Ernest Bryll
Wiersze
Polski Związek Niewidomych
Zakład Wydawnictw i Nagrań
Warszawa 1991
.pa
Tłoczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. Iii_Bą1
Przedruk z Wydawnictwa
"Pax",
Warszawa 1988
Pisała K. Pabian
Korekty dokonały
K. Markiewicz
i D. Jagiełło
.st
.tc
Wstęp
.tc
Poeta, prozaik, autor sztuk
teatralnych i widowisk
telewizyjnych, publicysta oraz
krytyk filmowy Ernest Bryll
urodził się 1 marca 1935 roku w
Warszawie. Ukończył filologię
polską na Uniwersytecie
Warszawskim oraz Studium Filmowe
przy Państwowym Instytucie
Sztuki. W latach 1959_#60 był
członkiem redakcji czasopisma
literacko_artystycznego
"Współczesność", skupiającego
młodych pisarzy i krytyków.
Pismo to nosiło charakter
trybuny pokoleniowej.
Publikowało artykuły programowe,
dyskusje, polemiki i utwory
literackie, w których częstym
motywem było rozmaicie
manifestowane poczucie
nieprzystosowania, zagubienia i
odtrącenia, bunt przeciw
zakłamaniu, konwencjom
obyczajowym i estetycznym,
dążność do podejmowania tematów
z życia współczesnego i sprzeciw
wobec uznanych autorytetów
literackich. Znalazło to również
odbicie w twórczości literackiej
Ernesta Brylla.
Jako poeta debiutował na
łamach prasy literackiej w 1952
roku. Pierwsze tomiki poezji -
"Wigilie wariata" wydane w 1958
roku i "Autoportret z bykiem" z
1960 roku - wyrosły z
rozwijającego się wówczas w
naszej młodej poezji kierunku
zwanego turpizmem.
Charakteryzował się on
upodobaniem do brutalizmów, a
nawet trywializmów w warstwie
językowej, kontrastowaniem
ogólnie przyjętych starych
kryteriów piękna z brzydotą
codziennego życia, świadomym
przeciwstawianiem i zderzaniem
ze sobą tych dwu przeciwstawnych
estetyk. Równocześnie już wtedy
ujawniła się, nie opuszczająca
poety i później, fascynacja
naszą literaturą narodową.
Wcześnie zaczął też szukać
inspiracji twórczych w
ludowości. Była to chęć
powiedzenia twardej prawdy o
życiu, o Polakach, o historii
narodu widzianej z perspektywy
prostego człowieka przez pryzmat
trzeźwej, odartej ze złudzeń
mentalności mas plebejskich.
Albowiem temat naczelny, wiodący
w twórczości Brylla, stanowi
sprawa polska. Z temperamentem i
bezkompromisowością atakuje
poeta nasze narodowe idole i
uświęcone tradycją mity,
krytycznie ocenia nasze dzieje.
Poetyka wczesnego Brylla
wyrasta z katastrofistów, przede
wszystkim z Miłosza. Później
poeta mówi już własnym głosem,
ale Miłosz nie straci dla niego
nigdy znaczenia. Lecz nade
wszystko w liryce tej wybija się
powinowactwo z romantykami,
głównie ze Słowackim. Nie tylko
we wspólnej problematyce, choć
najzupełniej odmiennie
traktowanej, ale także w
rozbudowanej frazie, w
pęczniejącym dygresjami zdaniu,
w gęstej metaforze. W
późniejszej fazie Słowacki
ustępuje na rzecz Mickiewicza,
ale tego późnego, bardzo niby
prostego, operującego
fragmentem. Łączą się z tym inne
powinowactwa - poezja ludowa i
poezja średniowieczna. Im dalej,
tym wiersze prostsze, wyraźniej
czytelne, ale równocześnie nie
mniej, jeśli nie więcej widmowe.
Poezja Brylla przeżyła
niejedną przygodę - z dniem
dzisiejszym, ze światem, z
historią, z Polską, z własnym
sumieniem i z Bogiem. Ale poeta
nigdy nie pisał w izolacji.
Wiersze jego są powszechnie
czytane, krytykowane,
naśladowane, wybrzydzane.
Stanowią więc żywy i ważny
składnik rozwoju kultury w
przeciągu ostatnich czterdziestu
lat.
.cp6
.tc+
Rok polski
(1977)
.tc+
.tc
Styczeń
.tc
Marzą się jeszcze nam chałupy
w śniegu@ takie przeczyste,
takie z kalendarza,@ kurdesz z
zadymką i sanie w szeregu...@
Poeta słowo na słowa
przetwarza,@ buduje polską
zimę...@
A tu siąpią deszcze,@
gołoledź, chłopi na rowerach
jadą,@ potem runą w autobus,
aż blacha zatrzeszczy@ i tak
ściśnięci, spoconą gromadą@
dobiją do miasteczka.@
Tam z jaką godzinkę@
poczekają na ciuchcię prosto do
Warszawy,@ w karty zagrają albo
usną krzynkę,@ łapiąc przez nos
powietrze. Takie oto sprawy@
mamy na styczeń. Zaduch
okowity,@ kraj za oknem wagonu
szary, spopielały,@ pięć
gawronów na śniegu - ot,
krajobraz cały@ i pociąg
dynamitem zmęczenia nabity...@
.tc
Luty
.tc
Zapiszmy w lutym ten głos:
ostry kaszel,@ potem stukot
zegara, co karty stempluje,@
wychodzi nocna zmiana - żony,
matki nasze.@ Wiatr na
przystanku dmucha, aż za skórą
czujesz.@ Zapiszmy sobie to
babskie paplanie@ i pośpieszny
makijaż - żeby nie tak sino,@
nie tak sennie wyglądać...@
Zapiszmy też granie@ taniutkich
tranzystorów - te ojra,
betiny,@ tanga z Paryża wprost
z najnowszej mody...@ Zapiszmy
wreszcie kamienicy schody,@ po
których idą blade i dyszące,@
udręczone czekaniem w sklepach,
dźwigające@ chleb, mleko...@
Potem dzieci budzenie,
śniadanie,@ sprzątanie,
gotowanie, prania pełna miska,@
a nad obłokiem mydlin radia
wielkie granie@ i tęcza polki
ojra - z przydechem,
przyświstem.@
.tc
Marzec
.tc
O marcowe obłoki - deszcz
pada, śnieg prószy.@ W taki
dzień, kiedy toniesz w wietrze
aż po uszy,@ miła jest ognia
najmniejsza kropelka@ scedzona
w żeleźniaku. Dym przez rurę
bije@ i najważniejsza teraz ta
koza niewielka,@ która w baraku
niby serce żyje...@
Nie za wesoło tutaj - wśród
mokrych waciaków,@ co umęczone
widzą - za zasłoną z łachów@
siedzi chłopak palcami uszy
zatykając@ i powolutku sobie
algebrę nadgryza,@ prostuje
się, podsadza, sposobu
szukając...@
W baraku idzie poker. Dwunasta
się zbliża,@ a on się palcami w
tę naukę wczepił@ i szarpie się,
i ciągnie w górę.@ Choć
omdlewa,@ choćby tu jutro
deszcz, grad i grom z nieba,@
ten rzep - wsiok mazowiecki -
już się nie odczepi.@
.tc
Kwiecień
.tc
W pustym polu pod miastem
stoją zapatrzeni@ w koparkę, co
ugrzęzła w lepkich zwałach
ziemi.@ Tacy młodzi, a tacy
bardzo doświadczeni,@ wiedzący,
jak się mieszka po mieszkaniach
cudzych,@ jak się wieczorem
łazi, gapi w okna ludzi,@ co
mają własny tapczan, szafę, co
siadają@ za własnym stołem...@
O nadziejo gorzka,@ patrzą,
czy ściana domu choć trochę
urosła.@
O wiaro, z którą huczącym
tramwajem,@ jak z gorejącą
świeczką do miasta wracają.@
.tc
Maj
.tc
Wnuki tych, którzy nigdy
urlopu nie znali@ jak urlop
bezrobocia - na majówkę jadą@
i, jak to dziennikarze nieraz
już obśmiali,@ autobus pełen
wódki, a chłopy gromadą@
śpiewają pieśni... Najlepiej im
idzie,@ gdy pieśń wojskowa, jak
pieprz gardło zdziera.@ - Co
było, zbyło, mamy wolny
tydzień,@ na całą Polskę
zakrzyczymy teraz...@
O, jak harują ciężko, żeby się
dorobić@ tych wspomnień,
krajobrazów, rodzinnych
pamiątek.@ O, jak krwawy jest
zawsze początek,@ choćbyś się
uczył zwykłego patrzenia@ na
drzewo, trawę, wodę, na chwilę
wytchnienia.@
Autobus pędzi. Ludzie piją,
jedzą,@ ale jakoś zgarbieni -
choć tak pewni swego,@ to na
karku im duchy ojców, dziadów
siedzą@ i przygniatają do
ziemi każdego.@
.tc
Czerwiec
.tc
Ta wielka chwila ciszy, kiedy
nad dachami,@ nad lepką papą
fruną gołębie stadami.@
Ta minuta czerwcowa, kiedy
zapatrzeni@ na swoje fajfry,
garłacze, pocztowe@ stoją
chłopaki z rękoma w kieszeni,@
i zanim tak zagwiżdżą - jakbyś
na połowę@ rozerwał ciszę - to
sobie smakują@ każdziutkie
lotu gołębiego drgnienie@ i w
każdej kostce, w każdej żyłce
czują,@ jakie skrzydeł na
wietrze schylenie,@ jak pod
wiatr szybuje, jak się na dół
śmiga@ i jak się całą piersią
nad powietrze dźwiga,@ gdzie
nie ma już oddechu...@ gdzie
smutek, zmęczenie@ strząśniesz
najmniejszym skrzydła
obróceniem.@
.tc
Lipiec
.tc
My, cośmy wyszli w górę,
karierę zrobili,@ zasiadamy w
redakcjach, biurach i
urzędach,@ my, cośmy sobie
łaskę wymodlili@ u Pana Boga na
tłustych prebendach,@ niby mamy
to właśnie, co nam się marzyło@
w świetle naftówki głucho
pełgającym,@ w ciemnym wagonie
machorką śmierdzącym,@ którym
się ze wsi po szczęście
jeździło...@
Mamy to wszystko, jeszcze
więcej mamy,@ a nie możemy nocą
spać w spokoju.@ Przez sen coś
wspominamy, gadamy, szukamy,@
wstajemy i tłuczemy się w
ciasnym pokoju,@
rachując to, co było w życiu
do zrobienia,@ i co
przedrzemaliśmy w senności
sumienia.@
.tc
Sierpień
.tc
Warszawo moja, wpół miejska,
wpół wsiowa,@ pełna nas, cośmy
hurmem z prowincji zjechali,@
cośmy się niby przez gruz
przegryzali.@ Warszawo moja -
bezkształtna, surowa@ ani taka,
ni siaka. Ciężka jak zakalec,@
miasto, gdzie się dzielnica z
dzielnicą rozmija,@ jak dwa
okręty nie wiedzące wcale,@ że
płyną obok siebie po morzu
okrutnym,@ które usypia czasem,
a czasem zabija...@
O miasto, moje miasto z twoim
świętem smutnym,@ kiedy to w
wielkiej ciszy się uczymy,@ jak
się jednoczysz z nami, jak nas
zespalasz@ twardziej niźli na
kamień...@ Kiedy to patrzymy,@
jako się pierwsza świeczka w
Powązkach zapala,@
a potem światło za światłem
liczymy@ powoli, dokumentnie -
żeby się naumieć,@ jak żyć w
tym mieście rosnącym na
trumnie.@
.tc
Wrzesień
.tc
Ta mała polska wojna dotąd
jeszcze drzyma@ za skórą
świata. Choć sadłem przerosła,@
boli niby odłamek, jak myśl, co
jej ni ma,@ boć wszystko
załatwione, boć sprawa jest
prosta@ jak sprawy małych
krajów...@ Ta wojna wciąż
żywa@ przez tłuszcz przerzyna
się, krwawi, pogniwa,@ znowu
wystercza jako wrzód w
Wietnamie,@ w Afryce pali niby
krwawe znamię.@ I w nas też
mieszka i nam spać nie daje,@
choćbyśmy chcieli chrapnąć i
nie wiedzieć,@ że obok mały
naród znów w okopach siedzi,@ a
w bezpiecznych salonach legenda
powstaje@ o ludziach, choć
odważnych, aleć głupich,
dzikich,@ co ruszają na czołgi
uzbrojeni w piki.@
.tc
Październik
.tc
Ani nie było tak, jak to
śpiewali@ prorocy, którzy słowa
skandując kłamali,@ że ta
Mogiła - wioska zagubiona -@
zostanie z martwych w raje
ziemskie przeniesiona.@
Ani i tak nie było - jak potem
pisano -@ że próżno z grobu
błoto w górę wydźwigano.@
O miasto, które zwano Młodości
stolicą,@ a ostałoś się tylko
krakowską dzielnicą.@ O miasto
- opiewane niby bohatery@ w
bylinach, co zmieniły się w
zdarte szlagiery.@
Tyś jest!@ Chociaż reduty
sławne legendami@ są dzisiaj
tylko zwykłymi domami,@ stoją
krzywo lepione mury miasta
tego@ jak pomnik gorzkiej
wiedzy rocznika mojego.@
.tc
Listopad
.tc
U nas w zwyczaju na mogiłki
jechać,@ choćby najdalej było.
Zmarłym się pochwalić.@ Oni
samotni przecież i dla nich
uciecha@ wiedzieć, że gdyby tak
z martwych powstali,@ to nie
znaleźliby swych starych
domów,@ gadek i pieśni
niezdatnych nikomu.@ To
zobaczyliby nas - swoje wnuki -
@ jako stoimy odświętnie
ubrani@ i mszy słuchamy, która
idzie za nich@ nad grobowcem z
lastryka czy pod krzyżem
kutym.@
U nas w zwyczaju z krewnymi
się widzieć.@ Tymi, co żyją i
tymi, co w grobie.@ W ten jeden
wieczór powspominać sobie,@
pośmiać się i popłakać - jak nam
w życiu idzie...@
A potem w ciasny wagon siłą
się wpakować,@ stać, spać i do
siebie z powrotem wędrować.@
.tc
Grudzień
.tc
Chłopaki, co zjechały na
Święta do domu,@ żrą, piją, aż
im z czubów tłuszcz z gorzałą
dymi.@ Chcą opowiedzieć
dokumentnie komuś,@ jak to
bywało im w tej Bogatyni.@ I
zwalając butelki, plącząc się w
kiełbasach@ pokazują, jak
człapie koparka, jak stęka@ po
każdym kroku ziemia i do rdzenia
pęka...@ Jak tam zabawa idzie,
jak setki do basa@ wciskają
Cyganowi i tańczą, co kto
chce.@ A dziewczyny odważne
tam, nie takie owce,@ kolegowie
weseli - żadna nędza z bidą...@
Potem wstają i godnie do
kościoła idą@ zahuczeć
Bógsierodzi. Tak to się
uciera@ ojczyzna nasza nowa z
najróżniejszych smaków.@ Z
wódki i ognia, z żelaza i
piachu.@
I tak jak te chłopaki
wszystkie siły zbiera,@ aby z
gębą spoconą iść przed siebie
sztywno,@ i chociaż we łbie
huczy - ani się nie chybnąć.@
.cp6
.tc+
Sadza
(1982)
.tc+
.tc
Płynie Wisła płynie
.tc
W bulgocie telewizji Wisła do
nas płynie@ śpiewnie, jak nigdy
przez kraj nie płynęła.@ Jakby
nie było brudu w jej głębinie,@
jak gdyby się z radości, a nie
łzy zaczęła.@
Dopóki jeszcze trochę mamy
wiary,@ w to, co widzimy sami
- dotknijmy palcami@ tego
pęknięcia Polski. Gorzkiej
starej rany -@ niech się
otworzy na nowo przed nami.@
Zanim nas ugadają. Zanim
ogłuchniemy,@ wsłuchajmy się,
jak płynie ten nurt. Wolny -@
niemy,@
co się latami wije, w
mieliznach rozchodzi,@ by
nagle buchnąć w okrutnej
powodzi...@
.tc
Apokryf o Tomaszu
.tc
Stał Chrystus w wieczerniku
słuchając powitań@ i czekał,
czy się który naprawdę zapyta@
o jego krew i rany.@ Wszyscy
zamodleni@ witali go, jak gdyby
już odszedł z tej ziemi,@ jakby
już nie był ciałem człowieczym,
co boli,@ jakby się już
wyzwolił od człowieka doli.@
Wtedy wszedł Tomasz i zaraz
palcami@ wepchnął się Panu w
ranę, aż ciało zadrżało.@ I
poczuło w tym drżeniu, że jest
ciałem ciało@ i ropa się polała
ciepłymi kroplami:@
A kiedy Tomasz pod innych
spojrzeniem@ zrozumiał swoje
chamstwo i stanął w czerwieni,@
pan posiniały szepnął -
Dziękuję Tomaszu,@ tyś się
jedyny w człowieku Boga nie
przestraszył.@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Anioł zatrąbił...)
.tt
Anioł zatrąbił wielkie
zmartwychwstanie@ ale nikt nie
wstał. Wszyscy swoje kości@
kryli ze wstydem bojąc się
jasności,@ anioł zatrąbił
wielkie zmartwychwstanie@
anioł namawiał - będzie
przebaczenie,@ ale nikt nie
chciał pierwszy grzechów
zmazać,@ bo trzeba było
zgniliznę pokazać.@ Anioł
namawiał - będzie przebaczenie@
więc Bóg sam zamknął oczy i
twarz odwrócił,@ aż było
ciemno. Wtedy tłum się ruszył@
i każdy gnał zdyszany niosąc
kamień duszy,@ więc Bóg sam
zamknął oczy i twarz swą
odwrócił...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Skąd to zmęczenie...)
.tt
Skąd to zmęczenie w nas
każdego rana@ jakby noc każda
źle była przespana.@ Skąd twarze
takie szare, skąd oczy takie
stare,@ czemu gonimy tacy
zadyszani,@ jakby się nam ta
ziemia chwiała pod stopami@ i
skąd to, że nie wiemy, dokąd tak
biegniemy.@ Skąd ten krzyk -
szybciej, szybciej. Inaczej
padniemy...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Wyszliśmy szukać prawdy na
świecie...)
.tt
Wyszliśmy szukać prawdy na
świecie@ a znaleźliśmy papier i
śmiecie.@ Wyszliśmy składać dla
wszystkich słowa,@ a każdy
teraz jest jak niemowa.@
Siedzimy teraz nad stołem
brudnym@ kawałek sera, butelka
piwa.@ I w stół patrzymy jak w
kraj bezludny,@ a stół na
krzywej nodze się kiwa.@
Ja jestem diabeł twój - ty mój
diabeł@ bo tyś mnie kusił, ja
ci kłamałem,@ ja biłem brawo,
tyś klepał brawo,@ aż tylko
echo zostało...@
.tc
Kołysanka dla dorosłych
.tc
Śpijcie, zmęczeni, śpijcie,
znużeni@ niech wam się przyśni
samo milczenie@ a w tym
milczeniu, ciemnej głębinie@
niech każdy cicho przez noc
przepłynie.@
Śpijcie, bo czasu dla was jest
mało,@ za osiem godzin
przyjdzie świtanie.@ Niech to,
co było, na dnie zostało@ i nie
szukajcie, co tam zostanie@
śpijcie, zmęczeni, śpijcie,
znużeni@ chrapiąc mamrocząc
prawdziwe słowa.@ Może od jutra
wszystko się zmieni@ i nie
będziemy tych słów mordować@
śpijcie po drugiej stronie
czuwania,@ po tej jedwabnej
stronie uśmiechu,@ gdzie nikt
odetchnąć jeszcze nie
wzbrania,@ uczcie się
pierwszych ciepłych oddechów.@
.tc
Kołysanka o świcie
.tc
Panie motorniczy, jedź pan
powolutku@ jeszcze wszyscy we
śnie schowani jak w smutku@
niechaj choć w tramwaju pośpią
sobie dłużej@ stuleni jak ptaki
czekające burzy@
niechaj jeszcze cisza chwilkę
w nich dojrzewa@ niechaj ich
nie ziębi jesienna ulewa@ zanim
się poderwą jak ptaki
spłoszone@ i polecą ciężko@
każdy w inną stronę@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Och, żebym mógł znów
zagrać...)
.tt
Och, żebym mógł znów zagrać na
grzebieniu, na listku@ jak to w
dzieciństwie wygrywałem
wszystko@ cicho, cieniej niż
włosek, wiatr w bułanej
grzywie,@ żeby znów choćby
jeden ton prawdziwie@ w tym
zachodzącym słońcu, co jak mrok
przynosi...@
Żebym potrafił za wszystko
przeprosić -@ za to huczenie,
gęby nadymanie,@ za to
śpiewanie w chórze, za
spadanie@ coraz to niżej i
coraz wrzaskliwiej@
żebym mógł dotknąć wargami
prawdziwie@ czystej prawdy
zielonej...@ Ale ściskam w
dłoni@ tylko listek osiki, co
mnie nie obroni,@ bo jest z
judaszów drzewa, co drży nawet w
ciszy@ i do snu spokojnego
nigdy nie kołysze.@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Z historii co być miała)
.tt
Z historii co być miała nasza
i jedyna,@ zmykamy cichcem jak
syn marnotrawny,@ ale nie
będzie powrotu dla syna@ i nie
wybaczy nikt, co było dawniej.@
Możemy myśleć, wspólnie
jadając z świniami@ że
dziadowie, ojcowie wyczekują na
nas,@ że uchylona ojcowizny
brama,@ a my tak sobie chodzimy
światami.@
Ale już nic nie czeka.
Liściami łopianu@ zarasta
kamień po domu. A ludzie@ mówią
językiem dla nas już nie
znanym@ i młode psy szczekają
na nas w nowej budzie.@
I tyle. Bo naprawdę nam się
nie należy@ więcej niż ta
pogarda, cośmy z nią patrzyli,@
jak inni od zamkniętej bramy
odchodzili,@ kiedyśmy warcząc
swoje, mogli przy niej
leżeć...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Boże, miłościw bądź roślince
małej)
.tt
Boże, miłościw bądź roślince
małej,@ która się w nas
podnosi, czasami zieleni,@ żeby
jej deszcze, wiatry nie
złamały,@ żeby dotrwała chociaż
do jesieni.@
Boże miłościw bądź wątłym
korzeniom,@ co się zaledwo mogą
sczepić z ziemią.@ Pozwól tej
bezradności dziecinnej
przetrzymać@ niechaj ją jak
pierzyna śniegiem skryje
ziemia@
ja wiem, że tylko gorycz
będzie wiosną,@ bo te
ździebełka w ledwo co
wyrosną...@ Może w trochę
radości tak pełnej żałości,@ że
aż zimno przeniknie Cię do samej
kości,@ gdy spojrzysz na to,
Coś dłonią okrywał,@ ogrzewał
swym oddechem, otulał
uśmiechem.@
Ale bądź nam Twa ręka dalej
miłościwa@ nad tym źdźbłem, co
jest nocą, światłem, dobrem,
grzechem...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (I znów weszliśmy w ciemność)
.tt
I znów weszliśmy w ciemność.
Twarze tak znajome@ zmieniły
się. Już obok nie idą ci sami@
co nam w dawnej jasności byli
kolegami@ i w naszych twarzach
też wszystko skrzywione.@
Więc po co świeczkę ostatnią
zapalasz?@ Po co podchodzisz do
mnie z tym światłem niejasnym -
@ każdy jest sam w ciemności.
Chociaż coraz ciaśniej@ zbijamy
się w gromadę, każdy się
oddala.@
.tc
Koniugacja
.tc
Ja co piszę w bolesnym
imieniu@ ale żyję sobie w
tłustym cieniu@
ty co nibyś się urobił po
łokcie@ a masz ledwo brudu za
paznokciem@
on co śpiewa zawsze jak
najszczerzej@ a otwiera portfel
jak najszerzej@
my co niby Boga szukamy@ a
leżymy do góry brzuchami@
nie ziębimy już nie płoniemy@
nawet letni być nie umiemy@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Gdzie jesteście, duchy)
.tt
Gdzie jesteście, duchy ziemi
naszej,@ które kiedyś łatwo się
zwabiało@ na krwi kroplę, na
miód garnek kaszy -@ całe stado
jak wiatr zlatywało.@
Teraz wieńce znosimy
blaszane,@ teraz światła płoną
kolorowe -@ a wciąż pusto.
Pewno zapomniane@ co wam i nam
było jednym słowem.@
Ani rady, ani złorzeczenia@
nie słyszymy. Jakbyście nie
chcieli@ spojrzeć na swych
wnuków, co stanęli@ z
niepewności ptakiem na
ramieniu.@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Czemu cię rozumiemy tak
prosto)
.tt
Czemu cię rozumiemy tak prosto
w Narodzeniu@ a tak ślepniemy
patrząc w Twą pracę
zmartwychwstania?@ Pewno tak
jak pasterze żyjemy w kolędy
cieniu@ i jak pasterzy nas nie
ma w godzinie krzyżowania.@
Umiemy iść do szopki ze
wszystkim co się tam miało,@ i
dać cieplutki podarek - resztę
sobie zatrzymać.@ Troszeczkę
pobłaznować - niech śmieje się
Dziecina.@ Zabulgotać muzyką -
żeby echo odgrzmiało.@
Bo po to jest betlejemskiej
gwiazdy miodowa świeczka,@ że
choćbyś zgubił, odnajdziesz ją
kiedyś w życiu swoim.@
Czcimy też Zmartwychwstanie.
Lecz każdy się go boi,@ bo jak
Cię Boże, dogonić, kiedy nie
jesteś już dzieckiem...@
.tc
Polaków Portret Własny
.tc
Jadą husarze od pracy z
połamanymi skrzydłami@ które
jak garb ogromny skrywają pod
płaszczami.@
Spoconymi palcami trzymają
teczki kurczowo,@ jakby w nich
trwały zwinięte sławne chorągwie
bojowe.@
Kołyszą się pekaesy, tramwaje
i wagony,@ sen spada ludziom na
twarze jak zakurzone zasłony.@
Każdy jest w sobie osobny.
Dosiada biedy swojej@ wierci
się w ciasnej kulbace, kuje
biedę obcasem,@ a ona człapie
tępo, przemyka borem lasem@
zębami chwycić próbuje,
strychuje się myśli swoi
swoich.@ - Bo piasek do wpół
brzucha, bo jałowizna po
kłęby...@ Więc budzi się
husaria. Prostuje kości
zziębłe,@ pędzi galopem do
domu, by drzwi za sobą
zatrzasnąć.@ I dzieciom ze
skrzydeł ocalić choć piórka
małego jasność.@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Póki dla nas światełko się
pali)
.tt
Póki dla nas światełko się
pali@ to nie lękaj się czy
jutro błyśnie@ i tak kiedyś
dłonią ze stali@ ktoś nam naszą
świeczuszkę zaciśnie@
ale teraz w jej blasku
cieplutkim@ widzę twoje oczy
wpół uśnione@ i iskierki w
źrenicach cichutkie@ i nad
głową lampę jak koronę@
i za oknem wiatr i dym z
miasta@ i że idzie ktoś - a
stukanie@ po chodniku jest jak
kropel padanie@
jeszcze świeci w naszym oknie
gwiazda@
.tc
Portret własny
.tc
Przyjdzie czas kiedy ludzie
tak niby garbaci@ tak nisko
przyduszeni grzbiety
rozprostują@ i zamiast garbu
skrzydła na plecach poczują@ i
choć dziś samotni nagle znajdą
braci@
będą się mogli słowem nie
kłamstwem podzielić@ spojrzeć w
oczy - zobaczyć w zmęczeniu
nadzieję@ i ten wiatr
zrozumieją co im w skrzydła
wieje@ choć o skrzydłach tak
dawniej jakoś zapomnieli@
przyjdzie czas kiedy w lustro
popatrzę bez wstydu@ i nie
będę do siebie chrząkać,
podmrugiwać@ i twarz swoją
obejrzę jak ją inni widzą@ i
twarz innych zobaczę - nareszcie
prawdziwą...@
.tc
Rozmowa z Kobietą
.tc
Co widzisz? Nic nie widzę.
Bardzo rano wstaję@ potem
odwożę dzieci daleko tramwajem@
do przedszkola. Co słyszysz?
Tylko kaszel suchy@ i ludzi co
o świcie stąpają jak duchy@ nie
patrząc sobie w oczy.@ Gdzie
jest twoja ziemska@ twoja
radosna Gwiazda Betlejemska?@ A
w sklepie. Widać światło. Może
przywieziono@ trochę kiełbasy,
żeber, wołowych ogonów.@ Tam
teraz centrum gwiazdy. I stamtąd
ogromny@ ciągnie się pod
domami, senny, nieprzytomny@
ogon komety. Człowiek do
człowieka@ przyciśnięty. I
każdy niecierpliwie czeka@ żeby
dobić do światła co nad ladą
płonie@ i blask jak kawał mięsa
chwycić wreszcie w dłonie.@
.tc
Portret w pół nocy
w pół świcie
.tc
Jadą do pracy jeszcze na wpół
we śnie@ w tej niejasnej
szarości tak bardzo zmęczeni@
że są jak obojętna, zimna gruda
ziemi@ bo tak już bardzo późno
choć jeszcze tak wcześnie@
w kieszeni chleb ze smalcem
ściśnięty boleśnie@ w kawał
gazety gdzie każda litera@ tak
rozmazana, że nie dojdziesz
teraz@ czy to już bardzo późno
choć tak niby wcześnie@
jadą, czekają słowa, lecz
wokół milczenie@ choć w
pomiętych gazetach wielkie o
nich pieśni@ budzą się. Twarze
mają ciężkie jak kamienie@ bo
to już bardzo późno, choć niby
tak wcześnie@
.tc
Piosenka kolędników
.tc
Przez śnieg grudniowy@ przez
deszcz lodowy@ przez świat
śmiertelnie biały@ idziemy
sami@ niosąc pytanie@ kto
jesteś@ Polak mały@
nad nami gwiazda@ nie bardzo
jasna@ wiatr nas za gardło
ścisnął@ chrypiąc śpiewamy@
odpowiadamy@ ta ziemia@ mą
ojczyzną@
takie pytania@ bolą jak
rana@ kto z was odpowie
szczerze@ myśmy zmęczeni@ sami
nie wiemy@ w jaką to Polskę@
wierzyć@
.tc
Pieśń Anioła Archanioła
.tc
Powstańcie i nie bójcie się@
gwiazda rozwija skrzydła swe@
powstańcie i nie bójcie się@
już ogień w was zapala się@
stańcie i w oczy sobie
popatrzcie@ od najprawdziwszej
prawdy zapłczcie@ stańcie,
spróbujcie na nowo@ powiedzieć
prawdy słowo@
powstańcie, podźwignijcie
się@
Niech się jak góra dźwignie
śpiew@ powstańcie i nie bójcie
się@ gwiazda rozwija skrzydła
swe...@
.tc
Modlitwa skundlonych
.tc
Za ten strach co mam w sobie,
za winy i długi@ znowu
biegniemy rozliczać się z
drugim.@
Po co mi patrzeć w lustro i
twarz swą spowiadać@ jeszcze
mogę wiatr chwycić i znowu
ujadać@
Lepiej jest przecie gonić
niźli być gonionym.@
Popatrzcie, jak już merdam
odważnie ogonem.@
Deszcz krew obmyje. Burza się
przewali.@ Byśmy tylko
wytrwali, gnali i szczekali...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (O nie. Tak być nie może)
.tt
O nie. Tak być nie może, jak
zawsze bywało,@ kiedy się
chwilkę niby polatało@ i trzeba
było jasne pióra zrzucić@ i do
pełzania pokornie powrócić.@
O nie, tak być nie może. I
tak już nie będzie,@ żebyśmy
się nie mogli inaczej utrzymać@
jak tylko klęcząc.@ Jeśli
ludzie wszędzie@ podniosą się,
to dźwigną ojczyznę do lotu.@ I
chociaż nikt z nas nie ma tej
siły olbrzyma,@ to do pełzania
już nie ma powrotu,@ i my
musimy lecieć, choć tak bardzo
bolą@ skrzydła, chociaż przed
nami ciemność i zmęczenie,@ bo
inaczej nam pełzać nawet nie
pozwolą,@ a nasza mowa zmieni
się w milczenie.@
.cp7
.tc+
Kolęda nocka
Nowe wiersze
(1982)
.tc+
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Boże, weź ziemię moją)
.tt
Boże, weź ziemię moją jak
listek zmarznięty@ i ogrzej,
ukryj w swoich dłoniach
świętych@
może się jeszcze z lodu do
życia odwinie@ i w żyłach rzek
nadzieja a nie krew popłynie@
może znów Wisła będzie Wisłą a
nie blizną@ może się nam
ojczyzna zrośnie z ojcowizną@ i
to co dobre w kraju dobrym
będzie w domu@
Boże, ogrzej oddechem ten
listek skulony@ niechże się
jeszcze chwilę pozieleni@ Boże
wydobądź nas z cienia jesieni@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Pod głosem Anioła)
.tt
Pod głosem Anioła jak pod
burzą białą@ ruszyli ludzie
goniąc swe stada wełniste@ i ja
pokuśtykałem z swą owieczką
małą@ jak pasterz wyleniałą,
szpotawą, nie czystą@
jak chciałem się zatrzymać
głowę w krzaki wetknąć@ i
przezimować to huczne wezwanie@
lecz Anioł patrzył pilnie i nie
dał odetchnąć@ tak więc
wytarłem nogi, stanąłem na
sianie...@
Odcedzam spokój niby kroplę
wody@ Anioł mnie już nie goni,
nie straszą Herody@ tutaj nawet
śmierć zwleka - bo Bóg tutaj
czeka@ na skundloną owieczkę i
na grzech człowieka@
który nie wie - czy liznąć
betlejemską słodycz@ czy
odwrócić się, skoczyć i w
ciemność uciekać...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Tyle razy dzieciństwo)
.tt
Tyle razy dzieciństwo wołałem
do siebie@ i przychodziło jak
łagodne zwierzę@ a teraz stoi w
progu, zęby na mnie szczerzy@ i
na grzbiecie ma ranę - długi
siny grzebień@
nie chce być u mnie dalej, nie
chce z ręki jadać@ tak się
widać zmieniłem, tak stałem się
obcy@ że już nie jestem dla
dzieciństwa chłopcem@ a chłopem
co je wściekle po grzbiecie
okłada@
no to żegnaj źrebaczku, o
nóżkach niewinnych@ jeszcze
ciebie dopadnę, przyduszę
kolanem@ i zajrzę tobie w
ślepka - kraju lat dziecinnych@
i odrzucę jak szkapę z grzbietem
połamanym@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Wymieniliście język w naszych
gębach)
.tt
Wymieniliście język w naszych
gębach@ więc jeszcze słowa
troszeczkę spłoszone@
przesmykną tam gdzie nie ma już
od dawna zęba@ albo rozbiją się
o ząb wstawiony@
ale to wszystko przejdzie.
Język się wyuczy@ wszystkich
blizn, złamań szczęki wszystkich
półoddechów@ i słodycz krwawa
kłamstwa do ust wam powróci@
- tylko ostrożnie. Tylko bez
pośpiechu...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Ruszyliśmy pochodem ogromnym)
.tt
Ruszyliśmy pochodem ogromnym@
choć nie było wcale widać tego@
i chorągwie wyższe niż domy@
każdy dźwigał do nieba
chmurnego@ ruszyliśmy pochodem
ogromnym@
tak jesteśmy zgarbieni,
zmęczeni,@ bo sztandary jak
burza gradowa@ przygniatają do
samej ziemi@ aż biegniemy
dysząc bez słowa@ tak jesteśmmy
zgarbieni, zmęczeni@
gdy ktoś obcy na to popatrzy@
to nie dojrzy wielkiego
ruszenia@ bo nie widać
sztandarów rozpaczy@ tylko oczu
ziemiste spojrzenia@ gdy ktoś
obcy na to popatrzy@
ale bruki tego miasta czują@
jak kamienne jest każde
stąpnięcie@ aż się brzegi Wisły
rozłamują@ i otwiera się rana -
pęknięcie@ ale bruki tego
miasta czują...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Kiedy powrócisz jak syn
marnotrawny)
.tt
Kiedy powrócisz jak syn
marnotrawny@ nikt cię nie
będzie czekał. Nawet winy
swojej@ nie będzie komu wyznać.
Puste są pokoje@ i nie ma w
domu ludzi co w nim żyli
dawniej@
sad zdziczał. Ziemia na ugór
skwaśniała@ że nawet obcy nie
chcą tutaj siedzieć@ będziesz
harować pokolenia całe@ żeby
grudkę ojczyzny z piołunu
odcedzić...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Wstajemy. Ciężko brodzimy w
cieniu)
.tt
Wstajemy. Ciężko brodzimy w
cieniu@ każdy Judasza ma na
ramieniu@
Judasz nas dziobem uderza w
szyje@ i milczkiem sprawdza jak
serce bije@
i ostrzy pióra i łyka ślinę@
i pleśń wyczuwa, sen i padlinę@
pomóż nam Boże bo upadamy@
gdy nas zaciska swymi
skrzydłami@ ciśnie, tłuścieje
sobie na chwałę@ i chce by stać
się z nim jednym ciałem...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Na dom nasz ciemna noc
nadchodzi)
.tt
Na dom nasz ciemna noc
nadchodzi@ a przecież ledwo
zdążyliśmy@ zobaczyć jakie mamy
twarze@ i z wstydem oczy
zakryliśmy@
na dom mój ciemna noc
nadchodzi@ i znowu wszystko się
zamaże@ i po omacku przyjdzie
brodzić@ i dyszeć, milczeć,
płynąć, tonąć@
na dom mój ciemna noc
nadchodzi@ a ludzie swoją
kruchą dłonią@ ciemności drogę
chcą zagrodzić@ dłonie jak
świece od krwi płoną@ na dom
mój ciemna noc nadchodzi@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Ludzie wyrwani nagle)
.tt
Ludzie wyrwani nagle z
ciasnych klatek w blokach@
unieśli się nad miastem,
zniknęli w obłokach@
wiatr im niemotę jak pył z ust
wydmuchał@ westchnęli -
wreszcie mogli mówić, widzieć,
słuchać@
zobaczyli swą ziemię jak
gazeta zmiętą@ zamazaną i w
swojej żałości tak piękną@ że
łzy jak deszcz polały się na
krzywe domy@ na rozkopane
błoto, fabryki zmęczone@ na
wychudłe poletka jak szkapa
dyszące@ sparciałym grzbietem
ledwo zieleniące...@
Powietrze skamieniało. Chcieli
frunąć wyżej@ lecz zostali w
tym locie rozpięci na krzyżu.@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Chodzimy z procesjami)
.tt
Chodzimy z procesjami@ Boga
hurmem szukamy@ a On ukrył
się. Czeka@ na samotność
człowieka...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Nie widać rany)
.tt
Nie widać rany i krwi nie
przelano@ a jednak wszystko
coraz bardziej białe@ ziemia
jest jak okryte prześcieradłem
ciało@ a my słabsi jak gdyby
urok nam zadano@
nie widać rany. Nikt nas nie
uderzył@ i wszyscy radzą że
czas już ozdrowieć@ a my
zwijamy się jak chore zwierzę@
i pukamy, szukamy tej krwi w
samych sobie@
i tak bezkrwawo szpitalnie
brudnawo@ gdzieś tam na
korytarzu... Bo miejsca na sali@
braknie. Bo już się nad innymi
żalą@ przydychamy. Choroby
naszej nie ustalą@ aż dopiero
po sekcji. Tam z najwyższą
wprawą@ rozbiorą nas chirurgi i
pokażą światu@ że to śmierć
sama w sobie. Więc nie ma
dramatu@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Święty co nas porwał)
.tt
Duch Święty co nas porwał z
wściekłością za włosy@ i
podniósł w górę aż nam dech
odjęło@ czeka - czy siły w
sobie mamy dosyć@ żeby stać?@
Czy kolana znowu nam ugięło@ i
przykucamy cichcem - niby nie
klękając@ niby tylko zmęczeni a
już wpół pełzając...@
Nie wie czy nas przypalać
bólem ognia swego@ czy też
głaskać ze smutkiem - jak psa
pobitego...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (A my ciągle z nadzieją)
.tt
A my ciągle z nadzieją jak
świeczką cmentarną@ wiatr ją
przygasił to ją zapalamy@
chcemy obronić tę duszyczkę
marną@ niech różowieje nam pod
paluchami@
niech nawet boli nas skóra
sparzona@ aby się tylko ta
lampeczka tliła@ bo się zapałka
ostatnia zwęgliła@ i już nie
mamy więcej światła w
dłoniach...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Można mieć u nas spokój)
.tt
Można mieć u nas spokój@ ale
przeciw innym@ można mieć dom
rodzinny@ w kraju nie
rodzinnym@ można mówić do
swoich@ z narodu zmykając@
można znaleźć@ dla innych nic
już nie szukając@ można być -
będąc w sobie osobnym do zera@
można i żyć razem z ludźmi -
codziennie umierać...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Myśleliśmy, że to drzewo
wyrosło)
.tt
Myśleliśmy że to drzewo
wyrosło@ i uchroni nas przed
pragnieniem@ a to chmura
grobowym cieniem@ nad głowami
niebo zaniosła@
jeszcze pojąć nie umiemy
tego@ że ojczyzną jest ten
obłok straszny@ i gdy zetną
cmentarne drzewo@ to odejdzie
wszystko co nasze...@
.cp6
.tc+
Pusta noc
(1983)
.tc+
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Zapadaj, dobranocy)
.tt
Zapadaj, dobranocy, litościwie
skrywaj@ te usta wpółotwarte,
zęby poczerniałe@ gardła
kłamliwe, z których się wyrywa@
krzyk_mara, co nam na wątpiach
leżały@
zapadaj, dobranocy, na ciała
skulone@ jakbyśmy chyłkiem
chcieli wejść matkom do
brzucha@ i na leżących krzyżem,
na grzbiet powalonych@ od
wiatru, który rankiem nam
zadmucha@
zapadaj, dobranocy, nad
jękiem, wzdychaniem@ bo z niego
może dziecko się narodzi@
odgródź nas, nocy, od śmierci,
co chodzi@ i nie wiadomo gdzie
pod oknem stanie@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Wyszliśmy z domów)
.tt
Wyszliśmy z domów jeszcze
niezmęczeni@ z pleśnią pod
powiekami bohatersko skrytą@ w
ubraniach niedomiętych gdzie
stęchlizna ziemi@ pod watoliną
pokornie zaszyta@ wyszliśmy z
domów jeszcze nie zmęczeni@
wyszliśmy z domów niby coś
mówiący@ choć mało kto rozumiał
ale jeszcze słowa@ czepiały się
języka który je odtrącał@ i
ktoś kogoś pojmował, ktoś kogoś
żałował@ wyszliśmy z domów niby
coś mówiący@
powracaliśmy niosąc to co z
nas zostało@ kupkę popiołu,
kamyk, ślad po deszczu@
i tak każdy się cieszył że ma
co nieść jeszcze@ powracaliśmy
niosąc to co z nas zostało@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Tego roku zmarli)
.tt
Tego roku zmarli milcząc
trwali@ na nic modły i
chryzantemy@ więc ziębliśmy na
cmentarzu niemym@ i na próżno
do grobów pukali@
może przyszedł czas że i
tutaj@ nie znajdziemy już
swojej ziemi@ tyle kraju co
pod śladem buta@ tyle ciepła co
w świeczki skwierczeniu@
.tc
Piosenka podróżna
.tc
Pod płaskimi chmurami@
wędrujemy z workami@ w worku
masła kawałek@ trochę kiszki
wystałej@ ciemność, kamień
przed nami@
może to już wygnanie@ wielkie
pielgrzymowanie@ w worku od łez
mulista@ grudka ziemi
ojczystej@ i do Boga wołanie@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Kiedy nas stąd wygonią)
.tt
Kiedy nas stąd wygonią czy nam
starczy wiary@ by się góry
ruszyły i poszły za nami@ żeby
rzeki dźwignęły swoje grzbiety
stare@ i niebo jako namiot
wiało nad głowami@
gdzie jest to słowo jak ziarno
gorczycy@ tak maleńkie, że
dotąd go nie odnalazł@ pełne
gorączki co mowę przepala@
szukajmy tej drobinki. Tylko to
się liczy@
.tc
Kantyczka
.tc
Boże ochroń ludzi biednych@
kiedy człapią umęczeni@ po
rozkisłej od łez ziemi@ Boże
daj nam dzień powszedni@
Boże ogrzej swym oddechem@
tych co godzinami stali@ i
niczego nie dostali@ Boże
rozśmiesz ich swym śmiechem@
Boże spraw niech na
śmietnisku@ dźwignie się
zdeptany krzaczek@ i choć w
świecie jest inaczej@ wspomóż
ten nadziei listek@
Boże wspomóż ludzi biednych@
rzuć jak kładkę promyk_jasność@
byśmmy przeszli nad przepaścią@
Boże daj nam dzień powszedni@
.tc
Piosenka
o gwiazdkowym prezencie
.tc
Chciałem pogadać ze znajomym@
jak żartowałem dwa dni temu@
ale on patrzył niewidomy@
bełkotał tak jak głuchoniemy@
więc czekaliśmy patrząc w
ziemię@ przed wiatrem tuląc się
do ściany@
by kupić na to Narodzenie@
łańcuch z papieru wyklejany@
.tc
Metamorfozy
.tc
Teraz musimy śledzić swoje
twarze@ bo nie wiadomo kiedy a
uśmiech się skrzywi@ i ten ktoś
obcy - własny nagle się ukaże@
z uchem stęchłym od strachu, z
gębą co się dziwi@ mowoślinie,
z oczami co się naumiały@
widzieć niewidywane albo błogo
ślepnąć@
o tak. Każdy ma w sobie ten
kłębuszek mały@ jak zwierzątko
zwinięte, kosmate i ciepłe@ ono
już nie raz skoczyło do gardła@
i trzymało, trzymało aż nam
twarz umarła@
.tc
Psalm zwycięstwa
.tc
Kiedyś przecie wyjdziemy na
słoneczną łąkę@ trochę
półślepi, niezdarni, żałośni@ i
przyjaciół wołając zaczniemy się
błąkać@ zawadzający ludziom
wśród radości@
ale ta oczadziałość opadnie po
chwili@ oczy przestaną łzawić a
blask się przyciemni@ i nie
będziemy już swoich liczyli@ bo
się zgubili w ciemności jak w
ziemi@
co więcej można - Krzyżyk im
postawić?@ A i zaledwo w myśli.
Kto chciałby zrachować@ te
krzyżyki, to łąkę musiałby
zadławić@
a przecież radość miała tu
tańcować.@
.tc
Wierszyk do sztambucha
.tc
Ach znaleźć teraz
przyjaciela@ to jak ogieniek
wśród zamieci@ jak znak, że
będzie można lecieć@ choć nikt
skrzydłami nie obdziela@
więc jeśli komu to się
zdarzy@ niech w kącie kryje tę
nowinę@ i nie pokaże iskry w
twarzy@ bo iskra zajdzie dymem@
tu poza szafą w pajęczysku@
wśród much bezskrzydłych,
tępych, chromych@ uwijmy sobie
legowisko@ dla słów co mają być
zrodzone@
.tc
Na targ
.tc
Idę i niosę pod pachą koguta@
a nie wiem jeszcze na co mi
potrzebny@ czy ma zakrzyczeć
kiedy zdradą zblednę@ czy też
opiewać smutek@
idę i niosę. Kogut spaśny w
sobie@ aż ręka cierpnie i pod
lewym żebrem@ pulsuje zimna
wilgoć jakby w grobie@ co czeka
pusty - więc gniewny@
idę. Kogut ułański i
karmazynowy@ bez boju gubi
pióra listek po listeczku@
słabiutki teraz, że ukręcić
głowę@ może mu byle dziecko@
idę. Ktoś biegnie z przeciwka
i pieje@ przedrzeźnia moje
grzechy koguta przestrogi@
zapialiśmy lecz pianie siwieje,
siwieje@ i ołowieją nogi@
.tc
Koronka
.tc
Bądź pochwalony nam czasie
milkliwy@ i ty kartoflu serce
naszej ziemi@ czy uchowają się
sprawiedliwi@ tej nocy
ciemnej?@
Błogosławiony bądź ogarku
mały@ bo jeszcze świecisz i
widać w świeceniu@ komu od bólu
twarze sczerniały@ a kto się
kryje w cieniu@
weźmij różaniec i liczyć
będziemy@ kto zginął, kto
zaginął i gdzie kto się chowa@
czeka nas teraz dwoje ludzi
niemych@ długa rozmowa@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (W pierwszym pianiu koguta)
.tt
W pierwszym pianiu koguta@
jest lekkość nadziei@ jakby
przy chorym z rana@ zakwitał
tłusto rosół@ - ot młodość
nadłamana@ ale się wszystko
sklei@ i sumienie się wzmocni@
jak przycięte włosy@
w pierwszym pianiu koguta@
jest lekkość nadziei...@
W drugim pianiu koguta@
rośnie ta ochrypłość@ której
się już nie zbędziesz@ choćbyś
zerwał płuca@ język w ciemność
ubędzie@ jak pokryty grzybnią@
kamyk który modlitwą@ z ust byś
chciał wyrzucić@
w drugim pianiu koguta@
rośnie ta ochrypłość...@
W trzecim pianiu koguta@ jest
tylko milczenie@ po drogach
przenoszenie@ słów ciężko
skłamanych@ czwartego piania
nie ma@ tylko odwrócenie@
każdej rzeczy co żywa@
jak od pogrzebanych@
.tc
Zapisane z nocy
.tc
Śniłem, żem w trumnę wkładał
brata rodzonego@ a deski były
ciasne więc ciało stężałe@ nie
dało się przełamać tak - jako
musiałem@ zatrzasnąć je pod
wiekiem wedle prawa tego...@
Bo śniłem także, że prawo
wydano@ aby umarli na baczność
leżeli@ w pełnym, równym
poddaństwie na sztywnej
pościeli@ jak wojska które w
cmentarz powołano@
ach, brat mój był oporny. Choć
trzeszczały kości@ on jeszcze
twarz wykrzywiał, drwił z nas i
błaznował@
więc żeby mnie nie zdusił
biały przypływ mdłości@
musiałem jego głowę w gazetę
spakować@
ach, brat mój był oporny.
Pacierz miał tak twardy@ choć
czytałem z gazety modlitwę
umarłych@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (I nie wiem nawet)
.tt
I nie wiem nawet jak się to
zrobiło@ że się zmieniłem z
wilczka w psa wyliniałego@ może
smagłości wiatru w mym pysku nie
było@ nie zezowałem patrząc
żółtym okiem w niebo@
może to odblask strachu a nie
bujny płomień@ hulał po
grzbiecie - może tej obroży@
nikt mi nie musiał włożyć. Nikt
nie przyszedł po mnie@ a ja sam
podreptałem służąc psio i
skromnie@
Panie - Ty co miłujesz nawet
pełzające@ i umiesz wskrzesić
dumę w bladej krwi robaczej@
pomóż otworzyć gardło niemo
wołające@ zapewnij mnie że wyję
wolny. Chociaż płaczę@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Więc Bóg się narodowi)
.tt
Więc Bóg się narodowi objawił
milczeniem@ a co to znaczy?
Choć kto rozgryźć zechce@ to
łamie zęby na zimnym kamieniu@
a kamień w chleb się mu zamienić
nie chce@
kto wie, może na zawsze będzie
nam pisana@ nocką wesoła ze
strachem zabawa@ dzionek
spolerowany pięknie wedle
prawa@ jako wieko trumny
dobrze spasowanej@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Bardzo do twarzy nam w tych
murach)
.tt
Bardzo do twarzy nam w tych
murach szarych@ a murom dobrze
z naszymi twarzami@ i taka
jedność ścisła między nami@ że
możesz skryć się do najlichszej
szpary@ stać się liszajem,
tynku wybrzuszeniem@ bardzo do
twarzy mi w tych murach szarych@
bardzo do głosu nam z takim
milczeniem@ a myślom dobrze
niewypowiedzianie@ Boże -
dziękuję ci za to poznanie@
bom żył w tym mieście, ślepił i
nie wiedział@ jaki szept tutaj
w każdej ścianie siedział@
bardzo do twarzy mi w tych
murach szarych@ bardzo do
siebie mi z twarzą tynkową@ z
uchem w ścianie - słyszący
wreszcie każde słowo@ z tym
bólem gdy jak inni wciskając się
w ściany@ uczę się trzymać
grzbiet wyprostowany@ w
pęknięciu co się sypie nam
tynkiem nad głową@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (A kto z nas dojdzie)
.tt
A kto z nas dojdzie tam gdzie
iść mamy@ i co doniesie z tego
co władował@ w swoje toboły?
Jaka będzie mowa@ którą do
siebie kiedyś zagadamy?@
Czy Bóg w nas będzie taki jak
Bóg Żyda@ żeby przed nami
narody wzburzone@ rozgarniał
jako Morze Krwi Czerwone@ czy
też w niepamięć, półpamięć nas
wyda?@
Bracia, szukajmy w sobie tej
twardości@ zręczności, którą
Jakub miał gdy walczył z Panem@
aż stał się ciałem Jego, kością
z kości@ i z głębin nocy
wykrzesał świtanie@
.tc
Modlitwa koczownika
.tc
Znowu niebo rodzinne nad
nami@ niby namiot wędrowny
powiało@ i wzdrygnęły się domy
ścianami@ jakby ziemia spod nóg
uciekała@
szafy biedą_szmatą
wypełnione@ poderwały się w
juczne konie@ łóżka ciepłe
jeszcze od spania@ nastroszyły
do wędrowania@
gdzie pójdziemy? Tego nie
wiemy@ jeszcze niebo wpół na
pół zwinięte@ jeszcze trzyma
się, co jest pęknięte@ chociaż
sól na ustach czujemy@
pewno pieśń o narodzie
wybranym@ czeka nas u wodopoju@
Boże polny - przytrzymaj ten
namiot@ nad skuloną roślinką
spokoju@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (A kiedy stanę już pod ścianą)
.tt
A kiedy stanę już pod ścianą@ i
tylko beton widzieć będę@
niechaj mi będzie przypomnianą@
polska kolęda@
ja wiem, że straszno tak
wędrować@ z szopką gdzie się
świeczuszka stliła@ i ciągnąć
sznurek, kolędować@ by gwiazda
żyła@
ale choć Dziecię poczerniało@
a sznur od gwiazdy pachnie
strykiem@ choć wargi z mrozu
popękały@ grajmy muzykę@
choć pieśń jest wątła jak pisk
mysi@ dla nas stojących w
gorzkim cieniu@ ta gwiazda co
na nitce wisi@ będzie jak
Jasność Narodzenia@ którą, kto
uszy ma, usłyszy@ drgnieniem
sumienia@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Każdy ma swój mur płaczu)
.tt
Każdy ma swój mur płaczu.
Kawałeczek ściany@ w kuchni
albo w łazience gdzie tynk
obłupany@ odsłania beton,
którego nie strwoży@ żadne
przekleństwo ani Imię Boże@
i łza go nie przecieknie,
farba nie zamaże@ ile razy
klęczymy tam jak przed
ołtarzem@ modląc się: - Nikt w
narodzie nie jest w swoim
domu...@
Ile razy szukamy pęknięcia,
załomu@ gdzie można się
przecisnąć, utaić,
przetrzymać?@ Nie ma.@ Choć
miasta nasze jak niedoruina@
chociaż się sypią wcześniej
domów ściany@ zanim dom
westchnie ciepłem i jest
zamieszkany@ to wszędzie jest
jak pieczęć miejsce nieugięte@
płaczem kobiet a mężczyzn
rozpaczą przeklęte@
tam ludzie biją czołem. Proszą
o wytchnienie@ a beton
odpowiada im echem_milczeniem@
.tc
Modlitwa dla Małgosi
.tc
Panie, dotknij swoją dłonią@
naszych strachów, głów
spoconych@ popraw nam poduszki
zmięte@ niechaj kamień nocy
zmięknie@ niech radości listek
biedny@ we snach naszych tak
potrzebny@ zmieni się w zielone
drzewo@ gdzie w gałęziach niby
niebo@ czysty, dymny zapach
śliwek@ tak gwiaździsty, tak
prawdziwy@
byśmy ich cienisty granat@
smakowali aż do rana@
.tc
Przypowieść o Cyrenejczyku
.tc
Ani był przez Boga wybrany@
ani był przez Piłata skazany@
tylko stał przy krzyżowej drodze@
wystraszony i ciekawy
przechodzień@
i wybrali go żołnierze z
tłumu@ i zaczęli uczyć rozumu@
żeby wiedział co to jest
padanie@ umieranie przed
ukrzyżowaniem@
jak on bał się? - Tak jak my
się boimy@ jak on pocił się? -
jak my krwawimy@ płynąc nocą w
pościeli wilgotnej@ ślepiąc w
sufit jak w niebo samotnie@
jak on doszedł? - Tak jak my
dojdziemy@ jeszcze bladzi,
zdyszani, niemi@ w puste miasto
spod krzyża puszczeni@ co jest
drzewo, ból i gwóźdź nauczeni@
.tb
* * *
.tp
i będziemy się bać całym
ciałem@ jak on bał się -
Żydowina zwykły@ do pomocy Bogu
nienawykły@ który wiedział
tylko - Że
się stało@ że wyrwano go w
gorzki piątek@ i twarz Bogu
musiał pokazać@ i nie może już
swej twarzy zamazać@ i udawać,
że stoi z łzą w oku@ w miękkiej
mgle tych co patrzą się z boku@
.tc
Apokryf o Weselu
.tc
Gdy woda już została
odmieniona w wino@ a goście
smakowali wcale nie poznając@
że piją krew proroków i narodu
winy@ zaczęły się rozmowy -
Jako zmartwychwstaje@ naród, a
Mesjasz i mieczem, i cudem@
zakreśli tęczę nad wybranym
ludem@ gdy woda już została
odmieniona w wino...@
gdy ludzie cud spijali jak
wino zwyczajne@ nie pamiętając
octu z początku wesela@ ktoś
pomknął czekać tęczy na drogi
rozstajne@ a pieśń przy stole
wonna jak rozmaryn_ziele@
rozbujała o wojskach, co z Pana
imieniem@ jako Dawid rozłupią
Imperium kamieniem@ gdy ludzie
cud spijali jak wino
zwyczajne...@
Ona zakryła oczy, by łez nie
widzieli,@ bo wiedziała już o
tym, że się nie zobaczą@ i Bóg
im nie da tego, o co tak
krzyczeli@ tylko wygnania pieśń o
murze płaczu@ pogardę obcych,
co z ich ksiąg cierpienia@
wycisną moszcz na wino nowego
zbawienia,@ ona zakryła oczy by
łez nie widzieli...@
I myślała - czy starczy im w
tej drodze siły@ by chronić
naród niby kroplę w
wodospadzie@ gdy się języki,
rody, zwyczaje zgubiły@ gdy
nikt nie umie zgadnąć dokąd Bóg
prowadzi@ popatrzyła na
młodych, a łzy jak dwie blizny@
spłynęły po policzku...@ Jak od
miecza rany...@
.tb
* * *
.tp
Popatrzyła na młodych. Ślub
był tak udany@ i myślała - czy
starczy im w tej drodze
siły...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (A ty nam Boże przebacz)
.tt
A ty nam Boże przebacz, że cię
nie widzimy@ w kontuszu
przepasanym błękitem błyskawic@
a tylko Bogiem z drewna, kartofla i
gliny@ co się pochylił z nami i
poci się, krwawi@ a ty nam
wybacz Boże, że jesteś tak
mały@ abyś się wcisnął w worek
gdy zajdzie potrzeba@ pomiędzy
parę łachów, kilka kromek
chleba...@
Ty musisz być tak prosty by
ciebie poznały@ nasze palce w
ciemności...@ musisz być tak
znany@ taki codzienny, ciągle
dotykany@ by nawet dziecko
Ciebie potrafiło@ zrozumieć.
Kiedy słomki dwie na krzyż
złożyło@
.tc
Stara Baśń
.tc
Popatrzą kiedyś dzieci nasze
małe@ na życie ojców jak na
pola białe@ gdzie mróz się
wciskał w najmniejszą
szczelinę@ a śnieg zasypał góry
na równinę@ gdzie ponoć kiedyś
rzeki płaczami płynęły@ nie
wiadomo którędy - bo w kamień
się ścięły@ gdzie trawy
tratowano a znów słowo rosło@
choć nie wiadomo jakie - bo
ciszą zaniosło@
gdzie nie wiesz - Czy to, co
opowiadane@ o tym co gdzieś pod
śniegiem...@ prawdą. Czy
skłamane?@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Że usta nam krwawiły)
.tt
Że usta nam krwawiły jak
pęknięta rana@ twarz nasza
będzie obandażowana@ i w tej
białej ciemności@ kość się
zrośnie do kości@ ząb do zęba@
ręka do ręki@ udręka do
udręki@
aby wreszcie krew w nas nie
krwawiła@ zabliźniły się
blizny@ mowa nie mówiła@
abyśmy już nic nie chcieli@ i
tym się umieli weselić@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Śniłem, że Papież)
.tt
Śniłem, że Papież w komży tak
skrwawionej@ aż narodową barwę
miała - stał u progu@ i czekał
milcząc by mu otworzono...@ Dom
był bez okien. Drzwi jak wieko
grobu@ lecz nie wiadomo skąd
było wiadomym@ że w środku coś
chroboce, pełga jak
westchnienie@ jak kamień
niedobity...@ Wreszcie
otworzenie@ nadeszło. Rozłamały
się wrota z łoskotem@ i Papież
wszedł do środka. I wybiegł z
powrotem@ i wracał i wybiegał w
sutannie dźwigając@ obłamki
które były ciałem jego kraju@
układał je mozolnie mrucząc - O,
ten kamień@ bardzo wyraźne ma
Wawelu znamię@ a to od
Częstochowy kawałek ołtarza@ a
to ździebełko Narwi...@ Świat za
nim powtarzał@ skrzypiące nazwy
i próbował skleić@ tak jako być
powinno. Lecz nie po kolei@ nie
podług prawdy było, bo sens był
złamany@ i przed narodów okiem
kraj nieznany@ odradzał się tak
straszny że każdy się
wzbraniał@ dotknąć palcem i
sprawdzić jego
Zmartwychwstania.@
.tc
Modlitwa
na czas adwentu
.tc
Boże, uchroń nas od
nienawiści@ zostaw gorzkie
ziarno pamiętania@ aby żyli w
nas nasi najbliżsi@ którzy w
adwent zostali zabrani@
Boże daj ciemną dumę
milczenia@ ale zostaw nam
pogardy siłę@ dla tych co się
śmieją z poniżenia@ by im
Polska w kamień się zmieniła@
Boże, ucisz w nas zło i
zaciętość@ wspomóż tych, co z
głupoty są grzeszni@ zostaw dla
nich litość - listek święty@
gdy z narodu tylko współodeszli@
Boże zmień w jasność świeczkę
małą@ którą w oknach ciemnych
wystawiamy@ bo z ojczyzny tylko
tyle mamy@ ile prawdy i krwi w
nas zostało@
Boże pomóż gdy kamiennie
ciężko@ patrzeć jak ta świeczka
drży i kona@ nim się dźwignie w
Gwiazdę Betlejemską@ by twarz
każda była zobaczona@
Boże nie daj nam siebie
utracić@ zanim ciemność runie
rozłamana@ byśmy mogli spojrzeć
w twarz przyjaciół@ przyjaciele
mogli spojrzeć na nas.@
.tc!
Wiersze nowe
.tc!
.tc
Jakiż to cud...
.tc
Jakiż to cud wypłoszył nas,
błaznów z zawodu@ żeśmy uciekli
z pańskiego salonu@ i nie
chcemy smakować słodyczy z
ogrodów@ ni giętkich grzbietów
pogrzać w cieple tronu@
Pan nam pragnie wybaczyć,
gwiżdże, miękko wabi@ bo jednak
smutno bez naszych podskoków@
lecz my zmykamy patrząc ze łzą w
oku@ na rzeźką, mroźną wolność
która może zabić...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Gdy na twarz naszą)
.tt
Gdy na twarz naszą w szarości
zakrzepłą@ uśmiech z gazety
wycięty przylepią@
gdy każdy będzie do drugich
podobny@ jednaki ale w strachu
swym osobny@
gdy nie pozwolą nam nawet
milczenia@ a zaczną uczyć
sztuki zapomnienia@
gdy nam obrzydną naszych domów
ściany@ jakby ktoś obcy wciąż
za plecami@
kto nam pomoże oślepionym,
niemym@ pamiętać czym byliśmy.
I czym nie będziemy...@
.tc
Przypowieść o Maryi
.tc
Od wesela biedaków w
galilejskiej Kanie@ nie było o
niej słowa po Ewangielijach@ bo
niepotrzebna tam była Maryja@
gdzie było cudów wielkie
świętowanie@
nie słychać o niej w krzyku
palmowej Niedzieli@ gdy każdy w
mieście chciał być uczniem
Twoim@ gdy każdy wołał że już
się nie boi@ bo zna Mesjasza i
wyzwolicieli@
nie będzie jej gdzie ciemność
wieczerza zdradziecka@ nie
będzie jej gdy Judasz śliną was
obliże@ ale tak będzie stać pod
waszym krzyżem@ jako stała pod
męką Boga - swego dziecka@
gdy was odejdą wszyscy ona
pozostanie@ tak jak była przy
każdym gdyście się rodzili@ ona
uprosi byście wino pili@ nie
ciemną wodę śmierci. Ale
Zmartwychwstanie...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (My mali ludzie)
.tt
My mali ludzie cośmy do
ostatka@ stojąc u krzyża na
cuda czekali@ cośmy uciekli,
głowy pochowali@ i każdy sobie
gębę ręką zatkał@ już nie
będziemy o cudach gadali@ my
mali ludzie cośmy do ostatka@
my mali ludzie w strachu
czekający@ że przyjdą po nas i
na krzyż przybiją@ uciekaliśmy
od kobiet płaczących@
zapomnieliśmy Jana wraz z
Maryją@ bo się nam powróz
zacisnął pod szyją@ my mali
ludzie w strachu czekający@
my mali ludzie, cośmy
uwierzyli@ że Ty przemienisz
biedę w chleb i wino@
zobaczyliśmy Twoje ciało sine@
zamiast zwycięstwa octu się
napili@ my mali ludzie cośmy
uwierzyli@
jak ciemno, mroźno jest przy
Twoim grobie@ już dla nas domy
jak groby stawiają@ ty leżysz
martwy kiedy nas ściagają@ i
gdzie jest wino i chleb nie
odpowiesz@ kiedy uczniowie
właśni cię zdradzają@ jak
ciemno, głucho jest przy twoim
grobie...@
.tc
Aniele Stróżu
.tc
Kto już umie tak kłamać, że
siebie oszuka@ temu lżej.@ Nie
każdemu udaje się sztuka@ stąd
w krzakach, bramach domów leżą i
bełkocą@ ci co skoczyli i
niedobrze spadli@ Aniele Stróżu
bądźże nam z pomocą@ naucz nas
łgać - żebyśmy siebie
zapomnieli@ ani nie
sczerwienieli ani też pobladli@
naucz nas patrzeć - byśmy nie
widzieli@ naucz nas mówić - by
nikt nie rozumiał@ naucz nas
słyszeć - by nikt nic nie
słyszał@ wygładź skrzydłami
wszystko co wzburzone@ ażeby
była@ równina i cisza@ na
wieki ustalone@
.tc
Dzięcielina
.tc
A Bóg nasz gdzie? W maleńkim
kraju@ co się dzieciństwa
ojczyzną nazywa@ jest to kraina
niby mleko ckliwa@ tam nasze
dzieci nigdy nie bywają@
i my tam nie byliśmy. Ale
pamiętamy@ lipy pszczeliste,
drewniane kapliczki@ rynki
miasteczek czyste jak
kantyczki@ a w każdym domku
Panna z Ostrej Bramy@
tam się nasz Bóg przechadaza.
Wącha dzięcielinę@ i kiwa do
nas łapką. A my z drugiej
strony@ ganiamy po śmietnisku.
Każdy utrudzony@ każdy spocony
i skurwiony krzynę...@
Ach tłusta łapko
Boga_Dzieciątka dzieciństwa@
machaj nam, pobłogosław tę
dolinę świństwa@ gdzie każdy
takim wspomnieniem skłamanym@
okrywa jak łopianem@ liszaje i
rany@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Chcemy się schować w
domach)
.tt
Chcemy się schować w domach. A
gdzie nasze domy@ gdzie nasze
dziury mysie, ciche, duszne,
ciepłe@ okna będą wybite i
drzwi wywalone@ może do domów
już nie wracać lepiej@
no a gdzie wrócić? Trzeba
gdzieś tam wracać@ żeby zostać
wygnanym i z płaczem odchodzić@
więc jak nie może być tutaj
inaczej@ niech się i w takim
domu nasze dziecko rodzi@
.tc
List
.tc
Co u nas? Jak to u nas. Lepiej
być nie może@ no to i dobrze,
że aby nie gorzej@ żyjemy
świetnie, bo jeszcze żyjemy@ i
nie zginęło nam nic oprócz
kraju@ trochę go ludzie po
nocach szukają@ ale w ogóle
zwyczajnie się dzieje@ jakeśmy
tu zwyczajni, że się zawsze
działo@ każdy dowcipy pędzi i
do gardła leje@ jak ci opowiem
strasznie się uśmiejesz@ to co
się działo gdzieś się
zapodziało.@
.tc
A ty śpij
.tc
A ty śpij duszyczko@ a ty
śpij siostrzyczko@ aż do rana@
a ty śpij@ żebyś była wyspana@
przed@ śmiertelną@ kantyczką@
.tc
Uciekamy
.tc
Uciekamy do swoich domów@ i
po kątach szukamy schronienia@
tak myślimy żyć po kryjomu@ jak
cień cienia - aż do ozdrowienia@
jeżeli kiedyś spotkam ciebie -
udaj@ że nie widzisz mnie. Ja
też oślepnę@ zamiast cudu
została nam nuda@ więc nie
mówmy o tym. Tak lepiej.@
.tc
Stacja Reduta Ordona
.tc
Na warszawskim przedmieściu
śmieciem otoczona@ stoi między
torami Reduta Ordona@ na torach
czeka pociąg. W zatęchłych
wagonach@ dyszą ludzie - po
usta we śnie zanurzeni@ modlą
się: - Czy drgnie, ruszy, czy postoi
jeszcze@ dojdzie na czas, nie
dojdzie?...@ Wiatr zarywa
deszczem@ przez rude błoto,
zdartą skórę ziemi@ zza mgły
widać grzbiet bloków w szereg
nastroszonych@ starych już od
nowości...@ Zatrzęsły się
domy@ nie, tylko pociąg ruszył,
zazgrzytał, przystanął@
zatrąbił, czeka swego sygnału@
szarpnął - i odpłynęła spod
okien pomału@ ziemia reduty.
Ktoś w kącie pod ścianą@ dusi
się zmorą...@ Lecz, bracie,
jedziemy@ powoluśku dychamy.
Choć to nasza pora@ chociaż
wstaliśmy świtkiem to niewiele
wiemy@ jak tam nasz wagon
dojdzie. Wielki tłok na torach@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Koledzy - myśmy już umarli)
.tt
Koledzy myśmy umarli@ choć
skóry z nas jeszcze nie zdarli@
choć bujna grzywa na grzbiecie@
jeszcze nas słodko gniecie@
koledzy myśmy...@
Już każdy włos policzony@
zważony i ułożony@ a nad
głowami naszymi@ wilgotny
oddech ziemi@
koledzy...@
Ale dopóki nie wiedzą@ i
jeszcze nas gonią, śledzą@
czujemy jak złość w nas żyje@ i
niby serce bije@ kole...@
.tc
Przed lotniskiem Okęcie
.tc
I tak leżał ten chłopiec chory
lub napity@ na skrzyżowaniu.
Jedno ramię krzyża@ ciągnęło
się do placu gdzie słup w miasto
wbity@ a na nim spiżowymi
cyframi spisane@ jak daleko do
Rzymu, Moskwy czy Paryża...@ A
drugie ramię szło - gdzie domów
ściany@ ciemne, milkliwe. - Bo
Warszawa teraz@ śpi wcześnie i
nie gada.@ Chłopak siły
zbierał@ oderwał dłonie do
bruku przybite@ i ruszył -
gdzie mówili - że jest okno
świata@ gdzie - parę złotych
płacisz i przez szklaną ścianę@
patrzysz jak ludzie lecą w
swobody nieznane@ za późno
było. Dziś już nikt nie latał@
i tylko w krzakach na skwerku
chrapali@ ci co już prawdę
znali:@ bo długo spadali@
.tc
Czyściec
.tc
Ach, żyjemy, żyjemy, ciągle
coraz żywiej@ prawdę sobie
prawdzimy coraz to prawdziwiej@
zapatrzeni w węgielek co w piecu
się żarzy@ i obmywa nam cienie
w poczerniałych twarzy@
ach, wierzymy, taką wierną
wiarą@ że nikt się nie starzeje
zapadając w starość@ bo ci co
zmarli dalej siedzą z nami@ i
są jak byli będąc - tacy sami@
czasem drzwi się otworzą,
dmuchnie ostro chłodem@ do
koślawego pieca podejdzie ktoś
młody@ wyciągnie zza pazuchy to
co i nam dano@ krzyż w
cierniowej koronie, ulotkę tę
samą@
siadaj kolego między
umarłymi@ bo z nimi mniej
boleśnie pewno się dogadasz@
niż z nami śmierdzącymi ciałem,
półżywymi@ pytającymi siebie:
Przegrana, czy zdrada...@
.tc
Anioł Zwiastowania
.tc
Nas trzech z narodu wybranego
ponoć@ siedziało, jabłcok w
krzakach popijając@ wokoło
błoto, ściany zimnych domów@
koparka, ludzie co się
sprowadzają@ akwizytorzy pilnie
biegający@ od okien
uszczelniania i drzwi obijania@
koło nas rura i gumiak tonący@
jak gdyby jakiś Anioł nie
doniósł posłania@ wystraszył
się i zmyka po zimowym niebie@
z którego lepiej widać - ale nie
dosłyszysz@ kto tam od
szczęścia płacze bo dostał
mieszkanie@ i teraz będzie mógł
umrzeć u siebie@ kto tam w mur
wali głową...@ albo pije w
ciszy@ jako i my - wpatrzeni
gdzie Pana posłaniec@ znika na
wysokościach...@ Żegnamy Go
czekaniem...@
.tc
Na irlandzką nutę...
.tc
Umieraj mój narodzie - z
większym wdziękiem umieraj@ bo
się znudziły tobą szacowne kraje
tej ziemi@ po co swój łeb
podnosisz, po co oczy
otwierasz@ wejdź w jaką mysią
dziurę. Naucz się co to
ciemność@
zrozum milczenie małych,
gryzonia robotę skrzętną@
zbieraj ziarnko do ziarnka, ulep
bogactwo z niczego@ zródź nowe
mioty pokoleń - cichych,
szarych, majętnych@ mysz
rządzić będzie w śmietnisku
przyszłego stulecia ciemnego@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (W nocy domów)
.tt
W nocy domów@ zmiętej
pościeli@ ludzie śpią@ jakby w
grobie leżeli@
język siny@ jak krew skrzepła
w ranie@ szczęki jeszcze@
niepodwiązane@ ciała tak
poskręcane@ jakby ich z krzyża
zdjęli@
pod koniec nocy@ budzik
terkoce@ zaczyna się
zmartwychwstanie@
wychodzą zmęczeni z grobów@
nie ma innego sposobu@ na
przetrwanie@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Gdzieżeś ty bywał)
.tt
Gdzieżeś ty bywał@ czarny
baranie@ pod ziemią@ gdzie
ciemność@ mój jasny panie@
co żeś tam słyszał@ czarny
baranie@ skąd płynie cisza@
mój szary panie@
coś tam powiedział@ czarny
baranie@ że ich odwiedzisz@
mój ciemny panie@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Żeby już nie było zwątpienia)
.tt
Żeby już nie było zwątpienia@
to wygnają nas z naszego
sumienia@ gdzieś na pola jak
gazeta pusta@ gdzie się słowom
urządza musztrę@ gdzie zabiorą
wszystko co nasze@ i ubiją w
rekruckie kamasze@ żeby już nie
było zwątpienia...@
Co ci powiem bracie dobrego@
gdy zatupiesz obok w szeregu@
co ci powiem na zadyszce
postoju@ gdy nas ciemną siwuchą
napoją?@ Ja sam nie wiem kiedy
wrócimy@ z tego kraju milczącej
zimy@ co ci powiem bracie
dobrego@
wędrujemy, wędrujemy,
wędrujemy@ kraj przed nami
coraz bardziej niemy@ i
wierzymy, wierzymy, wierzymy@
że wrócimy, wrócimy, wrócimy@
zapnij szynel i chroń ile
możesz@ tę dziecinną wiarę w
Imię Boże@ co tam masz aby było
swojego@ co ci powiem bracie w
szeregu?...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Przyjdź do nas Panie)
.tt
Przyjdź do nas Panie jak ktoś
niewiadomy@ nieważny - byśmy
ciebie nawet nie poznali@ wtedy
mniej może będziemy kłamali@
kiedy będziesz pełganiem -
blaskiem świeczki skromnej@
bo dla nas światło spojone
ciemnością@ z duchotą, sadzą co
płomyk oblepia@ niewiele
zobaczymy kiedy nas oślepiasz@
więc nam twoje wesele pomieszaj
z żałością@
przyjdź do nas Panie jak ktoś
niewiadomy@ bądź dla nas z krwi
i potu, strachu i kłopotów@
choć świta, kogut pieje, znów
nie jestem gotów@ ciemne są
moje strony...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (A ty wierna rzeko płyń)
.tt
A ty wierna rzeko płyń jeżeli
możesz@ zanieś zżółkłe wody aż
śmierdzące morze@ to już nie te
czasy by rany obmywać@ widząc
jak krwi kropla przez kraj
cały spływa@
to już nie ta ziemia to już
nie ta Wisła@ popatrz - pełznie
fala, tępa, zawiesista@ nasza i
nie nasza znana i nieznana@ w
takich się będziemy teraz
chrzcić jordanach@
.tc
Mazurek
.tc
Ech bracie wyciągnij ręce@
ile ci deska da łaski@ zapukaj
melodię w trumience@ odetchnij
głęboko piaskiem@
jakże ten kraj nasz szeroki@
od łzy do łzy żywicznej@ dół na
dół metra głęboki@ a nad nim
kopczyk prześliczny@
żeby nam zmartwychpowstanie@
nie przyszło czasem do głowy@
to kołek - krzyż osinowy@ na
naszych piersiach stanie@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Był sobie kraj)
.tt
Był sobie kraj i już go więcej
nie ma@ był sobie człowiek -
właśnie się odmienia@ kto, co?
pytają - Nikogo, niczego@ nie
ma już komu czemu spotkać kogo
czego@ kogo co to obchodzi kim
czym się staniemy@ o kim o czym
wspominamy w tej wędrówce
ciemnej...@
.tc
Czyżby Duch Święty
odszedł
.tc
Czyżby Duch Święty odszedł z
tego kraju@ czy tylko stulił
skrzydła i siebie zataił@ i
czeka - czy po tańcu
zielonoświątkowym@ kiedy nam
nagle spełzły płomienie nad
głową@ kiedy miast prorokować w
przeróżnych językach@ to nawet
w swoim własnym gęba się
zamyka@ kiedy po wielkim świetle
co było nam dane@ świat nas
wyśmiewa jak bandę pijanych...@
- Czy teraz właśnie - Gdy
jesteśmy sami@ i ciemność się
nad nami z hukiem zatrzasnęła@
uwierzymy w to światło co wiało
nad nami@ że jeśli pali jak
iskra. NIgdy nie zginęło...@
Czyżby Duch Święty odszedł z
tego kraju@ czy tylko stulił
skrzydła i siebie zataił?@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Ponieważ nic się już nie
wydarzy)
.tt
Ponieważ nic się już nie
wydarzy@ idźmy spokojnie spać
na cmentarzu@
ziemia nie będzie głowy
uciskać@ boć przytulista ziemia
ojczysta@
przeczekać trzeba aż złe
przeminie@ pośród przyjaciół
albo w rodzinie@
a gdzie rodzinę
najrodzinniejszą@ a gdzie
przyjaciół mamy
najszczerszych?@
Jak nie w tych boksach z
nibykamienia@ w ścianach z
lastrika, piołunu, cienia...@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Boże - ja czuję)
.tt
Boże - ja czuję przyszła
chwila taka@ żeby choćbyśmy
krzyczeli słowem nie odpowiesz@
i nie wiem nawet czy nasi
wnukowie@ będą to Słowo mogli u
ciebie wypłakać@
więc chcesz być teraz
Milczeniem i patrzeć@ który to
z nas się zwinie w sobie,
zesobaczy@ z jakiej kto kości z
nas i ze krwi jakiej@ i czekać,
nie rozedrzeć ni słowem, ni
znakiem@ tej mgły w którą
idziemy@ tych strasznych lat
niemych@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Uciekają chłopcy)
.tt
Uciekają chłopcy z gitarami@
w świat daleki co się zamknął
przed nami@
wydeptują trampkami drogę@
wypukują drzwi na swobodę@
tyle idzie ich aż niebo w
kurzu@ śpiewających pieśni o
podróży@
aż po latach gdy wiatr
zadmucha@ i opadnie pyłu
płachta sucha@
to zobaczę, że tak samo byli@
jak my - w kółko po celi
krążyli@
uciekają chłopcy z gitarami@
w świat daleki co się zamknął
przed nami@ tyle idzie ich,
kurz w gardle dusi@ widać musi
być tak@ widać musi.@
.tc
Wszyscy dziś ponoć piją
.tc
Wszyscy dziś ponoć piją. Lecz
jakby inaczej@ nie ma śpiewania
i nie ma gadania@ nikt się niby
nie boi i nikt nie zabrania@
nikt nie notuje i nikt nie
podpatrzy@
nawet diabeł co kiedyś gęsto
nam dolewał@ robi to od
niechcenia.@ Aby dalej było@
trochę we łbach łupało, coś pod
dołkiem mgliło@ jakby się po
nas wiele nie spodziewał...@
.tc
Pan, który ziemię zna
.tc
Pan, który ziemię zna, nie
zapomina@ o nas. Lecz wierzy,
że sami wstaniemy@ i odwalimy z
piersi kamień ciemny@ Pan,
który ziemię zna nie
zapomina...@
Pan, który widział Łazarza,
wie o tym@ jak w naszym grobie
duszno, co nam robak szepce@ że
Bóg swą twarz odwrócił i nas
wskrzesić nie chce@ Pan, który
płakał z Łazarzem, wie o
tym...@
Pan, który ziemię zna, nie
zapomina@ ale choć szepnął:
"Wstańcie" - sami z naszej
twarzy@ musimy zdjąć jad trupi,
wonności, bandaże@ i mieć tę
siłę co była w Łazarzu@ żeby
wyczołgać się z milczenia
grobu@ i twarz niepewnie siną
znów pokazać Bogu@
Pan, co z Łazarzem płakał, wie
jak boli@ światło w źrenicach
gdzie już gościł robak@ Pan wie
że odmykamy powieki powoli@
inni tego nie wiedzą. Dalej trwa
żałoba.@
.tc
Przy kościele św. Stanisława
.tc
Plac płonął ogrodzony małymi
świeczkami@ jak zadusznymi
Polski granicami@ w kościele
grób kopano. A nie szło to
sporo@ bo już pod warstwą ziemi
cienką jak milczenie@ łopaty
zadzwoniły o stare kamienie@
barykad... Ludzie stali szarą,
nocną porą@ śpiewano pieśni,
ktoś wciśnięty w ścianę@ robił
na nowo rachunek sumienia@
modląc się i szukając siły
przebaczenia...@ Ciągle nie
było jasno powiedziane@ kiedy
przywiozą ciało@ jakby tam je
chcieli@ wskrzesić na swoją
modłę. Choć zamazać rany@ żeby
ten trup był cichy i nie
rozpoznany@ jak tyle innych, co
w ziemi leżeli@ a nikt jak
dotąd nie był przyzywany@ żeby
się nie musiał przed krajem
tłumaczyć@ przestąpić tę
granicę światła. W oczy
patrzeć@ wysłuchać tego jak mu
lud wybaczył@ i wiedzieć, że
choć władzę ma to nic nie
znaczy.@
.ty
* * *
.ty
.tt
*** (Że nikt nie zna dnia ani
godziny)
.tt
Że nikt nie zna dnia ani
godziny@ to się bracie razem
pomodlimy@
że nikt nie wie czy gdzie nie
zaginie@ zapamiętaj bracie
brata imię@
by spod ziemi, czy wody
wiślanej@ mógł odezwać się na
twoje wołanie@
w takiej ziemi bracie żyjemy@
że musimy szukać pod
milczeniem@
czasem jedni giną tu bez
wieści@ aby inni prawdę w sobie
znaleźli.@