nie jesteście bardzo sz częśliwe, drogie ma-
leństws, mówił, ale postaram się wydać was wcześnie za mąż 1 rad będę kiedy wydostaniecie się
domu.
— Ojczulku, mówiła Eugenia, jesteśmy gotowe wyjść za pierwszego z brzegu...
— Oto, wykrzyknął, gorzki system podobnego wychowania! Chcąc zrobić święte, robi się...
Nie dokończył. Często dziewczynki czuły serdeczną tkliwość w uścisku jaki dawał im na pożegnanie, lub w spojrzeniach jego, kiedy, przypadkiem, obiadował w domu. Źal im było tego ojca, tak rzadko oglądanego, a zazwyczaj kocha się tego kogo się żałuje.
To surowe i religijne wychowanie było przyczyną małżeństwa dwu sióstr, zespolonych z sobą nieszczęściem niby siostry sjamskie. Wielu mężczyzn przystępujących do małżeństwa, woli młodą dziewczynę wychowaną w klasztornej dewocji, od panien wzrosłych w wirze światowym. Nic pośredniego nie istnieje. Mężczyzna musi zaślubić albo pannę bardzo uświadomioną, która czyta anonse dzienników i komentuje je, która walcowała i tańczyła galopadę z tłumem młodzieży, która bywała na wszystkich widowiskach} pochłaniała romanse, której nauczyciel tańca wyłamywał kolana opierając je o własne, która nie troszczy się ani krzty o re* ligję i sama sobie stanowi zasady moralne; albo też młodą dziewczynę nieświadomą i czystą, jak Marja-Aniela i Marja-Eugenja. Być może, 1 jedne i drujjie są równie niebezpieczne. Mimo to, olbrzymia
większość mężczyzn, którzy nie mają lat Arnolfa, wolą jeszcze raczej nabożną, Anusię, *nlż zadatek
przyszłej Celimeny ‘).
Obie Marje, drobne i szczupła, miały jednaką figurę, nogę, rękę. Eugenia, młodsza, była blondynką, jak matka; Aniela miała ciemne włosy ojca. Ale obie miały tę samą płeć: skórę o perłowej białości, która zwiastuje bujność i czystość krwi, ubarwioną kolorami żywo odcinającemi się na * cerze podobnej do listka jaśminu, i jak on delikatnej, gładkiej i miękkiej w dotknięciu. Niebieskie oczy Eugenji, ciemne oczy Anieli miały wyraz naiwnej beztroski, nieudanego zdziwienia, malującego się w zamglonych nieco źrenicach. Obie były dobrze zbudowane; ra‘ miona, nieco szczupłe, miały się ^zaokrąglić Z czasem. Biusty ich, tak długo osłaniane, zdumiały spojrzenia swą doskonałością, kiedy, na prośby mężów, przywdziały na bal wycięte suknie: obaj rozkoszowali się tym czarującym wstydem, który, najpierw w czterech ścianach a fpóźniej przez cały czas na balu, przyprawiał o rumieniec te niewinne istoty. W chwili gdy zaczyna się opowiadanie, kiedy starsza z sióstr płakała i szukała pociechy u J młodszej, ręce ich i ramiona stały się białe jak mleko. Obie
były tuż matkami, obie wykarmiły, jedna chłopca, druga córkę. Eugenja wydawała się matce zawsze
bardzo pustą: toteż otaczała ją podwójną bacznością
# •
1) Arnolf, Anusia ze Szkoły Żon Moliera; Celin*«' na z Mizantropa Moliera,
Córka Ewy 3
i surowością. W oczach tej groźnej matki, Aniela, szlachetna i dumna, uchodziła za duszę pełną egzaltacji 1 zdolną ustrzedz się samej, podczas gdy psotna Eugenia potrzebowała hamulca. Zdarzają s;ę w życiu urocze istoty, jakgdyby zapoznane przez los, którym wszystko powinnoby się powodzić, a które żyją
i umierają nieszczęśliwe, dręczone przez złego geniusza, ofiary nieprzewidzianych okoliczności. Tak, niewinna, wesoła Eugenia, wyszedłszy z więzienia macierzyńskiego, popadła w dokuczliwą tyranię par- wenjusza. Anielę, z natury stworzoną do wielkich walk serca, los rzucił bez żadnego wędzidła, w wysokie sfery paryskiego świata.^
Pani de Vandenesse, która widocznie upadała pod brzemieniem zbyt ciężkich dla jej duszy utrapień, jeszcze naiwna po sześciu latach małżeństwa, spoczywała wyciągnięta, z wpół-zgiętemi nogami, z ciałem złamanem, z głową zwisłą na oparcie kozetki. Przybiegłszy do siostry po krótkiem zjawieniu się we Włoskim, miała jeszcze we włosach parę kwiatów, reszta leżała rozsypana na ziemi wraz z rękawiczkami, wraz z jedwabną podbitą futrem narzutką, zarękawkiem i kapturkiem. Błyszczące łzy snięszające się na białej piersi z perłami, wilgotne oczy zw asvowały niezwykłe zwierzenia. W otoczeniu tego zbytku, czyż to nie byln straszne? Hrabina nie czuła siły aby mówić.
— Biedna mała, rzekła pani du Tillet, jakże fałszywe masz pojęcie o mem maleństwie, skoro mo* gło ci przyjść do głowy prosić mnie o pomocl
Słysząc to zdanie, wydartę z głębi serca siostry gwsłtowncścią burzy jaką w nie wlała, tak jak topnienie śniegów wzrusza najmocniej osadzone w łożysku kamienie, hrabina popatrzyła tępym wzrokiem na żonę bankiera. Błysk grozy osuszył jej łzy, oczy stały się nieruchome.
— Czyżbyś i ty znajdowała się otchłani, mój, aniele? rzekła pocichu.
— Moje niedole nie ukoją twoich cierpień.
— Opowiedz je, dziecko drogie. Nie jestem jeszcze na tyle egoistką, abym nie miała cię słuchać! Wciąż zatem cierpimy razem, jak za naszej mło* dości?
— flle cierpimy rozłączone, odparła melanchc*
♦
łijnie żona bankiera. Żyjemy w dwóch wrogich społeczeństwach. Ja bywam w Tuilleryach, gdy ty już nie. Mężowie nasi należą do przeciwnych obozów. Jestem żoną ambitnego bankiera, złego człowieka, mój drogi skarbiel ty, masz za męża istotę dobrą, szlachetną, zacną...
— Ochl bez wyrzutów, rzekła hrabina, flby mieć prawo mi je czynić, kobieta musiałaby przejść nudę mdłego i bezbarwnego życia, wyjść zeń aby wstąpić w raj miłości; musiałaby poznać szczęście jakiego doznajemy czując całe swoje życie w drugiej istocie, poślubiając nieskończone wzruszenia duszy poety, żyjąc zdwojonem życiem: towarzysząc mu w jego lotach w przestworza, w świat ambicji; cierpiąc jego cierpieniem, siadając na skrzydła jego potężnych upojeń stąpając po szerokiej scenie, a ró
wnocześnie, w oczach śledzącego ją świata, zostając chłodną, spokojną, pogodną. Tak, droga, często trzeba nam zamykać cały ocean w sercu,'siedząc jak my oto, u siebie, przy kominku, na kozetce. Cóż za szczę- i:ie wszelako, posiadać, w każdej minucie, potężne zainteresowanie, które mnoży fibry serca i napina je, nie być na nic obojętną, czuć własne życie zespolone z przejażdżką w czasie której ujrzy się w tłumie oko gasząca słońce swym blaskiem, przechodzić mę* ki za lada spóźnieniem, mieć ochotę zabić natręta kradnącego jedną z rzadkich chwil, w których szczę* śde drga w najdrobniejszych żyłkach! Cóż za upojenie żyć nareszcie! Och, droga, żyć, podczas gdy tyle kobiet modli się na kolanach o wzruszenia które je mijają! Pomyśl, dziecko, że, dla takich poematów, jest tylko jeden czas, młodość. Za kilka lat, przyjdzie zima, chłód, flh! gdybyś ty posiadała te żywe bogactwa serca, i gdyby ci groziło że je stracisz...
Pani du Tillet, przerażona, zasłoniła twarz, słuchając tego straszliwego wybuchu.
Nie miałam zamiaru czynić ci naj’że szej wymówki, droga moja, rzekła wrzeszcie, widząc twarz siostry zwilżoną gorącemi łzami. W jednej chwili rzuciłaś w mą duszę, więcej płonących żagwi, niż łzy moje zdołały ich ugasić. Tak życie k^óre pędzę, usprawiedliwiłoby w mem sercu miłość taką jaką mi odmalowałaś. Pozwól mi wierzyć, iż, gdybyśmy się widywały częściej, nie zaszłybyśmy tam gdzie jesteśmy. Gdybyś patrzała na moje cierpienia
oceniłabyś własne szczęście, ośmieliłabyś mnie mo- ie do oporu i byłabym szczęśliwa. Twoje nieszczęście jest przygodne, lada przypadek rozwieje je, podczas gdy moje jest nieustanne. Jestem dla męża manekinem do rozwieszania zbytku, szyldem ambicji, jednym z zadowoleń próżności. Nie ma dla mnie ani prawdziwego uczucia ani zaufania, Ferdynand jest suchy i gładki jak ten marmur, rzekła, uderzając po gzymsie kominka. Nie ufa mi. Wszystko, czego zażądałabym dla siebie, skazane jest z góry na odmowę; ale, co się tyczy tego co mu schlebia i jest świadectwem jego fortuny, nie potrzebują nawet pragnąć: stroi moje apartamenta, wydaje nieprawdopodobne sumy na przyjęcia* Służba, loże w teatrze, wszystko co błyszczy na zewnątrz, jest w najlepszym smaku. Próżność jego nie szczędzi ni- czego; ten człowiek obsypie koronkami pieluszki swych dzieci, ale nie usłyszy ich krzyku, nie odgadnie potrzeb. Rozumiesz mnie? Jestem pokryta dja- mentami, kiedy zjawiam się na dworze: w świecie noszę najkosztowniejsze drobiazgi; ale nie rozporządzam ani szelągiem. Pani du Tillet, która może budzi tyle zazdrości, która zdaje się pływać w złocie, nie ma na własność ani stu franków. Jeżeli ojciec nie troszczy się o dzieci, jeszcze mniej troszczy się
o ich matkę. Och! twardo mi dał uczuć że mnie zapłacił, i że mój osobisty majątek, którym nie rozporządzam, został mu wydarty. Gdyby chodziło tylko
o opanowanie jego samego, może i umiałabym go ¿dobyć; ale podlegam wpływowi obcemu, wpływowi
kobiety przeszło pięćdziesięcioletniej, pełnej preten* syj i żądzy panowania, jakiejś wdowy po rejencie 1). Czuję to, wolną będę aż z chwilą jego śmierci. Tutaj, życie moje jest uregulowane jak życie królowej: dzwon oznajmia śniadanie i obiad jak w twoim zamku. Wyjeżdżam na sparer nieodmiennie o pewnej godzinie, aby udać się do Lasku. Towarzyszy mi zawsze dwóch lokai w pełnej liberji, i zawsze mam być z powrotem o tej samej godzinie. Miast bym dawała rozkazy, podlegam im. Na balu, w teatrze, lokaj przychodzi oznajmić: „Powóz jaśnie pani zajechał", i muszę odjeżdżać, często w pełni rozbawienia. Ferdynand pogniewałby się, gdybym nie była posłuszną etykiecie jaką stworzył dla swej żony, a ja... boję się go. Pośród tego przeklętego bogactwa, doświadczam żalów, i myślę, że matka nasza była jednak dobrą: zostawiała nam bodaj noce, mogłam rozmawiać z tobą. Ostatecznie, żyłam obok istoty, która kochała mnie i cierpiała ze mną, podczas gdy tu, w tym wspaniałym domu, jestem jak na
pustyni.
Słysząc te straszne zwierzenia, hrsbina pochwyciła z kolei rękę siostry i ucsłoweła ją płacząc.
— Jak mogę ci dopomódz? rzekła Eiłgenja po cichu do Anieli. Gdyby nas zaskoczył powziąłby podejrzenie, chciałby wiedzieć o czenri mówiłyśmy od godziny; trzebaby kłamzć; rzecz nader trudna z człowiekiem chytrym i przebiegłym; zastawiałby mi pu
1) Wielkość i upadek Cezara Birot*eeu,
łapki. Ąle zostawmy moje nieszczęścia i myślmy o tobie. Twoje czterdzieści tysięcy franków, droga, byłyby niczem dla Ferdynanda, który, wraz z drugim wielkim bankierem, baronem de Nucingen *), obraca miljonami. Niekiedy biorę udział w obradach, gdzie mówią rzeczy od których dreszcz przechodzi. Du Tillet zna moją dyskrecję, toteż mowi bez cere monji: pewni są mego milczenia. Morderstwa na gładkiej drodze wydają mi się aktami miłosierdzia w porównaniu do pewnych kombinacji finansowych Nucingen i on tyle dbają o to że zrujnują kogoś, ile ja dbam o ich przepychy. Często, przyjmuję tutaj biedne ofiary: ludzi, których bilans słyszałam dnia poprzedniego, a którzy rzu:ają się w interesa, aby w nich zostawić majątek: bierze mnie ochota, jak owego Leonarda w jaskini zbójców, wołać na nich: »Strzeżcie się!* file coby się ze mną stało? Milczę. Ten wspaniały pałac jest prostą jaskinią. A du Tillet, Nucingen, wyrzucają tysiącfrankowe banknoty na swoje kaprysy. Ferdynand kupił w Tillet ruderę dawnego pałacu, aby go przebudować, chce doń dołączyć las i wspaniałe dobra. Twierdzi, że syn jego będzie hrabią, i że w trzeciej generacji będzie szlachcicem. Nucijigen, sprzykrzywszy sobie dom przy ulicy św. Łazarza, buduje pałac. Żona jego liczy się do moich przyjaciółek... f\ch! wykrzyknęła, oria może być nam użyteczna, jest śmiała
CÓRKA EW\
■ -
z mężem^ rozporząda swojem mieniem, ona cię
ocali.
— Droga pleszczotko, mam już tylko kilka godzin, chodźmy tam dziś wieczór, w tej chwili, rzekła pani de Vandenesse, rzucając się w ramiona pani du Tillet i rozpływając się we łzach.
— Och! czyż ja mogę wyjść z domu o jedenastej wieczór?
— Mam powóz.
— Co wy tu spiskujecie? rzekł du Tillet, otwierając drzwi.
Okazał swą bezbarwną twarz, rozjaśnioną fał* szywie-uprzejmym grymasem. Dywany zgłuszyły jego krok, obie zaś kobiety zanadto były pochłonięte rozmową, aby słyszeć turkot powozu. Hrabina, u której obycie ze światem i swoboda jaką się cieszyła, rozwinęły spryt i dowcip, dławione jeszcze u siostry despotyzmem małżeńskim, stanowiącym dalszy ciąg macierzyńskiego, spostrzegła na twarzy Eugenji przestrach mogący ją zdradzić, i ocaliła ją szczerą odpowiedzią.
— Uważałam siostrę za bogatszą niż jest w Istocie, odparła hrabina patrząc na szwagra. Kobiety miewają niekiedy kłopoty, z których nie chcą zwie* rzać się mężom, jak Józefina z Napoleonem: przyszłam tedy prosić ją o przysługę.
— Tylko dla ciebie, szwagrze, odparła hrabina uśmiechając się z goryczą.
— O cóż idzie? rzekł du Tillet, który nie był od tego aby omotać szwagierkę.
— Oj, mądralo, czyż nie powiedziałam, że nie chcemy dopuszczać mężów do sekretu? odparła przezornie pani de Vandenesse, zdając sobie sprawę, źe wydałaby się w ręce człowieka, którego portret* na szczęście, siostra skreśliła jej przed chwilą. Wstąpię po Eugenję jutro.
— Jutro... odpatł chłodno bankier. Nie. Żon» jest jutro na obiedzie u przyszłego para Francji, barona de Nucingen, który oddaje mi swój mandat w
kbie posłów.
— Czy nie pozwolisz jej przyjąć miejsca w mojej loży w Operze? rzekła hrabina, nie patrząc nawet na siostrę, tak lękała się aby pani du Tillet nie zdradziła tajemnicy.
— Ma swoją, odparł du Tillet dotknięty.
— Dobrze więc, ja przyjdę...
— Pierwszy raz uczyni nam pani ten zaszczyt, rzekł du Tillet.
Hrabina uczuła wymówkę l zacięła się śmiać.
— Bądź spokojny, nic pana to nie będzie ko. sztowało tym razem, rzekła. Bądź zdrowa, sio* strzyczko.
— Impertynentka! wykrzyknął du Tillet, podnosząc kwiaty, które wypadły z włosów hrabiny. Powinnabyś, rzekł do żony, studjować panią de Vandenesse. Chciałbym abyś w świecie umieła być
taką impertynentką jak siostra przed chwilą. Twoje- mieszczańskie delątkowate wzięcie doprowadza mnie
do rozpaczy.
Eugenja, za całą odpowiedź, podniosła oczy
\
ku niebu.
— Ejże, moja pani, cóżeście wy tu robiły? rzekł, po chwili pauzy, bankier, wskazując kwiaty. Co się takiego dzieje, że siostra przychodzi jutro
do loży?
Biedna helotka wymówiła się sennością, i wy* szła aby się położyć, w obawie śledztwa. Wówczas* du Tiilet ujął żonę za ramię, przyciągnął ją ku sob.e w blasku świec płonących w kryształowych świecznikach, między dwiema rozkosznemi wiązankami kwiatów, i zatopił w niej bystre spojrzenie.
— Siostra przyszła pożyczyć od ciebie czterdzieści tysięcy: potrzebne są na zapłacenie długu człowieka, który ją obchodzi, a który, za trzy dni, znajdzie się pod kluczem w więzieniu za długi, rzekł
chłodno.
Biedna kobieta uczuła, iż chwyta ją nerwowe drganie; powściągnęła je siłą.
— Przestraszyłeś mnie, rzekła. Ale siostra moja zbyt jest dobrze wychowana, zanadto kocha męża,, aby interesować się kimś do tego stopnia,
— Przeciwnie, odparł sucho. Dziewczyny wychowane jak wy obie, w niewoli i praktykach religijnych, mają żądzę wolności, pragną szczęścia, n szczęście które posiadają nie jest nigdy tak wielkie
«ni tak piękne jak to, o którem marzył/. % takich dziewcząt robią się złe żony.
— Mów tylko o mnie, rzekła biedna Eugenja tonem gorzkiego szyderstwa, ale uszanuj siostrę. Hrabina de Vandenesse jest zbyt szczęśliwa, mąż zostawia jej zbyt wiele swobody, aby nie miała być doń przywiązana. Zresztą, gdyby przypuszczenie twoje było prawdą, nie powiedziałaby mi tego.
— Jest prawdą, rzekł du Tillet. Zabraniam ci czynić najmniejszego kroku w tej sprawie. Jest w
moim interesie, aby ten człowiek dostał się do wlezienia. Zapamiętaj to sobie.
Pani du Tillet wyszła.
Nie usłucha z pewnością; otóż, śledząc Je, będę wiedział wszystko co czynią, rzekł do siebie du Tillet, zostawszy sam w buduarze. Te biedne gąski chcą walczyć przeciw nam!
Wzruszył ramionami i udał się do żony, lub, aby być ścisłym, do swej niewolnicy.
Zwierzenie, jakie pani de Vandenesse uczyniła siostrze, wiązało się w tylu punktach z jej sześcioletnią historją, iż byłoby niezrozumiałe bez 2W ęzłe- go przedstawienia głównych wypadków jej życia.
Między wybitnymi ludźmi, którzy zawdzięczaM swój los Restauracji, i których, nieszczęściem dla siebie, Restauracja trzymała, wraz z p. de Martignac, poza sekretną polityką rządu, liczono Feliksa de Van« danesse, odstawionego, jak wielu innych, za ostatnich dni Karola X, do Izby parów. Niełaska ta, mi- «’’o źe — jak sądził — chwilowa, obudziła w nim
myśl o małżeństwie, ku któremu skierował go, jak bywa u wielu mężczyzn, rosnący wstręt do miłostek, owych dzikich kwiatów bujnej młodości. Przychodzi taki podniosły moment, W którym życie- społeczne objawia się w całej powadze. Feliks de Vandenesse bywał kolejno szczęśliwy i nieszczęśliwy, częściej to drugie, jak ludzie, którzy, stawiając w świe* cie pierwsze kroki, spotkali miłość pod najpiękniejszą jej postacią. Tacy wybrańcy losu stają się zbyt wymagający. Następnie, doświadczywszy życia i poznawszy ludzf, dochodzą do tego, iż zadowalają się^ jakiemś mnie ¡więc ej i szukają ucieczki w bezgra* nicznej pobłażliwości. Nie można ich oszukać, ponieważ nie łudzą się nigdy; ale wkładają pewien wdzięk w swoją rezygnację; będąc na wszystko przygotowani, mniej cierpią. Mimo to, Feliks mógł jeszcze uchodzić za jednego z najprzystojniejszych
i najbardziej interesujących młodych ludzi w Paryżu* W oczach kobiet podnosiła go zwłaszcza pamięć je« dnej z najszlachetniejszych istot naszych czasów1) zmarłej, jak powiadają, z bólu i miłości dla niego; ale w szczególności urobiła go lady Dudley. Feliks, pasowany na bohatera romansu, zawdzięczał, w o- czach większości Paryżanek, sukcesy swoje tajemniczo gorszącej opinji. Pani de Manerville zamknęła listę jego przygód. Nie będąc Don Juanem, wyniósł ze świata miłości toż samo rozczarowanie co ze świata polityki. Zwątpił, aby kiedykolwiek mógł
1) Pani de Mortsauf, bohaterka Lilji w dolinie
spotkać ten ides! kobiety i miłości, którego wzói rsa Jego nieszczęście, rozświecit ¡ego młodość i za ciążył na niej. Około trzydziestki, hrabia Feliks po* stanowił, zapotnocą małżeństwa, położyć koniec u- trapienlom swoich szczęśliwości. Poglądy jego na tym punkcie były bardzo zdecydowane: chciał mieć ¡młodą dziewczyną wychowaną wedle najsurowszych ?asad katolicy m •. Wystarczyło mu dowiedzieć się w jaki sposób hrabina de Granville wychowuje córkit sby poprosić o rękę starszej. 1 on także, w swoim czasie, jęczał pod despotyzmem matki; dość jeszcze pamiętał własną okrutną młodość, aby, poprzez o- słortki niewieściej wstydliwości, odgadnąć do jakiego stanu jarzmo to doprowadziło serce młodej dziewczyny: czy to serce jest zgorzkniałe, pełne niechęci i buntu, czy też pozostało spokojne, miłe, rwące się do pięknych uczuć. Tyranja wydaje dwa wręcz przeciwne nasępstwa, których symbole istnieją w dwóch wielkich postaciach starożytnego niewolnictwa; Epl- ictet i Spartakus, nienawiść i jej złe uczucia, rezygnacja i jej chrześcijańska tkliwość. Hrabia de Van- denesse poznał samego siebie w Marji-flnieli de Granville. Biorąc za żonę naiwną, niewinną i czystą panienkę, ten młody starzec umyślił z góry zapra* wić miłość małżeńską uczuciem jakby oj:owsklem. Czuł, iż serce jego wysuszone jest światem, polityką; wiedział, iż, w zamian za młodociane życie, może
V* •
<iać tylko resztki. Obok wiosennych kwiatów miał . położyć lody zimowe i przysypane szronem: doświadczenie obok kipiącej, bezpa miętosi nierozwag Osą-
< . •: •
r. *
*
dziwszy w ten sposób zdrowo swą pozycję, obwarował się w łożu małżeńskim z bogatymi zapasami« Pobłażanie i ufność, oto dwie kotwice, na których umocował swój statek. Matki powinny szukać podojonych mężów dla córek: rozum jest opiekuńczy jak bóstwo, rozczarowanie przenikliwe jak chirurg, doświadczenie przewidujące jak matka. Te trzy uczucia, to teologiczne cnoty małżeństwa. Wyszukania, rozkosze, których znajomość nabył w_karjerze zdobywcy serc i śwłatowca, doświadczenia wysokiej polityki, obserwacje iyCia naprzemian czynnego* myślącego, literackiego, słowem wszystkie siły obrócił na to, aby uczynić żonę-szczęśliwą, i włożył w to Wszystkie zasoby bogatego umysłu. Wyszedłszy z czyśćca macierzyńskiego, Marja-Aniela wstąpiła nagle do małżeńskiego raju, jaki jej stworzył Feliks przy ulicy du Rocher, w pałacyku, którego najdrobniejsze szczegóły miały zapach arystokratyczny, ale w którym polor dobrego towarzystwa nie krępował harmonijnej swobody, jakiej spragnione są kochające i młode serca. Marja-Rniela kosztowała zrazu słodyczy życia materjalnego w całej pełni: mąż uczynił się na dwa lata jej intendentem. Zwolna i z wielkim artyzmem, Feliks objaśnij żonie sprawy życia, wtajemniczał ją stopniowo w sekrety świetnego towarzystwa, nauczył ją genealogji wszystkich arystokratycznych domów, wytłómaczył świat, stał $vę jej przewodnikiem w sztuce stroju i rozmowy, oprowadził ją po teatrach, wyłożył kurs literatury i historji« Dopełnił tego wychowania z troskliwością kochanka*
ojca, nauczyciela i męża; ale dawkował przyjemność ci i nauki z dobrze zrozumianą wstrzemięźliwością, nie burząc pojęć religijnych. Słowem, wywiążą* sję ze swego przedsięwzięcia po mistrzowsku. Po
4
upływie czterech lat, miał to szczęście, iż stworzył z hrabiny de Vandenesse jedną z najmilszych i najwybitniejszych kobiet współczesnych. Marja-Aniela miała dla Feliksa właśnie to uczucie jakie on pragnął w niej obudzić: prawdziwą przyjaźń, żywą wdzięczność, miłość braterską, zdolną w danej chwili przybrać odcień szlachetnej i gcdnej tkliwości, słowem taką jaka powinna być między mężem a żoną. Była matką i dobrą matką. Feliks przy* wiązał tedy żonę wszystkiemi możliwemi więzami bez pozorów skrępowania, licząc iż powab przyzwy* czajenia zapewni mu szczęście bez chmurki. Jedynie człowiek wypróbowany w sekretach życia i który przebiegł krąg rozczarowań politycznych 1 miłosnych, zdolny jest posiąść tę wiedzę i użyć jej tak umiejętnie. Zresztą, Feliks znajdował w dziele swojem rozkosze, jakie znajdują w swoich kreacjach malarze, poeci, twórcy pomników; cieszył się podwójnie, pracując nad dziełem i widząc jego sukces, podziwiając w swojej żonie istotę światłą a naiwną, dowcipną a naturalną, rozkoszną a czystą, młodą dziewczynę i matkę, zupełnie wolną a skutą w kajdany. Historja dobrych małżeństw jest jak historja szczęśliwych ludów, zamyka się w dwóch wierszach
i nie ma nic literackiego. Toteż — jako źe szczęście nie wymaga komentarzy — te cztery l«ta nie przed-
stawiają nic, coby nie było czule jak gołąbkowa barwa doskonałych miłości, mdłe jak manna i zabawne jak romans Astrea.
W r. 1833, budowla szczęścia wzniesiona przez Feliksa blizka była zawalenia, podminowana u podstaw, bez najmniejszej jego świadomości w tej mierze. Serce młodej dwudziestopięcioletniej kobiety nie jest już sercem ośmnastoletniej dziewczyny, tak jak serce kobiety lat czterdziestu nie jest sercem kobiety trzydziestoletniej. Istnieją e tery wieki w życiu kobiet, a każdy z nich stwarza niejako nową kobietę, Vandenesse znał bezwątpienia prawa tych przeobrażeń, zrodzonych z naszych nowoczesnych obyczajów; ale zapomniał o nich w odniesieniu do
%
siebie, tak jak najtęższy gramatyk, pisząc książkę, może zapomnieć reguł; jak, na polu bitwy, w pełnym ogniu, zaskoczony niespodziankami terenu, największy generał może zapomnieć kardynalnych zasad sztuki wojowania. Ten, kto potrafi nieustannie wtłaczać myśl w uczynki, jest człowiekiem genjal- nym; ale i najbardziej obdarzony geniuszem człowiek nie roztacza go w każdej chwili; nadto byłby podobny do bóstwa. Po czterech latach tego życia bez jednego wewnętrznego starcia, bez słowa które- by wywobło rozdżwięk w słodkim koncercie duszy, czując się zupełnie rozwiniętą niby piękna roślina w sprzyjającym gruncie, pod pieszczotą pogodnego słońca jaśniejącego pośród niezmiennie lazurowego eteru, hrabina doświadczyła jakby jakiegoś prze- łomu. Ten kryzys jej życia, przedmiot niniejszego
Córka Ewy 4
©powiadania, byłby niezrozumiały bez objaśnień: złagodzą one może w oczach kobiet winę młodej hrabiny, równie szczęśliwej zony jak matki, która, na pierwszy rzut oka, zdawałaby się nie do usprawiedliwienia*
Życie wypływa z gry dwóch sprzecznych pierwiastków: kiedy jednego z nich zbywa, żyjąca Istota cierpi. Vandenesse, dając jej wszystko, wyleczył z życia pragnienie, tego króla stworzenia, który zużywa olbrzymią sómę sił moralnych. Ostateczny żarf ostateczne nieszczęście, zupełne szczęście, wszystkie czynniki absolutne królują w przestworach wyżu* tych z wszelakich produktów: chcą być same, dławi* wszystko co jest poza nimi. Vandenesse nie był ko»
bietą, o tylko kobiety znają sztukę urozmaicenia szczęścia: stąd ich zalotność, wzdragania, obawy^ sprzeczki, i te mądre, wyrafinowane dzieciństwa, któremi kwestjonują nazajutrz to, co poprzedniego dnia nie przedstawiało żadnych trudności. Mężczyzna może znużyć swą stałością, kobieta nigdy. Van* denesse był naturą zbyt głęboko dobrą, aby z wyrachowania dręczyć ukochaną kobietę; rzucił ją w btękiine, wolne od chmurki bezkresy miłości. Problem wiekuistego szczęścia jest z rzędu tych, których rozwiązanie znane jest jedynie Bogu, w dru- giem życiu. Ha tym padole, wzniośli poeci wieku- iście znudzili czytelników, skoro się wzięli do malowania raju. Vandenesse rozbił się o tę samą rafę co Dante: cześć nieszczęśliwym bohaterom! Żona ieao zaczęła w końcu czuć pewną monotonię w tak
dobrze urządzonym Edenie* Doskonałe szczęścia pierwsze) kobiety w raju ziemskim przyprawiło ją o mdłości jakie sprawia zbyt ciługte sycenie się słodyczami, i obudziło w hrabinie pragnienie, jak u Rivarola podczas lektury Floriana, aby spotkać ja* kiegoś wilcika wśród tej pasterskiej idylli. Oto, jak się zdaje, wiekuiste znaczenie symbol cznego węża, do którego Ewa zrócjła się prawdopodobnie z nudów. Morał ten wyda się może nieco śmiały w oczach protestantów, którzy biorą Genezę bardziej serjo niż sami Ż/dzi. Ale położsftie pani de Vandeness© da się wytłómaczyć bez biblijnych przenośni: czuła w duszy olbrzymią niez użytą siłę, szczęście nie sprawiało jej cierpienia, płynęło bez trosk i niepokojów, nie drżała o jego utratę, objawiało się co rano w tym samym błękitnym'kolorze, z tym ssmym uśmiechem, z tem samem miłem słowem. Żaden powiew nawet zefiru, nie marszczył tego czystego jeziora: pragnęłaby nieco sfalować tę taflę. Pragnienie jej zawierało coś dziecinnego, coby powinno ją usprawiedliwić; ale społeczeństwo nie bardziej jest pobłażliwe niż był Pan Bóg z Genezy. Przy swej inteligencji, hrabina rozumiała doskonale jak bardzo
o uczucie musi być cbrażające, i nie ważyłaby się zwierzyć z nlem drogiemu mąźusiowL W prostocie swojej nie wynalazła innego słowa miłości, nie kuje się bowiem na zimno owego rozkosznego słownika spęczniałego przesadą, jakiego, w żarze płomieni, miłość uczy swe ofiary. Vandenesse, szczęśliwy i tej cudownej harmonjl, utrzymywał, z uczonym wy-
rachowaniem, żonę w umiarkowanych strefach małżeńskiej czułości. Ten wzorowy mąż uważał zresztą za niegodne szlachetnej duszy uciekać się do szar- latańskich środków, któreby mu przydały uroku w oczach żony i odświeżyły jej uczucia; chciał być kochanym dia samego siebie, nic nie chciał zawdzięczać błyskotkom forluny. Hrabina Marja uśmiechała się widząc w Lasku niedość lśniący lub źle zaprzężony ekwipaż; oczy jej zwracały się wówczas z upodobaniem na własny pojazd, którego konie, prowadzone na sposób angielski,* swobodne mimo uprzęży, trzymały właściwy dystans. Feliks nie zniżał się do zbierania nagród za trudy jakie sobie zadawał; żona uważała jego zbytek I dobry smak za rzecz naturalną; nie czuła dlań wdzięczności za to, iż nie cierpiała nigdy w miłości własnej. Tak było we wszystkiem. Dobroć ma swoje niebezpieczeństwa:
przypisujemy ją charakterowi, rzadko chcemy w
k* *.
niej uznać tajemne wysiłki szlachetnej duszy: podczas gdy ludzi złych nagradza się za złe którego nie robią. W tej epoce, pani de Vandenesse osiągnęła stopień światowego wyrobienia, który.jej pozwolił porzucić dość nikłą rolę nieśmiełego, obserwującego, słuchającego komparsa, jaką — powiadają :— grała przez jakiś czas Julja Girsi w chórach teatru Scala. Młoda hrabina czuła się na si* łach, aby sięgnąć po pertję primadonny, I odważyła się na nią raz i drugi. Ku wielkiemu zadowoleniu Feliksa, zaczęła brać czynny udział w rozmowach. Błyskotliwe repliki i subtelne spostrzeżenia zasiane
CÓRKA EW¥ 37
- - - - I ■ n iii b I I I * ~ ■ 1 * '|—• <—i—Tl illWI —rt I II W tm IWllim II wr —~ .
—W Wl MI ■ i. II * ' '■ I 1 ■ 1 " 1
w jej umyśle przez obcowanie z mężem, zwróciły na nią uwagę, powodzenie zaś ośmieliło ją. Vande" nesse, którego żonie przyznano już urodę, zachwycony był iż zdobyła i palmę dowcipu. Za powrotem z balu, koncertu, rautu, na którym Marja błyszczała, w domu, zrzucając strój wieczorowy, przybierała radosną i pewną siebie minkę aby powiedzieć Feliksowi: „Byłeś ze mnie zadowolony dziś wieczór?* Hrabina rozbudziła nieco zawiści, między innemi w siostrze męża, margrabinie de Ustom&re, która, aż dotąd, patronowała jej, sądząc iż popiera cień służą* cy do uwydatnienia jej własnych zalet. H abina, nosząca to nazwisko co Marja, ładna, dowcipna i cnotliwa, muzykalna i nieco zalotna, cóż za wspaniały żer dla świata! Feliks de Vandenesse liczył w towarzystwie kilka kobiet z któremi zerwał lub które z nim zerwały, ale którym małżeństwo jego nie by* lo obojętne. Kiedy kobiety te ujrzały w pani de Vandenesse niepozorną kobietkę z czerwonemi rękami, dość zakłopotaną, mówiącą mało, nie wyglądającą na to aby myślała zbyt wiele, uważały się za dostatecznie pomszczone. Przyszła katastrofa lipcowa r. 1830, towarzystwo rozproszyło się na
dwa lata, bogaci przeczekiwali krytyczny czas w swoich majątkach lub podróżowali po Europie; salony otworzył/ się aż w 1833. Dzielnica Saint-Ger- main dąsała się, cle uważała kilka domów, między innemi salon ambasadora austrjackiego, za teren neutralny: sfery legitymistyczne i nowe społeczeństwo spotykały się tam, reprezentowane przez swych
BALZAC
najświetniejszych przedstawicieli. Przywiązany tysiącem więzów serca i wdzięczności do wygnanej rodziny, ale silny swemi przekonaniami, Vandenesse nie czuł się w obowiązku naśladowania niedorzecz. nej przesady swojej partji. W dniach niebe2pieczeń- stwa, spełnił swój obowiązek z narażeniem życia, przedostając się przez morze tłumów aby zaproponować rokowania: wprowadził tedy żonę w świat, pewien iż nikt nie odważy się podawać w wątpliwość jego wierne ści. Dawne przyjaciółki Feliksa z trudem poznały świeżo upieczoną mę?atkę w wytwornej, dowcipnej, lubej hrabinie, która olśniła świat najwykwintn ejszem wzięciem arystokratycznej damy. Panie d’Espard, de Manerville, lady Dudley, kilka innych mniej znanych, uczuły węże budzące się w ich sercu; usłyszały cichy świst podrażnionej ambicji, uczuły się zazdrosne o szczęście Feliksa: dałyby wiele aby mu ssę zdarzyło jakie nieszczęście. Miast odnosić się wrogo do hrabiny, zacne szel- meczki otoczyły ją, okazywały jej nadmierną przyjaźń, wychwalały ją przed mężczyznami.i,' Zdając sobie sprawę z tych intencyj, Feliks miał oko na stosunki Marji, zalecając jej ostrożność. Panie ta odgadły niepokój, jakie ich towarzystwo sprawia hrabiemu i nie przebaczyły mu tej nieufności. Podwoiły uprzejmość i względy dla rywalki, której zgotowały niezmierny sukces, ku wielkiemu niezadowoleniu margrabiny de Listomźre, nie rozumieją- . cej tego manewru. Ogłoszono hrabinę Feliksową de Vandenesse za naimilsza, najdowcipniejszą kobiet?
w Paryżu. Druga bratowa Marji, margrsb'na Karolewa de Vandenesse, odczuwała nakształt tysiącznych ukłuć szpilką cmyjki i porównania spowodowane niekiedy tożsamością nazwiska. Mimo że była również piękna i dowcipna, rywalki przeciwstawiały jej bratową* tern skuteczniej, iż była o dwanaście lat młodsza. Panie te wiedziały, ile kwasu musi wprowadzić powodzenie hrabiny w stosunki jej ze szwa- gierkami, które też st*ty się chłodne i nieżyczliwe dla tryumfującej Marji-A łieli.
Były to niebezpieczne krewniaczkl, skryte nie- przyjaciółki. Każdemu wiadomo, że literstura walczyła wówczas z powszechną obojętnością spowodowaną żywym dramatem politycz \ ^ , w\da;ąc dzieła mniej lub więcej bajroniczne, w których była mowa jedynie o zdradach małżeńskich Posenki, po*tesci
i sztuki teatralne pełne były tej materjf. Wlećmy^ ten temat b>ł w modzie bardziej niż kiedykoiwiefo Kochanek, ów strasiak mężów, wszędzie* z wyjątkiem meże w ich domu, gdzie, v ^'leszczaA. skiej epoce, mniej niż kiedykolwk -ł try- umfów. Oyź wówczas będą grasowt:. ,;cdre>< kiedy wszystko co żyje pędzi do okien, fcfz/r./;; »Policje!^ i oświetla ulice? Jeżeli, podczas iyo* cbfitych w spełeczne, polityczne l moraln v mieszki, zdarzyły sę jakieś katastrefy mełżei stanowiły one wyjątki, mniej na ogól zwrac* qv>? uwagę niż za Restauracji. Bądź co bądź, kob wiele rozmawiały między sobą o tem co wypełn alo y6wczas dwie formy poezji: książkę i teatr. Często
była mowa o kochanku, te] rzadkiej a tak upragnio-
ł
nej istocie. Głośne przygody dostarczały tematu do dyskusyj, a dyskusjom tym, jak zawsze, oddawały się głównie kobiety bez skazy. Godnym uwagi faktem jest niechęć, jaką do tego rodzaju rozmów objawiają kobiety cieszące się niedozwolonem szczęściem: te zachowują się w święcie surowo, wstrzemięźliwie, prawie że nieśmiało, jakgdyby prosiły każdego o dyskrecję iub cały świat o przebaczenie za swoje słodycze. Kiedy, przeciwnie, kobieta z lubością słucha rozmów o tych katastrofach, kiedy daje sobie tłómaczyć rozkosze będące usprawiedliwieniem występku, bądźcie pewni że jest na rozdrożu i nie wie jaką drogę obrać. Tej zimy hrabina de Vande- nesse zapoznała się z huczącym kcło jej uszu wielkim głosem świata, wicher burz gwizdał dokoła niej. Rzekome przyjaciółki, które przerastały swą reputację całem dostojeństwem nazwisk i pozycji, kreśliły jej niejednokrotnie powabną postać kochanka i rzucały w duszę Marji-finieli gorące apologje miłości, owego słowa zagadki jaką życie podsuwa kobietom, owej namiętności przemożnej, wedle pani de Staël, która poparła teorję przykładem. Kiedy hrabina pytała naiwnie w ścisłem kółku, jaka jest różnica między mężem a kochankiem, każda z kobiet życzących nieszczęścia Feliksowi siliła się odpowiedzieć w sposób zdolny podrażnić ciekawość, rozpalić wyobraźnię, zainteresować dusz; i serce.
— Z mężem wegetuje się, muja droga, żyje
się jedynie z kochankiem, szeptała jej bratowa,
margrabina de Vandenesse.
— Małżeństwo, moje dziecko, to nasz czyściec,
miłość to raj, mówiła lady Dudley.
— Nie wierz jej, wykrzyknęła panna des Touches, to piekło!
— file piekło w którem się kocha, dorzuciła
margrabina de Rochefide. Często więcej jest rozkoszy w cierpieniu niż w szczęściu: przykładem, męczennicy!
— Z mężem, mała gąsko, żyje się, można powiedzieć, własnem życiem; ale kochać, znaczy żyć życiem drugiej istoty, mówiła margrabina d’Espard.
— Kochanek, to owoc zakazany: słowo, które, dla mnie, streszcza wszystko, mówiła, śmiejąc się,
śliczna Moïna tle Saint Héren *).
O ile hrabina nie szła na raut dyplomatyczny lub? na bal do bogatych cudzoziemców jak lady Du* dley albo księżna Chlathionne, bywała prawie co wieczór w t§sm kółku, po Włochach lub Operze czy to u margrabiny d’Espard2), czy u pani de Listo** mère, panny des Touches, hrabiny de Moncornet lub wicehrabiny de Grandlieu, jedynych arystokra- tycznych domach które wówczas przyjmowały. Nigdy nie zdarzyło się jej opuścić salonu, aby nie posiano zatrutych ziarnek w jej serce. Mówiono Jej o do-
1) Kobieta trzydziestoletnia.
i
2) Stracone złudzenia, Blaski i nędze życia kurtyzany, Ostatnie wcielenie Vautrina, etc,
BALZAC
HMHMHBMaMMmMMMMMtBieRanna
pełnieniu żyda, — słówko podówczas bardzo w modzie; — o szczęściu jakie jest w tem aby być zrozumianą: również słówko, któremu kobiety dają osobliwe znaczenia. Wracała do domu niespokojna, wzruszona, ciekawa, zamyślona. Znajdowała jakgdy- by lukę w swojem życiu, ale nie zdawało się jej ono jeszcze pustką.
Z salonów, w których bywała pani Feliksówa de Vandenesse, towarzystwo najweselsze ale najbar- dziej mięszane gromadziło się u hrabiny de Mont- cornet, przemiłej kobietki, która przyjmowała głośnych artystów, świeczniki finansów, wybitnych pisarzy, ale przesianych przez tak gęste sito, iż ludzie najbardziej wymagający nie potrzebowali ś*ę obawiać spotkania jakiejś podrzędnej figury. Największe pretensje mógł/ się czuć bezpieczne. W zimie, kiedy towarzystwo zaczęło się skupiać, niektóre salony, w ich liczbie panie d’Espard i de Listomère, panna des Touches i księżna de Grandlięu, wyłowiły nieco neryb<u z nowych sław nauki, sztuki, literatury i polityki. Towarzystwo nie zrzeka się nigdy swoich praw, zawsze chce aby je bawiono. Na koncercie jaki hrabina wydała pod koniec zimy, zjawił się u niej Raul Natan1), współczesna znakomitość literatury i polityki. Wprowadził go jeden z najbardziej utalentowanych, ale zarazem najbardziej leniwych pisarzy, Emil Blondet1), również sława, ale w zamkniętem kółku; wychwalany przez dziennikarzy,
11 Stracone złudzenia. Muza z zaścianka.
ale nie znany poza rogatkami. Blondet wiedział o tern; zresztą, nie robił sobie złudzeń: wśród innych wzgardliwych aforyzmów, mawiał, ii sława jestto trucizna, którą należy zażywać w małych dawkach.
Z chwilą kiedy, po długiej walce, Raul Natan wybił się na wierzch, skorzystał z nagłego zacietrzewienia na punkcie form zewnętrznych, jakie głosili wykwintni sskciarze „Średniowiecza", tak pociesznie nazwani młodą Francją. Przystroił się w kostjum genjalnego diiwactwa, zaciągając się w szeregi owych fanatyków sztuki, których intencje były zresztą nader chwalebne; niemasz bowiem nic śmieszniejszego, nii strój Francuzów w XIX w.: było tedy aktem odwagi starać się go odrodzić. Raul, oddajmy mu tę sprawiedliwość, ma, jako zjawisko, coś wielkie* go, fantastycznego I niezwykłego, coś co wymaga ramy. Przyjaciele i wrogi — a jedni warci drugich
— przyznają, że forma jego harmonizuje najzupełniej z duchem. Raul Natan byłby może bardziej rażący w naturalnej postaci nii w swoich przebraniach. Zmięta, poorana fizjognomja daje mu wygląd człowieka który się bije z aniołami lub szatanami; podobna jest do oblicza jakie niemieccy malarze dają umarłemu Chrystusowi: widnieją W' nfej tysiączne znamiona wiekuistej walki między słabą naturą ludzką a wyższą potęgą. /Ma głębokie fałdy twarzy, guzy na nieregularnej i pooranej bruzdami czaszce, rozpadliny jakiemi znaczą się oczy i skronie, nie mają bynajmniej cech słabości. Jego twarde ścięgna, wydatne kości, posiadają niezwykłą tęgość; mimo ił
skóra, wytrawiona ekscesami, obciska je tak jakby ją wysuszył żar wewnętrznych ogniów, szkielet który pokrywa, jest, bądź co bądź, potężny. Jest chudy i wysoki. Włosy długie i zawsze w nieładzie, jakby obliczone na efekt. Ten Byron źle uczesany, źle zbu' dowany, ma nogi czaple, grubo wiązana kolana, przygarbiony kark, ręce powęźlone muskularni, silne jak odnóża kraba, o chudych i nerwowych palcach. Raul ma oczy napoleońskie, niebieskie oczy których spojrzenie przeszywa duszę na wylot; nos nieregu- larny, ale pełen wyrazu; śliczne usta, strojne zębami których białości pozadrościłaby kobieta. Jest w tej głowił ogień i życie; to czoło błyszczy genju- szem. Raul należy do tych niewielu ludzi, którzy zwracają uwagę od pierwszej chwili: w salonie tworzą odrazu świetlny punkt, dokąd biegną wszystkie oczy. Zwraca również uwagę swojem zaniedbaniem» ubranie jego czyni wrażenie jakby je'ktoś umyślnie zmiął, poskręcał i wygniótł, iżby harmonizowało z fizjognomją. Trzyma zazwyczaj rękę zatkniętą za kamizelkę, w pozie którą uwieczni! Girodet w portrecie Chateaubrianda; *a!e przybiera tę pozę nietyle aby być doń podobny — nie chce być podobny do nikogo — ile aby pomiąć równe zakładki koszuli. Krawat przekręca się w jednej chwili pod wpływem konwulsyjnych ruchów głowy, gwałtownych I żywych niby u rasowego konia9 który niecierpliwi się w uprzęży I podnosi głowę aby się uwolnić od mun- sztuka \ wędzidła. Długa i kończysta broda nie jesfe uczesana, upachniona, wy szczotkowana, wymuskana
jak broda u owych eiegantów którzy noszą ją w kształcie wachlarza lub ściętą w szpic; rcśnie jak sama za* pragnie. Włosy wciskają się między kołnierz a krawat, spływają na ramiona, zostawiając tłuste ślady. Suche i żylaste ręce nie znają szczoteczki ani cytryny; wielu felietonistów twierdzi, iż woda nie odświeża zbyt często ich pergaminowej skóry. Słowem} demoniczny Raul ma wygląd dość dziki. Ruchy nieregularne, jakgdyby były dziełam niedoskonałego mechanizmu. Chód urąga wszelkim pojęciom ładu swemi nerwowemi zygzakami, niespodzianymi pauzami» które tamują krążenie spokojnych obywateli, zażywających przechadzki po bulwarach. Rozmowa Natana, pełna gryzącego dowcipu, ostrych ucinków, podobna jest do jego gestów: nagle porzuca ton krwawy i staje się, bez szczególnego powodu, łagodna, poetyczna, życzliwa; przerywają ją niewytló- maczone napady milczenia, wyskoki humoru, które często nużą. Wnosi w towarzystwo zuchwelą niezręczność, lekceważenie form, ducha krytyki wobec wszystkiego co w niem zażywa szacunku. Natan sta* nowi przedmiot zgorszenia ludzi miernych, jak rów- nieł osób silących się zachować tradycje dawnej dworności; ale, razem, jestto coś oryginalnego, na. kształt owych produktów chińskiej sztuki, coś co dosyć podoba się kobietom. Wobec nich zresztą, Raul staje się niekiedy wyszukanie nadskakujący, zdawałoby się, iż chce złagodzić dziwactwo swoich form i zwyciężyć niechęci pochlebiające jego miłości własnej, próżności lub dumie.
— Czemu pan jest taki? spytała go raz margrabina de Vandenesse.
— Czyi perły nie kryją się w skorupie? odparł pompatycznie.
Komuś Innemu, kto mu zadał to samo pytanie, odparł:
— Gdybym był miły dla wszystkich, w jaki sposób mógłbym być milszy dla osoby wybranej?
Raul Natan wnosi w swoje źycis Intelektualne nieporządek, który jakgdyby wziął za godło. Pozory u niego nie kłamią. Talent jego przypomina owe biedne dziewczęta, które zgłaszają się do mieszczańskich domów do wszystkiego. Był zrazu krytykiem, I wielkim krytykiem; ale to* rzemiosło wydało mu się szalbierstwem. Artykuły jego warte były tyle co książki, powiadał. Skusił go teatr i jego zyski; ale, niezdolny do powolnej i wytrwałej pracy jakiej wymaga dawkowanie scenicznych efektów, musiał wejść w spółkę z pewnym wodewilistą, nazwiskiem du Bruel1), który wprowadzał w życie jego pomysły
1 stale obracał je w sztuczki „robiące kasę* nadziane konceptami, zawsze skrojone na miarę jakiegoś aktora lub aktorki. Oni dwaj wynaleźli Florynę*), aktorkę nad wyraz »kasową*. Upokorzony tą spółką, przypominającą braci sjamskich, Natan wystawił sam
1) Kawalerskie gospodarstwo, Strae*n* «łudzenia, Krtfl
cyganerji.
2) Kawalerski« gospodarstwo, Stracone chiitmla.
w Kcmedji Francuzklej wielki dramat, który upsdł z wszelkieml honorami wojennemi, pod salwą pióru* nujących artykułów. Za młodu pokusił się wspiąć na deski wielkiego szlachetnego francuskiego teatru wspaniałą sztuką romantyczną w rodzaju Pitito. Było to w epoce wszechwładnego panowania klasycyzmu: Odeon stał się przez trzy wieczory widownią takich burz, że sztuki zabroniono. W oczach wielu ludzi, ta druga sztuka uchodziła, jak I pierwsza, za arcy- dzieło, i zyskała mu więcej reputacji niż wszystkie kasowe sztuki napisane do spółki; ale była to opin» Ja świata zażywającego mało posłuchu, świata znaw- ców i prawdziwych ludzi smaku.
— Jeszce jeden podobny upadek, rzekł Emil Blondet, a staniesz się nieśmiertelny.
Ale, miast kroczyć tą trudną drogą, Natan, z konieczności, wrócił do pudru l muszek ośmnasto* wiecznego wodewilu, do sztuk kostjumowych I prze* róbek. Mimo to, uchodził za wielki umysł, który nie wypowiedział jeszcze ostatniego słowa. Rzucił się zresztą i w »wysoką* literaturę: wydał trzy powieści, nie licząc tych, które hodował „pod prasą*, niby rybki w słoju. Jedna z tych trzech książek, pierwsza
— jak u wielu pisarzy którzy umieli stworzyć jedy- ^ nie pierwsze dzieło — zyskała świetne powodzenie. CJtwór ten, nierozważnie wysunięty wówczas na pierwszy plan, prawdziwe dzieło artysty, Natan lubił,
przy każdej sposobności, nazywać najpiękniejszą książką epoki, jedynym romansem współczesnym. Mimo to, skarżył się bardzo na wymagania sztuki
43 BALZAC
m**m „mm<Mi ilimm ,m> - r - i - - - nr-i-r- tii. ~r-1—r-*-**-ri-- —
był jednym z tych, którzy najbardziej przyczynili się do skupienia wszystkich dział, obrazu, posągu, książki, architektury, pod jednym sztandarem Sztuki. Zaczął od tomu poezji, który zyskał mu miejsce w plejadzie współczesnych piewców; w tomiku tym znajdo* wał się mglisty poemacik, cieszący się znaczną popularnością. Zmuszony brakiem majątku do płodności, rzucał się od teatru do prasy i od prasy do teatru, rozpraszając się, rozdrabniając, wciąż wierząc w swą weną. Rozgłos jego nie był tedy rzeczą prywatną, jak u wielu agonizujących „sław", podtrzymywanych tytułami utworów „w przygotowaniu“.
0
Natan miał wszystkie cechy genjainego człowieka ; gdyby wstąpił na rusztowanie* jak miewał chętkę, mógłby uderzyć się w czoło, wzorem Andrzeja Ch.e- nierx). Owładnięty ambicją polityczną, widząc tuzin autorów, profesorów^metafizyków i historyków, którzy zdołali się docisnąć do władzy w przewrotach między 1830 a 1833, żałował że nie pisze artykułów politycznych miast uprawiać literaturę. Uważał się za coś więcej od tych parwenjuszów, których powodze* nie obudziło w nim palącą zazdrość. Należał do ludzi zazdrosnych o wszystko, zdolnych do wszystkiego, którzy każde cudze powodzenie uwaiają za osobistą krzywdę i obijają się o tysiąc punktów świetlnych, nie mogąc się ustalić przy żadnym. W tej chwili, przechodził o£ saint-simonizmu do republika*
>
1) Andrzej Chćnier, zadatek na jednego * najwięszych poetów francuskich, zginął młodo na gilotynie, w czas ie Terroru
\
___———1iwwww———w»—«fmamwi—^»»»fww i ■ ■.
nizmu, aby zawrócić może do mlmsterjalizmu. Węszył po wszystkich kątach za jakąś kością» i szukał bezpiecznego miejsca, z którego, zasłonięty od razów, mógłby szczekać i stać się groźnym; ale, ku swemu wstydowi nie zdołał sprawić, aby wszechwładny deMarsay1) raczył go brać na serjo. De Marsay, który stał wówczas ria czele rząd,u, bardzo lekko szacował autorów, nie znajdując w nich tego, co Richelieu nazywał zmyśle.*n ciąglości% lub, lepiej jeszcze, ciągłością myśli. Zresztą, wszelkie minis’ terjum liczyłoby na ustawiczny nieład w Interesach Raula- Wcześniej czy później, potrzeba musiała go doprowadzić do sytuacji, w której przyjmuje się a nie dyktuje warunki. Prawdziwy, a starannie ukrywany charakter Raula, zgodny jest z jego charakterem publicznym. Jest to komedjant w dobrej wierze, egO* tyczny tak jakgdyby Państwo to b,ł 0/1, zręczny deklamator. Nikt nie umie lepłej grać xpodnlosłyćh uczuć, wsuwać koturnów, stroić się w piękności moralne, licytować się na słpwa, I pozować na Alce* sta postępując jak Fiiint2). Egoizm jego drepce o słonięty zbroją z malowanej tektury I często dosięga ukrytego celu jaki sobie zamierzył. Człowiek ten, leniwy do ostatecznych granic, nigdy nie zrobił nic inaczej, jak tylko party ostrogą konieczności* Ciąg* łość pracy, budowania jest mu czemś niezna-
1) t)e Marsay, jedna * ukochanych przez Balzaka figttf Komedji Ludzkiej, świetny dandys i lew salonowy. (Dziew« czyna o złotych oczach,Kontrakt ślubny# etc.)
2) Alcest i Filint, postacie z Molierowskiego Mizantropa; Córka Ewy 3
nem; ale, w paroksyzmie wściekłości w jaki wprawi §o draśnięta próżność lub pościg wierzyciela, przeskakuje Ejrotas i tryumfalnie przebywa najcięższe przełącza ducha. Następnie, wyczerpany, zdziwiony ie coś stworzył, opada z powrotem w marazm uciech Paryża. Znów zjawia się nieubłagana konieczność: zastaje go bezsilnym; wówczas Natan abdykuje i zniża się do kompromisów. Wiedziony fałszywem po* Jęciem o swej gwieżdzie oraz o przyszłaś:! której miarę bierze z kar jery dawnego kolegf, jednego z rzadkich talęntów ministerialnych, wysuniętego na czoło przez rewolucję Lipcową, Natan, gdy chodzi o wydobycie się z doraźnego kłopotu, pozwala sobie, w stosunku da tych którzy ma są oddani, na bezcere- monjalności sumienia, zagrzebane w tajnikach życia prywatnego, o których nikt nie mówi i nie skarży się na nie. Elastyczność jego serca, bezwstyd uścisku dłoni, którym jednako szafuje wobec każdej podłoty, każdego nieszczęścia, każdej zdrady, każdego przekonania, uczynił/ go nietykalnym jak konstytucyjnego króla. Grzeszek powszedni, który oburzyłby wszystkich na człowieka z charakterem, u niego jest niczem; postępek wątpliwy pod względem etyki zaledwie że coś waży, każdy usprawie* dliwia go, usprawiedliwiając tenn samego siebie. Człowiek, który J>yłoy skłonny nim gardzić, podaje mu rękę, lękając się iż może go potrzebować. Ma
tylu przyjaciół, ilu pragnie nieprzyjaciół. Ta pozorna
. k
dobroduszność, która myli naiwnych i nie wyklucza ładnej zdrady, która pozwala sobie i usprawiedliwia
wszystko, która podnosi głośny krzyk otrzymawszy cios, ale wnet go przebacza, jest jedną z charakterystycznych cech dziennikarza. Ta kdtitatad€rjcif słowo ukute przez człowieka znającego życie, kazi najpiękniejsze dusze s. ściera dumę, zabija źródło wielkich czynów, uświęca nikczemność ducha* Wy* magając mdłości sumienia u całego świata, pewni ludzie zabezpieczają sobie rozgrzeszenie* Oto w jaki sposób najoświeceńsza część narodu staje się najmniej godną szacunku. Biorąc z literackiego punktu widzenia, brakuje Natanowi wykształcenia i stylu* Jak większość młodych arriwistów literatury, wyle* wa dziś na papier to, czego nauczył się wczoraj« Nie ma ani czasu, ani cierpliwości: nie obserwuje, lecz słucha. Nie zdolny powziąć szeroko I silnie zbudowanego planu, ratuje się poniekąd rozmachem rysunku. Robi w namiętności, wedle terminu gwary literackiej, bo w sferze namiętności wszystko jest prawdziwe ; gdy zadaniem genjusza jest szukać, poprzez przypadkowość prawdy, tego co musi wydać się praw* dopodcbne każdemu. Bohaterowie jego, to wydęte Indywidualności, które, miast budzić idee, budzą jedynie ulotne sympatje ; nie łączą się z wielkieml sprawami życia i tern samem nie reprezentują nic; ale Natan ratuje się błyskotliwością myśii i owemi szcz<;śliwemi trafami, które gracze w bilard ochrzcili brzydkiem mianem. Jest to zręczny myśliwiec strzelający w lot myśli, które opuszczają się na Paryi lub też wznoszą się z niego. Płodność jego nie test własnością jego, ale epoki; żyje chwilą, i, »by
nad nią panować, przesadza jej podniosłcść. Wreszcie nie jest szczery, styl jego jest kłamstwem ; jest w nim, jak mówił hrabia Feliks, coś z kuglarza* Pióro jego czerpie atrament w gabinecie aktorki, l to się czuje. Natan przedstawia obraz dzisiejszej młodej literatury, jej fałszywych wielości i prawdziwej nędzy; wciela ją z całym kaprysem rysunku w jej pięknościach, z jej glębokiemi upadkami, życiem mieniącem się od wrzących gejzyrów, nagłych klęsk, niespodzianych tryumfów. Jestto prawdziwe dziecko tego wieku żartego zazdrością, w którym tysiączne rywalizacje, pod osłoną systemów, hodują, we własnym interesie, hydrę anarchji, mszcząc się za swe niepowodzenia; tego wieku, który chce mienia bez pracy, glorji bez talentu i powodzenia bez trudu; ale który, po wielu buntach i utarczkach, siada potulnie u wspólnej misy w oficynach władzy. Kiedy tyle młodych tmbicyj wyruszyło pieszo I wszystkie naznaczyły sobie schadzkę w jednym pnnk> cie, muszą z tego zdjrzenia wyniknąć niesłycha* ne nędze, zajadłe walki, W tej okropnej bitwie naj- brutalniejszy lub najzręczniejszy egoizm osiąga zwycięstwo.
Kiedy, w charakterze wroga nowej dynastji, wprowadzono Raula do salonu pani de Monteornet, fałszywa wielkość trybuna znajdowała się w pełnym rozkwicie. Uznawano w nim satyryka polityki de Marśayów, Rastignaków, la Roche-Hugonów, świeżych tryumfatorów władzy. EmJ Biondet, który wpro* wadził Natana, sam ofiara swoich nieszczęsnych wa-
i
hcń i wstrętu do czynu, trwał dalej w roli wiecznego kpiarza, nie trzymając z nikim a żyjąc ze wszystkimi. Był przyjacielem Raula, przyjacielem Rastigna- ka, przyjacielem Montcorneta.
— Ty przedstawiasz trójkąt polityczny, mawiał śmiejąc s ę de Marsay, kiedy go spotkał w Operze; ta forma geometryczna przystoi tylko Bogu, który ni® ma nic do roboty; ale ludzie ambitni powinni iść linią krzywą, która w polityce jest najkrótszą drogą.
Oglądany na odległość, Raul Natan był pięknym meteorem. Moda uprawniała jego styl i wzię* cie. Pożyczany republikanizm dawał mu chwilowo ową jansenistyczną surowość» uprzywilejowaną pozę obrońców sprawy ludu, z których zresztą drw.ł sobie w duchu. Poza ta nie jest bez wdzięku dla kobiet. Kobiety lubią działać cuda, kruszyć skały, topić charaktery które wydają się z bronzu. Tualeta moralna była tedy wówczas u Raula w harmonji z
*
sio stroje*n. Musiał być, i stał się w istocie, dla jEwy znudzonej rajem przy ulicy da Rochcr% wężem mieniącym się, barwnym, pełnym wymowy, o magnetycznym wzroku, harmonijnych ruchach, który zgubił pierwszą kobietę. Skoro hrabina Marja ujrzana Raula, doświadczyła owego wewnętrznego skurczu, którego gwałtDwność wprawia w przerażenie. Rzekomy wielki człowiek wywarł na nią swojem spojrzeniem wpływ fizyczny, który przeniknął aż do 5erca i wprowadzi} w nie zamęt. Uczucie to spra« Wiło Jej przyjemność. Purpurowy płaszcz, jakim rozgłos okrył na chwilę barki Natana, olśnił naiwną
kobietę. Skoro podano herbatę, Marja opuściła miejsce, na którem, wśród kilku kobiet zajętych rozmową, zmilkła na widok tego niezwykłego zjawiska. Milczenie to zwróciło uwagę udanych przyjaciółek. Hrabina zbliżyła się do kwadratowej kanapy na środku salonu, gdzie perorował Raul. Przystanęła
tam, ująwszy pod ramię panią Oktawową de Camps.
t ♦
Zacna ta kobieta zachowała dia siebie tajemnicę mimowolnych drgnień, Jakieml zdradzało się ¡wewnętrzne poruszenia hrabiny. Mimo że oko roz* kochanej lub zdjętej podziwem kobiety sączy niepojęte słodycze, Raul, zmieniony w tej chwili w prawdziwy fajerwerk, nadto był przepełniony swymi epigramami które strzelały jak race, Inwektywami razta zanemi nagle jak shńca, iskrzącemi portretami które kreślił ogniową smugą, aby zauważyć naiwny podziw biednej małej Ewy ukrytej w grupie otaczających go dam. Ciekawość ta, podobna pędowi jaki rzuciłby cały Paryż w stronę botanicznego ogrodu eby tam ujrzeć jednorożca (w razie gdyby znaleziono taki okaz w słynnych górach księżycowych, nietkniętych jeszcze stopą Europejczyka), upaja dusze z lichego kruszcu w tym samym stopniu w jakim zasmuca umysły naprawdę wyższe, Raul był tem zachwycony; zanadto więc należał do wszystkich kobiet, aby mieć oczy dia jednej.
— Uważaj, droga, szepnęła Marji słodka i urocza towarzyszka, oddal się stąd.
Hrabina spojrzała na męża, aby, jednem z
owych spojrzeń które mężowie nie zawsze rozumie* ją, poprosić go o ramię; Feliks przeprowadził ją.
— Mój drogi panie, rzekła pani d’Espard do ucha Rauta, szczęśliwe ladaco z pana. Zawróciłeś dziś wieczór niejedną głowę: między innemi i główkę tej uroczej kobietki, która opuściła nas tak nagle.
— Czy nie wiesz, co misia na myśli margrabina d'Es >ard? spyte) Raul Blondeta cytując mu
stawa tej wielkiej damy, skoro, między pierwszą
■l
a drugą po północy, znaleźli się mniej więcej
sami.
— Bal Dowiaduję się właśnie, 2e hrabina de Vandenesse rozkochała się w tobie na umór. Można cl pozazdrościć.
— Nie widziałem jej, rzekł Raul.
— Ochl zobaczysz ją, hultalu, rzekł Emil Błon* det parskając śmiechem, Lady Dudley zaprosiła cię na bal umyślnie po to abyś ją spotkał.
Raul i Blondet wyszli wraz z Rastlgnakiem ł),
który ofiarował im swój powóz. Wszyscy trzej za*
częłi się śmiać z tego zebrania podsekretarza stanu
konstytucyjnego Rządu, dzikiego republikanina i po« litycznego ateusza.
— Gdybyśmy tak machnęli kolacyjkę na koszt bieżącego porządku rzeczy? rzekł Blondet, który chciał wskrzesić dawne tradycje „kolacyjek”.
Rastlgnac zawiózł Ich do Veryego, Odesłał po-
1) Ojciec 6ori*t S*r»c«ne złudzeni*,
56 BALZAC
ll — . . ■ - - . -*-*1 '■ "' r * ^ —j —-flt ~ —~—mm
wóz, i wszyscy trzej siedli do stołu, analizując współczesne społeczeństwo i śmiejąc się rabelesowskim śmiechem. Po paru szklaneczkach, Rastignac i Blon° det zaczęli radzić swemu papierowemu wrogowi, aby nie zaniechał kapitalnej zdobyczy, która mu się oddaje w ręce. Dwaj wyjadacze nakreślili drwiącym stylem historję hrabiny Marji de Vandenesse; skalpelem cynizmu i rylcem konceptu przeorali to niewinne dziecięctwo, to małżeństwo bez chmurki. Blondet winszował Raulowi spotkania kobiety, która była w życiu winna jedynie paru lichych pasteli, chudych akwarelek, pantofli wyhaftowanych dla męża, sonat wykonanych z najbardziej zbożną intencją; przyszytej przez ośmnaście lat do spódnicy matczynej, zamarynowanej w praktykach religijnych wychowanej przez Feliksa i skruszałej w małżeństwie w samą miarę aby się stać godnym przysra- • kiem miłości. Przy trzeciej flaszce szampańskiego, Natan przeszedł do wywnętrzeń szczerszych niż sobie na nie kiedykolwiek pozwolił.
— Moi drodzy, rzekł, znacie stosunki wiążące mnie z Floryną, znacie moje życie; nie zdziwi was kiedy się przyznam, ie absolutnie nie mam pojęcia
O smaczku hrabiny. Często czułem się bardzo upokorzony, myśląc że nie mogę sobie zafundować Beatryczy, Laury, inaczej niż na papierzel Kobieta szlachetna i czysta, to jak sumienie bez zmazy, odbijające nas własnym oczom pod piękną postacią. Gdzieindziej możemy się zbruksć; tam zostajemy wielcy, dumni, nieskalani. Gdzieindziej prowadzimy
życie od stu djablów; eie tam wdycha slq spokój,
świeżość, zieloność oazy.
— Jedź dalej dziecko, rzekł Rastignac, rźntj
dalej modlitwą z Mojżesza na czwartej strunie, jak Paganini.
Raul siedział niemy, z martwym ! stępiałym wzrokiem.
— Ten plugawy parobek minlsterjalny nie rozumie mnie, rzekł po chwili milczenia.
Tak więc, gdy biedna Ewa, przy ulicy dli Rocher, układała się na spoczynek w białych prześcieradłach wstydu, przerażała się rozkoszą z jaką przysłuchiwała się rzekomemu wielkiemu poecie i bujała między głosem wdzięczności dla Feliksa a błocone- mi słowami węza, te trzy wytarte dusze deptały po tkliwych l białych kwiatach jej rodzącej się miłości. Och! gdyby kobiety znały cyniczny ton, jaki ci mężczyźni* tak cierpliwi, tak obleśni w ich obecności, m?ją zdała od nich! jak sobie drwią z tego co ubóstwiają! Jakże analizował i rozbierał błazeńskl żart tę świeżą, wdzięczną l wstydliwą istotę, ale też co za tryumf! Im więcej traciła oiłon, tem więcej
miała piękności,
W tej chwili, M^rja porównywała Raula 1 Feliksa, nie podejrzewając niebezpieczeństw na Jakie wystawia się serce przez podobne zestawienia. Tru* dno o większy kontrast, niż zaniedbany, żywiołowy Raul, a Feliks de Vandenesse, wypielęgnowany jak strojnisia, wystrojony na ostatni guzik, obdarzony
uroczą dismwoltarą, zwolennik angielskiej elegancji,
do jakiej zaprawiła go niegdyś lady Dudley. Taki kontrast przemawia do wyobraźni kobiet, dość skłonnych do przerzucania się z jednej ostatecznoś* ci w drugą. Cnotliwa i nabożna, hrabina zabroniła sobie myśleć o Raulu; obudziwszy się nazajutrz w swoim raju, wyrzucała sobie, ie Jest niewdzięczną
żonę.
— Co sądzisz o Natanie? spytała przy śniadaniu męża.
— Kuglarz jarmarczny, odparł hrabia, jeden z owych wulkanów, które się gasi zapomocą trochy złotego piasku. Hrabina de Montcornet źle czyni przyjmując go u siebie.
Odpowiedź ta zmroziła Marję, tern bardzie] ii Feliks, wtajemniczony w kulisy literackiego światka, poparł swój sąd dowodami, opowiadając szczegóły z życia Raula, nieporządnego, Splecionego z życiem modnej aktorki Floryny,
— Ten człowiek ma talent, rzekł w końcu, ale nie ma ani wytrwania, ani cierpliwości które go uświęcają i czynią boskiem narzędziem. Chce narzucić- się światu, próbując żyć na stopie na której nie może się utrzymać. Prawdziwe talenty, ludzie pracowici, szanowni, nie postępują w ten sposób; kroczą odważnie swoją drogą, godzą się ze swą nędzą i nie pokrywają jej szychem.
Mysi kobiety obdarzona Jesl nieprawdopodobną elastycznością; kiedy otrzyma cios, ugina si$ na pozór zmiażdżona, I wraca do formy w danym ezssi«
i' okolicznościach.
— Feliks z pewnością ma słuszność, rzekła sobie zrazu hrabina.
Ale, w trzy dni późnie), myślała o wężu, przyciągana owem slodkism 1 okrutnam uczuciem, które budził w niej Raul, a którego Vandenesse, nieszczęściem dla siebie, nie dał jej nigdy poznać. Państwo Feliksowie udali się na bal do lady Dudley, gdzie de Marsay pojawił się po raz ostatni, umarł bowiem
w dwa miesiące później, zostawiając reputację męża stanu olbrzymiej miary, którego doniosiiścii zdaniem Blondeta, nie dość Jeszcze zrozumiano. Na zebraniu tem, skupiającem wielu aktorów politycznego drama- tu, bardzo zdumionych iż znaleźli się razem, Vande* nesse 1 hrabina zastali Natana. Była to jedna z pierwszych fet wielkiego świata. Salony przedstawiały czarodziejski wygląd: kwiaty, djamenty, fryzury, puz- dra klejnotów, wszystkie wyszukania zbytku. Można- by porównać ów salon do pysznej , cieplarni, w której bogaty amator gromadzi najwspanialsze okazyj Ten sam blask, ta sama delikatność tkanin. Przemysł ludzki, zda się, wystąpił do walki z żywą naturą. Wszędzie gazy białe lub barwne jak skrzydła najpiękniejszej ważki, krepy, koronki, blondyny, tiule mieniące się niby kapryśne twory świata owadów, powycinane, sfalowane, pozęblone, nitki pajęcze ze złota, srebra, mgły Jedwabiu, kwiaty haftowane przez wróżki lub przybrane przez spętanych genjuszów, pióra barwione ogniami tropików, spływające z dumnych głów w kształt wierzby płaczącej, perły skręcone w warkocze, materje prążkowane,
wycinane, wyciskane, Jakgdyby genjusz erabesków wspomagał przemysł francuski swym podszeptem. Zbytek ten harmonizował ze zgromadzonemi t&ni pięknościami. Oko pieściło najbielsze ramiona, jedne koloru ambry, drugie lśniące tak iż możnaby mniemać ze są szlifowane, te o połysku satyny, inna matowe i pulchne jak gdyby Rubens ulepił je ze swej farby, słowem wszystkie odcienie jakie człowiek znalazł dla białości. Widziało się oczy błyszczące jak onyksy lub turkusy, okolone czarnym aksamitem lub f endzlami; owale twarzy przypominające najwdzięczniejsze typy różnych krajów, czoła wzniosłe i majestatyczne, to znów łagodnie wysklepio- ne jakby od kłębiących się myśli, lub płaskie jakgdyby się krył pod niemi niemy niezwyciężony opór; następnie — niemiły urok tych festynów zgotowanych dla wzroku — biusty pełne, takie jak je lub ł Jerzy IV, lub rozdzielone modą XVIII wieku, lub ściśnięte ku sobie jak żądał Ludwik XV; ale ukazywane śmiało bez osłonek, lub pod owemi ład- nemi marszczonemi napierśnikami z portretów Rafaela. Najładniejsze nóżki napięte w kroku tanecznym, kibicie omdlewające w objęciach walca, ściągały oczy nawet naj bard dej obojętnych. Szmery najsbdszych głosów, szelesty sukien, szepty tańca, zderzema walcujących, towarzyszyły kapryśnie muzyce. Pałeczka wróżki zdawała się kierować tem du- szącem czarodziejstwem, melodją zapachów, Światłami iryiującemi w kryształach dźwigających zapa* Jone świece, cbieuami powielaneml przez zwierciadła.
To zebrania najpiękniejszych kobiet i najpiękniejszych strojów odrzynało się od czarnej masy mężczyzn, w której zwracały uwagę wytworne, delikatne | poprawne profile szlachty, płowe wąsy i poważne twarze Anglików, pełne wdzięku fizjognomje francuskiej arystokracji. Wszystkie ordery Europy migotały na piersiach, zawieszone na szyi, lub opada jące na biodra. Kiedy się patrzyło na ten świat, przedstawiał on nietylko błyszczące barwy w stroju, miał duszę, żył, myślał, czuł. Ukryte namiętności dawały mu fizjognomję; podchwycilibyście wymienione sprytne spojrzenia, ujrzelibyście młode dziewczęta oszołomione i zaciekawione, dyszące powstrzymy- wanem pragnieniem, zawistne kobiety wymieniające złośliwości pod wachlarzem lub obsypujące się prze* sadnemi komplementami. Wystrojone, ufryzowane, pachnące towarzystwo rzucało się w szał zabawy który uderzał do głowy niby zawrotne opary. Zdawało się, że, ze wszystktch tych ciał, jak ze wszystkich serc, wydzielał/ się uczucia i myśli, zagęszczały się i masą swą oddziaływały podniecająco na oso-
by nawet najchłodniejsze.
W momencie największego ożywienia tego
odurzającego wieczoru, w kącie złoconego salonu gdzie grało w karty paru bankierów, ambasadorów, byłych ministrów i stary, cyniczny lord Dudley, który przypadkiem się zjawił, pani Feliksowa de Vande- nesse uczuła nieprzeparty pociąg porozmawiania z ISavanem. Może ulegała owemu szałowi balu, który często wydarł wyznania najpowściągliwszym.
■*- '-.«w* yim kimi
Na widok tego igrzyska i przepychów świata w który wstępował po raz pierwszy, Natan uczuł w sercu ukąszenie zdwojonej ambicji. Widząc Rasii- gnaka, którego młodszy brat otrzymał właśnie infułę w dwudziestym siódmym roku, którego szwagier, Marcyai de ia Roche-Hugon był ministrem, który sam był wicesekretarzem stanu i miał, wedle głosu opinjl, zaślubić jedynaczkę barona de Nucingen; widząc w ciele dyplomatycznem nieznanego pisarza, tłómacza zagranicznych pism dla dziennika który od roku 1830 stał się dynastycznym, widząc wreszcie wyrobników pióra którzy przeszli do Rady Stanu, profesorów którzy wyrośli na parów Francji, ujrzał z bólem,, że wszedł na złą drogę głosząc zgon tej arystokracji, w której błyszczą szczęśliwe talenty, zręczność uwieńczona powodzeniem, prawdziwe wartości. Blondet, tak nieszczęśliwy, tak wy7yskiwany w dziennikarstwie, a tak dobrze przyjmowany w tym świecie, zdolny jeszcze, gdyby chciał, wejść na drogę fortuny dzięki stosunkowi z panią de Montcor- net, stał się w oczach Natana uderzającym przykładem wszechpotęgi „towarzystwa“. W głębi serca postanowił zadrwić sobie z przekonań na wzór de Marsaya, Rastignaka, Blondeto, Talleyranda, patrona tej sekty,, liczyć się tylko z faktami, wykręcać je na swoją korzyść, widzieć w każdym systemie broń, i nie zakłócać społeczeństwa tak dobrze urządzonego, tak pięknego, tak zgodnego z naturą.
! — Przyszłość moja, powiedział sobie, zawisła od kobiety z tego świst«.
W tej myśli, powziętej w ogniu palącego pragnienia, spadł na hrabiną de Vandenesse niby ja* strząb na zdobycz. Ta urocza istota, tak ładna w stroiku z marabutów, przywodzącym na myśl rozko- szną miękkość obrazków Lawrence’a 1 harmonizują cym ze słodyczą jej charakteru, uległa wrażeniu ki piącej energji oszalałego ambicją poety. Lady Dud- ley, której oku nic nie uchodziło, ułatwiła tą rozmową, wydając hrabiego de Vandenesse>.na łup pani de Manervilleł). Silna swoim dawnym wpływem, kobieta ta ujęła Feliksa w sidła mocno drażliwych wyjaśnień, zwierzeń okraszonych rumieńcami, żalów delikatnie rzuconych niby kwiaty pod jego stopy, rekryminacyj w których występowała w swojej obronie aby wywołać jego zarzuty. Pierwszy raz para zwaśnionych kochanków rozmawiała tak poufnie. Podczas gdy dawna Beatrice jej męża rozgrzebywała popiół wygasłych rozkoszy, aby w nim odnaleźć parę węgielków, pan! Feliksowa de Vandenesse odczuwała owe gwałtowne wzruszenia o jakie przyprawia kobietę pewność iż schodzi z prostej drogi 1 stąpa po zakazanym gruncie: wzruszenia, które nie są bez uroku i które budią tyle uśpionych sił.
Dramaturg, oczytany w Szekspirze, roztoczył swe nieszczęścia, opowiedział swą walkę z ludźmi l losem, uchylił rąbek wielkości bez podstaw, nieznanego politycznego genjuszu, życia bez ideału. Nie mówiąc ani słowa wprost, nasunął uroczej kobiecie myśl
1) Kontrakt ślubny*
m BALZAC
’* mmm . ■ ■ ■■■■»«..■- mm
odegrania wobec niego szczytnej roii jaką gra Rabska w Iwanhoe: kochać, otaczać opieką. Wszystko odbyło się w eterycznych regionach uczucia. Niezapominajki nie są tłękitniejsze, lilje czystsze, czoła seref.nów bielsze, niż były w tej rozmowie
obrazy, myśli, oraz rozjaśnione, promienne czoło
• .
artysty, który mógłby posłić swą rozmowę wprost do drukarni. Natan dobrze się wywiązał z rcli kuszącego płaza; zamigotał przed oczyma hrabiny wszystkiemi barwami nieszczęsnego jabłka. Marja opuściła bal szarpana wyrzutami które podobne były do nadziei, łechtana pochwałami głaszczącemi jej próżność, poruszona w najgibszych zakątkach serca, ujęta przez swoje cnoty, uwiedziona współczuciem dia nieszczęścia.
Może to pani de Manerville zaciągnęła Vande* nssa aż do salonu gdzie żona jego rozmawiała z Natanem; może przybył tam sam, szukając Marjj fct>y ją zabrać; może rozmowa, którą prowadził, obudziła jakieś drzemiące iale... Jakbądź się rzeczy miały, kiedy hrabina zbliżyła się aby ująć ramię męża, zauważyła iż czoło jego powleka chmura smutku i zadumy. Hrabina zlękła się, czy mąż nie zauważył czego. Gdy znalazła się sama w karecie z Feliksem, rzuciła mu uśmiech pełen domyślników i rzekła:
— Czy mi się zdawało, czy w istocie rozma* wiałeś z panią de Manerville?
W chwili gdy powóz wjeżdżał w bramę, Feliks nie zdołał jeszcze wybrnąć z pełnych wdzięku prze*
komarzań w jakie zaplątała go żona. Był to pierwszy podstęp dyktowany przsz mil >ść. Mirja uczuła się szczęśliwa, ii odniosła tryumf nad czł>wiaviem, który, aż dotąd, zdawał się tyle od mej wyzszy. Zakosztowała pierwszy raz radości, jaką, w owych drobnych bitwach, daje uczucie wygranej.
Między ulicą Basse-du Rempart l Neuve*des«
Mathuriris, na trzeciem piętrze mizernago i brzyd- k ego domu Raul posiadał małe mieszkanko, nagie, opuszczone i zimne. Tu miał rezydancję dla obcych, dla nowicjuszów literackich, dla wierzycieli, natrętów i różnych nudziarzy, których osadzał w miejscu na progu swego prywatnego życia. Jego istotne mieszkanie, jego p“łna egzystencja, reprezentacja, mieściły s:ę u panny Floryny, aktorki wprawdiie drugorzędnej, ale którą, od dziesięciu łat, przyjaciele Natana, dzienniki, uczynni autorowie, wśrubowali między znakomitości sceniczne. Od dzies!ęciu lat, Raul przywiązał się do tej kobiety tak, iż spędzał u niej pół życia; jadał u niej, kiedy nla podejmował przyjaciół ani też nie miał proszonego obiadu. Z ostatecznym stopniem zepsucia, Floryna łączyła przemiła islety umysłu, które w niej rozwinęło obcowanie z artystami, a które subtelniały z każdym dniem pod wpływem światowego wyrobienia. Bogactwa duchowe uchcdrą za rzadki przymiot u aktorów* tak na* turalnem Jest przypuszczenie, iż ludzie, którzy trawią życie na wystawianiu wszystkiego na pokaz, nie po* siadają nic wewnątrzl Ale, jeśli zważymy niewielką liczbę aktorów 1 aktorek każde] epoki, oraz mnoflośd
Córka Ewy, # *
I
autorów dramatycznych i czarujących kobiet jaką wydaje ta gmina, mamy wszelkie prawo odeprzeć tę opinję. Polega ona na wiekuistym z&rzucie sta- w anym aktorom których oskarża się w czambuł, ze zatracają swe osobiste uczucia w plastycznym wyrażaniu namiętności, gdy oni obracają na to jedynie \
siły umysłu, pamięci i wyobraźni. Wielcy aktorzy, to istoty, które, wedle określenia Napoleona, umie* ją pochwycić nici jakie natura rzuciła między zmysłami a myślą. Molier i Talma byli, w podeszłym wieku, bardziej rozkochani niż się to zdarza prze- ciętnym ludziom.
Zmuszona przysłuchiwać się rozmowom dziennikarzy którzy odgadują i obliczają wszystko, pisarzy którzy wszystko przewidują, obserwować polityków czyhających w jej saloniku na momenty szcze- rcści u drugich, Floryna przedstawiała mięszaninę szatana i anioła która czyniła ją godną amfifcrjonką tych wygów: czarowana ich swą zimną krwią. Zepsucie jej mózgu i serca podobało się im nieskończenie. Mieszkanie Floryny, wzbogacone wotami miłości, cechował ów krańcowy przepych właściwy kobietom, które, mało dbałe o cenę rzeczy, dbają jedynie o rzeczy same i dają im wartość swego kaprysu; które, w przystępie gniewu, łami^ wachlarz lub puzderko
godne królowej, a podnoszą krzyk, gdy kto stłucze
i
fajansową miseczkę Ich pieska. Jadalnia Floryny, pełna najwykwintniejszych darów, może posłużyć za obraz tego królewskiego I niedbałego zbytku.
Ściany, sufit nawet, strojne były boazeria rzeź-
błoną w prawdziwym dębie, ożywioną nitkami matowego złota. Tutaj, pociągał oczy świetny szkic Decampsa; tam rzeźbiona figura anioła trzymającego kropielnicę, dar Antonina Moine; dalej wdzięczny obrazek Eugenjusza Deveria, posępna figura hisz* pańskiego alchemika pendćla Ludwika Bouianger, autogr&f iorda Byrona pisany do Karoliny, a oprawny w heban rzeźbiony dłutem Eischoeta; naprzeciwko, list Napoleona do Józefiny. Wszystko to rozmesz- czone bez symetrji, aie z nieuchwytną sztuką. Była w tem jakaś zalotność i niedbałość zarazem, dwie właściwości które kojarzą się jedynie u artystów. Na drewnianym uroczo rzeźbionym kominku, nic prócz oryginalnej florenckiej statuetki, podobno Michała Anioła: faun odkrywający kobietę pod skórą młode* go pasterza. Oryginał znajdu e się w skarbcu wiedeńskim. Po obu stronach świeczniki, dłuta z cza* sów. Odrodzenia. Zegar Boule*a na szyldkretowym postumencie, inkrustowanym w arabeski z miedzi, stał na konsolce między dwiema figurkami ocalałem! z grabieży jakiegoś opactwa. Po rogach, na piedestałach, błyszczały lampy o królewskim przepy** chu, któremi fabrykant opłacił jakąś szumną reklamę swego systemu. Na wspaniałej etażerce puszyła się srebrna zastawa, sumiennie nabyta w pojedynku miłosnym, w którym jakiś lord uznał przewagę Francji; serwis porcelanowy, słowem zbytek artysty który nie ma innego kapitału prócz umeblowania. Sypialnia w kolorze lila była marze- niem aktorki w początkach jej karjery: aksamitne
08 BALZAC
I ,1/ -ffrmi 11 i L r iU wwr n i. •*..< >*i»i »»if '»W»r
firsnki podbita bisłym Jedwabiem, upięte na tiulo* wych zasłonach; sufit z białego kaszmiru cieniowa' nego fioletowym atłasem; przed łóżkiem dywan > z gronostajów; pod oponami, podebnemi do odwróconej lilji, lampka, aby możia było czytać dzienniki jeszcze przed ich wyjściem. Żółty salonik, ożywiony ornamentami w kolorze florentyńskiego bronzu, har* monizoweł z tym przepychem; ale dokładny oois uczyniłby te stronice nazbyt podobnemi do ogłoszenia licytacji z wyroku trybunału. Aby znaleźć porównanie dla wszystkich tych cudów, trzebaby iić o . dwa kroki stamtąd, do Rotszylda.
Żofja Gringiult, która, pospolitym dziś obycza» jerr, przybrała imię Floryny, rozpoczęła, mimo swej piękności, karjerę na podrzędnych scenach. Powodzenie i łoś zawdzięczała Natanowi. Skojarzenie tych dwojga artystów, nierządnie w teatralnym i literackim świecłe, nie przynosiło ujmy Raulowi, który zachowywał wszelkie pozory należne swemu wybił* nemu stanowisku. Mimo to, fortuna Floryny nie posiadała trwałych podstaw. Bieżące dochody pochodziły z gaży, z gościnnych występów w czasie urlopu ł ledwie starczyły na stroje i dom. Natan nastręcza* jej, tu l ówdzie, kontrybucje, jakiemi okładał nowopowstałe przedsięwzięcia przemysłowe; ale, mimo że zawsze znajdywała w nim pomoc i oparcie, oparcie to nie było ani regularne ani pewne. Ta niepewność, to życie w powietrzu, nie przerażało Floryny. Wierzyła w swój talent, w swoją piękność. Je] niezłomna wiara miała coś komicznego dla
tych, którzy słyszeli. Jak, wobec przyjacielskich przestróg, hipotekowdta na tych danych swoją
przyszłość.
— Bądę miała miljony, kiedy ml przyjdzie ochota, mówiła. Mam Już pięćdziesiąt franków
renty na Wielkiej księdze.
Nikt nie pojmował, w jaki sposób, przy swej
urodzie, mogła pozostsć siedtn lat nieznana. W rzeczywistości, Floryna wstąpiła na scenę jako figu- rantka w trzynastym roku; w dwa lata później de* biutowała w jakimś teatrzyku na bulwarach. W piętnastym roku uroda ani talent nie istnieją: kobieta jest wówczas zadatkiem, obietnicą. W tej chwili, aktorka miała lat dwadzieścia ośm, moment w którym piękność Francuzek dochodzi pełni. Malarze v. idiieli we Fiorynie przedewszystkiem ramiona lśniącej białości, przechodzące w pobliżu karku w ton oliwkowy, aie jędrne i gładkie; światło ślizgało się po nich niby po sztuce mory. Kiedy odwracała głowę, szyja jej mięła cudowną lin ją, podziw rzeźbiarzy. Ma te) tryumfalnej szyi, meła głjwa rzymskiej Imperatorowej, wytworna l delikatna, okrągła I energiczna g’owa Poppei, rysy regularne lecz pełne wyrazu, gładkie czoło kobiet które pędzą od siebie precz troski i refleksje, które ustępują łatwo, ale zacinają się też nakształt mułów i wówczas nie słuchają niczego. Czoło to, wycięte niby jednem uderzeniem dłuta, podnosiło blask pięknych
popielatych wł.sów, pranie zawsze rozdzielonych na przedzie równo, po rzymsku, l spiętych w pukiel
t , •
w tyle aby przedłużyć głowę ł uwydatnić białość karku. Oarne i delikatne brwi, jakb/ narysowane przez chińskiego malarza, służyły za oprawę miękkim powiekom na których widniała siatka różowych żyłek. Źrenice, migocące żywem światłem, ale pocentkowane ciemnemi prążkami, dawały jej spojrzeniu okrutną nieruchomość dzikich zwierząt \ odsłaniały zimną przebiegłość kurtyzany. Cudowne oczy gazeli, szare, ocienione długiem! rzęsami: czarujący kontrast, potęgujący jeszcze wyraz skupionej i spokojnej rozkoszy. Obwódki koło oczu nosiły cechy znużenia, ale Floryna umiała w artystyczny sposób toczyć źrenice na skraj albo ku górze, aby coś obserwować lub udawać zamyślenie; umiała je ustalić, każąc im strzelać całym blaskiem bez poruszenia głowy, nie wytrącając twarzy z jej nieruchomości: sztuczka wyuczona ze sceny. Ta nieodparta gra źrenic aktorki, żywość spojrzeń kiedy ogarniała niemi całą sal$ szukając w niej kogoś, czyniły jej oczy czemś najstraszliwszem, najsłodszem, najniezwyklejszem w świecie. Ruż zniszczył rozkoszne i przejrzyste tony paliczków; ale, jeśli nie mogła już rumień ć się ani blednąc, posiadała wzamian delikatny nosek, wycięty w róąowe i namiętne nozdrza, zdolny nieporównanie wyrażać ironję i przekorę molierowskich subretek. Usta zmysłowe i hojne, równie podatne do sarkazmu jak do miłości, zdobne były dwiema bruzdamif któremi warga górna łączyła się z nosem. Biały podbródek, nieco gruby w rysunku, zwiastował żywiołowość w miłości.
Ręce 1 ramiona godne były królowej. Nogę natomiast miała krótką i grubą, niezatarty znak nizkiego pochodzenia. Nigdy żadne dziedzictwo nie było przedmiotem większych utrapień. Floryna próbowała wszystkiego, z wyjątkiem amputacji, aby ją zmienić. Nogi jej były uparte, jak Beteńczycy którym zawdzięczała życie; oparły się wszystkim uczonym, wszystkim kuracjom. Floryna nosiła długie i wypchane od wewnątrz trzewiki aby nadać rysunek stopie. Była średniego wzrostu, zagrożona otyłością, ale dość gibka i dobrze zbudowana. Pod względem moralnym, znała na wylot wszystkie mizdrzę* nia się, scenki, zaprawy i przyrrilności swego za* Wodu; dawała im osobliwy smak przybierając minki dziecka, i przemycając wśród niewinnych ś.niesz-
ków swą szelmoską filozofję Na pozór ignoranika, roztrzepana, znała się bardzo dobrze na finansach 1 na cał/m kodeksie handlowym. Przeszła tyle nę* dzy, mm dos.łj dni swego wątpliwego sukcesu! Schcdzła, aż do dzisi jszego pierwszego piętra, tyle pięter i tyle przygódl Znała życie, począwszy od tego które zaczyna się przy kawełku chleba z se- rem, aż do tego które wysysa pączki z anansów; od tego które g-tuje i myje się w żelaznym garnku na poddaszu, aż do tego które zwc łuje całe wiece brzuchatych marszałków i bezczelnych kuchcików. Umiała podtrzymać kredyt, nie za) ijając go. Znała wszystko to, czego nie znajq uczciwe kobiety; umiała mówić każdym Językiem; gminność fłynęła
u niej z doświadczeń życia, szlachectwo z wy-
«i.
»
•‘^WtTBBhnmcLrl nTiri»ii»i i—ii. •■»nii>n»ir>iiim u ■ —»■! i mm ~i 1—ix~-~~i 1 ~ri ‘"i —11 ., »
tworne] pfękncśd. Trudna do podchwycenia, podej- rzewsła zawsze wszystko jak szpieg, jak sędzia, jak stary polityk, i dzięki temu, wszysikó umiała przeniknąć. Znsła sposoby postępowania z kupcami i wszystkie ich sztuczki, znała ceny wszystkiego Jak taksator lombardu. Kiedy spoczywała na szez- longu jak młoda oblubienica, biała i świeża, trzymając w ręku rolę i ucząc się jej, rzeklibyście szesnastoletnie dziecko, naiwne, nieświadome, wątłe, bez innej broni prócz niewinności. Niechby się zjawił wówczas jaki niewczesny wierzyciel, zrywała się jak pantera i klęła jak stary huzar.
— Ech, panie, pańskie natręctwo jest dostatecznym procentem od sumy jaką jestem winna, mówiła; dość mam pańskiego widoku, przyślij mj pan komornika, wolę to niż pańską fizjomordę.
Floryna wydawała przem łe obiady, koncerty i wieczory bardzo uczęszczane : grywano u niej dja- belnie grubo. Przyjaciółki jej był/ wszystkie ładne. Nigdy stara kobieta nie pojawiła się w jej salonie: nie wiedziała co to zazdrość, u wisiałaby to zresztą za jawne przyznanie swej niższości. Znała niegdyś Koralię1), Drętwę*), znała Tullię, Eufrazyę, Akwil nęs), panią du Vai Noble*), Maryetę4) wszystkie te kobiety, które snują się nad Paryżem niby babie lato,
1) Stracone złudzenia.
2) Blaski i nędze życia kurtyzany, Gabinet starożytności.
3) Jaszczur.
® Kawalerskie gospodarstwa.
CÓRKA EWY 73
rr^-„1iM-11 ,-n p mi i *'**" i’■»*■' ■' i*■' —i^—»
o których nikt nie wie skąd przychodzą ani dokąd idą, dziś królowe, jutro niewolnice; dalej aktorki, rywalki swoje, śpiączki, słowem całe to wyjątkowe spcłeczeństwo kobiet tak dobroć ynne, tak urocze w swojej beztrosce, których cygańskie życie zagarnia tych co się dadzą porwać w zawrotny taniec jego pustoty, werwy, lekceważenia przysabsci. Mimo że życie cygańskie przewaleło się w domu Fioryny w cełym swym bezładzie, pod rozigraniem artystki królowa d>mu miała dziesięć palców i umiała tachować jak nikt z jej gości. Tam odbywały się tajemne saturnaija literatury i sztuki, pomięszanych z polityką i f,nansamt. Tam, iądza panowała wszechwładnie; tam, spleen i kaprys były święte, jak u mieszczki honor i cnota. Tam schodzili się Blondet, Finot, Stefan Lousteau — siódmy kochanek Fioryny, który uchodził za pierwszego — felietonista Felicjan Vernou, Couture, B xiou, niecdyś Rastignac, krytyk Klaudyusz Vignon, bankier Nucingen, du Tillet, muzyk Conti, słowem ta piekielna legja najbardziej nieubłaganych rachm sirzów wszelkiej sfery; następnie przyjaciela śpiewaczek, tancerek i aktorek, które ź*ły z Floryną. Cały ten światek nienawidził się lub kocheł.zt leżnie od okoliczności. Ten dom otwarty. gd*ie wystarczało być sławnym aby zyskać przyjęcie, był czemś niby zamtuz ducha, galery inteligencji! nie wchodź ło s ę dcń nie uszczknąwszy legalnie kęsa fortuny, nie przebywszy dziesięciu 1 t nędzy, nie zdławiwszy paru świętych uczuć, nie nabywszy sławy jakiegobądź rodzaju; przez książki albo kamizel«
ki, przez dramat lub faeton nowego kroju. Tam, knulo sil} szelmoskie sztuczki, roztrząsało środki wiodąca do fortuny, drwiło z zamieszek jakie podszczuło się wczoraj, ważyło się szanse zwyżki i zniżki giełdowej. Każdy, wychodząc stamtąd, wdziewał z powro
tern liberję swcich przekonań; tam, rróc,ł, bez
\
żadnych obaw, krytykować własne stronnictwo, przy znawać wiedzę i zręczność przeciwnikom, dawać upust myślom do których nikt głośno się nie przy znaje; słowem, mówić wszystko, między ludźmi zdolnymi do wszystkiego. Paryż jest jedynem miejscem na świecie, gdzie istnieją owe neutralne domy, w których wszystkie smaki, przywary, wszystkie mnie man a, mają, w przyzwoitej formie, prawo obywatelstwa. Toteż, nie jest jeszcze powiedziane, iż Fio
♦
ryna ma zawsze zostać drugorzędną aktorką. Zycie Floryny nie jest zresztą bynajmniej próżniacze ani godne zazdrości. Wiele osób, zm mionych pysznym piedestałem jaki teatr stwarza dla kobiety, wyobraża sobie aktorki tonące w uciechach nieustającego karnawału. W niejednej izdebce odźwiernego, pod poszyciem niejednego podd sza, biedne istoty marzą, wróciwszy z teatru, o perłach i dja- mentach, sukniach naszywanych złotem i wspaniałych futrach; widzą się w promiennych fryzurach, oklaskiwana, kupowane na wagę złota, ubóstwiane, wydzierane, ale żadna z nich nie zna istctnych warunków tego życia cyrkowego konia, w jakiem ak* lorka zniewolona jest, pod grozą grzywny, do prób, do wspólnych czytań sztuk, do nieustannego stud-
Jowania nowych ról. Fi żyjemy w epoce, w której grywa się w Paryżu dwieście do trzystu sztuk rocz* nie! Podczas każdego przedstswienla, F*oryna zmienia dwa albo trzy razy kostjum i wraca często do gar* daroby wyczerpana, półTłartwa, Wówczas, zmuszona jest, przy pomocy kosmetycznych środków usuwać z twarzy ruż albo blansz, wyczesać puder, jeżeli grała folę z XViII wieku. Ledwie roiłl-J czas zjeść objad, Aktorce, kiedy gra, nie wolno ani sznurować się, Hfli jeść, ani mówić. Floryna, tak samo, nie ma czasu wieczerzać. Ża powrotem z tych widowisk, które za naszych czasów trwają niemal do rana, czyż nie czekają jej obowiązki tuaSety nocnej, wydanie dyspozycji? Położywszy się o pierwszej lub drugiej, musi wstać dosyć wcześnie aby powtórzyć rolę, za- mówić kostjumy, odbyć' naradę z krawcową, przymierzać; następnie zjeść ś< iadanie, przeczytać czułe bilec ki, odpowiedzieć na nie, konferować z her- sztami klaki aby zapewnić sobie wejście i zejśee ze sceny, wyrównać rachunki tryumfów z ubiegłego miesąca, oraz zakupić je hurtownie na miesiąc bieżący. Za czadów św. Genesta, aktora kanonizowanego, który wypełniał swoje powinności rei gijne i no* sił włosiennicę, można przypuszczać, iż teatr nie wy« magał tak ogromnej sumy energju Czę to, aby móc wymknąć się po mieszczańsku na trawkę, na wieś, Floryna musi udać chorobę. Te czysto mechaniczne zajęcia niczem są w porównaniu do intryg, któro trzeba prowadzić, do ran miłości własnej, stronniczości autorów, ról wydartych fub do wydarcia
v 3
w BALZAC
** ■ mi m .t—r..-». .M,.— ». — .- , „■>^^r^1|)1<|||-rft)r|M|<-t , riT 1» 1 «!■ Ul
wymagań aktorów, dokuczliwości rywalek, wyzysku dyrektorów, dziennikarzy, co wszys ko wymagałoby nowej doby w ciągu dnia. Aż dotąd, nie wspom- nleliśmy jeszcze nic o sztuce, o wyrażeniu namiętności, o szczegółach mimiki, o warunkach sceny, gdzie tysiąc lornetek odkrywa plamy ria każdem słońcu, które to sprawy zużywały życie i myśl takiego Taimy, Lekaina, Barona, Kontata, Clairon, Champmesló. W tych piekielnych kulisach, miłość własna nie ma płci: artysta który tryumfu;e, mężczyzna czy kobieta, ma przeciw sobie mężczyzn i kobiety. Co do strony majątkowej, to, mimo iż gaża Floryny jest znaczna, nie pokrywa wydatków garderoby teatralnej, która, nie licząc kostjumów, wymaga niezmiernie dużo długich rękawiczek, trzewików, 1 nie wyklucza tualet wieczorowych 1 spacerowych. Jedna trzecia tego życia schodzi na żebraniu, druga na trzymaniu się w pozycji, trzecia na bronieniu się: wszystko w niem jest pracą. Jeśli kobieta kosztuje w niem nam ętnie - chwil szczęścia, to dlatego, że są jakby ukradzione, rzadkie, długo wyczekiwane, znalezione przypadkiem wśród ohydnych przymusowych uciech I uśmiechów dla parteru. Dla Floryny, potęga Raula była niby opiekuńcze berło. Oszczędzał jej wielu przykrości, wielu trosk, Jak niegdyś wielcy panowie swoim kochankom, jak dziś niektórzy starcy, którzy biegną błagać dziennikarzy kiedy jakieś słowo w brukowym świstu zraniło ich bożyszcze. Trzymała się go więcej niż kochanka, trzymała się go jak podpory, dbała o niego jak
O ojca, oszukiwała go jak męża; ale byłaby dlań oddeła wszystko. Raul był skarbem bezcennym dla próżności artystki, dla spokoju młości własnej, dla przyszłości w teatrze. Bez poparcia wielkiego pisarza, niema wielkiej aktorki: Champmesle zawdzięcza wszystko Racinowi, jak panna Mars Monvelowi l f\ndrieux’mu. Floryna natomiast nie mogła nic uczynić dla Raula; pragnęłaby bardzo być mu użyteczną lub potrzebną. Liczyła na lep przyzwyczajenia, była zawsze gotowa otworzyć swoje salony, rozminąć zbytek swego stołu dla jego projektów, dla jego przyjaciół; pragnęła wreszcie być dlań tem, czem pani de Pompadour dla Ludwika XV. Aktorki zazdrość ły losu Floryny, jak znów niejeden z dziennikarzy zazdrościł losu Raula. Obecnie, Cl którym znane jest dążenie duszy do sprzeczności { przeciwieństw, zrozumieją łatwo, iż, po dziesięciu lałach tego hulaszczego, cygańskiego iycia, pełnego wzlotów i upadków, zabaw i wizyt komornika, przednówków i orgij, pociągał Raula powab czystej' i niewinnej miłości,, spokojny i harmonijny dom wielkiej pani, tak samo jak hrabina Feliksowa pragnęła w swoje życie monotonne od nadmiaru szczęścia wprowadzić udręki namiętności. To prawo życia jest zarazem prawem wszystkich sztuk, które istnieją jedynie przez kontrasty. Dzieło stworzone bez tego środka, jest najwyższym wyrazem gerjuszu, jak klasztor najwyższym wysiłkiem chrześcijaństwa.
Wróciwszy do domu, Raul zastał stówko od
71
ff mmm
Fkryny, przyniesione przez pokojówkę. Niezwyclę- źona senność nie pozwoliła mu go odczytać; ułożył się do łóżka w świeżem upojeniu niewinnej miłości, której brakowało jego życiu. W kilka godzin później, wyczytał w liście kilka ważnych nowin, o których Rastignac ani de Marsay nie puścili pary. Dzięki pewnej niedyskrecji, aktorka dowiedzuła się, ie Izba ma być rozwiązana tuż po posiedzeniu. Raul udał się natychmiast do Floryny i posłał po Blondeta. W buduarze aktorki, Emil i Raul, z nogami wyciągniętemi przed kominkiem zanalizowali sytuację polityczną Francji w r. 1834. Po jakiej stronie są lepsze widoki fortuny? Przeszli, w tym przeglądzie, republikanów czystych, republikanów z pre?ydenturą, republikanów bez republiki, konsty•
tacyjnych bez dynastji, konstytucyjnych dynastycznych, ministerjałójy absolutystycznych; następnie prawicę kompromisowa, prawicę arystokratyczną, prawicę legitymistyczną, henrykopiątową i karll- styczną. Co się tyczy stronnictwa Oporu i stronnictwa Rucha, nie było co ssę wahać: toby było tyle, co dysputować o życiu lub śmierci.
W epoce tej, ogromna iloś<i dzienników, stworzonych dla każdego odcienia, -świadczyła o przerażającym zamęcie politycznym* który moinaby na- zweć kulinarnie bigosem. BI -ndet, najbardziej jasnowidzący umysł epoki, ale jasnowidzący dla drugich, nigdy dla s ebie, podobny do owych adwokatów którzy licho prowadzą własne interesa, był niezrównany w takich poufnych dyskusjach. Poradził tedy
CÓRKA EWY 79
■ ■« Wll»l < im»i<' i m+ mm ++**ri
Natanowi, aby n5e zmienili frontu w sposób gwałtowny.
— Napoleon powiedział: nie da się zrobić młodej republiki ze starej monarchji. Toteż, mój drogi, zostań bohaterem, podporą, twórcą lewego cent um przysiłej Izby, a staniesz się figurą poi tyczną. Raz dopuszczony, raz dostawszy się do rządu, człowiek może być czem chce, bierze wszelkie przekonania które są górą!
Natan postanowił stworzyć codzienne pismo polityczne, stać się w niem absolutnym panem, przyczepić do tego dziennika jeden z owych małych dzienniczków od których roi się w prasie, i ustal ć związki z jakimś tygodnikiem. Prasa była środkiem tylu karjer dokoła niego, że Natan nie słuchał przestróg Blondeta, który nie radził zbytnio polegać na tej myśli. Biondet wykazał mu, że jestto zły interes, tyle było wówczas dzienników które wydzierały sobie abonentów, i tak bardzo prasa wydawała się zużytą. Raul, silny rzekomymi „przyjaciółmi" i v*bsną odwagą, zerwał się pełen wiary; podniósł się dumnym ruchem i rzekł:
— Zwyciężę!
— Nie masz ani grosza1
— Napiszę dramat!
— Padnie.
— To padnie, rzekł Natan.
Przebiegi, ścigany przez Blondeta, który my. siał ie Natan oszalał, apartament Floryny; nastę-
80 BALZAC
r-i-n ,n i. ~ iw ,m ■■
«
pnie objął chciwem okiem nagromadzone tom bo« gactwa: wówczas, Blondet zrozumiał.
— Jest tu z jakie sto 1 więcej tysiący franków, rzekł Emii.
\
— Tak, rzeki wzdychając Raul, przystanąwszy przed wspaniałem łóżkiem Fioryny; ale wolałbym zostać na resztę życia przekupniem obwarzanków I żyć kattsfiami bez omasty, niż sprzedać z tego bodaj jedną łyżkę.
— Nie łyżkę, rzeH Blondet, ale wszystkol Ambicja jest jak śmierć, musi położyć rękę na wszystkiem, wie że życie depce jej po piętach.
— Nie! po sto razy nie! Przyjąłbym wszystko od wczorajszej hrabiny, ale odbierać Florynie jej
gniazdko?...
— Tak, jej warsztat, zapewne, to rzecz po*
ważna...
— Wedle tego co zrozumiałam, chcesz brać się do polityki zamiast do teatru, rzekła Floryna ukazując się nagle.
— Tak, dziecko, rzekł dobrodusznie Raul, uJ- mując ją lekko za kark i cełując w czcło. Krzywisz się? Czy źle wyjdziesz na tem? czy pan minister nie potrafi, lepiej od dziennikarza, uzyskać dla królowej sceny dobrego engagement? Czy nie będziesz miała ról i urlopów?
— Skąd weźmiesz pieniędzy? rzekła.
— Od wuja, odparł Raul.
Floryna zn&la wuja Raula* To słowo symboli-
zow?ło lichwę, tak Jak, w popularnem narzeczu, ciotka oznacza pożyczkę na zastaw.
— Nie niepokój się, mój klejnocie, rzekł Błon. det do Floryny klepięc \a po ramionach, wystaram rr.u się o udział Massola l), adwokata, który, jak wszyscy cdwokaci, chciałby kiedyś zostać ministrem sprawiedliwości, du Tilleta, który chce być posłem, Finota który tkwi jeszcze w małym dzienniczku, Plantina który chce być referendarzem i macza pal* ce w jakimś tygodniku. Tak, ocalę go wbrew nic- mu samemu: ściągniemy Stefana Lousteau2), który poprowadzi feljeton, Klaudjusza Vignon, który obejmie krytykę; Felicjan Vernou będzie panną do wszystkiego; adwokat będzie kręcił, du Tillet zajmie się giełdą i przemysłem, i zobaczymy dokąd dojdą te wszystkie napięte wole i ci zebrani do
kupy niewolnicy.
— Do szpitala lub do ministerjum, tam gdzie dą ludzie zrujnowani na ciele i duchu, rzekł Raul.
— Kiedy ich podejmujesz?
— Tu, rzekł Raul, za pięć dni.
— Powiesz mi ile ci będzie trzeba, rzekła po« prostu Floryna.
— Hm, adw^i\at, du Tillet i Raul nie mogą puścić się na wodę nie wnosząc każdy jakich st<A tysięcy, rzekł Blondet. W ten sposób dziennik moła
t-ii i i i __j
1) Ostatnie wcielenie Vautrina.
2) Stracone złudzenia, Muza z zaJciairite.
Córka Ewy *
«Ź BALZAC
--.i- ■■m—iihi wiiiiim i ■——• ■ —— —
ićć półtora roku; co wystarcza aby w Paryżu wybić się lub upaść.
Fioryna kiwnęła głową z aprobującą minką. Przyjaciele wsiedli do dorożki, aby się puścić na połów biesiadników, piór, myśli i interesów. Piękna aktorka znowuż sprowadziła czterech możnych han- dlarzy mebli, starożyticści, obrazów i klejnotów. Zagroziła im publiczną licytacją, w razie gdyby oszczędzali swoje sumienie na lepszą sposobność. Grając średniowieczną rolę, wpadł* — jak mówiła — w oko pewnemu angielskiemu lordowi; chce tedy ulokować w gotówce cały ruchomy majątek, aby uchodzić za biedną i skłonić go do ofiarowania
wspaniałego pzłacu, który umeblowałaby w sposób
Idący o lepszs z Rotszyldami. Mimo całej sztuki jaką rozwinęła aby ich omotać, ofiarowali tylko siedmdziesiąt tysięcy za urządzenie które warte było sto pięćdziesiąt tysięcy. Targ w targ, Fioryna ofiarowała się oddać wszystko za tydzień za ośmdziesiąt tysięcy.
— Macie wóz albo przewóz, rzekła.
Dobito targu. Skoro kupcy ustąpili z placu, aktorka zac?ęła skakać z radości jak pagórki króla Dawida. Szalała poprostu z uciechy, nie przypuszczała iż posiada takie bogactwa. Kiedy przyszedł Raul, zaczęta udawać urazę. Wymawiała mu, że ją chce porzucić, zastanowiła się nad tem: ludzie nie przechodzą tał* z jednego stronnictwa do druglegoi ani z teatru do Izby, bez przyczyny: czuje w tem ffywalkę! Co to znaczy Instynktl Kazała sobie
cóm\ bwv $$
przysiądz wieczną miłość, W piąć dni później, wydała najwspanialszą w świecie ucztę. Chrzest dzień« n ka. którego miano utonęło już w fali zapomnie* nia, odbył się w potokach wina i konceptów, przysiąg wierności, koleżeństwa l niezłomnej przyjaźni. Po licznych opisach orgij znamiennych dla tego okresu literatury, a tak rzadkich i skromnych na poddaszach gd ie kreślono te opisy, trudno odmalować ucztę Floryny. Jedno słowo tylko. O trzeciej po północy, Floryna mogła się rozebrać l położyć jakgdyby była sama, mimo że nikt nie wyszedł. Świeczniki epoki spały jak susły. Kiedy, wczesnym rankiem, tragarze, posłańcy i rzemieślnicy przyszli wynosić cały przepych głośnej sktorki, zaczęła się śmiać, widząc jak draby bicrą te „sławy* niby meble i składają na podłodze. W ten sposób powędrowały w świat owe piękne rzeczy. Floryna posiała wszystkie swoje wspomnienia w składach kupców, gdzie nikt z wyglądu nie mógłby poznać, u kogo i jak te kwiaty zbytku zostały nabyte. Zostawiono Florynie, zgodnie z warunkami umowy, pewne rzeczy zastrzeżone aż do wieczora: łóżko, stół i serwis, aby mogła podać gościom śniadanie. Zasnąwszy pod wytwornemi oponami bogactwa, sławy literackie obudziły się w zimnych i gołych ścianach nęd?y, upstrzonych gwoździami, zbezczeszczonych pstrokacizną brudu, która kiyje
się pod dywanami, niby sznurki poza dekoracjami Opery.
Patrzcie, patrzcie, fantują Florynę, biedn^
.i_'_ ~i ~*t —- —■ 1 > 1 W »
, .,. I m ■■ » ■ ■ " » 1 1 ~ ~
kobleciątko! wykrzyknął B'xiou ł). Jeden 2 biesiadników. D lejl do portmonetek! subskrypcja!
Słysząc te słowa, zgromadzenie zerwało sią na nogi. Wszystkie kieszenie wypróżnione do szcyętu dały trzydzieści siedm franków, które Raul drwiąco przyniósł śmieszce. Szczęśliwa kurtyzana wychyliła głowę z poduszek i rozsypała na kołdrą stos biletów bankowych. Raul przywołał Blon-
deta.
— Zrozumiałem, rzekł Bbndet. Szelmeczka załatwiła sią z tem, nic nam nie mówiąc, ślicznie, aniołku.
Czyn ten sprawił, ii aktorkę wniesiono w tryumfie i w negliżu do jadalni, na barkach przyjaciół, którzy zostali jeszcze. Adwokat 1 bankierzy poszli już. Wieczorem, Floryna była w teatrze przedmiotem szalonych owacji. Rozgłos jej poświęcenia obiegł widownią.
— Wolałabym, aby mnie oklaskiwano za talent, rzuciła Florynie rywalka na kurytarzu garderoby.
Pragnienie bardzo naturalne u artystki, którą sławią dotąd tylko za jej... uczynność, odparła
FLryna.
W ciągu wieczora, pokojówka Floryny zainstalowała panią w pasaża Sftndne, w mieszkaniu Ra u la
li Kawalerskie gospodarstwo, Stracone złudzenia, Hu*« z Zaścianka, Blaski i nędze tycia kurtyzany* et«.
Dziennikarz miał rozbić obóz w domu gdzie po* mieszczono redakcję.
Taką była rywalka pani de Vandenesse. Fantazja Raula zespoliła riby ogniwem aktorką z hrabiną; potworny węzeł, który pewna księżna, za Ludwika XV, przecięła, każąc otruć pannę Lecou- vreur; zemsta bardzo usprawiedliwiona, kiedy s^ zważy ogrom zniewagi.
Floryna nie krępowała początków miłości Raula. Przewidując kłopoty pieniężne w jego trudnem przedsięwzięciu, poczyniła zabiegi o półroczny urlop. Raul poparł energicznie te starania i przeprowadził je tak pomyślnie, iż stał s:ę przez to tem droższym sercu Floryny. Ze zdrowym rozsądkiem kmiotka z bajki Lafontaina, który krząta się koło obiadu gdy panowie rozprawiają, aktorka udała się po- złote runo na prowincję i zagranicę, aby zapewnić byt sławnemu człowiekowi w czasie pościgu za władzą.
Aż do dziś, niewielu malarzy pokusiło się o obraz miłości takiej» jaką jest ona na wyżynach społecznych, pełna wzniosłości i tajemnych nędz, straszliwa w swoich pragnieniach dławionych przez najgłupsze, najpospolitsze wypadki, uśmiercona cręsto znużeniem. Być może, studjum nasze odsłoni kilka jej strzępów. Nazajutrz po balu u lady Du- dley, nie uczyniwszy i nie usłyszawszy nawet nej* bardziej nieśmiałych oświadczyn, Marja wierzyła« iż jest kochaną przez Raula wedle programu swo* ,ch marze .i, Raul zaś wiedział iź Marja pasowała
86 BALZAC
arnmmmm»m** ni iwiiinnawn—w—i—w«—mir uriTim i«i i i mrna i n i-i n i ^
go w duszy za kochanka. Mimo iż żadne z nich nie doszło do tego przełomu w którym tak mężczyźni jak kobiety skracają preliminarja, oboje po mknęli szybko do celu. Raul, nasycony rozkoszą, tęsknił za światem idealnym; g4y Marja, daleka cd myśli o wysępku, nie wyobrażała sobie aby mogła wyjść z tego świata. Toteż, nie było miłości czystszej i niewinniejszej w uczynkach niż miłcść Rauia i Marj:; ele też nie było miłości bardziej namiętnej i rozkosznej w myśli. Hrabina przejęła się pojęciami godneml czasów rycerstwa, ale nawskroś unowcżyt- nioneml. W duchu tej roli, odraza męża do Natana nie była już przeszkody dia jej miłćśei. Im mnieji y Raul zasługiweł na szacunek, tem czułaby go dlań więcej. P<om enna wymowa poety więcej mięła oddźwięku w jej łonie niż w sercu. Litcść zbudziła
się na głos pożądania. Ta królowa cnót uświęciła niemal w oczach hrabiny wszystkie wztuszenia, rozkosze, gwełtowne burze miłości. Wydało się jej pięknem być dla Raula Opatrznością na ziemi. Co za słodka myśl, białą i wątłą ręką podtrzymywać tego kolosa, którego glinianych nóg nie chciała widzieć, tchnąć życie tam gdzie go brakował?, być potajemnie twórczynią wielkiej przyszłości, pomagać g»nj*lnemu człowiekowi w zmaganiu się z losem l pokonaniu go, haftować dlań szarfę na turniej, dostarczać broni, dać mu amulet przeciw czarom i balsam na rany! U kobiety wychowanej jak Marja, religijnej i szlachetnie myślącej jak ona, miłość mu. siała być pelnem rozkoszy miłosierdziem. Stąd po
chodziła jej śmiałość. Pyszna wzgarda z j^ką czyste uczucia depcą ostrożność, pcdobna jest do bezwstydu kurtyzan. Z chwilą gdy, zapomocą sofi- stycznej djalektyki, upewniła się że nie narusza wiary małżeńskiej, hrabina rzuciła się cełą siłą w rozkosz kochania. Najdrobniejsze okoliczności nabrały dla niej uroku. Buduar, w którym myślała o nitn9 zmień ł się w sanktuerjum. Nawet ładne biureczko budziło w jej duszy tysiąc rozkoszy pr/ez myśl o korespondencji: miała odbierać» ukrywać listy, odpowiadać na nie! Tuaieta, ta wspanidi poezja życia kobiety, wyczerpana lub zapoznana przez Marję* Anielę, objawiła się na nowo, przebrana niepo- strzeżonym dotąd czarem. Ileż rozkoszy w obmyślaniu stroju, poto aby się jemu podobać, aby jemu przynieść zaszczyt! Oddała ii* z naiwnym zapałem owym czarującym błahostkom, które zajmują tyle miejsca w życiu Paryżanek, i dają tak bogate znaczenie wszystkiemu co się wid2i u nich, w nich, na nich. Bardzo mało kobiet biega po sklepach bławatnych, mcdniarkach, krawcach jedynie we własnym interesie. Zestarzawszy s ę, nie myślą już
o stroju. Skoro na przechadzce ujrzycie postać kobiecą, zatrzymującą się na chwilę przed szybą wystawową, przypatrzcie się jej dobrze: „Czybym mu się podobała../?* Oto zdanie wypisane na rozjaśnionych czołach, w oczach błyszczących nadzieją, w uśmiechu igrającym na wargach.
Balu I dy Dudley był w sobotę; w poniedziałek, hrabina wybrała się do Opery, gnana pewnością
88 BALZAC
■■ - >m i *m*m>^»w»i^»r»ri i^gi 1»■■ «—
ujrzenia Raula. Raul stał, w Istocie, na schodkach prowadzących do krzeseł. Spuścił oczy, kiedy hrabina weszła do loży. Pani de Vandenesse zauważyła z rozkoszą staranność, jaką „kochanek" jej rozwinął w tualecie! Ó«v człowiek tak oporny prawom elegancji, kędziory miał starannie uczesane, połyskujące i wonne; kamizelka odpowiadała wymaganiom mody, krawat wykwintnie zawiązany, koszula nienagannie lśniąca. Przy panującej wówczas wszechwładnie żółtej rękawiczce, ręce wydały się jej bardzo białe. Raul skrzyżował ramiona na piersi jak- gdyby pozował do portretu, wspaniały swą obojętnością dla całej sali, pełen źle powstrzymywanej niecierpliwości. Oczy jego, mimo że spuszczone, zwraceły się wyraźnie ku krawędzi obitej czerwonym aksamitem, na której spoczywała ręka Marji. Feliks siedział w drugim rogu loży, plecami do Natana. Przebiegła hrabina umieściła się w ten sposób, aby mogła patrzeć w stronę kolumny o którą opiereł się Raul. Od jednego tedy zamachu, Marja doprowadziła tego niepospolitego człowieka, iż wyrzekł się swego cynizmu w kwestji ubrania. Zarówno najpospolitsza jak i najbardziej wyjątkowa kobieta czuje się dumna, widząc w tego rodzaju metamorfozie pierw- azy symbol swej władzy. Wszelka zmiana jest przyznaniem się do niewoli.
■— M ały słuszność, to wielka rozkosz czuć sią zrozumianą, rzekła w duchu, wspominając maksymy niegodziwych nauczycielek.
Skoro kochankowie objęli salę owym szybkim
rzutem oka który spostrzega wszystko, wymienili porozumiewawcze spojrzenie. Było to dla obojga tak, jakgdyby jakaś niebiańska rosa odświeżał* ich serca, scalone wyczekiwaniem. „Jestem od godziny w piekle, obecnie zaś otwiera mi się niebo, mówiły oczy Raula. —- Wiedziałam że tu jesteś, ale czyż jestem wolna?* powiadały oczy hrabiny. Złodzieje, szpieg», kochankowie, dyplomaci, słowem wszyscy niewolnicy — i tylko cni — znają zasoby i rozkosze spojrzenia. Oni jedni wiedzą, ile porozumienia, sło- dyciy, inteligencji* gniewu i występku mieni się w migotaniu tego światła przepojonego duszą. Raul uczuł, jak jego miłość spina się pod ostrogami konieczności, ale wzrasta na widok przeszkód* Mę* dzy stopniem na którym stał, a lożą hrabi iy Fe- liksowej de Vandenesse było ledwie tr/ydz eśd stóp, a niepodobieństwem mu było unicestwić tę przestrzeń. Dla człowieka pełnego rozpędu, który, aż dotąd, niewiele znajdował oddalenia pomiędzy pragnieniem a użyciem, ta otchł ń wysłana suchym lądem ale niepodobna do przebycia, budziła żądzę skoczenia aż do hrabiny ruchem tygrysa. W parok* syzmie wściekłości, próbował zmacać teren. Skłonił się jawnie hrabinie, która odpowiedziała lekkiem
i wzgardllwern skinieniem głowy, jakiem kobiety umieją swoim wielbicielom odjąć ochotę powtarza* nia tej próby. Hrabia Feliks* zwiódł się aby zoba* czyć kto to taki; spostrzegł Natana, nie ukłonił się, zmierzył go oczyma jakby żądając rachunku za jego śmiałość I odwrócił się zwolna, rzucając parę
w których pochwalał niewątpliwie udaną wzgardą hrabiny. Drzwi loży były całkiem oczywiście zamknięte dla Natana, który obrzuć ł Feliksa pieklelnem spojrzeniem. Pani d’Espard, jedna z najdumniejszych I najbardziej nieprzystępnych kobiet owego czasu, widziała wszystko z loży; umyślnie podniosła głos, dając jakeś zdawkowe brawo. Raul, który znajdował się tuż pod jej lożą, odwrócił się w końcu; skłonił się I otrzymał w zamian wdzięczny uśmiech, który zdawał się tak wyraźnie mówić; .Jeżeli cię wypędzają stamtąd, chodź tutaj!* Iż Raul opuścił swoją kolumnę i poszedł złcż;.ć wizytę pani d’Espard. Czuł potrzebę pokazania się tam, by nauczyć tego panicza de Vandenesse, że sława warta jest szlachectwa i że przed Natanem wszystkie arystokratyczne
drzwi otwierają się na oścież. Margrabina kazeła mu usiąść nawprot siebie, na przedzie; chciała
wziąć Raula na śledztwo.
— Pani Feliksowa de Vandenesse czarująca jest dziś wieczór, rzekła komplementując go ze jej tualetę niby za świeżo wydaną książkę.
— Tak, odpaił Raul obojętnie, w marabutach bardzo jej do twarzy; ale też jest im wierna, mielą je już przedwczoraj, dodał niedbale aby tą krytyką oddaiić urocze wspólnictwo o jakie zdawzła Się go pomawiać margrabina.
— Zna pan przysłowie? odparła. Niema dobrej
uczty bez jutra.
W grze na słowa, literackie sławy nie zawsze są równie mocne Jak margrabiny, Raul starał sW
ratować udając naiwność, co jest czysto ostatnią deską ratunku ludzi inteligentnych.
— Przysłowie sprawdziło się dla mnie, rzekł obrzucając margrabinę miąkkiem spojrzeniem.
— Drogi panie, pański komplement przychodzi zbyt pćźno abym go miała przyjąć, odparła śmiejąc się. Nia róbże pan takiego niewiniątka; więc cóż, znajdowałeś widocznie wczoraj rano, na balu, iż pani de Vandenesse cudownie wygląda w marabutach; wie o tern, włożyła je znowu dla pana. Kocha cię, paa ją ubóstwiasz; przyszło to niaco prędko, ale, w zasadzie, nie widzę nic naturalniejszego. Gdy* bym się myliła, nie skręcałbyś w tej chwili ręka" wiczki jak człowiek, który wścieka się że jest tu obok mnie, miast znajdować się w loży swego bo* żyszcza, od której trzyma go zdała cficjalna wzgarda,
l że słyszy pocichu to, co chciałby słyszeć mówione bardzo głośno.
Rdul w istocie szarpał kurczowo rękawiczkę, odsłaniając rękę zdumiewająco białą.
— Uzyskała od pana, ciągnęła margrabina przyglądając się uparcie tej ręce w sposób najbar- dziej impertynencki, cf.ary jakich świat nie mógł wymóc na tobie. Mysi być zachwycona swym tryumfem, będzie zeń bezwątpienia nieco dumna, ale na jej miejscu byłabym nią bardzie) jeszcze. Dotąd jest tylko sprytną kobiecinką, zacznie uchodź ć za kobietę genjalną. Odmalujesz ją nam w jakiejś czarującej książce, jednej z tych, których sekret posiadasz ty jeden. Mój drogi panie, nie zapominaj
tam o Vandenessie, zrób to dla mnie. Doprawdy, nadto jest pewny siebie. Mie przebaczyłabym tej promiennej miny samemu Jowiszowi Olimpijskiemu, jedynemu z bogów mitologicznych, wolnemu, jak powiadają, od wszelkiej przygody.
— Pani, wykrzyknął Raul, przypisujesz mi duszę bardzo nizką, jeżeli mnie sądzisz zdolnym do frymarczenia memi wzruszeniami, mą miłością. Tego rodzaju podłistki literackie wydają ml się czemś gorszem niż angielski zwyczaj zarzucania kobiecie postronka na szyję 1 prowadzenia jej na targ.
— Ale ja znam Marję, sama tego zażąda od
pana.
— Niezdolna jest do tego, odparł Raul z ogniem.
— Zna ją pan tedy dobrze?
Natan zaczął się śmiać z samego siebie, komedjo pisarza, który dał się złapać na teatralną sztuczkę.
— Nie tam gra się komedję, rzekł wskazując rampę, ale tu, w tej loży.
Ujął lornetkę, i aby sobie dodać swobody, za-
ł
czął rozglądać się po sali.
— Gniewa się pari na mnie? rzekła margrabi* na spoglądając nań z pod oka. Tak czy Inaczej, czyż nie musiałam wpaść na trop tajemnicy? Po• god/imy się z łatwością. Przyjdź pan do mnie, przyjmuję co środę; droga Marychna nie opuści ani wieczoru, skoro pana raz zastanie. Ja zyskana na
CÓRKA EWY 93
ni fu— ii'i I ■ mi -■■■«■■ i ■■■■ -w. ,
% •
tem. Miekledy zachodzi do mnie między czwartą a piątą; będę debra dla was, pomieszczą pana w liczbie uprzywilejowanych, którym dozwalam wstępu o
tej godzinie.
— Mój Boże, rzeki Rani, co to jest światl. powiadają o pani, że pani jest zła,
— J&l rzekła, jestem zła gdy trzeba. Czyi nfe musimy się broni ? Ale co do pańskiej hrabiny, przepadam za nią; będziesz z nią szczęśliwy, doprawdy jest urocza. Jesteś pierwszym, którego imię będzie wyryte w tem sercu z ową dziecinną" radością, która każe wszystkim kochankom, nie wyłączając kaprali, wycinać swoje litery na korze drzew. Pierwsza .miłość kobiety, to rozkoszny owoc. Później, widzi pan, w naszej tkliwości, w naszych staraniach, jest dużo sztuki. Sura kobieta, jak ja, mo* ie wszystko powiedzieć, nie lęka s ę już nikogo, nawet dziennikarza. Otóż, w dojrzalszym wieku, umiemy dsć wam szczęście, ale kiedy zaczynamy kochać, same jesteśmy szczęśliwe i dajemy wam w ten sposób tysiąc rozko‘szy miłości własnej. Wszystko jest u nas wtedy czarująco niespodziewane, serca pełne jest naiwności. Madto pan jest p ?etą, aby nie przekładać kwiatów nad owoce. Powiesz ml, co myślisz o tem za pół reku!
Rauljjak każdy winowajca, chwycił się systemu zaprzeczań; ale to znaczyło tylko dostarczyć broni tej groźnej partnerce. Zagmatwany niebawem w misterne węzły owej sprytnej, niebezpiecznej rozmowy w jakiej celują Paryżanki, uląkł się i i po*wo*
iii w/rn'- r>ć,ć się z ust wyznaniom, które margrabina natychmiast Łpoijikuje w swoich żarcikach; wyce f eł się tedy ostrożnie, widząc nadchodzącą lady Dudley.
— 1 cóż, rzekła angielka, jek daleko zaszli?
— Kochają się do szaleństwa, Natan zwierzył mi się przed chwilą.
— Pragnęłabym aby był brzydszy, cdparła lady Dudley obrzucając hrabiego Feliksa spojrzeniem bazyliszka. Pozatem, odpowiada w zupełności moim
* •
życzeniom: to syn Zyda tandeciarza, zmarłego jako bankrut w kilka tygodni po ślubie. Matka b\ła katoliczka, tak iż on sam, na nieszczęście, jest chrześcijaninem.
Pochodzenie to, które Natan ukrywał troskliwie, dos2ło świeżo do w adomości lady Dudiey; cieszyła się z góry przyjemnością, z jaką spożytkuje je kiedyś ku większemu pogrębieniu Vandenessa.
— A ja dopiero co zaprosiłam go do siebie! rzekła margrabina.
— Czyż nie był u mnie wczoraj? odparła lady Dudley. Są, moja złota, przyjemności, które drogo musimy opłacać.
Wieść o wzajemnej miłości Raula i hrabiny de Vandenesse krążyła w ¿wiecie tego wieczoru, przy* czem nie obyło się bez zapytań i powątpiewania; ale przyjaciółki hrabiny, lady Dudley, panie d’Es- pard i de Manerville broniły jej z niezręcznym za* pałem, który mógł obudzić nieco wiary w tę po* głoskę. Pokonany koniecznością, Raul udał się we
środę wieczór do margrabiny d’Espard, gdzie zastał cal? zbierającą się tam śmietankę. Ponieważ Feliks nie towarzyszył żonie, Raul zdchł wymienić z Mar- ją parę zdań bardziej wymowry<h akcentem niż treścią. Hrabina, którą peni Oktawowa de Camps ostrzegła o plotkach, zrozumiała wagę swego za* chowsnla w obliczu świata i dtła to zrozumieć
Raulcwi.
Wśród świetnego zebrania, oboje mieli tedy za catą przyjemność owe wzruszenia, tak głęboko wów* c.as wnikające w istotę człowieka, jakie dają myśli, cłos, ruchy, postawa ukochanej osoby. Dusza czepia się z csłą silą tych błahostek. Niekiedy, dwie pary oczu wlepiają s ę z dwu stron w jakiś przedmiot, wyciskając w nim, można powiedzieć, myśli zaplatające się o siebi?. Podziwia się, w czasie rozmowy, lekko wysuniętą nóżką, rękę która drga nie- c palce igrające z ujmowanym i porzucanym w z ¡aczący sposób klejnotem. To już nie myśli, ani słowa, ale rzeczy mówią: mówią ¿ak bardzo, że często rozkochany mężczyzna zostawia innym- troskę o przyniesienie filiżanki, cukierniczki, czegobądź żąda ukochana kobieta, z obawy aby nie okazeć swego pomięszania oczom, które zdają s ę nic nie widzieć, a widzą wszystko. Miijady pragnień, szalonych życzeń, niedorzecznych myśli przepływają jakby zdławione w spojrzeniach. Wówczas, uścisk ręki odkra- dziony tysiącznym oczom Argusa nabywa wymowy długiego listu i rozkoszy pocałunku. Miłość potęgu- ie się wówczas wszystkiem tem czego sobie wzbra*
nia, I wspiera się na wszystkich przeszkodach aby uróść tenh wyżej. Słowem barjery te, które częściej przeklina się niż łamie, miłość rąbie na kawałki I wrzuca do ognia aby go podsycić. Wówczas, kobiety mogą zmierzyć rozdącłość swej władzy ową małością do jakiej dochodzi olbrzymia miłość która sku- pia się sama w siebie, kryje się w ¡¡.mienionem spojrzeniu, w nerwowym skurczu, poza zdawkową formułką grzeczności. Ileż razy, na samem rozstaniu, kobieta nagradza jednefn słowem tajemne cierpienia, obojętne frazesy całego wieczoru! Raul, człowiek mało liczący się ze światem, wyładował swą furję w rozmowie, i był świetny. Ściany salonu napełniły sśę rykiem lwa, zrcdzonym z przymusu którego artyści tak bardzo niezdolni są znosć. Ta
wściekłość Rolandowa, iskrzenie się myśli która łamała, druzgotała wszystko, posługując się szyderstwem jak maczugą, upoiły Marję l zainteresowały *ebranie tak, jakby patrzono na byka upstrzonego chorągiewkami, szalejącego w hiszpańskim cyrku.
— Prgino wszystko walisz na ziemie, nie zro~ bisz pustki dokoła siebie, szepnął mu Blondet.
Te słowa otrzeźwiły Rsu a, przestał dawać wl" dowlsko ze swojej wściekłości. Margrabina podeszła doń z filiżanką herbaty 1 rzehła dość głośno aby pani de Vandenesse fnogfa usłyszeći
— Jest pan doprawdy paradny; niech pan zajrzy do mnfe o czwartej.
Raul uczuł się obrażony słowem paradny, mi KIO te użyto go jako paszport dla zaproszenia. Za
czął przysłuchiwać się, jak owi aktorzy którzy przygadają się sali, zamiast pamięteć że są na scenie. Blondet zlitował się nad nim.
— Mój drogi, rzekł odciągając go w kąt, za* chowujesz się w świecie tak, jakbyś był u Fioryny. Tutaj nikt się nie unosi, nie robi cługi h artykułów; każdy rzuca, od czasu do czasu, dowcipne słówko, przybiera spokojną minę w chwili gdy ma największą ochotę wyrzucać ludzi przez okno, drwi nieznacznie, udaje że zaledwie wyróżnia kobietę którą ubóstwia, i nie tarza się po ziemi jak osieł na gościńcu. Albo wykradnij panią de Vandenesse, albo zachowuj się jak yenteiman. Zanadto jesteś kochankiem z własnych książek.
Natan słuchał ze spuszczoną głową9 byl niby lew spowity w prześcieradła.
— Nigdy noga moja tu nie postanie, rzekł. Ta margrabina z porcelanki za drogo sprzedaje mi swoją herbatę. Znajduje mnie paradnym! Rozumiem teraz, dlaczego Saint-Just wyprawiał ten cały świa* tek na gilotynę.
— Wrócisz jutro.
Blcndet miał słuszność. Namiętności są równie
podłe jak okrutne. Nazajutrz, po długiem bujariu między: „Pójdę, nie pójdę", Raul cpuścł swoich wspólników w pełni ważnej dyskusji i pobiegł do pani d’Espard. Widząc jak szumnie w,eidża świetny kabrjolet Rastignaka, gdy on płacił u bramy dorożkę, Natan uczuł ukąszenie próżności, postanowił mieć wytworny kabrjolet i obowiązkowego grooma•
C&kt Ewy. 8
Pojazd hrabiny steł w dziedzińcu. Ma ten widok, serce RauU wzdęło #się rozkoszą. Marja kroczyła pod ciśnieiiem swych pragnień z regularnością wskazówki zegara poruszanej sprężyną. H abina znajdowała się w małym saloniku, przy kominku, w fotelu. Zamiast spojrzeć w stronę Natana, kiedy go oznajmiono, patrzała nań w lustrze, pewna iż pani domu zwróci się ku niemu, M.łość, nękana czujnością oczu świata, zmuszona jest uciekać się do tych p dstępów: daje życie zwierciadłom, zarękawkom, wachlarzom, mnóstwu rzeczy, których użyteczność nie odiazu jest zrozumiała i których wiele kobiet używa nie posługując się niemi.
— W chwili gdy pan wchodził, rzekła panj
d*Es?ard, zwracając się do Natana i wskazując spój* rżeniem de Marsaya, pan minister twierdził właśnie, że rojaliści i republikanie są na drodze do porozumienia; musi pan coś o tem wiedzieć?
— A gdyby i tak było, rzekł Raul, gdzież w tem zbrodnia? Nienawidzimy tego samego, jesteśmy zgcdni w nienawiści, różnimy się jedynie w miłości. Oto wszystko.
—*• Skojarzenie conajmniej dziwne, rzekł de Marsay, obejmując rzutem oka hrabinę Feliksową
i Raula.
— Nie będzie trwałe, rzekł Rastignac, który zanadto myślał o polityce, jak wszyscy nowicjusze władzy.
— Co myślisz o tem, droga? spytała pani d’Espard hrabiny.
— Nie rozumiem się nic na polityce*
— Wciągnie się w nią pani, rzekł de Marsay,
i wówczas staniesz się podwójnie naszą przeciwniczką.
Netan i Marja zrozumieli to odezwanie dopiero gdy de Marsay odszedł. Rastignac udał się za nim, zaś pani d*Espard przeprowadziła ich a i do pierw- szego salonu. Kochankowie nie myśleli już o przy cinkach ministra, sycili s»ę temi kilkoma minu temi które mieli dla siebie. Marja pedała żywo rękę bez rękawiczki Raulowi, który ucałował ją jakgdyby miał ośmnaście latf Oczy hrabiny wyrażały taką pełnię szlachetnej tkliwości, iż Raul uczuł pod powiekami ową łzę, jaką mają zawsze na usługi mężczyźni o nerwowym temperamencie*
— Gdzie panią widzieć? gdzie mówić z panią? rzekł. Umarłbym, gdyby zawsze trzeba było maskować głos, spojrzenia, serce, miłeść.
Wzruszona tą łzą, Marja przyrzekła być w Lasku na przejażdżce za każdym razem kiedy nie będzie zbyt bczydko. Przyrzeczenie to dało Raulowi więcej szczęścia, niż mu go dała Floryna przez pięć lat.
— Mam tyle rzeczy do powiedzenial Tak cięży mi milczenie, na które jesteśmy skazani.
H abina patrzała nań w upojeniu, nie mogąc odpowiedzieć, kiedy weszła margrabina.
— Jaktol nie umiał pan nic odpalić de Mar« sayowi? rzekła wchodząc.
— Trzeba szanować zmarłych, odparł Rau*.
100 BALZAC
** ■■ . —_ ... ą- ,| -|- Iiit n i twlin> lf.w »1 I ~. t»
Czy nie widzi pani, że on dogrsa? Rastfgnac jest jego siostrą miłosierdzia, ma nadzieję znaleźć kom* pensatę w testamencie.
Hrabina ud^ła że ma wizyty I prłrgnała się aby się nie zdrad z ć. Za cenę tego kwadransa, Raul pośwęcił swój najszacowniejszy czas i palące interesy. Marja nie znała jeszcze szczegółów tego życia ptaka na gałęzi, życia splecionego z najbardziej za- wikłanymi interesami, pochłaniającą pracą. Kiedy dwie istoty, zespolone wiekuistą miłością, prowadzą życie zacieśnione z każdym dniem węzłami zwierzeń, wspólnem roztrząsaniem wyłaniających się
trudności; kiedy dwa serca wymieniają co wieczór lub co rano swoje żale jak usta wymieniają wes«
tchnienia, spotykają się w tych samych niepokojach, dzą wspólnie na widok przeszkody, wówczas wszystko się liczy: kobieta wie, ile miłości kryje się w umkniętem spojrzeniu, ile wysiłku w darowanej chwili; współdziała, krząta się, biega, żyje nadzieją, szamoce się wraz z mężczyzną zajętym, udręczonym; szemrania swoje zwraca przeciw, okolicznościom; nie wątpi juz, zna i ocenia szczegóły życia, flle, w początkach uczucia, ki-edy rozwija się
tyle żaru, nieufności, wymagań, kiedy ludzie nie znają się wzajem; ale wobec kobiet niezatrudnio- nych, u których drzwi miłość powinna być zawszą na posterunku; ale wobec tych, które szrubując przesadnie swój punkt honoru, żądają posłuszeństwa we wszystkiem, nawet wówczas gdy nakazują szaleństwo zdolna zrujnować człowieka, miłość nakłada
w Paryżu, w naszej epoce, niemożliwe wysiłki. Kobiety światowe żyją dotąd w tradycjach XVIII wieku, gdzie każdy miał pewne i określone stanowisko. Mało kobiet zna kłopoty istnienia większości męż* Czyzn, którzy wszyscy muszą zdobywać jakąś po* zycje, sławę, fortunę. Dziś, ludzi których egzystencje jest niewzruszona, liczy się na palcach; jedynie starcy mają czas kochać, młodzi żeglują na galerach ambicji jak Natan. Kobiety, jeszcze niedość pogodzone z tą odmianą, same mając czasu do zbytku, przypisują równą jego ilość tym, którzy nie mają go dosyć; nie wyobrażają sobie innych zatrudnień, innych celów niż ich własne. G iyby kochanek zwyciężył Lernejską hydrę aby przybyć na schadzkę, nie ma żadnej zasługi; wszystko zachodzi w cień Wobec szczęścia oglądania gc; czują dlań wdzięczność jedynie za swoje wzruszenia, nie pytając co kosztują. Skoro one, w ciągu swoich bezczynnych godzinf wymyślą Jedną z owych sztuczek które mają na zawołanie, pysznią się nią jak klejnotem. Ty skręciłeś sztaby żelazne jakie jś konieczne ścl, gdy one wzuły mitenki, przywdziały płaszczyk jakiegoś podstępu; im należy się palma i nie próbuj się o nią spierećl Mają zresztą słuszność: w jaki sposób nie skruszyć wszystkiego dla kobiety, która kruszy wszystko dla was? Wymagają tyle ile dają. Wracając, Raul spostrzegł, jak trudno mu będzie równocześnie prowadzić romans w świecie, dziesię* ciokonny wóz dziennikarstwa^ sztuki teatralne i swoje fcabagnione Interesy.
MWW(in*iWM KHiamiU —1iwwi I — ma lin r-TfiT ' i—~*T I — i— -..»«»m^nni-n -tum, I ■ I r gWBrr^>-rr
— Dziennik będzie dziś haniebny, rzekł do siebie, nie będzie mojego artykułu, t to w drugim numerze!
Fani Feliksowa de Vandenesse była trzy razy w lasku Bulońskim nie mogąc spotkać Rauia; wracała zrozpaczona, niespokojna« Matan nie chciał się tam pokazać inaczej, niż w blasku ksązęcia prasy. Obrócił ceły tydzień na wyszukanie pary koni, przyzwoitego kabrjoletu f grooma, na przekonywanie wspólników o konieczności oszczędzani czasu równie cennego jak jego i włączenia jego ekwipażu w ogólny koszt dziennika. Wspólnicy, Massoj f du Ti Het, zgodzili się tak chętnie na to życzenie^ iż stali się w jego oczach najpoczciwszymi chłopcami pod słońcem. Bez tej pomocy, życie byłcby dla Raula niemożliwe; steło se zresztą tak ciężkie, mimo iż przeplatane najdelikatniejszemi rozkoszami idealnej miłości, iż wielu ludzi, nawet z najtwardszego kruszcu nie podołałoby takim ekspensom. Gwałtowna i szczęśliwa miłość zajmuje już wiele miejsca w zwyczajnej egzystencji; ale kiedy podnosi oczy na kobietę postawioną tak wysoko jak pani de Vandenesse, musi pochłonąć życie człowieka zajętego jak Raul. Oto wymagania, j^kie miłość narzuceła mu przed wszystkiemi innemi. Trzeba mu było znajdować sę prawie codziennie, między drugą a trzecią, konno, w lasku Bulońskim, w stroju najbardziej próżniaczego gentlemana. Tam, dowiadywał się, w jakim domu, w jakim teatrze ujrzy wieczorem Danią de Vandenesse. Opuszczał salony dopiero
koło północy, schwyciwszy w lot parą długo wyczekiwanych słówek, kilka okruchów czułości uszczkniętych pod stołem, w drzwiach lub na wsiada- nem do powozu. Marja, która pchnęła go w wielki świat, uzyskała dlań zaproszenia na obiady w domach gdzie bywała sama. C*yż to nie cełkiem proste? Przez dumę, porwany namiętnością, Raul nie śmiał mówić o swej pracy. Trzeba było być posłusznym kaprysom niewinnej władczyni, a równocześnie śledzić debaty parlamentarne, wir polityki, czuwać nad redakcją, i wystawić dwie sztuki z których dochód był nieodzowny. Wystarczyło, aby pźmi de Vandenesse zrob ią minkę kiedy R ul chciał się zwolnić od bytności na b&Iu, koncercie, przechadzce, aby poświęcił SA/oje interesy dla jej przyjemności. Opuszczając towarzystwo koło pierwszej lub drugisj nad ranem, wracał pracować do ósmej lub dziew ątej, ledwie że spał trochę, budzi) się aby konferować w sprawech dziennika z wpływowymi ludźmi od których b>ł zawisły, eby roztrząsać tys'ąc 1 jedną wewnętrznych kwestyj pisma. Dziennikarstwo styka się, w naszej epoce, ze wszyst* kiem; z przemysłem, z interesami publiczneml i pry- watnemi, z nowemi przedsiębiorstwami, ze wszyst* kiemi ambicyjkaml literatury l jej płodami. Zmęczony, wyczerpany, Natan biegł z redakcji do teatru, z teatru do hby, z I by do któregoś z wierzycieli, a równocześnie trzeba mu było okazywać się spokoj* nymt szczęśliwym wobec Marji, galopować u drzwi, czek jej powozu ze swobodą człowieka bez trosk-
który nie zna Innych trudów niż trudy szczęścia. Kiedy, za cenę tylu nieznanych poświęceń, otrzymywał jedynie bardzo słodkie słowa, najtkliwsze za» pewnienia wiecznego przywiązania, gorące uściski dłoni uzyskane w ciągu paru chwil samotności, namiętne wykrzykniki odwzajemniające jego zaklęcia, sądził iż jednak popełnia pewną naiwność, tając olbrzymią cenę jaką opłaca te drobne daniny uczucia. Sposobneść do wyjaśnień niedługo dała na siebie czekać. W piękny kwietniowy dzień, hrabina przyję* ła ramię Natana w ustronnej aleji lasku Bulońskie- go; zamierzała mu wytoczyć miluchną sprzeczką* mającą za przedmiot owe nic, na których kobiety umieją wznosić góry. Zamiast powitać go z uśmiechem na ustach, z czołam premiennem od s częścią, z oczyma ożywionemi jakąś figlarną i wesołą m>ślą, była poważna i surowa.
— Co pani? spytał Natan.
— Niech się pan nie zajmuje temi drobiazgami; powinien pan wiedzieć, że kobiety to dzieci.
— Czy uraziłem czem panią?
— Byłażbym tutaj?
— Ale nie uśmiechasz się do mnie, nie wyda* jesz się szczęśliwa że mnls widzisz.
— Dąsam s ę, nieprawdaż? rzekła, spoglądając nań z ową poddańczą minką, zapomocą której kobiety umieją przybierać wygląd ofiary.
Natan szedł obok z uczuciem niepokoju, ze ściśniętem sercem, przygnębiony.
— Będzie to zapewne, rzekł po chwili mil-
czenla, coś z rzędu owych błahych obaw, owych mglistych podejrzeń, które pani stawia powyżej największych spraw żyda; ma pani sztukę przeważania szali świata rzucając na wagę okruch słomki, źdźbło.
— Irsnja?... Spodziewałam się tego, rzekła spuszczając głowę.
— Marjo, czy nie widzis?, aniele mój, że rzekłem te słowa aby. cl wydrzeć tajemnicę?
— Moja tajemnica będzie zawsze tajemnicy, nawet wówczas kiedy ją panu zwierzę*
—• Dobrze więc, powiedz...
— Nie kochasz mnie, ciągnęła, rzucając mu owo skośne i podstępne spojrzenie, jakiem kobiety umieją tak chytrze indagować mężczyznę, wówczas
gdy go chcą dręczyć.
— Nie kocham?... wykrzyknął Natan.
— Tak, zajmuje się pan zbyt wieloma rzeczami Czem ja jestem pośród cał-go tego ruchu? za* pomnianą przy każdej sposobności. Wczoraj, byłam w Lasku, czekałam na pana.*
— Ależ...
— Włoż>łam dla pana nową suknię I pan się
nie zjawił; gdzie byłeś?
— Ale...
— Nie wiedzhhm. Jadę do pani d’Espard, nie
zastaję tam pana.
— Wieczorem, w Operze, oczu nie spuściłam
z balkonu. Źa każdym razem kiedy drzwi się otwierały, serce b lo mi tak, że mało nie »pękło*
— Cci za wleczórl Nie ma pan nawet pojęcia
o tych burzach serca.
— Ale...
— Życie ściera się w takich wzruszeniach...
— Ale...
— Zatem? rzekła.
— Tak, życie ściera się, rzekł Natan, i panf, w kilka miesięcy, pochłoniesz moje. Twoje szalone wymówki wydzierają mi również moją tajemnicę«.. Hal nie kocham cię?... Zanadto kocham...
Odmalował żywo swoje poK żenle, opowiedział prace nocne, wyszczególnił obowiązki wiążące go
o oznaczonych godzinach, konieczność wywalczenia sukcesu, nienasycone wymagania dziennika, gdzie jest się zniewolonym sądzić, wcześniej od publicz* ności, wypadki, nie myląc się pod grozą utraty władzy, wreszcie ileż p śmiesznych studjów nad kwest- jamł, które w tej gorączkowej epoce przepływają tak szybko jak chmurki
Raul zmazał łatwo swoje winy. Margrabina d’Espard powiedziała mu: niema nic naiwniejszego niż pierwsza miłość. Okazfcł^ się n ebawem, Iż hrabina winną była przez nadmi r m łości. Kobieta kochająca oddziaływa na wszystko rozkoszą, skruchą ub przyjemnością. Widząc roztaczające s?ę przed nią to olbrzymie życie, hrabina uczuła podziw. Już wprzódy, Natan wydał się jej bardzo wielkim,
obecnie stał się wzniosłym. Oskarżała siebie ii nadto go kocha, prosiła aby przychodził kiedy może; płaszczyła te mozoły ambitnego człowieka spojrzeniem wzniesionem ku niebu. Będzie czekała! Odtąd potrafi poświęcić swoje przyjemności. Chcąc być jedynie podnóżkiem, była przeszkodzi... płakała z
rozpaczy.
— Kobiety, rzekła ze łzami w oczach, mogą tylko kochać; mężczyźni mają tysiąc sposobów ddałania: my możemy jedynie myśleć, modl.ć się,
ubóstwiać.
Tyle nrfłości wymagało nagrody. Rozejrzała się, jak słowik który chce sfrunąć z gsłązl do żró$a, czy jest sama w pustkowiu, czy cisza nie kryje ja. kiego świadka, następnie podniosła głowę ku Rau- owi, który pochylił swoją; pozwoliła mu uszczknąć pocałunek, pierwszy, jedyny jakiego mięła użyczyć pokętnie, i uczuta się w tej chwili szczęśliwsza niż kiedykolwiek od lat p ęciu. Raul uczuł, iż otrzymał zapłatę za wszystkie trudy. Oboje szli, nie bardzo wied/ąc dokąd, drogą z fluteuil do Boulogne. Trzeba było wracać do pojazdów; posuwali się zwolna» owym równym i rytmicznym krokiem, który znają kochankowie. Raul mial wiarę w ten pocełunek, dany z ową skromną prostotą jakiej użycza świętość uczucia. Wszystko złe płynęło ze świata, nie z tej kobiety tak zupełnie mu oddanej. Raul nie żałował udręczeń swego opętanego życia, o których Marja musiała zapomnieć w ogniu pierwszego pragnieni*. Jak wszystkie kobiety, które nie widzą, godzina
0
po godzinie, straszliwych walk tych wyjątkowych egzystencji. Przejęta owym pełnym wdzięczności podziwem jaki cechuje miłcść kobiecą, Marja biegła pewnym, zwinnym krokiem po delikatnym piasku bocznej alei, mówiąc, jak i Raul, mato, ale z serca i do serca. Niebo było czyste, drzewa puszczały pą- ćzki, tysiączne brunatne pędzle ożywiał/ się tu i Ówdzie zielonemi perłami. Krzewy, brzozy, wierzby, topole barwiły się pierwszą, delikatną, jeszcze przejrzystą zielonością. Żadna dusza nie zd.ła się o przeć podobnym harmonjom. Miłość dała hrabinie zrozumieć naturę, tak jak jej wytlómaczyła społeczeństwo.
— Chciałabym, abyś nie kochał nikogo przede- mną! rzekła.
— Twoja życzenie Jest spełnione... Objawiliśmy sobie wzajem prawdziwą miłjść.
Mówił prawdę. Przybierając, wobec tego młodego serca, pozę czystości, Raul wziął się na lep własnych frazesów. Zrodzona wyłącznie z wyracho* wania i próżności, miłość jego stała się szczera. Zaczął od kłamstwa, skończył na tem iż mówił prawdę. Istnieje zresztą u każdego pisarza trudne do zdławienia uczucie, które skłania go do podziwu wobec moralnego piękna. Wreszcie, w mierę ponoszonych ef.ar, człjwiek przywiązuje się do istoty która ich wymaga. Damy światowe, tak samo jak kurtyzany, mają instynkt tej prawd>; może nawet praktykują ją bez świadomości. Toteż, po pierwszym wylewie wdzięczności i zdumienia, hrabina oczaro-
»
wana była li natchnęła kogoś takiem poświęceniem, iż zmusiła do przezwyciężenia tylu trudności. Była miłością człowieka godnego jej* Rani nie wiedział do czego zobowiąże go fałs/ywa wielkość; kobiety bowiem nie pozwalają kochankowi zejść z piedestału* Nie przebacza się bogu najmniejszej małostki. Mar- ja nie znafa słowa zagadki, jakie Raul zwierzył przyjaciołom na wieczerzy u Veryego. Wilka tego pisarza w pośledniejszych szeregach zajęła dziesięć pierwszych lat młodości; chciał być kochany przez Jedną z królowych wielkiego świata. Próżność, bez której, jak powiedział Chamfort, miłość jest bardzo wątła, potrzymywała jego namiętność i miała ją ^zmagać z dnia na dzień.
— Czy możesz mi przysiąc, rzekła Marja, źe nie należysz I nie będziesz należał do żadnej kobiety?
— Zarówno nie byłoby w mojem życiu czasu dla innej kobiety, jak nie b/łoby dla niej miejsca w mem sercu, odpowiedział, szczery w tej chwili tak bardzo gardził Floryną*
— Wierzę ci, rzekła.
Skoro doszli do alei gdzie czekały powozy, Marja porzuciła nmię Natana, który przybrał postawę pełną szacunku tak jakby Ją właśnie spotkił; przeprowadził ją z odkrytą głową aż do pojazdu; następni® pomknął za nią aleją Karola X, wdechając pył wznoszący się z pod kół kolaski i ścigając oczy* ma pióra powiewające nakształt wierzby płaczącej na wietrze.
»0 BALZAC
*
Mimo szlachetnych wyrzeczeń Marji, Raul, par* ty namiętnością, znajdował się wszędzie gdzie ona była; ubóstwisł tę niezadowoloną zarazem I szczęśliwą min'<e, jaką przybierała hrabina, daremnie sil^C się go pcłajać iż trwoni czas tak bardzo mu potrzebny. Mirja ujęła w ręce kierunek prac Raula, wydęła mu formalne rozkazy co do użytku godzin, nie wychodziła z domu aby mu odjąć pozór do rozproszeń. Czytywała co rano dziennik, stała się heroldem sławy Siefana Lousteau, felietonisty, który wydał się jej czarujący, Felicjana Vć;rnou, Klaudju* sza Vignon, słowem wszystkich współpracowników Natana. Wpłynęła na Raula aby oddtł sprawiedliwość de Marsayowi kiedy umaił, i przeczytała z upojeniem wielką i piękną pochwalę, jaką Raul skreślił dla zmarłego ministra, pctępiając zarazem jego machiawelizm i nienawiść mas. Była oczywiście obecna w prosceniowej loży Gymnase, na premierze sztuki na którą Natan liczył i której sukces zdawał się olbrzymi. Dała się oszukać burzy kupionych oklasków.
— Nie byłaś dzisiaj pożegnać się z Włochami? spytfła lady Dudley, do której udała się po przed-
stawitniu.
— Nie, byłam na premierze w Gymnase.
— Nie mogę znieść wodewlu. Jestem na tym punkcie jak Ludwik XtV na punkcie Teniersów, rzekła lady Dudley.
Ja, rzekła pani d’Espard, uważam, ie auto- rowie zrobili postępy. Wodewil zmienił się dziś w
CÓRKA EWY ni
mmmmmmm^mim-mmmmm«»-_
urocze kcmedje, peina dowcipu I wymagające duiov talentu; toteż bawią się na nich przednio.
— Aktorzy są zresztą wyborni, rzekła Marja. W Gymnase grali dziś wieczór znakomicie; sztuka trafiała im do przekonaniat djalog jest żywy, do- wcipny.
— Jak u Beaumarchais'go, rzekła lady Dudley.
— Pan Natan nie jest jeszcze Molierem; ale... rzekła pani d’Espard, patrząc na hrabinę.
— Robi wodewile, rzekła pani Karoiowa de Vandenesse.
— I zwala minlsterja, dodała pani de Maner*
ville.
Hrabina milczała; byłaby chcieła odpowiedzieć jadowicie; czuła iż serce jej wzbiera od napływu wściekłości; nie znała. Ja nic lepszego nad odpwiedż:
— Będzie je może stwarzał.
Wszystkie koblaty wymieniły wzrok tajemniczego porozumienia. Skoro Marja de Vandenesse o- deszła, Moina de Saint Heren wykrzyknęła:
— f\'ei ona ubóstwia Natana!
— 1 nawet nie kryje się z tem zbytnio, rzekła pani d’Espard.
Nadszedł maj; Vandenesse zabrał żonę na wieś, gdzie jedyną jej pociechą były namiętne listy
R&uia, do którego pisywała codzieri.
Nicbecncść hrabiny byłaty mogła wyratować Raula z otchłani w którą się osunął, gdyby Flo« ryna była przy nim; ale był sam, wśród przyjaciół, którzy stali się tajonymi wrogami od chwili gdy ze-
chciał góroweć nad nimi. Współpracownicy nienawidzili go w dane) chwili, gotowi zresztą podać mu ręką i pocieszyć w razie upadku, a ubóstwiać go w r?zie tryurrfu. Tak toczy sie ś*-latek literacki. Lubi
*
się tylko niższych od siebie. Każdy jest nieprzyjacielem tego kto dąży do wywyższenia. Ta powszechna zawiść zdziesiędokrotnia widoki ludzi miernych, którzy nie budzą zazdrości ani podejrzeń. Ci posuwają się swoją drogą jak krety, lf mimo swej tępoty, zdobywają w Monitorze tłuste posadki, gdy ludzie z talentem biją się jeszcze u drzwi, aby sobie przeszkodzić wejść. Głuchy nieprzyjaźń tych rzekomych przyjaciół, którą Floryna byłaby przeniknęła z wrodzoną kurtyzanom sztuką odgadnięcia prawdy wśród tysiąca hipotez, nie była największęm
niebezpieczeństwem. Dwaj wspólnicy, adwokat Mas- soi I bankier du T llet, umyślili zaprządz zapał Natana do wozu w którym się rozpierali, wyparować go gdy już nie będzie zdolny dostarczać dziennikowi żeru, i pozbawić go tej wielkiej siły z chwi* lą gdy oni zechcą się nią posłużyć. Dla nich, Natan reprezentował pewną sumę do pożarcia, potęgę literacką O sile dziesięciu piór do zużycia Massol, je* den z owych adwokatów, którzy sztukę mówienia bez końca biorą za wymowę, któr y, wedle znanej definicji, posiadają sekret znudzenia mówiąc wszystko, plaga zgromadzeń na których obniżają wszelką rzecz, chcąc, za każdą cenę, wysunąć się na pierwszy plan, nie marzył już o tece Sprawiedliwości; widział* Jak, w ciągu czterech lat, przesunęło sio
cłu czy sześciu tych dygnitarzy i zniechęcił się do ministerjalnego fraka. Jako odszkodowanie za tel<ę, chciał katedry na fakultecie prawnym, miejsca w Radzie Stanu, okraszonej krzyżem Legji honorowej. Du Tillet i Nucingen gwarantowali mu krzyż i rtfren- darstwo, jeżeli będzie im szedł na rękę; uznał iż dają większe gwarancje niż Natan i słuchał ich ślepo, flby lepiej uśpić Raula, ludzie ci pozwalali mu wy* konywać w dzienniku władzę bez kontroli. Du Tillet posługiwał się dziennikiem jedynie w interesach giełdowych, na których Raul nic się nie rozumiał; »la przez barona de Nucingen zawiadomił już Rastig* Haka, że dziennik będzie pocichu popierał rząd, pod jedynym warunkiem aby wspomógł jego kandydaturę na miejsce p. de Nuncigenf przyszłego para Francji. Nuciigen został, swego czasu, posłem w jakimś zapadłym kącie o szczupłej liczbie wyborców, dokąd obecnie wysyłano dziennik obficie i gratis. Tak więc, Raul był igraszką w ręku bankiera i adwokata, którzy z cichą rozkoszą patrzyli na to jak króluje w dzienniku. Korzystając ze wszystkich przewag, zgarniając wszystkie owoce miłości własnej i inne, Natan, zachwycony, uważał wspólników, jak w owej kwestji funduszów lokomocyjnych, za najpoczciwszych chłopców w świecie, i sądził że ich wypro Wadził w pole. Nigdy ludzie wyobraźni, dla których nadzieja jest podstawą życia, nie chcą sobie powie. dzieć, że, w interesach, najniebezpieczniejszym momentem jest ten, kiedy wszystko idzie wedls ich ży~ Była to chwila tryumfu, z której zfhszią sko-
Córka Ewy. n >
rzystał Natan, zdobywając sobie wejście w świat polityczny.! finansowy; du Tiiiet przedstawił go Nudn* genom. Pani de fłuclngen przyjęła jaknajlepiej Rauta, nietyle dla niego, ile dla pa ii de Vandenesse; ale k edy nat ąc łj parę słów o hrabinie, Matan sądził, iż okaże szczyt delikatności czyniąc sobie parawan z Fijryny; rozpływał sie z zadowoloną z siebie szlachetnością njd stosunkiem swoim z aktorką, niepo- dobym do zerwania. Czyż opuszcza się pewne szczę-
• *
ście dla paru zalotnych minek arystokratki? Natan, wodzony za nos przez Nucingena i Rastignaka, przez du Tillcta i Blondeta, użyczył szumnie swego poparcia oportunistom, dla stworzenia ich przelotnego gabinetu. Następnie, aby dojść do władzy czystym, u* chyl 1 się ostentacyjnie od Korzyści w kilku przed' siębi rstwach, które zawiązały się przy pomocy dziennika; on, który nie wahał się „wpakować* przyjaciół i postąpić sobie niezbyt skrupulatnie z paroma przemysłowcami w pewnych krytycznych momen. tachl Kontrasty te, zrodzone z próżności i ambicji, sootyka się w wielu podobnych egzystencjach* Trzeba aby płaszcz był wspaniały dla publiczności, Ściąga się tedy sukno u przyjaciół aby połatać diiu- ry. Mimo to, w dwa miesiące po wyjeżdzie hrabiny, Riul przez, ł kwad ansik, który, w pełni tego tryumfu, zdjął go niepokojem. Dj Tillet zaliczył już na* przód swoje sto tysięcy fanków. Pieniądze dane przez Fiorynę, pierwszy wkład Natana, pochłonął fiskus i koszta puszczenia w ruch pisma, które były olbrzymi#. Trzeba było myiieć o przyszłości. Ban*
kler przyszedł pisarzowi z pomocą, przyjmując jego weksle na pięćdziesiąt, tysicry * terminem cztery miesięcznym. W ten sposób, du Tiliet trzymał Raula na smyczy. Dzięki temu sukursowi, koszta dziennika były z« pewnione na pół roku, W oczach niektórych pisarzy, to wieczność. Ztesztą, przy pomocy anjrisówp komiwojażerów, złudnych premji ofiarowanych abo« nentom, zebrano ich dwa tysiące. Ten pcljwniczny sukces ośmielał do rzucania banknotów w to pale*» nisko. Jeszcze trochę wysł*ów talentu, niech przyj* dzie jakiś proces polityczny, pozorne prześladowanie* i Raul stawał się jed *ym z owych nowoczesnych kondotjerów, których atrament zastępuje dzisiaj daw* ny pioch armatni. Ma nieszczęście, układ ten zawarto w chwili gdy Floryna wróciła, przywożąc około pięćdziesięciu tysięcy franków. Zamiast stworzyć sobie fundusz rezerwowy, Raul, pewien powodzenia,
%
które b>ło mu tak nieodzowne, już upokorzony ii poprzednio przyjął phniądze aktorki, urósłszy wewnętrznie we własnych oczach przez swą miłość, o* durzony zdiadliwemi pochwałami swych dworaków, zataił swoje położenie przed Floryną i zmusił ją aby Użyła tej sumy na stworzenie nowego domu. Aktorka, której nie było trzeba dwa razy tego powtarzać, Wpakowela się w trzydzieści tysięcy f anków długu. Wynajęła rozkoszny domek, cały dłfi siebie, przy uli* cy Pigalle, gdzie wróciło jej dawne towarzystwo« Dom dz.ewczyny postawionej tak jak Floryna stanowił neu* tralny teren, bardzo sposobny dla ambitnych polity*
kówt którzy traktowali, jak Ludwik XlV w Hoiandjf,
11* BAL2AC
...T..». .. ... . . _ __ . ^ | 11 BU I ■ I ■ I ‘i |J
bez Rauta o Raula. Natan zachował na powrót aktorki sztukę, której główna rola znakomicie się jej nadawała. Sztuka ta, rodzaj dramatycznego wodewilu, miała być pożegnaniem Raula ze sceną. Dzienniki, których ta uprzejmość dla Raula nic nie kosztowała, przygo- towaty taką owację dla Floryny, że Komedja Frań* cuzka zaczęła mówić o angagement. Feljetoniścl wskazywali we Florynie następczynię panny Mars* Tryunnf ten ostatecznie oszołomił aktorkę, aby jej przeszkodćić w studjowaniu terenu po którym kroczył N tan; żyła w świecie uczt i festynów. Królując nad tym dworem pełnym cisnących się supli* kantów, ten za swoją książks, ten za sztuką, ten za tancerką, za teatrem, za przedsiębiorstwem, za reklamą, pogrążała się we wszystkich rozkoszach potęgi prasy, widząc w nich przeoświt minhrterjalnych wpływów. Wedle głosu tych, którzy ją odwiedzali, Natan był wielkim mężem Stanu. Natan nie prze» rachował s ę w swojem przedsięwzięci będzie posłem, z pewnością l ministrem przez jakiś czas, jak tylu innych. Aktorki z trudnością powiadają nie temu co im schlebia* Krytyki teatralne przyznawały Florynie zbyt wiele talentu, aby mogła nie ufać dziennikowi i tym co go robią. Zbyt mało znała mechanizm prasy, aby troszczyć się o środki. Dziewczęta typu Floryny widzą zawsze jedynie rezultat Co do Natana, wierzył wówczas, że, z następną sesją, drjdzie do upragnionego ceiu, wraz z dwoma dziennikarzami, z których jeden, wówczas minister, starał się wyparować kolegów &by się umocnić* Po
półrocznej nieobecności, Natan z przyjemnością uj* rżał Florynę l wrócił niedbale do swych nałogów* Ciążkię brzemię tego życia stroił tajemnie naj- pkkniejszemi kwiatami idealnej mił-śc*, oraz przy* jemnościami jakie siała w niem Floryna. Ljsty jego do Marji były arcydziełem miłości, ^d/ięku i stylu. Natan czynił z niej światło swego życia, nie przedsiębrał nic nie poradziwszy się swego dobrego genjusza. Zrozpaczony iż znajduje się po stronie gminu, chciał chwilami chwycić sę sztandaru ary* stokr*cjl, ale, mimo że mistrz nad n istne w ekwili- ^rystyce pióra, widział absolutną riemcżliwcść Przeskoczenia z lewicy na prawicę; łatwiej b>ło zo< stać mini trem* Cenne listy Marji spoczywały w Portfelu z tajemniczym zamkiem, ofiarowanvm przez Hureta czy Ficheta, jednego z dwóch mechaników, ^jących się w tej chwili na anonse i afisze, który z nich wykona bardziej nieprzenikniony i dyskretny zamek. Portfel ten spoczywał w nowym buduarze Floryny, gdłie Raul pracował. Niema istoty łatwiej- ?ej do oszukania, niż kobieta której się zwykło zystko mów ć; nie wystrzega się niczego, sądzi ze wszystko widzi i wie. Zresztą, cd powrotu, aktorka pat zeła na życie Natana i nie widziała w ^iem nic nieprawidłowego. Nigdy nie wpadłaby na myśl, 7$ portfel ten, ledwie że zauważony, zamyka« ny bez ąfektacji, zawisra skarby miłcści, Isty ry. walki, które, zgodnie z prcśbą Raula, hrabina adresowała do redakcji. Położenie Natana zdawało się *edy wyraz świetne. Miał wielu przyiaciól
Dwie sztuki napisane do współki dostarczały środków zbytku I odejmowały troskę o przyszłość, Zresztą, nie troszczył się absolutnie o wierzytelność du Tilleta. swego dmha.
— Jak podejrzewać przyjaciela? powiadał, kiedy, w pewnych momentach, Btondet, w swoim zwyczaju analizowania wszystkiego, wyrażał niejakie
%
obawy.
— Ależ nleorzyjadól nie potrzebujemy podejrzewać, mówiła Floryna.
Natan bronił du Tilleta. Du T¡Het to najlepszy, najuczynniejszy, najzacniejszy czł>wiek. Ta egzy- stencja tancerza na linie, bez drążka utrzymującego równowagą, przeraziłaby każdego, nawet obojętnego świadka, gdyby przeniknął jej tajemnice; ale du
Tillet patrzał na nią ze stoicyzmem i z suchem okiem parwenjusza. Przyjacielska dobroduszność w stosunkach z Natanem kryła piekielne szyderstwo. Jednego dnia, wychodząc od Fioryny, uścisnął mu dłoń i patrzał jak wsiada do kabrjoletu.
— Pędzi to do Lasku z minę urodzonego księcia, rzekł do Stefana Lousteau wcielonego zawistnika, a za pół roku znajdzie się może pod
kluczem za długi.
— On? Nigdyl wykrzyknął Lousteau; Floryna
do tego nie dopuści.
— Któż ci zaręczy, mój chłopcze, że będzie
dbała jeszcze o niego? Co do ciebie, który wart go Jesteś tysiąc razy, będziesz z pewnością za pół roku naszym naczelnym redaktorem.
W październiku zapadł termin weksli; du Ti!le| sprol ngcweł je uprzejmie, ale na dwa miesiące, pomnożone eskontem i nową pożyczką. Pewien zwy* eę t*a, R3ul czerpał w worku, nie myśląc o przy- szi ści. Pani de Vandenesse miała wróć ć za kilka dni, o miesiąc wcześniej niż zwykle, sprowadzona szalonem pragnieniem widzenia Natana; nie chciał tedy kłopotów pieniężnych w chwili gdy znów zaczynało się dlań życie walki. Korespondencja, w której pióro zawsze jest śmielsze od słowa, w której strojna kw atami myśl wszystk ego sięga i wszystko może powiedzieć, dop^owad¿lła hrabinę do szczytu
•
egzaltacji; widziała w Raulu jednego z najświetniejszych genjuszów epoki, szlachetne i zapoznane serce bez skazy i godne ubóstwienia; widziała go ś».ę. gającego rychło śmielszą rc,ką po różdżkę władzy, h ebanem, sławo jego, tak piękne w miłości, zagrzmi z trybuny. Marja żyła już tylko tem życiem, za* mkniętem niby klamrami globusu w których środku znajduje się świat. Niewrażliwa na spokojne słodycze małżeństwa, istniała wzruszeniami tego zawrotnego życia dawkowanemi umiejętnem I rozkochanem piórem; całowała te listy pirane wśród szczytnych walk myśli, odkradane godzinom wytężonej pracy, i czuła całą ich cenę. Była pewna, że jest jedyną m łością I źe ma za rywaiki jeno ambicję I sławę. W ten sposób, w swojej samotni, żyła pełnią sił, szczęśliwa iż tak dobrze wybrała: Natan byl aniołem. Na szczę* ¿cic, wyjazd hrabiny na wieś i zapory jakie Istniały między nią a Raulem, ukręciły głowę plotkom wici*
bskiego świata. W ostatnich dniach października, Marja i Rai-l podjęli tedy swoje przechadzki w Laskn; aż do chwili w której salony się otworzą, mo li się widywać jedynie tam, Raul mógł nieco swobo* dniej kosztować czystych, niezrównanych rozkoszy swego idealnego życia i kryć je przed Fioryną: pra* coweł nieco mniej, dziennik wszedł już na regularniejsze tory, każdy znał swoje obowiązki. Zaczął mimo woli czynić porównania, które, bez uszczerbku dla hrabiny, wypadły wszystkie na korzyść aktorki. Zmiażdżony na nowo wysiłkami na jakie skazywała go. miłość kobiety z wiel ie-jo świata, absorbująca wraz serce j go i głowę Raul znalazł nadludzkie siły ©by istnieć naraz na trzech scenach: świata, dziennika i kulis. W chwili gdy Floryna, która była mu wdzięczna za wszystko, która dzieliła . niemaj
pracę jego i niepokoje, ukazywała się I znikeła w porę, sypiąc mu garś iami rzeczywiste szczęście, bez frazesów, bez akompanjamentu wyrzutów, hrabina,
o nienasyconych oczach, o czystem łonie, nie doceniała tych olbrzymich prac i wysiłków czynionych często poto ©by ją widzieć na chwilę. Miast dążyć do panowania, Fioryna pozwalała się brać, opuszcdać» brać nanowo, z gibkcścią kota, który spada na cztery łapy i wstrząsa uszkami. Ta łatwcść odpowiada doskonaie pot zębom człowieka myśli; każdy artysta byłby z niej korzystał, jak to czynił Natan, nie rzucając poścgu za owem pięknem idealnem uczuciem, za ową wspaniałą namiętnością która czarowała instynkty poety, jego tajemne marzenia, próżno
I
stkf. Przekonany o katastrofie która byłaby nastę* pstwem niedyskrecji, powiadał sobie: »Hrabina ant Flora nie dowiedzą się o niczenril" Były tak daleko jedna od drugiej! 2 początkiem zimy, Raul znów ukazał się w święcie na szczycie blasku: stał się niemal osobistością. Rastignac, który postradał tekę w związku ze śmiercią de Marsaya, wspierał się na. Rauiu i wspierał jego swemi pochwałami. Wówczas, pani de Vandenessę zapragnęła dowiedzieć się, czy jaj mąż zmienił zdanie co do Natana. Po roku, zagadnęła znów o niego, w mniemaniu że zyskeła prawo do wspaniałego odwetu, tak miłego sercu każdej kobiety, nawet najszlachetniejszej, najmniej ziemskiej; można bowiem iść o zakład, źe anioły, kupiąc się koło ^Świętejo świętych, znają jeszcze walki miłości własnej.
— Brakowało mu jeszcze tego, aby się stał zabawką w ręku spekulantów, odparł hrabia.
Feliks, któremu doświadczenie światowca I polityka pozwalały widzieć jasno, przeniknął położenie Raula. Wytłómaczył spokojnie żonie, źe zamach Fieschiego miał za rezultat to, iż skupił ludzi obojętnych dokoła Interesów zagrożonych w osobie Lu* dwika Filipa. Dzienniki bez wyraźnie zdecydowanej barwy stracą w tych warunkach abonentów, ponieważ dziennikarstwo uprości się wraz z polityką. Jeżeli Natan postawił swą fortunę na kartę dziennika, padnie wkrótce. Ten rzut oka, tak prosty, tak jasny, mimo iż udzielony dla oświetlenia obojętnej kwestji
przez cłowieka który umieł obliczać widoki k&żdej partji, przeraził panią de Vandenesse.
*— Interesuje cię tedy ta figura? zapytał Feiiks
żony*
— Ot# Jak człowiek którego dowcip mnie bawi,
klóreao ro7mowa mnie zajmuje.
Odpowiedź tę rzuciła tak naturalnym tonem, że
hrabia nie domyślił się niczego.
Nazajutrz, o czwartej, u pani d'Espard, Marja I Raul mieli pccichu długą rozmowę. Hrabina wyraziła obawy, które Raul rozproszył, szcześlwy iż może podkopać szyderstwem małżeńską wi ikcść Feliksa. Natanowi też Itżał odwet na sercu. Odmalował hrabiego jako umysł małej miary, wstecznika» który chce sądz ć rewolucję lipcowa sk*lą Restauracji, Który wzdiaga się widzieć tryumf klasy średniej, nowe sił/ społeczeństwa, przemijające lub trwrle,
ale rzeczywiste. Pojęcie wielkich panów steło się Już niemożliwe, nadchodź to królestwo prawdziwych wyższości. Zamiast wziąść pod uwagę pośrednie I bezinteresowne przestrogi wytrawnego i obojętnego w danej kwestji polityka, Raul wylazł na szczudła I udrapował się w purpurę sukcesu. Którat kobieta nie uwierzy raczej kochankowi niż mężowi? Pani de Vandenesse, uspokojona, zaczęła tedy owo życie stłun io ych emocji, kradzionych radości, tajemnych uścisków ręki, jakiemi żyła poprzednie] zimy. Ta gra pociąga w końcu kobietę poza zamierzone granice*
o ile mężczyzna którego kocha ma nieco determinacji I zniecierpliwi się przeszkodami Szczęściem dla
CÓRKA EWY ras
—- — !.■>„.>|.H.I •
nie}, Raul, studzony przez Florynę, nie był niebezpieczny. Zresztą, pochłonęły go interesy, które nie pozwolił/ rnu korzystać ze swego szczęścia. M mo to, nagły cios jaki groziłby Natanowi, nowe przeszkody, zniecierpliwienie, mogły pchnąć hrabinę w przepaść. Raul przejrzał to u p^sobienie Marji; wśród tego, pod koniec grudnia, du T Het zażądał spłały we'<sH* Bogaty bsnKier, który powiadał iż jest w kłopotach, poradź ł Raulowi, aby p życzył tę sumę na dwa tygodnie u lichwiarza, niejakiego Gigonnet, dwudziestopięcioprocentowej opatrzności młodych ludzi w potrzebie. Za k>lka dni, dziennik będzie miał znaczny wpływ z prenumeraty, kasa się napełni, trudności się ułożą. Zresztą, czemu Natan nie miałby napisać sztuki? Przez ambicję, Natan chciał spłacić dług za wszelką cenę. Du Ti 11 et dół Raulowi list dó lichwiarza, w myśl którego Gigonnet wyliczy ł potrzebną sumę na weksle z terminem dwudziestodniowy rm Zamiast szukać przyczyn podobnej łatwości kredytu, Raul żałował że nie zażądsł więcej. W ten sposób zachowu ą się ludzie wybitni 1 rpzumni; w poważnych faktach widzą jedynie przedmiot do żartu! Mo- źnaby rzec, iż chowają wszystkie siły duchowe na swe dzieła, 1, z obawy uszczuplenia Ich, nie poslir gu ą się niemi w sprawach osobistych, Raul opowiedział układ z lichwiarzem Blondetowl l Florynle; odmalował im całego Ggonneta, Jego pokoik, schód* ki astmatyczny dzwonek z sarnią nóżką, wytartą słomiankę, kominek wygasły zarówno jak spojrzenie; uśmiali się wspólnie z tego nowego WU/a; nie za*
1 » ■■■iniiii mrwi . iif,«fw-u^ir.-..T rt.ii,» , ^
stanawisli się ani nad du Tretem, rzekomo w kłopotach pienionych, ani nad lichwiarzem, tak łatwo rozwiązującym sakiewkę. Ot. kaprysy!
— Wziął tylko piątnaście od sta, rzekł Blondeć, powinieneś mu był poddękoweć. Przy dwudziestu pięciu od sta, przestajemy s*ę kłaniać tym panom! lichwa zaczyna się od pięćdziesięciu od sta: za tą taryfę, pogardza się nimi,
— Cc? pogardza? rzeHa Floryno, Gdz!eż jest przyjaciel, któryby pożyczył na ten procent, nie przy= bierając min dobroczyńcy?
— Floryna ma słuszność; szczęśliwy jestem, że jui nic nie jestem winien du Tilietovvi.
Czem się tłumaczy ten brak przenikliwości w osobistych sprawach u ludzi przyzwyczajonych wszystko przfn kać? Być może, duch nie mole być na wszystkich punktach doskonały; może artyści nadto lyją w chwili obecnej aby zgłębiać przyszłość} może nadto debrze spostrzegają śmiesznestki aby dojrzeć pułapkę, i sędzą iż niktby nie śmiał z nich zadrw ć. Przyszłość nie dsła na siebie czekać. W trzy tygodnie weksle zaprotestowano; ale Floryna zakręciła Się w trybunale handlowym i uzyskała dwadzieścia pięć dni zwłoki. Raul rgarnął swoje położenie, za. żgdał rachunków: wyniki ło z nichę że wpływy dzień* nika ledwie w dwóch trzecich pokrywają koszta i że abonament słabnie. Wielki człowiek stał się niespokojny i ponury, ale tylko wobec Fioryny, której się zwierzył. Floryna poradziła mu, aby wziął zaliczkę na przyszłe sztuki teatralne, sprzedając je
%
ryczałtem l zrzekając s:ę tantiemy. Tym sposobem uzyskał Natan dwadzieścia tysięcy I spłacił dług do czterdziestu tysięcy. 10 lutego, dwadiieścia p ęć dni dobiegło końca. Du Tillet-, który nie chciał Natana za konkurenta w okręgu gdzie miał sam stawać, zostawiając Massolowi inny okręg oddany rządowi, polecił Gigonnetowi aby ścig ć Raula z cełą bez* względnością. Człowiek przywalony długami nie może forsować swej kandydatury. Dom karny w Clichy mógł pochłonąć przyszłego ministra. Floryna sama miała nieustannie do czynienia z komornikami z powodu własnych długów; w tej katastrofie jako jedyny ś odek pozostawało jej tylko owo „Ja/“ Medel, meble bowiem b>ły 2ajęte. Ambitny pisarz słyszał ze wszystkich stron trzask świeżego gmachu, wzniesionego bez fundamentów. Ledwie już mając dość sił aby podtrzymać tak rozległe przedsięwzęcie, czuł się niezdolnym podjąć je na nowo; miał tedy zgl- nąć pod ruinemi swych marzeń. Miłość hrabiny dawała mu jeszcze jakieś przebłyski życia; ożywiał swą maskę, ale wewnątrz nadzieja zamarła. Nie podejrzewał du T lleta, widział jedynie lichwiarza. Rastl- gnac, Blondet, Lousteau, Vernou, Finot, Masso| strzegli się pilnie cświecić tego człowieka, który się okazał tak niebezpiecznie żywotnym. Rastignac, pragnąc wrócić do włazdzy, wspierał po cichu grę Nucmgena i du Tilleta. Inni dcświadczali nieskończonych rozkoszy, patrząc na agonję jednego z kamratów, który zuchwale pokusił się zostać ich władcą. Żaden nie byłby pisnął słówka Flory nie; prz**
dwnie, chwalono przed nią Raula. „Natan ma barki zdolne udźwignąć świat, da sobie radę, wszystko pójdzie cudownie*.
— Wczoraj , zyskaliśmy dwóch abonentów, mówił Blondet z poważni) miną, Raul będzie posłem. Storo budżet przejdzie, ukaże się dekret rozwiązujący Izbę.
Natan, ścigany, nie mógł Już liczyć na lichwą. Floryna, zafantowana, mogła już lic?yć jedynie na tref namiętności zbudzonej w jakim dudku, który nigdy nie zjawia sie w pore. Przyjaciele Natana byli to wszystko ludzie bez pieniędzy i kredytu. Dekret uwiezienia zabijał |ego nadzieje jako polityka. Na dc miar nieszczęść, zabrnął w olbrzymie prace zapłacone z góry; nie widział dna otchłani, w którą się staczał. W obi czu tych k'ęsk, odwaga opLŚała go. Czy hrabina de Vandenesse zostanie mu wierna, czy też ucieknie odeń daleko? Kobiety wciąga zazwyczaj w tą przepaść jedynie pełna miłość, ich zaś n e skuła ona z sobą tajemniczemi więzami szczęścia. Ale, gdyby nawet hrabina podążyła za nim za granice, zostałaby bez majątku i bez wpływów I byłaby tylko jednym cezarem więcej. Dusza po! ślednlej miary, człowiek żyjący jedynie ambicją jak Natan, musiał ujrzeć w samobójstwie miecz zdolny przecięć te gordyjskie we?ły. Mjśl że ma upaść w obliczu tego świata, w który sie wcisnął, nad którym chciał zapanować, że ma zostawić tam hrabinę w pełnym blasku I stać się z powrotem zabłoconym piechurem, była mu nie do zniesienia« Szaleństwa
tańczyło I podzwaniało Ironicznymi dzwoneczkami u wrót urojonejo pałacu poety. Doszedłszy do tego krańca, Natan oczekiwał wypadku, chcąc się zabić
eż w ostateczności.
W ostatnich dniach, wyprlnionych wydaniem wyroku, ogłoszeniem nakazu uwięzienia, Raul ob* nosił wszędzie mimcwoli ów chłodno posępny wyraz, Jaki człowiek umiejący obserwować mógł zauważyć u ludzi skazanych na samobójstwo lub obmyślających je. Grobowe myśli, jakiemi się pieszczą, stroją ich czoło w szare l mgliste mrcki; uśmiech ich ma coś złowrogiego, ruchy są uroczyste. Nieszczęśnicy chcą, zdawałoby sie, wyssać do ostatka złocąty się owoc życia; spojrzenia ich sondują raz po raz ¿ł^b serca, słyszą w powietrzu dzwon pogrzebowy, na niczem nie mogą skupić uwagi. Jednego wieczora, w salonie lady Dudley, Marja spostrzegła te przerażające objawy: Raul
został sam na kanapce w buduarz, gdy wszyscy rozmawiali w salonie, Hrabina stanęła w drzwiach, on nie podniósł głowy, nie usłyszał oddechu Marjl, ani szelestu jedwabnej sukni: patrzał na dywan z oczami martwemi, tępemi t bólu: wolał raczej umr.eć mż abdykowEĆ. Nie każbemu dany jest piedestał Św. Heleny. Zresztą, samobójstwo sroźyło się wówczas w Paryżu; czyż nie musi być ono ostatnism słowem społeczeństwa niedowiaikówl W
¡ej chwili właśnie Raul postanowił umrzeć. Zwąt* pienie mierzy się miarą powziętych nadziei, dla Ra ula nie była tedy inoego wyjścia jak grób.
BAL2AC
««•MMadBMMaMMMMMM
— Co tobie? rzekła Marja biegnąc ku niemu.
—- Nic, odparł.
Istnieje, między kochankami, sposób wymówienia owego nic, które oznacza coś wręcz przeciwnego. Marja ruszyła ramionami,
— Dziecko z ciebiel rzekła. Zdarzyło cl się nieszczęście?
— Nie mnie, rzekł. Zresztą, I tak dowiesz się
o tem zbyt wcześnie, Marjo, dodał tkliwie.
— O czem myślałeś kiedym weszła? spytała tonem słodkiego rozkazu.
— Chcesz wiedzieć prawdą?
Skinęła głową.
— Myślałem o tobie, powiadetem sobie, łź, na mojem miejscu, niejeden mężczyzna chciółoy być
kochany bez zastrzeżeń: kochasz mnie tak, nieprawdaż?
— Tak, rzekła.
— J, ciągnął Raul ujmując ją wpół I przyciągając do siebie aby ją pocałować w czoło bez względu na niebezpieczeństwo, zostawiam cię czystą i bez wyrzutów. Mogą cię wciągnąć w przepaść, i oto pozostajesz na buegu w całej chwale, bez zmazy. Jednakże, jedna myśl mnie gnębi...
— Jaka?
— Będziesz mną gardzić.
Uśmiechnęła się dumnie.
— Tak, ,nie uwierzysz nigdy w świętość mej miłości; zresztą będą mnie zohydzać, wiem o tem. Kobtaty ni* są zdolna pojąć, ii, z głębi naszego
śmietnika, podnosimy oczy ku niebu, aby tam ubó. stwiać bez podzisłu jakąś Marję. Mięszają do tej świętej miłości mizerne kwestje; nie rozumieją, że ludzie wysokiej inteligencji i szerokiego lotu mogz wyzwolić duszę z użycia, aby ją zachować dia ja, kiego ubóstwianego ołtarza. A jednak, Marjo, kul\ ideału żarliwszy jest u nas niż u was: zznaj- dujemy go w kobiecie, która nawet go u nas nie szuka.
— Poco ta literatura? rzekła drwiąco jak ko bieta pewna siebie.
— Opuszczam Francję; dlaczego i jak, dowies2 się jutro z listu, który ci przyniesie mój służący, Żegnaj, Marjo.
Raul wy&zedł, przygarnąwszy hrabinę do piersi w straszliwym uścisku i zostawił ją odrętwiałą
z bólu.
— Co tobie, droga? rzekła margsrbina d?Espard wchodząc, cóż ci takiego powiedział p. Natan? Pożegnał nas z wielce melodramatyczną miną. Jesteś może zanadto rozsądna, albo zanadto nie* rozsądna.
Hrabina ujęła pod ramię hrabinę d^spard, aby wrócić do salonu, który opuściła w chwilę
później.
— Idzie może na pierwszą schadzkę, rzekła jady Dudley do margrabiny.
— Przekonam się, odparła pani d’Espard wychodząc i każąc jechać za powozem hrabiny.
Córko Ewy 10
ISO BALZAC
irt> ii—ii ~ i - - - —-i-- . - -Ti—r- ' ~~~i——- - - r ■ ■ - - --- - - - i ni m . u mt i ii«ii n"Bn~rrn*~-•*— -
f
flle pojazd pani de Vandenesse skierował się na przedmieście św. Honorjusza. Kiedy pani d*Es- perd skręcała do siebie, ujrzeła, że hrabina Felikso- wa jsdzie dalej w stroną ulicy de Rocher. Marja położyła się, ale nie mogła usnąć. Spędziła noc na czytaniu jakiejś podróży do bieguna, nie rozumiejąc ani słowa. O wpół do dziewiątej rano, otrzymała od Raula list i otwarła go spiesznie; List zaczynał się od klasycznych słów:
„Ukochana moja; kiedy ten papier znajdzie się w twych rękach, mnie już nie będzie..."
Nie dokończyła, zmięła papier nerwowym skurczem, zadzwoniła na pannę służącą, narzuciła spiesznie peniuar, obuła pierwsze z brzegu trzewiki, zawinęła się w szal, wzięła kapelusz; następnie wyszła polecając pannie służącej aby powiedziała hrabiemu że idzie do siostry, pani du Tillet.
— Gdzie zostawiłeś pana? spytała służącego
Raula.
—- W redakcji.
— Chodźmy, rzekła.
Ku wielkiemu zdziwieniu całego domu, wyszła pieszo, przed dziewiątą, miotana wyraźnem szaleństwem. Szczęściem dla niej, panna służąca poszła powiedzieć hrabiemu, że pani otrzymała od pani du Tillet list który wstrząsnął nią niesłychanie, i że pobiegła do siostry w towarzystwie oddawcy. Van- denesse czekał ai żon» wróci i udzieli wyjaśnień. Hrabina wsiadła do dorożki i pomknęła do redakcji.
O taj godzinie, rozległe apartamenty zajmowane
przez dziennik w starem domostwie przy ul. Fey- deau były puste; znajdował się w nich jedynie po' sł gacz redakcyjny, mocno zdziwiony widokiem młodej i ładnej kobiety, pomykającej wpół-przyto mnie S pytającej o Natana.
Z pewnością jest u panny Floryny, odparł
biorąc hrabinę za rywalką, która chce zrobić sceną.
— Gdzie pracuje tutaj?
— W gabinecie, klucz nosi przy sobie.
— Chcę tam wejść.
Służący zaprowadził ją pod drzwi ciemnego po- Koiku wychodzącego na dziedziniec. Hrabina, otworzywszy okno przyległego pokoju, mogła dojrzeć co się dzieje wewnątrz: Natan rzęził, wpół • leżąc na
Swoim fotelu naczelnego redaktora.
— Wysadź drzwi i milcz! opłacę twoje milczenie, rzekła. Nie widzisz, że pan Natan kcna?
Służący pobiegł do drukarni po sztabę którą zdcłał wyważyć drzwi. Raul truł się jak zwykła szwaczka piecykiem węglowym. Skończył właśnie list do Blondeta, w którym prosił go, aby upozorował jego samobójstwo nagłym udarem mózgu. Hrabina przybyła na czas; kazała przenieść Raula do dorożki, i, nie wiedząc gdzia go zawieźć, zajechała do hotelu, wz ęła pokój i posłała po lekarza. W kilku godzin, Raul znalazł się poza niebezpieczeństwem, ale hra« bina nie opuściła jego wezgłowia, zanim nie uzyskała generalnej spowiedzi. Skoro złamany wielki człowiek przelał w jej serce straszliwe elegje bólu,
wróciła do domu, wydana r a pastwę wszystkich mąk* wszystkich myśli, które, poprzedniego dnia, oblegały czoło Natana.
— Znajdę sposób na wszystko, rzekła aby wlać weń życie.
— Cóż, co się stało siostrze? spytał Feliks, widząc żonę z powrotem. Wydajesz mi się bardzo zmieniona.
-r- To straszna historja, co do której trzeba mi zachować najgłębszą tajemnicę, odparła, odzyskując dość siły aby udi ć spokój.
Aby być samą i oddać się spokojnie myślom, hrabina pojechała wieczór do Włochów, następnie pospieszyła wywnętrzyć się na sercu pani du Tillat, opowiadając jej straszliwą scenę ranną, prosząc o radę I pomoc. Ani jedna ani druga nie mogła wiedzieć, że to du Tillet rozpalił ogień w owym pospolitym piecyku, którego widok tak przeraził hrabinę Feliksową.
— Ma tylko mnie na świecie, rzekła Marja do siostry, I ja go nie opuszczę,
To słowo zawiera tajemnicę wszystkich kobiet: są heroiczne wówczas, kiedy mają pewność iż są wszystkiem dla wielkiego 1 nieskalanego człowieka.
Du Tillet słyszał mniej lub więcej wiarygodne pogłoski ó miłości bratowej do Raula; ale należał do tych, którzy przeczyli tym wieściom, lub uważali je za niepodobne do pogodzenia ze stosunkiem Raula i Floryny. Aktorka wypędziłaby hrabinę, lub odwrotnie. Ale, kiedy, wróciwszy do domu, ujrzał
szwagierkę, której twarz zdradzała już w teatrze Gwałtowne wzruszenie, odgadł iż Raul zwierzył się hrabinie ze swoich utrapień: zatem, hrabina kocha go, zatem, przyszła prosić Marji-Eugenji o sumę którą był winien staremu Gigonnet. Pani du Tillet, która nie znała sekretu tej przenikliwości, z pozoru nadnaturalnej, okazała takie zdumienie, iż podejrzenia du Tilleta zmieniły się w pewność. Bankier sądził, iż pochwycił w rękę nici tajemnic Natana. Nikt nie siedział, iż nieszczęśnik znajduje się w łóżku przy ulicy du Mail, w lichym hoteliku, pod nazwiskiem Nużącego któremu hrabina przyrzekła pięćset franków jeśli dochowa sekretu. Jakoż, Franciszek Quillet
»
sumiennie opowiedział odźwiernej, iż Natan zasłabł Wskutek nadmiary pracy. Du Tillet nie zdziwił się, %
ze nie widzi Natana. B>ło naturalne iż dziennikarz ukrywa się wobec wydanego już dekretu uwięzienia. Skoro szpicle przyszli zasięgnąć wiadomości, dowiedzieli się, iż rankiem dama jakaś zjawiła się, aby uprowadzić naczelnego redaktora. Upłynęło dwa dni nim odkryli numer dorożki, nim wzięli na spytki woźnicę» przetrząsnęli hotel, w którym przychodził do życia biedny bankrut Tak więc, ostrożności podjęte Przez Marję zyskały Natanowi trzydniową zwłokę.
Obie siostry spęd2iły okrutną noc. Podobna katastrofa rzuca jaskrawy blask na całe życie; oświetla jego czeluści, zaułki, bardziej niż szczyty której, dotąd ściągały spojrzenia. Wstrząśnięta straszliwym obrazem młodego człowieka umierającego w fotelu, w obliczu swego dziennika, spisującego po rzymsku ostat
nie myśli, poczciwa pani du Tillet nie miała innej troski, prócz tej aby mu przyjść z pomocą; aby wrócić życie tej duszy, którą żyła jej siostra. Jest w naturze człowieka widzieć skutki nim zanalizuje przyczy- ny. Eugenja umocniła się w powziętym zamiarze, mia* nowicie aby się zwrócić do baronowej Delfiny de Nucingen, u której miała być na obiedzie; nie wąt- p ła o powodzeniu. Wspaniełomyślna, jak wszystkie osoby których nie ścisnęły jeszcze polerowane stalowe tryby nowożytnego społeczeństwa, pani du Tillet postanowiła wziąć wszystko na siebie.
Ze swej strony, hrabina, szczęśliwa ii ocaliła już życie Natanowi, strewiła noc na obmyślaniu sposobów wydobycia czterdziestu tysięcy franków. W tego rodzaju katastrofach kobiety są cudowne. Wie* dzione swem uczuciem, dochodzą do kombinacyj» które zdumiałyby złodziei, spekulantów i lichwiarzy, gdyby te trzy klasy mniej lub więcej patentowanych przemysłowców mogły czemukolwiek się dziw. 6 Hrabina sprzedaweła w myśli swoje djamenty, za' mierzając nosić fałszywe. Postanawiała poprosić męża o tę sumę dla siostry, już raz użytej za parawan; cle za wiele miała szlachetności, aby się nie ccfnąć przed tymi poniżającymi środkami; obmyślała je i od' trące ła natychmiast. Pieniądze męża dla Nctaial Wzdrygnęła się w łóżku, przerażona własną ohydą. Kazać wprawiać fałszywe djamenty! mąż spostrzegłby się w końcu. Chciała iść prosić o tę sumę RotszyldóW. którzy mają tyle złota, arcybiskupa, który powinien wspierać biednych; — przeskakując w ten sposób od
CÓRKA EWY 135
% iiMT-rmn -"i~t ‘
jednej religji do drug'ej, żebrząc wszędzie. Rozpaczała iż stoi zdała od rządu, niegdyś u t lałaby zdo* być potrzebną sumę w pobliżu tronu. Myślała o tern, aby się uciec do ojca. Ale dawny urzędnik żywił niechęć do nielegalności; dzieci jego miały spo* sobność przekonać się, jak mała sympatyzuje z sercowami nieszczęściami1); nie chcieł o tem słyszeć stał się mizantropem; miał wstręt do wszelkich kom- plikacyj miłosnych. Co do hrabiny de Granville, ta żyła w Normandji w swoim majątku, czekając i modląc się, kończąc swoje dni wśród księży i worków §rebra, zimna do ostatniej chwili* Gdyby nawet Mdr* ja miała czas dotrzeć do Bayeux, czyż matka dałaby jej tyle, nie wiedząc na jaki użytek? Zmyślić dłjg<? Tak, może dałaby się wzruszyć swej ulubienicy. Zate n. w razie niepowodzenia, hrabina udała by się do Normandji. Hrabia de Granville nie odmówiło/ pomocy w upozorowaniu podróży, opowiadając o ciężkiej chorobie jaka rzekomo nawiedziła jego żonę. Straszliwy obraz który przeraził ją dziś rano, pomoc dana Natanowi, godziny spędzone przy jegj Ijżu, jego bezradne zwierzenia, ta agonja wielkiego talentu, lot genjusza wstrzymany przez pospolitą, nikczemną zaporę, wszystko stanęło w pamięci Marji aby podsycić jej miłość. Przebiegła myślą swo* je wzruszenia: nędze te porywały ją stokroć bar» dziej niż wielkości. Czy byłaby ucałowsła to czoło uwieńczone tryumfem? Nie. Ostatnie słowa, Jakie
1) »Podw<5ina rodzina", w fomie .Fałszywa kochanka*.
Natan wyrzekł do niej w buduarze łady Dudley, wy* dęły się jej czemś nieskończenie wzniosłem. Coś tak świętego było w tern pożegnaniu! Co za szlachetność w wyrzeczeniu się szczęścia, które stsłoby się dla niej męczarnią! Hrabina pragnęła w życiu wzruszeń! miała ich poddostatkiem, straszliwych, okrutnych, ale kochanych. Więcej żyła cierpieniem niż rozkoszą. Z jakiem upojeniem powtarzała sobie: „Ocaliłam go już raz, ocalę jeszcze!“ Słyszała jego wykrzyknik: „Jedynie nieszczęśliwi wiedzą dokąd sięga miłość!* kiedy uczuł wargi Marji na swojem czole.
*
, — Czyś chora? spyteł mąż, który wszedł aby oznajmić śniadanie.
— Jestem straszliwie znękana dramatem, jaki rozgrywa się u siostry, rzekła mówiąc prawdę.
— Wpadła w bardzo złe ręce; to hańba dla ro* dżiny mieć takiego du Tilleta, człowieka bez iskry duchowego szlachectwa; gdyby siostrze zdarzyło się jakie nieszczęście, nie znalazłaby u niego litości.
— Gdzież jest kobieta, która zadowoliłaby się litością, rzekła hrabina z konwulsyjnym ruchem. Kiedy jesteście bez litości, srogość wasza jest dla nas łaską.
— Nie od dziś znam twoje szlachetne serce, rzeki Feliks całując rękę żony, wzruszony tą dumą. Kobieta, która tak myśli, nie potrzebuje aby jej strzedz.
— Strzedz? podjęła. Także hańba która spada na was.
Feliks uśmiechnął się, ale Marja się zaczerwieniła. Kiedy kobieta potajemnie schodzi z proste] drogi, wspina się ostentacyjnie na najwyższy stopień kobiecej dumy. Jestto obłuda, za którą trzeba im być wdzięcznym. Oszukaństwo staje się wówczas peine godności, wielkości niemal. Marja napisała parę słów do Natana, pod nazwiskiem Quillet, aby donieść że wszystko idzie dobrze, i przesiała mu je przez posłańca do hotelu. Wieczorem, w Operze, hrabina zebrała korzyści swego kłamstwa, mąż bo. wiem uważał za zupełnie naturalne, że opuściła lożę aby odwiedzić siostrę. Feliks zatrzymał Marję do chwili, w której du Tillet zostawi żonę samą. Jakie wzruszenia przechodziła mijając korytarz, wchodząc do loży i zasiadając z czołem pogodnem i spokoj- nem dla świata, zdumionego iż widzi siostry razem!
— 1 cóż? rzekła.
Twarz Marji Eugenji była odpowiedzią: tryskała z niej naiwna radość, którą wiele osób przypisywało zadowolonej próżności.
— Będzie ocalony, droga moja, ale tylko na trzy miesiące, przez które pomyślimy nad tem aby go wyratować trwalej. Pani de Nucingen żąda czterech weksli, każdy po dziesięć tysięcy, podpisanych przez kogobądź, aby ciebie nie narażać. Wytłóma- czyła mi, jak należy je wystawić, nic nie zrozumiałam, ols p. Natan się tem zajmie. Przyszło mi zara* zem na myśl) że Schmuke*), nasz dawny nauczyciel,
I) Kusyn Pons,
mofe nam być użyteczny: podpisałby z pewnością. Skoro dołączysz do tych czterech obPgów-list, w którym zaręczysz pani da Nucingen iż będą spłacone, jutro ctrzymasz pieniądze. Załatw wszystko sama, nie polegaj na nikim. Mam nadzieję, że Schmu* ke nie będzie rcbił żadnych kwsstji. Aby odwrócić podejrzenie, powiedziałam, że chcesz przyjść z pomocą naszemu dawnemu nauczycielowi muzyki, staremu Niemcowi, który popadł w nędzę. Mogłam tedy prosić o najgłębszą tajemnicę.
— Sprytna jesteś jak anioł! Byleby tylko ba. ronowa nie zdradziła się z niczem przed daniem pieniędzy! rzekła hrabina, wznosząc oczy jak gdyby z modlitwą, mimo iż rozmowa toczyła się w Operze*
— Schmuke mieszka na małej uliczce de Ne- vers, kcło wybrzeża Conti, nie zapomnij, idź sama
do niego.
— Dziękuję, rzekła hrabina, ściskając rękę siostry. Ocht dałabym dziesięć lat.życia...
— Tych ostatnich zapewne...
— Aby nigdy nie przechodzić podobnych wzruszeń, rzekła hrabina, uśmiechając się mimowoli.
Osoby, które lornetowały w tej chwili obie siostry, mogły mniemać, podziwiając ich niewinn® śmieszki, iź mówią o jakichś błahostkach; ale któryś z owych światowych wygów, przychodzących do Opery wiecej dla studjowania tualet i fizjognomij nii dla przyjemności słuchania, odgadłby może tajemnicę hrabiny, widząc gwałtowne wzruszenie, które zgasiło radość tych dwóch uroczych twarzyczek. Raut.
który w nocy nie obawiał się jui pościgu, blady I wycieńczony, z niespokojnym wzrokiem, z posępnem czcłem, ukazał s ą na stopniu gdzie zwykle przystawał. Szukał oczyma hrabiny w jej loży, nie *na- lazł, utopił czoło w dłoniach.
— Czyż mogłaby być dziś w Operze, pomyślał.
— Spójrzże ku nam, biedny genjuszu, rzuciła mu szeptem pani du Tillet«
Co się tyczy Marj’, ta, nie zważając iż się na* raża, skierowała nań owo gwełtowne i usilne spój» rżenie, przez które wola tryska z oka jak ze si ńca fale świetlne: spojrzenie, które, wedle magne yze- rów, wnika w csobę na którą jest zwrócone. Raul# jakgdyby tknięty czarnoksięską różdżką, podniósł głowę: oko jego spotkało nagie oczy sióstr. Z cudowną przytomnością umysłu, która nigdy nie opuszcza kobiet, pani de Vandenesse ujęła krzyżyk nu piersi i wskazała go szybkim i znaczącym uśmiechem* Klejnot rzucił swój odolask aż na czoło Rauta, który odpowiedział radosnym gestem; zrozumiał.
— C?yż to jest nic, Eugenjo, rzekła hrabina do siostry, wracać w ten sposób życie martwym?
— Możesz wstąpić do towarzystwa ratownicze«
go, odpaiła Eugenja z uśmiechem.
— \ cóż, jakże się miewasz, drogi chłopcze? rzek? du Tiłlet, ściskając rękę Raula i zbliżając się doń z wylewem serdecznej przyjaźni.
;
— Ba! jak człowiek, który otrzymał najlepsze wiadomości o wyborach. Mandat mam w kieszeni« odparł Rauł.
• — Cieszą się niezmiernie, odparł du TiUet. Trzeba nam będzie pieniędzy dla dziennika.
— Znajdziemy, rzekł Raul.
— Kobiety są w zmowie z djabłeml rzekł du TiUet nie dając sie jeszcze omanić słowom Raula, którego nazywał Szarnatanem.
— Do czego to mówisz? rzekł Raul.
— Pani szwagierka jest w loży mojej żony, rzekł bankier; w tem siedzi jakieś szelmostwo. Hrabina, jak się zdaje, szaleje za tobą: daje ci znaki przez całą salę.
— Patrz, rzekła pani du Tillet do siostry, mówią że my jesteśmy fałszywe. Moj mąż czuli się z Natanem, a to on doprowadził go do więzienia!
— I mężczyźni ważą się nas obwiniać! zawołała hrabina: otworzę mu oczy.
Wstała, podała ramię mężowi, który czekał na nią w korytarzu, wróciła promienna do swej loży, następnie opuściła Operę, zamówiła powóz na jutro przed ósmą rano i znalazła się o wpół do dziewiątej na wybrzeżu Conti, zawadziwszy wprzód o ulicę du Mail.
Powóz nie mógł wjechać w małą uliczkę de Nevers; ale ponieważ Schmuke mieszkał na rogu wybrzeża, hrabina nie potrzebowała brnąć w błocie* Skoczyła prawie ze stopnia w zabłoconą i zrujnowa* ną sień starego szarego domu. odrutowanego
nakształt fajansowego gernka i pochylonego w sposób niepokojący dla przechodniów. Stary kapelmistrz mieszkał na czwartem piętrze, gdzie cieszy się pięknym widokiem Sekwany, od Nowego Mostu aż do wzgórz Chaillot Poczciwiec tak się zdumiał kiedy lokaj oznajmił mu wizytę dawnej uczenicy, iż, w swojem osłupieniu, pozwolił jej wejść. Nigdy hrabina nie byłaby sobie wyobraziła ani podejrzewała egzystencji, jaka odsłoniła się nagle jej oczom, mimo że oddawna znała głęboką obojętność Schmukego na sprawy tualety i wogóle na sprawy tego świata. Ktoby mógł uwierzyć w niedbalstwo podobnego życia, w tale zupełne zapuszczenie? Schmuke był Dyogene- sem-muzykiem, nie wstydził się swego nieporządku, byłby się go wyparł, tak był doń przyzwyczajony. Nieustający użytek poczciwej, wielkiej niemieckiej fajki rozlał na suficie, na nędznych tapetach, po- szarpanych w licznych miejscach przez kota, płowy ton, który dawał przedmiotom wygląd złotawych płodów Cerery. Kot, strojny wspaniałą szatą o długich puszystych włosach, odgrywał tam rolę niby gospodarza domu, długobrody, poważny, spokojny. Z wysokości wybornego wiedeńskiego fortepianu, gdzie zasiadał uroczyście, obrzucił wchodzącą hrabinę obleśnem i zimnem spojrzeniem, jakiem byłaby ją powitała każda kobieta, zaskoczona jej pięknością. Nie zmienił miejsca, wstrząsnął jedynie srebrnemi kiśćmi sterczących wąsów, i zwrócił złociste oczy na
Schmukego. Stary i pochyłony wiekiem fortepian, z Irzewa pomalowanego na czarne ze złotem, ale
brudny, powycierany, poszczerbiony, ukazywał klawisze zużyte jak zęby starego konia, i pożółkłe od oparów fajki. Na pulpicie, kupki popiołu świadczyły, że, poprzedniego dnia, Schmuke gnał na starym instrumencie na jakiś sabbat muzyczny. Podłoga pełna zaschłego błota, podartych papierów, fajczanego po^ piołu, zagadkowych szczątków, podobna była do podłogi w niezamiatanej od tygodnia oberży. Oko bardziej wprawne niż oko hrabiny byłoby tam znalazło objaśnienie życia Schmukego w łupkach kasztanów, w ogryzkach, skorupkach jajek, w talerzach s’łuczonych przypadkiem i zawierających resztki Sauerkraut Owo niemieckie cmentarzysko szczątków tworzyło niby dywan zapylonych paskudztw, który skrzypiał pod nogami 1 spotykał się z kupą popiołu, spływającą majestatycznie od kominka, gdzie
A
tronowało zwęglone polano obok dwóch dogorywających głowni. Nad kominkiem zwierciadło, w które m twarze tańczyły sarabande; obok, z jednej strony wisiała wspaniała fajka, z drugiej strony stał chiński garnek, w którym profesor przechowywał tytoń. Dwa fotele, kupione gdzieś okazyjnie, podobnie jak chudy i płaski tapczan, jak zmurszała i pozbawiona marmurowego blatku komódka, jak kulawy stół na którym widniały resztki skromnego śniadania, to było umeblowanie, skromne jak w wigwamie Mchikana. Lusterko do golenia, zawieszone na oknie bez firanek wraz z kawałkiem szmaty pocent* kowanej od czyszczenia brzytwy, wskazywało na Jedyne poświeceni* Jaki* Schmuke czynił Gracjom
143
my * <m»m
ł świętu. Kot, Istota słaba 1 potrzebująca opieki, miał najlepszą cząstkę; posiadał na swój użytek starą po* duszkę na berierce, przy której stała filiżanka i biały porcelanowy talerz. Ala czego żaden styl nie zdoła opisać, to stanu, do jakiego Schmuke, kot i fajka, ta żywa trójca, doprowadziła meble. Fajka spaliła stół w wielu miejscach. Kot i głowa Schmu* kego zatłuściły utrechcki aksamit fotel', odejmując mu właściwą aksamitowi szorstkość. Gdyby nie wspaniały ogon kota, który częściowo służył do sprzątania pokoju, nigdy nie zagracone miejsca komody i f rtO' pianu nie doczekałyby s*ę otarcia z kurzu. W kącie siały trzewiki, które zasługiwałyby na epicki opis* Blaty komody i fortepianu zawalone był/ nutami cbstrrępionemi na grzbietach. Na ścianie wisiały adresy uczenlc przylepione ofłatkiem. Wlile opłatków znaczyło wygasłe już adresy. Na obiciu widniały rachunki kreślone kredką. Komodę zdobiły wypite wczoraj kufle od piwa, które pośród tych rupieci i papierów wydawały się dziwnie nowe I lśniące* Hygjenę reprezentował dzbanek na wodę uwieńczony ręcznikiem, i biały, niebiesko centkowany kawałek pospolitego mydła, który ubarwił w wielu miejscach drzewo. Dwa kapelusze, oba jednako sta* re, spoczywały na wieszadle, z którego zwisał ten sam niebieski tużurek o potrójnym kołnierzu jaki hrabina zawsze widziała na Schmukem. Pod oknem, trzy doniczki kwiatów — z pewnością kwiatów niemieckich — a tuż obok trzcinowa laska.
Mimo, źe wzrok I powonienia hrabiny wysta-
wlone były na ciężką próbę, uśmiech i spojrzenie Schmukego przesłoniły jej tę nędzę niebiańskimi promieniami, które dały blask spłowiałym barwom I wlały życie w tem chaos« Dusza boskiego człowie ka, który znał i odsłaniał tyle boskich rzeczyf promieniowała niby słońce. Śmiech jego tak szczery, tak naiwny, na widok jednej z jego żfiądych Dzć- dzylij, rozpylił wokcło blask młodości, niewinności, wesela. Rozleł skarby najdroższe sercu człowieka
i uczynił z nich sobie płaszcz, który zakrył jego ubóstwo. Najpyszniejszy dorobkiewicz uważałby może za coś nizkiego myśleć o ramie, w której poruszał się ów wspaniały apostoł religji muzycznej.
— Jagim dzatem dudaj, moja froka hrabi
na?l) rzekł kalecząc język francuski okropnę niemiecką wymową. Mamsz odźbiefać gantydżgę Zy- mejona tla meko anjola?
Ta myśl podsyciła na nowo jego nieumiarko- wane wybuchy śmiechu.
— Żarna, f gafalersgim mieżgangu? dodał jeszcze z filuterną miną.
Następnie zaczął się znowu śmiać jak dziecko. ~ Bżychociż tla musygt\ nie tla pietneko
1) Zachowuję ten niecierpliwiący trochę dla czytelnika sposób przekręcania wymowy, ponieważ Balzac bardzo ściśle
i uporczywie, nieraz przez całe stronice, trzyma się go w oryginale, ilekroć przemawia ustami Schmukego lub barona de Nufiingen. (Przyp. tłumacza).
t■ ■
uieporaga. — Fiem o dem, dodał mełancholicznym tonem; °ale bżychoć tla dźeko dylgó chżeź, fieź sze dutaj fżyzdgo jezd dfoje, działo, tata, fżyzdgo!
Ujął za ręką hrabiną, ucałował ją 1 uronił łzą; poczciwiec zawsze czuł sią jak nazajutrz po otrzymaniu dobroddejstwa. Radość odjęła mu na chwilą pamięć, aby następnie przywrócić mu ją z całą si- Ją. Natychmiast chwycił kredę, skoczył na fotel przed fortepianem, i z żywością młodzieńca wypisej
na ścianie wielkiemi literami: 17 lutego 1835. Gest
ten, tak ładny, tak naiwny, wykonał z wyrazem tak szalonej wdzięczności, że hrabina uczuła sią żywo
Wiruszo"!?.
— S ostra też przyjdzie, rzekła.
— I truka dagsze? Gięty? szepy to było san/m umrą! dodil.
— Przyjdzie podziękować panu za wielką przy* sługą, o jaką chcą prosić w jej imieniu, ciągnęła.
— Brądgo, brądgo, brądgo, wykrzyknął Schmuke, dzo mam sropidź? Ma.a iśdź to same- ko tjap la?
— Nie, tylko napisać: »Otrzymano za sumą 10 tysięcy franków* na każdym z tych papierów, rzekła, dobywając z zarękawka cztery akcepty wy* pełnione prawic Iowo przez Natana.
— Och, f mik p^zie kodofe, odparł Niemiec z powolne ściq beranko. Nie fietti dylgo, kete blóro
i adramend, — Raszsze zią zdąt, mdnhcrr Alurr* krzyknął na kota, który pttyfllądał mu się zimno.— Cirh Ewy li
14« BALZAC
— ' ' ~ "" ' ' " "" 1 1 — ■'■■■ " i f ■l.i,
Bo mój god% rzekł pokazując go hrabinie. Pietne s/iesze, gdóre szyje $ pietnym Schmuke! Łatny,
prawda?
— Bardzo, rzekła hrabina.
— Kce ko pani? rzekł,
— Szaleństwo! odparła. Czyż to nie jesfc pański
przyjęci-1?
Kot, który zakrywał kałamarz, domyślił się, źe Schmuke szuka tego sprzętu i skoczy! na łóżko.
— Zprydny jag małpa! rzekł Niemiec wskazując zwierzy siedzące na łóżku. Nasfałem g Murr, na dżeźdź naszego fielkiego Hoffmana z Perlina gdóreko topsze snąłem.
Poczciwiec podpisał z niewinnością dziecka, która czyni to co mu matka każe, nie rozumiejąc nic, ale pewne że czyni dobrze. O wiele więcej zajęty
był prezentacją kota niż papierami, przez które mógł, na zasadzie praw tyczących się cudzoziemców, postradać na zawsze wolność.
— Bofiata pani, sze te zdemblofe babirgi...
— Niech się pan niczego nie obawia, rzekła hrabina.
— Ja zie nie opafiam nidźeko, odparł. By- dam, dży de zdemblofe babirgi zbrafią brzy- jemnoźdź bani tu Dilled?
— Och, tak, rzekła, odda jej pan taką usługę, jakgdybyś był jej ojcem...
— Parcom dęły żdżęślify, sze mokę sdadź zię jej na dzo. Bostuchaj mojej musygi! rzekł, zostawiając weksle na stele i rzucając się do fortepianu.
Już ręce tego anioła biegły po starych klawiszach, już spojrzenie jego sięgało nieba poprzez da* chy, już najrozkoszniejsze melodje kwitły w powietrzu
I wnikały w duszę ale hrabina nie pozwoliła naiwne* mu tłómaczowi rzeczy niebiańskich budzić drzewa i strun, jak czyni rafaeiowa św. Cecylja dla słuchających jej aniołów, dłużej niż przez czas potzebny do osuszenia pisma: wsunęła weksle do zarękawka i ściągnęła swego rozpromienionego nauczyciela z nadob-
łocznych przestrzeni, kładąc mu rękę na ramieniu.
Mój dobry Schmuke... rzekła.
— Jasz! wykrzyknął z bolesnem poddaniem.
Nie szemrał, wyprostował się niby wierny pies aby wysłuchać słów hrabiny.
— Mój dobry Schmuke, rzekła, idzie tu o śmierć
I o życie, każda minuta oszczędza krew i osusza łzy.
— Safże da zama, rzekł. 16, ió, anjele, ozn- źadź łsy drakich! Fiec, sze piełny Imuge lidży dfoją fisydę za fiędzej tlisz rendą gdórą ma .ot dziebie !
— Zobaczymy się, rzekła, przyjdzie pan muzykować i zjeść ze mną obiad co niedziele, jeżeli nie chce pan abym się pogniewała. Czekam pana w najbliższą niedzielę.
— Nabraftąf
— Proszę o to, a siostra z pewnością takie umówi z panem jakiś dzień.
%
— tdąździe moje dęły pęcie sub rzekł,
148 BAL2AC
u,,,, , i. — i„ i mmmmmm—
fiły fałem fas pofiem dyłgo na Bolach ElisejsgicH giętyździe bżejeszłszały bofosem, parco szałgot
Myśl ta osuszyła łzy, kręcące mu się w oczach. Ofiarował ramię pięknej uczenicy, która uczuła jak serce starca bije gorączkowo.
— Myślał tedy mistrz o nas? rzekła.
— Safźe gięły jatłem chlip! odparł. Raz jag
0 moich toproziejgach, a bodem o bierfżych tfóch młodych ciefczątgaeh kołnych milo z dz i ja- gie zbodgałem!
Hrabina nie ¿miała już nic dodać: była w tem zdaniu jakaś nieprawdopodobna i pełna czci wierna
1 religijna uroczystość. Ten pokój zadymiony i pe* Jen ochłapów był świątynią zamieszkałą przez dwa bóstwa. Uczucie gromadziło się w nim z każdą chwilą, bez świadomości tych które go bud/iły.
— Ten człowiek kocha nas szczerze, pomyślała.
W;rus?enie, z jakiem Schmuke patrzał na hra* blnę wsiadającą do powozu, udzieliło się i jej. Koń* cami palców przesłała mu delikatny pocałunek, jaki kobiety dają sobie zdaleka ra powitanie, ha ten widok, Schmuke pozostał niby wrosły w ziemię ¿ł. go po zniknięciu powozu. W kilka chwil później, hreb na wjeżdżała w dziedziniec pałacu pani de Nu* cingen. Baronowa jeszcze nie wsteła, ale, aby nie
deć czekać arystokratycznej damie, zawinęła się w peniuar i szal.
— Chodzi o dobry uczynek, pani, rzekła hrabi* na, pośpiech jest w takich wypadkach łaską; inaczej
CÓRKA EWY 1«
n—irr ■■■■■■ — . | .■■■■■.
nie poważyłabym się trudzić pani o tak wczesne) godzinie.
— Och! szczęś'lwa Jestem, że mogę... rzekła żona bankiera, biorąc cztery świstki I list gwarancyjny hrabiny.
Zadzwoniła na pokojówkę.
— Tereso, powiedz kasjerowi, aby natychmiast sam mi przyniósł czterdzieści tys ęcy franków.
Następnie schowała do skrytki w biurku Ust pani de Vandenesse, zapieczętowawszy go wprzódy.
— Ma pani rozkoszny pokój, rzedła hrabina.
— Pan de Nucingen odbiera mi go, buduje nowy dom.
— Ten odda pani zapewne córce. Mówią w świecie o jej małżeństwie z panem de Ras* tignac?...
W chwili gdy pani de Nucingen miała odpowiedzieć, wstedł kasjer. Wzięła banknoty i wręczyła mu cztery akcepty.
— Oto pokrycie, rzekła baronowa do ka.
sjera.
— Posa esgondcm, rzekł kasjer. Den Żmuge do pył musyg s Anzpacliu, dodał wybitnie niemieckim akcentem, widząc podpis i przyprawiając tą uwagą o dreszcz hrabinę.
— Qiył ja robię interesa? rzekła pani de Nucingen, karcąc kasjera wyniosłem spojrzeniem. To moja rzecz.
Kasjer daremnie śledził kolejno twarz hrabiny i baronowej, obie były niewzruszone*
•—- Może pan odejść. — Pani, hrabino, zechce pani może zostać kilka chwil, aby nie wyobrażano sobie że pani gra jaką rolą w tej transakcji, rzekła baronowa do pani de Vandenesse.
— Jako dopełnienie miary tylu uprzejmości, odparła hrabina, poproszą jeszcze o zachowanie sekretu.
— Gdy chodzi o dobry uczynek, rozumie sią to samo przez sią, odparła baronowa z uśmiechem, □deśią powóz pani do bramy ogrodowej, odjedzie próżny, nastąpnie przejdziemy przez ogród razem, nikt nie zobaczy pani wychodzącej: bądą to istne czary!
— Ma pani wdzięk osoby, która duż® cierpiała w życiu, rzekła hrabina.
— Nie wiem czy mam wdziąk, ale wiele cierpiałam, odparła baronowa; pani nabyła swój tańszym kosztem, mam nadzieją.
Dawszy rozkaz, baronowa wzięła wysokie cieple pantofle, futro i odprowadziła hrabiną do furtki.
Kiedy ktoś uknuł plan taki jak ten który wygotował du Ti Het przeciw Natanowi, nie zwierza go nikomu. Nucingen wiedział cośniecoś, ale żona jego była zupełnie obca tym machiawelicznym kombinacjom. " Mimo to, baronowa, ktdrra wiedziała ie Raul jest w kłopotach, nie dała sią omamić obu siostrom; odgadła dobrze w jakie ręce przejdą te pieniądze, była niezmiernie rada iż .może zobowiązać hrabiną, miała zresztą głębokie współczucie di*
takich kłopotów. Rastignac, którego pozycja pozwalała czytać w machinacjach obu bankierów, zaszedł do pani de Nucingsn na śniadanie. Daifina
I Rastignac nie mieli dla siebie tajemnic; opowiedziała mu tedy scenę z hrabiną. Rastignac, który nie w/obrażał sobie aby baronowa mogła być kie-
S*
dy wm'ęszana w tę sprawę, uboczną zresztą w jego oczach, jedan środek z całego jego arsenału oświetlił sytuację. Delfina znisrczyła może nadziej* poselskie du Tilleta, udaremniła matactwa i ofiary całego roku. Rastignac wtajemniczył baronową wa wszystko, zalecając sekret co do błędu jaki popełniła.
— Byleby, rzekła, kasjer nie wspomniał nic
Nucfngenowi.
Na kilka chwil przed południem, przy śniada* niu, oznajmiono du Tilietowi Gigonneta.
— Niech wejdzie, rzekł bankier, mimo że żona była przy stole. I cóż, stary Schyloku, ptaszek juz w klatce?
— Jaktol czyż nie mówiłem cl: ulica du Mail, hotel...
— Zapłacił, rzskł Gigonnet, dobywając z portfelu czterdzieści biletów bankowych.
m
Twarz du Tilleta przybrała wyraz rozpaczy.
— Nie trzeba nigdy kwaśno przyj nować talarów, rzekł wspólnik niewzruszony, to może przynieść nieszczęście.
— Skąd wzięłaś te pieniądze? rze*«ł bankier obrzucając żorę spojrzeniem, pod którem zaczerwienia się po same włosy.
— Nie wiem co znaczy to pytanie, rzekła.
— Przen knę tę tajemnicę, odparł, wstając wściekły. Obcl ł ś moje najdroższe p'any.
— A pan obalisz stół, rzekł Gigonnet, który przytrzymał obrus zaczepiony o pcłę bankierskiego szlafroka.
Pani du TiHet podniosła się zimno, aby wyjść, odezwanie bowiem męża przeraziło ją. Zadzwoniła,
zjawił się lokaj.
— Każ zaprzęgać, rzekła do służącego. I zawołaj Wirginje, chcę sę ubierać.
— Dokąd jediiesz?
— Dobrze wychowani mężowie nie indagują żon, odparła, a ty masz pretensje uchodzić za sJa* chcica.
— Nie poznaję cię od paru dni, odkąd wi" . działaś dwa razy tę impertynentkę... twoją siostrę.
— Zaleciłeś mi, abym była impertynentką, rzekła, próbuję się na tobie.
— Sl iga państwa, rzekł Gigonnet, nie ciekawy sceny małżeńskiej.
Du Tillet popatrzył bystro na żonę, która patrzała nań tak samo, nie spuszczając oczu.
— Co to znaczy? rzekł.
— Że nie jestem już małą dziewczynką, którą będziesz mógł nastraszyć, odparła. Byłam i będę
dla deble całe życie dobrą I wierną żoną; będziesz panem, jeżeli chcesz, ale tyranem, nie.
Du Tl let wyszedł. Po tym wysiUu, Marja Eu- genja przesyła do sbbie, wyczerpana.
— Giyby nie niebezpieczeństwo siostry, rzekła w duchu, nigdy nie odważyłbym się na takie la* chowanie; ale, jak mówi przysłowia, każde nieszczęście zda się na ccś.
W nocy, pani du Tflet przeszła w pamięci zwierzenia siostry. Pewna była ocalenh Rauia, rozsądku jej tedy nie ćmiła myśl o wiszącem niebezpieczeństwie. Przyponniełi sobie straszliwą energję, z jaką hrabina objawiała gotowość ucieczki z Natanem, aby go pocieszyć po Męsce, jeżeli nie zdoła jej zapobiedz. Zrozumiała, że ten człowiek, w nadmiarze wdzięcznoś.i i uczucia, móęjlby nakłonić siost- rę do kroku, który dla rozsądnej Eugenji był oczy- wistem szaleństwem. Były w wielkim świecla świeże przykłady tego rodzaju zapomnień, których wątpliwe rozkosze opłaca się wyrzutami, ruiną opinji wynikłą z fałszywej pozycji. Eugenja, przypomniała sobie fatalny obrót takich szaleństw. Odezwanie du Tilleta dopeł iło jej przerażenia; lękała się aby się wszystko nia wykryło; wyobraziła sobie podpis hrabliy de Vandenesse w portfelu Nuci^gena; chcała błagać siostrę aby wyznała wszystko F-liksowi. Pani du Til* let nie zastała hrabiny. Feliks był w domu. Jakiś wewnętrzny g!:>s krzyknął Eugenji, aby ratowała siostrę. Może jutro będzie już zapóżno. Przebyła ciężką walkę, ale postanowiła wszystko opowiedzieć hrabię-
mu. Czyi nie okaże się pobłażliwym, widząc iż honor jego jest jeszcze nietknięty? W postępowaniu hrabiny było więcej zbłąkania niż zepsucia. Eugenja przelękła się, iż popełni podłość i zdradą odsłaniając tę tajemnicę, której dochowuje całe społeczeńst wo, jednomyślne w tem bez zastrzeżeń; ale, w końcu uzmysłowiła sobie przyszłość siostry, zadrżała iż ujrzy ją pewnego dnia samą, zrujnowaną przez Natana, biedna, znękaną, "nieszczęśliwą, w rozpaczy: przestała się wahać 1 kazała się oznajmić hrabiemu* Feliks, zdziwiony tą wizytą, odbył ze szwagierką długą rozmowę, w której okazał tyle spokoju i pa nowania nad sobą, żę Marja Eugenja zadrżała, lęka* jęć się iż waży może jakie straszne postanowienie.
— Niech pani będzie spokojna, rzekł Vende* nesse, postąpię sobie tak iż kiedyś siostra będzie błogosławiła panią. Mimo iż rozumiem jak przykro jest dla pani taić coś przed nią powiadomiwszy mnie o wszystkiem, zechciej mi udzielić kilkudniowej zwłoki. Te kilka dni są mi potrzebne, aby przeniknąć tajemnicę, której się nie domyślasz, a zwłaszcza aby działać z przezornością. Może dowiem się wszystkiego w jednej chwili! Ja jeden jestem tu winien, siostrzyczko! Wszyscy kochankowie grają ko- medję; ale nie wszystkie kobiety mają szczęście oglądać życie takim jak jest. ^
Pani du Tillet wyszła uspokojona. Feliks pobiegł natychmiast podjąć w Banku Francuzkim czterdzieści tysięcy franków i udał się do pani de Nucinaen: zastał ią, podziękował za zaufanie okazane
żonie l zwrócił pieniądze. Hrabi« wytłómaczyl tę ajemnlczą pożyczką szałem dobroczynności które] pragnie położyć kres.
— Niech mi pan nie daje żadnych wyjaśnień, skoro pani de Vandenesse wszystko panu wyznała, rzekła baronowa de Nucingen.
— Wie wszystko, pomyślał Vandenesse.
Pani de Nucingen oddała list hrabiny i posłała do kasy po weksle. Przez ten czas, Vandenesse objął baronową przenikllwem spojrzeniem dyplomaty; zaniepokoił ją niemal, i osądził ii chwila sposobna jest do negocjacji.
— Żyjemy w epoce, pani, gdzie nic nie Jest pewne, rzekł. Trony wznoszą się i padają we Francji z przerażającą łatweścią, Piętnaście lat, to okres czasu zdolny uporać się z wlelkiem cesarstwem, mo- narchją, a także rewolucją. Nikt nie odważyłby się ręczyć za przyszłość. Zna pani moje przywiązanie do* prawej Monarchji. Te słowa nie mogą dziwić w moich ustach. Niech pani przypuści katastrofę: czy nie byłe by pani rada mieć przyjaciela w zwycięskiem stronnictwie?
— Z pewnością, rzekła uśmiechając się.
— Więc dobrze, czy chce pani mieć we mnie, pocichu, człowieka zobowiązanego, który mógłby w danym razie zachować pana de Nucingen przy pa- rostwie o które się stara?
— Czego pan żąda? wykrzyknęła.
-r- Niewiele, odparł. Wszystkiego co pani wfa
o Natanie.
156 BALZAC
... .. .. . - - —-
Baronowa powtórzyła ranną rozmowę -z Rastl- gnakiem, i rzekła, oddając ex-parowi Francji cztery, akcepty przyniesione właśnie przez kasjera:
— Niech pan nie zapomni obietnicy.
Vandenesse tak dalece nie zapomniał o tej ku* szącej obietnicy, że błysnął nią przed oczyma barona de Rastignac, aby uzyskać odeń jeszcze kilka objaśnień.
Wychodząc od barona, podyktował publicznemu pisarzowi następuący bilecik do Floryny:
„Jeżeli panna Floryna chce wiedzieć jaką będzie najbliisza jej rola, zechce potrudzić s!ę na przys/ły bal Opery, postarawszy się o towarzystwo p. Natana*.
Oddawszy list na pcczte, poszedł do swego pełnomocnika, c/łowieka bardzo zręcznego i sprytnego, ... mimo iż nieposzlakowarej uczciwości; poprosił go o odegranie roli przyjaciela, któremu Schmu* ke, 7aTiepokojony nieco późno słowami: Akvept na dziesięć tysięcy franków, powtónonenńi cztery razy, zwierzał s ą rzekomo z wizyty pani de Van« denesse, i który przychodzi żądać od p. Matana weksla na czterdzieści tys ę:y franków jako zabezpieczenia. Była to gra bardzo śmiała. Natan mógł już wiedzieć w jaki sposób sprawy się ułożyły, ale trzeba było nieco zaryzykować aby wiele wygrać. W pierwszem pomieszaniu, Marja moc,ła zapom lać prosić Roula o skrypt dla Schmukego. Pełnomocnik udał się natychmiast do redakcji, i o piątej wróci) tryumfalnie do hrabiego, przynosząc oblig na
czterdz'eś:i tysięcy: po pierwszych siewach wymię* nionych z Natanem, mógł się prze Jsta wić jako wys* łanmk hrabiny.
Sukces zależał od tego, czy Vandenesse zdcła zapobiedz aby żona nie ujrzała Raula aż do balu Opery, dokąd miał zamiar ją zaprowadzić i pozwolić jej samej wejrzeć w stosunki łą-zące Natana z Floryną. Znal dumę hrabiny; chciał, aby sama z siebie wyrzekła się swej mł ści..., i nie musieł* się rumienić w jego oczach. Wreszc!e, w sposobnej chwili, miał jej pokazać własne jej listy do Natana, sprzedane przez Florynę, od której spodziewał się je odkupić. Ten roztropny plan, tak błyskawicznie powzięty I częściowo wykonany, miał chybić przez igraszkę trafu, Który wszystko odmienił na ziemi. Po obiedde, Fjliks sprowadził rozmowę na bal 0,jery, podnosząc że Mirja n gdy jeszcze nie była na tej zabawie; zaproponował jej tę rozrywkę na dzień nas ępny.
— Dam cl kogoś do intrygowania, rzeki
«
— Och, z przyjemnością.
— flby żart był naprawdę udany, kobieta po* winna wziąść za cel nielada ofiarę, jakąś sławę, człowieka na świeczniku, i doprowadzić do tego by kąsał palce z wściekłości. Chcesz, bym ci dał na pastwę Natana? Mjgę, przez kogoś kto zna Flory.
nę* mieć sekrety zdclne go przywieść do sza leństwa.
— Floryna, rzekła hrabina, ta ektorka?
Marja spotkała już to imię na ustach du Quillets, służącego w • redakcji: przeszyło jej duszę niby błyskawica.
— No tak, jego kochanka, odparł hrabia. Czy jest w tem coś dziwnego?
— Sądziłam, że p. Natan zbyt jest zajęty, aby mieć kochankę. Czyż literaci mają czas kochać?
— Nie powiadam że kochają, moja droga; ale są zmuszeni gdzieś mieszkać, jak wszyscy inni ludzie; i, kiedy nie mają własnego domu, kiedy ich ścigają komornicy, mieszkają u swoich kochanek, co może ci się wydać nieco płoche, aie co jest nieskończenie milsze niż mieszkać w więzieniu.
Policzki hrabiny oblały się płomieniem.
— Chcesz zabawić się jego kosztem? przerazisz go, ciągnął hrabia, nie zwracając uwagi na fi- 2jognomję żony. Dam ci sposób udowodnienia mu, że twój szwagier du Tillet wodd go za nos jak dziecko. Ten nędznik chce go wtrącić do więzienia, aby się go pozbyć jako konkurenta w okręgu, z którego wyszedł Nucingen. Wiem od przyjaciela Floryny cyfrę, jaką uzyskała ze sprzedaży ruchomości i dała na założenie dziennika; wiem, ile mu przesłała ze żniwa na jakie się wybrała w tym roku na prowincję i do Belgji, które to pieniądze wyszły ostatecznie na korzyść du Tilleta, Nucingena i Mas- sola. Wszyscy trzej z góry już sprzedali dzienik rządowi, tak są pewni że uprzątną tego wielkiego człowieka.
— Pan Natan ni« byłby zdalny przyjąć pieniędzy od aktorki.
— Nie znasz tych ludzi, moja droga, rzekł hrabia, on sam nie zaprze ci tego.
— Pójdę na bal, z pewnością, rzekła hrabina*
— Zabawisz się, odparł Vandenesse, Mając podobną broń, wysmagasz ostro ambicję Natana i oddasz mu przysługę. Ujrzysz, jak będzie się wściekał, jak się powściągnie, to znowuż skoczy pod twymi przycinkami! Niby żartując, oświecisz tego utalentowanego człowieka co do niebezpieczeństwa w jakiem się znajduje, i będziesz miała przyjemność ochłostania koników złotego środka w ich własnej stajni... flie ty nie słuchasz, drogie dziecko.
— Przeciwnie, zanadto słucham, odparła. Powiem ci później, czemu zależy mi na tern aby mieć pewność tego wszystkiego.
— Pewność? odparł Vandenesse. Żostań w masce, urządzę tak, iż będziesz wieczerzać z Fio- ryną i Natanem. Bardzo zabawne będzie dla kobie* ty twego stanowiska zaintrygować aktorkę puściwszy wprzód w ruch sławnego człowieka, który będzie się kręcił niby bąk podcięty batem. Postaram się odn.sleźć trop niewierności Natana. Jeżeli zdołam pochwycić szczegóły jakiej świeżej przygody, bę- dziesz się mogła napawać wściekłością kurtyzany, rzecz w istocie wspanieła! Furja, w jaką wpadnie Floryna, będzie kipieć jak potok alpejski; ubóstwia Natana, on jest wszystkiem dla niej, zrośnięta jest z nim iak skóra z kością, będzie walczyć o niego jak
lwica broni młode. Przypominam scbie, li widziałem w młodości stawną aktorkę (która, nawiasem mó* wiąc, plseła jak kucharka), gdy przysną żądać zwro» tu listów od jednego z mych przyjaciół; nigdy od tego czasu nie oglądałem podobnego widowiska, tej spokojnej furj>, tego bezczelnego majestatu, tej.» Marjo, co tobie?...
—• Nic, zanadto napalono.
m
Hrabina rzuciła łię na kozetkę, nagle, pcd wpływem niespodzianego odruchu zbudzonego pie* kącym bólem zazdrości, zerwała się na drżące nogi, sl r.yiowrłi ręce 1 podeszła zwolna do męża.
— Co ty wies ? spyteła. Nie jesteś człowiekiem zdolnym mnie torturować; zmiażdż) łoyś mnie, nie dając mi cierpieć, w razie gdybym była winna.
— Co mam wiedzieć, Marjo?
— f\ zatem. Netan?...
— Zdaje ci się źe kochasz, odparł, ale kochasz jedynie urojony t*ór zlepiony z frazesów.
— Wiesz zatem?...
— Wszystko, rzekł.
To słowo spedło na głowę Marji jak maczuga.
— J żeli chcesz, nie będę nigdy wied,l ł nic, odparł. Znalazłaś się nad przepaścią, moje dziecko, trzeba cię wydobyć, pomyślałam już o tem. Masz,
Wydobył z kieszeni jej list 1 cztery akcepty Schmukego, które hrabina poznała, i rzucił je w ogień.
—■ Coby się z tobą stało, biedna Mar|o, za trzy miesiące. Komornicy wlekliby cię przed trybu*
naty. NIo opuszczaj głowy, nie wstydź s!q: byłaś ofiarą najpiękniejszych uczuć, zawróciłaś sobie głowę poezją nie człowiekiem. Każda kobieta, kazda> słyszysz, Marjo? dałaby się urzec na twojem miejscu. Czyi nie byłoby niedorzecznością u nas, mężczyzn, którzy popełniliśmy tysiąc głupstw w dwudziestym roku, żądać abyście wy nie byty szalone ani jeden raz w życiu? Miech mnie Bóg broni bym miał tryumfować nad tobą, lub przygniataś clą litością którą kiedyś odtrąciłaś tak żywo. Może ten nieszczęśnik był szczery kiedy pisał do cieblę, szczery odbierając sobie życie, szczery kiedy tego samego wieczora wrócił do Floryny. My jesteśmy mniej warci od was. W tej chwili nie mówię w mojej, ale w twojej sprawie. Ja jestem pobłażliwy, ale społeczeństwo nlel stroni od kobiety, która dopuściła się skandalu, nie chce aby można było kojarzyć doskonałe szczęście z poważaniem. Czy sprawiedliwie, nie umiałbym odpowiedzieć. Świat jest okrutny, oto wszystko. Może bardziej jest zawistny gromadnie, niż oddzielnie. Siedząc na galerji, złodziej oklaskuje tryumf niewinności, wyszedłszy zaś z teatru okradnie ją. Społeczeństwo wzdraga się koić niedolę jakie płodzi; przyznaje zaszczyty zręcznym oszustwom, a nie ma nagród dla cichych poświęceń. Wiem i widzę to wszystko; ale Jeśli nie mogę zreformować świata, jest przynajmniej w mojej mocy chronić cię przeciw tobie samej. Chodzi tu o człowieka, który przynosi ci jedynie same brudy, a nie ową świętą 1 wzniosłą miłość, która zniewr.ia nas niekie
Cork* Ewy.
12
dy do wyrzeczeń, która mieści w same} sobie swo- [e usprawiedliwienie. Może biedziłem w tern, iż ni* dość się starałam urozmaicić twoje szczęście, iż spokojnym przyjemnościom nie przeciwstawiałem uciech bardziej żywych, podróży, rozrywek. Skromność która popchnęła cię ku sławnemu człowiekowi, mcgę zresztą wytiómaczyć sobie zazdrością otaczających cię kobiet. Lady Dudley, pani d’Espard, pani de Maner. ville i bratowa moja Emilja odegrały w tem też pewną rolę. Te kobiety, praed któremi cię ostrzegałem, podsyceły twą ciekawość bardziej aby mnie sprawić przykr< ść, niż aby ciebie wtrącić w burze, k óre, mam nadzieję, huc2ts!y nad twoją głową nie dosięgając cię.
Słuchając tych słów napojonych dobrocią, hra* bina doznawała tysiąca sprzecznych uczuć; ala nad tym huraganem górował podziw dla Feliksa. Szlachetne i harde dusze rychło uznają delikatność z ja* ką się ktoś do nich cdnosi. Ten akt jest dla uczuć tem, czem wdzięk dla cîlîj. Marja oceniła tę wielkość, która, aby nie widzieć rumieńca kobiety, gotowa jest schylić się do stóp winnej, Uciekła jak szalona, ale wróciła rychło, wiedziona myślą o niepokoju męża.
— Zaczekaj, rzekł, znikając*
Feliks przygotował jej zręcznie drogę do usprawiedliwienia, j&koż spotkał się z nagrodą swej zręcz. Rcici; wróć łd z listami Matana i podała mu Je.
— Sądź mnie, rzekła przyklękając.
— Czyi można dobrze sądzić, kiedy sią ke*
cha? odparł.
Wziął listy 1 rzucił Je w ogień, później bowiem
żona mogłaby mu nie darować tego źe je czytał.
Marja, z głową na kolanach hrabiego, rozpływała się
we łzach.
— Moje dziecko, a gdzie twoje listy? rzekł podnosząc jej głowę.
Ha to pytanie, hrabina nie czuła już niezneś'
nego żeru jaki palił jej polczki, mróz ją przebiegł*
— Abyś nie posądzała męża iż spotwarzył człowieka któregoś mnienriała gcdnym siebie, postaram się, aby Floryna oddała ci sama te listy.
— Och! czemuż on sam nie miałby ml Ich od-
_ % dać na mą prośbę?
— f\ gdy odmówił?
Hrabina spuściła głową.
— Świat mnie brzydzi, rzekła, nie chcę już bywać nigdzie, będę żyła samotnie przy tobie, jeżeli
mi przebaczysz.
— Mogłabyś się znowu znudzić. Zresztą, co powiedziałby śtfiat, gdybyś go porzuciła tak nagle? Ma wiosnę puścimy się w podróż, pojedziemy do Włcch, przebiegniemy Europę, w oczekiwaniu a i zajmą cię troski macierzyństwa. Nie możemy uchylić się od pójścia do Opery jutro, niepodobna nam uzyskać w inny sposób twoich listów bez niebezpieczeństwa; skoro zaś Floryna ci je przyniesie, czyż tern sanr.em nie stwierdzi swej władzy?
^ I zobaczy to?,., rzekła hrabina przestraszona
— Pojutrze rano,
Nazajutrz, około północy, na balu Opery, Na»
*
ten przechadzał się po foyer, podając z miną dosyć małżeńską ramią jakiejś masce. Skoro obeszli parą
razy salą, dwie zamaskowane kobiety podeszły do
nich.
— Biedny chłopcze, gub!sz sią, Marja Jest tu i widzi cię, rzekł do Natana Vand@nesse, który sią przebrał za kobietą.
— Jeżeli chcesz mnie posłuchać, dowiesz sią
tajemnic która Natan ukrywa przed tobą: miłość
twoja jest w niebezpieczeństwie, rzekła, drżąc cała, hrabina do Floryny.
Natan puścił naglę ramią Floryny aby biedź za hrabią, który zgubił sią w tłumie. Fioryna usiadła kcło hrabiny, która pociągnęła ją na ławeczką tui
%
koło Vandenessa; hrabia wrócił aby czuwać nad
ioną.
— Wytłómacz sią, moja droga, rzekła Fioryna,
i nls sądź iż dłużej bądziesz mnie nabierać. Nikt
na świecie nie wydrze mi Raula, rozumiesz: trzy*
mam go przyzwyczajeniem, a to warte conajmniej tyle co miłość.
— Przedewszystkiem, czy ty jesteś. Fioryna? rzekł Feliks odzyskując naturalny głos,
— Dobre pytanie; jeżeli tego nie wiesz, jakie chcesz abym cl wierzyła, filucie?
— Spyta) Natana, który w tej chwili goni za ubóstwianą, gdzie spądził noc przed trzema dniami? Z&czadził sfą, moja mała, bez twoje) wiedzy, dla braku
y.iraiioi
pieniędzy. Oto, Jak starasz się o jego interesy: niby go kochasz, a zostawiasz go bez grosza i pozwalasz aby się zabijał; a raczej nie zabijał nawet... Chybione samobójstwo, to rzecz tak śmieszna jak bezkrwawy pojedynek.
•— Kłamiesz, rzekła Fioryna. Jadł u mnie obiad tego dnia, ale po zachodzie słońca. Biednego chłopca ścigają, ukrył się, oto wszystko.
— Idźże tedy spytać się na ulicę du Mail, do hotelu da Mail, czy nie przywiozła go tam bez życia piękna kobieta z którą jest w stosunkach od roku. Listy twojej rywalki są ukryte pod twoim nosem, w twoim domu. Jeśli chcesz dać Natanowi dobrą lekcję, pójdziemy wszyscy troje do ciebie: tam, udowodnię ci dokumentami, źe, jeżeli zechcesz być poczciwą dziewczyną, możesz go uchronić od spaceru na ulicę Clichy, do więzienia za długi.
— Próbuj brać na kawał inne, ale nie Fiorynę, mój kotku. Jestem pewna, te Natan nie może kochać się w nikim.
— Chcesz ml dać do zrozumienia, ie zdwoił czułość dla ciebie od jakiegoś czasu, ale to właśnie dowód, ie jest bardzo zakochany...
— W wielkiej damie, on?... rzekła Fioryna. Nie kłopocę się o takie bzdury.
Więc dobrze, czy będziesz zadowolona, skoro sam przyjdzie ci powiedzieć, że nie odprowadzi clą do domu,
—■ Jeżeli potrafisz to sprawić, odparła Fioryna, pójdziemy 1 poszukamy listów. Uwierzę skoro zobaczą.
— Zostańźe tu, rzekł Feliks. I patrz.
Podał ramię żonie J przystanął o dwa kroki od Floryny. Wkrótce, Natan, który błąkał się tam i sam pó foyer, szukając na wszystkie strony straconej maseczki tak jak pies szuka pana, wrócił w pierwotne miejsce. Czytając na jego czole widoczną troskę, Floryna stanęła przed pisarzem jak posąg i rzekła rozkazująco:
— Nie chcę abyś się sam wałęsał: mam swoje racje.
— MarjaL. szepnęła wówczas, za poradą męża, hrabina do ucha Raula. Kto jest ta kobieta? Zo. staw ją natychmiast, wyjdź i czekaj na dole.
Poddany tej straszliwej próbie, Raul szarpnął gwałtownie ramię Floryny, która nie spodziewsia się tego obrotu; mimo że trzymała mocno, zmuszona była go puścić. Natychmiast Natan zginął w tłumie.
— Cóż ci mówiłem? zawołał Feliks do ucha
%
zdumionej aktorki, podając jej rękę.
— Daiej, rzekła, kimkolwiek jesteś, chodźmy, Wasz powóz?
Za całą odpowiedź, Vandenesse uprowadził spiesznie Florynę I pobiegł połączyć się z żoną. W kilka chwil, trzy maski, wiezione ostro przez konie Vandenessa, przybyły do aktorki, która zrzuciła maskę. Pani de Vandenesse nie mogła wstrzymać dresz* czu zdumienia na widok Floryny, dławiącej się od wściekłości, wspaniałej zazdrością i gniewem.
— Jest tu, rzekł Yandenesse, pewna teczka, od
której klucza nigdy ci nie powierzono; listy muszą tam być.
— Daję słowo, intrygujesz mnie, wiesz rzecz która niepokoiła mnie od kilku dni, rzedła Floryna, rzucając się do gabinetu »by szukać teczki.
Vandenesse ujrzał, iż żona blednie pod maską. Pokój Floryny więcej powiadał o zażył ści aktorki i Natana, niżby pragnęła wiedzieć o tern idealna kochanka* Oko kobiety umie przeniknąć tego rodzaju rzeczy w jednej chwili; jakoż, hrabina spostrzega w pomieszaniu sprzętów tu&letowych jawne potwierdzanie tego co mówił Vandenesse*
Floryna wróciła z teczką.
— Jak otworzyć? rzekła.
Aktorka posłała do kuchni po wielki nóż, i kiedy pokojówka go przyniosła, Floryna potrząsnęła nim w powietrzu, mówiąc szyderczo:
— Doskonale! tem się zarzyna kurczęta!
Wykrzyknik ten, który przyprawił o drżenia
hrabinę, wytłómaczył jej, lepiej jeszcze niż mąż po* przedniego dnia, głębię otchłani, w którą omal się nie stoczyłal
— Jakaż ja głupia! rzekła Floryna, brzytwa będzie lepsza.
Poszła po brzytwę, którą Natan dopiero co s!ą grlił, i przecięła safian. Ukazał/ się listy Marji. Flo- ryna wzęfa jeden na los szczęścia.
— Hoho, to naprawdę jakaś damzJ Wygada m!, £e tam niema ani jednego błędu ortograficz- neaol
Yandenesse wziął listy i oddal żonie, która po* szła sprawdzić na stoliczku czy są wszystkie.
— Chceśz je odstąpić, w zamian za to? rzekł Yandenesse pokazując Florynie pokwitowanie na czterdzieści tysięcy franków.
— Cóż za cymbał, żeby podpisywać takie świstki!... Pokwitowanie na weksle, rzekła Floryna czytając papier. Hoho! ja clę oduczę od hrabin! fl ja, która zatracałam ciało i duszę na prowincji aby dla niego zbierać pieniądze, ja która byłabym się puści, ta z maklerem giełdowym byie jego ocalić! Oto mężczyźni! Kiedy się człowiek wypruwa dla nich, przejadą mu po brzuchu! Zapłaci mi za to.
Pani de Yandenesse uciekła unosząc iisty.
— Hola, czekaj maseczko, zostaw mi jeden, abym go mogła przekoneć.
— Niemożliwe, rzekł Vandenesse.
— Dlaczego?
— Ta maska jest twoją ex-rywalką.
— Hm, mogłaby mi choć powiedzieć: dziękuję! wykrzyknęła Floryna.
— Czemuż bierzesz czterdzieści tysięcy? rzekł Yandenesse z ukłonem.
Niezmiernie rzadkie jest, aby młody człowiek który spróbował samobójstwa, wrócił doń jeszcze poznawszy jego męczarnie. Toteż Rautowi nie przy* szła już ochota zabijać się, mimo iż ujrzał się w po- cieniu straszniejszem jeszcze niż to z którego s'ę wydobył. Akcept jego na imię Schmukego był w rękach Floryny, która widoczni« miała go od hrabiego
c6«ka em m
- inijMai nn 11 i n*mm 'tnmtmmtmmnrurTir i-r-n f tt-trntm-r
de Yandsnesse! Próbował się starać o rozmowę *
hrabiną, aby jej wytłómaczyć charakter swe] miłości, która jaśniała w sercu jego żywiej niż kiedykolwiek, fths za pierwszym razem kiedy, w towarzystwie, hrabina ujrzała Rula, rzuciła mu owo martwe i wzgardliwe spojrzenie, które stawia nieprzebytą zaporę między kobietą a mężczyzną. Mimo swej pewności siebie, Natan nie odważył się przez resztę zimy odezwać do hrabiny ani zbliżyć do niej.
Zwierzył się Blondetowi; nawiązując do pani de Vandenesse, zaczął mówić o Laurze i Beatryczy. Sparafrazował ten piękny ustąp pióra jednego z najwybitniejszych poetów współczesnych: .Ideale, nie« „bieski kwiecie o złotem sercu, którego włókniste »korzonki, tysiąc razy bardziej rozgałęzione niż je* .dwabne warkocze wróżek, zatapiają się w głębi du* „szy aby z niej pić najczystszą substancję; ty kwie- „cle tak słodki i tak gorzki zarazeml nie można cię „wyrwać nie skrwawiając serca, Iżby twoja złama- „na łodyga nie sączyła czerwonych kropell Ocht „kwiecie przeklęty, jakieś ty wzrósł w mojej du- »szył*l)
— Bredzisz, mój drogi rzekł Blondet; przyznaję ci, ie kwiatek był ładny, ale nie byt wcale idealny. Zamiast śpiewać jak ślepy przed próżną niszą, powinlenbyś pomyśleć o tem, aby umyć ręce dla pojednania z władzą i ustatkować się. Jesteś nadto wielkim artystą, aby być politykiem; byłeś Igraszką
!) Ommtfor, Pwm it M&upkn
w ręku ludr!, którzy ci do pięt nie dorośli« Pomyl!
o nowej roli, ale w innym teatrze,
— Marja nie może zabronić bym Ją kochał, rzekł Matm. Uczynię z niej swoją Beatryczę.
— Mój drogi, Beatrycze była dwunastoletnią dziewczynką, której Dante nie widział od tego czasu na oczy; inaciej czyżby była Beatryczą? flby sobie uczynić z kobiety bóstwo, nie trzeba jej widzieć d^iś w mantykę, jutro wygorsowanej, pojutrze na bulwarze targującej zabawki dla swej najmłodszej pociechy. Kiedy się ma Florynę, która kolejno jest księżną z wodewilu, mieszczką, murzynką, margrabiną, pułkownikiem, szwajcarską wieśniaczką, Dziewicą Słońca w Peru — jedyny sposób w jaki może być dziewicą — nie rozumiem jak ktoś ma ochotę bawić się w hrabiny?
Du Tiliet, wedle gwary giełdowej/ wygolił Natana, który, 'dla braku funduszów, odstąpił swój udzicł w dzienniku. Sławny człowiek zyskał zaledwie pięć &łjsów w okręgu w którym wybrano
bankiera.
Kiedy, następnej zimy, po długiej i szczęśliwej podróży po Włjszech, hrabina de Vandenesse wróciła do Paryża, Natan usprawiedliwił wszystkie przepowiednie Feliksa: w myśl rady Blondeta, par* lamentował z władzą. Co do osobistych spraw pi- sarza, był/ one w takim nieładzie, iż jednego dnia* na polach Elizejskich, hrabina Marja ujrzała dawnego wielbiciela pieszo, w opłakanym stroju, prowa« dzącego pod ręką Fiofyaę. Mężczyzna obojętny
CÓRKA EWY 174
***".*1 W iHf—mu w, , i»t.i » •«»—k*«*.'i « ' '■■ n m iwmiwumiuii >.
dostatecznie jest już brzydki w oczach kobiety; ale, kiedy przestała go kochać, wydaje się jej ohydny, zwłaszc a gdy jest podobny do Natana. Pani de Vandenesse uczuła drgnienie wstydu, na myśl ii mogła interesować się Raulem. Gdyby nie była uleczona z wszelkiej pozamałieńskiej miłości, kontrast jaki przedstawiał wówczas hrabia, w zestawieniu z tym c łowiekiem o wiele mniej już godnym publicznego faworu, wystarczyłby, aby uczynić jej męża piękniejszym od anioła.
Dziś, ten ambitny człowiek, tak bogaty w atrament a tak ubogi w wolę, skapitulował zupełnie i ulokował się na jakiejś synekurze, jak mierny pisarek. On, który popierał wszystkie opozycyjne hasła, żyje w spokoju, w cieniu ministerialnego dzień* nika. Krzyż Legji, obfity temat żarcików Natana, zdobi klapą jego surduta. Pokój za każdą ceną, na którym tak ostrzyła sobie języki redakcja rewolucyjnego pisma, jest dziś przedmiotem pochwalnych artykułów Raula. Dziedziczności, tak atakowanej niegdyś frazesami & la Saint«Simon, broni dzisiaj z cełym autorytetem racji Stanu. To nielogiczne postępowanie ma swoje źródło i przyczyny w zmianie frontu niektórych ludzi, którzy, w czasi* ostatnich rewolucyj politycznych, postąpili sobie tak jak Raul.
Jar dies, grudzień 1838-
**.:■-
■'tí"-;
C 5-
f': :
y't
ijjrv 1 ft! [.j.
* . '► I.
.a
í:-' .V
• r: *
tu
43
i 41
R
hfr
i'-'-'
k
St
iï
í.
:Ct.
i ; -
I ■: i'1
ï’.'ifr«“-. -V'- - •'
' »:
i
• 1
r s«i
i.v.. *:
SĘKRETy
KSIĘŻNEJ DE CADIGNAN
Teofilowi G aut ter
Po kfęskach rewolucji Upcowej, która zniszczyła wisie arystokratycznych fortun podlrzymywa-
nci prm Dvi', k?ią żna de Cadiqnan mhła ten spryt, aby zł'żyć na karb wypadków politycznych zuDelią ruinę wynikłą z jij własnej rozrzutności. Ksuie opuścił Francją z rodziną królewską, zostawiając ksiąiną w Pir/żu, nietykalną przez fakt jeg nieobecności, ponieważ długi, na których umorzenie sprzedaż dóbr możebnych do sprzedania nie mogła wystarczyć, ciążyły tylko na n m. Dochody majoratu zajęto. Słowem, interesy tego wielkiego rodu znaj-
doweły sie w równie złym stanie, jak interesy star- szej linji Burbonów.
Kobieta ta, tak sławna pod pierwszem nazwis- kiem, diuszessy de Maufrigneuse1), powzięła wówczas roztropne postanowienie aby się usunąć w głębokie zacisze; chci&ła dać o sobie zapomnieć, Przcu?
I) Ostatnie wcUUnie Vaufrina, Gabinet ataroiytnol#
Paryż powiai tak zawrotny wicher wypadków, ii ni®* bawem, diuszessa de Maulrlgneuse, zagrzebana w księżnej de Cadignan — zmiana nazwiska nieznana większości nowych aktorów wypchniętych na widownię przez rewolucję Lipcową — stalą się jakgdyby
cudzoziemką.
We Francji, tytuł diuka góruje nad wszystkieml innymi, nawet nad tytułem księcia, mimo że, wedle wiedzy heraldycznej wolnej od wszelkiego sofizmatu, tytuły nie znaczą absolutnie nic, i źe panuje zu* pełna równość między szlachtą. Cudowną tę równość potrzymywał niegdyś starannie królewski dom Francji; za naszych dni, istnieje ona jeszcze, przy* najmniej nominalnie, w obyczaju, wedle którego królowie dają swoim dzieciom prosty tytuł hrabiów. W myśl tego systemu, Franciszek I zmiażdży! pom*
pę tytułów jakimi się puszył pompatyczny Karol V,
podpisując swoją odpowiedź: Franciszek, pan na Vanves. Ludwik XI uczynił Jeszcze lepiej, wydając córkę za szlachcica bez tytułu, za Piotra de Beaujeu. Ludwik XVI złamał system feudalny tak gruntownie, Iż tytuł diuka stał się w jego monarchji najwyższym zaszczytem arystokracji I najwięcej budzącym zazdrości. Mimo to, Istnieją we Francji dwie lub trzy rodziny, których księstwo, bogato uposażone, stoi powyżej diukowstwa. Dom Cadignan, który po* siada tytuł diuka de Maufrigneuse dla starszych synów , gdy Inni nazywają się poprostu kawalerami de Cadignan, jest jedną z tych wyjątkowych rodzin, siak nieodvi dwaj książęta domu Rohan, ksiaięt#
de Cadignan mieli u sl?bie prawo db tronu; mogli mUć paziów, szhchtę w sw jej służbie. To wyjaśnienie jest potrzebne, zarównD cla uniknięcia eiupich krytyk ludzi nie mających o n?czem pojąc a, jak dla stwierdzania wielkich zabytków świata, który, jak powiadają, znika, a który tylu ludzi spy< ha w niccść n e rozumiejąc go. Dziś, wobec mnogcści cudzoziemców napływających do Paryża oraz wobec powszechnej prawie ignorancji hera^ycznej, zaczyna wchodzić w modę tytuł księcia. Prawdziwwjni książętami są tylko ci, którzy byli udzielni i którym przynależy tytuł Wysokości. Lekceważenie szlachty francuskiej dla tytułu księcia, i racje które za Ludwika XIV stworzyły przewagę diuka, były powodem, iż Francja nie upominała się o tytuł Wysokości dla tych kilku książąt jscy istnieją we Francji, prócz nspolerńskich. Oto przyczyna, dla której książęta de Cardfgnan znajdują s^ę w niższej, mówiąc nominalnie, pozycji w stosunku do innych książąt
kontynentu.
Osoby z towarzystwa t. zw. dzielnicy Saint- Germain, mięły względy dla księżnej przez szacunek dla jej nazwiska, jednego z tych które czcić się będzie zawsze, dla jej nieszczęść których już nie roztrząsano, oraz piękności, jedynej rzeczy jaką zachował3 ze zgasłego blesku. Świat, którego była wprzód 0zdobą, miał dla niej uznanie za to, iż włożyta poniekąd welon klasztorny, zamykając się u siebie* Ten akt dobrego smaku był dla hiej, bardziej niż dla innej kobiety, ogromnem poświęceniem. Rzeczy
Córka Ewy, t&
Wielkie znajdują zawsze we Francji tak iywe odcm. de, ii księżna odzyskała swoją abdykacją wszystko co mogła stracić w mniemaniu publicznym za czasu twego blasku. Widywała tylko jedną z da w. nych przyjaciółek, margrabinę d‘Espard*); * l u niej nie bywała na wielkich rautach ani halach* Odwiedzały się wcześnie rano, jakgdyby w ta jemnicy. Kied/ ksężnabyła u przyjaciółki na obie* dzłe, margrsb na nie przyjmowała nikogo. Pani d Espard była idealna dla księżnej; zmieniła lożę we Włoskim, pierwsze piętro na głęboką lóżkę na parterze, tak iż pani de Cadignan mogła przyjść do teatru nie będąc widzianą i opuścić go Incognito. Mało kobiet pozbawiłoby się satysfakcji wleczenia w swoim orszaku ex rywalki i głoszenia się jej dobrodziejką. Zwolniona w ten sposób od rujnujących tualet, księżna korzystała poufnie z pojazdu margrabiny, którego nie byłaby przyjęła ęus&iicznie. Nikt nigdy nie dowiedział się pobudek pani d'Espard; ale postępowanie jej było szczytne, 1 obejmowało, przez długi czas, cały świst drob azgów które pojedynczo zdają się głupstwem, ale w sumie mają coś gigantycznego.
W r. 1832, trzy lata przyprószyły śniegiem •wanturki diaszessy de Maufrigneuse, i wybieliły ją tak dokładnie, iż trzeba było wielkich wysiłków pamięci, aby sobie przypomnieć drażliwe okoliczności ]ej poprzedniego życia. Z ubóstwianej przez tylu
f) Stracona shrcbenia, Ostatnie wcielenia Voutnne,, efc
Sekrety Kaięin«) <!• Cadigatn iW
mmmnym iwmn+mmmmBmmm*m nm, i> m*m»mmmmi mm».ui »Mir
dwsjraków królowe), której wybryki mogłyby wypeł* nić tomy romansów, zostsła kobieta jeszcze rozkosz* nie ładna, Ucząca lat trzydzieści sześć, ale mająca wszelkie prawo przyznawać się tylko do trzydziestu, mimo że była matką diuka Jerzego de Mflfrigneuse.dzia* wlętrustoletniego młodzieńca, pięknego jak Antinous \ pełnego najświetniejszych nadziei. Matka chcisła go przedewszystkiem bogato ożenić. Może projekt ten był sekretem zażyłości z margrabiną, które] salon uchodzi za pierwszv w Paryżu i gdzie mogła z czasem wybrać między herytierami żonę dla Jerzego. Księżna widziała jeszcze piąć lat dzielących ją od małżeństwa syna; lat pustych i samotnych, aby bowiem wysłużyć synowi dobre małżeństwo» prowadzenie jej musiało być bez zarzutu.
Księżna mieszkała przy ulicy de Miromesnłl, zajmując za umiarkowaną ceną parter ładnego pa- łacyku. Umiała spożytkować ze smakiem resztki dawnej wspaniałości. Wytworność wielkiej damy oddychała tam jeszcze. Żyła otoczona pięknem! rzeczami, świadczącemi o sferze do której nawykła. Ma kominku widać było wspaniały miniaturą, portret Karola X, pendzla pani {ie Mirbsl, pod którą wyryte były te słowa: ofiarowane przez króla\ ja- ko pendant9 portret księżnej de Berri, która była dla niej tak szczególnie łaskawa. Na stole błyszczało album olbrzymiej ceny, jakiego żadna z mieszczek, królujących obecnie w naszem przemysłowem i wśclbskiem społeczeństwie, nie ośmieliłaby się po* karać publiczni«* Odwaga ta cudowni« ra ale wał a
*
kobietę. f\Isum zawerało portrety, między którem znajdowało się ze trzydziestu blizkich przyjaciół, mienionych przez świat jej kochankami. Ta liczba była oszczerstwem; ale co się tyczy jakiegr ś tuzina, b>ła to może, mówiła pani d’Espard, jedynie prosta obmowa. Portrety Maksyma de Trailles, de Marsay^, Rastignaka, margrabiego d^grignon, generała Mont- riveau# margrabiów de Rorqaeroi!es i ¿'Adjuda Pin* to, księcia Galathionne, młodych diuków de Grand- liau, de R^thore, pięknego Lucjana de Rupembró, były zresztą oddane z wielką kckieterją pendzia przez najsłynniejszych artystovV. Ponieważ księżna przyjmowała ledwie parę osób z tej kolekcji, nazywała żartobliwie tę księgę katalogiem swych omyłek. Nieszczęście uczyniło tę kobietę dobrą matką. Przez pie;naście lat Restauracji nadto się bawiła aby myśleć o synu; ale usunąwszy się od świata, ta świetna egoistka pomyślała, że macierzyństwo posunięte do ostatnich granic stałoby się dla jej życia rozgrzeszeniem; jest wielu ludzi tkliwego serca, którzy darowują wszystko wybornej matce. Kochała syna tem lepiej, Me że nie miała już nic innego do kochania. Jerzy de Maufrigneuse jest zresztą z tych dzieci, które mogą głaskać wszystkie macierzyńskie próżności; toteż księżna uczyniła dlań wszelkie poświęcenia. Zdobyła się dla Jerzego na stajnię i remizę, nad które, mi zajmował apartamencik, złożony z trzech rozkosznie umeblowanych pokoi; nałożyła sobie wiele pry- wacji, aby ocalić dlań konia pod siodło, kabrjolet i małego grooma, Sama zatrzymała jedynia poko-
kojówkę, za kucharką zaś dawną dziewczyny ku* chenną. Groom młodego diuka miał wówczas służbę nieco ciężką. Toby, dawny groom nieboszczyka Baaudenord1) — tak bowiem nazywano żarto* blinie zrujnowanego eleganta — ów młody
groomik, który w dwudziestu p-ędu latach zawsze uchodził za czternastolatka, musiał znaleźć czas na chędozen»i koni, czyszczenie kabrjoletu lub tilbury, towarzyszenie swemu panu, sprzątanie mieszkania i wystawanie w pokoju księżnej dla oznajmiania gości, jeze'i przyoadkiem oczekiwała uro*
czystszej wizyty. K edy się ponrrśU, czem była za
Restaura:,! pękną diuszessa de Maufiigneuse, jedna z królowych Panża, królpwą pełna blasku, której zbytek z*wst/dz łby może najbogatsze damy Londynu, byłj coś niemal wzruszającego w tem sk o linem gniazdku przy ulicy Miromesnil, o kilka kroków cd jej wspaniałego pałacu, którego żadna for* tuna nie była w stanie zamieszkać, i który rrłot spekulantów zburz ł ab/ uczyń ć z-sń ulicę. Kobieta zaledwie przyzwoicie obsłużona przez trzydziestu lo* kai, która posiadała najpiękniejsze salony, najładniejsze apartamenty, buduary w Pary/u, Która dawtła w nich ta< wspaniała zabawy, żyła w mieszkaniu z pięciu ubikacji: przedpokój ji*d&lnia# saion, sypialnia i go* towalnia z dwiema kcb etami za całą usługę.
— Och, Dyana jest cudowna ci la syna, mówiła szczwana kumosia, margrabina a’Espard, i to cudów-
«
I) Bank Nucîngen».
IW BALJLAC
l*ri'"* ■■■ 11 i jiy—'-\rrrr-—u"- ——mm
na bez emfazy, czuje się szczęśliwa. Riktby r>f* przypuścił, że kobieta tak lekka moie być zdolna do podobnej wytrwałości; toteż nasz dobry arcybis- kup otoczył ją opieką, robi dla niej co m >ie, whś~ n e skl^mlsta ą hrabinę de Cynq Cigne aby jej złożyła wizytę.
Przyznajmy zresztą! Trzeba być królową, aby um?eć abdykować 1 zstąpić z godnośJą z pozycji* która nigdy nie jest zupełnie stracona. Ci tylko« którzy mają świadomość iż są niczem przez siebie samych, okazują żal upadając« lub też szemrzą i czepiają się przeszłości. Zmuszona obchodzić się bez rzadkich kwiatów, wśród których przyzwyczajona była żyć i które tak podnosiły urok jej osoby, gdyż niepodobna było nie porównywać jej do kwiatu, ks^żna dobrze wybrała swoje parterowe mieszkanko; miała ładny ogródek, pełen krzewów, z trawnikiem ktcry rozweselał tę spokojną ustroń. M gła mieć około dwunastu tysięcy renty, a i na ten skromny dochód składało się roczne wsparcie wyznaczone przez starą księżnę de N^varreins, ciotkę po mieczu młodego diuka, oraz drugie wsparcie przesyłane przez księżnę d’Uxelles, z zapadłego majątku, gdzie ciułała tak, jak umieją ciułać stare księżne, których, H^rpa^on mółby być uczniem. Książe żył na ob* cz>źnie, wciąż oddany na rozkazy swych wygnanych panów, dzieląc ich złą dolę i służąc im z intelicen*
• w
tnem i bezinteresownem pcśmieceniem. Pozycja księcia de C&dignan umacniała jeszcze pozycję jego żony w Paryżu, U księżnej to, w jej mieszkaniu*
Sekrety Księżnej de Gadignan
——- -|.x_i --_|— l• . ■ ri — * ,l>“‘*^1— ' 1 mmm 1 "■"■«■■■ " > >'«n ■ >t.<nii«rtinin« ■ » »■■■ .TUtrn-Wrt—T ir
generał, któremu winni Jesteśmy zdobycie Afryki, miał, w czasia usiłowań księżnej de Berrl w Wandei* narady z wodzami legitymistów, tak bardzo k*>'ęina znajdowała się na uboczu, tak m h smutne jej. położenie budzło podejrzeń w obecnym rządzie. Widząc hk zbliża się straszliwa bankructwo m lości, owa czterdziestka poza którą tak niewiele już istnieje dla kobiety, ks ężna rzuciła się w królewstwo filo* zcf i. Czytała, ona, która, przez szesnaście lat objawiała największy wstręt do rzeczy poważnych. LI» teratura i polityka są dziś dla kobiet tem, czem niegdyś była dewocja, ostainiem schronieniem zalotności. W salonach mówiono iż Dyana chce pisać ks ążkę. OJ czasu jak z ładnej uroczej kobiety księżna przes?ła na rozumny w oczekiwaniu eż czas jej minie zupełnie, uczyniła z przywileju bywania w jej domu najwyższy zaszczyt, osobliwe wyróżnienie. Pod osłoną tych zajęć, mogła oszukać Jednego ze swoich pierwszych kochanków, de Marsaya* najwpływowszą osobistość mieszczańskiej polityki uko* ronowanej w lipcu 1830; przyjmowała go niekiedy wieczorem, gdy marszałek i kilku legitymistów rozmawiali po cichu, w jej sypialni, o opanowaniu królewstwa, rzeczy której nie można było dokonać bez udziału idei. jedynego czynnika powodzenia
o którym spiskowcy zapominali I Była to ładna zemsta ładnej kobiety, zażartować tak z pierwszego ministra, czyniąc zeń parawan dla spisku przeciw własnemu rządowi. Zdarzenie to, godne pięknych
dni Frondy, stelo się treścią najdowcipniejszego
1v śmiecie listu, który kshżia na Disała do JEJMOŚCI, zdając sprawę z neg^c acji. Mł^dy de Muf.igieuse pospieszył do Wandai i zdołał wrócić potajemni*, nie skompromitowawszy się, ale nis uchyliwszy się od podzielenia niebezpieczeństw JEJMOŚCI, która, na nieszczęście, odesłała go, skoro wszystka zdawało się stracone. Zariiwa czujność młodego człowieka byłaby może udaremniła zdradę. Mimo i z cię:kie, zaiste, były winy diaszessy de M^frignejse vw oczach mieszczańskiego świata, zachowanie s\ na wymazało je z pewnością w oczach arystokracji. Była w tern niewątpliwie szlachetność i wielkość, aby tak narazić jedynego syria i dziedzica historycznego dornu,
r
Bywają osoby, rzekomo sprytne, które naprawiają błędy życia prywatnego usługami poPtycznemi, i na- odwrót; ale u ks ęmej de Cadignan nie byłj żadnego wyrachowania. Może niema go tak samo u wszystkich, którzy postępują w ten sposób. Wypadki odgrywają dużą rolę w tych sorzecznoś:iach.
W jeden z pierwszych ładnych dni maja r. 1833 margrabina d’Espard i księżna kręciły się - nie można powiedzieć przechadzały —- po jedynej ścieżce biegnącej dokoła trawrika, w blasku cstatnich promieni słonecznych, około drugej popołudniu. Wygrzane sł ńcem mury tworzyły ciepłą atmosferę w tej małej przestrzeni, którą napełniały swą wonią kwiaty, dar margrabiny.
— Stracimy niebawem de Marsaya, rzekła pa« nl d'Espard; a razern z nim zniknie ostatnia nadzieja losu dla twego syna; od czasu bowiem |ak go wys*
Sekrety Księżnej d© Cadignan 1S5
mrnmnii 11 V i i » n ~i i —
trychnęłaś na dudka, ten wielki polityk rozkochał się w tobie na nowo.
— Jerzy nia pogodzi się nigdy z Orleanami, rzekła księżna, choćb/ miał umrzeć z głodu, choćbym ja miała pracować na niego. Ale Berta de Cinq- Cygne nie wydaje mu się niechętna.
— Dzieci, rzekła margrabina d'Espard, nia mają tych samych zobowiązań co ojcowie.
— Nie mówmy o tern, rzekła księżna. O ile nie zdołam urobić margrabiny de Cinq-Cygne, ostatecznie mogę ożenić syna z jaką córką kowala, jak zrob ł ten smarkacz d’Esçirignon !ł)
— Oyś go kcchała? spytała margrabina.
— Nie, cdpaiła potoażnie księżna. W naiwności d’Esgrigncna było coś z prowincjonalnego dudką, na czem spostrzegłam się nieco za późno, lub za wcześnie, jeżeii wolisz.
— ft de Marsay?
— Da Morsay bawił się mną jak lalką. Byłam taka młodaI Nie kochamy nigd/ mężczyzn, którzy występują w roli guwernerów,, nadto urażają nasze próżnostki. Oto niebawem trzy lata zupełnej samotność', j wierz mi, ten spokój nie miał w sobie nic przykrego. Tobie jednej ośmielę się powiedzieć, że tutaj czułam się szczęśl wa. B,łam znudzona adoracjami, zmęczona bez p'Zyjsmnosci, drażniona powierzchowneml wzruszeniami, którym
serce było obce. Wszyscy mężczyźni których zna*
Gabinet Starożytności-
łam wydali ml się mali, płsscy, pow!erzchownl; fa- den nie miał prostoty, wielkości, delikatności. By*
‘abym pragnęła spotkać kogcś, ktoby mi zaimpono* nowcł.
— Czyżby z tobą b\ło tak Jak za mną, spytała margrabina, czyżbyś, mimo chęci kochania, nigdy fii® spotk*ła mlł ś i?
— N gdy, odparła ks'ę5:na, kladąe rękę na ra-
fnieriiu margrabiny.
(JsUdły na prostej drewniane) ławce, pod kwitnącym jaśminem. Ooie wyrzekły słowa uroczyste dla kobiet w ich wieku.
— Tak samo jak ty, ciągnęła księżna, wzbudziłam moża więcej m iości niż inne kobiety; a!e, W,óJ tych przygód, czuję to, nie poznałam szcząś cia. Popełułim duź? szaleństw, ale miały one cel, a ten cel oddalał się w miarę jak się posuwałsml W przywięiłim mem sercu czuję niewinność której nikt nie uszczknął. Tak, pod tyloma doświadczeniami, spoczywa pierwsza mtłuść którą możnaby obu dzić; tak samo jak, mimo tylu skaz i udręczeń, czuję się młodą i ładną. Można kochać nie będąc szczęśliwą, mcżna być szcześiiwą i nie kochać; ale kochać 1 posiąść szczęście, skojarzyć te dwie olbrzymie rozkosze, to cud. Ten cud nie ziścił się dla mnie.
— Ani dla mnie, rzekła pani d’E$pard.
— Prześladuje mnie w mojem schronieniu okropny żal; bawiłam się, ale nie kochałam.
— Cóż za nieprawdopodobny sekret 1 wykrzyknęła margrabina.
— Och, droga, odparła księżna, takie sekrety molemy powierzyć tylko sobie wzajem: nikt w Paryżu nie uwierzyłby nem.
— 1,rzekła margrabina, gdybyśmy nie przekroczyły obie tnyd iestu sześciu lat, nie zwierzyłybyśmy może
sobie tego.
— Tak, kiedy Jesteśmy rrłode, miewamy bardzo niemądre próżności! rzekła księżna. Podobne Jesteśmy nieraz do tych ubogich chłopców, którzy bswią się wyksłaczką, aby wmówić w publiczność że jedli dobry obisd.
— Ostatecznie, żyjemy Jeszcze, odparła z wyzywającym wdziękiem pani 0’Espard, czyniąc prześliczny gest świadomej niewinności: i żyjemy, jak sądzę, na tyle, by umieć znaleźć sobie odwet.
— Kiedyś mi powiedziała, swego czasu, że Bs- atr>x wyjechała z Contim, myślałam o tem całą noc. Trzeba być bardzo szczęś iwą, aby poświecić w ten
sposób pozycję, przyszłość, i wyrzec się na zawsze
ś * iata.
— To gąs^a, odparła poważni* pani d’Espard. Panna de Touches była uszczęś'1 wlona, że się pozbyła Contiego. B atrix nie domyśliła się, jak bardzo ta rezygnacja niepospolitej kobiety, która nie broniła ani przez chwilę rzekomego szczęścia, wskazywała na
nicość Contiego.
•— B .dzie wlec nieszczęśliwa?
—■ Już jest, odpaiła pani d’Esp*rd. Poco rzucać męża? Czyż to -nie jest u kobiety przyznnoiem swe] niemocy?
'' • % t ■
— Przypuszczasz zatem, że pobudką pani de Rochef de nie była chęć kosztowania w sp koju doskonalej mit >ści, 13} miłości której słodycze są, dla nas obu, tylko marzeniem?
— Nie, małpowała poprostu panią de Bsausé ani1) i panią de Langea s2), które, .mówiąc między nami, w epoce mniej pospolitej niż nasza, byłyby, jak i ty zresztą, postaciami równie wieUiemi jak za Valí ére, Montespan, Dyana de Poitiers, księżna ¿’Estampes i de Chateauroux,
Tylko bez króla, moja droga, ñchl chcia* łabym módz wywclać te kobiety i spytsć ich, czy...
— flleż, rzekła margrabina przerywając, niepo- trzeba świadectwa zmałych; znamy kobiety żyjące które są szczęśliwa. Oto już więcej .niż dwadzieścia razy wyciągam na zwierzenia hrabinę de Mont- cornet, która od piętnastu lat j*st najszczęśliwszą w świecie ze swoim Emiikiem Blondet: najlżejszej niewierności, ani nawet myśią, są tak jak byli pierwszego dnia; gdy nam zawsze przeszkadzano, przery- weno w najbardziej zajmującym momencie, Ts dl "T* przywiązanie, jak Rast gnaka i pani de Nucir r jak twojej kuzynki, pani de Camps i jej C « , mają jakąś tajemnicę, a tej tajemnicy my, moj i droga, nie znamy*.. ś.viat czyni nam ten niezmierny zaszczyt, aby nas brać za rozpustnice
1) Ojciec Goriot, Kobieta porzucona.
2) Księżna de Langeais.
godne Regencji, gdy my jesteśmy niewinne Jak
dftie pensjonarki.
— Szczęśliwa byłabym jeszcze z takiej niewinności, wykrzyknęła szyderczo księżna; ale nasza jest gorsza, upokarzająca. Cóż chcesz? ofiarujmy Bogu to umartwienie, j?ko pokutę za nasze bezowocne poszuk wania; nie jest bowiem prawdopodobne, moja droga, abyśmy, w jesieni życia, znalazły piękny kwiat którego nam brakSo przez wiosnę i lato.
— Mie w tern rzecz, odparła margrabina po pauzie pełnej zadumy. Jesteśmy jeszcze dość piękne aby obudzić miłość; s!e nie przekonamy nigdy nikogo o naszej niewinności ani cnocie.
— Gdyby to było Manśtwo, nic łatwiejszego jsk przystroić je, pod* ć z ładną zaprawą która je czyni wiarogodnem i pozwala przełknąć niby rozkoszny owoc; ale k?zać uwierzyć w prawdę! Och! najwięksi ludzie załamali sis na tern, dodała księżna z owym głębokim uśmiechem, który zdołał uwiecznić jedynie pendzel Leonarda de V nci.
— Głuptasy umieją niekiedy dobrze kochać, podjęła margrabina.
— Re, zauważyła ksęźna, na to nawet głuptas nie jest do<ć łatwowierny.
— Masz słuszność, rzekła śmiejąc się margrabina, file bo też nie clupca, ani newet nie cziowieka inteligentnego trzeba nam szukać. Aby rozwiązać podobny problem, trzeba człowieka genialnego. Jedynie genjusz posiada dziecięcą wiarę, religię miłości*
pozwała sobie chętnie wiązać oczy. Otóż, jeżeli
spotykałyśmy niekiedy ludzi genjalnych, byli oni mo- le zbyt daleko od nas, zbyt zajęci, a my zbyt pu$t«, tbyt rozbawione, zbyt rozproszona.**
— Achl nie chcieł byn jednak rozstać się ze światem, nie poznawszy rokoszy prawdziwej rośłoścU
wykrzyknęła książka*
— Budzić miłość to nic rzekła pani d’Espard:
chodzi o to, aby ją czuć. Znam wiele kobiet, która są jedynie pretekstem uczucia, miast być równocześnie jego przyczyrą i skutkiem,
—^ Ostatnia namiętność jaką wzbudziłam, to była święta l piękna rzecz, rzekła księżna! miała przyszłość. Przypadek dał mi w -ręce, tym razem» owego genjainego człowieka* do którego mamy
prawo, a którego tak trudno pochwycić, bo więcej jest ładnych kobiet niż genjusró*. ftle djabeł wmię-
szal się w tę sprawę.
— Opowiedz, drogo, to ccś dla mnie zupełnie
nowego.
— Spostrzegłam się na tej pięknej miłości dopiero w zimie r. 1829. Co piątek, w Operze, widziałam w parterowych krzesłach młodego człowieka lat około trzydziestu, przybyłego tam dia mnie, zaws;e w tej samej stalli, wpatrującego się we mnie oczyma z płomienia, ale często osmuccnego odda leniem lub może l brakiem wszelkiej nadziei.
•— Bifdny chłopiec! kto kocha, robi się bardzo
niemądry, rzekła margrabina.
— P*awie w każdym antrakcie wychodził na
kuryt&rz, podjęła ksVęifia uśmiechając się z przy-
-**fnr i1 i **** ***
jadelskiego docinku margrabiny; «asem, aby mnie widzieć, lub aby zwrócić na siebie uwagę, przykłada twarz do szybki w loży naprzeciw mojej. Kiedy przychodził ktcś do mnie, widziałam jak czatował u drzwi, aby mi rzucić ukradkowe spojrzenie; nauczył się w końcu poznawać moich znajomych, szedł za nimi gdy się kierowali w stronę loży, aby wy* zyskać moment uchylenia drzwi. B edny chłopiec dowiedział się zapewne niebawem l<to jestem, ?n:-ł z widzenia p. de Maufrigneuse I mego teścia. Odfąd widywała n tajemniczego nieznajomego we Włoskim, w stalli z której podziwiał mnie prosto w twar?, w naiwnem zachwyceniu, bajeczny był poprostu I Przy wyjściu z Opery, tak samo j*k z Farsy, widziałam go jak tkwił nieruchomo w tłumie; popychano go, poszturkiwano, nie drgnął. Oczy jegs zachodziły mgłą, gdy mnie widzicł wspartą na ramieniu jakiegoś amanta. Pozatem, ani słowa, żadnego listu, zraku. Przyznaj, ie to było w dobrym guście. Niekiedy, wjeżdżając rano do pałacu, widziałam nieznajomego siedzącego na słupku u bramy! Wielbiciel ten mi*ł czarne oczy, długą I gęstą brodę w kształt wachlarza wąsy I faworyty; widać było jedynie biełe policzki I ładne czcło; istna głowa antyczna. Jak ci wiadomo, książę, w czasie dni Lipcowych, bronił Tuilleryj cd strony Wybrzeża. Wrócił wieczorem do Saint-Cloud, kiedy wszystko b\ło stracone. „Wiesz, moja drcga, rzekł, omal mnie nie zabito koło czwartej; mierzył do mnie Jeden z powstańców, kiedy młody człowiek z długą brodę,
którego, zdsje mi s'ę, widywałem we Włoskim
i który pr > wadź1! atak, odwróci} lufą51. Strzał ugo"
dził nie^iem już k^go, jakiegoś kwatermistrza, dwa
t
kroki od mę a. Tan młody człowiek musiał t^ćy być republikaninem. W r. 1831, kiedy osiedliłam sie; tutaj, spotkałam go wspartego plecami o mur tecp domu; zdawał stę rad z moich nieszczęść, które mo- żs dawały mu nadzieja zbliżenia; ale od sprawy w Ssint-Merry nie widziałam go już: zginął tam. W wii ę pogrzebu gsnerała Lamarque, wyszłam pie’ chotą z synem; republikanin towarzyszył nam, to z tyłu, to przed nami, od św. Magdaleny aż do pasażu
Panoramy,
— To wszystko? rzekła margrabina*
— Ws7ystko odparła księzra. A! prawda: w dzień zdobycia Saut-Merry, jakiś chłopiec zażądał koniecznie w dziec mnie samą; oddał mi list kreślony na pospolitym papierze* podpisany nazwiskiem nieznajomego.
*— Pokaż ml go, rzekła margrabina.
— f**c# moja droga. Zbyt wielką \ świętą by* !a miłość tego człowieka, abym pcgwzlciła jego tajemnice. Ten krótki i straszliwy list szarpie mi serce k-edy pomyśl? o mim. Ten nieboszczyk sprawia mi więcej wynutów niż wszyscy żywi, często
myślę o «im,
— P, 3?ę? ‘»pvb'ia margrabina, chi bard*« pospanie: Michał Chrestien,
ici :rA oo^iedzlała, odparła żywo łwsi«łam o nim* Ów Michał
O
Chrestfen był przyjacielem sławnego człowieka, którego Już kiedyś chcizłaś poznać, Daniela dWthez1): by^va u mnie raz albo dwa razy w ciągu zimy. Om Chrestien, który w Istocie padł w Saint-Merry, miał sporo przyjaciół. Słyszałam, ie był to jeden z owych wielkich polityków, któ* rym, jak da Marsayowl, brakło jedynie sposobności, aby się stali odrazu tern czem być mieli.
Lepiej w takim razie że umarł, rzekła księżna melancholijnym tonem pod którym ukryła swą myśl.
Cncesz spotkać się któregoś wieczora u mnie z d’Arthezem? spytała margrabina; porozmawiasz o swoim upiorze.
— Chętnie, moja droga.
W kilka dni po tej rozmowie, Blondet I Ras- tignac, którzy znali d’flrtheza, przyrzekli pani d'Es- pard, iź nakłonią go aby przyjął zaproszenie na obiad. Przyrzeczenie to byłoby z pewnością nierozważne, gdyby nie nazwisko księżnej, której spotkanie nie mogła być wielkiemu pisarzowi obojętne.
Daniel d’flrthaz, jeden z rzadkich za naszych czasów ludzi którzy łączą charakter z talentem, uzyskał już, wprawdzie nie całą popularność jaką m ały mu zjednać jego dzieła, ale pełne szacunku uznanie wybranych dusz. Rozgłos jego niewątpliwie urośnie jeszcze, ale wówczas dosięgną) w oczach znawców szczytu: istniejq autorowie, którzy wcześniej lub później zajmują swe prawdziwe miejsce i już się
1) Stracone Złudseala, Ctfrk* Ewy
zeń nie ruszają. Szlachcic z rodu, ale biedny, zro- fumiał epokę I liczył wyłącznie na osobiste talenty* Wilczy! długi czas na arenie paryskiej, wbrew wolt bogatego wuja, który, przez sekret łatwej do zrozumienia próżności, zostawiwszy go długo na pastw«; nędzy, zapisał sławnemu człowiekowi fortunę, ktćrej odmawiał nieznanemu pisarzowi. Ta nag*a zmiana nie zmieniła obyczajów Daniela: wiódł dalej swoje prace z prostotą godną starożytności i nałożył sobie nowe, przyjmując mandat do izby, gdzie zajął miej* sce po prawicy. Od czasu dojścia do sławy, pokazywał s:ą niekiedy w świecie. Jeden z jego starych przyjaciół, wielki lekarz, Horacy Bianchon1)» zapo« znał go z baronem de Rastignac, podsekretarzem stanu w ministerstwie i przyjacielem de Marsaya. Ci dwaj politycy zgodzili się dość wspaniałomyślnie, aby Daniel, Horacy i kilku blizkich przyjaciół Mi* chała - Chrestien, przenieśli ciało republikanina do kościoła w Saint-Merry i uczcili je pogrzebem. Wdzięczność za przysługę która stanowiła kontrast z represjami owej epoki gwałtownych namiętności politycznych, związ&ła, n ożna powiedzieć, d’flrtheza Z Rastignakiem. Podsekretarz stanu i znakomity
minister byli zanadto zręczni aby nie skorzystać z tego; toteż zjednali sobie kilku przyjaciół Mćhała Chrestien, którzy nie dzielili zresztą jego poglądów I którzy zbliżyli sie z nowym rządem. Jednego z nich, Leona Giraud, zamianowano zrazu rsferen-
1) Ojclee Geriof, Muae s «e&ian&a,
darzem, potem radcą stanu. D’Arthez pochłonięty jest całkowicie pracą, widuje świat jedynie dorywczo, jest on dlań niby sen. Don1! jago to klasztor, w którym pędzi życie benedyktyna; ta sarna suro« weść, regularność. Przyjaciela wiedzą, źe, aż do- tąd, kobieta była dlań jedynie przygodnem zjawis- kłem zawsze budzącem lęk; nadto się jej przyglądał aby się nie miał jej obawiać; ale tak długo ją stu* djował, aż w końcu przestał zupełiie ją znać, podobny w tern do owych głębokich taktyków, zawsze ponoszących klęską na przygodnym terenie, gdiie ich pewniki naukowe ulegają zmianom I sprzecznościom. Ten najprzefiikliwszy obserwator został zarazem najnaiwniejszsm dzieckiem. Ten kontrast: na jjozór niemożliwy, zrozumiał/ jest dla tych, któ* rzy zdołali pojąć głębię dzielącą myśli od uczucia, jedna pochodzi z gł >wy, drugie z serca. Można być wielkim człowiekiem ! niegodziwcem, jak można być głupcem I cudownym kochankiem. D’flrthez jest jednym z owych uprzywilejowanych, u których bystrość inteligencji, pojemność mózgu, nie wykluczają siły «ni głębi uczuć. Jest, mocą rzadkiego daru, równocześnie człowiekiem czynu i myśli. Życie jego prywatne Jest sîlachetne i czyste. Jeżeli starannie uciekał przed nvł ścią dotfjd, to dlatego
ii znał się dobrze: wiedział zgóry jaką władzę zdo*
byłoby nad nim uczucie. Długi czas, wyczerpująco prace za pomocą których przygotował grunt dla swoich chlubnych dzieł, jak również chłóil nędzy, były cudowi y m ćrodktcia ochronnym, Kiedy przyszedł
m
dostatek, d7\rthez zawiązał najbardziej pospolity l niezrozumiały stosunek z kobietą dość ładną, ale nizkiej klasy, bez wykształcenia, bez obycia; okrywę! zresztą starannie ten stosunek przed ludźmi. Michał Chrestien przyznawał genjainym ludziom władzę przeobrażenia najbardziej płaskich istot w sylfi* dy, gęsi w kobiety rozumne, chłopek w markiz}* im kobieta jest doskonalsza, tern więcej traci w ich oczach; wówczas bowiem — mówł — wyobraźnia nie ma nic do roboty. Aby usprawiedliwić dWthe- za, powoływał się na Rafaela i. Fo>nariaę. Byłby mógł podać za p zykład samego siebie, on, który wid¿iał anioła w księżnej de Maufrigneuse. Kaprys d’Artheza można było zresztą usprawiedliwić rozma* icie; może zwątpił w spotkanie na ziemi kobiety, któraby odpowiadali rozkosznej chimerze, jaką każdy C/łowiek wyższy śni i pieści; może miał serce zbyt dr*źiiw?, zbyt delikatne, aby się wydać w ręce światowej damy; rroże wolał dać upust naturze, a zachować w duszy swój ideał; może usunął ze swego życia miłość jako nie dającą sie pogodzić ze sweml pracami, z regularnością mniszego trybu w którym namiętność wszy>tkoby zhurz>ła. Od kil. ku miesięcy, d’Arthez był przedmiotem drwin Blon* deta i Rastignaka, którzy mu wytykali, is nie zna ani świata ani kobiet. Wedle nich, zdział.ł jui dosyć, aby sobie pozwolić na rozrywkę: młał ładny majątek a żył jak student; nie używał niczego, ani swego ;ł:ti ani sławy; nie znał słodyczy szlachetnego i delikatnego uczucia, jakie tylko kobiety
dobrze urodzone i wychowane umieją obudzić lub podzielić; czyi to nie jest niegodne jego, *nać jedynie najgrubszą stronę miłości I Miłość, sprowadzona do tego czam czyni ją natura, była, w Ich oczach, rzeczą najgłupszą w śwjecie. Jedną z chwał społeczeństwa jest to, iż wyhodowało kobietą, gdy natura stworzyła samicę; iż stworzyła ciągłość pra. gnienia, gdy natura myśleła jedynie o ciągłości gatunku; słowem, Iż wymyśliła miłość, najpiękniejszą religję ludzkości. D’Arthez nie znał owych uroczych delikatności języka, owych nieustających cało* paleń uczucia; wysubtelnionych pragnień, anielskich kształtów Jakich wytworne kobiety umieją jej uży* czyć. Znał może kobietę, ale nie znał bóstwa. Aby osiągnąć ideał miłości, trzeba u kobiety niesłychanie dużo sztuki, pięknych tualet duszy i ciała 1 Słowem, sławiąc duchowe deprawacje paryskiej za» lotności, kusiciele ubolewali nad d’flrthezem, który iyl zdrowym i prostym pokarmem, iż nie kosztował jeszcze rozkoszy wysokiej kuchni paryskiej 1 podniecali żywo jego ciekawość. Doktór Bianchon, przed którym d’flrthez się wywnętrzał, wiedział łe ta ciekawość obudziła się wreszcie. Długi stosunek wielkiego pisarza z pospolitą kobistą, nietylko nie wyrodził się w powab przyzwyczajenia, ale był mu nieznośny; wstrzymywała go tylko nieśmiałość, które] pastwą stają się wszyscy samotnicy.
— Ba, mówił Rastignac, kiedy ktoś pieczętuje
się starym pikardzkim herbem, czemu miałby sobie odmówić przvłemncści pomieszczenia go na drzwicz-
**» BALZAC
-irimurrn Tfu 11 , ^(Tl 1MT rwi, , B|| im|i|> „ r », ^ ^
ksch pojazdu 1 Mass trzydzieści tysięcy renty i do» thody z pióra; usprawiedliwiłeś swą dewizę, która tworzy kalambur tak poszukiwany przez naszych przodk ów: ARS THE Saurasgae virtus, I nie paradujesz w kolasce w lasku B ulcńskim! Żyjemy w epoce, w której cnota winna si$ pokazywać.
— Gd/byś czytywał swoje dzieł a klerr pie która cl daje kosztować zie niskich roskoszy, darowałbym ci że się jej trzymasz, rzekł Blondet. Ale, mój dro* gł, jeżeli jesteś na suchym chlebie w znaczeniu ma. terjalnem, w zamian, pod względem duchowym^ wcale nie masz* chleba...
Te przyjacielskie przekomarzania między. Danielem a jego druhami trwały od kilku miesięcy kiedy pani d’Espard poprosiła Rastignaka i Blondeta aby ściągnęli do niej d’Artheza na obiad, dodając •i księżna de Cadfgnan niezmiernie pragnie poznać tę sławę. Ciekewiść teka jest dla pewnych kobiet tera, czem latarnio megiczna dla dzieci; przyjenrmoś* cią dla oczu, dość ubogą zresztą i pełną rozczarowań. Im więcej utalentowany człowłek rodzi uczu^ na odległość, tem mniej odpowie im zblizka; im bardziej wyobrażano go scb*e błyszczącym, tem bardziej będzie matowym. Pod tym względem, za- wiedziona ciekawość posuwa się często aź do nie* sprawiedliwości. f\\i Blondet ani Rastignac nie mogli oszukać dWtheza, ale powiedzieli mu ze «miechem, iż nastręcza m u się najponętniejsza spo- «obność ucywilizowania swego serca oraz poznania °«i wy ¿szych rożkowy jaki« daje miłość paryski®]
damy. Księżna Jest w nim formalnie zakochana; wszelkie obawy są zbyteczne, może tylko zyskać na poznaniu; niepodobieństwem mu będzie zstąpić z piedestału Jaki mu wzniosła pani de Cadignan. Blondet ani Rastignac nie mieli żadnych skrupułów
ubierając księżne w te improwizowaną miłość; mogła udźwignąć to oszczerstwo, ona, które) przeszłość była tak obfita I Na wyprzódki zaczęli opowiadać d’Arthezowi przygody księżnej: pierwszą z da Marsayem, drugą z madgrabią d’/VJjuda, którego ode- brała żanie, mszcząc w ten sposób panią de Beau- séant; trzeci stosunek z młodym d’Esgrignon, który towarzyszy! jej do Włoch i straszliwie naraz I sie dla niej; jak potem była nieszczęśliwa ze sławnym ambasadorem, szczęśliwa z generałem rosyjskim; jak była Egeryą dwóch ministrów spraw zagranicznych, etc. D'flrthez rzekł, Iż wie ó niej więcej niż mogliby mu powiedzieć, a to przez swego biednego przy iaciela, Michała Chrestien, który ubóstwiał księżnę tajemnie cztery lata i omal tego nie przypłacił sza
leństwem.
Towarzyszyłem mu często, rzekł Daniel, do
Włoskiego, do Opery. Nieszczęśliwy biegł ze mną przez ulicę, pędząc na równi z końmi t podziwiając księżnę przez szyby karety. Tej to miłości ksiaże de Cadignan zawdzięcza życie: Michał przeszkodził
aby go jakiś ulicznik nie zabił.
— No więc! będziecie mieli gotowy temat,
rzeki uśmiechając się. Blondet. Oto kobieta jakiej
ci potrzeba: będzie okrutna jedynie przez delikatność'
f wtajemniczy clę bardzo wdzięcznie w sekrety elegancji; ale strzeż sięl pożarła już niejedną fortunę, Piękna Djana jest jedną z owych rozrzutnie, które nia kosztują ani grosza, a dla których wydaje się mil* jony. Oddaj się ciałem i duszą, ale trzymaj w garści pieniądze.
Po tej rozmowie księżna zyskała w oczach ar* tysty głąb otchłani, wdzięk królowej, zepsucie dyplo* macji, tajemniczość kultu, niebezpieczeństwo syreny. Ci dwaj bywalcy, niezd-lii przewidzieć następstw tego żartu, zrobili z Djany d’(Jxelles najbardziej po*
4
tworną Paryżankę, najzręczniejszą kokietkę, upajają* cą kurtyzanę. Mimo iż mieli słuszność, kobieta którą traktowali tak iekko była dla d'Artheza świętą ł nietykalną; zresztą ciekawość pisarza nie potrzebo* wała takiej podniety; zgodził się przyjść bez waha- nia, przyjaciele zaś nie żądali więcej.
Skoro pani d’Espard miała już odpowiedź, udała się do księżnej.
— Moja droga, czy czujesz się w wenie urody, zalotności? rzekła; przyjdź do mnie za kilka dni rta obiad, a uraczę cię dłArthezem. Nasz genjalny człowiek jest co się zowie dziki, boi się kobiet I nigdy nie kochał. ZLuduj pian w tym duchu* Jest nadzwyczaj inteligentny, przytem ma prostotę, która wprotfad/a w błąd, odejmując wszelką nieufność. Przenikliwość jego, nawskroś retrospektywna, działa wst.cz I niweczy wszelkie rachuby. Zaskoczysz go dziś, jutro już przejrzy wszystko.
— Ochl gdybym miała trzydzieści lat, żaba»
wiłabym się przednio* Czego ml brakowało dotąd, to ge^jalnego C2ławieka, któregobym mogła wystry chnęć na dudka. M ałam zawsze tylko partnerów, a nigdy przeciwników. M łoić była grą, zamiast być
walką.
— Przyznaj, droga, ic jestem bardzo wspanla* lómyślnn; ostatecznie bowiem... młość bliźniego zaczyna s;ę...
Obie kotlety spojrzały sobie w oczy śmiejąc clę, I ujęły się za ręce przyjaznym uściskiem. Niewątpliwie musiały je łączyć ważne sekrety, n’e plarw* szy to był mężczyzna I nie pierwsza usługa między niemi, aby bowiem, między kobietami, stworzyć szczeą i trwałą przyjaźń, trzeba aby ją pieczętowały jakieś małe zbrodnie. Kiedy dwie przyjaciółki mogą się zabić wzajem i Każda widzi zatrut/ sztylet w ręku drugiej, wówczas przedstawiają wzruszający widok barmonj<, która mąci się aż w chwiii gdy jedna z nich. przez nieuwagę, wypuści broń.
Żaczem, w tydzień póź i ej, odbył się u margrabin/ wieczór w ntalem kółka, w jednym z dni zachowanych dla najbliższych, w które nikt nie zjawia się bez ustnego zaproszenia 1 w które drzwi są zamkn;ęte. Zaproszonych było pkć osób: E nil Blondet i hrabina de Montcornet, Daniel d’Arthez, Rastignac i księżna de Cadignan. Licząc panią do* mu, było tyluż mężczyzn co kotlet.
Nigdy tref nie pozwolł sobie na bardziej wyszukane przygotowania, niż w tem spotkaniu d7\rtheza i pani d« Cadignan, Księżna uchodzi dziś jeszcz«
m • - «ALZAC
II J—I ■MWiniWiwt.^ -wrr»1'~finriTT n ni -fi--- n ~n ir t -- — -■ — — —■■■■' ^u. ... - •'•******■*•»»
ta jedną z największych mistrzyń tualety, co, dl» kobiet, fest pierwszą ze sztuk. Włożyła niebieską aksamitną suknią z powłóczystymi białymi rękawami,
i tiulowym lekko marszczonym kołnierzem. Niebieski Szlak sięgał cztery palce poniżej szyi i pokrywał ramiona, jak na niektórych portretach Rafaela, Pokojówka wpiąła kilka biełych kwiatów w kaskady blond włosów: jeden z wdzięków którym księżna zawdzięcza swą sławę. To pewria, że Djane nie wyglądała ani na dwadzieścia pięć lat. Cztery lata samotności I spoczynku wróciły blask jej cerze. Czyż nie bywają zresztą chwile, w których chęć podobania się daje kobietom jakąś nową urodą? Jeżeli gwałtowne wzruszenia mogą poszarzyć bladość sangwiników lub melancholików, pozielenlć twarze llmfatyczne, czyllż pragnienie, radość, nadzieja, nie mogą mieć daru rozjaśnienia cery, ozłocenia spojrzeń żywszym blaskiem, okraszenia piękności niby światłem pięknego poranka? Słynna białość księżnej przybrała odcień dojrzalszy, który dawał Jej wyraz dostojeństwa. W tym momencie iycia- kiedy przeszła tyle prób, tyle myśli, czeto jej, mat rżące i wyniosłe, cudownie się godziło z błękitnem, spokojnem 1 majestatycznem spojrzeniem. Najbie- glejszy fujognomista nie wyczytałby śladu rachuby ani decyzji pod tą niesłychaną delikatnością rysów. Bywają twarze kobiece, które spokojem swym
i subtelnością oszukują wiedzę i mylą obserwację; trzebaby je śledzić w grze namiętności, co Jest trudne; lub też po ukończonej grze, co nie zda się
Celtrety Księżne) dt Cadignon f^|
'■ •*»>"" 1 ■■■ — ■■'' '
na nic; wówczas kobieta jest stara I jui się nie maskuje. Księżna Jest Jedną z owych nieprzeniknionych kobiet, może się zrobić czem chce; pusta, dziecinna, rozpaczliwie niewinna, łub też subtelna, poważna, niepokojąco głęboka. Przybyła do margrabiny w roli słjdkie] i prostej kobiety, znającej życie {«dynie przez swoje zawody, w roli kobiety pełnej duszy; spotwarzonej, ale dźwigającej to z rezygnacją niby umęczony anioł. Przybyła wcześnie, aby zawczasu upozować się aa kozetce, przy kominku w pobliżu pani d’Espard, tak jak chciała aby ją widziano, w pozie której sztuka kryje się pod uroczą naturalnością, jednej z owych póz ułożonych, wyszukanych, uwydatniających piękną wężową linję, która zaczyna się u stopy, wstępuje wdzięcznie ku biodrom, i wiedzie s'ę, poprzez czarujące okrągłości, aż do ramion, wydając spojrzeniom cały profil ciała. Kobieta naga mniej byłaby niebezpieczna, niż w spódnicy tak umiejętnie udrapowanej, która wszystko pokrywa i wszystko uwydatnia zarazem. Pr^ez wyrafinowanie, na które wiele kob et nie był by wpadło, Djana, ku zdumieniu mergr. biny, przyszła W towarzystwie młodego de Maufrigneuse. Po chwili zastanowienia, pani d’Espard uścisnęła porozumiewawczo rękę księżne).
— Rozumiem cięl Dając przełknąć d7\rtbezowi wszystkie trudności od pierwszego razu, nie będziesz zmuszona p konywać ich póź.iiej.
Hf&biiw de Montcornet przyszła z Blondetem, Rł»$tignac przyprowadził d’flrtheza. Księżna nia
904 BALZAC
’<*fcM^***Trif<ii>l -*C »*>—i rrf ilu mi i i~a~in ■ m —§■ mmi ihw —w(—W—n—jm—ąll^HMUpMpmp—liMIWWU——,
przyjęła sławnego człowieka żadnym z owych kom» plementów jakiemi zasypują go ludzie pospolici; ale okezała mu wzglądy nacechowane wdziękiem i sra- cunkiem, będące wyraźnie szczytem jej łaski. Zdała się szczęślwa że widzi tego człowieka, i rada że go zdobyła. Osoby pełne smaku, Jak księżna, odzna- czają się zwłaszcza sposobem słuchania, pełną powagi i wdzięku uprzejmością. Kiedy sławny czio' wiek mówił, przybierała uważną pozę, pochlebniejszą niż najwyszukańsze pochwały. Margrabina dopełniła prezentacji bez emfazy i z prostotą. Przy obiedzie posadzono d’Artheza obok księżnej, która, daleka od przesadnej wstrzemięźliwości na jaką siią się wy- twornisie, Jadła z doskonałym apetytem i starała się we wszystkiem okazać kobietą prostą, bez pretensyj. Międy jednem a drugiem daniem, skorzystała z chwili ogólnej rozmowy, aby zamienić z d’Arthezem parę słów na osobności.
— Przyjemność, jaką znelazłsm w spotkaniu z panem, rzekła, podwaja się chęcią dowiedzenia się
o nieszczęśliwym przyjacielu pana, poległym za spra* wę inną niż nasza, ale wobec którego zaciągnęłam wielkie zobowiązania« bez możności podzięki i odpłaty. Książe de Cadignan podzielał mój żal. Wiem, że pan bjł jednym z najlepszych przyjaciół biednego chłopca. Nie zadziwi tedy pan?, że pragnęłabym wiedzieć wszystko o tym który panu jest tek drogi. Jestem przywiązana do wygnanej rodziny I uchodzę za monarchistkę; ale to nie znaczy abym była z liczby tych, którzy myślą, iż niepodobna być
republikaninem I zacnym człowlekjem. Monarchja
l republika, to jedyne dwie formy rządu, które, nie dławię wzniosłych uczuć«
— Micheł Chrestien był aniołem, odpadł Daniel
wzruszonym ^osem. Nie znam, wśród bohaterów starożytności, człowieka któryby był odeń wyższy. Niech go pani nie uważa za jednego z owych clas- nych republikanów, którzyby chcieli przywrócić Kon*
went l m łe procedery Komitetu Ratunku O/czy- zny; nie, Michsł marzył o federacji szwajcarskiej zastosowanej do całej Europy. Przyznajmy to, między nami: po wspaniałym rządzie jednego człowieka, który, jak sądzę, najbardziej odpowiada naszemu krajowi, system Michała jest zniesieniem wojny w starym świecie, i jego odbudowaniem na podstawach innych niż podboj z którego zrodził się niegdyś ustrój feudalny. Republikanie byli, z tego tytułu, ludźmi najbliższeml Jego Idei: oto czemu użyczył Im ramienia w lipcu l w Saint Merry. Mimo że krańcowo sprzecznych prztkonań, pozostaliśmy
w ściiłej zeżyłości.
— To najpiękniejsza pochwała obu charakterów,
rzekła nieśmiało pani de Odignan.
— W czterech ostatnich latach życia, odparł
Daniel, mnie jednemu zwierzył się z miłości da pa« ni, n zwierzenie to zacieśniło bardzo już silne więzy braterskiej przyjaźni. On jeden, pani, kochał panią tek, jak pani powinna być kochaną. Ileż razy mok* łem na deszczu biegnąc wraz z nim za pani powozem aź do pałacu, Idąc o lepszo z końmi, aby u trzy*
mać się równo z powozem i mód z panią widzieć
l podziwiać.
— Ależ, rzekła księżna, czem Ja sio wypłacę—
— Czemuż Michała niema tuta)! odparł Daniel s akcentem melancholii,
— Nie byłby mnie moża długo kochał, rzekła księżna potrząsając smutnie głową. Republikanie są jeszcze bardziej absolutni w swoich ideach, niż my absolutyści, krórzy grzeszymy pobłażaniem. Marzył pewnie o mnie jako o istocie doskonałej, byłby do* znał okrutnych rozczarowań. Mas, kobiety, ściga tyleż oszczerstw, ila wy ich musicie znieść w życiu lite* rackiem, a my nie możemy y!q bronić ani sławą, ani dziełami. Stajemy s!ę dla v.jdzi nie tern czem jesteśmy, ale czem świat na zrobi. Nieznana kobieta, która jest we mnie, zg'nęłaby niebawem jego oczom pod felszywym portretem kobiety urojonej, która jest prawdziwą dla świata. Uznałby mnie nie- godną jego szlachetych uczuć, niezdolną go zro* zumieć.
Tu księżna potrząsnęła głową, poruszając prze. ślicznym gestem piękne biond pukle. He rozpaczliwego zwątpienia, ukrytych bólów wyrażała w tej chwili, tego nie da się wymówić. Daniel zrozumiał wszystko; popatrzał na nią z żywem wzruszeniem.
— Mimo to, w dniu w którym go ujrzałam, na długo po buncie lipcowym, podjęła, byłam już skłonna uledz pragnieniu jakie mnie parło aby go ująć za rękę, aby mu ją uścisnąć w obliczu całego świata, pod parystylecn Włoskiego teatru, podając
mu wiązanką kwiatów które miałam w ręku. Po myślałam, ie ten objaw wdzięczności żleby zrozu* miano» jak tyłe innych szlachtnych rzeczy które uchodzą 4zlś za szaleństwa pani de Maufrigneuse., i których nigdy nie będę mogła wytłómaczyć, jedynie bowiem mój syn i Bóg znali mnie kiedykolwiek.
Słowa tef szeptane do ucha z akcentem godnym najświetniejszej aktorki w ten sposób aby uszły ywagi innych gości, miały iść prosto do serca: jakoi zapadły w samą głąb serca d'Arlh&za. Nie chodziło tu o siewnego pisarza; ta kobieta starała się usprawiedliwić w obliczu zmarłego! Mogli ją spotwarzać, chciała wied£ieć czy nic nie skalało jej w oczach tego który ją kochał. Czy umarł unosząc wszystkie Hu zje?
— Mkhsł, odparł d7Vthez, był jednym z ludzi
którzy kochają bez zastrzeżeń i którzy, jeśli wybiorą
ile, mogą cierpieć, ale nigdy wyrzec się tej którą wybrali.
— 1 kochał mnie w ten sposób?.- wykrzyknęła z wyrazem egzaltacji i rozmarzenia«
1
— Byłam tedy jego szczęściem?
— Cztery lata.
— Niepodobna kobiecie dowiedzieć sic; takiej rzeczy bez uczucia radosnej dumy, rzekła, obracając słodką i szlachetną twarz ku d’Arthezowl ruchem pełnym wstydliwego pomieszania.
Jednym z najzręczniejszych manewrów tych ko- raedjantek fest powściągać wyraz i gesty, kied»
SOS JJALZAC
, ... ^ _i^_j n rtf.-irurrrTinj"-'— im~U,.
słowa sę zbyt wynmwnes a kazać mówić oczom gdy mowa jest powściągliwa. Te misterne dysscnanse, wsunięte w melodje tałszywego lub prawdziwego uczucia, wywierają nieprzeparty urok.
— Nieprawdaż, rzekła, zniżając jeszcze głos i upewniwszy się iż uczyniła wrażenie, nieprawdaż te to znaczy spełnić swój los, jeśli się dało, 1 bez zbrodni, szczęście wielkiemu człowiekowi?
— Czyż nie napisał tego pani?
— Tak, ale chciałam być zupełnie pewna: bo niech mi pan wierzy, stawiając mnię tak wysoko, nie omylił się.
Kobiety umieją dawać słowom osobliwą uroczystość; udzielają im jakiejś wibracji, Która rozsze* rza znaczenie myśli I użycza im głębi; jeśli późnie) oczarowany słuchacz nie zdaje sobie sprawy z tego co mówły, cel jest w zupełności osiągnięty, co jest właściwością wymowy. Ggyby księżna nosiła dja- dem Francji, czoło jej nie byłoby majestatyczniejsza niż w tej chwili pod pięknym djademem upiętych wysoko I strojnych białem kwieciem włosów. Ta kobieta zdawała się kroczyć po falach potwarzy, jak Zbawiciel po nurtach jeziora, owinięta w całun te] miłości niby anioł w swoje nimby. Nie było w tem nic coby trąciło intencją ani chęcią stworzenia sobie piedestału, było to spokojne I proste. Żywy czło. wiek nie mógłby nigdy oddać księżnej usług, jaki«
. wyciskała z tego nieboszczyka. D’Arthez, samotny pracownik, któremu praktyki świata były obca | którego Myśl spowiła opiekuóczaml zasłonami, dal
•MOOfe
się omamić akcentowi l słowom księżnej. Był pod urokiem wytwornego obejścia, podziwiał tą doskonałą piękność, dojrzałą przez nieszczęście, wypoczętą w saclszu; zachwyciło go tak rzadkie połączenie subtelnego umysłu I pięknej duszy. Stawem zamarzył o spadku po Michale Chrestien. Początkiem tej namiętności była, jak u większości głębokich pracowników. myśl. Widząc księżnę, studjując kształt jej głowy, słodką harmonję rysów, kibić, stopy, delikatnie wyrzeźbione ręce, oglądając to wszystko bardziej zblizka niż wówszas gdy towarzyszył przyjacielowi w szalonych pościgach zauważył zdumiewający objaw moralnego jasnowidzenia, jakie człowiek podniecony miłością znajduje w samym sobie. Z jak^i jasnością Michał Chrestien czytał w tern sercu, w tej duszy, rozświeconej ogniami miłości! I ona również odgadła jego duszęl bezwątpienla Michał byłby szczęśliwy. Toteż księżna zyskała w oczach d’ftrtheza urok, aurolę poezji. W czasie obiadu pisarz przypomniał sobie rozpaczliwe zwierzenia federalisty, jego nadzieje, kiedy sądził że jest kochanym; poematy, jakie dyktuj« prawdziwe uczucie... Nie wiedząc o tem, Daniel misi skorzystać z tych przygotowań będących dziełem przypadku. Rządkiem Jest, aby mężczyzn® przeszedł bez wyrzutów z roli powiernika do roli rywala, d’Artl ez zaś mógł to uczynić bez zbrodni. W jednej chwili ujrzał olbrzymie różnice między kobietą z towarzystwa, owym kwiatem wielkiego świata, 3 kobietą pospolitą, którą znał zresztą tylko z jednej próbki; uczuł się tedy wzruszony w najbardziej CM* Ewy W
O* BALŹAĆ
' ^
wrażliwych, najtkliwszych strunach duszy ( serce. Part/ naiwną gwałtownością swych pragnień ku tei kobiecie, uczuł równocześiie bjrjery, jakie świat, formy, i, powiedzmy, m tjastat księżiej stawia! między nimi dwojgiem. Toteż, dla człi wieka przywykł ago nie szanowić tej którą kochał, było w tern coś o- sobllwie drażniącego; była ponęta tem potężniejsza. Iż zmuszony był ją połykać i dławić ją w sobie. Rozmowa, która wytrwała przy Michale Chrestien eż do deseru, była, zarówno dla Daniela jak i dla księ5nej, cudownym po?orem aby mówić po cichu: miłość, sym^atja, hsrmonja dus?; dla niej, aby się pozować na kobietę niezrozumianą, spotwarzoną; dla niego, oby wleźć obiema nogami w pantofle zmarłego. Mcźe ten naiwny człowiek pochwycił s’ę na tern, iż w tej chwili mnisj ż.łował przyjaciela! W chwili gdy cuJa deseru błysły na stole, przy bla-ku kandelabrów, pod osłoną bulietów naturalnego kwiecia, które rozdzieliły biisiadników świetnym źy* wopłotem, bogato ubarwionym owocami I cukrami, księżna uznała za właściwe zakończyć ten ciąg zwierzeń uroczem słówkiem, przy akompanjamencie ba?* dziej jeszcze uroczego spojrzenia, wyrażając subtelnie tę myśl, iż Daniel i Michał to były bratnie dusze. D'flr- thez rzucił s!ę w wir ogólnje rozmowy, wnosząc w nią radość dziecka i studenckie zadowolenie z siebie. Księżna przyjęła z prostotą ramię pisarza, aby przejść do buduaru. Mijając salon szła wolno; kiedy s!q łaś znalazła w pewnem oddaleniu od margrabiny« ktdrą prowadził Blondet, zatrzymała d'Artheza.
Sekrety Księżne) de Ćadfgnart tfi
^■■ ■ <. ,»-r^»mwiww*wwMiw»itwwo^iił>^i)
— Nie chcę być niedostępną dla przyjaciela tego
biedaka, rzekła; mimo że przyjęłam zasadę nieprzyj* ■nowania nikogo, pan je Jen będzie mieł wstęp do mego domu. Niech pan tego nie uważa za łaskę. Laska może istnieć jedynie dla obcych, a ja mam wraienie, ie jesteśmy starymi przyjaciółmi; chcę widzieć w. panu brata Michała,
D’flrthez mógł jedynie przycisnąć ramię księżnej» nie znalazł żadnej odpowiedzi. Skoro podano kawę, Djana da Cadignan owinęli się zalotnym ruchem w szal i wstała. Biondet i Ras^gnac byli zbyt wytrawnymi politykami i światowcami, aby się okrzykiwać po mieszczańsku i zatrzymywać ks ężnę; ale pani d’Espard posadziła z powrotem przyjaciółkę biorąc ją za rękę i szepcąc do ucha: „Zaczekaj ai ludzie zjedzą obiad, powóz jeszcze nie gotów*. I dała znak pokojowcowf, który cbnoslł tacę. Pani de Montcornet odgadła, źe księżna 1 pani d’Espard mają sobie coś do powiedzenia i pociągnęła d’flr- theza, Rastignaca i Blondeta, zabawiając ich fajerwer- kiem dowcipnej rozmowy, w której paryżanki tak celują.
— 1 cóż! rzekła margrabina do Djany, jak ci się wydaje?
— fl'eż to przemiłe dziecko, prosto z powijaków. Doprawdy, i tym razem, będzie, jak za*sze, tryumf bez walki.
— To rozpaczliwe, rzekła pani d’Espardł alo
Jest rada.
— Jak to?
— Pozwól ml zostać swą rywalką.
— Jak chcesz, odparła księżna, Ja Jul jestem zdecydowana. Genjusi, to sprawa mózgu; nie wiem jak na tem wychodzi setce, pomówimy o tern później.
Słysząc te ostatnie słowa niepodobne do odcy* frowania, pani d’Espard przeszła do ogólnej rozmowy, nie zdając się ani zraniona owem jak chcesz, ani ciekawa dowiedzieć się do czego doprowadzi to spotkanie. Księżna przetrwała jaką godzinę na kozetce przy ogniu, w owej niedbałej 1 zadumanej pozie, jaką Gućrin dał swojej Dydonie. Słuchała z uwagą; od czesu do czasu spoglądała na Daniela, nie ukrywając podziwu, ujętego zresztą w dyskretna karby. Wysunęła się skoro powóz zajeęhał, wymieniwszy uscisk z margrabiną i skinienie głowy z panią de Montcornet.
Do końca w eczoru nie było mowy o księżnej. Skorzystano z podniecenia d’Artheza, który rozwinął skarby swego umysłu. Niewątpliwie, miał w Rasti« gnsku I Blondecie partnerów pierwszorzędnych, i jako subtelność dowcipu i jako szerokość inteligencji. Co do kobiet, obie panie liczą się oddawna między nujświetniejsze zjawiska „towarzystwa". Było to więc niby wytchnienie w oazie, szczęście rzadkie I wysoko cenione przez te osoby, zazwyczaj wy* dane na psstw«? krępujących oczu świata, salonów 1 polityki. Istnieją jednostki, mające ten przywilej, źe są między ludźmi niby dobroczynne gwiazdy, których blask oświeca umysły« jak promienia ogra*
«rają serca. D’Arthez był jedną z owych pięknych dusi. Pisarz, który wzbije się do tej wyżyny, przyzwyczaja się wszystko ogarniać myślą, i zapomina niekiedy ie nie wszystko trzeba mówić; niepodo* bna mu zachować powściągliwość ludzi którzy żyją w świecie ustawicznie; ale, ponieważ wybryk jego zawsze mają piętno oryginalności, nikt na nie nio wyrzeka. Ta zaprawa tak rzadka u ludzi talentu, ta pełna prostoty młodość, która czyni dWtheza tak szlachetnie oryginalnym, sprawiły iż wieczór płynął jak roskoszna chwila. Daniel wyszedł z baronem de Rastignac, który, odprowadzając go do domu, zaczął oczywiście mówić o księżnej, pytając jak mu się wydała.
— Michał miał słuszność ie Ją kochał, odparł
d’Arthez, to niezwyła kobieta.
\ *
—. Bardzo niezwykła, odparł drwiąco Rastignac. Po twoim akcencie widzę że już ją kochasz; fioiysz Jej wizytę nim trzy dni upłyną, a jestem nadto starym paryskim wyjadaczem, aby nie wiedzieć co z tego wyniknie. Otóż, drogi Danielu, b>*< gam, wystrzegaj się najmniejszego splątania interesów. Kochaj księżnę, jeśli ci serce dyktuje, ale myśl
o swojem mieniu. Nigdy nie wzięła ani nie żądała dwóch groszy od nlkoyo w świecie, zanadto jest to d’Ux«lles i Cadignan; ale, wedle tego co wiem, poza własnym majątkiem, który był znaczny, pękło przez nią kilka mil jonów. Jak? dlaczego? jakim cudem? nikt nie wie, ona sama nie wie. Widziałem, jak trzynaści« let tama, połknęła, w
półtora roku, fortunę przemiłego chłopca oraz stare* go rejenta.
— Trzynaście lat tero ul rzekł cTArthez, Ileż te* dy ma ona lat?
— Nie widziałeś, odparł śmiejąc sle Rastignac, przy stole jej syna, Jerzego de Maufrlgneuse, dzie* więtnastoletniego n łodzieńca? Otóż, dziewiętnaście a siedmnaś.ie, czynią...
— Trzydzieści sześć, wykrzyknął pisarz zdumiony, ja jej dawałem dwadzieścia lat.
— Przyjcie je, odparł Rastignac, zresztą, bądź bez cbawy; zawsze bidzie miała dwadzieścia lat dla ciebie. Wejdziesz w świat co sie zowie fantastyczny. Dobranoc, Jesteś u siebie, rzekł baron, widząc iż powóz wjeżdża w uiicę de Bsllefond, gdzie mieszkał d’Arthez w ładnym domku będącym jego własnością, zobaczymy się w tym tygodniu u panny des Tcuches.
D’flrthe! pozwolił miłości wniknąć w serce bez najmniejszego oporu, brnął w adoracji bez kry tyki, w absolutnym podziwie. Księżna, ta piękna istota, Jedna z najniezwyklejszych kreacji potwornego Paryża, gdzie wszystko, tak w dobrem jak w 2łem, jest możebne, stała się — mimo iż słowo to straszliwie spospolitowano w naszych smutnych czasach— marzonym anicłem. Aby dobrze zrozumieć nagle przeobrażenia znakomitego autora> trzebaby wiedzieć, ile niewinności zostawia w sercu samotność I ustawna praca, ile pragnień 1 fantazji rozwija miłość sprowadzona do prymitywnej potrzeby 1 która —
dzięki l chocie swego przedmiotu — stała się ciężarem; ' ile budzi żalów i rodzi boskich uczuć w naj* wyższych regjonach duszy. D’fltth(z był w Istocie dzieckiem, studentem, jak to księżna natychmiast odgadła Instynktam. Takież samo niemal olśnienie spełniło s!ę w pięknej Djanie. Spotkała tedy wreszcie owego niepospolitego człowieka, którego wszystkie kobiety pragną, chcćby poto aby z nim igrać; ową potęga, której godzą się poddeć, ch: ć^y poto aby mieć przyjemncść ujarzmienia j j; znalazła wreszcie blask intel gencji złączony z naiwnością serca, ze świeże ścią uczucia; a wreszcie, niesiychanem szczęściem, wszystkie te bogactwa kryły się w formie która była Djanie sympatycznai D’flrthez wydał się jej pięk iy; może był njnn w Istocie. Mimo iż doszedł pełni lat męzkich, trzydziestu ośmiu lat, zachował, dzięki wstrzemięźliwemu i skromnemu życiu, puszek nr.łodcśc ; zarazem, Jak wszyscy ludzie prscu ący przy biurku, jak mężowie stanu, osiągnął przyzwoitą tuszę. Za mł>du miał pewne podobieństwo z Bonepartem, gdy był generelam. Podobieństwo to trwało jeszcze, o tyle o ile człowiek z czar- nemi oczami, gęstym i ciemnym włosem, może być podobny do tego monarchy o niebieskich oczach i szatyna: ale błysk żarliwe) i szlachetnej ambicji palący się niegdyś w oczach d’Artbeza złłgodniał poniekąd pod wpływem powodzenia. Myśli, którem{ czcło jego było brzemienne, rozkwitły, zapadła linje twarzy wypełniły się. Dobrobyt rozlewał złotawe odcienie tem. odzie z# młodu nędz« znaczyła się
tÓłtemi tonami temparamentu napinającego siły aby wytrzymać** miażdżąca i ustawiczne walki. Jeśli przyjrzycie się bacznie postaciom starożytnych fcilo* zof5w, ujrzycie, iz zboczenia od doskonałego typu twarzy ludzkiej, jakim każda fizjognomja zawdzięcza swą orginalność, łagodzą się u nich nawykiem me« dytacji, spokojem nieodzownym dla pracy ducha* Najbardziej nieregularne, umęczone twarze, jak n. p* Sokratesa, nabierają, z upływem czasu, boskiej niemal pogody. Ze szlachetną prostotą jaka zdobiła jego imperatorską głowę, d'Arthez łączył wyraz naiwności, naturalność dziecka i wzruszającej dobrotliwość. Nie miał owej zawsze nasiąkłej fałszem grzeczności, jaką najlepej wychowane i najmilsze osoby podrabiają zbywające im często przymioty, zostawiając ranę w sercu tych których zdołają oszukać. Mógł uchybić pewnym prawidłom świata wskutek długiej samotności; ale nie raziło to nikogo. Ten pieprzyk dzikości dodawał jeszcze wdzięku swobodzie właściwej ludziom niepospol tym, którzy umieją zostawić swą wyższość w domu aby się dostro ć do poziomu otoczenia, i, na wzór Henryka IV, użyczać swego grzbietu dzieciom a inteligencji głupcom.
Wracajęc do domu, księżna tak samo nie spierała się z sobą jak d'ftrthez nie bronił się urokowi który ona nań rzucił«. Wszysko spełniło się w niej i dla niej: kochuła swoją wiedza i nieświadomością« Jeżeli pytała samą siebie, to tylko o to, czy zasługuje na liikie wielkie szczęście, i co mogła uczynić niebu iej zsyła podobnego anioła. Chciała być goifc*
tej miłości, utrwalić ją, przyswoić ją sobie na zawsze I zakończyć słodko życie ładnej kobiety w raj» który widziała przed sobą, O oporze, o tem aby się drożyć, kokietować, nawet nie myślała. Myślała
o bardzo czemś Innem! Zrozumiała wyższość ge* njalnych ludzi, odgadła ii nie poddają wybranej ko* biety zwyczajnym prawom. Toteż, w błyskawicznym rzucie oka, włai;iwym owym wielkim umysłom kobiecym, przyrzekła sobie uledz za pierwszem pragnieniem* Wedle pojąć, jakie stworzyła sobie od pierwszego widzenia o charakterze d’flrtheza, odgadła li pragnienie to nie wypowie się tak wcześnie, l że będzie miała czas uczynić się tem czem chcała, czem powinna być w oczach szczytnego kochanka* Tutaj rozpoczyna się jedna z owych nieznanych komedji, odgrywanych w głębiach sumienia, międy dwiema istotami, z których jedia ma paść ofiarą.
Komedja ta rozszerza wszelkie granice przewrotności« Jest to czarny I ucieszny dramaty wobec którego ta? ki Świętoszek jest błahostką, flle dramaty takie nit są t zakresu sceny; są naturalne, zrozumiałe I usprawiedliwione koniecznością; straszliwe dramaty, które należałoby nazwać odwrotnym medalem występku* Księżna zaczęła od tego, iż posłała po dzieła dTlr- theza; nie czytała ani słówka, a mimo to podtrzymy« wała przez dwadzieścia minut entuzjastyczną dyskus» Ję bez jednej »sypki*. Przeczytała wszystko. Następnie chciała porównać owe książki z temf co współ* czesna literatura wydała najlepszego. Miała Istną
niestrawność radzgu w dniu gdy
przyszedł Ją odwiedzić, W oczekiwaniu, ccdzleń gotowała tusletę wysokiej klasy, jedną z tych które wyrażają myśl i narzucają ją oczom, niewiadomo Jak i czemu. Była to harmonijna kombinacja szarych kolorów, rodź®j pół żęłoby, wdzięk prostoty, strój kobia ty która jest związana ż życiem jut tylko paroma na* iurainemi więzami, naprzykład dzieckiem, i która czuje s q na świeci© niby na wygnaniu. Wyrażała tym strojem wytworny mizantropję, w której nie posuw® się wszakże ti do samebójsiw?; ot, dożywsła swoich dni w tej k&źni ziemskiej. Przyjęta dpA«theza jak kobieta która go oczekuje, i tak, jakby juz u niej był sto razy; uczyniła mu ten zaszczyt, iż przyj ła go niby dawnego znajomego, ośmiel ła go jednym g*stem wskazując kozetkę podczas gdy sanm koń* czyłj list. Rozmowa zawiązała się najzwyczajniej w świecie; czas mimsterjum/ choroba de Marsaya, na. dcieje legitymizmu. D’Arthez był absolutystą, księżna nie mogła nla znać zapatrywań człowieka, należącego w Izbie do garstki stronnictwa legitymls- tycznego; znalazła sposobność opow edze )ia jak sobie zażartowała z de Marsaya; następnie, nawiązu^ jąc do poświęceń pana de Cadignan dis rodziny królewskiej, sprowadziła uvagę d#Ałtheza na księcia,
— Ma przynajmiej za sobą to, źe kocha swoich panów l jest im cddany, rzekł ; jego charakter publiczny pociesza mnie, po wszystkich cierpieniach }akie mi zadał w życiu domowem* Czy pan nie zauwa* iyl, rzekła zręczni« porzucając księcia, pan który
wtesz wszystko, źe mężczyini moją dwa charaktery: Jeden dla domu, dla żon, dla swego prywatnego ¿ycia, i to Jest ów prawdziwy; tam niema już maski, niema udania, nie zadają sobie trudu grania komedji, są tem czem są, 1 są częstokroć straszni I Z drugiej strony, świat, ludzie, salony, dwór, monarcha, polityka: tam znów są wielcy, szlachetni, wielkoduszni, w kosjumie haftowanym cnotami, strojni wymową, pełni najcenniejszych przymiotów. Cóż za straszliwy żart! I świat dziwi się nieraz uśmiechowi kobiet, ich sceptycyzmowi w stosunku do przyjaciół, ich obojętności...
Oouśila rękę nie kończąc, ale ten g*st cudownie uzupełniał jej wykrzyknik. Skoro ujrzał«, iż dfflrthez zajęty jest jej giętką kibicią, lak wdzięcznie układającą się w przytulnym fotelu, grą fałdów sukni i medoljonikiem falującym wraz z pler sią, podjęta tok myśli, jakby mówiąc do siebie.
— Nie chcę rzec więcej. Wy, panowie p:sarze, ośmleszliście do gruntu kobiety, które pozują na niezrozumiane, które są nieszczęśliwe w malżeńst wie, dramatyczne, interesujące, co w Istocie wydaja ml się w wątpliwym smaku. fVbo się kobieta ugnia
i wtedy koniec wszystkiego, albo opiera się i szuka zabawy. W obu wypadkach powinna milczeć. Praw-* da, ¿6 Ja nie umiałam ani zupeł ile się ugiąć, ani zupełnie się oprzeć; ale to mota jeszcze ważniejsza racja aby milczeć. Cóż za głupstwo ze strony kobiet/ skarżyć się! Jeżeli okazał* się słab* szą, lo znak ił brakło jej sprytu, taktu, przenikliwo«
* wr»-wi*
fcl: zasługuje na swój los. Czyi kobieta nie jest we Francji królową? Robi sobie z was zabawkę jak jej się podoba, kiedy się jej podoba i iie się jej podoba. Tu potrząsnęła lornetką, cudownym ruchem kx biecej impertynencji i drwiącego rozbawienia. Często słyszę, jak jakieś nieboźątka ialują ie są kobietami, zazdroszczą mężczyznom: zawsze patrzałam na nie z politowaniem, ciągnęła. Gdybym miaia wybierać, i tak wolałabym być kobietą. Ładna przyjemność zawdzięczać swe tryumfy sile, wszystkim potęgom jakie wam dają prawa ukute przez wasi Ale, kiedy widzimy was u naszych stóp, mówiących I robiących głupstwa, czyż to nte jest szczęście czuć w sobie słabość która tryumfuje? Kiedy postawimy na $w--! —powinnyśmy tedy zachować milczenie, pod g są tr ty władzy. Kobieta pokonana również po*<n ,.czeć, przez dumę: milczenie niewolnika
przeraża tyrana.
Wyszczebioteła to głosem tak lubym, tak łagodnie drwiącym, z tak zalotną mimiką, że d’Arthez* który zupełnie nie znał tego rodzaju kobiet, był niby kuropatwa urzeczona przez wyżła.
— Proszę, rzekł wreszcie, niech mi pani wy tłu maczy, w jaki sposób mężczyzna mógł panią unie- szczęśiiwić. Miech pani będzie pewna, źe tam gdzie każda inna byłaby pospolitą, pani byłabyś wytwór« ną: i to gdybyś nawet nie posiadała sposobu wyra iania myśli, zdolnego dać urok bodaj książce kucharskiej.
Er Szybko posuwa się pas w przyjaini, rzekła
głębokim tonem, który sprawił li d7\rthez,zaniepo* ko jony, spoważniał.
Rozmowa zmieniła temat, godzina stała s!ą późna. Bisdny gsnjalny człowiek odszedł strapiony
ii okazał się ciekawym, Iż zran i tkliwe serce. Wierzył. źe ta kobieta musiała wiele cierpieć: ona« która spędziła tycie na zabawie, która była istnym żeń* skim don Juanem, z tą odmianą że nie na wiecie, rzę zaprosiłaby kamienny posąg, I z pewnością dałaby sobie rady z posągiem.
Niepodobna iść dale], nie rzekłszy słowa
o księciu de Cadignan, bardzie] znanym pod nazwiskiem de Maufrigneuse; inaczej pieprzyk przedziwnych wymysłów księżnej zatraciłby się. Ktoś nie. świadomy nicby nie zrozumiał z przerażającej kome-
dji paryskiej, jaką miała odegrać dia swego wid* biciela.
P. de Maufrigneuse, Jako prawdziwy syn księ* cia de Cadignan, jestto długi I szczupły mężczyzna, bardzo rasowy, pełan wdzięku I uprzejmi ś:i. Został pułkownikiem z bożej łaski, a stał się dobrym żołnierzem przypadkiem; pozatem dzielny Jak Polak, dzielny przy każdej sposobności, trzeba czy nie trzeba, I ukrywający pustkę pod gwarą salonowca. Od trzydziestego szóstego roku życia stał się, z musu, równie obojętny na pł«ć piękną jak Jego pan, król Karol X; ukarany, jak jego pan, za to, iż, jak on, za wiele miał powodzenia w miłości. Będąc przez ośmnaście lat bożyszczem Saint-Germain. pro* wadził» Jak wszyscy panicze, życie hulaszcze, wył«-
cznis zapełniona przyjemnościami. Ojciec jego, zrujnowany przez Rewolucję, odzyskał swoje godności za powntem B-irbonów, gubernatorstwo królewskie* go zamku, d>chidy, pensje; ais stary ksiąie przejadł rychł i tę łataną fortunę, zostając tym samym wielkim panem jakim był przed Rewolucją. Kiedy pnyszło prawo o odszkodowaniach, sumy wypłacana Cadignanom pochłonął zbytek, jaki książę rozwinął w olbrzymim pałacu, jedynsj majętności krórą odnalazł za powrotem, a której największą część zajmowała jego synowa. K hżę de Cadignan umarł jakiś czas przed rewoiucin Lipcową, w cśmdziesię^iu siedmiu latach. Z ujnowal żonę i długo był w naprężonych stosunkach z księciem de Navarriens, który w pier«szem stadle za; ubił jego córką: ledwie zdo- > ł wybrnąć z zawiłych rachunków. P. de Maufrigneu- se miał stosunek z książią d’Uxdles. Około I814t w chwili gdy sięgał trzydziestego szóstego roku^ księżna, widząc go biednym ale w wielkim faworze, dała mu córkę, która posiadała około sześdziesięciu tysięcy renty, n’e licząc widoków po matce. Djana d’llxelles stawała s<ę w ten sposób księżną, matka zaś wiedziała, ie będzie miała prawdopodobnie* wszelką swobodę. Osiągnąwszy niespodziewane szczęście iż zyskał dziedzica, p. de Maufrigneusa zostawił żonie najzupełniejszą wolność i zabaai .ł się po garnizonach, spęJzając zimę w Paryżu, robiąc długi któ ę o‘ciec ciągle płacił, głosząc najzupełniejszą pobłażliwość małżeńską, ostrzegając żonę na tydzień przed swym powrotem do Paryża, ubóstwiany
8AL2AG
- - i- - i Bmi-urr-T 1 ■■i——IH|I‘
Sekrety Ksłęfcn*} d* €*dian*n ŹŚA
• - -- .
w pułku, kochany przez następcę tronu, zresztą bez najmniejszej afektacjf0 Nigdy żona nie mo^ła go nakłonić, aby W2iął sobie Jakąś figurantkę z Opery, dla decorum i przez wzgląd dla niej, Jak mówiła żartem. Diuk, — który miał dziedziczyć godności po ojcu, umiał spodobać się dwom królom, Ludwikowi XVII! i Karolowi X, co do^odz-ł ie potrafił nieźle wygrywać swą niccść; ale to prowadzenie się, to życie, wszystko było powleczone najpiękniejszym pokostem; wysłowienie, szlachetność form, obejścia doprowadzone do szczytu,
^ j ^ r żłjwie mieli da niego sła
bości Niepodobna rru było podtrzymać tradycji. Ca*
dignanów, którzy, wedle starego księcia, znani byli z tego że rujnują żony, ponieważ diuszessa sama zjadła swój majątek. Te szczeczegóły były tak głośne na dworze i w dzielnicy S iut-Germain, iż, przez o* Statnich pięć lat Restauracji, wyśmianoby tego kto by o nich wspomni? ł, tak ja\by chciał opowiadać śmierć Turenjusza, albo Henryka IV. Toteż, żadna kobieta nie mówiła o uroczym diuku inaczej jak tylko z najwyżizemi pochwałami: był doskonały dla żony; trudno mężczyźn e okazać się bardziej d worskim niż Maufiigneuse dla księżnej; zostawił jej swobodę rozporządzania majątkiem, bronił jej i wsp e- rał ją pr/y każdej sposobność'. Czy to przez dumę czy prziz dobroć, czy przez rycerskość, p. de Maufrl-
gneuse uratował ksęinę w wielu okolicznościach w których każda inna byłaby się zagubła, mimo swego urodzenia, mimo wpływów starej księżnej
d’Uxel!es, księcia de Navarreins swego teścia,! ciot* kl mężowskiej. Dz'ś książę de Cadignan uchodzi za Jeden z najpiękniejszych typów arystokracji. Wierność jego w złej doli jest może najpiękniejszem zwycięstwem, Jakie dworak zdołał odnieść nad sa* mym sobą.
Księżna d’(Jxelles miała czterdzieści pięć lat, kiedy wydała córkę za p. de Maufrigneuse; patrzała tedy oddawna bez zazdrości a nawet z zainteresowaniem na powodzenia dawnego kochanka. W małżeństwie córki, postępowanie jej odznaczało się szlachetnością ratującą niemoralność tej kombinacji* Mimo to, 2łośiiwcść dworu znalazła temat do drwin, i twierdziła że to piękne postępowanie niewiele ko- sztoweł? ks ężnę, mimo iż, blizko od pięciu lot, poświęciła się dewocji i skrusze kobiety wiele mającej
do odpokutowania.
Przez szereg dni, Djana coraz bardziej olśniewała Daniela znajomością literatury. Poruszała z nadzwyczajną swobodą najtrudniejsze kwestje, dzięki d/iennym i nocnym lekturom prowadzonym z wytrwałością godną najwyższej pochwały. D’ftrthez, zdumiony i niezdolny przypuść ć iż Djana powtarza co wieczór to co wyczytała rano, jak czyni wielu pisarzy, uważtł ją za niepospolity umysł- Rozmowy te oddalały Djanę od celu; próbowała wrócić na teren zwierzeń z których wielb ciel jej ostrożnie się wycofał; ale nie łatwo było obłaskawić człowieka tej miary, skoro się go raz spłoszyło. Mimo to, po oatesiącu literackich kampanii i rozpraw platońskich»
Sekrety Księżne) de Cadlgnan 12$
— --- . - _ - -- -— — — — —..i. ■ .i—
ó*Plrthez ośmielił się I zaczął przychodzić codziennie
o trzeciej* Wychodził o szóstej I zjawiał się, z ra* gularnością wytęsknionego kochanka, O dziewiątej wieczór, aby zostać do dwunastej lub pierwszej.
Kiedy d'Aithez się zjawiał, księżna była jui ubrana, mniej lub więcej wyszukanie* Ta wzajemna wierność, ta dbałość o siebie, wszystko wyrażał* uczu* cia których nie śmieli sobie wyznać: księżna bowiem zgadyweła doskonale, ze to wielkie dziecko lęka się rozprawy w tym samym stopniu w jakim ona jej pragnie. Mimo to, szacunek jaki d'Arthez wkładał w swoje ustawiczne nieme oświadczyny, podobał się księżnej. Oboje czuli się z każdym, dniem mocniej spojeni, tem milej iż nic umówionego ani określonego nie narzucało kierunku ich myślom: podczas gdy między kochankami zawsze występują z jednej strony formalne żądania, z drugiej szczera lub udana obrona.
0
Podobnie jak wszyscy ludzie młodsi niż ich wiek, tTArlhez b>ł pastwą owych wzruszających wahań, spowodowanych potęgą pragnień a obawą niepowo* dzenia. Jestto położenie, z którego młoda kobieta nie zdaje sobie sprawy wówczas gdy je dzieli; ale księżna stwarzała je świadomie zbyt często, aby nio mięła smakować wszystkich jego przyjemności. Toteż Djana sycita sie owemi rozkosznemi dziecirt* stwami z tem większym urokiem, iż mogła w kał« dej chwili położyć im koniec. Podobna była do wielkiego artysty, który lubuje się w mglistych 11« njach szkicu, pewny iż, w godzinach natchnienia, dokończy arcydzieła jeszcze bujającego w Otchłani
Citkm Ew» W
226 BALŻAC
~nm ■IMIHI WiriHIIH I r ‘ , » ■■»■
poczynań. Ile razy, widząc dWfcheza gotowego się zbliżyć, czyniła sobie uciechę z t?go aby go wstrzymać surowem spojrzeniem! Tłum ła tajemne burze młodego serca, wzniecała je, uśmierzała wzrokiem* ręką daną do pocałowania lub bUhemi słowy wy- rzeczonemi wzruszonym i tkliwym głosem. Ten system, obmyślony na zimno ale bosko cdegrany* wyciskał jej obraz coraz głębiej w duszy niepospolitego pisarza. Z przyjemncścrą doprowadzała go do tego, iż stawał się przy niej dzieckiem, prostymi ufnym, prawie głupim; ale miewała również chwile refleksji, i wówczas nie mogła nie podiiwisć takiej wielkości połączonej z taką naiwnością. Ta gra kokietki w wielkim stylu przywiązywała nieznacznie ją samą do jej niewolnika. Wr szcie zniecierpliwił ją
ten rozkochany E,>ikiet i, kiedy uznała iż przygotowała go do zupełnej łatwcw*erncści, umyśl,ła zawiązać mu oczy najgęsts ą przepaską.
Jednego dnia, Daniel zastał Djanę zamyślony z łokciem wspartym na stoliczku, z piękną blond główką skąpaną w świetle lampy; bawiła się listem podrzucając go po serwecie. Skoro d'flrthez spostrzegł papier, zwir ęła go i wsunęła za pasek.
— Co pani? rzekt d*Arthez# wydaja mi się pani podrażniona?
— Otrzymałam list od p. de Cadignan, odpa?ła. Mimo iż wielkie są winy jego wobec mnie, pomyślałam, przeczytawszy to pismo, źe jesfc wygnany, bez rodziny, bez syna którego kecha...
Słowa ta* wypowiedziane (¿losem pełnym duszy,
odsłania?/ anielską wrażliwość. D7Vthez uczuł sf$ w najwyższym stopniu wzruszony. Ciekawość kochanka stała się, można powiedzieć, ciekawością niemal psychol jgiciną i literacką. Chciał wiedzieć, do jakiego punktu sięga wielkość tej kobiety, jakie zniewagi ogarnia jej przebaczenie, w jaki sposób owe światowe damy, pomawiane o lekkość, nieczulość, egoizm, zdolne są być aniołami. Parnię* tał, że już raz odepchnięto go, skoro zapragnął poznać to niebiańskie serce; toteż znać było drżenie w jego głjsie, kiedy, ujmując przejrzystą, wiotką,
o smukłych paluszkach rę^ę Djany, rzeki: — Czy Jesteś ny już na tyle przyjaciółmi, aby ml pani mogła powiedzieć co wycierpiała? Dawne zgryzoty muszą z pewnością odgrywać rolę w tej zadumie.
— Tak, rzekła, wydychając tę zgłoskę niby najsłodszą nutą fletni.
Znów popadła w zadumę, oczy jej zamgliły się. Daniel trwał w oczekiwaniu pełiem lęku, przeniknięty uroczystością chwili. Wyobraźnia poety uka* zy wała mu niby chmury, które rozpraszały się zwolna, odsłaniając sinktuarjum, gdzie, u stóp Boga, miał ujrzeć zranionego baranka.
— I cóż?... rzekł łagodnym l spokojnym głosem.
% •
Djana spojrzała na tkliwego powiernika: następ* nie spuściła powoli oczy, tocząc powieki ruchem ujawniającym najszlachetniejszą wstydliwość. Potwór chyba byłby zdolny wyobrazić sobie cień obłudy we wdzięcznie falistym ruchu, jakim sprytna pod*
niosła główkę, aby zatopić jeszcze jedno spojrzenie
w chciwych oczach wielkiego człowieka.
\
— Czy mogą?,., czy powinnam?... rzekła z ges tern mimowolnego wahania I patrząc na d'Artheza E cudownym wyrazem rozmarzonej tkliwości. 'Mąż* czyźni tak mało dają wiary tego rodzaju rzeczom! tak mato Czują się zobowiązani do dyskrecji!...
♦
—• Och! jeśli pani mi nie ufa, pocói Jestem
9
tutaj!... wykrzyknął d‘Arthez.
— Ach! mój przyjacielu, odparła dając swemu wykrzyknikowi cały powab mimowolnego wyznania, kiedy kobieta przywiąże się na życie, czyż zdolna jest do rachuby? Nie chodzi o odmowę (czegóż mogłabym panu odmówić?) ale o pojęcie, jakie pan będzie miał o mnie po mojem wyznania... Odkryję panu chętnie położenie w jakiem się znalazłam, osobliwe jak na osobę w moim uieku: ale co po- myślaloyś o kobiecie, któraby odsłoniła tajemne rany małżeństwa, któraby zdradziła tajemnice cudze? Turenjusz dotrzymywał słowa danego 2lodziejowi; czyż nie jestem winna mym katóm wiary Turenjusza?
— Oy dała pani komu słowo?
— Pan de Cadignan nie uważał za potrzebne żądać tajemnicy, chce pan tedy więcej niż mojej duszy? Tyranie! Chcesz więc, abym pogrzebała w to* We mą uczciwość, rzekła obrzucając d’Artheza sooj* rżeniem, którem podnosiła nieskończenie cenę tego fałszywego zwierzenia.
~ Ha mnie pani zn człowieka nazbyt poapcHtego
Sekrety Księżnej do Cadignan $$9
^ -, irj-|*uuu__^__^__^ u Ł.J—Ul ' .w.—py
jeżeli s’ę pani lęka czegokolwiek z me] strony, rzek) sc ile ukrywaną goryczą.
— Wybacz, przyjacielu mój, odparła ujmując go za ręką l wodząc po niej palcami ruchem arcy- slodyczy. Wiem, ile jesteś wart. Opowiedziałeś ml całe swoje życie, jest szlachetne, piękne, wzniosłe, godne twego imienia; może, nawzajem, ja winna cl jestem moje? ale lękam się zbyt wiele stracić w twych oczach, opowiadając tajemnice, które należą nietylko do mnie. Maże nie uwierzy pan, pan, człowiek samotności i poezji, w ohydy świata. flchl kiedy tworzysz swoje dramaty, nie wiesz, jak dalece przewyższa jęto, co się rozgrywa w łonie rodzin, najbardziej zgodnych napozór. Nie znasz rozmiarów
złoconych niedoli !•..
— Wiem wszystko, wykrzyknął.
— Miel odparła, nie wiesz nic. Czyi córka ma kiedy prawo oskarżać własną matkę?
Słysząc to, d’Artnez uczuł się niby człowiek zbłąkany *w ciemną noc w Alpach, gdy, w pierwszych blaskach poranku, spostrzega iż stąpa nogą w prze* paść bez dna. Popatrzył na księżnę tępo, uczul zimno w plecach. Djana sądziła już, że ten gen* jalny człowiek jest słabą duszą, ale ujrzała w jego
oczach błysk, który ją upewnił.
— Tak, trudno, pan stał się dla mnie niemal sędzią, rzekła rozpaczliwym tonem. Mogę mówić, na zasadzie prawa; które wszelkiej spotwarzanej istocie pozwala się odwołać do swej niewinności.
Byłam, jestem jeszcz* (o ile wogóle ktoi sobie
/■
' przypomina o biednej samotnicy, zmuszonej przez ś»iat by usunęła się ze ¿wiatę!) oskarżana o tyle płochości, o tyle złych rzeczy, iż mam chyba prawo, w sercu w którem znalazłam przytułek, ułożyć sf§ tak aby mnie zeń nie wygnano. Usprawiedliwianie zdało ęni się zawsze plamą dla niewinności, toteż gardź łam wszystkiem, coby niem trąciło... Do kogóż zresztą miałam mówić? Tego rodzaju okropności można zwierzyć albo Bogu, albo komuś kto jest w naszem poczuciu bardzo blizko niego, kapłanowi, komuś wreszcie kto jest naszem długiem ja... Słuchaj więc! jeśli moje tajemnice nie będą tutaj, rzekła przykładając rękę do serca d'Artheza, tak jak były tu (ugięła palcami fiszbiny sznurówki)... nie byłbyś wielkim d’Arthezem, omyliłabym się!
Łza zwilżyła oczy d’Artheza, Djana zaś pochło. nęła tę łzę chytrem spojrzeniem od którego nie drgnęła źrenica ani powieka. Było to sprawne i zwinne niby ruch kotki chw tającej mysz. D’Arthez, pierwszy raz po sześćdziesię*.iu dniach etykiety, odważył się ująć tę ciepłą i pachnącą rękę. Podniósł ją do ust i złożył na niej długi pocałunek ciągnący się od garstki aż do pazncgci z tak delikatną rozkoszą, iż księżna skinęła głową, wnioskując bardzo dobrze o literaturze. Pomyślała, iż genjalni ludzie muszą kochać w sposób o wiele doskonalszy, niż fircyki, dudki światowe, a nawet żołnierze, którzy wszakże tylko to-mają do roboty. Była znawczynią, wiedziała że temperament miłosny wyraża się poniekąd w błahostkach. Kobieta inteligentna nipie wyczytać swą pr?v*
5z^ść w prostym geście, pk Cuvier umiał powiedzieć, widząc kawałek ł^py: — To należy do zwierzęcia takich a takich rozmiarów, z rogami łub bez, mięsożernego, trawożernego, amf bji, liczącego tyle tysięcy lat. Pewna, ze znajdzie w d’Arthezie tyle wyobraźni w miłości ile jej wkładał w styl, uznała za potrzebne doprowadzić go do najwyższego stopnia namiętności i wtary. Cofntja żywo rękę wspaniałym gestem wzruszenia. Gdyby rzezią: — Przestań, z.ab«jasz mnk! nie miałoby to tak energicznej wymowy. Po* zost&ła przez chw;lę z oczami w oczach d’Artheza, wyrażając równocześnie szczęśie, skrupuł, obawę, ufność, niemoc, mętne pragnienia I wstydliwość dziewicy. Meła wówczas dwadzieścia lali Ale liczcie| iż przygotowała się do tej scenki z niesłychaną sztuką tualety, wynurzała się z fotelu jak kwiat gotowy rozwinąć się za pierwszym promieniem słońca. Wszyst* ko to, fałszywe czy szczere, coraz bardziej upajało Daniela. Jeśli wolno wtrącić tutaj osobiste mniemanie, wyznajmy, że rozkosznem byłoby długo być oszukiwan m w ten sposób. Niewątpliwie, często, na scenie, Talma wznosił się opiele ponad naturę* Ale czy księ na de Cadianan nie jest największą aktorką współczesną? Br$k tej kobiecie jedynie publiczności, znawców. Na nieszczęście, w epokach nękanych pol tycznemi burzemi, kobiety giną niby lilje wodne, które, aby kwitnąć i roztaczać się naszym zachwyconym spojrzeniom, potrzebjją czystego nieba i cieplejszych zefirów.
Godzina nadeszła: tuż, tuż, a Diana misia za*
motać wielkiego człowieka w nierozerwalne liany przygotowane) oddawna powieści, której gotował się wysłuchać jak za pierwszych chrześcijan neofita słuchał listu apostoła.
— Mój przyjacielu, matka moja, która żyje jeszcze w (Jxelles, wydała mnie za mąż, w siedemnastu latach, w 1814 (widzisz, ie jestem bardzo starał) za pana de Maufngneiise, nie przez miłość dla mnie, ale przez mił ść dla niego. Spłacała dług, wobec Jedynego człowieka którego kochała, za szczęście jakie otrzymała od niego. Ochf nie zdumiewaj się tą straszliwą kombinacją, zdarza srę ona w świecie często. Wiele kobiet czuje się więcej kochankami niż matkami, tak jak większość jest lepszemi matkami niż żonami. Te dwa uczucia, miłość i macie^ rzyństwo, w postaci jaką przybierają w naszych obyczajach, zwalczają się często w sercu kobiety; jeśli nie są równej siły, jak u kilku wyjątkowych kobiet stanowiących chwałę naszej płci, z konieczności jedno musi uledz. Człowiek genjalny, jak pan, musi ro* zumiać te rzeczy, które przyprawiają o zdumienie głupców, ale które mimo to są bardzo prawdziwe, ] — powiem więcej — możl we do usprawiedliwienia rozmaitością charakterów, temperamentów, uczuć, sytuacji. Ja, naprzykhd, w tej chwili, po dwudziestu latach nieszczęść, zawodów, potwarzy, nudy, czczych przyjemności, czyż nie byłabym gotowa rzucić się do nóg człowieka, któryby mnie pokochał szczerze i na zawszel I otl czyż świat-by mnie nit potępił? rt mimo to, czy dwadzieścia lat cierpień
*
nie usprawiedliwiłoby dziesięciu lat jakie mam jesz* cze przed sobą, oddanych czyst«] l świętej miłości? To się nie stanie, jestem tylko na tyle głupia aby uszczuplać moje zasługi w oczach B.?ga. Dźwigałam ciężar dnia i żar spiekoty aż do wieczora, dopełnię swego trudu i zyskem nagrodę ..
— Cóż za anioł! pomyślał d’Arthez.
— Zatem, nigdy nie miałam żalu do księżnej d*Uxelles, iż bardziej kochała pana de Maufrigneuse, niż tę oto biedną Djanę. Matka widywała mnie bardzo mało, zapomniała o mnie: ale postąpiła so- bie źle wobec mnie, jako kobieta wobec kobiety; a to co jest złe w stosunku kobiety do kobiety, staje się straszne ze strony matki wobec córki. Matki, które prowadzą takie iycie jak księżna d'(Jxelles, trzymają córki zdała od siebie, weszłam tedy w świat na dwA tygodnie przed zamęźciem. Osądź pan mą niewinność! Nie wiedziałam nic, byłam niezdolna przeniknąć tajemnicę tego związku. M'ałam ładny majątek: sześćdziesiąt tysięcy w lasach, których Rewolucja zapomniała czy nie mogła sprzedać, należą* cych do pięknego zamku Anzył); pan de Maufrigneuse był przywalony długami. Jeżeli, później, zrozumiałam co to znaczy mieć długi, wówczas nadto byłam nieświadoma życia aby to. podejrzewać* 0>zc?ęd- ności z mego majątku posłjżyły na załatanie interesów męża. Pan de Maufrigneuse miał trzydzieści ośm lat kiedy zań wyszłam; ale te lata, niby lata
s) Mu*« < nietanim.
234 BAL2AC
— r~irtim «y»--, n y rriTnyiw ni iiii|iwMin-rr~r~-—ff.." ■iihiiwi.
wojny, powinny się liczyć podwójnie! Och! miał
o wielę więcej niż siedemdziesiąt lat. W czterdziestu tetah, matka miała jeszcze pretensje, znalazłam się wtłoczona między dwie zazdrości. Cóż za życie wicdłam przez dziesiąć lat!... flch! gdyby kto wiedział, co cierpiała ta biedna tak osławiona kobietal
»
Być strzeżoną przez matkę zazdrosną o własną cór* kę! Boże!... Wy, autorzy którzy piszecie dramaty, nie wymyślicie nigdy czegoś równie czarnego, okrutnego.., Zwyczajnie, wedle mej słabej wied*y literackiej, dramat jest szeregiem czynów, rozmów, zdarzeń, pędzących ku katastrofie; ale to o czem panu mówię jest najstraszliwszą katastrotą w czynie, To lawina, która spada na nas rano aby znowu spaść wieczór, i znowu nazajutrz. Zimno mi w chwili gdy mówię do pana i kiedy oświetlam ową mroźną i ciemną jaskinię bez wyjśtia, w której żyłam. Jeśli mam wszystko powiedzieć, urodzenie mego biednego dnecka, które zresztą jest żywem mną — musiało pana uderzyć podobieństwo: to moje włosy, moje oczy, krój mojej twarzy, moje usta, mój uśmiech, moje zęby — otóż, urodzenie jego jest a’bo przypadkiem, albo wynikiem układu między matką a męiem. Długo po ślubie zostełam dziewczyną, opuszczona zaraz nazajutrz.., byłam matką, nie by wszy żoną. Księżna z umysłu starała się przedłużać mą nieświadomość: aby zaś osiągnąć ten cel, matka ma wobec cćrki straszliwe przewagi* Ja, biedna meła, wychowana w klasztorze
niby róża mistyczna, nie wiedząc nic o małżeństwie,
i »
rozwinięta bardzo późno, czułam się szczęśliwa, cie szyłam się zgodą i harmonją rodziny. Zresztą, od | myśli o mężu, który nie podcbił mi się wcale / i nie czynił nic aby mnie pozyskać, odciągnęły mnie pierwsze radości macierzyństwa: były tam żywsze, iź nie podejrzewałam innych. Tyle mi nakładziono w uszy o szacunku jaki matka winna jest samej sob el Zresztą» młoda dziewczyna zawsze lubi bu- \ ivi6 się w mamusią. W tym wieku diiacko zastępuje lalkę. Czułam się tak dumna, iż mam ten piękny kwiat, Jerzy bowiem był piękny... cud! Jak myśleć o. świecie, kiedy się ma szczęście karmić
i pielęgnować małego aniote! Ubóstwiam dzieci, kiedy są zupełnie małe, białe \ różowe. Widziałam tylko syna, żyłam z synem, nie pozwalałam piastunce ubierać go, rozbierać, przewijać. Te Starania, tak nudne dla matek które mają całe
I pułki dzieci, były dla mnie przyjemnością. Ale, po | kilku latach, ponieważ nie jestem całkiem &łupia,
i mimo wytrwał ści z jaką silono s.ę wiązać mi oczyt %reszcie doszło do nich światło. Czy wyobraża psn sobie moje przebudzenie, w cztery lata później, w 1819? Bracia wrogowie są bladą tragfdją wobec tnatki i córki w położeniu tem co księżna i ja:
( Wyzywałam ich wówczas, ją I mego męia, przez jawne zuchwalstwa, które ściągnęły gadania śwla- ta... Bóg wie jakie! Rozumie pan, drogi panie, li mężczyźni o których mnie pomawiano, mieli dia mnie wartość sztyletu, którym posługujemy się aby ugodzić w serce wroga. Pochłonięta zemstą,
\
C33 BAL2AC
<M.|in - , u u ' , mullillii ■ i , I m-l—««»■-fi^giinirwiini Tr 1 III n n ir-i-»■■I.mi ■ ■
nie czułam ran jakie zadawałam samej sobie. Niewinna jak dziecko, uchodziłam za przewrotną, za na} gorszą kobietę w świacie, i nic nie wiedziałam o tem. Świat jest bardzo ślepy, bardzo głupi, bardzo naiwny; przenika jedynie sekrety ktćrs go bawią, które słuią jego złośliwości; gdy chodzi o rzeczy najw ęk- sze, najszlachetniejsze kładzie sob:e rękę na oczy aby ich nie widzieć, Ale zdaje mi się, że, w owym czasie, miewałam spojrzenia, gesty zbuntowanej niewinności, odruchy dumy które stałyby się fortuną wielkiego malarza. Musiałam olśiiewić salony bu* rzami mego gniewu, potokami wzgardy. Stracona poezjal stwarzamy owe szczytne poematy jedynie w oburzeniu jakie nas chwyta za gardło w dwudziestu leciecM Później, człowiek nie oburza się, C2uje się zmęczony, nie dziwi się już złemu; jest tchórzem, boi się. Och, ja nie oszczędzałam skbiel Odgrywałam najgłupszą rolę w śmiecie: dźwigałam wszystkie ciężary występku nie mając jego korzyści. Tyle sprawiało mi przyjemności narażać s ęl Och( płatałam istne psoty dziecka. Pojechełam do Włoch z młodym szaleńcem, którego rzucił.m z miejscsf skoro mi zaczął mówić o miłość1; ale, kiedym się , • dowiedziała, ie naraził się dla mnie (dopuścił się fałszerstwa aby zdobyć pieniądze!), poleci:-łam go ratować. Matka i mąż, którzy znali mą tajemnicę, silili się nałożyć ml pęta, jako kobiecie rozrzutnej) Och, tym razem, poszłam do króla. Ludwik XVill# ten człowiek bez serca, wzruszył sięt dał ml dwieście tysięcy franków ze swej szkatuły. Margrabi»
d*E*gr?gnon, ów młody człowiek którego pan spotkał może w świecie i który skończył bardzo bogatern małżeństwem, wyszedł nietknięty z otchłani w j&ką zanurzył się dla mnie. Ta przygoda, spowodoweia mą nieopatrznością, otrzeźwiła mnie. Spostrzegł* *1, ze pierwsza padłam ofiarą własnej zemsty. Matka, mąż, teść, mieli za sobą świat, zdawali się ochraniać moje szaleństwa. Matka, która wiedziała dobrze że jestem zbyt dumna, zbyt wielka, zanadto dyU^e!les aby postąpić w czemkolwiak pospolicie, przeraziła się wówczas krzywdą jaką mi uczyniła. Miała pięćdziesiąt dwa lat, opuściła Pary/, osiadła w Uxelies. Kaja s ę obecnie za winy, pokutuje za nie przesadną dewocją i bezgranicznem do mnie przywiązaniem, ftle, w 1823, zostawJa mnie sam na sam z panem da Maufrigneusa. Och, wy mężczyźni, wy nie możecie wiedzieć, co to jest stary ex donżuan! Cóż za życie Z człowiekiem przyzwyczajonym do adoracji światowych lalek, który nie znajduje w domu kadzidła ani kadzielnicy, uma ły dla wszystkiego, i, tym samym faktem, zazdrosny! ChcUł^m, wówczas kiedy p. de M^ufiigneuse był wszystkiem dla mnie, chciałam być dobrą żoną; ale poraniłam się o wszystkie kanty zgryźliwej natury; o wszystkie zachcenią niemocy, dzieciństwa, głupoty, o wszystkie próinostki zarozumienia, o człowieka w pożyciu najnudniej* szego pod słońcem, który mnie traktował jak małą dziewczynkę, silił się upokarzać przy każdej sposo- bności mj dumę, przygniatać mnie swem doświadczeniem, dowodzić ia nie mam pojęcie o niczem.
Ranll mnls wciąż i wszystkiem. Słowem, uczynił co mógł abym go mięła prawo, nienawidzić, zdradzić nawetl ale byłam ofiarą swego głupiego serca i chęci czynienia dobrze, przez jakieś trzy czy cztery lata. Wie pan, jakie bezecne słowo pchnęło mnie do nowych szaleństw? — Księżna de Maufrlgneuse wró" ciła do rręża, powiadano. — Bal przez rozpustę: to przecież tryumf wskrzesać zmarłych, to jedno jej pozostawało, odpowiedzieła moja najlepsza przy* jacićłkap krewna, u której miałam szczęście pana spotkać.
— Pani dpEspard! wykrzyknął Daniel z gestem zgrozy.
— Och! przebaczyłam jej. Zresztą, słówko jest bardzo dowcipne. Kto wie, mnie samej może zdarzyło się smagać jeszcze okrutniejszą złośliwością biedne kobiety równje czyste jak ja.
D7Vthez znów ucałowtł rękę świętej osoby, która, podawszy mu matkę poszatkowaną na kawałki, zrobiwszy z księcia de Cadignan (którego znacie) Otella dziesiątej próby, przyprawiła bigosik z siebie samej, obciążając się zarzutami, aby sobie nadać w oczach naiwnego pisarza owo dziewictwo, które nawet najgłupsza kobieta pod słońcem sili się wmówić za wszelką cenę kochankowi.
— Rozumiesz, mój przyjacielu, że rzucibm się z powrotem w świat, ze skandalem i poto aby robić skandale. Przeszłam nowe walki, trzeba mi było zdobyć niezależność i wyzwolić się z jarzma. Pro* wadziłam tedy, dla innych celów» żyd« lekkomyślna
mi—!■!■! m I II
flby sfę ogłuszyć, aby utopić realność w fantazji* błyszczałam, wydawałam uczty, robiłam »kslę?nę*
1 robiłam długi. W domu, zapominałam we śnie o Zrręrzemu, odradzałam się piękna, wesoła, szalona dla świata; ale, w tej smutnej walce wyobraźni prze. clw rzeczywistości, strawiłam mój majątek. Nadszedł bunt r. 1830, w chwili whśnie gdy, na końcu tej egzystencji z Tysiąca i jednej nocy, spotkałam
miłość czystą i świętą, jaką (jestem szczera!) pragnęłam poznać. Przyznaj pani czy to nie było na* turalne u kcbiety, której serce, zdławione przez tyle przyczyn i wydarzeń, obudziło się w wieku gdy kobieta czuje że ją oszukano a widzi doktł* siebie tyle kobiet szczęśliwych przez miłość? Ach! czemuż M chał Chrestien był tak pełen sźacunku? I w tern szyderstwo losu! Cćż pan chce? Upadając, straciłam wszystko, nie mięłam złudzeń; wycisnęłam wszystko z wyjątkiem jednego owocu, na któiy nie mam jui smaku ani zębów. Słowem, byłam zmierżona światem, w chwili gdy przys2ł;> mi opuścić świa\ Jest w tem coś opatrznościowego, jak w upadku sił który przygotowuje nas do śmierci. (Uczyniła ges* religijnego namaszczenia).
— Wszystko mi sprzyjało wówczas, podjęła, klęska monarchii i jej rui^y pomogły mi zagrzebać się... Syn pociesza mnie po wielu rzeczach. Miłość macierzsńska opłaca nam wszystkie Inne oszukane uczucia! ś.viat dziwi się mej pustelni: ja znała;'«n w niej szczęście. Och! gdyby pan wiedział, jak czuje się szczęśliwa ta oto biedna Utota! Poświęcane
wszystko synowi, zapominam o słodyczach których nie znam i nie poznam nigdy. Ktoby uwierzył iż, dla księżnej de Cadignan, iycie streszcza się w lichej nocy poślubnej, wszystkie zaś przygody, jakie je] przypisują, w wyzwaniu rzuconem przez m łą d/iew* czynkę dwom straszliwym namiętnościom? Nie, nikt... Dziś lękam się wszystkiego. Odepchnę z pewnością szczere uczucie, prawdziwą i świętą miicćć, przez pamięć tylu fałszów, tylu nieszczęść; tak jak boga« cze, zarwani priez hultajów udających nieszczęście, odtrącają cnotliwą nęd«ę, zrażeni już do miłosierdzia. Wszystko to Jest straszne, nieprawdaż? ala wierzaj
mi pan, to dzieje wielu kobiet.
Te ostatnie słowa wypowiedziane były lekkim
i żartobliwym tonem, który przypominał kobietę wytworną i drwiącą. D’ftrthez był ogłuszony. W jago oczach, ludzie których trybunały wysyłeł/ na galery, jednego za to źe zabił, innego za kradzież z włamaniem, owego źe się pomylił w podpisie co do nazwiska, byli świętymi w porównaniu do „wielkiego świata*. Tę okrutną elegję, ukutą w ersena'e kłamstwa i zanurzoną w wodach paryskiego Styksu, księżna wyśpiewała z akcentem prawdy niepodobnym do naśladowania. Pisarz patrzał jakiś czas na tę czarującą kobietę, zanurzoną w fotelu, której obie ręce opadeły z poręczy, niby dwie krople rosy zwl« sające z kwiatu, wyczerpaną swym zwierzeniem, przytłoczoną niem i zdającą się przeżywać w tern opowiadaniu wszystkie cierpienia swego życia: sta.
»«o# «nk>la melancholii.
— 1 osądź, rzekła prostując się nagłym ruchem
I podnosząc rękę, a zarazem strzelając błyskawicami z oczu w których gorzało dwadzieścia lat rzekomej €zystoscif osądź, jakie wrażenie musiała zrobić na mnie miłość pańskiego przyjaciela; ale, przez okrut* ne szyderstwo losu... lub może Boga... wówczas bowiem, wyznaję, mężczyzna, ale mężczyzna godny mnie, byłby mnie znalazł słabą, tak byłam spragniona szczęścia! i ot! umarł, i umarł, ocalając życie ko- mu?.*, panu de Cadignanl 1 dziwi się pan, iż za sta«’ jesz mnie zadumaną...
To był ostatni cios. Biedny d*Arthez nie mógł się opanować, ukląkł i utopił głowę w rękach księżnej, płakał owemi słodkiemi łzami jakie wylewałyby anioły, gdyby anicły płakały. Podczas gdy Daniel wtulił tak głowę, po wargach pani de Cadignan błądził złośliwy uśmieszek tryumfu, ten uśmiech któryby miały małpy, płatając jakąś przednią sztukę, gdyby małpy uśmiechały się, — No, trzymam go, pomyślała: i w istocie trzymała go dobrze.
— Ależ pani jesteś... rzeH, podnosząc swą pię* kną głowę i patrząc z miłością na księżnę.
Dziewicą - męczennicą, odparła, uśmiechając się z pospolitości tego starego konceptu, ale dając mu urocze znaczenie, przez ten uśmiech pełen o- krutnej' wesołości. Jeżeli widzisz że się śmieję, to stąd, iż myślę o tej księżnej która zna świat, o tej djuszessie de Maufrigneuse, której przypisują i d$ Marsaya, i bezecnego de Trailles, bandytę politycz* nego, i głuptaska d’Esgrignon, i Rastignaka, Rubem^
C$rJca
prćgo, ambasadorów, ministrów, generałów rosyj* skich, czy ja wiem kogo? całą Europą! ileż nagadana « Krn albumie, który kazełam zrobić, wierząc ^ wszysc którzy mnie uwielbiali byli mymi przyj*' Uw.4... Ovh! to straszne. Nie.rozumiem w jaki sposób cierpię mężczyznę u swoich stóp: gardzie nirflW
to powinno być moją reiigją.
Podniosła się, podeszła ku oknu krokiem pel*
nym dostojeństwa.
D’Arthez usiadł z powrotem, nie śmiejąc iść i* księżną, ale patrząc na nią; usłyszał jak ociera nos; napozór, oczywiście. Któraż księżna uciera nos? Djana próbowała niepodobieństwa, aby przeko* nać o swej uczuciowości* D’Arthez sądził, iż anioł jego płacze, podbiegł, objął ją wpół, przycisnął do
serca.
— Nie, zostaw mnie, szepnęła słabym głosem*
sawiele jest we mnie zwątpienia aby można coś zs mnie wykrzesać. Pogodzić mnie z życiem, to zadanie nad s ły mężczyzny.
— Dj ano, będę cię kochał za całe twoje zma*
nowane życie.
— Nie, nie mów tak do mnie, odparła. W tej
chwili jestem zawstydzona i drżąca, jakgdybym popełniła największe występki.
Wróciła erłkowicie do niewinności małych dzie
wczynek, pozostając mimo to dostojną, wielka» wspaniałą jak królowa. Niepodobna opisać wrazefl*® owej sztuczki tak zręcznej, iż sięgała szczerej prawdy*
na duszy równie szczerej i świeżej jak d'Anh®2®*
Wielki pisarz stał we framudze, niemy z podziwu bierny, czekając słowa, gdy księżna czekała poca* iunku; ale była mu nazbyt święta. Skoro księżna zmarzła nieco, wrócła z powrotem \na fotel, nogi miała skostniałe.
— Tu będzie długa przeprawa, pomyślała, patrząc nań z wyniosłem czołem i gtawą promienną od cnoty.
Czy to kobieta? pytał sam siebie ów głębo* ki znawca duszy ludzkiej. Jak do niej przystąpić?
Pii do drugiej w nocy spędzili czas na mówię« niu głupstw, które kobiety genjalne— jak księżna— umieją zaprawić osobliwym czarem. Djana twier* dziła, że jest zanadto zużyta, stara, zwiędła; d’f\ithez dowodził jej, o czem była przeświadczona, że ma skórę nieskończenie delikatną, rozkoszną w dotknięciu, nieporównanie białą, pachnącą; że jest młoda, w pel* ni rozkwitu. Spierali się o każdy rys piękności, o Jeden szczegół po drugim, za pomocą: — Czy wie rżysz? — Pan jest szalony. — To z pragnienia 1—Za dwa tygodnie będziesz mnie widział taką jaką jestem. — Ostatecznie, dochodzę czterdziestki. — Czy można kochać tak starą kobietę? D’Aithez rozwinął płomienną i studencką wymowę, upstrzoną najprze* sadniejszemi epitetami. Słysząc tego niepospolite* 90 pisarza mówiącego bzdurstwa godne podporucz* nlka, księżia słuchała go z twarzą skupioną, roztklU wioną, a'e śmiejąc się w duchu.
Kiedy d7\rthez znalazł się na ulicy, pytał tam siebie, czy nie powinien był okazać mniej szacunku.
Przeszedł w myśli owe osobliwe zwierzenia, które, oczywiście, tutaj mocno skrócono; wymagałyby całej książki, aby je oddać w ich miodopłynnej obfitości#
2 grą sceniczną która Im towarzyszyła. Retrospektywna przenikliwość tego tak naturalnego I tak głębokiego człowieka dęła się oszukać naturalności te- go romansu, jego głębi, akcentowi księżnej.
“ To prawda, mów ł sobie nie mogąc usnąć, istnieją w świacie takie dramaty; świet hoduje podobne ohydy pod kwiatami elegancji, pod haftem potwarzy, pod dowcipem ploteczek. Nie wymyślimy nigdy nic ponad prawdę. Biedna Djana! * Michał przeczuwał tę zagadkę; powiadał że pod ta powłcką lodów są wulkany! I Bipnchon, Rastignac mają słuszność: kiedy mężczyzna może skojarzyć wielkość Ideału I rozkosze pragnienia w miłości kobiety wykwintnej, pełnej rozumu, delikatności, to musi być niewymowne szczęście! I zgłębiał swą miłość, i wy*
dawała mu się nieskończoną.
Nazajutrz, koło drugiej, pani dfEspard, która przeszło od miesiąca nie widzieła księżnej i nie otrzymała od niej ani słówka, przyszła sprowadzona żywą ciekawością. Nic ucieszniejszego nad rozmowę dwóch sprytnych gadzinek przez pierwsze dwadzieścia minut Djana d'CJxel!es strzegła się niby żółtej sukni wspomnieć o d'f\rthezie. Margrabina krążyła wokoło tej kwestji jak beduin dokoła karawany. Djana bawiła się; margrabina była wściekła. Diana czekała, chciała użyć przyjaciółki niby psa myśliwskiego«* Te dwie kobiety, tak glośM
we współczesnym śwjecie, nie były równe co do siły. Księżna przerastała margrabinę o głowę, margrabina zaś uznawała w głębi tę wyższość. W tem może mieściła się tajemnica przyjaźni. Słabsza tkwią przyczajona w swem udanem przywiązaniu, śledząc - godzinę, tak długo wyczekiwaną przez wszystkich słabych, gdy bidzie mogła skoczyć do gardła silniejszemu i wycisnąć tam ślad radosnego ukąszenia. Djana czytała w niej jasno. C*ły świat dał się omamić serdecznościom tych dwóch kobiet W chwili gdy księżna spostrzegła pytanie na ustach przyja cicłKi, rzekła: — A więc, moja droga, winna ci jestem szczęście zupełne, olbrzymie, nieskończone, niebiańskie.
— Co chcesz powiedzieć?
— Przypominasz sobie to, cośmy przetrawiały, przed trzema miesiącami, w tym ogródku, na ł^wce, w słońcu, pod jaśminem? Och! jedynie ludzie ge- njalni umieją kochać. Zastosowałabym chętnie do mego wielkiego Daniela powiedzenie księcia Alby do Katarzyny Medycejskiej: „Głowa jednego łososia warta więcej niż głowy wszystkich żab".
— Nie dziw, że już cię nie widuję, rzekła pani d*Espard.
— Przyrzeknij ml, jeśli go zobaczysz, źe mu nie powiesz ani słowa o mnie, moja najdroższa, rzekła księżna, ujmując rękę margrabiny. Jestem szczęśliwa, och! ale to szczęśliwa nad wyraz, a wszak wiesz, jak daleko, w naszym świecie, posuwa się słówko, iart*e Jedno słowo zabija, tyb
umieją włożyć jadu w jedno słowo! Gdybyś wiedza- la, jak bardzo, od tygodnia, pregnęłam dla ciebie podcbnego uczucia! Ach, tak, jaka to słodycz, jaki tryumf dla nas, dokończyć swego kobiecego życia, dając się ukołysać miłości gorącej, czystej, oddanej, zupełnej, całkowitej, zwłaszcza jeśli się jej szukało tak długo.
— Czemu prosisz mnie abym dochowała wiary najlepszej przyjaciółce, rzekła pani d'Espard* Uważasz mnie tedy za zdolną do wypłatania ci nie* godziwej sztuczki?
— Kiedy kobieta posiada taki skarb, obawa postradania go jest ¿byt naturalna... Jestem niedo* rzeczna, wybacz mi, droga.
W chwilę potem, margrabina wyszła; patrząc za odchodzącą, księżna powiedziała sobie: Jak ona mnie urządzi! obyż mogła powiedzieć wszystko co wie o mnie; ale, aby jej oszczędzić trudu wyciągania stąd Daniela, poślę go jej.
W kilka chwil później, o trzeciej, przybył d'f\r- thez. Wśród zajmującej rozmowy, księżna prze: wała w pól słowa, i położyła mu piękną dłoń na ramieniu.
— Daruj, drogi przyjacielu, rzekła przerywając, ale zapomniałabym o rzeczy, która wydaje się głupstwem a wszakże jest niezmiernej wagi. Nie poka* zeleś się u pani d’Espard od owego po tysiąckroć szczęśliwego dnia w którym cię spotkałam; idź tam, nie dla ciebie, ani przez grzeczność, ale dla mnie*
Może zrobiłeś mi w niej wroga, jeśli się przy* padkiem dowiedziała, że, od czasu tego obiadu, nie ruszyłeś się, można powiedzieć, z mejo domu. Zresztą, mój przyacielu, nie byłabym rada, że dla mnie opuszczasz stosunki i świat, swoje zatrudnienia, dzieła... Znowuż stałabym się przedmiotem po* twa^y. Czegóżby nie mówiono? że cię trzymam na pasku, że cię zagarniam, że lękam się porównań, że chcę jeszcze świat zaprzą ?ć sobą, że dobrze się biorę do rzeczy aby zachować zdob/cz, wiedząc że to już ostatnia... Kto mógłby zgadnąć, że jesteś moim jedynym przyjacielem? Jeśli mnie kochasz tak jak mówisz, dasz światu do pjznania, że jesteś- my jedynie i poprostu bratem i siostrą. Mów dalej.
Daniela podbiła na zawsze niewymowna sio« dycz, z jaką ta pełna wdzięku kcbieta układeła fałdy sukni aby upaść z całdj wytwornością. Było coś nie* skończenie szlachetnego, delikatnego w tych sło* wach; rozczuliła go do łez. Księżna wyrastała ponad niegodne i mieszczańskie targi kobiet które się spierają i prawują, kawałik po kawałku, po wszystkich kanapach; miała niesłychaną wielkość; nie po* trzebowała tego mówić, związek ich miał w sobie coś szlachetnego, prostego. To nie było ani wczoraj, ani jutro, ani dz ś; będzie kiedy zechcą oboje, bez nieskończonych spowijań w to, co kobiety po. spolite nazywają poświęceniem: wiedzą widocznie ile na tem muszą stracić, podczas gdy święto to jest tryumfem dla kobiet pewnych li zyskują na
248 BALZAG
,1 ywr ir - I- m —n~i . H T~— •'!■■ ni« H I 1 ■ .1 — ■ ■■ - — * . ■ — —
iiiem. W Łem zdaniu, wszystko było nieokreślone jak obietnica, słodkie jak nadzieja, a mimo to pe- wne jak prawo. Przyznajmy to: tego rodzaju wielkości są przywilejem jedynie owych świetnych ob- ludnie; pozostają władczyniami jeszcze tam, gdzie inne kobiety stają się służebnicami. D^rthez mógł zmierzyć przepaść, jaka istnieje między temi dwoma rodzajami kobiet. Księżna okazyweła się zawsze godna i piękna. Tajemnica owej szlachetności leży może w sztuce, z jaką wielkie damy umieją się obnażyć ze swych zasłon; dochodzą, w danej sytuacji, do tego, iż są jak grecki posąg: gdyby za* chowały bodaj szmatkę, byłyby bezwstydne. Mieszczka stara się zawsze w coś zawijać.
Opancerzony czułością, podsycany najwspanial- szą ciotą, d’flrthez usłuchał i poszedł do pani d’Es- pard, która rozwinęli czarującą zalotncść. Margrabina strzegła się wspomnieć bodaj słowo o księżnej, zaprosiła go jedynie na obiad za kitka dni.
Tego dnia d'flnhez zastał licznych gości: margrabina zaproś łi Rastignaka, Blondeta, margrabiego d‘Adjuda Pinto, Maksyma de Trailles, margiabiego d’Esgrignon, obu Vandenessow, du Tilleta, jednego z najbc gatszych bankierów w Paryżu; barona de Nucin* gen, Natana, lady Dudley, dwóch modnych sekretarzy ambasady, i kawalera o’Espard, jedną z najgłębszych osobistości tego salonu, sprężynę polityki swej bra towej:
Śmiejąc się, Maksym d« Traifles zagadnął
d*flrthezss t
Sekrety 4« Cwfc#r»n
■ł— u . . - --—- —
— Bywa pan często u księżnej de Cadignan?
D7\rthez odpowiedział suchem skinieniem głowy: Maksym de Trailles1) był to rzezimieszek wysokiej klasy, bez czci i wiary, zdolny do wszystkiego, ruj* nujący kobiety które się doń przywiązały, każący im zastawiać dla siebie djamenty, ale pokrywający to postępowanie błyszczącym pokostem, urokiem mem- Jer i piekielnym dowcipem* Budzł w całym świacie jednaki lęk i wzgardę, al?, ponieważ nikt nie był tak odważny aby mu okazeć co i rejO niż najdworniejszą uprzejmość, nie mógi spostuedz się na tem, lub udawał ie się nie spostrzega. Hrabiemu de Marsay zawdzięczał ostatni szczebel karjery jaki mógł osiągnąć. De Marsay, który znał Maksyma oddawna i na wylot, odgadł w nim talent do pewnych sekretnych i dyplomatycz* nych funkcji, które mu powierzał, I z których tamten wywiązywał się znakomicie. DWthez był od roku wmieszany na tyle w politykę aby znać do gruntu tę oSDbistość, i on jeden miał może dość charakteru, aby wyrazić głośno to, co wszyscy myśleli po cichu*
— Do tla nij s befnożdzią sanie łpujeź ban
fspę; rzeki baron de Nucingen,
— Och! Księżna jest niewątpliwie Jedną z naf niebezpieczniejszych osób których próg mężczyzna może przestąpić, wykrzyknął z cicha margrabia
HM*———■ac^y—mmmmm
1) Ojcie# Gtrtaif Gofestek, Afersysi*.
d’Esgrignon, Jej to zawdzięczam zakałę mego małżeństwa.
— Niebezpieczna? rzekła pani d’Espard. Proszę nie mówić w ten sposób o mojej najlepszej przyjaciółce. Nigdy nia słyszałam ani nla widdalam u księżnej nic, coby nia płynąło z najpodnioślejszych uczuć.
— Niechże pani pozwoli mówić margrabiemul zawołał Rastignac. Kiedy ładny koń wy adzi kogo ze strzemion, zaraz szuka się w nim wad i sprzedaje się go.
Dotknięty tem odezwaniem, margrabia spojrzał na Daniela i rzekł: — Nie jest pan, mam nad* e ę, z kręiną w takich stosunkach, aby nas to miało krępować w rozmowie.
D’flrthez milczał. D’Esgrignon, który nie był pozbawiony dowcipu, nakreśl i, w odpowiedzi Rastlg- nakowi, apologetyczny portret księżnej, który przy* prawił cały stół o wescbść. Ponieważ koncept ten był dla d’/\rtheza zupetiie niezrozumiały, nachyllj się do pani de Montcornet, swej sąsiadki, i spytał O znaczenie' tych żartów.
—• Ależ, z wyjątkiem pana (wnosząc z dobrego mniemania jakie pan ma o księżnej), wszyscy bia siadnicy cieszyli się, jak słychać, jej względami.
— Mogę panią upewnić, że nienr.a cienia prawdy w tej ©pinjL
Jednakże, tu obecny pan d'Esgrignon, szlach* de i Percne, doszczętnie zrujnował się dis oiej
przed dwunastu laty, | z jej powodu omal nie poszedł na rusztowanie.
—* Znam tą sprawę. Pani de Cadignan ocaliła
pani d’E;grignon od ławy oskarżonych, i oto jak się jej odwdzięcza.
x *
Pani de Montcornet popatrzyła na d7\rtheza ze zdumieniem i ciekawością bliską ogłupienia, następnie zwróciła oczy na panią d'Espard* pokazując go jej jakby mówiła: „Urzeczony jest!“
Przez czas tej krótkiej rozmowy, pani d'Es
pard występoweła w obronie pani de Cad gnan, ale
obrona ta podobna była do gromochronów które
ściągają pioruny. Skoro d*f\rthez wrócił do po*
wszechnej rozmowy, usłyszał słówko, rzucone przez Maksyma de Traiiies: — (J Djany zepsucie nie jest rezultatem ale źródłem, i może temu właśnie za-
wdz ęcza ona swą cudowną naturalność; nie szuka,
\
nie wymyśla nic; najwymyślniejsze wyrafinowania ofiaruje niby natchnienie naiwnej miłości, i niepodobna jej nie wierzyć.
Zdanie to, jakby umyślnie przygotowane dla człowieka na miarę Daniela, było tak silne, iż padło niby konkluzja. Porzucono temat, ksężna wydawała się do rżnie ta. D’Arthez popatrzył na Maksyma de
3
Traiiies i na d’Esgrignona drwiąco.
— Największą winą tej kobiety Jest to, że wstępuje w ślady mężczyzn. Trwoni jak oni rodowe dobra, wysyła swoich kochanków do lichwiarzy pożera posagi, rujauje sieroty, topi w rękach stare
232 . BAL2AC
r. ^ ^
* . *.
zamczyska, podsuwa i popełnia może inne zbrodnie, aie...
Nigdy żadna z dwóch osobistości którym odpowiadał d’Arthez nie słyszała nic równie silnego. Na to ale, cały stół oniemiał, każdy znieruchomiał z widelcem w powietrzu, z oczyma kolejno zwróco* nemi na odważnego pisarza i na potwarców, oczekując w straszliwem milczeniu konkluzji.
4
—: Ala, rzekł d Arthez drwiąco i lekko, księżna de Cadigran ma nad mężczyznami jedną przewagę: kiedy ktoś naraził się dla niej na niebezpieczeństwo, ratuje go i nie mówi źle o nikim. Dlaczegóż, na tyle kobiet, nie miałaby się znaleźć jedna, któraby się bawiła mężczyznami, jak mężczyźni bawią się
kobietami? Czemu płeć piękna nie miałaby mieć, od czasu do czasu, odwetu?
— Genjusz okazał się mocniejszy od dowcipu, rzekł Blondet do Natana.
Ten deszcz szyderstwa był w istocie niby ogień armatni przeciw strzelaninie z fuzji. Rozmowa przeszła corychiej na inny temat. Ani hrabia de Trailles $ni margrabia d’Esgrignon nie kwapili się jakoś do zwady z d'Arthezem. Kiedy podano kawę, Błon* det i Natan podeszli do pisarza z żywością której nikt nie śmiał naśladować, tak trudno było po* godzić podziw zbudzony jago zachowaniem z obawą uczynienia sobie dwóch potężnych wrogów.
— Nie od dziś wiemy, jak bardzo twój charakter stoi na wysokości talentu, rzekł Blondet. Zachowałaś się przed chwilą Jul nie jak człowiek,
aSe jak Bogi nie dać się ponieść ani sercu ani wy* obraźni; nie wziąć w obronę ukochanej kobiety, którego to błędu oczekiwano pó tob>e i który dałby tryumf temu światu, pożeranemu zazdrością wobec aureoli pisarskiej... niel pozwól sobie powiedzieć, to szczyt dyplomacji.
— Och! pan jest mężem Stanu, rzekł Natan. Równie zręcznem jak trudnem jest pomścić kobietę nie broniąc jej.
— Księżna jest jedną z bohaterek legitymis« tycznego stronnictwa, czyż nie jest obowiązkiem każdego człowieka z honorem ochraniać ją tnimo wszystko} odparł chłodno d’Arthez; to, co zrobiła dla swego króla, okupiłoby najszaleńsze życie,
— Ostro się trzyma, rzekł Natan do Blondeta,
— Zupełnie tak, jakby księżna była tego warta, odparł Rast'gnac, kiory zbliżył się do nich.
D'Arthez poszedł do księżnej, która czekała nań wydana na pastwę najżywszych obaw. Wynik tej próby, którą Djana sama wyzwała, mógł być dla niej opłakany. Pierwszy raz w życiu, ta kobieta cierpiała w sercu i oblewzła się zimnym potem. Nie wie* działa jak się zachować w razie gdyby d’flrthez uwierzył światu, który mówił prawdę, miast wierzyć jej która kłamała; nigdy bowiem równie piękny charakter, człowiek równie pełny, dusza tak czysta, umysł tek szczery, nie nastręczał/ się jej oczom i dł)niom. Jeżeli utkała tak okrutne kłamstwa, popchnęła ją do tego chęć poznania prawdziwej miłości. Czuła tę miłość jak wylęga się w jej sercu, kochała
theza była skazana na oczekiwanie go, chciała bo* wiem zostać dlań ową wpaniałą postacią której rolę grała w jego oczach. Kiedy usłyszała kroki Da« nlela, doświadczyła wzruszenia, drżączki, która wstrzą« snęła ją aż do szpiku. Odruch ten, którego nie doznała nigdy w czasie najbardziej awanturniczej — jak na kobietę jej stanowiska — egrystancji, przekonał ją w tej chwil, iż postaw ła na kartę swoje szczęście,
N
Oczy jej, które spoglądał/ # przestrzeń, ogarnęły
» % całego d7\i theza; przejrzała go przez skórę, wyczytała w jego duszy: podejrzenie nie musnęł? go ha* wet swem skrzydłem nietoperza. Po ^rsszliwym od* ruchu trwogi nastąpiła reakcja, radość omal nie zdławiła szczęśliwej Djany; niema bowiem istoty, któraby nie znalazła więcej siły dla zniesienia
i
bólu, co dla oparcia się nadmiernemu szczę-
i
ściu«
— Danielu, spotwarzono mnie I ty mnie pomściłeś! wykrzyknęła podnosząc się i otwierając mu ramiona.
W głęboklem zdumieniu w jakie wprawiło go to odezwai ie, którego korzenie był/ dlań niewidzialne, Daniel pozwolł ująć swą głowę piąkuemi rękami; księżna ucabwala go nabożnie w czoło.
— Jakim cudem pani wie,..
— O dudku genjainy 1 czyż nie widzisz, ź® kocham cię do szaleństwa?
Od tego dnia nie było już mowy o księżnej de Cadignan, ani o d’Arthezie. Księżna odziedziczyła
\4
'-.V
, i
:
•'i
f
/•V -i
•.'•• • \V- ’•. -
Sekrety Kslęłnej da C&dignan
po matce jakiś majątek, spędza lato z wielkim pis» rzem w swojej wilji w Genewie i wraca na kilka zl* mowych miesięcy do Paryża. D’Arthez pokazuje się tylko w Izbie, a utwory jego stały się niezmiernie rzadkie. Czy to rozwiązanie? Tak, dla ludzi umieją* cych czytać; nie dla tych, którzy chcą wszystko wiedzieć«
Jardies, czerwiec 1832.
tfty O*!
.c;
'•*'4 i1
y-
■
, ■
'l -
•tfr'
>/
Ul’
f', ■«
. J
, \