Groza Stanisław
PAN JUSTYNIAN ŻENIĄCY SIĘ
Świece rzęsistym gorzały blaskiem, i luna od nich wśród dnia pochmurnego przebijała wielkie salonu okna $ wewnątrz gmachu brzmiała ponuro muzyka, z pieniem jeszcze smutniejszemu kapłani w czarnych ornatach, przy licznej assystencji księży, odprawiali summę za duszę zmarłej; poniżej których na podniesionym katafalku, okrytym przepysznym dywanem i rózno-kolornem światłem, leżały zwłoki ś. p. Józefy Brzezickiej, Deputatowej niegdyś na Trybunał Lubelski, Pani znakomitego majątku i cnót staro-polskich szczególniejszego
wizerunku. Tium ludu zabierał salon i o- gromny przedpokój; znakomitsi z obywatelstwa i familji stali na przodzie, lub w pobocznym salonie; i zdawało się, ze dom ten, niegdyś tak wesoły, gościnny i ludzki, cały przesze <u na świątynię śmierci, kędy same smutne lica, jęki ludu, sług i domowych, lub ciągłe modły wielolicznych księży, przybyłym przedstawiały się. Z potomstwa jeden tylko wnuk jćj Ju- śtynjan pozostał; i na nim to przebywała cała
nadzieja rodu Brzezickich. W ciągu długiej
słabości najwięcej o nim rozmyślała i'radziła się; i dziś na czele obrzędu stanął młodzian dwódziestoletni, skromny, niewielki, piękny i rumiany, jak ranunkuł, ów szczegół ogrodów; i tylko łzy niekiedy wychodzące zalewały jego czarne oczy, lub smugą znaczyły twarz prawie pargaminową. Długo odbywały się poranne modły; az pod koniec zahuczało, wstrząsły się okna, i przed ganek przyleciał pięciokonny powóz, z którego dwóch wysiadło męzczyzn.
Wk rótce wieść się rozleciała, ze PP. Wodziński i Ptaszkowski przybyli; a familja pod- szepnęła, ze zapewne przywieźli z sobą zmar
lej testament. Przeczucie interesujących się nie było mylne. Zaledwie przycichły modły, gdy przybyli wezwali do odrębnego pokoju Justy- njana, zebranych gości i krewnych.
— Co za testament?! co za testament?!— wrzasnęło razem kilka głosów; a P. Karleńska,
dość majętna, dodała: — JNielylko'ze jest ciekawy, ale ciotunia, jako najbogatsza, winna była nie tylko o wnuku, lecz i o nas wszystkich pamiętać; a szczególniej o naszym poczciwym Felusiu: bo on tak biedny przybył,'1 i należało, należało jemu pomagać.—
Jeszczeby dłużej mówiła o wsparciu z cudzej kieszeni i niejedną sąsiadkę zatrzymała, gdy brat nadbiegł i przerwał:—Daj pokój E- miljo!* juz wszyscy zebrani, i tylko na Państwa
P. Wodziński wyjął opieczętowany tesla- ment; okazał wszystkim, a szczególniej wnukowi, ze są nienaruszone pieczęcie; i w końcu rozłamawszy, oddał do odczytania jednemu z sąsiadów. Milczenie było powszechne; wnuk tylko i zacna przyjaciółka nieboszczki Panna Krystyna, co lat kilkanaście z nią przemiesz-
kała, przerywali niekiedy westchnieniami lab płaczem rzewnym. Tu nieboszczka, okazawszy swój i męża swego majątek bez żadnych długo wr, oddawała go dla wnuka} żądając tylko? by jeszcze lat trzy zostawał w uniwersytecie}
a przez ten czas powierzała go w ręce zacnych f
obywateli, którzy nie tylko majątku, ale i osoby strażnikami, opiekunami i najhiiższemi przyjaciółmi być mieli. Takoż prosiła go, by o- piekuoów słuchał i szanował} całą rodzinę kochał, jej się zasługiwał} a będąc dobremi przykładami i nauką oświecony, umiał panować nad sobą} i, jako ostatni potomek rodu Brzezickich, rozsławił go znowu nowym blaskiem cnót domowych i obywatelskich. Wreszcie zagrzewała go tcmi słowy: ,,Dziecię moje! ciągle z za- grobowego świata za tobą oczami duszy mojej prowadzić będę, i przed tron Najwyższego zanosić modły, byś łaskę Bożą i miłość ludzką otrzymał} a wtenczas i mnie lżej pod łem sklepieniem grobowem spoczywać będzie, i ród szlachetny Brzezickich nie okryje się hańbą.” Dalej przeszła do swych przyjaciół9 których dość liczyła, krewnych, sług, domowników i
wszelkiej czeladzi; i wszystkim upominki, dary, nagrody, pamiątki i pomoc swą okazała; nawet nie zapomniała o włościanach; zgoła, czyniła dary godne jej serca i majątku. Jeśli zaś nad innych przeniosła Krystynę, była to per-' ła w jej zbiorze przyjaciół, była najbliższa powiernica serca, uczuć, pociech i strapień w jej długiem a chorowitem życiu.
Gdy za przestano czytania, młodzian poruszony powstał, i zbliżywszy się do obecnych opiekunów, przemówił ze łkaniem:—Słowa babki mojej są dla mnie święte. Wszystko starać się będę podług jej zleceń wykonać, o Panów Dobrodziejów nie jako opiekunów, ale naj- bl iższych krewnych poczytuję.—
P. Wodziński, jako najpierwszy opiekun'
»
i najwięcej posiadający ufności zmarłej, odrzekł:— Kochany P. Justynjanie! my twego dobra i całości pilnować będziem; i* chociaż ś. p. Szanowna Deputatowa przeznaczyła dla nas grosz dziesiąty, zrzekamy się go zaraz i nie pragniemy: bo chcemy dowieść naszej nie- interesowności i prawdziwej przyjaźni, z jaką dla zmarłej byliśmy. To będzie nagrodą, to
pociecbą serca naszego, gdy się P. Justynjanie odznaczysz od tej zepsutej młodziezy, i doskonaląc się w naukach, przybędziesz w końcu z plonem, jak pszczółka z obnu/ą do swojego ula, ale ula juz i tak pełnego: bo i twoja babka była pracowitą pszczółką, i znała się Mości Dobrodzieju i na ludziach i na groszach.— Uśmiechnęli się niektórzy na te słowa; drudzy pokręcili głową; a Justynjan w szczerości ducha, ucałowawszy swoich opiekunów, wyr- szedł skromnie z pokoju.
Wkrótce cała rzesza podzieliła się na grupy, i zmięszana z księzami i domowemi, różne wnioski z tego testamentu wyprowadzała. Za- pomnieni lub mało obdarzeni krzyczeli na zmarłą, i niekiedy przyganiali jej skępstwu; drudzy, a najwięcej z familji, powtarzali często:—Co za testament! co za testament! obcych
«
wybrać na opiekunów, jakby to nie było krewnych poczciwych. — Ot szalona baba, przed śmiercią straciła hłuzdy, i co jej powiedzieli, to i napisała.—
— Gdzie tam! gdzie tam ona pisała!-—■ odezwała się Pani Karleńska—to to wszystko
jej powiernica Krystyna robiła ze swojemi przy- 1 j^ciółuii; i <lla tego tafc nibyto rozumnie, że uboższym 7 krewnych to jakieś, tam fanty i ru-
C>
piecie, a dla bogatszych to nawet na pamiątkę nic się nie dostało. Lecz proszę Państwa! na co temu Justysiowi tak wiele? On sam jeden. Czyzby dla niego nie było dosyć połowy? a drugą rozdać bliższym? Czyz to mój brat, ma-
j jąc tyle dziatek, albo i drudzy nie wzięliby?
i
“Wtenczas nie tylko mądrze, ale i prawdziwa zasługa przed Panem Bogiem byłaby.—
Zaledwie tych słów domawiała , gdy po- ^ wszechnic zawołano: — Felix Zazbrucki z dalekiej podróży przybył!—a był to siostrzeniec zmarłej i najwięcej spodziewający się. Chociaż wykształcenia moralnego cale nie miał, lecz za to wykształcenie fizyczne, jakby na bujnej niwie, szeroko rozkwitło. Postawę miał rzymskie- go atlety; a czerwone i wielkie lica odbijały zdaleka od czarnych włosów, jak kwiat piwonji na grzędzie. Nie był on wszelako bez pewnych spekulacij na przyszłość: umiał doskonale fry- marczyć końmi i róinemi fanty, i iył tą my-
śl<l, jakby majątek zrobić? bo znał dobrze ma-
f>
terjalistów inaxymę: ten szczęśliwy, kto bogaty. Przypadkiem i ze, względu pokrewieństwa wkradł się był do łaski P. Brzezickiej, która, poczciwie myśląc, chciała mu dopomagać. Jakoż przez lat kilka juz P. Felix miał niewielki *
fundusz i dobrą dzierżawę; a chociaż to wszyst- ko jej był winien, przecięz pycha nie pozwalała z tein wydawać się, i wbrew opinji, jak mógł, tak się taił. Wreszcie kilka otwartych uchybień i zły język zatarły dawne dla niego względy, i P. Brzezicka z boleni serca ujrzała, ze swe dobrodziejstwa na niewdzięczną rzuciła ziemię.
Wysiadłszy z powozu, gdy go otoczyło familijne koło, on przemówił: — Jam się nie spodziewał nigdy, żeby ciocia tak prędko umarła. Dalibóg to jakieś skaranie, nie mogłem i nie mogłem pośpieszyć, choć moje szkapy porzuciłem, a furmańskie wziąłem.— Tu zaczął przecierać oczy od niewczasu i poziewać.
— Napróznobyś, kochany Felusiu, leciał — odrzekł P. Osowski—juz po wszystkiem, i nie- masz czego płakać.—
— Co taui płakać! lepiej powiedzieć, co za testament?—
— Et! głupi i nic więcej—rzekł znowu Osowski.—Wiedz, ze tobie na obwinienie palca nie dała, ani nam. Coś tam prawda wetknęła mojemu Franusiowi, lecz i to pod pretextem, że jest chrzestną matką. Otóż to miljonowa Pani, i ciocia najsłodsza i najdrozsza, tak się nam pięknie spisała! Krótko mówiąc, mój Felisie, figa podnoś; atylko^ wiesz, tym pochleb- nisióm, et caetera, et caetera, dobrze się u- piekło.—
— A jam rozumiał, ze taki ciocia, jak mówiła nieraz, coś mi wetknie na pamiątkę z tych rubli, co tam w walizie i kantorku dusiła.—
— Ciesz się, ciesz, Felixie, tym lisem, co juz uciekł—powiedział na to szyderczo, zazy- wając tabaczkę, P. Soszycki.— JMy, bracie, na
I
regestrze bogatszych u cioci byliśmy, to, powiedzieć prawdę, (tu niby zalirztusił się i odkaszl- nął), nie powinniśmy i wymagać.—
— Zapewne!—odrzekł Zazbrucki — niema takiego na świecie^ zeby, co mu dają lub zapisują, odrzucał. Lecz to widać wszystko intrygi tej Panny Krystyny. Ona niepoczciwa tak mię na kozaczka wystrychnęła.—
— A jeszcze bardzo w kusej kurteczce — znów przebąknął Soszycki.
— Et! djabli wiedzą co gadasz! Tu człowiekowi wyschło w gębie, mróz po za plecy idzie, a od jeszcze podkpiwa. O ciotunia! ciotunia! No! nigdym się nie spodziewał! To serce z kamienia ! A skąpicą, jakby miała jeść te ruble. No! to taki nic i nic dla mnie?—zapytał się Osowskiego.
— Ale powiadam, źe ani wspomniała.—
— A ja ci powiadam, ze dobrze zrobiła — podchwycił Soszycki—bo ty juz z nami bogaczami na jednej linji, i, jako kawaler na ożenieniu, śmiało powiesz: mam majątek, bo naw et nie przyjąłem zapisu od mój ciotuni najdobro- tliwszej, i sam wymazałem się z testamentu.—
— Niewiedzieć co!—rzekł oburzony Feluś; i gdy zabierał się do słów dobitniejszych, nadszedł zasmucony Juslynjan i po bratersku u- ściskał go. Jakoż i ten, udając smutnego, kiwał głową nad tern nieszczęściem, i rzekł nareszcie:— Chodźmy odwiedzić ciało kochanej
v
cioci i pomodlić się.—
f
" ■ ••
DB
*
»
I
¥
«
t*«-M
Wieś Drzewica, jako ulubione mieszkanie zmarłej, była odległą od drugich dóbr, kędy znajdował się kościoł fundacji Brzezickich i grób familijny. Poszły więc okolne żałobne listy i do tamtejszego sąsiedztwa, zapraszając na tę ostatnią posługę. Jakoż w samą oktawę śmierci odbył się dość okazały pogrzeb} chociaż nieboszczka upraszała w testamencie, by więcej ojej duszę, jak o powierzchowne blaski pamiętano. Dużo zjechało się obywatelstwa z żonami i dziećmi, i całe prawie miasteczko
l)*4
było zajęte; a młody dziedzic, wraz ze swemi opiekunami i Krystyną, usiłowali wszystkich hojnie ugościć, wynagradzając tę pamięć serca dla zmarłej. Kilka było exort; lecz kazanie
*
w czasie summy Ex> prowincjała najwięcej wszystkich zajęło i rozczuliło. On to płynną i poważną swą wymową przyrównał zmarłą do niewiasty biblijnej; a rozbierając całe jej życie, okazał, ze lat kilkadziesiąt na tym świe- cie strawionych nie było roślinną wegetacją i poświęceniem się prozności, lecz było pasmem dni czynnych i pracowitych; gdzie za każdym jej krokiem postępowały ludzkość, miłosierdzie i pomoc nieszczęśliwym.— Jeśli jedną ręką— mówił— zbierała za łaską Bozą z swych starań owoce, drugą tez same umiała rozdawać; i równie obcy, jak krewni, znajdowali u niej przytułek, opatrzenie, a nawet zasiłek do dalszego życia.— Na te słowa wszyscy spojrzeli na P. Zazbruckiego; lecz-len, fałdzistym płaszczem i wysokim kołnierzem okrywszy twarz swoję, udał, ze tego nie słyszał i cale do siebie nie brał.
Po zaprowadzeniu zwłok do wiecznego spo-
#
czynku nastąpił obiad, czyli powszechnie zwana stypa. Niżsi księża mieli przyjęcie u tamtejszego proboszcza; lecz kilku Prałatów usiadło w sali jadalnej we dworze z całem sąsiedztwem. Podkomorzy Golicki, już podżyły człowiek i dworak, siedział przy stole z Podstolim Latyczewskim, staruszkiem czerstwym, w polskim stroju, bogato ubranym, a resztę zajmowały same kobiety i panny. W drugim pokoju pełno było mężczyzn, młodych, starszych i średniego wieku. Panny Podkomofzanki, Mar- szalkówny, Sędzianki , Deputalówrny, miały pośród siebie jedną tylko młodziutką Podsto- lankę, chociaż jćj ojciec był najstarszy z całej kompanji. Justynjan, jako grzeczny kawaler, często stawał za krzesłami panien; lecz,
%
pomimo dowcipnych słówek Panien Podkomo- rzanek, lub której Marszałkówny, dostrzeżono, że Podstolanka najwięcej odbierała jego grzeczności; i nieraz, uprzedzając lokaja7 sam jej usłużył, lub jakie przyjemne słówko wyrzekł. Jakoż śmiało twierdzić można, że z wielu tam będących najwięcej miała urody; a czarne jćj podłużne oczy, przyświecając śnieżnej owalnej
twarzy, kształtnej i wycmukłej postaci, były tak urocze, tak sympatyczne, iź nie dziw, ze tego młodziana jakby magnetyczną siłą do siebie przyciągały; do czego i strój ciemny, częścią żałobny, częścią elegancki, wiele się przyczyniał. Długo spozierał na to Podkomo- rzy; i mówiąc ciągle dla rozerwania kompanji, co mu tylko myśl przyniosła, wrreszcie obrócił się do Podstolego i rzekł:
— A co? P. Podstoli! nas tu tylko dwócb, a ci Panowie drudzy pochowali się; i gdyby nie Szanowni Prałaci, tobym powiedział, ze my jak Starostowie jacy na weselu. A wreszcie kto to wie? może i to wkrótce będzie? Wszak teraźniejszy dziedzic młody, bogaty; to i eze-
. muz niema myślić: co babuni, to babuni? A jak to mówią po prostu, żywy o żywym tylko myśli. Cóż, nie prawda? P. Podstoli!—Tumu z uśmiechem popatrzył w oczy.—
— Mój Panie Podkomorzy! nie jest to miejsce i pora o tem mówić. P. Justynjan pięknie wychowany i dobry wnuk; pocóż jego serce skołataue smutkiem rozdzierać i niejako nai- grawać się? Jeszcze on potrzebuje edukacji.
S. p. JYV. Brzezicka gorąco lego pragnęła; a my, jako jej szczerzy przyjaciele, nie powinniśmy nawet o tein wspominać. Poco takiemu młodemu żona? Za naszych czasów lat trzydzieści^ pięć lub czterdzieścia dopiero była pora żenienia się; a nawet i dziś, choć w tak wieku zepsutym i rozpieszczonym, przccięż9 Mości Dobrodzieju, lat dwadzieścia sześć naznaczają mężczyznie do lego aktu.—
— Otóż ja innego zdania jestem — odparł Podkomorzy; i miał się dalej przeciągać dyskurs, gdy nadszedł Juslynjan; ji Podstóli, jako poczciwy człowiek, ścisnął za rękę Podko
morzego, i inna nastąpiła rozmowa.—
Wkrótce zaczęto się rozjeżdżać. Niejedna z matek pięknie dygnęła Justynjanowi; drugie szepnęły, lub maleńkićm westchnieniem oka« z»Jy, ile żałują straty szanowanej powszechnie JW. Brzezickiej; lecz PP. Podstolstwo obyczajem staro - polskim uściskali Justynjana, i błogosławiąc go, życzyli mu z serca, aby we wszystkićm wypełniał wołę swej babki i śpieszył do uniwersytetu.
Tu na mienić wypadnie, że przy uni wersy-
tecie znajdował się wówczas P. Loskowski, który od lat kilku miał sobie powierzonego Ju- stynjana, z zapewnieniem, ze, pomimo rocznej, miał jeszcze znakomitą od P. Brzezickiej o- trzymać nagrodę, skoro jej wnuk pod jego przewodnictwem przejdzie kursa. Był to człek zacny pod każdym względem; miał temperament powolny, lecz dość energicznym i juz przeżywszy lat kilkanaście na guwernerce, jak wprawiony do boju żołnierz, wiedział, jakich manewrów użyć potrzeba z każdem indywidyum pod jego okiem zostającem. Justynjan, chociaż grzeczny i pojętny młodzian, niewiele jednak miał chęci do nauk; a tein bardziej chęć użycia wszystkiego i wolna wola były mu nader miłe; i tylko głęboko, jakby na dnie wulkanu, taił je w sobie, i bardzo rzadko z niemi wybuchał.
Brzezicka, zawiedziona w nadziei, podczas wychowania swojego syna, od dzieciństwa czuwała nad jedynym wnukiem, i starała się niejako odgadywać jego skłonności; do czego najwięcej dopomagała Krystyna. Przytem domowi i publiczni nauczyciele, zawsze dobrze nagradzani, bacznie nad nim czuwali; i dla tego
wyrobił się w nim skryty charakter, powleczony największą grzecznością dla swych przełożonych. Wielu nie mogło go dobrze pojąć i i zrozumieć; nawet ów Loskowski zaledwie w trzecim roku pobytu dostrzegł tych wad, które, sprostowywane, stawały się jak lekkie blizny, co z czasem zatrzeć lub zaciągnąć się miały. I byłoby tak zapewne, gdyby szanowna babka pożyła dłużej, a wiek burzliwy wnuka przeszedł pod jej sterem. Lecz niestety, w każdym człowieku są dwie strony: zła i dobra; są mu przyjazne chwile i niefortunne; są przygody życia wesołe, smutne i okropne; zgoła, cały ciąg dni naszych, począwszy od kolebki, potrząśniony jest kwiatem i cierniami. Kto przeto umie przebywać i mniej dotknie się kolców, ten widać mędrszy i szczęśliwszy; lecz kto umie całą drogę przejść spokojnie, i chociaż nogi skaleczy i ciężkie poniesie rany, prze- cięż wesoły trzyma w swym ręku zebrane kwiaty, o, ten ma religijną duszę, iwie, że w dru- giem życiu za swoje cnoty odbierze lepsze życie i do uszczknionych doda niezwiędły wieniec zbawienia.
P. Justynjan w uniwersytecie przez dwa lata następne dość pilnie się uczył, i zdawało się, ze zapomina o tak wielkim majątku, i tylko coraz większą przychylność d)a swego przewodnika okazywał. Jakoż raz, idąc ze spaceru, tak przemówił:
— Panie Guwernerze! juz mi tylko rok do skończenia edukacji, i spodziewam się, ze na kurs trzeci Literatury wytrzymam examen; a wtenczas po roku kończę mój zawód, i Pan łaskawie towarzyszyć zechcesz pod tę strzechę ojczystej wioski, jak to powiedział Horacy.—
— O mój Justynjanie!— odrzekł—towarzyszyć, nie wiem: bo opuściwszy chleb własny, mogę się zrujnować, i na starość byłoby źle.—
— Na starość ! jażbym opuścił mojego Szanownego Guwernera, doradźcę i przyjaciela? Kto będzie miał przeszło miljon majątku, ten zdoła nje tylko utrzymać, ale zapewnić byt na
%
zawsze. O Panie Loskowski! czyż w dzieciństwie nie nauczyłem się tej maxymy, że rodzicom i nauczycielom nigdy dosyć wdzięczności ?—
Pięknie myślisz, Justynjanie! Serce mi
się raduje ze slow twoich i tak wzniosłych chęci. Ale nie wiesz jeszcze, jak młody człowiek często się zmienia; co wybornie skreślił ów Horacy. Cóż młodemu a wolnemu od oka starszych najwięcej podoba się? oto odpowiem jego wierszem w przekładzie:
» Młodzian od dozorcy gdy się ujrzy wolny,
Bawi go plac marsowy, pies i koń swawolny,
Jak wosk giętki do złego, dla starszych niesforny, Niedbały o pożytek, rozrzutny, uporny,
Zqdny i zmieniający prędko cel kochania.» etc.
— Być może, P. Guwernerze! Nie przeczę temu. Ale czyż nićma reguły bez excepcji? Wreszcie to Rzymianin, kilkanaście wieków przed nami żyjący; nie może się do naszych czasów stosować, a szczególnie do mnie. Ja kocham Pana,.ufam mu, i pragnę z duszy, a- bym, jak ów Telemak, miał przy sobie Mentora, by mię we wszelkich przygodach życia wspierał i oświecał. Wreszcie patrzyłem na babkę moję. Czyż źle wyszła, gdy miała P. Krystynę przy sobie? O, gdybym potrafił tak pozyskać serce Pańskie, byłbym, ach byłbym najszczęśliwszy!—
* £
— Jeśli to mówisz szczerze, Justynjanie! masz moje serce otwarte dla siebie; i jeśli niem nie pogardzisz, umie ono gorąco czuć i wylewać ’się ze wszelką ufuością i prawością na łono przyjaciela.—
— Ach ślicznie! pięknie! (Podskoczy! do swego Guwernera Justynjan). Tegom tylko pra- gnął. Więc proszę o słowo honoru i rękę, że Pan pojedziesz i ze mną będziesz mieszkał.—
— Zgoda, zgoda! (podał mu rękę Loskow- ski) lecz pod jednym warunkiem.—
— Cóż takiego? proszę powiedzieć!—
— Oto: potąd nie wyjadę i mojego zawodu nie opuszczę, pokąd, powróciwszy do domu, nie wezwiesz mię listownie, i to po pewnym czasie.—
— A toż dla czego?—
— Nie wymagaj tego ode mnie. Z czasem odkryję ci tajemnicę.—
— Tajemnicę?’a, to cóś ważnego, a może i niebezpiecznego.
— Bynajmniej; ale dozwól, aby tak było, skoro chcesz mojego towarzystwa.—
■—Nie tylko chcę5 ale za najszczęśliwszego
się policzę.
Więc zgoda, tylko proszę osiowo
honoru.—
— 3Jasz moje słowo.—
— Ija wzajem daję—odrzekł Justynjan. I podając ręce, serdecznie uścisnęli się.—
— v
Był karnawał w mieście R***$ i już niemało przeszło balów, gdy w tłusty czwartek Pół- kownikowa Kamieniecka, mieszkająca tamże dla edukacji swoich córek, przysłała bilet do Loskowskiego, zapraszając go zeswemi uczniami na tańcującą herbatę. Długo on wahał się i rozmyślał $ lecz opadnięty od młodzieży, a szczególniej od Justynjana, skłonił się nareszcie przyjąć bilet i przybyć na ósmą godzinę.
Półkownikowa prowadziła ton wielkiego Świata^ i hurtując coraz swoje wioski, wystę
powała jak miljonowa pani; a mając gust zepsuty na zagranicznej modzie, nic w nim nie było pośredniego, lub dawnego; owszem, wszystko przedstawiało nowe żurnale paryzkie, świeżą modę i cbęć brylowania. Dni najwięcej trwoniła nad upięknieniem siebie i swoicb po-
m
kojów. Zeby.zaś i świat niższy, czyli, jak zo- wiemy,gmin, wiedział, co to jest za zacz ta P. Półkownikowa, coraz to inn\m ekwipazem o- kazywała się na ulicach miasta. Raz ją widziano, jak grzmiący woźnica pędził piątkę kasztanów w uprzęży krakowskiej, gdzie płaty amarantowe od chomątów gorzały zdała, niby meteory na widnokręgu niebieskim, i mignąwszy swym polotem, wzbudzały tylko podziwienie; to znowu nad wieczór kareta otwarta była ciągniona przez dwa anglizowane karosze, wypasie i poważne; a Pani ze swemi córkami, jakby na tronie indyjskim, na palankinie niesionym, pozierała na świat poziomy okiem czułości i politowania. Wkrótce potem szarym zmrokiem trojka rumaków wiatronogich leci dorożką z dwiema kobietami przeciwko wiatru, który i gęstą rudą brodę ruskiego woźnicy, i
3**
Pań welony unosi na stronę, i tajone lica z pod' kapeluszów niekiedy odkryje i rozświeci, jak ów księżyc przelatujący po chmurach.
Cóż mam wyrzec o wychowaniu, nauce i mowie córek? Ten tylko pojmie, kto lat pięć był za granicą, i przejął się tym duchem, jaki owionął ową stolicę wielkiego świata— Paryż, ach Paryż! ten kres wszelkiego szczęścia, to siódme niebo ziemskie. Sama Pułkownikowa, chociaż była rumiana i miała czerstwość słowiańską, udawała, że jest chorą, zbyt delikatną, i nieszczęśliwą rozwódką; a bladość lica nad wszystko przenosząc, usiłowała i swoje przerabiać, ile tylko rady kosmetyczne usłużyć zdołały. Tą drogą i swe córki prowadziła; i gdy granica coraz bardziej utrudnioną została, pragnęła choć z opisów cudzoziemszczyznę naśladować i przelać w duszę córek swoich. Nauka i język były u niej jednem i tern samem: i kto więcej zagranicznych posiadał języków, a jeszcze salonowości kurs odbył, już był skończony, godzien zasiąść z Wiktorem Hugo w akademji paryzkiej, a cóż dopiero w naszych uniwersytetach? Paplały więc
córeczki i po francuzku, i po niemiecku, i po włosku, a nawet cóś i po angielsku; ale, niestety! żadnego dobrze nie umiały, bo tez nic prawie nie znały ojczystego, i nie wiedziały, czy jest na świecie jaka polska gramniatyka. Zgoła, Półkowuikowa ze swemi córkami przedstawiała cudzoziemkę we własnym kraju, tak co do języka, jak i obyczajów.
Juz było pełno na salonie kinkietami i żyrandolem oświeconym , muzyka melodyjnie wygrywała przeciągłe kontradanse'francuzkie, gdy czterech młodzianów raźnych z poważnym Guwernerem zaprezentowało się Półkowniko- wej. Właśnie brakowało mężczyzn dla panien tańcujących. Uśmiechnęła się Półkowuikowa na ten widok, i przekrzywiając głowę, pół językiem polskim pół francuzkim dziękowała z dyganiem Loskowskiemu za powiększenie kom- panji. Zaraz się ruszyli PP. Akademicy do tańców', i już kilka kół Mazura, dalej Kontra- dansa odkryło się. Justynjan jaśniał swoją urodą, grzecznością, zwinnością i pięknem tłumaczeniem się; lecz nad wszystkich zebranych 8r° stawiał majątek miljonowy, do któ
rego nieraz Krystyna czyniąc apostrofę, mówiła:— Ty, Justynjanie, najnieszczęśliwszym być możesz: bo masz to, na co wszyscy z zazdrością patrzą 5 a nie dając ci rad dobrych, i ciebie i twój majątek zgubić mogą. — Lecz w oku młodego, przy pięknym salonie i młodych dziewicach, wszystko to wyleciało z głowy; a kiedy dostrzegł, że gospodyni pierwszeństwo mu daje, i Panna Celina, jej córka, ciągle do niego mówiąc, od niechcenia, czyli też z roztargnienia, ścisnęła mu rękę, i do figury najczęściej wybierała, zdało się mu, że już stanął u kresu swojego szczęścia, i nad Celinę niczego nie żądał.
Półkownikowa, wyćwiczona w sztuce przebiegłości, dobrze wiedziała, co to jest Justy- njan; a nawet znała cokolwiek i samą P. Brze- zickę; gdy więc roznoszono chłodzące napoje, sama podając limonjadę Justynjanowi, rzekła:
— Pardonnezl Pan tak wiele danserujesz, a może szkodzić będzie. Prcnez Monsieur ce boire, to ochłodzi.—
— Ach Pani Pułkownikowo! Pani sama fatygujesz się! to zawiele dla mnie!—Tu porwał
szklaneczkę, i csłuj^c alabastrową rączkę, zwro*
cił się do córki, i powiedział:
Dla Pani więcej potrzeba ochłodzenia
się; i nic w usta nie wezmę, pokąd tej Pani
nie przyjmiesz.—
— Cóź znowu? f/ue dites vous? ISIonsieurl O, na to je ne permetrai jamais! W naszym domie gdybyś Pan zabolał! — ah mon Dieu! nie przeżyłabym, et j9aurais całe życie a m9en
plaindre.—
Poleciał Justynjan za drugą szklaneczką li- monjady, a ta z uśmiechem odbierając, rzekła:— a presentj btwons ensemble.—
— Obok Pani, zda mi się, że i trucizna’ jadby straciła: bo Pani tak dobra, tak łaskawa, o mojem nawet zdrowiu nie zapominasz.—
— Vraiment\ w naszym domie, ąuelle dou- lenr, (juel chagrin, gdybyś Pan kaszlał! a cóż dopiero, si vous anriez ete maladel Ach mon . Dietl! mon Dieu!—
Tu znowu nastąpił taniec, i latając po sali v/ wirowym Kotyijonie, gdy się ich ręce zespoliły a rozognione lica zbliżyły się ku sobie, zdawało się iui, że byli uniesieni w nadpo-
wietrzne sfery, i niby dwie gwiazdeczki, pełgały tylko swojem światełkiem.
W tak słodkich zabawach przeszedł ów wieczór, jak piorun w swoim przelocie} i Justynjan, wracając do rzeczywistości, do swego pokoiku i niemych książek, rozumiał, że ma kamień na sercu, który mu oddech tamował. Ocknął się jednak wkrótce z tego omamienia, poszedł do uniwersytetu, i wiernie wypełniał swój obowiązek. pomnąc, że inaczej nie zobowiąże Losko ws ki ego.
Klub wtorkowy zapustny znowu mu zajechał głowę; jakoż, namówiwszy koliegów, łącz- nie prosił o pozwolenie bycia na nim 5 gdzie równie znalazł Półkownikowę z córką starszą, i też same grzeczności. Nawet, chcąc go zupełnie usidlić, już wyjeżdżając z klubu, rzekła:
— My się to tak hien conneser avec Madame la Comtesse Brzezicka! Et vous JJHonsieur Loskowshi permetrez bywać częściej dam ma matson P. Justynjanowi. Chcz moi il y a des so- ciełes wybrane} a jamę liomme powinien z nich tres hien pro filer. Bardzo proszę, Monsienr Loskowskil et je vous serai hien obliyće.—
Skłonił się na to P. Guwerner, i nic nie
odpowiedziawszy, wrócił zeswemi uczniami do domu. Odtąd upatrywał znaczną zmianę w młodym Brzezickim. Nawet sama twarz malowała
♦
walkę wewnętrzną. Lecz niejednokrotnie zapytany, przeczył wszystkiemu, lub był milczący, a tylko namieniał o wyjeździe w swoje strony * *
na święta. Zeby zaś tein większą tajemnicą okryć tę miłość, długo nie namieniał o wizycie do Pułkownikowej. Chcąc go przeto wybadać,
4
rzekł raz Loskowski podczas pięknej pory:
— A co? Panowie! siedzimy jak mnichy w klasztorze, i prawdziwie post wielki z rekol* lekcją odprawiamy. Mozebyśmy szliehtady po rzece użyli, a potem wstąpili do P. Pułkownikowej? Wszak nas zapraszała. Nie prawdaż? P. Justynjanie! —
— Jak się Panu podoba. Ja, zawsze pomny na słowo dane, idę za jego radą. Skoro więc życzysz sobie Pan. to czemuż? jedźmy!—
Jedźmy!— powtórzyły dalsze głosy żwawych i wesołych chłopaków', a których oczy go-
rzaly jakby blaskiem ogniaj i w moment posiali po sanki.
Nie mógł się juz zrejterować Loskowski; i równą ukrywając niechęć, jak ów Mentor na
*vyspie Kalipsy, wiózł sam Justynjana do I*.
i
Celiny, .niby czarującej syreny, czyli raczej owej nimfy Eucbaris.
Jakoż piękny jej głos, (czem się najwięcej szczyciła), i piękna figurka, ściągnięta bawetem sukni, pukle rzęsiste czarnych włosów, miały zupełną harmonją z bladą twarzą, niby sentymentalnej Angielki. Jeden-tylko na przekorę nos duży ojcowski i niemodne siwe oczy o- burzały ciągle kochaną mamę; która, chcąc do- poinódz córce, czternastoletnią Henriettę kryła jak mogła w pokoju Guwernantki i rzadko okazywała swoję faworytkę. — Bo to—mówiła— anioł nie dziewczyna, uioja Gabiella d9Eslreel moja prophetesse Urgclle! co mówię? to moja Królowa Donna Marial Ale nim Celina zrobi partję, musi jak perła w konsze ukrywać się.— Samą więc Celinę z matką zastali panowie mlo- dzi; i gdy P. Loskowski rozmawiał z Pólkow- nikową, córka usiadła przy (ortepjn-nie wiedeńskim; i przegrawszy dużą sztukę Kalkbrenne- ra, poczęła dobierać akordy, czekając, kto ją
uprosi do śpiewu. Młodzież nie była jeszcze tak wprawną i przenikliwą 5 ale matka kazała jej śpiewać; a wtenczas Justynjan z drugiemi odezwał się chorem, i Casta I)iva z Bellinie- go oczarowała i swoją muzyką i swoim śpiewem. Durniał się Justynjan na to zjawisko; lecz w domu babki będąc znarowiony śpiewem krajowym, po skończeniu i oklaskach śmiał prosić o ojczystą piosnkę. Zmięszała się na to Celina: i ndy wyrzekła, że cale icli nie zna,
/ (I c t ; 7
prosił przynajmniej o jaką francuzką; i piosnka z Beranger*a obiła się o uszy słuchaczy, a dalej z wodewilu P. Scribe.
Zrywał się coraz Loskowski do odjazdu; ale Półkownikowa żadną miarą nic dozwoliła, i maleńkie souper, jak nazywała a la fonrchetle, z nowalją ogrodniczą, odbyła wrgronie tak miłych i dobrze wychowanych osób.
Znowu ciężkość i smutek opanowały serce Justynjana. Wlókł się on do uniwersytetu, jak schorzały żołnierz do szeregów; ale gdzie przybył, na co spojrzał, wszędzie mu obraz Celiny, jej kształt i lekkość przedstawiały się; a kiedy z katedry perorował professor i wy-
4
kładał różnicę Ł*itoraf 11 ry klassycznej od teraźniejszej tak zxvanej romantycznej, 011 tyllso widział różnicę mowyr prozaicznej, nudnej i zimnej jego od gorących słówek i głosu tkliwego ulubionej dziewicy. W takićm upojeniu zbliżył się wielki tydzień, jako wolny od nauk publicznych. Loskowski, uważając za godziwe, aby młodzian niebędący tak długo wc własnym domu odwiedził opiekunów, krewnych, i sanuj przejażdżką rozerwawszy się, wybił z głowy len szał miłosny, sam mu wyrobił pozwolenie wyjazdu i oddał.
Tu się znowu unosił Juslynjan imd dobrocią swojego Guwernera, czule mu dziękował, ściskał, i przyrzekał, że powróci do dalszej pracy, aby za ukończeniem kursów mieć go zawsze przy sobie. Lecz te przyrzeczenia znikły wkrótce, jak śnieg kwietniowy, skoro grzeczny kawaler wstąpił na pożegnanie do P. Półko wnikowej. Tam się wszystkiego wyrzekłj i niby wosk miękki, tak serce Jusfynjana, zmiękczone słówkami matki i córki, nową dla siebie obrało drogę.
to kiedy widział na A Mantyli u latarnię morską w Edistonne, i kto do niej wstąpił podczas burzy, ten dopiero, jak drugi w okręcie żeglarz, pozna i zrozumie, co lo jest nawał- ność morska!! A jeśli jeden drży, aby bałwany przelatujące przez wysoką kolumnę latarni nie strzaskały jej wierzchu, lub samej nie wyrwały z posady, to równie i żeglarz drży na dnie nawy; i skrzypiące liny, i targane reje, i odrywające się deski, grozą mu co chwila zatraceniem; i niby pająk wisi między życiem a
4*
śmiercią. Są to okropne sceny! i gdy przeszywają dreszczem czytających same te opisy, cóż dopiero być tam i doświadczać? A przecięż i te obrazy mają swą wielkość i urok poezji; i pewien malarz, chcąc się temu przy- • patrzyć i nowy koloryt nadać swojemu dziełu, chwiał się na najwyższym maszcie, i widział, jak niebo od ciągłych błysków goizało śród piorunów bijących i podobnych mu ło- skotówr rozhukanego morza. Tak jest wielka ciekawość ludzka! a nawet niejedna dusza, u- niesiona w i elką namiętnością, znachodzi w tych okropnościach natury jakiś dla siebie wtór harmonijny, jakąś sympatją, niby przyjaciela, co rad słuchać wzajemnych przygód i wspólnie łzy wylewać.
Otoż i Justynjan, stojąc przy oknie nadbrzeżnej Odeskiej kamienicy z Celiną, to odwracali swe oczy od morza, gdy je błyskawica zaćmiła, to znowu chciwie patrzali, jak góry wodne, pod sam port przybiegłszy, uderzeniem swojern wylewały się na brzeg; a okręta, niby klawisze instrumentu, ciągle na tę muzykę brayoura, podnosiły się i opadały, lub swym
lasem masztów, jakby wierzchołkami drzew, na różne strony naginały się i chwiały. Rząd- ki to był widok i dla samej Odessy. Zdaje się, że to bvł huragan morski, który sam port dosiągł. Jakoż’znaleziono w niektórych miejscach usunięcie się brzegu, rozbicie kilku okrętów; a nawet na pięknym folwarku Kurissa znikło kilka budynków i nadbrzeżna ulica ogrodu.
— Helasl (jue faites vous doncl—wrzasnęła Półkownikowa na córkę i Justynjana.-—
4
To terreur i skonanie świata!—Uciekajcie, u- ciekajcie, z tych pokojów, a przejdźmy na drugą stronę, aby nie widzieć tych okropności! Chodźcie! chodźcie!—I gdy jeszcze młodzi zapaleńcy ociągali się i nie opuszczali okien, porwała córkę za rękę; a za nią poszedł kochanek wgłąb' przeciwnych pokojów.
— Ach mamanl faime tant cet aspectl To zupełnie jak Couper w swym Zbójcy morskim rfc- crit* Ta ziemia, morze i niebo wydały się nam jakby były razem z sobą, jak gdyby najwier- niejsi...—Prawda? Monsieur Justinienl to tak pięknie, chociaż tres horible!—
Prawda, Lu Comtesse! Jam tego nigdy
4’*
nie widział; i jeszczebym biegi patrzyć się, ale sam nie pójdę: bo-by nie było tego uroku, tego nadzwyczajnego spojrzenia, gdyby nie było...—
— Kogoz?— podchwyciła Celina — dites, je vous en prie.—
— Pani wie i zgadnie. Nie potrzeba mówić...—
— Ale co tam cela direl Ecotitcz vons, jaki gwałtowny huk i trzask piorunów i morza! Chyba sprosim więcej osób, aby nam tak okropnie uie było.—
— Fi donc ma chcrc mamanl na co? Nons ne craignons pas cela z P. Justynjanem. Niech i mama nie lęka się. A dla rozerwania mamv będziem czytali nowy romans, fjiie M. Jnsti- nien a achete
— Cóz to jest?—
— Ah c’est tres boni Łe litre lui menie precise cela; a co więcej, Monsieur Halsac jego pisał. Oto, chere maman, Phisiologie du Mariage. —
— Phisiologiel — odrzekła Pułkownikowa z zadziwieniem — o, to cóś bardzo ciekawego!
o
O
Dobrzeli}' przeczytać. Tylko ta przeklęta burza, wszystko nam psuje i mięsza.
(Jherc mainanl tjuon jerme toutes lespor-
tes et toutes les jalonsies, cl (juan donnę des chandelles} a zda się nam, ze pozna jesień wśród naszego boru, et a notre village9 gdzie same jedne, jakby na świecie nikogo niebyło.—Ali pardonnez M. Justinienl vous eles ici si bon et si sentimenial.—Wtem powlekła po nim wzrok swój romansowy; a ten, porwawszy za rękę, długo ściskał i całował.
Szalona matka! coby miała pędzić do pacierza i modlitwy, tak potrzebnej i skutecznej w czasie niepogody, jak niegdyś jej rodzice i dziadowie robili, zepsuta modą francuz,ką przyjęła projekt z zapałem zgubionej wychowaniem córki, a Justynjan zaślepiony, jak nasz Adam w raju, równie łaknął owocu z drzewa zakazanego. Wszyscy więc troje jak mogli zagłuszali ten straszny huragan; i noc z dnia zrobiwszy, gdy kamerdynerowi i lokajom kazali być w przedpokoju, sami wzięli się do czytania bezecnego romansu.
Po trzygodzinnej walce żywiołów zaczęła
wolnicć burza; coraz to mniej szturmów swoich przypuszczała; błyski rażące nic krajały nieba; ulewa znikła; a nawet wiatr południowy, lekki i łagodny, jak słowa cnotliwego starca, tchnął na zalęknioną ziemię; i znowu wszystko do siebie przychodziło i ocucało się. Nasi zaś Państwo, zatopieni w ułudzie i zaprawnej tru- ciznie, pili ją chciwie; i długoby pragnęli, gdyby kamerdyner nie oznajmił, ze juz szósta wybiła, i golowa herbata. Przeszli więc z owej ciemnicy, i ujrzeli wypogodzone słońce, świat wesoły i aromat nadbrzeżnych kwitnących aka- cyj, skąd za otwarciem okien i owo morze, co jak lew rozżarty, nie mogąc ukoić swojego gniewu, niekiedy ryknie lub grzywę jeży, tak bałwany morskie, lub się tłukły o brzegi, lub się piętrzyły wieżami.
— Teraz na spacer chere maman pojedźmy. Jak jest pięknie! voycz vons.— A matka, spojrzawszy—hien,nous par tirom; lecz i Mon* sieur Jiistinien towarzyszyć zechce.—
— Z największą chęcią — odrzekł młodzieniec. I w takiem oczarowaniu dni i tygodnie ulatywały owemu niegdyś akademikowi, owe
mu przyjacielowi Loskowskiego. Pełno go było po restauracjach, sklepach tak wielkich i wykwintnych kupców zagranicznych ; odwiedzał wszystkie opery i balety włoskie, ogrody, a nawet okolice. Wszyscy znaczniejsi krajów- cy, co tu na kuracją, albo raczej na zabicie czasu i pieniędzy zbiegli, byli mu juz dobrze znani i jego przyjaciele: bo Justynjan umiał rezon polski okazać; i gdy mu opiekunowie niewiele dali pieniędzy, kredyt szeroki i otwarty dla miljonowego Panicza stał otworem , gdzie się tylko obrócił.
Jakże więc dla tak pięknego anioła, co czaruje i spojrzeniem i swym głosem, nie być pamiętnym, i nie umieć się zasłuzyć? Uprzedzał zatem matki i córki chęci; a kiedy raz przyniósł niby-to dla pokazania sewinję, kolję i bransoletki brylantowe, zapytując się, czyhy były piękne? obie na się spojrzawszy, odrzekła matka:—Piękne, i muszą być kosztowne. Lecz pourfjiioi a Vous Monsieur? P. Justynjan nie- żonaty, to mu cale niepotrzebne.—
Tak, laComtesse! jeszcze nie jestem, ale pragnę być; i całe moje szczęście i całe posta
nowienie zależy od P. Celiny. Ją tylko ubóstwiam i pragnę....—
Tu zamilkł, spuścił swe oczy, cały zapłoniony, nie wiedząc jak sobie począć; gdy matka, ośmielając dalej—je sais bicn, oih, out, Monsieur Juslinicn, pragniesz tę amplelę u nóg mej córki złożyć....—
— Tak jest, nieinaczej!— I przyklęknąwszy przed Celiną, rzekł: — Przyjm, droga Celino, i cclte bagateli fi, i moję rękę.—
— Ah chere maman! daigncz nons benirj i jeśli to wola Niebios, moje szczęście, mon sentimcnl, mes sonpirs^ składam w oczacb najdroższej mamy lobie, le plus chcr amant!!—
t
— Więc proszę P. Półkownikowej, niech słowo drogiej mej Celiny będzie upewnione obrzędem zaręczyn.— I już chciał zdejmować ze swej ręki pierścionek.
— O, non, mon cher! il fant faire cc la dans nolre maison, wobec familji et dc mon mari.
ous donnez parole d^honncur^ (juand vous ar-
rwcrez chcz nous; a wffMiezas la benediction s’ac-
t
complira. My nie odmawiamy Panu, moja Celina przyrzeka, a o termin przybycia prosimy.—
ji]i mam ani mamanl pourqiioi differer
tani? Je ttoudrais Ic plus tdt possible.—
-Nic, nie mogę żadną miarą. La conve-
nauce ordonne de faire cela, i proszę tylko o
termin.—
—Za miesiąc od dzisiaj—rzekł Justynjan— przybędę do domu P. Pułkownikowej.—
— Tres hieni — 1 uk ło niła się nisko. A Pa n- na, biorąc piękną sewinję na głowę i przypatrując się w lustrze, rzekła: — O mon Hieni mon Diml jak długo czekać! Cette maman zbyt cnielle, chce nas dręczyć. Prawda? Monsienr Justinien! —
—Ach! prawda! wielka prawda! — I pomagając zapiąć bransoletki, odehrał od niej i piękny ukłon, i piękniejszy jeszcze na powie-
ą
Ir/.ii cntiis.
OilM coraz więcej zbliżali się ku sobie; zawsze razem, czy to spacerując po bulwarze, czy to na teatrze w jednej łozy, czy nawet w karecie ; n publiczność ' Odeska okrzyknęła, ze
JijsI yni;«u zaręczony, 1 wkrótce ma się żenić.
* •; < * 7 % t
Zadowolona Półkownikowa ? że zdołała u- bnvić bogatego chłopca, mniej się kryła przed
nim ze swemi interesami^ i kilka razy prosiła
o zastąpienie swoich wydatków, na które chciała rewersów ać się; lecz Justynjan ani dał sobie mówić; co ją tem bardziej utwierdzało o szczerćm przywiązaniu do Celiny. Chcąc zatem milszy mu pobyt w Odessie zrobić, kilka wydała wspaniałych wieczorów; na które różne osoby, i nawet ze znakomitszych, co pierwszą grają rolę w tym porcie, potrafiła ująć i zaprosić. Byli tam Państwo Podkomorstwo Wspak o wicze, udający wielkich panówT, krocie schwyciwszy od wierzycieli, dla których później nie albo bardzo mało funduszów pozostanie; takoż byli ciągle bawiący się Marszałkowstwo Toczyńscy, co, tocząc grosz z kieszeni na wystawy i parady, już jedną wieś sprzedali, a druga zapewne zniknie jak kamfora pod brzemieniem interesów i licznej rodziny; bywał tam i goło-grafl* Dański, i wszędobylscy PP. Milo- wicze; a ileż to elegantów i elegantek, i całej rzeszy próżnej i napuszonej, aby tam zablysz- czeć nowym paryzkim strojem, lub sprezentować swoję figurę w tańcu i akcent francuzczy- zny. Do tych gości wmięszało się kilku zagra-
/i9
nicznvch Konsulów i Oficerów, nadktóremi fi- purowal Półkownik Gwardyjski, który, choru-
u
jąc czasem na migrenę, przybył ze stolicy do łagodniejszego klimatu i na czerwcowe kąpiele. Był on młody, słuszny, wykształcony na wielkim świecie, przystojny, choć trochę bladej twarzy; a wąsik czarny z hiszpańską bródką cóś miały tak uroczego, ze juz niejedną podbiły panienkę; cóż dopiero uiówić o wdówkach i rozwódkach?..
Justynjan niebyt mu znany; a nawet, jako świeży uczeń wielkiego świata, lękał się najbardziej wojskowych, i unikał ich, w idać z jakiegoś naturalnego instynktu. Podczas więc ostatniego wieczora u P. Kamienieckiej Pół- kownik najwięcej tańcował, rozmawiał i bawił się z P. Celiną; a której zdało się, że jeszcze większą roznieci miłość w sercu narzeczonego i zrobi honor jego osobie, gdy ów oficer, o- kryty orderami, zniży swe czoło i będzie jej wdzięków wielbicielem. Jakoż początkowie ochoczo i raźnie z nim tańczyła; lecz w końcu spojrzawszy, żejuż drugi kadril przechodzi, a Bieniasz w nim Justynjana^ poczęła śledzić, i
znalazła, jak ten sam jeden pochmurzony i zadumany w kącie siedział. Szepnęła do swej sąsiadki, i niby przechodząc się po salonie jako strudzona, zbliżyła się nieznacznie ku nie-
1,1 u* i rzekła:—Co to Panu? Pottrtpioi tlone /i
vous et es si tristc? proszę nam powiedzieć. Etcs-
%
vous niulatfe? proszę Pana. — I razem z Panną Liizą Wspakiewiczówną usiadły przy nim.
%
Powstał młodzian, otarł czoło jedwabną chustką, i całując rękę Celiny, rzekł zmięsza-
n}: Jam nie słaby, ale Pani wiele z tym Pa- nem... tańcujesz...—
— Z kim? proszę Pana; może z Pułkownikiem? To człowiek comme il faul! grandę distinction! ślicznie wychowany! t/uel loarnure! tjuel danseur!—
Ale Pani zaszkodzi tak wiele tańczyć.—
fcr
\
<dli Momieur Jtistinicn! zgoda, tylko tego kadribi skończę, a potem zabawimy Pana prześlicznym śpiewem.—
Śpiewem? a bardzo proszę. To mię rozweseli.—
W kióiee uleciały jak wiatr lekkie obie; a matka po chwili poczęła animować gości, iż
może przejdą się do drugiego salonu: ho chce prosić Panny Loskowskiej, aby raczyła zaśpiewać.—
Panny Loskowskiej ! obiły się wielokrotne głosy; a Justynjan, jakby piorunem rażony, powstał ze swego odludnego miejsca, i pytał się ciągle, kto to ma śpiewać? Powtarzano
m
mu:—P. Loskowska— i za każdem wymówieniem tego imienia widziano, jak naprzemian bladł i czerwieniał; a potem cofnąwszy się, znowu usiadł na swćjh miejscu, i długo pokiwawszy założoną nogą, przebąknął sam do siebie:— Loskowski! Loskowski! o mój szanowny doradźco i przyjacielu! czemuż cię nie mam?...— Wiem głos anielski, mocny, czysty i jasny jak promień słoneczny, doleciał do uszu jego; i tem orzeźwiony, jak w spiekocie zdrojem wody, coraz wypogadzał lica swoje; a P. Celina, wbiegając za swym zapomnianym woreczkiem, znowu krzyknęła:
— Co to Panu? Vous aimez tak bardzo wokalną muzykę! Czy się nie podobała? C^est Madcmoiselle Loskowska, eleve de Madame Miss-Masie. Warto, warto słuchać! A nawet
po tym włoskim śpiewie, i Arielte Polonaisc zaśpiewa.—
— Polską? O, tę najwięcej lubię, i służę Pani. — Jakoż weszli oboje: Celina z tryumfalną miną, jakby ukazując więźnia swojego całemu zgromadzeniu; a Justynjan i nieśmiały
i zasmucony krył się jak mógł między gromadę mężczyzn, która później różne koncepta z tego wyplatała.
Po śpiewie, oklaski liczne okryły P. Los- kowską; a ta, choć bladej twarzy i oczu zamglonych, okryła się rumieńcem, wzrok zajaśniał: i wstając, kłaniała się wdzięcznie wszystkim; i chciała odejść od fortepjanu; lecz liczni słuchacze i Półkownikowa uprzedzona od córki prosiła o śpiew polski. Długo się wymawiała; wreszcie, wybierając z pomiędzy wiciu, śpiewała następny:
Kiedy zmuszona będziesz mnie porzucać,
Jednak ty serca nie zmienisz w kochaniu;
Rzucając nawet, nie chciej mię zasmucać,
I rozstając się, nie mów o rozstaniu.
Przed smulnćm jutrem niech jeszcze z wieczora Ostatnia spłynie ua pieszczotach chwilka;
• I
A Kiedy przyjdzie rozstania się pora.
Wtedy trucizny daj mi kropel kilka.
\
A po dniach wielu i po latacb wielu,
Kiedy mi kazą mogiłę porzucić,
Wspomnisz o twoim wiernym przyjacielu,
I zstąpisz z niebios, aby go ocucić.
Wtenczas mię złozysz na twem łonie białem.
Znowu mię ramie roskosznc otoczy.
Zbudzę się, myśląc, ze chwilkę drzemałem,
Całując lica, patrząc w twoje oczy.
Znowu oklask rozległ się po salonie. Młodzież cala była w uniesieniu, nie wićm, czy ze śpiewu, czy zmyśli poety;.ale Justynjan pierwszy raz spojrzał serio w swej kochanki oczy; i widząc je nieładne i pełne przebiegłości, nagle ostygł ze swego entuzjazmu; i znowu na myśl mu przyszedł przyjaciel jego Loskowski, a co więcej, dane słowo honoru. Odtąd, jakby cierń na skroniach, albo głos dzwonu, tak go raziły i ciągle w duszy brzmiały owe wyrazy: ze porywczo, ślepo, i bez rady jego postąpiłeś!!.. .
O
Zaledwie dni lulka jeszcze pogościł nasz młodzian w Odessie} i kiedy na pożegnanie idąc^ znalazł przy ulubionej znowu Fólkownika, tak mu to okropnem wydało się, że, skrycie wymknąwszy się od Półkownikowćj, jeszcze tego wieczora znikł z horyzontu nadmorskiego. Smutny, strudzony i zadłużony przybiegł do Drzewicy, gdzie go nuda i tęsknota tem bardziej dręczyły. Chcąc się tych pozbyć, wyjechał do poblizkiego miasta, kędy stek w czasie jarmarków różnej młodzieży zbiera się. Było to
wprawdzie pojarmarcze 5 ale towarzystwo ba- łagulskie po swych turniejach konnych jeszcze rozwodziło tryumfy, i na przemian chodząc od domu do domu, wypijali zdrowie to swego naczelnika, to tryumfatora turniejów, to swe bogdanki 9 kochanki 9 wreszcie ulubione swe pawełki, i tam dalej9 i tam dalej. Tymczasem djabełek, wist, stos, ekarte, lub stary ale wyśmienity faraon, zabierały resztę godzin: i po każdej przegranej, .jakby po przegraniu solo przez Lipińskiego, oklaski i krzyki powstawały, przelatując przez kłęby lulkowego dymu, i gawiedź rozmaitą, co zaległa przedpokój, cze-
*
kając na rozkazy swoich paniczów.
— Aha!—wykrzyknął Lesiecki, duży, tłusty i pleczysly bałagulistu—otoż i Justynjan wrócił z Odessy, idzie ulicą.—
— A proścież go—zawołał naczelnik.—Może, skosztowawszy świata, wpisze się do naszego regestru i len swąd szkolny wypędzi z głowy. Już to czas popanować i ludziom usłużyć. Niezłe ma runo. Możnaby go zaczepić.—
— A czemuż nie!—odrzekł tryumfator Nero wski; i nie kończąc, wybiegł z drugiemi pro-
sic do swojego towarzystwa. Jakoż wkrótce pod ręce prowadząc, posadzili go na pierwszćm miejscu; a P. Naczelnik zdrowie zacnego gościa i koliegi zaintonował; po którćm, niby wystrzały ciągłe , poszły podobne aplauzy i najsłodsze słówka. Tam więc pierwszą rozrywkę znalazł Justynjan, i tak słodką i tak przenikającą, że w tym gwarze i szumie zupełnie zda się zapominał o niewiernej zalotnicy i owym Pół- kowniku Gwardji. Uczęstowany solennie, wziął za obowiązek wzajem się odpłacić, i dni dwa na to poświęcił, aby grzecznością i przyjęciem okazać swoję wspaniałość i wyższość. Poznali to zaraz przebiegli kolleżki; a naczelnik, cbcąc go tein bardziej zniewolić, rzekł:
— Justynjanie! godnyś naszego kolleżeń- stwa. Oto ci składamy w darze cechującą nas odzież i moję ulubioną czerkieską nahajkę; ale nie dość na tom: wkrótce cię powitamy we własnym domu, abyś wiedział, jak cię poko- clialiś my; i mam nadzieję, że z ciebie będzie tęgi bałagulista.—
— Czemuż! czemuż! — wrzasnęli drudzy; a P. Lesiecki dodał:—Ja z nim zaraz pojadę,
aby mu sprządz pawełki, porobić uprząż i ar- cyzelę, i sprowadzić szaraban z Korczów ki.—
— Bardzo cię proszę—przemówi! Justy- njan. I po długich wykrzyknikach i szampanie znikło to wszystko w tumanach kurzawy.
Lesiecki, jako mistrz djabełkowy, zaczął z nim grywać po kilka groszy. 'Dalej przejrzał stado babki, i zaledwie dwa konie zdatne wybrał na bałagulskie. Do wozowni nie chciał i wstąpić, bo powiedział koniuszemu:—Tam Mo- spanie zapewne stare graty, jeszcze owe kocze dangloskie, lub bryki i bryczki, któremi Deputat do Lublina jeździł. Wszystko to głupstwo! P. Justynjanowi potrzeba lekkiego i maleńkiego szarabanika, i ja sarn mu sprowadzę.—Tak się rozporządzał absolutnie Lesiecki} a Justy- njan, skołatany miłośną intrygą, cieszył się przynajmniej, ze ma z kim rozerwać się} chociaż niekiedy długo zamyślał się i mało mówił.
Wtem czterma szarabanami, czwórkami różnej maści koni, i w każdej z jednym kulawią- cym, w kusych skórkowych kurteczkach i takich rajtuzach, z białemi karmazynoweini lub granatowemi rogatywkami, z królkiemi cybusz-
kami w ustach, wpadło dziesięciu znajomych bałagułów do domu Justynjana; i nim wysiedli, ze trzy razy pierwej obiegli wkoło duży dziedziniec, pokąd nie krzyknął naczelnik ; i wszyscy razem stanąwszy, jak z procy wylecieli » na ganek do gospodarza, który ich uprzejmie witał z Lesieckim.
— Et do kroćset djahłów!—krzyknął naczelnik—juz to pięć mil lecimy, a tyś powiedział, ze niedaleko. Żebym był wiedział, to- bym wprost z memi kolleżkami z miasta zajechał; tylko prawda w domu trochę z Władysławem pocyganiliśmy na konie i charty, to musiałem jechać. Ale mój Justynjanie! dobrze mieszkasz. Prowadźze nas i dawaj co jeść i pić.—
— Najchętniej! najchętniej!—Poleciał gospodarz do swych ludzi, <a tymczasem Lesiecki vice-gospodarz juz usługiwał cigarami i zapraszał do bawialnych pokojów.
— Cóz tam? Lesiesiu! przynajmniej choć z pięćdziesiąt dukatów wygrałeś od tego panicza?— przemówił naczelnik:—bo wiedz, ze potrzebuję pieniędzy; i wspomnij mu, czyby nie pożyczył?—
r
— Dobrze, mój szanowny naczelniku ! tylko on widzę mało co ma w ręku; jeszcze mu tu zaglądają opiekunowie; a najwięcej, że czegoś smutny i często bywa zamyślony.—
— To 15o rozrywaj, baw, jedź z nim na polowanie, pleć mu smalone duby lub tłuste powiastki— wiesz, jak to robimy! —
— Ja to po części wszystkiego fjrobowałem, ale po nocacb nie sypia i wzdycha.—
— Aha! jestem w domu! To się panicz kocha! Dowieuiy się i poradzimy. A gotówkę ma ?—
— Niewiele. — Wtem zadyszany nadbiegł Justynjan, i ściskając znowu naczelnika, prosił, jako swoich przyjaciół i łaskawych gości, na śniadanie, nim obiad kompletny nastąpi.
— Co tam występować!—odrzekł Władysław.— My ludzie co po prostu lubimy żyć.—
— I pić — podchwycił Nerowski; i porwawszy kieliszek, drudzy szklankami, nic czekając kolei, każdy alembikówką zaspokoił pierwsze pragnienie; po ezem wszystko zmiatali ze stołu, jak kosarze bujną i gęstą trawę.
— Hej! wina!—wrzasnął naczeluik; i kilka
gatunków stary i zasłużony Józef lokaj wyniósł na dużej tacy.—
— Nie chcemy szampana! nie chcemy fran- cuzkiego!—przemówił Jakóbski—i naprzekor modzie, będziemy pili węgrzyna! ale węgrzyna! Panowie! o którym mówił nasz Polański, co
u /
kiedyś u jego babuni spijał.—
—Prawda! prawda! — powtórzył Polański— tego, co to ma kropkowane butelki!—
— To zapewne jeszcze szlubny Deputata Brzezickiego—odrzekł naczelnik — a godzi się sprobować.—
Justynjan posłał po niego; i po chwili sani podając, zaczął nalewać.
— A! wyborne wino! lecz widać zamocne— powiedział Nerowski —bo coś po drugim kieliszku za głowę bierze.—
•—To się dobrze trzymaj—rzekł Polański.— To nie koń czerkieski, co na nim dokazujesz; a węgrzyn stary umie czasem i o ziemię rzucić.—
— No! no! nie mnie to nauczać, lecz tych papineczków^ co to i kieliszka jednego lękają się wypić; jak to nasz czasem robi Włady-
sław; a i sam gospodarz poczciwy Jus tyś coś przez zęby cedzi, i boi się, jakby jeszcze był w szkole.—
— Darujcie, kolleżki! ja pić nie mogę; lecz was proszę najszczerzej.— I znowu kazał pona- lewać kieliszki.
— To trzeba się nauczyć! — rzekł poważnie naczelnik.— Dobry bałaguła wszystko tęgo i z ogniem robić powinien. Wiedz o tem, że wino rozwesela człowieka; a ty, jak mi mówiono, bywasz smutny i zamyślony. Oj, słyszałem nie od jednego, że cię podobno Kamieniecka do swej córeczki złapała, i tyś latał za nią do Odessy.—
— Nie! fałszywie ktoś powiedział—odrzekł Justynjan, cały będąc w płomieniach.
— Panienka! jak Boga kocham! patrzcie — krzyknął Jakóbski — jak się czerwienieje. Oho! kochasz się, kochasz niezawodnie! Dałbym gardło.—
— Kocha się!—krzyknęli drudzy; a Władysław, przybiegłszy, małe swe oczki wlepił w niego; i dając potem ze trzy razy susa, klasnął w ręce, skrzywił swe tatarskie oblicze, r
rzekł:—Przepadł chłopiec! Wenera zajechała
/
mu głowę...—
— Oj to jeszcze nic! — podchwycił naczelnik— aby tylko niedalej..— Ilu już puszczono cugle wszelkiej rozpustnej mowie; i każdy silił się na koncepta sprośne, które tein bardziej poddawało stare wino i wiek młody, zepsuty próżnowaniem i swawolą. Jak przez rózgi przechodził biedny Justynjan; i gdy powierzchownie wszystkim dogadzał i ugaszczał, wewnątrz przeklinał całą lę zgraję, która tem bardziej zakrwawiała jego serce. Jakoż wyznać należy, że pomimo tego towarzystwa, owe sprośne koncepta były i są ulubionym przysmakiem nie tylko młodzieży, ale podżyłych, a nawet niekiedy starców. Widać, że to jest spadek ja- kiclieś zepsutych obyczajów i złych przy kła-
r
dów, może jeszcze od Bolesława Śmiałego, lub z owej dworszczyzny, a może z lej ogólnej prawdy, że naród wojenny więcej jest skłonny do lubieżności; ą nawet rozwięzłych myśli, od narodu spekulacyjnego i pracowitego. W środku XV wieku, za czasów Grzegorza Sanoki, czytamy w życiu jego, że len mąż, tak
uczony i skromny, nieraz był nagabany podobną mową 5 radził przeto, by w podobnćm zdarzeniu ani słuchać, ani śmiać się i patrzyć na tak lekkomyślnych i bezwstydnych ludzi. Gdy się dosyć naśmieli z Justynjana, wy-
%
piwszy kilka butelek starego węgrzyna, rzekł poziewający naczelnik: — OI kolleżki spoczniemy trochę, by potem lepiej zabawić się.—
Zapraszał go do swego pokoju Justynjan, %
który odrzekł, ze inaczej nie pójdzie, jak tylko gdy razem spoczną.
— Najchętniej!— I idąc razem, oddali sobie wśród dnia dobranoc; a poczciwa konfraternia, jak drwa, na różnych sofach, kanapach, szc- szlągach, zakrytych pięknym adamaszkiem, po- rozbierawszy się, powaliła.
Skoro się wszystko uciszyło, naczelnik, cokolwiek drzem uąwszy, gdy z był łba mocnego,
f
rzekł pocichu: — Spisz? Justynjanie! —
•—Nie—odrzekł.—Głowa mnie czegoś boli.—
— Powiedz przede mną otwarcie, co ci jest? a ja daję słowo uczciwe, ze ci pomagać będę z całej siły. Może masz jaką awanturę? Ze mnie masz wiernego sekundanta. Może obstać
za tobą i wyłajać? Obo! wiedz, tęgo ci dopomogę. Masz wszystko ze mniej tylko, proszę cię, po przyjacielsku postępuj, i powiedz otwarcie, czegoś smutny i po nocacb nie sypiasz?—
—A to zapewne ten ciekawy Lesiecki wszystko ci powiedział.—
— Cóż on powiedział? oto, żeś smutny i nie sypiasz, a nic więcej. Jeśli cię miłość dręczy niewzajemna, to wielkie i bardzo wielkie głupstwo! Kpij z każdej miłości. Ty masz pieniądze— wszystkie cię kobiety kocbać będą, i ty powinieneś drożyć się, nie one. O, ja znam dobrze kobiety! i mnie się tylko zwierz, a ręczę ci, ze z całej duszy dopomogę.—
— Cóż, k iedy bo ja nie mogę mówić, żebym nie miał wzajemności} tylko ze ona...—
—Cóz ona? powiedz!* proszę cię! (tu wstał i pobiegł do niego, ściskając go) powiedz! A to zapewne ta przebiegła i zalotna Półkowni- kowa?—
— Nie ona, ale jej córka} dawszy słowo, że moją będzie, później umizga się z drugiemi, i już mniej dba o mnie.—
— Aba! rozumiem! to ta Celinka, owa ni-
by to skromniutka dawniej, a teraz już zapewne od matki wyuczona, zaczyna stroić figle. Cóz ty na to?—
—A cóż? uciekłem z Odessy; lecz nie wiem co dalej począć.—
— Co! zerwać wszystko i pogardzić takim trzpiotem. Na co tobie żenić się i świat zawiązywać? Pierwej nażyj się, pobulaj z nami, a dopiero po latach trzydziestu pomyślisz o
* tein.—
— Prawda, że to wcześnie; ale jakże zrobić, kiedy ja dałem słowo, że tam za miesiąc będę i zaręczyny zrobię?—
— Pluń na to! nie jedź, i lak się skończy.—
— A ze słowem jak będzie?—
— Panna pierwsza złamała słowo, skoro ci nie była wierną. A wreszcie napisz list zrywający wszystko, aby nie miała żadnej nadziei. Ja z nim pojadę, i jeszcze dobitniej, gdy potrzeba, wylłómaczę cię i usprawiedliwię.—
—Ach! wybornie! mój kochany naczelniku! Niechże cię uścisnę za tę pomoc.—
— Z największą chęcią!—I tu, po wzajemnych uściskach i pewnej pauzie, rzekł naczel-
6**
nik: —-Tylko zaraz nie uskutecznię: bo mam pilny interes pieniężny, i muszę na jakie parę niedziel odjechać. Teraz wzajem twojej pomocy- żądam : czy nie mógłbyś z parę tysięcy rubelków pożyczyć? a jabyrn ci na kontrakty oddal.—
— Ach! przepraszam najmocniej! nie mam teraz pieniędzy. Ta przeklęta Odessa więcej tysiąca dukatów mi zjadła. Lecz będę się starał dostać, aby ci dopomódz^ gdy do mnie nadjedziesz.—
— Zgoda!-^I tu znowu nowe uściski nastąpiły. Dalej wszedł do swych towarzyszy, i budząc niemal każdego, zaintonował:—Zagrajmy w djabełka! —
5 —W djabełka!—Na to hasło, j*'d;by wojskowe, wszyscy się ruszyli; a gospodarz, nie mogąc wymówić się, raz, drugi i trzeci musiał
\
zakładać zgrywane banki, nim przy świecach podano obiad; a dalej znajomy siary węgrzyn znowu zaprowadził dobrze podchmielonych do spoczynku.
Podobne baj ramowanie przeciągnęło się przez dni dwa następne, pokąd zdołał się pozbyć
tych uprzykrzonych gości Justynjan; i to tylko zyskał, że, darując parę koni owych wybranych Lesieckiemu, pozbył się nakonicc i tego mia
nowanego
W prawdziwym by 1 labiryncie, i sam nie wiedział długo, jak z niego wybrnąć. Tu mu miłość i słowo honoru przybycia ciężyły i dopiekały, a tu znowu wydana tajemnica i pomoc z nagrodą tak wielką, nadzwyczajnie psuły humor. Poleciał był do swych opiekunów; lecz gdy im chciał odkryć swoje tajnie, strach go jakiś ogarnął i sam siebie'przeląkł się. P. Wodziński dobił go do reszty, mówiąc mu otwarcie, że złamał obietnicę kończenia kursów, niepotrzebnie jeździł do Odessy, i tern nie potrzebniej wdał się z temi bałagułami.— Przepadniesz, P. Justynjanie, przepadniesz, jak to mówią, Mości Dobrodzieju, jak ruda mysz, skoro od tych wielrzników nie odczepisz się.— Do fego nieszczęścia przydał i swoje wykrzykniki
stary Józef:
t/
— Paniczu! niech Panicz uważa, że ci Panowie od razu trzydzieścia butelek najstarszego u nas wina wypili. Toż to za starej Pani na
wielki bal jak wyjdzie pięć lub sześć, to i to bardzo wiele; atu krzyczą: dawaj a dawaj! To jakaś szarańcza, Paniczu, była najechała; a pieniędzy co wygrali, #to...—
— Et! staryś! daj mi pokój i milcz! Czy i ty chcesz lekcje mi dawać?—Tupnął nogą, i z całej złości hrymnąwszy drzwiami, wyszedł, siadł na wierzchowca i pojechał napolouanie.
Kilka dni milczenia w domu i jednych zatrudnień monofonicznych, gdy niewiele lubił czytać, uciskały go boleśnie. Jakoż leżąc jedną razą na łóżku, rozmyślał długo, jakby się wywikłać z tej sieci? westchnął szczerze do Boli*; a wtem jak błyskav\ica przeleciała myśl, że niema innej rady, jak; tylko wezwać do siebie Loskowskiego i przed nim ze wszystkiego wyspowiadać się. Porwał się nagle ukontentowany, i wkrótce stary Józef wyjechał z listem i prośbą usiną, by do niego przybywał.
Ze to już było we środku Lipca, poczciwy (iuwerner ze łzą w oku powitał swojego ucznia, i nie robiąc wymówki, czekał, pokąd sam się nie oskarży. Łagodne postępowanie i wyrozumiałość są największym balsamem na ra-
69 “ ■ t * ny ludzkie; cóż dopiero na rany serca młodzieńca, i pierwszy raz wychodzącego na świat? Jakoż Justynjan coraz więcej nabierając ku niemu ufności, odkrył się ze wszyslkićm; a ten mu okazał zgubne skutki i z lej miłości i z, owych przyjaciół.
\
— Go to jest? Monsienr Loskowskil Pan do mojego domu niegrzeczność przywozisz?—rzekła porwawszy się z fotelu Półkownikowa Kamieniecka. Mniejsza o to, ze P. Brzezicki, jako dzieciuk, i sam nie wiedział co robił. Nie przybywa na termin, pourr/noi envoyer Paua? Cz\z to nie wyraźne afiszowanie?—
c/ %f
— Nie, Pani Pułkownikowo Dobrodziejko!
*
On tylko cbciał przed Paniami wytłómaczyć się, że ani jego wiek, ani opiekunowie nie dozwalają mu tego związku, i dla tego nie stawi
się na termin oznaczony; zawsze jednak szanuje dom P. Półkow nikowej; i z lego względu w imieniu jego przybywam.—
r
— Śmiej się Pan sam de celtc ceremonie. P. Justynjan nie zasługuje u nas na żadną wymówkę. Pardonnez, Monsieurl Vons nous of- fensez beauconp, i nie'chcę z nim dłużej mówić.—Tak rozgniewana wyszła matka, a córka nawet nie pokazała się; lecz Loskowski, mnićj dbając o odebranie prezentów, tem spieszniej opuścił ów dom przewrotny, i wracał do Jti- stynjana, który, lękając się naczelnika bałagu- łów, u P. Wodzińskiego, jakby u Pana Bcga za drzwiami, cicbutko siedział.—
Zaledwie Loskowski wypoczął ze swej dro», gi, i miał dać wiedzieć, gdy znowu dwa sza- rabany bałagulskie nadbiegło, i z trzaskiem wpadając, wywoływali gospodarza do siebie. Po chwili wyszedł skromnie Loskowski, i ci-
4, '
cha swą mową doniósł, że od kilku czasów bawi u swego opiekuna, a on jego miejsce zastępuje.
— Tu kiepsko!—rzekł naczelnik. — Panicz nie dotrzymuje sio u a.—
— Przepraszani bardzo imieniem jego. Lecz ńioże Panonie czćm sobie każą służyć?—
— Ta to mniejsza! ale on przyrzekł ze uiną pojechać w jedno miejsce, i to w ważnym interesie.—.
— Wiem o ws/ystkiem. Już ten interes zła-
♦
tulony, i uwolniła go od słowa P. Półkowni- ko wa.—
— Jak to? beze mnie to się stało! a to być
nie może! to bajka! fałsz! —
— Tak jest najistotniej, proszę wierzyć, i daję mu słowo honoru. Własniem tylko co powrócił z tej podróży.—
— Jeśli tak postępuje Justynjan, to niechże mi dwa tysiące rubli srebrem zapłaci. Od tego ani na krok.—
— O! jeśli pożyczył i wziął u Pana Dobr., powinien, i ja się zgadzam.—
— Co to pożyczył!—krzyknęli Nerowski, Jakóbski, Lesiecki—co to pożyczył! On przy- ' rzekł dać naszemu naczelnikowi, i basta: a kto ma krocie, winien pomagać drugim.—
— Pomagać, rzecz piękna i wysoka cnota clirześcjańska; ale Panowie Dobrodzieje zapewne nie ubodzy, i do tego młodzi. Byłoby, zda mi się, ze wstydem dla nieb...—
— Co tam perory Pańskie!—odrzelsł naczelnik.— Proszę mu krótko powiedzieć: jeśli tak dalej będzie postępował, i-nie pożyczy mi pieniędzy, co sam przyrzekł, i na co mam świadków tych Panów, to kwita z przyjaźni, i tu noga nasza nie postanie! —
*
— Tak, kwita! kwita! — odpowiedzieli dru- dzy.
— Ale Panowie Dobrodzieje! za cóż go tak karać macie? On jeszcze młody, niedoświadczony; może się poprawić. Chciejcie go zaszczycać swoją przyjaźnią; a jeśli nie pożyczy pieniędzy, to raczcie wiedzieć, że ich niema 11 siebie, i wszystko bierze z rąk opiekunów.—
— Baneluki, Panie, prawisz. Znamy się na farbowanych lisach — znowu rzekł zachmurzony naczelnik, i nasunąwszy rogatywkę, wskoczył doszarabana, a za nim jego zwolennicy.
— Dzięki Najwyższemu, że i tych próżniaków' zbyłem się!—pomyślił w duszy Loskowski, i
7
z największem ukontentowaniem wezwał Jo domu Justynjana.
Czule on go ucałował i uściskał za te dowody bezinteresownej przyjaźni} a odzyskawszy dawną spokojność, znowu zapraszał, by swą guwernerkę porzucił i osiadł przy nim.
— Słuchaj, P. Justy.njanie, co ci powiem: Było moim obowiązkiem naprawić to, co z mojej prawie przyczyny nastąpiło. Nie spodziewałem się nigdy tak gwałtownej miłości, ani pomyślałem, by Półkownikowa mogła cię namówić do porzucenia uniwersytetu i wyjechania do Odessy. Dziś, gdy to. Bogu dzięki, zerwano, zda mi się najlepiej wrócić jeszcze ze mną i dopełnić woli babki.—
Długo milczał Justynjan} lecz w końcu ze szczerością ducha odrzekł:
— Nigdy nie miałem wielkiego zapału do nauk} a tein bardziej dziś, gdym już zakosztował swobody wielkiego świata. Mój Panie S^os- kowski! uważ sam, nie podobna dziś to dopełnić, i niejako przerobić się na podwładnego studenta, a zaniechać przyjętego sposobu życia. Chcesz, widi.ę, wprządz motyla do pługa}
to chyba do złotego, i gdzieby same róże kwitły. Przed tobą zrzucam wszelką maskę, i szczerze mówię, ze głowa moja nie stworzona do spekulaeyj naukowych ; a wolę użyć tego, co mi babka zostawiła.—
— Ale zmiłuj się! co mówisz? uzyć tego, rzecz najłatwiejsza; lecz razem nadużyć wszystkiego, i moralności, i zdrowia, i majątku, najczęściej przy tem bywa. Ileligja przeto i nauka, te tylko .mogą cię ochronie od podobnego nadużycia; i radzę z serca, powróć i dokończ tych kursów.—
f
— Nie! żadną miarą!— Ściskał go przytem i silit się jak mógł na przekonanie, że on ma dosyć nauki i więcej nie potrzebuje.
— Co mówisz! ludzie cały wiek nad nią przepędzają, i jeszcze mało jej w sobie widzą; a ty, gdyś tak zdrów, tyle masz pamięci i majątku, już jej nie potrzebujesz, i jakby czego złego lękasz się i nie pragniesz! To przynajmniej zdaj examcn i zyskaj świadectwo: bo tego wymaga rząd, i stopień twego obywatelstwa.—
—A, na to zgoda—odrzekł Justynjan— lecz że wiele z głowy wyleciało, to racz dopoinódz,
7*
P. Loskowski! przygotuj mię. I razem poje- dzicm, i razem wrócimy.—
— Wrócić, zgoda; ale daj słowo, tylko rzetelniejsze jak pierwsze, ze mię słuchać będziesz i z niczeui nie skryjesz się; a wtenczas pokąd zechcesz , zostanę przy tobie.—
■—Na honor, na cienie rodziców i dziadostwa moich przysięgam, ze go za najpierwszego przyjaciela uważać będę, i w każdym razie trudnym za twoją radą, mój szanowny Mentorze, pójdę.—Tu podając mu rękę, w szale u- nicsienia chciał uklęknąć; lecz ten nie dopuszczając, zawołał:
— Hola! mój kochany Jusłynjanie! nie potrzebuję żadnych pochlebstw, ani wielkich ce- remonij. Odtąd żyjmy z sobą jak dwaj szczerzy przyjaciele; a jeśli mię nieco wiek różni, fem lepiej dla nas obu: będzie to granica wzajemnego szacunku, abym ja ci złych przykładów nie dawał, a ty mię nie zepsuł, lub nie zgorszył. — Ispojrzawszy ua niego, począł się uśmiechać.
— Zepsuć! zgorszyć! jakiżby był dla mnie wstyd i hańba!—Tu, rzuciwszy wzrok na por
trety swoich dziadostwa, westchnął szczerze i zawołał:— Tak, wstyd i hańba wielka! Dom Brzezickich zawsze jaśniał dobrem imieniem i cnotami; a jażbym w oczach niego przyjaciela miał się tak źle prowadzić?.. ‘BożeJ strzeż mię i uchowaj! a ty, Szanowny Panie, skoro mię nie odstąpisz, ufam, że nie będę zginiony...— Podał mu znowu rękę Loskowski, stokroć się uścisnęli, i druga epoka rozpoczęła się wżyciu Justyniana.
W szystko więc za radą przyjaciela nano- wo poszło: odwiedzili najpierwej P. Krystynę; dalej opiekunów, krewnych i sąsiadów niektórych; potem jęli się naukowej pracy, przegradzając ją to spacerem, to skromnem my śliw- stwem, to gospodarką, to restauracją zaniedbanego ogrodu; wreszcie raz stanęli przed domem PP. Sobków Podkomorstwa, którzy szczycili się wielkim dorobkowym majątkiem i posażną córką P. Marcellą. Zdziwili się oba, że w domu polskim zastali samych cudzoziemców; a nawet sam gospodarz, z dziada i pradziada Polak, choć nieszykow nie, silił się jednak na parlowanie francuzkie.
Justynjan by 1 mu znany; len więc zaprę- zenlował Loskowskiego; i obaj zaproszeni zostali do stołu, u którego dwie tylko panny i sześciu podżyłych panów pseudo-Francuzów siedziało. Spór był jakiś długi o grunta zajęte do nowo-nabytej wioski; i jak mogli, kalecząc francuzczyznę, przedłużali dyskurs, gdy tymczasem nowi przybysze milczeli lub jedli.
P. Sobekj zawsze rachunkowy, bardzo bjł rad z tej wizyty Justynjana; przerywając zatem rozmowę, zaparlował doJLoskowskiego, pytając się, jak dawno w tych stronach gości?
— Pewny jestem, że Pan Dobrodziej ojczystym mówisz językiem — odrzekł Loskowski — dla tego odpowiadam nim, że nad miesiąc nie goszczę więcej u P. Justynjana; lecz czas ten najmilej mi zeszedł: bo go podzielamy naczytaniu i zatrudnieniach wiejskich.—
—To najpiękniejsza zabawa — rzekł najbliżej dam siedzący jakiś blady i suchy mężczyzna; gdy mu zaraz przerwał brunet, dość otyły z wąsami: — byleby to było we francuzkim , języku: bo mojem zdaniem^ nićmasz nad literaturę francuzką.—
*
— Byleby nie salonową — odrzekł Loskow-
g l;i.
— A to czemu?—zawołała P. Matcella.— Proszę Pana, wszak tyle pojawiło się wielkich talentów za naszych czasów, i zapewne Panowie znają Balzaka, Hugo, de Vigny, Sue, Janen’a, Balanch’a, Lamartin’a, Scribe, i innych, i innych.—
— A teraz wiele tego, bardzo wiele pięknie piszą, i mnóstwo dzieł wychodzi, i do tego tak tanio, a szczególniej wBruxelli—uiówił sam gospodarz.
Zgoła, pokazało się, że wszyscy mówią po polsku, i każdy pragnął odezwać się i z czem- siś popisać. v
Kiedy wrzawa ucichła, a nie stało Francuzów, odrzekł Loskowski:—Pragnę przed Państwem usprawiedliwić się. Jeden z naszych światłych pisarzy salonową literaturę nazwał szaloną 5 i w rzeczy samej ten epitet jest najwłaściwszy, kiedy kazi obyczaje, wprowadza sprośne i bezwstydne intrygi3 co czytając, uszy więdną i mrówie przechodzi. Są we Francji znakomici pisarze historji, nauk przj rodzonych
i innych umiejętności; ale co do literalni y, ta dziś jest w sianie jakiegoś zamięszania, nie narodowa, ł\lko sklecona z obcych; pretensją do oryginalności, której, powiedzieć można, nie ma, nie mając żadnego gienialnego pisarza.
— A P. Wili lor Hugo?—odrzekła P. Marcella.— Co to za Ody, Elegje, Dra mm a la i Iloma nse! Mnie się zdaje, że nic nie mamy podobnego w naszym języku. Cóż dopiero mówić o innych, albo o kobietach, co piszą; jakie zdolności! u styl, to nie porównać !—
— Slyl jest rzeczą powierzchowną — odrzekł Justynjan; i jeśli niedobra książka, a slyl ją krasi, podobna jest do zaprawnej trucizny, tak sądzę. — Tu spojrzał na Loskowskiego, który loż samo potwierdzając, dodał: —P. Dudevant najwięcej słynie ze stylu; a przecięż zdania jej są częstokroć fałszywe, lub przeciwne Religji. Mozę z Państwa kto czytał bardzo niedawną powieść pod tytułem: //primo Tenore. Zdaje się, że ma skromność i niewinność; tymczasem, zdarłszy maskę, jej bohater Sinior Dzemelio Perelly jest równie rozpustny i obłudny człowiek, i zły przykład przedstawia młodzieży.—
—Nie czytałam cale—odpowiedziała zaru- inienionii P. Marcella j a wkrótce wstali od sto* łu, i wszyscy weszli do okrągłego jak rotunda salonu, który pstrą i mięszaną swą ozdobą, niby w guście rococo9.uderzał, i razem przedstawiał szczególny sposób widzenia rzeczy jego panów. Długo zastanawiał się nad tćm Los- kowski, gdy go turkot powozu ostrzegł, ze któś znowu przybył. Dyła to sama gospodyni, wracająca z drugich folwarków, która, spojrzawszy na tyle gości, wpadła w zły humor, przebiegając mysią, ile to na kuchnię wyex- peusowano, a jeszcze bez jej obecności. Skłoniła się zatem od niechcenia, i rzucając swój słomkowy kapelusz, usiadła na sofie milcząca.
Podszedł mąz z grzecznością, i zaprezentował Loskowskiego, mówiąc:—My Madame z Szanownym Marszałkiem i drugiemi pośrednikami musimy tego wyjechać na grunt sporny; więc P. Justynjan z Panem Dobrodziejem raczą zatrzymać się do naszego powrotu, bar- *
dzo proszę, a my wlot wrócimy.—
— Juz to tak krótko nie będzie — odrzekł ów brunet tłusty.—Ja Panów przekonam, że
ten grunt niesłusznie zagarnięty, i do mnie powinien należeć.—
— To tego zawsze pośpieszymy, a J W. Su- perarbiter byleby zwiedził miejsce. Wszak to nie tak wielki kawałek, co Pan kivestjonujesz.—
— I cóź stąd ? Fanie Podkomorzy! I piędzi ziemi cudzej nie należy przywłaszczać; a Pan Dobr. od lat kilku ten kawałek jak używasz, tak używasz.—
— Przekonam Pana, ze słusznie—odrzekł znowu P. Sobek — i nie oddam go dla jednej napaści.—
— Co? napaści!—wrzasnął ów brunet} ale pan rozjemca porwał go za rękę5 i żegnając się z P. Sobkową, wyszli'hurmem, zostawiwszy owych dwóch młodych.
%
Gospodyni, odetchnąwszy cokolwiek zbolu nad wydatkami dnia tego, rzuciła okiem na P. Justynjana; i przywodząc na myśl jego majątek, poczęła bawić obu, razem z córką i ku- zyną. Był tam i śpiew, i muzyka, i francuz- czyzna, i czytanie książek nowych polskich, jakie P. Marcella, chcąc się z niemi popisać, ze swego pokoju poznosiła $ ale zawsze jakiś
panował przymus i niesmak. Rumor niedobrze naprawiony P. Sobko w ej, a przytem z dzieciństwa mając wychowanie ordynaryjne, zaprą wne chciwością i skępstwem, zawsze przebijały się, choć siedziała na adamaszkiem pokrytej sofie i wśród mozaikowanego salonu. P. Marcella, wymuszona i chorowita, takoż nie okazywała ni wesołości, ni życia. Był to portret, którego najwięcej strój i brylanty zdobią
i
i podtrzymują. Bez tych niktby na malowidło i nie spojrzał. P. Loskowski jak mógł, tę rozmowę prowadził; i gdy wspomniał o nadcho-
dzącem żniwie, P. Sobkowa dopiero wpadłszy i
na swój dyskurs, z zapałem mówiła, ile to spodziewają się krescencji; jak się należy uwijać, aby przed słotami zebrać. W końcu rzekła:—Ale powiem Państwu, że na tym przednówku trudno się pokazać do wsi, tak wielka nieprzyjemność. Niecli Pan Bóg broni! —
— Cóź takiego?—spytali oba zaintereso- wa ni.—
— Oto powiem Państwu, właśnie teraz musiałam bardzo rano wyjechać z jednego folwarku, aby uniknąć naszych włościan^ co idą
groma di) za chichem. Proszęż Panów, czyż my jedni możemy ich nakarmić i wyżywić?—
— Jakąż im radę Pani data?—odrzekł Los- kowski1.
— A cóż? jaką radę! Mówiłam: niecli idą po sąsiedzkich wsiach i miasteczkach i zarabiają, i nic więcej. Taż to niech Pan Bóg broni karmić ich przez kilka niedziel! Objedliby nas do koszuli! —
— Mnie się zdaje, że gdy w roku zeszłym niewielki był urodzaj, to biedny chłopek nie będzie mógł nigdzie znaleźć zarobku po wsiach; a po miasteczkach, gdy te nie są handlowe i z samego biednego żyrl os twa składają się, niewiele i tam wsparcia znajdą, chyba sami cieśle; przeto najlepiej byłoby, żeby dziedzice możni w takim razie odkrywali jakie fabryki i lud tym sposobem żywili.—
— U nas niema fabryk; i na co one, kiedy my i tak dobrze spieniężymy zboże lub wypędzimy na wódkę?—
— Ale Pani Dobr.! godzi się zawsze cóś . zostawić i dla biednej klassy pracującej; chociaż i same fabryki, dobrze urządzone, korzyść
właścicielowi zapewniają. Wszakże pamiętajmy zawsze na owego Kazimierza Wielkiego, co go zwano królem chłopków, jako wielka dobroć i poczciwość w nim była! Kazał on pobudować wiele spichrzów, i podczas taniości ponapełniał rozmaiłem kupnem zbożem, które dopiero w czasie nieurodzajów za tęż samą cenę wydawał włościanom za ich różne prace koło fortec, miast, kościołów, pałaców, sklepów, mostów; i tym sposobem zawsze zasilał lud i kraj cały. Czyż ten wzór trudny jest i dziś do naśladowania? a jaki chrze- ścjański! jak zgodny z nauką naszego Zbawiciela! To są czyny wyższe od owej sławionej Anglji, gdzie ludzie z nędzy i głodu jak bydlęta giną; dlaczegóż, powtarzam, nie mogłyby być naśladowane? a jakaby to była nagroda i w sercu własnem!..—
— Dajże mi Pan pokój z faką nagrodą!— odrzekła z uniesieniem P. Sobkowa.—To tylko
w
królowie mogą tak robić 5 a my biedni prze- padlibyśmy od razu, gdyby bez zarobku rozdawali zboże, i jeszcze komu?— (ym charłakóm, u których najczęściej wszystko przepada.—
— Więc P. Podkomorzyna raniutko dziś wyjechała?—rzekł milczący dotąd Justynjan.
— A tak, raniusieńko, by to chłopstwo nie piszczało mi pod oknami: bo to, powiadam Panom, jak od psów, tak od nich trudno się
odpędzić.—
f
Ścisnął za rękę Loskowskiego Justynjan; i pomimo próśb wielokrotnych, aby się zatrzymali na przybycie jej męża, ukłoniwszy się, spiesznie odjechali.
—Icóz? P. Loskowski! jak ci się wydal ten dom? i czy moźnaby tu mieć jakie zamiary?— zapytał wśród drogi Justynjan.
— Dom, czyli struktura jego, są dziwaczne tak, jak i samo Państwo. Widać ze wszystkiego, ze to są zbieracze i z małego powstali, a dziś pragną figurować: bo we wszystkiem jest pretensja, nawet w tych strażnikach siennych, cośmy najpierwej spotkali.—
— To są posągi mytologiczne, służące do ozdoby, nie zaś strażnicy.—
■—Tak, zapewne; ale w tem przebija się pycha bogatego człowieka, który, w miejscu pokory chrześcjańskiej i wizerunków stosownych, stawia bożki na progu swego mieszkania, by każdy poznawał, kto niem władnie. Lecz mniej- bym o to obwiniał, gdybym nie poznał tak twardego serca P. Sobko w ej. Do psów porównywa biednych ludzi! i nie tylko nie wspiera, ale jeszcze urąga się z ich nędzy! O, święte słowa Zbawiciela: ,,Ciężko jest wejść bogaczowi do królestwa niebieskiego (*): bo proszę cię, sam u waż, czy liż bogacz nie ma większej odpowiedzialności ode mnie ubogiego? Dłoń moja nie może tyle rozdawać, ile tych miljonowych panów; a nawet nie rozdając, ma tysiączne sposoby do wsparcia i pomocy bliźnich. 0(oz, Ju- stynjanie, weź ten przykład przed oczy; i chcąc zasłużyć się Bogu, pamiętaj, gdy obejmiesz rządy, uczynić wcześnie rachunek swoich dochodów i wydatków, i z każdego miesiąca zostaw część pewną na dobre uczynki. Wierz mi, tak postępując, pokochasz ludzi i wzajem
(*) Ś. Mateusz w Rozdz. XIX, tv. 23. •
ną od nich otrzymasz miłość; a Opatrzność Najwyższa, jak nad ulubionćm swem dziecięciem, czuwać będzie; i ty z cnoty w cnotę postępując. staniesz się wiernym wykonywaczem przepisów Ewangelji; a wtenczas i przy dostatkach otrzymasz królestwo Boże. Ten przysłówek ciężko, dobitnie maluje myśl wyrazów,Chrystusa:— wypada wiele pracować nad sobą, by przy bogactwie nabyć pokory i wstrzemięźliwości; a cóż dopiero pokochać bliźnich, i nieść
im wsparcie? Łacniej to wyrzec, łzę w unie-
ł
sieniu zronić; ale wypełnić co do joty i w tern
nie ustawać, potrzeba łaski Nieba i darów Du-
f
cha Świętego; czyli krócej mówiąc, potrzeba religijnej duszy, od młodziuchnycli lat zaprawionej. Rozumiem, że ty, Justynjanie, mając tak zacną babkę, zrozumiałeś głos wewnętrzny Ileligji, i za nią idąc, nie dasz się zaślepić tą
*
mamoną.—
■—Z duszy radbym dopełnić; i tćm śmielej wyznaję,- gdy tak szanowny przyjaciel swoich mi rad i światła udzielać będzie. Lecz cóż o Pannie Marcelli? nic nie odrzeczesz?—
. —Mój Justynjanie! z pierwszego wejrze-
nia lub poznania nie można sądzić o ludziach, a zwłaszcza panienkach. Jest w niej zdaje się wychowanie i polor, czyli dobitniej mówiąc, politura* ale czy ma wykształcenie moralne, jako grunt istotny nad wszelkie nauki, na to potrzeba długiego czasu i mocnych postrzeżeni bo to pleć, wierz mi, dość pamiętna o so bie, i wady serca, jakby na dnie morskićm, ukrywa. Nie mam ja w tym razie doświadczenia, i lepiej żonaci decydują; lecz pomnę tylko na słowa poczciwych rodziców moich, co często powtarzali: ,,Chcesz dobrej żony lub męża, patrzaj, jak mieszkają z sobą ich rodzice. Z dobrego tylko stadła- dobre będą dzieci.7 Może dzisiejsi fizjologowie i filantropi naśmiewać się będą z tej przestrogi; ale wierz mi, Justynjanie, że dobra żona, jest to wielki skarb; i nie darmo ojciec naszych poetów Kocha nowski koroną głowy mężowskiej nazwał*—
—Więc ani słówka o P. Marcelli ?—zapytał się znowu.
— Cóż ci powiem? oto, że cera jej i cały układ okazują jakąś chorowitość; a ty zapewne
wiesz dawne przysłowie, ze mąż zonę zdrową lubi, a brat siostrę bogatą.—
— To pewna; ale przytem zda mi się wymuszona; cóś w niej pysznego; a jeszcze broń
Boże tal;a będzie skąpa i chciwa jak rodzice,
i
to dopiero gotowe nieszczęście w domu. Nie, nie podoba mi się, pomimo zapowiedzianych krociów. Do mnie najwięcej przemawiają dobroć serca i skromność.—
—Wybornie, Justynjanie^ wyrzekłeś, jakbyś co przeczytał Choroszewskiego o ukształ- ceniu duszy. Musimy koniecznie tę książeczkę odczytać; a sam poznasz, że wychowanie kobiet na dobre córki, żony i matki, tak jest ważną rzeczą, i tyle wywierają wpływu, iż, chcąc być dobrym i moralnym człowiekiem, potrzeba mieć dobrą i moralną matkę. Inaczej, gdy ta cię nie poprowadzi od pieluch, gdy ci Religji, tej Boskiej iskierki mądrości, nie wieje w serce, jak opuszczona krzewina skarłowaciejesz i same zdziczałe owoce w swych czynach porodzisz. Cóż dopiero, gdy zła matka i zły ojciec, jakby duchy kuszące, otoczą twoje dzieciństwo?— napatrzysz się na ciągłe grzechy, a
często i główne; i gdy cię laska Boża nie wesprze i nie oświeci, podobny im, a częściej i gorszy od nich staniesz się. I oto jest zgorszenie, o którem tak srogo zapowiada Zbawiciel.—
Jeszcze chciał dalej rozprawiać Loskowski, gdy się już ukazała Drzewica, wieś pięknie zabudowana i bielejąca się swojemi mu- rami. Tam przepędzali dalsze błogie chwile; i Justynjan przy tak zacnym człeku .niejako nanowo odradzał się, i Odeskie zepsucie, jakby odzież brudną, zrzucał z siebie, a w nową przestrajał się.
Ze zaś Loskowski często użalał się na ro- matyzin, Justynjan podał projekt użycia wód mineralnych Kajetanowskich i zwiedzenia przy tein ogrodu Zofjówki. Chętnie na to przystał; i kiedy czas wakacyjny był jeszcze wystarczający, pobrawszy niektóre książki, puścili się w' podróż.
Już przejechali kilka miasteczek; dalej samą okolicą stepową przerzynali się do Humania. Nad wieczór w dniu skwarnym powstały chmury czarne; wiatr wschodni coraz je gromadnie napędzał; przeleciały kilkakrotnie bły-
skawice, zahuczał grom potężny, a za nim lunął deszcz rzęsisty. Długo stepem, jakby trawnikiem , jechali nasi podróżni, osłonieni i zapuszczeni forderdachem, niekiedy tylko wyzierając, lub pytając się, czy nie widać jakiej karczmy? Coraz bardziej śpieszyły rześkie konie, i,coraz mocniej dokuczała ulewa; aż wtem dostrzeżono niby drugą oazę w dali, i przemówili obaj służący uradowani:— Karczmę, karczmę widać!— Jeszcze czas jaki jechano, gdy nagle zatrzymały się konie, skrzyp odezwał się wrót nad psutych i starych; i gdy kilka wozów chłopskich już się pakowało, a drugie nadbiegały, począł krzyczeć stary Józef i robić miejsce dla kocza i samych Panów. Wkrótce wysiedli; i gdy było pełno nieczystoty, uciekli czem prędzej do izby, która, choć duża, mało różniła się od sieni. Alkierz wązki a długi był napełniony żydostwem , kędy się świecił na kominie ogień i chłopstwo w kapturach na głowie grzało się ciągle i osuszało. Justynjan, nieprzywykły do niewygód, chciałby dalej jechać; ale blizki zmrok i mila drogi do drugiej karczmy, wstrzymując chęci, zachmurzyły je
go rumiane lica; i juz cliciał przepraszać Los- kowskiego za niewygodny nocleg, który z u- śmiechem przemówił:—W życiu naszem, jak na długiej niwie, wedle przysłowia, zdarza się złe i dobre zboze. Otoz dziś mamy złe, a w Zo- fjówce i K;«jetanowieckicli wodach spotka nas dobre, jak się spodziewam. Jeszcześmy młodzi, winniśmy do wszystkiego przywykać; i to rzec mogę: praktyczna moralność zawsze lep-
*
sza od teorji. Dowiedzmy się lepiej, czyja to karczma, i czemu niema lepszej?—
Tu zyd stary, siwo-brody, trzymając na ręku wnuczkę, doniósł, ze ta należy do wsi niedalekiej, której Pan, będąc kawalerem bogatym, cale nie myśli o nowej.
— A to czemu?— krzyknął Justynjan.—To wielkie skępstwo i nierozum! Wsząl.by miał i większy dochód, i od podróżnych podziękowanie.—
— Win, z przeproszeniem Państwa, win mówi: ja nigdzie nie jedzie, to nie potrzebuje karczmy dobrej; a dla chłopa, co jedzie na jarmark, to i ta dobra, bo duza.—
— Mój gospodarzu!—odrzekł Loskowski —
dziwny twój Tan 5 i zapewne trzyma'się tego
zdania: co dawnego, to i dobrego: bo i tej
i
karczmie pewnie lat kil h adziesiąt.—
— O, ona bardzo stara! ja byl kin der, a ona stała. Ale co to Jasnym Panóm szkodzi? U innie Państwo macic wszystko: siano, owies, jaja, mleko, śmietanę, kury, wszystko i wszystko.— 1 stukając patynkami, przeszedł się razy kilka pomiędzy chłopstwem coraz tłoczącym się.
— Ale zawsze niedobry twój Pan*—przemówił Justynjan—czemuż przynajmniej podło-
«
gi nie dał w tem izbisku? lub wielka rzecz przybudować osobny pokoik gościnny? Otoż na złość i wstyd, gdyby tylko wcześniej, pojechalibyśmy do niego na nocleg, kiedy taki skępiec i niewyrozumiały. Powiem Panu, to wyraźne jeszcze barbarzyństwo. I dla mnie byłby wstyd największy.—
— Nu! z przeproszeniem Jasnego Pana, win sobie bogaty Pan, a taki gardy, że nikogo nie słucha. U niego Panowie karetami bywają. A jakie u niego fajn wino! Nu, to do niego trudno przystąpić. A kiedy ja płacę ratę, i powiem, ze karczma stara, to od jak krzyknie: —
won żydzie!—to ja za drzwi, i nic nie mówię. To co ja winien? Aleja mam wszystko, co potrzeba; i Jasny Pan z Panem spać będą na stole, a muzyki na ziemi: bo to wielki deszcz i w sieniach cieknie.—
—Cóż robić? Justynjanie! zgódźmy się z radą starozakonnego gospodarza. W stepach i tej Ukrainie jeszcze są zabytki tatarszczyzny. Musimy więc stół ów długi przyjąć za twoje w Drzewicy wygodne loża.—
Wtem gwar większy powstał w sieniach. Wszedł po chwili lokaj, i doniósł, że znowu jakiś powóz chce się wpakować na nocleg; i gdyśmy rozmyślali, co powiedzieć, wybiegł żyd z alkierza; i mówiąc:— niech Państwo każą po- ściełać — sam poleciał do sieni na przyjęcie przyjezdnych. Długo się tam certowano. Krzyczeli niemiłosiernie biedni chłopkowie; lecz prawo możniejszego, jak zawsze, przemogło; i kilka wozów chłopskich wypchnięto dla czte- rokonnej krakowskiej bryki. Po tej explozji nastąpiła cisza; i w końcu dwóch panów w surdutach granatowych, różnej objętości, mówiąc po niemiecku z żydem? weszło do izby.
npwii m.
Loskowski, przez grzeczność podniósłszy się z łany za stołem będącej, (gdyż drugą zajęli kmiotkowie gwarzący), przemówił do nich po niemiecku, i zaprosił, by obok nich usiedli i cokolwiek spoczęli po tej słotnej podróży. Wzajem ukłoniwszy się, zabrali wskazane miejsce i poczęli użalać się na niewygody podróży w Ukrainie. Z ląd zawiązała się pewna konwersacja, dalej znajomość; a wr końcu donieśli, że są liweranci pruscy, od rządu dla skupienia koni w te strony wysłani; i jadąc na jarmark do Mirhorodu, nie opuszczają i pomniejszych miasteczek. Tymczasem, nie czekając długo, zaczął Józef pościełać na stole; a panowie liweranci, robiąc wzajem grzeczność, oddali dobra-noc, i wcisnęli się na nocleg do alkierza, z którego żyd stary całą czeredę swych bachurów i Żydowic wyprawił na górę na spoczynek.
r
Świst wiatru z deszczem, skrzyp drzwi długo i często odmykających się, to oblężenie z biednych kmiotków, których najczęściej goła ziemia posianiem, a kułak poduszką, wreszcie ich sen twardy, niekiedy z mocnem chrapa-
niem, wszystko to naszym podróżnym niewiele udzielało przyjemności; i juz kur piać począł, pokąd Justynjan usnął, a za nim później jeszcze przewracający się, jakby na łożu okręto- wćm, Loskowski. Strudzonym i niewywczaso- wanyin sen najczęściej usługuje, i gdy jarmarkowi, mając nabitą głowę spekulacją, już się wybierali i wyjeżdżali ze świtem, Panowie spali w jak najlepsze; i tem mocniej, gdy wszyst- ko wyjechało i ucichło. Była to jakby cisza
morska, na której drzemią okręła. Już wresz-
\
cie słońce dobrze zaczęło dopiekać i swym promieniem przenikać nizkie okna karczmy, kiedy Loskowski, ocknąwszy się, spojrzał na zegarek, i dostrzegł, że już po siódmej. Zadzwonił, i kilka razy chrząknął, pokąd Justynjan podniósł głowę; a mrużąc oczy, zaledwie zniósł blask słoneczny; schwycił. się nareszcie, i zdumiał, gdy przed jego okiem, jakby w panoramie, wszystko znikło: nie było już ani owego chłopstwa,, ani tego gwaru i natłoku, ani nawet owych liwerantów; tylko stary żyd, ubrany w swoje prześcieradło i sterczące czarne bogi, mruczał sam jeden w alkierzu pacierze.
—Cóż to? Józefie!—przemówił—juz wszyscy wyjechali?—
— A tak, Panie! od dwóch godzin lub więcej.—
— A panowie liweranci?—
— A i ci bardzo spiesznie wybierali się, bo nawet zgubili jakieś papiery, które znalazłem.—
— Pokaż, proszę cię.—
Tu Józef wyjął zza nadry zwój drukowany, kilkoarkuszowy, i podał.
— O! to coś po niemiecku.— Zaczął przezierać; lecz, nie będąc biegły, oddał przyjacielowi; który, kilkakrotnie przebiegając i przerzucając, rzekł:—To są urywki z dawnych gazet Berlińskich, bo jeszcze z roku 1818. Zapewne służący miał do obwijania, i z kieszeni mu wypadły.—
— iNie wiem, Panie! ale znalazłem je za bryczką.—
— Jednak godzi się przejrzeć—odrzekł Justynjan; a Loskowski dodał:—Ot na popasie będziemy mieli czem się zabawić; a może co i pożytecznego znajdziem: bo Berlińskie pisma
9*
publiczne • oddawna sq chwalone i porządne
*
miewają redakcje.—Tak rozmawiając, ruszyli w dalszą podróż; a popasując w miasteczku gdy Loskowski przewartował te numera, znalazł w jednym dodatku do IN7. S0 szczególniejszą wiadomość o obyczajach i zwyczajach jednego powiatu w Stanach Zjednoczonych Ameryki; co tak przełożył:
Pewien wojażer niemiecki, bawiąc przez rok w Filadelfji, miał sposobność z P. Makint- sonem, obywatelem tego miasta, czynić wycieczki po rozmaitych okolicach Stanów Zjednoczonych. Jedną razą puścił się z Pensyl- wanji średnią częścią ku północnej stronie; przebiegi prowincje Ohio, Michingam, Indja- nę, i zatrzymał się w powiecie zwanym Tytja- nos, który dla swego niewykształcenia nie jest jeszcze do Stanów przyjęty. Powiat ten ma grunt żyzny, dość stepów i lasu. Przerzynają go trzy znaczniejsze rzeki: Sjor, Aksor i Czy- kit; rzeka zaś wielka spławna Preind odgranicza go od dalszych prowincij. MieszkańcÓYY
juz do dwudziestu tysięcy liczy, a do siu mil rozległości. Wiele tam jest osiedlonych Negrów i dawniejszych Indjan, 1* tory cli dziedzice poddanemi zowią. Miasto celniejsze jest Ty- tjanossia, dokąd bogatsi w dni uroczyste do kościoła zgromadzają się. Zjazdy te tem są szczególniejsze, ze więcej dla pokazania swoich ekwipażów, jak dla chwały Bożej, czynią. Każdy nowożeniec winien tę ceremonją odbyć, aby cały powiat okrzyknął, jak się dobrze ożenił, i jest w dobrym tonie: bo ma galowaną łiberją, dom umeblowany i wybornego kucharza. W okazałościach szczególnie brylują; i[jdy biednych Negrów* i Indjan skóra pęka od razów i pracy, oni, zapatrując się jeden na drugiego, nie tylko z krajowych portowych miast, ale i europejskich, sprowadzają różne stroje, łakocie, a szczególniej wina reńskie, szampańskie, burgudzkie, tokaj i malagę. Nie jest to zbytek, jak mię upewniał szanowny Makinfson, ale pycha, egoizm i próżność. Wszyscy powstali ze średniej klassy, a może i niżej jeszcze. Przychodząc z Europy, każdy powiększył lub sobie dodał rangę; i tak: z porucznika został
9**
i
pułkownikiem; z tego, brygadjerem lub generałem; pisarz, sędzią lub prezesem; zgoła, każdy, im więcej ziemi zajął i Negrów nabył, teni więcej jest jaśniejszym panem; a wszyscy ubożsi czołem przed nimi biją. Tak zaś próżność opanowała ich serca, że każdy gotowhy przyczepić napis do boku, aby co krok czytano, ile posiada majątku.
,,Byłem (powiada tenże) na jednym balu u starego kawalera, godności szambelańskićj, który figurował i był okrzyczany za najuczciwszego, bo miał kilka wiosek. Tu zaledwie nie parsknąłem ze śmiechu, jak wszyscy, gdyby pa-
*
wie, przed sobą nadymali się, jeden drugiego nie lubiąc i wzajem ośmiewając. Szanowne ich żony i córy toż samo robiły. A wszyscy gadali po francuzku: bo powiadał mój towa- rzysz, że wstydzą się ojczystej mowy. Ow szambelan był solenizant; więc pijatyka ciągle trwała przez cały obiad. Rozumiałem, że z su- tem i wymyślnein jadłem ustanie razrm i len obrzydły zwyczaj; lecz wszyscy pijani, widząc nas dwóch trzeźwych, hucznie ostąpili dokoła; i gdyśmy się wypraszali i zwracali potężne
puhary, liilku przyskoczyło i za kołnierze po- wylewali wino. Musieliśmy uciekać ze wstydu; a ci, jakby po jakim tryumfie, głośne wydawali okrzyki.
,,Książek mało co czytają: bo to zowią ba- kałarstwem; i zaledwie jest gazeta, którą wtenczas każą sobie czytać, gdy spać nie mogą. (Gospodarstwo bez macbin i przemysłu; a cała spekulacja: mieć wiele zboża i do nieurodzaju dotrzymać. Wówczas krocie zbierają. Pomocy biednym niezwykli robić: bo w nicli panującą jest maxymą, a na egoizmie opartą: lepiej by im zazdroszczono, jak litowano się. Jeden z o- krzyczanych ekonomistów podał wzór postępowania z włościanami; oto: nie dozwala im «
na żadne jarmarki wyjeżdżać, i wszystko od siebie sprzedaje, porachowawszy, rozumie się, dobry procent, i powiada, że to jest metoda ekonomji Adama Szmita. Drugi umieścił dzwonek na folwarku, i o jednej porze biednym wyrobnikom każe jeść, spać 9 wstawać, chodzić, robić; a to wszystko dla miłości złotego cielca, w którego, jak drudzy na puszczy I rae- lici, ślepo uwierzyli.
55Podobną wiarę wyznają i ich szanowne połowicy. Nigdy nie uczynią pierwszej wizyty bez karety. A kto nie cbodzi w bławatach, liczy się do klassy niższej i jest z podlejszej gliny zlepiony. Każdy starający się kawaler o pannę karecianą winien przesadzić ją nie do kocza, ale karety: bo inaczej byłaby tak wielka hańba, jak gdy Chińczyk odjeżdżający nie odkłoni się kilkakrotnie wyprowadzającemu gospodarzowi.
?,Kiedy zaś wystawa potrzebna już przeszła i samo państwo incognito w domu, natenczas, jakby, na teatrze pustym, wszystkie dekoracje świecące się schowano; służący w prostych sierakach lub wytartych surdutach, pan i pani wr podpłowiałych sukniach lub nicacli; a wieprzowinka , kartofle, lub tym podobne, służą za powszechne jadło; i tu dopiero zestrze- listemi wykrzyknikami powstają: zrzędność, wisk, i ciągłe narzekania na wydatki. Zgoła, stolica Wasington, nasłuchawszy się o tak niemoralnej stronie obywateli Tytjanos, nie chce przyjąć do swego braterstwa, pokąd nie odmienią swojego postępowania.
\
,,Z jakiemze zadowoleniem (dodaje tenże
«
podróżny) czytałem doniesienie z naszej Europy, ie miasto Gorlitz, niegdyś saskie, a dziś pruskie, ofiarowało swojemu dawnemu Królowi Fryderykowi Augustowi, w rocznicę pięćdziesięcioletniego panowania, kubek srebrny z tym napisem: 55Wieeznc jest panowanie cnoty; i Ty więc wiecznie Królem naszym będziesz 1” Czyz podobnie nie mogliby wyrzec i owi Indjanie iNegrowie pow iatu Tyłjanos, gdyby icb panowie, porzuciwszy pychę, egoizm i próżność, poszli za głosem Religji, a dźwignąwszy z nędzy tę klassę wyrobniczą, przez skromne i oświecone życie stali się godnemi i tej miłości ludu, i tej wiecznej pamięci?”
— A co? jak ci się wydał ten dodatek?— przemówił Loskowski.
—Wy b o r ny dal i b óg!—o d rz ek ł Jus f y n j a n. — Ale gdziei ten kraik tak szczególny? Trzebaby szukać na mappie.—
— Zapewne, lecz jćj tu nie masz.—Wtem oznajmił lokaj, iz konie zaprzęzone czekają.
Jadąc, ciągle nad temi zwyczajami i obyczajami dziwili się; a nawet Justynjati nie chciał wierzyć, by tak ludzie źli i materjalni byli: — bo przecięż—dodał—każdemu zapewne przychodzi na myśl, że umrze, wszystko opuści, i z całego życia przed Najwyższym Sędzią musi zdać rachunek. Może ci panowie nie są chrześcjanie, albo żyją bez zwierzchnictwa, gdy robią co się im podoba, lub czem .zmysły nasycić mogą.—
— Prawdziwie nie wiem—odrzekł Luskow- ski; wszakże, gdy mają kościół i żyją w społeczności, musi tam być i religja, i rząd pewny. Lecz, mój kochany Justynjanic, inną ja widzę pobudkę tego zepsucia. Zapewne przypomnisz sobie, że między inneini przyczynami upadku Rzymu najwięcej naznaczają epikureizm, który, swoją roskoszą zgubiwszy Greków, przeniósł się powolnie do Latynów, i tak ich ostudził serca, tak stępił zapał do tego, co jest wielkiem i wzniosłem, że ów bitny Rzymianin, pogardzający niewolą i bogactwem, pan świata, stał się nakoniec zniewieściałym Sybarytą i nikczemnym Lidyjezykiem.
— Z tego to epikureizmu w ylęgły się tysiączne
nieszczęścia; 1 chociaż lieligja nasza, wznosząc
się nad ten, znowu upadłe pleni i e ludzkie podniosła, i tryumfujący Krzyż zapienił wielkiemi cnotami i tysiącem błogosławionych i świętych, wszelako kusiciel ludzki a przecznik Pański nowe wynajdywał środki, sposoby i podstępy, aby znowu wcisnąć się do człeka i nowe klęski rodzajowi ludzkiemu zadać. Od wieku XVI zbierały się takie chmury, lecz całem swem brzemieniem dopiero wiek XVIII przygniotły. Wtenczas tq materjalizm podniósł swą głowę 5 a całe stronnictwo powstało pod hasłem złośliwego Wolteryzmu, i zaczęło, jak okropne powietrze, grassować wszystkie części świata. Dzięki dziś gorętszym sercom i łasce Bożej, że wszyscy, doznawszy klęsk i ucisków najokropniejszych, poczęli oczy do Boga zwracać; a teologowie i filozofowie poczynają podawać sobie dłonie, by, pracując wspólnie w winnicy Pańskiej, mogli z czasem uleczyć z tćj choroby rod ludzki. O tych prawdach najwięcej, mój Justynjanie, przekonasz się zFilozofjiŻycia Fryderyka Szlegla, który, wywracając i panteizm, i racjonalizm, i epikureizm, nie wi-
dział i nie widzi innej nauki pewniejszej, jak
o samym Boc.e i ileligji Chrystusa, tę godzi się często wartować, i gdy zechcesz, odczytamy ją wspólnie.—
— Ach! najchętniej! jeśli tylko zdolny będę pojąć tak wysokie prawdy.—
— Czemuż? zwolna czytając i objaśniając się, rozumiem, że stanie ci się dostępną; wreszcie godzi się i kilka razy odczytać, a stanic się dostępniejszą nad te powstające i znikające razem teorje drugich filozofów niemieckich, co więcej dowolnemi hipotezami, ubranerni w ciemne i niezrozumiale wyrażenia, jak prawdą filozoficzną zwać się mogą. Otóż wracam się do tych Panów Tytjanosów. Zapewne i oni zostali zarażeni Woiteryzmem; a więc, nie mając gruntownej religji, na zbiorach tylko i rosko- szach caląswoję wielkość i szczęście założyli.—
Chciał cóś na to odpowiedzieć Justynjan, wyjeżdżając za las, ukazało się miasto^ a lokaj oznajmił; że to jest Humań.
Przez trzy dał gościli nasi podróżni w Humaniu 5 i całe poobiedzie trawiąc w Zofjówce, zawsze mieli czein się nasycić i nowe widoki ujrzeć^ jak gdyby dobra książka, którą czytelnik i czyta, i przeziera, i odczytuje, i wyimki robi $ a coraz nową strawę dla umysłu swego znajdując, długo podziwia wielkiemu talentowi. Jakoż rzec można, .że wstęp Zofjówki jest tak zachwycający i piękny, iż tylko jedna Szwnjcarja lub Włochy przewyższyć mogą.
I staw wielki, i brzeg jeden skalisty, stromy,
%
%
\
‘.WEiCrtf-' .■ł./yhyt.MUJŁi. ■
uwieńczony statua mi a drugi lasem, i ta wzlatująca na trzydzieścia sześć łokci w górę wśród stawu fontanna, dalej z przeciwnej strony po- bazująca się i grzmiąca kaskada, a w końcu ponętna łąka, ozdobiona potężnym wazonem kwiecistym, wszystko to wrażenie na przychodniu takie czyni, że długo nie może zebrać swych myśli, i jakby oczarowany laską czarnoksię/.ką, długo w milczeniu duma, spoziera i zachwyca się. Dalsze części ogrodu są piękne, ale zawsze niższego rzędu; i znowu, jakby w natchnieniu, poeta podnosi swój umysł i zapala się. Tak wstąpiwszy na groblę wielkiego drugiego stawu, nowa wzniosła piękność uderza wędrowca: wydobywający się bowiem s z podziemia bat pozłocisty z gronem osób, i polćm wznoszący się na morze zwane Słodkiem, kędy umajona wyspa zalega, obok rozległych błoni i lasu zakrywającego cały ogrod, wszystko to mieści w sobie szczególniejszy krajobraz. Cóż dopiero, kiedy się oko zwróci na głęboką dolinę, kędy z pod nóg wybiega lustrzana kaskada, i tworząc strumień, zbliża się ku cichej grocie Kalipsy, a dalej krętym ściekiem między ska-
la mi i ś wirkami ginie? Ta li i e nadzwyczajne widoki zawsze nęcą przychodniów; i nie dziw, ze Loskowski, jako tkliwy i kochający przyrodę, i umiejący nad wszystkiem zastana w iać się, nie mógł się od nich oderwać; i głęboko zadumawszy się, rzekł raz z zapałem:
— Słuchnj, Jusly njanie! Nigdy nip zazdroszczę bogac/óm; przecięż te siedm miljonów złotych, jak powiadają, wyłożonych na ten o- gród, nie uważam za stracone: bo stworzyć, dzieło, co wieki wspominać będą, jest lo wyższych ludzi pomysł; a bez pieniędzy nicby tu gust i nauka Mecla nie dokazały. Cześć więc i właścicielowi i mistrzowi! Pomnąc zaś na sławę narodową, nigdy nie powiem zAnaxagore- sem, który, patrząc na sław ny pomnik dla króla Mauzola wystawiony, rzekł: ,,Oto są pieniądze zamienione w kamienie." Tu kamienie, widzę, ołów , żelazo i sztuka na to są użyte, aby dzieło to lak piękne mogło się opierać czasowi i nie traciło na swoich wdziękach. Być może, że za wiek jeden lub drugi pozostaną t^lko przestarzałe drzewa i drzemiące lasy; a owe kanały, groty, kaskady i mosty ster-
10*
t
czeć tylko będą swojemi głazami, lub niejedną zasuną ulicę, i pogrzebią w swojem łonie to życie', co tchnie tyle uroku i podziwienia;
przecięz i wtenczas wspomni jeszcze przycho-
\
dzień Zofjówkę, i, oparłszy się na jakiej skale, dumać z przyjemnością będzie, jak gdyby nad rozwalinami Palmiry, lub Balbeku.—'
%> 7
Znowu naszych podróżnych dalsza zajęła droga; i kilka mil przebiegłszy, stanęli u celu swojej podróży, to jest, u wód mineralnych wsi Kajetanów fci (*). Zaled wie rozgościli się i począł brać kąpiele Loskowski, gdy Justynjan dowiedział się, ze w jednym z domów gościnnych są PP. Podstolstwo L***, owi dawniej sąsiedzi P. Brzezickiej, a dziś dziedzice wsi na Poberezu. Zaiskrzyły się mu oczy na lę wiadomość, a szczególnie, ze z niemi była córka Hel ena, do której on najpierwej wzdychał, i którą po dwóch latach niewidzenia tem piękniejszą znaleźć spodziewał się. Długo rozmyślał, jakimby sposobem wprowadził do tego
(*) Wieś ta należała dawniej do Śmielańszczyzny, ogrom
nych dóbr K. Lubomirskiego, dziś do I\. Łopucbina.
Lezy wgubernji Kijowskiej, powiecie Zwinogrodzkim.
domu swojego przyjaciela, od którego radby był otrzymać o nim zdanie. Tal; dni kilka zeszło na rozmyślaniu, gdy jednego razu spacerując pomiędzy alejami, zdybali się niespodzianie z PP. Podstolstwem. Grzeczność kazała zbliżyć się i zapoznać Loskowskiego. Staruszek równie był cierpiący na reumatyzm; stąd łatwiejsza zawiązała się rozmowa i znajomość. Poczćm, przespacerowawszy bliższe wsi okolice, Podstolstwo wrócili do swćj kwatery; których odprowadzając, weszli i nasi podróżni. Z uprzejmością staro-polską upraszali oboje, by się zatrzymali na wieczerzę; i g( ly Ile lena, uśmiechnąwszy się, słów kilka dodała, położył swój kapelusz Justynjan, usiadł, a za nim i dobry Loskowski.
Odtąd co dnia były wizyty ranne i wieczorne; naw et Justynjan, coraz bardziej uwielbiając czarne oczki pięknej Heleny, już podbity niemi, niby drugi Parys, porywał ją myślą, ulatywał, i chciałby w Drzewicy obok siebie posadzić; lecz później, z marzeń do rzeczywistości spadłszy, pragnął przynajmniej świetną dla niej wieczorynkę wyprawić i dowolnie z nią się naba-
10**
»
■V
sać. Odkrył to raz swemu Mentorowi; lecz ten odradzał tal; niepotrzebny i kosztowny wydatek; wreszcie widząc, iż ta rada nie w smak poszła, rzekł do niego:
— Ale mój Juslynjanie! możesz PP. Pod- stolstwu grzeczność bardziej wynagrodzić, gdy będziesz w ich domie; a ta hulanka, gdzie ani miejsca, ani tyle osób, ani sposobności w dostaniu wszystkiego, rzeczą jest dziwaczną. Chyba chcesz użyć fantazji tych panów, co to ogrody na piaskach zakładają, lub w zimie podają trześnie i kawony, by swoim zbytkiem zadziwić.—
— Nie, Panie! ja tak nie myślę; i znam, że każda fantazja, prócz poetyckiej, jest głupstwem; ale Humań niedaleko—sprowadziłbym kucharza, cukiernika, muzykę, i inne potrzebne rzeczy, i maleńki wieczorek utworzyłby się od niechcenia.—
— Przecięż zauważ, że tu niewiele osób, i najwięcej chorych. Zapewne i Podstoli dla swe-
4
go holu w nodze nie chciałby się stroić, i mnie niemała przykrość elegantownć się. Zgoła, wydałbyś kilkadziesiąt dukatów napióżno, a ino- ieby i nie widziała tego P. Helena.—.
— Iielena!—wykrzyknął, cały będąc w płomieniach— czyż tylko dla nićj miałbym tę zabawę sprawić?—
— Ja rozumiem, ze dla niej najwięcej. Prawda, ze skromna i śliczna dziewczyna; a jeszcze więcej podobają mi się jej rodzice tak szczerzy i pouiiarkowani: zawsze jednak radzę i proszę, zostaw to; a lepiej odwiedzić icb dom i tam się zabawić.—
:—Co mówisz? drogi przyjacielu! tak zrobić?—
— A ta k ! —
— Otoż z chęcią przystaję; i tylko jeden warunek kładę, abyśmy nie odjeżdżali bez ich pożegnania.—
— Zgoda! bardzo zgoda! —
»
\
i
#
W białym dworze, we wsi Zalesiu, pod Wysokiem wzgórzem, na którym sterczały głazy i rozmaite krzewy, siedziała Helena z matką; a juz był Październik, i wszystko zapowiadało zbliżającą się zimę. Podstoli przy kominku fajkę palił, lub popijał kawę poobiednią. Mi- lusia, jak śnieg biała suczynka, z czarnemi po- łyskującemi oczkami, układła się na kanapie przy swojej Pani, i czasem tylko mruknęła naprzykrzającemu się wnuczkowi Miehasiowi. • Podstolina, patrząc na swą córkę ostatnią, która z czworga rodzeństwa jeszcze w progach
rodzicielskich gościła, ze nieco smutna i zachmurzona od czasu powrotu z Kajetanówki, rzekła do niej:
— Moja Ilelusiu! co ci jest? Mało jadasz
i śpisz. Czyś nie słaba? Powiedz nam, proszę,
/
otwarcie i szczerze: bo wiedz, iź nie masz szczerszych przyjaciół dła siebie, jak rodzice?. Oni po Bogu ci pierwsi; i do Niego tylko i rodziców najprędzej uciekać się należy. Powiedz, moja mila!—Tu wstała szanowna ma- trona i pocałowała ją w czoło.
— Ja, mamo, zdrowa jestem; nic mię niebo- li; tylko mię niepokoi...—
— Co!—zawołali oboje rodzice; a staruszek, równie podniosłszy się, dalej ciągnął: — Powiedz, lube dziecko, szczerze i otwarcie przed nami; nie lękaj się, choćby co najgorszego było... Proszę cię i zaklinam! A ty, Michasiu, wyjdź stąd.—
— Dobrze, moi drodzy rodzice! powiem szczerze; lecz może to będzie z ich obrazą.—
— INic, lube dziecko—odrzekła matka—nie spodziewam się, abyś, pod mojern okiem wychowana 7 mogła co obraźliwego powiedzieć^
%
a dopiero czynić. Nie, mój mężu! nie spodzie- wam się cale.—
— Ija nie!—odrzekł staruszek; a równie ca-
«»•
lując w czoło, powtórzył: — cóż cię niepokoi?— —To, mój ojcze kochany, że P. Justynjan nie dotrzymał słowa.—
4/
«
—: J a k i ego?— o d rzek ł Po d s f ol i.
— To, mój kochanku!—rzekła sama — trzeba lobie wiedzieć, że Juslynjan dał jej słowo,
\
iż na imieniny Michasia będzie u nas; a tu już trzecia niedziela przeszła od tej daty.—
— To ty dla tego niepokoisz się?—
— Tak, tatu kochany! bo on zapewne zapomniał o tem9 i naśmiewać się będzie...—
— Zczego? moja córko! Jeśli nieakuratny i bałamut, to jemu odtąd nie wierz, i raczej ty się śmiej z niego. Chyba go sama prosiłaś o ten przyjazd?.. — Tu srogo popatrzył na matkę i córkę.—
—Ach! ojcze! jażbym śmiała taką nieskro- mność popełnić? On to sam kilkokrotnie powtórzył, a nawet przy odjeździe.—
—To czegóż smucić się? Prawda, że chłopak przyzwoity, urodziwy i bogaty; ale, moja
Helenko, Hór» Ii*s«' wszystliiem rozporządza, i Jego Najświętszej Opatrzności oddać się należy. Jeśli on tobie przeznaczony, nie ominie cię, choćby i jeszcze niedziel kilka nie przyjeżdżał. Nie martw się, proszę; bądź dobrej myśli; a zobaczysz, że , gdy Bóg tak chce, wszystko się ziści; nawet mój sen, co dziś finałem.—
— Cóż to? kochanku!— Zbliżyła się Podsto- lina i ucałowała sędziwą rękę; za nią nadeszła śliczna córka, i z przy mileniom upraszała, by im powiedział.
— O toż, moja łąteczko, wiedz, że mi się śniła bitwa: gdzieś kazałem otrzepać naszego lo- kajczuka Marka; a że nieprędko nadbiegł ekonom z kauczukiem, to go moją lagą sam obiłem, aż mi do nóg upadł, prosząc o przebaczenie. Taki sen gvw»łlowny nad samem świtaniem w senniku gościa oznacza; i bodaj czy nie Justyn jan przy bieży?...— a może jeszcze z pokłonem?—
—Ach! gdzie tam? talu! On widać bałamut; a jeszcze taki bogaty! to może już na mnie i nie popatrzy.—
*»
Zaledwie doma wiała ty cli słów, gdy wbiegł ów 3Iarko, i doniósł, ze ktoś koczem pięcią końmi z góry się spuszcza , i juz ku bramie kieruje. Nastał szum i bieganina w domu: Helena skryła się do swojego pokoju; Michaś zamknięty wybiegł, skacząc; Milusia szczekać poczęła; a tymczasem gdy turkot posłyszał Pod- stoli, i juz pod filary ganku zaszły konie, zdjął swoję szlafmycę, postawił fajkę, i wychodząc ku sieni, powitał w rzeczy samej P. Justynjana z Loskowskim.
Wszelka gościnność i wyrozumienie panowały w tym domu. Gospodarstwo zgadywali prawie chęć gościa; i nie tylko on, ale nawet służący i konie odbierali pamięć i wygodę. Helena z początku była małomówna i jakby obojętna; ale gdy Justynjan począł usprawiedliwiać się, iż dla zdania examenu i otrzymania , świadectwa musiał wysiedzieć kilka tygodni w uniwersytecie: co potwierdzając Loskowski, dodał, że i z jego przyczyny wiele czasu przeszło; wówczas Helena przemówiła względuiej , i interesowniejszem nań spozierała okiem.
Już dni dwa goszczono, a nie było żadnej
nudy, ani przymusu. Oboje Podstolstwo umie-
i
li się stosować do wieku i czasu; a Helena, przy krosienkach lub pończoszce, umiała tak zręcznie kierować, ze rozmowa choć czasem była osobna z Justynjanem, nigdy jednak nie wychodziła z karbów skromności, ani z pod oka rodzicielskiego. W dniu trzecim jeszcze byli zatrzymani, i PP. Podstolstwo kilku sąsiadów zaprosili na obiad. Gdy znać dano o gotowości stołu, Pan Podsłoli, assystując P. Marszał- kouej, wszedł do jadalnej, skłonił się wszystkim i rzekł:
— Dziś mamy niedzielę świętą; otoz, za pozwoleniem Państwa, przed zaczęciem jadła1 godzi się posłuchać słowa Bożego; i nasza He- lusia gładko to nam odczyta.— Jakoż wzięła córka z rąk ojca Ewangelją, i pięknie i nabożnie przeczytała ją: a Justynjan, spojrzawszy na Loskowskiego, samym gestem swoje zadowolenie okazał.
Po stole gdy się zabierano do marjasza, a młodsi do wista, nadjechał syn starszy z zoną Podstolstwa, P. Adolf, a za temi wkrótce Chorąży, kawaler podzyły, literat i zawołany zwo-
lennik niemczyzny. Zmieniono cokolwiek zaba-
V v
wę: Podsłoli, poprawiwszy swojego pasa, kontynuował z P. Marszałkiem ulubionego marjasza, a młodsi z kobietami prowadzili rozmowę.
— Gdzież teraz twoja Kramska?—odezwała się Marszałkowa do Heleny.
— Słyszałam, że się przeniosła na Ukrainę, i lam ma miejsce u jakicliściś Państwa Prezesostwa, mających liczną rodzinę.—
— Co to za dobra guwernantka! i jak dobrze usposobiona była w językach!—
— Nie dziw, Pani! — odrzekł Adolf—zostawała na pensji* w Krzemieńcu, i sposobiła się do tego stanu od dzieciństwa. Poznałem ją tam, i doradziłem rodzicom, aby do Helusi innej nie brali: bo pamiętam dobrze ową Francuzkę, co to była przy starszej mojćj siostrze.—
Tu poczęła się uśmiechać Helena, a Marszałkowa zapytała:—Poczem ją Pan pamięta?—
— Darujesz Pani, że tego nie powiem. Dosyć, że konduita jej była niedobra; i to dostrzegłszy, upraszałem rodziców o jej oddalenie.—
:—Mnie się zdaje — rzekła znowu Marszał
i
i
kowa, chcąc tego uniknąć—najlepiej oddawać panienki na pensje: bo tam i więcej dozoru, i towarzyskości, i nauk.—
— Jnhym łak sądził—r przerwał milczący Chorąży.—Publiczne instytucje, jak na przykład w Niemczech, zawsze szczycąsię piękną moralnością i doborem ludzi w rozmailycli naukach; a co więcej, można mieć do każdego przedmiotu osobno prywatnego nauczyciela.—'
— To zupełnie co innego w Niemczech — odpowiedział Loskowski.—Tam jest dosyć szkół, szkółek, pensjonów, zakładów' różnych, uniwersytetów, akadetnij; co pokazuje, że tam nie braknie na ludziach usposobionych płci obojga. U nas zawsze było i jest na to ubóstwo. A przeto różnię się od Państwa w zdaniu, i co do wychowania kobiet, rozumiem, że jest, aby to było zawsze pod okiem matek, a najlepiej w domu własnym.—
— Ale, Panie! —odrzekła Marszałkowa—zawsze będzie trudność w pozyskaniu guwernantki; a wyznam szczerze, co do mowy francuz- kićj najlepiej nauczy Francuzka, a szcze gól- niej akcentu paryzkiego.—
m
Poczęli się śmiać wszyscy mężczyzni, a Chorąży krzyknął:—to już lepiej niech się uczą niemieckiego; przynajmniej znajdą dziełu moralne i wielkie; a tu Ijlko aby paplały i były wielomówne.—
— Nie o to idzie—odpowiedział Loskow- ski—lecz P. Adolf doniósł Państwu, że mieć guwernantkę zagraniczną, na ile to nieprzy- jemności narazić się można. Imnie się zdaje, ze rodzice najpierwej na moralność dzieci swoich zważać powinni: bo to jest punkt, na którym wszystko opiera się.—
— Zapewne—przemówiła zapłoniona Marszałkowa— ale Panowie musicie przyznać, że i salonowość jest potrzebna; a bez francuzezy- zny nie podobna jej nabyć.—
— Ach! Pani! salonowość!—krzyknął poruszony Justynjan— o! poznałem ją! poznałem! i wiele mię ona kosztuje! To, Pani, nie nauka, i szkoda dla niej czasu. Jest to maniera, czyli układność, co tylko nogi, ręce, i sam korpus kształci, a głowę i serce częściej krzywi, jak oświeca.—
— Ja zaś wracam się do guuernantek —
przemówił Loskowski.— Dła czego len przesąd chowamy, ze tylko zagraniczne są doskonałe? Doświadczenie przekonało, że i nasze krajowe, wychodzące z pięknemi świadectwami, umiały dokładnie zastąpić owe mniemane doskonało* ści zagraniczne, a szczególnie pary/.kie; z czego nas publicznie na teatrach wyśmiewają.—
— Jak to?—przemówiła Helena.
— Doprawdy?—zawołała Marszałkowa. A I*. Adolf, ucieszony taką wieścią, prosił o opowiedzenie po szczególe.
— Niech Panie darują— mówił Loskowski — lecz to jest, rzeczą niewątpliwą, co powiem, ho sam czytałem. Oto: w jednym wodewilu,
%
pod tytułem: La Maitresse de langucs, wystawiono, jak pewien malarz Veaudore (Wodore), przyjechawszy do Polski, był wezwany przez P. Ostrogockiego, aby mu odmalował obraz familijny, gdzie miał być on z synem, córkami i całą rzeszą dworską wystawiony. Wkrótce przybyła tam i mamzel Felicja Ga w ot do córek, jako nauczycielka zagranicznych języków' i pięknego tonu, rodem grizetka, z ulicy furmańskiej Paryża. IN ad stylem, nad akcen-
1 r*
T*“
tein i dowcipem P. Ga w ot wszyscy się unoszą; a która starała się naśladować język PP* Sue, Soulie, Somestre, i innych, co to piszą stylem gawiedzi paryskiej. W początkach, chcąc więcej okazać swoje tulenia, śpiewa naj- sj)i*ośniejsze piosnki Beranżera i tańcuje ka- czuczc (*). Dalej następują romanse: syn 0- strogockiego Alexy kocha się w niej, a malarz w starszej córce Melanji. Ojciec, uniesiony szałem cudzoziemszczyzny, chętnie na te związki zezwala; lecz owi przybysze, przypomniawszy sobie, jak to niegdyś spacerowali wr gajach 3Ionmorensy, tańcowali na balach w traklje- rach przed-miejskieh i rozrzewniali się na mc* lodramach w teatrze Porte-Saint-^iartin, zwracają miłość ku sobie, a czynią rozbrat z krwią P. Oslrogockiego. Ojciec i to bierze za bezinteresowność i wielkość duszy; a nie mogąc
{*) P. A rago, bawiący przy Kompanji Wsebodnio-Indyj- sliićj, opisując nieskromnosć lego tańcu indyjskiego, donosi, ic nie dotrwać do końca, i narzeka, dł;t
czejjo Europejczycy przenieśli {jo do siebie i nim się popisują: chociaż bowiem '/mieniony, zawsze nie- skromnosć da się dojrzeć; i nie (jodzi się bezwstyd- nos;e dziką wyprowadzać do clirzescjańskiej cywilizacji.
przenieść, aby czyn talsi pozostał bez nagrody, płaci obojgu cztery tysiące dukatów, i to jeszcze poczytuje za inały datek. Na tern kończy się ów wodewil; i chociaż w nim nićmasz ani pomysłu, ani komiezności, wszelako dla nas dosyć i tak wstydu.—
— Wybornie! de nobis igitur — rzekł P. Adolf. Niech się śmieją, i dobrze śmieją z naszego małpiarstwa; a może wtenczas wykształcimy się, gdy więcej narodowość oceniać będziemy: bo, proszę Panów, zaledwie wiek jeden naliczyć można, cośmy rodowitym mówili językiem; oto: naprzód czeski, dalej łaciński, niemiecki, włoski, a na końcu ten francuzki tak nas opanował, że wielu go za przewodnik oświecenia, a niemówiącyeh, za nieuków i prostaków poczytują.—
— Ale, Panie, i obce są potrzebne, a szczególnie język niemiecki — rzekł Chorąży;
do nowej zabierano się rozprawy, wstała Marszałkowa i drugie kobiety; a P. Ilelena, wesołego pr/y lorlepjanie zaśpiewawszy mazurka, wszystkich zajęła i ku innemu przedmiotowi zwróciła myśli.—
Jakoż Justynjan zaproponował taniec. Chętnie na to przystała Helena; i gdy bratowa ti- siadła do fortepjanu , ona usiłowała kilka par zebrać, a nawet swą prośbą zniewoliła Mar- szałkowę : Chorążego. Co widząc staruszek Pod- stoli, poklaskiwał wszystkim; a kiedy później zagrano Polskiego, rzucił kartami; i, wezwawszy sąsiada, poszedł z 3Jarszałkową w pierwszą parę; i, tańcując długo, krzyknął:—Damy solo!— Jakożzostały same; i, wedleswej myśli dobierając, Helena wybrała Justynjana; który, cz u 1 e u ca łona wszy rą ez k ę , powiedz i a ł:
%
— Ach! P ani! tak mi się u Państwa gościć spodobało, że-bym na zawsze pozostał.—
— Na zawsze! Pan żartujesz. Słyszałam, że mu Odessa była w guście; czyż więc można porównać nasze wiejskie zabawy?..—*
— O Odessie niech mi Pani nie wspomina. Jest lo moja trucizna; i tu tylko na nią znachodzę lekarstwo.—
— Jakie?— przemówiła zapłoniona dziewica.
— W oczach ślicznych, i w śłiczniejszeni sercu Pani — odrzekł młodzieniec; i gdy chciał
dalej ciągnąć rozmowę, juz ustał polonez, i prawie sami jedni pozostali na sali.—
Uleciała jak wiatr dziewica; i, siadając obok swej matki i poważnych sąsiadek, jedne tylko lica zapłonione, niby krzew kwitnącej róży, wydawały, ze jakąś niespodzianą i wzruszającą przerwała rozmowę.
Wkrótce nastąpiły drugie tańce. Juslynjan cornz to więcej mówił z Heleną, i coraz częściej powtarzał, że ją szczerze uwielbia, i przyjdzie moment przekonania ją o tem; gdy zaś wyrzekł, że musi nazajutrz wracać do domu, odrzekła nieśmiało:
— Kiedyż mamy spodziewać się?—
— Ach Pani! jak tylko ułatwię się z moje- mi opiekunami, lak zaraz lecę do Zalesia: bo mi tu tak miło! tak dobrze! lak wesoło! a w domu i tęskno, i nudno, i niedobrze, od czasu powrotu z Ka je ta nówki.—
— Ma Pan przyjaciela. On zapewne uprzyjemni Panu wszelkie chwile. 1 rozumiem, że przyjaciel wierny, jest to skarb drogi.—
— Zapewne! P. Loskowski jest dla mnie
* radą i pomocą. Wielce go szacuję i nieprędko
z nim się rozstanę. Ztemwszystkiem, Pani zabrałaś mi moje myśli i spokój; niemasz ich w Drzewicy; ale za to w Zalesiu przy Pani wszystko znachodzę, jako drugi raj i prawdziwe szczęście...—
—Zawsze Pan żartujesz. Są losłówka grzeczne y ulotne, klóremi młodzież dzisiejsza hojnie uracza; lecz...—
— Lecz niech'Pani będzie pewna. Przekonam ją, powtarzam; i mimo obłudy tego- czesnej, usta moje nie brudzą się fałszem.— Na tem kończyła się miłosna rozmowa; a gdy, żegnając się przy odjeździe, dostrzegł tkliwych spojrzeń Heleny, lak go to ujęło, iż na prośby PP. Podstolslwa, aby ich raczył częściej odwiedzać, wykrzyknął, iż z ukontentowaniem to dopełni.
$3 ustynjan w czasie powrotu swego był smutny i zamyślony; co widząc Loskowski, mało się do niego odzywał, lub obojętną prowadził rozmowę. Stanąwszy na miejscu, przypomniał mu o potrzebie skończenia ze swojemi opiekunami. Ociągał się zrazu Justynjan, jakby, zdawało się, lękał tego brzemienia; wszelako nastał na to Loskowski; i za jego przewodnictwem zjechali się i oddali mu cały majątek. Przy końcu, rozstając się, rzekł P. Wodziński:
— Gdyś sobie obrał P. Loskowskiego za
przyjaciela i przewodnika, P. Justynianie, nie
9
można ci nic winszować; i chociaż oddaliłeś się nieco od życzeń babki, tym wyborem wszyst- lsoś naprawił; i rozumiem, że, wedle rady jego idąc, nie stracisz ani majątku, ani reputacji, ani droższego nad to zdrowia. Kochaj nas, mój Mości Dobrodzieju, i miej w pamięci przyjaciół swojej babki, gdyśmy cię, sumieniem ręczy my, w niezem nie skrzywdzili; ale równie prosimy, kochaj i P. Loskowskiego: bo gdy się dla ciebie poświęcał i poświęca, mój Mości Dobrodzieju, godzien jest tego.—
—T a k, z a p e w n e — o d r z e k ł L o s k o w s k i — prze- cięż do kochania I*. Justynjan ma inną osobę, a nas niech tylko uważa za swoich przyjaciół.—
— No, cóż to takiego?—rzekł Wodziński, a za nim drudzy opiekunowie.—
Tu Loskouski odkrył, że Panna Podsło- lanka L*** bardzo mu się podobała, i, jeśli się nie myli9 zapewne o jej rękę prosić będzie.
— A! Pan Podstoli L***, co dawniej sąsiadował—odrzekł Wodziński.—Znamy ich bardzo dobrze. To są ludzie, mój Mości Dobrodzieju 9 jak to Mazur mówi, calem gniazdem
dobrzy; a Panna istna perełka; tylko, zda mi się, filutka, i lubi chłopców na wędkę łowić.—
—Nie!—-rzekł zapłoniony Justynjan.—Jest skromna i niewiele mówiąca, to prawda, ale wr sercu nie widać filuterji.—
— Przepraszam! przepraszam!—odrzekł Wodziński, kłaniając się—może się mylę: bo mój wzrok juz niedowidzi, i dawno ją widziałem; lecz gdy starzy zgodnie z sobą żyją? są bogobojni, skrzętni i poczciwi, to tam i córka być musi,dobra i pracowita.—
— Tak jest rzeczywiście—odparł Justynjan— i przenoszę to nad krocie, mifjony.—
— Tylko—przerwał mu Loskowski—czy pewny jesteś serca? bo ona (podsłuchałem) ciągle ci nie dowierza, choć tysiączne dusery prawisz.—
— Spodziewam się, że mi nie odmówi; i proszę Panów Dobrodziejów, jako przyjaciół mojej babki, raczcie pojechać do Zalesia i oświadczyć się ode mnie. Chociaż dopiero rok dwódziesty czwarty zacząłem, wszelako uważam, że bez wiernej towarzyszki i wewnętrznego zarządu domu wielebym stracił; a nawet
%
m
P. Loskowski nie byłby w stanie zapobiedz wszystkiemu. Wreszcie znam ją od dzieciństwa, i za każdem widzeniem coraz więcej odkrywam i wdzięków, i przymiotów; i zda mi się, ze z nią tylko Bóg mi dozwoli być szczęśliwym.—
— Być może! być może!—odrzekli wszyscy. Lecz gdy dwaj opiekunowie wypraszali się od tej posługi, P. Wodziński, podkręcając posiwiałe wąsy, rzekł z uśmiechem:
—Otoz ja, Mości Dobrodzieju, pojadę z Panami; i skoro zobaczę P. Helenę, zaraz poznam, co się w jej serduszku święci; a wtenczas lub marsz śmiało do staruszków, lub cicho siedząc, udam, ze przyjeżdżam z jednej grzeczności.—
Podziękował mu czule Jusfynjan : i gdy Loskowski dowodził jeszcze potrzeby ożenienia się, nadjechała Panna Krystyna, i z rozczuleniem rzekła:
— Chwałaż Bogu, mój poczciwy Justynja- nie, że opuściłeś tę zdrożną drogę. Serce mi się krajało, gdy mi powiedziano o tej Pułkownikowej. Taż na tę wieść, gdyby ożyła Deputa-
tona, powtórnieby ninarla. Czyż na to pracowała, by jćj wnult rozrzucał pieniądze? a
$
jeszcze na zbytki i próżny przepych? O mój Juslynjanie! nie wiesz, ile nocy nie dospałam! iłem razy prosiła Boga, by cię opamiętał i z tej otchłani wydźwignął! Aż Bóc zmiłował się, i zesłał ci przyjaciela—co mówię?—anioła-stró- ża, któremu nie tylko ty, ale my wszyscy dziękować winniśmy. •
Tu riisko ukłoniła się Loskowskiemu; a ten,
całując rękę, odrzekł:—Teraz Pani daj swoje
zdanie, czyli P. Helena L*‘* jest stosowną
parlją? i czy z nią będzie szczęśliwy P. Ju- stynjan?—
— Mnieby się zdawało, że jeszcze zawcze- śnie żenić się; lecz kiedy ma szczere powołanie, to zawsze, czy pierwej czy później, ta kolej nastąpić musi. O szczęściu trudno mówić: bo przyszłość, jak mówią, nie w naszym ręku; i Panowie Dobr., jako światli ludzie, więcej o tern rezonować możecie ode mnie kobiety* Par- tja z Panny Podstolanki jest dobra: bo wiem, że są rodzice poczciwi i dobrze swe dzieci prowadzą. Zapewne posag niewielki; ale pięk-
12*
II -jL rraper
dziano; i gdy młodzi byli zajęci grą w pierścionek, i formowali kolo, trzymając długą tasiemkę, wszedł P. Wodziński; a witając się z PP. Podstolstwem, i winszując, wedle starego zwyczaju, szczęścia i pomyślności, podszedł nieznacznie do drugiego pokoju, i rzekł, kłaniając się wszystkim:
— Przepraszam Państwa Dobrodziejstwa, ze późną swoją wizytą robię subjekcją i przerywam tak wesołą zabawę. Wszak to dziś święto—wszyscy razem, mój Mości Dobrodzieju, weselić się powinni; no, cóź?—przeklęte interesa kontraktowe wyganiają z domu; i ja, jadąc bliz- ko Zalesia, nie mogłem nie wstąpić do Państwa Dobrodziejstwa; a jeszcze tem bardziej, gdy tu tak pięknie się bawią i moich sąsiadów znajduję.— Podeszli do przywitania się PP. Justy-' njan i Loskowski*; a on, odprowadzając ich na środek pokoju i biorąc za wlekącą się tasiemkę— Otoz powiadam Państwu, źe nie przeszkadza m zabawie, i nawet gotów'jestem z temi Panami przystąpić do niej; tylko żeby nam wróciły damy, i dobrze mi znana łleiusia, a dziś zapewne, Mości Dobr.j Panua Podstolanka Helena.—
Zawołała matka na córkę; i ta, oblokłszy jak różanym obłokiem śnieżne swe lica, wystąpiła z grona rówiennic; i dygając, podała mu drobną do ucałowania rączkę.—
— Fani Podslolino Dóbr.! do niepoznania P.Helena. Jak urosła! jak! jak!.... Aleniepo- wiem tego, mój Mości Dobrodzieju! bo Panny komplementom starych nie wierzą.—
— Pan Deputat zapewne, juko przyjaciel naszego domu, zechce prawdę powiedzieć— rzekła zcicha Podstolina, i prosząc, by obok niej u- siadł. Ten dalej ciągnął rozmowę:—Potąd nie usiądę, pokąd te Panie nie odbiorą ode mnie tej tasiemki, i nie rozpoczną zabawy.—
■—Dobrze! dobrze!—zawołał Justynjan. Przyłączyli się i drudzy kawalerowie; a wtenczas młodzież płci obu rozpoczęła swój gwar, wesołość i pustotę.
Od tych przeszło do tańców; a P. Wodziński, ciągle rozmawiając z Podstolstwem, niejedną im dykteryjkę zabawną powiedział, niejeden koncept śmieszny, niejedno zdarzenie pocieszne; z czego wszyscy śmieli się; i cały dom, jakby osłoniony aniołem pokoju i szczęścia3
oddychał najmilszą harmonją. P. Wodziński nie przepomniał' i o celu swojego przybycia. Ciągle dostrzegał, że w zabawie, tańcu i rozmowie, najwięcej Helena b>ła /. Just\ nja- nem. Żadna climurka niesmaku lub jakiej boleści nie przebiegała po ich licach; nie widać l.yło owego przymusu, co to walczy między własną wolą a koniecznością. Pewny więc będąc swojej missji, dopiero w dniu drugim rozpoczął oną na osobności z P. Podstolim.
— Juz to P. Podstoli Dobr. daruj, gdy ci otwarcie powiem, żeni tu przybył proszony od kawalera. P. Jusfynjan, porzuciwszy obcą modę, i szanując staro-polski zwyczaj, pragnie połączyć się z domem Państwa Dobr. i przeze mnie o piękną rączkę P. Heleny uprasza.—
— Aczyz to nie będzie wcześnie?—odrzekł staruszek. — Dawniej jeszcze Retoryki lub Filo- zofji słuchali w tym wieku; a teraz, otempora! o mores! juz o zonie myślą. Ztemwszystkiem, święć się wola Twoja! Lecz powiem AYaćpanu Dobr., ze takie pytanie bez wiedzy zony i córki nie da się rozwiązać.—
— Otoz, Mości Dobrodzieju, upraszam ich
\
%
Jo nas; a jeśli P. Justynjan młody9 to tez to jedynak, bogaty, i przystojny chłopak. Czyi niu nie należy prędzej o tein pomyśleć, Mości Dobrodzieju, jak drugim? Wszak P. Podstoli zna nasze gospodarskie przysłonie: nie lękaj się wstać rano, a młodo ożenić się.—
— Taż to prawda, lak mówią; ale ja ńa miłość i stałość zważam, co zawsze rządkiem bywało.—
•—P. Justynjan, znając od dzieciństwa P. Helenę, szczerze ją pokochał (tak mi mówił). Więc, Mości Dobrodzieju, gdy idzie za skłonnością serca, tam, Panie Podstoli, lękać się nie
I
należy.—
Wtem przybyła Podstoli na; i dowiedziawszy się, o co rzecz idzie, odwołała się do córki; którą zaledwie sama do tego pokoju przywiodła; a Podstoli, podszedłszy ku niej, przemówił:
— Oto, córko moja, już cię jedną tylko mam w moim domu. Ty nas najczęściej rozweselasz, i w naszej starości stajesz się jedyną podporą. Nie radzi, powiem prawdę, oddawać cię z domu; a tein bardziej lękamy się, żeby cię majątek i dostatki, jako dziewczynę niedo-
świadczoną, nie zaślepiły. Uważaj więc, moje dziecko, i proś Boga, aby cię w tem oświecił. Oto: nasz przyjaciel P. Deputat oświadczył się od P. Justynjana, i pragnie twej determinacji. —Ja! rodzice!....— Chciała dalej mówić, ale
• postrzegłszy zasępionych obojga, padła do nóg matce i zalała się łzami.
Podniósł ją Wodziński, i całując rękę, rzekł: — Przepraszam, że jestem przyczyną tych
łez rzewnych; lecz, Mości Dobr., mam i ja dzie-
t
ci; i, choć małe dzieweczki, przecięż, znając dobrze Justynjana, życzyłbym, aby i one tak dobrej i pięknej partji doczekały się.—
— Cóż? moja Helusiu!—przemówiła matka.—Znamy to, że nas kochasz, i tobie u nas dobrze; przecięż zważaj sama. Tak Bóg powiedział, i tak od początku świata dzieje się: ,,Porzucisz dom ojca i matki, a pójdzież za mężem.”— Prawda, świadczymy się Bogiem, że cię nie namawiamy, ani mamy przed oczami samo bogactwo P. Justynjana; lecz widzimy oddawna jego skromność i przyzwoitość; to, moja córko, taka partja nie do odrzucenia.—
— Zapewne—odrzekła pomięszana dziewi
ca; h tuląc się do matki, na powtórne jej zapytania, dodała: — ja nie mam nie przeciwko P. Justynja nowi.—
— Ale prosimy otwarcie powiedzieć—rzekł dziewnsłęb—czy go P. Helena kocha i pójdzie za niego? ho ten płacz eóś, Mości Dobrodzieju, niedobrze wróży—mówił, obróci wszy się do Podstolego.
— Mnie zal bardzo rodziców, bo ich nad życie kocham.—
— W ierzymy ci, poczciwe i kochane dziecię!— odrzekł Podstoli, ocierając łzy rękawem kontusza — ale taka tw oja kolej—i całując w czoło— powiedz otwarcie P. Deputatowi, by miał jasną odpowiedź.—
— Bardzo proszę! — znowu powtórzył Wo-
%
dziński, i dodał: — Zeby P. Helena wiedziała, ile ją kocha nasz poczciwy Justyś, i jaki to
• dobry chłopiec, nie robiłaby tyle ceregielów.-—
— Poznałam i ja jego serce, i wiele mu ufam.—
— \Y ięc niech P. Helena od razu powie.—
— Pow iem: oto, drodzy rodzice, nie zaślepia mię majątek P. Justynjana. Znam to, ie
przy majątku i wygodach z człowiekiem nie- poczciwym można dni swoje opłakiwać. Ale Łto umiał wycofać się ze złego towarzystwa, od złych niewiast, i obrać nauczyciela swego za przyjaciela i doradźcę swej młodości, teii zapewne ma serce szlachetne, czułe i dobre, i ten zasługuje na moję miłość.—
— Któż to ten? Mością Dobrodziejko!— znowu zapylał P. Wodziński—bo ja jeszcze nie wiem.—
p
— Żartuj Pan sobie. To jest P. Juslynjan, któremu rękę oddaję.—
Ucałowali ją" rodzice i zaczęli błogosławić; a P. Wodziński wezwał zaraz Juslynja- *
t
na, który, cały zajęły swojćm szczęściem, upadł do nóg przyszłych swych rodziców i równie prosił o błogosławieństwo i zaręczyny.
Jal ;oż na/.njulrz przy mszy świętej i wobec całej familji odbył się ten obrzęd; a P. Podstoli, ściskając Państwa Narzeczonych, dodał z poważną miną:—P. Jusfynjanie! to tylko sobie waruję, ze ślub będzie w domu mo- iij dnia pierwszego zapust; i broń Boin, abyście zaraz wyjeżdżali; jak to owa niegodziwa
»
/
17i5 -
moda wprowadziła we zwyczaj, że na jpiękniejszą chwilę życia państwo młodzi sobie, rodzicom
i krewnym wydzierają, i, jakby jacy przestępcy, uciekają Dog wie dokąd. Nie, uny tego nie dozwalamy: i przy wszystkich prosimy o słowo P. Juslynjana, że lego czynie nie będziesz.—
— Przyrzekam na j uroczyściej—odrzekł nie
śmiało—i tyle w domu ich zabawię, ile PP.
t
Podslolstwo zapragną.—
Ucałowali go oboje staruszkowie, a P. Helena pierwszy raz czule mu ścisnęła rękę.
»
K OMIE C.