Autor: Ewe25
Dop oryginału: http://www.fanfiction.net/s/6405878/16/Kto_pierwszy_powie_kocham_przegrywa
Drama/Romance - Draco M. & Hermione G.
O miłości, która nie zawsze idzie w parze z rozumem...
Na początku chciałam napisać, że jest to mój debiut, a właściwie to pierwsze opowiadanie, które skończyłam. Wiem, że początki są beznadziejne, a dopiero od dziewiątego rozdziału mój styl dostaje miano „ujdzie", ale nie potrafię tego poprawić. Po prostu mam do tego za duży sentyment, żeby coś zmienić, dlatego przepraszam…
A teraz pragnę Was zaprosić w podróż przemiany mojej osobowości i charakteru pisowni, które towarzyszyły mi w tej opowieści nieustannie.
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [1]
Na początku tejże opowieści przenieśmy się w odległy świat zwany potocznie snami. Za chwilę powinniśmy dotrzeć do pięknego budynku, wkoło otoczonego lasami, roślinami, czyli innymi słowy dżunglą. Pamiętajcie, że wstęp tam mają tylko nieliczni, vipy. My nimi jesteśmy, więc dostaliśmy specjalny zegarek z klepsydrą. Wystarczy ją dobrze ustawić i już się znajdziemy w hotelu „Śpij dobrze".
Kiedy już tam dotarliśmy, zobaczyliśmy ściany pokryte pleśnią i brudem, poczuliśmy smród wydobywający się z miliarda korytarzy. Dlaczego? Proste. Nikt tam dawno nie zaglądał. Dawno? Nigdy. Jesteśmy tymi wyjątkowymi, tymi pierwszymi.
Okej, dość tego zwodzenia. Wchodzimy na sześćset siedemdziesiąte szóste piętro. Nogi będą bolały, ale trudno. Trzeba od czegoś zacząć.
Nareszcie. Ile można wchodzić po schodach? Szkoda, że nie było windy. A może jednak była? Już teraz jest to zbyteczne. W tym momencie wystarczy tylko znaleźć drzwi z numerem… Zaraz jaki to był numer? Zaraz powiem, tylko zobaczę na karteczce. Numer drzwi, pokoju czy jak kto woli, to tysiąc trzysta dziewięćdziesiąt dwa. Duży nie sądzicie? Wystarczy tylko go znaleźć i będzie wyśmienicie.
Po paru godzinach wyszukiwania tego durnego pomieszczenia, znaleźliśmy go na prawo od schodów. Tak, jesteśmy okropni.
Wchodzimy? Na pewno tego chcecie? Skoro tak. Łapiemy za klamkę i słyszymy jak skrzypią drzwi. Stawiamy krok do przodu. Wracamy. Wycieramy buty w wycieraczkę z napisem „Witaj w moich snach – Draco Lucjusz Malfoy." Teraz już możemy wejść z pewnością, że dobrze trafiliśmy.
Znaleźliśmy się w ogrodzie przed jakimś ogromnym, białym domem. Wokół rosła bujna trawa i wszelka inna – akurat według mnie – niepotrzebna zieleń. I oprócz tego, po posiadłości państwa Malfoyów, przechadzała się piękna parka dorodnych pawi.
Przenieśmy się teraz za dom, gdzie siedzą na kocach ludzie z szerokim i uśmiechami na twarzy. Jest tam dziewczyna w brązowych lokach na głowie i tego samego koloru oczach, obok której klęczy jej przyjaciółka Ginny wraz ze swoim mężem Blaise'em. Na pierwszy rzut oka widać miłość bijącą od obojga. Gdyby się tak przyjrzeć można by stwierdzić, iż pani Zabini zostanie niedługo matką. Jest w ciąży.
Hermiona rozmawiała z przyjaciółką szeptem, a Blaise leżał na kocu, spał. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Ktoś, najprawdopodobniej mąż Hermiony, otworzył je szybko. Do ogrodu dołączyła dwójka ludzi. Także para. Przyjaciele. Harry i Pansy Potterowie.
Wszyscy zajęli się rozmową. Jednak nadal brakowało męża pani domu.
Chwilę potem do brązowowłosej przybiega mały chłopiec. Jest bardzo podobny do swojego ojca. Jedyną rzeczą, która go od niego różni to oczy. Brązowe, po mamie. Reszta należy do rodziciela. Tata i syn mają nawet podobne brzmienie głosu. Nie licząc tego, iż dziecko jest dopiero w wieku dwóch lat.
Kiedy dziecko przytuliło się do mamusi, do ogrodu dołączył i tata. Podszedł do rodziny. Poczochrał synka po włoskach i pocałował przelotnie mamę. Chłopiec jednak szybko odszedł spowrotem do piaskownicy, dalej chcąc wykonywać swoją ulubioną czynność - stawianie zamków z piasku.
- Kochanie, ale ten malec rośnie. Jeszcze pamiętam jak był malutki i nic nie robił tylko nam przeszkadzał – rzekł ojciec z błyskiem w oku.
- No wiesz – oburzyła się kobieta. – Wcale nie przeszkadzał! Poza tym to ty nigdy nie miałeś wyczucia! - dodała ze śmiechem.
- Ale teraz mam – powiedział mąż i zaczął zachłannie całować miłość swego życia. Gdy słychać było już jęki ze strony przyjaciół, oderwali się od siebie i z wielkim uśmiechem na twarzy dołączyli do rozmowy.
Mężczyźni jak zwykle debatowali o Quidditchu, a panie – co było bardzo dziwne - o dzieciach.
- Skarbie, muszę ci coś powiedzieć - zaczęła ponownie, lecz tym razem niepewnie Hermiona. - Jestem… będziesz…
- Co? - zapytał mężczyzna, nie bardzo wiedząc, o co chodzi jego ukochanej.
- Nasza rodzina powiększy się o kolejne maleństwo – powiedziała popędliwie pani domu.
- Kolejny Malfoy w rodzinie! - wykrzyknął uradowany, łapiąc żonę na ręce, po czym zaczął nią kręcić kółka.
Draco i Hermiona Malfoyowie byli w tym momencie najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Nawet nie minęła minuta, a zerwałem się z łóżka i - o dziwo - na mojej pięknej twarzy widniał szeroki uśmiech. Dobrze pamiętałem swój sen, nie chciałem go zapomnieć.
Od bardzo dawna śni mi się brązowowłosa piękność. Piękność? Czy ja to powiedziałem. Fu... Szczerze powiedziawszy na początku uważałem to za koszmar, lecz z czasem koszmar przerodził się w najcudowniejszą rzecz na świecie. Pokochałem te sny, choć nie zawsze były takie same. Czasem pojawiały się też koszmary, np. byłem świadkiem jej i swojej śmierci, po tym zawsze budziłem się oblany potem i nie mogłem doprowadzić siebie do porządku. Aż się wzdrygnąłem. Brr...
Przetarłem oczy.
Ciekawe, która godzina?, pomyślałem - tak, wiem, że to dziwne, ale trzeba się przyzwyczajać - i zerknąłem na zegarek obok łóżka. Wskazówki wskazywały godzinę zerową. Co za zbieg okoliczności, a dzisiaj jest już trzydziesty pierwszy października. Dzień Duchów.
Wnet poczułem, że coś lub ktoś się do mnie przytula. Odwróciłem głowę i krzyknąłem, budząc przy tym osobę leżącą na moim nagim torsie.
- Draco… - powiedziała sennym głosem dziewczyna. Mopsica? Co ona tu robi?
- Parkinson! – krzyknąłem rozjuszony. Czy ja się z nią przespałem? Ohyda. - Co ty tu robisz? – powtórzyłem. Odpierdolisz się w końcu ode mnie!
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [2]
Nie patrząc czy zrobię jej krzywdę, zepchnąłem ją bezceremonialnie z łóżka, a sam okryłem się kołdrą. Miała na sobie tylko czerwone stringi, więc chyba nic się nie stało? Poza tym nawet gdyby do tego doszło to i tak bym tego nie żałował. Chociaż… same lizanie się z Parkinson jest obleśne. Tylko czemu ja tego nie pamiętam? Aaa… no, tak. Przecież razem z Zabinim zrobiliśmy sobie małą libację alkoholową.
Dobra wróćmy do mojego pokoju i zerknijmy bardziej w kierunku łóżka lub podłogi. Zależy kto, co woli. Chociaż nie ukrywam, że chciałbym, abyście się patrzyli na mnie. W końcu Malfoy – wasz pan i inne bzdety. Dobra, dobra, żartuję. Może jednak…
Mopsica wstała z podłogi, dość koślawo, bo jej cycki na chwilę zasłoniły mi widok. Matko, ale balony! Na pewno sobie je przykleiła. Kurde, tylko jak to się nazywało? Sutafony? Nie… inaczej…. sylikony? Tak, chyba sylikony.
- Dracusiu! – zapiszczała swoim głosem. O ile można to nazwać głosem. Prędzej skrzekiem.
Dziewczyna, nie raczej nie dziewczyna. To nie człowiek. To coś szybko weszło do łóżka i pocałowało mnie. Chwilę się zatraciłem. No wiecie, pożądałem jej. Chociaż to bardziej hormony.
Po chwili jednak zacząłem trzeźwo myśleć, a czułem się jakbym całował jakieś gówno. Fu, zaraz się porzygam.
Ponownie zrzuciłem ją z mojego łóżka. W końcu jutro jest bal i trzeba jakoś wyglądać?
- Wypierdalaj stąd! – powiedziałem głośniej, niż przypuszczałem. Oj tam. Przejmować się.
Spojrzała na mnie ze smutkiem. Łzy pociekły jej po mordzie. Złapała swój stanik, też był czerwony z koronką, i uciekła.
Nareszcie. Ile można czekać? Odetchnąłem z ulgą i poszedłem w kimę, mając ogromną nadzieję, że jutro znajdę sobie jakąś laskę na parę dni. W końcu trzeba się jakoś zabawić. Prawda? Żyć, nie umierać. Zaśmiałem się, po czym zamknąłem oczy i zasnąłem, śniąc o jakiejś blondynce z niezłą dupcią.
Kiedy otworzyłem oczy, pamiętałem tylko urywki z mojego, jakże zboczonego snu. Chwiejnie wyszedłem z łóżka i skierowałem się do kibla po jakieś tabletki na kaca. Po dziesięciu minutach doprowadziłem się do porządku: w końcu nie wyjdę z pokoju z włosami roztrzepanymi we wszystkie strony. Mam swoją godność.
Wyszedłem ze Wspólnego i skierowałem się na śniadanie, kiszki mi marsza grały. Kiedy tylko tam dojdę, muszę zapytać się Zabiniego gdzie wczoraj spał.
Nawet nie spojrzałem, co jem, ale spakowało jak jajka na bekonie, czy coś.
- Draco, z kim idziesz na ten bal? – zapytał mnie Blaise. O kurde, wiedziałem, że o czymś zapomniałem. – Nie masz jeszcze laski. No, wiesz, po Tobie się tego nie spodziewałem – zaśmiał się.
- Zamknij się. Zapomniałem.
- Nie dziwię ci się. Masz tak napięty harmonogram. Przecież noce…
- Dobra, rozumiem. – wkurzyłem się na niego, po co mi to wypomina? Chyba, że idzie z kimś naprawdę niezłym. Eh… niech patrzy na siebie. – Zaraz sobie jakąś znajdę – powiedziałem zacząłem rozglądać się po Wielkiej Sali. Na pierwszy rzut oka wpadła mi jakaś Krukonka. Nawet gdyby była zajęta, tak mi się nie oprze. Jak tylko zjem, to po nią pójdę. Albo nie, zrobię to teraz.
- Cześć, mała. Może pójdziesz ze mną na ten bal? – zapytałem i puściłem jej perskie oczko. Zalała się rumieńcem - jak ja to lubię.!
- No… no, nie wiem. W zasadzie już z kimś idę… - Słysząc to, uśmiechnąłem się do niej jak najbardziej lubiłem. Ha, udało się! Jeszcze tylko mrugnięcie. – Wiesz chyba jednak pójdę z tobą. Jake się nie obrazi. – Teraz to ona się uśmiechnęła. Nawet, nawet.
- Super, to spotkamy się przed Wielka Salą o wpół do osiemnastej – powiedziałem i poszedłem. Po co mam czekać aż odpowie. Nie odpowiada jej to trudno. Ważne, że mi tak.
Okej, wracam do dormitorium i na lekcje. Dobrze, że dzisiaj są tylko do obiadu.
Pomińmy je, bo nic takiego się nie działo. No, może oprócz tego, że Granger i Pottusiowi się dostało za pyskowanie na eliksirach. I dobrze. Matko, jak ja ich nienawidzę. Wrr… dobra, koniec.
Po wszelkich przygotowaniach, które zajęły mi pół godziny, w końcu dobrnąłem do Sali. Przebrałem się za wampira. Po chwili zacząłem rozglądać się wokoło, aż nagle wyhaczyłem ją. Kim ona była… mumią? O, fuck! Z kim ja przyszedłem? O tam jest jakaś wampirzyca. A nie, ona jest z Zabinim. Ładna. No trudno. Zawsze jest ten pierwszy raz: będę bez partnerki.
Początek jak początek. Dyrek gadał cos o żarciu, jak zawsze zresztą. No, nic. Po chwili zaczęły się pierwsze rytmy. Kilka par weszło na środek. I znów ta wampirzyca. Zatańczę z nią dzisiaj, ale nie teraz.
Siedziałem właśnie przy stoliku i co jakiś czas podchodziły do mnie jakieś laski. Nie zwracałem na nie uwagi. Mówią, że udaje niedostępnego, ale nim jestem. Nic nie udaję. Jak coś się nie podoba, to won. Taki już jestem.
Nawet nie wiem, ile siedziałem, ile wypiłem alkoholu, ani nawet ile godzin minęło zanim wszedłem na parkiet zapolować.
Na pierwszy ogień poszła jakaś wiedźma, po niej był duch. Reszty nie pamiętam, bo po każdym tańcu łyknąłem parę kielonków Ognistej, więc film mi się urwał. Chcąc, nie chcąc wyszedłem na błonia, aby doprowadzić się trochę do porządku. Posiedziałem pod drzewem z pól godziny i kiedy już zaczynałem trzeźwo myśleć, wróciłem na do środka. Od razu wkroczyłem na parkiet. I to właśnie tam ponownie dostrzegłem wampirzycę. Przypominając sobie swoje postanowienie, ruszyłem ku niej.
- Zatańczysz? – spytałem grzecznie. Zgodziła się. Czy akurat w tym momencie musieli zagrać cos wolniejszego? Położyła mi swoje ciepłe ręce na szyję, a ja jej swoje na talię. Pasowały jak ulał.
Kiedy bujaliśmy się w rytm piosenki, przerzuciła swoje brązowe loki do tyłu. W nozdrza wdarł mi się kwiatowy zapach. Mało co nie zemdlałem. Było mi tak przyjemnie. Wręcz się nim rozkoszowałem! Ah… gdybyście mogli to poczuć wraz ze mną. Padlibyście od razu. Ja się na nogach ledwo utrzymywałem.
Spojrzałem jej w oczy w tym samym momencie, co ona w moje. Powoli się w nich zatracałem. Bliski szaleństwa już nie wytrzymałem. Zacząłem ściągać jej i swoją maskę, aby dotknąć jej zaróżowionych ust własnymi. Zamknąłem oczy, nawet nie spojrzałem, kto to jest. On chyba także nie. Zresztą w takim momencie to nie było ważne.
Poczułem to co tak bardzo pragnąłem poczuć. Jej usta na swoich. Mniam. Były takie słodkie, takie delikatne. Smakowały jak dojrzała wanilia. Pycha. Całowałem ją namiętnie, niemal brutalnie. Ona nie pozostawała mi dłużna. Nasze języki połączyły się, żeby wirować we wspólnym tańcu. Nagle usłyszałem, że ona coś mówi, szepcze. Pytała się kto to jest, kto ją tak całuję. Zaraz, zaraz, ona nic nie mówiła. Ona myślała.
Przerwałem na chwilę, aby posłuchać. Spojrzałam na nią i zaniemówiłem. Tak jak ona pomyślała. Żeby najpierw patrzeć, kogo chce się pocałować, a nie. Czyżbym czytał w myślach? Potem pogadamy. Kiedy ta szlama pójdzie stąd jak najdalej ode mnie. Tak moi drodzy, to była Granger.
Za to Ty jesteś… wrr…, usłyszałem w swojej głowie. Czy ona tak pomyślała, a ja to usłyszałem. Przecież na głos tego nie mówiła, bo…
Tak, czytasz mi w myślach, no i co? Ja tobie też. Jak będziesz grzeczny – w tym miejscu prychnęła. – To powiem ci co i jak. – Pokiwałem lekko głowa na znak zrozumienia, ale nadal nie mogłem wydobyć z siebie słowa.
Obok nas stał Weasley, przyjaciel szlamci. Gadał coś do niej i po chwili zwrócił się do mnie.
- Jak jeszcze raz ją pocałujesz lub jeśli ją tylko dotkniesz, to powyrywam Ci włosy z pleców! – krzyknął i opluł mnie przy okazji. Fuu…
- A nie przyszło ci do głowy młotku, że to ona mnie pocałowała? – zapytałem z sarkazmem. Wytężyłem mózg i usłyszałem jego myśli. Co? Ona pocałowała tego skurw… – dalej już słuchać nie mogłem. Walnąłem go z pięści w nos. Krew buchnęła. Popatrzyłem na niego z nienawiścią, a potem na Granger. Drgały jej kąciki ust.
Jaki ty jesteś wrażliwy. Nie dasz siebie obrazić? Hahaha.
Zamknij się. Jutro mi wszystko wytłumaczysz. Zaraz po śniadaniu – rozkazałem jej. Ta tylko spojrzała na mnie jak na kretyna.
Rozglądnąłem się po Sali. Weasley wybiegł już z niej wybiegł, pewnie do Skrzydła Szpitalnego. Jakaś osoba do nas biegła. To chyba Blaise Zabini.
- Hermiono, nic ci nie jest. Co on jej zrobił? Dopadnę go potem – No, nie wierzę. Zabini i Granger. Hahaha!
Z czego rżysz? – spytała mnie w myślach szlama.
Nie ważne – sprostowałem. Chciałem już wychodzić, ale stwierdziłem, że zrobię jeszcze na złość Zabiniemu. Co z tego, że to mój przyjaciel. Wybaczy. Jak nie dziś to jutro. Jak nie jutro to… Kiedyś na pewno.
Już obmyślałem plan, kiedy znów ją usłyszałem.
Nawet się nie waż! Jeśli to zrobisz to zdradzę Twój największy sekret – Jaka groźba!
Uuu… już się ciebie boję – zadrwiłem.
Powinieneś. – Po paru chwilach dodała. – Jeśli ten swój durny plan wprowadzisz w życie, to krzyknę na całą Salę, że ostatnimi czasy ciągle masz erotyczne sny, po których często się zaspakajasz.
Co…skąd wiesz…to znaczy. Jasne – Chyba się jej boje. Skąd ona to wie?
Więc jak?
Dobra, dobra. Nie zgrywaj niewiniątka. Już stąd spadam.
Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Poszedłem na błonia. Musiałem przemyśleć to i owo.
Po pierwsze: Dlaczego w momencie pocałowania Granger zacząłem czytać w myślach?
Po drugie: Co jeśli ona już od dawna tak umiała?
Po trzecie: Skąd ona wytrzasnęła to wspomnienie? Chyba, że można wchodzić we wszystkie myśli?
Po czwarte: Ile osób umie czytać w myślach?
Po piąte: Czemu mam aż tyle pytań, na które nie znam odpowiedzi?
Dobra koniec tego dobrego. Łeb mi się jeszcze przegrzeje. Pogadam jutro z Granger. Musi mi to wszystko wytłumaczyć!
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [3]
Obudziłem się. Poczułem chłód. Z zamkniętymi oczami chciałem podciągnąć kołdrę pod głowę, w myślach przeklinając Zabiniego, że nie zamknął okna. Pomacałem ręką w powietrzu, szukając pościeli, lecz jej nie znalazłem. Pewnie to Blaise mi ją zabrał. Myślał, że to wspaniały dowcip. Phi. Cycek jeden!
Otworzyłem oczy, bo po prostu chciałem zamknąć te cholerne okno. Jednak nie widziałam swojego pokoju. Nawet ścian. Byłem na błoniach przy jakimś drzewie.
Co? Jak? Yyy… Skąd ja tu?…, moje myśli przez chwile nie funkcjonowały jak powinny. Sam się w nich zaplątałem.
Szybko wstałem, ale poczułem silny ból w głowie i zachwiałem się. Gdyby nie drzewo dawno leżałbym na trawie. Aż ciarki mnie przeszły.
Powoli, nawet bardzo powoli wszystkie wspomnienia z dnia wczorajszego do mnie przyleciały. Te czytanie w myślach, bal, czytanie w myślach, alkohol, czytanie w myślach, pocałunek… na samo jego wspomnienie poczułem jej zapach, a był taki przyjemny… Draco, skup się!
Muszę z nią pogadać i to natychmiast! Albo nie, zrobię to po śniadaniu, bo kiszki mi marsza grają. Już pewnie wszyscy zebrali się w Wielkiej Sali.
O, nie! Jak mogłem zapomnieć! Muszę szybko iść do dormitorium, przecież taki śmierdzący i w ogóle, nie pokażę się ludziom.
Szybko przebiegłem przez lochy i nim spostrzegłem byłem już w Pokoju Wspólnym. Spojrzałem na wielki zegar, który wisiał nad godłem Slytherinu. Ósma. Świetnie. No trudno, najwidoczniej nie pójdę na pierwsze dwie lekcje, a nawet gdybym chciał, to i tak bym się nie wyrobił na pierwszą. Tyle razy wagarowałem, a ten nie będzie pierwszy, więc nie mam żalu.
Po dwudziestu minutach byłem już gotowy i śmiało wkroczyłem do Wielkiej Sali na śniadanie. Ku mojemu zdziwieniu była prawie pełna. Pewnie odwołali lekcje. Tym lepiej.
Pierwszy raz słyszałem taki szum. Z każdej strony rozmawiali głośno i bardziej cicho. Dziwne.
Dosiadłem się do Zabiniego i tych dwóch tępych osiłków: Crabba i… - Zaraz jak on miał? Nieważne. - I tego drugiego. Nałożyłem sobie kopiasty talerz jajek na bekonie. Mniam, moje ulubione danie. Nieważne, jak zresztą wszystko tego dnia.
Co rusz słyszałem te głosy. Wiedziałem, że to ma coś wspólnego z tym czytaniem w myślach, więc kiedy tylko zobaczę Granger, będzie musiała mi to wytłumaczyć.
A propos Granger, ciekawe gdzie ona jest?, pomyślałem sobie i spojrzałem na stół Gryfonów. Jest. Siedziała tam i gadała w najlepsze z tymi tępakami. Ronusiem Weasleyem i Harrusiem Potterem. Wrr… jak ja ich nienawidzę!
Widelec z boczkiem był w połowie drogi do jamy ustnej, kiedy Herm… Granger wstała. Powiedziała coś do nich i skierowała się do wyjścia.
Muszę to od niej wyciągnąć! Szybko wsadziłem sobie widelec do ust i z pełną buzią poszedłem za nią.
Chyba pójdę do biblioteki i przeczytam sobie jakąś książkę. Lekcje już odrobiłam, więc mam czas wolny.
Wiec jednak to nie przelewki z tymi myślami. No, no, zaraz zobaczymy, co tam szlamcia myśli.
Kiedy wszedłem do biblioteki, już tam była. Siadała właśnie do stolika, przez co mnie zauważyła. Usiadła. Popatrzyłem na nią i zaśmiałem się.
Wolno kierowałem się w jej kierunku, kiedy lekki podmuch wiatru zmierzwił jej włosy. Jeden mały loczek wpadł jej do dekoltu na bluzce. Otworzyłem oczy ze zdumienia. Kiedy podniosłem wzrok i popatrzyłem na jej twarz
Co, jak co, ale śliczne ma oczy. I te pełne usta…Ach…
Dziewczynie zadrżały wargi i lekko podniosły się ku górze. O, fuck! Zapomniałem z tymi myślami. Ech, no cóż, zdarza się.
Spojrzałem na nią jeszcze raz i zobaczyłem pretekst, aby do niej podejść.
- Od kiedy czytasz do góry nogami? – spytałem i próbowałem przy tym się nie roześmiać. Dziewczyna zarumieniła się i przekręciła książkę. Dosiadłem się do niej.
Co on robi? Super. Jeszcze tego mi brakowało. Teraz wszyscy się na nas gapią. Wrr… jak ja tego nienawidzę. Cholerny dupek!
- Ho, ho. Spokojnie. Ja tylko chciałem pogadać – powiedziałem, a ona lekko pacnęła się ręką w czoło.
- Ty i gadanie? Nie wierzę – zakpiła. Wkurzyłem się. Ja tu do niej grzecznie, a ona ze mnie kpi. To niedopuszczalne! – Dobra chodź, ale tam gdzie ci pokarzę. Po prostu idź za mną.
Dobra. Poszedłem. Co mi szkodzi? Mogę się ponabijać z naszej szlamci – w tym momencie spojrzała na mnie z dezaprobatą.
Czy ja powiedziałem coś nie tak?
- Denerwujesz mnie. Nie możesz na chwilę się zamknąć. Cały czas nadajesz i nadajesz.
Spojrzałem na nią wrogo, a ona zaśmiała się.
W pewnym momencie zatrzymała się, a ja na nią wpadłem. Znów poczułem ten zapach. Wanilia? Nie, chyba nie.
- Tak – odpowiedziała i weszła za jakieś drzwi. Cóż, ja biedny musiałem pójść za nią. Zresztą jak zwykle.
- No, mów, o co w tym wszystkim chodzi? – zapytałem.
- Sama nie do końca wszystko rozumiem. Jednak doszłam do wniosku, że jest w nas coś takiego, co pozwala przetrzepywać umysły innych ludzi. Z tego co zauważyłam, ja na przykład potrafię czytać w myślach ludziom, których widzę w danym momencie. Wystarczy, że na nich spojrzę bądź sobie ich wyobrażę. Ty zaś, tak myślę, że przeczesujesz myśli osobom, na których się skupisz. Nieważna odległość. Tylko musisz jeszcze nad tym popracować. Ja już się tego nauczyłam.
Zaniemówiłem. Skąd ona to wszystko wie?
- Ja w porównaniu z tobą, siedzę w tym bagnie od czwartej klasy.
-A czemu ja dopiero teraz mam to coś?
- Też się zastanawiałam i doszłam do wniosku, że to przez ten pocałunek. - Na samo wspomnienie przeszły mnie ciarki. – Tak jakbym oddała ci część swojej mocy, nieumyślnie, ale… Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć – jęknęła.
- Czemu akurat mi? Nie całowałaś się jeszcze z nikim? – zapytałem i zacząłem się brechtać. Ta tylko spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Oczywiście, że tak, dlatego też jestem zdziwiona. Równie dobrze mógł być do Blaise. – Podrapała się w głowę, a ja otworzyłem szeroko oczy. Oczywiście ze zdumienia.
- Całowałaś się z Zabinim? Nic mi ten cham nie powiedział! – krzyknąłem. Byłem zły, ale o dziwo nie na to, że mi nie powiedział (no, może troszeczkę), ale za to, że się całowała. Dziwne.
- Już wszystko? Jeśli tak to ja już id… - nie zdążyła dokończyć, bo się potknęła. Uderzyła twarzą w podłogę. Krew zaczęła jej lecieć, o dziwo, z wargi. Już miałem jej pomóc wstać, ale mnie uprzedziła.
Spojrzałem na nią, a ona wybuchła śmiechem. Nawet nie wiem, dlaczego?
- Czego się ryjesz?
Nic nie odpowiedziała, a nawet zaczęła się śmiać jeszcze głośniej. Zdenerwowałem się. Nikt nie będzie się śmiał ze mnie, Malfoya!
- Czego się ryjesz? – powtórzyłem. Dziewczyna wytarła załzawione oczy i spojrzała na mnie. Na jej twarzy nadal malował się uśmiech, a jej oczy świeciły z radości.
- Żałuj, że siebie nie słyszałeś. – Spojrzałem na nią jak na głupią. Czy ja coś mówiłem?
- Tak – odparła, siląc się na spokój, ale kiedy na nią spojrzałem pytająco, ponownie wybuchła śmiechem.
- Dobra, zrozumiałem. Przestań i mi powiedz! – rozkazałem.
- Pomyślałeś sobie, uwaga cytuję: „No, no, masz ładną pupę. Hm… podejdę do niej, pomogę jej wstać i – oczywiście niechcący – na nią upadnę. Ha! A potem się do niej dobiorę!"
Wpatrywałem się w nią z niedowierzaniem i zaskoczeniem, a ona dalej się śmiała. Trzymała jedną rękę na czole, a drugą na brzuchu. Łzy leciały jej z oczu.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Fakt miałem taki pomysł, ale…
- Wrr… Nikt nie będzie się ze mnie śmiał. – Nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Musiałem szybko coś wymyślić.
- Czyżby? – zadrwiła.
- Tak. Wynoszę się stąd, a ty się do mnie nie zbliżaj, szlamo! – warknąłem głośno i szybkim krokiem wyszedłem z pomieszczenia. Nawet nie spojrzałem za siebie, a tak bardzo chciałem zobaczyć jej minę. Moja duma została zhańbiona. Nie odpuszczę.
Od „naszej" przygody minął tydzień, a ja nadal nie mogłem się domyślić jak się wyłączać. Ciągle te głosy. Doprowadzały mnie do szału. Jeśli ktoś sobie tylko o mnie pomyślał od razu odwracałem się w jego/jej kierunku, a to było dość dziwne.
Nie wiem, co o tym dalej myśleć.
Jednak ten tydzień nie wyróżniał się od innych. No, oczywiście po za tymi myślami. Chodziłem na lekcję i, o dziwo, żadnej nie opuściłem. Dostałem nawet PO z transmutacji. Nadal nie wiem, jak do tego doszło, ale cóż, nie narzekam.
Minął następny tydzień, a ja nie wyobrażałem sobie życia bez głosu brązowowłosej. Zauważyłem, że kiedy siedzę na jakiejś lekcji z Gryfonami to podsłuchuje jej myśli. Nieumyślnie, ale odruchowo.
Przecież ja nawet jej dobrze nie znam. Wrr…
Mam już tego dość.
Jutro powiem Zabiniemu o moim dziwnym przypadku. Albo nie. Będzie mnie uważał za wariata. Może mu zademonstruje? Sam już nie wiem.
Później do tego wrócę. Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład już od dawna nie mam dziewczyny. Muszę sobie jakąś znaleźć i przelecieć. Jakżeby inaczej? W końcu trzeba się odstresować.
Może ta, z którą byłem na balu? To znaczy, tańczyłem z nią parę razy. Nie chodzi mi o mumię, spokojnie! Jak ona miała? Samantha Werber. Chyba tak.
To jutro. Przecież będzie sobota i dużo czasu na rozmyślenia. Teraz tylko mam jeden cel.
Mianowicie: dormitorium – alkohol – libacja – panienki. Albo nie, bez ostatnich.
Do zobaczenia jak otrzeźwieję.
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [4]
Otrzeźwiałem, więc mój, jakże wyśmienity, plan trafił na pierwsze miejsce, czyli czytając między wierszami: znaleźć sobie dziewczynę. Nie szukałem za długo. Po prostu szedłem po szkole i przysłuchiwałem się myślom płci przeciwnej. (Nadal nie wiedziałem, jak się wyłączyć, ale już zacząłem odróżniać poszczególne głosy, no i oczywiście czasem – ale to było bardzo rzadko – potrafiłem je trochę przyciszyć.)
Mijałem właśnie trzecie piętro, gdy usłyszałem cichutki głosik, który wymawiał moje imię z uwielbieniem. To mi się podoba! Wyjrzałem zza rogu, a moim oczom ukazała się Samanta Werber. Cały czas ona. No, cóż, może to jakieś przeznaczenie albo po prostu znak?
- Cześć – podszedłem i zagadałem jako pierwszy. Zarumieniła się.
- Cześć – wyjąkała, a jej głos był słodki, chociaż brakowało w nim stanowczości i pewności siebie. No, ale okej, nie będę wybrzydzał. W końcu bierze się, co dają, nie?
Wskazałem ręką na korytarz zapraszając, aby poszła ze mną. Wyruszyliśmy. Początkowo było cicho, jednak z czasem chyba się do mnie przekonała, bo rozmawialiśmy ze sobą jak dobra para znajomych. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, że można z dziewczyną gadać jak z najlepszym kumplem, bo przeważnie nasze usta zajęte są czymś innym.
Odprowadziłem ją pod chimerę, ponieważ była Krukonką.
- Cóż, miło było – powiedziałem. – Może do jutra? – spytałem, chociaż wiedziałem, jaka będzie odpowiedź. Oczywiście na „tak".
- Przykro mi, ale jutro nie mogę. – To mnie dziewczyna zdziwiła! Jeszcze nigdy nikt mi się nie przeciwstawił.
- Może pojutrze? – zapytała, a ja kiwnąłem głową.
- O osiemnastej na błoniach.
Odszedłem.
Dochodziła szósta. Szedłem przez korytarze lochu. Jeszcze tylko pięć minut i będę na miejscu. Żeby tylko na nią nie czekać zbyt długo, bo się jeszcze rozmyślę…
Otworzyłem drzwi wejściowe.
Świeże powietrze doleciało do moich nozdrzy. Wziąłem głęboki wdech, po którym nastąpił wydech. Cudownie było się rozkoszować zapachem wiatru. Liście już poderwało do góry. Latały na wszystkie możliwe strony. I żółte, i zielone, i brązowe… Zawsze uwielbiałem jesień. Nie tylko dlatego, że miałem urodziny w listopadzie, ale za pogodę, za kolory, za wszystko.
Dotarłem do wielkiego drzewa, przy którym byliśmy umówieni. Już tam stała. Jej piękne, czarne włosy lekko powiewały z taktem powietrza. Była ubrana w jeansy, na które założyła zielony płaszcz. W świetle półksiężyca wyglądała cudownie.
- Cześć – powiedziałem i zaśmiałem się z mojego zwykłego powitania. Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Hej, z czego się śmiejesz?
- Nieważne – powiedziałem. Była zdziwiona, ale o nic już nie pytała. - Pięknie wyglądasz – uśmiechnąłem się filuterie, a ją oblał rumieniec.
- Ty też nienajgorzej. – Zaśmialiśmy się. Wziąłem ją za rękę i poprowadziłem wzdłuż jeziora.
Jak on pięknie się uśmiecha. Cały jest piękny, tylko… Nie, nie uważam go za równego sobie. Nie zasługuję na niego. Jestem zła, bardzo zła. Jej myśli były bardzo chaotyczne. Nie wiedziałem, o co chodzi. Dlaczego ona jest zła? Jak to? Nie zasługuje na mnie? To chyba ja na nią? Żartowałem, oczywiście! Naturalnie, że na mnie nie zasługuje, w końcu nikt nie zasługuje, aby być z Malfoyem.
Poza tym on kocha inną.
Tak, wiem. Musimy coś z tym zrobić.
Co? Co! CO! Jaki musimy? Czemu jej głos jest czasem bardzo podobny do męskiego? Że niby ja… że… kocham… inną? O co chodzi? Skąd ona może wiedzieć, przecież nawet ja tego nie wiem.
- O czym myślisz? – zapytałem, chociaż bardzo dobrze znałem odpowiedzieć.
- O tobie.
O nic więcej nie pytałem. Słuchałem jej myśli, a robiłem to bardzo uważnie. Chciałem się dowiedzieć, co ukrywa.
Przecież to nie tak miało wyglądać. Szakalu pomóż mi wybrać dobrą ścieżkę! To wyglądało na jakiś modły, ale do kogo? Do szakala? Do jakiego szakala? Co jej się stało z tym głosem?
Usłyszałem krzyk. Co, do cholery? Nie w myślach, lecz w rzeczywistości. Dobiegał on z Zakazanego Lasu.
Popatrzyliśmy na siebie.
- Wybacz mi – powiedziała i uciekła. Nie wiedziałem, co mam robić. Iść za nią czy uratować tą osobę?
Wybrałem druga opcję. Przeczucie mówiło mi, że to coś bardzo ważnego. Wyjąłem różdżkę i pobiegłem do lasu.
- Lumos – szepnąłem, a na końcu patyka pojawiło się nikłe światło.
Kolejny krzyk. Wsłuchałem się. Może usłyszę jakieś myśli?
Niech mi ktoś pomoże. One są straszne. POMOCY!
Nie mogłem wydobyć z siebie głosu, ale przyśpieszyłem. To brązowowłosa Gryfonka była w opałach. Jak to śmiesznie brzmi. Teraz książę na białym rumaku wkroczy do akcji. Ta, że niby ja? Śmieszne!
Przedzierałem się przez gąszcze, krzaki dziurawiły mi koszulę. Ech… nienawidzę badyli.
Znalazłem ją. Stała na polance otoczona przez centaury. Przestraszyłem się, ale wiedziałem, że nieletnim nic nie zrobią. Odetchnąłem z ulgą, jednak przypomniałem sobie, że ona jest już pełnoletnia. Zamarłem, tym razem ze strachu.
Chwilunia, ja nie jestem. Uśmiechnąłem się drwiąco i weszłam w krąg. Chyba mam pomysł.
Co ty tu robisz?
Ratuję Cię.
Super, zakpiła w myślach. A nie pomyślałeś, że ciebie też mogą zabić?
Nie jestem jeszcze pełnoletni, zaśmiałem się
Jeszcze…
Nie dość, że chcę uratować jej skórę to jeszcze mnie krytykuję i nie chce pomocy.
Ech… Kobiety.
Nie mówię, że nie chcę. Tylko dziwię się, że tu przyszedłeś. No, i boję się o ciebie…
Hahaha, ty się o mnie boisz? Hahaha.
Ona nawet nie drgnęła, tylko spiorunowała mnie wzrokiem. Czy powiedziałem coś nie tak?
Ty też się o mnie martwisz, zaśmiała się.
Ja? Chyba cię coś boli.
To po co tu przyszedłeś?
Właśnie, po co?
Chciałem zobaczyć co tam jeszcze ukrywa w głowie, ale zamknęła swój umysł. Kurwa, muszę się tego nauczyć.
- Czego tu chcecie? – spytał jeden z centaurów.
- Może grzeczniej – odpyskowałem, a on warknął na mnie. Już się boję. To była oczywiście ironia, pan Malfoy niczego się nie boi.
Taak, a ja jestem królewna śnieżka.
Kto?
Nieważne, skończyła temat, ale gdy tylko chciałem jej zajrzeć w głowę, znowu klapa. Kompletna pustka.
- Zakało, spokojnie. On nie ma jeszcze siedemnastu lat – pewnie gdyby mógł wzruszył by ramionami. – Jednakże ona jest pełnoletnia.
Owy Zakała spojrzał na nią.
- To na co czekamy? Zabijmy ją – powiedział, na co wszystkie centaury wybuchły śmiechem. Zbliżały się do niej powoli, zataczały koło, a Hermiona skuliła się ze strachu.
- Nie! – krzyknąłem. Nawet nie wiem, co we mnie wstąpiło. Od kiedy bronie szlamy? Dziwne…
- Ty możesz odejść – zwrócił się do mnie Firnezo.
- Bez niej nigdzie nie odejdę - rzekłem stanowczo, a Granger wstała i spojrzała na mnie.
Dziękuję.
Kiwnąłem głową.
Centaury spojrzały po sobie.
Zabijemy ich oboje. Nie znają migowego centaurzego, więc mamy nad nimi przewagę. Nawet nie zauważą, a będzie po nich. Wiem, że nie zabija się młodych, ale ten kończy siedemnaście lat za parę miesięcy, więc… Na mój znak.
W tym momencie przywódca stada kopnął trzy razy w ziemię. Jak za zawołanie, ruszyli w naszym kierunku. Nie wiele myśląc, złapałem Granger za rękę i wybiegłem. Z różdżki leciały czerwone i żółte iskry. Dziewczyna była tak zaszokowana, że nawet nie drgnęła. Bezwiednie uwiesiła się na mnie, a jej wzrok uciekł. Odpłynęła. Zemdlała.
Klops.
- Inarcerus – zawołałem, gdy jeden ze stada był blisko, za blisko. Liny otoczyły go i został powalony na ziemię. – Expelliarmus! Incendio! – krzyczałem raz po raz. Biegłem szybko, ma się w końcu tą sprawność, zresztą nie na darmo jestem szukającym. Prawda?
Drzewa się rozrzedzały, a ja, ignorując kolkę w brzuchu, pobiegłem z całych sił. Nareszcie udało się. Upadliśmy na ziemię, co zbudziło Hermionę… yyy… Granger. Szybko wstała i wyciągnęła różdżkę. Jakie było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła, że jesteśmy cali i bezpieczni na błoniach. Stała tak chwilę za nim oprzytomniała, a ja zacząłem się rechotać z jej miny. Rozbolał mnie brzuch. Ona też uśmiechnęła się jak nie ona. Nawet ładnie to wyszło!
- Dziękuję – szepnęła. Przybliżyła swoją twarz do mojego policzka, a ja jeszcze nie wiedząc, co ta zamierza, przechyliłem lekko głowę.
Pocałowała mnie w usta.
Ponownie poczułem ten waniliowy smak. Rozkosz. Całowała mnie delikatnie, ledwo dotykalnie. Jednak nogi się pode mną uginały. Poczułem te ciepło na sercu. Pierwszy raz doznałem takiego wspaniałego uczucia. Oddawałem pocałunek coraz zachłanniej. Nasze języki połączyły się w wirze tańca. Początkowo był to walc, później jednak zaczął przeradzać się w bardziej szybsze obroty salsy, żeby na koniec połączyć się wspólnym tangiem. Świat się dla mnie nie liczył. Nic po za tą niewielką osóbką.
Chrząknięcie.
Jednak to nas nie powstrzymało, przeciwnie, zwiększyliśmy tempo; staliśmy się jeszcze bardziej zachłanni i chaotyczni.
Ponowne chrząknięcie.
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale…
Ta osoba nie dokończyła: Hermiona stanęła jak wryta. Szybko się ode mnie oderwała, po czym zlękniona spojrzała w stronę dobiegającego głosu.
- Przepraszam – powiedziała i spuściła głowę.
- Fakt, jest za co – mówił dalej owy człowiek. Aczkolwiek ja nie za bardzo widziałem, kto to jest, bo mój wzrok był nadal zamglony, a umysł pracował powoli i ociężale. Pewnie hormony tak na mnie działały.
- Myślałem, że jesteśmy razem…
- Jesteśmy, tylko…
- Tylko co? Lepiej całować się z nim? – Prawdopodobnie ten ktoś wskazał ręką na mnie.
Przetarłem oczy.
To on?
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [5]
- Weasley? – spytałem głucho. – Ty chodzisz z Granger? – Nie wierzę. Hahaha. On i Granger? On i szlama? On i… O matko i córko!
- Aż tak to cię dziwi? – sarknął na mnie.
- Nie tym tonem – powiedziałem nieco głośniej niż planowałem, automatycznie się uspokajając. Nienawidzę tych rudzielców, bo zawsze wtykają nochale w nieswoje sprawy. Poza tym myślałem, że ona chodzi z Blaisem.
Otóż nie. Zerwałam z nim parę dni po balu, bo całował się z jakąś laską.
Ty znasz takie słowa? No, no, Granger, zadziwiasz mnie.
- Przepraszam, to już więcej się nie powtórzy – powiedziała Hermiona, jednak zaraz stanęła na palce i pocałowała Weasleya, który po chwili zastanowienia również zaczął oddawać pieszczotę.
Poczułem chęć mordu. Miałem ochotę go skopać i zakopać gdzieś w rowie!
Oderwali się od siebie, bo chrząknąłem. Inaczej by pewnie zapomnieli o bożym świecie.
Hej, ciekawe o czym ten rudzielec myśli? Zaraz zajrzę mu do głowy.
Już myślałem, że przegram. Hermiona bardzo dobrze całuje. Jeszcze ten zakład. Wygram go. Tylko musi mnie jeszcze pocałować w miejscu pub…
Nie dokończył.
Uderzyłem go z całej siły pięścią w twarz. W tym samym momencie jednak Granger dała mu z otwartej dłoni. Nasze ręce się połączyły. Moja pięść tak jakby weszła w jej rękę – czy coś w tym stylu… Poczułem mrowienie w palcach. To było takie ciepłe i przyjemne uczucie. Moje serce wykrzykiwało: „więcej, więcej!" Moja dusza śpiewała „jeszcze, jeszcze!" A moje ciało mówiło „nie przestawaj!".
Spojrzałem wprost w jej brązowe oczy. Zalała mnie fala gorącego uczucia. Nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego. Czułem jak jej wzrok przesiewa wszystkie moje zakątki głowy. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, ponieważ nawet się cieszyłem. Tylko z czego? Może po prostu byłem szczęśliwy. O, tak, to chyba to.
I tak staliśmy.
Poruszyłem palcami u nogi. Czemu nie czułem ziemi ani trawy? Spojrzałem na dół.
Czar prysł.
Lekko z gracją spadliśmy na ziemię. Czy my właśnie unosiliśmy się w powietrzu?
Weasley leżał na trawie i krew mu buchała z nosa. Prawdopodobnie stracił przytomność.
Co to było?, wyjąkała Hermiona.
Nie mam bladego pojęcia, odparłem. Patrzyła na mnie nadal. Ja w sumie też. Nie mogłem znieść tego napięcia.
- No, to trzymaj się. Cześć – powiedziałem i poszedłem stamtąd jak najdalej. Do zamku. Czemu ja ją zostawiam samą? Co ze mnie za kretyn! Kurde, nie chcę iść, ale, cholera, muszę. Muszę? Tak, coś czuję, że nie powinienem być tam właśnie z nią. Jeszcze coś by mnie opętało.
Miałem ochotę odnaleźć teraz Samanthę. Nie wiem dlaczego. Tak po prostu. Ale te dziwne uczucie, kiedy dotykałem Hermionę? Co to było? Coś jest chyba ze mną nie tak. Idę spać, może to mi pomoże.
- Czystokrwiści – powiedziałem, a portret uchylił się. Na szczęście nikogo nie było w Pokoju Wspólnym.
Za dziesięć dwunasta. No pięknie, Draco Malfoy przyjdzie jutro z wielkimi worami pod oczami. Barwo. Szybko wszedłem do łazienki. Umyłem twarz i zęby.
Za pięć północ byłem już w łóżeczku. Powieki zamknęły się.
- Draco. – Usłyszałem swoje imię. Ktoś mnie nawoływał, bo było tak odległe. – Draco.
Głos tej osoby był zachrypnięty, ale jego siła była tak mocna, że musiałem odpowiedzieć. Nie mam pojęcia czemu, może był jakimś cholernym przywódcą, ponieważ ja w tym momencie czułem się jak poddany. Każdy sługa słucha swojego pana. Tylko dlaczego to ja zawsze muszę słuchać?
- Czego chcesz? I kim jesteś? Pokaż się – zażądałem.
To był sen, na pewno.
W białej poświcie zaczął wyłaniać się osobnik. Coraz bliżej, coraz bardziej widziałem jego kontury.
Był to zwierzak. Bardzo podobny do kojota. Jego czarna sierść świeciła się w białym świetle. Jego szerokie źrenice wpatrywały się we mnie z kpina i wrogością.
Nie przejąłem się jednak.
- Pokłoń się przede mną, Draco Malfoyu – rozkazał, a ja, słysząc to, zaśmiałem się.
- Przed tobą? Przed… yyy… kojotem? – uśmiechnąłem się lubieżnie. Śmieszył mnie ten gość. Spojrzał na mnie. Myślał, że się przestraszę. O, jasne. Ratunku! A! Boję się, chcę do mamy! Ph, debil! Jestem Malfoyem, ja niczego się nie boję! Ha, ale fajnie mi się zrymowało! Okej, spokój! Tylko skupienie!
Przeliczył się.
Dziwne było to, iż nie słyszałem jego myśli. Całkowita pustka i cisza.
- Jam jest Szakal. Najgroźniejszy stwór na świecie! – krzyknął. - Przybywam z otchłani wieczystej. Pragnę ponownie przejąć władze nad światem.
Spojrzałem na niego jak na kretyna. Chociaż takie rządzenie światem było dla mnie kuszące.
- Jedyną przeszkodą dla mnie jest pewna Gryfonka. Przepowiednia mówi, że ona i jej rzekoma miłość pokonają mnie dokładnie dwudziestego drugiego lutego bieżącego roku. Jednak, kiedy ją zabiję, przepowiednia nie wypełni się.
- Co to ma wspólnego ze mną? – zapytałem.
- Mam propozycję nie do odrzucenia. Rozkochasz w sobie tę dziewczynę. Wtedy nie będzie miała szans, a my zostaniemy panami świata.
Ta propozycja dużo mi mówiła. Zawsze pragnąłem być lepszy, nie zależnie od tego, co ma się wydarzyć.
Pokiwałem głową na znak zgody.
- Objawię ci się jeszcze dwa razy. Omówimy wszystko. Jakbyś czegoś nie wiedział, rozmawiaj z Samanthą Werber i nie mów o tym nikomu. Rozumiesz?
- Niech będzie.
- Żebyś nie zapomniał, masz – powiedział i wręczył mi mały sygnet na palec. Ciekawe po co? – Żebyś pamiętał – powtórzył głucho.
Nie wiedziałem dlaczego się zgodziłem. Może władza do mnie przemawiała? Nie wiem.
Spojrzałem na niego. Szakala już zabierało światło.
- Zaczekaj! – krzyknąłem. – Jak ona się nazywa?
- Hermiona Granger - wyszeptał, a te słowa powtarzały się w kółko i w kółko. Huczało mi w głowie.
Nagle poczułem pod sobą coś zimnego. Otworzyłem powieki. Więc to tylko sen. Jakiś taki rzeczywisty był. O dziwo, wszystko dokładnie pamiętałem. Spojrzałem na zegar, dochodziła szósta. Czas się ubrać. Wszedłem do łazienki. Obmyłem twarz wodą. Poczułem, że coś mnie kuje na palcu.
To ten sygnet.
Stanąłem jak wryty.
Jedno wiem na pewno – to nie był sen, a ja będę panem świata.
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [6]
Muszę wymyślić jakiś plan podbicia serca Granger. Nie dość, że szlama, to jeszcze umie czytać w myślach. Świetnie. Po prostu świetnie. Najgorsze jest to, że nikomu o tym nie mogę powiedzieć. Tak to od razu poszedłbym do Zabiniego, w końcu od czego są kumple? Chociaż i tak by nie miał dla mnie czasu. Prawdopodobnie ma jakąś dziewczynę. Ehh… On nigdy się nie zmieni. Muszę się go popytać, kto to jest. Zaraz, zaraz. Coś wpadło mi do głowy. Dziwne, wiem, ale czasem się zdarza… Wybiegłem z dormitorium.
Samantha siedziała na jednej z kanap w pokoju wspólnym Ravenclawu. Czytała jakąś książkę.
- Cześć, mam do ciebie sprawę – powiedziałem i usiadłem koło niej.
- O co chodzi? – zapytała.
- O szaka… - Zakryła mi usta ręką i szepnęła, co brzmiało podobnie do „nie tutaj". Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia a zarazem wejścia. Szliśmy w ciszy przez korytarze. Według mnie znajdowaliśmy się na drugim piętrze. Cicho uchyliła drzwi od jednej z klas.
Weszliśmy tam.
- Co chcesz wiedzieć? – zapytała bez ogródek.
- Właściwie to nie wiem. Powiedział, że mam przyjść do ciebie… - nie dokończyłem, bo mi przerwała.
- Kiedy nie będziesz czegoś wiedział. Tak, wiem, więc czego nie wiesz? – Zaczynała mnie wkurzać.
- Nie mam pojęcia… - znów mi przerwała.
- Jak zdobyć Granger? – zapytała, nie, właściwie to stwierdziła. Nagle usłyszeliśmy skrzypnięcie drzwi.
Wiesz, co robić…
Usłyszałem w myślach Krukonki i wnet poczułem jej usta na swoich. Jakieś takie twarde i bezsmakowe. Ohyda.
Co ona wyprawia? Chciałem się od niej oderwać, ale ta tylko bardziej się do nie przykleiła. Nie wytrzymałem. Wyjąłem różdżkę i rzuciłem zaklęcie, na szczęście nie potrzebowałem do tego słów.
Werber walnęła w ścianę.
- Pogrzało cię! – krzyknąłem. – Co cię opętało! Wiem, że jestem przystojny i w ogóle, ale tylko ja mogę całować bez pozwolenia! – krzyczałem.
- Cicho – powiedziała. – Mi też się to nie podobało, ale mus to mus.
Że co proszę! Nie podobało jej się? Całowała się z największym przystojniakiem w szkole i jej się nie podobało?
Podszedłem do niej ponownie.
Coś znowu skrzypnęło, chyba? Jednak nie przejąłem się tym.
Tym razem to ja podszedłem do niej. Zacząłem ją całować i bezceremonialnie włożyłem jej do buzi język.
Obrzydziło mnie to, ale kiedy przypomniały mi się jej słowa, ponowiłem swój pocałunek, tyle że o wiele brutalniej.
Nikt nigdy nie powie, że Draco Lucjusz Malfoy nie umie całować! Jasne?
Drzwi skrzypnęły – znowu! Co jest z nimi, do jasnej cholery! - a do moich uszu doszedł jęk. Chyba obrzydzenia.
- Dobra, koniec tego – powiedziała osoba. Na pewno dziewczyna, bo jej głos był taki… kobiecy. A ja, słysząc to, odkleiłem się od Werber, a ta uśmiechnęła się ironicznie. Sapała dość głośno, chyba ja też?
- Jako prefekt… - zaczęła dziewczyna.
- Hola, hola, ja też jestem prefektem – powiedziałem i uśmiechnąłem się lubieżnie. – Więc nie możesz mi odjąć punktów.
Odwróciłem się do tej dziewczyny. No, nie! Granger! Świetnie jeszcze jej tu brakowało.
Nie pasuje ci coś?, warknęła.
Nie mogłem jej odpowiedzieć niczego groźnego, przecież miałem ją w sobie rozkochać. Toż to jest a wykonalne! Najlepsze jest to, że już wiem, jak się blokuje swoje myśli. Wystarczy zmarszczyć brwi. Znaczy nie tak ogólnie… No ,nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale mniej więcej o to biega.
Westchnąłem.
- Profesor Dumbledore nas wzywa. I nie patrz tak na mnie. Sama nie wiem, o co chodzi. – Wyszła, tak po prostu wyszła! Jednak ja ciągle stałem, jak wbity w ziemię!
Po co ja mu do szczęścia?
- Malfoy! – Z korytarza dobiegł mnie głos zarozumiałej Gryfonki.
- Do zobaczenia później – rzuciłem do Samanthy i poszedłem do gabinetu z Granger.
Szliśmy tak w milczeniu, jednak cały czas dołowała mnie pewna myśl. Skąd ona wiedziała gdzie byłem? Wiem, że mnie słyszała, ale nie odpowiedziała. Wiem dlaczego! Ona mnie śledzi. Podobam jej się! Ha! Wiedziałem!
Śnisz!, warknęła.
O tobie? Zawsze!, nie mogłem się oprzeć. W sumie to była prawda, bo od jakiegoś czasu cały czas tylko Granger i Granger. Kurwicy można dostać.
Prychnęła.
Stanęliśmy przed chimerą.
- Cytrynowe landrynki – powiedziała.
Pokazały się schody, więc weszliśmy.
Ciekawe dlaczego Dumbel nas wzywa? Pewnie coś mu się w głowie poprzekręcało.
Na fotelu przy biurku siedział dyrektor, a koło niego stała profesor McGonagall. Ciekawe co oni tu robią. Flirtują? Zaśmiałem się w duchu. Jakoś bardzo mi się to spodobało. Chciałbym to kiedyś zobaczyć.
- Witam panno Granger i panie Malfoy. Usiądźcie – powiedział dobrodusznie Albus. Aż rzygać się chcę tym jego dobrotliwym uśmieszkiem!
Kiedy wykonaliśmy jego rozkaz ponownie przemówił.
- Jesteście zapewne ciekawi, dlaczego was tu wezwałem? – kiwnęliśmy głową. –Stwierdziliśmy, że zrobimy nową funkcję: Prefektów Naczelnych. Wy jesteście wytypowani.
Chyba zakończył już swoją przemowę, ale ja nie byłbym sobą gdybym nie wtrącił swoich trzech groszy.
- A co mamy robić?
- Jesteście najważniejszymi, zaraz po nauczycielach, oczywiście, ludźmi w Hogwarcie. Możecie, jak każdy prefekt dodawać i odejmować punkty, nawet dla innych prefektów. Robicie to samo, co wcześniej tyle, że teraz będziecie musieli chodzić na zebrania i takie różne inne rzeczy Czy zgadzacie się?
Pokiwaliśmy głową. Czemu by nie?
Jakoś w ostatnim czasie mam bardzo dużo propozycji. Świetnie! Ciekawy jestem, co będzie później!
- Jest jakieś „ale"? – zapytała Hermiona.
Oni tylko spojrzeli po sobie. Coś się święci.
- Skoro się zgodziliście, nie możecie z tego zrezygnować – powiedziała szybko Minerwa.
- Tylko tyle? – zapytałem, ale w głębi duszy, nie chciałem wiedzieć.
- Niezupełnie – zaczął dyrek i rzucił mi ukradkowe spojrzenia. Czemu akurat mi?. – Dostaniecie własny salon i dormitorium.
Co? Ja mam spać ze szlamą w jednym pomieszczeniu? To jakiś absurd!
- Oczywiście będziecie mogli odwiedzać wszystkie inne Pokoje Wspólne, nie tylko Slytherinu czy Gryffindoru. To chyba na tyle, do widzenia – zakończył dyrektor. Nie ma co. Miły z niego facet. Prychnąłem w myślach – jaaasne!
Chcąc, nie chcąc, musieliśmy opuścić gabinet. Dosłyszałem jeszcze.
- Piętro szóste, miłość zrodzona z nienawiści.
Co to ma niby być? Jakieś logo, czy jak?
Idziemy na szóste piętro, pomyślała. Chcę zobaczyć jak tam jest.
- Super, nie ma to jak przebywanie ze szlamą sam na sam.
Super, nie ma to jak przebywanie z arystokratycznym dupkiem sam na sam, odpyskowała.
- Nie powiem masz charakterek.
Po chwili znaleźliśmy się na szóstym piętrze. Jakoś tak szybko zleciało, no, ale mniejsza. Stanęliśmy przed wielkim obrazem Albrechta Durera „Adam i Ewa", który był naprawdę piękny.
- Miłość zrodzona z nienawiści – powiedziała, a obraz uchylił się.
Weszliśmy do środka.
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [7]
W pokoju było niesłychanie! Na środku leżał wielki czerwono-zielony dywan, a na ścianach wisiało godło Slytherinu i Gryffindoru. Ogólnie panował tu przepych i porządek.
Spojrzałem na Granger. Stała oniemiała i tępo wpatrywała się w nasz pokój. Jak to dziwnie brzmi: „nasz"; dziwnie, a zarazem ładnie. Draco! O czym ty, do jasnej cholery myślisz?
Wyrwałem się z tego chwilowego letargu.
- Nie podoba ci się? – zapytała się mnie Gryfonka.
- Podoba – odparłem.
- To dla czego… - nie dokończyła, gdyż jej przerwałem.
- Nie zachwycam się tym? – zapytałem, a ona pokiwała głową, na znak, że zgadłem. – Ponieważ sam wychowałem się w takim otoczeniu.
Zrobiła wielkie oczy, po czym chrząknęła i poszła w stronę swojego dormitorium. Co jak co, ale pokoje były oddzielnie. I dobrze. Chyba!
Sam nie wiem, po co jej to wszystko mówię. Tak na mnie działa. Jakoś tak pocią… przyciągająco. Mam nadzieję, że już umiem zablokowywać głowę, bo jeżeli ona to usłyszała, to jestem skończony! Mój marny los arystokratycznego blondyna, będzie wisiał na włosku.
Usłyszałem krzyk.
Szybko pobiegłem na górę. Co się stało?
Otworzyłem drzwi i zobaczyłem Hermionę, która stoi jak na baczność i wpatruje się w pokój. W sumie to ja też stałem zaklęty. Świetnie! Po prostu świetnie!
- Świetnie! – powiedziałem, co pomyślałem. – Nie, no, zajebiście! – krzyknąłem i kopnąłem w łóżko. Powinniśmy mieć jeszcze łoże małżeńskie!
Wyobrażacie sobie mnie i Granger w jednym pokoju? Tak! Mamy ze szlamcią wspólny pokoik i łazienkę. Brawo!
- Ja też nie jestem zadowolona – rzekła zrezygnowana. Po chwili uśmiechnęła się serdecznie i krzyknęła. – To jest moje łóżko! – szybko wskoczyła na te, które ja zamierzałem sobie wybrać.
Nie, no, ja teraz już całkowicie nie rozumiem tej dziewczyny.
Wiem, co zrobię na pocieszenie siebie! Jedyne, co mi teraz przychodziła myśl, to libacja alkoholowa! To jest to, idę po Zabiniego!
Zanim jednak wyszedłem usłyszałem skrawek myśli Gryfonki.
…Ginny. I po sprawie, nareszcie…
Nic z tego nie zrozumiałem. I szczerze, nie obchodziło mnie to!
Minęło pół godziny, a ja właśnie stoję pod portretem do PW Ślizgonów. Nikt jakoś mnie nie poinformował o zmianie hasła.
No cóż, chyba będę musiał wrócić. Swoje dzisiejsze plany najwyżej przełożę na jutro. W czasie drogi do PWPN (Pokój Wspólny Prefektów Naczelnych) myślałem sobie, co by tu zrobić, aby rozkochać w sobie Granger. Taaak… pytanie dnia, po prostu.
Nawet nie zauważyłem, kiedy wszedłem już do dormitorium. Na szczęście, a może i nie, szlamy nie było. Nie mając, co robić, poszedłem do łazienki, umyłem się i położyłem się w łóżku. Zacząłem czytać książkę „Twilight", kiedy ciszę przerwało wyważenie drzwi. Jednak nie wypadły z zawiasów.
Jak burza do pokoju wpadła Hermiona. Zaraz, czy ja to powiedziałem?
- Co za sukinsyn wymyślił to durne hasło! – krzyknęła. Zdziwiłem się. Jakoś nigdy nie słyszałem, aby Granger przeklinała.
Tak jakby w ogóle mnie nie zauważyła, wzięła swoją koszulę nocną z torby i poszła do łazienki. Po chwili usłyszałem lejącą się wodę. Brała prysznic. Dobre rozwiązanie. Na wszelkie emocje nami targające, najlepsza jest kąpiel.
Odłożyłem książkę i czekałem. Czekałem na ciąg dalszy wydarzeń. Dlaczego? Nie wiem, tak po prostu. Miałem przeczucie, że dzisiejsza noc będzie przełomowa w konflikcie Malfoy – Granger.
Usłyszałem kliknięcie zamka.
O KURWA!, pomyślałem i przełknąłem ślinę. Merlinie, czemu muszę przechodzić aż tak trudne testy? Ciekawe czy podołam…
Otóż Granger wyszła z łazienki. Jednak jak wyszła! W zasadzie, bardziej chodzi mi o to, co miała na sobie. CZERWONĄ, zwiewną, koszulkę nocną, która sięgała jej tylko za tyłek.
Słysząc moje przekleństwo (w końcu czyta w myślach, a ja zapomniałem się zablokować) natychmiast spojrzała na mnie. Jej brązowe oczy przejrzały mnie od środka.
- Malfoy! – krzyknęła i próbowała się zakryć rękoma. Dość nieudolnie jej to wychodziło. – Co ty tutaj robisz? Kiedy przyszedłeś?
- Mieszkam - odparłem, a ta rzuciła mi zabójcze spojrzenie.
Niczym rozjuszona kotka podreptała do swojego łóżka i położyła się. Wszystko robiła z taka gracja i pasją, że nie mogłem oderwać od niej wzroku.
Nawet wtedy, gdy odwróciła się ode mnie tyłem, nie mogłem przestać o niej myśleć. Po prostu rozwalała mnie!
A co by było, gdyby ta piękna koszulka wylądowała na podłodze? Taka myśl przeszła mina chwilę po głowie. Granger niczym torpeda spojrzała w moja stronę. Usiadła na łóżku i warknęła:
- Powtórz to jeszcze raz, a wydłubię ci oczy! – Spojrzałem nią ponownie. Teraz, przyznam się bez bicia, gwałciłem i połykałem ją wzrokiem. Kiedy moje oczy zatrzymały się na dekolcie dziewczyn, poczułem mrowienie na członku. Otóż Hermionie, pal ją licho, prześwitywały sutki jej jędrnych piersi.
Zawyłem w myślach w momencie, kiedy pani Ja-Wiem-Wszystko-Najlepiej kładła się ponownie. Tym razem nie było aż tak wesoło. Wyskoczyła z łóżka, jakby ktoś ją ugryzł. Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że jej koszula nocna podwinęła jej się w stringi. O matko! Nie no ratujcie mnie niebiosa.
Brązowowłosa nawet tego nie zauważyła, tylko poszła prosto do łazienki. Prawdopodobnie z zamiarem przebrania się. Jednak los chciał inaczej. Żeby dojść do kibla musiała się odwrócić do mnie tyłem. Co z tym idzie? No właśnie.
Nie wytrzymałem tego napięcia. Moje hormony wręcz buzowały we mnie, latały jak oszalałem. Zanim zdążyłem pomyśleć, rzuciłem się na biedną, niczego nie spodziewającą się dziewczynę.
(będę opisywać teraz wątki erotyczne. Czytasz na swoje życzenie!)
Złapałem ją od tyłu i przygwoździłem do ściany. Otwierała już buzię, żeby coś powiedzieć, ale szybko pocałowałem ją. Właściwie to wpiłem się w jej wargi z takim uwielbieniem, jak nigdy. Początkowo całowałem ją mocno, wręcz brutalnie, jednak z czasem mój pocałunek przerodził się w bardziej namiętny. Brunetka początkowo nie wiedziała, co robić, mimo tego chwilę potem, oddała pieszczotę. Wargi smakowały jak poziomki, w ogóle cała nimi pachniała. Poziomkami i nutką wanilii., o tak! Całując jej pełne wargi, odchodziłem od zmysłów. Budziło się we mnie pożądanie. Nie myśląc za wiele, wziąłem ją na ręce i zaniosłem do łóżka. Nawet nie patrzyłem, czyje ono było. W tym momencie to było nie ważne.
Nadal się całując, położyłem ją na pościeli jak największy skarb. Przyznam, że pierwszy raz w życiu traktowałem tak dziewczynę. To było dziwne, a zarazem bardzo miłe uczucie. Jakby smok przebudził się we mnie i ryknął zwycięsko.
Nie wiem, jak to się stało, ale leżałem teraz na Hermonie, która nie miała już na sobie tej wspaniałej, seksownej koszulki. Rękoma gładziłem jej wyśmienite ciało. Kiedy moje ręce dotarły do jej idealnych, pod każdym względem, piersi, zacząłem je delikatnie, acz stanowczo, masować. Usłyszałem cichy jęk dochodzący z jej ust. Szybko się nimi zająłem. Jednak gdy oddawałem jej pocałunki, moje ręce zaczęły ponowną wędrówkę, do poznawania ciała dziewczyny. Schodziłem niżej, kiedy dotarłem do gumki majtek. Westchnęła, co pobudziło wszystkie moje zmysły. Bez zbędnych ceregieli ściągnąłem jej piękne stringi i rzuciłem je w dal pokoju. Jakoś nie obchodziło mnie, gdzie poleciały. Teraz całkowicie zająłem się Hermioną.
Zacząłem delikatnie masować jej najczulszy punkt. Ustami zaś zacząłem powtarzać wędrówkę rąk. Moje dłonie nadal pieściły jej narządy, kiedy językiem dotarłem do jej piersi. Zatrzymałem się tutaj na chwilę. Lizałem jej prawego sutka z zachłannością. Wywijałem kółeczka, przyssawałem się, by po chwili robić to z jej lewym sutkiem. Usłyszałem jak ciszo wzdycha. Pomiędzy jej jękami rozkoszy słyszałem swoje imię. Zacząłem dawać z siebie wszystko. Nie wiedziałem, dlaczego tak robię, po prostu chciałem zadowolić Gryfonkę.
Zawsze to mnie uszczęśliwiały, a teraz? Sam nie wiem co ze mną jest nie tak.
W tej chwili językiem dotarłem do brzucha dziewczyny. Kręciłem kółka, koło jej pępka, bu po chwili zacząć schodzić niżej. Jej nogi same, zachęcająco się dla mnie otworzyły. Zanim choćby dotknąłem jej narządu ustami, zobaczyłem coś, co mnie na chwilę zatrzymało. Mianowicie Hermiona Granger nie była dziewicą! Świat schodzi na psy!
Poczuła, że na chwilę zaprzestałem, więc podniosła głowę. Uśmiechnęła się pod nosem. Myślała, że tego nie zauważę, cóż pomyliła się.
- Ja… jak… to… - nie dokończyłem, ponieważ przerwała mi swoim zachrypniętym od pożądania głosem.
- Teraz to nie istotne, Draco, błagam…
Nie trzeba było nic dodawać na zachętę. Wszedłem w nią językiem. Usłyszałem jęknięcie. Coraz mocniej wkładałem język do jej pochwy, a moje dłonie pieściły piersi. Wszystko to robiłem z uwielbieniem i pasją. Do moich uszu docierały coraz bardziej głośnie jęki, by po chwili poczuć jak jej ciało wygina się w łuk w największym akcie spełnienia. Przeczekałem chwilę, żeby do siebie powróciła i ponownie wpiłem jej się w usta.
- Draco… było cudownie – wyszeptała i westchnęła cicho pomiędzy pocałunkami.
- Jeszcze nie koniec, moja droga – uśmiechnąłem się figlarnie i ponownie wpiłem jej się w usta. Nie wiem, czy wiedziała, że zamierzam teraz w nią wejść, ale rozkraczyła swoje długie nogi. Nie minęła minuta, ja nadal nie przestawałem jej całować, po prostu weszłam w nią. Jęknęła donośnie. Na chwilę zatrzymałem się. Chciałem poczuć, jak to jest, kiedy weszło się do środka tak małej, pięknej osóbki.
Tym razem to ona pierwsza zaczęła poruszać miednicą. I nim zdążyłem się zorientować, to ona leżała na mnie. Poczułem jak mój członek wchodzi w nią głębiej, przez co przez penisa przeszły mi lekkie drgawki.
Hermiona zaczęła unosić się w górę i w dół. Stanowczo, lecz delikatnie poruszała miednicą. Zaczęliśmy jęczeć i krzyczeć. Nasze ruchy stały się bardziej chaotyczne i szybsze. Nabraliśmy wspólnego tempa. Teraz byliśmy jednym ciałem. Coraz szybszy ruch, coraz głośniejszy jęk. Wchodziliśmy i delikatnie wychodziliśmy z siebie. Po naszych nagich ciałach spływały kropelki potu. Spojrzałem na nią spod przymrużonych oczu. Wyglądała pięknie. Jednak nie dane było mi dłużej zachwycać się tym widokiem, kiedy poczułem, że doszedłem. Największy akt spełnienia. Mój członek zaczął drżeć. Hermiona krzyknęła. Widocznie ona także doszła już do punktu kulminacyjnego. Razem doszliśmy! Jeszcze tylko parę ruchów, by po chwili opaść na chłodne poduszki z uśmiechem na twarzy.
Usłyszałem równomierny oddech. Popatrzyłem na nią, na dziewczynę, która smacznie spała wtulona w moje silne ramiona. Pocałowałem ją w czoło.
O kurwa! Co ja zrobiłem? Dobra, jutro będę się nad tym głowił, teraz marzy mi się tylko odejście w krainę zapomnienia; w krainę, gdzie wszystko jest możliwe; krainę snów.
Niektóre wydarzenia zmieniają ludzi nie do poznania. Czasem stajemy się lepsi, a czasem zbaczamy na ścieżki zła.
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [8]
Jeszcze nigdy nie spałem tak dobrze jak dzisiaj. Nie wiem, dlaczego. Może z racji tego pięknego snu. Czasem moja wyobraźnia płata mi figle. Jednak tym razem nie narzekam.
Chciałem przekręcić się na drugi bok, ale poczułem ciężarna swoim ramieniu. Lekko przekręciłem głowę. Zatkało mnie.
Cholera, to nie był sen! To była prawda! Moje serce chyba teraz zabiło…
Znowu to poczułem, jak wczoraj, te mrowienie w brzuchu. Miałem wielką chęć pocałowania jej. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Mimo tego dałem jej tylko całusa w czoło. Uśmiechnęła się przez sen. Wyglądała bajecznie, niczym królowa.
Patrzyłem tak na nią z uwielbieniem. Czyżby pan Draco Malfoy się zakochał? Chyba tak, ale powiem, że to piękne uczucie i życzę wam tego serdecznie!
Spojrzałem na jej twarz, na której kwitł rumieniec.
Jeszcze chwilę trwałem w tym lekkim oderwaniu od rzeczywistości, kiedy poczułem, że Hermiona podrywa rękę do oczu.
Zanim jednakowoż otworzyła swoje powieki, przytuliła się do mnie. Nie minęła minuta, a szybko wstała z łóżka.
- Co… yyy… jak… MALFOY! – krzyknęła, a ja zaśmiałem się. Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby się zająknęła. No może raz, ale to nie ważne.
- Witaj kotku – nie wiedziałem, czemu to powiedziałem, po prostu to pierwsze przyszło mi do głowy. Przecież ja nigdy nie traktowałem tak dziewczyny po - że tak powiem - wspólnym zbliżeniu. Zawsze zanim wstałem, jej już tu nie było i przyznam, że wcześniej taki układ nawet mi się podobał.
Patrzyłem się na nią, a ona na mnie.
- Czy ja… my... – Wyglądała tak śmiesznie, kiedy nie wiedziała, co powiedzieć. Jak na dżentelmena przystało wybawiłem panią z opresji.
- Chodzi ci o to czy się ze mną przespałaś? – zapytałem, dobrze czytając jej myśli. To aż dziwne, że ich nie zablokowała. Pokiwała głową. – Ta… - nie dokończyłem, ponieważ słysząc to, otworzyła szeroko oczy i złapała się za głowę. Łzy zaczęły jej lecieć po policzkach. Szybko wzięła moją koszulę, pewnie nawet nie wiedziała, co to jest, i uciekła.
Tego się nie spodziewałem. Myślałem, że skoczy na mnie z radości i będziemy razem. Takie szczęśliwe zakończenie. Tak, takie są chyba są tylko w bajkach… Marzenie ściętej głowy, ot co!
Nie wiele myśląc, założyłem bokserki i pobiegłem za nią. Czemu ja się o nią tak martwię, przecież to ona miała się we mnie zakochać, a nie ja w niej. Nie taki był plan. Co na to powie szakal?
Wiem! Najlepiej będzie, jeżeli zrezygnuję z tego durnego zakładu. O kurwa! Nie mogę, przysięga wieczysta. Zajebiście. Nie ma to jak być półgłówkiem. Dobra, będzie jeszcze czas na przemyślenie, co z tym zrobić. Teraz liczy się tylko ta brązowowłosa osóbka.
Wybiegłem na korytarz i usłyszałem delikatny szloch. No, nie, zaraz serce mi pęknie.
Jest, siedziała pod ścianą skulona. Po jej policzkach ciurkiem spływały gorzkie łzy. Podszedłem i usiadłem koło niej. Przytuliłem ją do siebie, a ta - o dziwo - nie odepchnęła mnie.
- Cii… cichutko… skarbie? – nie wiem, dlaczego to robiłem. Tak po prostu, nie chciałem, aby ta wspaniała duszyczka cierpiała. Słyszałem, że zaczęła się uspokajać, kiedy tak mówiłem. Chciałem zobaczyć, co sobie myśli, ale skubana, zablokowała się.
Kiedy się już całkowicie uspokoiła, nastąpiła cisza. My siedzieliśmy przy ścianie w siebie wtuleni. Chyba jednak kobiety nie umieją siedzieć w ciszy. Odezwała się pierwsza:
- I co teraz z nami będzie? – zapytała i spojrzała mi w oczy. No nie, znów się zatopiłem. Pogłaskałem ją po głowie.
- A co ma być? – nie miałem pojęcia z jakiej odpowiedzi będzie zadowolona. Strzelałem. – Będzie tak samo jak kiedyś, a to, co się stało, to był taki przystanek. No, wiesz, lepsze poznanie się.
Sam nie byłem zadowolony z takiej odpowiedzi. Jednak nie moje, lecz jej szczęście się dla mnie liczyło. Mam nadzieję, że wszystkie te znaki dobrze odczytałem.
Wyrwała się z mojego uścisku i wstała niczym oparzona.
- Skoro tak? – warknęła, a łzy znowu poleciały. No tak, niema to jak strzelić źle. I to jeszcze z dwóch opcji! – Wiesz, dzięki tobie czuję się jak jakaś dziwka! Dziękuję! – Uciekła. Zresztą jak wcześniej.
W dupę! Co ze mnie za skurwiel! Ja się normalnie potnę! Powyrywam sobie paznokcie z nóg. ! Zajebiście! Kopnąłem ścianę, zabolało. No trudno, należało mi się. Wkurwiony na siebie poszedłem szybkim tempem do Zabiniego. Musiałem mu to powiedzieć, bo inaczej wykituję! Oczywiście, pominę tego cholernego szakala…
Kiedy doszedłem do jego pokoju, nacisnąłem na klamkę. Drzwi były zamknięte, dziwne. Przecież on nigdy się nie zamyka, chyba… chyba, że w pokoju jest jakaś laska.
- Alohomora – szepnąłem, a drzwi skrzypnęły. Wpadłem do pokoju i otworzyłem szczękę. Na łóżku siedział Diabeł i ta ruda Weasley! Oderwali się od siebie. No nie, tego mi jeszcze brakowało. Zakopię się chyba pod ziemię. Nie ze wstydu, ale… ehh… sam już nie wiem.
- Yyy… cześć Smoku – powiedział Zab i podrapał się po głowie z zakłopotania. – Taaak… więc to jest Ginnevra Weasley.
- Wiesz, nie chcę cię martwić, ale ją znam. – Spojrzeli po sobie. A Diabeł się tak na nią dziwnie patrzył, jakby z jakimś uczuciem. No, nie wierzę, Blaise także się zabujał. Świat to jakieś gówno! Ślizgoni zakochują się w Gryfonkach!
- Wiesz co, Malfoy, może zakopiemy nasz topór wojenny, co? – zapytała cicho Ginny. Właściwie, gdy zauważyłem, że jest lubą mojego najlepszego kumpla, od razu tak pomyślałem.
- W sumie czemu nie. Widać, że wam na tym zależy – podałem jej rękę i powiedziałem. – Jestem Draco Malfoy, dla przyjaciół Smok.
Uśmiechnęła się. Muszę przyznać, że nie jest wcale taka zła.
- Ginevra Weasley lub po prostu Ginny.
Usiadłem koło nich i tak po prostu zaczęliśmy rozmawiać. Jak starzy znajomi. I w końcu po paru sprzeczkach została ochrzczona na „Rudą Wiewiórę". Po godzinie całkowicie zapomniałem, po co tu przyszedłem. Jednak kiedy Gin wyszła, Zab sprowadził mnie do rzeczywistości.
- No to stary, spowiadaj się.
I tak się zaczęło. Mówiłem mu o wszystkim, wyrzucałem to z siebie. Nareszcie poczułem się prawie wolnym od wszystkiego. Kiedy wreszcie dokończyłem, zacząłem się po prostu śmiać. Chyba z jego miny.
- Gdybym wiedział, że aż tak dużo masz na sumieniu, to chyba bym cię nie słuchał. Uff.. Coś jeszcze? – zapytał, kiedy skończyłem się brechtać. – Lepiej powiedz teraz, uwierz, przyjmę to jeszcze lepiej niż później.
- Nie, to już koniec. Na szczęście. – Uśmiechnęliśmy się do siebie. – No poradź mi! Błagam! – dodałem po chwili.
- Na temat? – zapytał. Jeszcze się głupio szczerzy!
- No Hermiony! – Zaśmiał się, a ja walnąłem go w głowę poduszką. Oddał mi, a ja mu. I tak zaczęła się wojna. Jednak nie trwała ona długo. Skończyło się po jakiś dziesięciu minutach.
- Wiesz – zaczął Diabełek. – Moim zdaniem Hermiona poczuła się jak jakaś tania. No, że była tylko po to, aby ją wykorzystać.
W sumie tak. O Boże, ale ze mnie dupek i kretyn, przecież ona coś o tym wspominała! Będę musiał ją przeprosić i po prostu powiem, co do niej czuję.
- Zab! Jesteś genialny! – podskoczyłem z radości i pocałowałem go w głowę. – Dzięki!
I wybiegłem.
Teraz pojawił się największy problem. Gdzie ona, do jasnej Anielki, jest? Dobra, poczekam na nią w pokoju. W końcu będzie musiała tam wrócić, prawda?
Wszedłem do naszej sypialni i - o dziwo- siedziała pod drzwiami do łazienki. Głupi ma zawsze szczęście. Wyglądała strasznie mizernie. Chyba nawet mnie nie zauważyła, pewnie była pogrążona w swoich myślach.
Podszedłem do niej i zauważyłem, że śpi. Szybko wziąłem ją na ręce i położyłem w łóżku. Kiedy chciałem przykryć ją kołdra, obudziła się. Chciała wstać, lecz nie pozwoliłem jej na to. Trzymałem ją w swoich ramionach.
- Przepraszam – powiedziałem, a ona zamilkła. No tak, Smok nie ma zwyczaju przepraszać. – Przepraszam, za moje słowa. Nie wiedziałem, że tak na nie zareagujesz. Sam nie chciałem tego mówić, ale myślałem, że tak będzie dla ciebie lepiej.
Patrzyła na mnie swoimi ciepłymi, brązowymi tęczówkami.
- Wybaczam, ale następnym razem najpierw pomyśl, a potem coś powiedz - uśmiechnęła się do mnie. Ten wspaniały uśmiech znaczył dla mnie więcej, niż inne zbyteczne słowa. To był chyba impuls, nie wiem. Po prostu pocałowałem ją. Znowu się zatraciłem. Ten wspaniały zapach. Wanilia i poziomka. Mrr…
Oddała mi pocałunek. Nasze usta całowały się delikatnie, acz zachłannie. Jakby to nazwać? Ahh… tak. Byliśmy siebie spragnieni. Minęły sekundy, minuty albo godziny, a my oderwaliśmy się od siebie. Przytuliłem ją.
- Wiesz, nie wierzę, że to mówię na głos, ale kocham cię –rzekłem pomiędzy sapnięciami. Nie zdołałem powiedzieć nic więcej, ponieważ tym razem to ona mnie pocałowała. Może jednak jest coś takiego jak happy end?
Przerwała pocałunek i przytuliła się do mnie.
- Ja też cię kocham.
I tak trwaliśmy. Byliśmy do siebie przytuleni i opowiadaliśmy sobie ciekawe lub nie, historie z naszego życia. W końcu trzeba było się lepiej poznać, nie? Jednak najlepsze to było to, że – uwaga! - zostaliśmy parą. Nadal nie wierzę w moje szczęście.
Oto w Hogwarcie pojawiły się trzy nowe pary. O dwóch już wiecie, ale ostatniej za grosz nie zgadniecie. Kiedy to usłyszałem myślałem, że padnę na zawał. Nie wiedziałem, kto jest głupszy, czy Potter czy ta Parkinson. Otóż tak, Harry i Pansy są razem. Herm opowiadała mi, że jak biegła przez korytarz widziała jak się lizali.
Ja pierdolę! Ja pierdolę! No, ja pierdolę!
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [9]
Od zajścia z Hermioną minął cały miesiąc, a ja czuję się jakby to był zaledwie jeden dzień. Na dodatek za parę dni są święta, a ja za grosz nie wiem, co jej kupić. Może jakiś łańcuszek albo coś? Nie wiem, nie znam się na tym. Może później coś wymyślę.
Te trzydzieści dni były moimi najlepszymi chwilami w życiu. Jednak nic nie pobije dnia piętnastego listopada, kiedy musieliśmy wszystkim powiedzieć, że jesteśmy ze sobą. Z Zabinim szybko poszło, w końcu Ginny mu trochę nagadała i się uspokoił. Mimo to nigdy nie zapomnę miny Harry'ego i Weasleya. Tak, żyć nie umierać.
- Słuchajcie, chodzę z Draco – powiedziała delikatnie Hermiona, po czym spojrzała na mnie, na Pottera i na Weasleya. Ci tylko otworzyli szeroko oczy. Już miałem zamiar im dogryźć, kiedy Herm uderzyła mnie lekko łokciem. Jestem pewny, że od dawna coś podejrzewali. Zamilkłem i wpatrywałem się w oczekiwaniem na dwójkę Gryfonów. Tego jeszcze nie było, moje szczęście zależy od lwów, wspaniale!
Jednak jeden z nich zrobił coś, czego się nie spodziewałem. Harry się uśmiechnął. Widać nawet Hermiona tego nie przewidziała. Ron zaś - nie wierzę, że tak pomyślałem! - zrobił się cały czerwony. Z resztą jak zwykle, kiedy był zły bądź zawstydzony.
- Świetnie – odpowiedział Potter i podał mi rękę. – Harry. – Wiedziałem, co chcę zrobić. Proponuję mi, abyśmy zapomnieli o wszystkich naszych sprzeczkach i zaczęli od nowa. Mi to pasuje.
- Draco – uścisnąłem mu serdecznie dłoń i uśmiechnęliśmy się do siebie. Hermiona tylko rzuciła się w ramiona przyjaciela. Myślała, że tego nie usłyszę, ale szepnęła mu do ucha „dziękuję".
Spojrzała z wyczekiwaniem na rudzielca; ja i Harry także wpatrywaliśmy się w niego z zaciekawieniem. Wiedziałem jednak, co się stanie, bo to było widać po jego minie. Weasley był jak wulkan, wybuchał w najbardziej niespodziewanych momentach, tak było i tym razem:
- Co! – krzyknął wściekły. – Nie ma mowy!
Oho, zaczyna się. Już wspominałem, że nienawidzę rudego? Nie? No to mówię: Nienawidzę rudego.
- Ron – zaczął Potter, jednak ten mu przerwał.
- Jak ty w ogóle mogłeś się na to zgodzić? Na dodatek podałeś mu jeszcze rękę! – krzyczał niczym oszalały. Merlinie, czy charakter ma coś wspólnego z włosami? Jeżeli tak to współczuję! Rudy to nie kolor, to charakter, o tak!
Nikt nie odpowiedział. Współczuję im, jak oni mogli z nim wytrzymać przez sześć i pół roku?
Rudzielec patrzył na wszystkich z wyższością i nienawiścią, a do tego jeszcze sapał. Mało brakowało, a wybuchłbym śmiechem. Na szczęście udałem atak kaszlu. Coś mi się wydaje, że to właśnie przez niego, Weasley rzucił się na nas z krzykiem. Szybko stanąłem przed Hermi, a Potter wyczarował tarczę wokół nas. Nie powiem, ma refleks.
- Nienawidzę was – wycedził przez zęby. – A szczególnie ciebie, dziwko!
Tego już za wiele. Nie myśląc za dużo, wyciągnąłem różdżkę i machnąłem nią w Wieprzleja. Rudy zawisł w powietrzu, żwawo wymachując nogami.
- Przeproś panią – warknąłem w jego kierunku. Jednak on nic sobie z tego nie robił, tylko zaczął nas wyzywać. Rozumiem, aby to mnie nienawidził, ale co ma z tym wspólnego Potter? Przecież podobno byli najlepszymi przyjaciółmi, Świętą trójcą etc.
- Sukinsyny wy, opuście mnie na dół! Potter, zrób coś!
Czy on umie robić cokolwiek, oprócz krzyczenia? Chyba nie. Zaraz myślałem, że go normalnie skrzywdzę. Spojrzałem na Harry'ego i uśmiechnęliśmy się jednoznacznie. Czarnowłosy zaczął zacierać ręce, po czym machnął różdżką.
Zalała mnie fala osłupienia i radości. Nie spodziewałem się tego po Gryfonie. Otóż zaczął lewitować Weasleya na zewnątrz. Kiedy już cała szkoła się zebrała, machnął różdżką i po prostu ściągnął mu gacie. Nadal pamiętam te okropne czerwone bokserki z napisem „Jestem Weasley. Ron Weasley". Chyba jeszcze nigdy nie bolał mnie tak brzuch, od śmiechu oczywiście!
Dokładnie tydzień po tym wydarzeniu, rudzielec wyprowadził się do Bułgarii i teraz uczęszcza do Durmstrangu. Nie powiem, jest to mi na rękę. I chyba nie tylko mi. Zauważyłem, że Harry i Hermi także za bardzo nie rozpaczają.
Powiem szczerzę, że kiedy pozna się Pottera trochę bliżej, to jest z niego naprawdę fajny gość. Z charakteru bardzo przypomina mnie i Blaisa, więc jako-tako się ze sobą zgraliśmy.
Jednak gust ma okropny, bo kto normalny chodziłby z Parkinson? Na same wspomnienie o niej robi mi się niedobrze.
OOOOO
Tak, to dzisiaj – dwudziesty czwarty grudnia. Wigilia. Nigdy nie przepadałem za tym świętem. Przeważnie spędzałem go w domu, pod okiem moich staruszków, jednak w tym roku postanowiłem zostać wraz z przyjaciółmi. Ostatnimi czasy jakoś nasza paczka się powiększyła. Tak, wiem. Rzadko na korytarzach widuje się Ślizgonów i Gryfonów i to na dodatek rozmawiających ze sobą z uśmiechem.
Obiecaliśmy sobie, że święta spędzimy razem w moim dormitorium, właściwie naszym. Blaise i ja w nim urzędujemy. Ojciec wykupił dla nas oddzielny pokój, z czego bardzo się cieszymy.
Zauważyłem jak bardzo się zmieniłem. Zrobiłem się tak jakby milszy i w ogóle. No cóż, przyznam, że takie zachowanie mi odpowiada. Tyle, że teraz cały pokój należy do Diabełka. W końcu mieszkam z Herm, co jest o wiele lepsze i wygodniejsze.
W czasie kolacji szepnąłem do Zabiniego:
- Słuchaj, idź przyszykuj dormitorium, możesz wziąć do pomocy Czarnego, a dziewczyny wyślij do siebie, żeby się przyszykowały. Ja w tym czasie załatwię coś do picia i załatwię coś z Herm – mrugnąłem mu i posłałem uśmiech numer czterysta dwadzieścia sześć, czyli oznaczający pewien pomysł. Odpowiedział mi tym samym, a dla uściślenia przybiliśmy sobie piątki. Pansy spojrzała na nas ze zdziwieniem, ale nic nie powiedziała.
Może jednak Potter miał rację? Parkinson wcale nie jest taka zła – ale mi się żarcik udał! - ale ta jej twarz, brr… aż ciarki mnie przechodzą. No cóż, nie każdy jest tak piękny jak ja – uśmiech.
Kiedy najadłem się do syta i zauważyłem, że Herm, także się napełniła, wstałem i podszedłem do niej. Złapałem ją za rękę i bez słowa wyszedłem na błonia, ciągnąc ją za sobą.
- Co się stało? – zapytała, lecz pokręciłem tylko głową na znak, że zaraz się wszystkiego dowie. W milczeniu szliśmy przez śnieg, na szczęście wziąłem dla nas kurtki.
Dzisiejsza noc była piękna. Gwiazdy świeciły na czarnym niebycie, a księżyc wychylił się właśnie zza chmury.
- Wybacz, że jestem taki tajemniczy, ale mam dla ciebie prezent – powiedziałem, a oczy dziewczyny zaświeciły się radośnie. I to właśnie wskazuje, że moja pani uwielbia niespodzianki. Prezentów, także nie pożałuje.
Pocałowałem ją delikatnie. Musiałem coś zrobić, aby wyjąć z kieszeni pudełeczko, prawda? Zacząłem schodzić niżej. Moje usta całowały teraz jej szyję. Muszę to szybko przerwać, zanim pożądanie całkowicie mną ogarnie, więc nie czekając ani chwili dłużej, stanąłem za nią i założyłem jej srebrny wisiorek w kształcie serca.
Na szczęście w zanadrzu miałem jeszcze jeden prezent, jeżeli chodzi o święta. Nie wiem dlaczego dałem jej to teraz, może chciałem być tym pierwszym, tym wyjątkowym?
Hermiona westchnęła, ale uśmiechnęła się słodko.
- Dziękuję, ale chyba prezenty daje się jutro, co? – zaśmiała się ze swojego odkrycia. Nie zdążyłem na nic odpowiedzieć, bo wpiła się w moje usta z taką zachłannością i przekonaniem, że nogi się pode mną ugięły. Merlinie! Czemu ona tak na mnie działa?
Minęło pół godziny, więc stwierdziliśmy, że pora się już zbierać. W końcu już na nas czekają.
Uśmiechnięci i wpół objęci udaliśmy się do mojego pokoju. Gdy tylko się tam pojawiliśmy wszyscy rzucili się na nas z butelkami. Wszyscy, a mianowicie Czarny.
Nie czekając ani chwili dłużej, zaczęliśmy zabawę. Co się tam nie działo, ehh… na szczęście, kiedy byliśmy jeszcze trochę trzeźwi, zamknęliśmy drzwi i wyciszyliśmy pomieszczenie. W końcu sześć osób potrafi się nieźle bawić.
Nie wiem, która to już była godzina, ale zaczęliśmy grać w butelkę. Oczywiście na ten zakręcony pomysł wpadła Ginny. Nie powiem, ma charakterek, to normalnie facet z jajami.
Oczywiście zaczęło się od niewinnych całusów w policzek. A na czym się skończyło? Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Film mi się urwał, kiedy Diabeł zakręcił i wypadło na Wiewiórę. Całowali się chyba przez wieczność, a nasze krzyki wcale na nich nie działały. Wręcz przeciwnie, zachęcały ich do działania. Nie wiedząc, co robić, po prostu wziąłem z nich przykład i dobrałem się do mojej dziewczyny. Prawdopodobnie Potter poszedł w nasze ślady, ale tego już nie wiem. Nie jestem pewien, ale chyba zasnąłem wtulony w Hermi.
- Draco Malfoyu! – usłyszałem głos. O nie, to ten okropny Kojot. Na śmierć o nim zapomniałem. Cholera! – Wiesz, cieszę się, że nareszcie rozkochałeś w sobie szlamę – dodał, a ja zacisnąłem pięści. Jeszcze raz ją tak nazwiesz, a dostaniesz!
Próbowałem się uśmiechnąć w wyższością, ale wyszedł mi tylko jakiś grymas. Chyba tego nie zauważył.
- Przyprowadź mi Granger dnia dwudziestego pierwszego lutego do Zakazanego Lasu. Jest tam taka polana, wiesz która? – pokiwałem głową, w końcu nie raz tam byłem. – Przyprowadzisz ją tam o północy. Nie wiem, jak to zrobisz, po prostu ma tam być.
-A jeżeli się nie zjawię? – spytałem, choć bardzo dobrze znałem jego odpowiedź. W co ja się biedny wpakowałem?
- Zabiję cię, zabiję cię, zabiję… - rzekł, a jego słowa powtarzały się coraz ciszej i coraz ciszej aż w końcu przestały.
- Nie! – krzyknąłem i wyrwałem się ze snu. Przy okazji budząc resztę. Tak, teraz nadszedł ten moment. Moja chwila prawdy.
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [10]
Wszyscy raptownie wstali, przez co narobili takiego huku, że mogliby zbudzić cały Slytherin. Harry, który spał z krzywą twarzą (wybaczcie, ale nawyk mi pozostał), zepchnął ją z łóżka. Mimo to, dziewczyna wstała w miarę prosto. Nawet się nie zachwiała. Przez cały czas zastanawiam się, jak ktoś taki jak Harry, chodzi z taką dziewczyną jak Pansy? Przecież ma nazwisko Potter, a to do czegoś zobowiązuję, prawda? Jego ojciec, naczelny Huncwot i te pe. A matka? W zasadzie to nie wiem, kim była, ale teraz jest najlepszą uzdrowicielką w Mungu, czy coś takiego. Zresztą, co mnie to w ogóle obchodzi? Facet po prostu ma coś z głową!
Ja tam bym mopsa zepchnął i zaczął się śmiać na głos, a nie przepraszać przez cały czas. W głowie się nie mieści. Jakoś chyba nigdy nie będę miał z nią dobrych kontaktów. I wcale mi na tym nie zależy. To, że od czasu do czasu można z nią pogadać, to nie znaczy, że jesteśmy znajomymi, ona tylko chodzi z przyjacielem. I to koniec, kropka. Ot, cała historia.
- Co się stało? – spytał Diabeł i przetarł sobie oczy. – Mój łeb… - dodał już nieco ciszej i złapał się za głowę.
- Sen – odparłem jeszcze ciszej, a Miona przytuliła się do mnie.
Wiesz, masz może gdzieś jakiś eliksir na kaca?
Pokiwałem w jej kierunku głową i poszedłem do łazienki. W końcu przyjmą to lepiej na trzeźwo, chociaż…
Każdy pociągnął sporego łyka z butelki i od razu zaczął lepiej myśleć. Wiem to po sobie.
- No, to o co chodzi? – powtórzył Potter i rozłożył się wygodnie na moim łóżku. A co mi tam, najwyżej wyzwą mnie od najgorszych i będę miał spokój.
- Muszę się wam do czegoś przyznać – zacząłem koślawo, jednak prawdziwie. Hermiona ścisnęła mnie za rękę, dodając otuchy. Ginny chyba to przyuważyła, bo zmarszczyła brwi.
- Herm, jesteś w ciąży! – krzyknęła po chwili zastanowienia. Jednak ja szybko zaprzeczyłem. To był mój błąd, bo nie zauważyłem miny mojej ukochanej, ale to chyba nic ważnego.
- Nie, oczywiście, że nie. Po prostu od dwóch miesięcy w snach nawiedza mnie szakal, który powierzył mi pewną misję…
I tak zacząłem opowiadanie swojej beznadziejnej historii. Odblokowałem wszystkie swoje myśli, specjalnie dla mojej Miony. Chyba to przyuważyła, bo po chwili poczułem, że czyta moje myśli. Po paru chwilach wiedziała już wszystko. Wiedziała, co staram się opowiedzieć. Przycisnąłem ją do siebie, jedna ta odepchnęła się ode mnie, poszła do Ginny i przytuliła się. Chyba gorzej być nie może? Wiewióra nie zrozumiała jeszcze dlaczego jej przyjaciółka się tak zachowała, na razie. Ciekawe czy reszta tak samo zareaguje na tą historię? Miejmy nadzieję, że nie.
Kiedy tylko dobrnąłem do końca spojrzałem po wszystkich. Każda mina wyglądała tak samo, czyli była pełna wszystkich uczuć. Od zdenerwowania, po… No właśnie, po co?
- Wesołych świąt. – Usłyszałem cichy głos Ginny. Tak, ta zawsze wie, co powiedzieć. Jednak wszyscy ją zignorowali. Wpatrywali się we mnie.
- Ty kretynie! – wybuchnął Blaise. – Może opowiedz nam wszystkie swoje tajemnice, tak od razu, teraz wszystko przyjmę spokojnie! Poza tym wcześniej mówiłeś, że już wszystko mi powiedziałeś – krzyczał. Pierwszy raz słyszałem, aby podniósł głos. Zresztą chyba nie tylko ja. - Pieprzony dupku, co ty zrobiłeś – dodał już spokojnie i padł na łóżko. Przez chwilę bałem się, że zemdlał, jednak kiedy zaczął walić się w głowę o ramę łóżka, odsapnąłem.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam i przepraszam. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Jednak najbardziej zależało mi chyba na Herm. Co ta miłość robi z człowiekiem. Westchnąłem w myślach.
- Jeszcze jedno „przepraszam" i chcę zgrzewkę kremowego piwa– powiedział Harry z uśmiechem, a Ginny go tylko poparła. Mopsica, także mi wybaczyła. Od razu poczułem się lepiej. Mimo to, dwie najbliższe mi osoby dalej się na mnie gniewały.
- Diabeł? Stary, żyjesz? – spytałem w dość komiczny sposób, kiedy zauważyłem, że ręka kumpla zastygła w bezruchu.
Wstał, powoli podszedł do mnie i po prostu trzasnął mnie książką w łeb. Ała, to bolało! Potem po raz drugi i trzeci.
- Zgoda – uśmiechnął się lubieżnie w moją stronę i klepnął w plecy. To, to ja rozumiem. Odwzajemniłem uśmiech i przywaliłem mu w plecy, aż syknął. Jednak uśmiech nie zniknął mu z twarzy.
Pokazałem mu w kierunku drzwi, od razu zrozumiał aluzję. Złapał swoją dziewczynę za rękę i wyszli. Za ich przykładem podążyła reszta.
Po praz pierwszy dokładnie przyjrzałem się Herm. Płakała, to było pewne. Całe ciało się jej trzęsło. Nigdy więcej się przez nikogo nie rozpłacze. No chyba, że ze szczęścia. Serce zaczęło mnie boleć.
- Kochanie – szepnąłem jej przy uchu. Zignorowała mnie. – Skarbie – zacząłem ponownie. Jestem Malfoy, nie poddam się. – Ja cię naprawdę przepraszam. Wtedy cię nie cierpiałem, zresztą pewnie z wzajemnością, to dlatego się zgodziłem. Gdybym wiedział jaka jesteś wspaniała, nigdy bym na to nie przystał. Wolałbym zginąć… - przerwałem na chwilę, kiedy usłyszałem, że jej płacz robi się coraz głośniejszy. Chyba powiedziałem coś nie tak, ale co?
Usiadła. Wyglądała okropnie. Po jej policzkach spływały gorzkie łzy. Miała zapuchnięte oczy i czerwone policzki. Odgarnąłem jej grzywkę za ucho, a ona umilkła.
- Czy ty nie rozumiesz? – pisnęła. – Ja się nie boję o siebie, tylko o ciebie! Kocham cię! A ty wpakowałeś się temu kojotowi… - warknęła i spojrzała na mnie zdenerwowana. Co jak co, ale tego się nie spodziewałem.
Przytuliłem ją do siebie jak najmocniej umiałem. No nie, zaraz się poryczę! Super, Malfoy się wzruszył. Oczy mi zwilgotniały. Powstrzymaj łzy, powstrzymaj łzy. Włożyłem głowę w jej włosy, co, na szczęście, je zatrzymało.
- Kocham cię – powiedziałem i z pożądaniem i miłością, pocałowałem ją. Mimo, że miała mokre policzki, nadal pachniała poziomką i wanilią. Merlinie! Ciebie też kocham! Kocham jak wariat!
I dałem jej mój drugi prezent. Tym razem była to srebrna bransoletka, która, moim zdaniem, wyśmienicie pasowała do tego łańcuszka. zobacz Tak, teraz to był chyba najbardziej odpowiedni moment.
Najlepsze jest to, że przez ową sytuację jeszcze bardziej się ze sobą zżyliśmy. I to wszystko dzięki szakalowi. Plan już gotowy, teraz wystarczy tylko czekać. Poza tym mam po drodze wiele uroczystości. Czternasty luty – walentynki; dwudziesty luty – urodziny Herm. Fakt, bardzo dużo się ich znalazło. Uśmiech godny Huncwota, chyba Harry mnie nim zaraził.
OOOOO
Śnieg już dawno stopniał. Zaczął się drugi miesiąc w nowym roku. Każdą wolną chwilę spędzałem, albo z Mioną, albo z resztą. Nie było dnia, w którym bym się nudził.
Na dodatek mam wspaniały pomysł na walentynki. Muszę jeszcze wszystko obgadać z Harrym i Blaisem, ale wiem, że będą jak najbardziej za. Ma się ten dar przekonania.
Myślałem nad tym, aby zabrać ją do swojego domu. W końcu rodzice muszą poznać moją wybrankę. Coś mi się wydaję, że szybko ją zaakceptują. Najgorsze jest jednak to, iż Miona jest mugolaczką. A przecież starzy sami mi wbijali do głowy „brudna krew" i tym podobnym. No cóż… Mimo wszystko wiem, że jest tą jedyną i kocham ją nad życie. Mogą mnie nawet wydziedziczyć, a ja z nią będę! Tak, postanowione.
Ciekaw jestem jak rodzice zareagują na mnie, bo zmieniłem się. Cholernie się zmieniłem, ale nie wiem, czy na lepsze, czy na gorsze. W każdym bądź razie czuję się tak jakoś inaczej. Czuję się spełniony. Nie do końca wiem, co to znaczy, ale w końcu człowiek uczy się przez całe życie. Moje włosy dotąd przylizane, roztrzepałem. Każdy włos sterczał teraz w inną stronę. Powiem szczerzę, że tak mi się bardziej podoba. Nie wiem, co ma jedno do drugiego, ale po prostu musiałem to napisać!
- Stary, no chodź już! – krzyknął Czarny. W końcu dzisiaj zaczynają się ferie. Wszyscy zostajemy w Hogwarcie, bo nie mamy po co jechać do domów. Nasz plan i w ogóle, teraz to się liczy najbardziej. – Zaraz zaczynamy!
Tak, to dzisiaj, nareszcie! Ostatni mecz. Ślizgoni kontra Gryfoni. Jestem strasznie ciekawy, kto wygra.
Szybko pobiegłem do przebierali węży, bo jako kapitan miałem ich wszystkich podburzyć do walki. Co każdy mecz tak robiliśmy, jednak tym razem, szczerze mówiąc, ostateczny wynik mam głęboko w dupie. I tak myślę, że to właśnie Czarny złapie znicza, ponieważ jest najlepszy. Chociaż gdyby tak… nie, nie to jest zły pomysł!
- Witamy na ostatnim meczu tego roku. Dzisiaj gra Slytherin oraz Gryffindor! – z głośników rozległ się głos Robbie'ego Wilsona, Krukona z szóstego roku. Po całym tłumie rozeszły się gwizdy, krzyki i co tam jeszcze. – Kapitanowie obu drużyn wkraczają na boisko i podają sobie ręce.
Uśmiechnąłem się do Czarnego i przybiliśmy sobie piątkę. Na co z trybun doszło nas westchnienie naszych fanek. Zaśmialiśmy się i wsiedliśmy na miotły.
Jak ja to kocham. Kiedy tylko oderwiesz się nogami od ziemi, czujesz się wolny. Żadna troska nad tobą nie góruję. Na dodatek czułem zapach trawy. Byłem w dalekim świecie. Od czasu do czasu dochodził do mnie głos komentatora, jednak szybko go olewałem i ponownie zatracałem się w marzeniach. Wiem, że nie tak gra się mecz, ale co poradzić. Zakochałem się!
Rozejrzałem się po trybunach, poszukując wzrokiem tylko jednej dziewczyny. Mojej dziewczyny.
Usłyszałem cichy szmer. Tuż przy moim uchu latał znicz. No cóż… Mam dwa wyjścia, albo go złapię i będę bohaterem, albo złapie go Harry. A co mi tam.
Zostawiłem znicz i podleciałem do Herm. Zsiadłem z miotły i wpiłem się w jej usta.
- Tego jeszcze świat nie widział – krzyknął Wilson. – Kapitan drużyny Ślizgonów w trakcie meczu całuje się ze swoją dziewczyną! A tak między nami, Hermiono, masz śliczne nogi! Ten to ma szczęście.
Po boisku przeszła salwa śmiechu. Nie przerywając pocałunku, pokazałem mu środkowy palec.
- Panie Malfoy! – krzyknęła McGonagall. – Proszę wrócić do gry! Inaczej dostaniesz szlaban!
Westchnąłem. I tak mam za dużo zmartwień, a do tego jeszcze szlaban. Oderwałem się od mojej Granger i zasalutowałem. Wsiadłem na miotłę i odleciałem. Od tej pory cały stadion zaczął się drzeć i wymachiwać rękoma. Ze śmiechu oczywiście.
Potter do mnie podleciał i walnął mnie w plecy. O mało co nie spadłem z miotły.
- Dzięki – powiedział po chwili. Spojrzałem na jego wyciągniętą, w moim kierunku, dłoń. Tak, Gryffindor zwyciężył!
- Potter złapał znicz, wygrali Gryfoni!
Czas na bibę!
*Ferie w Hogwarcie trwają od 1 lutego do 20 lutego
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [11]
Od jakiegoś czasu czuję, że Hermiona coś przede mną ukrywa. Zachowuje się tak jakoś dziwnie. Przytyła, ale to chyba dlatego, że zaczęła coraz więcej jeść i to strasznie dziwne rzeczy, na przykład raz w czasie obiadu nałożyła sobie ziemniaki z rybą, a do tego sałatkę owocową i polała to wszystko sosem słodko kwaśnym, gdy tak na to patrzyłem, myślałem, że zaraz zwymiotuję. Kiedy zapytałem się jej o to, odpowiedziała mi, że eksperymentuje, wtedy zauważyła, że jej nie wierzę, więc zaczęła płakać i się obraziła. Potem latałem za nią przez całe popołudnie i przepraszałem, wybaczyła mi dopiero pod wieczór, bo położyłem się obok niej, obrażony. Oczywiście na początku zrobiła mi awanturę, a jak zauważyła, że trochę przesadziła, pocałowała mnie. Później była upojna nocka, ale nie zdradzę szczegółów, bo gdyby Hermi się tylko dowiedziała, zabiłaby mnie, albo gorzej - rozpłakałaby się.
Diabeł i Czarny śmieją się z tego, bo uważają, że Hermiona ma humorki ciążowe i w ogóle zachowuje się, jakby zaraz miała dziecko w brzuchu. Sam, gdy to usłyszałem to śmiałem się w niebo głosy, jednak szybko do mnie dotarło, że oni chyba mają racje. Kurde Bolek! Jednak na razie nie mam zamiaru pytać o to Herm, ponieważ widzę, że cały czas się denerwuje spotkaniem moich rodziców. W końcu dzisiaj są walentynki i ustaliliśmy, że spędzimy je w Malfoy Manor.
Właśnie przeciągałem się w łóżku, uważając, aby nie obudzić Miony. Dzisiaj w nocy przyśnił jej się koszmar i nie spała prawie wcale, ponieważ bała się nawet zamknąć oczy. Kiedy spytałem, co tak strasznego jej się przyśniło, powiedziała, że nie pamięta, chociaż domyślam się, że wie, tylko nie chce mi powiedzieć. No cóż… może nie jest na to gotowa, a ja mogę poczekać, w końcu zmuszanie jej, nic nie da, a może tylko pogorszyć sprawę.
Spojrzałem na zegarek, który wskazywał dziesiątą i szybko zerwałem się z łóżka. Przecież w domu mamy być o dwunastej, a nie wypada się spóźnić. Szybko ubrałem się w jeansy i białą koszulę i wyszedłem, zostawiając śpiącą dziewczynę samą. Musiałem jeszcze coś załatwić, a mianowicie pójść do dyrektora i zapytać się go o zgodę oraz o pożyczenie świstoklika, którym przeniesiemy się do moich rodziców.
Wróciłem dokładnie po półgodzinie. Hermiona nadal spała na plecach, tyle że tym razem miała na twarzy wymalowany uśmiech. Drgnęły mi kąciki ust, kiedy to zobaczyłem, a serce zabiło mi mocniej.
Zatarłem ręce i z błyskiem w oczach podszedłem do łóżka, aby obudzić moją śpiącą królewnę. Dotknąłem ustami jej poziomkowych warg i tak trwałem, czekając aż otworzy swoje brązowe oczy. Nie minęła sekunda, a całowała mnie namiętnie, jednak ja ostatkami sił próbowałem nie odwzajemniać pieszczoty. Hermi nie wiedząc, co się dzieje otworzyła oczy i spojrzała na mnie wyczekująco. Odetchnąłem w myślach, bo wiedziałem, że gdyby jeszcze trochę dłużej mnie całowała, sam rzuciłbym się na nią, ale na to teraz nie mieliśmy czasu, prawda?
- Kotku… - zaczęła delikatnie, lecz jej przerwałem.
- Hermiś, nie mamy teraz na to czasu - powiedziałem i uśmiechnąłem się lubieżnie. - Została nam tylko godzina do… - tym razem to ja nie dokończyłem, ponieważ Hermiona wstała tak szybko, jakby ją ktoś poraził prądem, w biegu złapała za jakąś paczkę i szczelnie zamknęła się w łazience. Po chwili słyszałem tylko szum wody, więc zaśmiałem się donośnie - wiedziałem, że mnie usłyszała - po czym z braku zajęcia, zacząłem czytać książkę „U bram niebios". Ostatnio zauważyłem, zresztą nie tylko ja, że od kiedy jestem z panną Granger, zacząłem ostro brać się za naukę. Kiedyś nawet bym nie pomyślał, że będę z zapałem czytał jakieś tam durne, niczego nie warte, powieści. Chyba jeszcze sam nie wiem o sobie za dużo.
W trakcie czytania, uświadomiłem sobie, jakie my mamy szczęście, no ja i Hermi. W końcu mamy tylko dla siebie, pokój wspólny i dormitorium, więc możemy ze sobą przebywać dużo częściej, niżeli Zab i Ruda, bądź Czarny i Pansy - nadal nie mogę się do niej przyzwyczaić, bo zawsze, kiedy na nią spojrzę, mam przed oczami tą dziwkę Parkinson, która klei się do wszystkich facetów, niezależnie od wieku. Może wraz z Blaisem znajdziemy dla Harry'ego jakąś naprawdę wartą dziewczynę, ponieważ ta jest okropna!
Spojrzałem na zegarek - o kurwa!
- Kochanie! - krzyknąłem waląc pięścią w drzwi od łazienki. - Wychodź, bo mamy jeszcze tylko dziesięć minut, a wiesz, że świstoklik, będzie równo minutę przed dwunastą.
Czy ona mnie w ogóle słucha? Eh… z kobietami źle, a bez nich jeszcze gorzej. Miałem zamiar ponownie krzyknąć, aby się pośpieszyła i już otwierałem buzię, gdy usłyszałem, że kliknął zamek w drzwiach. Przelotnie spojrzałem na dziewczynę i oniemiałem. Pierwszy raz w życiu widziałem takie cudo. Dosłownie bóstwo w ciele mojej kobiety. Otóż Hermiona Granger miała na sobie czarną, aż do ziemi, atłasową suknię, która zaczynała się od czarnego gorsetu, który doskonale współgrał z jej zgrabnymi piersiami; zjeżdżając nadal była wąska, przez co materiał pięknie opinał jej smukłe ciało. Wszystko to ciągnęło się tak aż do kolan, ponieważ niżej doczepione były falbany, które z gracją opadały na posadzkę. Butów nie było widać spod kreacji. Włosy zaś zostały upięte z tyłu, tylko jeden mały, niewinny kosmyk spływał po jej ramionach na przód. Cały strój podkreśliła czerwoną pomadką na ustach i biżuterią, którą dostała ode mnie.
Widząc moją minę, która wyrażała zachwyt i podniecenie, uśmiechnęła się wrednie, po czym okręciła się. Przyuważyłem, że ma strasznie duże rozcięcie na plecach, więc pewnym, acz niestabilnym krokiem podszedłem do niej, aby zapiąć jej zamek, który zaczynał się na kości ogonowej, a kończył na środku kręgosłupa.
Już miałem zapinać jej wyśmienitą suknię, kiedy moje oczy dostrzegły coś jeszcze, a mianowicie koronkowe majteczki. Tym razem nie mogłem się powstrzymać i zamiast zapinać zamek, ja oczywiście zacząłem, skrawek po skrawku, całować jej plecy, przejeżdżając językiem wzdłuż karku. Poczułem, że pod wpływem mojego dotyku, ciało jej zadrżało. Uśmiechnąłem się delikatnie, jednak nadal nie przestawałem. Moje usta znalazły się już na szyi dziewczyny, a ta tylko oparła sobie głowę o moje ramię i czekała na dalsze pieszczoty. Moje ręce wsunęły się jej pod kreację i kiedy tylko poczuła, że łapię ją za pupą, oprzytomniała. Szybko odsunęła się ode mnie, po czym wzięła moją twarz w swoje delikatne dłonie i pocałowała mnie stanowczo.
- Draco - szepnęła zmysłowo. Nie wiem, po co to robiła, ale mój narząd stanął pod wpływem pożądania. Chyba to poczuła przez cienki materiał, bo zaśmiała się cichutko. - Nie teraz. Musisz pamiętać o obiedzie - zastrzegła, przez co sprowadziła mnie na ziemie. - Jednak kiedy się tylko skończy, przyrzekam, że wynagrodzę ci to czekanie - obiecała po czym przypieczętowała to pocałunkiem. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, wskazała palcem na zapięcie, a ja wiedząc, o co chodzi, szybko uporałem się z wyznaczonym zadaniem.
Dokładnie minutę przed wyznaczonym czasem do dormitorium wleciała sowa, która niosła w dziobie stary but. Trzymając Herm za rękę, złapałem go, po czym poczułem tylko szybkie wirowanie. Nie minęła chwila, a my stabilnie staliśmy u wrót małego zameczku. Westchnąłem zrezygnowany.
Witaj na starych śmieciach, Malfoy, pomyślałem wpatrując się w mój dom, jednak kątem oka przyuważyłem, że Hermionie lekko drgnęły kąciki ust. Spojrzałem jej w oczy, których malowało się tak wiele uczuć: zdenerwowanie, niepewność, zdeterminowanie i miłość. W zasadzie sam nie byłem za bardzo pozytywnie nastawiony na tę wizytę, ale cóż… moi starzy w końcu muszą poznać moją wybrankę, z którą mam zamiar spędzić resztę życia. Nie obchodzi mnie to, czy ją zaakceptują, czy nie, bo to, że Hermiona jest tą jedyną, wiem od początku naszej miłości.
Denerwujesz się trochę, stwierdziła w myślach, jednak ja nic nie zamierzałem odpowiedzieć, ponieważ znała mnie na wylot i wiedziała, że tak jest, a kłamstwa i zapewnienia, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, by i tak nic nie pomogły. - Pamiętaj, mamy siebie, zresztą możemy sobie trochę pomóc – dodała szeptem i poczochrała moje, już i tak zwichrzone włosy.
Uśmiechnąłem się do siebie i pokiwałem twierdząco głową. Złapałem ją za rękę, po czym zebrałem w sobie tę siłę i zapukałem w mosiężne, mahoniowe drzwi. Przez chwilę tępo się w nie wpatrywałem, lecz kiedy poczułem, że jej delikatna dłoń mnie ściska, uśmiechnąłem się niemrawo. Musimy sobie dać radę.
Wrota do domu otworzył nam nasz lokaj – Tom. Zawsze go lubiłem, bo miał wspaniałe przystosowanie do życia. Był już w podeszłym wieku, ale kiedy byłem młodszy, często wołałem do niego dziadku. Oczywiście się wtedy denerwował i oznajmiał mi, że wcale nie jest taki stary, ale ja dobrze wiedziałem, że to lubi.
- Panicz Draco – powiedział uradowanym tonem i wpuścił nas do środka. Odpowiedziałem mu kiwnięciem głowy i lekkim uśmiechem.
Dziewczyna weszła pierwsza, a kiedy tylko zobaczyła wnętrze, stanęła z wrażenia. Popchnąłem ją delikatnie w stronę salonu, z którego dobiegały już odgłosy szurania krzeseł i brzęczenia sztućców. Prawdopodobnie dopiero skończyli przygotowywać stół do obiadu.
Zamknij buzię skarbie, bo jeszcze pomyślę, że to oznacza zachętę do współpracy, pomyślałem i zaśmiałem się cicho. Dziewczyna zamknęła usta, ale nie ruszyła się nawet o milimetr. Hermi…
Przerwała mi, bo odwróciła się w moją stronę i spojrzała wprost w moje stalowe oczy, przez co się na chwilę zawiesiłem. W brązowych tęczówkach widniał strach przed nieznanym. Muszę coś zrobić, aby się rozluźniła, ale do głowy wpadł mi tylko jeden pomysł. Pocałowałem ją delikatnie w usta. Przez chwilę stała sparaliżowana, ale kiedy przygryzłem jej dolną wargę, odwzajemniła pieszczotę. Zarzuciła mi ręce na szyję i mocno przylgnęła do mojego ciała. Sam zaś złapałem ją w talii i mocno przytuliłem, nadal nie przerywając pocałunku.
Trwalibyśmy tak naprawdę długo, gdyby nie znaczące chrząknięcie. Brązowowłosa znieruchomiała i szybko się odwróciła. Kiedy tylko zauważyła, kto nam przerwał, zalała się rumieńcem, przez co wyglądała strasznie uroczo. Zaśmiałem się z miny ojca, po czym podszedłem do niego i uścisnęliśmy się po męsku.
- Ojcze – zwróciłem się do staruszka. – To jest Hermiona Granger – powiedziałem i wskazałem ręką na dziewczynę. Ona tylko uśmiechnęła się delikatnie i podała dłoń Lucjuszowi.
- Miło mi – odrzekła łagodnie i z wyczekiwaniem wpatrywała się w pana domu. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy zobaczyłem, że ojciec całuję ją w dłoń. Chyba się do niej przekonał, w końcu pierwsze wrażenie jest ważne, a nie, przepraszam, dla Malfoyów - najważniejsze. Tym bardziej, że wparował akurat w momencie naszej słabości, że tak się wyrażę.
Zaprosił nas do salonu, w którym na kanapie siedziała moja matka. Podeszła do mnie z uśmiechem i przygarnęła mnie do swojej piersi. Poczułem się tak jakoś dziwnie, bo ona nigdy się tak ze mną nie witała. Pocałowała mnie w policzek, po czym z odwróciła się w kierunku Hermiony. Przeleciała jej smukłą figurę wzrokiem, po czym prychnęła. Bez zapowiedzi usiadła na krześle i czekała aż my się dosiądziemy. O co tej kobiecie chodzi? Lucjusz rzucił jej znaczące spojrzenie, jednak ta go zignorowała.
Ona chyba mnie nie lubi, pomyślała brązowooka smutno.
Nie przejmuj się nią, ona nikogo nie lubi, odpowiedziałem jej, a ta tylko zerknęła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. – Chodź. - Wskazałem jej ręką na krzesło obok Lucjusza.
W milczeniu zaczęliśmy spożywać posiłek, jednak nie odbyło się bez natrętnych, niczym muchy, spojrzeń. Jeszcze chwila i wybuchnę! Mam już tego dość!
- Co panienka zamierza robić, kiedy skończy szkołę? – Do moich uszu dotarło bezuczuciowe pytanie matki. O, tego jeszcze nie było, od kiedy to Narcyza jest taka zaborcza? Śmiać mi się chciało, ale cóż, dobre wychowanie nakazuje milczeć i nie wtrącać się do rozmowy, jeżeli nie jest się w temacie.
Puściłem ojcu perskie oko, przez co parsknął w swój kielich. On także dobrze wiedział, o co chodzi jego żonie. Narcyza była zazdrosna, że jej pierworodny i jedyny syn ma inną kobietę. Ubaw po pachy!
- Zastanawiałam się nad uzdrowicielką i aurorem, ale kiedy wyliczyłam zalety i wady obu prac stwierdziłam, że bardziej pragnę pomagać ludziom – odpowiedziała także beznamiętnym głosem. Dziewczyno zadziwiasz mnie! Lucjusz chyba też pojął zasady tej gry, bo widziałem jak drgały mu kąciki ust.
- Bardzo ciekawy zawód – ciągnęła dalej Narcyza.
- W rzeczy samej – odpowiedziała Hermiona i uśmiechnęła się do mnie z dziwnym błyskiem w oku. Chyba wpadła na coś genialnego. Chciałem zobaczyć, co to jest, ale zamknęła głowę. O nie, już się boję!
- Kim są twoi rodzice? – spytała matka z wrednym uśmiechem, a ja tylko zacisnąłem pięści. Przecież oni i tak wiedzą, że starzy Hermiony są mugolakami, wiec czemu o to spytała. Lucjusz poruszył się nerwowo i spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem. No cóż, teraz wystarczy tylko czekać na dalszy ciąg wydarzeń.
- Cóż… obydwoje są dentystami – powiedziała z lekkim uśmiechem, ale tylko ja wiedziałem, że za tym uroczym, był wredny. Ona coś knuje i zaraz dowiem się, co to takiego!
- A co robią dentywiści? – Narcyza przypatrywała jej się z zamyśleniem.
- Dentyści – poprawiła ją Hermiona. – Powiedzmy, że jest to bardzo podobny zawód do uzdrowicieli, którzy badają nagłe przypadki. No oprócz tego zajmują się też czymś podobnym do odczytywania run i wyrazów numerologicznych – zakończyła z szelmowskim uśmiechem.
Nie no, zaraz normalnie wybuchnę niekontrolowanym śmiechem. I to nie tylko z tej bajki, którą opowiedziała brązowowłosa, ale z miny matki. Była tak zdziwiona i przerażona zarazem, że z zakłopotania przytaknęła ledwo dostrzegalnie głową i zabrała się za dalszą konsumpcję sałatki.
Po obiedzie jakoś wszyscy się bardziej rozluźnili, no oczywiście poza Narcyzą, która w najróżniejsze sposoby próbowała dogryźć Hermionie, lecz ta tylko ją zbywała i dalej zajmowała się rozmową ze mną bądź Lucjuszem. Z nim za to dogadywała się wyśmienicie. Jeszcze nigdy nie widziałem, aby mój ojciec był tak rozmowny. Często dowcipkował i obgadywał służących lub niektórych ludzi z Ministerstwa. Żyć nie umierać!
Z dworu wyszliśmy dokładnie o osiemnastej, prawdopodobnie zostalibyśmy dłużej, ale Dumbledore obiecał nam świstoklik punktualnie o szóstej. Nie powiem, walentynki się udały!
Poza za tym słowa ojca wciąż huczą w mojej głowie. Otóż, gdy wychodziliśmy, on pocałował Herm w dłoń i policzek i coś jej szepnął do ucha. Ta tylko zaśmiała się perliście i podziękowała za udany dzień. Potem staruszek podszedł do mnie:
- To wyjątkowa dziewczyna – zaczął tak cicho, że ledwo usłyszałem jego słowa. Na szczęście powiedział mi to wprost w ucho, tak że Hermiona nigdy by tego nie usłyszała. – Dbaj o nią, bo mogą ci ją zabrać i to tuż z przed nosa – powiedział i z dziwnym błyskiem w oczach ponownie podszedł do Gryfonki. Jeszcze raz pocałował ją w policzek – chyba będę zazdrosny! - i szybkim krokiem odszedł w stronę Narcyzy, która nadal siedziała w salonie.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie dźwięk lejącej się wody spod prysznica. Było grubo po dwunastej, jednak dopiero co znaleźliśmy się w dormitorium, ponieważ kiedy tylko wróciliśmy poszliśmy na spowiedź do Diabła, Rudej i Czarnego, który wydawał się jakiś przybity. Chyba walentynki jakoś mu nie wyszły. No trudno, pogadam z nim później.
Walnąłem się na łóżko, jednak szybko z niego wstałem. O kurwa! Zapomniałem o prezencie dla Herm. I co teraz, i co teraz? Malfoy, ty jebnięty kretynie, jak mogłeś zapomnieć!
Zaraz, zaraz, chyba mam pomysł. Już dawno chciałem to zrobić, ale jakoś nie było okazji. Teraz jest ten moment. Niczym oparzony rzuciłem się w kierunku mojego kufra, przez chwilę wywalałem z niego niepotrzebne graty, aby do mojej ręki trafiło małe, czarne pudełeczko. Uśmiechnąłem się do siebie, po czym schowałem je bezpiecznie w kieszeni spodni. Swoje rzeczy ponownie pochowałem do walizki i usiadłem na łóżku.
Chwila, przydałaby się jeszcze jakieś tło. Parę razy machnąłem różdżką, przez co w dormitorium pojawiły się świeczki, które oświetlały drogę do łóżka. Wszystkie miały zapach wanilii i truskawek. Powiększyłem łóżko do rozmiarów łoża małżeńskiego, a na nie porozrzucałem masę płatków róży. Zgasiłem światło w pokoju i czekałem.
Nie minęło pięć minut, a usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Zanim jeszcze zdążyła wyjść, zgasiłem światło w łazience. Dziewczyna wydała z siebie dziwny okrzyk, jednak szybko powstrzymała się od ciętej riposty. Wiedziała, że maczałem w tym palce.
Klęknąłem naprzeciwko wejścia do łazienki, w której prawdopodobnie stała dziewczyna i po raz ostatni tej nocy, wypowiedziałem zaklęcie, które zapaliło wszystkie świeczki w pokoju. Szybko odrzuciłem różdżkę, gdzieś w daleki kąt i z urzeczeniem wpatrywałem się w ciało oniemiałej Gryfonki, które było przykryte tylko atłasowym szlafrokiem. Z lubieżnym uśmiechem podszedłem do niej na czworaka i wyjąłem pudełeczko z kieszeni.
- Hermiono Jane Granger – zacząłem dość oficjalnie, jednak cały czas badawczo przyglądałem się twarzy dziewczyny. – Wiem, że mamy dopiero siedemnaście lat, ale zakochałem się w tobie jak wariat. Nie ma chwili, żebyś nie pojawiła się w mojej głowie. Jesteś moim aniołem, który pomaga mi wstać, kiedy moje skrzydła zapomniały jak latać – pamiętam jeszcze ten cytat, gdzieś go przeczytałem i stwierdziłem, że będzie w sam raz na moje wyznania. - Wiem, co myślisz, że niby ja wyznaję swoje uczucia w tak romantyczny, ale przereklamowany sposób? – uśmiechnąłem się pod nosem, ale brnąłem dalej. - Dlatego powiem tak jak na mnie przystało: - chrząknąłem cicho. Kurde, zaczynam się denerwować. A co jeżeli odmówi? Wywali mnie na zbity pysk. O boże! Ratunku! – Granger jesteś zajebistą laską! Masz nogi do nieba, zgrabny tyłeczek i piękną twarz. Seksapil w tobie buzuje, a twoje oczy do mnie śpiewają. Kurwa, kocham cię! Cholera, błagam, wyjdź za mnie? Bo ja nie potrafię już bez ciebie żyć.
Skończyłem, nareszcie. Jednak dalej mam w sobie tą niepewność, a jak ona mnie nie kocha?
Klęczałem tak i wpatrywałem się w nią z dziwną miną. Po jej policzkach pociekły łzy, ale usta nadal wyginały się pod wpływem uśmiechu.
- Malfoy! – zaczęła dość cierpko, przez co moje serce na chwile stanęło w miejscu. – Co ci w ogóle przyszło do tego przylizanego łba? Fretka się zakochała? Nie wierzę. – W tym momencie zaczęła chichotać. – Chociaż, czasem potrafisz powiedzieć coś od rzeczy, ale nie… - nie dokończyła, ponieważ zauważyła, że moje oczy wilgotnieją. O cholera! Tylko nie to, proszę! Nie rozbeczę się jak jakaś baba! Moja warga zaczęła drżeć, kurwa mać! – Ale nie myśl, że ujdzie ci to na sucho. Teraz będziesz musiał się jeszcze bardziej starać. W końcu twoja przyszła żona będzie oczekiwać takich słów codziennie – dokończyła ze śmiechem i rzuciła się w moje ramiona.
W tym momencie nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Szybko założyłem pierścionek na jej palec, żeby się tylko nie rozmyśliła i zacząłem nią kręcić wokół własnej osi. Dziewczyna piszczała z uciechy, zresztą z mojej twarzy uśmiech też nie schodził. Wspominałem już jak ją bardzo kocham?
Postawiłem ją delikatnie na dywanie i pocałowałem lekko, ale napastliwie. Nasz pocałunek się pogłębiał i przeradzał w bardziej namiętny. Przejechałem językiem po jej podniebieniu, przez co po jej ciele przeszły dreszcze. Oderwaliśmy się od siebie, aby złapać powietrze, jednak kiedy chciałem ponownie wpić się w jej usta, odepchnęła mnie delikatnie.
Patrzyłem na nią spod przymrużonych oczu. Obserwowałem jej każdy, wyrafinowany ruch. Stanęła pośrodku pokoju, gdzie na około poustawiałem świeczki i jednym zwinnym posunięciem, ściągnęła szlafrok. Zaniemówiłem. Wyglądała bajecznie… cudownie… seksownie…
Nie wiedziałem jak mam opisać jej strój. Niby taki zwykły, jednak na jej ciele wyglądał bezbłędnie. Czarny, koronkowy stanik i tego samego pokroju majtki, dokładnie opinały jej smukłe ciało. Oprócz tego z zakończenia stanika, falami spływał lekki, przezroczysty materiał, który pod wpływem nawet najdelikatniejszego ruchu, powiewał lekko, odsłaniając jej płaski brzuch.
- Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek, mężu – szepnęła zmysłowo i zaczęła do mnie podchodzić. Dobrze, że stałem blisko łóżka, bo przez nadmiar wrażeń, usiadłem na nie z miną pełną pożądania. Dziewczyna, gdy tylko podeszła do miejsca, na którym siedziałem, złapała mnie za koszulę i usiadła na moje kolana okrakiem, przez co potarła się o mojego przyjaciela. Całowała namiętnie, ale brutalnie. Nawet nie zauważyłem, kiedy rozebrała mnie całego i przeniosła trochę wyżej. Otóż teraz nagi leżałem na środku wyrka, moje ręce przywiązała do górnej ramy łóżka. To samo zrobiła z nogami, tyle że do dolnej. Po chwili także zawiązała mi czarną chustę na oczach. Pocałowała mnie ponownie, po czym zaczęła swoją wędrówkę po ciele.
Co się działo dalej? To moja słodka tajemnica!
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [12]
Obudziłem się dość wcześnie, ale nawet nie musiałem spoglądać na zegarek, aby wiedzieć, że jest góra po szóstej. Westchnąłem mimowolnie, a mój wzrok skierował się na dziewczynę, która spała wtulona w moje ramię. Uśmiechnąłem się do siebie, bo przed oczami nadal miałem lekkie urywki z naszej wspaniałej nocy.
Poczułem delikatny powiew wiatru, przez co wszedłem głębiej w pościel i mocno przytuliłem się do Hermiony. Chciałem ponownie zasnąć, ale stwierdziłem, że pomimo tak wyczerpującego, wczorajszego dnia, i nie tylko, nie chciało mi się nawet zamknąć oczu. Stanowczo bardziej wolałem przypatrywać się śpiącej brązowowłosej. Jej loki, które były zazwyczaj upięte w luźnego koka, teraz bez ładu i porządku zostały porozrzucane po atłasowej poduszce. Oddychała miarowo, dzięki czemu jej klatka piersiowa podnosiła się i opadała równomiernie, co dodawało jej więcej uroku. W tym momencie musiałem się siłą powstrzymać, aby na nią nie skoczyć. Pogłaskałem ją po policzku opuszkami palców, przez co ta uśmiechnęła się delikatnie przez sen.
Nagle zaburczało mi w brzuchu, więc zaśmiałem się cicho. Pocałowałem dziewczynę w usta i szybko wstałem, niemrawo rozglądając się po pokoju. O matulu! Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem takiego pobojowiska. Otóż po całym pomieszczeniu były porozrzucane nie tylko nasze ubrania, ale świeczki i komoda. Zaraz, zaraz, komoda? A, nie, to tylko jakiś kawałek deski. Cholera, co to za deska! Jak to się stało i czemu ja nic prawie nie pamiętam?
Podrapałem się zrezygnowany po skroni, po czym wziąłem w dłonie pierwsze lepsze ubrania i poszedłem w kierunku toalety, aby się trochę odświeżyć. Zamknąłem za sobą dość cicho drzwi, a ubrania rzuciłem w kierunku kąta, w którym stała mała szafeczka. Luźnym krokiem wszedłem pod prysznic, po czym włączyłem chłodną wodę, która studziła moje, nadal rozpalone ciało. Oparłem się o przeciwległą ścianę do kranu i tak trwałem, powoli trzeźwiejąc.
Jeszcze tylko sześć dni, do tego cholernego szakala. Strasznie się bałem, ale nie o siebie, tylko o Herm. Jak ja mogłem być aż tak głupi! Przecież jestem pełnoletni, no! Powinienem podejmować rozważne decyzje, a nie? Wrr… Czemu chociaż raz nigdy nie może wyjść na moje? Zawsze muszę się w coś wkręcić. Eh… chyba już takie jest moje życie.
Nagle usłyszałem, jak otwierają się drzwi do kabiny prysznica, więc szybko zakryłem się dłońmi w moim delikatnym miejscu, ale gdy tylko zauważyłem, że to Hermiona, odsapnąłem. W końcu nikt nie chciałby, aby w czasie swojej kąpieli, jakiś nieproszony gość wtargnął mu pod prysznic bądź do wanny, prawda? No właśnie.
Dziewczyna rzuciła mi się w ramiona, a po chwili poczułem, że się trzęsie. To chyba przez tą zimną wodę, więc szybko przekręciłem czerwony kurek. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zauważyłem, że po policzkach brunetki lecą łzy. Starłem je kciukiem i podniosłem jej podbródek tak, żeby widzieć jej lśniące od płaczu, oczy. Przełknąłem powili gulę w gardle, która rosła mi coraz bardziej. Po chwili, nie mogąc znieść już tego strasznego widoku jej smutnej twarzy, po prostu przygarnąłem dziewczynę, wprost w moje silne ramiona. Wtuliłem się w jej włosy i głaskałem delikatnie po plecach. Ciągle trzymając ją w rękach, usiadłem na lodowatym spodzie prysznica, a ją posadziłem sobie na kolana. Odgarnąłem swojej narzeczonej kosmyk brązowych włosów, który wpadł jej niechcący do ust. Nie chcąc jej bardziej zdenerwować, milczałem, mając nadzieję, że wkrótce opowie mi o swoim problemie, który doprowadził ją do tego stanu.
Nie wiem, jak długo czasu tak siedzieliśmy, gdy po raz pierwszy Hermiona odezwała się do mnie, strasznie piskliwym głosem:
- Kochanie – szepnęła i schowała głowę w moim ramieniu. Mógłbym przysiąc, że po jej policzkach poleciały kolejne łzy. Westchnąłem cicho, ale nadal nie wydałem z siebie żadnego głosu. – Boję się, strasznie – powiedziała ledwie dosłyszalnie, wiec zanim ją całkowicie zrozumiałem, ona znów zaczęła szlochać.
- Czego? – zapytałem, lekko przygryzając wargę. Chyba wiem, o co jej chodzi. Spojrzała na mnie jak na głąba, co utwierdziło moje przekonanie. – Ja też – sapnąłem, po czym z szatańskim uśmiechem na twarzy, wziąłem ją na ręce. Pisnęła przestraszona, a ja w czasie jej nieuwagi, przekręciłem się, specjalnie, aby zmoczyć jej ciało gorącą wodą.
- Malfoy! – warknęła poirytowana, ale w jej głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia. Udało mi się, moja prawie żona, prawie się zaśmiała! Jestem genialny!
- Granger! – sparodiowałem i zrobiłem słodką minkę, dzięki czemu na twarzy brązowowłosej pojawił się szeroki uśmiech. W jej oczach zaś dostrzegłem błysk, więc głośno przełknąłem ślinę. Coś dla mnie szykuje, to jest pewne! Tylko co?
Złapała mnie za nadgarstki, aby po chwili przyciągnąć mnie do siebie i mocno pocałować. Cóż… takie gry to ja lubię! Machinalnie odwzajemniłem pieszczotę, a kiedy chciałem objąć ją w talii, poczułem, że ta się ode mnie trochę odsunęła. Ale kiedy zauważyła, że na chwilę zaprzestałem wpijać jej się w wargi, ta złapała prawą ręką szampon i całą jego zawartość wylała mi na włosy. Krzyknąłem i szybkim ruchem wytrąciłem jej butelkę z ręki, po czym szybko wsadziłem głowę pod wodę, bo oczy zaczynały mnie lekko szczypać. Słysząc jej donośny chichot, sam uśmiechnąłem się pod nosem.
- Wojna! – krzyknąłem, ale wcześniej do ręki wziąłem mydło. Rzuciłem się na dziewczynę i zacząłem jeździć kostką po jej ciele, przy okazji sprawiając, żeby miała łaskotki. Jednak, żeby nie upadła przygwoździłem ją do ściany własnym ciałem. Zaczęło się robić niebezpiecznie, ale mi się podobało coraz bardziej. W końcu nie codziennie osobnicy płci przeciwnej leżą na sobie pod prysznicem całkowicie roznegliżowani. Przez ciało przeszedł mi prąd, kiedy mój przyjaciel otarł się o podbrzusze Hermiony. Ona także to poczuła, bo drgnęła.
Dokładnie minutę później już na nad sobą nie panowaliśmy. Z zachłannością i pożądaniem wpiłem jej się w malinowe usta, jednak ta nie pozostała mi dłużna. Z czułością pieściliśmy siebie nawzajem. Westchnąłem napawając się tą romantyczną chwilą, aby po chwili moje ręce zaczęły błądzić po rozgrzanym ciele narzeczonej. Przylgnąłem do niej ustami, chcąc od życia jak najwięcej. Przez chwilę odwzajemniła pocałunek, ale gdy tylko poczułem, że mnie odpycha i szybko wybiega z kabiny, zamaszystym krokiem, rzuciłem się za nią. Stanąłem jak wryty, gdy zauważyłem, że pochyla się nad sedesem. Ona… wymiotuje! Cholera!
Niewiele myśląc, ukucnąłem obok dziewczyny, podtrzymując jej delikatnie głowę.
- Wyjdź – wychrypiała, pomiędzy kolejnym zbuntowaniem się żołądka. Prychnąłem oburzony, chwytając ją za rękę, co miało oznaczać, że tak łatwo się mnie nie pozbędzie. Warknęła pod nosem, ale nie zdążyła niczego dodać.
- Co się stało? – zapytałem, kiedy zmęczona uklęknęła na posadzce. – Źle się czujesz? – przytuliłem ją do siebie, a po chwili wziąłem ją na ręce i zaprowadziłem do pokoju, delikatnie kładąc ją na łóżku. Przykryłem ją kołdrą, uprzednio podając jej koszulkę nocną. Ubrała się szybko, po czym odwróciła się do mnie plecami. Usiadłem na łóżku, wcześniej zakładając bokserki, obok brunetki, a kiedy ta poczuła, że materac się pode mną ugina, spojrzała na mnie.
- Idź po Gin i Harry'ego – szepnęła ledwie dosłyszalnie, a gdy zauważyła, że chcę zaprzeczyć, natychmiast dodała. – Proszę.
- Ale dlaczego po Harry'ego? – zapytałem, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. W końcu rudowłosa była jej najlepszą przyjaciółką. No, w zasadzie Czarny też, ale to jest facet i w ogóle. Fuck! Robię się zazdrosny o własnego kumpla!
Nie odpowiedziała. Warknąłem, po czym wyszedłem z trzaskiem zamykając drzwi, przy okazji w biegu zakładając spodnie. Szybko przemierzałem korytarze, bo w końcu nie chcę, aby moja narzeczona dalej się źle czuła, ale cholera, po co jej do tego wszystkiego Harry?
- Siła przyjaźni – powiedziałem poirytowany w kierunku portretu Grubej Baby, przepraszam, Damy, i wszedłem do środka. Już parę razy byłem w pokoju wspólnym Gryfków i muszę stwierdzić, że naprawdę jest tutaj dość przytulnie. Dobrze, że już się do mnie niektórzy przyzwyczaili, bo nie chciałbym szumu na całą wieżę. W zasadzie lubię jeżeli to ja jestem w centrum zainteresowania, ale cóż… teraz mam inne sprawy na głowie, niż użerać się ze wszystkimi lwiakami.
Stawiając duże kroki, wszedłem po schodach w kierunku sypialni siódmoklasistów. Bez pukania otworzyłem drzwi, mając nadzieję, że wszyscy lokatorzy śpią. Jakie było moje zdziwienie, gdy na parapecie siedział Czarny i wpatrywał się w krajobrazy za oknem. Podszedłem do niego cicho, a kiedy położyłem na jego ramieniu dłoń, to aż się wzdrygnął. Spojrzał na mnie, ale szybko odwrócił wzrok. Czyżby pan Potter płakał, bo w końcu nie zawsze ma się czerwone, popuchnięte oczy, prawda? No właśnie.
- Harry – powiedziałem cicho, a kiedy ten wstał, nadal trzymając głowę, tak żebym nie widział jego twarzy, to wiedziałem, że mnie słucha. – Hermiona chciała, żebyś do niej przyszedł. Trochę źle się czuje – dodałem, a ten wnet narzucił na siebie bluzę i wybiegł zostawiając mnie tutaj samego. Cholera!
Podążyłem za nim i przekląłem siarczyście, bo zauważyłem, że ten znika za portretem. Świetnie, po prostu cudownie!
Dobra, jeszcze Ruda i wracam odpocząć. Przelewitowałem się koło dormitorium Wiewióry, aby po chwili, także bez pukania, wtargnąć do środka. Tak między nami to strasznie dziwne, że chłopaki nie mogą wejść na terytorium płci pięknej, przecież to głupota!
Na szczęście w tym dormitorium wszyscy byli pogrążeni we śnie. Niepewnie podszedłem do jednego z łóżek, odsłaniając zasłonę. Westchnąłem, na szczęście to była Ginny. Już chciałem ją szarpnąć, gdy do głowy wpadł mi genialny pomysł. Zatknąłem jej usta dłonią, wcześniej oblałewając ją wodą z różdżki. Wyrwała się ze snu, niczym oparzona, chciała krzyknąć, ale na szczęście miała zakneblowane usta. Gdy tylko zaczęła myśleć racjonalnie, spojrzała na mnie groźnie i zmrużyła powieki. Zaśmiałem się cicho.
- Zabiję cię, Malfoy! – krzyknęła, nie zwracając uwagi na inne współlokatorki. Pod wpływem jej wrzasku, jakaś zasłona od łóżka się odsłoniła, a w nich pokazała się blondwłosa dziewczyna. Zmierzyła mnie wzrokiem, aby po chwili zacząć wrzeszczeć, chowając się przy okazji w łazience. Patrzyłem na nią oniemiały. Czy ja coś zrobiłem?
Po chwili podeszła do mnie jakaś szatynka, a widząc jej pożądliwe spojrzenie, odsunąłem się parę kroków w tył. O co chodzi? Spojrzałem na swoje ciało i… o kurwa mać! Ja nie mam góry od piżam, tylko spodnie. Oparłem się o ścianę plecami, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Spojrzałem błagalnie na Weasley, gdy poczułem, że jedna z dziewczyn przytula się do mnie. O co tej lali chodzi? W tym momencie przeklinałem swoją urodę!
- Ślicznie wyglądasz, Draco – szepnęła czarnowłosa, zataczając kółeczka na mojej klatce piersiowej. Czemu nie mogę się ruszyć? Malfoy, weź się w garść!
Odepchnąłem ją tak mocno, że ta upadła na ziemie, cicho sycząc. Zaśmiałem się w duchu.
- Chodź – złapałem rudowłosą za rękę i pociągnąłem w stronę drzwi. Dobrze, że wyszła od razu, bo normalnie nie ręczyłbym już wtedy za siebie. – Co to było? – zapytałem groźnie, jednak ta nic sobie z tego nie zrobiła, tylko zachichotała. No cóż… przynajmniej ona miała dobry humor.
- Po co mnie ściągasz o tej porze z łóżka? – spytała, przecierając oczy. Parsknąłem śmiechem, ponieważ gdy tylko to zauważyłem, przypomniała mi się mała dziewczynka. Spojrzała na mnie pytająco, ale tylko wzruszyłem ramionami.
- Hermiona chce cię widzieć. – Podniosła do góry brwi w geście zdziwienia. Więc ona też nie wiedziała, o co chodzi? To czemu Czarny od razu pobiegł? Cholera to wie! – Źle się czuje – powtórzyłem jej to samo co Potterowi, a ona tylko przekrzywiła głowę, jakby się nad czymś doszczętnie zastanawiała.
- Dzięki – rzekła przez ramię i biegiem udała się do naszego pokoju. Nie mając, co do roboty, w sumie jest siódma, podążyłem za nią. Co ten dzisiejszy dzień jest taki w biegu? Wszyscy się wszędzie śpieszą… ehh…
O kurwa mać, a jednak! Taka była moja pierwsza myśl, kiedy otworzyłem drzwi do swojego dormitorium. Otóż Potter i Hermiona przytulili się do siebie, a Gin, głaskała brązowowłosą po lokach. Wiedziałem, że ona i Czarny ze sobą kręcą, ale żeby wszyscy o tym wiedzieli?
- Malfoy, wyjdź! – rozkazała Granger, wskazując palcem w stronę drzwi. Co? Czy ona sobie za dużo nie pozwala? Prychnąłem, ale kiedy zauważyłem, że Weasley także patrzy na mnie spod byka, podniosłem do góry ręce w geście poddania się i chyłkiem opuściłem pokój. Oparłem się o framugę drzwi i nasłuchiwałem. Najgorsze, jednak było to, że słyszałem zaledwie parę zdań. No cóż… lepsze to, niż nic.
Nie wiem, ile czasu minęło od tego strasznego momentu, dlatego szybko stamtąd uciekłem. Diabeł, jest mi potrzebny Diabeł! W głowie wciąż mi huczało, nie mogłem się na niczym innym skupić, ponieważ ciągle w uszach miałem te trzy okropne słowa: „nie warty, zerwij, kocham". To wszystkie słowa wypowiadał Czarny, któremu zaufałem. Traktowałem go jak przyjaciela, a on co? Nóż mi wkłada w plecy! Kurwa mać!
- Diabeł! – krzyknąłem, wpadając do jego pokoju. Szarpnąłem go za ramię, kiedy zauważyłem, że śpi. Mruknął coś niewyraźnie, po czym przekręcił się na drugi bok. Warknąłem poirytowany i nie myśląc za wiele, po prostu zdzieliłem go dłonią w głowę. Gdy ten tylko czując ból rozchodzący się po głowie, zerwał się z wrzaskiem z lóżka, przez moją twarz, przeszedł ledwie dostrzegalny cień uśmiechu.
Nieprzytomny wzrok skierował na mnie, a kiedy zaczął urzeczywistniać myśli, sarknął na mnie:
- Sukinsyn!
Nie mogąc się powstrzymać, zacząłem rechotać na całego. Chyba te zmiany humorków Hermiony, także mnie dopadły. Na jej wspomnienie aż przełknąłem głośno ślinę. Zabini usiadł na łóżku, a pomimo tego, że wyglądał na wypoczętego, jego powieki nadal się kleiły. Spocząłem obok niego i westchnąłem. Spojrzał na mnie tajemniczo, po czym walnął mnie pięścią w ramię. Syknąłem i złapałem się za bolącą część ciała. Rzuciłem mu mordercze spojrzenie, ale ten nawet się tym nie przejął, bo zaczął się wyciągać. Prychnąłem zirytowany, ale się nie odezwałem.
- Dobra spowiadaj się – powiedział i wziął głęboki wdech. Oparł się plecami o ramę łóżka, po czym zaczął wpatrywać się we mnie przenikającym wzrokiem.
- Bo wczoraj zaręczyłem się z Hermioną – zacząłem, ale czarnowłosy nie pozwolił mi dojść dalej do słowa, tylko rzucił się na mnie i to dosłownie. Złapał mnie za ramiona i szarpał. – Asz… ty brutalu – szepnąłem kokieteryjnie, piszcząc jak baba i machnąłem ręką.
- Stary, gratuluję! – walnął mnie w plecy, przez co syknąłem- znowu. Uśmiechnąłem się nerwowo, po czym zacząłem wpatrywać się w krajobrazy za oknem. – Nie zgodziła się? – spytał ze zdziwieniem, prawdopodobnie wnioskując to z mojej miny. Prychnąłem oburzony.
- Jasne, że się zgodziła, a potem mi jeszcze to wynagrodziła – powiedziałem, składając ręce w koszyczek, niczym małe, obrażona dziecko. Tamten słysząc to, zaczął brechtać. Czy powiedziałem coś śmiesznego?
Nie chcę z nim gadać! Wychodzę! W momencie, kiedy podniosłem się z łóżka i zmierzałem w stronę drzwi, brunet od razu się uspokoił.
- Dobra, sorry – przeprosił mnie, rozkładając się wygodnie na poduszce. Westchnąłem, ale podążyłem w jego ślady. Po chwili obaj ułożyliśmy się na jego wyrku, wpatrując się tępo w baldachim. Fu, ale tu śmierdzi!
- Coś mi się wydaje, że Hermiona i Czarny mają romans – rzekłem prosto z mostu, a tamten tylko spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, czyżby coś wiedział, czego ja nie wiem?
- Proszę cię! – zaśmiał się sztywno, ale gdy zauważył moje mordercze spojrzenie, zamilkł.
- Dobra, gadaj, co wiesz – sarknąłem, podnosząc brwi do góry, tak, że teraz spod mojej grzywki, nie było ich widać.
- No dobra – westchnął zrezygnowany. – Wczoraj Harry zerwał z Parkinson.
Wstałem niczym oparzony i nie zwracając uwagi na protesty Diabła, biegiem skierowałem się w stronę PWPN (Pokój Wspólny Prefektów Naczelnych) Merlinie, ratuj mnie! Abym nie zrobił niczego głupiego! Chociaż znając moje popisy, prawdopodobnie będzie awantura na cały zamek. Z zamachem otworzyłem drzwi, po czym moje mordercze spojrzenie powędrowało w stronę Pottera, który siedział na łóżku z podwiniętymi kolanami pod brodę.
- Czarny! – wrzasnąłem, a ten jakby na zawołanie, szybko stanął na nogi. Dziewczyny spojrzały na mnie zdziwione, ale z ich oczu cisnęły się błyskawice. – Co ty sobie wyobrażasz? – wrzasnąłem. On spojrzał na mnie zdziwiony, ale ciągle przerażały mnie jego opuchnięte i czerwone powieki. Kurde, coś jest nie tak… tylko co?
- No, co sobie wyobrażam? – spytał twardym głosem, choć słychać było w nim nutkę goryczy.
- Jesteś debilem! Tyle ci powiem! – warknąłem na tyle głośno, aby mnie dosłyszał. Zmrużył gniewnie oczy, po czym wyszarpnął rękę z uścisku Hermiony. Zwęził wargi, po czym bez zbędnego komentarza skierował się w stronę drzwi.
- Życzę szczęścia, bo wam się naprawdę przyda – szepnął tak cicho, żebym tylko ja go usłyszał. – A i jeszcze jedno – dodał, kiedy naciskał klamkę. – Jeżeli nie masz o niczym pojęcia, nie wtrącaj się, bo możesz coś pochopnie i źle zrozumieć – powiedział i wyszedł trzaskając drzwiami. Mógłbym przysiąc, że zanim wyszedł, po jego policzkach pociekły kolejne łzy. Zacisnąłem pięści w bezsilnej złości, przy okazji patrząc na Gryfonki. Rudowłosa wstała, podchodząc do mnie, rzekła:
- Przesadziłeś. – I nie czekając na dalszy dialog, wypadła z pokoju jak burza, nie omieszkając się przywalić mi z ręki w twarz. Złapałem się za piekący policzek, patrząc nieprzytomnie na Hermionę, która leniwie podnosiła się z posłania. W gardle stanęła mi gula. O matko, ale ona strasznie wygląda!
Podeszła do mnie, ciężko i głośno stąpając po podłodze. Teraz staliśmy naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Tylko czemu to ona zawsze musi być górą? Tym razem jej na to nie pozwolę!
- Jak śmiesz! – krzyknęła mi prosto w twarz, nie zwracając uwagi na grymas, który pojawił się, przechodząc prosto przez moje usta. – Czemu się tak zachowujesz? – spytała już ciszej, po czym spojrzała mi prosto w oczy.
- Ja? – zapytałem z niedowierzaniem, przy okazji warknąłem. – Ja? – powtórzyłem nieco głośniej i zacząłem nieco sceptycznie łapać oddech. – A ty co robisz! – dodałem już krzykiem, nawet nie starając się zapanować nad swoimi emocjami, które brały nade mną władzę. Zmrużyłem niebezpiecznie oczy, czekając na jej słowa.
- A co robię? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, siląc się na spokojny ton, jednak nie zupełnie jej to wychodziło. Jeszcze się głupio pyta! Co za… wrr…
- Jesteś głupia, czy tylko taką udajesz, co? – prychnąłem rozjuszony, przy okazji zwężając usta, tak że prawie w ogóle nie było ich widać. Zaczerwieniła się niczym piwonia, ale nadal groźnie wpatrywała się w moje szare tęczówki. – Wiesz jak się teraz zachowujesz? – spytałem z kpiną, a ta tylko zacisnęła zęby w bezsilnej złości.
- No jak? – warknęła. Teraz chyba naprawdę była bardzo, ale to naprawdę, bardzo zła. Miejcie mnie teraz w opiece, bogowie! Przełknąłem ślinę, ale żeby nie było po mnie widać, że się denerwuję, prychnąłem.
- Jak jakaś dziwka! – krzyknąłem jej w twarz. O cholera! Chyba przesadziłem, bo gdy tylko to powiedziałem, jej wyraz twarzy raptownie się zmienił. Wcześniej rozeźlone brązowe tęczówki, raptownie posmutniały i zalśniły. Tylko nie płacz, proszę!
Dupek!
- Wybacz, nie o to mi chodziło – szybko dopowiedziałem, ale jej oczy nadal były dziwnie rozkojarzone. – Czemu się przytulasz z Czarnym? Nie chcesz już mnie, co? – powiedziałem tak cicho, że prawie sam siebie nie usłyszałem dokładnie. Głos mi się załamał. W dupę! W końcu, od kiedy ją spotkałem, od razu wiedziałem, że będę zawsze na przegranej pozycji.
Pantoflarz!
- O czym ty teraz mówisz? – zapytała, a w jej oczach zalśniły łzy. No to mam przewalone, że tak ładnie powiem…
- Czemu słyszałem jak Harry mówił, że jestem nic nie warty, że masz ze mną zerwać i że mnie nie kochasz, co? – rzekłem donośnie i uparcie zacząłem się w nią wpatrywać. Dziewczyna słysząc te słowa, zaśmiała się pod nosem, a wraz z lekkimi mrugnięciami, po jej policzkach poleciały słone krople. Nie patrząc na dalsze konsekwencje tego uczynku, kciukiem wytarłem jej mokre plamki. Westchnęła i przytrzymała moją dłoń na swoim zarumienionym, kościstym licu.
Zaraz, czy ja powiedziałem „lico"? O matko, co się ze mną dzieje? Przecież użyłbym słowa „morda" albo „gęba" gdybym był sobą. Jednak zaraz, ja pod wpływem tej Gryfonki zaczynam się zmieniać i to na lepsze! Kurka w dupkę, no!
- Źle go zrozumiałeś. – Usłyszałem jej delikatny głos, który zaczynał pieścić moje bębenki, więc otrzeźwiałem z lekka. – Harry zerwał z Pasny i powiedział, że nie jest jego warta, w końcu ona kręciła z nim i jeszcze z takim jednym chłopakiem. – Gdy tylko to usłyszałem, otworzyłem szeroko oczy. – Dalej chodziło mu o to, że z nią zerwał, bo jej się należało, nie? – spojrzała na mnie, jakby oczekiwała jakiegoś słabego sygnału, że słucham ją uważnie, więc pokiwałem lekko głową. – A co do tego „kocham", to… - zatrzymała się i głośno westchnęła, po czym ni z gruszki, ni z pietruszki, wtuliła się w moje ramiona. – Harry'emu zmarła mama... wczoraj dostał list od ojca… pogrzeb będzie jutro – dodała bardzo cicho, a kiedy tylko to usłyszałem, oniemiałem. Dżizas, przecież ja w stosunku do niego, zachowałem się jak kompletny…
Debil!
Złapałem się za głowę, mocnej wtulając się w ciało mojej narzeczonej. Normalnie, nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Przepraszam – rzekłem, odsuwając się od niej. Pocałowałem ją czule, jakby dzięki temu małemu gestowi, mogłem pokazać jej wszystkie moje emocje. Po prostu chciałem wyrazić swoje uczucia.
Po chwili, dość długiej zresztą, oderwałem się od niej i szybko wybiegłem z pokoju. Cholera, kiedyś naprawdę się zmacham przez te biegi! Albo mi kolano wyskoczy i co będzie? Będę kaleką, który nie może chodzić, ani nic…
Pędząc, ile w płucach sił, szybko przemierzałem korytarze, bo chciałem mieć to już za sobą. Szczerze mówiąc, strasznie się denerwuję, więc mam nadzieję, że w miarę się z tym uwinę i nie stracę przyjaciela. Przekląłem w myślach, kiedy dotarłem do Pokoju Życzeń. Właściwie nie wiem, dlaczego przyszedłem akurat tutaj, ale miałem taką intuicję, która kazała mi się znaleźć dokładnie w tym miejscu i w tym czasie.
Westchnąłem, kiedy popchnąłem drzwi. Niepewnie wszedłem do środka i oniemiałem. Pokój był strasznie urządzony. Panowała tutaj ciemność i z daleka czuć było tajemnicę. Po moim ciele przeszły ciarki, gdy przyuważyłem czarną sofę w lewym kącie pomieszczenia, obok której stał, tego samego koloru, barek, wypełniony po brzegi przeróżnymi alkoholami. Czarny siedział przy meblu, o który opierał się plecami. W dłoni zaś trzymał, na pół opróżnioną, butelkę z Ognistą Whisky.
Nie myśląc za długo, po prostu usiadłem obok niego, przy okazji łapiąc za pierwszą, lepszą butelkę. Pociągnąłem z niej zdrowy łyk, krzywiąc się lekko.
- Wybacz mi, stary – powiedziałem, przekrzywiając delikatnie głowę. Spojrzałem na Harry'ego, a ten tylko wyszczerzył swoje ząbki. Odwzajemniłem gest, klepiąc go po plecach. – Naprawdę nie wiedziałem – zacząłem, ale widząc, jak po jego „pięknej" twarzulce przebiega grymas, natychmiast zamilkłem. – Ta suka Parkinson! – warknąłem pod nosem, specjalnie zmieniając temat. Ten tylko parsknął cicho, ale się nie odezwał.
- Zdrówko! – wykrzyknął już trochę wstawiony, Potter, po czym puknął swoją butelkę o moją. Zaśmiałem się głośno, biorąc spory łyk z litrówki.
Nawet nie zauważyliśmy, a może tylko ja nie byłem aż tak spostrzegawczy, że w barku zaczęło ubywać wszelkich trunków. No cóż… mogłem się tego domyślić, gdy Czarny zaczął śpiewać. Zresztą do głowy teraz, także przychodzą mi słowa takiej, jednej piosenki.
„Puszek okruszek, puszek kłębuszek, bardzo go lubię, przyznać to muszę…" Nie zaraz, to mi się nie rymuje? Dobra to może inna, uwaga! „Wlazł kotek na młotek, pierdolnął go płotek, siekierka dobiła i kotka zabiła!" Eh… zaczyna mi szumieć w głowie, pewnie i tak poprzekręcałem słowa. Chociaż może nie, ponieważ Diabeł, kiedyś mi to zaśpiewał. Boże, czego to tych dzieci w szkołach uczą!
Kolejna pusta butelka upada na dywan, a za nią kolejna, i następna… dalej nie wiem, ile tam tego jeszcze było, bo nie pamiętam.
Jestem pewny jednego! Pogodziliśmy się! Hura, hura, ale bura! Teraz nic tylko rzygać, bo jakoś tak mi niedobrze się zrobiło.
OOO
Merlinie! Przecież niedługo są urodziny mojej złośnicy! O cholera, całkowicie zapomniałem. Trzema szybko udać się do Diabła i Czarnego, w końcu muszą mi pomóc. Gin, także mogłaby coś wykombinować, bo w końcu jest Gryfonką i ma trochę w głowie.
- Ruda! – wydarłem się, stojąc przy schodach prowadzących do dormitorium dziewczyn. – Złaź tu na dół! – dodałem, kiedy zauważyłem, że jej płomienne włosy pojawiły się w drzwiach. Spojrzała na mnie nieprzytomnie, warcząc przy okazji coś pod nosem, po czym przeklinając mnie, zeszła, a raczej, zczołgała się ze schodów. Popatrzyłem na nią, a wnet na mojej twarzy pojawił się lubieżny uśmieszek, który ukrywał w sobie kpinę.
- Czego? – sarknęła poirytowana, gdy pociągnąłem ją w stronę kanapy przy kominku. Walnęła się na nią, nie okazując tej gracji, którą powinny mieć dziewczyny i patrzyła na mnie wyczekująco.
- Dwudziestego są urodziny Herm, wiesz o tym? – spytałem, lekko przyciszając głos. W końcu nie chcę, aby to wyszło, przecież ma być to niespodzianka, prawda? No właśnie!
- Zapomniałam! – pisnęła i złapała się za głowę. Przez chwilę zaczęła wpatrywać się w dogasający ogień w kominku, kiedy raptownie wstała i szybko udała się do dormitorium.
- Ej, a ty dokąd! – spytałem, gdy ta była już w połowie drogi.
- Zabierz Hermionę o dziesiątej, tak żeby nam nie przeszkadzała. Przyprowadzisz ją dokładnie o osiemnastej – szepnęła, ale na tyle głośno, żebym ją usłyszał. – My się wszystkim zajmiemy – dodała szybko widząc moją niezdecydowaną minę. Westchnąłem zrezygnowany, bo usłyszałem skrzypnięcie zamykanych drzwi. Podrapałem się po skroni, po czym skierowałem się w stronę Wielkiej Sali. Muszę jeszcze wszystko przemyśleć, co do tego planu. Właściwie wiem, co mam robić, ale to dla mnie za mało! Przecież to moja prawie żona, no! To nie fair! Dobra, mam dość. Wykonam swoje, jakże trudne zadanie bezbłędnie.
Teraz tylko pozostał problem, co jej kupić? Świetnie, po prostu cudownie!
Zirytowany usiadłem na swoim miejscu przy stole Ślizgonów i zacząłem zastanawiać się nad nadchodzącym tygodniem, konsumując przy okazji jajecznicę na bekonie.
Co ma być, to będzie. Najważniejsze jest to, że mamy siebie!
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [13]
Z westchnieniem złapałem kolejną porcję tostów z dżemem. Chcąc, nie chcąc, w głębi duszy wiedziałem, że nie wyrobię się z tym do jutra. Chyba, że z pomocą jakiegoś pieprzonego cudu! W zasadzie ojciec dużo mi pomógł, matka też, ale tą trzeba było przekonywać długie godziny, jednak na szczęście, udało mi się. Zresztą, kto nie uległby mojemu urokowi osobistemu? No właśnie, nikt. Tym bardziej Narcyza, która uważa mnie za najwspanialsze dziecko na świecie. No cóż, zawsze wiedziałem, że jedynak ma o wiele lepsze i wygodniejsze życie.
Najgorsze, jednak jest to, że nie wiem, co mam dać Hermionie, jeżeli się nie wyrobię, a przecież nie pójdę do niej na urodziny z pustymi rękoma… nawet, gdybym szykował dla niej niespodziankę wartą miliony galeonów. Nie i już! Tylko co mam jej teraz dać? Biżuterię? Nie, to jest już przereklamowane. Ciuchy? To raczej powinna dostać od Ginny, a nie od swojego narzeczonego. A może… tak Smoku, jesteś genialny! W tym momencie, gdybym mógł, chyba zacząłbym skakać po stole, nie zważając na to, że właśnie trwa śniadanie.
Moją euforię przerwał delikatny pocałunek w policzek. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzałem w tamtym kierunku, a kiedy tylko zauważyłem, że to Herm, uśmiechnąłem się szeroko, szybko blokując umysł. Zrobiłem jej miejsce obok siebie, wpychając resztę grzanki do buzi. Usiadła lekko, po czym sięgnęła po filiżankę, aby zrobić sobie kawę.
Już miałem zaczynać rozmowę, o tym, że chcę ją dzisiaj zaprosić do Hogsmeade, kiedy do sali, zaczęły wlatywać przeróżne sowy. Poczta. Z westchnieniem spojrzałem w górę, zastanawiając się przy okazji, czy ktoś mi coś wysłał. Jakie było moje zdziwienie, gdy przede mną zatrzymała się czarna płomykówka z listem w dziobie. Wyjąłem pergamin i z tchnieniem otwarłem kopertę. Moje oczy szybko zaczęły poruszać się po czarnych, pochyłych literach, a z każdym nowym słowem, na mojej twarzy pojawiał się coraz szerszy uśmiech. Ojciec, jesteś genialny! Otóż, Lucjusz właśnie mi napisał, że mój prezent jest gotowy! Klasnąłem w dłonie z uciechy, przyciągając do siebie zdziwiony wzrok Hermiony. Chrząknąłem nieznacznie i szybko schowałem list do kieszeni spodni.
- Najlepsze życzenia od rodziców – powiedziałem głośno i nie czekając na odpowiedź dziewczyny, pocałowałem ją mocno. Westchnąłem cicho, kiedy poczułem smak pistacjowej kawy. Nie zwracając już uwagi na resztę szkoły, która prawdopodobnie patrzyła na nas dziwnie: albo z odrazą, albo z uśmiechem, albo z zazdrością. Zresztą kto ich tam wie… Po prostu nie obchodziło mnie już nic poza tymi pysznymi ustami. Przejechałem językiem po jej górnej wardze, przez co ta dostała dreszczy. Nie powiem, podobało mi się. Czułem jak jej jedna dłoń bawi się moimi włosami, a druga dotyka mojego policzka. Sam złapałem ją w tali i mocno przycisnąłem do siebie.
Oderwaliśmy się od siebie dopiero wtedy, gdy zabrakło nam powietrza. Głośno oddychając .ponownie zajęliśmy się konsumpcją śniadania, tyle że teraz na naszych twarzach wykwitły rumieńce i delikatne uśmiechy.
- Panno Granger, panie Malfoy – usłyszałem nad sobą zachrypnięty i wręcz groźny głos. Równocześnie z Herm okręciliśmy się w tamtą stronę. Zacisnąłem wąsko usta, żeby nie roześmiać się z miny mojej narzeczonej, a także z wyrazu twarzy psorki. – Co to miało znaczyć? – zapytała i srogo się w nas wpatrywała. Uśmiechnąłem się przymilnie, jak to każdy Malfoy potrafi.
- Co, pani profesor? – zacząłem grać na zwłokę, po czym objąłem Hermionę, której zadrgały kąciki ust. Minerwa zaś tylko kipiała ze złości. Kurde, normalnie jak Wezuwiusz. Uwaga, wybuch! Grozi śmiercią natychmiastową!
- No… - zająknęła się, a przez jej twarz przeszedł grymas. – Dobrze pan wie! – krzyknęła zdenerwowana, przez co zaczęło jej dziwnie latać oko. O mamuniu, ale widok! Parsknąłem śmiechem, przez co pobudziła się jeszcze bardziej. – Szlaban! Zakaz wyjścia do wioski! – warknęła cicho, tak że tylko my ją słyszeliśmy i szybkim krokiem odeszła od nas, udając się w stronę stołu grona pedagogicznego. Przestałem się uśmiechać. O cholera, ona nie może mi tego zrobić! Przecież!...
- Ale pani profesor! – krzyknąłem, stając na siedzenie, a wnet wszystkie spojrzenia powędrowały w moją stronę.
- Malfoy, siadaj! – powiedziała cicho Herm i pociągnęła mnie za nogawkę spodni. Co to, to nie, moja droga!
- Za co? – dodałem głośno, nie zwracając uwagi na zabójczy wzrok obu kobiet. – Przecież my nic nie zrobiliśmy, tylko się całowaliśmy. To już wymieniać się śliną nie można? – rzekłem głośno, zadając przy okazji retoryczne pytanie. Wiedziałem, że przeginam, ale cóż… ja muszę iść do Hogsmeade! – Czytałem w pewnej książce, że wymiana śliną jest potrzeba do normalnego funkcjonowania człowieka! – dodałem głośno, śmiejąc się w duchu z zdezorientowanej miny nauczycielki. Do moich uszu dobiegły ciche chichoty innych uczniów, a nawet panny Granger.
- Malfoy! – wrzasnęła. Chyba zdarła sobie gardło przez ten wrzask, bo aż mnie bębenki rozbolały. – Przestań się wygłupiać, bo zaraz dostaniesz kolejny szlaban i utratę punktów!
- Zresztą pani profesor, powinna o tym wiedzieć lepiej – dalej głośno mówiłem, w ogóle nie zwracając uwagi na jej krzyki i nakazy. – Prawdopodobnie wymieniała już pani ślinę z kimś i to pewnie wiele razy, mam rację? – Zamilkła słysząc to i zaczęła się we mnie wpatrywać z szeroko otwartymi oczami. – Na przykład profesor Dumbledore… - nie dokończyłem, ponieważ zobaczyłem jak kobieta blednie, a z jej oczu aż cisnął się błyskawice. Już chciała coś krzyknąć, gdy usłyszała głośne parsknięcie dyrektora. Nie zwracając uwagi już na nikogo, szybkim krokiem udała się w stronę drzwi wyjściowych.
- Masz rację, masz racje, szlaban odwołany, ale minus dwadzieścia punktów za niesłuchanie poleceń nauczyciela – powiedziała cicho, jednak każdy usłyszał ją bardzo dobrze. Szeroko się uśmiechnąłem i skoczyłem na posadzkę. Złapałem Hermionę za rękę i wyszliśmy zadowoleni z sali, nie zwracając już uwagi na śmiech, który poniósł się po pomieszczeniu.
Głupku, pomyślała brązowowłosa i pacnęła mnie dłonią w głowę. Jednak po chwili pocałowała mnie przelotnie w usta. Już chciałem ponownie dobrać się do dziewczyny, ale ta zwinnie mnie ominęła, ruszając w kierunku wieży Gryffindoru. Przypominając sobie, że przyjaciele już się tam zajmują przygotowaniami do imprezy urodzinowej, podbiegłem do niej. Nie wiedząc, co dalej robić, machnąłem różdżką przywołując kurtkę swoją i Hermiony, po czym wziąłem dziewczynę na ręce. Zaśmiała się perliście, gdy poczuła, że ruszam z nią w kierunku wrót zamkowych. W międzyczasie założyliśmy cieplejsze ubrania i wyszliśmy z bram Hogwartu, nieśpiesznym krokiem zmierzając w kierunku wioski.
Nie wiedziałem, ile czasu mamy tam spędzić, ale prawdopodobnie dość dużo. Tym bardziej, że jest dopiero jedenasta, a chyba o szóstej mam przyprowadzić solenizantkę. No cóż, będzie trudno, ale poradzę sobie, w końcu jestem najlepszy!
Przyciągnąłem ją do siebie mocniej. Kurde, nie mogę w to uwierzyć, że zostało nam coraz mniej czasu. Przecież dwudziesty pierwszy lutego jest jutro! Cholera, no! Dobra, potem będę się tym martwił, bo kiedy Herm to usłyszy bądź cokolwiek zauważy, to także będzie strapiona, a nie chcę jej popsuć urodzin. Wdech i wydech.
Nie mogąc dłużej wytrzymać, wpiłem się w jej poziomkowe usta. Oczywiście, machinalnie odwzajemniła pieszczotę. Jednak nie trwała ona długo, ponieważ nie zapominając o naszym planie, przestałem. Jęknęła niezadowolona… a może, gdyby tak… poczekają!
Nie licząc na konsekwencje, w końcu Ruda, Czarny i Diabeł mogą mnie zabić, ponownie ją pocałowałem. Poczułem, jak jej wargi unoszą się ku górze, prawdopodobnie uśmiechnęła się. Powoli zacząłem przeczesywać jej pukle włosów, zachwycając się tym wspaniałym zapachem. Próbowałem trzeźwo myśleć, jednak hormony za bardzo się nabuzowały… złe, złe hormony, nie słuchają tatusia, wstyd! Dlatego, dość niecierpliwie wtargnąłem językiem tam gdzie nie trzeba, a po moim niespodziewanym wejściu aż przeszły nas dreszcze emocji. Przejechałem językiem po jej podniebieniu, aby po chwili przenieść się na dolne, przy okazji podrażniając jej gorący język. Wiedziałem, że tak uwielbia, ponieważ aż westchnęła z zadowolenia. Zresztą nie pozostała mi dłużna, a wręcz przeciwnie, odwdzięczyła się tym samym, a nawet lepiej, bo robiła to bardziej… zmysłowo. Poza tym jak każda kobieta.
Dobra, teraz jest to najmniej ważne, ponieważ muszę się skupić, że tak powiem, na zachwycaniu mojej przyszłej żony. Swoje pocałunki przeniosłem na szyję dziewczyny, dzięki czemu ta aż jęknęła cicho z zachwytu. No, a jakżeby inaczej, w końcu mój język zaczął wywijać cuda, sam bym się nie mógł oprzeć. Nie ma to jak skromność Malfoyów, prawda?
W tym momencie nie obchodziło mnie już to, że obściskujemy się przed wrotami do zamku, albo to, że zaraz ktoś może wyjść i nas zobaczyć; uczeń czy nauczyciel, ściślej mówiąc, wali mnie to! Teraz jesteśmy tylko my i na nas się ma skończyć.
Chwilę potem znów trwaliśmy w namiętnym pocałunku, aż świat zaczął wirować mi przed oczami, a nogi szybko się ugięły, ale prawdopodobnie nie tylko ja się tak czułem, ponieważ Hermiona także odpływała. Przycisnąłem ja mocno do swojej piersi, jedną rękę lokując w jej bujnych puklach, a drugą kładąc na jej brzuchu. To trochę dziwne, że w tak krótkim odcinku czasu, aż tak przytyła. Nie to, że mi się teraz nie podoba, nie! A wręcz przeciwnie, uwydatniła kształty: jej twarz stała się bardziej pulchna, a oczy świecą się naprawdę przecudnie.
Nagle poczułem jak coś mnie uderzyło w dłoń, którą właśnie trzymałem na jej wypukłym brzuchu. Znieruchomiała, dlatego jak także poprzestałem zachłannie wpijać jej się w malinowe wargi. Czy coś jest nie tak? Poza tym, że coś mnie kopnęło, to nic się nie stało… chyba, że ona też to poczuła? Zaraz, zaraz, czy to nie jest przypadkiem tak, że… chwilunia!
Kochanie?, usłyszałem głos Herm w swojej głowie, więc natychmiast spojrzałem w jej kierunku. Jednak oprócz tego głosu, dochodziły do mnie też inne, dziwne i bardziej chaotyczne dźwięki. Coś, jakby dane myśli się ze sobą zderzały; jak jakiś spór bądź waśń. Poczułeś to?, zapytała bardzo cicho, tak, że aby ją dobrze usłyszeć musiałem bardzo wytężyć swoje zmysły. Pokiwałem twierdząco głową, a ta tylko przełknęła ślinę zdenerwowana.
Co to było?, zapytałem trochę wstrząśnięty, ale serce zabiło mi mocniej, nawet nie wiedziałem dlaczego? Po prostu poczułem się spełniony i taki… ważny, że dzięki mnie, dzięki mojemu wkładowi coś się udało i to bardzo ważnego. Nie rozumiem tego, ale było to bardzo przyjemne uczucie, takie ukłucie miłości. Nie wiem, jak to nazwać, nie potrafię wyrazić tego słowami…
Przez chwile zastanawiałem się nad danym wydarzeniem, jednak twierdząc jednomyślnie, że nic z tego nie rozumiem, chciałem zajrzeć w głąb podświadomości Hermiony, aby wyczytać jej myśli.
Kiedy tylko spróbowałem przejść przez pierwszą barierę, natychmiast mnie odepchnęło, lecz na szczęści mojej jakże wspaniałej uwadze, nie uszedł jej nastrój – strach. Tylko przed czym?
Ty coś wiesz?, pomyślałem rozkazująco i jakbym tylko mógł, poruszyłbym palcem w geście gestykulacji, ta tylko opuściła zakłopotana wzrok. Co ukrywasz, słońce?, zapytałem po chwili milczenia i złapałem ją za ramiona, delikatnie nią potrząsając. W zasadzie mogło to wydać się trochę brutalne, a tak naprawdę robiłem to bardziej ze śmiechem. Właściwie, gdybym tylko mógł zaraz wybuchłbym histerycznym chichotem, nawet nie wiedząc, po co i dlaczego to robie. Tak, wiem, jestem dziwny, ale co poradzić, w końcu za to mnie kochają!
To nasz…, zaczęła cicho, jednakowoż nie dane było jej dokończyć, ponieważ tylko krzyknęła przestraszona i złapała się za serce. Muszę przyznać, że sam także nieźle się wystraszyłem, ale przecież to żadna nowość, dlatego że owym strachem był nie kto inny tylko Diabeł, który wyszedł nagle spod peleryny Harry'ego.
To nasz upierdliwy Diabełek!, dokończyłem w myślach i uśmiechnąłem się szeroko, patrząc wymownie na Hermionę, która kiedy tylko to usłyszała, zaczęła wrzeć ze złości. Zabini, uciekaj!
- Kretynie! – krzyknęła zdenerwowana dziewczyna, aż czerwieniąc się w przypływie gniewu i rozjuszenia. Normalnie niczym rasowa kotka! Raz potulna, grzeczniutka, kochana, tak że wprost nie można się od niej oderwać, a ta jak za cholerę łasi się tylko do ciebie. Zaś kiedy indziej może być zła na cały świat, a jak tylko ktoś zajdzie jej za pazurki, potrafi nimi nieźle mocno podrapać… i za co jej nie kochać, no! Jest wspaniała! – Mogłam dostać zawału, przez te twoje głupie przebieranki! Nie mogłeś normalnie podejść? Oczywiście, że nie, w końcu panicz Zabini musi zrobić „wejście diabła", bo inaczej czuje się niedowartościowany! Debilu, zupełnie ci się w głowie poprzestawiało! Czy ty kiedykolwiek myślisz? No tak, przecież ty nawet nie wiesz do czego służy mózg, którego tak naprawdę nie posiadasz! Czy ty masz coś w ogóle w głowie oprócz kamienia? Zabini, czy ty kiedyś używałeś swojej głowy, poza programowo, czy tylko udajesz? Niech cię tylko dorwę! – wykrzykiwała niczym opętana, powoli zbliżając się do chłopaka, który stał przerażony i wpatrywał się w Hermionę z szeroko otwartymi oczami. Muszę przyznać, że sam się trochę wystraszyłem, bo ten jej atak, to… brr… Nie chciałbym być teraz na miejscu Diabła. Trzymaj się, stary!
Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni, dziwnym wybuchem Gryfonki. Pomimo tego, że w zasadzie miała rację, to trochę przesadziła. Moim zdaniem nie powinna się tak unosić, ale zresztą, kto tam wie, co siedzi w tej pokręconej głowie. Brązowowłosa, zawsze lubiła zaskakiwać i to było podniecające! Ach…
- Hermiś – zaczął cicho i podniósł ręce ku górze, w geście poddania się. Prawdopodobnie chodziło mu o złagodzenie sytuacji… Buraku i tak ci się nie uda! Pani (przyszła) Malfoy tak łatwo nie odpuszcza! – Chciałem wam tylko powiedzieć, że… - zastanowił się na chwilę, aby zaraz dodać – Snape was wzywa.
No pięknie, gorszego kitu nie mógł wcisnąć! Debil!
Jednak na jego szczęście, Hermiona zatrzymała się tuż przed nim. Czy w tym momencie nie powinienem być zazdrosny, czy coś? W końcu żaden facet nie może się zbliżać do mojej narzeczonej bliżej niż pół metra!
- Mówisz Snape – uśmiechnęła się przebiegle. Kurteczka, ona coś knuje… podstępna Gryfonka! – A to bardzo dziwne, ponieważ rano przed śniadaniem spotkałam go i życzył mi i Draco udanego wypadu, po czym dodał, żebyśmy nie rozrabiali, bo go cały dzień nie będzie, a chce załatwić jakąś ważną sprawę w Ministerstwie Magii i nie będzie nas potem usprawiedliwiał – zakończyła z iście Huncwockim błyskiem w oku i złożyła ręce na piersi, patrząc wyczekująco na Blaise'a. Nie, no! Ona jest fantastyczna! Gdybym mógł to zaraz wybuchłbym gromkim śmiechem, zataczając się na trawie.
- Nooo… - uśmiechnął się, szeroko szerząc ząbki i spojrzał na mnie wyczekująco, po czym nie czekając na dalszy ciąg wydarzeń, po prostu znów zniknął pod peleryną niewidką. Prawdopodobnie już w tym momencie biegł w stronę zamku, aby oznajmić, że solenizantka właśnie idzie w stronę naszej, jakże niespodziewanej niespodzianki. Ale masło maślane, nie? Albo zajebisty Draco.
Okej, więc to był ten wspaniały znak, który miał mi powiedzieć, że wszystko już gotowe. Tylko co ja mam teraz zrobić, żeby panna Granger poszła ze mną o niczym nie wiedząc. Ugh… czemu to ja zawsze dostaje najgorszą robotę?
- Na czym to skończyliśmy? – Usłyszałem zachrypnięty, pociągający głos, tuż przy swoim uchu. Mrrr… ale to zabrzmiało rozkosznie… a gdyby tak…
Nie dane było mi skończyć myśli, ponieważ już całkowicie rozproszył mnie smak jej pełnych, truskawkowych warg. Zadrżałem z podniecenia, czy ona zawsze będzie tak na mnie działać?
Nie wiem, ile trwał nasz jakże wyrafinowany pocałunek, ale w końcu musiałem z niechęcią się oderwać od tego aksamitu. Skrzywiłem się nieznacznie, bo przecież jaki człowiek zrezygnuje ze szczęścia? No właśnie, nikt! A ja zawsze muszę! W zasadzie ona, także nie była z tego zadowolona, ale co się dziwić, przecież moje usta są najlepsze pod każdym względem! Miękkie, puszyste i gładkie, miętowe i w ogóle: cud, miód i orzeszki!
Spojrzałem na nią w momencie, kiedy ta otworzyła szeroko oczy, oblizując usta. Ha, wiedziałem, że jestem smaczny!
- Kochanie, może lepiej pójdziemy i sprawdzimy, co? – zapytałem, łapiąc dziewczynę za rękę i prowadząc ją do bramy zamku, żeby mi już nie uciekła. – Im szybciej tym lepiej – dodałem, kiedy staliśmy już przy Wielkiej Sali.
Wolnym krokiem szliśmy korytarzami Hogwartu, znaczy próbowałem iść wolno, żeby nie wzbudzić u niej żadnych podejrzeń, jednak nie za bardzo mi to wychodziło. No, ale cóż, próbowałem, więc to nie moja wina, prawda?
Zaraz, zaraz, dlaczego w ogóle nie ma tutaj żadnych ludzi, oprócz nas, oczywiście? Jesteśmy już na piątym piętrze – na szczęście Hermiona o nic nie pytała – a tutaj, ani jednej żywej duszy. Moim zdaniem to trochę dziwne, ponieważ jest dopiero osiemnasta… o przyjacielu… zapomniałem! Przecież Czarny i Diabeł specjalnie zamknęli tą część zamku, żebyśmy jako tako mogli przejść. Właściwie genialny pomysł, bo przecież Hermiona myśli, że dzisiaj było naprawdę wyjście do Hogsmeade, a nie wie najważniejszego, przecież McGonagall je odwołała, bo coś tam, coś tam…
Podążaliśmy do naszego pokoju wspólnego, ponieważ z chłopakami doszliśmy do wniosku, że tak będzie najlepiej, bo: po pierwsze: nie będą nam przeszkadzać niechciane osoby, typu Pansy Parkinson; po drugie: mamy spokój z nauczycielami, ponieważ pewnie żaden (wyłączając Snape'a, bo musieliśmy mu powiedzieć, żeby nas krył) profesor w życiu by nie podejrzewał, że prefekci naczelni są zdolni do niesłuchania ich poleceń, gdy jednym z nich jest panna Granger – niedługo Malfoy, więc spokojnie; no i oczywiście po trzecie: możemy zaszaleć!
Z wielkim bananem na ustach rozłożyłem się na kanapie koło Czarnego, który w najlepsze rozmawiał z Libby Patterson. Coś mi się wydaje, że coś tutaj się kroi, ponieważ oni tak przez parę godzin ciągle ze sobą gadają i śmieją się. Stary, trafiłeś doskonale! Ta laska jest niesamowita! Nie to, że mam na nią oko, czy coś… oczywiście, że nie, bo mam swoją Hermionę, ale cóż… facet zawsze będzie facetem…
Złapałem za Ognistą, która tak samotnie stała na stole, po czym wziąłem głębokiego łyka. Jakoś tak od razu radośniej mi się zrobiło, a świat przybrał bardziej kolorowych barw. A to jest to, co Smok lubi najbardziej! Tym bardziej, że pani mojego serca zmierzała właśnie w moim kierunku. Posłałem jej czarujący uśmiech, kiedy usiadła obok mnie.
- Masz zamiar upić się do nieprzytomności? - spytała, a jej brązowe oczy zabłysły radośnie. Usta rozciągnęły jej się w uśmiechu, kiedy odłożyłem na stół butelkę i przelotnie ją pocałowałem.
- Nie - złapałem ją za rękę i poprowadziłem na środek pokoju. - Mam zamiar zatańczyć z przyszłą panią Malfoy.
- Naprawdę? A gdzie ona jest? - Hermiona wymownie rozejrzała się dookoła, jednak ja wiedziałem, że robi sobie ze mnie jaja. Znów pocałowałem ją mocno i namiętnie. Spodziewałem się pociągającego uśmiechu z jej strony, jednak poczułem jedynie, że osuwa się na podłogę. Gdybym nie trzymał jej w ramionach, na pewno gruchnęłaby o posadzkę. Aż tak dobrze całowałem?
Uśmiechnąłem się do siebie z wyższością, jednak kiedy tylko zauważyłem minę dziewczyny, moje usta przekształciły się na grymas, który raptownie pojawił się na mojej twarzy. O cholera, ona zasłabła! Cholera po trzykroć!
Szybko wziąłem ją na ręce i nie patrząc, czy kogoś potrącę, czy zdewastuje, szybko pobiegłem do naszej sypialni. Wpadłem niczym burza do pokoju i już chciałem ją położyć, kiedy z kąta pokoju dobiegł mnie odgłos mlaskania. Ułożyłem Herm na łóżku i z prędkością światła odwróciłem się w tamtym kierunku. No, nie, jeszcze tego mi brakowało. Jakaś para lizała się w naszym dormitorium!
- Wypierdalać – warczenie przerodziło się w wrzask, kiedy tamci nawet nie zareagowali. Co za ludzie! Ty do nich grzecznie, a oni co? Jajeczko.
Na szczęście, jednak po dwóch minutach, gdy wziąłem sprawy w swoje ręce, wyszli i to nawet bardzo szybko. Nawet nie wiedziałem, że tak można… ale to teraz nie jest ważne.
Usiadłem koło dziewczyny i złapałem ją za dłoń, patrząc na nią w skupieniu ze strachem wymalowanym na twarzy.
- Skarbie – usłyszałem cichy szept, który jako-tako oderwał mnie od moich przerażających myśli, które biegały wokół Hermiony. Tych złych, oczywiście.
- Jestem, cii… - powiedziałem, żeby ją uciszyć i położyłem rękę na jej czole, patrząc, czy aby ta nie ma gorączki. Odetchnąłem głęboko, lekko uspokojony, ponieważ moje przypuszczenia diabli wzięły. I bardzo dobrze! Po chwili namysłu, powoli zacząłem ją głaskać po włosach, aby trochę uspokoić jej nerwy, bo widać było, że czymś się mocno stresuje. Pocałowałem ją w czoło, dzięki czemu ulżyłem sobie nieco, a mój strach natychmiast odszedł w niepamięć. Jego miejsce zajęła miłość i ulga.
Jeszcze parę lat temu w życiu nie spodziewałbym się, że zaznam tak wspaniałego uczucia. Mało tego, nauczy mnie tego szlama Granger, Wiewióra Weasley i Potter-Głupotter.
Nie miałem już najmniejszej ochoty, żeby wrócić na dół i dalej świętować osiemnastkę Hermiony, z racji tego, że pewnie poszedłbym tam sam, bo jej na sto procent bym nie wypuścił! Przecież omdlenie mogło się powtórzyć! W zasadzie co nam szkodzi odpocząć z pół godzinki. Położyłem się koło mojej narzeczonej, aby ta mogła się we mnie mocno wtulić.
Jejku! Właśnie sobie uświadomiłem, że to jutro! Te całe nasze przedsięwzięcie! Kurka w dupkę! Przecież ja nie mogę jej stracić! Nie mogę nikogo stracić! Za bardzo kocham moich przyjaciół, żeby teraz tak się z nimi po prostu pożegnać… to nie możliwe. Jak mogłem być tak głupi, żeby za władzę nad światem, do niczego nie potrzebną, wymienić moich najbliższych! Jakim trzeba być egoistą, aby myśleć tylko o swoich czynach?
- Draco, wiesz… znaczy musisz wiedzieć, że… - Jej wypowiedź zagłuszył głośny huk, który wydobył się z dołu. Niewiele myśląc, poderwałem się na równe nogi i posłałem Hermionie znaczące spojrzenie, po czym szybko wybiegliśmy, żeby zobaczyć, co się tam stało.
Stanąłem na środku schodów, trzymając Granger za rękę i po prostu zacząłem się okropnie śmiać, prawie położyłem się na podłodze. Ja nie mogę, co za koleś! Brązowowłosa Gryfonka, także zgięła się w pół, opierając jedną rękę na mnie, a drugą o ścianę, wprost tarzając się ze śmiechu.
Właściwie to nie co dzień widzi się Czarnego, który tańczy breakdance na mahoniowym stole, pełnym szklanych, pustych butelek po alkoholu. Zrobił właśnie dziwną figurę, coś podobnego jak stawanie na ręce, ale tak trochę inaczej… szkoda tylko, że nawet na dwóch rękach nie umie stawać… Cha, cha, cha!
Tylko coś mi tu śmierdzi? Od czego powstał ten wielki hałas? Rozejrzałem się po pokoju, poszukując przyczyny danego odgłosu. Kurde, mam nadzieję, że to nie moje lustro ze złotymi ramami, które pokazuje tylko odbicia zadbanych o siebie osób… MOJE LUSTRO!
- Czarny, zamorduje cię! – krzyknąłem, po czym zacząłem go, jak głupi, gonić po całym pomieszczeniu, co jakiś czas potykając się o niezidentyfikowane przedmioty.
Nagle poczułem jak ktoś mnie oblewa czymś mokrym. Normalnie, zabiję! Odwróciłem się w tamtym kierunku… zabiję!
- Diabeł, zamorduje cię! – krzyknąłem ponownie, ale trochę pijackim tonem, ponieważ ten debil oblał mnie jakimś mocniejszym trunkiem. Nie wiem jak to działa, ale chyba te opary zaczęły źle na mnie działać.
Co było potem? Nie wiem, jedyne co zapamiętałem to tubalny śmiech Diabła i Czarnego, kiedy wpadłem na szafę. A potem były tylko nikłe urywki: Harry całuje się z Libby, Zab zrywa z siebie koszule, Hermiona śmieje się na kanapie, Ginny i Luna śpią na podłodze, ja, Blaise i Harry obalamy kolejne butelki, zachwycając się urokiem jabłek, które właśnie pałaszowaliśmy. Zaraz… jabłek? Cholera, to była cebula!
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [14]
Wybiła dwudziesta trzecia. Przełknąłem gulę, która cały czas rosła w moim gardle. Pomimo tego, że dzisiaj miałem „syndrom dnia następnego", czułem się wybornie, jeżeli można było to tak nazwać. Całe moje ciało zesztywniało, całkowicie olewając ból głowy. Właściwie to nie wiedziałem, czym on jest spowodowany, tym bardziej, że kiedy tylko się obudziłem, natychmiast wziąłem eliksir na kaca, który dała mi sama Hermiś. No właśnie… moja narzeczona.
Kiedy tylko dzisiaj na nią spojrzałem, serce mi pękało. Jej mina, jej oczy i zachowanie, widać było, że strasznie się boi przed nieznanym. Nie mogę na nią patrzeć, przecież ona się tak przejmuje! A nie powinna! To ja muszę ponieść za to konsekwencje, a nie Hermiona! To niedorzeczne! To ja wszystko zacząłem. Kurwa!
-Kochanie… - zacząłem ponownie, łapiąc brązowowłosą za rękę, przy okazji zatrzymując się. – Może jednak wrócicie do zamku, a ja się tym wszystkim zajmę. Mówię ci, że tak naprawdę będzie lepiej. Nie będę mógł znieść tego, że komuś coś się może stać! To moja wina, to ja powinienem ponieść za to jakiekolwiek konsekwencje, a nie wy! Proszę, a nawet błagam, wracajcie… ja… ja… - mówiłem coraz ciszej, bardziej się załamując. Opuściłem zdenerwowany głowę, żeby tylko nie patrzeć w jej orzechowe tęczówki, żeby tylko nie czuć ponownie tych wyrzutów, które powoli wyniszczały mnie od środka.
Nagle poczułem jak dziewczyna podnosi mój podbródek, aby po chwili złożyć na moich zaciśniętych ustach lekki pocałunek. Pierwszy raz całkowicie zignorowałem ten aksamit, nadal próbując usilnie odwrócić wzrok i błądzące myśli.
Cholera, przecież to nie może być koniec, to się nie może tak skończyć. Muszę coś zrobić, aby tylko oni stąd poszli! Nie mogę ich w to pakować, przecież…
Moje myśli natychmiast rozproszył jej gorący oddech, który poczułem na swojej szyi. Przełknąłem ślinę, ale nic nie powiedziałem. Widząc, że jej starania w ogóle na mnie nie działają, zdenerwowana mocno zacisnęła dłonie na moich policzkach, przez co nawet gdybym chciał, nie mógłbym odwrócić głowy. Spojrzałem w jej oczy, a to był mój kolejny błąd. Zaniemówiłem.
Przecież przez swoją powaloną rządzę mogę już nigdy nie zobaczyć tych wspaniałych, błyszczących tęczówek, które kocham z całego serca. Jestem debilem! Najgorszym idiotą, który chodził po świecie! Po prostu jestem nikim! Kurwa po raz drugi!
Zamknąłem powieki, modląc się w duchu, aby moje serce przestało bić tak szybko i choć na trochę zwolniło albo najlepiej, żeby się całkowicie zatrzymało. Byłoby po sprawie! I wszyscy byliby szczęśliwi!
Hermiona niespodziewanie rzuciła się wprost na mnie. Przylegając mocno do mojego torsu, wręcz wpiła się w moje wargi, a zrobiła to tak brutalnie, że aż zawirowało mi przed oczami. Tym razem moja dzika natura ze mną wygrała, więc chcąc, nie chcąc, machinalnie odwzajemniłem pieszczotę. Całowałem ją powoli, a wręcz z ociągnięciem, aby tylko posmakować tych wspaniałych, poziomkowych ust; aby zapamiętać ten smak na zawsze; aby poczuć jak moje serce zaczyna się wyrywać z piersi; aby kochać…
Kiedy tylko przez moje oczy zaczęły przepływać wspomnienia, nie wytrzymałem i po prostu oderwałem się od niej stanowczo i szybko odsunąłem się trzema krokami do tyłu.
Spojrzałem na nią przepraszająco, w duchu modląc się, żeby ta natychmiast stąd uciekła, a jeszcze lepiej by było, gdyby wzięła ze sobą resztę. Wtedy mógłbym umrzeć z nadzieją, że nic im się nie stało.
Nawet nie zauważyłem, kiedy Hermiona podeszła do mnie i mocno wtuliła się w mój tors. Objąłem ją swoimi silnymi ramionami, bojąc się wypuścić ją z objęć choć na chwilę. Pragnąłem, żeby jej dotyk został we mnie na zawsze.
Chwilę potem jej głowa uniosła się ku górze, przez co ponownie moje tęczówki spotkały jej… coś mnie zakuło delikatnie w pierś, ale nie przejąłem się tym za bardzo, nie warto, kiedy ma się przed sobą najpiękniejsza kobietę na świecie. Westchnąłem i pod wpływem impulsu pocałowałem ją w usta. Namiętnie, acz delikatnie – wystarczająco, by zapamiętać tą rozkosz do końca życia.
Westchnęła, odpowiadając mi tym samym, ale kiedy usłyszała nawoływanie zza krzaków, oderwała się ode mnie i odwróciła głowę w tamtym kierunku. Harry wyszedł z lasu, po czym posłał w nasza stronę niemrawy uśmiech. Z lekkim ociągnięciem odwzajemniliśmy gest, mając nadzieję, że to mu w zupełności wystarczy.
Swój wzrok przeniosłem na niebo, które aż świeciło się od mnogości gwiazd. Chciałbym zapamiętać ten widok, przecież jest taki piękny, taki magiczny. Jednak nie dane mi było zachwycać się tym krajobrazem zbyt długo, ponieważ na policzkach poczułem delikatny, ale zimny dotyk opuszków palców Herm. Spojrzałem na nią, a wnet po moim ciele przeszły dreszcze.
Brązowowłosa tylko uśmiechnęła się przez łzy, które napływały jej do oczu, a swoją dłonią otarła mi policzki. Czyżbym się rozpłakał? Jej! – to mało powiedziane! Przecież ja płakałem tylko raz, no teraz to dwa razy w życiu… kurwa po trzykroć!
- Za pięć minut dwunasta. – Usłyszałem głos, dobiegający zza moich pleców, więc podskoczyłem lekko. Hermiona chyba też się trochę wystraszyła, bo złapała głęboko powietrze. – Idziemy – dodał Diabeł i ze sztucznym uśmiechem ruszył prosto przed siebie.
- Już wszystko gotowe – powiedział Harry, który raptownie znalazł się tuż przy mnie. Uśmiechnął się szeroko, po czym dodał. – Spokojnie, jak coś to tylko umrzemy. Nie ma się czego bać. Już z gorszych problemów wychodziliśmy cało z połamaną ręką czy nogą albo karkiem – zaśmiał się, kiedy zobaczył mordercze spojrzenia, które zostały posłane przeze mnie, Hermionę i Blasie'a. Po chwili jednak na jego twarzy pojawił się grymas. Prychnął oburzony, ponieważ panna Granger, a niedługo Malfoy, z całej siły uderzyła go ręką w głowę. Gdybym miał całkiem normalny humor, to prawdopodobnie zwijałbym się teraz ze śmiechu, ale patrząc na okoliczności… jakoś nie było mi za wesoło. Jedyne, co zdołałem z siebie wykrzesać, to minimalny uśmiech. Rzekłbym – moja krew, brawo!
Nie minęły dwie minuty, a my już siedzieliśmy – bądź staliśmy – na swoich miejscach, gotowi do działania. Teraz we czwórkę znajdowaliśmy się na polanie numer trzy. Pośrodku stał ogromny stół, pod którym nogi uginały się od ogromu potraw. Nadal nie wiem jak Harry i Ginny zdołali wyciągnąć aż tyle tego żarcia. Przecież wystarczyłoby dać tylko jakieś dwie potrawy i przystawki. To ma być tylko zmyłka! Halo! Właściwie, kiedy zapytałem się ich o to, ci tylko uśmiechnęli się do siebie i wspólnie stwierdzili, że po udanej walce przyda nam się trochę cukru we krwi. To już lepiej było dać jakąś czekoladę, a nie rybę po grecku albo te… roladki w jakimś czerwonym sosie. O! I jeszcze było coś co przypomniało wielkiego ślimaka! Fu! I że niby my to mamy zjeść albo chociaż udawać, że jemy! Oni sobie chyba z nas jaja robią! Na mózg im na starość padło! Ciekawe czy rodzina zdrowa? Zapytam się potem, bo teraz muszę skupić się nad czymś bardziej ważniejszym, a mianowicie nad naszym, jakże wspaniałym, planem… właściwie to nie wiem, jak można go nazwać, ale najbardziej podoba mi się: Operacja kojot! Oczywiście wymyślona przeze mnie! Bo na przykład: „Goodbye Szakal" bądź „Piesek dołem" to jakaś masakra! Czarny i Diabeł w ogóle nie mają wyobraźni! Dwa dzikusy, ot co!
- Tylko pamiętajcie, że wyskakujecie dopiero na znak, jasne? – instruowała nas cały czas Hermiona, jakbyśmy byli jakimiś Ronami Weasleyami! Szczyt szczytów!
- Taaaak – ziewnął przeciągle Harry, po czym dodał z uśmiechem. – I rzucamy w niego Drętwotą. Tak, wiemy…
Hermiona słysząc to, spojrzała na niego krytycznie, aby po chwili mocno wtulić się w mój tors.
Uważaj na siebie i zakazuje ci się przejmować moim losem, rozumiesz? Jeżeli ten Szakal mi coś zrobi, to zabraniam ci reagować! Trzymajcie się naszego planu, dzięki czemu – mam nadzieję – wszystko pójdzie dobrze. Jest w sumie dopracowany do ostatniego szczegółu, więc nie powinno być jakichkolwiek trudności, ale jakby się jakieś pojawiły, to zaczniemy korzystać z planu B, czyli uciekniemy. Właściwie… - I w tym momencie uśmiechnąłem się do siebie z wyższością, bo zaczęła rozmawiać sama ze sobą. Jak ja uwielbiam słuchać tych jej przekomarzań! To jest po prostu wspaniałe!
Jedyną rzeczą, dzięki której można ją uciszyć to oczywiście ja i moje usta! Dlatego nie patrząc na publiczność, szybko wpiłem jej się w wargi. Zdziwiona odwzajemniła gest, ale szybko zaczęła się rozkręcać i nim się spostrzegłem, mój język już wirował w tańcu z jej. Zamruczałem zadowolony.
Zajrzałem do jej umysłu i co mnie przywitało? Pustka! Ha! Jestem boski! Bijcie mi pokłony, ja wasz pan, Draco Malfoy we własnej osobie! Powinniście mi całować stopy za to, przecież żaden inny człowiek w życiu nie dokonałby takiego cudu!
Złapałem ją w talii i przyciągnąłem mocno do siebie, sprawiając, że brązowowłosej zadrgały kąciki ust. Jedną rękę trzymałem na jej talii, zaś drugą wplotłem w jej miękkie pukle. Westchnąłem, kiedy tylko poczułem, jak ta zaczyna bawić się moimi włosami.
Już chciałem zacząć dobierać się do jej szyi, kiedy przerwały nam czyjeś znaczące i dość głośne chrząknięcia. Uśmiechnąłem się ledwo widocznie sam do siebie, ale nie przerwałem moich pocałunków, a wręcz przeciwnie, gdyż zacząłem działać bardziej brutalnie. Hermiona chyba wiedziała, o co mi chodzi, więc z jeszcze większą aprobatą przyłączyła się do mnie.
- Dobra, przestańcie! To, że dzisiaj nic nie jadłem, nie znaczy, że nie mogę opróżnić swojego żołądka! Skończycie sami, czy mam wam pomóc? – mówił Blaise, a na jego twarzy pojawił się grymas. Oderwałem się od Herm i puściłem jej oko, dzięki czemu ta zaśmiała się perliście. Czyżbym przez ten niewinny całus rozładował burzliwą atmosferę? Czyż nie jestem wspaniały? I wielki? Ach! Brawa ja!
Potter parsknął śmiechem, ale na jego twarzy nadal widniały czerwone plamy. No, nie! Czarny się zawstydził! Wyszczerzyłem do niego swoje białe ząbki, sprawiając, że rumieńce zaczęły mu się pogłębiać. Ratunku, z kim ja przebywam?
- Szybko! – usłyszałem krzyk Diabła, który spojrzał na swój zegarek. – Niecałe pół minuty! – dodał, kiedy rzuciliśmy mu zdziwione spojrzenia. No, tak! Zapomniałem! Pierwszy raz w tym dniu myśli o naszym planie zeszły na dalszy ciąg. Ech… aby wszystko potoczyło się jak najlepiej dla nas i żeby nikomu nic się nie stało!
Przełknąłem głośno ślinę, kiwając w zamyśleniu głową. Hermiona zacisnęła mocno usta i zamknęła oczy, odganiając swoje nieprzyjemne myśli. Chłopaki – Harry i Blaise –już stali za drzewami w pogotowiu. Nie powiedziałem tego wcześniej, pewnie mi wyleciało z głowy, ale Ginny nie bierze udziału w naszej misji, ponieważ Diabeł jej kategorycznie zabronił. Właściwie sam także bym tak postąpił, a to cud, że się zgodziła.
Spojrzałem na Herm, która usiadła na drugim końcu stołu i zaczęła sobie wkładać coś na talerz. Miała uśmiech na twarzy, chociaż po jej oczach było widać, że strasznie się boi. Westchnąłem, ale poszedłem za jej przykładem. Usiadłem dokładnie naprzeciwko dziewczyny i podciągając rękawy, zabrałem się do jedzenia. Właściwie to wmuszałem w siebie te wszystkie porcje, ponieważ mój żołądek się za bardzo skurczył.
Tylko pamiętaj o zamknięciu swojego umysłu. Do moich uszu doszedł niewyraźny szept jej myśli. Zerknąłem na nią w tym samym momencie, co ona na mnie. Mrugnąłem i zdobywając się na uśmiech, wepchnąłem w siebie jakieś mięso. Pokiwałem twierdząco głową.
I się zaczęło. Zegar na jednej z wież Hogwartu zaczął wybijać godzinę dwunastą. Pierwsze uderzenie: posłanie spojrzenia; drugie: przełknięcie śliny; trzecie: zamknięcie umysłu; czwarte: zaciśnięcie pięści; piąte: westchnienie; szóste: mrugnięcie; siódme: założenie maski; ósme: złośliwy uśmiech; dziewiąte: poluzowanie krawatu; dziesiąte: głębszy wdech; jedenaste: powrót starego Malfoya; dwunaste: szaleńczy śmiech.
Właściwie to nie wiedziałem, czym zostało spowodowane to ostatnie, ale poczułem się dziwnie pusty. No, tak, Draco Lucjusz Malfoy powrócił. Wiedziałem, że tak trzeba, ale przecież potem można go jakoś zamknąć w klatce, prawda? No właśnie, tym bardziej, że nadal kiedy tylko spojrzę na Hermionę czuję drgania w miejscu, gdzie powinienem mieć serce.
Cała polana rozjarzyła się w jaskrawym, żółtym świetle, które oślepiło mnie na moment. Przymknąłem powieki, pragnąc zobaczyć ponownie tego psa, żeby tylko móc go zabić! Powoli otworzyłem oczy, a wnet dokładnie naprzeciwko mnie stało to coś.
Wokół niego mieniła się jasna poświata, przez co wyglądał jak jakiś cholerny bożek. Miał na sobie jakąś złotą szatę, do której dobrał parę złotych łańcuchów i pierścionków. A tak a propos, to dobrze, że miałem na sobie ten, który on mi dał. Ale by było, gdyby Hermiona mi o tym nie przypomniała!
Szybko wyjąłem różdżkę i patrząc na Szakala, skierowałem ją w stronę mojej narzeczonej.
-Expelliarmus – krzyknąłem, a wnet z mojego patyka poleciał czerwony strumień, który trafił wprost w Hermionę. Na szczęście wyciągnęła w tym momencie różdżkę, przez co zaklęcie trafiło jej kijek, a nie ją. Uff… Znaczy… cholera! Co za szlama! – przepraszam, kochanie! – przecież to w nią miałem trafić! A właśnie, zapomniałbym - znowu - tak naprawdę to różdżka brunetki jest podrabiana, a prawdziwą ma w kieszeni. Tak… główka pracuje!
Szakal wydał z siebie dziki okrzyk, który miał prawdopodobnie świadczyć o rychłym zwycięstwie. Przeliczysz się, psie, zobaczysz!
- Spisałeś się, Draco. Bardzo dobrze – powiedział, a raczej wycharczał, pokazując swoje zębiska. – Zwiąż ją – rozkazał, a palcem wskazującym pokazał na Hermionę, która wprost idealnie wyglądała na przerażoną i zdenerwowaną. A może to niebyła gra?
Kątem oka spostrzegłem, jak brązowowłosa szybko mrugnęła, co pewnie oznaczało, żebym na razie go słuchał. Westchnąłem w myślach, po czym szybko wykonałem jego rozkaz, przybierając na twarz sztuczny, wredny uśmieszek. Jednak związałem ją bardzo delikatnie, tak, że w każdej chwili mogła się uwolnić. Nie ma to jak mój spryt! Główka pracuje – to będzie normalnie moje motto życiowe!
Kojot spojrzał na mnie z uznaniem, po czym wyciągnął łapę w moją stronę.
- Oddaj mi jej różdżkę – powiedział cicho i zaśmiał się tubalnie, kiedy podałem mu fałszywkę. Chyba się nie zorientował, ponieważ od razu ją połamał na pół. Debil!
- I co teraz? – spytałem, aby po chwili usiąść na krześle ze zwycięską miną. – Kiedy zacznę rządzić światem, co? – Założyłem ręce na piersi i wpatrując się w niego, zacisnąłem usta. – I w ogóle jak to będzie wyglądać? Po prostu pójdę do ludzi i powiem im „To ja wasz pan, pokłońcie się mi"? – dodałem, zdobywając się na sarkazm. Ach, jak mi tego brakowało!
Usłyszałem warknięcie, ale nie przejąłem się tym za bardzo, najwyżej zginę. Prychnąłem i z lubieżnym uśmiechem stanąłem na nogi, aby potem w wolnym tempie zacząć przemieszczać się po polanie.
- Najpierw trzeba ją zabić. – Tutaj wymownie kiwnął głową na Hermionę. Zaniemówiłem i z szeroko otwartymi oczami, spojrzałem w jej stronę. Siedziała sparaliżowana na zimnej ziemi. Miała zamknięte oczy, włosy trochę roztrzepane, a jej ręce bezwiednie spoczywały na trochę pulchnych brzuchu. Westchnąłem mimowolnie, sprawiając, że wzrok Szakala powędrował wprost na mnie. Zacisnąłem mocno usta, tak, że uformowały się jedynie w cienką linię.
- Ach, rozumiem – rzekł donośnie i roześmiał się bardzo głośno. Myślałem, że bębenki mi zaraz pękną. Człowieku!... Znaczy kojocie! Rozumie? Jak to? No, tak! To już po nas! Wspaniale! – Sam chcesz ją zabić. Mogłeś tak od razu, Draco. – Zatarł łapo-ręce, sprawiając, że mnie sparaliżowało. No, to kaplica!
- Teraz? – zapytałem, przerywając mu jakże rozległą gadkę-szmatkę, w której opowiadał jak to jest ze mnie dumny, że dokonałem takiego wyboru. Kim on jest do cholery, moim ojcem?
- Właściwie to miałem zamiar zabić ją na oczach ojca jej dziecka, ale skoro nalegasz, niech będzie. Tylko poczekaj na Samanthę, która powinna tutaj być trzy minuty temu – zakończył i rozejrzał się dookoła, ale moje zmysły natychmiast się wyłączyły.
Ojca dziecka? Ojca… dziecka? Moje myśli nie funkcjonowały poprawnie, a nawet stały się bardziej chaotyczne niż powinny. Prawda przyleciała do mnie prawie natychmiast.
Hermiona jest w ciąży? Ale… ale… jak to… z kim? Ze mną… ja…
Szybko odwróciłem głowę w jej stronę, ale przed oczami miałem tylko mgłę, która przysłoniła mi całkowicie widok. Mój wzrok natychmiast powędrował w stronę jej wypukłego brzucha. Diabeł i Czarny mięli racje! Hermiona jest w ciąży! Będę ojcem! Kurwa! Tylko czemu nie powiedziała mi tego wcześniej? Czemu muszę się dowiadywać od jakiegoś psa! Zaraz, zaraz… Przecież ona mi tyle razy chciała powiedzieć! Ale nigdy nie dane było jej dojść do słowa! Zawsze nam ktoś przerywał, a ja głupi zamiast dokończyć rozmowę, zbywałem siebie i ją. Trzeba być mną! Kretynem!
Ale co teraz? Przecież nawet nie braliśmy pod uwagę tego… tej sytuacji! Czemu Hermiona nic nam nie powiedziała? A może tylko ja nie wiedziałem? Może reszta była bardziej rozeznana i spostrzegawcza? Tylko dlaczego? Czyżby myślała, że z nią zerwę? Że nie podejmę się tego zadania, ryzyka? Że ich zostawię na pastwę? Przecież nie po to chciałem się z nią ożenić, prawda? Przecież to logiczne! Kobiety! Bogowie! Cholera!
Dobra, później z nią porozmawiam. Teraz mam ważniejsze rzeczy na głowie. O kurwa! Przecież kojot mi powiedział, że mam ją zabić! To znaczy, że moje dziecko też? Ja pierdolę! Muszę go jakoś powstrzymać! I kit z planem, ponieważ teraz wstrząsnęły mną emocje, które wyrażały tylko gniew, strach, nienawiść… miłość.
Wyciągnąłem przed siebie różdżkę i skierowałem ją w stronę Hermiony. Tylko po co to zrobiłem? Zaraz… słyszałem kiedyś o takim zaklęciu, dzięki któremu można ocalić płód, jednak wtedy kobieta trochę cierpi fizycznie. Trochę? To mało powiedziane!
Custodia hominis*, pomyślałem, a z mojej różdżki poleciał złoty promień, który otoczył się wokół brzucha Hermiony. Ona sama zaś zaczęła wić się w agonii, z której próbowała ocalić się krzykiem, łamiącym moje serce na pół. Przepraszam kochanie! Ale w tym momencie to dziecko jest najważniejsze! To potrwa tylko parę minut, obiecuję!
Skończyłem i z przeproszeniem spojrzałem w stronę mojej ukochanej, która dostała lekkich dreszczy, a z jej twarzy zaczął spływać pot, który połączył się z łzami bólu i rozpaczy.
- Zabiłeś mi dziecko! – wrzeszczała, po czym zaczęła rzucać się po ziemi. Jak mam jej teraz wytłumaczyć, że to dla dobra dziecka! Przestań! Stop! Jeszcze tobie się coś stanie! Naprawdę przepraszam, ale musiałem!
Hermiono - zacząłem cicho, ale mówiłem dość szybko, ponieważ Szakal mógłby coś zauważyć bądź co gorsza usłyszeć. – Kochanie, ja nie…
Przestań, ty pieprzony egoisto! Jak… jak mogłeś? Wiesz, że to nasze dziecko? NASZE! A ty ją zabiłeś! Nie wierzę… po prostu nie wierzę… Draco, ty… morderco! Jak…
Raptownie zamknęła swój umysł, a z jej ust wydobył się jęk. Słone łzy zaczęły lecieć po jej zaróżowionych policzkach.
„Ją"– a więc to dziewczynka. Moja córka… ach… jak to pięknie brzmi! Rozpływam się! Nie wiem jak to się skończy, ale wiem jedno – ona będzie moim oczkiem w głowie! Już ją kocham!
Jebię ten plan! Mam go głęboko w dupie, tak samo jak tego wyliniałego kojota! Muszę zrobić wszystko, żeby tylko Herm nie myślała, że zabiłem nasze dziecko, żeby tylko wiedziała, że ją kocham, że je obie kocham. Z całego serca.
Wyciągnąłem różdżkę i nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami danego czynu, posłałem Drętwotę w stronę Szkala. Tamten czując coś, co silnie zaczęło na niego napierać, skrzywił się nieznacznie i wydał z siebie donośny ryk, przez który wszystkie ptaki uciekły z drzew, odlatując w siną dal. Już myślałem, że padnie oszołomiony na ziemię, a ja szybko podbiegnę do Hermiś, ale pies tylko zaczął się śmiać i tak jakby urósł? Coś jest nie tak! Czyżby był on odporny na wszelkiego rodzaju zaklęcia? Co gorsze, przy każdym atakującym zaklęciu, rósł w siłę? Nie! To przegięcie! To jak go teraz zabić? Może Avadą?
- Ach… więc to było twoje dziecko! Wspaniale! Już lepiej być nie mogło! – powiedział głośno i pstryknął palcami, a wnet poczułem, że moje ciało zostało bardzo mocno obwiązane liną. Różdżka wypadła mi z ręki. Już gorzej być nie może!
A jednak! Nie potrzebnie o tym pomyślałem, ponieważ zza krzaków wyskoczyli Zabini i Potter, którzy z wrzaskiem rzucili się na tego psa. Mimo to Szakal tylko wyszczerzył swoje zęby, po czym jednym machnięciem ręki posłał chłopaków z powrotem tam, skąd przybyli. No i masz babo placek! Teraz to tylko liczyć na cud! I po jakie cholerstwo był nam potrzebny plan, skoro nic się nie udało?
- Zresztą i tak chciałem cię zabić, ale teraz chociaż mam pretekst. Nie będzie mi się niepotrzebny gówniarz plątał pod nogami – rzekł po chwil milczenia, po czym zwrócił się do Hermiony, która nadal cicho łkała. Zaśmiał się tubalnie, sprawiając, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. – Wiedziałem, że tak będzie. To można było wyczytać z gwiazd – dodał cicho, po czym zamknął oczy.
O co temu kretynowi chodzi? Że niby ja byłem tylko przynętą! O nie! Doigrałeś się, psie! Jeszcze mnie popamiętasz! Zobaczysz! Urwę ci łeb, jeżeli zrobisz coś Hermionie i mojej córce! Naprawdę! Ostrzegam! Zapamiętaj sobie, że Malfoyowie nigdy nie rzucają słów na wiatr!
Kocham cię! Do moich uszu dobiegł niewyraźny szept, który potem przerodził się w spazmatyczny krzyk. Spojrzałem ze strachem na brązowowłosą, która zwijała się pod wpływem bólu. Zawrzałem. Co się, do jasnej ciasnej, tutaj dzieje?
Szakal stał nad nią i z szerokim uśmiechem – jeżeli można to było tak nazwać – patrzył jak moja narzeczona zwija się z niemej udręki, którą on ją obdarza. Zabije gnoja! Czy oby matka natura nie obdarzyła go za dużą mocą? Przecież on ją doprowadza do szaleństwa!
Chociaż sam nie zachowałem się najlepiej, a wręcz beznadziejnie! I jaki ze mnie będzie mąż, który pozwala na cierpienie swojej żony. To co z tego, że przez to chcę uratować dziecko! Jestem beznadziejny!
- Przestań, skurwielu! – krzyknąłem z całej pary, przez co zabójczy wzrok psa, padł wprost na mnie. Z determinacją spojrzałem mu w oczy, żeby zaraz poczuć jak przez całe moje ciało przelewa się wywar pełen ostrzy. Z moich ust wydobył się głośny jęk, ale zagłuszony został wylewem krwi, która niespodziewanie wylewała się spod moich warg. Zacząłem kaszleć, krztusząc się. Jednak to nie było najgorsze, ponieważ dosłownie parę sekund później, moje ciało zaczęło drżeć, sprawiając, że doznałem jeszcze gorszych katuszy, które były nie do wytrzymania. Poczułem jak coś dosłownie przedziurawia mi brzuch. Krzyknąłem cicho, z całych sił próbując się powstrzymać. Nie chciałem okazywać swojej słabości, nie przy nim!
Nagle stało się coś niezwykłego, a zarazem strasznego. Otóż Hermiona zaczęła jarzyć się w czerwonej poświcie, aby po chwili powoli, z gracją unieść się wysoko nad ziemią. Zaniemówiłem, zresztą już nie po raz pierwszy tego dnia. Co się dzieje? On także przestał się nade mną znęcać i ze strachem spojrzał w jej kierunku.
To wszystko działo się zaledwie minutę i nim ktokolwiek zdążył zauważyć, Szakal rozpłyną się już w powietrzu, a po nim zostały tylko złote pyłki, które także szybko zniknęły. Jednak jego krzyk nadal dudni mi w uszach. Cały czas słyszę wrzask mojej narzeczonej i głośny odgłos czegoś… nie do końca jestem pewny czego, ale to brzmiało jakby się coś połamało. Taki chrupot. Wzdrygnąłem się na samą myśl.
Liny opadły, sprawiając, że zacząłem normalnie oddychać. Usłyszałem jęki dochodzące ze strony krzaków, w których siedzieli – albo leżeli – chłopaki. Oni też się obudzili, tak jakby razem z kojotem, zniknęły wszystkie jego czary.
Otworzyłem powieki, a mój wzrok natychmiastowo powędrował w stronę Hermiony, która niebezpiecznie szybko zaczęła opadać. Nie zważając na ból przy każdym, choćby najmniejszym ruchu, prędko poderwałem się na nogi. Biegiem przebyłem odcinek oddzielający mnie i moją narzeczoną, aby po chwili trzymać ją już na rękach. Uśmiechnąłem się delikatnie, składając pocałunek na jej zimnych wargach. Za zimnych. Kurwa, a więc to jeszcze nie koniec! I tak się skończyła moja euforia…
- Kocham cię, Hermiono. Błagam, nie opuszczaj mnie! – mówiłem coraz bardziej zrozpaczony, a po moich policzkach popłynęły łzy. Ona nie może teraz umrzeć! Nie teraz, kiedy wszystko nam się udało! Proszę, nie opuszczaj mnie! Po raz trzeci w życiu – rozpłakałem się niczym dziewczynka… wstyd… a może jednak nie?
Wybiegłem z lasu jak najszybciej potrafiłem. Musiałem ją ratować! Musiałem je ratować! Pomocy! Krzyczałem w myślach, co jakiś czas próbując dostać się do jej zamkniętego umysłu. Ale ta, jak na złość, wypełniła go pustką. Hermiono, proszę…
Kiedy byłem w połowie drogi, a mianowicie na czwartym piętrze, zauważyłem, że jej oddech zanika. Zaczyna się dusić! Nie! Błagam tylko nie to!
Już nawet nie zważałem na to, że z mojej rany w brzuchu leci krew, niczym wodospad. Nie obchodziło mnie to, że przed oczami pojawiły mi się czarne mroczki, ani nawet to, że ledwo czuję swój puls. Ona musi żyć! Poprawka ONE! I nie dam sobie ich odebrać! Nie w taki sposób!
Wbiegłem jak torpeda do Skrzydła Szpitalnego i delikatnie ułożyłem ją na jednym z łóżek. Ponownie musnąłem lekko jej aksamitne wargi, wyrażając przez to swoje uczucia.
Jedyne, co zapamiętałem przed osunięciem się na zimną posadzkę był krzyk nawołujący panią Pomfrey oraz słowa wydobywające się z mojego umysłu:
Zostańcie ze mną, bo za bardzo was kocham.
A dalej była już tylko ciemność.
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [15]
Zaszumiało mi w głowie, więc szybko się za nią złapałem. Westchnąłem mimowolnie i otworzyłem oczy, ale natychmiast musiałem je zamknąć, ponieważ poraziła mnie jakaś biała poświata. Przez chwilę nie zdawałem sobie sprawy, gdzie się znajduję, ale kiedy do moich nozdrzy wdarł się zapach leków i innych świństw, to już wiedziałem. Skrzydło Szpitalne – jednym słowem. Zaraz, zaraz… cholera!
Raptownie zerwałem się z łóżka, przez co zachwiałem się niebezpiecznie, a ból głowy przybrał na sile. Syknąłem cicho, ponieważ posadzka była strasznie lodowata, a ja miałem bose stopy. Jednak nie przejmowałem się tym wszystkim za bardzo, teraz najważniejsze dla mnie było zobaczenie Hermiony i mojej, jeszcze nienarodzonej, córki.
Nieprzytomnym wzrokiem zacząłem rozglądać się wokół siebie, jednak wszystkie łóżka stały puste. Przekląłem siarczyście i już zamierzałem wyjść ze szpitala, kiedy drogę zastąpiła mi pielęgniarka.
- A gdzie się pan wybiera, panie Malfoy? – zapytała i groźnie zmrużyła oczy. Podeszła do mnie powoli i przywołując jakieś butelki z eliksirami, wręczyła, a nawet wcisnęła mi je w dłoń. Popatrzyłem na nią, ale gdy Pomfrey normalnie zaczęła mi niewerbalnie grozić, szybko opróżniłem naczynia. Ale ohyda! Przez moje ciało zaczęły przechodzić jakieś ciepłe prądy, ale po chwili czułem się jak nowonarodzony. – Dyrektor oczekuje pana w swoim gabinecie – dodała i patrząc na mnie dziwnym wzrokiem, skierowała się wprost do swojego schowka. Przyznam, że zachowywała się strasznie podejrzanie, ponieważ ona zazwyczaj lubi sobie pogadać i trzeba się wręcz od niej odpędzać, a teraz… coś jest nie tak.
- Dziękuję – powiedziałem w miarę głośno. Usłyszała, bo odkręciła się w moją stronę i pokiwała lekko głową. – Przepraszam, może wie pani, gdzie podziewa się Hermiona? Wyzdrowiała już? – zapytałem, po chwili milczenia i z wyczekiwaniem wpatrywałem się w panią Pomfrey. Ta tylko westchnęła, ale nic nie odrzekła, jakby zastanawiając się. Już otwierała buzię, żeby coś powiedzieć, ale do pomieszczenia wpadł zdenerwowany Czarny, który, kiedy tylko mnie zobaczył, podszedł w moją stronę i uściskał.
- Stary, jak dobrze, że żyjesz. - Tak, ja też się cieszę, pomyślałem i uśmiechnąłem się do niego. – Szybko, ubieraj się, musimy iść do dyrektora – mówił dalej, nie zwracając na mnie uwagi. Rzucił we mnie moimi ciuchami i po chwili wahania dodał: - Hermionę przenoszą do Munga…
CO?
Otworzyłem szeroko oczy i przerażony wpatrywałem się w niego tępo. To niemożliwe! Co się stało? Jak?... Dlaczego?... Ale… Kurwa!
Pośpiesznie i niechlujnie zacząłem wkładać na siebie ubrania, a kiedy skończyłem, już nie zwracając na nikogo uwagi, wybiegliśmy z sali. Pędziliśmy tak prawie przez cały zamek i nim zdążyłem zauważyć, bez uprzedzenia wpadliśmy do gabinetu dyrektora, który siedział na fotelu przy biurku. Wyglądał na zaniepokojonego, ponieważ jego niebieskie tęczówki dziwnie błyszczały, co raczej nie było zbyt optymistyczną oznaką.
Miałem zamiar już coś powiedzieć, ale do moich uszu dotarł jakiś niezidentyfikowany odgłos, który sprawił, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Spojrzałem w tamtą stronę, a moje oczy, widząc to, prawie wyszły z orbit. Ginny, ona płacze!
Szybko do niej podszedłem, po czym bez żadnego uprzedzenia, wziąłem ją w swoje ramiona. Natychmiast mnie mocno przytuliła i zaczęła cicho łkać. Nie wiedziałem, co zrobić, więc machinalnie głaskałem ją po plecach i włosach, przez co trochę się uspokajała. Kątem oka zerknąłem na Harry'ego, który usiadł naprzeciwko dyrektora i ze spuszczoną głową wpatrywał się w plamkę na podłodze.
A teraz niech mi ktoś wytłumaczy, co się tutaj, do jasnej cholery, dzieje? I gdzie jest Diabeł?
OOO
*Czternaście dni później.
Westchnąłem po raz któryś tej doby, po czym dłonią przetarłem moje zmęczone oczy. Nie spałem już od prawie dwóch tygodni, nie licząc oczywiście krótkich, parogodzinnych drzemek, bo pewnie inaczej bym nie wytrzymał – i fizycznie, i psychicznie.
Po prostu nadal nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Jest to dla mnie snem, najgorszym koszmarem, z którego pragnę się jak najszybciej wybudzić, ale wiem, że trzeba go po prostu przeczekać. Tylko mam nadzieję, że nie będzie on trwał całe życie…
Rozsadowiłem się wygodnie na krześle, które stało obok szpitalnego łóżka, po czym włożyłem sobie do buzi resztkę kanapki. Żułem powoli, ciągle wpatrując się w zamknięte oczy mojej ukochanej, która poprzez wydarzenia sprzed parunastu dni, zapadła w śpiączkę pozazaklęciową. Widziałem te miliony rurek, których końcówki były przypięte do ciała dziewczyny. Bez przerwy przepływały przez nie jakieś płyny, najprawdopodobniej roztwór glukozy, bo przecież moje ukochane kobiety muszą się czymś odżywiać. Hermiona i Hayley… Od kiedy Ginny oznajmiła mi, że moja narzeczona chciała ją tak nazwać, po prostu ciągle od tym myślałem; o tym wspaniałym, dostojnym imieniu, które wyśmienicie pasuje do mojej córki. Zresztą już nie mogę się doczekać, kiedy w końcu ją zobaczę, całą i zdrową. Jednak nagle moje ciało znów ogarnęły dreszcze, a w myślach pojawiły się straszne wizje, w których nie ma już Hermiony, nie ma już nadziei, ani pomocy. Wzdrygnąłem się mimowolnie, a swoją wychudzoną dłoń położyłem na wypukłym już brzuchu brązowowłosej. Od kiedy jeden z uzdrowicieli powiedział mi, że przez wyprodukowanie aż tak dużej ilości energii jej mózg nie funkcjonuje poprawie, a nawet wykryto u niej jakieś zaburzenia, jakoś nie mogę dojść do siebie i odgonić te koszmarne refleksje.
Hermiono, skarbie!, pomyślałem, próbując ponownie przebić tą tarczę, która ochraniała jej myśli. Błagam, wróć do mnie! Do mnie i Hayley.
Przerwałem i przełknąłem ślinę. Zawsze, gdy tylko zaczynałem z nią taką rozmowę, zaczynałem się rozklejać. Jednak tym razem spróbuję być silny, ponieważ za jakiś czas powinni pojawić się moi przyjaciele i ojciec, który, kiedy tylko dowiedział się o tym, że Hermiona leży w szpitalu, znajduje się na liście stałych gości.
Wiesz, że nasza mała jest zdrowa? Tak, lekarze mówią, że bardzo dobrze się rozwija. I jak się urodzi to będzie strasznie mała, ale to chyba dobrze. Będzie taka krucha i delikatna… Ja sobie nie poradzę bez ciebie! Wróć, proszę! Brakuje mi tutaj ciebie, poza tym nie jestem pewny, czy czułaś już jakieś ruchy naszej córeczki.
Wziąłem głębszy wdech i pochyliłem się, aby pocałować moją ukochaną w jej zimne, zdrętwiałe usta. Powoli zaczynałem się przyzwyczajać do ich szorstkości.
Wnet do pomieszczenia wpadła dwójka chłopaków, którzy z szerokimi uśmiechami, zaczęli się do mnie przybliżać. Wstałem z krzesła i również zdobyłem się na lekki wyszczerz, jak powiada Diabełek. Blaise podszedł do mnie luźnym krokiem i mocno klepnął mnie w plecy, przez co aż syknąłem. Spojrzałem na niego groźnie, ale ten nic sobie z tego nie zrobił i usiadł na moje miejsce. Harry zaś widząc to, parsknął śmiechem i podawszy mi dłoń, poszedł za przykładem Ślizgona.
- Ginny zaraz przyjdzie, bo powiedziała, że prawdopodobnie jesteś głodny i poszła do piekarni – rzekł Zabini i wyszczerzył swoje białe ząbki. Odwzajemniłem gest i jak na zawołanie, zaburczało mi w brzuchu. Wszyscy parsknęli śmiechem. – A jak Hermiona? Bez zmian? – spytał po chwili milczenia, przez co atmosfera stała się dziwnie gęsta. Pokiwałem twierdząco głową i założyłem ręce na piersi.
- A ty, jak się czujesz? – zapytałem, ale widząc jego błyszczące oczy, zaśmiałem się cicho. – Widać, że Ruda się tobą dobrze opiekuje – dodałem i słysząc jak Czarny zaczyna chichotać, a Blaise mruczy pod nosem, sam parsknąłem cicho w swoją brodę. Jednak cieszyłem się, że chociaż z nim jest wszystko w porządku, ponieważ przez niefortunny upadek na głowę, mógł stracić pamięć, ale na szczęście tutaj wszystko wyszło szczęśliwie. Pamiętam jeszcze jak Ginny się na niego rzuciła, kiedy okazało się, że jest zdrowy. Musieliśmy ich od siebie odciągać siłą!
Spojrzałem na Harry'ego, który nadal śmiał się niczym szalony, po czym swój wzrok przeniosłem na bruneta. Mrugnąłem do niego i chrząknąłem nieznacznie, przez co spojrzenie Pottera powędrowało wprost w moim kierunku. Ten jakby już przewidywał, że coś szykujemy, zamarł.
- Taak… To może ja już pójdę. Porozmawiajcie sobie! - powiedział i już miał zamiar wybiec z pokoju, jednak drogę zastąpiła mu panna Weasley, która stała ze zmrużonymi oczami pośrodku wyjścia.
- To jest aż tak śmieszne, że się opiekuję swoim chłopakiem? – zapytała jadowitym tonem, przez co czarnowłosy przełknął głośno ślinę.
- Nie-e – wyjąkał i skulił się w sobie, przez co zaśmiałem się, jednak kiedy Gin spojrzała na mnie morderczym wzrokiem, udałem, że się zakrztusiłem. – To bardzo wspaniałe! Naprawdę! Ginny, moja ty wspaniała przyjaciółko! Wiesz, że cię kocham? – mówił Czarny, starając się złagodzić sytuacje. No cóż, udało mu się, bo po chwili rudowłosa z uśmiechem na ustach podeszła do mnie i się przytuliła. Usłyszałem jeszcze ciche westchnienie ulgi Pottera.
- Mięczak! – zaczął Diabeł, ale wystarczyło tylko jedno spojrzenie jego dziewczyny, by natychmiast zamilkł. Już miałem zacząć się śmiać, a nawet otworzyłem buzię, ale nagle Ruda coś mi do niej włożyła. Bułeczka maślana! Moja ulubiona!
Dziewczyna zaśmiała się cicho pod nosem i usiadła na kolana Blaise'a, który natychmiast objął ją w pasie i mocno pocałował.
- A właśnie Harry, co tam u Libby? – zapytałem głośno, przez co chłopak zarumienił się lekko. Wzruszył tylko ramionami, ale jego oczy zaczęły dziwnie błyszczeć.
I tak zaczęło mijać nam popołudnie.
OOO
*Dwa miesiące później.
Właśnie chciałem iść do bufetu z zamiarem kupienia sobie czegoś pożywnego, kiedy do pomieszczenia weszli, dziwnie powolnym krokiem, moi rodzice. Pierwszy raz od tamtego wydarzenia, zobaczyłem się z matką, która nie wyglądała zbyt dobrze, a wręcz powiedziałbym, koszmarnie.
Zamarłem w połowie drogi i zacząłem się w nią wpatrywać z szeroko otwartymi oczami. Ojciec zaś tylko podszedł do mnie i uścisnął mnie mocno. Machinalnie odwzajemniłem gest, jednam mój wzrok nadal spoczywał na zawstydzonej kobiecie, która opuściła głowę. Tak, w tym momencie tylko tego mi brakowało. Oczywiście była to ironia! Zresztą, co ona tutaj robi? A może przyszła, żeby przeprosić?
- Draco, możemy porozmawiać? – Usłyszałem bardzo wyrazie jej głos, który miał w sobie nutkę prośby. Pokiwałem twierdząco głową, ale gdy tylko zobaczyłem, że matka rzuca ojcu srogie spojrzenie, zacząłem się bać. O co może tej kobiecie chodzić? Tym bardziej, że ojciec nie ma zbyt uradowanej miny. Ona coś kombinuje, przeszło mi przez myśl, ale nic nie powiedziałem, ciągle wpatrując się w moją rodzinę.
- Chcecie może coś z bufetu, bo idę na chwilę? – spytał nagle Lucjusz i spojrzał wymownie na mnie, a potem na swoją żonę. W co oni pogrywają? W coś na pewno, ponieważ zachowują się naprawdę bardzo dziwnie.
Ojciec nie otrzymał odpowiedzi, więc już bez zbędnego komentarza, szybko opuścił pomieszczenie.
Przedstawienie czas zacząć, pomyślałem, kiedy matka chrząknęła znacząco.
- Draco, martwię się o ciebie – zaczęła powoli, jakby chcąc specjalnie zaakcentować każde słowo. Nie przerywałem jej, nie miałem takiego powodu. Niech mówi, zobaczymy, co wymyśli. Gdybym nie miał tak silnej woli, prawdopodobnie parsknąłbym teraz śmiechem. – Rozumiem, że się obwiniasz, że to twoja wina, ale nie sądzisz, że już dość tego kabaretu? Przestań się wygłupiać, przecież to nie twoja sprawa. To ta dziewczyna nie mogła sobie poradzić z paroma zaklęciami i teraz tutaj leży, więc myślę, że zaczynasz przesadzać. Rozumiem, zauroczyłeś się, pożądałeś ją, ale przecież nie musisz udawać, że ci na niej zależy. W końcu…
Nie dałem jej mówić dalej! Już nie chcę słuchać tej kobiety, która nie wie, co mówi! Wystarczyło tylko parę zdań, a ze mnie wręcz spływał gniew.
- Przestań – warknąłem rozjuszony. W tym momencie pragnąłem tylko tego, aby ona wyszła. – Tak, masz rację, obwiniam siebie, bo jest to wyłącznie moja wina, ponieważ gdyby nie mój popieprzony egoizm, teraz prawdopodobnie spędzałbym czas z moją narzeczoną – zaakcentowałem specjalnie ostatnie słowo – a nie siedział przy łóżku szpitalnym, zamartwiając się o nią i o moją córkę – wziąłem głęboki wdech, żeby dalej mówić, ale Narcyza wykorzystała ten moment.
- A więc, to o to chodzi! – zaperzyła się i zaczęła podchodzić do mnie wolnym krokiem. – Draco, przecież nie musisz wychowywać tego dziecka. Nie martw się, pomogę ci! Damy tej dziewusze z tysiąc galeonów to już nie będziesz jej potrzebny! Może to nawet nie jest twoje dziecko, a ona cię wrabia, więc tym bardziej powinieneś ją zostawić. Poza tym masz w tym roku owutemy, które musisz zdać, więc nie masz się za bardzo nad czym zastanawiać, jeśli chcesz coś osiągnąć. I nie, to nie jest twoja wina. Ty sobie tylko to wmawiasz, gdyż…
- Wyjdź – przerwałem jej brutalnie i wskazałem dłonią drzwi. Ta tylko spojrzała na mnie zdziwiona i już otwierała buzię, aby coś dodać, ale i tym razem nie pozwoliłem jej dojść do słowa. – Kocham ją, a tyle powinno ci w zupełności wystarczyć. Jednak jeżeli tego nie rozumiesz, to nie życzę sobie, abyś przebywała ze mną w jakimkolwiek pomieszczeniu.
- Draco, ona ci całkowicie zawróciła w głowie. Pewnie rzuciła na ciebie jakiś urok! Albo podała ci Amortensje! Zaraz zawołam Lucjusza, który powinien…
- Kurwa, nie rozumiesz, że nie chcę cię tutaj widzieć! Wyjdź stąd, natychmiast!
No i masz ci los, zdenerwowała mnie! Chociaż może nie… To trochę za łagodne słowo, w końcu ja aż kipiałem ze złości. Nie ważne, ale jak ona zaraz stąd nie zniknie, to obiecuję, że nie będę zwracać uwagi na to, że jest moja matką!
Spojrzałem na Hermionę, która z dnia na dzień robiła się coraz bladsza i wychudzona, po czym nie zwracając już uwagi na kobietę stojącą przy drzwiach, mocno pocałowałem ukochaną. Jednak ta znowu nie zareagowała, a jej usta były koszmarnie zimne.
Drzwi otworzyły się, aby po chwili ponownie zamknąć się z hukiem.
OOO
*Półtorej miesiąca później.
Kurwa, jest coraz gorzej! Termin porodu zbliża się nieubłaganie szybko, a Hermiona nadal nie daje żadnych oznak życia. Znaczy serce jej bije i oddycha, ale nic poza tym. Straciła wszystkie inne funkcje organizmu, a ja, widząc jej wychudzoną, bladą – prawie szarą – posturę, wprost nie mogę powstrzymać myśli o jej śmierci. Ciągle tylko po głowie krąży mi obraz białej trumny ze złotymi napisami, które układają się w napis Hermiona Jane Malfoy.
Natychmiast odgoniłem od siebie te koszmarne widoki i po raz któryś tego dnia chrząknąłem, aby pozbyć się guli, rosnącej w moim gardle. Zacząłem także szybko mrugać, ponieważ w kącikach oczu, znów zbierały mi się słone krople. Mam już tego wszystkiego dosyć!
Usiadłem w nogach jej szpitalnego łóżka i spojrzałem na aparaturę, która odnotowywała szybkość bicia serca. Na szczęście chociaż z nim jest dobrze, ponieważ – jak stwierdzili uzdrowiciele – jej mózg zapadł w śpiączkę i działa na takich falach, jakby Hermiona ucięła sobie małą drzemkę. Po chwili jednak swój wzrok przeniosłem na duży brzuch mojej narzeczonej, czyli na – jak mówił Diabeł – mieszkanko Hayley. Parsknąłem pod nosem, przypominając sobie to określenie i minę Harry'ego, kiedy zdenerwowany Blasie walnął go w łeb. W końcu nikt nie ma prawa się z niego śmiać. Wykluczając oczywiście Rudą, która prawie cały czas się z niego brechta. Biedny Zabini!
D-draco?
Słysząc ten przepiękny głos w mojej głowie, otworzyłem szeroko oczy i ze zdumieniem wpatrywałem się w twarz mojej ukochanej.
Jestem, kochanie!, prawie wykrzyknąłem w swojej głowie, po czym bez żadnego uprzedzenia wpiłem się w jej wargi. Całowałem ją zachłannie, prawie desperacko, chcąc zapamiętać ten smak na dłużej.
I stało się!
Poczułem lekki ruch jej żuchwy, więc – cięgle pamiętając, że Hermiona może nie czuć się zbyt dobrze – oderwałem się od tego aksamitu. Patrzyłem na nią, nie ośmielając się odwrócić wzroku. Nie teraz, kiedy już tak mało brakuje, a ona ma zamiar do mnie wrócić!
Jedną dłoń położyłem jej na policzku, zaś drugą wplotłem w jej zimne palce, które czując jakiś ruch, drgnęły delikatnie.
Teraz już jedno wiem na pewno, pomyślałem, uśmiechając się szeroko, ponieważ ta mocno zacisnęła powieki. Przebudziła się!
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa. [Epilog]
A wszystko miało być tak pięknie! Cholera! Przecież przez ostatni miesiąc moje życie usłane było różami. Ech… tak, to było naprawdę wspaniałe. A szczególnie jedno wydarzenie, w którym to moja ukochana powiedziała „Tak" na naszym jakże prostym, a zarazem niespotykanym ślubie.
- Jak się czujesz, kochanie? – zapytałem ponownie tego dnia, całując ją delikatnie w usta. Hermiona uśmiechnęła się ledwo widocznie, odwzajemniając gest. Merlinie, jak mi tego brakowało!
- Dobrze – odpowiedziała po chwili bardzo cicho, jednak wiedziałem, że jest całkowicie odwrotnie, a ta próbuje mnie tylko w jakiś sposób pocieszyć.
Moja narzeczona obudziła się zaledwie tydzień temu, ale jej stan nadal nie zamierzał się poprawić. A to wszystko przez moją córkę… Uzdrowiciele powiedzieli, że jeżeli Miona całkowicie nie dojdzie do siebie przed porodem, może umrzeć. Straszne… nadal kiedy przychodzą do mnie takie refleksje, zaczynam się trząść niczym osika… Dobra, koniec!
- Kocham cię – powiedziałem raptownie, sprawiając, że dziewczyna zdziwiona podniosła kąciki ust ku górze.
I nagle do głowy wpadł mi pomysł, który okazał się chyba jednym z najlepszych!
- Pobierzmy się dzisiaj – wyparowałem i z uśmiechem patrzyłem jak zmienia się mimika twarzy Hermiony. Otworzyła szeroko oczy, które zaczęły jej błyszczeć dziwnym blaskiem. Jednak to trwało tylko chwilę, ponieważ kiwając głową z niedowierzaniem, parsknęła cicho śmiechem.
- Draco, to nie jest śmieszne. Poza tym teraz jest jeszcze za wcześnie i w ogóle Hayley…
- Ale chciałabyś, tak? – przerwałem jej niegrzecznie, zanim zastanowiłem się dogłębnie, co powiedziałem. To pytanie samo wyleciało mi z ust.
- Oczywiście! – odpowiedziała natychmiast i po raz pierwszy uśmiechnęła się naprawdę szeroko.
Odwzajemniłem gest, po czym przybliżając się do niej powoli, położyłem swoją jedną dłoń na jej policzku, a drugą na dużym już brzuchu. I z błyskiem pożądania w tęczówkach, zniżyłem się tak blisko, że moje wargi prawie dotykały jej. Owionął mnie jej słodki oddech i nie mogąc się już bardziej powstrzymać, mruknąłem zadowolony.
- A czemu nie chcesz teraz? – zapytałem bardzo cicho, szepcząc w jej pełne usta.
- Bo chcę poczekać aż Hayley będzie na tym świecie. I będzie starsza – również szeptała, przełykając głośno ślinę.
- Dla małej będzie chyba lepiej mieć dwójkę ślubnych rodziców, a nie narzeczonych rodziców, prawda? – pytałem cały czas, a widząc niewyraźną minę Hermiony, wiedziałem, że już wygrałem. Nie ma to jak moje wspaniałe intrygi Ślizgona!
- Może, ale przecież się pobierzemy, tylko trochę później…
- Oczywiście, że tak, ale ja gdybym był na miejscu naszej córki, raczej wolałbym od razu urodzić się jako prawdziwe – tutaj specjalnie zaakcentowałem to słowo – dziecko, a nie jak jakaś, no nie wiem, wpadka? – nadal mówiłem i z uśmiechem zobaczyłem, jak ta przybliża do mnie swoje wargi. Spokojnie, Draco, tylko spokój! To ty ją wystawiasz na próbę, a nie ona ciebie! Draco, przestań myśleć tylko o jej wspaniałych, pełnych, smakowitych, poziomkowych ustach, które mógłbyś zacałować na śmierć… Malfoy!
- Wpadka? – zapytała, a w jej oczach pojawił się dziwny blask. – No, może…
- Czyli mam rację, tak?
- Tak.
Ha! Draco Lucjuszu Malfoy, jesteś najbardziej zajebistym facetem, chodzącym po tym zakichanym świecie! Ludzie powinni bić ci pokłony! Tak, tak! Już to nawet widzę! Gdybym mógł to zacząłbym skakać ze szczęścia! Boogie dance, boogie dance!
- Więc warto aż tyle czekać? – W tym momencie już dotykałem jej ust. Zadrżała, przez co mruknąłem cicho. Draco lubić!
- Nie.
I już nie zwracałem na nic uwagi, tylko z mocą wpiłem się w jej usta, które aż mnie wołały. W głowie słyszałem tylko słowa ślizgońskiej piosenki: „Tell me, tell me!" Już dawno jej tak nie całowałem: silnie, a przy okazji wyrażając swoje uczucia. Nie mogłem się powstrzymać, więc bez zbędnych ceregieli włożyłem do środka jej buzi język, bawiąc się z tym należącym do mojej przyszłej żony. Jęknęła cicho, co jeszcze bardziej mnie podnieciło.
- Ej, przestańcie już, no! Normalnie patrzeć się na was nie da! Aż mi coś do żołądka podchodzi! Chociaż nie… teraz poczułem coś innego. Merlinie! Ginny, kochanie! Pomocy!
Oderwaliśmy się od siebie, a kiedy spojrzałem na wizerunek „wspaniałego" Diabełka, zacząłem się śmiać. Boże, czy on się podniecił?
Gdy już miałem się zacząć z niego naigrywać, przyleciały do mnie myśli na temat planu! No tak! A więc, szykujcie się!
„Poczekajcie na mnie. Będę za godzinę", pomyślałem, a Hermiona wysłała mi zdziwione spojrzenie, jednak po chwili pokiwała lekko głową.
Zacząłem już kierować się do wyjścia, gdy do moich uszu dobiegł głośny chichot Czarnego. Uśmiechnąłem się do siebie wrednie.
- A Harry, byłbym zapomniał – powiedziałem, zatrzymując się we framudze drzwi. – Przygotuj się z Libby na bycie świadkami. Wrócę za godzinę, więc macie trochę czasu.
I już mnie nie było. Jednak zanim wyszedłem usłyszałem tylko głośny krzyk radości Ginny, która prawdopodobnie rzuciła się z gratulacjami na moją przyszłą żonę.
No, nie ważne, ponieważ teraz moim jedynym i najważniejszym zadaniem było znalezienie księdza na naszą małą ceremonie.
Wybaczcie, ale reszty nie opiszę. Po prostu nie dam rady, ponieważ zawsze, kiedy przypominam sobie wyraz twarzy mojej żony w trakcie ślubu, nie mogę wydobyć z siebie głosu... Zaczyna mi się zbierać na płacz. Tak, wiem, że jestem facetem i nie powinienem się tak mazać, ale ja już nie wytrzymuję! Jedyne, co trzyma mnie przy życiu, to moja córeczka: Hayley.
Kocham ją z całego serca, pomimo tego, że to właśnie ta mała istotka była bezpośrednią przyczyną śmierci Hermiony.
Minęły trzy dni od naszego szybkiego, ale wspaniałego ślubu, a ja wprost nie potrafiłem zmyć z siebie uśmiechu, który promieniował co najmniej na dwie mile. Ach... jakie to wspaniałe uczucie móc całować swoją ukochaną, wiedząc, że ta z radością odwzajemni gest. Tak było i tym razem, o szóstej dwadzieścia siedem po południu.
Z uwielbieniem wpiłem się w jej zaróżowione usta, które smakowały niczym dojrzałe truskawki z cukrem. Palce lizać! I nadal całując ją z lubością, delikatnie położyłem swoją dłoń na brzuchu Hermiony, żeby móc poczuć także tą małą osóbkę. Zawsze kiedy to robiłem, czułem jak moje dziecko przekręca się w brzuchu. Hayley... Ech, zauważyłem, że coraz częściej zaczynam wyobrażać siebie jako ojca. Już przyjąłem do wiadomości tę cudowną nowinę i szczerze powiem, nie mogę się już doczekać, aby założyć szczęśliwą i kochającą się rodzinę. Nawet teraz wiem, iż kiedy tylko pierworodna córeczka przybędzie na świat, to stanie się moim – i pewnie nie tylko – oczkiem w głowie. Hayley będzie częścią mojej duszy, bo Hermiona już zajęła się sercem. W każdym razie nie mogę się już doczekać. Znaczy, wiem, iż będzie trzeba w to włożyć wiele wysiłku i pracy, ale sobie poradzimy! Wierzę w nas!
Jest jednak taka jedna rzecz, której koszmarnie się boję, a mianowicie tego, czy moja żona sobie poradzi. Znaczy, nie chodzi mi o wychowanie, bo będzie cudowną matką, ale o sam poród. W końcu jest jeszcze taka słaba… i mam to cholerne przeczucie.
Nagle, jakby na zawołanie, do moich uszu dobiegł jakiś dziwny dźwięk, który kojarzył mi się z jękiem bólu. Natychmiast spojrzałem na Hermionę, która trzymała się za brzuch i z przerażeniem skierowała oczy ku białemu sufitowi.
- Kochanie… - zacząłem i złapałem ją za dłoń, którą ta prędko i bardzo mocno, ścisnęła.
- Boli – powiedziała tylko, a spod jej przymkniętych powiek poleciały słone łzy. Kolejny skurcz był silniejszy, przez co krzyknęła cicho.
I raptownie wszystko zaczęło się walić; a działo się to zaledwie w ułamku paru minut. Maszyna monitorująca czynności życiowe Hemiony zaczęła pikać jak szalona, do pokoju wparowało dwoje uzdrowicieli i pielęgniarka, a ja przed oczami zobaczyłem tylko czerwień, która wypływała nie tylko spod jej rozkraczonych nóg, ale także z ust. Zostałem odepchnięty siłą. Zemdlałem.
Potem, czyli kiedy się obudziłem, było już za późno. Nawet nie zdążyłem się z nią do końca pożegnać… Umarła, kiedy na świecie pojawiła się nasza córeczka. Z tego wszystkiego pamiętam jeszcze tylko moje zachowanie, gdy dowiedziałem się o jej śmierci. Wpadłem w szał i rozwalałem wszystko, co mi wpadło w ręce. Oczywiście dopóki, dopóty nie zobaczyłem – teraz już – mojego dziecka. Zaniemówiłem i rozpłakałem się jak… jak… jak… Do pogrzebu chodziłem, w ogóle żyłem jak duch, jeżeli można tak powiedzieć. Prawie nie spałem, nie jadłem i nie wychodziłem ze swojego nowego domu, który miał być prezentem dla mojej żony. Tylko szkoda, że nie zdążyła go jeszcze rozpakować…
Hayley też nie widziałem, ponieważ moja matka i ojciec zabrali ją do Malfoy Manor, gdzie zajmowali się nią jak prawdziwi dziadkowie. Zresztą Narcyza całkowicie się w niej zakochała. Nie opuszczała i nie opuszcza jej na krok. Jednak ja nie mogłem się przełamać – spojrzeć na nią, dotknąć - aż do momentu, kiedy schowano białą trumnę w ziemię i wyryto na nagrobku te, tak dobrze znane słowa: „Kto pierwszy powie „kocham" – przegrywa." Chyba nigdy ich nie zapomnę.
Ech, nawet nikt nie potrafi sobie wyobrazić jak bardzo tęsknię za moją żoną. To ona była tą jedyną i wiem, że już nikogo tak nie pokocham. Taka miłość jest tylko jedna… Jednak szkoda, że Hayley już nigdy nie będzie mieć matki, bo nie potrafiłbym ożenić się powtórnie… Moja córeczka, która jest tak strasznie podobna do Hermiony! To jej kopia, tylko w pomniejszonym formacie! I chyba dlatego nigdy nie zapomnę mojej ukochanej, ponieważ kiedy tylko spojrzę na swoje dziecko, zobaczę ją. Przerażające, ale wspaniałe!
Postanowiłem… Cóż, chyba będę musiał już kończyć to wszystko i nie napiszę tutaj nigdy więcej. Ostatnim rozdziałem zamknę historię mojej młodości i z wysoko uniesioną głową, wkroczę w dorosłość, skąd już nie ma żadnej ucieczki.
Jednak za jakiś czas na pewno ktoś otworzy ten dziennik i przeczyta całą tą opowieść, śmiejąc się i płacząc na zmianę. Może to będzie Hayley, a może jej dzieci, tego nie wiem, jednak jestem pewien jednej rzeczy: pamięć o poświęceniu Hermiony na zawsze pozostanie! I to nie ważne czy na kartkach papieru, czy w głowie. Od dzisiaj będę kroczyć przez życie z uśmiechem, mając nadzieję, że niedługo spotkam się gdzieś tam z żoną i właśnie wtedy będziemy żyć długo i szczęśliwie, jak w bajkach. Tam, gdyż tutaj nie było nam to pisane.
A teraz mam dwadzieścia lat…
I na tym mój wpis się kończy. Hayley płacze. Do zobaczenia, kiedyś…
KONIEC!