Derwin Jerzy Lody

L o d y



Promienie nisko wiszącego porannego słońca zaglądały daleko w głąb rozległej jadalnej sali schroniska. W powietrzu unosiła się mieszanina zapachów kawy, pieczywa, serów, wędlin, smażonych jaj. Przy stolikach toczyły się leniwe pogwarki, jakby senne jeszcze.

W pewnej chwili przycichł szmer rozmów i szczęk talerzy. Agata i Piotr unieśli głowy i spojrzeli w stronę, w którą zwrócone były liczne twarze śniadających. W drzwiach stała młoda kobieta – wysoka i bardzo szczupła. Była ubrana na czarno, w obcisłe sztruksowe spodnie i gładki sweter. Gładkie, czarne włosy, zebrane w kok, odsłaniały wysoko sklepione czoło. Ciepły odblask od pomarańczowej chusty uwiązanej na szyi kładł się na regularnych, drobnych rysach lekko opalonej twarzy.

Może dziewczyna zatrzymała się w wejściu, aby ściągnąć na siebie uwagę, a może rozglądała się tylko ciemnymi, bystrymi oczami w poszukiwaniu wolnego miejsca? Jej wzrok zatrzymał się na stoliku, przy którym siedzieli Piotr i Agata. Po krótkim wahaniu ruszyła w ich stro.

Piękna brunetka zajęła miejsce na przeciw niego. W ten sposób, z pewnością odruchowo i podświadomie, ułatwiła mu kierowanie na nią wzroku bez kłopotliwego odwracania głowy.

Już w pierwszym zdaniu, zwracając się do obcej przez ty, Agata niejako uchyliła przed nią drzwi szerzej i gościnniej, niż było to w tej sytuacji konieczne, co przez przybyłą zostało zauważone i przyjęte z wdzięcznością.

Piotr położył dłoń na ręce Agaty i podniósł wzrok na jej długie, proste włosy. Związa­ne w koński ogon, raczej jasne niż ciemne, mieniły się niezwykłymi metalicznymi błyskami.

Dotychczas gustowałem głównie w tonacji blond-metalik. Skoro jednak kierujesz moją uwagę w stronę innych, ciemniejszych kolorów... ¾ľ ostentacyjnie przeniósł spojrzenie na Annę — Tak, istotnie. Architekturze i kolorystyce brunetek nie mam nic do zarzucenia. Czy mam kontynuować?

Nie, nie! W żadnym wypadku! Całą twoją spostrzegawczą uwagę zachowuję na własny użytek! ¾ľ w udanym popłochu zaprzeczyła Agata, obracając ręką jego twarz ku sobie.

Czy jesteś... sama? ¾ľ po chwili zwróciła się do Anny z powagą w obniżonym głosie.

Rumieniec ściemnił twarz zagadniętej, nie przygotowanej na tak bezpośrednie, osobiste pytanie. Także Piotra ręka z kęsem pieczywa znieruchomiała w połowie drogi. Znał delikatność i takt swojej dziewczyny, toteż utkwił w jej twarzy oczy rozszerzone niemym pytaniem. Aga podchwyciła zdziwione spojrzenie i niemal wyzywającym przechyleniem głowy z wysuniętym podbródkiem potwierdziła, że jest świadoma tego, co robi. Pojawiający się z wolna wyraz rozczarowania zniknął jednak z jej twarzy, kiedy dostrzegła błysk zrozumienia w oczach Piotra, które ten przeniósł na Annę.

Anna opanowała zakłopotanie i roześmiała się.

Dziękuję wam za miłe komplementy. Mój Stefan nie rozpieszcza mnie...¾ľ zawiesiła głos ¾ľ ...komplementami. Nie, nie jestem sama. Tak, jestem sama. On przyjedzie za kilka dni. Od tej chwili uwielbiam blondynki, te metaliczne w każdym razie ‑ inteligentne i dowcipne, nawet kiedy są odrobinę złośliwe! I przyjmuję ofertę zbliże­nia, której dopatruję się w pytaniu, czy jestem sama. Czy zaliczyłam test?... Zaraz, zaraz! Zwierzam się wam z tajemnic mego serca i alkowy, a nie znam nawet waszych imion?!

Przez chwilę w milczeniu zajadali znakomite kruche zakopiańskie bułeczki z wędzonymi serkami.

Anna patrzyła na młodą parę z niedowierzaniem i zmieszaniem.

Przy sąsiednim stoliku, tyłem do studenckiej trójki, siedział starszy, szpakowaty męż­czyzna w zielonej wiatrówce. Przy ostatnich zdaniach z uśmiechem zadowolenia zerknął na nich przez ramię.

...

Zrzucił z siebie dres i już sięgał po spodnie narciarskie, kiedy z łazienki wyszła Aga – w krótkiej jedwabnej koszulce, ledwie przykrywającej obcisłe figi. Zmierzała w stronę ubioru przewieszonego przez oparcie krzesła, kiedy ich spojrzenia spotkały się... Zmieniła widocznie chwilowo zamiar, bo podeszła do chłopca, objęła go nagimi ramionami za szyję i przylgnęła do niego całym ciałem.

Piotr jedną ręką mocno przygarnął dziewczynę do siebie, a drugą gładził plecy i pośladki przez gładką, śliską tkaninę. Po chwili zwolnił uścisk i ręka przeniosła się na jej piersi.

I rzeczywiście – czuła, jak coraz to ciaśniej robiło się między ich zwartymi podbrzuszami. Zbliżyła rozchylone usta do jego warg. W świeżą woń pasty do zębów wmieszał się już znany mu gorzkawy zapach oddechu podnieconej kobiety.

Piotr gorączkowo sięgnął ręką pod majteczki, a dziewczyna zgarnęła je z siebie i opuściła na podłogę.

Stając do niego nieco bokiem, wysunęła biodra ku przodowi. Włożył dłoń między rozstawione gościnnie uda. Palce chwilę błądziły w mchu miękkich włosów aż natrafiły na wilgotne fałdy krocza. Rozgarnął je, a dziewczyna drgnęła z westchnieniem, kiedy w ich kąciku odnalazł obrzmiałego robaczka i począł go delikatnie gładzić i łechtać. Potęgowała jego i swoje podniecenie drobnymi pulsującymi ruchami bioder. Ani się spostrzegła, kiedy ogarnęła ją fala rozkoszy. Po kilku konwulsyjnych ruchach znieruchomiała.

Pociągnęła chłopca w stronę łóżka. Położyła się i przygarnęła go do siebie. Pieściła rękami jego ciało. Delikatnie uciskała jądra, co lubił ogromnie. Piotr bardzo już pragnął zanurzyć się w swojej kobiecie, ale przez chwilę powstrzymywał się jeszcze, aby mogła przyjść do siebie po doznanym przeżyciu. Wyczuwała zarówno jego niecierpliwe pożądanie jak i taktowną powściągliwość. Nie zwlekała dłużej z zachętą.

Czekała przez moment, aby mógł dać znak, jak by chciał w nią wejść. Wystarczyło, że położył rękę na jej biodrze, aby zrozumiała jego życzenie. Przewróciła się na brzuch i wysunęła w jego stronę pupę. Jeszcze krótką chwilę sycił oczy widokiem rozchylonych różowych płatków, zanim wsunął się między obrzmiałe, wilgotne wargi. Ujął w obie ręce piersi dziewczyny i położył się na niej. Co raz to mocniej sięgał dna jej ciała i uderzał w nie z żywiołową rozkoszą. Wiedzieli obydwoje, że Aga tym razem nie nadąży za nim. Dlatego Piotr całkowicie oddał się własnemu przeżyciu i wręcz tarzał się w dziewczynie. Wkrótce też osiągnął cel w niebywałym uniesieniu...

Leżeli obok siebie cisi i szczęśliwi. Jednak szczytowanie Piotra i jego szalone ruchy podnieciły Agatę. Ogarniała ją chęć wznowienia rozkosznych igraszek. Z tego powodu, a może również pod wpływem myśli, które jej przyszły do głowy, obróciła się na bok, położyła na jego biodrze nogę ugiętą w kolanie i zbliżyła usta do jego twarzy. Gładząc piersi i podbrzusze mężczyzny, zaczęła mu sączyć szeptem w ucho słowa pieszczotliwe, lubieżne, prowokujące...

Piotr odpowiadał na śmiałe zaczepki Agi. Odwzajemniał pieszczoty. Szukał jej piersi – prześlicznych niewielkich jędrnych jabłuszek. Ugniatał je, ssał delikatnie... Kiedy wyczuła ręką, że jego członek rośnie i twardnieje, osunęła się ku niemu i wzięła go w usta. Pieściła go delikatnymi ruchami warg i języka, aż stał się ogromny i sztywny. Wtedy powróciła do ucha i szeptała w nie bezwstydnie...

Położyła się na wznak i szeroko rozłożyła uniesione uda. A kiedy wszedł w nią, po kilku posuwistych ruchach zwolna wyprostowała i złożyła pod nim nogi. W ten sposób ujęła członka ciasnym uściskiem pochwy i spotęgowała doznania obydwojga do granic możliwości... Po kilkunastu energicznych ruchach osiągnęli orgazm razem, w jednej wspaniałej chwili.

...

Następnego dnia Agata i Piotr już kończyli śniadanie, kiedy pojawiła się radośnie uśmiechnięta Ania i położyła przed nimi na stoliku trzy małe kartoniki.

Zdobycie miejscówek nie było sprawą łatwą i przed kasą kolejki linowej w Kuźnicach już od piątej nad ranem ustawiały się długie kolejki chętnych. Najtrudniej było o miejsca na kursy przedpołudniowe umożliwiające nie tylko pierwszy zjazd w pełni wczes­nego dnia, ale i drugi jeszcze, tuż po południu. Miejscówki na te godziny rozchodziły się nieoficjalnymi, podskórnymi kanałami wśród ustosunkowanych osób i rzadko były dos­tępne dla zwykłych turystów.

Piotr czuł, że upór Agaty może mieć jeszcze jakieś dodatkowe przyczyny i zgodził się, choć niechętnie. Ania powstrzymała się taktownie od wyrażania opinii i swoją akceptację wyraziła bez słowa rozkładając bezradnie ręce. Agata wzięła jeden z kartoników i odeszła z nim w stronę recepcji, a Piotr pozostał z Anią, która w pośpiechu zajęła się śniadaniem. Żadne z nich nie zauważyło, jak od sąsiedniego stolika podniósł się starszy, szpakowaty mężczyzna w zielonym swetrze i podążył za Agatą.

...

Piotr i Anna wspinali się wolno z nartami na ramieniu ku wąskiej grani rozdzielającej Kocioł Gąsienicowy od Goryczkowego. Po prawej stronie rysował się na tle nieba szary, kamienny budynek obserwatorium, sylwetką przypominający niewielki zamek obronny.

Tak gwarząc, młodzi weszli na wąską ścieżkę, w sezonie wędrówek wiodącą szczytami, wzdłuż granicy, hen aż pod Giewont i dalej, ku Czerwonym Wierchom...

Teraz szlak był przysypany grubą warstwą świeżego puchu i przetarty śladami niewielu narciarzy, gdyż większość decydowała się na zjazd do Kotła Gąsienicowego, wprost spod górnej stacji kolejki linowej.

Zatrzymali się dla wytchnienia i dla wspaniałego widoku. Z bezchmurnego, ciemno niebieskiego nieba przedpołudniowe słońce świeciło na białe, aż do bólu oczu jaskrawe śnieżne pola, na zbocza poprzecinane gdzieniegdzie ciemnym cętkami od­słoniętych skał i upstrzone kępami kosodrzewiny.

Piotr spoglądał w dół, w stronę hali Goryczkowej. Pojedynczy, zabłąkany obłok gęs­tej mgły uchował się w cieniu góry i przesłaniał siodło pobliskiej przełęczy, cieszącej się złą sławą z powodu urwiska, jakim była jej niemal pionowa, wysoka ściana po słowackiej stronie.

Ania zasłoniła oczy podłużnymi czarnymi okularami i wystawiła twarz do słońca.

Zdziwiona i poruszona miękkim brzmieniem głosu zerknęła w stronę, skąd dochodził. Zobaczyła twarz Piotra tuż przy swojej. Wsparty o kijki patrzył na nią z uśmiechem. Anna zmieszała się i nic zrazu nie odpowiedziała. Z powrotem zwróciła twarz do słońca i przymknęła oczy.

Piotr delikatnie dotknął je zwartymi wargami. Przez moment zetknęły się ich zimne od mrozu nosy.

Anna zarumieniła się mocno.

Piotr przygarnął Annę i ucałowali się krótko, prawie po męsku.

Przesunęli gogle na oczy, przetarli narty i rozpoczęli zjazd. Anna, zgodnie z obietnicą, jechała ostrożnie, długimi zakosami, łukami z pługu. Piotr nie bez trudu próbował krystianii równoległej w nieprzetartym świeżym śniegu. Zatrzymał się w pobliżu groźnej przełęczy, aby ubezpieczać i w razie potrzeby powstrzymać Anię. Wtem z głębi mgły usłyszał wołanie.

Piotr upewnił się, że widzi go nadjeżdżająca spokojnie Anna i podążył w stronę skąd dochodził głos. To, co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach!...

Nocna śnieżyca utworzyła wysoką zaspę, która przykryła ochronną sieć. Wystawało tylko kilka słupków. Na jednym zawisł zgięty w pół metalowy kijek narciarski, a obu­rącz uczepiony do jego końców, leżał na brzuchu człowiek. Widoczna była tylko górna część jego korpusu. Nogi zwisały poza krawędzią urwiska.

Piotr rozglądnął się. Był sam, ale już zbliżała się Anna.

Wciąż głośno wzywając pomocy, położyli się oboje na pochyłym zboczu, głową w dół. Piotr czołgał się w stronę zagrożonego. Anna trzymała w mocnym uścisku jedną z jego nóg i czołgała się za nim, w bijając noski butów w śnieg.

Kiedy znalazł się przy słupku, ujął go oburącz tuż nad kijkiem.

Ten wpatrywał się w Piotra szeroko otwartymi oczami. Wykrzywiona grymasem strachu twarz była ledwie widoczna spod kaptura staromodnego zielonego skafandra.

Piotr obejrzał się. Widział za sobą skupioną, pobladłą z wrażenia twarz Anny. Dalej ukazały się postacie kilku narciarzy, którzy dosłyszeli wołania o pomoc.

Ci zorientowali się natychmiast w sytuacji. Jeden z nich podłożył się obok Anny i uch­wycił drugą nogę Piotra. Pozostali ujęli nogi obydwojga leżących. Powstał żywy łań­cuch, piramida, której wierzchołkiem był Piotr.

Piotr zdjął rękawiczki dla wzmocnienia uchwytu, w który ujął nadgarstki ratowanego mężczyzny.

Żywy łańcuch drgnął i podciągnął leżących ratowników, a poprzez nich i ratowanego, tak że nie wisiał już na wystającym ze śniegu słupku. Nastąpił najbardziej krytyczny moment w akcji.

Słupek, który mężczyznę uratował, stał się teraz przeszkodą, bo znalazł się w zamkniętym pierścieniu z ramion Piotra i ratowanego. Aby dalszy ruch był możliwy, pierścień ten trzeba było na chwilę rozewrzeć, a to znaczyło, że obcy musiał zawierzyć uchwytowi jednej tylko ręki Piotra. Na szczęście teraz już znaczną częścią ciała leżał na śniegu i tylko stopy z nartami wystawały poza krawędź ściany Zorientował się w sytuacji i przejął inicjatywę.

Wypowiadając „trzy”, mężczyzna wypuścił kijek z tej ręki, która nie była uwięziona w skórzanej pętli kijka. Piotr zwolnił uścisk i ratowany szybko przełożył rękę na drugą stronę słupka, gdzie uchwycili na wzajem swoje nadgarstki w prawidłowym chwycie ratowniczym. Poprawili w podobny sposób drugi chwyt i dalej akcja pomocy potoczy­ła się już bez przeszkód.

Po licznych okrzykach radości, podziękowaniach i wzajemnym poklepywaniu się po ramionach pomagający w akcji narciarze ruszyli w swoją drogę i młodzi pozostali z uratowanym we troje.

Piotr, któremu zmieniona przeżyciem twarz obcego mężczyzny od pewnego czasu wydawała się dziwnie znajoma, rozpoznał go teraz.

Derwin spojrzał pytająco na Piotra.

Derwin jeszcze raz serdecznie podziękował młodym za ratunek. Wyprostował z grub­sza na kolanie kijek i rozstali się.

Przygoda sprawiła, że Piotr i Anna jechali spokojnie, niedaleko siebie, bez wigoru i entuzjazmu. Na dole znaleźli się w pobliżu schroniska na Kalatówkach, widocznego na przeciwległym stoku, za potokiem. Wydawało im się, że w jednej z sylwetek czerniejących na tle śniegu rozpoznają Agatę.

...

Następnego dnia, w ciepłe, słoneczne południe, Piotr i Agata wybrali się na spacer na nartach. Sunęli wolno w stronę Suchego Żlebu, wzdłuż drogi, którą wiódł szlak na Giewont – teraz, zimową porą, ledwie przetarty. Skręcili pod las i szli jego skrajem, tak aby nie tracić kontaktu ze słońcem. Zatrzymali się na małej, ustronnej polance wcina­jącej się między świerki. Atmosfera była dziwnie rozleniwiająca i nie mieli ochoty na żaden wysiłek. Zdjęli narty i oparli je o pień przewróconego drzewa tak, że mogli ułożyć się na nich jak na leżakach.

Znali się i wyczuwali zbyt dobrze, aby Piotr udawał, że nie wie, o co chodzi. Od powrotu z wyprawy na Kasprowy Wierch zapanowało między nimi niezwyczajne napięcie. Byłoby wielką przesadą powiedzieć, że atmosfera stała się lodowata, ale z pe­wnością się ochłodziła. Agata widziała, że Piotr jest nieswój i że coś go uwiera. Niezwykłe przeżycie, przygoda, jaką była akcja ratunkowa na przełęczy, tłumaczyłaby może podniecenie zabarwione satysfakcją z udanej interwencji, ale nie mogła być przyczyną, dla której wzrok Piotra umykał i między młodymi zapadało niechciane, kłopotliwe milczenie.

Dziewczyna zauważyła, że także Anna stała się mniej rozmowna, a nawet po trochu schodzi im z drogi, nie garnie się do nich. Dla Agaty było jasne, że między Piotrem i Anną nie zaszło nic rzeczywiście poważnego. Była całkowicie pewna zarówno jego uczuć jak i szczerej uczciwości. Coś jednak zajść musiało i Agatę dręczyła raczej ciekawość niż niepokój.

Wprawione w ruch myśli Agaty nabierały rozpędu i parły ku rozwiązaniu zagadki.

Piotr nie zaprzeczał i Agata snuła dalej dedukcyjne rozumowanie.

Aga patrzyła na Piotra, chcąc wyczytać odpowiedź nie ze słów, których nie oczekiwa­ła, lecz z wyrazu twarzy i oczu... I odczytała tę odpowiedź; znalazła potwierdzenie w jego spojrzeniu, które na nią skierował – pełne podziwu i zachwytu.

Agata przysunęła się do Piotra i objęła go z czułością.

...

Było późne popołudnie. Szarzało. Piotr leżał na tapczanie z przymkniętymi oczami. Ogarnął go błogi nastrój podobny do tego, jaki odczuwa ktoś, komu pieszczotliwie gmera się we włosach. Błogostan potęgowały ciche odgłosy krzątaniny Agaty. Z powodu jej okresowej niedyspozycji nie mogli zażywać swobodnie miłosnych pieszczot. Agata nie kładła się koło chłopca, aby nie podniecać go swoją bliskością i nie wzbudzać pożą­dania, którego nie mogła zaspokoić.

Słyszał szmer rzeczy, przekładanych i porządkowanych po raz dziesiąty, z łazienki dochodził plusk wody towarzyszący przepierce całkiem jeszcze czystych rajstop, majteczek i skarpet...

W te znane, ledwie zauważalne dźwięki wmieszało się nagle delikatne pukanie do drzwi. Dosłyszała je także Aga. Wycierając w ręcznik mokre ręce, rzuciła po drodze spojrzenie na Piotra i otworzyła drzwi.

Anna zdziwiona i mile zaskoczona aż tak serdecznym przyjęciem spojrzała nad ramieniem Agaty w stronę Piotra, który właśnie podniósł się żwawo z legowiska. Jego spokojny uśmiech zrozumiała jako zapewnienie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Domyśliła się, że para przyjaciół rozmówiła się i usunęła nieuzasadnione podejrzenia.

Ania pokazała przedmiot, który chowała dotąd za sobą. Był to srebrzyście połysku­jący słój‑termos z dużym, zakręcanym wieczkiem.

Zartując i przekomarzając się, łasowali lody z orzechami i bakaliami. Mimo, że nieco już zmiękły, a może właśnie dlatego, były rzeczywiście wspaniałe i Ania wysłuchała mnóstwa wyrazów zachwytu.

Kobiety były zachwycone pomysłem.

Chłopiec otworzył butelkę, napełnił lampki rubinowym winem i zapalił świeczki.

To wino byłoby lepsze, gdyby pooddychało, postało otwarte kilka godzina albo i dzień cały. Ale i tak jest niezłe.

Piotr i Agata opowiedzieli o swoim pierwszym spotkaniu z Autorem. O tym, jak był świadkiem ich miłosnej schadzki w starym pocmentarnym parku. O szoku, jakiego doznali, kiedy dowiedzieli się, że tak naprawdę, to nie istnieją i są wytworem jego wyobraźni, postaciami z literackich tekstów.

Wyciągnęła rękę nad zapaloną świecą. Wolnym ruchem obniżała ją w stronę pło­mienia. Najpierw płomień, a następnie świeca przeniknęły przez dłoń. Kiedy Agata oparła dłoń o podstawkę, świeca zdawała się wyrastać wprost z ciała.

Anna patrzyła ze zdumieniem, znieruchomiała. Nagle uniosła rękę w stronę drugiej świecy.

...

Był późny wieczór. Na przystanku, przy końcowej pętli czwórki, starszy, szpakowaty mężczyzna w grubej, zielonej kurtce oglądał czasopisma w oświetlonej witrynie kiosku. Opodal para młodych ludzi przytupywała z zimna. Wysoka smukła kobieta chowała twarz w futrzanym obramowaniu kaptura długiego, czarnego płaszcza. Mężczyzna opiekuńczo obejmował ją ramieniem.

Kołysząc się na nierównym torowisku i zgrzytając na zakręcie szyn, zajechał wreszcie tramwaj. Młody człowiek, z plecakiem i z nartami, wysiadł i pomógł wygramolić się z wagonu swojej towarzyszce, podobnie objuczonej.

Anna zdjęła rękawiczkę i popadła w zadumę, wpatrując się w otartą dłoń, na której różowiła się spora różowa plama, ślad po niedawnym oparzeniu.

...

Dziwny mężczyzna w grubej, pikowanej, zielonej kurtce, który nie wsiadł do tramwaju, a i w kiosku niczego nie kupił, ruszył wolno w stronę osiedla, za parą młodych nar­ciarzy, których jeszcze było widać w głębi ulicy, w mdłym, żółtym świetle sodowych żarówek nielicznych latarń.





w grudniu1998



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Derwin Jerzy Więzy
Derwin Jerzy Wibracje
Derwin Jerzy Pętle
Derwin Jerzy Songe macabre
Derwin Jerzy Ogień
Derwin Jerzy Żywioły
Derwin Jerzy Myśl o śmierci
Derwin Jerzy Sanki
Lody domowe, ZDROWIE
S2 Negocjacje jako sposób porozumiewania się w życiu społecznym Jerzy Gieorgica wykład 8, Prywatne,
S2 Negocjacje jako sposób porozumiewania się w życiu społecznym Jerzy Gieorgica wykład 6, Prywatne,
LODY MARGARITA
LODY Z OWOCU GRANATU
Lody jogurtowe 2
lody
PRZYGODY?ASIA CISOWSKIEGO ZNIKAJĄCE LODY
współczesne systemy polityczne, Uczelnia - notatki, dr Jerzy Silski
LODY (5)
Lody jogurtowe

więcej podobnych podstron