Pytania i odpowiedzi do Rozmów z Bogiem rtf

Pytania i odpowiedzi do „Rozmów z Bogiem”

Podziękowania

Przede wszystkim, jak zawsze, składam podziękowania mojemu najbliższemu przyjacielowi, Bogu. Żyje mi się coraz lepiej, odkąd rozpocząłem szczerą, autentyczną rozmowę z Bogiem, a od kiedy staliśmy się przyjaciółmi, cudom nie ma końca.

Następnie dziękuję mojej żonie Nancy oraz dzieciom. Dzięki nim mogłem poświęcić się pisaniu i podzielić się ze światem tym początkowo tak osobistym doświadczeniem, przy okazji stawiając cały dom na głowie.

Winien jestem wdzięczność, szczególnie za tę książkę, mej wspaniałej przyjaciółce i asystentce zajmującej się projektami specjalnymi, Rosę Wolfenbarger, która całymi latami gromadziła, archiwizowała, szufladkowała odpowiedzi, jakich udzielałem pisemnie na przysyłane do mnie listy, i wiele miesięcy spędziła na przeglądaniu i wybieraniu odpowiedzi, które złożyły się na niniejszą książkę.

Wstęp

Każdemu człowiekowi nasuwają się pytania dotyczące życia, każdy chciałby wiedzieć, na czym właściwie polega życie. Każdy człowiek zna też odpowiedzi. Nie każdy jednak o tym wie.

Ja na pewno nie wiedziałem. Szukałem odpowiedzi wszędzie - tylko nie we własnym wnętrzu. Słuchałem rodziców, rodzeństwa i przyjaciół, nauczycieli, pastorów, przywódców, autorów, filozofów - kogokolwiek, kto moim zdaniem miał coś do przekazania.

Potem zwróciłem się do Boga.

Zasypałem go pytaniami. I w końcu uzyskałem odpowiedzi. Z tych odpowiedzi powstawały kolejne księgi Rozmów z Bogiem. Dały one początek dalszym pytaniom. Nie tylko z mojej strony, ale od wielomilionowej rzeszy czytelników tych książek.

Z otrzymanych odpowiedzi za najważniejszą uważam tę, że nie muszę nikogo pytać. Wszystkie odpowiedzi, oznajmił mi Bóg, noszę we własnym wnętrzu. Wystarczy, że zagłębię się w siebie. Nic więcej nie trzeba robić. We własnym wnętrzu spotkamy Stwórcę. Albowiem Bóg przebywa w każdym z nas.

Oczywiście, nie ma nic złego w pytaniu innych. Od Innych Cząstek Boga mogą płynąć cenne, niekiedy nawet pożyteczne dla ciebie nauki. Warto jednak pamiętać, że żadna inna cząstka Boga nie usłyszy przesłania skierowanego do ciebie wyraźniej niż ta cząstka Boga, która jest w tobie. Zatem słuchaj rad, rozważaj nauki, zasięgaj opinii, ale zawsze dokładnie porównaj je z tym, co podpowiada ci twój Wewnętrzny Głos. Jeśli bowiem wyniesiesz otrzymywane z zewnątrz przekazy do rangi Prawdy Absolutnej, ogłosisz tym samym, że nie jesteś źródłem. A to zadałoby kłam twojej istocie.

Może to zabrzmieć dziwnie w książce, która bądź co bądź zawiera pytania, ale jest jak najbardziej słuszne. Nie chcę bowiem wywołać wrażenia, że odpowiedzi tutaj podane są bardziej autorytatywne niż te, jakie dyktuje ci serce. Tam bowiem, w sercu, kryje się prawdziwa mądrość.

Czasami wartość przekazu płynącego z innego źródła polega przede wszystkim na tym, że otwiera cię na twoją własną prawdę. Z takim przekonaniem przygotowaliśmy tę książkę. Dlatego też poświęcam czas, a także miejsce na łamach naszego biuletynu na to, aby odpowiedzieć chociaż na niektóre z ponad trzystu listów, jakie co miesiąc otrzymuję od ludzi z całego świata, z pytaniami na temat Rozmów z Bogiem i stosowania ich przesłania w codziennym życiu. Z tego względu również wybraliśmy i zamieściliśmy w tej książce najciekawsze pytania i odpowiedzi ze zbiorów zgromadzonych w ciągu pięciu lat istnienia biuletynu.

Nie zdziw się przy czytaniu tych listów, kiedy znajdziesz w nich odrobinę samego siebie. Przecież wszyscy zadajemy sobie te same pytania. Wszyscy rozpatrujemy, z własnej perspektywy, te same zagadnienia. Toteż trzymasz teraz w ręku nie książkę, lecz zwierciadło.

Proszę, żebyś wejrzał w nie głęboko. Zobacz, co się w nim odbija. Kto wie, czy nie twoja własna droga do Najwyższej Prawdy.

Neale Donald Walsch sierpień 1999 Ashland, Oregon

Rozdział 1

Pytania złożone

Uwielbiam pytania. Poszerzają moje horyzonty myślowe. Im trudniejsze pytanie, tym bardziej mnie pociąga. Dlatego taką frajdę sprawiło mi odpowiadanie na pytania w niniejszej książce. Niektóre z nich stanowiły dla mnie nie lada wyzwanie, ponieważ przemawiała przez nie pasja, frustracja, dociekliwość umysłów śmiałych i nie dających się zbyć byle czym.

Starałem się uporządkować poruszane kwestie według tematów. Jednakże autorzy kierowanych do mnie listów nie zawsze ograniczali się w nich do jednego tylko zagadnienia. Zamierzałem te wieloaspektowe dociekania rozbić na poszczególne składniki, te zaś przydzielić do ściślej określonych kategorii, lecz w końcu uznałem, że w ten sposób straciłyby wiele ze swej przebojowości. Urok tych pytań polega na tym, że są skomplikowane i wielowarstwowe.

Tak jak samo życie, rzecz jasna. Zatem oto one, pytania z życia wzięte. Prawdziwe pytania o prawdziwym życiu, stawiane przez prawdziwych ludzi.

Dlaczego ludzie nawzajem się ranią?

Na imię mam Penny i Twoja książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie! Neale, pod wpływem Twojej książki nasunęły mi się następujące pytania:

  1. Nadal nie rozumiem, dlaczego ludzie ze sobą związani, zwłaszcza w rodzinie, nieustannie ranią się nawzajem, a ich związek przeżywa wzloty i upadki. Czy w ten sposób dochodzi do głosu karma z poprzednich żywotów?

  2. W Twojej książce Bóg powiada, że kolor biały nie oznacza braku barwy, lecz barwę zawierającą wszystkie pozostałe. Czy ma to odniesienie również do rasy? Czy wobec tego biały człowiek skupia w sobie wszystkie inne rasy? Ciekawi mnie, jako Murzynkę, po co Bóg stworzył ludzi o różnych kolorach skóry i jakie są Jego/Jej zapatrywania na obecne stosunki rasowe. Wiem, że nie ma rasy wyższej, ale zależy mi na tym, aby Bóg to potwierdził.

  3. Czy na pewno diabeł nie istnieje? Kim był Lucyfer? Czy zło na świecie bierze się tylko i wyłącznie z człowieka? Nie czai się gdzieś tam zły duch? Zdajesz sobie sprawę, jakie to niesie ze sobą następstwa uwolnienie od lęku, uwidocznienie się kryjącego się w nas potencjału?

  4. Jak mogę wyzbyć się mego strachu dosłownie przed wszystkim?

  5. Czy Bóg to „on” czy „ona”? Jak to jest naprawdę? Jak do Niej się zwracać? Czy Ona przywiązuje do tego znaczenie? Może wszystko Jej jedno? Przed przeczytaniem Twojej książki nie ośmieliłabym się stawiać takiego żartobliwego pytania.

  6. Czy występują na świecie religie, które zawierają w sobie prawdziwe przesłania Boga? Zostałam wychowana w wierze katolickiej, ale rozstałam się z kościołem, kiedy na własną rękę zaczęłam poszukiwać prawdy. Nie wiem, jak siebie określić, jedynie jako „Dziecko Boże”. Głęboko wierzę w Jezusa (ponieważ odpowiedział na moje wezwania niejeden raz), więc mogę chyba zaliczyć siebie do chrześcijan. Podzielam też wiele poglądów ruchu Nowej Ery, choć nie wszystkie. W sumie wychodzi na to, że jestem chrześcijanką Nowej Ery (uśmiech).

7. I na koniec, jak rozmawiać z Boginią? Czy przemówi do mnie pomimo tych wszystkich moich lęków i wątpliwości? Jak nawiązać z Nią łączność? To zabrzmi głupio, ale chcę usłyszeć od Niej, że mnie kocha, i poczuć Jej miłość. Chciałabym poświęcić się służbie innym, ciężko dotkniętym przez los, ale pragnę otrzymać od Niej wskazówkę, na czym się skupić - na chorych na AIDS, bezdomnych, dzieciach? Możesz mi pomóc? Mam nadzieję, że docenisz moją szczerość, i ufam, że mi odpiszesz. Z serdecznymi pozdrowieniami i podziękowaniami, Penny.

Moja cudowna, cudowna Penny, oczywiście, że odpowiem. Co za list! Mógłbym na jego podstawie napisać całą książkę! Zajmijmy się twoimi pytaniami po kolei.

1. Ludzie ranią siebie nawzajem w związkach, ponieważ się ranią. Po prostu tak postępują, Penny. Nie ma po temu szczególnego powodu, takiego jak, na przykład, „dochodząca do głosu karma z poprzednich żywotów”. Tak się w życiu dzieje. Nikt nie zadaje bólu drugiemu z nikczemnych pobudek. Zapamiętaj dwie ważne rzeczy, Penny:

- Nikt nie postępuje niewłaściwie, zważywszy na jego widzenie świata.

- Każdy atak to wołanie o pomoc.

Ludzie ranią jeden drugiego, ponieważ pragną czegoś, co jak sądzą, nie jest im dane, albo mają do czynienia z czymś, czego nie chcą. Ich położenie sprowadza się albo do jednego albo do drugiego i nie wiedzą, jak sobie z tym poradzić. Uważają, że jedynie kosztem cierpień drugiej osoby mogą postawić na swoim czy zaspokoić swoje pragnienia. Wcale nie musi tak być, ale oni o tym nie wiedzą. Nie pojmują, jak można „uzyskać to, czego się pragnie”, albo „usunąć to, czego się nie chce”, bez zadawania bólu drugiej osobie.

To świadomość, nie zamiar, stanowi problem. Przyjmij każdą zadaną ranę z miłością i współczuciem. Współczuciem dla przejawionego w ten sposób braku zrozumienia (wszystkim nam się to zdarza), miłością wobec jakże ludzkiego dążenia - mimo że mocno chybionego - do rozwiązania własnych dylematów i nadania sensu własnemu życiu.

Wszyscy uczestniczymy tu w dziele stawania się. Stwarzania. Bycia. Niektórzy potrafią „być” czymś więcej niż inni. Tak już Jest. Ja nazywam to „Jestestwem”. Pogódź się z tym z uśmiechem. Przygarnij do serca z miłością. Zrozum, że nikt nie chce cię skrzywdzić. Robią to nieumyślnie, albo rzeczywiście celowo, ponieważ nie znają innego sposobu na doświadczenie tego, czego pragną. Następnym razem, gdy ktoś cię zrani, nie zważaj na ból i zadaj jedyne pytanie, które ma znaczenie: Czego chcesz lub potrzebujesz tak bardzo, że w twoim przekonaniu musisz mnie zranić, aby to zdobyć? Możesz zadać sobie to pytanie po cichu, w duchu, albo jeśli wasz związek oparty jest na szczerości i otwartości, możesz to wypowiedzieć na głos. Spróbuj tego kiedyś. To znakomity środek na uciszanie kłótni. To znakomity środek na przerwanie pasma upokorzeń.

Czego chcesz lub potrzebujesz tak bardzo, że w twoim przekonaniu musisz mnie zranić, aby to zdobyć?

Co takiego chcesz zyskać lub poczuć w tej chwili?, Czy mogę jakoś pomóc ci to osiągnąć nie wyrzekając się swej tożsamości?

Nawet zadanie sobie tych pytań w duchu może odmienić sytuację tak dramatycznie, tak nagle, tak silnie, że nie nadążysz za rozwojem wypadków. A twój partner nie będzie się mógł nadziwić, na jaki poziom duchowy się wzniosłaś! Wiele jeszcze można by powiedzieć na ten temat.

2. Nie mogę się tu wypowiadać w imieniu Boga, Penny. Odnosi się to do wszystkich stwierdzeń zawartych w tej książce. Nie jest ona kontynuacją Rozmów z Bogiem.

Nie mogę teraz tak po prostu usiąść, kiedy najdzie mnie ochota, i na życzenie zacząć odbierać przekazy, które złożyły się na tę książkę. Jak zaznaczyłem w Księdze 1, cały ten proces trwał rok. Księga 2, to kolejny rok, a Księga 3 powstawała jeszcze dłużej. Nie twierdzę więc, że list, który trzymasz w ręku, to komunikat prosto od Boga czy dzieło natchnione, jak określam trylogię Rozmów z Bogiem. Odpowiedzi, jakie kieruję do czytelników, oddają to, co sam wyniosłem z tego doświadczenia. Zawarłem w nich własne rozumienie, wynik sześciu lat spisywania „dyktowanego” mi materiału do trylogii. Chcę postawić sprawę jasno. Wystrzegam się jak ognia powoływania się na autorytet Boga, w myśl zasady, że „przez usta Neale'a przemawia sam Bóg”. Byłoby ogromnym - kolosalnym wręcz - błędem przypisywanie mi takich intencji.

Jeśli chodzi o twoje pytania dotyczące rasy, Penny, to nie sądzę, że biały człowiek skupia w sobie wszystkie inne rasy. „Biała rasa” to po prostu jeden z odłamów Rasy Macierzystej, a wyznaczająca ją pigmentacja i cechy fizyczne to nic więcej, jak skutek biologicznych wymogów przetrwania w najwcześniejszych fazach rozwoju ludzkiego gatunku, w odpowiedzi na zróżnicowane warunki środowiskowe. Te odmiany wciąż rozrastają się w oparciu o dziedziczony zasób genów, ustalony w tamtych czasach i przekazywany z pokolenia na pokolenie.

Co się tyczy pytania, „Po co Bóg stworzył ludzi o różnych kolorach skóry?”, nie wydaje mi się, aby Bóg pewnego pięknego ranka usiadł sobie i powiedział, „Stworzę teraz wiele ras ludzi, o różnych kolorach skóry i cechach fizycznych”. Myślę, że Bóg po prostu pozwala toczyć się procesowi życia, a z tego procesu wyłaniają się wszystkie rzeczy. Nie tylko rasy, ale i wulkany. Huragany. Trzęsienia ziemi. Ludzkie błędy i potknięcia. Kpiny ze sprawiedliwości. Dobroć i miłosierdzie. Cokolwiek wymienisz. Nie sądzę, aby Bóg wymyślał i stwarzał po kolei „warunki i okoliczności” ludzkiego doświadczenia, albo nawet wszystkie naraz, jednym mistrzowskim posunięciem. Uważam, że Bóg stworzył życie jako takie, w obrębie fizycznego wszechświata, i ustanowił wyborne prawa, które rządzą jego przebiegiem. Nauka stanowi próbę odkrycia tychże praw, zrozumienia ich i wykorzystania do osiągnięcia pożądanych wyników. Istnieje nawet duchowy ruch o nazwie Religious Science, którego podstawą jest założenie, że prawa Boga są zrozumiałe dla człowieka, a spożytkowanie ich przynosi zbliżone i przewidywalne wyniki.

Natomiast, jeśli chodzi o to, „jakie są Jego/Jej zapatrywania na obecne stosunki rasowe”, tego nie wiem. Musiałabyś zwrócić się do Niej. Ale domyślam się, jak Bóg mógłby odpowiedzieć na to pytanie. Sądzę, że Bóg rzekłby: „Ludzie zdradzają niezwykłe upodobanie do podkreślania tego, co ich różni, i tworzenia na tej podstawie podziałów. Wykształciliście gatunek, który niechętnie odnosi się do różnic. To właśnie ta jedna ludzka wada odpowiedzialna jest za ogrom nieszczęścia, jakie szerzy się na świecie. Gdybyście tylko zdołali się wznieść ponad własne odmienności i przestali wznosić z ich powodu bariery między sobą; gdybyście umieli skupić się z miłością na tym, co was łączy - umiłowaniu pokoju, pragnieniu kochania i bycia kochanym, nadziei na godne życie w świecie wolnych wyborów, tęsknocie za warunkami sprzyjającymi wyzwoleniu waszego najwyższego potencjału, żarliwym i nieustającym wewnętrznym nakazie wyrażania tego, co w was najlepsze - gdybyście potrafili dostrzec w nich istotne składniki człowieczeństwa i pielęgnowali je, krzewili, umacniali, zamiast umacniać strach, złość, nienawiść i podejrzliwość, jako pochodne waszych podziałów, wówczas po wsze czasy odmieniłby się całokształt ludzkiego doświadczenia i nastałby raj, jaki dla was na początku urządziłem”.

Wreszcie, wierzę, że Bóg podsumowałby to wszystko jednym doniosłym stwierdzeniem: „Prawdą jest też Penny, że nawet Ja nie jestem od was 'wyższy'. Kiedy to zrozumiesz, zobaczysz, na czym polega najwspanialszy dar dany wam od Boga: każdy z was nosi w sobie mądrość, potęgę, doskonałość i miłość pochodzące wprost od samego Boga, ponieważ wy składacie się na to, czym Ja Jestem. Siłą rzeczy jest to prawda, ponieważ Ja Jestem wszystkim. 'Różnica' między nami, Penny, sprowadza się wyłącznie do tego, że Ja o tym wiem, a ty nie”. Jestem szczerze przekonany, że tak powiedziałby Bóg, moja nowa przyjaciółko, a kto zaprzeczy temu, że właśnie przemówił przeze mnie?

  1. Tak, Penny, jestem pewny, że diabeł nie istnieje. Gwoli jasności przeczytaj raz jeszcze odnośne strony Rozmów z Bogiem, Księgi 1. Ja ze swej strony nie mógłbym tego tutaj ująć lepiej.

  2. Franklin Roosevelt wyraził to nadzwyczaj celnie: „Straszny jest tylko strach, nic innego”. Uwolnisz się od strachu, Penny, kiedy uświadomisz sobie, że nie ma czego się bać. Jaka najgorsza rzecz może się tobie przydarzyć? To, że umrzesz, oczywiście. To chyba najgorsze, co? Ale może okazać się najwspanialszym twoim doświadczeniem. Ludzie, którzy umierali, lecz powrócili do życia, ludzie, którzy doświadczyli przeżyć na granicy śmierci, niczego się nie lękają. Wiedziałaś o tym? Niczego się nie lękają. A dlaczego? Ponieważ widzą jasno, że nic nie jest straszne - nawet śmierć.

Strach to wyznanie braku wiary w Boga. Gdyż jeśli Bóg istnieje, dlaczego nie miałby życzyć tobie jak najlepiej? Lecz kiedy doświadczasz czegoś, co w twoim osądzie nie jest dla ciebie „najlepsze”, kto jest tego przyczyną? Bóg? A może ty sama?

Niemniej, nie potępiaj strachu, Penny, ani go nie odsuwaj. Strach to po prostu przeciwieństwo miłości, bez niego miłość nie mogłaby zaistnieć w naszej rzeczywistości. Dlatego pokochaj swój strach. Można by powiedzieć, pokochaj go „na śmierć”.

5. Bóg to nie jest ani „on” ani „ona”. Bóg nie posiada stałej postaci, poza tą, którą nazwalibyśmy bezpostaciową. Niemniej, Bóg może przybierać i przybiera dowolne kształty. Bóg wie, że to zrozumiesz. I nie, Bóg nie przywiązuje znaczenia do tego, jak się do Niego zwracasz, jeśli w ogóle się do Niego zwracasz. Nie ignoruj Jej. Nie dlatego, że Ona czuje się samotna i potrzebuje twojego towarzystwa. Największą przyjemność sprawia Bogu służyć ci na tyle, na ile Mu pozwolisz, w takiej postaci, pod jaką zgadzasz się go rozpoznać. Czy dostrzegasz Boga w kształcie kwiatu? A w natchnionej melodii? W tchnieniu wiatru? Miękkości świeżego śniegu? A w twarzy twego prześladowcy? Czy dostrzegasz Boga w swym oprawcy? Jeśli nie, to nie masz żadnego pojęcia o Bogu, nie rozumiesz Jej postępowania, nie wiesz, o co Jemu chodzi. Dopiero kiedy widzisz Boga wszędzie wokół siebie - wszędzie - naprawdę Go zobaczysz. Wielu ludziom trudno to pojąć; ciężko im się z tym pogodzić. Lecz taka jest prawda, najwspanialsza, jaką kiedykolwiek obwieszczono.

6. W tej kwestii nie mogę rościć sobie prawa do obiektywizmu, dlatego skłonny byłbym raczej je pominąć, bo kogo obchodzi zdanie Neale'a Donalda Walscha? Ważne jest, co ty o tym myślisz. Rozeznaj się w religiach świata. Poczytaj o nich. Odwiedź kilka kościołów, synagog, meczetów, świątyń, domów modlitwy. Zobacz, jaki wzbudzą w tobie odzew. Wybadaj, co czujesz. Twoja prawda objawi ci się niedwuznacznie.

Chociaż większość religii ma swoje dobre strony, chciałbym przypomnieć w tym miejscu, co na ten temat mówią Rozmowy z Bogiem. Otóż według RzB religia to podjęta przez człowieka niezbyt udana próba wytłumaczenia tego, co jest niewytłumaczalne. Zgadzam się z tym poglądem. Uważam, że istnieje ogromna różnica między „religią” a „duchowością”. Opowiadam się za duchowością, lecz gdybym rozglądał się za dobrą religią, kierowałbym się następującymi kryteriami wyboru: O Uwielbiam obrzędy, ale cenię również wiedzę, która pomaga mi zrozumieć. Tymczasem wiele kościołów obecnie oferuje jedno kosztem drugiego: albo wyjaśnia wszystko, co związane z Bogiem, przekazuje treści w sposób bardzo suchy, albo skłania się ku doświadczaniu Boga w ramach bardzo ezoterycznej oprawy i umysł nie znajduje w tym żadnej pożywki dla siebie. Dlatego szukałbym kościoła, który łączyłby i mieszał treści intelektualne i przeżywanie rytualne, w co angażowałbym się cały, ciałem, duszą i umysłem.

- Wiem, że Bóg istnieje, działa i przejawia się w każdej rzeczy i osobie, dlatego nie odpowiadają mi kościoły czy wspólnoty, które ubóstwiają jedną szczególną istotę, choćby najświętszą, i wynoszą ją ponad inne. Uważam, że religie skupiające się na innej istocie mogą być niebezpieczne, ponieważ wzbudzają pokusę zastąpienia własnej świętości, własnej prawdy, własnej boskości tą czczoną istotą, przez co hamują duchowy rozwój i sprzeniewierzają się doświadczeniu świętości, do którego wszystkich nas zaprasza życie. Z tego powodu unikałbym kościołów wywyższających jedną istotę, gdzie nie dopuszcza się samodzielnego myślenia i jednostkowego doświadczenia, jeśli nie są zgodne z naukami jedynie Świętego.

- Wiem, że Bóg nie jest ani biały ani czarny, ani rodzaju męskiego ani żeńskiego, lecz przybiera dowolną wybraną przez siebie postać, dla dowolnie obranego celu. Wiem również, że Bóg nie wywyższa żadnej płci ani rasy nad inne. Szukałbym więc kościoła czy wspólnoty, która czci Boga i Boginię, stwarza równe szanse kobietom i mężczyznom i nie odmawia nikomu prawa do przewodzenia w świętym rytuale czy pełnienia posług kapłańskich.

- Wiem, że Bóg przemawia w dzisiejszych czasach wprost do ludzi i przez ludzi, jak czynił to od zarania dziejów, i z tego względu wystrzegam się kościoła, sekty czy filozofii, które twierdzą, że między człowiekiem a Bogiem niemożliwa jest bezpośrednia komunikacja, i obstają przy tym, że konieczny do tego jest pośrednik czy też konkretny obrządek.

- Wiem, że nie ma „jedynie słusznej drogi” prowadzącej do Boga, „jedynie słusznego sposobu” doświadczania Boga, miłowania Boga i wnoszenia doświadczenia Boga bezpośrednio do swego życia, a ponieważ to wiem, odrzucam taki kościół, religię, stowarzyszenie, kult, który odmawia prawdziwości innym naukom i praktykom, i co więcej, utrzymuje, że inne nauki i praktyki, obojętnie, jak szczere czy szlachetne, prowadzą nieuchronnie do potępienia, budzą gniew tego samego Boga, do którego są kierowane.

Tak przedstawiają się moje osobiste kryteria, Penny, lecz nie musisz przyjmować ich za swoje. Sęk w tym, że właściwie przekreślają one niemal wszystkie formalne religie na świecie. No i jesteś w kropce.

7. Przechodząc do twego ostatniego pytania: możesz zwracać się wprost do Boga/Bogini, gdzie i kiedy tylko zechcesz. W istocie każda twoja myśl, każde słowo, każdy wybór, każde działanie, to wysłany do Niego komunikat. Nie sposób nie przemawiać do Boga. A Bóg odpowiada ci każdego dnia na milion sposobów. Może nawet mówi do ciebie w tej chwili. Posłuchaj... popatrz...kocham cię, Penny.

Na koniec, jeśli chcesz wiedzieć, jak służyć innym, pomoże ci w tym książeczka Bringers of Light, wydana właśnie nakładem naszej Fundacji. Niech cię błogosławi Bóg, Penny. Prawdziwy z ciebie cud.

Jak dostrzec w sobie,, równego” innym?

Cześć, Neale! Uważam, że świetna jest książka, którą napisałeś z Bogiem. Dziękuję Ci za nią. Dwa pytania. Po pierwsze, zawsze czułam, że odstaję od innych. Mam poczucie, że nie jestem tak bystra, ale wiem, że stać mnie na więcej, gdybym tylko przełamała swoje zahamowania. Mam przyjaciół i odnoszę wrażenie, że potrafię prowadzić rozmowę bez zacinania się i pamiętania, że inni przewyższają mnie wiedzą. Jak przełamać swoje zahamowania i dostrzec w sobie równą innym, o czym jestem przekonana? Jeśli Ty nie zrozumiesz mego pytania, to Bóg je zrozumie.

Po drugie, moje dzieci, które bardzo kocham, czasami w ogóle mnie nie słuchają. Dlaczego przychodzi mi to tak ciężko? Płakałam z bezradności po nocach. Jak długo będę musiała się z tym borykać? Kiedy to się skończy? Może inne mamy dręczy ten sam problem, proszę więc o zamieszczenie mego listu w biuletynie. Carole, Montrose.

Moja droga Carol, nie chodzi o to, aby być „tak bystrym” jak inni. Ja sam nie jestem taki bystry jak Einstein, nawet nie jak Jonas Salk czy Thomas Eddison czy - co mi tam, przyznam się - jak mój rodzony brat! Porównywanie się z innymi nie ma sensu. Mam w sobie wiele cech, których mój brat nie posiada. Podobnie ty masz w sobie wiele cech, których inni są pozbawieni. Nie ma znaczenia, czy jesteś równie „bystra” jak inni. Każdy ma do zaofiarowania własny szczególny dar. I różnią się one między sobą.

Biblia wyraża to wspaniale w jednym z moich ulubionych fragmentów... z Pierwszego Listu do Koryntian św. Pawła, rozdział 12 i 13. Porusza on kwestia porównywania ludzi. Lecz z całą dobitnością mówi on, że naprawdę liczy się tylko jeden dar. Bez niego wszystkie pozostałe tracą wartość i są bezużyteczne. Ale gdy ma się ten jeden dar wszystkie inne są zbyteczne. Oto odnośny urywek z Biblii. Proszę przeczytaj go uważnie, Carol:

Czy wszyscy są apostołami? Czy wszyscy prorokami? Czy wszyscy nauczycielami? Czy wszyscy mają dar czynienia cudów?

Czy wszyscy mają dary uzdrawiania? Czy wszyscy mówią językami? Czy wszyscy je wykładają?

Starajcie się tedy usilnie o większe dary łaski; a ja wam wskażę drogę jeszcze doskonalszą.

Choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał, byłbym miedzią dźwięczącą lub cymbałem brzmiącym.

I choćbym miał dar prorokowania, i znał wszystkie tajemnice, i posiadał całą wiedzę, i choćbym miał pełnię wiary, tak żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym.

I choćbym rozdał całe mienie swoje, i choćbym ciało swoje wydał na spalenie, a miłości bym nie miał, nic mi to nie pomoże.

Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współ weseli się z prawdą.

Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.

Miłość nigdy nie ustaje; bo jeśli są proroctwa, przeminą; jeśli języki, ustaną, jeśli wiedza, wniwecz się obróci.

Bo cząstkowa jest nasza wiedza i cząstkowe nasze prorokowanie.

Lecz gdy nastanie doskonałość, to, co cząstkowe, przeminie.

Gdy byłem dziecięciem, mówiłem jak dziecię, myślałem jak dziecię, rozumowałem jak dziecię; lecz gdy na męża wyrosłem, zaniechałem tego, co dziecięce.

Teraz bowiem widzimy jakby przez zwierciadło i niby w zagadce, ale wówczas twarzą w twarz. Teraz poznanie jest cząstkowe, ale wówczas poznam tak, jak jestem poznany.

Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość, te trzy: z nich zaś największa jest miłość „.

Jak widzisz, moja cudowna Carol, tylko jedna rzecz jest naprawdę ważna. Czy jesteś osobą miłującą? Jeśli tak, to objawiłaś największy dar pochodzący od Boga. Nic innego się nie liczy. Nic. Ani to, jak ładnie się wyrażasz, ani jak szybko myślisz czy jak dobrze prowadzisz rozmowę. Ani zakres twojej wiedzy, ani twoja doskonałość czy twoje dokonania. W oczach Boga są to rzeczy bez znaczenia.

Jak przełamać swoje zahamowania? Jak poczuć, że jesteś „równym” partnerem dla przyjaciół, o czym jesteś wewnętrznie przekonana? Przede wszystkim, wiedz, że w oczach Boga jesteś „równa” wszystkim innym. Dalej, okaż swoją miłość innym, po równo. Jak ty kochasz innych, tak inni pokochają ciebie. Jakimi widzisz innych, tak oni widzą ciebie.

Jeśli chodzi o pytanie dotyczące dzieci, proponuję ci, Carol, abyś zaczęła inaczej rozmawiać ze swoimi dziećmi. Chciałbym polecić ci książkę, moim zdaniem najlepszą, jaką czytałem na ten temat. Ma ona tytuł Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły, autorstwa Adele Faber i Elaine Mazlish. Sięgnij po nią, Carol. Jeszcze dziś. Powinna być w bibliotece.

Ogólnie rzecz biorąc, strategia postępowania z dziećmi przedstawiona w tej książce polega na tym, aby rozmawiać w nimi w sposób, który pozwoli im dostrzec w nas sprzymierzeńców w ich życiowych zmaganiach. Bez względu na to, czym są, czego pragną, co robią, postaraj się stanąć po ich stronie, spojrzeć na sprawę z ich punktu widzenia. Zilustruję to prostym przykładem. Załóżmy, że masz pięcioletniego synka, który domaga się ciasteczka. Tak się składa, że do obiadu pozostało niecałe dwadzieścia minut. Jako matka, stoisz przed wyborem. Możesz spróbować wytłumaczyć dziecku, że zaraz będzie obiad i zjedzenie ciasteczka odbierze mu apetyt, dlatego odpowiedź brzmi, „Nie” (co stawia ciebie po przeciwnej stronie barykady), lub możesz współczuć niedoli dziecka, podzielić jego uczucia i w efekcie sprawić, że rozwiąże problem za ciebie. Można to osiągnąć za pomocą zręcznie poprowadzonej rozmowy, przebiegającej mniej więcej tak:

Dziecko: Daj mi ciasteczko!

Mama: Wiesz co? Ja też mam ochotę na ciasteczko! Uwielbiam ciasteczka, a ty?

Dziecko: Jasne!

Mama: Ale nie możemy teraz jeść ciasteczek.

Dziecko: A dlaczego?

Mama: Bo obiad jest już prawie gotowy i jeśli zjemy teraz ciasteczko, będziemy mieli pełne brzuszki i obiad

już się nie zmieści. Wtedy cała moja praca pójdzie na marne. Ale jest mi smutno, bo naprawdę mam teraz ochotę na ciasteczko. A ty?

Dziecko: Jasne.

Mama: Masz pomysł na to, żeby nie było nam smutno z powodu ciasteczka?

Dziecko: Tak! Zjeść po ciasteczku, chociaż zaraz jest obiad!

Mama (śmiejąc się): To jest jakieś rozwiązanie. Ale nie możemy. Pamiętasz zasadę? Żadnych przekąsek przed obiadem. Czasami ta zasada mi nie odpowiada, ale co zrobić? Taka jest zasada. (Robi smutną minę)

Dziecko (nagle chętne do pomocy): Nie martw się, mamo. Możemy przecież zjeść ciasteczko po obiedzie, na deser!

Mama: Świetny pomysł! Naprawdę znakomity! Możemy zjeść ciasteczko po obiedzie! Super! Chodźmy sobie wybrać po jednym. Położymy sobie obok talerzy, żeby na nas czekały!

Celem tego dialogu jest uniknięcie stawiania siebie w roli przeszkody. Jeśli dziecko będzie widzieć w tobie przeszkodę w osiągnięciu tego, co chce, na pewno wynikną kłopoty. Szkopuł w tym, że dzieci postrzegają rodziców jako zapory, stające im na drodze. Być może z tego powodu twoje dzieci się buntują. Jeśli jednak dziecko zauważy, że oboje macie przeszkodę przed sobą, a nie między sobą, z reguły przyjmuje rolę pomocnika w rozwiązaniu waszego wspólnego problemu. Przykład nie jest szczególnie wyszukany, ale formułę tę można odnieść właściwie do każdego problemu, bez względu na jego rodzaj czy wiek dziecka.

Rodzic znękany to rodzic, który uparcie staje na przeszkodzie i żąda od dzieci posłuszeństwa, bo jak nie, to... Wytwarza to tylko ogromne napięcie między rodzicem a dzieckiem, a każdą wymianę zdań przekształca w zażartą walkę o władzę, przez co u wszystkich nasila się wzajemna niechęć i uraza.

Pokazywanie „kto tu rządzi” sprawdzać się może jedynie na krótką metę. Lecz w dłuższej perspektywie zawodzi zawsze, o ile zależy ci na tym, aby nie utracić miłości i szacunku dziecka, nie zaprzepaścić łączącej was przyjaźni; o ile chcesz zachować łączące was więzi, aby w przyszłości, kiedy będzie starsze, zwracało się ze swymi problemami do ciebie, nie do kogo innego.

Zasadniczym pytaniem we wszelkich stosunkach z dziećmi jest: Jak postąpiłaby w tej sytuacji Miłość? Jest to zasadnicze pytanie również we wszelkich stosunkach z dorosłymi.

I wbrew temu, co twierdzą zwolennicy starej surowej szkoły wychowania, nie ma to nic wspólnego z rozpieszczaniem czy nadskakiwaniem. (Zauważ, że dziecko niczego nie wymusiło, nie dostało tego, co chciało.) Polega to po prostu na bronieniu swojego stanowiska w sposób, który zarazem uznaje prawa dziecka jako osoby.

Człowiek z masą pytań

Drogi Panie Walsch: Nurtuje mnie kilka pytań, które nasunęły mi się przy czytaniu RzB Księgi 1. Gdzie przebiega granica, poza którą dalsze pomaganie komuś zakłóca przebieg jego karmicznego procesu? Czego potrzeba, aby jako jednostka rozwinąć się na tyle, by móc odmienić sposób myślenia ogółu? Jeśli ludzkie ciało z założenia miało wystarczyć na setki lat, to jak się prawidłowo odżywiać, jeśli nie chodzi wyłącznie o umiar, i czy to ostatnie dotyczy wyłącznie alkoholu? Co to są anioły? Jeśli mistrz nie okazuje uczuć, to na czym polega współczucie? Co łączy „bratnie dusze”? Po co stworzone zostały dinozaury czy w ogóle zwierzęta?

Kim są istoty, które przemawiały przez autorów w książkach, które czytałem wcześniej? Jaki jest związek między Pana książką a książką The Door to Everything, gdzie Bóg wypowiedział się za pośrednictwem innej osoby? Coś cudownego dzieje się w Saratoga Springs w stanie Nowy Jork; poza tym, że poznałem tu swoją żonę, myślę, że sprowadziło mnie tu coś jeszcze. Niecierpliwie czekam, aż mi się to objawi. Jim, Saratoga Springs.

Drogi Jimie, dziękuję za tak zajmujący list. Spróbuję odpowiedzieć po kolei na twoje pytania.

Pytasz, gdzie przebiega granica, poza którą dalsze pomaganie komuś zakłóca przebieg jego karmicznego procesu. Otóż musisz zawsze być wyczulony na wolę drugiej osoby, być świadomy jej dążeń tak dalece, jak możliwe jest dla ciebie ich zgłębienie. Dlatego zawsze pytaj, czego życzy sobie druga osoba, a następnie wspomóż ją w uzyskaniu tego. Nigdy nie pomagaj drugiej osobie, nie czyń dla niej niczego wbrew jej woli. Musisz kierować się tą samą przesłanką co Bóg, czyli „twoja wola według ciebie jest Moją wolą”. Kiedy po prostu wspierasz kogoś w stanowieniu jego woli, wówczas naprawdę mu pomagasz. Kiedy usiłujesz narzucić komuś swoją wolą wedle błędnego przekonania, że „ty wiesz lepiej”, wtedy ingerujesz w jego karmiczny proces.

Pytasz, czego potrzeba, aby jako jednostka rozwinąć się na tyle, by móc odmienić sposób myślenia ogółu. Odmieniasz sposób myślenia ogółu wtedy, gdy objawiasz zbiorowej świadomości, to znaczy wszystkim ludziom, z którymi się stykasz, kim w istocie jesteś. Przez objawianie swej prawdziwej istoty i przez urzeczywistnianie swojej najwspanialszej wizji siebie. Kiedy dajesz świadectwo tej szczytnej wizji, ludzie postrzegają ciebie takim, jakim naprawdę jesteś, i zaczynają nabierać pojęcia, kim sami są w istocie. Kiedy pod wpływem swych doświadczeń z nami, inni inaczej patrzą na siebie, wówczas zaczynamy oddziaływać na zbiorową świadomość. Do tego, aby na tyle się rozwinąć potrzeba postanowienia, nic więcej, Jim. Życie to wybór, a jakimi postanawiamy być, takimi się objawiamy. Nasze doświadczenie bierze się z naszych intencji, toteż odpowiedź na pytanie, „czego potrzeba, aby jako jednostka rozwinąć się na tyle, aby móc odmienić sposób myślenia ogółu”, brzmi: nie potrzeba niczego poza twoim wyborem i postanowieniem uczynienia tak.

Pytasz, czy ludzkie ciało z założenia miało wystarczyć na setki lat i jak się prawidłowo odżywiać, jeśli nie chodzi wyłącznie o umiar, i czy to ostatnie dotyczy tylko alkoholu. Przede wszystkim, nie ma czegoś takiego jak „prawidłowe odżywianie się”, jest tylko dieta, którą wybierasz w zależności od tego, co jest twoim celem. Co i jak jesz, Jim, wyraża twoją decyzję, jaki użytek chcesz zrobić ze swojego życia, nie mówiąc już o tym, jak długo zamierzasz pożyć. Jeśli marzy ci się długie życie, wówczas najlepiej byłoby zachować umiar we wszystkim, szczególnie w spożywaniu czerwonego mięsa i innej „martwej” strawy. Oczywiście, należałoby radykalnie ograniczyć przyjmowanie alkoholu, jeśli nie odstawić go całkowicie. Palenie papierosów czy branie narkotyków również nie wchodzi w grę. Wystrzegałbym się też żywności o wysokiej zawartości tłuszczu, gdyż nie trzeba być specjalnie mądrym, aby wiedzieć, że tłuste potrawy szkodzą na układ krążenia, co powoduje schorzenia i przedwczesną śmierć. Moim zdaniem, Jim, jest mnóstwo informacji na temat zdrowego odżywiania się. Ja ze swej strony gorąco polecam książkę Johna Robbinsa Diet for a New America.

Dalej pytasz, co to są anioły. Anioły to anioły, to znaczy, cudowne istoty, miłosierne, pełne ciepła i współczucia stworzenia, cząstki boskości, partnerzy w życiu. Szczegółowo o aniołach mówią RzB Księga 3, ale zapewniam cię, że istnieją anioły opiekuńcze, jak je określamy, i kochają nas bezwarunkowo, jak można zresztą się spodziewać.

Pytasz, na czym polega współczucie, jeśli mistrz nie okazuje uczuć. Odpowiadam, że współczucie jest doświadczeniem, a nie uczuciem. To doświadczenie, które wybierasz i którym się dzielisz z innymi. Chyba że zrobisz inaczej.

Pytasz, co łączy dusze. Istnieją tak zwane „bratnie dusze” i RzB Księga 3 wyjaśnia te wyższe powiązania dość dokładnie. Mam nadzieję, że ją przeczytasz. Niech teraz wystarczy ci to, że wszędzie na świecie można spotkać swoje bratnie dusze, i to nie jedną. Każdy ma wiele pokrewnych dusz, co tłumaczy, dlaczego zakochujemy się w tylu różnych osobach. Pozwól sobie zakosztować tej miłości, kiedy ci się przydarzy; przyjmij to doświadczenie i zanurz się w nim głęboko.

Pytasz, po co zostały stworzone dinozaury czy w ogóle zwierzęta. Odpowiedź brzmi: nic w życiu nie ma żadnego celu, co zresztą dobitnie podkreślają. RzB. Ani Bóg nie „wyznacza” niczemu celu, ani też rzeczy same z siebie nie mają żadnego „przeznaczenia”. Ty jeden nadajesz im sens, Jim. Przeczytaj ponownie RzB, a jasno to zrozumiesz.

Na koniec, Jim, pytasz, jaki jest związek między istotami przemawiającymi przez inne osoby, w tym Ruby Nelsona, autora wspaniałej książki The Door to Everything. Odpowiedzieć na to pytanie mogę w ten sposób: Bóg objawia się nam wszystkim i każdemu z osobna w sposób, który uzna za najskuteczniejszy i przynoszący jak najszybsze owoce. Z tego względu Bogini przybiera wiele postaci. Lecz wszystkie one - co do jednej - są Bogiem; nie ma we wszechświecie rzeczy, która nie jest Jego cząstką. Toteż The Door to Everything pochodzi z tego samego źródła co Rozmowy z Bogiem, ale trzeba pamiętać, że działał tu inny przekaźnik. Ruby Nelson i ja nie jesteśmy takim samym filtrem, nasze pojmowanie może być odmienne. Stąd wynika kwestia przekaźników, jakimi posługuje się Bóg, obojętnie, czy chodzi o Ruby Nelsona, Neale'a Donalda Walscha czy o Mateusza, Marka, Łukasza czy Jana. Niemniej, jeśli uważnie się przyjrzeć pismom tych i innych autorów, widać między nimi uderzające podobieństwa. Warto zwrócić baczniejszą uwagę na te podobieństwa. Moim zdaniem fakt, że dwadzieścia osób, nieznających siebie i żyjących w dwudziestu różnych epokach, pisze zasadniczo to samo, powinien dać nam dużo do myślenia.

Istoty przemawiające za pośrednictwem innych stanowią cząstkę Boga, który objawia się w formie najbliższej przekazującym. Innymi słowy, Jim, są dokładnie tym, za co się podają. Wszystko stanowi boską Istotę. Do tego właśnie sprowadza się całe przesłanie RzB, do tego sprowadzają się wszelkie nauki duchowe, do tego sprowadzają się wielkie tajemnice życia, a z chwilą gdy zostaną przed nami odsłonięte, wyraźnie to postrzegamy. Jedna uwaga na pożegnanie, Jim. Piszesz, że do Saratoga

Springs sprowadziło ciebie coś jeszcze, poza tym, że poznałeś tam swoją żonę, i „niecierpliwie czekasz, aż ci się to objawi”. Jim, umknie ci całe przesłanie Rozmów z Bogiem, jeśli nie usłyszysz tego, co chcę ci teraz oznajmić. Otóż, nie masz niecierpliwie czekać, aż „ci się to objawi”, lecz raczej, masz sam to stworzyć. Odpowiedź nie spłynie na ciebie z powietrza, lecz ty sam „weźmiesz ją z powietrza”. Między jednym a drugim jest ogromny rozziew, a jeśli tego nie pojmujesz, czytaj Rozmowy z Bogiem od deski do deski. RzB podkreślają dobitnie: życie nie polega na odkrywaniu, życie polega na tworzeniu. Dlatego więc, Jim, nie czekaj na nic niecierpliwie, lecz stwarzaj w natchnieniu wszystko, czego pragniesz zaznać w życiu. Dziękuję ci za list, Jim.

Pytania, pytania i jeszcze raz pytania

Drogi Panie Walsch: Przeczytałam właśnie Rozmowy z Bogiem, Księgę 1, i pragną pogratulować Panu tej tak niesamowitej, moim zdaniem, i budującej książki. Zdumiewa mnie doskonała i niepodważalna logika przebijająca z tego dialogu, który zdołał (wreszcie!) pogodzić liczne sprzeczności tkwiące w tradycyjnych interpretacjach biblijnych tekstów. Sprzeczności te zawsze mnie nurtowały i nie pozwalały mi doświadczyć spokoju, radości i miłości, jaką daje wiedza o Bogu zgodna z tym, co głoszą oficjalne religie.

Po raz pierwszy odnalazłam pełną prawdę o Bogu i stosunku człowieka do Boga w jednym źródle, prawdę wyłożoną w sposób prawdziwy, jak instynktownie wiedziałam, zważywszy na to, czego nas uczono o Bożej doskonałości i bezwarunkowej miłości. Chociaż niektóre zawarte w niej spostrzeżenia były dla mnie zupełną nowością, nic mnie nie zaskoczyło, ponieważ wypływało logicznie i spójnie z podstawowych założeń przyjętych na początku.

Zafrapowało mnie też to, jak książka ta zbiera w jedną koherentną całość prawdy rozproszone w różnych dziedzinach - religijnej, filozoficznej i naukowej. Wypełnia ona luki istniejące w tych dziedzinach, które (moim zdaniem) chwieją się pod naporem własnych błędów logicznych i braku wewnętrznej spójności. Dzięki Pańskiej książce te cząstkowe prawdy nabrały w moich oczach wiarygodności i mogę rozpatrywać je teraz w ramach całości.

Lektura Pańskiej książki dostarczyła mi mnóstwa przeżyć. Brak mi słów (nie, nie brakuje mi słów) i przychodzi mi do głowy jedynie to, że po raz pierwszy odczułam miłość Boga i miłość do Boga. Z mego wnętrza biło światło, jakiego przedtem nigdy nie doznałam - poczułam niezwykłą jasność bytu, można by rzec. Błogość. Zamierzam powracać do tej książki, aby przyswoić sobie zawarte w niej prawdy i stosować je w życiu. Chciałabym osobiście podziękować Panu oraz Bogu za ten dialog i za udostępnienie go światu.

Mam jednak kilka pytań i liczę, że odpowie Pan na nie.

1. Bóg powiada, że ludzkie ciało nie jest przystosowane do przyjmowania alkoholu. Czy otrzymał Pan jakiekolwiek wskazówki dotyczące innych pokarmów, na przykład mięsa, drobiu, ryb, owoców morza, napojów zawierający kofeinę, czy wszelkich innych?

Nie otrzymałem żadnych innych konkretnych informacji. Jednakże wszechświat dostarcza nam cennych porad ze strony licznych ekspertów w dziedzinie zdrowia, którzy poczynili trafne spostrzeżenia i przedstawili swoje zalecenia. Sam wiem jedno: każdy organizm ma swoje potrzeby i upodobania. Słuchaj swojego ciała, moja droga. Słuchaj swojego ciała.

2. Czy zwierzęta mają duszę? Jeśli tak, to czy znają Boga? Czy odczuwają miłość? Jeśli tak, to czy kochają ludzi?

Na wszystkie pytania - „Tak”. Wszystkie stworzenia mają duszę. Jeśli przez duszę rozumiemy boską energię zawartą we wnętrzu, która jest nośnikiem wibracji życia, wówczas wszelkie stworzenia mają duszę.

Jaka więź łączy człowieka ze zwierzętami?

Dowolna, jaką sam ustali. Stosunek człowieka to wszystkiego określony jest przez jeden i ten sam czynnik: intencję. Życie bierze się z intencji, jakie wobec niego żywimy. A każda intencja to obwieszczenie i ogłoszenie, tworzenie i doświadczenie, Kim W Istocie Jesteś i kim postanawiasz być.

3. Czy duchy przebywają na ziemi? Jeśli tak, to dlaczego? I jak długo? Czy duchy przebywające na ziemi w końcu stąd odchodzą i w jakich okolicznościach?

Odpowiedź brzmi: „i tak, i nie”. Duchy robią to, co im się podoba, tak jak my. Niektóre dusze pozostają tu na pewien czas po oddzieleniu się od ciała. Inne od razu przechodzą do innych doświadczeń. Wszystko zależy od tego, co taki duch czuje, jaka jest jego wiedza i czego pragnie doświadczyć. Dusza nie potrzebuje żadnych szczególnych okoliczności czy warunków, aby cokolwiek zrobić. Duchy postępują tak, jak im się podoba, stąd powiedzenie „wolny duch”. Niektórzy ludzie wybierają taki sposób bycia jeszcze wtedy, gdy przebywają w ciele.

4. Jeśli chodzi o Noego i potop, czy takie zdarzenie miało miejsce naprawdę i czy sprawił to Bóg? Jeśli tak, to dlaczego? Co oznacza przymierze, jakie zawarł Bóg z człowiekiem po potopie, aby to doświadczenie się nie powtórzyło? Zgodnie z tym, co mówi Księga Stworzenia, Bóg zesłał powódź, aby zniszczyć zepsuty rodzaj ludzki, który srodze zawiódł Jego oczekiwania. Lecz ocalił Noego i jego rodzinę, ponieważ Noe nie był niegodziwy, lecz prawy. Po potopie Bóg zrozumiał, że zło leży w samej naturze człowieka, i nie należy go karać za cechę, na którą nie ma wpływu. To trudno pogodzić z tym, co głoszą RzB: że Bóg nie byłby rozczarowany człowiekiem; nie ingerowałby w jego świat; nie dążyłby do zagłady człowieka; nie wierzyłby w przyrodzone zło człowieka; i nie podjąłby takiej chybionej decyzji. Proszę o wyłożenie mi sensu opowieści o potopie i Noem, jeśli to możliwe.

Podoba mi się twoje stwierdzenie: „po potopie Bóg zrozumiał”. Czy naprawdę uważasz, że jest taki czas w przebiegu zdarzeń, kiedy Bóg nie rozumie wszystkiego?

Analizowanie mitów czy opowieści tego rodzaju jest zajęciem fascynującym, ale nieroztropnie byłoby pokładać zbytnią wiarę w ich warstwę dosłowną. Jak w przypadku wszelkich podań przekazywanych z pokolenia na pokolenie, tkwi w nich ziarno prawdy. Lecz na przestrzeni wieków, chcąc wykorzystać to pierwotne doświadczenie ku przestrodze, wiele do niego „dodano”. Bez wątpienia nastąpiła na tej planecie ogromna powódź. I bez wątpienia mądry i rzutki człowiek imieniem Noe zebrał wszystko, co mógł, w tym po parze każdego zwierzęcia, jakie znalazł, samca i (bo łebski był z niego gość) samicę, i zaciągnął na pokład swej olbrzymiej łodzi, z pomocą której stawił czoło zalewowi. W ten sposób dopilnował, aby coś przetrwało zagładę.

Możliwe, że przeczuwał powódź i z tego powodu zbudował łódź. Dziwniejsze rzeczy się zdarzały. Ale Bóg nie zesłał potopu, aby kogokolwiek karać. Bóg nie wywołał potopu. Bóg niczego nie wywołuje, lecz przygląda się, jak my sami to ściągamy na siebie, przy czym przygląda się, rzecz jasna, bez osądzania. Prawidłowo pojmujesz przesłania zawarte w RzB. Jeśli zaś chodzi o sens opowieści o potopie, nie ma żadnego, wyjąwszy sens, jaki nadasz jej ty. Tak samo jest z życiem.

Jak myślisz, co ona znaczy? Lub jeszcze lepiej, jakie znaczenie dla niej wybierasz?

5. Moje pytanie o potop i Noego ma wydźwięk bardziej ogólny, to znaczy, chodzi mi o to, czy zamierza Pan dokonać reinterpretacji innych biblijnych opowieści, obecnie błędnie pojmowanych czy tłumaczonych (jak uczynił to Pan w przypadku mitu Adama i Ewy, Dziesięciu Przykazań czy postaci Jezusa Chrystusa)?

Przede wszystkim, wyjaśnijmy sobie, że ja od siebie niczego nie przekazywałem i niczego na nowo nie interpretowałem. Źródłem tych komentarzy, do których nawiązujesz, był Bóg. Dlatego wymowa tych pytań stawia mnie w niezręcznej sytuacji, jak gdyby wszystko to pochodziło ode mnie. Nie pochodzi ode mnie. Nie mam co do tego złudzeń. Jestem tylko skrybą. Protokolantem. Zapisuję to, co słyszę.

A czy moje źródło ma zamiar przedstawić dalsze komentarze czy „reinterpretacje” Biblii, jak je określasz, tego nie wiem.

6. Niekiedy Biblia, opisując Boga, posługuje się nader niedwuznacznym językiem, który zupełnie nie przystaje do tego, jak Bóg określa siebie w Pańskiej książce (na przykład, w Biblii Bóg mówi o sobie, że jest „zazdrosnym” Bogiem, albo żąda od człowieka „posłuszeństwa”). Albo te „niedwuznaczne” określenia są mylne, chybione, albo są użyte w innym znaczeniu, którego nie dostrzegam.

Z wyrazami szacunku, Linda.

To dopiero list, Lindo! Dziękuję ci! Co się tyczy twej ostatniej uwagi, słowa użyte w Biblii nie mają ukrytego znaczenia, którego nie dostrzegasz. Twój sąd jest trafny. Po prostu biblijne określenia Boga z reguły nie są zgodne z prawdą.

Ponadzmysłowa percepcja, piekło, białe światło

Drogi Neale: Przy czytaniu Uwag Końcowych w twojej książce aż do ostatniej litery twojego nazwiska przechodziły mnie ciarki, które długo nie ustępowały. Dlatego pragnę podziękować Tobie za wypełnienie roli posłańca, jaka Ci przypadła. Nade wszystko jednak, jestem Ci wdzięczna za napisanie tej książki. Mnie również nurtowało wiele podobnych pytań, zwłaszcza dotyczących rzeczywistości ponadzmysłowej i jej postrzegania. Chciałabym się dowiedzieć następujących rzeczy:

1. Jak nabywa się zdolności parapsychicznych? 2. Czy istnieje niebezpieczeństwo, jak mówią niektórzy, że wnikną w ciebie „złe” duchy, jeśli nie otoczysz się białym światłem?

  1. W książce Mary Summer Rain Spirit Song autorka opisuje swój pobyt w miejscu, które nazywa „piekłem”. Skoro „piekła” nie ma, to jakiej dziedziny doświadczyła?

  2. Czemu służy białe światło? 5. Czy jest wskazane, aby szukać u jasnowidzów wiedzy na temat swojego losu czy losu swoich zmarłych bliskich? Czy też sami powinniśmy rozwijać w sobie takie zdolności?

Pomyślności i powodzenia, Stephenie, Corona.

O rany, Stephenie, twoich pytań starczyłoby na całą książkę! Właściwie, pytanie 1 wyczerpująco omówione jest w całej trylogii RzB. Pozwól, że podam ci tu kilka hasłowych odnośników. Przede wszystkim, nie możesz „nabyć” zdolności „parapsychicznych”. Już je posiadasz. Każdy wyposażony jest w zdolności parapsychiczne. Mamy to w swojej naturze. To nasz szósty zmysł. Przyjęcie tego do wiadomości to pierwszy krok w kierunku zrobienia z tej zdolności właściwego użytku. Zatem, krótko mówiąc, odpowiedź na twoje pytanie nr 1 brzmi: Przyjmij do wiadomości, uznaj, zaakceptuj swój parapsychiczny zmysł jako rzecz naturalną. Korzystaj z niego na co dzień zwracając na niego uwagę; słuchaj swojej „intuicji” i idź za jej głosem tak często, jak to możliwe. Nie zastanawiaj się, kiedy „coś cię tknie”, po prostu działaj. Śmiało. Im częściej zadziałasz pod wpływem takiego ponadzmysłowego bodźca, tym większego nabędziesz do niego zaufania, gdyż przekonasz się, że przynosi to korzystne wyniki. Wsłuchaj się w uczucia. Uczucia są mową duszy. Jeśli „czujesz”, że powinieneś coś zrobić czy, przeciwnie, przed czymś się powstrzymać, posłuchaj „uczucia”. W ten sposób przemawia do ciebie twoja dusza (psyche). Dopuść możliwość „pomyłki”. Trzeba trochę czasu, aby nauczyć się oddzielać prawdziwą intuicyjną mądrość od sieczki myśli, idei, lęków i tym podobnych, chodzących ci bez przerwy po głowie. Nie zrażaj się, gdy kierowanie się głosem uczuć czy działanie pod wpływem impulsu raz czy dwa „wystawi cię do wiatru”. Daj się ponieść. Powiedz, co pierwsze przyjdzie ci na myśl. Kiedy cię „tknie”, mów głośno. Nie krępuj się. Przekonasz się, że przez gardło przechodzą ci niesłychane rzeczy, a inni będą wstrząśnięci twoją przenikliwością i wiedzą. Nigdy nie zaprzęgaj parapsychicznych zdolności do osiągnięcia osobistej korzyści ani nie używaj ich ze zwykłej próżności. Sam przekonałem się, że psychiczne uzdolnienia „zanikają”, kiedy z ich pomocą dąży się do zaszczytów czy bogactwa. Korzystaj z nich tylko dla dobra innych. Zdaję sobie sprawę, że to moje indywidualne spojrzenie na sprawę, ale przecież to do mnie się zwracasz!

2. Nie wierzę w „niebezpieczne złe duchy”, które mogą we mnie wniknąć - więc, ma się rozumieć, we mnie nie wstępują! Ha! Musiałem się zaśmiać, bo naprawdę nie wiem, co było pierwsze - jajko czy kura! To znaczy, nie mam pojęcia, co nastąpiło wcześniej - przekonanie czy doświadczenie. Sądzę jednak - a pod wpływem trylogii RzB wierzę głęboko - że myśl o czymś powołuje to do rzeczywistości, czyli jeśli owładnęła tobą myśl, że istnieją „złe duchy” i otoczenie się „białym światłem” uchroni cię przed nimi, wówczas stanie się to twoim doświadczeniem. W rezultacie, „złe duchy” nie będą cię nękać!

3. Nie czytałem książki Mary Summer Rain Spirit Song, ale znam Mary i wiem, że jest niezwykle uczciwą i prawdomówną osobą. Jestem pewien, że doświadczyła tego, o czym pisze. Księga 3 Rozmów z Bogiem poświęca wiele miejsca doświadczeniu „piekła”, w które wierzy tylu ludzi. W moim odczuciu (które tutaj ma wartość zerową, ponieważ chodzi o doświadczenie Mary), Mary przypuszczalnie trafiła na obszar ukryty gdzieś głęboko w jej światopoglądzie - czyli w jej osobistej rzeczywistości, ponieważ według mnie światopogląd równa się rzeczywistości. Obszar ten może być ukryty bardzo głęboko, a ludzie zapomnieli już, kiedy go powołali do istnienia, a nawet, że w ogóle go stworzyli. W istocie zaklinaliby się, że to nie oni go stworzyli, że miejsce to istnieje naprawdę. Że stanowi Rzeczywistość. I dla nich jest rzeczywistością.

Piekło” po prostu nie stanowi dla mnie rzeczywistości, więc tam nie bywam i nie obawiam się, że tam trafię, a zatem nigdy tam nie trafię, bo nie ma „gdzie” trafić! Rozumiesz? Oczywiście mogę się całkowicie mylić, dlatego zalecam ostrożność w przyjmowaniu mojego punktu widzenia.

4. Czemu miałoby, według ciebie, służyć to białe światło? Czy nie widzisz, że nic nie ma z góry założonego „przeznaczenia”? Z całego przesłania RzB to najtrudniej jest ludziom zrozumieć. Rzecz nie ma celu sama w sobie. Każdy cel, czemukolwiek, wyznaczamy ty i ja. My ustalamy, co dana rzecz znaczy i czemu służy. Zanim zdecydujemy, jest ona zupełnie bezcelowa! To prawda, że pewnym rzeczom już „wyznaczyli” cel nasi poprzednicy; wynika on ze zbiorowej umowy. Wszyscy rozumiemy przeznaczenie widelca, na przykład. Albo łopaty. Lecz w niektórych sprawach zgodzić się nie możemy, obojętnie, jak wiele prób ich ustalenia podejmowano już przed nami. Czemu służy seks? Albo władza? Jaki cel ma choroba? Bóg? Co jest „celem” muzyki? Sztuki? (Nad tą ostatnią kwestią zawzięcie debatują rady rodziców i rady szkolne w całym kraju na posiedzeniach poświęconych budżetowi. Niektórzy są zdania, że muzyka i sztuka niczemu nie służą, więc nie ma dla nich miejsca w szkołach państwowych. Inni gwałtownie się temu sprzeciwiają.) Widzisz więc, że białe światło nie ma celu. Jest bezcelowe, jak całość życia. Jaki cel ma twoje życie? Ty zdecyduj! I zdecyduj przy tym, jaki jest cel białego światła.

5. Oczywiście, że wskazane jest szukać u jasnowidzów wiedzy na temat swojego losu czy losu swoich zmarłych bliskich! Dlaczego miałoby być inaczej? Przynajmniej ja tak uważam. Kto inny może odpowiedzieć inaczej. Widzisz? Tylko punkt widzenia o tym przesądza, nic więcej. Jakikolwiek punkt widzenia przyjmiesz, tak też ci się stanie. Myślisz pewnie, że Bóg kieruje się taką „regułą”? Błąąąd. Bóg w niczym nie kieruje się regułami! Takie przesłanie niosą wszystkie Rozmowy z Bogiem!

Pytania o czas, duchy i „los”

Drogi Panie Walsch: Zachwyciły mnie Pańskie książki. Jedynie wyłożona w nich koncepcja „czasu” przyprawiła mnie o ból głowy. Nie mogę po prostu pojąć, że choć żyło się nawet trzysta razy, wszystkie te żywoty trwają równocześnie. Uważam, że RzB mówią o rzeczach zadziwiających, tyle że niezwykle trudnych do ogarnięcia. Jak to możliwe, aby dusza mogła istnieć jednocześnie w tylu różnych ciałach? Ponadto, są przecież duchy? Może to dusze, które muszą wypełnić jakąś misję, zanim odnajdą światło? Czy po prostu się zgubiły albo tkwią w zawieszeniu? Czy przebywają w innym wymiarze? Dlaczego są wśród nas? Jak można im pomóc? 1 na koniec, zawsze wierzyłam, że jest nam pisany jakiś „los”. Kiedy czas odejść, obojętnie, co właśnie robisz, albo gdzie jesteś, kiedy zostajesz powołany, odchodzisz z tego świata. Wiem, że gdy ktoś zginie, mówi się: „Gdyby nie wsiadł do tego samolotu, nadal by żył”. Ja uważam, że kiedy przychodzi twoja pora, nieważne, czy akurat lecisz samolotem, pielęgnujesz swój ogród czy stoisz w kolejce w banku. Donna, Virginia Beach.

Droga Donno, słuszne pytania. Zajmijmy się nimi po kolei. Jeśli chodzi o czas, nie wytężaj intelektu, aby to zrozumieć, Donno. Pamiętaj, aby osiągnąć oświecenie, trzeba wyjść poza rozum. Znaczy to, że musisz przestać zaprzątać sobie tym głowę - nie dostaniesz się do nieba usilnie myśląc.

Nauki duchowe wywodzące się z czasów starożytnych często zaprzeczają wszelkiej logice. Nie sposób ich rozgryźć. Głowimy się, głowimy, głowimy i nic sensownego z tego nie wychodzi. Staramy się wydobyć z nich sens, bez powodzenia. To dlatego, że rozważamy te rzeczy z naszej ograniczonej perspektywy, co prowadzi do bardzo zawężonego pojmowania.

Musisz „wyjść poza szablon”, aby zrozumieć tego rodzaju koncepcje. Polega to nie na wytężaniu umysłu, aby „rozgryźć” cokolwiek, lecz na akceptacji tego, co do nas przemawia, co zaspokaja w głębi, choć przy powierzchownym oglądzie pozbawione jest sensu.

Więc nie próbuj za wszelką cenę rozwikłać zagadnienia czasu, Donno. Przeczytaj po prostu ten fragment kilka razy, wynieś z niego to, co do ciebie trafi, co wyda się słuszne. Jeśli nadal będzie to niejasne, nie rób nic. Przyjmij to do wiadomości. Często tak usilnie domagamy się wszystkich odpowiedzi już, natychmiast, że nie pozostawiamy sobie dość czasu na głębsze przemyślenie. Czy dojście do intuicyjnego zrozumienia bez rozmyślania o tym. Po prostu „pobądź z tym”.

Geniusze niekiedy wpadają na najbardziej niezwykłe rozwiązania dopiero po latach „obcowania” z problemem. I wcale im to nie przeszkadza. Przywykli do „nie-myślenia o tym, o czym myśleli”, jeśli rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć. I wtedy, pewnego dnia, cale miesiące czy lata po odstawieniu problemu na dalszy plan - Eureka! - znalazła się odpowiedź!

Zatem przestań wysilać się, żeby zgłębić czy pojąć coś całkowicie, Donno. Odpuść sobie, pogódź się z tym, że na razie odpowiedzi nie znasz. Wydziel sobie przestrzeń, w której odpowiedź może dla ciebie zaistnieć.

Co do pytania o duchy, wierzę, że przebywają na tym świecie, a dlaczego to robią i czym są, tymi kwestiami zajmę się w Księdze 3 RzB.

Jeśli mowa o „losie”, jest on pochodną „Ludzkiej Ogólnej Świadomości”, innymi słowy, wytworem naszej zbiorowej świadomości. Ściśle mówiąc, losu jako takie - go nie ma. To znaczy, nie ma z góry „założonego” obrotu zdarzeń. Kto miałby o tym postanowić? Na pewno nie Bóg, gdyż w RzB jasno jest powiedziane, że Bóg nie ma upodobań w tym względzie. Zostajemy tylko my sami.

To my wspólnie kształtujemy swój „los” myślami i przekonaniami, jakie żywimy jako zbiorowość. Zbiorowa świadomość w wielkim stopniu oddziałuje na indywidualną rzeczywistość. Wygląda to więc tak, jakby była ona zawczasu ustalona. Lecz jeśli życie toczy się z góry ustalonym torem, to najwspanialsza Boża obietnica okazuje się kłamstwem. Ponieważ Bóg mówi, że sami tworzymy swoją rzeczywistość. Jeśli to prawda, „los” w ścisłym tego słowa znaczeniu nie istnieje.

Pytania o grzech, przeżycia na granicy śmierci, prawdą Biblii i cel życia

Drodzy Państwo Walsch: Zwracam się do Was obojga, gdyż wielkie pary pracują razem, a mnie zależy na odpowiedzi. Zwracałam się do naszego Ojca o poradę i zawsze otrzymywałam odpowiedź, że powinnam spytać was, aby z mojego przykładu płynęła korzyść dla innych.

Wychowywał mnie samozwańczy kaznodzieja z Kościoła zielonoświątkowców, który wykorzystywał mnie seksualnie. Przez dwadzieścia lat prowadziłam zgubny dla siebie tryb życia, niejednokrotnie porywając się na własne życie. Podczas jednej z takich samobójczych prób spotkałam, jak sądzę, Boga. Przed sześciu laty targnęłam się na życie mego ojczyma, co przypłaciłam całkowitym załamaniem nerwowym. Umieszczono mnie w szpitalu psychiatrycznym, gdzie rozpoznano u mnie psychozę maniakalno-depresyjną. Uderzyło mnie wówczas, jak wielu pacjentów takich zakładów przeraźliwie boi się nie tylko diabła, ale i samego Boga.

Odzyskałam równowagę psychiczną po przeczytaniu (wielokrotnym) RzB księga1 i 2 i staram się obecnie pomóc umysłowo chorym. Mój mąż i ja spotykamy się z tysiącami ludzi (przebywamy w jednym miejscu po kilka miesięcy), głównie baptystów i zielonoświątkowców. Szczerze mówiąc, większość z nich wpada w szał, gdy wspominam o Rozmowach z Bogiem, ale zawsze wracają do mnie z pytaniami - pytaniami, na które nie potrafię odpowiedzieć. Szczęśliwie jednak, mogłam podzielić się z wieloma z nich przesłaniem RzB i widziałam, jak ich życie ulega całkowitej odmianie, a to dzięki Panu i naszemu Ojcu. Ale potrzebuję odpowiedzi.

Jeśli grzechu nie ma, to za co Jezus umarł na krzyżu? Jak wytłumaczyć przypadki, kiedy ludzie doznający przeżyć na granicy śmierci trafiają, jak sami twierdzą, do piekła? Jeśli nie wszystko w Biblii jest prawdą, w jakie części należy się wczytywać? Czy mamy obowiązek płacenia dziesięciny? Wpojono mi oddawanie jednej dziesiątej dochodu na rzecz miejsca, gdzie pobieram nauki. Czy Pan gotów jest przyjmować dziesięcinę? Głupio się czuję, kiedy nie umiem odpowiedzieć na te pytania, poza tym w ten sposób mogę przeszkodzić komuś w poznaniu naszego Ojca.

Jak odkryć swój życiowy cel? Wiem, że Ojciec miał powód ku temu, aby nie dopuścić do mej samobójczej śmierci. Czy posługa wystarczy? Jak jeszcze mogę pomóc? Loving Friendship, imię i nazwisko zastrzeżone.

Droga Loving Friendship: Moja żona Nancy poprosiła, abym to ja odpowiedział, więc do dzieła. Rozważmy twoje pytania po kolei.

Jeśli grzechu nie ma, to za co Jezus umarł na krzyżu?

Jezus umarł na krzyżu i zmartwychwstał po to, abyśmy mogli poznać prawdę o nim, a przez to i o sobie samych. Jego czyn miał za zadanie pokazać nam, Kim W Istocie Jesteśmy. Każdy czyn to akt samookreślenia, tak w przypadku twoim, jak i Jezusa. Jezus był boskim mistrzem, ogarniał całkowitą prawdę, o sobie i o Bogu. Pragnął podzielić się nią ze światem. Dlatego mówił, „Ja i Ojciec to jedno”. Głosił również, że jesteśmy jego braćmi, słyszano też, jak powiedział, „Czyż nie mówiłem, że jesteście jak bogowie?”. Nawiązując do swoich cudów, stwierdził, „Dlaczego tak was to zdumiewa? Sami potraficie czynić te rzeczy, i jeszcze większe”.

Jezus nie umarł za grzechy, lecz raczej po to, aby pokazać, że jesteśmy bezgrzeszni. Zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże, i Jezus starał się nam to uświadomić. Ale mało kto dawał wiarę jego słowom. Wiedział, że przekonać o swojej Boskości może tylko dając prawdziwy jej dowód. Cóż, wprawdzie przekonał wielu ludzi, że jest Bogiem, ale przeoczyli oni dość istotną rzecz, a mianowicie, że wszyscy jesteśmy tym samym. Zaczęliśmy go czcić, a o to bynajmniej mu nie chodziło.

Jak wytłumaczyć przypadki, kiedy ludzie doznający przeżyć na granicy śmierci trafiają, jak sami twierdzą, do piekła?

Bóg mówi, że po „śmierci” początkowo doświadczamy tego, czego spodziewamy się doświadczyć. Jeśli boimy się, że „pójdziemy do piekła”, wywołamy ten stan w naszej rzeczywistości. Lecz nie ma powodów do obaw, bowiem będziemy doświadczać stworzonego przez siebie „piekła” tak długo tylko, jak zechcemy, jak będziemy w nie wierzyć. Z chwilą gdy przestaniemy w nie wierzyć, zakończymy swoje obecne doświadczenie. Podobnie zresztą jest na ziemi. Możemy myśleć, że nasze życie to istne piekło, a gdy zaczniemy postrzegać je inaczej, nasze doświadczenie ulegnie całkowitej zmianie.

Jeśli nie wszystko w Biblii jest prawdą, w jakie części należy się wczytywać?

Wczytuj się w dowolne części, wedle upodobania. Gdybyśmy mogli studiować tylko to, co jest „prawdą”, skreślilibyśmy z listy lektur połowę opracowań historycznych i podręczników nauk społecznych, nie mówiąc o bieżących artykułach prasowych. Sięgaj po Biblię, jak często masz na to ochotę, i za każdym razem przy czytaniu zagłęb się w swoje wnętrze, niech podpowie ci, co jest prawdą w odniesieniu do ciebie. Postępuj tak samo w przypadku Rozmów z Bogiem i każdego innego poradnika duchowego.

Czy mamy obowiązek płacenia dziesięciny?

Ta kwestia poruszana jest dość często. Ludzie pragną wiedzieć, czy „słuszne postępowanie” wymaga przekazywania datków na kościół czy cele dobroczynne. Przede wszystkim, wyjaśnijmy sobie jedno. Nie masz żadnego „obowiązku”. Bo kto miałby nałożyć na ciebie taki „obowiązek”? Oddawanie dziesięciny to nader skuteczny sposób na pomnażanie swojej obfitości w wymiarze finansowym, gdyż obdarzasz siebie tym, co oddajesz drugiemu. Jeśli okażesz swą obfitość, to sam jej doświadczysz. Dlatego wszelkie ruchy duchowe i religie zachęcają do oddawania dziesięciny w takiej czy innej postaci. Nie dlatego, że jest to rzecz „słuszna”, lecz ponieważ to, co od ciebie wychodzi, do ciebie powraca. I owszem, ReCreation Foundation, która jest organizacją non profit, otrzymuje wsparcie co miesiąc od ludzi z całego świata, którzy z własnego wyboru płacą składki na jej rzecz, ponieważ uważają, że spełnia ważną duchową misję.

Jak odkryć swój życiowy cel?

Nie można „odkryć” swego życiowego celu. Według RzB, życie to proces tworzenia, a nie odkrywania. Cel wyznaczasz sobie sama. Kto miałby to zrobić za ciebie? Bóg? A po tym, jak już obrał dla ciebie cel, trzymałby go przed tobą w tajemnicy? Oto bezcenne spostrzeżenie: My czekamy, aż Bóg objawi nam nasz cel, a Bóg czeka, aż my objawimy Jemu nasz cel.

Wiem, że Ojciec miał powód ku temu, aby nie dopuścić do mej samobójczej śmierci. Czy posługa wystarczy? Jak jeszcze mogę pomóc?

Nie potrzebujesz niczego robić dla innych, ponieważ nikt nie potrzebuje twej pomocy. Jest tylko jeden powód wszelkiego działania: obwieszczanie i ogłaszanie, wyrażanie i doświadczanie, spełnianie i stawanie się, Kim W Istocie Jesteś. Jeżeli pomaganie innym i dzielenie się swą wiedzą stwarza ci sposobność doświadczenia, Kim Naprawdę Jesteś, to nie oglądaj się na nic. Jeśli nie, zaprzestań, ponieważ w końcu ci to obrzydnie, a wówczas nikomu nie pomożesz.

Moja droga, przeczytaj raz jeszcze RzB, ponieważ zawarte są w nich wszystkie te odpowiedzi. Powtarzam tylko to, co zostało w nich napisane. Nie trzeba nikogo przekonywać. Do każdego przychodzi prawda, kiedy jest gotowy na jej przyjęcie. Po prostu czuwaj i czekaj „Kiedy uczeń dojrzeje, pojawi się nauczyciel”. Czekaj, aż „uczeń” dojrzeje.

Jak stosować na co dzień Boże prawa?

Drogi Neale: Proszę, abyś rozwiał moje wątpliwości dotyczące jednej rzeczy. Dziesięciny. Oddawałam dziesięcinę przez długie lata, kiedy należałam do fundamentalistycznego kościoła, więc wiem, co to znaczy. Przez ostatni rok przeznaczałam dziesięć procent moich przychodów na rzecz krzewienia duchowego rozwoju. Tyle różnych źródeł podkreśla znaczenie, jakie ma zasilanie wszechświata przynajmniej jedną dziesiątą dochodów, ale brak zgodności co do tego, gdzie to przekazywać.

Zalecałeś również, abyśmy sami stali się dla innych źródłem tego, co wybieramy dla siebie. Jeśli więc pragnę, aby napłynęło do mnie więcej pieniędzy, powinnam dawać tym, którzy mają jeszcze mniej. Czy to mieści się w ramach dziesięciny, czy stanowi dodatkową ofiarę? Chciałabym płacić składki na rzecz Habitat for Humanity, ponieważ marzy mi się posiadanie własnego domu. Czy to powinno wchodzić w skład dziesięciny, czy też być od niej niezależne?

Ponadto, jeśli marzy mi się posiadanie domu i dziękuję Bogu za to, że dostaję dom, na ile szczegółowa muszę być w moich pragnieniach? Czy szczegółowe życzenia ograniczają Boga? Czy mam zakładać, że Bóg wie, co dla mnie najlepsze? Z jakim skutkiem Bóg/Wszechświat wykorzystuje nieokreśloność? Z różnych stron uzyskuję na ten temat różne odpowiedzi. Niech Bóg Cię błogosławi, Neale! Brenda, Vancouver.

Moja droga Brendo: Tobie też życzę Bożego błogosławieństwa! Wiesz, zadajesz mi kluczowe pytania dotyczące praktycznego stosowania w codziennym życiu najwyższych duchowych praw.

Zacznijmy od dziesięciny. Oddawanie dziesięciny ma jeden tylko powód: dawanie świadectwa. Oddając jedną dziesiątą naszego dochodu konsekwentnie okazujemy to, co stanowi naszą prawdę w odniesieniu do pieniędzy, tak jak całe nasze życie świadczy o tym, co stanowi naszą prawdę w odniesieniu do wszystkiego. Ci, którzy płacą dziesięcinę, którzy regularnie dają pieniądze na potrzeby innych, pojmują jasno, że jest tego więcej tam, skąd to przyszło. Z tej jasności wynika świadectwo, a ze świadectwa bierze się doświadczenie właśnie tego, co się jasno pojmuje.

Oczywiście, wracamy do odwiecznego pytania: co było najpierw, jajko czy kura? W przypadku powszechnych praw czy też zasad metafizycznych, można tę kwestię rozwiązać. Świadectwo zawsze poprzedza doświadczenie. To znaczy, doświadczysz tego, co okazujesz.

Dlatego mówię: „Czego pragniesz dla siebie, tym obdarz drugiego”. Ale kryje się w tym pułapka. Jeśli robisz coś po to, aby uzyskać określony wynik (na przykład, oddajesz dziesięcinę po to, aby napłynęło do ciebie więcej pieniędzy), wówczas nie uzyskasz tego wyniku i możesz dać sobie z tym spokój.

Dzieje się tak dlatego, że sam powód, dla którego podejmujesz to działanie, zadaje kłam twej istocie: oznajmia on mianowicie, że nie masz teraz wszystkiego, czego pragniesz, i potrzebujesz więcej. Ta „ukryta sprężyna”, jak nazywają to RzB, przesądza o twojej rzeczywistości. Zatem niezależnie od tego, ile dajesz, doświadczysz tego, że nie masz „dość” i „potrzeba ci więcej”.

Z drugiej strony, jeśli czynisz coś, aby zaświadczyć, że dany wynik już zaistniał (na przykład, oddajesz co tydzień dziesięć procent swoich przychodów, powodowany głębokim przeświadczeniem, że zawsze masz tyle, aby móc się podzielić, że „jest tego więcej tam, skąd to przyszło”), wtedy doświadczać będziesz tej prawdy w coraz to wspanialszy sposób. Pamiętaj, ty nie stwarzasz prawdy, ty ją rozpoznajesz. Rozumiesz?

Nie ma „reguły” we wszechświecie co do tego, na jakim „poziomie” należy dawać świadectwo, aby doświadczyć prawdy. Dlatego na pytanie o wielkość wkładu finansowego odprowadzonego do wszechświata nie ma odpowiedzi. Ja sam daję wtedy, kiedy mi to odpowiada, kiedy jest to zgodne z moimi przekonaniami. Nie daję po to, aby sprowadzić „obfitość”. Ofiarowuję, ponieważ dostrzegłem, że obfitość już zaistniała.

Reguły, jak ścisłe nakazy, mówiące, aby oddawać jedną dziesiątą swoich ziemskich dóbr, przeznaczone są dla tych, którzy nie mogą się obejść bez reguł przy stosowaniu podstawowych prawd, nie mogą bez nich żyć w obrębie prostych pojęć, jak pojęcie obfitości. Utrzymują ich w dyscyplinie. Wytyczają im kierunek. Mistrzowie zaś sami są dla siebie dyscypliną, sami nadają sobie kierunek.

Oznacza to, Brendo, że możesz uszczuplić swą obfitość na tyle, na ile uznasz to za stosowne. Jeśli chcesz się trzymać żelaznych dziesięciu procent, na twoim miejscu zawarłbym w tym wszystko, co przekazujesz na rzecz innych, w tym składkę na Habitat for Humanity. Wyjawię ci, jak ja sobie z tym radziłem kilka lat temu. Ustanowiłem z grubsza „podział dóbr”. Na mój kościół: co tydzień trzy procent dochodu; na Children's Miracle Network (którą pragnę wspierać) dwa procent; na program opieki lekarskiej dla najuboższych dwa procent; na specjalny fundusz dla rodziny i przyjaciół, gdyby potrzebowali pomocy finansowej dwa procent; rezerwa na decyzje podjęte w ostatniej chwili (jak Habitat for Humanity) jeden procent. Voila! I wychodzi dziesięć procent!

Odpowiedź na drugą część twego pytania (gdzie pytasz o „nieokreśloność”) brzmi dość podobnie. Niektóre szkoły uczą: „nie narzucaj Bogu ograniczeń przesadną szczegółowością”. Inne głoszą: „Miej konkretne wyobrażenie tego, co dla siebie wybierasz!”. Rozumiem twoją frustrację. Więc powiem coś, co na pewno przyniesie ci ulgę. To nie ma znaczenia.

Posłuchaj, Brendo, wcale nie jest tak, że Bóg przychyli się do twej prośby tylko wtedy, gdy przedłożona zostanie zgodnie z ustalonymi regułami. To odsyła nas do religii, które powstały przed wiekami, uczących, że jest tylko jedna droga do Boga, a resztę pochłonie piekło. To wielkie kłamstwo. Podobnie ma się rzecz tutaj.

Zanim jeszcze poprosisz, Bóg wie, czego pragniesz. Chcesz wyobrazić sobie coś w ogólnych zarysach, na przykład „doskonały samochód”? Śmiało. Chcesz przejść do szczegółów? Nie krępuj się. Wyobraź sobie czerwoną limuzynę. Ujrzyj deskę rozdzielczą oczyma wyobraźni. Wyczaruj w myślach określony model, jeśli chcesz. Lecz zdradzę ci sekret. Powiem ci w zaufaniu, na czym polega sztuka. Jak tylko „wyślesz” to w świat, nabierz do tego dystansu. Nie przywiązuj się do wyniku. Jak uczą RzB ksiga1, oświecenie nie polega na stłumieniu pragnień, wyrzeczeniu się pasji, odrzuceniu wszystkich wyborów. Pasja jest rzeczą wskazaną, ponieważ jest zaczątkiem tworzenia, lecz według RzB należy wystrzegać się uzależnienia od jednego określonego wyniku. Przywołuj, co zechcesz, mówią RzB, a następnie przyjmuj z wdzięcznością to, co przyniesie wszechświat, widząc w tym doskonałość.

Wyjaśnijmy sobie jeszcze jedno, Brendo: nic nie jest dla ciebie najlepsze. „Najlepsze dla ciebie” to pojęcie względne, zależne od wielu czynników, których czasami sobie nie uświadamiasz. Toteż mistrzyni nigdy nie głowi się nad tym, co jest dla niej „najlepsze”. Mistrzyni po prostu wie, że „najlepsze” właśnie się zdarza.

Czy trzeba modlić się do Matki Boskiej?

Drogi Panie Walsch: Jak ważna jest modlitwa do Matki Boskiej i świętych? Jak przeżyć każdą chwilę z pełną świadomością, kim jestem i kim pragnę się stać? Jeśli chcę być bogata, jak najpierw mam postępować? Wielkie dzięki! Amor, Northridge.

Droga Amor, a jak ważna jest według ciebie modlitwa do Matki Boskiej i innych świętych? Czy nie rozumiesz? Przecież to my wszystko ustanawiamy. Tworzymy naszą rzeczywistość, a następnie w niej żyjemy. To przesłanie wynika z RzB.

Jesteśmy twórcami własnej rzeczywistości, sprawcami własnych doświadczeń. Wierzysz w to, że modlitwa do Matki Boskiej i świętych jest ważna? Jeśli tak, to módl się do nich. Wiem, że Bóg wysłuchuje modlitw niezależnie do tego, jak je wysyłamy. Nie ma czegoś takiego jak „słuszny” czy „błędny” sposób zwracania się do Boga. Nie potrzebujemy pośrednika, co nie znaczy, że nie możemy z niego skorzystać.

Na drugie twoje pytanie odpowiem w ten sposób: musisz najpierw postanowić, Kim Jesteś i kim pragniesz być. Będzie to twój wolny wybór, który będzie odzwierciedlał, miejmy nadzieję, najwspanialszą wersję twojej najszczytniejszej wizji siebie. Do podjęcia tej decyzji zachęcają cię RzB. Kiedy już dokonasz wyboru, staraj się go wcielać w życie każdą myślą, słowem i czynem. Jeśli zdarzy ci się, że nie staniesz na wysokości zadania, nie przejmuj się. Dostrzeż to po prostu i wybierz ponownie.

Co do zamożności, postępuj każdego dnia tak jak osoba zamożna. Nie skąp pieniędzy. Gdy zobaczysz kogoś stojącego przy wjeździe do centrum handlowego z tabliczką „Szukam pracy w zamian za jedzenie”, wysuń rękę przez okno samochodu i włóż mu do ręki zwitek banknotów. Kiedy otrzymasz przekaz na składkę na United Way, wypełnij go zaraz podwajając sumę, którą ofiarowałaś w zeszłym roku. W kościele czy w synagodze nie poprzestawaj na wrzuceniu na tacę pięciu czy dziesięciu dolarów. Oddaj w tym tygodniu dziesięć procent swojego dochodu. Nie musisz przy tym pozbywać się wszystkich swoich pieniędzy. Nieważne, ile zer następuje po pierwszej cyfrze. Liczy się zasada. Stosując zasadę obfitości mówiącą, że „jest więcej tam, skąd to przyszło”, zaczynasz wyrabiać w sobie nawyk myślenia, mówienia i działania, wzorzec przynoszący wynik, jaki głosi zasada. To takie proste.

Czy marzenia się ziszczają?

Drogi Neale: Moje pytanie dotyczy marzeń. Mówi się, że trzeba „sobie odpuścić”, lecz jak mogę sobie odpuścić coś, co pragnę urzeczywistnić w swoim życiu? Moje marzenia nigdy nie spełniają się, jeśli się im nie poświęcę. Wyrzekłem się wielu marzeń i doznałem z tego powodu tylko rozczarowań. Ponadto, jak można naprawdę znać Boga - czy dajmy na to, czekoladę - dysponując samym pojęciem, bez doświadczenia? Podobnie, skąd mam wiedzieć, że Wszechświat jest sprawiedliwy, jeśli takim go nie doświadczyłem? Uważam, że próba wmówienia sobie tego to zwyczajne omamianie samego siebie. M. H., Chicago.

Drogi M. H. Właściwie to życie w wydaniu większości z nas jest omamem. W ostatecznej perspektywie nic z tego, co widzisz, nie jest realne, a to, co jest realne, jest dla ciebie niewidoczne. Dlatego tak istotne jest, aby „nie sądzić po pozorach”. Wróćmy jednak do początku twego listu i spróbujmy kolejno uporać się z twoimi zastrzeżeniami.

Wprawdzie RzB w tym względzie różnią się od obiegowych sądów, ale w żadnym miejscu nie nawołują do „odpuszczania sobie” marzeń. Wręcz przeciwnie, dobitnie stwierdzają, że bez pasji życie jest ubogie. Jednakże RzB mówią, że wskazane jest, aby nie żywić oczekiwań, nie „nastawiać się” na konkretne wyniki. Może ci się to wydawać sprzecznością samą w sobie, dopóki nie przyjrzysz się temu bliżej.

Posłużę się tu przykładem. Załóżmy, że ktoś marzy o tym, aby przemienić świat, zaszczepić ludziom nowe spojrzenie na kwestię współistnienia na planecie, przeobrazić powszechny sposób doświadczania Boga. Są ludzie żywiący takie marzenia i nierozstający się z nimi nawet wtedy, gdy widoki na ich spełnienie wydają się marne. Lecz chociaż wiernie trwają przy swoich ideałach, nie przywiązują wagi do określonego obrotu zdarzeń.

W ten sposób to nieustające marzenie stanowi siłę napędową ich doświadczenia, a nie wystąpienie czy brak określonego wyniku.

Inaczej mówiąc, ludziom tym marzy się wyśniony stan, bez względu na to, czy zaistnieje czy nie. Ich praca nigdy nie dobiega końca, ponieważ nawet jeśli odmienią świat, nadal będą o tym śnić. Innymi słowy, jakkolwiek dobrze sprawy by się miały, im marzy się wciąż lepszy świat! Marzenie nigdy nie ma końca, misja nigdy nie jest spełniona, ponieważ to marzenie pobudza do czynu tych ludzi, a nie jego spełnienie! Taką osobą była Matka Teresa. Taki był Martin Luther King. Na świecie żyje wielu ludzi tego pokroju. Może nawet w twoim sąsiedztwie. A kto wie, czy nie pod twoim dachem.

A przy okazji, z tymi osobami rzecz ma się tak jak z Bogiem. Bogu „marzy się”, jeśli wolno mi się tak wyrazić, że pewnego dnia osiągniemy całkowitą samorealizację. Lecz gdy chwila ta nadejdzie, pojęcie „całkowitej samorealizacji” nabierze nowego znaczenia, ponieważ gdybyśmy urzeczywistnili siebie całkowicie, gra dobiegłaby końca! Gry doświadcza się nie przez zdobywanie punktów. Chodzi o to, aby dostać się do linii końcowej, a nie tam przebywać. Po dotarciu do linii końcowej gra rusza od nowa! Powtarza się to aż do końcowego gwizdka, z tą różnicą, że w grze życia końcowego gwizdka nie ma. Reasumując: aby osiągnąć szczęście, spokój i pogodę ducha, warto wyzbyć się oczekiwania wyników, ale na pewno nie przynosi żadnej korzyści wyzbywanie się marzeń o ich osiąganiu. Na tym między innymi polega Boska Dychotomia, jak nazywają to RzB.

Niedawno zmarły Ken Keyes, w swej wspaniałej książce A Handbook to Higher Cosnciousness, przekłada tę zasadę na język codzienności, pisząc, że prawdziwą wolność w sferze uczuć uzyskuje się przez zamianę swoich „potrzeb” na „upodobania”, wykluczając w ten sposób emocjonalne „uzależnienia”. Moim zdaniem, praca Kena należy do najpożyteczniejszych książek, jakie kiedykolwiek napisano, i gorąco ci ją polecam.

Pytasz również, jak można „znać Boga”, gdy Bóg jest samym pojęciem, a nie doświadczeniem. RzB podkreślają, że ludzie na ogół „poznają” coś, gdy tego doświadczają. Jednak droga do oświecenia zakłada odwrócenie kolejności: najpierw „poznajemy” rzeczy, a potem dzięki temu ich doświadczamy! Na przykład, jeśli wiesz, że życie zawsze ci się ułoży, zapewne tak zawsze się stanie. Jeśli wiesz, że świat to miejsce przyjazne, takim zazwyczaj się dla ciebie okaże. Jeśli wiesz, że Bóg istnieje, doświadczysz Go. Podobnie ma się sprawa z wysłuchaniem modlitw. Przydałoby się tobie, M. H., ponowne przeczytanie fragmentu RzB mówiącego o tym, jak „wiedza” poprzedza doświadczenie.

Sposobem na „poznanie” Boga jest spędzenie codziennie odrobiny czasu na medytacji. Oczywiście, może być tak, że nic to nie przyniesie. Jeśli więc przywiązany jesteś do wyników, możesz się szybko zniechęcić i rozczarować. Tylko jeśli się oderwiesz, jeśli zrozumiesz, że nie chodzi o wyniki, ukoisz umysł. A Boga odnaleźć można jedynie w ukojonym umyśle. Inna metoda na poznanie Boga to sprawienie, aby druga osoba Go poznała. Doświadczenie, które zaszczepiamy w innych, zaszczepiamy w sobie. Dlatego, że nie ma nikogo innego. Więc przestań martwić się tym, jak poznać Boga. Zastanów się, jak stać się narzędziem poznania Boga dla innych. Co sprawiasz dla innych, sprawiasz - Samemu sobie. To doniosła prawda.

Jaki jest cel życia?

Drogi Neale: Chciałabym Ci zadać kilka pytań.

1. Jaki jest cel życia i umierania po tysiąckroć w ciągu kolejnych wcieleń? Ten cykl nie ma chyba końca. Dokąd to wszystko ostatecznie prowadzi?

  1. Po odczycie w Nowym Jorku napisałeś mi następującą dedykację: „Widzę, kim jesteś, i kocham to, co widzę”. Co to znaczy? Kim jestem w twoich oczach?

  2. Jaki cel ma indywidualne życie? Jak się o tym przekonać?

  3. Jak mogę rozmawiać z Bogiem? Chciałabym blisko z Nim obcować. Holly, Piscataway.

Droga Holly, na twoje pytania mogę odpowiedzieć tak:

1. Cel życia i umierania jest taki, jaki postanowisz. Życie nie ma celu. Więc jeśli uważasz, że uczestniczysz w czymś, co jest pozbawione celu, to się nie mylisz. Na tym właśnie polega najwspanialszy dar Boga dla nas. Widzisz, gdyby Bóg nadał życiu cel, życie musiałoby być temu posłuszne. Wówczas życie każdego z nas dążyłoby do tego samego! Zatem Bóg, w swej nieskończonej mądrości, nie wyznaczył życiu żadnego celu po to, abyśmy mogli sami obrać sobie cel i dzięki temu określać i stwarzać, obwieszczać i ogłaszać, wyrażać i doświadczać, Kim W Istocie Jesteśmy. Można więc chyba powiedzieć, że celem życia jest stwarzanie i doświadczanie, Kim W Istocie Jesteśmy. Zauważ, nie odkrywanie, Kim W Istocie Jesteśmy, lecz stwarzanie. Nie ma co odkrywać. W istocie jesteś niczym, dopóki nie zdecydujesz i nie stworzysz siebie.

W istocie jesteś niczym, niczym konkretnym. Wiedziałaś o tym, Holly? To jest twój punkt wyjścia - bycie niczym konkretnym. Następnie postanawiasz i ogłaszasz, stwarzasz i stajesz się tym, czym według siebie jesteś.

To Bóg w trakcie Stawania się! To właśnie się dzieje, Holly! Rozumiesz? Bóg stwarza i doświadcza siebie poprzez ciebie.

Na tym ostatecznie to wszystko polega. To właśnie się toczy. To właśnie ma miejsce. My również „mamy miejsce”, w czasie i przestrzeni. Jak to miejsce zajmujemy, czym postanawiamy być i co robić, zależy wyłącznie od nas, od tego, jaki chcemy kształtować wizerunek Boga. Więc dokąd to prowadzi? Ty mi powiedz, Holly! Powiedz mi - swoim życiem na co dzień. Twoje życie to odbicie twej decyzji, dokąd to wszystko zmierza.

  1. W Nowym Jorku ujrzałem w tobie, Holly, istny cud, samo piękno, istotę u progu nowych rzeczywistości, nowych i wyższych doświadczeń swej cudownej jaźni. Ujrzałem Boże dziecię, Holly. Ujrzałem Boginię. Ty tego nie widzisz, kiedy patrzysz na siebie?

  2. Zobacz odpowiedź na pytanie nr 1. „O tym się nie przekonuje”, Holly. To się postanawia. Życie nie jest procesem odkrywania, lecz tworzenia. Czekamy, aż Bóg powie nam, pokaże, a Bóg czeka, aż my Jej powiemy, pokażemy. Rozumiesz, Holly? Czekamy na tego, Który Czeka na Nas.

Przestań wyczekiwać, Holly. I przestań pytać. Zacznij głosić. Życie to nie pytanie. Życic to głoszenie.

4. To właśnie się stało, Holly. Właśnie to zrobiłaś.

Jak Bóg naprawdę się nazywa?

Drogi Neale: Jest tyle pytań, które chciałbym ci zadać. Mam wrażenie, że Biblię zredagował religijny odłam istniejący w czasach Jezusa. Jezus przestrzegał nas przed faryzeuszami, saduceuszami i uczonymi w piśmie z powodu ich wierzeń. Po śmierci Jezusa, uczniowie nie głosili jego nauk gdyż bali się prześladowań. Ze strachu nie nauczali nawet potajemnie. Powstały po śmierci Jezusa (nawiasem mówiąc, Jezus nie umarł, żyje w ciele w innym wymiarze) Kościół katolicki pragnął zawładnąć masami, ponieważ jeśli ma się nad kimś władzę duchową, panuje się również nad jego ciałem i umysłem. Prawda wychodzi na jaw dopiero teraz, gdy JAM JEST (Bóg) ujawnia ją w czasach Nowej Ery (czasach przebudzenia).

Jestem przekonany, że Jezus uczył się od Egipcjan, Hindusów, magów Indii, Nepalu, Tybetu, Ladakhu. Poszukuję Prawdy. Czy możesz mi w tym pomóc? Jak brzmi prawdziwie imię JAM JEST?

W swej książce wspominasz, że po świecie chodzi wielu Mistrzów. Jak osiągnąć mistrzostwo duchowe? Jakie książki trzeba zgłębiać? Walt, Olympia.

Drogi Walcie, piszesz, że poszukujesz prawdy, i pytasz, czy mogę ci w tym pomóc. Odpowiadam, że nie, nie mogę pomóc ci w odnajdywaniu twojej prawdy, sam musisz tego dokonać. Musisz zagłębić się w siebie i szukać jej w swoim wnętrzu. Nigdzie poza tobą ona nie istnieje.

Zaintrygowało mnie twoje drugie pytanie, Jak brzmi prawdziwe imię Boga”. Proszę, przeczytaj raz jeszcze RzB1, jeśli nie wystarczy ci moje wyjaśnienie tutaj. Bóg nie ma „prawdziwego imienia”, tylko to, które nadaje mu człowiek, a miano to zmienia się w zależności od czasu, od miejsca, od osoby. Bogu to w zupełności odpowiada, lecz człowiekowi najwyraźniej nie. Po przeczytaniu Rozmów z Bogiem wciąż wydaje ci się, że jest tylko jeden „prawidłowy” sposób zwracania się do Boga i jeśli uczynimy to inaczej, Bóg będzie miał nam to za złe? Jeśli tak sądzisz, koniecznie przeczytaj raz jeszcze tę książkę.

Pytasz w swoim liście, jak osiągnąć mistrzostwo duchowe. Ponownie odsyłam cię do źródła. Książka RzB omawia etapy prowadzące do tego stanu, dość wyczerpująco, jak sądzę. Nie trzeba czytać innych książek, nawet tej, ani nigdzie się zapisywać. W życiu niczego nie trzeba się uczyć, masz tylko sposobność okazania tego, co już wiesz. Powodzenia w poszukiwaniach, Walt!

Czy istniał kiedyś świat bez cierpienia?

Drogi Neale: Właśnie skończyłem czytać twoją pierwszą książkę - to naprawdę niezwykły dialog. Objawienia w niej zawarte podnoszą na duchu. Koncepcja „istnienia rzeczy przez jej przeciwieństwo”, w odniesieniu do uczuć, myśli i doświadczenia, mogła jedynie zrodzić się w umyśle osoby obdarzonej głębokim wglądem. Modlitwa dziękczynna, nie błagalna, pomaga przełamać nam schemat, w jakim więzi nas ukryta sprężyna myśli. Przedstawiona przez twą Boską osobę Święta Trójca - wiedza, doświadczanie, bycie - to prawdziwe odkrycie. Jesteśmy duszą, lecz nigdy duszy nie słuchamy. Twoje rozmowy z Wszechmocnym, tę miłosną odsłonę, docenić można dopiero po kilkakrotnym przeczytaniu.

1. Gdzie w ciele usadowiona jest dusza? 2. Czy umysł, intelekt i wrażenia to twory odrębne czy też stanowią trzy aspekty duszy? 3. Jak jest powiązany wysiłek z przeznaczeniem? 4. Czy radosne życie to skutek naszych starań czy też jest nam ono pisane z góry? 5. Czy istniał kiedyś świat bez cierpienia? Czy można go odtworzyć? W jaki sposób? 6. Jaki jest udział medytacji w leczeniu? O czym należy medytować? 7. Czy są wrażenia wyryte w duszy, które pozostają niezatarte? Czy dochodzą one do głosu w kolejnych wcieleniach? 8. Do czego dąży Bóg? Czy do stworzenia nowego świata? Jeśli tak, kiedy to nastąpił Z poważaniem i najserdeczniejszymi pozdrowieniami, Atam, Patiala, Indie.

Mój drogi przyjacielu zza oceanów, niezmiernie mi miło, że przesłanie RzB tak cię zaciekawiło i zainspirowało. Dla ułatwienia ponumeruję odpowiedzi na pytania.

1. Wbrew powszechnemu mniemaniu, duszy nie jest przypisane jedno określone siedlisko w ciele. W gruncie rzeczy, nie ma w ciele takiego miejsca, którego by dusza nie zajmowała. Mijałoby się z prawdą stwierdzenie, że dusza znajduje się, dajmy na to, za „trzecim okiem” pośrodku czoła, a nie w dużym palcu od lewej nogi. RzB księga 3 podają, że to nie dusza jest w ciele, lecz na odwrót, ciało mieści się w duszy! Stawia to na głowie nasze wcześniejsze wyobrażenia. Dokładniej wyjaśnia to odnośny fragment RzB księga 3, nie omieszkaj do niego raz jeszcze zajrzeć. Zatem dusza spowija, przenika całe ciało. Mieści się w uchu i w kolanie, w szyi, w kostce i w żołądku. Lecz jeśli naprawdę pragniesz zobaczyć Duszę (o tak, jest to wykonalne!), wejrzyj głęboko w oczy swojej ukochanej. Dusza ukaże ci się również, kiedy zajrzysz sobie w oczy w lustrze. Ale uważaj. Jeśli nie jesteś wprawiony, może cię to wytrącić z równowagi.

2. Dusza to łączna suma wszystkich uczuć, jakich kiedykolwiek doznałeś (w swym obecnym życiu

 i w pozostałych wcieleniach). Mógłbym podpisać się pod twoim poglądem, że wobec tego jest ona tworem złożonym i obejmuje umysł, intelekt i wrażenia.

3. Przeznaczenia nie ma. Do tego potrzebny byłby ktoś, kto za ciebie zdecydowałby o twoim losie. Lecz tego uczynić nie może nikt oprócz ciebie. Jednak jeśli wypełniasz swoje postanowienia dotyczące własnej osoby tak stanowczo, tak nieugięcie, że osiągnięte wyniki wydają się nieuchronne, inni mogą to poczytać za przeznaczenie. Lecz jest to skutek wyłącznie twoich intencji. Pojęcie „przeznaczenia” zakłada działanie we wszechświecie jakiejś siły, energii, procesu, na który nie masz wpływu. Ale to nie jest możliwe, zważywszy na to, Czym i Kim Jesteś. Albo jesteśmy „kowalem swego losu”, albo nie. Jeśli nie, wtedy może brać nad nami górę „przeznaczenie”. Jedno wyklucza drugie. Zgodnie z tym, co mi zostało objawione, Boska Istota - My Wszyscy, inaczej mówiąc - tworzy nieustannie, w każdej chwili. Oznacza to, że każdy z nas jako indywidualny przejaw Boskiej Istoty tworzy i współtworzy indywidualną i zbiorową rzeczywistość. Nie tu miejsca na „przeznaczenia”, wymagałoby to bowiem, aby jedno z nas (Bóg, wszechświat, ktoś lub coś) narzucało drugiemu wynik (i to nieunikniony). Takie coś po prostu zdarzyć się nie może.

  1. Nic w życiu nie jest z góry ustalone, co właśnie powyżej wyjaśniłem.

  2. Nigdy nie istniał świat bez cierpienia w obrębie fizycznego wszechświata, ponieważ w świecie bez cierpienia nie mogłaby przejawić się radość. Jeśli bowiem panuje sama radość, wówczas nie możemy jej doświadczyć ani poznać, czym jest. Pamiętaj, co mówią RzB: W braku tego, czym nie jesteś, to, czym Jesteś, być nie może. Aby dowiedzieć się więcej na ten temat, sięgnij po wspaniałą książeczkę dla dzieci The Little Soul and the Sun (Duszyczka i słońce), która ukazała się nakładem Hampton Roads.

6. Nie wiem, czy medycyna konwencjonalna wykorzystuje w jakikolwiek sposób medytację jako narzędzie terapeutyczne, ale sądzę, że ta chwila jest już bliska. Jeśli zaś chodzi o przedmiot medytacji, nie ma tu „prawideł”. Medytuj, o czym chcesz, albo o niczym. Można całkiem dosłownie medytować o „niczym”. Ja sam skupiam się na obszarze zwanym „trzecim okiem” tak długo, aż ujrzę biało-niebieski płomień. Jego widok przyprawia mnie o ekstazę.

  1. Wrażeń wyrytych w duszy nie da się zatrzeć. To jak komputer bez klawisza usuwania. Wrażenia te często dochodzą do głosu w, jak to określiłeś, kolejnych wcieleniach.

Bóg do niczego nie „dąży”. Boga raduje wyposażanie ciebie w narzędzia i sposobności do wyrażania i doświadczania twojej następnej najwspanialszej wersji najszczytniejszej siebie. Wielkim dziełem Boga jest celebrowanie siebie, poznawanie siebie, wyrażanie siebie i stwarzanie siebie na nowo w tobie i poprzez ciebie. To Bóg w trakcie Stawania się!

Jakie ryzyko warto podjąć?

Drogi Panie Walsch: Jestem świeżo po lekturze Pańskiej książki, którą przeczytałem w pociągu w drodze powrotnej do domu z Nowego Jorku. Dziękuję Panu - i Bogu - za Rozmowy z Bogiem Księgę 1! Na pewno do tej książki powrócę niejeden raz. Znalazłem w niej potwierdzenie poglądów, jakie wyznaję od lat. Dobrze się stało, że zostały one wyłożone w sposób tak jasny i przystępny dla wszystkich.

Mam kilka pytań. Czy pytał Pan Boga o święta Bożego Narodzenia? Co powinniśmy zmienić w obecnym sposobie obchodzenia świąt? Jak przekazywać przesłanie RzB innym? Czy dostępne jest streszczenie kluczowych zagadnień w postaci niedrogiej publikacji? Jak porozumieć się z innymi istotami w tym czy w jakimkolwiek wszechświecie? W jaki sposób przełamać dzielące nas różnice językowe i uprzedzenia? Jak wznieść się ponad otaczające nas okoliczności? Po czym poznać, jakie ryzyko warto podjąć? Szczerze oddany, Marshall, Mechanicville.

Drogi Marshall, co do świąt: nie, nie poruszałem tego tematu w moich rozmowach z Bogiem. Lecz nasuwa mi się uwaga. Pytasz, „co powinniśmy zmienić w obecnym Sposobie obchodzenia świąt”. RzB mówią, że w świecie Boga nie ma nakazów ani zakazów. Sadzę więc, że Bóg odpowiedziałby: „Obchodźcie je, jak wam się podoba”. Wszystko zależy od tego, czego pragniesz doświadczać, jak siebie postrzegasz, jakie świadectwo o sobie chcesz dać swoim życiem. Wszystko, co robimy, nas wyraża, włącznie ze sposobem obchodzenia świąt.

A teraz pozostałe pytania: Jak przekazywać przesłanie RzB innym? Nie wiem, ale staraj się nie robić tego zbyt natrętnie i unikaj górnolotności. Czy dostępne jest streszczenie kluczowych zagadnień w postaci niedrogiej publikacji? Owszem, są dostępne dwie książeczki (Bringers of the Light i Recreating Yourselj), które skrótowo i przejrzyście wykładają główne myśli RzB. Można je zamówić w Fundacji.

Jak porozumieć się z innymi istotami w tym czy w jakimkolwiek wszechświecie? Porozumienie nawiązuje się bardzo prosto. Tylko pomyśl. Dosłowne, pomyśl, co pragniesz przekazać. Pomyśl, jaką wiadomość i komu chcesz ją przesłać. Jeśli osoba ta obecnie nie przebywa w fizycznym ciele (jest, jak to się mówi, „martwa”), wiadomość dotrze do niej natychmiast. Jeśli ma cielesną postać, może mieć trudności z odebraniem przekazu; zależy to od gęstości jej otoczenia (w tym środowiska duchowego, wierzeń, lęków itp.) Poza tym, skoro ma ciało, to chyba lepiej po prostu do niej przemówić.

W jaki sposób przełamać dzielące nas różnice językowe i uprzedzenia? Przez zrozumienie, zaakceptowanie i wdrażanie najwyższej prawdy: wszyscy stanowimy! jedno. Świat zmieniłby się z dnia na dzień, gdybyśmy; tylko uznali to za rzeczywistość. Za wszelkie nasze nieszczęścia, cierpienia, udręki, za osamotnienie i za poczucie moralnej wyższości odpowiedzialne są tylko i wyłącznie nasze myśli zrodzone z przekonania, że jesteśmy oddzieleni - od siebie nawzajem i od Boga.

Jak wznieść się ponad otaczające nas okoliczności? Przez oderwanie się od wyników. Gdy nie martwisz się tym, co przyniesie każdy nowy dzień, nie martwisz się tym, co się dzieje wokoło. Postrzegasz swoje życie w szerszym wymiarze. Inaczej przedstawia ci się twój cel w życiu. Wtedy nadajesz nowy kontekst twojemu obecnemu doświadczeniu. Całkiem dosłownie, przeobrażasz je. Nie widzisz w nim problemu. A kiedy nie widzisz w nim problemu, przestaje takim być dla ciebie. Wzniosłeś się ponad to. Przekroczyłeś to.

Po czym poznać, jakie ryzyko warto podjąć? Gdyby dało się to przewidzieć, nie byłoby już „ryzykiem”. Życie to przygoda. Domagasz się gwarancji? To nie ta gra. Lecz jest sposób na to, aby zawsze otrzymywać to, czego się pragnie, mianowicie, pragnąć właśnie tego, co się otrzymuje. Na tym polega mądrość. Na tym polega mistrzostwo duchowe. RzB opisują proces, za pomocą którego wszyscy możemy tworzyć, cokolwiek wybierzemy. To się sprawdza. Poskutkuje również w twoim przypadku, chyba że będzie inaczej. Ciągle ewoluujemy, stajemy się czymś nowym. Niekiedy posługujemy się procesem twórczym z taką siłą, z taką skutecznością, że zadziwiamy samych siebie! Innym razem jakoś nie udaje nam się przywołać tego, czego naprawdę pragniemy, choćbyśmy nie wiem jak się wytężali. Wiele czynników ma w tym udział. Wiąże się z tym wiele komplikacji. Przeczytaj raz jeszcze RzB. Tam znajdziesz Wyjaśnienie. A jeśli chodzi o podejmowanie ryzyka, miej zawsze na uwadze te cudowne słowa francuskiego poety i myśliciela Apollinaire'a, którymi zamknąłem RzB księga 2:

Stańcie na krawędzi”. „Nie możemy. Boimy się”.

Stańcie na krawędzi”. „Nie możemy. Spadniemy”.

Stańcie na krawędzi”. I stanęli. I popchnął ich. I polecieli.

Ktoś kiedyś mądrze powiedział: „Niech twoje lęki będą dla ciebie wyzwaniem”.

O klęskach żywiołowych i naturze muzyki

Drogi Panie Walsch: Przede wszystkim, pragnę pogratulować Panu tego, że zaufał Pan sobie na tyle, aby posłuchać głosu Boga, oraz tego, że miał Pan odwagę napisać i opublikować swą wspaniałą książką. A oto moje pytania:

1. Dlaczego niektóre klęski żywiołowe dotykają tylko niektórych rejonów kraju? To znaczy, Nebraskę nawiedzają tornada, Los Angeles trzęsienia ziemi itd. Czy jest to wyłącznie prawidłowość geologiczna czy w grę wchodzą jakieś negatywne wibracje spowodowane przeszłymi zdarzeniami?

2. Jaki jest prawdziwy związek między muzyką i Bogiem? W czym muzyka może być nam pożyteczna? Z góry dziękuję za poświęcony mi czas i uwagę. Pokój z Tobą, Mary.

Droga Mary, pytasz mnie o rzeczy, o które nigdy wcześniej mnie nie pytano. Co do pierwszego pytania, negatywne wibracje spowodowane przeszłymi zdarzeniami nie są przyczyną występowania tornad w Nebrasce czy trzęsień ziemi w Los Angeles. W fizycznym wszechświecie działają prawa, które wywołują pewne skutki. Należy do nich, na przykład, prawo grawitacji. Zjawiska geofizyczne, o których mówisz, są przejawem takich praw. Jak wszelkie fizyczne procesy, prawa te można zawiesić czy przezwyciężyć. Dzięki temu możliwe jest tworzenie na nowo.

Jeśli chodzi o muzykę, całość życia zasadza się na wibracji. Muzyka zaś stanowi wibrację, którą postrzegamy uchem, a nie okiem. Muzyka to odmiana Boskiego Języka. Jak wszystkim we wszechświecie, rządzą nią reguły matematyczne. Za pośrednictwem dźwięku muzyka uobecnia dla nas wyższe wibracje życia. W czym może nam być pożyteczna? Ty o tym decydujesz. Jej wibracje mogą uspokajać lub poruszać, stwarzać poczucie zagrożenia lub podnosić na duchu. Określone rodzaje muzyki, tak jak określone częstotliwości światła, mogą również działać uzdrowicielsko, oddziałując na komórki, przez które przenikają.

Rozdział 2

Duchowa droga/duchowe życie

Od wielu lat starałem się kroczyć drogą duchowego rozwoju. Nie było to łatwe. Coś, co, na dobrą sprawę, nie powinno być trudne (czyż zbliżanie się do Boga nie powinno być najłatwiejszą rzeczą pod Słońcem?), okazywało się ciężkim wyzwaniem. Aż do niedawna.

Teraz wiem, że działo się tak, ponieważ nie miałem jasnego wyobrażenia na temat mojej duchowej drogi. Niemniej, pragnąłem dokądś dojść, więc kroczyłem drogą wytyczoną dla mnie przez innych. Dopiero niedawno postanowiłem podążyć ścieżką, jaką dyktuje mi serce. Dopiero niedawno zrozumiałem, że nie ma w tym nic złego.

To było objawienie, które zupełnie odmieniło moje życie. Bóg nie pogniewa się na mnie, jeśli się pomylę, zbłądzę, zmarnuję szansę. Nie będę skazany na wieczne męki w ogniu piekielnym, jeśli nie nawrócę się na jedyną słuszną wiarę, jeśli będę czcił Boga w niewłaściwy sposób albo w ogóle Go nie będę czcił.

Na czym więc polega kroczenie drogą duchowego rozwoju? Odpowiedź znajdziesz, gdy przyjrzysz się własnemu życiu. Wstąpiłeś na duchową ścieżkę z chwilą narodzin. Jeszcze zanim przyszedłeś na świat. Nie sposób z niej zejść, ponieważ inna droga nie istnieje. Całość życia ma wymiar duchowy i każdy krok, jaki podejmiesz, to krok na duchowej drodze. Jesteś istotą duchową, cokolwiek pomyślisz, powiesz, uczynisz, to duchowe wydarzenie.

Dokąd powiedzie cię twoja droga? Gdziekolwiek się znajdziesz, na pewno nie zabraknie ci przygód. Czego jak czego, ale nudy nie można życiu zarzucić.

O upartym czekaniu na odpowiedź Boga

Drogi Neale: Zżera mnie frustracja. Gubię się w tym wszystkim. Czy Bóg jest Bogiem Biblii (mściwym, surowym, osądzającym) czy Bogiem Twoich książek („nie obchodzi Mnie wasze codzienne życie, idźcie się bawić”). Jestem załamany. Czuję się opuszczony. Przez całe życie modliłem się i ani razu nie poczułem Jego obecności - żadnego odzewu. Modliłem się o „konkretne rzeczy”, teraz proszę o to, czego potrzeba mi najbardziej: spokój duszy. Czytałem Biblię. Płakałem, błagałem, wrzeszczałem, złościłem się, nadaremnie. Wreszcie dałem za wygraną. Prosiłem Go, w imię Jezusa, aby pokierował moim życiem. Mówiłem Mu, jaki czuję się zmęczony - bez skutku. Wydałem 150 dolarów na mantrę, 250 dolarów na psychiatrę - i nic! Od lat próbuję medytacji, ale nie potrafię wyciszyć swoich myśli. Moje obrzydzenie do siebie samego pogłębia się. Nie mam pojęcia, dlaczego do Ciebie piszę. Wciąż szukam, szukam, szukam. MM, Silverthorne.

Cóż MM, wygląda na to, że jesteś dokładnie w takim stanie, w jakim byłem ja, gdy nawiązałem rozmowę z Bogiem. To świetnie! Nie ma lepszego punktu wyjścia niż uczucie, że masz wszystkiego dość. To dobra pora na rozpoczęcie od nowa. Na uwolnienie się od tego, co do tej pory działo się w twoim życiu, i przygotowanie się do stworzenia nowej rzeczywistości.

Wiem co teraz przeżywasz M, i co przeżywałeś przez te wszystkie lata. Teraz gdy przewartościowujesz swoje życie, proszę cię, abyś wyzbył się jeszcze jednej rzeczy, a wówczas osiągniesz pełną gotowość. Chciałbym, abyś odrzucił przekonanie, że nie możesz znaleźć odpowiedzi. Zapewniam cię, że możesz. Bóg nigdy cię nie zawiedzie, a jeśli do tej pory nie zauważyłeś żadnego odzewu z Jego strony, to nie dlatego, że ci nie odpowiedział, lecz ponieważ podobnie jak ja, byłeś głuchy na Jego głos. Wierz mi, Bóg odpowiada. Właśnie teraz. I w każdej chwili każdego dnia twego życia.

Warto tu zastanowić się nad twoim opisem Boga, bo wydaje mi się, że opacznie Ją pojąłeś. W twoim ujęciu, Boga z RzB księga 1”nie obchodzi nasze codzienne życie” i każe nam „się bawić”. Nie jest to trafne spostrzeżenie M, i nie chciałbym, abyś pozostał w takim przekonaniu. Bóg troszczy się o nasze doświadczenie. Nie obchodzi go tylko, jak je wywołujemy.

Wyobraź sobie kochających rodziców, którzy przyglądają się dzieciom w trakcie zabawy na podwórku. Jest im obojętne, czy grają w berka czy bawią się w chowanego. Nie ma dla nich znaczenia, jakie zabawy wymyślają. Lecz troszczą się o bezpieczeństwo dzieci, o ich dobre samopoczucie. Dlatego sprawdzają, czy podwórko jest bezpiecznym miejscem do zabawy, i czuwają; a w razie gdy dzieci się skaleczą i zawołają o pomoc, natychmiast spieszą na podwórko rozeznać się w sytuacji i zaradzić złu. Nie inaczej jest z Bogiem. Wręcza nam zabawki, z których możemy robić wspaniały użytek w grze zwanej „życiem”, a także zapewnia nam bezpieczny plac zabaw. I daje nam wolną rękę w doświadczaniu, czego tylko zapragniemy; nie ma dla Niego różnicy, czy gramy w berka czy bawimy się w chowanego. Lecz jeśli zawołasz o pomoc, Bóg jest tuż obok, przy tobie, gotów spieszyć na ratunek.

Tak nie postępuje ktoś, kogo nie obchodzi nasze codzienne doświadczenie. Tak postępuje ktoś, kto kocha nas na tyle, aby dać nam całkowitą swobodę działania, i przyrzeka czuwać nad nami, być u naszego boku, w razie gdyby potrzebna była Jego pomoc. Na mój rozum, taki Bóg jest „w porządku”.

Wezwij więc teraz Boga, aby się do ciebie odezwał. Poproś Go o znak, niech ci w czymś pomoże, obdarzy szczególnym wglądem, który może ci się przydać w twej, obecnej sytuacji, Ale bądź czujny. Odpowiedź od Niej może przyjść w innej postaci, niż się spodziewasz. Mogą nią być słowa następnej piosenki, jaką usłyszysz w radiu, fabuła następnego filmu, jaki obejrzysz, urywek następnej książki, jaka wpadnie ci w ręce. Mogą nią być spontanicznie wypowiedziane słowa przyjaciela spotkanego na ulicy, myśl, jaka najdzie cię w środku nocy. Więc czuwaj! Patrz! Nasłuchuj! Albowiem nie wiesz, kiedy i jak Bóg zwróci się do ciebie ze słowami otuchy.

Jest piekło czy go nie ma?

Drogi Neale: Właśnie wysłuchałem Twojej kasety „The Bend Talk” i jestem pod wrażeniem Twej wspaniałej pogadanki, ale jednocześnie czuję się trochę zagubiony! Nazywasz tam typowym „pustosłowiem New Age” mówienie o ściąganiu na siebie choroby, rozwodu, a nawet zwolnienia z pracy. Ale w swoim biuletynie piszesz, że jesteśmy odpowiedzialni za to, co nam się przytrafia. Więc jak to jest? Wywołujemy tę chorobę, rozwód albo zwolnienie z pracy, czy nie?

Drugie moje pytanie dotyczy piekła. Stwierdzasz w RzB, że nie ma miejsca zwanego „piekłem”, do którego dusza trafia po śmierci. Lecz kobieta opowiadała w telewizji o swoich przeżyciach na granicy śmierci w piekielnej scenerii, pełnej demonów i szczerzących kły istot. Wierzę, że naprawdę tego doświadczyła. Jak możesz to wyjaśnić? Dzięki, Neale. Chuck.

Drogi Chuck, zadajesz mi bardzo trudne pytania. Jeśli chodzi o tę pogadankę, miałem na myśli nie to, że nie stwarzamy własnej rzeczywistości (bo stwarzamy), lecz nazwałem „pustosłowiem New Age”, gdy ktoś nam to wytyka w chwili, kiedy z tego powodu cierpimy. Innymi słowy, kiedy ktoś przeżywa ciężki okres, nic dobrego nie przyniesie mówienie mu, „Wiesz, sam to na siebie ściągnąłeś”. To ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje czy życzy sobie w tej chwili ta osoba.

Najpierw nałóż opatrunek, a potem uracz mądrością, tak zawsze powtarzam!

Co do drugiego pytania, w ostatecznej rzeczywistości nie ma miejsca na „piekło”. Lecz w życiu pozagrobowym, tak jak w obecnym życiu, możesz wywołać dowolne doświadczenie, jakie zechcesz. Jeśli uważasz, że piekło istnieje, to „wywołasz piekło”! Jednakże gdy tylko sprzykrzy ci się to doświadczenie, powiesz sobie: „niech to piekło pochłonie”, i przerwiesz je. Niektórzy wolą pozostać w tym stanie, ponieważ myślą, że na to zasłużyli. Jak myślisz, tak doświadczasz. Ale piekła nie ma. Co zdumiewające, papież niedawno ogłosił dokładnie to samo, przekreślając dwa tysiące lat nauk Kościoła katolickiego na ten temat.

Wiele uwagi poświęca temu zagadnieniu Księga 3 Rozmów z Bogiem. Porusza to również film z Robinem Williamsem „Między piekłem a niebem”.

Jeśli pragniesz zaznać niezwykłego przeżycia metafizycznego, zanurz się w ten film. W cudowny sposób ukazuje on wiele prawd, o jakich mówi Księga 3 RzB, włącznie z tym, że sami stwarzamy swoją rzeczywistość, zarówno za życia, jak i po śmierci, i wcielamy się w nowe ciała, jeśli tego chcemy, aby znów „zmierzyć się z tym samym problemem”, niekiedy przywołując do naszego życia znów te same osoby. Ten film, bardzo śmiało jak na hollywoodzką produkcję, traktuje kwestię życia po śmierci oraz wyższej rzeczywistości. Zdjęcia wprost zapierają dech w piersi, efekty specjalne są oszałamiające, jednym słowem, to niesamowity film. Czegoś podobnego w życiu nie widziałeś.

Czy tworzymy swoją rzeczywistość, zanim jeszcze się narodzimy?

Drogie Neale: Dziękuję Ci za to, że umiałeś przekazać i prawdę w taki bezpośredni i przystępny sposób. Twoje książki okazały się dla mnie błogosławieństwem. Moje pytanie brzmi: Czy Twoim zdaniem, na podstawie odebranych przez Ciebie przekazów czy własnych wniosków wyciągniętych z rozmów z Bogiem, bywa tak, że najważniejsze rzeczy, jakie nam się przytrafiają w życiu, wywołaliśmy jeszcze przed narodzinami w obecnym ciele? Mam na myśli te punkty zwrotne, które zmieniają bieg naszego życia. Czy też sądzisz, że stwarzamy „na bieżąco” wszystko, co nam się przydarza? Z góry dziękuję za poświęcony mi czas. Rok temu doznałam bardzo bolesnej straty i nadal czasami walczę z sobą i trudno mi się z nią pogodzić. Z wyrazami wdzięczności, Jane, Mili Yalley.

Zadałaś ważne pytanie, Jane. Lecz sugeruje ono, że istnieje coś takiego jak czas. Gorąco polecam ci ponowne przeczytanie fragmentów Księgi 2 RzB dotyczących czasu. Gdy to uczynisz, moje poniższe wywody będą być może bardziej dla ciebie zrozumiałe. Jane, wszystko dzieje się jednocześnie. Więc w najwyższym wymiarze, tak, stworzyliśmy wydarzenia i doświadczenia jeszcze przed narodzinami w obecnym ciele, i tak, stwarzamy je „na bieżąco”. Obie odpowiedzi są poprawne. Sztuka polega na tym, Jane, aby żyć w obrębie sprzeczności. Zdaję sobie sprawę, że w naszym świecie, w naszych koncepcjach nie życzymy sobie sprzeczności, ale w ostatecznej rzeczywistości jest ich bez liku, moja droga.

Jeśli chodzi o walkę, jaką prowadzisz z sobą, aby pogodzić się z bolesnym doświadczeniem sprzed roku, głowienie się nad tym, kiedy, czy dlaczego doświadczenie zostało stworzone, nie na wiele ci pomoże, Jane. Prawdziwe pytanie, rozsądne pytanie brzmi, jakie znaczenie pragnę mu nadać? I kim jestem w stosunku do tego doświadczenia? Więc kim jesteś, Jane? W stosunku do przeżycia, jakiego doznałaś, kim jesteś i kim postanawiasz być? To jedyne, co się liczy. W odpowiedzi na to pytanie, Jane, znajdziesz ukojenie.

Czy można przyspieszyć oświecenie?

Drogi Panie Walsch: Czy jest sposób na to, aby przyspieszyć ten proces oświecenia, jakiś skrót? Czy pomagają w tym oświadczenia „JA JESTEM”? Steve, Salinę.

Drogi Steve, najskuteczniejszy znany mi sposób na „przyspieszenie” procesu oświecenia to zabranie się na poważnie do kształtowania najwspanialszej wersji najszczytniejszej wizji siebie. Jak ona się przedstawia? W co byś się ubierał? Co byś jadł? Gdzie byś chodził? Z kim byś się zadawał? Co byś robił? A czego nie? Co byś mówił? Bądź przy tym jak najbardziej szczegółowy. W najwyższym wyobrażeniu siebie, jak byś odpowiedział na te pytania? Zapisz swoje odpowiedzi. Nie żałuj kartek na to, aby wytłumaczyć się przed sobą. A kiedy sporządzisz już swój nowy wizerunek, przyjmij go. Noś te ubrania. Rób te rzeczy. Wypowiadaj te słowa. (Tutaj przydadzą się oświadczenia „JA JESTEM”!) Niczego innego nie rób, nie mów, nie myśl.

To z początku będzie trącić zarozumiałością, gdyż uwierz mi, będziesz miał naprawdę wysokie mniemanie o sobie. Ludzie z twojego otoczenia będą zachodzić w głowę, co ty najlepszego wyprawiasz. Nie zważaj na nich. Nie zaprzątaj sobie nimi głowy. Oni nie wiedzą, Kim Jesteś. Ale pamiętaj: gdy zaczniesz wcielać tę wizję, ludzie odsuną się od ciebie. Możesz poczuć się osamotniony, opuszczony przez tych, którzy jak myślałeś, najmocniej cię kochają. Nawet twoja rodzina może cię potępić. Pamiętam, jak ciężko mi było, kiedy wprowadziłem, nic wielkiego przecież, zmianę w sposobie odżywiania się. Połowa rodziny wyśmiewała się ze mnie. To było szaleństwo. Pomyślałby kto, że popełniłem jakieś poważne wykroczenie, a ja tylko odrzuciłem pewne pokarmy. Ale tak naprawdę bolało ich to, że ja w ten sposób osądzam ich, chociaż nic takiego nie przeszło mi nawet przez myśl.

Gdy ktoś cię atakuje, nie zapominaj, że każdy atak to wołanie o pomoc. Po prostu trzymaj kurs. Rób swoje. Wzlatuj na coraz wyższe poziomy, żyj według nakazów swojej wzniosłej wizji. Dziel się z innymi nowo nabytą samowiedzą, osiągniętym stanem bycia. Obdarzaj sobą - swoją nową jaźnią - tych, z którymi się stykasz.

Powrót do dawnego życia będzie niemożliwy. Uleci duszący ciężar. W ekspresowym tempie zdążać będziesz ku oświeceniu.

Jeśli uznasz, że mimo wszystko będzie ci potrzebny praktyczny podręcznik, proponuję Przewodnik do Rozmów z Bogiem. Jeśli sumiennie wykonasz każde ćwiczenie i zadanie od początku książki do końca, śmiem sądzić, że nabędziesz sprawności umożliwiających wdrażanie mądrości RzB w codziennym życiu - co rzecz jasna, przyspieszy twój pochód ku oświeceniu.

Bądź w tym świecie, ale nie z tego świata

Drogi Neale: Jak śledzić bieżące wydarzenia na świecie nie tracąc przy tym równowagi, wewnętrznego spokoju? Programy informacyjne zamieniają się w cyrk, niewybredne widowisko, obliczone na połechtanie widza i poprawienie oglądalności stacji. Rzecz jasna, na czele „wiadomości, jakich łakną ludzie”, stoją śmierć i przemoc. Odczuwam potrzebę medytacji przed oglądaniem wiadomości i po. To impuls płynący z wnętrza, jakby filtr ochronny, aby się oderwać, nie ulec manipulacji. Mógłbyś to jakoś skomentować? John, Enfield.

Drogi Johnie, bycie „w tym świecie, ale nie z tego świata” zawsze nastręcza trudności. Medytacja to znakomity pomysł. Medytuj, medytuj i jeszcze raz, medytuj. Codziennie, rano i wieczorem, po południu też, jeśli możesz. Medytacja odsłania przed tobą twoje wnętrze, które jest doświadczaną prawdą o tobie. Równoważy ona, jak sam zauważyłeś, to, co rozciąga się na zewnątrz ciebie i zadaje tobie kłam. Nigdy o tym nie zapominaj. To, co rozciąga się na zewnątrz ciebie, zadaje tobie kłam. Wszystko, co wykracza poza obręb twojego wewnętrznego doświadczenia, stanowi złudzenie. Coś, co jest zmyślone, powołane do istnienia przez zbiorową świadomość. Możesz na to oddziaływać, ale to nie ma nic wspólnego z tym, Kim Jesteś.

Ja uważam na to, czym się karmię. Dotyczy to nie tylko jedzenia, ale również obrazów i myśli, szczególnie tych ostatnich. Dlatego nie oglądam filmów, które jak sądzę, mnie nie wzbogacą. Jeśli w trakcie oglądania filmu mam poczucie, że nie przynosi mi to korzyści, wstaję i wychodzę. Z tego samego powodu odkładam książkę. Z tego samego powodu wyzbywam się określonych myśli.

Nie sięgam po gazetę w te dni, kiedy jestem szczególnie „otwarty”. Mam wtedy wyraźne poczucie odsłonięcia. To emocjonalna-psychiczna-duchowa nagość. To dobre uczucie. Podobnie jak nagość cielesna. Niemal zawsze mam dobre samopoczucie, kiedy jestem nagi. Właściwie nie pamiętam, kiedy nie było mi dobrze z moją cielesną nagością. Wielu ludzi czuje się nieswojo, kiedy są obnażeni, ja wręcz przeciwnie. Tak się po prostu składa. Niekiedy miewam też takie stany emocjonalne i psychiczne. To dobre, prawdziwe uczucie, ale wiąże się z nim podatność na zranienie, dlatego czujnie śledzę, co przedostaje się w moją osobistą przestrzeń. Więc nie zbliżam się nawet do gazety. Biorę książkę. (Zwykle czytam moją własną!). Albo słucham jakieś cudownej muzyki. Czy jeszcze lepiej, wybieram w takiej chwili przekazanie czegoś od siebie. Siadam i piszę. Może list do przyjaciela albo artykuł do biuletynu.

Moja rada dla ciebie, John, jest następująca: przestań oglądać wiadomości w telewizji, przestań wystawiać się na odbiór tej energii czy wszelkiej negatywnej energii, dopóki nie nabierzesz umiejętności „zapinania się”. To znaczy, zakładania osłony na swoją aurę, otaczające cię pole mentalne. Czasami musimy to robić, aby „być w tym świecie, ale nie z tego świata”. To sprawność, której się nabywa. W istocie, uczymy się tego na ogół dość wcześnie. To właśnie „rozpięcie się”, otwarcie na wyższe wymiary, subtelniejsze energie, niuanse życia, stanowi dla wielu ludzi największe wyzwanie. Ciesz się zatem, John, że twoje zadanie polega na czymś odwrotnym.

Skąd się bierze okrucieństwo wobec zwierząt?

Drogi Neale: Rozumiem przemoc i okrucieństwo w odniesieniu do ludzi - na tyle, na ile można to zrozumieć - ale RzB księga 1 zupełnie pomijają zwierzęta. Dzień po dniu czytam w gazecie czy słucham wiadomości o tym, jak ludzie dręczą, kaleczą i zabijają zwierzęta. Na szerszą skalę odbywa się to w rzeźniach, na fermach itd. Zwierzęta są tu niewinnymi ofiarami. Nie mogę znieść myśli o bólu, jaki cierpią. I w imię czego? Proszę, poproś Boga, aby mi to wyjaśnił - i jak mogę pomóc w tej sprawie, dobrze? Ogromnie dziękuję, Lori, Kalispell.

Moja droga Lori: We wszechświecie nic nie jest słuszne czy naganne. Rzeczy po prostu są, sobą. Określenia „słuszne” i „naganne” to etykietki, jakie do nich przyczepiamy, aby zdefiniować, Kim Jesteśmy. Proces ten powtarza się w gruncie rzeczy za każdym razem, kiedy nadajemy rzeczy jakieś miano. Lecz powstają problemy, kiedy spory odłam społeczeństwa nazwie coś „nagannym”, a całe społeczeństwo zacznie uważać tę rzecz za złą z natury. Zapomina wówczas, że samo przypisało jej takie określenie. Samo to wymyśliło, innymi słowy. Wzięło to z powietrza. Wiedz, że ludzie na ogół uchylają się od tej odpowiedzialności, więc udają, że kto inny to wszystko ustanowił. Zazwyczaj tym kimś jest Bóg. Bóg postanowił. Bóg tak nakazał. To zdejmuje z nich ciężar odpowiedzialności. Wykonują polecenia Boga. Lecz Bóg nie narzucił żadnego z tych wymogów, jakie ludzie z własnego wyboru sobie postawili. To fikcja.

Rozpocząłem od tego małego wywodu, abyśmy nie wdawali się w osądzanie tego, co robi się ze zwierzętami. W umyśle mistrza nie ma miejsca na osąd. Mistrz dokonuje spostrzeżeń, lecz nigdy nie ocenia. Postrzega działanie, następnie postrzega wynik. Mistrz pozwala uczniowi doświadczyć na własnej skórze skutków swoich czynów, nie poprawia go. Gdy uczeń doświadczy na sobie negatywnych skutków przez dostatecznie długi czas, zwróci się do mistrza: „Mistrzu, wyrządzam sobie krzywdę postępując tak. Jak mogę przestać w ten sposób sobie szkodzić?”. Mistrz przeważnie nie odpowiada, lecz po prostu powtarza: „To dobre pytanie. Jak możesz przestać sobie w ten sposób szkodzić?”. Wówczas uczeń poszuka odpowiedzi na własną rękę, przywołają ze swojego wnętrza, dochodząc dzięki temu do mądrości. Gdyby mistrz udzielił mu odpowiedzi, uczeń zyskałby wiedzę. Lecz mistrzowi chodziło o to, aby zyskał mądrość. A to dwie różne rzeczy.

Gdybym był mistrzem, odpowiedziałbym ci twoim pytaniem: „To dobre pytanie. Jak możesz pomóc w sprawie dręczenia zwierząt?”. Znalazłabyś wówczas na to własną odpowiedź, odpowiedź dla siebie stosowną, prawdziwą. Dojdziesz do niej, jeśli dostatecznie długo będziesz siebie o to pytać; jeśli będziesz to pytanie rozpamiętywać, jeśli będziesz wcielać w życie odpowiedź, jakakolwiek będzie. Prędzej czy później znajdziesz odpowiedź, która zabrzmi dla ciebie prawdziwie. To jedyna odpowiedź, jaka się liczy, Lori. Tak naprawdę innej odpowiedzi nie ma.

Tak się sprawa przedstawia nie tylko z twoim pytaniem dotyczącym znęcania się nad zwierzętami, ale z wszelkimi pytaniami. Na nieszczęście, nie potrafimy już zdobyć się na cierpliwość. Musimy od razu poznać odpowiedzi na wszystkie tajemnice. Nie uśmiecha się

nam czekanie. Nie podoba się nam dociekanie na własną rękę. I na pewno nie chcemy przyjąć na siebie odpowiedzialności za wynik. Dlatego szukamy autorytetu u Innych. Celowo napisałem z dużej litery „innych”, ponieważ myślimy o nich jako Tych, Którzy Znają Odpowiedź - więc zasługują na to, aby pisano ich z dużej litery, nie?

W żadnej innej dziedzinie życia nie czynimy tego z większą konsekwencją i bardziej skwapliwie, niż w kwestiach religii i poszukiwania najwyższej prawdy. Wzbraniamy się przed szukaniem własnej najwyższej prawdy z pomocą narzędzi doświadczenia i zdajemy się na innych, którzy nam ją oznajmią. Nie tylko się zdajemy na innych, ale wręcz domagamy się od nich tego. Oblekamy ich w szaty, palimy kadzidło, przemawiamy ściszonym głosem, potem błagamy, aby nas oświecili.

Następnie robimy rzecz niesłychaną: jeśli zgadzamy się z tym, co oznajmili nam odziani w szaty, uznajemy ich za świętych i wypełniamy ich nauki co do joty (niezależnie od tego, czy się w stosunku do nas sprawdzają czy nie). Jeśli zaś nie zgadzamy się, z tym, co głoszą, obwołujemy ich bluźniercami i surowo potępiamy (zdarza się nawet, że porywamy się na ich życie). W ten sposób i tak robimy, co chcemy, tyle że unikamy wzięcia na siebie odpowiedzialności.

Owszem, ludzie dopuszczają się okrucieństw w stosunku do zwierząt. (Dopuszczają się ich również wobec ludzi, ale jak zauważyłaś, to zupełnie inna historia.) Prosić Boga, aby wytłumaczył dlaczego, to tak, jakby pytać o pochodzenie i budowę wszechświata. Obie kwestię są tak samo złożone. Poza tym, jak Bóg na pewno nie omieszkałby stwierdzić, wyjaśnianie mija się z celem. Istotne jest tylko pytanie, jak mogę pomóc w tej sprawie? Moja odpowiedź brzmi: rób, cokolwiek uznasz za stosowne.

Masz przed sobą mnóstwo możliwości do wyboru. Na dziesiątki różnych sposobów możesz nagłaśniać problem, oddziaływać, wpływać na zmianę lub zaniechanie pewnych działań. Lecz pamiętaj: sukcesu tego przedsięwzięcia nie wolno mierzyć tym, jak wiele praktyk zdołałaś ukrócić. Może koniec końców okazać się, że żadnej. Nie chodzi tu bowiem o eliminowanie zachowań. Celem jest jasne pokazanie światu, Kim Jesteś. Z tego płynie zadowolenie. Na tym polega zwycięstwo. W tym zawiera się cały powód istnienia; bycia tym, czym jesteś, robienia tego, co robisz. To jedyny powód wszelkiego działania. Pamiętaj.

Chcę zmienić swoje zachowania, ale mi się nie udaje!

Drogi Neale: Mam pewien problem i zastanawiam się, czy mógłbyś mi pomóc. Szczerze mówiąc, kłopot sprawia mi moja osobowość. Jestem dla ludzi opryskliwy, obcesowy; niesłychanie irytują mnie zwyczajne zdarzenia codziennego życia, w sumie jestem człowiekiem bardzo trudnym w pożyciu.

Zaskakujące jest to, że od czasu kiedy przeczytałem Twoją książkę, sytuacja jeszcze się pogorszyła zamiast poprawić. To znaczy, zawsze byłem „w gorącej wodzie kąpany” i miałem skłonność do wytykania innym „błędów”, a po przeczytaniu RzB księga 1 doszedłem do wniosku, że powinienem się zmienić, że nie chcę być taki. Ogłosiłem nawet, że odtąd nie będę grubiański wobec innych i głuchy na ich potrzeby - po czym zacząłem postępować „po staremu”; nie potrafię zapanować nad swoimi wybuchami!

Wiem, że w głębi kryje się moje „ja”, które inni z pewnością by pokochali; to nie do wiary, że nawet teraz niektórzy darzą mnie miłością. Lecz mam wrażenie, że jestem ogólnie nie lubiany. Ludzie nie lubią mnie, dopóki się do mnie nie zbliżą i naprawdę mnie nie poznają. Jak już mówiłem, czuję się teraz nawet bardziej bezradny wobec moich przykrych zachowań. Możesz mi jakoś pomóc? Sądziłem, że z lektury Twojej książki wyniosłem wiele cennych spostrzeżeń, lecz kiedy staram się je zastosować, nic z tego nie wychodzi. Nick, Kansas City.

Drogi Nick, dziękuję ci za otwartość. Trzeba odwagi i wewnętrznej siły, aby przyjrzeć się sobie i uczciwie ocenić to, co się widzi. Nie jest to drobny krok, to olbrzymi krok naprzód (wielu nigdy na niego się nie zdobywa), należy ci się więc pochwała.

Zacznę od następującego wyznania: wcale mnie to nie dziwi, że sytuacja się pogorszyła przed spodziewaną poprawą. RzB uczą, że w chwili kiedy określisz siebie jakąkolwiek cechą, w twoje życie wkroczy wszystko to, co od niej inne. Dzieje się tak, ponieważ jeśli nie ma tego, czym nie jesteś, to, Czym Jesteś nie może zaistnieć.

W braku zimna nie ma ciepła. Pod nieobecność „góry” nie istnieje „dół”. Gdy nic nie jest krótkie, nie może być doświadczenia długości. Zatem wszechświat zawsze ześle na ciebie doświadczenie tego, czym nie jesteś, abyś w jego ramach mógł tym świetniej doświadczyć Tego, Czym Jesteś.

Jest wyjście z tej sytuacji. Mogę podać ci cztery czarodziejskie słowa, które pomogą ci w stworzeniu siebie na nowo w najwspanialszym wydaniu najwyższej wizji, jaką kiedykolwiek miałeś na temat tego, Kim Jesteś. Te słowa powołują do istnienia nowy kontekst, w obrębie którego możesz umieścić swoje teraźniejsze doświadczenie (jakiekolwiek jest) i w obrębie którego może zaistnieć twoja nowa postawa. Te czarodziejskie słowa to: „Jak postąpiłaby teraz miłość?”.

Ilekroć coś się wydarzy w twoim życiu, wstrzymaj się na pięć sekund i zadaj sobie to pytanie, a stworzysz nowy kontekst, w ramach którego możesz rozważyć swój odzew. Gdy twój odzew będzie się pokrywał z odpowiedzią na to pytanie, w twoim zachowaniu nastąpi zmiana. Może nie za pierwszym razem. Może nie od razu na zawsze. Ale z czasem sam dostrzeżesz (inni zresztą też) przeobrażenie - prawdziwe przeobrażenie - twojej interpersonalnej dynamiki.

Pamiętaj, aby błogosławić każdą chwilę, i to, co przynosi - zwłaszcza jeśli stawia cię w trudnym położeniu. Gdy sygnały dochodzące ze świata zawierają coś, co normalnie wywołałoby u ciebie ostrą reakcję, chwal tę chwilę i bądź wdzięczny. Dojrzyj w niej sposobność. Zauważ dar. Niech stanie się darem nie tylko dla ciebie, ale i dla innych. Niech twoje nowe „ja” ich wzbogaci.

Prawo przeciwieństw

Drogi Neale, W Przewodniku do Rozmów z Bogiem na stronie 78 można przeczytać: „W chwili kiedy określisz siebie jakąkolwiek cechą, w twoje życie wkroczy wszystko, co od niej inne”. Czy to jest sprawdzian? „Czym siebie nazywasz, to do siebie przyzywasz”, piszesz w Biuletynie 18. Obwołaj się tym, czym chcesz być, radzisz. Jeśli oświadczę: „Jestem miłością, jestem zdrowa, jestem bogata”, to wynika z tego, że mogę spodziewać się czegoś wręcz odwrotnego? Nie mogę się w tym połapać. Ja chcę doświadczyć tych rzeczy, które ogłaszam, ponieważ już doświadczyłam ich „przeciwieństw”. Dlaczego pojawiają się „przeciwieństwa”? Janet, Sierra Madre.

Ponieważ, Janet, gdy brak tego, czym nie jesteś, to, czym jesteś, nie może być. Tę zasadę wszechświata właśnie wyłożyłem Nickowi. Dopóki pozostajesz w obrębie świata względności (w odróżnieniu od dziedziny absolutu), nie możesz doświadczyć Tego, Czym Jesteś, chyba że w twoim otoczeniu występować będzie to, czym nie jesteś.

Na przykład, Janet, nie mogłabyś doświadczyć siebie jako „wysokiej”, gdyby nie istniało coś, co zwiemy „krótkim”. Gdy nie ma „krótkiego”, „wysokie” nie istnieje i nie może zaistnieć. Nie jako doświadczenie. Jedynie jako pojęcie. Nie sposób tego doświadczyć. Gdy nie ma „góry”, nie istnieje coś takiego jak „dół” (doświadczyli tego astronauci). W braku tego, co zwiemy „złem”, to, co nazywamy „dobrem” byłoby zwyczajnym wymysłem. Nie można by „dobra” doświadczyć. Toteż w najściślejszym ujęciu, „zło” jako takie nie istnieje, gdyż nawet to, co „złe”, jest dla ciebie „dobre”. Sekret ten znają wszyscy mistrzowie. Takiego właśnie podejścia z twojej strony zabrakło, kiedy zmagałaś się ze świadomością, że przecież doświadczyłaś w przeszłości czegoś przeciwnego.

Teraz kiedy już wiesz, że tak zwane „złe” rzeczy w życiu przytrafiają ci się tylko po to, abyś mogła doświadczyć, Kim Naprawdę Jesteś, szybko nauczysz się nie zwracać na nie uwagi. Kiedy przydarza się coś „niedobrego”, nie roztrząsasz tego. Nawet twoja pierwsza reakcja jest inna. Zamiast potępiać to, co się dzieje, czujesz wdzięczność, wzniosłego rodzaju. Takiego właśnie podejścia z twojej strony zabrakło, kiedy zmagałaś się ze świadomością, że przecież doświadczyłaś w przeszłości czegoś przeciwnego.

Tę postawę szczególnego dziękczynienia osiąga się w wyniku wspaniałego procesu nazwanego przeze mnie „zmianą układu odniesienia”. Gdy spojrzysz na to, co się dzieje w twoim życiu z innej perspektywy, będziesz wdzięczna za to, co wcześniej potępiałaś. To cud przeobrażenia. Po prostu zmieniasz swoje zdanie o czymś, a dzięki temu również swoje doświadczenie. Na zewnątrz wszystko jest bez zmian. Warunki i okoliczności pozostają takie same. Lecz zupełnie inaczej ich teraz doświadczasz. A oto wielka tajemnica: gdy zmienia się sposób, w jaki ich doświadczasz, gdy widzisz w nich dary, a nie dopusty Boże, zewnętrzne warunki i okoliczności twojego życia również zaczynają się zmieniać. Albowiem to, co zewnętrzne wobec ciebie zmienia się dopiero po tym, jak zmieni się twoje wnętrze, a nie przedtem. To nazywa się życie „od podszewki”.

Dlatego więc, Janet, błogosław, błogosław, błogosław swoim nieprzyjaciołom, i módl się za swych prześladowców. Albowiem prawdą jest to, co rzekł Bóg w RzB księga 2: „Zsyłam wam same anioły”. A kiedy wygląda na to, że wszystko wokół ciebie się wali, pamiętaj, że może po prostu po raz pierwszy się układa.

Rozporządzać Wszechświatem

Drogi Neale: Dziękuję Ci za RzB księga 1. Wciąż dążę do mego ideału, w wieku 52 lat! Za nic się go nie wyrzeknę. A powinnam? Czy chcieć to coś złego? Ucałowania. Julie, Austin.

Droga Julie, nie jest korzystne „chcieć czegoś”, ponieważ przynosi to w wyniku doświadczenie „braku” tego, co się wybiera. Pozwól, że wyjaśnię. Każda twoja myśl, słowo, czyn są stwórcze. Jeśli więc treścią twojej myśli jest to, że „chcesz” czegoś, stanie się to twoim udziałem w doświadczeniu. To znaczy, objawi ci się ta myśl w twojej rzeczywistości. Dlatego jeśli myślisz: „chcę tego”, doświadczysz tego, że chcesz! Z drugiej strony, jeśli myślisz: „mam to”, sprawisz sobie doświadczenie, że to masz. Rozumiesz? Słowa są niezwykle ważne. Myśli posiadają moc stwórczą. Dlatego ja sam zamiast „chcę” mówię „wybieram”. Wybieranie jest stwierdzeniem o wiele bardziej dobitnym. To zlecenie odgórne. To przywołanie.

Niektórym trudno się z tym pogodzić, ponieważ mają wrażenie, że wydają Bogu rozkazy. Ale do tego właśnie zaprasza nas Bóg. Stań przed zastawionym stołem życia i wybieraj. Złóż zamówienie. Przedstaw dokładnie wszechświatowi swoje życzenie. Ogłoś swoje upodobania. Rozporządzaj Bogiem.

Zakrawa to na bluźnierstwo, wiem. „Stawiać Bogu żądania?”. Ale ja nie powiedziałem „żądaj”, lecz „rozporządzaj”. Tylko gdybyś sama została Bogiem, zrozumiałabyś, o co chodzi. Albowiem to Bogowie rozporządzają, zaś istoty pomniejsze żądają. Ty nie stawiasz żądań, ty rozporządzasz. Rozporządzaj wszechświatem. Śmiało. Właśnie temu służy. Jest ci dany - cały wszechświat - jako narzędzie do tego, abyś mogła stworzyć siebie na nowo w kolejnym najświetniejszym wydaniu najszczytniejszej wizji, jaką kiedykolwiek miałaś na temat tego, Kim Naprawdę Jesteś.

Zatem, Julie, nie „chciej”. Wybieraj. Rozporządzaj. Przywołuj. A jaki jest najlepszy sposób na „przywołanie” następnej wybranej przez ciebie rzeczywistości? Zmówienie modlitwy dziękczynnej za to, że już została ci dana. Albowiem prawdą jest Boskie zapewnienie: „Jeszcze zanim poprosisz, Ja już odpowiedziałem”. Sporo miejsca poświęcają wykorzystaniu wdzięczności - nie pychy, ale wdzięczności - jako narzędzia tworzenia wszystkie księgi Rozmów z Bogiem. Odświeżenie tego materiału może być dla ciebie przydatne.

Jak sprawić cud?

Drogi Neale: Jestem typem samotnika, który szuka pomocy u Boga, a nie u innych ludzi. Nie brak mi zalet umysłowych i fizycznych, a z Bogiem łączy mnie ugruntowana już w dzieciństwie więź.

Szczegóły zawarte w RzB księga 1 tylko potwierdziły to, co już dużo wcześniej znałem jako prawdę. Próbowałem samemu wyprosić u Boga konkretny cud, ale dotąd się go nie doczekałem.

Jakiej porady możesz mi udzielić? Naprawdę potrzebna mi twoja pomoc! Od dawna czuję w sercu, że wystarczy tylko zwrócić się o to do Boga. Wszystkie moje wysiłki okazały się daremne, lecz wola jest nieugięta. Jak przywołać do mojej rzeczywistości najbardziej upragnioną przeze mnie rzecz? Johny, nadesłane przez e-mail.

Drogi Johnny, najszybciej otrzymać można od wszechświata to, co samemu oddaje się drugiej osobie. Zaklęcie z RzB odnoszące się wprost do tego zagadnienia, a zatem i do twego listu brzmi: „Bądź źródłem”. Te słowa stanowią czarodziejską formułę, dzięki której mogą ziścić się w naszym życiu cudowne marzenia w inny sposób nie do spełnienia.

Podejrzewam, że nie zdołałeś do tej pory przywołać upragnionego cudu, ponieważ czujesz się go niegodny albo po prostu nie wierzysz, że może się stać. To niemożliwe, więc nie może zaistnieć. To powszechne poglądy wyznawane przez wielu ludzi, powiedziałbym nawet, że przez większość. To w głównej mierze powoduje, że ludzie na ogół nie doświadczają cudów. Z tego też powodu tego rodzaju działania podejmowane przez Boga nazywane są cudami, gdyż przytrafiają się ludziom tak rzadko.

Nie dlatego, że Bóg nieczęsto obdarza nas swymi łaskami, lecz ponieważ ludzie nader rzadko gotowi są do ich przyjęcia. Ponieważ ludzie nie nauczyli się skwapliwie przyjmować łask i cudów Boga, opracował On plan „awaryjny”. Pozwala on nam wszystkim stać się cudem, za pośrednictwem którego te same cuda spływają na innych.

Wystarczy, że zrobisz następującą rzecz: nie wiem, czego dokładnie oczekujesz od Boga, ale czymkolwiek to jest, znajdź drugą osobę, która tego potrzebuje w tej chwili, i stań się dla niej tego źródłem. Przekonasz się wówczas, że to, co płynie przez ciebie, trafia do ciebie. Co oddałeś drugiemu, tym obdarzyłeś siebie. Bądź wytrwały w tym dziele. Nie poprzestawaj na jednej osobie. Znajdź 4, 5, 6, 8 lub 10 innych ludzi, którzy pragną, którzy rozpaczliwie potrzebują tego samego co ty, i postaraj im się to zapewnić. Jest jeszcze jeden powód, dla którego cokolwiek dałeś drugiemu, tym obdarzyłeś siebie, najważniejszy i stanowiący najwyższą prawdę zawartą w Rozmowach z Bogiem: jest tylko jeden z nas. Zatem to, co ofiarujesz innemu powodowany dobrocią, otrzymasz z powrotem, bo nikogo innego nie ma.

Wreszcie, ma tu zastosowanie metafizyczna zasada odpowiedzialna za to, że ofiarowanie drugiemu wywołuje określony wynik w twoim życiu. Brakuje tobie doświadczenia „obfitości”, jak ja to nazywam. Każda komórka twojego ciała odrzuca prawdę, która mówi, że już posiadasz wszystko, co pragniesz otrzymać. Lecz w chwili kiedy obdarzasz inną osobę tym, czego sam pragniesz dla siebie, w tej samej chwili doświadczasz, że to masz. Tylko tego bodźca potrzeba, aby komórki twojego ciała zaczęły wytwarzać w twoim życiu to, na czym tak ci zależy. Zaufaj mi, to się sprawdza!

Innym powodem, dla którego być może nie doświadczyłeś tego, czego pragniesz, jest to, o czym mówią RzB, że nie możemy mieć tego, czego chcemy, ponieważ sam fakt, że chcemy, odsuwa od nas przedmiot pożądania. Dzieje się tak, ponieważ chcąc czegoś ogłaszamy wszechświatowi, że tego nie mamy. Jest to, rzecz jasna, całkowite przeciwieństwo najgłębszej prawdy.

Nie chciej... bo nigdy nie zaznasz tego, co chcesz

Drogi Neale: Rozmowy z Bogiem są znakomite. Jednak pewna drobna rzecz nie daje mi spokoju. Piszesz, że „chcenie” to wyraz braku i to właśnie, czyli brak, otrzymujemy od wszechświata. Dalej w książce Bóg stwierdza: „Chcę dla ciebie tego, co ty chcesz”. Sugeruje to, że Bóg chce, aby brakowało nam tego, czego chcemy. Semantyczna ścisłość, do której nawołujesz, nasuwa na myśl Boga czy też wszechświat o umysłowości „fundamentalistyczno-literalnej”.

Z pewnością jednak kosmiczny umysł domyśliłby się znaczenia ukrytego za słowami. „Objawianie” musi być bardziej złożonym procesem. Proszę o przybliżenie kwestii powoływania do istnienia nowej rzeczywistości. ArDee, San Francisco.

Drogi ArDee, nie ma sprzeczności między tym, że „chcenie” odzwierciedla brak, a stwierdzeniem Boga: „Chcę dla ciebie tego, co ty chcesz”. W gruncie rzeczy, znaczy to, że Bogu brakuje tego, co tobie brakuje. Albo inaczej mówiąc, czego ty doświadczasz, tego doświadcza Bóg. Dlaczego tak się dzieje? Jak to jest możliwe?

Ty i Bóg stanowicie jedno. Bóg dzieli z tobą każde twoje doświadczenie. Z drugiej strony jednak, jest wiele Boskich doświadczeń, które nie są twoim udziałem! Prawdę mówiąc, ty też ich doświadczasz, ponieważ stanowisz cząstką Boga, ale po prostu nie zdajesz sobie z tego sprawy. Masz ograniczoną świadomość. Boska świadomość jest nieograniczona.

Kiedy mówisz, „chcę” tego czy tamtego, ogłaszasz wszechświatowi, że tego nie masz. Gdybyś bowiem to posiadał, nie pragnąłbyś tego. Ogłoszenie stanu „braku” ma wielką moc, moc stwórczą. W istocie wszystkie twoje myśli, słowa i czyny mają stwórczą moc. Stwierdzenie Boga: „Chcę dla ciebie tego, co ty chcesz”, również stwarza rzeczywistość. Bóg faktycznie mówi tu: „Stwarzam to, co ty stwarzasz”. A to szczera prawda. Dlatego, ArDee, nie chciej. Raczej zastąp pożądanie wdzięcznością. Na przykład, „Dziękuję Ci, Boże, za to, co na mnie teraz zsyłasz”.

Czy wiesz, jak brzmi najpotężniejsza modlitwa, którą kiedykolwiek słyszałem? Zawiera się w jednym zdaniu. Oto ona. Naucz się jej na pamięć: Dziękuję Ci, Boże, za pomoc w zrozumieniu, że problem ten został już dla mnie rozwiązany.

Później, w miarę osiągania duchowego mistrzostwa, zaczniesz wyłączać ze swego doświadczenia pożądanie czegokolwiek, czego nie masz. Innymi słowy, zaczniesz pojmować, że twój stan posiadania jest obecnie doskonały. To szczytne pojmowanie i wielce przydatne. Pozwala nam zaznać szczęścia w każdej chwili, w każdych okolicznościach. Na tym polega mistrzostwo w sztuce życia. Pamiętaj, ArDee, umacniasz to, przed czym się bronisz. Dlatego bądź wdzięczny za to, co masz teraz.

Doceń bardziej wszystkie „dobre” rzeczy w swoim życiu, choćby stanowiły drobną cząstkę całokształtu twego doświadczenia. To, co doceniasz, wzrasta. W języku ekonomicznym aprecjacja (docenianie) oznacza przyrost.

I nigdy już nikogo o nic nie poprosisz!

Szanowny Panie Walsch, to ciekawe, że pomimo objawień pochodzących od samego Boga na temat naszej boskiej zdolności powoływania do istnienia wszystkiego, czego zapragniemy, domaga się Pan, a zatem potrzebuje, pieniędzy od czytelników na wydawanie swego biuletynu. Czy mijałoby się z prawdą stwierdzenie, że podchodzi Pan do tej sytuacji z pozycji „chcenia” czy też braku? Czyżby wciąż nie wierzył Pan w swą zdolność przywołania pieniędzy na pokrycie kosztów druku czy też uważa Pan, że przywoływanie polega na proszeniu ludzi o składki? Wygląda na to, że wiara i głęboka wiedza sprowadzające „środki” znikąd zostały zastąpione przez spryt poszukujący źródła (czytelników) funduszy. Jakoś kłóci się to z istotą przesłania RzB. Lecz być może to ja niewłaściwie interpretuję słowa. W każdym razie, nie zamierzałam krytykować, dzielę się tylko spostrzeżeniem. Z pozdrowieniami, Lorna, Kanada.

Droga Lorno, ależ oczywiście - proszenie czytelników o składki to nic innego jak przywoływanie! A czym miałoby być? Czy według ciebie, skoro wszyscy jesteśmy stwórcami i dla każdego jest pod dostatkiem, nie wolno mam prosić nikogo przy stole o podanie soli? Jeśli jem obiad i uznam, że chciałbym trochę dosolić potrawę, a widzę po drugiej stronie stołu solniczkę, jest mi wszystko jedno, czy wstanę, obejdę stół i sam ją wezmę, czy też po prostu poproszę kogoś, aby mi ją dał. Kiedy otrzymuję solniczkę z rąk drugiej osoby, sprawiłem w ten sposób, aby do mnie trafiła. Przywołałem ją do siebie, tu i teraz. Taki sposób w niczym nie ustępuje innym.

Czy naprawdę doczytałaś się w RzB, że do końca życia nie wolno nam o nic prosić? W takim razie wyjaśnijmy sobie coś. Proszenie o coś nie jest równoznaczne z ogłoszeniem, że jest to nam „potrzebne”. To tylko wyraz naszego wyboru, a to ogromna różnica.

Co miesiąc przekazujemy nieodpłatnie setki egzemplarzy biuletynu tym, którzy nie mogą sobie pozwolić na jego kupno. Wystarczy, że zwrócą się o fundowaną prenumeratę i już. Owszem, to wymaga pieniędzy. I owszem, od czasu do czasu prosimy o te pieniądze, w postaci składek naszych czytelników. I owszem, jeśli zechcesz wysłać nam swoje 6 $, Lorno, z radością je przyjmiemy. Przesyłka kosztuje nas o wiele więcej niż 6 $ od każdego numeru, ale wybraliśmy tę liczbę, gdyż 60 000 $ to suma, która pokryłaby nasz dług, i dlatego prosimy każdego czytelnika o sześć dolców. Wielu z was przekazało nam tę kwotę i jesteśmy wam wdzięczni za chęć przyczynienia się do tego cudu! Czy tak objawia się obfitość wszechświata? No pewnie.

Jak „utrzymać się na duchowej drodze”?

Drogi Neale, przyłapuję się na tym, że „zbaczam” z mojej „duchowej” drogi. Jakaś rada na to? Debi, Medford.

Droga Debi, Książka RzB podejmuje tę kwestię wprost. Na pytanie, jak możemy pozostać na duchowej drodze, czy też doświadczyć czegokolwiek, czego pragniemy, Bóg odpowiada: „Co wybierasz dla siebie, tym obdarz innego”. To się sprawdza, Debi, ponieważ nikogo innego nie ma. Zatem, co dostarczasz drugiemu, dostarczasz sobie. Może wydaje ci się to teraz bezsensowne, ale spróbuj. Szybko przekonasz się, że to „magiczna formuła”. To dlatego wszyscy mistrzowie w zasadzie, z niewielkimi zmianami, uczyli jednego: „Czyń drugiemu tak, jakbyś chciał, aby czyniono tobie”.

Moja rada, Debi, jest zatem prosta i zwięzła. Chcesz uchronić się przed „zbaczaniem” z ”duchowej drogi”? Chroń przed tym kogoś innego! Użyczając drugiemu daru duchowej „wytrwałości”, odkryjesz go w sobie samej.

Oto wielka tajemnica: nie można obdarzać tym, czego się nie posiada samemu. A zawsze będziesz mieć mnóstwo tego, co postanowisz oddać innym. Wszechświat wspiera hojność.

Zawierzając, kiedy jest się spłukanym.

Drogi Neale, kiedy powiadomiłeś nas o zadłużeniu Fundacji na sumę 60 000 $ i poprosiłeś o 6 $ od każdego, kto otrzymuje biuletyn, natychmiast przypomniało mi się, że sam w zeszłym roku uzyskałem fundowaną prenumeratę. Choć kiedy piszę te słowa, wciąż „borykam się z finansowymi kłopotami”, nie tracę wiary w „doskonały plan”, a nade wszystko pokładam ufność w potęgę modlitwy propagowanej przez Pana: „Dziękuję Ci, Boże, za pomoc w zrozumieniu, że ten problem został już dla mnie rozwiązany”.

Modlitwa wielokrotnie się sprawdziła w moim przypadku. Niemniej, moje środki wynoszą obecnie 100 $ i nie ma żadnych widoków na to, aby w najbliższym czasie uległ zmianie stan mych dochodów, które od 30 miesięcy równają się zero (najwyraźniej ja również stwarzam siebie jako organizację non profit). Choć przeczytałem RzB już trzy razy, wciąż nie potrafię zachować ani przekazać innym poznanej wiedzy. Od pewnego czasu noszę się z zamiarem nabycia Przewodnika do RzB Księgi 1, aby temu zaradzić, lecz nie znajduję na to 13 dolców w mym obecnym budżecie. Teraz Fundacja jest w potrzebie i tak sobie myślę, że czas uczynić z tego sprawę priorytetową. Jeśli kupię ten przewodnik za 12, 95 $, Fundacja zarobi na tym 4, 95 $, do tego mogę dołożyć 1,05 $, co w sumie odpowiadać będzie składce 6 $ na Fundację i zarazem przyniesie mi upragniony przewodnik! Na moim koncie będzie widniało 85 dolców, ale co z tego? Ten problem został już dla mnie rozwiązany.

Mam nadzieję, że to pomoże. Jestem przeświadczony, że wesprą was tysiące ludzi, gdyż ty, Neale, i twoja żona Nancy oraz wszyscy związani z ReCreation, daliście nam tak wiele. Z wyrazami miłości, Jeff, Grangeville.

Drogi Jeff, twój list jest naprawdę budujący i stanowi przykład odzewu, za który ja i Nancy oraz wszyscy tu w ReCreation czujemy szczególną wdzięczność. Dziękuję ci z całego serca. Co powiedziawszy, przyznaję, że czuję pewien niepokój. Nie cierpię, kiedy dochodzą we mnie do głosu moje lęki. Lecz przekonałem się, że najlepiej wtedy niczego nie ukrywać i wziąć byka za rogi.

Obawiam się, że gdy twój list przeczytają inni, zostanę oskarżony o to, o co oskarża się tak wielu proszących o finansowe wsparcie dla swoich organizacji, to znaczy, o nakłanianie ludzi do „zawierzenia w Bożą Opatrzność” i przysyłania pieniędzy, choćby nawet był to ostatni grosz.

Dla wielu osób praktyka ta dowodzi braku skrupułów i we mnie również coś się przeciw temu burzy. Dlatego nigdy nie powiedziałbym: „Przysyłajcie nam pieniądze, nieważne, czy was na to stać czy nie. Bóg się o was zatroszczy”. Nigdy bym się z czymś takim nie zwrócił do nikogo, takie słowa nie przeszłyby mi przez gardło. Jeśli prosimy o sześć dolarów jako ratunek dla Fundacji, chcielibyśmy je otrzymać tylko od tych, którzy są pewni, że mogą sobie pozwolić na wysłanie sześciu dolarów, i tylko jeśli nie mają nic przeciwko temu.

Mimo to nie chcę podważać prawdziwego przesłania Rozmów z Bogiem, które głosi, że Bóg się o nas zatroszczy, jeśli w to wierzymy. Wszystko na końcu układa się w doskonały wzór, a gdy idziemy przez życie bez oczekiwań, wiedziemy zaiste święty żywot; nie grożą nam pułapki rozczarowania i rozpaczy, gdyż nie prosiliśmy o nic, bez czego nie moglibyśmy się obyć - a prawda jest taka, że niczego nam nie potrzeba, zważywszy na to, Kim i Czym jesteśmy.

To złożone zagadnienie i nie zamierzam się tutaj wdawać w wywody. Nawiązując do listu Jeffa, chcę postawić sprawę jasno: nie oczekuję, aby ktokolwiek poczuwał się do udowadniania swojej wiary w mądrość RzB przez ofiarowanie nam pieniędzy. W ten sposób bowiem duchowe i religijne stowarzyszenia wpędzają się w tarapaty, czego pragnę sobie oszczędzić.

Wyłożywszy kawę na ławę, pozwolę sobie jednak zauważyć, Jeff, że twój cudownie szczery, uczciwy, otwarty list oraz akt wiary, dobrej woli i życzliwości, na jaki się zdobyłeś, pozostaną w mej pamięci jako znakomity przykład zastosowania duchowych zasad w praktyce. Poświęcę tobie dziś wieczorem kilka chwil podczas modlitwy i poproszę Boginię, aby łaskawie wejrzała na twe życiowe warunki i zobaczyła, jak można wynagrodzić ci twoją wiarę. Więc bądź gotowy na cud.

Rozdział 3

Zdrowie fizyczne

Stanowczo za mało uwagi zwracamy na zdrowie, w wymiarze indywidualnym, a już na pewno w wymiarze ogólnonarodowym. To w naszym życiu rzecz o niebagatelnym znaczeniu, lecz my na ogół zwyczajnie zaniedbujemy własne zdrowie.

Rozmowy z Bogiem stwierdzają, że my mieszkańcy tej planety należymy do istot myślących, o dość prymitywnym charakterze. Istoty wysoko rozwinięte odróżniają się od prymitywnych swoim postępowaniem. Jak głoszą RzB, istoty te „obserwują, jak jest, i wybierają to, co się sprawdza”. My nie.

My obserwujemy, jak jest, ale tego nie dostrzegamy, albo co gorsza, udajemy, że tak nie jest. Lub obserwujemy, jak jest, ale nie wybieramy tego, „co się sprawdza”, bo nas nie obchodzi to, jak jest. Lub obserwujemy, jak jest, i mówimy, że to nas obchodzi, ale nie czynimy nic, żeby to okazać.

To prawda zwłaszcza w odniesieniu do naszej postawy wobec zdrowia. Większość z nas nie kształtuje swojego zdrowia, lecz zajmuje postawę bierną. Niedawno przeprowadzone badania dowodzą, że za 50% wszystkich zgonów i 70% wszystkich chorób w Ameryce odpowiedzialność ponosimy my sami. Oznacza to, że chorób tych można było uniknąć; śmierć nic musiała nastąpić wskutek tych właśnie przyczyn.

Co zatem składa się na te przyczyny? Można je umieścić w jednej zbiorczej (i zawstydzającej) kategorii: brak wewnętrznej dyscypliny, a w szczególności niewłaściwe odżywianie się, za mało ćwiczeń fizycznych, palenie tytoniu i nadużywanie alkoholu, jak również styl życia, który sprzyja powstawaniu stresu.

Prowadziłem ostatnio dwudniowe seminarium poświęcone przesłaniu RzB. Audytorium stanowiły osoby, moim zdaniem, o wysokim poziomie świadomości. Dlatego zdumiało mnie, kiedy w trakcie przerw niemal połowa z nich wychodziła na papierosa. Jeszcze większa liczba przy każdym posiłku spożywała czerwone mięso. (Pominę to, czym opychali się, kiedy przyszła pora na deser.)

A kiedy poruszyliśmy wspólnie temat stylu życia, zauważyłem, że wielu spośród nich (a właściwie większość) wciąż wiodło życie wypełnione napiętymi terminami i ciągłą presją, niedające możliwości spełnienia się zawodowego ani osobistego. Stąd właśnie bierze się stres.

Robert Roth, w swej niezwykłej książce A Reason to Vote, podaje, że stres jest obecnie główną przyczyną występowania przewlekłych chorób w Ameryce, a 40% obywateli (czyli ponad stumilionowa rzesza ludzi) cierpi na jakieś chroniczne schorzenie, i przewiduje się, że liczba ta wzrośnie.

Roth określa jako przewlekłą chorobę taką, na którą współczesna medycyna nie znajduje lekarstwa. Należą do nich choroby serca, astma, artretyzm, migrena, cukrzyca, stwardnienie rozsiane, wrzodziejące zapalenie okrężnicy, choroby tarczycy, choroby Alzheimera i Parkinsona - ciągnące się latami i bolesne. Aż 69% pacjentów przyjmuje się do szpitali z powodu chronicznych schorzeń.

Niestety, szpitale mogą zaoferować jedynie leczenie paliatywne. Mało jest placówek proponujących zabiegi skupiające się na przyczynie, mimo że przyczyna ta jest powszechnie znana.

W Ameryce nie ma systemu opieki zdrowotnej, jest system opieki nad chorymi. Zajmuje się on osobami, które zapadają na zdrowiu, a nie dba o tych, którzy cieszą się zdrowiem, nie działa na rzecz zachowania ich jak najdłużej w zdrowiu, chociaż jest to najskuteczniejszy sposób na poprawienie kondycji narodu i obniżenie kosztów leczenia. Bez wzglądu na wymową danych sprawą priorytetową w USA pozostaje leczenie chorób, a na zapobieganie przeznacza się niespełna jeden procent całego rocznego trzybilionowego budżetu służby zdrowia.

Trzeba więc uczyć... i przekonywać. Nie obędzie się też, jak sądzą, bez duchowego oświecenia. Choć wielu z nas uważa się za osoby „uduchowione”, nie wynika z tego wcale, że troszczymy się należycie o swoje ciało. Do tej grapy zaliczałem się i ja. Niemniej, jeśli chcemy jako gatunek pójść naprzód w naszym rozwoju, korzystne będzie dla nas podjęcie pierwszego i najbardziej podstawowego kroku: utrzymanie się przy życiu, i to możliwie długo.

Widać już pierwsze oznaki przełomu. Mimo że rząd federalny w ramach systemu ubezpieczeń Mcdicarc wciąż nie uwzględnia większości alternatywnych zakładów opieki zdrowotnej, a prywatne towarzystwa biorą z niego przykład, dzieje się coś niesamowitego. W ubiegłym roku po raz pierwszy w historii więcej Amerykanów skorzystało z usług gabinetów medycyny alternatywnej niż z konwencjonalnych form leczenia.

Wskazuje to na nowy trend, zapoczątkowany przez rosnącą świadomość dostępności tych niekonwencjonalnych praktyk leczniczych oraz przekonanie o ich skuteczności.

Jeśli naprawdę opowiadamy się za dalszą ewolucją ludzkiej rasy, musimy podjąć niezłomne postanowienie. Wszyscy, także ty i ja.

Jeśli palisz, czas zerwać z tym nałogiem.

Jeśli pijesz alkohol, ogranicz się do przysłowiowej „kropelki” raz na jakiś czas.

Jeśli codziennie jesz czerwone mięso, zmień jadłospis.

Jeśli nie ćwiczysz regularnie, zacznij.

Jeśli czujesz się zagoniony, zgnębiony, zestresowany, spróbuj trochę pomedytować (najlepiej każdego dnia).

Wszystko to są środki zapobiegawcze. Dzięki nim nie znajdziesz się w grupie tych czterech Amerykanów na dziesięciu, którym dolegają przewlekłe choroby. A przy okazji, raz na jakiś czas skorzystaj z usług kręgarza, nie tylko wtedy, gdy dokucza ci ból. Spraw sobie masaż całego ciała. Zapoznaj się z akupresurą i akupunkturą. Poddaj się aromatoterapii. Wypróbuj refleksologię. Regularnie odwiedzaj lekarza stosującego naturalne metody leczenia.

I uporządkuj swoją dietę. Już dawno obiecywałeś, że to zrobisz.

Postępuj na wzór wysoko oświeconych istot. „Obserwuj, jak jest” (palenie powoduje raka, od skrobi się tyje, częste spożywanie czerwonego mięsa ci nie służy, itd.), potem wybierz to, „co się sprawdza”. Postanów, że naprawdę o siebie zadbasz. Albo jeśli nie zależy ci na sobie, postanów, że zadbasz o swoich bliskich - i ze względu na nich, pozostaniesz jak najdłużej w tym ciele.

Na zdrowie! Obyśmy je cenili, zanim je utracimy!

Jak rozumieć stwierdzenie „To, na co patrzysz, znika”?

Drogi Panie Walsch: Książki duchowe czy z nurtu New Age trochę mi obrzydły. Nic nie dawały mi moje poszukiwania, moje modlitwy, itp. Lecz Pańska książka sprawiła mi przyjemność, przy czytaniu to śmiałam się, to płakałam. Nie rozumiem tego stwierdzenia, „Jeśli na coś patrzysz, to znika samo”. Proszę o wyjaśnienie. Najchętniej sprawiłabym, żeby zniknęło całe moje dotychczasowe nędzne życie. Od zawsze nękają mnie różne dolegliwości, a ponieważ nie mam ubezpieczenia zdrowotnego, to siedzę w domu i cierpię. Jeśli zajmuje się pan uzdrawianiem, niech mi pan pomoże. Z wyrazami miłości, Ruth, Oceanside.

Moja droga Ruth, „To przed czym się bronisz, umacniasz. To, na co patrzysz, znika samo”, to cytat ze strony 134 RzB Księgi 1. Przeczytaj cały ten urywek raz jeszcze, ponieważ moim zdaniem, zawiera on wyczerpujące wyjaśnienie, dlaczego i jak to się dzieje, że „to, przed czym się bronisz, umacniasz”. Jeśli chodzi o następne zdanie - „To, na co patrzysz, znika samo” - należy rozumieć w ten sposób, że gdy stawisz czemuś czoło, spojrzysz czemuś prosto w twarz, zatraci to swoją złudną postać. Rozumie to dobrze ten, kto zajrzał w oczy strachowi i wyszedł z tego cało. Podobnie też ludzie sprawiają, że ból znika, kiedy patrzą na niego, to znaczy sprawdzają go, badają, uznają, lecz nie próbują się przed nim opierać.

Bronienie się przed czymś tylko to utwierdza. Zaświadczyć o tym może pacjent w gabinecie dentystycznym kurczowo zaciskający ręce na poręczach fotela. Lecz ten, kto siada sobie wygodnie w fotelu, zanurza się w ból, płynie z prądem, nie staje okoniem, patrzy na ból, przyjmuje go do wiadomości i nie oddaje mu władzy nad sobą, ten przekonuje się, że z łatwością potrafi zmniejszyć czy nawet usunąć ból. Tak postępują matki w czasie porodu, które opanowały metodę Lamaze'a.

Patrzenie na coś wprost odziera to z pozorów, odbiera temu jego urojoną wielkość, moc, bolesność, powoduje, że staje się cieniem zaledwie swej dawnej postaci. Mistrzowie potrafią w ten sposób rozprawić się z każdym niepożądanym doświadczeniem.

Przykro mi słyszeć o nękających cię od dawna kłopotach zdrowotnych. Mimo to namawiam cię, żebyś się przed nimi nic broniła. Zauważ, że sama sprowadziłaś na siebie to doświadczenie (podjęłaś taką decyzję na wyższym poziomie). Ciesz się i bądź wdzięczna, bowiem stworzyłaś sobie doskonałe warunki, w których możesz objawić kolejną najwspanialszą wersję swej prawdziwej istoty.

Wiele jeszcze można by na ten temat powiedzieć, Ruth, ale pozwól, że podsumuję naszą krótką wymianę myśli w ten sposób: Przyjmij do wiadomości swoją chorobę. Przygarnij swoje dolegliwości. Pokochaj je na śmierć, dosłownie. Może nic uda ci się zmienić swojego rzeczywistego stanu zdrowia, ale na pewno jest w twojej mocy odmienić własne doświadczenie tego stanu tak, że przestanie być dopustem i męką, a stanie się wyzwaniem, sposobnością. Tak właśnie robi słynny aktor Christopher Reeve, który spadł z konia. Jest żywym, namacalnym świadectwem, że to możliwe. Stać cię na to samo. Nikt cię do tego nic zmusza. Ale jest to w zasięgu twoich możliwości.

Co oświadczyłby Bóg choremu na AIDS?

Drogi Neale: Trafiłem na RzB tydzień temu w księgarni i uważam, że to cudowna książka. Porządkuje wiele poglądów ruchu Nowej Myśli New Age, z którymi zetknąłem się wcześniej. Pracuję jako wolontariusz z chorymi na AIDS. Starając się im pomóc, czerpię inspirację z książek Marianne Williamson, Louise Hay, Bernie Siegla oraz innych, a także z A Course in Miracles. Jak można odnieść przesłanie RzB do zjawiska, jakim jest AIDS?

Jeśli dobrze rozumiem przesłanie RzB, Bóg nie chce, aby ktokolwiek cierpiał. W gruncie rzeczy Bóg ani chce, ani nie chce. Wyposażył/Wyposażyła nas po prostu w nieograniczone zdolności stwarzania tego, czego my chcemy. Nikt tu nie jest „obwiniany”, doświadczenia, jakie wywołujemy, nie są osądzane jako „złe” lub „dobre”. Według RzB pewne sytuacje są wytworem ogólnej umysłowości, a nie jednostki. Czy należy do nich również AIDS, jako zjawisko, które wzywa nas, abyśmy wejrzeli w swą zbiorową świadomość i dążyli do wyrażania swoich najbardziej miłujących i miłosiernych myśli? I co Bóg oświadczyłby osobie cierpiącej na AIDS? (Oczywiście, mam na myśli Boga, jakim ukazują go RzB, a nie niektóre religie oparte na strachu.)

Zastanawiała mnie jeszcze jedna kwestia, bardziej ezoterycznej natury. RzB głoszą, że na płaszczyźnie fizycznej wszystko jest względne; miłości możemy doświadczyć tylko wtedy, jeśli doświadczyliśmy strachu, dobra, jeśli zaznaliśmy zła, itd. Jednak, według RzB, w absolutnym wymiarze jedynie miłość jest rzeczywista. Czy to oznacza, że z chwilą kiedy Bóg wprowadzi za naszym pośrednictwem wiedzę o absolutnej rzeczywistości do ziemskiego doświadczenia i staniemy się Bogiem, ta dwoistość zaniknie? Czy będziemy doskonałą miłością, życiem i światłem, a strach, śmierć i ciemność odejdą w nicość? Czy tak właśnie należy rozumieć metafizyczne nauki, w myśl których „zło nie istnieje”? Z najlepszymi pozdrowieniami, Jeff.

Cześć Jeff. Wiadomo na pewno, czego Bóg nie powiedziałby o AIDS - że to Boska kara za nasze zachowanie, że to zemsta Boga za seksualne występki i rozwiązłość. Wszystko, co stwarzamy na tej planecie, jest skutkiem naszych indywidualnych i zbiorowych myśli, słów i czynów. Powód tworzenia jest za każdym razem inny. Niemniej, ogólna umysłowość jest potężna. „Ilekroć dwóch lub więcej się zbierze” - ta zasada w równym stopniu odnosi się do wyników pozytywnych, jak i negatywnych. Inaczej mówiąc, jeśli dostatecznie dużo ludzi ma „złe myśli” i jeśli tak się złoży, że są to takie same myśli, można być pewnym, że zaistnieją one w naszej fizycznej rzeczywistości.

W moim rozumieniu to, co nazywamy epidemią AIDS, jest skutkiem powszechnie występującej w ludzkiej świadomości negatywnej otoczki winy, strachu i wstydu, jaka od dawna tłamsi przejawy ludzkiej seksualności. Spowija ona i przenika każde seksualne doświadczenie. Nienawiść świata skierowana do konkretnej grupy ludzi - i nienawiść, jaką tak wielu w tej grupie czuje wobec siebie - sprawia, że być może dlatego jest ona szczególnie dotknięta przez AIDS.

Świadomość indywidualna musi wykazać się ogromną siłą, aby móc odeprzeć nacisk świadomości powszechnej. Jest to możliwe na poziomie świadomości Chrystusowej, rzecz jasna, ale wcale nie trzeba nieustannie czy też przez większość czasu przebywać na tych wyżynach.

Cudowne ozdrowienia następują nawet wtedy, gdy komuś udaje się choć na chwilę osiągnąć stan świadomości Chrystusowej. Pragnę jednak zwrócić uwagę na to, co o uzdrawianiu i stanie fizycznym mówią RzB: gdy już dany stan się objawi, bardzo trudno sprawić, żeby zniknął. Trzeba to wyraźnie zaznaczyć, żebyśmy nic dali się zwariować. Z drugiej jednak strony, wiemy i rozumiemy, że można doprowadzić do ustąpienia AIDS czy dowolnej innej choroby.

Lecz przede wszystkim ma tu zastosowanie zasada: „Umacniasz to, przed czym się bronisz”. Dlatego nic odpieraj tak gwałtownie doświadczenia, które jest twoim udziałem. Raczej zanurz się z miłością w swoim własnym dziele, postanów, że doświadczysz go w sposób najbardziej dla siebie dobroczynny i sprzyjający dalszemu rozwojowi. Jeśli oznaczać to będzie nagłe wyzdrowienie, świetnie. Jeśli nie, to też świetnie. Jeśli oznaczać to będzie śmierć w wyniku choroby, też dobrze.

To właśnie w takiej postawie: „Każdy wynik jest przeze mnie mile widziany”, odnajduje się jasność i spokój umysłu. I nic przypadkiem za sprawą jasnego i spokojnego umysłu dzieją się cuda. Zatem po pierwsze, nie walcz z tym, nie potępiaj. Zauważ, że „tak właśnie jest”. Przyjmij to. Pokochaj to.

Nie znaczy to, że masz się „poddać”, wyrzekać się nadziei na poprawę czy myśli o wyzdrowieniu. To mniej więcej tak, jak ujmują to przedstawiciele nurtu New Age: „odpuść sobie i wpuść Boga”. Inaczej mówiąc, zgoda, stworzyłeś tę rzecz, indywidualnie lub w ramach świadomości zbiorowej. Teraz pozwól Bogu, żeby doprowadził to do najlepszego możliwego końca. Wiedz, że tak się stanie. Ale, co najważniejsze, nie staraj się zmienić tego, co się dzieje, staraj się zmienić sposób, w jaki tego doświadczasz.

Co oświadczyłby Bóg choremu na AIDS?: „Kocham ciebie. Teraz idź i pokochaj siebie. Obdarz siebie oraz innych, z którymi się stykasz, swą dobrocią, wielkością, boskością. Błogosław światłem swej wewnętrznej prawdy tym, z którymi się stykasz. Ulecz wszystkich dookoła siebie z fałszywego mniemania. Albowiem co ofiarujesz drugiemu, tym wzbogacasz siebie. Nie obawiaj się powrotu do Mnie, do swego domu. Ani teraz, ani nigdy. Albowiem Ja nigdy cię nie porzucę i ześlę na ciebie samą radość i zachwycenie. Dlatego daj się ponieść swojemu doświadczeniu. Wniknij w nie, przeniknij je na wylot i wynurz się po drugiej stronie. Lecz czyń to z uśmiechem, z miłością do siebie i do wszystkich. Wtedy będziesz ponad wszelkie razy i urazy. Jako człowiek święty, będziesz błogosławieństwem dla wszystkich, których znasz. Czy nic po to właśnie przyszedłeś na ten świat?”.

Co się tyczy twego drugiego pytania, owszem, „z chwilą kiedy Bóg wprowadzi za naszym pośrednictwem wiedzę o absolutnej rzeczywistości do ziemskiego doświadczenia i staniemy się Bogiem”, ta dwoistość zaniknie. „Czy będziemy doskonałą miłością, życiem i światłem, a strach, śmierć i ciemność odejdą w nicość?”, jeszcze raz tak. ”Czy tak właśnie należy rozumieć metafizyczne nauki, w myśl których zło nie istnieje?”. Znów trafiłeś w dziesiątkę, Jeff.

Chciałbym jednak jeszcze coś dodać tytułem uzupełnienia. Otóż kiedy doświadczysz absolutu i zatopisz się w doskonałej miłości ze świadomością, że ona jest wszystkim, doznasz spełnienia. Doznasz szczęścia, ukojenia. I dojrzejesz do tego, żeby wszystko zacząć od początku. Ponieważ ty i my wszyscy jesteśmy żyjącym życiem. Stajemy się Tym, Czym Jesteśmy. A kiedy już staniemy się tym, do czego dążyliśmy i co wybraliśmy, to, co się stało, się „odstanie”! Raz jeszcze ześlemy na siebie cudowny dar zapomnienia, aby znów przypomnieć sobie i stworzyć na nowo, Kim Naprawdę Jesteśmy. Na tym polega boski rytm wszechświata; tak przebiega odwieczny cykl. Gdyż nie może być „tego” bez „tamtego”, „tutaj” bez „tam”, „przedtem” bez „potem”, „dołu” bez „góry”. Ani tego, co boskie, bez tego, co nieboskie. Wreszcie, tłumaczy to, dlaczego Bóg stworzył „zło”!

Zła w rzeczywistości nie ma. Lecz my będziemy powoływać do istnienia „zło”, będziemy powoływać do istnienia „niedobór”, będziemy powoływać do istnienia niewiedzę i zapomnienie, będziemy powoływać do istnienia to, czym nie jesteśmy, aby móc poznawać i doświadczać na nowo, Kim Jesteśmy w Istocie.

Jesteśmy sumą i całością wszystkiego. Zatem stwarzać będziemy siebie jako mniej niż całość, abyśmy mogli oglądać całość, wielbić całość, żarliwie dążyć do doświadczenia całości i powrócić do całości, a potem znów wydzielić się z całości, i tak bez końca w tym wiecznie trwającym cyklu. Albowiem Całość nie może poznać, że jest cała, jeśli zawsze bytuje w swej całości.

Tę doniosłą tajemnicę objawia Księga 1 Rozmów z Bogiem. Tłumaczy ona doktrynę reinkarnacji. Tłumaczy pochodzenie „zła”. Tłumaczy, dlaczego wciąż na nowo poszukujemy tego, co już posiadamy, i dążymy do tego, aby stać się tym, czym już jesteśmy. Tłumaczy, dlaczego zapominamy, znów pamiętamy i kolejny raz zapominamy.

Pojmujesz to, Jeff? Jeśli nie, przeczytaj raz jeszcze Księgę 1 Rozmów z Bogiem. Znajdziesz tam te wszystkie zagadnienia. Przystępnie wyłożone. Wybornie wyjaśnione.

To niezwykły tekst. Podobnie jak Księga 3, gdzie jest mowa o tym, dlaczego niektóre dusze nie wybierają zapomnienia, lecz wolą pozostać w stanie całkowitej wiedzy i czystego istnienia. Są nimi mistrzowie i awatarowie, obecni pośród nas nawet dziś. Wspomagają proces przypomnienia, poznawania na nowo. Należą też do nich anioły. Świetliste istoty, które nas prowadzą przez życie, wspierają, pocieszają i - częściej, niż mogłoby się wydawać - strzegą przed niebezpieczeństwem. To także posłańcy. Głosiciele opowieści, piewcy i marzyciele, których zadaniem jest rozpalać i pilnować, aby nie zagasł w obrębie ludzkiego doświadczenia płomień wiedzy i światło miłości.

Ja jestem posłańcem, Jeff. I ty też. Tak jak my wszyscy, jeśli odpowiemy na wezwanie. Lecz wielu jest powoływanych, a wybranych tylko garstka. Lecz to my nawołujemy i wybieramy, nikt inny. Stawiamy przed sobą wyzwanie i wedle upodobania, podejmujemy je lub nie.

Czy powinniśmy przejść na wegetarianizm?

Drogi Neale: RzB to odlotowa książka. Obecnie studiuję A Course In Miracles. Chciałbym Boga o coś zapytać. Czy Bóg uważa, że powinniśmy przejść na wegetarianizm? George, Harvard.

Drogi George, Bóg nie „uważa, że powinniśmy” robić to czy tamto. Bóg w tej sprawie nie ma swoich upodobań. Po uważnym przeczytaniu RzB powinno to być jasne. Niemniej, biorąc pod uwagę to, dokąd zmierzamy, co chcemy osiągnąć (w tym przypadku, jak sami twierdzimy, chcemy się cieszyć wspaniałym zdrowiem), wybieramy przeważnie nie ten kierunek. Chcemy dotrzeć do Seattle, a jesteśmy na drodze do San Jose! Gdzie Rzym, gdzie Krym, mości panowie?

Faszerujemy swoje ciała toksynami i truciznami, spożywamy jedzenie, które nie sprzyja doskonałemu zdrowiu. W moim przekonaniu doskonałe zdrowie osiąga się przez przyjmowanie żywego pokarmu, a nie padliny. Nie mięsa zabijanych zwierząt, lecz żywych organizmów, które rosną w naszych sadach i ogrodach. Czy Bóg sądzi, że to jest „słuszne”? W świecie Boga nie ma podziału na rzeczy „słuszne” i „naganne” - jest to, co się sprawdza i to, co się nie sprawdza, w odniesieniu do celu waszych starań. Żywy pokarm wnosi więcej życia, martwy - więcej śmierci. To proste.

Lekarze są w porządku i mogą pomóc

Drogie Neale: RzB Księga 1 rzuciły światło na zagadnienia, którymi zadręczałam się długi czas. Dziękuję ci, Neale! Mam pytanie dotyczące stwierdzenia, które pojawiło się na stronie 246: „Nie udaje ci się zapobiec załamaniom pomimo regularnych badań i wizyt u lekarza... „ Po pierwsze: W jaki sposób mogą regularne badania zapobiec załamaniom? Czy Bóg nie mówi, że sami wywołujemy załamania, z własnego wyboru? Jeśli tak, to czemu tak naprawdę służą badania kontrolne? Po drugie: W RzB jest wzmianka o tym, że przemysł medyczny dla zysku celowo wstrzymuje pewne leki. Zatem Bóg wie, że medycyna nie kieruje się naszym dobrem. Dlaczego więc Bóg zaleca regularne badania? Dzięki raz jeszcze, z wyrazami miłości, Holly, Sherman Oaks.

Droga Holly, owszem, Bóg mówi, że wywołujemy swoje załamania, między innymi przez to, że nie dbamy należycie o własne ciało. Regularne badania są wskazane, ponieważ, jak zresztą jest w książce wyraźnie zaznaczone, istnieje różnica między środowiskiem medycznym jako całością a poszczególnymi lekarzami. Ludzie inaczej zachowują się w tłumie, a inaczej w pojedynkę. Dotyczy to w równym stopniu lekarzy, jak i wszystkich innych ludzi. Wizyta u indywidualnego lekarza może przynieść zbawienne skutki. Z doświadczenia wiem, że tak się z reguły dzieje. Zamierzeniem RzB nie jest odsądzanie od czci i wiary poszczególnych lekarzy, ale wyrażenie opinii na temat stanowiska medycznej profesji jako społeczności.

Czy Boga obchodzi to, jak traktujemy swoje ciała?

Drogi Panie Walsch: Jestem zbulwersowana tym, co przeczytałam na stronach 246-247 RzB Księgi 1. Dlaczego sądzi pan, że Boga tak bardzo obchodzi to, jak traktujemy swoje ciała, a nie umysły (na przykład, przez oglądanie przemocy na ekranach telewizyjnych, itp.). Po za tym, dlaczego wystrzegać się tylko alkoholu? Dlaczego nie również kawy, marihuany, heroiny, itd. (wszystkie te używki „szkodzą naszemu umysłowi”). Carolyn, West Harwich.

Droga Carolyn, to świetnie! Słowa zawarte na tych stronach miały z założenia „zbulwersować” czytelnika. Ten cały wywód ma za zadanie „obudzić” ludzi. Dalej pada stwierdzenie, że „gdy ktoś śpi, czasami trzeba nim potrząsnąć, aby wyrwać go ze snu”. Ciekawi mnie, na jakiej podstawie doszłaś do wniosku, że „Boga tak bardzo obchodzi to, jak traktujemy swoje ciała, a nic umysły (na przykład, przez oglądanie przemocy na ekranach telewizyjnych, itp.)”. RzB wypowiadają się bardzo stanowczo przeciwko pokazywaniu przemocy na ekranach telewizyjnych, zaś cała książka poświęcona jest temu, jak traktujemy swoje umysły!

Odnośnie twojego drugiego pytania, w RzB na stronie 247 można znaleźć krytyczną uwagę na temat tego, jak strasznie zaniedbujemy swoje ciała: „Nie odżywiasz go właściwie, co jeszcze bardziej je osłabia. Potem pakujesz w nie toksyny, trucizny i najbardziej niedorzeczne substancje, które uchodzą za żywność”. Sądzę, że do tej kategorii można zaliczyć także kawę, marihuanę i heroinę. Chociaż nie zostały one tam wymienione, większość czytelników zapewne domyśliła się, że ogólna wypowiedź na temat traktowania przez nas własnego ciała nie ogranicza się wyłącznie do nadużywania alkoholu, nie sądzisz?

Rozdział 4

Być czy działać, czyli co zrobić ze swoim życiem

Jak ci się w tym roku powodzi? Tak jak oczekiwałeś? Jeśli tak, to świetnie! Jeśli nie, jak myślisz, dlaczego? Może twoje oczekiwania nie były dostatecznie jasno sprecyzowane? RzB mówią: życie bierze się z naszych wobec niego intencji”. Czy kiedy ten rok się zaczynał, określiłeś dokładnie, czego się po nim spodziewasz? Czy wiesz, jakie intencje kierują tobą w tej chwili?

To doskonały moment, żebyś się zastanowił, sprawdził, ocenił, jak się sprawy mają. I ponownie ustalił swoje oczekiwania co do tego, jak powinny się ułożyć do końca tego roku. Ponieważ zanim się spostrzeżesz, zacznie się nowy rok. Kolejny rok twego życia. Czy będzie taki, jak sobie wymarzyłeś? Czy przybliży cię do realizacji swej wyśnionej życiowej wizji?

Zastanów się, co jest twym marzeniem, jak wygląda ta twoja wizja. Określ, co dla siebie wybierasz. Jeśli chcesz, możesz to sobie zapisać. Uważaj tylko, żebyś nie skupiał się za bardzo na planowaniu „działania”. Niech twoje wybory dotyczą „bycia”. Bo żyjesz po to, by móc doświadczyć „istnienia” tym, Kim Jesteś w Istocie. A to, Kim Jesteś, jak wielokrotnie już wspominałem, nie ma nic wspólnego z tym, co robisz. Większość ludzi tkwi w pułapce działania. Wydaje im się, że dzięki temu, co robią, osiągną szczęście. Tymczasem prawdziwe szczęście jest pochodną bytu. Dla twojej duszy liczy się tylko to, czym jesteś. Bo sama dusza to najwyższy poziom istnienia.

Zdecyduj więc, czym usiłujesz być. Starasz się być ucieleśnieniem „szczęścia”? Chciałbyś czuć się „bezpiecznie”? Dążysz do osiągnięcia „spokoju”? Marzysz, by być istotą „kochającą”? Sprecyzuj swoje zamiary i w każdej trwającej chwili, każdym Teraz, bądź gotów wprowadzać swą intencję „w czyn”. Nie „rób” niczego, co byłoby z nią niezgodne, co by się z nią kłóciło.

Jeśli zachowasz wierność swym intencjom, przekonasz się, że pewne zachowania wkrótce będą przez ciebie zarzucane. W twoim życiu nastąpi zwrot, przeskok świadomości na wyższy poziom. I o to właśnie w twym obecnym życiu chodzi. O przechodzenie na wyższy poziom.

Być albo nie być... oto jest pytanie

Drogi Panie Walsch: Mam pewien problem i byłabym wdzięczna za pomoc. Jestem pewna, że wielu ludzi, podobnie jak ja, czuje, że znalazło się w takim punkcie życia, w którym właściwie nie wiadomo, „Kim Chce się Być”. Czy w tej sytuacji mógłby mi Pan udzielić jakiejś rady? Istnieje długa lista tego, „Kim Byłam”, ale żadna z jej pozycji już mnie nie zadowala. Waynella, Dallas.

Droga Waynello, skoro Ty sama nie wiesz, Kim Chcesz Być, to kto ma wiedzieć? Jeśli rzeczywiście nie potrafisz dokonać wyboru spośród nieskończenie wielu możliwości, spróbuj odwrócić pytanie. Spytaj siebie: Kim nie chcę być? I po prostu przestań nim być, a wtedy staniesz się dokładnie tym, Kim Chcesz Być. Pamiętaj, Waynello, że „to”, czym pragniesz „się stać”, to nie żadna osoba, zajęcie, dokonanie; nic, co „robisz”. To coś, czym postanawiasz „być”. Chodzi tu o „bycie”, nie o „działanie”. Ja na przykład, postanowiłem sobie kiedyś, że nie chcę dłużej „być” istotą samolubną i bezwzględną, pozbawioną wrażliwości i opryskliwą, skupioną wyłącznie na sobie i zachłanną. Upłynęło wiele czasu, zanim moje ciało odebrało tę wiadomość. Długo jeszcze podejmowało „działania” zakorzenione w tych stanach istnienia, które uznałem za niepożądane. Potem jednak, krok po kroku, sytuacja zaczęła się zmieniać. Stopniowo eliminowałem zachowania, których już u siebie nie akceptowałem, które nie oddawały mnie jako takiego, jakim postanowiłem „być”.

Jestem dziś zupełnie inny, niż byłem jeszcze całkiem niedawno. Przyjąwszy nowy styl bycia przekonałem się, że moje ciało „robi” teraz tylko to, co przystało ciału, które nie „jest” tym, czym nie chciałem być. Podejmowane przez nas działania zawsze wynikają z tego, czym jesteśmy, choć niewielu z nas zdaje się to rozumieć.

Nie mam pewności, czy Ty i ja mówimy o tym samym; nie ulega jednak wątpliwości, że właśnie tak Rozmowy z Bogiem tłumaczą to, Kim w Istocie Jesteś. Nie jesteś sumą swoich czynów, lecz bytem. Jeśli również o to chodziło w Twym pytaniu, myślę, że decyzja co do tego, kim „chcesz być” nie będzie już dla Ciebie tak trudna. A jak wkrótce się przekonasz, gdy tylko przyjmiesz wybraną postać „istnienia”, zaczniesz odkrywać sposoby na „zrobienie” tego, co zawsze pragnęłaś „zrobić” ze swym życiem. Zaskakujące, jak wielu ludzi odnajduje odpowiedni dla siebie styl życia i podejmuje doskonale pasujące do nich „zajęcia”, tylko dlatego, że zdecydowali się „być” tym, Kim Naprawdę Są.

Prawdę mówiąc, dokładnie w taki sam sposób ja sam zacząłem „robić” to, co dzisiaj robię!

Zapamiętaj, Waynello; wszystko zaczyna się od bycia. To w nim znajdziesz odpowiedź na swoje pytanie. Przestań się zastanawiać, co właściwego i doskonałego powinnaś „robić”, i zacznij tworzyć właściwy i doskonały wizerunek swego „bycia”. A z niego wyniknie doskonałe „działanie”. Zapewniam cię.

Nie wiem, co wybrać

Drogi Neale; mieszkam w Branson, w stanie Missouri. Pracowałem w różnych restauracjach, ale moja praca nie daje mi jednak zadowolenia. Fascynują mnie różne dziedziny medycyny niekonwencjonalnej, takie jak masaże, leczenie dietą, joga, psychologia transpersonalna, poradnictwo duchowe czy zielarstwo. Chcę zmienić zawód! Nie wiem tylko, którą z tych specjalności powinienem wybrać. Nawet medytacje nie dostarczyły mi odpowiedzi na to pytanie. Może spytałbyś Boga, co byłoby dla mnie najlepsze i w jakiej szkole powinienem podjąć naukę? Mam 35 lat; czas ucieka. Potrzebuję boskiej pomocy, by podjąć właściwą decyzję i odkryć odpowiednie zajęcie, swą życiową misję. Razem z moją dziewczyną planujemy przenieść się gdzieś na zachód, ale nie możemy się zdecydować, gdzie powinniśmy szukać swojego miejsca. Mógłbyś udzielić nam rady? Nadal tkwiący w restauracji... Chuck, Branson.

Drogi Chuck, wielu ludzi chce wiedzieć, co jest dla nich „najlepsze”, co powinni „zrobić” ze swym życiem. Wszyscy skupiają się na „robieniu” tego czy tamtego, tymczasem sedno sprawy tkwi gdzie indziej. To twoje bycie, Chuck, a nie działanie sprawiło, że utkwiłeś w tej restauracji. Utkwiłeś w swym obecnym „działaniu” w wyniku tego, czym „jesteś” i czym nie „jesteś”. Zmień stan swego „istnienia”, a i „działanie” się zmieni i wyrwiesz się wreszcie z tej knajpy.

Chciałbym, abyś przeczytał napisaną przeze mnie broszurę Bringers of the Light. Doskonale tłumaczy ona kwestię „działania” i „bycia”, a adresowana jest głównie do ludzi takich jak Ty - ludzi, którzy „tkwią” w nie odpowiadającej im profesji lub wciąż bezskutecznie poszukują tej „właściwej”.

Nic dziwnego, że medytacje „nie dostarczyły odpowiedzi” na nurtujące Cię pytania. Zadaniem medytacji nie jest przynoszenie odpowiedzi od wszechświata, ani od Boga. W medytacji chodzi o nawiązanie kontaktu z tym, Kim Jesteś w Istocie, a gdy to osiągasz, wszelkie pytania stają się niepotrzebne. Jeśli zaczynasz medytować z umysłem zaprzątniętym pytaniem, na które masz nadzieję znaleźć odpowiedź, to zabierasz się do tego niewłaściwie. Opróżnij umysł; zapomnij o pytaniach; porzuć zamiar poszukiwania jakichkolwiek „wskazówek”, i dopiero wtedy zatop się w medytacji. Bo nie o „uzyskanie odpowiedzi” tu chodzi, lecz o osiągnięcie stanu, w którym pytania i odpowiedzi stają się jednym.

Rozumiesz? Jeśli jakaś odpowiedź w ogóle się wyłoni, to tylko z pustki. Jeśli będziesz jej oczekiwał, nie otrzymasz jej. Bowiem medytacja jest nie procesem myślowym, lecz wręcz przeciwnie - całkowitym brakiem procesu myślowego! Dlatego też wcale się nie dziwię, że podczas medytacji nie uzyskałeś żadnych podpowiedzi.

Co do „pytania Boga”, co jest dla ciebie „najlepsze”, chciałbym, żebyś spróbował zrozumieć jedną rzecz, która może odmienić całe Twoje życie. Otóż nie ma nic takiego, co można by uznać za „najlepsze” dla Ciebie. Jest tylko coś, co służy temu, czym usiłujesz być. A odpowiedź na pytanie, czym usiłujesz być, nie należy do Boga, gdyż byłoby to podważeniem sensu Twojego życia. Ta decyzja jest celem Twojej obecnej inkarnacji, a Ty o jej podjęcie prosisz Boga! Pojawiłeś się na tym świecie, mój przyjacielu, po to, by decydować i głosić, tworzyć i urzeczywistniać, stawać się i doświadczać tego, Kim w Istocie Jesteś. Uczestniczysz w procesie czystego tworzenia. I Bóg wie najlepiej, że nigdy nie powiedziałby Ci, jak masz to robić! Istotą tego procesu jest to, że Ty sam o nim decydujesz! Ty wybierasz. Ty tworzysz. Bóg o niczym nie decyduje, niczego nie wybiera, nie tworzy za Ciebie! Nie mogę więc „zapytać Boga”, co jest dla Ciebie „najlepsze”. I Ty też Go o to nie pytaj. Sam Mu powiedz, co jest dla Ciebie najlepsze, a przekonasz się, że Bóg wkroczy wtedy do akcji!

Bóg nie należy do istot, które lubią, gdy się je pyta. On woli słuchać oświadczeń. Na tym polega największe nieporozumienie na temat Boga. Ludziom wydaje się, że powinni „prosić” Boga o to, co chcą i „pytać”, co mają robić. Bóg mówi: „nie rób tego, nie proś. Prosząc stwierdzasz po prostu, że nie posiadasz tego, co chciałbyś mieć, że nie znasz odpowiedzi na takie czy inne pytanie; a Ja ci tego dać nie mogę. Bo twoje słowo jest prawem; twoja myśl tworzy, a twój czyn ustala, Kim i Czym Teraz Jesteś. Nie pytaj więc. Wybieraj”.

I nie oczekuj, że ktoś lub coś, jakiekolwiek źródło zewnętrzne, „dostarczy Ci odpowiedzi”, powie, co „należy zrobić”, zdecyduje, co będzie dla Ciebie „najlepsze”. Każdy z nas musi dokonać tych wyborów sam, tak jak sam powinien ponosić za nie odpowiedzialność. Tymczasem większość z nas robi wszystko, żeby tego uniknąć.

Piszesz, że masz 35 lat i czas Ci ucieka. Mój drogi przyjacielu, jeśli Tobie czas ucieka, to ja mogę tylko powiedzieć, że mój dobiega końca! Twój czas dopiero się zaczyna. Porzuć więc te przekonania, które zupełnie Ci nie służą. Twoją „życiową misją”, Chuck, będzie to, co sam nią nazwiesz. I nie jest to coś, co się „znajduje”; to coś, co się tworzy. Nie „szukaj” więc, tylko stwórz ją. Rozmowy z Bogiem mówią, że życie to nie proces odkrywania, to proces tworzenia. Jest to chyba najważniejsze zdanie, jakie kiedykolwiek miałeś okazję przeczytać.

Zdążyłeś się już zapewne zorientować, jak będzie brzmiała moja odpowiedź na Twoje rozterki co do miejsca zamieszkania. Nie ma takiego miejsca na Ziemi, które mógłbym wybrać jako „najlepsze dla Ciebie”. „Najlepsze dla Ciebie” będzie to miejsce, które sam uznasz za takie. Przestań go szukać, Chuck. Stwórz je. Nie dam Ci w tej kwestii żadnej rady. Sprawię, że sam dasz sobie radę. Gdybym udzielił Ci odpowiedzi, pomyślałbyś, że ja znałem rozwiązanie, którego Ty nie znałeś. I żyłbyś dalej w przekonaniu, że nie znasz żadnych odpowiedzi, ale wystarczy, że znajdziesz kogoś, kto je zna, a wszystko Ci się uda. Nie mam zamiaru Cię utwierdzać w tym przekonaniu, Chuck. W tej kwestii możesz na mnie liczyć.

Uważaj, co przyzywasz!

Drogi Panie Walsch: Jestem 42-letnim byłym kryminalistą, narkomanem i alkoholikiem. Dzięki kuracji w klubie AA moje życie wygląda już trochę inaczej. Polecono mi Pańską książkę, Rozmowy z Bogiem, którą przeczytałem trzykrotnie w przeciągu dwóch tygodni. Udało mi się wyjść z dołka, ale nie za bardzo wiem, jak rozbudzić w sobie wiarę. Mam problem z utrzymaniem pracy, choćby dorywczej. Myślę, że mój obecny sposób życia najlepiej można by określić użytym w Pańskiej książce słowem „ascetyczny”. Mieszkam razem z matką w maleńkim mieszkanku, śpię na podłodze, chodzę na spotkania Anonimowych Alkoholików, czasem do pracy. Nie piję już siedem miesięcy i bardzo chciałbym znaleźć jakieś zajęcie, które dawałoby mi satysfakcję, a jednocześnie pieniądze na utrzymanie, ale na razie jedynie czytam, uczę się, modlę, medytuję i działam w stowarzyszeniu AA. Rozwijam się dzięki temu duchowo i bardzo mnie to cieszy, ale nie daje mi spokoju myśl, że powinienem zająć się raczej pracą zarobkową. Problem w tym, że bardzo się tego boję. Błagam o pomoc! Z wyrazami szacunku, Gerald.

Drogi Geraldzie, radziłbym Ci wreszcie „podnieść się z podłogi” i rozkręcić swoje życie. Utrudniają Ci to, jak widzę, trzy przeszkody. Po pierwsze, wydaje Ci się, że jesteś sam ze swoim problemem. Pod drugie, boisz się, że mógłbyś zrobić coś nie tak, jak trzeba. A po trzecie, nie masz pojęcia, co właściwie usiłujesz robić. Przyjrzyjmy się temu wszystkiemu po kolei.

1. Jeśli przyjmiesz, Geraldzie, że ze stojącym przed Tobą zadaniem - odzyskaniem niezależności i powrotem do czynnego życia - musisz zmierzyć się samotnie, to zobaczysz w nim niemożliwy do zdobycia, niebosiężny szczyt, przed którym, co chyba jasne, będziesz odczuwać lęk. Sam trząsłbym się ze strachu, gdybym miał samotnie pokonywać pojawiające się na mej drodze przeszkody. Wiem jednak, że zawsze jest przy mnie Bóg. Tak jak i przy Tobie. Pamiętaj, Geraldzie, że Bóg to Twój najlepszy przyjaciel. I choćby nie wiem co, nie opuści Cię w potrzebie. Wystarczy o tym pamiętać i jeśli tylko sprawy zaczynają brać zły obrót, albo pojawia się strach, zawołać o pomoc. Raz jeszcze powtórzę słowa „magicznej modlitwy”, która w moim przypadku zawsze okazuje się tak skuteczna, że aż trudno to wyrazić!

Dziękuję Ci, Boże, za pomoc w zrozumieniu, że mój problem został już rozwiązany.

Czy czujesz moc tkwiącą w tej modlitwie? Jej piękno polega na tym, że wyraża dziękczynienie. Zamiast błagać, zaczynasz być wdzięczny. Dziękujesz Bogu za coś, co już się stało. W chwili wyznania wiary stworzyłeś swą rzeczywistość, bo jak mawiają wszyscy wielcy nauczyciele: stanie się tobie wedle twojej wiary.

2. Obawiasz się, że możesz popełnić jakiś błąd i ta myśl powstrzymuje Cię przed podjęciem próby. A jeśli powiedziałbym Ci, że wszystko, co się dzieje, jest doskonałe? Błędy nie istnieją; niczego nie da się popsuć. Ruszaj więc! I przestań się zamartwiać, że „zrobisz coś nie tak”. Jeśli podejmiesz pracę i zostaniesz z niej wylany, to po prostu znów będziesz bezrobotny, nic więcej. Nie ma co rozdzierać szat. Wielu ludzi, i to dużo znaczniejszych niż Ty czy ja, wylatuje z pracy. Nie Ty pierwszy, i nie ostatni. Każdy trener drużyny baseballowej w tym kraju już w momencie podejmowania pracy wie, że prędzej czy później zostanie zwolniony! I większość z nich rzeczywiście traci posadę w ciągu 3-5 lat... a nawet jeszcze prędzej! Wniosek? Jeśli boisz się dymisji, trzymaj się z dala od baseballu!

A właściwie czego tu się bać? Niech Cię wyleją. Znajdziesz sobie inną pracę. I nawet jeśli znów ją stracisz, to co z tego? Wcześniej czy później osiągniesz wiarę i będziesz gotów zaakceptować każdy wynik, co doda Ci pewności siebie, potrzebnej do tego, by grać dalej. W tej grze, zwanej życiem, nigdy nie przegrywasz. Tak Ci się jedynie wydaje, ponieważ, tak jak zresztą większość z nas, za bardzo polegasz na tym, co mówią inni. Skończ z tym! Przekonaj się, jaki jesteś wspaniały! I bez względu na to, czy uda Ci się to za trzecim razem, czy dopiero za trzydziestym, nie miej sobie tego za „złe”.

3. Najtrudniejszą rzeczą w życiu jest dążenie do „nie wiadomo czego”. Chodzi mi o to, że musisz dokładnie wiedzieć, co chcesz osiągnąć, czym „być”; musisz jasno określić swe intencje. Tylko wtedy możesz dojść do celu. Bo nie można dojść do celu, jeśli się go przed sobą nie ma. Być może brzmi to dla Ciebie banalnie, ale zdziwiłbyś się wiedząc, jak wielu ludzi próbuje osiągnąć coś, co nie zostało nawet określone.

Przede wszystkim, Geraldzie, wyznacz sobie za cel jakiś konkretny stan bycia. Czym chciałbyś być? Wybierz sobie stan i trzymaj się go. Pragniesz ucieleśniać „miłość”? „Zdrowie”? „Troskę”? „Mądrość”? „Siłę”? A może wszystko naraz? Kiedy już wybierzesz dla siebie obszar istnienia, będziesz odczuwał silny opór przed wykraczaniem poza jego granice. Jeśli, na przykład, postanowisz być „zdrowy”, to nie będziesz patrzył chętnym okiem - albo w ogóle nie spojrzysz - na papierosy, alkohol czy niezdrowe jedzenie. Jeśli postanowisz uosabiać „współczucie”, trudno będzie Ci przejść obok staruszki dźwigającej ciężkie siatki z zakupami nie proponując jej pomocy. Ponieważ to, za kogo się uważamy, tworzy kontekst, w którym osadzamy swe życie.

A za kogo Ty się uważasz, Geraldzie? Jaka jest najwspanialsza wersja twej najwznioślejszej wizji tego, Kim Jesteś? RzB cały czas zachęcają nas do tworzenia takiej wizji. Kiedy ją jasno określisz, będziesz wiedział, co robić, a innych, nieprzystających do niej czynów będziesz się dopuszczał coraz rzadziej. Stwórz więc kontekst, w jakim chcesz zawrzeć swe życie. Wyznacz sobie cel, nadaj znaczenie, wybierz misję. Nazwij siebie! Przyjmij miano. Określ siebie „dzielnym” lub „odważnym”, „dobrym” lub „miłym”, „sprytnym” lub „majętnym”. Albo przyjmij wszystkie te nazwy naraz. To, za kogo się uważasz, przywołujesz do siebie. Tymczasem Ty w swoim liście nazywasz siebie „byłym kryminalistą, narkomanem i alkoholikiem”. Skończ z tym, Geraldzie. Nie rób tego więcej. To nie tym jesteś. Nadaj sobie inne miano. To, czym się mienisz, przyzywa Cię do siebie; ciągniesz do tego jak ćma do ognia. Przyzywasz to, czym się nazywasz. To, czym się nazywasz, przyzywa Ciebie.

Rozdział 5

Uczucia i myśli, czyli rzecz o zdrowiu psychicznym

Jeśli miałbym po kolei wymienić Rzeczy, Które Kształtują Moje Życie, na pierwszym miejscu znalazłyby się uczucia i myśli. Są to dwie różne sprawy, chociaż nie wszyscy dostatecznie jasno to rozumieją. Myśli są twórczym działaniem. Może większość ludzi nie postrzega ich w ten sposób, ale tak właśnie jest. Każda myśl posiada moc stwórczą. Powinny o tym przypominać napisy nabazgrane na łazienkowym lustrze, przyczepione magnesem do drzwi lodówki, przyklejone na zderzaku samochodowym i wytatuowane na lewym nadgarstku.

KAŻDA MYŚL POSIADA MOC STWÓRCZĄ

To, co stworzy, zależy oczywiście od ciebie. Natomiast sam fakt jej tworzenia nie podlega dyskusji. Nawet odżegnujący się od metafizyki i duchowości naukowcy oraz lekarze coraz częściej są skłonni uznać, że to, co się myśli o danej sytuacji, wpływa na sposób jej doświadczania, czy wręcz w pewnym stopniu tworzy to doświadczenie.

To niezwykle doniosłe stwierdzenie, niosące oszałamiające implikacje. Uczucia są językiem duszy. Jeśli chcesz poznać własną prawdę o dowolnej rzeczy, zwróć uwagę na to, co wobec niej czujesz. Jeśli nie wiesz, co czujesz, jeśli nie potrafisz wydobyć na powierzchnią skrywanej w duszy prawdy, odwołaj się do swojego żołądka. Ja to nazywam Testem Brzusznym. Skup się na problemie, a następnie udaj, że zdecydowałeś się na jedno z możliwych rozwiązań. Myśląc o tym, co wybrałeś, sprawdź, jak reaguje twój żołądek. Jest spokojny czy wzburzony? Drży z podniecenia? A może kipi ze złości? Posłuchaj swego brzucha. On wie. I nigdy nie kłamie.

Uczucia i myśli należą do najcenniejszych narzędzi, jakie znajdują się w naszym posiadaniu. Pomagają nam poznać naszą obecną prawdę i stworzyć następną. Niczego więcej nam nie trzeba.

Darem, którego szukasz, jesteś ty sam!

Panie Walsch, zdaję sobie sprawę, że być może w ogóle nie przeczyta Pan tego listu, a nawet jeśli przeczyta, to na niego nie odpowie. Jest jednak pewna szansa, że stanie się inaczej, i dlatego piszę. Zanim przeczytałem Pańskie Rozmowy z Bogiem Księga 1, długo starałem się znaleźć książkę, która powiedziałaby mi to, co chciałbym wiedzieć. Zwykle nie czytuję rzeczy, które nie są w stanie całkowicie mnie „wciągnąć”.

Pańska książka obudziła we mnie nadzieję, że to, co zawsze wiedziałem, jest prawdą, i że może istnieje jakiś sposób na wydostanie się z chaosu, w którym żyję. Żeby Pana nie zanudzić, poprzestanę na jednym pytaniu. Dlaczego moje życie, mimo że przeczytałem Pańską książkę, przemyślałem zawarte w niej tezy i całkowicie je zaakceptowałem, nadal przypomina mętlik? Uprzedzał Pan, że nie każdemu ta książka pomoże. Czuję się przybity swym nieudanym życiem, a to nie pozwala mi wyzwolić w sobie pozytywnego nastawienia. Zżera mnie narastająca złość. Będę wdzięczny za każdą poradę! Z poważaniem, Johnny.

Drogi Johnny, złość jest wyrazem lęku. Zastanów się, czego się boisz. Uporanie się z tym strachem to pierwsza rzecz, którą musisz zrobić. To, co wypowiadasz po słowie „ja” staje się i pozostaje Twoją rzeczywistością. Słowo „ja” ma magiczną moc, Johnny. Piszesz „(Ja) czuję się przybity swym nieudanym życiem”. W porządku, wszystko jasne. Taka jest Twoja prawda. Tak o sobie myślisz. Proponuję jednak, byś stworzył nową myśl, przyjął inną rzeczywistość. Może byś spróbował tak: „Moje życie i jego wspaniałe dary wprawiają mnie w stan uniesienia! Każdego dnia wzlatuję coraz wyżej i wyżej. Każdego dnia otrzymuję i rozdaję więcej, niż kiedykolwiek przedtem. Całe moje życie jest darem, który ofiarowuję innym. Darem miłości, radości, dobroci i uprzejmości, darem pokoju, nadziei i dobrej woli w stosunku do każdej istoty. Jest to mój dar dla świata, i dla samego siebie, bez względu na to, co się dzieje w mym życiu”. Powtarzaj to sobie, Johnny, przez najbliższe 120 dni, pięć razy dziennie, wtedy pogadamy. Ciekawe, czy nadal będziesz twierdził, że u Ciebie nic się nie zmieniło.

Jak pozbyć się negatywnych myśli

Drogi Neale, Przeczytałam Twoje książki i broszury, wysłuchałam Twych nagrań na kasetach, i jestem Ci bardzo wdzięczna, że postanowiłeś podzielić się tą cenną wiedząc innymi. Mam jednak pytanie dotyczące negatywnych, wstrętnych myśli, które jakby same mi się „narzucają”. Są to myśli, opinie, reakcje, które absolutnie nie odzwierciedlają osoby, jaką postanowiłam być. Przed przeczytaniem Twojej książki często zastanawiałam się, czy to czasem nie „diabeł” kładzie mi te złe myśli do głowy. Teraz już wiem, że nie ma żadnego szatana, ale nadal nie mogę pozbyć się swego negatywnego nastawienia. A druga sprawa: skoro Bóg przemawia do nas poprzez naszą wyobraźnię, to czy źródłem nasuwających mi się złych myśli i rojeń jest On czy też ja sama? Kelly, St.Louis.

Droga Kelly, negatywne myśli zawsze wynikają z lęku. Bardzo rzadko miewają związek z rzeczywistością. Są niczym innym niż wyrazem tego, czego się boisz, a zwykle to, czego się boimy, akurat w danej chwili wcale nam nie zagraża.

A zatem negatywne nastawienie stanowi wyraz lęku. To samo można powiedzieć o złości. Pojawia się wtedy, gdy pragniemy czegoś, czego nie mamy, albo też mamy coś, czego wcale nie pragniemy. Pozbycie się negatywnego nastawienia stanowi dla nas wyzwanie. Wystarczy, abyśmy po prostu chcieli akurat to, co mamy, i nie chcieli tego, czego nie mamy. Pomyślisz sobie może: „łatwo powiedzieć”, ale zapewniam cię, że to zadanie nie jest nawet w połowie tak trudne, jak mogłoby się wydawać.

Pragnienie tego, co się ma, jest kwestią wyboru dokładnie tego, co znajduje się na talerzu przed twoim nosem. Nawet jeśli jest to coś, do czego byłaś zwykle nastawiona negatywnie. Wybierz to, ponieważ nie możesz tego odesłać ani odtrącić. Nie pozbędziesz się tego, dopóki nie nadziejesz na widelec. To, przed czym się bronisz, umacniasz. Odrzucić można jedynie coś, co się przyjęło, posiadło, nazwało swoim.

Nie pragnąć tego, czego się nie ma, również jest całkiem łatwo. Próbuje tego nauczyć przykazanie „Nie pożądaj żony bliźniego swego, ani żadnej rzeczy, która jego jest”. Zakazuje tego większość religii (choć nie Bóg, co dokładnie wyjaśniają RzB), ale nie dlatego, że pożądanie cudzego jest złe. Ono po prostu jest niezdrowe dla psychiki. Powoduje negatywne nastawienie. Jeśli więc chcesz się pozbyć swych negatywnych myśli, Kelly, po prostu nie chciej. Wybieraj to, co masz. I dawaj innym to, czego życzyłabyś sobie. Zobaczysz, jak szybko Twoje życie się odmieni.

Przejdźmy do drugiego pytania, Kelly. To, co nazywasz „złymi” myślami i rojeniami, to nic innego jak Twoje lęki. Nie pochodzą one od Boga, ponieważ Bóg nie boi się niczego. Bóg przemawia do Ciebie poprzez Twoją wyobraźnię, ale i Ty sama przemawiasz do siebie w ten sposób. A wierz mi, wyobrazić sobie można dosłownie wszystko, włącznie z najdziwniejszymi rzeczami, które wzbudzają lęk. Więc przestań to robić. Mówię poważnie. Po prostu przestań. 1 więcej do tego nie wracaj.

Jak przestać się bać? To proste. Wystarczy pamiętać, że Bóg jest Twoim najlepszym przyjacielem.

Kiedyś obejrzałem w telewizji jeden z cyklicznych programów wielebnego Roberta Schullera „Hour of Power”, w którym wygłosił wspaniałe kazanie właśnie na ten temat. Powiedział, że ma niezawodny sposób na to, żeby się nie bać. Robert przeszedł niedawno zawał serca i wielu ludzi pytało go w listach, czy nie odczuwał lęku. „Ani trochę” - odpowiedział. Jak mu się to udało? Jak to możliwe, by nigdy nie dopuszczał do siebie strachu ani negatywnych myśli? „To całkiem łatwe” - wyznał. „Używam do tego swej magicznej różdżki”. Tą „magiczną różdżką” jest, jak powiedział, Psalm 23, zwłaszcza ostatni werset, który wielebny powtarzał sobie niezliczoną ilość razy i zawsze osiągał właściwy efekt.

O jaki werset chodzi? „Dobroć i łaska towarzyszyć mi będą przez wszystkie dni życia mego. I zamieszkam w domu Pana przez długie dni”. No cóż, można w to wierzyć albo nie. Ja w to wierzę całkowicie. Podobnie jak Robert. Mam świadomość, że Bóg zawsze jest po mojej stronie. Zawsze wie, czego mi potrzeba, i szykuje dla mnie najlepsze rozwiązanie. Choćby to była śmierć. Wielebny Robert Schuller również miał tego świadomość. Wiedział, że nawet jeśli umrze, będzie to dla niego właściwym i doskonałym rozwiązaniem, i że nic złego mu się stać nie może. Kiedy bowiem człowiek przestaje odczuwać lęk przed śmiercią, przestaje się również bać życia. To ogromna ulga. Ulga, która może odnieść jedynie pozytywne skutki. Polecam lekturę The Power of Positive Thinking Normana Vincenta Peale'a oraz As a Man Thinketh Jamesa Allena.

Czuję się jak w potrzasku

Drogi Neale, uczestniczyłam niedawno w jednym z Twoich wykładów. Było to spotkanie raczej w małym gronie, a wszystko, co wtedy mówiłeś, poruszyło mnie do głębi. W pewnym momencie zaczęłam płakać i nie mogłam przestać, dopóki siedząca obok kobieta, której nigdy wcześniej nie widziałam na oczy, nie objęła mnie mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Sama nie wiedziałam, dlaczego płaczę.

Mam wrażenie, że moja dusza jest przebudzona, że mam „skrzydła” gotowe do lotu, coś jednak sprawia, ze czuję się jak w potrzasku. Jakby brakowało mi motywacji do zrobienia tego, co czuję, że powinnam zrobić. Trzy tygodnie temu przeżyłam bardzo intensywne doświadczenie duchowe. Miałam wrażenie, jakbym obudziła się z jakiegoś głębokiego snu czy odrętwienia i przez pięć dni dosłownie nie mogłam zasnąć. Nocami czytałam RzB księga 3, rozmawiałam z różnymi ludźmi przez Internet, sprzątałam mieszkanie itp. Chociaż byłam zmęczona, czułam niezwykle bliski kontakt z innymi, z urzędniczką na poczcie, rejestratorką w gabinecie lekarskim, z każdym, kto znalazł się blisko mnie. W tym okresie miałam pewne problemy ze zdrowiem, ale psychicznie, emocjonalnie i duchowo czułam się wprost wspaniale! Pomyślałam sobie, że podobnie musi się czuć ktoś, kto jest przygotowany na śmierć.

I wtedy, po otrzymaniu od lekarza informacji, że jestem całkowicie zdrowa, i po przespaniu całej nocy, niezwykłe doznanie minęło równie nagle, jak się pojawiło. Próbowałam znowu wzniecić to niesamowite uczucie miłości i nieodpartej potrzeby budzenia radości w sobie i w innych. Modliłam się o to, żeby poczucie miłości na stałe zagościło w moim sercu. Na próżno. Wciąż jestem cyniczna, krytyczna w stosunku do ludzi, nieco zagubiona, czasem wściekła. Tak bardzo staram się być miła, chcę „być” miłością, ale nie mogę. Jak myślisz, co trzyma mnie w potrzasku? Jak mogę się wyzwolić? Dlaczego nie mogę „wzlecieć”, choć moja dusza tak bardzo tego pragnie? Błagam o odpowiedź i dziękuję za wszystko. Lois, Cooper City.

Droga Lois, w okresie intensywnego rozwoju duchowego takie doświadczenia jak Twoje są naturalne. W chwili, gdy dokonujesz dowolnego samookreślenia, w twe życie wkracza wszystko, co od niego odbiega. Na tym polega prawo przeciwieństw, które zostało dokładnie omówione w RzB. Nie obwiniaj się więc, nie staraj się „na siłę” doświadczać czegoś innego, niż aktualnie doświadczasz. To najlepsza rada, jakiej mógłbym udzielić każdemu. Doświadczaj tego, czego doświadczasz. Pamiętaj, że to, przed czym się bronisz, umacniasz. Chcąc stworzyć swą jaźń na nowo, zdecyduj, jaka ona ma być i zacznij dawać innym to, czego sama pragniesz doświadczyć. Pozwalaj im odczuć, że są mili, że są „miłością”. Zapewnij im takie poczucie, jakie chciałabyś zapewnić sobie.

Zapomnij o sobie. W Twoim życiu nie chodzi o ciebie, ale o innych. Zawsze o innych. Na tym polega boska dychotomia. Pozwalając doświadczać innym, doprowadzasz do własnego doświadczenia. Ponieważ nikt inny nie istnieje. Wszyscy stanowimy jedno, więc to, co czynisz drugiemu, czynisz sobie. Dlatego właśnie największą mądrością jest maksyma: „Traktuj innych tak, jak chciałbyś, aby traktowano ciebie”.

Czy Bóg „rozprawia się” z moimi myślami?

Panie Walsch. Zdaję sobie sprawę, że proces stawania się suwerenną istotą ludzką, przyznającą się do własnych myśli i przyjmującą za swoje wszystko, co niesie jej życie, jest długi, żmudny i wymaga ogromnej odwagi. Czasami obawiam się, że to, co myślę, może rozgniewać Boga, zwłaszcza gdy podaję w wątpliwość coś, co - jak mnie uczono - Bóg sam objawił ludzkości. Dlatego czuję się zaniepokojona Pańską książką (która bądź co bądź wyraźnie kłóci się z naukami Pisma Świętego) oraz refleksjami, do jakich mnie ona prowadzi. Co Pan na to? Shelly, Portland.

Czy Bóg wścieka się na to, co myślę?

Drogi Neale. Uwielbiam Twoją książkę! Aleś Ty odważny! Nie boisz się głosić tego wszystkiego? Nie obawiasz się, że Bóg się na Ciebie wścieknie? Przez całe życie wysłuchiwałem, że Bóg słyszy każdą moją myśl, widzi każdy uczynek, że każda nieczysta, bluźniercza myśl zostanie ukarana. Jako dziecko wychowywałem się w wierze katolickiej i pamiętam, jak mnie uczono, że uczestnictwo w nabożeństwie w kościele innego wyznania jest „grzechem”. A tymczasem Ty w swojej książce wypisujesz całą masę rzeczy, które można by uznać za „grzeszne”, posuwasz się wręcz do stwierdzenia, że nie ma Dziesięciu Przykazań!!! Nie boisz się? Szczerze oddany, B.W., Milwaukee.

Moi drodzy, gdyby Bóg nie chciał, żebyście myśleli, to by Wam nie dał zdolności myślenia. Nie obawiajcie się, że Wasze myśli obrażają Boga. Jego nie można obrazić. Bo obrazić można jedynie kogoś, kto opiera swoje ego na tym, co się o nim mówi i jak się wobec niego postępuje. Bóg jest ponad ego, i to do tego stopnia, że nawet sobie tego nie wyobrażacie. Bóg jest czystą miłością. I tyle. Koniec, kropka. A czysta miłość nigdy nie ukarałaby was, ani nikogo innego, za rozmyślanie, wątpienie czy rozpatrywanie jakichkolwiek poglądów. Żyje się po to, żeby żyć, tworzyć, doświadczać, a nie żeby ślepo przestrzegać czyichś zasad i podporządkowywać się czyjemuś (z pewnością nie Boga) ustaleniu, co jest dobre, a co złe. Myśl po swojemu. Bogu nie chodzi o nic innego.

Oczywiście, że nie boję się Boga. Nie mam jednak podobnej pewności co do ludzi. Ostatnio zastanowiła mnie zauważona na zderzaku mijanego samochodu nalepka z hasłem „Boże, wybaw mnie od swoich wyznawców”. W każdym razie nie martwię się, absolutnie się nie boję, jak na to, co myślę czy mówię, „zareaguje” Bóg.

Jak nie dać się zniechęceniu i rozczarowaniu.

Drogi Neale: Ciekaw jestem, jak bronisz się przed poczuciem zniechęcenia? Mnie zniechęca bardzo wiele rzeczy. Zniechęca i rozczarowuje. Najtrudniejsze w życiu wydaje mi się właśnie nieuleganie zniechęceniu i rozczarowaniu. Jak sobie z tym radzisz? Byłem kiedyś na wykładzie, który wygłaszałeś przed ogromnym audytorium, i wydałeś mi się niesamowicie pozytywnie nastawionym człowiekiem. Nawet później, po dyskusji, kiedy podpisywałeś książki dwustu osobom, wciąż byłeś uśmiechnięty i serdeczny wobec wszystkich, a nawet znalazłeś czas, by z niektórymi zamienić choć kilka słów o trapiących ich problemach. Jak Ty to robisz? Jay, Milwaukee.

Drogi Jay, niezupełnie jest tak, jak myślisz. Czasami dopada mnie przygnębienie. Ale rzeczywiście takie nastroje przytrafiają mi się ostatnio raczej rzadko, a jeśli już mnie nachodzą, to nie uciekam od nich, lecz staram się przejść przez nie, poddać się im, odczuć je głęboko i szczerze.

Myślę, Jay, że pełne i autentyczne ich przeżycie to najlepsze, co można zrobić. Musisz być gotów całkowicie się otworzyć na to, co czujesz. Próby ukrycia swych uczuć, zamaskowania lub wyparcia się ich mogą prowadzić jedynie do dalszych, i to dużo poważniejszych, problemów emocjonalnych. Ja w takich momentach zwracam się do podstawowej prawdy o sobie, do tych wszystkich wspaniałych rzeczy, które wiem o swej tożsamości. A poza tym cały czas pozostaję w kontakcie z Bogiem. Rozmawiam z Nim codziennie. Kiedy tylko mogę, staram się medytować. Trudno jest długo odczuwać zniechęcenie, jeśli utrzymuje się stały kontakt z najgłębszymi pokładami swej jaźni, będącymi źródłem mądrości i spokoju, jasności i zrozumienia. A jeszcze trudniej poddawać się przygnębieniu, jeśli regularnie rozmawia się z Bogiem. Jeśli zatem częściej jestem nastawiony pozytywnie niż negatywnie (a tak właśnie jest), to dlatego, że staram się zwracać uwagę nie tyle na swe ciało, co na życie duchowe.

Codzienna medytacja - nie znam lepszego lekarstwa na chandrę, zwątpienie w siebie, strach i zniechęcenie. A najlepszym sposobem na uniknięcie rozczarowań jest życie bez oczekiwań.

Dwa magiczne sposoby na pokonanie depresji

Drogi Neale: Powiem krótko - w moim życiu osobistym jest sporo problemów, i mimo że wiem to, co wiem, nie wygląda na to, abym była w stanie coś zmienić. Rozumiem, że wszystko polega na „wyborze”, że mamy wpływ na wszystko, co nas spotyka. Ale być może nie rozumiem tego tak dobrze, jak mi się wydaje, bo za każdym razem gdy jest mi smutno, wypowiadam różne mądre słowa, a mimo to nie potrafię się otrząsnąć z przygnębienia. Już samo to jest dla mnie wystarczająco przerażające.

O Twojej książce dowiedziałam się od matki (mojej najlepszej przyjaciółki). Czytając ją czułam się przepełniona miłością. Mówię tak zawsze, gdy coś szczególnie mnie urzeka, trafia do mnie. W takich chwilach tak bardzo wzbierają we mnie emocje, że wydaje mi się, że zaraz „wybuchnę”, i chce mi się płakać ze wzruszenia, bo doświadczam miłości w najczystszej postaci.

Piszesz tak wspaniale, tak dobrze umiesz wszystko wytłumaczyć. Jestem ci bardzo wdzięczna, że przypomniałeś mi o rzeczach, o których zdawałam się chwilowo zapomnieć. Mam nadzieję, że wszystkim ludziom dane będzie przeżyć to, co ja teraz przeżywam. Czuję się tak, jakbym po bardzo długim pobycie pod wodą wypłynęła wreszcie na powierzchnię i wzięła głęboki, ożywczy oddech! Stephanie.

Droga Stephanie, dziękuję Ci za miłe słowa. Chciałbym, abyś wiedziała, że nie uważam tych pochwał pod moim adresem za coś oczywistego. Jestem nimi doprawdy wzruszony.

Wróćmy jednak do pierwszej części Twojego listu. Kiedy ktoś popada w głęboką depresję, rzeczywiście może mu być trudno się z niej „otrząsnąć”. Ta kwestia nie ulega wątpliwości. Znajomość tak zwanych „życiowych mądrości” wcale nie ułatwia sprawy. Pierwszą rzeczą, jaką chciałbym ci powiedzieć, Stephanie, jest to, że takie doświadczenia są dość powszechne. Często przytrafiają się nam sytuacje, gdy mówimy coś, co wydaje nam się, że „wiemy” - głosimy duchowe prawdy, które w naszym przekonaniu dobrze rozumiemy - nie przestając przy tym postępować tak, jakbyśmy nie wiedzieli zupełnie nic.

Znam dwa sposoby na szybkie opanowanie przygnębienia. Pierwszą „metodę” przekazał mi wiele lat temu pewien cudowny nauczyciel. Potrzebny ci będzie kieszonkowy notes, który zawsze powinnaś nosić przy sobie. Za każdym razem, gdy zaczniesz pogrążać się w smutku lub wpadniesz w depresyjny nastrój, zanotuj datę i godzinę oraz opisz w skrócie, co robiłaś w chwili gdy pojawiło się przygnębienie. Następnie, za pomocą liczb od jeden do dziesięciu, oceń poziom swojego smutku. Zmierz go. Jesteś przygnębiona tak, jak zwykle? Oceń to na 8 lub 9 punktów. Twoja depresja jest głębsza niż zazwyczaj? Daj jej 10 punktów. A może po prostu trochę ci smutno, tak powiedzmy na 5, 6 punktów? Zapisz wynik.

Po 30 minutach dokonaj nowej oceny swego nastroju. Inaczej mówiąc, na pół godziny odłóż notes i zajmij się tym, co robiłaś (choćby to miało być siedzenie i gapienie się w ścianę). Najlepiej gdybyś miała pod ręką zegarek z alarmem albo budzik. Po 30 minutach ponownie oceń swój smutek, zapisz ocenę w punktach od 1 do 10, i wróć do swoich zajęć.

Odczekaj kolejne 20 minut i wpisz do notesu aktualny „wynik”. Powtarzaj tę czynność co 15 minut przez następną godzinę, chyba że twój wynik okaże się tak niski, że uznasz za bezsensowne dalej się nim zajmować. Dzięki tej metodzie przekonasz się, że stan przygnębienia nie może trwać długo, kiedy go poddajesz wnikliwej obserwacji. (Tak się składa, że to samo można powiedzieć o złości.) RzB ujmują to w ten sposób „To, przed czym się bronisz, umacniasz. To, na co patrzysz, znika”.

Drugi sposób, który chciałbym ci polecić, polega na zmianie stylu życia. Następnym razem, gdy poczujesz się „tak smutna, że nie będziesz się mogła otrząsnąć”, znajdź drugą osobą pogrążoną w takim samym smutku. Zważywszy na to, jak wygląda dziś nasze życie, nie powinnaś mieć z tym zadaniem większego problemu. Z pewnością nie będziesz musiała daleko szukać. Kiedy już znajdziesz kogoś takiego, daj mu to, za czym sama tęsknisz. Spraw, żeby otrząsnął się z przygnębienia. Okaże się wówczas, że oto dokonałaś nadzwyczajnego odkrycia. Żeby samemu czegoś doświadczyć, trzeba stać się źródłem tego doświadczenia dla innych.

To naprawdę niezawodny sposób, Stephanie. I działa w każdej sytuacji. Jeśli czujesz się samotna, znajdź kogoś jeszcze bardziej samotnego i obdaruj go swym towarzystwem. Zobaczysz, że tym samym obdarujesz również siebie. Jeśli brak Ci miłości, poszukaj kogoś, komu jeszcze bardziej doskwiera jej brak, i daj mu ją. Zobaczysz, że dasz ją również sobie. Jeśli potrzeba ci w życiu więcej cierpliwości, zrozumienia, tolerancji, czy choćby pieniędzy, obdaruj tym, co masz osobę, która znalazła się w jeszcze większej potrzebie, a przekonasz się, że wkrótce twoje skromne zasoby także się powiększą. Jeśli brak ci seksu... Chyba już wiesz co dalej! Uśmiechasz się? I bardzo dobrze. To przecież zabrzmiało niemal jak dowcip.

A więc, Stephanie, znasz już dwa sposoby - najlepsze, jakie zdarzyło mi się odkryć - na samotność, smutek, rozbicie i depresję. Zapamiętaj sześć czarodziejskich słów, które mogą odmienić twe życie. Nie opieraj się, stań się źródłem.

Co to jest „myśl ukryta pod ukrytą myślą”?

Cześć. Chciałbym, abyś wyjaśnił kwestię „myśli ukrytej pod ukrytą myślą”. A druga sprawa, czy istnieje jakaś realna alternatywa dla „wolnej woli”? Coś, co mogłoby nam zaoszczędzić cierpienia? A może - skoro nie istnieje „dobro i zło” - to właśnie cierpienie jest czymś w rodzaju wyroku? Tom, Edmonton.

Cześć, Tom. „Myśl ukryta pod ukrytą myślą” jest tym, co RzB nazywają też „ukrytą sprężyną”. To jak gdyby ostatnia, najgłębsza warstwa cebuli. Wytłumaczę to na przykładzie. Wśród uczestników moich wyjazdowych warsztatów często spotykam ludzi, których prześladuje jakiś lęk. Próbuję dotrzeć do ukrytej sprężyny takiej osoby, do jej „myśli ukrytej pod ukrytą myślą”. Pytam ją więc: „Co według twych obaw się stanie, gdy sytuacja, której się boisz, rzeczywiście będzie miała miejsce?”. Ona mi odpowiada, a ja pytam dalej „A jeśli to już się stanie, co ciebie w tym najbardziej przerazi?”. I znów, uzyskawszy odpowiedź, ponawiam pytanie. Tak długo drążę sprawę, aż dotrę do jej sedna, do ukrytej sprężyny. Wtedy okazuje się, czego ta osoba tak naprawdę się boi.

Ukryte sprężyny mają władzę nad naszym życiem, Tom. Są to myśli, które wnosimy ze sobą w każdą trwającą chwilę. I często niszczą tę chwilę, zamieniają ją w coś, czym naprawdę nie jest.

Pytasz, czy istnieje „jakaś realna alternatywa” dla wolnej woli. A właściwie po co miałaby istnieć? Czy rzeczywiście wolałbyś żyć jak automat? Bez narażania się na ból i cierpienie, ale jednocześnie bez możliwości dokonywania wyborów? Nie wierzę. Brak możliwości wyboru jest zbyt wysoką ceną za to, aby nie zaznawać cierpienia. Co do tego, że cierpienie jest „czymś w rodzaju wyroku”, masz całkowitą rację. To podjęta przez nas samych decyzja, że coś jest z nami nie w porządku. Kiedy zmieniamy zdanie, zmieniamy swą decyzję kładąc tym samym kres swemu cierpieniu. Na zmianę naszej decyzji - a więc i naszego doświadczenia - może wpłynąć spojrzenie z innej perspektywy. W tym właśnie okazują się pomocne Rozmowy z Bogiem. Książka ta pozwoliła setkom tysięcy ludzi zmienić swoje spojrzenie na świat, przez co zmieniła sam świat.

Polecam również książkę Rozmowy z Bogiem. Przewodnik, w której znajdziesz dokładne wyjaśnienie wielu kwestii poruszonych w pierwszej księdze RzB. Przeprowadzi Cię ona przez kolejne rozdziały, zagadnienia i tezy, a zawarte w niej polecenia, ćwiczenia i doświadczenia pomogą Ci zgłębić własne wnętrze i dotrzeć do ukrytej mądrości tak skutecznie, jakbyś uczestniczył w prawdziwych warsztatach. Jeśli więc jeszcze nie rozpocząłeś pracy z Przewodnikiem, radzę Ci to zrobić, Tom. Być może odmieni to Twoje życie i „zaoszczędzi Ci cierpienia”.

Różnica pomiędzy uczuciami a emocjami

Drogi Neale. Twoja książka prawdziwie mnie poruszyła. Właśnie przeczytałam kilka pierwszych stron, a właściwie wróciłam do nich. Wcześniej przerzucałam stronice na „chybił-trafił”, żeby sprawdzić, czy to rzeczywiście coś dla mnie. Odkrywszy na każdej z nich istną skarbnicę mądrości, wróciłam do początku i teraz czytam wszystko po kolei.

Właśnie zaintrygowała mnie kwestia „uczuć” i ich zdolności do dużo dokładniejszego niż słowa przekazywania prawdy. Nasze społeczeństwo nauczone jest oceniać swe uczucia „po fakcie” lub, co gorsza, wypierać się ich. Kierujemy swym życiem, zarówno prywatnym jak i zawodowym, ceniąc lewą półkulę mózgową, linearny sposób myślenia i uznając za realne tylko to, co można zobaczyć, dotknąć, posmakować, usłyszeć lub powąchać, całkowicie przy tym ignorując „przeczucia”, podpowiedzi intuicji. To dlatego większością firm w tym kraju wciąż zarządzają biali mężczyźni po 45 roku życia. Ale to się powoli zmienia. Sądzę, że już niedługo kobiecy punkt widzenia znajdować będzie w biznesie coraz większe uznanie. Sama od pewnego czasu na to czekam, więc może nie jestem w tej sprawie do końca obiektywna.

Oprah Winfrey zaprosiła kiedyś do swego programu dwóch psychologów, którzy wyjaśniali rodzicom, że chcąc nauczyć swe dzieci umiejętności rozwiązywania problemów i zażegnywania konfliktów, powinni najpierw pomóc im w rozpoznawaniu własnych uczuć i analizowaniu różnych reakcji. To było wspaniałe. Słuchałam też ostatnio audycji, z której wynikało, że zarówno w kontaktach międzyludzkich, jak i w rozumieniu samego siebie dużo ważniejsze od słów są uczucia.

Zgadzam się z tym, co mówi książka/Bóg. (Chyba trochę głupio to zabrzmiało.) Mam jednak do Ciebie/źródła/ Boga jedno pytanie. Niektórzy rozróżniają uczucia i emocje, podczas gdy inni używają obu tych terminów zamiennie. Jak to właściwie jest? Czy uczucia i emocje to to samo? Carol.

Droga Carol, zadałaś kluczowe pytanie. Dobra robota! Kiedy zaczynałem pisać książkę sam się nad tym zastanawiałem. Ale teraz rozumiem, na czym polega różnica. Uczucia to to, co czujemy, a emocje to to, co może się dziać z naszym ciałem w następstwie tego, co czujemy. Wyobraź sobie, na przykład, że czujesz strach. Twoje ciało reaguje na to „stanem przerażenia”: żołądek podchodzi ci do gardła, trzęsiesz się, nie możesz wydusić z siebie słowa. Możesz nawet stracić głowę i zrobić coś głupiego.

Emocje to po prostu „energia w ruchu”, czyli reakcja cielesna. „Okazywanie emocji” polega na tym, że nasze ciało robi pewne rzeczy (na przykład skacze z radości!), ogłaszając wszem i wobec, co w danej chwili czujemy. Ja to rozumiem w ten sposób, że „emocje” są odpowiedzią na nasze uczucia umysłu, który z kolei mówi ciału, co ma robić. Najpierw coś odczuwamy, po czym „emocjonujemy się” tym, dajemy ujście energii. Uczucia zawsze są prawdziwe. Emocje mogą być mylące.

Przykład? Proszę bardzo. Płacz często bywa emocjonalną reakcją na poczucie straty. Ale równie dobrze może być odpowiedzią na doznanie wielkiej ulgi. Albo nagłej, ogromnej radości. Kiedy zobaczymy na ulicy płaczącą osobę, nie mamy pojęcia, co się z nią dzieje. Nie wiemy, co ta osoba czuje, widzimy jedynie jej silną reakcję emocjonalną. Uczucia są naszą najgłębszą prawdą. Emocje są psychiczną i fizyczną manifestacją uczuć, która towarzyszy niekończącej się (i natychmiastowej) analizie tych uczuć dokonywanej przez umysł.

Umysł nie ma najmniejszego pojęcia o uczuciach. Uczucia to specjalność serca. Umysłowi, rzecz jasna, wydaje się, że wszystko wie, więc próbuje odpowiadać na nie w określony sposób. Czasem udaje mu się odpowiedzieć trafnie, czasem nie. Dlatego gdy stajemy przed jakimś wielkim wyborem, przed ważną życiową decyzją, warto zajrzeć do głębi swego serca i poradzić się swych uczuć. Bo to w nich, a nie w emocjach, ukryta jest nasza prawda.

Czy mogę polegać na swoich uczuciach?

Drogi Panie Walsch. Mam 72 lata i jestem wdową. Pańska książka uzmysłowiła mi wiele ważnych rzeczy. Chcę prosić Pana o radę: Czy w życiu powinnam się kierować uczuciami? Irene.

Droga Irene. Tak, jak najbardziej. Uczucia są mową duszy. Jeśli chcesz poznać swą „najprawdziwszą” prawdę, odwołaj się do swych uczuć. Uwierz, że twe uczucia są rzeczywiste. Umysł będzie próbował Cię od nich odwodzić. Będzie usiłował Ci wmówić, że uczucia to tylko emocje i że nie powinnaś kierować się nimi w obliczu ważnego wyboru. Tymczasem jest akurat na odwrót. Uczuciom trzeba ufać. Chcesz wiedzieć, co w danej sytuacji naprawdę czujesz? Spytaj swego żołądka. Zwróć uwagę, tak jak ja to zwykle robię, „co Ci podpowiada twój żołądek”. Jeśli zdradza podniecenie, może to oznaczać czekającą Cię przygodę. Nie rezygnuj z niej zbyt łatwo. Jeśli reaguje bólem, powiedz „nie”. Jeśli jest spokojny, wyciszony, zdecydowanie powiedz „tak”. Pamiętaj, brzuch zawsze wie najlepiej.

Co to za uczucia?

Drogi Neale. W RzB księga 2 Bóg mówi „Kiedy myślisz o pewnej osobie, a ona jest wystarczająco wrażliwa, to potrafi to wyczuć”. Jestem właśnie jedną z takich osób, które wyczuwają. Czytając te słowa doznałam wielkiej ulgi, ponieważ nigdy wcześniej nie zetknęłam się z wyjaśnieniem tego mojego „czucia”. Zawsze gdy próbowałam z kimś na ten temat porozmawiać, spotykałam się jedynie z pustym, nierozumiejącym spojrzeniem. Teraz wiem, że nie jestem żadną wariatką, jestem po prostu „wrażliwa”. Chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o tego rodzaju „wyczuwaniu”.

Kiedy nachodzi mnie ten stan, jestem bardzo samotna. Wiem, że skoro to, co odbieram, jest energią drugiej osoby, nie powinnam czuć się osamotniona, wręcz przeciwnie, powinnam doświadczać bliższego kontaktu z innymi ludźmi. A jednak tak nie jest. Czuję się w takich chwilach jak ktoś, kto samotnie podziwia niezwykle piękny zachód Słońca. To mnie przytłacza. Tak bardzo chciałabym podzielić się z kimś tym widokiem, porozmawiać o jego szczególnym uroku.

Kiedy natrafiłam na wspomniany fragment Twojej książki, pomyślałam sobie, że teraz przynajmniej wiem, co się ze mną dzieje, i trochę mi to pomogło. Ale moje odczuwanie ciągle się pogłębia. Im jestem bliżej Boga, tym silniejszą odbieram energię. Nie mogę jej ignorować. I choć staram się przejść z tą swoją wrażliwością do porządku dziennego, zaakceptować ją jako cząstkę tego, kim jestem, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że „chodzi w tym o coś więcej”. Z podziękowaniem, Debra.

Cześć, Debra. Dobra wiadomość! To, co odbierasz, to miłość. Nie znoszę niczego upraszczać, ale w tym przypadku wszystko jest jasne. To, z czym masz do czynienia, to energia życia, czyli czysta postać miłości. Czujesz, jak płynie do Ciebie od innych ludzi, nawet wtedy, gdy nie wysyłają jej świadomie. Odbierasz najgłębszą istotę tego, Kim Oni Są, a tą istotą jest miłość. Piszesz: „Im bliżej jestem Boga, tym silniejszą odbieram energię”. Tak, Debra, tak właśnie to wygląda. Każdy, komu kiedykolwiek dane było doświadczyć prawdziwej wspólnoty z Bogiem, zna to zjawisko. Przypomina ono jakby uczucie miłości do całego świata i rzeczywiście bywa czasem „przytłaczające”. Oczywiście, że nie możesz go ignorować. To tak, jakbyś ignorowała to, Kim w Istocie Jesteś.

Masz rację, Debra, „chodzi w tym o coś więcej”. Jeśli nie czujesz bliższego kontaktu z innymi ludźmi - nie mówiąc już o doświadczaniu tego „czegoś więcej” – to dlatego, że nie dotarłaś jeszcze do drugiego etapu tego procesu. Etap ten polega na celowym i świadomym wysyłaniu energii, którą obecnie wyczuwasz. Bo ta energia może być wysyłana celowo i świadomie. Przez kilka najbliższych miesięcy wysyłaj ją nieprzerwanie wszystkim i wszędzie, ze szczególnym uwzględnieniem tych, których losy przeplatają się z Twoimi. Szybko przekonasz się, że masz z nimi coraz bliższy kontakt. Zagadka zostanie rozwiązana, a to co wcześniej okrywała tajemnica, zamieni się w radość doświadczania tego, Kim w Istocie Jesteś.

O dziecku „z wrodzonym upośledzeniem”

Drogi Neale. Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję Ci za napisanie Rozmów z Bogiem! A właściwie zazdroszczę Ci i żałuję, że to nie ja jestem ich autorką. Chociaż, skoro „wszyscy stanowimy jedno”, można uznać, że ja również przyłożyłam rękę do odebrania, stworzenia i wydania tego Boskiego przekazu. Gdybym tak jeszcze dostała za to jakieś honorarium!

Dokonałeś wspaniałej rzeczy spisując to, w co w ogromnej mierze sama zawsze wierzyłam. Czuję się podbudowana w swoich przekonaniach. Zawsze „odstawałam” od swojej rodziny, szczerze zgorszonej faktem, że nie wierzę w „piekło”, diabła, ani nawet w dobro i zło, i na siłę starającej się mnie nawrócić, podczas gdy ja sama wcale nie czułam się „zgubiona”! Jak dobrze wiedzieć, że nie jestem jedyną osobą na świecie, która tak myśli. Wygląda na to, że „Bóg” ma takie same poglądy jak ja! Bardzo, bardzo dziękuję za opublikowanie tego przesłania.

Kiedyś przygotowałam sobie listę pytań, jakie zadałabym Bogu, gdyby po śmierci udało mi się z Nim spotkać.

Uprzedziłeś wiele z tych pytań. Ale kilka jeszcze pozostało. Chciałabym, na przykład, wiedzieć, dlaczego moje córeczka urodziła się upośledzona? Zastanawiam się, czy moja frustracja wynika z „lęku”, a jeśli tak, to z lęku przed czym? W chwilach największego zmęczenia (fizycznego, emocjonalnego itp.) nie czuję ani miłości, ani strachu, po prostu zmęczenie. Ulatuje ze mnie cała energia! Życzę spokoju i dużo, dużo siły. Avalon B.

Droga Avalon, dziękuję Ci bardzo za miły list. Kwestia przychodzenia na świat dzieci upośledzonych jest omówiona w Rozmowach z Bogiem. Nie znamy zadań, jakie stawia przed sobą ich dusza. Ale nie powinniśmy oceniać, krytykować czy się użalać, lecz widzieć w takich wyzwaniach błogosławione doświadczenie pojawiające się w życiu tej duszy.

Celem życia jest dostarczenie nam wszelkich możliwych doświadczeń, pozwalających nam spojrzeć na swe człowieczeństwo ze wszystkich punktów widzenia, z góry i z dołu, z lewa i z prawa, po męsku i po kobiecemu. Dusza nie spocznie, dopóki w pełni nie dozna całości ludzkiego doświadczenia, nie sprawdzi każdej możliwości. Prawdopodobnie właśnie dlatego czasami wybiera życie w „upośledzonym” ciele.

Kiedy w ludzkim doświadczeniu pojawia się frustracja, jej źródeł zawsze należy się doszukiwać w lęku, choć z pewnością należy ona do najłagodniejszych postaci strachu. Kto kieruje się miłością i tylko miłością, nigdy nie czuje się sfrustrowany i rozżalony. Frustracja jest oczywiście lękiem przed tym, że nie będziemy w stanie robić dalej tego, co robimy, że uleci z nas cała energia, że sytuacja „nas przerasta”, że nie starcza nam już sił. Frustracja jest dla nas znakiem, że należy powrócić do źródeł miłości i raz jeszcze poszukać naszego „środka”.

Piszesz, że w chwilach rozżalenia nie czujesz ani miłości, ani strachu, po prostu zmęczenie. Tam, gdzie jest miłość, nie ma miejsca na „zmęczenie”. Prawdziwie zakochanych poznaje się po tym, że mogą nie spać przez całe noce, byle tylko być ze sobą. Dopiero gdy miłość zamienia się w lęk, energia gwałtownie z nich ulatuje.

Nie rób sobie jednak żadnych wyrzutów, nie obwiniaj się. To, co przeżywasz, jest zwykłym ludzkim doświadczeniem i naprawdę nie musisz się go wstydzić. W takich chwilach przyznaj po prostu, że jesteś sfrustrowana i rób to, co pozwala Ci ten stan przetrwać w najkorzystniejszy dla siebie sposób. 1 żyj bez oskarżeń i pretensji do samej siebie. Nic dziwnego, że jesteś sfrustrowana. Tyle masz do zrobienia i tak dużo wysiłku Cię to kosztuje, że większość ludzi na Twoim miejscu czułaby się zniechęcona i rozżalona. Nie ma sensu zbytnio się w to zagłębiać. Nie ma w tym żadnej „tajemnicy” do odkrycia. Jest tylko to, co oczywiste. I tak jest dobrze.

Rozdział 6

Seksualność i związki

Jak wam się udały tegoroczne „Walentynki”? Czy w ten wyjątkowy dzień zrobiliście coś wyjątkowego dla wyjątkowej, bliskiej sercu osoby? Zastanawialiście się kiedyś, jakby to było wspaniale, gdyby każdy miał kogoś wyjątkowego? Otóż wyobraźcie sobie, że tak właśnie jest. Każdy ma samego siebie. Każdy z nas jest dla siebie kimś wyjątkowym. Mówię poważnie.

Wiem, wiem. Brzmi to nieco banalnie, ale to prawda. Po wielu latach obserwacji siebie oraz tysięcy innych ludzi, odkryłem pewną życiową prawidłowość, a mianowicie, że najtrudniej jest nam zaakceptować i prawdziwie pokochać samego siebie. Tymczasem wiadomo przecież, że dopóki prawdziwie nie pokochamy siebie, nie możemy prawdziwie pokochać kogoś innego. Dopóki całkowicie nie zaakceptujemy siebie, nie możemy całkowicie zaakceptować kogoś innego. Dopóki w pełni nie zaufamy sobie i dokładnie nie poznamy siebie, nic możemy w pełni zaufać ani dokładnie poznać kogoś innego. Nikogo nie możemy obdarzyć tym, czego odmawiamy sobie. I nikt nie może otrzymać od nas czegoś, czego sami nie chcemy przyjąć.

Rozmowy z Bogiem uczą, że dlatego tak trudno jest nam uwierzyć w bezwarunkową miłość Boga, ponieważ nie potrafimy sobie wyobrazić bezwarunkowej miłości w nas samych. Prawdziwa miłość zawsze jest bezwarunkowa. Każda inna stanowi podróbkę, imitację, fałszerstwo rzeczywistości, jest więc czymś nierzeczywistym. Jeśli kochasz kogoś stawiając mu warunki, to wcale go nie kochasz, a jedynie się z nim targujesz: „Ja ci dam to, jeśli ty mi dasz tamto”. I na dzień świętego Walentego możesz mu posłać pocztówkę z napisem „Targuję się z Tobą z całego serca”. Tymczasem kochanie drugiej osoby to nie handel wymienny. Kochanie to kochanie i nic więcej. Miłość sama w sobie stanowi całość i niczego więcej nie wymaga.

Kilka lat temu, kiedy prowadziłem poradnictwo rodzinne, zgłosiła się do mnie pewna kobieta żaląc się, że jej małżeństwo się rozpada. Wysłuchawszy jej opowieści o tym, jak daleko zaszły sprawy, zadałem jej proste pytanie

- Kiedy ostatni raz dała pani mężowi kwiaty? - powtórzyłem.

- Zależy, co pani chce osiągnąć - odpowiedziałem.

Następnego dnia usłyszałem łomot do drzwi. Otworzyłem: w progu stała „pani od kwiatów” z wielce niezadowoloną miną.

Celem tego, co robimy dla drugiej osoby, powinno być wyrażenie własnej odpowiedzi, a nie nakłonienie tej osoby do określonej reakcji. Z kolei to, co pragniemy zakomunikować, powinno być prawdziwym doświadczeniem tego, Kim Jesteśmy. W przeciwnym razie lepiej już nic nie robić.

Bo jedynym powodem, żeby w ogóle coś robić - jedynym celem każdej naszej myśli, każdego słowa czy uczynku - jest prawdziwe doświadczenie tego, Kim w Istocie Jesteśmy i Kim Postanawiamy Być.

Kiedy dokonujemy najwspanialszego wyboru swej najwznioślejszej jaźni, błogosławieństwo spływa na wszystkich, z którymi dzielimy życie. Przekonujemy się, że wszystko, co jest najlepsze dla nas, jest najlepsze również dla nich. Działamy zgodnie z założeniem, że wszyscy stanowimy jedno, więc własny interes jest wspólnym interesem, a stawianie siebie na pierwszym miejscu zawsze wychodzi na dobre wszystkim pozostałym, o ile kierujemy się myślą, że najwyższym dobrem poczynionym dla siebie jest to, co stanowi najwyższe dobro dla innych.

Co sprawia, że tworzymy taką właśnie rzeczywistość? Co skłania nas do kierowania się taką właśnie myślą? Jasne zrozumienie tego, Kim i Czym w Istocie Jesteśmy.

Oto jakie naszły mnie refleksje, gdy w tegoroczny dzień świętego Walentego wspominałem dawne lata błądzenia; tak bowiem dziś oceniam doświadczenia z moich poprzednich związków. Żyłem wtedy jakby w niekończącym się labiryncie nieporozumień, z którego nie potrafiłem się wydostać. Dopiero gdy zacząłem zapisywać swe niezwykłe Rozmowy z Bogiem zrozumiałem, dlaczego tak się działo. Podczas jednej sesji dowiedziałem się o związkach dużo więcej, niż w ciągu 25 lat usilnych starań, żeby okazały się silne i trwałe. I w tym właśnie tkwił główny problem. Starałem się, żeby przetrwały, a powinienem się starać, żeby były szczęśliwe i radosne.

Kiedy tak rozmyślam nad tym, jak kiedyś wyglądały moje związki uczuciowe i jak chcę, by wyglądały obecnie, na nowo postanawiam sobie urzeczywistniać najwspanialszą wersję najwznioślejszej wizji, jaką kiedykolwiek o sobie miałem. Żałuję tylko, że nie zrobiłem tego wcześniej, przed laty. Uniknąłbym zranienia wielu osób. A ty? Jesteś gotowy ponownie, z perspektywy czasu, ocenić jak było i postanowić, jak będzie w twoich związkach tobie i osobom, z którymi dzielisz życie?

Seks to nie zabawa?

Drogi Neale. Jest w Rozmowach z Bogiem pewien fragment, co do którego mam poważne wątpliwości. Chodzi o „radosne używanie życia”. Trudno się z nim zgodzić widząc wokół smutne konsekwencje seksu, któremu nie towarzyszy emocjonalne zaangażowanie - złamane serca, zrujnowane życie, przemoc, ból i rozpacz. Zostałam matką bardzo wcześnie, w wieku osiemnastu lat. W tym roku, jesienią, minie 50 lat odkąd ojciec dziecka i ja jesteśmy małżeństwem. Mieliśmy wielkie szczęście. Nasze losy mogły się potoczyć zupełnie inaczej, stać się jeszcze jedną amerykańską tragedią. Wszystkie te biedne duszyczki sprowadzone na świat przypadkowym „związkiem jednej nocy”, pozbawione radości dzieciństwa, tęskniące za miłością i prawdziwym domem, nie miały tyle szczęścia. Co o tym sądzisz? Marian, Astoria.

Droga Marian. Nie wierzę, żeby Rozmowy z Bogiem w jakikolwiek sposób zachęcały do nieodpowiedzialnych kontaktów seksualnych. To, do czego namawiają, to seks nie pozbawiony pewnej celebracji, radości i - tak, tak - zabawy, figlarności, bo przecież życie w ogóle najlepiej jest traktować z lekkim przymrużeniem oka.

We wspomnianym fragmencie książki chodzi o to, że tak wielu ludzi wstydzi się swych doświadczeń erotycznych, choć nie ma po temu najmniejszych powodów. Według mnie Bóg trafił w samo sedno stwierdzając, że nie gorszy nas pokazywanie w telewizji czy w kinie krwawych scen przemocy, okrucieństwa i zabijania, podczas gdy sceny spontanicznego, pomysłowego seksu niejednokrotnie budzą w nas święte oburzenie: Taka reakcja świadczy o zacofaniu poglądów. Kiedy nasze społeczeństwo zacznie wyżej oceniać potyczki erotyczne od zbrojnych, to będzie znak, że jako rasa osiągnęliśmy wreszcie wyższy poziom rozwoju.

Uważam, że Boska zachęta do celebrowania swej seksualności to naprawdę doskonały pomysł. Cieszmy się więc seksem. Pal licho! Radujmy się nim.

Co nieco o seksie

Drogi Neale. Uwielbiam Rozmowy z Bogiem, tym bardziej, że zetknęłam się z nimi w bardzo trudnym momencie życia. Wydaje mi się, że każdy powinien je przeczytać i zrobić z nich właściwy dla siebie użytek. Rozdział o seksie nieco mnie jednak zaniepokoił. O ile dobrze zrozumiałam Boskie wywody o związkach, instytucja małżeństwa w ogóle nie jest potrzebna. A czy rzeczywiście, kiedy związek nie odbija prawdziwego obrazu tego, kim jestem, to znaczy, że czas odejść? Czy celebrowanie życia poprzez seks nie prowadzi w końcu do zdrady? Przyznam, że myśl o tym, że ślub to dziś już przeżytek, zasmuciła mnie. A co z dziećmi? Jak im zapewnić dorastanie w atmosferze rodzinnego ciepła? Co o tym sądzisz? Chciałabym też zapytać, jak Ci się układa w życiu osobistym. Czy Twoje zarobki pozwalają na dostatnie życie Twoje i Twojej wspaniałej żony? Czy wspomniane zagrożenia Waszego małżeństwa nie dotyczą? Sherli, Woodland Hills.

Droga Sherli, nie sądzę, by Rozmowy z Bogiem sugerowały, że instytucja małżeństwa już się przeżyła. Natomiast mówią, że każda decyzja, każdy wybór, każda myśl, słowo i czyn stanowią dla nas okazję do świadomego stworzenia i wyrażenia tego, Kim w Istocie Jesteśmy. W każdej chwili tworzymy siebie na nowo. Według Twojej interpretacji RzB głoszą, że „kiedy związek nie odbija prawdziwego obrazu tego, kim jestem, to znaczy, że czas odejść”. A właściwie co „złego” widzisz w tym stwierdzeniu? Jeśli Twój związek rzeczywiście nie odbija prawdziwego obrazu tego, kim jesteś, to czy przynajmniej nie należałoby się zastanowić, co właściwie w nim robisz? Czy naprawdę uważasz, że życie wymaga od Ciebie wytrwania w małżeństwie, nawet jeśli to małżeństwo Cię zabija, zmusza do wyrzeczenia się swej jaźni i najwyższych wyobrażeń o tym, Kim w Istocie Jesteś?

Nikt nie mówi tu o odchodzeniu od małżonka ot, tak sobie, ni z tego, ni z owego. Mówimy o związkach, w których przynajmniej jedna ze stron całkowicie utraciła poczucie własnej tożsamości. Niektóre osoby są gotowe tak wiele poświęcić, by utrzymać związek (często - tak jak według ciebie powinni to robić - „dla dobra dzieci”), że w rezultacie „oddają za to duszę”, pozbawiają się doświadczania samych siebie. Przestają się śmiać, odrzucają marzenia, tracą nadzieję.

Żyją w cichej rozpaczy, spełniają swe obowiązki, lecz nie znajdują w tym ani odrobiny szczęścia.

Dziwne, jak wielu ludzi uważa, że tak właśnie trzeba, że tego się od nich oczekuje. Takim ludziom wydaje się, że RzB wywracają świat do góry nogami, gdyż obalają ich życiowe założenia, a zwłaszcza to najważniejsze, które mówi, że tego wszystkiego wymaga od nich Bóg.

Mówisz, że dzieci powinny być wychowywane w atmosferze rodzinnego ciepła, ale nie wspominasz o tym, że wiele dzieci wzrasta w rodzinach, gdzie tego ciepła nie ma. Wyrastają z nich ludzie, w których także nie ma ciepła. 1 wchodzą w dysfunkcyjne związki powielając model małżeński przejęty od własnych rodziców.

Wierz mi. Grzechy ojców przechodzą na synów, i tak z pokolenia na pokolenie. Oznacza to, Sherli, że małżeństwo z zaburzeniami wychowuje dzieci z zaburzeniami, a te zawierają kolejne zaburzone małżeństwa i wychowują następne pokolenie zaburzonych dzieci. Nie mam racji Sherli? Wydaje ci się, że przesadzam? Rozejrzyj się, moja droga przyjaciółko. Otwórz oczy i rozejrzyj się wokół.

W żadnym wypadku nie chodzi o to, żeby po prostu wstać i wyjść za każdym razem, gdy w małżeństwie coś się dzieje nie tak, jak powinno. Mówimy tu zupełnie o czymś innym. Mówimy o sytuacjach, gdy trwanie w związku może okazać się bardziej niebezpieczne (również dla dzieci) niż odejście od współmałżonka.

Jeśli chodzi o nieskrępowane korzystanie z seksu, to rzeczywiście może ono prowadzić do kontaktów pozamałżeńskich, ale tylko wtedy, gdy wiarołomność i skrywane w tajemnicy romanse, o których wiesz, że głęboko zraniłyby Twego małżonka, stanowią odbicie tego, Kim W Istocie Jesteś i Kim Postanawiasz Być. W przeciwnym razie nieskrępowane celebrowanie swej seksualności wcale nie musi prowadzić do romansów, może natomiast oznaczać zażywanie sporej dawki seksu z własnym małżonkiem!

Pytasz, jak układa się moje życie osobiste i zawodowe. Finansowo powodzi mi się całkiem nieźle, a co do mojego małżeństwa z Nancy (tak, to rzeczywiście wspaniała kobieta) - nie mam żadnego romansu na boku, jeśli o to Ci chodzi.

Romansowanie jest „w porządku”?

Drogi Neale. Od dwóch lat usilnie staram się zrozumieć swoje życie. Mój mąż, z którym jesteśmy 25 lat po ślubie, miał romans. Byłam tym zdruzgotana, silny stres wpędził mnie wręcz w chorobę. I wtedy bardzo pomogła mi Twoja książka. Postanowiliśmy spróbować odbudować nasze małżeństwo. Piszesz, że „każdy z nas ma wielu partnerów duchowych i to wyjaśnia, dlaczego zakochujemy się w wielu różnych osobach. Pozwól sobie na tę miłość, gdy czujesz jej przypływ. Pozwól sobie na pełne i głębokie przeżycie tego doświadczenia”. Czyżby te słowa miały usprawiedliwiać zdrady małżeńskie? Czyżby romansowanie było jak najbardziej „w porządku”? Druga sprawa, którą chcę poruszyć, dotyczy czynów nazwanych przez Boga bezbożnymi. Co to właściwie są czyny bezbożne, jak można by je zdefiniować? Pragnę dodać, że Twoje książki są niezwykle ważne, sam chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak wielką niosą pomoc i jak wspaniale potrafią pocieszyć. Nie znajduję słów, żeby to opisać. Dziękuję. Carol, Nowy Jork.

Carol, zacznijmy od Twojego pierwszego pytania. Nie, nie uważam, aby to, co nazywasz „romansowaniem”, powinno być powszechnie akceptowane. Oczywiście, nie mam tu zamiaru osądzać (tak jak Bóg nie osądza) niczyich zachowań, ale spytałaś o moją opinię, więc odpowiadam, że zgodnie z tym, jak ja to widzę, „romansowanie” jest nie do przyjęcia. Romans, w najpowszechniejszym rozumieniu tego określenia, polega na zerwaniu danej obietnicy, sprzeniewierzeniu się świętym ślubom i nadużyciu zaufania swego partnera.

Każde doświadczenie, na które sobie „pozwalasz”, musi być całkowicie szczere. Kiedy więc pragniesz pozwolić sobie na zakochanie się w kimś innym, musisz uprzedzić współmałżonka o swej decyzji, tak żeby wszyscy przy stole mieli po pięć kart. Jeśli rozdzielając karty sobie dajesz pięć, a „ukochanemu” partnerowi tylko cztery, to jesteś daleka od uczciwości. Powtarzam, że jest to mój osobisty pogląd na tą sprawę, tak to właśnie widzę. Moim zdaniem ludzie powinni móc kochać każdego we właściwy sposób. A działanie właściwe to według mnie takie, które podejmowane jest uczciwie, z absolutną szczerością.

Przechodząc do drugiego pytania, „czyn bezbożny” to taki, który nie mówi o tobie prawdy, sprawia, że zachowujesz się nie tak, jak przystoi Temu, Kim w Istocie Jesteś. W moim życiu były to najczęściej czyny krzywdzące inne osoby, czyny, których dokonywałem, najczęściej w tajemnicy, mimo że wiedziałem, jak bardzo mogą kogoś zranić.

Po 43 latach małżeństwa... „zdradził” żonę.

Drogi Neale: Proszę, pomóż mi zrozumieć problem, z którym borykam się od pewnego czasu. Czuję się okropnie, moje rany są jeszcze bardzo świeże i niezabliźnione.

Po 43 latach małżeństwa mój mąż przyznał mi się do trwającego sześć lat romansu. Kilka razy w miesiącu wyjeżdżał w delegacje, podczas których często spotykał się z kochanką. Żadnych brudnych naczyń, żadnych dzwonków i telefonów, tylko wzajemne obdarzanie się czułościami i cielesnymi przyjemnościami.

Kiedy się o tym dowiedziałam, przeżyłam szok, z którego do dziś nie mogę się otrząsnąć. Świadomość tego, że tak długo mnie oszukiwał, zabiła we mnie poczucie własnej jaźni. Życie, jakie dotąd wiodłam, nagle się skończyło, mój świat legł w gruzach. Tak bardzo mu wierzyłam, uważałam go za uczciwego człowieka. Jego zdrada była dla mnie wielkim ciosem, głęboko mnie zraniła, niemal unicestwiła. Zawsze byłam pewna mojego męża, tak pewna, jak tego, że Słońce rano wschodzi. Jego cudzołóstwo odebrałam jak wielką zniewagę, coś we mnie pękło, umarło.

Całkowicie straciłam do niego zaufanie. A kiedyś ufałam mu bezgranicznie. Bardzo mi tego brakuje, chciałabym odzyskać tę cząstkę siebie, która pokładała w nim całą wiarę. Kiedy uznał, że praca zbyt mocno mnie absorbuje, przestałam pracować. Ale było coraz gorzej. Mojego męża przestało interesować wszystko poza nim samym, jego własnym ego. Z moim zdaniem w ogóle się nie liczył. Ignorował mnie i robił, co chciał. Sam dla siebie był pobłażliwy i niezwykle hojny. Przerażała mnie jego rozrzutność, nieplanowane wydatki, przekonanie o swoich nieograniczonych możliwościach finansowych i o tym, że „wszystko wie najlepiej”.

Kiedy się pobieraliśmy, wydawał mi się człowiekiem godnym zaufania, statecznym, rozsądnym i szlachetnym. Czułam, że będę przy nim bezpieczna. Dziś całe to poczucie bezpieczeństwa bezpowrotnie utraciłam. Podobnie jak szacunek dla samej siebie. Nic nie zrobiłam, kiedy on trwonił nasze oszczędności. Czy ten koszmar kiedyś się skończy? Czy znajdę znów pracę? Czy dokuczający mi ból w stopie jest następstwem przeżytego stresu? Czy mogę jeszcze zaznać szczęścia z moim mężem?

Zostałam bardzo głęboko zraniona. Muszę się z tego jakoś otrząsnąć. Może to cierpienie czegoś mnie nauczy, umożliwi mi rozwój? Kiedyś znajdowałam w małżeństwie poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. Czy jeszcze kiedyś uda mi się je odnaleźć? Z wyrazami szacunku, Joan.

Droga Joan, wyobrażam sobie, co w tej chwili czujesz i obawiam się że to, co chcę powiedzieć, nie będzie dla Ciebie wielką pociechą. Jednak spróbuję. Nie udało ci się ominąć pułapki, Joan. Pułapki, w którą wpada wielu ludzi poszukujących źródła własnego życia w innych. W innych pokładają wszelkie nadzieje, w innych widzą dla siebie bezpieczną przystań. Piszesz: „Kiedy się pobieraliśmy, wydawał mi się człowiekiem godnym zaufania, statecznym, rozsądnym i szlachetnym. Czułam, że będę przy nim bezpieczna”. Tak, to musiała być pociągająca perspektywa, Joan, ale nie na tym polega zadanie twego męża. Zapewnienie Ci bezpiecznej przystani wcale nie jest jego życiową rolą. Jego rolą jest życie według swoich własnych prawd, tak jak Ty powinnaś żyć według swoich.

Dokładnie taką samą sytuację, w jakiej obecnie się znajdujesz, opisują Rozmowy z Bogiem Księga 3. Gdybym nie wiedział, że nie czytałaś tej książki, mógłbym przysiąc, że to właśnie z niej zaczerpnęłaś swój przykład. Jeśli będziesz mieć okazję, przeczytaj ją, szczególnie rozdział traktujący o małżeństwie oraz zobowiązaniach nakładanych przez przysięgę małżeńską. Być może zechcesz się także zapoznać z tekstem ślubowania małżonków z innej z moich książek, również natchnionej przez Boga, O związkach. Jest to zbyt obszerny materiał, by go tu przytaczać, odsyłam Cię więc do wymienionych pozycji. Jestem pewny, że zapoznanie się z nimi wyjdzie Ci na dobre.

Wierz mi, Joan, doskonale rozumiem to, co teraz czujesz. Pozostaje pytanie, jak sobie z tym poradzić. Najpierw radziłbym Ci jasno ustalić, kto jest prawdziwym źródłem, z którego czerpiesz poczucie bezpieczeństwa i szczęścia. Na pewno nie jest nim Twój mąż, choć może przez te wszystkie lata tak ci się wydawało. Źródłem wszystkiego, czego kiedykolwiek w życiu możesz chcieć lub potrzebować, jest Bóg. A więc pierwszą rzeczą, jaką powinnaś teraz zrobić, jest powrót do źródła.

Dokonasz tego pogłębiając swój kontakt z Bogiem, przyznając Mu ważne miejsce w swoim życiu. Codziennie staraj się medytować (wspaniały rozdział o medytacji znajdziesz w RzB księga 3). Jeśli uda ci się znaleźć kościół czy synagogę, która odpowiadałaby Twoim potrzebom, i z której naukami byś się zgadzała, zaglądaj tam. Przyłącz się do grupy duchowego wsparcia (lub załóż taką). Rób wszystko to, co pomoże ci „odnowić kontakt” z tą cząstką siebie, która Boga zna i doświadcza Jego obecności w życiu.

Kiedy już nawiążesz ten kontakt, powierz swe kłopoty Bogu. Do Niego skieruj swe pytania, jak przetrwać, gdzie szukać pracy (czy w ogóle jej szukać), czy szczęście u boku męża jest jeszcze możliwe, itd. Nie proś Go jednak, by odpowiedział Ci na te pytania i rozwiązał Twoje problemy. Poproś Go, by pomógł Ci wejrzeć w siebie i przekonać się, że znasz już odpowiedzi i wiesz, jak poradzić sobie z kłopotami. Wiesz, jaka jest moja ulubiona modlitwa? „Boże, pomóż mi zrozumieć, że ten problem został już rozwiązany”. Ta modlitwa ma prawdziwie wielką moc prowadzącą do cudownych doświadczeń.

Zastanawiasz się, czy kiedykolwiek odzyskasz szacunek dla samej siebie. Owszem, Joan, odzyskasz. Choćby i w tej chwili, jeśli tylko tak postanowisz. Jedyne, co musisz zrobić, to zdecydować o odzyskaniu władzy nad swym życiem, władzy, którą kiedyś oddałaś mężowi. Weź ją znów w swoje ręce, gdzie zawsze była, i gdzie jest jej miejsce. Niech powróci do tego, komu od początku była dana.

Ta władza, siła tego, Kim Jesteś, jest Ci dana od Stwórcy, od Boga, i Bóg nigdy Ci jej nie odebrał; to Ty sama oddałaś ją komuś innemu. Odbierz ją, a odtworzysz więź i odzyskasz dobre stosunki z Bogiem, z własną najświętszą jaźnią, a także ze swoim mężem. W świętości tego, Kim Jesteś, szukaj ukojenia swej złości do męża, bo zapewniam cię: nie ma na tym świecie oprawców ani ofiar - są tylko ludzie, którzy robią to, co robią, kierowani doświadczaną przez siebie prawdą.

Problem w tym, że życie zgodnie z doświadczaną prawdą, prowadzi czasem - właściwie bardzo często - do łamania złożonych wcześniej obietnic. Dzieje się tak, ponieważ większość ludzi nie potrafi kierować się swą nową prawdą w sposób całkowicie szczery i uczciwy. A także dlatego, że żyjemy w społeczeństwie, które zachęca do kłamstw i oszustw, a karze otwartość i prawdomówność.

Twój mąż wyznał Ci w końcu prawdę. To pierwszy od sześciu lat przejaw szczerości, który jeśli zechcesz, możesz wykorzystać jako fundament do budowy wspólnego życia. Zmiany w jego postępowaniu spowodowane są przez nową prawdę o tym, jak chciałby żyć. Nie musisz się z nią zgadzać, ale przynajmniej w końcu ją poznałaś.

W ciągu najbliższych dni, tygodni, miesięcy będziesz musiała zdecydować, czy potrafisz żyć z tą „nową wersją” swego męża czy nie. Wiele będzie zależało od ustalenia Twoich relacji z nim, od tego jaką przyjmiesz w tym związku pozycję. Wydaje mi się, Joan, że z pewnością nigdy nie będziesz już z nim szczęśliwa, jeśli nadal będziesz uważać go za źródło wszystkiego, co twoim zdaniem, decyduje o poczuciu bezpieczeństwa i zadowolenia z życia. Bo szczęśliwa, z nim czy z kimkolwiek innym, możesz być tylko wtedy, gdy odnowisz więź z prawdziwym źródłem i z tą jego częścią, która znajduje się w Tobie.

Poza dokładnym zapoznaniem się z materiałem na temat związków zawartym w RzB księga 3, proponuję Ci raz jeszcze zajrzeć do 8 rozdziału RzB księga 1. Szczególnie uważnie przeczytaj fragment o martwieniu się tym, czym druga strona związku jest, co robi i co posiada.

Co Bóg sądzi o rozwodach?

Drogi Neale, zastanawiam się, co Bóg sądzi o rozwodach? Elizabeth, Jeffersonville.

Droga Elizabeth, naprawdę uważasz, że Bóg ma jakąś własną, inną od Twojej, opinię na temat rozwodów? Jeśli tak, to chyba nie czytałaś Rozmów z Bogiem. Twoje pytanie powinno brzmieć „Co ja sama sądzę o rozwodach?”. A tak na marginesie, Elizabeth, co sądzisz o rozwodach?

Czy rozwodnikowi wolno się ożenić?

Drogi Neale: Ostatnio zaprząta mi głowę sprawa rozwodów i ponownego zawierania małżeństw. Biblia podaje, że istnieją jedynie dwie podstawy do zerwania związku małżeńskiego: zdrada cielesna lub opuszczenie osoby wierzącej przez niewierzącego partnera. Piąć lat temu odszedłem od żony nie kierując się żadną z tych dwóch przyczyn. Trzy lata temu uzyskałem rozwód. Niedawno zakochałem się w innej kobiecie (również rozwiedzionej). Łączą nas bardzo bliskie stosunki i chcielibyśmy się pobrać, ale zgodnie z tym, co mówi Pismo, nie możemy. A co z przebaczeniem? Dlaczego nie mielibyśmy zawrzeć małżeństwa i żyć w związku wielbiącym Boga? Sądzę, że zwracając się do Ciebie poszukuję jakiegoś znaku, pewnego rodzaju pozwolenia, by w swym związku zrobić kolejny krok. Jim.

Drogi Jimie, doprawdy nie mogłeś ująć tego lepiej! Oto dokładnie czego szukasz - pozwolenia. Podobnie jak wielu innym ludziom, tak i Tobie wydaje się, że potrzebujesz pozwolenia na coś, co, jak Ci podpowiada serce, jest oczywiste i nie podlega żadnej wątpliwości. To najpoważniejsza przeszkoda stojąca na drodze do ludzkiego szczęścia, jaką znam. Niestety, piętrzenie tych przeszkód jest bardzo powszechne, gnębi mieszkańców ziemi niczym najgorsza epidemia.

Dalej, Jim! Zrób to, co dyktuje Ci serce! W tych sprawach nie ma rozwiązań „złych” i „dobrych”. Pisma, do których się odwołujesz, zostały napisane przez ludzi trawionych lękiem, którzy narzucili własne obawy innym, aby zyskać nad nimi kontrolę. Nie są to pisma autorytatywne. Prawda leży w Twoim sercu. Wsłuchaj się w uczucia swojej duszy. Nie potrzebujesz mojego pozwolenia na to, by kochać tę kobietę tak, jak tego pragniesz, Jim. Potrzebujesz takiego pozwolenia jedynie od siebie (no, może jeszcze od niej).

Czy seks może być dla mężczyzny zabójczy?

Neale, bardzo Ci dziękuję. Dzięki Twoim książkom zdołałem jako tako połapać się w sprawach religii i Stwórcy. Przeczytałem je dwa razy, są wspaniałe. Mam jednak parę pytań. Po pierwsze, dlaczego tak ważne jest tworzenie na nowo tego, Kim W Istocie Jesteśmy? Skoro rzeczywiście żyliśmy na tym świecie już 500-600 razy, czyż wielokrotnie nie zdążyliśmy doświadczyć wszystkiego, co jest? Nie można po prostu zdecydować, żeby nie wracać już więcej na Ziemię?

Po drugie, jak będąc nauczycielem w szkole publicznej powinienem propagować Twoje książki wśród uczniów, nie niepokojąc przy tym ich rodziców? Masz może jakiś pomysł?

Trzecia sprawa. Podoba mi się to, co Twoje książki mówią na temat seksu. Chciałbym tylko wiedzieć, czy to prawda, że każdy mężczyzna posiada pewien określony potencjał energii (chi) i że podczas każdego kontaktu seksualnego bezpowrotnie traci jego część. Słyszałem, że taki pogląd głosi chińska medycyna ludowa. Charles, Summerdale.

Drogi Charlesie, po pierwsze, nie jest wcale ważne tworzenie na nowo tego, Kim W Istocie Jesteśmy. Masz rację, wszystkiego już doświadczyliśmy po wiele razy. Ale większość z nas wiele razy w życiu uprawiała seks, a nie wydaje mi się, byśmy przez to mieli go dość.

Przyczyna powtarzania doświadczenia leży w tym, że je lubimy. Pewnego dnia możesz oczywiście zdecydować, że nie wracasz na Ziemię. I nie wrócisz. Aż znowu Ci się zachce. Wtedy wrócisz. Chyba że nie będziesz chciał. Rozumiesz? Będzie tak, jak zechcesz.

Co do czytania RzB przez Twoich uczniów, nie mam żadnych specjalnych zaleceń, poza tym, że Twoją intencją powinno być pragnienie, by wszyscy ludzie dowiedzieli się kiedyś o Boskiej miłości i poznali Boską prawdę. Życie bierze się z intencji, jakie wobec niego mamy.

Nic mi nie wiadomo o tym, by każdy orgazm powodował ubytek części męskiej energii. Bóg, jakiego znam, objawił mi, że wszechświat, w którym żyjemy, jest nieograniczony. A energia miłości i prokreacji to ostatnia rzecz we wszechświecie, którą uczyniłby ograniczoną. Muszę jednak przyznać, że Twoja sugestia trochę mnie zaintrygowała. Jeśli każdy mężczyzna posiada określony zasób energii, którą stopniowo, podczas każdego zaspokojenia seksualnego, bezpowrotnie traci, to co się z nim stanie, gdy przeżyje o jeden akt miłosny za dużo? (Proszę, Charlie, powiedz mi, bo zdaje się, że mnie to właśnie grozi.)

Czy Bóg toleruje homoseksualizm?

Drogi Neale. Pragnę Ci podziękować za odwagę, jaką się wykazałeś pisząc swoją książkę. Kwestią, która szczególnie mnie nurtuje i nie daje mi spokoju, jest homoseksualizm. Czy posiadasz jakieś informacje dotyczące tego zagadnienia? Czy Bóg toleruje to zjawisko? Czy ono również nie jest ani dobre, ani złe? Dlaczego Biblia je potępia? T. B.

Drogi Neale. Czy mógłbyś poruszyć problem gejów i lesbijek? Ja sam jestem homoseksualistą, lecz pragnę czuć się w porządku wobec Boga. Wygląda na to, że urodziłem się gejem, i nic nie mogę na to poradzić. Jakoś radzę sobie z potępieniem ze strony ludzi (szczególnie „chrześcijan”), zależy mi jednak na akceptacji Boga. Czy Bóg mnie akceptuje? Julian, San Francisco.

Drodzy T. B. i Julianie! W korespondencji, która do mnie napływa, to pytanie pada chyba najczęściej. Ludzie targani podobnymi wątpliwościami cierpią niewiarygodne męki. Bardzo mnie to smuci. Smuci mnie, bo ich rozterki są zupełnie niepotrzebne. Pamiętajcie, Bóg nigdy was nie osądza. Za nic. Przeczytajcie raz jeszcze Rozmowy z Bogiem, bo zdaje się, że to, co najważniejsze, umknęło Waszej uwagi.

Niektórzy są zdania, że Biblia wcale nie potępia homoseksualizmu. Inni dowodzą, że jest odwrotnie. Tymczasem to w ogóle nie ma znaczenia. Nawet jeśli potępia, to z tej samej przyczyny, z której wynika wszelkie potępienie. Tą przyczyną jest strach. Potępiamy to, czego się boimy. Chwalimy to, co kochamy. Homoseksualizm jest potępiany tylko przez tych, którzy się go boją. Bóg niczego się nie boi, więc niczego nie potępia. Wiele jeszcze można by mówić na ten temat, podobnie zresztą jak o ludzkiej seksualności w ogóle. RzB księga 2 poświęcają doświadczaniu seksualnej jaźni cały długi rozdział. Powiem więc tylko tyle: każda szczera i czysta forma miłosnej ekspresji jest właściwa.

Po co Bóg stworzył homoseksualistów?

Drogi Panie Walsch. Rozmowy z Bogiem Księga 1 to wspaniała książka! Chciałabym jednak, żeby ustosunkował się Pan do pewnej kwestii, której nie mogę zrozumieć.

Zastanawiam się, co Bóg myśli o homoseksualizmie? I po co w ogóle stworzył homoseksualistów? Bardzo dziękuję za podjęcie się roli posłańca! Z poważaniem, Mary, Providence.

Droga Mary, Bóg nie stworzył homoseksualistów w takim sensie, jak myślisz. Każdy z nas sam wybiera warunki i okoliczności swego życia, jeszcze zanim przybierze cielesną postać. Wybieramy sobie rodziców, miejsce urodzenia, wszystko. Wszystkie wybrane czynniki stają się dla nas narzędziami, za pomocą których tworzymy swoje doświadczenie. Są to zatem dary - święte dary - dane nam przez naszą jaźń. Powinniśmy więc błogosławić, zawsze błogosławić, wszelkie okoliczności towarzyszące naszemu życiu, i przyjmować je z wielką miłością. W sytuacjach, gdy decydujemy, że obecne okoliczności nie odpowiadają już temu, Kim Jesteśmy i Kim Postanawiamy Być (to zawsze jest nasza decyzja), najlepiej nie przestawać ich błogosławić, bo to przynosi ulgę. To, przed czym się bronisz, umacniasz, a to, co błogosławisz, jest uleczone.

Tak jak wszystkiego innego w życiu, Bóg nie stworzył homoseksualistów z jakichś szczególnych powodów. Tobie dał władzę, prawo decydowania o sobie i oświadczania, „dlaczego” czymś lub kimś jesteś. Zresztą pytanie „dlaczego” to najmniej istotne pytanie we wszechświecie. Jedynym ważnym pytaniem jest „co”. Co zamierzasz zrobić w sprawie tego, Kim Jesteś? Jaki sposób doświadczania siebie wybierasz? Odpowiedzi na te pytania leżą w zakresie Twojej mocy tworzenia. Najsmutniejsze jest to, że większość ludzi o tym nie wie. A jednak to prawda. Posiadasz taką moc. Jeśli mi nie wierzysz, spytaj Christophera Reeve'a.

Co to jest „miłość”?

Drogi Panie Walsch. Jestem Japończykiem. Mam 47 lat. Prowadzę niewielką szkołę, w której uczą się dzieci od 7 do 18 lat. Dwa lata temu zacząłem czytać książki o tematyce duchowej, a w końcu natknąłem się na Pańskie niesamowite Rozmowy z Bogiem. Może to zabrzmi idiotycznie, ale chciałbym zapytać Boga, czy też Pana, o prawdziwe znaczenie „miłości”. Jak rozumiem, nasz świat wygląda tak, jak wygląda, ponieważ nie darzymy należytą miłością innych ludzi i wszystkiego, co nas otacza. Ale czy „miłość” to coś, czego trzeba się nauczyć, czy też rodzimy się z nią? Skąd właściwie się bierze? Po czym można poznać czyny powodowane miłością?

Dlaczego o to pytam? Dlatego, że takich rzeczy nie uczą w szkole. Nadając znaczenie różnym doświadczeniom, możemy się opierać jedynie na własnej obserwacji życia. Kiedy ktoś mówi o „miłości” i „kochaniu”, udajemy, że to rozumiemy, nie zastanawiając się nawet nad prawdziwym znaczeniem tych słów. Proszę mi więc powiedzieć, co według Pana one znaczą. Z góry dziękuję! Yukio, Futami, Japonia.

Mój drogi Yukio. Zadajesz pytania, które od zarania dziejów stanowią temat rozmyślań filozofowi teologów. Pytania odwieczne, na które każdy z nas szuka własnych odpowiedzi od samego dnia narodzin. Nie wiem, czy moje odpowiedzi pozwolą Ci odkryć tę tajemnicę, ale spróbuję ci przedstawić, jak ja sam to rozumiem. Najprostsze wyjaśnienie brzmi: Miłość to To, Kim W Istocie Jesteś. Sądzę, że miłość jest tym samym, co Bóg. Według mnie słowa Bóg i miłość są synonimami. Podobnie jak słowa Bóg i Ty, oraz Bóg i Ja.

Można je stosować zamiennie. Wynika z tego, że pary wyrazów „miłość” i „Ty”, oraz „miłość” i „ja” również opisują tę samą rzecz. Jaką? Życie, Yukio. Słowa Bóg, miłość, Ty i ja opisują życie. Zatem życie to właśnie miłość. Energia, która jest życiem, jest miłością. Życie-miłość-Bóg-Ty-ja - to wszystko jedno i to samo.

W rozmowie ze mną Bóg powiedział, że „miłość to wszystko, co jest”. Oznacza to, że wszystko stanowi jakąś formę miłości. Trudno to może pojąć i zgodzić się z tym, ale Bóg twierdzi, że tak właśnie jest. Prawda ta została powtórzona w Księdze 2 RzB, tym razem w odniesieniu do całej ludzkości. Bóg rzekł mi również: „Posyłam do was same anioły”. I to także trudno zrozumieć, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę postępki niektórych ludzi. A jednak jest to całkowicie zgodne ze stwierdzeniem Boga, że „Hitler poszedł do nieba”.

Tajemnic takich nie da się odkryć łatwo, szczególnie gdy nie poszukujemy dostatecznie głęboko. Musimy dotrzeć do najgłębszych pokładów mądrości i tam szukać znaczeń. Kiedy odkryjemy (albo, używając innego słowa, „odzyskamy”) prawdę leżącą u podstaw tych stwierdzeń, zrozumiemy wreszcie, czym jest miłość. i czym jest Bóg. I czym jesteśmy my.

Twoje słowa: „nasz świat wygląda tak, jak wygląda, ponieważ nie darzymy należytą miłością innych ludzi i wszystkiego, co nas otacza”, ja zgodnie z tym, co podpowiada mi serce, ująłbym trochę inaczej. Świat wygląda tak, jak wygląda, ponieważ nie jesteśmy dostatecznie świadomi swej jedności z Bogiem i z otaczającym nas życiem. Chcę przez to powiedzieć, że Bóg i my to jedno. Życie i my to jedno. Ty i ja to jedno. Wszystko - Ty, ja, Bóg, życie - to jedno i to samo. Kiedy to jasno zrozumiemy, pozbędziemy się wszelkich problemów, jakie stworzyliśmy w swym życiu. Bowiem każdy możliwy problem rodzi się z przekonania, że istnieje coś takiego, jak „rozdzielenie”. Wraz ze zniknięciem myśli o rozdzieleniu, automatycznie znikną wszystkie życiowe problemy. Same się rozwiążą. I nie stworzymy ich na nowo, bo nie będziemy chcieli krzywdzić samych siebie.

Nigdy nie pozwolilibyśmy umierać z głodu tysiącom ludzi dziennie, gdybyśmy wiedzieli, że skazujemy na to siebie samych. Nigdy nie pozwolilibyśmy milionom istnień ludzkich ginąć na wojnach, gdybyśmy wiedzieli, że skazujemy na to siebie samych. Nigdy nie pozwolilibyśmy, by całe rzesze cierpiały nędzę i znosiły choroby, gdybyśmy wiedzieli, że skazujemy na to siebie samych. A patrząc nieco bliżej, nigdy nie pozwolilibyśmy, aby nasze zachowanie było przykre lub zgubne dla innych, gdybyśmy wiedzieli i rozumieli, że nie ma żadnych „innych”, więc skazujemy na to siebie samych. Kiedy wreszcie uświadomimy sobie, że wszyscy stanowimy jedno, natychmiast przerwiemy swe destrukcyjne zachowania, bo stanie się dla nas jasne, że są one zarazem autodestrukcyjne. (Dopóki widzimy w nich działania destrukcyjne tylko dla „innych”, niewiele się nimi przejmujemy.) Miłość, Yukio, jest więc uzmysłowieniem sobie, że wszyscy stanowimy jedno. Miłość jest zrozumieniem tej prawdy. I życiem według niej.

Przejdźmy do drugiego pytania. Miłości nie trzeba się „uczyć”, trzeba ją sobie przypomnieć. Tak, musimy sobie jedynie przypomnieć to, co zawsze wiedzieliśmy. Ów proces budzenia uśpionej pamięci - ponownego stawania się cząstką Boskiej całości, członkiem Boskiego ciała - może trwać całe życie.

A nawet kilka żywotów. Jednak, wcześniej czy później, wszyscy sobie w końcu przypomnimy. Tak, „rodzimy się” z miłością. Miłość to to, Kim W Istocie Jesteś, a skoro rodzisz się ze „sobą”, z własną jaźnią, to przyrodzona jest ci także „miłość”. Nie można oddzielić „ciebie” od „miłości”. Nawet jeśli tak ci się wydaje.

Pytasz „po czym można poznać czyny powodowane miłością”. Odpowiedź na to pytanie doskonale ujmują Rozmowy z Bogiem Księga 1. Na stronie 36 Bóg wyjaśnia różnicę między miłością a strachem. Strach to energia, która kurczy, zamyka, wciąga, ucieka, chowa, gromadzi, rani. Miłość to energia, która rozciąga, otwiera, wysyła, zostaje, odsłania, ofiarowuje, goi. Strach nas okrywa, miłość ukazuje o nas nagą prawdę. Strach trzyma się kurczowo stanu posiadania, miłość lekką ręką rozdaje. Strach gromadzi, miłość ceni. Strach więzi, miłość uwalnia. Strach rujnuje, miłość buduje. Strach jątrzy, miłość koi. Miłość nigdy nie odmawia.

Miłość oświadcza: „twoja wola według ciebie jest moją wolą”. I to właśnie do każdego z nas mówi Bóg. Jest jeszcze jeden sposób „na rozpoznanie czynów powodowanych miłością”. Są to czyny podejmowane bez jakichkolwiek oczekiwań i warunków. Prawdziwa miłość jest bezwarunkowa. Nie ma czegoś takiego, jak „kocham cię, ale...”. Tymczasem my, od stuleci, żyjemy w przeświadczeniu, że Bóg uosabia miłość właśnie takiego rodzaju: „kocha nas, ale...”. Od samego początku i takie wyobrażenie Boga było błędne.

Sądzę, że gdybym miał krótko zdefiniować miłość, wymieniając jej główne i niezmienne cechy, powiedziałbym, że miłość zawsze jednoczy i hołduje jedności. Jeśli więc jakaś decyzja, czy to jednostki czy całego rządu, prowadzi do podziału, hołduje rozdzieleniu, zatem nie jest decyzją wynikającą z miłości. Cokolwiek odgradza „ich” od „nas” nie jest miłością.

Jak żyć bez „oczekiwań”?

Drogi Neale. Rozumiem, że celem każdego związku jest tworzenie i dzielenie się tym, kim jesteśmy. I to właśnie postanowiłam robić. Wiem też, że wchodząc w związki kierujemy się czasem pewnymi oczekiwaniami. Najczęściej oczekujemy tego, że będziemy otrzymywać od partnera to, czym sami go obdarzymy! Zauważyłam, że zawsze gdy udaje mi się „uwolnić” od tego rodzaju oczekiwań, zwykle przestaję odczuwać żal i rozczarowanie.

Nie zawsze jednak mi to wychodzi. Pamiętam, na przykład, dzień moich 29. urodzin. Mój partner, mężczyzna, z którym spotykałam się niemal od roku, przygotował dla mnie uroczystą kolację, ale nie dał mi żadnego prezentu. A ja spodziewałam się prezentu! Wcześniej wspominał, że podaruje mi pelerynę przeciwdeszczową, żebyśmy mogli w deszczu łowić ryby. (Uwielbia wędkowanie i chce, żebym jeździła na ryby razem z nim. Czasami towarzyszyłam mu w tych wyprawach, ale nie zawsze, bo mam wiele własnych zainteresowań.) Dostałam tę pelerynę dwa miesiące później. Wtedy, w dzień urodzin, gdy nie dostałam od niego prezentu, poczułam się tak, jakbym nic dla niego nie znaczyła. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego któregoś wieczoru nie przeszedł się po sklepach, żeby wybrać dla mnie coś specjalnego.

Ja sama jestem, jak sądzę, osobą, która daje dużo. Taki jest mój wybór. Wiem, że wtedy „dopuściłam do głosu” swoje ego. Zaczęłam dostrzegać, że w naszym związku brak równowagi. Kiedy próbowałam o tym mówić, za każdym razem słyszałam, że to wszystko przeze mnie. Zrozumienie, że nie wszystko jest moją winą, zabrało mi trochę czasu; mój partner potrafi być przekonujący. Moje pytanie brzmi: Jak można nie mieć oczekiwań w chwilach, gdy w naszym przekonaniu partner zachowuje się wobec nas nie w porządku, jesteśmy przez niego traktowani nie tak, jak należy, i czujemy się niekochani? Dziękuję, że poświęciłeś mi czas. Pozostaję z nadzieją, że Bóg nadal będzie odkrywał przed nami wszystkie możliwości. Lori, Huntington.

Droga Lori: To bardzo słuszne pytanie i dość często zadawane. Każdy z nas zasługuje na szacunek swego partnera. Jeśli go u niego nie znajdujemy, mamy prawo utworzyć taki związek, w którym poczujemy się szanowani. Mamy prawo powiedzieć drugiej stronie, co lubimy a czego nie, i jakie uczucia budzą w nas konkretne zachowania. Życie bez oczekiwań, Lori, nie oznacza życia bez szczerego wyjawiania swoich racji.

Ja jasno i wyraźnie informuję wszystkich dookoła, co uczyniłoby mnie szczęśliwym, nie pozostawiam im co do tego żadnych wątpliwości. Ci, którzy mnie kochają, otrzymują w ten sposób cenne wskazówki, podpowiadające im, jak mnie uszczęśliwić. Nikt Tobie bliski z pewnością nie miałby nic przeciwko otrzymywaniu takich informacji, o ile nie czułby się zobowiązana do spełniania Twoich zachcianek po to, żeby zapewnić sobie Twoją miłość.

Używasz w swym liście ciekawego określenia. Piszesz, że czasami czujesz się traktowana nie tak, „jak należy”. Nie ma czegoś takiego, Lori. Użycie tego zwrotu zakłada bowiem, że istnieje ściśle określony, „należny” Ci sposób traktowania, którego się spodziewasz, oczekujesz i wymagasz, a tak wcale nie jest. Nikt, nawet Twój wybranek, nie ma wobec ciebie żadnych zobowiązań i im szybciej to zrozumiesz, tym szybciej wyrzucisz to określenie ze swego słownika. Problem leży nie w tym, czy druga osoba jest wobec Ciebie w „porządku”, lecz czy sposób, w jaki jesteś traktowana, Tobie odpowiada (bez względu na to, czy jest „w porządku” czy też nie). Odpowiedź na to pytanie wymaga jasnego określenia, co Ci odpowiada, a co nie.

Chodzi tu po prostu o osobiste upodobania, o nic więcej. Jeśli nie lubisz dostawać prezentu urodzinowego z dwumiesięcznym poślizgiem, a poza tym wolałabyś, aby był kupiony z myślą o Twoich zainteresowaniach, postaw sprawę jasno i nie przyjmuj go. Jeśli jednak zdecydowałaś się go przyjąć, to teraz nie narzekaj, bo wyjdziesz na „marudę”. Trzeba było powiedzieć szczerze i z czułością: „Dziękuję za pamięć, ale wolałabym dostać coś, co świadczyłoby o tym, że znasz moje zainteresowania, poza tym moje urodziny były dwa miesiące temu; nie sądzę, aby Twój prezent mi odpowiadał, więc nie przyjmę go”. W ten sposób jasno i wyraźnie przedstawiłabyś swoje upodobania, a prezent na kolejne urodziny byłby na pewno bardziej w Twoim guście i otrzymałabyś go bez opóźnienia. A jeszcze lepiej byłoby powiedzieć po prostu: „Kochanie, doceniam Twe starania, ale taki prezent urodzinowy mi nie odpowiada. Dziękuję”.

To tak, jakbyś powiedziała „nie, dziękuję” kelnerowi serwującemu Ci szparagi, których nie lubisz. Jeśli za każdym razem, gdy je Tobie podadzą, grzecznie, ale stanowczo odmówisz ich zjedzenia, kucharz przestanie je dla Ciebie przyrządzać. A jeśli nadal będzie gotował coś, co Ci nie odpowiada, przeniesiesz się do innej restauracji. Nie będzie to znaczyło, że przestałaś lubić tę, w której dotąd się stołowałaś.

Możesz nadal ją lubić, ale jadać gdzie indziej.

Dostrzegasz ten niuans, Lori? Wchodząc do tej restauracji, niczego nie oczekujesz. Składasz zamówienie - określasz swoje upodobania - i bez żadnych konkretnych „oczekiwań” obserwujesz, co się dalej dzieje. Jeśli na twoim stoliku ląduje talerz ze szparagami, po prostu ich nie jesz. Zamawiasz coś innego albo zmieniasz lokal.

Ale prawo wyboru przysługuje każdej ze stron. Jeśli szef kuchni chce, żebyś nadal jadała w jego restauracji, przestanie podawać Ci szparagi. Ale wcale nie jest do tego zobowiązany. A Ty dajesz mu do zrozumienia, że tego nie oczekujesz. Z drugiej strony nie może się spodziewać, że będziesz jeść coś, co Ci nie odpowiada. Każde z was ma wolny wybór, a jednocześnie nie oczekuje nic od drugiego.

Wszystko sprowadza się do tego, aby zachować własną władzę. A to nie ma nic wspólnego z żywieniem oczekiwań wobec innych. Polega to raczej na dokładnym rozeznaniu, kim jesteś, a także kim nie masz zamiaru być po to, żeby zatrzymać przy sobie drugą osobę. Nie zapominaj więc, Lori, że życie bez oczekiwań nie oznacza życia bez upodobań. Nie musisz rezygnować z tego, co lubisz. Mam nadzieję, że choć trochę Ci pomogłem. Serdecznie ściskam, Neale.

Jak znaleźć partnera?

Drogi Panie Walsch: Czy prowadzi Pan jakąś listę osób, które zgadzają się z filozofią prezentowaną w Pańskich książkach i starają się żyć według głoszonych przez nie prawd? Chodzi mi zwłaszcza o osoby szukające przyjaciół lub partnerów o podobnych poglądach. Wydaje mi się, że chyba nie ja jedna mam problem z poznaniem kogoś, z kim mogłabym wejść w związek z właściwego powodu (by znaleźć okazję do zademonstrowania tego, Kim Jestem). Audrey, San Francisco.

Drogi Panie Walsch. Ja również wywodzę się ze środowiska katolickiego. Byłam zagubiona i dręczyło mnie poczucie winy, ponieważ to, czego mnie uczono, nie wyrażało tego, Kim Byłam! Nigdy jednak nie odważyłam się wyrazić słowami tego, w co wierzyła moja dusza (przypuszczalnie z obawy przed piekłem). Jestem wdzięczna, że postanowił Pan poznać Boga, i że miał Pan tyle odwagi, żeby ogłosić swe odkrycia. Po wielu nieudanych próbach znalezienia w swym życiu ludzi o podobnych przekonaniach zwracam się do Pana i Pańskich czytelników z nadzieją, że znajdę w końcu kogoś, z kim połączy mnie wspólnota celów. Stąd moje pytanie: czy czytelnicy proszą czasem o kontakt z innymi samotnymi osobami? Sama nie wiem jak to się stało, ale stworzyłam w swym życiu poczucie osamotnienia. Jest we mnie tyle pasji, a tak niewielu ludzi zdaje się mnie rozumieć. Dlatego o tym pomyślałam. Pozdrawiam, maleńka cząstka Boga imieniem Audrey, Edmonton, Kanada.

Drogie Audrey i Audrey: Czy rzeczywiście jesteście dwiema różnymi osobami? Nie planuję prowadzić „klubu samotnych serc”. Nie leży to w zakresie moich zamierzeń związanych z głoszeniem idei RzB, ale ani Was, ani innych „samotnych”, nie powinien trapić problem ze znalezieniem partnera. Niech więc to będzie Waszą intencją. Sporządźcie listę cech, jakie powinien mieć Wasz wybranek, i przedstawcie ją Bogu. I uwierzcie, że Wasz wymarzony towarzysz życia jest już niedaleko. Przygotujcie się na spotkanie. Odświeżcie garderobę. Zmieńcie fryzurę (to dotyczy zarówno kobiet jak i mężczyzn). Zarezerwujcie sobie dużo wolnego czasu na randki.

Jeśli szukacie kogoś, komu bliskie są RzB, zadanie wydaje się całkiem proste. Wystarczy znaleźć grupę studiującą RzB i przyłączyć się do niej; w kraju i na świecie działa już ich ponad 250. Możecie też założyć nową grupę. Rozwieście w okolicy parę plakatów, dajcie ogłoszenie do lokalnej gazety, zostawcie trochę ulotek w bibliotece czy kościele i czekajcie na spotkanie. Spośród zgłaszających się osób na pewno wybierzecie odpowiadających Wam partnerów! A poza tym „połączycie się” z całą rzeszą ludzi, podzielających Wasze poglądy na temat RzB.

Po czym poznać „tego jedynego”?

Drogi Neale. Wczoraj wieczorem ja i mój chłopak zerwaliśmy ze sobą. Dzięki temu, że moja świadomość ostatnio się rozwinęła, udało mi się to przyjąć całkiem spokojnie, bez przeświadczenia, że świat się dla mnie kończy. Było to tak zwane „pokojowe” rozstanie, ale oboje jesteśmy jeszcze nieco skołowani.

W naszych poprzednich związkach oboje dochodziliśmy do wniosku, że osoby, z którymi się wiązaliśmy, nie były partnerami na całe życie. Tym razem wniosek nie był taki oczywisty, ale jednocześnie brakowało nam poczucia, że „to jest właśnie to”. Nadal więc szukamy tego „kogoś jedynego”, z kim będziemy gotowi spędzić całe życie.

To był udany związek. Układało nam się całkiem dobrze, ale oboje pragnęliśmy prawdziwie się zakochać, baliśmy się, że „ominie nas” czekające gdzieś wielkie, namiętne uczucie. Zastanawiam się, czy z moim przyszłym mężem „zmówiliśmy się” jeszcze przed przyjściem na ten świat, czy też miłość to po prostu kwestia decyzji. Może jest tak, że postanawiamy się zakochać i w rezultacie tego doświadczamy? Pozdrawiam, Dawn, Boise.

Moja droga Dawn, dziękuję za Twój szczery i bardzo osobisty list. Pozwól, że powiem Ci, co sam wiem na temat miłości, życiowych partnerów i „namiętnego uczucia”. Przede wszystkim, Dawn, pragnę, żebyś wiedziała, że miłość nie jest odpowiedzią ani reakcją, lecz decyzją. To najważniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek się dowiedziałem, więc powtarzam - miłość nie jest odpowiedzią, lecz decyzją.

Prawdą jest, że niektóre osoby wywołują w nas gwałtowną „reakcję cielesną”, sprawiają, że odczuwamy dreszcz podniecenia. Pewne typy urody czy osobowości, pewne „fluidy” czy „wibracje” działają na nas dużo bardziej niż pozostałe. A jednak ludzie, którzy próbują na podstawie takiego zauroczenia zbudować trwały związek, często przekonują się, że te pierwsze reakcje wcale nie gwarantują zgody, głębokiego szacunku i wzajemnego poważania, a więc tego, co pozwala wytrwać razem do końca życia.

Namiętność, tak jak wszystko inne w Twym życiu, jest wynikiem tworzenia. I tak jak wszystko inne, to Ty ją tworzysz. Jak? Podejmując taką decyzję. Tak, Dawn. Wystarczy, że postanowisz odczuwać do kogoś fizyczny pociąg. Można również postanowić go nie odczuwać, o czym łatwo przekonują się ci, którzy zerwali ze swym partnerem. A więc to nie namiętność (czyli uczucie, że druga osoba Cię „kręci”, „rozpala do białości”) jest w związku najważniejsza. Wiem z doświadczenia, że najważniejszym elementem udanego trwałego związku jest przyjaźń. A zaraz potem tolerancja, która oczywiście jest wynikiem prawdziwej przyjaźni, i na odwrót - z której rodzi się prawdziwa przyjaźń.

Piszesz, że brakuje Wam poczucia, że „to jest właśnie, to”. A co to za uczucie, możesz mi wytłumaczyć? Nie, pozwól, że zrobię to za Ciebie. Związek nie jest „tym właściwym”, jeśli o jego „właściwości” decydujesz nie Ty sama, lecz jakikolwiek czynnik zewnętrzny, pozostający poza Twoją kontrolą. Związek jest „tym właściwym”, kiedy sama postanawiasz takim go uczynić. A co prowadzi do takiego postanowienia? Podjęcie decyzji o tym, co jest dla Ciebie naprawdę ważne. Podjęcie decyzji o tym, Kim Jesteś i Kim Postanawiasz Być.

Jeszcze jedno, Dawn. Piszesz, że Ty i Twój przyjaciel „nadal szukacie tego kogoś jedynego”. Zamiast nadal szukać „swej drugiej połowy”, niech każde z Was postanowi być „tym kimś jedynym”. Brakuje Ci namiętności w sypialni? Dam Ci radę, Dawn. Wpuść ją tam, przyprowadź ze sobą, a zobaczysz, co się stanie. Krótko mówiąc, Dawn, w Twoim pytaniu zawarta jest wielka mądrość. Czy miłość to po prostu kwestia decyzji? Czy jest tak, że postanawiamy się zakochać i w rezultacie tego doświadczamy? Tak, dokładnie na tym to polega! To „szczególne uczucie” może równie dobrze zostać nadane, jak i odebrane.

Relacje rodziców z dziećmi

Drogi Panie Walsch. Przeczytałam Pańską książkę Rozmowy z Bogiem i uważam, że jest bardzo pożyteczna. Czy nie zechciałby Pan poczynić paru dodatkowych uwag na temat relacji rodziców z dziećmi? Moja córka ma 9 lat i zastanawiam się, w jakich sytuacjach powinnam pozwalać jej kierować się własną mądrością i własnymi pragnieniami, a w jakich decydować za nią i narzucać jej pewne rozwiązania.

Moja córka pobiera indywidualną edukację, uczy się w domu (zamiast w szkole publicznej). Nie jestem pewna, jak dalej powinna wyglądać jej nauka. Na co kłaść szczególny nacisk? Jakie umiejętności są najważniejsze i jaki jest najlepszy sposób ich zdobywania? Carol, Roy.

Droga Carol, muszę zacząć od tego, że moje własne relacje z dziećmi w czasach przed napisaniem RzB nie były takie, jakbym chciał. Dla większości moich dzieci najczęściej byłem ojcem „nieobecnym”. Dziś bardzo tego żałuję i staram się jak mogę, aby to zmienić, aby jak najlepiej wywiązywać się z roli rodzica i aktywnie uczestniczyć w ich życiu.

Przyznawszy się publicznie do tego, że według wszelkich kryteriów był ze mnie raczej marny ojciec, przynoszący więcej szkód niż pożytku, pozwolę sobie teraz spróbować odpowiedzieć na Twoje pytanie. (Uczymy tego, czego sami powinniśmy się nauczyć.)

Nasze relacje z dziećmi są kluczowe dla tworzenia tego, Kim Jesteśmy. Kluczowe, ponieważ wymagają one od nas tak wiele, chyba najwięcej spośród wszystkich związków, w jakie kiedykolwiek wchodzimy. To, jak sobie radzimy, dużo o nas mówi.

Pytasz, w jakich sytuacjach pozwalać swojej 9-letniej córce podejmować własne decyzje, a w jakich robić to za nią i dyktować gotowe rozwiązania. Uważam, że dziecko zawsze powinno być zachęcane do dokonywania własnych wyborów. Powinno jednak dokładnie rozumieć konsekwencje każdego z możliwych posunięć. Konsekwencje te należy mu jasno wytłumaczyć już na samym początku, to znaczy wtedy, gdy po raz pierwszy staje ono przed określonym wyborem, i przypominać o nich przy kolejnych okazjach, dopóki nie nabierzemy pewności, że dziecko dobrze je rozumie.

Uważam, że dużo lepiej jest pozwolić dziecku kierować się właściwą dla jego wieku świadomością możliwych rezultatów i samemu decydować o sposobie zachowania, niż wymagać od niego reakcji na wydawane przez nas polecenia czy krzykiem zmuszać do posłuszeństwa.

Nie oznacza to, że rodzice nie powinni być stanowczy, ani że w ogóle nie powinni stosować arbitralnych rozwiązań. Czasem dzieciom potrzebna jest stanowcza decyzja rodzica. („Tato, mogę się napić coli?” „Nie. Zaraz będzie obiad”.) („Możemy dziś oglądać wieczorny film?” „Nie ma mowy. Jutro musicie wcześnie wstać do szkoły”.) To zazwyczaj nie są żadne decyzje, tylko stanowcze i konsekwentne przypomnienie wcześniejszych ustaleń.

Kiedy rodzice nie boją się wprowadzać pewnych zasad i wymagać ich przestrzegania, choćby oznaczało to czasową utratę względów swoich dzieci, dają im poczucie bezpieczeństwa i, w większym lub mniejszym stopniu, zdobywają ich miłość. Dzieci znają granice, za które nie wolno im wyjść, i rozumieją swoje ograniczenia. Wiedzą też, że wewnątrz tych granic są całkowicie bezpieczne. Wpływa to znacząco na ich dobre samopoczucie, tak ważne dla kształtowania dziecięcej odwagi i siły, potrzebnych do późniejszych prób przekraczania tych granic, które początkowo im to dobre samopoczucie zapewniły.

Krótko mówiąc, rozsądnie i jasno wytyczone granice, stanowcze i konsekwentne zobowiązanie do przestrzegania ograniczeń oraz znajomość konsekwencji swego postępowania dają dziecku pewność siebie, bez której trudno mu będzie kiedyś przekroczyć te granice, wieść życie bez ograniczeń i brać pełną odpowiedzialność za skutki wszystkich swych zachowań i decyzji. Dzieci, które same muszą wyznaczać sobie granice, często są nerwowe, spięte i pobudliwe, ponieważ wymaga się od nich dokonywania dorosłych decyzji w „dorosłym” świecie, w którym, jak same dobrze wiedzą, nie mają jeszcze dostatecznego rozeznania.

A zatem moja odpowiedź na Twoje pytania brzmi: po pierwsze, jak najwcześniej wyjaśnij córce następstwa jej codziennych wyborów. Po drugie, kiedy Twoja córka będzie próbowała te następstwa rozmaicie interpretować, uczciwie, stanowczo i konsekwentnie pokaż jej, że to jej pierwotne rozumowanie było prawidłowe. Po trzecie, kiedy pojawi się jakiś nowy problem do rozwiązania (coś, czego wcześniej nie omawiałyście), zachęć córkę do samodzielnego dokonania wyboru. Niech sama zdecyduje, jakie rozwiązanie będzie w danej sytuacji najlepsze i najsensowniejsze. Pomóż jej w tym udzielając wyraźnych i zrozumiałych wskazówek, a jeśli jej wybór nie okaże się trafny, zachęć ją do ponownego przemyślenia skutków, jakie mogłoby wywołać jej postępowanie.

Jeśli jednak to wszystko zawiedzie i Twoja córka ponownie wybierze „źle”, będziesz musiała zdecydować za nią. („Nie mogę się z tobą zgodzić, kochanie. Przykro mi, że podjęłaś właśnie taką decyzję i niestety będę zmuszona ją zmienić. Wiążą się z nią pewne trudności i niebezpieczeństwa, na które, jak się okazuje, każda z nas patrzy zupełnie inaczej. Ale to w końcu do mnie należy troska o twoje dobro i bezpieczeństwo, więc nie zgadzam się, nie pojedziesz w sobotę z koleżanką do centrum handlowego. Jesteście za małe, żeby jechać tam same. Przykro mi”.)

Czasami musimy przejąć „rządy”, ale możemy to robić tak, żeby nie urazić dziecka i nie utracić jego przyjaźni. Pisałem o tym w jednym z wcześniejszych listów. Wspomniałem w nim też o książce Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, i jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły. Myślę, że powinna się znaleźć w kanonie lektur obowiązkowych dla wszystkich rodziców. Również dla ciebie, Carol.

Jeśli chodzi o indywidualne nauczanie, nie mam nic przeciwko niemu, o ile Twoja córka nie jest pozbawiona kontaktu z rówieśnikami. Obawiam się, że uczenie się w domu, szczególnie po osiągnięciu pewnego wieku, ogranicza dzieciom możliwość przyswajania zachowań społecznych i umiejętności współdziałania w grupie. Jeśli jednak dziecko ma okazję rozwijać te umiejętności poza szkołą, może z powodzeniem być uczone w domu.

Czego Twoja córka musi się nauczyć? Kusi mnie, żeby sprowadzić to pytanie do poziomu metafizyki. Nie musi się uczyć niczego. Trzeba jej jedynie stworzyć możliwość przypomnienia sobie i doświadczenia tego, co już wie. Zapewnij więc swemu dziecku poczucie bezpieczeństwa. Nie polega to wcale na trzymaniu dziecka „pod kloszem”, odcinaniu go od świata, ale na pozwoleniu mu żyć w tym świecie i czuć się w nim bezpiecznie.

Czy przestaniemy kiedyś kłamać i zaczniemy żyć w absolutnej prawdzie?

Najdroższy Neale, nie wiem, z jakiej planety przybyłeś, ale gdziekolwiek to jest, chciałabym tam zamieszkać! Dziękuję Ci za wspaniałe książki, a zwłaszcza za RzB księga 3, które właśnie skończyłam czytać. Sugestie w nich zawarte są doprawdy niesamowite. Czy naprawdę wierzysz, że ludzie zaczną kiedyś żyć całkowicie jawnie, nic nie ukrywając i nigdy nie kłamiąc? Nie wydaje Ci się, że to zbyt daleko posunięta propozycja? Lily S., Dearbom.

Droga Lily, każda myśl trylogii RzB jest daleko posuniętą propozycją! Ale tak, wierzę, że to możliwe, abyśmy przestali kłamać, i zaczęli mówić prawdę, i tylko prawdę. Najpierw jednak musimy pozbyć się lęku przed tym, co może przynieść prawda.

Nauczyliśmy się kłamać, Lily, ponieważ kłamstwo nas chroni. Niczym tarcza odgradza nas od skutków, których nie chcemy. Zbudowaliśmy społeczeństwo w oparciu o zasadę tajności, wychodząc z założenia, że „to, o czym nie wiemy, nie może nas zranić”. I to właśnie trzeba zmienić, Lily. Trzeba zmienić przekonanie o tym, czego naprawdę pragniemy. Musimy zapragnąć skutków powodowanych przez Prawdę. Powtórzę to raz jeszcze, żeby do wszystkich dotarło. Musimy zapragnąć skutków powodowanych przez Prawdę.

Żeby ich zapragnąć, trzeba je najpierw zmienić. Powinniśmy więc przestać karać się nawzajem za to, że nie jesteśmy doskonali. Powinniśmy przestać zarzucać innym, że nie spełniają wymogów, których my sami również nie spełniamy. Powinniśmy odrzucić hipokryzję, a przede wszystkim przestać tak uparcie wierzyć w karzącego, mściwego Boga.

Istoty Wysoko Rozwinięte nigdy nie kłamią. Wszystkie sfery ich życia - polityka, interesy zawodowe, związki uczuciowe - są całkowicie wolne od kłamstwa. Taki sposób na życie wymaga odwagi, ale to właśnie tak powinno się żyć. Spróbuj, Lily. Zobaczysz, że piekielnie Cię to wciągnie. A właściwie wyciągnie z piekła.

Rozdział 7

Dobro, zło i natura dwoistości

Co ostatnio nosisz w sercu? Szczęście, radość, świąteczny nastrój? Mam nadzieję, że odpowiesz „tak”, niezależnie od tego, co aktualnie rozgrywa się w twoim w życiu. Wiem, że to niełatwe. Trudno ignorować to, co się nam przytrafia, zwłaszcza jeśli jest to coś złego i wydaje się nam przesłaniać cały świat. A jeszcze trudniej powstrzymać się od wydawania tego rodzaju sądów. Jedne wydarzenia nazywamy „dobrymi”, inne „złymi”, a następnie działamy zgodnie z tym, jaką etykietkę im przykleiliśmy.

Gdybyśmy wiedzieli, co naprawdę się dzieje i na czym to polega, dostrzegalibyśmy we wszystkim ukrytą doskonałość. Dalej odgrywalibyśmy swoje role, tyle że traktowalibyśmy je właśnie tak - jak „role”. Nie bralibyśmy wszystkiego tak bardzo poważnie, nawet jeśli przedstawiany właśnie fragment „sztuki” skłaniałby nas do głębszej refleksji. Rozumiesz, co mam na myśli?

Spróbuj wykonać w tym tygodniu takie ćwiczenie: wyobraź sobie, że jesteś fikcyjną postacią w filmie, który kręcisz. Śledzisz filmowane sceny z wygodnego fotela w pierwszym rzędzie swego umysłu. Jesteś reżyserem i w każdej chwili możesz zmienić nagrywaną scenę. Nie masz jednak wpływu na przebieg akcji filmu. Musisz trzymać się scenariusza. Możesz jedynie decydować o sposobie odegrania danej sceny. Możesz zrobić z niej komedię albo dramat, przepełnić ją patosem, albo „nadać jej trochę luzu”, lekkości. Spróbuj rozegrać ją w sposób przeciwny twej naturze, odrzuć swą śmiertelną powagę. Inaczej mówiąc, „wyluzuj” się.

Pomysł tego ćwiczenia zaczerpnąłem ze wspaniałej książki Richarda Bacha Illusions - The Adventures of a Reluctant Messiah. To jedna z moich ulubionych książek. Radzę ci jak najszybciej ją przeczytać, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś. A zresztą, nawet jeśli już to zrobiłeś, nie zaszkodzi przeczytać jeszcze raz.

Bóg nie ma bezpośredniego wpływu na ludzkie historie

Drogi Neale. Nie znam zbyt dobrze angielskiego, ale napisanie tego listu było dla mnie bardzo ważne. Mam nadzieję, że zrozumiesz to, co postaram się przedstawić.

Pięć lat temu, w Szwajcarii, poznałam pewne, pochodzące z Santa Fe, małżeństwo, które utrzymywało, że przybywa z innej galaktyki. Ludzie ci roztaczali jakąś dziwną, niezwykle silną energię. Mój kontakt z nimi, trwający pięć lat, całkowicie odmienił moje życie, tak jak Twoje życie odmieniło się pod wpływem pisania książek. Ich energia była taka cudowna; dzięki niej często rzeczywiście czułam Boga, prawdziwie i głęboko. Byłam, nadal zresztą jestem, przekonana, że z początku robili dużo dobrego. Potem jednak się zmienili, nie mogę zrozumieć dlaczego. Chciałabym opisać kilka wydarzeń. Nie należę do osób, które łatwo ulegają ezoterycznym i duchowym wpływom innych ludzi. W momencie spotkania tamtej pary, i jeszcze długo potem, stawiałam jej wpływom silny opór.

W 1995 pojechałam do Santa Fe i z nimi zamieszkałam! Po roku odszedł ode mnie mąż. Byłam przekonana, że to, co robię, służy mojemu przebudzeniu, gdyż już wcześniej postanowiłam poświęcić życie Bogu. Nie jest to łatwe. Czytając Twoje książki czułam, że dla Ciebie to również nie było łatwe. Ja także przeżyłam głębokie doświadczenia.

Mieszkaliśmy w wynajętej przez nich posiadłości w pobliżu Santa Fe. Cudownie było móc podziwiać piękno otaczającej nas przyrody, wielkiej i dzikiej. Szwajcaria jest stosunkowo małym krajem i wszyscy żyją tam blisko siebie. Ludzie ci nigdy nie próbowali związać nas (mnie i mojej córki) zbyt mocno ze sobą. Mówili, że ich zadaniem jest pomóc nam się odnaleźć. Czytając Twoją książkę, często czułam się, jakbym ich słyszała. Ale w końcu zaczęli nas traktować bardzo dziwnie. Jednego dnia wmawiali nam, że coś jest białe, a następnego ta sama rzecz była dla nich czarna.

Spytali mnie, czy mam przyjaciół, którzy mogliby pożyczyć im pieniądze. Znalazłam kogoś, kto zgodził się udzielić im wysokiej pożyczki, a oni zobowiązali się spłacić ją w ciągu roku. Rok dawno już minął, a po pieniądzach ani widu, ani słychu.

Nie wiem, co się stało. Próbowałam się do nich dodzwonić, ale bez rezultatu. Nasze listy również pozostały bez odpowiedzi. Całą książkę zajęłoby mi opisanie wszystkich doświadczeń, jakie miałam z tymi ludźmi, zarówno dobrych jak i złych. Co o tym wszystkim sądzisz? Wiem, że nie mnie jedną spotkał w życiu taki bolesny zawód. Dlaczego Bóg pozwala ludziom robić takie rzeczy? Czemu służy odbieranie szczęścia i pozbawianie radości tworzenia tych, którzy wyciągają rękę o pomoc? Czy z sytuacji, w której się znalazłam - w psychicznym dołku po tym wszystkim, co zrobiłam - może jeszcze wyniknąć coś dobrego?

Wiem, że nie zmienię tego, co się stało i nie jest mi z tym łatwo. Zrozumiałam, że mąż odszedł ode mnie, bo czuł lęk. Po trzydziestu latach małżeństwa dziś jestem sama. Siedzę i rozmyślam, jak dalej żyć. Pozdrawiam, Ayrillia, Szwajcaria.

Droga Ayrillio, Bóg nie ma bezpośredniego wpływu na ludzkie historie, przeżycia i doświadczenia. Pozostawia nam całkowitą swobodę w przyciąganiu do siebie akurat takich ludzi, sytuacji i okoliczności, które pozwalają nam doświadczać kolejnego, wyższego poziomu własnego „bycia”. Inaczej mówiąc, życie jest niekończącym się procesem tworzenia. Tworzymy siebie wciąż od nowa, w kolejnej najwspanialszej wersji naszego najwznioślejszego wyobrażenia o tym, kim jesteśmy. Podczas tego procesu, jak to jasno i szczegółowo opisuRzB 1, wszelkimi sposobami przyciągamy do siebie najwłaściwszych ludzi, najdoskonalsze miejsca i okoliczności, które wykorzystujemy jako narzędzia do stworzenia kolejnej okazji do zdobywania wiedzy i przypominania sobie tego, co już wiemy.

To, co chcę powiedzieć, może być trudne do zaakceptowania dla kogoś, kto przeżywa głębokie rozterki duchowe. Ayrillia, w chwili, gdy weźmiesz na siebie całą odpowiedzialność za wszystko, co wydarzyło się w Twoim życiu, i wybaczysz sobie, uwolnisz zarówno siebie, jak i ludzi uważanych dotąd za swoich dręczycieli.

Zrozum, Ayrillia, że przeżyte doświadczenia to twoje dary dla samej siebie, bowiem w każdym spotkaniu ukryty jest bezcenny skarb, który sprawi, że raz jeszcze poznasz i zdecydujesz, ogłosisz i urzeczywistnisz, staniesz się i doświadczysz, Kim W Istocie Jesteś. Nie ma więc sensu zastanawiać się, „dlaczego Bóg to sprawił”, ani nawet „dlaczego w ogóle się to stało”.

Jedynym istotnym pytaniem, jakie w tym momencie swojego życia powinnaś sobie zadać, jest: „Jakie znaczenie nadam moim doświadczeniom? Kim jestem, kim się stałam i kim postanawiam być w wyniku tych doświadczeń?

Czy wśród popiołów mojej życiowej klęski znajdę diament, który pozwoli mi zrozumieć, że od początku był w nich ukryty skarb?”. Jeśli bowiem Bóg w ogóle jest za coś odpowiedzialny, to nie za zsyłanie klęsk, lecz za ukrywanie w tym, co nazywasz klęską, prawdziwego diamentu. Zastanów się więc i odpowiedz sobie na pytanie: „kim jestem i kim postanawiam być w odpowiedzi na doświadczenia, które opisałam w liście do Neale'a?”. W tej odpowiedzi znajdziesz swoje wybawienie. Życzę Ci wielu błogosławieństw.

Skoro sami tworzymy swą rzeczywistość, dlaczego przytrafiają się nam „złe rzeczy”?

Drogi Neale, jeśli sami tworzymy swą rzeczywistość poprzez myśli, słowa i czyny, dlaczego tak często ludzie są ofiarami brutalnych napadów, zostają okaleczeni albo zamordowani? Czy oni sami wybierają sobie taką śmierć? Alfreda, Effort.

Droga przyjaciółko, zadałaś słuszne i bardzo wnikliwe pytanie. Poruszone przez Ciebie zagadnienie wymaga jednak szerszego spojrzenia. Nie jest to bowiem kwestia wyłącznie naszych własnych wyborów i intencji, ale także Boskich. Chodzi o to, czy to z woli Boga (jeśli nie z naszej) dzieją się te wszystkie straszliwe rzeczy? Odpowiedzi na to pytanie filozofowie i teolodzy szukają już od zarania dziejów.

Kiedy zapytałem o to w rozmowie z Bogiem, otrzymałem zaskakujące wyjaśnienie. Przede wszystkim dowiedziałem się, że w życiu nie ma ofiar i oprawców. Trudno było mi to pojąć, ponieważ wiedziałem, że jedni drugim wyrządzają straszliwe, okrutne krzywdy, a ludzie, którzy dopuszczali się ohydnych zbrodni, zasługiwali według mnie na miano „oprawców”. Tymczasem w RzB księga 2 Bóg wyraźnie powiedział; „Posyłam do was same anioły”. A przypowieść o duszyczce i Słońcu (RzB księga 1) wyjaśnia, jak to jest możliwe. Wydawnictwo Hampton Roads wydało niedawno przepiękną książkę z dziecięcą wersją tej przypowieści. Trudno wręcz opisać, jak wspaniale tłumaczy ona dzieciom (i dorosłym), dlaczego - jak to kiedyś lapidarnie ujął rabin Harold S. Kushner - „dobrym ludziom przytrafiają się złe rzeczy”.

Mówiąc w skrócie (pełnej wersji szukaj w RzB albo wspomnianej książce dla dzieci), ludzka dusza jest aspektem boskości, pragnącym doświadczyć życia we wszechświecie (a także, w ramach tego doświadczenia, od czasu do czasu pojawiać się na Ziemi) jako sposobu na tworzenie siebie od nowa i doświadczanie tego, kim jest. A przebywając w świecie względności (a właśnie w takim żyjemy tu, na Ziemi) nie możesz doświadczyć tego, Kim Jesteś nie poznawszy tego, Kim Nie Jesteś. Bowiem jeśli nie ma tego, Czym Nie Jesteś, to, Czym Jesteś... nie istnieje!

W przypadku braku czegoś „małego” nie można poznać niczego „wielkiego”. Można to sobie wyobrazić, ale nie da się tego doświadczyć. Jedynym sposobem na to, by doświadczyć czysto pojęciowej idei „wielkości”, jest doświadczenie czysto pojęciowej idei „małości”. Ten prosty przykład pomaga zrozumieć, dlaczego Bóg stworzył „zło”. Żeby Bóg mógł doświadczyć siebie jako wszechogarniające dobro, musiało istnieć coś, co można by nazwać wszechogarniającym złem.

Ale oczywiście nic takiego nie istniało. Był tylko Bóg. Bóg jest wszystkim, co było, jest i zawsze będzie. Lecz Bóg zapragnął poznać siebie w doświadczeniu. Podobne pragnienie ma każdy z nas. Prawdę mówiąc, ten „każdy z nas” jest samym Bogiem. Każda cząsteczka życia jest aspektem boskości, dążącym do wyrażenia i doświadczenia swej boskości. Jednak to, co boskie, nie może poznać i doświadczyć boskości, jeśli nie istnieje to, co nieboskie. Problem polega na tym, że coś takiego nie istnieje. A ponieważ posiadamy możliwość stworzenia wszystkiego, co chcemy, sami wymyśliliśmy to, co nieboskie! Wyobraziliśmy to sobie i ściągnęliśmy na siebie.

Nie jest to proces, któremu indywidualna dusza poddaje się świadomie. Swoje plany ustalamy bowiem na długo przed tym, nim przybierzemy ludzką postać. Uzgadniamy nawet z innymi boskimi bytami, jak najlepiej stworzyć siebie i doświadczyć swej boskości w obranym życiu. Jak widzisz, nie można jednoznacznie stwierdzić, że ludzie świadomie wybierają dla siebie te przerażające doświadczenia, które stają się ich udziałem. Zapytasz może, jak to się ma do teorii, która mówi, że sami tworzymy swą rzeczywistość poprzez myśli, słowa i czyny. Ależ to wcale jej nie podważa. Wyjaśnia jedynie mechanizmy odpowiedzialne za to, w jaki sposób ta rzeczywistość jest przez nas doświadczana. Jak tłumaczą RzB, w chwili gdy pomyślimy, powiemy lub zrobimy coś, co rozpoczyna proces wyrażania tego, Kim W Istocie Jesteśmy, w nasze życie wkroczy wszystko inne, przeciwne, niepodobne. To konieczne, jeśli mamy stworzyć kontekst dla realizacji doświadczenia Jaźni, którą dla siebie wybraliśmy. Ponieważ jeśli nie pojawi się przeciwieństwo tego, co wybraliśmy, to, co wybrane nie może zostać wyrażone.

Z tego powodu prawdziwy mistrz nigdy nie osądza ani nie potępia. Niczego i nikogo. Nawet swych prześladowców. Każda religia na Ziemi naucza, że droga do zbawienia wiedzie poprzez przebaczenie. Tyle że większość z nich wychodzi z błędnego założenia, że prawo do sądzenia ma tylko Bóg. Wiedz jednak, że Bóg również nie osądza. A czy Bóg prosiłby nas o zrobienie czegoś, czego sam by nie robił? To przecież tak, jakby prosił, byśmy byli więksi od Boga! Powód, dla którego Bóg nigdy nie osądza, i prosi nas, byśmy również nie osądzali, stanie się dla nas całkowicie zrozumiały w chwili, gdy powrócimy do królestwa absolutu. Znów stanie się dla nas jasne Boże zapewnienie: „Posyłam do was same anioły”.

Gorąco zachęcam Cię do przeczytania książki Duszyczka i Słońce. Przeczytaj ją także dzieciom, swoim albo cudzym, jeśli masz z jakimiś stały kontakt. Wczesne wytłumaczenie dzieciom tego zagadnienia odmieni świat.

Pytanie o „diabła”

Drogi Neale: Twoja książka bardzo mi się podobała. Mój mąż, który przeczytał Biblię setki razy (ja ani razu), mówi, że nie wierzyć w „diabła” to tak, jakby nie wierzyć w Boga. Według Biblii jedno nierozerwalnie wiąże się z drugim. Jak to rozumieć?

Czy rozmawiając z Bogiem słyszałeś Jego głos? Był męski - niski i głęboki? Czy Bóg przybrał ludzką postać, żebyś mógł „zobaczyć”, z kim rozmawiasz? Opowiedz mi o tym. I dlaczego to ja nie zostałam wybrana? Dlaczego to moim wyborem nie stało się napisanie tych trzech książek?

Proszę, nie zrozum mnie źle. Nękają mnie poważne kłopoty finansowe (czeka mnie bankructwo, jeśli szybko czegoś nie zrobię), to ogarnia mnie strach, to znów czuję wdzięczność, by już za chwilę całkowicie pogubić się w tym, kim jestem. Wierzę w to, że moja dusza „przypomina sobie” to, co wcześniej wiedziała. Wierzę, że sami tworzymy swoją rzeczywistość. W skupieniu się na byciu przeszkadzają mi jednak pieniądze, których dostatku nie potrafię stworzyć. Proszę o pomoc. Cindy.

Cześć, Cindy. Bóg stworzył ewentualność „zła”, co wcale nie oznacza, że stworzył „diabła” czy „szatana”. „Zło” stworzone przez Boga to ni mniej ni więcej jak tylko przeciwieństwo dobra. Każdy z nas posiada moc wyobrażenia sobie „zła” w swoim życiu, nadania mu cech rzeczywistości. Lecz w królestwie absolutu „zło” jest jedynie wytworem wyobraźni. Jest nierzeczywiste. Nie istnieje. Nie jest częścią królestwa Bożego. Bardzo trafnie ujął to Szekspir mówiąc, że „nic nie jest złe, dopóki myśl go takim nie uczyni”. Nadzwyczajnie mądre słowa. Diabła nie ma, Cindy. Szatan jest wytworem naszej wyobraźni. Instytucjonalne religie dążą do wzbudzenia w nas przekonania, że diabeł istnieje, w przeciwnym bowiem razie nie mielibyśmy się czego bać, a wtedy instytucjonalna religia nie byłaby nam potrzebna.

Rozmawiając z Bogiem słyszałem głos, który określiłem jako „bezgłośny”. Nie był to głos męski, ale też nie kobiecy. Zapamiętałem jedynie, że był to najłagodniejszy, najdelikatniejszy, najczulszy i najmądrzejszy głos, jaki kiedykolwiek słyszałem. Pytasz, dlaczego to Ty nie zostałaś wybrana. Ależ zostałaś, Cindy. Wszyscy jesteśmy „wybrańcami” Boga. Nikt nie jest pominięty ani wykluczony. Niektórzy sami się wykluczają sądząc, że „to niemożliwe, aby coś takiego mogło ich spotkać”, albo że „nie są godni, nie zasługują na to”.

Pamiętam modlitwę, której nauczyły mnie zakonnice, kiedy jako chłopiec chodziłem do katolickiej szkoły. „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Tego typu modlitwy, nauczane przez różne religie, sprawiły, że miliony ludzi żyje w przekonaniu o swej niskiej wartości, stanowiącym dokładne przeciwieństwo tego, co Bóg chciałby, byśmy o sobie sądzili. Dlatego właśnie tak „wielu zostaje wezwanych, a tak niewielu siebie wybiera”. Ale nie rezygnuj, moja droga. Gra jeszcze nie skończona. Nikt nie może przewidzieć, czego będziesz w stanie dokonać, kiedy postanowisz uwierzyć, że jesteś jednak coś warta jako stworzenie Boże, a tak się składa, że Bóg nie tworzy bubli.

Przejdźmy teraz do kwestii pieniędzy i „bycia”. Chcę, żebyś zrozumiała, że za rok nadal tu będziesz. Za rok oboje wciąż będziemy żyć. Pytanie tylko - jak? Jeśli o mnie chodzi, wierzę, że będę żył w sposób nadzwyczajny, a to dzięki przejściu na taki poziom bycia, który pozwoli wieść cudowne życie wszystkim napotkanym przeze mnie po drodze ludziom. Czy możesz to samo powiedzieć o sobie, Cindy? Jeśli tak, to oboje nas czeka bardzo dobry rok.

Przestań więc w kółko pytać, „Co będziemy jeść? Co będziemy pić? W co się ubierzemy?”. Skieruj wzrok na Boga. Każdy dzień przynosi swój e własne problemy. „Ale szukajcie najpierw Królestwa Bożego, a wszystko inne będzie wam dodane. Bo tam skarb twój, gdzie serce twoje”.

Idź przez życie kochając Boga i czyniąc Boże dzieło, to znaczy obdarowując innych. To, czego sama pragniesz, daj drugiemu. Jeśli uważasz, że czegoś masz za

mało, oddaj to komuś, kto ma jeszcze mniej od ciebie. W ten sposób ogłosisz prawdę o sobie, która brzmi: „Ja jestem źródłem”, i dostąpisz błogosławieństwa. A wtedy obudzi się w tobie pamięć komórkowa, która natychmiast zacznie wyrażać tę prawdę w trwającej rzeczywistości.

Dobre czy złe duchy?

Drogi Neale, z całego serca dziękuję Ci za odwagę napisania książek Boga. Któż by nie chciał, by świat wyglądał tak, jak głoszą? Jest w nim wszystko, co trzeba. A teraz gdy sama go poznałam, komu mam o nim opowiedzieć? Wszystkim znanym mi ludziom trudno jest uwierzyć, że Bóg naprawdę do Ciebie przemówił.

Mam 27-letniego syna, który próbuje odnaleźć Boga. Gdyby przeczytał Rozmowy z Bogiem, z pewnością zrobiłby duży krok naprzód. Może kiedyś go oświeci i sięgnie po nie?

Neale, mam nadzieję, że zrozumiesz to, co pragnę Ci powiedzieć. W moim domu mieszkają dwa duchy. Nie wiem jednak, czy są to duchy złe czy dobre i nie daje mi to spokoju. Gdybyś pomógł mi znaleźć odpowiedź, bardzo by mi ulżyło. Pracuj w pokoju. Pragnąca jednego, zjednoczonego świata - Jeanette.

Droga Jeanette, to, czy Bóg naprawdę do mnie przemówił, czy też nie, to sprawa zupełnie nieistotna. Liczy się tylko mądrość zawarta w przesłaniu, które spisałem na kartach tej trylogii. Bardzo dobrze, że nie ponaglasz syna; niech sam zdecyduje, kiedy będzie gotowy, by sięgnąć po Rozmowy z Bogiem.

Jeśli chodzi o duchy, Jeanette, to powinnaś wiedzieć, że tylko Ty możesz zdecydować, czy są one „złe czy dobre”. Jeśli uważasz, że są złe, to takie właśnie są. I odwrotnie. Prawdą jest dla ciebie to, w co sama wierzysz.

Nawet jeśli są to złe duchy, w co nie wierzę, ale przyjmijmy, że tak jest, to i tak możesz je obezwładnić w jednej chwili. Wystarczy, że przestaniesz nazywać je złymi, a stracą moc, którą zwykle nadajesz wszystkim złym rzeczom. W ten sposób pozbawiasz je siły, którą one czerpią z Ciebie i wzbudzonego w Tobie lęku. Nie zapominaj, że strach to złudzenie udające rzeczywistość.

O duchach i demonach

Drogi Neale. Należę do ludzi, którzy słyszą, widzą lub czują zjawiska ponadnaturalne. Boję się, że mogą one być sprawką demonów. Odpędzam je od siebie w imię Wszechmocnego i zwykle dają mi spokój. W Rozmowach z Bogiem przeczytałam jednak, że diabeł nie istnieje.

Po co, w takim razie, odprawia się egzorcyzmy? Biblia opisuje historię, w której Jezus przepędza demony z opętanego chłopca. Wstępują one w pasące się nieopodal świnie, a te rzucają się ze stromego zbocza i toną w morzu (Mar. 5,11-13). Pastorzy i księża również miewają do czynienia z niewyjaśnionymi zjawiskami przepędzając demony z opętanych ludzi. Są też dusze, które błąkają się po Ziemi nie po to, by czynić zło, lecz by pomagać. Zdarzyło mi się doświadczyć i jednych, i drugich.

Jak poznać, które duchy są godne zaufania, a które nie? Wielu ludzi miało kontakt z takimi lub innymi duchami, dlatego uważam, że zjawiska tego nie należy ignorować. A zatem jeśli nie są to demony, to kto? Anioły? Dobre duchy?

A może raczej umęczone, zbłąkane dusze? Jak bowiem mają nie być umęczone, skoro nie mogą zaznać ukojenia i odpoczynku? Czy można im jakoś pomóc? Jakie od siebie odsunąć? Jak bronić się przed duszami stojącymi na początku swej drogi do oświecenia? Czym lub kim one właściwie są? Wdzięczna Wendy, Stillwater.

Droga Wendy, nie znam odpowiedzi na Twoje pytania. Nie padły one w Rozmowach z Bogiem, więc nie będę udawał, że doskonale rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. Wiem natomiast to, co Bóg powiedział mi na temat „diabła”. Szatan nie istnieje. A czy istnieje coś takiego jak „udręczone dusze”, błąkające się i siejące zamęt w fizycznym świecie? Nie mam pojęcia. A co bym zrobił, gdyby istniały? Kochałbym je, Wendy. Obdarzyłbym je najgłębszym uczuciem miłości i współczucia, jakie tylko potrafiłbym w sobie wzbudzić. Gdybym poczuł obecność takiej duszy w życiu moim lub drugiej osoby, poleciłbym im odejść - dokładnie tak, jak „nakazuję”, aby zaistniały wszystkie inne rezultaty w moim życiu. Bo wszystko jest moim własnym wyborem, ustaloną intencją. Wydałbym im to polecenie z miłością. A przede wszystkim i pokazałbym takim udręczonym duszom, że ani trochę się ich nie boję. Ty robisz to samo, jak sądzę, „przepędzając je w imię Wszechmocnego”. Różnica polega na tym, że ja „kochałbym je w imię Boga”. Miłość zawsze daje lepsze wyniki niż odrzucenie.

Czy rzeczywiście istnieje coś takiego, jak „demony”, które wstępują w ludzi, i które muszą być przepędzane przez pastorów i księży? Nie sądzę, choć wierzę, że niektórzy ludzie mogą tak myśleć, a przez to tworzyć rzeczywistość faktycznie sprawiającą wrażenie, że są „opętani”.

Nie ma takiej rzeczy, Wendy, której nie moglibyśmy sobie wmówić i uczynić z niej swojej rzeczywistości. Wspaniałym tego przykładem jest historia ukazana w filmie What Dreams May Come (Między niebem a piekłem), która pokazuje również, co się dzieje, gdy postanawiamy zwyczajnie zmienić zdanie.

Przykro mi, że nie mogę służyć pełniejszą czy dokładniejszą odpowiedzią na Twoje pytanie. Ale mam pomysł: może byś tak zwróciła się z nim do Boga? A przy okazji daj mi znać, czego się dowiedziałaś. Sam jestem ciekaw.

Czy istnieje zło?

Drogi Neale: Twoja książka uczy, że nie ma rzeczy „słusznych” i „nagannych”. A co z „dobrem” i „złem”? Czy na świecie istnieje prawdziwe zło? RJL, Escondido.

Tak, mój drogi RJL, istnieje, i powinniśmy być za to wdzięczni. Zło jest największym darem, jaki Bóg kiedykolwiek pozwolił nam sobie samym podarować. Raz jeszcze dokładnie przeczytaj RzB, a zrozumiesz dlaczego. Tymczasem drobna rada... nie zwalczaj zła złem, ale go też nie potępiaj. Raczej je błogosław i staraj się dostrzec w nim to, czym jest naprawdę - najwspanialszą, a właściwie jedyną w tym życiu okazję, aby być i doświadczać tego, Kim W Istocie Jesteś.

Ja nigdy nie potępiam żadnego człowieka, nie krytykuję miejsc ani sytuacji. Po prostuje zauważam i decyduję, czy to jest to, Kim Jestem. To wszystko, co robię. Kiedy już postanowię, Kim Pragnę Być w obliczu doświadczanego wydarzenia, spokojnie i jednoznacznie ogłaszam swój wybór i wyrażam go całym sobą.

Bywa, że nie jestem zadowolony z tego, co wybrałem, dlatego przy następnej okazji decyduję się na coś innego. Jeśli natomiast jakiś wybór mi się spodoba, w podobnych sytuacjach powtarzam go. Ale nigdy nie dyskwalifikuję żadnych doświadczeń, spotkań czy energii, które umożliwiają mi decydowanie i stawanie się tym, Kim W Istocie Jestem. Wiem, że dopóki nie zetknę się z tym, Kim Nie Jestem, nie mogę być tym, Kim Jestem. Dopóki nie stanę w obliczu zła (którym nie jestem), nie mogę być dobrem (którym jestem). Dopóki nie natknę się na chudzielca (którym nie jestem!) nie mogę być grubasem (którym jestem!). Nie mogę być „tym”, jeśli nie istnieje „tamto”! Żyjemy bowiem w świecie względności, w którym każda rzecz jest narzędziem wykorzystywanym w boskim doświadczeniu tworzenia i wyrażania tego, kim postanawiamy być.

Tak, RJL, na świecie istnieje zło. Zdecydowanie. Bez dwóch zdań. I dzięki za nie Bogu. Bo gdyby nie to zło, bylibyśmy niczym. Bo czym byłby lekarz, prawnik czy hydraulik, gdyby nie choroby, spory i cieknące krany? Czym byłbyś Ty, gdyby nie ja? Sam widzisz, że wszyscy jesteśmy świętymi partnerami. I dlatego nikt z nas nigdy nie powinien potępiać drugiego. Bo nie wiemy, jaką drogę obrała nasza dusza ani jakie realizuje zadanie. Czy tym razem działa jako nasz przyjaciel czy wróg? Pomocnik czy prześladowca? Kiedy w tych dwóch aspektach zobaczymy jedność, opadnie zasłona iluzji, odkryjemy tajemnicę, pojmiemy cel i zasadę funkcjonowania wszelkiego życia. A wtedy wszystko i wszystkich będziemy błogosławić i wychwalać pod niebiosa.

Cały ten wywód Rozmowy z Bogiem kwitują jednym prostym i zdumiewającym stwierdzeniem: Hitler poszedł do nieba.

Czy zemsta i szukanie sprawiedliwości to to samo?

Drogi Panie Walsch. Właśnie kończę czytać Rozmowy z Bogiem 1. Nie mam wątpliwości, że jeśli kiedykolwiek miałabym całkowicie je zrozumieć, to jedynie po wielokrotnym ich przeczytaniu (tak jak to sugeruje Bóg, On, Ona, Ono, Ty czy Ja!). Mam pytanie: na czym polega różnica pomiędzy pragnieniem zemsty a domaganiem się sprawiedliwości? Veda R., Pharr.

Droga Vedo, Boga nie można skrzywdzić ani obrazić, dlatego też Bóg nigdy nie szuka zemsty. Sprawiedliwość to bardzo ciekawe pojęcie, które pozwala „usprawiedliwiać” zemstę. Sprawiedliwość jest naszym ludzkim sposobem na odpłacanie „pięknym za nadobne”, wyrównywanie rachunków czy też chronienie siebie przed doznaniem kolejnej wyimaginowanej krzywdy. Bowiem każda krzywda jest wyimaginowana (tak jak całe fizyczne życie). Kiedy wydaje się nam, że zostaliśmy skrzywdzeni, bardzo często wyobrażamy sobie również, że aby krzywda mogła być „naprawiona”, ktoś musi za nią „zapłacić”. A przynajmniej uznajemy, że powinniśmy w jakiś sposób chronić się przed kolejną „krzywdą”. Na takim właśnie sposobie myślenia opiera się cały system zwany przez nas „wymiarem sprawiedliwości”. A taki sposób myślenia jest chory, ponieważ u jego podstaw leży prawda - która bynajmniej nie jest prawdą, lecz wierutnym kłamstwem - zakładająca, że wyrządzenie nam krzywdy czy szkody w ogóle jest możliwe.

Jedna z największych nauk głoszonych przez Jezusa mówi, że nawet śmierć nie jest w stanie nas pokonać, że wszyscy jesteśmy dziećmi Boga. Niestety, nauka ta zdaje się być zapomniana przez wszystkich prócz garstki mistrzów żyjących dziś na Ziemi. Tym, którzy uparcie tkwią w przekonaniu, iż nie jesteśmy potężnymi, nieśmiertelnymi istotami, dobrze zrobiłoby proste spostrzeżenie, że wszechświat posiada własny sposób na zachowanie we wszystkim równowagi. Sposobem tym jest zasada przy czyny i skutku, czyli naturalnej kolei rzeczy. Każda myśl, słowo i czyn niosą za sobą naturalne następstwa... a te same w sobie często są wystarczającą „karą”, o ile „kara” jest rzeczywiście tym, czego wymaga „sprawiedliwość”. Nikt, kto jest ucieleśnieniem Boga i pobożnie kroczy przez życie, nie ma najmniejszej potrzeby wymierzania tego, co nazywane jest „sprawiedliwością”. Bo, w gruncie rzeczy, sprawiedliwość jest po prostu pragnieniem, aby kogoś spotkało coś „złego”, ponieważ coś „złego” spotkało nas. Bóg wie, że Jego nie może spotkać nic „złego”, więc nie pragnie, aby coś „złego” kiedykolwiek spotykało innych! To naprawdę bardzo proste. A jednocześnie, przyznaję, nieco „wzniosłe”. Jest to poziom myślenia i doświadczania, do którego Bóg nieustannie nas zachęca.

Jak to w końcu jest z tym przebaczeniem?

Drogi Panie Walsch: Mam bardzo dużo pytań w związku z RzB, ale na razie ograniczę się do jednego. Nie przypominam sobie, żeby było w nich coś o wybaczaniu. Czy Bóg mówił coś na ten temat?

W chrześcijaństwie przebaczenie odgrywa ogromną rolę. Wiele z tego, co Pan głosi, przypomina poglądy zawarte w książce „ Course In Miracles „, a w niej przebaczenie jest niemal wszystkim. Pańska książka, jak dotąd, bardzo mi pomogła, choć w pewnych kwestiach prawdziwie mnie przeraziła. Doceniam Pańskie wysiłki. Tracey, Nowy Jork.

Droga Tracey, przykro mi, że książka prawdziwie Cię przeraziła. Jesteś pierwszą osobą, która mówi mi coś takiego. Może inni przestraszyli się tak bardzo, że wręcz bali się o tym powiedzieć! Ale nie martw się, Tracey, wybaczam Ci!

No dobrze, dość już tych żartów. Pytasz o potrzebę przebaczania. Wiedz, że w świecie Boga nie ma takiej potrzeby. Bóg nie ma czego „wybaczać”. Konieczność wybaczenia oznaczałaby, że możemy zrobić coś takiego, co obraziłoby Boga, a tak nie jest. Boga nie da się obrazić z tej prostej przyczyny, że w żaden sposób nie można Go skrzywdzić ani zranić. Nie możesz „zranić uczuć” Boga. Nie możesz „zniszczyć” Boskiego „poczucia własnej wartości”. No i, oczywiście, nie możesz uszkodzić Boskiego ciała. Skoro nie istnieje możliwość wyrządzenia krzywdy ani zranienia, nie ma czego wybaczać. A dlaczego właściwie nie możemy Boga zranić? To bardzo proste. Dlatego, że Bóg niczego od nas nie chce i nie potrzebuje. To prawda. Bóg nie oczekuje od nas niczego, a już najmniej tego, żebyśmy Go czcili i to jeszcze w jakiś konkretny, sztywno określony sposób. Inaczej mówiąc, Bóg kocha nas miłością bezwarunkową. Cokolwiek zrobimy, nie potępi nas. Bo On nigdy nie „potępia”, On błogosławi.

Czy to oznacza, że w swym życiu nie musimy korzystać z narzędzia, jakim jest przebaczenie? W swej wspaniałej powieści Love Story Erie Segal napisał: „Kto kocha, nigdy nie musi mówić 'przepraszam'„. Miał całkowitą rację. Zanim jednak osiągniemy tak wysoki poziom mistrzostwa i zrozumienia, możemy skorzystać z przebaczenia jako potężnej „pomocy naukowej”. Pozwoli nam ono „odpuścić” wszelkie żale i skupić się na dalszym życiu. Prawdę powiedziawszy, przebaczenie może być jednym z najpotężniejszych narzędzi transformacyjnych.

Prawda jest taka, że nas również nie można skrzywdzić ani zranić. Po prostu o tym nie wiemy. Tkwimy w pułapce „niepamięci”, zapominamy, Kim W Istocie Jesteśmy, i pozwalamy, by iluzja skrzywdzenia i zranienia wydawała się nam tak bardzo rzeczywista. Dopiero gdy w następstwie tego, co nazywamy fizyczną „śmiercią”, powracamy do królestwa absolutu, przekonujemy się, że nikt nigdy nas nie skrzywdził, że wszystko to sobie „wymyśliliśmy”.

W tym „wymyślaniu” staliśmy się tak dobrzy, że wszystko, co wymyślamy, wydaje się nam jak najbardziej autentyczne. Ale autentyczne nie jest. I w momencie przejścia z tego świata na tamten w pełni zdamy sobie z tego sprawę. W tej samej chwili przebaczymy wszystkim całe zło jakiego – w naszej wyobraźni - wobec nas się dopuścili, by już w następnej zrozumieć, że nawet to nasze przebaczenie jest niepotrzebne, ponieważ nie ma ofiar ani oprawców, tylko boski proces, który trwa. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej i lepiej to zrozumieć, przeczytaj wydaną przez Hampton Roads Publishing książkę Duszyczka i Słońce.

To, co niektórych może w tym wszystkim przerażać, to obawa, że skoro nikomu nie trzeba niczego wybaczać, skoro Bóg nikogo za nic nie „karze”, to wszyscy mogą robić, co tylko im się żywnie podoba. To z kolei wywołuje w ich umysłach obraz czystego chaosu, ludzi ogarniętych amokiem i wyrządzających sobie nawzajem straszliwe krzywdy. Obraz taki jest skutkiem założenia, że wszyscy rodzimy się źli, więc pozbawieni kontroli i groźby kary, zachowywalibyśmy się okropnie.

Tymczasem jest wręcz przeciwnie. Przekonały się o tym istoty wysoko rozwinięte, kiedy wreszcie przestały się bać i zrezygnowały z systemu praw i zewnętrznej kontroli, tak bardzo podobnego do panującego na naszej planecie. Ich strach był kiedyś tak wielki, że wymyślili Boga mściwości i kary, i wierzyli w takiego Boga, tak jak my, przez wiele tysięcy lat, aż w końcu odkryli, że nie jest im potrzebny. My właśnie zaczynamy to odkrywać.

Sprawiedliwość dla wszystkich?”

Błagam Cię, Neale, pomóż mi! Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Bóg pozwala, aby zło unikało kary. Zawsze wierzyłam w sens powiedzenia, „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. Tylko ta myśl trzymała mnie przy życiu po tym, jak ja i moja rodzina doznaliśmy ze strony innych ludzi jawnego okrucieństwa, bezwzględności i poniżenia. Wierzyłam, że przyjdzie taki dzień, kiedy oni sami dostaną to, na co zasłużyli. A teraz co? Powinnam uwierzyć, że ich uczynki mają im ujść bezkarnie? Czy to możliwe? Czyż nie jest k rolą Ojca karcenie swych dzieci? Dlaczego ludziom uchodzi płazem krzywdzenie innych? Wiem, że dusza nie umiera, ale czy nie można jej zranić? A może zranić można jedynie ciało i serce, uczucia? Nie wydaje mi się to w porządku. Należę do ludzi, którzy uważają, że życie powinno być, i jest, sprawiedliwe. A jeśli nie, to co my tu w ogóle robimy? Po co Bóg miałby nas sprowadzać na niesprawiedliwy świat? A karma? A sprawiedliwość? Sprawiedliwość dla wszystkich? Co mam robić? Donna, Milford.

Moja droga Donno, piszesz, że przy życiu trzyma Cię jedynie świadomość tego, że ci, którzy Cię skrzywdzili, w końcu „dostaną za swoje”. Wybacz, Donno, ale nie wygląda to najlepiej. Wydaje mi się, że powinnaś przemyśleć swoje poglądy na temat świata, życia i prawdziwego źródła największej radości. Pomyśl o przebaczeniu, Donno. To przebaczenie, a nie zemsta, przyniesie Ci radość i ulgę.

Pytasz, czy powinnaś uwierzyć, że „złe” uczynki mają uchodzić „bezkarnie”. Tak, Donno, uwierz w to. Kto bowiem miałby wymierzać karę? Bóg? A kogo Bóg miałby karać? Nie istnieje nikt poza Bogiem! W ten sposób Bóg musiałby karać samego siebie! i Coś jeszcze Ci powiem, Donno. W RzB księga 3 znajduje się wyraźne stwierdzenie, że „to, czego inni przez ciebie doświadczają, któregoś dnia stanie się twoim doświadczeniem”. Wyjaśnijmy sobie jednak jedną rzecz. To nie będzie żadna kara. Ani karma. Doświadczysz tego z własnej i nieprzymuszonej woli. Można więc przyjąć, że nikt nie ucieknie przed skutkami swych czynów, a to dlatego, że sam tak postanowi.

Na tym polega proces ewolucji - boskie istoty sprowadzają na siebie doświadczenia, które same stworzyły, dzięki czemu mogą dogłębnie poznać całość doświadczenia, aby dowiedzieć się i ponownie postanowić, kim i czym naprawdę są.

Przejdźmy do następnego pytania. Duszy rzeczywiście nie można zranić. Dusza niczego nie chce, niczego nie potrzebuje, a zranić można jedynie tę sferę bytu, która ma potrzeby i oczekiwania. Dlatego też nie można zranić Boga, i dlatego Bóg nie ma powodu nas „karać”.

Tak, Donno, życie nie jest „sprawiedliwe”. Ale nie jest też niesprawiedliwe. Życie po prostu jest. To my nazywamy różne rzeczy tak albo inaczej. Nawiasem mówiąc, na przestrzeni dni, lat czy stuleci nasze zdanie co do trafności nadanych im nazw ulega zmianie. Kilka wieków temu uważaliśmy, na przykład, że wieszanie czarownic albo palenie ich na stosie, jest jak najbardziej „w porządku”, więc robiliśmy to, tak jak chociażby w Salem w stanie Massachusetts. Takie „słuszne” traktowanie tych kobiet usprawiedliwialiśmy powołując się na Biblię. Dziś już nie palimy ludzi na stosie. Zamiast tego smażymy ich na krześle elektrycznym. I wielu z nas powołuje się przy tym na Biblię. (Chociaż sam papież, niech go Bóg błogosławi, odwiedzając ostatnio Amerykę jasno i wyraźnie dał do zrozumienia, że żadna chrześcijańska interpretacja nauki Jezusa nie byłaby w stanie tego usprawiedliwić.)

Widzisz więc, Donno, że „w porządku” jest to, co sama za takie uznajesz. Chciałabyś, żeby życie było „sprawiedliwe” tak jak Ty rozumiesz „sprawiedliwość”? Powiem Ci, co możesz zrobić. Zacznij działać. Stwórz to w swojej rzeczywistości, sprowadź do otaczającego cię świata. Wszyscy możemy to zrobić poprzez zaszczepianie wyższego poczucia duchowości w sferze polityki i rządów. I tak oto zatoczyliśmy koło, Donno. Znaleźliśmy się w tym samym punkcie, w którym zaczyna się Twój list. Mam nadzieję, że przyłączysz się do nas, nowo powstającej drużyny, pragnącej sprawić, by zaczęły się tu dziać pewne bardzo ekscytujące rzeczy. Dzięki, że napisałaś.

Rozdział 8

Śmierć i umieranie

Śmierć nie istnieje.

Śmierć jest wytworem naszej wyobraźni. Jest częścią naszej mitologii, ale nie uniwersalną prawdą.

Żyjemy wiecznie. Zawsze byliśmy, jesteśmy teraz i zawsze będziemy jak najbardziej żywi. Nie możemy nie żyć, ponieważ to, czym jesteśmy, to samo życie, przejawiające się pod różnymi postaciami. Jesteśmy tym, czym jest Życie. Życie jest tym, czym jesteśmy my.

Jesteśmy także tym, czym jest Bóg. Bóg jest także tym, czym jesteśmy my.

Jesteśmy także tym, czym jest Radość. Radość jest także tym, czym jesteśmy my.

Bóg, Radość, Zycie. Te słowa są jednoznaczne. A żeby zrozumieć tajemnice wszechświata, dodaj do tej listy jeszcze jedno słowo: swoje imię.

Bóg, Radość, Życie, Neale. Te słowa są jednoznaczne.

Bóg, Radość, Życie, Anna. Te słowa są jednoznaczne.

Bóg, Radość, Życie, Roger. Te słowa są jednoznaczne.

Wybierz jakiekolwiek imię, swoje albo cudze. Dodaj je do tej listy i przyjmij do świadomości, że wszystkie te słowa są jednoznaczne.

Pytanie o aborcję

Drogi Panie Walsch: Uważam RzB za wielce inspirujące. Dziękuję, że podjął Pan w nich kwestie dotyczące życia, miłości, sukcesów! Interesuje mnie jednak Pański pogląd na temat aborcji. Jacąueline, Tucson.

Droga Jaqueline, tak się dziwnie składa, że większość adresowanych do mnie pytań dotyczy homoseksualizmu lub przerywania ciąży. Wygląda na to, że ludzie naprawdę chcą się dowiedzieć, co o tych sprawach sądzi Bóg, by móc rozstrzygnąć te kwestie raz na zawsze.

Przede wszystkim chcę żebyś wiedziała, że Bóg nie osądza takich (ani żadnych innych) zachowań. Dlatego też nikogo nie spotyka za nie kara Boska. Jeśli więc ktoś poszukuje Boga sądzącego, potępiającego i karzącego, będzie zawiedziony Bogiem, który ze mną rozmawiał. Poza tym wszelkie zachowania uznawane są przez nas za „dobre” lub „złe” w zależności od tego, kim i czym usiłujemy być. Oznacza to, że każdy wartościujący sąd, jaki tu, na Ziemi wydajemy, opiera się na systemie wartości zbudowanym specjalnie po to, by służył naszym osobistym celom. System ten nie ma nic wspólnego z obiektywnym ustaleniem, czy coś jest „słuszne” czy „naganne”, „dobre” czy „złe” - jest całkowicie subiektywny. Pozwolę sobie podać kilka przykładów.

Uczeń college'u chce wstąpić do szkolnej drużyny zapaśniczej. Trener mówi mu jednak, że jest zbyt wątły, i że jeśli chce trenować zapasy, musi najpierw „nabrać trochę ciała”. Radzi chłopakowi, by włączył do swej diety banany i koktajle mleczne. Tymczasem dwie przecznice dalej, w szkole baletowej, nauczycielka strofuje uczennicę: „Moja droga, z pewnością nie zatańczysz w tym sezonie w 'Dziadku do orzechów', jeśli trochę nie schudniesz. Musisz natychmiast skończyć z bananami i koktajlami mlecznymi!”.

Więc jak to w końcu jest? „Dobrze” się opychać bananami i koktajlami, czy „źle”? Okazuje się, że to zależy od tego, kim próbujemy być.

Weźmy inny przykład. Policja w Omaha, w stanie Nebraska, aresztuje kobietę za coś, co ledwie tydzień wcześniej robiła w Reno, w stanie Nevada, i co nikomu tam nie przeszkadzało. Kobieta ta, zawodowa prostytutka, ze zdziwieniem odkrywa, że prostytucja, sama w sobie, wcale nie jest „zła”, że to lokalna społeczność czyni pewne zachowania „dopuszczalnymi” lub „niedopuszczalnymi”.

Czy coś jest „dobre” czy „złe” zależy także od tego, i kiedy się wydarzyło. Kiedyś, wcale nie tak dawno temu, w Nowej Anglii, palenie czarownic na stosie uważane było za „dobre” i całkowicie legalne. Dziś uznawane jest za „złe” i całkowicie nielegalne. A czy coś się zmieniło? Nic, poza umiejscowieniem w czasie.

Najświętszy Kościół rzymsko-katolicki przez całe stulecia głosił, że jedzenie mięsa w piątki jest grzechem. j Aż nagle w 1952 r., czy coś koło tego, papież ogłosił coś innego. Od tego czasu jedzenie mięsa w piątki przestało być „złe”. Określenia „dobre” i „złe”, „właściwe” i „niewłaściwe” są więc, jak widać, pochodnymi czasu i geograficznego położenia.

Czy aborcja jest „zła”? Patrząc obiektywnie, nie. A czy służy idei naszego najwyższego dobra? To zależy od tego, kim próbujemy być. Czy chodzi nam o ratowanie życia matki nienarodzonego dziecka? A może staramy się odwrócić skutki aktu przemocy, w tym wypadku gwałtu? Albo chcemy zastosować aborcję jako metodę kontroli urodzin? Odpowiedź nie będzie taka sama we wszystkich przypadkach. Każdą podejmowaną w życiu decyzją tworzymy i wyrażamy w oparciu o to, Kim W Istocie Jesteśmy, i co o sobie myślimy. Jako jednostki i jako całe narody, jako poszczególne społeczeństwa i jako cała ludzka rasa. Uczestniczymy w ciągłym procesie definiowania siebie. Każdy nasz wybór jest w istocie samookreśleniem. Każda decyzja jest aktem stworzenia. A tworzymy samych siebie.

Żeby jednak nasze rozważania nie minęły się z Twoim jasno postawionym pytaniem, przejdźmy do tego, co ja osobiście myślę na temat przerywania ciąży. Nie zdecydowałbym się na wykorzystanie aborcji jako metody kontroli urodzeń. Wybrałbym urodzenie dziecka, a potem, gdybym uznał, że nie dam rady go wychować, albo że nie stać mnie na zapewnienie mu godnego życia, poszukałbym dla niego rodziny zastępczej. Z drugiej strony, w przypadku gdyby ciąża stanowiła zagrożenie dla życia matki, opowiedziałbym się raczej za przeprowadzeniem aborcji. Gdyby moja 13-letnia córka została brutalnie zgwałcona i zaszłą w ciążę, również nie upierałbym się przy tym, by urodziła to dziecko. Jest też kilka innych przypadków, w których jak sądzę, uznałbym przerwanie ciąży za dopuszczalne.

Tak, wiem, łatwo jest tak sobie siedzieć i obserwować to wszystko z daleka. Poza tym, nawet gdybym chciał, nie mogę spojrzeć na tę sprawę z kobiecego punktu widzenia, wszak nie jestem kobietą. Mogę jedynie definiować samego siebie. Nie mogę - nawet nie powinienem próbować - określać innych.

Tymczasem tak właśnie robią wszelkie systemy prawne. Poprzez nasze prawa określamy siebie jako społeczeństwo. Ale czy powinniśmy? Wydaje mi się, że nie. Wszystkie prawa są nienaturalne, gdyż dążą do narzucenia wszystkim poglądów, które właściwie wyznaje jedna konkretna osoba (lub konkretna grupa osób). Prawo jest sposobem na wywoływanie sztucznych następstw, podczas gdy naturalne konsekwencje każdego działania powinny najzupełniej wystarczać.

W naszym społeczeństwie naturalne konsekwencje nie wystarczają, a to dlatego, że jesteśmy barbarzyńcami. Widok umierających w męczarniach ludzi, życie ulatujące z nich na naszych oczach, to wszystko nie wystarcza, aby powstrzymać nas od zabijania. Nasze prymitywne j społeczeństwo gloryfikuje wręcz pokazywanie śmierci, przedstawia ją w najdrobniejszych szczegółach na ogromnych ekranach kin, wnosi ją w zacisza domowych salonów. Z kolei wszelkie detale aktu miłosnego są na ekranach zakazane, a gdy już się pojawiają, to połowa społeczeństwa podnosi krzyk „świętego” oburzenia. Bo sceny krwawego morderstwa w filmie to jeszcze można zrozumieć, ale seks, na miłość Boską, co to, to nie.

W społeczeństwach prawdziwie oświeconych nie obowiązują żadne prawa. Każde zarządzenie jest tam przejawem samostanowienia, każdy przepis samookreśleniem.

Większości ludzi trudno to pojąć. A jednak takie światy istnieją (patrz RzB księga 3). Nie wiem, czy można to uznać za odpowiedź, jakiej ode mnie oczekiwałaś, ale Twój list wywołał we mnie właśnie takie refleksje.

Gdy umiera maleńkie dziecko

Cześć, Neale. Właśnie przeczytałam Twoją cudowną, ciepłą i podnoszącą na duchu książkę. Sześć tygodni temu straciłam swojego maleńkiego synka i od tego czasu rozpaczliwie szukałam odpowiedzi na dręczące mnie pytania, aż w końcu trafiłam na RzB. Nie do końca rozumiem jednak pewną kwestię, stanowiącą, jak mi się wydaje, zasadniczą tezę książki, a mianowicie, że sami tworzymy własną rzeczywistość. Piszesz, że jeśli się czegoś chce, przywołuje się nie to, czego się pragnie, a jedynie doświadczenie „chcenia”. A przecież gdy ludzie mówią, na przykład, że chcą być zdrowi, nie chodzi im o odczuwanie braku, czyli „chcenia” zdrowia, lecz o doświadczanie bycia zdrowym! Rozumiem, że na tym polega „układ”, „prawo” wszechświata, ale większość ludzi o tym nie wie i przez to nie może żyć pełnią życia.

Czuję, że naprawdę muszę (i chcę) wiedzieć, że mój synek ma się dobrze. Czy przez to, że chcę otrzymać jakiś znak, tylko odsuwam go od siebie? Książka Hello from Heaven mówi, że modlitwy, prośby o znak (a więc „domaganie się”, „znaku”) pomagają w jego uzyskaniu. Sama już nie wiem, co o tym myśleć.

Próbuję odnaleźć w swym życiu sens, poszukuję odpowiedzi na wiele pytań. Nigdy jednak nie udało mi się nawiązać świadomej, dwustronnej rozmowy z Bogiem, nigdy też nie zdarzyło mi się otrzymać pisemnych odpowiedzi (w ogóle jakichkolwiek ewidentnych odpowiedzi), mimo że również pisuję do Niego/Niej listy i często się modlę. Pozdrawiam, Andrea.

Witaj Andreo, droga przyjaciółko... bardzo mi przykro z powodu żalu, jaki musisz odczuwać po stracie dziecka. Chciałbym bardzo jakoś Cię pocieszyć. Mogę Cię zapewnić, że Twój synek czuje się wspaniale. Naprawdę nie mógł się znaleźć w lepszym miejscu. Nigdzie nie byłby równie szczęśliwy. Otaczają go pełne miłości ramiona Boga Ojca/Matki, Bogini, której cząstka objawia się w każdym przychodzącym na świat dziecku.

Twój syn to błogosławiona istota, która pojawiła się, aby doświadczyć właśnie tego, czego doświadczyła, i umożliwić Tobie doświadczenie właśnie tego, czego doświadczyłaś, a potem, tak szybko jak się pojawiła, odeszła, kontynuując doświadczanie życia wiecznego. Ty, jako jego matka, byłaś dla niego wielkim błogosławieństwem. Ofiarowałaś mu to ziemskie życie, a on bardzo dobrze rozumie i docenia wartość tego daru i nigdy nie zapomni miłości, jakiej doświadczył w Twoich matczynych ramionach.

Wasze dusze są ze sobą połączone od zawsze. To nie pierwszy taniec, jaki razem zatańczyliście, i z pewnością nie ostatni. Spotkacie się jeszcze nie raz. Bądź spokojna i ciesz się świadomością, że role jakie tym razem odegraliście były wam idealnie przydzielone. Pozwoliły wam przypomnieć sobie dokładnie to, co musieliście wiedzieć, żeby zrobić krok naprzód w swej drodze ku temu, Kim W Istocie Jesteście. W świecie Boga wszystko jest doskonałe i nic nie dzieje się bez określonego celu i znaczenia.

Chciałbym, abyś zrozumiała, że uparte wypatrywanie, „domaganie się” znaku od syna, pragnienie nawiązania z nim jakiegoś kontaktu, na nic ci się nie przyda. Twoje dziecko jest pewnie bardzo zdziwione widząc, że z jakiegoś powodu nie jesteś w stanie usłyszeć tego, co cały czas, różnymi możliwymi sposobami - może nawet za pomocą tego listu - usiłuję ci przekazać.

Nie daj się złapać w pułapkę swego pragnienia i nie zamieniaj go w „potrzebę”. Lepiej „odpuść sobie i wpuść Boga”. Bez względu na to, co przeżyłaś, pozwól Bogu czynić cuda w Twoim życiu - takie jak cud uzdrowienia, cud mądrości, cud miłości. Proś Boga nie o to, aby usłyszeć syna, lecz aby Twój syn usłyszał Ciebie.

Zapewnij go o swej miłości, nieustającym oddaniu (czemu dałaś już wystarczające dowody) i gotowości do uwolnienia go z więzienia swoich pragnień. Pozwól mu odejść, ruszyć ku następnym wielkim przygodom, niech się już dłużej o Ciebie nie martwi. Powiedz mu, że z Tobą wszystko w porządku, że „sobie poradzisz”. Bo on właśnie to chciałby usłyszeć. Stanie się wtedy zupełnie wolny. Będzie do Ciebie często przychodził i niech te wizyty oznaczają dla Ciebie płynącą ze wspomnień radość, a nie ból. Będzie obecny w Twych uczuciach, myślach i snach, a w Twoim sercu zawsze będzie rozbrzmiewało jego ciche gaworzenia i słowa, których nie zdążył się nauczyć, ale które zawsze odbijały się w jego oczach, słowa powtarzane w każdej chwili zarówno w tamtym, jak i obecnym życiu: „Kocham cię, mamusiu”.

A wtedy, pozbywszy się potrzeby „trzymania go przy sobie” i obdarzywszy go wolnością, jaką obdarzyć mogą tylko rodzice, dalej żyj własnym życiem, w jego najpełniejszym wymiarze, bo przecież są jeszcze inni, by ich kochać, poznawać, koić ich smutki. Jesteś szlachetną i odważną kobietą, cudowną i pełną wewnętrznego piękna. Świat czeka na Twój nieustannie ofiarowywany dar. Proszę, nie odmawiaj mu tego.

Trwająca chwila jest dla Ciebie wielkim podarunkiem od Boga. Wykorzystaj ją do stworzenia i urzeczywistnienia najwspanialszej wersji najwznioślejszej wizji siebie. I zamiast pozostawać w nieutulonym żalu z powodu utraty dziecka, nie przestawaj dostrzegać, wybierać i doświadczać daru, który od niego otrzymałaś oraz cudu jego ciągłej obecności w Twoim życiu. Ten dar będzie o sobie przypominał za każdym razem, gdy obdarzysz kogoś bezwarunkową miłością. Będziesz kochać w imieniu swego syna, i swoim własnym. Bo Ty i on stanowicie jedno. Wzruszyła mnie Twoja otwartość, Andreo. Czuję się zaszczycony, że zechciałaś podzielić się ze mną tak osobistą sprawą. Bądź pozdrowiona.

Straciłam dwoje z moich dzieci

Drogi Neale: Mam Ci tak wiele do powiedzenia, że nie wiem od czego zacząć. Niedawno poznany przyjaciel dal mi dwie części Rozmów z Bogiem i książki te w znaczący sposób wpłynęły na moje życie. Księga 1 przywołała w mej pamięci dawne przekonania, które jeszcze jako dziecko uważałam za niepodważalne prawdy. Pod wpływem różnych nacisków powoli zapominałam o tych prawdach i choć w głębi duszy ciągle w nie wierzyłam, stopniowo nabierałam pewności, że wszystko we mnie jest złe. Wyszłam za mąż za człowieka, dla którego najważniejszą rzeczą było to, jak on i jego rodzina postrzegani są przez otoczenie. Moje małżeństwo okazało się pomyłką. Wytrwałam w nim piętnaście lat wychowując czwórkę nadzwyczajnych dzieci. W końcu zrozumiałam, że ten związek mnie zabija i zdecydowałam się na rozwód.

Przez pierwsze miesiące nasze życie było prawdziwą idyllą, ale wkrótce sytuacja zaczęła się zmieniać. Było w tym dużo mojej winy; znów poczułam się młoda i chciałam jeszcze skorzystać z życia. Zrodził się we mnie bunt, nie zawsze wychodzący na dobre moim dzieciom. Pogłębiło to konflikt pomiędzy mną a moją najstarszą córką, która pomimo moich gorących próśb zdecydowała się w końcu zamieszkać z ojcem i jego nową partnerką. Wkrótce potem, kąpiąc się w sadzawce, zaraziła się jakimś wirusem, a po ośmiu tygodniach intensywnego leczenia zmarła. Trudno opisać smutek i poczucie winy, jakie wówczas odczuwałam. Jakby tego było mało, wokół zaczęły krążyć plotki (podsycane przez mojego byłego męża), że przyczyniłam się do śmierci córki podając jej zbyt duże dawki leku, co oczywiście było całkowitą bzdurą. Ludzie jednak zwykle wierzą w to, w co chcą wierzyć, a ich straszliwe pomówienia jeszcze bardziej pogarszały mój stan psychiczny.

Próbowałam żyć dalej najlepiej jak mogłam, mimo to pogrążałam się w stanie coraz większego przygnębienia. Posłałam pozostałą trójkę do szkoły z internatem, sprzedałam dom na Południu i zamieszkałam w naszej letniej posiadłości w górach stanu Nowy Jork, żeby być bliżej dzieci. Imałam się różnych zajęć, aż w końcu jedynym sposobem na przetrwanie i utrzymanie domu, stało się wynajmowanie pokoi gościom. Depresja nie dawała jednak za wygraną i wkrótce, po nieudanej próbie samobójstwa, znalazłam się w szpitalu.

Lekarze ostrzegali mnie, że jeśli w tym stanie wrócę do swego górskiego domu, to w ciągu sześciu miesięcy albo znów wyląduję w szpitalu albo rzeczywiście się zabiję. Przeprowadziłam się więc do innego stanu. Dzieci zdążyły już skończyć szkołę i prowadziły samodzielne życie. Wydawało się, że wszystko zaczyna się wreszcie jakoś układać. Aż nagle, dokładnie w tydzień po swoich 27. urodzinach, w wypadku spowodowanym przez pijanego kierowcę, zginął mój cudowny, dobry i niezwykle utalentowany syn. Dlaczego tak się stało? Jaki był w tym Boski plan?

Kiedy zmarła moja córka, jakimś cudem udało mi się nawiązać z nią kontakt. Wybaczyłyśmy sobie nawzajem wszystkie przykrości i nieporozumienia. Powiedziała mi, że wszystko, co opowiadałam swym dzieciom o wydarzeniach po śmierci, to prawda, tyle że całość jest milion razy wspanialsza. Zapewniła mnie, że jest szczęśliwa i zawsze będzie moim aniołem stróżem. Jak więc mogła dopuścić do śmierci mojego syna? Dlaczego, na miłość Boską to się musiało stać? Od tego czasu minęło już prawie osiem lat, a ja wciąż szaleję ze złości i bólu.

Latem zeszłego roku stwierdziłam, że w moim życiu nie ma nic dobrego i muszę je zmienić. Zamieszkałam niedaleko mojej najmłodszej córki i rzuciłam się w wir pracy. Staram się zacząć żyć na nowo. Myślę, że tym razem, z pomocą Twoich książek, uda mi się. Chociaż książki te wydają mi się mocno przesłodzone, wiele z tego, o czym mówią, jest prawdziwe i słuszne (jak czuję sercem i duszą), ale nie znajduję w nich wytłumaczenia dla tych straszliwych i bolesnych wydarzeń. Czy to miała być dla mnie kara za te parę okropnych lat folgowania przyjemnościom? A może spłata karmicznego długu za grzechy popełnione w poprzednim życiu?

Trudno jest mi uwierzyć, że sama „wybrałam” to wszystko, co się wydarzyło. Nikt chyba nie mógłby być tak okrutny. Czytając książkę When Bad Things Happen to Good People poczułam się trochę podniesiona na duchu, nie mogłam jednak oprzeć się wrażeniu, że Boga nic a nic nie obchodzą nasze codzienne zmagania i problemy, że jesteśmy dla Niego tym, czym dla nas mrówki. A to z kolei wyraźnie kłóci się z tym, w co zawsze wierzyłam (i czego uczyłam moje dzieci), że Bóg obecny jest w każdej rzeczy, od źdźbła trawy aż po najjaśniejszą gwiazdę. Jeśli więc nadal mam w to wierzyć, muszę pogodzić się z myślą, że Bóg jest nieświadomy naszych tragedii i nie dba o nas, a jest to dla mnie dość trudne ze względu na osobiste cuda, których doświadczyłam.

Proszę więc, jeśli słyszysz Boga a On ciebie, spytaj Go, dlaczego? Dlaczego?! Pomóż mi znaleźć odpowiedź, która zdejmie ze mnie ten straszliwy ciężar i pozwoli żyć dalej. Żadne wyświechtane frazesy nie są w stanie mnie pocieszyć. Potrzebuję konkretnej odpowiedzi. Proszę! Z wyrazami szacunku, Cynthia.

Droga Cynthio, twój list bardzo mnie poruszył i postaram się odpowiedzieć Ci najlepiej, jak potrafię.

Oto jak ja rozumiem opisaną przez Ciebie sytuację. Twoje dzieci, jeszcze zanim się urodziły, umówiły się, że razem pojawią się na Ziemi i razem ją opuszczą. Już wcześniej ich dusze wielokrotnie się spotykały. Wspólnie się śmiały, wspólnie płakały, wspólnie kroczyły przez wieczność.

Choć Ty zapewne odbierasz to inaczej, zapewniam Cię, Cynthio, że to prawda. Kiedy córka odeszła do tego wspaniałego miejsca, które Ci opisała, duszę Twego syna przepełniła taka tęsknota, jakiej ani Ty, ani ja nie bylibyśmy w stanie ogarnąć.

Nie potrafię powiedzieć, jak bliskie stosunki łączyły tę dwójkę za życia, wiem natomiast jak silna więź łączyła ich od samego początku czasów. Kiedy więc jedno odeszło, jedyne, co pozostało drugiemu, to zrobić to samo. Nie możesz więc winić córki, że, jak to określiłaś, „dopuściła do śmierci” brata. Ona pozwoliła mu jedynie dokonać wyboru. Nie starała się go powstrzymać, ani w żaden i sposób nie próbowała zapobiec wypadkowi, ponieważ sprzeciwiłaby się tym wolnej woli drugiej osoby, a czegoś takiego dusza znajdująca się „po drugiej stronie” nigdy by nie zrobiła.

Pragnę Cię zapewnić, że obie te dusze są teraz dużo szczęśliwsze, niż kiedykolwiek w życiu je widziałaś. Znów razem tańczą. Znów razem się śmieją. Ich jedynym pragnieniem jest teraz to, abyś przestała się zadręczać i uwolniła się od bólu, gniewu i żalu.

Twierdzę też z całą stanowczością, że to, co się stało, nie ma nic wspólnego z karą. W żadnym stopniu nie przyczyniły się do tego „lata folgowania przyjemnościom”.

Jak bowiem jasno mówią Rozmowy z Bogiem, Bóg nie zsyła na nas kar, lecz błogosławieństwa.

Wiem, że trudno jest Ci uwierzyć, że sama „wybrałaś” to, co się stało. Oczywiście, nie zrobiłaś tego świadomie. Jednak na poziomie nadświadomości zgodziłaś się dać swym dzieciom dar bycia razem, tak jak wcześniej dałaś im dar życia. Ostatecznym rezultatem obu tych doświadczeń, choć w pewnym sensie dla Ciebie bolesnych, była wielka radość.

Na tym polega ich wspólny wielki plan. Już wcześniej wielokrotnie razem pojawiali się na Ziemi i jeszcze wielokrotnie razem się pojawią. Próbować zrozumieć ten plan to jakby próbować zrozumieć płatek śniegu. Jedyne, co można zrobić, to podziwiać jego cudowny wzór. Nie ma sensu płakać, kiedy się roztopi. Lepiej po prostu cieszyć się pięknem, które, choć na krótko, wniósł w nasze życie.

Piszesz, że nie możesz oprzeć się wrażeniu, że Boga nic a nic nie obchodzą codzienne zmagania i problemy Jego ludzi. Rozmowy z Bogiem mówią na ten temat to samo, co When Bad Things Happen to Good People. Rzecz nie w tym, że Bóg o nas nie dba. Bóg dba o nas tak bardzo, że w tworzeniu wybranej przez nas rzeczywistości pozostawia nam całkowicie wolną wolę. Niczego nam nie narzuca. Gdyby sugerował nam jakiekolwiek wybory, nasza wola nie byłaby wcale wolna: żylibyśmy według planu, na który nie mielibyśmy żadnego wpływu. To nie jest życie odpowiednie dla oświeconych istot, szybko poczulibyśmy się zaniepokojeni i nieszczęśliwi. Podobnie jak zaniepokojone byłyby nasze dzieci, gdybyśmy bez przerwy mówili im, co mają robić, chronili je przed popełnieniem najdrobniejszego błędu, pilnowali, żeby nie zrobiły sobie najmniejszej krzywdy, czy wręcz unikały wszelkich możliwych doświadczeń związanych z ewentualnym zagrożeniem. Gdybyśmy właśnie tak je traktowali, wkrótce uciekłyby od nas jak najdalej. Bo ludzka dusza pragnie wolności. Nie chce żyć pod kloszem, pozbawiona możliwości doświadczenia tego, co Ojciec uzna dla niej za niewskazane. RzB wyjaśniają, że „twoja wola dla ciebie jest wolą Boga” i właśnie w tym stwierdzeniu zawarta jest odpowiedź na Twoje pytanie, Cynthio. Przepraszam, że prowadziłem Cię do niej tak okrężną drogą, chciałem jednak pokazać Ci sedno tego zagadnienia. Mam nadzieję, że zdołasz odzyskać radość wiedząc, że wszystko w Twym życiu układa się dokładnie tak, jak powinno, abyś mogła być i wybierać, ogłaszać i stawać się, wyrażać i wypełniać to, Kim W Istocie Jesteś. Załączam wyrazy miłości i Boskiego błogosławieństwa. Dziękuję, że napisałaś i otworzyłaś przede mną swą duszę.

O stracie bliskiej osoby... i życiu po śmierci

Drogi Neale: Kilka lat temu straciłam brata i wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Chuck miał dopiero 27 lat! Nie ma dnia, żebym o nim nie myślała, wszystko, na co spojrzę, przypomina mi go. Nic nie ma już dla mnie znaczenia. Nie potrafię otrząsnąć się z przygnębienia. Możesz mi jakoś pomóc? Sheila.

Droga Sheilo, przykro mi z powodu straty, jakiej doznałaś, i rozumiem Twój smutek. Ale może to, co chcę Ci powiedzieć, pomoże Ci nadać obrazom twoich wspomnień nieco jaśniejszych barw, a wtedy, patrząc na nie, nie będziesz już taka smutna.

Przede wszystkim musisz wiedzieć, że Chuck nie umarł; śmierć jest kłamstwem, fikcją, i nigdy, przenigdy nie nadchodzi. To pierwsza sprawa, którą Twoja Jaźń musi przyjąć za nadrzędną prawdę, żeby to, co dalej powiem, miało w ogóle jakiś sens. Sprawa druga, jeśli założymy, że Chucka wcale nie spotkało to, co nazywasz „śmiercią”, musimy się zastanowić gdzie on teraz jest, co robi, i czy jest szczęśliwy.

Najpierw odpowiemy na ostatnie pytanie. Chuck nigdy nie był szczęśliwszy ani radośniejszy, niż w chwili zakończenia swego ziemskiego życia. W tym momencie raz jeszcze poznał największą wolność, najwspanialszą radość, najwyższą prawdę. Prawdę o własnej istocie i jej jedności ze Wszystkim, Co Jest. W tej najdonioślejszej - w niebie i na Ziemi - chwili, skończyło się jego poczucie oddzielenia, nastąpiło ponowne połączenie z Całością Wszechrzeczy. Taką chwilę powinno się świętować, nie opłakiwać. Smucimy się, bo nie mamy pełnej świadomości tego, co naprawdę się stało, a poza tym doświadczamy przemożnego uczucia osobistej straty.

Po okresie naturalnej i całkiem zrozumiałej żałoby, na którą powinniśmy sobie pozwolić, przychodzi czas na wybór pomiędzy dalszym trwaniem w żalu i rozpaczy, a odwołaniem się do szerszej świadomości i wyższej prawdy, która pozwoli nam wreszcie się uśmiechnąć na myśl o odejściu bliskiego człowieka, choćby zbyt wczesnym i nagłym, bo w Boskim rozkładzie nic nie odbywa się zbyt wcześnie i nagle, wszystko rozgrywa się o najwłaściwszej dla siebie porze.

Wybór drugiej z tych możliwości pozwala nam cieszyć się z tego daru, jakim życie Chucka było dla wszystkich, z którymi się zetknął, i z cudu jego istnienia i miłości,

który przecież nadal trwa. Dzięki temu Chuck staje się całkowicie wolny. I tu wracamy do pierwszego z trzech postawionych wcześniej pytań: Gdzie jest teraz Chuck?

RzB księga 3 objawiły mi, że w świecie absolutu, w którym przebywa Bóg, wszyscy jesteśmy wszędzie. Nie ma w nim „tu, ani „tam”, jest „wszędzie”. W ludzkiej terminologii oznacza to, że możemy przebywać jednocześnie w dwóch, trzech lub większej liczbie miejsc. Jesteśmy tam, gdzie chcemy być i doświadczamy tego, czego chcemy doświadczać. Na tym bowiem polega natura Boga i wszystkich Boskich istot. A czego, między innymi, postanawiamy doświadczać? Jedności i empatii ze wszystkimi, których kochamy, czyli tego samego, co odczuwaliśmy przebywając w cielesnej postaci.

Oznacza to, że Chuck ciągle Cię kocha, i to nie w jakimś abstrakcyjnym, lecz jak najbardziej rzeczywistym sensie. Kocha cię miłością żywą, która nie może umrzeć i nigdy nie umrze. A ta wieczna, nieustająca miłość sprawia, że Chuck (część istoty będącej Chuckiem) przychodzi do Ciebie za każdym razem, gdy o nim myślisz. Bowiem duchowa istota nie może się oprzeć, i nigdy się nie opiera, ogromnej sile przyciągania, z jaką działa na nią myśl kochającej ją osoby. Chuck jest przy Tobie choćby teraz, kiedy nie przestając myśleć o nim czytasz ten list. Jeśli dostatecznie się wyciszysz i otworzysz na tę chwilę, to może poczujesz jego obecność... może nawet go „usłyszysz”.

Prawda ta dotyczy wszystkich ludzi na całym świecie i wyjaśnia tak liczne przypadki „wizyt z zaświatów”, o których opowiadają bliskie zmarłym osoby i których psychiatrzy, duchowni, lekarze i różnego rodzaju uzdrowiciele, mający z takimi relacjami coraz częściej do czynienia, nie usiłują już kwestionować.

Często bywa tak, że istota, którą sprowadza do nas każda nasza myśl o niej, pojawia się otoczona aurą miłości i empatii, jest całkowicie otwarta na nasze uczucia. To otwarcie pozwala jej dokładnie określić, co czujemy, czego doświadczamy. Jeśli myślimy o niej ze smutkiem, bólem i żalem, ona o tym wie. A ponieważ jest teraz czystą miłością, będzie chciała uleczyć nasz smutek, nie może bowiem tego nie chcieć.

I odwrotnie, jeśli myślimy o zmarłej osobie radośnie i uroczyście, istota tej osoby wyczuwa naszą radość i wie, że z nami wszystko w porządku. Czuje, że jest wolna i może się zwrócić ku swej kolejnej wielkiej przygodzie. Bez obawy, będzie do nas wracać. Przybędzie za każdym razem, gdy o Niej pomyślimy. Tylko że Jej wizyty będą teraz wesołymi pląsami wspomnień, cudownymi przebłyskami zespolenia, krótkimi, lecz pełnymi blasku chwilami szczęścia, promiennymi uśmiechami. A po każdej z tych wizyt, istota ukochanej osoby będzie odlatywać ciesząc się Twoją miłością oraz czcią, jaką darzysz Jej życie, czując się spełniona w kontakcie z Tobą, choć w żadnym wypadku nie bliska swego końca.

Starając się pomóc nam uleczyć swój żal i smutek, zakończyć okres żałoby, istota ukochanej osoby nie cofnie się przed niczym. Wykorzysta każdy możliwy sposób, zastosuje każdą metodę, użyje każdego środka (być może będzie nim list od nieznajomego, taki jak ten), aby przekazać nam wiadomość o nieustającej radości, jaką przeżywa w miejscu obecnego pobytu oraz prawdę o doskonałości życia i przechodzenia z jednego wymiaru w drugi.

W chwili gdy gotowi jesteśmy pochylić czoło przed tą doskonałością, uwalniamy duchową istotę, duszę

ukochanej osoby, pozwalamy jej ulecieć w niewypowiedzianie cudowną wyższą rzeczywistość, zachowując jednocześnie wdzięczność za jej obecność w naszym życiu, tę wcześniejszą, w cielesnej postaci, tę obecną i tę wieczną. Raduj się więc, świętuj, bij pokłony! Porzuć żal, zapomnij o smutku, bo w istocie nikomu nie stała się żadna krzywda. Myśl z uśmiechem i łzami, ale łzami radości, o cudzie tego, Kim Jesteśmy, tego, kim jest Chuck, i o niewysłowionej miłości Boga, który to wszystko dla nas stworzył. Raduj się, Sheila. Daj sobie, Chuckowi i wszystkim waszym bliskim największy z możliwych dar: dar radości zastępującej smutek, szczęścia przezwyciężającego ból tęsknoty, szczerej wdzięczności i prawdziwego spokoju.

To, że Chuck żył blisko Ciebie i że nadal, nawet teraz, jest przy Tobie, należy do przejawów Boskiego błogosławieństwa, które nigdy Cię nie opuszcza. Na razie, Sheila. Bądź Tym, Kim W Istocie Jesteś. I uśmiechnij się. To właśnie zrobiłby Chuck.

Samobójstwo - duchowy punkt widzenia

Drogi Panie Walsch: Zastanawiam się, czy nie mógłby Pan zapytać Boga o samobójstwa. Jestem pielęgniarką w szpitalu psychiatrycznym i często mam do czynienia z ludźmi z tendencjami samobójczymi. Chciałabym im pomóc, ale nie wiem jak. Szczerze oddana, Judy.

Drogi Panie Walsch: W styczniu 1996 r. mój syn zabił się strzelając sobie w głowę. Pańska książka Rozmowy z Bogiem bardzo mi wtedy pomogła. Czy mógłby Pan napisać więcej na temat samobójstwa? Dziękuję, Marilyn.

Moje drogie Judy i Marilyn, dziękuję, że zechciałyście do mnie napisać. Często otrzymuję listy z pytaniami o samobójstwo i zawsze w takich przypadkach odsyłam zainteresowanych do wyjątkowej publikacji mojej przyjaciółki, Annę Puryear z Logos Center w Scottsdale. Annę jest autorką nadzwyczajnej książki Stephen Lives, która odpowiada na wszelkie pytania, jakie kiedykolwiek padły z ust osób opłakujących kogoś bliskiego, zmarłego śmiercią samobójczą. Polecam tę książkę wszystkim, a w szczególności tym, którzy w ten sposób stracili kogoś, kogo kochali.

Chciałbym też podzielić się z Wami tym, co sam wiem na ten temat. Śmierć nie istnieje, a więc to, o czym mówimy jest jedynie zmianą formy życia. Nie ma w tym żadnej „zbrodni”, nie ma więc też i kary. Sądzę, że dusza postanawia zamieszkać w fizycznym ciele po to, by wykorzystać je jako narzędzie w tworzeniu kolejnego wielkiego doświadczenia tego, Kim Jest W Istocie. Opuszczając ciało po prostu kończy to doświadczenie. Oczywiście, może wstąpić w inne ciało i zacząć wszystko od początku. Najczęściej jednak nie robi tego od razu, lecz daje sobie trochę czasu na przemyślenia i rozważania związane ze swym ostatnim wcieleniem. Z duszą osoby, która popełniła samobójstwo, nie dzieje się nic strasznego. Jeśli ktoś myśli inaczej, dobrze zrobi porzucając to przekonanie. Z drugiej strony jednak, nie należy też odczytywać tego jako zachęty do targnięcia się na własne życie. Po prostu taka jest prawda. Są ludzie, którzy wcale nie chcą usłyszeć na ten temat prawdy, może więc moje słowa nie wszędzie spotkają się z aprobatą. Nie mogę jednak rozpowiadać czegoś, co jak wiem jest fałszem, a głoszenie, że Bóg karze osoby, które postanawiają zakończyć własne życie, byłoby niczym innym jak rozpowszechnianiem kłamstwa.

Ludziom decydującym się zakończyć swe życie w wymiarze fizycznym, w większości przypadków chodzi o to, aby przerwać ból, którego nie chcą już dłużej znosić. Okazuje się jednak, że ich cierpienia emocjonalne, w przeciwieństwie do fizycznych, nie znikają w momencie opuszczenia przez nich ciała. Ludzie ci muszą radzić sobie z nimi dalej, mogą jednak liczyć na cudowną pomoc, nie są pozostawieni sami sobie. Marilyn, Twój syn jest otoczony miłością i czuje się doskonale tam, gdzie obecnie przebywa. Przeczytaj koniecznie książkę Annę Puryear Stephen Lives. Annę to prawdziwy skarb, istny cud. Możesz do niej również napisać. Podaję adres P.O. Box 12880, Scottsdale, AZ 85267-2880.

Są chwile, że chcę się zabić.

Drogi Panie Walsch: Mam już dość życia. Są chwile, że myślę o samobójstwie. Jestem już naprawdę zmęczona, chciałabym przestać istnieć jako człowiek. Czy to prawda, że śmierć wcale nie oznacza końca istnienia? Czy nawet wtedy, gdy umrę, nadal pozostanę istotą ludzką? Mayumi, Bethesda.

Droga Mayumi, samobójstwo wcale nie zakończy obecnej „gry życia”, a jedynie przedłuży ją w sposób, który prawdopodobnie uznałabyś za jeszcze mniej pożądany niż aktualnie rozgrywana przez ciebie partia. Nie możemy uciec przed tą grą, gdyż sami ją tworzymy, bez wzglądu na to, w jakim wymiarze akurat gramy (w postaci cielesnej czy też jakiejś innej).

Jest to prawda, którą odkryjesz, jak tylko opuścisz obecny obszar doświadczania. Dlatego warto stawić czoło tworzonej przez siebie sytuacji już w momencie jej tworzenia. Odkładanie tego na później na nic się nie zda.

Rozumiem, że można mieć czasem ochotę „skończyć z tym wszystkim”. Uczciwie przyznaję, że sam przeżywałem takie chwile w życiu. Ale potem dowiedziałem się, że wszystko, co się dzieje, tworzę sam i mam ku temu konkretny powód. We wszystkim ukryty jest jakiś Boski cel. Spójrz na siebie, zobacz jak wzrastasz, jak się rozwijasz dzięki doświadczeniu, które właśnie przeżywasz. Zrobiłem tak, kiedy sam znajdowałem się na rozdrożu, a teraz widzę jaki związek miało tamto cierpienie z tym, jak dalej potoczyło się moje życie.

Bóg się troszczy, Ty też powinnaś

Drogi Panie Walsch. Przez wiele lat zadawałam te same pytania czując, że ani trochę Boga nie obchodzę. Bardzo często myślałam o samobójstwie, a raz, kiedy miałam 18 lat, o mało ze sobą nie skończyłam. Cierpiałam straszliwe psychiczne męki i w pewnym momencie zupełnie przestało mi zależeć na życiu. Dużo łez wylałam prosząc Boga, by wskazał mi drogę do prawdy. Kiedy przeczytałam Pańską książkę, wszystko się zmieniło. Jestem bardzo wdzięczna Bogu, że za Pańskim pośrednictwem odpowiedział na moje pytania. Ta książka została napisana właśnie dla mnie. Sabina.

Dziękuję za tak szczery, wzruszający list. Pozostaje mi jedynie wyrazić swe zadowolenie, że książka okazała się dla Ciebie pomocna. Staraj się teraz przekazywać

innym to, czego się z niej nauczyłaś, a być może Twój ból w końcu zamieni się w radość. Bóg troszczy się o Ciebie i dlatego sprawił w Twym życiu cud. Ty możesz okazać się chodzącym cudem dla innych. Ocieraj ich łzy, niech znów „zacznie im zależeć”, tak jak Tobie zaczęło. Wszystko nabierze wtedy sensu, a Ty zrozumiesz, dlaczego doświadczałaś tylu cierpień.

Czy zabijanie można czymkolwiek usprawiedliwić?

Drogi Neale: Twoja książka bardzo mi się podobała. Czytając ją miałam wrażenie, że zawarte w niej przesłanie pochodzi z Boskiego źródła... poza jednym zdaniem! Zdanie to wydaje się całkowicie zaprzeczać absolutnej Boskiej miłości i zupełnie nie pasuje do reszty tekstu. Może to rodzić pewne wątpliwości co do prawdziwości całego przesłania.

Na stronie 130 znajduje się piąte z „Dziesięciu Przyrzeczeń”, które brzmi: „...nie zabijesz (nie zadasz z rozmysłem śmierci, bez powodu)....chyba że wymagać tego będzie najwyższe dobro”. Słowa ta poraziły mnie niczym piorun! Również w jednym z numerów wydawanego przez siebie miesięcznika wyraźnie oświadczyłeś, że rzeczywiście uważasz, iż naszym świętym prawem, wręcz moralnym obowiązkiem, jest zabijanie ludzi po to, by sami więcej nie zabijali! Stwierdzenie to ogromnie mnie wzburzyło, gdyż w głębi duszy odnoszę wrażenie, że słowa te wcale nie pochodzą od Boga, zostały dodane przez Ciebie.

Zdajesz sobie zapewne sprawę z tego, że w imię Boga zamordowano i poddano torturom więcej ludzi na Ziemi niż z jakiegokolwiek innego powodu! A każdy, kto mordował,

był święcie przekonany, że ma do tego prawo, że zabijanie jest wręcz jego obowiązkiem, ponieważ Bóg, rzecz jasna, stoi po jego stronie! Jedną z podstawowych zasad, w które zawsze wierzyłam, jest to, że życie to wartość absolutnie święta, której nikt nikomu nie ma prawa odebrać! Gandhi, Jezus i Martin Luther King to tylko niektórzy z wielkich mistrzów, którzy uczyli jak opierać się przemocy samemu jej nie stosując. Sam przecież wiesz, że przemoc rodzi przemoc, i że w ten sposób nie da się wiele osiągnąć.

Dużo potężniejsza jest moc miłości i modlitwy, dlatego nie ma najmniejszej potrzeby grozić komukolwiek, że jeśli nie przestanie zabijać, to sam zostanie zabity, a co dopiero wprowadzać tę groźbę w czyn! Owszem, zło istnieje, ale nigdy nie uda nam się zwalczyć go innym złem. Zabijając dołączamy do zabójców, zniżamy się do ich poziomu. Kochając ich możemy pomóc im się podnieść. Ci, których oni zabili, tak naprawdę nie zostali unicestwieni. Jesteśmy istotami wiecznymi, które tu, na Ziemi, odgrywają jedynie swoje role.

Skoro cały pozostały tekst książki wydał mi słuszny i prawdziwy, jak to możliwe, że znalazł się w niej jeden króciutki dopisek - słowa „chyba że wymagać tego będzie najwyższe dobro” dodane po zwrocie „nie zabijesz” - z którym pod żadnym pozorem zgodzić się nie mogę! Wiem, że Bóg jest absolutną miłością i nigdy, w żadnych okolicznościach, nie uznałby pozbawiania drugiej osoby życia za usprawiedliwione.

Założenie, że w tak zwanych „pewnych okolicznościach” zabijanie jest dopuszczalne, uważam nie tylko za błędne, ale wręcz za niebezpieczne. Na świecie toczy się tyle okrutnych, niekończących się wojen, a to właśnie dlatego, że jak sądzą ich uczestnicy, służą one „świętej i słusznej sprawie”. A ów krótki dopisek w Twojej książce, zamiast gasić wojny, jeszcze je podsyca. Czy rzeczywiście o to Ci chodziło?

Większość ludzi uważa zabijanie za „usprawiedliwione” w sytuacji zagrożenia życia swojego lub swoich bliskich, lecz taka reakcja również ma swe źródło w strachu. Gdyby ktoś groził, że skrzywdzi lub zabije mnie albo moją rodzinę, jako jedynej broni użyłabym, jak mi się wydaje, modlitwy i miłości. Gdyby to nie pomogło, uznałabym, że widocznie nadszedł dla mnie i dla moich bliskich czas na opuszczenie tego świata i przeniesienia się w inny wymiar. Najlepszą obroną jest brak obrony. W wolnej chwili poczytaj trochę o Gandhim. Albo, jeszcze lepiej, przeczytaj sobie własną książkę. To wszystko jest w niej zawarte! Wszystko można sprowadzić do zaledwie dwóch czynników: miłości i lęku. Zabijanie zawsze będzie wynikiem lęku, który stanowi odwrotność miłości, zaprzeczenie Boga, i dlatego nigdy nie może być uznane za „słuszne”. Boskie jest jedynie to, co podtrzymuje życie, a zatem nigdy nie uwierzę w to, że Bóg czasami, w ogóle, pozwala zabijać! Joannę, Bend.

Droga Joannę, poruszyłaś trudny i kontrowersyjny problem. Rozumiem, że może on budzić Twój niepokój. Zagadnienie to od wielu wieków dzieli różnych szlachetnie myślących ludzi, prezentujących w tej sprawie całkowicie odmienne zdania. RzB księga 1 poruszają tę kwestię co najmniej w trzech miejscach. Jak podkreśla sama książka, nie powinno się rozpatrywać żadnego z komentarzy na ten temat w oderwaniu od całości tekstu. Moim zdaniem, wyrażone w niej stanowisko w tej sprawie jest \ w kontekście całego przesłania Rozmów z Bogiem jak najbardziej zrozumiałe, słuszne i zgodne z tym, Kim Jestem.

Sprawdźmy, co wynika z tego kontekstu.

Po pierwsze, nic nie jest „dobre” ani „złe”. Po drugie, tworzymy samych siebie takimi, jakimi chcemy być,

określając swe stanowisko w różnych sprawach, choćby takich, jak ta. Po trzecie, ponieważ nikt nie osądza wyniku tego tworzenia, niemożliwe jest uznanie jakiegokolwiek stanowiska za błędne. Po czwarte, pozwolić dręczycielowi nadal dręczyć, wcale nie jest wyrazem miłości, ani do niego, ani do siebie samego. Po piąte, zgodnie z kodeksem moralnym, który sami ustanowiliśmy (we wszechświecie żaden kodeks moralny nie istnieje), mamy prawo położyć kres czemuś, co nas dręczy. Po szóste, co książka dobitnie podkreśla, nasz najwyższy kodeks moralny zbudowany jest w oparciu o zasadę równych sił. Oznacza to, na przykład, że nie wali się nikogo po głowie kijem baseballowym za to, że ukradł w supermarkecie egzemplarz jakiegoś wieczornego dziennika.

Z drugiej strony, jeśli ktoś, na naszych oczach, zabija nasze dzieci, nie wydaje się niemoralne powstrzymanie go w sposób odpowiedni do sytuacji, nawet przez zabicie go, skoro nic innego do niego nie przemawia.

Niepowstrzymanie takiego osobnika z powodów rzekomo pacyfistycznych mogłoby umożliwić mu zabijanie i torturowanie innych dzieci, w innych domach, a to oznaczałoby przecież jeszcze większą przemoc i niesprawiedliwość. Z pewnością nie tylko w ten sposób może zareagować ktoś, kto pragnie kierować się tylko miłością. Jest jeszcze przecież miłość do dzieci. Czy naprawdę lepiej nie robić nic, aby przerwać cierpienie dzieci, po to, by okazać miłość napastnikowi? Nie tylko strach, ale i miłość może nas skłonić do krzyknięcia „dosyć tego!”. Książka mówi, że miłość (nawet w stosunku do dręczyciela) nie oznacza pozwolenia na dręczenie innych. A skoro przemawia do niego tylko zasada równych sił, należy uznać, że to nie ty, ale on sam zdecydował o poziomie mającej nastąpić wymiany zdań.

Jeszcze jedno w Twoim liście, Joannę, bardzo mnie zaintrygowało. Piszesz, że wolałabyś raczej na własnych oczach pozwolić zginąć swym dzieciom niż użyć równej siły, by je obronić, „uznając, że widocznie nadszedł dla Ciebie i Twoich bliskich czas na opuszczenie tego świata i przeniesienia się w inny wymiar”. Czyż to samo nie dotyczy również napastnika? Skoro uważasz, że nie ma śmierci, a jedynie zmiana formy życia, dlaczego wolałabyś, żeby to właśnie życie Twoich dzieci, a nie zabójcy, zmieniło swą postać? Jakie Boskie prawo tego wymaga?

Mówiąc krótko, Joannę, wzbranianie się przed popełnieniem czegoś, co uważasz za „złe”, a co powstrzymałoby drugą osobę przed popełnieniem czegoś, co uważasz za „złe”, odbiera sens całej Twojej definicji „zła”. Chciałbym, żebyś jeszcze raz przeczytała to stwierdzenie i głęboko je przemyślała.

Podobne stwierdzenie pada w RzB. Książka głosi, że czasami musimy łamać pewne zasady po to, by w ogóle zachowały jakieś znaczenie. Żeby być tym, Kim Jesteśmy, musimy czasem odejść od tego, Kim Jesteśmy. Jeśli na przykład to, Kim Jesteś, to osoba „nastawiona pokojowo”, to w sytuacji, gdy inni „burzą pokój” zabijając twoje dzieci, matkę, żonę i przyjaciół, możesz postanowić przywrócić pokój powstrzymując napastników. Jeśli to, Kim Jesteś, to osoba o spokojnym i łagodnym sposobie mówienia, czasem zmuszony jesteś podnieść głos, żeby móc wrócić do zwykłego, łagodnego tonu.

Historia, jak dalej głoszą RzB, niejednokrotnie stawiała ludzi przed podobnymi decyzjami. Wielu dobrych mężczyzn i kobiet podejmowało walkę zbrojną, decydując tym samym, że są ludźmi pragnącymi pokoju. Wcale nie chcieli okazywać tego w taki sposób. To nie oni wymyślili taki plan działania. Jego autorami byli Hitler, Saddam Husajn, Slobodan Miloszević, szaleńcy wdzierający się nocą do sypialni ich dzieci. Czy należy potępiać tych ludzi za to, że nie mając innego wyboru potraktowali rozsierdzonych napastników ich własną bronią? Czy zabici szaleńcy stają się „bardziej martwi” niż dobrzy ludzie, którzy po śmierci „nadal żyją w innym wymiarze”? Wydaje mi się, że nie. Nie zapominaj, że jak sama zresztą stwierdziłaś, nikt nie zostaje naprawdę „zabity”, tylko jego życie zmienia swą postać. Pozostaje jedynie zdecydować, czyje to będzie życie.

Niewątpliwie z tego właśnie powodu książka ostatecznie stwierdza, że to, co robimy czy wybieramy, jest właściwie bez znaczenia. Wszystkie nasze wybory sapo prostu aktem tworzenia siebie, a możemy być kim tylko zapragniemy. Jeśli postanawiasz Być Tym, Kto bezczynnie patrzy, jak mordują jego rodzinę, bo szanuje cudze życie i nigdy nie odebrałby go nikomu, nawet mordercy, to wyłącznie twoja sprawa, twój wybór. Ja w każdym razie okazałbym szacunek wobec życia w zupełnie inny sposób.

Dziękuję Ci, Joannę, za otwartość i odwagę w podjęciu tej trudnej kwestii. Twój list skłania do rozważań, które przydadzą się każdemu, stawiając fundamentalne pytanie: Czy energia zwana miłością mogłaby kiedykolwiek usprawiedliwić odebranie życia?

W tym miesiącu ma zapaść wyrok w sprawie Johna Bementa. Może on trafić za kratki na całe 15 lat albo... zostać warunkowo zwolniony. Jaki stawia mu się zarzut? Zabójstwo. Kto był ofiarą? Jego żona.

Jego sprawa należy do tych najtrudniejszych, najbardziej kontrowersyjnych. Rodzi pytania, nad którymi, jak sądzę, wszyscy powinniśmy się zastanowić. John Bement utrzymuje bowiem, że jego żona, Judith Bement, poprosiła go, by pomógł jej w odebraniu sobie życie. Córka Judith, Cynthia, twierdzi, że tak właśnie było. Natomiast jej druga córka, Susan, ma w tej kwestii całkowicie inne zdanie. Nie było jej przy matce, gdy ta z pomocą Johna Bementa odchodziła z tego świata, lecz stanowczo utrzymuje, że Judith wcale nie chciała tej nocy umierać.

Susan tak bardzo przejęła się tą sprawą, że w tajemnicy nagrała rozmowę, którą w obecności siostry przeprowadziła ze swym ojczymem trzy dni po śmierci matki. Włączywszy niepostrzeżenie magnetofon, poprosiła go wówczas, by dokładnie opowiedział jej, jak umarła matka i jaki on miał w tym udział. - Muszę to wiedzieć; nie daje mi to spokoju - wyjaśniła. Kasetę z nagraną rozmową zaniosła później na policję. Ojczym został oskarżony o zabójstwo. Podczas rozprawy nie chciał zeznawać. - Sprawiłem już wszystkim wystarczająco dużo kłopotów - wyjaśnił swemu obrońcy. - Chciałbym, żebyśmy się mogli z tego wreszcie otrząsnąć. Nie chcę więcej o tym mówić.

Cynthia, która była świadkiem przygotowań mających pomóc jej matce odejść z tego świata, słyszała, jak Judith instruowała męża, by pokruszył tabletki uspokajające i antydepresyjne i zmieszał je z budyniem waniliowym. Kiedy potem karmił matkę tym budyniem, zachęcała ją, by „otwierała usta i połykała podawane porcje”.

W sądzie zeznała, że John ze wzruszeniem powtarzał wtedy żonie: „Judy, zastanów się; przecież nie musimy tego robić”.

- Ojciec wcale nie chciał, żeby matka umarła. Naprawdę nie chciał - mówi Cynthia. - Ja też tego nie chciałam. Ale, jak twierdzi Cynthia, jej matka doskonale wiedziała, czego chce.

Judith Bement była kiedyś energiczną, pełną życia kobietą. Po 33 latach małżeństwa z Johnem zapadła na chorobę Gehriga, która niszczy komórki nerwowe mózgu i rdzenia kręgowego. Nie ma na nią lekarstwa. Gdy choroba osiągnęła zaawansowane stadium, Judith przytyła 25 kilogramów. Stopniowo traciła zdolność poruszania się; przez pewien czas jeździła na wózku, a potem uległa całkowitemu paraliżowi. Jej ręce i stopy wciąż były spuchnięte, twarz obrzmiała.

- Choroba zupełnie ją wyniszczyła – powiedziała Cynthia. - Nie mogła z nią już dłużej walczyć.

Bliscy przyjaciele Judith byli podobnego zdania. Podczas procesu kilkoro z nich zeznało, że Judith błagała ich, żeby pomogli jej w popełnieniu samobójstwa.

- Niektórzy powiedzieliby pewnie: „Mogliście przecież się nie zgodzić, oddać ją gdzieś do hospicjum” -
mówi Cynthia. - Owszem, mogliśmy. Ale bardzo ją kochaliśmy. I jeśli przyszłoby nam ponownie wybierać, oboje, ja i ojczym, uczynilibyśmy dla niej to samo.

Susan pozostaje jednak nieugięta. - Jeśli ktoś cierpi, to trzeba go pocieszyć, a nie namawiać do samobójstwa - mówi.

To wszystko prowadzi do postawienia pytania, czy ktokolwiek z nas, o ile stworzy mu się ku temu okazję, ma prawo decydować o tym, kiedy i w jaki sposób umrze. Czy sami możemy określać moment, w którym uznamy, że mamy już dosyć, że nasze życie stało się tak męczące, a rola, jaką odgrywamy w życiu innych tak minimalna, że dalsza egzystencja w fizycznym ciele jest dla nas bezsensowna czy wręcz nie do wytrzymania?

Takie pytanie powinniśmy zadać sobie jako cała ludzka społeczność. Czy John Bement dopuścił się zabójstwa? Czy może dotrzymał danego żonie przyrzeczenia, że będzie ją kochał, wspierał i szanował (podobnie jak jej pragnienia)? Według Rozmów z Bogiem, miłość kieruje się zasadą: „To, czego dla siebie pragniesz, staje się również moją wolą”. I to właśnie, jak twierdzą RzB, mówi Bóg.

Zgadzasz się z tym? A może John Bement rzeczywiście zasłużył tym, co zrobił, na karę, tak ludzką jak i Boską?

Opowieść o przeżyciach na granicy śmierci

Drogi Neale: Przypuszczam, że nie cierpisz na brak listów od czytelników Rozmów z Bogiem, lecz mimo to czuję się zobowiązana przyłączyć do nich swój głos. Mam za sobą bogate przejścia, w tym całe lata samotności, nienawiści do samej siebie i obezwładniającej depresji, prowadzącej do różnych przewlekłych chorób, „zatruwającej” życie. Podczas jednej z wielu poważnych operacji, które przechodziłam, przez 16-20 minut znalazłam się w stanie śmierci klinicznej. Doświadczyłam wówczas czegoś, co zwykle określa się mianem przeżyć na granicy śmierci, a co całkowicie odmieniło moją świadomość i sprawiło, że nie jestem już Tym, „Kim Byłam”.

Podczas swej podróży poza ciało widziałam, jak lekarze próbują mnie reanimować a następnie, gdy czas mijał a ich wysiłki wciąż okazywały się bezskuteczne, słyszałam, jak zastanawiają się nad tym, jaką przyczynę śmierci przedstawić mojej rodzinie. Dzięki oświeceniu doznanemu podczas tego doświadczenia zrozumiałam naturę czasu, odkryłam ludzkie możliwości poznania; przekonałam się, że wiedza jest nieograniczona. W jednej chwili zdołałam pojąć zasady funkcjonowania wszechświata i, co najbardziej niesamowite, doznałam czegoś, co mogę określić jedynie jako poczucie bezwarunkowej miłości, czyli po prostu miłości bez wymagań.

Spotkałam się także ze Świetlistą Istotą, Bogiem - co dla mnie, osoby niewierzącej, było prawdziwa gratką - który bardzo dobrze mnie znał i kochał mnie w sposób tak doskonały i pełny, że nie sposób tego opisać. Ta Boska Istota doskonale wiedziała, że nie wierzyłam w Jej istnienie i że będę się opierać przed koniecznością powrotu do swego ciała, a mimo to kochała mnie. Kolejnym wielkim odkryciem, jakiego dokonałam podczas swej podróży, okazało się to, że Boskie Źródło wykazywało się wspaniałym poczuciem humoru i że niezmiernie podobało Mu się moje.

Ta relacja z moich przeżyć na granicy śmierci jest oczywiście bardzo skrótowa. Nie piszę po to, żeby rozwodzić się na temat wpływu, jaki to doświadczenie miało na moje dalsze życie. Przede wszystkim pragnę tu wyrazić to, że przez wiele lat szukałam słów, zapisanych czarno na białym, w których mogłabym rozpoznać głos spotkanego wówczas Boga. Udało mi się to dopiero teraz. W Rozmowach z Bogiem zawarta jest Boska energia. To naprawdę ten sam język, ta sama bezwarunkowa miłość, i wreszcie to samo poczucie humoru, które pamiętam ze swego doświadczenia. Kiedy czytałam RzB, na przemian śmiałam się i płakałam. Czułam się, jakbym wracała do domu.

Tak jak wielu innych ludzi borykam się w życiu z bolesnymi stratami, trapią mnie różne lęki. Wciąż jeszcze nie doszłam do siebie po rozpadzie mojego małżeństwa, mam kłopoty finansowe. Nie wiem, co mnie czeka, wiem tylko, że muszę wywiązać się z pewnej świętej umowy. Nie zamykam więc serca, a mój duch jest wciąż w gotowości.

Wiem bowiem, że tym, jaką ukazuję się każdego dnia, daję świadectwo „Wszystkiego, Czym Jestem”.

Przeżycie na granicy śmierci nauczyło mnie też, że nic nie dzieje się przypadkiem, czego najlepszym dowodem było pojawienie się w moim życiu Twojej książki właśnie wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebowałam.

Dziękuję, że mogłam podzielić się z Tobą swoimi przeżyciami i wyrazić wdzięczność za to, że przyłożyłeś rękę do powstania tych wspaniałych książek. Niech otacza Cię Kochające Światło i Radosna Energia, Jill, Rochester.

Droga Jill, dziękuję, że postanowiłaś podzielić się z nami wszystkimi swą cudowną historią. Zastanawiam się, czy Ty, a także inni autorzy podobnych listów, zechcielibyście rozważyć możliwość prowadzenia zajęć w ośrodkach głoszących przesłania RzB. Ośrodki takie powstają na całym świecie w odpowiedzi na potrzeby milionów ludzi pragnących poznawać RzB i uczyć się korzystać z ich mądrości w swym codziennym życiu.

W ramach programu „RzB W Działaniu” szkoli się setki dyplomowanych opiekunów grup studyjnych, instruktorów i nauczycieli RzB, którzy organizować będą wykłady, seminaria, warsztaty w ośrodkach RzB. Jeśli pragniesz żyć zgodnie z przesłaniem RzB i pomagać innym w jego odkrywaniu, zgłoś się do nas po więcej informacji:

CWG In Action ReCreation Foundation

PMB 1150

1257 Siskiyou Blvd

Ashland, OR 97520541-488-8806

Recreating@aol.com


Rozdział 9

O przepowiedniach, zachodzących na Ziemi zmianach i przyszłości

W jakich ciekawych czasach żyjemy! Wiadomości dnia obfitują w coraz bardziej niewiarygodne informacje! I coraz częściej w nagłówkach różnych pism i magazynów, takich jak Newsweek, Time, Life, a nawet - wielkie nieba - w programach TV, pojawia się Bóg. Każde amerykańskie wydawnictwo wydaje się szukać wytłumaczenia dla umieszczania Boga na pierwszych stronach swych publikacji. Dlaczego? Dlatego, że my, ludzie, jesteśmy dziś dużo bardziej niż kiedykolwiek dotąd zafascynowani Bogiem i media doskonale wiedzą, że Bóg dobrze się sprzedaje.

Dlaczego tak się dzieje? Skąd się to bierze? Czy ma to coś wspólnego z nastaniem nowego tysiąclecia? Myślę, że tak. Myślę, że na naszej planecie zachodzą właśnie wielkie przemiany w wibracjach. Chociaż w zwykłych ludzkich kategoriach, są to zmiany powolne, w kategoriach kosmicznych można je uznać za szybkie i gwałtowne; trwają od około dwudziestu lat, co w kosmicznym wymiarze czasu stanowi zaledwie ułamek sekundy. Zachodzą nieprzerwanie i nie sposób ich zatrzymać. Ich skutki stopniowo się kumulują i właśnie teraz zaczynają być przez nas zauważane i odczuwane.

Jak się dowiedziałem, życie to wibracje, drgania boskiej mocy. Drgania te są pierwotną energią wszechświata. W zależności od właściwej sobie częstotliwości drgań, dana rzecz jest widzialna lub niewidzialna, wyczuwalna lub niewyczuwalna, materialna lub niematerialna. To, jaką postać materii ta rzecz przybiera, również zależy od prędkości wibracji. Ona decyduje o tym, czy materia występuje w „stałym”, „ciekłym” czy „gazowym” stanie skupienia.

Tę lekcję fizyki (a raczej „metafizyki!) można by ciągnąć w nieskończoność, ale nie o wykład mi tu chodziło. (Więcej na ten temat można znaleźć w RzB księga 3.) Chciałem tylko przygotować grunt pod moje dalsze hipotezy.

Wierzę - wnioskuję z własnego doświadczenia - że wibracje naszej części wszechświata zmieniają się, i to już od pewnego czasu. Dokładniej mówiąc, zwiększają swą częstotliwość. Jest to skutek energetycznej „fali”, wypływającej z samego jądra kosmosu, fali będącej, jak sądzę, wielkością fizyczną, wymierną i przewidywalną. Już od długiego czasu się do niej przybliżaliśmy, a teraz właśnie znaleźliśmy się w jej zasięgu. Wchodzimy w nią coraz głębiej, a raczej to ona nas zalewa. Nie mamy się czego bać. Ta „fala” to nie żadna złośliwa manifestacja wszechświata, zgubny przejaw pierwotnej siły, czy oznaka nadchodzącej katastrofy. To jedynie pewne odchylenie, skutek. Wydarzenie. Ale sprawia, że wszystko jakby przyspiesza. Zauważyliście? A dzieje się tak z pewną regularnością, w kategoriach czasu ziemskiego mniej więcej co tysiąc lat. Przyjmijmy, że jest to rytm, w jakim bije serce Boga.

Skoro więc widzimy na Ziemi skutki przyciągania Księżyca (takie jak przypływy i odpływy), z pewnością doświadczymy także skutków nadciągającej fali wibracji.

Mogą to być na przykład zmiany postaw i poglądów, coraz głębsze przemiany polityczne, społeczne i ekonomiczne na świecie czy też, co wcale niewykluczone, coraz wyraźniejsze zaburzenia fizycznego środowiska Ziemi. Proces ten rozpoczął się na dobre już około siedmiu lat temu i potrwa gdzieś do roku 2023. Tyle bowiem czasu zajmie nam przechodzenie przez tę falę, czyli pas fotonowy.

Jak już powiedziałem, nie ma powodu, byśmy widzieli w tym procesie doświadczenie negatywne. Wręcz przeciwnie, większość ludzi odbierze go pozytywnie. Będzie to dla nich czas odzyskiwania sił. Czas uniesienia. Czas przebudzenia. Czas przemiany.

Prawdą jest natomiast, że ci z nas, którzy „przywykli” do rzeczy takich, Jakimi Są, i niechętnie podchodzą do wszelkich zmian, mogą w nadchodzącym czasie rzeczywiście czuć się nieswojo. Jednak to, czy czekające nas zmiany przyniosą nam coś, co uważamy za „dobre”, czy też coś, co zwykliśmy nazywać „złym”, będzie zależało tylko od nas. Ciągle jeszcze mamy nad tym władzę; zawsze mamy władzę.

To nasze wierzenia i przekonania, te indywidualne i te zbiorowe, wytyczają bieg i tworzą nasze doświadczenie. Wierzmy więc, że ta zmiana, to przyspieszenie, przyniesie nam wielką odnowę, cudowne odrodzenie. Bo tak właśnie będzie. A nasz świat stanie się lepszy niż kiedykolwiek.

Ale nie wystarczy w to wierzyć.

Trzeba o to się postarać. Stworzyć to. A wtedy to się stanie.

Skąd się biorą te drastyczne anomalie pogodowe?

Neale: Czy zechciałbyś się ustosunkować do tych szalonych geofizycznych przemian zachodzących ostatnio na Ziemi? Skąd się biorą drastyczne anomalie pogodowe, które od ostatnich paru lat wyraźnie przybierają na sile? Pogoda jest obecnie wyjątkowo kapryśna i całkowicie nieprzewidywalna. Przechodzenie z jednej skrajności w drugą, huśtawki temperatur, ulewne deszcze, śnieżyce, trzęsienia ziemi, powodzie... czy wszystko to stanowi element jakiegoś większego „wzoru”, czy też ludzkość znalazła się na skraju wyginięcia? Skąd te kaprysy aury? MF, Chicago.

Drogi MF, nie jesteśmy na skraju wyginięcia; jesteśmy na skraju przemian. Nadchodzi czas, w którym Ziemia upomni się o prawo do samostanowienia. Już dostatecznie długo poddawaliśmy ją naszej woli. Teraz natura pokaże nam, kto jest kim w ogólnym układzie sił i gdzie w nim znajduje się nasze miejsce. Nie ma potrzeby wszczynać alarmu, nie ma powodu do niepokoju. Gdy Gaja będzie dokonywać geofizycznych regulacji, nasz wewnętrzny głos podpowie nam, co mamy zrobić, gdzie i dlaczego.

Nikt z nas w każdym razie nie może umrzeć, choć może opuścić swą obecną fizyczną postać. Przygoda wciąż trwa i będzie trwać bez końca. Nie przywiązuj się więc do żadnej formy, czasu, miejsca. Przywiąż się raczej do Tego, Kim W Istocie Jesteś. W tym żyj, poruszaj się, osadź swoje istnienie. Problem zmian klimatu okaże się wówczas nieważny, bez znaczenia. Nie znalazłeś się tutaj po to, by bronić się przed śmiercią, warto byłoby więc przestać bronić się przed życiem.

Co myślisz o nastaniu czasów ostatecznych?

Cześć, Neale! Nie piszę do Ciebie jako najwyższego eksperta we wszystkich dziedzinach świata. Wydaje mi się jednak, że dzięki swoim doświadczeniom z Bogiem/Boginią, możesz widzieć pewne rzeczy dużo wyraźniej niż ja.

Właśnie skończyłam czytać przepowiednie Nostradamusa oraz Danniona Brinkley'a, autora Ocalonych przez światło (Saved by the Light.) Co w nich najbardziej mnie zaniepokoiło to to, że są do siebie tak podobne, a i Ty w swej książce dajesz do zrozumienia to samo.

Czy naprawdę żyjemy w czasach ostatecznych? Czy podobnie jak Majowie, wierzysz, że jeśli nie nastąpi znacząca zmiana w wibracji miłości na Ziemi, to w 2010 r. przestanie ona istnieć? Czy to rzeczywiście Antychryst podejmie próbę przejęcia władzy nad światem? Te przepowiednie są przerażające, choć zdaję sobie sprawę, że nie powinniśmy się bać, bo przecież sami zdecydowaliśmy się tu pojawić właśnie teraz, by tego właśnie doświadczyć.

Wszyscy głoszą, że jedyne, co nam pozostało, to przygotować swą duszę, przyjąć do niej Boga, zjednoczyć się z Nim. Ale jak to zrobić? Czy wystarczą do tego modlitwy i medytacje? O tak, chciałabym wiedzieć, co można zrobić, żeby być przygotowanym na nadchodzące zmiany. Zapewniałeś przecież, że mogę Cię zapytać, o co tylko zechcę, a Ty zawsze będziesz gotów mi pomóc. Nie wspomniałam jeszcze, jak ważne było dla mnie to zapewnienie? Nie rozumiem jedynie jego ostatniej części, a mianowicie tego, w jaki sposób ja mogę się przysłużyć Tobie. Pozdrawiam, Penny.

Moja droga Penny, smucą mnie tego typu obawy przed głoszonym końcem świata. Koniec ten przepowiadany jest od samego zarania dziejów. I ten świat, w swej

obecnej postaci, rzeczywiście może wkrótce się skończyć... czy też życie, jakie dziś wiedziemy, może ulec zadziwiającym, głębokim przemianom. Jednak zamiast biadolić: „Ojej, co się ze mną stanie? Co się stanie z tym światem?”, powinniśmy raczej stawiać sobie pytania: „W jaki sposób mogę wykorzystać ten moment, by ucieleśnić najwspanialszą wersję swej najwznioślejszej wizji siebie? Jak uzdrowić siebie i świat? Co dobrego mogę uczynić, żeby wnieść do tego świata więcej miłości, więcej światła, więcej świadomości, więcej zrozumienia i bezwarunkowej akceptacji? Jak dotrzeć do tej cząstki siebie, która jest w stałym kontakcie z Bogiem?”.

Wszystko to, co dzieje się z naszą planetą, wypływa z naszej zbiorowej świadomości. Stanowi wyraz naszej wspólnej, połączonej rzeczywistości. Ta połączona rzeczywistość jest po części tworzona i kształtowana również przez Ciebie, każdego dnia, w każdej godzinie. Myśli to twory, dzięki którym możesz zmienić to, co wcześniej stworzyły inne myśli.

Przepowiednie Nostradamusa i Brinkley'a sugerują, że zmierzamy do zniszczenia, którego w żaden sposób nie można uniknąć; że nasz los jest z góry ustalony. Powiadam Ci jednak: nic nie jest z góry ustalone w zamyśle Boga, ponieważ umysł Boga to Twój umysł, myślący to, co myśli w danej chwili. Umysł Twój, mój, i każdego innego człowieka. To właśnie nasze myśli, poglądy, decyzje, wybory i postanowienia stworzą, tak jak zawsze tworzą, naszą Rzeczywistość.

Najdonioślejsze przesłanie Boga brzmi: sami tworzycie własną rzeczywistość. Ale do niewielu ono dociera. Nie rozumieją go nawet przedstawiciele nurtu New Age. Bo gdyby je rozumieli, nie pytaliby: „Czy przepowiednie o końcu świata są prawdziwe?”, tylko „Co postanawiam zrobić wobec tego, co cały świat o nich sądzi?”. I sami odpowiedzieliby sobie na to pytanie zamiast oczekiwać odpowiedzi od innych.

Ty również, droga przyjaciółko, nie musisz szukać informacji na ten temat u mnie. Wiesz bowiem wszystko, co trzeba wiedzieć o miłości, pokoju, harmonii, uczciwości i integracji, dobroci i uprzejmości, a nawet - tak, tak - o Bogu. Zachowuj się po prostu tak, jakbyś to wszystko wiedziała. Uczyń z każdego przeżytego dnia, z każdej trwającej chwili, żywy dowód tego, co już na ten temat wiesz; żywe świadectwo tego, co sama postanowiłaś o tym sądzić; żywą demonstrację tego, Kim W Istocie Jesteś.

Moja cudowna Penny, roztaczaj wokół to, czym sama jesteś. Obdarowuj miłością, delikatnością, pokojem, szacunkiem i ukojeniem. Zawsze i wszędzie. Każdego, kogo spotykasz na swej drodze. I spotykaj na niej coraz więcej i więcej ludzi. Niech świat odczuje Twoją wspaniałość i wspaniałość prawdy o tym, Kim Jesteś. Kim my wszyscy jesteśmy.

W każdej chwili życia mamy możliwość wyboru pomiędzy miłością a strachem. Zawsze wybieraj miłość. Jeśli świat w znanej nam postaci rzeczywiście zmierza do kresu istnienia, to co z tego? Czeka Cię po prostu jedno z dwojga: umrzesz razem z tym światem, a wtedy znajdziesz się w dużo lepszym miejscu, niż możesz sobie wyobrazić; lub będziesz żyła dalej, w najbardziej ekscytujących czasach, jakie kiedykolwiek trwały na tej planecie. I znajdziesz się wtedy w nielicznym gronie istot, które zrozumieją wszystko, co dotąd się wydarzyło i co może się jeszcze wydarzyć w procesie tworzenia nowego świata.

Nie bój się więc, lecz ufaj. Ufaj, że cokolwiek przyszłość skrywa w zanadrzu, to będzie to z pewnością doskonałe. Stworzy Ci bowiem doskonałe warunki do przywołania doskonałego doświadczenia tego, kim i czym jesteś w istocie.

Bóg jest Bogiem kochającym. Nie tworzy nic, absolutnie nic, co nie służyłoby Twojemu Najwyższemu Dobru. Albo w to wierzysz albo nie. Jeśli wierzysz, to nie muszę dodawać nic więcej, żeby poprawić Twój obraz rzeczy. Jeśli nie wierzysz, nie mogę dodać nic więcej.

Nie twierdzę, że znam odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania, Penny. Nie uważam też, by znał je Nostradamus, Brinkley czy ktokolwiek inny. Wszystkie odbierane przez nas wiadomości przepuszczane są przez filtry naszego własnego rozumienia i wcześniej ustalonych przekonań. Inaczej mówiąc, Neale słyszy to, co Neale jest gotowy i skłonny usłyszeć. Tylko Ty możesz zdecydować, czy przesłanie, które ze swego źródła odbiera Neale, jest bliskie prawdzie Twojej własnej jaźni. To samo można powiedzieć o przesłaniu przekazywanym przez Brinkley'a i każdego innego autora. Owszem, nasz świat może zatrząść się w posadach czy to w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat, czy też, jak sądzą niektórzy, już w przyszłym miesiącu. Pozostaje pytanie, co potem? Co wtedy zrobisz?

Co dobrego uczynisz dla pozostałych ludzi, tych, którzy będą drżeć ze strachu obawiając się przyszłości? Piszę te słowa, moja przyjaciółko, ponieważ chcę, byś zastanowiła się nad tym, czy nie dlatego właśnie teraz pojawiłaś się na tym świecie, żeby go uzdrawiać, zamiast potęgować jego lęki. Spróbuj więc. To wcale nie jest trudne. Każdy, kogo kiedykolwiek obdarowałaś uśmiechem,

z pewnością by stwierdził, że uśmiechnięcie się do niego przyszło Ci z łatwością.

Bądź więc darem dla świata. I uśmiechaj się często. Bo uśmiech jest znakiem miłości, przekazywanym bez słów. Wyrazem miłości wobec każdej rzeczy i każdego człowieka, do którego się uśmiechasz.

Kto wie, jakie marzenia mogą się spełnić

Drogi Neale: Właśnie skończyłam czytać RzB 2 i muszę przyznać, że czuję się przygnębiona. Nie zrozum mnie źle, książka jest wspaniała, ale wskazuje konieczność tak wielu zmian, do których powinniśmy doprowadzić, żeby się zrehabilitować i zmienić sytuację panującą dziś na Ziemi. Nigdy jeszcze nie natknęłam się na tak jasno sformułowane i razem zebrane oceny obecnego stanu wszystkich dziedzin ludzkiej kultury, od sprawowania rządów, poprzez sferę ekonomii i system edukacji aż do życia religijnego. Czy te zmiany w ogóle są możliwe? Bóg określa nasze społeczeństwo jako „prymitywne”. W pełni zgadzam się z tą oceną, lecz skoro jesteśmy tacy prymitywni, to czy potrafimy doprowadzić do jakichkolwiek znaczących i trwałych zmian? Naprawdę nie wiem; czuję się zupełnie zagubiona. Nellie, Hoboken.

Droga Nellie, rozumiem Cię, choć sam daleki jestem od przygnębienia. Wręcz przeciwnie, czuję się pokrzepiony i podniecony, gdyż dostrzegam na naszej planecie wyraźną, nie mającą odpowiednika w całej historii ludzkości gotowość do zmian, niespotykane dotąd chęci i możliwości budowania całkowicie nowych paradygmatów. O tej gotowości świadczą chociażby rozchodzące

się nakłady książek, takich jak Rozmowy z Bogiem. Księga 2 RzB nie utrzymywałaby się przez tyle miesięcy na liście bestsellerów New York Timesa, gdyby w każdym zakątku świata nie było ludzi chętnych i gotowych do tego, aby szczerze ocenić sytuację, w której obecnie się znajdujemy, oraz dokonać nowych wyborów dróg prowadzących tam, gdzie chcielibyśmy dojść.

Coś niesamowitego dzieje się w tej chwili na Ziemi i mam nadzieję, Nellie, że to dostrzegasz. Tą niesamowita rzeczą jest formowanie się pewnej drużyny. Tak, Nellie, tworzymy Drużynę. W ciągu kilku ostatnich lat nasze szeregi znacznie wzrosły. Dołącza do nas coraz więcej ludzi. Przedstawiamy sobie nawzajem własną tożsamość i zobowiązujemy się do tego, że swą pracą będziemy inicjować zmiany, wskazywać i oświetlać drogę. Indywidualnie i zbiorowo wywieramy coraz większy, dziś całkiem już wyraźny, wpływ na społeczeństwo, powodujący w nim pewne trwałe zmiany i zwiastujący nastanie nowej ery.

Do drużyny tej należy każdy, kto służy wyższemu celowi, wspanialszej wizji, nowej rzeczywistości. W jej szeregach są tacy ludzie jak Dennis Weaver, twórca Instytutu Ekolonomii, który przygotował grunt pod współpracę pomiędzy ekologią a ekonomią, której celem jest połączenie sił obu dziedzin we wspólnym tworzeniu pomyślnej przyszłości. Albo Barnet Bain i Stephen Simon, hollywoodcy producenci filmowi, którzy ryzykując własne kariery i środki finansowe, stworzyli niesamowicie głęboki i mądry firn What Dreams May Come (Między niebem a piekłem), po raz pierwszy w historii kina tak \ odważnie podejmujący temat tego, co dzieje się z duszą po śmierci.

Albo Oprah Winfrey, która wykorzystując swą olbrzymią popularność pomaga w rozwijaniu naszej zbiorowej świadomości. Albo Mariannę Williamson, autorka o ugruntowanej już sławie, która nie bacząc na możliwość narażenia się wielkiej rzeszy swych czytelników napisała płomienną, wspaniałą książkę Healing the Soul of America.

Albo Bob Friedman, współwłaściciel wydawnictwa Hampton Roads, który podjął wielkie ryzyko publikując pierwsze wydanie Rozmów z Bogiem, oraz Susan Peterson z G.S. Putnam Sons, która także postawiła na szalę całą swą karierę wydawniczą decydując się niemal od razu udostępnić RzB szerszemu gronu czytelników z całego świata.

Albo piosenkarz Kenny Loggins i jego żona, Julia, którzy pokazali nam wszystkim, co znaczy prawdziwa szczerość w związku uczuciowym i z podziwu godną odwagą zaprezentowali ją w swej odkrywczej książce The Impossible Life. A także ci wszyscy ludzie, dzięki którym raz w tygodniu mogliśmy odbierać niezwykłe przesłanie płynące z telewizyjnego serialu Touched by an Angel (Dotyk anioła).

Tak, Nellie, tworząca się drużyna liczy już tysiące osób. Pozostali jej przedstawiciele, choć nie tak sławni, lecz równie ważni, to zwykli mieszkańcy miast i miasteczek, wiosek i osad w kraju i poza jego granicami, którzy, każdy na swój sposób, pracują z myślą o naszej przyszłości. Są wśród nich hydraulicy i mechanicy, nauczyciele i pielęgniarki, ministrowie i lekarze, policjanci i stewardesy, elektrycy i adwokaci, właściciele sklepów z narzędziami i dentyści, gospodynie domowe i dyrektorzy firm, taksówkarze i dziewczyny z Hoboken w New Jersey. Zwykli ludzie, jak Ty i ja, którzy nie boją się pokazać, że zależy im na tym świecie i nie jest im obojętne to, co się z nim stanie. Liczę, że niektórzy z nich przyłączą się do naszego programu „RzB w Działaniu”, zostaną animatorami, instruktorami i nauczycielami w ośrodkach RzB powstających i działających w różnych miejscach na świecie. Nie poddawaj się więc, Nellie. Nie składaj broni. Jesteś nam w tej drużynie potrzebna. Pomóż nam, a kto wie, jakie marzenia będą mogły się spełnić.

Wysoko Rozwinięte Istoty; czy będziemy kiedyś tacy jak one?

Drogi Neale, właśnie skończyłam czytać Księgę 3. Jest niesamowita! Najlepsza ze wszystkich! Zwłaszcza jej ostatnia część, ta o WRI. Naprawdę wierzysz w to, że gdzieś żyją takie istoty? I czy my będziemy kiedykolwiek żyć tak, jak oni? Eleanore, Seattle.

Droga Eleanore, myślę, że masz rację. Księga 3 chyba rzeczywiście jest najlepsza z całej trylogii. Materiał w niej przedstawiony wydaje się tak przekonujący, wręcz nie do obalenia. Ale pewnie nie wszyscy przeczytali już tę książkę, dlatego wyjaśnię krótko, co to jest „WRI”.

Skrót WRI oznacza „Wysoko Rozwinięte Istoty”. Ostatnie rozdziały książki zawierają pytania i odpowiedzi na temat życia wysoko rozwiniętych społeczeństw zamieszkujących wszechświat. Tak, Eleanore, wierzę, że takie społeczeństwa istnieją. Wierzę też, że pewnego pięknego dnia ludzie stworzą podobne społeczeństwo tu, na Ziemi. Na razie jeszcze nam do tego daleko, choć wielu z nas sądzi inaczej. Jak głosi książka, cechą rozpoznawczą społeczeństwa prymitywnego jest to, że uważa się ono za wysoce rozwinięte. Stwierdzenie to jak ulał pasuje do mieszkańców naszej planety.

Jak na razie my, ludzie, rozwiązujemy konflikty zabijając się nawzajem, a to przecież zwyczaj wielce prymitywny. Zabijamy jednych za to, że zabili innych, a to zwyczaj wielce prymitywny. Żywimy się mięsem zabijanych zwierząt, a to zwyczaj wielce prymitywny. Dobrowolnie trujemy się substancjami rakotwórczymi zawartymi w papierosach, a to zwyczaj wielce prymitywny. Świadomie wlewamy w siebie płyny otępiające umysł, a to także zwyczaj wielce prymitywny.

Jak na razie żyjemy kierując się zasadą, przez Księgę 3 określoną naszym „kulturowym mitem”, że przetrwają najlepiej przystosowani, i nadal tkwimy w odwiecznym przekonaniu o swej wrodzonej złej naturze. Tymczasem Bóg mówi nam, że nie jesteśmy ucieleśnieniem zła, lecz odzwierciedleniem Boskości, i że teoria „przetrwania jednostek najlepiej przystosowanych” jest kulturowym imperatywem, którym kierować się może jedynie społeczeństwo istot nie rozumiejących, że Wszyscy Stanowimy Jedno.

A my tego właśnie nie rozumiemy. Gdybyśmy rozumieli, większość problemów nękających dzisiejszy świat mogłaby zostać rozwiązana w jednej chwili.

Pytanie o astrologię i numerologią

Drogi Neale: Przeczytałam Rozmowy z Bogiem, a moja najkrótsza recenzja to okrzyk szczerego podziwu! Dziękuję, Neale, dziękuję, że miałeś odwagę opublikować swą książkę i że pozostajesz w kontakcie z jej czytelnikami.

To wspaniale, że masz swoje strony w Internecie; czytam tam wszystko, jak leci! Mam do Ciebie jedno pytanie: interesuję się trochę astrologią i numerologią, dziedzinami, które ukazują nasze przyrodzone predyspozycje i tendencje naszego losu, tymczasem Bóg mówi, że w każdej chwili życia „tworzymy siebie na nowo”. Czy zajmowanie się tymi dziedzinami (a także Tarotem) ma w świetle tego, co powiedział Ci Bóg, w ogóle jakiś sens? Dziękuję i pozdrawiam, Renee.

Droga Renee: Nic, ale to nic w całym wszechświecie, nawet sam Bóg, nie może decydować o Twoich poczynaniach, ani też w żaden sposób ustalać z góry Twej przyszłości, chyba że sama na to pozwolisz, tyle że wówczas przestaje to oczywiście być jakąkolwiek predestynacją. Astrologia, numerologia, czy Tarot, wskazują jedynie drogę, którą w danej chwili sama obrałaś, podczas gdy Ty jesteś istotą boską, posiadającą moc typową dla wszystkich istot boskich, moc bezustannego tworzenia. Podoba mi się to, co na ten temat napisał w Autobiografii Jogina Paramahansa Yogananda:

Niejednokrotnie prosiłem astrologów, żeby wskazali jakiś okres, w którym układ planet będzie dla mnie wyjątkowo niefortunny, i spokojnie realizowałem zaplanowane na ten okres zadania. Prawdą jest, że moje powodzenie poprzedzały w takich razach różne nadzwyczajne trudności. Ale moje przekonanie o sukcesie zawsze okazywało się usprawiedliwione: wiara w boską opatrzność i właściwe wykorzystywanie ludzkiej, otrzymanej od Boga woli, to siły dużo potężniejsze niż wpływy ciał niebieskich”.

Właściwe wykorzystanie tej, jak ją określił Paramahansa Yogananda, ludzkiej, otrzymanej od Boga woli, jest potężniejsze także od wszelkich kombinacji liczbowych. Nie ma więc nade mną władzy ani układ gwiazd, towarzyszący moim narodzinom, ani układ liczb wynikający z mojego imienia, daty urodzenia czy jakiejkolwiek innej cechy mojej osoby.

Podobnie jest z Tarotem. On także może pokazać mi drogę, którą sam obrałem, i powiedzieć, dokąd mnie ona zaprowadzi, o ile postanowię nadal nią podążać. Nie może natomiast przepowiedzieć mojej przyszłości tak, jakby była ona z góry dla mnie ustalona. Zaletą tego typu wróżb jest to, że pozwalają nam wejrzeć w nasz własny proces tworzenia; pokazują, co już stworzyliśmy, co aktualnie tworzymy, i co będziemy dalej tworzyć, o ile nie obierzemy jakiegoś innego kursu. Są jak wiatrowskaz; mówią w którą stronę właśnie wieje wiatr, ale nie mogą przewidzieć, w którą stronę będzie wiał za chwilę.

Rozdział 10

Modlitwa i medytacja

W Rozmowach z Bogiem pada, rzucone jakby mimochodem, stwierdzenie, które odmieni twoje życie: wszystko, co myślisz, mówisz i czynisz, jest modlitwą. Modlimy się nie tylko w pewnych określonych sytuacjach, gdy klęczymy w kościele lub chwytamy się za ręce przed zjedzeniem posiłku. Modlimy się cały czas.

Powtórzę raz jeszcze. Modlimy się cały czas.

Wszystko, co myślimy, jest modlitwą. Wszystko, co mówimy, jest modlitwą. Wszystko, co robimy, jest modlitwą. Problem polega na tym, że o tym nie wiemy. Wydaje nam się, że modlimy się tylko wtedy, gdy celowo i świadomie oddajemy się czynności zwanej przez nas „odmawianiem modlitwy”. Ale zdradzę ci tajemnicę:

Bóg wszystko nazywa modlitwą. Jak to możliwe? Dlaczego tak się dzieje?

RzB głoszą, że wszyscy jesteśmy istotami twórczymi, uczynionymi na obraz i podobieństwo Boga. Skoro więc Bóg jest stwórcą, to my również. Bóg obdarzył nas narzędziami do tworzenia, a są to: myśl, słowo i czyn.

Tworzysz to, co myślisz. Przywołujesz to, co mówisz. Potęgujesz to, co robisz. Jest to chyba najważniejsze stwierdzenie, jakie zostało przypomniane w Rozmowach z Bogiem. Słyszeliśmy je już wcześniej, więc nie jest ono dla nas żadną nowością. Ale sposób, w jaki wyjaśniają je Rozmowy z Bogiem, przydaje mu głębszego znaczenia.

Z dialogu dowiadujemy się, że machina tworzenia nigdy nie jest „wyłączona”. Proces tworzenia toczy się nieprzerwanie; nie ma takiej chwili, w której by się nie odbywał. Wyobraź sobie Boga jako ogromne urządzenie do kserowania. Wszystko, co do niego włożysz, zostaje powielone. A nigdy się nie zdarza, byś czegoś tam nie wkładał.

Oto i klucz do zagadki. Oto prawdziwe objawienie. Nie ma takiej chwili, w której byś nie tworzył. Nie ma takiej chwili, w której byś się nie modlił. Jeśli „modlitwa” to wiadomość, jaką przesyłasz Bogu, to modlisz się bez przerwy, o każdej minucie dnia, gdyż tą wiadomością dla Boga jest twoje życie, takie, jak je przeżywasz. I wiadomość ta, ta modlitwa, którą nadajesz, zostaje odesłana do ciebie. Bóg nic w niej nie zmienia. Bóg odsyła tobie to samo, co ty posłałeś Bogu, tyle że powiększone i powielone. Czyż to nie jest niesamowite?

Owszem, to wspaniałe, ale tylko wtedy, gdy wysyłasz „dobre wieści”. Skończ więc z wysyłaniem złych wieści! Pozbądź się negatywnych myśli, nie używaj negatywnych słów i nigdy więcej nie rób tego, czego nie chciałbyś, by zostało uczynione tobie. Bowiem to, co czynisz innym, będzie uczynione tobie, tego możesz być pewny.

A zatem porzuć swe błędne przekonanie, jakoby twoja modlitwa ograniczała się tylko do tych chwil, w których świadomie przemawiasz do Boga. Przyjmij do wiadomości, że całe twoje życie jest rozmową z Bogiem. Jeśli świadomość tego nie zmieni myśli, które do siebie dopuszczasz, słów, którym pozwalasz padać ze swych ust i czynów, które pozwalasz sobie podejmować, to już nic ich nie zmieni. Jeśli jednak uda ci się je odmienić, zobaczysz jak zmienia się całe twoje życie, bo modlitwy, które wysyłasz, przynoszą takie odpowiedzi, jakich oczekujesz.

Jak się modlić?

Drogi Neale: Od pewnego czasu w głowie kotłują mi się myśli. Może będziesz mógł pomóc mi je uporządkować? Wiem, że modlitwa jest czymś wspaniałym. Często odczuwam potrzebę pogrążenia się w modlitwie, by doznać poczucia Miłości. Modlę się. Skoro jednak w naszym „doskonałym wszechświecie” wszystko jest takie doskonałe, to o co właściwie się modlimy? Czy modlitwa ma wpływ na to, „co jest”? Proszę, pomóż mi zrozumieć lepiej sens modlitwy! Dziękuję i pozdrawiam, szczerze oddana Stacey.

Droga Stacey, zadałaś bardzo intrygujące pytanie, jedno z tych, które, jak sądzę, zaprząta ludzkie myśli od niepamiętnych czasów. Odpowiedź na nie zawarta jest w Rozmowach z Bogiem, pozwól mi więc odwołać się tego, co sam z nich zapamiętałem. Najmniej skuteczne są modlitwy błagalne, ponieważ wyrażając prośbę w istocie odsuwasz od siebie to, o co prosisz. Dzieje się tak dlatego, że prosząc o coś, jednocześnie stwierdzasz, że tego nie masz. I to stwierdzenie znajduje odbicie w twojej rzeczywistości. Zatem jeśli modlimy się o pokój na świecie i o więcej miłości na Ziemi, wciąż doświadczamy stanu, w którym tego pokoju i miłości nie mamy, bo gdybyśmy mieli, nie prosilibyśmy o nie. Dlatego też najbardziej efektywne są modlitwy dziękczynne.

Bóg mówi, że „właściwą postawą jest wdzięczność”. Kiedy dziękujemy za to, czego chcielibyśmy w życiu doświadczyć, w swej rzeczywistości coraz bardziej się do tego zbliżamy. Modlitwa nie zmienia tego, „co jest”; modlitwa zmienia nasze postrzeganie tego, co jest. Dam ci prosty przykład.

Wyobraź sobie, że razem z ukochanym wybrałaś się na piknik. Chciałaś spędzić z nim na łące spokojne i słoneczne sobotnie popołudnie, a tymczasem zaczęło lać jak z cebra, strugi deszczu przemoczyły cię do suchej nitki, zniszczyły starannie ułożoną fryzurę i cały romantyczny nastrój diabli wzięli. Może ci się wydawać, że temu, co się wydarzyło, raczej daleko do doskonałości. Z kolei będąc na miejscu farmera, właściciela rozległych zabudowań położonych na wzgórzu po drugiej strony łąki, to samo doświadczenie zewnętrzne, jakim była ulewa, uznałabyś za absolutnie doskonałe. Przykłady można mnożyć bez końca. Wynika z nich, że całe życie - w tym problem doskonałości - jest jedynie kwestią punktu widzenia.

Jedną z najskuteczniejszych modlitw, na jakie kiedykolwiek się natknąłem, odkryłem w książce A Course In Mirades. Brzmi ona tak: „Dzięki ci, Boże, za pomoc w zrozumieniu tego, że mój problem już został rozwiązany”. A więc, Stacey, to, o co się w tym naszym „doskonałym wszechświecie” modlimy, to szersze zrozumienie i większa zdolność do doświadczania doskonałości tego, co nas spotyka. Składamy też Bogu dzięki za wszystkie konkretne rezultaty, które zechcemy dla siebie wybrać, nie oczekując przy tym i nie domagając się ich osiągnięcia. Właśnie tak modlą się mistrzowie i właśnie dlatego zawsze są szczęśliwi i zachowują niewzruszony spokój. Żeby lepiej to wszystko zrozumieć, myślę, że nie zaszkodziłoby jeszcze raz przeczytać Rozmowy z Bogiem. Co Ty na to, Stacey?

Czy Modlitwa Pańska rzeczywiście jest Pańska?

Drogi Neale: Jestem już starszym człowiekiem, mam 75 lat. Przeczytałem wszystkie części Rozmów z Bogiem i bardzo mi się spodobały. W większości kościołów chrześcijańskich, jeśli nie we wszystkich, odmawiana jest Modlitwa Pańska. Przez wiele lat odmawiałem ją nie zastanawiając się głębiej nad jej słowami, ostatnio jednak zaczął mnie niepokoić werset: „I nie wódź nas na pokuszenie”. Dlaczego Bóg miałby nas „wodzić” na pokuszenie? I czy „Modlitwa Pańska” rzeczywiście jest Pańska? Clyde, Bridgeport.

Drogi Clyde, dziękuję za ciekawe pytania. Oczywiście, że Bóg nie wodzi nas na pokuszenie. Wymowa tego wersetu jest nieco inna, oznacza raczej: „Boże, nie pozwól nam abyśmy byli wodzeni na pokuszenie”. Choć modlitwa rzeczywiście brzmi inaczej, wydaje mi się, że większość ludzi prawidłowo rozumie jej sens, podobnie jak odpowiednio rozumieli ją wcześniejsi wyznawcy Chrystusa, zakładając oczywiście, że została ona właściwie przetłumaczona. Co do drugiego pytania, sądzę, że jest to bardzo dobra modlitwa. Właściwie każda modlitwa jest „modlitwą Pańską”, ponieważ chodzi w niej o nawiązanie kontaktu z Bogiem, a do tego każdy sposób jest dobry. A zatem wszystkie modlitwy są Pańskie!

Nie proś; przywołuj

Drogi Neale: W swej książce polecasz modlitwę i medytację jako drogę prowadzącą do uszlachetnienia naszej planety i uzdrowienia „Armii Boga”. Czytając Rozmowy z Bogiem po raz trzeci, szczególną uwagę zwróciłam na słowa mówiące, że prawdziwa modlitwa jest modlitwą dziękczynną, stwierdzeniem tego, co jest. Porzuciłam więc swoje modlitwy błagalne typu „niech wszyscy ludzie doświadczą pokój u”, czy „niech poznają prawdę” itp., ponieważ nie chcę poprzez proszenie (pragnienie?) potwierdzać, że tego nie ma. Chciałabym się dowiedzieć, jak dokładnie powinny wyglądać modlitwy i medytacje. Czy według Ciebie medytacja powinna polegać na wyobrażaniu sobie tych wszystkich ludzi, przestępców i ofiary, otoczonych światłem? Dagmar, Motzen, Niemcy.

Droga Dagmar, dokładnie tak powinna według mnie wyglądać medytacja. Zobacz wszystko jako całość, pełną i doskonałą. Wyobraź sobie najwspanialszą wersję najwznioślejszej wizji naszej planety. Dziękuj Bogu za to, że tak właśnie jest, tu i teraz. O nic Boga nie „proś”; przywołaj to. Kiedy ktoś powie Ci, że nie wierzy, że możesz to zrobić, powiedz mu: „O, człowiecze małej wiary...”.

Jak nie dać się rozpraszać podczas medytacji

Mr. Walsch: Stokrotne dzięki za RzB. Określenie ich jako zdumiewające byłoby szczytem niedopowiedzenia. Większość zawartych w tej książce treści potwierdza to, co już wcześniej uważałam za prawdziwe. Pewne rzeczy, jak sam wiesz, są prawdziwie zaskakujące. Zabrałam się za ponowne czytanie. To książka, którą powinno się przeczytać kilkakrotnie. Mam nadzieję, że potrafisz odpowiedzieć na moje pytanie dotyczące medytacji. Budynek, w którym zajmuję apartament, stoi przy bardzo ruchliwej, czteropasmowej ulicy. Jestem już starszą osobą, ale słuch mam doskonały. Mój

problem polega na tym, że gdy próbuję medytować, dochodzące z ulicy hałasy strasznie mnie rozpraszają. Proszę o radę, jak sobie z tym poradzić. Betty, Portland.

Droga Betty: pierwszą zasadą w medytacji jest to, żeby nie starać się nic robić. Porzuć więc wszelkie starania, w ogóle nie próbuj medytować! Sztuka medytacji to sztuka odpuszczenia, uwolnienia się od wszystkiego, w tym także od nadziei, marzeń i oczekiwań dotyczących udanej medytacji. Usiądź więc i wycisz się. Nie staraj sienie słyszeć hałasów i nie zauważać innych zakłóceń. Pozwól raczej, by stały się częścią Twego doświadczenia. Dopuść je do siebie. Przyjmij je. Nie myśl jednak o nich jako „hałasach” i „zakłóceniach”. To tylko Twoja ocena. Przejaw aktywności umysłu; przylepianie etykietek. Nie nazywaj. Nie osądzaj. Po prostu słuchaj. Rejestruj hałasy, lecz nie poświęcaj im uwagi. Nie staraj się nic z nimi robić. Powtarzam; nic z nimi nie rób.

Pamiętasz, jak jako dzieci wspominaliśmy o jakimś problemie innej osobie, a ona, jeśli była dostatecznie wrażliwa, mówiła: „No więc? Co zamierzasz z tym zrobić?”. Zwykle wtedy wycofywaliśmy się, prawda? Ponieważ wcale nie chcieliśmy nic „z tym robić”. Podobnie rzecz się ma z Twoim umysłem. Problem polega na tym, że Twój umysł, dopóki go nie uciszysz, jest właśnie takim dociekliwym małym dzieckiem. Chce „coś zrobić” z każdą najmniejszą informacją, która do niego dociera. Z każdym dźwiękiem, widokiem, zapachem. Ze wszystkim. Najwyższy czas rzucić mu wyzwanie. Za każdym razem, gdy twój umysł odbierze jakiś zewnętrzny bodziec, powtarzaj: „No więc? Zamierzasz coś z tym zrobić?”. A on przekona się, że nic szczególnego się nie

dzieje. Zrozumie, że hałas to po prostu hałas. Zapach to po prostu zapach. Dokładnie to i nic więcej. I w niczym nie musi przeszkadzać. Nawet w twojej medytacji. Może wręcz stać się jej częścią!

Nigdy jednak nie stanie się jej częścią, jeśli będziesz próbowała medytować w stanie zwanym „ciszą”. Żeby medytować, nie musisz siedzieć cicho, lecz spokojnie, a to wcale nie to samo. Zachowanie spokoju oznacza pozostawanie „w zgodzie” ze wszystkim, co się dzieje. A więc, Betty, pozostawaj w zgodzie z hałasem ruchu ulicznego i z wszelkimi innymi dźwiękami dobiegającymi do twych uszu. Rejestruj je, licz, jeśli chcesz, określaj ich źródło. A potem przestań zwracać na nie uwagę, powróć do słuchania swego oddechu. Skup się na oddechu, wsłuchaj się w niego. Dostęp innych dźwięków zamknie się wtedy automatycznie. Ale stanie się tak tylko wtedy, gdy nie dasz się im zirytować, nie pozwolisz, by cię rozproszyły. Nigdy nie pozwól, żeby irytowało cię czy rozpraszało życie. To wszystko to po prosu toczące się życie. Niech twoja medytacja stanie się jego częścią. Znam ludzi, którzy potrafiliby medytować nawet na samym środku Times Square. Siadają i w ciągu 30 sekund „odlatują”. Nie ma ich. Takie przynajmniej sprawiają wrażenie. W rzeczywistości zatapiają się w medytacji trwającej chwili. Są w niej zatopieni tak bardzo, że wszystko, co ta chwila niesie, nie tylko nie zakłóca ich medytacji, ale staje się jej przedmiotem. Widzisz, na czym to polega?

Kiedy zaczynasz wsłuchiwać się w swój oddech, który słyszysz zawsze, bez względu na to, co się wokół dzieje, jednocześnie koncentruj się na punkcie pośrodku czoła, tuż nad oczami. Istnieje na to wiele sposobów. Niektórzy wolą najpierw zrobić „przegląd” całego ciała, skupiając się kolejno na poszczególnych jego częściach i doprowadzając do całkowitego ich rozluźnienia. Skupiają się, na przykład, na palcach stóp. Potem na kostkach, łydkach, kolanach, udach, i tak, po kolei, „kontaktują się” ze wszystkimi częściami swego ciała. Obserwują, jak uchodzi z nich napięcie. Czasem wręcz nakazują im się rozluźnić. Nie ma w tym nic złego. To jeden ze sposobów relaksacji. I każdy z nich jest dobry. Wybierz więc taki, który w Twoim przypadku najlepiej się sprawdza. A na koniec, kiedy czujesz, że już jesteś „odprężona”, że zatopiłaś się w trwającej chwili, zacznij skupiać uwagę na wspomnianym punkcie na czole, tuż powyżej oczu.

Mogą temu towarzyszyć interesujące zjawiska. Nie zdziw się, jeśli zobaczysz nagle tańczący, biały lub błękitny, „płomień”, albo światło. Nie zdziw się, jeśli to światło Cię otoczy, wywołując w Tobie uczucie błogości, ciepła i jedności; uczucie, która można nazwać jedynie ekstazą. Nie szczęściem. Nawet nie radością. Lecz czystą ekstazą. Absolutnym spokojem. Zjednoczeniem.

Inną metodą na przygotowanie umysłu do medytacji jest sterowana wizualizacja, ćwiczenie, które łagodnie wycisza myśli i otwiera serca. Trzeba tylko włączyć odpowiednią kasetę magnetofonową, która poprowadzi Cię przez kolejne etapy tego procesu. Metoda ta jest doskonała dla osób, które dopiero zaczynają medytować i pragną nabrać trochę doświadczenia w pracy nad umysłem.

Nauka medytacji będzie prowadzona w ramach programów oferowanych przez ośrodki RzB w różnych częściach świata. Szczegółowych informacji na ten temat udziela fundacja CWG In Action.

Rozdział 11

Rozmawianie z Bogiem

W kwestii konwersowania z Bogiem świat prezentuje dość osobliwe stanowisko. Większość ludzi wierzy w to, że Rozmowy z Bogiem są możliwe i że faktycznie miały kiedyś miejsce. Prawdę powiedziawszy, na tym założeniu opierają się niemal wszystkie religie. Spory dotyczą jedynie tego, kiedy właściwie Bóg przestał przemawiać.

Twierdzenie, że nigdy nie przestał, skomplikowałoby znacznie sprawę, ponieważ większość religii powołuje się na bezpośrednie Boskie objawienie, odebrane swego czasu przez konkretną osobę lub grupę osób. Ludziom, którzy tego dostąpili, nie pozostało nic innego, jak głosić, że Boskie objawienia się skończyły. Koniec i basta. Kaput. Bo gdyby Bóg nadal bezpośrednio objawiał się ludziom, tak jak zgodnie z założeniami różnych wyznań zrobił to dawno temu, to po co komu byłaby w ogóle religia?

Do takich rozważań religie nie mogą dopuścić, gdyż podważyłoby to ich rację bytu. Wolą rosnąć w siłę ogłaszając wszem i wobec, że tylko ich założyciel (lub założyciele) słyszał Prawdziwe Słowo Boże, a to, co słyszeli inni, to fałszywe proroctwa. Źle zrozumiane albo wręcz bluźniercze.

Dało to ludziom do ręki pierwszy w historii argument pozwalający niektórym grupom uważać się za „lepsze” od innych, i z racji swej „lepszości” mordować gorszych.

Aż tu nagle pojawia się książka zatytułowana Rozmowy z Bogiem, która śmie twierdzić, że Bóg nigdy nie przestał do nas przemawiać, mało tego, komunikuje się z nami każdego dnia. I to nie z nieliczną grupką wybrańców, lecz z każdym z nas.

Czy to prawda? Czy to możliwe? Czyżby po swym ostatnim Wielkim Objawieniu Bóg jednak ludzi nie opuścił? I właściwie które z objawień było ostatnie? Koran? Talmud? Bhagawadgita? Rigweda? Brahmany? Upaniszady? Taotecing? Biblia starotestamentowa? A może Nowy Testament? Albo Księga Mormona? Które z zapisanych słów Boga było ostatnie? Do kogo dziś to ostatnie słowo należy?

Mimo toczących się sporów o to, w której z tych starych ksiąg zawarte jest Słowo Boże, większość religii zgodna jest co do tego, że na pewno nie ma go w żadnej nowej książce.

Mamy tu do czynienia z oczywistą sprzecznością: religie, które głoszą, że wyznawane przez nie prawdy wiary opierają się na bezpośrednim Boskim objawieniu, jednocześnie ostrzegają, że takie objawienia są nieprawdopodobne.

Nie ma się więc co dziwić, że ludzie sami już nie wiedzą, w co wierzyć. Okazuje się, że instytucja powołana do tego, by tłumaczyć i wyjaśniać, jeszcze bardziej wszystko gmatwa. Jesteśmy zatem pozostawieni sami sobie. No, z jednym małym wyjątkiem. Mamy Boga. Bóg towarzyszy nam na każdym kroku. Możemy się z Nią porozumiewać. Możemy rozpocząć dialog z Bogiem i mieć pewność, że nam odpowie. Możemy wręcz nawiązać „przyjaźń z Bogiem”. A jak to zrobić, pokazuje książka pod takim właśnie tytułem.

Naprawdę mogę rozmawiać z Bogiem? I Bóg mi odpowie?

Drogi Neale: Dzisiaj kończę 25 lat. Chcę Cię zapytać, czy naprawdę mogę rozmawiać z Bogiem i czy Bóg mi odpowie tak, żebym to usłyszał. Obawiam się, że albo nie jestem zbyt uważnym słuchaczem, albo zadaję niewłaściwe pytania, albo Bóg wcale na takie próby nie odpowiada. Chciałbym kiedyś otrzymać od Niego/Niej wyraźną, słowną odpowiedź. Czy Bóg mówił Ci coś może na temat spełniania marzeń? P.W.

Drogi przyjacielu, odbierz Boską wiadomość bez względu na to, w jakiej formie do ciebie dociera. Bóg ma zwyczaj udzielać ludziom odpowiedzi w takiej formie, o której wie, że będzie dla nich najwygodniejsza i najłatwiejsza do zaakceptowania. Jeśli Bóg uznałby, że jesteś w stanie odebrać i zrozumieć odpowiedź słowną, zwracałby się do Ciebie właśnie za pomocą słów. Najwidoczniej Bóg wie, że głosy rozbrzmiewające Ci w głowie uznałbyś za coś w rodzaju halucynacji, więc i tak nie potraktowałbyś ich poważnie. Więc Bóg wybiera takie formy komunikacji, które zwrócą Twoją uwagę, jak chociażby ta odpowiedź, kierowana właśnie do Ciebie za moim pośrednictwem! Widzisz? Niezbadane są ścieżki Boga, niezgłębione sposoby sprawiania przez Nią cudów. Niech więc Sama wybierze odpowiedni sposób skontaktowania się z Tobą. A Ty nasłuchuj. Rozglądaj się. Bądź czujny. Bowiem nigdy nie wiadomo, w której godzinie przyjdzie do Ciebie Pan. Sądziłem, że Rozmowy z Bogiem ujmują tę kwestię dostatecznie jasno. Przeczytaj tekst na tylnej okładce. Jest tam wszystko, co trzeba.

Jeśli natomiast chodzi o spełnianie marzeń, Bóg mówi, że możemy spełnić każde marzenie, jakie chcemy. Spełniasz swe marzenia cały czas, choćby i w tej chwili. Jeśli nie podoba Ci się Twe obecne życie, to dlatego, że po głowie krążą Ci mroczne myśli, śnisz koszmarne sny. To, co myślisz o życiu, tworzy rzeczywistość, która Ci nie odpowiada. Zmieniając myśli, zmieniasz rzeczywistość. Ot i całe przesłanie RzB.

Żeby spełnić swe marzenia, trzeba się ich trzymać nawet wtedy, gdy wszystko wokół świadczy o niepowodzeniu. Zawsze wiedziałem, że napiszę książkę. Zawsze wiedziałem, że moja książka zostanie wydana. To tylko jedno z licznych marzeń, które dotąd mi się spełniły. Ale sytuacje, w których się znajdowałem, nie zawsze wydawały się korzystne dla tych marzeń. Dlatego nie daję się zwieść pozorom, tylko ufam sile samych marzeń, Boskiej mocy ich spełniania.

Ważne jednak jest to, by śnić sny o istnieniu, a nie o działaniu, gdyż działanie nie prowadzi do rozwoju, lecz przeciwnie, sprawia, że się w tym działaniu grzęźnie na dobre.

Czy jestem osamotniona?

Drogi Panie Walsch: Właśnie skończyłam czytać Pańską książką. Niemal odebrało mi mowę z wrażenia! Czy naprawdę Bóg to wszystko powiedział? Chcę wierzyć, że tak, ponieważ rozjaśniło mi to trochę w głowie. Dobrze byłoby przekonać się, jak inni ludzie reagują na Pańską książkę i wiedzieć, że nie jestem osamotniona. Elaine, Eifrida.

Nie, Elaine, nie jesteś osamotniona. I żeby to właśnie uświadomić, Tobie i innym, obok pytań zamieściliśmy w tej książce podobne uwagi i komentarze. A „czy naprawdę Bóg to wszystko powiedział?”. Ja wierzę, że tak. Ale to, oczywiście, nie przesądza sprawy. Mówię tu o własnym przeświadczeniu. Chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiała. Nie muszę Cię o niczym przekonywać. Po prostu przeczytaj książkę i sama zdecyduj, co w niej jest dla Ciebie prawdziwe. I tyle.

Bóg przemawia do każdego, tylko że nie każdy w to wierzy. RzB mówią: „W tym tkwi sedno wszelkich problemów, jakie napotykasz w życiu - nie uważasz się za godnego tego, aby Bóg chciał do ciebie przemówić”. A jak jest z Tobą, Elaine? Uważasz się za osobę godną tego przywileju? Odpowiedz sobie na to pytanie. Jeśli Twoja odpowiedź brzmi „tak”, już od dzisiaj zacznij baczniej się wsłuchiwać w słowa Boga, pozwól Mu się prowadzić w życiu. Jeśli odpowiesz „nie”, zastanów się, dlaczego właściwie sądzisz, że nie zasługujesz na to, by Bóg był Twym przewodnikiem.

Dlaczego tak wielu ludzi nie wierzy, że Bóg mówi do nas

Drogi Panie Walsch: Właśnie skończyłam czytać Rozmowy z Bogiem Księgę 1. To najbardziej inspirująca książka, z jaką się dotąd zetknęłam. Próbuję teraz zachęcić do jej przeczytania moją przyjaciółkę. Mam nadzieję, że przytoczone w niej Boskie słowa pozwolą jej zrozumieć, że Bóg chce, abyśmy byli szczęśliwi. Skoro wierzymy, że Bóg przemówił do nas przez proroków (czyli zwykłych ludzi) słowami Biblii, to dlaczego niektórym tak trudno jest uwierzyć, że Bóg mógłby przemówić przez jakiegoś współczesnego „zwykłego człowieka”? Regina, Philadelphia.

Dlatego Regino, że takie przekonanie oznaczałoby przejęcie przez każdego z nas odpowiedzialności za odbieranie Boskich przekazów. Ale skoro ja mogłem to zrobić, dlaczego Ty nie miałabyś zrobić tego samego? Problem w tym, że ludzie na ogół wcale nie chcą brać na siebie takiej odpowiedzialności. Wolą zaprzeczać temu, co mnie się przydarzyło. Bo jeśli mnie nie mogło się przydarzyć, to im tym bardziej, no i „sprawa załatwiona”.

Lecz ci, którzy wierzą, że Bóg do nas mówi, zostają nagrodzeni niesamowitym poczuciem spełnienia, nowymi możliwościami i siłą, a także rozwojem duchowym, którego oznakom nie sposób zaprzeczyć.

Skąd mogę wiedzieć, że Bóg istnieje?

Drogi Neale: Od pewnego czasu nie dają mi spokoju pewne pytania. Wdałam się w ideologiczną dyskusję z przyjacielem, który reprezentuje bardzo naukowe podejście do życia (i nie wierzy w Boga) i muszę przyznać, zabił mi porządnego ćwieka. Dowiedziawszy się, że istnieje 50-procentowe prawdopodobieństwo tego, że jesteśmy zupełnie sami, i że to, w co przez całe życie wierzyłam, co kochałam, może być jedynie fikcją, wpadłam w głęboką depresję. Wiem już, czym jest piekło; budzę się w nim każdego ranka - to świat bez Boga.

Chciałabym wiedzieć, że Bóg naprawdę istnieje, ale jak zdobyć tę pewność? Skąd mogę wiedzieć, czy słowa, które przytaczasz, nie pochodzą po prostu z Twojej podświadomości?

Pewnie stwierdziłbyś coś w rodzaju: „Ponieważ mój umysł sam nie wpadłby na takie odpowiedzi”. Ale czy jesteś tego pewien? Mnie samej śnią się po nocach rzeczy, które nigdy nie przyszłyby mi do głowy, i ludzie całkowicie obcy mojej naturze; tworzy ich moja podświadomość.

Ktoś mógłby zapytać: „ A jak wytłumaczyć niesamowite, zalewające falą ciepła uczucie towarzyszące czasem modlitwie, sakramentowi chrztu czy innym głębokim przeżyciom religijnym?”. Owszem, ja sama odbierałam je nieraz tak silnie, że nie mogłam opanować łez wzruszenia, ale czyż inne doświadczenia, takie jak chociażby seks, także nie są niesamowite? A skoro dostarczający niezwykłych doznań seks jest jedynie funkcją biologiczną, to może jest nią także wszystko inne?

Słyszałam o pisaniu w natchnieniu, ale czy otrzymywane w ten sposób informacje nie są po prostu wytworem ludzkiego mózgu? Kiedyś próbowałam porozumieć się z Nim/Nią właśnie w ten sposób, ale to, co udało mi się zapisać, to było kilka bardzo niejasnych i pełnych błędów ortograficznych odpowiedzi, a potem długopis zsunął się z kartki. Kolejne próby okazały się jeszcze mniej udane, na kartce pojawiły się tylko same bezładne zygzaki.

Gdybyś więc mógł, gdybyś znalazł trochę czasu, proszę przekaż Bogu moją prośbę o wyjaśnienia. Ja sama już prosiłam, ale bez rezultatu. A Ty jesteś w tym dobry. Trzy książki to diabelnie niezły rezultat.

Wygląda na to, że albo w najbliższym czasie Bóg, przybrawszy ludzką postać, ukaże się moim oczom, albo umrę do końca nie wiedząc, czy był prawdą, czy fikcją (a naprawdę chciałabym go przedtem odnaleźć). Całkowicie zagubiona, Kendra, Sunnyvale.

PS. Przyszedł mi do głowy pomysł! Odkąd skończyłam 12 lat, mam swego idola. Jeśli zdecydujesz się porozmawiać z Bogiem, spytaj o niego. Jeśli Bóg wyjawi Ci jego nazwisko, zdobędę pewność, że naprawdę istnieje i miewa się dobrze. Ty przecież nie możesz znać tej odpowiedzi, prawda?

Moja droga, kochana Kendro, jakże bym chciał móc podarować Ci wiarę w to, czego nie znasz z własnego doświadczenia. Żałuję, że moja książka nie mogła tego zrobić. Gdybyś doświadczyła tego samego co ja, nigdy więcej nie wątpiłabyś w istnienie Boga, ani w źródło, z którego pochodzi to przesłanie. Ale nie doświadczyłaś. Lecz czy ja mogę Cię tym doświadczeniem obdarzyć? Nie. Mogę jedynie podzielić się z Tobą moim własnym.

Nie mogę też podać nazwiska człowieka, którego w wieku 12 lat uczyniłaś swoim idolem. Ja takich szczególnych i osobistych informacji nie posiadam, bo i skąd, a jakoś nie mogę się zdobyć na to, by poprosić Boga o jakiekolwiek „sztuczki słowne”, którymi miałby dowodzić swego istnienia. Ale rozumiem Twoje pobudki, Kendro. Wszyscy próbujemy znaleźć jakiś prosty sposób na udowodnienie sobie istnienia Boga. Pozwól, że podam Ci taki prosty sposób. Spójrz w oczy nowo narodzonego dziecka. Rozkoszuj się zapachem róży. Albo zatrać się w niewiarygodnie wspaniałym, pełnym miłości doznaniu erotycznym. Ty nazywasz to funkcjami biologicznymi, Kendro. A jak myślisz, kto wynalazł biologię?

Nie ma „50-procentowego prawdopodobieństwa, że jesteśmy zupełnie sami”. To prawdopodobieństwo jest zerowe. Zamierzam prosić Boga, aby nawiedził Twe serce, choćby wtedy, gdy będziesz czytała Ten list. A skoro poproszę, Bóg to zrobi. Wierzę w to niezłomnie. Musisz jednak otworzyć swe serce, Kendro, bo inaczej nie poczujesz obecności Boga.

Albo i poczujesz, ale uznasz ją za coś innego. (Na przykład za „funkcję biologiczną”.)

Wcale nie budzisz się co ranka w świecie bez Boga. Budzisz się w świecie, w którym nie dostrzegasz Boga. A to zupełnie co innego. Odmawiaj modlitwę: „Otwórz mi oczy, bym ujrzała wizje prawdy garnące się do mnie. Otwórz mi oczy, oświeć mnie, o, duchu boski!”. Są to słowa pochodzące z cudownej Song of the Soul (Pieśni duszy) śpiewanej przez Crisa Williamsona.

Napisz, Kendro, jak Ci się wiedzie. I pamiętaj, że zawsze jestem przy Tobie. Podążam Twoją ścieżką. I kocham Cię za Twą szczerość.

Bóg jest twym najlepszym przyjacielem, nigdy cię nie opuszcza

Drogi Neale: Bez wdawania się zbytnio w szczegóły chciałabym opowiedzieć, co przydarzyło mi się 4 kwietnia tego roku. Byłam wówczas w nastroju bardzo podobnym do tego, w jakim Ty się znajdowałeś, gdy zaczynałeś pisać swą książkę. Siedziałam w samochodzie na parkingu centrum handlowego i płakałam, choć to nigdy nie leżało w mej naturze. Moje stosunki z partnerem od pewnego czasu układały się nie najlepiej, do tego doszły jeszcze inne zmartwienia, i czułam się straszliwie przygnębiona. Zaczęłam wykrzykiwać pod adresem Boga, że nie mam już sil dalej walczyć. Spytałam dlaczego, skoro jest taki dobry, nie odpowiada na moje modlitwy. Dlaczego Go przy mnie nie ma, kiedy tak bardzo tego potrzebuję? Pamiętam, jak błagałam Go wtedy o pomoc. Prosiłam, żeby dał mi jakiś znak, że przynajmniej usłyszał moją modlitwę.

W końcu wzięłam się trochę w garść i poszłam do księgarni kupić książkę, która miała być dla mnie sprowadzona. Kiedy podchodziłam do punktu informacyjnego minęłam stoisko, na którym były wyłożone egzemplarze Twojej książki. Kupiłam jeden i od tego czasu już się z nim nie rozstaję. Chcę podkreślić, że jestem osobą o silnej woli i niełatwo ulegam sugestiom innych, a jednak Twoja książka wywarła, i nadal wywiera, ogromny wpływ na całe moje życie. Dziękuję Ci za to. Trzymaj tak dalej. Szczerze oddana, Shawn.

Droga Shawn, uważam, że Twoje doświadczenie jest doskonałym odbiciem Boskich słów: „zanim poprosisz, otrzymasz”. Bóg jest naszym najlepszym przyjacielem. Dobrze wie, czego nam potrzeba, zanim zdążymy wypowiedzieć swą prośbę. Twoja opowieść jest inspirująca, ponieważ dowodzi tej prawdy. Dziękuję, że napisałaś. Życzę wszystkiego dobrego.

Bóg zawsze pragnie doświadczać swej Boskości

Drogi Neale: Nie bardzo rozumiem stwierdzenie, że „Bóg chce poznać siebie doświadczalnie”. Chciałabym się dowiedzieć o tym czegoś więcej. Lori, Redding.

Cześć, Lori. Zobaczmy, czy mogę Ci pomóc. Można znać siebie pojęciowo, czyli teoretycznie, albo doświadczalnie. Teoretycznie możesz wiedzieć, na przykład, że jesteś osobą kochającą, ale jeśli nigdy nikomu praktycznie nie okazałaś miłości, znasz to jedynie z teorii, a nie z doświadczenia. Masz o sobie pewne pojęcie, ale siebie nie doświadczyłaś. Rozumiesz?

Bóg postanowił uzyskać coś więcej niż tylko pojęcie o sobie. Postanowił siebie doświadczyć. Zapragnął poznać siebie poprzez swe własne doświadczenie. Chciał poczuć, jak to jest być wszechmocnym, wszechwiedzącym i wszechmiłującym. Chciał poczuć, jak to jest być ucieleśnioną mądrością, okazaną odwagą, wyrażoną miłością. Bóg chciał poznać doświadczalnie każdy aspekt swej Istoty, inaczej mówiąc, każdy aspekt boskości. Nie wystarczało Mu po prostu „wiedzieć” o sobie. Nie wystarczało Mu jedynie rozumieć. Tylko osobiste doświadczenie mogło Go zadowolić. Dlatego stworzył Ciebie. Ty jesteś tym osobistym doświadczeniem. Ty i cała reszta wszelkiego stworzenia.

A skoro Ty jesteś doświadczającym siebie Bogiem, a Bóg jest Stwórcą, to i Ty posiadasz moc tworzenia. Wykorzystujesz tę moc w każdej chwili, zwykle wcale o tym nie wiedząc, bez świadomego zamiaru. Twórcza moc Boga tkwi w każdej Twojej myśli, każdym słowie, każdym uczynku. Proces ten został szczegółowo wyjaśniony w pierwszej części Rozmów z Bogiem.

Tak, Lori, pragnieniem Boga było doświadczyć tego, co o Sobie wiedział. Jest to również największe pragnienie Twojej duszy. Wszystko, czego pragnie Twoja dusza, to osobiście doświadczać tego, Kim W Istocie Jesteś. I to cały czas robisz, Lori. Na tym polega Twoje życie. I wokół tego właśnie procesu krążą całe Rozmowy z Bogiem.

Czy to Bóg wybrał dla mnie te dusze?

Drogi Neale: Oczekuję narodzin bliźniaków i wciąż nie mogę uwierzyć w swe szczęście. Czy to Bóg wybrał dla mnie te dwie duszyczki? A może to one wybrały sobie mojego męża i mnie? Chciałabym też wiedzieć, czy Bóg słyszy mnie za każdym razem, gdy do niego mówię (nawet o drobnych sprawach). Kiedy patrzę na bezmiar wszechświata, wydaje mi się raczej mało prawdopodobne, by Bóg znajdował dla mnie czas. Czy Bóg wie, jak bardzo Go kocham? To dla mnie bardzo
ważne, żeby czuł moją miłość. Czy Bóg potrzebuje tej miłości, chce jej? Pozdrawiam, Susan, Bordentown.

Droga Susan: pytasz, czy to Bóg wybrał dla Ciebie te dwie duszyczki. Odpowiedź brzmi: nie, Bóg nie dokonuje za Ciebie żadnych wyborów. Jeśli Bóg decydowałby o każdym Twoim kroku, w ogóle nie miałabyś możliwości i okazji do podejmowania własnych decyzji. Byłaby to kpina z wolnej woli. Zatem Bóg nie wybrał dla Ciebie tych dusz, mało tego, Bóg nigdy nic dla Ciebie nie wybiera, ponieważ Bóg nie ma upodobań. Te dwie małe duszyczki zostały wybrane przez pewne błogosławione istoty. Przez Was, ich rodziców!

Naturą Boga jest to, że nie ma żadnych potrzeb. Bóg nie potrzebuje ani nie chce niczego, co według powszechnej definicji słowa „chcieć” oznacza, że nigdy nie odczuwa „braku” niczego. A czy Bóg wybiera twą miłość, czyją wielbi? Czy w ogóle ją odbiera? Oczywiście, że tak, ponieważ Bóg jest miłością i kiedy odbiera Twą miłość, odbiera odbicie tego, czym Sam jest.

Zastanawiasz się: „czy Bóg słyszy mnie za każdym razem, gdy do Niego mówię (nawet o drobnych sprawach)? Kiedy patrzę na bezmiar wszechświata, wydaje mi się raczej mało prawdopodobne, by Bóg znajdował dla mnie czas”.

Przypuszczam, ze Bóg odpowiedziałby Ci mniej więcej tak:

Najdroższa Susan, oczywiście, że cię słyszę, choćbyś nawet mówiła mi 'o najdrobniejszych sprawach'. I zawsze odpowiadam, wystarczy, byś dobrze słuchała. A jeśli chodzi o rozmiar wszechświata i o mój czas dla ciebie, to owszem, rzeczywiście jestem i tu, i tam, i wszędzie, ale to nie znaczy, że mnie dla ciebie nie starcza. Moja wszechobecność wcale nie oznacza, że jestem rozbity na tak drobne kawałeczki, że nikt nie może mnie mieć wystarczająco dużo. Zawsze jest 'dość', ponieważ wszędzie jest Wszystko, Co Jest. To jest jak, jak z hologramem; każdy mój atom zawiera mnie całego. Każdy z was zawiera mnie całego. A jednocześnie w niczym nie można mnie zawrzeć, ponieważ nigdzie się nie mieszczę; jestem nieskończony!”.

Susan, żeby nauczyć się słyszeć Boga, przeczytaj ponownie strony 96-97 RzB księga 1. Pomoże Ci to zrozumieć, w jaki sposób Bóg może Ci przesyłać swe odpowiedzi.

Dlaczego Bóg chciał „poznać siebie”?

Drogi Neale: W RzB padają słowa, że Boga nie da się zdefiniować. Jeśli tak jest, to skąd wiadomo, że Bóg jest miłością? I dlaczego Bóg chciał siebie poznać? Zawsze uważałam, że Bóg jest miłością i światłem, prawdą i obfitością. Są jednak ludzie, którzy pojmują miłość całkiem inaczej. Jeśli jedyna miłość, jaką znają, jest ograniczona i samolubna, jak mają się przekonać, że miłość to zrozumienie, przebaczenie i nieosądzanie? Mój szwagier myśli, że miłość polega na utrzymywaniu w ryzach, a Bóg jest zwolennikiem dyscypliny. Taka wizja mu odpowiada. Może dlatego, że w dzieciństwie był bity przez ojca? Jak wytłumaczyć takim ludziom, że bezwarunkowa miłość nie karze i nikogo do niczego nie zmusza? Tracey.

Droga Tracey, w RzB Bóg mówi, że „Miłość to wszystko, co jest”. Bóg mówi też, że Bóg to Wszystko, Co jest. A więc Bóg jest miłością. Nasze serca mówią nam to samo, a serca nie mylą się nigdy. W moim rozumieniu książka nie twierdzi, że Boga nie można definiować. Wydaje mi się, że chodzi tu raczej o to, że Boga nie da się ograniczyć do żadnej definicji czy opisu, więc za pomocą tak ograniczonych środków nie można w pełni Go określić. I, jak mi się wydaje, tak właśnie jest, lecz nie stoi to przecież w sprzeczności z określeniem Boga jako „miłości”.

RzB głoszą, że Bóg zapragnął poznać Siebie doświadczalnie. To samo dotyczy mnie i Ciebie. Myśleć lub wiedzieć o sobie, że jest się pełnym współczucia i miłości, a doświadczać siebie w ten sposób, to dwie zupełnie różne sprawy. Jeśli nie masz kogo kochać, możesz oczywiście „znać siebie” jako osobę kochającą, ale to nie to samo, co obdarzanie kogoś miłością w praktyce. Bóg chciał doświadczyć siebie jako tego, Czym W Istocie Jest, i dlatego został stworzony wszechświat. Po co? Dla samej radości, Tracey! Dla przyjemności wyrażania siebie.

Przejdźmy do następnego pytania. Słowniki definiują „karę” jako „środek represyjny stosowany względem osób, które dopuściły się niewłaściwych czynów”. Według RzB nie ma rzeczy „złych” ani „dobrych”, „słusznych” ani „nagannych”. Dlatego też nie istnieje coś takiego, jak „naganne postępowanie”, a więc i „kara” jest zbędna. Większość ludzi nie może jednak tego zaakceptować. Nie może zrozumieć, jak można się bez niej obyć. Ale czyż kochająca babcia karze swego małego wnuczka za to, że stłukł talerz albo wylał mleko? Oczywiście, że nie.

Bóg przypomina taką właśnie kochającą babcię. A my, swoim rozumowaniem i postępowaniem, bardzo, ale to bardzo, przypominamy kilkuletnie dziecko. Ale temu, kto poznał jedynie miłość ograniczoną i egoistyczną, trudno będzie zrozumieć, a jeszcze trudniej zaakceptować, pojęcie miłości bezwarunkowej.

Jak podkreślają RzB, większość ludzi spotyka taki los; większość nigdy nie poznała miłości, która nie stawia warunków. I sądzą oni, że Bóg działa według norm ziemskich. Lecz by poznać Boga, trzeba sobie wyobrazić istotę ogromniejszą, świetniejszą od wszystkiego, co się w życiu widziało. I nie można nadawać jej ziemskich przymiotów, ziemskiego rozumowania i ziemskich ograniczeń, lecz trzeba by jej przypisać cechy całkowicie nieznane naszemu doświadczeniu.

Jeśli chodzi o Boga, musimy przyjąć możliwość, że jest coś, czego nie wiemy, a czego poznanie mogłoby zmienić wszystko.

I to jest właśnie nasz największy problem: myślimy, że wiemy już wszystko, czego można było się dowiedzieć na temat Boga. A każdy opis Boga odbiegający od tego, jak akurat sami go postrzegamy, jest przez nas automatycznie odrzucany jako „fałszywy”, „błędny” albo „bluźnierczy”. Jeśli w ogóle istniałoby coś takiego jak bluźnierstwo, byłoby nim utrzymywanie i głoszenie tego, że wiemy wszystko, co tylko można wiedzieć o Bogu, że nasze przekonania na temat Boga są jedynymi słusznymi przekonaniami, i że każdy, kto się z nimi nie zgadza, niechybnie skończy w piekle.

Jak mówić o prawdziwej, bezwarunkowej miłości Boga osobom, które, na skutek własnego ograniczonego doświadczenia miłości, rozumieją ją w bardzo ograniczony sposób? W ogóle im o niej nie mów. Okazuj ją.

Skąd wziął się Bóg?

Drogi Panie Walsch; mam do Pana tylko jedno pytanie: skąd właściwie wziął się Bóg? Kto „uczynił” Boga? David, Freedom.

Drogi Davidzie, oto problem, który ludzkiemu umysłowi trudno jest ogarnąć. Bóg znikąd się nie wziął. Prawda jest taka, że Bóg zawsze był, zawsze jest i zawsze będzie, w świecie, który nie ma końca. Nie było nigdy takiej pory, w której Bóg by nie istniał, i nigdy nie było takiej rzeczy, która nie byłaby Bogiem. Nikt więc nie mógł „uczynić” Boga. „Twórca” Boga musiałby bowiem istnieć poza Bogiem, a ponieważ poza Bogiem nie ma niczego, Bóg nie mógł zostać stworzony przez żaden czynnik zewnętrzny. Jak zatem Bóg został „stworzony”? Odpowiedź brzmi: Bóg w ogóle nie został stworzony.

Bóg wyłonił się z pustki, i do tej pustki powróci. Księga 2 RzB dosyć szczegółowo wyjaśnia, że istnieje tylko jedno miejsce i tylko jeden moment: tu i teraz. To wszystko, co jest. Trudno to zrozumieć, jeśli nie odrzuci się tych wszystkich sztucznych konstrukcji związanych z pojęciem, zwanym przez nas „czasem”. W odejściu od tych konstrukcji i głębszym zrozumieniu czasu pomóc Ci może, Davidzie, poświęcony temu zagadnieniu obszerny rozdział RzB 2.

W Księdze 1 Bóg jedynie wprowadził nas w to zagadnienie, podając prostą definicję nieskończoności i tłumacząc, że On sam właściwie nie jest najwyższym bóstwem.

Twoje pytanie było już zadawane miliony razy, na miliony sposobów (np. „Co było pierwsze, jajko czy kura?”). Nie ma na nie odpowiedzi. Wszelkie próby odpowiedzi, typowe dla naszej obecnej rzeczywistości, opierają się na koncepcji linearnego wyobrażenia czasu. (Innymi słowy, aby Bóg mógł zostać „stworzony”, musiał istnieć taki „czas”, w którym Boga jeszcze nie było.) Ale czas to nie wielkość linearna i wszystko, co jest, jest właśnie teraz, zawsze było i zawsze będzie. Do tego wszystkiego zaliczasz się także Ty.

Jak wspomniałem, zagadnienie to zostało szczegółowo i wnikliwie omówione w Księdze 2.

Komu wdzięczny jest Bóg?

Drogi Neale: Wielkie dzięki za Twe książki. Trudno mi wyrazić, jak bardzo pomogły one mnie i szesnastu innym członkom grupy, do której należę. W zeszłym tygodniu na naszym spotkaniu padło pewne pytanie. Na stronie 93 RzB księga 1 wymieniasz „Pięć Przymiotów Boskich”; są to: „radość, miłość, akceptacja, błogość i wdzięczność”. Intryguje nas ten ostatni: komu i za co wdzięczny jest Bóg? Sporo dyskutowaliśmy na ten temat, a ponieważ to ja zadałam to pytanie, zobowiązałam się napisać do Ciebie i przedstawić pozostałym Twoją odpowiedź. Druga sprawa, jaka jest różnica pomiędzy duszą a duchem? Wiele książek używa tych terminów zamiennie, ale mnie się wydaje, że to jednak nie to samo. Pat, Shelton.

Droga Pat, komuż Bóg miałby być wdzięczny, jeśli nie sobie? Czy Ty nigdy za nic sobie nie dziękowałaś? Ja wielokrotnie sobie dziękowałem. Podobnie jak i winiłem siebie, robiłem sobie wymówki, czy gratulowałem sobie...

A za co Bóg jest wdzięczny? Za swą własną doskonałość. Zawsze pamiętaj: właściwą postawą jest wdzięczność. Kiedy z góry jesteśmy wdzięczni za coś, czego pragniemy, sprawiamy, że pojawia się to w naszym codziennym życiu. Dzieje się tak, ponieważ to, co wybieramy, już istnieje, pozostaje nam jedynie to dostrzec. Wdzięczność zmienia naszą zdolność postrzegania; dzięki niej patrzymy z szerszej perspektywy. Okazuje się wtedy, że to, czego pragniemy, już zostało przez nas doświadczone. Ponieważ w ostatecznej rzeczywistości nie istnieje czas ani przestrzeń, i nie ma takiej rzeczy, której byśmy nie doświadczyli. Wszystko dzieje się teraz. Tylko że nasza ograniczona percepcja nie pozwala nam czasem tego dostrzec i pojąć. Wdzięczność zmienia nasz punkt widzenia, zwiększa zdolność postrzegania.

Jeśli chodzi o Twoje drugie pytanie, to może tu być tyle odpowiedzi, ilu ludzi interpretujących słowa. Pamiętaj, co mówią o tym RzB. „Słowa są najmniej rzetelną formą komunikacji”. Różni ludzie mogą nazywać „duszą” zupełnie inne rzeczy. W najściślejszym znaczeniu - i tak ja ich używam - nie ma między tymi słowami żadnej różnicy. A to dlatego, że istnieje tylko „jedno z nas”. A wszystko to jest tym, co ja nazywam zamiennie „duchem” albo „duszą”. Ale niektórzy tę całość określają mianem „ducha”, natomiast za „duszę” uważają tę cząstkę owej całości, która zawiera się w każdym z ludzi. Myślę, że na to pytanie nie ma jednej „właściwej” odpowiedzi. A więc, Pat, wybieraj; decyzja należy do Ciebie.

Bóg interesuje się seksem i polityką?

Drogi Panie Walsch: Właśnie skończyłam czytać drugą z Pańskich książek i muszę przyznać, że jestem trochę zaskoczona. Nie sądziłam, że Bóg może mieć tyle różnych pomysłów związanych z polityką, seksem, edukacją, a nawet gospodarką międzynarodową. I bardzo się z tego cieszę. Obudziły one moje nadzieje co do przyszłości naszej ludzkiej rasy i naszych nieustających wysiłków w dalszym utrzymywaniu się na tej planecie. Ale mimo, że uważam RzB za książkę nie tylko wspaniałą, ale wręcz jedną z najważniejszych, jakie dotąd czytałam (jeśli rzeczywiście chcemy zmienić swoje życie na Ziemi), wciąż zastanawiam się (proszę o wybaczenie), czy rzeczywiście to wszystko napisał Bóg? Jakoś trudno mi uwierzyć, by Bóg tak bardzo interesował się naszymi codziennymi intrygami! Alexis, Severna Park.

Droga AIexis, nie musisz prosić o „wybaczenie”. Nie Ty jedna wyrażasz podobne wątpliwości. Cieszę się, że podobała Ci się Księga 2. Ja również uważam, że jest to jedna z najważniejszych książek, jakie ostatnio powstały. Jak wiesz, w bardzo konkretny sposób porusza ona zagadnienia związane ze wszystkimi sferami naszego zbiorowego doświadczenia życia na Ziemi. Pokazuje nasze wzajemne relacje i interakcje w takich dziedzinach, jak religia, polityka, edukacja, ekonomia czy erotyka. Dostarcza wnikliwych komentarzy na temat tego, jak postępujemy i co moglibyśmy robić inaczej, by osiągnąć cel, który jako społeczność przed sobą stawiamy. Jest to książka oświecająca, potwierdzająca, momentami również niepokojąca, ale zawsze fascynująca i intrygująca w swych opiniach, i na tyle „nowatorska”, by niektórym wydawać się nieco kontrowersyjna. (Która prawdziwie odkrywcza książka, nie jest kontrowersyjna?)

Zastanawiasz się, czy to rzeczywiście Bóg to wszystko napisał. Pewnie, że to Ona. A dlaczegóż by nie? Naprawdę myślisz, że Boga interesują tylko sprawy duchowe? A zresztą, czy „sprawy duchowe” są w jakiś sposób oderwane od doświadczeń „zwykłego życia”?

Może na tym właśnie polega problem, Alexis. Może zbyt wielu ludzi uważa te dwie sfery za całkowicie oddzielone od siebie i nie mające ze sobą nic wspólnego. Możesz sobie medytować, Alexis, ile tylko chcesz, ale i tak wcześniej czy później będziesz musiała wynieść ten swój wewnętrzny spokój na hałaśliwą ulicę. Dopiero tam będziesz miała możliwość odkrycia „przeciwieństwa”. Dopiero wtedy staniesz przed decyzją: kim jestem w obliczu tego, czym nie jestem?

Rozmowy z Bogiem Księga 2 wnikliwie rozpatrują to pytanie w odniesieniu do całej naszej społeczności, całej ziemskiej wspólnoty dusz. I dlatego jest książką więcej niż ważną. Jest książką, której nie można przeoczyć.

Czym jest wola Boska? Czemu służy ego?

Drogi Neale: Właśnie przeczytałem RzB księga 1. Co za wspaniała i mądra książka! Chciałbym Cię zapytać o coś, na co często się powołujemy, a co nie zostało zbyt dokładnie omówione w książce (może nie jest szczególnie istotne), a mianowicie o „wolę Boską”. Czy poddawanie siebie, własnej woli, woli Boskiej jest wskazane czy raczej nie?

Może każdy powinien uczyć się tego, Kim W Istocie Jest, na własnych błędach? A jeśli tak, to jaką rolę pełni tu ludzkie ego? Czy ego przeszkadza w tym procesie, czy pomaga? Jak można je wykorzystać? Dziękuję. Stan, Kirkland.

Cześć, Stan. Dzięki za bardzo ciekawe pytania. Przekonanie o konieczności poddawania się woli Boskiej zakłada, że Bóg posiada wobec Ciebie jakąś wolę, różną od Twojej własnej. Tymczasem w RzB Bóg mówi: „Twoja wola według ciebie jest Moją wolą”. Czyli przerzuca piłkę na naszą stronę boiska. Do nas należy decyzja, co z nią zrobimy. Bóg nie ma żadnych szczególnych oczekiwań.

Wielu ludziom z trudem przychodzi zaakceptowanie tej myśli. Pragniemy Boga, który chce tylko tego, co dla nas „najlepsze”, pragniemy zawsze móc się do Niego zwrócić z prośbą o radę. I Bóg rzeczywiście mówi, co jest dla nas „najlepsze”, musimy tylko zdecydować, co właściwie próbujemy zrobić. Powiedział nam to właśnie w Rozmowach z Bogiem.

Twierdzimy, że chcemy zbudować lepszy świat, i Bóg powiedział nam, jak to zrobić. Nie tylko za pośrednictwem RzB, ale także Koranu, Talmudu, Biblii, Bhagawadgity, brahmanów, Upaniszad, Puran, Taotecing, dharmy Buddy, Rigwedy, Miszny, Księgi Mormona, świętego kanonu pali i setek innych głosów, w tysiącach innych miejsc i w milionach innych chwil w tym zalewie wydarzeń, który zwiemy Czasem.

Kluczowym pytaniem pozostaje nie to, „czy wskazane jest poddanie się woli Boskiej?”, lecz „dlaczego nie robimy tego, co - jak twierdzimy - chcemy zrobić?”.

Pytasz też, czy ego przeszkadza nam w uczeniu się. Odpowiedź brzmi: tak... chyba że nie będzie przeszkadzać. Ego stanowi tę cząstkę każdego z nas, dzięki której przebywając w fizycznym ciele zachowujemy swą indywidualną tożsamość. Jest nośnikiem Danych Osobowych. Każdy z nas reprezentuje indywidualizację jednego ducha. Używając terminów fizycznych można by powiedzieć, że jesteśmy pojedynczymi, zlokalizowanymi drobinami ogólnej energii, jedynej, jaka istnieje. Ego jest nam potrzebne do tego, byśmy mogli sprawnie funkcjonować w świecie względności, czyli w tym, w którym obecnie żyjemy. Nie możemy więc uważać ego za swego wroga. Niebezpieczne jest jedynie wybujałe, szalejące ego; ego, które wyrwało się nam spod kontroli.

Jak można wykorzystać ego? Jako źródło i siłę poczucia „własnej jaźni”, jej wspaniałości i wielkości. Nie jako coś, co pozwala odciąć się od innych, czuć się od nich „lepszym”, ale jako wewnętrzne ognisko głębokiej świadomości uzmysławiającej nam, że ci inni również są wspaniali i wielcy, i kładącej kres wszelkim myślom o własnej rzekomej „wyższości”.

Krótko mówiąc, Stan, ego powinno być wykorzystywane jako narzędzie umożliwiające nam dostrzeżenie i zrozumienie prawdziwej natury swej indywidualnej jaźni, a dzięki temu zrozumienie prawdziwej natury swej zjednoczonej jaźni. Mniejsza jaźń służy poznawaniu większej jaźni, niczym przyrząd ułatwiający percepcję. Nie chodziło o to, by na zawsze oddzielić Cię od Twej większej jaźni, ale o to, by Ci ją bardziej uświadomić. Bo jesteś jak świeca płonąca w jasności dnia, w otoczeniu światła nie wiesz, że sam świecisz. Musisz

odłączyć się od tego światła - wręcz pogrążyć się w ciemności - żeby poznać siebie jako tego, Kim Jesteś W Istocie. Nie wygrażaj więc niebu, nie przeklinaj ciemności, ale rozświetlaj ją własnym światłem. I nie chowaj swego światła pod korcem, ale obdarzaj nim innych ludzi tak, żeby i oni się dowiedzieli, kim naprawdę są.

Na tym, Stan, i na niczym więcej, polega zadanie ego.

Rozdział 12

Z życia religijnego: Jezus, Biblia, kościół i anioły

Kwestie podniesione we wstępie do poprzedniego rozdziału bywają poważnymi życiowymi problemami. Jak brzmi Prawdziwe Słowo Boże? Czy to możliwe, że tylko jedna religia ma rację, a pozostałe błądzą? A jeśli tak, to która jest tą właściwą? Czy to naprawdę ma znaczenie? Czy dokonawszy błędnego wyboru rzeczywiście zostaniemy odrzuceni, albo jeszcze gorzej - skazani na piekło?

Dla ludzi wychowanych w głęboko religijnych rodzinach takie pytania mogą być prawdziwą udręką. Bardzo chcą nawiązać pełen miłości kontakt z Bogiem, ale tej chęci towarzyszą rozmaite obawy. Rozmowy z Bogiem są dla świata jak ożywczy łyk świeżego powietrza. Działają jak duchowa kąpiel przygotowująca do spotkania z Bogiem, zmywająca wszelkie lęki związane z tym spotkaniem.

Ale ludzie wciąż jeszcze mają wiele pytań. Chcą wierzyć w prawdziwie dobrą nowinę głoszoną w RzB, ale dla niektórych okazuje się to jeszcze zbyt wielkim wyzwaniem. Czy Bóg naprawdę może nas tak bardzo kochać? Jak to się ma do tego, czego nas dotąd uczono? Pytania, również te dotyczące Boga, zadawane są od zarania dziejów. 1 bardzo dobrze. Stawianie pytań to pierwszy krok do mądrości. Nigdy nie powinniśmy przestać pytać, tak innych jak i siebie samych.

No i oczywiście Boga.

Kim i czym jest Jezus Chrystus?

Drogi Neale: Zawsze wierzyłem w to, że Jezus jest zbawicielem ludzkości. Przeczytawszy RzB nie jestem już tego taki pewien. Gdzie według Ciebie leży prawda? Craig, Williamstown.

Drogi Craigu, zadałeś pytanie, które przez wielu ludzi uznawane jest za najważniejsze pytanie stulecia. Życie Jezusa tak silnie wpłynęło na nasze dzieje, że nie sposób o tym zapomnieć. I w tym sensie Jezus był, i jest, zbawicielem całej ludzkości. Tak jak Ty czyja.

Różnica pomiędzy Tobą czy mną a Jezusem polega na tym, że On podjął misję, wziął na siebie odpowiedzialność. Większość z nas się na to nie zdobywa. A zatem Jezus jest naszym zbawcą. Odważył się przejść przez swe życie tak, jak waży się niewielu z nas. Zrobił dokładnie to, co jest ziemskim zadaniem nas wszystkich! W ten sposób „wybawił” nas od konieczności robienia tego samego, jeśli tego nie chcemy.

Zjawiliśmy się na tym świecie po to, żeby go zbawić. Ale nie chodzi tu o wyrywanie go ze „szponów szatana” ani zapobieganie groźbie „wiecznego potępienia” (jak uczą RzB, nic takiego jak szatan czy potępienie nie istnieje). Jesteśmy tu po to, by wybawić świat z jego własnego błędnego wyobrażenia o sobie.

Żyjemy obecnie w świecie, który sami sobie stworzyliśmy, nieprawdziwym. Doświadczenie to nie ma nic wspólnego z ostateczną rzeczywistością, czyli z tym, Kim W Istocie Jesteśmy. Jezus o tym wiedział. Wiedział też, Kim Jest W Istocie. I rozgłaszał to publicznie. Głosił też jeszcze jedną ważną prawdę. Mówił, że wszystko, co uczynił na Ziemi, jest również w naszej mocy.

Niektórzy ludzie w to nie wierzą. Nie mieści im się w głowie, że mogliby być obdarzeni - że zostali obdarzeni - tymi samymi zdolnościami, co Jezus. A to właśnie wiara jest kluczem do doświadczania tych darów. I tego nauczał Jezus. Było to jego podstawowym przesłaniem.

Zagadnieniu temu poświęciłem broszurę Recreating Yourself. Zwracam w niej uwagę na to, że to właśnie od samego Jezusa pochodzą słowa: „Stanie się tobie wedle twojej wiary”. To sam Jezus zwrócił się do płaczącej kobiety: „Niewiasto, wielka jest wiara twoja; nich ci się stanie według twojej woli” i w tej samej chwili jej córka została uzdrowiona. I sam Jezus powiedział: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, to powiedzielibyście tej górze: przenieś się stąd tam; a przeniesie się, i nic niemożliwego dla was nie będzie”. (Mat. 17,20)

Jeśli jednak nie potrafisz uwierzyć w siebie i swe własne boskie dziedzictwo (gdyż wielu nie potrafi), Jezus, w akcie najwyższej miłości i współczucia, zaprasza cię, byś uwierzył w niego.

Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto wierzy we mnie, ten także dokonywać będzie uczynków, które ja czynię, i większe nad te czynić będzie; boja idę do Ojca. I o cokolwiek prosić będziecie w imieniu moim, to uczynię, aby Ojciec był uwielbiony w Synu. Jeśli o co prosić będziecie w imieniu moim, spełnię to”. (Jan 14, 12-14)

Czyż to nie nadzwyczajna obietnica? Jezus tak doskonale rozumiał to, kim jest on sam, i kim ty jesteś („Ja i Ojciec to jedno”; „wszyscy jesteście braćmi”), że wiedział też, że mógłbyś dokonać wszystkiego, bez wyjątku, gdybyś uwierzył w siebie, albo w niego. Czyż te słowa Jezusa można błędnie odczytać, źle zinterpretować? Nie, są one bardzo jasne. Jezus pragnął, abyś uważał się za jedno z Ojcem, tak jak on stanowił jedno z Bogiem. Tak bardzo kochał wszystkich ludzi, tak głęboko współczuł ich cierpieniom, że postanowił wznieść się na najwyższy poziom, by jak najdoskonalej objawić swą istotę, a przez to dać przykład całej ludzkości. Modlił się o to, byśmy dostrzegli dowody na to, że nie tylko on, ale i my wszyscy stanowimy jedno z Ojcem.

I za nich poświęcam siebie samego, aby i oni byli poświęceni w prawdzie. A nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy przez ich słowo uwierzą we mnie. Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie, a ja w Tobie, aby i oni w nas jedno byli, aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś. A ja dałem im chwałę, którą mi dałeś, aby byli jedno, jak my jedno jesteśmy”. (Jan 17, 19-22)

Nie można tego przedstawić jaśniej.

Rozmowy z Bogiem głoszą, że każdy z nas stanowi cząstkę Ciała Bożego, choć uważamy się za istoty całkowicie odrębne.

Chrystus rozumiał trudności, jakie nastręczało ludziom uwierzenie w to, że są częścią Boga. Natomiast sam wierzył w tę prawdę o sobie. Naturalną koleją rzeczy (a jednocześnie cudowną inspiracją) było więc dla niego zaproszenie ludzi, by wyobrazili sobie siebie jako cząstkę

jego, Chrystusa. A ponieważ on sam już wcześniej ogłosił, że jest częścią Boga, każdy, kto uwierzył w jedność z Chrystusem, powinien uwierzyć również w ostateczną jedność z Bogiem.

Jezus musiał wspominać o tym dosyć często, gdyż przytaczane w Biblii słowa jego nauk oraz nawiązujące do nich komentarze dostarczają na to niezliczonych dowodów. Wystarczy powiązać ze sobą kilka oderwanych wzmianek dotyczących tych relacji, a otrzymamy niezwykłe objawienie:

Ja i Ojciec jedno jesteśmy. (Jan, 10, 30)

A ja dałem im chwałą, którą mi dałeś, aby byli jedno, jak my jedno jesteśmy. (Jan, 17, 22)

Ja w nich, a Ty we mnie, aby byli doskonali w jedności. (Jan 17,23)

Aby miłość, którą mnie umiłowałeś, w nich była, i ja w nich. (Jan 17, 26)

Tak my wszyscy jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie, a z osobna jesteśmy członkami jedni drugich. (Rzym. 12, 5)

Bo ten, co sadzi, i ten, co podlewa, jedno mają zadanie. (I Kor. 3, 8)

Ponieważ jest jeden chleb, my, ilu nas jest, stanowimy jedno ciało, wszyscy bowiem jesteśmy uczestnikami jednego chleba. (I Kor. 10, 17)

Albowiem jak ciało jest jedno, a członków ma wiele, ale wszystkie członki ciała, chociaż ich jest wiele, tworzą jedno ciało, tak i Chrystus; bo też w jednym Duchu wszyscy zostaliśmy ochrzczeni w jedno ciało - czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni, i wszyscy zostaliśmy napojeni jednym Duchem. Albowiem i ciało nie jest jednym członkiem, ale wieloma. Jeśliby rzekła noga: Ponieważ nie jestem ręką, nie należę do ciała, czy dlatego nie należy do ciała? A jeśliby rzekło ucho: Ponieważ nie jestem okiem, nie należę do ciała, czy dlatego nie należy do ciała? (1 Kor. 12, 12-16)

A tak członków jest wiele, ale jedno ciało. (I Kor. 12,20)

(Wszystkie cytaty pochodzą z Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu; nowy przekład z języków hebrajskiego i greckiego opracowany przez Komisję Przekładu Pisma Świętego; United Bibie Societies, 1975.)

Wszyscy jesteśmy członkami Ciała Chrystusowego. Stanowimy Jedno w Chrystusie. A skoro Chrystus jest jednym z Bogiem, to i my jesteśmy. Tylko że o tym nie wiemy. Nie chcemy w to uwierzyć. Nie możemy sobie tego wyobrazić.

Nie jest natomiast prawdą, że być z Jezusem można jedynie poprzez Jezusa. Jezus nigdy tego nie powiedział, ani nie sugerował. Nie na tym polegało jego przesłanie. Jego przesłanie brzmiało: jeśli nie możesz uwierzyć we mnie i bez względu na wszystkie moje dokonania nie widzisz we mnie tego, za kogo się podaję, to nigdy, przenigdy, nie uwierzysz w siebie, w to, kim sam jesteś, i doświadczenie Boga będzie dla ciebie praktycznie nieosiągalne. Jezus mówił to, co mówił, czynił to, co czynił - dokonywał cudów, uzdrawiał chorych, wskrzeszał umarłych, a nawet sam powstał z martwych - po to, byśmy mogli się przekonać, Kim On Był... a przez to także dowiedzieć się, Kim Sami Naprawdę Jesteśmy. Otrzymujemy w ten sposób drugą stronę równania, która przez tradycyjną doktrynę chrześcijańską najczęściej w ogóle jest pomijana.

Jak widzisz, Jezus jest naszym zbawcą; wybawia nas od iluzji naszego oddzielenia od Boga. Jezus jest Synem Bożym, tak jak i my wszyscy. Dlatego podczas spotkań i zajęć warsztatowych powtarzamy zebranym: przybywacie tu, by uzdrowić tę salę; pojawiliście się tutaj, by uzdrowić to miejsce. Nie ma innego powodu waszej tutaj obecności.

Dlaczego Jezus umarł za nas na krzyżu?

Drogi Neale: Niedawno skończyłem 21 lat. W kwietniu 1997 uznałem Jezusa za swego zbawcę. Osiągnąłem wówczas zadowolenie duchowe, nadal jednak nie czułem zadowolenia z tego, kim jestem. Chrześcijaństwo nie dostarczyło mi odpowiedzi na wszystkie pytania. Bardzo pomogła mi Twoja książka, uważam jednak, że jedno z najważniejszych pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi. Dlaczego Jezus umarł za nas na krzyżu? Odkąd przeczytałem Twoją książkę, czuję się jeszcze bardziej skołowany i nie wiem, co z tym zrobić. Zawsze, kiedy jestem bliski zerwania więzi z Bogiem, coś mnie przed tym powstrzymuje, i to za każdym razem z większą siłą. Może się mylę, ale wierzę w to, że mam w tym życiu do wykonania ważne zadanie! Zmieniajmy razem świadomość świata. Brian, Weedville.

Drogi Neale: Do chóru podziękowań wznoszonych przez wszystkich, których Twoje książki podniosły na duchu, pragnę dołączyć własny głos wdzięczności. Przeczytałam Księgi 1 i 2 Rozmów z Bogiem, a następnie dałam je znajomym w prezencie, ale często wracam do mądrości, jakie odnalazłam na ich kartach. Właśnie skończyłam pisać książkę na temat aborcji i kary śmierci, którą zatytułowałam Divided Passions, i w pełni doceniam wyczucie, z jakim traktujesz te trudne kwestie. Stworzenie publikacji, która, mam nadzieję, wniesie coś wartościowego do dialogu, było dla mnie prawdziwym wyzwaniem!

Jako chrześcijanka, której wizja Boga całkowicie została potwierdzona przez RzB, zastanawiam się nad sensem ukrzyżowania. To przykład straszliwej żądzy krwi (podobnej do dzisiejszych żądań kary śmierci), a jednak miliony ludzi tak uparcie trwają przy tej krwawej historii, bo kończy ją zmartwychwstanie. Dlaczego ukrzyżowanie Jezusa było niezbędne do głoszenia i szerzenia nauki o Boskiej miłości, przebaczeniu i miłosierdziu? Czy zmartwychwstanie było „prawdziwe”? Pozdrawiam Cię w imię miłości wszystkiego, co jest. Kim.

Moi drodzy, Brianie i Kim, nie sądzę, aby Jezus zamierzał cokolwiek demonstrować. Wierzę, że Jezus kierował się tymi samymi intencjami, co każda stąpająca po Ziemi dusza. Celem każdej ludzkiej duszy jest doświadczać i okazywać, ogłaszać i realizować, przedstawiać i stawać się, wyrażać i poznawać siebie - najwspanialszą wersję najwznioślejszej wizji tego, kim jest.

Jezus Chrystus był żywym przykładem tego, za kogo się uważał. I zaprosił każdego z nas do pójścia za jego przykładem poprzez głoszenie własnej prawdy o sobie. Wiedział też, że w chwili gdy oświadczy, iż jest tym, kim jest, przyciągnie do siebie wszystko, co przeciwne.

Stąd też ukrzyżowanie Chrystusa było nietrudne do przewidzenia, a przy tym nie kłóci się z żadną z prezentowanych w RzB idei. Chrystus dopuścił do swego ukrzyżowania, nie stał się jego „ofiarą”. Był przyczyną tego doświadczenia, nie efektem. Wisząc na krzyżu powiedział: „Nie sądzicie, że mógłbym wezwać zastępy aniołów i w jednej chwili przerwać to doświadczenie?”. I z całą pewnością mógł to zrobić. Nie przerwał swego doświadczenia z tej samej przyczyny, dla której i my dopuszczamy do rozmaitych życiowych doświadczeń - większych i mniejszych ukrzyżowań, które stają się czasem naszym udziałem.

Przyczyna ta jest prosta; to my sami przywołujemy każde ze swych doświadczeń, po to, abyśmy mogli poznać, kim naprawdę jesteśmy. Umierając na krzyżu, przyzwalając na męki, jakie mu zgotowano, Chrystus objawił siebie przed samym sobą. Poprzez ten akt twórczej demonstracji pokazał nam, co sami możemy demonstrować.

Czy Biblia to ostatnie słowo Boże?

Drogi Neale: Dlaczego właściwie uznaliśmy, że Bóg w pewnej chwili postanowił przestać komunikować się z nami za pomocą słowa pisanego? Chciałabym wiedzieć, kto pierwszy doszedł do takiego wniosku? Kto jest autorem tej teorii? Kto tak zdecydował? Chcę rozmawiać z kierownikiem! Marie M.

Droga Marie, w naszym wspaniałym Bogu najwspanialsze jest to, że nigdy nas nie opuścił, nigdy nie przestał się z nami komunikować. Jest z nami zawsze, i zawsze będzie. I przemówi do nas za każdym razem, gdy szczerze o coś zapytamy, przedstawimy problem, albo zapewnimy o swej miłości. To oczywiście nieprawda, że Bóg przestał się z nami kontaktować za pośrednictwem słowa pisanego już 2000 lat temu. Podobnie jak to, że przemówił do nas tylko w jeden określony sposób, słowami jednego dokumentu, tylko raz w całej historii ludzkości. Jaki bowiem miałby cel w takim ograniczaniu siebie? Po co miałby to robić? Jeśli Bóg jest wszechmogący (a jest) i wszechmiłujący (a jest), to czy przerwałby ten dialog już przed dwoma tysiącami lat? Miłość i potęga skłaniają raczej do innych wyborów.

Problem polega na tym, że my wszyscy zwracamy się ze swymi pytaniami nie bezpośrednio do Boga, lecz do ludzi, którzy, jak twierdzą, znają na nie odpowiedzi. Pytamy więc papieży, biskupów, księży, rabinów, pastorów i wszelkie inne osoby duchowne, z reguły kierujące się jak najlepszymi chęciami, często prawdziwie świątobliwe. Tymczasem żadna z nich w sprawach Boskich nie jest wcale większym ekspertem od głosu twego własnego umysłu, serca i duszy, który powiedziałby Ci o wiele więcej, gdybyś tylko zechciała go posłuchać. Nie rezygnuj ze swej mocy (a przez to ze swego Boga) dając wiarę tym, którzy wmawiają Ci, że Bóg dziś już nie przemawia, że nie słyszano Go od czasów Chrystusa. Czy nie widzisz, jak bardzo im zależy, by utrzymać Cię w tym błędnym przekonaniu? Rozmowy z Bogiem zapoczątkowują całkowicie nowy paradygmat. Dlatego zachęcam pokornie do ich studiowania.

O „przeinaczaniu” Biblii

Drogi Neale: Twoje książki strasznie mi się spodobały i bez wątpienia odmieniły moje życie na lepsze. Czy zechciałbyś ustosunkować się do dręczącego mnie pytania: Dlaczego Bóg uważa Biblię za jeszcze jedną książkę (o ile dobrze pamiętam), której treść w przeszłości została przeinaczona przez redaktorów? Zawsze byłem przekonany, że Bóg nie pozwoliłby na to, by człowiek, jakkolwiek by się starał, mógł wypaczyć „doskonałą” pierwotną postać tego uświęconego dzieła. Dzięki, że zechciałeś mnie wysłuchać. Don, Camano Island.

Drogi Donie, Twoje przekonanie jest błędne. Bóg nie robi nic, by powstrzymać ludzi przed zrobieniem tego, co chcą.

Dlaczego Żydzi są tacy wyjątkowi?

Drogi Neale: RzB prawdziwie ścięły mnie z nóg! Nie mogłam się od nich oderwać; jedne fragmenty napawały mnie zdumieniem, w innych odnajdywałam głęboki sens; czasem wybuchałam śmiechem, a czasem, dwu- lub trzykrotnie przeczytawszy to samo zdanie, czułam się zupełnie zbita z tropu. Z chęcią przeczytam je jeszcze raz. Jestem Ci bardzo wdzięczna, że odważyłeś się je opublikować. Mam jedno pytanie: jestem Żydówką i zastanawiam się, dlaczego Żydzi są „narodem wybranym”. Załączam wyrazy miłości i błogosławieństwa. Phyllis, Stamford.

Droga Phyllis, to nie Żydzi są „narodem wybranym”. Każdy naród jest wybrany. Żydzi sapo prostu historycznie bardziej świadomi swego przymierza z Bogiem niż wiele innych ludów; zwracają na nie większą uwagę; szanują je. Podobnie postrzegają siebie obywatele Stanów Zjednoczonych, nazywając siebie, jednym narodem, w Bogu”. Prawda jest taka, że wszystkie narody trwają „w Bogu”. Nie wszystkie jednak są na tyle świadome, by na oficjalnych państwowych monetach umieścić napis: „w Bogu pokładamy wiarę”. Jest to po prostu kwestią świadomości; kwestią tego, jak dana społeczność siebie postrzega. Problem bowiem leży nie w tym, który naród został wybrany przez Boga, ale który naród wybrał Boga.

Czy człowiek jest panem Ziemi i wszystkich stworzeń?

Drogi Neale: Według Biblii Bóg nakazał człowiekowi, by sprawował „władzę nad Ziemią” i zamieszkującymi ją stworzeniami. Mógłbyś wyjaśnić sens tych słów? Tom, Atlanta.

Drogi Tomie, jestem przekonany, że użyte w tym kontekście słowo „władza” nie pochodzi od Boga, lecz od osób tłumaczących Biblię, które wręcz musiały je tam umieścić. Miały w tym konkretny cel. Chodziło o to, by człowiek czuł, że został upoważniony do podboju całej Ziemi, czynienia jej poddaną i zmuszania do służenia sobie. W przeciwnym razie nigdy nie znalazłby usprawiedliwienia dla swego bezwzględnego wyzysku i łupienia ziemi, które w ten sposób niejako usankcjonował.

Sens słów Boga był zupełnie inny. Bóg powiedział wyraźnie, że człowiek jest zarządcą Ziemi, i tej właśnie funkcji ma poświęcać dane mu siły i możliwości. A te w żadnej mierze nie mogą, i nigdy nie będą, dorównywać siłom i możliwościom Matki Ziemi. Jak powiedziałem, ludzie bardzo chcą myśleć o sobie jako panach i władcach Ziemi, mających prawo robić z nią i jej zasobami wszystko, co tylko zechcą, nie przejmując się, że mogą jej tym wyrządzić krzywdę. Ziemia znosi takie traktowanie tylko do czasu, o czym co rusz przekonuje się jakaś społeczność ludzka.

Do nas należy obdarzanie Matki Ziemi czcią, zapewnianie jej odpowiednich warunków do życia, dbanie o nią i chronienie jej. Jeśli pohamujemy swą chciwość i odrzucimy ignorancję, przestaniemy ją grabić i wyciskać z niej wszystkie soki, Ziemia odwdzięczy się miłością, z chęcią udzielając nam swej gościny i dzieląc się z nami swymi skarbami.

Bóg wcale nie uważa, byśmy byli zwierzchnikami oceanów, przestworzy, czy też Ziemi, przynajmniej w sensie posiadania nad nimi władzy. Tak jak i On nie ma władzy nad nami. Bóg nie chce narzucać nam swego zwierzchnictwa, stara się raczej dzielić z nami władzę, chronić nas, żywić, pomagać nam, sprawiać, byśmy byli zdrowi, radośni i szczęśliwi. Tak samo my powinniśmy traktować Ziemię. Sprawujemy nad nią taką samą „władzę”, jaką nad nami sprawuje Bóg. Ta władza nie niszczy, nie wykorzystuje, nie eksploatuje, lecz umacnia, bogaci, rozwija.

Ludzkość zrozumie to jednak dopiero wtedy, gdy pozbędzie się swej nienasyconej chciwości. Tymczasem nasza niewypowiedziana pycha wciąż podtrzymuje w nas przekonanie, że „to my jesteśmy tutaj panami”. Trudno sobie wyobrazić większe zuchwalstwo. Ale Bóg jest tak wielki, że toleruje nawet to.

Czy okazanie „szacunku” jest wyrazem „zgody”?

Drogi Neale: Nie mogę sobie poradzić z pewnym problemem. Jestem ciekawa, jak Ty sobie z tym radzisz.

Co robisz, kiedy ktoś modląc się, w małej lub większej grupie, na przykład w kościele, wypowiada słowa, o których wiesz, że nie są prawdą? Czy jeśli z opuszczoną głową i zamkniętymi oczami wysłuchuję czyjejś modlitwy, to dają tym samym do zrozumienia, że zgadzam się z wypowiadanymi słowami i dzielą przekonania modlącej się osoby? Co byś zrobił, gdyby pastor w Twoim kościele głosił coś, czego nie uważasz za prawdą? Ronda R.

Droga Rondo, postawiłaś bardzo interesujące pytanie. Sam często się zastanawiałem, czy kiedy goszcząc u kogoś na posiłku i wysłuchując dziękczynnej modlitwy gospodarzy opuszczam głowę i zamykam oczy, to tym samym ogłaszam światu, że całkowicie zgadzam się z tym, co mówią. Również w kościele miewałem doświadczenia podobne do Twoich - słyszałem rozbrzmiewające wokół słowa modlitwy, z którymi się nie zgadzałem, i nie bardzo wiedziałem, jak się zachować. Przemyślałem sobie jednak ten problem i oto do czego doszedłem.

Wyrazy uszanowania nie są jednoznaczne z wyrazami zgody. Kiedy ktoś odmawia przed posiłkiem modlitwę dziękczynną, bez względu na to, czy się z nią zgadzam czy nie, pochylam głowę i zamykam oczy. Robię to z szacunku dla faktu, że ktoś się w ogóle modli, pragnę w ten sposób uczcić szczere doświadczenie tej osoby, jej osobisty kontakt z Bogiem. Podobnie rzecz się ma w kościele; nawet gdy nie zgadzam się z treścią kazania lub słowami modlitwy, staram się uszanować to, że inni się z nimi zgadzają, uszanować ten proces, który odbywa się w kościele oraz w życiu zebranych w nim ludzi. Jest to proces poszukiwania, znajdowania i głoszenia prawdy, tak, jak ci ludzie jej doświadczają, a żeby docenić czyjąś prawdą, wcale nie muszę się z nią zgadzać.

Nie potrzebuję Cię chyba zapewniać, że nie istnieje ryzyko, aby Bóg „opacznie zrozumiał” Twoje intencje, czy „błędnie zinterpretował” Twe milczenie, uznając, że rzeczywiście zamierzałeś zmówić taką, a nie inną modlitwę czy pokazać, że zgadzasz się z wymową głoszonego właśnie kazania. Pamiętaj, że Bóg rozumie wszystkie Twoje intencje, każdą twoją myśl. Nie ma więc potrzeby, byś po cichu „dementowała” rozlegające się wokół ciebie słowa, lub starała się w jakiś inny sposób dać Bogu do zrozumienia, że „ty wcale tak nie uważasz”. Najgłębsza cząstka Twej istoty dobrze wie, co się dzieje w najgłębszej cząstce Twej istoty.

Jeśli mój pastor powiedziałby podczas kazania coś, z czym bym się nie zgodził, myślę, że w przeciągu tygodnia zadzwoniłbym do niego z prośbą o kilka chwil rozmowy, żebyśmy mogli wspólnie przedyskutować rozbieżności w naszych poglądach. Jestem pewien, że taka rozmowa zadowoliłaby i mnie, i pastora. Większość duchownych cieszy się widząc, że ich słowa wywołują w wiernych odzew, a szczególnie ceni sobie przemyślane dyskusje na tematy poruszane podczas swoich kazań. Ale tylko niewielu ma ku temu okazję.

Dobrze wiedzieć, że nie jesteśmy grzesznikami

Szanowny Panie; „przypadkiem” pożyczyłam od przyjaciela Pańską książkę Rozmowy z Bogiem Księga 1 i zdecydowałam się napisać do Pana. Bardzo dziękuję, Panu i Bogu, za tę wspaniałą książkę. Dziś mam już własny egzemplarz. Jest mi bardzo trudno wyrazić, jak ważna okazała się ta książka dla mnie i moich przyjaciół. Uważam, że jest fascynująca, czytając ją to śmiałam się, to płakałam. Czasem rozumiałam, co Bóg do Pana (i do nas wszystkich) mówi, czasem nie za bardzo.

W zeszłym tygodniu znalazłam w swojej skrzynce pocztowej pewną ulotkę. Była okropna! Głosiła, że wszyscy jesteśmy źli, a nasze serca przepełniają uczucia najgorsze z możliwych. Urodziliśmy się grzesznikami. I nie jesteśmy w stanie zrobić nic dobrego dla Boga. A potem Pańska książka! Zupełne przeciwieństwo! Przyniosła mi prawdziwe uwolnienie. Pragnę za to serdecznie podziękować. On jest mi teraz dużo bliższy.

Drogi Panie, proszę wybaczyć mi niezgrabne sformułowania. Mój angielski nie jest jeszcze zbyt dobry, ale uczę się! Jeszcze raz dziękuję i oferuję swą przyjaźń. Z wyrazami szacunku, Anne-Marie, Gemonde, Holandia.

Moja droga przyjaciółko... kocham Cię! Jesteś wspaniała! Dziękuję, że do mnie napisałaś! Przykro mi, że ktoś przesłał Ci ulotkę głoszącą jakąś zbudowaną na strachu religię. Przykro mi, że takie religie w ogóle istnieją. I strasznie mi przykro, że są ludzie, którzy naprawdę myślą, że wszyscy jesteśmy grzesznikami i żadne chlubne dokonania w naszym życiu nie mogą tego zmienić, i że jedyne wyjście stanowi wiara w jakiś szczególny sposób „zbawienia”.

Bóg nie jest partaczem, Anne-Marie, i nie zrobił z Ciebie grzesznika już w chwili narodzin. Nie jesteś też grzesznikiem w żadnej innej chwili. Jesteśmy wszyscy cudownymi istotami, i chociaż czasem niektórzy z nas rzeczywiście gubią się i zapominają, Kim Są W Istocie, nieprawdą jest, byśmy rodzili się grzesznikami i byli z natury źli.

Jeśli mógłbym dokonać czegoś wielkiego w swym życiu, byłoby to wyplenienie z tego świata wszelkich wyobrażeń Boga jako istoty gniewnej, budzącej strach i żądnej kary. Taki wizerunek jest po prostu nieprawdziwy. Bóg wcale taki nie jest. Cieszę się bardzo, że Rozmowy z Bogiem uwolniły Cię od tej myśli - od wielu, wielu lat będącej więzieniem całej rzeszy ludzi - a także z tego, że te trzy wspaniałe książki znajdują czytelników na całym świecie i w pozytywny sposób wpływają na ich życie.

Kim są duchy opiekuńcze?

Drogi Neale: Mam pytanie w kwestii, która nie została poruszona w Księdze 1. Kim są duchy opiekuńcze? Czy każdy z nas ma jednego takiego ducha, czy może jest ich więcej? Jackie, Seattle.

Droga Jackie, kwestię tę omawia dokładnie Księga 3. Nie mogę wyjaśnić tu tego równie szczegółowo, więc odpowiem Ci w skrócie. Tak, duchy opiekuńcze są przy nas, o każdej porze dnia. Nie są jednak nam „przydzielone”, tak jak to przedstawiają niektóre mitologie. Bo któż miałby je przydzielać? I jak wyglądałaby kara za nieprzyjęcie określonego przydziału? Jedne dusze postanawiają po prostu opiekować się innymi duszami, prowadzić je, wspierać, wskazywać drogę do nowej świadomości, nowego zrozumienia. Robią to tylko i wyłącznie z miłości.

Miłości i współczucia, które poznasz jako wolny duch opuszczając obecne życie, nie da się opisać; uczucia te nie przypominają bowiem niczego, czego większość z nas kiedykolwiek doświadczyła. Tylko kilka ziemskich istot - Budda, Kriszna, Jezus, Babaji, Sai Baba, Paramahansa Yogananda i parę innych - okazywało ten rodzaj miłości będąc jeszcze w swym ludzkim ciele.

Czy naprawdę mamy swego anioła stróża?

Drogi Neale: Jestem Ci niezmiernie wdzięczny za Rozmowy z Bogiem. Nie mam wątpliwości, że książka ta stanie się Biblią nowego tysiąclecia. Pomogła mi ona uporządkować pewne sprawy i spojrzeć na nie z właściwej perspektywy.

Jeśli musiałbym pozbyć się wszystkich swoich książek (a mam ich setki) zatrzymując tylko jedną z nich, to byłaby to właśnie ta. Jeszcze zanim dotarłem do ostatniej strony, wiedziałem już, że będę ją czytał zawsze, bez końca. Chciałbym zadać Ci kilka pytań, na które w Księdze 1 RzB nie znalazłem odpowiedzi.

  1. Czy naprawdę opiekują się nami aniołowie stróże, czy może są to duchy, które żyły kiedyś na Ziemi? Spotkałem się z obydwiema wersjami.

  2. Dlaczego niektóre duchy błąkają się po Ziemi? Czy nie ma tam, po drugiej stronie, nikogo, kto pomógłby im bez problemu przenieść się w inny wymiar?

  3. Niektóre z osób, które doświadczyły przeżyć na granicy śmierci, twierdzą, że rozmawiały z uduchowionymi istotami. Czy były to anioły, czy też duchy, które wcześniej opuściły ziemię?

  4. Są książki, które opisują cały proces umierania. Wspominają o przeglądzie całego minionego życia, wybraniu nowego oraz powrocie do ciała. Dlaczego żadna z osób, która znalazła się w tym stanie, nic nie mówi o spotkaniu z aniołami?

Załączam błogosławieństwa; pisz dalej. Devon, Country Club Hills.

Drogi Devonie, muszę przyznać, że anioły cieszą się ostatnio wyjątkowym zainteresowaniem. Kwestię te omawiają Rozmowy z Bogiem Księga 3. Powiem Ci jednak w skrócie, co ja rozumiem pod pojęciem anioła.

Anioły naprawdę istnieją. I są właśnie tym: aniołami - cudownymi, kochającymi istotami, które niosą nam posługę w każdej trwającej chwili naszej rzeczywistości. Z czasem przywiązują się do nas, i, można powiedzieć, stają się naszymi stróżami. Unoszą się nad nami bacząc na nasze życie i chroniąc przed niebezpieczeństwami.

Chcesz przykładów? Proszę bardzo. Pędzący prosto na nas samochód, którego kierowcy w ostatniej chwili udaje się skręcić i nas nie rozjechać. Otwarty właz do kanalizacji, albo dziura w chodniku, ominięte przez nas w jakiś cudowny sposób. Wiadro z farbą strącone z parapetu remontowanego biurowca, akurat w chwili, gdy obok niego przechodzimy, upadające dosłownie kilka centymetrów przed nami. Albo sytuacje innej natury, na przykład gdy coś nam podpowiada, żeby „ugryźć się w język” zamiast wyrzucić z siebie słowa, które z pewnością doprowadziłyby do straszliwej „katastrofy” emocjonalnej.

Te uczucia, podszepty i odruchy są manifestacją aniołów, które w tak subtelny sposób starają się uchronić nas przed cierpieniem, nie interweniując przy tym (bo tego nie mogą) w nasze własne wybory, w to, co tworzymy i jaką drogą podążamy.

Czy te anioły są „stworzeniami czysto anielskiej natury”, które nigdy nie miały ludzkiej postaci, czy też duchowymi formami istot żyjących kiedyś na Ziemi? Bardzo dobre pytanie. Niektórzy uważają, że są one jednym i drugim. Mnie jednak się wydaje, że mamy dwa rodzaje „pomocników”. Są to: „przewodnicy” - duchowe formy istot, które niegdyś prowadziły życie ziemskie, oraz „anioły” - duchy, które nigdy nie były zamknięte w ciałach, „Palce Boże” trącające nas w ramię w obliczu niebezpieczeństwa, pocieszające w nieszczęściu, i z głębi serca radujące się, gdy doświadczamy swej cudowności i przeżywamy chwile najczulszej miłości, będącej prawdziwym wyrazem Boga.

Dusze żyjące niegdyś w fizycznym ciele zostają naszymi przewodnikami, ponieważ nas kochają. Mogą to być dusze osób bliskich nam w obecnym życiu (choć raczej rzadko), lub w poprzednich wcieleniach (częściej). Postanawiają one być blisko nas, dlatego że... po prostu są nam bliskie (to znaczy, zawsze odczuwają bliskość z nami) i cieszą się, gdy od czasu do czasu mogą nam pomóc.

W przeciwieństwie do aniołów, przewodnicy nie zawsze są przy nas. Jako istoty, które doświadczyły ziemskiej egzystencji, mają one jeszcze inne zadania do wykonania, inne przygody do przeżycia, inne wyzwania do podjęcia w wymiarze nazywanym przez nas „zaświatami”. Ale gdy tylko je do siebie przywołamy, lub gdy wyczują, że potrzebujemy ich pomocy, natychmiast się pojawiają. A ponieważ łączyły nas z nimi, w tym lub innym wcieleniu, szczególne związki, często udaje nam się „wyczuć” ich obecność.

  1. Wrażenie bliskiej obecności aniołów, o ile w ogóle bywa odbierane, jest dużo bardziej eteryczne, „ulotne”. A jednak posiadają one, o ile mogę to tak ująć, moc dużo większą od przewodników. Nie chodzi tu o rzeczywistą „moc”, czy władzę, lecz w naszym ludzkim leksykonie tak bardzo brakuje słów odpowiednich do opisania wyższych rzeczywistości. Możliwe, że bardziej pasowałoby tu słowo „cel”, albo inne, stanowiące połączenie „mocy” i „celu”, określające cechę, która pozwala aniołom błyskawicznie wkraczać w bieg wydarzeń czy wpływać na stany emocjonalne, tak, jak to wspomniałem wcześniej. Przewodnicy tej cechy nie posiadają.

  2. Ci, którzy, jak to ujęłaś, „błąkają się po Ziemi”, robią to po prostu dlatego, że chcą. Są oczywiście duchy, które mogłyby służyć im pomocą w przejściu na druga stronę, ale podobnie jak na tym świecie, również i na tamtym żaden duch, przewodnik, anioł, żadna istota jakiegokolwiek rodzaju, nawet Bóg, nigdy nie podważa naszych wolnych wyborów.

  3. W czasie tak zwanych przeżyć na granicy śmierci, ludzie najczęściej miewają do czynienia z przewodnikami (często są to duchy zmarłych wcześniej bliskich), albo innymi prastarymi duszami istot żyjących niegdyś na Ziemi, natomiast z aniołami dużo rzadziej, choć i takie spotkania lub rozmowy się zdarzają. Jestem niemal pewien, że sam doświadczyłem właśnie takiego kontaktu podczas własnego przeżycia na granicy śmierci w 1980 r.

  4. Pytasz dlaczego ludzie opisujący cały proces umierania nie wspominają o spotkaniach z aniołami. Z tego samego powodu, co osoby, które doświadczyły przeżyć na granicy śmierci. Można powiedzieć, że z chwilą, gdy opuszczamy ciało, rola aniołów jest skończona. Anioły są dosłownie „palcami Bożymi”, duchami przybierającymi określoną postać (jakkolwiek eteryczną) i unoszącymi się nad światem fizycznym. Są „Duchem Świętym”, o którym tak dużo mówi literatura teologiczna. Są częścią jednej duszy, która wie. Jej podstawowym zadaniem jest przekazywanie swej wiedzy istotom zamieszkującym fizyczny wymiar. Kiedy po raz kolejny opuszczamy ten wymiar, znów wiemy to wszystko, o czym Duch Święty miał za zadanie nas powiadamiać.

Krótko mówiąc, Duch Święty stanowi łącznik pomiędzy materialnością a duchowością (ja to nazywam nierzeczywistością i rzeczywistością). W momencie kiedy my sami porzucamy swe ciała i ponownie stajemy się wolnymi duchami, doświadczamy najwyższej rzeczywistości i to, co wcześniej nas z nią łączyło, przestaje nam być potrzebne. Sami stajemy się tym, co nas łączy z najwyższą rzeczywistością. Dokładniej mówiąc, my i najwyższa rzeczywistość stanowimy jedno.

To samo można powiedzieć o tym, Kim Jesteśmy, kiedy jeszcze przebywamy w ciele. Tylko wtedy o tym nie wiemy. Duch Święty jest częścią wszystkiego, co nam o tym przypomina, i dostarcza innych informacji pochodzących ze świata absolutu a dotyczących naszego pobytu w świecie względności.

I właśnie ten aspekt Boga, ten „Duch Święty”, działa w tej chwili poprzez moją osobę, dokładającą szczerych starań, by odpowiedzieć na twoje pytania. Oto mój „anioł stróż” w akcji!

Rozdział 13

Rozmowy o RzB

Niewiele książek o tematyce duchowej znalazło w tak krótkim czasie tak wielką rzeszę czytelników, jak Rozmowy z Bogiem. Książki te, spisywane przez sześć lat i wydane jako trylogia, ukazały się w 27 krajach świata, a liczba sprzedanych egzemplarzy przekroczyła 3 miliony. Jak wieść niesie, większość osób, przeczytawszy książkę, przekazuje ją swoim krewnym, przyjaciołom i znajomym, propagując w ten sposób zawarte w niej treści. Wielu utrzymuje, że podarowało RzB trzem czy czterem osobom, a te z kolei przekazały je swoim znajomym. Można przypuszczać, że Rozmowy z Bogiem przeczytało do tej pory 10 milionów ludzi. W miastach całego świata powstało ponad 300 grup dyskusyjnych, spotykających się zazwyczaj raz w tygodniu, aby coraz głębiej poznawać zawarte w nich przesłanie.

Nie chciałem, by zabrzmiało to jak przechwałki ani autoreklama; chodziło mi tylko o proste stwierdzenie faktu, próbujące wyjaśnić zjawisko lawinowo wzrastającego zainteresowania RzB i wytłumaczyć, jak do tego doszło. Wszędzie, gdzie się pojawię, zasypywany jestem pytaniami na temat mojego doświadczenia z Bogiem. Podobne pytania znajduję w większości listów, które do mnie przychodzą. Kilka z nich prezentuję poniżej.

Jedno jawne kłamstwo w RzB

Drogi Panie Walsch: proszę mi wybaczyć, że zwracam się do Pana osobiście, choć może w ogóle się Pan z tym listem nie zapozna. Przeczytałem Rozmowy z Bogiem i jestem pod ogromnym wrażeniem Pańskiego imponującego dialogu. Mam szczerą nadzieję, że Pańska książka docierać będzie do coraz szerszego kręgu czytelników, tak jak ja poszukujących prawdy, ponieważ wierzę, że Panu udało się ją odnaleźć i niezwykle trafnie przedstawić.

Mówi Pan, że nie „napisał” tej książki, lecz że ona się Panu przydarzyła. Rozumiem, co Pan ma na myśli, ponieważ, jak sądzą, mnie przytrafiło się kiedyś to samo. Przez ostatnie trzy lata za sprawą jakiegoś niezwykłego natchnienia sporządziłem sporo zapisków. Często zastanawiałem się, co było ich źródłem. Z prawdziwym zdumieniem znalazłem w Pańskiej książce niemal identyczne refleksje. Uśmiecham się sam do siebie czytając w niej swoje własne słowa. A może to wcale nie moje słowa? Szczerze oddany, Bill.

No cóż, Bill, muszę Ci powiedzieć, że Twój list jest jednym z bodajże pięciuset listów przekazujących mi podobną informację. Wygląda na to, że w RzB znalazło się jedno jawne przekłamanie i to już na samym początku. Rozmowy z Bogiem nazwałem bowiem „niezwykłym dialogiem”.

Tymczasem okazuje się, że nie ma w tym niczego niezwykłego. Wniosek ten jest jednym z najwspanialszych (i nieprzewidywalnych) rezultatów, do których doprowadziło powstanie, za moim pośrednictwem, tej książki. RzB upoważniły ludzi na całym świecie do głoszenia własnych doświadczeń z Bogiem. Choćby miał to być

jedyny skutek napisania tej książki, to i tak można byłoby to jej uznać za nieopisaną zasługę na rzecz ludzkości. A przecież dokonała ona o wiele więcej.

Dziękuję, że podzieliłeś się ze mną swym doświadczeniem, Bill. Twój list podtrzymał mnie w przekonaniu, że jestem w dobrym towarzystwie.

Uczymy się czy przypominamy sobie?

Drogi Neale: Cieszę się, że za Twoim pośrednictwem przesłanie RzB mogło dotrzeć do reszty świata. Powiedziane jest, że wielu jest wzywanych, ale tylko nieliczni zostają wybrani. Najwyraźniej należysz do tych wybranych, a może raczej - to chyba trafniejsze określenie - do tych, którzy wybrali. Powiedziane jest też, że zamiast przeklinać ciemność, lepiej zapalić jedną świecę. A światło Twojej świecy, mój drogi przyjacielu, oświeciło już ponad milion dusz... a to przecież dopiero początek.

Mam do Ciebie prośbę. Chciałbym, abyś pomógł mi zrozumieć jedną rzecz. W RzB Bóg mówi, że w życiu niczego się nie uczymy. Naszym zadaniem jest przypomnieć sobie, Kim I Czym W Istocie Jesteśmy. I jak sam twierdzisz, w RzB nie ma właściwie nic nowego. Wszystkie zawarte w nich informacje są nam przez Boga przekazywane co jakiś czas. Z wieloma stwierdzeniami książki w pełni się zgadzam, to ostatnie jest jednak dla mnie czymś zupełnie nowym, wymaga wręcz diametralnej zmiany paradygmatu. Uczono mnie zupełnie innej prawdy, którą następnie - jako doradca duchowy, nauczyciel i uzdrowiciel - wielokrotnie przekazywałem innym. Mówi ona, że „Ziemia jest szkołą” i że pojawiamy się na niej po to, by odrobić lekcje. Odrabiamy je tak długo, aż w końcu zrobimy to dobrze. Przechodzimy wówczas na wyższy poziom, potem na następny i jeszcze następny, aż znajdziemy się z powrotem u źródła, gdzie znów będziemy stanowić jedno z Bogiem.

Mówi się, że doświadczenie jest najlepszym nauczycielem. Teoria „ziemskiej szkoły”, poza tym, że odpowiada moim przekonaniom i mojemu rozumieniu życia, sprawdza się także w mym doświadczeniu. Dlatego tak mi trudno zamienić ją na teorię „przypominania”.

Gdybyś więc zechciał podzielić się ze mną swymi przemyśleniami i poglądami w tej sprawie, byłbym wdzięczny. Proszę Cię o pomoc nie tylko dla siebie, ale dla tych wszystkich, z którymi dzielę swoje przekonania, szczególnie dla mojej wspaniałej, ukochanej nauczycielki. To właśnie ona pomogła mi się przebudzić i wkroczyć na ścieżkę duchowego rozwoju.

Z góry dziękuję za odpowiedź. Pozostań w swej prawdzie i niech radość i miłość nigdy Cię nie opuszczają. Z wyrazami błogosławieństwa, Harold, Tucson.

Drogi Haroldzie, pomyśl o procesie przypominania sobie jak o wychodzeniu z amnezji. Dzięki tej amnezji otrzymujemy w darze pole żyznej ziemi, w której wykiełkują nasiona kolejnych wspomnień. Bóg postanawia doświadczyć siebie jako stwórcy. Aby doświadczyć siebie jako stwórcy, Bóg musi dokonać aktu stworzenia, bo jak wiadomo, stwórca to ktoś, kto tworzy. I tu pojawia się problem, ponieważ wszystko zostało już stworzone. Nie pozostało już nic do stworzenia, a zatem doświadczenie, którego pragnie Bóg, jest niemożliwe do poznania. Bóg, który nie ma już co tworzyć, mówi więc: „Wiem co zrobię. Sprawię, że poszczególne cząstki mojej istoty zapomną o tym, że wszystko już stworzyłem, a wtedy będę mógł tworzyć to jeszcze raz, i jeszcze raz; i tak bez końca”.

Ta nasza selektywna amnezja, to zapomnienie, kim jesteśmy, ma więc konkretny, uświęcony cel. Jeśli bowiem cały czas pamiętalibyśmy, kim jesteśmy, nigdy nie moglibyśmy tym zostać. Będąc tym, kim jesteśmy, nigdy nie moglibyśmy doświadczyć stawania się tym, czym byliśmy od zawsze, a dopiero stając się tym, stajemy się Bogiem. Dopiero wtedy Bóg zostaje „podpatrzony” - niczym w „Ukrytej kamerze” - na gorącym uczynku - na akcie bycia sobą, tworzenia siebie. Bo przecież nie można tworzyć siebie, jeśli z góry wie się, kim się jest!

Żeby to lepiej wyjaśnić, posłużę się przykładem, tak jak to robię podczas swoich wykładów. Załóżmy, że moim największym pragnieniem jest osiągnięcie 180 cm wzrostu. Jeśli kiedyś ktoś podszedłby do mnie i poinformował: „Słuchaj! Już masz te swoje 180 cm”, odpowiedziałbym mu (drżącym, smutnym głosem) tak: „Nie mów mi tego! Nie chcę tego wiedzieć! Jak ty nic nie rozumiesz. Ja chciałem stawać się taki wysoki! Chciałem doświadczyć aktu tworzenia, a ty, mówiąc mi o tym, wszystko zepsułeś! A teraz zobacz, połykam tabletkę i za chwilę nie będę już pamiętał, że mam 180 cm wzrostu. Może nawet uda mi się zapomnieć, że w ogóle istnieje coś takiego, jak wzrost równy 180 cm! Zapomnę o tym i znów, nic o tym nie wiedząc, będę mógł powoli do tego dochodzić. A kiedy stworzę ten stan na nowo, zawołam: 'Ojej, przecież ja zawsze miałem 180 cm wzrostu'. Lecz wtedy przyjmę tę wiedzę nie z rozdrażnieniem, lecz z prawdziwą radością”.

I to jest właśnie powód, dla którego spływa na nas ta duchowa amnezja. Ja to nazywam Boską grą, polegającą na przemiennym zapominaniu i przypominaniu sobie, która pozwala Boskiemu cyklowi wdechów i wydechów trwać nieskończenie po wsze czasy.

Jak dzielić się swoją duchowością z innymi?

Cześć, Neale: Dziękuję Ci bardzo za napisanie Rozmów z Bogiem. Twoje książki potwierdzają informacje, jakie sama ostatnio otrzymuję. Niestety, moi krewni i przyjaciele nie chcą mnie słuchać, kiedy próbuję dzielić się z nimi swoimi duchowymi doświadczeniami. Chciałabym, żebyś wiedział, jak bardzo się ucieszyłam rozpoznając w Tobie pokrewną duszę. Diana.

Dziękuję, Diano. Wiem dobrze, co czujesz. Trudno znieść sytuację, gdy bliscy nam ludzie nie rozumieją naszych intencji. Taki stan może wywoływać poczucie strasznego osamotnienia... ale nie musi. Zajrzyj na ostatnią stronę rozdziału 8 i sprawdź, jak możesz podzielić się swą duchowością z innymi!

Jak przekazać przyjaciołom „Nowe Słowo Boże”?

Drogi Neale: Przeczytałam dopiero połowę Księgi 1 Rozmów z Bogiem, a tyle już się nad nią naśmiałam i napłakałam. Dzięki niej nabrałam wiary w utopijną wizję przyszłości. Jest taka inspirująca! Chciałabym opowiedzieć o niej każdemu, kto tylko będzie słuchał. Jestem stewardessą, ale nawet w pracy myślę o książce - tylko czekam, by móc ją czytać dalej!

Zdaję sobie sprawę, że nie jesteś w stanie osobiście odpowiedzieć na wszystkie kierowane do Ciebie pytania, mam jednak nadzieję, że pytań podobnych do mojego jest więcej i że odpowiedź na nie znajdę w Twoim biuletynie.

Jak zachęcić do przeczytania tej książki, tego „nowego słowa Bożego”, moją na wskroś katolicką rodzinę, aby przestała jedynie wierzyć, a zaczęła także żyć - żyć bez lęku? Jeszcze raz dziękuję! Szczerze oddana, Lynette, Buffalo.

Moja droga Lynette, cieszę się, że moja książka znalazła w Twoich oczach takie uznanie. Mnie także wciąż trudno jest się od niej oderwać! Wciąż nieodmiennie mnie fascynuje. Sięgam po nią niemal każdego dnia. Ciekawe, czy spodoba Ci się również Księga 2, która jest właściwie niczym innym jak nawoływaniem do rewolucji społecznej, seksualnej, politycznej, ekonomicznej i duchowej o niespotykanych dotąd rozmiarach i globalnym zasięgu. To dopiero może być dla Ciebie ekscytujące! O ile, oczywiście, nie jesteś za zachowaniem status quo.

W Księdze 2 Bóg wzywa nas do przechodzenia na wyższy poziom. Możliwe, że niektórzy uznają to wyzwanie za zbyt radykalne i odrzucą cała serię RzB, rezygnując z czytania Księgi 3. Ja jednak wierzę, że możemy oświecić nieco naszą planetę. Nie przez wprowadzanie nakazów, ale dzięki mocy istnienia, siły przekonywania. Wydaliśmy Księgę 2 i 3, no i... zobaczymy, kto da się przekonać.

Wróćmy jednak do Twojego pytania, Lynette.

Ty i ja znaleźliśmy się w identycznej sytuacji, stanęliśmy przed identycznym zadaniem. Jeśli Tobie wydaje się trudne przedstawienie swych poglądów rodzinie i przyjaciołom, to wyobraź sobie jak ja musiałem się czuć przez ostatnie dwa czy trzy lata. Był moment, że, ja i moja żona Nancy, baliśmy się, że po przeczytaniu mojej książki jej rodzice przestaną z nami rozmawiać. Tak naprawdę nigdy by się w ten sposób nie zachowali, ale jak to bywa, czasem z góry zakłada się najgorsze.

Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że rodzice Nancy, bardzo kochani i cudowni, ale raczej tradycyjni w przekonaniach, mogą niezbyt przychylnie odnieść się do zawartych w książce treści. A przecież nie mogliśmy po prostu zataić przed nimi faktu, że ją napisałem! Wzięliśmy więc byka za rogi - daliśmy im książkę do przeczytania i czekaliśmy na dalszy rozwój wypadków.

Wyobraź sobie, oboje byli nią zachwyceni! Ojciec Nancy nazwał ją wręcz jedną z najgłębszych książek, jakie kiedykolwiek czytał. Nasze obawy okazały się całkowicie bezpodstawne.

Tak samo bałem się reakcji pozostałych czytelników w kraju. Szykuj się, chłopie - mówiłem sobie - nadciąga burza. Ludziom to się nie spodoba. Nazwą cię bluźniercą, heretykiem. Obrzucą twój dom kamieniami, a samochód zgniłymi jajami... A tu - nic z tych rzeczy. W ogóle nie zauważyłem oznak jakiejkolwiek niechęci.

Nieco później podobne obawy miałem co do Księgi 2. „Nikomu nie spodoba się to, co ona głosi. Wszyscy zgodnie orzekną, że 'to nie mogą być słowa Boga!' Oberwie mi się za to!”. A potem z takim samym lękiem czekałem na reakcje na Księgę 3.

Wiesz co, Lynette? Nadeszła pora, byśmy robili po prostu to, co wydaje się nam naturalne i właściwe, co mówi nam o tym, Kim W Istocie Jesteśmy, nie oczekując przy tym żadnych konkretnych rezultatów. Tak właśnie postąpiłem publikując trylogię RzB, i tak Ty musisz postąpić wobec swojej rodziny.

Przede wszystkim nie zapominaj, że nikogo nie musisz do niczego przekonywać, ale o tym z pewnością już wiesz. Zęby to jednak było zupełnie jasne, pozwolę sobie raz jeszcze przypomnieć, że to, co robimy, nie może przybierać formy agitacji. Jeśli chcesz, żeby Twoi bliscy przeczytali książkę, po prostu daj im ją mówiąc: „To bardzo interesująca książka, chciałabym, żebyście również się z nią zapoznali”. I to wszystko.

Krótko mówiąc, przestań chcieć, żeby Twoi rodzice zaczęli „żyć bez lęku”. Przestań oczekiwać określonego rezultatu. Rób dalej to, co robisz, po prostu dlatego, że odpowiada to temu, Kim Jesteś. Bądź tym, kim chcesz być, i wyrażaj swój wybór słowami i czynami nie dlatego, że oczekujesz od innych, by byli tacy jak ty, ale dlatego, że dobrze Ci być tym, kim jesteś. To jedyny powód robienia czegokolwiek.

Chcesz aktywnie zapoznawać innych z RzB? Stwórz ośrodek RzB w swoim sąsiedztwie! Informacje znajdziesz na ostatniej stronie rozdziału 8.

Nie wiadomo, w co wierzyć

Drogi Neale: Niedawno dostałam od kuzynki Księgę 1 Rozmów z Bogiem. Pochłonęłam ją błyskawicznie, choć przełknięcie niektórych z prezentowanych w niej tez przyszło mi z wielkim trudem. Kilka miesięcy wcześniej czytałam książkę Betty Eadie Embraced by the Light, w pewnych kwestiach prezentującą całkowicie odmienne zdanie. W tej sytuacji sama już nie wiem, w co właściwie mam wierzyć! Potrzebuję duchowego oświecenia, dlatego będę wdzięczna, jeśli zechciałbyś mi pomóc w zrozumieniu tych sprzeczności. Dziękuję za Twoją gotowość niesienia pomocy innym! Pozdrawiam, Karen, Springfield.

Droga Karen, jeśli chodzi o doświadczenia Betty Eadie, które opisała w swej książce, pragnę wyraźnie podkreślić, że szanuję je i wcale nie mam zamiaru ich kwestionować czy też głosić, że są „nieprawdziwe”. Doświadczenia Betty są odbiciem jej autentycznej wiedzy, tego, jak ona rozumie pewne sprawy. Ponieważ miałem okazję osobiście poznać Betty, mogę Cię zapewnić, że jest ona całkowicie wierna swej wewnętrznej mądrości.

Rzecz w tym, że wewnętrzna mądrość może być doświadczana przez różnych ludzi w zupełnie różny sposób. Zależy to od całego szeregu czynników. Prawdą jest też, a wiem to z wiarygodnego źródła, że we wszechświecie istnieje więcej niż jedna rzeczywistość. Inaczej mówiąc, nasza rzeczywistość jest przez nas tworzona tak, jak sami chcemy ją tworzyć. Dlatego należy uznać za prawdziwy fakt, że w rzeczywistości Betty jest do przeżycia tylko jedno życie i że do niej należy decyzja, czy zakończywszy swój żywot, podtrzyma w mocy to doświadczenie i przekona się, że żyje się tylko raz, ponieważ myśli, że żyje się tylko raz, czy też zmieni zdanie i będzie żyła jeszcze tyle razy, ile zapragnie. Ja na przykład już wcześniej zdecydowałem, że w mojej rzeczywistości jest do przeżycia więcej niż jedno życie. I doświadczyłem wielu żywotów, wielokrotnie rodziłem się i umierałem, dlatego właśnie taka rzeczywistość będzie się objawiać w moim doświadczeniu.

Najwspanialszym przesłaniem Rozmów z Bogiem jest to, że każdy człowiek, każda dusza, jest najwyższym panem i stwórcą swej własnej rzeczywistości, władcą tworzącym swe królestwo na mocy osobistych, całkowicie suwerennych decyzji, i dlatego to całkiem naturalne, że będą istniały widoczne różnice, jawne sprzeczności pomiędzy poszczególnymi królestwami tworzonymi tu, na Ziemi, i w całym wszechświecie przez wszystkich cudownych mistrzów, których Bóg obdarzył tą niezwykłą mocą.

Mam nadzieję, że pomoże Ci to odpowiedzieć sobie na pytanie, w co wierzyć. Jeśli zastanawiasz się, jaką rzeczywistość chcesz stworzyć, drogą medytacji sama postaraj się osiągnąć stan jedności z Bogiem i zgodnie z tym, jak pojmujesz Boga, wybierz i stwórz najwspanialszą, jak dotąd, wersję najwznioślejszej z wizji tego, kim jesteś.

O ciałach i duszach

Drogi Neale: Chciałabym podziękować Ci za to, że odważyłeś się napisać swą wspaniałą książkę i udostępnić ją czytelnikom. Ta książka odmieniła moje życie. Zastanawia mnie jedna rzecz. Podobno w chwili obecnej żyje na Ziemi więcej ludzi, niż zdążyło ich umrzeć w całej historii ludzkości. Jeśli to prawda, jak to możliwe, że niektórzy z nas żyją już po raz drugi, trzeci czy czterysta sześćdziesiąty trzeci? Przecież w przypadku większości żyjących dziś ludzi musiałaby to być ich pierwsza inkarnacja, mam rację? Kathy, Honey Brook.

Nie, droga Kathy. Miałabyś rację tylko wówczas, gdyby, jak założyłaś, każda dusza obejmowała naraz tylko jedno ciało. Nie wzięłaś pod uwagę tego, że prawda może być zupełnie inna. A jest inna. (Więcej na ten temat znajdziesz w RzB księga 3.)

Ograniczona liczba dusz

Drogi Neale: Bóg stworzył wszystkie dusze podczas Wielkiego Wybuchu. Skąd więc biorą się nowe dusze w ilościach odpowiadających wciąż zwiększającej się liczbie ludności na Ziemi? Marilyn.

Droga Marilyn, to, że istnieje ograniczona liczba dusz wcale nie oznacza, że nie mogą się one dzielić na nieskończoną ilość cząstek. Błędem byłoby założenie, że każda dusza odpowiada tylko jednej istocie. Prawda jest taka że - jak mi objawiono - każda dusza obejmuje więcej niż jedną, tak zwaną, istotę ludzką. Krótko mówiąc, nie jest tak, że na jedno ciało przypada jedna dusza. Dusza może obejmować 35, 72, a nawet 100.000 ciał. Zostało mi to przekazane jasno i wyraźnie, stąd wiem, na czym polega pokrewieństwo czy partnerstwo dusz.

Tak więc bez względu na to czy istnieje określona czy też nieograniczona ilość dusz, jednego możemy być całkowicie pewni. Każda dusza posiada nieskończenie wiele możliwości indywidualnych objawień. Innymi słowy, ilość części, na które dusza może się podzielić, jest nieograniczona. Wynika z tego, że sto tysięcy dusz, które w roku 1 przybrały, dajmy na to, postać stu tysięcy ciał, w roku 1999 może się wcielić w sto milionów istot.

O świadomości zbiorowej

Drogi Panie, W RzB księga 2 Bóg mówi: „wydarzenia, które rozgrywają się na waszej planecie - i które rozgrywały się regularnie przez ostatnie 3 000 lat - są odbiciem zbiorowej świadomości całej ziemskiej społeczności”. Czy mógłby Pan to wyjaśnić? Czy obecnie, w obliczu przełomu tysiącleci, należałoby to stwierdzenie łączyć z pochodzącymi z wielu innych źródeł przepowiedniami zbliżających się zmian we wszystkich dziedzinach naszego życia? John, Spartanburg.

Drogi przyjacielu, stwierdzenie, które zacytowałeś, oznacza po prostu, że istoty ludzkie doświadczają na Ziemi tego, co cała zbiorowość ludzka wspólnie sądzi o sobie, o życiu, i o tym, jak ten świat powinien wyglądać. Jesteśmy sumą naszej zbiorowej historii, czyli mitów, legend i przekonań na temat naszej rasy, przekazywanych z pokolenia na pokolenie i przez wielu z nas podtrzymywanych również teraz. Mitów głoszących m.in. „prawo zwycięzców do dyktowania warunków pokoju”, czy „zasadą przetrwania jednostek najlepiej przystosowanych”. Najbardziej brzemiennym w skutkach mitem jest przekonanie, że jesteśmy w jakiś sposób „lepsi” od innych - od innego plemienia, innego narodu, czy wyznawców innej religii.

To, co dzieje się na Ziemi - jak mówi Księga 2 - jest wynikiem naszej zbiorowej świadomości, czyli, jak ja to nazywam, zbiorowym zdaniem na temat tego, kim jesteśmy i jak mamy żyć. Doskonałym tego przykładem jest choćby wojna w Jugosławii czy to, co wydarzyło się niedawno w jednej ze szkół w Littleton. Jeśli chcemy zmienić tę sytuację, musimy najpierw zmienić zdanie o sobie i o życiu.

Przepowiednie dotyczące czekających nas przemian we wszystkich dziedzinach życia są właściwie przepowiedniami tego, że „odmienimy nasze losy”, że pojawi się ktoś lub coś, co sprawi, że zmienimy swe przekonanie o tym, jak „się sprawy mają” na Ziemi, w całym wszechświecie i w naszych relacjach z Bogiem.

Być może do tego przyczynią się właśnie Rozmowy z Bogiem. Być może pomogą nam one dokonać zwrotu w naszych przekonaniach, a co za tym idzie, w rzeczywistości naszego życia na Ziemi.

Rozdział14

RzB i Neale

Sporo ostatnio myślałem. Zastanawiałem się, jak mógłbym lepiej wykorzystać mądrość płynącą z tych niezwykłych książek, które powstały za moim pośrednictwem. Starałem się zrozumieć, jak mógłbym stosować tę mądrość w swym codziennym życiu.

Nie przyszło mi to wcale łatwo. Wcześniej miałem przynajmniej doskonałe wytłumaczenie dla swoich zachowań. Lepszych po prostu nie znałem. Nie miałem pojęcia, na czym właściwie polega życie, dlatego w żadnej jego sferze nie działo się tak, jakbym chciał. W akcie najwyższej desperacji wykrzyczałem swoje żale, i właśnie wtedy rozpoczęła się moja rozmowa z Bogiem.

W trakcie tej rozmowy poznałem odpowiedzi na wszystkie najtrudniejsze życiowe pytania. Pozostaje jeszcze tylko jedno: Czy zastosuję się do otrzymanych wskazówek?

Ostatnio często prosiłem słuchaczy swych wykładów, by stawiali sobie to pytanie, aż w końcu uzmysłowiłem sobie, że nie mam prawa wymagać od innych czegoś, do czego sam nie jestem gotów. Przyjrzałem się więc własnemu życiu zastanawiając się, czy postępuję zgodnie z przesłaniem RzB. Niestety, stwierdziłem z przykrością, że nie.

Gdybym żył zgodnie z RzB, traktowałbym wszystkich tak, jak sam chciałbym być traktowany, a tego o sobie powiedzieć nie mogę.

Wyzbyłbym się wszelkich zmartwień i lęków związanych z tym, jak sprostać wszelkim życiowym wyzwaniom, a to również nie jest prawdą.

Przestałbym obwiniać siebie lub innych za wszystko, co mi się nie podoba. Odstąpiłbym od wydawania sądów; i tu, niestety, także zawiodłem.

Może się wam wydawać, że pisząc to, osądzam właśnie samego siebie, ja to jednak widzę nieco inaczej. To nie osądzanie, tylko proste stwierdzenie faktu, które - mimo że brzmi dość zniechęcająco - może okazać się bardzo pomocne.

Już od pięciu lat, Nancy i ja jesteśmy zapraszani przez duchownych i różne organizacje, by osobiście głosić przesłanie Rozmów z Bogiem. Jeździmy z wykładami po całym kraju przekazując trzy podstawowe informacje płynące z trylogii RzB:

  1. Wszyscy stanowimy jedno.

  2. Wszystkiego jest dosyć.

  3. Niczego nie musimy robić.

Nazywam je triadą prawd. Żyjąc według tych prawd - mówię na wykładach - moglibyśmy zmienić świat.

Podtrzymuję to stwierdzenie. Stosowanie tych prawd w życiu jest moim wyzwaniem. Nie będę ukrywał, że kiedyś wydawało mi się, że się do nich stosuję. Sądziłem, że porzuciłem stare wzorce zachowań, pozbyłem się wielu niepożądanych nawyków, odmieniłem swój los, wkroczyłem na nową drogę. Teraz widzę, że to wszystko było jedynie zbytnim zadufaniem neofity. Kiedy obserwuję swe codzienne zachowania, szczerze przyznaję, że przede mną jeszcze długa droga.

Ale to nie szkodzi. I tak nie jest źle. Najważniejsze, że w ogóle wkroczyłem na tę drogę. I wiem, w którą stronę iść. A to o wiele więcej, niż mogłem powiedzieć

O sobie jeszcze kilka lat temu. Określając punkt, w którym się znajduję, muszę jednak wobec siebie zachować
absolutną szczerość. Pierwszym krokiem prowadzącym do oświecenia jest bowiem krok ku szczerości przed samym sobą.

W zeszłym tygodniu znów byłem zbyt ostry dla mojego przyjaciela i współpracownika, i zdałem sobie sprawę, że sam nigdy nie chciałbym zostać tak potraktowany. Wczoraj złapałem się na tym, że zdenerwowałem się na żonę i to, wstyd przyznać, w towarzystwie znajomych. Doskonale wiem, że jeśli to ona publicznie odezwałaby się do mnie w taki sposób, nie czułbym się z tym dobrze.

I ona też nie mogła się czuć dobrze.

Tak nie postępuje ktoś, kto żyje według maksymy: „Wszyscy Jesteśmy Jednym”.

Kilka dni temu mijałem na ulicy mężczyznę proszącego o wsparcie. Miałem w kieszeni parę banknotów, ale nic mu nie dałem. Jechałem właśnie do miasta i pomyślałem sobie, że wszystkie te pieniądze mogą mi być „potrzebne”. To było doprawdy niedorzeczne. Wszystko, czego potrzebowałem mogłem przecież kupić używając kart kredytowych, nie mówiąc już o wypłacie gotówki z bankomatu!

W zeszłą niedzielę Nancy i ja byliśmy na nabożeństwie w dość odległym kościele. Bardzo podobało nam się kazanie wygłoszone przez tamtejszego pastora. Kiedy rzucałem na tacę 20-dolarowy banknot, byłem niezwykle z siebie zadowolony. Uczucie to towarzyszyło mi do czasu, gdy po mszy zjedliśmy obiad w restauracji. Za nakarmienie ciała - posiłek zapewniający mi poczucie sytości na cztery godziny, zapłaciłem o 13 dolarów więcej niż dałem za otrzymaną w kościele wspaniałą ucztę duchową, ucztę, która miała nasycić mój apetyt na dużo, dużo dłużej.

Tak nie postępuje ktoś, kto żyje według maksymy: „Wszystkiego jest dość”.

Natomiast lista rzeczy, które ostatnio usiłowałem „robić”, byłaby chyba dłuższa niż spis abonentów telefonicznych całego Manhattanu!

A tak nie postępuje ktoś, kto żyje według maksymy: „Niczego nie musimy robić”.

To wszystko sprawiło, że postanowiłem się zatrzymać i zastanowić, czego tak naprawdę trzeba, żeby żyć zgodnie z przesłaniem książki, która zmienia świat. Czego to wymaga? Co jest do tego niezbędne?

Odpowiedź sprowadza się do jednego słowa. Oddanie.

Potrzebna mi stanowcza umowa z samym sobą, mocne postanowienie, że potraktuję swe życie jako scenę, na której będę tworzył siebie od nowa, w kolejnej najwspanialszej wersji, najwznioślejszej wizji tego, Kim Jestem.

To oddanie nie może być połowiczne. (Wyrażenie „połowiczne oddanie” brzmi wręcz jak oksymoron. Albo się czemuś oddajemy albo nie, prawda?)

Przywodzi mi to na myśl pewien dowcip o kurczaku i prosięciu, które spacerując pewnego dnia ulicą dostrzegają wielką tablicę reklamową. Przedstawia ona zdjęcie jajek z szynką oraz podpis: „Ulubione śniadanie Amerykanów”.

Kurczak mówi do swego kompana: - Popatrz tylko! Możemy się czuć naprawdę dumni, nie uważasz? A prosiak na to: - I tak, i nie. Bo widzisz, z twojej strony to tylko częściowe zaangażowanie, a z mojej to całkowite oddanie.

Morał z tej historyjki jest taki, że jeśli chcesz zrobić krok ku oświeceniu, musisz przyjąć pozycję prosięcia. Naprawdę!

Musisz chcieć do końca zaangażować się w przyrządzenie z siebie gotowej potrawy. Wiem, że ja posmakowałem już trochę tego, czym się stanę. Opanowałem swe zdecydowanie najgorsze zachowania. Teraz muszę się zająć wykroczeniami drugiego i trzeciego stopnia.

A właściwie nie muszę się nimi zajmować. Bo tak naprawdę nikt ode mnie niczego nie wymaga. Bóg kocha nas wszystkich nie stawiając nam przy tym żadnych wymagań. Nikogo z nas nie czeka „kara” za „niespełnienie” jakichś mitycznych norm. My i tylko my decydujemy o tym, Kim W Istocie Jesteśmy. Wykroczeniami drugiego i trzeciego stopnia zajmę się więc nie dlatego, że muszę, ale dlatego, że chcę.

I dlatego wcale nie „biczuję się” za to, że nie żyję całkowicie zgodnie z przesłaniem RzB. Wręcz przeciwnie, jestem zadowolony i wdzięczny za to, że udało mi się dojść do punktu drogi, w którym obecnie się znajduję. Wdzięczny za to, że tę drogę w ogóle przed sobą widzę.

Bo byłem ślepy, ale przejrzałem...

Prawdziwie niezbędna jest mi także niezwykła łaska. Łaska pozwalająca dostrzegać nie tylko to, co w moim życiu idzie źle, ale także to, co idzie dobrze. Łaska błogosławienia samego siebie - i odczuwania tego stanu błogosławieństwa - za to, kim jestem, zamiast przeklinania się za to, kim nie jestem. Bo to właśnie z tej błogosławionej cząstki mnie wyłania się najwspanialsza wersja tego, Kim Jestem.

Zachęcam was do tego samego. Błogosławcie siebie za wszystko, czym obecnie jesteście. To pierwsze przesłanie RzB, być może najważniejsze. Jeśli bowiem dostrzeżecie błogosławioną istotę w sobie, z pewnością będziecie również błogosławili innych. Bądźcie więc błogosławieni.

Sedno sprawy

Drogi Neale: W jaki sposób powstały RzB i ile czasu zabrało Ci ich „odebranie”? Phyllis, Eugene.

Droga Phyllis, cały proces rozpoczął się około świąt Wielkiej Nocy w 1992 r. i trwał, z większymi lub mniejszymi przerwami, do lutego 1993r. A odbywało się to tak, że coś mi „kazało”... podejść do leżącego na biurku żółtego notatnika i pisać. Nie miałem pojęcia, co napiszę, wiedziałem tylko, że „muszę” to napisać. Wyobraź sobie na przykład, że nagle w nocy czujesz głód, ale nie wiesz, na co właściwie masz apetyt. Idziesz do kuchni i przetrząsasz lodówkę, a na pytanie męża: „Czego tam szukasz?”, odpowiadasz zgodnie z prawdą: „Sama nie wiem. Wiem tylko, że coś bym zjadła”. Podobnie było z moim pisaniem.

Podchodziłem do biurka i przykładałem długopis do kartki w miejscu, gdzie poprzednio skończyłem (często w samym środku myśli albo paragrafu) i rozmowa toczyła się dalej tak, jakby w ogóle nie została przerwana.

Czy były jakieś „luki” w moich zapiskach? Tak, ale tylko czasowe. Tematyczne nie zdarzały się nigdy. To właśnie było w tym wszystkim najciekawsze. Przerwy czasowe pomiędzy kolejnymi zapiskami wynosiły nawet kilka tygodni, czasem wręcz miesięcy. Ale pod względem tematycznym były one zawsze pełne. W żadnym zdaniu, w żadnym paragrafie, w żadnym omawianym zagadnieniu nigdy nie pojawiła się luka. Cały zapis brzmiał tak, jakby nigdy nie był przerywany. Gdy nadchodziła właściwa pora, coś mi znów „kazało” podejść do notatnika i podjąć pisanie dokładnie tam, gdzie poprzednio skończyłem.

Te „wewnętrzne nakazy” odzywały się we mnie zwykle wcześnie rano, około 4.20. Cicho wstawałem wtedy z łóżka, brałem długopis i papier, i zaszywałem się w jakimś spokojnym miejscu. Nie zdarzało się to jednak co dzień. Nic z tych rzeczy. Te moje sesje odbywały się bardzo nieregularnie. I to było przygnębiające.

Przekonałem się jednak, że nie warto było pisać nic „na siłę”. Nie mogłem po prostu usiąść przy biurku i powiedzieć: „No dobra, zacznij wreszcie nadawać”. Nic by z tego nie wyszło. Wierz mi, próbowałem. Jednak w takich sytuacjach szybko orientowałem się, że zaczynam „wymyślać” i natychmiast przerywałem pisanie. Pomiędzy tym, co powstawało w sposób „wymuszony”, a tym, co samo „spływało” na papier, była zasadnicza różnica jakościowa. Zapiski tego pierwszego rodzaju od razu wyrzucałem; żadnego nie umieściłem w książce.

Czy kiedykolwiek obawiałem się, że to, co zapisuję, może być „błędne”?

Pytanie to słyszę dosyć często. I uczciwie odpowiadam na nie: owszem, zdarzało mi się. Treść książki w niektórych miejscach wydaje się tak kontrowersyjna, że nawet dziś, gdy patrzę na niektóre jej fragmenty, wydrukowane czarno na białym, zaczynam mieć wątpliwości: „A jeśli to wszystko to czyste szaleństwo?”.

Ale nie mogę z tego powodu zatrzymać trwającego procesu, nie mogę wycofać się z niczego, co przekazuję. I, muszę przyznać, uczę się coraz mniej kwestionować istotę tego procesu oraz treści, które ze sobą niesie.

Opowiedz nam wszystko, Neale!

Drogi Neale; Ciekawa jestem, czy dzięki Rozmowom z Bogiem poczułeś się na tyle wolny, by zejść ze swej dotychczasowej drogi i wkroczyć na inną, całkowicie nową? Czy napisanie tych książek odmieniło Twoje relacje z ludźmi, sposób życia, definicję siebie? Czy nigdy nie żałowałeś swej decyzji opublikowania pierwszej części? Czy wydanie tej książki wydawało Ci się zgodne z tym, Kim W Istocie Jesteś? Ja też odbyłam kiedyś rozmowy z Bogiem i zapisałam je; objawienia, których dostąpiłam, zapełniły kilka zeszytów. Uznałam jednak, że opublikowanie ich mogłoby zmienić moje życie w sposób, którego bym sobie nie życzyła. Czy nadal prowadzisz swój dialog z Bogiem? Najbardziej interesuje mnie osobista strona tej rozmowy, to, jak na Ciebie wpłynęła i w jaki sposób przybliżyła Cię do Boga. Dziękuję, że zdecydowałeś się podjąć ryzyko i ujawnić swe święte doświadczenie. Naomi.

Droga Naomi, pytasz, czy książka dała nam, Nancy i mnie, wolność, umożliwiającą całkowitą zmianę sposobu życia. Tak. Poza tym, że nasze problemy finansowe przeszły do historii, nasze nowe życie wygląda teraz tak, że, przez sześć miesięcy w roku, niemal każdy weekend spędzamy jeżdżąc z Los Angeles do Toronto, z Atlanty do Korei, z Kolumbii do Danii, niosąc wspaniałe przesłanie Rozmów z Bogiem wszystkim, którzy chcą go wysłuchać.

Ponieważ zainteresowanie tym przesłaniem wciąż rośnie, wkrótce na całym świecie zostaną otwarte specjalne Ośrodki RzB.

Tak, Naomi, zmieniła się również moja definicja siebie. Wybieram teraz najwspanialszą wersję najwznioślejszej wizji siebie, jaką kiedykolwiek miałem. Nie zawsze udaje mi się osiągać ten najwyższy poziom własnej ekspresji, ale zawsze mam przed sobą jasno określony cel, obraną drogę, i czuję się z tym o wiele lepiej niż ze swymi dawnymi, bezcelowymi i nie przynoszącymi żadnego pożytku zachowaniami. Uważam się za posłańca i rolę tę (jeśli nie całe życie) traktuję bardzo poważnie.

Nigdy nie żałowałem tego, że opublikowałem swe książki. Wręcz przeciwnie, dzięki tej decyzji jestem ogromnie szczęśliwy, czuję się spełniony i wewnętrznie wzbogacony. Nieopublikowanie Rozmów z Bogiem sprawiłoby mi największą przykrość w życiu.

Nadal prowadzę dialog z Bogiem. Rozmawiam z Nim każdego dnia, po kilka razy. Jest Ona mą najbliższą przyjaciółką, najlepszą powierniczką. Rady, których mi udziela, zawsze są pełne ciepła, cudowne i doskonałe. Książka sprawiła, że znalazłem się o wiele bliżej Boga, niż mogłem to sobie wyobrazić, i dzięki temu stałem się zdecydowanie lepszym człowiekiem.

Przestań się tak wciąż obwiniać

Drogi Neale: Rozmowy z Bogiem Księga 1 wywarły bardzo silny wpływ na życie moje i moich klientów. Jestem psychologiem, a w pracy z ludźmi reprezentuję nurt psychoruchowy. Zachęcam swych pacjentów do tego, by ze swymi problemami zwracali się bezpośrednio do swych aniołów. Twoja książka okazała się niezwykle inspirująca i bardzo przydatna w mojej pracy. Bardzo Ci dziękuję.

Martwi mnie jedynie, że ciągle stawiasz sobie jakieś zarzuty. Tak bardzo starasz się odciąć od swego ego, że czasem wręcz zaprzeczasz naukom, jakie przekazał Ci Bóg. Powinieneś uznać się wreszcie za osobę w pełni godną, tak jak my wszyscy jesteśmy godni, Boskiej uwagi i miłości. To, co przekazujesz innym, pomogłoby im dużo bardziej, gdybyś w końcu wybaczył sobie wszelkie błędy i niepowodzenia dotychczasowego życia. Posyłam Ci tę wiadomość z miłością. „Angelhol”.

Drogi „Angelhol”, ja z kolei Twą wiadomość z miłością odebrałem. Dziękuję. Pracuję nad tym, co mi poradziłeś. Jednym z doświadczeń mojego życia jest to, że wciąż bardzo boleję nad swą przeszłością. 1 to nie tylko tą odległą. Dotyczy to także mojego postępowania sprzed zaledwie paru lat. Dokonywałem w życiu wyborów, podejmowałem decyzje, przez które cierpieli inni. Wstydzę się tego. Wiem, że Bóg zachęca mnie do wybaczenia sobie. Ale nikomu chyba nie jest łatwo zapomnieć o swym zachowaniu wobec ludzi, którzy okazywali mu miłość, a szczególnie wobec własnych dzieci. Mnie przynajmniej przychodzi to z wielkim trudem. Zwłaszcza że te moje przewinienia nie zdarzały się sporadycznie, lecz powtarzały się całkiem często. Ale mam na uwadze to, co mi napisałeś. Prawdę powiedziawszy nie jest to jedyna dziedzina, w której nie udaje mi się kierować mądrością RzB. Okazuje się, że najcięższym zadaniem, jakie stoi przede mną w tym życiu, jest praktyczne wykorzystanie nauk zawartych w mojej własnej książce! Dziękuję za słowa zachęty.

Bóg zapłać za wzruszającą troską

Drogi Panie Walsch: moja żona i ja otrzymaliśmy wczoraj przesyłkę ze świątecznymi upominkami. Znaleźliśmy w niej między innymi Rozmowy z Bogiem Księgę 1. Postanowiliśmy jak najszybciej do Pana napisać.

Szanowny Panie, przede wszystkim pragnę podkreślić, że nie mam cienia wątpliwości, iż rzeczywiście odbył Pan rozmowę zapisaną na kartach wspomnianej książki, a Pańskim rozmówcą była istota pochodząca z otaczającego nas świata duchowego. Moim zamiarem jest jednak nie zamówienie Pańskiego miesięcznego biuletynu, ale wyrażenie swojej głębokiej troski o Pana, Panie Walsch, troski powodowanej szczerą miłością mającą swe źródło w naszym Panu, Jezusie Chrystusie. Pozwoli Pan, że wyjaśnię jej powód.

Panie Walsch, istotą, która z Panem rozmawiała, jest nie Bóg, lecz jakiś demon, może nawet sam Szatan podający się za Boga. Szatan, znający dobrze różne sztuczki kamuflażu, chce poprzez Pana nadal oszukiwać ludzi w zapowiadanych przez siebie dalszych częściach książki. Chyba że Pan mu na to nie pozwoli.

Wierzę, że Pańską intencją jest szczere pragnienie niesienia pomocy wszystkim, którzy zechcą Pana słuchać. Jednak przesłaniu, które Pan im przekazuje, nie należy ufać. P.D.B., Killeen.

Drogi P.D., dziękuję za uprzejmy i pełen troski list z okazji świąt Bożego Narodzenia. Wprost trudno mi wyrazić, jak wiele znaczą dla mnie Twe szczere, wspaniałe słowa. Mogę jedynie powiedzieć, że bardzo bym chciał, aby wszyscy ludzie na świecie byli tak pewni swych osobistych przekonań i poglądów duchowych, jak Ty jesteś

pewien swoich. Gdyby każdy z nas działał zgodnie ze swoimi najgłębszymi wewnętrznymi przekonaniami, Ziemia stałaby się doprawdy cudownym miejscem. Działanie to nie oznacza jednak ani potępiania, ani fizycznego czy emocjonalnego krzywdzenia tych, którzy się z naszymi poglądami nie zgadzają. I Ty tego nie robisz. Wyrażasz po prostu swoją opinię kierując się zwykłą ludzką troską, a to zawsze jest przeze mnie mile widziane.

Chcę podkreślić, P.D., że szanuję Twój punkt widzenia. Rozumiem, jak wiele on dla Ciebie znaczy. Wiem, że czujesz się zobowiązany bronić zasad swej teologii i wcale nie zamierzam Cię od tego odwodzić. To bardzo szlachetne z Twojej strony, że poświęciłeś tyle czasu na napisanie swego listu, i że moje dobro tak bardzo leży Ci na sercu. Mam nadzieję, że okażesz się też na tyle wielkoduszny, że pozwolisz mi - wysłuchawszy Twych słów podyktowanych uczuciem najwyższej troski - nie zgodzić się z konkluzją, którą wysuwasz. Uważam Cię za wspaniałego, szczerego przyjaciela, który chce dla mnie jak najlepiej, i podziwiam Twą gotowość do wcielania w życie swych najszczytniejszych ideałów. Wiem, że obaj życzymy sobie nawzajem Bożego błogosławieństwa - w tym punkcie nasze postawy się zbiegają. Niech Bóg nadal otacza Cię miłością, a dobro niech stanowi najbogatsze doświadczenie Twego życia.

Moje zdanie się nie liczy

Drogi Panie Walsch: Lektura Rozmów z Bogiem wniosła w moje życie duchowe prawdziwie ożywczy powiew. Zanim zetknąłem się z Pańskimi książkami, nie kochałem Boga; bałem się Go. Teraz pragnę Go jedynie kochać, zaczynam też, po raz pierwszy w życiu, odczuwać Jego miłość. Jeśli to możliwe, bardzo bym się chciał dowiedzieć, jakie według Pana ma zadanie (o ile w ogóle jakieś ma) biblijna Księga Objawienia. Czy to zwykłe banialuki, czy tez posiada ona głębszy sens? Błogosławię Panu, Panie Walsch, i pozostaję z nadzieją, że wszystkim poruszonym czytelnikom Pańskich książek będzie kiedyś dane spotkać Pana osobiście. Tom B.

Drogi Tomie: Moja opinia w sprawie sensu Księgi Objawienia jest bez znaczenia. Nie mogę powiedzieć na ten temat nic ponad to, że sam musisz zdecydować, czy są to banialuki czy też nie. Pamiętaj, że nic nie posiada znaczenia innego niż to, które sam mu przypiszesz. To, jakie ja nadaję temu znaczenie, w ogóle nie powinno się dla Ciebie liczyć.

Dla Ciebie istotne powinno być tylko to, co sam przez daną rzecz rozumiesz. Przez te wszystkie miesiące, jakie minęły od momentu ukończenia książki, staram się opierać pokusie głoszenia osobistych opinii na jakikolwiek temat, ponieważ wiem, że ludzie szukaliby w moim zdaniu znaczeń dla siebie. A to największy błąd, jaki można popełnić. Wszystko, co mam w jakiejś sprawie do powiedzenia, nie posiada znaczenia dla nikogo poza mną, i to tylko takie, jakie sam nadam swym słowom. Ot i cała nauka płynąca z Rozmów z Bogiem. Wymądrzanie się na każdy możliwy temat byłoby z mojej strony jawnym zaprzeczeniem przesłaniali?. Zajrzyj więc do swego serca, posłuchaj, co podpowiada Ci własna dusza. To w niej zawiera się prawda i to w niej powinieneś szukać drogowskazu. Nigdy nie podważaj najwyższego zrozumienia zrodzonego w Twej duszy. Nie podawaj w wątpliwość własnej mądrości.

Czy to ekspansja nowego kultu?

Drogi Neale: Jestem jednym z tych czytelników, którzy na skutek silnego „uderzenia” Rozmów z Bogiem, doznali prawdziwego wstrząsu: „dzięki Ci, Boże!” Choć swoje „poszukiwania” prowadzę już od wielu lat (żywotów) i przeczytałem sporo książek podsuwanych przez wszelkie możliwe anioły, muszę przyznać, że Twoja książka naprawdę powaliła mnie (i nadal powala) z nóg. Przeczytałem ją jednym ciągiem przez święta Bożego Narodzenia i od tej pory nie jestem w stanie sięgnąć po żadną inną książkę (co w moim przypadku jest bardzo niezwykłe).

Zdziwiła mnie ta niespodziewana zmiana przyzwyczajeń i zacząłem się zastanawiać, czy na innych czytelników RzB wywarły równie silny wpływ. Moje pytanie brzmi: czy wciąga nas nowy „kult”? Książka prawdziwie mnie poruszyła i cieszę się, że wzbudza zainteresowanie tak ogromnej rzeszy innych „poszukujących”, ale cała ta oprawa ze stronami internetowymi, grupami dyskusyjnymi, warsztatami i seminariami zaczyna już trochę zakrawać na szeroko zakrojoną „ekspansję”. Obawiam się, że zarówno ja, jak i pozostali zauroczeni przez RzB, staniemy się wkrótce zupełnie bezbronni i ulegli wobec tej ogromnej magnetycznej siły. Co sądzisz o moich „wrażeniach”? Tom, Blacksburg.

Muszę przyznać Tom, że jestem trochę przewrażliwiony, jeśli chodzi o tego rodzaju pytania. Zauważyłem, że gdy ktoś mówi podobne rzeczy, to coś się we mnie burzy. To chwilowe uczucie i bardzo szybko mija, ale i tak moja matka powiedziałaby na to: „Czy to czasem nie dlatego, że prawda w oczy kole?”. Ja jednak uważam, że powód jest zupełnie inny. Myślę, że po prostu nie wyzbyłem się jeszcze typowej ludzkiej reakcji na wszelkie przejawy negatywnego nastawienia i wciąż „pokutujące” w świecie przekonania. Przekonania takie jak to, że jakiekolwiek działania zmierzające do przekazania jak największej liczbie odbiorców jakiegoś przesłania, choćby nawet dotyczącego wspaniałej i magicznej Boskiej miłości, w pewien sposób kalają to przesłanie i wypaczają sens takiego przedsięwzięcia.

W dzisiejszych czasach nawet kościoły mają swoje strony internetowe. Jako prosty, szybki i dogodny sposób porozumiewania się, przesyłania informacji i utrzymywania stałego kontaktu, Internet - tak jak kiedyś telefon - błyskawicznie zyskuje nowych użytkowników. Czy jest w tym coś „złego”? Dlaczego posiadanie własnych stron internetowych miałoby świadczyć o naszej „ekspansywności”? Moim zdaniem świadczy jedynie o tym, że idziemy z duchem czasów. A to chyba nie to samo. Czy dokładając wszelkich starań, żeby przybliżyć cudowne przesłania RzB jak największej liczbie ludzi, stajemy się zaraz „zbyt ekspansywni”?

Oczywiście można by pozostawić Internet i inne środki masowego przekazu do wyłącznej dyspozycji naprawdę ekspansywnych osobników: twórców różnego rodzaju bzdur, propagatorów pornografii, sprzedawców tandety. Ja jednak jestem zdania, że nie ma nic niestosownego w tym, że z najnowszych osiągnięć techniki korzystają również ci, którzy po prostu mają innym do przekazania dobrą wiadomość. Zgodzisz się ze mną?

Jeśli natomiast chodzi o grupy dyskusyjne, to zapewniam Cię, że z ich tworzeniem nie mamy nic wspólnego. Powstają one spontanicznie, w różnych miejscach świata, bez żadnego udziału z naszej strony. Niektóre grupy

informują nas o swym istnieniu i proszą, abyśmy za pośrednictwem naszego biuletynu przekazali tę informację innym mieszkańcom danego regionu. Początkowo, w obawie że tego rodzaju grupy mogłyby być postrzegane jako organizacje „kultowe”, chcieliśmy nakłonić je do zaprzestania działalności, ostatecznie jednak porzuciliśmy ten zamiar jako zbyt reakcyjny...

Przejdźmy do warsztatów, seminariów, 5-dniowych zgrupowań... tuś nas nakrył, Tom. Złapałeś nas na gorącym uczynku. Żadna organizacja, żaden ruch opierający się na fundamentalnej prawdzie, kierujący się szczerym pragnieniem głoszenia tej prawdy i niesieniem innym praktycznej pomocy, z pewnością nie posunąłby się do tak podejrzanych metod jak wykłady czy seminaria. Powinniśmy się wstydzić. To niegodne posunięcie, przejaw „ekspansji”, bez dwóch zdań. Pomyślałby kto, żeby przybliżać ludziom to wspaniałe przesłanie, jakie płynie z tych nadzwyczajnych książek, poprzez organizowanie 5-dniowych sesji? Powinniśmy mieć trochę więcej rozumu w głowie i nie pakować się w tak niemoralne przedsięwzięcia.

A teraz poważnie, Tom. RzB podkreślają, że każdy z nas jest odpowiedzialny sam za siebie. Piszesz o sobie i tych wszystkich ludziach „zauroczonych” książką, którzy stają się „bezbronni i ulegli” wobec „jej ogromnej magnetycznej siły”. Naprawdę uważasz, że powinniśmy im tego oszczędzić i wycofać się z Internetu, zakazać działalności grup dyskusyjnych, zaprzestać organizowania warsztatów? Czy mamy czuć się odpowiedzialni za Ciebie, Tom, i uważać, by przypadkiem nie zrobić czegoś, co mogłoby wpędzić Cię w „nasze szpony”? Dużo lepszym rozwiązaniem byłoby chyba stworzenie programu informacyjnego, a zarazem uczącego, jak przestać być „bezbronnym i uległym”.

Jakby powiedział mój nastoletni syn: „To dopiero jest myśl!”.

A my to właśnie robimy, Tom. Nasz program nazywa się RzB w Działaniu i polega na tworzeniu Ośrodków RzB wszędzie tam, gdzie są chętni do współpracy ludzie. Ośrodki te prowadzą zajęcia przeznaczone dla młodzieży, seniorów oraz tych wszystkich, którzy pragną praktycznie wykorzystywać mądrość RzB w swym codziennym życiu.

Wszystkich, którzy chcieliby wziąć czynny udział w tym programie, serdecznie zapraszamy. Chętni mogą pracować jako organizatorzy, licencjonowani instruktorzy albo nauczyciele RzB. Szczegóły znajdziesz na ostatniej stronic rozdziału 8.

Rozdział 15

Uwagi końcowe

Jak możesz wpłynąć na kształt świata?

Masz przed sobą różne możliwości. Możesz starać się wdrażać zasady Rozmów z Bogiem w każdej godzinie, każdego dnia, i w ten sposób przyczynić się do zniknięcia strachu i winy z oblicza Ziemi i zastąpienia ich bezwarunkową miłością. Możesz zawiązać grupę dyskusyjną i zbierać się co tydzień w gronie pięciu, sześciu osób, żeby omawiać zawarte w Rozmowach z Bogiem przesłania. Dyskutujcie. Rozkładajcie na czynniki pierwsze, zobaczcie, co jest dla was prawdziwe. W ten sposób książka ta sprawi wam sporo uciechy, podobnie jak obcowanie z ludźmi, z własnym umysłem i wreszcie, z Bogiem. Bawcie się przy tym dobrze! Możesz też założyć ośrodek krzewienia przesłania RzB w swoim miasteczku czy w swojej dzielnicy. Zależy nam na stwarzaniu coraz szerszych możliwości uzdrawiania, na docieraniu z miłością coraz dalej. Przyłącz się do zespołu, który zmienia oblicze świata. Przystąp do „Rozmów z Bogiem w Działaniu”. Uczyń, cokolwiek jest w twojej mocy, żeby zasady te weszły na stałe do twego codziennego życia, a także życia tej planety!

O, kurczę! Wolałbyś skromniejsze zadanie? Trochę cię to przerasta? Dobrze, w porządku. Nie podejmuj się tego. Jak powiada Bóg, życie stawia przed tobą okazje, nie zmusza do niczego. Dojrzyj w tym sposobność do tego, co pragnąłbyś osiągnąć. Dojrzyj sposobność w naszej zrodzonej tu przyjaźni.

Albo nie. Po prostu się baw. Ciesz się życiem! Promieniuj radością, gdziekolwiek się zwrócisz, cokolwiek czynisz; niech innym udziela się twoja radość.

Albowiem kiedy innym udziela się twoja radość, przez radość doświadczają swojej prawdziwej istoty. Bo tym właśnie są! Radością! Możesz pomóc im to dostrzec w sobie, pomagając im to poczuć.

Temu celowi służy ReCreation, Fundacja na rzecz Osobistego Rozwoju i Duchowego Wglądu, o której powinienem wam co nieco opowiedzieć.

Założyłem tę fundację w 1993 roku, ponieważ szukałem sposobu na wprowadzenie w życie prawdy, sensu i wartości, jakie odnalazłem w Rozmowach z Bogiem. Chciałem dać świadectwo tej książce. Chciałem, aby jej prawdy ożyły.

Jak wiecie, główne przesłanie tej książki sprowadza się do tego, że życie nie polega na odkrywaniu, lecz na tworzeniu. Celem naszego życia, jak zostało mi to objawione, jest stwarzanie siebie na nowo w „najwyższym wydaniu najwspanialszej wizji”, jaką kiedykolwiek mieliśmy na swój temat. Kiedy spłynęła na mnie ta prawda, dodało mi to skrzydeł! Następnego dnia wstałem z postanowieniem, że tym właśnie będę się zajmował przez resztę życia. Tak powstała Fundacja ReCreation.

Już od dziecka rwałem się do uczestnictwa w „Bożym dziele”. Chociaż te słowa mogą się wydać z mojej strony zarozumiałością, taka była prawda. Sęk w tym, że nic bardzo wiedziałem, na czym polega „Boże dzieło”. Nie rozumiałem zamysłów Boga. Przez całe niemal życie usilnie próbowałem je odkryć.

Kiedy miałem 12 lat, byłem pewny, że pójdę do seminarium. Wychowany w wierze rzymsko-katolickiej, przesiąknięty byłem teologią. Służyłem do mszy jako ministrant. Byłem głęboko oddany Bogu i szczerze Go wielbiłem. Nie mogłem jednak pojąć, dlaczego tak bardzo kocham Boga, który wymagał, aby wszyscy się Go bali. Nie mieściło mi się w głowie, że Bóg naprawdę mógłby posłać kogokolwiek do piekła i na lekcjach religii zadawałem pytania, które doprowadzały katechetów do szaleństwa, w rodzaju: „Ale, ojcze, skoro Bóg rzeczywiście nas kocha, dlaczego miałby skazywać kogoś na wieczne męki tylko dlatego, że popełnił błąd?”. Pytania w tym właśnie guście. Księża raczej nie lubili pytać mnie o zdanie, a gdy zdarzyło im się mnie zagadnąć, rzadko potrafili udzielić mi zadowalających wyjaśnień. W istocie mało kto potrafił, do czasu Rozmów z Bogiem. A na poszukiwaniach spędziłem prawie czterdzieści lat.

Czytałem książki, uczęszczałem na seminaria, zapisywałem się na kursy, słuchałem kaset, modliłem się po kolei do każdego Boga, o jakim słyszałem, a uzyskane odpowiedzi nie przekonywały mnie, nie budziły oddźwięku w mojej duszy. Tak było do 8 stycznia 1980, dnia, w którym opuściłem swoje ciało. Doświadczenie to odmieniło moje życie i w znacznej mierze przygotowało grunt pod wszystkie późniejsze wydarzenia mojego życia, których ukoronowaniem były otrzymane przekazy wydane jako Rozmowy z Bogiem. Wreszcie wiem, na czym polega Boże dzieło, i mogę się do niego zabrać!

Zadaniem duszy jest przebudzić ciebie.

Zadaniem Boga jest przebudzić innych.

Nie muszę już marnować sił na pozbawioną sensu pracę. Nie muszę całymi dniami walczyć o przetrwanie, główkować, skąd wziąć forsę na czynsz, rachunki za prąd, paliwo do samochodu... żeby następnego dnia znów okręcić się na tej szalonej karuzeli życia. Ty też już nie musisz.

Życie zaprasza cię do udziału w zupełnie innej grze. Wzywa, żebyś zmienił śpiewkę, zatańczył inaczej. Puść się w taniec radości, prawdy i miłości, która nie stawia warunków ani nie narzuca ograniczeń. Życie zaprasza cię teraz, żebyś „stworzył siebie na nowo” w „najwspanialszym wydaniu najszczytniejszego wyobrażenia o sobie”. A jeśli twoje wyobrażenie tego, Kim Jesteś, zakłada, na wzór Roberta Kennedy'ego, dążenie do odnowienia świata, to jesteś zestrojony z nami i możemy wspólnie coś zdziałać, jeśli tobie to odpowiada.

W ciągu następnych pięciu lat, jak się spodziewamy, ośrodki RzB pojawią się w miastach na całym świecie. Dzięki temu będziemy mogli połączyć swoje siły w dziele powszechnej odnowy. To niezwykłe przedsięwzięcie może zakończyć się powodzeniem lub nie. Ale mniejsza o to. Ważne, że - co jest źródłem największej radości - zamiast marnować czas na błahostki, poświęcimy się naszej misji. A nasze posłannictwo w ReCreation jest proste - zwrócić ludziom ich samych.

Ostatecznie wszystko sprowadza się bowiem do jednego fundamentalnego pytania. Od twojej odpowiedzi na nie zależy wszystko inne i wszystko inne nabiera sensu dopiero wtedy, gdy na nie odpowiesz.

Najciekawsze w tym pytaniu jest to, że w każdej chwili trzeba na nie odpowiadać na nowo. Nigdy nie skończymy na nie odpowiadać - i właściwie nigdy nie powinniśmy wypatrywać końca, bo to jest równoznaczne z końcem życia.

Inną jego cechą, nie mniej ciekawą jest to, że już na nie odpowiadamy. Nie przestaliśmy na nie odpowiadać, odkąd zostało postawione - czyli od chwili naszych narodzin - i będziemy na nie odpowiadać po kres naszych dni na Ziemi. I jeszcze dłużej. W gruncie rzeczy od zawsze na nie odpowiadaliśmy i będziemy na nie odpowiadać po wsze czasy.

Co to za pytanie?

Kim jestem?

Takie pytanie zadaje Bóg. Takie pytanie zadaje życie. Takie pytanie musisz postawić sobie świadomie i musisz sobie na nie świadomie odpowiedzieć, jeśli chcesz wreszcie wyrwać się z tej pułapki karmicznej, jak ją postrzegasz, i w której wydaje ci się, że tkwisz i doświadczasz rzeczy ani przez siebie pożądanych, ani wybieranych.

Jeśli umiesz na to pytanie odpowiedzieć, jeśli poznałeś i doświadczyłeś siebie jako twórcy własnego doświadczenia, wszystkie inne pytania zawarte w tej książce są nieistotne. Przestajesz pytać, zamiast tego płyną od ciebie w świat odpowiedzi. I stajesz się duchowym mistrzem.

Odmieniasz oblicze świata!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Medytacje do Rozmów z Bogiem księga 1 rtf
biomedyka pytania i odpowiedzi do egzaminu
Pytania i odpowiedzi do bierzmowania
Pytania i odpowiedzi do kolosa z materiałów
Etyka pytania z odpowiedziami do egzaminu
Pytania i odpowiedzi do obrony licencjackiej - ekonomia
Pytania i odpowiedzi do parszy Toldot
PYTANIA i ODPOWIEDZI do PARSZY WAJISZLACH
Medytacje do 'Rozmów z Bogiem' księga 2
Pytania i odpowiedzi do kolosa z biochemii, Semestr II, biochemia
Pytania-i-odpowiedzi-do-dziadka, PW, SEM V, Racjonalne Gospodarowanie Energia
Pytania i odpowiedzi do kolosa z biochemii, Biochemia, EGZAMIN
Pytania i odpowiedzi do egzaminu z organizacji i zarządzania, ekonomia - zarządzanie
PYTANIA i ODPOWIEDZI do PARSZY WAJESZEW
PYTANIA i ODPOWIEDZI do PARSZY SZEMOT
Walsch N. D. - Medytacje do Rozmów z Bogiem cz.1, TXTY- Duchowosc, ezoter, filozof, rozwój,psycholia
Pytania i odpowiedzi do egzaminu - lekcje, Umiejętności akademickie
Pytania z Tematu nr 8 Ćwiczenia obiektowe Baza IVECO, Wiedza pożarnicza, Pytania i odpowiedziy do z
Walsch N D Medytacje do 'Rozmów z Bogiem cz 2

więcej podobnych podstron